971

Holokaust Polaków – rozmowa z prof. Richardem Lukasem O antypolonizmie żydowskich historyków w USA z prof. Richardem Lukasem rozmawia Piotr Zychowicz. 

Piotr Zychowicz.: Tytuł pańskiej książki musiał w Ameryce wzbudzić spore kontrowersje. Richard Lukas.: O tak, w życiu nie spodziewałbym się, że po jej opublikowaniu rozpęta się taka burza! Pisano o mnie rzeczy wręcz niebywałe. Przekręcano moje intencje i atakowano mnie poniżej pasa. Dostawałem telefony i listy z pogróżkami oraz obelgami. Od momentu wydania „Zapomnianego Holokaustu” w Ameryce przestałem otrzymywać zaproszenia na konferencje naukowe i wykłady. Pamiętam, że moja żona powiedziała wówczas: „Boże, w coś ty się wpakował?!”.

P.Z.: No właśnie, w co pan się wpakował? R.L.: Amerykańscy historycy dzielą się na dwie grupy. Historyków II wojny światowej i historyków Holokaustu. Pierwsi są bardzo obiektywni i profesjonalni. Ich reakcja na moją książkę była bardzo spokojna i rzeczowa. Zebrałem od nich bardzo pochlebne opinie. Druga grupa – historycy Holokaustu – składa się niemal wyłącznie z badaczy żydowskiego pochodzenia. Oni moją książkę uznali za herezję, a użycie słowa „Holokaust” za skandal.

P.Z.: Dlaczego? R.L.: Bo uważają, że Żydzi mają patent na to słowo. A próba zestawiania ich tragedii z jakąkolwiek inną to zbrodnia. Moja książka została uznana za „zbyt propolską”.

P.Z.: Trudno sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek stawiał jakiejś innej książce zarzut, że jest „zbyt prożydowska”. R.L.: (śmiech) O, zdecydowanie – nikt nie ośmieliłby się wystąpić z takim zarzutem. Nikt w Stanach Zjednoczonych nie postawił takiego zarzutu profesorowi Janowi Grossowi. Podział ról jest bowiem z góry ustalony. Żydzi w opowieści o II wojnie światowej są „good guys”, a Polacy są „bad guys”.

P.Z.: A Niemcy? R.L.: Niemcy są abstrakcją.

P.Z.:  Dlaczego zdecydował się pan napisać „Zapomniany Holokaust”? R.L.: Zaczynałem jako historyk dyplomacji i wojskowości. Napisałem książkę „Eagles East” o relacjach między Ameryką a Sowietami w czasie II wojny światowej. Potem zająłem się wojennymi relacjami między USA a Polską („The Strange Allies”). Właśnie podczas pracy nad tą ostatnią monografią natrafiłem na sporą liczbę relacji i dokumentów dotyczących cierpień wojennych Polaków. Zorientowałem się, że są to sprawy zupełnie nieznane w Ameryce.

P.Z.: Ta niewiedza wynika z ignorancji czy z innych powodów? R.L.: Ta niewiedza wynika z pewnego specyficznego podejścia do okupacji Polski w latach 1939-1945. Polska i Polacy dla historyków amerykańskich zajmujących się tym okresem są wyłącznie tłem dla Holokaustu. Zagłada jest wydarzeniem najważniejszym i centralnym. Wszystko inne nie ma żadnego znaczenia, cała historia Polski XX w. jest pisana z perspektywy cierpienia Żydów.

P.Z.: A Polacy? R.L.: Gdy w latach 80. brałem się za pisanie swojej książki, postanowiłem sprawdzić, co amerykańscy historycy napisali już do tej pory o cierpieniach Polaków podczas wojny. Okazało się, że… nic. Książek o cierpieniach Żydów w Polsce były już zaś wtedy tysiące. Taka sytuacja to kuriozum, zważywszy na to, że ilościowo straty wojenne wśród Polaków katolików były mniej więcej takie same jak wśród Polaków żydów. Stąd też wziął się mój pomysł na tytuł. Uważam, że nie ma powodu, dla którego nie można nazwać tego, co spotkało Polaków, Holokaustem. Polskie ofiary nie były wcale gorsze od żydowskich.

P.Z.: Jak pan tłumaczy tę dysproporcję w podejściu do tragedii Żydów i Polaków? R.L.: Zacznijmy od prasy. W Ameryce ma ona znaczenie wręcz olbrzymie. Duszą inteligencji amerykańskiej rządzi „New York Times”. Moja książka „Zapomniany Holokaust” w ciągu ostatniego ćwierćwiecza miała w Ameryce olbrzymią liczbę wydań i w środowisku naukowym uznawana jest za „klasykę”. Interesujący się niezmiernie II wojną światową „New York Times” nie poświęcił jej jednak przez te ćwierć wieku nawet linijki.

P.Z.: A posyłał im pan egzemplarze recenzenckie? R.L.: Zawsze (śmiech). Zawsze też bardzo uważnie czytałem „New York Timesa”, szczególnie jego sekcję z recenzjami publikacji. Przez tych kilkadziesiąt lat dziennik ten nigdy nie opublikował recenzji jakiejkolwiek książki poświęconej okupacji Polski, w której Polacy nie zostaliby przedstawieni jako sprawcy Zagłady i współodpowiedzialni za Holokaust. W ten sposób „New York Times” w odpowiedni sposób kształtuje amerykańską elitę intelektualną.

P.Z.: „New York Times” zastrasza historyków? R.L.: Nie zastrasza. On ich zniechęca. Wystarczy bowiem przychylna recenzja w „New York Timesie”, aby książka sprzedała się w olbrzymiej liczbie egzemplarzy. Podobne podejście ma zresztą cała machina medialna w Stanach Zjednoczonych. Historyk, który chce być „sławny i bogaty”, historyk, który chce być hołubiony przez gazety, ośrodki akademickie i salony intelektualne, nie będzie więc pisał o cierpieniach Polaków. Po co tworzyć coś, co przejdzie bez echa? Mało tego, może zaszkodzić. Historyk napisze więc kolejną standardową książkę o Holokauście, w której przedstawi Polaków jako zbrodniarzy. Tak jest łatwiej. To chyba casus wspomnianego przez pana Grossa. Swoją karierę na emigracji zaczynał od pisania o polskim cierpieniu (między innymi znakomite „W czterdziestym nas matko na Sybir zesłali”). Gdy zorientował się, że nikogo te książki nie obchodzą, zabrał się za „Sąsiadów”. „New York Times” rozpływał się nad nim w zachwytach i dostał Gross etat w Princeton . Książka „Sąsiedzi” to coś niebywałego. Gdy ją przeczytałem, byłem zdumiony. Gdybym ja napisał coś takiego, książkę opartą na tak nieprawdopodobnie słabej bazie źródłowej, książkę niepodpartą żadną kwerendą i bazującą głównie na spekulacjach, zostałbym natychmiast wyrzucony z cechu historyków. To byłoby dla mnie kompromitujące, straciłbym swoją wiarygodność jako badacz. Pisać coś takiego bez przeprowadzenia badań w niemieckich archiwach – to wręcz niebywałe! Gross nie tylko zaś wydał taką książkę, nie tylko udało mu się uniknąć odpowiedzialności za fatalne błędy zawodowe, ale jeszcze jest za tę książkę hołubiony.

P.Z.: Jak to możliwe? R.L.: Jest to książka ze słuszną tezą. Książka pisana pod gusta amerykańskich środowisk naukowych. Było kilku historyków Holokaustu, którzy prywatnie wyrazili mi swoje poparcie po tym, gdy napisałem „Zapomniany Holokaust”. „Brawo Richard! Zgadzam się z tobą” – mówili mi w prywatnych rozmowach. Żaden z nich jednak nigdy nie odważył się tego napisać czy powiedzieć publicznie. Wszystkie poważne wydziały zajmujące się Holokaustem na amerykańskich uczelniach są bowiem kierowane przez żydowskich historyków. Nikt nie chce się więc narazić swoim szefom.

P.Z.: Zna pan na pewno przypadek Normana Daviesa, który w latach 80. miał dostać etat na prestiżowym Uniwersytecie Stanford. Kandydatura została utrącona, bo jego książka „Boże igrzysko” została właśnie uznana za „zbyt propolską”. R.L.: Oczywiście, że znam tę oburzającą historię. Napisałem wówczas bardzo ostry list do rektora Stanfordu, w którym wziąłem w obronę Daviesa. Ten znakomity historyk padł ofiarą patologicznego zjawiska, o którym mówimy.

P.Z.: Ktoś mógłby powiedzieć, że pańskie słowa o żydowskiej dominacji na amerykańskich uniwersytetach to teoria spiskowa? R.L.: Ktoś taki nie miałby bladego pojęcia o amerykańskich uniwersytetach. To zresztą nie jest problem tylko wyższych uczelni. Mniej więcej 10 lat temu napisałem książkę „Did the Children Cry: Hitler’s War Against Jewish and Polish Children”. Zestawiłem w niej wstrząsające relacje dzieci pod okupacją. Zarówno żydowskich, jak i polskich. Mój wydawca zgłosił ją do prestiżowej Nagrody im. Janusza Korczaka, którą przyznaje Liga przeciwko Zniesławieniom. To najbardziej znana i wpływowa żydowska organizacja w Stanach Zjednoczonych. Nagroda ta jest przyznawana nie przez polityczny zarząd fundacji, ale przez specjalne jury, w skład którego wchodzą Żydzi i nie-Żydzi. Zarząd Ligi się tą sprawą nie zajmuje.

P.Z.: Wygrał pan? R.L.: Tak, dostałem tę nagrodę. I byłem zachwycony, bo Janusz Korczak jest jednym z moich idoli. Człowiekiem, który reprezentował sobą wszystko to, co najlepsze w obu narodach – polskim i żydowskim. Dostałem więc oficjalną informację, że przyznano mi nagrodę. W międzyczasie zarząd Ligi zorientował się jednak, że jury przyznało nagrodę autorowi „Zapomnianego Holokaustu”. 24 godziny później dostałem list od Ligi, w którym napisano, że nagroda została mi odebrana. Stwierdzono, że nie naświetliłem problemu „w odpowiedni sposób”.

P.Z.: Jak pan zareagował? R.L.: Wściekłem się! I uznałem, że nie odpuszczę. Natychmiast poszedłem do adwokata i kazałem mu zająć się sprawą. Napisał on list do szefa Ligi Abrahama Foxmana.

P.Z.: Polskiego Żyda, który został uratowany przez swoją polską nianię. R.L.: Dokładnie. W liście tym mój adwokat zagroził, że uda się z tą sprawą do prasy. A Liga przeciwko Zniesławieniom niczego tak się nie boi jak czarnego PR. Postanowili mi więc nagrody nie odbierać. Wyróżnienie to wręczane jest jednak zawsze podczas wspaniałej uroczystości w Nowym Jorku, po której organizowany jest bankiet. Przychodzi na nią intelektualna elita tego miasta, szeroko pisze o niej prasa. Mnie nagrodę przysłano pocztą… To cena, jaką płacę za „Zapomniany Holokaust”.

P.Z.: Co w pańskiej książce najbardziej oburzyło jej krytyków? R.L.: To, że sprzeciwiłem się dogmatowi, który obowiązuje w amerykańskim spojrzeniu na Holokaust. A dogmat ten brzmi: Polacy byli antysemitami. Kropka. Część była obojętna wobec zagłady Żydów, a druga część wzięła w niej aktywny udział. W swojej książce podjąłem próbę ukazania prawdziwego oblicza tego problemu. Nie kryłem, że wśród Polaków byli bandyci, którzy podczas wojny zachowywali się niegodnie. Ludzie tacy są jednak w każdym społeczeństwie. Polacy nie mieli monopolu na zło, tak jak Żydzi nie mieli monopolu na dobro. Oba narody były złożone ze zwykłych ludzi. Dobrych i złych. Wśród Żydów podczas II wojny światowej również występowały postawy niegodne.

P.Z.: Kluczowe jest chyba to, jaka była reakcja Polskiego Państwa Podziemnego na patologiczne, antysemickie zachowania wśród Polaków. R.L.: Oczywiście. A postawa ta była skrajnie negatywna. Ludzie, którzy dopuszczali się niegodnych czynów – jak szmalcownicy – byli napiętnowani i surowo karani. Były przypadki skazywania ich na śmierć i wyroki te wykonywano. Nie będę już mówił o olbrzymiej liczbie Polaków, którzy pomagali Żydom, bo są to sprawy w Polsce dobrze znane. Wystarczy powiedzieć, że było ich znacznie, znacznie więcej niż Polaków, którzy Żydom szkodzili.

P.Z.: Mimo to od żydowskich historyków w kółko słyszymy jedno pytanie: „Dlaczego nie zrobiliście więcej?”. R.L.: To jest chyba najlepszy przykład ukazujący, jakim nieporozumieniem są badania nad Holokaustem w Ameryce. Jak niekompetentni są prowadzący je ludzie. Ich olbrzymie, wygłaszane ex post oczekiwania wobec narodu polskiego opierają się na kompletnym niezrozumieniu epoki. Wymagania te stawiane są bowiem narodowi, który także był narodem ofiar. Narodowi, który również straszliwie cierpiał.

P.Z.: Oni jednak o tych cierpieniach nie chcą przecież słyszeć. R.L.: Dokładnie! I właśnie rozwiązał pan zagadkę amerykańskich studiów nad Holokaustem. To, dlaczego nie mają one żadnego sensu. Tych żydowskich historyków z całej historii II wojny światowej interesuje wyłącznie jeden temat. Cierpienie Żydów. Nie interesuje ich nic poza tym. Wszystkie światła skierowane są na Żydów, wszystko pozostałe jest pozostającym w cieniu tłem. Skoro więc cierpienia Polaków ich nie interesują, to o tych cierpieniach nie wiedzą. A skoro o nich nie wiedzą, to wydaje się im, że nie istniały. A skoro nie istniały, to znaczy, że Polacy pod okupacją prowadzili normalne, spokojne życie. Nie byli niczym zagrożeni, Niemcy ich nie niepokoili. Jeżeli rzeczywiście ma się taki obraz niemieckiej okupacji Polski, to trudno się dziwić, że zadaje się pytanie: „Dlaczego nie zrobiliście więcej, aby ratować Żydów?”.

P.Z.: Zamknięte koło. R.L.: Niestety, żydowscy historycy są po prostu niedouczeni, nie rozumieją i nie znają tematu, którym się zajmują. Piszą swoje książki w próżni. Jeżeli historyk wyrywa jakieś wydarzenie z kontekstu, to otrzymuje zdeformowany obraz. Nie pisze prawdy. Nie można pisać o historii okupacji Polski przez pryzmat doświadczenia tylko jednego narodu. Takie judeocentryczne podejście jest błędne z metodologicznego punktu widzenia. Niestety, innego, normalnego spojrzenia się nie dopuszcza. To właśnie tłumaczy, dlaczego moja książka „Zapomniany Holokaust” wywołała taki szok i oburzenie w USA . Jeżeli tym ludziom od kilkudziesięciu lat wbija się do głowy, że tylko Żydzi cierpieli, a Polacy byli antysemitami i współsprawcami Holokaustu, to nic dziwnego, że gdy pojawił się jakiś facet, który napisał, iż Polacy także padli ofiarą Holokaustu, ci ludzie byli zszokowani.

P.Z.: Naprawdę jest aż tak źle? R.L.: Dość niedawno zostało przeprowadzone pewne badanie socjologiczne, którego wyniki uważam za katastrofalne. Przebadano amerykańskich nauczycieli akademickich i badaczy zajmujących się Holokaustem. Przyznali oni, że mają negatywny stosunek do Polaków. Jeżeli ci panowie z takim założeniem zabierają się do pisania historii, to naprawdę trudno się dziwić, że zamiast historii wychodzi im stronnicza publicystyka, propaganda. Osobiście widziałem skutki takiej pedagogiki w przypadku młodych ludzi. Są opłakane.

P.Z.: Na przykład? R.L.: Tak jak panu powiedziałem, odkąd wydałem „Zapomniany Holokaust”, nie jestem mile widziany w ośrodkach akademickich. Naukowcy, nawet jeżeli się ze mną zgadzają, boją się mnie zaprosić. Zdarzają się jednak wyjątki. Pewnego razu zostałem poproszony o wygłoszenie wykładu na jednym z czołowych uniwersytetów w Pensylwanii. Na sali zebrał się olbrzymi tłum. Profesorowie i studenci. Około 500, może 600 osób. Opowiadałem o polskich cierpieniach podczas wojny. Gdy skończyłem, 10 obecnych na sali żydowskich profesorów wstało i w milczeniu, ostentacyjnie opuściło salę.

P.Z.: Aż trudno w to uwierzyć. R.L.: Niestety, tak było. Pocieszające jest jednak to, że na sali zostali wszyscy studenci. Gdy tylko za profesorami zatrzasnęły się drzwi, zaczęły się sypać pytania. Młodzież była tym, co powiedziałem, całkowicie zaskoczona. „Profesorze Lukas – mówili studenci – przez okres naszych studiów nikt nigdy nam tego wszystkiego nie powiedział. Cały czas wykładano nam polską historię tylko w jej żydowskiej interpretacji. Mówiono nam o cierpieniach Żydów i niegodziwości Polaków, ale nigdy nie powiedziano nam, że Polacy także byli prześladowani”. Niestety, amerykańskie szkolnictwo wyższe na tym polu poniosło spektakularną porażkę. Dochodzi do tego, że ocalali z Holokaustu są cenzurowani przez historyków.

P.Z.: Jak to? R.L.: Poznałem kiedyś pewną Żydówkę z Polski, która przetrwała niemiecką okupację dzięki wsparciu Polaków. Zwykłych włościan, którzy ją karmili i ukrywali, choć groziła im za to kara śmierci. Gdy to mi opowiadała, płakała. Były to łzy wdzięczności. Powiedziała mi jednak, że bałaby się o tym wszystkim powiedzieć w Ameryce publicznie. Wielu innych ocalałych z Holokaustu mówiło mi to samo. Że ich przeżycia są niepoprawne politycznie. I jeszcze jedna ciekawa rzecz, którą powiedziała mi ta pani – mówiła o podziwie dla olbrzymiego heroizmu tych Polaków. Przyznała, że wątpi, czy gdyby role się odwróciły, ona znalazłaby w sobie odwagę, żeby zrobić to samo. Łatwo więc dzisiaj, w bezpiecznej Ameryce, w bezpiecznym uniwersyteckim gabinecie, rzucać gromy na polski naród i zadawać kretyńskie pytania: „Dlaczego nie zrobiliście więcej?”.

P.Z.: Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że 70 lat po wojnie jedne ofiary tamtego konfliktu skaczą do gardła drugim. R.L.: To wielki, smutny paradoks. Podczas wojny Polacy i Żydzi jechali na jednym wózku. Oba narody zostały napadnięte, a następnie padły ofiarą straszliwych represji ze strony Niemców. Zginęły miliony Żydów i miliony Polaków. Dziś do Niemców nikt nie ma już pretensji, a Żydzi toczą walkę z Polakami, starając się udowodnić, że to im należy się palma pierwszeństwa w jakimś makabrycznym rankingu ofiar. Doprawdy, historia dziwnie się potoczyła.

Profesor Richard Lukas

Państwo, jako złodziej i bandyta Mamy apogeum Wielkiego Postu, w związku z czym we wszystkich, albo w prawie wszystkich parafiach naszego nieszczęśliwego kraju odbywają się rekolekcje. Celem rekolekcji jest - po pierwsze - skłonienie ludzi, a właściwie - stworzenie im sposobności zastanowienia się nad sobą, nad swoim postępowaniem, a po drugie - dokonanie jego oceny i wyciągnięcie wniosków na przyszłość. Często bowiem jest tak, że oceniamy siebie rutynowo i dopiero ktoś inny może ukazać nam odmienny punkt widzenia, z którego wszystko wygląda trochę inaczej. Dlatego wielu ludzi bardzo sobie taka sposobność w postaci rekolekcji ceni, a zdolni kaznodzieje, to znaczy - właśnie ukazujący różne sprawy z nowego, a w każdym razie - innego punktu widzenia, są bardzo poszukiwani i tłumnie słuchani. Jest sprawą oczywistą, że podczas rekolekcji skupiamy się głównie na rozmaitych ludzkich przywarach - co często bywa szalenie pouczające. Na przykład święty Jan Maria Vianey zastanawiał się kiedyś nad siedmioma grzechami głównymi i zauważył, że prawie każdy z tych grzechów dostarcza człowiekowi przynajmniej chwili przyjemności - co pozwala zrozumieć, dlaczego ludzie grzeszą, dajmy na to, pychą, chciwością, czy nieczystością. I tylko jeden spośród grzechów głównych - zauważył francuski ksiądz - nie dostarcza człowiekowi ani krzty przyjemności. Przeciwnie - od początku przysparza mu udręki. Właściwie nie wiadomo, dlaczego ludzie grzeszą zazdrością - a przecież grzeszą masowo, budując na zazdrości całe polityczne ideologie, jak na przykład socjalizm, czy komunizm. A skoro już jesteśmy przy tych ideologiach, to warto zwrócić uwagę, iż zarówno socjalizm, jak i komunizm, z założenia skierowane są przeciwko dziesiątemu przykazaniu Dekalogu, które - jak wiadomo - zabrania pożądania cudzej własności. Jeśli ktoś chciałby utwierdzić się w przekonaniu, że Pan Bóg jest wszechwiedzący, to właśnie dziesiąte przykazanie dostarcza takiego dowodu. Jeszcze w głębokiej, zamierzchłej starożytności Pan Bóg przewidział socjalistów i komunistów, którzy propagowanie swojej ideologii opierają właśnie na ekscytowaniu w ludziach zawiści i pożądania cudzej własności. Pokazuje to, że niepodobna być chrześcijaninem i socjalistą czy komunistą, bo chrześcijański socjalista, to jakby powiedzieć: „żonaty kawaler”. Nie ma takiego zwierzęcia w przyrodzie. Socjalizm, oparty na zaprzeczeniu dziesiątego przykazania Dekalogu jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem, bo chrześcijanin, jeśli nawet łamie jakieś przykazania, to przecież nie czyni z tego cnoty. Zresztą socjalizm zagraża nie tylko dziesiątemu przykazaniu. Jeśli ktoś nie potrafi opanować pożądania cudzej własności, to prędzej czy później złamie również przykazanie siódme, zabraniające kradzieży, a jeśli właściciel zechce swojej własności bronić - to również i piąte. Wszystkie rewolucje na świecie to właśnie potwierdzają. Niestety w wielkopostnych rekolekcjach biorą udział ludzie, natomiast nie uczestniczą w nich państwa. Tymczasem dzisiaj to właśnie państwa wypracowały niezwykle sprytne i perfidne formy kradzieży, o których zwykłym złodziejom się nie śniło. Na przykład zwykły złodziej nie potrafi okraść człowieka, którego nie ma. A państwo potrafi. Sposobem takiej kradzieży jest powiększanie długu publicznego. Na przykład w Polsce dług publiczny już na przełomie sierpnia i września ubiegłego roku przekroczył bilion złotych i powiększa się z szybkością około siedmiu tysięcy złotych na sekundę. Ten rosnący dług publiczny obciąża przyszłe pokolenia Polaków, a więc ludzi, którzy jeszcze się nie urodzili, a więc ludzi, których nie ma. Zwykły złodziej takich ludzi nie potrafi okraść, a państwo - proszę bardzo! Innym sposobem okradania ludzi przez państwo jest inflacja. Państwa przeważnie są właścicielami banków centralnych, które emitują pieniądze. Tymi pieniędzmi ludzie muszą się posługiwać na podstawie przepisów o prawnym środku płatniczym. Te przepisy wydają władze państwowe, które w ten sposób wchodzą w przestępczą zmowę z bankiem na szkodę obywateli. Jeśli bowiem inflacja wynosi, dajmy na to, 10 procent rocznie, to znaczy, że banknot 100-złotowy, który 1 stycznia wart jest 100 - 31 grudnia wart jest już tylko 90. Znaczy to, że każdemu posiadaczowi każdego banknotu 100-złotowego - i odpowiednio innych nominałów - bank do spółki z rządem ukradł 10 złotych.

No a teraz przestępcza spółka banku z rządem zaczyna odrzucać wszelkie pozory. Właśnie rząd Cypru postanowił obrabować posiadaczy depozytów w tamtejszych bankach, żeby ratować je przed bankructwem. Ciekawe, że rabunek odbywa się według zasady progresywnej, którą socjaliści przeforsowali w systemie podatkowym: im większy depozyt, tym więcej rząd ukradnie. Najwyraźniej rząd nie reprezentuje już obywateli, tylko stał się marionetką w rękach finansowych grandziarzy. W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak inne rządy pójdą w ślady rządu cypryjskiego - również rząd naszego nieszczęśliwego kraju. Przyjdzie mu to tym łatwiej, że nie uczestniczy w rekolekcjach wielkopostnych. SM

22/03/2013 Może by tak bogatym zabrać, kiedy państwo jest w kryzysie”- powiedział wczoraj pan redaktor Roman Czejarek na antenie tzw. radia publicznego, a konkretnie jego pierwszego programu w programie propagandowym” Cztery pory roku”. Powiedział to zdanie w sprawie dotyczącej Cypru.. Tak, to dobry przykład- zabrać bogatym i nie dać biednym. A najwięcej zostawić państwu socjalistycznemu , które jest ponad człowiekiem już dawno, a obywateli- niewolników- jest własnością.. Zabrać bogatym..(????) A jak bogatych już nie będzie, bo bolszewicy im wszystko zabiorą, to komu- panie redaktorze Czesarek socjalistyczne państwo zabierze pieniądze czy pozostałą mu własność? I przekaże bankierom i ich bankom. W pierwszym rzędzie powinno zabrać panu redaktorowi Romanowi Czejarkowi.. A dopiero potem wszystkim biednym.. Zgodnie z sentencją Aleksandra Fredry.. Socjalizm wszystkim równo nosa utrze- bogatym jutro, a biednym pojutrze.. Uciera jak cholera- bogatym dzisiaj, a biednym nazajutrz..

Widać wyraźnie jak propaganda szczuje przeciw bogatym.. No pewnie- myśli sobie biedny- niech zabiorą bogatemu, bo on przecież ma, a nie ja.. Ja- nie mam. Przecież biednemu nie będą zabierać.. Bo biedny niewiele ma, chociaż dzisiaj biedny może mieć jakiś dom, niekoniecznie musi być bezdomnym i korzystającym z pomocy socjalnej państwa socjalistycznego, które wcześniej zabrało wartość pracy innym i dało potrzebującemu.. A najwięcej zabrali urzędnicy opiekujący się „obywatelami” demokratycznego państwa prawnego, którym bez wątpienia jest Cypr- członek Unii Europejskiej, która kazała mu operację na otwartych kieszeniach bogatych- zrobić .Oparło swoją „ etykę” socjalistyczną o kradzież.. Bo w kradzieży państwo socjalistyczne najlepiej się czuje.. Bez kradzieży- tak jak narkoman bez kolejnej dawki- nie może żyć.. Dzisiaj ”obywatele” jeszcze coś mają i ukrywają jak mogą przed swoimi państwami, ukrywając swoje pieniądze na przykład na Cyprze.. Od ubiegłego tygodnia już wielu nie będzie ukrywać, bo pomyślało sobie tak.. Acha.. Już próbują zabierać na Cyprze, trzeba pieniądze ulokować gdzie indziej.. Ale gdzie? Jak wszędzie socjalistyczne państwa rozbudowały systemy inwigilacji kont” obywateli” państw prawnych i demokratycznych.. A tak naprawdę niewolników państw demokratycznych i państw prawnych. Prawo w demokracji? To chyba jakiś żart.. Przegłosują- i po prawie.. Tym poprzednim co było- bo będzie inne- lepsze. Dla rządzących, żeby mogli okradać swoich poddanych- zwanych” obywatelami”.. Szykuje się wielka zorganizowana grabież tego co „obywatele” Unii jeszcze posiadają.. Bo kto będzie spłacał wszystkie te miliardy euro, które w postaci długów wygenerowali rządzący socjaliści przez dziesiątki ostatnich lat przy budowie państw opiekuńczych i totalitarnych- opartych o kradzież? Przecież w Polsce urzędy skarbowe mogą już penetrować konta – tak jak penis zaprzyjaźniony pochwę- i sprawdzać wpływy i wydatki z niego wpływające i wypływające. .I wcale do tego nie jest potrzebny Księżyc, tak jak przy odpływach i przypływach.. Potrzebna jest demokracja większościowa i wola rządzących socjalistów, którzy przegłosują odpowiednio po linii grabieży i na bazie. Czy Księżyc miał coś wspólnego z prywatnymi kontami na Cyprze? Nie! To grabieżczy socjalizm ma wiele wspólnego ze zjawiskiem kradzieży.. Socjalizm oparty o wyimaginowane widzenie rzeczywistości i oparty o odsetki od pożyczonych kapitałów. Budować przyszłość narodów na odsetkach kapitałowych- to jest dopiero pomysł prowadzący do zagłady.. I upadek całej cywilizacji łacińskiej jest już bliski.. Na razie wszystko się trzęsie i pomrukuje.. Jak wulkan! Nawet to wczorajsze zamieszanie przy przesłuchiwaniu pana Tomasza Arabskiego jako kandydata na ambasadora w upadającym Królestwie Hiszpanii, ale tylko z nazwy- szaleje oczywiście demokracja i zadłużanie bezlitosne – kiedyś poddanych hiszpańskich królów. Dzisiaj poddanych demokracji i demokratycznego „ Królestwa Hiszpanii . Gdzie się podziali hiszpańscy konkwistadorzy ? Może wybraliby się po złoto, żeby ratować „Królestwo Hiszpanii”? Ale gdzie? Indianie przesiadują w rezerwatach.. I nie wiem, czy mają złoto.. Bo paciorki by się z pewnością znalazły i trochę alkoholu z akcyzą.. Przeciskający się przez tłum dziennikarz pan przyszły ambasador, rozedrgany i rozcapirzony, rozgorączkowany w falującej marynarce- zmierza po swoją posadę w „Królestwie Hiszpanii.”. Zna się na tym dobrze, bo ma za sobą pana premiera Donalda Tuska, pana Grasia i pana Radosława Sikorskiego. Ukończył inżynierię dźwięku na Uniwersytecie Gdańskim, Był w Niezależnym Związku Studentów, członek Krajowej Rady Katolików Świeckich, dostał w 2001 roku odznaczenie papieski- Pro Ecclesia et Pontifice, pracował w dywersyjnej wobec Polski rozgłośni- Radia Wolna Europa finansowanej przez CIA, potem w Radiu Z.. Dyrektor programowy rozgłośni PLUS, naczelny” Dziennika Bałtyckiego”- kandydat do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, instytucji niepotrzebnej w normalnym wolnorynkowym kraju- a potrzebnej w socjalizmie medialnym, gdzie wszystkie środki informacyjnego przekazu muszą być koncesjonowane przez socjalistyczne państwo. Czy pan Tomasz miał coś wspólnego z dyplomacją? Z „ katastrofą smoleńską”- jak najbardziej, jak twierdzi pan Antoni Macierewicz. Że on jest odpowiedzialny za lot Tupolewa wojskowego TU- 154M.. Militarnego, ale rozliczanego według konwencji chicagowskiej dotyczącej samolotów cywilnych. Zamiast Kodeksu Karnego- Kodeks Cywilny.. Rosjanie mają i skrzynki i samolot- i nic nie można stwierdzić na pewno, oprócz tego, że na pewno mają skrzynki i samolot.. I coś ciekawego się kryje za spadkiem Tupolewa.. Możemy sobie pogawędzić i domniemać.. Ale musimy mieć samolot i międzynarodową komisje, któryby to wszystko zbadała.. Chyba, że jeszcze ktoś wierzy prokuraturze i sądom upolitycznionym do granic nieprzyzwoitości.. Tak jak ktoś wątpi w jakim celu socjalistyczny rząd wzywa rezerwistów na szkolenia(???) Czyżby szykował się nowy stan wojenny? Po dwudziestu latach przemian i podążaniu ku świetlanej przyszłości trzeba sięgać po środki militarne, żeby ratować socjalizm. Wystarczyło dwadzieścia lat budowy tej głupoty – i mamy efekt. Bankructwo ”obywateli”- bankructwo państwa socjalistycznego. Wszędzie długi i wszechogarniająca głupota.. Zmierzch cywilizacji- czyżby koniec demokracji i wspaniałego demokratycznego państwa bezprawia?Pożyjemy- oczywiście – zobaczymy.. Precz z komuną!

WJR

OFE - czy czeka nas rozwiązanie cypryjskie? Stojący na skraju bankructwa cypryjski rząd od tygodnia rozważa sięgnięcie po depozyty bankowe ludności. Pod uwagę brana jest także nacjonalizacja funduszy emerytalnych. Tymczasem w Polsce minister Rostowski chwali dobry stan finansów publicznych, ale powoli przygotowuje się do podobnej operacji – przejęcia oszczędności zgromadzonych w OFE. Ostatnio w gazetach znów rozgorzała dyskusja na temat przyszłości Otwartych Funduszy Emerytalnych. Poniżej krótki przewodnik po najważniejszych zagadnieniach.

Gdzie emerytura będzie wyższa? Dyskusję o OFE trzeba zacząć właśnie od tego pytania. Jeśli bowiem okazałoby się, że każda złotówka odłożona na ZUS przekłada się na większą przyszłą emeryturę niż taka sama kwota powierzona funduszom emerytalnym, zwolennicy OFE straciliby najbardziej podstawowy argument. Tak jednak nie jest. Przez 13 lat funkcjonowania OFE fundusze pomnażały środki swoich klientów średnio w tempie 9,2% rocznie. Indeksacja na indywidualnych kontach w ZUS w tym samym czasie wyniosła średnio 7,5% w skali roku (zakładając, że w 2012 będzie taka jak średnio w poprzednich 12 latach; dokładną wartość za miniony rok poznamy dopiero w czerwcu). Różnica 1,6% rocznie na korzyść OFE może nie wydawać się duża, jednak w skali czterdziestu pięciu lat powoduje, że każda złotówka odkładana przez ten czas w OFE będzie dwa razy więcej warta niż ta odprowadzana do ZUS. Spodziewany spadek tempa indeksacji w ZUS z czasem jeszcze pogłębi różnicę w stopach zwrotu.

Gdzie jest bezpieczniej? Częstym argumentem przeciwko OFE jest to, że środki zgromadzone w funduszach inwestowane są w ryzykowne aktywa. Miałoby to odbywać się ze stratą dla bezpieczeństwa świadczeń przyszłych emerytów. Takie stawianie sprawy nie jest uczciwe. Ryzykowne instrumenty są konieczne, jeśli chcemy, by fundusze wypracowały godziwe zyski. W długim okresie (a na emeryturę większość z nas będzie oszczędzać przez co najmniej 40 lat) zdywersyfikowany portfel akcji i obligacji prawie na pewno da przyzwoicie zarobić – tak przynajmniej wskazuje doświadczenie ostatnich dwustu lat na rynkach finansowych. Z drugiej strony zapisy na kontach w ZUS tylko z pozoru wydają się bezpieczniejsze. Cóż bowiem stanie na przeszkodzie przyszłym rządom zmienić za pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat ustawę o ubezpieczeniach społecznych tak, by ograniczyć wysokość zobowiązań państwa? Na pewno będzie to o wiele prostsze niż wyparcie się obligacji skarbowych, które posiadają w portfelach OFE.

Czy OFE są niewłaściwym rozwiązaniem dla osób po 50. roku życia? Przy okazji dyskusji o bezpieczeństwie oszczędzania na emeryturę poprzez OFE często podnosi się argument, że inwestycje w ryzykowne instrumenty nie są odpowiednie dla osób w wieku przedemerytalnym. Mówi się, że takie osoby są narażone na sytuację, w której tuż przed odejściem na emeryturę krach giełdowy zabierze im znaczną część oszczędności. W związku z tym w kręgach rządowych popularny jest pomysł przekierowania środków osób po pięćdziesiątym roku życia do ZUS. Moim zdaniem, z punktu widzenia przyszłych emerytów jest to bardzo złe rozwiązanie. Przede wszystkim nie jest prawdą, że opłaca się tuż przed emeryturą obniżać ryzyko inwestycyjne. W długoterminowym oszczędzaniu chodzi bowiem o to, by nasze pieniądze jak najwięcej czasu spędziły ulokowane w ryzykownych instrumentach; gdy raz wejdziemy w akcje, warto je trzymać jak najdłużej – wtedy ryzyko jest najmniejsze. Wycofanie się zaś z inwestycji w akcje po 30 zamiast po 40 latach jest fatalnym pomysłem, zwiększającym szanse wyjścia ze stratą. Zupełnie inną kwestią są nowe składki: to, co wpłacamy do funduszu na 10 lat przed emeryturą, nie powinno już być ryzykownie inwestowane. Dlatego dobrym pomysłem jest dostosowanie alokacji do wieku, ale tylko w odniesieniu do nowych składek.

Czy OFE pobierają za wysokie opłaty? I tak, i nie. Zwłaszcza na początku reformy fundusze pobierały zdecydowanie zbyt wysoką opłatę wstępną (dystrybucyjną). Jednak opłaty za zarządzanie są znacznie niższe niż w klasycznych funduszach inwestycyjnych. PTE pobierają z tego tytułu ok. 0,3% rocznie, podczas gdy typowy fundusz inwestycyjny żąda rocznej opłaty na poziomie 2%. Nieuprawnione jest jednak zupełnie porównywanie opłat pobieranych przez zarządców OFE z kosztami funkcjonowania ZUS. Ten ostatni bowiem zajmuje się wyłącznie ewidencjonowaniem i administracją, zaś zarządzający funduszami wybierają, a później nadzorują spółki giełdowe, co przynosi nie tylko korzyści posiadaczom akcji, ale i całej gospodarce. Z przerzucania papierów przez ZUS żadnych dodatkowych profitów nie ma.

Czy OFE zwiększają dług publiczny? Trudno jest znaleźć argumenty, że ZUS jest dla przyszłych emerytów lepszy niż OFE. Główny ciężar retoryki rządu leży jednak zupełnie gdzie indziej. OFE przedstawiane są jako główny winowajca przyrostu długu publicznego w Polsce. Mówi się, że ponieważ składka na ZUS nie pokrywa bieżących emerytur, rząd z tego powodu musi do nich dopłacać, co owocuje zadłużaniem państwa. Gdyby całość składki emerytalnej trafiała do ZUS, nie byłoby takiej potrzeby. Nie sposób zaprzeczyć powyższemu rozumowaniu – coroczne odprowadzanie składek na OFE jest istotnym ciężarem dla finansów publicznych. Nie jest to jednak jedyny wydatek budżetowy – w pewnym sensie wszystko, na co państwo wydaje pieniądze, generuje dług publiczny, jeśli tylko wydatki przekraczają dochody. Jeżeli uważamy, że dalszy wzrost długu publicznego jest niekorzystny, powinniśmy przemyśleć wysokość każdej pozycji w wydatkach budżetowych. Elementem tego procesu powinno być także zastanowienie się nad sensownością składki na OFE.

Czy stać nas na system kapitałowy? Jak powiedzieliśmy, główną motywacją dla zbierania na emeryturę w filarze kapitałowym są wyższe stopy zwrotu, a więc wyższe świadczenia. Z raportu Komisji Europejskiej wynika, że w 2060 roku łączna emerytura ma wynieść w Polsce 22% ostatniego wynagrodzenia. Tak długoterminowe prognozy obciążone są oczywiście sporym błędem, jednak widać wyraźnie, że przyszłe świadczenia, ze względu na pogarszającą się w Polsce sytuację demograficzną, będą niskie. Jeżeli postawimy wyłącznie na ZUS, będą jeszcze niższe. Pytanie więc jest następujące: czy uważamy, że koszty starzenia się społeczeństwa powinniśmy ponosić już teraz, czy też przerzucimy je w całości na kolejne pokolenie? Moim zdaniem, międzygeneracyjna sprawiedliwość wymaga od pokoleń podzielenia się kosztami, a nie obciążania nimi wyłącznie najmłodszych.

Kto powinien wypłacać emerytury ze środków zgromadzonych w OFE? Mniej istotne pytania, pojawiające się wokół sprawy funduszy emerytalnych, trzeba rozważać w kontekście ogólnej sensowności budowy systemu kapitałowego w Polsce. Takim pytaniem jest na przykład kwestia wypłat emerytur. Alternatywy są dwie: albo środki trafią do ZUS, który wykorzysta je na wypłatę bieżących emerytur, albo wypłatami zajmie się prywatny sektor ubezpieczeniowy. Z punktu widzenia przyszłych emerytów to drugie rozwiązanie jest korzystniejsze. Całość środków nie jest przecież wypłacana od razu – w pierwszym roku trafi do nich niewielka część aktywów, reszta będzie mogła nadal być inwestowana, co przełoży się na większe emerytury. Rozwiązanie z udziałem ZUS jest zaś korzystniejsze dla budżetu państwa z tych samych powodów – sektor publiczny dostanie od emerytów darmowy kredyt. Zgoda na wypłatę przez ZUS miałaby jednak inne niekorzystne konsekwencje poza utraconymi odsetkami. Zamazana zostałaby granica między kapitałową a repartycyjną (zusowską) częścią systemu emerytalnego. Tę granicę zaś trzeba wyraźnie podkreślać, gdyż jest to ważny element obrony funduszy emerytalnych przed zakusami rządu. Warto z góry zabezpieczyć się przed argumentem, że skoro i tak środki OFE trafią do ZUS, to może warto, by stało się to nieco wcześniej. Pójście w tę stronę może doprowadzić do stopniowej nacjonalizacji OFE.

Czy OFE powinny być dobrowolne? Dobrowolność OFE dla wielu jest bardzo kuszącym pomysłem. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, by system emerytalny był dobrowolny. Jednak pełna dobrowolność jest niemożliwa do osiągnięcia, jeżeli chcemy, by zobowiązania wobec obecnych emerytów były honorowane. Z kolei niezamożna osoba, która płaci już składkę na ZUS, nie ma zbyt wiele wolnych środków, by dodatkowo oszczędzić na emeryturę. Dobrowolność oszczędzania w takiej sytuacji byłaby poważnym wyzwaniem, wymagającym dużej odpowiedzialności zarówno ze strony rządu, jak i obywateli. Trudno mi uwierzyć, że Ci, którzy ją popierają, a jednocześnie chcą likwidacji OFE, są w swoim myśleniu konsekwentni. I OFE, i dobrowolne oszczędzanie wymagają bowiem sporych wyrzeczeń. Należy więc być ostrożnym i podejrzewać, że głównym celem „dobrowolności” OFE jest przejęcie ich aktywów przez ZUS.

Maciej Bitner

NASZ WYWIAD. Prof. Krasnodębski o niemieckim filmie z AK w tle: To element świadomej polityki historycznej i świadectwo przemiany pamięci Na portalu wPolityce.pl pisaliśmy o tym, jak niemiecki "Bild" zapowiada i recenzuje serial o II Wojnie Światowej "Nasze matki, nasi ojcowie" (czytaj: Kto mordował Żydów w Europie Wschodniej? "Ekstremalni antysemici" z Armii Krajowej ręka w rękę z nazistami. Niemcy na Zachodzie śpiewali wtedy piosenki). Otóż za wszystkie okropności wojny, w tym mordowanie Żydów odpowiadają enigmatyczni naziści, wspomagani przez nacjonalistów i antysemitów z AK, podczas gdy zwykli Niemcy nie mają z tymi zbrodniami nic wspólnego. O konsekwentnym zacieraniu winy Niemiec i Niemców za zbrodnie swoich ojców i dziadów rozmawiamy z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, profesorem Uniwersytetu w Bremie. wPolityce.pl: - Panie profesorze, to nie pierwsza próba zamazywania historii i szukania przez współczesnych Niemców współwinnych zbrodni II Wojny Światowej, zazwyczaj wśród Polaków? Prof. Zdzisław Krasnodębski: Sposób, w jaki Niemcy odnoszą się do swojej przeszłości zmienia się, podlega ciągłej ewolucji. Nie wszystko odbywa w sposób jednoznaczny, a tym bardziej na komendę, ale wyraźna jest ogólna tendencja - od bardzo krytycznej postawy wobec własnej przeszłości w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych do - najogólniej mówiąc  - postawy coraz bardziej afirmatywnej wobec przeszłości. Oczywiście ta postawa również nie jest pozbawiona elementów krytycznych. I nie oznacza próby rehabilitacji III Rzeszy, lecz raczej jej wyłącznie z „normalnej” niemieckiej historii. Ten film, o którym mówimy, wyjątkowo szeroko reklamowany, jest niewątpliwie ważnym świadectwem tej przemiany pamięci. Usilne promowanie w głównych mediach go świadczy, że jest on elementem świadomej polityki historycznej. W zamierzeniu jest to film o generacji wojennej, który przerwać milczenie między pokoleniami - między obecnym pokoleniem, a pokoleniem rodziców lub dziadków, którzy brali udział w wojnie. Najogólniej mówiąc, wymowa tego filmu jest taka: zwykli, młodzi, sympatyczni ludzie zostali uwikłani w wojnę, straszne rzeczy, w coś, co wyzwala najgorsze cechy, i to wojną szczególnie brutalną, za którą odpowiadał reżim Hitlera. Film potępia narodowy socjalizm, a jednocześnie z empatią pokazuje tamto pokolenie Niemców. Przedstawia jak wojna przemienia główne postacie - najpierw ci młodzi ludzie są idealistyczni, w większości entuzjastycznie nastawieni do wojny, przekonani o zwycięstwie, a potem zaczyna się proces ich degradacji moralnej oraz otrzeźwienia, utraty iluzji. Biorą np udział rozstrzeliwaniu ludności cywilnej - jeden z nich zastrzelił komisarza, inny rozstrzeliwuje chłopkę, która wspomagała partyzantów, jeszcze inna denuncjuje pielęgniarkę Żydówkę, druga zaś dla kariery rozpoczyna romans z wysokim funkcjonariuszem reżimu -  wszyscy zostają uwikłani w zbrodnie nazistowskie. Jednak pod wpływem tego co się dzieje i przeżywają na froncie wschodnim, pod wpływem klęski, dokonuje się w nich przewartościowanie, idące w różnych kierunkach. Ten wątek rozczarowania do wojny podobny jest do tego, który pojawia się często w filmach amerykańskich, krytycznych czy rozrachunkowych, na przykład o wojnie w Wietnamie. W tym sensie dobry film wojenny, choć trzecia część jest dużo słabsza niż dwie pozostałe. Dopiero na tym tle pojawia się sprawa polska i odniesienie do Polski. Jeśli chodzi o stosunek Niemców do AK, do Polskiego Państwa Podziemnego, to proszę pamiętać, że latami to był temat nieznany. Jeszcze prezydent Herzog nie potrafił odróżnić Powstania Warszawskiego 44 roku od Powstania w Getcie Warszawskim w 43 roku. To też trzeba widzieć w takim kontekście. Jeden bohaterów - Wiktor, który jest niemieckim Żydem, ucieka z transportu do Auschwitz i dostaje się do oddziału AK, o czym mają świadczyć opaski na ramieniu, i od razu spotyka się z antysemityzmem. W trzeciej części twórcy już idą na całość: akowcy chcą zostawić Żydów zamkniętych w wagonach w zdobytym przez siebie transporcie, rabują kosztowności odebrane żydowskim ofiarom przez nazistów i po ujawnieniu prawdziwej tożsamości Wiktora bez wahania zamierzają go zastrzelić. Akowcy, obok esesmanów, gestapowców itd., należą do najbardziej negatywnych postaci w tym filmie, który w części trzeciej staje się, moim zdaniem, po po prostu antypolski. W komentarzach np. w FAZ wyjaśniano, że ten epizod pokazuje, że nie wszyscy, którzy walczyli z Hitlerem byli przyjaciółmi jego ofiar.

Obok akowców pojawiają się też postacie chłopów polskich, którzy strzelają do Wiktora i uciekającej z nim Polki. Jeden chce ich też zadenuncjować. Okazuje się więc, że polscy chłopi byli w czasie okupacji uzbrojeni, co jest dość fantazyjnym założeniem (chyba że chodzi o folksdojczów, czego film jednak nie precyzuje). Tak więc podczas gdy główni bohaterzy filmu do końca zachowują przyjaźń do swojego żydowskiego kolegi, autentycznymi antysemitami okazują się Polacy. Niemieccy bohaterowie filmu stają się źli z powodu systemu, państwa, w którym żyją, Polacy zaś są antysemitami sami z siebie, nawet bez państwa – czasami tylko ujawniają ludzkie uczucia, tak jak dowódca oddziału AK, który ostatecznie puszcza Wiktora żywym.

wPolityce.pl: - No właśnie, czy można odnieść wrażenie, że winni zbrodni byli źli naziści, a jest kłopot z przyznaniem, że tymi nazistami byli właśnie Niemcy? Oczywiście to się wszystko odbywa subtelniej niż często przedstawia się to w Polsce. Nie chodzi o prosty rewizjonizm, czy prosty negacjonizm. Polacy muszą rozumieć, że zmiana narracji historycznej w Niemczech czy w Europie to nie są po prostu „kłamstwa” czy „przeinaczenia”. Ten film jest dobrym tego przykładem - nie usprawiedliwia narodowego socjalizmu, a wręcz przeciwnie, potępia go, nie usprawiedliwia wojny, ale ją potępia w najmocniejszy możliwy sposób. A pokazując „antysemityzm” AK twórcy mogą przecież powołać się na liczne prace historyków, także takie, które powstały w Polsce, i odpowiednio przetworzyć je w fabułę. Nie ma tu jakichś tendencji apologii III Rzeszy,  a mimo to pozwala się utożsamiać z bohaterami, którzy są sympatycznymi,  normalnymi młodymi ludźmi. Zło przychodzi do nich z zewnątrz, oni czemuś ulegają, obłędnej ideologii. Esesmani, SD,  gestapo  - to postacie drugorzędne, zewnętrzne. To nie jest film potępiający to pokolenie, tylko usiłujący je zrozumieć. Ten w miarę dobrze zrobiony film budzi sympatię dla tych bohaterów, pozwala ich zrozumieć i w pewnym sensie wybaczyć. Zresztą on się wpisuje w całą serię podobnych dokonań. Niedawno pokazywano w telewizji trzyczęściowy film o Hotelu Adlon w Berlinie oraz film o Rommlu. Na tym właśnie polega ta nowa anormatywność: w przeszłości są rzeczy do zaaprobowania, nawet jeśli nie przeczy się, że niektórzy Niemcy tamtego pokolenia  popełniali okropne rzeczy, to przecież były też postacie, z którymi można się utożsamić. Ten film to w gruncie rzeczy dalszy krok w eksterioryzacji narodowego socjalizmu – owszem, naziści też byli Niemcami, ale to nie są przodkowie dzisiejszych Niemców. Przodkowie to s tacy ludzie jak młodzi bohaterowie tego filmu, a nie jak drugorzędne, zupełnie negatywne jego postacie, „nazistowscy bonzowie”. Oczywiście w rzeczywistości ”matkami i ojcami” współczesnych Niemców nie są tylko tacy, w gruncie rzeczy sympatyczni, młodzi ludzie uwikłani w historię, lecz także funkcjonariusze i członkowie NSDAP, świadomi zwolennicy Hitlera i ochoczy zbrodniarze.  Poza tym głownie postacie też musiałyby znacznie więcej wiedzieć. Znamienny jest fakt, że film zaczyna się od 1941 r. Jeden z tej piątki, Wilhelm, na początku odważny oficer, a pod koniec drugiego odcinka dezerter, odznaczył się w poprzedniej kampanii - francuskiej albo polskiej. Ale wtedy najwidoczniej nie przeżywał żadnych rozterek - w każdym razie twórcy filmu nie czuli się zobowiązani, by o tym wspomnieć. Hitler jest już od prawie 10 lat u władzy i bohaterowie filmu mieliby czas mu się przyjrzeć. Film zaczyna się jednak od wybuchu wojny z Związkiem Sowieckim, bohaterowie filmu dopiero wtedy skonfrontowani zostają z okropnościami wojny, z mordowaniem Żydów - gdzieś daleko na wschodzie. W historiografii niemieckiej często tak się właśnie twierdzi - wojna totalna zaczyna się dopiero w 41 r., a kampania wrześniowa to jest jeszcze ta klasyczna wojna prowadzona przez dżentelmenów. Dopiero  od niedawna pojawiają się książki,  mówiące o tym,  że i wcześniej popełniano zbrodnie na ludności cywilnej. Tymczasem do bohaterów filmu prawda o naturze hitlerowskiego reżimu zaczyna docierać dopiero po 1941 roku, zwłaszcza zaś wtedy, gdy Wehrmacht zaczyna przegrywać. W Berlinie zaś długo jeszcze nie widać prawdziwej wojny. można też nie zauważać okrucieństw i prześladowań. Przekłamanie polega na tym, że jak wiemy, choćby z ostatnich publikacji Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, całe Niemcy usiane były obozami koncentracyjnymi, jenieckimi i dla robotników przymusowych. O żadnej niewiedzy nie było więc mowy. Rasistowska ideologia III Rzeczy była też znana wszystkim. Film pokazuje, że inni także uczestniczyli w zbrodniach. Na przykład na marginesie pokazuje się pomocniczą policję ukraińską, która kierowana przez oficera SD  pomaga likwidacji getta - żołnierze Wehrmachtu są wartownikami, usiłując zresztą ocalić żydowską  dziewczynkę. Polacy wprawdzie walczą z Niemcami, ale są zadowoleni z mordu na Żydach i są gotowi w nich uczestniczyć. Natomiast chłopi ukraińscy odmalowani zostają sielankowo i nawet gwałty popełniane przez czerwonoarmistów są usprawiedliwione tym, co Niemcy poprzednio uczynili w Rosji. Film nie ogranicza się więc tylko do pokazania niemieckie „matek i ojców”, ale przy okazji pokazuje kim są „matki i ojcowie” Polaków – to wprawdzie ofiary nazistów (ale tylko jako robotnicy przymusowi lub ofiary pacyfikacyjnych akcji antypartyzanckich), ale w gruncie rzeczy bliżej im do nazistów niż głównym bohaterom filmu.

wPolityce.pl: - A wracając do mego pytania i abstrahując od tego jednego filmu - my komentowaliśmy szokującą recenzję tego filmu w Bildzie - gdzie obok antysemitów z AK są wymieniani wyłącznie enigmatyczni naziści, których wina w żaden sposób nie obarcza Niemców - jak powinniśmy reagować na takie zamazywanie historii Owszem nie neguje się, że ci naziści byli źli, że oni też byli Niemcami, ale podkreśla się, że byli oni wspierani przez wielu ludzi, którzy nie byli Niemcami - Ukraińców, Polaków, Holendrów, Francuzów itd. To zło nie było tylko niemieckie, oczywiście było głównie niemieckie, ale byli też inni Niemcy - nie tylko ci, którzy kiedyś uchodzili za  "dobrych", nieskażonych nazizmem  (kiedyś to byli spiskowcy, Stauffenberg, emigranci, Tomasz Mann),  ale teraz także ci, którzy - jak bohaterowie tego filmu - byli żołnierzami Wehrmachtu, w swej młodzieńczej naiwności wspierali III Rzeszę, wierzyli w nią początkowo. Młode pokolenie Niemców może się do nich przyznać, może zrozumieć ich los. A narodowi socjaliści, esesmani, gestapowcy to wprawdzie Niemcy, ale już nie „nasze matki i nasi ojcowie”. Trudno powiedzieć, jak na to można reagować. Zawsze dokonujemy wyboru z przeszłości  - my też w naszej historii utożsamiamy się np. z Kościuszką, a nie z Targowicą, z AK, a nie z UB. Przy wszystkich próbach rehabilitacji PRL-u, nikt nie chwali się, że miał ojca UB-ka czy SB-ka, czy nawet wyższego dygnitarza partyjnego, lub „zomowca”. A to też jest część polskiej przeszłości. Przypadek niemiecki jest oczywiście drastyczny. Niemcy z mojego pokolenia, których znałem w czasach przed zjednoczeniem, dystansowali się od tej historii, odrzucali ją, potępiali rodziców i dziadków, uciekali w europejskość, płakali, narzekali, że są Niemcami, chcieli się wyzbyć niemieckiej tożsamości.

A teraz mamy nowa fazę, w której nie czuje się już potrzeby ucieczki od swojej tożsamości, a usiłuje się zbudować nadać pozytywny kształt, przy powołaniu się na osiągnięcia Republiki Federalnej i  przez zmianę stosunku do swojej przeszłości, w której zaczyna się widzieć cechy pozytywne, nawet w postaciach ambiwalentnych jak ta piątka tych młodych ludzi (a w zasadzie czwórka, bo na Wiktorze żadna wina nie ciąży, mimo że czuje się Niemcem) - obciążonych winą, ale budzących ciepłe uczucia. Wczoraj w FAZ zamieszczono komentarz Martina Schulza, przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, który  wspominają, że jego ojciec wkrótce po ślubie też znalazł się froncie, wyciąga z filmu wniosek polityczny – widzimy, jak straszna była wojna, ale teraz mamy wolność i „socjalną demokrację”. Na zachodzie Europy ta demokracja są one urzeczywistnione od sześciu dziesiątków lat, a na wschodzie i na południu Europy dopiero od niedawno, należy dbać, żeby tam nic złego się nie stało. Niestety pojawiają się obecnie niebezpieczne tendencje w Europie, do których Schulz zalicza także to, że niemieccy politycy w prasie bulwarowej niektórych krajów przedstawiani są w nazistowskich mundurach. Rozmawiał, kim

Wyzysk po polsku Przestrzeganie praw pracowniczych nigdy nie było najmocniejszą stroną realiów społeczno-gospodarczych III Rzeczypospolitej. Jednak obecny kryzys i aspołeczna polityka rządu dodatkowo wzmagają negatywne procesy w tej dziedzinie. Gdy firmy – państwowe i prywatne – tną koszty, pracownik zwykle znajduje się na samym dole hierarchii interesów. Wysokie bezrobocie, coraz powszechniejsze zatrudnianie w ramach umów cywilnoprawnych, wreszcie zarobkowanie w szarej strefie powodują, że rynek pracy zdecydowanie nie jest „przyjazny” pracownikom. Więcej – obecne realia stawiają często jedyną możliwą alternatywę: jakakolwiek praca lub jej brak. Albo emigracja zarobkowa. Jak podawał niedawno „Tygodnik Solidarność”, blisko 65 proc. młodych ludzi myśli o wyjeździe za granicę. Nic dziwnego. Przykład Anglii, gdzie Polki nie tylko mają pracę, lecz także zapewnione świadczenia socjalne na wyższym niż tutaj poziomie, pokazuje, dlaczego tak licznie wyjeżdżają. Szukają nie luksusu, ale szansy na udane związki i potomstwo w świecie, gdzie rzeczywiście istnieją perspektywy dla „przeciętnych ludzi”, a nie tylko szczaw i igrzyska.

Emigracja – wentyl bezpieczeństwa Otwarte granice są chyba najtrafniejszym wytłumaczeniem faktu, dlaczego w Polsce wciąż nie doszło do społecznego wybuchu na dużą skalę. Emigracja to wentyl bezpieczeństwa, który pozwala władzy dryfować donikąd bez większych wstrząsów. Nie da się jednak w nieskończoność tłumaczyć pogarszającej się wciąż sytuacji „przeciętnego obywatela” propagandą medialną. W końcu ludzie zagonieni od świtu do nocy, walczący o utrzymanie stabilności finansowej i poziomu życia, jaki jest kulturowo akceptowalny i ekonomicznie zadowalający, widzieli i widzą na co dzień świat inny niż ten telewizyjny. Trzeba też wziąć pod uwagę, że niski udział w wyborach politycznych wskazuje, iż w Polsce żyje „milcząca większość”, która kompletnie nie jest zainteresowana własnym, nawet bardzo ograniczonym udziałem w życiu publicznym. To nie jest zarzut wobec nikogo – to próba zrozumienia, co się dzieje z tą „milczącą Polską” i dlaczego jej wybory życiowe, wpływające na losy kraju, są takie, a nie inne. Czy wynikają z antyobywatelskiej postawy, czy z rozczarowań klasą polityczną? Czy są wciąż dziedzictwem Polski Ludowej, rezultatem złamania ducha Solidarności? Czy już przede wszystkim wynikają z atmosfery III RP? Choćby z niewiary w zmianę na lepsze. Poczucia, że pomimo deklaratywnie demokratycznego ustroju, formalnej równości wobec prawa itp. zwykły Polak znaczy niewiele: zarówno wobec własnego państwa, jak i wobec rynku. Suma poczucia bezsilności i krzywdy jednostek tworzy tę szczególną atmosferę atrofii społecznej, charakterystyczną dla państw postkolonialnych. A przecież sytuacja Węgier pokazuje, że można podejmować suwerenne wybory polityczne przy równoczesnym znacznym poparciu społecznym, nawet wbrew woli dominujących państw i instytucji finansowych Zachodu.

Postkolonialna praktyka Wróćmy do kwestii „wyzysku po polsku”. Jego częścią, oprócz łamania praw pracowniczych, jest zdecydowana tendencja do utrzymywania jak najniższych płac, choć ma to negatywne przełożenie na siłę popytu „zwykłych portfeli”. Oczywiście, ani pomysły podniesienia płacy minimalnej, ani w ogóle idea wyższych pensji nie przemawiają do przedsiębiorców. Klasa polityczna, owszem, dba o wynagrodzenia, ale własne – sejmowe czy prezydenckie premie najlepszym tego przykładem. Warto przy okazji zwrócić uwagę, że także w sprawie płacy minimalnej istnieje „węgierski trop”. Prof. Mieczysław Kabaj przypomniał niedawno na łamach „Tygodnika Solidarność”: „Na Węgrzech rząd doszedł do wniosku, że trzeba podnieść płacę minimalną o 100 proc. Wszyscy ekonomiści krzyczeli, że to doprowadzi do katastrofy. Okazało się, że ten wzrost wynagrodzeń, które były bardzo niskie, doprowadził do wzrostu popytu, a wzrost popytu – do wzrostu zatrudnienia”. W Polsce jednak zbyt zakorzeniona wśród elit rządzących jest praktyka postkolonialna, która wątpliwą atrakcyjność lokalnej gospodarki opiera na taniej sile roboczej, łatwej do eksploatowania i rzadko upominającej się o swoje prawa.

Sygnał alarmowy dla społeczeństwa Odpowiedzialność za brak przestrzegania praw pracowniczych nie leży wyłącznie po stronie pracodawców. Byłoby uproszczeniem traktowanie wszystkich jedną miarą. Problemem jest także działanie instytucji państwa, jego reprezentantów. Jeśli Państwowa Inspekcja Pracy wielu ludziom kojarzy się ze skorumpowanymi urzędnikami, z ustawianymi albo niedbale przeprowadzanymi kontrolami, to widzimy kolejną cegiełkę w stojącej byle jak konstrukcji III RP. To jeszcze jeden element świadczący nie tylko o politycznym, ale ogólnospołecznym problemie Polaków. Godzimy się na złe funkcjonowanie instytucji, na ich skorumpowanie, ponieważ doraźne interesy temu sprzyjają. A problemy i patologie systemu dostrzegamy wówczas, gdy państwo obraca się przeciwko nam. Myślę, że społecznie jest to nierzadko postawa bezrefleksyjna, ale politycznie może być rozgrywana z całym cynizmem. Beneficjenci Euro 2012 mogliby dużo o tym powiedzieć, ale w różnych wymiarach – niezbyt im się to opłaca. W każdym razie, w czasie kryzysu nawet młodzi, wykształceni z dużych miast zaczynają nazbyt boleśnie odczuwać opór materii i obecność kantów, co do których sądzili, że są tylko wymysłem opozycji, „moherowych beretów” i „życiowych nieudaczników”. Kryzys dopiero się rozwija. Jego długofalowych efektów jeszcze zakosztujemy. Paradoksalnie – choć nie jestem piewcą idei „im gorzej, tym lepiej” – może właśnie to nawarstwienie problemów uświadomi Polakom konieczność politycznej zmiany. Strategie indywidualnego przetrwania są coraz bardziej kosztowne i zabezpieczają interesy coraz węższej grupy społecznej: kryzys ściąga w dół nawet klasę średnią, nawet tych, którzy sądzili, że wystarczy ambicja, zdolności i odpowiednie układy, by dobrze sobie radzić we współczesnej Polsce. Wyzysk pracowników, łamanie ich praw jest jeszcze jednym sygnałem alarmowym dla całego społeczeństwa, że źle się dzieje w kraju.

Krzysztof Wołodźko

Wariant białostocki i siłowy Wprawdzie wybór nowego papieża który przybrał imię Franciszek, usunął wszystkie inne wydarzenia w cień - ale warto wydobyć je z cienia, bo prędzej, czy później, a nawet raczej prędzej, niż później, dadzą one znać o sobie niezależnie od tego, jak potoczą się dalsze losy Kościoła pod rządami nowego papieża. Postępactwo podstępnie sufluje Kościołowi w charakterze najważniejszych problemy zastępcze w rodzaju „kolegialności”, „celibatu”, czy „kapłaństwa kobiet”, podczas gdy to nie są problemy Kościoła jako takiego, tylko korporacyjne problemy duchowieństwa, a i to - nie całego. Tymczasem o tym, jakie problemy są ważne, a jakie nie, stosunkowo łatwo się przekonać, próbując odpowiedzieć na pytanie, za co umierali i nadal umierają święci męczennicy. Czy za „kolegialność”, „celibat”, „kapłaństwo kobiet” i temu podobne wynalazki - czy też za coś zupełnie innego? Wydaje mi się, że za coś zupełnie innego - i to właśnie, za co ludzie byli gotowi i nadal są gotowi ryzykować życiem, a nawet je poświęcać - to jest najważniejsze. Skoro nawet my wiemy takie rzeczy, to było niegrzecznie przypuszczać, że Jego Świątobliwość Franciszek tego nie wie. Myślę, że wie, już choćby stąd, brał udział w konfrontacji z postępactwem u siebie w Argentynie i w ogóle - w całej Ameryce Łacińskiej, nad którą przez całe lata gorzała czerwona łuna w postaci inspirowanej przez Moskalików „teologii wyzwolenia”. W tę konfrontację uwikłany był jego macierzysty zakon jezuitów i wskutek tego tak głęboko podzielony, że nie był w stanie dokonać wyboru prowincjała i musiano mu go importować z Salwadoru. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że obecny papież był od samego początku po właściwej stronie, co znalazło potwierdzenie również w reakcji obecnych argentyńskich władz na jego wybór, przypominających reakcję Biura Politycznego KC PZPR na wybór Jana Pawła II. Ale nie uprzedzajmy faktów tym bardziej, że warto wydobyć z cienia również inne wydarzenia, wskazujące na kierunek, w jakim coraz szybciej ześlizguje się nasz nieszczęśliwy kraj. Oto sądy w Białymstoku wydały wyroki skazujące kibiców za skandowanie „Donald matole, twój rząd obalą kibole!” oraz uczestników manifestacji, którzy wznosili okrzyki, iż „nie przepraszają za Jedwabne”. Z okoliczności wynika, że niezawisłe sądy w podskokach wydały wyroki na żądanie policji, a policja - wiadomo: powinność swej służby rozumie bez względu na to, czy służy carowi, Stalinowi, partii, czy tak jak dzisiaj - naszym okupantom z bezpieki. Zachowanie białostockich sądów pokazuje, że nasi bezpieczniaccy okupanci, którzy stoją przed koniecznością rozładowania niebezpiecznego dla nich potencjału młodzieżowego ruchu narodowego, przystąpili do ćwiczenia wariantu „sądowego” z użyciem arsenału oskarżeń o „faszyzm” i temu podobne zbrodnie, zaś wydane wyroki pokazują, że transformacja - transformacją - ale sądy po staremu są dyspozycyjne wobec bezpieki, jak za komuny. Dobrze to nie wróży, bo skoro nawet „Donald” okazał się „konstytucyjnym organem państwa”, a za Jedwabne trzeba „przepraszać”, zgodnie z oczekiwaniem żydokomuny, to z pewnością nie powiedziano ostatniego słowa. „Wariant białostocki” z pewnością jest rozwojowy. Jeśli skojarzymy go sobie z niedawną, przemilczaną starannie warszawską wizytą pana Roberta Browna, dyrektora zespołu HEART, będącym dzisiaj chyba głównym przedsiębiorstwem przemysłu holokaustu, gdzie po rozmowach z sześcioma dygnitarzami rządowymi i bliżej nieokreśloną liczbą Umiłowanych przywódców z opozycji oświadczył, iż w sprawie „roszczeń” nastąpił „przełom” - a także z projektem ustawy nadającej pozory legalności „bratniej pomocy” - to nietrudno się domyślić, że „wariant białostocki” może okazać się tylko łagodnym wstępem do ostrzejszego „wariantu siłowego”. Nie ma przypadków, są tylko znaki - mawiał ksiądz Bronisław Bozowski. A tak się właśnie złożyło, że zaraz po wspomnianej wizycie głównego holokaustowego przemysłowca w naszym nieszczęśliwym kraju i niemal w przeddzień rozpoczęcia w Niemczech budowy Centrum Wypędzeń okazało się, że Nasza Złota Pani Aniela ma polskie korzenie! Jest mianowicie prawnuczką Anny Kaźmierczak, której panieńskim dzieckiem był Ludwig Kaźmierczak, który w okresie międzywojennym zmienił sobie nazwisko na Kasner, które nosił jego syn Horst, pastor ewangelicki, ojciec Naszej Złotej Pani. Czy gdyby w tej sytuacji pojawiła się możliwość schronienia się przed kryzysem w jej opiekuńcze ramiona, ktokolwiek jeszcze śmiałby podnieść jakieś, pełne nienawiści, ksenofobiczne zastrzeżenia? Takiego niewdzięcznika na pewno u nas nie ma, ale nawet gdyby jakimś cudem się pojawił, to niezawisłe sądy, procedujące według „wariantu białostockiego”, nauczą go mores, że popamięta nie tylko ruski, ale nawet pruski miesiąc. Pewnie w przeczuciu takiej nieuchronności pan premier Donald Tusk intensywnie uczył Naszą Złotą Panią wymawiania słowa: „krzesło” - bo kiedy już rzucimy się w objęcia, to chyba niejeden będzie musiał sobie posiedzieć? Ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. Oto z kół zbliżonych do Ministerstwa Obrony dobiegają skrzydlate wieści, że na wszelki wypadek pan generał Krzysztof Bondaryk, który ostatnio utracił posadę, właśnie ma objąć nową - jako szef kolejnej, ósmej już tajnej służby, która ma zajmować się cyfry... to znaczy, pardon - nie żadna tam „cyfryzacją” tylko „kryptografią”, a tak naprawdę - to Internetem. No bo powiedzmy sami: kto to widział, żeby takie rosnące w siłę medium jak Internet pozostawało poza kontrolą naszych okupantów? W rezultacie nie ma żadnej koordynacji; niezależne media głównego nurtu dostają rozkaz, żeby, dajmy na to, w sprawie ustawy o „bratniej pomocy”, albo w sprawie spotkania największego przemysłowca holokaustu z naszymi Umiłowanymi Przywódcami, wsadzić mordę w kubeł - ale co z tego, kiedy w Internecie podnosi się wrzask pod niebiosa i w rezultacie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych jak niepyszne, wycofuje projekt ustawy „do dalszych prac”? W ten sposób daleko nie zajedziemy, więc widać wyraźnie, że sytuacja dojrzała do tego, by pan generał Bondaryk położył na Internecie swoją czujną i niechybną dłoń. W ten sposób system zostanie domknięty i można będzie spokojnie przystąpić do realizowania scenariusza rozbiorowego. SM

W ochronie zdrowia bieda ale 250 mln na in vitro się znalazło

1. Wczoraj w Sejmie miała miejsce debata na temat zgłoszonego przez ministra zdrowia programu refundacji ze środków publicznych zabiegów in vitro, zgłoszona do porządku obrad przez Ruch ku czci jego założyciela. W dyskusji nad tą problematyką, zabrało głos ponad 30 posłów. Na pytania posłów odpowiadał wiceminister w tym resorcie Igor Radziewicz-Winnicki i trzeba przyznać, że nie potrafił przekonująco wyjaśnić dlaczego program został uruchomiony, skoro w ochronie zdrowia drastycznie brakuje środków finansowych. Minister Arłukowicz, chcąc bowiem uniknąć procedury ustawowej (a zgodnie z obowiązującym prawem tylko uregulowania ustawowe pozwoliłyby na uruchomienie środków budżetowych na ten cel), zdecydował się na ogłoszenie tylko programu w tym zakresie i poinformował, że będzie on kosztował około 250 mln zł w ciągu najbliższych 3 lat.

2. Zabierając głos w tej debacie, zwróciłem uwagę na dwie kwestie: na gwałtowny wzrost odpłatności za leki przez pacjentów po wprowadzeniu tzw. nowej ustawy refundacyjnej, a także na ciągły w ostatnich kilku latach, wzrost kwoty zobowiązań w ochronie zdrowia, mimo masowego procesu powoływania spółek w miejsce samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej. Ustawa refundacyjna uchwalona w maju 2011 roku (podpisana w czerwcu przez prezydenta Komorowskiego), miała skrzętnie ukryty przed opinią publiczną cel (w szczególności przed ludźmi chorymi) ,mianowicie znaczące zmniejszenie środków finansowych przeznaczanych corocznie przez NFZ na refundację. Głównym instrumentem, który miał ograniczać wydatki na leki refundowane, był swoisty bat finansowy na lekarzy, w postaci zwrotu kwot nienależnej refundacji razem z odsetkami ustalonej przez kontrolerów NFZ. Kontrole te mogłyby być przeprowadzane w ciągu 5 lat od daty wystawienia recepty, a kontrolowane miało być nie tylko uprawnienie pacjenta do leków refundowanych (a więc czy w momencie wizyty u lekarza był on ubezpieczony, a dokładnie czy miał opłaconą składkę zdrowotną) ale przede wszystkim czy przepisany pacjentowi lek podlega refundacji w danej jednostce chorobowej. Na skutek nacisku środowiska lekarskiego już na początku 2012 roku nowelizacją ustawy, kontrole lekarzy pod tym względem przez NFZ, zostały wprawdzie zniesione ale ciągle w ustawie znajdują się zapisy nakazujące lekarzowi przepisywanie z refundacją leku tylko w zastosowaniu w stosunku do jednostki chorobowej na którą lek został w Polsce zarejestrowany.

3.Ustawa dała pozytywne rezultaty dla NFZ ograniczając wyraźnie środki przeznaczane na refundację leków, co zostało odnotowane nawet w ostatnim raporcie NBP dotyczącym procesów inflacyjnych w Polsce. Wynika z niego, że ceny leków dla pacjentów od początku 2012 roku, wzrosły średnio o około 10%, a ponieważ do tej pory mieliśmy już najwyższy udział pacjentów w płaceniu za leki i wynosił on około 32% to po wprowadzeniu nowej ustawy, ten udział wrósł przynajmniej do 38%. Wszystko to spowodowało oszczędności w budżecie NFZ z tytułu refundacji leków w 2012 roku w kwocie około 2 mld zł ale jednocześnie gwałtowny wzrost odpłatności za leki ze strony pacjentów.

4. Rosną także zobowiązania w ochronie zdrowia i to mimo gwałtownego procesu powoływania spółek w miejsce samodzielnych publicznych zakładów zdrowotnych. Wprawdzie zobowiązania w ochronie zdrowia zawsze były ale w ciągu ostatnich paru lat, urosły do astronomicznej kwoty 11 mld zł i nie wynika to wcale ze złego gospodarowania przez dyrekcje i zarządy szpitali ale głównie z powodu systematycznego wzrostu kosztów leczenia przy braku waloryzacji na nie nakładów publicznych (mimo wzrostu kwotowego środków finansowych w NFZ, ogólne nakłady publiczne na ochronę zdrowia oscylują wokół 4% PKB i niestety należą do najniższych w UE). W tej sytuacji znalezienie dodatkowej kwoty 250 mln zł na finansowanie zabiegów in vitro, wygląda wyraźnie na zabieg propagandowy, który ma dać Platformie dodatkowe punkty w badaniach opinii publicznej, a nie pomagać leczyć bezpłodność. Kuźmiuk

Staniszkis Rosjanie uważają wpadniemy w ręce NiemiecWspólny obszar od Lizbony do Władywostoku „....” Szef KE zauważył, że UE i Rosję łączą nie tylko interesy ekonomiczne. - Powinniśmy budować nową cywilizację ze wspólnymi wartościami. A na ich podstawie tworzyć wspólny obszar od Lizbony do Władywostoku, na którym zagwarantowana zostanie swoboda przepływu ludzi i kapitałów - wskazał. „....”„Prezydent Władimir Putin, podejmując w swojej rezydencji w Nowo-Ogariowie koło Moskwy szefa KE Jose Manuela Barroso, wyraził nadzieję, że rozpoczęte w tym dniu konsultacje między rządem Rosji i Komisją Europejską posuną naprzód dwustronne stosunki „....”zdominuje je kryzys finansowy na Cyprze. Premier Dmitrij Miedwiediew zapowiedział bowiem, że strona rosyjska chce "bardzo aktywnie" omówić ten temat z przedstawicielami Komisji Europejskiej. „....(źródło)
Westerwelle„, Jeśli gospodarka Chin nadal będzie rosła w siłę w takim tempie, że( tutaj chodzi o skalę przyrostu PKB ) że w 12 tygodni będzie wytwarzać tyle, ile gospodarka Grecji, a w 12 miesięcy tyle, ile gospodarka Hiszpanii, to dla całej Europy powinien być to sygnał wzywający do obrania lepszej strategii. „...(więcej )
Profesor Jadwiga Staniszkis „ Wpływy niemieckie są w Polsce dominujące Rosjanie sądzą ,że wpadniemy w ich ręce”.....” Dla Niemców w tej chwili najważniejsze jest to, byśmy szybko weszli do strefy euro, co umożliwi im wykorzystanie naszych rezerw dewizowych do wzmocnienia ich gospodarki. Niemcy też – przy obecnej różnicy w poziomie płac w naszym i ich kraju – liczą na dalszy napływ polskiej siły roboczej. Ta tendencja zaś jest absolutnie niezgodna z naszym interesem. Młodzi pracownicy są w Europie postrzegani jako największy, najcenniejszy skarb, wypychanie ich z kraju jest po prostu absurdalne. Polityka Tuska w tym zakresie budzi na Zachodzie szok.”....”Według socjolog Polska pozostaje „terenem oddziaływania Niemiec”. Z drugiej zaś strony, jej zdaniem, coraz silniej będzie podnosić głowę Rosja, szukając możliwości zwiększenia wpływów w naszym regionie. Szczególnie jeżeli kraje Europy Środkowo-Wschodniej będą odpychane od Unii lub jeżeli ich własne interesy będą je od niej izolowały.”....” Staniszkis . Widać to zresztą doskonale na Węgrzech, gdzie Rosjanie znaleźli się natychmiast, gdy Viktor Orbán został bardzo brutalnie potraktowany przez Brukselę. Prof. Staniszkis zwraca uwagę, że na podobną okazję Moskwa czeka nad Wisłą. Podczas wizyty metropolity Cyryla zauważyłam ten sam język, którym teraz operuje Putin wobec Budapesztu. Uderzył mnie słowianofilski aspekt wypowiedzi Cyryla podczas wizyty w Polsce. Jest to elementem długofalowego projektu, który ma na celu zagospodarowanie pustki, jaka może powstać, jeżeli rozpadnie się Unia Europejska bądź zwycięży w naszym kraju partia antyeuropejska. Byłam zszokowana tym słowianofilskim językiem.Z drugiej strony profesor przyznaje, że Rosjanie zazdroszczą nam silnego społeczeństwa. To, co tak intensywnie atakowano przy okazji Smoleńska – żałoba, pochody, stojąca za nimi żywotność społeczeństwa – tego nam Rosjanie zazdroszczą. Imponuje im, że potrafimy pewne wydarzenia przeżywać zbiorowo i spontanicznie.”...(źródło )
Lisicki „Lider Ruchu Narodowego: Moskwa nie jest głównym zagrożeniem”....”Roberta Winnickiego po podpisaniu porozumienia pomiędzy abp. Michalikiem i patriarchą Cyrylem, przy entuzjastycznym poparciu Tuska i Komorowskiego. Winnicki stwierdza:Podpisanie dokumentu ocenić należy pozytywnie". I wykłada swoje poglądy na Rosję: „Dla polskiej prawicy jest zaś dobrym przypomnieniem, co stanowi główne zagrożenie dla kultury i cywilizacji, dla Polski i Polaków: nie jest nim Moskwa, a demoliberalizm, laicyzm i konsumpcjonizm"....(więcej)
Sikorski w expose „ Z Niemcami łączy nas wspólnota interesów i demokratycznych wartości. Kraj ten ugruntował swoją kluczową pozycję na Kontynencie. W naszym interesie jest, aby Niemcy oddziaływały na Europę w ramach mechanizmu konsultacji, na które państwa członkowskie - a więc także my - mają spory wpływ. Alternatywa, czyli przywództwo Niemiec „metodami tradycyjnymi”, jak to ujął pewien polityk CDU, byłaby gorsza.”...” Wspólne inicjatywy na Ukrainie i na Białorusi wzmacniają naszą siłę oddziaływania. Bliska współpraca z Niemcami toruje nam drogę kucentrum decyzyjnemu Unii „.. .(więcej )
Karaganow „Związek Europejski - podobnie jak UE - może zostać stworzony mocąjednego dużego traktatu oraz czterech umów regulujących główne sfery współpracy oraz wielu drobnych umów sektorowych. Pierwszy duży traktat może dotyczyć utworzenia wspólnego obszaru strategicznego zakładającego ścisłą koordynację polityk zagranicznych. Miękka siła Europy mogłaby się połączyć z twardą siłą niemałego potencjału strategicznego Rosji. Ktoś może powiedzieć, że UE nie jest dla nas partnerem. Ale zaraz odpowiem mu, że powinniśmy być zainteresowani wzrostem jego wpływów. Słaba Europa będzie osłabiać Rosję.„....”Unia popełniła sporo błędów, za które teraz musi płacić. Po pierwsze, bez ustanowienia silnego centrum politycznego dopuszczono do strefy euro kraje, które mają inną kulturę gospodarczą niż Europejczycy z Zachodu.„....”należy więc sformułować wspólny interes łączący Europę i Rosję w sferze geopolityki i geogospodarki. Zaczynają to powoli rozumieć zarówno w Moskwie, jak i w stolicach starych państw Unii”..„Dlatego Rosja i Europa powinny dążyć do stworzenia wspólnego Związku Europy i do włączania do niego państw, które dotąd jeszcze nie określiły swej orientacji: Turcji, Ukrainy, Kazachstanu itp.”...(więcej)
Roger Scruton, filozof „W historii Polski co pewien czas powtarzał się ten sam straszliwy dla was scenariusz – Niemcy i Rosja dogadywały się nad waszymi plecami i was niszczyły. Powiem teraz coś, co może zabrzmieć szokująco, ale obawiam się, że taki scenariusz może się powtórzyć. „....”Upadek Unii może mieć dla Polski bardzo negatywne konsekwencje. Nie można wykluczyć, że takie wydarzenie pociągnie za sobą wybuch jakiegoś europejskiego konfliktu, zmianę status quo, która może mocno uderzyć w Polskę. Obawiam się jednak, że jest to proces, którego nie uda się zatrzymać. „....”Analityk George Friedman uważa, że Polska powinna stać się europejskim Izraelem. Uzbroić się po uszy i przygotować na najgorsze. Obawiam się, że w przypadku Polski nie da się przygotować na najgorsze.”....”Unia Europejska jako polityczna czy gospodarcza struktura jest martwa. Jest fikcją, złudzeniem. „....”trudno odmówić logiki argumentom, że lepiej, jeżeli Niemcy osiągają swoje cele za pomocą środków pokojowych niż militarnych „...(więcej )
Rosja sprzedała Cypr Niemcom. Uznała , że Cypr jest w niemieckiej strefie wpływów i Niemcy mają prawo do okradania i eksploatacji ekonomicznej Greków. Zapewne Niemcy zrewanżowały się ustępstwami, na przykład na Ukrainie, a dodatkowo być może pomogą Rosjanom zbudować i politycznie wesprzeć raje podatkowe na Dalekim Wschodzie . Co z pewnością nie spotka się z zadowoleniem Chin i innych szybko rozwijających się państw w tym rejonie , których obywatel będą tam wywozić pieniądze. Dziek tym rajom Rosja chińskimi rękami , pieniędzmi Chińczykom będzie rozwija c rosyjski Daleki Wschód. Skala środków tam lokowanych może być niewyobrażalna Dzięki powstaniu Obozu Patriotycznego i związanego z nim „drugiego obiegu „ intelektualnego powstała przestrzeń wolności intelektualnej , która odepchnęła schematy propagandowe reżimowych mediów i reżimowych „intelektualistów , które służyły ideologicznemu prani mózgu Polkom . Takie kwestie jak suwerenność , zależność kolonialna, demokracja, kwestie kulturowe i światopoglądowe nabrały zupełnie innego znaczenia. Zakwestionowano ich „urzędową „ wykładnię i interpretację . Na przykład Jak Olszewski mówi o dwóch politycznych zrywach niepodległościowych Polaków . W roku 1992 i 2005 . Jednym był rząd Olszewskiego , drugim rząd Kaczyńskiego. ( Olszewski 1992 i 2005 . Bunty wobec Układu Okrągłego Stołu ) . Cały pozostały okres był w zasadzie okresem kształtowania się w Polsce nowego ładu kolonialnego . Nowego ładu kulturowego i religijnego. Niemcy dzięki swojej agenturze , totalnej kontroli mediów w Polsce ( Krasnodębski o groźnych dla Polski niemieckich mediach ) , a także co tu kryć, przyzwoleniu Rosjan wykreowały pro pruskie elity pomogły im przejąc władze , a teraz ją przy tej władzy utrzymują. Waszczykowski do Sikorskiego . Zastanawiam się czy potraficie panowie jeszcze cokolwiek zrobić bez udziału Niemców „...”Partnerstwo z Niemcami miało być wynikiem podobieństwa kultury gospodarczej, koncepcji politycznych. Tak więc w towarzystwie polityków Niemieckich odbywa pan wizyty na Białorusi, Ukrainie i w Mołdawii, z ich udziałem organizuje się szczyty Partnerstwa Wschodniego i Grupy Wyszechradzkiej. (...) Nawet stadiony otwieracie panowie w obecności Niemców. Zastanawiam się czy potraficie panowie jeszcze cokolwiek zrobić bez udziału Niemców. Nawet tak duża dysproporcja między naszymi państwami, nie uzasadnia tak dużej dysproporcji w traktowaniu nas przez Niemców, w lekceważeniu naszych interesów narodowych.”.....”Tyle znaczymy dla Europy ile spolegliwie współpracujemy z Rosją, twierdzą jedni doradcy ministra Sikorskiego. Możemy rozwijać się tylko w politycznej i gospodarczej symbiozie z Niemcami – twierdzą inni.”Germanio, prowadź!” - podpowiada premier Tusk. „.....”Postawienie na stronę niemiecką jest osłabieniem współpracy z USA. Agenda w tej sprawie jest bardzo uboga. „...(źródło)
Elity II Komuny dokonują przewrotu ideologicznego, religijnego i chcą ustanowić polityczną poprawność „religią państwową „ w Polsce . Polityczna poprawność jest socjalistyczną ideologią , która Niemcy dokonują brutalnego kulturkampfu w całej Europie. Proszę zwrócić uwagę na podobieństwo pruskiego XIX wiecznego kulturkampfu i tego współczesnego XXI wiecznego. Elity II Komuny w zamian za stabilizację ich pozycji społecznej, politycznej i ekonomicznej przekształcają Polskę w kolejny land Rzeszy , a Polaków w masy socjalistyczną masę proli „Germanizacja nie ustała po dokonaniu rozbiorów państwa polskiego, władze pruskie zdając sobie sprawę z powszechnej obecności żywiołu polskiego na podbitych ziemiach przystąpiły do kolejnej fali ograniczeń i represji wobec Polaków „.....”na początku XIX wieku na ludność polską i jej język spadła kolejna fala ograniczeń przejawiających się w zakazach dotyczących kultywowania tradycji ludowych i religijnych „....”Objęcie stanowiska kanclerza Rzeszy przez Ottona von Bismarcka spowodowało kolejne zaostrzenie polityki germanizacyjnej na polskich ziemiach. Skierowana ona była przeciw polskiemu szkolnictwu i Kościołowi (tzw. Kulturkampf, czyli walka o czystość kultury niemieckiej, rozpoczęta 1971 roku) „...(źródło)
Jak państwo widzicie niewiele się zmieniło. Celem jest kościół, polskie dzieci , którym pierze się mózgi w szkołach , oraz przejęcie własności mediów , banków, i gospodarki . W drugim etapie będzie wprowadzenie języka niemieckiego jako fakultatywnego na wszystkich szczeblach nauczania. Warto pamiętać o celu Tuska przekształcenia Polaków w tanią niewykwalifikowaną i niewykształconą siłę roboczą (Triumf Tuska. Za rok polski robol tańszy od chińskiego ) Kaczyński „Ale ważniejsze pytanie jest głębsze i sprowadza się do tego,czy Unia Europejska powinna iść nadal w dotychczasowym kierunku, a więc wymuszania tzw. pogłębionej integracji pod przywództwem Niemiec?Czy nadal powinno się wymuszać poprawność polityczną, która de facto znosi dotychczasowe systemy wartości i niszczy tożsamości, zmienia społeczeństwo w manipulowaną bez trudu masę?  „.....”odrzucić hedonistyczną koncepcję życia człowieka sprowadzającą go do roli konsumenta. Słowem, powinniśm yrobić wszystko, by Polska przetrwała. Bo obecna dekadencja jest, mam co do tego całkowitą pewność, przejściowa. Jeśli jednak dopuścimy teraz do rozmontowania państwa, nie zmontujemy go z powrotem. A jeśli nawet, to cena będzie ogromna.A więc nie dla unii politycznej, o której ostatnio tyle się mówi?Zdecydowane nie. Obecnie taka Unia oznaczać będzie po prostu potężną niemiecką Rzeszę, w granicach największych w historii. Dla Polski to żaden interes. „....(więcej )
Do Niemiec ściągają mieszkańcy krajów targanych kryzysem: Hiszpanii, Grecji, Portugalii. Na pierwszym miejscu migracji zarobkowej są jednak Polacy - podaje dw.de.Od stycznia do czerwca 2012 roku do Niemiec przyjechało 501 tys. obcokrajowców - jest to o 66 tys. więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego, co oznacza wzrost o 15 proc - obliczył Federalny Urząd Statystyczny w Wiesbaden. W roku 2011 odnotowano ogólnie 20-procentowy wzrost liczby migrantów w stosunku do roku poprzedniego „....(więcej )
Antoni Dudek „„Moim zamiarem było – mówił niedługo przed śmiercią Lech Kaczyński – związanie tamtejszych – gruzińskich czy azerskich – elit z Polską. (…) Oczywiście nie liczyłem na to, że Azerowie porzucą inne kierunki i obrócą się wyłącznie w stronę Gruzji i Polski. Jednak można było ten kierunek wzmocnić, sprawiając, że jakaś część [azerskiej] ropy popłynęłaby nie tylko do Orlenu, ale także przez Gdańsk do Europy. (…) Następnym posunięciem miał być gaz. Miałem nadzieję, że nie tylko azerski. Próbowałem także wzmacniać polskie wpływy w Kazachstanie, ale zorientowałem się, że tamten kraj znajduje się w takim otoczeniu, że trudno będzie osiągnąć sukces”. Potwierdził to przebieg dwóch szczytów energetycznych zorganizowanych z inicjatywy prezydenta RP w Krakowie (maj) i Wilnie (październik 2007 r.), na których mimo wcześniejszych zapowiedzi zabrakło prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa. Był to rezultat osobistej interwencji prezydenta Putina, który udał się w tej sprawie do Astany ze specjalną wizytą. Jednak fakt, że na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy doszło wówczas do dwóch kolejnych spotkań prezydentów Polski, Litwy, Ukrainy, Gruzji i Azerbejdżanu musiał wywołać niezadowolenie Moskwy. Tym bardziej, że wileńska konferencja, w której uczestniczyli też prezydenci Łotwy i Rumunii oraz przedstawiciele UE i USA, zakończyła się podpisaniem porozumienia o współpracy przy budowie ropociągu Brody-Płock-Gdańsk, który miał stanowić przedłużenie istniejącego już na Ukrainie odcinka Odessa-Brody i umożliwić przesyłanie azerskiej ropy. Do realizacji tego projektu nie doszło, a w styczniu 2012 r. premier Ukrainy Mykoła Azarow stwierdził, że „Polska nie chce dobudowywać rurociągu Odessa-Brody do Płocka i dalej do Gdańska”. „...(źródło)
Friedman „ Macie państwo między Niemcami a Rosją. Żaden Polak nie może przewidzieć, co się stanie z sąsiadami w przyszłości, a liderzy polityczni powinni przygotowywać kraj na najgorsze. „.....” Może Polska powinna więc zbudować regionalny sojusz w Europie Centralnej? „...”To międzywojenna idea Józefa Piłsudskiego. Sojusz ze Słowacją, Węgrami, Rumunią i Bułgarią może zapewnić Polsce bezpieczeństwo. Piłsudski rozumiał, że Polska jako lider Europy Środkowej jest w stanie taki sojusz skonstruować „....(więcej )
Macierewicz „Lech Kaczyński, mimo problemów, z jakimi musiał się borykać, był samodzielnym politykiem i skutecznie bronił suwerenności państwa. I dlatego uważam, że był najwybitniejszym polskim prezydentem. „....”Moim zdaniem Lech Kaczyński był najwybitniejszym prezydentem w dziejach Polski. Największym sukcesem jego prezydentury było zbudowanie sojuszu państw i narodów Europy Środkowej. Wcześniej ideę porozumienia państw położonych między Rosją a Niemcami propagował Józef Piłsudski – uniemożliwiła wówczas jej realizację słabość Polski i sytuacja geopolityczna. Te okoliczności zmusiły nas do zawarcia traktatu ryskiego po wojnie polsko-bolszewickiej. Oznaczało to rezygnację z programu budowy szerokiego porozumienia Europy Środkowej. W latach 40. wrócił do tego pomysłu, choć w innym zakresie, Władysław Sikorski. Dziś jest oczywiste, że budowa sojuszu w Europie Środkowej to nasza racja stanu. Prezydent Lech Kaczyński ideę przekształcił w realny projekt polityczny. Dzięki sprzyjającym warunkom gospodarczo-politycznym udało się to przeprowadzić w ciągu czterech lat, a więc błyskawicznie. Z tej koncepcji dzisiaj pozostały tylko drzazgi, ale mam nadzieję, że dzięki solidnym fundamentom narodowym, kiedy zmieni się władza w Polsce, będzie można do niej powrócić. Sojusz środkowoeuropejski w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi jest fundamentem polskiej racji stanu. Podobnie jak od ponad 300 lat podstawą racji stanu Wielkiej Brytanii jest utrzymanie równowagi sił w Europie i niedopuszczenie do powstania tam państwa hegemona, a racją stanu Rosji imperialnej jest sojusz z Niemcami. „...(więcej)
Dość już tego zawracania głowy polskością…” Tak Rokita opisuje zły klimat społeczny  i dalej mówi o Sikorskim „. Politycy zaś – zwłaszcza rządzący – przyjęli taktykę zobojętniania nas na wszelkie kłopoty oceanem mowy-trawy. Jest jeden wyjątek,to minister spraw zagranicznych. Niestety,jego myślenie podąża w niebezpiecznym kierunku.”…Tyle że on publicznie mówi słowa, których nie wypowiedziałby minister żadnego, nawet najsłabszego, kraju. Że „Polska przez krótki czas odgrywała sztucznie zawyżoną rolę”. A teraz tę rolę musimy urealnić.” .. „Sikorski pisze, że naszą politykę w tej sytuacji trzeba zmienić, a myśmy jeszcze nawet nie sformułowali dobrej diagnozy.Ja tej nowej linii Sikorskiego nie popieram”….  „Także Donald Tusk nie powinien pochopnie 1 września na Westerplatte operować językiem rosyjskiej dyplomacji, snując dywagacje o nowym ładzie bezpieczeństwa z udziałem Rosji. To jest przecież tradycyjnyjęzyk polityków rosyjskich, który zakłada, że należy pomóc rozbić NATO. A ono jeszcze dycha.” (więcej
Sirgjej Karaganow „Pomruki przyszłej wojny ”Wracam do przekonania, że region szeroko pojętego Bliskiego Wschodu już dawno przekroczył granicę destabilizacji: gdzie nie spojrzeć, gdzieś trzaskają fundamenty, gdzieś tli się pożar. Indie i Pakistan, Iran o krok od posiadania broni jądrowej, Irak w stanie agonalnym, Syria, Libia, otoczony przez wrogów Izrael, Egipt i Tunezja w stanie zapaści, Libia w stanie rozpadu. Angażowanie się po którejkolwiek ze stron, jak chcieliby niektórzy politycy rosyjscy jest równie nieodpowiedzialne, co nierozsądne. (…). I tak jesteśmy bliżej, niż byśmy chcieli, granic tego regionu: zarówno Rosja, jak jej najbliżsi sąsiedzi również mogą paść ofiarą rozprzestrzeniającego się chaosu. Czekają nas wieloletnie manewry, "skracanie frontu", raz i drugi przyjdzie zapewne również sięgnąć po groźbę użycia siły, kiedyś przejść do obrony czynnej.” Wielkie ruchy i przesilenia w światowej gospodarce i polityce, rozwój państw Bliskiego Wschodu, wreszcie gorączkowa aktywność lub przeciwnie – bierność starych, wielkich potęg czynią wybuch wielkiego konfliktu w tym regionie czymś właściwie nieuchronnym „.....”Również strategię gospodarczą naszego kraju trzeba zacząć wykuwać, biorąc pod uwagę wysoce prawdopodobną perspektywę dziesięcioleci wojen i konfliktów na naszej południowej flance. Ten konflikt wpłynie nie tylko na kondycję rynku paliw i surowców czy przebieg gazo- i ropociągów – warunkować będzie światową koniunkturę gospodarczą, prowadząc do ograniczenia popytu na wiele towarów i usług. Praktycznie upadnie rynek nieruchomości i usług turystycznych, musimy liczyć się z ogromnym naciskiem migracyjnym, a w ślad za nim – religijnym i terrorystycznym. Destabilizacja Bliskiego Wschodu zmusza nas do radykalnych zmian w polityce wewnętrznej i gospodarczej.„...”Równolegle ma miejsce zjawisko trudne do wytłumaczenia na płaszczyźnie racjonalnej: powrót do ideologii na poziomie światowej polityki. Osłabiony i zepchnięty do defensywy w rywalizacji z "nowymi" krajamiZachód nie tylko wrócił do prozelickiego zapału w głoszeniu demokracji, ale wręcz gotów jest to robić zbrojnie. Równolegle postępuje "reideologizacja" na płaszczyźnie religijnej, szczególnie w świecie muzułmańskim, a także w relacjach między kręgiem islamu a innymi kulturami i cywilizacjami.„....” Starczy dodać do tegokryzys systemowy, jaki zgodnie z przewidywaniami dotknął UE, spadek notowań USApo dwóch poważnych porażkach wojskowych i politycznych oraz prestiżową porażkę amerykańskiego modelu gospodarczego – i obraz jest już prawie pełny. „....”Nieuchronność nowego konfliktu.Jak się wydaje, przesłanek, które pozwalałyby przewidywać niebezpieczeństwo wybuchu nowej wojny światowej, jest aż za wiele. Osobiście przekonany jestem, że wybuchłaby ona już dawno, gdyby nie mistyczny lęk, jaki wywołuje zachowany potencjał jądrowy Rosji i USA oraz mniejsze, lecz również niewiarygodnie groźnie arsenały innych krajów.”.....”W Izraelu, bez względu na duży potencjał jądrowy i potężne siły zbrojne coraz częściej dochodzą do głosu nastroje, które można określić jedynie mianem "bliskich panice"."Arabska wiosna" i początek upadku kolejnych nieprzyjacielskich, lecz relatywnie słabych reżimów, z którymi można było się porozumieć, tylko umacnia ten stan, czemu trudno się dziwić, skoro reżimy te po kolei zastępowane są przez rządy mniej stabilne, mniej odporne na postulaty demosu, mówiąc wprost – będące często zakładnikami tłumu. To zaś oznacza bardziej antyizraelskie.„.....”To pytanie zbliża nas do jeszcze jednej kwestii,przesądzającej o (de)stabilizacji na Bliskim Wschodzie: do pytania o rolę Zachodu. Daleki jestem od tego, by doszukiwać się jego inspiracji w kolejnych "rewolucjach arabskich": nie sposób było to dostrzec ani w Egipcie, ani w Tunezji. Można raczej uznać, że wyniki tamtejszych zrywów "zagospodarowywane" były przez polityków Zachodu, usiłującego zrekompensować swoją słabość geopolityczną. Gdzie indziej jednak Zachodowi rzeczywiście zdarza się odgrywać negatywną rolę, po prostu ze względu na fakt, że poważny kryzys, jakiego doświadcza, zmusza go do poszukiwania taktycznych zwycięstw, odwracających uwagę wyborców i utwierdzających ich w przekonaniu o przewadze. Europejskie elity intelektualne i polityczne jeszcze intensywniej niż dotąd zajmują się "krzewieniem demokracji" (…). Rosyjscy czytelnicy tych wersów mogą w tym momencie przypomnieć sobie, per analogiam, hasło "Więcej socjalizmu!", z którym rozpoczynał swoją pierestrojkę Gorbaczow. „.....”Autor jest przewodniczącym Rady Polityki Zewnętrznej i Obronnej, jednym z najbardziej wpływowych analityków i strategów rosyjskich, nieraz określanym mianem „moskiewskiego Kissingera".„....(źródło)
Westerwelle„ , Jeśli gospodarka Chin nadal będzie rosła w siłę w takim tempie, że
( tutaj chodzi o skalę przyrostu PKB ) że w 12 tygodni będzie wytwarzać tyle, ile gospodarka Grecji, a w 12 miesięcy tyle, ile gospodarka Hiszpanii, to dla całej Europy powinien być to sygnał wzywający do obrania lepszej strategii.„Natomiast jedno jest dla Niemiec sprawą nie do podważenia: Unia Europejska znaczy dla nas dużo więcej niż tylko rynek wewnętrzny. Jest ona dla nas wspólnotą pokoju i wspólnotą losu. „....”Ostatecznie ta właśnie istota polityczna utrzymała spójność strefy euro w czasie jej największego k ryzysu – na przekór wszystkim sceptykom, którzy swoje spojrzenie zawęzili wyłącznie do ekonomicznego rachunku zysków i strat. Teraz od nas zależy, czy z determinacją, mając wizję przyszłości, będziemy kontynuować ten wspaniały projekt „....”Jesteśmy przekonani, że z kryzysu finansowego i globalizacji może płynąć tylko jedna nauka: potrzebujemy więcej, a nie mniej Europy. „....”,” Coś więcej niż rynek .Całokształt porozumień europejskich, dorobek prawny (tzw. Acquis) może nie każdemu i nie we wszystkim się podoba – ale leży to przecież w naturze każdego dobrego kompromisu. Wszystkich jednak musi obowiązywać zasada: kto ma prawa, ma też obowiązki. Nikt nie może wybierać tylko tego, co mu się szczególnie podoba. „....”Jesteśmy przekonani, że z kryzysu finansowego i globalizacji może płynąć tylko jedna nauka: potrzebujemy więcej, a nie mniej Europy. Bardziej konkurencyjna Europa musi oznaczać deregulację i redukcję nadmiernej biurokracji. W niektórych sektorach musimy jednak bardziej przykręcić śrubę regulacji unijnych, tak by móc przeforsować i wdrożyć konieczne reformy strukturalne w państwach członkowskich UE. Musimy wzmocnić Unię Gospodarczą i Walutową. Nie może już bowiem więcej się zdarzyć, że niesolidne gospodarzenie pojedynczych państw zachwieje całą Unią Europejską. Dlatego także w tej kwestii potrzebne jest silnie umocowane w Brukseli prawo do zdecydowanego działania. Żądanie większej demokracji nie może ograniczać się jedynie do wzmocnienia narodowej kontroli parlamentarnej, musi obejmować także Parlament Europejski.”...”Natomiast jedno jest dla Niemiec sprawą nie do podważenia: Unia Europejska znaczy dla nas dużo więcej niż tylko rynek wewnętrzny. Jest ona dla nas wspólnotą pokoju i wspólnotą losu. „.....”Autor jest niemieckim politykiem, 
byłym przewodniczącym FDP. 
Od 2009 minister spraw zagranicznych 
w drugim rządzie Angeli Merkel „...(więcej )
„Nie będzie kolejnego kredytu dla Nikozji. Moskwa odmówiła wsparcia i chce tworzyć raj podatkowy u siebie - na Dalekim Wschodzie „.....”Wczoraj wieczorem rosyjski premier zaproponował stworzenie w Rosji raju podatkowego, do którego trafiłyby rosyjskie pieniądze z Cypru. Raj mógłby być na Dalekim Wschodzie - wyspie Sachalin lub Kurylach.
- Obserwując emocje, które wrzą w związku z Cyprem, można zastanowić się, czy nie stworzyć jakiejś wolnej strefy u nas na Dalekim Wschodzie. Mamy dużo dobrych miejsc: Sachalin, Kuryle. Tam może jednocześnie trafić część naszych pieniędzy z Cypru z innych rajów typu Wysp Dziewiczych, Bahamów - cytuje premiera agencja Nowosti.”....(źródło)
Pytany o osobny projekt ws. związków partnerskich, wokół których toczył się spór w PO, Gowin powiedział: "Odrzucam taki pomysł. Uważam za sprzeczny z konstytucją, z polską tradycją, sprzeczny z wartościami uznawanymi przez większość Polaków". ...”Przyznał jednak, że jest skłonny poprzeć pewne rozwiązania prawne ułatwiające funkcjonowanie dwóm osobom żyjącym w stałym związku, a osiągnięte w PO porozumienie w tej sprawie dotyczy wolności sumienia i niekoniecznie oznacza, że będzie jeden projekt wypracowany w klubie Platformy. - Czy będzie jeden projekt? Zobaczymy. Ja skłonny jestem poprzeć tylko jedną wersję takiego projektu, wersję, o której mówi pan prezydent. Ona w największym skrócie polega na tym, by dwóm osobom żyjącym w jakimś takim trwałym związku, niekoniecznie o charakterze erotycznym - to mogą być dwie sąsiadki, które opiekują się sobą na starość - żeby takim osobom dać pewne ułatwienia, np. w dostępie do informacji medycznej czy w możliwości pochówku tej drugiej osoby - tłumaczył Gowin. „...(źródło ) Mojsiewicz

Ruch Poparcia Pedofilii "Udał nam się Palikot" - cieszyła się swego czasu ", była to prawda - udał się, i to właśnie im. Ostatnio polityczny sojusznik Aleksandra Kwaśniewskiego, postraszony więdnięciem sondażowych słupków, rozpoczął kolejną "ucieczkę do przodu". Nowym jego hasłem będzie obniżenie wieku legalności seksu, do lat trzynastu. Palikot prezentuje to hasło tak, jakby chodziło o umożliwienie dzieciom legalnego "bzykanka" (mówiąc językiem Bridget Jones) między sobą, ale tylko idiota może w to wierzyć. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by prawo interweniowało w wypadkach przedwczesnej inicjacji seksualnej między rówieśnikami. Zapis, który atakuje Palikot (w Polsce i tak liberalny - na Zachodzie granicę karalności za seks z nieletnim ustalono w większości krajów na 16. rok życia, a nie, jak u nas, 15.), służy ochronie przed seksualnym wykorzystywaniem dzieci przez dorosłych. Pedofile, jak pokazał belgijski proces Marka Doutrux czy niedawna tragedia na Litwie, potrafią organizować bardzo bogate, wpływowe i złowrogie siatki. Za polską odnogą tej pedofilskiej ośmiornicy chodził przez długi czas Seweryn Latkowski, miał być z tego demaskatorski i pełen wstrząsających faktów film, ale w końcu nie powstał, a sam Latkowski mówił potem, że ten układ ukazał się zbyt silny i zbyt wpływowy w strukturach III RP, by się dało cokolwiek zrobić. Można oczywiście uznać, że facet "polewa", ale zagraniczne doświadczenia czynią jego słowa raczej prawdopodobnymi. Niewykluczone zatem, że swą deklaracją załatwia Palikot Europie Plus poparcie bardzo wpływowego w Polsce i w Europie, choć nie obnoszącego się z tym, lobby. Ale jeśli nawet tak, to sądzę, że kieruje się on także bardziej dalekowzrocznym wyrachowaniem. Tak samo jak wtedy, gdy pierwszy z całej lewicy ogłosił publicznie, że warunkiem wejścia do Europy jest wyrzeczenie się przez Polaków polskości. Przypomnę, że jego obecny koalicjant, czy może raczej promotor, skarcił go wtedy łagodnie, w duchu "wszyscy wiemy, ale jeszcze o tym nie należy mówić". Palikot nie mówi nic dla lewicy horrendalnego, narusza jedynie "mądrość etapu" - moim zdaniem świadomie, żeby w wyścigu do nowoczesności i do łask zachodniej lewicy przeskoczyć pozostałych. Kto zna wypowiedzi ideologów i medialnych żołnierzy światowej lewicy, wie, że swą działalność widzą oni w długiej perspektywie. Mają wizję światowej rewolucji, której zresztą wcale nie ukrywają (wielki błąd, że nikomu się nie chce czytać opasłych tomów różnych lewicowych mędrców, choćby tych promowanych u nas przez politkrytykę). Dziś mówi się u nas o "tolerancji dla homoseksualistów", ale przecież nie chodzi tak naprawdę o nich (bo co to za różnica, czy zawrą swą umowę w notariacie, czy w USC) tylko o wprowadzenie do kodeksu rodzinnego konkubinatu z prawami małżeństwa, a bez jego obowiązków. Na Zachodzie, gdzie "związki partnerskie" już ustanowiono, mamy etap kolejny - o rozciągnięcie tych praw na związki wieloosobowe. Kilku tatusiów i kilka mam żyjących sobie w wesołej komunie, z prawem do adopcji - to jest obecny cel, w naszym "zacofanym", katolickim kraju na razie jeszcze nie podnoszony, ale czekający na swą kolej. Zwracam uwagę, że o ile przywrócenie w prawie cywilnym instytucji legalnego konkubinatu jest cywilizacyjnym cofnięciem się do średniowiecza (w Europie zlikwidowano tę instytucję gdzieś w okolicach XIII wieku), to legalizacja "rodzin" wieloosobowych cofa nas jeszcze dalej, do wspólnoty plemiennej. Kampania w obronie praw homoseksualistów też niezauważalnie zmieniła kierunek. Jeszcze kilka lat temu opierano ją na aksjomacie, że homoseksualista taki się rodzi, tak samo, jak rodzi się człowiek Murzynem, Żydem albo Słowianinem, i tak samo nie można do niego o "orientację seksualną" mieć pretensji. Argument popierano opiniami lekarzy, więc został przyjęty i zmienił sposób postrzegania homoseksualistów - a gdy już się to stało, to, proszę zauważyć, niepostrzeżenie propaganda homolewicy odwrócona została o 180 stopni. Dziś już głosi ona, że "orientację seksualną" się wybiera, a więc nie wolno dzieciom niczego w tej kwestii narzucać, nie wolno traktować dziewczynek jak dziewczynek ani chłopców jak chłopców, bo to dopiero oni sami w stosownej chwili wybiorą. To znaczy, w wieku lat trzynastu. A może jedenastu? A może siedmiu? Palikot naprawdę nic nie wymyślił, on tylko chwyta idee i hasła płynące z Zachodu i stara się czynić to jako pierwszy.

Słowem, skoro "małżeństwa" homoseksualne i adopcję przez nie dzieci mamy już klepnięte, następnym celem dla homolobby jest zabezpieczenie starym pederastom łowisk w szkołach - no bo przecież któż ośmieli się być tak nietolerancyjnym, by zabraniać wiadomym środowiskom, by w "wybieraniu" właściwej orientacji służyć młodzieży radą i pomocą? Polacy dali sobie wmówić, że w dzisiejszych czasach nikt w nic nie wierzy, wszyscy kierują się tylko "pragmatyzmem", i nikt nie dostrzega innych perspektyw niż finansowe i osobiste. To bardzo na rękę ludziom, którzy oddali się służbie lewicowej ideologii, i którzy wciąż mają przed sobą ten sam cel, jaki starali się realizować jakobini, bolszewicy, naziści i inni ich duchowi przodkowie: "ruszyć z posad bryłę świata", rozpieprzyć istniejący porządek. Zniszczyć jego hierarchie, wartości, tradycje, po prostu - całą naszą cywilizację. Bo dzięki temu ma powstać "nowy wspaniały świat", jakiś raj na ziemi. Doświadczenie historyczne uczy, że raj oczywiście nie powstaje, ale niszczenie, tak jak w przywołanych przypadkach, i równanie gruntu pod różne zbrodnicze reżimy, zawsze wychodzi lewicy świetnie. Zachodnioeuropejska rewolucja też nie skończy się żadnym gejowsko-lesbijskim rajem, tylko prawem koranicznym, kamienowaniem za cudzołóstwo i legalizacją zabójstw w obronie honoru, ale to oczywiście do zakutych głów bezrozumnych wyznawców "postępu" za wszelką cenę nie dociera. "Cel jest niczym, ruch jest wszystkim". Ludzie fanatycznie oddani przesuwaniu granic i niszczeniu mają z tego wielką radochę, a jeszcze poczucie, że są bojownikami o jakąś nie wiedzieć jak szlachetną sprawę, i to im wystarcza. Jak to mówią Amerykanie: nie ma nic przyjemniejszego niż jazda do Piekła. Problem w tym, że, jak każda jazda, musi się ona prędzej czy później skończyć osiągnięciem stacji docelowej. Rafał Ziemkiewicz

„Zatrzymać €urobłęd teraz!” Europa, która przez setki lat była przewodnikiem dla świata ze względu na chrześcijańskie fundamenty, ceniące wiedzę i idee solidarności, na naszych oczach staje się tego świata obciążeniem.Wall Street Journal relacjonując przebieg eurokryzysu na Cyprze prezentuje zdjęcie jednego z transparentów trzymanych przez zrozpaczonych Greków cypryjskich: „STOP THE € MADNES NOW!”. Ja również podczas wywiadów, zapytań starając się odpowiedzieć na pytanie o przyczyny kryzysu powracam do moich wypowiedzi sprzed roku, kiedy to wyjaśniałem dlaczego Cypr musi skończyć analogicznie jak Islandia, gdyż błędy które popełnił ulegając lobby eurobankowemu są takie same. Niestety ale Europa, która przez setki lat była przewodnikiem dla świata, ze względu na chrześcijańskie fundamenty ceniące wiedzę i idee solidarności, na naszych oczach staje się tego świata obciążeniem poprzez wszechobecny hedonizm, imperializm i upolitycznianie wiedzy. Minął niecały rok od czasu gdy było jasne że Cypr jest następną ofiarą eurotragedii, czas który poinformowani inwestorzy otrzymali aby uciec z kapitałami z wyspy, kiedy to władze UE i Niemiec nie reagowały i dopiero kiedy uznano że inne bardziej palące problemy już zostały rozwiązane, dokonano rozliczenia Cypru. W obliczu kolejnego etapu eurotragedii etyczny poziom debaty nad euro w Polsce osiągnął dno, w sytuacji kiedy nasze władze ogłaszają kolejne plany wejścia do eurostrefy, a wszyscy eksperci na spotkaniu zorganizowanym przez Ministra Finansów tłumaczą o korzyściach tego kroku. Z ostatniego raportu OECD wynika, że również Polskę czeka nas w najbliższym półwieczu latach totalny marazm – brak wzrostu PKB, brak zapotrzebowania na polską produkcję tak w kraju jak i za granicą, rosnące bezrobocie, emigracja i znikające miejsca pracy. Ta pesymistyczne perspektywa jest skutkiem wadliwej polityki monetarnej polegającej na dwudziestoletnim forsowaniu przewartościowanej waluty w połączeniu z brakiem prorozwojowej polityki gospodarczej. Spoglądając na kolejki przed bankomatami na Cyprze musimy wiedzieć że przyjęcie euro pogłębi tylko tą pespektywę, z powodu braku optymalności przez tą walutę, o tyle nie powinniśmy się łudzić że jeśli nie będziemy sami optymalizować naszej polityki monetarnej to sprawę rozwiążemy to przed zagrożeniem eurotragedią uchroni nas posiadanie własnej waluty, co ukazuje tragiczny przykład Islandii. Od 20 lat cały czas prowadziliśmy fatalną politykę monetarną, hamującą wzrost gospodarczy, wspierającą import na koszt coraz większego zadłużania się za granicą i wyprzedawania naszych aktywów. Przecież cały czas kwitnie tzw. carry trade pozwalający inwestorom zarabianie dziesiątków miliardów gdyż nie jest respektowane prawo parytetu stóp procentowych, podczas gdy zgoda na jego prowadzenia była źródłem nieszczęść Islandczyków. Polityka państwa doganiającego czołówkę, powinna być oparta o niskie stopy procentowe dla inwestorów, duży eksport napędzany proeksportowym kursem walutowym, niskie koszty obsługi długu w połączeniu z racjonalizacją wydatków budżetowych, która polega na takim inwestowaniu środków, aby zwiększały przyszłą bazę podatkową, tzn. aby zwracały się w formie większych wpływów podatkowych. Niskie wydatki wegetatywne państwa w połączeniu wysokim oprocentowaniem kredytowanej konsumpcji zapobiegają przekroczeniu przez inflację niebezpiecznego poziomu. Niestety, w Polsce daliśmy sobie wmówić że mimo niższego poziomu cen od naszych partnerów, poziom inflacji mimo wyższego wzrostu powinien być ten sam. W efekcie mimo istnienia otwartości rynku kapitałowego zawyżamy stopy procentowe, sprzyjając napływowi kapitału spekulacyjnego co przy jednoczesnej wyprzedaży aktywów i forsowaniu zadłużenia zagranicznego powoduje zawyżenie kursu walutowego. Cel inflacyjny osiągamy, ale kosztem nadmiernego importu i duszeniu własnej produkcji. A potem się dziwimy dlaczego Polacy znajdują zatrudnienie ale nie w kraju, ale za granicą. Ktoś może się spytać dlaczego na ten proceder zawyżania kursu walutowego zgadzają się polscy przedsiębiorcy – odpowiedzią może być konstatacja że w efekcie wyprzedaży przedsiębiorstw podmiotom zagranicznym, ich możliwość oddziaływania niemalże zanikła, na równi z wpływem Greków cypryjskich na rozwój wydarzeń w ich kraju. Dr Cezary Mech

Jak minister Budzanowski LOT ratował

1. Wczoraj w Sejmie po paru miesiącach oczekiwania, odbyła się wreszcie debata o przyszłości PLL LOT S.A., o którą wnioskował parokrotnie klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości. W imieniu premiera Tuska, który miał przedstawić informację o sytuacji naszego narodowego przewoźnika, ostatecznie prezentował ją minister skarbu Mikołaj Budzanowski (premier wolał otwierać po raz drugi oczyszczalnię ścieków Czajka w Warszawie – wcześniej na jesieni otwierała ją prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz). Minister nie przedstawił jednak nawet zarysu koncepcji ratowania spółki PLL LOT, powiedział o uruchomieniu pomocy publicznej dla niej na razie wysokości 400 mln zł (trzeba jeszcze dostać na nią zgodę komisji Europejskiej) i konieczności poniesienia wyrzeczeń przez załogę firmy (czyli zwolnienia około 700 osób z ponad 2000 tysięcy zatrudnionych).

2. Minister Budzanowski niestety nie wyjaśnił poważnych rozbieżności w informacjach przedstawianych w ciągu II półrocza 2012 roku przez organy spółki (radę nadzorczą i zarząd) i nadzór właścicielski czyli ministerstwo. Otóż minister twierdzi, że o trudnej sytuacji spółki dowiedział się dopiero w grudniu 2012 roku, tuż po transmitowanej przez wszystkie stacje 24-godzinne uroczystości powitania w Warszawie pierwszego Dreamlinera, natomiast przewodniczący rady nadzorczej i prezes spółki twierdzą, że takie informacje były dostarczane do resortu systematycznie co miesiąc w II połowie 2012 roku.

3. Nie odpowiedział także na moje pytanie, w którym podniosłem zadziwiającą zbieżność pomiędzy pośpiesznym powstaniem i błyskawicznym rozwojem tanich linii lotniczych OLT Express (założonych prze Marcina Plichtę i jego spółkę -córkę Amber Gold) w I połowie 2012 roku i systematycznym pogarszaniem się sytuacji finansowej w PLL LOT. Ba w odpowiedzi zaatakował mnie za podniesienie tej kwestii sugerując, że wyznaję jakąś spiskową teorię, bo przecież nieprawdopodobne jest aby ktoś świadomie pogarszał wyniki finansowe LOT-u tylko dlatego, że planowano jego przejęcie przez niedawno dopiero powstałą firmę lotniczą. Przypomniałem ministrowi, że latem i jesienią 2012 roku już po ujawnieniu skandalu z piramidą finansową Amber Gold, w mediach aż huczało o tym, że OLT Express właśnie po to powstało (nawet te 3 litery przed nazwą firmy nawiązywały bezpośrednio do spółki LOT). Ba wymieniano nazwisko ukraińskiego oligarchy Igora Kolomoyskiego, który ponoć stał za tym projektem i był gotowy nabyć podupadający LOT jak się to nazywa w środowisku szemranego biznesu „za darmo i na raty”.

4. Wszystko szło dobrze, w projekt zaangażowano nawet syna premiera Michała Tuska, żeby tylko go jak najbardziej uwiarygodnić. Niestety latem 2012 roku, projekt się posypał. Nie bardzo wiadomo czy powodem tego było „że ktoś wziął i się nie wywiązał” czy też, zaczęły ze sobą walczyć poprzednie i obecne służby, w każdym razie ujawniono przeszłość właściciela Amber Gold i lawina ruszyła. Run ludzi na lokale Amber Gold i próby odzyskania ulokowanych tam oszczędności szybko pokazały, że król jest nagi. Skoro spółka matka nie miała pieniędzy to i spółka-córka czyli OLT Express także szybko okazała się niewypłacalna i upadła. Ponad 200 tys. przyszłych pasażerów zostało z wykupionymi biletami na lodzie.

5. W tej sytuacji już nie pozostawało nic innego jak ujawnić trudną sytuację LOT-u, bo to państwo musiało wyłożyć pieniądze żeby ratować narodowego przewoźnika. Taki wątek tej sprawy jest zresztą badany przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która ponoć już na początku 2012 roku w poufnych notatkach ostrzegała premiera Tuska, że taka operacja z LOT-em jest przygotowywana. Ale to wszystko będzie można dokładnie wyświetlić po dojściu Prawa i Sprawiedliwości do władzy, bo przecież trudno uwierzyć, że ci którzy do tego doprowadzili teraz sami siebie oskarżą. Kuźmiuk
Czy powstanie nowa, świecka tradycja?
Zbliżają się Święta Wielkanocne, które tyle zgryzoty przysparzają nie tylko entuzjastom „dialogu z judaizmem”, ale również innym osobom. W ogóle sytuacja, w której płeć przestaje być faktem, tylko procesem, zmusza do coraz większej ostrożności również w intytulacji. Za prekursora poprawności może służyć Wojciech Dzieduszycki, który jeszcze przed I wojną światową na pewnym przyjęciu zwrócił się do zebranych z następującą inwokacją: „Piękne Panie, Szanowni Panowie i ty, Dawidzie Abrahamowiczu!” Dlatego właśnie o pewnym Umiłowanym Przywódcy piszę, jako o „osobie legitymującej się dokumentami wystawionymi na nazwisko…” – i tu następuje nazwisko – podobnie, jak Żorż Pominirski zwracał się do Nikodema Dyzmy: „Pan to jestem ja – rozumie osoba?” Ale mniejsza już o to, bo właśnie zbliżają się Święta Wielkanocne – a że przysparzają tyle zgryzoty, toteż nie tylko wspomniani „entuzjaści”, ale różne inne osoby intensywnie się do tych świąt przygotowują – oczywiście każdy na swój sposób. Oto 30 marca, kiedy katolicy, a także niewierzący praktykujący, będą chodzić ze święconym, ateiści zaplanowali przeprowadzenie w Warszawie historycznej rekonstrukcji, której momentem kulminacyjnym ma być ścięcie eks-jezuity Kazimierza Łyszczyńskiego, który właśnie 30 marca 1689 roku został w ten sposób stracony na Rynku Starego Miasta z wyroku sądu za ateizm. Najwyraźniej ateiści pozazdrościli chrześcijanom posiadania męczenników i stąd ta historyczna rekonstrukcja. Zresztą – powiedzmy sobie szczerze – nie tylko chrześcijanom i nie tylko męczenników. Na przykład wielce zasłużona dla ateizmu w Polsce rodzina Nowickich wydała takiego wybitnego ateistę jak Andrzej Nowicki, który aż przez cztery kadencje był wielkim mistrzem masonów Wielkiego Wschodu Polski. Wprawdzie działalność lóż masońskich otoczona jest mgłą tajemnicy – oczywiście mgłą pierwszorzędnej jakości, jako że związki wolnomularskie z powodu ich tajności podejrzewane są nie tylko o nepotyzm i korupcję, ale również o penetrację wywiadowczą państw, w których działają – to skądinąd wiadomo, że uczestniczą w nich również poczciwcy przekonani, że kiedy tylko uda im się wyciągnąć pierwiastek kwadratowy z wymiarów świątyni Salomona, który potem pomnożą przez roczną produkcję parasoli, to zyskają w ten sposób tajemną wiedzę, przynoszącą odpowiedź na wszystkie otchłanne zagadki bytu. Nie jest tedy wykluczone, że i wielki mistrz nie należał do szpiegowskich demonów, ale właśnie do takich poczciwców – o czym świadczą zainteresowania naukowe jego syna, Floriana Nowickiego, ongiś małżonka sejmowej wicemarszałkini Wandy Nowickiej, który łączy filozofię z astrologią. Tak się intelektualnie bisurmanią, bo w tle mamy dodatkowo i socjalizm i „gnozę”, słowem – groch z kapustą, o którym Rosjanie powiadają, że „każdy durak po swojemu s uma schodit” – i tylko nie wiadomo jednego: dlaczego właściwie ten osobliwy melanż nazywany jest „racjonalizmem”? Ale skoro wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler mianowany został przez podobnych mądrali przedstawicielem „prawicy” i to w dodatku „skrajnej”, to i astrologia może uchodzić za „racjonalizm”. Zresztą mniejsza z tym, bo znacznie ciekawszy jest stopień autentyzmu w tej historycznej rekonstrukcji. Na przykład – kto mianowicie odegra rolę Kazimierza Łyszczyńskiego? Z pewnych względów najbardziej nadałby się pan Stanisław Obirek, bo też jest eks-jezuitą i intelektualistą, podobnie jak Kazimierz Łyszczyński – ale czy jest ateistą? Wprawdzie odkąd przeszedł na wikt świecki, to śpiewa z całkiem innego klucza, ale zdecydowanej deklaracji nie słyszałem. A czy wypada, by w rolę męczennika ateizmu wcielał się ktoś, kto ateistą nie jest? Autentyzm historycznej rekonstrukcji niewątpliwie na tym ucierpi, więc z tego powodu znacznie lepiej byłoby, gdyby postać Kazimierza Łyszczyńskiego odegrał były ksiądz, a obecnie pan poseł Roman Kotliński z dziwnie osobliwej trzódki posła Palikota. Co prawda nie było słychać, by Kazimierz Łyszczyński był podejrzewany o tajną współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, ale nie bądźmy zbyt wymagający, tym bardziej że w trosce o maksymalny autentyzm rekonstrukcji tamtego wydarzenia grający rolę kata mógłby postarać się trochę bardziej, nie zważając na parlamentarny immunitet. Dziury w niebie z tego powodu by nie było, tym bardziej że o ile mi wiadomo, pan poseł Kotliński w żadne niebo nie wierzy, podobnie zresztą jak i w piekło, co w jego sytuacji wydaje mi się trochę lekkomyślne. Wreszcie – czyż nie warto poświęcić się dla świętej sprawy ateizmu? Jasne, że warto. A skoro tak, to tegoroczna historyczna rekonstrukcja mogłaby zapoczątkować u nas nową świecką tradycję, dzięki czemu moglibyśmy się przekonać, ilu mamy w naszym nieszczęśliwym kraju prawdziwych ateistów, a ilu farbowanych lisów. SM

Rokita wróci pomóc Gowinowi usunąć Tuska ? Jarosław Gowin „Lewicowy elektorat nie jest nam potrzebny” ….”Jan Maria Rokita jest członkiem Platformy. Ten fakt jednoznacznie określa, dokąd powinien wrócić. Jest wybitnym umysłem politycznym, z drugiej strony także surowym krytykiem naszego rządu. „....”Wypowiada się z pozycji obywatela zatroskanego o losy ojczyzny i jako przedstawiciel formacji, która w polskiej historii zapisała się na najpiękniejszych kartach. Mam na myśli tradycję republikańską. „....”Rokita nie poradził sobie w polityce? „...”Gdyby to Pan został przewodniczącym, Platforma wyglądałaby zupełnie inaczej? „...”Nie zupełnie inaczej, ale byłaby jak u zarania partią wolnorynkową, formacją moralnego status quo, stawiającą tamę obyczajowej rewolucji. „....”Stoczył wiele bojów i na pewno nie było mu łatwo reprezentować w Platformie konserwatywną mniejszość. Z każdym dniem coraz lepiej rozumiem, jak trudna była jego sytuacja. „...”Wycofał się, czy raczej zawiesił swoją działalność, ze względów rodzinnych. Nie należy tej decyzji traktować jako porażki. „....”Związki partnerskie ...”To ideologiczny postulat, wzięty na sztandary przez część bardziej radykalnych działaczy gejowskich. „....”dlatego bardzo się cieszę, że ci, którzy tak lansowali wprowadzenie małżeństw paraseksulanych, teraz się z tego wycofują. „....” Brytyjski konserwatyzm, któremu nadaje ton David Cameron, popiera małżeństwa homoseksualne. „...”Poglądy Davida Camerona nazwałbym zgniłym konserwatyzmem. „.....”Może odebrać Platformie lewicowy elektorat? „...”To w gruncie rzeczy elektorat dość znikomy. Nawet jeśli stracimy jakąś część tego elektoratu, nie jest to groźba szczególnie niebezpieczna. Dlatego zamiast próbować konkurować z lewicą, powinniśmy się skupić raczej na odzyskaniu zaufania przedsiębiorców . Badania pokazują, że znaczna ich część w ostatnim czasie odwróciła się od Platformy. „....wywiad Barbary Dziedzic i Joanny Miziołek z Jarosławem Gowinem......(źródło )

„Zaczyna się walka o władze w Platformie „ …..”zarząd PO jednomyślnie zdecydował w sobotę o zwołaniu zjazdu nadzwyczajnego na wrzesień. - Będziemy rekomendowali na tym zjeździe zmianę statutu tak, aby przewodniczącego PO w wyborach powszechnych, bezpośrednich wybrali wszyscy członkowie PO „.....”Platforma musi pozostać partią umiarkowania, zdrowego rozsądku, a to oznacza, że środowiska i skrzydła, które funkcjonują w PO, muszą być szanowane, ale nie mogą ani przez moment wierzyć w to, że są od tego, żeby nadać ostateczny ton Platformie - powiedział Tusk. „...(źródło )

W wojnie ideologicznej , kulturowej jaką lewactwo toczy z Polakami bronią są idee , pojęcia , terminy , konstrukty intelektualne , abstrakty . I tutaj Gowin dostarczył konserwatystom , normalnym Polakom wyrafinowany cokół w walce z terroryzmem homoseksualnym. Małżeństwa ,związki paraseksualne. Paraseksualne, czyli symulujące w znaczeniu pejoratywnym prawidłowe relacje seksualne, normalne związki seksualne . Politycy prawicowi powinni zadbać o to ,aby termin stał się powszechny w debacie , w dyskursie publicznym .

Niemiecki cudowne lewackie dziecko , czyli Palikot może nie dostać się do Sejmu , a jeśli się dostanie to będzie ugrupowaniem bez znaczenia. A miało być tak cudnie. Rosyjska lewica Millera , niepewna dla Niemiec miała zostać zmarginalizowana i wchłonięta przez socjalistyczną partię politycznej poprawności , czyli Ruch Palikota . Powstałby wtedy lewacki hegemon polityczny, pro pruski obóz Platformy i Ruchu Palikota.. Paweł Kowal „Paweł Kowal „Wbrew temu, co mówi premier, PO to nie centrum. Mamy rząd, który jest lewacki i ekstremistyczny „...(więcej )

Ale rosyjscy socjaliści odzyskali wigor i kto wie , czy nie podejmą antyniemieckich działań . Kluczowym problemem dla Niemiec jest stabilizacja polskiej sceny politycznej .Długie , niespotykane i nietypowe dla kolonialnej Polski trwanie przy władzy Układu Tuska i powstanie Obozu Patriotycznego. Nie ważne, czy Tusk pozostanie przy władzy , czy zacznie rządzić Kaczyński i PiS Taka sytuacja grozi powstaniem silnego ośrodka władzy w Polsce , który wcześniej , czy później zacznie wierzgać przeciwko niemieckiemu zwierzchnictwu. Tylko jak wrócić do rozbicia politycznego w Polsce ,zakończyć erę Tuska i jednocześnie nie dopuścić Kaczyńskiego i Obóz Patriotyczny do władzy. Niemieccy stratedzy manipulujący polską sceną polityczna mają niezły orzech do zgryzienia. Przypomnę co Niemcom poszło nie tak. „Niemcy atakują Lecha Kaczyńskiego .Boja się ,że stanie się Symbolem „ ….”Jak ocenia komentator "Sueddeutsche Zeitung", Polska skłania się ku temu, by utwierdzić się teraz w swej "historii cierpienia". "Dlatego katastrofa samolotu z Katynia niesie ze sobą zagrożenie przeistoczenia się w mit narodowej historiografii. Nakłada się tu na siebie zbyt dużo symboliki i tragizmu" - pisze "Sueddeutsche Zeitung" i apeluje: "Tak nie może się stać"…”Według dziennika, tragedii nie wolno nadawać cech mistycznych."Jeśli jest jakaś nadzieja w całym tym cierpieniu, to taka: może uda się teraz to, co nie udawało się od początku III Rzeczpospolitej, wskutek sporów ideologicznych i partyjnych - pojednanie narodu z jego przeszłością, porozumienie społeczeństwa co do postrzegania historii, odpolitycznienie historii" - ocenia dziennik. Dodaje, że polityka historyczna Lecha Kaczyńskiego dzieliła i czerpała siłę z mitów przeszłości.”…” "Tragedia musi być zatem przestrogą, by Polska uwolniła się z kajdan własnej historii „.....(więcej )

Jak widzimy. Wszelkie obawy niemieckich strategów spełniły się z nawiązką. Prawdopodobni obóz pruski zadłużył , opodatkował Polskę , generalnie okradł Polaków na taką skalę ,że zbliża się katastrofa o niewyobrażalnych konsekwencjach. Niemcy aby nie dopuścić Kaczyńskiego do władzy i utrzymać kontrolę nad polską scena polityczną muszą doprowadzić do przyspieszonych wyborów . O tym ,że Tusk zrobi wszystko co mu kancer Niemiec karze świadczy jego rezygnacja z marzenia jego życia , z prezydentury „Krasnodębski. Merkel stała za rezygnacją Tuska z prezydentury „ ….”„Niestety, na początku roku 2010 popełnił zasadniczy błąd.Pod wpływem Angeli Merkel i z innych nieznanych nam powodówodstąpił od pierwotnego planu i zrezygnował z kandydowania na prezydenta RP. „...(więcej )

Wyobraźmy sobie teraz hipotetyczny ruch na politycznej szachownicy . Tusk i jego Układ zostaje odsunięty .Gowin staje na czele Platformy . Rokita wraca do Platformy Platforma uzyskuje wizerunek bardziej konserwatywny , liberalny . Dzięki temu obumierający Palikot uzyskuje przestrzeń , bo część lewackiego i euro socjalistycznego elektoratu Platformy przechodzi do Palikota. Co istotniejsze Platforma zyskuje wzmocniony jazgotem propagandowym reżimowych i niemieckich mediów wizerunek partii konserwatywnej i wolnorynkowej . Świeża nowa partia, nowa nadzieja. Odbiera sporą część elektoratu Kaczyńskiego, w tym przedsiębiorców. Po wygranych wyborach , w których PiS poniósł kolejną porażkę Schetyna, lub kto inny dokonuje kontrolowanego rozłamu Platformy . Ponieważ większość osób na listach Platformy to lewacy i pro pruscy degeneraci okazuje się ,że Gowin był tylko listkiem figowym , bo jego ludzie są marginesem . Lewacka Platforma Schetyny z Palikotem i SLD tworzy niestabilny , ale rządzący Obóz Politycznej Poprawności . Czyli powrót do klasycznej dla protektoratu struktury politycznej . Brak silnego ośrodka władzy, rozbita łatwa do kontrolowania scen apolityczna . Słaba opozycja . Czyli podzielony rozbity PiS. Autorem , który pierwszy publicznie wysunął wizję powrotu do rozbitej sceny politycznej był ….Rymanowski . Ponad dwa lata temu „Wczoraj Rymanowski zapewne niechcący wygłosił tezę , że po następnych wyborach dojdzie , czy do rozbicia PiS i Platformy. PiS według niego ulegnie rozpadowi za skutek przegranych wyborów, a Platforma ponieważ je wygra. „.....”Rymanowski zamiast stabilizacji i konsolidacji polskiej sceny politycznej przewiduje rozpad Platformy i upadek zwycięskiego wodza . Dlaczego ? „...(więcej )

Gowin swoim wsparciem , dla lewactwa , Tuska i Palikota, a tym jest członkostwo w Platformie , wspieranie kulturkampfu politycznej poprawności robi ogromną szkodę Polakom . W tej wojnie ideologicznej i kulturowej jaka socjalistyczna polityczna poprawność prowadzi przeciwko Polakom albo się jest po jednej albo po drugiej stronie. Gowin wybrał stronę socjalistów , stronę lewactwa. Sławomir Sieradzki „Trudno jest rozmawiać o niemieckim zagrożeniu, bo to zagrożenie kojarzy się przeciętnemu Polakowi z pruską pikielhaubą, z czołgami, więc słucha tego co najmniej z politowaniem. A przecież podboje XXI-wieczne będą inne niż te w wieku XX czy wcześniej. Teraz podbój będzie polegał na narzuceniu sposobu myślenia, na narzuceniu poglądów, na skolonizowaniu woli.”...” Polskapresse, koncern medialny będący częścią Verlagsgruppe Passau z Niemiec najprawdopodobniej przejmie od brytyjskiego Mecom Group wszystkie jego gazety lokalne, informacyjne portale internetowe i drukarnie. Na terenie województw zachodnich stanie się więc de facto monopolistą. „....”Przy tej okazji warto zwrócić uwagę na specjalny charakter inwestycji niemieckich w Polsce. One nie dotyczą tylko przemysłu, ale właśnie mediów. Dlaczego nie zauważa się u nas takiego zagrożenia? W mediach niemieckich bardzo trudno jest inwestować obcemu kapitałowi. Nasi zachodni sąsiedzi chronią swój rynek informacyjny przed wpływem obcych idei i poglądów. W naszą politykę informacyjną wchodzą bez opamiętania, jak w masło.”....”To wydawnictwo niemieckie celuje głównie w media na dawnych terenach niemieckich. Przypadek? „...”No i tu mamy sytuację już zupełnie jasną. No bo o co chodzi? Aby na tych terenach dominowały poglądy i linia programowa niemieckiego wydawcy, który będzie narzucał swoje poglądy, a dziennikarz będzie musiał je przelewać na papier. Jeszcze raz zwrócę uwagę na ten cholernie niebezpieczny przepis w polskim prawie prasowym, że dziennikarz ma realizować linię programową wydawcy. „....(źródło ) Marek Mojsiewicz

Rozmowa z ojcem, któremu odebrano dzieci. "Czas pokaże, co będzie dalej z naszą rodziną" Bajkowskim odebrano dzieci. Dlaczego? - Bo mam niewyparzony język. Nie potrafię się zachowywać zgodnie z poprawnością polityczną - mówi w rozmowie z Fronda.pl Bartosz Bajkowski.

Marta Brzezińska: Dlaczego zabrano Panu dzieci? Bartosz Bajkowski: Bo mam niewyparzony język. Nie potrafię się zachowywać zgodnie z poprawnością polityczną. Bo sędziemu powiedziałem, że wychowałem się w rodzinie, w której uczono mnie, że do szantażystów się strzela, a nie negocjuje z nimi. Bo w Rodzinnym Ośrodku Diagnostyczno-Konsultacyjnym powiedziałem na wejściu, że jestem zbulwersowany tym, co się w ostatnich dniach dzieje w Polsce. Badanie miało miejsce 13 listopada, a ja mówiłem o zbulwersowaniu postawą prokuratury, która przed Marszem Niepodległości umorzyła postępowanie przeciwko policjantowi, który pobił jednego z uczestników manifestacji. Osoba, która prowadziła badanie, była zdziwiona że ja mówię o takich rzeczach. Ja przyznałem wtedy, że oczywiście moje dzieci widziały film, na którym policjant kopie obezwładnionego człowieka. Bez względu na to, co on zrobił, policjant przekroczył swoje uprawnienia, więc postępowanie prokuratury określam jako skandaliczne.

Pańskim zdaniem, na decyzję o odebraniu Państwu dzieci skumulowały się Pańskie poglądy polityczne? Jednak kiedy czytam prasowe doniesienia na ten temat, pojawiają się informacje, jakoby dzieci odebrano Państwu dlatego, że popieracie (i stosujecie) kary cielesne. W 2011 roku podczas terapii opisałem przykład zastosowania kary cielesnej, tzn. dania klapsów mojemu młodszemu synowi, który rzucał kamieniami w wiatę przystanku autobusowego w pobliżu szkoły. Najpierw go upomniałem. Zapowiedziałem, że jeśli sytuacja się powtórzy, zostanie on ukarany. A mój syn chwilę późnej wyszedł z domu i zrobił to samo. Zobaczyła to moja żona, która wyszła na spacer z psem. Przyprowadziła syna do domu, a on wzruszył ramionami, że przecież nic wielkiego się nie stało. Zgodnie z zapowiedzią, dostał karę, jaką było lanie. To było w lipcu 2010. Ja ten przykład podałem na terapii, jako argument za tym, że są takie sytuacje, w których nie ma innego wyjścia, trzeba sięgnąć po karę fizyczną. Terapeuta pan Krzysztof Gądek obiecał, że prześle mi materiały naukowe, dowodzące, że stosowanie kar cielesnych jest zawsze, w każdych okolicznościach krzywdą dla dziecka. W lipcu 2011 pan Krzysztof wysłał mi jednak maila, że po konsultacji z panią Katarzyną, która także zajmowała się naszą sprawą wycofuje się z umowy, którą zawarł ze mną na poprzednim spotkaniu. Podkreślił, że umówił się z nami na psychoterapię, a nie przekonywanie mnie do jakichś racji. Zachęcał jednak do rozmowy na następnym spotkaniu, które miało miejsce 1 sierpnia 2011. Wtedy doszliśmy do porozumienia, że temat jest polityczny i szkoda tracić czas na przekonywanie się. My mamy ściśle ukształtowany światopogląd, terapeuci mają swój, jak przekonywali – neutralny i nie było możliwości porozumienia się na tym gruncie.

Co było dalej? W następnym piśmie skierowanym do sądu czytam: „Następnie rodzice zaprzestali opisywania stosowanych kar fizycznych”. A takie sytuacje nie miały miejsca w naszej rodzinie! Nie jest tak, że dzieci przychodziły ze szkoły do domu i dostawały jakieś wielkie lanie, bo ojciec miał zły humor. Nigdy takich sytuacji nie było! Oczywiście, zdarzały się klapsy, szczególnie kiedy dzieci były młodsze. Podczas terapii opowiadałem także o sytuacjach, które w mojej własnej ocenie nie powinny się były zdarzyć, a które obnażały moją słabość i jakąś bezsilność.

Czyli klapsy się zdarzały, ale nie było tak, że dzieci regularnie dostawały lanie i chodziły gdzieś ze skargami na Państwa? Dokładnie tak, jak Pani mówi.

Państwo sami zgłosili się o pomoc w ośrodku terapii? Dlaczego? Tak, sami zgłosiliśmy się o pomoc do poradni. Nie zdradzamy jednak mediom, z jakiego powodu, aby nie zaszkodzić naszym dzieciom.

Jak Pan ocenia przepisy kodeksu rodzinnego, które umożliwiają urzędnikom odebranie dzieci z rodziny, w której jest mama, tata, w której dzieciom niczego nie brakuje, nie skarżą się? Uważam, że to jest dramat. Zrównywanie kar fizycznych, podczas gdy celem kary zawsze jest dobro dziecka, jest absurdem. Być może to dobro dziecka jest źle pojmowane, być może psychologowie mają na to inny pogląd, być może są rodzice, którzy potrafią sobie poradzić bez kar fizycznych, być może są dzieci, które nie wymagają kar fizycznych. To wszystko być może. Ja się na tym nie znam. Ale zrównywanie kary fizycznej z frustracją rodzica, który odreagowuje wyżywając się na dziecku, to nieporozumienie. Nie twierdzę, że jestem idealnym rodzicem, nie twierdzę, że nigdy nie zdarzyło mi się w nerwach dać dziecku klapsa. Zdarzyło mi się, ale tego żałuję. Przepraszam za to. I przepraszałem na tej terapii.

Jak Pan ocenia działanie urzędników, którzy odebrali Państwu dzieci? Pierwsza próba się nie powiodła, więc za drugim razem dzieciaki podstępnie zabrano ze szkoły... Jak to wyglądało, możecie Państwo obejrzeć na nagraniu, które moja żona wysłała do redakcji „Rzeczpospolitej”. Poszliśmy wczoraj odwiedzić nasze dzieci i Krzyś opowiedział nam, jak zostali potraktowani. Nagraliśmy to telefonem.

Minister Jarosław Gowin odniósł się do Państwa sprawy. Zapowiedział pilną zmianę w kodeksie rodzinnym, która miałaby ograniczyć możliwość odbierania dzieci rodzicom. Czujecie jakąś satysfakcję? Minister Gowin odnosi się do tematu od 14 lutego, czyli od pierwszej publikacji „Rzeczpospolitej” w tej sprawie. Podobnie Rzecznik Praw Dziecka. Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej zrobił z nami wywiad środowiskowy, rozmawialiśmy dwie godziny. Nie wiem, co więcej powiedzieć.

Jak może się potoczyć dalej Wasza sprawa? Jest szansa, że dzieci wkrótce do Państwa wrócą?

Postanowienie Sądu Rejonowego dla Krakowa Podgórza zostało wydane 30 stycznia. Złożyliśmy zażalenie na natychmiastową wykonywalność tego postanowienia. Z informacji, jakie posiadamy, 11 marca ma się odbyć posiedzenie sądu, który ma rozpatrzeć nasze zażalenie. Jest również złożona apelacja od postanowienia, ograniczającego nam władzę rodzicielską. Termin rozpatrzenia tej apelacji jest ponoć wyznaczony na 11 kwietnia. Jednak żadnych oficjalnych informacji jeszcze nie dostaliśmy w tej sprawie. Czas pokaże, co będzie dalej z naszą rodziną.

Rozmawiała Marta Brzezińska

O Cyprze bez cenzury Lekcja tygodnia: trzymanie kasy w banku nie jest bezpieczne, zwłaszcza w chwiejnej jak domek z kart strefie euro, gdzie każdy dba tylko o swoje interesy, jej niekompetentni politycy kłamią, a za wszystkim i tak stoi ruska mafia. Cypryjskie zamieszanie zdemaskowało prawdziwy obraz Unii Europejskiej. Nie jest to tak jednolity i solidarny klub państw, jak wmawiali nam politycy. Niemcy są niechętni bailoutowi, bo patrzą na problem przez pryzmat jesiennych wyborów do Bundestagu. Eurobankruci z PIIGS, gdyby to od nich zależało, bez wahania przegłosowaliby zastrzyk dla Cypru z niemieckiej kasy, byleby tylko uspokoić nastroje u siebie. Stojący z boku Brytyjczycy samolotem wysyłają własnym obywatelom na wyspie milion euro w gotówce i przebierają nogami, żeby tylko ewakuować stamtąd 1,3 mld swoich funtów. Każdy dba o własne interesy, a „solidarna” Unia jest podzielona bardziej niż grecko-turecki Cypr. Sam Cypr coraz wyraźniej jest już przedmiotem, a nie podmiotem sporu. Nawet zbankrutowana Grecja uważana za kraj Europy B miała większą taryfę ulgową, niż Cypr, który traktowany jest bezwzględnie jak jakaś azjatycka wyspa (którą geograficznie de facto jest). Bo jak inaczej wyjaśnić wstrzemięźliwość przed bailoutem? Grecy miesięcznie dostają większą zapomogę niż cała kwota potrzebna do uratowania sąsiedniej wyspy. Szokująca w tym kontekście jest wypowiedź niemieckiego ministra finansów, według którego Cypr może sobie bankrutować, bo nie stanowi zagrożenia dla europejskiego sektora finansowego. To jednak nieprawda. Za marne 5,8 mld euro, które Anastasiadis ma wyczarować nie wiadomo skąd, liderzy Europy ryzykują zaufanie do europejskich banków i całego obszaru walutowego. Nawet w Polsce tematem nr 1 w prasie branżowej jest to, czy grozi nam scenariusz cypryjski. Nie grozi, ale skoro wątpliwości pojawiają się w kraju leżącym poza eurostrefą i ze zdrowym sektorem bankowym, to jaka musi być skala niepewności wśród mieszkańców Hiszpanii lub Włoszech? Dlatego coraz więcej obserwatorów poddaje w wątpliwość to, czy decydenci naprawdę wiedzą, co robią. Lekkomyślność. Jak inaczej nazwać pochopne straszenie ludzi odebraniem im depozytów? Gdy Cypryjczycy zdecydowali się na taki krok, powinni całą operację mieć dopiętą na ostatni guzik, a zgoda parlamentu powinna być formalnością. W zamian za nadzwyczajny podatek ludność powinna natychmiast dostać twarde gwarancje MFW i eurogrupy, że jest to działanie jednorazowe, a każdy poszkodowany natychmiast otrzymać rekompensatę, nawet w postaci abstrakcyjnego przydziału obligacji lub akcji banków. Niewiele, ale zawsze coś, co odróżnia rząd od bandyty. Bolesną operację należało przeprowadzić szybko i sprawnie. Zamiast tego mamy chaos i dramat powoli konającego pacjenta, a spektaklowi bezradnie przygląda się cały świat. Wszystko to sprawia wrażenie, że pomysł nacjonalizacji depozytów powstał w sobotę tuż nad ranem, i to jeszcze na kacu. Czy nikt nie pomyślał o konsekwencjach tego, że po zamknięciu banków na półtora tygodnia ktokolwiek na Cyprze będzie miał do nich jakiekolwiek zaufanie? Przecież tuż po otwarciu placówek wszystkie depozyty natychmiast zostaną podjęte. Równie dobrze można by oczekiwać, że gdyby dziś ponownie otworzyć oddziały Amber Gold, to ich klienci będą korzystać z usług piramidy nadal. Naiwne. Cypryjczycy zarżnęli sobie sektor bankowy, a za nim najprawdopodobniej całą gospodarkę. A w tej chwili, zamiast konstruktywnych działań, Komisja Europejska i rząd Cypru oskarżają się wzajemnie, kto wpadł na ten chory pomysł. Ktoś tu kłamie. W cypryjskim parlamencie projekt został brawurowo uwalony już w pierwszym czytaniu. Nie do końca wiadomo, czy z powodu troski o wyborców, czy o sponsorów całego spektaklu – Rosjan – z wizytą u których przebywa cypryjska delegacja. Tych samych szanowanych Rosjan, których w czasach prosperity w całej Unii witano z otwartymi ramionami jako „inwestorów zagranicznych”, a gdy tylko pojawiła się okazja zrabowania ich petrodolarów, nazwano już „mafią”. Okradanie złodzieja to przecież nie grzech. Nawet jeżeli Cypryjczykom uda się od nich (tym razem znów tych dobrych Rosjan) wyłudzić kolejną pożyczkę na spłatę poprzedniej, to i tak koniec końców zapłacą za nią obywatele. Chociaż jeszcze do końca nie wiadomo, którzy: cypryjscy czy niemieccy. Rachunek prawdopodobnie wystawią inflacja i wiele lat recesji, podczas której zamiast finansować rozwój infrastruktury, rządy będą spłacać odsetki od odsetek. Podsumowując, Kowalskiego ostatnie dni nauczyły, że: trzymanie pieniędzy w banku nie jest bezpieczne, strefa euro to domek z kart, gdzie każdy dba tylko o swoje interesy, politycy kłamią i nie mają bladego pojęcia, co robią, a za wszystkim i tak stoi rosyjska mafia. Oczywiście pod warunkiem, ze Kowalski czyta serwisy branżowe, bo w mainstreamie „lejtmotywami” są „newsy” o tym, że papież jest sympatyczny, nasi skoczkowie, jeżeli się ich profesjonalnie trenuje, jednak potrafią skakać, Angela Merkel ma polskie korzenie i umie mówić „krzesło”, a Schetyna waha się, czy za rok kandydować na szefa PO. Na końcu programu egzotyczny Cypr, który leży daleko za morzem. Bo przecież „bankowość się nie klika” i w ogóle po co niepokoić widza, gdy wiosna idzie. Jarosław Ryba

Zima wasza, wiosna nasza, a lato muminków Na początek nieco meteorologii. Po czym poznać, że wiosna zbliża się wielkimi krokami? Po tym, że zima stała się tak dokuczliwa, jak Platforma Obywatelska. Jedną i drugą czeka rychły koniec, bez względu na śnieg, mróz oraz ilość powtarzanych bzdur. Obie kojarzą się z megaprzekrętem i kompletnym skretynieniem, pierwsza, globalnego ocieplenia, druga nieustającego pasma sukcesów. Zima wasza, wiosna nasza, a lato muminkówCo prawda, według najnowszych danych produkcja przemysłowa nam spadła prawie o 23 procent. Ale za to rośnie nam bezrobocie, dobijając obecnie do 15 procent, przy czym wartość rekordową zanotowano w powiecie szydłowieckim. To już druga, po Ewie Kopacz, plaga, która nawiedziła ten nieszczęsny rejon. Kryzys rozlał się na całą Europę, a lekarstwa próżno szukać. W związku z tym w miniony weekend na Cyprze byliśmy świadkami wariantu „razwiedki bajom”, który da się zamknąć w sparafrazowanym bareizmie: „Nie mamy pańskich oszczędności i co nam pan zrobi”. Póki co, trudno dziś przewidzieć wszystkie konsekwencje skoku na depozyty w cypryjskich bankach, ale widać, że bankierzy centralni w nosie mają zaufanie do instytucji finansowych, a część radosnych mieszkańców zjednoczonej Europy jednak odwdzięcza się im tym samym. Świadczyć może o tym choćby większy ruch na wymarłym ostatnio rynku nieruchomości, co może oznaczać, że hasło „Rodaku, jedź do Niemiec twoje pieniądze już tam są” wzięła sobie do serca spora liczba ciułaczy. Rząd z Alei Ujazdowskich takimi, excusez moi le mot, duperelami się nie przejmuje i zamiast tematów związanych z coraz gorszą kondycją gospodarki, serwuje wbrew prawom grawitacji i logice słodkie ideolo. Bezwolne pacynki w randze konstytucyjnych ministrów za cenę trwania na stołkach wykonują najgłupsze polecenia centrali. Minister zdrowia, który nie ma pieniędzy na podstawowe procedury medyczne, karetki, że o chemioterapii dla chorych na raka nie wspomnę, będzie refundował in vitro, dofinansowując wybrane prywatne kliniki. Ministra wypłaciła wielomilionowe premie paru gościom tylko za to, że turniej w kopaną piłkę jednak się odbył. Do tego grona dołączył parę dni temu szef MON-u, który na Twitterze zapewniał, że pogrzeb zmarłego ze starości członka WRON-u Floriana Siwickiego nie będzie miał charakteru państwowego, by natychmiast ugiąć się pod presją Stowarzyszenia Generałów PRL-u i przydzielić nieboszczykowi asystę wojskową. Najbardziej oburzające w tej maskaradzie jest to, że była to asysta armii polskiej, a nie rosyjskiej, której zmarły do ostatka wiernie służył. W sumie przez ostatnie trzy lata był czas do różnych rzeczy przywyknąć i oswoić się z tym, że mamy ministra spraw zagranicznych w Polsce, który w sprawie zwrotu wraku tupolewa z pełnym zrozumieniem powtarza kpiny Rosjan, że przyczyną przetrzymywania szczątków dowodu w sprawie i własności Rzeczpospolitej jest obawa, by szaleniec Macierewicz nie znalazł śladów wybuchu jądrowego na pokładzie, a doradcą posłów PO w Sejmowej Komisji Służb Specjalnych jest absolwent czteroletnich studiów habilitacyjnych na Akademii KGB w Rosji Stanisław Hoc. Doszło już nawet do tego, że bałagan na kolei dotknął nie tylko osławione parowozy posła Szejnfelda, ale nawet Aleksandra Lokomotywę Kwaśniewskiego. Były prezydent za pieniądze Nazarbajewa miał z innym „miszczem”, Palikotem, stanąć na czele projektu politycznego Europa+. Po erupcji poparcia inicjatywy rzędu 30 proc. w ramach efektu nowości, sondaże powróciły do normy, plasując nowe wcielenie Demokratów PRL pod wyborczym progiem i powtarzając „sukces” LiD-u. Widać w III RP większą siłę przebicia od demokratów mają nadal generałowie PRL-u. Szafrańska

Warzecha dla wPolityce.pl: JOW-y a poprawność polityczna. "Z tego również trzeba wyciągać wnioski"

Na portalu wPolityce.pl toczył się niedawno spór pomiędzy Krzysztofem Czabańskim i mną na temat systemu jednomandatowych okręgów wyborczych. Spór ten będzie miał też swoje miejsce w tygodniku „Sieci” (wkrótce ukaże się moja polemika z niedawnym artykułem Czabańskiego). Tutaj chcę dodać jeszcze jeden argument przeciwko obecnemu systemowi i za JOW-ami – argument, który nie znalazł miejsca w dotychczasowych polemikach, a na który Czabański kompletnie nie zwrócił uwagi. Otóż tylko w systemie proporcjonalnym możliwe są różnego rodzaju manipulacje, wynikające z ideologicznych zapotrzebowań politycznej poprawności. Z jedną z takich manipulacji mamy już zresztą do czynienia w postaci parytetów na listach wyborczych do Sejmu. To absurdalne rozwiązanie, będące kpiną z demokracji i wolnego wyboru obywateli, może być zresztą rozwijane dalej. W Sejmie debatowany jest właśnie projekt tzw. suwaka. Ponieważ okazało się – co łatwo było przewidzieć – że same parytety nie spełniają oczekiwań politpoprawnego towarzystwa, więc trzeba je jeszcze wzmocnić, wprowadzając przymus naprzemiennego umieszczania na listach wyborczych kobiet i mężczyzn. Oczywiście tego typu manipulacje nie są możliwe w przypadku JOW-ów, po prostu dlatego, że nie ma w tym systemie list wyborczych w obecnym znaczeniu. Nie da się umieszczać naprzemiennie kobiet i mężczyzn, jeśli każda partia wystawia jednego kandydata. Można sobie oczywiście wyobrazić wymóg, aby połowa kandydatów była płci żeńskiej, to jednak już znacznie trudniejsze niż w przypadku wyborów proporcjonalnych. Także dlatego, że może wyraźnie wpłynąć na skuteczność poszczególnych partii, a to z kolei może odwieść je od głosowania za takim rozwiązaniem. Jest jeszcze druga sprawa. Oto ordynacją jednomandatową zajął się ostatnio Instytut Spraw Publicznych – think-tank bardzo bliski partii rządzącej, realizujący w ostatnich latach programy badawcze, oparte w większości na postulatach z nurtu liberalno-lewicowego i politycznej poprawności („równe szanse”, parytety, imigranci itp. – to zresztą bardzo znaczący spadek jakości prac ISP w stosunku do dawnego okresu jego działalności).

Analizę poświęconą JOW-om napisał dla ISP dr Radosław Markowski, socjolog znany ze sprzyjania partii rządzącej i ataków na opozycję. Analiza krytykuje ideę wprowadzenia JOW-ów, przywołując powszechnie znane argumenty, ale także dowodząc, że ich wprowadzenie przyczyniłoby się do dalszego spadku frekwencji wyborczej. Tu trzeba wiedzieć, że ISP jest jedną z instytucji, wyznających fetysz frekwencji. Na stronach instytutu można m.in. znaleźć raport, traktujący całkiem poważnie propozycję obniżenia wieku wyborczego do 16 lat (jeszcze z 2010 r.), co – jak wiadomo – postuluje ostatnio Janusz Palikot. Nie deprecjonuję poprawności metodologicznej analizy Markowskiego, choć z przytaczanych przez niego faktów i danych wyciągam odmienne wnioski. Dla mnie frekwencja nie jest fetyszem, głosowanie jest prawem, a nie „obywatelskim obowiązkiem”, tezę o „blokowaniu kobietom dostępu do polityki” za sprawą JOW-ów uważam za przejaw ideologii, a nie racjonalny argument, wykluczanie „mniejszości” nie musi być wcale wadą systemu (jeśli faktycznie zachodzi, a to dyskusyjne) i tak dalej. Przeciwnikom JOW-ów na prawicy poddałbym jednak te pod rozwagę te dwie kwestie. Po pierwsze – podatność systemu proporcjonalnego na politpoprawne eksperymenty. Po drugie fakt, że w kręgach radykalnych zwolenników postępu JOW-y są ekstremalnie mało popularne. Z tego również trzeba wyciągać wnioski. Łukasz Warzecha

23/03/2013 Międzynarodowy Dzień Wody - wczoraj obchodziła lewica wszelaka, w tym pogańska. Równie dobrze można byłoby obchodzić Międzynarodowy Dzień Deszczu, Mżawki, Ulewy, Słońca, Księżyca, Rzek , Gór, Drzew, Powietrza, Jezior, Ryb, Zwierząt.. My Chrześcijanie obchodzimy dwa główne Święta- Narodziny Pana i Jego Zmartwychwstanie. Właśnie zbliża się Wielki Tydzień- czas przygotowań do radości Zmartwychwstania Pańskiego.. My Chrześcijanie- cieszymy się z Narodzin i Zmartwychwstania Pańskiego, bo to On stworzył to wszystko co wcześniej wymieniłem.. Obchodzimy Święta związane z autorem tych wszystkich wspaniałości tego świata- Lewica Pogańska obchodzi” święta” tych wszystkich rzeczy, które Autor – stworzył. Pomija przy tym autora, wymyślając setki wspaniałości tego świata, które tak cudownie poukładał Stwórca w układzie przyczynowo- skutkowym. I obchodząc ich” święta”. Lewica Pogańska koncentruje się na skutkach stworzenia świata, pomijając głównego autora, wypełniając Kalendarz Postępowca wszystkim co stworzył sam Pan Bóg. Unika jak ognia przedstawiania autora.. Organizuje przedstawienie- ale nie informuje publiczności o nazwisku autora.. To jest dopiero przebiegłość wynikająca ze świadomego eliminowania Pana Boga z życia ludzi, zastępując eliminację pana Boga- pogańską wiarą w wodę, drzewa, zwierzęta.. Bo przecież nie ma w Kalendarzu Postępowca Międzynarodowego Dnia Pana Boga..(???) Jest mnóstwo spraw i rzeczy stworzonych przez Boga- ale samego Boga- nie ma.. Bo po co socjalistom Bóg..? To oni codziennie stwarzają świat po swojemu, przeciw człowiekowi, łamiąc wszystkie możliwe przykazania Boże, głównie dziesiąte i siódme.. Jak jest skutek- to musi być przyczyna.. Doprowadzając miliony ludzi do beznadziei i rozpaczy, przewracając świat do góry nogami- wbrew intencjom Pana Boga.. To tak jakby wystawić musical POLITA, opisać w folderze wszystkich aktorów, dokładnie kto , gdzie , kiedy, nawet kto co i kiedy jadł- wszystkie dekoracje szczegółowo na tle historycznym, opisać krzesła, rekwizyty, opisać choroby i dolegliwości aktorów- a nie podać nazwiska pana Janusza Stokłosy- „ najlepszego żyjącego kompozytora współczesnego”- jak się o nim wyraził pan Janusz Józefowicz, podczas jednego z przedstawień Teatru Studia Buffo. Czy pani Agaty Miklaszewskiej- autorki libretta. Wspaniały musical- , na który namawiam Państwa serdecznie- bo jest to prawdziwe cudo musicalowe, ale” krytykom”- jak zwykle się nie podoba, to wszystko co robi Teatr Studia Buffo. Teatr prywatny i samodzielny, nie będący ”placówką kulturalną” Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.. Niby jest- ale jakoś się nie bardzo podoba władzy i nadwornym krytykom. Tym bardziej, że jest świetny.. Tak jak największa gwiazda ostatnich lat, pani Natasza Urbańśka.. Co by nie zrobiła- to robi to źle.. Ostatnio zrobiła pokaz mody- i nie zaprosiła celebrytów- bo nie byli jej potrzebni; niektórzy twierdzili, że nie będą firmować dekoracji pani Urbańskiej i Komornickiej- i dlatego nie przyszli.. Ile złego może spowodować zwykła ludzka zazdrość i uwikłanie w kliki towarzysko” artystyczne”? Wszystko co robi Teatr Studia Buffo i pani Natasza Urbańska- to jedna wielka klapa.. A całe to państwo socjalistyczne oparte o kliki, socjalizm, biurokrację i rabunkowy bandytyzm- to nie jest jedną wielka klapa? To jest wielki „sukces”, który ludzi normalnych i pracowitych – doprowadzi do dziadostwa.. Tak jak ostatni pomysł socjalisty od naszego zdrowia, pana Arłukowicza- ministra.. Związanego obecnie politycznie z Platformą Obywatelska, a wcześniej z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, przeszedł do Platformy Obywatelskiej, „ liberalnej” nie będąc zmuszonym do zmiany poglądów.. Przecież to wszystko co od lat okupuje naszą sceną polityczna i demokratyczną wbrew Panu Bogu- to jedno i to samo.. Tylko w innych salsach- jak mówią Hiszpanie.. Sosy i krawaty mogą się różnić- ale smak pozostaje ten sam. Zupełnie inaczej jak zamówicie Państwo kotlet jagnięcy podany z blinami gryczanymi, sałatką ze szpinaku i orzechów pistacjowych, z sosem z krewetek i pomidorów- a jak zamówicie filet z kaczki podany z czerwoną soczewicą i oliwkami czarnymi, pomidorami con casse z sosem z natki pietruszki, imbirem i kminkiem, zwieńczonym sałatką z kabaczka i kapusty kiszonej. To będą dwie różne potrawy. Smacznego wszystkim! ONI wszyscy duszą się we własnym sosie.. Bo co to za różnica, że pan minister rozpięty był wcześniej pomiędzy Socjaldemokracją ,Unią Pracy i Sojuszem Lewicy Demokratycznej- a i tak skończył socjalistycznie w Platformie Obywatelskiej.. I robi „ reformy”, żeby zrobić nam- potencjalnym pacjentom – dobrze.. A my tego dobra mamy już tak mało.. Ale będzie musiał nam jeszcze tego dobra trochę uszczkną,ć jak – nie przymierzając na socjalistycznej wyspie Cypr, gdzie głównie mieszkają urzędnicy socjalistycznego państwa cypryjskiego, których wynagrodzenia już są prawie trzykrotnie wyższe jak wynagrodzenia ludzi i „obywateli „ na nich pracujących… Tak jak wkrótce u nas- w naszym rodzimym socjalizmie.. Urzędnicy mają podnoszone pensje o wskaźnik inflacji.. A ludzi pracujący bez wskaźnika inflacji, którego nie tworzą, tylko jest na nich nakładany przez socjalistyczne państwo jako podatek. Inflacja jest podatkiem, który państwo- bez zbędnych ceregieli parlamentarnych- nakłada na swoich „ obywateli”.. Normalnie dodrukowując pieniądz fiducjarny, albo kreując go poprzez banki.. Pan minister Bartosz Arłukowicz- rasowy socjalista i zwolennik rozwiązywania problemów zdrowotnych” obywateli” poprzez zwiększoną dawkę biurokracji- ma nowy pomysł. Chce utworzyć nowy urząd o nazwie Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych(!!!) Prawda, że ładna nazwa? Od ładnej nazwy się zaczyna kolejne „reformy.”, które niczego pożytecznego nie przyniosą, ale dadzą nowy impuls posadowy dla nowych biurokratycznych darmozjadów.. Taka jest kolej rzeczy socjalistycznych…. Najpierw wymyślony problem- a potem biurokracja do rozwiązania tego problemu.. No pewnie! Najlepiej wszystkie nasze problemy rozwiąże nowa biurokracja.. Tak jak to widać na co dzień. Narodowy Fundusz Zdrowia zostanie zdecentralizowany, ale pozostanie, i będzie finansował tak dobrze świadczenia zdrowotne- jak do tej pory. Kolejki z dwóch lat- wydłużą się do lat pięciu.. Nowy urząd pochłonie część pieniędzy pozostałych po przejedzeniu ich przez urzędników Kas Zdrowych Byków.. Będą dwa równoległe urzędy: jeden będzie finansował pieniędzmi pochodzącymi z budżetu państwa socjalistycznego, czyli z naszych kieszeni- a drugi będzie nadzorował finansowanie, Kasy Zdrowych Byków, czyli Narodowego Funduszu Zdrowia.. Można jeszcze jednocześnie powołać Centralny Urząd Kontroli Finansowania urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych, żeby system był szczelniejszy od obecnego ,i żeby nie podlegał tak łatwo wynaturzeniom odbywającym się w Narodowym Urzędzie Zdrowia, który też można powołać w ramach „ reformy” poprzedniej „ reformy” którą robili ludzie i” obywatele”- przedstawiciele demokratycznego państwa prawnego.. To wszystko w końcu ugrzęźnie w błocie biurokratycznego socjalizmu, i nikt nigdy się spod jego zwałów nie wygrzebie.

Stawiam tezę: budowany system nigdy , nigdzie i nie ma takiej możliwości, żeby działał! Tworzony jest jedynie pod zamówienie polityczne różnych ludzi oczekujących na nowe posady, bo wszystko dookoła się wali, więc najlepsza jest posada państwowa, za dobre pieniądze, pochodzące z kieszeni jeszcze pracujących. Ale nadchodzi wielkimi krokami czas- jak na Cyprze, że nie będzie miał kto utrzymywać tych operetkowych posad.. Czas szturmować bankomaty! Na bankowe barykady ludu roboczy, który jeszcze coś posiadasz.. Bo cię okradną, nawet nie wiesz kiedy.. Przypominam : socjalizm oparty jest o kradzież i o pożądanie cudzych rzeczy.. Na razie nie cudzych żon. Ale kto wie, jak dojdziemy do punktu, że żony będą wspólne- tak jak postulował Karol Marks z Trewiru.. W burdelu też się da żyć!

WJR

Dość plucia na Polskę i Polaków!!! Już nie tylko sposób świętowania Dnia Niepodległości czy Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych przeszkadza i nie podoba się załodze z Czerskiej. Teraz przyszedł czas na ośmieszanie grup zapaleńców, miłośników polskiej historii i patriotów, którzy poświęcając swój prywatny czas oraz własne pieniądze organizując rekonstrukcje ważnych wydarzeń historycznych z życia naszego narodu. Często odtwarzane są wydarzenia znane, jak na przykład akcja pod Arsenałem czy bitwa pod Grunwaldem, albo powstańcze starcie pod Olszynką Grochowską, ale równie często lokalnym społecznościom przybliżane są zapomniane wydarzenia z ich terenów. Mam tu na myśli choćby inscenizowane rozbijanie przez antykomunistyczne podziemie ubeckich aresztów i więzień w miastach i miasteczkach Polski podczas tak zwanego utrwalania władzy ludowej. Młodzież tak jest dzisiaj uczona historii w III RP, że w większości nie ma pojęcia, że takich zakończonych sukcesem brawurowych akcji z uwalnianiem więźniów przeprowadzono ponad siedemdziesiąt. W artykule „Zrekonstruujmy Smoleńsk”, Wojciech Maziarski próbuje ośmieszyć polskie grupy rekonstrukcyjne pisząc:

„Na szczęście teraz za rekonstrukcje wzięła się prawica, która nie grilluje. Prawica zjada kiszkę na surowo, a potem idzie spalić polską wioskę na Wołyniu i wymordować jej mieszkańców. Ma to nastąpić 20 lipca pod Przemyślem. Kto żyw, niech już teraz spieszy rezerwować bilet na pociąg, bo w ostatniej chwili może nie dostać miejscówki i rzeź mu ucieknie.” Maziarski w oczywisty sposób rżnie głupa gdyż, jako wyjątkowo cyniczny typ od medialnej roboty wie doskonale, że Polacy niejako zostali zmuszeni do upamiętniania własnej historii sami i to w chałupniczy sposób,tylko dlatego, że w III RP tak zwane „twórcze elity” ani myślą by narażać się Salonowi symbolizowanemu przez szeroko rozumiane środowisko Gazety Wyborczej i kręcić filmy oraz seriale o rzezi Polaków na Wołyniu, rotmistrzu Pileckim czy bohaterach antykomunistycznego podziemia. On, jak i reszta tej bezczelnej antypolskiej bandy wie doskonale, że gdyby takie bohaterstwo czy narodowe tragedie, które nie są wyssanymi z brudnego palucha kłamstwami, lecz historycznymi faktami, miały miejsce na przykład w USA to powstałoby na te tematy dziesiątki wysokobudżetowych hollywoodzkich produkcji, które byłyby kasowymi hitami. W Polskim przypadku nie trzeba by zakłamywać historii i tworzyć kinowychsuperprodukcji gdzie ze zwykłych bandytów z krwią niewinnych ludzi na rękach i zbrodniarzy z Naliboków robi się bohaterskich dowódców żydowskiej partyzantki, braci Tewjego i Aleksandra Bielskich, jak to uczyniono w filmie „Opór” W naszych dziejach najnowszych aż roi się od prawdziwych historii i życiorysów, które są niemal gotowymi scenariuszami na wspaniałe filmy, jednak reżyserscy i aktorscy poprawni politycznie tchórze wolą tematy, na które już na starcie znajdują się pieniądze, a później te różne kłamliwe „Pokłosia” lub „Opory”, ogląda obżerając się popcornem popijanym coca-colą ogłupiana publika. Dalej Maziarski będąc nadal w tym antypolskim transie pisze:

„Mądra zabawa korzystnie wpływa na rozwój i zainteresowania jednostki, kształtuje wyobraźnię, pobudza myślenie i aktywność społeczną. Dlatego już teraz warto zaplanować ciąg dalszy. Co niepokorni patrioci odtworzą w następnej kolejności po wyrżnięciu wołyńskiej wsi? Czas już chyba sięgnąć po nowsze wydarzenia, których świadkowie żyją wśród nas. Np. zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki albo szturm ZOMO na kopalnię Wujek. Trzeba tylko wybudować trybunę honorową dla członków rodzin, żeby mogli w komfortowych warunkach obserwować, jak giną ich bliscy. Wszystko to jednak tylko przymiarki do tego, co najważniejsze. Smoleńsk - oto matka wszystkich rekonstrukcji i jedyne wyzwanie godne prawdziwie niepokornego patrioty.” Wyobraźmy sobie, co by się działo gdyby ktoś zupełnie na poważnie i będąc na tym samym poziomie podłości i pogardy dla drugiego narodu napisał tak o „Marszu żywych” organizowanym corocznie przez ministerstwo oświaty Izraela na terenie byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz:

Na szczęście teraz za rekonstrukcję ostatniej drogi więźniów do komór gazowych wzięła się izraelska władza zaganiając nad Wisłę żydowską młodzież, która zamiast urządzać u siebie gdzieś nad Morzem Czerwonym czy Martwym koszernego grilla wędruje do Polski . Młodzi Żydzi zjadają po drodze macę na zimno, by potem zagazować się zbiorowo w Birkenau . Ma to ponownie nastąpić już w kwietniu bieżącego roku. Kto żyw, niech już teraz spieszy rezerwować bilet na pociąg do Oświęcimia, bo w ostatniej chwili może nie dostać miejscówki i holokaust mu ucieknie. Dlaczego pozwalamy im na bezczelne manifestowanie pogardy dla tragedii polskiego narodu? Dlaczego siedzimy cicho i pozwalamy się poniżać wiedząc, że gdyby ktoś opisał według zamieszczonego przeze mnie wzoru „Marsz żywych” to wielkiskandal, miałby wymiar ogólnoświatowy? Jak długo pozwolimy traktować się jak podludzie czy wręcz bydło Nie zdziwię się, jeżeli środowisko Krytyki Politycznej przy udziale Sewka Blumsztajna, Mikołaja Lizuta, Piotra Pacewicza i Wojciecha Maziarskiego będzie się doskonale bawić 20 lipca pod Przemyślem, gdy polskich rekonstruktorów odtwarzających rzeź na Polakach obije pałami jakaś zaproszona tam ukraińska „Antifa”. Jak długo jeszcze będziemy twierdzić, że pada deszcz, kiedy plują nam bezczelnie i z pogardą prosto w twarz? Kokos26

Labirynty jałowych diagnoz. "A gdy - zainfekowani defetyzmem - jesteśmy już pozbawieni woli działania, to komu to służy?" W styczniu 2012 roku gościem toruńskiego klubu „Szewska Pasja” był prof. Zdzisław Krasnodębski. Mówił o relacjach polsko-niemieckich. Przedstawił niekorzystny dla nas bilans tych relacji. Zarazem wskazał kilka pól, na których można by działać, by nadać tym relacjom bardziej partnerski charakter. Po wykładzie dyskutowano. Jak? Dodawano kolejne informacje i interpretacje pogłębiające pesymistyczny obraz. Nikt, choć na obecni byli także przedstawiciele środowiska akademickiego, nie podjął wątku działań prowadzących do poprawy pozycji naszego kraju w stosunkach z Niemcami. Nikt nie próbował skierować uwagi obecnych na te części wykładu, które określały pola, na jakich nadal możliwe jest działanie na rzecz interesów Polski. Czy taka reakcja wynikała z niewiedzy? Nie sądzę – niektórzy dyskutanci wykazali się sporą wiedzą o stosunkach polsko-niemieckich. Czy z braku umiejętności twórczego myślenia – tak, w pewnej mierze. Bo szkicowanie nowych ścieżek działania właśnie takiego myślenia wymaga. Ale widzę jeszcze inną, ważniejszą i silniejszą przyczynę takiego zachowania. Pewien – zabójczy dla nas-Polaków – nawyk myślowy.

Mistrzowie defetyzmu Otóż jesteśmy mistrzami defetyzmu. Zwłaszcza zaś my-obóz niepodległościowy. Ekspertami w tworzeniu map zagrożeń. Gorzej z rysowaniem realistycznych projektów pozytywnych zmian. Potrzebę diagnozy najczęściej czuje się wtedy, gdy coś nie gra. Gdy chce się bliżej uchwycić, co nie gra. Dlaczego nie gra. I co zrobić, żeby grało. Trzy są kroki sensownej diagnozy: określić, co nie gra; wskazać, dlaczego nie gra; zaproponować, jak to naprawić. Trzy kroki – jeśli diagnoza ma być skuteczna. Ale rzadko jest. Przykład - służba zdrowia. Kłopot z każdym krokiem. Po pierwsze, nie całkiem wiemy, co nie gra (przecież coś chyba musi grać, nieprawdaż?). Są poważne oznaki, że np. w systemie ratownictwa sporo nie gra. Krok drugi: dlaczego ten system nie działa należycie? Tu mamy mnóstwo, w większości domysłów, często niezbyt poważnych. I nie tylko przepychanki i interesy polityczne utrudniają spokojne określenie przyczyn niesprawności, ale także ograniczone umiejętności analityczne. Wreszcie trzeba by zrobić krok trzeci – bo bez niego przecież cała diagnoza psu na budę warta! Cóż nam bowiem po diagnozie, która nie prowadzi do skutecznych kroków zaradczych. Tak byłoby logicznie. Tymczasem spora (chyba większość!) diagnoz nie służy rozwiązaniu problemów. Przynajmniej nie tych, które są diagnozowane.

Rytualne diagnozy niemocy Ileż to razy słyszeliśmy, że nic nie możemy zrobić, bo wszędzie są agenci – gdy tylko coś zainicjujemy, zaraz będą nas rozbijali (jakbyśmy sami nie potrafili się namiętnie skłócać). Ileż to razy słyszeliśmy, że ponad naszymi głowami Niemcy się dogadały z Rosją i teraz jesteśmy w kleszczach. Ileż razy słyszeliśmy w mediach wolnego obiegu, jak bardzo nasza obecność w Unii Europejskiej pozbawia nas suwerenności. I o tym, jak bardzo obecne w Polsce wielkie międzynarodowe korporacje osłabiają polski biznes i jednocześnie nasilają presję kultury konsumpcyjnej. Są też głosy o niepokojącej uległości władz polskiego państwa wobec interesów izraelskich oraz żydowskich. Często autorzy tych diagnoz uważają, że są bardzo odważni, że tylko oni głośno mówią, co nam naprawdę grozi. W każdym z tych głosów jest pewna słuszność. Kłopot z tym, że zazwyczaj dają one tylko jeden efekt: wzmacniają poczucie zagrożenia i bezsilności. I dlatego są szkodliwe. Tak, prawda może być szkodliwa. Tak, prawda może paraliżować. A gdy - tak silnie zainfekowani defetyzmem - jesteśmy już pozbawieni woli działania, to komu to służy?

Chcesz diagnozować – zarazem proponuj! Diagnoz ci u nas dostatek. Ale ich ogromna większość to tzw. diagnozy bez konsekwencji. Takie, z których nic nie wynika. Nic dobrego. Często wynika z nich bowiem przygnębienie samych diagnozujących oraz odbiorców tych diagnoz. Nic dziwnego zatem, że spora część Polaków – zwłaszcza zaś ci, którzy popierają obecny układ rządzący – nie chce naszych diagnoz w ogóle słuchać. I to jest normalne i zrozumiałe. Zdrowi psychicznie ludzie nie chcą bowiem się dołować, skoro i tak nic dobrego z tego nie ma. W III RP diagnozowanie – zazwyczaj tyleż krytyczne, co jałowe - stało się rytuałem. Dlatego jakiś czas temu podczas moich podróży z „Pociągiem do Polski”, na spotkaniach m.in. klubów „Gazety Polskiej” wysunąłem postulat: za każdym razem, gdy diagnozujemy jakąś bolączkę, czujmy się zobowiązani do zaproponowania jakichś, choćby roboczych, kroków zaradczych.

Andrzej Zybertowicz

PiS zmieni system podatkowy Prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział dzisiaj w Gostyninie, że PiS już w tej kadencji będzie dążył do zmiany systemu podatkowego, aby był bardziej sprawiedliwy. Za konieczne uznał wyższe opodatkowanie najwyższych dochodów.

- Polska musi znowu stać się krajem sprawiedliwym, bo dzisiaj krajem sprawiedliwym nie jest (...) Mamy kryzys. Ten kryzys przejawia się w Polsce w sferze finansów publicznych, mówiąc najprościej nie mamy pieniędzy. Nie mamy pieniędzy na nasze wspólne sprawy, tych pieniędzy jest za mało i w związku z tym trzeba sobie zadać pytanie, czy ten bardzo niesprawiedliwy system podatkowy, który mamy w Polsce, powinien trwać - powiedział Kaczyński. Podkreślił, że w czasie kryzysu nie jest do zaakceptowania sytuacja, w której osoby mające najwięcej pieniędzy płacą niższe podatki niż ci, którzy mają ich najmniej.

- Będziemy dążyli, i to już w tej kadencji, do tego, żeby to zmienić. Będziemy dążyli do tego, by system podatkowy w Polsce był systemem sprawiedliwym, żeby tak, jak jest na świecie, ci, którzy mają więcej, także więcej płacili, a ci, którzy mają mniej, płacili mniej. Jest tak, że mamy przed sobą perspektywę obniżenia VAT-u, mamy podwyższenie najróżniejszych opłat. To wszystko trafia przede wszystkim w tych średnio i mniej zarabiających, bo dla nich podwyżki cen towarów codziennego użytku są szczególnie bolesne - mówił. Prezes PiS dodał, że podwyżki z punktu widzenia osób bogatych są niemalże niezauważalne.

- W naszym kraju przecież zarabiający płacą 19-procentowy podatek, w większości tylko niewielu z nich płaci 32 procent. Ogromna większość, dzięki różnego rodzaju chwytom, dzięki rozwiązaniom, które wprowadził Leszek Miller, kiedy był premierem, płaci 19 procent, czyli najniższą stawkę podatkową. I to jest rozwiązanie, które po postu nie może dłużej trwać, musi być zmienione, bo musi być przywrócona sprawiedliwość i musi być więcej pieniędzy w naszych kasach, w tej naszej wspólnej kasie, jakim są budżet i inne wielkie fundusze - wskazał. Kaczyński zaznaczył, że w Polsce są wielkie sfery nieopodatkowane i nie chodzi tylko o tzw. szarą strefę, ale o sieci handlowe, znaczną część kapitału zagranicznego i w wielkim stopniu o banki.

- Już dawno proponowaliśmy, by tutaj wprowadzić opodatkowanie. To w końcu chodzi o miliardy złotych do naszego wspólnego budżetu. Ale teraz tę sprawę stawiamy jeszcze bardziej w sposób wyraźny, jeszcze bardziej zdecydowany. Musimy przywrócić - co powinno być podstawą naszego całego życia społecznego - sprawiedliwość - mówił. Zdaniem Kaczyńskiego czas kryzysu wymaga rozwiązań nadzwyczajnych, które po jego ustąpieniu mogą być zniesione. Zaproponował szczególne opodatkowanie najwyższych dochodów, chociaż - jak zaznaczył - nie tak wysokie, jak w innych krajach, gdzie wprowadzono 75-procentowy podatek, bo to - mówił - mogłoby być nieracjonalne. Wskazał na konieczność wyższego niż 32 procent opodatkowania dochodów od pewnej granicy, np. od pół miliona złotych rocznie. Wyjątkiem miałyby być sytuacje, gdy wysokie dochody byłby inwestowane w produkcję i usługi, tworzenie nowych miejsc pracy. Prezes PiS zwrócił też uwagę, że w ostatnim czasie doszło do "zaprzyjaźnienia się wymiaru sprawiedliwości z przestępcami", wydawania niskich wyroków.

- Tak być nie może. Wysunęliśmy odpowiednie propozycje w parlamencie i będziemy je twardo forsowali (...) Mówię jasno, przywrócenie w Polsce porządku, także jeśli chodzi o bezpieczeństwo obywateli, to jest dzisiaj priorytet. Winno temu służyć prawo i powinien temu służyć wymiar sprawiedliwości. Coś trzeba tu uczynić. Trzeba dążyć do zmiany mentalności, a jeśli będzie trzeba także do zmian personalnych - podkreślił Kaczyński.W Radziejowie (Kujawsko-Pomorskie), które było kolejnym z odwiedzanych miast, Kaczyński poinformował, że w ciągu najbliższych tygodni PiS przedstawi projekt szerokich zamian w sferze ochrony zdrowia. Lider PiS zaznaczył, że projekt ten nie przewiduje podnoszenia składki zdrowotnej, ale ma ułatwić gospodarowanie pieniędzmi z tego źródła. PiS chce też, aby ratownictwo medyczne, a więc i pogotowie ratunkowe, było traktowane tak, jak staż pożarna.

- To ma być służba państwowa, która będzie reagować w sytuacjach zagrożenia zdrowia i życia ludzi - mówił Kaczyński. Dodał, że zasadą powinno być, że w przypadku zgłoszenia choroby dzieci i młodzieży do 17. roku życia, nie można byłoby odmówić przyjazdu karetki. Według Kaczyńskiego NFZ powinien być zlikwidowany, a "pieniądze ze składek zdrowotnych powinny wrócić do budżetu, bo tam są najmocniej pilnowane".

- W NFZ z dyscyplinowaniem jest bardzo, bardzo źle - argumentował. Otwarte spotkania w Gostyninie, Radziejowie i planowane wieczorem w Mogilnie inaugurują objazd prezesa PiS po kraju, w czasie którego zamierza w towarzystwie polityków z kierownictwa partii odwiedzić mniejsze miejscowości, miasta powiatowe we wszystkich województwach. W Gostyninie Kaczyński podkreślił, że mieszkańcy niewielkich miejscowości stanowią większość Polaków, a na ogół żyje się im znacznie gorzej niż w dużych miastach. Zaznaczył, że w czasie wizyt chce z nimi "rozmawiać o sprawach najważniejszych, a tych jest bardzo wiele". Autor: gb

Liberalizm ekonomiczny: wolny rynek albo nic

Działalność gospodarcza jest związana z ryzykiem. Boi się pan niepowodzenia, więc się pan stara. A państwo nie ma nic do stracenia. Powinno zaprzestać jakiejkolwiek działalności gospodarczej, bo robi to drożej i gorzej – mówi Jan Fijor* Od czasu kryzysu w 2008 r. głosy krytyka liberalizmu ekonomicznego jest coraz głośniejsza... Jak można krytykować liberalizm? To tak, jakby ktoś krytykował grawitację.

A jednak można. Zrobił to niejaki Einstein, poprawiając odkrycia niejakiego Newtona. To nie była krytyka zjawiska, lecz co najwyżej zmiana jego zapisu formalnego, a to różnica. A jeśli ktoś krytykuje liberalizm, to znaczy, że odmawia człowiekowi prawa do rozporządzania swoim życiem, ciałem, wolnością. Albo że nie wie, co to liberalizm.

Mam nadzieję, że pan nam to wyjaśni. Jest pan zdeklarowanym liberałem ekonomicznym. Nie ma liberałów ekonomicznych czy biologicznych. Albo jest się liberałem, albo nie. Dla mnie liberalizm to system filozoficzny albo etyczny, który szanuje ludzką wolność, wolny ludzki wybór. I pod tym względem jestem liberałem. Uważam, że nikt nie ma prawa ograniczać mi wolności w imię jakichś wątpliwych reguł.

Czy Polsce w 2013 r. potrzebne jest więcej wolnego rynku? Ależ w Polsce w ogóle nie ma wolnego rynku. Bo wolny rynek jest wolny. A jeżeli ktoś nim manipuluje, to nie jest on już wolnym rynkiem. Tak samo jak nie sposób powiedzieć, że ktoś jest trochę w ciąży.

Ale stawianie sprawy w ten sposób oznacza, że wolnego rynku nie ma nigdzie na świecie. Generalnie rzecz biorąc, tak niestety jest. Żyjemy w świecie zdominowanym przez państwo i etatyzm. A to ogranicza wolność rynkową.

To po co zawracać sobie głowę liberalizmem, skoro – jak sam pan mówi – nigdzie nie udało się go osiągnąć? Żyjemy w świecie, w którym pewne reguły są niepodważalne. Na przykład regułą jest to, że wszystkiego brakuje. Są tylko dwa dobra, których jest pod dostatkiem: powietrze i słona woda. I dlatego oba te dobra są zawsze za darmo. Wszystkie inne są rzadkie i w związku z tym muszą być reglamentowane. Ja uważam, że najlepszym sposobem reglamentacji jest właśnie wolny rynek. To znaczy swobodna wymiana dóbr między uczestnikami. I to jest liberalizm. Możemy też odpowiedzieć na pytanie, co to jest liberalizm, przez pokazanie alternatywy. Alternatywą jest na przykład socjalizm, gdzie wymianą dyrygują ludzie, tzw. politycy. Jestem przeciwny socjalizmowi, bo uważam, że nikt lepiej niż my sami nie wie, co jest dla nas dobre.

A nie ma niczego pośrodku? Może czasem rynek ma rację, a czasem trzeba go podregulować, żeby lepiej służył ogółowi. I nie musi to od razu oznaczać powrotu do okowów realnego socjalizmu. Nawet jeśli założymy, że zbiór wolnych jednostek działa źle, to kto niby ma wiedzieć lepiej od nich? Przecież ci, którzy mają poprawiać rynek, to też są ludzie. Tak samo omylni. Na jakiej podstawie mamy sądzić, że premier Tusk, prezydent Obama albo jakiś prezes banku centralnego wie lepiej, co nam naprawdę służy? Ja uważam, że rynek zawsze podejmie lepsze i bardziej sprawiedliwe decyzje niż oni. I znajdzie lepszą równowagę pomiędzy brakiem dóbr a potrzebami.

Ale zgodzi się pan, że czasem wolność gospodarczą trzeba ograniczyć? Proszę mi pokazać, kiedy ten rynek niby źle działa.

Gdyby nie regulacje etatystyczne, to tzw. wolny rynek nadal opierałby się na przykład na niewolnictwie i na pracy dzieci. Kiedy rząd Wielkiej Brytanii wprowadzał odpowiednie przepisy regulujące tę kwestię, obrońcy wolnego rynku w londyńskim parlamencie grzmieli, że praca musi pozostać wolna i że gospodarka straci na takiej ingerencji. Tak samo jak teraz krzyczą w sprawie płacy minimalnej albo zwiększenia składki zdrowotnej. Nie widzę analogii. Niewolnictwo czy praca dzieci są zaprzeczeniem wolności. To dzięki kapitalizmowi i liberalizmowi nie jest tak jak w średniowieczu, gdy jak się ktoś urodził biedny, to umierał biedny. Teraz mamy równość szans. Jeśli ktoś jest zdolny, pracowity, to może się wykształcić i zrobić karierę.

Wykształcić w szkołach publicznych. Nie, proszę pana. Szkolnictwo publiczne jest zabójstwem, jeśli chodzi o wiedzę. Proszę zwrócić uwagę, że w Afryce 92 proc. dzieci chodzi do szkół prywatnych. Znam temat, bo właśnie budujemy w Zambii Szkołę Biznesu dla dzieci. Będziemy je tam uczyć, jak wyrywać się z kręgu biedy i uzależnienia. I proszę sobie wyobrazić, że w Afryce ci nędzarze posyłają dzieci właśnie do szkół prywatnych. Bo wiedzą, że w prywatnej szkole można żądać od nauczycieli, żeby uczyli na odpowiednim poziomie. W publicznej zaś zatrudnia pan nauczycieli związkowców na Kartę nauczyciela, a oni nie mają żadnych zachęt do samorozwoju.

No dobrze, a podatki? Liberałowie uważają, że to zło wcielone. I zwalczają je z całego serca. Ale trudno zaprzeczyć, że podatki są jedynym sposobem na redystrybucję i zrobienie czegoś sensownego dla dobra wspólnego. Ale przecież można robić dużo rzeczy dobrych dla wspólnoty innymi metodami. Przede wszystkim pozwalając na wolną wymianę. Bo każda wymiana jest korzystna dla wszystkich stron, które w nią wchodzą. Jeżeli pan mi daje chleb, a ja panu daję za to 3 zł, to znaczy, że ja uważam, że ten chleb jest wart więcej niż moje 3 zł. A pan z kolei uważa, że moje 3 zł jest dla pana warte więcej niż chleb. A to oznacza, że w wymianie obie strony odniosły korzyść. W momencie gdy pojawi się jakaś ingerencja, to jedna ze stron wymiany straci. Jeśli jakiś rząd w obronie piekarzy ustali, że cena chleba powinna wynosić 5 zł, to ja będę się czuł stratny, a piekarz zyska. Ma pan więc do wyboru: wymianę, która jest korzystna dla wszystkich, i wymianę dobrą tylko dla pewnej grupy. Odpowiedź jest oczywista.

Idźmy dalej. Wolny rynek zupełnie nie radzi sobie z opanowaniem tzw. kosztów zewnętrznych. Wyobraźmy sobie fabrykę. Efektem ubocznym jej pracy są ścieki wylewane do rzeki. Ta fabryka szkodzi w ten sposób ogółowi i powinna to wynagrodzić. Jednak kiedy jakiś regulator każe fabryce zapłacić za zanieczyszczenia, ekonomiczni liberałowie krzyczą, że to cios w przedsiębiorczość i wzrost gospodarczy.

Najprostszym rozwiązaniem tego dylematu byłaby prywatyzacja rzeki. Jeżeli rzeka jest prywatna, to fabryka powoduje stratę właściciela rzeki. I w związku z tym musi ją wynagrodzić. Nie jest do tego potrzebny żaden mechanizm polityczny. Problem leży tylko w tym, że rzeki są państwowe. A urzędnik nie dba tak jak właściciel prywatny.

Kolejna słabość wolnego rynku to mit, że uczestnicy wymiany handlowej są sobie równi. Gdy idzie pan do banku, to jest pan już na starcie słabszy od korporacji posiadającej wielkie zasoby finansowe i nieporównywalnie więcej informacji. Potrzebny jest mechanizm, który przywróci równowagę tej relacji.

Czy ja mogę mieć do kogoś pretensję o to, że Einstein odkrył teorię względności, a nie ja? Asymetria informacji jest faktem naturalnym wynikającym z tego, że ludzie się między sobą różnią. Jeżeli pan by stanął do walki z Gołotą i on pana pokonał, to co? Czy to znaczy, że on miał nad panem jakąś niesprawiedliwą przewagę? I czy należałoby panu dołożyć drugiego boksera, żeby panu pomógł?

Tylko że z bankiem muszę się boksować, a z Gołotą nie. Wcale pan nie musi. Może pan z banku nie korzystać. Nikt pana do tego nie zmusza. Poza tym gdy konkretny bank daje panu złe warunki, to pan rezygnuje z tej oferty.

Ale wie pan doskonale, że istnieje coś takiego jak oligopol. To znaczy wszyscy gracze na rynku ustalają, że będą oferowali mniej więcej podobne usługi. Akurat na rynku finansowym, na który bardzo trudno wejść nowym graczom, jest to sytuacja nagminna. I tu niewidzialna ręka niestety kapituluje.

No właśnie: trudno wejść. Bo istnieje kartel bankowy. I on jest chroniony przez państwo ustawą bankową. Dzieje się tak dlatego, że nie ma liberalizmu ekonomicznego. To państwo tworzy kartele. Rynek je rozbija.

Historia kapitalizmu pokazuje przecież, że kartele tworzą się wszędzie tam, gdzie państwo jest słabe. I to dopiero państwo, przy pomocy urzędów antymonopolowych, próbuje je rozbijać. Zwykle ku wielkiemu wzburzeniu obrońców wolności ekonomicznej. Mniej więcej sto lat temu w USA było 2750 fabryk samochodów. W ciągu 20 następnych lat pojawił się facet, który nazywał się Henry Ford, i skupił (niemal) w jednym ręku całą amerykańską produkcję aut. To właśnie wtedy nastąpił gwałtowny rozwój motoryzacji. Doszło do tego, że samochód, który kosztował 20 czy 30 tys. dol., potaniał dzięki Fordowi do 300 dol. A on sam został najbogatszym człowiekiem świata. Bo on wiedział, że musi się liczyć z konsumentami. Gdzie więc jest ta rzekoma asymetria informacji? W warunkach wolnego rynku nie ma ona znaczenia.

Przecież to właśnie pokazuje, że Ford zniszczył konkurentów i został monopolistą. Ale zrobił to uczciwie. On ich po prostu wykupił, bo był lepszy i tańszy. Z korzyścią dla wszystkich. Taki monopol, to proszę bardzo. Ale nie tak jak w Polsce, gdzie państwo udzieliło trzech koncesji dla operatorów telefonii komórkowej i oni mogą z konsumentem zrobić niemal wszystko. Albo jak to było w przypadku meksykańskiego bogacza Carlosa Slima, który stał się najbogatszym człowiekiem świata z powodu monopolu otrzymanego od państwa.

Wróćmy do Polski. Od początku transformacji mamy coraz więcej czy coraz mniej wolnego rynku? Coraz mniej. Weszliśmy do grupy krajów Zachodu, gdzie maksymalna wolność ekonomiczna jest już passé. W Polsce dość duża wolność gospodarcza panowała do 1995 r. Zaczęła się, jak na ironię, jeszcze pod koniec PRL-u, gdy Rakowski z Wilczkiem wprowadzali w Polsce kapitalizm. Im bliżej dnia dzisiejszego, tym rynku mniej.

Co powinno się zmienić, żeby było lepiej? Najpilniejszym problemem są koszty pracy. Jeżeli pan chce, żeby więcej ludzi pracowało, to musi pan potanić koszty pracy, żeby opłacało się zatrudniać.

Ale wie pan, że koszty pracy w Polsce należą do najniższych? Tak pokazują statystyki OECD. Nie chce mi się wierzyć. Dam panu przykład. Znam człowieka, który w Stanach Zjednoczonych zaczął produkować dietetyczne ciasteczka dla osób z chorobą nowotworową. Ta osoba przez pierwsze dwa lata działalności w ogóle nie musiała płacić podatków, bo nie miała jeszcze zysków. I dzięki temu stworzyła biznes wart 20–30 mln dol. I służy chorym. W Polsce taki biznes by nie powstał. Chyba że w szarej strefie.

Co pan zatem proponuje? Przede wszystkim państwo powinno zaprzestać jakiejkolwiek działalności gospodarczej, ponieważ robi to gorzej i drożej. Gdzie pan ma w Polsce kolejki? Poczta, lekarz, przedszkole. Wszędzie tam, gdzie palce wtyka państwo. Działalność gospodarcza jest związana z ryzykiem. Ponieważ boi się pan niepowodzenia, to się pan stara. Państwo nie ma nic do stracenia. Dlatego się nie stara. I jest, jak jest. Jan Fijor

„Oburzeni” - awatary Magdalenki Charyzmatyczny Wódz, dawny komandos sił pokojowych ONZ w Syrii i skarbnik Ruchu Społecznego AWS, miał dziwny sen, który postanowił opowiedzieć mieszkańcom Zielonej Wyspy, gospodarstwa, nieudolnie prowadzonego przez Donalda Tuska. Korzystając ze swej funkcji zaprosił wszystkich do sali BHP Stoczni Gdańskiej na spotkanie.

– Historyczna sala BHP znowu żyje, znowu jest w niej duch solidarności i patriotyzmu, bo po to dziś się spotkaliśmy w tej sali, aby porozmawiać o problemach – zagaił Wódz witając uczestników spotkania. Wśród nich: przedstawiciele organizacji, stowarzyszeń i związków zawodowych reprezentujący egzotyczną koalicję: Platformę Bis z lewakami ostrzegającymi przed księdzem proboszczem (który już się zbliża), lekarskim lobbystą walczącym z PiS, siostrą Krzysztofa Olewnika oraz budowlańcami, kolejarzami, listonoszami i całą resztą „oburzonych” i wierzących, że tandem: K&A, czyli komandos i artysta, potrafi zagospodarować ich bunt, wolny obecnością przeciwników ACTA i zaostrzony osobą „Paprykarza”. Kolejna, nowa oligarchia, gotowa wziąć udział w grupie rekonstrukcyjnej „Magdalenka bis”, ze zmianą przy korycie, ale przy aprobacie odwiecznych praw właścicieli tegoż koryta, chcąca obalić wszystkie polityczne byty (z wyjątkiem SLD i Palikociarni), a nawet Pakt Północnoatlantycki podejrzewany o próbę rozbioru Polski. Wszyscy spotkali się, by krytykować rząd Tuska, a dokładali PiS-owi. Stopień inteligencji równie egzotyczny co barwy i przekonania, połączone hasłem Kononowicza „żeby nie było niczego”. Oczywiście, oprócz nich i maniakalnej obsesji JOW, które wykreowały na senatora „króla padliny”, przebywającego obecnie za kratkami. Na początek wspólnie odśpiewano starą, patriotyczną pieśń, która jest buntem całego narodu wobec niewoli i ucisku, zagrzewa do walki i wyraża nadzieje na wolność. Okrzyki, brawa i hasła: „Precz z Zieloną Wyspą” i „Precz z komuną” oraz wielka determinacja zebranych udowodniły, że nadzieja na radykalną zmianę sytuacji jest realna, tak jak i rebelia w celu zmiany warty w myśl hasła TKM (Teraz K*wa My). Pierwszy zabrał głos Wódz. Człowiek mający jednakowe zasługi w zwycięstwo partii rządzącej i przyznający się do regularnego na nią głosowania, jak i w obalenie swego poprzednika, krytykującego ten rząd. Rozpoczął swe przemówienie od przedstawienia celu spotkania – rozmowy o problemach mieszkańców Zielonej Wyspy, którzy mają konkretne zarzuty do obecnej władzy (i nie tylko do obecnej), głuchej na ich postulaty; żyją nędznie, nie mają pracy, niedożywają do emerytury. Wódz, przypominający na każdym kroku, że związki nie są od tego, by stanowić przybudówkę dla partii politycznych ani tym bardziej jednoczyć się w koalicję, rzuca rewolucyjne hasła walki z rządem o zmianę przepisów o referendach, o obniżenie wieku emerytalnego i obalenie złej i szkodliwej ustawy o zgromadzeniach. Wszystko po to, by przywrocić Polakom więcej demokracji i podmiotowości. O ile więcej, nie powiedzieli, odgrzewając mit snów o potędze, sile, czujności i kosach na sztorc. Wszystko w ramach szerokiego frontu niczym PRON, wszystko bezkrwawo, pokojowo i w formie dialogu. Jak przy okrągłym stole. Argumenty cieszącego się wielkim autorytetem Wodza i hasła wyzwolenia się spod panowania i wyzysku człowieka spotkały się z wielkim aplauzem, zarówno przez wyzyskujących pracodawców, jak i przez wyzyskiwanych pracowników. Bunt globalny, wielowektorowy, wszyscy przeciw wszystkim, dla samego buntu, a więc kosmetyczny, podobnie jak zmiana nazwy: Folwark Obywatelski na Folwark Oburzonych. Następnie głos zabrał Muzyk, bywalec Radia ZSMP, czyli „Trójki” i programu red. Lisa, felietonista „Do Rzeczy”, tygodnika, jakby nie patrzeć, nadal Hajdarowicza. Przeciwnik partiokracji i wszystkich, zasiadających w sejmie, z prawa i z lewa. Nawiązał do swej wcześniejszej obietnicy, że nie spocznie, póki „tych wszystkich sku*wy*ynów cwaniaków, tych chorych na władzę i kasę jumakow nie pogonimy wszystkich”. Bo „Zielona Wyspa” (nie wiedzieć czemu) przypomina mu kreskówkę z Kaczorem i Donaldem łapiącym się za dzioby, którą musi oglądać od 10 lat i płacić za bilet. I podobnie jak zwierzęta u Orwella oskarżały rządzących o wypijanie im mleka, tak Muzyk oskarżył Tuska i Kaczyńskiego, że zjedli mu kanapki. Choć patrząc na wszystkich najbardziej podejrzanym wydaje się Ryszard Kalisz. Czym było to spotkanie, tak ochoczo transmitowane przez TVN24 i zaplanowane jako masowy event, i jaką rolę odegra Platforma Oburzonych w, jak mówi, „otwieraniu oczu rządzącym”, trudno dziś powiedzieć. Czy „ciało społeczne”, którego powstanie zapowiedziano, nie ujawni konfliktu grup interesów, chociażby pracodawców i pracowników w sprawie tzw. umów „śmieciowych” czy samego referendum? Już ujawniło. Przewodniczący ZPP Cezary Kaźmierczak odpisał, że „przedsiębiorcy mają głęboko w dupie, jaką pan Duda zechce ustanowić płacę minimalną i czy zlikwiduje umowy cywilno-prawne”. Pamiętamy też, jak szef OZZ Lekarzy, K.Bukiel, uważał niedawno, że referendum dotyczące służby zdrowia to pomysł niepoważny, bo pytanie sprzątaczek, rolników czy historyków sztuki, jak reformować system jest bezsensowne. Dziwi też zapowiedź ducha patriotyzmu przy braku stanowiska wobec katastrofy smoleńskiej i sposobów jej wyjaśniania. Liczba oburzonych na „oburzonych” będzie się zwiększać. Niewielu też będzie w stanie uwierzyć w przejrzystość zamierzeń i planów nowej wersji „Platformy”, której zwycięstwo ma polegać na pisaniu petycji do prezydenta i dogadywaniu się z profesorem Nałęczem, bo rzeczywistą intencję wyartykułował w Polsat News rzecznik prasowy szefa Solidarności, Marek Lewandowski. Szczerze przyznał, że ich inicjatywa mogłaby pomóc rządowi w realizacji jego obietnic wyborczych. I jesteśmy w domu. Bo wydaje się, że kolejny projekt „systemu” III RP, prowokacja, gra operacyjna obliczona na rozbicie prawicy, osłabienie Prawa i Sprawiedliwości, to albo kolejny think tank Platformy Obywatelskiej, albo propozycja alternatywna dla zużytego i skompromitowanego Tuska. Próby podobnych działań miały już miejsce, że przypomnieć choćby PJN i SP, dwa nieudane politycznie twory, które obecnie pukają do wszystkich drzwi, także obrotowych PSL, by załapać się na wspólną listę do Parlamentu Europejskiego, czy projekt budowania „trzeciej drogi” przy pomocy portalu „Nowy Ekran” Ryszarda Opary i jego kolegów z WSI, który poniósł porażkę i kompromitację, uderzając też rykoszetem w Ruch Narodowy, który chce być jak Jobbik, a finanse czerpał z Pro Milito. Możemy być świadkiem kolejnej farsy, koncesjonowanego buntu, skanalizowania niezadowolenia społecznego i nierealnych, niewykonalnych obietnic, by ściągnąć wyborców na swoją stronę poprzez ośmieszanie i krytykę dawno już nierządzącej największej partii opozycyjnej, której poparcie w sondażach zbliża się do PO. Mój apel o rozwagę, czujność i obserwację nowego ruchu, który może być projektem wartościowym, ale i hucpą polityczną, teatrzykiem, ze znanymi aktorami i rozpisanymi rolami, choć nieznanym reżyserem, to nie satyra. To obawa całkiem serio, bo schemat, jak w „Folwarku Zwierzęcym”, jest zawsze taki sam: kryzys, oburzenie, zamiana miejsc i kolejny kryzys i oburzenie. My przebiliśmy Orwella dopisując do dialektycznego scenariusza okrągły stół i wielki dlugopis. A idąc z POstępem, także ciągle nowe awatary, które z netu przeszły do sali BHP. MagdaF. – blog

"Sposób interpretacji Pasji to cała istota wiary chrześcijańskiej". Rozmowa z Pawłem Lisickim, autorem książki "Kto zabił Jezusa?" Jezus i chrześcijaństwo wyrastają ściśle z judaizmu. Żeby zrozumieć co się wówczas działo, trzeba zrozumieć ówczesny judaizm i ówczesne realia, a nie rzutować w przeszłość nasz dzisiejszy sposób patrzenia, pod presją poprawności politycznej - mówi Paweł Lisicki, autor książki "Kto zabił Jezusa? Prawda i interpretacje". Rebelya.pl: Ostatni zbiór esejów wydałeś 13 lat temu. Później były jeszcze dramat „Próba”, powieść „Przerwa w pracy” i wywiad rzeka o projekcie „Uważam Rze”. Dlaczego po tak długiej przerwie w eseistyce, zabrałeś się akurat za „Kto zabił Jezusa” czyli egzegezę i interpretację biblijnych tekstów o Męce Pańskiej? Paweł Lisicki: Tak się zastanawiam i ostatni tom esejów był trochę później niż w 2000 r. Nie liczę wydanego zbioru tekstów z kwartalnika „Arcana” czy nieistniejącego już tygodnika „Ozon”. Książkę „Kto zabił Jezusa. Prawda i interpretacje” przygotowałem wcześniej niż wywiad-rzekę o „Uważam Rze”. Ten drugi tytuł trzeba było jednak szybciej wydać z uwagi na wydarzenia, które rozegrały się wokół tego tytułu. Zresztą do „Kto zabił Jezusa” materiały zbierałem kilka lat.

W esejach szeroko czerpałeś z filozofii, teologii, literatury, teraz skupiłeś się wąskim obszarze, na historycznych aspektach śmierci Jezusa i tekstach to opisujących. Nie uważam tego za wąski obszar. Pisząc o interpretacjach ewangelicznych Pasji sięga się do samej istoty naszej kultury, do samej istoty chrześcijaństwa. To kim był Jezus zależy od interpretacji jego śmierci. Mam nadzieję, że to co napisałem jest w pewnym sensie unikatowe, w polskim piśmiennictwie trudno znaleźć podobne książki. Jeśli zobaczymy jak dyskusja na temat śmierci Jezusa wygląda w Niemczech, czy Stanach Zjednoczonych, okazuje się, że jest to jeden z ważniejszych problemów, u nas – jak wspomniałem – pomijany.

Na czym polega to sięganie do samej istoty współczesnego sporu? Sposób interpretacji Pasji to cała istota wiary chrześcijańskiej. Zajęcie się tym tematem widzę jako powrót do źródeł tej wiary i całej naszej kultury. Kto zabił Jezusa? Czy zginął wskutek nieuchronnego starcia z ówczesnymi przywódcami religijnymi Izraela – jak sądzę, czy też wskutek przypadku? A może zabili go Rzymianie? Od odpowiedzi na te pytania zależy nasze rozumienie religii chrześcijańskiej.

W jaki sposób żywy jak mówisz spór na temat śmierci Jezusa, historycznych uwarunkowań Pasji wpływa dzisiaj na chrześcijaństwo, na sposób jego postrzegania w świecie? W samej książce pokazuję narastającą falę krytyki tekstów ewangelicznych. Na zachodzie od lat pojawia się coraz więcej książek, których autorzy twierdzą, walka z antysemityzmem wymaga nowego podejścia do źródeł chrześcijaństwa. Przypisują oni antysemityzm już nie późniejszym ludziom Kościoła, traktują go nie jak wypaczenie i grzech jednostek, ale jako coś tkwiącego w samych źródłach wiary. Pojawiają się coraz częściej autorzy, zdaniem których w samych tekstach ewangelicznych zwarte są już bardzo niebezpieczne ziarna, które potem rozwinęły się i po dłuższym procesie doprowadziły do Holocaustu. Przykładów pokazujących takie podejście nie brakuje, że wspomnę chocby o głośnych tekstach Daniela Goldhagena . Na ten temat ukazało się zresztą poza Polską kilka książek, warto polecić choćby dziełko niemieckiego teologa Rudolfa Pescha, który kilka lat temu napisał książkę o rzekomym antysemityzmie Ewangelii wg. św. Jana. Niektórzy autorzy domagają się nawet rewizji przez Kościół świętych tekstów: albo ich usunięcia, albo takiego tłumaczenia, żeby uwolnić je od rzekomego ładunku antyżydowskiego.

Co daje wynika z rozwoju takich teorii? Gdyby zarzuty stawiane ewangeliom były prawdziwe, oznaczałoby to de facto koniec autorytetu Kościoła jaki znamy. Bo skoro twierdzimy, że ewangelie są tekstami natchnionymi, ich współautorem jest Duch Święty, to dalszym wnioskiem może być, że sam Bóg jest antysemitą, bo skoro podyktował takie teksty, albo dopuścił ich powstanie... Jak widać są to wnioski dość absurdalne. Ale wielu teologów przyjmuje inny wniosek: Kościół sam zniekształcił powierzone sobie teksty biblijne, sam wprowadził do nich wskutek historycznego rozwoju elementy antyżydowskie, antysemickie. Pojawiły się one pod koniec I w n.e. jako reakcja na walkę z Synagogą.

O ile ten pierwszy wniosek jest zbyt absurdalny, by o nim poważnie dyskutować, o tyle ta druga teza jest przez wielu teologów traktowana poważnie. Moim zdaniem jednak przyjmują ją zbyt pochopnie, pod presją politycznej poprawności, ze strachu przed tym, że nie dość poważnie angażują się w walkę z antysemityzmem. W prosty sposób jest to, sądzę, podważenie autorytetu Kościoła. Jeśli Kościół nie potrafił ustrzec tego co najświetsze i pierwotne - opisów Męki Pańskiej – przed skażeniem i naleciałościami pogańskiego antyjudaizmu, to jakie mogę mieć do niego zaufanie jako do nauczyciela? W swojej pracy nacisk kładziesz na trzecią możliwość i starasz się ją szeroko pokazać, że te zarzuty stawiane opisom Pasji są nieprawdziwe, wynikają z braku zrozumienia historycznego etc. Sądzę, że dzisiaj piszący komentatorzy i publicyści często przykładają swój współczesny sposób patrzenia do wydarzeń przeszłości. Patrzą na starożytne teksty pod jednym kątem – w jaki sposób mogły się one przyczynić do Holocaustu. To podejście, uważam, skrajnie nieuczciwe intelektualnie. Zakłada ono, że Holocaust nie był, jak mniemam, przejawem paroksyzmu i choroby, ale koniecznym ukoronowaniem długiego rozwoju kultury europejskiej. Tym samym niektórzy głośni egzegeci tak interpretują te teksty, że znajdują w nich to. czego w nich nie było, w kontekście w którym powstawały. Tym kontekstem, najważniejszym dla zrozumienia Pasji, był bowiem wewnętrzny spór żydowski, spór „w obrębie żydowskiej rodziny”. Od samego bowiem początku chrześcijaństwo wyrastało z szeroko rozumianego życia żydowskiego.

W jaki konkretnie sposób Holocaust wpływa na reinterpretacje ksiąg biblijnych? Czym to skutkuje dla katolików w Polsce? Jednym z przykładów, do których się odwołuję, jest książka mało w gruncie rzeczy znanego i mało ważnego interpretatora jakim jest nowozelandzki dziennikarz Bryan Bruce. Przywołuję go dlatego, ponieważ moim zdaniem prezentuje tym myślenia, który jest bardzo powszechny i typowy dla wielu dziennikarzy, którzy o tym piszą. Bruce chciał jako pierwszy naukowo, historycznie pokazać to, co wydarzyło się w Jerozolimie. Ale w swojej książce zawarł także zdjęcia z Auschwitz. W bardzo prosty sposób powiązał te fragmentu Pasji z przeświadczeniem, że to one w gruncie rzeczy doprowadziły do Holocastu. Ale Bruce, jakkolwiek prymitywny, stanowi doskonałą egzemplifikację coraz bardziej powszechnego podejścia w mediach. Ten spór pozornie tylko nie dotyka Polaków i Polski. Gdyby zaakceptować tezy autorów, z którymi polemizuję, okazałoby się, że polskość, którą się chlubimy, też jest skażona. Istotną częścią polskiej kultury jest nawiązanie do tradycji chrześcijańskiej, katolickiej. Jeśli miałoby się okazać, że ta u źródła jest skażona, to musiałoby się to odbić na znaczeniu polskości. Faktycznie, wówczas teza, która ostatnio się pojawia, a zgodnie z którą Polacy byli współsprawcami, a co najmniej biernymi obserwatorami Holocaustu, zyskiwałaby na prawdopodobieństwie. My Polacy poprzez swoje uczestnictwo w Kościele, w kulturze katolickiej też jesteśmy oskarżeni. Ci, którzy oskarżają mówią mniej więcej tyle, że nazizm był tylko najbardziej radykalnym wyrazem tego spaczenia, które miało miejsce 2000 lat temu. Ale oczywiście choroba miała różne przejawy i jedną z nich był też polski antysemityzm.

Doszliśmy chyba do istoty sprawy. Czy to rozumowanie jest podstawą politycznej poprawności, która nakazuje reinterpretować opisy Pasji? Wielu teologów ulega tym tendencjom czy naciskom. Ze strachu, z wyrachowania, z chęci przypodobania się. Niektórzy z nich twierdzą, że tak naprawdę jeśli się wczytać dobrze w te opisy to za śmierć Pana Jezusa odpowiadają sami Rzymianie, ewentualnie Rzymianie, którzy wykorzystywali w sposób instrumentalny część ówczesnych elit żydowskich. Moim zdaniem takie twierdzenia nie mają oparcia w źródłach historycznych.

W książce przywołujesz część pracy Benedykta XVI „Jezusa z Nazaretu” poświęconą Pasji Jezusa. Czy emerytowany już papież dostrzegając te interpretacje wynajdujące w tekstach biblijnych zarzewie antysemityzmu, odpowiadał na te oskarżenia? Interpretację Benedykta XVI można nazwać interpretacją tradycyjną. To znaczy przyjmuje on np, że doszło rzeczywiście do procesu przed Sanhedrynem i Jezus został przez ten Sanhedryn skazany. Co ciekawe jednak, papież bardzo wąsko rozumie tych, którzy wydali wyrok śmierci na Jezusa. Wygląda na to, jakby z procesu Jezusa wykluczył faryzeuszy, a lud przed pretorium staje się tylko wąską grupką zwolenników Barabasza. Pytanie, dlaczego tak się stało? Być może powodem takiego ujmowania roli faryzeuszy w procesie Jezusa jest chęć dialogu z judaizmem, który papież prowadzi. Papież słusznie zauważa, że współczesny judaizm jest w pewien sposób dziedzicem faryzeizmu. Nic dziwnego, że skoro tak, trudno przyjmować, że rola faryzeuszy w procesie Jezusa była istotna. W książce Benedykta XVI wina praktycznie została przypisana arystokracji kapłańskiej. Zgadzam się, analizując świadectwa o śmierci Jezusa, że faryzeusze nie byli dominująca siłą odpowiedzialną za skazanie Jezusa na śmierć, ale z pewnością odegrali nim rolę większą, niż to wynika z książki papieża.

Książkę polecają bibliści, ks. prof. Chrostowski, ks. prof. Witczyk, publicyści „Do Rzeczy” Rafał Ziemkiewicz czy Waldemar Łysiak. Masz jakieś reakcje na książkę ze strony środowiska żydowskiego? Nie, na razie nie wiem o żadnych reakcjach. Nie dziwię się temu, bo książka jest świeża i gruba. Potrzeba czasu na jej przeczytanie. Mam nadzieję, że moja książka przyczyni się do prawdziwego dialogu polegającego na tym, że każdy stara się formułować swoje myśli tak , jak uważa. A nie, że wszyscy razem dostosowujemy się do pewnej formy politycznej poprawności. W przypadku dyskusji na temat Pasji ważne jest to, co w książce wielokrotnie podkreślam: Jezus i chrześcijaństwo wyrastają ściśle z judaizmu. Żeby zrozumieć co się wówczas działo, trzeba zrozumieć ówczesny judaizm i ówczesne realia, a nie rzutować w przeszłość nasz dzisiejszy sposób patrzenia.

Rozmawiał Mariusz Majewski

Sikorski bardzo skuteczny w przekonywaniu Niemiec

1. Polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski dwukrotnie, na jesieni 2011 roku w Berlinie i w sierpniu 2012 roku w Monachium, przekonywał Niemcy o konieczności odgrywania przez ten kraj, wiodącej roli w Unii Europejskiej. W tym pierwszym wystąpieniu minister Sikorski na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej w Berlinie, zaprezentował koncepcję federacyjnej Unii Europejskiej, a więc związku państw o mocno ograniczonej suwerenności z silnym politycznym centrum, które tylko przejściowo chciał umieścić w Brukseli, a docelowo postulował przeniesienie go do Berlina. Same Niemcy z taką koncepcją przynajmniej wtedy, wyjść nie chciały. Ciągle jeszcze mitygowały się, choć coraz słabiej ukrywają swoje dążenia do dominacji w Unii Europejskiej Sikorski zdecydował się być adwokatem ich kompletnej dominacji w Europie, chyba z nadzieją, że o takich sprzymierzeńcach przy dzieleniu unijnych stanowisk w przyszłości nie zapomną. I okazuje się, że siła przekonywania Sikorskiego musiała być spora, bo w obecnym kryzysie cypryjskim, Niemcy nadają już zdecydowany ton negocjacjom z tym krajem, ba nawet formułują zdecydowane żądania wobec Cypryjczyków.

2. Jak doniosła między innymi amerykańska prasa, negocjacje słynnej „Trojki czyli reprezentantów EBC, MFW i KE” z przedstawicielami Cypru, trwały ponad 10 godzin w nocy z piątku na sobotę, tydzień temu i były niezwykle brutalne.

Między innymi minister finansów Niemiec Wolfgang Scheuble (reprezentujący Eurogrupę), przedstawił koncepcję aby od wszystkich wkładów w bankach funkcjonujących na Cyprze, pobrać jednorazową opłatę w wysokości 18%. Zresztą, akurat ten minister finansów Niemiec nie szczędził cierpkich uwag także Grekom, Portugalczykom, Irlandczykom, kiedy ci ubiegali się o unijną pomoc, a nawet Hiszpanom i Włochom, którzy jego zdaniem zbyt płytko cięli wydatki w budżecie.

3. Ale jak wiemy Parlament Cypru, nie zgodził się na pomysły forsowane przez „Trojkę”, opodatkowania lokat w cypryjskich bankach w wysokości 6,75% tych do 100 tys. euro i 9,9% tych powyżej tej kwoty. I wtedy się zaczęło. Do debaty z Cypryjczykami poprzez środki masowego przekazu włączyła się sama kanclerz Niemiec Angela Merkel. Zdecydowanie odrzuciła propozycję cypryjskiego rządu aby do ratowania systemu finansowego państwa wykorzystać środki z tamtejszych funduszy emerytalnych , zresztą prowadzonych w większości przez niemieckie instytucje finansowe. Ostrzegła jednocześnie Cypr, by nie nadużywał cierpliwości swych zagranicznych partnerów (krajów eurogrupy, EBC, MFW i KE), mających sfinansować pakiet ratunkowy dla tego kraju wynoszącą 10 mld euro pożyczką.

4. Po tych mocnych ostrzeżeniach, mających czasami wręcz formę ultimatum, parlament cypryjski przyjął między innymi ustawy: o powołaniu funduszu solidarnościowego opartego na dochodach z eksploatacji złóż gazu, emisji obligacji i innych aktywach, ustawę o możliwości okresowej kontroli przepływów kapitałowych przez państwo, a także ustawę o możliwości podziału najbardziej zagrożonych upadłością banków na te o „dobrych” i „złych” aktywach. Wczoraj ponoć przedstawiciele rządu i parlamentu cypryjskiego, zgodzili się po dodatkowych negocjacjach w Brukseli aby jednak wkłady powyżej 100 tys. euro ale tylko w Bank of Cyprus, objąć podatkiem 20%, a w pozostałych bankach w wysokości 4%. Ale dopóki tego rodzaju informacje, nie zamienią się w ustawę przyjętą przez cypryjski parlament, trudno wyrokować czy jest to ustalenie wiążące. Niezależnie jednak od tego jak ostatecznie zostanie rozwiązany cypryjski kryzys, widać wyraźnie, że Niemcy wzięły sobie do serca wezwania ministra Sikorskiego i zaczynają twardą ręką rządzić UE, a w szczególności krajami, które znalazły się w finansowych tarapatach.Kuźmiuk

Zgasła dynamika „spodstolnej demokracji” Prawo i Sprawiedliwość bezlitośnie przetestowało lewicę w Polsce, zgłaszając wniosek o konstruktywne votum nieufności dla rządu PO i PSL i proponując na ciężkie czasy techniczny, maksymalnie odpolityczniony rząd prof.Piotra Glińskiego. I chociaż z góry wiadome było, że wniosek PiS nie uzyska wymaganej większości w parlamencie – była to ze wszechmiar udana inicjatywa polityczna, gdyż przygwoździła obłudę zarówno rządu Tuska, jak i jego pozakoalicyjnych pomocników z lewicy. Raz jeszcze okazało się, że Polską – w 24 lata po „okrągłym stole” – rządzi zawarty tam tajnie „spodstolny” układ polityczny między PRL-owskimi bezpieczniakami a tzw. lewicą laicką. Układ ten utrwala się, rodząc coraz głębsza przepaść między nim – a resztą narodu. Uzasadniając PiS-owsko wniosek Jarosław Kaczyński bezbłędnie wypunktował zarówno brak woli, jak nieudolność rządzącej koalicji w przeciwdziałaniu coraz dramatyczniejszej sytuacji Polski. Gospodarka, która zwija się, zamiast rozwijać, narastające gwałtownie bezrobocie, całkowita już zapaść państwowej opieki zdrowotnej, oświata zamieniająca się w propagandę politycznej poprawności pośród młodzieży, pasmo porażek w polityce zagranicznej, kompletne zarzucenie polityki prorodzinnej i pronatalistycznej, nagminne naruszanie Konstytucji, postępująca inwigilacja obywateli przez tajne służby, bezalternatywna zgoda na wyprzedaż majątku narodowego przez zagraniczny kapitał – na wszystkie te zarzuty pod adresem rządu Tuska życie dostarcza codziennie licznych przykładów i dowodów. Wiele z nich to przykłady drastyczne: śmierć dzieci, na których leczeniu chciała „zaoszczędzić” państwowa „służba zdrowia”, albo szerząca się bezkarność przestępców, wskutek zapędzania policji do ściągania drogowych mandatów (ratowanie budżetu...) i łagodzenia polityki karnej państwa. Chociaż Jarosław Kaczyński nie postawił kropki nad „i” – stawiają ją poważni komentatorzy polityczni twierdząc, że rząd Tuska nie tyle rządzi, ile jest zakładnikiem spodstolnych, wąskich grup interesów, „tłusto” uwłaszczonych podczas osławionej „transformacji ustrojowej”, zaopatrzonych w potężne media i osłaniających ten „rząd figurantów”. W głosowaniu nad konstruktywnym votum nieufności dla rządu Tuska dwie obecne w parlamencie partie lewicowe, SLD i Ruch Palikota, niby opozycyjne wobec tego rządu... jednogłośnie poparły rząd. Zastanawiająca jednomyślność zważywszy, że konkurując ze sobą o przywództwo w „jednoczeniu” lewicy przywódcy obydwu tych lewicowych formacji nie szczędzą sobie ciężkich oskarżeń: niedawno Palikot nazwał Millera „człowiekiem o skrwawionych rękach” (sugerując wprost, że zgodził się na więzieniach CIA w Polsce i torturowanie więźniów), a Miller nazwał Palikota: przywódcą „naćpanej hołoty”(nawiązując do elektoratu Ruchu Palikota). Zapewne obydwaj przywódcy tych dwóch lewic znają się dobrze i wiedzą, co mówią, ale strach przed innymi rządami, niż spodstolnych „zakładników” z PO i PSL jest silniejszy i łączy „ponad podziałami” Palikota i Millera... W swych wystąpieniach podczas debaty nad wnioskiem o konstruktywne votum nieufności zarówno Miller, jak Palikot dali zresztą wyraz swym najgłębszym obawom. Miller i SLD najbardziej obawiają się zatem „budowania IV Rzeczpospolitej”, więc dokończenia lustracji, oczyszczenia państwa z wpływów grup interesów wywodzących się z komunistycznej bezpieki, zwłaszcza wojskowej, które dyrygują dzisiaj rządem Tuska (co byłoby równoznaczne z likwidacją w Polsce pozakonstytucyjnych ośrodków władzy uformowanych „pod okrągłym stołem”). Ruch Palikota z kolei, szukający popularności przede wszystkim w ekscytowaniu walki z Kościołem Katolickim, obawia się każdego rządu, który uznawałby etykę chrześcijańską za obowiązującą podstawę systemu prawnego. Strach przed rozliczeniem z PRL-owskiej przeszłości i strach przed chrześcijańskim fundamentem prawa jednoczy dziś lewicę z SLD i lewicę z Ruchu Palikota, skłaniając obydwie te prostackie, nuworyszowskie „kawiorowe lewice” do popierania „rządu zakładników” Tuska przeciw każdej innej politycznej alternatywie. Tymczasem w ocenie prof. Piotra Glińskiego, ekonomisty i socjologa, kandydata PiS na premiera odpolitycznionego rządu technicznego – Polska znalazła się w „niebezpiecznym dryfie”, nie tylko na swym gospodarczym kursie: także na kursie cywilizacyjnym. To trafna diagnoza, choć nazbyt łagodnie sformułowana. Upadek oświaty, całkowita niemal zapaść lecznictwa, polityka tuskowego „rządu zakładników okrągłego stołu” wspierająca polityczną poprawność w sferze kultury, oświaty i nauki (kneblujące dyrektywy minister Kudryckiej wobec świata nauki!), podatkowe „żyłowanie” obywateli (zmuszające młodzież do emigracji zarobkowej) - upoważniają aż nadto do znacznie ostrzejszej diagnozy: państwo doświadcza nie tyle kryzysu, co nabierającego tempa upadku. W tej sytuacji nie dziwi parcie rządu Tuska do całkowitego poddania także finansów Polski „paktowi fiskalnemu”: w ten sposób odpowiedzialność za sytuację kraju można już będzie zrzucać wyłącznie na „Brukselę”, samemu kontentując się rolą „zarządcy brukselskiego ładu w Polsce”, rolą ekonoma. Taka „filozofia suwerenności” całkowicie odpowiada lewicy, wdrożonej od 1945 roku do posłuszeństwa wobec obcego suwerena i stąd zapewne bierze się także owa mentalna bliskość kierownictwa PO, PSL i tejże lewicy. Gdy więc nie powiodło się zastąpienie tuskowego „rządu spodstolnych zakładników” rządem technicznym prof.Glińskiego – ten, „kto ma oczy do patrzenia, uszy do słuchania” mógł przekonać się, że w Polsce nie ma już miejsca na kolejny zgniły kompromis, nową repetę z „okrągłego stołu”. Po niespełna 24 latach „demokracja spodstolna” wyczerpała swą polityczną dynamikę i zaczyna ciążyć Ojczyźnie, jak głaz. Marian Miszalski

"DLINNAJA RUKA MOSKWY" „A jednak mnie dorwali, gady, długa ręka Moskwy. Oni nie zapominają” - te słowa wypowiedział do swojego ojca umierający w 2006 roku Aleksander Litwinienko. Były oficer KGB/FSB swoją wojnę z Kremlem rozpoczął w 1998 roku, kiedy ujawnił na konferencji prasowej, że wydano mu rozkaz zamordowania Borysa Bieriezowskiego. Można przypuszczać, że od tego momentu Litwinienko trafił na czarną listę Kremla, jednak zemsta, zgodnie z maksymą, że najlepiej smakuje na zimno, przyszła kilka lat później, kiedy ten był już obywatelem Wielkiej Brytanii. Sposób zamordowania byłego oficera rosyjskich służb był niezwykle wyrafinowany – śmierć podano w filiżance herbaty. Zanim jednak doszło do odkrycia, w jaki sposób zabito Litwinienkę, Moskwa prowadziła na arenie międzynarodowej grę, o czym mówił Martinowi Sixsmithowi, autorowi „Akt Litwinienki” , Borys Bieriezowski:

„Początkowo mówili [rosyjskie władze – mój przyp.]: „O, to tylko problemy żołądkowe”. Gdy sądzono, że użyto talu, mówili: „Nie, to nie tal, to jakaś bakteria”. A kiedy wreszcie wykryto polon, powiedzieli: „ No dobrze, może i był tal, ale na pewno nie polon”. Putin kontynuował tę brudną gierkę[…]. Mówił: „Nie mamy żadnych dowodów na to, że został otruty”. Typowa reakcja KGB!”. Po śmierci Litwinienki w Rosji pojawiły się głosy stanowczo dementujące jakąkolwiek rolę Putina w całej historii. W przywołanej wyżej książce Sixsmith’a znajduje się wypowiedź rosyjskiego prezentera, pracownika państwowej telewizji, Michaiła Leontiewa, który w 2006 r. dowodził:

„To nie Kreml tego dokonał, ponieważ nic by mu nie przyszło z zabicia Litwinienki[…]. Gdyby Kreml chciał eliminować swoich wrogów, to proszę tylko pomyśleć: Stalin kazał zabić Trockiego, nie szofera Trockiego, ani psa Trockiego. Po co zabijać psa Trockiego, kiedy wrogiem jest Trocki? Zabicie Litwinienki nikomu nie przyniosłoby pożytku. Litwinienko nie jest Trockim. Litwinienko jest, za przeproszeniem, psem Trockiego”. Autor „Akt Litwinienki” konkluduje:

„Według Leontiewa Litwinienko był nikim, psem, niewartym kuli, lecz pan Liwtinienki, jak Trocki, był z całą pewnością godzien śmierci. A panem Litwinienki, jak wszyscy wiedzieli, był Borys Bieriezowski…”. Bieriezowskiego znaleziono dzisiaj martwego, w jego londyńskim mieszkaniu, w wannie. Brytyjska policjado tej chwli nie podała przyczyny śmierci, choć niektóre polskie media pospieszyły się z ogłoszeniem samobójstwa. Siła przyzwyczajenia? Widać nad Tamizą inne standardy.

http://fakty.interia.pl/raport-srodek-wschod/aktualnosci/news-ekspert-bieriezowski-to-kolejny-rosyjski-dysydent-ktory-trac,nId,945781

Martynka

Sikorski chce do niewolniczej Tysiącletniej IV Rzeszy Sikorski „przystąpienie do strefy euro leży w strategicznym interesie Polski. Stawką jest geopolityczne umocowanie naszego kraju na dekady, a może – oby! – na wieki. „....”Jeśli w Chinach nie dojdzie do kryzysu zadłużenia, to rok 2016 może być pierwszym, w którym staną się one gospodarczo potężniejsze od całej Unii „...”W ubiegłym roku przeciętny Polak odłożył zaledwie 3 procent swoich dochodów, podczas gdy przeciętny Czech – prawie 7 procent, a Niemiec 10 procent „....”Wyzwaniem natomiast pozostają niekorzystne trendy demograficzne, które hamują wzrost potencjału fiskalnego; niski poziom inwestycji prywatnych oraz spadające tempo wzrostu produktywności. Polska musi tworzyć nowe przewagi konkurencyjne, a model wzrostu oparty na zwiększaniu efektywności wzbogacić zdolnością do innowacji. „...”Kiedy w nowożytnej Europie rodził się kapitalizm, my byliśmy na uboczu. Na zachodzie kontynentu pierwsze manufaktury powstały już w XIII wieku, a u nas dopiero u schyłku wieku XVI. W średniowieczu polski produkt krajowy brutto per capita nie odbiegał jeszcze znacząco od średniej dla najzamożniejszych państw Europy Zachodniej – w XIV i XV wieku kształtował się na poziomie około 80 procent. Podobnie nie odstawaliśmy jeszcze pod względem siły fiskalnej, czyli zdolności administracji do ściągania podatków, a co za tym idzie, do inwestycji publicznych. Spowolnienia oraz blokady procesów modernizacyjnych okazały się fundamentalną przyczyną polskich problemów i tragedii. Skutkowały słabszym wzrostem i zacofaniem oraz niewydolnością państwa. Wprawdzie Polacy byli jeszcze stosunkowo zamożni, ale skarb królewski świecił pustkami.'......”Inaczej mówiąc, siła fiskalna naszego kraju nie odpowiadała wciąż dużemu potencjałowi poboru podatków. W przededniu Sejmu Wielkiego, w 1788 roku, polski PKB spadł do poziomu zaledwie 16 procent brytyjskiego. „.....(źródło )
Według ostatnich danych, Chińczycy posiadają największe na świecie indywidualne oszczędności. Każdy obywatel tego kraju przeciętnie oszczędza 52 proc. swoich dochodów, „...(więcej)
Kołodko „Wystarczy wspomnieć, że w USA w roku wejścia Reagana do Białego Domu, 1 proc. najbogatszych Amerykanów zawłaszczał około 9 proc. całkowitego dochodu, a w roku 2007, w przeddzień eksplozji kryzysu finansowego, było to już około 23 proc. „...(źródło)
Paweł Kowal „Wbrew temu, co mówi premier, PO to nie centrum. Mamy rząd, który jest lewacki i ekstremistyczny, a Tusk jest dziś kompletnie niewiarygodny „...(więcej )
Westerwelle„, Jeśli gospodarka Chin nadal będzie rosła w siłę w takim tempie, że tutaj chodzi o skalę przyrostu PKB ) że w 12 tygodni będzie wytwarzać tyle, ile gospodarka Grecji, a w 12 miesięcy tyle, ile gospodarka Hiszpanii, to dla całej Europy powinien być to sygnał wzywający do obrania lepszej strategii „...(więcej )
Rybiński „..Dramatyczne dane z polskiej gospodarki „ Mamy marcowy biuletyn statystyczny „produkcja przemysłu: spadek o 2,4 procent ,nowe zamówienia w przemyśle: spadek o 23 procent ,nowe zamówienia eksportowe w przemyśle: spadek o 10,5 procent, produkcja budowlano-montażowa: spadek 0 12,2 procent , pozwolenia na budowę nowych mieszkań: spadek o 24,1 procent , przewozy ładunków: spadek 0 1,3 procent , sprzedaż detaliczna (realnie): spadek o 1,3 procent , zatrudnienie: spadek o 0,8 procent , dochody podatkowe (sty-luty): spadek o 8 procent , silny spadek wszystkich wyrównanych sezonowo wskaźników koniunktury, poziom teraz (i rok temu): przemysł -7,2 (-1,3), budownictwo: -31,1 (-16,6), handel detaliczny: -10 (-3,8), transport: -7,9 (-6,6), hotele i gastronomia:-5,8 (-0,6), finanse 22,7 (29,2), obsługa rynku nieruchomości: -2,2 (3,0).”...(źródło)
The Economist „ W 1980 roku Milton Friedman , laureat nagrody Nobla z ekonomi i apostoł wolnego rynku odbył swoją pierwsza podróż do Chin „.....” Friedman argumentował ,że ekonomiczna wolność jest podstawowym warunkiem dla wolności politycznej. Ale w swojej książce z 1962 roku „ Kapitalizm i Wolność „ skapitulował i stwierdził , że wolność ekonomiczna jest istotniejsza , może istnieć bez wolności polityczne „....(więcej )
za lata 2005–2009 niemiecki eksport broni podwoił się i wynosił 11 proc. globalnego eksportu broni.”..." na trzecim miejscu na świecie pod względem eksportu broni. Po Stanach Zjednoczonych i Rosji.”....”W razie jakiejś potrzeby mobilizacyjnej wystarczy Niemcom zatrzymać tę rzekę stali w kraju...”.....”W ubiegłym roku doszło do podpisania największej w historii umowy przemysłowo-militarnej między Niemcami a Rosją.”...” Metamorfoza niemieckiej armii”......” w bojową armię ekspedycyjną ma się dokonywać przez najbliższe pięć–osiem lat„”.....Nasz zachodni sąsiad jest zbyt potężnym państwem, o rozległych aspiracjach politycznych,”.....”A Polska dla swojego dobra musi brać pod uwagę rozwój różnych scenariuszy. Nawet wbrew oficjalnym opiniom pewnych siebie ministrów „....(więcej)
Warto przeczytać wystąpienie Sikorskiego. Jest tam obszerne omówienie problemów geopolitycznych , w tym dane pokazujące zastraszające tempo upadku gospodarczego , politycznego i cywilizacyjnego Europy. Chciałbym jednak skoncentrować się na dwóch ideach , niezwykle groźnych dla Polaków, które zaszczepiono w głowie Sikorskiego. Pierwsza jest idea socjalistycznego państwa, grabiącego ile się da Polaków. Bo do tego sprowadza się obłąkańcze traktowanie społeczeństwa jako źródła maksymalnych podatków . Według Sikorskiego głównym zadaniem państwa jest okradanie obywateli podatkami . „niekorzystne trendy demograficzne, które hamują wzrost potencjału fiskalnego;”....” W ubiegłym roku przeciętny Polak odłożył zaledwie 3 procent swoich dochodów, podczas gdy przeciętny Czech – prawie 7 procent, a Niemiec 10 procent”....” Podobnie nie odstawaliśmy jeszcze pod względem siły fiskalnej, czyli zdolności administracji do ściągania podatków,”.....”inaczej mówiąc, siła fiskalna naszego kraju nie odpowiadała wciąż dużemu potencjałowi poboru podatków” Problem depopulacji , wyludnienia ,wyniszczenia biologicznego Polaków bandyckimi podatkami martwi Sikorskiego, bo zmniejsza się pole ...rabunku fiskalnego . Polacy jako masa generującą bogactwa zawłaszczane przez oligarchie socjalistów . Kołodko podaje dane z których jasno wynika co się dzieje ze społeczeństwami , które dopuściły, aby oligarchia bezkarnie je zadłużała i opodatkowywała Następuje zubożenie ludzi i transfer owoców ich pracy w ręce oligarchii Drugą ideą jest przyłączenie Polski na wieki do tysiącletniej IV Rzeszy „ przystąpienie do strefy euro leży w strategicznym interesie Polski. Stawką jest geopolityczne umocowanie naszego kraju na dekady, a może – oby! – na wieki. „Unia Europejska przekształca się w państwo niewolnicze , bo skala opodatkowania ludności kwalifikuje je do uznania za takie . Sikorski reprezentuje myślenie elit II Komuny , dla których Niemcy maja być gwarantem stabilizacji ustroju w którym będą mogli bezkarnie okradać Polaków . Rola Polaków w tak rozumianej federacji europejskiej będzie robić aż do śmierci na socjalistycznych panów . Polityczna poprawność, która Niemcy forsują jako religię państwową powstające IV Rzeszy zapewni wypranie mózgów Polaków i akceptację przez nich pozycji kasty niewolniczej Jak widzimy pasuje to Sikorskiemu . Oczywiście dal zwykłych Polaków mniej ryzykowne byłoby wystąpienie z socjalistycznej Unii , bo mimo niepewnej sytuacji geopolitycznej mieliby szansę pozostać ludźmi wolnymi .Akceptacja wizji Sikorskiego, czyli stanie się częścią budowy wzorowanej na socjalistycznych Niemczech Hitlera socjalistycznej IV Rzeszy europejskiej oznacza pozbawienie resztek wolności ekonomicznej , wywłaszczenie z majątku, poligonem doświadczalnym jest Cypr, pozbawienie wolności politycznych , a później rodziny i dzieci. Skale okradania Polaków pokazuje porównanie skalę oszczędności w chińskim „kapitalizmie autokratycznym „( Każdy obywatel tego kraju przeciętnie oszczędza 52 proc. swoich dochodów) a pod rządami lewackiego rządu Tuska ( Polak odłożył zaledwie 3 procent swoich dochodów. Teraz już państwo wiecie czym się różni wolność ekonomiczna ( 52 procent ) od niewolnictwa , eksploatacji ekonomicznej ( 3 procent ) . Statystyczny Chińczyk oszczędza ponad 17 razy więcej niż polski niewolnik. Rozważania Sikorskiego pozwoliłem sobie spuentować wypowiedzią profesora Nowaka na temat polityki podporządkowywania Polski Niemcom Sikorski ”Na naszych oczach powstaje bowiem zreformowana konstrukcja europejska. Integrację napędza w coraz większym stopniu współpraca w kwestiach finansowych i bankowych. „....”Natomiast trwałe pozostawanie poza obszarem wspólnej waluty ograniczyłoby nasze pole manewru. „....”Europa to dzisiaj także coraz bardziej widoczny podział na kręgi integracji. Czy nam się to podoba czy nie, to, co kiedyś było jedynie przedmiotem teoretycznych rozważań, staje się polityczną rzeczywistością. „.....”Wobec zawirowań na Południu i wyspiarskiego dystansu Wielkiej Brytanii mamy szansę wejść do najściślejszego kręgu decyzyjnego Unii Europejskiej. Choć „.....”gdyby Unia Europejska miała być jedynie tymczasową strefą wolnego handlu, to adekwatnym byłoby pytanie jednego z europarlamentarzystów: dlaczego brytyjski podatnik ma się dokładać do budowy warszawskiego metra? Solidarność i spójność mają sens wtedy i tylko wtedy, gdy jako Europejczycy dostrzegamy wspólnotę naszych losów. „.....”Tymczasem udział gospodarek państw członkowskich Unii Europejskiej w światowym PKB w ciągu ostatnich dwudziestu lat o prawie jedną czwartą i będzie spadał nadal. Odwrotny trend dotyczy mocarstw pozaeuropejskich, które będą dynamicznie rosnąć. Jeśli w Chinach nie dojdzie do kryzysu zadłużenia, to rok 2016 może być pierwszym, w którym staną się one gospodarczo potężniejsze od całej Unii. „.....”Ostrzegam więc: wyobrażenia o państwach Unii, działających na światowej arenie w pojedynkę to niebezpieczne mrzonki. Zastrzeżenie to dotyczy nawet Wielkiej Brytanii, której udział w unijnym PKB wynosi 14 procent, a co dopiero Polski, dla której wskaźnik ten wynosi 5 procent. Podobnie niekorzystne dla Europy, lecz jeszcze bardziej nieubłagane, są trendy demograficzne. „.....”O ile w 1960 roku ludność naszego kontynentu stanowiła prawie 20 procent, a w 2000 roku niecałe 12 procent populacji świata, to w roku 2040 będzie to zaledwie nieco ponad 8 procent. „....”Wobec tych przemian, potrzebujemy porozumienia o transatlantyckiej strefie wolnego handlu – Unia Europejska i Stany Zjednoczone „....”porównałbym Unię Europejską do Cesarstwa Rzymskiego, organizmu, który na stulecia – przynajmniej w Europie Zachodniej – określił schemat osadnictwa, siatkę dróg i dorobek prawny, z którego korzystamy do dzisiaj. Tyle że nasza Unia jest lepsza, bo nie powstała w drodze podboju, lecz dobrowolnie. Wszyscy czujemy, że pytanie o granice integracji europejskiej to pytanie o nasze bezpieczeństwo i o potęgę zachodniej cywilizacji. „....”Nasz wielki rodak, Jan Paweł II, mawiał, że Europa jest w pełni sobą, gdy oddycha oboma płucami – wschodnim i zachodnim. Gdyby więc świat wschodniosłowiańskiego prawosławia kiedyś zechciał, i umiał, przyjąć dorobek prawny oraz instytucjonalny naszej Unii, to horyzont europejskiego świata przesunąłby się nie tylko za Dniepr, ale hen, po granice Chin i Korei. Polska na zawsze przezwyciężyłaby syndrom peryferii i znalazłaby się w bezpiecznym centrum. Tak poszerzony Zachód, z zasobami Rosji, potęgą gospodarczą Unii oraz wojskową Stanów Zjednoczonych, miałby szansę zachowania wpływów w świecie wschodzących potęg pozaeuropejskich. „....”Spyta ktoś, dlaczego nie możemy iść naszą polską drogą, dlaczego sami nie możemy stać się biegunem integracyjnym – wszak była taka szansa w okresie Złotego Wieku. Odpowiadam: była, ale ją zaprzepaściliśmy. Dziś ani nasi wschodni sąsiedzi nie chcą państwowo integrować się z nami, ani my z nimi. Pójście drogą samodzielną wymagałoby mobilizacji społecznej, finansowej i wojskowej, które trudno sobie wyobrazić przy zachowaniu systemu demokratycznego. Tak więc jedyne dzisiaj wykonalne zastosowanie idei jagiellońskiej to rozszerzanie Unii. Innej możliwości nie ma. A bieżąca dekada zadecyduje zapewne o tym, czy nasze europejskie demokratyczne imperium utrzyma moc przyciągania. „....”Unia Europejska jest nadal w kryzysie i jej przetrwanie nie jest gwarantowane. To prawda, że jej rozpad oddałby nam pełnię władztwa, ale odzyskaliby je też i inni. Bylibyśmy wtedy, owszem, samorządni i niezależni, ale i samotni. I znowu na przedmurzu. „.....”Potencjał naszej części Europy już dziś jest całkiem pokaźny i stale rośnie. Stopa wzrostu gospodarczego Polski, Czech, Słowacji i Węgier przekroczyła w ubiegłych latach średnią unijną. W połowie lat dziewięćdziesiątych PKB czterech państw Grupy Wyszehradzkiej wynosił niecałe 270 miliardów dolarów. Dziś jest to prawie cztery razy tyle. Jesteśmy także zbiorowo najważniejszym partnerem handlowym Niemiec, wyprzedzając między innymi Francję. „....”W Radzie Unii Europejskiej, zgodnie z obowiązującym wciąż prawem, mamy we czwórkę 58 głosów ważonych, dokładnie tyle samo co Niemcy i Francja razem wzięte „.....”Potwierdziliśmy decyzję o uruchomieniu za trzy lata Wyszehradzkiej Grupy Bojowej. „.....”Duże nadzieje wiążemy z listopadowym szczytem Partnerstwa Wschodniego w Wilnie. Za pełny sukces uznamy podpisanie umów – stowarzyszeniowej i o wolnym handlu z Ukrainą oraz sfinalizowanie negocjacji analogicznych porozumień z Mołdawią, Gruzją i Armenią. Dążymy do objęcia obywateli Gruzji, Ukrainy, Mołdawii, a także Rosji ruchem bezwizowym. „.....”Dostrzegamy, że Ukraina stoi przed zasadniczym dylematem, na miarę tego z połowy XVII wieku lub z początków wieku XX. Jest to dla Kijowa wybór między nowoczesnością i demokracją z jednej strony, a innym modelem cywilizacyjnym, z drugiej. Jeśli Ukraina stworzy warunki do podpisania umowy stowarzyszeniowej, Polska będzie zabiegać o przyznanie jej na nadchodzącym szczycie Partnerstwa Wschodniego „perspektywy europejskiej”. …...”Najbliższe stosunki dwustronne łączą nas przede wszystkim z partnerami z Unii Europejskiej. Z Niemcami mamy wspólną, strategiczną wizję przyszłości Unii oraz podobne recepty na wyjście z kryzysu. Razem dbamy o sąsiedztwo, w szczególności wschodnie. Jednocześnie niezmiennie przypominamy naszym partnerom, że nawet państwo o tak dużym potencjale jak RFN nie może na forum Unii działać w pojedynkę. Z potencjałem powinno się wiązać poczucie szczególnej odpowiedzialności za losy Europy. „.....”Niemcom i Francuzom gratulujemy 50-lecia Traktatu Elizejskiego. Pamiętamy, że ponad 20 lat temu był on inspiracją dla pojednania polsko-niemieckiego. Z obu państwami łączy nas współpraca w ramach Trójkąta Weimarskiego, a sam Trójkąt staje się coraz bardziej równoramienny. Niedawny szczyt wyszehradzko-weimarski w Warszawie był ambitną figurą z zakresu geometrii politycznej – kwadrat wpisany w trójkąt. Krytykom naszej polityki mówię: im ściślejsze nasze związki z Francją i Niemcami, tym silniejsza Polska w regionie. Im lepsza współpraca w naszym regionie, tym większa zdolność Polski do reprezentowania jego interesów. Najważniejszym partnerem pozaeuropejskim pozostają Stany Zjednoczone. Cieszymy się, że mimo interesów w innych częściach świata USA przypominają sobie o starych europejskich przyjaciołach. Polska pozostanie orędownikiem bliskiego współdziałania obu części zachodniej cywilizacji tak w dziedzinie handlu i gospodarki, jak i bezpieczeństwa oraz szerzenia demokracji.”......”W tym roku obchodzimy 150. rocznicę powstania styczniowego. Litewska Pogoń na powstańczych sztandarach, obok Orła i Archanioła Michała, przypomina o łączącej nas historii. Pamiętając o wspólnym dziedzictwie „....”Coraz istotniejszym elementem prowadzenia naszej polityki staje się dyplomacja publiczna. To główny instrument tzw. miękkiej siły, której w dzisiejszym świecie używa się częściej i czasami skuteczniej niż siły twardej, militarnej. „.....”Dostrzegamy ogromny, choć nadal nie w pełni wykorzystany, potencjał Afryki. Uczestniczymy w realizacji wspólnej europejskiej polityki, w tym rozwojowej, wobec państw afrykańskich „.....”Silna Unia Europejska, którą budujemy, to także rozwój europejskich zdolności obronnych. Pod koniec tego roku Rada Europejska podejmie decyzję w sprawie dalszych kierunków rozwoju Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony. Będziemy konsekwentnie opowiadać się za jej wzmacnianiem, choć nie mamy złudzeń, aby mogła w tej dekadzie zastąpić NATO. „....(źródło )
Westerwelle„, Jeśli gospodarka Chin nadal będzie rosła w siłę w takim tempie, że tutaj chodzi o skalę przyrostu PKB ) że w 12 tygodni będzie wytwarzać tyle, ile gospodarka Grecji, a w 12 miesięcy tyle, ile gospodarka Hiszpanii, to dla całej Europy powinien być to sygnał wzywający do obrania lepszej strategii.  „
„Natomiast jedno jest dla Niemiec sprawą nie do podważenia: Unia Europejska znaczy dla nas dużo więcej niż tylko rynek wewnętrzny. Jest ona dla nas wspólnotą pokoju i wspólnotą losu. „....”Ostatecznie ta właśnie istota polityczna utrzymała spójność strefy euro w czasie jej największego k ryzysu – na przekór wszystkim sceptykom, którzy swoje spojrzenie zawęzili wyłącznie do ekonomicznego rachunku zysków i strat. Teraz od nas zależy, czy z determinacją, mając wizję przyszłości, będziemy kontynuować ten wspaniały projekt „....”Jesteśmy przekonani, że z kryzysu finansowego i globalizacji może płynąć tylko jedna nauka: potrzebujemy więcej, a nie mniej Europy. „....”,” Coś więcej niż rynek .Całokształt porozumień europejskich, dorobek prawny (tzw. Acquis) może nie każdemu i nie we wszystkim się podoba – ale leży to przecież w naturze każdego dobrego kompromisu. Wszystkich jednak musi obowiązywać zasada: kto ma prawa, ma też obowiązki. Nikt nie może wybierać tylko tego, co mu się szczególnie podoba. „....”Jesteśmy przekonani, że z kryzysu finansowego i globalizacji może płynąć tylko jedna nauka: potrzebujemy więcej, a nie mniej Europy. Bardziej konkurencyjna Europa musi oznaczać deregulację i redukcję nadmiernej biurokracji. W niektórych sektorach musimy jednak bardziej przykręcić śrubę regulacji unijnych, tak by móc przeforsować i wdrożyć konieczne reformy strukturalne w państwach członkowskich UE. Musimy wzmocnić Unię Gospodarczą i Walutową. Nie może już bowiem więcej się zdarzyć, że niesolidne gospodarzenie pojedynczych państw zachwieje całą Unią Europejską. Dlatego także w tej kwestii potrzebne jest silnie umocowane w Brukseli prawo do zdecydowanego działania. Żądanie większej demokracji nie może ograniczać się jedynie do wzmocnienia narodowej kontroli parlamentarnej, musi obejmować także Parlament Europejski.”...”Natomiast jedno jest dla Niemiec sprawą nie do podważenia: Unia Europejska znaczy dla nas dużo więcej niż tylko rynek wewnętrzny. Jest ona dla nas wspólnotą pokoju i wspólnotą losu. „.....”Autor jest niemieckim politykiem, 
byłym przewodniczącym FDP. 
Od 2009 minister spraw zagranicznych 
w drugim rządzie Angeli Merkel „...(więcej Marek Mojsiewicz

24.03.13 Rzeczpospolita Demokratyczna i Parytetowa Dopiero co demokracja zwyciężyła na froncie parytetów na listach wyborczych w wysokości 35% obecności kobiet po linii płci, a już aktywiści ruszyli z nową demokratyczna kampanią wywracającą zdrowy rozsądek jeszcze bardziej niż dotąd. Feministki- rewolucjonistki chcą, żeby kobiet na listach wyborczych było 50%.. Czy demokracja może w ogóle zlikwidować zdrowy rozsądek? To chyba już widać dosyć jasno Jak twierdził Henry Louis Mencken:” Demokracja jest sztuką kierowania cyrkiem z klatki dla małp” i dodawał, że” jest formą religii: polega ona na oddawaniu czci szakalom przez osłów”. I pisał jeszcze , że:’ w demokracji jedna partia poświęca zawsze mnóstwo energii, by udowodnić, iż ta druga nie nadaje się do rządzenia, przy czym potrafią zgodnie dowieść, że obie mają rację”. Jak już rewolucjonistki- feministki osiągną swoje, te wszystkie Róże Luksemburg i Jarugi- Nowackie- to znaczy uzyskają 50% obowiązkowej obecności kobiet na listach wyborczych- to oczywiście nie poprzestaną.. Będą walczyły o 100, a przynajmniej o 99% W sądach już kobiet jest ponad 60%, pielęgniarek ponad 90%, nauczycieli- kobiet- ponad 80%.. Seksmisja bez parytetów. Wszędzie pełno kobiet- wygląda na to, że chcą zepchnąć mężczyzn do katakumb- tak jak pierwszych Chrześcijan wrogowie Chrystusa.. A dzisiaj wrogowie kobiet- feministki. Zresztą w obecnych czasach jest tak samo.. Chrześcijanie na pożarcie lwom.. Przecież bombę atomową- plutonową Harry Truman kazał zrzucić na Nagasaki, 9.08.1945 już wtedy gdy Japonia była pokonana. 6 sierpnia kazał zrzucić bombę uranową na Hiroszimę. Barbarzyńca- demokrata kazał zrzucić ją na cywilów tę wielką” bania”- jak mówili warszawiacy. Przypadkowo na największe skupisko Chrześcijan, gdzie znajdowała się największa katolicka Katedra w całej Azji Wschodniej.. Katedra Urakami- Katedra Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Nagasaki.. Podobno cywilizowani Amerykanie chcieli porównać sobie skutki wybuchu Little Boy- uranowej, z Fat Man- plutonowej.. Chcieli sobie zaeksperymentować na tysiącach cywili.. Mogli przecież na Nowym Yorku czy Los Angeles.. Fat Man zabił 75 000 ludzi. Kobiety, dzieci , starców… Tak postępuje cywilizowany świat? Tak postępuje demokratyczny- antycywilizowany świat! Już nie rycerski. .Zabijać nieuzbrojonych cywili.. Tak jak robić dywanowe naloty na Tokio, w nocy z 9 na 10 marca 1945 roku.. Zginęło 120 000 ludzi cywilnych.. Trzeba było rozprawić się z armią japońską, a nie mordować dzieci, kobiety i starców…. Jakim celem było bombardownie Drezna przez demokratów – barbarzyńców z 13, na 14 lutego 1945 roku.. .- gdzie zginęło – mówi się o 400 000 cywili, bo nikt nie może policzyć uchodźców z Prus.. Pod Grunwaldem nie mordowano cywili.. Krwawa jatka- ale wojskowa.. Rycerze między sobą.. Zresztą ten zbrodniarz Harry Truman to nieudacznik.. Miesiąc przed ślubem założył sobie sklep z pasmanterią, w roku 1919.. Jeszcze jak nie był prezydentem, ani senatorem- demokratycznym.. Prowadził go kilka lat aż zbankrutował.. Długi spłacał do roku 1934(???) Jak już mamy mieć demokrację, to każdy szykowny demokrata powinien przejść chociaż krótki kurs prowadzenia warzywnika za Sejmem- Świątyni Demokracji.. Jak pół roku poprowadzi i nie zbankrutuje- niech znajdzie się liście wybieralnych. No i chociaż jakieś badania psychofizyczne.. Bardziej „psycho’- mniej „ fizyczne”.. Tak jak innym narzucają, uchwalając odpowiednie „ akty prawne”. Na swobodne chodzenie po ulicach- jeszcze nie ma badań psychofizycznych.. Bez parytetów.. Bo jak rewolucjonistki- feministki przepchną te 50% na listach wyborczych do Świątyni Rozumu, i przeforsują w następnej kolejności prawie 100% bytności kobiet na listach wyborczych i w spółkach skarbu państwa, to przecież pozostałych części życia społecznego i demokratycznego nie odpuszczą.. Zgodnie z zasadą Sun ZI: ”Dlatego bądź z początku nieśmiały jak dziewica. A kiedy wróg osłabi czujność i da ci wejście, bądź prędki jak zając, żeby wróg nie zdążył ci się przeciwstawić”. Bo” istota działań wojskowych polega na udawaniu, że stosujesz się do zamysłów nieprzyjaciela”. Podobno wśród feministek jest najwięcej dziewic..(????). I to nie są dziewice z wyboru.. No właśnie! A parytety muszą być obmyślone przy uwzględnieniu dziewic i prawiczków? Czy może samych dziewic… I przystąpią do dewastowania reszty naszego życia przy pomocy narzędzia parytetów.. Tyle samo kobiet i mężczyzn w firmach, tyle samo w radiu i telewizji, tyle samo w filmach i na estradach, tyle samo w bankach i sklepach, tyle samo dzieci płci męskiej i żeńskiej w szkołach, zresztą będzie to można zrobić sprawnie, jak demokratyczny Sejm bez rozumu przepchnie swobodny wybór płci przez młodych ludzi, co proponuje antycywilizacyjny Ruch Palikota.. I obniży możliwość wybieralności do szesnastu lat.. Żeby dzieciaki decydowały o losach upadającego państwa demokratycznego i prawnego.. Tyle samo w rodzinach.. Ale jak zrobić tyle samo, w rodzinach jak wkrótce mają być rodziny samohomoseksualne.?. Z adopcją dzieci- jako zwieńczeniem postępowości.. Żeby były zachowane parytety- będą wymieniać się adoptowanymi dziećmi… Sodomia i Gomoria coraz bliżej, a do tanga trzeba dwojga.. No właśnie! Będą onanizowane, pardon- organizowane konkursy tańca par homoseksualnych.. Najlepsi tancerze homoseksualni wyłącznie z tancerzami homoseksualnymi.. Rewolucja homoseksualna trwa..!. A swoją drogą jestem ciekawy jak tańczą tango ze sobą na przykład panowie- Raczek i Szczygielski.?. Kto kogo pierwszy prosi do tańca.. Bo widziałem jak tańczą tango pani Natasza Urbańska i pan Janusz Józefowicz. Ale zobaczyć jak córka pani Agnieszki Holland tańczy tango ze swoją partnerką homoseksualną.? No i kto kogo pierwszy prosi do tańca.. ?Czy to też będzie zadekretowane sejmowo przy pomocy szatańskiego narzędzia demokracji..?. Czy może Sejm pozostawi lesbijkom swobodny wybór..? Świat oparty o parytet płci będzie światem ciekawym choć skończy się szybko, tak szybko jak się zaczął.. Jeśli do tego czasu świat się w ogóle nie skończy. Z prostego powodu. W ogóle przestaną się rodzić dzieci i pary homoseksualne nie będą miały kogo adoptować.. Chyba, że będą adoptowały samych siebie, albo małpy z zoo, jak dyrektor zoo nie będzie się bał.. Chodzi o małpy. Bo cała rzecz- jako eksperyment parytetowo homoseksualny- będzie można rozciągnąć na zwierzęta.. Dajmy na to ktoś ma w domu psa- będzie musiał mieć sukę.. Tak postanowi Sejm, Dziwię się, że do tej pory jeszcze nie postanowił. Chyba, że trafi się pies homoseksualny- to będzie musiał mieć drugiego psa homoseksualnego.. Ale jak znaleźć drugiego psa homoseksualnego? Powoła się państwowe biura psów zagubionych homoseksualnie i będzie się je kojarzyć na rachunek państwa, czyli nasz… Czy to nie wspaniała perspektywa parytetu płci w różnych wersjach? Na razie bierzmy palmy, bo mamy Niedzielę Palmową i witajmy Chrystusa przybyłego do Jerozolimy.. Zaczyna się Wielki Tydzień, przygotowanie przed Radością Zmartwychwstania.. Może Chrystus nas wyzwoli z tego wariactwa organizowanego przez rewolucjonistki spod znaku sierpa i młota.? I z jednego pnia z Róźą Luksemburg.. Chociaż…. Komunistka Róża chyba nic nie wspominała o parytetach(????) Musiałbym poszukać w jej wystąpieniach, a mówczynią była doskonałą.. Mimo to skończyła w Szprewie- utopiona.. Na razie cieszmy się Wielkim Tygodniem.. I pamiętajmy, że tydzień zaczyna się w niedzielę, a nie w poniedziałek, nieprawdaż? A tuzin to nie dziesięć, a dwanaście.. Bo wczoraj kupowałem tuzin zapałek. Dostałem dziesięć paczek.. Dwanaście już dawno jest dziesięć.. No i nie ma sprawiedliwości- jest sprawiedliwość społeczna.. Ile nam zostało jeszcze do końca świata…? Nie licząc tego owsiakowego dnia dłużej.. Trzeba by o to zapytać samego Jurka Owsiaka, który jak najszybciej powinien zostać ministrem zdrowia.. Będzie grał codziennie- nie tylko raz w roku! Ale będzie wesoło! WJR

W służbach PRL-u i u Sikorskiego Kolejny dyplomata z resortu Radosława Sikorskiego został uznany za kłamcę lustracyjnego. Tym razem chodzi o byłego pracownika Ambasady RP w Oslo Aleksandra J., który zataił współpracę z Zarządem II Sztabu Generalnego, czyli wywiadem wojskowym PRL-u. Sędziowie orzekający w procesie, który toczył się przed Sądem Okręgowym Warszawa-Praga, nie mieli żadnych wątpliwości. Jak stwierdził ogłaszający wyrok sędzia Marek Dobrasiewicz, winę J. potwierdziły zeznania świadków, archiwa zachowane w IPN-ie oraz wypowiedzi przed sądem samego lustrowanego. Sędzia Dobrasiewicz podkreślił, że obrona nie podważała treści zachowanych dokumentów wywiadu wojskowego Sąd stwierdził, iż w wypadku J. zachodzą wszystkie okoliczności, które są wystarczające do uznania osoby lustrowanej za tajnego, świadomego współpracownika organów bezpieczeństwa PRL. Za kłamstwo w oświadczeniu lustracyjnym Aleksander J. usłyszał wyrok trzech lat zakazu pełnienia funkcji publicznych oraz zakaz wybieralności w wyborach. W trakcie sprawdzania oświadczenia lustracyjnego J. okazało się, że dyplomata w latach 80. współpracował z Zarządem II Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego. Jego werbunek miał miejsce przed wyjazdem do USA, w kilka miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego. Lustrowany zeznał, że podpisał zobowiązanie do współpracy, ale jej nie podjął. Obrał sobie pseudonim Ryszard, złożył pisemne doniesienia, ale nie nazywa tego współpracą. – W moim mniemaniu nie byłem tajnym współpracownikiem – stwierdził J. na sali sądowej i domagał się oczyszczenia z zarzutu zatajenia informacji o współpracy. „Ryszard” sam zgłaszał się do swojego funkcjonariusza prowadzącego z Zarządu II Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego po zadania. Podczas spotkań z funkcjonariuszem prowadzącym przekazywał opinie pracowników Radiokomitetu (gdzie wcześniej pracował) na temat wprowadzenia stanu wojennego i słabego poparcia niektórych osób dla Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Przekazywał też informacje o sytuacji politycznej w USA, stosunku Polonii do sytuacji w kraju i Solidarności. Przekazywał też dane obywateli polskich, którzy chcieli zalegalizować swój pobyt w USA. Aleksander J. pracował w Ambasadzie RP w Oslo. Pełnił tam funkcję I sekretarza referatu ds. administracyjno-finansowych. Przed blisko rokiem odszedł z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Maciej Marosz

Są u nas człowieki Renesansu Melchior Wańkowicz wspomina o pewnym panu, który jeszcze w początkach Polski Niepodległej został prezesem państwowego banku. Któregoś razu jego przyjaciel wszedł do jego gabinetu w momencie gdy pan prezes właśnie fikał koziołki na dywanie. Widząc zdziwioną minę przyjaciela powiedział: „gdybyś w dzieciństwie pasał krowy, a teraz dostał taki fajny bank, to też byś fikał koziołki”. Słuchając kolejnego optymistycznego expose pana ministra Radosława Sikorskiego nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jego optymizm ma podobne, a może nawet identyczne podstawy. Bo popatrzmy; Radosław Sikorski studiował w Oxfordzie, gdzie kolegował z „Żorżem Ponimir ...” to znaczy - pardon, nie z Żorżem Ponimirskim, bo z Żorżem Ponimirskim w Oxfordzie kolegował, jak wiadomo, Nikodem Dyzma - ale czy wszyscy muszą koniecznie kolegować z Żorżem Ponimirskim? Jasne, że nie muszą, więc jeśli nawet minister Sikorski z Żorżem Ponimirskim w Oxfordzie nie kolegował, to i cóż z tego? Za to potem - ach! Pisywał z Warszawy korespondencje do jakiejś angielskiej gazety, której tytuł wypadł mi z pamięci. Musiały one być bardzo mądre, no i oczywiście bojowe, bo Radosław Sikorski wkrótce został wiceministrem obrony w rządzie premiera Olszewskiego, a potem, po krótkiej przerwie, spowodowanej nieuzasadnioną, jak się okazało, nieufnością razwiedki, kolejne rządy już podają sobie Radosława Sikorskiego niemalże z rąk do rąk; w rządzie charyzmatycznego premiera Buzka zostaje wiceministrem spraw zagranicznych przy „drogim Bronisławie”, naszym bezpowrotnie utraconym „skarbie narodowym”. Ledwo odpoczął po tych trudach, a zaraz został ministrem obrony w rządzie charyzmatycznego premiera Marcinkiewicza, który teraz z posłem Niesiołowskim i mec. Giertychem tworzy Instytut Myśli Państwowej. Strach pomyśleć, co wymyślą! Wracając do ministra Sikorskiego, to długo się tam nie nabył, bo w lutym 2007 roku czujnie podał się do dymisji, by w okrzykiem: „dorżnąć watahę!” - wejść do rządu premiera Tuska w charakterze ministra spraw zagranicznych. Wprawdzie mówiono na mieście, że jest on tam tylko figurantem, bo tak naprawdę ministerstwem kieruje ekipa skompletowana jeszcze przez „drogiego Bronisława” - ale czego to ludzie nie gadają? Tak czy owak - kariera znakomita, pokazująca, że wbrew różnym czarnowidzom są jeszcze u nas prawdziwi ludzie Renesansu, co to potrafią wszystko: i dorżnąć watahę i wygłosić expose, dźgające złowrogiego posła Macierewicza w chore z nienawiści oczy starannie dobranymi argumentami, z których niezbicie wynika, że Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostat... to znaczy nie - Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej za Edwarda Gierka; przynajmniej tak on sam mówił z trybuny kolejnych zjazdów partii, dopóki się wszystko nie skawaliło. Nie, teraz Polska nie rośnie w siłę, a ludzie nie żyją dostatniej, ale za to mamy najdłuższy w historii Polski okres pokoju i dobrobytu. Co tu ukrywać; to lepiej niż w wieku XVI, bezpodstawnie uznanym za „wiek złoty”! Ile w tym „pokoju” zasługi ministra Sikorskiego, to sprawa trochę skomplikowana, ale już dostatek, przynajmniej w przypadku ministra spraw zagranicznych chyba jest prawdziwy. Daj Boże każdemu - chociaż wiadomo, że każdy ministrem spraw zagranicznych być nie może, to chyba jasne? Natomiast jeśli chodzi o sytuację naszego nieszczęśliwego kraju, to cóż; dobrze ona nie wygląda, ani na wschodzie, ani na zachodzie, ani na północy, ani na południu - chociaż nie można powiedzieć; minister Sikorski stara się jak może i kiedy składał swój słynny „hołd pruski”, to pojawiły się nawet głosy, jakoby balansował na krawędzi zdrady stanu - ale jaka tam znowu „zdrada stanu” w tyle lat po Anschlussie i po ratyfikacji traktatu lizbońskiego? Wolno starać się o względy Naszej Złotej Pani premieru Tusku, to dlaczego nie może tego samego na własną rękę robić minister Sikorski tym bardziej, że w odróżnieniu od premiera Tuska, swobodnie kandydował na prezydenta? Kto wie, może Nasza Złota Pani w nagrodę zrobi go ministrem spraw zagranicznych całej Unii Europejskiej, bo nie ulega wątpliwości, że od tej Angielki podobnej do konia minister Sikorski jest zdecydowanie przystojniejszy. Dopiero by wtedy sztorcował posła Macierewicza, dopiero by go wtedy przytłaczał autorytetem - oczywiście jeśli przy okazji wznowionego właśnie śledztwa w sprawie przygotowań do katastrofy smoleńskiej, to znaczy pardon - oczywiście nie żadnych „przygotowań do katastrofy smoleńskiej”, bo katastrofy smoleńskiej nikt przecież chyba nie przygotowywał - tylko przygotowań do lotu delegacji Rzeczypospolitej Polskiej na uroczystości do Katynia, nie wyjdą jakieś śmierdzące dmuchy. Bo właśnie śledztwo w tej sprawie zostało na skutek zażalenia Jarosława i Marty Kaczyńskich wznowione, mimo skwapliwego umorzenia go wcześniej przez niezależną prokuraturę. Wprawdzie wielkich nadziei nie można z tym wiązać, bo właśnie Sąd Najwyższy nie dopatrzył się kłamstwa lustracyjnego w oświadczeniu pułkownika PRL-owskiej razwiedki ex-jezuity Tomasza Turowskiego, że nie był funkcjonariuszem tejże razwiedki - ale nigdy nic nie wiadomo. Więc minister Sikorski podobnie jak Casanowa; obracał się w najświetniejszych towarzystwach, dygnitarze podawali go sobie z rąk do rąk, prawie tak samo, jak ministra Sikorskiego, ale w swoich pamiętnikach użala się on na jakiegoś cyrulika, który uporczywie i co gorsza - zdaje się, skutecznie go prześladuje. Nawiasem mówiąc, Sąd Najwyższy już raz w podobnej sytuacji uwolnił od zarzutu kłamstwa lustracyjnego legendę „Solidarności” Mariana Jurczyka. Do trzech razy sztuka; jeśli jeszcze raz wyda podobny wyrok, to już chyba będzie można postawić hipotezę, że z jakichś zagadkowych przyczyn Sąd Najwyższy ma faiblessę do kłamców, a już lustracyjnych - w szczególności. Czy to - jak powiadał stalinowski prokurator Wyszyński - solidarność „elementów socjalnie bliskich”, czy coś jeszcze innego - tajemnica to wielka. Tak czy owak - chcesz kłamać - to tylko przed Sądem Najwyższym! Tymczasem w kilka dni po sobotniej inauguracji Platformy Oburzonych w Gdańsku, pan prezydent Komorowski zapowiedział audiencję dla pana przewodniczącego Dudy - bo pan Kukiz wprost nie wychodzi z niezależnych mediów. Ta skwapliwość akurat ze strony pana prezydenta zdaje się potwierdzać moje przypuszczenia, że i pan prezydent traktuje manifest Platformy Oburzonych jako rodzaj oferty skierowanej do dysponentów miejsc mandatowych na listach wyborczych do Parlamentu Europejskiego i parlamentu tubylczego - no i że Platforma Oburzonych jest prawdziwym darem Niebios dla razwiedki, która musi jakoś rozładowywać potencjał tkwiący w amorficznym młodzieżowym ruchu, skupiającym ludzi, którzy zorientowali się, że ktoś ich tutaj zrobił w konia i chcą się dowiedzieć - kto i w jaki sposób. No ale to właśnie jest dla wszystkich aktorów sceny politycznej bardzo ryzykowne, więc w tej sytuacji lepiej podjąć próbę podsunięcia im reformy systemu wyborczego - i niech się nią masturbują. SM

Być jak Owsiak Wprost: Przed niespełna miesiącem [Owsiak] wraz z żoną ostro zareagowali na śmierć 2,5-rocznej Dominiki, do której nie przyjechało pogotowie. (...) Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, przyparty do muru emocjonalnym oświadczeniem słynnego działacza społecznego, zaczął z nim negocjacje. Powołano roboczy zespół przedstawicieli Owsiaka i Arłukowicza. Cel? Zorganizowanie opłaconych przez ministerstwo szkoleń dla wszystkich 2800 dyspozytorów pogotowia. (...) Organizacją i logistyką przeszkolenia blisko 3 tys. osób miałby się zająć wedle Owsiaka Złoty Melon. To spółka zarządzana przez Owsiaka, której właścicielem jest WOŚP. (...) Szef Orkiestry i zarazem prezes Złotego Melona chce, by kursy ruszyły jeszcze wiosną i były obowiązkowe - na podstawie rozporządzenia ministra. - Tu nie trzeba powoływać komisji na pół roku. Niech po zakończeniu prac zespołu roboczego minister usiądzie ze swym konsultantem ds. medycyny ratunkowej i w 48 godzin podejmie decyzję, jak powinien wyglądać standard pracy dyspozytora medycznego w pogotowiu. Spodziewam się, że minister szybko znajdzie kasę (oraz nadzwyczajny tryb jej wydania bez przetargu), bo jak się "Juras" poprzednio wkurzył, to interweniował - publicznie - sam premier ("jest potrzebna jakaś pomoc, współpraca z dowolnym resortem, w tym resortem zdrowia, ja jeszcze dziś dowiem się, na czym polega problem") a sympatyczny skądinąd Arłukowicz ma dość problemów w resorcie, żeby sobie pozwalać na gniew "Jurasa". Skuteczność jednorazowego focha Owsiaka będzie jednak bardzo gorzką lekcją dla wszystkich, a najbardziej dla samego środowiska związanego z ratownictwem medycznym. Uchwalona w 2006 roku Ustawa o Państwowym Ratownictwie Medycznym nakłada na ratowników medycznych i dyspozytorów pogotowia obowiązek doskonalenia zawodowego, i - sądząc po obszernej korespondencji jaką w tej sprawie wysyłała do "wszystkich świętych" Polska Rada Ratowników Medycznych, oni by bardzo chcieli ale, jak zwykle, problemem są pieniądze. Ratownicy medyczni do ministerstwa: Zgodnie z zapisami Ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, która to wprowadza prawo i obowiązek doskonalenia zawodowego dla ratowników medycznych i dyspozytorów medycznych, kto ponosi koszty obowiązkowego doskonalenia zawodowego.

Ratownicy pytają ministerstwo Ministerstwo do ratowników: Aktualnie brak jest podstaw prawnych, w oparciu o które można by dofinansować z budżetu Ministra Zdrowia doskonalenie ww. grup zawodowych. Ponadto w ocenie skutków regulacji stanowiącej część uzasadnienia do rozporządzenia w sprawie doskonalenia zawodowego dyspozytorów medycznych określono, iż koszty doskonalenia zawodowego może ponosić dyspozytor medyczny, bądź dysponent jednostki, która zatrudnia dyspozytora medycznego lub zawiera z nim umowę cywilnoprawną.

Ministerstwo odpowiada ratownikom Korespondencja jest sprzed roku, niewiele się więc pewnie zmieniło od tamtego czasu, a wtedy - jak można przeczytać w odpowiedzi ministerstwa - ze szkoleniem dyspozytorów zasadniczo nie było problemów, a nawet jeśli były to "brak było podstaw prawnych" by je dofinansowywać z pieniędzy ministerstwa. Jeśli teraz, w odpowiedzi na histeryczny wybuch Owsiaków, minister nagle znajdzie pieniądze, których niecały rok temu prawo mu nie pozwalało szukać w budżecie resortu, żeby za nie kupić u Owsiaka szkolenia, które rok temu uważało za zbędne, będzie to kolejny symptom słabości państwa, w którym to nie argumenty a krzyk do kamery są w stanie coś zmienić. A może nawet nie zmienić, co uruchomić kasę, potrzebną żeby krzyk umilkł. Ogólnopolska Federacja Organizacji Pozarządowych, w swoim oświadczeniu ostro skrytykowała "szczególne traktowanie jednej organizacji, bez poparcia jej wyboru jakimkolwiek merytorycznym kryterium" a powołanie bilateralnej gruoy roboczej ds. ustalenia szczegółów zlecenia "próbą skanalizowania protestu jednej z najbardziej medialnych organizacji". Trudno się z tym głosem nie zgodzić. Jutrzejszy Wprost nie rozwieje tych wątpliwości, przeciwnie, pytania się mnożą, a jeśli minister zdecyduje się zrealizować złożoną Owsiakowi obietnicę, pytań będzie więcej. Bo chyba nawet w "dzikim kraju" nie wszystko można tak po prostu po uważaniu. Oświadczenie OFOP Kataryna

Może nie zbudowaliśmy kolei i autostrad, może szkoły mamy do niczego, ale w chamstwie nie mamy sobie równych w Europie Chamstwo odnosi w Polsce sukcesy spektakularne. Gdy wydaje się, że już osiągnęliśmy szczyty możliwości, okazuje się, że rekord jest tylko chwilowy, bo zaraz pojawia się następny aspirant do mistrzostwa. Proces ten obserwujemy właściwie od roku 1989, a więc od czasu powstania III Rzeczpospolitej. Przez ponad dwadzieścia lat pracowano usilnie i systemowo, by doprowadzić do wykreowania takich mistrzów jak owa dama z Poznania, o której zrobiło się ostatnio głośno i która natychmiast stała się gwiazdą postępowych mediów. Bo przez te dwie dekady chamstwo służyło w ogromnej części słusznej sprawie; było więc postępowe, emancypacyjne, wolnościowe, anty-autorytarne, poszerzające obszary penetracji językowej oraz inspirujące artystycznie. Dlatego było przez najświatlejszą część polskiego społeczeństwa przyjmowane z sympatią i wspomagane moralną zachętą. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak straszna byłaby dzisiaj Polska, gdyby nie towarzyszyło ono jej najnowszej historii. Może nie zbudowaliśmy kolei i autostrad. Może szkoły mamy do niczego, a uczelnie schodzą na psy. Może korupcja paraliżuje gospodarkę, większość ustaw nadaje się do skoszowania, a prawo jest złe i bezsilne. Może nasza polityka zagraniczna spycha nas nie tylko z głównego salonu, ale nawet z przedpokoju przesuwając coraz bliżej czworaków. Ale przecież w chamstwie nie mamy sobie równych w Europie. Jeszcze do niedawna znajdowaliśmy się w głównym peletonie krajów europejskich, niczym szczególnym się nie wyróżniając. Ale wszystko się zmieniło w roku 2005 kiedy tą dziedziną zaczął rządzić Wunderteam. Nagle niczym siłą czarów zaroiło się w Polsce od gwiazd. Wszyscy je znamy: Janusz Palikot, Kazimierz Kutz, Władysław Bartoszewski, Stefan Niesiołowski, Bronisław Komorowski i legion innych. Dzielnie wspierały ich supergwiazdy dziennikarstwa Tomasz Lis i Janina Paradowska, czy publicyści Tomasz Jastrun, wspierani przez armię mniej znanych, nieznanych, czy wręcz anonimowych kolegów. Gwiazd było tak wiele i jaśniały tak wyraziście, że ich światło zaćmiło wszystko inne.

To oni zrobili tę wielką polską rewolucję, która odniosła błyskotliwy sukces i z której możemy być dumni. Nie tylko pokazali, jak wiele można na tym polu zdziałać, ale że można to czynić właściwie bezkarnie, a nawet zdobyć sławę, zaszczyty i powszechny szacunek. Byli nauczycielami i inspiratorami. Pobudzili do działania niezliczone rzesze polskich obywateli, tworząc coś w rodzaju wielkiego ruchu społecznego. To oni zrzucili powściągi, ograniczenia i inne kajdany otwierając szeroko okna i drzwi dla coraz szerszej i coraz bardziej wartkiej i coraz bardziej postępowej strugi chamstwa. Ci, których zadziwił ostatni rekord damy z Poznania powinni pamiętać, że mimo wielkiego osobistego talentu nie osiągnęłaby tak wiele, gdyby nie wcześniejsza praca jej poprzedników. Jej dzisiejszy sukces nie byłby więc możliwy, gdyby nie Janusz Palikot, który odważnie eksplorował nowe terytoria, gdyby nie Monika Olejnik oraz jej koleżanki i koledzy z  telewizji i dzienników, którzy dostarczali mu obficie i z oddaniem środków dystrybucji, gdyby nie szlachetne wsparcie dla mędrca z Biłgoraja ze strony najświetniejszych polskich elit, między innymi Wisławy Szymborskiej i Eustachego Rylskiego. Ale przecież to tylko jeden z prekursorów dzisiejszej mistrzyni. Byli inni, którzy też zapracowali na poznański rekord. Wszystko to każe z optymizmem patrzeć w przyszłość. Dzisiejsza bohaterka nie nacieszy się długo swoim wawrzynem. Musi już czuć na plecach oddech konkurentów, tym groźniejszych, że śmielszych, bardziej świadomych stawki oraz bardziej łaknących honorów. Ale powodów do optymizmu jest więcej. Zapierające dech w piersiach sukcesy chamstwa, jego masowość oraz łaskawa i czuła protekcja nad nim naszych elit rodzą graniczące z pewnością przekonanie, że raz zdobytych terytoriów ten wielki społeczny ruch nie odda. Z pewnością nie odda ich dobrowolnie, bo niby dlaczego miałby to zrobić. Wszelka kontrofensywa wywoła tak gwałtowny opór mas i elit, artystów i profesorów, studentów i wtórnych analfabetów, że nieszczęśni buntownicy umkną rychło ścigani przez inwektywy i drwiny gawiedzi,  morderczą ironię intelektualistów, a także przez prawo, które w takich wypadkach nie ma wątpliwości, po czyjej stronie stanąć. Sytuację mogłaby zmienić tylko jakaś zasadnicza kontrrewolucja, ale taka wizja jest tak straszna, że nawet trudno sobie ją wyobrazić. Polska może obyć się bez suwerenności, bez wojska, bez państwa, bez prawa, bez edukacji, bez wysokiej kultury. Ale bez chamstwa – nigdy. Jeszcze chamstwo nie zginęło póki my żyjemy. Ryszard Legutko

Kostrzewa-Zorbas dla wPolityce.pl: Język publiczny nasycony bluzgami to w świecie znak getta i bantustanu Niezwykła koalicja ludzi od skrajnej lewicy do skrajnej prawicy stara się z nadzwyczajną energią wprowadzić nowy standard do debat publicznych w Polsce. Stalin chciał, aby języki całej ludzkości stawały się jak najprostsze i jak najbardziej podobne do rosyjskiego. Dzisiejsi polscy następcy Wielkiego Językoznawcy walczą o równouprawnienie wulgaryzmów w kulturze politycznej i medialnej. Na koniec polszczyzna stopi się z mową czarnego getta z hollywoodzkich filmów, traktowanych jak najwyższy wzór cywilizacji. Ten wzór to getto popkulturowe – wymyślone przez artystów i producentów, dalekie od prawdziwego życia Afroamerykanów. Przykłady przekleństw z mównicy sejmowej czy ekranu są zbędne, bo niezliczonych nasłuchali się obywatele Rzeczypospolitej Polskiej już od wieku przedszkolnego. Ostatnio o papieżu Franciszku.Nasycenie języka wulgaryzmami ma jednak wysoką cenę. Wielki Językoznawca wiedziałby to jako arcymistrz manipulowania ludźmi. Grupa sama się piętnuje i degraduje wobec otoczenia. Godzi się – świadomie lub nie – na izolację i podległość, z których wyjście jest skrajnie trudne. Wpada w wyuczone zdziecinnienie – często sterowane i nadzorowane, jak przez strażników i służących im psychologów w łagrze lub więzieniu. Zmiana standardów języka jest wydajną i skuteczną formą wojny psychologicznej. Wulgaryzmy nie zostały równouprawnione w ani jednym kraju rzeczywistej cywilizacji zachodniej, ani żadnym innym grającym w poważnej międzynarodowej grze. Politycy łamiący standardy zwykle żegnają się tam z życiem publicznym. Wyjątki – tak różne jak Władimir Putin i Beppe Grillo – są rzadkie i budzą oburzenie obok poparcia społecznego. Uznania międzynarodowego nie uzyskują nigdy. Łatwa radość z bluzgów zamiast normalnego języka publicznego wyróżnia nie państwa w centrum, lecz bantustany na peryferiach. Ale nie było jeszcze przypadku apartheidu z wolnej woli. Grzegorz Kostrzewa-Zorbas

Felsztyński: Najpierw Litwinienko, teraz Bieriezowski Znany historyk, współautor słynnej książki „Wysadzić Rosję”, dr hab. Jurij Felsztyński w rozmowie z portalem niezalezna.pl przyznaje że będzie wśród ludzi, którzy nie uwierzą w śmierć Borisa Bieriezowskiego z przyczyn naturalnych. Felsztyński i Berezowski poznali się w 1998 r. w Moskwie.

Wersja o samobójstwie Borisa Bieriezowskiego przyszła z Rosji. Już nie wiadomo - czy od jakiegoś dziennikarza, czy od jednego z prawników, związanych z Bieriezowskim. Ona pojawiła się bardzo szybko. Szybciej, niż mogła przyjść jakakolwiek potwierdzona informacja z Londynu. Myślę, że wypowiem wspólną opinię ludzi, którzy znali Bieriezowskiego - z punktu widzenia psychologicznego jest trudno uwierzyć w wersję o samobójstwie. Bez względu na to, że Bieriezowski miał depresję. Bez względu na to, że on niewątpliwie był rozczarowany przegraną w sądzie w ub.r. z Romanem Abramowiczem. Jednak z trudem sobie wyobrażam, aby Bieriezowski mógł popełnić samobójstwo. Tym bardziej, że nawet w planie finansów w ostatnim czasie nie wszystko było źle. Zgodnie z informacją, którą posiadam, Wasilij Anisimow, jeden z rosyjskich oligarchów aluminiowych, któremu w swoim czasie nieżyjący już partner Bieriezowskiego Badri Patarkaciszwili pożyczył 300 mln dolarów, zgodził się zwrócić Bieriezowskiemu oraz wdowie Patarkaciszwili, Innie, 800 milionów dolarów. Co najmniej połowę tych pieniędzy musiał otrzymać Boris, więc nie patrząc na żadne długi, które trzeba było spłacać – prawnikom samego Bieriezowskiego, prawnikom Abramowicza, sytuacja prawdopodobnie nie była aż tak katastrofalna jak próbują ją pokazać rosyjskie media. Potwierdzonej faktami informacji o tym, co było przyczyną śmierci Bieriezowskiego, na razie nie ma. Wiemy tylko, że ekipa sprawdzająca dom, w którym odkryto ciało, nie znalazła podejrzanych śladów. I może takowe nie zostaną znalezione. Jednak Londyn w ostatnim czasie stał się dosyć niebezpiecznym miejscem dla rosyjskich emigrantów. Wszystko zaczęło się od zabójstwa Aleksandra Litwinienki w 2006 r. Przy czym chcę przypomnieć, że kiedy Litwinienko został otruty, w ciągu dwudziestu trzech dni – do pierwszego listopada do 23 listopada 2006 r., uważano, iż Litwinienko umarł „z przyczyn niewyjaśnionych”. I dopiero 23 listopada udowodniono, że zmarł po otruciu radioaktywnym polonem. Więc nie spieszyłbym się teraz z wnioskami, lecz dałbym policji czas wyjaśnić co się stało. Poza tym, chce przypomnieć, że 12 lutego 2008 r. w swoim domu w Londynie zmarł Badri Patarkaciszwili. Zmarł na zawał serca, mając 52 lata. Widziałem go cztery dni przed śmiercią. Wyglądał na absolutnie zdrowego i kwitnącego człowieka. Nie było żadnych wskazówek na to, że może mieć problemy z sercem. Jednak cztery dni później po naszym spotkaniu zmarł. Teraz pojawiła się wersja o tym, że w wyniku podobnego zawału, mógł umrzeć Bieriezowski. Powtórzę, że nie spieszyłbym się z wnioskami. Ale także powiem szczerze, nawet jeżeli policja nie znajdzie niczego podejrzanego, nawet jeżeli poinformują nas o tym, że śmierć Bieriezowskiego nastąpiła z przyczyn naturalnych, zawsze pozostanie jakiś procent ludzi, którzy będą podchodzić do tej wersji z pewnym niedowierzaniem. I ja będą wśród tych ludzi. Niezalezna.pl

Straszna niekonsekwencja cypryjskiego rządu, czyli czas wyciągnąć skarpetę W ostatnich dniach w mediach finansowych tematem numer jeden jest potencjalne bankructwo Cypru i proponowany przez tamtejszy rząd podatek od depozytów. Przypomnijmy iż nie chodzi o podatek od zysków z przychodów kapitałowych. Taki mamy w Polsce od lat i zwany jest on potocznie od nazwiska twórcy podatkiem Belki. Chodzi tu o jednorazowe zabranie (przepraszam, ale to najbardziej cywilizowane słowo jakim jestem w stanie opisać tenże proceder) kilku procent oszczędności Cypryjczyków zgromadzonych na rachunkach bankowych. Parlament cypryjski co prawda chwilowo nie zgodził się na tę „kradzież”, ale mam wrażenie, że to i tak nie uchroni cypryjskich banków przed wypłatą wszystkich pieniędzy jak tylko te zostaną otwarte. To z kolei zapewne doprowadzi do bankructwa lokalnego systemu bankowego. Żeby była jasność, nie świadczy to wcale o słabości banków na Cyprze. Nie ma takiego banku na świecie, który wytrzymałby eksperyment wypłaty w jednym momencie choćby połowy depozytów. Choć akurat tutaj mam wrażenie, że bogaci Rosjanie, którzy masowo lokują swoje oszczędności na Cyprze, krzywdy nikomu zrobić nie dadzą. Tymczasem zastanawia mnie inna sprawa. Dlaczego rząd Cypru wybrał do opodatkowania depozyty bankowe, a oszczędził np. właścicieli akcji? Sprawdziłem i oto okazuje się, że jest giełda na Cyprze. Nazywa się Cyprus Stock Exchange. Co prawda jest to raczej malutka giełdka niż Giełda z prawdziwego zdarzenia, ale zawsze. Jest na tej giełdzie notowanych zaledwie 112 podmiotów, a żeby dać pełen obraz wielkości i aktywności tej giełdy, to na ostatniej sesji, która odbyła się 15 marca, na 92 walorach w ogóle nie było obrotu. To straszna niekonsekwencja, ale rozumiem dlaczego cypryjski Minister Finansów zapomniał, że ma w kraju rynek kapitałowy i że inwestorom też jakiś podatek, żeby było sprawiedliwie, się należy. A co z innymi krajami? Weźmy na przykład Polskę, gdyby przyszło nam kiedyś realizować wariant cypryjski, to chciałbym uprzejmie podsunąć pomysł Panu Ministrowi Rostowskiemu, że rynek kapitałowy i zgromadzone tam oszczędności to bardzo łakomy kąsek dla naszego budżetu. Bieżąca kapitalizacja polskiej Giełdy to około 677 mld zł i przykładowe 10% od tej kwoty świetnie podratowałoby finanse publiczne. Nie jest to prosto zrealizować, bo trzeba przecież zdecydować co zabierać. Czy tylko gotówkę zgromadzoną na rachunkach maklerskich, czy także odpowiednią część akcji i obligacji? A co z tymi co mają jakieś instrumenty pochodne? Mniejsza o metodę, w Ministerstwie Finansów z pewnością pracują wysokiej klasy specjaliści, którzy już będą wiedzieli jak zabrać nam to na co tak ciężko przez wiele lat pracowaliśmy. Warto sobie zdać jednak sprawę, że… czemu nie, taki wariant działania, mimo, że w chwili obecnej bardzo mało prawdopodobny, ba, wręcz niewiarygodny, jest przecież możliwy. Tym nieco karkołomnym wywodem chciałbym unaocznić, że przykład Cypru i ostatnich wydarzeń ostatecznie pokazuje, że w dzisiejszych czasach coś takiego jak własność prywatna… nie istnieje. Przecież równie dobrze rząd mógł zaproponować, a parlament cypryjski przegłosować podatek w wysokości 100% oszczędności. Niestety wniosek z powyższych nieco cynicznych rozważań jest smutny. Pozostaje nam, w ciężkich czasach, trzymanie pieniędzy w przysłowiowej skarpecie.

Michal Maslowski

Cypryjski plan B – skok na OFE i przekazanie zobowiązań do cypryjskiego ZUS-u A w Polsce Niedziela Palmowa w lodzie i chłodzie, a w mediach brak propagandy sukcesu jak to skutecznie udało nam się ochłodzić klimat.

Europejski Bank Centralny przesłał ultimatum do Cypru w którym zagroził odcięciem płynności dla cypryjskiego systemu finansowego, o ile do dzisiaj „nie zostanie wdrożony plan UE/MFW, który może zapewnić wypłacalność przedmiotowych banków”. Podczas gdy rzeczywistą przyczyną problemów cypryjskich jest trwające latami wymuszanie na obywatelach tego kraju zobowiązania się do gwarantowania banków i ich zobowiązań, mimo iż są to instytucje prywatne, na które obywatele nie mają żadnego wpływu. Cała operacja odbywa się przy medialnym wyciszaniu decyzyjnej roli Niemiec, mimo że to minister Schauble wprost stwierdził gwarantowane depozyty są bezpieczne „jedynie o ile państwa są wypłacalne”, kosztem nagłaśniania antyrosyjskich informacji o tym jakoby ostatnia pralka u nich się zepsuła. Wprawdzie wg Moody’ego aktywa Rosji na Cyprze wynoszą €31 mld ale możliwe że są one celowo przeszacowane. Wydaje się że rozumieją to protestujący Grecy cypryjscy gdyż Financial Times artykuł Joshua Chaffin i Peter’a Spiegel’a „Eurozone ministers to meet as Cyprus considers new bank levy” ilustruje zdjęciem AFP transparentu z protestu pod wymownym tytułem „EUROPE IS FOR ITS PEOPLE NOT FOR GERMANY”. Zresztą cynizmem UE jest stałe odbieranie krajom członkowskim suwerenności nadzorczych nad instytucjami finansowymi i jednoczesnego żądania pokrywania strat tych instytucji przez kraje goszczące. Władze Cypru nie są jedynymi których się zmusza do przyjmowania „pomocy”. Rząd Islandii także chciał przyjąć zagraniczną „pomoc”, dokapitalizować banki, znacjonalizować je i przenieść zadłużenie na podatników. Jednak Islandczycy zorganizowali w tej sprawie referendum i w głosowaniu odmówili spłacania długów wygenerowanych przez sektor bankowy. Dzięki tej decyzji gospodarka Islandii wyszła na prostą i powróciła na ścieżkę rozwoju i to samo powinni uczynić cypryjscy Grecy. Zwłaszcza że w ramach swojego ustawodawstwa przyjęli rozwiązania angielskie i w przypadku upadku banków w pierwszej kolejności wypłacane są depozyty do gwarantowanego poziomu €100 tyś. Niewątpliwie upadek banków będzie dla nich bolesny, w sytuacji kiedy około 45% cypryjskiego PKB jest wytwarzane w usługach finansowych, niemniej lepiej dla nich będzie znowu przekwalifikować na marynarzy, niż przez lata łudzić się że mając resztki euro powrócą na drogę pomyślności. Już rok temu cypryjski parlament niepotrzebnie zadłużając podatników dokapitalizował sektor bankowego kwotą 2 mld euro. W efekcie obywatele z właścicieli banków stali się „właścicielami ich długów” których nie mają szans udźwignąć, w sytuacji kiedy długi banków są wielokrotnością PKB, a aktywa banków którym się pozwala na „kreatywną księgowość” mają przeszacowaną księgowość. Należy pamiętać że cały cypryjski system bankowy to 7-krotność PKB tego kraju. Przy czym depozyty to zaledwie połowa bilansu banków, gdzie depozyty Cypryjczyków stanowią €43 mld, a całość depozytów wynosi €68,4 mld. Cypr już obecnie jest zadłużony na poziomie 87% PKB i miał osiągnąć poziom zadłużenia 106% w 2017 r. W planie pomocowym zakładano jego wzrost do poziomu 130% PKB i zgodnie z założeniami w 2020 r. miało spaść do poziomu 100%. Uratowanie banków bez opodatkowania depozytów spowodowałoby że pakiet „pomocy” osiągnąłby wielkość €17,5 mld, a więc wyniósłby około 100% cypryjskiego PKB. W przypadku zgody na upadek Laiki Bank (Cyprus Popular Bank-CPB) i Bank of Cyprus (BOCY) o ile depozyty do €100 tyś. byłyby wypłacone to inwestorzy ponieśliby straty na swoich inwestycjach w wysokości 30%-40%. Te dwa banki będące w najgorszej sytuacji pożyczyły w sumie €46 mld depozytów, a Bank of Cyprus dodatkowo był wsparty €10 mld przez Bank Centralny. Jak podaje ostatnio prezentowane dane z końca 2011 r. w tych obydwu bankach zaledwie 22% depozytów ma zapadalność powyżej trzech miesięcy więc w sytuacji ich otwarcia szybko zabraknie gotówki w kasie bez pomocy EBC. Smaku dodaje fakt że już w zeszłym tygodniu FSA w Wielkiej Brytanii ostrzegło oddział banku Cyprus Popular w Anglii przed jakimkolwiek przekazywaniem środków na Cypr. Cyprus Popular do wybuchu kryzysu wg Bloomberga zatrudniało 8500 tyś. pracowników w 439 oddziałach obsługujących 1,35 mln klientów nie tylko na Cyprze i w Anglii ale i w Grecji, Rosji, Ukrainie, Rumunii, Serbii i Malcie, a nawet w dalekich Chinach. Stan pseudostabilności trwał mimo iż w wyniku przeprowadzonej przez UE restrukturyzacji długu greckiego zanotowali €3,65 mln straty w 2011 r. i dodatkowo €1,56 mld w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy roku 2012. Lansowany obecnie plan B poza wydzieleniem złego i dobrego banku, pozostawieniu Cypryjczykom zobowiązań złego banku, a sprywatyzowanie dobrego łącznie z nawet potencjalnymi bogactwami narodowymi, zakłada „skok” na pieniądze obywateli. W celu ratowania pieniędzy rozważa się przejęcie €2 mld aktywów funduszy emerytalnych i przerzucenie zobowiązań do tamtejszego ZUS-u – zupełnie jak w Polsce, z tą różnicą że ani Cypryjczycy ani jak podaje Financial Times kanclerz Angela Merkel (która udzieliła informacji na utajnionym posiedzeniu parlamentarzystom) nie dają się przekonać że to dobre rozwiązanie. Nikt obecnie nie wspomina o tym że w sytuacji kiedy w poprzednich latach władze wykupywały „zombi” banki, podwyższały „gwarancje” dla depozytów zachęcając do dalszego lokowania, środki i czas zużyto jedynie po to… aby co bardziej zorientowani mogli wytransferować swoje kapitały z wyspy. Jak podają dane EBC o ile pod koniec stycznia całość aktywów bankowych wynosiła 126,4 mld to przed kryzysem w 2007 r. 178 mld - dziesięciokrotność cypryjskiego PKB i od tamtego czasu zdołano wycofać z nich ponad €50 mld środków. Sytuacja Cypru i Islandii powinna stać się kolejną przestrogą dla Polski. Uodpornijmy się na poprawną politycznie wiedzę, a do władzy nie wybierajmy lansowanych przez media celebrytów, którzy już w przeszłości zasłynęli ze wspierania antypolskich rozwiązań. Cezary Mech

Macie czas do jutra Przyjaźń polsko-węgierska nie wygasła nawet w najtrudniejszych okresach historii obu narodów. Jednym z wielu potwierdzających to przykładów jest pomoc, jakiej udzielili w roku 1944 węgierscy żołnierze kilkuset mieszkańcom Kosowa Huculskiego, ratując ich przed niechybną śmiercią z rąk banderowców. Wpisane w te wydarzenia losy Jana Stawarskiego i jego rodziny są gotowym scenariuszem filmowym. Historia Kosowa Huculskiego, położonego najbardziej na południowy wschód miasteczka powiatowego II RP, sięga pierwszej połowy XV w. Było ono wówczas własnością księcia Świdrygiełły, syna Olgierda, najmłodszego brata Władysława II Jagiełły. Kosów stał się z czasem darowizną Świdrygiełły dla bojara Włada Dragosyna. Prawa miejskie otrzymał w 1654 r. Na znacznych pokładach soli powstało miasto, a ćwierć mili od niego solanka, w której warzono sól. Pod koniec XIX w. Austriacy postawili w Kosowie warzelnię panwiową. W tym momencie rozpoczyna się historia rodziny Stawarskich w tym mieście. Do obsługi warzelni zaborcy ściągali specjalistów z okolic Wieliczki i Bochni. Tak do Kosowa trafił dziadek Jana Stawarskiego. Od miejscowych włodarzy otrzymał mieszkanie i przeprowadził się wraz z rodziną. Tu jego córka Janina pod koniec lat 20. ubiegłego wieku poznała Stanisława Stawarskiego, który pracował w budownictwie wodnym przy melioracjach oraz regulacji rzek. W Kosowie się pobrali. Na świat przyszła czwórka ich dzieci, m.in. Jan Stawarski, który w rozmowie z „Gazetą Polską” opowiedział niesamowitą historię swojej rodziny. W latach 1891–1939 w Kosowie funkcjonował z powodzeniem zakład przyrodoleczniczy Apolinarego Tarnawskiego, który zamienił miasto w kurort i drugą po Zakopanem stolicę polskiej bohemy. Do Kosowa zjeżdżali wielcy II RP: m.in. Roman Dmowski, Ignacy Daszyński, Xawery Dunikowski. Kwitło życie kulturalne. Maria Dąbrowska, Melchior Wańkowicz czy Lucjan Rydel to tylko nieliczni ze znakomitych kosowskich kuracjuszy. Na wspólnym boisku grały drużyny Polaków, Ukraińców i Żydów. Trzy narodowości żyły zgodnie obok siebie.

Jak ręką odjął – W 1939 r. zostaliśmy po bolszewickiej stronie – wspomina Jan Stawarski. Nim to się stało, ewakuujący się rząd polski przekroczył w Kutach granicę z Rumunią. Kilka dni później w mieście załopotały czerwone sztandary. – Jak Sowieci weszli, od razu, jak ręką odjął, wszystkiego zabrakło – opowiada Stawarski. Rozpoczęły się prześladowania Polaków i zsyłki na Wschód. Sowieci wywieźli wszystkich pracowników państwowych: sędziów, adwokatów, policjantów. Ojciec zmarł w 1935 r., więc tego nie doczekał – relacjonuje 81-letni dziś Jan Stawarski. Z relacji mężczyzny wyłania się obraz bolszewików: – Wyglądali jak obraz nędzy i rozpaczy; od razu zaczęli wszystko dewastować. Przemysłowe zabudowania warzelni przerobili na koszary – wspomina. – Umundurowanie, obuwie mieli strasznie słabe. Karabiny – z pierwszej wojny. Chodzili po mieście, śpiewali. Dla zabawy strzelali do wyrzeźbionej postaci w fontannie. Pamiętam też polską armię, która w Kutach przekraczała granicę. Prezentowali się bardzo dobrze. Z Sowietami nie ma porównania – opowiada. Gdy wybuchła wojna sowiecko-niemiecka, Sowieci wycofując się, zastosowali taktykę spalonej ziemi. Całą strukturę miejską zniszczono. Taki los spotkał piękny żelbetowy most, ogrody, basen i kąpielisko solankowe. Do basenu wrzucono całe zapasy amunicji, zalano paliwem i smarami. – Paliło się chyba z tydzień, dym szedł okropny – wspomina Stawarski. – Spalili też hotel, w którym już w 1939 r. urządzili magazyn paliw. Wielki budynek poszedł z dymem. W mieście pojawiło się wielu przyjezdnych Żydów, którzy uciekali z Generalnej Guberni przed Niemcami. Oprócz tego byli też Żydzi miejscowi, których część komunizowała. W Kosowie nie było jednak, tak jak w innych miejscowościach, przypadków budowania Sowietom powitalnych bram. Inaczej było z Niemcami, gorąco witanymi przez miejscowych Ukraińców. Hitlerowcy z miejsca zabrali się za Żydów, którzy nie kwapili się uciekać do Sowietów. Na dominujących w miasteczku żydowskich handlarzy nakładano częste kontrybucje. Spalono synagogi. – Drewniana tak się paliła, że na 50 m nie dało się podejść. Murowana też spłonęła – przywołuje wspomnienia Jan Stawarski.

Blond herosi z SS Wiosną 1942 r. zebrano w Kosowie ludzi, by w ramach robót społecznych na stoku zamkowego wzgórza wykopali wielki, długi dół. – Niektórzy mieszkańcy spekulowali, że Niemcy zainstalują tam działa. Przeszło lato, a tuż po nim wszystkich Żydów zagoniono do getta. We wrześniu w mieście pojawiło się Einsatzkommando – gówniarze w czarnych mundurach z trupimi czaszkami, oprawcy. Zaczęli gonić Żydów z getta na dziedziniec sądu, potem na stadion strzelca – opowiada Stawarski. – Praktycznie żaden Żyd się nie uchował, bo tropiła ich policja ukraińska. Stłoczeni na boisku i dziedzińcu aresztu, biedacy, wiedzieli, co ich czeka. Po dwóch dniach do miasta przyjechały ciężarowe samochody. Żydów zawieziono na zamkowe wzgórze zwane Górą Kosowską. Wtedy się wyjaśniło, czemu miał służyć wielki dół wykopany na miejscowym stoku. Do połowy jego szerokości prowadziła rampa. Wpędzano na nią po trzy osoby i zabijano strzałami z karabinów. – Trzy strzały, następna trójka, i znowu. Jedni Niemcy strzelali, drudzy ładowali broń. Jak do kaczek. Stłoczeni obok Żydzi obserwowali masakrę, widzieli, co ich za chwilę czeka – mówi Jan Stawarski. Rzeź kosowskich Żydów trwała trzy dni. Jak wspomina mężczyzna, kompletnie pijani Niemcy zamordowali tam około 10 tys. osób. Pogłoski wśród miejscowych mówiły, że do Żydów strzelano amunicją dum-dum. – Głowy się rozrywały na strzępy – mówi Stawarski, którego rodzina mieszkała w willowej dzielnicy, stosunkowo blisko tragicznego widowiska. – Wszystko było widać. Niektórzy Żydzi wpadali ranni do dołu i w nocy udało się im wydostać. Snuli się po mieście, zakrwawieni – opowiada Stawarski. Lotne patrole Niemców na motorach zabijały ich na miejscu. Zapiekli ukraińscy nacjonaliści również dokładali swoje trzy grosze. Parcela rodziny Stawarskich graniczyła z parcelą Żydów, Zelmannów, którzy zajmowali się skupem owoców. Obierali je, przechowywali i wywozili do Kołomyi i Stanisławowa na handel. – Ich syn Iry był moim kolegą – mówi pan Jan. – Chodziliśmy razem do szkoły, pamiętam, że siedział koło mnie w drugiej ławce. Nie wiem, czy choć jeden Żyd chodził do ukraińskiej szkoły. Pamiętam za to, że Iry wielokrotnie prosił mnie, bym napalił mu w piecu, gdyż w szabas nie mógł tego robić – dodaje. W święto Kuczki Żydzi budowali szałasy tuż przy parceli Stawarskich. Pewnego dnia do Zelmannów wpadło kilku esesmanów. Wywlekli z domu dwie starowinki – babcię i jej siostrę. – Pamiętam, że strasznie bili tę pokurczoną kobietę. Smarkacz w czarnym mundurze, bandzior, jakiego świat nie widział, okładał ją laską. To był straszny widok. Ukraińcy przypatrywali się temu i śmiali się – wspomina Jan Stawarski. Rodzina Zelmannów skończyła w jamie na Górze Kosowskiej. – Iry ukrywał się jeszcze pół roku po śmierci rodziców, usiłował się utrzymać z handlu. Baliśmy się z nim rozmawiać w obawie przed karą śmierci. Potem zniknął, pewnie ktoś go zadenuncjował. Zasypali ich wapnem i przysypali ziemią. Dziś jest tam tylko pomnik – opowiada mężczyzna.

Wołyń i Pokucie Wiosną 1943 r. do Kosowa dotarły pierwsze wiadomości z Wołynia. Mówiło się o morderstwach dokonywanych na Polakach przez Ukraińców z UPA. Stawarski pamięta to jak dziś. – Ludzie zaczęli o tym rozmawiać. Ale było to dość daleko pod Łuckiem czy Tarnopolem. Olbrzymia odległość jak na tamte czasy. Minęło lato. Zaczęło się i u nas. Na razie w okolicznych wioskach – tu spalili dom, tam kogoś zamordowali. W styczniu 1944 r. nie było u nas żadnego wojska – ani niemieckiego, ani sowieckiego – na terenie dwóch powiatów! To chyba było zamierzone działanie. Nikt nie przyszedł nam z pomocą. Zostały same kobiety, starcy i dzieci. O samoobronie nie było mowy. Żadnej polskiej partyzantki. Totalne bezhołowie – przyznaje. – O bestialstwie UPA mówiło się coraz częściej. Raz szliśmy z kościoła, widzieliśmy, jak przywieźli pomordowanych Polaków do kaplicy. Kupa porąbanego mięsa. Nie mogłem przez to spać ani jeść. Straszny widok – wspomina Stawarski. W obliczu nadchodzącego ludobójstwa postanowiono udać się do bolszewików z prośbą o pomoc. Sowieci jakieś 30 km od Kołomyi. Wysłali do Kosowa jeden czołg, który raz wystrzelił na wiwat i odjechał. – Tyle było ruskiej pomocy. Był spokój może przez dwa, trzy dni, i od nowa. Strach było zostać na noc w domu. Spaliśmy u znajomej Ukrainki, matki mojego kolegi, która bała się nas przetrzymywać, bo w razie wpadki mogła podzielić los Polaków. Nocowaliśmy w stodole. Bandyci przychodzili nocą. Bywało, że spaliśmy po rowach i w szczerym polu. Z pół roku nie spałem w łóżku – relacjonuje tamte dni nasz bohater. – Pieniądze z dnia na dzień straciły wartość, nic nie dało się kupić, bo żadna waluta nie obwiązywała. Wkrótce pojawił się głód. Sytuację podgrzewali Sowieci i Niemcy, którzy na całym terenie podsycali nienawiść między Polakami i Ukraińcami. – Nie wiem, czy z miejscowych Ukraińców też ktoś brał udział w mordowaniu Polaków. Może ci, którzy śmiali się z mordowania Żydów? – zastanawia się Jan Stawarski.

Macie czas do jutra Zdesperowani zbliżającymi się bandami UPA mieszkańcy postanowili w odruchu rozpaczy udać się po pomoc do stacjonujących na Górze Kosowskiej węgierskich żołnierzy. – Węgrzy mieli tam zainstalowany kilkuosobowy posterunek obserwacyjny i przez nożycowe lornety lustrowali okolicę. W pobliskim Pistyniu stacjonował węgierski batalion. Nieraz widzieli pożary domostw, ale nie reagowali. Wpadały czasem do miasta ich konne patrole – dobrze ich pamiętam – eleganckie, wiśniowe buty, piękne czapki – mówi Stawarski. Był początek 1944 r., kiedy postanowiono udać się do Węgrów. Jeden z Polaków mówił po węgiersku, służył bowiem jeszcze w armii austriackiej. Węgrzy odparli: „Jeśli chcecie, to możemy was stąd zabrać, ale musicie być tu jutro około godziny 14–15”. Rozpoczęły się przygotowania do drogi w nieznane. Zabraliśmy ciepłą odzież, mama zdążyła upiec chleb i usmażyć kury. Każdemu z nas dała do niesienia tobołek. Ja dostałem duży pakunek zrobiony z pięknego kilimu z częstochowskiej wełny. Zaniosłem go aż na Węgry. Szło nas ze dwie setki Polaków, a po drodze dołączali inni. To mógł być luty lub marzec 1944 r. W powietrzu czuło się wiosnę – mówi Stawarski. Węgrzy przygotowali wozy. Polacy wsiedli na nie i odjechali na południowy zachód, w kierunku Pistynia. Tam, gdzie stacjonował węgierski oddział. Pierwszy raz od dawna nocleg przebiegł spokojnie Było chłodno, ale bezpiecznie. A potem? Bagaż na plecy i w drogę. Wózki z dziećmi, tobołki, starowinki i staruszkowie. – Mężczyzn nie było praktycznie wcale, kilku staruszków, kobiety i dzieci, a tu deszcz, śnieg, kałuże – opowiada pan Jan. W którymś momencie dramatycznej wędrówki chłopiec się zgubił. Szedł z tobołkiem na plecach i wskoczył na przejeżdżającą obok węgierską wojskową furmankę. Żołnierz go zauważył i pozwolił wejść pod plandekę. Usnął, a kiedy się obudził, była już noc i okazało się, że Węgier pomylił drogę. Widocznie też usnął, a koń sam skręcił na jakimś rozwidleniu dróg. – Żołnierz nie wiedział, gdzie jesteśmy. Po grupie moich bliskich nie było śladu. Dopiero po jakimś czasie moi przygodni towarzysze spotkali innych wojskowych – opowiada. Chłopca wpakowano do samochodu razem z nieodłącznym tobołkiem. Wraz żołnierzami starał się znaleźć grupę Polaków. Bezskutecznie. Pod wieczór 12-letniego Stawarskiego dowieziono do małego miasteczka, ale tam nie spotkał nikogo z Kosowian. – Obok była wojskowa kuchnia. Żołnierze, widząc mnie, krzyknęli: „Lengyel, chodź tutaj!”. Dostałem jeść i pół szklanki wina. Przynieśli koc i schowali mnie do stojącego na podwórku kredensu, bym się przespał – wspomina. – Usnąłem błyskawicznie. Na drugi dzień stanąłem przy drodze i w końcu moja grupa szczęśliwie się pojawiła. Nie wiem, co musiała w tym czasie przeżywać moja mama. Przecież zgubiłem się na wojnie – wspomina. Polacy dotarli do Delatyna. Tam po raz pierwszy wsiedli do pociągu i wylądowali już po węgierskiej stronie, gdzie przyszło im spędzić kilka dni. – Węgrzy nie robili problemów, podobnie austriaccy strzelcy górscy Wehrmachtu. Jednak ci ostatni nie zachowywali się elegancko. Wyglądaliśmy jak obraz nędzy i rozpaczy – mówi Stawarski. Kiedy zaczęło brakować żywności, chłopiec wraz z kolegą udał się do magazynów, których pilnował Węgier. – Powiedzieliśmy do niego: „Madziar kotonya jou!” – węgierski żołnierz dobry! Chcieliśmy, żeby dał nam coś do zjedzenia – relacjonuje Stawarski. Chłopcy wrócili z wielkim bochnem chleba i kawałem słoniny. Wreszcie starszyzna zarekomendowała: „Wyruszamy w drogę”. Pociągiem wzdłuż rzeki Cisy grupa dotarła aż do Sátoraljaújhely, gdzie po rozmowie z władzami zaprowadzono Polaków do starej synagogi, w której już byli inni uchodźcy. Wszyscy mieli pełną swobodę, chodzili po mieście, handlowali. W oddali majaczyła góra Tokaj.

Jedziecie do Krakowa – Pamiętam, że przez nasze miasto pod koniec 1943 r. przechodzili uciekinierzy ze Wschodu – opowiada Stawarski. – Popi, którzy poczuli się silni pod niemiecką okupacją, po nadejściu Sowietów musieli uciekać. Jechali wozami przez nasze miasto z pierzynami, ikonami. I tam, w Sátoraljaújhelyi, ich spotkaliśmy. Z tymi pierzynami, babami i ikonami. Nie pamiętam, czy to byli Ukraińcy, czy Rosjanie. Niemców nie było wcale. Jedynie węgierska żandarmeria z piórami na czapkach. Nikt się nas nie czepiał. Trwało to około dwóch tygodni – wspomina. Pewnego ranka całą grupę przeniesiono za miasto i ulokowano w ogrodzonym, folwarcznym terenie, przy którym postawiono strażnika. Codziennie przybywał ktoś nowy – a to włoscy dezerterzy, a to jugosłowiańscy partyzanci. Wraz z nimi pojawiły się wszy. Pogorszyło się jedzenie i warunki sanitarne. Obóz pęczniał. – Pamiętam, że miejscowi Węgrzy okazywali nam przyjaźń, dostarczali żywność. To wtedy mama przehandlowała mój tobołek-kilim, który nosiłem przez całą drogę. Również dzięki tej transakcji nie chodziliśmy głodni – opowiada mężczyzna. Któregoś dnia w obozie pojawili się Niemcy. Postawili stolik i maszynę do pisania. Zgromadzonych ustawiono według narodowości i zaczęto spisywać. Potem wydano każdemu bochenek chleba i kawałek słoniny z papryką. – Nic nie mówili, tylko zaprowadzili na stację. Po drodze Węgrzy, słysząc polski język, wynosili nam jedzenie – mówi Stawarski. – Okazywali nam wyjątkową sympatię, do innych ludzi nie podchodzili – zaznacza. Na stacji zapakowano całą grupę do bydlęcych wagonów. Ludzi było tak dużo, że pociąg potrzebował dwóch parowozów. Polacy zajęli dwa wagony. – Zasunęli drzwi i ruszyliśmy. Niemcy powiedzieli, że celem podróży jest Kraków. Radości Polaków nie było końca. W drodze przyłączyło się do nas młode małżeństwo. Udawali Polaków, a my udawaliśmy, że nie wiemy, iż są Żydami. Nie wiem, jak się uchowali. Pociąg eskortowało tylko czterech wiekowych żołnierzy – dwóch Węgrów i dwóch Niemców z Volkssturmu – wspomina pan Jan.Rozkaz: Rozejść się! Na przełęczy łupkowskiej pociąg przekroczył dawną granicę polsko-węgierską. Chwilę wcześniej żydowskie małżeństwo uciekło z pociągu. – Wyskoczyli przez małe, zadrutowane okienko. Co się z nimi stało – tylko Pan Bóg wie – mówi Jan Stawarski. – Po drodze polscy kolejarze na każdej stacji karmili nas, dawali żywność. Okazało się, że bardzo silnie rozwinięte było tam nasze podziemie. Na stacji otwierano wagony. Pociąg z wolna kierował się w kierunku Zagórza. Później na zachód, na Jasło. Na jednej ze stacji kolejarze wyprowadzili z błędu Polaków, przekonanych, że jadą do Krakowa: „Auschwitz; tak jest napisane na listach przewozowych” – usłyszeliśmy. Ale przecież my nie wiedzieliśmy, co to jest Auschwitz! Cieszyliśmy się, że jedziemy do Krakowa, pod którym mieszkała nasza rodzina, w tym moja siostra, która już wcześniej tam pojechała – relacjonuje Stawarski. Dopiero później dowiedzieli się, że wszystkie tego typu transporty szły wówczas od razu do komór gazowych. Oni przeżyli. Przeżyli dzięki temu, że pomimo piątego roku okupacji wciąż funkcjonowało Polskie Państwo Podziemne. W Jaśle kolejarze skierowali cały skład na boczny tor. Pociąg stanął. Pojawili się akowcy. – Pamiętam ich, bo byli bardzo charakterystycznie ubrani: wojskowe bryczesy, oficerki, marynarki. Polscy konspiratorzy z Jasła porozumieli się z volksturmowcami i w zamian za łapówkę odpięli dwa wagony Polaków. Pociąg odjechał bez nas. To mógł być koniec kwietnia – wspomina ocalony przez polskie podziemie pan Jan. Cała grupa trafiła do piwnic opuszczonego dworu, gdzie przenocowała. Zapadła decyzja, że wraz z końcem godziny policyjnej wszyscy mają się rozejść w swoją stronę. – Oczywiście nie mieliśmy nawet pieniędzy na bilet, AK wszystko nam zapewniło – wspomina Stawarski. I ludzie się rozjechali. W drodze na stację matka nadała telegram do swojej siostry do Wieliczki, żeby wypatrywano ich na stacji Bieżanów pod Krakowem. Stawarski wraca pamięcią do tamtych chwil: – Tam już czekał na nas wujek, który, by nas odebrać, wynajął dorożkę. Gdy dotarliśmy na miejsce, od razu spaliliśmy wszystkie zawszone ubrania. Umyliśmy się. Wtedy pierwszy raz od pół roku spałem w łóżku. Dwóch moich kolegów z tamtego transportu mieszka dziś na Dolnym Śląsku, inni w Nowym Targu. Mama zmarła w 1972 r., do dziś żyją mój brat i siostra – wspomina nasz bohater. W całym powiecie Kosów Huculski zwyrodnialcy z UPA wymordowali 1516 osób. Gdyby nie bezinteresowna pomoc węgierskich żołnierzy, podobny los spotkałby zapewne rodzinę Stawarskich oraz pozostałych ocalałych Polaków.

Wojciech Mucha, Piotr Ferenc-Chudy


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
971
971
971
arkusz Jezyk polski poziom r rok 2007 971 MODEL
971
971
marche 971
waltze 971
971
kidzpark Cross Word 971
concert 971 p
971
marche 971 p
971 1
Metoda Hellwigaid 971
971 motorsaege oleomac
orl volume 10 issue 2 article 971
971 2

więcej podobnych podstron