485

Nie wystarczy triumf słusznej sprawy Politycy od XIX wieku obiecywali, że epoka demokratyczna z jej zdobyczami politycznymi, prawami człowieka i stabilnością ekonomiczną będzie epoką bez wojen. Prowadzone w XX wieku badania naukowe miały rozpoznać przyczyny zła powodujące wojny i udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że istnieją kultury, które nie znały pojęcia wrogości i konfliktów zbrojnych. Kolejne rewelacje etnologów i psychologów społecznych okazywały się jednak zawsze spreparowanymi newsami. Wojna nieodłącznie nam towarzyszy. Zagościła pośród pokoju i kruchej stabilizacji dzisiejszego świata. Znalazła swoje ukryte miejsce pośród gałązek oliwnych zdobiących trybuny polityków. Badacze zjawiska wojny zgodni są w swoich rozważaniach tylko w jednym – dzisiejsza wojna jest zjawiskiem innym jakościowo od wojen przeszłości. Innym nie ze względu na gigantyczne potencjały militarne i informatyzację pola walki, ale w odmiennym tego słowa znaczeniu. Wraz z powszechnym potępieniem wojny, jako zjawiska politycznego idzie w parze coraz głośniej wyrażane przekonanie o nieaktualności pojęcia wojny sprawiedliwej. Po raz ostatni w tak zdecydowany sposób odwołano się do tego pojęcia w czasie wojny przeciwko Irakowi, kiedy urzędnicy prezydenta USA starali się przekonać Watykan do wyrażenia milczącego wsparcia dla działań amerykańskiej koalicji. Ogłoszona wojna przeciwko terroryzmowi miała być sprawiedliwą wojną przeciwko uosabiającemu wcielone zło dyktatorowi Sadammowi Husajnowi, a przyczyną wojny wspieranie przez dyktatora odpowiedzialnej za zamach 11 września Al Kaidy i rzekome posiadanie niebezpiecznego potencjału broni chemicznej. Część prawicy i lewicy starała się przedstawić bezzasadność neokonserwatywnej argumentacji „wylewając dziecko z kąpielą”, atakując nawet samo pojęcie wojny sprawiedliwej, jako nieprzystające do epoki wojen nowoczesnych, czy „postclausewitzowskich”… Emerytowany generał NATO Franz Uhle-Wettler twierdzi, że nieuchronnie każda wojna sprawiedliwa przekształca się w zideologizowaną krucjatę – w karną ekspedycję i wojnę eksterminacyjną, a pokój zawdzięczany takiej wojnie jest zawsze „pokojem zbudowanym na nienawiści”[1]. Niepodobna zignorować faktu totalnego i permanentnego charakteru dzisiejszych wojen, które mało mają wspólnego z walką uzbrojonych żołnierzy na polu bitwy, a bardziej przypominają akcje pacyfikacyjne skierowane przeciwko cywilom. Spostrzeżenie to jednak nie godzi bezpośrednio w pojęcie wojny sprawiedliwej, które jest klasyfikacją w zamierzeniu twórców teologiczną i metapolityczną, nie zawsze odpowiadającą militarnym działaniom bieżącej polityki. Stanowi bardziej złoty środek pomiędzy szkodliwą utopią świata bez wojen a dzisiejszymi wojnami technologicznymi. Warto rozpatrzyć, czy zachodzi podobieństwo pomiędzy klasycznym pojęciem wojny sprawiedliwej a dzisiejszymi wojnami „o pokój i demokrację? Być może właśnie w dawnym pojmowaniu wojny sprawiedliwej i obowiązkach rządzących poszukiwać należy kojącego środka przeciw jednemu z jeźdźców apokalipsy. Aby odpowiedzieć sobie na te pytania, musimy zanalizować klasyczne pojęcie wojny sprawiedliwej oraz rozpoznać cechy wojen demokratycznych. Chrześcijańskie pojmowanie wojny znajdowało potwierdzenie w pogańskiej tradycji greckiej i rzymskiej, zaadoptowanej przez teologów chrześcijańskich pierwszych wieków. Wspólnymi elementami dla pogańskiej i chrześcijańskiej teologii było postrzeganie świata przez pryzmat zasady biegunowego przeciwstawienia zjawisk, wspólne zdanie co do kondycji natury ludzkiej i traktowanie wojny jako konsekwencji zła dokonanego przez ludzi. Przeciwieństwa (dobro-zło, jasność-ciemność, życie-śmierć, pokój-wojna) tworzyły rzeczywistość zdaniem antycznych Greków[2]. Powstały wszystkie jako efekt buntu ludzi wobec bogów i ich prawu boskiemu, którego konsekwencją było zniszczenie jedności „złotego wieku” i zesłanie na ludzkość plag, wśród których znajdowała się również wrogość. Wojna w pojęciu greckim pojmowana była jako domena bogów, kara lub nagroda darowana ludziom. Hezjod twierdził, iż pokój jest darem Zeusa i przejawem jego opieki nad ludźmi. Homer nie miał wątpliwości, że wojna pomiędzy ludźmi jest wynikiem dopustu bożego i karą za zniewagę majestatu boskiego. Zdaniem Greków, zniszczony stan idealny ludzkości mógł zostać osiągnięty tylko poprzez ponowne zjednoczenie z bogami. Poeta Pindar twierdził, że powrót do totalnego i trwałego pokoju (hezychii), będzie możliwy dla ludzi szlachetnych dopiero w wymiarze eschatologicznym[3]. Na ziemi wszyscy jesteśmy skazani na życie rozpięte pomiędzy kruchym pokojem (ładem) a wojną (chaosem). Według Greków przeciwstawne elementy rzeczywistości, nie wykluczały siebie nawzajem, tworzyły stan natury. Dlatego Arystoteles w „Polityce” mógł twierdzić, iż wojna wszczynana z prawych pobudek jest zgodna z prawem natury. Simonides pisał, że wszczynanie wojny jest uzasadnione w przypadku istnienia „słusznej sprawy”. Pindar precyzował, iż słuszna wojna rozpoczynana jest w celu przybliżenia się do stanu hezychii, której mizernym odbiciem jest kruchy ludzki pokój na ziemi (eirene)[4]. Poeta twierdził, że jednym z najważniejszych obowiązków władcy jest czynienie pokoju, a nawet dążenie do rozszerzenia ładu i porządku (pokoju) na sąsiednie krainy i ludy. Greckie postrzeganie rzeczywistości nie było obce innym ludom w basenie Morza Śródziemnego. Starożytni Rzymianie w podobny sposób odczytywali genezę wojny, jako efekt ludzkiego bluźnierstwa i sprzeniewierzenia się prawom bogów[5]. Lekceważenie praw boskich, pycha i chciwość, zdaniem Horacego, Wergiliusza i Cycerona, pogłębiają chaos i powodują zwiększenie się nienawiści i żądzy posiadania, które zawsze kończą się przelewem krwi. Ale istnieją również wojny, które zdaniem Rzymian są wojnami posiadającymi etyczną i polityczną słuszność. Wojny znajdujące się pod opieką szczodrobliwego Marsa. W traktacie „O państwie” Cyceron dokonał rozdziału i opisu wojen sprawiedliwych i niesprawiedliwych[6]. „Wojna uzasadniona”, o jakiej pisał rzymski patrycjusz, toczy się według jasno określonych reguł: jest zawsze oznajmiona i legalnie wypowiedziana, a przeciwnik nie musi obawiać się niespodziewanej napaści. Zdaniem Cycerona „poza koniecznością ukarania wrogów albo ich odparcia nic wojny nie usprawiedliwia”. Za rodzaj wojny uzasadnionej nie budzącej wątpliwości uznawał wojnę wszczętą o odzyskanie utraconych ziem. Wojna niesprawiedliwa zostaje wywołana zawsze bez słusznego powodu i najczęściej jest zgubą dla wszczynającego ją ludu. Rzymski republikanin wyrażał silne przekonanie, że wielkość imperium Rzym zawdzięczał wojnom toczonym w obronie sprzymierzeńców. Poglądy Cycerona zostały wchłonięte w obręb chrześcijańskiej myśli teologicznej najpierw przez św. Ambrożego i św. Augustyna. Popularne pojęcie „wojny sprawiedliwej” zawdzięczamy jednak nie św. Ambrożemu a pochodzącemu z afrykańskiej Hippony św. Augustynowi. Biskup Hippony, podobnie jak greccy i rzymscy myśliciele, szczególnie Arystoteles, wychodził z założenia, że najistotniejszym elementem rzeczywistości politycznej jest pokój, rozumiany, jako „uporządkowana zgoda obywateli, co do rozkazywania i posłuchu”[7]. Przez grzech pierworodny wojna stała się trwałym elementem życia ludzi, którego nie można ludzkimi siłami zmienić. Stan natury jest, zatem stanem po grzechu pierworodnym. Najważniejszym nakazem dla rządzących jest czynienie pokoju i rozszerzanie dobra. W odróżnieniu od Pindara czy Cycerona, św. Augustyn utożsamiał z najwyższym Dobrem i Prawdą nie tyle cnotę szlachetnych, czy władzę imperium, a rozszerzenie aż po krańce świata Dobrej Nowiny Jezusa Chrystusa. Św. Augustyn był przekonany, że rozszerzenie chrześcijaństwa oraz cywilizacji rzymskiej wiązałoby się z korzyścią doczesną i wieczną dla wszystkich ludzi na ziemi, bo „pożyteczne jest, by ludzie dobrzy wzdłuż i wszerz rozprzestrzenili swoje władztwo oraz długo je sprawowali”[8]. Wojna jest co prawda brakiem pokoju, czyli brakiem dobra, ale stanowi również odbicie duchowej wojny dobra ze złem rozgrywającej się na płaszczyźnie materialnej, ziemskiej, cielesnej. Pokój ziemski – pisze Augustyn – „stanowi raczej pocieszenie w nieszczęściu niźli radość ze szczęścia”[9]. Wojna jest, zatem miłą Bogu – „Panu Zastępów”, ale dla ludzi jest tragiczną i bolesną konsekwencją grzechu pierworodnego. Wszystkie wojny wszczęte z szlachetnych pobudek obrony przed złem, lub mające na celu rozszerzenie i rozpowszechnienie dobra są wojnami sprawiedliwymi. Rozważania św. Augustyna dotyczące historii Rzymu zawarte w jego traktacie „O państwie Bożym” pozwalają nam na poznanie, co rozumiał pod pojęciem wojny sprawiedliwej. Jego zdaniem wojna, jako zjawisko jest dopustem Bożym. W sferze politycznej, stanowi wyłączny przywilej legalnej władzy. Musi mieć na celu osiągnięcie pokoju i powstrzymanie niesprawiedliwości. Wojną sprawiedliwą jest bezsprzecznie wojna obronna, w sytuacji, kiedy na wspólnotę polityczną napada agresor, aby zagarnąć własność. Podbój terytorium, zdaniem świętego może być tylko mimowolnym efektem prowadzenia wojny obronnej. Augustyn starał się w oparciu o rzymskich kronikarzy odnieść do polityki Rzymu republikańskiego doby wojen z Kartaginą. Wojna niesprawiedliwa jest odwrotnością. Wszczyna się ją zawsze z pobudek egoistycznych i stanowi przejaw zła toczącego państwo (np. wojna domowa). Najczęstszymi jej przyczynami są chciwość, pycha i bezkarność. Wojną niesprawiedliwą jest zawsze podbój, chęć bezprawnego opanowania jakiegoś terytorium oraz pragnienie zniewolenia obcych ludów. W „De Civitate Dei” św. Augustyn stawia pytanie: „Czyż wszczynanie wojen z sąsiadami, potem zaś zdobywanie dalszych krajów i z samej tylko żądzy panowania ciemiężenie i podbijanie ludów, które nie przysparzają żadnych kłopotów, zasługuje na jakąś inną nazwę niż na nazwę wielkiego rozboju?[10]” Klasyfikacja św. Augustyna jest jasna i czytelna, dopóki pozostawimy ją w myśl intencji autora na płaszczyźnie teologicznej. Jednak wiemy, że bardzo często złe intencje ludzkie skrywane są wśród gałązek oliwnych symbolizujących pokój. Również wewnętrzne przekonanie niejednego agresora lub obrońcy o własnej sprawiedliwości i przekonanie o działaniu minimalizującym zło, nie ułatwia rozstrzygnięcia, która wojna jest sprawiedliwa, a która ze sprawiedliwością nie ma nic wspólnego. Rozdźwięk ujawniany był przez wieki. Jezuiccy etycy w XVII wieku doszli do przekonania (rozważając kwestię wewnętrznego przekonania stron walczących), że obie strony konfliktu mogą toczyć wojnę sprawiedliwą, bo mogą być szczerze o tym przekonani. Ostania wojna z Irakiem wywołała z kolei dyskusję o zasadność etyczną wojny prewencyjnej (teoretycznie wojny obronnej), jako z natury wojny sprawiedliwej[11]. Należy, przeto zapamiętać, że kategorie przyjęte przez św. Augustyna nie miały na celu tworzenia politycznej semantyki, mającej na celu propagandowe uzasadnianie działań militarnych. Kryteria posiadają wymiar transcendentalny. O tym czy wojna jest sprawiedliwa czy niesprawiedliwa nie świadczy wewnętrzne przekonanie walczącego, wojna obronna, czy wynik wojny, a ocena ludzkiego działania dokonana przez samego Boga. To najważniejszy element augustiańskiej koncepcji wojny sprawiedliwej. W XIII wieku św. Tomasz z Akwinu sprecyzował niektóre aspekty pojęcia wojny sprawiedliwej, opierając się na wcześniejszych przemyśleniach św. Augustyna[12]. Uderzającym jest przyjęcie przez Doktora Anielskiego poglądu, że ludzki osąd warunków pozwala na poznanie charakteru wojny. Zdaniem autora Sumy wojna jest sprawiedliwą, jeśli jest ogłoszona przez prawowitą władzę książęcą pozostającą w łączności z papieżem, jeśli sprawa prowadząca do konfliktu zbrojnego jest słuszna, tzn. obiektywnie zasługuje na krwawą rozprawę oraz istnieje uczciwy zamiar uniknięcia większego zła lub poparcia dobra. Te trzy elementy (autorytet, przyczyna, intencja) wyodrębnione przez św. Tomasza pozostały warunkiem traktowania wojny jako sprawiedliwej według klasycznego prawa wojennego teoretycznie do dziś. Władza ponosi odpowiedzialność duchową za wywołanie wojny niesprawiedliwej, a wszelkie grzechy tym spowodowane, jak napisze kilkaset lat później św. Alfons Ligouri, obciążają duszę decydującego o wojnie. Akwinata był bezwzględny, stwierdzając w jednoznaczny sposób, że ludzka ocena działań politycznych jest skomplikowana i powierzchowna, a wojna wywołana przez prawowitą władzę posiadającą słuszne powody może nie być wojną sprawiedliwą z powodu złego zamiaru. Godziwa intencja prowadzenia wojny jest najtrudniejszym elementem oceny charakteru wojny, ponieważ dążenie do pokoju i zaprowadzenia sprawiedliwości deklarują zawsze obie strony konfliktu. Ojciec Józef Maria Bocheński OP w zarysie etyki wojskowej określa prawość intencji w kategoriach słuszności podmiotowej, tzn., kiedy władza polityczna i żołnierze nie posiadają w sumieniu wątpliwości, że wojna jest słuszna a celem wojny jest wyłącznie uzyskanie należnych praw dla państwa. Wyłączna kompetencja określania słuszności wojny spoczywająca na rządzących, zwalnia walczących żołnierzy z etycznych wątpliwości o ile nie otrzymują rozkazów w oczywisty i łatwy sposób ocenianych, jako moralnie złe. Dla nich praktycznie każda legalnie rozpoczęta wojna posiada słuszność etyczną, dopóki wypełniając rozkazy pozostają wierni podstawowym zasadom moralnym. „…żołnierz niemal zawsze idzie w bój z czystym sumieniem. Nawet gdyby wojna była niesłuszna, odpowiedzialność ponoszą za nią rządzący – dopóki sprawa nie jest oczywista żołnierz ma nie tylko prawo, ale i obowiązek słuchać i bić się”[13]. Kierunek wytknięty przez św. Tomasza z Akwinu posiada spore grono zwolenników do dziś i stanowi podporę etyczną klasycznego prawa wojennego. Mimo zmian, jakie nastąpiły w sposobie wojowania, rozwoju techniki wojskowej i wysublimowania wrogości (propaganda), wyznaczniki etyczne nie uległy zmianie. W czasie wojny z Irakiem katoliccy tradycjonaliści, przeciwnicy wojennej polityki prezydenta George’a W. Busha w obszernej krytycznej pracy przywoływali również pojęcie wojny sprawiedliwej, przypominając dziesięć zasad wojny sprawiedliwej opracowanych w latach 20 XX wieku przez wybitnego etyka o. Franziskusa Stratmanna OP[14]. Warto przyjrzeć się bliżej koncepcji dominikańskiego teologa, która jest sumą przemyśleń św. Augustyna, św. Tomasza z Akwinu i o. Francisco de Vitoria OP. Aby wojna mogła zostać uznaną za sprawiedliwą musi istnieć obiektywnie godziwa przyczyna konfliktu. Wina, która usprawiedliwia wywołanie wojny. Nie ma względem tego wątpliwości w sytuacji, kiedy istnieje całkowita niesprawiedliwość po jednej, i tylko jednej stronie konfliktu. Aby ten punkt został spełniony nie wystarczy spór o sprawy materialne, wina moralna musi być czytelna i musi znajdować się tylko po jednej ze stron wojujących. Musi ponadto istnieć także wśród innych państw powszechna świadomość tej winy i niesprawiedliwości. Po wojnę, jako instrument polityki państwa wolno sięgnąć dopiero wtedy, gdy zawiodły wszystkie inne środki polityczne. Nie na tym jednak koniec kategorycznych stwierdzeń katolickich etyków. Godziwa przyczyna nie wystarcza, aby uznać wojnę za uzasadnioną. Kolejnym elementem jest dobra intencja. Wojna musi posiadać prawą intencję jej zakończenia i uniknięcia po wojnie większego zła. Godziwą intencję katoliccy etycy rozpatrują na kilku płaszczyznach – prowadzenia wojny, stosunku do wroga, państw postronnych i własnych poddanych/obywateli. Aby intencję nazwać dobrą, musi u decydującego się na rozpętanie wojny istnieć niezachwiane przekonanie, że słuszna sprawa zatryumfuje. Tryumf słusznej sprawy nie oznacza jednak upokorzenia wroga, skazania go na zagładę biologiczną lub zastosowania innych środków, które spowodują rozprzestrzenienie się jakiegokolwiek zła. Wina i kara muszą być proporcjonalne. Kara przekraczająca winę jest niesprawiedliwością i nie może być akceptowana, z czym zwycięzcy zazwyczaj mają największy problem. Ponadto, w trakcie wojny walczących obowiązują moralne nakazy. Wojna musi być prawidłowo prowadzona z zachowaniem etycznych środków, wyrastających z zasady sprawiedliwości i miłości. Rządzący musi brać pod uwagę, że wywołując wojnę bierze na swe sumienie odpowiedzialność za życie i śmierć każdego swego poddanego/obywatela. Ale nie tylko! Ta odpowiedzialność zostaje rozciągnięta również na każdego wrogiego żołnierza lub cywila znajdującego się w mocy własnych sił zbrojnych. Zabicie jeńca hańbi nie tylko żołnierza dokonującego tego czynu, ale moralnie obciąża decydującego o wojnie. I warto tu mocno podkreślić, że nie obowiązuje w tym wypadku prosto rozumiane prawo wzajemności, pozwalające na dokonanie z jeńcami lub cywilami wroga tego samego, czego dokonywała wroga armia. W przeciwnym przypadku jakiż byłby sens moralny rozróżnienia wojny sprawiedliwej od niesprawiedliwej? Ostatnim elementem godziwej intencji jest stosunek walczących do innych państw. U prowadzącego wojnę sprawiedliwą istnieje silna wola uniknięcia wciągnięcia do konfliktu państw trzecich, ale również chęć ochrony społeczności chrześcijańskiej przed wojną. Ostatnim elementem rozważanym przez o. Stratmanna jest kwestia właściwego autorytetu, mającego prawo decydować o wojnie. Autorytetem tym jest „władza akceptująca prawo Boże”, która dopełniła obowiązku zgodnego z prawem wypowiedzenia wojny. Analizując poglądy o Franziskusa Stratmanna OP można odnieść wrażenie, że z ludzkiego punktu widzenia nie jest możliwa jednoznacznie pewna i obiektywna ocena żadnego konfliktu zbrojnego, jako wojny sprawiedliwej. O ile można rozpoznać godziwą przyczynę konfliktu i nie mieć wątpliwości względem właściwego autorytetu władzy politycznej decydującej o wojnie, intencja stron walczących najczęściej jest znana tylko Bogu. Ocena natury ludzkiej i dzisiejsza rola propagandy politycznej zmusza nas do daleko idącej ostrożności wobec deklaracji stron walczących, które zawsze przedstawiają swoje intencje, jako czyste i pozbawione wątpliwości moralnych. Trzeba pamiętać, że klasyfikacja moralna wojen nie została stworzona na potrzeby uzasadniania czyjeś racji stanu. Decyzję o wojnie podejmuje rządzący, który po rozpatrzeniu moralnych za i przeciw, może być obiektywnie przekonany o tym, że wojna przez niego rozpoczęta jest wojną sprawiedliwą. Istnieje tylko jedna instancja weryfikująca to przekonanie, a jest nią Bóg. Mimo dokonanej w XV-XVI wieku sekularyzacji pojęcia, nie naruszono sięgających antyku fundamentów. Myśliciele renesansu, w dalszym ciągu przekonani byli, że na skutek zranienia natury ludzkiej nie ma sposobu na wyeliminowanie wojny z życia ludzi. Stanowiła dla nich nieznośną konieczność życiową. Drugim nienaruszonym elementem dawnej konstrukcji było doprowadzone do skrajności przekonanie, że suwerenna władza świecka jest jedyną instancją posiadającą pełne prawo do stosowania takiego narzędzia w relacjach z innymi państwami. Dla Machiavellego interes państwa (a więc obywateli-poddanych) każe sięgać rządzącemu po to narzędzie polityczne. A jeśli służy ono zbiorowości, jest tym samym godziwe[15]. Zdanie to podzielali również św. Tomasz More i Andrzej Frycz Modrzewski, zgadzając się również z Florentczykiem w tym, że „racją stanu” nie jest kaprys władzy, uleganie namiętnościom poddanych, a realizacja długofalowych i rzeczywistych interesów politycznych Res Publicae[16]. Wojną godziwą, zatem stała się wszelka wojna sankcjonowana przez państwo, o ile zgodna była z interesami państwa. Odebranie boskiej sankcji zjawisku wojny wystawiło rządzących na poważną pokusę ustawiania się w pozycji jedynych i nieomylnych arbitrów, której niechybnie musieli w pewnym momencie nadużyć. Dawne pojęcie znalazło się w niełasce wraz z Wojną Trzydziestoletnią. Nawet niektóre religijne (katolickie i protestanckie) uzasadnienia z tego okresu brzmią obco w zestawieniu z koncepcjami św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. Hiszpański jezuita ks. Louis de Molina stwierdza, że aby wojna była sprawiedliwą, wystarcza czasem „niesprawiedliwość materialna” przeciwnika, zaś aby ją rozpocząć władza nie potrzebuje obiektywnej winy wroga. Władza polityczna posiada zawsze prawo czynienia tego co niezbędne, kierując się wyłącznie zasadą sprawiedliwości, nawet jeśli doprowadzić to może do rozlewu krwi[17]… W ten sposób pojęcie zostało zredukowane do roli propagandowego uzasadnienia aspiracji politycznych władzy, a prawa intencja ograniczona do braku politycznych skrupułów. Pierwsze koncepcje nowego ducha powstały już w XVII wieku, ale ich efekty widoczne stały się dopiero w wojnach rewolucyjnych XIX wieku. Zrywały całkowicie z antyczno-średniowiecznym dziedzictwem, pozostając przy dawnej semantyce. Za modelowy przykład nowego spojrzenia może uchodzić najpopularniejszy od XVII do XIX stulecia teoretyk wojny, niderlandzki prawnik Hugo Grotius. Sukces jego dzieła „De iure belli ac pacis” rozprzestrzenił nowe poglądy we wszystkich zakątkach Europy, a echo ich jest widoczne choćby u Monteskiusza. Grotius przyjął, jako punkt wyjściowy swoich rozważań (za renesansowymi utopistami) założenie, iż wojna stanowi zło społeczne sprzeczne ze stanem natury opartym na pokoju. Jako, że wojna jest złem sprzecznym ze stanem natury rządzący posiada ograniczone prawo (polityczne, a nie moralne?) do dysponowania życiem swoich obywateli. Wypowiada wojnę i wzywa na nią poddanych/obywateli, ale aby wziąć w niej udział muszą być dostatecznie przekonani o jej słuszności[18]. Każdemu, bowiem z ich przysługuje prawo do odmowy, wynikające z umowy społecznej. Wszystkie znane wojny XX wieku od 1939 roku, rozpoczęły się od nagłej napaści, często połączonej ze złamaniem umów międzynarodowych… Według niderlandzkiego prawnika wojny dzielą się na sprawiedliwe i niesprawiedliwe tylko z ludzkiego, subiektywnego punktu widzenia. Niemożność jednoznacznego ustalenia w świetle prawa Bożego kwalifikacji wojny zmusza do przeniesienia jej na grunt prawa ludzkiego. To władza określa czy wojna jest godziwą w oparciu o trzy dopuszczalne powody, dla których władca może wszcząć sprawiedliwą wojnę: „Obrona tego, co jest nasze; dążenie do tego, co jest nam należne; ukaranie za zbrodnie”. Wojna jest w takim przypadku słuszna jedynie w razie obrony własności, w przypadku nie dotrzymania umowy i w sytuacji dążenia do ukarania wroga[19]. Autor „De iure belli ac pacis” twierdził, iż muszą być spełnione dwa wymogi, aby wojna mogła być uznana za sprawiedliwą: musi być wypowiedziana przez prawowitą władzę i w zgodzie z wymogami formalnymi – w związku, z czym obie wojujące strony mogą być przekonane o swojej uczciwości. O tym, kto sprawiedliwą wojnę prowadzi może decydować zdaniem Grotiusa wyłącznie międzynarodowy trybunał, składający się z przedstawicieli państw chrześcijańskich, mających taką władzę, scedowaną przez suwerennych monarchów. Kwestia słuszności moralnej konfliktu od tego momentu stała się domeną większości. W XIX wieku przekazano ją parlamentom, ale intencja pozostała ta sama. Grotiusowi zapewne przeświecały szlachetne ideały wyeliminowania wojny z życia ludzi i nastania ery wiecznego pokoju, jednak traktat stał się wstępem do ery wojen demokratycznych. Cechami charakterystycznymi nowej koncepcji wojny, charakterystycznej dla epoki po rewolucji francuskiej była wiara w dobrą naturę człowieka, z której wyrastało mocne przekonanie o dostępnej dla ludzkości budowie ładu politycznego całkowicie pozbawionego konfliktów zbrojnych i wrogości. Wojna stanowiła element sprzeczny ze stanem natury (burzyła porządek naturalny), dlatego należało ją wyeliminować wszelkimi dostępnymi środkami, paradoksalnie – nawet wojną. Zdaniem Woltera wojna jest efektem ciemnoty, zaślepienia i głupoty, zasługującej na utopienie w morzy krwi[20]. Dla wolterianina przygotowującego grunt pod rewolucję ks. Jeana Maury’ego „zbrodni wojny” można uniknąć tylko poprzez nastanie strachu przed wojną – wynalezienie śmiercionośnej broni, która spowoduje oświecenie ludzkości przez nieszczęście[21]. W nowej koncepcji wojną sprawiedliwą stała się wszelka wojna rozpoczynająca postępową erę ziemskiego pokoju. Clausewitz ostrzegał w I połowie XIX wieku przed filantropami, pragnącymi w imię dobrych intencji rozwijać teorię wojny w kierunku jej całkowitego zaniku. Jego zdaniem niechybnie zakończyć musiała się hekatombą[22].

Według Carla von Clausewitza, wojna odzwierciedla wszelkie zmiany zachodzące w obrębie politycznych idei. Jeśli prawdą jest ścisła współzależność polityki i wojny, to prowadzona wojna przybiera zawsze charakter polityki. „Im potężniejsza i większa staje się polityka, tym potężniejsza i większa będzie wojna, by w środku wznieść się na wyżyny swej absolutnej postaci” – ostrzegał Clausewitz[23]. Nastanie ery demokratycznej dało nieznane do tej pory możliwości intensyfikacji wojny i wydało na świat nowy rodzaj świeckiej „wojny sprawiedliwej” – „ostatnią wojnę dla ostatecznego pokoju”[24]. Opiera się ona na trzech przesłankach:

1. Przyczyny konfliktów zbrojnych nie wynikają z pesymistycznej oceny natury człowieka (teologicznej lub antropologicznej). Wojny nie stanowią również efektów realizacji celów politycznych przez rządzące elity. Ich przyczynami są nierozwiązane problemy społeczne i polityczne, takie jak: bieda, nierówności społeczne, dyskryminacja rasowa, nietolerancja, brak demokracji czy fundamentalizm. Ze względu na dobrą naturę człowieka, która wymaga przezwyciężenia tych problemów, istnieje możliwość wyeliminowania wojny z ludzkich rachub. Przyszły świat bez konfliktów zbrojnych osiągnięty zostanie przede wszystkim dzięki skutecznym zabiegom międzynarodowym – istnieniu międzynarodowych organizacji, ratyfikowanym układom międzypaństwowym, czy międzynarodowym interwencjom. Przekonanie to wyrasta z utopijnego przekonania, że międzynarodowe organizacje, konferencje rozbrojeniowe, czy interwencje pokojowe są przejawem tryumfu racjonalności, zdrowego rozsądku, humanitaryzmu i czystych intencji nad wąsko pojmowanym interesem politycznym. Często są jednak bezwzględną wojną prowadzoną pod przykrywką pokoju w imię swoich interesów politycznych, przy użyciu metod znacznie bardziej nikczemnych niż wojna[25].

2. Traktowanie wojny w oderwaniu od zasady polityczności. Życie wspólnoty politycznej rozpatrywane nie jest w kategoriach wróg-przyjaciel, czego skutkiem jest skrajna ideologizacja konfliktów zbrojnych i zacieranie granicy między wrogością polityczną a wrogością osobistą jednostek. Wszystkie cywilizacje antyczne basenu Morza Śródziemnego znały jasne rozgraniczenie pomiędzy wrogiem osobistym (u Hebrajczyków: lcjie; u Hellenów: exidos, u Rzymian: inimicus) a wrogiem publicznym (u Hebrajczyków: ailc; u Hellenów: polemos, u Rzymian: hostis), zagrażającym istnieniu wspólnoty. Między tymi pojęciami istniała czytelna różnica powodująca, że wróg publiczny nie był tożsamy z wrogiem osobistym poddanych/obywateli. Na tej znaczącej odmienności pojęć budowano etykę wojenną w ramach tradycyjnego pojęcia wojny sprawiedliwej od czasów antycznej Grecji po kres dawnych wojen widoczny w haśle: „Wojna pałacom, pokój chatom”. Carl Schmitt pisząc o wojnach demokratycznych wyjaśniał w następujący sposób niebezpieczeństwo tkwiące w tej tendencji: „Powszechnie uważa się (…), że taka wojna będzie „definitywnie ostatnią” w historii ludzkości. Z konieczności wojny takie są szczególnie brutalne i okrutne, chcąc, bowiem przekroczyć horyzont wyznaczony przez polityczność, trzeba zredukować wroga za pomocą moralnych lub innych kategorii i sprawić, by stał się nieludzkim monstrum, z którym nie tylko prowadzi się walkę, ale które należy za wszelką cenę unicestwić – wróg przestaje być wrogiem w ramach politycznego pojęcia”[26]. Przyczyny tego zjawiska są wielorakie i nie ograniczają się tylko do powierzchownie zaobserwowanego wpływu propagandy na społeczeństwo masowe. To wierzchołek góry lodowej. Przyczyny tkwią głęboko w ideologicznych pokładach demokratyzmu, pojmującego zbiorowość w kategoriach sumy jednostek, które stanowią jedyne realne byty społeczne. Jednostki mogą posiadać wyłącznie wroga osobistego, nie zaś publicznego, dopóki żyć będą w zsekularyzowanym i egalitarnym państwie. Dotychczasowe próby prowadzenia w XX wieku wojen gabinetowych, (jako akceptujących klasyczne pojęcie polityczności), z pominięciem agresywnej ideologizacji i mobilizacji mas, zostały skazane ostatecznie na klęskę.

3. Zjawisko wojny w swojej czystej postaci jest oficjalnie potępione i poddane międzynarodowej inkryminacji. Państwo decydujące się na rozwiązanie militarne konfliktu dokonuje „zbrodni” i skazuje się potępienie międzynarodowe, jako np. „państwo bandyckie”. Przyczyna tego stanu rzeczy tkwi nie tylko w rozpadzie klasycznego rozumienia suwerenności w demokratycznym państwie prawnym, ale w samej istocie tego państwa. Teoretyk prawa Carl Schmitt traktował powstałe na fundamencie filozofii oświeceniowej państwo, jako byt pozorny – państwo de nomine[27]. Przyczyną takiego przekonania było przyjęcie za podstawę poglądu św. Augustyna, który głosił, że państwem prawdziwym może być wyłącznie hierarchiczna zbiorowość opierająca się na sprawiedliwości i ładzie. Tylko takie państwo, zdaniem Arystotelesa, Cycerona, czy św. Augustyna, mogło budować ład wewnętrzny i pokój z innymi narodami, a zarazem prowadzić wojny cywilizowane według czytelnych reguł. Zdaniem Schmitta, w tradycyjnej koncepcji europejskiej państwo stanowi jedność polityczną, w której władzę sprawuje najsilniejszy podmiot polityczny, zdolny do neutralizacji istniejących przeciwieństw (monarcha, prezydent, dyktator). Takie państwo opiera się na opisanych przez Wilhelma Stapela czterech fundamentalnych prawach, świadczących o suwerenności – na prawie do wojny, prawie do egzekwowania przysięgi, prawie stosowania kary śmierci i prawie łaski[28]. Jednak prawa te zostały wprost zanegowane w świeckim, liberalnym państwie. Zjawisko wojny uległo kryminalizacji międzynarodowej (Pakt Brianda – Keloga, Protokół Litwinowa, Doktryna Stimsona), kara śmierci została uznana za barbarzyński przesąd i zniesiona, prawo łaski zastąpiono urzędniczym humanitaryzmem, a przysięgę zdegradowano do relatywnej umowy. Konsekwencje przyjęcia poglądu o zbrodniczości każdej wojny i zastosowania jej w dzisiejszym prawie międzynarodowym powoduje zanik klasycznego pojęcia neutralności (czy ktoś może pozostać neutralnym w obliczu zbrodni?), wzmaga absolutyzację wroga (uznanego, jako wyklętego zbrodniarza) oraz spowodowało całkowity zanik po 1918 roku prawnego wypowiadania wojny. Wszystkie znane wojny XX wieku od 1939 roku, rozpoczęły się od nagłej napaści, często połączonej ze złamaniem umów międzynarodowych… Porównanie klasycznego rozumienia wojny sprawiedliwej z dzisiejszymi „wojnami narodowowyzwoleńczymi”, „interwencjami pokojowymi”, „wojnami z terroryzmem” itp. skłania do pesymistycznych wniosków. Państwo de nomine nie posiada przewodniej władzy politycznej zdolnej do rozpatrywania wojny w kategoriach klasycznej wojny sprawiedliwej. Trudno również traktować poważnie dzisiejsze deklaracje zsekularyzowanych państw dotyczące respektowania Praw Bożych (preambuły konstytucyjne, przysięgi monarchów i prezydentów itp.), stanowiące jeden z elementów klasycznego pojmowania wojny sprawiedliwej. Czyni to praktycznie niemożliwym zastosowanie w ramach państwa dzisiejszego dawnej klasyfikacji wojen, a w niektórych przypadkach pozwala na podejrzliwe traktowanie intencji sięgania po rozstrzygnięcie militarne. Pomimo posługiwania się często tą samą lub zmodyfikowaną semantycznie terminologią wojny sprawiedliwej, w dzisiejszych państwach pod tym terminem kryje się zupełnie inna treść. Wyeliminowanie wojen z ludzkiej rzeczywistości jest niemożliwe. Żadna utopia „końca historii”, jako końca wojen nie nastąpi. Francuski poeta Pierre Albert-Birot twierdził, iż wojny są zjawiskiem nieuniknionym, ponieważ odzwierciedlają kosmogoniczny kontrast, istniejący od zarania świata.Pamiętając uwagę Clausewitza o związku pomiędzy wojną a polityką, powinniśmy starać się zredukować brutalność świeckich wojen o pokój poprzez powrót do klasycznych pojęć politycznych. Pomimo wielu wątpliwości moralnych pojęcie wojny sprawiedliwej jest nadal aktualne. Skonfrontowane z aktualnymi wyzwaniami dzisiejszej wojny i oczyszczone z politycznych naleciałości może na powrót stać się sprawnym narzędziem teoretycznego rozpatrywania konfliktów militarnych – oddzielania zbrojnych napaści i pełnych hipokryzji demokratycznych wojen o „wieczny pokój” od wojen prowadzonych w słusznej sprawie. Te ostatnie wszak zależą nie od kolejnych umów międzynarodowych czy humanitarnych haseł potępiających wojnę, ale od sumienia elit odpowiedzialnych za losy swoich państw.

Ryszard Mozgol

[1] gen. F. Uhle-Wettler, Die Gesichter des Mars. Gedanken zum Krieg in unserer Zeit. [w:] Criticon, nr 135/1993, ss. 20-24.

[2] P. Vidal-Naquet, Czarny łowca. Formy myśli i formy życia społecznego w świecie greckim. Warszawa 2003, s. 176-177.

[3] Zob. Pyth. X, 3-1; Olimp. II, 4-1; Pindar, Ody zwycięskie. Kraków 1987.

[4] R.K. Zawadzki, Wojny perskie. Studium nad poezja i epoką. Częstochowa 1997, s. 28-29.

[5] Zob. R. Mozgol, Teologia wojny. Biała Podlaska-Chorzów 2008, s. 17-18.

[6] Cyceron, O państwie. Kęty 1998, III, 23.

[7] Zob. u Arystotelesa rolę znaczenie wojny: Arystoteles, Polityka. [w:] Arystoteles, Dzieła wszystkie. T. I. Warszawa 2003, s. 163, 182-183.

[8] św. Augustyn, O Państwie Bożym. T. I. Warszawa 2003, ks. IV, 3.

[9] św. Augustyn, O Państwie Bożym. T. II. Warszawa 2003, ks. XIX, 27.

[10] św. Augustyn, O Państwie Bożym. T. I. Warszawa 2003, ks. IV, 6.

[11] ks. J. C. Iscara, Just war. Catholic Doctrine and some Modern Problems. [w:] Angelus, nr 8/2002, ss. 2-16; ks. J. C. Iscara, Might is not Right. Why “Preventive War”is Immoral. [w:] Angelus, nr 5/2003, ss. 26-30.

[12] Zob. św. Tomasz z Akwinu, Suma Teologiczna. T. XVI. Miłość. Londyn 1967. Zagad. 40, art. 1.

[13] o. J.M. Bocheński OP, De Virtuti Militari. Zarys etyki wojskowej. Kraków 1993, s. 14.

[14] o. F. Stratmann OP, Just-War Doctrine: The Methaphysical and Moral Problem. [w:] Neo-Conned! Just War Principles. A Condemnation of War in Iraq. Vienna. Virginia 2005, s. 387-417.

[15] M. Howard, Wojna w dziejach Europy. Wrocław 1990, s. 49.

[16] Zob. T. More, Utopia. Warszawa 2001, s. 177-178; A. Frycz Modrzewski, O wojnie. III, 2. [w:] Wybór pism. Wrocław 1977.

[17] G. Minois, Kościół i wojna. Od czasów Biblii do ery atomowej. Warszawa 1998, s. 250.

[18] G. Minois, Kościół i wojna. Od czasów Biblii do ery atomowej. Warszawa 1998, s. 266-267.

[19] D.J. Bederman, Reception of the Classical Tradition in International Law: Grotius De Iure Belli ac Pacis. [w:] Emory International Law Review, nr 10/1996.

[20] Zob. Wolter, Mikromegas. [w:] Wolter, Powiastki filozoficzne. Warszawa 2009, s. 167-168.

[21] Zob. G. Minois, Kościół i wojna. Od czasów Biblii do ery atomowej. Warszawa 1998, s. 345-346.

[22] C. von Clausewitz, O naturze wojny. Warszawa 2006, s. 24.

[23] C. von Clausewitz, O wojnie. Lublin 1995, s. 764.

[24] Zob. T. Gabiś, Demokratyczne wojny totalne. [w:] Stańczyk, nr 3/1994, ss. 32-58.

[25] Wilhelm Stapel podsumowywał te przekonanie w szkicu „Chrześcijański mąż stanu”: „Duch wojowniczości zamienia się po sekularyzacji w ducha adwokackiego. (…) W miejsce cielesnej odwagi przychodzi ideologiczna agresywność, w miejsce broni niszczącej ciało przychodzą zatruwające ducha: dyskusja, polemika i propaganda. Bitwa zamienia się w „negocjacje”, pole bitewne w salę konferencyjną. Te konferencje adwokatów, które, choć ich celem jest osiągnięcie politycznych profitów, z oszukańczym wyrachowaniem organizuje się pod znakiem „porozumienia”, (co jest skrajnym przejawem podłości i obłudy), na płaszczyźnie moralnej są niczym innym jak wojną. Ale, podczas gdy o wyniku bitwy rozstrzygał sąd Boży, a nie racjonalność walczących, to o wyniku „walki ideologicznej” rozstrzyga sąd ludzi, dlatego wynik ów zależy od stopnia sekularyzacji, a więc od sprytu, obłudy i braku skrupułów”. W. Stapel, Chrześcijański mąż stanu. [w:] Rewolucja konserwatywna w Niemczech 1918-1933. Oprac. W. Kunicki. Poznań 1999, s. 422-423

[26] C. Schmitt, Pojęcie polityczności. [w:] Teologia polityczna i inne pisma. Kraków 2000, s. 207–208.

[27] P. Kaczorowski, My i oni. Państwo, jako jedność polityczna. Filozofia polityczna Karola Schmitta w okresie republiki weimarskiej. Warszawa 1998.

[28] W. Stapel, Chrześcijański mąż stanu. [w:] Rewolucja konserwatywna w Niemczech 1918-1933. Oprac. W. Kunicki. Poznań 1999, s. 396 n.

Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) – www.bibula.com – na podstawie materiałów autorskich

http://www.bibula.com/?p=40210

Rosyjskiemu wojownikowi Piękne wezwanie rosyjskiego duchownego do Rosjan. Nie jestem wierzący, ale z nutką zazdrości patrzę na wskrzeszanie rosyjskiego ducha walki przez prawosławną Cerkiew. Strach pomyśleć, jaka byłaby reakcja żydowskich mediów, a może nawet i okupacyjnej władzy, gdyby analogiczna sytuacja miała miejsce np. w Kościele Katolickim w Polsce. Admin [Stop Syjonizmowi]

Źródło: www.3rm.info/11239-russkomu-voinu.html

Z języka rosyjskiego tłumaczył R.X

Wy-wojownicy Rosji! Wy-obrońcy Rosji! Rosja to Boża Cerkiew. Wy jesteście obrońcami Bożej Cerkwi. Bóg nie potrzebuje Waszej pomocy. Bóg sam w zupełności mocen jest obronić swoją Cerkiew. Ale Bóg obdarzył Was zaszczytem obrony swojej Cerkwi przed jej wrogami. Wróg Rosji to wróg Cerkwi i wróg Boga. Wojownik Rosji jest wojownikiem Cerkwi, jest wojownikiem Boga. Rosyjski wojownik, oficer lub żołnierz, nie są tym samym, co żołnierze innych krajów, którzy bronią interesów jakichś tam ludzi i jest im wszystko jedno, jaki rozkaz będą musieli wypełnić, najważniejsze, że za wypełnienie zadania będą mieli zapłacone. A śmierć dla tych żołnierzy oznacza utratę wszystkiego i koniec. Rosyjski wojownik wypełnia rozkazy Rosji, broni interesów Cerkwi Bożej, posłuszny jest tylko woli Boga. Rosyjski wojownik broni sprawiedliwości, broni prawdy i nigdy ulegle i niewolniczo nie zegnie karku by wypełniać rozkazy wiarołomne, nieodpowiadające sprawiedliwości, przeciwne prawdzie i jego honorowi, honorowi rosyjskiego wojownika. Ponieważ wojownik, czy to generał, oficer czy żołnierz, to nie raby czyjeś, ale dzieci Rosji, dzieci Cerkwi, dzieci Boga. Jeśli rosyjski wojownik podejrzewa, że rozkaz zwierzchnictwa szkodzi Rosji, to nie będzie go wykonywał, nawet, jeśli będą grozili mu śmiercią. Rosyjski wojownik nigdy nie będzie strzelał do bezbronnego i nie będzie prześladował patriotów, ponieważ to psia sprawa brać udział w nagonce nakazanej przez psiarczyków. Ale żeby być wojownikiem rosyjskim, nieodzowna jest świadomość, kto jest wrogiem Rosji, kto nienawidzi Cerkwi Bożej, kto zwalcza Boga i kto i jak szkodzi narodowi rosyjskiemu. Zewnętrzni wrogowie przygotowują agresję, przygotowują zniszczenie narodu. Wrogowie wewnętrzni przeprowadzają to zniszczenie. To jest przyczyna demoralizowania i deprawacji dzieci, agresji przeciwko młodzieży, okaleczania zdrowia dziecięcego specjalnie dla tego celu opracowanymi programami szkolnymi, niszczenia gospodarki, duchowego zabijania Cerkwi (odstępowanie od dogmatów, ekumenizm, itd.), rozkładu armii, itd. Rosyjski wojownik nie obawia się śmierci, ponieważ jest chrześcijaninem. On wie, że jest wojownikiem i gotów jest swoje życie ziemskie, przemijające, poświęcić za swój naród i Ojczyznę, ponieważ rosyjski wojownik to chrześcijanin, dla którego „życie to Chrystus a śmierć to zwycięstwo”. Rosyjski wojownik oszczędza swoje życie, bowiem wie, że on jest sercem Rosji a za nim jest bezbronny naród, który pokłada w nim nadzieję i modli się za niego…jest nadzieją dzieci, dziewcząt i rodziców. I dlatego rosyjski wojownik wszędzie gdzie może w obronie nadstawi swoją głowę i piersią swą bronić będzie. Ponieważ zaciągnął dług wobec swego narodu. I jeśli nie walczy za swój naród, to, kto za niego jego dług spłaci? Kto za niego obroni jego naród? Rosyjski wojownik oszczędza swoje życie dla swojego narodu i nie rozporządza nim według własnych zachcianek. Rosyjski wojownik zawsze pozostaje wojownikiem, a jeśli zabraknie mu możliwości prowadzenia walki z zewnętrznym wrogiem narodu, to będzie walczył z wrogiem wewnętrznym, ze zboczeńcami, dewiantami, z deprawatorami dzieci, z zabójcami, z grabieżcami i łupieżcami, z przestępcami, z porywaczami dzieci. Rosyjski wojownik dopóki stoi na nogach, będzie walczył i nigdy się nie sprzeda, nie przejdzie w stan spoczynku, nie strzeli sobie w głowę… On jest wojownikiem i powinien walczyć i zginąć w boju za naród, za Cerkiew, za Bożą chwałę. Rosyjski wojownik i na narach, i w więzieniu, jest wojownikiem i będzie walczył duchowo modlitwą za naród, tak jak Ilja Muromiec, który póki mógł to dzierżył miecz w ręku a później zamknął się w monasterze i walczył duchowo. Pamiętaj wojowniku Rosji, kim jesteś! Doskonal się w sztuce wojennej jak tylko możesz i na ile jesteś zdolny. Niechaj twa ręka będzie mocna, oko bystre a umysł jasny, oświecony Bożą prawdą. Nie niszcz siebie paleniem tytoniu, alkoholem, narkotykami, rozpustą. Nie masz prawa! Jesteś rosyjskim wojownikiem! Doskonal się także duchowo, albowiem jesteś Rosjaninem, bądź z tego dumny, że jesteś rosyjskim wojownikiem! Jesteś współbratem Wojska Anielskiego, jesteś pomocnikiem Chrystusa! Jesteś Rosjaninem! Wszyscy Rosjanie to wojownicy. Jeśli będziesz prowadzić się po chrześcijańsku sumiennie, czysto, przed oczami Boga, jeśli twoja mowa z bratem będzie przyjacielska, życzliwa, pełna powagi, wolna od obłudy, arogancji, od kłamstwa, od sprośności, od rozdrażnienia, od despotyzmu, od tchórzostwa i innego plugastwa, jeśli będzie szczera, prosta, rosyjska, to Bóg będzie cię wspierał. Ileż to było działaczy i ruchów, stawiających sobie za cel obronę Rosji, ale zachowujących się „nie po rosyjsku”, o sprośnej mowie, przeklinających, nadużywających alkoholu, cudzołożących nierzadko, prowadzących się nieskromnie, nie po chrześcijańsku, niewielu z nich przestrzegających dziesięciu przykazań. Ci natomiast, którzy je przestrzegali to albo ginęli zwyczajnie nierozsądnie z powodu omyłki, albo zamartwiali się tym, że ich zmaganie już w tych czasach nie ma żadnej wartości dla Rosji. Oto, co przydarza się i czeka tych, którzy nie w pełni są Rosjanami. Wojowniku Rosji! Bądź chrześcijaninem! Tak staniesz się Rosjaninem. Rosyjski wojownik jest niezwyciężony i jest znakomity. Chrześcijanin to nie ten, który tylko żegna się, tak i wojownik to nie ten, który nosi tylko mundur. Chrześcijanin to ten, kto żyje po chrześcijańsku. Rosjanin to ten, kto jest chrześcijaninem. Rosyjski wojownik to ten, który żyje po rosyjsku, po chrześcijańsku. Wojowniku! Jeśli pragniesz być niezwyciężonym i znakomitym i zawsze spełniać zlecone zadania, bądź Rosjaninem! Rosyjski wojowniku, oficerowie i żołnierze! Wróg samo serce Rosji zagrabił… Wilki, drapieżcy, grasują w Cerkwi… Gdzie Wy jesteście?Czy dzieci, starcy i kobiety mają wychodzić na bój?! To Wy jesteście nadzieją Rosji! Pop A.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Od Maruchy do admina Stop Syjonizmowi: A może jednak warto wierzyć? Nie każdemu łaska wiary dana jest w sposób naturalny, przyrodzony. Ale mądrzy ludzie mówią, iż można ją nabyć. Postępować tak, jakby się wierzyło. A wówczas – nie od razu – przyjdzie ona do człowieka sama.

Rodzina MONSANTO: żydowscy właściciele, handlarze niewolników

MONSANTO Family Were Jewish Slave Dealers And Owners

http://www.rense.com/general76/ssje.htm

Przekład: Boromir

Oto kilka interesujących historii dotyczących MONSANTO:

Żydowska rodzina Monsanto z Luizjany włączając w to Benjamina, Izaaka, Manuela, Eleanorę, Gracia i Jakuba. Robili częste zakupy czarnych niewolników wliczając w to dwunastu w 1785 roku, trzynastu, a następnie trzydziestu jeden w 1787 i osiemdziesięciu w 1768 roku. W 1794 Benjamin sprzedał czarną kobietę „Babet” Francowi Cardelowi. Manuel sprzedał dwie murzynki z Gwinei nazywane „Polidor” i „Lucy” Jamesowi Saundersowi za 850 dolarów w srebrze. Jako jednostki byli oni właścicielami Afrykanów których nazwali „Quetelle”, „Valentin”, „Baptiste”, „Prince”, „Princess”, „Cezar”, „Dolly”, „Jen”, „Fanchonet”, „Rozetta” „Mamy”, „Sofia” i wiele innych. Isaac wielokrotnie zastawiał pod hipotekę czterech z nich, gdy wpadał w kłopoty finansowe. Benjamin Monsanto z Natchez, Mississippi sfinalizował co najmniej 6 umów sprzedaży swoich niewolników, które mogły mieć miejsce po jego śmierci. Gracia zapisał dziewięciu Afrykanów swoim krewnych w swoim testamencie z 1790. Eleanora również posiadała czarnych niewolników. Manuel Jacob Monsanto sfinalizował co najmniej 12 umów sprzedaży niewolników między 1787 i 1789 w Natchez i Nowym Orleanie w Louizjanie.1135 „Jego rodzina składa się z niego samego i siedmiu Negro (murzynów).” Później, „Jakub Monsanto”, syn Izaaka Rodrigues Monsanto, jeden z pierwszych znanych Żydów osiadłych w Nowym Orleanie, właściciel kilkuset hektarowych plantacji w Manchac, zakochał się w swojej niewolnic Mamy lub Maimi William. Ich córka Sophia, wyrosła na piękną quadroon” (Osoba, która jest mieszanką 1/8 czarnego i 7/8 białego). [Wg. innych danych quadroon oznacza mieszankę 1/4 czarnego i 3/4 białego - admin]

Fragment jednej z wielu umów Benjamina dotyczących niewolników:

„By było to wiadome, wszystkim którzy się zjawią, że ja Benjamin Monsanto chcę naprawdę i skutecznie sprzedać Henry Manadu czarną dziewuchę o nazwie” Judy „, w wieku osiemnastu lat, pochodzącą z Gwinei, za kwotę całkowitą czterysta dolarów w miesiącu styczniu, w roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym pierwszym, z płaceniem odsetek w wysokości dziesięciu procent nim nie zostanie spłacone 250 dolarów; jak rzekłem czarna dziewucha jest i pozostanie pod hipoteką do czasu dokonania całkowitego spłacenia; czymże uznaję się za w pełni zadowolonego i usatysfakcjonowanego, niniejszym rezygnując z zarzutu „non numerata pecunia”, oszustwa lub innych podobnych; przyznając formalne takie same potwierdzenie na rachunku. Na co chciałbym zwrócić uwagę, zrzekam się wszelkich praw, tytułu, posiadania i roszczeń , i do nazywania niewolnikiem, prawa z których wszystkie mogę przenieść i przekazać osobie zwanej kupującym i jego następcom prawnym, które mają być, jak jego własne, z możliwością ich zatrzymania, a gdy będą w pełni opłacone, z prawem sprzedaży, wymiany lub wykorzystania w inny sposób, prawa te przyznane na znak prawdziwej transakcji, bez konieczności innych dowodów własności, z których kupujący zostaje zwolniony, zobowiązuję się do utrzymania ważności obecnej sprzedaży w pełnej formie i prawie na korzyść wyżej kupującego, przyznając prawo Jego Królewskiej Mości by zmusić mnie do działania tak samo jak w przypadku wyroków już tam określonych, wyrzekając się wszelkich praw, praw i przywilejów na moją korzyść w ogóle. Sporządzono i wykonano, w obecności świadków, na stanowisku Natchez, dnia dziewiętnastego miesiąca lutego roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiąt …. ”

Benjamin Monsanto, sprzedał ziemię i „dom mieszkalny, sklep, i dwa inne budynki, za które w formie płatności otrzymałem Murzyna, o nazwie” Nat „; do mej pełnej satysfakcji.” W umowie z 1792 roku, Benjamin zastawił swoich czarnych niewolników:

„Wyrażam chęć podjęcia pożyczki hipotecznej na trzech niewolników należących do mnie, a mianowicie Eugene Louis, lat dwadzieścia cztery, Senegal jest narodowością pierwszego, a drugiego Kongo i Kobieta Negro(czarna) nazywana Adelajda, lat dwadzieścia osiem, również narodowości Kongijskiej, którzy zwani są niewolnikami. Gwarantuje, że są wolni od hipoteki lub innych obciążeń, przedstawiając na dowód certyfikat z urzędu kredytów hipotecznych, obiecuję, że nie będą sprzedani ani w inny sposób wykluczeni z użytku w okresie trwania tej pożyczki… „ Żydzi znani jako sprzedawcy, właściciele, spedytorzy lub zwolennicy handlu niewolnikami i niewolnictwa Czarnych obywateli Afryki na początku historii Nowego Jorku:

Issack Asher, Jacob Barsimson, Joseph Bueno, Solomon Myers Cohen, Jacob Fonseca, Aberham Franckfort, Jacob Franks, Daniel Gomez, David Gomez, Isaac Gomez, Lewis Gomez, Mordecai Gomez, Rebekah Gomez, Ephraim Hart, Judah Hays, Harmon Hendricks, Uriah Hendricks, Uriah Hyam, Abraham Isaacs, Joshua Isaacs, Samuel Jacobs, Benjamin S. Judah, Cary Judah, Elizabeth Judah, Arthur Levy, Eleazar Levy, Hayman Levy, Isaac H. Levy, Jacob Levy, Joseph Israel Levy, Joshua Levy, Moses Levy, Uriah Phillips Levy, Isaac R. Marques, Moses Michaels, (E)Manuel Myers, Seixas Nathan, Simon Nathan, Rodrigo Pacheco, David Pardo, Isaac Pinheiro, Rachel Pinto, Morris Jacob, Raphall Abraham Sarzedas, Moses Seixas, Solomon Simpson, Nathan Simson, Simja De Torres, Benjamin Wolf, Alexander Zuntz

Aby dowiedzieć się więcej o żydowskich handlarzach i właścicielach niewolników wejdź na: http://www.blacksandjews.com/FS.Jewish.Slaveowners.htm

Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Podobny temat poruszaliśmy już w gajówce w artykule:

http://marucha.wordpress.com/2009/04/30/monsanto-wyzywienie-swiata-w-rekach-handlarzy-niewolnikow/

Czym zajmuje się Monsanto – zob. np.:

http://marucha.wordpress.com/2009/04/29/gmo-genetically-modified-organism/

http://marucha.wordpress.com/2009/05/13/bawelna-z-monsanto/

http://marucha.wordpress.com/2011/03/21/monsanto-w-natarciu/

Admin.

Rocznica śmierci I. Paderewskiego

Rocznica śmierci wybitnego Polaka, Ignacego Paderewskiego, minęła już tydzień temu. Ale lepiej późno, niż wcale… – admin.

Dzisiaj znany jest przede wszystkim jako światowej sławy pianista i kompozytor, a chociaż początkowo podręczniki historii przedstawiały go jako głównego uczestnika konferencji pokojowej w Wersalu (I. J. Paderewski i jeszcze jeden Polak), to zdarza się, że nawet osoby lepiej zorientowane umniejszają jego rolę w tamtym okresie. A przecież nie ograniczał się tylko do dawania koncertów. Był ideowym przywódcą Polonii Amerykańskiej, a jego działaniom zawdzięczamy m. in. oświadczenie prezydenta Wilsona w Senacie z 22 stycznia 1917 r. w sprawie „zjednoczenia niepodlełej i autonomicznej Polski”. Prowadził szeroko zakrojoną działalność dyplomatyczną na rzecz Polski, zakładał komitety pomocy Polakom, a każdy występ był dla niego okazją do propagowania idei niepodległości Polski. Nic dziwnego, że musiał spotkać się z wrogością jej przeciwników… A najciekawsze informacje na ten temat znajdujemy w prasie.

Łódzka gazeta „Rozwój” informowała w marcu 1914 r.:

„Z Ameryki Północnej donoszą, że żydzi tamtejsi organizują całą akcyę przeciwko polakom w odwet za ruch ekonomiczny w kraju naszym. Rozpoczęli tu akt zemsty od wystąpień przeciw Ignacemu Paderewskiemu. Zasypywano go w czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych listami anonimowymi z pogróżkami, wyrokami i t. p. W miejscach, gdzie miał koncertować, rozpowszechniano między innemi odezwę następującą:

„Czy dacie pieniądze, by pomódz mordować niewinne kobiety i bezbronnych starców? Więc trzymajcie się zdala od koncertów Paderewskiego. Oto co Paderewski zrobił z pieniędzmi, jakie zarobił w Stanach Zjednoczonych:

Paderewski dał 20,000 dolarów, by założyć gazetę „Dwa grosze”, wydawaną nie w innym celu, jak żeby agitować za zabijaniem żydów w Rosyi. Hojny dar Paderewskiego uczynił agitacyę tę skuteczną i dziś wszędzie w Rosyi niepocieszone kobiety płaczą za zarzezanymi dziećmi, mężąmi i ojcami. Czy znowu pomożecie Paderewskiemu złożyć 20,000 dolarów na mord? San Francisko jest wielkim amatorem muzyki, ale wyżej stawia ludzkość i nie pomoże do rzezi niewinnych. Trzymajcie się zdala od koncertów Paderewskiego. Z uszanowaniem Postępowy klub żydowski. Pisma polskie, wychodzące w Ameryce zapowiadają dalszy ciąg tej kampanii. Ważnym w niej momentem ma być wielki wiec protestujący w Nowym Jorku, gdzie mieszka 300,000 żydów, pochodzących z Królestwa Polskiego. Pisma wzywają też polaków amerykańskich do obrony:

„Nie będzie zapewne zbrodni, którejby rodakom naszym w Królestwie nie przypisali – a wszystko to zacznie publikować prasa tutejsza, zaś biedny robotnik polski, już dziś poniewierany i pomiatany, podany będzie w większą jeszcze nienawiść. Akcya ta bez odpowiedzi z naszej strony pozostawiona być nie może. Trudno nam wprawdzie mierzyć wpływ nasz z wpływem żydów – ciężko będzie na każdą ich napaść dać w tej samej gazecie odpowiedź, ale przecież nie zawojowali oni jeszcze całej prasy tutejszej – i musimy znaleźć jaki sposób, aby przeciwko oszczerstwom tym, obecnie na bardzo szeroką skalę uplanowanym, zaprotestować”. (nr 51, s. 2)

I pomyśleć, że jeszcze tak niedawno, bo w styczniu tego roku, ten sam „Rozwój” informował o „manii prześladowczej Paderewskiego”, „który znajduje się chwilowo na tournee artystycznem w Ameryce” i oświadczył, że „jest prześladowany przez anarchistów”. Prześladowania okazały się całkiem realne, chociaż zapewne skuteczniej działało przemilczanie roli Paderewskiego – nie bez powodu dzisiaj mówi się o nim głównie jako o pianiście i kompozytorze…

http://www.jednodniowka.pl (tamże ciekawe komentarze internautów).

Gdyby nie Unia, to byśmy krówki pasali? Gośćmi emitowanych 2.07. br. TVN-owskich „Faktów po faktach” byli Monika Richardson – nieco zapomniana dziś gwiazdeczka znana z euro propagandowej agitki zatytułowanej „Europa da się lubić” oraz do niedawna jeden z liderów Młodzieży Wszechpolskiej – Krzysztof Bosak. Tematem rozmowy było przejęcie przez Polskę prezydencji w UE. Przed rozpoczęciem dyskusji wyemitowany został „eurosceptyczny spot” skompilowany z wybranych (dosyć tendencyjnie) wystąpień liderów obozu przeciwników akcesji, sprzed referendum w 2003 r. Rozmowa od początku ustawiona była w ten sposób, aby wykazać totalną klęskę głoszonych wówczas przez przeciwników akcesji poglądów. Prowadząca program redaktor cytowała obszernie ustępy z broszur i ulotek sygnowanych przez LPR, starając się zapędzić byłego posła w przysłowiowy „kozi róg”. Padały pytania w rodzaju: gdzie ten wykup polskiego majątku? gdzie ośmiomilionowe bezrobocie? gdzie wieszczone podwyżki cen? gdzie utrata niepodległości? Prowadzącej wiernie sekundowała M. Richardson. Całość sprawiała wrażenie, jakby obie panie spotkały się na ploteczkach przy kawie, próbując przy tej okazji „obsmarować” „czarnego luda” polityki reprezentowanego akurat przez K. Bosaka. Gwiazda programu „Europa da się lubić” (programu, który za publiczne pieniądze, za główny cel postawił sobie „zmianę negatywnego stereotypu Niemca”, promując w tej roli fajtłapowatego aktora z popularnej telenoweli), pomimo że lawirowała między udawaną pobłażliwością, a źle skrojoną ironią okazywaną adwersarzowi, wypadła jednak w swojej roli nie jako „ekspert” od zagadnień europejskich, ale jak przysłowiowa „słodka idiotka”. Z jej ust nie schodziły sformułowania i wyświechtane frazesy w rodzaju: „bycie dziś eurosceptykiem to wstyd i obciach”, „Polskę spotkał ogromny sukces” (to o objęciu prezydencji), „mamy ogromny dług wobec Europy i musimy go teraz spłacać” i standardowe: „dzięki akcesji możemy jeździć po Europie”. Kluczowym zaś argumentem miał być fakt, że rodzice „za komuny czekali 17 lat na telefon, było wówczas szaro i ponuro”,… a dziś są wszyscy szczęśliwi i jest kolorowo – chciałoby się dopowiedzieć. Bosak zbijał te i tym podobne mądrości rzetelną wiedzą, przytaczając fakty, wykazując się przy tym dużą znajomością problematyki europejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem spraw ekonomii i finansów. Tłumaczył, dlaczego obecny kryzys finansowy najbardziej uderza w kraje strefy euro i z jakich powodów nie należy się śpieszyć z przystąpieniem do niej. Wyjaśniał, że nie wszystkie argumenty obozu eurosceptycznego się sprawdziły, ale nikt przecież nie zaprzeczy, że Polska przystępując do UE części swojej suwerenności faktycznie się wyzbyła, a ceny, choć nie w przewidywanym tempie, ale jednak wzrosły. Bezrobocie nie jest faktycznie takie jak zakładano, ale nie jest też powodem do zadowolenia drenaż i masowy niemal wyjazd młodych z kraju, (z których może mniej niż połowa deklaruje powrót). Sceptycznie odnosił się również do „medialnego zachwytu” z polskiej prezydencji, podkreślając, że jest ona raczej wynikiem standardowych procedur panujących w UE, niż rzeczywistym „polskim sukcesem”. Chciałoby się sparafrazować słynne zdanie Mieczysław Rakowskiego ze spotkania ze stoczniowcami w 1983: „Gdyby nie system, to byście krówki pasali”. P. Richardson zbyła jednak wszystko mętnym wywodem o Bosaku biegającym w „brunatnej koszuli”, który, miast uczyć się języków, planował „czystki etniczne”, po czym wraz z prowadzącą skupiły się z zapałem na temacie ślubu księcia Monako i „pupie Pippy Middleton”… Maciej Motas

http://mercurius.myslpolska.pl

OGRANICZONA SUWERENNOŚĆ „Grecy muszą być przygotowani, że cudzoziemcy będą pomagali im decydować, jak radzić sobie z prywatyzacją” – powiedział Jean-Claude Juncker w wywiadzie dla „Focus”. „Suwerenności Greków będzie znacznie ograniczona” – dodał!

http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,9884472,Juncker__Grecy_powinni_byc_gotowi_na_miedzynarodowa.html

W końcu ktoś z „możnych” tego świata wyartykułował otwarcie, o co chodzi. Kiedyś na Kubę ZSRR też wysyłał „doradców”. Z Papandreu III Komitet Centralny Unii Europejskiej już chyba uzgodnił szczegóły „zaproszenia”. Jest tylko jeden szkopuł. Otóż jesienią 2013 roku w Grecji znowu mają się odbyć wybory. Na Kubie ich nie przewidywano. Sądząc po tym, co się w Grecji dzieje już dziś, trzeba będzie wysłać do Aten czołgi dla ochrony „doradców” przed greckimi wyborcami. Komunizm w postaci sprzed 1989 roku zbankrutował finansowo, – bo zbankrutować musiał. Jak mówi Czarek Kaźmierczak – Prezes ZPP – komunizm obaliła matematyka. Teraz matematyka obala euro. Niedługo będzie można je podtrzymywać tylko tak, jak bracia Castro podtrzymują komunizm na Kubie. Inaczej się po prostu nie da. Policzmy, jakie musiałoby być tempo wzrostu gospodarczego Grecji, żeby mogła ona obsługiwać na bieżąco swoje zadłużenie? I odpowiedzmy na pytanie, czy takie tempo wzrostu gospodarczego jest możliwe? A co z zadłużeniem Portugalii, Hiszpanii czy Włoch? A dług Francji i Niemiec? Bankructwa nie były wadą kapitalizmu - przed którą miał nas chronić komunizm. Były jego zaletą. Po pierwsze powodowały alokację zasobów - co pomagało gospodarce, a po drugie pomagały często samym bankrutom, czego najlepszym przykładem jest Andrew Carnegie. Dajmy szansę i Grekom i sobie. Albo czekajmy gdzie i kiedy Jean-Claude Juncker wyśle kolejnych „doradców”. Ale najbardziej zdumiewa mnie to, że Juncker mówi, to, co mówi, a „postępowa” opinia publiczna przyjmuje to ze stoickim spokojem. Gwiazdowski

Nie zarobimy na Euro 2012 Nasza siła to dziś totalny bezrefleksyjny optymizm, brak realizmu w ocenie kosztów i tępienie krytyków, którzy psują dobry nastrój. Obowiązuje w naszym kraju zasada „niech żyje bal, bo to bal jest nad bale, drugi raz nie zaproszą nas wcale”, bo mamy prezydencję w UE od 1 lipca - i druga zasada: „niech się wali, niech się pali, my będziemy w piłkę grali (i na nią morze forsy wydawali)". W rytmie totalnej balangi, kraju dostatniego i powszechnej szczęśliwości przygotowujemy się na kolejną wielką galę po prezydencji unijnej pod tytułem Euro 2012. Nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków z doświadczeń innych krajów-organizatorów wielkich imprez sportowych, w tym tych piłkarskich, które mają już wielką fiestę za sobą, a dziś jedynie wielki ból głowy. Nikt nie chce słuchać o skali zagrożeń w harmonogramie przygotowań do polskiego Euro 2012 i możliwej kompromitacji. Mówi o tym dobitnie aktualny raport NIK o kondycji państwa polskiego AD 2010. A powinien to być zimny prysznic przed Euro 2012. My na razie spokojnie „puszczamy bączki i sztuczne ognie”, a cała Polska tańczy i śpiewa z radości - na razie z powodu naszej prezydencji w UE i trochę już akonto piłkarskiej imprezy w przyszłym roku. Nasi decydenci zaczadzeni optymizmem i kolejnymi „sukcesami” zapominają o zdrowym rozsądku i biznesowej kalkulacji. Ci, którzy zachowali resztki przyzwoitości i krytycyzmu, a właściwie realizmu, są oskarżani o defetyzm i szkodzenie wizerunkowi Polski. Nadal podtrzymywana jest teza, choćby ostatnio w sprawozdaniu ministra sportu w Sejmie, że polskie Euro 2012 to wielki skok cywilizacyjny, wielkie święto całego narodu, które zakończy się pełnym sukcesem rządu. A przecież 14 ważnych, strategicznych odcinków dróg na Euro 2012 na pewno nie będzie gotowych, nikt nie dojedzie autostradą z Niemiec do Lwowa przez nasz kraj, 7 odcinków autostrad jest bez szans na ukończenie, nie mówiąc już o drogach lokalnych czy dogorywającej kolei. Stadiony są pełne niedoróbek, a ich koszty gwałtownie rosną, na niektóre z nich wkroczyło CBA, bo brakuje faktur na dziesiątki milionów złotych. W Portugalii przed Euro 2004 i Grecji przed olimpiadą w 2004 r. też panowała całkowita euforia. Zbyt optymistycznie szacowano dochody i wydatki piłkarskich turystów, nie doszacowano kosztów i skutków zadłużenia. Rzeczywistość okazała się wręcz ponura, a nawet niebezpieczna dla finansów publicznych. Portugalia wydała 4 mld euro, z tego ok. 1,1 mld euro na stadiony i obiekty sportowe Euro 2004, z których dziś tylko trzy z dziesięciu wybudowanych są przydatne, resztę trzeba zburzyć lub zamknąć. Tyle, że portugalskie stadiony kosztowały średnio 30–40 mln euro, a nasze będą kosztować średnio 150–200 mln euro (nasza wizytówka, czyli Stadion Narodowy ok. 2 mld zł, czyli blisko 500 mln euro, będzie, więc jednym z najdroższych stadionów na świecie). Austria i Szwajcaria wydały na swoje Euro 2008 blisko 800 mln euro, choć łącznie zarobiły zaledwie 415 mln euro. Tylko Niemcom udało się na Mundialu 2006 zarobić 3 mld euro, ale Mundial to nie Euro. Tak naprawdę na Euro zarabia tylko UEFA (w Austrii i Szwajcarii 1,3 mld euro). My wydamy na organizację Euro 2012 od 85 do 100 mld zł, czyli ok. 20 mld euro - będzie to najdroższa impreza sportowa w Europie. Grecja wydała na Olimpiadę ok. 10–12 mld euro i do dziś nie może się pozbierać. Wielka Brytania chce wydać na olimpiadę ok. 10 mld euro i zamierza ciąć wydatki z powodu kryzysu. Na kibicach zarobimy nie więcej niż 200–250 mln euro, polskie miasta organizatorzy muszą zapożyczyć się na jakieś 20 mld zł. Euro 2012 to nie będzie inwestycja, która się zwróci. Wiedzą coś o tym w RPA (organizator ostatnich mistrzostw świata w piłce nożnej), bujamy, więc jak zwykle w obłokach. Większość rodaków liczyła, że dzięki Euro 2012 będziemy mieli autostrady przez cały kraj, szybką kolej, lotniska w każdym województwie. Jednak kraje, które organizowały wielkie imprezy sportowe, zadłużając się ponad miarę i potrzebę, popadły w gigantyczne kłopoty i stoją na granicy bankructwa. Grecja i Portugalia powinny być dla nas przestrogą. Euro trwa krótko, długi spłaca się latami. Hiszpańska piłka nożna ma dziś blisko 4 mld euro długów, a 20 klubów Primera Division jest zagrożonych bankructwem, w tym słynna FC Barcelona, która ma ok. 400 mln euro długów. Lepiej, więc nie bądźmy drugą Barceloną. Janusz Szewczak

04 lipca 2011 "Chcemy prawa w państwie prawa" - taki był napis na transparencie podczas manifestacji przedsiębiorców z Nową Prawicą przeciw niszczeniu przez ZUS - prywatnych przedsiębiorców. Ciekawe hasło..? Jeśli mamy państwo prawa - to, po co nam domagać się poszanowania prawa. Jeśli nie mamy - to mamy państwo bezprawia. Bo można byłoby chcieć państwa prawa w państwie bezprawia. Ale w demokratycznym państwie prawa, prawa być nie może, bo dzisiaj jedno, a jutro inne. Demokracja nie ma wiele wspólnego z państwem prawa.. W zależności od ilości głosów, które padną na nowo przegłosowane prawo. Nawet jak przegłosują - to potem interpretują. I tak jest bałagan - i tak! W demokracji obowiązuje bałagan prawny i decyduje ilość prawa, która nigdy nie przerodzi się, w jakość.. Tak jak twierdził… Marks. Jak może ilość w czymkolwiek przejść, w jakość? W jakoś - to być może. Większa ilość prawa determinuje większą niesprawiedliwość. Ale najważniejsza jest demokracja. Żeby była.. No i jest! Właśnie w Warszawie przegłosowali demokratycznie kolejny podatek: podatek śmieciowy, zwany przez urzędników - opłatą śmieciową. Urzędnicy zbiorą pieniądze z podatku, i potem będą decydować, które firmy będą te śmiecie zbierać. Będzie korupcja i uznaniowość. Bo nie może być tak, żeby firmy śmieciowe samodzielnie na rynku świadczyły usługi dotyczące wywozu śmieci w systemie wolnej konkurencji? Bez udziału urzędników magistratu..? Przynajmniej nie braliby łapówek - o tę wartość będzie tańsza usługa. A tak? Ceny wzrosną, bo pośrednikiem zostaną dodatkowo urzędnicy.. A z czego do tej pory finansowali odśmieciowianie miasta? Przecież też z podatków.. To będzie jeszcze jeden.. Pani Hanna Gronkiewicz- Waltz wie jak zadłużać i podnosić podatki. Tak jak cała ta Platforma Obywatelska.. „Liberałowie”- mać! Ale będzie trochę śmiechu w lipcu, bo w kalendarzu postępowca jest wiele ciekawych ”świąt”. Od razu zaczęli pierwszego lipca - Dniem Psa. Bo pies jest przyjacielem człowieka, szczególnie te psy, które zagryzają dzieci. I te, które atakują od czasu do czasu człowieka.. Jak pani posłance Joannie Senyszyn z Sojuszu Lewicy Demokratycznej i posłance Joannie Musze z Platformy Obywatelskiej, startującej ponownie do Sejmu z Lublina z list Platformy Obywatelskiej z pozycji nr 2 - uda się odwiązać psy z łańcuchów - to pogryzień będzie więcej. Raczej ten dzień powinien nazywać się Dniem Pogryzionych przez Psy Spuszczone z Łańcuchów.. Zaraz po tym dniu będzie Światowy Dzień Architektury, a po nim- Światowy Dzień UFO, czyli 2 lipca. Ile muszą socjaliści zadać sobie trudu, żeby o tych wszystkich „świętach” pamiętać i żeby przygotowywać pieniądze, żeby móc je zorganizować.? Nasze pieniądze. Wczoraj w Warszawie wylądowało UFO.. UFO - podobny namiot z atrakcjami wewnątrz. Chodzi o to, żeby igrzyska trwały nieskończenie a lud był pieszczony emocjonalnie i odrywany od spraw ważnych- załatwianych w ciszy.. 4 Lipca - Dzień Pogromu Kieleckiego. Że nie była to prowokacja NKWD i UB powiązana z planami Człowieka ze Stali, tylko zemsta polskiego motłochu nad kieleckimi Żydami.. Pasuje jak ulał do „polskiego antysemityzmu”, chociaż mamy najwięcej drzewek Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.. Potem Światowy Dzień Pocałunku - nie ma jeszcze Światowego Dnia Stosunku Seksualnego im. Strauss- Khana, szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, którego głównym celem jest zadłużanie całych narodów.. Światowy Dzień Dumy Gejowskiej.. To coś dla” Tęczowego Ryśka”, czyli Ryszarda Kalisza z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, bardzo dobre określenie, a jeszcze lepsze wymyślił „ człowiek o zszarganych nerwach”, pan Stefan Niesiołowski, najemnik polityczny - określił posła określeniem ”pornograficzny grubas”(???). Ale pan Ryszard Kalisz jest dumny na Platformie Obywatelskiej Gejów Tęczowych, wystarczy popatrzeć na niego podczas Parady Miłości, jaki jest dumny i zadowolony, że nareszcie może pokazać światu swoje skłonności seksualne.. Jaki roześmiany? I nie boi się, że stoi tyłem do tęczowych.. Ma do nich pełne zaufanie.! A jaki feministyczny, tak przynajmniej mówi, ale po owocach ich poznacie.. Ile nerwów kosztowało go zepchnięcie pani Katarzyny Piekarskiej z pierwszego miejsca listy Sojuszu Lewicy Demokratycznej w Warszawie. Co prawda krzywda jej się nie stanie, bo będzie miała jedynkę z okręgu podwarszawskiego?. „Tu jedynka, tu jedynka”- chciałoby się przypomnieć.. Okazał się agresywnym” męskim szowinistą”.. Żeby tak potraktować kobietę? Merdia zaraz straszyły, że jak nie będzie miał „jedynki” w Warszawie” Tęczowy Rysiek”- to będą rozmowy z Platformą Obywatelską.. I tam dostanie odpowiednie miejsce, żeby znowu wszedł do Sejmu i budował świat według skompromitowanych recept Lewicy.. Budował go w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich, budował go w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i buduje go w Sojuszu Lewicy Demokratycznej.. Teraz przyszłość knuje przeciw nam- pośród dzikich, zwanych tęczowymi.. Następnie Lewica międzynarodowa obchodzić będzie Światowy Dzień Ludności(???) O co w tym „święcie” chodzi? Że jest ludność?- no jest.. No i co z tego? Może chodzi o to, że gdyby nie było ludności na świecie, to nie miałby, kto spełniać roli niewolników pracujących na tę całą międzynarodową biurokrację wymyślającą te idiotyczne” święta”, żeby odciągnąć uwagę od prawdziwych świąt- świąt chrześcijańskich.. Bo takich świat, w kalendarzu postępowca- nie ma. Będzie jeszcze Międzynarodowy Dzień Niszczenia Broni(???), chyba raczej produkcji i konstruowania – nowej.. Ale niszczenia? Chyba, że coś już nadaje się na złom, no to wtedy trzeba tę broń komuś sprzedać, żeby on zapłacił, a potem wyrzucił na złom.. Można było połączyć to „ święto” z Rocznicą Rewolucji Francuskiej, przy okazji zrobić happening, gdzie jakobini ówcześni ścinają Króla Ludwika XVI i Marię Antoninę i topią we krwi Francję, zatruwając na przykład studnie w Wandei w imię „ wolności, równości, braterstwa, albo śmierci”. No i pokazać przy pomocy happeningu, jak topiono w Sekwanie księży, zakonnice, czy arystokratów.. I grano w piłkę na ulicach głowami ściętych, wyciągano z nich wnętrzności... Naprawdę byłaby niezła zabawa.. Może młode pokolenie uświadomiłoby sobie, że żyjemy w popłuczynach Rewolucji Francuskiej, opartej na zbrodniach i krwi.. Może radośniej obchodziłoby się Dzień bez Telefonu Komórkowego, tak jak Dzień bez Samochodu, ale za to z Dniem z Rowerem.. I ścieżką rowerową.. Tym bardziej, że rowery mają coraz większe ustawowe przywileje. Będzie więcej wypadków z udziałem rowerów, aż do zakazania jazdy samochodem. Żeby te nie przejeżdżały rowerów. Cywilizowany świat przesiada się na samochody, na przykład Chińczycy, a Europejczycy przesiadają się na rowery... Zmuszani różnymi przepisami.. I napiętnowani, że jeżdżą samochodami.. Potem już tylko Międzynarodowy Dzień Prac Domowych, Święto Odrodzenia Polski i Dzień Policjanta- i jesteśmy blisko końca realizacji Kalendarza Postępowca.. Nic tylko „ świętować”, szczególnie ‘święto” policjanta drogowego.. Niech nas ścigają jeszcze skuteczniej, jeszcze skuteczniej chowają się za krzakami, i jeszcze bardziej należy rozbudować tajną policję drogową i obywatelską.. Żeby odzwyczaić jak najwięcej kierowców od jeżdżenia samochodem.. I można połączyć Dzień Policjanta z Dniem Pracownika Skarbowego. Bo na pewno policjant drogowy spełnia funkcję fiskalną w demokratycznym państwie prawa. Będzie jeszcze Międzynarodowy Dzień Administratora Sieci Komputerowej i Dzień Bezpiecznego Kierowcy.. Wkrótce będzie chyba nowe „święto”- Dzień Słuchobusów.. To takie autobusy jeżdżące po Polsce, gdzie można sobie” za darmo” zbadać słuch.. Jeżdżą już mammobusy. Można uruchomić” za darmo”: dentystobusy, wzrokobusy, katarobusy, stopobusy, nerwobusy, włosobusy, łysobusy, ginekolobusy oraz ruchome domy publiczne.. Wszystko ”za darmo” i przy wesołej muzyczce.. I żeby się te wszystkie autobusy nie pozderzały pomiędzy sobą.. I czy to nie jest demokratyczne państwo kabaretowe? Gdzie wszystko przewracane jest do góry nogami? Bo nie może to wszystko działać w układzie rynkowym, tylko władza musi to wszystko nam organizować od góry, przy wielkim marnotrawstwie biurokratycznym? Wszyscy będą się badać na wszystko i najlepiej obowiązkowo.. A od tyłu – przepraszam gejów i lesbijki- władza będzie nas rabować z pieniędzy.. W państwie Lewa- nie może być Prawa.. I odwrotnie! Lewy do Prawego.. Lewy - to lewy, na boku, poza, w bałaganie.. Prawy - to prawy, jasny, prosty i uczciwy.. Ale jak być Prawym w państwie Lewa? To wielka sztuka, tym bardziej, że wszyscy jesteśmy podejrzani….Jak to w państwie Lewa. Prawidłowo hasło na transparencie powinno brzmieć: „Chcemy prawa w państwie lewa”, albo: „Nie chcemy państwa lewa”.. Nieprawdaż? WJR

Jak PSL niemieckich chłopów przed polskimi broni Europejskie PSL broni Niemców i Francuzów bardziej, niż oni sami się bronią.

1. Sprawozdanie stenograficzne z posiedzenia Sejmu RP 28 czerwca 2011 roku, debata nad priorytetami polskiej prezydencji. W imieniu Klubu PSL przemawia przewodniczący Komisji do Spraw Unii Europejskiej poseł Stanisław Rakoczy i mówi tak: "...Proszę państwa, nie chcę tutaj wchodzić w buty ministra Sawickiego, ale pamiętajmy o tym, że to nie jest tak, że można coś wynegocjować dla siebie kosztem innych, bo to jest zaprzeczenie idei solidarnej Europy. Dzisiaj trzeba mówić o nowej polityce rolnej, a nie o wyrównaniu dopłat, bowiem tego się po prostu nie da wprowadzić pod dyskusję, bo to by oznaczało, że trzeba zabrać Francuzom, Belgom, Niemcom, po to, żeby nam zwiększyć..."

2. Czapki z głów - tak przemawia prawdziwy Europejczyk! Nie można negocjować dla siebie kosztem innym, bo to zaprzecza solidarności europejskiej! W imię tej solidarności europejskiej musi dalej pozostać tak, że bogatszy rolnik niemiecki ma dostawać dwa razy więcej pieniędzy w przeliczeniu na hektar niż biedniejszy rolnik polski. W imię solidarności europejskiej polski rolnik nadal musi byc dyskryminowany. W imię solidarności europejskiej do 2020 roku na nierówności dopłat stracimy ponad 180 miliardów złotych - a cóż tam pieniądze wobec idei! Przecież nie można tego zmienić, bo trzeba by zabrać Niemcom, Belgom czy Francuzom, żeby dodać Polakom, a to przecież nie przystoi. Odjęcie czegokolwiek Niemcom i dodanie Polakom jest tak nieeuropejskie, że w głowie Europejczyka z PSL to się nie mieści.

3. Europejskie PSL broni Niemców i Francuzów przed Polakami bardziej, niż oni sami się bronią. Francuzi czy Niemcy w Europarlamencie wcale nie mówią - nam nie można zabrać. Niemcy nawet przedstawiają propozycje, żeby im zabrać 300 milionów euro rocznie i dodać tym, którzy mają najmniej, ale europosłowie z nowych krajów nie zgadzają się z tym i żądają pełnej równości. - Pisaliście na sztandarach rewolucji - wolność, równość braterstwo! - mówię do posłów francuskich. Wolność jest, to teraz dajcie równość, bo bez równości to i braterstwa nie będzie! A Francuzi w zakłopotaniu opuszczają głowy, no, bo co maja powiedzieć, skoro równość powinna być, a jej nie ma. A tu taka pomocna dłoń z polskiego Sejmu wyciąga się do nich - przecież nie można wam zabrać, żeby nam dodać, bo to sprzeczne jest z ideałami solidarnej Europy. Już tam poszły odpowiednie depesze dyplomatyczne do paru europejskich stolic - spokojnie z tymi dopłatami, trzymamy się swego, bo Polacy wyrównania dopłat nie chcą. Nie można przecież nam zabrać, żeby im dodać.

4. Przemówienie Rakoczego wpisuje się w szerszy kontekst "europejskości" PSL-u, a zwłaszcza działań ministra Sawickiego, który wspaniałomyślnie zrezygnował już w marcu br. z walki o wprowadzenie stawki jednolitej dopłat bezpośrednich (ang, flat rate), która to stawka była praktycznie jedynym sposobem na rzeczywiste wyrównanie dopłat bezpośrednich. Według mojej koncepcji, którą forsowałem w Europarlamencie, 60 procent wszystkich płatności powinni być dzielone równo, w jednakowej kwocie na hektar, a pozostałe 40 procent powinno być wypłacane w zróżnicowanej wysokości, zależnej od warunków gospodarowania. Ta propozycja miała szansę przejść, ale po marcowej kapitulacji Sawickiego sprawa stała się beznadziejna. W Parlamencie nie sposób, bowiem uzyskać dla swojego kraju ani centa więcej niż chce rząd. A polski rząd zachowuje się tak, jakby niczego dla rolników nie potrzebował. Bo sprawy rolne prowadzi PSL, dla którego żądanie wyrównania dopłat kłóci się z ideą solidarnej Europy. Tośmy sobie Europejczyków wychowali!

5. Jarosław Kaczyński mówił swego czasu o polityce zgiętych karków. To, co powiedział w Sejmie poseł Rakoczy wskazuje, że PSL ma karki zgięte w pałąk. Janusz Wojciechowski

Our boys in Warsaw Czego najważniejsze kraje Europy tak naprawdę oczekują od polskiej prezydencji? Można odpowiedzieć: świętego spokoju – pisze publicysta „Rzeczpospolitej” Pierwszy efekt prezydencji Donalda Tuska przyszedł nadspodziewanie szybko. Platformie udało się zjednoczyć wszystkie trzy główne partie opozycji. Zgodnym głosem przestrzegają one dziś przed próbami wykorzystania przez PO prezydencji unijnej do lansowania rządu Tuska w kampanii wyborczej.

W lustrze obcych Gdy na sali sejmowej prezydent Bronisław Komorowski w obliczu polskiej prezydencji apelował do opozycji o zgodę w sprawach dla Polski najważniejszych, skonsternowani liderzy SLD dowiedzieli się o cofnięciu zgody dyrekcji warszawskich Łazienek na konferencję prasową Sojuszu, która miała być przeciwwagą dla sejmowej uroczystości. Show lewicy miał przypomnieć, że to Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller wprowadzali Polaków do Unii Europejskiej. Chodziło też o to, aby w subtelny sposób zaproponować Platformie możliwość skorzystania z europejskiego doświadczenia postkomunistów. Okazji nie było. Jak twierdzi rzecznik SLD, najpierw dość szczerze im oświadczono, że na czas prezydencji Łazienki nie będą udostępniane partiom politycznym, a potem pojawiła się wersja oficjalna o planowanym w tym samym czasie koncercie szopenowskim? Co charakterystyczne, większość mediów przyjęła bez większego powątpiewania tezę Sojuszu, że decyzja dyrekcji parku była skutkiem nacisków Platformy. Istotnie, PO ciężko zapracowała na wizerunek ugrupowania, które sięga – by użyć rosyjskiego określenia – po „administracionnyje resursy", czyli korzysta z administracji, aby dać opozycji po nosie. Incydent z Łazienkami był wyjątkowo bolesny dla Aleksandra Kwaśniewskiego, który dotąd o takich kopniakach w kostkę ze strony władzy mógł słyszeć jedynie ze skarg PiS. Były prezydent już w czasie wizyty Baracka Obamy w Polsce przeżył boleśnie pominięcie go na liście twórców polskiej demokracji zaproszonych do Pałacu Prezydenckiego. Teraz poczuł się tak upokorzony, że publicznie narzekał na próby „wygumkowania lewicy". Jarosław Kaczyński zaś w opublikowanym w dniu rozpoczęcia prezydencji wywiadzie dla portalu Rebelya.pl wyraził obawę, że Platforma w czasie prezydencji będzie reklamować się „przeglądaniem się w lustrze stworzonym przez obcych" – a więc szczycąc się pochwałami zachodnich mediów i polityków. Kaczyński wątpi, czy „takie lustro będzie miarodajne", skoro „słaby rząd Tuska jest wygodny dla innych państw" i „nawet słaba prezydencja może być opisywana przez zagranicznych komentatorów bardzo entuzjastycznie". Na koniec Paweł Poncyljusz, wiceszef PJN, przestrzegł w sobotę PO przed sprowadzaniem prezydencji do parady spotkań liderów PO ze światowymi przywódcami pod wyborczym hasłem „patrzcie, jacy jesteśmy ważni".

Myślenie pozytywne Czy Platforma może się dziwić, że opozycja nie zachłysnęła się sejmową fetą z górnolotnymi przemówieniami Bronisława Komorowskiego, Grzegorza Schetyny i Bogdana Borusewicza? Zapowiedź mających się odbyć w czasie prezydencji 350 spotkań dyplomatycznych i odwiedzin Polski przez 30 tys. członków najrozmaitszych delegacji brzmi jak grafik dla spin doktorów Platformy, którzy zasypywać mogą Polaków wizerunkiem roześmianego Tuska w roli kumpla europejskich tuzów. Wszystko to, jako wyborczy element wizerunku luzackiej, uśmiechniętej Polski, którą jakże łatwo będzie kontrastować z ponurakami z opozycji – tej z lewej i z prawej. O takiej linii propagandowej świadczy wybór Kuby Wojewódzkiego do roli kumpla Platformy, któremu oddano we władanie koncert otwierający prezydencję. To pierwszy kampanijny ukłon ku elektoratowi nastolatków. A że prawicę wybór akurat Wojewódzkiego irytuje – bardzo dobrze. Niech wiedzą, kto tu rządzi. Dobrą próbką propagandowego lansowania przez obóz rządowy pozytywnego myślenia (z kopaniem opozycji w tle) jest strona internetowa „Polska ma sens", reklamowana na Twitterze przez rzecznika rządu Pawła Grasia i rzecznika prezydencji Konrada Niklewicza. Witryna ta wystartowała 1 czerwca, a firmuje ją fundacja, której „darczyńcami, sponsorami, patronami" (bez wyjaśniania, kto ma, jaką rolę) są zarówno prywatne firmy, jak i np. Ministerstwo Kultury czy kojarzone z Platformą Europejskie Centrum Solidarności. Na europejskiej arenie Tusk powtórzy chwyty znane z konwencji PO w Ergo Arenie, gdzie pokazywał, że jest sympatycznym swojakiem Portal deklaruje, że „pragnie skupić wokół siebie mądry entuzjazm ludzi twórczo zmieniających świat na lepsze, pielęgnuje myślenie pozytywne". A jednak w ciągu miesiąca istnienia tej strony grupa jej autorów więcej serca wkładała w ataki na opozycję. Jerzy Skoczylas uderzył za niewystarczająco entuzjastyczne reakcje na rozpoczęcie prezydencji, Jarosław Makowski ogłosił, że „PiS jest jak zdarta płyta", a Krzysztof Burnetko martwił się, czy ojciec Rydzyk znów nie zaszkodzi. Tak wygląda pozytywna, uśmiechnięta twarz lansowana przez rzeczników Grasia i Niklewicza. Warto przy tej okazji przypomnieć sobie skumulowaną kampanię prezydencką i parlamentarną z 2005 roku. Wtedy to rywalizujące ze sobą PO i PiS dawały do zrozumienia na początku roku, że pragną wspólnej koalicji po wyborach i że zrobią wszystko, aby przedwyborcze starcie ich zbytnio nie podzieliło. Ale logika kampanii jest taka, że pokusa zdystansowania rywala wygrywa z politycznym rozsądkiem. Tak samo może być z kuluarowymi obietnicami polityków rządowych, że Platforma nie „przegnie" z wykorzystywaniem prezydencji we własnym partyjnym interesie.

Kraj jednej partii Dziś politycy PO zaklinają też związkowców z „Solidarności", by nie zepsuli wizerunku Polski zbyt gwałtownymi wystąpieniami na jesieni. Wzywają również opozycję do konsensusu wokół prezydencji. Jednak wcześniej Donald Tusk nie znalazł czasu na spotkanie z liderami opozycji i wymianę opinii na temat priorytetów naszego przewodnictwa w UE. Platforma broni się twierdzeniem, że PiS nie przywiązywał wagi do polskiej prezydencji. To prawda, ale takie stanowisko Prawa i Sprawiedliwości to skutek tego, iż PO od dawna traktuje politykę zagraniczną, jako swoją wyłączną własność i używa jej, jako oręża w konflikcie polsko-polskim. Kto dziś jeszcze pamięta, jaką wagę nadawano Radzie Bezpieczeństwa Narodowego? Gdy Komorowski, jako p.o. Prezydenta zapraszał na pierwsze jej spotkania, platformersi z oburzeniem odrzucali oskarżenia, że jest to gra pod publiczkę. Krytykowano Jarosława Kaczyńskiego za lekceważenie tych narad. A jednak nie minął rok prezydentury Komorowskiego i o spotkaniach RBN omawiających ważne, aktualne polityczne tematy słuch zaginął. Ostatnia tego typu rzeczywiście znacząca narada odbyła się przed wizytą Dmitrija Miedwiediewa. Widać, że Platforma coraz lepiej czuje się w sytuacji „kraju jednej partii". W trakcie sejmowych jatek członkowie rządu z trybuny pouczają wręcz opozycję, że powinna „nauczyć się kochać Polskę". Przy tym trudno zrozumieć, jakie konkretnie sprawy polski rząd będzie podejmował w czasie prezydencji. Tusk chętnie sięga po entuzjastyczne deklaracje o Polsce, jako rezerwuarze optymizmu, którego tak potrzeba Europie targanej lękami przed ogólnym kryzysem. Najwyraźniej na forum europejskim powtórzy chwyty znane z konwencji Platformy w Ergo Arenie, gdzie pokazywał, że jest swojakiem, i demonstrował naiwną wiarę w Europę. Kolejny punkt, z którego bardzo dumny jest polski rząd, to wrześniowa konferencja w sprawie polityki wschodniej Unii. Ale to już trochę czerstwa bułeczka – przez ostatnie półtora roku nie odnotowaliśmy specjalnych sukcesów w przekonywaniu wschodnich sąsiadów do opcji proeuropejskiej. Owszem, udało się popchnąć nieco Mołdaiwę ku Unii, ale już prozachodnie gesty prezydenta Wiktora Janukowycza nigdy nie zamieniły się w jakiś zdecydowany kurs. Nawet bardzo życzliwy rządowi Tuska niemiecki politolog Cornelius Ochmann wskazuje, że to ciągłe zaklinanie hasła unijnej polityki wschodniej nieco mija się z duchem czasu.

Miniaturowe sukcesy Można przewidywać, że – równolegle do prób reanimacji polityki wschodniej Unii – nasza dyplomacja będzie się starała wykazać jakimiś inicjatywami w rejonie Morza Śródziemnego. Choć pewnie nie będzie to łatwe, po tym, gdy Polska uchyliła się od militarnego udziału w operacji libijskiej. Niemcy, które ostentacyjnie przyjęły rolę patrona polskiej prezydencji (wystarczy wspomnieć wspólne spotkanie rządów RP i RFN tuż przed inauguracją), starannie rozróżniają theatrum polityki od praxis. Tam, gdzie decydują się losy kontynentu, nie decydują kraje sprawujące aktualnie przewodnictwo, ale spotkania w cztery oczy kanclerza Niemiec z prezydentem Francji. Tak było w listopadzie zeszłego roku, gdy na molo w Deauville Angela Merkel i Nicolas Sarkozy zadecydowali o stworzeniu eurogrupy z rygorystyczną polityką dyscypliny finansowej i o dalszej pomocy dla Grecji. Wtedy Tusk uznał, że musi zareagować stanowczo. Na szczycie w Brukseli dał publicznie wyraz rozdrażnieniu, iż tak ważnych ustaleń dokonano za plecami 25 krajów Unii. Teraz premier RP daje do zrozumienia, iż powinien być zapraszany na narady liderów eurogrupy. Jak dotąd te oczekiwania puszczane są w Berlinie mimo uszu. Jeśli sugestie Tuska zostaną zignorowane przez Francję i Niemcy, premier kraju sprawującego prezydencję pozostanie tylko biernym obserwatorem losu Grecji i kolejnych kandydatów na eurobankrutów. Cóż mu pozostanie? Dyplomatyczne zręczności i miniaturowe sukcesy, jak epatowanie mediów informacją, że unijna komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reading popiera polski pomysł na zniesienie barier w przemyśle internetowym. Inny zgrabny temat to obrona swobody ruchu Schengen.

Splendid isolation Czego najważniejsze kraje Europy tak naprawdę oczekują od prezydencji? Można odpowiedzieć – świętego spokoju. Na łamach piątkowego „Frankfurter Allgemeine Zeitung" polską prezydencję wychwala zamieszkały w RFN publicysta Tomasz Kurianowicz. Jego tekst to przesłodzony akt strzelisty uznania dla Polski, jako kraju marzeń eurokratów. Kraju, gdzie 83 proc. ludzi wykazuje eurooptymizm. Gdzie dzielny święty Donald przebił lancą strasznego smoka Jarosława i gdzie wszystko zapowiada kolejną stabilną kadencję rządów sympatycznego, proeuropejskiego premiera. Takie teksty prezentują wizerunek miły Platformie. Dla opozycji zaś to niepokojący sygnał, że na Zachodzie na długie lata ustalono, kto uzyskał status „our boys in Warsaw". Ten platformerski monopol na rolę wzorowego Europejczyka najbardziej pewnie niepokojący jest dla SLD. Dariusz Rosati już zdezerterował do PO, a Włodzimierz Cimoszewicz nie dał się nawet zaprosić na eseldowski show w Łazienkach. Natomiast dla PiS problemy Platformy, jak wyjść z twarzą z prezydencji, przypadającej na burzliwy czas Europy, są mało interesujące. Jarosław Kaczyński i tak marzy raczej o „wariancie Orbana" w 2015 roku – a więc o samodzielnym zwycięstwie na fali silnego niezadowolenia z władzy. Jednak patrząc na karkołomne tańce Donalda Tuska na dyplomatycznej linie, politycy PiS powinni już dziś zadawać sobie pytanie, jak oni sami sprostaliby podobnym wyzwaniom. Bo rozliczanie obecnej władzy z pułapek dzisiejszej europolityki bez refleksji, jak rozwiązałoby się te problemy, pcha ku opozycyjnej „splendid isolation". Semka

Teraz NIK Lektura kolejnych raportów tzw. Najwyższej Izby Kontroli od dawna już pokazywała, że coś trzeba będzie wreszcie z tą instytucją zrobić. Ale jej sprawozdanie za rok 2010, podsumowujące wnioski z bez mała 300 tzw. kontroli, to przysłowiowa kropla przepełniająca kielich. Trudno działalność izby podsumować inaczej, niż jako żenujące, pisowskie malkontenctwo. Czegokolwiek się NIK tknie, ogłasza światu o nadużyciach i marnotrawstwie, o bałaganie i biurokracji, niekompetencji, nepotyzmie, lekceważeniu przepisów, zdrowego rozsądku i wspólnego dobra. Czegokolwiek nie „skontroluje”, kracze, – że infrastruktura się sypie, służba zdrowia coraz gorsza, że rosną długi i chaos na wszystkich szczeblach, i tak dalej. Jakbyśmy żyli w jakimś PRL-bis na krawędzi bankructwa i upadku, a nie w państwie największego w naszych dziejach historycznego sukcesu, jakbyśmy nie byli podziwiani przez całą Europę i świat, jako wzór optymizmu i radosnego rozwoju! Władza słusznie chowała kolejne raporty głęboko pod sukno, ignorując jałowe utyskiwania tych tzw. kontrolerów, a zjednoczone z nią w dbałości o pozytywny wizerunek naszego kraju media jak najbardziej właściwie zwykły zbywać je milczeniem. To jednak przestaje wystarczać. W tak szczególnej historycznej chwili, gdy Polska przewodzi całej Europie, gdy przyspiesza jej rozwój i ratuje euro, i gdy wszyscy na nas patrzą, wszelkie próby poniżania i dyskredytowania naszego kraju muszą się spotykać z jasną, wyraźną odpowiedzią. Tego oczekuje całe zjednoczone w poparciu dla Partii społeczeństwo, a zwłaszcza jego młode wykształcone z dużych miast elity. Oszczercze sprawozdanie jest sygnałem, iż problem NIK dojrzał do rozwiązania. Jak konkretnie ją odpolitycznić i odzyskać dla demokracji, nie piszę, bo to już Partia wie i ma przećwiczone? RAZ

Gnostyckie brednie „Pełna jedność” i inne kosmiczne związki Jedną z zalet bycia felietonistą „The Remnant” jest wielka terapeutyczna wartość tych łamów, na których można dać upust katolickiej frustracji powodowanej ogólnym zamętem panującym w ramach tego, co Włosi nazywają il dopoconcilio – okresem po II Soborze Watykańskim. Kto wie, jak wielu poważnych konsekwencji zdrowotnych uniknąłem dzięki rozładowaniu na tych stronach ciążącej mi złości na idiotyzmy dopoconcilio? Nadszedł czas, aby ponownie dać jej upust. Gdy idzie o idiotyzmy, producent RealCatholicTV.com1 wydał właśnie w sprawie Bractwa Świętego Piusa X „oficjalne stanowisko” tej treści: „Bractwo nie jest w pełnej jedności z Kościołem, który je zaprasza do ponownego odkrycia tej ścieżki [do jedności]”. No tak, ta tajemnicza „ścieżka” ku wciąż wymykającemu się duchowemu celowi, jakim jest „pełna jedność”. Wydaje się to oznaczać neokatolicką analogię do ośmiu ścieżek buddyzmu, które – jeśli tylko Bractwo zdoła je „ponownie odkryć” – doprowadzą wszystkich jego zwolenników na wyższy poziom oświecenia, osiągalny tylko poprzez radosne zdanie się na niewysłowione nauki II Soboru Watykańskiego: soboru takiego samego, a jednak różnego od wszystkich innych soborów; nowatorskiego, a mimo to tradycyjnego; nowego, a jednak starego; pasterskiego, a mimo to doktrynalnego; otwarcia kościelnych czakramów na pewne energie współczesnego świata; „wydarzenia”, którego sens można wyczuć tylko intuicyjnie, nie zaś precyzyjnie określić jego znaczenie zgodnie z „prawdziwą interpretacją”, która oczywiście czai się gdzieś, blisko, ale wciąż jeszcze nie została odnaleziona. Posłuchaj uważnie, Pasikoniku2, a usłyszysz sobór w delikatnym podmuchu wiatru pośród topoli na rzymskich wzgórzach. Jest to dźwięk, jaki wydaje jedna klaszcząca dłoń3.

Zadajmy sobie proste pytanie: czy nie mamy już szczerze dość tych gnostyckich bredni? Wspólnie wyciągnijmy wnioski. Zróbmy to, co tradycyjni katolicy zawsze robili: przeciwstawmy się obskurantyzmowi i intelektualnej nieuczciwości kilkoma oczywistościami – zdrowym rozsądkiem, jak go nazywali jezuici w czasach, gdy Kościół był jeszcze domeną zdrowego rozsądku. A teraz kilka jasnych stwierdzeń. Dwanaście, gwoli precyzji:

Po pierwsze: dzięki papieżowi Benedyktowi na czterech biskupach Bractwa nie ciąży już ekskomunika, jeśli w ogóle kiedykolwiek ciążyła.

Po drugie: trzeba podkreślić, że księża i wierni Bractwa nigdy nie byli ekskomunikowani i dlatego papież Benedykt nie musiał zdejmować z nich żadnej ekskomuniki.

Po trzecie: kto nie jest wyłączony ze wspólnoty Kościoła, ten może otrzymywać wszystkie jego sakramenty, w tym Komunię św., i nikt w Watykanie, a już szczególnie papież, niczego innego wobec Bractwa nawet nie sugerował.

Po czwarte: ani biskupom Bractwa, ani jego księżom, ani zakonnikom i zakonnicom, ani jego wiernym świeckim nie zarzuca się herezji, która wiązałaby się z uporczywym powątpiewaniem lub zaprzeczaniem któremuś z artykułów świętej i katolickiej wiary.

Po piąte: kto jest a) ochrzczony w Kościele, b) nie jest ekskomunikowany, c) może otrzymywać wszystkie sakramenty i d) nie jest heretykiem, jest – wiem to z pewnego źródła – katolikiem.

Po szóste: katolicy są w łączności z Kościołem katolickim.

Po siódme: nie można być „nie w pełni” katolikiem, a tym samym nie można być prawdziwym katolikiem w „niepełnej jedności” z Kościołem.

Po ósme: członkowie i wierni Bractwa są prawdziwymi katolikami.

Po dziewiąte: nikt w Watykanie nigdy nie twierdził, że członkowie i wierni Bractwa nie są prawdziwymi katolikami. Przeciwnie – wielu watykańskich prałatów i sam papież oświadczali, że są oni prawdziwymi katolikami, których organizacja pozostaje w nieuregulowanej sytuacji kanonicznej (co może zostać naprawione odpowiednim dekretem).

Po dziesiąte: członkowie i wierni Bractwa nie są niekatolikami.

Po jedenaste: zgodnie z zasadą niesprzeczności, duchowni i świeccy związani z Bractwem nie mogą być katolikami i niekatolikami w jednym i tym samym czasie.

Po dwunaste: zgodnie z prawem wyłączonego środka [łac. tertium non datur], twierdzenie, że „członkowie Bractwa są katolikami”, jest – obiektywnie rzecz ujmując – albo prawdziwe, albo fałszywe (subiektywna dyspozycja poszczególnych osób nie jest dostępna naszej wiedzy).

Wniosek: twierdzenie, że katolicy związani z Bractwem nie są w „pełnej jedności” z Kościołem katolickim, którego bez wątpienia są członkami, jest nonsensem. Tak jak pozbawiony sensu jest pomysł, że kard. Mahony 4 i bp Gumbleton 5 są w „pełnej jedności” z Kościołem, a biskupi Bractwa nie. Albo, że masy szeregowych katolików – tak samo heterodoksyjnych, jak najbardziej liberalni protestanci – są w „pełnej jedności”, ale nie świeccy związani z Bractwem, którzy przyjmują każde wiążące orzeczenie Magisterium w sprawach wiary i moralności. Sprawa Bractwa pokazuje, jak ogromne szkody wyrządził Kościołowi niejednoznaczny soborowy neologizm „pełna jedność” i jego drugie oblicze, którym jest „jedność niepełna”. Niekatolicy, obecnie witani i fetowani podczas ekumenicznych zgromadzeń, nie są już postrzegani, jako heretycy czy schizmatycy, ponieważ są uważani za posiadających mglistą „niepełną jedność” z Kościołem, a jednocześnie tradycyjni katolicy są potępieni i wykluczeni z powodu braku równie mglistej „pełnej jedności” – potępieni i wykluczeni przez tych samych krytyków, świętujących swą „niepełną jedność” z szeroką rzeszą rzeczywistych heretyków i schizmatyków, którzy odrzucają praktycznie wszystko, czego naucza Kościół. Wybuch śmiechu – oto jedyna właściwa odpowiedź, jaką można dać tym, którzy nadal bredzą o braku „pełnej jedności” katolików podtrzymujących wiarę pośród tego, co poprzedni papież – po ćwierćwieczu świętowania „wielkiej odnowy”, która nigdy nie nastąpiła – w końcu opłakiwał, jako „milczącą apostazję” w chrześcijańskiej niegdyś Europie. Jednak ten sam papież – papież, którego rozgorączkowani miłośnicy domagali się natychmiastowego ogłoszenia, przez aklamację, jego świętości – publicznie zadeklarował ekskomunikowanie czterech6 tradycjonalistycznych biskupów, którzy poświęcili swoje życie, by przeciwdziałać skutkom apostazji, której ów papież przewodził. Ten sam papież rozpieszczał i chronił Marcjalisa Maciela Degollado7, nie chcąc słyszeć niczego przeciwko niemu, mimo całej masy dowodów, że nieszczęsny założyciel Legionistów Chrystusa popełnił wiele strasznych przestępstw. Ten sam papież zrobił niewiele (albo nic), żeby przeciwdziałać szerzącemu się pośród kapłanów homoseksualizmowi i ogromnemu upadkowi wiary i dyscypliny w Kościele, jednocześnie zachęcając wszystkich, od animistów do zaratusztrian, do odprawienia ich pogańskich rytuałów nie gdzie indziej, jak w Asyżu, w klasztorze świętego Franciszka. Ten sam papież podarował nam ministrantki i rockowe koncerty w samym środku eklezjalnego chaosu, podczas gdy biskupi Bractwa przez dziesięciolecia nosili piętno wątpliwej, papierowej „ekskomuniki”, po prostu wycofanej przez kolejnego papieża. Ten sam papież całował Koran, pozwalając jednocześnie, żeby prawdziwe Pismo św. było wykoślawiane przez wielość modernistycznych i „neutralnych płciowo” błędnych tłumaczeń. Nawiasem mówiąc, gdy idzie o skandal z całowaniem Koranu, pewien neokatolicki komentator, konkludując niechętnie, że stało się, co się stało – papież pocałował Koran – sugerował, że „okazywanie w ten sposób szacunku może sprzyjać pokojowi i harmonii między religiami”. Tak się składa, że zgadzam się z tym komentatorem, iż ten gest mógł być wykonany pod wpływem nagłego impulsu, ale nigdy też nie został odwołany, nawet wówczas, gdy chaldejski patriarcha Rafał Bidawid publicznie chwalił papieża za to, że „pocałował go [Koran] na znak szacunku”. Kościół został wywrócony do góry nogami w imię ekumenicznego soboru, którego „prawdziwa interpretacja” nadal, po półwieczu od jego zakończenia, pozostaje przedmiotem dyskusji. Sam Watykan zaprosił nie kogo innego, jak ekspertów teologicznych Bractwa – i tylko ich – na serię spotkań, aby dyskutowali z watykańskimi ekspertami nad tą „prawdziwą interpretacją”, która oczywiście nie może być wprost przedstawiona Bractwu – czy również nam – w tak wielu słowach. Bo żadna formuła składająca się ze zwykłych słów nie byłaby przenigdy w stanie uchwycić istoty „prawdziwego soboru”. Tymczasem katolickie duchowieństwo kontynuuje swój daremny posoborowy „dialog” z moralnie upadłym protestanckim klerem, wiecznie oburzonymi liberalnymi rabinami i wściekle fundamentalistycznymi imamami. Cały zachodni świat ulega milczącej apostazji. Nie napotykając już na opozycję ze strony patologicznie irenicznych8 duchownych, którzy teraz chcą być wyłącznie jego przyjaciółmi, islam rozwija się wszędzie bez przeszkód. Najbardziej dynamicznie we Francji, której rząd, okaleczony przez sztywny laicyzm, podejmuje niedorzecznie świeckie próby przeciwdziałania, takie jak zakaz noszenia burek (bo stanowi to akt nielegalnego ukrywania tożsamości), a jednocześnie niestrudzenie demontuje to, co pozostało z moralnego porządku w tym jednym z niegdyś najbardziej katolickich narodów. Na dodatek, w środku cywilizacyjnej apostazji i ogromu szkód w Kościele spowodowanych w całości przez rzekome „nakazy” II Soboru Watykańskiego, jedynymi katolikami oskarżanymi o brak „pełnej jedności” z Kościołem są tradycyjni katolicy, którzy nie tylko nie mieli udziału w czynieniu tych szkód, ale i zdecydowanie się im przeciwstawiali. Z drugiej strony szkodnicy są uznawani za będących w „pełnej jedności” z tym samym Kościołem, który doprowadzili do ruiny. Dajmy tej zgrai w „pełnej jedności” to, na co sobie zasłużyła przez swoje żałosne obelgi rzucane na wiernych katolików: retoryczny ekwiwalent tortu na gębę, klasyczny amerykański sposób spuszczenia powietrza z nadętych i świętoszkowatych. Naprawdę. Dość już tego nonsensu. I tyle. Już czuję się lepiej. Dziękuję, Panie Redaktorze Naczelny. Ω

Krzysztof A. Ferrara

Tekst za „The Remnant” 5 lutego 2011. Przełożył Jakub Pytel.

Przypisy:

RealCatholicTV.com – północno­amerykańska katolicka telewizja internetowa kojarzona ze środowiskami Ecclesia Dei (wszystkie przypisy poza inaczej oznaczonymi pochodzą od tłumacza).

Odniesienie do popularnego w latach 70. amerykańskiego serialu telewizyjnego Kung Fu. Jego bohaterem był młody adept sztuki walki, Kwai Chang Caine, nazywany przez swego nauczyciela, Mistrza Po, Pasikonikiem (przyp. red. Zawsze wierni).

Odniesienie do buddyzmu zen. Chodzi o problem zwany koan, wskazujący – według zen – na ostateczną prawdę, nie mający jednak rozwiązania na gruncie logiki, lecz jedynie drogą głębszego wtajemniczenia.

Kard. Roger Mahony (ur. 1936), emerytowany ordynariusz Los Angeles, dał się poznać jako inicjator modernistycznych eksperymentów liturgicznych (promował tzw. tańce liturgiczne), wspiera ruch prohomoseksualny oraz liberalnych i lewicowych polityków amerykańskich.

Tomasz Gumbleton (ur. 1930), emerytowany biskup pomocniczy amerykańskiej diecezji Detroit, udziela wsparcia ruchom liberalnym w Kościele i „katolickim” aktywistom homoseksualnym.

W rzeczywistości dekret Kongregacji ds. Biskupów wymieniał sześć osób – oprócz czterech nowych biskupów także konsekratora, abp. Lefebvre’a, i współkonsekratora, bp. de Castro Mayera (przyp. red. Zawsze wierni).

Ks. Marcjalis Maciel Degollado (1920–2008), założyciel zgromadzenia Legionistów Chrystusa. Po swoim wyborze na Stolicę Piotrową papież Benedykt XVI poprosił go o „spędzenie reszty dni na modlitwie i pokucie”. W 2010 r. Watykan przyznał, że ks. Maciel Degollado dopuścił się skandalu „najcięższego i niemoralnego zachowania, licznych przestępstw i prowadził życie pozbawione skrupułów”.

Irenizm – dążenie do zniwelowania różnic międzywyznaniowych.

Za: Zawsze wierni nr 6/2011 (145)

Rząd uderzy w palaczy makabrycznymi zdjęciami Ministerstwo Zdrowia skierowało do konsultacji społecznych projekt rozporządzenia nakazujący producentom tytoniu umieszczanie na paczkach papierosów drastycznych obrazków zniechęcające do kupna produktu. Rząd ma nadzieję, że już w maju przyszłego roku będzie mógł oficjalnie rozpocząć krucjatę przeciwko „tytoniowemu zabójcy”, który – jak czytamy na stronie resortu – „na przestrzeni ubiegłego stulecia (…) przyczynił się do 100 milionów zgonów” a obecnie „uśmierca na świecie ponad 5 milionów ludzi rocznie”. Ministerstwo – kierowane przez nałogową palaczkę Ewę Kopacz – chce, aby Polska dołączyła do siedmiu unijnych państw (m.in. Belgii, Francji, Hiszpanii), które zdecydowały się wymienić czarno-białe napisy ostrzegające przed skutkami palenia na drastyczne, kolorowe fotografie. Dziennik Gazeta Prawna ustaliła, że makabryczne zdjęcia np. odłączonego do respiratora palacza, nieboszczyka (rak płuc), krztuszących się tytoniowym dymem dzieci itp. zostały zharmonizowane z wzorami zaproponowanymi przez krzewicieli „wolności od nikotyny” z Komisji Europejskiej. Tytoniowe koncerny będą mogły wybierać pośród 14 zatwierdzonych wzorów. Drastyczne fotki mają odstraszać przede wszystkim „młodzież oraz osoby z niższym wykształceniem”. Mekką turpistycznych pomysłów na walkę ze nikotynowym zabójcą jest oczywiście Parlament Europejski oraz Komisja Europejska. Już w 2009 roku informowaliśmy o wielomiesięcznej dyskusji, którą unijni biuraliści przeprowadzili na temat wyglądu paczek papierosów. Zanim ktoś wpadł na pomysł makabrycznych fotek, euro-posłowie na kilku sesjach parlamentu narzekali na „zbyt miłe dla oka” wzory, symbole i logotypy zdobiące tytoniowe kartoniki. W celu ujednolicenia opakowań powołano nawet „zespół ekspertów”, który przez kilka tygodni pracował w pocie czoła nad właściwym, unijnym wzorem paczki („biała, z dużym czarnym napisem przestrzegającym przed skutkami palenia oraz marką papierosów napisaną małym drukiem”). Palącej (dosłownie…) sprawie kibicował szereg polskich polityków m. in. Tadeusz Cymański z PIS, który zapewniał, że „Unia może na nas liczyć w walce o zdrowie europejskiej młodzieży”. W kontekście pozbawionych koloru opakowań warto przypomnieć geniusz polskich urzędników. Nadwiślański resort zdrowia zamiast tracić pieniądze na wielo tygodniowe debaty „ekspertów” ujednolicających tytoniowe kartoniki zaproponował ukrycie kolorowych paczek… pod sklepową ladą! Co więcej nowelizacja ustawy antynikotynowej, która ostatecznie nie weszła w życiu zakładała „zakaz udzielania przez handlowców informacji o posiadanych w ofercie papierosach”, (jeśli klient zapomniałby marki ulubionych fajek to teoretycznie musiałby obejść się tytoniowym smakiem). Chociaż wymienione pomysły nie weszły w życie w całej Unii (jedynie lokalnie) to istnieje oręż, którym wszystkie rządy chętnie i często tłuką palaczy w imię „poprawy poziomu ochrony zdrowia”. Chodzi oczywiście o akcyzę, której stopniowy wzrost przed trzema laty Parlament Europejski oficjalnie uznał za remedium na nikotynowe problemy euro-obywateli. W mocy pozostaje nakaz wprowadzenia minimalnej stawki akcyzy za jedną paczkę papierosów na poziomie 1,50 euro od 2014 roku… Można założyć, że epatowanie makabrą na papierosowych kartonikach to dopiero początek urzędniczej walki o zdrowie obywateli. Przewidujemy, że kolejną marketingową petardą będzie dalsza walka z alkoholizmem (zdjęcia wymiotujących nastolatków na puszkach piwa?), walka ze słodyczami (fotki rozkładających się ciał grubasów albo zapchanych cholesterolem żył na paczkach czipsów i opakowaniach hamburgerów?), walka z potencjalnymi piratami drogowymi (zdjęcia rozczłonkowanych ciał po wypadku samochodowym naklejone na przednią szybę eksponowanego w salonie samochodu?), walka z uzależnieniem od kofeiny (portrety młodych twarzy z podkrążonymi, “pustymi” oczami i kilkudniowym zarostem?) a może – jak zasugerował jeden z internautów – krucjata przeciwko zachłyśnięciom (na każdej butelce wody gazowanej obrazek krztuszącego się konsumenta wody mineralnej?). Błażej Górski

ZZZZ = "pole, droga lub łąka" 31 grudnia 2010 na łamach „Czerskiej Prawdy” ukazuje się wywiad z szefem MON-u, który palcem wskazuje na kancelarię Prezydenta, jako na odpowiedzialną za podział delegacji, co oczywiście nie powinno nas dziwić w dość powszechnej (w przypadku tragedii z 10 Kwietnia) spychologii. Klich jednak mimochodem wrzuca uwagę, która dodaje kolorytu sprawie podziału delegacji właśnie:

GW: - Na pokładzie Tu-154 leciało wielu dowódców. Pan się na to zgodził? B. Klich: - Nie było takiej zgody. Była na ich udział w uroczystościach. Decyzję, jak zostaną rozmieszczeni pomiędzy poszczególne środki lokomocji, podejmowała Kancelaria Prezydenta.

GW: - Kiedy pan się dowiedział, że wszyscy będą na pokładzie Tu-154? BK: - Po katastrofie. Przed nią zakładałem, że część poleci Tu-154, część jakami, część pojedzie pociągiem. (…)

GW: - Czyli nawet gdyby pan wiedział przed 10 kwietnia, że wszyscy dowódcy mają lecieć razem, nie mógłby pan nic zrobić? BK: - Prawo na to nie pozwala. A poza tym ja nie mogłem tego wiedzieć, bo decyzja, jak rozmieszczeni będą pasażerowie Tu-154 i Jak-40, do 36. pułku dotarła o 14.29 9 kwietnia 2010 r.

GW: - Nie pomyślał pan, by zadzwonić do szefa Kancelarii Prezydenta i zapytać, czy nie planuje, by wszystkich dowódców umieścić w Tu-154? BK: - Przecież zgodnie z instrukcją ta decyzja omija szefa MON, więc skąd miałbym wiedzieć.

GW: - Czyli nawet gdyby pan wiedział, że taką głupotę chce popełnić Kancelaria Prezydenta, to pan by im na to pozwolił? BK: - To była suwerenna decyzja Kancelarii.

http://wyborcza.pl/1,111900,8951988,Szef_MON__W_dokumentach_wszystko_gra.html?as=4&startsz=x

No i mamy teraz zagwozdkę, – co w ustach ministra obrony może oznaczać słowo „zakładałem”. Czy zakładał, że tak zostanie zrobione, czy, że tak należy zrobić, czy też, że taka jest procedura zgodnie np. z wytycznymi porozumienia z 2004 r.

http://orka2.sejm.gov.pl/IZ5.nsf/main/15E8EF6E

(przypomnianymi przez laleczkę w komentarzu: http://freeyourmind.salon24.pl/320751,wyczekiwanie#comment_4618033

z których jedna wyraźnie brzmi: „4) na pokładzie tego samego statku powietrznego nie powinno przebywać więcej niż połowa członków: Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Kolegium Służb Specjalnych, strategicznych dowódców wojskowych oraz komendantów i szefów służb i straży ochronnych”? Mniejsza jednak z tym – wedle, bowiem relacji Klicha do dyspozycji organizatorów wylotu był tupolew i jaki (tu oczywiście nie dodaje on, ile tych jaków, no ale raczej nie jeden; z relacji zaś dziennikarzy lecących z Okęcia wiemy, że przynajmniej dwa jaki były wyszykowane, a trzeci czekał w hangarze). Na marginesie dodam, że wg L. Szymowskiego („Zamach w Smoleńsku”, s. 233) dowódcy mieli 10-go lecieć... CASĄ, lecz ta... uległa awarii na Okęciu. Wróćmy jednak do Klicha. Czy jako szef MON-u mógł nie wiedzieć, jak w ostateczności będzie wyglądał wylot całej delegacji? Nie interesował się tym, skoro... sam miał zamiar lecieć, jak to pisał w adnotacji na piśmie śp. W. Stasiaka? Nie miał pojęcia, co się dzieje na Okęciu 10-go rano? Nikt do niego nie dzwonił, nie informował o ostatecznych ustaleniach? Nikt nie składał żadnego służbowego meldunku? Na tym jednak nie koniec. W książce K. Galimskiego i P. Nisztora „Kto naprawdę ich zabił?” (s. 44-45) pojawia się inna intrygująca informacja dotycząca... braku ruskiej zgody na wlot prezydenckiej delegacji do neo-ZSSR i lądowanie na ruskim terytorium. Wprawdzie w mailu do autorów książki legendarny P. Paszkowski zapewnia, że ta zgoda w końcu nadeszła, ale dokumentu z tym związanego jak do tej pory nie opublikowano (może ukaże się w którymś z raportów?). Pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment:

„Pomiędzy lotami z 7 i 10 kwietnia jest jednak zasadnicza różnica, która może wskazywać, że lot prezydenckiego samolotu nie był do końca przygotowany. Otóż w planie lotu Tupolewa z premierem wpisany jest numer zgody na przelot nad terytorium Białorusi (BIALORUS SAC972/020410/LITER A) oraz numer zgody na przelot oraz lądowanie na terytorium Rosji (ROSJA 194 CD/07). Tymczasem w planie lotu prezydenta znajduje się tylko numer zgody na przelot na terytorium Białorusi (BELARUS SAC248/220310/LITER CD/07). Nie ma natomiast numeru zgody na wejście w przestrzeń powietrzną Federacji Rosyjskiej oraz zgody na lądowanie w tym kraju. O problemach z numerem tego, jakże istotnego dokumentu, świadczą także e-maile wysyłane w dniach 8 i 9 kwietnia między pracownikami Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wynika z nich, że jeszcze przynajmniej 8 kwietnia lotnisko Smoleńsk-Siewiernyj nie miało wszystkich danych o przylocie prezydenckiego samolotu. W tym, kluczowej informacji numeru zgody na przelot w rosyjskiej przestrzeni powietrznej i pozwolenia na lądowanie. O tym problemie Jerzego Bahra (…) informował Dariusz Górczyński: „Lotnisko w Smoleńsku nic nie wie o zgodzie na lądowanie samolotu z prezydentem. Będę wdzięczny za przekazanie e-mailem numeru zgody na przelot i lądowanie” - pisał 8 kwietnia po południu Górczyński. Odpowiedź nadeszła następnego dnia po 18 od wiceministra Andrzeja Kremera (…) „Zwracam uwagę, że kwestia lądowania samolotu/samolotów jest fundamentalna. Proszę o pilne wyjaśnienie wszystkich szczegółów związanych z dojazdem delegacji i innych szczegółów organizacyjnych (czy tym wszystkim nie interesowała się kancelaria Prezydenta? - przyp. F.Y.M.). Według MSZ Górczyński otrzymał informacje o braku numeru zgody od przedstawicieli strony rosyjskiej, odpowiedzialnych za bezpieczeństwo prezydenta RP 8 kwietnia. Niezwłocznie, jeszcze tego samego dnia poinformował o tym nie tylko ambasadora Bahra, ale także innych pracowników placówki dyplomatycznej, którzy tego dnia udawali się do Moskwy, aby sfinalizować przygotowania do uroczystości katyńskich (…). Według mjr. Tomasza Frączkowskiego z szefostwa Służby Ruchu Lotniczego, numer zgody przelotu i lądowania na terytorium Rosji prezydenckiego samolotu został przesłany do Polski dwa dni przed wylotem. „Zgoda z Federacji Rosyjskiej wpłynęła w późniejszych godzinach dnia 8 kwietnia (…) Ktoś z pracowników uzupełnił te ostatnie brakujące dane 8 kwietnia i na drugi dzień, kiedy dokument był już gotowy do podpisu, Szefa Oddziału nie było, podpisałem go z upoważnienia. Upoważnienie to ma charakter ustny (ciekawe - przyp. F.Y.M. - a więc znowu brak dokumentu) (…) Dokument ten wysłany był 9 kwietnia o godz. 7.50 ja ten dokument wysłałem. (…) Wydaje mi się, że Smoleńsk nie figuruje w danych ICAO, gdyż jest lotniskiem wojskowym i mógł nie być ujawniany (...)” Także resort spraw zagranicznych twierdzi, że numer takiej zgody został uzyskany. „Po jej uzyskaniu (…) Górczyński potwierdził tę informację na miejscu w Smoleńsku u przedstawicieli Federalnej Służby Ochrony FR (...)”Dlaczego jednak mimo, jak twierdzi MSZ, posiadania numeru zgody, nie wpisano tej jakże istotnej informacji do planu lotu?” Gdyby tego było mało, to, jak zwracają uwagę autorzy (s. 41):

„Rosjanie nie powinni byli wydawać zgody na lądowanie. Rosyjskie przepisy nie zezwalają, bowiem na lądowanie na takim terenie zagranicznych samolotów. „Lotnisko „Siewiernyj” nie ma certyfikatu pozwalającego zagranicznym samolotom na lądowanie. Łatwo było to sprawdzić. Lotnisko ma kod ICAO, ale nie ma kodu IATA. Z tego powodu zezwolenie na wylądowanie na tym lotnisku było wydane z naruszeniem wszystkich rosyjskich i międzynarodowych przepisów.” A ponadto: „Z planów lotów zarówno samolotu z premierem (7 kwietnia) jak i z prezydentem (10 kwietnia) wynika, że lądowisko w Smoleńsku zostało określone, jako „ZZZZ”. Co to znaczy? W lotnictwie opisane w ten sposób miejsca do lądowania nie znajdują się w międzynarodowym rejestrze lotnisk i określane są, jako „teren przygodny”. - To może być np. pole, droga lub łąka. Samolot z prezydentem lub premierem na pokładzie nie miał prawa w ogóle wystartować mając w ten sposób określone lotnisko docelowe. Ryzyko było, bowiem zbyt duże i niepotrzebne – mówi pilot wojskowy.” Delegacja, więc właściwie NIE MIAŁA PRAWA LECIEĆ NA SIEWIERNYJ, a mimo to tam niby „miała polecieć” i tam na nią „czekano”

http://freeyourmind.salon24.pl/320751,wyczekiwanie

Na koniec najciekawsza informacja, także podana w książce cytowanej wyżej dotycząca fragmentu złożonych 10 kwietnia 2010 w prokuraturze zeznań stewardessy Agnieszki Żulińskiej lecącej z załogą jaka-40 i dziennikarzami (s. 50): „Warunki były tak trudne, że po drugim podejściu do lądowania z wykonania manewru zrezygnowała załoga rosyjskiego ił-76. Było to OKOŁO 15 MINUT przed rozbiciem się prezydenckiej maszyny” (podkr. F.Y.M.) Około 15 minut przed „katastrofą”? Wychodziłoby na to, że doszło do niej jeszcze przed rozstawieniem się na lotnisku Bahra z całą „delegacją powitalną”, który miał przybyć 40 minut przed planowym lądowaniem („Obyczaj dyplomatyczny nakazuje, by być na miejscu, co najmniej pół godziny przed przylotem samolotu. My z kierowcą przyjechaliśmy około 40 minut wcześniej”

http://wyborcza.pl/1,75480,8941828,Startujemy.html

Może, więc już czas, by załoga, jaka-40 wraz ze stewardessą została przesłuchana przez Zespół smoleński, zwłaszcza jeśliby była świadkiem jeszcze innej „katastrofy” niż Bahr czy np. M. Wierzchowski.FYM

Kto nadzorował lot TU154M? Instrukcja HEAD cz.5

Do tej pory omówiłem następujące rozdziały Instrukcji HEAD:

I. Przepisy ogólne.

§1. Ogólne zasady organizacji lotów statków powietrznych o statusie HEAD

II. Zapotrzebowanie na lot i planowanie lotu statku powietrznego o statusie HEAD.

§2. Zapotrzebowanie na lot i planowanie lotu.

§3. Zapotrzebowanie na catering

III. Zakres obowiązków SD i służb oraz osób funkcyjnych w procesie organizacji lotów statków powietrznych o statusie HEAD.

§4. Obowiązki osób funkcyjnych stanowisk dowodzenia COP i ODN.

§5. Zadania służby ruchu lotniczego i obowiązki osób funkcyjnych.

§6. Zabezpieczenie łączności i UL (ubezpieczenie lotów)

§7. Zabezpieczenie meteorologiczne

Przypominam Państwu, że nie omawiam po kolei wszystkich punktów Instrukcji, a tylko te, które moim zdaniem miały związek z nadzorem i monitoringiem lotu TU154M w dn. 10.04.2010 przez zobowiązane do tego służby oraz instytucje.

Kolejne punkty Instrukcji HEAD są następujące:

IV. Zakres obowiązków personelu latającego na statku powietrznym o statusie HEAD.

§8. Zasady ogólne -nie mają bezpośredniego związku z tematem opracowania

§9. Prawa i obowiązki dowódcy statku powietrznego.

1. Dowódcą statku powietrznego jest zawsze pilot wyznaczony przez organizatora lotów do pełnienia funkcji dowódcy statku powietrznego.

2. Dowódca statku powietrznego jest zobowiązywać lot zgodnie z przepisami. Ponosi on odpowiedzialność za wykonanie postawionego zadania, a także za bezpieczeństwo statku powietrznego oraz znajdujących się na jego pokładzie osób i rzeczy.

5. Dowódca statku powietrznego w zakresie zabezpieczenia meteorologicznego lotu statku powietrznego o statusie HEAD ma obowiązek:

1) zapoznać się z prognozowaną sytuacją synoptyczną warunkującą stan pogody na trasie lotu

a) z kierunkiem i prędkością przemieszczania się mas powietrza

b) z położeniem frontów atmosferycznych w stosunku do trasy lotu

c) z wysokością podstawy górnej granicy chmur oraz położeniem stref opadów związanych z frontami atmosferycznymi

d) z występowaniem prądów strumieniowych oraz kierunkiem i prędkością wiatru na zasadniczych wysokościach lotu

e) z pionowym rozkładem temperatury powietrza w celu określenia stref oblodzenia

f) z rejonami występowania NZP i WA zagrażających bezpieczeństwu lotu

g) ze stanem i przewidywaną zmianą WA na lotniskach startu, lądowania i zapasowych oraz lotniskach znajdujących się w pobliżu trasy lotu, zwłaszcza położonych na kierunku adwekcji pogody

2) Ocenić na podstawie uzyskanych informacji meteorologicznych wpływ stanu i przewidywanych zmian WA na planowany lot i ustalić warianty działania w razie nagłego pogorszenia się pogody na trasie lotu i w rejonie miejsca lądowania

5) określić stan WA po starcie i na podejściu do lądowania oraz na żądanie przekazać krl TWR

6) prowadzić obserwację WA w czasie lotu, a informacje o zauważonych NZP lub WA zagrażających bezpieczeństwu lotu niezwłocznie przekazywać na stanowisko kierowania, z którym aktualnie utrzymuje łączność

7) w trakcie lotu analizować wszystkie otrzymane informacje meteorologiczne i oceniać ich wpływ na bezpieczeństwo lotu

8) znać zasady postępowania w przypadku wejścia statku powietrznego w strefę NZP lub WA zagrażających bezpieczeństwu lotu

6. Dowódca załogi statku powietrznego otrzymuje od DML lotniska startu dokumentację lotniczo-meteorologiczną na lot i zapoznaje się z jej treścią

9.W celu zapewnienia bezpieczeństwa lotu oraz bezpieczeństwa i porządku na pokładzie statku powietrznego dowódca statku powietrznego jest upoważniony do:

1) zobowiązania, w razie konieczności, innych członków załogi lub personelu pokładowego do wykonywania czynności nienależących do zakresu ich obowiązków

2) wydawania poleceń wszystkim osobom znajdującym się na pokładzie statku powietrznego niezależnie od ich stopnia wojskowego oraz statusu

OMÓWIENIE. Przytoczyłem fragmenty tego paragrafu, chociaż w zasadzie nie mają one bezpośredniego związku z nadzorem i monitoringiem lotu TU154M przez zobowiązane do tego służby oraz instytucje, ale mówią one o konieczności zapoznania się dowódcy lotu z wymaganą przez Instrukcję HEAD dokumentacją dotyczącą warunków pogodowych. Kwestię zapoznania się kpt. Protasiuka z prognozą pogody przed wylotem omówiłem już w poprzedniej części; pokazałem w niej również, kiedy i jakie informacje na temat pogody docierały do kpt. Protasiuka, a które do niego nie docierały (pkt. 5. ust.7). Kwestie dotyczące pkt.5 ust.2 oraz ust.8 omówiłem z kolei w jednej ze swoich wcześniejszych notek, "Próbne podejście i lotniska zapasowe". Przytoczę fragment tego omówienia: Ze stenogramów, (które trzeba traktować, co najmniej z ostrożnością, biorąc pod uwagę ich „odczytanie” przez MAK) wynika, że kpt. Protasiuk miał dokładnie ustalone lotniska zapasowe, czyli Mińsk i Witebsk. Można również wysnuć wniosek, że o godz. 8.26 kpt. Protasiuk miał już również zaplanowany schemat działania: próbne podejście oraz, w razie niepowodzenia, odejście na lotnisko zapasowe. Należy zauważyć, że stenogram opublikowany przez MAK zaczyna się o godz. 8.02.48. Przychylam się w takim razie do sugestii Sceptycznego Wierzyciela, że zaplanowany schemat działania prawdopodobnie był ustalony przed ta godziną (próbne podejście), natomiast sprawa wyboru lotniska zapasowego nie była do końca ustalona.

§ 10. Obowiązki personelu latającego - nie mają bezpośredniego związku z tematem opracowania

V. Przygotowanie statków powietrznych o statusie HEAD.

§11. Zasady ogólne.

8.Do zabezpieczenia lotu statku powietrznego o statusie HEAD z MSD (Miejsca Stałej Dyslokacji) wyznacz się dwa statki powietrzne - zasadniczy i zapasowy.

9.Przed wykonaniem lotu statku powietrznego o statusie HEAD z MSD należy wykonać lot komisyjny na głównym i rezerwowym statku powietrznym.

11. Po wykonaniu lotu komisyjnego przed lotem o statusie HEAD, statek powietrzny nie może być użyty do innych zadań niezwiązanych z tym lotem. W wypadku, gdy z jakichkolwiek przyczyn lot statku powietrznego o statusie HEAD nie odbył się w ciągu 48 godzin, lub statek powietrzny był użyty do innych zadań, lot komisyjny należy wykonać ponownie (...)

12.Dopuszcza się rezygnację z lotu komisyjnego po powrocie statku powietrznego na lotnisko MSD z osobą upoważnioną na pokładzie, a następnie powtórnym wykorzystaniu tego statku powietrznego (również przez osobę upoważnioną) w ciągu 48 godzin jego postoju. W tym czasie statek nie może być wykorzystany do realizacji innych zadań.(...)

OMÓWIENIE. Pkt. 8 mówi jasno: w dn.10.04.2010 r. dla Prezydenta i Delegacji udającej się do Katynia powinien być przygotowany zapasowy statek powietrzny; jak jednak podał Nasz Dziennik z dn. 11.08.2010, było inaczej: "Pułkownik Raczyński w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" przyznał jednak, że 10 kwietnia specpułk nie zapewnił żadnej maszyny rezerwowej, ponieważ tego dnia niczym takim nie dysponował. - Jeżeli mamy taką możliwość, to przed startem wystawiamy dwa samoloty: główny i zapasowy. Kiedy miał lecieć Tu-154M, to był tylko on - przyznaje Raczyński."

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=2010081...

Nieco inaczej ta sprawa przedstawiona jest w artykule Rzeczpospolitej z dn. 06.11.2010: "Spytaliśmy Dowództwo Sił Powietrznych, czy 10 kwietnia zgodnie z instrukcją wystawiony został rezerwowy samolot i czy wykonywane były loty komisyjne obu maszyn? W odpowiedzi dostaliśmy informację, że rezerwową maszyną 10 kwietnia był jak-40. I że zachowane zostały wszystkie procedury związane z przygotowaniem do podróży, czyli odbyły się loty komisyjne tupolewa i jaka."

http://www.rp.pl/artykul/559911.html?print=tak

Od razu nasuwa się pytanie: który JAK? Wiadomo przecież, że ten, którym mieli polecieć dziennikarze, uległ awarii i dziennikarze zostali przesadzeni do innego samolotu, o czym można chociażby przeczytać w se.pl. z dn.12.04.2010:

"Dziennikarze wylecieli z Warszawy w sobotę o godz. 5.30. Przed startem musieli jednak zmienić samolot Jak-40 na inny. "

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/dramatyczne-rel...

To, którym w zasadzie JAK-iem został przeprowadzony lot komisyjny wg. pkt. 9, czyli dla rezerwowego statku powietrznego? Jeśli chodzi o pkt.11, to wg kalendarium przedstawionego przez Szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, płk. Ireneusza Szeląga, a zamieszczonego w dn.04.08.2010 w onet.pl, lot komisyjny dla TU154M wylatującego w dn.10.04.2010 do Smoleńska, odbył się 06.04.2010: "6 kwietnia - w 36 SPLT oblot komisyjny Tu-154, ważny na 7 kwietnia, 8 kwietnia i 10"

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/kalendarium-przyg...

Odpowiedni fragment dotyczący tej kwestii można również znaleźć w polskich uwagach do raportu MAK na str. 33:

"Ponadto personel 36 splt spełnił również wymagania nałożone przez „Instrukcję organizacji lotów statków powietrznych o statusie HEAD” (Warszawa 2009, sygn. WLOP 408/2009), wykonując czynności weryfikacyjne (w tym oblot) w dniu 07 stycznia 2010 r. oraz oblotu komisyjnego w dniu 06 kwietnia 2010 r." Teoretycznie, wg pkt.12, wymagania Instrukcji HEAD zostały spełnione, chociaż jak wiadomo, w nocy z 8 na 9 kwietnia 2010 doszło do incydentu podczas powrotu Premiera Tuska tupolewem z Pragi, polegającego na zderzeniu samolotu z ptakiem; wg polskich uwag do raportu MAK str. 44, uszkodzenie to zostało naprawione: "3. Pismo JW2139, nr. 1422/10 z 23 kwietnia 2010, stanowiące „Kartę incydentu lotniczego” zawierające, między innymi „Opis zdarzenia, przyczyny i zastosowana profilaktyka – po starcie z lotniska Praga na wysokości ok. 4000 ft. nastąpiło zderzenie z ptakiem. Po skontrolowaniu parametrów pracy silników i własności lotnych samolotu dowódca załogi zdecydował o kontynuowaniu lotu. Lądowanie na lotnisku bazowanie bez następstw. Oględziny wykazały niewielkie uszkodzenie noska samolotu (osłony radaru).Sporządzono dokumentację fotograficzną. Wykonano naprawę i malowanie uszkodzonego elementu. Samolot sprawny”. Kartę zatwierdził Dowódca, płk. R. R. z datą 22.04.2010 r." Z kolei wg str.26 polskiego tłumaczenia raportu MAK (przypominam o ograniczonym zaufaniu do tego "dokumentu"), załoga TU154M w dn. 09.04.2010 samodzielnie przeprowadziła wstępne przygotowanie przed lotem, mającym się odbyć następnego dnia: "Na zapytanie Komisji o przebieg wstępnego przygotowania załogi przed lotem na lotnisko Smoleńsk „Północny”, strona polska przedstawiła informację, że przygotowanie do tego lotu załoga przeprowadziła samodzielnie 09. 04. 2010. Wyniki przygotowania załoga przedstawiła dowódcy pułku i dowódcy eskadry. Zapisy o przeprowadzeniu przygotowania, rozpatrywanych problemach, wykorzystanych materiałach i wynikach kontroli przez przełożonych gotowości załogi do wylotu nie były dokonywane. Podczas przesłuchania dowódca eskadry oświadczył, że prowadzenie kontroli gotowości podwładnych mu załóg nie należy do jego obowiązków. W pododdziale znajduje się dziennik zadań (przedstawienie wyników wstępnego przygotowania i gotowości załogi), wypełniany przez dowódcę statku powietrznego, w którym widnieje wpis tylko o składzie załogi, numerze zadania lotniczego (rozkazu) Nr 69/10/101 i rodzaju lotu. Dalej znajduje się rubryka z podpisem dowódcy statku powietrznego o gotowości załogi." Co się kryje za tym rozkazem? Jak wyglądało to przygotowanie? Budziło to wiele wątpliwości wśród komentatorów próbujących wyjaśnić okoliczności przygotowań do tego lotu; ponieważ nie jest to jednak związane z meritum mojej notki, nie będę w tej notce rozwijał tego wątku, choć uważam, że kwestię tę należy bezapelacyjnie wyjaśnić. Zacytuję jeszcze fragment pewnego dokumentu, jak najbardziej oficjalnego, mającego bezpośredni związek z omawianym powyżej paragrafem Instrukcji HEAD: DECYZJA Nr 40/MON MINISTRA OBRONY NARODOWEJ z dnia 3 lutego 2010 r.w sprawie zwiększenia możliwości transportu lotniczego dla najważniejszych osob w państwie w okresie przejściowym (...) § 1. Celem zapewnienia właściwego wykonywania przez konstytucyjne organa państwowe przedsięwzięć, związanych z realizacją polityki zagranicznej podczas podróży służbowych jak i realizacji zadań przez osoby pełniące te funkcje, zachodzi pilna potrzeba zapewnienia na wysokim poziomie bezpieczeństwa przewozu najważniejszych osób w państwie oraz mając na względzie aktualną sytuację floty 36 splt, w oparciu o którą nie ma możliwości zapewnienia na wymaganym poziomie przewozów i bezpieczeństwa realizacji zadań przez konstytucyjne organa państwowe, polecam przeprowadzić postępowanie mające na celu zawarcie umowy, której przedmiotem będzie udostępnienie dwóch samolotów Embraer 175 od Polskich Linii Lotniczych „LOT” S.A. w latach 2010-2013, uwzględniające koszty eksploatacji samolotów i przygotowania personelu.

http://www.bip.mon.gov.pl/pliki/file/DZIENNIKI%2...

Przypominam, że Minister Bogdan Klich pełni swoją funkcję od 16 listopada 2007 r. Kolejne dwa paragrafy nie mają większego związku z monitoringiem i nadzorem lotu TU154M w dn.10.04.2010 do Smoleńska, ale przytaczam je dla porządku:

VI. Przewóz bagażu, ładunku oraz broni na pokładzie statku powietrznego o statusie HEAD.

§12. Przewóz bagażu podręcznego i ładunku - nie ma bezpośredniego związku z tematem opracowania

§13. Zasady wnoszenia broni i materiałów niebezpiecznych na pokład statku powietrznego o statusie HEAD - nie mają bezpośredniego związku z tematem opracowania. Natomiast kolejny rozdział, dotyczący ochrony samolotu podczas lotu i postoju na lotnisku, z pewnością jest jednym z najważniejszych w Instrukcji HEAD.

VII. Ochrona statku powietrznego o statusie HEAD.

§14. Zasady ogólne.

1.Statek powietrzny o statusie HEAD podczas wykonywania lotu oraz podczas postoju na lotnisku lub innym miejscu startu i lądowania podlega szczególnej ochronie.

4.Ochronę statku powietrznego o statusie HEAD w innych miejscach startów i lądowań oraz na lotniskach poza granicami kraju w odniesieniu do Prezydenta RP, Marszałka Sejmu, Senatu i Prezesa Rady Ministrów organizuje BOR.

OMÓWIENIE. Jeśli chodzi o pkt.1, to był już on w zasadzie omówiony przy okazji poprzednich notek o monitoringu i nadzorze lotu TU154M w dn.10.04.2010 r., w których opisałem chyba wszystkie możliwe służby oraz instytucje, które powinny "pilnować" lot tupolewa do Smoleńska: SKW, SWW, ABW, AW, BOR, COP,CH SZ RP MON, MSZ, 36SPLT, Kancelarię Premiera, Prezydenta, ZOOP, BBN, RCB ( "Kto nadzorował lot TU154M? cz.1 - 5"). Powrócę jednak jeszcze raz do BOR pomimo, że już tę służbę omawiałem wcześniej w kontekście monitoringu i nadzoru lotu TU154M; jest to jedyna służba, do której wprost odnosi się Instrukcja HEAD w pkt.4 tego rozdziału jasno określając, że chodzi o kwestię ochrony statku powietrznego o statusie HEAD poza granicami kraju, co dokładnie odpowiada sytuacji w dn.10.04.2010 r. Jak wiadomo, szef BOR-u gen. Janicki uważa, ze wizytę Prezydenta w Katyniu przygotował "perfekcyjnie" i nie ma sobie w tej sprawie nic do zarzucenia. Czy rzeczywiście tak było? Oto jego wypowiedź w programie "kropka nad i" w dn. 29.04.2010: "(...)

Monika Olejnik: Padają zarzuty, że nieprzygotowane były lotniska w Mińsku i lotniska w Moskwie, nieprzygotowane przez BOR i dlatego pilot był zmuszony żeby lądować w Smoleńsku. Marian Janicki: Absurd, totalny absurd pani redaktor. My nie przygotowujemy żadnych lotnisk, powtarzam jeszcze raz, Biuro Ochrony Rządu nie przygotowuje żadnych lotnisk zapasowych, mało tego, my zajmujemy się tylko i wyłącznie zadaniami, które mamy zawarte w ustawie o Biurze Ochrony Rządu, którą ma pani przed sobą. Pani redaktor, powtarzam jeszcze raz, sprawy związane z załogą, z lotem, z lądowaniem, z lotniskami, z zabezpieczeniem lotnisk są to kompetencje wykraczające poza Biuro Ochrony Rządu. My nie mamy z tym nic wspólnego w sensie pracy nad tym.

Monika Olejnik: A czyje to są kompetencje? Marian Janicki: Kompetencje samolotu, pilotów, lotnisk zapasowych, celowych to jest wszystko 36 Pułk Lotnictwa Transportowego, my z tym nie mamy nic wspólnego, my nad tym nie pracujemy. My zabezpieczamy lotnisko, które jest wskazane, znaczy zabezpieczamy – w rozmowie z naszymi odpowiednikami za granicą ustalamy, że lotnisko docelowe jest „X” i tam podstawiamy kolumnę.(...)"

http://www.radiozet.pl/Programy/Gosc-Radia-ZET/M...

Jak to się ma do pkt.4 Instrukcji HEAD? Co to znaczy, że "my nad tym nie pracujemy"? Czyżby w Instrukcji było napisane, że jedyne, co robi BOR na lotnisku "celowym", czyli w tym przypadku Smoleńsk Sieviernyj, to "podstawienie kolumny"? Wydaje się, że pkt. 4 mówi jednak o ochronie, a nie o "podstawianiu kolumny". Na dodatek, wg rmf.fm z dn.15.10.2010, wbrew temu, co twierdzi Pan Janicki, że na lotnisku było dwóch oficerów BOR, prawdopodobnie sytuacja przedstawiała się nieco inaczej: "Szef BOR gen. Janicki od kilku miesięcy twierdzi, że na płycie lotniska w Smoleńsku na prezydencką delegację czekali funkcjonariusze tej służby. Tymczasem dowódca zespołu, który miał zabezpieczać wizytę prezydenta Kaczyńskiego - a trzy dni wcześniej premiera Tuska, zeznał, wprost, że teren lotniska w Smoleńsku zabezpieczały tylko i wyłącznie służby rosyjskie, czyli milicja, Federalna Służba Bezpieczeństwa i Federalna Służba Ochrony. Na lotnisku Siewiernyj nie było nikogo z Polaków. (...) Dzień przed planowanym przylotem Lecha Kaczyńskiego BOR-owcy sprawdzili obiekty w Katyniu, między innymi Memoriał, hotel i filharmonię, czyli miejsca, gdzie miał przebywać Lech Kaczyński. Nikt nie pojechał jednak na lotnisko, ponieważ - jak zeznał - Cezary K. -"na lotnisku nie planowano uczestnictwa żadnego funkcjonariusza BOR"."

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zy...

Na podstawie tego samego artykułu można się również dowiedzieć, że w Centrum Kierowania BOR nic nie wiedziano o Tragedii aż do godz. 8:55: "Około 8:45 przedstawiciel Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji poinformował dowódcę funkcjonariuszy BOR-u znajdujących się w Katyniu, że coś złego stało się z samolotem. Równocześnie inny funkcjonariusz otrzymał podobną informację. O 8:55 szef zabezpieczenia BOR połączył się z Centrum Kierowania BOR i zapytał oficera operacyjnego, czy wie coś o awarii lub katastrofie. Ten powiedział, że nic takiego nie wie i od dzwoniącego dowiaduje się, że coś jest nie tak." Czy nie wynika z tego, że skoro ponoć wg gen. Janickiego na lotnisku Smoleńsk Sieviernyj było dwóch funkcjonariuszy BOR, to nie powinni oni NATYCHMIAST zawiadomić Centrum Kierowania BOR, że coś złego się wydarzyło? Przypominam, że "katastrofa" miała miejsce oficjalnie o godz. 8:41:06. To co przez piętnaście minut robili ci dwaj funkcjonariusze, skoro ponoć tam się znajdowali? Nie mieli przy sobie telefonów? Nie znali numeru do Centrum Kierowania BOR, NAJWAŻNIEJSZEGO NUMERU, KTÓRY POWINNI ZNAĆ? Swoją drogą, wg słów samego Pana Janickiego, dowiedział się on o Tragedii "parę minut po dziewiątej, polskiego czasu"; wnioski pozostawiam Państwu. A jak wyglądały wcześniejsze "przygotowania" BOR do wizyty Delegacji z Prezydentem w Katyniu? Można się o tym dowiedzieć z wypowiedzi płk. Bielawnego, zastępcy szefa BOR, odpowiedzialnego za plan zabezpieczenia wizyty Prezydenta, wg polskatimes.pl z dn. 21.10.2010 : "Poinformował, że za zabezpieczenie lotniska w Smoleńsku odpowiadała strona rosyjska, m.in. Federalna Służba Bezpieczeństwa i milicja. Dodał, że funkcjonariusze BOR w czasie rekonesansu nie zostali wpuszczeni na lotnisko, ze względu na to, że jest to obiekt wojskowy. „Musimy dostosować się do prawa gospodarza" - wyjaśnił wiceszef BOR."

http://www.polskatimes.pl/pap/323035,bor-w-momen...

Czyżby? Czy szefostwo BOR nie powinno zgłosić tego faktu do odpowiednich instytucji, że nie jest w stanie zabezpieczyć lotniska, na którym będzie lądował Prezydent? Zresztą, nie tylko Prezydent, bo jak wiadomo, 07.04.2010 na tym samym lotnisku miał przecież lądować także Premier Tusk? Zastanawia również fakt, że z powodu pogarszającej się pogody, istniała możliwość, że TU154M zostanie przekierowany na jakieś lotnisko zapasowe; nie będę poruszał szczegółowo tego wątku, ponieważ opisywałem go już w poprzednich częściach tej notki. Czy tego typu informacja dotarła do BOR? Jeśli nie, to dlaczego? Wydaje się, że skoro wiedzieli o takiej możliwości urzędnicy MSZ i podejmowali w związku z tym pewne działania, to czy tym bardziej nie powinni o niej wiedzieć odpowiedzialni za bezpieczeństwo Prezydenta funkcjonariusze BOR, łącznie oficerem dyżurnym Centrum Kierowania BOR? Pan gen. Janicki wydaje się mieć również bardzo słabą wiedzę, kto miał lecieć samolotem TU154M w dn. 10.04.2010 do Smoleńska. W przytaczanym juz przeze mnie wcześniej programie radia zet, odpowiada w następujący sposób na zadawane na ten temat pytania:

"Monika Olejnik: Panie generale, a kiedy pan się dowiedział, jaka jest lista osób biorących udział w delegacji? Marian Janicki: Dowiedziałem się o liście i ilości osób bezpośrednio po awarii, dlatego że tą listę otrzymują specjalne komórki, oddział zajmujący się ochroną, zabezpieczeniem delegacji zagranicznych i oni realizują.

Monika Olejnik: Czyli generał BOR nie wiedział, że na pokładzie samolotu znajdują się najważniejsi dowódcy? Marian Janicki: Wiedział, wiedział.

Monika Olejnik: Wiedział pan, tak? Marian Janicki: Znaczy, że najważniejsi dowódcy Wojska Polskiego dowiedziałem się później.

Monika Olejnik: Czyli nie miał pan takiej wiedzy, że są w samolocie. Marian Janicki:Wie pani, taka wiedza mi nie jest potrzebna, tym się zajmują moje służby odpowiednie, ja wiedziałem, że leci pan prezydent, że są ministrowie z kancelarii prezydenta, że leci prezydent Kaczorowski i przydzieliłem stosowną ilość oficerów ochrony.

Monika Olejnik: No dobrze, ale rozumiem, że panu nikt nie przekazał tej informacji, że sześciu najważniejszych dowódców, przypomnę – dowódca operacji sił zbrojnych, sił powietrznych, wojsk lądowych, wojsk specjalnych, marynarki wojennej, garnizonu Warszawa, że oni znajdują się na pokładzie samolotu nie miał pan takiej wiedzy? Marian Janicki:Wiedziałem, że leci Kazimierz Gilarski, który jest, był moim kolegą osobistym, jego syn u nas będzie promowany w święto BOR na pierwszy stopień oficerski, wiedziałem, że leci gen. Kwiatkowski, którego znam i wiedziałem, że leci gen. Błasik.Monika Olejnik: A o reszcie pan nie wiedział. Marian Janicki:Znaczy, nie było mi to potrzebne do niczego, pani redaktor. Dla mnie najważniejsze jest, że leci samolot z prezydentem, ile jest osób ochranianych i stosownie do potrzeb, do zagrożeń ja przydzielam ochronę." Przyznam się, że nieco dziwią mnie te słowa szefa służby odpowiedzialnej za bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie. Dlaczego? Wyjaśnienie poniżej:

ROZPORZĄDZENIE MINISTRA INFRASTRUKTURY z dnia 25 listopada 2008 r. w sprawie struktury polskiej przestrzeni powietrznej oraz szczegółowych warunków i sposobu korzystania z tej przestrzeni

http://lex.pl/serwis/du/2008/1324.htm

(...)

Rozdział 4 Korzystanie z przestrzeni powietrznej przez statki powietrzne z przyznanym statusem

§ 18.

1. Użytkownicy przestrzeni powietrznej FIR Warszawa zgłaszają status lotu statku powietrznego instytucji zgodnie z procedurą opublikowaną w AIP Polska.

2. Określenie statusu wpisuje się do planu lotu.

§ 19.

1. Lot statku powietrznego, na którego pokładzie znajdują się:

1) Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej,

2) Prezes Rady Ministrów,

3) Marszałek Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej,

4) Marszałek Senatu Rzeczypospolitej Polskiej,

5) osoby zgłaszane drogą dyplomatyczną do ministerstwa obsługującego ministra właściwego do spraw zagranicznych, będące odpowiednikami osób, o których mowa w pkt 1-4, z państw obcych

- wykonywany w misji oficjalnej posiada status HEAD.

2. Status HEAD dla lotów polskich statków powietrznych nadaje Szef Biura Ochrony Rządu, który informuje instytucję o statkach powietrznych wykonujących lot o tym statusie. Informacje o osobach znajdujących się na pokładzie statku powietrznego przekazują do Szefa Biura Ochrony Rządu odpowiednie organy i podmioty nie później niż na 1 dzień przed planowanym lotem. Czy nie wynika z tego, że Szef BOR w dn. 09.04.2010 r. wiedział, lub przynajmniej powinien wiedzieć, kto będzie znajdował się na pokładzie samolotu TU154M lecącego następnego dnia do Smoleńska? Przypominam, co powiedział w wywiadzie: Dowiedziałem się o liście i ilości osób bezpośrednio po awarii. I w tym przypadku wnioski pozostawiam Państwu. Na koniec chciałbym jeszcze przywołać Ustawę o Biurze Ochrony Rządu z dnia 16 marca 2001(tekst aktualny na 06-07-2009):

http://www.codziennikprawny.pl/uploaded/akty_pra... (...)

Art. 2. [ Zadania BOR]

1. Do zadań BOR, z zastrzeżeniem ust. 2, należy ochrona:

1) Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Marszałka Sejmu, Marszałka Senatu, Prezesa Rady Ministrów, wiceprezesa Rady Ministrów, ministra właściwego do spraw wewnętrznych oraz ministra właściwego do spraw zagranicznych (...)

Rozdział 3. Formy działania i zakres uprawnień BOR

Art. 11. [ Działania podejmowane w celu zapewnienia ochrony]

W celu zapewnienia ochrony, o której mowa w art. 2 ust. 1, BOR w szczególności:

1) planuje zabezpieczenie osób, obiektów i urządzeń;

2) rozpoznaje i analizuje potencjalne zagrożenia;

3) zapobiega powstawaniu zagrożeń;

4) koordynuje realizację działań ochronnych;

5) wykonuje bezpośrednią ochronę;

6) zabezpiecza obiekty i urządzenia;

7) doskonali metody pracy.

Pan generał Janicki nie ma już chyba, czego doskonalić, skoro wizytę ŚP. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu przygotował "perfekcyjnie"...

Ander – blog

INICJACJA EKONOMICZNA Dostałem od jednego z Czytelników maila z pytaniem, dlaczego zmieniłem zdanie na temat składek do OFE? Odpowiedziałem trzema znakami zapytania, bo przecież zdania nie zmieniłem. Czytelnik odpisał, że mówiłem o tym w TVN24. Odpowiedziałem, tym razem pięcioma znakami zapytania – coraz bardziej zdumiony. Otrzymałem link. Ale bynajmniej nie do strony TVN24 czy YouTube tylko do strony Krytyki Politycznej. Otóż Pan Cezary Michalski – „polski eseista, prozaik i publicysta” – napisał, że „na TVN24 akurat Krzysztof Rybiński na zmianę z Robertem Gwiazdowskim znowu proponują ograniczanie deficytu budżetowego poprzez obniżenie podatków i zwiększenie składek na OFE zamiast ich zmniejszenia”.

http://www.krytykapolityczna.pl/CezaryMichalski/Sprawsobiezegar/menuid-291.html

„Rybiński z Gwiazdowskim mogą sobie zawiesić na szyjach gigantyczne (zegarki – przyp. mój) Dolce Gabbana, to mi jakoś dziwnie do ich obu pasuje”. Przypomniałem sobie, że Pan Michalski popełnił dawno temu artykuł „Ezoteryczne źródła nazizmu”. Przypomnijmy, że nazizm to nazwa ukuta przez socjalistów dla narodowego socjalizmu – żeby te wszystkie bezeceństwa popełnione przez narodowych socjalistów nie kojarzyły się w ogóle z socjalizmem choćby nawet narodowym. Ale artykuł „Ezoteryczne źródła socjalizmu” mógłby być jeszcze ciekawszy. Zwłaszcza, że Pan Michalski mógłby przeprowadzić w nim autodiagnozę. Ezoteryka, bowiem to wiedza dostępna dla wtajemniczonych, którzy przeszli „inicjację” (z łac. scientia occulta). W Wikipedii można przeczytać, że „propaguje inne postrzeganie rzeczywistości” (…) a jej treści „nie są w żaden sposób potwierdzane, są odczuwalne jedynie w sposób pozazmysłowy”. Specjalnie wrażliwy to ja nie jestem i ten zegarek „Dolce coś tam” (daję słowo, że musiałem „wgooglować” co to jest i dopiero wtedy sobie uświadomiłem, że widziałem takiego logo na jednej ładnej pupie) Panu Michalskiemu daruję. Ale w sprawie składek na OFE, to chyba w tej knajpie na Nowym Świecie, w której Krytyka Polityczna wyszynk prowadzi, musieli nieźle zahulać podczas ezoterycznej „inicjacji” skoro „w sposób pozazmysłowy” zaczęli tak „postrzegać rzeczywistość”, że im się zlałem w jedno z kolegą Rybińskim, zmniejszanie składek na OFE im się pomyliło ze zwiększaniem, a deficyt utożsamił z podatkami zamiast z wydatkami. W zasadzie dyskusja z takimi stwierdzeniami jest bez sensu i sam nie wpadłbym na pomysł jej prowadzenia, ale skoro jednak są Czytelnicy, którzy postrzegają moje opinie na temat OFE przez pryzmat „ezoterycznego spostrzegania rzeczywistości” przez Pana Michalskiego to nie mogłem sobie darować dokonania krótkiego opisu tej rzeczywistości w sposób „mniej pozazmysłowy”. Ale przy okazji na stronach Krytyki Politycznej znalazłem też „ezoteryczną” alternatywę dla Grecji, „która nie oznacza przywracania drachmy ani rozpadu strefy euro” Otóż sama „obietnica honorowania greckiego długu przez EBC i państwa członkowskie  – zmniejszając inwestycyjne ryzyko – mogłaby radykalnie obniżyć jego oprocentowanie; w połączeniu z odnawialną pożyczką na spłatę długu, na koszt „typowych” w strefie euro 3% zamiast obecnych „karnych” 6%, dałaby szansę na długoterminową stabilizację i spłatę zadłużenia w ciągu kilkunastu lat”. Zresztą „w artykułach różnych ekonomistów pojawiają się inne propozycje: pożyczki finansowane z wspólnych dla strefy euro obligacji, ale także restrukturyzacje długu i obciążenie częścią kosztów podmiotów prywatnych, z bankami-wierzycielami na czele”

http://www.krytykapolityczna.pl/MichalSutowski/Jestalternatywa/menuid-295.html

„Euroobligacje” ktoś musiałby kupić, ale to pożyczka na 3% jest lepsza od pożyczki na 6% - zwłaszcza, jak owe 3% będzie musiał zapłacić ktoś inny, bo pożyczkobiorcą na rynku obligacji nie będą przecież Grecy tylko podatnicy z całego Eurolandu. Ale „obietnica honorowania greckiego długu przez EBC i państwa członkowskie” to już jest zupełna „ezoteryka” możliwa tylko w świecie „pozazmysłowym”. Bo niby, co „EBC i państwa członkowskie” mają dziś „obiecać” różnym „podmiotom prywatnym, z bankami-wierzycielami na czele”??? Że wykupią od nich nie tylko stare, ale i nowe obligacje rządu Grecji? A niby skąd na to wezmą? Mogą tylko z podatków? A kogo opodatkują? Bankierów? Bo przecież „;ludu pracującego” opodatkowywać nie można. Tylko, że podatek nałożony na bankierów, po to., Żeby mieć, czym zapłacić bankierom jest trochę taki bezsensowny. Ale może tylko w świecie rzeczywistym, a nie w Nowym Świecie, zwłaszcza po dobrej „inicjacji”. Najlepszym sposobem „obciążenia częścią kosztów podmiotów prywatnych, z bankami-wierzycielami na czele” jest nie udzielenie Grecji kolejnych pożyczek po to tylko, żeby Grecja miała na wykup obligacji od tychże banków. Gwiazdowski

05 lipca 2011 "Francuzi, zadajcie tylko pierwsze ciosy religii - reszty dopełni oświata publiczna”- twierdził wielki zboczeniec Rewolucji Antyfrancuskiej, niejaki Markiz de Sade. Właściwie twórca współczesnej pedofilii.. Zdanie to znalazłem w małej książeczce napisanej przez profesora Grzegorza Kucharczyka pt. ”Nienawiść i Pogarda” na stronie 30. Jest to zbiór artykułów publikowanych na łamach dwumiesięcznika „Polonia Chrystiana”, którego zresztą jestem stałym czytelnikiem. Szkoda, że tak rzadko...Naczelnym jest mój kolega z Radomia i dawniej z Unii Polityki Realnej - pan Sławomir Skiba. Nie pomylić z Krzysztofem Skibą - libertynem. Na okładce książki jest pomnik Chrystusa Króla w Świebodzinie, mający wysokość 52,5 metra i ważący 440 ton. Jest to Wotum Wdzięczności, wywołujący uśmiech politowania u lewicy wszelakiej. Tak się nie śmieją z rządów w demokratycznym państwie prawnym, jak z tego pomnika.. Gdzieś mignął mi fragment kabaretu, pośród codziennego Kabaretu, w którym akurat wyśmiewali się z pomnika.. W telewizji tzw. publicznej.. Do pomnika skradają się od lewej: gestapowiec z pistoletem wymierzonym w pomnik z czerwoną opaską na ramieniu, w środku rewolucjonista francuski z karabinem wyposażonym w bagnet i biało-czerwiono- niebieską szarfą przepasaną przez pierś i z prawej - bolszewik mierzący z nagana w pomnik Chrystusa Króla. Taka alegoria.. Brakuje na rysunku jedynie przedstawiciela współczesnej Lewicy, który – jak pies - obszczekuje i obsikuje, pomnik Chrystusa Króla.. Walka z cywilizacją trwa w najlepsze i nic nie wskazuje na to, żeby się zakończyła.. Tym bardziej, że Lewica odnotowuje na froncie ideologicznym wyraźne sukcesy.. Markiz de Sade został osadzony w Bastylii przez swoją rodzinę, która nie mogła znieść propagowania zboczeń przez członka swojej rodziny.. I został uwolniony - wraz z sześcioma innymi więźniami - na początku Rewolucji Antyfrancuskiej. Ten słynny propagandowy szturm na Bastylię to wielka lipa propagandowa.. Uwolniono siedmiu więźniów.. Kryminalnych! Każda rewolucja potrzebuje kryminalistów, którzy robiliby brudną robotę bez skrupułów.. To robił Hitler, to robił Stalin. To robiono u nas, przed wojną i po wojnie.. Przed wojną Grupa Tasiemka, mordująca przeciwników politycznych Józefa Piłsudskiego, a po wojnie - różni nieznani sprawcy.. Zwolennicy władzy ludowej przeciwników- tejże.. Ale zwróćcie państwo uwagę, co powiedział de Sade. I nie był to szaleniec, ale zboczeniec. „Reszty dopełni oświata publiczna”(????) I czy po latach trwania Rewolucji Antyfrancuskiej, w popłuczynach, której żyjemy - tego nie widać? Po to jest między innymi przymus państwowej i rządowej oświaty.. Gdzie tresuje się nasze dzieci i oświeca się je w określonym duchu? Z małymi przerwami na tresurę. Żeby rodzice własnych dzieci musieli się bronić przed tyranią państwa, i panią Katarzyną Hall z Platformy Obywatelskiej i zbierać tysiące podpisów, żeby im nie zabierano dzieci od piątego roku życia do przedszkoli, a od szóstego – do państwowych ideologicznych szkół? To przecież są ich dzieci, i Oni powinni decydować, kiedy i do jakiej szkoły posłać swoje dziecko i bez przymusu.. Bo dzieci, od czasu wprowadzenia przymusu- nie są już dziećmi rodziców, a dziećmi państwa, choć tak naprawdę, żaden rząd i żadne państwo dzieci mieć nie może, więc, żeby je mieć - odbiera je rodzicom.. I ustanawia programy szkolne, przez które musi przejść każde upaństwowione dziecko, któremu- tak jak przegłosowała demokratycznie Platforma Obywatelska - nie można dać nawet klapsa(????) Państwo demokratyczne jest oczywiście tyranią zbiorową, i przy każdej przegłosowanej ustawie przeciw nam, zawłaszcza kolejne pokłady naszej wolności, tworząc budowlę państwa totalitarnego, o którym wspomniał w Brukseli ojciec Tadeusz Rydzyk. Skoro państwo demokratyczne i prawne uznało, że swojemu dziecku matka czy ojciec nie może dać klapsa, to oznacza nic innego, jak fakt, że państwo jest właścicielem dziecka, skoro ono decyduje o tym, co wolno rodzicom, a co nie.. To chyba jasne! W tej walce chodzi o umysły młodego człowieka, żeby je poprzerabiać po swojemu, w ramach jednej sztancy.. Oduczyć myślenia! I wychowywać i wychować stado posłusznych baranów.. Kochających system nadzoru biurokratycznego i państwo opiekuńcze, zwane kiedyś- socjalistycznym. Teraz opiekuńczym i demokratycznym. I ma rację profesor Grzegorz Kucharczyk, twierdząc, że „rewolucja nie jest, bowiem najgorsza w tym, co niszczy, ale w tym, co tworzy”. Genialne! Tak, bo zniszczyć to - jedno, a utworzyć totalitaryzm po rewolucji - to drugie.. Ważna jest skala totalitaryzmu po krwawej jatce, jaka nastąpiła. Wychowanie” nowego człowieka” trwa w najlepsze, bo taki jest cel strategiczny socjalistów międzynarodowych i wolnomularskich od prawie trzystu lat! Wychować nowego człowieka, wyzwolonego z pęt „tradycji chrześcijańskiej wolnego od zasad, uwolnionego od rodziny, ale powiązanego a państwem nadzorującym jego myśli i postępowanie.. Kontrolującego wszystko pod hasłami bezpieczeństwa. I że człowiek, jako istota Boża, musi chodzić po prośbie do demokratycznego parlamentu i prosić go, żeby nie zabierał mu jego dzieci, i nie wtrącał się w ich wychowanie. Czy może być coś bardziej poniżającego dla człowieka, którego są dzieci? A czy demokratyczny parlament jest dziełem Bożym? Oczywiście, że nie jest- jest przeciw niemu, jako Królowi Wszechświata.. Gwałci Boże przykazania i wprowadza iluzoryczną większość, jako zasadę rządzenia.. Większością można wszystko, co tylko demokracie się zamarzy.. Na razie robią zamieszanie przy układaniu list wyborczych, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie przy kolejnych głosowaniach powyborczych.. W „nowym” parlamencie, ale takim samym.. Chyba, że do niego wejdą ludzie o umysłach wolnościowych.. Spisek Prochowy - to już historia.. A Prawo i Sprawiedliwość- w ramach zamieszania demokratycznego chce powołać Korpus Ochrony Wyborców.. (???) Przed czym?? Przed takimi samymi, jako oni - też demokratycznymi, pełnymi demagogii, dezinformacji i zwykłego kłamstwa.. Chyba, że Korpus Ochrony Wyborców Przed Demokracją? Ale jak nie było demokracji- nie było wyborców.. Teraz jest demokracja - więc muszą być wyborcy- …ciągle oszukiwani.. Jak to w demokracji! Również oszukany poczuł się pan Grzegorz Michalski, były członek ZR Wielkp. NSZZ”S”- pierwszej Solidarności, który wydał oświadczenie w sprawie wyborów z 4 czerwca, jak to mówi propaganda” wolnych wyborów”, gdy tymczasem strona solidarnościowa pełna agentów pana gen. Kiszczaka dostała 35% miejsc w demokratycznym Sejmie Inaczej było w Senacie. W oświadczeniu napisał był tak: „Oświadczam, że dnia 4 czerwca 2011 roku świętować nie będę, bo nie świętuje się zdrady i oszustwa. Byle bandyctwa przegrało wybory. Polacy potwierdzili to w pierwszych wyborach- referendum. Oszuści, którzy namawiają dzisiaj do obchodów 22 rocznicy” Wolnej Polski” obalając wolę Polaków, ponownie ich do władzy przywrócili. Nie świętuje się dnia, kiedy pozwolono aktywnym komunistom, zbrodniarzom komunistycznym, agentom, donosicielom, tajnym współpracownikom na powrót do życia politycznego, do życia publicznego.. Tego właśnie dnia, 19 lat temu dokonała się największa zdrada związkowców z NSZZ”S”, Polaków i całego Narodu Polskiego na oczach Polski i Świata. Dnia 4 czerwca 2011 roku, solidarnie opuśćmy flagi Polski przepasane kirem do połowy masztu, bo to nie święto, lecz dzień ZDRADY I ŻAŁOBY NARODOWEJ. „Tak się zdenerwował, pan Grzegorz Michalski, ale trzeba przyznać uczciwe, że w roku 1980 być odważnym - to było coś.. Dzisiaj odwaga staniała.. TO, co napisał oczywiście jest prawdą. Ale demokracja narodziła się nowożytnie podczas tzw. Rewolucji Francuskiej.. Potem była przerwa i wybuchła po 1914 roku. I w tym bałaganie wielkiego wybuchu i likwidacji monarchii przez wolnomularzy, żyjemy do dziś, co oznacza, że w każdym bałaganie i nieporządku da się żyć.. Chociaż demokracja nie może się obyć bez służb.. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy, że ktoś z ludu może rządzić państwem- oprócz ma się rozumieć leninowskiej kucharki?? WJR

PARTIA W ROLI MAFII Niemal lawinowo i coraz bardziej bezczelnie, już bez udawania i bez cienia wstydu rządząca partia zamienia demokratyczne instytucje i demokratyczne mechanizmy w instytucje i mechanizmy mające znamiona totalitaryzmu. PO, jeszcze będąc w opozycji wyczyniało głośny rejwach jakoby TVP stała się TV-PiS i to zagraża demokracji. Było to w sytuacji, gdy główny program polityczny prowadził Tomasz Lis, gdy dwie prywatne stacje TV wspierały jak mogły PO, gdy 90 % prasy było antypisowskie. W okresie swej krótkiej władzy PiS nigdy nie miał przewagi w mediach. Po zdobyciu władzy przez PO rozpoczął się powolny proces przekształcania instytucji demokratycznych w wydmuszki, w atrapy mające pozorować, że demokracja ma się dobrze. Pierwsze uderzenie zostało wymierzone w partie polityczne poprzez próbę zniesienia ich finansowania. Afera hazardowa pokazała, że PO może mieć inne niż państwowe źródła finansowania. Ale opozycja miała jeszcze możliwość oddziaływania poprzez resztkę niezależnej prasy, poprzez bilbordy czy telewizyjne spoty. Narzędzia te sukcesywnie są likwidowane przez PO. Ostatnim tego akordem jest wykupienie przez lewicowego magnata „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”. Ja się nie łudzę, że to jest posunięcie czysto biznesowe. Zbyt dużo było zakusów rządu na to wydawnictwo. Gdy dodamy do tego bardzo dwuznaczne zachowanie sędziego Jabłońskiego, któremu dziwnym zrządzeniem kolejny raz przypada rozstrzyganie spraw wytoczonych przeciwnikom PO, gdy z furią atakowany jest niezależny od PO o. Rydzyk i kierowane przez niego instytucje, gdy z TVP zniknęły audycje Ziemkiewicza, Pospieszalskiego i Wildsztajna – polityczny obraz Polski wygląda niemal jak Białoruś. Potęga partii upodobniającej się coraz bardziej do mafii politycznej jest tak duża, że potrafiła wyciszyć a następnie zablokować wniosek o powołanie komisji do zbadania prania pieniędzy przez nią samą. Już niemal nie ma sposobu by w sposób demokratyczny prowadzić debatę polityczną, by na drodze prawnej dochodzić prawdy. Tak może wyglądać początek nowego totalitaryzmu. Gdy przyjrzymy się linczowaniu słownemu, to na tym polu totalitaryzm osiągnął już etap stalinizmu. No bo jak zakwalifikować te wrzaski o dorzynaniu watahy, o bydle, o pedofilach i nekrofilach politycznych, o psychicznie chorych czy moherach. Czy nie przypomina to zaplutych karłów reakcji, imperialistycznych podżegaczach, wrogów ludu i wysyłaniu przeciwników politycznych do psychuszek? pilot • salon24.pl

Chwała polskim patriotom. Równo 90 lat temu – 5 lipca 1921 r. - zakończyło się zwycięskie III Powstanie Śląskie Równo 90 lat temu – 5 lipca 1921 r. - zakończyło się III, zwycięskie Powstanie Śląskie. Powstanie, jako opcję na wypadek zwycięstwa zwolenników pozostawienia Górnego Śląska w granicach Niemiec, planowano już na długo przed plebiscytem. Podobne zresztą działania planowali Niemcy na wypadek niekorzystnego dla siebie wyniku głosowania. Już w trakcie wstępnych prac nad traktatem wersalskim teren ten stał się przedmiotem targów, jako jeden z najcenniejszych obszarów przemysłowych Europy. Niemcy przedstawiali sprawę w aspekcie swoich zdolności płatniczych i możliwości wywiązania się z nałożonych na nich reparacji wojennych. Celem powstania było doprowadzenie do przyłączenia Górnego Śląska do Polski, w związku ze złamaniem ustaleń plebiscytowych dotyczących obliczania wyników. Ponadto plebiscyt odbywał się w atmosferze terroru stosowanego przez nacjonalistyczne organizacje niemieckie. Pisma śląskie 30 kwietnia zamieściły wiadomość o wysłaniu dwóch różnych raportów (francuskiego i angielsko-włoskiego) sporządzonych przez Komisję Międzysojuszniczą, co spowodowało rozgoryczenie i wzburzenie ludności polskiej i obawy związane z ostateczną decyzją Rady Najwyższej. Na znak protestu 2 maja wybucha strajk generalny w kopalniach i hutach. III powstanie śląskie wybuchło w nocy z 2 na 3 maja 1921. Głównym jego organizatorem była Polska Organizacja Wojskowa Górnego Śląska. Decyzję o jego rozpoczęciu podjęto pomimo sprzeciwu rządu polskiego, na czele, którego stał Wincenty Witos. Powstanie wybuchło, gdy Komisja Międzysojusznicza przedstawiła projekt przyznania Niemcom prawie trzech czwartych obszaru plebiscytowego. Jednocześnie z rozpoczęciem działań w nocy z 2 na 3 maja specjalny oddział powstańczy pod dowództwem por. Tadeusza Puszczyńskiego-Wawelberga (grupa Wawelberg) w ramach akcji "Mosty" wysadził w powietrze mosty kolejowe na Odrze. W ten sposób przerwano połączenia kolejowe z resztą Niemiec. Powstańcy zajęli prawie cały obszar plebiscytowy. W Szopienicach powstała powstańcza Rada Naczelna (Wydział Wykonawczy Naczelnej Władzy), z Naczelną Komendą Wojsk Powstańczych. Naczelnym dowódcą został pułkownik Wojska Polskiego Maciej Mielżyński, a następnie od 6 czerwca ppłk Kazimierz Zenkteller. Wielu wyższych oficerów sił powstańczych miało stopnie oficerskie w Wojsku Polskim. Poza częścią kadry dowódczej w powstaniu po stronie polskiej brali udział miejscowi Ślązacy, ok. 700 oficerów, 1300 podoficerów i 7000 szeregowych żołnierzy Wojska Polskiego (w tym oddział marynarzy z Gdyni, stanowiący straż przyboczną Korfantego.

Bitwa w rejonie Góry św. Anny. W trakcie powstania największa bitwa odbyła się w dniach 21-26 maja w rejonie Góry Świętej Anny. Rozpoczęła się ona w dniu 21 maja szturmem i zajęciem tego strategicznego wzgórza przez bataliony Freikorpsu "Oberland" z Bawarii. Następnie Niemcy przystąpili do dalszego ataku na powstańczy 8 pułk Rataja. W związku z silnym naporem Niemców, ciężar walk obronnych od 8 pułku Rataja, przejął powstańczy 1 pułk katowicki Fojkisa oraz bataliony strzelecko-toszeckie "Bogdana". Najcięższe walki toczyły się w rejonie Lichyni, Leśnicy, Klucza, Zalesia, Januszkowic, Krasowej i Łąk Kozielskich. Rokowania na temat linii demarkacyjnej, rozdzielającej walczące strony, podjęła Komisja Międzysojusznicza już 5 maja, nakazując 7 maja rozejm i wskazując linię demarkacyjną, na czas rokowań, biegnącą wzdłuż Odry do Kędzierzyna i dalej przez Ujazd, Wielkie Strzelce, Dobrodzień, Bocianowice do granicy polskiej. Podjęta 21 maja niemiecka ofensywa przekreśliła kruchy rozejm a ta linia demarkacyjna stała się bezprzedmiotową. Po interwencji Komisji nastąpił ponownie krótki rozejm (27 maja – 4 czerwca), jednak druga niemiecka ofensywa wywołała zdecydowaną interwencje Komisji i nakazanie wojskom niemieckim powrót na linię, z której została ofensywa podjęta, zaś powstańcom nie zajmować ponownie opuszczonych punktów. Komisja ustanowiła pas neutralny pomiędzy walczącymi stronami. Wojska powstańcze wycofały się na linię demarkacyjną biegnącą praktycznie wzdłuż dotychczasowego frontu. Opuszczone miejscowości zajęły przybyłe na Śląsk wojska angielskie, natomiast po stronie niemieckiej obsadziły linię wojska francuskie. Zgodnie z żądaniami Komisji obie strony w umowie z 25 czerwca zobowiązały się do wycofania wojsk z terenu plebiscytowego. Wycofywanie trwało do 5 lipca 1921 roku. Tego dnia zawarto rozejm. Rząd polski oficjalnie odciął się od odpowiedzialności za powstanie. W wyniku powstania Liga Narodów podjęła 12 października 1921 decyzję o korzystniejszym dla Polski podziale Górnego Śląska. Rada Ambasadorów zaakceptowała tę decyzję 20 października 1921. Obszar przyznany Polsce powiększony został do ok. 1/3 spornego terytorium. Polsce przypadło 50% hutnictwa i 76% kopalń węgla. Miało to ogromne znaczenie dla gospodarczego bytu II Rzeczypospolitej. Cel powstania został w dużej mierze osiągnięty. źródło: wikipedia

Z otwartą przyłbicą. "Układ, choć ja wolę słowo system, to nie jest wymysł chorego umysłu" Układ - to słowo od czasu rządów PiSu stało się symbolem oszołomstwa, szukania spiskowych teorii oraz paranoicznego odbioru świata. Jednak układ, choć ja wolę słowo system, to nie jest wymysł chorego umysłu. System jest obecny w Polsce i dziś. Czym jest? To grupa osób powiązana wspólnymi interesami, często doświadczeniem i wspólną przeszłością, której udało się zdobyć dostęp do dóbr – władzy, pieniędzy, aparatu państwowego, by działać w sposób korzystny dla siebie a szkodliwy dla państwa polskiego. System działa na szkodę państwa, ponieważ jego cele są zawsze sprzeczne z celami kraju. Dlaczego system, a nie układ? Ponieważ członkowie tych patologicznych powiązań z jednej strony realizują własne zadania, z drugiej strony są elementem większej całości, która ma swoje cele i w imię ich ochrony jest w stanie ująć się za tzw. swoim. Pojedynczy system jest częścią sieci. Sieć taka działa podobnie jak Al.-Kaida. Każda komórka ma swoje wytyczne i nie musi się słuchać góry. Polskę oplata sieć takich systemów, stworzonych przez ludzi z różnych środowisk, o różnych celach. Jednak wszystkie mają jeden wspólny mianownik – w sposób zupełnie nieskrępowany realizują swoje interesy sprzeczne z interesami Polski. Większość systemów działających w Polsce opiera się na ludziach związanych ze służbami, których korzenie sięgają PRLu, albo wręcz na współpracownikach służb sowieckich. Jednak nie musi tak być zawsze. Systemy oparte na tych samych szkodliwych dla państwa mechanizmach mogą być tworzone przez ludzi niezwiązanych ze służbami lub – co gorsze ludzi młodych, wykształconych już w III RP. Systemy, bowiem, jak mafia odnawiają się i kształcą sobie nowe kadry. Młodzi myślą i działają w dokładnie ten sam sposób, co stara kadra budująca patologiczne dla państwa powiązania. To powoduje, że walka z systemami działającymi w naszym kraju staje się coraz mniej realna. Młodych kadr systemów nie da się w żaden sposób odciąć prawem od dostępu do aparatu państwa. Choć systemy nie muszą być związane z ludźmi byłych służb, muszą stosować metody działania służb. Tylko to umożliwi im swobodne realizowanie własnych celów. Służby są tajne, kontrola ich działalności jest w pewnej mierze fikcją. Ich operacje często prowadzone są na granicy prawa, albo wręcz z ominięciem prawa. Ich działalność oparta jest na działaniach związanych ze światem utajonym, rzeczywistością zasłoniętą przed opinią publiczną. W ten sam sposób działają systemy. Mogą one istnieć tylko w ukryciu, poza kontrolą oraz przy wykorzystaniu wszelkich sposobów prowadzenia działań. Ich jawność skazuje systemy na likwidację, co świetnie pokazała akcja sprzeciwu wobec projektu lustracji w Polsce. Już samo naświetlenie powiązań ludzi tworzących te systemy zostało odebrane, jako zagrożenie dla ich działalności. I słusznie. Istnieje systemów, o których pisze, jest skutkiem fasadowej transformacji w Polsce oraz dowodem na fasadowość demokracji w naszym kraju. Przez przejęcie ludzi związanych ze służbami PRLu przez III RP istnieją, bowiem całe obszary na styku państwa polityki biznesu i służb działające poza oficjalnym obiegiem informacyjnym, poza kontrolą społeczeństwa oraz państwa. Obszary, w których prowadzona jest pasożytnicza wobec Polski gra interesów. Istnienie takich obszarów jest czymś widocznym w Polsce od lat. W ostatnim czasie coraz więcej doniesień potwierdza zasadność tezy, że Polską rządzą ludzie z drugiego obiegu, którzy prowadzą swoje własne interesy sprzeczne z interesami Polski. Dowodów na poparcie tej tezy dostarczają ostatnie newsy z kraju. Przytoczę kilka z nich:

- Prokurator Marek Pasionek został odsunięty od śledztwa smoleńskiego. Był on jedynym cywilem zajmującym się tym śledztwem. Nadzorował je i tworzył plan działań w związku z nim. Postulował postawienie zarzutów urzędnikom odpowiedzialnym za organizację lotu rządowego Tupolewa do Smoleńska – Tomaszowi Arabskiemu oraz szefowi MON Bogdanowi Klichowi.

- Byli funkcjonariusze UOP – Piotr Niemczyk, Bartłomiej Sienkiewicz i Antoni Podolski – pracują obecnie w firmie zajmującej się wywiadem gospodarczym. Jednocześnie zasiadają w grupie eksperckiej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, doradzając jej. Dodatkowo Niemczyk jest ekspertem komisji sejmowej ds. służb specjalnych.

- Prokuratura w dziwnych okolicznościach wycofała się z postawienia zarzutów wiceministrowi finansów Andrzejowi Parafianowiczowi. Decyzje podjął prokurator nadzorujący śledztwo, uznając decyzje podwładnego za przedwczesną. Wiceminister miał usłyszeć zarzuty ws. nielegalnego umorzenia podatku rafinerii Trzebinia. W dniu postawienia zarzutów przesłuchany miał zostać rzecznik rządu Paweł Graś.

- Prokurator prowadzący śledztwa ws. nieprawidłowości w PTC – operatorze Ery, Andrzej Piaseczny stracił wszystkie śledztwa. Wcześniej natknął się na fałszerstwo szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, który kupił służbowe auto po zaniżonej cenie. Prokurator chciał postawić szefowi Agencji zarzuty, co wiązałoby się z utratą przez niego stanowiska w ABW. Nie zdążył.

- Wiceminister finansów – wspomniany skompromitowany Parafianowicz – podjął decyzję w imieniu ministra finansów i odwołał szefa Urzędu Kontroli Skarbowej z Białegostoku, który współpracował z Piasecznym podczas śledztwa ws. Ery. To on wydawał decyzje dot. kontroli w tym śledztwie.

- Związany z ludźmi z WSI Grzegorz Hajdarowicz przejmuje w dziwnych okolicznościach od spółki Mecom udziały w firmie wydającej „Rzeczpospolitą". Sprzedaż została poprzedzona nagonką na „Rz" oraz próbą przejęcia jej przez Skarb Państwa. Jednak się to nie udało. Ekonomiczny sens transakcji dla Mecomu jest wątpliwy, ponieważ Pressbublica po raz pierwszy od lat przynosi zyski, rozwija się, a jej tytuły są coraz lepiej sprzedawane. Transakcja budzi tym większe wątpliwości, że jest de facto przejęciem jednej z dwóch gazet codziennych (a jednej z trzech w ogóle) patrzących obecnej władzy na ręce. To tylko kilka newsów z ostatnich tygodni. Pokazują one, że w Polsce obecny jest system powiązań, który realizuje własne interesy. W imię nich chroni własnych ludzi przed oskarżeniami, nawet, jeśli musi zniszczyć uczciwych prokuratorów czy inspektorów. W imię własnych korzyści jest w stanie przymknąć oko na łamanie zupełnie elementarnych zasad i narażanie na straty polskiego państwa w związku z powiązaniami ludzi dawnych służb. W imię własnych interesów chroni skompromitowanych ludzi i trzyma ich przy władzy, jeśli są jeszcze potrzebni. I w imię ochrony tych interesów jest w stanie wyłożyć ogromne pieniądze, żeby zniszczyć do reszty polski rynek medialny i przejąć nad nim kontrolę. Działalność systemów, o których piszę, dla znawców tematyki służb specjalnych czy niejawnych powiązań politycznych w Polsce jest czymś oczywistym. Jednak po raz pierwszy od lat ludzie tworzący systemy zaczynają działać w sposób zupełnie jawny, na widoku. Ich obecność staje się coraz częściej czymś widocznym dla tzw. zwykłych odbiorców. Czy system stał się na tyle potężny, że postanowił nie przejmować się dalej tajnością działań? A może prowadzi testy i przygotowania do jakiejś ogromnej akcji, np. fałszowania wyborów (choć dla wielu to kolejny oszołomski pomysł) i musi sprawdzić na co może sobie pozwolić? To tłumaczyłoby otwartość graniczącą z bezczelnością ostatnich działań ludzi, którzy traktują Polskę jak koryto, z którego można czerpać zyski wyjadając Polsce z michy. W kontekście coraz większej buty ludzi systemu bardzo niepokojące stają się ostatnie przetasowania na rynku mediów. Przejęcie „Rzepy" przez ludzi, zza pleców których już uśmiechają się środowiska WSI, oraz przejęcie „Dziennika Polskiego" (o czym mniej się pisze) przez prorządową Polskapresse to doskonały grunt pod prowadzenie jawnych już działań związanych z realizacją interesów sprzecznych z polskimi oraz na niszczenie resztek swobód demokratycznych w naszym kraju. Dziś tylko media prawicowe są zainteresowane patrzeniem rządowi na ręce oraz walką z niejawnymi powiązaniami, które uderzają w polskie interesy. Tymczasem na polskim rynku pozostają już tylko te media prawicowe, które mają bardzo mały potencjał przyciągania nowych czytelników. Wydaje się, że przejęcie „Rz" i „DP" to świetne warunki, by systemy wytworzyły nowe metody działania oraz prowadziły swoje szemrane interesy w świetle ślepych kamer. Kamer, które będą obsługiwane przez ludzi systemu. Stanisław Żaryn

Wywiad, który każdy powinien przeczytać. I zachować. Jarosław M. Rymkiewicz w poruszającej rozmowie z "Uważam Rze" W poniedziałkowym "Uważam Rze" Jacek Karnowski i Michał Karnowski rozmawiają z jednym z największych, kto wie czy nie największym, współczesnym poetą i pisarzem polskim - z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem. W poruszającej rozmowie o obecnej sytuacji Polski zaskakuje precyzyjna analiza. Z jednej strony pesymistyczna, z drugiej optymistyczna, bo jak mówi Poeta z Milanówka, polskość jest wieczna. Polskość jest żywa. Polskość daje szczęście. A dlaczego jesteśmy w takiej jak dzisiaj sytuacji? Rymkiewicz stwierdza:

To wynika z tego, że istnieją, tuż obok siebie, dwie Polski – a jeśli istnieją dwie Polski, to muszą też istnieć dwa narody Polaków. Te narody oddzieliły się od siebie i zaczęły wieść życie osobne kilkaset lat temu. Jeden to naród patriotów, drugi – naród kolaborantów. W narodzie patriotów marzenie o wielkości Polski jest wciąż żywe, może nawet jest tak, że ten naród dzięki swojemu marzeniu o wielkości – czy raczej dzięki projektowi swojej wielkości – w ogóle istnieje. Przeżył, ponieważ pamięta, że kilkaset lat temu był wielki i potężny. Naród kolaborantów jest ogarnięty i obezwładniony obsesją swojej małości, nędzy, podłości i znikczemnienia. Co oczywiście nie przeszkadza i nigdy nie przeszkadzało polskim kolaborantom twierdzić, że kolaborują z przyczyn patriotycznych.

Poeta stwierdza jednak, że polskości nie da się zniszczyć. Jest ona wieczna:

Bo polskość jest straszliwie atrakcyjna. Ogromnie ciekawa. Niezwykle pociągająca. Wspaniała, jako miejsce, w którym człowiek może się ulokować. Polska to przygoda dająca poczucie szczęścia. Jak mówi rozmówca "Uważam Rze", dziś i tak nie jest najgorzej. Bo karą za wiarę w wielkość Polski, w jej podmiotowość, jest teraz szyderstwo, jest wygnanie na margines. Zaledwie, bo w porównaniu z zesłaniem na Sybir czy wieszaniem, to niewiele. Istota kary pozostaje jednak niezmienna. Dlatego J.M. Rymkiewicz spokojnie podchodzi do procesu, jaki wytoczyła mu spółka Agora za opinię wskazującą na ciągłość pomiędzy środowiskiem Komunistycznej Partii Polski a "Gazetą Wyborczą":

Ja mam proces z Agorą, a nie z jakimś człowiekiem. To jest trochę absurdalne, bo korporacja jest przecież czymś w rodzaju maszynerii, wielkiej maszyny. Czy człowiek może mieć proces z maszyną? Czy maszyna może czuć się obrażona? A wracając do pytania – maszyna oświadczyła w pozwie, że to wszystko, co powiedziałem, jest kłamstwem.

Ale co konkretnie? Chyba przede wszystkim to, że oni są z KPP i że dlatego nas nienawidzą. W tym jest coś, czego nie pojmuję, – dlaczego ktoś wstydzi się, że miał takich, a nie innych rodziców. To jest przecież los. Coś takiego, czego nie da się odwrócić. Czy można wstydzić się swojego losu?wu-ka

Studium kompromitacji "Biała księga" Macierewicza to studium fałszu, manipulacji, nadinterpretacji i żonglowania faktami. Prace komisji PiS od pierwszego dnia podporządkowane były politycznej potrzebie i od pierwszego dnia jej prac nie mogło być wątpliwości, kogo komisja obciąży odpowiedzialnością za smoleńską katastrofę. Patrząc na swobodną i niczym nieskrępowaną retorykę Antoniego Macierewicza trudno było oczekiwać innego finału (czy też wstępnego finału, bo - jak rozumiem - komisja Prawa i Sprawiedliwości będzie dalej pracowała nad ostatecznym raportem) działań jego komisji. Polityk PiS w trakcie jej prac ogłosił już, co najmniej kilka barwnych hipotez dotyczących przyczyn katastrofy. Była, więc teza o zakłóceniu i podłożeniu fałszywych sygnałów nawigacyjnych - tzw "meaconigu", był wyciek paliwa "już na lotnisku w Warszawie", była sztuczna mgła, była bomba próżniowa, była wreszcie - powielona w raporcie hipoteza o awarii samolotu na 15 metrów nad ziemią (czy też poziomem lotniska, bo poseł Macierewicz swobodnie żongluje tymi dwoma określeniami). Jeśli PiS uzna interpretacje Macierewicza za obowiązującą partię wykładnię, to będzie to dla ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego kompromitujące. Głoszenie tez, tak oderwanych od faktów, nie jest oczywiście w polityce czymś niezwykłym i unikatowym, ale w sprawie tak poważnej naprawdę należałoby używać słów i miotać oskarżenia ze znacznie większą wstrzemięźliwości. By nie być gołosłownym, to, choć nie sposób polemizować ze wszystkim, co padło podczas niemal czterech godzin prezentacji "białej księgi", nad kilkoma jej tezami warto się pochylić, bo jak w soczewce skupiają one i demonstrują "macierewiczowski" styl działań komisji

Teza 1 "Za katastrofę odpowiedzialni są Tusk, Klich, Sikorski, Kopacz, Arabski i Janicki". Rządzący mają oczywiście sporo grzechów na sumieniu. Obciąża ich choćby odpowiedzialność za niekupienie nowych samolotów. Trudno powiedzieć czy boeing albo embraer poradziłyby sobie 10.04 lepiej - ale są eksperci, którzy twierdzą, że tak. Na decydentach spoczywa też odpowiedzialność za stan 36 pułku, wyszkolenie pilotów, organizacje lotu, skład pasażerów... Odpowiedzialność za katastrofę smoleńską spada przede wszystkim na stronę rosyjską - wynika z zaprezentowanej w środę przez PiS "białej księgi" z prac parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy, kierowanego przez Antoniego Macierewicza. Ale nawet, jeśli uznać, że odpowiedzialność sięga szczebli ministrów i premierów, to bez wątpliwości, niestety, zaniedbania obciążają również nieżyjących. Czyż to nie dowódca wojsk lotniczych odpowiada za szkolenie załóg najważniejszego pułku lotniczego w Polsce? Czyż to nie Kancelaria Prezydenta sporządziła listę gości? Czyż to nie ona najlepiej wiedziała, kto wsiądzie na pokład samolotu? Jeśli szukamy odpowiedzialnych w świecie polityki i w wojsku - to uczciwość wymaga poszukania ich także po drugiej stronie politycznej barykady. Że już nie wspomnę o winie załogi - bo tę także PiS odrzuca.

Teza 2 "Zlekceważono informacje o możliwości zamachu terrorystycznego". Rzeczywiście, 9 kwietnia służby NATO informowały sojuszników o podwyższonym zagrożeniu terrorystycznym. Ale dotyczyło ono samolotów pasażerskich lecących z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki do zachodniej Europy. Twierdzenie, że taka informacja powinna postawić na nogi BOR i zwiększyć ochronę lecącego do Rosji prezydenta, jest absurdem.

Teza 3 "Samolot został obezwładniony 15 metrów nad ziemią". W raporcie MAK rzeczywiście podano informację o "zaniku zasilania FMS", "zamrożeniu pamięci", które nastąpiło o 10:41:05, na wysokości barometrycznej skorygowanej do poziomu lotniska na wysokości około 15 metrów, prędkości podróżnej 145 węzłów ( ~270 km/h), w punkcie o współrzędnych 54°49,483' szerokości północnej, i 032°161' długości wschodniej.". Wystarczy jednak zobaczyć gdzie się ów punkt znajduje (a to miejsce dzieli od punktu, w którym po katastrofie leżał ogon samolotu zaledwie kilkadziesiąt metrów), by zrozumieć, że związek między zanikiem zasilania, a przyczyną katastrofy jest mocno iluzoryczny

Teza 4 "Rosjanie z premedytacją sprowadzili samolot w śmiertelną pułapkę". Oczywiście błędy kontrolerów są bezdyskusyjne. Zarzut "premedytacji" w ich działaniach nijak się jednak nie broni. Gdyby rzeczywiście działali z premedytacją to czy zaniżaliby dane dotyczące widoczności? Czy nie ostrzegaliby przed lądowaniem? Czy mówiliby "warunków do lądowania nie ma". Z nagrań z wieży widać, że kontrolerzy byli zdezorientowani, że nie przestrzegali procedur (zarówno podczas lądowania Tupolewa, jak i Iła), że popełnili błędy w ocenie prawidłowości ścieżki podchodzenia, ale teza, że działali z premedytacją jest moim zdaniem nie do udowodnienia.

Teza 5 "Przyczyną katastrofy było obniżenie rangi wizyty". Trudno powiedzieć, w jaki sposób wyższa ranga wizyty podwyższyłaby bezpieczeństwo lądowania. Tego jakoś PiS nie tłumaczy. Nie przypomina też, jaka była ranga ostatniej wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. A warto. Bo we wrześniu 2007 roku, podczas rządów Jarosława Kaczyńskiego, prezydent poleciał do Smoleńska z "pielgrzymką". Tamtą wizytę organizowano na chybcika, pospiesznie, sięgając do łamańców dyplomatycznych, by tylko prezydent mógł pojawić się w Katyniu na kilka tygodni przed przyspieszonymi wyborami. Dziś, twierdząc, że to wraży prezydentowi politycy PO odpowiadają za niską rangę wizyty w kwietniu 2010, warto pamiętać, że trzy lata wcześniej, rządzący politycy jego obozu, także pozwolili Lechowi Kaczyńskiemu na podobną wizytę i jakoś nie zastanawiali się czy ranga wizyty będzie miała znaczenie dla jego bezpieczeństwa.

Konrad Piasecki

Potwierdzenie z pierwszej ręki Nieszczęścia, powiadają, chodzą parami. Być może, ale pewnie tylko w krajach normalnych, a nie w takim nieszczęśliwym kraju, jak nasz. U nas chodzą nie żadnymi tam „parami”, tylko albo trójkami – oczywiście trójkami społecznymi, które tylu ludzi posłały w swoim czasie na tamtej świat – albo nawet czwórkami, – bo czego, jak czego, ale nieszczęść to w naszym nieszczęśliwym kraju przecież nie brakuje. No i właśnie słowo stało się ciałem, a to za sprawą ojca Tadeusza Rydzyka, który podczas wizyty w Brukseli, widocznie czymś poirytowany, powiedział kilka verborum veritatis. Nic tak nie gorszy, jak prawda, toteż natychmiast odezwały się nożyce nie tylko w postaci europosłów z Platformy Obywatelskiej, do których dołączyli dezerterzy z PiS-u. Nawiasem mówiąc, Jarosław Kaczyński musiał tych wszystkich swoich zaufanych działaczy dobierać sobie w korcu maku; jak nie Kaczmarek i Kornatowski, to znowu Kluzikowa, Jakubiakowa i Migalski, jak nie Libicki, czy Kamiński, to Kowal i Poncyliusz. Ale mniejsza z tym, niech się tam nawet i pozagryzają nawzajem, bo ważniejsza jest diagnoza przedstawiona przez ojca Tadeusza Rydzyka. Otóż powiedział on między innymi, że czuje się wykluczony, dyskryminowany i że „to jest totalitaryzm” – oraz, że „Polską nie rządzą Polacy. Tu nie chodzi o krew, ani przynależność. Oni nie kochają po polsku, nie mają serca polskiego”. Ta charakterystyka stosunków panujących w naszym nieszczęśliwym kraju spowodowała klangor, w którym wzięli udział nie tylko parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej, wśród których do chóru karnie przyłączył się nawet pobożny poseł Gowin, Polskiego Stronnictwa Ludowego, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, posłowie biezprizorni w rodzaju Marka Migalskiego, Michała Kamińskiego i Jana Filipa Libickiego, ale również minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który wystosował donos na ojca Rydzyka do Stolicy Apostolskiej, zaniesiony tam w podskokach przez odwieczną ambasadorzycę naszego nieszczęśliwego kraju przy Watykanie, z roku na rok coraz starszą pannę Hannę Suchocką. Nietrudno dziwić się ministru Radosławu Sikorskiemu, że wykorzystał ten pretekst, by zaprezentować się naiwniakom w charakterze bezkompromisowego strażnika polskich interesów. We wszystkich poważnych sprawach, to znaczy takich, gdzie w grę rzeczywiście wchodzą polskie interesy, ma to już, albo od Sił Wyższych, albo od starszych i mądrzejszych, surowo zakazane i na przykład nie wolno mu zauważyć, że władze Republiki Litewskiej zmieniają tamtejszym Polakom nazwiska, – bo jeśli ktoś, nazywał się, dajmy na to, Grzybowski, a teraz musi nazywać się Gribauskaitis, to to jest zmiana, nieprawdaż? Zresztą – cóż by mu z tego przyszło, gdyby to zauważył? Skoro nawet my, biedni felietoniści wiemy, że czujący za sobą potężną protekcję, a może nawet zachętę niemiecką Litwini kładą lachę na tych wszystkich warszawskich mężyków stanu, którzy przed Naszą Złotą Panią Anielą muszą skakać z gałęzi na gałąź – to minister Sikorski wie takie rzeczy jeszcze lepiej. W rezultacie obroną litewskich Polaków musi zajmować się Polonia Amerykańska, między innymi – pan Jacek Marczyński z Waszyngtonu, który zainicjował i prowadzi akcję wysyłania listów do amerykańskich osobistości, zwracając w nich uwagę, że Republika Litewska, jako członek NATO, lekce sobie waży niektóre NATO-wskie standardy. Gdyby takiej kampanii towarzyszył ślad zainteresowania ze strony rządu w Warszawie, to może Departament Stanu nie odpisałby mu, że Hilaria Clintonowa podczas wizyty w Wilnie „nie znajdzie czasu” na przyjęcie delegacji tamtejszych Polaków. Ale skoro zakazane – to zakazane, więc nic dziwnego, że minister Sikorski chwyta się każdej okazji, by sobie, choć trochę pourzędować – nawet za cenę śmieszności. Wróćmy jednak do charakterystyki naszego nieszczęśliwego kraju dokonanej przez ojca Rydzyka w Brukseli. „Totalitaryzm”, to oczywiście przesada, bo w totalitarnym kraju ojciec Tadeusz Rydzyk zostałby zaraz po powrocie aresztowany, – ale że nasz nieszczęśliwy kraj w kierunku totalniactwa się ześlizguje – to rzecz pewna. Wśród naszych Umiłowanych Przywódców i w Salonie za kraj totalniacki uchodzi Białoruś, – czego ilustracją jest postawienie przed niezawisłym sądem w Grodnie korespondenta „Gazety Wyborczej” Andrzeja Poczobuta za znieważenie prezydenta Łukaszenki. Ale taki sam zarzut kielecka prokuratura właśnie postawiła Karolowi Litwinowi, który w kibicowskim pisemku „Złocisto Krwiści” nazwał premiera Tuska „ćwokiem”, – za co grożą mu od niezawisłego sądu nawet 3 lata więzienia. Andrzejowi Poczobutowi grożą podobno 4 lata, no, ale Białoruś już jest totalniacka, podczas kiedy nasz nieszczęśliwy kraj dopiero się w tym kierunku ześlizguje. Wszystko jednak przed nami; trochę więcej kryzysu i stworzone narzędzia terroru na pewno zostaną zastosowane na tej samej zasadzie, że karabin wiszący na ścianie w pierwszym akcie sztuki – w ostatnim wystrzeli. W sukurs temu rozumowaniu przychodzi sam wiceprzewodniczący frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim, Timothy Kirkhope. Najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z sensu własnych słów, w związku z wizytą ojca Tadeusza Rydzyka w Brukseli szczerze powiedział m.in., że „Parlament Europejski nie może być miejscem promowania interesów ludzi o poglądach ksenofobicznych i homofobicznych”. A contrario oznacza, to, że w Parlamencie Europejskim mogą być promowane wyłącznie interesy ludzi o poglądach internacjonalistycznych i homofilnych. Idioci bywają szczerzy, ale to felix culpa, bo dzięki temu z pierwszej ręki mamy potwierdzenie, że represjonowanie a w każdym razie dyskryminowanie ludzi – również pod względem interesów natury gospodarczej – wyłącznie za wyznawane poglądy, w Parlamencie Europejskim, a w każdym razie – we frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów uważane jest nie tylko za rzecz zwyczajną, ale nawet – za chwalebną. A ponieważ prześladowanie ludzi z powodu poglądów jest ważnym symptomem totalniactwa, mamy dodatkowy dowód, że Polska ześlizguje się w totalniactwo, jako członek Unii Europejskiej i z powodu nacisków wywieranych przez to faszystowskie imperium. W takiej sytuacji lepiej rozumiemy również diagnozę ojca Tadeusza Rydzyka, że „Polską nie rządzą Polacy”. To oczywiste – już choćby z uwagi na to, że przeważająca część tubylczego ustawodawstwa to opowiedziane własnymi słowami dyrektywy Komisji Europejskiej. Dyrektywy KE kierowane są do państw członkowskich, które mają obowiązek osiągnięcia celu określonego w dyrektywie „za pomocą dostępnych im środków”. Nie ulega wątpliwości, że cele są ważniejsze od środków, a cele określa Komisja Europejska, gdzie na 27 komisarzy Polakiem jest tylko jeden Janusz Lewandowski. Zatem Polską rzeczywiście nie rządzą Polacy – Polacy, jako kolaboranci, co najwyżej nadają „narodową formę” tym faszystowskim treściom, wskutek których Polska ześlizguje się w totalniactwo. SM

Bal na Titaniku „Ot, pany się nudzą sami, to się pięknie bawią z nami” – powiada w „Weselu Ojciec Panny Młodej. Oczywiście łże jak pies, bo gdzieżby tam pany nudziły się we własnym gronie! Weźmy takiego premiera Tuska; czy ośmieliłby się nudzić w towarzystwie Naszej Złotej Pani Anieli? A jużci – „dałaby świekra ruletkę mu!” A na bal na Titaniku, to znaczy – na pierwszomajo..., to znaczy pardon – oczywiście na pierwszolipcową Akademię Ku Czci Polskiej Prezydencji W Unii Europejskiej przybyli Najważniejsi Dostojni Goście: biedny zdechlaczek, pan Herman van Rompuy, któremu w traktacie lizbońskim pożałowano nawet tytułu prezydenta, żeby na razie niepotrzebnie nie płoszyć skołowanych europejskich narodów, no i Portugalczyk Osculati, to znaczy nie żaden Osculati – bo Osculati – wiadomo: „W tym ogrodzie za Książęcą zmącił duszę mą dziewczęcą, potem ciało zawiódł śmiało na Frascati (...) A kiedy wschód zaczął ciut złocić kwiaty, powiedział mnie twardo, że: nie zaplati”. Więc nie żaden Osculati, tylko były maoista, Józef Manuel Barroso, który jak mówi, że zaplati, to mówi – i albo plati, albo nie – a jeśli już plati – to i wymaga takich odsetek, jakich nie powstydziliby się najbezczelniejsi lichwiarze. Od razu widać, jak to jest z tymi wszystkimi radykałami; wystarczy „zadzwonić kieską pomału” i od razu się nawracają. Tedy ileż radości, a i materiału twórczego miałby Witold Gombrowicz, obserwując Gospodarzy, to znaczy - prezydenta Bronisława Komorowskiego i premiera Donalda Tuska, jak to się uwijają, usiłując wtłoczyć się w formę europejskich mężów stanu! Pewnie zaraz opisałby ich w książce, zatytułowanej oczywiście już nie tam żadna „Pornografia”, ale na przykład – „Samogwałt” – albo coś w tym rodzaju. Bo jakże inaczej objaśnić spiżowe słowa marszałka Schetyny, że „Unia Europejska jest w każdym z nas”? No, to niby wiadomo, jakże by inaczej – ale w którym konkretnie miejscu? W sercu, czy też „wprost przeciwnie i niżej”? To nie jest zresztą jedyna trudność, bo spróbujmy rozebrać z uwagą, jakim to sposobem cała Unią Europejska zmieści się w, dajmy na to, nie tak znowu przecież atletycznym ciele pana marszałka Schetyny? Wszystko to skłania do traktowania wszystkich tych deklaracji niezbyt dosłownie; pany się bawią, więc jak to przy zabawie – bredzą pod siebie to i tamto, żeby jakoś podtrzymać dyskurs i dotrwać do końca udręki. Za Leonida Breżniewa było podobnie; ileż to miłosnych zaklęć wypowiadał tak, dajmy na to, Edward Gierek, albo i Wojciech Jaruzelski, ale nietrudno sobie wyobrazić, że i jeden i drugi cały czas rozpaczliwie wytężał wszystkie władze umysłowe, jakiego by tu użyć fortelu, gwoli uniknięcia słynnego bratniego pocałunku w ust korale. Jak pamiętamy, świat obiegło w swoim czasie zdjęcie, przedstawiające molestowanie Ericha Honeckera, rzucając snop jaskrawego światła nie tylko na obyczaje panujące w środowisku Umiłowanych Przywódców, ale również – kolejność dziobania. Ale Akademia, jak to akademia – miała swoją część oficjalną i – podobnie jak za czasów Józefa Stalina – również część artystyczną. Ta część artystyczna odbywała się u stóp Pałacu Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina, a reżyserowana była przez panów Wojewódzkiego i Maternę, co wzbudzało w niektórych kręgach kontrowersje. Zupełnie niepotrzebnie, bo koncert przebiegał według schematu zatwierdzonego jeszcze za głębokiej komuny dla potrzeb festiwalu piosenki w Sopocie, kiedy to zagraniczni wykonawcy byli zmuszani do śpiewania piosenek polskich. Pamiętam ile wesołości wzbudziło wykonanie buntowniczego w założeniu utworu „Mniej niż zero” przez pewnego Turka, który myślał, że jest to rodzaj lirycznej skargi, coś w rodzaju „łzawej tęsknicy serca”. Takie nieporozumienia zdarzały się i wcześniej. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina na przykład, jak to w roku 1919 arcybiskup Józef Teodorowicz, po odprawieniu solennej mszy przed cudownym obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej w Wilnie, zapragnął przed błogosławieństwem dać popis sztuki retorycznej, z której słynął: „Mnież to, niegodnemu słudze Bożemu przygodzi się błogosławić ciebie, ludu wileński, ludu, któryś tyle przecierpiał? Mnież to ciebie – nie tobie mnie błogosławić? – rozpoczął – na co stojąca obok Grzymały-Siedleckiego przygłucha staruszka śpiewnie zwróciła się do męża: „co powiedział?” Ten zastanowił się, a po chwili streścił: „prosto waha się, czy błogosławić”. Więc chociaż obydwaj wyznaczeni przez ministra Zdrojewskiego reżyserowie uchodzą za osoby nader awangardowe, to w koncertowej składance znalazło to wyraz najwyżej w tym, że dobór wykonawców mógł być dokonany pod kątem ich tak zwanej „orientacji seksualnej”. Takich podejrzeń można było nabrać zwłaszcza w przypadku szansonisty wykonującego utwór „Georgia”, w wyższych partiach pomagającego sobie falsetem. No, ale publiczność sprawiała wrażenie jakby wszystko jej się podobało jednakowo, a już specjalnie – frajerwerki, które być może – bo ktoż to może wiedzieć? – stanowiły, niezamierzony oczywiście, rodzaj prefiguracji wydarzeń, jakie czekają nasz nieszczęśliwy kraj już w niedalekiej przyszłości. Ciekawe, że podobne odczucia musiał żywić zespół „ze wsi Warszawa”, który nie tylko ze wzniesionymi w komunistycznym geście pięściami solidaryzował się z „walczącymi Atenami” i „Madrytem” („Niech żyje czerwony Madryt - i Biała Podlaska!”), ale na koniec udzielił też życzliwej rady publiczności: „Idźcie dzieci do domu i nie służcie nikomu”. Łatwo powiedzieć, – ale przecież i „Kapela ze wsi Warszawa” nie śpiewała ku czci polskiej prezydencji wyłącznie con amore, tylko coś tam w brzęczącej monecie chyba po występie zainkasowała? Prezydencja ma kosztować, co najmniej 430 milionów, więc co to, komu szkodzi, jeśli za swój płomienny protest zostanie godnie wynagrodzony? Inna sprawa, że nasi Umiłowani Przywódcy nie mają najmniejszych powodów, by ani takich protestów, ani też takich buntowników się obawiać. Wiadomo, że tak jak wszystko u nas – również i to nie jest naprawdę, tylko, że każdy ma swój, jak to mówią Francuzi - „emploi” i jeden na estradzie udaje Belzebuba w straszliwej postaci, a drugi znowu – płomiennego szermierza świętej sprawy proletariatu – ale tak naprawdę i w jednym i w drugim przypadku chodzi o to samo – żeby dobrze wypić i smacznie zakąsić, a jak trafi się okazja w postaci prezydencji – to kto wie – może nawet położyć sobie w ubikacji kafelki? Nawiasem mówiąc, na Belzebuba już sto lat temu podrywał panienki Stanisław Przybyszewski, opowiadając im na krakowskich odczytach o phallusie tego szatana; miał być zimny jak lód i na całej długości zaopatrzony w haczyki, przypominające harpuny. Ale to wszystko drobiazg niewątpliwy w porównaniu z wiadomością, która w natłoku depesz mogła umknąć uwadze – że premier Donald Tusk potwierdził swoje niezachwiane zaufanie do Krzysztofa Bondaryka. Słodko i zaszczytnie jest doświadczyć tak szybko potwierdzenia swoich prognoz – a przecież zaledwie przed kilkoma dniami przewidywałem, że sprawa podejrzeń szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego o korupcyjne bezeceństwa musi zakończyć się wesołym oberkiem. Samokrytycznie muszę jednak przyznać, że nie doceniłem pozycji Krzysztofa Bondaryka w hierarchii obowiązującej w naszym nieszczęśliwym kraju. Sądziłem, bowiem, że będzie musiał on stanąć przed parlamentarną komisją nadzorującą służby specjalne, ale okazało się, że premier Tusk na taką zuchwałość się nie odważył. Najwyraźniej lekcja udzielona mu po samowolnej próbie poluzowania sobie smyczki poprzez aresztowanie Petera Voglazostała zapamiętana. Zresztą – jakże jej nie zapamiętać, kiedy nie dość, że podczas przesłuchania przez Monike Olejnik Andrzej Urbański zdradził, iż w kwestii odpowiedzialności „strony polskiej” za katastrofę smoleńską, raport ministra Millera wcale nie musi różnić się w sposób istotny od „białej księgi” Antoniego Macierewicza, nie dość, że w trakcie kulminacyjnych przygotowań do polskiej prezydencji, w ramach wielkich manewrów przez Warszawę przeciągnęła demonstracja związkowców z Solidarności, a i generał Gromosław Czempiński wyraził opinię, że minister Bogdan Klich powinien „oddać się do dyspozycji premiera” już 10 kwietnia ubiegłego roku? Skoro piorun ma uderzyć tak blisko, to nawet najgłupszy zrozumie, że to nie pora na wtykanie nosa w tropy podsunięte – kto wie, z jaką intencją – przez „Gazetę Wyborczą” – a przecież premier Tusk nie tylko jest inteligentny i spostrzegawczy, ale i swoimi kanałami coś tam jeszcze musi przecież wiedzieć? Jakże zresztą nie wiedzieć, skoro i Portugalczyk Oscu..., to znaczy pardon – oczywiście Józef Manuel Barroso postępuje zgodnie ze słowami piosenki: „A kiedy wstałam i wyszłam bez słowa, nie wybiegł za mną, nie dofinansował”? SM

Przypadkowe społeczeństwo Gdy p. Halina Nowina-Konopczyna, wtedy posłanka z Olsztyna, użyła tego określenia, posypały się na Nią gromy. Tymczasem jest to określenie głęboko uzasadnione. Dziś mamy społeczeństwo – jutro mamy inne społeczeństwo, a za cztery miesiące, gdy odbędą się wybory, jeszcze inne społeczeństwo: część ludzi umrze, część wyemigruje, trochę się urodzi, wielu wejdzie w wiek uprawniający do głosowania... To będzie inne społeczeństwo – i to, które z nich akurat głosuje, jest czystym przypadkiem. My, Prawica, odnosimy się nie do „społeczeństwa” - lecz do „narodu:”. „Naród” - to nasi antenaci, to nasze dzieci, wnuki, prawnuki... Naród – to wspólnota związana pewną tradycją, pewnymi zasadami i obyczajami. Zasady – to jak geny w organizmie. Różni ludzie mają różne geny – i różne narody mają różne zasady i obyczaje. I polityk, który mieni się „narodowym” musi stosować się do tych zasad. Podejmować decyzje zgodnie z nimi - a nie z „wolą przypadkowego społeczeństwa”. „Narodowy d***krata” - to oksymoron, to sprzeczność sama w sobie. Przecież nasi przodkowie i potomkowie nie mają prawa głosu... i dlatego są najbezczelniej w świecie rabowani. Przez dzisiejsze przypadkowe społeczeństwo. Przez ludzi, którzy chcą żreć, chlać, ćpać, itd. - i cała reszta ich nie obchodzi. To dzisiejsze „przypadkowe społeczeństwo domaga się robienia deficytów budżetowych - a to, że potem nasze dzieci i wnuki będą musiały to spłacać – to, co ich to obchodzi? Po nich – choćby potop! Kiedy w 1992 roku zgłosiliśmy w Sejmie projekt poprawki do Konstytucji, zakazującej konstruowania budżetu z deficytem, spotkał nas ryk śmiechu. Nie - to nie był śmiech: to był rechot hien. Rechot bydła chcącego tarzać się w pieniądzach wyciąganych od naszych potomków. Chcących mieć te pożyczone pieniądze – by za to wynajmować ogromne billboardy i móc przekonywać ludzi, by nadal na tych bydlaków głosowali. Ryczeli śmiechem wszyscy – cała dzisiejsza „Banda Czworga” (wtedy byli inaczej podzieleni – ale to to samo towarzycho). Nienawidzę tych bydlaków! Parę tygodni temu brałem udział w dyskusji na Uniwersytecie Szczecińskim – i moja oponentka, z PiSu, na uwagę, że przecież ich działania obciążają nasze dzieci i wnuki odparła uczciwie: „A co mnie obchodzą dzieci i wnuki”? Otóż: nie wiem, jak Państwa – ale mnie obchodzą. I ja nie spocznę w wysiłkach , by tę bandę d***kratów odpędzić od żłoba, by małpom sterującym naszą nawą państwową wyrwać ster z łapsk. W tej chwili pozadłużana i zdegenerowana moralnie jest nie tylko Polska – ale i cała prawie Europa. I musimy coś z tym zrobić – jeśli nie chcemy, by za dwadzieścia lat nasze kobiety powędrowały do haremów, a nam po prostu poderżnięto gardła. Musimy – i zrobimy. Takie ruchy powstają w całej Europie. I niedługo dojdziemy do władzy. JKM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
485
Dragon SY 485
485
FX2N 485 BD User's Manual JY992 Nieznany
485 491 id 39135 Nieznany (2)
NMEA0183 to RS 232 RS 422 or RS 485 Model 183COR
485
485
EN 485 2
MODFLOW 96 Ref Manual OFR96 485
485
485
485
485
C 485 0
md 485 b m20
485
485

więcej podobnych podstron