589

Uni Europejska jak Związek Radziecki Rozmowa z Nigelem Farage, brytyjskim eurodeputowanym Jan Piński - Dlaczego regularnie prowadzi pan spory z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, Jerzym Buzkiem? Nigel Farage: - Jakiś czas temu wygłosiłem przemówienie, dosyć soczyste, krytykujące niedemokratyczny sposób, w jaki Herman Van Rompuy został przewodniczącym Rady. Jerzy Buzek zwrócił mi uwagę, że to co powiedziałem, jest nie do zaakceptowania, że powinienem tonować swoje wypowiedzi i że obrażam ludzi. Kiedy debata się skończyła, wróciłem do siebie do biura, gdzie już zastałem prośbę o udanie do się biura przewodniczącego PE, pilną, na godzinę siedemnastą, dokładnie siedemnastą. Przypomniało mi czasy szkolne, kiedy byłem upominany przez wychowawcę.

- Poszedł pan? - Cóż, poszedłem na to spotkanie - do wychowawcy. Usiedliśmy w konwencji czegoś w rodzaju wywiadu bez kawy. Nie było to zbyt przyjemne dla mnie. Powiedziano mi wprost: nie chcemy, żebyś się wypowiadał w taki sposób, to niemożliwe do zaakceptowania. Odparłem, że zostałem wybrany na posła w demokratycznych wyborach i w związku z tym mogę mówić to, co chcę i nie sądzę, by były to rzeczy politycznie nie do zaakceptowania. Buzek powiedział, że to było niegrzeczne i nieparlamentarne, po czym popatrzył na mnie i przypomniał, że nazwałem ich (Van Rompuya i Catherine Ahston) Pigmejami. - A niby są olbrzymami? - odparłem. - Ale w porządku, w przyszłości będę ich w takim razie nazywać liliputami.

- Przypomina mi to nie gabinet wychowawcy, lecz kabaret... -Pomyślmy o tym jednak poważnie. Mówimy o PE, instytucji, która teraz, kiedy traktat z Lizbony wszedł w życie, staje się coraz bardziej liczącą siłą i jednocześnie okazuje się, że nie można w nim mówić tego, co się myśli, bo pewne poglądy i opinie są nie do zaakceptowania. Historia przypomina nam o tym, iż reżimowe rządy z reguły nie dopuszczały swoich przeciwników do głosu i nazywały ich chorymi psychicznie. Sam to określenie pod swoim adresem wielokrotnie słyszałem z ust prominentnych polityków europejskich. Lider socjalistów, Martin Schulz (ten sam, któremu Silvio Berlusconi proponował zagranie roli kapo w filmie o Auschwitz i który zrobił z tego wielką aferę) powiedział mi któregoś dnia, że zachowuję się jak Hitler w Reichstagu. W taki oto sposób ci ludzie, elita, toną. Oni nie wierzą, że może istnieć demokratyczna alternatywa dla ich poglądów. Z tego właśnie powodu uważam, że UE przekształca się w coś bardzo, bardzo niebezpiecznego.

-Nie przesadza pan? -Nie! To niszczenie demokracji i zabijanie państw narodowych. Bardzo mnie to niepokoi. Tym bardziej, że przewodniczący PE, Jerzy Buzek, pochodzi z Polski, z kraju, w którym jeszcze dwadzieścia lat temu nie było demokratycznych wyborów. Żył w kraju, w którym narzucono sowiecki reżim. A teraz te sam człowiek wierzy, że nie widzi, iż w Unii zaczyna dziać się to samo i sytuacja zmierza do tego, co się przez czterdzieści lat działo w Polsce. Projekt europejski dryfuje w niebezpiecznym kierunku. Coraz mniej jest wyborów, coraz mniej referendów. Dlaczego więc Buzek chce powstrzymywać ludzi mojego pokroju?

-Dlaczego? -W imię nowego nacjonalizmu – europejskiego. Osobiście jestem przekonany, że to szalenie niebezpieczne. Unia w coraz większym stopniu zaczyna się upodabniać do byłego Związku Radzieckiego. Nie mamy jeszcze Politbiura, ale mamy już komisarzy. Zagłuszamy każdego, kto ma inne zdanie. Jesteśmy protekcjonistyczni i statyczni. Unia chce kontrolować i regulować dosłownie wszystko. To zwycięstwo biurokracji nad demokracją doprowadzi do tyranii.

- Co pan sądzi o polskich eurodeputowanych? Współpracuje Pan z niektórymi z nich? - Wśród Polaków jest spora różnorodność. Niestety, część z nich przyłączyła się do konkurencyjnej w stosunku do nas grupy, której szefostwo wspiera aktywnie członkostwo Turcji w Unii Europejskiej. Byłbym zaskoczony, gdyby tę opinię podzielała większość społeczeństwa polskiego. Myślę, że ludzie nie rozumieją jak funkcjonuje Unia. Parlament Europejski jest po to, by udawać, że w UE jest demokracja. Ale nie ma mocy inicjatywy legislacyjnej. Unia jest jedyną demokracją na świecie, w której wybrany przez ludzi parlament nie tworzy prawa i jest potęgą w rękach zagranicznych urzędników. Unia kupuje sobie polityków i urzędników; w stosunku do Polski stosuje podobne zasady. Jak może istnieć prawdziwa wspólnota, jeśli różnica między zarobkami eurodeputowanych, urzędników i zwykłych obywateli jest tak duża?

- Wróćmy do Polski. Jakie wrażenie zrobiło na panu wystąpienie premiera Donalda Tuska w trakcie sesji Parlamentu w Strasburgu podczas inauguracji polskiej prezydencji? - Żyjemy w czasach, w których przepaść między establishmentem, a zwykłymi obywatelami pogłębia się i przemówienie premiera Tuska idealnie to potwierdziło. Unia pogrąża się w kryzysie strukturalnym. Grecja, Portugalia i Irlandia nie przetrwają w eurozonie. Duńczycy łamią postanowienia z porozumienia Schengen - i dobrze, bo całkowicie niekontrolowany przepływ ludzi jest przejawem nieodpowiedzialności. Pan Tusk popiera destrukcję państw narodowych. To, co mnie jednak najbardziej zastanowiło w jego przemówieniu, to fragment o tym, co teraz się dzieje w Unii. Powiedział – cytuję dosłownie – „przez wiele lat żyliśmy w kraju, który nie był niepodległy i był pod okupacją sowiecką. Dla nas integracja europejska nie jest powodem do strachu przed utratą niepodległości, ponieważ mamy nie tak dawne doświadczenie prawdziwego lęku przed utratą niepodległości”.

-To prawda... - Prawda? Przeanalizujmy, co znaczą te słowa. Że Unia jest aż tak zła jak ZSRR? A czy to ma znaczyć, że tylko dzięki temu jest wystarczająco dobra dla Polaków? Mówiąc o Grecji polski premier określił jej problemy jako trywialne. Tymczasem na ulicach greckich miast są tysiące ludzi, walczących o powrót demokracji. Panowie Tusk i Buzek mówią o Solidarności i powrocie demokracji do Polski dwadzieścia lat temu, a tymczasem w upadającej Unii niszczona jest stopniowo polska niepodległość. Wszyscy chcemy jakiejś formy współpracy europejskiej w przyszłości, ale nie chcemy takiego modelu.

- Czego oczekuje pan po polskiej prezydencji? O ile ma Pan jakieś oczekiwania... -Myślę, że polska prezydencja zrobi dokładnie to, czego od niej oczekuje Komisja Europejska. Nieważne, jaki kraj aktualnie sprawuje prezydencję, bo to Komisja jest jedyną siłą, która składa propozycje legislacyjne na najbliższe miesiące. Rada Europejska to kolejna tajemnicza i dziwna instytucja, która podważa demokrację w Unii. Wybrane przez obywateli rządy (elity polityczne) spotykają się z innymi politycznymi elitami, by rozmawiać o jeszcze większej unifikacji Europy, o zacieśnieniu współpracy... A wszystko to odbywa się za zamkniętymi drzwiami. I pod kontrolą Komisji. To nie ma nic wspólnego z demokratycznie wybranymi parlamentami i poglądami ludzi. W dodatku to podatnicy muszą płacić za te wszystkie spotkania.

- Coraz więcej muszą płacić. Zwłaszcza na ratowanie strefy euro... - Wszystkie klasy polityczne powinny zrozumieć, że euro jest kompletną porażką. Jak tak bardzo zróżnicowane gospodarki mogą mieć tę samą walutę? Cała idea była od początku nietrafiona.

- Pat? - Są tylko dwa możliwe sposoby rozwiązania nadzwyczaj trudnej sytuacji: albo zostanie stworzona jakaś centralnie dowodzona instytucja, eliminująca narodowe demokracje, a nadzorująca całą sytuację, albo kraje unijne wycofają się z pomysłu harmonizacji gospodarki i odbudują niezależność ekonomiczną. Teraz pogrąża się bankrutów w jeszcze większym bankructwie, udzielając im kolejnych pożyczek.

- To ogólniki. - Więc powiem konkretnie. Spójrzmy prawdzie w oczy – powinno się wrócić do poprzednich walut, których kurs zostałby ustalony w sposób realistyczny.

- To oznaczałoby początek końca Unii. - Elity polityczne we wszystkich krajach zrobią wszystko, by zjednoczyć Europę. Będą ignorować wyniki referendum, będą przeznaczać miliony na europejską propagandę i będą się starały marginalizować opozycyjne media i w ogóle inny punkt widzenia. Będą wyrzucać miliony, płacone przez podatników, na ratowanie upadającej gospodarki. Ale to nie będzie wystarczające.

- Czy Unia, taka, o jakiej myśleli jej założyciele, jeszcze istnieje, czy też już doszło do podziału na Europę dwóch prędkości? -Trudno powiedzieć. Wiele się mówi o np. wsparciu przez brytyjski rząd upadającego rządu strefy euro, ale nie ma woli, by wprowadzić Brytyjczyków w proces decyzyjny. W rzeczywistości aż 75 proc. prawa w całej Wielkiej Brytanii powstaje w Brukseli, a tzw. eurosceptyczny premier, David Cameron, udowadnia, że jest najbardziej integracyjnym liderem. To wszystko wróżenie z fusów. Wszystko, co mogę powiedzieć to to, by nie wierzyć establishmentowi. Nie powinniście być zadowoleni, dopóki nie zaczniecie z powrotem rządzić własnymi krajami.

- Czyli dezintegracja?

-Widzę Europę przyszłości, jako coś na wzór Rady Europy. Czyli model, w którym demokratyczne rządy siedzą przy stole, dyskutują o problemach i dochodzą do porozumienia. Tak, powinniśmy ustalić minimalne wspólne standardy dla handlu europejskiego. Tak, powinniśmy negocjować strefę wolnego handlu wewnątrz Europy. Tak, powinniśmy mieć wspólne pomysły dotyczące infrastruktury. To, czego nie powinniśmy mieć, to ten model, w którym cała władza jest w rękach elit zagranicznych.

- Nie sądzi pan jednak, że w obliczu konkurencji ze strony nowych potęg gospodarczych, takich jak Indzie, Brazylia czy Chiny, Europa powinna jednak być zjednoczona? - W taki sposób jak obecnie, Unia nigdy nie będzie konkurencją wobec nowych potęg. Im więcej tworzy nowych regulacji, im bardziej krępuje ręce biznesowi, tym więcej firm będzie się stąd wynosić. Unia jest teraz molochem, który stopuje swój biznes na międzynarodowej scenie gospodarczej, krępując mu ręce za pomocą niepotrzebnych przepisów.

- Pojawiają się opinie, że rząd niemiecki próbuje wykorzystać kryzys w strefie euro do jeszcze większego kontrolowania sytuacji w całej Unii. - Tak jest to postrzegane w Polsce? Na pewno jednak coś dziwnego dzieje się w Niemczech. Mimo że niemiecka klasa polityczna jest w większości nastawiona proeuropejsko i prointegracyjnie, coraz więcej ludzi zaczyna być niezadowolonych z tego, że niemieccy podatnicy mają płacić za błędy innych krajów. Decyzja niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, że przyznanie pomocy i pożyczki bankrutom europejskim jest zgodne z prawem, doprowadzi w przyszłości do konfrontacji między niemieckim rządem, a podatnikami. Jestem przekonany, że w efekcie doprowadzi to do wzrostu nastrojów antyeuropejskich. Jest potężna przepaść między politykami, którzy pragną europejskiego rządu gospodarczego, przeniesienia władzy z parlamentów narodowych do instytucji centralnych i w tym przypadku przeznaczenia ciężko zarobionych przez niemieckich podatników pieniędzy na pomoc krajom, które popełniały błędy finansowe, a niemieckimi obywatelami, których nie obchodzi los bankrutów. Jest coraz silniejszy sprzeciw w stosunku do tej polityki.

- Zbuntują się? - Tak, któregoś dnia niemieccy obywatele powiedzą: dosyć. I być może zaczną się domagać powrotu niemieckiej marki, a wtedy cały projekt europejski się rozleci.

- Jest Pan bardzo krytyczny wobec szefa rady, Hermana Van Rompuya. A co Pan sądzi o szefowej unijnej dyplomacji, baronessie Catherine Ashton? -Mam na jej temat dokładnie taka samą opinię, jak na temat Van Rompuya. A nawet jeszcze gorszą, bo Van Rompuy otrzymał przynajmniej to stanowisko w pewnym momencie swojej długiej kariery! Baronessa Ashton nigdy nie podjęła się solidnej pracy, nikt jej nie wybierał w wyborach, jest, więc idealną biurokratką, stworzoną do pracy w Unii Europejskiej. Dobrze wyszła za mąż, za doradcę przyjaciela i współpracownika premiera Tony'ego Blaira, dzięki któremu dostała się do Izby Lordów. Tam zaś wykonała wielką pracę, polegającą na przepchnięciu Traktatu z Lizbony i przekonaniu w dodatku ludzi, iż jest on czymś różnym od Konstytucji Europejskiej. Ochoczo zwalczała wszelkie próby oporu w Izbie Lordów i zagłuszała głosy, nawołujące do referendum w tej sprawie. Jako szefowa unijnej dyplomacji jest nietykalna i w zasadzie nie ma żadnego sposobu, żeby usunąć ją z tego stanowiska. A sama unijna dyplomacja... Unijni ambasadorzy zainstalowali się już w różnych placówkach na całym świecie, część z nich zastąpiła brytyjskich ambasadorów. Czy to ma być ten głos brytyjski, który powinien być słyszalny na całym świecie?

- Krytykuje pan ludzi, krytykuje system. Ale jako eurodeputowany jest pan też przecież częścią tego samego mechanizmu, który pan krytykuje? - Nie ma tu najmniejszej sprzeczności. UKIP (Partia Niepodległościowa Wielkiej Brytanii) w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku stała się w Wielkiej Brytanii drugą siłą polityczną. A wygraliśmy dzięki temu, że nasze hasło wyborcze brzmiało: zróbmy wszystko, by jak najszybciej opuścić Unię Europejską. Nasi eurodeputowani są głosem tysięcy, ba, milionów Brytyjczyków, którzy nam zaufali i w których imieniu występujemy. To dzięki naszej frakcji i naszym posłom demaskowane są korupcyjne i niedemokratyczne praktyki Unii. Europosłowie mają dostęp do informacji z pierwszej ręki. Mają też dostęp do inicjatyw prawnych wychodzących z Komisji. I wykorzystujemy tę wiedzę do informowania naszego społeczeństwa o tym, w jakim kierunku zmierza Unia i co to oznacza dla kraju. Mało tego, w rzeczywistości jesteśmy przedstawicielami milionów Europejczyków, którzy nie są reprezentowani przez partie z głównego nurtu sceny politycznej. Rozmawiał: Jan Piński

Machiavel nauczycielem - manipulacje w szkolnictwie - reformy czy plan zniszczenia? Informacje z lektury zakazanej Przedmowa Gremia polityczne, sprawujące obecnie władzę, niemal wszechwładzę, w Polsce, naszej Ojczyźnie (w "tym kraju"!), przy każdej okazji, codziennie, dniem i nocą, wmawiają nam, jakoby najwyższą polską racją stanu, największą szansą dla naszego społeczeństwa (nie narodu, broń Boże!), było "wejście do Europy", włączenie się do Unii Europejskiej, rozpłynięcie się (z nadmiaru szczęścia?) w Zjednoczonej Europie. Możemy być pewni, że ci ludzie, o których mowa, doskonale "wiedzą, co czynią", do jakiego "raju" chcą nas wepchnąć, i jaką przyszłość, bynajmniej nie "świetlaną", chcą nam zgotować (czy pamiętamy jeszcze sakramentalny zwrot: "świetlana przyszłość bratnich narodów"?). Nie mówią nam Te? wcale, na jakich warunkach to "zjednoczenie z Europą" ma nastąpić. Co najwyżej napomykają, że będziemy musieli dostosować się do "europejskich standardów" (jakich?) i że czekają nas długotrwałe "negocjacje" (zająca ze sforą brytanów?).Czy naród polski w swej podstawowej masie ze wszystkich warstw zdaje sobie sprawę, ku czemu tak naprawdę krok po kroku jesteśmy popychani? Nie, tego nie wie i o tym nie myśli, gdyż o tym się nie słyszy, o tym się milczy, żeby przypadkiem pacjent, przygotowywany od lat do operacji, nie zorientował się, co go czeka, nie zerwał się z półuśpienia i nie rozpędził pochylonych nad nim "autorytetów" (z własnej nominacji), zimnych speców od rytualnego uboju. Polskojęzyczne środki przekazu, "czwarta władza" sięgająca głębiej niż trzy pozostałe, nie służy, bowiem bynajmniej polskim celom narodowym; sterowane z jednego tylko pulpitu, uprawiają precyzyjnie prowadzoną manipulację umysłami i pranie mózgów na wielką skalę, podkopują fundamentalne dla nas wartości, demoralizują naród zalewem nieobyczajności, ogłupiają młodzież pseudonowoczesnością, zachłystują się - oczywiście - "europejskością", słowem zatruwają! rozmiękczają ducha narodu polskiego, aby gdy przyjdzie godzina prawdy, godzina katastrofy, zabrakło naszemu narodowi i jasnej świadomości, i determinacji, i siły do obrony niepodległości politycznej i gospodarczej, całości terytorium państwowego i chrześcijańskiej tożsamości duchowej. To wymuszane na narodach jednoczenie się Europy (na warunkach traktatu z Maastricht) nie jest bynajmniej zjawiskiem samorodnym i samoczynnym, jest natomiast od dawna zaplanowaną cząstkową realizacją podstawowego, tzw. Wielkiego Planu masonerii światowej, uknutego u samych jej początków, mianowicie planu zagarnięcia (przepraszam: zjednoczenia) całej ludzkości pod swoją wyłączną, "światłą" i "postępową" władzę. Po ostatniej wojnie światowej te masońskie tendencje mundialistyczne (od łacińskiego "mundus" - świat) zostały szeroko nagłośnione i przerosły w dominujący nurt polityczny. Narzucone ogłuszającą propagandą i wielorakimi naciskami, tego typu jednoczenie się Europy to tylko pierwszy etap - doświadczalny, a zarazem z wielu powodów bardzo ważny - całej globalnej reszty.Gdyby ten plan został do końca zrealizowany, jakie dziedziny życia narodów podlegałyby przyszłym strukturom władzy paneuropejskiej? Wszystkie, dosłownie wszystkie: polityczne, gospodarcze i duchowo-kulturowe. Suwerenność polityczną (niepodległość) narodów już dziś głośno 'się piętnuje, jako zgubny dla świata, reakcyjny przesąd i przeżytek. Samodzielność i samostanowienie gospodarcze narodów już dziś uznaje się za czystą fikcję wobec wszechpotęgi ponadnarodowej finansjery i międzynarodowych powiązań i uzależnień.Tożsamość duchowo-kulturowa narodów, tradycyjne, wiekami historii gromadzone i sprawdzane, jakości rodzimych kultur narodowych, świadomość narodowa i przywiązanie do niej - tak, to jestjedyny prawdziwy szkopuł, ale masoneria uważa, że "czas" pracuje dla niej, bo jest już panią nawet czasu ("Godzina masonerii wybiła"- niedawno obwieścił swym "braciom" jeden z jej najwyższych dostojników). Jakimi środkami zamierza się narzucić starym narodom europejskim dyktatorską, wszechobejmującą władzę jednego, i to takiego, centrum? Za najważniejszy, za decydujący czynnik tej batalii o przyszłość Europy i świata, o pełną realizację swych planów, masoneria uważa, i słusznie, opanowanie umysłów, powszechnej opinii, transformację idei, wierzeń, wartości, postaw życiowych, oczywiście w kierunku przez siebie wytyczonym.Tej rewolucyjnej, dogłębnej transformacji ludzkiej umysłowości i duchowości spodziewa się ona dokonać przez odpowiednie wychowanie następujących po sobie młodych pokoleń możliwie całego świata, przez wychowanie w zaprogramowanym przez siebie systemie ujednoliconej edukacji powszechnej. Temu właśnie zagadnieniu poświęcona jest książka Pascala Bernardina, Francuza, którą oddajemy w ręce polskiego Czytelnika. Autor próbuje w niej odsłonić pewne elementy zamierzeń i działań wysokich instancji międzynarodowych i państwowych, różnych czynników rządowych i pozarządowych, na tym ważnym odcinku. Mamy, więc przed sobą dzieło wypełnione głównie mnóstwem cytatów z dokumentów, opublikowanych przez najwyższe instancje mundialistyczne, światowe i europejskie, jak UNESCO, UNICEF, Rada Europy, Parlament Europejski itd., także wypełnione cytatami z dzieł naukowców, pedagogów i psychologów, zwolenników duchowego przewrotu, opracowujących metody i narzędzia pracy dla zreformowanego w tym duchu systemu oświaty i wychowania. Autor skupił swą uwagę na "rewolucji psychopedagogicznej" głównie w szkolnictwie francuskim, ale jej przyczyny, cele, założenia i metody ukazuje w powiązaniu z polityką edukacyjną ONZ i Unii Europejskiej oraz różnych organizacji międzynarodowych, nie wymieniając zresztą - zapewne ze względów taktycznych - najważniejszej spośród nich, kierowniczej, jaką jest, zwłaszcza, w tejsprawie, masoneria. A więc opis i analiza "reformy" szkolnictwa francuskiego; lecz jest to reforma przeforsowana w procesie przystosowania się do "standardów międzynarodowych", oprotestowana z wielu stron. Jeżeli Francja musiała ugiąć się wobec "standardów", to czy my, Polacy, nie powinniśmy się tym "standardom" edukacyjnym przyglądnąć, i to uważnie? Jakież są, więc najbardziej istotne, a mogące nas zainteresować, informacje zawarte w tym dziele? Oto one:

1. Coraz bardziej narastają wpływy ofensywnego, agresywnego mundializmu, popieranego przez potężne siły już teraz w dużej mierze rządzące światem.

2. Istnieje wyraźna zbieżność, nie przypadkowa i nie tylko taktyczna, pomiędzy masońskim mundializmem a kryptokomunizmem.

3. Mundialistyczny, zjednoczony świat byłby światem absolutnie totalitarnym.

4. Totalitarna władza mundialistycznych elit opierałaby się głównie na wszechobecnej kontroli i presji psychologicznej i propagandowej, na manipulacji urobioną już przez system umysłowością ludzi, na podstępnym uwiedzeniu, zubożeniu i na coraz głębszym (i coraz mniej odczuwanym) zniewoleniu ludzkiej psychiki.

5. Głównym narzędziem duchowego uwiedzenia i zniewolenia ludzkości byłby monopol edukacyjny struktur władzy, laicka "l'ecole unique" w skali światowej, gwarantująca "właściwą" edukację następnych młodych pokoleń.

6. Ponieważ przyszła społeczność ogólnoświatowa byłaby dwoista: elity i reszta, rządzący i rządzeni, systemowo od siebie odgrodzeni, edukacja z samego założenia byłaby również dwoista: jedna dla mas, druga dla elit.

7. W ostatnich dziesiątkach lat w szeregu krajów, głównie europejskich, już się dokonuje ten zaplanowany przewrót w szkolnictwie publicznym: nastąpiła mianowicie redefinicja roli i zadań edukacji dla mas. Odtąd rola szkoły ma polegać nie na kształceniu umysłu, lecz na przygotowaniu uległych poddanych systemu, ludzi przystosowanych do Nowego Ładu Światowego, którzy otrzymają niezbędne minimum wiadomości, a maksimum indoktrynacji, przekazywanej również przy pomocy manipulacji psychopedagogicznej i prania mózgów. Szkolnictwo tak przeorientowane ma być przede wszystkim nośnikiem i sprawcą radykalnych zmian w dziedzinie wartości i postaw, eliminujących skutecznie dotychczas istniejące wierzenia, wartości, poglądy i styl życia całych społeczeństw.Jednocześnie już się daje zaobserwować nabór do elitarnych szkół spośród elit społecznych. Te szkoły będą oczywiście dawać prawdziwe, o wiele solidniejsze wykształcenie, niezbędne dla przyszłych elit kierowniczych.Tak, więc dwoiste społeczeństwo i dwoista edukacja w wielu krajach stopniowo już stają się faktem.Prekursorem i modelem tych zmian w systemie edukacyjnym jest szkolnictwo w Stanach Zjednoczonych, według normalnych kryteriów znajdujące się właściwie w głębokim upadku, jego, bowiem wychowankowie kończą wieloletnią szkołę obowiązkową i otrzymują odpowiednie świadectwa, wynosząc z niej bardzo skromne minimum wiedzy, w znacznym procencie zaledwie umiejąc, albo i nie, czytać i pisać. Ale to jest wtopione w system, to wynika z systemu.

8. Tego rodzaju "reforma" szkolnictwa, żeby się mogła powieść, nieodzownie wymaga odpowiednio przygotowanych, zaangażowanych i nieustannie kontrolowanych i "dokształcanych" kadr nauczycielskich. Jest to problem centralny, którego wagę doceniają wysokie zainteresowane instancje i któremu poświęcają bardzo wiele uwagi.

9. Ten model edukacji nie jest przeznaczony jedynie dla młodzieży i szkolnictwa, lecz ma objąć stałą i systematyczną pedagogizacją również dorosłych, to znaczy całe społeczeństwo. Do wyżej przedstawionych istotnych informacji, zawartych w prezentowanym dziele Pascala Bernardina, dodajmy jeszcze jedną: oto Autor uważa, zapewne zbyt optymistycznie, iż ten zgubny dla rozwoju społeczeństwa i antydemokratyczny trend mógłby (we Francji) być zahamowany i odwrócony, gdyby wszystkie tamtejsze siły polityczne, przywiązane do ideałów demokracji, wolności i godności człowieka, połączyły swe wysiłki, by nie dopuścić do nadużycia i degradacji szkolnictwa i zapobiec zaplanowanej przez mundialistów rewolucji kulturowej i społecznej.Nie od rzeczy będzie dla wyeksponowania pewnych spraw, również dla zilustrowania i potwierdzenia poglądów i tez Autora, zamieścić tu parę wymownych cytatów z jego książki. "Kształcenie nauczycieli wyłącznie lub rutynowo narodowe już nie wystarcza: ono nie jest już w stanie wykrzesać impulsów niezbędnych dla międzynarodowego porozumienia, o które UNESCO słusznie zabiega, w dziedzinie oświaty, jak również etyki i praw człowieka." (UNESCO) (str. 88). "Kwestia najważniejsza to mieć plan uniwersalny, międzynarodowy i standardowy, ustalony pod auspicjami Organizacji Narodów Zjednoczonych. Podkreślmy, że ten standardowy plan powinno się upowszechnić dzięki seriom standardowych podręczników szkolnych, opracowanych pod auspicjami Narodów Zjednoczonych ... To narzuca z kolei konieczność wydania serii podręczników standaryzowanych międzynarodowych i międzynarodowego standardowego planu, realizowanego przez nauczycieli, którzy otrzymali standardową formację. Dopóki całe pokolenie nie otrzyma wykształcenia opartego na międzynarodowym standardowym planie, wszyscy będą rozumować według starych schematów myślenia, które w końcu są fatalne dla ludzkości." (UNESCO) (str. 88). "Wchodzimy w dwudziesty pierwszy wiek. Wyzwanie, jakiemu edukacja musi stawić czoło, jest poważne i globalne. Z tej też racji misja edukacji będzie zarazem trudna i chwalebna. W dwudziestym pierwszym wieku ten, kto będzie kontrolował wychowanie, będzie miał inicjatywę. Sama koncepcja wychowania będzie jeszcze odnowiona. Wychowanie będzie permanentne; całe społeczeństwo będzie mu się uważnie przyglądać; struktura wychowania będzie bardziej giętka i bardziej zróżnicowana; wychowanie stworzy sieć ogarniającą całe społeczeństwo." (UNESCO) (str. 157). "Wychowanie jest pewnym modelem życia, który rozciąga się na wszystkie jego lata. Każdego roku, każdego miesiąca, każdego dnia, od kolebki do grobu, każdy będzie się uczył, będzie gotów do uczenia się i będzie miał możność uczenia się - w swoim domu, w szkole, na uniwersytecie, w fabryce, na farmie, w szpitalu, w biurze, w spółdzielni, w kościele, w kinie, w związku zawodowym, w swojej partii i w swoim klubie." (UNESCO) (str. 157). I jeszcze parę wypowiedzi samego Autora:

"Elity, które z zasady będą kooptowane - elegancki zwrot maskujący dyktaturę - pomimo pozorów demokracji, które zapewne przez jakiś czas się utrzymają - będą dobierane wyłącznie spośród mundialistów. Przyjęcie ideologii mundialistycznej będzie więc, a często już tak się dzieje, warunkiem sine qua non otrzymania paszportu uprawniającego do opuszczenia stada." (s. 153). "Przed chwilą umyślnie użyliśmy określenia "stado", gdyż takie jest pojęcie mundialistów o narodach, że są bydłem, które się zapędza do rzeźni. Wszyscy, którzy się zetknęli z międzynarodowymi urzędnikami lub z ich sobowtórami z klonowania, srożącymi się w niezliczonych rozgałęzieniach ponadnarodowych organizacji, byli zaszokowani ich pogardą, raczej nienawiścią, jaką wielu z nich okazuje narodom, a zwłaszcza ich duchowości. Rzeczywiście, to w obszarze duchowości, w psychice, rozpościera się rozziew między mundialistami a ludami. Ci pierwsi są zespoleni w ideale mesjanistycznym i mundialistycznym, przyswoili już sobie nowy system wartości, nową moralność i nową psychikę i wyrzucili na "śmietnik historii" dziedzictwo wcześniejszych cywilizacji, owoc tysięcy lat społecznego rozwoju, niezliczonych niepowodzeń i następujących po nich autopoprawek, ucieleśniających w sposób organiczny geniusz poprzednich pokoleń", (s. 154). Czyż trzeba jeszcze dopowiedzieć, że ta nowa, zreformowana "według międzynarodowych standardów" edukacja jest laicka, bezwzględnie wroga chrześcijaństwu, że prowadzić ma młode pokolenia ku "Nowemu Wspaniałemu Światu" - bez Boga, bez Chrystusa, bez ojczyzny, bez tradycji, bez jakiegokolwiek oparcia dla człowieka, bezbronnego wobec potęg Zła? Tak, bezbronnego wobec potęg absolutnego Zła. Gdyż tam, gdzie się zwalcza i odrzuca Boga i prowadzi się politykę przeciw Bogu i przeciw Chrystusowi, nie powstaje wolna przestrzeń dla Wolnego Człowieka (z gruntu fałszywe jest hasło: "Ani Bóg, ani Szatan"); tam, gdzie się odrzuca Boga, nie powstaje próżnia - tam wchodzą demony, tam panowanie obejmuje Szatan. W Polsce również od szeregu lat - w dyskretnym milczeniu - przygotowuje się reformę edukacji narodowej, która podobno niebawem ma być stopniowo wprowadzona w życie. Jakie są założenia tej reformy? jaki jest jej program? jakie idee znajdą w niej swój wyraz? Jaki ostateczny (zamierzony) kształt i duch szkolnictwa polskiego z tej reformy się wyłoni? w jakim duchu mają być wychowywane młode pokolenia Polaków i Polek? Uważna lektura tej książki może się okazać bardzo na czasie, jak na czasie jest sygnał alarmowy, gdy wybucha pożar, gdy ściany domu liżą pierwsze, nieśmiałe jeszcze języki ognia. Pascal Bernardin -”Machiavel nauczycielem - manipulacje w szkolnictwie - reformy czy plan zniszczenia?" Pogromca Elit

W Kanadzie zmarł ostatni polski pilot, który uczestniczył w bitwie o Anglię - generał brygady Tadeusz Sawicz W domu opieki w kanadyjskiej prowincji Ontario w wieku 97 lat zmarł w minioną środę Tadeusz Sawicz - ostatni polski pilot, który uczestniczył w Bitwie o Anglię, w 2006 r. postanowieniem prezydenta RP mianowany generałem brygady. Były przewodniczący zarządu Fundacji Stowarzyszenia Lotników Polskich Andrzej Jeziorski powiedział PAP, że wdowa Jadwiga ma w planach przewiezienie prochów do Polski. Niewykluczone, że spoczną w rodzinnym grobie Sawiczów na Powązkach."Wspominam go, gdy był jeszcze w bardzo dobrej formie. Ostatni raz widziałem go w Kanadzie dwanaście lat temu, ale na temat wojny nie było okazji porozmawiać. Był człowiekiem bardzo skromnym" - mówi Jeziorski, który w czasie drugiej wojny światowej służył w polskim lotnictwie bombowym. Autor dwutomowej "Historii Lotnictwa Polskiego w II wojnie światowej", 86-letni Jerzy Cynk w rozmowie z PAP powiedział, że był z Sawiczem w kontakcie przez cały czas po wojnie i otrzymał od niego pomoc w dokumentowaniu działań lotnictwa polskiego w czasie drugiej wojny światowej. O Sawiczu są liczne wzmianki w jego pracy. Sawiczowi zaliczono zestrzelenie trzech niemieckich maszyn i kilka uszkodzeń. Dowodził wszystkimi trzema Polskimi Skrzydłami przydzielonymi do RAF-u. Urodzony w 1914 r. w Warszawie, w 1936 r. ukończył Szkołę Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. W kampanii wrześniowej latał na myśliwcach P.11c. Awansował na zastępcę dowódcy 114 eskadry. Po 17 września 1939 r. przedostał się do Rumunii, a następnie przez Jugosławię i Włochy do Francji, gdzie szkolił się w Centrum Wyszkolenia Lotnictwa w Lyon-Bron. W czasie kampanii francuskiej latał w Groupe de Chasse III/10. Po upadku Francji uciekł samolotem do Algieru, następnie koleją dotarł do Casablanki, skąd angielskim statkiem odpłynął do Anglii. Przybył tam 17 lipca 1940 r. Resztę wojny służył w polskim lotnictwie myśliwskim w ramach RAF-u. Po przeszkoleniu na samolotach Hurricane w październiku 1940 r. Sawicz otrzymał skierowanie do Dywizjonu Myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki i w tej formacji walczył w Bitwie o Anglię. Bitwa ta, stanowiąca element przygotowań Hitlera do morskiego desantu na Wyspy Brytyjskie, toczyła się w czterech fazach od 10 lipca do 31 października 1940 r. Jest pierwszą w historii bitwą stoczoną wyłącznie z udziałem lotnictwa. Liczbę Polaków uczestniczących w walkach (łącznie z 81 polskimi pilotami w dywizjonach brytyjskich) ocenia się na 144. Poległo 29 spośród nich, co stanowi 5 proc. ogólnej liczby pilotów RAF-u. Polacy zestrzelili 170 samolotów niemieckich i uszkodzili 36, co stanowi ok. 12 proc. strat Luftwaffe. W lutym 1941 r. Sawicza przeniesiono do pierwszego składu 316 Dywizjonu "Warszawskiego". Brał udział m. in. w osłonie konwoju morskiego i był instruktorem lotniczym. Od września 1942 r. objął dowództwo 315 Dywizjonu "Dęblińskiego". Był też na stażu w sztabie 9. Armii Powietrznej USA, jako oficer łącznikowy. Następnie służył w różnych jednostkach, a pod koniec wojny był dowódcą 131 Skrzydła Myśliwskiego (dywizjony 302, 308 i 317). W czynnej służbie był do początku 1947 r. Ma wysokie odznaczenia brytyjskie, amerykańskie i holenderskie. Ma także Krzyż Srebrny Orderu Wojennego Virtuti Militari. W 1957 r. wyjechał z Anglii do Kanady, gdzie pracował w firmach lotniczych. Ostatni polski uczestnik bitwy powietrznej o Anglię mieszkający w W. Brytanii, Ludwik Martel, zmarł w bardzo podeszłym wieku w kwietniu ub.r. zespół wPolityce.pl

Przed wyborami sztucznie obniżono ceny benzyny Toczy się brutalna kampania wyborcza z udziałem spółek skarbu państwa. W sposób sztuczny cena paliwa jest zaniżana z powodów wyborczych. Benzyna na stacji benzynowej jest tańsza niż w cenie hurtowej. Po wyborach ceny paliw gwałtownie wzrosną – tak mówił na kilka dni przed wyborami kandydat na posła Przemysław Wipler. Czas pokazał, że miał rację. Po 9 października cena benzyny na stacjach Orlen gwałtownie wzrosła. Kierowcy muszą liczyć się z ceną wyższą o około 10 groszy za litr paliwa. Dopiero po wyborach cena osiągnęła poziom, jaki oferuje konkurencja Orlenu – ok. 5,32 zł. za litr. – Wszystko wskazuje na to, że to była przedwyborcza zagrywka – tłumaczy w rozmowie z gazetą “Fakt” specjalista od rynku energii Andrzej Szczęśniak. Komentatorzy wskazują również na inną dziwną okoliczność wprowadzonych zmian – tempo. Orlen śród analityków uchodzi za koncern wolno reagujący na zmiany cen ropy na rynkach. Tymczasem między 4 a 18 października praca Orlenu mocno przyspieszyła. Wszystko wskazuje, więc na to, że kierowcy zostali wystrychnięci na dudków. W czasie kampanii w sposób sztuczny obniżano ceny. Straty finansowe dla państwa mogą być ogromne. Kierowcy jednak doznają obecnie szoku. Będzie on jednak jeszcze większy. Bowiem rząd w trakcie kampanii po cichu przygotował nowelizację ustawy zwiększającą opłaty od paliw płynnych. Zgodnie ze zmianami, opłata za olej napędowy oraz mieszanki oleju napędowego z biokomponentami z kwoty 239.4 zł za 1000 litrów wzrośnie do 397.9 zł za 1000 litrów. Oznacza to, że za olej napędowy zapłacimy więcej o 19 gr za litr. Zmianami w ustawie zajmie się prawdopodobnie Sejm na jednym z pierwszych posiedzeń. saż

Za: Stefczyk.info (24.10.2011) (" Rząd zakpił z kierowców - sztucznie obniżono ceny")

Litwa: Nagle zmarło dwóch wpływowych ludzi w kraju Litwa straciła w dwie wpływowe osoby. W niedzielę zmarł nagle szef koncernu Achema i jeden z najbogatszych ludzi w kraju, były premier Bronislovas Lubys. W piątek utonął w morzu dyrektor generalny spółki Wisagińska Elektrownia Atomowa Šarūnas Vasiliauskas. W obu przypadkach policja wszczęła śledztwo; nie wyklucza się morderstwa. „Tajemnicza śmierć na Mierzei Kurońskiej” – pisze w poniedziałek dziennik „Lietuvos Žinios” podkreślając, że Šarūnas Vasiliauskas był doświadczonym żeglarzem. 50-letni Vasiliauskas wypłynął jachtem na odległość 1,5 mili morskiej od portu w Nidzie na Mierzei Kurońskiej i wypadł za burtę. Był bez kamizelki ratunkowej. W sprawie Vasiliauskasa wstępna ekspertyza wykazała utonięcie, ale badania są kontynuowane. Litewski portal balsas.lt odnotowuje, że Vasiliauskas był gorącym zwolennikiem budowy na Litwie nowej elektrowni, ostatnio jednak coraz częściej zaczął mówić o tym, że energię jądrową można by kupować od innych. 73-letni Bronislovas Lubys zmarł w niedzielę w Druskienikach, gdzie odpoczywał od tygodnia. Gdy jechał na rowerze, doszło do nagłego zatrzymania pracy serca. Był szefem jednego z największych litewskich koncernów Achema produkujących nawozy sztuczne i jednym z najbogatszych ludzi na Litwie. Przewodniczył litewskiej Konfederacji Przemysłowców. W latach 1992-1993 zajmował stanowisko premiera Litwy. „Lubys nie narzekał na zdrowie” – pisze z kolei dziennik „Lietuvos Rytas”. Gazeta cytuje m.in. Virginiję Dunauskienė, rzeczniczkę koncernu Achema, którego Lubys był szefem: „Nie słyszałam, by kiedykolwiek miał problemy z sercem”. Agencja informacyjna BNS poinformowała w poneidziałek, że „ciało Lubysa zostało przetransportowane do Wilna, gdzie eksperci medycyny sądowej Uniwersytetu Mikołaja Romera wyjaśnią przyczyny zgonu litewskiego przedsiębiorcy”. Litewskie media przypominają, że Lubys przed kilkoma miesiącami ogłosił plan budowy prywatnego terminalu gazowego nieopodal miejsca koło Kłajpedy, gdzie rząd planuje budowę terminalu. W ostatnim wywiadzie wyemitowanym w sobotę, na dzień przed śmiercią, przez prywatną telewizję „Lietuvos Ryto”, Lubys skrytykował m.in. ministra energetyki Arvydasa Sekmokasa za realizację kontrowersyjnej polityki energetycznej, za którą użytkownicy płacą miliardy. PAP

Śmierć Facebooka Uwaga obywatele świata Wasze medium komunikacji, które tak bardzo kochacie będzie zniszczone. Jeśli jesteście chętnym haktywistą lub po prostu człowiekiem, który chce chronić wolność informacji wówczas przyłączcie się do sprawy i zniszczcie Facebooka w imię waszej własnej prywatności. Te słowa to początek manifestu opublikowanego w czerwcu br. w sieci. Do jego autorstwa przyznają „Anonymous”, którzy zapowiedzieli, że 5 listopada 2011 roku przystąpią do ataku, w wyniku, którego największy portal społecznościowy na świecie przestanie istnieć. Data zapowiadanego ataku nie jest przypadkowa, to właśnie tego dnia w Wielkiej Brytanii obchodzony jest tak zwany “Guy Fawkes Day” upamiętniający udaremniony zamach, w wyniku, którego budynek brytyjskiego Parlamentu miał zostać wysadzony w powietrze. Święto nazwano od imienia najsłynniejszego ze spiskowców Guy’a Fawkesa, którego kukłę, co roku w czasie trwania święta palono. Jego postać zainspirowała twórców komiksu “V for Vendetta” do stworzenia postaci “V” tajemniczego bohatera skrywającego swoją tożsamość za maską przedstawiającą Fawkesa. Wizerunek tajemniczego buntownika stał się kluczowym elementem wizerunku Anonymous. Teraz niszcząc Facebooka postanowili oni nawiązać bezpośrednio do działań Fawkesa.

Anonymous, geneza powstania W filmowej adaptacji komiksu, główny bohater stwierdził, że zauważa “pewien paradoks pytania zamaskowanego człowieka, kim jest”. Podobny paradoks pojawia się przy próbie wyjaśnienia, kim tak naprawdę są tajemniczy Anonimowi. Oni sami w rozpowszechnianych w internecie materiałach deklarują, że nie są żadnym klubem, partią polityczną ani nawet ruchem społecznym. Nie mają liderów, oficjalnego manifestu ani ściśle określonej ideologii, są kolektywem. To niejasne określenie sprawia, że zdefiniowanie, czym są Anonymous staje się jeszcze trudniejsze. Słowo “Anonimowy” określa tak naprawdę każdego użytkownika internetu, publikującego i komentującego w sieci. Tego typu nazwa nigdy nie była charakterystyczna dla jednego konkretnego użytkownika, każdy może się podpisać używając owej anonimowej tożsamości. Większość źródeł wskazuje, że grupa korzystająca z określenia “Anonymous” powstała wokół użytkowników odwiedzających portal 4Chan. Strona ta była w momencie powstania w 2003 roku miejscem dyskusji głównie o mandze i anime, lecz z czasem stała się miejscem, w którym poruszano praktycznie każdy temat. Do pierwszych akcji pod szyldem Anonymous zaczęło dochodzić w 2006 roku. Celem ich ataków były głównie niewielkie serwisy takie jak Habbo, i strona rasisty Hala Turnera. Według kanadyjskiego Toronto Sun, grupa przyczyniła się także do aresztowania pedofila Chrisa Forcanda. Do rozgłosu wokół Anonymous przyczynił się ich bezpardonowy atak na Kościół Scjentologiczny, który do tej pory pomimo licznych kontrowersji pozostawał nietykalny. Na początku 2008 roku grupy użytkowników przy pomocy DDoS, oprogramowania umożliwiającego skoordynowany atak z wielu stanowisk, doprowadziły do blokady serwerów kościoła. Wkrótce w sieci udostępniono komunikaty namawiające do rozpoczęcia protestów przeciwko Scjentologom, którzy ich zdaniem poprzez zastraszenia prowadzą do ograniczenia wolności słowa. To właśnie podczas manifestacji, które miały miejsce przed siedzibami Kościoła Scjentologicznego w 93 miastach na całym świecie po raz pierwszy pojawili się ludzie w maskach Guy’a Fawkesa zaczęrpiniętych z z filmu i komiksu “V jak Vendetta”. Zapewniające anonimowość maski uniemożliwiały identyfikację manifestantów i zminimalizowały ryzyko zastraszenia ich przez kościół. Ponieważ Anonymous pozostają “organizacją” zdecentralizowaną często pojawia się problem z zidentyfikowaniem czy są oni faktycznymi autorami danych akcji. Tak było choćby w przypadku forum dyskusyjnego wspierającej chorych na epilepsję Epilepsy Foundation, kiedy to na ich stronie umieszczono skrypty oraz animowane gify powodujące ataki padaczki. Sami Anonimowi zaprzeczyli jakoby byli odpowiedzialni za atak, pojawiły się podejrzenia, że stoją za nim chcący się zrewanżować Scjentologowie. Niczego jednak tym ostatnim nie udało się udowodnić i do dziś akcja kojarzona jest z Anonymous. Jak niejednokrotnie wspominali w publikowanych przez siebie materiałach Anonimowi walczą przede wszystkim o wolność słowa i internetu. Stąd też kolejną ich głośną akcją był “YouTube Porn Day” mający na celu zaprotestowanie przeciwko usuwaniu przez właściciela serwisu, firmę Google teledysków i muzyki. W ramach akcji Anonimowi w ciągu jednego dnia załadowali do serwisu na różnych kontach ogromną liczbę materiałów pornograficznych, z którymi administratorzy YouTube’a musieli sobie radzić przez wiele kolejnych dni. Do aktywnej polityki włączyli się w 2009 roku kiedy to wspólnie z portalem Pirate Bay założyli “Anonymous Iran” chcąc tym samym wesprzeć tysiące protestujących Irańczyków przeciwnych reelekcji urzędującego prezydenta Mahmuda Ahmadinedżada. W ramach wsparcia ułatwiali oni komunikację z zagranicą a także przekazywali i nagłaśniali informacje o manifestacjach w mediach. Był to pierwszy krok, po którym grupa niejednokrotnie włączała się w kolejne manifestacje. Tego samego roku doprowadzili do konfrontacji z dużym i liczącym się państwem. Miało to miejsce przy okazji zorganizowanych przez nich operacji Didgeridie oraz Titstorm. Powodem pierwszej z nich była inicjatywa ówczesnego rządu Australii planującego doprowadzić do cenzury internetu. 19 marca 2009 roku za pośrednictwem Wikileaks opublikowano listę zablokowanych stron, jak się okazało było ich o wiele więcej niż rząd deklarował na początku. Sama ustawa była forsowana przez rząd Kevina Rudda od 2007 roku, jednak 9 września Anonymous dokonała pierwszego ataku, który doprowadził do blokady oficjalnej strony premiera (Operacja Didgeridie). Kilka miesięcy później powtórzono operację tym razem pod kryptonimem Titstorm, blokując 3 lutego 2010 roku stronę australijskiego parlamentu na 3 dni a także zalewając skrzynki mailowe i faksy wiadomościami ze zdjęciami nagich kobiet.

Operacja Payback Jest to operacja, po której o Anonymous usłyszał cały świat. Początkowo przez większość roku 2010 polegała ona na serii ataków typu DDoS na firmy i organizacje zajmujace się walką z piractwem. Jednak po tym jak w wyniku narastających kontrowersji wokół Juliana Assange i ujawnionych przez Wikileaks danych Visa, MasterCard i PayPal zablokowały możliwość wspierania portalu za ich pośrednictwem, Anonymous przeprowadzili akcję zwaną “Avenge Assange”. Przypuścili wówczas atak na strony wymienionych firm doprowadzając do ich zamknięcia na cały dzień. Kolejny spektakularny atak miał miejsce w kwietniu 2011 roku, kiedy to zaatakowany został elektroniczny gigant - Sony i stworzona przez niego sieć Playstation Network. Oficjalnie Anonymous nie przyznają się do ataku, jednak wiele osób wiąże je właśnie z tą grupą, tym bardziej, że bez ze względu na jej zdecentralizowany charakter bardzo trudno jest oddzielać jedne działania od drugich.

Wyjście poza sieć Aktywność Anonymous wyraźnie rośnie, w 2011 wzięli oni czynny udział w tak zwanej Arabskiej Wiośnie, publikując w sieci między innymi adresy email do najważniejszych urzędników kilku arabskich państw. Szczególnie jednak interesująca wydaje się być akcja zainicjowana w czerwcu pod szyldem Anonimowych. Wówczas to ujawniono informacje o powstaniu Planu. Ów Plan pojawia się pod hasłem: “Jeden rok. Trzy fazy. Świat zmian.”, który ma być przednią strażą światowego i legalnego ruchu oporu. Plan przewiduje trzy kolejne fazy. Pierwsza z nich to edukacja, druga to organizacja, budowanie struktur i zwrócenie uwagę na lokalne problemy. Trzeci to masowe protesty. Czy gdy dziś oglądamy kolejne relacje, w których grupy młodych ludzi w maskach Guy’a Fawkesa okupują nowojorskie Wall Street, londyńskie City i inne centra światowej finansjery to czy mamy do czynienia z pokłosiem działalności Anonimowych? Orwellsky

Polskie granice – 1940 "Przyrost urodzeń nie-Żydów musi być ograniczony na ogromna skalę" Zohar II, 4b "Nie-Żydzi zostali stworzeni żeby służyć Żydom, jako niewolnicy." Midrasch Talpioth 225. "Stosunek seksualny z nie-Żydówka jest jak stosunek ze zwierzęciem" Kethuboth 3b. Mapa ta wskazuje (poniżej) dokładnie jak podzielono Polskę. Znajdują się na niej 3 protektoraty; Polski, Żydowski i Ukraiński. Dwie sekcje są dane przez Hitlera Słowacji i Litwie. Sowiety swoją cześć mają wcieloną do Ukraińskiej i Białoruskiej Republiki. Protektorat żydowski, na mapie nazwany Jewish Reserve, ma swoją historię sięgającą 1914 roku znaną także pod nazwą

JUDEO-POLONIA Franklin Roosevelt wygrał wybory w 1937 i zyskiwał popularność dzięki ciągłemu powtarzaniu, że młodzi synowie Ameryki nie będą wplątani w następna wojnę w Europie wiedząc bardzo dobrze, że działa skrycie we wręcz przeciwnym kierunku. Philip Bennett z Missouri powiedział w Kongresie:"Nasi chłopcy nie będą wysyłani za granicę mówi Prezydent. Nonsens Panie Marszałku (Mr.Chairman). Już teraz półki do spania dla wojska (berths) są budowane na naszych statkach transportowych. Już teraz medaliki dla wojska do identyfikowania zabitych i rannych są produkowane przez firmę William C.Ballantyne and Co. w Washington." (A.H.M.Ramsey, The Nameless War. Omni Publications, London, 1952, oraz cytowane w późniejszych publikacjach.) W 1939 r. Senator P.Nye z Północnej Dakoty powiedział, że jest mu znane istnienie publikacji pod tytułem "Next War" ("Następna Wojna") wraz z tytułem "Propaganda In The Next War" ("Propaganda w Następnej Wojnie"). Publikacje te pochodzą z Londynu z okresu międzywojennego. (Congressional Record, 76th Congress, Volume 84, Nr.82 pp.6597-6604) Znajdują się w nich następujące zdania:"Przekonać ją (USA) będzie nam bardzo trudno. Będzie to tak trudne, że prawie że niemożliwe. Będzie potrzebne zdecydowane zagrożenie dla Ameryki. Co więcej, zagrożenie, które będzie wprowadzone do domu każdego Amerykanina przez propagandę, zanim Amerykanie znowu sięgną po broń w następnej zewnętrznej kłótni." Inny cytat z tego samego źródła: "...Sytuacja byłaby znacznie ułatwiona, jeśli Japonia zostałaby zaangażowana i to najprawdopodobniej wystarczyłoby do tego żeby spowodować zaangażowanie się Ameryki (to bring America in), bez konieczności dalszych zabiegów. W każdym razie byłby to naturalny i oczywisty efekt naszych propagandystów, tak jak w I Wojnie Światowej (Great War) osiągnęli to, że Ameryka dołączyła do wojny przeciwko Niemcom." Może jeszcze jeden cytat dla nie przekonanych:"Szczęśliwie, z Ameryką nasza propaganda jest na silnym gruncie. My możemy być całkowicie szczerzy używając nasza stara zasadę stosowania demokracji (plank). Musimy jasno artykułować nasze przekonanie i wiarę w demokratyczną formę rządu i nie odstępować od starej rutyny - Bogini Demokracji". Jaki był efekt tych wytycznych wiemy. W I Wojnie Światowej była Luisiana, w II Wojnie byl Pearl Harbor - około 2000 ludzi zginęło na początek. Franklim Roosevelt nie wiedział? Miał dokładną mapę, odpowiednich ludzi wokół siebie i wytyczne sterowania sprawami tak żeby spełnić zadanie zanim jeszcze przystąpił do wojny. Oczywiście że wiedział ale nie wiedziało, dziesiątki milionów ludzi, którzy poświęcili swoje życie w walce ale z nie właściwym wrogiem. Przykre ale zapłacili cenę najpowszechniej stosowanego "prawa", "prawa" - nie wiedzieć. Przedstawienie w krótkiej formie tak powikłanej sprawy, jaką jest sprawa formowania światowego rządu na pewno nie jest pełne. Mimo, iz materiał publicystyczny na ten temat jest duży nie koniecznie trzeba go przytaczać. Wystarczy nieco wnikliwiej popatrzyć na bieg światowych wypadków żeby skonstatować, ze proces formowania światowego rządu jest w przyspieszonym stadium realizacji i wkroczył już w fazę, w której w krajach tzn. swobód obywatelskich stosowane są formy działania (jeszcze stosunkowo łagodne), wypróbowane w czasie rewolucji rosyjskiej i na terenie bloku komunistycznego oraz w czasie formowania III Rzeszy. Wyroki skazujące padają na ludzi, którzy śmią wyrazić inne zdanie niż "politycznie poprawne", ogłoszone do powszechnego wierzenia, jako oficjalne. Generalnie, natura ludzka ma pozytywny charakter. Hasła równości, braterstwa, pokoju, sprawiedliwości, internacjonalizmu, demokracji, dobrobytu, przyjmowane są z naturalnym aplauzem. Wiemy jednak, o ironio, ile istnień ludzkich i wiekowego dorobku kulturowego zostało zniszczone przez tych, którzy szafowali tymi hasłami. Bomby w przenośnym i dosłownym znaczeniu spadają dalej na "nieposłusznych", pod tymi samymi hasłami. Idąc nieco dalej w obserwacji i rozważaniach o toczącym się procesie światowych zmian trzeba by się chyba lepiej zatrzymać w pewnym momencie, jeśli nie jest się bardzo odważnym psychicznie. Lęk lub "gniew ludu", którym tak szafowali ideolodzy komunizmu może przybrać różne formy. Allied Rapid Reaction Corps, (ARRC) (Zjednoczone oddziały szybkiego działania) oraz jego "EURO"- odmiana są dowodami, że twórcy globalnego rządu wiedza, co to jest gniew ludu i jakie on może przybierać formy. Żadna wojna nie pochłonęła tyle istnień ludzkich najlepszych warstw społecznych, co planowany i realizowany w bestialski sposób proces wprowadzania "Nowego Ładu" w imię dobrobytu. Posiadając jednak trochę psychicznej odporności można posunąć się w rozważaniach nieco dalej. Niemiecki rasizm jest dosyć znany, potępiony. Dokonał swój wkład w dzieło wprowadzania nowego ładu przez wyeliminowanie potencjalnych przeszkód - własnej elity społecznej, elity podbitych narodów, niewygodnego elementu żydowskiego i dokonał zniszczenia gospodarczego i biologicznego wschodniej Europy. Teraz cisza na ten temat. Cisza także na temat zbrodni komunizmu, które przewyższają swoim rozmiarem wszelkie zło, jakie zaistniało do tej pory na świecie i torowało drogę do ustanawiania światowego rządu. Winni tych zbrodni, jeszcze żyjący, czują się pewnie i bezpiecznie. Mało tego, zbierają laury za swoja zbrodniczą działalność, ponieważ działalność ich była planowanym elementem realizowania scenariusza wprowadzania Nowego Ładu. Głośno natomiast o tym, że to Polacy i Chrześcijanie winni są ludobójstwa Żydów, mimo, iż Polacy byli poddani okrutnej eksterminacji zarówno przez Niemców jak i komunistów i stracili największą ilość ludzi z narodów Europy. Dzieje się to mimo faktu, że udział bezpośredni i pośredni Żydów w zbrodniach komunizmu był wiodący i jest nie zaprzeczany. Polacy stanowili czwarta sile, co do wielkości liczebnej wojska Aliantów, co nie przeszkodziło w tym żeby po wojnie naród polski nie został zniewolony komunistycznym, morderczym terrorem przez 50 lat. Istnieje inny rasizm, widoczny na każdym kroku, ale o nim także cisza w mediach. Mało tego. Występowanie przeciwko niemu jest prawnie karalne w wielu krajach pod mianem "hate crime”, czyli "przestępstwo nienawiści", czyli "antysemityzm". Jeśli nawet nie jest jeszcze prawnie karalne w niektórych państwach to konsekwencje występowania przeciwko żydowskiemu rasizmowi są poważne. O ile niemiecki rasizm oparty był na teorii wyższości rasy aryjskiej nad innymi o tyle rasizm żydowski oparty jest na religijnych podstawach. Sprawę komplikuje lub ułatwia, w zależności od potrzeb fakt, że Żyd rodzi się Żydem. Może być ateistą, wierzącym, praktykującym lub nie, pozostaje jednak Żydem, co nie znaczy, że musi być Izraelitą, czyli osoba posiadającą obywatelstwo izraelskie. Jakaś osoba może otrzymać obywatelstwo Izraela, ale nie będąc Żydem lub Żydówka nie będzie miała pełnych praw cywilnych. Dosyć to specyficzna demokracja. Bardzo łatwo wmówić ludziom, że są lepsi niż inni indywidualnie lub zbiorowo. Przekonano o tym Niemców. Jaki był tego efekt - wiemy. W stosunku do Żydów czyni to Talmud w sposób zdecydowany i jednoznaczny. Wyraźnie określa, co to jest nie-Żyd i jak ma być traktowany. Przytoczę parę przykładów. Normalnemu człowiekowi po prostu nie mieści się w głowie, że takie przekonania mogą istnieć we współczesnym cywilizowanym społeczeństwie. A jednak istnieją. Nie tylko istnieją, ale powszechnie uczy się tego młodzież żydowską za społeczne pieniądze. Pieniądze także tych Żydów, którzy oficjalnie i publicznie przeciwstawiają się temu twierdząc, że tak przecież nie można. Żydzi ci są niestety szykanowani groźbami śmierci, często zrealizowanymi, bo tak nakazuje Talmud. Oto kilka z bardzo wielu przykładów z ksiąg, na których opiera się żydowskie prawo, wiara, przekonania a co za tym idzie - postępowanie. Postępowanie także tych Żydów, którzy twierdza, że Talmudu nie uznają.

"Tylko Żydzi są ludźmi, nie-Żydzi nie są ludźmi, lecz bydłem".Kerithuth 6b, strona 78, Jebhammoth 61.

"Przyrost urodzeń nie-Żydów musi być ograniczony na ogromna skalę" Zohar II, 4b

"Nie-Żydzi zostali stworzeni żeby służyć Żydom, jako niewolnicy."Midrasch Talpioth 225.

"Stosunek seksualny z nie-Żydówka jest jak stosunek ze zwierzęciem" Kethuboth 3b.

Tego typu jasne i zwięzłe nauki wyrażające pogardę dla nie-Żydów przewijają się powszechnie w Talmudzie. Talmud, miedzy innymi, także uczy jak postępować maja Żydzi, jeśli znajda się w środowisku nie-Żydów, co także budzi wstręt. Zbrodnia popełniona na nie-Żydzie nie jest zbrodnia, ponieważ nie-Żyd nie jest człowiekiem a zwykłym bydlęciem, który w najlepszym razie może być jedynie sługą Żyda. Niemcy, w czasach hitlerowskich stworzyli oficjalna nazwę Folksdoicz, dla ludzi, którzy mieli być łącznikami między "nadludźmi" i "podludźmi". W obecnej sytuacji nie mamy jeszcze oficjalnej nazwy dla tego rodzaju ludzi, którzy są łącznikami pomiędzy żydowskimi rasistami a reszta społeczeństw. Wiemy jednak, że taki rodzaj istnieje. Bez tego typu ludzi rasizm żydowski i jego konsekwencje nie mogłyby mieć miejsca na tak wielka skalę. W obecnej erze kolosalnego postępu technicznego i naukowego, nadzór, kierowanie i manipulowanie społeczeństwem przez rząd jest łatwe i proste. Osiągnięcia naukowe i techniczne sięgają także możliwości biologicznego manipulowania organizmem ludzkim. Kreowanie istnień ludzkich o prawie dowolnych cechach fizycznych jest już technicznie możliwe. Przeszczepianie tkanki i narządów ludzkich jest także możliwe i usprawniane. Problem jednak jeszcze jest w tym, że trzeba ten organ komuś zabrać lub wyprodukować na innym ludzkim organizmie. Trzeba też testować nowe wynalazki na ludzkim organizmie. Czy faktycznie problem. Tak, jeszcze tak.. Jeśli teraz zestawimy fakt zdominowania rządów najsilniejszych państw wprowadzających "Nowy ład", mediów propagandy, instytucji międzynarodowych, finansowych, przemysłowo-gospodarczych i naukowych przez Żydów i ludzi na ich usługach z prawami i wskazówkami Talmudu odnośnie nie-Żydów, zrozumiemy nie tylko wiele okrucieństw w historii, ale także to, dokąd świat zmierza. Niestety, w tej sytuacji perspektywa bycia nie-Żydem w warunkach globalnego rządu napawa grozą. Możemy wiec jeszcze leżeć na dowolnie wybranym boku i nic nie widzieć i nie słyszeć. Zbudzimy się jednak nie na dowolnie wybranym boku, lecz z zupełnie zakneblowanymi ustami z łańcuchem na szyi jak pies przywiązany do drzewa ogrodnika, szczęśliwi, że dano nam szansę pilnowania go, ale bez możliwości korzystania z jego owoców. Czy faktycznie jest już za późno? - nie sądzę. To, co nazywamy społeczeństwem składa się z jednostek takich jak ja lub Ty. Społeczeństwo jest odzwierciedleniem nas. Społeczeństwo jest takie, jakimi my jesteśmy, bo my go tworzymy choćby tylko akceptując lub nie akceptując. Zrzucanie winy na innych jest proste. Jeszcze bardziej proste jest bicie innego i krzyczenie, że to nam dzieje się krzywda lub pomijanie milczeniem takiego postępowania. Wymaga to jednak wyższego poziomu "cywilnej odwagi". Nie mniej to jesteśmy my a wiec takie jest społeczeństwo, w którym nacja żydowska jest w kolosalnej mniejszości. Tłumaczenie, że ja nie wiedziałem nie jest fortunnym, ponieważ dorosły człowiek, który nic nie widzi, nic nie słyszy i nic nie wie prędzej czy później potknie się i rozbije sobie nos lub wdepnie w coś cuchnącego w najlepszym wypadku. leslaw ma leszka

SPEŁNIONY SEN URBANA Czy z Sejmu zostanie wyrzucony krzyż, czego żąda Janusz Palikot, niegdysiejszy polityk Platformy Obywatelskiej, a obecnie lider skrajnie antyklerykalnego Ruchu Palikota? Jak dotąd Prawo i Sprawiedliwość nie ma w Sejmie sojuszników, dzięki którym stałoby się możliwe przyjęcie uchwały uniemożliwiającej usunięcie krzyża z sali sejmowej, zawieszonego przez posłów Akcji Wyborczej Solidarność w 1997 r., a podarowanego parlamentarzystom przez Mariannę Popiełuszko, matkę zamordowanego przez bezpiekę księdza Jerzego. W dechrystianizacji Polski szeregi zwierają SLD i Ruch Palikota. 22 października szef Klubu Parlamentarnego SLD, Leszek Miller zapowiedział, że jego partia ponownie złoży w Sejmie projekt ustawy o związkach partnerskich. Trzy dni później Palikot zaproponował Millerowi spotkanie w tej sprawie: „Załatwmy sprawę związków partnerskich, niech to będzie inicjatywa SLD. Ruch Palikota poprze inicjatywę SLD, tylko siądźmy, spotkajmy się, nie kamery, nie cyrk, tylko ustalmy po prostu, jaka ta ustawa ma być, co trzeba w niej poprawić. Zróbmy dobrą ustawę, SLD to zgłosi, my to poprzemy” – oświadczył Palikot PAP.

Chrześcijanie będą jak Żydzi… Zaskoczenia wejściem do polskiego parlamentu partii antyklerykałów nie kryje John L. Allen, ekspert CNN od spraw Kościoła. Przyczynę upatruje w tym, że w Polsce dają o sobie znać tendencje obecne na Zachodzie, tj. przekształcanie się religii, jako siły kształtującej kulturę większości w chrześcijaństwo, jako mniejszość. „Kiedyś chrześcijaństwo oddawało przekonania, wartości i pragnienia większości. Dziś chrześcijaństwo na Zachodzie zaczyna stanowić subkulturę. Benedykt XVI nazywa to chrześcijaństwem, jako kreatywną mniejszością” – podkreśla Allen w wywiadzie dla „Wprost” (nr43/2011) „Chrześcijanie będą musieli przyzwyczaić się do tego, do czego Żydzi są przyzwyczajeni od wieków (….). W innych krajach europejskich symbole religijne zniknęły z miejsc publicznych już dawno. Jestem gotów się założyć, że to samo stanie się w Polsce (…). Moja długoterminowa prognoza dla Polski jest taka, że ten krzyż [w Sejmie] pewnego dnia zostanie zdjęty.” – przewiduje ekspert. Obecności powieszonego w Sejmie krzyża nie reguluje żaden akt prawny. Gdyby Palikot chciał usunąć krzyż, mógłby to, choć oczywiście w atmosferze skandalu, bezkarnie zrobić. Potrzeba, więc było szybkiej reakcji i PiS to zrobił. „Zaraz po ukonstytuowaniu się Sejmu składamy wniosek uchwały o to, żeby Sejm uznał w sposób prawomocny, iż krzyż jest w sali sejmowej. Wtedy wszelkiego rodzaju próby jego zdejmowania będą złamaniem reguł obowiązujących w Sejmie, no i odpowiednie władze w Sejmie, marszałek, a fizycznie straż marszałkowska, będzie miała obowiązek interweniować” – zapowiedział prezes partii Jarosław Kaczyński. Chwali się refleks, ale to za mało. Uchwała w obronie krzyża nawet gdyby miała szanse na przyjęcie nie załatwia sprawy. Nie mamy dziś do czynienia li tylko ze zwulgaryzowanym prostackim antyklerykalizmem, ograniczającym się do filipik na łamach „Nie” i „Faktów i Mitów” oraz tęczowych parad z Ryszardem Kaliszem w tle. To ściśle zaprogramowany terror poprawności politycznej z demokratyczną legitymacją wyborczą – jakby to nie brzmiało, – któremu odpór można dać wyłącznie zorganizowanym protestem społecznym. Czy PiS w tej sytuacji nie powinien stać się koordynatorem tych akcji?

„Rozsądny konserwatyzm” Tylko czy jest to możliwe? Partia Jarosława Kaczyńskiego nie wyciągnęła – jak dotąd – żadnych wniosków z przegranej wyborczej. I mimo, że kampanijny kurs ku centrum zakończył się 10 procentową porażką z Platformą Obywatelską, PiS zamierza go kontynuować. Opinia, że jest to droga do nikąd, do kolejnej porażki, nie jest zarezerwowana dla prawicowego „talibanu”. Socjolog Janusz Czapiński zauważa, że „droga PiS do centrum to ślepa uliczka”, a partii Kaczyńskiego „pozostaje tylko budzenie wyborców na prawicy”. Podobnego zdania jest politolog dr Wojciech Jabłoński, który w „Rzeczpospolitej” z 21 października podkreśla, iż „ta taktyka spowoduje, że PiS straci część twardego elektoratu, który chce partii walczącej, a nie zyska nowego. Dlatego że wyborcy są zmęczeni kolejnymi zmianami wizerunku prezesa PiS, a centrum sceny politycznej, do którego chce zmierzać partia, jest już zajęte przez PO”. Kierownictwo PiS zdaje się tego niebezpieczeństwa nie dostrzegać. Jeden z jego polityków po posiedzeniu ostatniego Komitetu Politycznego ujawnił „Rzeczpospolitej”, że kurs partii ma zostać zmieniony i ma go cechować „rozsądny konserwatyzm”, czyli „wsparcie dla polskich rodzin i wierność wartościom chrześcijańskim i patriotycznym, ale unikanie języka pozwalającego PO na zakwalifikowanie nas do grona radykałów. Nieangażowanie się formalnie w takie sprawy jak awantura o krzyż na Krakowskim Przedmieściu”.

Profanacja zgodna z prawem? Tyle, że wspomniane „awantury” wywoływali nie obrońcy krzyża, tylko np. grupa Dominika Tarasa, propagowana przez „Gazetę Wyborczą”. To oni przynieśli transparent z hasłem: „Precz z krzyżami, na stos z moherami”. To oni zrobili krzyż z puszek po piwie „Lech” i publicznie prezentowali go podczas manifestacji w sierpniu 2010 r. . W państwie polskim tego typu ekscesy są bezkarne, więc 15 września prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie znieważenia uczuć religijnych stwierdzając, że nie doszło do czynu prawnie zabronionego. Podobnie stało się w przypadku innej jawnej profanacji, czyli krzyża z przytwierdzonym pluszowym misiem, oraz, z powodu nie wykrycia sprawcy, z trzecim wątkiem sprawy: „obnażaniem się i oddawaniem moczu w pobliżu krzyża”. Przyzwolenie struktur państwa na znieważanie symboli katolickich wykracza poza ekscesy wokół 10 kwietnia 2010 r. 28 września Sąd Okręgowy Warszawa-Praga podtrzymał wcześniejsze stanowisko miejscowej Prokuratury Rejonowej, odmawiającej wszczęcia śledztwa w sprawie znieważenia uczuć religijnych w audycji radiowej Kuby Wojewódzkiego, którego domagał się Ryszard Nowak, szef Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami. Według sądu zachowanie Wojewódzkiego i Michała Figurskiego (Wojewódzki udając belkę poprzeczną, położył się na plecach Figurskiego, który mówił przy tym: „Znalazł się nasz, polsko-żydowski krzyż”) nie było przestępstwem.

„Katolickie getto” Trafne jest, więc przyrównanie Polski do „getta katolickiego”, jakiego użył 11 września przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Józef Michalik, podczas uroczystości 134 rocznicy objawień maryjnych w Gietrzwałdzie. W swej homilii apelował: „Polska powinna zatroszczyć się o to, aby zginęło getto katolickie i trzeba na tej drodze wytrwać. Żeby w każdej dziedzinie życia, każdy obywatel miał równe prawa. (…) Ale nie możemy dopuścić do promowania zła. Głosząc Boga, nie możemy milczeć, kiedy promuje się satanizm (…). Dzisiaj niewygodny jest i krzyż Chrystusa, niewygodne jest Pismo Święte, które trzeba podeptać, podrzeć, znieważyć. To nie jest symbol, to jest święty znak, boże słowo jest tam zawarte. To jest dramat, że w katolickiej Polsce, chrześcijańskiej (…) próbuje się zepchnąć na margines, czyli zamknąć w getto myślowe i getto społeczne obecność Ewangelii, bożego prawa, krzyża, Pisma Świętego. Sądy udają, że się nic nie stało, jeśli się znieważyło Pismo Święte, czy krzyż. Myślę, że to jest bardzo wielki znak, symbol, tego zmagania, które trwa. To zmaganie (…) o serce Polaka, o katolickość, o chrześcijańskość naszego narodu”. Jak podkreślił, przejawem „getta katolickiego” jest także „oskarżanie Radia Maryja, że ono tam takie, czy inne orientacje przyjmuje (…). Zasługą Radia Maryja jest, że rozmodliło Polskę, pogłębiło modlitwę. Jest zasługą i lokalnych rozgłośni i prasy lokalnej (…), że budzą podmiotowość narodu, że my jesteśmy podmiotem narodu, nie chcemy być ludźmi, którymi będą manipulować”.

Finlandyzacja, czy obrona wartości? Czy PiS, jako formacja odwołująca się do wartości chrześcijańskich, podejmie wyzwanie powstrzymania fali wulgarnego i uzurpatorskiego antyklerykalizmu? Sytuacja przerosła najśmielsze nawet oczekiwania Jerzego Urbana – skrajny ruch antychrześcijański zyskuje reprezentację parlamentarną, w której pierwsze skrzypce gra m.in. były ksiądz Roman Kotliński, redaktor naczelny „Faktów i Mitów” (organu Antyklerykalnej Partii Postępu „Racja”, w którym Palikot jest felietonistą), korzystających z usług Grzegorza Piotrowskiego, jednego z zabójców ks. Jerzego Popiełuszki. Jest także Andrzej Rozenek, zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Nie”, którego właściciel Jerzy Urban, był honorowym gościem wieczoru wyborczego Ruchu Palikota. Były rzecznik rządu PRL lat 80, jeszcze niedawno uznawany za symbol komunistycznego zakłamania w najgorszym wydaniu, zniesławiający w swoim tygodniku Ojca Św. Jana Pawła II, wraca do gry. A wraz z nim na salony towarzystwo spod znaku zabójców kapelana podziemnej „Solidarności”, by w imię „postępu” urządzać współczesne „seanse nienawiści”, tym razem wymierzone w katolików. Czy w tej sytuacji PiS może sobie pozwolić na finlandyzację, tj. na takie działanie, że jest opozycją i nią nie jest, bo stosuje rodzaj autocenzury w trosce o niezrażenie do siebie wyborców tzw. centrum. Jako opozycja sfinlandyzowana wpisze się w obecny system, przedkładając nudne wykłady z patriotyzmu gospodarczego i społecznego prowadzone z trybuny sejmowej ponad twardą walkę merytoryczną z partią Tuska. Partia Kaczyńskiego przyjęła założenie, że Platforma Obywatelska „wyłoży się” na kwestiach gospodarczych i społecznych i wtedy PiS niejako z automatu, na fali niezadowolenia społecznego, zajmie jej miejsce. Tymczasem może być tak, że miejsce po Tusku zwolni się nie dla Kaczyńskiego, ale dla Palikota i całej reszty „nowoczesnej lewicy” podnoszącej chwytliwe hasła prospołeczne. Dlatego też, z punktu widzenia skuteczności politycznej, odcinanie się i nazywanie „awanturą” walki o krzyż przed pałacem prezydenckim, o krzyż, który został postawiony przez harcerzy po 10 kwietnia 2010 r. jako kamień węgielny pod budowę pomnika ofiar tragedii smoleńskiej, jest politycznym strzałem w stopę. „Rozsądny konserwatyzm” to pozostawienie samym sobie ludzi, którzy oddawali hołd parze prezydenckiej a potem bronili najświętszego dla nich znaku wiary. Mitem jest przyciągnięcie, w wyniku zmiany kursu, wyborcy centrowego, gdyż ten z reguły wybiera, według niego przewidywalną i zabezpieczającą jego małą stabilizację Platformę Obywatelską, z jednoosobową grupą konserwatywną posła Jarosława Gowina. Droga donikąd, która sen o drugim Budapeszcie może zamienić w koszmar Madrytu ery premiera Zapatero. To, czego dokonał Orban i Fidesz było rewolucją, i jeśli Jarosław Kaczyński chce odwrócić kartę polityczną nad Wisłą musi zaktywizować społeczeństwo. Frekwencja w wyborach parlamentarnych pokazuje, że przed szefem PiS długa droga. By była skuteczna musi odpowiadać na realne zagrożenia, a jednym z nich jest dzisiaj walka z Kościołem, prowadzona przez lewicę spod znaku Palikota wspieranego przez SLD. Rewolucji nie przeprowadza się w czterech ścianach gabinetów politycznych, czy w kuluarach Sejmu, tym bardziej, że Jarosław Kaczyński nie ma, w przeciwieństwie do Orbana, nawet części elektronicznych mediów, a w odwodzie politycznego koalicjanta w postaci dajmy na to polskiego odpowiednika Jobbika – Ruchu na rzecz Lepszych Węgier.

Potrzebny szeroki front Walka o miejsce krzyża w przestrzeni powinna być skoordynowana. Warto, by ze strony głównej partii opozycyjnej, deklarującej swoje przywiązanie do katolicyzmu, wyszedł impuls stworzenia ogólnopolskiego ruchu społecznego w obronie krzyża, w którym znajdzie się miejsce dla obrońców życia, Rodziny Radia Maryja, uczestników Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę, Solidarnych 2010, klubów „Gazety Polskiej”, związkowców z „Solidarności”, czy tej części kibiców, których pamięć o Powstaniu Warszawskim i jego bohaterach spotkała się z uznaniem prezesa Zarządu Głównego Związku Powstańców Warszawskich, gen. bryg. Zbigniewa Ścibora-Rylskiego. Nic nie stoi też na przeszkodzie – przy zachowaniu różnic programowych – do połączenia sił rozdrobnionej prawicowej opozycji pozaparlamentarnej. Potrzebę powołania wspólnego ruchu zasygnalizowała już „Solidarność”. Prezydium Komisji Krajowej przyjęło 19 października uchwałę wzywającą wszystkie ugrupowania „do obrony wartości, którymi kierował się błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko, do obrony Krzyża w polskim życiu publicznym (…). NSZZ „Solidarność” nigdy nie zaakceptuje ataku na Krzyż, zarówno w Sejmie, jak i w polskim życiu publicznym. Krzyż to symbol polskości, ale również przynależności naszego kraju do świata chrześcijaństwa i kręgu kultury europejskiej. To znak, w obronie, którego wielu Polaków poświęciło wolność, a często i życie” – głosi dokument. Na razie akcje są nieskoordynowane. Adwokat i były poseł PiS, Kazimierz Smoliński, zainicjował powołanie instytutu, który zajmie się monitorowaniem przypadków naruszania uczuć religijnych i znieważania symboli wiary, ma również pomagać osobom, które walczą przed sądami w takich sprawach. „Jednym z objawów pogarszania się relacji międzyludzkich i inspirowania agresji w życiu publicznym naszego kraju jest przyzwalanie na coraz częstsze przypadki obrażania uczuć religijnych ludzi wierzących” – mówi „Naszemu Dziennikowi” – „Stopniowo jesteśmy przyzwyczajani do tego, że profanowanie takich symboli naszej wiary jak krzyż czy Pismo Święte staje się normą i dopuszczalnym środkiem zdobywania wątpliwej popularności. Dzieje się tak, dlatego, że w Polsce, w przeciwieństwie do innych krajów, np. Niemiec czy Stanów Zjednoczonych, prawo w zakresie sfery uczuć religijnych zupełnie nie funkcjonuje.” Krucjata Młodych, grupa młodych katolików świeckich, rozpoczęła właśnie kampanię w obronie sejmowego krzyża. Na stronie www.protestuj.pl umieścili list do Janusza Palikota, protest przeciwko działaniom jego Ruchu. Aby dołączyć do grona sygnatariuszy wystarczy list podpisać i przesłać za pośrednictwem wspomnianej strony. Apel poparli już m.in.: Agnieszka Radwańska, były reprezentacyjny piłkarz Marek Citko, satyryk z Kabaretu Elita Jerzy Skoczylas, czy dziennikarze Krzysztof Ziemiec i Przemysław Babaiarz. Są i inne inicjatywy, ale jak długo będą rozproszone, to Palikot, Nowicka, Grodzka, Biedroń, czy Leszczyński, oraz amatorzy „wolnych konopi” będą śmiać się z nich do rozpuku i robić swoje.

Komorowski w butach Kiszczaka Janusz Palikot, mimo, że jest ideologicznym dzieckiem Urbana, szybko stał się w Platformie Obywatelskiej politykiem pierwszego szeregu. Widać antyklerykalizm premierowi Tuskowi nie przeszkadzał. Zresztą, dlaczego miałby przeszkadzać? Czy Palikot ze swoimi poglądami nie przystaje do Platformy? On jest po prostu bardziej ekspresywny. Wydanie wojny krzyżowi spod pałacu prezydenckiego na Krakowskim Przedmieściu było przecież pierwszą decyzją prezydenta Bronisława Komorowskiego ogłoszoną w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Tym samym były marszałek Sejmu wszedł w buty generała Czesława Kiszczaka, likwidującego kwietne krzyże układane przez Warszawiaków w stanie wojennym na pl. Zwycięstwa, pod kościołem św. Anny oraz pomnikiem Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego. Tamte krzyże symbolizowały opór, krzyż na Krakowskim Przedmieściu symbolizował, niewygodną dla polityków Platformy Obywatelskiej, pamięć o Marii i Lechu Kaczyńskich. Kiszczak, likwidując krzyże, chciał osłabić ducha społeczeństwa. Komorowski zapragnął zatrzeć raz na zawsze pamięć po parze prezydenckiej. Obu się nie udało. Przekonali się, że z krzyżem nikt nie wygrał. Ten z Krakowskiego Przedmieścia zabrano. Kto tu zawinił? Pojawiły się głosy, że zadecydowała bierność hierarchów, ale przecież – jak nauczał Prymas Tysiąclecia – Kościół to my. Czy więc przypadkiem nie zabrakło determinacji, podobnej do tej ze stanu wojennego, by krzyż obronić?

Idzie minister Hall. Zasłońcie krzyż! Swoje zasługi w rugowaniu krzyża ma też minister edukacji narodowej, Katarzyna Hall. W marcu br. odwiedziła Zespół Szkół Katolickich im. Ks. Jana Długosza we Włocławku. Miała wygłosić przemówienie, przeszkadzał jej jednak krzyż na ścianie. A skoro przeszkadzał to przez ludzi minister został zasłonięty. Spotkanie, które dokładnie opisał „Nasz Dziennik”, odbywało się w auli na tle panoramy miasta, w której centrum znajduje się krzyż na tamie, z której oprawcy zrzucili do wody ciało błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki. Zanim do auli nie dotarła minister edukacji w rządzie Donalda Tuska, krzyż, przy którym odbywają się uroczystości upamiętniające postać kapelana podziemnej „Solidarności”, nikomu nie wadził. Tutaj został zasłonięty planszą z napisem „Włocławek”, gdyż jeden z urzędników towarzyszących szefowej resortu edukacji stwierdził, że nie jest to zgromadzenie religijne. Krzyża ma nie być. Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby minister Hall zasłoniła w szkole muzułmańskiej półksiężyc, a w żydowskiej menorę…

Temat zastępczy Ruch Palikota chce zdejmować krzyże w Sejmie i budynkach administracji publicznej, atakuje duchownych za rzekome niepłacenie podatków, mimo, że ci płacą je w formie zryczałtowanej. Atakuje państwo za przekazywanie księżom półtora miliarda złotych, czyli równowartości wynagrodzenia dla nauczycieli katechezy za ich pracę w szkołach. Zbliża się starcie w Sejmie, w którym partia Jarosława Kaczyńskiego stoi na straconej pozycji. Palikot już przygotował wniosek do marszałka Sejmu o usunięcie krzyża. Uchwała PiS-u gwarantująca nieusuwalność krzyża nie ma szans, gdyż poparcia jej odmówiły kluby SLD, PSL i PO, tworząc z Palikotem wspólny front ideologiczny. Palikot, dążąc do ostatecznego wyrzucenia krzyża ma zamiar skierować sprawę do Trybunału Konstytucyjnego. Ten prawdopodobnie, skargę Ruchu Palikota odrzuci, choć różne orzeczenia (kłania się m.in.lustracja) już były wydawane w przeszłości. Wtedy ma nastąpić kolejny ruch – wniosek partii polityka z Biłgoraja trafi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Szum medialny, jaki wokół tej sprawy powstanie odwróci uwagę społeczeństwa od tak kluczowych spraw jak chociażby sprzedaż Lotosu, do której ma dojść późną jesienią. Błędem byłoby, więc postrzeganie drużyny Palikota jedynie przez pryzmat walki z Kościołem, postulaty usuwania krzyży to tylko narzędzia do zupełnie innego celu. Skrajnej lewicy chodzi o wywołanie u Polaków w dobie kryzysu silnego nastawienia antykościelnego pod hasłem: „Wy nie macie na lekarstwa, a księża nie płacą podatków”. Odwoływanie się do takiego nośnego antyklerykalnego resentymentu, jeśli nawet nie wyniesie tego nurtu do władzy, to umocni jego pozycję polityczną i skuteczne zablokuje powrót rządów prawicy. Szermowanie kuszącymi obietnicami socjalnymi, kokietowanie różnego rodzaju mniejszości. Dla każdego coś miłego. Refren znany od lat - abecadło socjotechniki lewicy. Może zgrany, ale za to łatwo wpadający w ucho. Julia M. Jaskólska Piotr Jakucki

Patriotyzm się opłaca 10 dowodów na to, że nie żyjemy w państwie demokratycznym przedstawia prezes stowarzyszenia „Solidarni 2010″

1. Nie ma demokracji bez wolności słowa i powszechnego dostępu do rzetelnej informacji. Problem nie w tym że dziś w Polsce nie ma tej informacji – jak ktoś chce to znajdzie w internecie, czy na ogół niszowych mediach. Problem jest w skali, masie i sile manipulacji, w której uczestniczy większość największych i najbogatszych mediów, stwarzając jednocześnie pozory pluralizmu i bezstronności. W programach informacyjnych i publicystycznych treści krytykujące władzę mogą pojawiać się jedynie w zminimalizowanej formie i odpowiednim komentarzem neutralizującym siłę przekazu lub podważającym jego wiarygodność. Mało tego, treści niewygodne dla władzy nie mogą się już nawet pojawiać w opłaconych żywą gotówką reklamach (sama doświadczyłam wymuszenia zmiany treści reklamy pokazującej fragment filmu Solidarni 2010 oraz cenzury reklamy Gazety Polskiej Codziennie). Tu też teoretycznie konkurencyjne telewizje wykazują niezwykłą spójność w cenzurze. Spójna dystrybucja nieprawdy i spójne przemilczenie – wprowadza ludzi w błąd. Pamiętam oburzenie młodego chłopaka, który kilka lat temu głosował na PO, a teraz oburzony mówi do kamery: „Jak można było nazwać Lecha Kaczyńskiego śmiesznym małym człowiekiem. Przecież on nie dopuścił do inwazji Rosji na Gruzję. Ja sobie odtworzyłem jego przemówienie w Gruzji i nie mogłem uwierzyć skali kłamstwa na jego temat”. No właśnie – spójność tego kłamstwa jest twardym dowodem na brak wolności słowa w Polsce. Rzetelność i pluralizm głównych mediów to puste słowa na pokaz. Przykład spójnego przemilczenia z ostatnich dni: niemal całkowite embargo informacji wiodących mediów elektronicznych i prasowych na książkę Sławomira Cenckiewicza „Długie ramię Moskwy”. W zależności od poglądów można spierać się emocjonalnie na jej temat, ale nie można zaprzeczyć popartym dokumentami faktom. Cenckiewicz dostarcza bezcenną, opartą o źródła, wiedzę o współczesnej Polsce. A tu? Cisza. Jak za Gomółki i Jaruzelskiego. Czarna lista autorów, o których nie można mówić. Dziś w Polsce istnieje – tak jak w systemach mafijnych, bądź właśnie odmianach reżimu – niepisany często kodeks. Każdy doskonale go wyczuwa i stosuje się do niego, bo wie, czym grozi naruszenie kodeksu. Wszyscy nieposłuszni muszą być przykładnie ukarani, ośmieszeni i wyeliminowani z głównego nurtu życia publicznego. Bo to ma znaczenie prewencyjne. Nie ma więc miejsca w mediach na rozliczenie premiera z obietnic, jest natomiast jakaś wyjątkowa życzliwość co do jego kłamstw. Jest ukrywanie wpadek prezydenta Komorowskiego, tym bardziej widoczne, że następuje po latach nadymania do niebotycznych rozmiarów lub wręcz kreowania manipulacją wpadek prezydenta Kaczyńskiego (Słynna manipulacja Agory wydającej Gazetę Wyborczą, która opublikowała zdjęcie prezydenta Lecha Kaczyńskiego trzymającego do góry nogami szalik z napisem Polska. Jak się później okazało „dziennikarze” pokazali fazę ruchu, kiedy prezydent rozwijał szalik. Obrócił go dobrą stroną. Jednak Gazeta – przytoczę najłagodniejszy jej obiegowy przydomek – „Wybiórcza” utrwaliła w głowach ludzi obraz ośmieszający prezydenta). Propaganda mediów w Polsce jest niezwykle agresywna. Nie miejsce tutaj ją udowadniać w szczegółach. Jak ktoś chce się zainteresować może sięgnąć po dostępne analizy specjalistów obfitujące w setki przykładów. Uprzedzam tezę o tym, że prywatnym mediom wszystko wolno, bo są prywatne. Media prywatne obowiązuje tak samo rzetelność i etyka. Czyje interesy reprezentują TVN i Polsat? Niczyje? Tak zwany nikt – Jan Kowalski – przecież nie otworzy w Polsce telewizji, bo oprócz koncesji potrzebowałby gigantycznych pieniędzy. Odsyłam do kulis narodzin wielkich elektronicznych mediów w Polsce. Za jakie pieniądze powstały. Do zeznań pod przysięgą Grzegorza Żemka w procesie FOZZ o założeniu za pieniądze służb przez Janusza Wejcherta spółki ITI, która dała początek telewizji TVN. Za czyje pieniądze powstał Polsat opisuje z kolei praca naukowa „Transformacja podszyta przemocą” Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Właściwie powinnam przeprosić za porównanie tych dwóch telewizji, bo Polsat w dzisiejszym zestawieniu wychodzi niemal na obrońcę wolnego słowa. Gazeta Wyborcza dla wielu ludzi jest skrajnym organem politycznego zaangażowania, bezpardonowej walki, w której manipulacja jest normą doprowadzoną do perfekcji. Odsyłam wszystkich do książki Rafała Ziemkiewicza „Michnikowszczyzna”. I po tej lekturze zapraszam do polemiki na argumenty. Zaangażowanie po stronie partii rządzącej, jest wyjątkowo szkodliwe, bo media z natury powinny patrzeć na ręce władzy. Bez takiej kontroli nie ma demokracji. A my od lat mamy frontalny atak na opozycję i promocję władzy (charakterystyczne dla reżimów). Kto jeszcze ma wątpliwości niech przeanalizuje zachowanie Gugały i Lisa w rozmowach przedwyborczych z Kaczyńskim i Hoffmanem. Wolność słowa to świadome wybory człowieka. Także wtedy, kiedy wybiera władzę w swoim państwie. Człowiek wprowadzony w błąd nie wybiera dobrze. Sitem dla manipulacji jest wiedza. Ludzie pozbawieni tej wiedzy mogą zagłosować przeciwko własnym interesom. Siłę propagandy znają najwięksi dyktatorzy, którzy dochodzili do władzy wybrani na jej fali przez większość zdezorientowanych obywateli w demokratycznych wyborach. Coś, co eliminuje demokrację, to… zamiana pojęć. Dlaczego odwrócenie znaczenia słów jest tak groźne? Przecież to tylko słowa… Za komuny Jerzy Urban nazywał msze za ojczyznę sprawowane przez księdza Jerzego Popiełuszkę – „seansami nienawiści”. Strajkujący robotnicy to byli „terroryści”. Po 89 roku osoby domagające się rozliczenia zbrodniarzy, odebrania im przywilejów, przejrzystości życia publicznego i elementarnej sprawiedliwości, to byli „zoologiczni antykomuniści” „”opętani nienawiścią”. A komunistyczni zbrodniarze to byli „ludzie honoru”. Dziś obywatele, którzy zadają racjonalne pytania to „oszołomy”, a światła część społeczeństwa to grupy bojówkowe bezmyślnych prymitywów, którzy kopią ludzi modlących się pod krzyżem. „Tolerancja” – coraz częściej zaczyna oznaczać prześladowanie większości wyznaniowej. A patriotyzm wielu młodym kojarzy się z ksenofobią. Praojcem tego zmanipulowanego języka w III RP, który u źródeł zaczął niszczyć demokrację był – moim zdaniem – Adam Michnik ze swoją potężną tubą w postaci Gazety Wyborczej. Kiedy słowa tracą sens, ludzie tracą wolność. Dlaczego? Bo tracą orientację. A słowa nazywają ludzkie myśli i prowadzą do działań. Ludzie pozbawieni informacji, zdezorientowani, nie mają szans prawidłowo działać.

2. Nie ma demokracji bez wolności przekonań religijnych i poglądów politycznych. Bez szacunku dla godności ludzkiej i autentycznej ochrony praw człowieka. Bardzo niepokojącym faktem jest to że nawet Ci którzy wspierają inicjatywy prawicowe i patriotyczne proszą najczęściej o anonimowość bo… „rozumiecie Państwo… nie chcę mieć nieprzyjemności w pracy, nie chcę stracić klientów…”. Prześladowania za poglądy polityczne i przekonania religijne niepostrzeżenie znów stały się faktem. Od przebicia opon w samochodzie kandydującego posła, przez groźby pobicia dzieci pani z samorządu, po morderstwo polityczne. I kompletnie przemilczany fakt wnikania miękkiego reżimu do przedszkola i w szkoły. Jeśli grupa przedszkolaków przechodzi z panią opiekunką Krakowskim Przedmieściem i zaczyna skandować „Gdzie jest krzyż” to raczej nie jest śmiesznie, tylko wieje grozą. Uczniowie, którzy nie chcą tolerować żartów nauczyciela na temat śmierci prezydenta – kartofla, są dyskryminowani. Zaostrzone rygory nauki, poniżanie w oczach rówieśników, to tylko niektóre z metod prześladowania za poglądy. Dlaczego w Poznaniu trudno znaleźć salę do wynajęcia na spotkanie z Antonim Macierewiczem? Czy to już jest terror, czy tylko delikatne zastraszenie? Nawiasem mówiąc, jakie skojarzenia ma przeciętny Polak słysząc nazwisko Macierewicz? Człowiek, tak zasłużony w działaniu na rzecz demokracji ma tak czarny PR, że trudno opisać. Bo w „demokratycznej” Polsce kilka milionów ludzi to „podludzie”. Uliczny przechodzień powinien mieć zakodowane w głowie, że nie warto z nimi rozmawiać. Ich się trzeba bać. Oszołomy zostały otoczone kordonem sanitarnym, czyli ostracyzmem medialnym, towarzyskim i zawodowym. Usuwanie krzyża, pogarda dla modlących się osób, obraza uczuć religijnych stało się modą wykrzyczaną z didżejami w klubach muzycznych. Autorzy tej „fali”, czyli znęcania się jednych nad drugimi mają konkretne nazwiska i na ogół eksponowane miejsce w społeczeństwie. To celebryci, dziennikarze, artyści, ludzie nauki… Podział na tych „światłych” i „moherów”, zainicjował sam premier Tusk, sprytnie zamykając dyskusję, co mogło być odczytane, jako przyzwolenie na pogardliwy ton wobec drugiego człowieka. Nergal szerzy treści promujące nienawiść i brak tolerancji. W każdej postaci złe, ale bezkarnie skierowane wobec większości (!) stanowią wypisz wymaluj zasadę wirusa w organizmie, który sam ma się wykończyć. Gdzie w Państwa myśleniu jest ta granica, poza którą nie widzicie już demokracji. Kiedy Nergal darł Biblię i rzucał ją w publiczność z komentarzem „żryjcie to gówno”? Kiedy odpowiednie organy na to nie zareagowały? Czy wtedy, gdy został zatrudniony przez publiczną telewizję, jako gwiazda? Czy może, gdy mówi się w kontekście Nergala o tolerancji zamiast o szerzeniu pogardy i nienawiści. Jeszcze jedno. Nie ma demokracji, w której można bezkarnie nawoływać do mordu. Czym są słowa „dorżnąć watahę”, „mohery na stos”, literalne mówienie o zastrzeleniu i wypatroszeniu…? Właśnie nawoływaniem do mordu. Nie przez anonimowych dewiantów, ale przez tak zwane autorytety, ludzi władzy, grających pierwsze skrzypce w życiu publicznym. To uporczywe wieloletnie i zmasowane nawoływanie spotkało się z odpowiedzią w postaci zamordowania Marka Rosiaka, pracownika biura PiSu, którego zabił były członek Platformy Obywatelskiej. Z powodów politycznych. Deklarował, że tylko przez przypadek nie zabił przywódcy znienawidzonej partii. Zresztą, czemu tu się dziwić. Kraj, w którym nauczyciele wzywają uczniów do marszu nadając hasło „Giertych do wora, a wór do jeziora”, co nie zostaje osądzone, natomiast jest promowane przez media w wielkiej fecie – oddalał się od demokracji wielkimi krokami. Czy w jakiejkolwiek demokracji nauczyciele mogliby bezkarnie i masowo zachęcać uczniów do morderstwa z instrukcją obsługi, jak zadać cierpienie?

3. Nie ma demokracji bez systemu edukacji, – który kształci świadomych, wolnych, obywateli… z odwagą myślenia, promocją zdrowego rozsądku, który najzwyczajniej w świecie uodparnia na manipulację, uczy łączyć fakty i analizować sytuację, łączyć związki przyczynowoskutkowe. A co mamy? Brak odwagi samodzielnego myślenia, strach przed „wychyleniem się”, podatność na manipulację, chwiejność wszelkiego systemu wartości i brak kojarzenia faktów. Profesor Krasnodębski przytoczył znamienną scenę. Na dworcu centralnym rozwścieczeni ludzie po kolejnej zapowiedzi większego opóźnienia pociągu. Z tłumu pada stwierdzenie „głosowaliście na Tuska, to teraz macie”. Na to odwraca się jakiś młody chłopak: „Tylko bez polityki proszę!”. Profesor to świetnie skomentował: W głowie tego młodego człowieka nie powstał związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy wrzuceniem głosu do urny a sprawnością działania infrastruktury w kraju. Podczas kręcenia filmu „Krzyż” byłam świadkiem niesamowitej rozmowy, która powinna być przedmiotem analizy psychologicznej. Tomasz Sakiewicz fizycznie odciągnął jakiegoś krzykacza, który atakował starszą kobietę modlącą się pod krzyżem. – Krzyż jest wykorzystywany politycznie – usłyszał od kogoś z tłumu. To, co wy robicie…, – Ale ja odciągnąłem agresywnego chłopaka od starszej, modlącej się kobiety… – broni się Sakiewicz. – Śmiem twierdzić, że to, co pan robi, to „proceder pisowski” ciągnie jego rozmówca. – Ale co jest procederem? To, że broniłem kobiety? – Uprawia pan proceder pisowski i koniec! I przyrzekam, że rozmówca mówił najzupełniej poważnie. Jak zaprogramowany i uodporniony na argumenty wyznawca sekty? Popatrzmy. Kilka tysięcy młodych ludzi, wychodzi na Krakowskie Przedmieście bawiąc się, ale i wyrażając swoje zaniepokojenie o losy państwa,. No rzeczywiście jest, czym się martwić. Kilka miesięcy przedtem na terenie obcego niedemokratycznego mocarstwa, ginie prezydent Polski, śledztwo dziwnie oddano Rosji, premier zachowuje się jakby nie kojarzył, gdzie powinna być ulokowana jego lojalność… A ci młodzi ludzie największe zagrożenie upatrują w… krzyżu i wpływach kościoła na życie państwa. Brak mądrej edukacji sprawia, że młodzi ludzie stają się łatwym łupem do manipulacji. Można do woli żerować na ich kompleksach i najniższych instynktach, skutecznie im wmawiać, że staną się światli i z wielkich miast, jeśli podzielą przekonania polityczne partii władzy. Jaką demokrację zbudują ci młodzi ludzie? Jaką wolność sobie wyobrażą? Bo przecież od ich wyobraźni zależy kształt przyszłości naszego kraju.

4. Nie ma demokracji bez odniesienia do wyraźnie określonego systemu wartości. Bez powiedzenia, co jest dobre, co złe. Kto czyni zło, a kto zasługuje na uznanie. Jakie normy obowiązują. Oderwanie Polski od chrześcijańskiego systemu wartości, byłoby przetrąceniem jej kręgosłupa, odebraniem tożsamości, podeptaniem kultury i tradycji. Jeśli w zbiorowej świadomości w cenie jest spryt i chamstwo, a w pogardzie solidarność i prawość to NA PEWNO nie mamy do czynienia z demokracją.

5. Nie ma demokracji bez praworządności. Jeśli system wyznawanych wartości nie ma przełożenia na system prawny. Jeśli kaci są nazywani ofiarami, ofiary – katami, jeśli donoszenie jest czymś nieszkodliwym. Jeśli można zabić kogoś i pozostać bez kary w teoretycznie „demokratycznym” kraju, tylko, dlatego że lata temu sprawowało się władzę w systemie komunistycznym. Jeśli można morderców lansować na autorytety … to nie ma praworządności. Kara ma znaczenie nie tylko resocjalizacji. Zaspokaja poczucie sprawiedliwości społecznej, daje przykład przestrzegania ładu. Dlatego (obok docenienia zasług) pełni tak ważną rolę w społeczeństwie. Szczytem perwersji jest zamiana kary na nagrodę. Np jak oceniać odznaczenie gen Janickiego, szefa BORu odpowiedzialnego za bezpieczeństwo prezydenta, który zginął podczas wizyty służbowej w Rosji. Tego gen Janickiego, który bierze wynagrodzenie za zapewnienie bezpieczeństwa prezydentowi, generała, który wystawił jednego BORowca do ochrony prezydenta na lotnisku w Rosji, generała, który nie dopilnował swoich obowiązków służbowych z katastrofalnym skutkiem. Ja to oceniam, jako akt niszczenia państwa – naszego dobra wspólnego – przez jego przywódcę (nie ma nic groźniejszego dla demokracji). Akt pogardy dla systemu wartości i praworządności. Sygnał niszczący system, o który powinno być oparte zdrowe funkcjonowanie państwa. A przy okazji niesłychanie demoralizujący przekaz dla młodych pokoleń Polaków.

6. Nie ma demokracji bez równości obywateli wobec prawa. Od sprzedawcy po premiera. Tylko w reżimach władza może bezkarnie łamać prawo. Setki tysięcy Polaków, w tym także i ja, ocenia, że premier zadziałał na szkodę państwa, godząc się na niekorzystną dla Polski podstawę prawną śledztwa smoleńskiego. Tzw zdrada dyplomatyczna ścigana jest 129 art kodeksu karnego. Ale mentalność niewolnika silniejsza jest nawet od wykutych sloganów o równości. Wiele mówi, o jakości naszej „demokracji” samo pytanie: Jak to? Postawić przed sądem… Premiera? Dziennikarze nawet nie wyobrażają sobie, że premier Tusk z jakichkolwiek powodów mógłby podać się do dymisji. Na konferencji prasowej salę przebiegł szmer śmiechu, kiedy Janek Pospieszalski usiłował wyegzekwować od premiera refleksję na temat odpowiedzialności za błąd polityczny, pytając czy poda się do dymisji? W tych oparach reżimu nikogo nie dziwi zachowanie Hanny Gronkiewicz Waltz. Jednym protestującym pani prezydent stolicy donosi herbatę, na innych nasyła Straż Miejską, która bije protestujących tak dotkliwie, że jeden z obserwatorów protestu ląduje na 5 dni w szpitalu. Czy to nie jest dowód na nierówność obywateli wobec prawa? Adam Michnik może obrażać innych, a jak ktoś go krytykuje, odwołując się do treści jego własnych tekstów– idzie pod sąd niemal na pewną przegraną.

7. Nie ma demokracji bez przejrzystości życia publicznego. Czy w demokracji można kupować ustawy? Bo w Polsce można. Wiemy ile to kosztuje. Ostatnio na oczach wszystkich Polaków uchwalono ustawę zmieniającą prawo tylko po to, by jeden z najbogatszych ludzi w Polsce, Ryszard Krauze, nie poszedł do więzienia. Niepokojącym symptomem jest dziwna śmierć Leppera, dziwnie gorliwie odtrąbiona przez wiodące media, jako kolejny odcinek z serii samobójstw osób publicznych.

8. Nie ma demokracji bez wolności konkurencji… równych szans podmiotów gospodarczych w dostępie do rynku, równych szans obywateli np. w dostępie do zawodu. Polska jest krajem, który utrzymuje jedną z największych w Europie ilość koncesji na wykonywanie różnych zawodów. Inaczej mówiąc – ten wolny rynek jest bardzo ograniczony koncesjami, na straży, czego stoją ludzie podnoszący podatki i nazywający się LIBERAŁAMI. (odsyłam do punktu 1 o zamianie znaczenia słów. Wspomniana już wcześniej cenzura reklamy teoretycznie jest złamaniem prawa, ale w praktyce jest silną przesłanką na brak wolnego rynku.

9. Nie ma demokracji bez suwerenności narodu. Premier, który najpierw rozbija wspólną wizytę polskiej delegacji w Katyniu, dogadując się z władzami Rosji ponad głową polskiego prezydenta, a po tragicznej śmierci prezydenta w trakcie tej wizyty, oddaje śledztwo w ręce Rosji… Zresztą, po co o tym pisać, skoro wszystko to rozgrywało się na naszych oczach. Czy suwerenny kraj podpisuje na tak niekorzystnych warunkach umowę gazową z Rosją, powodując, że Polacy mają najdroższy gaz w Europie? Jeśli prawdą jest to, co napisała Rzeczpospolita, że od każdego 1 Euro rekompensaty z Brukseli, Polska odprowadza do Niemiec… 85 centów. To znaczy, że płacimy 85% podatku od dochodów. Czy to są umowy świadczące o suwerenności? Podkreślę, że chodzi o pieniądze, które nie są pomocą, tylko rekompensatą za zamknięcie naszych zakładów ze względu na nadprodukcję w Europie. Współcześnie utrata suwerenności nie dokonuje się jedynie poprzez zewnętrzną inwazję. O tym uczą się dziś studenci Akademii Wojskowych w Rosji. Chodzi o to, żeby wpuścić wirusa, tak żeby naród zniszczył się sam. Sięgnijmy do podręcznika dla studentów. „Zasada wirusa w wojnie informacyjnej” to artykuł Władimira Lisiczkina w pracy zbiorowej pt. „Problemy psychologii wojskowej” przedrukowany w obszernych fragmentach przez wydawnictwo Fronda. Tu bronią jest najprostsza psychologia i manipulacja. Otóż, aby naród wykończył się sam – twierdzi rosyjski wykładowca – należy zlikwidować jego dumę narodową, odciąć go od historii i poczucia tożsamości, zamieszać w systemie odniesienia, w tym celu przyda się promowanie miernot na autorytety, należy sprawić by ludzie byli bierni, z niskim poczuciem wartości. O tym właśnie mówi podręcznik psychologii studentów wojskowych uczelni w Rosji. Patrząc na tysiące młodych ludzi na Krakowskim Przedmieściu krzyczących „krzyż do kościoła” i „mohery na stos” na długo przed przeczytaniem artykułu z rosyjskiego podręcznika – miałam skojarzenia z wirusem i brakiem systemu immunologicznego organizmu, który tworzy polskie społeczeństwo.

10. Nie ma demokracji bez poczucia tożsamości. Bez poczucia wspólnoty tych, którzy chcą się zorganizować w państwo. Bez tego spoiwa „My, naród…”. Bez przekonania, że patriotyzm to nie tylko ideały, ale pragmatyka. Patriotyzm to niższa cena gazu. To dbanie o własny, wspólnotowy interes, to coś co na dłuższą metę się opłaca. Wiedzą to Niemcy, Francuzi i inne kraje europejskie, które bezpardonowo walczą w Unii o swoje interesy, o najkorzystniejsze ceny sprzedaży, zakupu, o promowanie własnej produkcji. W tym kontekście mówienie o wspólnym interesie Europy jest po prostu śmieszne. Nikt nie zadba o nas tak dobrze, jak my sami. A jeśli państwa nie interesuje patriotyzm, to dziś, w realu, będziecie państwo płacić najdroższą cenę gazu spośród niemal wszystkich Europejczyków. Demokracja to nie jest puste hasło. Muszą być spełnione konkretne warunki, żeby mówić o demokracji. Dzień po wyborach rzecznik prasowy episkopatu, poproszony został o komentarz na temat tak wysokiego wyniku partii Palikota. „Żyjemy w kraju demokratycznym i wyniki wyborów są w odniesieniu do wszystkich partii odzwierciedleniem demokratycznego głosowania” – powiedział. Szczerze mówiąc już sam fakt, że rzecznik episkopatu musi nam wszystkim bardzo podkreślać, że żyjemy w demokracji budzi moją rezerwę. Ewa Stankiewicz

Kuriozalna sentencja wyroku - upadek polskiego sądownictwa Jak jest z polskimi sądami wie chyba każdy, kto miał wątpliwą przyjemność uczestniczyć w jakimś postępowaniu. Poza postępującym rozkładem wynikającym z samej organizacji pracy sądów wynika to w dużej mierze z tego kto w imieniu Rzecz(y)pospolitej wydaje wyroki i jaką logiką się posługuje. To, że logika prawa odbiega od „logiki sądowej” można się przekonać na przykładzie werdyktu, jaki zapadł przeciwko „portalom plotkarskim” pozwanym przez miliardera Leszka Czarneckiego i jego żonę J. Pieńkowską. Zasadniczo poszło o to, że portale komentowały nową inwestycje budowlaną w centrum Warszawy wspomnianej pary w nieco niewybrednych słowach (każdemu pozostaje tylko życzyć podobnych możliwości finansowych wymaganych dla realizacji swoich potrzeb mieszkaniowych jak wspomniana para). „Inwestorzy” poczuli się obrażeni i wystąpili na drogę sądową o „ochronę dóbr osobistych” i wygrali (LINK). Tu dwa słowa wyjaśnienia. Nikt nie powinien specjalnie płakać, że „plotkarskie portale ” zapłacą zasądzoną karę w wysokości 200 tyś zł + koszty procesu, (10%) Jeśli dopuściły się nadużycia/przestępstwa/itp (tak orzekł sąd). Natomiast płakać powinni wszyscy, którzy wierzą jeszcze, że władza sądownicza stoi na straży prawa. Otóż prowadząca sprawę sędzina (chyba nie ma tak drugiego „sfeminizowanego” zawodu jak zawód sędziego, no może zawodem pielęgniarki i „damy do towarzystwa”) oświadczyła, że „im wyższy prestiż osób pomówionych, tym wyższa powinna być sankcja ekonomiczna”. Wniosek z tego, że im więcej masz forsy, znaczy chyba „prestiżu”, bo tak trzeba te słowa interpretować tym wyższa będzie kara dla osobnika, którego pozwałeś (przy założeniu, że wygrałeś). Idąc tym tropem im, kto ma wyższy „prestiż” tym gorsze spuści nam baty w sądzie (puści nas z torbami). Gdyby tak jeszcze działała jakaś „agencja ratingowa” do wyceny poziomu prestiżu naszych nowobogackich i cele brytów było by już całkiem cacy, (co prawda UE mogła by zakazać takich „ratingów” – LINK).

Ta „kobieca logika” stoi w absolutnej sprzeczność z zasadą równego traktowania obywateli w świetle prawa. Kara za naruszenie „ochrony dóbr osobistych” powinna, bowiem być taka sama, gdy pozywającym jest emeryt Malinowski jak i para miliarderów. Chyba, że otwarcie przyznajemy się do orwellowskiej zasady, że „wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze” a decyduje o tym zasobność portfela lub ilość godzin na tzw. „wizji”.

P.S. Pro forma przypomnijmy na finał słowa „polskiej? ” sędziny Małgorzaty Jungnikiel, która oświadczyła (jakoby?) swego czasu publicznie, że sądy w Polsce będą stosowały prawo unijne nawet w przypadku jego sprzeczności z polską konstytucją. Na potrzeby ewentualnego procesu uprzejmie informuje, że w tej materii cytowałem tylko informacje z artykułów Stanisława Michalkiewicza. To też świadczy o nowym rodzaju „logiki” obowiązującym w "polskim?" sądownictwie. 2-AM - blog

25 października 2011 "Byłem dzisiaj na komisariacie w celu złożenia zeznań w sprawie pobicia. Po wyjściu z komisariatu nie przeszedłem nawet 400 metrów, gdy zostałem napadnięty i ponownie pobity”- powiedział jeden facet drugiemu facetowi. Bywa i tak.. Jak to się mówi nieszczęścia chodzą parami. Wygląda na to, że albo facetowi ktoś wlał przypadkowo, albo wlał mu, bo poszedł się pożalić na komisariat.. Bo w czymś mu zawinił.. A w czym my zawiniliśmy demokratycznej władzy, że nas tak bije codziennie swoimi decyzjami, a jak trwa posiedzenie demokratycznego Sejmu - to Sejm okłada nas ustawami, które projektuje rząd? I nie ma takiej, która by nam służyła.. Wszystkie są przeciw nam, jak to nas władza nazywa- „obywatelom”. To, po co nam Sejm, jak wszystko, co Sejm robi jest przeciw nam? I jeszcze „ obywatele” głosują systematycznie na tych, co robią im krzywdę.. Oprócz tych, którzy nie głosują, albo głosują na jedyną partię prawicową - Nową Prawicę. Istna kwadratura koła. Jak może być koło kwadratowe to i demokracja może być kwadratowa?.Albo sześcienna. W każdym razie wzorem narodowego socjalisty Adolfa Hitlera, który chciał cały naród niemiecki odzwyczaić od palenia, rusza w resztce po polskiej armii akcja odzwyczajania od palenia wojskowych. Po rządach pana ministra Bogdana Klicha, który w nagrodę został senatorem. Bo czy to kulturalne, żeby żołnierz czy oficer palił papierosy? Całe Niemcy były obklejone plakatami zniechęcającymi do palenia, tak teraz wszystkie jednostki będą obklejone plakatami.. Już wydrukowali ich 5000.. Czy to, aby nie za mało? Już na każdej paczce papierosów napisane jest, że palenie szkodzi zdrowiu, że zabija, a palacze jakby tego nie czytali. Albo nie wierzą Ministerstwu Zdrowia, któremu nie będzie już przewodniczyć pani Ewa Kopacz, bo prawdopodobnie zostanie Marszałkiem. Chyba w nagrodę za to, co zrobiła ze „ służbą zdrowia”, mimo powiększonych nakładów finansowych na jej funkcjonowanie. Więcej nakładów na służbę zdrowia- jeszcze większe marnotrawstwo. Bo ile grosza by nie dołożył do komunistycznego skansenu - tyle się zmarnuje. Komunizm nigdzie się nie sprawdził- nie sprawdzi się także w tzw. służbie zdrowia.. Są już informacje o szkodliwości palenia na paczkach papierosów, są w sklepach tabliczki informujące o szkodliwości palenia i zakazie sprzedaży osobom poniżej 18 lat, jest wielka nagonka na palaczy, angażują się w akcję osoby znane i kulturalne, to znaczy niepalące. Niepalące na wizji - w domu to, co innego.. To wszystko mało! Jeszcze około 8 milionów ludzi szkodzi sobie zdrowiu poprzez palenie.. Może jeszcze poustawiać w każdym mieście, miasteczku i w każdej wsi tablice informujące o szkodliwości palenia- wzorem tablic poustawianych, a informujących o tym, kto sfinansował kawałek drogi i z jakiego funduszu spójności. Żeby było spójnie musi być wiadomo, kto i bardzo dokładnie wyliczone.. Sfinansowała Unia Europejska - w wysokości dajmy na to - 6 234 244 zł i 23 grosze (!!!!) Jak oni to wyliczają? Jestem pełen podziwu dla precyzji.. Bo siła w„ sile precyzji”.. Tylko, po co te kosztowne tablice w całym kraju? Warte - na oko - po 1000 złotych każda plus transport i VAT.. W każdym razie koniec z kręceniem filmów o żołnierzach w okopach, którzy ćmią papierosy.. To jest zły przykład dla młodzieży, tak jak agresja chłopców, którą edukatorzy chcą wyeliminować. Żeby przyszły żołnierz nie palił, nie był agresywny, najlepiej zdziecinniały, tak jak żołnierze holenderscy w Srebrenicy. No i romantyczny. Wtedy jest dobry żołnierz. Kobiety będą się nim kochały, a że zginie przy pierwszej okazji.. A kogo to obchodzi? No i trzeba będzie pousuwać ze wszystkich filmów sceny, gdzie żołnierze palą papierosy.. To nie jest zbyt dobry przykład. Wyciąć beznamiętnie nożycami cenzury.. Tak żeby naprawdę prawo zadziałało wstecz, jak u Orwella.. Powołać Ministerstwo Prawdy, tak jak nowe Ministerstwo Cyfryzacji, czy pomysł dzielenia MSWiA.. Dopiero urwisy demokratyczne łączyły - a teraz będą dzielić. Koszty ich nie interesują. Podatnik zapłaci. Bo pan premier ma konflikt z panem marszałkiem Grzegorzem Schetyną i chce go zepchnąć na boczny tor. To niech mu utworzy - jeśli już - Ministerstwo Torów. Chce mu dać mu Ministerstwo Administracji, bez dokumentów służb specjalnych, które zresztą- nie ukrywajmy – są najważniejsze w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości - trzymając się tej frazeologii. Znowu „reforma”. Ile my tych kosztownych „reform” jeszcze wytrzymamy? 100 000 urzędników w ciągu czterech lat wytrzymaliśmy - to i następne 100 000 wytrzymamy! Pomożecie” obywatele”? Pomożemy! Ale trzeba przyznać, że pan premier przeprosił sympatycznie za te 100 000 urzędników, które powołał - i dawaj powoływać ich kolejne 100 000.. Potem znowu przeprosi- i znowu 100 000!!! My to wszystko wytrzymamy - a mamy inne wyjście? Tak jak w sprawie przykucia się do budy dla psa na Placu Zamkowym pani Marii Szabłowskiej - dziennikarki muzycznej publicznego radia państwowego. Ci z Prawa i Sprawiedliwości wyrzucili ją na zbitą twarz razem z Hazjerem, specjalistą od proszku Wizir - a tu masz – znowu wróciła i jeszcze odkryła swoje prawdziwe oblicze.. To jest działaczka obrony praw zwierząt przebrana za dziennikarkę muzyczną.. (???) Pełno tych przebierańców, którzy walczą akurat – tak się składa - o lewicowe ideały.. To znaczy, żeby pies był właścicielem człowieka, a nie tak jak do tej pory, gdy człowiek jest właścicielem psa. Pies jest prowadzony a smyczy, co jest działaniem okrutnym wobec psa i powinno być jak najszybciej zakazane, tak jak trzymanie psa na łańcuchu i do tego w budzie. To człowiek niech sobie posiedzi w budzie przez noc to zobaczy jak to jest.. A nie jest miło! Spałem po premierze musicalu „I love you” w Teatrze Studio Buffo w samochodzie, bo impreza skończyła się w Restauracji Buffo około 1.30 - więc nie chciałem jechać na Pragę budzić syna, u którego miałem się zdrzemnąć.. Przespałem się, więc do 6 rano w samochodzie. A było to 16 września.. Było zimno nad ranem jak jasna cholera! Ja najlepiej rozumiem psa!~ Zresztą jest to istota czująca i ma duszę.. Jak twierdził jakiś pastor- animal w publicznym radiu. A jak go dziennikarka nieprzebrana za nikogo zapytała go, czy pchła ma także duszę, po krótkim namyśle- pastor animal - odpowiedział, że „tak”.(???) To musiał być jakiś ksiądz przebieraniec, bo skoro zwierzęta mają dusze to są naszymi braćmi, a braci się na ogół nie jada, chyba, że brat jest w mafii i cappo tutti di cappi każe. Normalnie jemy szynkę ze świni i się nad tym nie zastanawiamy. Bo nie jest ona naszym bratem i nie ma duszy.. Ten pastor-animal zwariował, albo mu zapłacili, żeby opowiadał te wyssane z palca głupstwa.. Bo pchły też nie można zabić, bo ma duszę, czyli jest człowiekiem. Tak jak muchy.. Pani posłanka Mucha majstrowała przy długości łańcucha, na którym można trzymać psa u budy.. Nie krótszym od trzech metrów.. Będzie powołana Straż Psich Łańcuchów, żeby kontrolowała długość” humanitarnego łańcucha”, o który walczy pani Maria Szabłowska. A jaki to jest „łańcuch humanitarny”? Musi to być łańcuch zbudowany z człowieka - skoro humanitarny.. Zresztą człowiekowi należy się za to, co wyprawiał z psem przez setki lat.. Trzymał go na łańcuchu i w budzie, zamiast bez łańcucha i w domu.. Jak w „Folwarku Zwierzęcym?.. Pałeczkę odnośnie kontestacji znęcania się nad psami przy pomocy łańcuchów przejęła pani Maria Szabłowska po pani profesor Joannie Senyszyn, z Sojuszu Lewicy Demokratycznej.. Przyznam się Państwu, że pani profesor jakoś lepiej wyglądała przyczepiona łańcuchem do budy.. Było jej bardziej do twarzy.. I jakoś tak bardziej naturalnie.. WJR

Kaczyński zarzucił Niemcom imperializm i przegrał [Z pewnymi tezami artykułu się nie zgadzam, jednak jego wymowa - beznadziejna polityka zagraniczna postpiłsudczyzny - jest słuszna. - admin gajówki.]

Z przyjemnością przedstawiamy PT Czytelnikom kolejny tekst naszego znakomitego Kolegi Pana gjw. Jak zwykle, zapraszamy do lektury i do dyskusji! Prawo i Sprawiedliwość – partia wodzowska Jarosława Kaczyńskiego, przegrała wybory do Sejmu. Moim skromnym zdaniem niemałą rolę odegrały w tym poglądy PiS-u na politykę zagraniczną. Podburzać na inne narody to ani rzecz rozsądna, ani też nie jest to po chrześcijańsku. Podburzanie na państwa mocniejsze od naszego, a na dodatek naszych sąsiadów, było rzeczą niepolityczną. Prawo i Sprawiedliwość określa się jako partię narodowo-konserwatywną. Nie odpowiada to prawdzie. Jej prawdziwy rodowód to rządy autorytarne Józefa Piłsudskiego i sanacja. Nieomylny wódz, przedmurze Europy („Chrystus narodów”), antyrosyjskość, międzymorze, nadmierna pewność siebie… Jeszcze jedna ideologia szukająca doczesnego zbawienia dla świata zamiast celów zrozumiałych i osiągalnych. Polska idea narodowa natomiast stanowi określony zbiór poglądów na węzłowe zagadnienia polskiego bytu narodowego i opiera się na szukaniu skutecznych środków obrony interesów narodowych w warunkach wpływania na los Polski przez mocniejsze od nas siły zewnętrzne.

Temat „niemiecko-rosyjskiego kondominium” 4 października prezes PiS-u udzielił wywiadu dla prywatnej telewizji TVN. Tematem wywiadu była książka prezesa, którą opublikował w okresie kampanii wyborczej, a dokładniej jej rozdział poświęcony sprawom zagranicznym, a jeszcze dokładniej stosunkom z naszym wielkim zachodnim sąsiadem („Rozdział 6; Angela Merkel. Specjalne sąsiedztwo”). W tym obszernym manifeście politycznym p. t. Polska naszych marzeń dziennikarze zwrócili uwagę zwłaszcza na następujące zdania: „Nie sądzę, żeby kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności” (dał do zrozumienia, że pani Merkel zawdzięcza władzę wschodnioniemieckim służbom specjalnym), a nieco dalej: „Ważne jest, że od Polski Merkel chce przede wszystkim może miękkiego, ale jednak podporządkowania.” Wreszcie zaś: „Pewnego dnia możemy się obudzić w mniejszej Polsce.” Zaś to wszystko z powodu „strategicznej osi” Berlin-Moskwa. Zapytany czy pani kanclerz rzeczywiście jest tak nieprzyjazna wobec Polski odparł redaktorowi: Jestem zmuszony zapytać pana, czy pracuje pan dla redakcji polskiej, czy niemieckiej. Tyle tylko, że nie jest to nic nowego. Takie twierdzenia stanowią już od dawna chleb powszedni zwolenników „Kaczystanu”. Można je w nieco innych słowach przeczytać albo usłyszeć w prowadzonych przez rozpolitykowanych polskich księży rzymsko-katolickich środkach masowego przekazu. Jest to co prawda tylko frakcja w ogromnej instytucji rzymskiego Kościoła, ale frakcja nadzwyczaj krzykliwa i nadmiernie pewna siebie. O tym jednak nieco dalej. Powiada się, że PiS w sprawach polityki zagranicznej uchodzi za ugrupowanie jednoznacznie proamerykańskie. To rzuca się w oczy, ale zarazem jest to dość powierzchowna uwaga. Prawda jest bardziej skomplikowana, a jednocześnie o wiele bardziej niepokojąca. W tym środowisku politycznym wzięli górę ideolodzy żyjący nienawiścią do Rosji, którą całkowicie i bez reszty utożsamiają z ZSRR, w tym zwłaszcza ze zbrodniami stalinowskimi. Wystarczy poczytać felietony Józefa Szaniawskiego w „Naszym Dzienniku”, aby się o tym przekonać. Ich zdaniem Rosja to odwieczny wróg, a w najlepszym wypadku będzie nim aż do czasu, gdy Putin odda wreszcie władzę takim ludziom jak Chodorkowski względnie ten kraj przestanie być wielkim mocarstwem lub też rozpadnie się na wiele mniejszych państw. Fakt, że Niemcy pojednały się z Rosją i robią wskutek dzięki temu dobre interesy postrzegają, jako zagrożenie: „Dostrzegając z rosnącym zaniepokojeniem używanie przez Rosję jej zasobów energetycznych, jako broni politycznej oraz niemieckie roszczenia do własności przekazanej Polsce w roku 1945, a także ścisłe więzy łączące jej historycznych wrogów: Moskwę i Berlin, Warszawa musi podjąć walkę w obronie swoich interesów w ramach UE i sojuszu zachodniego – powiada Fotyga.” (International Herald Tribune, 14 VIII 2007) [1] Z tego punktu widzenia Unia Europejska jest narzędziem utrwalania rosyjskich wpływów w Europie oraz niemieckiej hegemonii i powinna zostać zniszczona, względnie poważnie osłabiona. Kto ma tego dokonać? Sama Polska jest na to za słaba – przynajmniej tyle realizmu politycznego jeszcze tym ludziom pozostało. Na kogo zatem liczą? Na Stany Zjednoczone, w których interesie nie leży niemiecko-rosyjskie kondominium w Europie. Gdy tylko amerykańskie bazy wojskowe pojawią się w naszym kraju, będziemy mogli machnąć ręką na całą tę UE, Komisję Europejską, prawa do emisji dwutlenku węgla (spalać węgiel kamienny przez czas nieograniczony), stać się ulubionym krajem amerykańskich inwestycji produkcyjnych – twierdzą pożal się ludu znawcy na falach eteru Radia Maryja. Taki „drobny szczegół” jak to, że kraj pani Merkel wciąż jeszcze jest najważniejszą bazą wypadową amerykańskich przedsiębiorstw w skali światowej obok Chin, (z której te przedsiębiorstwa prowadzą wszystkie swoje interesy w Europie) umknął ich uwadze.

Pouczające reakcje czytelników „Die Welt” Już następnego dnia na rewelacje przywódcy polskiej „prawicy narodowej” odpowiedziały niemieckie środki masowego przekazu. Zdaniem jednego z dziennikarzy zatrudnionych przez owych rozpolitykowanych księży była to gra znaczonymi kartami. [2] Prorokiem okazał się komentator dziennika „Die Welt”, który napisał: „Obserwatorzy oceniają to, jako ostatni gwóźdź do trumny jego zwycięstwa w tych wyborach.” Moje własne doświadczenie nauczyło mnie jednak, że najciekawsze są dyskusje czytelników tej jedynie konsekwentnie prawicowej gazety codziennej Republiki Federalnej. Są oni niejako pionierami nastrojów niemieckiego społeczeństwa:

„Już znowu to: «Padamy bez przerwy ofiarą obcych mocarstw». Istna religia narodowa Polaków). Zmanierowane romantyczne przecenianie własnego znaczenia w połączeniu z hurrapatriotyzmem i wmawianiem sobie roli wiecznej ofiary naznaczyły polski stan świadomości. Przywódca opozycji Jarosław Kaczyński nie mógł przedstawić wyraźniej tego toku myślenia. Niestety głosów Polaków myślących w ten sposób mu nie zabraknie.” (Skar) vZ drugiej strony: „To, że nie brak Polaków, którzy wierzą w takie kosmiczne bzdury, jest dla mnie bardzo dziwne. Czasy, w których Niemcy mogły sobie pozwolić na wielkomocarstwowe plany należą do bezpowrotnie minionej przeszłości, ponieważ przesądziła o tym demografia. Zaś ubytek ludności w Polsce jest jeszcze bardziej drastyczny niż u nas. Osiedlają się tam raczej Arabowie i Romowie niż my.” (Mitdenkender) Nie zabrakło również i takich głosów: „Koniec końców to Niemcy są odpowiedzialni za to, że w czasie wojny, co piąty Polak stracił życie i że ten kraj został zupełnie zrujnowany, a uwieńczeniem tego było narzucenie mu 50 lat komunizmu. Zaś o tych wszystkich osobach opiekujących się starszymi ludźmi, bo Niemcy zrobili się na to zbyt delikatni, też nie należy zapominać. [...] Przy tym Niemcy są jednym z największych inwestorów w Polsce, co umożliwia osiąganie dobrych wyników finansowych [naszym] funduszom emerytalnym. Tak wyglądają te zmiany demograficzne!” (Hans) [3]

Spór, w którym żadna z dwóch stron nie ma racji Księża z Radia Maryja głoszą rzeczy, od których włos jeży się na głowie: pastorzy nie mają prawa sprawować urzędu duszpasterskiego z powodu braku sukcesji apostolskiej [a mają je? - admin]; protestantyzm wyznaje Boga, który w rzeczywistości jest szatanem; świat będzie katolicki albo przestanie istnieć; rodacy „Jana Pawła II Wielkiego” są narodem wybranym, aby go nawrócić [Zdaje się, że ekumenizm wgryzł się głębiej w Polaków, niż byśmy chcieli wierzyć. Akurat w tych sprawach, oprócz "wybraństwa", księża mają rację! - admin]

Teraz już wiemy, kto zajmuje podobne stanowisko. Wyborcy, którzy wyrazili w ten sposób zgodę na taki sposób prowadzenia polskiej polityki zapewnili PiS 28,9 % oddanych głosów (oznacza to spadek wpływów tej partii w porównaniu z rokiem 2007 – 32,11 %). Trwale bezrobotni, którzy bezskutecznie szlifują chodniki i otrzymujący, co miesiąc marne grosze emeryci są niezadowoleni z tego, że Zachód nie wynagrodził po królewsku ich walki z komunizmem. Kaczyński może zdobyć ich głosy bez szczególnego wysiłku. Oni po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, że na tym świecie nie ma nic za darmo. To, że energicznie występował przeciw ‘niemiecko-rosyjskiemu kondominium” podoba się ludziom starszym, którzy wiele wycierpieli przez hitlerowców i Sowietów. Młodsi na ogół rozumieją, że jego polityka nie leży również w interesie Polski. Zaczynają też rozumieć, że żyją na świecie, który stoi na głowie, ale odpowiedzialność za to spoczywa wyłącznie na wielkich oszustach, spekulantach finansowych i ludziach opanowanych ambicją naprawiania świata, w tym na rozpolitykowanych księżach, a nie na innych narodach. Z tej świadomości powstała partia protestu – Ruch Palikota (około 10 % głosów). Zwolennicy Kaczystanu na próżno żywią nadzieję, że ich idol będzie znowu sprawował rządy w Warszawie. Rządził tylko dwa lata i sam oddał władzę. Zaczynam podejrzewać, że rola wiecznego opozycjonisty, który bez przerwy krytykuje zamiast ponosić odpowiedzialność i ciężko pracować dla ojczyzny jest jego ulubioną rolą. Jednak również premier Donald Tusk nie ma racji, kiedy powiada, że nie ma żadnego innego przywódcy europejskiego tak życzliwie nastawionego wobec naszego kraju jak pani Merkel, a w dobrosąsiedzkich stosunkach z Niemcami nie występują najmniejsze problemy. Podobnie zresztą jak korespondent pierwszego programu niemieckiej telewizji publicznej w Warszawie Ulrich Adrian: „Niemcy i Polacy są przyjaciółmi, Bogu dzięki i basta!” [4] To są bajki dla dorosłych. Jako przykład może posłużyć sytuacja w przemyśle cukrowniczym, gdzie trzy niemieckie koncerny cukrowe mają już prawie monopol. Nie tylko w Polsce, ale w Unii Europejskiej. Europejska Polityka Cukrowa stała się dla nich narzędziem osiągania olbrzymich zysków. W Polsce, kraju posiadającym rozwinięte rolnictwo, brakuje cukru. Jego cena poszybowała w górę, już po raz drugi od czasu przystąpienia do UE, a zwykli ludzie, którym nieraz brakuje pieniędzy na inne niezbędne wydatki płacą, płaczą i zgrzytają zębami. Zwolennicy prawicy narodowej z prawdziwego zdarzenia, która broniłaby interesów Polski równie mądrze i skutecznie jak w swoim czasie de Gaulle bronił interesów Francji nie mają bogatego wyboru. Podjęcie tego wyzwania staje się sprawą konieczną i oczywistą, ponieważ podobne ruchy w Europie będą coraz silniejsze wskutek tego, że ideologia Paneuropy okazała się jedną wielką pomyłką. Z drugiej strony samymi tylko pięknymi słowami nic się nie zwojuje. Potrzebą chwili jest przypomnienie prawa narodów do samostanowienia, ale trzeba umieć rozpoznać właściwie jego przyjaciół i wrogów. Żyjemy w świecie ultranowoczesnych urządzeń i rosnącego umiędzynarodowienia wszystkich dziedzin życia. Należy mieć oczy i umysł otwarte. Wzburzone umysły mogą doprowadzić cały kraj do wrzenia, ale potem nie sprostają powstałej niebezpiecznej sytuacji. Moim skromnym zdaniem nowoczesne, odpowiedzialne ruchy narodowe mogą odrodzić Europę, ale ludzie żyjący wciąż jeszcze w latach trzydziestych mogą ją zgubić. Miejmy nadzieję, że tacy ludzie jak Jarosław Kaczyński przestaną nadawać ton. Autor: gjw

http://www.jednodniowka.pl

Korzystałem:

[1] With growing concern over Russia’s use of its energy wealth as political weapon, German restitution claims for property ceded to Poland after 1945 and close ties between its historic enemies, Moscow and Berlin, Fotyga says, Warsaw has to fight to defend its interests inside the EU and the Western military alliance.

[2] Link

[3] Link

[4] ”Deutsche und Polen sind Freunde, Gott sei dank und damit basta!”, codzienny program ogólnoinformacyjny „Die Tagesthemen“ z 9 X, 22.15

Władysław Jan Grabski – pisarz Ziem Odzyskanych 40-lecie pracy twórczej W. J. Grabskiego. Jubilatowi gratulują Zofia Kossak i Jan Dobraczyński Fot. ze zbiorów Aleksandry Dobraczyńskiej. W dniu 25 października 1901 r. urodził się Władysław Jan Grabski, pisarz i publicysta katolicki, przez całe życie związany z obozem narodowym, prywatnie syn premiera rządu polskiego prof. Władysława Grabskiego i bratanek Stanisława Grabskiego. Przyszły autor „Rapsodii świdnickiej” dzieciństwo i młodość spędził w Borowie (okres ten opisał później w pracy „Blizny dzieciństwa”, Warszawa 1971). Następnie do roku 1918 przebywał wraz z rodzicami na terenie Rosji, angażując się m.in. w prace Centralnego Komitetu Obywatelskiego w Petersburgu, zajmującego się udzielaniem pomocy ludności poszkodowanej w wyniku działań wojennych. Po powrocie do kraju odbył służbę wojskową (w ramach Armii Ochotniczej), a po zakończeniu działań wojennych podjął studia na Wydz. Prawa UW, następnie studiował na paryskiej Sorbonie. Jego debiut pisarski stanowił wydany w latach 20 tomik wierszy „Rosja”. W roku 1927 poślubił malarkę Zofię Wojciechowską, córkę Prezydenta RP. W tym samym też czasie objął 30 hektarową część majątku Grabkowo k. Warszawy (obecnie Gołąbki na terenie warszawskiego Ursusa). Na przełomie lat 20 i 30 wykryto u pisarza gruźlicę płuc. Na kuracji przebywał m.in. w Davos, przeżycia z tym związane znalazły później swoje odzwierciedlenie w wydanej w 1936 r. powieści „Na krawędzi”, (którą Stanisław Piasecki, w jednej ze swoich recenzji pisanych na łamach „Prosto z Mostu”, zestawiał z „Czarodziejską Górą” Tomasza Manna). Jednak rozgłos zyskał dzięki wydanej w 1934 r. powieści „Bracia”, „w której Grabski – wówczas jeszcze początkujący pisarz – opisał, opierając się na relacji byłego prezydenta, słynną scenę spotkania Wojciechowskiego i Piłsudskiego na moście Poniatowskiego podczas przewrotu majowego w 1926 roku. Scenę ocenzurowano, a książka ukazała się z białą plamą” (J. Domżalski, „Pan prezydent”, „Dziennik Ursusa” nr 8/2002).

W orbicie Falangi W. J. Grabski był współpracownikiem szeregu pism i periodyków tworzących szeroką paletę prasy przedwojennego obozu narodowego. W latach 30 nawiązał współpracę z dziennikiem „ABC”, później swoje artykuły zamieszczał w redagowanym przez Stanisława Piaseckiego tygodniku „Prosto z Mostu”. Do ówczesnych współpracowników „Prosto z Mostu” należeli m.in.: Jerzy Andrzejewski, o. Innocenty Bocheński, Jan Dobraczyński, Konstanty Ildefons Gałczyński, Jan Mosdorf, Adolf Nowaczyński, Jerzy Pietrkiewicz, Jerzy Waldorff oraz Wojciech Wasiutyński. Znajomość Grabskiego ze Stanisławem Piaseckim przyczyniła się do zbliżenie pisarza ze środowiskami młodej inteligencji o obliczu narodowym i katolickim. Zbliżył się do grupy działaczy skupionej w ramach Obozu Narodowo-Radykalnego wokół Bolesława Piaseckiego, a po dokonanym w ramach Obozu rozłamie wszedł do kierownictwa Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga”. Grabski należał do grona sygnatariuszy „Zasad programu narodowo-radykalnego” ogłoszonych 7 lutego 1937 r. Dzięki stabilnej sytuacji majątkowej (dochody z majątku Grabkowo, na terenie, którego znajdował się sad z ponad półtora tysiącem drzew owocowych) należał do grona osób, które wspomagały RNR także materialnie. Pisarz sfinansował na przykład druk nielegalnej broszury B. Piaseckiego „Cele rewolucji narodowo-radykalnej” wydanej w 1935 roku (jak podaje Szymon Rudnicki w swojej pracy „Obóz Narodowo Radykalny”, Warszawa 1985, miał na ten cel przekazać 900 zł). Był też stałym współpracownikiem prasy narodowej, publikując na łamach „Ruchu Młodych”, „Ruchu Kulturalnego”, „Jutra” i „Falangi”. Działalność Grabskiego w „Falandze” wspominali po latach jego koledzy z Ruchu. Wojciech Wasiutyński pisał: „Dość niespodziewanym nabytkiem Falangi był dużo od nas starszy Władysław Grabski, powieściopisarz, syn premiera i mąż Zofii Wojciechowskiej, córki prezydenta (Stanisława Wojciechowskiego – M.M.). Oboje byli bardzo ofiarni politycznie i gotowi do każdej roboty. Władek łączył niemal dziecięcą zdolność do entuzjazmu z pewną chytrością” („Prawą stroną labiryntu”, Gdańsk 1996). Inny zaś członek kierownictwa „Falangi” Zygmunt Przetakiewicz dodawał: „Często bywałem u Władysława Jana Grabskiego (…) w jego willi w Gołąbkach pod Warszawą. Mieszkał tam ze swoją żoną Zofią, córką prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego. Bardzo się z nimi przyjaźniłem…” („Od ONR-u do PAX-u”, Warszawa 2010). Grabski publikując na łamach prasy narodowej koncentrował się na zagadnieniach o kluczowym dla polskiej idei narodowej znaczeniu. W jednym z artykułów zamieszczonych na łamach „Ruchu Młodych” z 1935 r. rozwijał twórczo wszechpolską, ukutą jeszcze przez Romana Dmowskiego, definicję narodu, rozumianego, jako suma pokoleń przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Czynił to, jak na pisarza przystało, posługując się obrazową analogią, przywołując przy tym nazwisko wybitnego polskiego poety: „Naród reprezentuje w bieżącym strumieniu czasu przeszłość swej zbiorowości. Znaczy to, że wytworzone w wiekowym rozwoju wspólnoty, istnieją ciągle, jako twórcza spójnia narodowej zbiorowości i ciągle oddziaływają na fizyczny i psychiczny typ członków tej zbiorowości. Ten niejako ponadczasowy charakter narodu, uwidacznia nam polskie słownictwo, gdy mówimy, np., że: Kasprowicz należał do narodu polskiego – uraziłoby to nas jako powiedzenie nienaturalne, bo przecież naród istnieje, a więc i Kasprowicz do niego należy”. Grabski przeciwstawiał się także poglądom karzącym widzieć w narodzie jedynie kolejny etap na drodze rozwoju ludzkości:

„Nie stworzyli narodu Obotryci, Kaszubi, Prusacy, czy Ślązacy, ani żadne z poszczególnych plemion słowiańskich, żyjący na terenie Polski Chrobrego, nie stworzyli narodu Słowianie, jako tacy, a powstał naród polski, naród czeski, serbski, rosyjski. Naród, bowiem nie jest koniecznością ewolucyjną społeczeństwa, lecz wyższym szczeblem w hierarchii ludzkości, na który wkracza szczególna zbiorowość ludzka przy sprzyjających warunkach rozwojowych” („Naród jest osobowością”, cyt. za: „«Życie i śmierć dla Narodu!» Antologia myśli narodowo-radykalnej z lat trzydziestych XX wieku”, pod red. Arkadiusza Mellera i Patryka Tomaszewskiego, Warszawa 2011).

Oczy zwrócone na Zachód Drugim istotnym tematem zainteresowań młodego pisarza były zagadnienia związane z rozwijaną w łonie przedwojennej Narodowej Demokracji myślą zachodnią. Grabski należał do młodego pokolenia narodowców zafascynowanych odkrytą na nowo polskością dawnych ziem państwa pierwszych Piastów. W opublikowanym w 1937 r. artykule zatytułowanym wymownie „Miecz Chrobrego” pisarz przypominał o słowiańskiej przeszłości Wrocławia, Szczecina i wyspy Wolin, podkreślając nie tylko historyczny aspekt dawnej granicy na Odrze. Postępująca radykalizacja metod politycznych Ruchu oraz fakt nawiązania przez „Falangę” współpracy z obozem sanacyjnym przyczyniły się do osłabienia współpracy Grabskiego ze środowiskiem narodowo-radykalnym. Wyrazem sprzeciwu pisarza było opublikowanie w 1937 r. na łamach żydowskiego „Dziennika Łódzkiego” wiersza „Pogrom w Zwichlu”. Okres wojny i okupacji Grabski, po udziale w wojnie obronnej Polski 1939 r., spędził wraz z rodziną w podwarszawskim majątku, angażując się w działalność konspiracyjną. Po wojnie, podobnie jak jego stryj, jeden z przedwojennych liderów Narodowej Demokracji – Stanisław Grabski, włączył się w oficjalny nurt życia. Współpracował z prasą katolicką, publikując m.in. na łamach „Tygodnika Warszawskiego” oraz „Tygodnika Powszechnego”. Publikował także w miesięczniku „Odra”, był członkiem szeregu towarzystw i organizacji, w tym m.in. Instytutu Zachodniego. W pierwszych latach po wojnie pracował w Ministerstwie Administracji Publicznej, a następnie w Ministerstwie Ziem Odzyskanych. Opracowywał wówczas materiały i dokumenty m.in. na potrzeby polskiej delegacji na konferencję Wielkiej Trójki w Poczdamie. Jako członek Rady Naukowej do spraw Ziem Odzyskanych sprzeciwiał się praktykom władz, które podejmowano w stosunku do autochtonów na Mazurach i Śląsku Opolskim. Z tych też powodów w 1948 r. opuścił Ministerstwo. Na początku lat 50. pisarz został wykluczony ze Związku Literatów Polskich (cała sprawa opisana została w pracy Joanny Siedleckiej „Obława. Losy pisarzy represjonowanych”, Warszawa 2005). Pretekstem stało się napisanie przez Grabskiego „Ballady katolickiej o Konstantym Ildefonsie Gałczyńskim i Konstancji z Nawrockich Kłosińskiej”, którą poświęcił zmarłemu przyjacielowi. Po roku 1956 związał się ze Stowarzyszeniem PAX, aktywnie uczestnicząc w jego działalności (zaangażowanie W. J. Grabskiego doskonale oddaje praca: Jan Dobraczyński, „Listy do Zofii Kossak”, wybór i opracowanie Mirosława Pałaszewska, Warszawa-Rzeszów 2010). W ramach Stowarzyszenia kierował do końca życia utworzonym w 1958 r. Klubem Literackim „Krąg”, zrzeszającym pisarzy katolickich. W skład Klubu wchodzili m.in.: Aleksander Bocheński, Roman Brandstaetter, Jan Dobraczyński, Pola Gojawiczyńska, Józef Maciej Kononowicz, Zofia Kossak, Zygmunt Lichniak, Aleksander Rymkiewicz, Zenon Skierski i Włodzimierz Wnuk. Spotkania „Kręgu” odbywały się w warszawskim Klubie im. Włodzimierza Pietrzaka. „Krąg” stanowił do pewnego stopnia przeciwwagę dla kierowanego przez Antoniego Słonimskiego Związku Literatów Polskich (pomimo faktu, że większość pisarzy „Kręgu” należała do ZLP, sam Grabski został przywrócony do Związku w 1956). Było to echo przedwojennych jeszcze sporów środowiska „Prosto z Mostu” z „Wiadomościami Literackimi”. Autor „Braci” brał także udział w szeregu akcji podejmowanych z inicjatywy PAX-u, dotyczących m.in. utrwalenia polskiego stanu posiadania na Ziemiach Zachodnich i Północnych (był sygnatariuszem licznych listów, rezolucji potępiających działalność zachodnioniemieckich rewizjonistów) oraz utworzonej w 1958 r. Akcji Odnowy Moralnej, mającej na celu m.in. walkę z pijaństwem.

U boku Bolesława Piaseckiego Pisarz stawał też niejednokrotnie w obronie Bolesława Piaseckiego wobec szerzonych przeciwko niemu oszczerstw (np. list otwarty na łamach „Słowa Powszechnego” z 26.07.1960 r. odpierający zarzuty o rzekomej kolaboracji Piaseckiego z Niemcami w czasie II w. św.). W 1967 r. autor „Rapsodii świdnickiej” uroczyście obchodził wraz z przyjaciółmi ze Stowarzyszenia swój jubileusz 50-lecia pracy twórczej, na którym obecni byli m.in. J. Dobraczyński, Melchior Wańkowicz i Wojciech Żukrowski. W. J. Grabski był laureatem przyznawanej przez Stowarzyszenie PAX nagrody im. Włodzimierza Pietrzaka. Pisarz należał do grona bliskich współpracowników przewodniczącego PAX-u Bolesława Piaseckiego, zaś jego twórczość literacka była jedną z wizytówek PAX-u na polu życia kulturalnego powojennej Polski. Stałym przedmiotem zainteresowania, tak na niwie publicystycznej, jak i literackiej, pozostawały dla Grabskiego zagadnienia związane z polskością Ziem Odzyskanych. Sztandarową niejako pozycją w jego dorobku i zarazem osobistą deklaracją pisarza była wydana po wojnie, niewielkich rozmiarów praca zatytułowana „Polska nad Nisą, Odrą i Pasłęką” (bmw 1945). Była to publikacja uzasadniająca historyczne, polityczne, gospodarcze i moralne prawa Polski do nowo uzyskanych ziem. W pracy autor pisał: „Polak, który stąpa po ziemi Śląskiej, nadodrzańskiej czy Mazurach niech wie, że chodzi po rodzimej, polskiej ziemi, która po wiekach uginania się pod gwoździami niemieckiego buta, dzisiaj polskie stopy błogosławi (…) Nadszedł dziś czas ostatecznego obrachunku z odwiecznym wrogiem Słowiańszczyzny (…) Marszałek Stalin kończy wielkie dzieło rozpoczęte przez Bolesława Chrobrego – pogromcę Niemiec (…) Po wiekach wysługiwania się na cudzym i nieswoim, idzie chłop polski, by na własnej dziedzinie zagospodarować Polskę nad Nisą, Odrą i Pasłęką”. Na rangę symbolu zasługuje też fakt, że ze względu na brak czynnych drukarni w Warszawie, książkę wykonali niemieccy drukarze w niemieckiej części Zgorzelca. W. J. Grabski był także autorem jedynego w swoim rodzaju przewodnika po Ziemiach Odzyskanych zatytułowanego „200 miast wraca do Polski” (Poznań 1947), w pracy, nad którym pomagał mu teść – Stanisław Wojciechowski. Po latach książka ukazała się w formie rozszerzonej pod zmienionym nieco tytułem: „300 miast wraca do Polski. Informator historyczny 960-1960” (Warszawa 1960). Prace dokumentują wielowiekowe związki Ziem Odzyskanych z Polską.

Powieści piastowskie Problematyka zachodnia stanowiła także kanwę powojennych powieści Grabskiego. Wśród sztandarowych utworów, zaliczanych do popularnego po wojnie gatunku powieści piastowskiej, wymienić należy przede wszystkim „Rapsodię świdnicką. Opowieść śląską z lat 1339-1404” (Warszawa 1959) – powieść historyczną z czasów dwóch ostatnich książąt świdnickich Bolka i Henryka oraz „Sagę o jarlu Broniszu” (Warszawa 1961), której pisanie Grabski rozpoczął jeszcze przed wybuchem wojny. We wstępie do drugiej z wymienionych prac w następujący sposób uzasadniał potrzebę napisania „polskiej sagi”: „Mają prawo Francuzi krzepić się bohaterstwem swojego Rolanda, wolno Niemcom upajać się heroiczną legendą Nibelungów, mogą Rosjanie czcić Pieśń o Igorze, Norwegowie chwalić się pięknem bezkrytycznych sag… Tylko Polakom nie wypada cieszyć się przeszłością. U nich to zaraz egzaltacja… megalomania (…) Nie za późno! (…) Nie za późno i dziś na polską sagę (…) W studenckich czasach (1923 r.), gdy ze wspaniałej «Genealogii Piastów» Oswalda Balzera dowiedziałem się o istnieniu Sigrydy Dumnej, zgorszyłem się, że nic o niej nie uczono w szkołach. Jak przed wiekami, tak i nadal niańki opowiadały dzieciom o Wandzie, co nie chciała Niemca i dlatego popełniła samobójstwo topiąc się w Wiśle. Usypano jej za to kopiec pod Krakowem. A Sigrydę Dumną zagubiono w przepaści zapomnienia”. Większość swoich prac pisarz opublikował w Instytucie Wydawniczym Pax. Zaliczyć do nich można także niewielkie opowiadanie „Tartak ruszy” (Warszawa 1961; był to fragment niewydanej w całości powieści „Kaleki Boże”), wydane w paxowskiej serii „Biblioteczka Ziem Zachodnich”. Broszurki (wzorowane nieco na popularnej wówczas serii „żółtego tygrysa”) ukazujące się w ramach Biblioteczki poświęcone były tematyce Ziem Odzyskanych, ukazując zarówno wydarzenia lat wojny i okupacji oraz losy Polaków je zamieszkujących, jak i po roku 1945. Wśród autorów serii znajdowali się m.in. Andrzej Brycht, Jan Dobraczyński i Melchior Wańkowicz. Do pozostałych prac W. J. Grabskiego, poza już wymienionymi, zaliczyć należy m.in.: „Konfesjonał” (1948), „Poufny dziennik Dominika Pola” (1962), „Moguncką noc” (1963). Pisarz w całej swojej, zarówno przed, jak i powojennej twórczości pozostał wierny poglądom z młodości, które wyłożył w jednym z artykułów opublikowanych przed wojną w narodowo-radykalnym „Ruchu Kulturalnym”: „Naród musi być twórcą własnej kultury, a nie tylko konsumentem cywilizacji, twórcą natomiast może być tylko ten, kto jest świadomy celu swojej działalności (…) Kultura narodu polskiego rozrastała się w promieniach wiary chrześcijańskiej, chrześcijaństwo było jej twórczym czynnikiem i tłem najistotniejszem. Naród polski jest tworem chrześcijańskiej kultury Słowian, który w pewnej epoce historycznej, zorganizowali się (w – przyp. M.M.) państwo, poczuli się członkami własnego narodu i nazwali Polakami” („Ruch Kulturalny” nr 1/1936). W twórczości W. J. Grabskiego pierwiastek narodowy i chrześcijański odgrywały zawsze dominującą rolę.

Polska jest jedna Pisarz był gorącym patriotą niestrudzenie walczącym o zachowanie piastowskiego dziedzictwa Ziem Odzyskanych. W sposób zdecydowany przeciwstawiał się wszelkim próbom negowania polskości tych ziem przez wrogie Polsce siły. Dawał temu niejednokrotnie wyraz m.in. na łamach prasy paxowskiej: „Gdyby nie różnej maści chrześcijańscy protektorzy Bonn, o ileż łatwiej byłoby zdemaskować komturów NATO, zburzyć fasadę gentlemeńskich uśmiechów osłaniających nazistowskich siepaczy, o ileż trudniej byłoby maskować się drapieżnikowi, któremu już za ciasno pod owczą skórą” („Słowo Powszechne” nr 29/1962). W jednym z ostatnich tekstów publikowanych na łamach „Słowa Powszechnego”, zatytułowanym znamiennie „Cud życia odnowionego”, pisarz dokonał podsumowania swojego zaangażowania na rzecz Ziem Odzyskanych: „…Dla mnie takim cudem stał się powrót Polski do swoich Ziem Zachodnich i Północnych. Sprawa ta pochłonęła większość poczynań i twórczości mego wieku męskiego. Nie powiem, że włączyłem się zgrabnie do powszechnego nurtu. Nie włączyłem się, ale wybiegłem na spotkanie z historią jeszcze przed wojną hitlerowską, która rozstrzygnęła o kształcie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na obszarach jej ziem piastowskich (…) Przed 25 laty marzyłem, a szczerze mówiąc modliłem się o to, żeby jeszcze przez 10 lat dano Polsce szanse, by rozwielmożniała się na tych ziemiach, by rodziły się tu dzieci, odbudowywały miasta. Otrzymaliśmy nie tylko dziesięć, ale już 25 lat (…) Ja tylko propagowałem tę prawdę gdzie się dało i jak się dało. Będąc przez pewien czas członkiem Prymasowskiej Rady Odbudowy Kościołów, gdzie mogłem i jak mogłem uświadamiałem duchowieństwu, starając się zarazić je moją mistyczną wiarą w Polskę w jej dzisiejszym kształcie. Ukoronowaniem tego był mój odczyt, który wygłosiłem na zaproszenie władz kościelnych w 1965 roku w Bazylice Świdnickiej, gdzie przemawiałem z mniejszej ambony do 10 tysięcy ludzi. Wygłosiłem wówczas «kazanie polityczne» o tym, ile Polska zawdzięcza katolicyzmowi i co nasz katolicyzm zawdzięcza Polsce Ludowej (…) W ciągu ostatniego 25-lecia wszystkie moje książki, które ukazały się w wielu wydaniach, są przesiąknięte treściami związanymi z losem i sytuacją naszych Ziem Zachodnich. Nie mówię już o «Sadze o Jarlu Broniszu», ważnej dla mieszkańców Pomorza. Drugą wielką epopeję «Rapsodię Świdnicką» napisałem dla Śląska (…) Ta książka była szczególnie znienawidzona przez niemieckich odwetowców (…) Obok pracy pisarskiej działałem również w różnych instytutach: Instytucie Zachodnim, Instytucie Śląskim. Przez parę lat byłem radcą naukowym Ministerstwa Administracji Publicznej przy Pełnomocniku dla Zagadnień Ziem Zachodnich oraz w Ministerstwie Ziem Odzyskanych (…) Wygłosiłem też ogromną ilość odczytów, w czym wielką pomoc miałem od PAX-u, którego oddziały na Ziemiach Zachodnich często zapraszały mnie i «pędzały» po różnych miastach i miasteczkach” („Słowo Powszechne” z 28-30. 03. 1970). Władysław Jan Grabski zmarł po długiej i ciężkiej chorobie 3 listopada 1970 r. w Warszawie. Na zakończenie warto wspomnieć także o dwóch braciach pisarza – Andrzeju Feliksie, wybitnym historyku średniowiecza (m.in. autorze pracy „Bolesław Chrobry”, Warszawa 1964) i badaczu dziejów polskiej myśli historycznej („Perspektywy przeszłości. Studia i szkice historiograficzne”, Lublin 1983; „Zarys historii historiografii polskiej”, Poznań 2000) oraz Andrzeju Kazimierzu, w czasie okupacji delegacie rządu emigracyjnego na powiat łowicki, w okresie powojennym działaczu Stowarzyszenia PAX, pośle na Sejm z ramienia tego ugrupowania. Autor „Sagi…” był ojcem czworga dzieci, jednym z nich jest prof. Maciej Władysław Grabski, prezes Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej, ojciec Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, posłanki na Sejm. Maciej Motas

Hetero- i a-normatywna lewica w Polsce Nie wywiązałem się z nałożonego dobrowolnie na siebie obowiązku: cotygodniowego zamieszczania na blogu felietonów, mających na celu odsłonić małość, miałkość, groteskę i niebezpieczeństwa demokracji. Dużą część kampanii wyborczej po prostu przespałem. Dosłownie. Wyniki wyborów parlamentarnych przewidziałem w 100 procentach. Nihil novi na Wiejskiej się nie wydarzyło. Z ciekawostek warto odnotować, że lewica w Polsce podzieliła się na heteronormatywną i a-normatywną. Na początek uwaga natury ogólnej, porządkująca w pewien sposób dyskusję. Czy nam się podoba, czy też nie, w rzeczywistości stworzonej przez tyranię demokracji zawsze będzie istnieć jakiś rodzaj lewicy. Jeśli zatem tak być już musi w demokratycznym świecie, to dla człowieka reakcji, wroga ustroju partyjnego, nie bez znaczenia jest, jaki rodzaj lewicy będzie wiódł prym w państwie. Pisząc obrazowo, odnosząc się do warunków krajowych – czy na czele lewicy będziemy mieć cynicznego gracza politycznego, przedstawiciela kawiorowego socjalizmu, dla którego liczy się pragmatyzm, czyli nic innego jak naga władza, czy też będziemy mieli do czynienia z przywódcą internacjonalistycznym, dla którego samo osiągnięcie władzy to za mało, któremu śni się burzenie starego porządku. Krótko mówiąc – bardzo istotne jest to, czy we współczesnej Polsce lewą stronę sceny politycznej zdominuje Leszek Miller, ostatni biały heteroseksualny socjalista, czy też sztandar czerwony znajdzie się w rękach Janusza Palikota, genderowego bezbożnika stojącego na czele dziwaków i zboczeńców, który zdobywa popularność poprzez umiejętne zastąpienie w swej propagandzie Żyda… księdzem. Palikot zastosował stary i wypróbowany numer, ten sam, jaki uskuteczniała machina propagandowa III Rzeszy Niemieckiej. Dla dr. Goebbelsa wrogiem nr 1 był Żyd i wszystko to, co było żydowskie, począwszy od żydowskiej tradycji, stylu życia, języka, kultury a skończywszy na symbolice. Wielką rolę w antysemickiej nagonce odgrywały pieniądze Żydów. Dla Palikota wrogiem nr 1 jest Katolik i wszystko to, co katolickie: hierarchia kościelna, dogmatyka, obyczajowość. Olbrzymią rolę w antykatolickiej nagonce odgrywają finanse Kościóła. Widzimy, zatem podobny modus operandi socjalistów Hitlera i Palikota.. Niemieccy narodowi socjaliści niszczyli w przestrzeni publicznej gwiazdy Dawida, nasz współczesny socjalista chce z tej samej przestrzeni usuwać krzyże. Łatwo pojąć, że jego dążenie prowadzi w konsekwencji do nowoczesnej odmiany Kristal Nacht, a w dalszej perspektywie do postmodernistycznej wersji komory gazowej. Tertium non datur. Januszowi Palikotowi udało się zagospodarować dużą część nie tylko elektoratu SLD, ale również część osób, którą nazwać trzeba po imieniu – to ludzie wywodzący się z kloaki politycznej, cierpiący na chroniczną dyzenterię ideologiczną, ludzie podli, moralne i etyczne dno. Oto staliśmy się świadkami czegoś niebywałego dotąd jeszcze w polskiej praktyce politycznej. W Sejmie zasiądzie osoba, której jedyną POLITYCZNĄ zasługą było ucięcie sobie penisa, wykształcenie z pomocą chirurgów sztucznej pochwy i powiększenie cycków przyjmowaniem hormonów. Zaiste, czyn godny męża/mężatki stanu. Oto jesteśmy świadkami forsowania przez lewicę Palikota na stanowisko wicemarszałka Sejmu kobiety, która nie widzi nic złego w tym, że jej syn – przedstawiciel marksistowskiej lewackiej organizacji (jest taka w Polsce!) – pisał, że wielką szkodą było, iż Armia Czerwona nie zajęła całej Europy przechodząc przez trupa Polski. Pani Nowicka tłumaczy słowa syna wolnością wypowiedzi. Diva feministyczna, która nie potrafiła wychować dziecka w poczuciu przyzwoitości i szacunku dla kraju, śmie kandydować na dostojny urząd w tymże kraju… Paradoksalnie, zatem, jakby dziwacznie nie miało to zabrzmieć, dla dobra dzisiejszej Polski lepiej byłoby, żeby polskiej lewicy przewodził Leszek Miller, pezetpeerowski aparatczyk, cyniczny czerwony książę od Mikołaja, niż zbieranina intelektualnych i seksualnych zboczeńców, którzy chcą rozpętać wojnę religijną za wszelką cenę i po trupach.

Katon Najmłodszy

Największe kanty w historii ludzkości Jest wiele sposobów, na jakie rządy dymają swoich obywateli. Dziś popiszę sobie o rezerwie cząstkowej Dawno temu wymyślono pieniądz - podobno Fenicjanie. Wcześniej używano patyczków, paciorków,soli, zboża itp. Ale było to niewygodne - dlaczego, to poczytajcie sobie na wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Pieni%C4%85dz.

Jak już pieniądz wymyślono, to okazało się, że co niektórzy mają tyle pieniędzy, że nie mają gdzie tego trzymać, żeby było bezpieczne. Więc szło się do złotnika, który i tak musiał się martwić jak zabezpieczyć złoto, srebro itp, z którego robił precjoza. Dawało się mu na przechowanie, on w zamian wystawiał rewers. Ludzie w pewnym momencie wpadli na to, że zamiast iść z rewersem do złotnika, wyciągnąć kasę, zanieść do kontrahenta, a potem kontrahent z powrotem miałby zanosić kasę do złotnika i dostawać nowy rewers można po prostu się dać rewers.

I tak o to powstały banknoty. Do tego momentu było super. Ale cwani złotnicy, którzy zamienili się z czasem w bankierów wykoncypowali sobie tak, że skoro ludzie i tak nie biorą tego złota/srebra/platyny tylko wymieniają się kwitkami, to można wystawić więcej kwitków niż jest złota w skarbcu. Coś jak overbooking w lotnictwie. Oczywiście nie byli idiotami - nie można za dużo tych kwitków wypisać, bo w końcu przyjdzie po złoto więcej chętnych niż jest złota i była by wpadka. Wykombinowali, więc, że kwitki będą wystawiać przy kredytach. Idea jest prosta jak budowa cepa:

Wystawiam lewy kwitek, że w skarbcu jest złoto. Kredytobiorca niczego nie podejrzewając bierze kwitek, kupuje co mu potrzebne, po czym zarabia pieniądze, i zwraca dług - kwitek do skarbca + prowizję. Bankowiec pali kwitek i wszyscy są zadowoleni - kredytobiorca zrealizował cel za cudze pieniądze, bankowiec zarobił prowizję - no cud miód i orzeszki. Nikt nic nie stracił, wszyscy zyskali. I ten system mógłby naprawdę działać! Teoretycznie - w nieskończoność. Żeby przypadkiem nie wpaść ustalili, że rzadko, kiedy na raz przychodzi 10% ludzi po wypłatę złota - więc przyjęto, że mogą "produkować" kwitków 10 x więcej niż mają złota w skarbcu - nikt się nawet nie zorientuje, że jakiś szwindel się tu kręci. Niestety - rzeczywistość jest okrutna. Jest pewien problem:

- a co jeśli dłużnik nie spłaci kredytu? Gdyby bankowiec po jakimś określonym czasie palił odpowiednią ilość własnych kwitków - czytaj spłacił za dłużnika kredyt z własnej kasy - to by problemu nie było. Znaczy dla ludzkości, bo dla bankowca byłby to raczej spory problem. I coś mi się wydaje, że to jest właśnie aktualny problem - bankowcy po pożyczali za dużo, a kredytobiorcy nie mają, z czego spłacić. A bankowcy się tak rozbestwili, że nie chcą płacić ze swoich. Wciskają kit, że bez nich świat się zawali (nie zawali się) i trzeba za nich wpłacić te pieniądze - i mamy się na to wszyscy zrzucić. Też bym tak chciał - pożyczam nie moje 100.000 zł. Jak się uda - to zarobię 20.000. Jak się nie uda, to zrzucicie mi się na te 100.000, bo nie moje pożyczyłem. I to trzeba zmienić. Jak ktoś chce pożyczać pieniądze, to niech najpierw zbierze fundusze, a potem je pożycza. A to, co zarobi niech dorzuci sobie do kapitału obrotowego. Czyli pokrycie w depozytach musi wynosić 100% a nie 10% jak dziś. I jak dłużnik nie spłaci - to bank ma stratę. Jego kasa, jego ryzyko jego strata. Tak jest w KAŻDEJ innej działalności - tylko bankowcy mają fory - nie dziwne, bo czego, jak czego, ale forsy na łapówki to akurat mają pod dostatkiem.

Największe kanty w historii ludzkości - kant nr 2

Emerytura - dobrodziejstwo czy przekleństwo. Dawno, dawno temu ludzie umierali młodo. Często w pracy. Problem zabezpieczenia na starość był raczej mało istotny. Ci, którzy dożywali sędziwego wieku, najczęściej albo byli na tyle bogaci, że nie musieli zaharowywać się na śmierć, albo mieli dzieci, w które zainwestowali i dobrze wychowali. W 1880 Otton von Bismarck został pionierem piramidy finansowej. Nie dość, że jedynej legalnej, to jeszcze obowiązkowej. Idea piramidy jest prosta jak zwykle prosta - szukamy frajerów, którzy zrzucą się na poprzedników, licząc na to, że następnicy będą się zrzucać na nich. Najgorsze jest to, że nie ma to nic wspólnego z odkładaniem na starość, jak próbuje się wcisnąć kit ludziom. Gdyby zamiast wpłacać do ZUS składkę, te same pieniądze odkładać na konto, z byle, jakim procentem - na starość, co niektórzy byliby milionerami, a zwykli ludzie - bogaczami. Sprawdźmy, zatem - na fundusz emerytalny odprowadzane jest 18,52% pensji brutto (to, że płaci pracodawca i pracownik nie ma znaczenia) średnia pensja to 3600 zł brutto - czyli 666,72 odkładamy na emeryturę, co miesiąc. Studia kończymy w wieku 24 lat, na emeryturę idziemy w wieku 65 lat - pracujemy przez 41 lat - powiedzmy 40 dla łatwiejszych obliczeń. No to liczymy:

kapitał bez kapitalizacji wynosi 40x12x666,72=320 025,60. Co oznacza, że utrzymując "emeryturę" na poziomie wypłaty moglibyśmy jeszcze życ przez (320 tys./3600/12 = 7 lat) - trochę mało, ale statystycznie wystarczy, bo mężczyźni średnio żyją 71 lat.

A teraz dodajmy kapitalizację miesięczną na poziomie skromnych 5% - tyle to daje prawie każdy bank:

Sprawdźcie sobie w excelu albo scalcu: komórka A1 to składka=666,72, komórka B1 to pierwsza wpłata 666,72. komórka B2 to poprzednia wpłata (B1) + comiesięczna składka ($A$1) + odsetki od poprzedniej wpłaty 0.05/12*B1. Teraz to kopiujemy w dół do B480 (12x40 lat) i otrzymujemy:

1.017.428 - słownie jeden milion siedemnaście tysięcy złotych z drobnymi.

Wypłacając sobie "pensję" na poziomie dotychczasowym "pociągniemy" na emeryturce 23 lata. Ale zaraz, zaraz-, co miesiąc nam się przecież odsetki będą nadal dodawać - to może jeszcze trochę dłużej! Zobaczmy ile B480-B479-$A$1= 4218,92 - czyli wychodzi na to, że nasz kapitał będzie rosnął wiecznie, nawet jeśli zrobimy sobie "podwyżkę pensji" do 4200.

Ewentualnie możemy wcześniej pójść na emeryturkę - w 448 miesiącu odsetki będą już powyżej 3600 zł - czyli po 37 latach i 4 miesiącach. Co jest odpowiedzią na ewentualny zarzut, że czasami ludzie są na bezrobociu? - okej, przez 41 lat teoretycznego maksimum mogą 3 lata i 8 miesięcy szukać pracy - może być? Jeśli do tego dodamy jeszcze fakt, że lokaty długoterminowe są oprocentowane lepiej - powiedzmy 10% to zabawa zaczyna się na całego: po 480 miesiącach mamy na koncie 4 miliony 200 tysięcy złotych. Na emeryturę możemy się wybierać po 225 miesiącach pracy, czyli po 19 latach. Nieco zbyt różowy obraz musimy trochę odbarwić. Niestety Państwo robi wszystko żeby nam te pieniądze zabrać - inflacja zeżre nam niestety całkiem sporo. Nie mniej jednak - w porównaniu z tym, co nam daje państwo za te same pieniądze - to różnica między piaskiem a złotem. Zapomnieliśmy o jeszcze czymś ważnym. Człowiek umiera mając na koncie 4 miliony złotych. I co się z kasą dzieje? Ano syn/córka/żona otrzymuje spadek. Są praktycznie ustawieni do końca życia. Jeśli nie zmarnują - to zabezpieczą życie swoim wnukom i prawnukom. A teraz? A teraz Państwo zabiera nieboszczykom wszystko, na co uczciwie zapracowali przez całe życie. I jeszcze bezczelnie twierdzi, że nie ma pieniędzy w systemie dla emerytów. TAKĄ FORSĘ przechlapali... Co będzie dalej?

Dalej będzie jeszcze gorzej. "wczoraj" 15 mln pracujących utrzymywało 5 mln emerytów - czyli 3 pracowników musi zarobić 3600x3+1800=12600 -> 4200 na jednego

"dziś" 14 mln pracujących utrzymuje 7 mln emerytów - czyli 3600x2+1800=9000 -> 4500 na jednego

oznacza to, że pracownicy muszą zarobic o 300 zł więcej, żeby mieć to samo, albo będą zarabiać o 300 zł mniej, albo emeryci dostaną mniej o 300 zł - innego wyjścia nie ma, bo z pustego i salomon nie naleje.

"jutro" będzie jeszcze gorzej, bo liczba emerytów wzrasta, a młodzi nie chcą być frajerami i zwiewają z kraju gdzie pieprz rośnie albo dalej. No dobra - a teraz recepta - co robić dalej. Cudów nie ma i nie będzie, a przynajmniej nie można na nich polegać.

Jest tylko jedna droga - gruba kreska Od jutra, Ci, którzy jeszcze nie zdążyli się zatrudnić nie płacą obowiązkowego ubezpieczenia społecznego, ale też emerytury na oczy nie zobaczą. Emeryci - do śmierci wg aktualnego systemu. Pozostali - mają wybór - albo rezygnują i dostają zwrot kasy bez odsetek, albo zostają w systemie i nic się dla nich nie zmienia. Zasady można by jeszcze modyfikować - być może trzeba by to rozłożyć na kilka lat, albo nawet kilkanaście, ale chodzi o pewną wizję - pewien kierunek. A spytacie pewnie skąd kasa na te składki, skoro nowi nie będą wpłacać do systemu. Z podatków kochani, z podatków - jak wszystko, co od państwa dostajemy. A kasy tam jest pod dostatkiem. Że o majątku nie wspomnę. Pewnie zaraz się odezwą głosy - tak nie można, to by była rewolucja... Problem polega na tym, że jesteśmy w sytuacji rodziny, która ma długi, kobieta nie pracuje, mąż zarabia za mało. Mamy do wyboru: albo sprzedajemy mieszkanie i idziemy mieszkać do klitki, albo komornik nam je zabierze i będziemy spać pod mostem. Możemy zaklinać rzeczywistość, ale kiedyś komornik zapuka - i to będzie za późno. Wtedy NIKT już emerytury nie dostanie, nikomu nie wypłacą składek, wszyscy będziemy na pozycji martw się o siebie sam. I będzie się dało - zapewniam Was. Ale będzie to mocno niesprawiedliwe SledgehammerPL

Polska reakcja na Traktat z Lizbony cd. Wlk. Brytania zaniepokojona przemianami w UE debatuje o referendum, Polska wlicza 2 mln „martwych dusz” i nie martwi się o spadek swojego znaczenia w Europie Dzisiejszy Financial Times na pierwszej stronie w artykule Elizabeth Rigby i Kiran Stacey „Cameron fights party rebels over EU” ukazuje zakres sprzeciwu w Partii Konserwatywnej wobec obecności Wlk. Brytanii w UE, w sytuacji coraz większego zaangażowania UE na walce o ratowanie strefy euro i powszechnego braku zaufania do działań Brukseli. Aż jedna czwarta parlamentarzystów PK (85), kilku zdeterminowanych doradców rządowych żąda od premiera zarządzenia referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej. I chociaż rząd brytyjski twierdzi, że przeprowadzenie takowego miałoby sens w przypadku zwiększenia uprawnień Brukseli to charakterystycznym jest że debata w Polsce na tym tle ma charakter wprowadzenia tematów zastępczych. Podczas gdy jak podał hiszpański Państwowy Instytut Statystyki (INE) Hiszpania w 2010 r. miała 47,2 mln ludności, a więc o ponad 10 mln realnie więcej niż Polska. I pomyśleć że przed dziesięciu laty przy ustalaniu wag wpływu państw w UE (pamiętamy późniejsze zawołanie Platformy Obywatelskiej „Nicea albo śmierć”) premier Buzek wytargował taką samą wagę głosów dla Polski co Hiszpanii ze względu na wielkość zaludnienia. Niestety później w „odpowiedzi” na ogłoszony przez na „sukces” negocjacyjny przy ustalaniu Traktatu z Lizbony, wiążący demograficzne znaczenie państwa z jego wpływami politycznymi, stała się implozja demograficzna. O konsekwencjach polityczno-finansowych prowadzonej polityki antyrodzinnej wypowiadam się w zamieszczonym poniżej, a nieopublikowanym jeszcze wywiadzie:

Z dr. Cezarym Mechem, ekonomistą, byłym szefem Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi i byłym wiceministrem finansów 40 proc. rodzin wielodzietnych w Polsce znajduje się w sferze ubóstwa, co jest wielkością 2-krotnie większą niż ogólny poziom ubóstwa w kraju. Takie stwierdzenie prezesa PiS rząd PO-PSL uznał chyba za podsumowanie jego polityki, bo natychmiast odpowiedział, że wprowadził m.in. urlopy „macierzyńskie” a macierzyńskie wydłużył do 22 tygodni. To pomoże wydobyć jakieś rodziny ze sfery ubóstwa? - Te działania są pomocne, ale tylko w ograniczonym zakresie, nie adekwatne do wyzwań stojących przed Polską. Fakt, że w statystyce liczby obywateli wliczamy 2 mln „martwych dusz”, a do prostej zastępowalności pokoleniowej brakuje nam 3,5 mln dzieci jest najtragiczniejszym faktem ostatniego 20-lecia, obciążającym wszystkie rządy tego okresu. Brak tak dużej liczby dzieci już dziś wywołuje konkretne skutki polityczne i finansowe. Jeśli władze opodatkowują wydatki ponoszone na opiekę nad dziećmi [zarówno w podatku VAT jak i opodatkowaniu i oskładkowaniu dochodów rodziców -red.], to jest jasne, że niszczą perspektywę Polski na przyszłość w znacznie większym stopniu niż możnowładcy w czasach saskich. Już po 2015 r. rynek pracy odczuje mocniej kryzys demograficzny - „odpływ” setek tysięcy ludzi, których nie będzie, kim zastąpić.

Rząd chwali się zwiększeniem liczby przedszkoli i żłobków oraz ułatwieniem ich prowadzenia. Czy to pomoże rodzinom i naszej demografii? - Również te zmiany są niewystarczające, podobnie zresztą jak te podejmowane wcześniej. Bowiem np. przeforsowana w Sejmie w 2007 r. ulga prorodzinna w podatku dochodowym od osób fizycznych nie została poszerzona o rodziny, mające niskie przychody i niepłacące tego podatku. Podczas gdy te zmiany muszą być adekwatne do braku 3,5 mln dzieci w polskich rodzinach, a nie symboliczne.

Pomoże im propozycja PiS wspólnego rozliczania się podatników wraz z dziećmi oraz karta praw rodziny? - Nie, gdyż skala nie powinna być symboliczna, lecz dziesięciokrotnie silniejsza. A nawet gdyby te rozwiązania zostały wprowadzone, a przecież nie ma co do tego pewności, to byłoby to rozwiązanie korzystne dla rodzin zamożnych, zwłaszcza tych, które wpadły w tzw. drugi próg podatkowy [32 proc.-red.]. A nawet gdyby przyznano dodatkowe limity kwoty dochodu wolnej od podatku, to niestety ale ma ona 5-krotnie niższą skalę oddziaływania niż obecna ulga podatkowa na dzieci. Ponadto rodziny niepłacące podatku dochodowego nadal nie skorzystałyby z ulg dla dzieci.

Władze Węgier wprowadziły po prostu zasiłki na dzieci, bez względu na dochód w rodzinie, i to spore, mimo katastrofalnej sytuacji budżetu po 8 latach rządów socjalistów… - Można wesprzeć rodziny również w ten sposób. Jednak powinno się wprowadzić proponowane w programie gospodarczym PiS z 2005 r. miesięczne zwroty podatku rozliczane później w PIT, które daje ten sam efekt.

Dokumentowanego fakturami za kupowane towary i usługi służące opiece nad dziećmi? - Nie, ryczałtowo 500 zł miesięcznie na dziecko, aby nie mnożyć biurokracji. Jeśli rodzina nie miałaby wystarczającej bazy podatkowej, otrzymywałaby te pieniądze, jako zwrot innych ponoszonych obciążeń. Bo przecież rodziny płacą różne podatki, zwłaszcza VAT, który niedługo zostanie zwiększony bez stosownej rekompensaty na art. dziecięce. Ponoszą też różne składki redukujące wydatki na dzieci w rodzinie.

Przy takich planach krytycy pytają od razu skąd wziąć na nie pieniądze w zadłużonym państwie? - To nie prawda, gdyż polityka prorodzinna oznacza jedynie sprawiedliwszą redystrybucję dochodów podatkowych w społeczeństwie, niezwiększającą jego wymiaru. Należy raz na zawsze skończyć z traktowaniem dzieci, jako dóbr opodatkowanych podatkiem od luksusu. Gdybyśmy w przedsiębiorstwie opodatkowywali inwestycje, aby ograniczyć wymiar CIT-u to w szybkim tempie byśmy się zorientowali, że nie mamy, kogo opodatkowywać. Dlatego należy połączyć rozwiązania proponowane przez PJN i Prawicę Rzeczpospolitej, z poparciem polskich rodzin, jakie ma PiS w celu ocalenia naszego kraju. Ważne jest, by partie uświadomiły sobie, że ich celem powinno być doprowadzenie do poprawy współczynnika dzietności w Polsce do poziomu, co najmniej 2,1 [umożliwiającego zapewnienie zastępowalności pokoleniowej-red.]. Dlatego wszyscy powinni sobie uświadamiać, że nie osiągnie się tego celu, jeśli ulga podatkowa, którą można wprowadzić na różne sposoby, nie będzie wynosiła przynajmniej 500 zł miesięcznie na dziecko. W Polsce trzeba radykalnie zmienić też podejście do rodziny i kosztów wychowywania dzieci.

Czy Pana zdaniem omówione wyżej pomysły wystarczą, by poprawić sytuację demograficzną Polski? A może są lepsze recepty? - Według mnie nadal aktualny jest pomysł zbudowania 3 mln mieszkań przy pomocy funduszy publicznych, w których mogłoby się urodzić te 3,5 mln brakujących nam dzieci. Taka była idea programu „Rodzina na swoim”, którą to nazwę sam wymyśliłem. Niestety została z niego tylko nazwa, a program zmieniono na dofinansowanie produktu bankowego. Byłem autorem programu gospodarczego PiS w 2005 r., w którym obiecano realizację polityki prorodzinnej. Proponowaliśmy w nim ulgę dla rodzin wielodzietnych w wysokości 400 zł miesięcznie na dziecko. Niestety propozycje te nie zostały wprowadzone. Zamiast tego władze przyznały różnego rodzaju ulgi i przywileje wielu grupom społecznym, w zależności od ich siły wpływu na rząd. Podczas gdy, aby komukolwiek móc cokolwiek realnie dać to najpierw trzeba sfinansować wychowanie dzieci, aby mieć przyszłych pracowników i podatników.

Jakie przywileje i jakich grup społecznych można ograniczyć, by wygospodarować w ramach obecnego budżetu fundusze na politykę prorodzinną? - W Polsce powinna obowiązywać zasada, że to pracodawca ma obowiązek pokrycia kosztów przywilejów dawanych pracownikom. Dlaczego mają się na ich emerytury zrzucać inni płatnicy składek? Należałoby także zracjonalizować funkcjonowanie KRUS. Jeśli państwo np. uznaje, że należy utrzymać przywileje rolników, jak i innych grup zawodowych to powinno dopłacać do składek przez nich wpłacanych, a nie przerzucać te koszty na przyszłe pokolenia, których nie ma. Wtedy pracodawcy musieliby zracjonalizować swoją strukturę zatrudnienia, na czym wszyscy byśmy skorzystali. Jeśli się tego nie zrobi, to nadal będziemy na potęgę zadłużać przyszłe pokolenia. Dziś boimy się wysokiego deficytu i długu publicznego, zbliżającego się do 800 miliardów zł, a nie myślimy o zewidencjonowanych już zobowiązaniach ZUS wobec przyszłych emerytów na kontach emerytalnych w wysokości 2 bilionów 70 miliardów zł, na które nie ma pokrycia w aktywach tej instytucji! Ponadto koszty samych obniżek składki rentowej wielokrotnie przekraczały te, jakie trzeba byłoby ponieść na racjonalną politykę prorodzinną [rząd szacował je na 23,6 mld zł.]. Innym antysolidarnościowym rozwiązaniem było obniżenie stawki podatku dla najbogatszych z 40 do 32 proc. Antyrodzinna krucjata jest samobójczą polityką, bo świadczy ona o tym, że elity polityczne walczą tak naprawdę o przywództwo w zakładzie pogrzebowym, nie bacząc nawet na to, jak duża będzie grupa „klientów”, którą będą „zarządzali”…

,…Co ma Pan na myśli? - To, że bez podjęcia konkretnych rozwiązań prorodzinnych w Polsce bardzo szybko zwiększy się liczba osób w wieku emerytalnym, których nie będzie miał, kto utrzymać, bo nie będzie młodych pokoleń. Bez tego pod koniec tego wieku Polska nie będzie liczyła nawet 17 mln obywateli, jak wynika z prognoz. Proces ten pogłębi trend, w których starsze pokolenie będzie się domagać utrzymania obiecanych im świadczeń, a młodsze będzie głosować „nogami”, emigrując z Polski, bo nie będzie chciało ponosić większych obciążeń podatkowych. Również inwestorzy będą unikać Polski, jeśli jego pracownicy będą niemobilni i schorowani. Kto będzie tworzył innowacyjną gospodarkę w Polsce? Staruszkowie? W efekcie to Komisja Europejska wymusi na Polsce wprowadzanie polityki prorodzinnej i otwarcie się na emigrantów z różnych krajów, którzy przyjadą tu ze swoimi dziećmi i będą wydawać na świat nowe potomstwo. Tyle, że będzie to proces kosztowny dla Polski, bo koszty edukacji i dostosowania do warunków pracy imigrantów są wyższe niż w przypadku polskich dzieci. Nie wspomnę już o problemach z asymilacją takich społeczności, co dziś obserwujemy w innych krajach Europy Zachodniej. Taka perspektywa jest podsumowaniem, jakości polskich elit politycznych ostatnich 20 lat.

Ile mamy czasu na poprawę sytuacji demograficznej Polski? - Zostały nam na to ostatnie 4 lata. Minęło już 6 lat od 2005 r., gdy proponowano, by coś konkretnego zrobić dla wyżu „solidarnościowego w postaci ulg na dzieci, zbudowania 3 mln mieszkań i utworzenia dla niego miejsc pracy w kraju. Niedługo biologia przesądzi o tym, że to pokolenie będzie już za stare, aby mieć dzieci. Dopiero wtedy niektórzy obudzą się, i będą zgłaszać postulaty, by ich wesprzeć. Ale za tych kilka lat zaproponują im już tylko drogie i nieetyczne finansowanie zabiegów in vitro, i wtedy będą prezentować nawet racjonalne uzasadnienia dotyczące kosztów zapaści demograficznej. Ale to będzie efekt spóźnionych działań, pogłębiający demoralizację społeczeństwa. A jeszcze później będzie debata o eutanazji, jako zgodzie na godną śmierć…cdn. Dziękuję za rozmowę Cezary Mech

„Nie pieprz się z naturą!” czyli o GMO i „super chwastach”...pojawił się nigdy wcześniej nie wykryty „super chwast” Tymi słowy na filmie „Park Jurajski” ostrzegał jeden naukowców (doktor Ian Malcolm matematyk, spec. od teorii chaosu) twórców pomysłu „jurajskiego zoo”. Naukowiec w tych dość niewybrednych słowach komentował zapewnienia twórców „zoo”, że ich nowe „zwierzątka” nie mogą uwolnić się spod kontroli swoich „rodzicieli” i rozpocząć samodzielnego, niekontrolowanego rozmnażania się na wyspie. We wspomnianym filmie „matka natura” pomogła, bowiem powstałym dzięki naukowcom samicom dinozaurów wypełnić lukę, jaka powstała (została sztucznie wytworzona) w systemie ich genów, a która pierwotnie uniemożliwiała istnienie samców (zresztą na sławetnej „Seksmisji” też sobie z tym poradzono). W efekcie tej samo istnej korekty brakujących łańcuchów DNA dinozaury zaczęły rozmnażać się poza kontrolą ludzi, co skutkowało potem sporą dawką emocji na ekranie. Mamy oto kolejne potwierdzenie słów, jakich użył cytowany tu jeden z bohaterów tego filmu. Tym razem dotyczy to powstania super chwastu, czyli rośliny, która praktycznie jest odporna na wszelkie istniejące dotychczas odmiany środków chwastobójczych. Odwiecznym problemem rolników było zawsze zadbanie by na polu, na którym posiali uprawiane przez nich rośliny rosły tylko one a nie chwasty. Chwasty jak wiadomo zabierają światło, substancje odżywcze roślinom hodowlanym i mówiąc najogólniej "głuszą je". By pozbyć się chwastów na polu trzeba stosować wielokrotnie opryski substancjami powstrzymującymi ich rozwój (są to najczęściej związki na bazie herbicydów). Procedurę trzeba okresowo powtarzać. Dodatkowo nie ma jednego super środka niszczącego wszystkie chwasty, co skutkuje konieczność opryskiwania pól różnymi środkami powstrzymującymi rozwój poszczególnych grup chwastów w różnych okresach. To wszystko oczywiście kosztuje i to nie mało. By zredukować wspomniane koszty i ograniczyć częstotliwość oprysków wynaleziono „super odchwaszczacz”. Środek ten rzeczywiście niszczy wszystkie chwasty. Problem w tym, że do chwastów się nie ogranicza i jest w stanie zniszczyć wszystkie „normalne”, żywe rośliny. Dokładnie taką samą role pełnił innych środek „chwastobójczy” zwany raczej środkiem fitotoksycznym, jakim był osławiony „agent orange”. Wspomniany „agent orange” był rozpylany przez siły zbrojne USA na masową skale nad dżunglami Wietnamu podczas trwania „wojny wietnamskiej”. Jego celem było zniszczenie całej roślinności w dżungli, dzięki czemu Vietcong utracił by możliwość operowania na przysłowiowej pustyni, jaka powstawała w niedługim czasie po oprysku. Jak wszyscy wiedzą (a może nie wiedzą to zaraz będą uświadomieni) wspomniany „agent orange” poza tym, że niszczył całą szatę roślinną miał również delikatnie mówiąc nie sympatyczne skutki uboczne po kontakcie z ludźmi (gwałtowny wzrost rozwoju nowotworów, deformacje i choroby genetyczne potomstwa, trwałe uszkodzenia skóry itp.), o czym dowiedziano się po zakończeniu militarnych „oprysków”. Od czasu powstania „agent orange” upłynęło już trochę czasu w efekcie, czego powstał jego godny następca (na polu walki z chwastami) notabene produkowany przez tą samą korporacje, która współ produkowała „agent orange”. Mowa jest o środku chwastobójczym o nazwie „Roundup” będącego produktem amerykańskiego potentata na rynku chemicznym i GMO firmy Monsanto. Czym jest firma Monstanto, z czego „słynie” i jak wygląda jej działalność na świecie to każdy sobie sam doczyta lub obejrzy (jest sporo materiałów filmowych zamieszczonych w Internecie). To, co jest istotne, to, że wspomniana firma wyprodukowała środek chwastobójczy o nazwie „Roundup”. Drobny problem polegał na tym, iż wspomniany środek po opryskaniu nim roślin zostawiał na polu mniej więcej to samo, co „agent orange” i nie dbał o to czy przy okazji całej litanii chwastów zniszczy również uprawy soi czy kukurydzy. Tak było do czasu, gdy Monsanto opracowało nowe rośliny zmodyfikowane genetycznie (GMO). Takimi najbardziej znanymi roślinami (nasionami) po modyfikacjach GMO jest kukurydza i soja czy bawełna. Jednym z celów (były i inne) powstania zmodyfikowanych genetycznie roślin w ramach projektu GMO było uczynienie ich nie wrażliwych na ten zabójczy środek chwastobójczy. Dzięki wyhodowaniu nowych roślin GMO, pola, na których były one sadzone można było polewać niszczącym całą roślinność (w tym i chwasty) środkiem chwastobójczym „Roundup”. Środek ten niszczył cała roślinność, ale nie niszczył roślin GMO, które były przed nim zabezpieczone przez swoje nowe struktury genetyczne. Z powstałego wynalazku wszyscy się cieszyli. Rolnicy mieli mniej roboty, bo pola odchwaszczali tylko jednym środkiem, który niszczył wszystkie rośliny poza tymi, które miał chronić. Częstotliwość oprysków też była mniejsza. Zbiory były większe a koszta niższe. Wydawało się, że same plusy i tak bez końca .. Do czasu. Okazało się (LINK), że na polach Kanady gdzie uprawiana jest soja GMO, która była „zabezpieczana” przed rozwojem chwastów „Roundupem ” pojawił się (po raz pierwszy zaobserwowano go 10 lat temu) nowy nigdy wcześniej niewykryty „super chwast”. Ów super chwast jest całkowicie odporny na super chwastobójczy „Roundup”. Specjaliści od producenta zalecają stosowanie innych środków chwastobójczych, głęboką orkę i płodozmian. Ciekawe jak inne pospolite środki chwastobójcze mogą sobie poradzić z tym, z czym nie może poradzić sobie chyba najbardziej chwastobójczy produkt dopuszczony do stosowania w rolnictwie? Może rolnicy w ramach testowania nowego wroga powinni rozpylić na swoich polach zamiast dotychczasowego środka parę ton skutecznego „agent orange”? Abstrahując od faktu, że super anty-chwast nie radzi sobie z nowym chwastem pada jeden z koronnych argumentów za stosowaniem upraw GMO, który bazował na założeniu, że dzięki GMO zmniejszą się koszty ochrony przed chwastami i zwiększą plony. Dodatkowo mamy jednoznaczny dowód, że natura radzi sobie o wiele skuteczniej i szybciej z wynalazkami ludzi niż ktokolwiek przypuszczał. To powinien być jednoznaczny sygnał ostrzegawczy, że im więcej chemii i produktów GMO tym większe mogą pojawić się „wyzwania” – czytaj: kłopoty.

P.S. Coraz głośniej i częściej zaczyna się mówić na temat "uniwersalnego zabójcy”, czyli wspomnianego środka chwastobójczego „Roundup”. Okazuje się, że coraz więcej niezależnych naukowców czyni zarzuty „kolegom zależnym”, (czyli z rządowych agend), że ukrywają wiedzę, co do konsekwencji stosowania tego herbicydu. Okazuje się, że zdaniem "niezależnych" naukowcy "zależni”, co najmniej od roku 1998 dysponują wiedzą, (której nie upubliczniają), co do wpływu herbicydu na organizmy żywe (płazy, ryby) w tym i ludzi (LINK). Według danych spływających z terenu Ameryki Południowej od ponad 8 lat rośnie liczba doniesień o pojawieniu się wad rozwojowych u niemowląt, których rodzice mieszkają w sąsiedztwie pól opryskiwanych herbicydem. Skądinąd wiemy, że w państwach Ameryki Południowej lobby GMO ma bardzo duży "potencjał”, co przekłada się na skalę upraw i stosowanych środków ochrony roślin przed chwastami („Roundup”). Ciekawe jest również to, że portal Onet, co najmniej 2 krotnie w ciągu niespełna tygodnia poruszał (przypadkiem?) temat stosowania środka „Roundup” i związane z tym „problemy”. Jak mawiał ksiądz Bozowski "nie ma przypadków, są tylko znaki". Kto te znaki daje i dlaczego teraz i w jakim celu jest jeszcze kwestią otwartą.. 2-AM

Militia Immaculatae (MI), czyli Rycerstwo Niepokalanej - już 94 lata

ks. Karol Stehlin FSSPX http://www.piusx.org.pl/listy/2011_10

17 października b.r. mija 94 lata od założenia przez św. Maksymiliana ruchu pod nazwą Militia Immaculatae (MI), czyli Rycerstwo Niepokalanej. Stało się to w Rzymie, gdzie młody Maksymilian doświadczył anty-katolickiej propagandy, jaka zataczała coraz szersze kręgi w Europie. Jednocześnie bolała go obojętność samych katolików, zarówno świeckich jak i duchownych. Brakowało dusz, które by mężnie walczyły w obronie wiary katolickiej. Przekonany o potędze Niepokalanej i Jej opatrznościowej misji, Św. Maksymilian szybko zrozumiał, że jedyną drogą jest „Odnowić wszystko w Chrystusie przez Niepokalaną” i ten właśnie cel przyświecał MI. Każdy z przystępujących do Milicji rycerzy wyrzekał się całkowicie swojej woli i oddawał siebie Niepokalanej, jako Jej narzędzie. Przykładem własnego życia, wzorowanego na Jej ideale, doprowadzał do Jej stóp inne dusze błądzące po bezdrożach grzechu i herezji. Rycerze MI organizowali się także w ogniska i podejmowali skoordynowane akcje szerząc cześć Niepokalanej, wiarę katolicką oraz wzmacniając solidarność wśród katolików. Św. Maksymilian wierzył, że Polska stanowi podatny grunt dla zasiania ideału Niepokalanej. I nie pomylił się. Od momentu założenia MI na ziemiach polskich rok rocznie w jej szeregi wstępowało po kilkadziesiąt tysięcy osób, aby sięgnąć miliona członków tuż przed wybuchem II wojny światowej. Ważnym elementem popularyzacji ideału Niepokalanej była prasa, a w szczególności miesięcznik „Rycerz Niepokalanej”, który zapewniał łączność pomiędzy członkami oraz sposób na dotarcie do osób niewierzących. Wielu z nich deklarowało nawrócenie pod wpływem lektury czasopisma. Dzisiaj, po niespełna stu latach od założenia Milicji, jej przesłanie jest aktualne bardziej niż kiedykolwiek w historii Kościoła i świata. Nie tylko laicka Europa, ale i sam Kościół katolicki, obezwładnione zostały przez coraz silniejszy wpływ fałszywych idei. Pomimo ich kompromitacji, wciąż cieszą się niesłabnącą popularnością. Jakiekolwiek próby ratowania dusz na własną rękę okazują się bezowocne, ponieważ liberalizm i socjalizm zapadły w umysłach ludzkich tak głęboko, że nie sposób ich wykorzenić samymi tylko naturalnymi środkami. Dlatego człowiek czasów współczesnych nie ma innego wyjścia jak tylko uciekać się do pomocy Tej, która depcze głowę księcia fałszu i błędu. Niepokalana jest ideałem, formą, której przyjęcie do własnego serca i życia daje działaniu siłę i spójność. Dzięki nim jesteśmy zdolni do zachowań heroicznych. A właśnie takich wymaga od nas kryzys, jakiego obecnie doświadczamy w Kościele. Matka Boska Fatimska wzywa nas do modlitwy, ofiary i nabożeństwa do JEJ Niepokalanego Serca. Czy istnieje lepszy sposób, aby wypełnić tę JEJ wolę niż stanąć mężnie do walki z wrogiem dusz w szeregach Milicji Niepokalanej? Nie jest przypadkiem, że objawienia w Fatimie miały miejsce w 1917 roku, tym samym, w którym św. Maksymilian założył Rycerstwo. Zasadnicze środki są więc już nam dane. Teraz pozostaje tylko ich konsekwentne i żmudne stosowanie w życiu codziennym. Św. Maksymilian twierdził, że najskuteczniejszym sposobem realizacji ideału M.I. jest „modlić się i pracować wspólnymi siłami”. Dlatego zachęcam Was, drodzy wierni, abyście wstępowali w szeregi Milicji Niepokalanej Tradycyjnej Obserwancji, która jest kontynuacją ruchu zainicjowanego przez św. Maksymiliana.

Św. Maksymilian w sposób następujący formułuje warunki przystąpienia do MI:

1. Oddać się całkowicie Niepokalanej, jako narzędzie w Jej niepokalanych rękach.

2. Wpisać się do księgi milicyjnej w miejscu, gdzie Milicja Niepokalanej założona jest kanonicznie.

3. Nosić cudowny medalik.

Dodatkowym warunkiem przystąpienia do MI Tradycyjnej Obserwancji jest uczestnictwo w wykładach formacyjnych (z okazji rekolekcji maryjnych, pielgrzymki do Częstochowy, obozów wakacyjnych). Więcej szczegółów oraz odpowiedzi na wszelkie pytania dotyczące Milicji można uzyskać drogą poczty elektronicznej wysyłając zapytanie na adres centralaMI@gmail.com bądź poprzez stronę internetową

http://milicja-niepokalanej.blogspot.com

Możliwy jest także kontakt drogą pocztową:

Sekretariat M.I. ul. 3 Maja 14 05-410 JÓZEFÓW

Naród ginie, Kościół jest w najgorszym kryzysie. Tylko Niepokalana może uratować nas i dusze nam powierzone. Pozostaje, więc zawołać za św. Maksymilianem: „Teraz tylko do czynu! Sami ze siebie nic nie potrafimy, ale przy pomocy Niepokalanej cały świat nawrócimy, mówię, cały świat do Jej stóp rzucimy! Bądźmy tylko Jej, w całości Jej, bezgranicznie Jej”.

ks. Karol Stehlin FSSPX   

Zwycięstwo masońskiej prowokacji Diana Vaughan opisała inicjację demoniczną, jaką przeszła w podziemnej świątyni w Charlestown, kiedy to objawił się jej Lucyfer, który ze złością skrytykował nauczanie Kościoła o Chrystusie obecnym w „milionach przaśnego chleba". W arkana satanizmu wprowadzać ją miała demoniczna mistrzyni Sophia Valder, która w przyszłości miała się okazać babką Antychrysta, co objawił jej inny diabeł o imieniu Bitru. Przypominamy stare frondowe artykuły, które ukazały się we wczesnych numerach kwartalnika FRONDA. Jak sami zobaczycie, wszystko nadal aktualne. Bracia, nie bądźcie dziećmi w swoim myśleniu (...) W myślach waszych bądźcie dojrzali!

1 List Św. Pawia do Koryntian 14,20

Bohater największej XIX-wiecznej mistyfikacji nazywał się naprawdę Gabriel-Antoine Jogand-Pages i przyszedł na świat w roku 1854 w Marsylii. Międzynarodową sławę zdobył jednak pod nazwiskiem Leo Taxil - i tak też będziemy go nazywać. Jako nastolatek brał udział w Komunie Paryskiej, by później związać się ze światkiem przestępczym Marsylii. W wieku 22 lat, mając już na koncie 13 wyroków, uciekł do Genewy, gdzie utrzymywał się handlując afrodyzjakami. Po ogłoszeniu amnestii wrócił do Francji, gdzie w roku 1880, wspólnie z żoną, założył wydawnictwo o nazwie Biblioteka Antyklerykalna. Wydawał w nim swoje własne książki, których tytuły najlepiej mówią o jego stosunku do Kościoła: „Groteskowe sutanny", „Święci pornografowie", „Papieskie metresy". W swej pracy zatytułowanej „Joanna d'Arc, ofiara księży" Taxil utrzymywał, że Dziewica Orleańska stała się przed śmiercią obiektem zbiorowego gwałtu, jakiego dokonali na niej katoliccy spowiednicy.Taxil założył również własną organizację - Unię Antyklerykalna, która liczyła 17 tysięcy członków. Zaczął wydawać też czasopismo „LAnticIerical", którego nakład osiągnął liczbę 70 tysięcy egzemplarzy. Tak wielki rozmach jego inicjatyw był możliwy dzięki poparciu ówczesnych władz III Republiki, której przedstawiciele zaczytywali się periodykiem Taxila, tak jak dzisiejsze elity polityczne III Rzeczpospolitej zaczytują się tygodnikiem „NIE".

Krzyż kontra cyrkiel Przywódcy francuscy w owym okresie znajdowali się pod silnym wpływem lóż masońskich, które Pierre Chevalier nazwał wręcz „Kościołem III Republiki". W odróżnieniu od wolnomularstwa rytu szkockiego francuska loża Wielki Wschód odeszła od światopoglądu deistycznego i w 1877 roku – na wniosek pastora Frederica Desmousa - z jej konstytucji usunięto zapis mówiący o istnieniu Boga i nieśmiertelności duszy. Znany masoński polityk Jules Ferry oświadczy! wprost, że wierzy w „ludzkość bez Boga i króla". Nic, więc dziwnego, że musiało dojść do konfrontacji francuskiej masonerii z Kościołem. Wspomniany przed chwilą Ferry, późniejszy minister oświaty i premier, podczas ceremonii swej inicjacji nazwał relację między francuskim społeczeństwem a Kościołem katolickim „przywiązaniem żywego człowieka do trupa". Jego zdaniem, należało te trupie więzy jak najszybciej przeciąć. Wolnomularze zaczęli, więc toczyć ostre walki z Kościołem o sekularyzację szkolnictwa i prawo do rozwodów. Swoje plany zrealizowali po dojściu do władzy. W 1875 roku, gdy republikanie odnieśli nad konserwatystami miażdżące zwycięstwo w wyborach do Konwentu (360 mandatów do 155) – premierem został członek masonerii Leon Gambetta. W 1879 roku wpływy wolnomularskie w obozie republikańskim jeszcze bardziej zwiększyły się: przewodniczącym Izby Deputowanych został Gambetta, prezydentem - Jules Grevy, a ministrem oświaty - Jules Ferry, który w 1881 roku zsekularyzowal francuskie szkolnictwo. Trzy lata później zalegalizowano rozwody. W Kościół katolicki uderzano jeszcze mocniej. W 1880 roku uchwalono antyzakonne ustawy, na podstawie, których zamknięto we Francji 261 klasztorów. Kolejna ustawa antyzakonna w 1901 roku spowodowała rozpędzenie 30 tysięcy zakonników. W 1905 roku władze w Paryżu zerwały konkordat ze Stolicą Apostolską i znacjonalizowały majątek Kościoła. O wrogości elit III Republiki wobec katolików może świadczyć fakt, że w 1889 roku rozpatrywany był w Konwencie projekt ustawy zakazującej absolwentom szkół wyznaniowych pełnienia jakichkolwiek funkcji publicznych. Niewątpliwy wpływ na taki kurs władz francuskich miała masoneria. Dość powiedzieć, że w latach 80-tych spośród 33 członków Rady Zakonu Wielkiego Wschodu aż 11 piastowało funkcje rządowe. W 1899 roku loża zobowiązała wszystkich swoich członków, którzy byli parlamentarzystami, do regularnych - raz na kwartał - spotkań w masońskiej siedzibie przy rue Cadet w celu omawiania bieżących spraw politycznych. Jeden ze znaczących wolnomularzy Gaston Martin powiedział wówczas, że loże to swoisty „komitet doradczy Republiki", dzięki któremu do polityki wniesiona zostaje „metoda zhierarchizowanej pracy i dyscyplina". W ten sposób powstała nieformalna, idąca w poprzek oficjalnych struktur państwowych, ekstraordynaryjna ścieżka legislacyjna. Nic, więc dziwnego, że w takiej sytuacji politycznej i społecznej papież Leon XIII wydał w 1884 roku encyklikę „Humanum genus", poświęconą wyłącznie masonerii. Oskarżał ją, że stała się niejawnym „państwem w państwie" o zasięgu ogólnoświatowym, złem „przeciwstawiającym się Bogu Samemu". Dodawał, że wolnomularstwo przekształca „prawą rękę człowieka w narzędzie rozlewu krwi", zaś jego celem jest „ostateczne obalenie całego tego religijnego i politycznego porządku świata, do którego przywiodło chrześcijańskie nauczanie". Leon XIII w masonerii widział też „nieprzejednaną nienawiść i tego ducha zemsty, którym sam szatan płonie przeciwko Jezusowi Chrystusowi". Trudno doprawdy o mocniejsze słowa potępienia.

Synagoga szatana Dopiero na tle tych wydarzeń można w pełni zrozumieć przypadek założyciela Unii Antyklerykalnej, który był również członkiem masonerii. 24 kwietnia 1885 roku Leo Taxil ogłosił, że nawrócił się na katolicyzm, a swoją konwersję zawdzięcza wstawiennictwu wyszydzanej niegdyś przez niego Joanny d'Arc. Dokonał publicznego spalenia swoich pism, odbył u jezuitów kilkutygodniowe rekolekcje ignacjańskie i dostąpił zdjęcia zeń ekskomuniki. Na tym jednak nie poprzestał - aby zadośćuczynić za popełnione w przeszłości winy, Taxil postanowił opisać mechanizmy funkcjonujące wewnątrz masonerii, od której odszedł. Wydał dwie książki na ten temat, które szybko stały się bestsellerami. W „Wyznaniach eks wolnomyśliciela" i „Masonerii zdemaskowanej" analizował związki masonerii z satanizmem i zamieszczał opisy „czarnych mszy" połączonych z profanowaniem hostii. Taxil ujawnił przy tym największy - jak utrzymywał - sekret wolnomularstwa, czyli ideę palladyzmu. Jej twórcą miał być Wielki Mistrz loży rytu szkockiego, amerykański generał Albert Pike, który w roku 1870 miał stworzyć nowy rodzaj masonerii (tzw. loże palladyjskie), grupującej elitę elit i przygotowującej świat na przyjście Antychrysta. W Charlestown - jak opisywał nawrócony antyklerykał - zbudowana została nawet podziemna świątynia, w której miały miejsce objawienia demoniczne. Twierdzenia Taxila uzyskały wkrótce potwierdzenie z dwóch kolejnych źródeł. Niejaki dr Bataille, były lekarz pokładowy, w podobnym tonie opisywał tajemnice masonerii w książce „Diabeł XIX wieku", zaś Amerykanka Diana Vaughan w „Pamiętnikach eks-palladystki" przedstawiła swoją działalność w loży wolnomularskiej oraz nawrócenie, które dokonało się również - jak w przypadku Taxila - dzięki wstawiennictwu Joanny d'Arc. Diana opisała inicjację demoniczną, jaką przeszła w podziemnej świątyni w Charlestown, kiedy to objawił się jej Lucyfer, który ze złością skrytykował nauczanie Kościoła o Chrystusie obecnym w „milionach przaśnego chleba". W arkana satanizmu wprowadzać ją miała demoniczna mistrzyni Sophia Valder, która w przyszłości miała się okazać babką Antychrysta, co objawił jej inny diabeł o imieniu Bitru. W kolejnych wydaniach Vaughan pisała o masońskim planie obalenia papiestwa i proklamowania rządów Antychrysta. Ujawnienie tych tajemnic - jak pisała amerykańska autorka – ściągnęło na nią wyrok śmierci ze strony masonów, dlatego musiała się ukrywać. Prasa katolicka, zwłaszcza we Francji, zapełniła się przedrukami, komentarzami i omówieniami powyższych wydawnictw. O pracach Taxila, Bataille'a i Vaughan w samych superlatywach rozpisywały się takie francuskie tytuły, jak m.in. „Le Croix", „Revue Catholiąue", „Les Rosier de Marie", „Le Pelerin", zaś w Polsce „Przegląd Powszechny" i „Przegląd Katolicki". Książki Taxila ukazywały się w Niemczech nakładem wydawnictwa Związku Eucharystycznego, zaś w 1893 roku arcybiskup Leon Meurin, opierając się na rewelacjach byłego założyciela Biblioteki Antyklerykalnej, opublikował pracę pt. „Wolnomularstwo, synagoga szatana".

Gwiazda Kongresu Antymasońskiego Leo Taxil stał się wielkim autorytetem w świecie katolickim. Mógł się pochwalić listami z wyrazami poparcia od 17 kardynałów, arcybiskupów i biskupów. Gorąco wspierał go nuncjusz papieski we Francji, arcybiskup Roteli. Nic, więc dziwnego, że papież Leon XIII przyjął Taxila na prywatnej audiencji i udzielił mu swojego błogosławieństwa. Skruszony wolnomularz miał stać się pierwszoplanową postacią podczas zapowiedzianego na 1896 rok I Międzynarodowego Kongresu Antymasońskiego. W owym czasie w kilku krajach, głównie we Francji, Belgii, Włoszech, Hiszpanii i USA, rozwijały się katolickie ruchy antymasońskie. Postanowiły one zjednoczyć swoje działania na szczeblu międzynarodowym i zwołały Kongres o zasię-gu światowym. Na miejsce zdarzenia nieprzypadkowo wybrano Trydent – kolebkę kontrreformacyjnego soboru. Do miasta tego zjechało 1500 gości z całego świata, w tym 36 biskupów. List do uczestników imprezy z wyrazami poparcia dla ich działań oraz z potępieniem wolnomularstwa wystosował sam Leon XIII. Podczas obrad Kongresu doszło do publicznej polemiki na temat wiarygodności świadectw Diany Vaughan. Szturm przypuścili zwłaszcza katolicy niemieccy. Jeszcze przed Kongresem ks. Hermann Gruber dowodził, że Amerygu światowym. Na miejsce zdarzenia nieprzypadkowo wybrano Trydent – kolebkę kontrreformacyjnego soboru. Do miasta tego zjechało 1500 gości z całego świata, w tym 36 biskupów. List do uczestników imprezy z wyrazami poparcia dla ich działań oraz z potępieniem wolnomularstwa wystosował sam Leon XIII. Podczas obrad Kongresu doszło do publicznej polemiki na temat wiarygodności świadectw Diany Vaughan. Szturm przypuścili zwłaszcza katolicy niemieccy. Jeszcze przed Kongresem ks. Hermann Gruber dowodził, że Amerykanka nie opisuje rzeczywistości, lecz fantazjuje. Niemiecki ksiądz został jednak przez wiele tytułów katolickich oskarżony o intryganctwo, zaś francuscy polemiści sugerowali, że kieruje nim antyfrancuska fobia (Diana jako miejsce swej ucieczki przed masonami wybrała bowiem Francję, a nie Niemcy). W czasie Kongresu tezy ks. Grubera podtrzymał przedstawiciel arcybiskupa Kolonii dr Kratzfeld, który stwierdził, że wyznania Diany Yaughan to gigantyczne oszustwo, którego celem jest skompromitowanie katolików i wrogów masonerii. Kratzfeld został jednak zakrzyczany przez pozostałych uczestników Kongresu. Wiarygodności świadectwa Diany broni! Zwłaszcza ks. Bessonie. Listy pisane przez Amerykankę otrzymali zresztą osobiście kardynał Parocchi i ks. Mustel z Paryża, zaś włoska prasa wolnomularska pisała o niej jak o realnie istniejącej postaci. Argumenty te nie przekonały jednak innego niemieckiego kapłana, ks. Baumgartena, który zażąda! dowodów istnienia Diany, a zwłaszcza jej metryki chrztu. Wszystkie oczy skierowały się wówczas na Leo Taxila, który nie tylko rekomendował publicznie jej książki, lecz również znany był jako jej osobisty przyjaciel. Gdy Taxil stanął przed zebranymi, przypomniał im, że spowiadał się osobiście i przyjmował komunię u trzech biskupów, którzy udzielili mu swojego błogosławieństwa. Potem oświadczył, że Diana Vaughan jest realnie istniejącą osobą, a na dowód tego pokaże jej zdjęcie. Po czym wyją! z kieszeni fotografię kobiety. Wydawało się, że tym wystąpieniem zamknął usta wszystkim oponentom, ale nagle ktoś krzyknął, że kobieta na zdjęciu to przecież żona Taxila. Na sali zapanowała konsternacja. Zebrani nie wiedzieli, co o tym myśleć. Postanowiono wobec tego, by wyjaśnieniem tożsamości i wiarygodności Diany Vaughan zajęła się specjalna rzymska komisja. Na początku roku 1897 komisja ta, pod przewodnictwem ks. Lazzareschiego, wydała werdykt Non liąuet („nie jest wyraźne"), tzn. nie można stwierdzić na pewno, czy Diana istnieje, czy też nie.

Demistyfikacja Tymczasem coraz więcej osób zaczęło zarzucać Taxilowi konfabulacje i nieścisłości. Dociekliwi dziennikarze amerykańscy przez wiele miesięcy prowadzili prywatne śledztwo w celu odnalezienia podziemnej świątyni masońskiej w Charlestown, niczego jednak nie znaleźli. Sam zainteresowany postanowi! wobec tego zwołać 19 kwietnia 1897 roku konferencję w gmachu Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Wobec licznie zgromadzonych dostojników Kościoła, prominentnych wolnomularzy 1 dziennikarzy największych gazet, Leo Taxil złożył następujące oświadczenie: „Czcigodni ojcowie, szanowne panie i panowie. Nie gniewajcie się, lecz śmiejcie się z całego serca. Nie było śladu spisku masońskiego... Dr Bataille, Sophia Valder, Diana Vaughan, caia ta przerażająca maszyneria została w najdrobniejszych szczegółach przeze mnie wymyślona, by zwieść katolików... Dzisiaj moja kariera blagiera jest zakończona. Nikt już mi nie uwierzy. Chociaż... naiwność ludzka jest przecież bez granic!" Spotkanie zakończyło się skandalem, zaś Taxil wydał wkrótce nową książkę pt. „Notatki i szkice z ciemnego kraju", w której naśmiewając się z głupoty katolików, opisał swą mistyfikację. Przez 12 lat wodził za nos Kościół katolicki, otrzymując przy tym błogosławieństwo samego papieża i – co także niebagatelne - zarabiając 2 miliony franków na książkach, rozchwytywanych przez katolickich czytelników. Afera Taxila miała ten skutek, że od tej pory każda krytyka masonerii, a zwłaszcza jej duchowego aspektu, stawała się od razu niewiarygodna. Kościół, bojąc się wmanewrowania w kolejną prowokację, zaprzestał tak zdecydowanego jak wcześniej piętnowania wolnomularstwa. Miało to jednak te dobre strony, że wśród katolików ugruntowała się świadomość, iż najważniejsze jest nie tyle zwalczanie przeciwnika, ile głoszenie Dobrej Nowiny. Organizowanie się chrześcijan wokół haseł wymierzonych przeciwko komuś lub czemuś łatwo się może, bowiem okazać wpuszczeniem w kanał. ANDRZEJ BORKOWSKI

Zaczyna się! Zaczęło się! Drużyna Paligniota… tfu, Palikota ruszyła! Walczymy, więc coraz silniej ze znanym wszystkim iluminatom intelektu Polskim Piekłem. Nowowybrana, a zarazem nowopowstała partia - jeszcze nierozpoczętej kadencji sejmu - zaczyna z bomby, nie czeka na nic i od razu wysnuwa konstruktywne propozycje. Sam Generalissimus Polskiego Postępu – Janusz P. – znany we własnym środowisku, jako Dewot z Biłgoraja proponuje utworzenie rządu ekspertów. Co więcej, ekspertów tych sam poleci i nie ma zamiaru brać w zamian nic. Szczęśliwy to czas dla naszej Ojczyzny, gdy ludzie tak szczodrego serca chcą uczestniczyć w życiu politycznym. A jak wiadomo Ruch Poparcia Jego Samego obfituje w ekspertów klasy światowej – będących biegłymi akademikami wyspecjalizowanymi w sektorach najbardziej istotnych dla funkcjonowania Państwa i rozwoju społecznego. Szczególnie to oczywiste, skoro Pan Palikot sam przyznaje, iż do sejmu wystawiał ludzi „niepełnosprawnych umysłowo”. Wielkie serce, wielki duch i wielka roztropność Panie gorzelniku. Wystawianie na publiczne pośmiewisko osoby, która ex definitione nie jest w stanie sprostać zadaniu to rzeczywiście przejaw walki o dobro osób wykluczonych. Szczęście, że Pan Palikot nie jest szkoleniowcem polskiej reprezentacji piłki nożnej. Koniec dygresji, wróćmy do rządu ekspertów. Niewątpliwym kandydatem na jednego z tychże ekspertów był Pan Poseł Robert Biedroń. Zdefiniował on na nowo Konwent Seniorów twierdząc, iż jest to zebranie najstarszych posłów w Sejmie. A wszystko to w porannym programie Radia ZET prowadzonym przez Monikę Olejnik (TW Stokrotka). No cóż Monika się uśmiała, ja oplułem sobie monitor - ogólnie to wszyscy się śmieją – a trzeba płakać. Pragnę przypomnieć, iż ta nowoczesna definicja padła z ust dyplomowanego politologa – doktoranta (sic!). Ale to nic, ten przeuroczy homoś, który w ciągu kilkunastu dni zdążył się tak skompromitować, iż po czterech latach będzie można napisać o nim pracę doktorską pt „Gej w Parlamencie – nieudana próba wykorzystania mózgu w procesie myślowym.” to w końcu nie jedyny ekspert w partii Pana P. Jest w niej także pierwszy dam Polskiego Sejmu – Anna Grodzka. Człowiek ten (chyba jedynie to określenie nie budzi jeszcze kontrowersji) zająć by się miał zapewne ekspertowaniem w dziedzinie zmiany płci. Problem to jak wiadomo powszechny i znaczący. Nawet wierząc lewackim statystykom stan nieutożsamiania się z własną płcią dotyczy mniej niż 0,5% społeczeństwa – a więc jest to problem poważny, na którym powinniśmy się wszyscy skupić (wraz z problemem homofobii oczywiście). Kogo obchodzi prawie 850 miliardów długu publicznego, kiedy idzie o szlachtowanie jąder? Analizując postać Anny Grodzkiej (swego czasu Krzysztof Bęgowski – znany komuch) napotkałem na stronie jej/jego fundacji Trans-Fuzja ciekawą definicję homoseksualizmu: „Odczuwanie pociągu do osób tej samej płci. Wbrew stereotypom nie wiąże się on zazwyczaj z zaburzeniami odczuwanej płci psychicznej, ubieraniem strojów płci przeciwnej czy przejmowaniem jej roli, zachowań, gestykulacji itp.” – no fakt, Biedroń to w końcu chłop jak się patrzy - wzięty jakby z reklamy dezodorantu Brutal, zero damskiej gestykulacji czy zniewieściałości w głosie. Dobrze, że są jeszcze w Polsce ludzie, którzy jawnie dają sprzeciw temu szkodliwemu zjawisku – polecam - Ruch Odparcia Palikota. Zaangażowanie cyrkowych pajacy zauważył Pan Redaktor Tomasz Lis. Naczelny Wprost zaprosił do swojego programu w publicznej „dwójce” ciekawe grono by podjąć temat zdjęcia Krzyża w Sali Obrad Sejmu. Tym razem człowiek będący personifikacją obiektywizmu, próbował przechytrzyć obserwatorów i zaprosił gości w stosunku trzy (lewusy) do cztery (Krzyżowcy). Niestety ciężko było nie zauważyć, iż domniemanie prokrzyżowy (raczej jedynie z uwagi na zajmowany w studiu fotel) poseł John Godson (PO) mówił raz, a Ojciec dominikanin został dopuszczony do głosu dwa razy. Cała rozmowa zaś przypominała trochę kolejny nędzny wykład Magdaleny Środy, co zresztą przytomnie zauważył Stefan Niesiołowski. Ale przejdźmy do przedstawienia zawodników:

Krzyżowcy w składzie: Stefan Niesiołowski (PO), Tadeusz Cymański (PiS), John Godson (PO), o. Paweł Gużyński OP (Dominikanin, ReligiaTV)

AntyKrzyżowcy w składzie: Tomasz Lis (redaktor prowadzący), Magdalena Środa (filozofka), Robert Biedroń (pederasta), Robert Leszczyński (juror z Idola).

Po tym krótkim, acz treściwym przedstawieniu postaci przejdźmy do podsumowania postaw osób uczestniczących w debacie.

Stefan Niesiołowski – udowodnił, iż cechy dane człowiekowi przez Boga można wykorzystywać z równą skuteczności i w obronie dobra i w obronie zła. Tym razem Niesiołowski spisał się na 5. Z cynicznym uśmieszkiem patrząc na Posła Biedronia czy profesor Środę, z rękawa rzucał ironiczne uwagi i z typowym dla siebie „spokojem” atakował przeciwników. Chciałoby się zapytać jak dobrze wypieszczona kobieta – Stefan, czy tak nie może być zawsze?

Tadeusz Cymański – jak zawsze merytoryczny, chociaż Środa wybijała go z rytmu i przekrzykiwała. Widać, iż był mocno zdenerwowany i oburzony sytuacją, co trochę go utemperowało, ale robił co mógł.

o. Paweł Gużyński OP – niewiele powiedział, bo tylko dwa razy i niezbyt agresywnie – szkoda, bo jest o co i z kim walczyć.

John Godson – jak na pastora i człowieka obnoszącego się ze swoją religią powiedział niewiele ponad to, iż Krzyż dla niego jest rzeczą transcendentną i wg Ewangelii każdy musi swój Krzyż nieść. Niezbyt to twarde stanowisko jak na kogoś, kogo nazwisko przetłumaczyć można z angielskiego, jako „Syn Boży”. Panie Godson, Tata dumny nie będzie. A swoją drogą Ruch Palikota i SLD-uchy w Sejmie to już jest Krzyż bardzo realny, nie transcendentny.

Tomasz Lis – dziarsko i obiektywnie. Kocham te jego sztuczki lingwistyczno-sytuacyjne. Manipuluje jak w książce piszą – zawsze jestem pełen podziwu i politowania. No, ale cóż, przynajmniej Hania ładna.

Magdalena Środa – o Pani Profesor Środzie zawsze można powiedzieć jedno: jaka piękna taka mądra. Z jej sofizmatycznego elaboratu nie płynęła żadna logicznie przyzwoita treść. Twierdzi ona, iż neutralność światopoglądowa może dotyczyć instytucji. Rozumiana w ten sposób postawa gwarantuje, że na pewnej przestrzeni (np parlamentarnej) toczyć się będzie dyskusja na dany temat. Pani Profesor, dyskusja na temat Krzyża, toczyła i będzie się toczyć w polskim parlamencie, także ma Pani swoją upragnioną przestrzeń. Po co więc męczyć publikę swą menopauzą intelektualną i jawną sofizmatyką? Swoją drogą Pani profesor przypominam, iż neutralność światopoglądowa w Państwie nie ma prawa obowiązywać, gdyż utraciłoby ono swoją najważniejszą funkcję – prawodawstwo. Jak rozliczyć kogoś z morderstwa na trzynastolatce poprzedzonego gwałtem, skoro Państwo jest neutralne światopoglądowo? Środa przez cały program atakując Europosła Cymańskiego czepiała się sprawy braku obecności Krzyża w parlamencie Europejskim. Oczywiście to zrozumiałe, jeśli Libertyński Eurokołchoz jest dla kogokolwiek pozytywnym wyznacznikiem. Na szczęście dla ludzi, którzy w odróżnieniu od Pani profesor potrafią myśleć jak homo sapiens - Zusammen Ojropa wyznacznikiem pozytywnym nie jest.

Robert Leszczyński - twierdzi, że Ruch Palikota wypuścił dżina z butelki - Panie Jurorze, jeśli ten ruch wypuścił cokolwiek, to jest to, co najwyżej pierd. Leszczyński przekonuje, iż Sala Sejmowa ma dawać przykład świeckości. Pragnę przetłumaczyć te słowa z polskiego na nasze: Sala Sejmowa ma dawać przykład sodomii, kłamstwa i nowego holocaustu (aborcji), a także walki z wiarą i Bogiem Chrześcijańskim. No cóż – Leszczyński uparcie udowadnia, iż jest tak poważny jak jego image.

Pan Poseł Biedroń – nic nowego i wartego uwagi od niego nie usłyszałem, za to zauważyłem, iż w trakcie programu Robert Biedroń wyraźnie kręcił się na fotelu, jak gdyby nie mógł spokojnie wysiedzieć godziny. Panie Pośle, dupa boli?

Objawów oświecenia (a nawet oślepienia) nowych członków Sejmu można by wyliczać w nieskończoność. Na koniec przytoczę jedynie słowa Kazimiery Szczuki: „My Polacy legitymujemy się w Europie Krzyżem”, a przecież można tak: >KLIK< ! Mr. Pink

Wiceszef BBN zarejestrowany, jako TW Zdzisław Lachowski, zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, został zarejestrowany, jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Zelwer” - wynika z dokumentów służb specjalnych PRL. Ostatnio przewodniczył on obradom „okrągłego stołu” z udzialem przedstawicieli Aparatu Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Polsko-rosyjskie spotkanie odbyło się 13 i 14 października. Aparat Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej reprezentował urzędnik niższego szczebla Jewgienij Łukjanow, były dziennikarz i pracownik dyplomacji ZSRR. Jego szefem jest pułkownik KGB Nikołaj Patruszew, który m.in. oskarżył Polskę o działalność szpiegowską w Obwodzie Kaliningradzkim, a rozszerzenie NATO na wschód uważa za wielkie zagrożenie dla Rosji. Partnerem w rozmowach z Łukjanowem w BBN był Zdzisław Lachowski, który według dokumentów zgromadzonych w IPN został zarejestrowany, jako KO „Zelwer”. Kontakt operacyjny to jedna z kategorii TW. Wywiad PRL zajął się Zdzisławem Lachowskim w związku z jego wyjazdem w 1985 r. do USA na stypendium w Institute for East-West Security Studies w Nowym Jorku. Z Lachowskim w kawiarni „Domu Chłopa” spotkał się por. Ryszard Nurkowski, funkcjonariusz I Departamentu MSW (wywiad), który był nadzorowany przez KGB. Podczas pobytu w USA z Lachowskim nawiązał kontakt rezydent wywiadu PRL o ps. „Bless”. Po powrocie Lachowskiego z USA, w marcu 1987 r. nawiązał z nim kontakt funkcjonariusz Departamentu I, mjr Grzegorz Adamowicz. Spotkanie odbyło się w „Domu Chłopa”.

„>>Zel<< wyraził bez sprzeciwu gotowość do utrzymywania ze mną regularnych spotkań i przekazywania informacji uzyskiwanych z racji pracy w PISM (Państwowy Instytut Spraw Międzynarowoych –red). Podkreślił jedynie, że nie chciałby tej sprawy formalizować, a utrzymać ją raczej na płaszczyźnie koleżeńskiej, przy pełnej świadomości, że ma kontakt z pracownikiem Służby Wywiadu, a informacje przez niego przekazywane trafiają właśnie do tej instytucji. Sądzę, że przekazane przez >>Z<< stanowisko w toku regularnych kontaktów ulegnie modyfikacji i sformalizowanie współpracy nie natrafi na większe trudności" – zanotował mjr Adamowicz po spotkaniu ze Zdzisławem Lachowskim. Według dokumentów sformalizowanie współpracy nastąpiło we wrześniu 1987 r. Dorota Kania

Efekt wyprzedaży polskich zakładów: Stadiony na Euro 2012 budowane ze stali z Luksemburga Kryzys w światowej gospodarce sprawia, że spada zapotrzebowanie na stal. Ograniczenia produkcji wymuszają oszczędności wśród producentów. W grupie ArcelorMittal Poland, która zatrudnia ponad 10 tys. pracowników, pracę do końca 2012 r. może stracić nawet 3 tys. osób - Jeżeli do tego dojdzie, to sytuacja na rynku pracy w województwie śląskim zaczyna się robić tragiczna – podkreśla w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” Dominik Kolorz, przewodniczący śląsko-dąbrowskiej “Solidarności”. – Taka sytuacja oznacza automatycznie zapaść w firmach kooperujących, zmniejszy się np. produkcja węgla koksującego na potrzeby polskich hut. Pod względem społecznym byłaby to tragedia – dodaje. Spotkanie związkowców wszystkich oddziałów ArcelorMittal Poland przeniesiono na koniec tego tygodnia. – Chcemy się wspólnie zastanowić nad strategią w obronie miejsc pracy. Nie możemy sobie pozwolić na aż tak głęboką redukcję etatów w tej branży – zapowiada Kolorz. Tymczasem nie wiadomo, czy dojdzie do protestów i jaka może być ich skala. – Zależy mi na załatwieniu spraw przy stole, ale z drugiej strony nie jestem zwolennikiem negocjacji za wszelką cenę – tłumaczy. Sylwia Winiarek, rzecznik prasowy ArcelorMittal Poland, informacje o planowanych zwolnieniach nazywa spekulacjami. – Owszem, odczuwamy spowolnienie, co może zaowocować drugą falą kryzysu, natomiast nie ma żadnych decyzji władz spółki dotyczących redukcji zatrudnienia – wyjaśnia. Tymczasem ewentualna redukcja etatów w ArcelorMittal Poland może być nie tylko problemem jednej firmy, ale problemem całej branży hutniczej. – To, co się dzieje w polskim przemyśle hutniczym i zapowiedzi redukcji produkcji stali w naszych hutach, jest przerażające – ocenia Dominik Kolorz. NSZZ “Solidarność” twierdzi, że stadiony na Euro 2012 w dużej mierze były budowane z materiałów wyprodukowanych za granicą. – Była to stal niemiecka, produkowana w Luksemburgu czy chociażby w Belgii. Oczywiście, nie nam sądzić, czy był to materiał droższy od polskiej stali, czy nie, niemniej jednak biorąc pod uwagę koszty pracy w Polsce czy np. w Niemczech, można podejrzewać, że niemiecka stal wykorzystywana na terenie polskich inwestycji na pewno nie była tańsza – mówi Kolorz. – Najlepsze pojęcie o tym, skąd pochodzi stal, mają budowniczowie stadionów – uważa rzecznik ArcelorMittal. Przyznaje jednak, że rzeczywiście import stali do Polski jest dość wysoki. – My dostarczyliśmy niewielkie ilości stali na potrzeby budowy stadionu we Wrocławiu i Gdańsku – komentuje Sylwia Winiarek. To nie nastraja zbyt optymistycznie i nie wróży niczego dobrego dla polskiego przemysłu hutniczego, mało tego – po zakończeniu tych inwestycji może dojść do spowolnienia gospodarczego. Kolejnym zagrożeniem dla polskiego przemysłu hutniczego może być wprowadzenie pakietu klimatycznego, a więc limitów emisji dwutlenku węgla narzuconych przez Unię Europejską. Gałąź hutnicza emituje ok. 4 proc. dwutlenku węgla i będzie musiała to ograniczyć. To z kolei wiąże się z kosztami, dlatego od 1 stycznia 2012 r. koszty produkcji stali mogą wzrosnąć nawet o ok. 10 euro na tonie. Ten wzrost wiąże się z kolei z planowanym wprowadzeniem od przyszłego roku akcyzy na produkty energetyczne. W ocenie ArcelorMittal Poland, restrykcje, jakie w związku z ograniczeniem emisji dwutlenku węgla chce wprowadzić UE, są zbyt surowe. – Hutnictwo jest gałęzią przemysłu, która podjęła duży wysiłek modernizacyjny. W ciągu ostatnich 30 lat ograniczyliśmy emisję dwutlenku węgla o 50 procent. Cały czas inwestujemy i nie przestaliśmy inwestować, nawet mimo kryzysu gospodarczego. W latach 2009 i 2010 na inwestycje zmniejszające poziom naszego oddziaływania na środowisko wydaliśmy ponad pół miliarda złotych – mówi Winiarek. Zdaniem szefa śląsko-dąbrowskiej “Solidarności”, restrykcje mogą się przyczynić do wyprowadzenia produkcji hutniczej z Polski na zachód Europy. W tej sytuacji z potentata w produkcji stali staniemy się importerem. – Osobiście byłem świadkiem, jak na wiosnę jeden z zarządców ArcelorMittal na komisji sejmowej ostrzegał, że jeżeli nie dojdzie do głębokiej rewizji dyrektyw pakietu unijnego, to firma może wycofać nawet połowę produkcji z Polski, m.in. na Ukrainę, gdzie restrykcje unijne nie obowiązują – tłumaczy związkowiec. Związki zawodowe złożyły wniosek o zwołanie posiedzenia wojewódzkiej komisji dialogu społecznego w sprawie sytuacji w hutnictwie i dobrze byłoby, gdyby wzięli w nim udział minister Skarbu Państwa i minister gospodarki. – Są to dwa resorty, które mają możliwość skutecznego ograniczenia skutków kryzysu gospodarczego, mogą też kreować politykę gospodarczą, wykreować pewne elementy, chociażby ulg gospodarczych, podobne do tych, które były stosowane w Niemczech. Tego w Polsce brakuje, cały czas udajemy, że jest dobrze, a przykład polskich hut pokazuje namacalnie, że mit “zielonej wyspy” upadł – ocenia Dominik Kolorz.

Mariusz Kamieniecki

Postępactwo skazane na samogwałt? „To są ciężkie czasy dla oszwiate” - informował w „Syzyfowych pracach” panią Borowiczową klerykowski dorożkarz. Dla „oszwiate” czasy zawsze są ciężkie, ale wydaje się, że jeszcze cięższe czasy nadeszły dla płomiennych bojowników z rasizmem, antysemityzmem, ksenofobią i homofobią. Zgodnie, bowiem z prawem podaży i popytu, jeśli w jakiejś branży panuje dobra koniunktura, to coraz więcej podmiotów próbuje tam szczęścia. W rezultacie jednak konkurencja staje się tam coraz ostrzejsza, a i zdobycie surowca - coraz trudniejsze. Wygląda na to, że tych trudności wzrostu zaczynają doświadczać organizacje walczące z faszyzmem, antysemityzmem, kseno i homofobią. Ale jakże ma być inaczej, skoro na łamach „Wysokich Obcasów”, czyli feministycznego dodatku do „Gazety Wyborczej” pani Malka Kafka, sekretarzująca Loży Zakonu Synów Przymierza, czyli B’nai B’rith opowiada, jak to jej znajomi gojowie w Warszawie gorliwie udają dzisiaj Żydów? Najwyraźniej do pani Kafki mają zastosowanie słowa Księdza z „Wesela”: „Naiwne to i niewinne” - bo przypuszcza ona, że ta gorliwość wynika z potrzeby ekspiacji z powodu holokaustu. Ale dlaczego właściwie akurat znajomi pani Kafki, warszawscy gojowie mieliby odczuwać tak gwałtowną potrzebę ekspiacji? Chyba pani Kafka nie wyszukuje sobie znajomych specjalnie pośród szmalcowników w pierwszym, drugim, albo nawet trzecim pokoleniu? Skoro nie, to bardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tej epidemii żydofilii wśród warszawskiego gojostwa jest stary, poczciwy tropizm do pieniędzy, który, mówiąc nawiasem, w swoim czasie skłaniał rozmaitych Szmaciaków również do szmalcownictwa. Jak zauważył Janusz Szpotański, sądzą oni, że „z wszystkiego można szmal wydostać, tak, jak za okupacji z Żyda”. Skoro, zatem bezcenny Izrael wraz Agencją Żydowską zabrał się z początkiem bieżącego roku do operacji „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”, to nic dziwnego, że cwani warszawscy i nie tylko warszawscy gojowie zaczęli przed panią Kafką nagminnie udawać Żydów. Nawet z okruszków ze stołu pańskiego można będzie pozakładać stare rodziny. Znaczy - mają nadzieję, że z Żyda będzie można szmal wydostać również i teraz. A skoro pani Kafka myśli, że to z potrzeby ekspiacji, to niech sobie tak myśli na zdrowie! Tym lepiej. Ale mniejsza o panią Kafkę, bo przecież chodzi o ciężkie czasy nie tylko dla „oszwiate”, ale przede wszystkim - dla organizacji walczących z antysemitnictwem, kseno i homofobią oraz rasizmem. One też próbują szmal wydostać z Żyda, to znaczy - z „filantropa” - ale ma się rozumieć, nie bezpośrednio, bo to za wysokie progi, tylko za pośrednictwem tubylczych jego kolaborantów w rodzaju Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która, mówiąc nawiasem, wygrała też przetarg na usługi delatorskie w paneuropejskim Gestapo, czyli wiedeńskiej Agencji Praw Podstawowych. Jednak z uwagi na zaostrzającą się konkurencję wśród rosnącej gwałtownie liczby płomiennych bojowników, coraz trudniej znaleźć jakiegoś rasistę, czy antysemitnika. Tym właśnie tłumaczę sobie gwałtowną filipikę, z jaką na łamach „Rzeczpospolitej” wystąpiła przeciwko mnie pani Agnieszka Kołakowska, proponując, by wyrzucono mnie z Kapituły Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza, bo ją swoim antysemitnictwem kompromituję. Rozumiem, że pani Kołakowska wolałaby dostać od „Gazety Wyborczej” nagrodę „Nike”, która w wymiarze finansowym jest rzeczywiście większa od Nagrody im. Józefa Mackiewicza i być może liczy, że w ten sposób zwiększy swoje szanse. Kto wie - może ma i rację. Nie mam, więc do niej pretensji, bo czasy są ciężkie i z samego pisania trudno związać koniec z końcem. Niech jej tam będzie na zdrowie, a mam nadzieję, że ani Nagrodzie im. Józefa Mackiewicza, ani mnie to nie zaszkodzi. Dobrze, czy źle - byle z nazwiskiem. Wracając tedy do zaostrzającej się konkurencji, to w końcu doszło do tego, do czego w tych warunkach dojść musiało, to znaczy - do samoobsługi. Ostatnio Stowarzyszenie „Nigdy więcej”, Polskie Stowarzyszenie Byłych Piłkarzy i z jakiegoś tajemniczego powodu - również Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które - z braku merytorycznych zajęć koncentruje się już wyłącznie na dorzynaniu rozmaitych watah - postanowiło szukać w okolicach stadionów rasistowskich, antysemickich i antysodomickich haseł, a po znalezieniu - ostentacyjnie je zamalowywać w obecności telewizyjnych kamer oraz polityków i osób niepełnosprawnych - pewnie, dlatego, że granica między obydwoma tymi środowiskami nie jest wyraźna, a i jedno i drugie wzbudza uczucie litości. Jednak w okolicach stadionu przy ul. Traugutta w Gdańsku żadnego takiego hasła nie znaleziono. W tej sytuacji organizatorzy sami przynieśli na stadion transparent z napisem: „Nie jesteś Polakiem - wynocha!” - a następnie uroczyście go zamalowali. Kto by pomyślał, że pan Radosław Sikorski w rozwoju swej kariery upodobni się do inżyniera Jewno Azefa - jako współorganizator policyjnych prowokacji? Ale mówi się: trudno. Branża walki o nieubłagany postęp i tolerancję jest już tak zatłoczona, że trzeba uciekać się do samogwałtu. SM

Matka d***kracyj w akcji Dziś wieczorem kibicowałem debacie n/t ogłoszenia referendum w/s wyjścia z UE w Izbie Gmin. Argumenty były prawie tak samo głupie, jak w Warszawie na Wiejskiej – ale kultura i swoboda wypowiedzi nieskończenie większa. Co najpiękniejsze: w miarę jak zbliżała się godzina 23.00 sala się zapełniała, zapełniała – jeszcze w ostatnich sekundach posłowie dobitnie podsumowywali debatę – i punktualnie Marszałek (zwany tam „spikerem) zapowiedział głosowanie. Posłowie natychmiast zaczęli salę opuszczać – jedni przez prawe drzwi, drudzy przez lewe – a tam sekretarze liczyli wychodzących. Na sali pozostali wstrzymujący się (ich główne argumenty: są przeciwnikami referendum – ale nie mogą glosować za rządem, bo p.Dawid Cameron oszukał wyborców twierdząc, że jest euro-sceptykiem). Po czym większość wróciła. Na sali panował spokojny, wesoły nastrój. Sekretarze podali liczby Marszałkowi – i ten ogłosił: „Ayes” - 111– „Noes – 483. „Noes have it!” - referendum nie będzie. Poselski wniosek o referendum, zgłoszony przez część Torysów, był zresztą dziwaczny. Referendum miałoby się odbyć... w maju 2013. W dodatku głosujący mieliby nie dwie, a trzy możliwości: glosować za: pozostawieniem wszystkiego, jak jest; za renegocjacją (w jakim duchu?) Traktatu Lizbońskiego; za wyjściem z UE. Czyli: autorom pomysłu (a byli nimi członkowie klubu businessmenów popierających konserwatystów) chodziło o podzielenie głosów euro-sceptyków – przy zachowaniu pozorów, że chcą wyjścia z UE!! Inna sprawa, że w 2013 nastroje anty-unijne będą znacznie silniejsze, niż dzisiaj.

Trzeba zaznaczyć, że p.Cameron nałożył na posłów trzeci stopień dyscypliny partyjnej: kto zagłosuje za referendum może pożegnać się z posadą w rządzie. A jednak wielu – 81 - posłów zagłosowało „Aye!”. Za referendum zagłosowali też posłowie niezależni – bo w Anglii nastroje anty-unijne są bardzo silne. Natomiast Liberalni Demokraci (taka krzyżówka PO z Ruchem Janusza Palikota) murem, jak przystało na d***kratów – głosowali za tym, by L*d nie mógł w tej sprawie zadecydować. P.Cameron nie był pewien wyniku głosowania: bał się, że Czerwoni w ostatniej chwili otrzymają polecenie głosowania „Aye”. Dlatego stale podkreślał, że wynik głosowania nie jest dla rządu Jej Królewskiej Mości wiążący. Jednak większość Torysów uważa, że teraz referendum jest tak czy inaczej nieuniknione. Utworzyła się, bowiem wielka frakcja zdecydowanych euro-sceptyków – mogąca w każdej chwili szantażować glosowaniem przeciwko rządowi. A, niewątpliwie, „Oburzeni” będą mieli teraz świetny pretekst, by w weekend spalić parędziesiąt samochodów i powybijać trochę szyb... JKM

Rozmowa z Januszem Korwin-Mikkem, prezesem Kongresu Nowej Prawicy

Nowy Ekran: Gdyby Sąd Najwyższy unieważnił ostatnie wybory, do czego pan dąży, zrobiła by się zadyma jakiej dawno nie mieliśmy. Chce Pan zatrząsnąć Polską? Janusz Korwin-Mikke: Dlaczego nie?

Mamy kryzys, albo prawie kryzys, nie boi się pan, że wtedy wszystko się rozleci? Kryzys będzie za rok. Na razie nie ma żadnego kryzysu - tylko jest gadka o kryzysie. Dziennikarze robią wierszówkę albo na King-Kongu, albo na kryzysie - a biurokraci i politycy pod tym pretekstem kradną. To, co zrobili ludzie p. Jerzego W. Busha i JE Baraka Husseina Obamy w USA - to rabunek na skalę porównywalna z aferą "Globalne ocieplenie".

Bush junior jednak coś w tej Ameryce zrobił. Za wiele nie mógł. On powiadał, że kto dotknie linię wysokiego napięcia, jaką w Ameryce są np. ubezpieczenia społeczne, spłonie żywcem. Pan by chciał, żeby w Polsce będący przy władzy dotknęli jednocześnie wielu takich linii (ubezpieczeń, szkolnictwa itd.). Pan, gdyby zdobył władzę, zaryzykowałby usmażenie się? Po co dotykać, skoro ZUS sam zbankrutuje? Już by zbankrutował, gdyby JE Jan Vincent vulgo "Jacek Rostowski" nie okradł OFE i (ostatnio) Funduszu Rezerwy Demograficznej. Oczywiście, że w demokracji zawsze będzie dość durniów niewiedzących, że nie ma nic za darmo (naprawdę w Polsce większość ludzi wierzy, że szkoła jest za darmo - i tylko ten koszt podręczników... Choć wiedzą, że nauczyciele jednak pensje biorą...) i dlatego w demokracji reformę można robić tylko w głębokim kryzysie. Dobrodziejstwo wczasów pracowniczych jednak ludziom odebrano - i obecnie nad morzem jest trzy razy tyle ludzi, co za PRL. Da się to zrobić i ze szkolnictwem, i z lecznictwem. No problem. Zrobię to w sześć tygodni. Emerytury? To jest problem, prawdziwy.

Wróćmy do sytuacji tu i teraz, czyli do pana skargi do SN. Dlaczego chce pan zatrząść Polską? W sondażach, miesiąc przed wyborami (zamawianych przez p. JP III!) (Janusza Palikota, wg nazewnictwa Janusza Korwin-Mikkego, przyp. red.), mieliśmy prawie 8 proc. (on zaś, prawie 4 proc.). Jednak, wskutek twierdzeń, że nie startujemy, cały "elektorat protestu" (typu "Samoobrona") przepłynął do p. Palikota. Chciałbym zatrząść, bo tylko my możemy uratować Polskę przed nadciągającym kryzysem. Gdybyśmy to my byli w roli języczka u wagi...

Ale Polska boi się takiej prawicy, jaką utożsamia z panem -  skrajnie liberalnej gospodarczo, wręcz libartarianistycznej. Jan Paweł II mówił: "Nie lękajcie się!" Wczasy pracownicze zli-kwidowano - a na wakacje jeździ trzy razy tyle ludzi. Stołówki i "receptury" zlikwidowano - i ludzie z głodu nie umarli. Po likwi-dacji MEN czy MZiOS też nikt nie umrze, ani nie zostanie analfabetą. To znaczy: teraz też ludzie umierają, i istnieją, (choć to wymaga pewnej dozy samozaparcia...) między nami analfabeci ,  ale na pewno będzie lepiej, a nie gorzej. Szkolnictwo będzie ZNACZNIE tańsza od obecnego układu: „Szkoła z trzema wice-dyrektorami + Wydział Oświaty + Kuratorium + MEN".

Ale w poprzednich kilku innych wyborach, gdy pana nie za-stopowano w tak radykalny sposób, jak ostatnio, nie zdołał pan przekonać do swoich wizji milionów. Słowem - w wybo-rach dostał pan po d....
Kropla drąży skałę. Tym razem mogliśmy śmiało liczyć na 10-15 proc. Następnym razem będzie 25 proc., czyli tyle, co w USA ma Tea Party. A poza tym, nie jestem demokratą. Gdyby głosowało na mnie 55 proc., zacząłbym podejrzewać, że gadam głupoty...

Kto pana teraz zastopował: niekompetentne, złośliwe urzęda-sy? Czy ktoś inny, kto, jak sugeruje wielu ludzi w pana partii, pociąga nimi za sznureczki? W dużej mierze zadecydował o tym przypadek. Kodeks Wybor-czy przejął z Ordynacji art. 210, którego p.1 głosi, że to komisja musi zarejestrować listę do północy. P.2 za to mówi, że każda partia zarejestrowana (nic nie mówiąc o terminie!) w 21 okręgach, ma prawo do rejestracji w całym kraju. W tej sprzeczności po-winna decydować intencja Ustawodawcy, który chyba nie chciał powierzyć losu dowolnej partii komisjom, (które przy tej interpretacji mogą nie zarejestrować dowolnej partii!). Ale, być może, właśnie intencją Ustawodawcy było, by komisje mogły dowolna partie ugrobić po uważaniu? Bezpośrednio obwiniam dwie komi-sje w Warszawie, które łącznie odwaliły nam 2500 podpisów – wbrew wyraźnym instrukcjom Sądu Najwyższego. I, proszę to zauważyć, w Trójmieście. Być może ma to związek z tym, że Warszawa to siedziba mega biurokracji, która jest naszym haupt-wrogiem, a Trójmiasto to baza PO. A być może... Jeśli  jednak to urzędasy chciały nas uwalić, to okazały się właśnie "kompetentne" - nawiasem mówiąc...

Były również niewidzialne sznureczki? Członkowie Pana ugrupowania napomykają, że tu i ówdzie dostają, nie wiedzieć, od kogo, dziwne kuksańce. Są przewrażliwieni? Cóż, takie coś spotyka nas od 22 lat. Ostatecznie to Urząd Ochrony Państwa dwa razy włamywał się nam do lokalu i kradł twarde dyski z komputerów...

UOP to było dawno. Teraz, podobno, mamy inną Polskę. Nadal ktoś się włamuje i wykrada? Nie - mają lepsze metody. Liczba monitorów, podsłuchów i taj-nych agentów jest parę razy większa, niż za Stalina. Na szczęście, metody też są inne: już nie mordują i rabują, tylko kradną i kłamią. A informacje z dysków kradnie się przez Sieć, bez ordynarnych włamań.

Jeśli Sąd Najwyższy uzna za zasadną pana skargę, co wtedy? Jaki przewiduje Pan scenariusz? Unieważnienie wyborów - i nowe wybory. Z tym, że liczymy raczej na uznanie słuszności naszej skargi - a więc otwarcie drogi do odszkodowania. Nowe wybory, to znacznie większy koszt i zamieszanie. Chociaż, jeśli sędziowie są socjalistami, to jest to "stworzenie nowych miejsc pracy" dla drukujących i roznoszących plakaty i ulotki! Mirosław Cielemęcki
Pan Mikołaj radosny E Mikołaj Sarközy de Nagy-Bocsa (bo tak naprawdę nazywa się obecny prezydent Republiki Francuskiej!) powiedział w ubiegłym tygodniu: "Najbliższe dni zdecydują o przyszłości Europy". W pierwszej chwili aż podskoczyłem do góry: co za megalomania! Tym babsztylom i facetom z Brukseli wydaje się, że Europa - to jest "Unia Europejska" - i gdyby nie Unia, to Europy tak jakby nie było! Co więcej: im się wydaje, że cała Europa tylko czeka na to, co ONI tam uchwalą w tej Brukseli. Np. podejmą kolejną wiekopomną decyzję, że marchewka to "owoc". Otóż zawiadamiam Szanownych Federastów, że na wszystkich straganach i we wszystkich marketach w całej Europie marchewka nadal leży w dziale "warzywa", a nie "owoce" - i straganiary nawet nie wiedzą, że dziesięć lat temu przegłosowaliście demokratycznie, że marchewka jest owocem. I jeśli teraz ONI uchwalili, że nie będzie wolno dawać dzieciom misiów pluszowych - to co najwyżej powstaną podziemne wytwórnie tych misiów. Czy IM się to podoba, czy nie. Bo, na szczęście, ONI nie wpadli jeszcze na pomysł, by wysyłać opornych na Syberię. Zresztą nawet Szpicbergen razem z Królestwem Norwegii NIE należy do UE. Tak więc ONI rzeczywiście wpływają na stan krajów Unii Europejskiej - ale w zupełnie inny sposób niż myślą. Gdy zainkasują 10 mln euro łapówki od producentów świetlówek, i zakazują sprzedaży zwykłych poczciwych żarówek - to wydaje im się, że tworzą dla nas Jasną Świetlówkową Przyszłość. Tymczasem istotnie uruchamiają ludzką pomysłowość. Jeden producent maluje na żarówkach złoty pasek i pisze: "Świetlówka specjalna do celów przemysłowych" (sprzedaje je już nie po 1,20, lecz po 2,40)... Inny uruchamia przemyt żarówek z Białej Rusi - co daje zajęcie paru tysiącom "mrówek" pracowicie przekraczających granicę po kilka razy dziennie. Trzeci z kolei zaimportował z Chin ogromny transport... mini-grzejników. Jak wiadomo, żarówka nie tylko świeci, ale i grzeje. To, co do tej pory uważane było za wadę żarówki - teraz obróciło się w zaletę: nie jest to już "żarówka" - tylko "grzejnik". Grzejnik, który przy okazji trochę świeci... I, jak się okazało: jest to całkowicie legalne. Komisja Europejska nic o zakazie sprowadzania grzejników nie napisała. Ale - poczekajmy: wszystko jeszcze przed nami! ONI tam sobie w Brukseli po pijanemu wymyślają najrozmaitsze przepisy - a my tu, na dole, musimy dokonywać cudów pomysłowości, by gospodarka się nadal kręciła. Pomimo ICH kretyńskich rozporządzeń, dyrektyw, ustaw, uchwał i postanowień. I wszyscy - nawet Niemcy - myślą już tylko o jednym: "Kiedy wreszcie Diabli wezmą tę Unię Europejską"? A ten konus jest nadal zadufany w sobie! Na szczęście już po dwóch dniach jasne stało się, o co chodziło p. Prezydentowi. O to, że miało Mu się urodzić dziecko. A każdy ojciec ma prawo wierzyć, że jego dziecko zmieni przyszłość nie tylko Europy, ale całego świata! No - to niech Mu będzie! JKM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
dp 589 wstrzas2012 (czyli 2014 03 11)
589
CLATRONIC AR 589 CD AR 600 CD
589
588 589
589
Dz.u.2007.89.589 ustawa o PIP, BHP, Akty prawne
589
07 89 589
2 ODPid 589
Cwalina, Falkowski Marketing polityczny perspektywa pscyhologiczna str 589 616 (NOWE)
07 89 589 (2)
589
PIP Dz U 07 89 589
Dz U 2008 r Nr 93 poz 589 dokonywania dopłat ze środków Krajowego Funduszu Mieszkaniowego
589

więcej podobnych podstron