Kamienie na szaniec Streszczenie

Słoneczne dni
W jednej z warszawskich dzielnic działała młodzież harcerska, która pragnęła kształcić swoje charaktery i stawiała sobie cele, do których osiągnięcia uparcie dążyła. Wśród nich szczególnie wyróżniał się zespół „Buków”, nazwany tak od częstych wypraw do lasu. „Buki” tworzyli młodzi ludzie, charakteryzujący się aktywnością

, koleżeństwem i radosnym uśmiechem. Należeli do nich Alek i Rudy. Alek był wysokim, szczupłym chłopcem o niebieskich oczach i płowej czuprynie. Dzięki swojej drużynie uczył się panowania nad sobą w ważnych chwilach. Pewnego dnia, podczas pobytu na wsi, Alek był świadkiem wypadku, w którym syn gospodarza uderzył się siekierą w nogę.
Wszyscy obecni wpadli w panikę – jedynie Alek przyklęknął przy rannym i tamując krew, zrobił opatrunek uciskowy. Rudy miał piegowatą twarz i rudawe włosy. Był niezwykle inteligentny, a drużyna „Buków” uczyła go konkretów „przyziemnego życia”. W dużej mierze ograniczało się to do faktu, że Rudy na każdej wycieczce zastępu był kucharzem, z czasem wykazując się coraz większym talentem kulinarnym. Nikt tak jak Rudy nie piekł na patyku chleba, nie ugotował tak smacznej kaszy czy też zupy z pokrzyw. Rudy był również utalentowany artystycznie. To właśnie on wymyślił odznakę dla zastępu Buków – cyfrę 23 umieszczoną w trójkącie, którą wyciął z metalu i osadził na pomarańczowej podkładce z materiału. Harcmistrzem „Buków” był Zeus – Leszek Domański, nauczyciel geografii w warszawskim gimnazjum i liceum. Zeus był zaledwie o osiem lat starszy od uczniów klasy, której był wychowawcą. Z podopiecznymi łączyły go przyjacielskie relacje, za co był krytykowany przez grono pedagogiczne.
Alek i Rudy wychowali się w domach, w których mieli możliwość zdrowego rozwoju fizycznego i psychicznego. Domy takie wyróżniają się więzią, która łączy poszczególnych członków rodziny, są ostoją, dodają odwagi i zapewniają spokój. Ojcowie obu chłopców brali czynny udział w życiu społecznym, a matki cechowała życzliwość i mądrość. Ojciec Alka był kierownikiem fabryki, a ojciec Rudego był pierwszym w chłopskiej rodzinie, który opuścił wieś i zdobył wykształcenie. Na ukształtowanie się charakterów chłopców wpłynęły więc: dom rodzinny, szkoła i dobra organizacja młodzieżowa. Alek był osobą o cechach przywódczych. Łatwo pozyskiwał sympatię kolegów, których przyciągała ku niemu szczerość, bezpośredniość i uczynność.
Z czasem wokół chłopca skupiła się grupka pięciu kolegów, podobnych do niego pod względem charakteru, tworząc Klub Pięciu. Należeli do niego miłośnicy tatrzańskich zboczy, wybitni narciarze i wielbiciele powieści Jacka Londona. Rudy nie należał do Klubu Pięciu, choć z dala przysłuchiwał się ich marzeniom i wysłuchiwał opowieści o przygodach, które zamierzali przeżyć. Rudy miał bowiem naturę marzyciela i miłośnika rzeczy technicznych. Najważniejszym jednak był dla niego świat życia wewnętrznego. Z biegiem czasu skupili się wokół niego ci, którzy pragnęli wymiany myśli.
Wśród Buków był chłopiec, który wyróżniał się doskonałym zmysłem organizacyjnym. W harcerstwie powierzano mu najbardziej odpowiedzialne funkcje, w szkole natomiast obejmował czołowe stanowiska w samorządzie uczniowskim. Osobą tą był Tadeusz Zawadzki, nazywany przez kolegów ze względu na dziewczęcą urodę, Zośką. Zośka najlepiej czuł się w domu, a najserdeczniej przyjaźnił się z matką, która zastępowała mu kolegów i przyjaciół. Jego ojciec był profesorem, matka – działaczką społeczną, która po przyjściu na świat dzieci zrezygnowała z pracy wychowawcy. Zośka był chłopcem wrażliwym, łagodnym i wyrozumiałym, o wyjątkowych zdolnościach, wybitnej inteligencji teoretycznej i praktycznej. Ponadto wyróżniał się w strzelectwie, hokeju i tenisie, zdobywając pierwsze miejsca w turniejach międzyszkolnych. Cechowały go również niesamowity upór i ambicja. W dzieciństwie bał się wody, lecz kiedy ktoś zarzucił mu nieumiejętność pływania, w ciągu kilku miesięcy stał się najlepszym pływakiem w szkole. Typowy samotnik o skrytej i powściągliwej naturze przyciągał do siebie wielu kolegów. Od piętnastego roku życia rządził i kierował „Bukami”.
Nadeszła pora matur, do której przystąpiła klasa Alka, Rudego i Zośki. Alek zdał egzamin przeciętnie, Rudy jako prymus. W pierwszych dniach czerwca 1939 roku zespół „Buków” pod wodzą Zeusa wyruszył na dziesięciodniową wycieczkę w Beskidy Śląskie. Następnego dnia, spoglądając na dolinę Wisły, zaczęli rozmawiać o przyszłości. Zeus rozważał trudną sytuację w Polsce, która stopniowo odbudowywała się po odzyskaniu niepodległości. Był świadomy, że w kraju potrzeba wykształconych inżynierów, wychowawców, rolników i rzemieślników. Alek zaczął dowodzić, że najważniejszą sprawą jest kształtowanie swojego charakteru. Rudy przysunął się do niego, słuchając z uwagą. On również pragnął intensywnie pracować nad sobą.
Nagle Andrzej zapytał, czy wybuchnie wojna. Ktoś ze śmiechem odparł, że Hitler nie będzie miał tyle odwagi, by zaatakować Polaków, Francuzów i Anglików. Chłopcy roześmieli się i umilkli, rozmyślając o potędze polskiego wojska. Po chwili wyruszyli w dalszą wędrówkę, śpiewając harcerską piosenkę.

W burzy i we mgle
Wrzesień 1939 roku okazał się jednym z najstraszniejszych miesięcy w historii Polski. Polska poniosła gwałtowną i potężną klęskę, która przyczyniła się do katastrofy psychicznej narodu. Naród, przekonany o swojej potędze, w czym utwierdzała go polska propaganda i wychowanie narodowe, nie był przygotowany na taką porażkę. Dla Zośki, Alka, Rudego, ich kolegów, mieszkańców Warszawy i całego kraju, kolejne dni września zmieniały się w grozę i koszmar faktów. Szóstego września Zeus zebrał alarmowo warszawskich harcerzy i wyruszyli na wschód. Chłopcy, będący w wieku przedpoborowym, musieli opuścić tereny, na których mogliby wpaść w ręce wroga.
Parę kolejnych tygodni spędzili oni na drogach, dzieląc los z milionami uchodźców. Po wyjściu z miasta drużyny opuściły główne drogi, przemieszczając się traktami leśnymi i polnymi. Wśród nich była drużyna 23 – „Buki”. Wszyscy szli w milczeniu, z posępnymi minami, nie rozumiejąc dlaczego nie wyznaczono im jakiś zadań. Widzieli, jak nieprzyjaciel zrzuca bomby na polską wieś, która w ciągu kilkudziesięciu minut spłonęła. Widzieli ludzi, uciekających z miast, niosących to, co zdołali uratować. Wśród nich zauważyli mężczyznę, niosącego na plecach dwuletnie dziecko. Nagle pojawiły się wrogie samoloty, rażąc z karabinów maszynowych bezbronnych uchodźców.
Tylko jeden raz „Buki” mogły wykazać się pożytecznym wystąpieniem. Pod Dębem Wielkim niemieckie samoloty zbombardowały pociąg z uchodźcami. Widok, który ukazał się oczom harcerzy, był przerażający. Wśród wykolejonych i zniszczonych wagonów leżeli ranni. Jadące w pobliżu samochody nie zatrzymywały się. Alek uznał, że muszą pomóc ludziom i drużyna „Buków” zaczęła opatrywać rannych. Kilku z nich stanęło na drodze i zatrzymało samochód ciężarowy. Alek nakazał szoferowi, aby zabrał rannych z pociągu. Potem zatrzymywali kolejne auta i do wieczora pomagali poszkodowanym. Była to jednak jedyna okazja do zaznaczenia swojej pożyteczności. We Włodawie dowiedzieli się o oddziałach sowieckich, które przekroczyły granicę Polski.
Po naradzie Zeus zarządził powrót do Warszawy. Wracali bocznymi drogami, zbierając informacje o kolejnych klęskach państwa polskiego. Na wieść o kapitulacji Warszawy nie chcieli nic jeść. Dalszą drogę przebyli, żyjąc nieustannym strachem o najbliższych. Na ulice Pragi weszli za oddziałami niemieckimi, zajmującymi miasto po zawieszeniu broni. Warszawa w październiku 1939 roku była miastem grozy. Ogrom zniszczenia potęgowała niesamowita cisza ulic, którymi przemieszczały się tłumy ludności. Od czasu do czasu rozlegały się kroki maszerujących żołnierzy niemieckich. Zaczęły się pierwsze rewizje i aresztowania przez gestapo.
Ojciec Alka został aresztowany jako jeden z pierwszych. Rodzina siedziała w mieszkaniu, minęła już godzina policyjna. Nagle rozległo się pukanie i do pokoju weszło pięciu oficerów. Dawidowski, znany w Warszawie działacz i kierownik zakładu przemysłowego, zachował spokój. Alek stał oszołomiony zajściem, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje. Gestapowiec zbliżył się do niego i zaczął wypytywać o ojca. Potem zapytał, gdzie są ukryte pieniądze i przystawił do brzucha chłopca lufę pistoletu. Alek powiedział, aby strzelał. Po chwili ojca wyprowadzono z domu, a Alek podjął dwie decyzje. Postanowił, że do czasu uwolnienia ojca nie będzie jadł słodyczy ani cukru. Obietnicę tę wypełniał sumiennie aż do czerwca 1940 roku, kiedy to jego ojciec został rozstrzelany w lesie w Palmirach. Drugim postanowieniem było rozpoczęcie akcji przeciw okupantowi. Podobnie jak inni był przekonany, że dopóki wojna trwa, Polacy muszą walczyć.
Po powrocie do Warszawy drużyna „Buków” zaczęła spotykać się z Zeusem, aby omawiać sposoby szkodzenia wrogowi i pełnienia służby społecznej w zaistniałych warunkach. Jako jedni z pierwszych zaczęli działać czynnie. 15 października 1939 roku Zośka przyniósł na zebranie kilka arkuszy pierwszego tajnego numeru „Polski Ludowej” – pisma demokratycznej grupy młodzieży PLAN. Jeszcze tego samego dnia drużyna postanowiła nawiązać kontakt z organizacją i przyłączyć się do niej. Sprawę ułatwił fakt, że Zośka znał jednego z założycieli PLAN-u, Juliusza Dąbrowskiego. Siedziba organizacji mieściła się przy ulicy Złotej, gdzie przez cały dzień przyjmowano interesantów, a dwa razy w tygodniu powielano numery „Polski Ludowej”. W kilka dni po przyjęciu do PLAN-u drużyny „Buków”, uchwalono przysięgę, a harcerze ochoczo przystąpili do wypełniania obowiązków. Dwie piątki zajęły się drukowaniem i kolportażem pisma, jedna – podjęła współpracę z grupą bojową Kota, a dwie pozostałe podjęły się propagandą uliczną.
W składzie piątek propagandy ulicznej znaleźli się Zośka, Alek i Rudy. Pod koniec października 1939 roku grupa ta zalepiła plakaty z odezwą gubernatora Franka o utworzeniu Generalnej Guberni kartkami z napisem: „Marszałek Piłsudzki powiedziałby: a my was w d… mamy”. Nalepki przygotował Rudy wraz z kolegą, Jerzym Masiukiewiczem – Małym. Następnie PLAN zajął się uruchomionymi wśród ruin stolicy luksusowymi restauracjami i dancingami. W grudniu członkowie PLAN-u wrzucili do jednego z lokali – „Adrii”, gaz wywołujący wymioty. Był to jednak ostatni wspólny wyczyn „Buków” i PLAN-u. Zeus i pozostali chłopcy uznali, że związanie się z grupą było czymś nienaturalnym. Drużyna opuściła szeregi PLAN-u na miesiąc przed aresztowaniami członków organizacji.
Przez kolejne trzy miesiące „Buki” poszukiwały dla siebie miejsca w Polsce Podziemnej. Usiłowali nawiązać kontakt z centralną organizacją wojskową – Służbą Zwycięstwu Polski, lecz organizacja była tak zakonspirowana, że nie mogli do niej trafić. Zajęli się więc kolportażem prasy podziemnej. Tymczasem w domach chłopców pogorszyła się sytuacja finansowa. Musieli zacząć pracować, aby pomóc rodzicom, decydując się na taki sposób zarobkowania, by jednocześnie nieść pomoc społeczną. Najpierw zajęli się szklarstwem. Rudy zaczął udzielać korepetycji, a Alek uruchomił jedną z pierwszych w Warszawie riksz, prowadząc ją do spółki z Małym. Wraz z nadejściem lata został drwalem, pracując w jednej z podwarszawskich miejscowości. Właśnie w lesie poznał Jędrka Makulskiego, młodszego od siebie o kilka lat. Obaj chłopcy szybko zaprzyjaźnili się, a ich przyjaźń umocniło odkrycie zakopanego pod drzewem składu broni i amunicji.
Przez kolejne tygodnie, wykorzystując każdą wolną chwilę, porządkowali broń, czyścili ją, a następnie starannie zakopywali w schronie. Z kolei Zośka zajął się produkcją marmolady, zakładając niewielką, domową fabrykę. W pracy pomagali mu: matka, siostra, Urka, Czarny Jaś, Jacek Tabęcki i Leszek Zieliński. Jacek Tabęcki został pierwszym przyjacielem Zośki. Z czasem dom Zośki stał się miejscem spotkań „Buków”. Zośka, doskonały organizator i przywódca, wziął na siebie odpowiedzialność za drużynę i zaczął na nowo spajać zastęp. Dalej szukano nowych dróg i nowych czynności. Przez jakiś czas związali się ze Stołecznym Komitetem Samopomocy Społecznej. Później zajęli się porządkowaniem mogił żołnierzy. Działali również wspólnie z komórką więzienną, tzw. Komórką Andrzeja. Była to ich pierwsza praca na rzecz podziemnych sił zbrojnych. Chłopcy zostali podzieleni na mniejsze zespoły, którym przydzielono określone dzielnice. Zajmowali się roznoszeniem grypsów więziennych. W końcu czerwca 1940 roku i ta działalność zakończyła się dla „Buków”.
W drugiej połowie 1940 roku drużyna „Buków” skupiła się na samokształceniu. Zorganizowali komplety matematyki, fizyki oraz cykle dyskusji historycznych i światopoglądowych. W tym czasie Zośka, Alek, Rudy i kilku innych chłopców wstąpiło do Szkoły Budowy Maszyn imienia Wawelberga. W marcu 1941 roku związali się z akcją małego sabotażu, prowadzoną przez organizację podziemną Wawer. Dzięki temu zyskali możliwość otwartej walki z okupantem oraz czynnej służby w pracy niepodległościowej. W tym czasie ich szeregi opuścił Zeus, który zgodnie z rozkazem Głównej Kwatery Szarych Szeregów wyruszył do Wilna, aby nawiązać kontakt z tamtejszym harcerstwem i ślad po nim zaginął.

W służbie Małego Sabotażu
Pierwsza akcja, w której „Buki” wzięły udział, dotyczyła fotografów. Okazało się, że wielu warszawskich fotografów wystawiało w witrynach fotografie niemieckich żołnierzy. Listowne wezwania, wysyłane przez Wawra, odniosły niewielki sukces, dlatego też podjęto decyzję o tłuczeniu szyb tym, którzy przymilali się wrogowi. Rozkaz nie był łatwy do zrealizowania. Większość zakładów mieściła się przy głównych ulicach miasta, gdzie o każdej porze dnia panował duży ruch. W akcji wybijania szyb największy sukces odniósł Alek. Po kilku tygodniach zbierania informacji i planowania, zdecydował się na dość ryzykowny krok. Pewnego dnia, wcześnie rano, wsiadł na rower i wyruszył na Marszałkowską. Jadąc ulicą, zaczął rzucać kamieniami w witryny zakładów fotograficznych, na których dostrzegał zdjęcia żołnierzy niemieckich. Do domu wrócił zadowolony z dobrze wypełnionego zadania. Akcja fotograficzna odniosła zamierzony skutek – z ulic Warszawy zniknęły fotografie niemieckich żołnierzy.
W drugą akcję włożono wiele pomysłowości i wysiłku. Miała ona na celu zniechęcenie Polaków do uczestniczenia w seansach kinowych, podczas których wyświetlane były również niemieckie materiały propagandowe. W przedsięwzięciu tym na czoło wybił się Rudy. Akcję rozpoczęto od pisania na murach sloganu: „Tylko świnie siedzą w kinie”. Rudy, nieustannie przezwyciężający swój lęk, pierwszy sukces odniósł właśnie przy pisaniu tego hasła na murze przy ulicy Rakowieckiej. Dodatkowo narysował dwie świnie, siedzące na krzesłach. Mały Sabotaż wydał specjalną ulotkę, skierowaną do młodzieży. W tym czasie Niemcy rozwieszali obwieszczenie urzędowe, zachęcające Polaków do uczęszczania do kin. Wrzucano gaz do sal kinowych, powodowano wybuchy i pożary. Pomimo starań publiczka warszawska nadal chodziła do kin, uczęszczając tłumnie tam, gdzie najczęściej przeprowadzano gazowanie. Pewnego dnia hitlerowcy urządzili łapankę w kinach, co ostatecznie zniechęciło Mały Sabotaż do przeprowadzanej akcji.
Do najważniejszych zadań Małego Sabotażu należało oddziaływanie na własne społeczeństwo i upowszechnianie haseł walki cywilnej. W „akcji przeciw Paprockiemu” Alek i Rudy zjednoczyli swoje siły. Paprocki był właścicielem restauracji przy ulicy Madalińskiego. W każdą sobotę zamieszczał w „Nowym Kurierze Warszawskim” ogłoszenie, że pośredniczy w prenumeracie niemieckich czasopism. Chłopcy, należący do Małego Sabotażu, postanowili zająć się tą sprawą. Spotykali się w mieszkaniu Rudego, gdzie omawiali sprawę Paprockiego. Najpierw wysłano do mężczyzny kilka listów upominawczych, potem wybito mu szyby. Następnie zaczęli rozwieszać na przystankach tramwajowych ogłoszenie, że Paprocki ma na sprzedaż po niskiej cenie słoninę. Przez kolejne dni nękali go telefonami, wypisywali na murach obraźliwe słowa i nalepili na drzwiach restauracji klepsydrę żałobną. Po dwóch tygodniach Paprocki wywiesił ogłoszenie, że nie prowadzi już prenumeraty niemieckich pism.
Chłopcy z drużyny „Buków” doskonale czuli się w służbie Małego Sabotażu. Pozytywne opinie o ich działalności, krążące po mieście, sprawiały, że odczuwali zadowolenie. Kolejne akcje Wawra, polegające na rozlepieniu afiszów ośmieszających Hitlera i rysowaniu na murach żółwia, okazały się równie owocne. Rudy jednego wieczoru narysował aż osiemdziesiąt sylwetek żółwi, symbolizujących powolną pracę w zakładach, działających na rzecz okupanta.
Kolejnym zadaniem, jakiego podjęli się członkowie Małego Sabotażu, było oddziaływanie na Niemców, mieszkających na stałe w Warszawie, oraz niemieckich żołnierzy i urzędników. Miało to na celu udowodnienie okupantowi, że Polska nie została ostatecznie pokonana, a istniejące podziemne siły polskie są gotowe do walki i odwetu. Pierwszą akcją przeciwko Niemcom stała się wojna z Goebbelsem, prowadzona za pomocą litery V, oznaczającej „Victory” - zwycięstwo. Podobne akcje przeprowadzane były w całej okupowanej Europie. Na przełomie lipca i sierpnia 1941 roku propaganda niemiecka zaczęła rozpowszechniać tę samą literę jako symbol przyszłego zwycięstwa niemieckiego. W odpowiedzi na to Wawer nakazał uzupełniać literę V na niemieckich afiszach słowem „verloren”, co oznaczało „Niemcy zgubione”. W podobny sposób uzupełniano niemieckie hasła propagandowe: „Deutschland siegt an Allen Fronten” zmieniając je na „Deutschland liegt an Allen Fronten” – „Niemcy leżą na wszystkich frontach”.
W drugim roku okupacji Niemcy otworzyli w Warszawie sieć sklepów wędliniarskich, w których wyłącznie Niemcy mogli robić zakupy. Dla mieszkańców zrujnowanego miasta olbrzymie sklepy z zapełnionymi półkami stały się prowokacją. Zośka podjął decyzję przeprowadzenia akcji przeciw kilku sklepom. W swój plan wtajemniczył Rudego i wspólnie zdobyli kilka probówek gazowych. Pewnej soboty wyruszyli do głównego sklepu Wohlfartha na Nowym Świecie. W południe Zośka zapalił lont, szybkim krokiem wszedł do budynku i położył na ladzie probówkę. Na zewnątrz stał Rudy z kłódką. Zośka szybko opuścił sklep i zniknął, natomiast Rudy usiłował wsunąć kłódkę w kółka zamku. Wewnątrz powstała panika, a na ulicy zaczął gromadzić się tłum gapiów. Na widok dwóch policjantów, Rudy odbiegł do przyjaciela.
Alek miał swoje pomysły, które realizował. Jednym ze sposobów walki z okupantem było zrywanie hitlerowskich flag, wywieszanych z okazji świąt. To właśnie Alek, jako ten pierwszy w Warszawie, odważył się zerwać niemiecką flagę. Później jako jedyny zrywał flagi z najbardziej eksponowanych punktów miasta. To Alek zerwał flagę z budynku PKO na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Pewnego dnia Rudy, wyraźnie poirytowany odważnymi krokami Alka, kazał mu przyjść do siebie następnego dnia. Kiedy Alek zjawił się w pokoju Rudego ujrzał trzy niemieckie flagi, kłębiące się na podłodze, zerwane z gmachu Zachęty.
Wszystkimi akcjami „Buków” kierował Zośka, będący komendantem jednego z szesnastu rejonów, na jakie Wawer podzielił Warszawę. Sam brał także czynny udział w każdej grupowej pracy, choć jego osobiste wyczyny były czymś mało istotnym. Głównie skupiał się na zajęciach „sztabowych”, zyskując powszechny szacunek i przywiązanie „Buków”. Z czasem stał się specjalistą w organizowaniu ludzi i życia. W drużynie stał się propagatorem „teorii spokoju” w czasie akcji. Z biegiem dni organizacja Wawra rozrastała się, skupiając w swych szeregach coraz więcej ochotników. Zespół „Buków” został podzielony na mniejsze grupy. Jedną z nich kierował Zośka, kolejnymi – Alek i Rudy. Szczególnie ruchliwym okazała się grupa Alka, która po wielu próbach, złożyła uroczyste przyrzeczenie.
Ceremonia odbyła się w mieszkaniu Alka na Żoliborzu. Pokój został specjalnie przygotowany na tę ważną okoliczność. Na podłodze leżały niemieckie flagi, na ścianie wisiał Orzeł Polski i biało-czerwona chorągiew. W chwili składania przysięgi Alek zapalił spirytus, wylany do mosiężnego talerza i wszyscy powtarzali słowa roty, wypowiadanej przez komendanta Wawra. Potem zaczęli rozmawiać o działalności Małego Sabotażu. Alek oświadczył, że każda akcja to szkoła odwagi i panowania nad sobą. Jędrek był przekonany, że dzięki temu nauczył się szybkiego podejmowania decyzji. Marianowi działalność Małego Sabotażu odpowiadała pod względem atmosfery – braterstwa, karności, rycerskości i pogody. Na koniec spotkania przemówił komendant. Poprosił o szczególną ostrożność w akcjach podejmowanych z własnej inicjatywy. Tego dnia Alek zwierzył się siostrze, Maryli, że chciałby zrealizować choć część swoich pomysłów. Był świadomy tego, że ludzie oceniają go życzliwie, lecz nie chciał zostać przecenionym. Uważał, że jest nieczułym na otaczające go bestialstwo i postanowił złożyć własne, indywidualne przyrzeczenie. Napisał na kartce obietnicę, że będzie pracował nad swoim lenistwem i rozwijał w sobie silną wolę oraz wrażliwość, po czym zapalił ponownie znicz i wrzucił do misy arkusz.
Po chwili usłyszał wołanie matki z prośbą, aby przyniósł węgiel. Alek, emocjonalnie związany z matką, starał się jej pomagać we wszystkim. Jedyną rzeczą, w której jej nie uległ, było zaprzestanie ryzykownych wypraw ulicznych.
Zbliżał się Trzeci Maja. Mały Sabotaż zajął się zorganizowaniem manifestacji z okazji święta narodowego. Do tej pory „Buki” dwukrotnie uczestniczyły w akcjach ulicznych z okazji 3 maja i 11 listopada. Manifestowanie w rocznicę majową polegało głównie na malowaniu na murach barw narodowych i umieszczaniu w różnych miejscach biało-czerwonych chorągiewek. Alek i Rudy zakupili materiał i uszyli parometrowej długości flagi, które postanowili zawiesić na drutach tramwajowych i latarniach elektrycznych. O świcie zespół Alka zarzucał na przewody chorągwie, obciążone kamieniem. Sposób ten nazwano systemem „zarzucania”. Natomiast Rudy skorzystał z systemu „blokowego”. Nikt nie wiedział, w jaki sposób zdobył klucz do opuszczania ulicznych latarni. Wieczorem jego zastęp zawiesił na latarniach flagi, które rozwinęli rankiem.
Manifestacja z okazji 11 listopada polegała na wypisywaniu na murach i chodnikach hasła: „Polska zwycięży!”. Alek i Rudy stawiali sobie dodatkowe wymagania, malując napisy w najbardziej niebezpiecznych punktach Warszawy: na Banku Gospodarstwa Krajowego, na gmachu Funduszu Kwaterunkowego, na drogowskazach wojskowych w pobliżu dworca oraz wzdłuż ulicy Puławskiej.
W czerwcu 1942 roku komendant wawerskiego Mokotowa, Radlewicz i Zośka postanowili zamanifestować łączność kraju z rządem emigracyjnym. Udało im się zdobyć tysiąc egzemplarzy „Nowego Kuriera Warszawskiego”. Następnie ostemplowano gazetę kotwicą, będącą symbolem Polski Walczącej oraz życzeniami imieninowymi dla Władysława Sikorskiego i Władysława Raczkiewicza. Pismo sprzedawali na ulicach miasta, w czym rekordzistą okazał się Rudy.
Był to dobry czas w życiu Rudego. Ukończył szkołę Wawelberga jako pierwszy uczeń, czytał literaturę naukową, brał udział w odczytach i dyskusjach kilku ośrodków naukowych. Był również słuchaczem konspiracyjnych wykładów profesora Hassena. Jego przyjaźń z Zośką umacniała się i coraz częściej wspólnie wychodzili na „robotę”. Łączyły ich wspólne zainteresowania i wzajemna sympatia. Podczas jednej z akcji Rudy oświadczył przyjacielowi, że nie wyobraża sobie, że mógłby żyć w przyszłości jako istota bierna.
Jesienią aresztowano Jacka Tabęckiego, jednego z najbliższych Zośce ludzi. Tego dnia Jacek wyszedł wieczorem z mieszkania kolegi i bez zastanowienia zaczął zrywać niemieckie afisze z tablic i słupów. Nagle na ulicy pojawili się dwaj żandarmi i zatrzymali chłopca. Został zaprowadzony na komisariat, a następnie przewieziony na Pawiak. Po miesiącu Jacek został wysłany do Oświęcimia. Wydarzenie to wstrząsnęło całym zespołem „Buków”. Nie rozumieli, dlaczego Jacek nie podjął próby ucieczki w czasie transportu na Pawiak. Nie rozumieli też, dlaczego nikt mu nie pomógł. To nieco zachwiało przekonaniem o wartości drużyny i wypracowanych przez Mały Sabotaż cechach charakteru. Zośka głęboko przeżył aresztowanie Jacka. Przez dłuższy czas starał się wydostać przyjaciela z Pawiaka, a później z Oświęcimia, lecz jego wysiłki okazały się daremne.
Tragedia Jacka spowodowała jednak, że żadna osoba z „Buków” nie pozostała bierna nawet w najcięższych chwilach. Jako pierwszy udowodnił to Jędrek, który zastępował Alka, kiedy ten przebywał na wygnaniu na wsi. Jędrek postanowił zorganizować zerwanie flagi z niemieckiego szpitala Czerwonego Krzyża na Solcu. Wartownik, stojący w bramie, podniósł alarm. Chłopcy uciekli, lecz na chodniku został oderwany przypadkowo numer roweru. Irka Kowalska, właścicielka roweru, poinformowała o tym Jędrka. Razem z Marianem udali się do domu dziewczyny na naradę.
W pewnej chwili do mieszkania wkroczyli policjanci i rozpoczęli rewizję. Matka Irki, kolporterka prasy podziemnej, była przerażona. Podczas przeszukiwań stała się rzecz zupełnie nieoczekiwana dla uzbrojonych Niemców. Jędrek z całej siły pchnął policjanta, Marian otworzył drzwi na korytarz i obaj zdołali uciec. Irka, po kilku miesiącach więzienia, wydostała się z Pawiaka. W kilka dni później Alek przesłał Jędrkowi list, w którym skrytykował go za pomysł zerwania flagi Czerwonego Krzyża i narażenie Irki. Pochwalił jednak jego opanowanie, trzeźwość umysłu i śmiałość w chwili zagrożenia.
Najsłynniejszym wyczynem Wawra była znana w całym kraju i świecie sprawa tablicy na pomniku Mikołaja Kopernika. Bohaterem tej akcji stał się Alek. Niemcy, po zajęciu Warszawy, zasłonili część podstawy pomnika z napisem: „Mikołajowi Kopernikowi – Rodacy”, zamieszczając na nim mosiężną płytę z odpowiednio zmienionym napisem niemieckim. W początkach lutego 1942 roku Alek wyczytał w encyklopedii, że Kopernik urodził się 19 lutego i podjął natychmiastową decyzję. Należało usunąć niemiecką tablicę, aby odpowiednio uczcić rocznicę narodzin polskiego astronoma. Wczesnym rankiem, 11 lutego, wybrał się pod pomnik, by przyjrzeć się śrubom. W ciągu paru minut udało mu się usunąć cztery śruby, kiedy jedna z nich wypadła na marmurowe stopnie. Przerażony hałasem, zaczął biec w kierunku ulicy Kopernika. Zatrzymał się i zorientował, że nikt niczego nie zauważył. Po chwili wrócił pod pomnik i zaczął ciągnąć płytę w stronę ulicy Oboźnej. Następnie zakopał ją w zaspie przy chodniku. Kilka dni później wraz z kolegami przewiózł płytę w inne miejsce.
Akcja Alka poruszyła opinię polską i niemiecką. Tajna i emigracyjna prasa uznała ją za protest przeciwko kradzieży dóbr kulturalnych, jakiej dokonywali Niemcy. Gubernator Fischer natomiast pozbawił Warszawę pomnika Kilińskiego.
Dla Alka był to okres niespokojny i niezwykle ruchliwy. Większość czasu spędzał na ulicy. Udało mu się kupić szablę Kilińskiego z rozbieranego pomnika. Kiedy próba wykupienia całego pomnika nie powiodła się, śledził magistracką lorę i gdy zauważył, że posąg został umieszczony w Muzeum Narodowym, napisał na murze: „Ludu Warszawy – jam tu! Jan Kiliński”. W tych dniach popełnił jednak błąd, który mógł zagrozić życiu komuś z jego najbliższych. Gestapo nie zastało go w domu i aresztowano jego matkę. Alek na kilka miesięcy musiał opuścić stolicę i pod pseudonimem Kopernicki, ukrywał się u narzeczonej. Basię, młodszą o cztery lata, poznał na początku wojny. Dopiero teraz, w okresie przymusowej ucieczki z miasta, mogli spędzać ze sobą całe dnie. Spacerowali po lesie, rozmawiali dosłownie o wszystkim. Bardzo często poruszali temat przyszłości Alka i zawodu, który mógłby wybrać.
Pod koniec pierwszego miesiąca pobytu na wsi, Alek otrzymał list od Rudego, w którym kolega zapraszał go do siebie. Na jeden dzień Alek udał się do Warszawy i w ciągu tych dwudziestu czterech godzin spotkał się z przyjaciółmi, namalował na bramie Ogrodu Saskiego słowo „ZOO”, zamalował większość tablic z napisem Adolf-Hitler-Platz na placu Piłsudskiego oraz wymalował dwie kotwice po bokach głównych drzwi budynku Soldatenheimu.

Kotwice, będące połączeniem liter PW, stały się symbolem Polski Walczącej. W tych czasach popularyzacja tego znaku była główną pracą Wawra, w której wyróżniali się Zośka – jako organizator i Rudy – jako realizator. Rudy był pomysłodawcą wielu udoskonaleń technicznych. To on wynalazł system blokowy do zawieszania flag, zrobił pieczątki do stemplowania niemieckich afiszy. To on wymyślił metodę zalewania farbą tablic propagandowych – do pustego jajka wlewał farbę, zalepiał dziurkę i w ten sposób powstawał pocisk. Rola Zośki polegała za planowaniu akcji w terenie i w czasie oraz dobieraniu ludzi do określonych zadań i kontrolowaniu ich wykonania.
W czasie kotwicowego szaleństwa Rudy wykonał dziesięć dużych stempli kotwic z poduszeczką, nasączoną farbą. Stworzył również przyrząd nazywany „wiecznym piórem”, dzięki któremu pisano słowo bez maczania w farbie. Rudy, zachęcony sławą swych wynalazków, zapragnął dokonać czegoś, co poświadczyłoby jego odwagę. Pewnego dnia postanowił wymalować kotwicę na pomniku lotnika, stojącego na placu Unii Lubelskiej. Dzięki kluczom do latarni i pomocy kolegów dla większego bezpieczeństwa pogaszono lampy uliczne. W ostatniej chwili pojawił się jednak mistrz od gaszenia i zaczął zapalać latarnie. Zbliżała się godzina policyjna, więc Rudy zdecydował się na ryzykowny krok. Ruszył w stronę pomnika i w pełnym świetle lamp narysował kotwicę. W parę minut później jechał razem z Zośką do domu, uśmiechając się z zadowolenia.
Działalność w szeregach Małego Sabotażu była najważniejszą, choć nie jedyną pracą „Buków” w tamtych miesiącach. Chłopcy kończyli szkoły na ogół z dobrymi wynikami, spotykali się i dyskutowali o sprawach społecznych, etycznych i ekonomicznych. Organizowali również ćwiczenia, które przygotowywały ich do żołnierskiej służby w powstaniu. We wrześniu Zośka postanowił przeprowadzić szkolenie całego hufca Szarych Szeregów, którego został komendantem. Gromada, licząca prawie sto osób, miała spotkać się w lesie. Przed zebraniem poszczególne piątki musiały rozwiązywać zadania, które rozmieszczono na trasie ich przejścia. Po zmroku wszystkie zastępy dotarły w wyznaczone miejsce. Po raz pierwszy wszystkie piątki stawiły się w jednym miejscu. Zośka podał Rudemu kartkę papieru z napisanym specjalnie na tę chwilę programem.
Po chwili przyjaciel odczytał rozkaz, wzywający do oczekiwania na walkę zbrojną i kształtowania swoich charakterów. Resztę wieczoru spędzili przy ognisku, rozmawiając o ćwiczeniach. Potem odezwał się Rudy. Mówił o tym, że powinni już teraz przygotowywać się do walki. Radził, aby przeprowadzali szkolenie żołnierskie i jednocześnie przygotowywali się do pracy społecznej w Polsce. O świcie wyruszyli do miasta, dzieląc się na zastępy. Zośka, Rudy, Alek i kilku kolegów pomaszerowali w stronę granic miasta. W południe Zośka i Rudy wysiedli z tramwaju w centrum miasta i udali się do mieszkania Hali, koleżanki siostry Zośki. Zośka położył się na tapczanie i w pewnej chwili roześmiał się. Rudy spytał, z czego tak się cieszy i w odpowiedzi usłyszał, że przyjaciel lubi, jak promienie słońca grzeją mu twarz. Hala roześmiała się i zaczęła nakrywać do stołu, a obaj chłopcy w milczeniu zaczęli ją obserwować.

Dywersja
Listopad 1942 roku okazał się przełomowym miesiącem drugiej wojny światowej. Wojska radzieckie nie dopuściły do zajęcia Stalingradu, zatrzymując armię niemiecką na Kaukazie. Brytyjczycy zwyciężyli w bitwie pod El Alamein, zmuszając Rommela do wycofania się z Egiptu i Libii. Desant amerykańsko-angielski opanował Maroko i Algier. Te wydarzenia przerwały ciąg zwycięstw niemieckich.
Komenda Sił Zbrojnych w Kraju uznała, że nadszedł czas, aby podjąć wzmożoną akcję dywersyjną. Powołano do życia centralne kierownictwo Dywersji – Kedyw, które zajęło się organizacją nowych komórek. Dla Zośki i jego kolegów nadszedł czas zmian – po ponad półtorarocznej służbie z szeregach Małego Sabotażu należało zmienić sposoby walki z okupantem. Zośka, Alek, Rudy i część kolegów zostali wcieleni do tworzonych przez kierownictwo Szarych Szeregów do Grup Szturmowych, które następnie włączono do oddziałów dywersji. Rozpoczęto gruntowne szkolenie, przygotowujące do nowych zadań. Chłopcy po raz pierwszy dostali broń do rąk, czemu towarzyszyły ogromne emocje. Pierwsza akcja została wyznaczona na noc sylwestrową roku 1942/1943. Z całej grupy zostało wybranych pięć osób, wśród których znaleźli się Zośka i Rudy.
W mieszkaniu Rudego pod okiem instruktora przygotowywano miny do wysadzenia torów kolejowych i zapalniki elektryczne. Pewnego dnia pod domem stanęło auto, do którego Zośka i jego towarzysze zanieśli kilka paczek. Następnie pojechali w stronę Pragi i przed północą dotarli w okolice Kraśnika. Tam zaczęto podkopywać tory, które miały być wysadzone. Rudy, ubezpieczający akcję, stał samotnie nad torem. Po kilku godzinach miny zostały podłożone i w oddali usłyszeli nadjeżdżający pociąg. Zośka, wyznaczony do funkcji obserwatora, w odpowiedniej chwili wydał rozkaz do włączenia zapalników. W tej samej chwili Miner stwierdził, że pomimo włączenia zapalnika, wybuch nie nastąpił. Chwycił za zapalnik pociągowy i rozległ się huk. Zośka wraz z innymi rzucił butelkę z płynem zapalającym. Pierwsze zadanie dywersyjne zostało zakończone powodzeniem. Tej nocy kilkanaście innych zespołów wykonało podobne akcje pod dowództwem podpułkownika Oliwy. O północy grupa Zośki dołączyła do szeregu żołnierzy i uczestniczyła w uroczystej przysiędze wojskowej szofera, który akcją rozpoczynał swoją służbę.
Służba w dywersji wiązała się z wypracowaniem poczucia odpowiedzialności i drobiazgowej dokładności. Chłopcy, pod okiem przełożonych: Oliwy, Jerzego i Pługa, uczestniczyli w pracach przygotowawczych, ćwiczeniach i oswajaniu się z bronią. W niedzielę, 17 stycznia 1943 roku, Niemcy przeprowadzili łapankę, w wyniku której ponad 5000 kobiet i mężczyzn zostało wywiezionych do obozu koncentracyjnego w Majdanku. Tego dnia Alek, nieświadomy tego, co zaczyna się dziać na mieście, wyszedł z domu, niosąc w kieszeni plik instrukcji dywersyjnych. Kiedy zorientował się, że dzieje się coś niedobrego, skręcił w najbliższą przecznicę i stanął przed niemieckim policjantem. Pod ścianą stało kilku mężczyzn. Alek podał cywilnemu agentowi fałszywy dowód osobisty i stanął pod murem. Na szczęście nie przeprowadzano rewizji osobistej. Przy wsiadaniu na samochód, który miał przewieźć wszystkich na Pawiak, Alek usiadł jako pierwszy. Udało mu się przez szczelinę między deskami wyrzucić arkusze papieru.
W kwadrans później znalazł się na Pawiaku. Alek postanowił jak najszybciej uciec. Zorientowawszy się, że jedna z grup zatrzymanych jest już przygotowana do wywiezienia dalej, zaczął się do niej przysuwać. Udało mu się dostać do odkrytego wozu ZOM, a gdy samochody ruszyły, zwrócił się do siedzących obok mężczyzn, usiłując przekonać ich do ucieczki. Wszyscy byli jednak zbyt niezdecydowani i nieufni. Na rogu Miodowej i Krakowskiego Przedmieścia Alek przeskoczył przez barierkę i zmieszał się szybko w tłum. Zadzwonił do Zośki, prosząc, aby dowieziono mu dowód, lecz okazało się, że przyjaciel nie miał żadnego. W końcu dotarł do mieszkania Zośki, a po jakimś czasie pojawił się również Rudy, który powiadomił wszystkich zebranych, że właśnie zdołał uciec z łapanki. Alek z zazdrością pomyślał, że Rudy zawsze robi mu konkurencję. Okazało się, że dom Rudego został otoczony kordonem niemieckiej policji, która rozpoczęła legitymowanie mieszkańców. Rudy wydostał się z mieszkania za pomocą sznura, który przywiązał do nogi stołu i na którym zjechał z drugiego pietra.
W tym czasie Alek rozpoczął pracę zarobkową w jednej z warszawskich firm. Po kilku dniach wynikł konflikt między nim a innymi pracownikami, którzy usiłowali namówić go na wspólną wyprawę do pobliskiego baru. W gronie pracowników nazywano go „fajtłapą”. W pechową niedzielę któryś z kolegów zjawił się w fabryce z wiadomością, że Alek został zatrzymany podczas łapanki. Pokiwano nad tą wiadomością z politowaniem głowami, nikt bowiem w fabryce nie dostrzegł, że Alek jest jednym z najodważniejszych ludzi w Warszawie. Zawsze uśmiechnięty, gadatliwy i uczynny, traktował nowo poznanego człowieka przychylnie. Zawsze też bardziej dbał o drugą osobę, lekceważąco traktując własne potrzeby. Przez długi czas marzył o skórzanej kurtce, którą w końcu nabył za pieniądze, uzyskane ze sprzedaży deputatu z fabryki. Ucieszony, udał się do Basi, lecz dziewczyna uznała, że jest dziecinny. Słowa te sprawiły przykrość Alkowi. Kurtka spodobała się natomiast kolegom, którzy zaczęli ją pożyczać. Po kilku tygodniach została na polu walki, a Alek miał ją na sobie zaledwie kilka razy.
Na przełomie 1942 i 1943 roku Rudy stał się zdeterminowanym i odważnym mężczyzną. Koledzy natomiast coraz chętniej wysłuchiwali jego rad i sugestii. Jego pluton z tygodnia na tydzień stawał się coraz lepiej zorganizowany i wyróżniał się spośród innych. W tym samym czasie kilka grup szturmowych przeprowadziło ćwiczenia w rozbrajaniu Niemców. Pewnego dnia, późnym wieczorem, Rudy ze swoją grupą wyruszył na miasto. Na rogu ulicy Nowogrodzkiej naprzeciw Rudego pojawił się oficer SS. Kiedy zbliżył się do Rudego, ten skierował lufę pistoletu ku piersi Niemca, który usiłował skoczyć w bok. W tej samej chwili Rudy nacisnął na spust, pochylił się nad umierającym żołnierzem i zapytał go po niemiecku, czy słyszał o Oświęcimiu. Następnie włożył broń SS-mana do kieszeni i wolno ruszył dalej. Ubezpieczający go koledzy szli po drugiej stronie ulicy.
Był to czas, kiedy młodzi ludzie, po udanych akcjach dywersyjnych i sabotażowych, spotykali się z panem Jankiem, przyjacielem „Buków” z okresu służby w komórce więziennej. Dyskutowali wówczas o Polsce, którą wywalczą, poruszając zagadnienie ludzi, jacy będą potrzebni do odbudowy kraju. Rudy często zabierał głos na tych zebraniach. Organizowanie plutonu sprawiło, że wiele razy mówił, iż żyje pełnią życia. Czytał książki, uczył się angielskiego, rozmawiał z przyjaciółmi i pełnił swą służbę podziemną. Wypełniał swoje obowiązki, rozwiązawszy w sumieniu trudną problematykę zabijania. Zupełnie inaczej zachowywał się Alek, któremu kwestia pozbawienia życia drugiego człowieka, zakłócała spokój snu. Rozmawiał o tym z najbliższymi przyjaciółmi, poszedł nawet do spowiedzi. Całe dnie spędzał samotnie w lesie, rozmyślając o tym, co było nieuniknione. Miał świadomość potworności i bestialstwa, które cechowało okupanta, lecz pomimo tego odczuwał niepokój na myśl, że będzie musiał strzelać do ludzi.
W lutym 1942 roku nastąpiła konieczność wywiezienia z mieszkania przy ulicy Brackiej materiałów i pewnych rzeczy. Pewnego wieczoru pod kamienicą pojawili się młodzi ludzie i zaczęli znosić skrzynie do zaparkowanych samochodów. Akcję ubezpieczali Rudy i Alek, a ewakuacją kierował Zośka. Po dwóch godzinach w bramę domu weszli policjanci. Okazało się, że ktoś z mieszkańców kamienicy, obawiając się grabieży, zawiadomił komisariat. Policjanci weszli do ewakuowanego mieszkania, odebrano im broń i posadzono w kącie. Po dziecięciu minutach pojawił się patrol, których Alek przepuścił zgodnie z rozkazem. W tej samej chwili wyszedł Rudy i rozkazał, aby policjanci oddali broń. Jeden z Niemców nacisnął na spust, rozpoczęła się strzelanina. Rudy, ranny w nogę, wspierając się na ramieniu Zośki, wyszedł na ulicę.
Przez nieuwagę wsiedli do obcego samochodu i kazali szoferowi odjechać. Tymczasem Alek, przeżywając ogromny niepokój, musiał czekać do zakończenia akcji. Do rannego Rudego sprowadzono dyskretnego lekarza. Następnego dnia Zośka, przeglądając wykaz agentów gestapo, dostrzegł na liście nazwisko chirurga, który opatrywał przyjaciela. W parę godzin później Alek i paru kolegów zjawili się w domu Rudego i czuwali przy nim przez całą noc. O czwartej nad ranem zauważono pod domem samochód policyjny. Okazało się jednak, że alarm był fałszywy, a informacja o lekarzu okazała się pomyłką.
Przez pół roku Zośka i jego przyjaciele pełnili służbę w dywersji. Służba ta zmieniła ich charaktery – stali się twardzi, szorstcy, męscy oraz bardziej pewni siebie.

Pod Arsenałem
W pewną marcową noc gestapo aresztowało jednego z towarzyszy broni Rudego, Heńka. Po wielogodzinnych przesłuchaniach, torturach i podstępie wydobyto z niego kilka istotnych informacji. W znalezionych na mieście notatkach zapisane było tylko jedno nazwisko i jeden adres – Rudego. Popołudnie 22 marca 1943 roku Rudy spędził z Zośką. Razem przygotowywali akcję przenoszenia dużego magazynu materiałów wybuchowych. Potem odprowadził przyjaciela. Kiedy się rozstawali, Rudy z ożywieniem powiedział, że teraz nie ma żadnych zmartwień. Wieczorem Zośka zatelefonował do niego, by powiedzieć dobranoc. Nad ranem, o godzinie 4:30, do mieszkania Rudego weszło sześciu Niemców. Po rewizji zabrano Rudego i jego ojca na Pawiak.
W piętnaście minut później rozpoczęto pierwsze przesłuchanie. Gestapowcy, przekonani, że zatrzymali jednego z głównych działaczy dywersji, chcieli jak najszybciej zdobyć adresy przełożonych i kolegów. Kiedy Rudy wyparł się wszystkiego, rozpoczęło się bicie. W czasie tortur, kiedy podał nazwisko kolegi, zmarłego niedawno w Oświęcimiu, zarzucono mu kłamstwo. Po wielu godzinach przeniesiono go na Szucha, gdzie kontynuowano przesłuchania. Pierwszego dnia katowania nie był w stanie samodzielnie iść. Wieczorem wrócił na Pawiak, gdzie zaopiekowali się nim więźniowie. Następnego dnia został przeniesiony do szpitala w ciężkim stanie, lecz parę godzin później ponownie został zawleczony na Szucha. W czasie przesłuchania leżał na noszach, bity i katowany. W piątek skonfrontowano go z Heńkiem. Kiedy Rudy nadal się wypierał, zaczęto go bić w obecności kolegi, który z trudem znosił cierpienie dowódcy. W końcu przerwano badanie, zapowiadając, że następnego dnia ponownie zostanie wezwany. Gestapowiec, prowadzący śledztwo, rozkazał bić przesłuchiwanego aż do śmierci.
W dniu aresztowania Rudego jego przyjaciele już o siódmej spotkali się, by omówić zaistniałą sytuację. W czasie rozmowy uczucie rozpaczy zmieniło się w nadzieję. Uświadomili sobie, że jest szansa na to, by odbić Rudego. Spotkanie przerwane zostało na czas przenoszenia materiałów wybuchowych. W tym czasie jeden z kolegów Zośki – Wesoły miał za zadanie dowiedzieć się, kiedy i w jaki sposób Rudy jest przewożony z Szucha na Pawiak. Zośka rozmawiał z naczelnikiem Szarych Szeregów, nieustępliwie powtarzając, że należy odbić przyjaciela. Wieczorem akcja ratowania Rudego była już przygotowana. Zośka rozstawił ludzi, czekając na rozkaz z „góry”. Tuż przed przejazdem samochodu więziennego, Zośka wydał rozkaz zejścia ze stanowisk. Rozchodzili się z uczuciem bezsilności i żalu. Po dwóch dniach, wypełnionych rezygnacją, nadeszła wiadomość, że w piątek Rudy będzie przewożony przez miasto. Przez cały piątkowe przedpołudnie ludzie czekali na rozkazy. Wreszcie potwierdzoną informację przyniósł naczelnik Szarych Szeregów, Nowak. Dzięki jego interwencji zapadła „w górze” decyzja odbicia Rudego.
Karetka więzienna miała przejeżdżać ulicą Bielańską około godziny siedemnastej. W rejonie skrzyżowania Bielańskiej i Długiej rozstawione zostały trzy oddziały Polskich Sił Zbrojnych. Dwa uzbrojone w granaty i pistolety, jeden – wyposażony w butelki z benzyną. W pobliskich ruinach rozmieszczono karabiny maszynowe. Akcją nie dowodził jednak Zośka – uznano, że jest zanadto ogarnięty wirem wydarzeń i uczuć. Wszystkim kierował komendant warszawskich Szarych Szeregów, Orsza. W pewnej chwili łącznik, wyznaczony do wypatrywania karetki, dał znak i akcja rozpoczęła się. Na zakręcie ukazała się karetka i w tym samym momencie z bramy pobliskiego domu wyszedł policjant. Dostrzegł pistolet w ręku jednego z chłopców i usiłował wyciągnąć z kabury swój rewolwer. Zośka strzelił do niego, mężczyzna upadł, oddając kilka strzałów. Tymczasem szofer karetki, widząc, że coś się dzieje, skręcił w ulicę Długą.

Przed autem pojawili się młodzi ludzie, rzucając podpalone butelki. Karetka skręciła w stronę arkad Arsenału Warszawskiego. Z szoferki wyskoczyli dwa gestapowcy, a od strony Nalewek nadbiegł oficer SS. Alek strzelił i Hitlerowiec upadł. Rozpoczęła się strzelanina. Po paru minutach tylko jeden Niemiec strzelał w stronę grupki atakujących, którzy wraz z Zośką ukryli się za filarami Arsenału. Zdeterminowany Zośka wybiegł z ukrycia i ruszył wprost na gestapowca, który padł na ziemię. Szybko otworzyli drzwiczki karetki, wypuszczając więźniów. Dopiero po chwili ich oczom ukazał się Rudy. Zanieśli go do czekającego samochodu, gdzie Rudy ujął dłoń Zośki i uśmiechnął się. Oddziały, biorące udział w akcji, opuściły ulicę. Alek wraz ze swoimi ludźmi oddalił się w stronę ulicy Miodowej. W pobliżu Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej naprzeciw biegnącej z bronią sekcji, pojawiła się grupa siedmiu cywilów. Nagle jeden z mężczyzn wydobył broń i strzelił. Alek poczuł silne uderzenie w brzuch i upadł na chodnik. W następnej chwili ujrzał wymierzoną w swoją twarz lufę pistoletu.
W tym samym momencie jeden z ludzi Alka, Anoda, strzelił do Niemca. Oddział ukrył się w pobliskiej bramie, mierząc do Niemców. Alek starał się wydawać rozkazy. Resztą sił odbezpieczył granat i rzucił go w stronę Niemców. Część kolegów uciekła, dwóch pozostało przy rannym Alku i zatrzymało obce auto. Za nimi ruszyła więzienna ciężarówka niemiecka. Alek ponownie wyciągnął granat i cisnął go pod samochód okupanta. Po kilkudziesięciu minutach udało im się dotrzeć do domu Alka na Żoliborzu. Ranny, powoli wchodził do mieszkania.
Alek był nieświadomy tego, jak poważnie został ranny. Odczuwał ból, lecz radość z odbicia Rudego i ich zwycięstwa wprawiła go w doskonały nastrój. Wezwani lekarze przeprowadzili operację, lecz nie poprawiło to stanu zdrowia. Pomimo tego Alek czuł się doskonale, witając radośnie każdego, kto go odwiedzał. Zwierzył się Basi, że jest zadowolony ze swojego cierpienia, ponieważ do tej pory cierpieli inni. Następnego dnia po operacji nastąpiło pogorszenie. Alek zaczął wypytywać o Rudego, chciał się z nim zobaczyć, lecz nikt nie powiedział mu prawdy o ciężkim stanie przyjaciela. Kiedy został sam z kimś z rodziny, poprosił o portmonetkę, z której wyjął karteczkę z modlitwą, napisaną ręką Basi. Wiadomość o nieuchronnej śmierci Alka rozeszła się wśród znajomych, którzy poczuli bezsilność. Alek z każdą godziną słabł coraz bardziej i tracił przytomność. Rozumiał, że jego życie dobiega końca, ale nie przestawał się uśmiechać.
Na Mokotowie, otoczony przyjaciółmi, leżał Rudy. Przy jego łóżku nieustannie czuwał Zośka. Stan Rudego był straszny – cierpiał bardzo, lecz czuł radość, widząc najbliższych sobie ludzi. Lekarze, których wezwano, nie mogli pomóc, widząc ciało skatowanego młodzieńca. W nocy Rudy zasnął, a tuż obok na łóżku polowym leżał Zośka. Około północy przebudził się i zaczął opowiadać o tym, co przeżył w ciągu ostatnich dni. Wyznał, że żal mu było opuszczać przyjaciół i pluton. W ciężkich chwilach, podczas przesłuchań, myślał wyłącznie o tym, jak przyspieszyć swoją śmierć. Zmęczony rozmową, zasnął ponownie. Rankiem znów gawędzili. Rudy rozmyślał o przyszłości, wyjeździe na wieś, gdzie będzie zdrowiał. Nie wiedząc nic o ciężkim stanie Alka, wspominał przyjaciela. Mijały kolejne dni. Rudy nie mógł nic jeść, ciągle wymiotował. Większą część czasu spędzał w towarzystwie Zośki. Po pewnym czasie wszyscy zrozumieli, że Rudy umierał. Przez ostatnie godziny życia męczył się strasznie, płacząc z bólu. Siedzący obok Zośka cierpiał, z trudem powstrzymując krzyk rozpaczy. W jakiejś godzinie ulgi, Rudy poprosił, aby Czarny Jaś wyrecytował „Testament” Juliusza Słowackiego.
Rudy i Alek zmarli tego samego dnia. Ich śmierć wywarła wstrząsające wrażenie na przyjaciołach. Śmierć Alka była dla nich czymś normalnym – losem żołnierza. Z kolei widoku zmasakrowanego ciała Rudego nie mogli zapomnieć ani wybaczyć. W odwecie za katowanie podczas przesłuchań i śledztw, Kierownictwo Walki Konspiracyjnej wydało rozkaz likwidacji najbardziej bestialskich gestapowców – Schultza i Langego. W miesiąc po śmierci Rudego, w dzień jego imienin, na ulicy Mokotowskiej, w pobliżu domu Schultza, zatrzymało się auto. Gestapowiec wyszedł z domu i skierował się w aleje Szucha. W pewnej chwili podszedł do niego młody mężczyzna i wyciągnął pistolet. Niemiec zaczął uciekać, lecz upadł, zalany krwią. W trzy tygodnie później, 22 maja, podobny cios spadł na Langego, który prowadził śledztwo Rudego.

Celestynów
Po śmierci Alka i Rudego stan psychiczny Zośki pogorszył się. Spóźniał się na spotkania, chodził zaniedbany, nie chciał z nikim rozmawiać. Jedynie dzięki silnej woli zmuszał się do życia i załatwiania spraw związanych z organizacją. Bardziej niż do tej pory czuł na swoich barkach odpowiedzialność za losy towarzyszy pracy. W owym czasie Niemcy rozpoczęli ostateczną likwidację warszawskich Żydów. Powstańcy żydowscy rozpoczęli krótką walkę, a młodzi ludzie z Grup Szturmowych szczególnie intensywnie przeżywali sprawy powstania w getcie. Przekazano do getta część broni i rozpoczęto przygotowania do ataku na niemieckie stanowisko ogniowe od strony ulicy Bonifraterskiej. Akcja nie doszła do skutku, ponieważ Niemcy przenieśli stanowisko w głąb getta.
Stan psychiczny Zośki budził niepokój przyjaciół. Namówiono go więc do wyjazdu na wieś, a ojciec podsunął mu pomysł spisania wspomnień o Rudym. Na wieś wyjechał w towarzystwie ojca i siostry, Hanki. Zośka zasiadł do pisania, a w wolnych chwilach spacerował z Hanią bądź z ojcem. Wspomnienia o przyjacielu sprawiły, że na nowo przeżywał to, co zaszło, lecz jednocześnie poczuł się wyzwolony. Powstało dwadzieścia stron maszynopisu, któremu nadał tytuł: „Kamienie rzucane na szaniec”. W kilka tygodni później, podczas spotkania z człowiekiem, który chciał napisać książkę o Alku i Rudym, uporczywie nalegał, aby nadać jej ten sam tytuł.
Pobyt na wsi pozytywnie wpłynął na Zośkę. Do tej pory milczący i powściągliwy, zaczął odczuwać potrzebę mówienia o swoich przeżyciach i przemyśleniach. Długie rozmowy z Hanią zbliżyły ich do siebie. Zośka najczęściej wspominał zmarłego przyjaciela, będąc przekonanym, że teraz został zupełnie sam. Hania przyznała mu rację, że stracili wyjątkowych ludzi i zadała pytanie, co teraz stanie się z pozostałymi. Zośka wyjaśnił jej, że jego koledzy z organizacji zaczęli szybko dojrzewać, przyłączają się do nich nowi, a niektórzy starają się dorównać Rudemu i Alkowi. Wspomniał o Andrzeju Długoszowskim, który chodził z kulą w głowie, a pomimo tego brał udział we wszystkich zadaniach organizacji. Andrzej Morro-Romocki okazał się doskonałym organizatorem, a Maciek Bittner wykazywał się odwagą tak jak Alek. Nikt jednak nie potrafił zastąpić Rudego.
Te dni wypoczynku uspokoiły Zośkę, który wrócił do Warszawy w lepszej formie. Wkrótce, wraz z przyjaciółmi, uczestniczył w nabożeństwie żałobnym, odprawionym za duszę Alka i Rudego. W kaplicy Sióstr Urszulanek przy ulicy Gęstej zebrała się gromadka młodych ludzi, poruszonych nastrojem tego wiosennego dnia. W pewnej chwili ksiądz rozpoczął kazanie od słów: „Nie ma śmierci!”
Zośka ponownie zaczął interesować się tym, co działo się wokół niego. Z Komendy Głównej Sił Zbrojnych w Kraju przyszło pismo z nazwiskami osób, które zostały odznaczone. Zośka znalazł się wśród wyróżnionych, choć fakt ten nie ucieszył go. Pośmiertnie zostali również odznaczeni Krzyżem Virtuti Militari Alek, Rudy i Tadzio. Zośka, który odczytał rozkaz Sił Zbrojnych, pogratulował wszystkim i przypomniał o obowiązku, jaki ciążył na wszystkich wobec Alka i Rudego.
W maju Zośce powierzono odpowiedzialne zadanie – miał zorganizować i przeprowadzić akcję odbicia więźniów, przewożonych pociągiem. Obserwatorem miał być kapitan Pług, przekonany, że Zośka doskonale wypełni pierwszą samodzielną robotę. W parę godzin później rozpoczęto prace przygotowawcze. Zadanie Zośki polegało na zatrzymaniu pociągu-więźniarki, przewożącej ludzi z Majdanka do Oświęcimia. Zośka, po dokładnym przestudiowaniu trasy przejazdu pociągu, zdecydował, że miejscem ataku będzie Celestynów. 19 maja otrzymał wiadomość, że więźniarka będzie doczepiona do pociągu nr 401. Wezwano ludzi, wybranych do przeprowadzenia akcji i wyruszono w stronę Lublina. W pierwszym samochodzie, zdobytym podczas akcji pod Arsenałem, jechał Zośka. Obok niego, w milczeniu, siedział kapitan Pług. O zmierzchu dotarli na miejsce. Oddział, podzielony na mniejsze grupki, zajął wyznaczone stanowiska.
O godzinie 23:00 dowiedzieli się, że oczekiwany pociąg będzie miał kilkugodzinne spóźnienie. Po północy wreszcie usłyszeli odgłosy nadchodzącego pociągu. Jeden z chłopców zjawił się z raportem, że w pobliżu zatrzymał się pociąg wojskowy, wiozący żołnierzy niemieckich na wschodni front. Zośka, po chwili niepokoju, rozkazał kapitanowi przeciąć połączenie telefoniczne. Pociąg zatrzymał się na stacji, usłyszeli sygnał potwierdzający, że między wagonami znajduje się także więźniarka. Nagle rozległ się strzał – okazało się, że Maciek, biegnący między wagonami, stanął oko w oko z gestapowcem. Z wagonów pociągu padły strzały z karabinów maszynowych, a konwojenci zamknęli drzwi więźniarki. Nieprzewidziane zdarzenia rozzłościły Zośkę, który wydał rozkaz do ataku. Wszyscy rzucili się ku więźniarce i po krótkiej walce rozbili drzwi wagonu. Zośka z obawą popatrzył w stronę pociągu z niemieckimi żołnierzami. Z niezrozumiałych przyczyn nikt nie zainterweniował. Tymczasem z więźniarki wyszli uwolnieni ludzie – czterdzieści dziewięć osób.
Po czterdziestominutowej akcji w Celestynowie, samochody dywersantów odjechały w stronę Warszawy. Akcja potwierdziła zdolności przywódcze Zośki. W ciągu ostatnich miesięcy stał się on twardy i zacięty. Pewnego dnia jedna ze znajomych zapytała go, czy zamierza po wojnie zostać w wojsku na stałe. Zośka odparł, że nie ma takiego zamiaru, lecz będzie walczył na nowych frontach: społecznym, gospodarczym, kulturalnym i politycznym, które powstaną w Polsce.

Wielka gra
Minęły letnie miesiące 1943 roku – czas klęsk niemieckich w Rosji i we Włoszech, akcji przeprowadzanych przez polskie grupy dywersyjne i Bataliony Chłopskie. Służba Małego Sabotażu nadal przeprowadzała różne akcje, takie jak włączenie się Wawra w megafonową sieć i nadanie polskiej audycji z hymnem polskim. Zośka brał udział w różnych przedsięwzięciach, które często sam organizował. Pewnego dnia urządzili wyprawę po materiały wybuchowe do fabryki chemicznej na Targówku. Przez pomyłkę do samochodu załadowano beczki z czerwoną farbą, która rozlała się na podłodze samochodu. Od tej pory auto zyskało miano Czerwonego Forda. Samochód przynosił szczęście oddziałowi Zośki. To z niego zastrzelono gestapowca, który dręczył Rudego.
Jednym z najbardziej pechowych i najcięższych zadań Zośki była wyprawa czarnocińska. Akcja miała na celu wysadzenie mostu pod Czarnocinem. Przed wyjazdem samochód, wyznaczony do akcji, natknął się na drogowy patrol żandarmerii niemieckiej. Jadący nim chłopcy postanowili ominąć Niemców, lecz policja ruszyła za nimi. Chłopcy wyskoczyli z pojazdu i uciekli do najbliższych domów. Po krótkiej walce cała trójka zginęła. Był wśród nich Oracz – Tadeusz Mirowski. Wypadek ten wstrząsnął Zośką, który z uporem zaczął kończyć przygotowania do wyprawy. Część oddziału, wyznaczona do wysadzenia mostu, wyruszyła pierwsza. Zośka został w Warszawie, by odebrać z magazynu materiały i dodatkową broń. Kiedy opuszczał miasto, był spóźniony. Zjawił się na miejscu na kilkanaście minut przed nadejściem pociągu i okazało się, że nic nie było wykończone. Nie udało się jednak wszystkiego zorganizować i niemiecki pociąg bezpiecznie przejechał przez most. Zmuszeni byli wysadzić pusty most, lecz miny uszkodziły jedynie część przęseł. Zagniewany Zośka nakazał powrót do Warszawy. Drugie auto, prowadzone przez Ryśka, jechało za nim.
W pewnym momencie na jednym z zakrętów szofer stracił panowanie nad kierownicą i samochód wpadł do rowu. Rysiek, poważnie ranny, został umieszczony w samochodzie Zośki i ruszyli dalej z szybkością 20 kilometrów na godzinę. Felek Pendelski, Andrzej Zawadowski-Gruby i Maciek musieli wracać do stolicy pieszo. Za nimi pojawił się niemiecki patrol i chłopcy ledwie zdążyli skoczyć do pobliskiego rowu. W tej samej chwili usłyszeli strzały. Andrzej upadł, a Maciek i Felek pobiegli w stronę łanu zboża. Wówczas zauważyli, że nie ma z nimi Grubego i zaczęli strzelać w stronę Niemców. Pistolet Maćka zaciął się, Felek był ranny. Starali się zbliżyć do Zawadowskiego, lecz w tej samej chwili od strony Woli Pękoszewskiej nadjechało kilka samochodów z żandarmami. Otoczono Felka i zaczęto rzucać granatami. Przed śmiercią zdołał połknąć część dokumentów, a resztę zagrzebać w ziemi. Z całej trójki ocalał jedynie Maciek.
Pechowy przebieg akcji poruszył cały oddział. Zośka z uporem analizował błędy, jakie popełniono. Na nic zdały się słowa bezpośredniego przełożonego, który zapewniał ich, że zadanie zostało wypełnione, a walka jest przecież nieodłącznie związana ze śmiercią i przypadkiem.
Pewnego dnia Zośka szedł w towarzystwie pana Janka ulicami Powiśla. Trzymał w ręku kilka róż, które chciał złożyć na grobie Oracza. W pewnej chwili dostrzegli mężczyznę, rewidowanego przez Niemców. Skręcili z boczną ulicę, kiedy wyłonił się kolejny patrol. Ukryli się w bramie i po jakimś czasie ruszyli dalej. Wtedy na wprost nich wyszedł patrol niemiecki. Oficer policyjny zapytał Zośkę, co trzyma w ręku. Młodzieniec odparł, że róże i zaczął powoli odwijać bibułę. W tej samej chwili z kwiatów wypadła kartka z danymi do fałszywej karty rozpoznawczej. Niemiec podniósł ją i zażądał dowodu osobistego. Pan Janek został wypuszczony, a Zośkę poprowadzono w stronę komisariatu. Po przesłuchaniu i rewizji odesłano go na Szucha. Czekając na swoją kolejkę, Zośka poprosił eskortującego go żandarma, aby oddał mu dowód i zostawił samego. Ze zdumieniem stwierdził, że wraz z dowodem otrzymał obciążającą go kartkę. Bez zastanowienia połknął ją. Po jakimś czasie zaprowadzono go do referenta, który skierował go do więzienia. Kiedy opuszczał komisariat, dostrzegł Wesołego.
Tymczasem pan Janek zawiadomił przyjaciół o aresztowaniu Zośki. W ciągu kilku godzin odbyły się narady, w jaki sposób wyciągnąć go z więzienia. W ciągu kilku następnych dni Wesoły starał się wykorzystać swoje znajomości na Szucha. Jego zabiegi poskutkowały i po tygodniu Zośka wrócił do domu. Zmizerniały, z ostrzyżoną głową i nowymi doświadczeniami oraz przemyśleniami. Zrozumiał, że oprócz konspiracji były jeszcze rodziny uwięzionych, które każdego dnia przeżywały męki cierpienia, czekając na wiadomości o bliskich. Po tych wydarzeniach więcej uwagi poświęcał ojcu i siostrze i częściej przebywał w domu. W ich domu, w gronie przyjaciół, odbywały się dyskusje, dotyczące niebezpieczeństw i wypaczeń, jakie wiązały się z pracą niepodległościową. Andrzej Morro był przekonany, że największe niebezpieczeństwo niosły ze sobą przeżycia wojenne. Pan Janek obawiał się, że wojna uniemożliwiła kształcenie się ludzi. Ojciec Zośki przestrzegł młodych ludzi przed tym, by nie uważali się za elitę.
Zośka postanowił zorganizować kółka samokształcące, w czym pomagał mu pan Janek. Założono również tajne gimnazjum i liceum dla młodzieży z Szarych Szeregów. Zośka, dzięki pomocy kolegów, stworzył tajne komplety. Do współpracy zaangażowano grono nauczycieli z gimnazjum i liceum im. Stefana Batorego.

W drugiej połowie sierpnia kierownictwo walki konspiracyjnej zorganizowało likwidację sieci ponad dziesięciu posterunków żandarmerii niemieckiej na północno-wschodniej granicy Generalnej Guberni. Akcja miała być przeprowadzona w ciągu jednej nocy. Jednym z oddziałów dowodził Zośka. Wyznaczono im posterunek, mieszczący się pod Wyszkowem, we wsi Sieczychy. Na trzy dni przed atakiem Zośka zebrał swój oddział w pobliskim lesie. 20 sierpnia 1943 roku, o godzinie 19:30, nastąpił wymarsz na stanowiska. Zośka, idący na przedzie kolumny, spoglądał na przyjaciół. Długi przypominał mu Alka, Andrzej Morro miał w sobie wiele cech charakteru Rudego. O północy rozpoczęła się akcja. Zaczęli wrzucać granaty do izby posterunku. Zośka rzucił się do furtki, za nim poderwali się inni. Nagle poczuł uderzenie w pierś. Oparł się o ścianę, a tuż obok przebiegli jego ludzie, wdzierając się do budynku posterunku. Zośce wydawało się, że widzi przyjaciół, Alka i Rudego, którzy dołączyli do walki. Nagle osunął się na ziemię.
Akcja okazała się jednym z największych sukcesów Zośki. Tylko jeden człowiek zginął podczas zdobywania posterunku żandarmerii w Sieczychach. Tym człowiekiem był Zośka.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kamienie na szaniec streszczenie szczegółowe by Koniu
kamienie na szaniec STRESZCZENIE, lektury
kamienie na szaniec, streszczenia
Kamienie na szaniec streszczenie, plan wydarzeń
Streszczenie Kamienie na Szaniec
streszcznie (kamieni na szaniec)
Kamienie na szaniec, Lektury Szkolne - Teksty i Streszczenia
Kamienie na szaniec - ogólne streszczenie
KAMIENIE NA SZANIEC SZCZEGÓŁWE STRESZCZENIE
WARTOŚCI JAKIE ZAWIERA KSIĄŻKA KAMIENIE NA SZANIEC
OBUZ OKUPOWANEJ WARSZAWY W OPARCIU O KAMIENIE NA SZANIEC
JA I MOJA OJCZYZNA NA PODSTAWIE KAMIENI NA SZANIEC
KAMIENIE NA SZANIEC OPRAOWANIE POTRZEBNE INFORMACJE
Kamieni na szaniec
M ŁODZI POALCY W WALCE Z OKUPANTEM NA PODSTAWIE KAMIENI NA SZANIEC
Znaczenie przyjaźni na podst kamieni na szaniec
Kamienie na szaniec 2

więcej podobnych podstron