305

„Życie mordercy nad życiem nienarodzonego” O nowej książce prof. Michała Wojciechowskiego „Między polityką a religią” i nabojach przeciw lewakom, jakie ona zawiera pisze Łukasz Adamski. Biblista prof. Michał Wojciechowski jest znany z propagowania idei wolnorynkowych i łączenia ich z przesłaniem Pisma Świętego. Jako jeden z niewielu teologów w Polsce zajmuje się moralnymi aspektami wolnego rynku i niemoralnością samego źródła socjalizmu. Za swoją bezkompromisową walkę o wolność jednostki, zarówno w życiu społecznym jak i gospodarczym, którą przedstawił w książce „Moralna wyższość wolnej gospodarki”, został wyróżniony nagrodą Literacką im. Józefa Mackiewicza. Wojciechowski ostatnio został zaatakowany przez kilku publicystów, w tym ikonę lewicy prof. Magdalenę Środę, za krytykę ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Jego nowa książka „Między polityką a religią” to zbiór publicystyki z ostatnich kilku lat, dotycząca tak drażliwych tematów jak antychrystianizm, źle pojmowany ekumenizm, pełzający zapateryzm, kryzys edukacji czy wspomniana wyżej ustawa antyrodzinna. Książka zawiera kilka zaskakujących i świeżych intelektualnie tekstów obalających mity i sensacje, które narosły wokół Biblii. Duża część pracy jest oczywiście poświęcona wolnemu rynkowi i biblijnemu spojrzeniu na kapitalizm. Jednak w moim przekonaniu jedną z najciekawszych części tej książki jest ta poświęcona zabijaniu dzieci nienarodzonych. Każdy czytelnik tego portalu, pragnący uzbroić się w amunicję przebijającą pancerz aborcjonistów, znajdzie u Wojciechowskiego kilka takich ostrych nabojów. Dlatego z wielkiego wachlarza tematów, jaki podejmuje autor w swojej pracy (co jest skądinąd zrozumiałe dla zbioru publicystyki z prawie dekady!), skupię się na kwestii zabijania dzieci nienarodzonych.

Starożytni o zabijaniu nienarodzonych Dla każdego wierzącego chrześcijanina i człowieka rozumnego życie zaczyna się w momencie poczęcia. Nie ma innego logicznego i biologicznego momentu rozpoczęcia życia ludzkiego jak moment zapłodnienia. Oczywiście dziś cała „cywilizowana” część świata przyzwala na masowe zabijanie dzieci przed ich narodzeniem argumentując, że nie są one ludźmi. W Polsce prawo zezwala na eugeniczną eliminację dzieci niepełnosprawnych umysłowo i fizycznie oraz tych, których ojcem jest gwałciciel. Przypadek 14-letniej Agaty pokazał, że w naszym kraju „untermenchen” są również dzieci poczęte przez osoby nieletnie. „Kapłani postępu” nagminnie dziś posługują się demokratycznym szantażem, który „zabrania zabraniać” - jak pisał bożek lewicy Sartre. Zabrania się więc dziś zabraniać zabijania dzieci nienarodzonych. Przeciwnicy holokaustu nienarodzonych są faszerowani sartrowskimi bredniami o wtrącaniu się w życie innych ludzi agresywnych chrześcijan, którzy nie szanują odmiennych poglądów. Lewicowe elity, które po klęsce komunizmu znalazły sobie przyczółek w tzw. zapateryzmie, przekonują dziś, że można być przeciwnikiem aborcji, ale nie wolno zabraniać jej bliźniemu. Ten kuriozalny pogląd (bo czy można być przeciwnikiem zabijania blondynów albo Żydów jednocześnie pozwalając na ich eksterminację przez innych?) jest oczywiście wpisywany w antyklerykalną i antychrześcijańską nagonkę, która trwa od roku 1789. „Chrześcijanin nie ma prawa narzucać swojego poglądu na temat początków życia innym, bo to złamanie rozdziału kościoła od państwa” - słyszymy zewsząd. Prof. Michał Wojciechowski pokazuje jednak, że obrona życia nienarodzonego nie jest tylko wymysłem chrześcijan. Ze sprzeciwu zabijania dzieci w brzuchach swoich mam byli znani myśliciele pogańscy, mimo tego, że większość pogan dopuszczała aborcję i nawet porzucanie dzieci już narodzonych. „W świecie grecko-rzymskim na czoło wysuwa się niewątpliwie przysięga Hipokratesa, określająca zobowiązania lekarzy (pochodzi ona ze zbioru pism szkoły Hipokratesa, ale jej autorstwo jest niepewne). Hipokrates z Kos (460-377 przed Chr.) był czołowym autorytetem starożytnej medycyny. Stwierdza ona: Nie podam nikomu, choćby żądał, śmiertelnego leku, ani nie udzielę mu pomocy w tym względzie, nie podam również kobiecie tamponu wywołującego poronienie. Aborcja jest więc tu zrównana z dobijaniem starców i rannych. W swoim podręczniku ginekologii Hipokrates dopuszczał tylko środki poronne dla usunięcia płodów martwych i przy zagrożeniu życia matki.” - pisze Wojciechowski. Biblista przytacza również opinię lekarza Skryboniusza Largusa, który pisał, że „lekarzowi nie wolno podawać ani wskazywać kobiecie w ciąży środków aborcyjnych, by nie zniesławił medycyny, która jest wiedzą o uzdrawianiu, a nie o szkodzeniu. Wojciechowski przypomia również arcyciekawą i mało znaną grecką mowę antyaborcyjną „De abortu”, którą przypisuje się retorowi Lizjaszowi (445-378 przed Chr.). Lizjasz zadał pytanie (jakże aktualne dzisiaj!), kiedy embrion staje się człowiekiem. Na podstawie doświadczeń lekarzy i położnych stwierdził on, że aborcja jest zabójstwem, które powinno być karane. Autor książki wymienia również przypadek lekarza Galena i pisarza Plutarcha, którzy zajmowali się kwestią aborcji. „Na poziomie popularnym, chociaż znano wtedy liczne sposoby wywołania poronienia, istniało jednak poczucie, że jest to czyn zły, który czyni człowieka nieczystym i wyklucza z kultu. Zachowało się kilkanaście inskrypcji na ten temat pochodzących ze świątyń (Cyrena, Delos, Lindos, Smyrna)” - zaznacza biblista. Autor przytacza również starożytne utwory literackie, które wspominają o zabijaniu dzieci przed ich narodzeniem. W „Eumenidach” Ajschylosa (połowa V w. przed Chr.) bóg Apollo mówi Eryniom, że ich miejsce jest tam, gdzie spadają ścięte głowy, gdzie oczy wyłupiają, gdzie chłopców okrutnie trzebią, gdzie się zabija dziecię w łonie matki. […] W łacińskiej komedii „Truculentus” Plauta (zm. ok. 184 r. przed Chr.), mowa o kobiecie, która kryła się i bała, żebyś ty jej nie namówił do spędzenia płodu, żeby dziecko uśmierciła (201-203). Poeta Owidiusz (43 przed Chr. - 18 po Chr.) z goryczą i gniewem pisze o swej ukochanej, która spowodowała poronienie poczętego z nim dziecka, i prosi bogów o darowanie jej życia („Amores” 2,13-14). Potępia też kobiety, które zabijają dziecko dla zachowania urody lub ukrycia romansu” – pisze prof. Wojciechowski.

Żydzi i Biblia o dzieciach poczętych „Postępowi” chrześcijanie przekonują, że można dopuścić aborcję, bo Jezus jej nie potępiał. Jezus nie potępiał również używania tabletki antykoncepcyjnej i metody in vitro czy jazdy samochodem po pijanemu co nie znaczy jednak, że są one moralne - chciałoby chciało się tak powiedzieć. Wojciechowski zadaje jednak kłam tezom, że skoro Biblia nie zakazuje wprost aborcji, to chrześcijanie mogą ją dopuszczać. Już u starożytnych autorów żydowskich można zauważyć sprzeciw wobec aborcji. „Wyraźne zakazy aborcji znajdziemy u autorów żydowskich piszących po grecku. Anonimowy pisarz z I w. po Chr., określany jako Pseudo-Focylides, autor zestawienia maksym moralnych imitujących styl grecki, pisze tak: Nie pozwól kobiecie zniszczyć nienarodzone w łonie, ani po urodzeniu wyrzucić je jako łup dla psów i sępów (184-185). Utożsamia więc aborcję z dzieciobójstwem” - pisze biblista. „Filon z Aleksandrii, filozof współczesny Jezusowi, stwierdza w dziele znanym pod łacińskim tytułem „De specialibus legibus”: Skoro jest właściwe, by troszczyć się o to, co ze względu na upływ czasu nie jest jeszcze na świat wydane, żeby nie ucierpiało na skutek brutalności, tym konieczniejsze jest zatroszczyć się w ten sam sposób o dziecko już narodzone (3,111). Dla Filona jest to wniosek z Księgi Wyjścia 21,22-24 (zob. niżej)” - czytamy w „ Między polityką a religią”. „Życie nienarodzonych traktowane jest w Piśmie Świętym jako życie ludzkie. Zarazem «nie zabijaj» to przykazanie podstawowe, wszystkim ludziom znane i obowiązujące każdego. Należy ono do powszechnej moralności i powszechnego prawa, Bożego i ludzkiego. Biblia żąda zresztą od prawa ludzkiego, by było zgodne z Bożym. Prorok Izajasz wołał: Biada tym, co bezbożnie wydają ustawy, i tym, co ustanowili przepisy krzywdzące, aby słabych odepchnąć od sprawiedliwości (Izajasz 10,1n). A któż jest słabszy od dziecka nienarodzonego?” - pyta Wojciechowski. Sceptyk może zarzucić temu argumentowi zwykłą interpretacje czegoś, co nie jest wprost zapisane na kartach Pisma Świętego. Autor książki jednak podpiera swój pogląd mocnymi dowodami. Biblista pisze, że w Piśmie Świętym dziecko w łonie matki jest określone tak samo, jak dziecko już narodzone. Jako przykład podaje cytaty z Ewangelii Łukasza, gdzie autor opisuje nawiedzenie św. Elżbiety - podskoczyło niemowlę w jej łonie mym (Łukasz 1,41). Innymi przykładami na traktowanie dziecka w łonie matki jako człowieka są według Wojciechowskiego m.in fragmenty: Walczyły dzieci w jej łonie (Rodzaju 25,22). Noemi pyta: Czyż mam jeszcze w łonie synów? (Rut 1,11). „Nie pada słowo «płód». Znajdziemy je wprawdzie wielokrotnie w polskim tekście Biblii Tysiąclecia, w szczególności w odniesieniu do nowo narodzonego zwierzęcia (Wyjścia 13, 12.13; Hiob 39,3) bądź do istot już martwych, poronionych (Liczb 12,12; Hiob 3,16; Psalm 58,9; Kohelet 6,3; 1 List do Koryntian 15,8). Ale i to użycie jest mylące, bo w tekście oryginalnym mamy tam tylko słowa „pierworodny”, „młode”, „umarły” i „poroniony” (po hebrajsku dokładniej „wypadły” – nefel). Hiob 3,16 zawiera zwrot jak poroniony, jak dzieci, co nie widziały światła. I poronione dziecko nazywano więc dzieckiem. Słowo oznaczające embrion pojawia się tylko raz, przy czym brzmienie tekstu nie jest całkiem pewne (Psalm 139,16 po hebrajsku: Oczy Twoje zarodek mój widziały)” – przekonuje Wojciechowski.  Autor wymienia również fragmenty Pisma Świętego, które świadczą, że życie w łonie matki jest traktowane jako pierwszy etap istnienia człowieka: On sam nas w łonie utworzył (Hiob 31,15). Bóg to stwórca twój jeszcze w łonie matki (Izajasz 44,24). Dla ludzi wiernych Bogu mądrość wraz z nimi została stworzona w łonie matki (Mądrości 1,14). Ty utkałeś mnie w łonie mej matki (…) w ukryciu powstawałem, mówi do Boga autor psalmu (Psalm 139,13.15). W łonie matki zostałem ukształtowany jako ciało w ciągu dziesięciu miesięcy (Mądrości 7,1n). Prorocy i św. Paweł mówią o swoim wybraniu i powołaniu jeszcze w łonie matki (Izajasz 49,1; Jeremiasz 1,5; Syrach 49,7; List do Galatów 1,15). W tym samym fascynującym tekście autor pisze również, jak było prawnie traktowane spowodowanie poronienia i kogo obowiązuje prawo biblijne. Prof. Michał Wojciechowski od lat broni poglądu, że kara śmierci nie jest niezgodna z chrześcijaństwem i to, że m.in. Jan Paweł II namawiał do jej niestosowania, nie znaczy wcale, że Kościół ją potępia. W swojej nowej książce autor stawia tezę, że w dzisiejszym świecie życie mordercy jest więcej warte niż życie dziecka nienarodzonego. „Po pierwsze zauważmy, że zwolennicy aborcji nie mają właściwie ani moralnych, ani intelektualnych racji do ubolewania nad karą śmierci. Wygląda na to, że dla dzisiejszych lewicowców, głoszących takie właśnie poglądy, mordercy to ludzie, a malutkie dzieci - nie! Z perspektywy zasady ochrony życia ludzkiego problem kary śmierci wydaje się bardzo trudny, podobnie zresztą jak problem wojny. Z jednej strony zabijanie przez kata jawi się jako coś okropnego, nieludzkiego. Z drugiej, zaniedbanie odpowiedniego karania morderców powiększa zagrożenie ofiar, czyli kosztuje czyjeś życie! (Twierdzenie, że perspektywa ukarania śmiercią nie odstrasza zabójców, jest oszukańcze.)” - pisze Wojciechowski. Jeżeli daleka jest czytelnikom poprawność polityczna, banalne odczytywanie Pisma Świętego, umiłowanie biurokracji i socjalizmu, to ostatnia pozycja pierwszego świeckiego katolika w Polsce, który został profesorem teologii, jest obowiązkowa.

Łukasz Adamski

Nie rozbiór, tylko pojednanieNie ma przypadków, są tylko znaki” – mawiał nieodżałowany ks. Bronisław Bozowski z kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. I rzeczywiście – opatrzony sofizmatami i osobliwościami logicznymi wyrok Trybunału Konstytucyjnego stwierdzający zgodność traktatu lizbońskiego z konstytucją, zapadł 24 listopada – w wigilię 213 rocznicy abdykacji ostatniego króla polskiego Stanisława Augusta Poniatowskiego, która – jak wiadomo, nastąpiła na rzecz Rosji 25 listopada 1797 roku w Grodnie. Ta abdykacja stanowiła przypieczętowanie rozbiorów Polski w następstwie których mocarstwa rozbiorowe przejęły też w odpowiednich częściach (Rosja i Austria – po 2/5, a Prusy – w 1/5) długi królewskie, wynoszące 40 milionów złotych polskich. Złoty polski stanowił wówczas równowartość 30 groszy miedzianych, których z funta miedzi wybijano w królewskiej mennicy przy ul. Bielańskiej w Warszawie 120 sztuk – oraz 4 groszy srebrnych, których wartość, od czasów króla Kazimierza Wielkiego, utrwaliła się na około 4 gramy srebra, jako że z grzywny polskiej, ważącej ok. 200 gramów, bito 48 takich groszy. Według tego przelicznika długi króla Stanisława Augusta stanowiły równowartość 640 ton srebra, co w przeliczeniu na dzisiejszą walutę (ok. 80 PLN za uncję, czyli 28,35 grama) stanowi zaledwie 1 805 996 472 złote, a więc kwotę znikomo małą w porównaniu z wielkością długu publicznego Polski, który 27 listopada o godzinie 16.17 wynosił 777 121 180 000 złotych, a więc jest grubo ponad 400 razy większy od długów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Wspominam o tym również z tego względu, że Stanisław August był oskarżany o chwiejność i ustępliwość wobec Katarzyny i innych królów ościennych, między innymi z powodu wrażliwości na naciski wierzycieli. Jakże chwiejni i ustępliwi muszą być zatem nasi Umiłowani Przywódcy wobec przedstawicieli lichwiarskiej międzynarodówki, no i oczywiście – jakże by inaczej – wobec Naszej Złotej Katarzyny i zimnego Frydery... to jest, pardon – oczywiście zimnego czekisty Putina? Jestem pewien, że zarówno premier Donald Tusk, jak i prezydent Bronisław Komorowski skaczą przed nimi z gałęzi na gałąź. Ajajajajajajaj! „Któż widok ten opisać zdoła? Fiedin, Simonow, Szołochow? Ach, któż w ogóle go wytrzyma?” – zastanawiał się autor „Carycy i zwierciadła”. Podczas odczytywania tego wyroku jakiś mężczyzna obecny na sali zakrzyknął: „Hańba! Pieczętujecie rozbiór Polski!” – ale został szybko wyprowadzony z sali przez straż. Do tego państwo polskie jest jeszcze zdolne, jeszcze własnych obywateli może prześladować – ale już nic ponadto uczynić nie jest w stanie. Jest zatem znacznie gorzej niż w XVIII wieku, kiedy to – przynajmniej zdaniem księdza Kitowicza – za Polską ujmowały się jeszcze siły nadprzyrodzone, wprawdzie już tylko symbolicznie, niemniej jednak. Marszałek zawiązanej z poduszczenia Repnina konfederacji toruńskiej, imć Karczewski, nocował w jakiejś karczmie i oto jaka kara go dosięgnęła: „Nazajutrz rano coś pilnie piszącego i nogi gołe pod stół wyciagnione mającego, gęś pod ławką wysiadująca uszczypnęła w jajca, z czego w kilka dni umarł w drodze”. A tu jeszcze, żeby było śmieszniej – nieprzyjemna siurpryza. Oto Angielczyków rzesza blada, w raz z innymi unijnymi płatnikami netto przemyśliwuje, jakby tu na lata 2013-2010 zmniejszyć budżet Eurokołchozu o 250 miliardów euro i to w dodatku w części przeznaczonej na tzw. fundusze spójności i fundusze strukturalne, po których nasze europejsy tyle sobie obiecywały i obiecują. Charakterystyczne przy tym, że nie przewidują żadnych cięć w polityce rolnej, zapewniając sobie w ten sposób poparcie dla swoich podstępnych planów Francji i Niemiec. A to ci dopiero interes! Inna rzecz, że trudno im się dziwić; skoro ci wschodnioeuropejscy frajerzy nie tylko ratyfikowali traktat lizboński, ale w dodatku za pomocą swoich trybunałów konstytucyjnych i tych wszystkich prezydentów w podskokach swoją podległość Eurokołchozowi deklarują – to po co jeszcze im płacić? Niech sami sobie płacą, a jeszcze lepiej – niech dadzą się trochę podoić. Wprawdzie pan minister Dowgielewicz odgraża się, że Polska na to „nie pozwoli”, ale nikt do tego nie przywiązuje specjalnej wagi, bo wiadomo, że Polska - o ile jeszcze w 2010 roku będzie w dotychczasowym kształcie istniała – może sobie groźnie kiwać palcem w bucie, ale od tego oczywiście żadnych pieniędzy jej nie przybędzie. Tymczasem w kraju trwają przygotowania do wizyty rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediewa, który przyjedzie się z nami pojednać. W tym celu prezydent Komorowski, w ramach ukrywania listka poprzez zasadzenie lasu, zaprosił wśród byłych prezydentów i premierów również generała Jaruzelskiego, żeby powiedział mu, czym i jak najlepiej prezydenta Miedwiediewa będzie mógł udelektować. Generał Jaruzelski, który potrafił dogodzić i Leonidowi Breżniewowi i Jurijowi Andropowowi i Konstantemu Czernience i Michałowi Gorbaczowowi i Włodzimierzowi Putinowi z pewnością coś tam prezydentowi Komorowskiemu doradził, więc pojednanie mamy jak w banku tym bardziej, że rosyjska Duma właśnie podjęła uchwałę, iż zbrodnia katyńska była dziełem „reżimu stalinowskiego”. Ano, jużci prawda, tak samo, jak to, że w nocy jest ciemno, a w dzień znowu jasno – nie wiadomo tylko dlaczego niektóre środowiska polskie domagają się od Rosjan „rehabilitacji” zamordowanych oficerów. Kto niby miałby ich „rehabilitować” i z czego – kiedy przecież nawet Stalin, twórca „reżimu stalinowskiego” nie stawiał im żadnych zarzutów? To nie wystarcza nam świadomość ich niewinności, tylko dopiero wyrok rosyjskiego sądu ostatecznie nas o niej przekona? Domyślam się, że taka „rehabilitacja” mogłaby być wstępem do starań o odszkodowania pieniężne – ale czy aby na pewno rodziny katyńskie chciałby przekształcić się w organizację przemysłu holokaustu? Wprawdzie trwa dialog z judaizmem i różne festiwale żydowskiej kultury, ale chyba jeszcze nie przepoczwarzyliśmy się w szlachtę jerozolimską? Skoro zatem Trybunał Konstytucyjny ostatecznie zatwierdził Anschluss, a razwiedka kleci w Sejmie większość, która przeforsuje zgłoszony przez prezydenta Komorowskiego projekt nowelizacji konstytucji zawierający zapis o członkostwie Polski w UE, to rzeczywiście – najwyższa pora na pojednanie z Rosją, podobnie zresztą, jak z Prusami – bo rolę Austrii pewnie odegrają Żydzi, przejmując resztówkę „polskiego terytorium etnograficznego” za długi. SM

Ewangelia według Bogdana KlichaJeśli Boga nie ma, to jakiż ze mnie kapitan?” – w takich słowach Teodor Dostojewski przedstawiał teologiczne rozterki pewnego rosyjskiego kapitana. A cóż dopiero, gdyby ów kapitan nie był kapitanem, tylko pułkownikiem, jak, dajmy na to, ks. płk Sławomir Żarski? Ale oprócz Pana Boga są jeszcze inni dygnitarze, drobniejszego, że tak powiem, płazu – ot, na przykład pan prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Bronisław Komorowski, czy, dajmy na to, minister obrony Bogdan Klich – którzy do kapitanów, nie mówiąc już o pułkownikach, też roszczą sobie pewne kompetencje. I na tle tego podwójnego podporządkowania: Panu Bogu oraz wspomnianym dygnitarzom, 11 listopada br. doszło między ołtarzem, a tronem do poważnego zgrzytu, którego konsekwencje mogą rzutować na bliską, a nawet odległą przyszłość. Poszło o to, że ks. płk Sławomir Żarski z okolicznościowym kazaniu, w obecności nie tylko Pana Boga, który – jak wiadomo – jest „wszędzie”, a więc również w kościele św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie – ale również – Bronisława Komorowskiego, prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju dał do zrozumienia, iż III Rzeczpospolita budowana jest na antywartościach. Chociaż jest to powszechnie znany banał, to jednak pan prezydent naszego nieszczęśliwego kraju poczuł się tym spostrzeżeniem dotknięty i ponoć zbeształ księdza pułkownika zaraz po kazaniu: „Głos Cadyka” cytuje nawet, jakich słów użył przy besztaniu: „Jest ksiądz pułkownikiem, wojskowym, jak tak można, że Polska jest budowana na antywartościach?” Podobnie zbeształ księdza pułkownika minister obrony Bogdan Klich, po czym przeniósł go do „rezerwy kadrowej”, czyli wojskowego odpowiednika czyśćca. Ten incydent pokazuje problemy pojawiające się na styku ołtarza i tronu, problemy będące skutkiem podwójnego podporządkowania. Kogo mianowicie powinien bardziej słuchać ksiądz – jeśli jednocześnie jest oficerem w służbie czynnej: Pana Boga, czy raczej dygnitarzy drobniejszego płazu? Incydent dowodzi, że dygnitarze nie tylko przekonani są o własnym pierwszeństwie przed Panem Bogiem, ale również – że do ich kompetencji należy ustalanie prawdy – między innymi o naszym nieszczęśliwym kraju. Jest to pogląd oczywiście sprzeczny nie tylko ze wszystkimi czterema Ewangeliami, ale również – ze spostrzeżeniem Arystotelesa o obiektywnej – a więc niezależnej od mniemań dygnitarzy, zwłaszcza dygnitarzy drobniejszego płazu – naturze prawdy. Zatem w naszym nieszczęśliwym kraju mamy oto do czynienia z próbą tworzenia nowej ewangelii – nazwijmy ją roboczo ewangelią według Bogdana Klicha, według której Pan Bóg i prawda nie ma nic do rzeczy, bo wszystko, a zwłaszcza ordynariat polowy Wojska Polskiego, powinien zostać podporządkowany potrzebom propagandy sukcesu, którą w naszym nieszczęśliwym kraju doprowadził do doskonałości Edward Gierek – zanim marnie skończył. SM

Manipulacja poniżej pasa Bezpieczny seks nie jest łatwą sprawą, na co jeszcze przed wojną zwrócił uwagę Karol Irzykowski, zauważając, że współżycie seksualne byłoby nawet przyjemne, gdyby nie ryzyko: z jednej strony – zarażenia, a z drugiej – zapłodnienia. Seks bezpieczny teoretycznie polegać ma na minimalizowaniu obydwu ewentualności, ale w tej sprawie, podobnie jak w innych związanych z bezpieczeństwem, środki stają się ważniejsze niż cele. Nietrudno to zrozumieć; manipulacje narzędziami służącymi zapewnieniu seksowi bezpieczeństwa są dość skomplikowane. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy partnerzy są zdenerwowani nie tylko perspektywą tego, co za chwilę ma się dokonać, ale przede wszystkim obawą, czy przypadkiem nie popełniają jakiegoś błędu przeciwko zasadom bezpieczeństwa. Na myśl o tym odchodzi człowiekowi ochota na wszelkie bliskie spotkania III stopnia i gdyby nie nieubłagana w środowiskach postępowych dziejowa konieczność uprawiania seksu bezpiecznego, to postępactwo przerzuciłoby się na rozpustę innego rodzaju. Przewidział to zresztą Stanisław Lem, kreśląc w książce “Doskonała próżnia” obraz świata, w którym na skutek eksplozji w małej fabryczce produkującej na potrzeby Pentagonu, do atmosfery ziemskiej przedostały się substancje usuwające wszystkie przyjemne doznania towarzyszące aktowi płciowemu. On sam był wprawdzie możliwy, ale już tylko jako rodzaj ciężkiej pracy. Pentagonowi było to potrzebne dla podstępnego zahamowania przyrostu naturalnego w krajach Trzeciego Świata, jednak wskutek katastrofy porażona została cała kula ziemska. Ludzkość – powiada Lem – stanęła na krawędzi zagłady i jedynie wyjątkowo karny naród japoński, zacisnąwszy zęby... i tak dalej – ale prawdziwe spustoszenia dokonały się przede wszystkim w sferze kulturowej. Z dnia na dzień upadł cały przemysł pornograficzny i filmowy, prostytutki na próżno oczekiwały pod latarniami na klientów, aż wreszcie próżnię kulturową wypełniła gastronomia. Pojawiły się nawet zboczenia; na przykład spożywanie gruszek na klęczkach uchodziło za wyjątkowo nieprzyzwoite, z czym walczyła sekta zboczeńców-klęczycieli, domagając się równych praw dla tej orientacji gastronomicznej. Niestety na razie możliwości zastąpienia seksu przez gastronomię nie ma, sama myśl o ekscytowaniu się fast foodami może każdego przyprawić o mdłości, więc postępactwo, nolens volens, skazane jest na uprawianie seksu bezpiecznego. W ogóle w sferze kultury masowej, a zwłaszcza w dziedzinie przemysłu rozrywkowego, nie ma już prawie żadnych autentycznych sytuacji poza śmiercią i seksem, toteż jedno i drugie eksploatowane jest aż do obrzydzenia. W tej desperacji postępactwo próbuje te ryzyka minimalizować. O ile usunięcie ryzyka zarażenia nie jest możliwe, bo ani bakterie, ani wirusy zupełnie nie przejmują się ani redaktorem Adamem Michnikiem, ani nawet – samym Aleksandrem Smolarem, o tyle usunięcie ryzyka zapłodnienia – jak najbardziej. Tym właśnie tłumaczę sobie rosnącą w środowisku postępactwa popularność sodomii i forsowanie sodomitów jako awangardy postępowej ludzkości. Ale te wszystkie rozpaczliwe próby sprostania wymaganiom stawianym postępactwu przez mądrość etapu nie są doceniane przez siły wstecznictwa, którym przewodzi Kościół katolicki. Przeciwnie – ośmiela się on nawet krytykować używanie prezerwatyw, bo przecież jest ona nie tylko podstawowym narzędziem, ale wprost symbolem seksu bezpiecznego. Rodzi to wśród postępactwa potężny dysonans poznawczy i chyba z tego właśnie powodu wybuchł taki radosny klangor, kiedy w wywiadzie-rzece, jakiego Benedykt XVI udzielił niemieckiemu dziennikarzowi, padły słowa o dopuszczalności używania prezerwatyw “w pojedynczych przypadkach”. Wprawdzie rzecznik Watykanu Fryderyk Lombardi próbował ostudzić entuzjazm postępactwa oświadczeniem, że rozpowszechnione słowa Benedykta XVI o dopuszczalności użycia prezerwatyw “w pojedynczych przypadkach” nie mogą być określane jako “rewolucyjny przełom”, ale niepodobna nie zauważyć, że – po pierwsze - wszystkie przypadki, w których dochodzi do użycia prezerwatyw, są “pojedyczne”, a po drugie – nawet jeśli nie jest to przełom “rewolucyjny” ani nawet kontrrewolucyjny, to widać, że nacisk lobby lateksowego robi jednak swoje. Przewidział to Lem, stwierdzając w “Głosie Pana”, że nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle tylko postępować cierpliwie i metodycznie. Dodajmy, że szczególnie wtedy, gdy konklawe też próbuje być “trendy”, to znaczy – akomodować się raczej do mądrości etapu niż do Mądrości Przedwiecznej. SM

W okowach "zimy tysiąclecia" Podczas gdy w odległym, meksykańskim Cancun mądrale, cwaniacy i filuci obmyślają sposoby walki z globalnym ociepleniem, między innymi - racjonowanie energii elektrycznej i temu podobne faszystowskie wynalazki - cała Polska jęczy w okowach mrozu, a ponadto została sparaliżowana  opadami śniegu. Najwyraźniej rządząca naszym nieszczęśliwym krajem gromada naszych Umiłowanych Przywódców dopuściła sobie do głów, że z tym globalnym ociepleniem to wszystko naprawdę, w związku z czym zapomniała, iż pod koniec listopada może spaść śnieg i ścisnąć mróz. Słowem - zapomniała, że w zimie jest zimno. Tej utracie pamięci sprzyjała jeszcze jedna okoliczność. Pan Bóg w swojej nieskończonej mądrości dopuścił, że atak zimy nastąpił w okresie między pierwszą i drugą turą wyborów samorządowych, w związku z czym jedni samorządowcy jeszcze nie wytrzeźwieli po opijaniu sukcesu odniesionego 21 listopada, podczas gdy drudzy - to znaczy - kandydaci na wójtów, burmistrzów i prezydentów - jeszcze uwijają się wokół drugiej tury: opijają doraźne sojusze polityczne, piją na pohybel konkurentom, no i składają sobie rozmaite propozycje korupcyjne. Ponieważ wśród dżentelmenów bardzo się upowszechnił wylansowany przez redaktora Adama Michnika obyczaj sekretnego nagrywania rozmów toczonych w towarzystwie, niektóre z tych korupcyjnych propozycji ujrzały światło dzienne. Ciekawe, że te propozycje formułowane są również w języku niezwykle podobnym do żargonu używanego przez redaktora Michnika i Lwa Rywina podczas pamiętnej korupcyjnej propozycji, którą w związku z tym możemy spokojnie uznać za klasyczną.  Kto by pomyślał, że redaktor Michnik zostanie klasykiem akurat w tej dziedzinie? W żargonie używanym do składania propozycji korupcyjnych dominują, jak wiadomo, znaki przestankowe, oznaczające albo męskie, albo żeńskie genitalia, albo najstarszy zawód świata, albo wreszcie czynności określane przez kodeks karny mianem "czynów nierządnych" - co sprawia, że sama propozycja formułowana jest wprawdzie jakby na marginesie, niemniej jednak - konkretnie. Na przykład pan Longin Rosiak, biorąc przykład z klasyka gatunku, red. Adama Michnika, nagrał rozmowę, jaką przeprowadził z senatorem PO panem Romanem Ludwiczukiem. Pan Rosiak jest pełnomocnikiem kandydata na prezydenta Wałbrzycha, pana Mirosława Lubińskiego, a pan senator Ludwiczuk namawiał go do odstąpienia od swego faworyta. Za tę zdradę miał zostać wynagrodzony stanowiskiem wicestarosty wałbrzyskiego, jego żona - zatrudnieniem na jakiejś synekurze w jednej z miejskich spółek, a oboje dodatkowo - wycieczką do jakichści ciepłych krajów. Usłyszawszy o tej propozycji nasi Umiłowani Przywódcy obłudnie się dziwują, że "takie słowa są?" - ale trudno im się dziwić; nie mówi się o sznurze w domu wisielca, a jeśli który z nich nigdy nie słyszał podobnej propozycji, to tylko dlatego, że akurat grypa rzuciła mu się na uszy zamiast na szyję. My natomiast wyciągamy z tej propozycji wnioski następujące: po pierwsze - skoro senator Ludwiczuk obiecywał panu Rosiakowi stanowisko wicestarosty, to znaczy, że stanowiska w samorządzie terytorialnym są przedmiotem rozdawnictwa, a te wszystkie wyborcze cyrki są po to, żeby było ładniej. Po drugie - że skoro sama zdrada kandydata na prezydenta miała zostać tak sowicie wynagrodzona, to jaką rentę można wyciągnąć ze stanowiska prezydenta miasta nawet tak podupadłego, jak Wałbrzych? Już tam senator Ludwiczuk na pewno wszystko sobie wykalkulował, może nawet wykalkulował zbyt nisko, skoro propozycja nie została jednak dyskretnie przyjęta, tylko ujawniona gwoli wywołania skandalu. Wreszcie - po trzecie - wbrew patetycznym perorom o "społeczeństwie solidarnym", w którym warunkiem sine qua non jest istnienie rozległego sektora publicznego, spółki samorządowe, podobnie jak i spółki Skarbu Państwa, służą przede wszystkim mnożeniu synekur, którymi można następnie wynagradzać osoby, które propozycje korupcyjne jednak przyjęły. Jak bowiem wiadomo, wszystkie posady w spółkach samorządowych, czy spółkach Skarbu Państwa są zajęte. Przez kogo? Ano, propozycja korupcyjna, jaką panu Rosiakowi złożył pan senator Ludwiczuk, rzuca na tę kwestię snop jaskrawego światła. Warto bowiem odnotować, że tylko pan Longin Rosiak ujawnił propozycję korupcyjną. Ile takich propozycji nie zostało ujawnionych? Ach, ileż racji miał Antoni de Saint-Exupery, pisząc w "Małym Księciu", że "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu"? Owszem, tego i owego mogliśmy się domyślać już podczas lektury ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, w której przewidziano możliwość komercjalizacji "w celu innym niż prywatyzacja". A konkretnie w jakim? Ano, w jakimże by, jeśli nie właśnie takim? W tej sytuacji nic dziwnego, że nikt nie ma głowy do usuwania śniegu z ulic, dróg, a nawet autostrad. Ponieważ ta bezczynność budzi jednak irytację części kierowców, a nawet pieszych, zmuszonych do brnięcia przez zwały niesprzątniętego śniegu, media pozostające pod kontrolą razwiedki pośpieszyły rządowi premiera Tuska na ratunek, ogłaszając nadejście "zimy tysiąclecia". Ano, jak "zima tysiąclecia", to wiadomo, że to ponad ludzką moc... Jakoś nikt nie zwraca uwagi, że w odległym, meksykańskim Cancun mądrale, cwaniacy i filuci mówią zupełnie co innego. Jestem pewien, że gdyby rządził Jarosław Kaczyński, to pani red. Justyna Pochanke pierwsza oskarżyłaby go o nieudolność i bezczynność, przywołując ustalenia konferencji w Cancun na dowód, że żadnej zimy u nas zwyczajnie nie ma. Kiedy jednak Siły Wyższe dały cynk, żeby nie zauważać słonia w menażerii, to nikt niczego nie zauważy, nawet gdyby taki słoń nadepnął mu na ucho. Taka to ci w naszym nieszczęśliwym kraju świadoma dyscyplina wśród przodujących w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym niezależnych dziennikarzy! A skoro już mowa o Jarosławie Kaczyńskim, to warto odnotować inicjatywę, z jaką wystąpił złożony z relegantów i dezerterów z PiS-u ruch "Forsa jest", to znaczy - pardon; nie żadna tam forsa, tylko Polska - "Polska Jest Najważniejsza". Mianowicie wpadł na pomysł, żeby wybory odbyły się już na wiosnę, ponieważ - jak obłudnie twierdzą jego przedstawiciele - nie wypada, by rząd w naszym nieszczęśliwym kraju zmieniał się akurat w momencie, gdy nasz nieszczęśliwy kraj będzie przewodził całej Unii Europejskiej. Nie trzyma się to wszystko kupy z co najmniej dwóch  powodów. Po pierwsze, skąd właściwie ruch "For..." tzn. pardon - jaka tam znowu forsa; Polska, Polska jest najważniejsza! - więc skąd właściwie ruch "Polska Jest Najważniejsza wie, że jesienią zmieni się w Polsce rząd? Nic na to nie wskazuje, przeciwnie - premier Donald Tusk przechwala się nawet, że nie ma z kim przegrać. Natomiast - po drugie - ruch For... ach co za natręctwo; przecież wiadomo, że forsa w ogóle nie jest ważna. Ważniejsza, a właściwie nie żadna tam "ważniejsza", tylko najważniejsza jest  wyłącznie Polska! Polska jest najważniejsza!!! Więc - po drugie - ruch "Polska Jest Najważniejsza" niedawno wpadł na pomysł, żeby "zawiesić" na pewien czas finansowanie partii z budżetu. Wiadomo; forsa nie jest ważna, zwłaszcza gdy jej nie mamy. Gdy nie mamy forsy, to najważniejsza jest Polska, a potem - potem oczywiście się zobaczy. Więc i ruch "Polska Jest Najważniejsza" nie domagał się zlikwidowania subwencji budżetowej dla partii politycznych; co to, to nie, tylko "zawieszenia" jej na czas najbliższych wyborów, żeby przynajmniej odjąć znienawidzonemu Jarosławowi Kaczyńskiemu przynajmniej ten jeden atut - ale widząc zdecydowaną postawę pozostałych partii, w której nawet mało spostrzegawczy obserwator dopatrzyłby się trafności spostrzeżenia Franciszka księcia de La Rochefoucauld, że "łatwiej przeżyć śmierć ojca, niż utratę ojcowizny" - teraz już tylko pragnie przyspieszyć wybory. Czyżby uczestnicy ruchu obawiali się, że bazując wyłącznie na przekonaniu, iż nie forsa, tylko "Polska Jest Najważniejsza", może on nie przetrwać do przyszłorocznej jesieni? Podczas kiedy  z jednej strony zasypuje nas śnieg, niby na jakiejś okropnej Syberii, a z drugiej - zachodzimy w głowę nad przyszłością poglądu, że nie forsa, tylko "Polska Jest Najważniejsza" - na szczytach władzy trwają gorączkowe przygotowania do wizyty rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediewa. Już tam pewnie generał Jaruzelski odpowiednio wytresował prezydenta Bronisława Komorowskiego, kiedy przed Dostojnym Gościem dygnąć, a kiedy mu się nadstawić, więc miejmy nadzieję, że i on potrafi prezydentowi Miedwiediewowi dogodzić tak samo, jak generał Jaruzelski potrafił dogodzić Leonidowi Breżniewowi, Jurijowi Andropowowi, Konstantemu Czernience, Michałowi Gorbaczowowi, no i oczywiście - Włodzimierzowi Putinowi. Z tego punktu widzenia nawet w niespodziewanym ataku zimy można dopatrywać się szczęśliwego znaku - że na powitanie Dostojnego Gościa cały nasz nieszczęśliwy kraj upodabnia się nie tylko do Rosji, ale nawet - do okropnej Syberii. SM

05 grudnia 2010 Problematyzować rzeczywistość. Jak mawiają daltoniści? – Życie jest jak tęcza, raz białe , a raz czarne .Dla naszego demokratycznego Sejmu jest parytetowe.. I nie ma tam daltonistów, przynajmniej prasa nic o tym nie pisze.. W każdym razie w Kodeksie Wyborczym uchwalonym przez Sejm od następnych demokratycznych wyborów musi być na liście do demokratycznego wyboru 35% kobiet i 35% mężczyzn.(???) Diabeł demokratyczny  jedynie wie dlaczego 35%?. A nie na przykład 40%, albo najbardziej parytetowo- po 50%(???). Dla kogo sejmowi utracjusze zostawili te 30%??? Bo dla mniejszości niemieckiej jest dwa mandaty.. Niezależnie od demokratycznych wyborów.. Niemieckiej mniejszość demokracja nie dotyczy. Mają zagwarantowane przez państwo polskie jak w szwajcarskim banku, tak jak Polacy nie mają zagwarantowane praw mniejszości w niemieckim  parlamencie. Zadbał o to pan profesor Krzysztof Skubiszewski, pochowany w Świątyni Najwyższej Opatrzności, zwanej obecnie Świątynią Opatrzności Bożej.. Gdzie znajduje się Ołtarz Św. Stanisława- uwaga!- obrońcy praw człowieka i patron społeczeństwa obywatelskiego(???????). To tak jakby Mieszka I i Bolesława Chrobrego zrobić też patronami społeczeństwa obywatelskiego  no i krzewicielami praw człowieka, które narodziły się wraz demokracją w okresie Rewolucji Antyfrancuskiej, a więc w roku 1789. Wcale bym się nie zdziwił, jeśli „ naukowcy” odkryliby, że Mieszko I i Bolesław Chrobry już przemyśliwali nad wprowadzeniem urn wyborczych i demokratycznych. Takich drewnianych powstałych z wycinania lasów  i puszcz, oczywiście za zgodą ekologów.. Którzy już wtedy zakładali swoje organizacje a zgodą i przy poparciu pierwszych królów Polski.. Wyborcy wrzucali do urn kamyczki, tak jak dzisiaj kamyczki do cudzego ogródka.. I nie ważne było, kto ile kamyczków wrzucił- ważne było- kto te kamyczki liczył.. W końcu przecież  okazało się, że Krzysztof Kolumb jest synem  króla Władysława III Warneńczyka, który wcale nie zginął pod Warną w 1444 roku, ale przeniósł się na Maderę i tam spłodził z jakąś szlachcianką syna, którym był właśnie Krzysztof Kolumb. Nie ma co - „ nauka” wyjaśni nam wszystko.. I nawet dojdzie do tego, ale to wymaga jeszcze trochę czasu i pogłębionych badań” naukowych”, że na Górze Synaj, Pan Bóg dał Mojżeszowi nie Prawa Boże, a Prawa Człowieka.. No i symboliczną urnę, żeby mieli gdzie wrzucać swoje głosy. Tylko nie powiedział Mojżeszowi kto  i w jakim parytecie ma być w komisjach wyborczych.. Pan Bóg na szczęście jest- i nikt nie musi go wybierać... Nawet jak Polski nie było na mapie Europy- wybitny nasz Polak, Wojciech Korfanty zasiadał w Reichstagu. Dla innych mniejszości nie ma żadnych mandatów.. Niezależnie od wyników w urnach demokratycznych. Dla  mniejszości prawosławnej,  żydowskiej, muzułmańskiej- nie ma żadnych mandatów. Dla gejów i lesbijek – też nie ma mandatów. Taka Ciciolina- gwiazda filmów porno- była we włoskim parlamencie, ale nie dlatego, że realizowała  ideę parytetów. Była- bo  demokratyczni wyborcy ją wybrali.  Podobno przeważyli onaniści i masturbujące się panie.... No cóż… Demokracja większościowa.. Do senatu rzymskiego swojego czasu wprowadził konia- Kaligula.. Też bez związku z parytetem.. Ani związkiem partnerskim. O klaczy historycy jakoś nie wspominają.. Gdzie demokracja – tam  wielkie jaja.. Łup zębem o ząb, łup zębem o dąb.. Albo Reminerealizacja zdemineralizowanego szkliwa.. Nawet  poronioną ze swej natury  demokrację chcą  zadekretować płciowo.. Dlaczego świat nie ma się dzielić na mądrych i głupich, tylko na kobiety i mężczyzn.? Wszędzie ten marksizm kulturowy: kiedyś  kapitaliści i robotnicy.. Obecnie: kobiety- mężczyźni, sprawni- niepełnosprawni, geje-normalni inaczej, lesbijki- kobiety, faszyści- antyfaszyści,, populiści- realiści… Wlej olej w lej… Ale w  komorze demokracji nie ma za grosz oleju.. I dlatego to wszystko nie funkcjonuje.. Wspominałem o Ciciolinie.. Okropna i brzydka jak noc w lesie Sherwood. Wiem- wood oznacza las.. Ale była w parlamencie włoskim i” wnosiła swój wkład „w demokrację włoską opartą na amoralności,, tak jak inne parlamenty demokratyczne oparte na zadekretowanej demokratycznie kradzieży.. Są też niemoralne. Bo najpierw powinna być moralność- a potem prawo stanowione.. A nie najpierw  ukraść podatnikom pieniądze, a potem stanowić o ich losie.. Z ustroju opartego na kradzieży- nic dobrego wynikać nie może, oprócz legalizacji kradzieży, a więc niemoralności.. Chyba, że kradzież jest już moralna, umoralniła ją demokracja, najlepszy z ustrojów , bo lepszy się ludzkości nie przyśnił. .Moralność i demokracja- to dwie różne rzeczy. Albo moralność- albo demokracja.. I dlatego w Veritatis Splendor, w roku 1993 , Jan Paweł II pisał:” Demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Ja bym poszedł jeszcze dalej.. Co z wartości, jak można je przegłosować większościowo? I po wartościach.. Gilotyna demokracji zrobi swoje.. Co ma Ciciolina do demokracji? To samo co śmieci do  dekoracji, pardon-demokracji. .Rząd włoski ostatnio zaapelował do poszczególnych regionów Włoch, aby” wniosły swój wkład” w rozwiązanie kryzysu śmieciowego  w Neapolu i zgodziły się przyjąć odpadki, dla których nie ma miejsca w Kampanii. Niedawno cztery regiony: Piemont, Wenecja Euganejska, Lombardia i Liguria zapowiedziały, że nie przyjmą transportów śmieci. Lombardia przypomina, że czterokrotnie przyjmowała transporty śmieci z Kampanii, a prywatne firmy, które się tym zajmowały nie otrzymały za to rekompensaty. Wszystko dlatego, że wprowadzono zakaz  palenia śmieci i w związku z tym narastają problemy wielkich ilości śmieci.. Jak śmieci trzeba segregować, cackać się z nimi jak z dziećmi  w trosce o środowisko, co jest wielkim fałszem politycznych frazesów, bo każdy dba o środowisko w którym żyje i nie podcina gałęzi na której siedzi- to po pewnym czasie problem narasta. Kosztowny problem sięgający miliardów euro !. I tego problemu nie rozwiąże nawet najnowocześniejsza demokracja.. Nie mówiąc już nawet, czy demokracja jest młoda, czy stara.. Kiedyś palono śmieci, przez setki lat- i nic się nie stało środowisku. .Palono nawet środowisko i też nic się nie stało. Bo przyroda się poprzez ogień odradza.. Płoną hektary lasów- i co? I nic.. Bo przyroda pozostaje w równowadze.. Ale ze sztucznego zajmowania się środowiskiem są wielkie miliardy euro i dolarów.. To  są tacy- co się tym zajmują. Ekologia jest instrumentem politycznym. Tak jak mit globalnego ocieplenia..  Gdzie się podziała dziura ozonowa? Freon? Dezodoranty, które tworzą dziurę ozonową? Bajki, bajki i jeszcze raz bajki.. Tyle, że nie na dobranoc- ale w ciągu dnia.. I za wielkie pieniądze! A co się dzieje,  gdy brakuje pieniędzy? Socjaliści wypuszczają obligacje.. Zgodnie z pomysłem pana Nikodema Dyzmy, wielkiego” ekonomisty”.. „ Pan jest wielki ekonomista”- jak mówiła jedna z dam ówczesnych.. „Gdy nie ma pieniędzy wypuścimy obligacje. A gdy po kilku latach pojawi się koniunktura, wtedy sprzedamy zboże i jeszcze na tym zarobimy”- powiedział Pan Nikodem, kiedy zakładał państwowy Bank Zbożowy. Trochę w podobieństwie do Banków Żywności. Przy czym banki zbożowe- to pomysł późniejszy... Po jakimś czasie to wszystko trafił szlag.. Tak jak fałszywa ekologia udusi  resztkę kapitalizmu.. Limity CO2, reglamentacje, koszty. .Handel emisjami? Czy ktoś z pisarzy scence- fiction wymyśliłby bardziej kuriozalny pomysł? Żeby handlować powietrzem? Dlaczego wspomniałem o nocy w  Sherwood? Bo co robił Robin Hood  wyjęty spod prawa w Sherwood? Korzystał z ochrony bor-u..(??? Tak jak nasi demokratyczni mandaryni.. Na razie tylko część- ale jak lud będzie się coraz bardziej denerwował rządami  demokratycznych łgarzy- każdy z nich będzie potrzebował ochrony pretorianów.. I zabraknie gałęzi w borach.. Czy ekolodzy wyrażą zgodę na gałęziowe borowanie? Tym bardziej, że nie są też bez winy. WJR

TU-154 – Katastrofa katastrofie nie równa... Kolejna katastrofa TU-154M, tym razem to samolot należący do Dagestańskich Linii Lotniczych. Na pokładzie samolotu było 163 pasażerów oraz 9 członków załogi. Samolot leciał z Moskwy do Machaczkały, stolicy Dagestanu, republiki na rosyjskim Północnym Kaukazie. W tej katastrofie zginęły tylko 2 osoby, a 83 są ranne. Samolot wystartował z lotniska Wnukowo, po 29 minutach kiedy maszyna była na wysokości 9100 metrów zawiódł jeden z silników. Po chwili uległ awarii drugi, a także generatory prądu i urządzenia nawigacyjne. W momencie, gdy Tu-154 był kilkaset metrów nad ziemią, przestał działać trzeci silnik. Piloci lądowali praktycznie „na ślepo”. Z powodu złych warunków pogodowych - niski pułap chmur - nie dostrzegli w porę progu pasa startowego, samolot zdołali posadzić dopiero w połowie pasa. W efekcie Tupolew wypadł z niego i wbił się w wał ziemny na krańcu lotniska. Samolot rozpadł się na trzy duże części. Tu-154M lądował awaryjnie z pełnymi bakami paliwa, zdaniem ekspertów, to cud, że nie doszło do pożaru. Ranni zostali przewiezieni do szpitali w Moskwie, Domodiedowie i Widnoje. Stan 10 rannych lekarze określają jako bardzo ciężki. Czy można porównać trzy różne katastrofy samolotów TU-154M? Na przebieg poszczególnych katastrof ma wpływ wiele czynników, mechanicznych, elektronicznych, pogodowych oraz ludzkich, a więc chyba nie można przyrównywać jednej katastrofy do drugiej. Ale im więcej katastrof tego samego modelu samolotu ( nie mam tu na myśli jakiś niuansów technicznych modelu pomiędzy modelem A, B czy C ) tym więcej powstaje różnych danych źródłowych z których wynika że przebieg oraz skutki katastrof są zdecydowanie różne. W przeciągu ostatnich kilku miesięcy wystąpiły trzy nagłośnione katastrofy samolotów TU-154. Pierwsza z nich, chodzi oczywiście o katastrofę TU-154M w której zginęli Polacy, w tym Prezydent RP Lech Kaczyński. Tupolew po zahaczeniu skrzydłem o brzozę przeleciał jeszcze około kilometra po czym rozbił się na tysiące drobnych kawałków. Druga katastrofa, to katastrofa lecącego z Jakucji do Moskwy samolotu pasażerskiego Tu-154M. Samolot należał do rosyjskiego czarterowego towarzystwa Ałrosa, przymusowo lądował w bazie śmigłowcowej w miejscowości Iżma w Republice Komi na północnym wschodzie Rosji europejskiej. W maszynie nastąpiła awaria instalacji elektrycznej. Urządzenia radionawigacyjne przestały działać i załoga nie była w stanie określić aktualnej pozycji samolotu ani doprowadzić go do jednego z czterech pobliskich portów lotniczych - Peczory, Uchty, Workuty lub Uzinska. Ponieważ w zbiornikach znajdował się tylko półgodzinny zapas paliwa, pilot skierował się na pierwsze lądowisko, jakie dostrzeżono po zejściu poniżej pułapu chmur. Lądowanie odbyło się za trzecim podejściem. Maszyna wyjechała 200 metrów poza lądowisko, ryjąc głębokie koleiny w ziemi. Nikt spośród 9 członków załogi i 72 pasażerów nie odniósł jakichkolwiek obrażeń.

Więcej tu: http://www.pluszaczek.com/2010/09/07/rosyjski-tu-154m-scial-drzewa-ale-wyladowal/

Trzecia katastrofa TU-154M to ta opisana na wstępie tego wpisu. W przypadku katastrof Tupolewa należącego do Dagestańskich Linii Lotniczych oraz Tupolewa należącego do rosyjskiego czarterowego towarzystwa Ałrosa skutki tych katastrof są nieporównywalnie mniejsze w porównaniu do katastrofy TU-154M ( z 10 Kwietnia 2010 ).

- TU-154M, Ałrosa – samolot wylądował w jednym kawałku, nikt nie zginął
- TU-154M, Dagestańskie Linie Lotnicze, samolot wylądował, ale rozpadł się na 3 części, zginęły 2 osoby, 83 osoby ranne,
- TU-154M, Polska, samolot nie wylądował, rozbity na tysiące kawałków, wszyscy zginęli,

Polscy piloci latający rządowymi samolotami to chyba nie amatorzy, a więc mają jakieś pojęcie o pilotażu samolotów pasażerskich w których latają VIP’y. Przypomnę że załogę TU-154M pośmiertnie awansowano. Nikt nie nagradza w taki sposób osób które mogą być współwinne jakiejś katastrofie lotniczej. Pomimo umiejętności załogi rządowy Tupolew rozbił się, nikt nie przeżył. W pozostałych dwóch Tupolewy miały dużo mniejsze uszkodzenia, pasażerowie przeżyli prawie wszyscy ( poza dwoma osobami ). Porównując trzy katastrofy z TU-154M wychodzi na to że to Polacy mieli „największego pecha”, gdyż skutki katastrofy z 10 Kwietnia 2010 są najtragiczniejsze. Czytając wszelkie publikacje, analizy, zestawienia danych które pojawiają się od 10 Kwietnia 2010 coraz trudniej uwierzyć że katastrofa rządowego Tupolewa była zwykłym wypadkiem lotniczym... Rośnie bilans rannych po katastrofie samolotu w Moskwie

„...Dwie osoby nie żyją, a 83 są ranne po katastrofie samolotu pasażerskiego Tu-154 na lotnisku Domodiedowo w Moskwie. Maszyna rozbiła się w czasie awaryjnego lądowania. Na pokładzie było 163 pasażerów i 9 członków załogi. Wcześniej informowano o około 40 rannych...”

„...Tupolew wystartował z lotniska Wnukowo w sobotę o 14.07 czasu moskiewskiego (12.07 czasu polskiego). Po 29 minutach lotu, gdy maszyna była na wysokości 9100 metrów, zawiódł jeden z silników. Po chwili uległ awarii drugi, a także generatory prądu i urządzenia nawigacyjne. W momencie, gdy Tu-154 był kilkaset metrów nad ziemią, przestał działać trzeci silnik...”

„...Samolot rozpadł się na trzy duże części...”

źródło: RMF, Rośnie bilans rannych po katastrofie samolotu w Moskwie Pluszak's blog

Powrót do politykowania Witam po długiej przerwie wywołanej poniekąd skurczeniem się wolnego czasu, ale nie będę Was tym zanudzał. Fakt podstawowy jest taki, że trochę wypaliłem się politycznie. Totalne odstawienie polityki na kilka miesięcy było niejako gwałtowną reakcją organizmu na poprzedni nadmiar. Sądzę, że podziałało to ozdrowieńczo. Ale nie o tym chciałem dzisiaj napisać. Od jakiegoś miesiąca na powrót obserwuję nasze sprawy, tylko bez telewizji. Trochę gazet, przede wszystkim Blogpress a także S24. Nb działalność Blogpress.pl jest zupełnie nadzwyczajna, a szereg wywiadów wideo i filmów to prawdziwe perełki. Nowe przemyślenia sprawiły, że zacząłem od pewnego czasu pracować nad nowym projektem, którym chciałbym podzielić się ze społecznością Blogpress.pl.

Punktem wyjścia stało się kilka spostrzeżeń. Ostatni rok pokazał polskiemu społeczeństwu bardziej wyraziście niż lata wcześniejsze, czym różnią się poszczególne środowiska polityczne w Polsce. Mam tu na myśli nie tylko polityków, ale i inne osoby publiczne oraz najszerzej pojęte grupy sympatyków. Nie owijając w bawełnę, jesteśmy przynajmniej o klasę wyżej od sympatyków głównych partii takich jak PO, PSL czy SLD. Chodzi mi o takie kryteria jak troska o sprawy publiczne Polski, poważne traktowanie tych spraw, kontrolowanie, na ile rząd wywiązuje się z misji i służby w interesie Polski, bezkompromisowe dążenie do prawdy. Nasi przeciwnicy woleli pójść na wojnę z opozycją, wojnę, w której dozwolone są wszystkie chwyty. Po cichu bez zainteresowania mediów dokonuje się dziś praktycznego demontażu polskiego państwa, a tymczasem aparat rządowo-medialny wraz z ulicznymi bojówkami zajmuje się wyłącznie zepchnięciem nas na margines życia publicznego. Mimo tej ostrej, wyrazistej różnicy na naszą korzyść, to tamta strona traktuje Polskę jako swoją własność, a naród redukuje do bezmyślnych klakierów swoich poczynań. Ci, którzy na to się nie godzą, traktowani są bądź jako chorzy psychicznie, bądź jako faszyści, bądź jako pożałowania godni, nieprzystosowani ludzie, którym trzeba naprostować światopogląd dla ich własnego dobra. Skąd się bierze złowróżbna skuteczność tej metody? Postawiłem sobie pytania: jak mogło do tego dojść, kiedy właściwie to się zaczęło, w którym miejscu popełniliśmy błędy, dlaczego nie przewidzieliśmy takiego rozwoju wypadków. Czy nie popełniamy zbyt często poważnego błędu, błędu naiwności? Przemyślenia te doprowadziły do powstania tekstu objętościowo znacznie wykraczającego poza moje dotychczasowe dokonania. Dlatego chciałbym bardzo prosić moich czytelników o potraktowanie mojej propozycji nie jako zwykły cykl wpisów, ale jako pewien projekt. Chodzi mi w tym projekcie o zdefiniowanie sytuacji na świecie i w kraju z naszego punktu widzenia. Chodzi mi o określenie bez złudzeń, jakie jest w tej sytuacji nasze miejsce i możliwości. Dopiero po takim przygotowaniu można odpowiedzialnie dyskutować, co w ogóle można jeszcze zrobić, jakie przyjąć metody i jakie są szanse. Na podstawie tego, co tu napisałem, mogłoby powstać mylne wrażenie, że roszczę sobie pretensje do wiedzy i przenikliwości, która daje mi możliwość w miarę pełnej odpowiedzi na tak ważkie pytania. Nic bardziej mylnego. Co prawda podejmuję w moim opracowaniu pewne próby, ale głównym moim wkładem jest propozycja systematyzacji materiału i zebranie go w całość. Chciałbym bowiem, by koniec projektu zaowocował jakąś elektroniczną publikacją. Nawet ta część, której się podejmuję tj. pewna ogólna przewodnia wizja, dobór materiału i systematyzacja może być przedmiotem dużych kontrowersji wśród Was. Mimo wszystko proszę o uczestnictwo w projekcie. Nawet jeśli ten projekt stanie się tylko i wyłącznie inspiracją do kolejnych znacznie lepszych prób, to już będzie przecież wartością samą w sobie. W materiale, który opracowałem, znajdują się moje myśli, ale przede wszystkim myśli zaczerpnięte z wielu książek, artykułów, blogów i stron internetowych. Starałem się umieszczać informacje o źródłach, choć bez naukowej skrupulatności. Społeczność Blogpress.pl stanowi moim zdaniem grupę bardzo silną pod względem intelektualnym, dlatego bardzo liczę, że pod kolejnymi wpisami należącymi do projektu znajdą się Wasze wypowiedzi. Chodzi mi o wykazanie błędów i braków w moim rozumowaniu, uzupełnienia, dodatkowe informacje – czyli o burzę mózgów, której efekty postaram się później zebrać w całość najlepiej, jak będę umiał, zastrzegając sobie oczywiście ostateczną redakcję. Często z podziwem czytam Wasze przenikliwe wpisy dotyczące geopolityki, historii, ekonomii, spraw lokalnych etc., zazdroszcząc po cichu wiedzy i spostrzegawczości. Stąd mój pomysł, aby – przy życzliwym zainteresowaniu z Waszej strony – te zasoby wykorzystać w nietypowy sposób, czyli do opisywanego tu projektu. Dodam, iż nawet zdanie politycznych przeciwników, gdyby tacy się znaleźli, może być cenne. Jaka szkoda, że ich wypowiedzi tak często ograniczają się do prowokacji, jątrzenia, okazywania wyższości i pogardy; jaka szkoda, że nie są one zorientowane na rozwiązywanie problemów. Ze swojej strony w moich „propozycjach do dyskusji” zastosowałem odważną metodologię, której brakuje mi w większości wypowiedzi sympatyków prawicy. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystkim to się spodoba, mimo wszystko pragnę od razu „odkryć karty” i poprosić, by ewentualnie nie zrażać się do projektu przez jedno czy drugie mocne sformułowanie. Zacznę od tego, że moja metodologia zakłada, że sami ustalamy punkty konfliktu i pola sporu, a nie polegamy tylko na polach zdefiniowanych przez drugą stronę dla zabezpieczenia własnych interesów. Prosty przykład z okresu 2005-2007, gdy układ tylko formalnie był w opozycji, a w rzeczywistości spychał nas do narożnika na wszystkich frontach. Jeden z ataków polegał na konsekwentnym ośmieszaniu pojęcia układu, pojęcia, którego znaczenie odcisnęło się na III RP z bolesną oczywistością, a które jednak trudno ostro i precyzyjnie zdefiniować. Daliśmy się wtedy z dziecięcą naiwnością zepchnąć do dyskusji, czy układ istnieje i jak to udowodnić niedowiarkom, zamiast skoncentrować się na zwalczaniu go wszelkimi środkami. Krótko mówiąc, przez sprytne przedefiniowanie problemów przez układ, zwyczajnie przegapiliśmy decydującą bitwę z nim. Chciałbym, byśmy dziś – nawet jeśli poniewczasie – próbowali unikać tego typu manipulacji. Założenie metodologiczne w moich rozważaniach jest takie, że system i układ istnieje. Na walkę z nim jesteśmy skazani tak długo, jak długo chcemy zachować swoją tożsamość. Znaczenie tych pojęć będzie się krystalizowało w ramach kolejnych części. Dla wygody przyjmuję tu zupełnie umowny podział na 2 poziomy. Proponuję używać określenia system na poziomie międzynarodowym a określenia układ na poziomie krajowym. Układ byłby więc częścią systemu, jego emanacją  na naszym podwórku. Językowo określenia „układ”, „system” mają oczywiście wiele znaczeń, dlatego dla odróżnienia, gdy będę ich używał w omawianym sensie, czyli mniej więcej 'rozproszony ośrodek władzy działający w ukryciu', będę je pisał kursywą. Kolejne założenie jest takie, że system działa z całą możliwą bezwzględnością. Za fasadą świata nieograniczonej pełnej szczęścia konsumpcji, który ma być udziałem tych, którzy żyją w zgodzie z systemem, kryje się walka o władzę tak brutalna, jak można sobie wyobrazić tylko w najczarniejszych snach. Dezinformacja, prowokacja, intrygi, inwigilacja, morderstwa pozorowane na samobójstwa i wypadki, zbiorowe morderstwa pozorowane na akty terroru, to doprawdy tylko część repertuaru, jakim dysponuje system. Znowu przykład. Jeśli ktoś wierzy, że Marek Karp zginął na skutek obrażeń odniesionych w zwyczajnym wypadku drogowym i będzie ode mnie wymagał przedstawienia dowodu na moje twierdzenie, że to było morderstwo, to po prostu żyjemy w dwóch różnych światach. Jest jasne, że w tego typu dyskusjach w zdecydowanej większości przypadków musimy opierać się raczej na przesłankach i zdrowym rozsądku niż na twardych dowodach. Zresztą samo pojęcie twardego dowodu ma generalnie ograniczone zastosowanie w aspekcie filozoficznym, jeśli chodzi o tego typu dyskusje. W każdym bowiem przypadku, gdy analizujemy informacje, które do nas docierają, jesteśmy skazani na dość ograniczone możliwości naszych zmysłów, a najczęściej musimy polegać na łańcuchu pośredników i ekspertów, którym niejako z urzędu mamy dawać wiarę. Zresztą, jeśli zabraknie nam rozsądku, a zostanie wspominana już tutaj dziecięca naiwność, to rzekome „twarde dowody” mogą stać się znakomitym sposobem, by nas ogłupić i rozgrywać. Z tym zjawiskiem mamy wyraźnie do czynienia od dnia katastrofy smoleńskiej. Kolejne założenie: działania systemu charakteryzują się głęboką realistyczną oceną sytuacji (nie mającą nic wspólnego z obrazem medialnym), strategicznym planowaniem na niezwykle wysokim poziomie oraz – last but not least – całkowitą determinacją. Jeśli tylko jakaś możliwość istnieje, to na pewno zostanie ona wykorzystana. Przykładem niech będzie manipulacja społeczeństwem przez fałszywe sondaże oraz przez spreparowane i sterowane dyskusje na wielu forach internetowych. Przy analizie sytuacji stosuję czasem taką metodę, że wczuwam się w sytuację jakiegoś decydenta z tamtej strony. W tym myślowym eksperymencie odrzucam wszelkie ograniczenia moralne i zastanawiam się, jaką trudność stanowi dla mnie wykonanie danego działania i jakie korzyści przyniesie to mojej sprawie. Ta metoda pozwala lepiej uświadomić sobie możliwości systemu i skalę zagrożenia.

I ostatnie założenie, o którym chcę wspomnieć już na wstępie tego projektu. Furia, z jaką system nas atakuje, jest miarą naszej skuteczności. Nieraz z przykrością czytałem (na szczęście ostatnio jest tego mniej) utyskiwania prawicowych publicystów czy blogerów krytykujących jakąś akcję PiS z takich oto pozycji: po co nam to było, tylko ucierpiał na tym wizerunek, to był strzał we własną stopę, śmieją się z nas na całym świecie, jak tu teraz komuś wytłumaczyć, że warto głosować na PiS. Oczywiście nie chodzi mi o to, żeby nie krytykować! Ale nie iść w tej krytyce – znowu z dziecięcą naiwnością – tropem podanym przez główne media salonowe. Oni nie krytykują działań korzystnych dla systemu. Ba, za takie działania zapewne zaczęliby chwalić każdego, czego przykładów mamy aż nadto: „dobry” jest już Marcinkiewicz, Sikorski, a nawet Giertych. Ataki na Pospieszalskiego za zaangażowanie w akcję Solidarni 2010 dowodzą, że pokazanie całej Polsce kwietniowej atmosfery na Krakowskim Przedmieściu ugodziło w system. Kliniczny obłęd „Gazety Wyborczej” w związku z patriotyczną manifestacją 11 listopada dowodzi, że takie manifestacje to dla nas właściwa droga. Gdyby zaś TVN24 zaczął popierać Kaczyńskiego, pokazywać go w korzystnym kadrze i oświetleniu itd., to byłoby jasnym sygnałem, że Kaczyński przestał być groźny dla systemu. Na opisywany projekt złożą się 2 cykle – międzynarodowy i krajowy. Jeśli projekt spotka się z życzliwym przyjęciem, to planuję, że przed Świętami Bożego Narodzenia zakończymy pierwszy cykl. Pierwsza część pierwszego cyklu będzie poświęcona socjologicznej analizie następstw 11 września (na razie bez aspektu geopolitycznego). Być może kiedyś nasi potomkowie uznają to wydarzenie za dziejową cezurę. Z krótkiej jak na razie perspektywy wydaje się całkiem możliwe, że właśnie to wydarzenie zapoczątkowało „ciekawe czasy”, w których przyszło nam żyć. Dlatego też wybrałem je na początek tego cyklu. W kolejnej części przedstawię krótko ideę „końca historii”, która była bardzo popularna w latach 90. Idea ta wyrażała naiwną wiarę w naturalne rozprzestrzenienie się ustroju demokracji liberalnej na cały świat, była przejawem czegoś w rodzaju zawrotu głowy od sukcesu – na poziomie społecznym. 11 września całkowicie przekreślił tę ideę, niemniej jest ona na tyle interesującym znakiem swojego czasu, że uczyniłem ją punktem wyjścia do dalszych rozważań, w których chciałbym rozpoznać, jakie właściwie przyczyny geopolityczne i ekonomiczne sprawiły, że ta oczekiwana globalna stabilizacja nie mogła się ziścić. Inaczej mówiąc, nietrafna idea została przeze mnie wykorzystana jako pretekst do poszukiwań prawdziwych mechanizmów rządzących światem. „dobry” filozof grecki's blog

Jak mordowano „zdrajców” Jak co roku przy okazji rocznicy Nocy Listopadowej z ekranów i eteru popłynął potok kłamstw i fałszów na temat dzielnych podchorążych, którzy porwali się na walkę ze znienawidzoną Rosją. Przy okazji półgębkiem wspomniano o głównych ofiarach tej nocy – polskich generałach zabitych jednak nie przez Moskali, lecz przez swoich żołnierzy, owych „dzielnych” podchorążych. W Wojskowej Akademii Technicznej jak zawsze Dzień Podchorążego – jest co świętować, wszak podwładni wypowiedzieli posłuszeństwo i zabili swoich dowódców. Cóż za wzór do naśladowania, tyle że nieco pachnący bolszewizmem. Nie dziwota, że nawet w okresie stalinizmu podchorążych tych zaliczono do grona „postępowych”. W jednej ze stacji telewizyjnych komentator mówi o pomniku poległych generałów, nazywając ich „zdrajcami”. Kolejna inscenizacja Nocy Listopadowej. W TV pokazują jak podchorąży strzela do leżącego już jednego z generałów – tak zabijano „renegatów”. Cóż to byli za „zdrajcy” i „renegaci”? Przypomnijmy pokrótce.

Maurycy Hauke: wstąpił do Legionów Polskich we Włoszech i służył w artylerii. Walczył m.in. w obronie Mantui, gdzie dostał się do niewoli austriackiej. Potem służył w armii Księstwa Warszawskiego, m.in. krótko jako szef sztabu armii. Następnie pełnił funkcje: zastępcy dowódcy 3 legii (dywizji), dowódcy brygady w dywizji gen. Józefa Zajączka w kampanii 1809 r., komendanta Twierdzy Zamość w kampanii 1813 r., gdzie wsławił się długotrwałą i bohaterską obroną i uzyskał honorowe warunki kapitulacji. Awansował na stopień pułkownika 20 grudnia 1806 r. Generał brygady od 27 grudnia 1807 r., generał dywizji od 3 lutego 1813 – na stanowisku komendanta twierdzy Zamość.

Józef Nowicki: od 1806 „inspektor popisów” I Legii w randze podpułkownika. W listopadzie 1809 awansowany na pułkownika, był komendantem kwatery głównej księcia Józefa Poniatowskiego i szefem sztabu 3 Okręgu Wojskowego, później szefem sztabu 18 dywizji (V korpusu) i 7 dywizji (X korpusu). Trafił do niewoli po walkach o Gdańsk w 1813.

Stanisław Potocki: karierę wojskową rozpoczął jeszcze w czasie powstania kościuszkowskiego, gdzie był adiutantem księcia Józefa Poniatowskiego, uczestnik wojen napoleońskich. Odznaczył się w 1809 roku pod Zamościem i Sandomierzem.

Ignacy Blumer: w roku 1807, po paru latach służby na Korsyce, powrócił do Polski, gdzie jako podpułkownik zaczął służbę w 5 pułku piechoty. W kampanii przeciwko Prusom i Austrii wyróżnił się w bitwie pod Raszynem, po której otrzymał Order Virtuti Militari. Odznaczył się później także przy szturmie Smoleńska w wojnie Napoleona przeciw Rosji roku 1812 i został przez cesarza mianowany pełnym pułkownikiem i kawalerem Legii Honorowej. W roku 1813 otrzymał od księcia Józefa dowództwo obrony Modlina u boku francuskiego generała Dandelsa i odmówił w imieniu oddziałów polskich podpisania aktu kapitulacji

Tomasz Siemiątkowski: wysłany wraz ze swym 5. Pułkiem Strzelców Konnych na wojnę przeciwko Rosji, odznaczył się w Bitwie pod Frydlandem i otrzymał w 1808 roku Order Virtuti Militari. W roku 1812 brał ze swym pułkiem, przemianowanym teraz na 14.p. kirasjerów, udział w kampanii rosyjskiej Napoleona i wyróżnił się m.in. w bitwie pod Smoleńskiem. W sierpniu 1812 roku został kawalerem Legii Honorowej. W wojnie roku 1813 walczył (od sierpnia jako pułkownik) m.in. w bitwach pod Jüterbog i Dennewitz, działając głównie przeciw jednostkom pruskim. W listopadzie tego roku odznaczył się w potyczce pod Düben, walcząc przeciwko oddziałom sławnego Blüchera i otrzymał stopień oficera Legii Honorowej. W bitwie pod Lipskiem został ranny i przedarł się z resztkami pułku do Sedanu we Francji, gdzie walczył lutym i marcu r. 1814 w ostatnich bitwach Napoleona przed jego abdykacją. Po upadku Napoleona

Stanisław Trębicki: zaczął karierę wojskową w r. 1806 jako kadet w 2.p.piechoty. Już w styczniu roku 1807 postąpił na podporucznika, pod koniec roku był już kapitanem. W roku 1810 otrzymał Order Virtuti Militari. Brał udział w kampanii rosyjskiej Napoleona i w wieku lat 20 uzyskał rangę majora. W czasie wojny roku 1813 Napoleon nadał mu Order Legii Honorowej.

Tacy to byli „zdrajcy” i „renegaci”. Kim byli naprzeciw nich podchorążowie? Nikim. Kogo niby w tę Noc zdradzili generałowie? Podchorążych, którzy złamali przysięgę i sprowadzili na pomyślnie rozwijający się po 1815 roku kraj klęskę i pożogę, będąc w dodatku nieświadomymi wykonawcami obcej intrygi? Żadnej innej władzy polskiej w tę Noc nie było. Był król polski Mikołaj I i rząd Królestwa, było też dowództwo armii składające się z weteranów Legionów i wojsk Napoleona. Zabici generałowie, mordowani na oczach bliskich, także dzieci – wiedzieli, czym skończy się szaleńcza ruchawka młokosów. Starali się ich przekonywać, w odpowiedzi spotykała ich kula. Kto tu więc był patriotą a kto zdrajcą? I dlaczego po tylu latach wychowuje się młodzież na fałszu i kłamstwie? Z jakiego powodu narodowym bohaterem mającym pomniki i ulice jest Piotr Wysocki, a nie np. Maurycy Hauke? Jan Engelgard

Admin doda, że w carskim jarzmie, w Królestwie Polskim, Polacy mieli nieporównanie więcej swobód i suwerenności, niż w dzisiejszej pseudo-Polsce poddanej żydofaszystom z Brukseli i miotanej interesami syjonistów. Gospodarka Królestwa Polskiego była w świetnym stanie, skarbiec pełen, wojsko było silne i dobrze wyposażone – jedynie polityka zagraniczna była podporządkowana Rosji. Dziś gospodarki nie mamy, wojska nie mamy… a politykę zagraniczną uprawia za nas i tak Bruksela. Admin tysiąc razy wolałby być obywatelem Królestwa Polskiego, niż Judeopolonii w jaką zmieniła się Polska. Oczywiście niektórzy zaczną zaraz nawijać, że najlepiej by było, gdyby Polska była od nikogo niezależna, silna, potężna, ogromna i bogata. Jasne. I przy okazji dobrze by jeszcze było, żeby wszystkie niewiasty były piękne, a krowy umiały fruwać. Pobożne życzenia nic bowiem nie kosztują, a zawsze można je przeciwstawić realizmowi politycznemu i jeszcze wyjść na Wielkiego Patryjotę. Bowiem Polski Naród nie zawsze odróżnia Patryjotów od Idyjotów i dlatego Polska wygląda tak, jak wygląda. – admin.

HIPOKRYCI Z USA Serwis PayPal, który obsługuje przelewy internetowe, zamroził konto Wikieaks i przestał księgować na nim nadchodzące  darowizny, co stawia WikiLeaks w obliczu bankructwa. Zarządzający PayPal oświadczył, że podjęto taką decyzję ze względu na zaangażowanie WikiLeaks w „nielegalne działania” i „dystrybucję materiałów”, których nie jest właścicielem. Oczywiście nie zapadł w tej sprawie żaden wyrok sądowy. Podjęto administracyjną, i całkowicie bezprawną decyzję o wywłaszczeniu WikiLeaks, która przecież nie stracił osobowości prawnej i może być podmiotem praw – w tym do otrzymywania darowizn. Nawet jeśli jakieś działania WikiLeaks zostałyby uznane prawomocnym wyrokiem za nielegalne. Jak mam ochotę nawet wielokrotnemu mordercy, odsiadującemu wyroku dożywocia, udzielić darowizny, to mogę to zrobić, a on może ją otrzymać. Mam przeczucie, graniczące z pewnością, że PayPal podjął swoją decyzję albo „po rozmowie z przedstawicielami Kongresu USA”, jak kilka dni wcześniej zrobił to Amazon.com, albo może wręcz po telefonie z Secret Service (nomen omen w skrócie SS – podobnie jak wszelkie „służby specjalne”). Ciekawe, może Kongres powinien powołać jakąś „komisję naciskową”? Washington Post też nie był „właścicielem” dokumentów które publikował podczas afery Watergate. Ale to było dawno temu i w dodatku okazało się po latach, że informatorem Boba Woodwarda i Carla Bernsteina był Mark Felt – ówczesny Wicedyrektor FBI, co oznacza, że akcja przeciwko Nixonowi była „autoryzowana” przynajmniej przez część tamtejszej SS. Dziś Amerykanie zajęci drukowaniem coraz większej ilości dolarów, podejmując ewidentnie nielegalne działania wobec dyplomatów innych państw, podejmując ewidentnie nielegalne działania wobec prywatnych organizacji (naciski na Amazon i prawdopodobnie także na PayPal) nie mają czasu na czytanie togo, co kiedyś napisali „Ojcowie Założyciele”: „We hold these truths to be self-evident, that all men are created equal, that they are endowed by their Creator with certain unalienable Rights, that among these are Life, Liberty and the pursuit of Happiness. That to secure these rights, Governments are instituted among Men, deriving their just powers from the consent of the governed. That whenever any Form of Government becomes destructive of these ends, it is the Right of the People to alter or to abolish it, and to institute new Government, laying its foundation on such principles and organizing its powers in such form, as to them shall seem most likely to effect their Safety and Happiness.” Chińczycy przynajmniej nie są hipokrytami, jak pewien Afroamerykanin – laureat Pokojowej Nagrody Nobla Gwiazdowski

06 grudnia 2010 "Polska budowana jest na antywartościach" powiedział podczas Święta Niepodległości ksiądz pułkownik Sławomir Żarski, podczas homilii wygłoszonej w Bazylice Św. Krzyża jako administrator Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego. I być może wyżej nie awansuje, bo bardzo zdenerwował tą wypowiedzią pana prezydenta Bronisława Komorowskiego. To znaczy generałem może go zrobić pan prezydent, ale biskupem- Papież. Pan prezydent zbeształ księdza pułkownika Sławomira Żarskiego. Wygląda na to, że kazania i homilie wkrótce będzie pisała kancelaria prezydenta pod dyktando sztabu politycznego pana prezydenta. Gazeta Wyborcza napisała, że” wobec najważniejszych polityków i generalicji ostro zaatakował całą III Rzeczpospolitą”(!!!) Co oczywiście jest prawdą, bo III Rzeczpospolita  nie tylko jest budowana na antywartościach, ale jest „ bękartem Okrągłego Stołu”, Skorumpowanym, zbiurokratyzowanym,  tonącym w długach i  będącym częścią Unii Europejskiej.. Ma w tym swój udział również pan prezydent Bronisław Komorowski.. Kościół Powszechny „ powinien być otwarty na innych ludzi, na różne poglądy czy kultury” (???)- twierdzi pan prezydent Bronisław Komorowski. Naprawdę? Ma być otwarty na wszystko, na wszelkie miazmaty, na wszelkie mody i kierunki, na nowości . na new age, na muzułmanizm, na judaizm, na wielbicieli Słońca, na wielbicieli Szatana, na buddyzm, na zaklinaczy węży. .To dopiero będzie Kościół Powszechny. A gdzie miejsce dla Pana Boga i jego dziesięć przykazań bez praw człowieka? Kościół Powszechny ma określone zasady i kto chce może do niego przystąpić, ale nie po to, żeby w  nim przemeblowywać ewangelie, ale żeby przyłączyć się do zasad. .Dla każdego jest miejsce, dla każdego kto chce wyznawać wiarę  w Boga i szanować zasady chrześcijaństwa.. I w tym sensie jest to kościół otwarty, ale nie otwarty na zmiany zasad i mieszanie z zasadami innych cywilizacji.. „Krajowi cudzoziemcy” – jak pisał Żeromski, robią wszystko, żeby ten Kościół  jeszcze nie otwarty- otworzyć.  No i zniszczyć!. Ksiądz pułkownik Sławomir Żarski nie zostanie Ordynariuszm Polowym Wojska Polskiego, bo powiedział publicznie prawdę, a prawda jest najgorszą bronią wymierzoną w twórców tzw. III Rzeczpospolitej i ich „dzieła”. Czyli zmówionej przy Okrągłym Stole Rzeczpospolitej- jak pisze pan Stanisław Michalkiewicz- kompradorskiej. Dla wybranych i zaprzyjaźnionych  z władzą, miejscem konfrontacji dziewięciu służb specjalnych, które zamiast pracować dla  bezpieczeństwa państwa i dla nas, pracują dla określonych koterii i walczą między sobą o władzę w państwie skorumpowanym i osłabionym, między innymi tymi walkami.. Co do antywartości.. Czy da się zbudować normalne  państwo oparte na relatywizmie, aborcji, odrywaniu postępowania od odpowiedzialności, parytetach kobiet i mężczyzn, eutanazji, In vitro, potwornej biurokracji, podatków i powodzi przepisów, które zalewają  korupcyjny system prawny, wyemancypowaniu kobiet z rodziny? I na haśle:” róbta co chceta”? Bez zasad, religii, bez Boga? No i na demokracji.. Wrogiej cywilizacji  łacińsko-monarchicznej.. A gdzie honor i szlachetność? „Polska budowana jest na antywartościach”- należy dwakroć powtórzyć.. Polski na antywartościach zbudować się nie da.. A ustroje upadają nie dlatego, że są złe i okrutne.. Upadają bo bankrutują! A Polska jest na najlepszej drodze do bankructwa.. Nie tylko finansowego.. Również politycznego.. „Hańba! Pieczętujecie rozbiór Polski”- zdążył krzyknąć jeden z obecnych na Sali Trybunału Konstytucyjnego jegomość zanim  został wyprowadzony przez  straż. Właśnie wtedy Trybunał Konstytucyjny, powołany  celem niemożności zmiany ustroju w Polsce jeszcze przez generała Jaruzelskiego w 1982 roku- stwierdził zgodność  Traktatu Lizbońskiego  z Konstytucją III Rzeczpospolitej.. „Zaciąganie zobowiązań międzynarodowych  i ich wykonywanie nie prowadzi do utraty lub ograniczenia suwerenności państwa, ale jest jej potwierdzeniem”(???) Coooooo takiegoooooo? Suwerenność  danego państwa polega na nietolerowaniu na swoim terytorium  innej władzy, która miałaby kompetencje decydowania o sprawach dotyczących danego państwa.. Czy dyrektywa europejska, nawet najgłupsza, którą musimy wykonywać zgodnie z podpisanym Traktatem Lizbońskim pilotowanym przez ekipę okrąglostołową z panem Donaldem Tuskiem i  Lechem Kaczyńskim nie zaprzecza idei suwerenności państwa polskiego? To że Komisja Europejska zakaże  budowania obwodnicy  augustowskiej- to jest przejaw  realizacji idei suwerenności państwa polskiego? I to wykonywanie cudzych rozkazów jest potwierdzeniem suwerenności państwa? I takie orzeczenia wydaje trzecia izba parlamentu- Trybunał Konstytucyjny, którego orzeczenia są nieodwołalne.. Sędzia Trybunału, Bogdan Zdziennicki tłumaczył, że także przynależność do struktur europejskich nie stanowi w istocie ograniczenia suwerenności państwa, lecz jest jej wyrazem i podkreślał, że przystąpienie Polski do Unii Europejskiej stwarza unikalne w naszej historii możliwości realizacji projektów modernizacyjnych, a Unia działa wyłącznie w granicach kompetencji przyznanych jej przez państwa członkowskie w traktatach. To, ze polska po 1 grudnia 2009 roku, kiedy wszedł w życie Traktat Lizboński stała się częścią  superpaństwa o nazwie Unia Europejska- sędzia Bogdan Zdziennicki- nie zauważył.(????). Jak się nie chce- nie widzi się słonia w menażerii.. Trybunał Konstytucyjny jest przede wszystkim ciałem politycznym, konstruowanym przez inne ciała polityczne. Jak coś jest częścią czegoś, to nie może być samodzielne, bo jest częścią samodzielnego bytu. Unia jest podmiotem prawa międzynarodowego, ma osobowość prawną międzynarodową, a ponieważ Polska jest częścią Unii, to Polska nie może być suwerenna.. I nie jest! Już pominę te  projekty modernizacyjne.. Czyżby nieznana w historii biurokracja i rozdawnictwo połączone z marnotrawstwem było wyczekiwanym przez Polaków projektem modernizacyjnym? Myślę, że wątpię.. Większość Polaków nie zdaje sobie sprawy z tego co to jest Unia, myląc przynależność Polski do Unii Europejskiej z przynależnością do Europejskiego Obszaru Gospodarczego  czy korzystania z dobrodziejstw Traktatu z Schengen, dotyczącego możliwości podróżowania, wymiany, przemieszczania kapitałów i swobodnego przewożenia towarów.  w tym na obszarze państw  należących do Unii Europejskiej.. „Krajowi cudzoziemcy” ciągle nas nabierają i oszukują.. Zmieniając słowa według wskazówek Orwella.. Niewola to wolność..  Niesuwerenność- to wolność.. Wmawiają nam niebotyczne głupstwa, wciskając  na siłę kłamstwa oprawione w sofizmatyczne bajki.. I podają nam je do wierzenia.. Zrobić z  prawa pośmiewisko.. I stosować słowne sztuczki do wyjaśnienie i usprawiedliwienia zdrady stanu.. Bo to jest zdrada stanu! Oddanie Polski w pacht innemu bytowi, żeby ten decydował co mamy robić i stosować się do  jego dyrektyw i wskazówek- to o to jest? W życiu jak w tańcu- każdy krok ma swoje znaczenie.. Jak się oddało Polskę innym- to trzeba się umieć do tego przyznać.. Ale trudno oczekiwać od twórców tego skorumpowanego monstrum jakim jest III Rzeczpospolita, żeby przyznali się co skonstruowali?

I nie robili tego poprzez metodę in vitro. A jednak powstał Frankenstein.. Oparty na antywartościach WJR

Blood and Guts - Generał Patton George Smith Patton junior urodził 11 listopada 1885 roku na osiemsetakrowym ranczu Lake Vineyard Tam w Kaliforni. Jego ojciec – George, postanowił wychować swego syna na prawdziwego mężczyznę. Gdy mały Georgie – bo tak nazywano w domu przyszłego Generała, miał 2 lata, ojciec chciał mu kupić konia, ale matka uznała, że trzeba poczekać rok czasu. W wieku 4 lat Georgie był już dobrym jeźdźcem, a jako pięciolatek dostał własny pistolet. W 1904 roku został przyjęty do szkoły swoich marzeń – akademii West Point. „Jego ortografia przypomina ortografię George’a Waszyngtona – zauważył jego wychowawca – ale pod względem znajomości poezji i historii wszystkich narodów Patton nie miał sobie równych”. Ostatecznie studia ukończył z 46 lokatą (pierwszą z wojskowych sprawności i żołnierskiego przygotowania) w czerwcu 1909 roku. W maju 1910 ożenił się z Beatrice Banning Ayer, a w marcu 1911 roku urodziła mu się córka Beatrice Ayer junior. W 1923 roku urodził się syn George Smith Patton IV – również przyszły amerykański generał. W maju 1912 roku został wybrany reprezentantem US Army w pięcioboju nowoczesnym na Olimpiadę w Sztokholmie. Dyscyplina ta nawiązywała do tradycji helleńskich i składał asie ze strzelania z pistoletów z odległości 25 metrów, wyścigu pływackiego na 300 metrów, wyścigu konnego z przeszkodami na 5 km i biegu przełajowego na 4 km. Ta konkurencja, jak zapisał Patton, sprawdzała „na ile sprawny jest idealny żołnierz naszych czasów”. Miał zaledwie miesiąc na przygotowania, w czerwcu popłynął do stolicy Szwecji na pokładzie SS „Finlandia”. 7 lipcu 1912 roku rozpoczął starty na Olimpiadzie od klęski w zawodach strzeleckich,  w których zajął dopiero 21 miejsce. W pozostałych konkurencjach spisał się dużo lepiej – w pływaniu był siódmy, w szermierce szósty, pokonując m.in. francuskiego mistrza por. J. de Mas Latrie,  w wyścigu konnym zajął trzecie miejsce, który to wynik powtórzył w biegu przełajowym. Ostatecznie zajął w swej konkurencji znakomite piąte miejsce, jako jedyny nie-Szwed w czołowej siódemce zawodników, przysporzył chwały zarówno sobie, jak i amerykańskiej armii. Po powrocie ze Sztokholmu został adiutantem sekretarza wojny Henry’ego L. Simsona, a następnie został skierowany do centrum  kawalerii w Fort Riley. Na początku 1916 roku jako adiutant gen. Pershinga wraz z 8 Pułkiem Kawalerii udał się do Meksyku w celu stłumienia rebelii Villi. W trakcie ekspedycji kilkakrotnie wykazał się męstwem, zabijając m.in. ochroniarza Villi kpt Cardenasa, za co dostał awans na porucznika. Po przystąpieniu USA do I wojny światowej, w  czerwcu 1917 roku Patton (już kapitan) popłynął z Pershingiem i jego pierwszą dywizją do Francji. W listopadzie 1917 roku ukończył kurs centrum szkoleniowego dla lekkich czołgów, po czym został w stopniu majora dowódcą lekkich czołgów w nowopowstałym Korpusie Czołgów gen. Samuela Rockenbacha. Równocześnie został szefem centrum szkoleniowego dla czołgistów. Już wtedy wypracował swoją taktykę działań  wojennych. Atak miały prowadzić ciężkie czołgi, spośród których każdy pojazd, każdy pluton otrzymywał dokładny cel  natarcia. Lekkie czołgi wyruszałyby w odległości około 100 metrów za ciężkimi, a przed liniami piechoty. Patton wskazywał na konieczność posiadania odpowiedniej liczby czołgów w rezerwie, żeby rozwinąć powodzenie ataku, lub odeprzeć ewentualny kontratak. „Musicie to sobie tak mocno – uczył podkomendnych – wbić do głowy, żeby potem, kiedy będziecie zagazowani, wystraszeni, zmęczeni i rani ani na chwilę wam to nie umknęło. Ostatnimi siłami macie dążyć do tego, żeby utrzymać szyk i przeć naprzód i naprzód, aż wreszcie zniknie ostatni Hun przed wami i zobaczycie słoneczne nadreńskie winnice”. W czasie walk latem 1918 roku innowacyjne pomysły Pattona okazały się zaskakująco trafne.  Brytyjczycy odnieśli sukces przeprowadzając - zgodnie z sugestią Pattona - nocne rajdy lekkich czołgów i kawalerii oraz zmniejszając liczbę czołgów w drugiej linii. Jednak Patton marzył wyłącznie o bitwie. Martwił się, że był zbyt młody żeby zostać generałem w obecnej wojnie, a w następnej spodziewał się, że będzie już za stary. Swoją szansę uzyskał dopiero we wrześniu 1918 roku, gdy objął  - jako młody podpułkownik - dowództwo 304 Brygady Czołgów. Tuż przed wyjazdem na front wystosował do swoich żołnierzy lis, w którym pisał: „Nie wolno wam poddać żadnego czołgu ani porzucić go w ucieczce przed wrogiem. Jeżeli zostaniecie osamotnieni wśród rzesz nieprzyjaciół, nie przestawajcie strzelać. Jeżeli wasze działo zostanie zniszczone, użyjcie pistoletów i zmiażdżcie wroga gąsienicami. (…) Musicie wszystkim pokazać, że  AMERYKAŃSKIE CZOŁGI NIGDY SIĘ NIE PODDAJĄ. (…) To jest nasza  WIELKA SZANSA; NAGRODA ZA NASZĄ PRACĘ. (…) NIE ZMARNUJCIE NASZYCH WYSIŁKÓW”. Podczas ataku pod St. Mihiel czołgi Pattona tuż przed okopami niemieckimi ugrzęzły w błocie. Po opanowaniu kryzysu, w dniu następnym zabrakło Pułkownikowi paliwa, gdyż ciężarówki z benzyna nie mogły przedostać się przez zatkane drogi. Ten fakt sprawił, iż Patton zadecydował, żeby każdy batalion został wyposażony w gąsienicowy ciągnik z benzyną, gdyż sprowadzenie ciężarówek z odległości 14 km trwało 32 godziny. Atak zakończył się sukcesem – zepchnięto Niemców o 7 km, zdobyto też 4 działa. „George Patton – wspominał jego podkomendny – zawsze był tam, na pierwszej linii, nigdy z tyłu razem z czerwonym Krzyżem. To właśnie jeden z sekretów jego wielkości”. Podczas kolejnej bitwy pod  Mozą  26 września, prowadząc osobiście natarcie został ranny w udo. Jednocześnie został awansowany do stopnia pułkownika, otrzymał też wysokie odznaczenie - Krzyż za Zasługi (DSC). Po zawarciu zawieszenia broni z Niemcami, osobiście uważał, iż „w ciągu pół roku będziemy musieli jechać na wojnę do Rosji”, Rosji w której władzę przejęli bolszewicy. Pod koniec wojny miał już ukształtowaną opinię na temat przyszłości broni pancernej. „Czołgi to nie jest zmotoryzowana kawaleria. – tłumaczył – Ani opancerzona piechota. To są czołgi, nowa bron, której celem jest zawsze ułatwiać pochód głównej siły, piechoty, na polu bitwy”. Po wojnie na fali antywojennych nastrojów Kongres dokonał drastycznych cięć we budżecie armii, co doprowadziło do faktycznej likwidacji wojsk pancernych. Patton poświęcił się, studiom nad historią wojskowości oraz … poezji. Lektury umocniły jego wiarę w reinkarnację, czemu dał wyraz w wielu swych wierszach. W najambitniejszym swym dziele „Patrząc przez ciemne szkło” z 1922 roku opisał w poetyckiej formie swoje dawne wcielenia: Greka walczącego z Persami, rzymskiego legionisty, Anglika w bitwie pod Crecy, kawalerzysty pod wodzą Joachima Murata.Za każdym razem ginął, jednak jak pisał:

„I po wszystkie czasy czeka mnie los taki Życie moje upłynie w walce Umrę, by znów wojownikiem się narodzić Walczyć będę, by raz jeszcze zginąć”.

Inną jego pasją była gra w polo – w 1926 roku jego drużyna zdobyła mistrzostwo Hawajów. Pracując następnie w biurze dowódcy kawalerii ciągle starał się uzasadnić konieczność dalszego istnienia tego rodzaju wojsk. I robił to często , ku zdumieniu wielu, kosztem wojsk pancernych. „Przyszłość mechanizacji – pisał w 1929 roku – widziana z perspektywy naszego zawodowego życia, leży w stworzeniu małych jednostek o dużej mocy w natarciu, ale stosowanych wyłącznie do określonych zadań i w określonym czasie. Innymi słowy, byłby to rodzaj rezerwy ofensywnej używanej w celu wykonania nokautującego ciosu po wyczerpującym, prawdopodobnym kilkudniowym ataku normalnych oddziałów, które określiłyby słaby punk nieprzyjaciela”. Równocześnie zastanawiając się nad przymiotami dobrego dowódcy, uznał, że powinien on być…. aktorem, gdyż „człowiek nieśmiały nigdy nie natchnie innych pewnością siebie. Chłodny i zdystansowany oficer nie potrafi wzbudzić w podkomendnych entuzjazmu”. Tylko dowódca, który potrafi wczuć się w swoją rolę był w stanie – zdaniem Pattona – sprawić, że jego podkomendni przejmą jego wewnętrzne cnoty. „Żołnierz, który pragnie mieć duszę wojownika i zwyciężyć lub zginąć z honorem: oto klucz do zwycięstwa”. Dopiero wojna polsko-niemiecka, w której niemieckie czołgi zmiażdżyły polską kawalerię, sprawiła, iż dołączył do grupy tych oficerów, którzy uważali czołgi za broń przyszłości. Gdy został dowódcą 2 Brygady, a potem – po nominacji na generała - całej 2 Dywizji Pancernej poświęcił się studiom na taktyką wojsk pancernych. W długiej mowie do żołnierzy, wygłoszonej przed manewrami w 1941 roku przedstawił swoje dwie najważniejsze maksymy. Wedle pierwszej, która stała się niemal częścią jego duszy, „cała sztuka prowadzenia wojny polega na tym, żeby chwycić wroga za nos i kopnąć go w tyłek. (…) Zawsze próbujcie ustalić, gdzie jest wróg, a następnie zatrzymać go od frontu za pomocą ognia i zaatakować od tyłu”. Druga uznawała, iż „jedna z naszych najpotężniejszych broni polega na tym, żeby wywołać w nieprzyjacielu strach przed nieznanym. (..) róbcie, co tylko możecie, żeby wróg się was bał”. Wedle opinii, najpierw podwładnego, a potem przełożonego – gen. Omara Bradley’a, Patton „złamał wszystkie przestarzałe reguły, zawsze popychał do przodu swoje pancerne siły, osiągał zadziwiające prędkości i ciągle zaskakiwał wroga”. Credo Pattona było proste – „przyj naprzód, zrób wyłom w liniach wroga i po drodze niszcz wszystko, co się rusza, a oddziały, które idą za tobą, będą tylko sprzątać. Twoim celem jest dostać się za linie nieprzyjaciela – w końcu na tym polegała taktyka kawalerii – i zaatakować jego tyły”. Nic więc dziwnego, iż po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny, szef sztabu amerykańskiej armii lądowej gen. George Marshall zdecydował, iż Patton będzie jego człowiekiem w wojskach pancernych.

Cdn. Godziemba's blog

Sukces na kredyt Wzrost PKB zaskoczył nawet największych optymistów, co większość mediów odnotowała tyleż radośnie, ile bez dociekliwości, jako kolejny dowód, że “słuszną linię ma nasza władza”. Czytelnicy rubryk ekonomicznych dowiedzieli się nieco więcej: nasz zdumiewająco wysoki wzrost nakręcony jest głównie wysokim popytem wewnętrznym. Podczas gdy inne narody, postraszone kryzysem, zaczęły się ograniczać, oszczędzać, Polacy wręcz przeciwnie. Jest to sytuacja, o której Zachód może tylko marzyć: Polacy nie przyjmują do wiadomości żadnego kryzysu, nie dopuszczają, że cokolwiek może pójść źle. I tu jest sedno sukcesu rządu zasługującego faktycznie na podziw. W kraj uchodzący za malkontencki zdołał on tchnąć optymizm graniczący z beztroską. Jednocześnie, wedle raportu InfoMonitora, suma tzw. złych długów Polaków przekroczyła 25 miliardów złotych; w ciągu ostatniego roku wzrosły one więc o 75 proc., a w ciągu dwóch lat – aż trzykrotnie. Trzeba podkreślić, że wbrew niektórym mediom, które dane te przekręciły, mowa tu nie o kredytach w ogóle, lecz o zobowiązaniach zagrożonych i innych zaległościach finansowych niespłacanych bądź spłacanych z opóźnieniem i kłopotami. Ten kłopot dotyczy już 2 milionów osób. Wszystko da się znieść, dopóki kredytobiorcy mają z czego spłacać raty. Jednak byle podmuch kryzysu może poruszyć lawinę. Zresztą wystarczy nawet, by złe długi rosły w tempie dotychczasowym, a za rok niespłacane kredyty będą nieporównanie większe. Nasz sukces podszyty jest grozą. RAZ

Zanim przyszedł 13 grudnia 1981 roku Na wstępie konieczne jest doprecyzowanie tematu mojego wystąpienia. To, co za chwilę powiem o niepowodzeniu idei „okrągłego stołu” jesienią 1981 roku, nie odpowie na wszystkie pytania i nie wyjaśni wszystkich wątpliwości, związanych z okolicznościami poprzedzającymi wprowadzenie stanu wojennego. Stosunki między władzą a „Solidarnością” były w jakimś stopniu uzależnione od kontekstu międzynarodowego. Dla mnie, jako historyka, pytanie: czy i na ile Moskwa i Waszyngton wpłynęły na rozwój wydarzeń – pozostanie dotąd pytaniem bez odpowiedzi, dopóki nie otworzą się zagraniczne archiwa. Historyk podejmujący dziś problem szans i możliwości osiągnięcia kompromisu pod koniec 1981 roku musi przyznać się do posiadania niepełnej wiedzy na temat realności groźby interwencji sowieckiej jesienią 1981 r. (choć wie, że nie było w tym czasie demonstracyjnych manewrów wojsk obcych przy granicach PRL), na temat stopnia dyspozycyjności komunistów polskich w stosunku do kierownictwa znajdującego się w Moskwie i wreszcie na temat rzeczywistej roli wydarzeń w PRL w rywalizacji dwóch supermocarstw. Dlatego w swoim wystąpieniu nie będę oceniał realnych szans i możliwości osiągnięcia kompromisu, natomiast poddam ocenie działania przywódców Związku, w kontekście wprowadzenia stanu wojennego. Wydaje mi się, że na podstawie dostępnych dziś materiałów: prasy, stenogramów obrad, dokumentów kościelnych, relacji i pamiętników, można ocenić czy kierownictwo „Solidarności”: 1) konsekwentnie dążyło do zawarcia kompromisu z władzą komunistyczną, 2) wykorzystało możliwości zawarcia kompromisu bez rezygnacji z własnej podmiotowości i własnych celów.Teza mojego wystąpienia brzmi następująco: „Solidarność” nie tylko odrzuciła – pod wpływem radykalnych działaczy – jesienią 1981 r. ideę porozumienia z władzami, dążąc do konfrontacji z komunistami, ale również – całkowicie błędnie – oceniła sytuację, nie doceniając siły władz, a przeceniając własne możliwości, i – co najgorsze – popadając w stan emocjonalnej gorączki, uniemożliwiający Lechowi Wałęsie uprawianie racjonalnej polityki wobec komunistów. Zanim przejdę do uzasadnienia, chciałbym podkreślić, że to, co mówię, nie ma nic wspólnego z podejmowanymi przez stronę postkomunistyczną oraz obecnych spadkobierców PZPR, próbami usprawiedliwienie decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego. Dla mnie, jedynym usprawiedliwieniem wprowadzenia stanu wojennego byłoby natychmiastowe wysunięcie przez władze oferty zawarcia kompromisu z umiarkowaną częścią opozycji antykomunistycznej. Mógłbym zrozumieć argument, że pod koniec 1981 roku władza nie mogła dłużej uprawiać polityki, więc sięgnęła po środek, który – jak mawiał Clausewitz – stanowi dalszy ciąg polityki prowadzonej w czasie pokoju. Mógłbym zrozumieć, gdyby nie fakt, że po wprowadzeniu stanu wojennego ekipa generała Wojciecha Jaruzelskiego zastygła w bezruchu, marnotrawiąc lata na dziwnej wojnie z narodem i nie reagując na stale ponawiane przez Wałęsę oferty powrotu do negocjacji. Na jednoznacznie negatywną ocenę stanu wojennego wpływa więc nie tyle jego geneza, co fakt, że Polska w latach 80., zamiast ścigać się ze światem i ewolucyjnie wychodzić z komunizmu, zmarnowała entuzjazm, jaki pojawił się na fali sierpniowej odnowy, grzęznąc w odmętach wewnętrznych sporów. Wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. poprzedzone zostało kilkumiesięcznym okresem impasu. Zjazd „Solidarności” przyniósł w rezultacie przyjęcie programu „Samorządnej Rzeczypospolitej”, zgodnego z orientacją działaczy KSS „KOR”, zmierzających do radykalnych rozstrzygnięć. We wrześniu, na łamach pism związkowych „Niezależność” i „Robotnik” Jacek Kuroń i Jan Lityński expressis verbis sformułowali program tworzenia struktur alternatywnych w stosunku do „nieewolucyjnego” systemu komunistycznego. Autorzy tego programu nie tylko liczyli się z możliwością kontruderzenia ze strony władz, ale nawet w pewnym sensie je przewidywali uważając, że w wyniku konfrontacji komuniści ustąpią pod presją strajku generalnego. Ostatecznym celem tej konfrontacji miała być rezygnacja komunistów z monopolu władzy, wyeliminowanie części aparatu partyjnego z gry i utworzenie „Rządu Ocalenia Narodowego” z udziałem Kościoła, „Solidarności” i komunistów. Komuniści, oceniając wyniki zjazdu stwierdzili, że: „program KOR realizuje teraz Solidarność”. Można dyskutować, czy rzeczywiście działacze KSS „KOR” odgrywali decydującą rolę w Związku, ale nie ulega wątpliwości, że tylko oni sformułowali jasny plan działań politycznych. Dzięki temu, ich wpływ na politykę Związku od zakończenia Zjazdu do 13.XII. był – z upływem czasu – coraz większy. Równolegle z postępująca radykalizacją przywództwa związkowego, słabła pozycja przewodniczącego Wałęsy, który w marcu 1981 roku był jeszcze na tyle silny, że mógł zastopować poczynania radykałów i w ostatniej chwili zapobiec strajkowi generalnemu, konfrontacji i grożącej interwencji obcych wojsk. W październiku nowy I sekretarz PZPR Jaruzelski, podjął próbę wyjścia z impasu, to znaczy powrotu do negocjacji ze Związkiem. Po wstępnych ustaleniach i spotkaniu z prymasem Józefem Glempem, Jaruzelski doprowadził do spotkania „wielkiej trójki” w dniu 4 XI 1981 z udziałem przywódców Kościoła, „Solidarności” i PZPR. Zamiast tworzenia struktur alternatywnych, konfrontacji i rządu firmowanego przez Kościół, „Solidarność” i PZPR – w myśl koncepcji KSS „KOR” – Jaruzelski zaproponował inne rozwiązanie: kompromis wynegocjowany przy „okrągłym stole”, oznaczający de facto podział władzy. Projekt Jaruzelskiego przybrał formę Rady Porozumienia Narodowego z udziałem PZPR, ZSL, SD, „Solidarności”, Kościoła, branżowych związków i środowiska intelektualnego. Decyzje miano podejmować w drodze consensusu, z prasy rządowej wiemy, że projekt wykluczał rząd koalicyjny, ale otwierał drogę do wprowadzenia przedstawicieli „Solidarności” do Sejmu, czy utworzenia Senatu. Projekt ten był w zasadniczych zrębach identyczny z projektem wysuniętym przez władze po siedmiu latach w 1988 roku i zaakceptowanym – tym razem – przez część opozycji, w tym również działaczy dawnego KSS „KOR”. Gwoli przypomnienia dodam, że koncepcja „okrągłego stołu” w 1989 roku nie przewidywała objęcia władzy przez „Solidarność”. Do zmiany władzy doszło w wyniku zmiany opcji przez SD i ZSL (PSL). Taki sam proces mógł – teoretycznie – nastąpić po przyjęciu koncepcji Rady Porozumienia Narodowego. Owocem spotkania na szczycie 4 XI była, według lakonicznego komunikatu PAP, wymiana poglądów na temat utworzenia „Frontu Porozumienia Narodowego”. Prymas Glemp był bardzo zadowolony i zdecydowanie opowiedział się za „ładem społecznym”, „autorytetem” i „pracą”, czyli ideą zgody narodowej. Zdaniem Jaruzelskiego, w czasie spotkania była mowa o wycinaniu sił ekstremistycznych, co po stronie „Solidarności” odnosiło się do działaczy wywodzących się z KSS „KOR”. Ustalono powołanie „grupy inicjatywnej”, do której Jaruzelski wyznaczył Kazimierza Barcikowskiego, prymas Bronisława Dąbrowskiego. Zadaniem Wałęsy miało być przekonanie Związku do projektu kompromisu, wyłonienie przedstawiciela do grupy inicjatywnej i odsunięcie od wpływów działaczy rozwiązanego KSS „KOR”. Było to, jak się miało okazać, zadanie niezwykle trudne. W przeddzień spotkania „wielkiej trójki”, na obradach Komisji Krajowej Związku liczni związkowcy wypowiadali się krytycznie nawet o samej idei spotkania Wałęsy z Jaruzelskim i Glempem. Pod nieobecność Wałęsy Komisja Krajowa podjęła radykalną w tonie uchwałę, złagodzoną specjalnym oświadczeniem, wydanym przez Wałęsę. Dnia 9 XI odbyło się posiedzenie prezydium KK, część poświęcona spotkaniu „trzech” odbyła się za zamkniętymi drzwiami. Nie znamy jego przebiegu, jednak w wydanym komunikacie pominięto milczeniem propozycję uczestniczenia w RPN i powołania reprezentanta Związku do grupy inicjatywnej. W zamian za to KK podtrzymała, oparty o koncepcje działaczy KSS „KOR”, projekt Społecznej Rady Gospodarki Narodowej, czyli struktury alternatywnej w stosunku do ministerstw gospodarczych. Następne tygodnie upłynęły pod znakiem rozmów, w których obie strony tzn. rząd i Związek, wysuwały sprzeczne ze sobą koncepcje. „Solidarność” proponowała SRGN, zaś strona rządowa uparcie wracała do FPN i domagała się wyznaczenia przez „Solidarność” swojego przedstawiciela. Po pacyfikacji WOSP 2 XII, na łamach rządowej „Polityki” ukazały się minorowe wypowiedzi, konstatujące załamanie się sierpniowej idei porozumienia narodowego. Związek w odpowiedzi jeszcze bardziej zaostrzył swoje stanowisko, wysuwając – w uchwale radomskiej – „minimalne warunki” przystąpienia do rozmów z władzami, w tym demokratycznych wyborów do rad narodowych i powołania SRGN, a przypomnijmy, że ze strony rządowej wciąż obowiązywała oferta rozpoczęcia rozmów bez żadnych warunków wstępnych. W dramatycznych okolicznościach, obradująca w dniach 11-12 XII Komisja Krajowa, przyjęła tzw. „minimum radomskie” jako stanowisko Związku, pomimo kasandrycznego tonu wystąpienia Władysława Siły-Nowickiego. Wałęsa nie wziął udziału w głosowaniu. Po wprowadzeniu 13 XII stanu wojennego większość przeciwników komunizmu zarzucała Jaruzelskiemu, że jego projekt Rady Porozumienia Narodowego był jedynie grą pozorów, obliczoną na zmylenie „Solidarności”. Zarzutu tego nie można ani udowodnić, ani odrzucić. Sam fakt przygotowywania w ukryciu rozwiązania militarnego, niczego nie przesądza, ponieważ per analogiam w 1988 roku równolegle z przygotowywaniem „okrągłego stołu” prowadzono tajne przygotowania do wprowadzenia stanu wyjątkowego, z których – jak wiemy – nigdy nie skorzystano. Z całą pewnością doświadczenia z okresu od sierpnia 1980 roku do października 1981 roku, a także wewnętrzna dynamika ruchu „Solidarności”, brak kwalifikacji politycznych u młodych przywódców związkowych, nacisk i prowokacje ze strony „betonu” partyjnego – wszystkie te czynniki utrudniały proces dochodzenia do kompromisu i zawężały swobodę manewru po obu zwaśnionych stronach. Jednakże, w moim przekonaniu, nie można rozgrzeszyć ówczesnych przywódców „Solidarności” z błędu, jakim było odrzucenie koncepcji zaproponowanej przez Jaruzelskiego. Można było podejrzewać, że była to propozycja „fałszywa” i „zwodnicza”, ale nie można było mieć w tej sprawie pewności. Gdyby „Solidarność” przyjęła koncepcję RPN, a Jaruzelski i tak wprowadził stan wojenny, wówczas sytuacja byłaby jednoznaczna. Gdyby „Solidarność” przystąpiła do grupy inicjatywnej, ale komuniści nie zgodzili się na znaczące ustępstwa, istniała możliwość zerwania rozmów. W obu przypadkach nie groziło Polakom nic gorszego od tego, co nastąpiło 13 XII 1981 r .Przeciwnicy Jaruzelskiego najczęściej pomijają milczeniem ideę RPN, bądź twierdzą, że została ona odrzucona nie tylko przez „Solidarność”, ale również przez Kościół. W tym przypadku mijają się z prawdą. Wiarygodne dokumenty – kościelne dokumenty, powszechnie dziś dostępne, świadczą jednoznacznie o tym, że Kościół poparł ideę RPN i do ostatnich chwil zabiegał o nawiązanie negocjacji z udziałem władz i „Solidarności”. Przywódcy Kościoła dali przez to świadectwo wielkiej mądrości politycznej, oraz tego, że reprezentują rację stanu.

Postscriptum 7 XI 2010: Najnowszym dokumentem wzmacniającym sformułowane przeze mnie tezy jest wypowiedź kardynała Glempa opublikowana w „Newsweek” (06.06.2010): „Gdy już byłem prymasem, przychodzili do mnie z Lechem Wałęsą radykalni działacze Solidarności, którzy domagali się poparcia dla zasadniczych zmian. Chcieli siłą zmienić ustrój? - Tak to rozumiałem Kto to był? - Wszystkich nazwisk dziś nie pamiętam. Na pewno byli w tej grupie Jacek Kuroń, Karol Modzelewski, może Henryk Wujec. Czyli środowisko Komitetu Obrony Robotników? - Tak. O ile pamiętam, KOR parł wtedy do bardziej radykalnych posunięć, zaś Wałęsa był ostrożniejszy”. Dr Wojciech Turek

Prawa fizyki nt. Smoleńska – Leszek Szymowski - Prawa fizyki i logika działają niezależnie od kwestii politycznych – uważa profesor Mirosław Dakowski. Jego obliczenia obalają wersję MAK i jego tezy, że Smoleńska katastrofa była wynikiem błędu pilotów. Profesor Mirosław Dakowski przeanalizował dostępne w internecie zdjęcia wykonane wkrótce po katastrofie. Skorzystał też z oficjalnych danych technicznych dotyczących modelu samolotu Tu-154M. – W sytuacji, gdy szczegółowa wiedza o parametrach końca lotu Tu-154M jest za­rezerwowana wyłącznie dla strony rosyj­skiej, wszystkie rejestratory tych danych są zagarnięte przez stronę podejrzaną, nawet oryginał tzw. trzeciej skrzynki zo­stał im przekazany, nam pozostaje potęż­na broń – korzystanie z niezmiennych i nie dających się zafałszować praw logiki oraz praw natury, czyli “praw zachowa­nia” fizyki – mówił Dakowski. - Nie wy­starczą one do zrozumienia, co się tam stało. Pozwalają jednak wykluczyć wer­sje antyfizyczne, antylogiczne.

Dowód pierwszy: brzoza Pierwszym tropem są zdjęcia brzozy, o którą samolot miał uderzyć skrzydłem w krótką chwilę przed katastrofą. – Jeśli ta brzoza została zupełnie obcięta przez pra­wie poziomo lecący przedmiot, to z anali­zy zdjęcia wnioskujemy, iż przekaz pędu był na tyle niewielki, że korona nie odle­ciała na pewną odległość “w przód”, lecz spadła tuż koło swego pnia w kierunku prostopadłym do hipotetycznego lotu pła­towca – wyjaśniał profesor. - Przypomina to więc cięcie szablą. W takim przypad­ku niemożliwe jest równoczesne urwa­nie paru metrów skrzydła przez tak małą zmianę pędu, który miałby mieć wielkie działanie destrukcyjne. Zdaniem Dakowskiego, ważną prze­słanką jest również drzazga na brzozie, która wskazywać może na późniejsze odłamanie się korony drzewa. Ten ślad wskazuje na to, że Tupolew nie zahaczył o brzozę, lecz bardzo lekko i delikatnie musnął ją końcówką skrzydła. Ta wer­sja wyklucza uszkodzenie tak duże, aby urwało się kilka metrów skrzydła, co su­geruje MAK. Wyliczenia profesora Da­kowskiego przeczą więc wersji o tym, jakoby Tupolew stracił sterowność i od­wrócił się na grzbiet wskutek uderzenia skrzydłem o brzozę. Co więcej: jeśli przyjąć, że w ostatnich sekundach lotu kapitan Arkadiusz Pro­tasiuk zwiększył do maksimum ciąg sil­ników, aby osiągnąć maksymalną moc, zaowocowało to ogromnym pędem po­wietrza. – Prąd powietrza o sile huraga­nu powinien porwać koronę ze sobą, w kierunku hipotetycznego lotu samolotu – mówi profesor Dakowski[1]. Korona spa­dała jednak pionowo w dół, co dowodzi, że nie została porwana wiatrem wytwo­rzonym przez ciąg. Z tego z kolei wyni­ka, że nieprawdziwa jest wersja, jakoby w ostatnich sekundach, samolot leciał na pełnym ciągu[2].

Dowód drugi: śmieci Na zdjęciu widać, że obok brzozy leżą bezładnie porozrzucane śmieci. Brakuje na nich śladów skutków pędu powietrza spowodowanego przez samolot, który wg MAK leciał na wysokości paru metrów nad ziemią. Pęd powietrza musiałby do­prowadzić do tego, że worki ze śmiecia­mi i pojedyncze odpady zostałyby poroz­rzucane na dużą odległość. Nic takiego się nie wydarzyło. Co więcej: - Gdyby dodatkowo uwzględnić, co niektórzy analitycy zakładają, możliwość lub na­wet konieczność podnoszenia samolotu po uderzeniu o brzozę przez pełen ciąg silników, to byłyby dodatkowo widoczne ogromne efekty gorących gazów emito­wanych w dół z silników na otoczenie widoczne na zdjęciu – mówił prokura­torom profesor Dakowski. Tymczasem nawet worki ze śmieciami i same śmieci są i były w spoczynku. Na zdjęciach nie ma żadnych zaburzeń spowodowanych dwoma powyższymi czynnikami.

Dowód trzeci: wybuch Kolejnym śladem jest widoczny na zdjęciach wygląd wraku Tupolewa. Z praw fizyki wynika, że po uderzeniu o ziemię dochodzi do zgniecenia kadłu­ba. Z podobnymi sytuacjami mamy do czynienia, kiedy dochodzi do wypadku samochodowego. Wówczas część sa­mochodu również ulega zgnieceniu. Tak samo jest w przypadku samolotu. Ude­rzenie o ziemię z ogromną siłą sprawia, że kadłub ulega zgnieceniu. Aby przy uderzeniu samolotu o ziemię kadłub mógł wybuchnąć, w środku musi dojść do pożaru albo wybuchu [3]. Dopiero w ta­kim przypadku kadłub rozrywany jest na dziesiątki tysięcy części. Zdjęcia z katastrofy smoleńskiej stanowią zagadkę [4]. Widać na nich, że kadłub samolo­tu faktycznie się rozleciał, a nie uległ zgnieceniu. – Moja analiza niektórych z licznych przecież w Polsce zbiorów szczątków Tu-154M wskazuje, że czę­ści z duralu nie zostały zgniecione, lecz rozerwane – mówił Dakowski. - Ko­nieczne jest sprawdzenie tego twierdze­nia w laboratoriach specjalistycznych, np. Wydziału Mechaniki Politechniki Warszawskiej. Mam nadzieję, że Pro­kuratura Wojskowa takie pytania zada­ła i odpowiedzi uzyskała. Jeśli zostanie potwierdzone rozerwanie, to wybuch przestanie być hipotezą, stanie się oczy­wistością. To nie jedyny dowód w sprawie. Pro­fesor Dakowski zwrócił również uwa­gę prokuratorów na zdjęcia, na których widać, że dolna część kadłuba, z włazem mniej więcej na odcinku odpowiadają­cym literom “EPUBLIC OF P” położona jest w kierunku przeciwnym do prawdo­podobnego ruchu kadłuba. Co najważ­niejsze, ta część stoi pionowo. Brzegi tego fragmentu wygięte są na zewnątrz, co wskazuje na działanie siły od środka [wnętrza - md] kadłuba. Ciężko znaleźć wytłumaczenie dla takiego położenia tego elementu. Prawdopodobna hipoteza jest taka, że pierwotnie równolegle do niego znajdo­wał się cały kadłub. Następnie wybuch, który rozerwał kadłub, i siła działająca od jego wnętrza przesunęła element w stronę drzewa tak, że się o nie oparł. W tych samych okolicznościach powstały również wygięcia fragmentów w stronę zewnętrzną.

Dowód czwarty: krater Ponadto, zdaniem profesora Dakow­skiego, gdyby spadający samolot ude­rzył w ziemię z tak ogromną prędkością, jak miało się to stać według śledczych z MAK, w ziemi musiałby powstać krater. Uderzenie musiałoby wyzwolić energię kinetyczną, która doprowadziłaby do zgniecenia kadłuba. – Takie uderzenie nie mogłoby spowodować rozerwania kadłuba na tysiące części – dowodził naukowiec w rozmowie z wojskowymi prokuratorami. Co więcej: brak krateru dowodzi również tego, że samolot nie upadł w tym miejscu, gdzie znaleziono jego wrak. Upaść musiał wcześniej [5]. Profesor zwrócił również uwagę na to, że na zdjęciach zrobionych po katastro­fie widać doskonale fragmenty kadłuba, ale nie widać kabiny pilotów. A tym­czasem kabina pilotów wykonana jest z twardszego materiału niż wszystkie inne części. Jak więc tłumaczyć to, że nie ma po niej śladu? Zdaniem profeso­ra, to kolejna przesłanka przemawiająca za tym, że kabina została wysadzona w powietrze. - Fakt, iż kadłub jest rozpryśnięty na dziesiątki tysięcy drobnych ułamków i większych części, w związku ze stwier­dzeniem prokuratora Andrzeja Seremeta, że “na pokładzie nie doszło do wybu­chu konwencjonalnego”, wskazuje na wybuch ładunku niekonwencjonalnego – zeznawał profesor Dakowski. - Narzu­cającą się przyczyną tak destruktywnego “rozpryśnięcia” kadłuba jest eksplozja bomby termo-wolumetrycznej w czasie zatrzymywania się kadłuba (z dokład­nością 2-4 sekund). Z tej przyczyny uza­sadnialiśmy konieczność ekshumacji już 2 maja.

Dowód piąty: przeciążenia Profesor Dakowski obliczył też (…) przeciążenia, jakie mogły zaistnieć w momencie uderzenia samolotu o zie­mię. Według niego, przy prędkości 300 km/h i długości drogi hamowania 100 metrów, średnie przeciążenie wynosiło 3,5 g (g to wartość przyciągania ziemskiego). Jeśli przyjąć, że samolot faktycznie zawadził skrzydłem o brzo­zę, oznacza to, że pokonał później drogę 200 metrów (taka odległość dzieli brzo­zę od miejsca upadku). Przeciążenie nie mogło więc być przyczyną śmierci pa­sażerów (śmiertelne przeciążenie to co najmniej 14 g). Według MAK, to wła­śnie przeciążenie o wartości 40-100 g powstałe w wyniku uderzenia samolotu o ziemię było przyczyną śmierci pasaże­rów. Jak zauważył profesor Dakowski, tak ogromne przeciążenie pozostawia na zwłokach człowieka wyraźne ślady­: odrywają się kończyny, a oczy i mózg wypływają przez oczodoły. [...] Większość zwłok rozpoznawali krewni ofiar i nie zauwa­żyli takich śladów. Potwierdza to rów­nież protokół sekcji zwłok prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w którym nie ma mowy o tego rodzaju uszkodzeniach ciała. - Prawa fizyki i logiki działają nieza­leżnie od kwestii politycznych – uwa­ża profesor Mirosław Dakowski. Jego obliczenia obalają wersję MAK i jego tezy, że smo­leńska katastrofa była wynikiem błędu pilotów. Analizy profesora Dakowskie­go mogą być przełomowe dla wyjaśnie­nia prawdziwych okoliczności tragedii. Czy jednak polska prokuratura wyko­rzysta tę wiedzę? Leszek Szymowski

Dlaczego nie można dojść do prawdy Nikt filmu o śmierci Blidy nie widział, a już o nim piszą i mówią! Film nie był jeszcze zmontowany, fizycznie go nie było, a już krzyczano, że jesteśmy hienami. Z Sylwestrem Latkowskim, współautorem, razem z Piotrem Pytlakowskim, filmu "Wszystkie ręce umyte. Sprawa Barbary Blidy" rozmawia Robert Walenciak. Dlaczego zdecydowaliście się kręcić taki film? Rozmawialiśmy kiedyś z Piotrem Pytlakowskim o naszych planach, o tym, czym warto się zająć. I wtedy mu powiedziałem, że ze wszystkich spraw, którymi się zajmujemy, które omawiamy, ta pokazuje najmocniej, jak zdegenerowany i zdeprawowany może być wymiar sprawiedliwości, prokuratura, służby specjalne... I jakie mogą być tego skutki. Ci ludzie mogą być tak zdemoralizowani, że politycy, którzy mają pewne ciągotki, mogą spokojnie ich wykorzystywać. Bo zgadują ich myśli i nie mają skrupułów? Na tacy im przynoszą! Gdyby wymiar sprawiedliwości był normalny, to nawet zdeprawowany polityk nic by nie zrobił, nie mógłby krzywdzić innych, bo zderzyłby się ze ścianą. Bo prokurator czy oficer powiedziałby mu: tak robić nie można. Tu tej ściany nie było. Przeciwnie. Ano właśnie... Nie ma innej sprawy, która by to mocniej pokazywała. Owszem, były sprawy warte kamery, ale nie były naznaczone śmiercią. Wielu ludzi niesłusznie trafia do aresztu, kończy się to zniszczonym życiem, zniszczoną karierą. Ale tutaj nie ma człowieka!

Bali się filmu o Blidzie Skąd wiedzieliście, że sprawa Barbary Blidy jest przykładem na zdeprawowanie aparatu ścigania? Że nie jest tak, jak mówił Zbigniew Ziobro i jak powtarzano po jej śmierci? Pamięta pan, w 2007 r., tuż przed zatrzymaniem, był u mnie w domu Janusz Kaczmarek. Opowiadał o wielu sprawach, m.in. o sprawie Barbary Blidy. Był zaprzyjaźniony z prezydentem Lechem Kaczyńskim, jego rodziną, i opowiadał, że pani Kaczyńska w ogóle nie mogła zrozumieć, jak można było tak postępować. Tam prawie do łez doszło, co ten Ziobro zrobił, co on wyrabia. Prezydent i jego żona byli zaszokowani sprawą. Kaczmarek opowiadał, że bardzo to przeżyli. Mówił nam też o tym, że w sprawie śmierci Blidy spotkał się tajnie, jako minister, z posłem Grabarczykiem. Podchodziliśmy do jego słów z dystansem, ale okazało się, że rzeczywiście Grabarczyk z nim się spotkał. Potwierdziły się też inne jego opowieści. Także te, w jaki sposób osaczano Blidę... Dlatego zdecydowaliśmy: chcemy taki film robić. Złożyliśmy do Agencji Filmowej TVP jego projekt. Pół roku był blokowany! I powiem panu ciekawą rzecz – w tym samym czasie ukazał się, podpisany przez stu dziennikarzy, z nazwiskami, protest w sprawie filmu "Generał". Że jest wolność twórcza, więc taki film telewizja ma prawo puścić. I tak dalej. A w tym samym czasie – ci dziennikarze o tym wiedzieli – blokowany był w Agencji Filmowej projekt filmu o Barbarze Blidzie. Wiedzieli i milczeli... Okazało się, że oni mogą robić filmy, jakie chcą, bo to jest wolność twórcza, bo jak nie – to są protesty. A naszemu filmowi to prawo zostało odebrane.

Funkcjonariusze dają odpór Nie złości pana reakcja części mediów na ten film? To jest dla mnie szokujące. Nikt filmu nie widział, a już o nim piszą i mówią! Film nie był jeszcze zmontowany, fizycznie go nie było, a już krzyczano, że jesteśmy hienami. To objaw strachu, że film się ukaże. Ale jak można nazwać kogoś hieną, nie widząc filmu? A środowisko na to nie zareagowało. Setka obrońców wolności twórczej milczała. Osoba przedstawiająca się jako szanujący się dziennikarz, nie oglądając filmu, mówi to samo. Mam więc prośbę do Michała Karnowskiego, niech już od tej pory nigdy nie opowiada o etyce. Bo on to napisał jeszcze przed obejrzeniem filmu i to go dyskwalifikuje jako dziennikarza. Próbował pan dociec, dlaczego tak duża grupa was zaatakowała? Prewencyjnie? Żeby bronić PiS, czy raczej mają wyrzuty sumienia, bo trzy lata temu o Barbarze Blidzie pisali świństwa? Coś takiego się stało w Polsce, że dziennikarze przeszli na opcje polityczne. Niech więc nie mówią, że są apolityczni! Niech przynajmniej noszą etykietki partyjne na swoich marynarkach, kiedy występują w telewizji i kłamią. Jeżeli pan miłośnik piosenek rosyjskich porównuje aktorkę, która grała rolę, do gestapówki... To niech pan Skwieciński ma odwagę pisać, gdy się przedstawia, że był finansowany przez szefa NBP, który był związany z PiS. A nie mienić się niezależnym publicystą! Znam branżę muzyczną, trochę się zajmowałem muzyką, nakręciłem "Blokersów", "Gwiazdora", "Nakręconych", czyli show-biznes po polsku... I widzę, że po raz pierwszy dokonano analizy tekstu piosenki.

Skwieciński się pochylił... Piosenka zawsze jest ułomna, zawsze jest prosta, oczywiście poza piosenką literacką. I teraz – dajcie mi przykład jednej piosenki z ostatnich 10 lat, której treść byłaby tak analizowana! A do tego doszliśmy.

Proszę pana, wie pan, jak w czasach PRL analizowano takie rzeczy? Mamy spadkobiercę. Chłopcy ileś lat temu się pogubili. Myśleli schematycznie. Wiedzieli, że powstaje film, więc – myśląc schematycznie – uznali, że to musi się wiązać z polityką. Dają odpór, bo przypominanie sprawy Blidy jest dla PiS niewygodne? Oni tak myślą. Że tak będzie. Więc reagują. A wie pan, że w filmie, którego nie widzieli, słowo IV RP nie pada ani razu? Że nie robię tam żadnej egzegezy, kiedy było spotkanie u premiera – to, na którym rozmawiano o Barbarze Blidzie. W ogóle tego nie analizuję, nie wnikam, kto mówi prawdę. Podaję to, co mówi Kaczyński, podaję to, co mówi Kaczmarek, bez komentarza. To dla mnie nie jest najważniejsze. Dla mnie najważniejsze jest to, że doprowadzono do mataczenia po tym, co się w domu Blidy wydarzyło; że uszło to na sucho i że to jest w tym kraju bezkarne.

Dlaczego zatarto ślady? Dlaczego doszło do mataczenia? Nie rozumiem roli pana Ocieczka i innych prokuratorów na miejscu tragedii. Co przez trzy godziny tam robili? Dlaczego najlepsi prokuratorzy doprowadzili do tego, że doszło do zadeptania śladów, nikt ich nie zabezpieczył, funkcjonariusze umyli ręce... Dlaczego do tego doszło? Jaki w tym mieli interes? A jeżeli są takimi fachowcami, to dlaczego do dzisiaj jeszcze pracują? Dlaczego państwo polskie utrzymuje z podatków nas wszystkich takich funkcjonariuszy i takich prokuratorów? Dlaczego jeśli ktoś z nas coś zrobi w pracy źle, to wylatuje na bruk, a prokurator i funkcjonariusz ABW jest zwolniony z odpowiedzialności za źle wykonaną pracę? Dlaczego tam jest tak, że ręka rękę myje i takie sprawy zawsze kończą się umorzeniami? Dlaczego nie można dojść prawdy, kto jest winien? Mnie, jako człowieka, to boli. Było dwóch prokuratorów, którym powierzono wcześniej sprawę Blidy, Jacek Krawczyk i Emil Melka, którzy mówili otwarcie, że w aktach tej sprawy nic na Blidę nie ma. Więc odbierano im sprawę... Uznajmy przez chwilę, że nie mieli racji. Że były jakieś dowody przeciwko Blidzie. Ale w takim razie po co po jej śmierci ściągano wszystkie policyjne dokumenty, w których mogła się pojawić, i szukano na nią haka? To znaczy, że nic na nią nie mieli. Bo gdyby coś mieli, to nie musieliby szukać. I to jedno ich dyskwalifikuje. Bo materiałów obciążających szuka się przed aresztowaniem, a nie po. Mam inne pytanie: dlaczego przez pięć dni po śmierci Barbary Blidy, a może i dłużej, inwigilowano dom Blidów? Czego się bano?

Po śmierci? Przez pięć dni po śmierci Barbary Blidy w jej domu były włączone podsłuchy. Bano się, że rodzina coś powie? Że może mąż zacznie inaczej kojarzyć rzeczywistość, którą zapamiętał? Bo on ich de facto broni. Owszem, mówi, że wersja z szarpaniną jest mało prawdopodobna, że jest przekonany, że żona popełniła samobójstwo. Jest dziś ich jedynym alibi. Mówi, że zapamiętał, jak funkcjonariuszka ABW przysiadła na fotelu przed łazienką, w której śmierć poniosła Barbara Blida. Chociaż ja pokazywałem panu Henrykowi, że ta funkcjonariuszka mogła po strzale cztery kroki zrobić do tyłu, przysiąść i on w tym czasie ją zobaczył... My w filmie przedstawiamy dwie hipotezy śmierci. Mówimy o tym, że sama to zrobiła, i jest wersja szarpaniny. I mówimy, dlaczego ta wersja jest możliwa.

Tajemnica łazienki Wiele faktów za nią przemawia. Choćby to, że trudno strzelić do siebie prawą ręką (a Blida była praworęczna) z lewej strony. Od dołu. A taki był wlot kuli. Dodam, że zgodnie z zeznaniami funkcjonariuszki ABW była ona w łazience w momencie strzału. Więc jej zeznania i zeznania pana Henryka się wykluczają. Wedle jej zeznań Barbara Blida musiałaby nienaturalnie trzymać broń, a do tego musiałaby jeszcze po strzale wykonać piruet. Przekręcić się o 180 stopni. Druga sprawa – jeżeli przyjmiemy, że Barbara Blida chciała się zabić, to dlaczego nie zrobiła tego od razu, zaraz po wejściu ABW? A ona chodziła po domu, rozmawiała. Czekała, aż zabiorą jej broń? Więcej – przed śmiercią zadzwoniła do swojej prawniczki, prosząc ją o przyjazd. Po co by to robiła, gdyby chciała się zabić? Tam jest za dużo znaków zapytania, żeby zamknąć oczy. Mam też pytanie: dlaczego nie zrobiono portretu psychologicznego pod kątem, czy była w stanie popełnić samobójstwo? Piszą publicyści związani z prawicą, że była znerwicowana, że miała kłopoty ze zdrowiem... Zapominają o jednej rzeczy. Mamy badania: nie używała żadnych środków uspokajających, psychotropowych ani alkoholu. Rozmawiała bardzo spokojnie i konkretnie przez telefon z prawniczką. Jak pan odbiera internetowe komentarze, że Blida zabiła się, bo się bała, że nikt niewinny się nie zabija? Tak piszą na forach.

Po pierwsze, nie wiemy do końca, jak było. Po drugie, chyba ktoś nie rozumie, co znaczy kogoś zaszczuć.

Ona była zaszczuta? Zaszczuć sytuacją. Nie wiem, co funkcjonariuszka ABW powiedziała jej w łazience. Nie wiem, czy jej nie obraziła, nie upokorzyła. Czy ci, którzy to piszą – wiedzą? Byli tam? Czy wiedzą, co się tam w ogóle działo? Niech zamilkną! A to, co wypisują anonimowe trolle internetowe i wielcy publicyści, tacy jak miłośnik rosyjskich piosenek... Przez to jest podział w środowisku, przez to nie możemy się bronić, kiedy nas podsłuchują aktualne służby. Ja nie patrzę, czy dziennikarz ma poglądy lewicowe, czy prawicowe, bo każdy ma prawo do swojego spojrzenia. I to szanuję. Zawsze też staję w obronie dziennikarzy, którzy są podsłuchiwani przez służby, rozgrywani. Stoję razem z Sumlińskim, z Gmyzem. Ale i tak patrzą na mnie politycznie.

Barbara Kmiecik: wymusili te zeznania W sprawie bulwersujące są inne badania – kurtki, którą miała na sobie funkcjonariuszka. Nie wykryto na niej żadnych śladów prochów strzelniczych z broni Blidy. Wynika więc z tego, że najpewniej to nie była jej kurtka. Sprawa kurtki jest co najmniej dziwna. Wszystko wskazuje na to, że kurtka nie jest jej. Ale idźmy dalej. W takiej sytuacji cała odzież funkcjonariuszki powinna trafić do badania. Bluzka, spodnie. A tego nie badano! A ona umyła ręce! Mam jeszcze jedno pytanie: jeżeli to było samobójstwo, to po co robiono te całe cyrki? Co robiono w domu Blidów przez następne godziny? Po co robiliście ten film? Macie jakiś cel? Chciałbym, żeby przeprowadzono jeszcze raz porządną wizję lokalną. I nie z manekinem dwukrotnie większym niż Barbara Blida, ale z osobą jej wzrostu. Żeby sprawdzić, czy ten piruet, który podobno w momencie śmierci wykonała, był możliwy. Tam jest jeszcze jeden element – dlaczego broń, z której padł strzał, znalazła się za szlafrokiem? Broń ma swoją wagę, zawsze spadnie. Powinna być na podłodze. Przez godzinę próbowaliśmy różnie ją ustawiać i zawsze spadała. Na broni nie znaleziono żadnych odcisków palców, wszystko wskazuje, że została wytarta.... Jako jedyni dotarliście do Barbary Kmiecik, której zeznania były jedynym dowodem przeciwko Blidzie. Dotarliśmy. Ona mówi chyba niewygodne dla funkcjonariuszy i prokuratorów rzeczy. Mówi, że wymuszono na niej te zeznania. Że aresztowano jej córkę. Że są ludzie niezłomni, ale ona nie jest. I powiedziała to, co chcieli usłyszeć. Że grozili jej, że bała się o córkę. Że zastraszyli ją i mówiła pod presją. Ten, kto wymusił na niej fałszywe zeznania, powinien za to ponieść odpowiedzialność karną. Chciałbym, żeby ktoś za to poniósł konsekwencje. A mamy taką sytuację, że atakuje się nas, bo przypominamy sprawę po trzech latach i zadajemy niewygodne pytania.

Po co nagrywaliście byłego szefa ABW Bogdana Święczkowskiego ukrytą kamerą? Żadną ukrytą kamerą! Było tak: robiliśmy rozmowę do książki o Barbarze Blidzie ze Święczkowskim i jego zastępcą Grzegorzem Ocieczkiem. Dyktafon leżał na stole. Zbigniew Ziobro nie pozwolił im występować w filmie, ale zgodził się na książkę. Wzięliśmy więc tę nagraną oficjalnie taśmę i użyliśmy cytatów z niej w filmie. Nie było żadnej ukrytej kamery. Owszem, w dziennikarstwie śledczym coś takiego się robi, ale my z tego zrezygnowaliśmy. Zarzucanie nam takich rzeczy jest draństwem. Co więcej, napisał to dziennikarz, który ma ksywę "Telegraf", który był przy początkach nagonki na Barbarę Blidę. Bliski kolega pana Ocieczka. I dla mnie było szokiem to, że on teraz cokolwiek w tej sprawie pisze. Bo moja wiedza o nim jest taka, że powinniśmy go wziąć przed kamerę i zrobić z nim wywiad o roli mediów w tej sprawie. Niech powie o roli, jaką odegrał w tej tragedii.

Koledzy Zbyszka Dla mnie przygnębiające było, jak łatwo media kupiły na początku sprawy wersję Ziobry. My, media, powinniśmy uderzyć się w piersi. Nie powinniśmy bezrefleksyjnie przyjmować tego, co nam dają prokuratorzy, policjanci, szefowie ABW. Zacznijmy wreszcie im nie wierzyć! Sprawa Olewnika też jest przecież taka. Nie może być tak, że dziennikarzowi przynosi się materiały operacyjne, a on już wierzy, że tak jest. Po tylu latach już powinniśmy się tego nauczyć.

Łatwiej uwierzyć... I mamy tak, że przychodzi taki "publicysta" i mówi: ja wiem więcej. Choć ani jednej części dokumentu nie widział, tylko mu Zbyszek Ziobro powiedział albo kolega Bogdan Święczkowski. Oni są na ty. Mamy sceny, gdzie oni są kumplami – dziennikarze i oni. Umawiają się na kawę. Kamera to nagrała. Ci sami dziennikarze, którzy nas teraz atakują. Niech mają umiar, niech powiedzą: to mój kumpel. Wszystko jest zawsze zmachrowane, każdy próbuje szyć buty... Wam? A nikt nie zakłada, że są ludzie, dla których polityka jest drugorzędna, że są ponad to. My w tym filmie pokazujemy: służby są ponad wszystkimi. Czy to jest SLD, PO, PiS itd. Dzisiejszemu szefowi ABW Krzysztofowi Bondarykowi zarzucamy to samo... Że służby są bezkarne? Nakręciliśmy film o problemie, a nie o sprawie politycznej. Weźmy jeszcze jedną rzecz – otóż z zeznań funkcjonariuszy, którzy przyszli zatrzymać Barbarę Blidę, wynika, że mają problemy ze słuchem, z percepcją. Bo twierdzą, że strzału nie słyszeli... Mam więc propozycję dla Krzysztofa Bondaryka, żeby w Katowicach przy tabliczce Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego dodał pod spodem tabliczkę Zakład Pracy Chronionej. Tygodnik Przegląd

POTĘPIEŃCZE SWARY Jedynym sensownym sposobem funkcjonowania zarówno PiS, jak i „Polska Jest Najważniejsza” (co za nazwa, u licha − „wielki umysł musiał się nad tym długo głowić, ale ciężka praca nie zastąpi talentu”, jak pisał Chandler) jest nie atakować się nawzajem. W takich chwilach człowiek ma ochotę plunąć na całą tę, za przeproszeniem, rodzimą prawicę, i kopnąć ją w wiadome miejsce. Powstrzymuje go tylko świadomość, że są w Polsce sprawy, których na pewno nie załatwi ani michnikowe towarzystwo, ani tuskowa ferajna, o partiach postkomunistycznych nie wspominając − bynajmniej nie żadna miłość ani tym bardziej zachwyt, bo zachwycać się nie ma kim ani w kim zakochiwać. Nie pozostaje mi nic, tylko powtórzyć, co mniej stanowczo pisałem tydzień temu: skoro już doszło do secesji grupy posłów PiS i utworzenia przez nich nowego ugrupowania, to jedynym sensownym sposobem funkcjonowania zarówno PiS, jak i „Polska Jest Najważniejsza” (co za nazwa, u licha − „wielki umysł musiał się nad tym długo głowić, ale ciężka praca nie zastąpi talentu”, jak pisał Chandler) jest nie atakować się nawzajem. Dziwne to wszystko. Pani Kluzik-Rostkowska ewidentnie sprowokowała wyrzucenie jej z partii, ale robiąc to, wyraźnie nie miała cienia pomysłu, co robić dalej. Za co i po co wyrzucona została wraz z nią Elżbieta Jakubiak, pozostaje mroczną tajemnicą duszy prezesa. Można zrozumieć, dlaczego przy tej okazji uznali dalszą swą obecność w PiS za niemożliwą „muzealnicy” i „spin-doktorzy”, ale powstało w ten sposób zgromadzenie ludzi, których nikt i nic nie łączy, poza tym, że wszyscy jego uczestnicy zostali w ten czy inny sposób brzydko potraktowani przez Jarosława Kaczyńskiego. Hipoteza o spisku inspirowanym przez KGB, Ukraińców, Schetynę, Palikota etc. ma tę jedną wadę, że zupełnie nie pasuje do faktów. Spisek polega na tym, że ludzie weń włączeni mają jakiś plan, a odchodzący z PiS najwyraźniej improwizują, i to rozpaczliwie. Zresztą prezes też. Powiedzieć, że Jarosław Kaczyński nigdy nie szanował ludzi mu oddanych to powiedzieć tak delikatnie, że ledwie ocierając się o prawdę. Ale od czasów, gdy bezlitośnie i nieczysto rozprawiał się z Anuszem, wszystkie jego wady uległy spotęgowaniu. Pewnie nie może być inaczej, gdy ktoś od tylu lat zajmuje się wyłącznie polityką. Ale brak empatii idzie zawsze w parze z niemożnością zrozumienia, że ludzie mają swoją godność i nie można po nich bez końca jeździć − i tu widzę sedno sprawy. Ja lubię, kiedy jest taka potrzeba, bronić przegranych spraw, ale bardzo proszę prezesa, żeby mi tego nie utrudniał. Jeśli teraz nagle odkrywa, że przez tyle lat opierał się na ludziach niemoralnych, to pogrąża nie ich, a siebie. Zwłaszcza jeśli odtrutką na ich niemoralność ma być powrót Ludwika Dorna, który do wczoraj był strasznie niemoralnym alimenciarzem, choć do przedwczoraj człowiekiem moralnym. Wystarczy, że prezes każe swoim zwolennikom wierzyć, że jest politycznym Kopernikiem, który jedyny, wbrew wszystkim, trafnie odczytuje znaki czasu. Wystarczy, że kto szkodzi PiS, jest wrogiem Polski, jak to zasugerował Poeta. Już przynajmniej rozstrzyganie kwestii moralności lepiej sobie odpuścić, bo naprawdę za dużo się tego robi nawet dla najbardziej zdeterminowanych. RAZ

WYBORY ZAKOŃCZONE - OTO WSZYSTKIE WYNIKI Zakończyło się głosowanie w II turze wyborów samorządowych. Do najciekawszych pojedynków w II turze samorządowych wyborów prezydenckich doszło w Krakowie, Sopocie, Olsztynie, Lublinie, Łodzi i Radomiu. Kto wygrał?

W Krakowie zwyciężył dotychczasowy prezydent Jacek Majchrowski (postkomunista, niezależny), pokonując 60:40 kandydata PO - Stanisława Kracika. Frekwencja w stolicy Małopolski wyniosła ok. 35 proc.

W Łodzi wygrała Hanna Zdanowska (PO). Pokonała Dariusza Jońskiego z SLD, uzyskując ok. 61 proc. głosów. Do urn w Łodzi pofatygowało się ok. 22 proc. wyborców.

Według wstępnych danych z PKW, w Lublinie wybory na prezydenta miasta wygrał Krzysztof Żuk - kandydat PO. Uzyskał on ok. 55 proc. głosów. Jego rywal - Lech Sprawka z Prawa i Sprawiedliwości - dostał ok. 45 proc. głosów. Frekwencja w Lublinie wyniosła 31 proc.

Walka o Radom zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem kandydata PiS - Andrzeja Kosztowniaka. Polityk Prawa i Sprawiedliwości wygrał z Piotrem Szprendałowiczem (PO) 60 do 40.

W Olsztynie wygrał bezpartyjny Piotr Grzymowicz (dawniej PZPR), pokonując kilkoma procentami (53:47) Czesława Małkowskiego - bohatera seksafery (także bezpartyjnego i także eks-PZPR).

W Sopocie po morderczej walce niewielką przewagę uzyskał Karnowski, popierany przez PO mimo postawionych zarzutów prokuratorskich. Według danych ze wszystkich komisji - Karnowski wygrał z Wojciechem Fułkiem 51 do 49.

Prezydentem Bydgoszczy będzie Rafał Bruski (PO), który uzyskał ok. 59-procentowe poparcie. Jego rywal - dotychczasowy prezydent Konstanty Dombrowicz (bezpartyjny) - dostał według wstępnych wyników podanych przez PKW 41 proc.

W Poznaniu nadal będzie rządzić Ryszard Grobelny (bezpartyjny), który - zgodnie z przewidywaniami - łatwo pokonał Grzegorza Ganowicza z PO. Po przeliczeniu głosów z wszystkich komisji wynik wyborów to 66 do 34. Frekwencja w Poznaniu wyniosła niecałe 25 proc.

 Zwycięstwo w Szczecinie odniósł inny niezrzeszony kandydat - Piotr Krzystek - pokonując 61:39 Arkadiusza Litwińskiego z PO.

 

W Częstochowie II turę wyborów wygrał Krzysztof Matyjaszczyk. Przewodniczący częstochowskich struktur SLD uzyskał 71-procentowe poparcie; Izabelę Leszczynę z PO poparło 29 proc. wyborców.

Z danych ze wszystkich komisji wyborczych w Sosnowcu wynika, że prezydentem miasta ponownie będzie reprezentant lewicy. Na Kazimierza Górskiego (SLD) głosowało ponad 53 proc. wyborców. Poseł PO Jarosław Pięta musiał zadowolić się głosami 46,7 proc. wyborców.

W Białej Podlaskiej wygrał niezrzeszony Andrzej Czapski z wynikiem 57 proc. Pokonał kandydata PiS Adama Abramowicza.

Bez niespodzianki w Gliwicach. Rządzący od 1993 r. Zygmunt Frankiewicz został wybrany na kolejną kadencję. Zdecydowanie (67:33) pokonał Zbigniewa Wygodę z PO.

Zwycięzcą wyborów na prezydenta Włocławka jest obecny prezydent Andrzej Pałucki z SLD, na którego zagłosowało 61 proc. włocławian. Jego konkurent – poseł PiS Łukasz Zbonikowski - zdobył 39 proc. głosów.

Zwycięzcą wyborów prezydenckich w Opolu został Ryszard Zembaczyński (PO) - uzyskując poparcie 51 proc. wyborców. Jego rywal - Tomasz Garbowski z SLD - dostał 49 proc.

Zaciętą walkę stoczono w Płocku, gdzie wstępne wyniki wskazują, że Andrzej Nowakowski (PO) pokonał Mirosława Milewskiego (PiS) 52 do 48.

Podobny wynik (51:49) zanotowano w Koszalinie, gdzie popierany przez polityków PO (m.in. Grzegorza Schetynę i Stefana Niesiołowskiego) Piotr Jedliński zwyciężył bezpartyjnego Artura Wezgraja.

Ciekawie prezentują się wstępne wyniki wyborów w Wałbrzychu. Minimalnie wygrał je Piotr Kruczkowski (PO), którego "rozsławił" senator Platformy z Wałbrzycha - Roman Ludwiczuk. Przypomnijmy, że kilka dni temu kontrkandydat Kruczkowskiego - Mirosław Lubiński (Socjaldemokracja Polska) - ujawnił nagranie, na którym Ludwiczuk w wulgarny sposób składa współpracownikowi Lubińskiego propozycje mogące być uznane za korupcyjne. Wulgarny senator nie przeszkodził jednak Kruczkowskiemu w zwycięstwie - kandydat PO zdobył 50,59 proc. głosów - natomiast Lubiński 49,41 proc. Wybory w Wałbrzychu mogą jednak zostać unieważnione. Jak pisze "Rzeczpospolita", tuż przed ciszą wyborczą przegrani w wyścigu do fotela prezydenta miasta Piotr Sosiński z PiS oraz Patryk Wild z ugrupowania Rafała Dutkiewicza niezależnie od siebie złożyli wnioski o unieważnienie wyborów. Powołali się m.in. na relacje lokalnej telewizji DAMI. W 2002 r. w Wałbrzychu unieważniono już wybory samorządowe z powodu kupowania głosów.

Wybory w Mysłowicach zakończyły się zdecydowanym zwycięstwem bezpartyjnego Edwarda Lasoka, popartego przed II turą m.in. przez PiS i PO. Lasok wygrał ze związanym z SLD Grzegorzem Osyrą, zdobywając ponad 82 proc. głosów.

Prezydentem Ciechanowa został ponownie Waldemar Wardziński z PO - wynika z danych PKW. Wardziński zdobył prawie 65 proc. głosów, a Henryka Romanow (Ciechanowskie Bezpartyjne Ugrupowanie Wyborcze) - 35 proc..

W Bytomiu kandydat PO - Piotr Koj - zwyciężył 53 do 47 z popieranym przez PiS Damianem Bartylą.

W Rybniku niezrzeszony Adam Fudali pokonał 57:43 kandydata PO Marka Krząkałę.

Kandydatka PSL Iwona Wieczorek będzie prezydentem Zgierza. W II turze wyborów zdobyła 54 proc. głosów. Na Wieczorek zagłosowało 8008 osób i dość niespodziewanie pokonała ona dotychczasowego prezydenta Zgierza, startującego z własnego komitetu Jerzego Sokoła, na którego w drugiej turze zagłosowało 6889 wyborców, czyli 46 proc. 

Członek komisji hazardowej Jarosław Urbaniak (PO) został prezydentem Ostrowa Wielkopolskiego. Kandydat Platformy Obywatelskiej uzyskał 53,5 proc. głosów. Na Włodzimierza Jędrzejaka (Porozumienie Społeczne Lewica) głosy oddało 46,5 proc. osób.

Prezydentem Bełchatowa będzie Marek Chrzanowski (niezależny), na którego głosowało aż 72 proc. wyborców. Jego rywal - Tadeusz Rozpara (SLD) - otrzymał 28 proc.

Wybory w Będzinie okazały się zwycięskie dla Łukasza Komoniewskiego z SLD, który zdobył 57 proc. głosów i pewnie pokonał kandydata PO Radosława Barana.

W Dąbrowie Górniczej kandydat SLD Zbigniew Podraza wygrał z Krzysztofem Stachowiczem (PO). Zwycięzca zdobył prawie 64 proc. głosów.

W Rudzie Śląskiej będzie rządzić niezrzeszona Grażyna Dziedzic, która niewielką przewagą (50,4 do 49,6) wygrała z popieranym przez PO Andrzejem Stanią.

Wybory w Elblągu wygrał Grzegorz Nowaczyk (PO), pokonując niezależnego Henryka Słoninę 60:40.

II turę wyborów w Tczewie wygrał Mirosław Pobłocki (Porozumienie Na Plus), który uzyskał prawie 67 proc. głosów. Jego przeciwnik Witold Sosnowski (Razem i Odpowiedzialnie) dostał 33 proc. głosów.

W Tomaszowie Mazowieckim wyborcy zadecydowali o zwycięstwie bezpartyjnego Rafała Zagozdona nad Marcinem Witko z PiS. Wynik: 53 do 47.

Prezydentem Świdnicy będzie Wojciech Murdzek (bezpartyjny), który zdobył ok. 60 proc. głosów. Pokonał Adama Markiewicza z SLD.

Jacek Walczak (PO) został ponownie prezydentem Sieradza. Wygrał II turę wyborów, uzyskując ok. 65 proc. głosów. Jego kontrkandydat - bezpartyjny Mirosław Owczarek (KWW "Solidarni dla Sieradza") - zdobył ok. 35 proc. głosów.

W Chorzowie nieznacznie wygrał Andrzej Kotala (51 proc. głosów) z PO. Pokonał niezależnego kandydata Marka Kopla.

Dotychczasowy prezydent Zduńskiej Woli 54-letni Piotr Niedźwiecki (KWW Forum Dobrej Woli) został ponownie prezydentem miasta. W drugiej turze na Niedźwieckiego zagłosowało 57 proc. osób. Zwycięzca pokonał 45-letniego Andrzeja Brodzkiego (KW Porozumienie Ponad Podziałami Razem), na którego głosy oddało 43 proc. wyborców.

 

Według przewidywań rozstrzygnęły się wybory w Kołobrzegu. Janusz Gromek (Platforma Obywatelska), zdobywając prawie 64 proc. głosów, wygrał tam z Henrykiem Bieńkowskim (niezależny).

Jacek Grosser (KWW Oświęcimianie Oświęcimianom) będzie prezydentem Oświęcimia. W drugiej turze wyborów pokonał posła Platformy Obywatelskiej Janusza Chwieruta. Grosser zgromadził poparcie 50,36 proc. wyborców. Na Chwieruta zagłosowało 49,64 proc. Różnica wyniosła zaledwie 81 głosów!

Jak podaje TVN, w Jeleniej Górze zwyciężył Marcin Zawiła (PO), pokonując Marka Obrębalskiego (niezależny) 55:45.

W Radomsku pojedynek bezpartyjnych kandydatów - Anny Milczanowskiej i Krzysztofa Zygmy - zakończył się wygraną tej pierwszej. Milczanowska, urzędująca pani prezydent, zdobyła 60,5 proc. głosów.

Skierniewicami rządził będzie także dotychczasowy prezydent - Leszek Trębski (bezpartyjny) - który dzięki wynikowi 55 proc. pokonał niezrzeszonego Krzysztofa Jażdżyka.

W Żarach po wyrównanej walce wygrał Wacław Maciuszonek z PO. Z wynikiem 51 proc. zwyciężył Romana Pogorzelca z SLD.

Prezydentem Starogardu Gdańskiego ponownie został wybrany Edmund Stachowicz (KWW Edmunda Stachowicza, członek SLD). Na 62-letniego Stachowicza głosowało 54 proc. wyborców. Jego kontrkandydat, 33-letni Patryk Gabriel z PO, otrzymał 46 proc. głosów.

W Żyrardowie świętuje Andrzej Wilk (bezpartyjny), który otrzymał 55 proc. głosów i pokonał Dariusza Kaczanowskiego z PiS.

W Otwocku 82 proc. głosów uzyskał Zbigniew Szczepaniak. Został wybrany prezydentem miasta na drugą z kolei kadencję. Jego konkurent Krzysztof Mądry (PO) uzyskał 18 proc. głosów. 

Zwycięstwo w Mielcu przypadło niezrzeszonemu Januszowi Chodorowskiemu. Wygrał on 61 do 39 z Krzysztofem Popiołkiem popieranym przez Prawo i Sprawiedliwość.

Podobny pojedynek stoczono w Stalowej Woli, gdzie bezpartyjny Andrzej Szlęzak z wynikiem 63 proc. pokonał kandydata PiS Wiesława Siembidę.

Także w Tarnobrzegu nienależący do żadnej partii Norbert Mastalerz po zdobyciu 60 proc. głosów wygrał z Janem Dziubińskim z PiS.

Prezydentem Łomży został długoletni I sekretarz tamtejszego KW PZPR - Mieczysław Czerniawski. Kandydat ten, popierany przez SLD, uzyskał 61 proc. głosów. Drugie miejsce zajął Lech Kołakowski z PiS.

Dawnego towarzysza z PZPR wybrał także Słupsk. Maciej Kobyliński, obecnie działacz SLD, zdobył 51 proc., pokonując niezrzeszoną Krystynę Danilecką-Wojewódzką.

Jastrzębie Zdrój: wygrana Mariana Janeckiego (niezależny) z wynikiem 56 proc. Kontrkandydatka z PO - Alina Chojecka - otrzymała 44 proc. głosów.

W Świętochłowicach triumfuje kandydat PO - Dawid Kostempski - który uzyskawszy 55 proc. głosów, wygrał z bezpartyjnym Rafałem Świerkiem.

W Ostrowcu Świętokrzyskim nadal rządzić będzie Jarosław Wilczyński (bezpartyjny). Wygrał zdecydowanie, bo z wynikiem 71 proc. Jego rywal (także niezależny), Jan Szostak, dostał tylko 29 proc.

W Koninie wygrał Józef Nowicki (SLD). Zdobywając prawie 54 proc. głosów, pokonał kandydata PO - Wiesława Steinke. Frekwencja w II turze wyborów samorządowych wyniosła w skali kraju 35,3 proc. - podała PKW. Głosowanie przebiegało spokojnie. Oficjalne wyniki poznamy w poniedziałek w południe. (wg, Niezależna.pl, TVN24)

Cieknąca balia Już śp. Ryszard Nixon powiadał, że jeśli nic się nie zmieni, to Stany Zjednoczone spotka los starożytnego Rzymu. I tak się dzieje. Rzym był nieprawdopodobną potęgą w ówczesnym świecie, dominował militarnie – a jednocześnie następował rozkład wewnętrzny. Miejsce surowej rzymskiej moralności zajęła rzymska rozpusta, pojęcie zdrady ojczyzny zaczęło tracić sens, zanikała wiara w bogów – i właściwie Rzymianom nie bardzo chciało się o cokolwiek walczyć – bo i po co? Świat był ich! Podobnie teraz Ameryka rozkłada się od środka. Jest potęgą militarną: 38 najpotężniejszych państw świata musiałoby się zjednoczyć, by przeciwstawić się siłom zbrojnym USA! Ma ogromne środki techniczne: akwedukty, pardon: światłowody... I co z tego – gdy użycie siły zaczyna się od pytania: „Właściwie: po co?” W Rzymie jednak nigdy się nie zdarzyło, by cesarzem został wyzwoleniec. Zwycięstwo wyborcze JE Baraka Husseina Obamy jest niewątpliwie punktem zwrotnym w historii Stanów. Jeśli u władzy jest potomek niewolników – to jak właściwie ma wyglądać panowanie USA nad światem? Po co podbijać jakikolwiek kraj – skoro przedstawiciele podbitego narodu mogą potem opanować państwo od środka? Nikomu nic się nie chce... To znaczy: w Europie, gdzie proces rozkładu jest dalej posunięty, nikomu nic się nie chce; tam w Ameryce raczej: mniej się im chce, niż dawniej. Afera przecieków jest jednym z objawów. Nie pierwszym...Już za prezydentury p.Wilusia Clintona ludzie odchodzili z CIA ostrzegając: „Dziś agent CIA może nic nie wiedzieć, i nie dawać żadnych pożytecznych informacyj – byle w jego placówce była właściwa proporcja kobiet, homosiów, Murzynów, Latynosów – i panowała poprawność polityczna”. W tej przeuroczej atmosferze, która wróciła pod rządami p.Obamy, nikt też nie zwracał uwagi, że jakiś szeregowy w Iraku ściąga sobie tajne materiały – a to z Pentagonu, a to z Sekretariatu Stanu. Po czym te dane ukazują się na komputerach całego świata – a potężne Stany Zjednoczone są bezsilne. Gdyby rządził śp.Ronald Reagan – to zrobiłby z tym porządek w sześć godzin. Zresztą za Reagana nikt by czegoś takiego nie zaryzykował – bo skończyłby jak p.gen.Emanuel Noriega (w najlepszym przypadku....). A ten śmieszny ciapciak do spółki z nawiedzoną sekciarą, p.Hilarią Clintonową, to mogą p.Julianowi Assang'owi (temu od WikiLeaks) tylko pomachać. Ta sprawa ma kilka aspektów:

1) treści korespondencji ujawniać nie wolno: szkodzi to interesom USA, ale narusza zaufanie do Stanów, jako poważnego gracza. I grozi życiu osób wymienionych w korespondencji.

2) Jednak obecne „państwa” są tak zdegenerowane, że uznać należy, że wszystko, co sprzyja ich rozbiciu, jest korzystne.

3) Dla dziennikarzy najważniejsza jest warstwa plotkarska.

4) Ujawnienie niektórych depesz może potężnie zdestabilizować politykę.

Więc: niech destabilizują!

PS. {sosna} nie ma racji: istnieje możliwość, że Sąd Rejestrowy uzna, że Konwent UPR z 9-X był nieważny – nawet, jeśli uzna, że prezesem jest kol.Stanisław Żółtek. W tej sytuacji fuzja UPR-WiP byłaby sprzeczna ze Statutem UPR – i wtedy gdzieś w lutym trzeba by na gwałt zwoływać kolejny Konwent UPR... A w maju zapewne wybory.

Oczywiście istnieje też możliwość, że Sąd Rejestrowy samoczynnie wyrejestruje WiP. Ale nie z powodu nieprzyjęcia sprawozdania finansowego! Sprawozdanie zostało przyjęte – tyle, ze jego złożenie było o tydzień spóźnione. Trochę dziwne, że PKW najpierw skierowała wniosek do sądu o wyrejestrowanie WiP – a potem... jakby nigdy nic przyjęła sprawozdanie. Nie wiemy, jak to potraktuje sąd – ale w tej chwili wyrejestrowanie WiP byłoby dla nas korzystne. Na pewno nie będziemy się odwoływać!

Kończymy ten tydzień Byłem dziś na rozdaniu Nagród Kisiela. Zniknła cała atmosfera z kisielowej kawiarni "Na Rozdrożu", wszyscy grzecznie siedzieli na krzesełkach w przestronnym hallu BUW, po którym hulał wiatr... Wszystko zostało ustawione pod transmisję w Pr I TVP,  ustawiona też została prezentacja - na scenę proszono tylko PT Członków ew. jawnych sympatyków PO... Kisiel się w grobie przewraca jak wrzeciono! Podobno - tu sprostowanie - gdy p. Rafał A. Ziemkiewicz zaproponował przyznanie nagrody p. Dawidowi Batce, to p. Tomasz Lis Go poparł - a nie sprzeciwiał się. Cóż: większość poparła p. Buzka (CEP) Skrzynka odpowiedzi:

Dał się pan ostatnio wpuścić w maliny na czacie. "DAT: A myślisz, że CIA dopilnowało ataku na WTC i zbrodni smoleńskiej? JKM: DAT- CIA chyba nie - ale podejrzewam, że ktoś w FBI wiedział o nadchodzących zamachach (!) - i siedział cicho, by Władza miała pretekst do zamordystycznych posunięć!!!" Od kiedy WYPADEK w Smoleńsku to zamach??

Rama 2 A, nie - podobnie jak z wczorajszym zamordowaniem policjantki w Chihuahua: nie doczytałem do końca pytania - tym razem z usprawiedliwionego pośpiechu. W ogóle nie zauważyłem, że pytanie jest o "Smoleńsk" - zresztą: co miałoby CIA wspólnego ze "Smoleńskiem"? Odpowiadałem na pytanie o 11-IX - WTC A co niby USA miałyby zrobić w sprawie pana Assange'a? Zorganizować inwazję na Islandię (gdzie podobno mieszka w hotelu), czy wysłać skrytobójcę, który by go odstrzelił, albo otruł? Zresztą co pan Assange jest winien? Że ujawnił materiały, które mu wpadły w ręce? Sam Pan kiedyś napisał, że jeśli wyciekają tajne materiały, to najlepiej jest je ujawnić, żeby nikt nikogo nie mógł nimi szantażować. Oczywiście, że to jest skandal, ale urwać jaja należałoby temu kto odpowiada za wyciek, a nie za ujawnienie tych informacji.

Przemek_R Oczywiście, że tak. Jest nawet - o czym pisałem - stosowne orzeczenie SN USA. Tyle, że służby specjalne nie działają praworządnie - samo ich istnienie jest wyłomem w praworządności. P.Assange nie jest "winien" w sensie kodeksu karnego - ale dowolna mafia by Go ustrzeliła, gdyby zdradził jej tajemnicę. Jeśli państwo ma być sprawniejsze od mafii - to nie nasyła, broń Boże, zabojcy - tylko p.Assange przypadkiem wpada pod samochód... Ja tego nie pochwalam, ani nie potępiam: mówię, jak jest. Kto wierzy w to, że służby specjalne działają w zgodzie z prawem, ten wierzy w bajki. Problem w tym, czy są kontrolowane przez kogoś - i czy ten ktoś ma silny zmysł moralny.' Obawiam się, że - poniewaz żyjemy w d***kracji - ten warunek nie jest spełniony..

Szeryfka z Chihuahua zamordowana; co prawda: nie ta! 18 października 2010 roku stanowisko szeryfa w miejscowości Práxedis G. Guerrero, gmina Guadelupe powiat Ciudad Juárez w meksykańskim stanie Chihuahua (tak: „Meksyk” to „Stany Zjednoczone Meksyku” ) objęła 20-letnia studentka kryminologii, śp. Marisol Valles García. Zginęła osamotniona. „Marisol” - to skrót od „Maria Soledad”, czyli „Maryja Samotna”.

http://www.dailymail.co.uk/news/article-1322302/Female-student-20-police-chief-Mexicos-violent-towns.html?ITO=1490

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,8549490,20_latka_szefem_policji_w_najniebezpieczniejszym_stanie.html

http://wyborcza.pl/1,76842,8550391,20_latka_walczy_z_gangami_w_Meksyku.html

Objęła tę posadę, bo... nikt inny się nie odważył. Nie odważył – bo stan Chihuahua, słynący w Europie z uroczych mini-psów, jest terenem bezlitosnej walki gangów narkotykowych. Mafie mordują się między sobą, co nie powinno nikomu przeszkadzać – niestety: przeszkadza rządowi w dalekim Ciudad Mexico. Cóż: zabijanie urzędników państwowych idzie gangom nawet sprawniej, niż likwidacja konkurentów - bo państwo jest znacznie mniej agresywne i krwiożercze. „Najwyższy CZAS!” wyraził opinię, że ta młoda kobieta – matka rocznego dziecka (mąż wyraził zgodę na objęcie przez Nią tej posady!!) - idzie na stracenie, a jedyną nadzieję widzieliśmy w tym, że gangi nie lubią zabijać kobiet. Niestety: Marisol Valles potraktowała walkę z gangami serio, po męsku – więc została potraktowana jak mężczyzna.

Nie żyje. †2-XII-2010 została zastrzelona

http://fakty.interia.pl/swiat/news/meksyk-zabito-szefowa-policji-w-meoqui,1564647,4

Pora na kilka refleksji. Ironia losu chce, że przygraniczna mieścina, w której szeryfowała, nazwana jest od nazwiska słynnego anarchizującego liberała, śp.Praksedesa Gilberta Guerrero Hurtado, autora m.in. słynnego w krajach łacińskich powiedzenia: „Jeśli wydaje się wam, że idąc nie dojdziecie do Wolności – zacznijcie biec!”, a powiat nosi nazwę od nazwiska śp.Benia Pawła Juáreza Garcíi – też liberała i zwolennika kapitalizmu (choć przy tym niezłego sukinsyna i zapamiętałego rewolucjonisty). Rządząca Meksykiem klika nieustannie się na nich powołuje – a jednocześnie prowadzi (na zlecenie USA) ostrą walkę z wolnością do zażywania narkotyków. Jest dość oczywiste, że gdyby ta walka nie była prowadzona, zyski narkotykowych gangów przestałyby być „zyskami narkotykowych gangów”, gangsterzy musieliby przerzucić się na legalne działanie – tak, jak robią to inni farmaceuci – i zyski spadłyby do poziomu typowego dla apteki. Być może nadal z rozpędu mordowaliby się między sobą – a być może nie, bo czy dla tak mizernego zysku to warto? W każdym razie zniknąłby potężny bodziec rozwoju przestępczości. Przypomnijmy, jak rozwinęła się po wprowadzeniu w USA prohibicji na alkohol – a potem została sprowadzona do normalnych wymiarów. Gdy władze naruszają naturalne prawo człowieka do robienia tego, co jemu się podoba – zawsze powstanie usłużny zespół ludzi gotów za rozsądną opłatą tę potrzebę zaspokoić – z ominięciem absurdalnego prawa. Jest prawdą, że narkotyki zdecydowanej większości ludzi szkodzą. Podobnie jak złe odżywianie czy zbyt długi sen. Z czego nie wynika, by zabraniać ludziom spać, jeść i ćpać co chcą i kiedy chcą – pod warunkiem, że nie szkodzą tym innym. Z tym, że w społeczeństwie niewolniczym odżywiający się niezdrowo niewolnik nie szkodzi sobie – lecz swojemu właścicielowi: PAŃSTWU.

I ono pilnuje swojej własności. Do tego wynajmuje ludzi. Ci ludzie na ogół wierzą, że zabraniając ludziom połykać coś, co lubią – a co im szkodzi – działa dla ich dobra. Natomiast ci, którzy te substancje dostarczają – to kryminaliści. A oni, ci urzędnicy, służąc rządowi służą dobrej sprawie. Szkoda, że taka wspaniała, odważna dziewczyna zginęła w walce o niesłuszną sprawę. Nim minie kilka lat Meksyk – mimo nacisków USA - zalegalizuje handel narkotykami... a tysiące ofiar bezsensownej „walki z narkomanią” pozostaną w ziemi. PRZEPRASZAM: Nie doczytałem uważnie depeszy: zamordowana została śp. Hermila García Quiñónez (szeryfka z z Meoqui) , a nie p. Marisol Valles. Miejmy nadzieję, że ta ostatnia będzie teraz długo żyła... Ostrzegałem, że tego typu pomyłki zdarzają mi się dość często. Chyba ponad rok już nie było żadnej... Wpis jest, oczywiście, obiektywnie i jedynie słuszny, więc nie będę go wycofywał...

Przyczyną pomyłki było to, że mianowanie p.Valles było przedstawione w prasie jako szokujący wyjątek. Skąd mogłem przypuszczać, że policja w Chihuahua tak licznie deleguje kobiety do walki z gangami!?! Do ustrzelenia gangi mają jeszcze p.Erykę Gandarę... Parytet, wybory, kobiety, wino i śpiew (alkohol, z akcyzą - we własnym zakresie, proszę!)

D***kracja to system śmieszny – i nie warto byłoby się nim zajmować nawet przez minutę, gdyby nie to, że jeszcze panuje niemiłościwie w większości krajów Cywilizacji Białego Człowieka, bo kupy cwaniaków dominujące w telewizji, w szkołach i gazetach wmawiają ludziom dwadzieścia razy dziennie, że jest to system znakomity – a jeśli nawet okropny, to „nikt jeszcze nie wymyślił lepszego”. Ludzie rozsądni starają się więc jakoś ten idiotyzm choć trochę poprawić. Np. śp.Fryderyk von Hayek, laureat Nobla z ekonomii, proponował system dosłownie stosujący zasadę: „Jeden człowiek – jeden głos”: każdy głosuje raz w życiu. Np., w wieku 40-45 lat, kiedy człowiek jest w pełni sił umysłowych, już ma bogate doświadczenie, a jeszcze umysł świeży i otwarty... I oto kol. Łukasz Piotrowski zwrócił uwagę na art. 2. obowiązującej Ordynacji Wyborczej: Art. 2. W wyborach do Sejmu i do Senatu głosować można tylko osobiście i tylko jeden raz. Nie jest napisane „..W każdych wyborach...” czy „W danych wyborach...” - tylko: „W wyborach...” Można by pokusić się o wprowadzenie tego systemu już, w formie drobnej poprawki – albo wręcz przepisów wykonawczych do tej ustawy!! Kol. ToBa z Opola zwrócił uwagę, że przez Sejm przeszedł projekt poprawki do Ordynacji gwarantujący, że na listach wyborczych ma się znajdować „co najmniej 35% mężczyzn i kobiet”. Ta ustawa została przepchana tylko po to, by ludziska mieli o czym dyskutować, zamiast patrzeć na ręce rządzącej klice złodziei – i by pokazać maniakom-federastom, że chcemy wdrażać dyrektywy z Brukseli – i nie utrzyma się w Trybunale Konstytucyjnym. Warto jednak postawić pytanie: „Jak PT Posłowie wyobrażają sobie zestawienie trzyosobowej listy kandydatów, by znalazło się na niej co najmniej 35% mężczyzn i co najmniej 35% kobiet?” JKM

Podatek od nieruchomości będzie wyższy W 2011 r. roku wzrośnie w wielu miejscowościach podatek od nieruchomości. Minister finansów podniósł stawki maksymalne o 2,6 proc. Wiele miast, m. in. Warszawa, Poznań czy Gdańsk, kolejny raz zdecydowało o ustaleniu właśnie najwyższych stawek - pisze "Dziennik Gazeta Prawna". Podatek od budynków lub ich części mieszkalnych wyniesie tam od stycznia 0,67 zł za 1 mkw. powierzchni użytkowej, a od gruntów pozostałych (właściwa dla osób fizycznych, właścicieli np. działek budowlanych) - 0,41 zł za 1 mkw. powierzchni. Podobne stawki będą obowiązywać w Łodzi. Wiele gmin i miast chce ratować w ten sposób swój budżet. Podwyżki odczują przede wszystkim firmy. W dużych miastach przedsiębiorcy zapłacą od kilkudziesięciu do nawet kilkuset złotych więcej niż w tym roku - zauważa dziennik. (ks/Dziennik Gazeta Prawna)

Wraca upiór PRL Wszystkie polskie rządy po 1989 r. - poza rządami Jana Olszewskiego i Jarosława Kaczyńskiego - stroiły się w piórka modernizatorów, będąc w istocie cichymi restauratorami starego reżimu. Upiór wstał. Ma czerwone oczy. Już nie przesłania go komunistyczna flaga, ale miarowe, ogłupiające migotanie reklamowych neonów. Migocą puby, markety. Upiór nazywa się PRL. Historia zatoczyła koło. Po wyborach 1989 r. "dostaliśmy" Wojciecha Jaruzelskiego ("wasz prezydent") i Tadeusza Mazowieckiego ("nasz premier"). Jak się zaczęło - tak się kończy. Bo że coś się kończy, to oczywiste. Ale co dalej? Jaki naród utrzyma się przy życiu na ruinach? Od schyłku lata 1980, kiedy rządy PZPR zostawiały po sobie ruiny i zgliszcza - nie było gorzej. Zniszczono wszystko, co było do zniszczenia - wysprzedano stocznie, dumę i kolebkę "Solidarności", krajowy przemysł praktycznie nie istnieje, w pośpiechu wyprzedaje się ostatki majątku narodowego, aby pokryć horrendalne zadłużenie kraju, nadciągają drastyczne podwyżki podatków, wzrost cen i kosztów utrzymania. Na dnie Bałtyku powstaje rura gazowa, całkowicie uzależniająca nas od Rosji. Perspektywy demograficzne zostały zlekceważone przez rząd Platformy Obywatelskiej - planuje się likwidację tzw. becikowego. Nawet umrzeć przyzwoicie w Polsce nie będzie można - rząd drastycznie zmniejsza zasiłek pogrzebowy. Cenzura zniesiona w kwietniu 1990 r. (po pół roku rządu Tadeusza Mazowieckiego!) wraca kuchennymi drzwiami. Usuwa się z pracy "niesłusznych politycznie" dziennikarzy, szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji szantażuje nadawcę społecznego - Radio Maryja - odebraniem koncesji. W sprawie największej tragedii narodowej - katastrofy smoleńskiej, kompromitacja jest pełna. Wasalizm wobec Rosji, nieustanne okłamywanie społeczeństwa co do "niezwykłej współpracy" z Moskwą w sprawie śledztwa nie przyniosły oczekiwanych skutków. Dziś wychodzi na jaw (kto wcześniej nie widział), jak traktują nas Rosjanie. Mentalna i moralna degrengolada elit sięgnęła nadiru. A wszystko to wzięło się z pozorowanej transformacji ustrojowej. Trzeba sobie raz jeszcze powiedzieć jasno - Okrągły Stół nie był triumfem demokracji, był triumfem restauracji. Najbardziej zachowawcza część tzw. opozycji (reformatorzy komunistycznego systemu), przy udziale paru naiwnych, by inaczej ich nie nazwać, porozumiała się z komunistami na temat "reformy". Tak aby nikomu z byłych właścicieli PRL nic złego się nie stało. Nomenklatura, uwłaszczająca się już od czasów Mieczysława Rakowskiego, teraz uzyskała na to pełne przyzwolenie. Bodaj na łamach "Tygodnika Powszechnego" Jerzy Surdykowski wprost głosił: "uwłaszczyć nomenklaturę". No i uwłaszczyli się, stosowna poprawka do ordynacji wyborczej po pierwszej turze wyborów 1989 r. pomogła im też pozostać przy władzy. A z inspiracji Adama Michnika dostaliśmy Wojciecha Jaruzelskiego ("wasz prezydent") i Tadeusza Mazowieckiego ("nasz premier"). Jak się zaczęło - tak się kończy.

Potiomkinowska wieś Zmienić, aby nic się nie zmieniło - wydaje dziś swoje zgniłe owoce. Tak, krajobraz wcale nie wygląda tak źle - ileż mamy banków, aptek, marketów, jak kolorowo się zrobiło. To, niestety, tylko fasada z tektury, niczym potiomkinowska wieś. Kiedy się spojrzy na dane gospodarcze, stopień bezrobocia, niszczejącą infrastrukturę (kolej, drogi) - ogarnia rozpacz. A ten potworniejący z każdym dniem krajobraz grzeje się w słońcu najbezczelniejszej, najbardziej kłamliwej (od czasów Gierka takiej nie było) PO-wskiej propagandy sukcesu, okrzykniętej mianem PR. Nie było też w ciągu ostatnich 20 lat rządu równie złego, rządu leni, kłamczuchów i nieudaczników. Zatroskanych - czego bynajmniej nie kryją - wyłącznie słupkami sondaży. Polityka jako działanie na rzecz dobra wspólnego jest im obca. To nie pierwszy zły rząd od 20 lat, ale ten miał nieszczęście potknąć się na imponderabiliach katastrofy smoleńskiej. Okazało się nagle, że spora część społeczeństwa ma jeszcze w sercu patriotyzm, honor, godność narodową. Niestety, manifestacje pod krzyżem w Warszawie dziś nie wystarczą. Trzeba sobie zadać podstawowe, trudne pytania - co się stało z Polską? Dlaczego wpadła w ręce geszefciarzy? Otóż pierwsza i najważniejsza odpowiedź jest taka: od 20 lat nie mieliśmy żadnej politycznej wizji Polski, koncepcji, jak nasz kraj ma wyglądać po sławetnym 4 czerwca 1989 roku. Czciliśmy Jana Pawła II, ale wnioski płynące z jego nauki, z nauki społecznej Kościoła pozostawiliśmy "czerwonym" i "różowym". Czy to przypadek, że na czterech dotychczasowych prezydentów kraju trzech było agentami tajnych służb? Czy można było oczekiwać wizji państwa od wieloletniego sowieckiego janczara, od rozdętego pychą "z chłopa króla", od miglanca, który czerwony krawat zamienił na błękitny i tańczył taniec filipiński na polskich grobach? A rządy? Albo przeciętniacy, albo sterowani z "tylnego siedzenia" pseudopolitycy bez wyobraźni. Niech mi ktoś pokaże, co mieli do powiedzenia o Polsce w swoich ważnych publikacjach: Jerzy Buzek, Hanna Suchocka, Leszek Miller, Waldemar Pawlak, Marek Belka? Co mogą przeciwstawić dorobkowi myślowemu Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Eugeniusza Kwiatkowskiego? Czym mogą się dopisać do polskiej myśli politycznej XX wieku, po Janie Pawle II? W imię jakiej Polski nami rządzili i rządzą nadal? Polska od 20 lat dryfuje, wyzbyta jakiejkolwiek własnej koncepcji politycznego i społecznego istnienia, ot, kolebie się od Unii do Moskwy, od Berlina do Moskwy i z powrotem. A przyczyna tego nieostatnia - Naród zatracił instynkt samozachowawczy, odebrano mu skutecznie wszelkie poczucie obywatelskiej odpowiedzialności za stan państwa, "instynkt propaństwowy", odebrano mu prawo do dumy z bycia Polakiem. Różni "mędrcy", głównie z "Gazety Wyborczej", nad tym się trudzili i trudzą nadal. Dwa rządy: obalony 4 czerwca 1992 r. rząd Jana Olszewskiego i rząd Jarosława Kaczyńskiego, miały jakąś wizję Polski. Warto tu przypomnieć, że gdyby nie przytomność umysłu Jana Olszewskiego, prezydent Wałęsa był gotów podpisać w Moskwie zgodę na "firmy" polsko-rosyjskie w miejscu likwidowanych sowieckich baz! Świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński - jako jedyny z polskich prezydentów po 1989 r. - miał polityczną wizję Polski, nawiązującą do jagiellońsko-prometejskiej idei Piłsudskiego. Ta wizja prezydenta, całkowicie zaszczutego przez PO i usłużne media, właściwie się do świadomości społecznej nie przebiła. W fundamentalnej sprawie obrony Gruzji pozostały obrzydliwe zwischenrufy Bronisława Komorowskiego: "Jaka wizyta, taki zamach", haniebne w ustach każdego człowieka, a cóż dopiero polityka, podobno polskiego. Rząd Donalda Tuska jest ewenementem - robi wszystko, co dla Polski najgorsze i ma "słupki". Jest to bez wątpienia efekt zamiany pojęć, dokonującej się w post-PRL od początku. To, co najbardziej zachowawcze - "transformacja" przeprowadzona w imię interesów nomenklatury, nie Narodu, bynajmniej zostało nazwane "postępowym", modernizacyjnym - a jakże. Przy niskiej świadomości społeczeństwa (jedna książka na rok!) można dalej uprawiać zabawę pod pozorami rządzenia. Wprowadzać każde głupstwo płynące z molocha brukselskiego, ulegać każdemu dyktatowi Berlina i Moskwy. A trzeba powiedzieć bez ogródek - wszystkie polskie rządy po 1989 r. - poza rządami Jana Olszewskiego i Jarosława Kaczyńskiego - stroiły się w piórka modernizatorów, będąc w istocie cichymi restauratorami starego reżimu. Szkodnikami interesu narodowego. W zmienionych szatkach. Dziś klincz jest nieprawdopodobny - samotne PiS niewiele jest w stanie przeforsować, bo PO ma w ręku wszystko: rząd, prezydenta, media. Polska nigdy nie będzie demokratycznym krajem, jeśli ta przebieranka restauratorów za "postępowców" nadal się utrzyma, co więcej - nigdy nie będzie krajem nowoczesnym. Na miarę swojej realnej wielkości. Na miarę dumy każdego Polaka.

"Ten lud widzę cały chory..." - pisał Juliusz Słowacki w "Śnie srebrnym Salomei". Krajem szarpały wtedy straszliwe rzezie na Kresach. Dziś Kresów nie ma i - chwała Bogu - rzezi też nie. Za to w majestacie rządowym usiłuje się stawiać pomniki (z krzyżami!) krasnoarmiejcom, którzy w 1920 r. szli nie tylko rozwalić "pańską Polskę", ale po jej trupie - dobrać się do Europy. Czyni się to najwyraźniej ku pognębieniu serc i polskiego ducha. To robi "postępowy" rząd i prezydent. Katastrofa smoleńska trochę nas obudziła, odnaleźliśmy zapomniane symbole - patriotyzmu, honoru. Ale z symboli żyć się nie da. Mówimy często, jak niezwykłym patriotyzmem wykazał się Naród Polski w II wojnie światowej, jaką daninę zapłacił - daremnie - za wolność kraju. Tak, tamta młodzież była wychowywana w duchu patriotyzmu, czci dla powstań, legionowego czynu, szacunku i miłości dla własnego kraju i państwa. Ale nie tylko - każdy z tamtych młodych mógł być nie tylko świadom znaczenia historii i jej wielkich symboli, on mógł być dumny, że jest Polakiem także z tej racji, że w odzyskanej cudem Ojczyźnie mógł z sukcesem pracować na jej chwałę i swoją dumę. Mógł budować Centralny Okręg Przemysłowy i Gdynię, polski samochód i polskie samoloty "Łoś" i RWD, architekturę Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. W swoim świadectwie polskiej tożsamości i dumy mógł wypisać takie właśnie fakty. A w sferze kultury? Miał Juliusza Kadena-Bandrowskiego i Stefana Żeromskiego, Zofię Nałkowską i Marię Dąbrowską, Witkacego i Czesława Miłosza, Karola Ludwika Konińskiego, Leona Schillera, Wacława Radulskiego, Juliusza Osterwę, Andrzeja Pronaszkę, wspaniałe rzemieślnicze projekty "Ładu". Jaką dumę z dzisiejszych dokonań i swojego w nim udziału, jaki fundament patriotyzmu podsuwa młodym Tuskowa Polska? Spustoszony przemysł stoczniowy, absolutną dewastację kultury? Słowa Bronisława Komorowskiego o tym, jakoby dźwigi (martwych!) stoczni miały być symbolem naszej wolności na miarę amerykańskiej "statuy wolności" - to już nie jest kpina. To absolutna aberracja umysłowa. Co może być dziś przedmiotem dumy młodego Polaka? Martwe stocznie, zalane kopalnie, rozsprzedany dobytek narodowy? Do czego mógł przyłożyć rękę jako świadomy obywatel? A w kulturze? Kogo się dziś promuje, nieświadomego swojej tożsamości półgłówka, który polską flagę nurza w psich ekstrementach? Albo "artystów" z Bożej łaski, kiepskich nie tylko z nazwiska odtwarzanych w serialu postaci, ale i własnej postawy? Różne artychy prześcigają się w dorabianiu klasykom - od Szekspira po Sienkiewicza - wulgaryzmów własnego pióra, najprymitywniejszych obscenów i seksualnych dewiacji (imię ich rzesza - Kleczewska, Zadra, Klata etc). W malarstwie gwiazdami są Kozyry i Nieznalskie, zwykłe, łase na poklask skandalistki. Nie miejmy złudzeń, jesteśmy na dnie: beztalencia, braku smaku (i słuchu), tandety pseudokabaretowej. Jak ma więc patrzeć na świat dzisiejszy młody człowiek: przez martwe okno stoczni w Gdyni? Nie, on patrzy przez okienko telewizora, TVN, Polsatu. On nigdy nie widział, jak widywali obywatele miasteczek II RP, za sprawą społecznikowskich objazdów Osterwy - prawdziwego teatru. Taki mu się buduje świat wartości. Karmienie z jednej tuby. Po 1989 r. Polskę dotknęły dwie klęski: restauracja komuny pod zmienionym szyldem i zalew kulturowego śmiecia z Zachodu. Już cytowany tu Słowacki pisał: "pawiem narodów byłaś i papugą". I to zostało. Wieczni "ubodzy krewni". I to kogo? Jednego z najwspanialszych, najświatlejszych Polaków i Europejczyków - Jana Pawła II. Rechoczemy w amfiteatrze opolskim, kiedy tandeciarze nabijają się z krzyża. Rechoczemy, nie wszyscy, ale niemało takich. Jak to się skończy albo już skończyło, po katastrofie smoleńskiej? Ano, trzeba dopowiedzieć cytat ze Słowackiego: "A teraz jesteś niewolnicą cudzą". Jeśli nie zmienimy mentalności młodego pokolenia, nie ofiarujemy mu dumy z wykonanej dla kraju pracy, nie zbudujemy patriotyzmu nie tylko z symboli przeszłości, ale z dokonań teraźniejszości - zostaniemy, na własne życzenie "priwiślańskim krajem", euroregionem między wywalczoną przez Kazimierza Kutza "autonomią Śląska" a jakimś Putinowskim namiestnikostwem. Upiór wstał - nie ma się co łudzić. Prezydent RP, w przededniu wizyty prezydenta Rosji, zaprasza do Rady Bezpieczeństwa Narodowego Wojciecha Jaruzelskiego. Człowieka, który jeśli czyjemuś bezpieczeństwu służył wiernie - to rosyjskiemu. Od czystek antysemickich w wojsku, poprzez haniebny udział wojska polskiego w tłumieniu praskiej wiosny, tragiczny, krwawy grudzień 1970 r. na Wybrzeżu i stan wojenny, zdławienie dążeń wolnościowych społeczeństwa. Jakby tego było mało - prezydent Komorowski ośmiela się udzielać admonicji za homilię ks. prałatowi Sławomirowi Żarskiemu i mocą swej władzy odsuwa go na boczny tor. Jeśli tak dalej pójdzie, pan prezydent utworzy - jak w Chinach - drugi Kościół, "państwowy", a teksty homilii będzie pisał Sławomir Nowak. Upiór wstał. Wyciąga skrwawione ręce nad poległymi w Grudniu "70 i w 1981 r., nad ofiarami Smoleńska. Nie ma się co łudzić. Dr Elżbieta Morawiec

Lasy jak perła w koronie Dzięki zdecydowanej postawie leśników i protestom społeczeństwa udało się obronić polskie Lasy Państwowe przed groźbą prywatyzacji. W znowelizowanej przez Sejm ustawie o finansach publicznych zrezygnowano z zapisu o włączeniu Lasów do budżetówki. Pieniądze przedsiębiorstwa będą więc dalej służyły gospodarce leśnej, a nie łataniu wydatków państwa. W świetle pojawiających się dezinformacji celowe wydaje się podanie kilku danych statystycznych dotyczących Lasów Państwowych. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego na 31.12.2009 r. powierzchnia lasów w Polsce wynosiła 9,088 mln ha, co daje średnio około 0,25 ha w przeliczeniu na jednego mieszkańca Polski. W strukturze własnościowej lasów w Polsce dominują lasy pozostające w zarządzie Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe (PGL LP) i stanowią one 77,8 proc. leśnej powierzchni kraju, to jest ponad 7 mln hektarów. Zasoby drzewne Lasów Państwowych, według stanu na początek 2009 r., stanowiły ponad 1,8 mln m3, dając średnio około 262 m3 drewna w przeliczeniu na jeden hektar lasu. Lasami Państwowymi zarządza dyrektor generalny Lasów Państwowych, 17 dyrektorów regionalnych Dyrekcji Lasów Państwowych, 431 nadleśniczych i około 6 tys. leśniczych. Podstawową jednostką organizacyjną jest nadleśnictwo z jednostkami pomocniczymi, którymi są leśnictwa. Nadleśnictwo obejmuje średnio około 16,4 tys. ha, podczas gdy leśnictwo 1,2 tys. hektara. Nadleśniczy i leśniczy odpowiadają bezpośrednio za nagromadzony majątek, który szacowany jest jedynie w zapasach drewna. Przy obecnej średniej cenie 154 zł za 1 m3 kształtuje się on średnio w nadleśnictwie na poziomie 650 mln zł i w leśnictwie na poziomie 48 mln złotych. Lasy Państwowe zarządzają więc potężnym majątkiem narodowym szacowanym jedynie nagromadzonymi zasobami drzewnymi na poziomie prawie 300 mld złotych. W Lasach Państwowych zatrudnionych jest około 26 tys. osób. Ogółem dają one ponad 80 tys. miejsc pracy osobom wykonującym w lasach różne prace, dotyczy to głównie terenów wiejskich. Zgodnie z ustawą o lasach nadleśnictwa gospodarzą w oparciu o dziesięcioletni plan zwany operatem urządzeniowym lasu. Jego celem jest prowadzenie gospodarki leśnej nastawionej na:

1. zachowanie lasów i korzystnego ich wpływu na klimat, powietrze, wodę, glebę, warunki życia i zdrowia człowieka,
2. ochronę występujących w lasach wszystkich dziko żyjących gatunków,
3. ochronę gleb,
4. ochronę wód powierzchniowych i głębinowych,
5. udostępnianie lasów na cele rekreacyjne i pozyskiwanie owoców leśnych i grzybów,
6. produkcję drewna oraz surowców i produktów ubocznego użytkowania lasu, tak aby zarówno drewna, jak i innych produktów na koniec okresu planowania było więcej.

Cele Lasów Państwowych finansowane są głównie ze sprzedaży drewna, a dzięki Funduszowi Leśnemu gromadzonemu na szczeblu centralnym, będącemu w dyspozycji generalnego dyrektora Lasów Państwowych, istnieje możliwość dofinansowania tych nadleśnictw, które są i muszą być deficytowe z uwagi na pełnione przez nie bądź to funkcje ochronne, bądź też gospodarcze (np. duża ilość zalesień nieużytków, konieczność zwalczania szkodników lasu). Obecne zasoby leśne Lasów Państwowych powstały dzięki bardzo solidnej i konsekwentnej pracy leśników. Od zarania II RP, a także od 1945 r., mimo że pozyskiwaliśmy cały czas drewno, grzyby, jagody i zwierzynę, wydatnie zwiększyła się lesistość kraju i poprawił się zapas masy drzewnej z 906 mln m3 w roku 1945 do 1,8 mln m3 w chwili obecnej. Z Lasów Państwowych korzystają nieodpłatnie miliony ludzi, a ich dochody z pozyskiwanych owoców leśnych i grzybów szacowane są na mniej więcej 2 mld zł rocznie.

Wzór zrównoważonego rozwoju Sukcesy polskich Lasów Państwowych to pochodna polityki prowadzonej konsekwentnie od 1924 r., kiedy to dekretem prezydenta II RP powołano Lasy Państwowe. U podstaw tej decyzji leżały m.in. dwie zasady: zasada wzrostu zasobów leśnych przy ich użytkowaniu przez społeczeństwo i zasada samofinansowania. Krótko mówiąc, polskie Lasy Państwowe miały i mają do tej pory nie obciążać budżetu państwa i równocześnie, płacąc podatki i tworząc miejsca pracy, stymulować jego rozwój gospodarczy. Służyć mają również każdemu z nas poprzez zapewnienie dobrego powietrza, dobrej wody, możliwości rekreacji oraz pełnego dostępu do owoców leśnych i grzybów. Są wyśmienitym przykładem realizacji koncepcji zrównoważonego rozwoju, tak modnej w Unii Europejskiej. Lasy pozwalają korzystać ze swoich zasobów przyrodniczych, zasoby te służą człowiekowi i jest ich coraz więcej. Tę funkcję Lasy Państwowe spełniają wyśmienicie od prawie 90 lat i dzieje się tak dzięki polskiemu dziedzictwu kulturowemu w zakresie leśnictwa. Leśnictwo polskie zawsze było organizacją hierarchiczną. Zawód leśnika w czasach II Rzeczypospolitej cieszył się wielkim autorytetem. Jak zaznaczył duszpasterz leśników JE ks. bp Edward Janiak podczas homilii wygłoszonej 19 czerwca 2005 r. w kościele Św. Krzyża, obejmującemu na wschodnich rubieżach kraju swoje stanowisko nadleśniczemu pierwszą wizytę składał często starosta, a nie odwrotnie. Leśnicy tworzyli elity terenowe wspólnie z właścicielami ziemskimi, duchowieństwem, nauczycielstwem i służbą medyczną. Odpowiedzialność, poszanowanie władzy i jej hierarchii, gościnność i wierność triadzie: Bóg, Honor, Ojczyzna, to charakterystyczne cechy tego zawodu o zdecydowanie patriotycznym nastawieniu.

Elita leśników Powolna i sukcesywna obserwacja owoców swojej ciężkiej pracy oraz obowiązek zapisywania wszelkich działań gospodarczych w dokumentach leśnych tworzyły trwały i mocny związek z miejscem pracy, a więc obszarem lasu ograniczonym do pewnego rejonu wyznaczanego granicami leśnictw i nadleśnictw. Praca leśnika posiada także wymiar tworzenia historii terenu. Funkcjonowanie w terenie to konieczność współdziałania z miejscową ludnością, do czego niezbędny był autorytet. Zdobycie autorytetu to oczywiście przynależność do lokalnych elit, co zapewniane było przez wysokie pobory, relatywne do wartości zarządzanym majątkiem. W czasie II wojny światowej leśnicy nie mieli najmniejszych wątpliwości, że należy zdecydowanie walczyć z okupantem, a jedyną władzą jest rząd polski na emigracji. To leśnictwo stało się bazą partyzantki i to właśnie leśnictwo zapłaciło za to niezwykle wysoką cenę w czasie okupacji - zarówno niemieckiej, jak i bolszewickiej. W Katyniu drugą największą grupą zawodową, która poniosła największe ofiary, byli właśnie leśnicy. Tę samą cenę płaciło leśnictwo po zakończeniu II wojny światowej, i to z tych samych powodów. Strach nowych władz przed leśnictwem, przed mentalnością leśników, przed możliwością istnienia bazy dla partyzantki, był bardzo silny. Z tych to głównie powodów rozpoczęto poddawać je planowej destrukcji, a jednym z elementów tego było niszczenie autorytetu. O ile przed wojną nadleśniczy był partnerem dla starosty, o tyle w latach 70. musiał się liczyć z opinią często kilku sekretarzy gminnych, nie mówiąc już o powiatowych czy wojewódzkich. To planowa działalność niszczenia autorytetu leśników była powodem tego, że przy gospodarowaniu ogromnym majątkiem ich pobory były z zasady niższe od średniej krajowej. Specyfika zawodu, o której wspominałem, wywierała jednak istotny wpływ na postawę leśników. Umiłowanie wykonywanej pracy, a w związku z tym uczuciowy kontakt z przyrodą, dom w lesie, mundur, tradycje to rzeczy, które okazywały się silniejsze od planowej "resocjalizacji" wymyślanej w ministerstwach. W krótkim czasie nowo mianowani leśnicy, nawet ci pochodzący ze "zdrowego społecznie elementu", bądź to rezygnowali z pracy, bądź też starali się zdobyć wiedzę, a pozostając w lesie, przejmowali stare nawyki. To te nawyki stały się powodem ogromnych sukcesów polskich Lasów Państwowych również w okresie PRL, sukcesów, na które z zazdrością patrzyły państwa teoretycznie wyżej od nas rozwinięte gospodarczo. Nie ulega wątpliwości, że autorytet leśnika to baza sukcesów Lasów Państwowych. Dlatego też trzeba dbać o ten autorytet i eliminować z Lasów Państwowych wszystko to, co go niszczy. Należy więc kategorycznie zwalczać mogące pojawiać się, podobnie jak w każdym środowisku, elementy niegospodarności, braku kultury osobistej, bufonady czy też lekceważenia miejscowej ludności. Autorytet i respektowanie triady: Bóg, Honor, Ojczyzna, to klucz do dalszych sukcesów polskich Lasów Państwowych, do kontynuowania przez nie roli strażników bezpieczeństwa ekologicznego kraju, liderowania w zakresie gospodarki leśnej i kreowania zrównoważonego rozwoju w UE. Prof. dr hab. Jan Szyszko

Bezpieczeństwo jutra zaczyna się dzisiaj Rząd uwija się wokół pieniędzy na wojsko, które są mu potrzebne na inne cele Minister finansów Jacek Rostowski wpadł na pomysł, jak “obejść” zapis ustawy z maja 2001 r., która mówi o przeznaczaniu na armię każdego roku 1,95 proc. produktu krajowego brutto. Dzięki pomysłowi Rostowskiego teraz ma być ten sam procent PKB, ale liczony, jako średnia z ostatnich sześciu lat. Każda gospodyni domowa wie, że to nie jest to samo, gdyż powoduje konieczność zadłużania się, a potem spłatę długu z procentami.

Trzeba pomyśleć, jak mniej stracić Polskie Lobby Przemysłowe im. Eugeniusza Kwiatkowskiego przedstawiło stanowisko w sprawie budżetu MON na przyszły rok, ustosunkowując się do realizacji programów modernizacyjnych armii i konieczności przyjęcia już w sierpniu przyszłego roku unijnej Dyrektywy nr 81 (2009/81/WE). Wkrótce wszystkie armie Unii Europejskiej będą musiały kupować uzbrojenie wyłącznie na przetargach otwartych. Producenci min, czołgów i granatów boją się, że polskich żołnierzy będą zbroić wyłącznie obce firmy. Koordynator PLP prof. dr hab. Paweł Soroka oraz grupa społecznych ekspertów Lobby apelują, gdzie mogą, żeby Siły Zbrojne systematycznie współpracowały z polskimi przedsiębiorstwami zbrojeniowymi. Wskazują na konieczność powołania w MON specjalnej komórki analizującej doświadczenia z udziału polskich wojskowych w misjach w Iraku i Afganistanie, zwłaszcza z używanego tam uzbrojenia i wyposażenia produkowanego przez polski przemysł. Wnioski i rekomendacje powinny być przekazane polskim fabrykom i ich zapleczu badawczo rozwojowemu. PLP postuluje powołanie zespołu międzyresortowego, w którym zasiadaliby reprezentanci przemysłu i zajęli implementacją – najlepiej w formie ustawowej - Dyrektywy nr 81, tak żeby Polska jak najmniej straciła.

Minister Klich schudł bardziej Cięcia w budżecie Ministerstwa Obrony Narodowej w latach 2008 – 2009 spowolniły modernizację naszych sił zbrojnych i spowodowały zapaść w wielu przedsiębiorstwach przemysłu obronnego. Być może zdaje sobie z tego sprawę Bogusław Klich, szef MON, który, gdy gasną jupitery i znajduje się poza oczami premiera Donalda Tuska jednak się tym na swój sposób przejmuje i dlatego schudł aż o 14 kg. Niektórzy uważają, że przyjęte zadania daleko go przerastają, a ponieważ działa na oślep, odsyłają do zabawy ołowianymi żołnierzykami. Przypomnijmy, że budżet MON na rok 2009 wynosił 24,9 mld zł. Oficjalnie został obcięty o 1,9 mld zł, a jak się wszystko razem policzyło (łącznie z długiem z poprzedniego roku) o 5 mld zł. Jak pamiętamy, Klich na te cięcia bez słowa się zgodził i zameldował premierowi, że gotów jest przyjąć w każdej chwili zadania jeszcze trudniejsze.

Eksport wyparował, zwolnienia w Bumarze Z braku środków armia coraz gorzej karmi zbrojeniówkę, w tym największy obronny holding Bumar, składający się z wielu przedsiębiorstw. Nasze wojsko stało się dla Bumaru jedynym żywicielem, ponieważ Bumar przestał eksportować. Przychody holdingu w ub. roku wynosiły 2, 65 mld zł, a rok wcześniej  3,5 mld zł. Z eksportu polskiej broni w 2009 r. Bumar uzyskał tylko 560 mln zł.  Konkurencja wypiera polską broń z rynków Indonezji, Malezji, Indii. Nie jest łatwo, ponieważ na europejskim i światowym rynku mamy do czynienia z nadprodukcją uzbrojenia, tymczasem naszej zbrojeniówce brakuje zaawansowanych technologii. Szefostwo Bumaru zarządziło tzw. restrukturyzację, zaczynając od zwolnień. Obejmą 2,5 tys. ludzi (na ponad 11 tys. zatrudnionych). Z restrukturyzacją zatrudnienia szaleją przed Świętami w Radwarze i Przemysłowym Instytucie Telekomunikacji, z wymienionych stołecznych spółek, które przez lata były chlubą polskiej zbrojeniówki ma zostać wyrzuconych kilkaset osób.

Związkowcy w strachu Grupa kapitałowa Bumaru jest źle zarządzana – uważa Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Pracowników Wojska i sprzeciwia się dalszej realizacji: “Strategii konsolidacji i wspierania rozwoju polskiego przemysłu obronnego”, w takiej formie, w jakiej się odbywa, zwłaszcza włączenia Wojskowych Przedsiębiorstw Remontowo Produkcyjnych– jednoosobowych spółek skarbu państwa - do Bumaru. WPRP dokonują ok. 80 proc. wszystkich remontów uzbrojenia i sprzętu wojskowego, w tym świadczą usługi o najwyższym stopniu trudności. Zdaniem związkowców holding Bumar ma kiepską płynność finansową i ryzykownie zastawia akcje spółek zależnych w zagranicznym banku inwestycyjnym (po odmowie udzielenia kredytu przez Bank Gospodarki Krajowej i Bank Gospodarki Żywnościowej). Małgorzata Kucab przewodnicząca Zarządu Okręgu Przedsiębiorstw Wojskowych i Działalności Pozabudżetowej chociaż zdenerwowana wypowiada się jasno - Bumar znajduje się na krawędzi bankructwa. Prowadzi restrukturyzację najprostszą metodą: zwalnia ludzi i wyprzedaje majątek, a wewnątrz grupy transferuje gotówkę z podmiotów lepszych do gorszych, uniemożliwiając rozwój tych pierwszych, powołuje się na dyskusje podczas posiedzenia Sejmowej Komisji Obrony Narodowej w październiku br.

Remontówka podpowiada, co robić W razie włączenia do Bumaru zagrożenie dla WPRP byłoby ogromne, gdyż wszystkie akcje podmiotów Grupy Bumar weszłyby do masy upadłości – mówi przewodnicząca Kucab. Doszłoby do niekontrolowanej prywatyzacji i wrogich przejęć przez nieznane ni wykluczone, że podstawione podmioty. Obecnie Bumar generuje zysk głównie ze sprzedaży nieruchomości spółek zależnych – informują związkowcy, którzy boją się przeraźliwie wchłonięcia ich firm przez holding, jedno po drugim, a następnie rozproszenie w tzw. bumarowskich, branżowych dywizjach (konsorcjach produkcyjnych). Załogi domagają się jak najszybszego skonsolidowania WPRP i utworzenia sektorów: lotniczego, uzbrajania wojsk lądowych i specjalnych oraz sektora morskiego. Po dokonaniu konsolidacji w przypadku sektora lotniczego (zakłady w Łodzi, Bydgoszczy, Dęblinie, Warszawie i Instytutu Wojsk Lotniczych) powstałby zwarta grupa przedsiębiorstw będących polską własnością (reszta firm tego sektora została sprzedana kapitałowi zagranicznemu, głównie amerykańskiemu). W warunkach globalizacji i silnych tendencji do sprzedawania naszego wspólnego majątku, włączanie całych segmentów gospodarczych do firm podległych resortowi skarbu stało się niebezpieczne – argumentuje M. Kucab.

Implementacja Dyrektywy nr 81 bez ortodoksji! Nie wszyscy eksperci, którzy doskonale znają problemy wojska i przemysłu zbrojeniowego zgadzają się ze związkowcami, broniącymi przecież miejsc pracy. Ta grupa stawia na Bumar, którego powołanie w ich opinii było słuszne, trzeba teraz dopilnować, żeby był właściwie zarządzany. Bez holdingu niejedno przedsiębiorstwo zbrojeniowe, które znalazło się pod jego czapką już by nie istniało. Nikt jednak nie kryje, że polski przemysł obronny na obecnym etapie, nie jest dostatecznie przygotowany do konkurencyjnej konfrontacji z dużo silniejszymi przedsiębiorstwami zbrojeniowymi z krajów “starej” UE. “Wybieganie przed szereg, tj. ortodoksyjna implementacja zasad Dyrektywy nr 81 jest szkodliwa, może doprowadzić do całkowitej likwidacji spółek należących do polskiego potencjału obronnego” – czytamy w stanowisku PLP. Dlatego zdaniem niezależnych ekspertów do implementowanej ustawy należy wprowadzić zapis, że elementem bezpieczeństwa narodowego jest utrzymanie możliwości produkcyjnych w zakresie podstawowych rodzajów uzbrojenia na terenie kraju. W Lobby twierdzą, że takie sformułowanie nie dyskryminuje firm zagranicznych - stwarza jedynie wymóg produkcji uzbrojenia w Polsce, co ma znaczenie dla naszego bezpieczeństwa. Wiesława Mazur

Chaos w rządzie Tuska

1. Premier Donald Tusk jest przedstawiany w przyjaznych mu mediach a także przez wielu komentatorów politycznych jako niezwykle sprawny i dobrze przygotowany do pełnienia tej funkcji polityk. Jeżeli jednak przyjrzymy się praktyce kierowania Radą Ministrów przez Premiera Tuska, a zwłaszcza procesom przygotowywania i podejmowania decyzji przez ten rząd to trudno inaczej je określić jak jeden wielki chaos. Czasami nawet wydaje się jakby nawet najważniejsze propozycje reform były rzucane przez poszczególnych ministrów i samego premiera Tuska od tak sobie, a jeżeli reakcja opinii publicznej jest nieprzychylna to propozycje te umierają śmiercią naturalną.

2. Sztandarowym przykładem takiego chaosu są próby zmian w systemie ubezpieczeń emerytalnych. W tej sprawie jest aż kilka ośrodków gdzie trwają prace dotyczące przygotowania tych zmian. Jedną grupą ekspertów dowodzi Minister Michał Boni szef doradców strategicznych Premiera, koncepcję reformy przygotowała także Minister Pracy Jolanta Fedak, swoje pomysły w tej sprawie ma Minister Finansów Jan Rostowski, a ostatnio także Rada Gospodarcza przy Premierze. Już sam fakt, ze aż w tylu ośrodkach rządowych pracuje się nad tymi zmianami nie najlepiej świadczy o zdolnościach organizacyjnych tej ekipy ale jeszcze gorsze jest to,że każdy z nich przedstawia swoje pomysły w mediach i nie są one nawet ze sobą zbieżne. A przecież w II filarowym systemie ubezpieczeń społecznych jest już ponad 14 mln ubezpieczonych, którzy zgromadzili na swoich rachunkach ponad 200 mld zł i co parę dni dowiadują się, że albo system będzie likwidowany, albo że przekazywanie składki będzie zawieszone przez najbliższe 2-3 lata, albo też że ta składka zostanie istotnie zmniejszona.

3. A przecież pamiętamy tą jesienną naradę u Premiera Tuska z prezesami wszystkich Otwartych Funduszy Emerytalnych, przeprowadzoną w iście putinowskim stylu. Premier najpierw ich sponiewierał, głównie za to, że pierwsze emerytury wypłacane z OFE są stanowczo za niskie, żeby pod koniec zapewnić, że jedyne zmiany jakie chce przeprowadzić to zmniejszenie opłat za zarządzanie środkami ubezpieczonych i zawieszenie akwizycji. Teraz nikt z rządu nie chce już tej narady pamiętać, nikt nie chce również pamiętać deklaracji Premiera bo wygląda na to, ze zostały złożone na wyrost, a teraz gwałtowne potrzeby budżetowe nakazują wyprzeć się wszystkiego. Nie wiadomo jak się to wszystko skończy, a przepychanki będą trwały jeszcze parę miesięcy bo najpierw musi powstać jakiś jednolity projekt rządowy, a dopiero później sprawa trafi do Sejmu gdzie spory rozgorzeją od nowa. A swoją drogą to ciekawe, że obecny Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek, który ponad 10 lat temu wprowadził reformę systemu emerytalnego zupełnie nie reaguje jak jego rząd chce tą reformę unicestwić.

4. Takich ważnych spraw ,które potwierdzają atmosferę chaosu w rządzie jest znacznie więcej. Zadeklarowanie wcześniej na tzw. białym szczycie przez Premiera podniesienie składki zdrowotnej o 1 punkt procentowy i to od 2010 roku już dawno przestało być aktualne. Teraz trwa przepychanka w spawie ponownego podniesienia składki emerytalnej choć na początku swoich rządów Donald Tusk zaakceptował wprowadzenie od 1 stycznia 2008 II etapu jej obniżki. Potężne zawirowanie dotyczyło zakwalifikowania lasów państwowych do sektora finansów publicznych. Rząd przyjął takie rozwiązanie ale już w Sejmie koalicyjny PSL go nie poparł i lasy państwowe na szczęście pozostały poza sektorem finansów publicznych. To tylko niektóre przykłady tego, że Premier tak naprawdę w najważniejszych sprawach nie jest w stanie wypracować ze swoimi ministrami jednolitego stanowiska, a wiele decyzji jest przygotowywanych wręcz na kolanie i za jakiś czas Skarb Państwa będzie musiał ponosić skutki finansowe tego chaosu.

Zbigniew Kuźmiuk

Polityk Donald Tusk Przytaczam kilka fragmentów książki Piotra Zaremby p.t.  O JEDNYM TAKIM....  Fragmenty te pokazują Donalda Tuska jak rozpoczął walkę z Kaczyńskimi. Najpierw współtworzył efemerydę, partię polityczną KLD,  na której czele stanął Janusz Lewandowski.(Jan Krzysztof Bielecki, Jacek Merkel).
Cytat: "W 1991r.Tusk był przewodniczącym Kongresu Liberalno-Demokratycznego i dostał się do Sejmu.  Jacek Kuroń....poddał złośliwej ocenie rożne ugrupowania....Ludzi KLD opisał, jako sympatycznych chłopców,  którzy popijają piwko i oglądają pornosy. " KLD to liberałowie, którzy połączyli się z Porozumieniem Centrum (partia Kaczyńskich) i wkrótce przeszli do Unii Wolności.
Cytat: "Donald Tusk i Lech Kaczyński naprawdę w latach 80. znali sie nieźle i lubili.  Pozycja outsidera,  jaka była udziałem Tuska w latach 1995-2000,  kiedy po utracie funkcji wiceszefa Unii Wolności zdawał się być skazany na wypadniecie z polityki,  też pozwalała mu się nieźle rozumieć z Kaczyńskimi." Na początku 2001r. Tusk  odszedł z UW żeby zakładać Platformę Obywatelską z Olechowskim i M. Plażyńskim. Kiedy Plażyński odszedł z tej partii to przewodniczącym w 2003r. został Donald Tusk.  Zaczęła sie niezdrowa rywalizacja.   W roku 2005 Tusk przegrał wybory prezydenckie.  Prezydentem RP został prof. Lech Kaczyński.  Tusk powiązany z układem solidarnościowo-komunistycznym  zaczął wałczyć  nieuczciwie,  kłamstwem,  z braćmi Kaczyńskimi,  wspierany przez główne media,
Cytat:   "W wystąpieniu w hali Torwaru (Tusk) przypuszcza ostry atak na niewymienionego z nazwiska Lecha,  któremu zarzuca równocześnie chęć kontrolowania i burzenia wszystkiego.  Wkrótce potem szybuje w sondażach do góry,  a wraz z nim  i Platforma...  Bracia Kaczyńscy zmęczeni długą  już dla nich kampanią,  poruszeni niedawną śmiercią ojca,  w lipcu znikają na kilka tygodni w leśniczówce w północnej Polsce,  podczas gdy Tusk broni twardo Polaków szykanowanych przez prezydenta Łukaszenkę na Białorusi i spotyka sie z Andżeliką Borys.  ...Do maksimum wykorzystana jest także możliwość odgrywania przez zręcznych liderów PO kilku ról równocześnie.  Rzekomo nowych ludzi w polityce i ludzi z elit.  Reformatorów i ciepłych przyjaciół każdego Polaka.   Antykomunistów, ale takich,  którzy nie skrzywdzą nikogo.  Kaczyńscy nie maja tylu twarzy." PiS po wygranych wyborach parlamentarnych miał wejść w koalicję z partia PO, ale plany Tuska były inne,  oczywiście fałszywe zagrania.  Do społeczeństwa -  nagonka na PiS,   a PiS-owi  "nóź w plecy" - metody Tuska.
Cytat:  "Janusz Palikot w zasadzie postawił kropkę nad i,  opisując w 2009 roku Cezaremu Michalskiemu plan,  który wtedy powstał wokół Tuska:    "Wepchniemy ich w Samoobronę i LPR,  skoro oni są gotowi na to pójść.  Jednak Samoobrona  to obciach i oni obmacując sie z Lepperem,  stracą swoją czystość antykorupcyjną,  pewną swoją siłę,  z którą dostali mandat do rządzenia." Jarosław Kaczyński nie ufał  Donaldowi Tuskowi ani jego politykom z PO.  Najważniejsze to wprowadzić praworządność i  równość obywateli wobec prawa a więc straszna walka żeby oczyścić Polskę.  
Cytat: "W wywiadzie dla Agnieszki Kublik i Moniki Olejnik w WYBORCZEJ prezes (Jarosław) tłumaczy:    "W III RP funkcjonuje czworokąt.   Jest nim pewna cześć polityków,   pewna cześć środowisk biznesowych,   pewna cześć służb specjalnych i   pewna część zorganizowanej przestępczości”...... Inna sprawa, czy trójkąt pisowskich ministrów okaże się skuteczną receptą na zdemaskowanie lub choćby osłabienie owego czworokąta i czy nie można było próbować tego zrobić wspólnie z Rokitą (PO)..Kaczyński jak sie zdaje,  nie wierzył by ktokolwiek z Platformy się do tego nadawał." Jarosław Kaczyński mówiąc o tym czworokącie wiedział, że to będzie straszna walka, ale ma ludzi nieskorumpowanych,   gotowych poświęcić sie Polsce.   Niestety jak na razie walkę tę PiS przegrał.  Miliony Polaków rozumie tę walkę, ale są inni Polacy, którzy ulegają fałszywym hasłom Tuska,  Komorowskiego i innych polityków  PO  wspieranych przez  główne media. Ligia

Geszefty na tryliony dolarów Wiadomości o geszeftach na tryliony dolarów pojawiły się w prasie w USA począwszy od „szwindlu na trylion dolarów” w czasie sztucznego podniesienia „wartości realności,” jak to dawniej w Polsce nazywano nieruchomości. Szwindel polegał na sztucznym podniesieniu wartości domów, znacznie powyżej norm, według których ustalano istniejące długi hipoteczne zaciągniętych na te domy. W ten sposób umożliwiono zaciąganie nowych dodatkowych pożyczek hipotecznych w sumie proporcjonalnych do nowej i przesadnej wartości nieruchomości w USA.

Wielkie żydowskie banki w Nowym Jorku takie jak Goldman Sachs prowadziły podwójną grę/ Rozpoczęły one zalecać inwestorom kupno tych pożyczek hipotecznych jako równie pewnych jak bony skarbowe USA. Pożyczki te były zakontraktowane na procent zmienny w granicach od dwóch do powyżej sześciu procent. Naturalnie dla zachęty oferowano na początku niskie oprocentowanie by wkrótce podnieść maksymalnie oprocentowanie i wysokość spłat miesięcznych, co w praktyce czyniło te nowe pożyczki hipoteczne nieściągalnymi. Carl Levin, senator ze stanu Michigan, Żyd z pochodzenia, przemawiając w senacie, słusznie nazwał te metody „kryminalną spekulacją.” Banki takie jak Goldman Sachs równolegle sprzedawały kontrakty na nieściągalne pożyczki hipoteczne niby „stuprocentowo pewne” i w tym samym czasie te same banki ubezpieczały się przeciwko pewnej upadłości tychże pożyczek za pomocą t. zw. „short sales” (czyli kontraktów sprzedaży po ustalonej cenie, która ma obowiązywać w ustalonym dniu w przyszłości).

Te same banki, które fałszywie zapewniały swoich klientów o wartości w praktyce nie ściągalnych pożyczek jednocześnie zarabiały na nieuniknionej upadłości tychże nieściągalnych pożyczek. Banki nowojorskie puściły w światowy obieg międzybankowy kontrakty na  nieściągalne pożyczki hipoteczne, jednocześnie zapewniając kupujących że kontrakty były jakoby równie pewne jako papiery wartościowe, talie jak bony skarbu USA jak to opisałem powyżej.

Bank centralny USA, pod nazwą Federal Reserve, działa niezależnie od rządu federalnego jako prywatna instytucja prowadzona dla zysku inwestorów i zawsze zarządzana przez prezesa Żyda, formalnie zatwierdzanego przez kolejnych prezydentów USA, jako głównego sternika gospodarki USA. Bank nazywany „the Fed” działa więc dla zysku prywatnych inwestorów a jednocześnie ma władzę nad polityką monetarną USA. Dzieje się tak, ponieważ bank ten drukuje banknoty dolarowe wbrew zakazom konstytucji amerykańskiej, która ogranicza prawo do drukowania dolarów wyłącznie do władz federalnych, do których bank Federal Reserve nie należy, ponieważ jest on bankiem działającym dla zysku jego właścicieli, głównie Żydów i ich wspólników. Obecnie wyszło na jaw, że w czasie początku kryzysu wywołanego w USA i na świecie „szwindlem na trylion” dolarów transakcjami kupna-sprzedaży kontraktów na nieściągalne pożyczki hipoteczne, pochodnym i charakterystycznym zjawiskiem był wzajemny strach banków jednego przed drugim na skalę międzynarodową. Było to spowodowane brakiem mechanizmu sprawdzania jakości wszystkich papierów wartościowych, których pliki nieraz wartości setek tysięcy dolarów zwyczajowo banki przekazywały jeden drugiemu, bez szczegółowego sprawdzania każdego papieru wartościowego w pliku. Gdy raz zaczęły się wątpliwości i podejrzenia, który bank może posiadać papiery wartościowe „zatrute kontraktami na nieściągalne pożyczki hipoteczne”, zaczął się szerzyć brak zaufania między bankami i strach przed przyjmowaniem plików papierów wartościowych od innych banków. Potajemnie prywatny bank Federal Reserve, działając jako bank centralny USA – zareagował natychmiast po pojawieniu się „kryzysu zaufania” między instytucjami finansowymi na świecie. Reakcja ta polegała na udostępnieniu wielkim instytucjom finansowym pożyczek, tzw. „emergency loans”, których w pierwsze 24 godziny kryzysu udzielono na astronomiczną sumę ponad dziewięciu trylionów dolarów (ponad dziewięciu tysięcy miliardów dolarów). Koszt oprocentowania tych pożyczek był bliski zera. Fakty te są opisane na łamach pisma internetowego CNNmoney, który to dziennik internetowy należy do kanału bieżących wiadomości przy programie telewizyjnym CNN w artykułach z pierwszego i drugiego grudnia 2010. Trzeba zauważyć, że w przeciągu 24 godzin gotówka wartości ponad dziewięciu tysięcy miliardów dolarów była wypłacona na pożyczki „ratunkowe” otrzymującym bankom, które natychmiast przekazem elektronicznym tę bezprocentowo otrzymaną gotówkę inwestowały w bony skarbowe USA, które to bony płacą ponad trzy procent rocznie z pieniędzy skarbowych, których głównym źródłem są pieniądze corocznie ściągane przez rząd w Waszyngtonie od ludności amerykańskiej w formie podatków od dochodów. Kolosalne pożyczki udzielone przez bank Federal Reserve zostały właśnie ogłoszone publicznie z powodu wprowadzenia nowego prawa, które nakazuje publikowanie szczegółowe informacji o wszystkich pożyczkach, włącznie z tymi, które udzielono w ramach „emergency loans” w wysokości ponad dziewięciu trylionów dolarów na rzecz instytucji finansowych jak podkreślam w przeciągu pierwszych 24 godzin zagrożenia gospodarki światowej kryzysem. Potajemnie udzielono pożyczek na kolosalną sumę jakoby w celu ratowania gospodarki USA, zagrożonej zapaścią w „głęboką depresję.” Większość tych pożyczek została spłacona, ale pozostaje fakt oczywisty, że bank Federal Reserve uratował swoich partnerów na Wall Street za pomocą, praktycznie mówiąc, bezprocentowych pożyczek, których ryzyko nieświadomie ponosili ludzie płacący podatki dochodowe w USA. Stało się to w czasie, kiedy ludność Stanów Zjednoczonych cierpi na wysokie bezrobocie i jest obciążana przez banki wysokimi lichwiarskimi procentami za wszelkiego rodzaju pożyczki. Największa lichwa w USA jest wymuszana na właścicielach kart kredytowych, które ma duża część społeczeństwa w USA. Większość ludzi biorących udział w wyborach w USA używa kart kredytowych jako jedynego dostępnego im źródła kredytu i środka płatniczego.

Arun Kumar opublikował 2go grudnia 2010, na łamach CNNmoney, artykuł opisujący te „overnight loans,” które teraz zostały ujawnione dzięki reformom prawnym zainicjowanym przez senatora Bernie Sanders’a. Reformy te zmusiły bank Federal Reserve do opublikowania danych dotyczących tych zdumiewająco wielkich, szybkich i potajemnych jak dotąd pożyczek. Senator Sanders powiedział, że „700 miliardów dolarów ‘okupu’ oficjalnie wyłudzonego od skarbu USA przez Wall Street jest drobiazgiem w porównaniu z trylionami dolarów rozdanych potajemnie przez bank Federal Reserve w formie pożyczek bezprocentowych, gwarantowanych przez skarb USA, na rzecz wielkich instytucji finansowych.” W rezultacie strat poniesionych przez właścicieli domów i mieszkań własnościowych obecnie prawie połowa domów w USA ma mniejszą wartość rynkową niż ich dług hipoteczny, który obecnie obciąża każdy z tych domów. Jak dotąd miliony Amerykanów były już eksmitowane z ich domów przez banki, które często nie przestrzegały nakazu rządu w sprawie rokowań o zmniejszenie płatności miesięcznych za istniejące długi na przestrzeni okresu spłat. Takie są skutki „geszeftów” wartości trylionów dolarów zawieranych przez banki amerykańskie kosztem właścicieli domów i mieszkań własnościowych. Wartość rynkowa tych domów i mieszkań w sumie spadła o blisko czternaście trylionów dolarów – suma ta daje pojęcie o rozmiarach kryzysu przeżywanego obecnie przez Amerykanów.

Iwo Cyprian Pogonowski

Polska prasa o Miedwiediewie: od umiarkowanego optymizmu do poważnego sceptycyzmu Autorski przegląd prasy Wszystkie gazety bez wyjątku komentują wizytę prezydenta Miedwiediewa Warszawie. Paweł Wroński w „Gazecie Wyborczej” optymistycznie: „Prezydent Miedwiediew leci dziś z Warszawy do Brukseli na posiedzenie Rady Unia Europejska – Rosja. I może tam powiedzieć: “Udaje nam się porozumiewać z Polską”. Prezydent Polski jutro poleci na spotkanie z prezydentem Obamą i będzie mógł w Białym Domu powiedzieć: “Zaczęliśmy rozmawiać z Rosją”. Odwilż w stosunkach polsko-rosyjskich ułatwia obu przywódcom prowadzenie polityki zagranicznej. Czyni ją domeną narodowych interesów, a nie lęków i resentymentów. Moskwa zainwestowała wiele w odkłamanie przeszłości, zwłaszcza na temat zbrodni katyńskiej. W geście tym nie chodzi tylko o relacje z Warszawą, ale również o początek wyrwania Rosjan z nostalgii za stalinizmem i otwarcia się na Europę, której Moskwa potrzebuje do modernizacji kraju”.

Znacznie bardziej sceptyczny jest Andrzej Talaga w „Dzienniku Gazecie Prawnej”: „Ocieplenie, nowe otwarcie – zachwytom nad wizytą Miedwiediewa w Warszawie nie ma końca. Brakuje tylko deklaracji o wiecznej przyjaźni. Ocieplenie tymczasem dotyczy głównie sfery werbalnej, a to znaczy, że może szybko przejść w ochłodzenie. Słowa są miłe, ale mają mniejszą wartość niż czyny. A w tych Rosja jest bardziej wstrzemięźliwa, więc i my zachowajmy umiar w kontemplowaniu poprawy. (…) Gesty przemijają, trwalsze są interesy. Rosja Miedwiediewa kochająca Polskę jest wciąż tą samą Rosją, która za Putina nam wygrażała. Ma takie same cele, stosuje tylko inne narzędzia. (…) Kiedy nadepniemy tu Rosjanom na odcisk, wrócą do srogich min, jeśli tylko dostrzegą w tym korzyść. My także mamy interesy na Wschodzie, choćby niedopuszczenie do zdominowania przez Moskwę państw buforowych – Ukrainy, Białorusi i Mołdawii. I podobnie jak Moskwa możemy dowolnie zmieniać język, jakim o nich mówimy”. Jeszcze bardziej zdystansowany jest Piotr Falkowski w „Naszym Dzienniku”: „Podczas rozpoczętej wczoraj wizyty prezydenta Federacji Rosyjskiej Dmitrija Miedwiediewa Polacy nie doczekali się wyjaśnienia tego, co miało oznaczać deklarowane przez niego wspólne śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Nie doczekali się też gestu na miarę pamiętnego uklęknięcia kanclerza Niemiec Willy’ego Brandta pod pomnikiem ofiar warszawskiego getta w grudniu 1970 roku. Miedwiediew nie był w żadnym miejscu upamiętniającym zbrodnię katyńską ani przy grobach ofiar katastrofy smoleńskiej na Powązkach. Patronował za to podpisaniu szeregu wiążących Polskę na długie lata umów, których negatywne skutki odczują co najmniej dwa pokolenia.” Andrzej Godlewski w „Polska the Times” zwraca uwagę, że polska strona wcale nie była zbyt ustępliwa: „W opinii niektórych obserwatorów prezydent Miedwiediew wystąpił wczoraj w Warszawie w roli lobbysty wielkich rosyjskich koncernów, którzy szykują się do ekspansji w Polsce. Możliwe, że ma on takie zadania, bo w innym razie nie zabierałby z sobą szefów Gazpromu, Łukoilu, TNK-BP czy Rosatomu. Ale wczoraj Polska ani nie sprzedała Lotosu, ani nie wyparła się Orlenu, ani też nie zrezygnowała z budowy własnej elektrowni atomowej. Polski rząd chce także gospodarczej współpracy z Rosją, ale nie poświęca projektów kluczowych dla racji stanu za cenę paru symboli”. Janke

Sowietyzacji kraju po wojnie sprzeciwiali się nawet 14-latkowie Nawet 15 tys. młodych Polaków konspirowało przeciwko komunizmowi w latach 1945 – 1956. Organizacje niepodległościowe powstawały także w Tczewie. Wielu ich członków, w tym niepełnoletnich, trafiało po brutalnych przesłuchaniach za swoją działalność do więzień z wieloletnimi wyrokami. Prelekcję na ten temat, zatytułowaną „Kamienie na szaniec. Opór młodzieży polskiej przeciw sowietyzacji kraju w latach 1945-1956”, wygłosił Piotr Szubarczyk z Biura Edukacji Publicznej Oddziału Gdańskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Jego słuchaczami była młodzież licealna, a organizatorem dwóch spotkań, w piątek 3 grudnia, Miejska Biblioteka Poubliczna w Tczewie.
– Każdy naród pamięta o młodych ludziach, którzy za jego wolność oddali swoje życie. Nie możemy być gorsi – podkreślił historyk.

Szuje w miejsce bohaterów Tradycje walk młodych Polaków o niepodległość Ojczyzny sięgają czasów carskich i obu powstań – listopadowego i styczniowego. W międzywojniu wychowywano ich na legendzie Orląt Lwowskich. Każdy uczeń wiedział, kim był Jurek Bitschan. Dzisiaj nazwiska tego 13-latka, jednego z najmłodszych uczestników walk polsko-ukraińskich na przełomie 1918 i 1919 r., próżno szukać w podręcznikach. Po zakończeniu II wojny światowej młodzi mieli pomagać w budowie nowej socjalistycznej Ojczyzny. „Co ty zrobiłeś dla planu 5-letniego?” – pytały propagandowe plakaty. W miejsce prawdziwych bohaterów pojawiły się szuje, kolaboranci sowieccy

- W miejsce prawdziwych bohaterów pojawiły się szuje, kolaboranci sowieccy, jak Bolesław Bierut, oficer NKWD – powiedział Piotr Szubarczyk. – Na pomniki wyniesiono takich ludzi jak Julian Marchlewski, który w 1920 r. szedł na Polskę razem z armią bolszewicką, czy Stalin, zbir, który podpisał rozkaz o zamordowaniu polskich oficerów, których potem odnaleziono m. in. w Lesie Katyńskim.
Jak zauważył pracownik IPN, niektórzy pogrobowcy dawnego systemu do dzisiaj traktują Armię Krajową i Narodowe Siły Zbrojne jako popleczników Hitlera, tak jak głosiła komunistyczna propaganda.

Wydawani przez nauczycieli Na 20-lecie PRL bezpieka wydała tajny informator o „bandach” walczących z władzami komunistycznymi po 1945 r.
– Dzięki temu dowiedzieliśmy się, jak z grubsza wyglądał opór przeciwko sowietyzacji Polski – wyjaśnił historyk. – IPN podjął systematyczne badania nad tym zagadnieniem, wydając „Atlas podziemia niepodległościowego 1945-1956”. Okazało się, że po wojnie było ponad tysiąc organizacji młodzieżowych, najczęściej powstających w szkołach, tak jak w Tczewie. Biorąc pod uwagę średnią liczbę ich członków należy przyjąć, że ok. 15 tys. młodych Polaków w wieku 14 – 19 lat konspirowało przeciwko komunizmowi. W historii Polski od najdawniejszych czasów, i nie sądzę by w historii świata również, nie ma podobnego zjawiska. Wygłaszałem kiedyś prelekcję na ten temat i zatytułowałem ją „Dywizja nastolatków”.

Młodzi konspiratorzy w nazwach swoich organizacji bardzo często nawiązywali do Armii Krajowej lub harcerstwa. Szacuje się, że 40 proc. tych grup wywodziła się ze Związku Harcerstwa Polskiego. Wiele było związanych z parafiami, co było pretekstem do walki z Kościołem. Za każdą z nich kryje się od kilku do kilkunastu, czasem kilkudziesięciu młodych ludzi, którzy po rozpracowaniu przez bezpiekę trafiali do więzień.

- Nie mieli szans, aby uchronić się przed dekonspiracją – dodał Piotr Szubarczyk. – Oficerowie UB otrzymywali wyższe stopnie za walkę z nastolatkami. Ci wracając z więzienia mieli problemy, aby wrócić do szkół, na studia, znaleźć pracę.
W kartotekach SB byli do 1980 r. Niektórych wydawali dyrektorzy szkół, jak w Starogardzie Gd. Teresa Blokówna, kierująca tamtejszą konspiracją, zapytana o ostatnie życzenie przed usłyszeniem wyroku powiedziała, że jeśli ma być skazana na 25 lat więzienia, to woli prosić o karę śmierci. Dostała 9 lat.

„Victoria” i inni W Tczewie w latach stalinizmu działało kilka młodzieżowych organizacji niepodległościowych. Ich historię w dwóch książkach – „Przemijają lata pozostają ślady” oraz „Koszmar i gehenna” – opisał Witold Bielecki, zmarły w 2007 r. prezes tczewskiego koła Związku Byłych Więźniów Politycznych i Osób Represjonowanych. Sam szefował Tajnej Organizacji Skautingu. W stalinowskich więzieniach i obozach pracy spędził trzy lata. Najdłużej działającą organizacją była „Victoria”, która powstała w 1946 r., po przekształceniu z Gwardyjskiego Klubu Sportowego „Victoria” i działała do serii aresztowań w maju 1950 r. Należała do niej grupa harcerzy z III Harcerskiej Drużyny Żeglarskiej im. Jana III Sobieskiego oraz uczniowie szkół zawodowych. Liczyła ok. 20-30. Po zatrzymaniu członków „Victorii” przetrzymywano w areszcie śledczym PUBP w Tczewie, który mieścił się na zapleczu Sądu Powiatowego, gdzie obecnie znajduje się siedziba Miejskiej Biblioteki Publicznej przy ul. Dąbrowskiego. Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku skazał ich na kary od 6 do 15 lat. Młodych konspiratorów grupowały także takie organizacje jak: „Zapora” (lider Henryk Hartun „Lis”, działała od jesieni 1949 r. do maja 1952 r.) oraz „Znicz” (pod wodzą Henryka Szwedy i Jana Hyclera, istniejąca od lata 1949 r. do maja 1950 r.).

- Na jednym ze spotkań jakiś człowiek zapytał, czy można przywiązywać jakąś wagę do tego zjawiska, bo w końcu o niepodległości państwa nie decydują gówniarze – wspominał Szubarczyk. – Pomyślałem sobie, że ci „gówniarze”, w 1970 i 1980 r. byli już dojrzałym ludźmi. Gdyby nie ich opór z tego czasu, ich dorastanie w przekonaniu, że Polska nie jest krajem suwerennym, nie byłaby możliwa wiara w to, że przyjdzie dzień, w którym to się skończy.

Przemysław Zieliński

Prof. Andrzej Nowak: Stosunki polsko-rosyjskie są otoczone zupełnie niebywałą, piarowską histerią O rzeczywistym stanie stosunków polsko-rosyjskich w dniu wizyty prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa w Polsce rozmawiamy z historykiem UJ, prof. Andrzejem Nowakiem. Fronda.pl: Czego się możemy spodziewać po wizycie prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa w Polsce? Prof. Andrzej Nowak: Na razie wiemy tyle, że będzie podpisana jedna, bardzo niekorzystna dla Polski umowa. Chodzi o umowę przekazującą faktycznie wpływy w EuRoPolGazie, czyli tej spółce, od której zależy import gazu do Polski, Gazpromowi. I to jest bardzo istotna zmiana, zdecydowanie na niekorzyść Polski. Jest również szereg innych ważnych spraw, o których rozmowy być może będą się toczyły. Ale sprawą, o której trzeba tu powiedzieć, jest kwestia dalszego uzależnienia energetycznego Polski od Rosji. Chodzi w szczególności o sprawę zastąpienia planowanego łącznika energetycznego polsko-litewskiego z planowaną elektrownią atomową na Litwie alternatywnym projektem, który podsuwa w tej chwili Rosja. Mam tu na myśli projektowaną budowę elektrowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim. W dodatku rozwinięcie tego projektu, który podsuwa nam teraz Rosja, nie tylko przecięłoby – że tak to określę – głębiej, niż w ostatnich miesiącach, kontakty wewnątrzeuropejskie z naszym litewskim sąsiadem, ale mogłoby postawić pod znakiem zapytania sensowność budowy polskiej elektrowni atomowej w Żarnowcu. Jak stwierdza szef rady nadzorczej spółki LitPolLink, która zajmuje się budową połączenia polsko-litewskiego, polska sieć energetyczna może po prostu nie wytrzymać obciążenia tą porcją energii, która może przychodzić do nas z Kaliningradu i jednocześnie nową porcją, jaka mogłaby powstać z budowy elektrowni w Żarnowcu. Jaki jest tego efekt? Po prostu taki, że Polska byłaby całkowicie pod względem energetycznym uzależniona od Rosji. Nie tylko w sferze importu gazu, gdzie poczyniliśmy w tej chwili – czyli dzisiaj – ogromne ustępstwo na spotkanie z prezydentem Rosji. Jeśli w najbliższych miesiącach okaże się, że nie ma sensu, abyśmy współpracowali z Litwą w dziedzinie energetyki i po drugie, jeśli się okaże, że nie ma sensu, abyśmy sami budowali elektrownię, tylko żebyśmy oddali się pod „opiekę” energetyczną Rosji, to to jest właśnie ta perspektywa, którą otwiera owo ocieplenie z Rosją, o którym tyle słyszymy. Cała reszta jest humbugiem.

Jakie sprawy powinny zostać jeszcze poruszone z Miedwiediewem z punktu widzenia interesów Polski?

Stale do tego wracam, wydaje mi się to niebywale poruszające i oczywiste równocześnie: żądanie natychmiastowego oddania wraku TU-154 i czarnych skrzynek, po prostu wszystkich dowodów w tej sprawie. Przecież nie ma żadnego powodu – skoro Rosja ma już ustalone wyniki śledztwa i mimo skrajnie niekorzystnego porozumienia z Rosją, które zawarliśmy 10 kwietnia – aby Rosja jeszcze o jeden dzień dłużej trzymała te dowody. To jest poniżanie Polski. Te wszystkie dowody powinny być Polsce oddane. Jeżeli tego nie ma, to mówienie o jakimkolwiek ociepleniu, dobrej woli, gestach, jest po prostu wyjątkowo żałosnym humbugiem.

A co z kwestią katyńską? Wydaje mi się, że Katyń służy w tej chwili w polskich mediach do zasłaniania istoty obecnych stosunków z Rosją. Ekscytowanie się kolejnymi tomami czy okładkami tomów, o których treści już od dawna wiemy, przekazywanymi przez Rosję w sprawie śledztwa katyńskiego, wydaje mi się bardzo niedobrą grą w stosunkach polsko-rosyjskich. Tę grę możemy zakończyć tylko w jeden sposób – w ogóle nie rozmawiając na ten temat, poza jednym tematem: tym tematem powinno być żądanie, by rząd rosyjski przyjął jednoznaczne stanowisko wiążące prawnie stronę rosyjską. Przypomnę, że deklaracja Dumy nie ma charakteru wiążącego prawnie, natomiast stanowisko rosyjskiego rządu, powtórzone dwa tygodnie temu, jest właściwie stanowiskiem z okresu stalinowskiego: nie wiadomo, kto kogo zabił w Katyniu. Dopóki to stanowisko nie ulegnie zmianie, nie mamy o czym rozmawiać z Rosją w sprawie katyńskiej.

Czyli jak obecnie wyglądają, według Pana, rzeczywiste stosunki polsko-rosyjskie? Są otoczone jakąś zupełnie niebywałą, piarowską histerią, w której rząd PO posiada fenomenalną wręcz zdolność, tyle tylko, że ten PR inaczej niż w niektórych sprawach wewnętrznych, ma po prostu wpływ fundamentalnie szkodliwy dla interesów państwa polskiego. Interesów, które są w tej chwili wystawione na szwank – chodzi mi o interesy energetyczne, bo powtarzam – to jest najważniejsza w tym momencie sprawa. Poza tym jest wystawiona na szwank godność państwa polskiego – mam tu na myśli sprawę przetrzymywania dowodów, materialnych śladów związanych z katastrofa smoleńską. To są dwie sprawy najważniejsze, które próbuje przykryć ta histeria związana z jakimiś tam tomami śledztwa katyńskiego i temu podobnymi „gawędami” o ociepleniu, odwilży etc. Rosja chce uzależnić Polskę energetycznie, obezwładnić, a tak haniebne wypowiedzi jak ta, z którą dzisiaj miałem do czynienia w „Gazecie Wyborczej” ministra Sikorskiego, po prostu utwierdzają mnie w przekonaniu, że Rosji się to udaje. Pozwolę sobie przytoczyć ten cytat z wypowiedzi min. Sikorskiego: „Mamy też w stosunkach polsko-rosyjskich obustronną większą wrażliwość na ból drugiej strony. Dzisiaj potrafimy przyznać, że w latach 20-tych w polskiej niewoli zmarło z chorób tysiące żołnierzy Armii Czerwonej. To także spory postęp.” Po prostu dech mi odebrało, jak przeczytałem te słowa. Jest to wstrząsające, i to nie tylko dlatego, że następuje tu zrównanie losu jeńców sowieckich w Polsce w 1920 roku z Katyniem, dokładnie takie zrównanie, o jakie chodzi propagandzie sowieckiej, bo to Gorbaczow jako pierwszy zrównał te losy z Katyniem. Ale chodzi tu o coś innego i tutaj ten cynizm zapiera po prostu dech w piersiach: otóż Polska nigdy, ani przez sekundę nie ukrywała sprawy smutnego losu jeńców bolszewickich w polskiej niewoli (oczywiście w ciągu ostatnich 20 lat, bo wcześniej jak i inne obopólne kwestie był to temat tabu). W 1991 r. opublikował na ten temat fundamentalną książkę prof. UMK w Toruniu Zbigniew Karpus i od tej pory i Rosjanie i Polacy mają dostęp do rzetelnej wiedzy historycznej na ten temat, która rzeczywiście pokazuje smutny los jeńców sowieckich w polskiej niewoli. Ani przez moment nie było w ostatnich 20 latach w Polsce sytuacji, żeby ktokolwiek negował ten fakt. Więc to stwierdzenie, że teraz, dzięki rządowi PO, doczekaliśmy się większej wrażliwości na krzywdę rosyjską, że teraz dopiero możemy współczuć Rosjanom, a wcześniej tego nie potrafiliśmy, jest po prostu haniebne. Tylko takiego słowa mogę użyć w stosunku do słów ministra Sikorskiego. Rozmawiał Robert Jankowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
50ft Target 305
Datasheet SL10 305
I CSK 305 10 1 id 208211 Nieznany
305 Ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych
305
4 rozB 305 323
AB 2649 04 305
Fizyka - cw 305, Studia, Fizyka, Labolatoria
wyk 305 202ady
305 01, nr
Wyznaczanie długości fali świetlnej metodą pierścieni Newtona, 305, nr
305-03, nr
305-03, nr
304 305 id 34716 Nieznany
Mazowieckie Studia Humanistyczne r1997 t3 n1 s303 305
304 305
305, 305
Prawo własności przemysłowej, ART 305 PrWłasPrzem, I KZP 8/08 - z dnia 30 czerwca 2008 r
305-02, Nr ˙w.

więcej podobnych podstron