660

Hymn państwowy – „Mazurek Dąbrowskiego” – polska pieśń patriotyczna?

Jan Henryk Dąbrowski - generał, mason, duchowy ojciec francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Na mocy rozporządzenia ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego „Mazurek” został uznany oficjalnie za hymn państwowy w 1926 r. Kolejnym ciekawym aktem prawnym jest „Ustawa o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej oraz o pieczęciach państwowych” z dnia 31 I 1980 r., która ustanawiała „Mazurka” hymnem państwowym, czyli „Pieśń Legionów” (1) była także hymnem państwowym PRLu! Polski hymn państwowy uroczyście śpiewany jest na wielu uroczystościach. Rozpoczęcie roku szkolnego, jego zakończenie, święta państwowe, marsze, pochody itd. nie obyłyby się bez hymnu państwowego. No właśnie państwowego, a nie narodowego! A jakie państwo jest… nie każdy widzi. I tutaj pojawia się pytanie, czy hymn państwowy, „Mazurek Dąbrowskiego”, jest pieśnią patriotyczną?

Osoby dramatu, czyli: „Po owocach ich poznacie” (Mt.7:16)

Generał Jan Henryk Dąbrowski był twórcą Legionów Polskich utworzonych we Włoszech. Masoński serwis „Wirtualny Wschód Wolnomularski” podaje, że był masonem (2) i rzeczywiście nie tylko źródła masońskie to potwierdzają. Kościół zawsze potępiał masonerię, wolnomularstwo. Już papież Klemens XII w 1738 r. w bulli „In eminenti” zakazał jakichkolwiek kontaktów z masonerią (3). Równało się to z tym, że jeśli ktoś zostawał masonem ipso facto popadał pod ekskomunikę – sam wykluczał się z Kościoła. Apostata bohaterem katolickich Polaków? A czym były Legiony Polskie i jakie owoce wydały? Najlepiej będzie porównać je do francuskiej Legii Cudzoziemskiej. LC utworzono w 1831 r. w celu obrony francuskich posiadłości kolonialnych w Afryce (tak dla ścisłości to LC kupiono od Hiszpanów). Istniał jednak jeszcze inny ważny motyw, którego próżno szukać w podręcznikach. Otóż chodziło o pozbycie się kłopotliwego bardzo elementu, który rozprzestrzenił się we Francji – przeróżnych „bojowników o wolność”, pożytecznych idiotów, których cześć stanowili także Polacy. Chcą walczyć? Niech walczą! Generała Dąbrowskiego należy więc uważać za prekursora – twórcę Legii Cudzoziemskiej. Legiony Polskie stanowiły posiłkową armię francusko – napoleońską. Utworzone dzięki porozumieniu generała Dąbrowskiego z Dyrektoriatem (Dyrektoriat – banda skorumpowanych złodziei grabiących Francję, rząd „francuski”). Brały udział w wielu operacjach – walczyły z Włochami z różnych ówczesnych republik, także z Państwem Kościelnym, z Prusakami, Austriakami Rosjanami, Hiszpanami, a na koniec… z murzynami z Santo Domingo. Tzn. z murzynami walczyli ci, którzy mieli szczęście/nieszczęście przeżyć te wszystkie boje. Tak to w imię szczytnego hasła „Za wolność waszą i naszą” dzielni polscy żołnierze walczyli z narodami Europy. I nikomu do głowy nie przyjdzie, że Włosi, Hiszpanie i murzyni tylko bronili się przed żądnym władzy Napoleonem i jego panami… W ogóle okres od wybuchu rewolucji we Francji 1789 r., wojen napoleońskich, aż do kongresu wiedeńskiego 1814 – 1815 r. to historia nieustannych wojen. Cała Europa od Lizbony po Moskwę spłynęła krwią. Ale w szkołach i na uczelniach jest przedstawiany, jako bohatersko – romantyczny czas walki o wolność (w domyśle demokrację). Wolność, równość, braterstwo? Nie, nie tak brzmiało hasło rewolucji. Liberte, egalite, fraternite ou la mort! Wolność, równość, braterstwo lub śmierć! Taka była prawda! Jednak dzięki sprawnej propagandzie masonerii udało się zamieszać ludziom w głowach i ci już nie pamiętają jak pierwotnie brzmiało hasło rewolucji. Albo jesteś z nami albo jesteś trupem!

Także generał Józef Wybicki, autor „Mazurka”, był masonem. Wymieniony serwis masoński wprawdzie ma, co do tego wątpliwości, ale trudno sobie wyobrazić, by podwładny Dąbrowskiego nie orientował się w sytuacji… Zresztą Wybicki był aktywnym działaczem sejmu czteroletniego i wielkim orędownikiem konstytucji 3 maja – jednej z wielu antypolskich prowokacji. Jak bardzo Dąbrowski z Wybickim przypominają dzisiejszych polskojęzycznych kondotierów w służbie „Ameryki”… To nie oni nadstawiają karku, głowy szeregowych spadają, a pieniądze płyną. W hymnie umieszczono również Napoleona. W ogromniej mierze odpowiadał on za straszny rozlew krwi w całej ówczesnej Europie, jednak był tylko pionkiem „historii”. Był najwyższy czas, by ktoś zrobił porządek z Dyrektoriatem – wszechobecne łotrostwo, korupcja, złodziejstwo doprowadzały Francuzów do szału. Wtedy „wyskoczył” Napoleon – szlachetka z Korsyki. Bonaparte traktował sprawę polską marginalnie, Polaków tylko, jako rekrutów do własnych armii, mięso armatnie.

Somosierra 1808 Na pohybel wam i nam! Samosierra 1808 r.: polscy żołnierze (ach! co to było za wojsko! do legendy przeszło rzekomo pochwalne powiedzenie Napoleona: „Pijany jak Polak”) atakują Hiszpanów. Po trupach jednych i drugich Bonaparte wjechał do Madrytu. Kilka słów o Księstwie Warszawskim. Napoleon utworzył marionetkowe księstwo (znamienne, że pod naciskiem króla pruskiego nie zdecydował się na użycie w nazwie przymiotnika „polskie”; tak, więc więcej wspólnego z polskością miała Polska Republika Ludowa niż Księstwo Warszawskie – tylko dzięki nazwie, no ale…). Służyło, jako bufor między Rosją, Prusami, Austrią, szachowało wrogów Napoleona. Stanowiło bazę rekrutów – strasznie zrujnowane i zadłużone po wystawieniu nieproporcjonalnej ogromnej armii do dyspozycji cesarza idącego na Moskwę. Historycy mówią nawet o 90 tysiącach żołnierzy, podczas gdy cała wielka armia liczyła około pół miliona. Czy taka „gorliwość” nie przypomina „polskiej prowincji” w Iraku? A teraz uwaga, uwaga, bardzo ważne! To wtedy zaczęła się zorganizowana, systematyczna wojna z rodziną. Wprowadzono tzw. kodeks napoleoński, zbiór prawa cywilnego. Kodeks wprowadzał śluby cywilne. Sakrament won! Bóg precz! Mały kamyczek, od którego się zaczęło. Bowiem poza mordowaniem chrześcijan, celem wojen napoleońskich było również rozsiewanie po całym kontynencie masońskiego prawodawstwa. Wywołało to ogromną burzę, ponieważ kapłanów uczyniono urzędnikami państwowymi – byli zmuszani do udzielania ślubów cywilnych. W Księstwie nie obeszło się bez prześladowań religijnych, obitych twarzy, siniaków… W 1808 r. „francuskie” władze wygnały redemptorystów rzekomo „współpracujących” z Austriakami. Kościół pw. św. Benona w Warszawie, który zajmowali, zamieniono na koszary, magazyn. Do takich rzeczy posuwali się jedynie ich „młodsi bracia w wierze” – sowieci. Jest dziwne/niedziwne, że na oficjalniej stronie zakonu bardzo mało o tym wydarzeniu (4).

Hetman Czarniecki - jedyna pozytywna postać "Mazurka". Wprawdzie jest jeszcze Ojciec i Basia, ale to osoby fikcyjne.

Wśród tego szemranego towarzystwa znalazł się także hetman Stanisław Czarniecki, bohater wojny partyzanckiej ze Szwedami (wtedy porucznik). Wraz z Ojcem i Basią nadaje hymnowi kolorytu, „legitymizuje” pozostałą zgraję. Jedna jaskółka wiosny nie czyni. W oryginalnej wersji hymnu, jako ostatnia pojawia się zwrotka:

Na to wszystkich iedne głosy:

„Dosyć tey niewoli mamy Racławickie Kosy, Kosciuszkę, Bóg pozwoli.

Na dokładkę gloryfikuje się tzw. powstanie kościuszkowskie. Kościuszko także był masonem (5). Nawet na pieczęci powstania umieścił świątynię Hirama, ale potem uświadomiono go, że takie coś to w Polsce nie przejdzie i wycofał się z tego pomysłu. Kościuszko był pomagierem francuskojęzycznych masonów, a całe „powstanie” prowokacją antyrosyjską, która być może zapobiegła pacyfikacji rewolucyjnej Francji.

Rzeź Pragi - rezultat inżynieryjnego geniuszu Kościuszki. Wskutek działań Marie-Louisa Descorches’a (targowiczanie wyrzucili tego „francuskiego” szczura z Warszawy) powołano w Lipsku Komitet Emigracyjny (w zgodzie z ustaleniami politycznymi Konwentu Narodowego, który wspierał „walki o wolność”). W 1793 r. Kościuszko szukał w Paryżu poparcia, ale wiele rzekomo nie uzyskał. W Warszawie powołano sprzysiężenie, w którego skład weszło wielu masonów od mieszczaństwa poczynając, a kończąc na arystokracji. Zarówno Lipsk jak i Warszawa na przywódcę „powstania” wysunęły Kościuszkę (6). Ha! Nawet polscy historycy przyznają, że największym militarnym sukcesem „powstańców” nie były Racławice, ale oblężenie Warszawy (13 VII – 6IX 1794 r.). O, to geniusz inżynieryjny jak Warszawę ufortyfikował! A Praga? A kto by się tym martwił?! Praga nie Warszawa! I tak rezultatem tego sukcesu militarnego została rzeź Pragi.

Gdzie jest Bóg? Hymn to starożytny gatunek literacki należący do liryki. W hymnach wychwalano, dziękowano Bogu, bogom; hymn to uroczysta modlitwa. Istniało wiele gatunków hymnów np. dytyramb był hymnem do boga Dionizosa. Te dzisiejsze piosnki zwane hymnami mają niewiele wspólnego z prawdziwymi hymnami. To nie przypadek. Ateistyczne elity dążą do wyeliminowania Boga i religii z życia. Oczywiście istnieje wiele pięknych świeckich pieśni patriotycznych jak np. „Czerwone maki”, „Rozkwitały pąki białych róż”, ale to nie są hymny. Wprawdzie w ostatniej oryginalnej zwrotce „Mazurka” wspomina się o Bogu, ale to nie przypadek, że Bóg pojawia się w ostatnim wersie ostatniej zwrotki. Czasem masoneria musi robić jakieś minimalne ustępstwa. Nic, więc dziwnego, że „Mazurek” został uznany hymnem przez II Rzecz Piłsudskiego, przez PRL i przez III Rzecz. Nie ma Boga, ale za to są „nasi” bracia fartuszkowi, są klęski polskiego narodu, więcej nie trzeba. No cóż jakie państwo taki hymn państwowy.

Prawdziwym hymnem Polaków, hymnem narodowym jest „Bogurodzica”:

Bogarodzica dziewica, Bogiem sławiona Maryja,

U twego syna Gospodzina matko zwolona, Maryja!

Zyszczy nam, spuści nam.

Kyrieleison.

Twego syna Krciciela zbożny czas,

Usłysz głosy, napełni myśli człowiecze.

Słysz modlitwę, jenże cię prosimy.

O o, dać raczy, jegoż prosimy:

Daj na świecie zbożny pobyt,

Po żywocie rajski przebyt.

Kyrieleison.

Narodził się nas dla syn boży.

W to wierzy, człowiecze zbożny,

Iż przez trud Bog swoj lud

Odjął diabłu strożą.

Przydał nam zdrowia wiecznego,

Starostę skował pkielnego,

Śmierć podjął, wspomionął

Człowieka pirwego.

Jenże trudy cirpiał bezmiernie,

Jeszczeć był nie przyśpiał zawiernie,

Aliż sam Bog zmartwychwstał.

Adamie, ty boży kmieciu,

Ty siedzisz u Boga <w> wiecu,

Donieś nas swe dzieci,

Gdzież krolują anjeli.

Tam radość, tam miłość, tam widzenie Tworca

Anjelskie bez końca,

Tuć się nam wzjawiło diable potępienie.

Ni śrzebrem, ni złotem nas diabłu odkupił,

Swą mocą zastąpił.

Ciebie dla, człowiecze, dał Bog przekłoć sobie

Bok, ręce, nodze obie,

Krew świętą swą z boku na zbawienie tobie.

Wierzże w to, człowiecze, iż Jezu Kryst prawy

Cirpiał za nas rany,

Swą świętą krew przelał za nas krześcijany.

O duszy o grzesznej sam Bog pieczą ima,

Diabłu ją odejma,

Gdzież to sam przebywa, tu ją k sobie przyjma.

Już nam czas, godzina, grzechow się kajaci,

Bogu chwałę daci,

Ze wszemi siłami Boga miłowaci.

Maryja dziewica, prosi syna twego,

Krola niebieskiego,

Aby nas uchował ode wszego złego.

Wszytcy święci, proście,

Nas grzeszne wspomożcie,

Bysmy z wami byli,

Jezu Krysta chwalili.

Tegoż nas domieści, Jezu Chryste miły,

Bysmy z tobą byli,

Gdzie się nam radują już niebieskie siły.

Amen, amen, amen, amen, amen, amen,

Amen, tako Bog daj,

Bysmy poszli wszytcy w raj,

Gdzież krolują anjeli (7)

„Bogurodzicę” śpiewali nasi przodkowie na polach Grunwaldu. No, nie! Pieśń, z którą łączy się klęska germaństwa a wiktoria polska, nie może być hymnem! Nie w dzisiejszych parchatych czasach!

Konkluzja

„Mazurek Dąbrowskiego” jest hymnem państwowym tzw. III Rzeczypospolitej. Wybicki wprost genialnie ułożył jego treść tak, by przekaz ideologiczny pasował do tego „państwa”. Autor gloryfikuje klęski narodu polskiego i antypolskie prowokacje. Tylko Czarniecki wraz z Ojcem i Basią nie pasują ideologicznie, ale nadają „hymnowi” kolorytu, zostają bezwzględnie wykorzystani w tej hucpie. Z patriotyzmem „Mazurek” ma tyle wspólnego co tzw. III Rzeczypospolita z polskością. Jest to patriotyzm koszerny, bez Boga, bez religii, bez polskości, a jedynie z polskojęzycznymi marionetkami na usługach nieznanych/znanych panów ciemności.

Przypisy:

1. http://www.abc.com.pl/serwis/du/2005/2000.htm; zob. też: http://isap.sejm.gov.pl/Download?id=WDU20100180096&type=1.

2. http://wolnomularstwo.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=82&Itemid=44.

3. A. de Lassus „Masoneria”, Komorów 2008, s. 165 – 166.

4. http://www.redemptor.pl/100lat_prowincji.php?id=16.

5. Zob. fragment książki Henryka Pająka „Bestie końca czasów”: http://obnie.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=297:rewolucja-francuska-masoneria-kosciuszko&catid=65:masoneria&Itemid=27.

6. M. Markiewicz „Historia Polski 1492 – 1795”, Kraków 2002, s. 707.

7. Najstarszy druk ze „Statutów” Jana Łaskiego (wyd. Jan Haller, Kraków 1506): http://staropolska.pl/sredniowiecze/poezja_religijna/bogurodzica/bogurodzica.html.

http://ussus.wordpress.com/

Ewangelia Judasza O sensacyjnym odnalezieniu szeregu ewangelii gnostycznych między innymi ewangelii Judasza dowiedziałem się już w 2006 roku i wówczas napisałem na ten temat tekst. Ponieważ w czasie tegorocznych Świąt Bożego Narodzenia kanał National Geographic zajmował się intensywnie sprawami początków chrześcijaństwa – nadając również film o ewangelii Judasza – więc i ja uznałem za stosowne wrócić do sprawy. Mówić o tym trzeba, bowiem dla wielu ludzi bardzo nęcąca jest wizja bezkarnego łajdactwa. Rzecz w tym, że postać Judasza, z punktu widzenia dramaturgii wydarzeń prowadzących do Męki Pańskiej, wydaje się być zbędna. W przyczynowo-skutkowym łańcuchu zdarzeń zaczynającym się od pobytu Mistrza w Jerozolimie podczas święta namiotów Judasz nie ma swego wyraźnego miejsca. Ten pobyt, o którym mówię miał miejsce pół roku przed ukrzyżowaniem w miesiącu tiszri. Mniej więcej od tego czasu Jezus zaczyna mówić, wprost – że jest Synem Bożym, a poza tym, o ile wcześniej wszelkie uzdrowienia i inne cuda były dokonywane niejako mimochodem, – wystarczyło dotknięcie ręki, czy nawet tylko szaty – to teraz przywrócenie wzroku ślepemu od urodzenia ma już – że tak powiem – spektakularny charakter. Podobnie jest ze wskrzeszeniem Łazarza. Przy okazji coraz częściej dowiadujemy się, że Jezus jest jasnowidzem. Będąc daleko, wie, że Łazarz umarł, wie, gdzie znajdą oślę, wie, kto Go przyjmie na ostatnią wieczerzę. Ponadto czyta w ludzkich myślach i przewiduje przyszłość. W takiej właśnie sytuacji ujawniania swojej boskości odbywa Jezus triumfalny wjazd do Jerozolimy, który wskazuje na wielką już Jego popularność – ale jeszcze niektórzy pytają – kto to? A witają go tłumy. Potem daje się poznać jeszcze lepiej. Wg. Mateusza niemal natychmiast, opuściwszy grzbiet osiołka Jezus idzie do świątyni i wyrzuca stamtąd handlarzy, a przede wszystkim finansjerę Jerozolimy, bowiem wywracając im stoliki z pieniędzmi naraża lichwiarzy na poważne straty – powołując się przy tym na Pismo. Potem przychodzi czas na intelektualistów (kapłanów). Przez co najmniej dwa dni On im wręcz urąga. Wyżej stawia celników i nierządnice, przyrównuje ich do grobów pobielanych z, zewnątrz, ale pełnych plugastwa, w końcu przypomina, że ich przodkowie mordowali proroków i nazywa ich wprost – plemieniem żmijowym. W ten sposób pali ostatnie mosty. Ten, który przez trzy lata naucza miłości bliźniego nagle zmienia się w sposób – na pierwszy rzut oka – niezrozumiały. Ale przecież musiał zjednoczyć przeciwko sobie autorytety, musiały pójść w ruch niemałe pieniądze. Inaczej tłum w pięć dni po niedzielnym triumfie nie krzyczałby przed pałacem Piłata – ukrzyżuj go, ukrzyżuj go. W tej sytuacji, kiedy każdy wyrostek, żebrak, kupiec czy kapłan Go znał, Judasz był zupełnie zbędny. Można było wysłać każdego sługę, zbira czy zgoła szpiega, któryby śledził grupę Chrystusa, a gdyby nie trafił za nią na Górę Oliwną, Jezus prawdopodobnie sam by zszedł i oddał się w ręce siepaczy. Bo przecież naprawdę to zrobił. W świetle tego co napisał święty Jan w swojej ewangelii pocałunek Judasza wydaje się być do niczego nie potrzebny. Co pisze Jan:

„Judasz otrzymawszy kohortę oraz strażników od arcykapłanów i faryzeuszów przybył tam z latarniami, pochodniami i bronią. A Jezus wiedząc o wszystkim co ma na Niego przyjść, wyszedł naprzeciw i rzekł do nich Odpowiedzieli Mu . Rzekł do nich Jezus . Również i Judasz, który go wydał stał między nimi.” O pocałunku u św Jana nie ma ani słowa. Za to jest we wszystkich pozostałych ewangeliach. Rzecz w tym, że poza Janem tylko Mateusz mógł być świadkiem tych zdarzeń. Przyznając się do tego kim jest – zanim zdrajca wykonał jakikolwiek ruch – Chrystus wręcz pozbawia czyn Judasza większego znaczenia. Można oczywiście rozumować tak jak mogli myśleć kapłani. „Nawet jeśli wiemy, że nocuje na górze Oliwnej to jest z nim kilkunastu ludzi. Mogą go bronić, mogą się rozpierzchnąć w różne strony…a z pochodniami źle się goni. W ciemnościach – kto go rozpozna”. W końcu już od kilku miesięcy chcieli go zabić i nie udawało im się go złapać. Judasz dawał większe prawdopodobieństwo pojmania.

Pytanie – skąd mogli wiedzieć, że Jezus i Apostołowie będą nocować na Górze Oliwnej? Oczywiście mogli się dowiedzieć od Judasza, ale to wcale nie jest pewne. Biblia powiada nam, że noc z niedzieli na poniedziałek grupa Jezusa spędziła w Betanii, ale następne? – wiadomo tylko, że za murami miasta. Tu pomagają nam trochę ostatnie badania w Jerozolimie. Otóż u stóp Góry Oliwnej odkryto głęboką sadzawkę. Że jest głęboka okazało się dopiero po usunięciu z niej odwiecznych naleciałości. Naukowcy stwierdzili, że musiała być czynna za czasów Jezusa i ogólnie służyła pielgrzymom do obmycia się przed wejściem do Świątyni ale również Chrystusowi jako sadzawka chrzcielna podczas jego pobytów w Jerozolimie. Następnie na stokach Góry Oliwnej odkryto grotę, która była niegdyś tłocznią oleju i wysnuto hipotezę, że w tej jaskini mieszkał Jezus z Apostołami. Nie potrafię powiedzieć na ile te wiadomości są prawdziwe, ale jeśli jest w nich, choć ziarno prawdy, to grupę Jezusa mógł odszukać każdy, bowiem rzucała się w oczy nie tylko w świątyni. Mówienie, że Judasz został niejako ubezwłasnowolniony przez Chrystusa, który załatwił z nim zdradę – jako konieczność dziejową, jest daleko idącym nieporozumieniem. Jest to bardzo wygodna teza dla zbrodniarzy. „Jeśli jestem złym człowiekiem to widocznie Panu Bogu było to do czegoś potrzebne”. Ponadto bardzo łatwo zrobić krok dalej. W tej sytuacji moglibyśmy uznać, że wszyscy byli aktorami w rękach Pana i wszystkie kolejne wydarzenia zostały wyreżyserowane przez Tego, który miał się poddać MĘCE. Gdyby wszystkim odebrał wolę i kazał odgrywać takie a nie inne role – zamiast Świętej Męki – mielibyśmy Kalwarię Zebrzydowską, gdzie po kilkugodzinnych uniesieniach wszyscy idą do domu, a ukrzyżowany najwyżej rozciera sobie obolałe mięśnie. A jeżeli Judasz nie został ubezwłasnowolniony – tylko się poświęcił na prośbę Chrystusa? Zwolennicy tej tezy musieliby postawić wieczną mękę Judasza w piekle ponad kilkunastogodzinną mękę Zbawiciela – i obawiam się, że o to im chodzi, bo to całkowicie zmienia wyznawaną przez nas Wiarę. Ciekawa to by była sekta, gdzie Bóg namawia do występku, a zdrajca się poświęca i jest wzorem do naśladowania. Można wymyślić jeszcze inny scenariusz. Byłaby to rozmowa jeszcze w Betanii między Mistrzem a uczniem: „powiesić się musisz, ale w piekle to posiedzisz dwa dni i zaraz cię wypuszczę”. „A mój wizerunek u potomnych?” „Na to już nie ma rady, do końca świata nawet najgorsi łajdacy będą o tobie myśleli z obrzydzeniem. No a teraz leć i zaprzedaj się. Do Jerozolimy masz kawał drogi.”. No i jak się państwu podoba taka groteska? – Mnie nie. Wymyśliłem ją zanim zapoznałem się z opublikowanym przez Gazetę Wyborczą tekstem „ewangelii Judasza”. A oto jej fragmenty cytowane za podanym wyżej źródłem. „Przewyższysz ich (apostołów) wszystkich.” I dalej: „Będziesz przeklęty przez pokolenia, ale przyjdziesz, żeby nad nimi panować” W końcu: „Wystąp przed wszystkich a opowiem ci o tajemnicach królestwa”. Czy państwu to czegoś nie przypomina? „Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon wszystko będzie twoje.” Kto powiedział takie słowa? Szatan, proszę państwa – szatan, pokazując Jezusowi wszystkie królestwa świata i kusząc go na górze. Przecież to ta sama poetyka. Nie wiem, dlaczego Judasz tak postąpił jak postąpił, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że zrobił to z własnej woli miotany jakimiś swoimi wewnętrznymi piekielnymi emocjami. Chrystus po prostu czytał w jego myślach jak w księdze i to wystarczyło. Wymyślanie motywów zostawiam pisarzom o większej wyobraźni niż moja. (Mnie najbardziej odpowiada wersja Romana Brandstaettera). Zresztą o ile większość szczegółów męki Pańskiej jest wyraźnie przewidziana w Starym Testamencie – zwłaszcza w Psalmie 22 o tyle o Judaszu Pismo wyraża się bardzo enigmatycznie. W Psalmie 40 znajdujemy taki fragment „nawet ten przyjaciel, któremu ufałem, i który chleb mój jadł, podniósł na mnie piętę.” A bo to mało znamy takich? Nic bardziej obciążającego Judasza w Starym Testamencie bibliści nie znaleźli– albo ja się nie doszukałem, – podczas gdy o oślęciu jest napisane expressis verbis w księdze Zachariasza: Oto król twój przychodzi do ciebie łagodny, siedzący na osiołku, źrebięciu oślicy. Nawet płeć i wiek zwierzęcia się zgadza. Nie podoba mi się również koncepcja Judasza, jako żydowskiego terrorysty – sztyletnika. Gdyby był nim to nie sprowadzałby siepaczy na odludzie, tylko wskazałby Chrystusa w biały dzień w środku miasta, żeby wywołać powstanie, a choćby tylko rozruchy, których bali się wszyscy stojący po drugiej stronie. Zresztą mało, kto pamięta, że są, co najmniej dwie wersje śmierci Judasza. Jedna – ogólnie znana, że opanowały go wyrzuty sumienia, oddał srebrniki i się powiesił. (Mateusz). Druga – że nie miał żadnych wyrzutów, za srebrniki kupił ziemię (Pole Garncarza) i dopiero spadłszy głową na dół z jakiejś skarpy pękł na pół i wyszły z niego wnętrzności. Tę wersję głosi św. Piotr w Dziejach Apostolskich, ale mało, kto czyta Dzieje Apostolskie. Przy takich rozbieżnościach nie od rzeczy jest przypomnieć literacką wersję Bułhakowa – że zamordowali go ludzie Piłata a srebrniki podrzucili kapłanom. Judasz jest w Piśmie Świętym potrzebny. Ale nie, dlatego, że musiał zdradzić. On przecież podczas Ostatniej Wieczerzy razem z innymi jest dopuszczony do pierwszej – naprawdę pierwszej komunii. I co? Po chwili wzruszeń wszyscy –z wyjątkiem Jana i może Mateusza – zawiedli. Większość wykazuje tylko swoją małość: Piotr się wypiera, reszta się rozbiega i ukrywa ze strachu. Judasz popełnia zbrodnię. Już wcześniej jest umówiony z kapłanami, a więc łączy się z Bogiem w grzechu. Jezus o tym wie i mówi mu – że wie. To nic nie pomaga. Judasz trwa w swoim postanowieniu. W końcu Jezus wygania go słowami, „co chcesz czynić – czyń prędzej”. To „chcesz” ma w tym zdaniu jednoznaczną wymowę. W kilka godzin później Judasz wykonuje umówiony z kapłanami gest zdrady, chociaż Mistrz jest już w rękach siepaczy. A my, co robimy? Otrzymujemy taki dar jak Hostię, przez kilka minut wydajemy się sami sobie lepsi, a potem myślimy, że Msza się kończy i co będzie na obiad?. A po obiedzie wracamy po prostu do starych grzechów. Do tego, żeby się stać lepszym nie wystarczy krótka chwila głębokiego przeżycia. O tym mówi cały Nowy Testament. Pan Bóg, który wybrał tych kilkunastu pierwszych potencjalnych świętych pomaga im jak może. Ale ani trzy lata nauczania, ani Ostatnia Wieczerza, ani zesłanie Ducha Świętego nie doprowadza do głębokiej przemiany. Najwięcej może zdziałał Paweł swoim przykładem. Ale i tak Piotr niemal do końca nie wytrzymuje swojej świętości. To nie Pan Sienkiewicz wymyślił ucieczkę z Rzymu. Wszak przed tą ucieczką ludzie Nerona zdążyli zamordować w strasznych męczarniach setki czy tysiące chrześcijan. A ich pasterz ucieka... – ale wraca. To bardzo ważna lekcja dla nas wszystkich. Upadki Piotra niosą nam, szeregowym wiernym jakąś nadzieję. Przypadek Judasza ostrzega nas, że jest jakaś granica Bożej cierpliwości. Że TAM jest Sąd a nie powszechne przebaczenie. Wszystkie zgromadzone w Księdze przykłady wskazują, jak głęboko się trzeba przepracować wewnętrznie, i ile czasu to wymaga, żeby w końcu stać się godnym miana człowieka. A Pan Bóg czeka. Ja to po trochu zaczynam rozumieć dopiero na starość.

Andrzej Wilczkowski - blog

Havel: rzeczywistość kontra legenda 18 grudnia zmarł Vaclaw Havel. Jego pogrzeb stał się wydarzeniem, które przyciągnęło uwagę światowych mediów. Nic w tym dziwnego. Havel już za życia był legendą czeskiej wolności. Jego cała polityczna działalność nie jest bynajmniej prosta w ocenie. Jednak kariera tej miary polityka musi zostać poddana ocenie, chociażby po to, aby oddzielić historyczne fakty od jego legendy.

Czas walki Vaclav Havel był genetycznym inteligentem, urodził się, bowiem w znanej praskiej rodzinie przedsiębiorców i intelektualistów. To właśnie to sprawiło, że edukacja Havla z racji jego pochodzenia była drogą usłana kolcami. Ale młody Havel już wtedy wykazywał duży upór, aby pokonać kolejne szczeble edukacji i rozwijać swoje literackie zainteresowania. Jednak dopiero w połowie lat sześćdziesiątych zaczął być zaliczany do grona obiecujących twórców czeskiej literatury. Został wtedy dramaturgiem teatru Na zábradlí i członkiem redakcji miesięcznika literackiego Tvář. Na politycznej scenie komunistycznej Czechosłowacji Havel pojawił się dopiero w przeddzień Praskiej Wiosny, gdy na krajowym Kongresie Pisarzy skrytykował ówczesną cenzurę, za co został natychmiast usunięty z czeskiego związku pisarzy. Kilka miesięcy później Havel został przewodniczącym Koła Pisarzy Niezależnych i otwarcie domagał się wprowadzenia w kraju pluralizmu politycznego. W czasie wydarzeń Praskiej Wiosny Havel stał się jedną z najbardziej znanych postaci czeskiego ruchu domagającego się w kraju politycznych reform. Po stłumieniu Praskiej Wiosny Havel poniósł represje, musiał opuścić teatr, a jego sztuki i dramaty zostały zakazane. Otwarta walka Havla z komunistyczną władzą, nie przekreśliła całkowicie jego literackiej kariery. Havel jako zakazany pisarz, coraz bardziej stawał się znany za granicą. Już jesienią 1968r. otrzymał Austriacką Nagrodę Państwową w dziedzinie literatury europejskiej. To był początek worka licznych nagród międzynarodowych, który się już wówczas przed nim otworzył. To właśnie one od lat sześćdziesiątych zapewniały mu finansową niezależność, a także wsparcie światowej opinii publicznej dla jego działań. Było to szczególnie ważne gdy Havel w następnych latach coraz częściej zaczął trafiać do więzienia. Prześladowania niezależnych twórców przez czeski reżim komunistyczny doprowadziły w do zawiązania się w Czechosłowacji demokratycznej opozycji. Havel stał się w 1977r. inicjatorem powołania Karty 77,mającej na celu obronę praw człowieka. Był również współzałożycielem czeskiego Komitetu Obrony Niesprawiedliwie Prześladowanych, który monitorował przypadki represji więźniów politycznych i domagał się od reżimu ich uwolnienia. Druga połowa lat siedemdziesiątych i lata osiemdziesiąte to okres częstego pobytu w więzieniach i dokuczliwych represji osobistych Havla. Stracił zdrowie, ale jego prestiż opozycjonisty znacznie wzrósł, zarówno w kraju jak i za granicą. I wreszcie przyszedł grudzień 1988 r., gdy w Pradze odbyła się pierwsza legalna demonstracja w obronie praw człowieka. Wprawdzie po niej Havel po raz kolejny trafił do więzienia, ale w kraju uruchomiona została lawina społecznej aktywności, której komunistyczne władze nie były już w stanie zatrzymać. Studenckie demonstracje z 17 listopada 1989r. zapoczątkowały wydarzenia, które przeszły do historii pod nazwą Aksamitnej Rewolucji. Zakończyły one trwające cztery dekady rządy reżimu komunistycznego. 8 grudnia 1989r. opozycyjne czeskie Forum Obywatelskie (OF) wysunęło kandydaturę Havla na nowego prezydenta, negocjując poparcie tej inicjatywy z komunistami. 29 grudnia 1989r Havel został jednogłośnie wybrany głową państwa czechosłowackiego. Był u szczytu swojej politycznej kariery, nie tylko podziwiała go ulica, ale stał się dla niej legendą.

Legenda w demokracji W ten sposób po 41 latach na Hradczanach z powrotem zasiadł niekomunistyczny prezydent. To symboliczne zwycięstwo czechosłowackiej opozycji zakończyło Aksamitną Rewolucję w kraju. Ale przed czechosłowackim państwem stanęło teraz trudne zadanie zbudowania demokracji od podstaw. Havel, jako prezydent i legendą niedawnej walki był osobą, która mogła i miała zasadniczy wpływ na ten proces. Podobnie jak w sąsiadującej Polsce nie były to dla jego kraju lata łatwe. W swoje pierwszej prezydenckiej kadencji, która trwała sześć miesięcy, Havel był u szczytu swej potęgi. Mógł sterować procesem budowy demokracji. Czechosłowaccy komuniści byli w głębokiej defensywie, a nowa, demokratyczna scena polityczna jeszcze się nie wykrystalizowała. Niektóre decyzje Havla z tamtego okresu budziły kontrowersje, jak np. amnestia nadzwyczajna, po której nastąpił bunt w więzieniu Leopoldov na Słowacji. To wtedy pojawiły się pierwsze słowa krytyki ze strony dawnych jego kolegów z opozycji. Ale prawdziwa fala jego krytyki zaczęła się wówczas, gdy Havel w dniu 5 lipca 1990 r. po raz drugi został wybrany prezydentem już przez Zgromadzenie Federalne wyłonione w wolnych wyborach. Sprzyjała temu coraz trudniejsza sytuacja w kraju. Prywatyzacja z licznymi aferami, rosnące bezrobocie, nasilające się napięcie czesko – słowackie i perspektywa rozpadu federacji sprzyjały krytyce prezydenta. Apogeum tych trudności maiło miejsce w dniu 20 lipca 1992 r. gdy parlament w Bratysławie ogłosił niepodległość Słowacji, a kilka dni później słowacką decyzję poparł parlament federalny. W ramach protestu Havel złożył urząd prezydenta trzy miesiące przed wygaśnięciem mandatu. Było już jasne, że to koniec Czechosłowacji, której zachowania chciał Havel. Mimo politycznej porażki Havel został ponownie wybrany prezydentem Republiki Czeskiej i pozostał na tym stanowisku przez dwie kadencje, aż do roku 2003 r. Ale w tamtym burzliwym czasie pierwszej połowy lat 90-tych, pojawił się jeszcze jeden polityczny problem – dekomunizacji państwa. Szybko okazało się ze Havel nie popiera pomysłu radykalnego rozprawienia się z ludźmi byłego komunistycznego aparatu. To rozpętało kolejną falę krytyki Havla, zwłaszcza ze strony jego kolegów z opozycji. Jej apogeum nastąpiło wówczas, gdy Havel stanowczo sprzeciwiał się ujawnianiu opinii publicznej kompromitującej przeszłości polityków wywodzących się z dawnej opozycji. Redaktorzy dziennika Rudé kravo i dawni koledzy Havla: Peter Cibulka i Lubosz Vydra wytoczyli mu proces żądając przeprosin za wypowiedź jakiej Havel udzielił polskiej „Gazety Wyborczej” ". Czeski prezydent w wywiadzie dla „GW” stwierdził wówczas, że opublikowanie przez Rudé kravo listy współpracowników komunistycznej StB spowodowało wiele tragedii i jego zdaniem były przypadki samobójstw dzieci, których ojcowie znaleźli się na liście agentów czeskiej bezpieki opublikowanej w czeskim dzienniku. Gdy w grudniu 1993 r. doszło do procesu, Havel nie potrafił przytoczyć konkretnych przykładów potwierdzających jego wypowiedź dla „GW”, co wyprowadziło z równowagi Cibulkę, który wykrzyknął w sądzie: "Vaszku jsi prase, jsi hovado" (Waszku! Jesteś świnią i gównem!). Orędownicy pełnej lustracji - Cibulka i Vydra nie mogli wygrać tego procesu. Czeski sąd ewidentnie sprzyjał urzędującemu prezydentowi. Ale na pewno proces ten w oczach wielu dawnych kolegów Havla i wielu zwykłych Czechów rzucił skazę na legendę czeskiego prezydenta. Pewne stało się jedno, że Havel nie chce lustracji w Czechach i będzie hamował ten proces. Ale Havel był nie tylko przeciwnikiem lustracji, ale także sprzeciwiał się ograniczaniu emerytur funkcjonariuszom czeskiej bezpieki. Gdy w maju 1995 roku czeski parlament pozbawił byłych funkcjonariuszy czeskiej bezpieki, pionów politycznych wojska i milicji specjalnych dodatków do emerytur, Havel zawetował tę decyzję. Czeski parlament nie zdołał ponownie przegłosować veta Havla. W efekcie wiele czeskich organizacji, domagających się dokończenia procesu lustracji, w następnych latach zażarcie krytykowało Havla, za brak troski głowy państwa w zrzuceniu komunistycznego dziedzictwa. Havel był również obojętny wobec wstrząsających panstwem afer i skandali korupcyjnych, jakie wybuchały w związku z czeską prywatyzacją. Afery Banku Bohemia i przedsiębiorstwa petrochemicznego Chemapol Group, miały silny kontekst lustracyjny, bo ich czołowymi bohaterami byli oficerowie byłych komunistycznych służb, tym razem w roli kreatorów prywatyzacji. Havel nie tylko zachowywał milczenie wobec tych afer, ale niekiedy znajdował się w dość dwuznacznych sytuacjach. Taka m.in. zdarzyło się wówczas, gdy zaprojektowany przez ojca Havla kompleks Barrandovské terasy, stanowiący rodzinne dziedzictwo Havlów, został przez niego sprzedany w dość niejasnych okolicznościach Chemapol Group. Przy okazji okazało się, że dyrektor generalny tej firmy Václav Junek był agentem komunistycznego czeskiego wywiadu. Pewne jest jedno, że Havel w czasach swojej prezydentury był przeciwny rozliczeniu komunistycznej przeszłości i przymykał oczy na afery związane z czeską prywatyzacją, w której nierzadko najważniejszą role odgrywali byli funkcjonariusze komunistycznego służb.

Dlaczego prezydent Havel - legenda walki z komunizmem zrezygnował z dekomunizacji czeskiego państwa? Odpowiedź na to pytanie na pewno nie jest prosta. Być może ciążył na Havlu polityczny balast negocjacji z komunistami podczas Aksamitnej Rewolucji, bez poparcia, których, nie zostałby prezydentem i nie mógł by utrwalić swojej legendy. Zapewne nie bez znaczenia było również to, że Havel, jako prezydent nie chciał angażować się w sprawy krajowe w takim stopniu, w jakim mógł to robić. Wolał za życia zadbać o utrwalenie swojej legendy na europejskich salonach. I to jak pokazują echa jego pogrzebu chyba mu się w dużej części udało. Można mieć jednak nadzieję, że czescy historycy pokuszą się o obiektywna biografię polityczną Havla, w której jego legenda nie zasłoni historycznych faktów. Leszek Pietrzak

Gdzie są teraz ci wszyscy „intelektualiści”? 1 stycznia 2012 odbyła się uroczystość odsłonięcia pomnika Stepana Bandery we Lwowie – jak podaje „Nasz Dziennik” nr 1 (4236) z dnia 2 stycznia 2012 r. Nic w tym nie byłoby dziwnego, gdyby nie pewne, „ale”? I o tym chciałbym napisać kilka słów. Nie chodzi mi wcale o „Nasz Dziennik”. Chodzi mi tylko o sprawę jako taką. W roku Pańskim 2007 Zarząd Związku Kresowian ogłosił zamiar budowy pomnika poświęconego ofiarom ludobójstwa dokonanego na ludności polskiej przez tak zwaną Ukraińską Powstańczą Armię. Pomnik miał uczcić pamięć ofiar 200 tysięcy, zamordowanych w bestialski sposób, Polaków. Jak na komendę już następnego dnia, po informacji, pojawiło się 138 znanych intelektualistów polskich, znanych działaczy i Solidarności i aktualnie rządzących państwem polskim, którzy w zdecydowany sposób sprzeciwili się budowie postumentu, bowiem taki pomnik miał utrudnić stosunki polsko-ukraińskie, a ponadto miał w drastyczny sposób pokazać grozę tamtych czasów. Po prosu miał zaprzeczyć „prawdzie” i potwierdzić ludobójstwo w ogóle. Sprawa upadła. Rzecznikiem „intelektualistów” polskich była pani Bogumiła Berdychowska – doradca prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Wówczas stosunki polsko-ukraińskie były oparte na hasłach „rewolucji pomarańczowej”. Kresowianie przełknęli gorzką pigułkę. Budowa pomnika stanęła w martwym punkcie. Dzisiaj po prawie pięciu latach sprawa ożyła. Pomnik stoi. Już jest odsłonięty i poświęcony. Już można pod nim składać kwiaty i zapalać znicze, delegacje państwowe mogą oddawać honory „bohaterowi”. Tylko jest tutaj pewne ale: pomnik został zbudowany ku czci jednego z największych zbrodniarzy świata Stepana Bandery i został wybudowany we Lwowie. I teraz pytanie nasuwa się samo: Kiedy intelektualiści polscy zaprotestują przeciwko „oddawaniu czci monumentowi”? A może, kiedy złożą pierwsze kwiaty pod pomnikiem jako, że pomnik ten będzie stanowił, przynajmniej dla nich, argument dla zaciśnięcia stosunków polsko-ukraińskich, przecież stanął on jako wynik pomarańczowej rewolucji ku chwale współpracy polsko-ukraińskiej. Ja jednak pozwolę sobie na zadanie pytania tym samym intelektualistom: Gdzie jest Wasza twarz? Czy nie wstydzicie się swojej uprzedniej decyzji? Czy dalej jesteście zwolennikami ludobójstwa? Dzisiaj poddańczo kłaniamy się władcom Unii oddajemy im władze, jutro zechcemy oddać Ukrainie część Polski w ramach łączenia rodzin (ukraińskich) całe Kresy Wschodnie obecnej Polski. Przecież to jest logiczne i dla dobra stosunków polsko-ukraińskich konieczne. Ale dość makabrycznych żartów. Jeszcze nie zwiędły kwiaty we wieńcach na grobach ekshumowanych ofiar ludobójstwa w Ostrówkach i w Woli Ostrowieckiej, a już składa się wieńce pod pomnikiem przywódcy, który dał rozkaz zlikwidowania nie tylko Ostrówek, ale wszystkich Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej. Przypomnijmy sobie krótkie opisy tamtych dni:

A niewinni skazańcy, męczennicy, dzieci, kobiety i staruszkowie szli na miejsce kaźni do dołu śmierci. Matki uspokajały dzieci, że już za chwilę będą razem w Niebie. Odmawiały modlitwy, nawet śpiewały nabożne pieśni, bowiem z modlitwą na ustach, lżej było umierać. My powinniśmy wybaczyć złoczyńcom. A czy zamordowani uczyniliby to samo?… Z dużym prawdopodobieństwem mogę stwierdzić, że wiele osób prosiło Boga: nie poczytaj im tego grzechu, bo nie wiedzą, co czynią. To jest relacja jedynego świadka zbrodni, którego uratowała krew matki. Nie przesadzam. Krew matki zalała leżącego synka, a oprawca widząc leżącego chłopca sądził, że to martwe dziecko, zaoszczędził ciosu nożem czy strzału z karabinu. Chłopiec przeżył. Był tylko w szoku. Odzyskał przytomność i dzisiaj opowiada całą tragedię wsi. Dzisiaj należy tylko oczekiwać momentu, kiedy to polskie, poprawne, delegacje zaczną składać kwiaty pod pomnikiem największego ludobójcy. Pozwolę sobie zacytować po raz wtóry meldunek złożony jednemu z dowódców nacjonalistów Ukraińskich:

„Zlikwidowałem wszystkich Polaków od małego do starego. Wszystkie budynki spaliłem, mienie i chudobę zabrałem dla potrzeb kurenia”. Podpisał: „Łysy” To było na całych Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej i w Bieszczadach obecnej Polski. To czynili obywatele polscy narodowości ukraińskiej. Jeszcze raz pytam państwa intelektualistów polskich: kiedy złożycie ostry protest podobny do protestu budowy pomnika ofiarom”? Antoni Mariański

Chwileczka przypomnienia „Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia” - śpiewała Hanna Banaszak. Tymczasem warto by odwrotnie, to znaczy - zafundować sobie chwileczkę przypomnienia. Akurat moment jest sprzyjający, bowiem wieść skrzydlata głosi, że lekarze i farmaceuci doszli do porozumienia z rządem, iż żaden z wykonawców narodowego programu eutanazji nie będzie karany za niedopatrzenia. I słusznie - bo po cóż tu jeszcze jakieś kary, kiedy z jednej strony chodzi przecież o to, by jeszcze, póki się da - wypić i zakąsić, a z drugiej - by sprawnie wykonać zadanie depopulacji starszej i podupadłej na zdrowiu części mniej wartościowego narodu tubylczego, by w ten sposób przygotować miejsce na osiedlenie nowej szlachty? Zatem skoro emocje już opadły, a PiS wpadł na pomysł likwidacji Narodowego Funduszu Zdrowia, warto przypomnieć, jak i dlaczego w ogóle doszło do jego powstania. Jak pamiętamy, administrująca naszym nieszczęśliwym krajem w latach 1993-1997 koalicja SLD-PSL, jak to nazywano - „zawłaszczyła państwo” do tego stopnia, że kiedy w 1997 roku AW”S” wygrała wybory i wraz z Unią Wolności zaczęła administrować naszym nieszczęśliwym krajem okazało się, ze nie ma już ani jednej wolnej klamki, na której mogliby uwiesić się członkowie zaplecza politycznego zwycięskich ugrupowań i w tej pozycji doić Rzeczpospolitą. W tej sytuacji charyzmatyczny premier Jerzy Buzek zainicjował cztery wiekopomne reformy, których skutkiem było lawinowe rozmnożenie synekur w sektorze publicznym, to znaczy - wprawienie w zezwłok Rzeczypospolitej mnóstwa nowych klamek, na których mogli wreszcie uwiesić się członkowie politycznego zaplecza AW”S” i UW i w tej pozycji doić Rzeczpospolitą, aż miło. Jedną z wiekopomnych reform były „kasy chorych” w liczbie 17 to znaczy - 16 terytorialnych i jedna eksterytorialna, czyli „mundurowa”. W tych kasach ulokowało się zaplecze polityczne, a charyzmatyczny premier Buzek zadbał o to, by ich obecności w tych niszach ekologicznych nie mogła zagrozić nawet ewentualna zmiana rządu. I rzeczywiście - kiedy w roku 2001 AW”S” ostatecznie się rozleciała, a administrowanie naszym nieszczęśliwym krajem ponownie przejęła koalicja SLD-PSL, okazało się, że nepotów poprzedniej koalicji niepodobna z synekur w „kasach chorych” usunąć. Nie było rady; premier Miller zainicjował tedy kolejną wiekopomną reformę, polegającą na likwidacji „kas chorych” i zastąpieniu ich Narodowym Funduszem Zdrowia mającym centralę i 16 oddziałów terytorialnych, w których ulokowano już członków właściwego zaplecza politycznego. Nie potrzebuję chyba dodawać, że wszystkie te wiekopomne reformy przeprowadzane były w interesie pacjentów - co do tego nikt chyba nie ma wątpliwości. Więc kiedy być może stoimy w przededniu kolejnej wiekopomnej reformy, warto zafundować sobie chwileczkę przypomnienia. SM

Nasza Złota Pani przyspieszyła Wprawdzie wydawałoby się, że w okresie Bożego Narodzenia, mniej więcej aż do Trzech Króli, którzy tego roku znowu są dniem świątecznym, nasz nieszczęśliwy kraj pogrąża się w nirwanie. Niestety - "kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku" - toteż i nasz nieszczęśliwy kraj został wyrwany z tradycyjnej nirwany za sprawą Naszej Złotej Pani Anieli. Nasza Złota Pani, najwyraźniej musiała wsłuchać się w wiernopoddańcze tyrady naszych Zasrancen (nawiasem mówiąc, wbrew opinii Czytelnika z Niemiec, sugerującego, jakoby w języku niemieckim słowa "Zasrancen" nie było, a tylko np. "Scheisskerl" - inny Czytelnik z Niemiec donosi, że wprost przeciwnie - że Niemcy nagminnie używają określenia "Zasrancen", zwłaszcza w rejonach graniczących z Polską), wygłaszane podczas sejmowej debaty nad berlińskim przemówieniem ministra Sikorskiego i dojść do wniosku, iż trzeba trochę przyspieszyć nieubłagany proces dziejowy. Tym właśnie tłumaczę sobie orzeczenie niezawisłego sądu w Opolu, który 21 grudnia uznał istnienie w Polsce narodowości śląskiej. Do tej pory ani niezawisłe sądy, ani organy administracyjne nie chciały nawet słyszeć o istnieniu w Polsce takiej narodowości, aż nagle, ni stąd, ni zowąd, wszyscy zaczęli śpiewać z całkiem innego klucza. Oficjalnie tłumaczy się to wprowadzeniem kilku subtelnych szczegółów do obowiązującego prawa - i rzeczywiście - na podstawie tych szczegółów w rodzaju słynnej wstawki "lub czasopisma", można było wpisywać narodowość śląską podczas ubiegłorocznego spisu powszechnego do arkuszy spisowych, ale w takim razie, kto i z jakiej przyczyny tę szczegółową wstawkę po cichutku ("nie płoszmy ptaszka...") wstawił? Byłby to przypadek rzadki - a czy w ogóle są przypadki? - zastanawiał się poeta. Skoro, zatem i w obowiązującym prawie pojawiły się "lub czasopisma" w sprawie narodowości śląskiej, skoro niezawisły sąd zaczął śpiewać z innego klucza, skoro wreszcie administracja wyraża zadowolenie z wyroku niezawisłego sądu, to nieomylny to znak, że nasz nieszczęśliwy kraj wkroczył w nowy etap scenariusza rozbiorowego, na którym obowiązywać będą nowe mądrości. W normalnych warunkach uznanie narodowości śląskiej nie miałoby może większego znaczenia - ale problem w tym, iż warunki nie są bynajmniej normalne, bo między Niemcami i Polską istnieją otwarte remanenty II wojny światowej w postaci "ziem utraconych" - jak to nazywają Niemcy, i "ziem odzyskanych" - jak nazywano je do niedawna w Polsce. Niemcy, jako państwo poważne, nigdy nie zrezygnowały z odwrócenia przynajmniej niektórych, niekorzystnych dla Niemiec skutków II wojny światowej, a choćby przebieg konferencji "2 plus 4", dzięki której nastąpiło zlikwidowanie okupacji i zjednoczenie Niemiec, utwierdza w przekonaniu każdego obserwatora, że właśnie "ziemie utracone" są jednym z tych skutków. Odwróceniu tych skutków może służyć zarówno zmiana stosunków własnościowych na tych terenach i w jej następstwie - pokojowa zmiana ich przynależności państwowej, a także - taktyka salami, tzn. systematyczne odkrawanie kawałków dotychczasowego polskiego terytorium państwowego. Zwłaszcza przy tej drugiej metodzie uznanie istnienia narodowości śląskiej w Polsce może mieć wielkie znaczenie. Dowodzi tego zarówno precedens Litwy Środkowej z roku 1920 i 1921 oraz precedens Kosowa z roku 2008. Jak pamiętamy, serbska prowincja Kosowo została wskutek różnych okoliczności zdominowana przez Albańczyków, których żydowska gazeta dla Polaków z tej okazji uznała za odrębny naród "Kosovarów", czy też może "Kosowerów" na tej samej zasadzie, jak na Mazowszu żyją Mazowery: Tadeusz i Wojciech. Otóż w 2008 roku Kosowery, powołując się na zasadę samostanowienia narodów, proklamowały niepodległość Kosowa, a Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze w roku 2010 uznał, że taka jednostronna deklaracja nie jest sprzeczna z prawem międzynarodowym, bo prawo międzynarodowe nigdzie takich jednostronnych deklaracji nie zakazuje. Gdyby, zatem proces dziejowy wkroczył w kolejny etap - a tego już tylko patrzeć - to narodowość śląska, powołując się na kosowski precedens, może ogłosić niepodległość Śląska, a następnie - wzorem Litwy Środkowej - uchwalić przyłączenie tego nowego państwa do Rzeszy. Wprawdzie działacze narodowości śląskiej odżegnują się od takich pomysłów, ale - po pierwsze - dłużej klasztora niż przeora i jeśli będzie trzeba, to już tam Nasza Złota Pani znajdzie sobie innych działaczy, a poza tym już książę Gorczakow radził, by nie wierzyć nie zdementowanym informacjom prasowym. Skoro nawet niezawisłe sądy na komendę zaczynają śpiewać z właściwego klucza, to cóż dopiero - działacze?Jakby tego było mało, niezależna prokuratura w Warszawie umorzyła śledztwo przeciwko "generałowi Gromosławowi Cz" z powodu przedawnienia. Nie chodzi o zarzuty w sprawie STOEN i LOT-u, w związku, z którymi generał był zatrzymany, a o zarzuty wcześniejsze. Ponieważ nic nie udało się ustalić, sprawa się szczęśliwie przedawniła - co stanowi dobry prognostyk na przyszłość. Właśnie generał był przesłuchiwany w związku z nowymi zarzutami, ale wydaje się, że i w tym przypadku wszystko zakończy się wesołym oberkiem. Przecież "generał Gromosław Cz." nie jest dzieckiem i doskonale wie nie tylko, kto, od kogo, za co i ile wziął, ale nawet - gdzie to schował, więc eskalowanie wojny byłoby niekorzystne dla każdej ze stron wojujących, zwłaszcza w obliczu zadań, jakie spadną na bezpieczniackie watahy ze strony strategicznych partnerów oraz starszych i mądrzejszych. Po pierwsze - trzeba będzie odpowiednio przygotować mniej wartościowy naród tubylczy do realizacji scenariusza rozbiorowego, to znaczy - obezwładnić go psychicznie - bo państwo zostało już rozbrojone. Po drugie - doprowadzić do depopulacji zwłaszcza starszej i schorowanej części mniej wartościowego narodu tubylczego, żeby w ten sposób nie tylko zwiększyć jego ekonomiczną rentowność, a po drugie - żeby w ten sposób zrobić miejsce dla starszych i mądrzejszych, którzy po zrealizowaniu programu odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej, będą tworzyli tutaj szlachtę jerozolimską. Jeśli chodzi o depopulację, to służy temu narodowy program eutanazji, który przybrał postać ustawy o refundacji leków. Chodzi o podwyżkę cen lekarstw, w następstwie, której najmniej produktywna i najbardziej obciążająca budżet część mniej wartościowego narodu tubylczego przeniesie się na tamten świat, bez konieczności uchwalania kompromitujących ustaw czy kłopotliwego wypytywania każdego, czy aby jest już gotowy dla takiego poświęcenia dla partii. Wydawało się, że program wejdzie gładko w fazę realizacji, ale na skutek aroganckich rozwiązań przyjętych przez rząd premiera Tuska, w okolicach Nowego Roku doszło do protestów lekarzy, oburzonych przerzuceniem na nich obowiązku dokonywania selekcji pacjentów, i to pod rygorem surowych kar pieniężnych. Chodzi o kontrolowanie, czy pacjent jest ubezpieczony, czy nie, a także - jaki stopień refundacji mu przysługuje. Lekarze uważają, że takie rzeczy powinni robić urzędnicy NFZ, podczas gdy tamci uważają, że oni nie powinni robić nic, bo przecież nie są od żadnej roboty, tylko od dojenia Rzeczypospolitej. Na pierwszą linię frontu premier Tusk rzucił ministra Bartosza Arłukowicza, który w ten efektowny sposób może zakończyć swoją błyskotliwą karierę. Być może właśnie o to między innymi chodziło premieru Tusku, a jeszcze bardziej - Siłom Wyższym, które nakazały premieru Tusku schować minister Ewę Kopacz za murami Sejmu, którego została marszalicą. Jakie zasługi ma Ewa Kopacz dla razwiedki, że tak ją ochraniają, niczym jakiś skarb narodowy - oto pytanie, na które nie potrafię udzielić odpowiedzi? Łgarstwa w sprawie katastrofy smoleńskiej to chyba za mało? Rzecz w tym, że to właśnie jej można przypisać autorstwo narodowego programu eutanazji, który minister Arłukowicz - zresztą, żeby było śmieszniej - wbrew krytycznej ocenie, jaką prezentował, będąc jeszcze na etapie opozycji do rządu premiera Tuska - nie tylko musi dzisiaj realizować, ale w dodatku - zachwalać. Bo właśnie chodzi o to, żeby zachwalać, żeby bez względu na to, co się stanie, nie podniósł się żaden głos krytyki. I dlatego właśnie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji z działaczem Platformy Obywatelskiej Janem Dworakiem na czele, którego partia rzuciła na ten odcinek frontu ideologicznego, ażeby pilnował interesu razwiedki i jej zagranicznych mocodawców, właśnie odmówiła przyznania Telewizji TRWAM koncesji w naziemnej telewizji cyfrowej. Telewizja cyfrowa wejdzie w Polsce w powszechne użycie już w roku 2013, zatem odmowa koncesji oznacza praktyczną eliminację TV TRWAM z rynku. Taki efekt z pewnością wychodzi naprzeciw oczekiwaniom strategicznych partnerów oraz starszych i mądrzejszych, którzy nie są przecież zainteresowani w tym, żeby podczas wchodzenia scenariusza rozbiorowego w decydującą fazę mniej wartościowy naród tubylczy podnosił jakieś hałasy czy w ogóle - dysponował jakimiś nośnymi środkami przekazu. W ten sposób zostanie psychicznie obezwładniony - a zadaniem tym zostały obarczone tubylcze watahy bezpieczniackie, które z kolei właśnie przerzucają je na Zasrancen - każdemu zgodnie z odcinkiem, na jaki został rzucony. SM

Znowu z tymi imionami? Przede wszystkim: mamy „jakobian”, „jakobinów”, „jakobitów” - i tylko, dlatego, że w 1936-tym grono wesolutkich panów po pijaku, (o czym wiem przecież doskonale z przekazów osobistych) postanowiło porządzić sobie ortografią, nie jest powodem, by nie stosować naturalnej reguły, że”o” wymienia się na „ó” - a nie na „u”. Tak nawiasem: ci gentlemeni porządzili sobie – bo była to komisja działająca jak najbardziej z państwowego nadania. Gdyby była to komisja prywatna, wszyscy wzruszyliby ramionami. Ale sanacja panowała nad szkołami i kazała nauczycielom, pod groźbą wywalenia z pracy, by ci wbijali tę reformę do łepetyn wszystkich uczniów. Jak widac rząd potrafi psuć nie tylko gospodarkę. Potrafi psuć WSZYSTKO, czego się dotknie. Jak propozycje tych Panów były rozsądne – to się je przyjmuje. Ale żeby liberał uważał, że ludzie muszą pisać tak, jak jest im przepisane jakimś reżymowym ukazem?!? A konserwatysta – by odchodził od logicznej i przyjętej powszechnie ortografii? Toż nawet śp.Julian Tuwim, pisarz postępowy, zaklinał się, że w życiu nie będzie się stosował do przepisów tej anentimografii! A JA bym się miał stosować?!? A imiona się oczywiście tłumaczy. Jak pisał śp.Stanisław Mackiewicz (ps. „CAT”): „Nietłumaczenie imion to otwarta droga do wszystkich nonsensów. Niedługo okaże się, że lecimy WizzAirem do Londona albo do Milano, a w Rosji rządziła JCM Jekatierina Wielikaja. W Zjednoczonym Królestwie, oczywiście, rządzi obecnie Elisabeth. Skoro w Hiszpanii nie JKM Jan Karol, tylko „Juan Carlos” a w Belgii nie rządził JKM Baldwin tylko „Baudouin”...

PS. Europa się wali - ale to nie jest powód, by nie mówić tym poprawną polszczyzną. I jeździć "nach Paris" zamiast "do Paryża"... JKM

ROSYJSKI TRYUMF POLSKIEJ PREZYDENCJI Istnieje tylko jeden obszar, w którym działania dyplomacji III RP okazują się niebywale skuteczne. Tym bardziej może zaskakiwać, że grupa rządząca niespecjalnie chwali się swoimi osiągnięciami w roli rosyjskiego „konia trojańskiego”, zaś rządowe przekaźniki nie nagłaśniają spektakularnych sukcesów polskich „przyjaciół” pułkownika Putina. Przemilczano, zatem fakt, że zakończona niedawno tzw. polska prezydencja w UE okazała się pasmem zwycięstw rosyjskiej dyplomacji, a podjęte w tym czasie decyzje posłużą realizacji rosyjskiej koncepcji „strategicznego partnerstwa Rosji i Unii Europejskiej”. Trwałe związanie III RP z władzą kremlowskich „siłowików” i oddanie naszego kraju w strefę wpływów Rosji sprawiło, że dyplomacja grupy rządzącej stanowi zaledwie użyteczne narzędzie w rękach moskiewskich decydentów i próżno byłoby w tym obszarze poszukiwać decyzji korzystnych dla naszej przyszłości. Od chwili, gdy minister Ławrow zawitał z „roboczą wizytą” na naradę polskich ambasadorów, by tuż po tragedii smoleńskiej ustalać zakres „dobrosąsiedzkich kontaktów z Polską” - wszelkie działania polskich „przyjaciół” zostały podporządkowane dyktatowi Kremla. Podstawę tych relacji, od kwietnia 2010 roku wyznaczają: zmowa milczenia wokół tragedii smoleńskiej i przyjęta przez grupę rządzącą rola wspólników kłamstwa smoleńskiego, ekonomiczne uzależnienie Polski od dostaw rosyjskich źródeł energii, instytucjonalne zadekretowanie "przyjaźni" polsko-rosyjskiej oraz zawłaszczenie życia publicznego przez stronników „partii moskiewskiej”. O kierunkach polityki III RP możemy dowiedzieć się z dokumentów prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gdzie opracowuje się właśnie „strategię bezpieczeństwa narodowego”. Zawarte w niej „rekomendacje” nie pozostawiają wątpliwości odnośnie intencji obecnej ekipy: „Warunkiem, jaki musimy zaakceptować, co wymaga kroku do przodu ze strony Polski i całej wspólnoty atlantyckiej, jest porozumienie z Rosją taką, jaka ona jest i chce być. Trzeba zrezygnować z misyjności i życzeniowej polityki zmierzającej do skłonienia Rosji do pełnego przyjęcia zachodniego modelu ustrojowego i uznać, że jest możliwa promowana przez Kreml modernizacja Rosji bez demokratyzacji na wzór zachodni. Polska w tym scenariuszu musi zdecydować się na pojednanie z Rosjanami i traktowanie ich państwa nie, jako tradycyjnego przeciwnika, lecz istotnego gwaranta bezpieczeństwa europejskiego, w tym naszego bezpieczeństwa.” – napisano w ekspertyzie zatytułowanej „„Budowa zintegrowanego systemu bezpieczeństwa narodowego Polski”. W oficjalnym dokumencie, określającym priorytety polskiej prezydencji zapisano natomiast, że szczególną uwagę rząd Tuska poświęci „stosunkom ze Wschodem”, zaś „polska prezydencja będzie dążyć do zawierania umów stowarzyszeniowych, tworzenia stref wolnego handlu z UE, dokonania postępu w liberalizacji wizowej i handlowej oraz zintensyfikowania współpracy gospodarczej.” W praktyce doprowadziło to do realizacji dwóch, najważniejszych projektów: otwarcia granicy z obwodem kaliningradzkim oraz przyjęcia Rosji do Światowej Organizacji Handlu (WTO). Pierwszy z celów został wytyczony przez ministra Ławrowa, tuż przed rozpoczęciem polskiej prezydencji. Podczas spotkania szefów dyplomacji Polski, Niemiec i Rosji w maju 2011 roku Ławrow stwierdził, że jedyną przeszkodą na drodze jak najszybszego podpisania umowy o otwarciu granicy jest "biurokratyczne podejście, które ignoruje interesy dwóch krajów, których to dotyczy, czyli Polski i Rosji" i wyraził przekonanie, że „zdrowy rozsądek, weźmie górę i sprawa zostanie rozwiązana w ciągu najbliższych miesięcy.”. Kilka tygodni później dyrektor oddziału Unii Europejskiej MSZ Rosji Georgij Michno przemawiając w Moskwie na rosyjsko-polskim seminarium przypomniał, że wierzy, iż „Polska dołoży maksymalnych wysiłków, aby słynny regulamin Rady Unii Europejskiej nr. 1931 w sprawie małego ruchu przygranicznego został uzupełniony.” Była to zasadna wiara. Natychmiast po przejęciu prezydencji przez Polskę, Komisja Europejska zaaprobowała polską propozycję, aby cały obwód kaliningradzki został objęty unijnymi regulacjami bezwizowego ruchu przygranicznego, dokonując w prawie unijnym takich zmian, które pozwolą Rosjanom przekraczać naszą granicę. Kolejna „robocza wizyta” Ławrowa w Warszawie w dniach 27-28 października ubiegłego roku i szóste z kolei posiedzenie „komitetu ds. strategii współpracy rosyjsko-polskiej”, przyspieszyły ostateczną decyzję i już 14 grudnia 2011 podpisano umowę o małym ruchu granicznym, którą Ławrow nazwał „zwiastunem ruchu bezwizowego z całą UE”. Dzień później rosyjski minister obrony Serdiukow w szczególny sposób podziękował „polskim przyjaciołom” za ich dwuletnie starania, grożąc, że „jeśli tylko w Polsce pojawią się jakieś elementy amerykańskiej obrony antyrakietowej, to my podejmiemy adekwatne środki w odpowiedzi. Rosja nie dopuści do naruszenia strategicznej równowagi, do czego doprowadzą działania naszych zachodnich partnerów”. Odpowiedzią na polskie zabiegi była także decyzja prezydenta Miedwiediewa z listopada ub.r. o rozmieszczeniu w obwodzie kaliningradzkim baterii rakiet Iskander, wymierzonych w cele na terytorium III RP. Nie ulega wątpliwości, że także przyjęcie Rosji do WTO nastąpiło na skutek zabiegów dyplomacji Donalda Tuska. Już w czerwcu 2011 roku pełnomocnik rządu ds. polskiej prezydencji Mikołaj Dowgielewicz wyraził życzenie, „aby jeszcze w tym roku Rosja przystąpiła do WTO. Polska ze swej strony jest zwolennikiem takiego kroku". Do sukcesu wyraźnie przyznał się wicepremier Pawlak, wymieniając tę decyzję, jako główne osiągnięcie prezydencji: „Udało nam się sfinalizować trwający 18 lat proces akcesji Rosji do Światowej Organizacji Handlu. Jest to duży sukces polskiej prezydencji w obszarze wspólnej polityki handlowej Unii” – oświadczył z dumą Pawlak podpisując 16 grudnia, w imieniu Unii Europejskiej, cztery porozumienia z Rosją. Warto zwrócić uwagę na sens tej wypowiedzi, w której określenie „udało nam się” pozwala zidentyfikować rosyjskie interesy w granicach „racji stanu” obecnej ekipy rządowej. Nie przypadkiem ośrodki propagandy przemilczają dyplomatyczne sukcesy i nie nagłaśniają osiągnięć rosyjskiego „konia trojańskiego”. Ta zadziwiająca skromność może świadczyć, że nawet im trudno byłoby wskazać polski interes tam, gdzie rząd Tuska działa na rzecz kremlowskich ludobójców, otrzymując w zamian gesty wrogości i pogardy. Nikt też nie zada pytań o rejestr korzyści wynikających z polskiej prezydencji i nie będzie dociekał, jakie starania podjęto na rzecz polskiego społeczeństwa. Dla nas nowy rok rozpoczął się serią horrendalnych podwyżek i zapowiedzią dramatów ludzi chorych i ubogich. Tylko płynące z Kremla pomruki zadowolenia i pochwalne peany rosyjskiej prasy przypominają, że polscy „przyjaciele” dobrze wykonali swoją robotę. Aleksander Ścios

RZEPA O MNIE Chwilkę mi zajęło napisanie odpowiedzi na paszkwil „Rzepy”, ale najpierw musiałem napisać sprostowanie do redaktora naczelnego. Oto ono:

„Panie Redaktorze, Na podstawie art. 31 ustawy z dnia 26 stycznia 1984 roku prawo prasowe (Dz.U.84.5.24 z późn. zm.) uprzejmie proszę o zamieszczenie sprostowania do artykułu Piotra Nisztor pt. „Interesy znanego doradcy” zamieszczonego w Rzeczpospolitej w dniu 12.01.2008 roku o następującej treści:

1. Kłamstwem jest stwierdzenie zawarte w lidzie artykułu, że doradzałem „jednocześnie PKN Orlen i spółce barona paliwowego” oraz powtórzone w tekście stwierdzenie, że „…w tym samym czasie, kiedy doradzał Ship Service, pracował również dla PKN Orlen, czyli de facto pomagał... obu stronom.” Sugeruje to, że działałem w konflikcie interesów, co godzi w podstawowe zasady etyki i profesjonalizmu jakiegokolwiek doradcy. W latach sierpień 1999 - luty 2002 to nie ja pracowałem dla PKN Orlen, tylko kancelaria, w której pracowałem. Odszedłem z niej zanim podjąłem się doradztwa dla Ship Service SA. Spółka ta nie była „spółką barona paliwowego” – gdyż PKN Orlen SA przejął nad nią kontrolę obejmując ponad 60% akcji. Zlecenie poprowadzenia jej spraw podatkowych otrzymałem od jej wiceprezesa, wskazanego do jej zarządu przez PKN Orlen SA. Gdyby nawet była to praca „jednoczesna” (a nie była) to praca dla spółek z jednej grupy kapitałowej nie tylko nie jest działalnością konkurencyjną, ale jest powszechną na rynku praktyką! A w przypadku doradztwa podatkowego w ogóle nie można mówić o konflikcie interesów pomiędzy podatnikami, nawet w przypadku podatników rzeczywiście konkurujących ze sobą (a tak nie jest w przypadku PKN Orlen SA i Ship Service SA). W obszarze podatkowym podatnicy nie są bowiem „konkurentem” dla siebie.

2. Kłamstwem są zdania dotyczące handlu ropą naftową w artykule poświęconym mojej osobie. Nie mam zielonego pojęcia o żadnych kontraktach na dostawy ropy naftowej dla PKN Orlen SA. Nigdy, po żadnej stronie, nie doradzałem w zawieraniu takich kontraktów. Nigdy żadnego kontraktu na dostawy ropy naftowej dla PKN Orlen SA nie widziałem nawet na oczy.

3. Kłamstwem jest stwierdzenie, że „składałem zeznania w jednym z wątków sprawy tzw. mafii paliwowej”. Sprawa, w której składałem zeznania nie łączy się w żaden sposób z mafią paliwową. Dotyczy zakupu przez PKN Orlen SA, akcji w spółce Ship Service SA.

4. Kłamstwem jest stwierdzenie, że „byłem doradcą finansowym Ship Service”. Doradztwo podatkowe polega zupełnie na czymś innym, niż finansowe. Czym innym jest tworzenie konstrukcji finansowych, a czym innym reprezentowanie podatnika w postępowaniach podatkowych. Jest to o tyle istotne, że stwierdzenie o moim rzekomym doradztwie „finansowym” dla Ship Service pada w kontekście „prowizji” za dostawy ropy naftowej.

5. Kłamstwem jest stwierdzenie, że pobierałem „kilka tysięcy złotych za każde spotkanie np. z urzędnikami Ministerstwa Gospodarki”.

Z góry dziękuję za umieszczenie tego sprostowania dr Robert Gwiazdowski”

Ciekawe, czy wydrukują. Ala na szczęście jest Internet. Więc teraz o tym, dlaczego nie autoryzowałem swoich wypowiedzi. Piotr Nisztor przysłał mi do autoryzacji takie coś:

„Witam, Poniżej i w załączniku przesyłam fragmenty do autoryzacji. Z góry dziękuje za jak najszybsze odesłanie”.

A oto załącznik:

„1. Gwiazdowski w rozmowie z „Rz” potwierdził, że współpracował z firmą Ship Service, o czym opowiadał w prokuraturze w Szczecinie. – Tak doradzałem tej firmie, ale współpracę rozpocząłem zanim jeszcze Jerzy K. został jej prezesem – mówi prezes Centrum im. Adama Smitha. Podkreśla, że działał zgodnie z prawem i nic nie wiedział o kontrowersyjnej działalności, jak sam przyznaje, swojego kolegi. Tymczasem jego relacje z Jerzym K. były na tyle silne, że zdecydował się w 2003 r. zatrudnić w swojej kancelarii jego córkę Darię, która pracowała tam przynajmniej przez półtora roku. – Zatrudniałem ją na jedną czwartą etatu z pensją 750 zł i do jej zadań należało wyszukiwanie informacji w internecie dotyczących sektora naftowego – przyznaje. Zaprzecza jednak, aby swoją córkę do pracy u niego rekomendował jej ojciec. – Daria była moją studentką. Po jednym z wykładów chciała się dowiedzieć, czy można dostać się u mnie na praktyki. W trakcie rozmowy okazało się, że jej ojcem jest właśnie Jerzy K., którego znałem. Zanim jednak zatrudniłem ją do pracy, przez trzy miesiące tak jak wiele innych osób odbywała praktyki. Okazała się jednak bardzo zdolną osobą – podkreśla Gwiazdowski.

2. O transakcji kupna przez Orlen akcji Ship Service

- To wszystko to jakieś bzdury – twierdzi Gwiazdowski. – Przygotowany przeze mnie projekt przejęcia akcji Ship Service był korzystny dla koncernu. Przecież ich wycena z poprzedniego roku jest bardzo korzystna dla płockiego koncernu – zaznacza.

3. O nieprzesłuchaniu przed sejmową komisją śledzczą ds. Orlenu

Sam Gwiazdowski twierdzi, że miał wyznaczony termin przesłuchania przed komisją. – Ustaliłem go z przewodniczącym Gruszką. Potem jednak ze względu na mój wyjazd na urlop nie mogłem się wówczas stawić. Gdy wróciłem okazało się, że za ważniejsze uznano zeznania czołowych polityków lewicy niż moje – twierdzi prezes Centrum im. Adama Smitha.

4. Gwiazdowski należał do grona najbardziej wpływowych osób w czasie, gdy koncernem kierował Modrzejewski. Dlatego też kilka tygodni przed zatrzymaniem to właśnie z nim o dobrowolnym ustąpieniu z funkcji szefa koncernu przez jego przyjaciela, rozmawiał Andrzej Kratiuk, prominentny prawnik, nieformalny doradcą ówczesnego ministra skarbu Wiesława Kaczmarka. - To nie ja dzwoniłem do Gwiazdowskiego, ale on do mnie. Próbując jeszcze cokolwiek wynegocjować – twierdzi w rozmowie z „Rz” Kratiuk. Z kolei Gwiazdowski całą sytuację pamięta zupełnie inaczej. – Najpierw zadzwoniła do mnie sekretarka z kancelarii Kratiuka, a potem oddzwoniłem do niego na komórkę. Okazało się, że bardzo zależało mu, abym przekonał Modrzejewskiego do dobrowolnego ustąpienia z funkcji – przyznaje.

5. O zakończeniu współpracy z Igorem Chalupcem

– Odszedłem, gdy bezpardony i bez żadnych podstaw Chalupiec zaatakował Cetnara [dyrektora działu zakupów ropy – red.] mojego dobrego przyjaciela – mówi Gwiazdowski.

6. O pobieraniu pieniędzy z Nafty Polskiej za spotkania m.in. z urzędnikami ministerstwa gospodarki

Gwiazdowski tłumaczy, że to był zwykły lobbing. – Jestem jak prostytutka, którą można wynająć na godziny. Po prostu przekonywałem urzędników, także pana Wiplera do zgody na takie, a nie inne rozwiązania korzystne dla Nafty Polskiej – tłumaczy.

7. O jednoczesnym zasiadaniu w RN Nafty Polskiej oraz współpracy z PKN Orlen

– Nie było tu żadnego konfliktu interesów – mówi „Rz”. – W tym czasie był plan połączenia Rafinerii Gdańskiej z PKN Orlen, a ja miałem pomagać w realizacji tego projektu i jako członek rady nadzorczej Nafty Polskiej pomóc, aby przebiegało to płynnie – tłumaczy. Ostatecznie do fuzji obydwu spółek nie doszło.

8. Gwiazdowski współpracuje również z Grzegorzem Smołokowskim, jednym z najbogatszych Polaków działających w branży paliwowej, wraz z Jankilewiczem w 1992 r. założyli na Cyprze spółkę J&S (dziś Grupa Mercuria), która w ciągu kilku lat stała się monopolistą na polskim rynku pośredników dostarczających ropę do rafinerii w kraju. – Pomagam mu w realizacji jednego projektu, zupełnie niezwiązanego z branżą paliwową – mówi Gwiazdowski. O co dokładnie chodzi? – Na razie nie chce mówić o szczegółach – ucina.

9. O swojej niezależności

– Tak jestem niezależny, ponieważ sprzedaję ludziom swoją wiedzę. To, dla kogo pracuje nie powinno mieć znaczenia. Tym bardziej, że nie mam zamiaru ubiegać się o żadne stanowiska państwowe. Nie chcę, aby tak jak Zbigniewowi Ćwiąkalskiemu ktoś wyciągał mi moich klientów”

Odesłałem następującą odpowiedź:

„Szanowny Panie Redaktorze, Niestety nie mogę autoryzować tekstu, który mi Pan przysłał. Oczywiście nie mam wpływu na treść słów, których używa Pan, ale mam wpływ na słowa swoje, zwłaszcza w obliczu kontekstu, w którym zamierza ich Pan użyć.

1. Z naszej długiej rozmowy wybrał Pan fragmenty, które w ogóle nie oddają moich poglądów na nic, a już zwłaszcza na sektor paliwowy – a podobno to o moich poglądach ma być Pana artykuł. Pominął Pan na przykład mój osąd działalności WSI w sektorze naftowym i wpływ tej działalności na powstanie mafii paliwowej – a to mogłoby być chyba bardziej interesujące dla czytelników, niż fakt zatrudnienia przeze mnie Pani Darii Krzystyniak. Nota bene nie prawdą jest stwierdzenie, że „zdecydowałem się na jej zatrudnienie”, bo „moje relacje z Jerzym K. były na tyle silne”. Zatrudniłem ją dokładnie z tych powodów, o których pisze Pan w drugiej części zdania, więc jakie są przesłanki podważenia mojego wyjaśnienia jednym kąśliwym słowem?

2. Wcale nie „potwierdzam, że współpracowałem” z Ship Service – jak Pan pisze. Po pierwsze Pan niczego nie „odkrył”, co ja miałbym „potwierdzić” – a to oznacza w języku polskim słowo „potwierdza”. Spółka Ship Service znajduje się na oficjalnej liście klientów mojej kancelarii. Po drugie, „współpraca” nie jest właściwym określeniem dla wykonywania pracy na zlecenie przez prawnika. A Pan słowa „doradza” i „współpracuje” miesza. Rozumiem, że z punktu widzenia tekstu pisanego w jednym zdaniu nie należy powtarzać tego samego słowa, ale w języku prawniczym słowa mają bardzo istotne znaczenie.

3. Jerzy K. nie jest moim „kolegą”. Nie wiedziałem i nadal nie wiem nic o jego „kontrowersyjnej” działalności. W imieniu PKN Orlen negocjowałem z nim jedynie zakup akcji Ship Service.

4. Nie prawdziwe jest stwierdzenie, że miałem ustalony „termin przesłuchania przed komisją z przewodniczącym Gruszką” a „potem jednak pojechałem na narty”. Było dokładnie na odwrót. O przełożenie wyznaczonego (bez żadnych ustaleń ze mną) terminu, porosiłem z uwagi na wcześniej zaplanowany, wykupiony i opłacony wyjazd. Prawie to samo - ale brzmi trochę inaczej. A jak Pan wie „prawie robi różnicę”.

5. Nie rozumiem, z którego fragmentu naszej rozmowy wyciągnął Pan wniosek, że przygotowanie projektu połączenia aktywów produktowych PERN i OLPP „to był zwykły lobbing”. To nie był żaden lobbing. Bo niby, za czym?

6. Nie prawdą jest, że „przekonywałem urzędników, także pana Wiplera do zgody na takie, a nie inne rozwiązania korzystne dla Nafty Polskiej”. Dla Nafty Polskiej takie rozwiązanie jest ambiwalentne. Dobre byłoby ono dla rynku naftowego w Polsce. Dlaczego - tłumaczyłem to już na moim blogu. Bardzo bym prosił, żeby zapytał Pan Pana Dominika Zdarta, żeby on z kolei zapytał swojego brata – Pawła – jak wygląda praca prawnika przy tego typu projektach, jak wyglądają spotkania w różnych ministerstwach z różnymi pracownikami i sprawozdania z takich spotkań.

7. Nie ja „jestem jak prostytutka, którą można wynająć na godziny”. Powiedziałem Panu najpierw, że tak mówi się o prawnikach: „pracuje 24 godziny na dobę, dojeżdża do klienta, full service, satysfakcja gwarantowana”. Tylko trzecia godzina nie jest gratis!8. Pan Smołokowski (jesteśmy na „Pan”) ma na imię Wiaczesław. Grzegorz to jego wspólnik. Rozmowy na jego temat „nie uciołem”, ale skoro tak chce ją Pan zrelacjonować, to uprzejmie informuję., że chodzi o projekt w branży medycznej. Czy chce Pan, z jakichś tajemniczych powodów, dowiedzieć się czegoś więcej o tym projekcie? To poproszę Pana Smołokowskiego o zgodę, żeby to Panu powiedzieć. I także w tym przypadku słowo „współpraca” nie jest właściwe. No i jakby zechciał Pan być obiektywnym, to napisałby Pan, że to ja sam w szczerej rozmowie o tym Panu powiedziałem – podobnie jak dużo wcześniej redaktorom Pińskiemu i Trębskiemu z Wprost. Bo nie robię z tego tajemnicy – nie muszę. Prosiłbym również bardzo, żeby nie mieszał Pan mojej działalności zawodowej w ramach kancelarii z działalnością Centrum Adama Smitha. To nie Centrum zatrudniało Panią Krzystyniak, nie Centrum pracowało dla Ship Service itp. Bardzo bym się natomiast ucieszył, gdyby zechciał Pan napisać o sprawach podatkowych, które wygrałem przed sądami administracyjnymi dla Rafinerii Jedlicze i Rafinerii Trzebinia (w sumie o ponad 200 mln zł). Tak w ramach zadośćuczynienia za inne niemiłe rzeczy, które Pan o mnie pisze. A moje dokonania świadczą o mnie – choć pewnie się to Panu nie spodoba. Liczę jednak na obiektywizm, w tym przynajmniej względzie J

P.S. Czy przeczytał Pan już mój artykuł w TP o „zapomnianym świadku”. RG”

Po lekturze tego paszkwilu zadaję teraz sobie stare prokuratorskie pytanie: „qui bono”? Pewnej podpowiedzi dostarczył mi taki oto passus:

„Wiśniewski podobno żartował wtedy w rozmowach ze znajomymi, że z usług Gwiazdowskiego nie skorzysta, bo wszyscy, którym pomaga, trafiają do więzienia. Chodziło tu nie tylko o zachodniopomorskiego biznesmena Jerzego K., ale także o aresztowanego prezesa jednej z rafinerii, której doradzał Gwiazdowski. – Nie potwierdzam tych informacji – śmieje się dziś Wiśniewski.” A więc mniej więcej tak: ktoś redaktorowi powiedział, że ktoś inny podobno mówił. Ten ktoś, co prawda zaprzecza, ale reaktor i tak o tym pisze a Rzeczpospolita drukuje. A jakie memento wynika z tego passusu? „Nie zatrudniajcie Gwiazdowskiego, bo pójdziecie siedzieć. Zatrudnijcie… nas.” Jeszcze tylko nie wiem, kogo, ale postaram się dowiedzieć. Bardzo się postaram, więc będzie ciąg dalszy. I już zupełnie na koniec coś na temat uszczypliwości pod adresem mojego obiektywizmu, mimo że kogoś znam, albo dla niego coś robię. Polecam uwadze nie tylko mój artykuł w Tygodniku Powszechnym, którego nie przeczytał redaktor Nisztor przygotowując się do rozmowy ze mną o mnie ale i wpis „Logika dla prawników” z 23.04.2008 roku o J&S http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=390

No i jeszcze „Moje C.V.” z 28.10.2008 roku http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=476

Gwiazdowski

PRZEPROSINY OD RZEPY Co prawda nie na całej stronie, a tylko na 1/3. Co prawda nie „bardzo, ale to bardzo”, a tylko „bardzo” Ale w końcu „już” po trzech latach doczekałem się przeprosin od Rzepy. Gwiazdowski

Życie z dziurą w potylicy Rafał Ziemkiewicz w swoim „Subotniku” na łamach „Rzeczpospolitej” analizuje sytuację w kraju oraz postawę rządu po katastrofie smoleńskiej. Publicysta stwierdza, że mimo wszystko „próbujemy jakoś nie zauważać, że mamy dziurę w potylicy i żyć, jakbyśmy jej nie mieli”.

- Rządowy tupolew z dwoma prezydentami RP − aktualnym i byłym prezydentem na wychodźstwie − bohaterską Anną Walentynowicz i kilkudziesięcioma innymi wybitnymi obywatelami spadł pono wypadkiem, bo we mgle podczas próby lądowania zahaczył skrzydłem o drzewo. Zahaczył, bo rosyjski kontroler upewniał pilotów, że są „na kursie i na ścieżce”, ale nauczyliśmy się już nie wypominać tego Rosjanom, w końcu wiadomo, jacy są drażliwi, i jak bardzo naszym zachodnim sojusznikom zależy na tym, żeby polskie fobie nie komplikowały im stosunków z tak ważnym graczem światowej polityki – napisał Ziemkiewicz w „Subotniku”. Publicysta zwraca uwagę, że kilka miesięcy po Tragedii Smoleńskiej miała miejsce podobna katastrofa. Identyczny pod względem konstrukcji samolot podczas lądowania „skosił kilkadziesiąt drzewek, żłobiąc w nim sporą przecinkę − a skrzydła mu nie odpadły”. Ziemkiewicz ma także zastrzeżenia odnośnie do zabezpieczenia miejsca katastrofy.

- Nie wiem, nie jestem fachowcem. Wiem, że takie rzeczy się bada. Kiedy kapitan Wrona wylądował na Okęciu bez podwozia − w końcu głupstwo w porównaniu z katastrofą w Smoleńsku − lotnisko było przez półtora dnia zablokowane, niczego było wolno tknąć, zanim wszystkie okoliczności wypadku nie zostaną zbadane, a ślady zabezpieczone? Taki jest światowy standard postępowania. Gdyby polski rządowy tupolew rozbił się gdziekolwiek na obszarach cywilizowanych, każdy okruch zostałby najpierw starannie obfotografowany, sporządzono by szczegółową mapę, potem nakarmiono by tymi danymi wielkie komputery, które by odtworzyły proces rozpadania się maszyny, co do ułamka sekundy i co do milimetra – napisał w „Subotniku” Rafał Ziemkiewicz. Publicysta wprost mówi też o niszczeniu śladów i licznych nieprawidłowościach związanych z zabezpieczeniem miejsca katastrofy.

- Jak wiemy, niszczenie śladów zaczęło się już w pierwszej godzinie po tragedii. Nie przekopywano ziemi na metr w głąb, jak kłamała z sejmowej trybuny pani Kopacz (jeszcze wiele dni potem szczątki walały się po lesie i może walają się tam nadal), ale starannie wszystko wymieszano, zaorano, i metodycznie zniszczono resztki wraku. Wszystko przy pełnym współudziale polskich władz, które gorliwie wyrzekały się chęci jakiegokolwiek partycypowania w śledztwie, badaniu śladów i zapisów czy sekcjach zwłok, jakiejkolwiek ciekawości, co do zdarzenia. Tak gorliwie, że posunęły się nawet do kuriozalnego ogłoszenia post factum maszyny wojskowego specpułku w locie specjalnym rejsowym samolotem cywilnym – napisał Ziemkiewicz. Odnosząc się do ustaleń zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej, którym kieruje Antoni Macierewicz, Rafał Ziemkiewicz stwierdza, że ustalenia jego członków powinny zostać wzięte pod uwagę w związku ze śledztwem.

- Profesorowie, którzy dokonali obliczeń przedstawionych przez Macierewicza są uznanymi fachowcami, ale oczywiście mogli się mylić. Tylko nikt nie przedstawia żadnych innych obliczeń, nikt z nimi nie polemizuje na argumenty i fachową wiedzę. Jedynym powodem, dla którego mamy im nie wierzyć, jest chóralny rechot jaśnie oświeconych i fakt, że wyliczenia te przedstawił Macierewicz – napisał Ziemkiewicz. Publicysta zauważa także, że wszystkie osoby mające odwagę dociekać prawdy o wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 roku narażają się na ostracyzm.

- Nie, to przecież niemożliwe, żeby Putin i jego czekiści mogli robić takie rzeczy. No, otruć Litwinienkę, wysadzić parę domów w Moskwie, żeby był pretekst do zaorania Czeczenii, to jeszcze, ale nie TO. Nie można w to uwierzyć. Trzeba myśleć rozsądnie. Jasne, wszyscy chcemy myśleć rozsądnie, wszyscy chcemy wierzyć, że to niemożliwe. No, prawie wszyscy − poza smoleńskimi wdowami i poza tymi, których rozmiar tego kłamstwa tak poraził i przeszył, że, jak Ewę Stankiewicz czy Joasię Lichocką zamienił w mickiewiczowskie upiory, próbujące kąsać rodaków i zarażać ich tym, co wszak najnormalniejsze, najoczywistsze, najbardziej ludzkie, ale właśnie, dlatego − nie do przyjęcia, bo burzy cały porządek świata. A przecież trzeba żyć normalnie – napisał Rafał Ziemkiewicz.

KOMENTARZ BIBUŁY: Tym razem odniesiemy się krótko nie do samego tekstu R. Ziemkiewicza - który logicznie przedstawia farsę “wyjaśniania” przyczyn katastrofy przez stronę rosyjską i polskie instytucje – lecz do tekstu p. Jana Engelgarda (“polski historyk, publicysta i samorządowiec”) pt. “Wariacki przegląd prasy (1)“. Odnotowujemy ten tekst nie z uwagi jakąś celność zawartych w nim spostrzeżeń – bo takowych nie znajdziemy tam – lecz z uwagi na zachowanie dla potomnych, że oto ujawnił się nam następny specjalista od lotnictwa (obok prof. Adama Wielomskiego…).

Engelgard wyśmiewa się z red. Ziemkiewicza, który wyraża wątpliwość w oficjalnie podawaną wersję katastrofy, piszą prosto – albo, lepiej: prostacko:

Chyba nie ma sensu wracać do dyskusji o przyczynach katastrofy, bo i po co. Wspomnę jedynie, że to, iż Tu-154 zahaczył o brzozę, to nie był rezultat wsłuchiwania się polskich pilotów w głos rosyjskiego kontrolera (tenże kontroler miał do dyspozycji stare sowieckie radary, które nie odczytywały wysokości, a poza tym nikt w kabinie nie reagował na jego słowa) – lecz błędnej decyzji o podjęciu lądowania w skrajnie niekorzystnych warunkach pogodowych (mimo komunikatu z wieży: “nie ma warunków do lądowania”) i odczytywania wysokości nie z tego wysokościomierza, co trzeba. Ale niech tam, redaktor pewnie i tak uważa to za kagiebowską propagandę. Przywołujemy te historyczne słowa, bo niezależnie od znanej nienawiści autora i alergii do wszystkiego, co kojarzy mu się z nazwiskiem “Kaczyński” czy nazwą “PiS” – jego sprawa jak chce kultywować tę jednostkę chorobową – a przy tym dziwnej słabości do pokłonów pod adresem Rosji i Niemiec, ale dlatego, że przerażają swoją obrzydliwością. “Chyba nie ma sensu wracać do dyskusji o przyczynach katastrofy, bo i po co.” - pisze Engelgard. No właśnie – po co? Po co wyjaśniać katastrofy lotnicze, prawda? A już tym bardziej katastrofę, w której zginął osobnik o znienawidzonym nazwisku “Kaczyński”. Każdy porządny człowiek, a tym bardziej ktoś firmujący się, jako “narodowiec”, choćby jedynie z racji dochodzenia do prawdy, powinien zastanowić się nad bezsensownością raportu MAK-u. Tyle i tylko tyle. Dla niektórych jednak to i tak za wiele. Zamiast dochodzić do prawdy, ustalać przyczyny, lepiej przyjąć wygodną, podaną przez wroga wersję. No, chyba, że dla niektórych państwo rządzone przez oficera KGB, szefa KGB-bis (FSB), nie miało i nie ma wrogich zamiarów wobec Polski. Jeśli tak – to gratulujemy dobrego nastroju. Może więcej machorki? Obawiamy się, że przed 60 laty ludzie o podobnym myśleniu również przyjęli i gorąco uwierzyli w wersję rosyjską. I dobrze było im z tym. I dalej bardzo uwielbiają grać rolę komediantów historii, wcale się przy tym nie męcząc w przyciasnym kostiumie. Niezalezna

Tak kłamie "Wprost". "W związku z oczywistym podaniem nieprawdy wydawca wPolityce.pl zażąda sprostowania" Potwierdzają się nasze najgorsze obawy: ten system nie lubi żadnej, najmniejszej nawet szczeliny niezależności w mediach. A jeśli na dodatek jest to szczelina rosnąca, poważna i odnosząca komercyjny także sukces, rozpoczyna nagonkę. I to właśnie dotyka wPolityce.pl, który mając ponad pół miliona unikalnych użytkowników miesięcznie i ponad 7 milionów odsłon, stał się najwyraźniej zagrożeniem dla medialnego systemu. W poniedziałek nastąpi kolejne uderzenie. Jak zwykle pełne kłamstw, manipulacji i obrzydliwych insynuacji - we "Wprost”, do którego szerokim strumieniem płyną reklamy spółek skarbu państwa i które uprawia prorządową propagandę. Nie ma sensu zawracać Państwu głowy tekstem napisanym przez Rafała Kalukina (lata spędził wcześniej w "Wyborczej") i Grzegorza Łakomskiego (właśnie musi przepraszać, po wyroku sądu, Zbigniewa Ziobro za podanie nieprawdy) zbyt szeroko, bo pełno tam śmiesznych sensacyjnych doniesień-odkryć, np. o tym, że "Stanisław Janecki pisuje do czasopisma Czas Stefczyka", co jest chyba zbrodnią! W sumie - żenująca, jakość dziennikarstwa agitacyjno-nagonkowego, typowego dla "Wprost". Ale manipulacje na nasz temat trzeba odnotować, bo przekraczają wszelkie granice przyzwoitości. Cały tekst oparty jest, bowiem na założeniu, że to, co na naszych łamach ukazało się na temat tzw. "Skoku na SKOK" wynika z faktu, iż "wPolityce.pl żyje głównie z reklam SKOK. Jest to całkowita nieprawda, sprzeczna z faktami, kłamliwa. Budżet wPolityce.pl opiera się na darmowej pracy założycieli oraz przychodach pozyskiwanych na powszechnych zasadach reklam i zysków ze sprzedaży w naszym sklepie. Reklama SKOK jest tu jedną z wielu dziesiątek pozycji, bynajmniej nie kluczową dla budżetu dynamicznie rozwijającego się przedsięwzięcia. W związku z oczywistym podaniem nieprawdy przez "Wprost" wydawca wPolityce.pl skieruje do redakcji "Wprost" żądanie sprostowania. Jeśli nie uzyska przeprosin, rozważy skierowanie sprawy do sądu. Większość nakładu KALENDARZY sprzedana! Ale JESZCZE można kupić i w ten sposób wesprzeć portal wPolityce.pl Można zrozumieć, że funkcjonariuszom gazety Lisa i jemu samemu nie mieści się w głowie, że można coś robić dla idei, ale naprawdę - można. Zresztą, o czym tu mowa. Przypuszczamy (a szczerze mówiąc wiemy), że za jedną miesięczną pensję Lisa w planowanym przez niego przedsięwzięciu internetowym (mowa o kilku milionach budżetu!) moglibyśmy nasze utrzymać w całości przez pół roku. W tej sprawie będziemy się do końca domagać sprostowania kłamstw. Cały, bowiem materiał opiera się na tym jednym i nieprawdziwym założeniu, że - zacytujmy ponownie - "wPolityce.pl żyje głównie z reklam SKOK". To nieprawda. Ale to ważne, bo rzekomo, dlatego (jak sugeruje Wprost") udostępniamy łamy tym, którzy protestują przeciw atakowi na SKOK. To kłamstwo. I odwołania tych stwierdzeń będziemy się stanowczo domagali. Jest to, bowiem skandaliczna próba podważenia naszej wiarygodności. Co charakterystyczne, podejmowana w tym samym czasie, kiedy politycy PO także bawią się w brudne, całkowicie nieprawdziwe, insynuacje.

CZYTAJ: W odpowiedzi arcykatolickiemu Janowi F. Libickiemu. Ale wcześniej kilka spraw, o które arcyniezależny senator nigdy nie zapyta Dziennik Michała Karnowskiego

Prawica anachroniczna Jak powinien wyglądać polski nowoczesny konserwatyzm? Tak jak w przypadku Davida Camerona popierającego małżeństwa gejowskie i prawo kobiet do aborcji – uważa publicysta Prawica dała wiarę przekonaniu, że Polacy są tradycjonalistami. To przeświadczenie, posiadające niemalże status dogmatu, sprawiło, że popadła w intelektualną i polityczną drzemkę. Dlatego, w odróżnieniu od szeroko rozumianej strony liberalnej pozbawiona jest dziś zdolności czytania znaków czasu. Inaczej postępowcy: ci zrozumieli, że Polacy są patriotami, ale nie nacjonalistami. Po kilku latach kpienia z polskości, kiedy stawiali pod pręgierzem wspólnotę narodową, postępowcy weszli na teren, który do tej pory okupowany był głównie przez katolickich konserwatystów. Uznali, i słusznie, że postępowość nie stoi w sprzeczności z patriotyzmem czy chrześcijaństwem.

Niech żyje przeszłość! W roku 2006 pisałem na tych łamach o potrzebie lewicowego patriotyzmu. O konieczności odebrania prawicy monopolu na interpretowanie polskiej historii. A w szczególności o potrzebie przekroczenia hegemonii prawicowej retoryki tak opisującej nasze dzieje, że zawsze ma ona posmak cierpiętnictwa i "pięknej klęski". Dziś na lewej stronie sceny politycznej nikt nie będzie kpił z polskości. Przeciwnie, postępowcy nie kryją dumy zarówno z naszej historii, jak i z państwa, które budują. Zrozumieli też, że bycie patriotą nie stoi w opozycji do bycia postępowcem. Prawica musi się, więc pożegnać z przekonaniem, iż tylko ona posiada klucz do naszego patriotyzmu. Że tylko ona wie, co znaczy polskość. Dziś to liberalna strona z poczuciem sukcesu może powiedzieć: wygraliśmy, gdyż trzymaliśmy się zasady: "tylko ten, kto nie zapomina o swojej przeszłości, może wygrać przyszłość". Inaczej prawica. W jej szeregach, widać to dobrze w publicystyce, panuje bezkrytyczne umiłowanie przeszłości. I przekonanie o naszej wyjątkowości, jako narodu – podszyte naiwnym mesjanizmem czy też stopieniem katolicyzmu z polskością. Dla prawicy nie wystarczy być Polakiem, trzeba być "prawdziwym Polakiem". Bycie patriotą nie polega tu na tym, że przestrzegasz prawa, płacisz podatki, budujesz sprawne państwo, czerpiesz radość z życia, ale na tym, że kochasz Ojczyznę (zawsze pisanej przez duże "O"), i że w każdej chwili, choć dziś, dzięki Bogu, nie ma takiej potrzeby, jesteś gotowy oddać za nią życie. Nasza prawica, co nie pozostaje bez znaczenia, jest też wiecznie zgorzkniała. Co więcej: przeszłość, nawet, jeśli miała charakter spektakularnej narodowej klęski, jest zawsze lepsza od naszych teraźniejszych sukcesów. Dlatego prawicowi politycy nie otworzą ust, a publicyści nie zasiądą do klawiatury bez powtarzania jak mantry opinii o "dziadowskim polskim państwie", słabych instytucjach, zdradzieckich przywódcach itd. Że – krótko mówiąc – naokoło tylko zgliszcza i ruiny. Miłość do "Ojczyzny" na prawicy jest wprost proporcjonalna do nienawiści wobec państwa – pisanego przez małe "p". Polacy w oczach prawicy to ślepcy. Nie dostrzegają całego "bagna i zgnilizny", które funduje Polsce "postępowy układ". Dlatego prawica krzyczy: "liczy się tylko przeszłość, przyszłość to zagrożenie". I organizuje marsze. Sęk w tym, że nie można okiełznać przyszłości, jeśli koncentruje się tylko na tym, co minione. Jak na dłoni widać dziś, że Polska przechodzi przyspieszony kurs modernizacji. Dokonuje się on na poziomie "twardej modernizacji", czyli poprzez budowę dróg, rewitalizację dworców, budowę Orlików czy żłobków. Ale także – szczególnie ostatnio – na poziomie miękkiej modernizacji. Chodzi głównie o przemiany postaw społecznych Polek i Polaków.

Kamień u szyi Polacy za dobrą monetę wzięli wolność osobistą. Przejawia się ona w tworzeniu przez nich indywidualnych strategii życiowych. Rośnie tolerancja dla takich postulatów, jak większy udział kobiet w polityce i biznesie, tolerancja dla mniejszości seksualnych czy niechęć do Kościoła, jako instytucji domagającej się wpływów politycznych. Dziś w Sejmie zasiada Robert Biedroń, działacz gejowski, i Anna Grodzka, transseksualistka, zdobywająca mandat w konserwatywnym Krakowie. Zaledwie pięć lat temu byłoby to niemożliwe. Jak na te zamiany społeczne reaguje prawica? Po pierwsze, nie przyjmuje ich do wiadomości. Z ust prawicowych polityków słyszymy mantrę o nowinkach z Zachodu, które niszczą rodzimą tradycję i w pył obracają klasyczne wartości. Prawica nie chce też wiedzieć, że prawa mniejszości, szacunek wobec obcych, niezgoda na karę śmierci są od lat chlebem powszednim przyzwoitych społeczeństw – i to nie tylko katolickich. Raz zdobyte prawa, które respektują zasadę równości i godności każdego człowieka tak samo, jak uzyskanie kiedyś przez kobiety praw wyborczych czy zniesienie niewolnictwa, czynią społeczeństwa bardziej przyzwoitymi. I dlatego obywatele od nich nie odstąpią, gdy uznają, iż są one dla nich. Co więcej, wszystkie badania też pokazują, że im społeczeństwo jest bardziej pluralistyczne, otwarte i tolerancyjne, tym szybciej rozwija się gospodarczo. I jeszcze jeden kamień, który ciąży u szyi rodzimej prawicy. Trzyma się ona Kościoła rzymskokatolickiego niczym pijany płotu. Za dobrą monetę bierze katolicyzm ciasny intelektualnie i płytki duchowo. To model, którego symbolem jest nacjonalistyczna i nietolerancyjna rozgłośnia Tadeusza Rydzyka. I Komisja Majątkowa – w oczach Polaków symbol niejasności finansowych. Prawica trzyma się katolicyzmu, który Dobrą Nowinę chciałby w każdej sytuacji zastąpić "Dobrą Ustawą". Krótko: o ile Polska i Polacy nie boją się otwarcia, zarówno gospodarczego jak i kulturowego, wierząc w swoją przedsiębiorczość i kreatywność, o tyle prawica się zamyka. W obcych widzi wrogów, którym w najlepszym wypadku nie należy ufać, w najgorszym zaś należy z nimi walczyć.

Gdyby Kaczyński chciał... Żywym świadectwem tej anachroniczności jest nowa partia Solidarna Polska, którą buduje Zbigniew Ziobro. Europoseł z Krakowa tłumaczy, że pożegnał się z PiS i Kaczyńskim, by stworzyć prawicę, która w końcu wygra w Polsce wybory. Tyle, że wyborów nie da się już wygrać z tak anachronicznym projektem politycznym. Jarosław Kaczyński i PiS są dowodem, że gdy prawica ogranicza swój przekaz do "religii smoleńskiej" i stapia się z "Kościołem zamkniętym", notuje sześć porażek wyborczych z rzędu. A co w tej sytuacji robi Ziobro? Zamiast przesuwać się do centrum, tworząc nowoczesny konserwatyzm, staje w szranki z Kaczyńskim na prawicowy radykalizm. To droga donikąd. Tyle, że Ziobro tak się nadaje na nowoczesnego konserwatystę, jak Janusz Palikot na ministranta w Świątyni Opatrzności Bożej. Ziobro to nie tylko symbol wszystkich nadużyć IV RP, ale też duchowe dziecko Tadeusza Rydzyka. Mając takie zaplecze polityczno- -ideologiczne, europoseł jest w stanie wygrać wybory, ale tylko wśród uczestników pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę. Nie dziwi też, że do Ziobry lgnie "kościelny" polityk Marek Jurek, który w naszym, ponoć arcykatolickim kraju, notuje poparcie ocierające się o błąd statystyczny. Paradoksalnie to Jarosław Kaczyński, gdyby chciał, mógłby rozpocząć proces tworzenia nowoczesnej prawicy. Po pierwsze, wyborcy Kaczyńskiego są z nim związani na dobre i na złe: wybaczyli mu, gdy gloryfikował Gierka, przyklejał się do Oleksego, bratał z Rosjanami. Dadzą również wiarę, gdy powie, że akceptuje parytety kobiet w polityce, związki partnerskie czy in vitro. Po drugie, Kaczyński mógłby spokojnie wyjść z roli "kelnera Rydzyka", gdyby wrócił do głoszonego na początku lat 90 przekonania. Mówił wtedy, że "najprostsza droga do dechrystianizacji Polski prowadzi przez ZChN". Dziś najprostsza droga do dechrystianizacji Polski prowadzi przez partię Ziobry i PiS. Czy jest możliwe, by prawica przestała boksować z nowoczesnością tak, jak postępowcy przestali się kopać z patriotyzmem i polską tradycją? Istnieje sprzeczność w stwierdzeniu "nowoczesny konserwatyzm". Konserwatyzm ma to do siebie, że poniekąd zawsze jest krytyczny wobec nowoczesności: że woli pewną przeszłość niż niepewną przyszłość. Tyle, że polska prawica nie tyle jest konserwatywna, ile tradycjonalistyczna. A to spora różnica.

Konsensus liberalno-demokratyczny Jak może wyglądać nowoczesny konserwatyzm? Za przykład – pod pewnym względami – mogą służyć brytyjscy torysi. I sam premier David Cameron, który dla naszej prawicy, wetując brukselski szczyt Unii w imię tzw. brytyjskiej racji stanu, stał się bohaterem. A co ze światopoglądem Camerona? Czy i tu może on dla rodzimych konserwatystów robić za guru? Ponad miesiąc temu, podczas przemówienia na kongresie partyjnym, Cameron podkreślił, że jego partia wspiera małżeństwa tej samej płci: "Nie popieram małżeństw gejowskich, pomimo że jestem konserwatystą. Popieram małżeństwa gejowskie, ponieważ jestem konserwatystą". Sala powitała ten komunikat aplauzem. Co więcej, kilka tygodni temu Ruth Davidson, toryska, lesbijka i kick bokserka, została nową liderką Szkockiej Partii Konserwatywnej. Cameron popierał ją osobiście; ma być powiewem świeżego powietrza w szkockiej odnodze partii. Wymieniać dalej? Cameron jest zwolennikiem "zielonej polityki" i – co dla rodzimych konserwatystów, a nawet dla dużej części liberałów jest nie do przyjęcia – popiera opcję "pro-choice", czyli prawo kobiet do aborcji. O ile w Polsce taki zestaw poglądów jest zarezerwowany dla postępowców, o tyle w Wielkiej Brytanii bywa on także podzielany przez konserwatystów. Istnieje, bowiem coś, co można nazwać liberalno-demokratycznym konsensusem, który przez swoją oczywistość i korzyści płynące dla ludzi podzielany jest przez polityków niezależnie od ich afiliacji partyjnych. Wczoraj były to przekonania dotyczące wolności osobistej, prawa własności czy praw wyborczych. Dziś są to parytety, związki partnerskie czy postawa proekologiczna. Czy rodzima prawica spod znaku PiS odważy się dokonać przełomowej metamorfozy politycznej? Zmierzyć się także ze sprawami, które są ważne dla milionów Polaków, a do tej pory były żywiołem postępowców? Gdyby tak się stało, niewątpliwie prawica przyłożyłaby rękę do budowy bardziej przyzwoitego społeczeństwa. Czy jednak wtedy nie przestałaby być prawicą? Nie sądzę. Tak samo jak torysi w Wielkiej Brytanii nie przestali być konserwatystami. Jarosław Makowski

Jak powinien wyglądać polski nowoczesny konserwatyzm? Czy rodzima prawica może iść śladem Davida Camerona?

Konserwatyzm modernizacyjny Jak powinien wyglądać polski nowoczesny konserwatyzm? Czy rodzima prawica może iść śladem Davida Camerona? Czy należy poprzeć dążenia ruchów pro-choice, uznając prawo kobiet do aborcji albo przywileje dla środowisk homoseksualnych? Jako prezes partii, która jest prawicowa „do szpiku kości”, pozwolę sobie zabrać głos w tej dyskusji. Może i jest to próba bicia się z wodą, ale warto przy okazji opowiedzieć, co nieco o tym, czym jest i powinien być polski konserwatyzm. Szef Instytutu Obywatelskiego Jarosław Makowski publikując w łamach Rzeczpospolitej artykuł „Prawica anachroniczna” dowiódł, że ma wykoślawiony obraz prawicy. Tym razem polemizuje z nim skutecznie redaktor Rafał Ziemkiewicz „Konserwatyzm jak etykieta na butelce”. Przyjęcie przez Makowskiego optyki, że Prawo i Sprawiedliwość jest partią prawicową a Platforma Obywatelska dla odmiany liberalno lewicową nie tylko jest sporym uproszczeniem politycznego świata. To nie tylko uproszczenie, ale świadectwo ignorancji na płaszczyźnie wiedzy o teorii polityki i aktualnej geografii sceny politycznej. Warto także pamiętać, że poza PO i PiS, dwiema partiami, które skutecznie polaryzują scenę polityczną istnieje inne polityczne życie. A podział na konserwatywny PiS i liberalną Platformę nie musi przecież trwać wiecznie. Jarosław Makowski w swojej publikacji przekonuje nas, że konserwatywna prawica, jeśli tylko chce być skuteczną w zdobywaniu społecznego poparcia powinna zmienić swój program, bardziej dostosować go do współczesnych czasów inaczej rozkładać akcenty. Podaje tu przykład Wielkiej Brytanii i Partii Konserwatywnej. Ja jednak wychodzę z przekonania, że Polska nigdy nie będzie Wielką Brytanią. Co prawda premier Donald Tusk obiecywał kiedyś naszym rodakom zieloną wyspę, ale co z tego wyszło to wszyscy pamiętamy. Obawiam się, że tak samo nie wyjdzie w Polsce przekształcenie rodzimych tradycjonalistów na modłę brytyjskich torysów. Nie ma też takiej potrzeby. Sam będąc tradycjonalistą jestem mocno przywiązany do tych poglądów, które Makowski karze prawicy tak bezrefleksyjnie porzucić. Być może robi to, dlatego, że tak bardzo prawicy nie rozumie, że nie ma pojęcia o tym, co ją konstytuuje. A może, co wydaje się bardzo prawdopodobne dla każdego, kto czytał też jego wcześniejsze teksty, reprezentując poglądy moralno-etyczne osadzone raczej w tradycji libertyńskiej próbuje się nieudolnie kreować na nowoczesnego prawicowca i produkować intelektualne koszmarki, jako modele, do których ma dążyć prawica w Polsce. Być politykiem konserwatywnym to stać na straży tych wartości, których nie powinno się zmieniać. Tych, które wypływają z tradycji cywilizacyjnej Europy, a które konstytuują podstawy myślenia prawicowego. Owszem byli tacy, co próbowali zmieniać świat metodami rewolucyjnymi, wywracając go do góry nogami wszystko, co stało na drodze. Ale rewolucje i przewroty nie są w naszym stylu. Proszę się, więc nie spodziewać, że konserwatyści w Polsce zaczną popierać aborcję czy opowiadać się za przywilejami dla mniejszości seksualnych. Nie będziemy także zdejmować krzyży, a globalne ocieplenie nie będzie naszym oczkiem w głowie, szczególnie, gdy za oknem temperatury minusowe. Z tekstu Pana Makowskiego wyłania się obraz „marksistowskiego” aktywisty próbującego na siłę pokazać, że jest monarchistą, bo podoba mu się korona i berło, które kiedyś, jak był małym dzieckiem widział w szczelnie zamkniętej gablocie muzeum (to mentalność podobna do tej, która niektórym osobom pozwala się dziś określać mianem rycerzy, albowiem kupili sobie miecz i nim walczą). Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że artykule Jarosława Makowskiego, który zarzuca prawicy, że ta „pozbawiona jest dziś zdolności czytania znaków czasu” nie ma ani słowa o gospodarce. Cała Europa pogrążona jest w gospodarczym kryzysie, wali się strefa euro a ktoś wpadł na pomysł, aby zarzucić prawicy, że ta jest za mało postępowa w sprawach obyczajowych i powinna się dostosować do europejskich standardów. Ale ważne jest też to, co demaskuje lewicową duszę pana Makowskiego: z jego tekstu wynika typowe myślenie ludzi bezideowych, (czyli członków PO, sam przecież o tym pisał), a mianowicie podporządkowanie własnych czynów i myśli sondażom oraz aktualnym modom. To coś, co jest zaprzeczeniem prawicowości, czego zdaje się autor kompletnie nie pojmuje, gdyż w przeciwnym, razie nie serwowałby nam swych „przemyśleń”.

Niech żyje przyszłość! Rzeczywiście, jako prawicowcy nie możemy pochwalić się programem, który jest dostatecznie postępowy. Nie mamy pomysłu jak walczyć o parytety dla kobiet i małżeństwa dla homoseksualistów. Ale wynika to z tego, że zupełnie nie widzimy takiej potrzeby. Tym niech zajmuje się skrajna lewica od Palikota i bojówkarze z „Krytyki Politycznej”, gdyż niczego innego i tak nie mają do zaproponowania. Prawica w Polsce ma przed sobą zupełnie inne zadania. Wynikające z jej tradycyjnych korzeni i samej definicji prawicowości. Jak w takim razie powinien wyglądać polski nowoczesny konserwatyzm? Konserwatyzm jest doktryną, której cechą pierwotną jest dążenie do zmiany świata w oparciu o sprawdzone reguły gry. Zobaczmy, co dzieje się dookoła. Jacek Rostowski minister odpowiedzialny za polskie finanse podczas debaty w Parlamencie Europejskim mówi o zbliżającej się wojnie w Europie i daje do zrozumienia, że rozpad strefy euro może prowadzić do tragicznej zapaści. Rostowski nie mówi tego bo chce zrobić wokół sobie trochę szumu. Mówi o tym, o czym piszą poważni publicyści i eksperci na całym świecie. Najbliższe lata mogą być dla nas bardzo niespokojnie. Oczywiście wcale tak nie musi być. Wystarczy porzucić myślenie kategoriami lewicowymi, odsunąć od władzy lewicowo-biurokratyczny establishment i przeprowadzić konieczne reformy gospodarcze. Trzeba powrócić do właściwego porządku rzeczy w gospodarce i zachować sprawdzone formy moralno-etyczne naszej cywilizacji. A więc dokonać odwrócenia tego, co dziś widzimy: rewolucja moralnoetyczna i gospodarczy socjalizm. Współczesna Europa przestaje być spokojnym miejscem. Istnieje wiele zagrożeń, z którymi europejscy przywódcy będą musieli się w końcu zmierzyć. To nie tylko jest kryzys gospodarczy. To także zapaść demograficzna, napływ imigrantów z krajów arabskich, rosnąca biurokracja unijna, państwa opiekuńcze nadmierne ingerujące w życie prywatne obywateli. Dodając do tych zagrożeń niestabilną sytuację międzynarodową mamy niepokojący obraz przyszłości. Oczywiście tylko w sytuacji, gdy przyszłość pisać będzie liberalna lewica. Dlatego tezę, że prawica powinna przyjmować lewicowe postulaty obyczajowe za swoje trudno uznać za dostatecznie poważną, a można wręcz określić mianem intelektualnego bubla. Chyba, że jest to przysłowiowy „podszept szatana”, a celem Makowskiego jest szybki upadek prawicy ideowej (czytając inne jego teksty można uznać za słuszne oba wnioski). Polska prawica wcale nie musi przyjmować, europejskich nowinek. Nie powinna tego robić. Mamy dosyć rozsądku i pomysłów, aby skutecznie walczyć o głosy wyborców a także program, który znów postawi na nogi gospodarkę. Jest to program nowoczesnej modernizacji w sprawach gospodarczych i zdrowego rozsądku w sprawach obyczajowych. Najwięcej do naprawienia jest w gospodarce. Mówimy o tym od lat przedstawiając argumenty, które chętnie przejmowane są przez polityków z głównego nurtu. Niestety kończy się na kolejnych obietnicach.

Donald, gdzie są niskie podatki? Donald Tusk jest politykiem tak groteskowym, że w każdym innym kraju jego kariera polityczna skończyłby się po miesiącu. Ale Polakom najwidoczniej nie przeszkadza to, że są tak bardzo okłamywani na każdym kroku. I to w sprawach, które mają pierwszorzędne znaczenie. Przykład pierwszy z brzegu. „Naczelną zasadą polityki finansowej mojego rządu będzie stopniowe obniżanie podatków i innych danin publicznych” – zapowiedział Donald Tusk w sejmowym exposé 23 listopada 2007 r. Jest dokładnie odwrotnie. Szef Platformy obiecując liberalizację gospodarki, posługując się wolnorynkową retoryką tak naprawdę dusi gospodarkę nowymi stale rosnącymi podatkami. Paradoksalnie to Jarosław Kaczyński okazał się lepszym liberałem gospodarczym. To rząd PiS obniżył podatki, zlikwidował podatek od spadków i darowizn, obniżył składkę rentową. Inna sprawa, że nie szła za tym redukcja wydatków budżetowych. A obok niskich podatków jest to drugi konieczny warunek trwałego rozwoju gospodarczego. Zdecydowana redukcja wydatków budżetowych w relacji do Produktu Krajowego Brutto jest warunkiem prężnego, długofalowego rozwoju Polski i niemal natychmiast może podnieść aktywność gospodarczą, której dziś nam tak bardzo potrzeba. Z pewną nadzieją obserwuję objęcie funkcji Ministra Sprawiedliwości przez Jarosława Gowina. Jest to polityk umiarkowanie konserwatywny, ale z zacięciem modernizacyjnym. Już zapowiedział, że w swojej pracy chce rozwiązać problem zawodów regulowanych. Jak wynika z raportu opublikowanego niedawno przez Fundację Republikańską Polska ogranicza dostęp do największej liczby zawodów spośród wszystkich państw europejskich. Zawodów w różny sposób reglamentowanych jest u nas aż 380. Dla porównania Niemcy ograniczają dostęp do 152 zawodów, Francja do 150, Holandia do 134, a Estonia jedynie do 47 zawodów. Jarosław Gowin chce się z tym zmierzyć, ale już na starcie widać, że w zasadzie zostanie sam na placu boju i heroicznie polegnie. Oby było inaczej. Konieczna jest modernizacja systemu rent i emerytur. Opowiadam się za tym, aby emerytura docelowo była świadczeniem wypłacanym sześćdziesięciopięcioletniemu obywatelowi Polski, który przepracował w kraju, co najmniej 30 lat (w wysokości minimum socjalnego). Trzeba też uznać fakt, że emerytura jest świadczeniem socjalnym a wysokość powinna być uzależniona do możliwości budżetu. Trzeba natomiast proponować takie rozwiązania i wspierać Polaków, którzy chcą samodzielnie oszczędzać na swoją emeryturę. Na dzień dobry należałby zlikwidować tzw. „podatek Belki” (jak słyszymy PO zamierza jeszcze zwiększyć jego ściągalność) a także znieść przymus Otwartych Funduszy Emerytalnych. Musimy w kieszeniach Polaków zostawić więcej pieniędzy, niech każdy na własną rękę zdecyduje jak chce oszczędzać na własną emeryturę. Osobną sprawą jest ZUS, ale to temat na zupełnie inny artykuł. Odkryte złoża gazu łupkowego to duża szansa dla rozwoju gospodarczego. Leszek Pietrzak w Gazecie Finansowej pisze, że firmy public relations związane z rosyjskim Gazpromem prowadzą kampanię pod tytułem: „Wydobycie gazu łupkowego jest szkodliwe dla środowiska(…) W tym samym czasie firmy związane z Rosją starają się skupić jak najwięcej praw do złóż tego surowca w Europie, w szczególności w Polsce. Stawką jest niezależność energetyczna – nie tylko naszego kraju, ale całej Europy”. Trzeba przypilnować, aby zyski z wydobycia i eksploatacji gazu łupkowego trafiły do rodzimych firm i nie zostały wyprowadzone za granicę.

Prawica nowoczesna Konserwatywna prawica w Polsce wie o tym, że to gospodarka jest dla milionów Polaków najważniejsza. A postępowe postulaty lewicy to tematy zastępcze. Rozmawiajmy o sprawach naprawdę poważnych. O podatkach, bezpieczeństwie energetycznym, uwolnieniu zawodów regulowanych albo reformie emerytalnej. W codziennym szumie informacyjnym przeciętny obywatel może dostrzec polityków wzajemnie okładających się pałami. PiSowcy i Platformersi biją się między sobą. Przeciętny wyborca ważny jest dla nich tylko w momencie kampanii wyborczej, ale to się zmieni przyjdzie taki moment, że Polacy podziękują obu ugrupowaniom. Jak długo można się emocjonować personalnym sporem Jarosława Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem? To już jest bardzo nudne. A nudne seriale prędzej czy później znikają z ramówki i są zastępowane nowymi. A zmiany na polskiej scenie politycznej potrzebne są od zaraz. Donald Tusk jest pierwszym premierem w III RP, który rozpoczął swoją drugą kadencję, wcale jednak nie jest powiedziane, że musi ją zakończyć. Najbliższe wybory parlamentarne mogą odbyć się wcześniej niż w 2015 roku. Kto w nich zwycięży? Trudno dziś przewidzieć. Wiem natomiast na pewno, że politycy powinni skończyć ze ściemnianiem i mówić prawdę tak jak ona wygląda. Potrzebne są idee, którą dadzą Polakom wiarę we własne umiejętności. Możemy być dumni ze swojego państwa, patrzeć jak rozwija się gospodarka, powstają nowe firmy, średnie i małe przedsiębiorstwa. Absolwenci po ukończeniu szkół wyższych wcale nie muszą rejestrować się w urzędach pracy, ani wyjeżdżać do Londynu na zmywak. To można zrobić. Ale najpierw musimy odsunąć od władzy obecną klasę polityczną. Oni już nic nowego nie wymyślą. Polska to fantastyczny kraj i może tu być naprawdę przyjemnie. Aby tak się stało potrzebna jest wolność gospodarcza i nowoczesna prawica. Zupełnie inna od marzeń Pana Makowskiego, który o prawicy i jej fundamentach nie ma pojęcia. Jego artykuły, stanowią w zasadzie bardzo tanią, naiwną i często pełną błędów partyjną agitkę. Ale zapewne tego dziś trzeba bankrutującemu rządowi PO. Tylko nie rozpatrujmy ich w takim przypadku, jako jakiegoś ważnego, intelektualnego głosu w debacie o kondycji i kształcie polskiej prawicy. Do tego niezbędna jest podstawowa wiedza i logiczne myślenie. Bartosz Józwiak

Ile można zarobić będąc w rosyjskiej systemowej opozycji. Przykład Żyrinowskiego Centralna Komisja Wyborcza opublikowała dane dotyczące majątku lidera Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji. Żyrinowski praktycznie nie posiada majątku. W przeciwieństwie do swojej żony. Według CKW Żyrinowski zarobił w ciągu czterech ostatnich lat 22 miliony rubli. Oficjalnym źródłem dochodów polityka były: wynagrodzenie z Dumy, pensje z Moskiewskiego Wolnego Uniwersytetu oraz Wydziału Socjologii Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego, emerytura, dochody z papierów wartościowych, działalność twórcza oraz… wygrane na loteriach. Co ciekawe, Żyrinowski nie posiada żadnego mieszkania ani domu w Moskwie. Jego majątek stanowią… wołga z 1960 r., rachunki bankowe opiewające na 750 tysięcy rubli oraz 74 miliony akcji banku WTB. Jedyną nieruchomością w posiadaniu Żyrinowskiego jest magazyn o powierzchni 10 tysięcy metrów kwadratowych pod Saratowem. Interesujące są jednak dane dotyczące żony polityka, Galiny Lebiediewej. Posiada ona dziesięć działek o łącznej powierzchni 10 ha, osiem dacz (około 350 metrów kwadratowych), trzy domy (1,3 tysiąca metrów kwadratowych) pod Moskwą, trzy mieszkania w stolicy (700 metrów kwadratowych). Ponad to jest właścicielką kilku firm oraz kont bankowych o łącznej wartości prawie szesnastu milionów rubli. Zgodnie z informacjami oficjalnymi Lebiediewa uzyskała swój majątek (w ciągu czterech lat zarobiła 46,6 miliona rubli) w wyniku pobierania pensji akademickiej, emerytury, dochodów z najmu i sprzedaży nieruchomości oraz odsetek z lokat. Źródło: ria.ru Za: Portal Arkana

Co państwo wie o nas Dane o obywatelach gromadzone przez państwo będą tematem dnia otwartego organizowanego przez Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych 30 stycznia. Według GIODO mamy kilkaset rejestrów publicznych i nie do końca wiadomo, kto decyduje o przyznaniu do nich dostępu. Dla obywateli dzień otwarty GIODO będzie okazją, by poszerzyć swoją wiedzę na temat ochrony prywatności, a dla ekspertów – by dyskutować o tym, co państwo wie o nas i jak przetwarzane są dane w rejestrach publicznych. Generalny inspektor ochrony danych osobowych dr Wojciech Wiewiórowski wyjaśnił w rozmowie z PAP, że wybrał taki temat dnia otwartego, ponieważ nawet specjaliści mają kłopoty z ustaleniem, jakie dane może zbierać konkretny organ publiczny. Aktów prawnych, które o tym decydują, jest kilkaset. Pytanie, czy ktoś wie, jaki jest rzeczywisty zakres dostępu do tej informacji i jak jest ona wykorzystywana? Ja, jako GIODO tego nie wiem, a wydaje mi się, że powinienem być jednym z podmiotów, które to wiedzą. Pytam, więc, kto ma dostęp do danych obywateli, w jakim zakresie i przede wszystkim, kto dopuszcza konkretnego urzędnika do każdego z tych zasobów – powiedział Wiewiórowski. GIODO zwraca uwagę, że nie do końca wiadomo, ile publicznych baz danych jest w Polsce. Nawet dane o liczbie rejestrów publicznych są rozbieżne w poszczególnych opracowaniach. Na pewno jest ich w Polsce kilkaset rodzajów – ocenia GIODO. Dodaje, że wciąż pojawiają się nowe – w ostatnich latach np. w oświacie, ochronie zdrowia, księgach wieczystych czy ewidencji działalności gospodarczej. Według Wiewiórowskiego uprawnienia do dostępu do danych w rejestrach publicznych “rozdaje się” organom bez zastanowienia. W ubiegłym roku, gdy Sejm pracował nad ustawą o wymianie informacji między organami ścigania krajów UE, okazało się, że GIODO miał uzyskać uprawnienie dostępu do rejestru kont bankowych i rachunków inwestycyjnych w Polsce, umożliwiające sprawdzenie każdego obywatela. Tymczasem mojemu urzędowi to nie jest do niczego potrzebne, a hurtem, wraz z 30 innymi podmiotami, miałem takie uprawnienia uzyskać – podkreślił Wiewiórowski. Ważnym tematem do dyskusji jest, zdaniem GIODO, bezpieczeństwo danych w rejestrach publicznych. Chodzi zarówno o zabezpieczenie przed nieuprawnionym dostępem – np. atakami hakerskimi – jak i zbyt szerokim dostępem podmiotów uprawnionych. Bardzo często podmioty publiczne uzyskują dostęp do danych, których nie potrzebują, po czym takie informacje kopiują i przetwarzają – zaznaczył Wiewiórowski. Najbardziej znanym przykładem jest dyskusja, która przetoczyła się przez wiele krajów UE w związku z tzw. dyrektywą retencyjną, która reguluje przechowywanie danych telekomunikacyjnych obywateli przez organy ścigania i służby specjalne. Dyskusja ekspertów o danych przechowywanych w rejestrach publicznych odbędzie się 30 stycznia w budynku Intraco w Warszawie, gdzie ma swoją siedzibę biuro GIODO. Między godz. 10 a 15 będzie można porozmawiać tam z pracownikami Biura GIODO o problemach związanych z ochroną prywatności czy sięgnąć po materiały edukacyjne. Dzień otwarty GIODO organizowany jest z okazji szóstego Europejskiego Dnia Ochrony Danych Osobowych ustanowionego na pamiątkę sporządzenia konwencji Rady Europy z 28 stycznia 1981 r. w sprawie ochrony osób w zakresie zautomatyzowanego przetwarzania danych osobowych. Konwencja ta jest najstarszym międzynarodowym aktem prawnym, który reguluje zagadnienia związane z ochroną danych osobowych. Główne uroczystości związane z dniem ochrony danych osobowych odbędą się od 25 do 27 stycznia w Brukseli. Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych kontroluje zgodność przetwarzania danych z przepisami ustawy, wydaje decyzje administracyjne i rozpatruje skargi w sprawach wykonania przepisów o ochronie danych osobowych, prowadzi rejestr zbiorów danych, opiniuje akty prawne dotyczące ochrony danych osobowych. Wyłaniany jest przez Sejm na czteroletnią kadencję. Od sierpnia 2010 r. funkcję GIODO pełni dr Wojciech Wiewiórowski, prawnik związany m.in. z Uniwersytetem Gdańskim. PAP Stefczyk.info

Coście skur....ny uczynili z tą krainą „Ilekroć banda złodziei uchwyci w pewnym stopniu władzę, potrafią oni zagrabić całe państwa, nie obawiając się wcale represji prawa, ponieważ czują się silniejsi od prawa. Są to jednostki o skłonnościach oligarchicznych, spragnione tyranii Tusk wezwał ostatnio Polaków do jeszcze cięższej pracy, lekarzy chce zepchnąć do klasy pariasów, takiej samej jak przedsiębiorcy, uczynić zwierzynę łowną dla urzędników. To samo chce zrobić z rolnikami, do których już za rok wejdą z buciorami donosiciele, urzędnicy skarbówki, a tu za nimi komornicy. To tylko ostatnie posunięcia putynizujące Polskę. Proces tuskizacji, proces poddania totalitarnej, bezkarnej kontroli Polaków przez wrogi system niepostrzeżenie postępuje. Słowa ze starego kawałku Kazika” coście skurwysyny uczyniliz tą krainą...” użyłem, jako tytuł, jako motto dla danych statystycznych postkomunistycznej III RP, którą Tusk i jego ferajna polityczna przekształcili w II Komunę. Nędza, zacofanie cywilizacyjne, eksterminacja ekonomiczna narodu, masowy eksport taniej polskiej siły roboczej do fabryk Zachodu, łamanie praw człowieka, pozbawianie Polaków wolności obywatelskich i praw politycznych. Terror propagandowy, przemoc ideologiczna. Zresztą wymowa danych statystycznych i opinii będzie najlepszym komentarzem, najlepszym opisem Polski 2012, która pozwoliłem sobie nazwać II Komuną. Jako drugie motto adresowane pod adresem rządzących użyje słów napisanych dwa tysiące lat temu? Słów, które ani trochę się nie zdezaktualizowały.

„Ilekroć banda złodziei uchwyci w pewnym stopniu władzę, potrafią oni zagrabić całe państwa, nie obawiając się wcale represji prawa, ponieważ czują się silniejsi od prawa. Są to jednostki o skłonnościach oligarchicznych, spragnione tyranii i panowania, a dokonując potwornych kradzieży, osłaniają je dostojną nazwą majestatu legalnej władzy i rządu, które są w istocie dziełem rabunku „...(więcej)

„Prawie 2 miliony pracujących Polaków nie mogą wyżyć z pensji - wynika z raportu Komisji Europejskiej, „.....”Biedni pracujący nie mają oszczędności. Prawie całe wynagrodzenie wydają na rachunki i jedzenie. Wyniki raportu wskazują, że w takiej sytuacji jestjuż prawie 12 procent pracujących Polaków. To prawie 2 miliony ludzi pracujących na etatach, umowach-zlecenie i o dzieło lub tzw. samozatrudnionych. „.....”Takich ludzi zaczęło gwałtownie przybywać w zeszłym roku „......(więcej)

Ziemkiewicz: „Gazeta obsesyjnie prorządowa opublikowała materiał, z którego wynika, że w Polsce na tysiąc obywateli zakłada się 27,5 podsłuchu, w Wielkiej Brytanii, która ma autentyczny problem z terroryzmem to jest 8 na tysiąc,a w Niemczech 0,2 na tysiąc. Coś to, na litość Boską, mówi o tym systemie. Panowanie Tuska tak demoluje państwo prawa w Polsce, że każdy następny, kto przyjdzie, nic nie będzie już musiał psuć. Będzie miał władzę dyktatorską, bo wszystkie hamulce zostały rozbite przy kretyńskim entuzjazmie pożytecznych idiotów z elit intelektualnych i medialnych. „...(więcej)

Wipler: „Pamiętajmy, że sytuacja demograficzna Polski jest tragiczna. Na 244 państwa na świecie Polska plasuje się na 204 miejscu pod względem przyrostu! „...”W chwili obecnej my mamy większą biurokrację od skrajnie zbiurokratyzowanej Japonii! „...”Dlatego cięć szukajmy w administracji - która notabene rozrosła się o kolejne 70 tys. urzędników w ciągu ostatnich czterech lat - i biurokracji, a nie w rodzinach! „...(więcej)

Gilowska: „Dla części ludzi, szczególnie tych, którzy właśnie kończą studia, praca w administracji rządowej, czy samorządowej to jest bardzo dobre miejsce. Tyle, że to jest armia ludzi –z członkami rodzin ponad 3 mln osób–w zasadzie na cudzym utrzymaniu„...( więcej)

„Odpowiedź zawiera się w liczbach. Na koniec 2007 r. poziom wydatków ogółem całego sektora finansów publicznych wyniósł niecałe pół biliona, 496,5 mld zł. A na koniec 2010 r. – przekroczył 640 mld zł. To znaczy, że poziom rocznych wydatków przez trzy lata – 2008, 2009 i 2010 – podniósł się o 140 mld zł. To jest, panowie, 10 proc. PKB! Wzrost poziomu wydatków publicznych o 30 proc. w trzy lata to rekord. „ Gilowska „ Na różne różności. Na przykład na urzędników. Pomiędzy końcem 2007 r. a końcem roku 2010 liczba urzędników wzrosła o 75 tys. Gilowska „ Zgadzam się całkowicie z tymi, którzy mówią, że mamy w Polsce miękki totalitaryzm. Tak. Tak właśnie należy nazwać system, który zbudowała PO w ostatnich latach. Ze wszystkimi konsekwencjami. „...(więcej)

Profesor Wojciechowski tak opisał proces spychania przez Układ III RP Polaków do getta biedy „ pod względem ochrony materialnej własności obywateli Polskę sklasyfikowano na 98 miejscu w świecie! Wysokie podatki utrudniają naturalne narastanie własności prywatnej, skazując większość obywateli na czekanie do pierwszego. „...(więcej)

Za Money.pl „Jak wynika z danych NBP, na koniec czerwca 2011 roku zadłużenie sektora finansów publicznych wynosiło niemal 788 mld złotych. Z tego ponad 215 mld złotych jesteśmy winni w walutach obcych. Umocnienie się złotego powoduje, więc automatyczny wzrost tej części długu. „....(więcej)

Gilowska: „Na różne różności. Na przykład na urzędników. Pomiędzy końcem 2007 r. a końcem roku 2010 liczba urzędników wzrosła o 75 tys. Powtarzam słownie i tak panowie też zapiszcie: siedemdziesiąt pięć tysięcy! To kosztuje krocie. Sporo nas kosztują przepłacane inwestycje, np. autostrady. Bo bardzo przepraszam, ale jeżeli kilometr autostrady miał wedle niektórych szacunków sięgać 200 mln zł, to znaczy, że budowano ją albo w litej skale, albo na Księżycu. Szacunki z 2007 r., gdy projektowaliśmy program budowy dróg krajowych, sięgały 25 mln zł za kilometr ”

Karnowscy: ”Wyobraża pani sobie, co by się działo, gdyby to za waszych rządów znany ekonomista powiedział, że gdy zaczął krytykować rząd, jego żonie grożono zwolnieniem z pracy?Piekło. A kiedy powiedział to prof. Krzysztof Rybiński w rozmowie z „Uważam Rze”, nikogo to nie zainteresowało.

Gilowska: „ Zgadzam się całkowicie z tymi, którzy mówią, że mamy w Polsce miękki totalitaryzm. Tak. Tak właśnie należy nazwać system, który zbudowała PO w ostatnich latach. Ze wszystkimi konsekwencjami. Także z faktem, że prezydent RP był zarejestrowany w bazie ABW o nazwie „Jądro”, zdaje się, że jako potencjalny terrorysta. To przecież zgroza”....(wiecej)

Kaczyński: „Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nietraktowanym w pracy jak niewolnik. Bo już jesteśmy bardzo pracowici. Jest znamienne, że wedle danych OECD przeciętny Polak pracuje aż 2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy - 2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin) „ ..(więcej)

W ostatnim półroczu ministerstwa i urzędy wojewódzkie zwiększyły zatrudnienie o 30 proc. Urzędnicy to najszybciej rosnąca grupa zawodowa, twierdzi "Dziennik Gazeta Prawna". Rząd juz drugi rok próbuje zredukować zatrudnienie w podległych urzędach. Bezskutecznie. Mało tego - w ostatnim półroczu zatrudnienie dramatycznie wzrosło. Z sondy przeprowadzonej przez "DGP" wynika, że od 30 czerwca 2010 r. w ministerstwach zatrudnienie wzrosło o 32,5 proc., a w urzędach wojewódzkich o 37,4 proc. (źródło)

Oto, co piszą Elbanowscy w swoim artykule w Rzeczpospolitej „ Dnia dziecka nie będzie „ „Co trzecie dziecko w Polsce objęte jest rządowym programem „Wychowanie do życia w biedzie", co oznacza, że jegorodziców nie stać na zapewnienie mu godziwych warunków do życia. Nasz kraj przebija w tej statystyce wszystkie państwa Unii, a kolejne rządy dbają o to, żeby ten stan utrzymać. Dodatki na dzieci wypłacane w ośrodkach pomocy społecznej wynoszą około 60 – 90 zł w zależności od wieku dziecka. I to świadczenie otrzymują dziś jedynie rodziny żyjące na skraju nędzy, ponieważ progi dochodowe uprawniające do dodatków nie są waloryzowane. Po siedmiu latach inflacji progi zeszły już do poziomu minimum nie socjalnego, lecz minimum egzystencji. Ostatnio Ministerstwo Pracy zapowiada przełom: progi mają zostać podniesione. Nie wiadomo jednak, czy śmiać się czy płakać, bo mają wzrosnąć jednorazowo o wskaźnik inflacji z 504 do 514 zł. Trudno nazwać to nawet rewaloryzacją. Zmiana wprowadzana jest ostrożnie, wejdzie w życie dopiero w przyszłym roku.”.”...(więcej)

The Economist: „ Tusk Musi wziąć w garść finanse publiczne.. Ogromny deficyt publiczny (7.9 % w tamtym roku)...” ...”Polska ma 0.7 procent produktu krajowego brutto nakładów na rozwój, połowę tego co w Czechach (Unia zakłada docelowo 3 % )... Bezrobocie jest szokująco wysokie i wynosi 1.5 miliona osób....Polska w rankingu Banku Światowego ciągle jest na przynoszącym hańbę 121 miejscu w rankingu przychylności podatkowej, za Rosją….W innym rankingu sprzyjaniu przedsiębiorczości Polska jest na 70 miejscu, gorzej jest z tym Polsce niż w autokratycznej sąsiedniej Białorusi„....(więcej)

Michalkiewicz: „W 1995 roku Centrum Adama Smitha obliczyło, że państwo polskie konfiskuje rodzinie pracowników najemnych 83 procent dochodu – jeśli brać pod uwagę tylko to, do czego ci ludzie są zmuszeni przez prawo. Wynika z tego, że rzeczywiste podatki są znacznie wyższe, niż podają statystyki, bo statystyki nie uwzględniają na przykład przymusowych „składek” ubezpieczeniowych, sięgających przecież połowy dochodu. W ten sposób ludzie, formalnie pozostając właścicielami, zostają wyzuci z własności nie tylko wskutek konfiskaty przytłaczającej większości płynących z niej dochodów, ale również poprzez mnożenie regulacji, „....(więcej)

Gilowska: „Dla części ludzi, szczególnie tych, którzy właśnie kończą studia, praca w administracji rządowej, czy samorządowej to jest bardzo dobre miejsce. Tyle, że to jest armia ludzi –z członkami rodzin ponad 3 mln osób– w zasadzie na cudzym utrzymaniu „....(więcej)

Jarosław Kaczyński: „ Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nie traktowanym w pracy jak niewolnik. Bo już jesteśmy bardzo pracowici. Jest znamienne, że wedle danych OECD przeciętny Polak pracuje aż 2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy - 2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin).”...” Nieprzypadkowo w rankingu Doing Business 2010, opisującym łatwość robienia interesów, Polska jest na 70. miejscu wśród badanych 183 krajów. Nieprzypadkowo Polska zajmuje niechlubne 164. miejsce pod względem radzenia sobie z pozwoleniami na budowę. Nic nie usprawiedliwia tego, by Polska była dopiero na 121 miejscu w kategorii łatwości płacenia podatków. Tak jak nic nie usprawiedliwia 81 pozycji Polski w kategorii "łatwość zamykania biznesu" czy 77. miejsca w kategorii "wprowadzania w życie kontraktów"...”Wystarczy stwierdzić, że uniwersytet w Helsinkach jest już 72. w tzw. rankingu szanghajskim, podczas gdy najlepszy z polskich Uniwersytet Jagielloński - 320, a drugi, który się mieści w pierwszej pięćsetce, Uniwersytet Warszawski (największy w Polsce) - znalazł się na miejscu 396., o trzy pozycje niżej od małego uniwersytetu w fińskim Turku.”....”W dodatku, w przeciwieństwie do Finlandii, absolwenci naszych uczelni kompletnie nie interesują polskiego rządu i państwa, czyli z dyplomem trafiają prosto na bezrobocie (już ponad 50 proc. absolwentów nie znajduje pracy”....”O zapóźnieniu Polski pod względem nowoczesności ….Według danych Komisji Europejskiej Polska znajduje się na ostatnim miejscu wśród krajów UE pod względem procentowego udziału w eksporcie wyrobów wysokiej techniki.”.....”Równie źle wypadamy pod względem innowacyjności (wedle danych unijnej organizacji Pro Inno Europe): wyprzedzamy w Unii jedynie Litwę, Rumunię, Łotwę i Bułgarię,”...”Według wydanego przez Komisję Europejską opracowania podsumowującego "największe osiągnięcia UE w nauce i badaniach naukowych" zajmujemy:- 13. miejsce pod względem wielkości funduszy pozyskanych w ramach siódmego programu ramowego (badania i rozwój technologiczny); - 19. miejsce pod względem wskaźnika sukcesu w ramach siódmego programu ramowego; - 22. miejsce pod względem intensywności w dziedzinie badań i rozwoju (czyli odsetka PKB wypracowywanego w tym sektorze); - 23. miejsce pod względem łącznego indeksu innowacyjności; - 25. miejsce pod względem liczby wniosków patentowych (na milion mieszkańców) oraz - 27. miejsce w eksporcie nowoczesnych technologii (liczonych jako odsetek całkowitej wartości eksportu).”....”nakłady na badania i rozwój ….(Polska ) 0,7 proc. PKB ….W Szwecji, która przoduje w Europie, te nakłady wynoszą 3,8 proc. PKB, w Finlandii - 3,4 proc., w Niemczech - 2,5 proc., w Słowenii - 1,45 proc., a w Czechach - 1,4 proc. Miejmy świadomość tego, że jeden amerykański uniwersytet Stanforda dysponuje o 30 proc. większymi środkami (nie licząc gigantycznego funduszu rezerwowego), niż wynosi cały budżet polskiej nauki. Miejmy świadomość, że finansowanie nauki w Polsce na mieszkańca jest prawie dziesięciokrotnie niższe od średniej w starych państwach Unii (19 euro wobec 185 euro).” „.....(więcej)

Sadowski: „Bank Światowy sklasyfikował polski system podatkowy na 151. pozycji na 183 możliwych, jako jeden z najbardziej wrogich systemów wobec gospodarki. Jest on skomplikowany, nieefektywny i marnotrawny.Na wsi jest prostszy i tańszy. Wprowadzenie PIT, CIT i całego tego systemu na wsi spowoduje również konieczność podania ustawowego wzoru na amortyzację konia tak jak samochodu. Czy Trybunał Konstytucyjny sprosta kolejnemu oczekiwaniu wprowadzenia równouprawnienia i w tej materii?”…” Od lat w rządowych raportach pojawia się diagnoza, iż głównym źródłem bezrobocia w Polsce jest dramatycznie wysokie, łączne opodatkowanie pracy ZUS, składkami i podatkami. Jednym z tych elementów obciążających pracę jest podatek o wprowadzającej w błąd nazwie “składka zdrowotna”. Jest ona biurokratyczną aberracją pozbawioną ekonomicznego i konstytucyjnego uzasadnienia.”…” Tak też się dzieje ze składką precyzyjnie obliczaną od płacy każdego pracującego dwa miejsca po przecinku przez armię księgowych w Polsce. Pieniądze ze składki zdrowotnej, którą tak pieczołowicie zostały wydzielone i przypisane konkretnemu obywatelowi, trafiają na koniec i tak do jednego worka, jakim jest budżet. Zatem cała operacja wydzielenia i przypisania pieniędzy ze składki jest wyłącznie kosztownym oraz szkodliwym absurdem. Wystarczyłoby określony procent z zebranego podatku dochodowego przeznaczyć wprost do NFZ. Nie byłoby tej czasochłonnej, kosztownej i bezużytecznej mitręgi.W dodatku podniesionej do potęgi z tego powodu, iż nasza konstytucja gwarantuje każdemu z nas bezpłatną służbę zdrowia. Każdy ma taki sam zakres i dostęp do służby zdrowia niezależnie od wysokości naliczonej i zabranej składki. Jest to kolejny dowód na bezsens jej kosztownej personalizacji.”„…”W naszej konstytucji nie ma mowy o jakichkolwiek składkach, od których uzależnione jest nasze konstytucyjne prawo do nieodpłatnej służby zdrowia „...(więcej) Właśnie Polsat podał, że co czwarte polskie dziecko jest głodne. 30%Polaków żyje w nędzy. „...(więcej)

Haszczyński: „Wymieramy.My, Polacy. W połowie wiekubędzie nas ponad 6 milionów mniejniż teraz. Tak przynajmniej wynika z raportu amerykańskiego Population Reference Bureau.” „....(więcej)

„NSZZ „Solidarność” uważa, że kosztami przezwyciężania kryzysu najbardziej obarczono pracowników „…”S” cytuje dane Eurostatu, z których wynika, że jeszcze przed spowolnieniem, w 2008 r., 11 proc. zatrudnionych na pełnym etacie, to byli tzw. ubodzy pracujący. Oznacza to, że dochody osiągane z pracy nie gwarantują im życia powyżej granicy ubóstwa. A to odbija się na sytuacji rodzin z dziećmi, które należą do najuboższych w UE. Komisja Europejska już w 2008 r. alarmowała, że co czwarte dziecko w Polsce zagrożone jest ubóstwem. „S” postuluje zmianę zasad pomocy rodzinie. Jej zdaniem trzeba systematycznie podnosić (waloryzować) dochody, jakie mają najbiedniejsze rodziny, by uprawniały je do zasiłków rodzinnych.Najwięcej miejsca raport poświęca rynkowi pracy, ale też zwraca uwagę, że zbyt mało pieniędzy jest przeznaczanych na ochronę zdrowia czy edukację.” „...(więcej)

Sadowski: „Od czasu raportu Banku Światowego i wskazania w nim na kupowanie w polskim parlamencie ustaw nie zmieniło się tak naprawdę nic. Cały czas mamy tego typu afery.”...” Od lat Polska w rankingach wolności gospodarczej zajmuje odległe miejsca. Rośnie natomiast pozycja naszego kraju w rankingu korupcyjnym.” ...(więcej)

To tylko skromny wierzchołek góry lodowej „osiągnięć II Komuny Marek Mojsiewicz

ŚMIERĆ PEŁNA ZAGADEK Niemal od pierwszych dni po tragedii 10 kwietnia niezwykle bulwersującą i budzącą wiele emocji, była sprawa sekcji zwłok ofiar dramatu oraz dokumentacji medycznej, a raczej jej braku. Mimo zapewnień ministra RP Ewy Kopacz wygłaszanych tuż po zdarzeniu, z przejęciem właściwym najlepszym aktorom, powtórzonych 29 kwietnia 2010 roku z trybuny sejmowej o tym, że przy sekcjach byli obecni polscy specjaliści, którzy zakasując rękawy bez słów potrafili porozumiewać się ze swoimi rosyjskimi odpowiednikami, okazało się, że nic takiego nie miało miejsca. Nie było polskich specjalistów przy sekcjach, ba, nie było żadnych sekcji, a miejsca katastrofy nie tylko nie przeszukiwano, ale celowo niszczono materiał mogący pomóc w ustaleniu przebiegu wypadków. Do Polski ogarniętej żałobą wróciły w trybie ekspresowym zalutowane trumny, które z niezrozumiałych przyczyn znalazły się pod jurysdykcją rosyjską. Kilka miesięcy po tragedii rodziny ofiar zaczęły głośno mówić o braku dokumentacji medycznej swoich bliskich, zwracając jednocześnie uwagę na spore utrudnienia, czy wręcz uniemożliwienie identyfikacji ofiar. Rodzice pierwszego pilota Arkadiusza Protasiuka tak wspominali procedurę identyfikacji, w której uczestniczyć miał brat poległego:

„Młodszy syn, gdyż my nie byliśmy w stanie. Ale gdy tam był, nie zidentyfikował ciała Arka.

- Nie mógł, bo Rosjanie twierdzili, że nie ma jeszcze ciała kapitana. Dlatego pobrali od Krzysztofa jedynie materiał DNA, na podstawie, którego mieli przeprowadzać badania genetyczne. Nic więcej nie wiemy, gdyż młodszy syn nie chce o tym w ogóle mówić. Nie jest w stanie.[…]Synowa dostała mundur, ale my go jeszcze nie widzieliśmy. Podobno jednak był czysty i cały, czyli niebrudzony błotem - jak w pozostałych przypadkach. Jedynie bardzo mocno pachniał paliwem”. Jak się okazuje, co może wydawać się nieprawdopodobne, do dnia dzisiejszego rodzina kapitan statku, a także rodziny pozostałych członków załogi, nie otrzymała pełnej dokumentacji, dotyczącej okoliczności śmierci majora Protasiuka. Informował o tym fakcie ojciec pierwszego pilota, pan Władysław Protasiuk w wywiadzie dla NDz pod koniec grudnia ubiegłego roku:

„My, rodziny, do tej pory nie dostaliśmy całej dokumentacji medycznej pilotów, więc nadal nie wiemy, jak te badania były wykonywane. Nie wiemy praktycznie nic”. Rodziny pilotów nie wiedzą praktycznie nic o śmierci swoich bliskich a ci, którzy wiedzą, jak rodzina Ś.P Zbigniewa Wassermanna, mają świadomość fałszerstwa dokumentacji przychodzącej z Rosji. W przypadku posła Wassermanna fałszerstwo dotyczyło praktycznie całości dokumentacji, a jak jest w przypadku pozostałych 95 ofiar? Nie wiadomo, bo prokuratura nie przewiduje dalszych ekshumacji, choć logika nakazuje coś zupełnie innego: należałoby zweryfikować, czy w przypadku innych ofiar tragedii również była dokumentacja sfałszowana. Czy instytucje państwa polskiego nie są zainteresowane tak kluczową dla dochodzenia wiedzą? Być może prokuratura nie chce tego uczynić, gdyż zdaje sobie sprawę ze skali fałszerstw. Małgorzata Wassermann skwitowała całą sytuację wstrząsającymi słowami:

"Nigdy się prawdopodobnie nie dowiecie czy oni przeżyli tę katastrofę i ile minut lub godzin żyli po tej katastrofie i czy w związku z tym była im udzielana jakakolwiek pomoc". Czy może być bardziej ponury, bardziej wymowny obraz tego, co wydarzyło się tamtego kwietniowego poranka w Smoleńsku? W czwartkowej audycji w Radiu Maryja minister Antoni Macierewicz, szef Parlamentarnego Zespołu do spraw wyjaśnienia okoliczności tragedii 10 kwietnia, ujawnił, że zespół jest w posiadaniu bardzo wielu świadectw naocznych świadków, którzy potwierdzili, iż służby medyczne jadąc na miejsce katastrofy miały informację, że nikt nie przeżył. Coś zupełnie nieprawdopodobnego i niespotykanego w cywilizowanym świecie: służby medyczne przed przybyciem na miejsce, przed oględzinami ofiar już mają informację, że nie ma, kogo ratować.

Kto stwierdził śmierć 96 osób w ciągu kilku minut? Nie wiadomo, ale z raportu MAK wiemy, że pierwsze zawiadomienie skierowane do służb medycznych zostało zgłoszone 10 minut po zdarzeniu, zaś pierwsza karetka dojechała na miejsce po 17 minutach, pozostałe po 29 minutach. Dlaczego zwlekano aż tyle minut z powiadomieniem służb medycznych, skoro na wieży od razu wiedziano o wypadku? Może obecny na miejscu Specnaz posiadał tego dnia specjalne uprawnienia, pozwalające stwierdzić zgon ofiar? Jeden z byłych funkcjonariuszy BOR, pirotechnik major rezerwy Robert Trela w jednym z wywiadów powiedział:

„Według oficjalnej wersji MAK samolot po zderzeniu z ziemią przekręcił się na lewą stronę. Zastanawiające jest, dlaczego więc większość ciał ofiar znalazła się po prawej stronie w stosunku do toru lotu? Wiele ciał leży twarzą w błocie, a zdjęcia, które oglądałem, były wykonane zaraz po katastrofie. Wyraźnie widać po nich, że nikt tym osobom nie udzielił pierwszej pomocy, tym samym nie sprawdził, czy ktoś przeżył. A osoby ze zdjęć wykonanych między godziną 11.30 a 14.52 nie zmieniają swojej pozycji. Zastanowiło mnie szczególnie jedno zdjęcie, które znalazło się w Internecie. Jest na nim osoba z nogą, w której utkwił przedmiot przypominający rurkę. Jest cała pokryta wysuszonym błotem, natomiast część nad prętem jest zaczerniona. Wydaje mi się, że rurka przebiła tętnicę udową. W tej kwestii powinien się wypowiedzieć ekspert, bo jeśli według założeń MAK ta osoba zginęła natychmiast, to, w jaki sposób krew znalazła się dużo wyżej niż miejsce urazu?”. Nikt nawet tych osób nie starał się obrócić, by nie leżały twarzą w błocie. Niektórzy w takiej pozycji, ciężko ranni mogli się zwyczajnie udusić, inni wykrwawić, ale wszystko wskazuje, że tak właśnie miało być – wersja „wsie pagibli” miała być obowiązująca, bez możliwości korekty. Każdy, kto pamięta film ze strzałami i tajemniczymi zawiesiami, którego autentyczność została potwierdzona przez ABW i KGP, ma na ten temat swoje przemyślenia. Za prawdziwością wydarzeń rozgrywających, w przeciągu 1’24 trwania nagrania, a których wymowy wielu z nas się domyśla, przemawia fakt, iż do dnia dzisiejszego nie dotarły do Polski ani kamizelki kuloodporne, ani broń funkcjonariuszy BOR poległych 10 kwietnia. Dlaczego tak się dzieje? Częściowej odpowiedzi udzielił przywołany wyżej major rezerwy:

„Ze względu na budowę kamizelki można przeanalizować ewentualne odkształcenia jej struktur. A jeżeli jej użytkownik byłby w strefie działania fali uderzeniowej, można stwierdzić zmiany termiczne i ewentualnie zlokalizować mikroślady, jak również uszkodzenia mechaniczne. Jak najbardziej kamizelki mogą stanowić istotny materiał dowodowy w sprawie? Oczywiście, by potwierdzić lub odrzucić określone hipotezy. Uszkodzeń mechanicznych i termicznych nie da się usunąć. Całkiem inaczej jest w przypadku śladów chemicznych”. Kto mógł strzelać? Atakujący, czy broniący się? Może ktoś odganiający gapiów? Nie wiadomo, ale fakt braku do dnia dzisiejszego broni BORowców jest wymowny. Wiele osób żąda dowodu, że to nie była zwykła katastrofa, ktoś pomógł temu samolotowi spaść. Czy zatem to, o czym wyżej napisałam nie jest właśnie takim dowodem? Każdy wątpiący niech odpowie na pytanie: niezależnie od przyczyn technicznych całego zdarzenia, dlaczego nie ratowano tych ludzi? Dlaczego nawet nie sprawdzono, czy żyją, nikt nawet do nich nie podszedł?

P.S Zastanawiam się też, co miało na celu takie, a nie inne postępowanie z ciałami ofiar, stworzenie wrażenia bałaganu, zamieszania, czy nierzetelnego wykonania badań pośmiertnych? Być może pomiędzy zmarłymi z powodu urazów powstałych na skutek rozpadu i upadku samolotu, chciano ukryć zmarłych w wyniku innych czynników, stąd nie wykonano rzetelnych badań wszystkim ofiarom, co by nie było zbyt dużych różnic?

Polecam niżej zamieszczone linki do zapoznania się w całości:

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110709&typ=po&id=po02.txt

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111229&typ=po&id=po23.txt

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=28953

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=28954

Martynka

Dyktatura bankierów i finansowych spekulantów Międzynarodowy system finansowy, sieci powiązań pomiędzy poszczególnymi instytucjami obracającymi pieniędzmi, a zwłaszcza potęga niektórych banków, to czynniki, od wielu lat w ogromnym stopniu wpływające na światową gospodarkę. Kryzys trwający od 2008 roku z całą wyrazistością pokazał konsekwencje potęgi finansowych spekulantów, którzy zaczynają rozdawać karty nie tylko w sferze ekonomii, ale i polityki. Świat tzw. Zachodu, do którego się zaliczamy, zmierza w kierunku dyktatury finansowych spekulantów.

Prof. Krzysztof Rybiński, prognozując jakiś czas temu, że kryzys finansowy zmieni się w finansowe tsunami, napisał m.in.: „politycy i bankierzy zgotowali ludziom ten los”. Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Ostatnie dekady to czas niezwykłej prosperity finansowej elity. Spekulacja w tym obszarze ekonomii stała się dziedziną, w której osiągano i osiąga się olbrzymie zyski. Pieniądz, z założenia mający być środkiem płatniczym, wyrażającym wartość realnie istniejących dóbr, stał się sam w sobie nadrzędną wartością w gospodarce. Co więcej – w przytłaczającej większości był to tzw. „pieniądz pusty”, który nie miał pokrycia w żadnych realnie istniejących dobrach. Politycy powiązani z bankierami tworzyli odpowiednie ramy prawne i dawali im gwarancje państwowe, ci zaś odwdzięczali się tworzeniem „wzrostu gospodarczego” opartego o miraże stabilności. Tak skonstruowany system zaczął się ostatnio sypać, nie powoduje to jednak zmniejszenia władzy finansistów – wręcz przeciwnie, zaczynają po nią sięgać w sposób zupełnie otwarty. Rządy poszczególnych państw, w reakcji na problemy sektora, który stanął na skraju przepaści ze względu na chciwość i nieodpowiedzialność swoich kluczowych graczy, wpompowały setki miliardów dolarów i euro (a także innych walut) w system finansowej spekulacji. Skutek – menedżerowie wypłacili sobie gigantyczne premie, a gospodarki wspomnianych państw mają się coraz gorzej. Były sekretarz skarbu USA, odpowiedzialny za wpompowanie, 85 mld „ratunkowych” dolarów w AIG, Henry Paulson, był poprzednikiem obecnego prezesa banku Goldman Sachs na tym stanowisku. Bez owych 85 mld Goldman Sachs, największy wierzyciel AIG, najprawdopodobniej by upadł. W najnowszym Newsweeku przeczytać możemy, że „lista amerykańskich urzędników, którzy w apogeum kryzysu 2008-2009 byli wobec Goldmana przychylni” jest długa. Szef nowojorskiego oddziału Rezerwy Federalnej, Stephen Friedman, był wcześniej jego wiceprezesem. „A o błyskawiczną wypłatę zapomogi zadbał zaś szef rządowego funduszu ratunkowego Neel Kashkari, również były pracownik Goldmana.” Problem nie dotyczy jednak wyłącznie USA, podobnie jak działalność potężnego banku Goldman Sachs, kierowanego przez Lloyda Blankfeina, nie ogranicza się do Ameryki. Z nieco innego rodzaju dyktatem finansowym mamy do czynienia w Europie. Perspektywy rysują się w naprawdę ciemnych barwach. W połowie grudnia przywódcy państw UE zdecydowali o powstaniu Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (EMS). Czym będzie EMS? Oddajmy głos red. Markowi Magierowskiemu z Rzeczpospolitej: „[...]bizantyjska struktura władzy, przy której „złote parasole” amerykańskich bankierów, kosmiczne uposażenia komisarzy europejskich czy diety eurodeputowanych wydadzą nam się błahostką. Instytucja, która będzie „zasysać” pieniądze z budżetów narodowych niemal na żądanie, ale jednocześnie pozostanie poza jakąkolwiek demokratyczną kontrolą. Przypomnijmy: mowa o organizacji, która będzie zarządzać kwotą, co najmniej 700 miliardów euro.”

Dyrektor zarządzający funduszu EMS będzie miał prawo „popędzać” państwa opóźniające się z wpłatami, które będą miały 7 dni by podporządkować się jego decyzjom w sposób „nieodwołalny i bezwarunkowy”! (art.9 pkt.3 traktatu ustanawiającego EMS). EMS będzie miał prawo inwestować na rynku i… zapożyczać się, a także w każdej chwili podwyższyć swój kapitał, (na który składają się pieniądze państw członkowskich). Pracownicy EMSu będą posiadali pełen immunitet sądowy, nie będzie można ich poddać „jakiejkolwiek restrykcji, regulacji i kontroli”. Wszelka własność należąca do funduszu, wszelkie dokumenty będą „nienaruszalne”. Oczywiście, pracownicy tej instytucji, będą zwolnieni z płacenia podatków… (Rzeczpospolita, 5-6 stycznia 2012)

Niepokorni, którzy dyktatu międzynarodowych gremiów finansowych nie zechcą przyjąć, będą srogo karani. Attila Szalaim, radca finansowy ambasady Węgier w Warszawie, mówi jednoznacznie: „Widać jak na dłoni, że nadepnęliśmy na odcisk instytucjom globalnym, które arbitralnie mają zamiar sterować finansami świata.”(Nasz Dziennik, 7 stycznia 2012). Nie potrzeba żadnych spiskowych teorii by stwierdzić, że kasta finansistów, która w minionych dekadach zdobyła niesamowitą pozycję w międzynarodowych strukturach gospodarczych i politycznych, dziś próbuje swoją władzę nie tylko utrzymać, ale i rozszerzać. Można oczywiście powiedzieć, że problemy, z jakimi borykają się USA są nieco innego rodzaju niż te, które dotykają państw europejskich. Jednak clou sprawy jest to samo. Problemem nie jest, bowiem jedynie fakt, że sekretarzem skarbu, szefem nowojorskiego oddziału FED czy szefem rządowego (USA) projektu ratunkowego są byli pracownicy Goldman Sachsa, przeznaczający publiczne pieniądze na ratowanie m.in…. Goldman Sachsa. Jeśli spojrzymy na nowych premierów Grecji i Włoch, powołanych pod naciskiem UE, Lucasa Papademosu i Mario Montiego, a także nowego szefa Europejskiego Banku Centralnego, Mario Draghiego, to okaże się , że wszyscy oni również pracowali w banku Goldman Sachs (Newsweek 2-7 stycznia 2012). W tym kontekście pytanie o to, komu będzie służył powołany niedawno Europejski Mechanizm Stabilizacyjny, wydaje się czysto retoryczne. Jedno wiemy na pewno – nie będzie służył narodowym gospodarkom i ekonomicznej pomyślności obywateli państw, które znajdą się pod jego „opieką”. Kontrola nad systemem finansowym jest dla każdego państwa wymogiem racji stanu. Dlatego musimy obronić złotówkę, jako środek płatniczy obowiązujący w Polsce. Dlatego również musimy zadbać o odzyskanie naszego systemu bankowego, prawie w całości sprzedanego podmiotom zagranicznym, bądź zbudować własne instytucje finansowe, pozostające w polskich rękach. Czynna obrona przed dyktaturą bankierów i finansowych spekulantów jest ważnym elementem walki o narodową suwerenność. Robert Winnicki

Elita w kapitalizmie W gospodarce rynkowej każdy specjalista ─ a nie ma innych ludzi niż specjaliści ─ zależy od innych specjalistów. W kapitalizmie to wzajemność charakteryzuje relacje międzyludzkie. Nie biznes, ale konsumenci decydują, co powinno być produkowane. Wielu poważanych myślicieli, od Adama Fergusona począwszy, próbowało uchwycić charakterystyczne cechy odróżniające współczesne społeczeństwo kapitalistyczne─ gospodarkę rynkową — od innych systemów organizacji społeczeństwa. Rozróżniali narody wojujące i handlowe, społeczeństwa zmilitaryzowane i te z wolnością osobistą, społeczności kastowe i oparte na umowie. Stosunek do każdego z tych dwóch „typów idealnych” różnił się oczywiście w zależności od autora, ale wszyscy byli zgodni w ich przeciwstawianiu sobie oraz przekonaniu, że żaden inny sposób organizacji spraw społecznych nie jest możliwy do pomyślenia i wprowadzenia[1]. Można nie zgadzać się z niektórymi cechami, które przypisują oni każdemu z typów, ale trzeba przyznać, że taka klasyfikacja pozwala nam zrozumieć podstawowe fakty historyczne czy też te dotyczące obecnych konfliktów społecznych. Jest wiele powodów uniemożliwiających pełne zrozumienie wagi, jaką ma rozróżnienie tych dwóch typów społeczeństw. Po pierwsze, istnieje powszechna niechęć towarzysząca docenianiu zjawiska wrodzonej nierówności. Po drugie, nie dostrzega się podstawowej różnicy między przedkapitalistycznym i kapitalistycznym społeczeństwem, co do znaczenia oraz skutków prywatnej własności środków produkcji. Wreszcie, poważnym problemem jest niejednoznaczne stosowanie terminu „władza gospodarcza”.

Wrodzona nierówność Doktryna przypisująca wszystkie różnice między osobami wpływom środowiska jest nie do utrzymania. Fakt, iż istoty ludzkie rodzą się nierówne pod względem fizycznym i umysłowym, nie może być zaprzeczony przez żadnego rozsądnego człowieka, w tym nie przez pediatrów. Niektórzy ludzie przewyższają swoich bliźnich zdrowiem i witalnością, siłą i pojętnością umysłu, energią i umiejętnością podejmowania decyzji. Niektórzy są lepiej przysposobieni do ziemskich spraw, a inni mniej. Z tego punktu widzenia możemy─ nie pozwalając sobie na sądy wartościujące─ rozróżnić lepszych i gorszych ludzi. Karol Marks pisał o „nierównościach w uzdolnieniach jednostek,a przez to w zdolności produkcyjnej (Leistungsfähigkeit), jako naturalnych przywilejach” i był w pełni świadomy, że ludzie: „nie byliby indywidualnymi jednostkami, gdyby nie różnili się w uzdolnieniach”[2]. W czasach przedkapitalistycznych „lepsi” ludzie korzystali ze swojego uprzywilejowania, przejmując władzę nad masami słabszych, „gorszych”. Zwycięscy wojownicy pozyskiwali dla siebie wszystkie ziemie zdatne do polowań i połowów, hodowli i upraw. Reszcie ludzi pozostawało tylko służyć książętom i ich świtom. Byli sługami i niewolnikami, podwładnymi bez ziemi i pieniędzy. Taki był, ogólnie rzecz biorąc, stan rzeczy w większej części świata, gdy rządzili „bohaterowie”[3], a „komercjalizm” nie istniał. Z drugiej strony, w procesie, który chociaż przerywany nawrotami przemocy, trwał przez wieki, duch przedsiębiorczości─ tzn. pokojowej współpracy bazującej na podziale pracy─ podważył mentalność „starych dobrych czasów”. Kapitalizm — gospodarka rynkowa — radykalnie przekształcił gospodarczą i polityczną organizację ludzkości. W społeczeństwie przedkapitalistycznym ludzie hojniej obdarowani przez los nie znali innej metody wykorzystywania swojej przewagi poza zniewalaniem mas. Natomiast w kapitalizmie jednostki bardziej zdolne i utalentowane mogą uzyskać korzyści, służąc potrzebom większości mniej utalentowanych ludzi. W gospodarce rynkowej rządzą konsumenci. Konsumenci decydują poprzez swoje zakupy lub powstrzymywanie się od zakupów, co powinno być produkowane, przez kogo, jak, jakiej jakości i w jakiej ilości. Przedsiębiorcy, kapitaliści i posiadacze ziemscy, którzy nie potrafią w najlepszy i najtańszy sposób zaspokoić najbardziej naglących z jeszcze niezaspokojonych potrzeb konsumentów, zostają zmuszeni do pożegnania się z biznesem. W biurach i laboratoriach najbłyskotliwsze umysły przekuwają najbardziej skomplikowane rezultaty badań naukowych w produkcję coraz lepszych urządzeń dla ludzi, którzy ani trochę nie interesują się teoriami naukowymi umożliwiającymi ich wytwarzanie. Im większe przedsiębiorstwo, tym bardziej jest zmuszone do dostosowywania się względem zmieniających się mód i kaprysów mas — jego panów. Naczelną zasadą kapitalizmu jest masowa produkcja dla mas. Zwykły człowiek jest najważniejszy w gospodarce rynkowej. Jest klientem, „który ma zawsze rację”. W sferze politycznej władza przedstawicielska jest następstwem supremacji konsumentów na rynku. Osoby zajmujące stanowiska publiczne zależą od głosujących w podobny sposób, jak przedsiębiorcy i inwestorzy zależą od konsumentów. Ten sam proces historyczny, który wprowadził system kapitalistyczny na miejsce przedkapitalistycznego, wprowadził także system rządów powszechnych — demokrację — w miejsce absolutyzmu królewskiego i innych form „rządów niewielu”. Gdziekolwiek tylko gospodarkę rynkową zastąpił socjalizm, tam wróciła i autokracja Nie ma znaczenia, że socjalistyczny czy komunistyczny despotyzm jest kamuflowany używaniem takich nazw jak „dyktatura proletariatu”, „demokracja ludowa” czy „zasada wodzostwa” — zawsze chodzi o dominację małej grupy nad resztą społeczeństwa. Nie można bardziej nietrafnie określić stosunków panujących w społeczeństwie kapitalistycznym, niż nazywając działalność „rządzącej” klasy kapitalistów i przedsiębiorców „wyzyskiwaniem” mas porządnych ludzi. Nie musimy podnosić kwestii, w jaki sposób ludzie będący w systemie kapitalistycznym biznesmenami mogliby wykorzystać swoje talenty w innym dającym się pomyśleć sposobie organizacji produkcji. W kapitalizmie współzawodniczą ze sobą w służbie ludziom mniej utalentowanym. Wszystkie myśli skupiają na doskonaleniu metod zaopatrywania konsumentów. Każdego roku, każdego miesiąca, każdego tygodnia coś nowego pojawia się na rynku i bardzo szybko staje się dostępne dla wielu. Właśnie, dlatego, że biznesmeni produkują dla zysku, produkują z pożytkiem dla konsumentów.

Własność prywatna Drugą niedoskonałością spotykaną zazwyczaj przy omawianiu gospodarczej organizacji społeczeństwa jest zamieszanie spowodowane chaotycznym używaniem pojęć prawnych, a przede wszystkim koncepcji własności prywatnej. W czasach przedkapitalistycznych w zasadzie dominowała samowystarczalność, najpierw każdego gospodarstwa, później — stopniowo kierując się w stronę komercjalizmu — niewielkich regionów. Większość produktów nie docierała na rynek. Były one konsumowane, nie będąc sprzedawanymi i kupowanymi. W takich warunkach nie było zasadniczej różnicy między prywatną własnością dóbr przemysłowych i konsumpcyjnych. W każdym przypadku własność służyła tylko właścicielowi. Posiadać coś — czy to było dobro produkcyjne, czy też konsumpcyjne — znaczyło mieć to tylko dla siebie i używać tego dla własnej satysfakcji. W ramach gospodarki rynkowej jest inaczej. Właściciel dóbr produkcyjnych, kapitalista, może uzyskać korzyść ze swojej własności tylko poprzez skierowanie jej w stronę zaspokojenia potrzeb konsumentów. W gospodarce rynkowej własność środków produkcji jest nabywana i chroniona poprzez służbę ogółowi, a tracona, gdy ogół jest niezadowolony ze sposobu jej wykorzystania. Własność prywatna materialnych czynników produkcji jest mandatem publicznym, który jest wycofywany, kiedy konsumenci stwierdzą, że ktoś inny efektywniej wykorzysta dobra kapitałowe dla ich korzyści. System zysków i strat zmusza kapitalistów do traktowania „swojej” własności jak własności kogoś innego powierzonej im pod warunkiem wykorzystania jej dla osiągnięcia jak największych korzyści dla konsumentów. Rzeczywiste znaczenie prywatnej własności materialnych środków produkcji w kapitalizmie mogło być zignorowane i przeinaczone, ponieważ wszyscy — ekonomiści, prawnicy i laicy — zostali zmyleni faktem, że prawny koncept własności rozwinięty przez praktyki i doktryny czasów przedkapitalistycznych pozostał niezmieniony lub został zmieniony nieznacznie, podczas gdy znaczenie efektywne zostało radykalnie przekształcone[4]. W społeczeństwie feudalnym ekonomiczna sytuacja każdej jednostki była determinowana przez ilość zasobów przyznanych jej przez władze. Człowiek biedny był biedny, ponieważ dano mu mało ziemi lub nie dano wcale. Miał prawo myśleć (powiedzieć to otwarcie byłoby zbyt niebezpiecznie): „Jestem biedny, bo inni mają więcej niż powinni”. Jednak w społeczeństwie kapitalistycznym akumulacja dodatkowego kapitału przez tych, którym udało się z powodzeniem użyć swoich funduszy dla dostarczenia produktów konsumentom, wzbogaca wszystkich ludzi. Z jednej strony podnosi krańcową produktywność pracy, a przez to zwiększa płace. Z drugiej strony zwiększa ilość dóbr wyprodukowanych i dostarczonych na rynek. Narody w krajach zacofanych gospodarczo są biedniejsze niż Amerykanie, ponieważ brak u nich wystarczającej liczby kapitalistów i przedsiębiorców, którzy osiągnęli sukces. Tendencja do poprawy standardu życia mas może uwidocznić się tylko wtedy, gdy akumulacja nowego kapitału postępuje szybciej niż przyrost populacji. Tworzenie się kapitału odbywa się przy udziale konsumentów: zarobić mogą tylko przedsiębiorcy, których działania najlepiej zaspokoją potrzeby rynku. Wykorzystanie zgromadzonego kapitału jest ukierunkowane na najbardziej naglące, ale jeszcze niezaspokojone potrzeby konsumentów. Kapitał powstaje i działa zgodnie z życzeniami konsumentów.

Dwa rodzaje władzy Zajmując się zjawiskami rynkowymi, używamy terminu „władza”. Jednak musimy być w pełni świadomi faktu, że stosujemy go w zupełnie innym rozumieniu od tego tradycyjnego, związanego ze sprawami państwowymi. Władza państwowa jest środkiem do wymuszania posłuszeństwa wszystkich, którzy śmieliby nie wykonywać nakazów wydawanych przez rząd. Nikt nie nazwałby rządu instytucją, której brak tej właściwości. Każda decyzja państwowa jest zabezpieczana funkcjonariuszami policji, strażnikami więziennymi i katami. Jakkolwiek pożyteczne może wydawać się konkretne działanie rządu, może ono dojść do skutku, tylko, dlatego, że państwo posiada odpowiednie narzędzia przymusu. Szpital wspierany przez państwo służy celom dobroczynnym. Ale podatki zebrane, aby go utrzymać, nie są płacone dobrowolnie. Obywatele oddają część swojego zarobku, ponieważ w przeciwnym razie wylądują w więzieniu, a fizyczny opór poborcom podatkowym może być brzemienny w skutkach Prawdą jest, że większość ludzi, chcąc nie chcąc, zgadza się na ten stan rzeczy i jak określił to David Hume: „rezygnuje ze swoich sentymentów i pasji na rzecz swoich władców”. Ludzie zachowują się w ten sposób, ponieważ uważają, że w dłuższej perspektywie czasu lepiej być lojalnym wobec rządu niż go obalać. Nie zmienia to faktu, że władza państwowa oznacza wyłącznie represjonowanie nieposłusznych obywateli poprzez użycie siły. Znając naturę ludzką, instytucja państwa jest środkiem koniecznym, by umożliwić cywilizowane życie. Alternatywą jest anarchia i prawo silniejszego. Niezależnie od tego, nie można zaprzeczyć, że władza państwowa to prawo do więzienia i zabijania. Koncepcja władzy gospodarczejstosowana przez myślicieli socjalistycznych oznacza zupełnie coś innego. Rzecz, do której się odnosi, to zdolność do wpływania na zachowania innych ludzi poprzez oferowaniem im czegoś, co będzie przy zakupie uznane za bardziej pożądane niż uniknięcie poświęcenia, którego muszą w tym celu dokonać. W prostych słowach jest to zaproszenie do transakcji, aktu wymiany. Dam ci a, jeżeli dasz mi b. Nie ma mowy o żadnym przymusie czy groźbach. Kupujący nie „rządzi” sprzedającym, a sprzedający nie „rządzi” kupującym. Oczywiście w gospodarce rynkowej styl życia każdego człowieka jest dostosowany do podziału pracy i powrót do samowystarczalności jest wykluczony. Nagłe, przymusowe doświadczenie autarkii minionych wieków zagroziłoby nawet naszemu przetrwaniu. Pewien obraz skutków, jakie mogą wywołać zaburzenia w systemie rynkowej wymiany, można zaobserwować na przykładzie zaburzeń w funkcjonowaniu kluczowych dziedzin gospodarki w wyniku stosowania przemocy przez związki zawodowe, którą toleruje albo nawet otwarcie wspiera rząd. W gospodarce rynkowej każdy specjalista─ a nie ma innych ludzi niż specjaliści─ zależy od innych specjalistów. Wzajemność jest charakterystyczną cechą relacji międzyludzkich w kapitalizmie. Socjaliści ignorują wzajemność i mówią o władzy gospodarczej. Według nich na przykład „zdolność do określania produktu” to część władzy przedsiębiorcy[5]. Nie można bardziej się pomylić w opisie gospodarki rynkowej. To nie biznes, ale konsumenci ostatecznie decydują, co powinno być produkowane. Według głupiego mitu narody idą na wojnę, ponieważ istnieje przemysł zbrojeniowy, a ludzie upijają się, bo producenci alkoholu mają władzę gospodarczą. Jeśli ktoś nazywa władzą gospodarczą możliwość wybierania — czy, jak wolą socjaliści, „determinowania” — produktu, to musi przyznać, że władza ta należy do kupujących i konsumentów. „Współczesna cywilizacja, prawie cała cywilizacja” — jak powiedział wielki ekonomista brytyjski Edwin Cannan — „jest oparta na zasadzie umilania życia tym, którzy czynią dobrze rynkowi i uprzykrzania tym, którzy tego nie robią”[6]. Rynek oznacza kupujących, czyli wszystkich ludzi.W przeciwieństwie do tego, w gospodarce planowej czy socjalizmie cele produkcji określają władze centralne, zaś jednostka dostaje to, co powinna dostać według urzędników. Całe to puste gadanie o władzy biznesu ma zniszczyć podstawowe rozróżnienie między wolnością i niewolą.

„Władza” pracodawcy Ludzie posługują się terminem „władzy gospodarczej”, opisując wewnętrzne relacje w przedsiębiorstwach. Właściciel prywatnej firmy czy prezes korporacji dysponuje absolutną władzą. Może sobie pozwolić na kaprysy i zachcianki. Podwładni zależą od jego decyzji, muszą być posłuszni albo zostaną zwolnieni i będą cierpieć głód. Tego typu stwierdzenia ponownie przypisują pracodawcy władzę, którą w rzeczywistości posiadają konsumenci. Konieczność pokonania konkurentów poprzez służenie rynkowi najtaniej i w najlepszy możliwy sposób, zmusza do zatrudniania najodpowiedniej przygotowanego personelu. Przedsiębiorstwo musi próbować wyprzedzić konkurencję, nie tylko używając najlepszych materiałów i metod produkcji, ale także zatrudniając odpowiednich pracowników. To prawda, że dyrektor przedsiębiorstwa ma możliwość wyrażania swoich sympatii i antypatii. Wolno mu przedkładać gorszego pracownika nad lepszego, może zwolnić cennego asystenta, a na jego miejsce przyjąć niekompetentnego i nieefektywnego zastępcę. Wszystkie błędy, które popełnia, mają jednak wpływ na zyskowność przedsiębiorstwa. Musi w pełni ponieść ich koszt. Rynek karze takie kapryśne zachowanie. Siły rynkowe zmuszają przedsiębiorcę do traktowania pracownika wyłącznie w kontekście usług, jakie może wyświadczyć konsumentom. W transakcjach rynkowych pokusę złośliwych zachowań hamuje koszt ich podejmowania. Konsument może z jakichś przyczyn, potocznie nazywanych nieekonomicznymi albo nieracjonalnymi, bojkotować dostawcę, który najtaniej i najlepiej zaspokoi jego potrzeby. Ale wtedy musi ponieść konsekwencje — albo dostanie gorszy produkt, albo zapłaci wyższą cenę. Władze państwowe, egzekwując swoje rozporządzenia, uciekają się do przemocy lub jej groźby. Rynek nie potrzebuje stosowania przemocy, ponieważ, rezygnując z jego zasad, każdy karze się sam. Krytycy kapitalizmu zgadzają się z tym faktem, wskazując, że dla prywatnego przedsiębiorstwa liczy się tylko pogoń za zyskiem. Zysk może być osiągnięty tylko wtedy, gdy zaspokoi się potrzeby konsumenta lepiej albo taniej bądź jednocześnie lepiej itaniej, niż robią to inni. Konsument ze swej natury ma prawo do wszelkich kaprysów i wymyślnych upodobań. Biznesmen, jako producent ma tylko jeden cel: dostarczać konsumentowi. Jeśli ktoś potępia biznesmena za bezduszne gonienie za zyskiem, musi zrozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze, takiej postawy wymagają konsumenci, którzy nie zaakceptują żadnej wymówki, otrzymując złe usługi. Po drugie, to właśnie brak „ludzkiego punktu widzenia” uwalnia relację pracodawca — pracownik od stronniczości i uprzedzeń. Ustalenie tych faktów nie sprowadza się ani do pochwały, ani do potępienia gospodarki rynkowej czy jej politycznego następstwa w postaci rządów ludu (rządy przedstawicielskie, demokracja). Nauka nie wartościuje, nie aprobuje i nie potępia; po prostu opisuje i analizuje to, co jest.

Obowiązek elit Podkreślanie naczelnej roli konsumentów przy wybieraniu celów produkcyjnych w nieskrępowanym kapitalizmie nie mówi nic o moralnych i intelektualnych cechach tych osób. Ludzie, jako konsumenci, i podobnie, jako wyborcy, są śmiertelnikami podatnymi na błędy i często mogą wybierać rzeczy, które w dłuższej perspektywie im zaszkodzą. Filozofowie mogą mieć rację, krytykując swoich współobywateli. W wolnym społeczeństwie jedynym sposobem na uniknięcie złych ocen bliźnich jest przekonanie ich do dobrowolnej zmiany sposobu życia. Tam gdzie jest wolność, zadanie to spoczywa na elitach. Ludzie są nierówni i nieunikniona gorsza pozycja wielu z nich przejawia się także w sposobie wykorzystania dobrodziejstw kapitalizmu. Byłoby wielką korzyścią dla ludzkości, mówi wielu autorów, gdyby zwykły człowiek przeznaczał mniej czasu i pieniędzy dla zaspokojenia przyziemnych pragnień, a więcej na szlachetniejsze zajęcia. Ale czy dystyngowani krytycy nie powinni raczej winić siebie zamiast mas? Dlaczego oni, których los i natura obdarzyła moralną oraz intelektualną znakomitością, nie przekonali mniej utalentowanych ludzi do porzucenia ich pospolitych upodobań i nawyków? Jeśli jest coś złego w zachowaniu większości, bardziej należy obwiniać elity za niezdolność albo niechęć do przekonania innych do wyższych wartości. Poważny kryzys naszej cywilizacji spowodowany jest nie tylko wadami mas, ale także porażką elit.

[1] Zob. Ludwig von Mises, Human Action (Chicago: Henry Regnery, 1966), s. 195-198.

[2] Karl Marx, Critique of the Social-Democratic Program of Gotha (Letter to Bracke, May 5, 1875).

[3] Werner Sombart, Händler und Helden (Hucksters and Heroes) (Munich, 1915).

[4] To wielki poeta rzymski Quintus Horatius Flaccus pierwszy odniósł się do własności dóbr producentów w gospodarce rynkowej.Zob. Mises, Socialism (Yale, 1951), s. 42 n; (Liberty Fund, 1981), s. 31 n.

[5] Na przykład, A.A. Berle, Jr., Power without Property (New York: Harcourt, Brace, Inc.), 1959, s. 82.

[6] Edwin Cannan, An Economist’s Protest (London: P. S. King & Son, Ltd., 1928), s. vi-vii.

Instytut Misesa

Wprowadzono akt zmieniający USA w reżim totalitarny? Proszę Państwa, poczytajmy sobie, co dzieje się w USA – i cieszmy się, że w Polsce nigdy do tego nie dojdzie, a to dzięki zbiorowej mądrości naszego Narodu. Tak, jak nie doszło do rozplenienia się poprawności politycznej, żydofilii, pederastii, feminizmu itd. – admin.

Wieczorem 1 stycznia laureat pokojowej nagrody Nobla, prezydent USA Barack Obama, podpisał „The National Defense Authorization Act (NDAA)”, unieważniający w praktyce tzw. „Bill of Rights”, czyli 10 poprawek do konstytucji gwarantujących realną wolność, z jakiej swego czasu słynęły USA. Poprawki zwane „Bill of Rights” zostały zatwierdzone 25 września 1789 roku i gwarantowały między innymi wolność wyznania i sumienia, prawo do swobodnego gromadzenia się, prawo do posiadania i noszenia broni, a także prawo do własności prywatnej. W owym czasie były to rewolucyjne zmiany, kwintesencja demokracji. Podpisany w tajemnicy, a napisany przez senatora Carla Levina i Johna McCaina „The National Defense Authorization Act” w praktyce cofa wszelkie swobody obywatelskie od setek lat zagwarantowane przez wspomniane 10 poprawek. Otwiera to amerykańskim służbom wręcz nieograniczone pole do represji i kontroli. Według Grzegorza Nowaka, który w serwisie amerbroker.pl podaje te informacje twierdząc również, że jest to prawdopodobnie pierwsza wzmianka o NDAA w polskojęzycznym internecie, akt ten „deklaruje Amerykę polem walki”, gdzie jakiekolwiek represje, czy wręcz likwidacje obywateli będą się odbywały bezkarnie i bez procesu. NDAA miał zostać „przepchnięty za zamkniętymi drzwiami” bez żadnego czytania podczas posiedzenia komisji. Nowak zwraca również uwagę, że do 3 stycznia informacja o podpisaniu aktu nie pojawiła się w żadnych oficjalnych mediach, a jedyny teksański portal, który odważył się o tym napisać, usunął wpis po kilku godzinach. NDAA może stać się skutecznym narzędziem do pozbycia się jakiejkolwiek opozycji wewnętrznej, szczególnie w kontekście rozbojów USA na Bliskim Wschodzie i zbliżającej się wielkimi krokami wspólnej rabunkowej agresji USA i Izraela na Iran. O tym, jak oczywistych i bezpośrednich, wyzbytych jakiegokolwiek kamuflażu sposobów na uciszanie wszelkich niewygodnych głosów sprzeciwu używa się obecnie w USA, może świadczyć chociażby film, który w ostatnich dniach zdobył sporą popularność w serwisie YouTube. Oto transmisja wypowiedzi na żywo 28-letniego kaprala, weterana misji w Afganistanie w dziwny sposób urywa się przez zakłócenia akurat w momencie, kiedy ten zaczyna mówić o niebezpieczeństwie związanym z angażowaniem się w konflikt z Iranem: Wyciszyć trepa.

http://autonom.pl

Krótka historia psucia pieniędzy Gdyby wierzyć podręcznikom z historii ekonomii, merkantylizm był ideą, która święciła triumfy w XVII i XVIII wieku. Później miała zginąć śmiercią naturalną i ustąpić miejsca innym teoriom. Podręcznikowe schematy naszej epoki mają jednak to do siebie, że rzadko odpowiadają prawdzie – a szczególnie w naukach społecznych. Ich zależność od podatkowego krwiobiegu sprawia, że teorie najczęściej nie opisują rzeczywistości, tylko mają ją kreować. Tak właśnie ma się rzecz w przypadku merkantylizmu. Jeśli bowiem przyjrzeć się jego założeniom, bez trudu zauważymy, że jego wiernymi wyznawcami jest wielu nam współczesnych, jeśli nie prawie wszyscy.

O co chodziło merkantylistom? Jak sama nazwa sugeruje, główna idea polegała na zachowaniu dodatniego bilansu handlowego. Każdy kupiec robi interes, gdy sprzedaje więcej, niż kupuje. Pozornie taka intuicja może wydawać się bardzo słuszna, ale dlaczego akurat całe państwo ma naśladować właśnie kupca, a nie np. pracownika najemnego lub rzemieślnika. Równie dobrze można byłoby przecież stworzyć ideologię „manufakturyzmu” lub inne, które zalecałyby państwom naśladowanie zasad przedstawicieli innych gałęzi gospodarki. Odpowiedź przynoszą nam zmiany, jakie dokonały się w XVII i XVIII wieku. Polegały one na tym, iż państwa europejskie uczyniły z emitowanych przez siebie walut jedyne prawnie dopuszczalne środki pieniężne na podległych sobie terytoriach. Wcześniej każdy władca bił oczywiście swoje monety, ale istniała o wiele większa swoboda w zakresie określania środka płatniczego. Przykładowo: w Polsce doby Jagiellonów obok królewskich dukatów i groszy w użyciu były floreny, grosze praskie, talary i wiele innych monet bitych w całej Europie, którymi można było opłacić w zasadzie wszystko. Z obcymi walutami mamy do czynienia także dziś, ale nie możemy legalnie – tak jak kiedyś – płacić nimi w każdym sklepie, uiszczać podatków ani wypłacać wynagrodzenia. Ówczesny system był możliwy w sporej mierze dzięki złotu i srebru, z których wykonana była większość wysokiej wartości monet. Obcą walutę można było zresztą łatwo przetopić na inną, a najważniejszy był sam cenny kruszec.

Od 300 lat bez zmian Merkantylizm wziął się, zatem z podejmowanych w XVII wieku na całym kontynencie decyzji o uregulowaniu dominacji narodowych walut. Każde państwo stało się w ten sposób kupcem, który chciał sprzedać więcej niż kupić, gdyż przy ujemnym bilansie handlowym z kraju odpływało złoto potrzebne wszystkim władcom. Od tamtego czasu żyjemy nieustannie w epoce merkantylizmu. Nie ma dziś kraju na świecie, który nie patrzyłby z obawą na swój bilans handlowy oraz nie hołdowałby zasadom, które powszechnie uważa się za relikt myśli ekonomicznej. Zakres popularności merkantylizmu jest na tyle szeroki, że ciężko nawet znaleźć osobę, która by go świadomie nie podzielała. Powróćmy teraz na chwilę do epoki przedmerkantylistycznej. Pieniądzem było wtedy złoto lub srebro, które produkowali najczęściej królowie, książęta, ale także zakony, miasta oraz możni. Niektóre z monet cieszyły się większą lub mniejszą popularnością, ale ponieważ wszystkie z nich były wykonane z cennego kruszcu, można nimi było zapłacić za dowolną usługę lub towar. Gdy Kazimierz Wielki, który budował „Polskę murowaną” z zysków czerpanych z psucia monety i chciał wymóc na poddanych przyjmowanie bezwarunkowej zapłaty w swych monetach, spotkał się z buntem. Dziś taka reakcja społeczna wydaje się niewyobrażalna. Gdy państwo nie narzuca swojego prawnego środka płatniczego, problem bilansu handlowego jest całkowicie nieobecny. Złoto i srebro krążą między ludźmi w zależności od popytu na nie – niektórzy potrzebują więcej pieniędzy, inni mniej. Część osób woli trzymać oszczędności w nieruchomościach, inni wolą trzymać wszystko w sejfie. Granice państw nie mają wówczas większego znaczenia, gdyż złote i srebrne monety krążą wśród wszystkich ludzi, a granice wyznacza prawo własności. Każdy „eksportuje” swoje towary i usługi do innych osób oraz „importuje” je od nich na własne terytorium. O tym, czy więcej sprowadzić towarów, czy więcej ich sprzedać, decyduje każda osoba, regulując w ten sposób globalny obieg złota i srebra. Od czasów narzucenia instytucji prawnego środka płatniczego sytuacja ma się jednak nieco inaczej. Mieszkańcy każdego państwa zostają zmuszeni do bycia jedną wielką komuną, która musi dbać o właściwy bilans wymiany z innymi podmiotami. Prymitywizm takiego rozwiązania narzuca się wręcz sam, zwłaszcza w kwestii idei osłabiania waluty w celu wsparcia eksportu. Gdyby pieniądze produkowali prywatni przedsiębiorcy, ich klienci obruszyliby się, jeśliby zaproponowano im, że walutę trzeba popsuć w celu ułatwienia sprzedaży. Osłabiony pieniądz oznacza przecież spadek siły nabywczej względem użytkowników innych walut, a więc zubożenie. Ponieważ jednak współcześnie twierdzi się, że państwo to jeden „organizm”, celowe osłabienie waluty jest wręcz uznawane za dobrodziejstwo. Żyjąc w epoce merkantylizmu, jesteśmy świadkami, jak niemal codziennie któryś z polityków lub komentatorów życia gospodarczego cieszy się z osłabienia waluty, gdyż będzie to korzystne dla eksporterów. W jakże przewrotnych czasach żyjemy: ludzie cieszą się, że pieniądz, którym się posługują, traci na wartości! Warto także wspomnieć, że podręcznikowa epoka merkantylizmu (XVII-XVIII wiek) była także świadkiem narodzin banków centralnych i papierowego pieniądza. Jak to zwykle z bankami bywa, pożyczają nie swoje pieniądze. Od czasów zaprowadzenia „prawnego środka płatniczego” banki mogą udzielać kredytów na ogół jedynie w walucie kraju, w którym się znajdują. A jeśli polski „prawny środek płatniczy” w ramach kredytowego festiwalu zostanie wykorzystany na zakupy za granicą w zbyt wielkich ilościach („import”), wówczas banki osób z zagranicy, u których dokonano zakupów, będą się ubiegać u polskich banków o uregulowanie rachunku w obcych „prawnych środkach płatniczych” („eksport”). Jeśli zakupy okażą się większe niż realne zasoby pieniężne (import znacznie przewyższy eksport), polskie banki mogą upaść. Stąd właśnie merkantylistyczny zapał do promocji eksportu u niemal wszystkich dziennikarzy, polityków i naukowców, których podtrzymuje przy życiu podatkowa kroplówka. Merkantylizm jest obcy w zasadzie tylko libertarianom. Z wolnościowego punktu widzenia nie ma znaczenia, czy poszczególni ludzie więcej kupują, czy sprzedają. W społeczeństwie mogą pokojowo współistnieć zarówno ludzie, którzy dążą wyłącznie do powiększenia zasobów gotówkowych, jaki i ci, dla których pieniądze nie są równie istotne. Z kolei w przypadku państw mamy do czynienia z nieustanną walką o ratowanie własnych „prawnych środków płatniczych” celowymi deprecjacjami oraz gorączkowym sprawdzaniem bilansu. Pewne grupy obywateli (importerzy, przedsiębiorcy prowadzący wymianę z innymi osobami w kraju) są traktowane instrumentalnie w stosunku do pozostałych (eksporterów), gdyż najważniejsze dla władzy jest zachowanie kontroli nad pieniądzem. Merkantylizm „prawnych środków płatniczych” jak mało, który instrument przyczynia się także do ustanowienia światowego „porządku dziobania” wśród państw. Skoro mamy do czynienia z walką o dodatni bilans handlowy, naturalne jest, że mogą go wygrać tylko kraje zamieszkiwane przez producentów najlepszych towarów i usług (państwa Zachodu). Żeby ktoś musiał być na plusie, inni muszą być na minusie. Kraje na minusie, chcąc polepszyć swą sytuację, osłabiają swe waluty, żeby wesprzeć swych głównych eksporterów, jednak odbywa się to kosztem reszty społeczeństwa, które ubożeje w celu ratowania państwa. Oprócz libertarianizmu jedynym sposobem na wyrwanie się z objęć merkantylizmu jest ustanowienie rządu światowego. Gdyby cały świat był jednym państwem, problem przepływu pieniędzy nie stanowiłby problemu, gdyż rząd mógłby psuć pieniądze do woli, a wszelkie niezadowolenie tłumić przy pomocy łagrów lub zbrojnych interwencji. Ostatecznie, więc alternatywą dla merkantylizmu jest tylko libertarianizm, ale kiedy świat to wreszcie zrozumie? Jakub Wozinski

Państwo wspiera Owsiaka Zaskakująca mobilizacja wojska i hojna ręka Ministerstwa Obrony Narodowej. Ponad 1000 żołnierzy i pracowników Wojsk Lądowych będzie w tym roku czynnie wspierać Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. W ponad pięćdziesięciu miejscach w całej Polski, wojskowi pomagą w organizacji imprezy. Wystawią też na aukcje dobroczynne swoje "fanty". Ponad 40 jednostek wojskowych zaangażuje się w działania, które umożliwią bezpieczne prowadzenie koncertów, logistyczne i organizacyjne wsparcie orkiestrowych sztabów oraz atrakcyjną oprawę. Jak wyjaśnia rzecznik dowództwa WL ppłk Tomasz Szulejko, żołnierze i pracownicy Wojsk Lądowych zadbają o przygotowanie posiłków regeneracyjnych oraz ciepłych napojów dla wolontariuszy i uczestników koncertów w kilkudziesięciu punktach całej Polski. Wykorzystają w tym celu kuchnie polowe, namioty wojskowe, nagrzewnice czy samochody ciężarowe. Przy okazji Wojska Lądowe zaprezentują sprzęt wojskowy: kołowy transporter opancerzony Rosomak, czołg Leopard 2A4, zestawy przeciwlotnicze, pojazdy HMMWV, sprzęt saperski, armato haubicę samobieżną Dana oraz wyrzutnię rakietową Langusta. Żołnierze pokażą także urządzenia treningowe, symulatory, sprzęt spadochronowy, broń strzelecką oraz wyposażenie osobiste To jeszcze nie wszystko. Wojska Lądowe postanowiły także wspomóc finansowo kasę WOŚP i wystawiły swoje "fanty" na aukcje internetowe. I tak, można wylicytować m.in. pobyt w jednostkach wojskowych i na poligonach, pamiątki, symbole oraz przedmioty związane z armią. Warto przypomnieć, że w zeszłym roku wojsko także mocno zaangażowało swoje siły by pomóc Owsiakowi. Na XVIII Finał WOŚP, 10 stycznia 2010 roku, szef WOŚP przyleciał do Warszawy - w asyście samolotów F-16". Posypały się wówczas głosy krytyki, pytające, czemu samoloty nigdy nie eskortowały np. wolontariuszy Caritasu czy Anny Dymnej, która prowadzi fundację. Nikt wówczas głośno nie mówił o kosztach tej podniebnej eskorty. Zdradził je w maju br., w wywiadzie dla "Polski Zbrojnej", Andrzej Wąsiewicz, dyrektor Biura Programu F-16 w MON:

- Według dokumentacji ofertowej producenta godzina lotu F-16 kosztuje 4182 dolary. W cenę wchodzą paliwo, obsługi, remonty i koszt resursu – największy składnik. Jak wyjaśnia Wąsiewicz, nie wlicza się w to uzbrojenia ani kosztów funkcjonowania bazy lotniczej.

- Biuro uwzględnia również koszty eksploatacyjnych programów wsparcia, będące wielkością zmienną – to zwiększa cenę godziny lotu do około 6 tysięcy dolarów - podkreślił. Koszty wsparcia przez Państwo owsiaka, interesują m.in. europosła PiS Janusza Wojciechowskiego.

- Jakie są nakłady publicznych instytucji na prowadzenie bądź promocję akcji Owsiaka? Ile wydała chociażby Kancelaria Prezydenta, eksponująca rozświetlone serce na prezydenckim pałacu? Chciałbym, żeby te wszystkie publiczne wydatki zostały zliczone i zbilansowane z publicznymi korzyściami, jakich przysparza sprzęt zakupiony przez Owsiaka – napisał na swoim blogu europoseł. Finał WOŚP odbywa się w niedzielę. W tym roku orkiestra gra dla wcześniaków i kobiet ciężarnych z cukrzycą. Za pieniądze zebrane do puszek i podczas licytacji zostaną kupione pompy insulinowe oraz urządzenia do ratowania życia wcześniaków. Kpawlak

Nikt nie spłaci tych długów Rządy czołowych państw świata stoją dziś w obliczu spłaty w 2012r. długów w globalnej wysokości blisko 7,6 bln dol. (wg Bloomberga Japonia, USA, Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Włochy) sami Włosi muszą spłacić blisko 430 mld dol., Francja 360 mld dol. Euro pozostaje dziś symbolem zubożenia wielu europejskich narodów, a nie awansu społecznego i cywilizacyjnego, wielkiego wzrostu kosztów utrzymania Greków, Hiszpanów, Portugalczyków, Irlandczyków. Niemcy – europejska lokomotywa - potrzebuje na spłatę długów ok. 285 mld dol., Kanada oaza dobrobytu i spokoju 221 mld dol., Brazylia – dynamiczna gospodarka 169 mld dol., Wielka Brytania, która mówi sensowne i twarde „nie” unijnym wygibasom i podatkowi transakcyjnemu od operacji finansowych - 165 mld dol., Indie tylko 57 mld dol., Chiny 121 mld dol., Rosja zaledwie 13 mld dol., Polska, co najmniej 120 mld zł. – czyli ok. 30 mld dol. Jesteśmy, więc potęgą zadłużeniową jakby nie patrzeć. Cała strefa euro potrzebuje tylko w 2012r. 780 mld euro. Banki tylko w UE będą potrzebowały na dokapitalizowanie od 100 do 200 mld euro, starych długów do oddania z lat 2008 – 2009 będzie pewno gdzieś ok. 700 mld euro. Grecy w ramach pomocowych pożyczek z UE, MFW i EBC pożyczają na 4-5 proc ok. 240- 250 mld euro, żeby nie upaść. EBC w grudniu właśnie pożyczył na 1 proc. 500 mld euro europejskim bankom – bankrutom, a w lutym chce pożyczyć kolejne 500 mld euro. Czy nie taniej byłoby, więc pozwolić upaść bankrutom, nie tylko Grecji i umorzyć im znaczną część długów? Obecnych, bowiem długów w tej skali nikt nigdy nie odda. Polska też nie będzie w stanie spłacić swych 350 mld zł długów, które są w rękach zagranicy, a głupio sprywatyzowane banki w Polsce swych blisko 60 mld euro długów. Argentyna zbankrutowała mając zaledwie 100 mld dol. zadłużenia zagranicznego. Ratowanie długów irlandzkiego systemu bankowego – 50 mld euro doprowadziło ten kraj na krawędź bankructwa i zadłużyło na kolejne 85 mld euro. Podobny los spotka Hiszpanów pomagających w spłacie długów hiszpańskich banków. Długi wielu krajów podobnie jak i banków wcześniej czy później muszą być zrestrukturyzowane. Narody nie chcą pluć krwią i jeść trawy, byleby tylko spłacić długi. Albo ktoś podaruje wagony nowo wydrukowanych pieniędzy albo inwestorzy muszą się liczyć ze stratą 80 proc. pożyczonych pieniędzy. Zgodnie z zasadą, że wielkie długi to już problem wierzyciela, a nie dłużnika. Tylko Polacy po 1989r. nie tylko spłacili długi, ale i oddali za bezcen większość swego majątku, Grecy, Włosi czy Hiszpanie tego błędu nie zrobią. Świat jak i Europa swych długów w obecnej skali nie spłaci czy to się komuś podoba czy nie. Nie ma, więc sensu dorzucać pieniędzy do światowego pieca długów i skazywać liczne narody na dekady łez. Janusz Szewczak

Żydokomunofaszyści - masoneria – KATYŃ Nie będę opisywał zbrodni Katyńskiej, bo wszyscy coś wiemy na ten temat. Jednak... Jednak widząc dzisiaj na pierwszej stronie NE jakby krzyk art. o "Nowe informacje o mordzie Polaków w Katyniu" –

http://blogersek.nowyekran.pl/post/46940,nowe-informacje-o-mordzie-polakow-w-katyniu

Sek, autor tego art się myli, czego wcale nie mam mu za złe.To nie są nowości. Ludzka rzecz nie wiedzieć, lub dowiedzieć się w różnym czasie na te tematy. Ponieważ to jest chyba największa hańba tych potworów w XX wieku, dlatego postanowiłem ten fakt odnotować. Proszę zwrócić uwagę na facjaty tych morderców na zamieszczonym "zdjęciu". Może powinienem zamieścić zdjęcie Berii - żyda pod przewodem, którego mordowali Polaków. Pasowałoby to zdjecie do nawiązania mojego art. Czyje obozy zagłady –

http://jazon.polacy.eu.org/1520/czyje-obozy-koncentracyjne-czyje-obozy-zaglady-/

Osobiście "znam" temat od bardzo dawna z różnych opowiadań, powiedzmy ludzi. Natomiast o tym wywiadzie udzielonym przez Vidro prasie, czytałem kilka lat temu w gazecie "Tylko Polska" Leszka Bubla. Jak czytam obecnie komenty pod tym art. na NE to widzę, że internauci też piszą, że to nie nowość i podają znane fakty. Żydzi oczywiście nie martwią się o wymordowanych przez nich Polaków w KATYNIU. Trochę im przeszkadza, że to wychodzi na światło dzienne. Zapewne pamiętacie państwo nawalonego Kwaśniewskiego- Stolcmana na grobach w Katyniu. Ja myślę, że to ze strachu przed zamordowanymi Polakami, ( aby nie powiedzieć przed duchami). Bo jak wiemy, należy się domyślać, że Olo też o tym wie, że jego tate Stolcman to NKWDzista, który mógł brać udział w tym mordzie. Nikt w okupowanej Polsce nie dostaje stanowisk za darmo tylko za zasługi rodowe. Aby było śmieszniej to ten gostek był dwie kadencje na stalcu Prezydenta. A antypolskie przekaziory podawały, że to najlepszy, naj, naj prezydent Polski. Potem te wszarze powołały komisję do spraw trudnych - dotyczących Katynia. Jak zapewne państwo pamiętacie ze strony Polskiej wydelegowaliśmy najwybitniejszych oczywiście żydów (Polakom nie wolno badać morderstw żydowskich) na czele o ile pamiętam z "Rotweldem". To oczywiście taka hucpa żydowska dla Polaków. Aby to wszystko przykryć, robią giwałt światowy o faszystach Polskich, o zwrocie mienia, uruchamiają Jedwabne, Kielce, grossów i inne światowe śmieci. Wszystkie te tematy to oszustwo żydowskie. Tak się zastanawiam czy ci mordercy żydowscy nie powinni domagac się zwrotu mienia od wymordowanych Polaków w KATYNIU. Czy ci mordercy żydowscy nie powinni się domagac zwrotu mienia od wywiezionych przez nich Polaków na Syberię. Czy nie powinni się domagać zwrotu mienia od setek tysięcy wymordowanych Polaków przez żydów w więzieniach napoczątku IIwś i po wojnie. Polacy zamordowani przez żydów, wstancie do apelu i zapłaćcie własnym mordercom geszeft. Nie piszę podajcie tych zamordowanych do Strazburga, bo tam wygracie. Pomimo, że okupant Polski żydokomunofaszystowski wam wypłaci nienależne odszkodowania - wy i tak wiecie i Polacy wiedzą, że te pieniądze bedą ukradzione tym, których nie zdążyliście jeszcze wymordować. Ku chwale Ojczyzny. Wszarzom na zatracenie. Bóg, Honor, Ojczyzna. Zenon Jaszczuk

Rostowski listy pisze

1. W ostatnich dniach grudnia minister Rostowski wysłał list do komisarza ds. gospodarczych Oli Rehna, zapewniając go, że Polska na koniec roku 2012 tak jak się zobowiązała wcześniej, zmniejszy deficyt sektora finansów publicznych do poziomu poniżej 3% PKB. Ten list to reakcja na wcześniejsze wystąpienie Komisji Europejskiej, która po wstępnej analizie naszego projektu budżetu na rok 2012 wyraziła, co do tego poważne wątpliwości. Zresztą według prognozy KE deficyt sektora finansów publicznych w Polsce nawet na koniec 2013 roku będzie wynosił 3,1% PKB (na koniec 2012 4% PKB). Rostowski wyjaśnia, że wysoki deficyt sektora finansów publicznych na koniec 2011 roku według metody unijnej wynoszący aż 5,6% PKB jest spowodowany między innymi harmonogramem absorpcji funduszy unijnych, które wymagają współfinansowania z budżetu państwa i z budżetów samorządowych, a także wysokim poziomem inwestycji publicznych, które wprawdzie wspomagają wzrost gospodarczy, ale także pochłaniają środki budżetowe.

Tyle tylko, że jeżeli te dwie przyczyny są prawdziwe, to nie ustaną one przecież w roku 2012, który ze względu na czerwcowe mistrzostwa Europy w piłce nożnej, będzie wymagał wręcz zwiększonych wydatków na tego rodzaju inwestycje. Szef resoru finansów wyjaśnia także, że w projekcie budżetu na 2012 rok znalazły się dodatkowe pozycje dochodowe takie jak podwyżka składki rentowej, która ma przynieść około 6 mld zł dodatkowych dochodów (wchodzi w życie od 1 lutego), nowy podatek od wydobycia miedzi i srebra (zaplanowane dochody 1,8 mld zł), a także wzrost dywidendy od spółek Skarbu Państwa o 2 mld zł do 8,15 mld zł.

2. Wszystkie te informacje pochodzą z projektu budżetu na 2012 rok, ale projekt ten, choć w sposób nie wprost (szczególnie w uzasadnieniu) informuje również o zobowiązaniach, które minister Rostowski regularnie od lat zamiata pod dywan albo też o działaniach, które tylko na papierze zmniejszają rozmiary deficytu sektora finansów publicznych. Tak jest deficytem budżetu środków unijnych, który na koniec 2011 roku wyniósł 12,1 mld zł i oznacza, że takich rozmiarów środków Rostowski użył do zmniejszenia deficytu sektora finansów publicznych. Podobny charakter ma czasowe przejęcie części środków Funduszu Pracy i Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Szacuje się, że jest to już na około 10 mld zł. O przejmowaniu środków z Funduszu Rezerwy Demograficznej już nawet nie wypada wspominać, bo formalnie nie jest to ukrywanie deficytu, ale wcześniejsze niż przewidywano wykorzystanie jego środków na wypłatę emerytur i rent (rozpoczęcie jego wykorzystywania miało nastąpić około roku 2020). W sumie w latach 2010-2012 wykorzysta się z niego już 14 mld zł. No i na koniec ZUS, a dokładnie Fundusz Ubezpieczeń Społecznych. Na rok 2012 przewiduje się 40 mld zł dotacji budżetowej i to oczywiście wydatek, który ma rezultat w saldzie budżetu, ale jest jeszcze ponad 9 mld zł kredytów w bankach komercyjnych i ponad 16 mld pożyczek budżetowych. Ani kredyty ani pożyczki ze względu na ich zwrotny charakter w ramach sektora (tzw. pod kreską) nie są zaliczane do deficytu sektora finansów publicznych. Jeżeli dołożymy do tego zobowiązania w ochronie zdrowia szacowane na 5,3 mld zł a także wartość transakcji spotowych na długu(w 2010 roku ich wartość wyniosła aż 7 mld zł), które sztucznie zmniejszają jego wielkość na koniec grudnia, to dopiero wtedy mamy jakąś przybliżoną wartość zobowiązań sektora finansów publicznych, które jak z tego widać, regularnie nie są ujawniane przez ministra finansów.

3. Minister Rostowski może, więc jeszcze nie jeden list wysłać do Komisji Europejskiej, pokazując jak sprawnie rządzi i zmniejsza deficyt sektora finansów publicznych, tylko niestety jak widać duża część tego zmniejszania, odbywa się na papierze. Kluczem w tej sprawie nie jest jednak KE, ale rynki finansowe, które rekomendując ciągle nabywanie polskich obligacji, wierzą, że nasz kraj jest zdolny do obsługi swego długu. W tej sprawie jednak ze względu na niekonwencjonalne zachowania Rostowskiego (ostatnio mówił o skupie bonów skarbowych przez NBP na wtórnym rynku, od czego odciął się Prezes NBP), poruszamy się po cienkiej czerwonej linii, którą jest 7 % rentowność naszych 10-letnich obligacji. Na razie wynosi ona około 6% i jest wprawdzie wyższa od rentowności choćby czeskich papierów o ponad 200 pkt. bazowych, ale ciągle niższa od włoskich czy hiszpańskich, gdzie regularnie przekracza 7%. Dopóki nasze bony skarbowe i obligacje kupują, dopóty Rostowski może prowadzić tą swoją potrójną księgowość i pisać w listach do KE, co mu się rzewnie podoba. Zbigniew Kuźmiuk

Klimatyczny prezent Tuska Jedną z największych głupot, jakie zrobiły „polskie” władze było podpisanie pakietu klimatycznego. [Oj, optymista... Oni wiedzieli, że to szkodliwe, ale... widzieli też , gdzie chlebuś posmarowany. M. Dakowski]

Zawarte tam ustalenia, zasady odpłatności i normy od początku były, bowiem dla Polski bardzo niekorzystne i nie trzeba było być geniuszem, aby przewidzieć ich niemiłe konsekwencje dla polskich obywateli i naszej gospodarki. Trzeba być ślepym i głuchym, aby nie widzieć fatalnych konsekwencji takiego ruchu dla państwa, opierającego swoją energetykę na węglu; ale dla Pana Premiera pochwały i radość udziału w europejskim „targowisku próżności” jednak zawsze były ważniejsze. I tak ubogie, wydrenowane podatkami, narażone na ciągły wzrost bezrobocia oraz przytłoczone drożyną polskie społeczeństwo otrzymało w prezencie od Donalda Tuska i jego „genialnych inaczej” ministrów tykającą bombę. A dziś już zaczyna ona powoli detonować. W związku z niekompetencją naszych władz, Polacy zdecydowanie odczują w swoich portfelach skutki idiotycznej walki z tzw. ociepleniem klimatu (piszę tzw. gdyż dziś już tylko idioci, ludzie złej woli bądź nieuczciwi mogę jeszcze ten temat podnosić). Najwięcej zapłacimy oczywiście w cenie energii elektrycznej (to już ma miejsce), ale za chwilę dojdą też koszty wliczane w ceny biletów lotniczych. Od 2013 r. sprzedawcy energii elektrycznej będą zmuszeni kupować też tzw. białe certyfikaty w cenie 6 zł za 1 MWh oraz liczyć się ze wzrostem cen praw do emisji, CO2 (nawet do 90 zł za każdy MWh). Jeśli do tego doliczyć, że od przyszłego roku elektrownie dostaną o 30% mniej darmowych praw do emisji, CO2, to łatwo wyliczyć, że statystycznie polski obywatel zapłaci rocznie dwukrotnie więcej za emisję dwutlenku węgla niż teraz (ok. 200 zł). Przy czym należy pamiętać także, iż droższa energia odbije się też bardzo poważnie na i tak ledwo ciągnącej, (choć jeszcze ciągle utrzymującej się na powierzchni) gospodarce (w tym i na cenach wszelkich towarów). Jak widać, skoro Donaldowi Tuskowi nie udało się, mimo usilnych starań, zabić polskiej gospodarki swą nieudolnością oraz nieróbstwem, to dobije ją idiotycznymi umowami międzynarodowymi, które bezmyślnie podpisuje, licząc na poklepanie po plecach. Ot, przypadłość ludzi małych i miernych. ​Pamiętajmy też, że dzięki geniuszowi Premiera zapłacimy również drożej za wakacje (wspomniany wzrost cen biletów lotniczych). Ale to może nas dotknąć w małym stopniu albowiem znając zdolności destrukcyjne Donalda Tuska, to zapewne do wakacji zdąży z nas już zrobić żebraków, którzy o wakacjach nie mogą nawet pomarzyć. I tylko żal, że w tej piramidzie idiotyzmów nie wpadł jeszcze ktoś na pomysł, aby płacić podatek od stopnia głupoty i niekompetencji. Nasz rząd zbankrutowałby w ciągu 48 godzin.Bartosz Józwiak

Między Nimi – kobietami Proszę sobie wyobrazić trenera koszykówki mówiącego: „W drużynie mamy samych wysokich koszykarzy – a wyniki marne. Trzeba coś w tym zmienić. Zwiększenie liczby zawodników niskich wzrostem na pewno polepszyłoby, jakość wrzutów do kosza... Na moim blogu na ONET.pl zamieściłem wypowiedź kol.Elżbiety Marusikowej– przekonującej publiczność w Gdyni, że prawicowa kobieta powinna przede wszystkim zając się dziećmi i domem, wspierać małżonka – a polityka i sprawami zawodowymi zajmować się tylko w przypadku konieczności i w miarę posiadania wolnego czasu. Została zaatakowana na blogu przez p.Dominikę Sibigę, twierdzącą, że: „Polityka, to zbyt ważna dziedzina życia, żeby ją zostawić w rękach mężczyzn. Wypowiedź pani Marusik na pewno nie buduje zachęcającego wizerunku do podjęcia przez kobiety publicznych działań. Jak widać od mężczyzny – szowinisty gorsza może być tylko kobieta - szowinista!”

(http://tiny.pl/hgnck)

Pewien problem polega na tym, że p.Marusikowa jak najbardziej zajmowała się polityką – i była nawet v-Prezeską UPR! Zajmowała się również praca zawodową: była v-dyrektorką liceum w Gdańsku. Widać umiała sobie pokładać sprawy domowe tak, by starczyło Jej czasu. P. Sibiga używa jednak argumentów merytorycznych:

„Skoro polityką zajmują się głównie mężczyźni, a wszyscy raczej jesteśmy niezadowoleni z tego, co dzieje się w polskiej i światowej polityce, to znaczy, że trzeba coś w tym zmienić. Zwiększenie liczby kobiet na pewno polepszyłoby poziom merytoryczny debaty publicznej, usprawniło pracę Sejmu, a co za tym idzie polepszyło, jakość naszego życia”.

Nie jestem przekonany, czy usprawnienie pracy Sejmu – np. szybsze uchwalanie podwyżek podatków – polepszyłoby, jakość naszego życia – ale nie w tym rzecz. P. Sibiga popełnia elementarny błąd logiczny. Proszę sobie wyobrazić trenera koszykówki mówiącego: „W drużynie mamy samych wysokich koszykarzy – a wyniki marne. Trzeba coś w tym zmienić. Zwiększenie liczby zawodników niskich wzrostem na pewno polepszyłoby, jakość wrzutów do kosza i w ogóle poziom gry, usprawniło przekazywanie piłek, a co za tym idzie polepszyło wyniki osiągane przez naszą drużynę”. Główny problem dzisiejszego Sejmu leży w tym, że został wybrany d***kratycznie (proszę porównać poziom dyskusji w np. pruskiej Izbie Panów czy brytyjskiej Izbie Lordów – z chamstwem i durnotą panującymi nawet w przedwojennym Sejmie RP!). Jednak drugi problem, nie tylko Sejmu, leży w tym, że mężczyźni są wychowywani w szkołach koedukacyjnych – i są niejednokrotnie bardziej zniewieścieli od niewiast. Tak – rację miała śp.Danuta Rinn śpiewając:

„Gdzie ci Mężczy-y-źni? Prawdziwy tacy? Orły – sokoły – HEROSY-Y-Y?!? Gdzie ci Mężczyźni – na miarę czasów? Gdzie te CHŁOPY?!?" I odpowiadała: „Nie ma, nie ma, nie ma, nie ma...”

http://www.youtube.com/watch?v=SBGA6Xa8FUQ

P.Sibiga pisze jeszcze: „To mężczyźni, a nie kobiety odpowiadają za większość błędów, katastrof i klęsk, jakie działy się w historii świata. Bo chyba nikt mi nie powie, że Hitler była kobietą”. I to jest absolutna prawda. Bo mężczyźni podejmują decyzje ryzykowne, agresywne – a to właśnie jest potrzebne, gdy kieruje się samolotem, państwem, samochodem, rodzina, fabryką... Tak: jest prawdą, że przy ostrym prowadzeniu liczba wypadków – i na szosach i w życiu – jest większa. Ale średnio ludność wychodzi na tym dobrze. Natomiast kobieca strategia – dziś powszechna – by za wszelką cenę unikać wypadków (kosztem ubezwłasnowolnienia ludzi, kosztem pobudowania „spowalniaczy ruchu”, poprzez przymus ubezpieczeń itp. itd.) powoduje, że nasza cywilizacja przegrywa z cywilizacjami męskimi – jak w tej chwili przegrywamy z muzułmanami i Chińczykami. Na zakończenie chciałbym powiedzieć, że jest sporo kobiet o „męskim” sposobie myślenia – i dla nich jest oczywiście miejsce w życiu politycznym. Exempla: p.Sara Palinowa, p.Hilaria Clintonowa czy p.Michalina Bachmannowa w Ameryce, lady Małgorzata Thatcherowa w Wielkiej Brytanii, czy p.Zyta Gilowska w Polsce. Ich proporcja odzwierciedla różnice w poziomie testosteronu, niezbędnego przy podejmowaniu decyzyj. Sztuczne zwiększanie tej liczby – czy przez parytet, czy przez perswazję, czy przez specjalne szkolenie kobiet, by nauczyły się udawać przed wyborcami polityków z jajami – miałoby taki sam skutek, jak wzmocnienie reprezentacji Polski w szachach czy w koszykówce przez wpuszczenie na parkiet drużyny w składzie trzech facetów i dwie kobiety – podczas gdy zacofana drużyna np. Iranu wystawiłaby pięciu mężczyzn. Przepraszam: wycofuję to stwierdzenie. Skutki byłyby (a raczej: są!) znacznie gorsze. Coś na ten temat wiem. Grałem kiedyś w II lidze kosza – i nasza drużyna, AZS UW (czysto amatorska) była w ogonie tabeli. Zagraliśmy mecz sparringowy z reprezentacją kobiet – i starając się grać delikatnie i po dżentelmeńsku wygraliśmy bardzo wysoko. Gdybyśmy byli płatni od wyniku – wygralibyśmy 100:20 (a może i wyżej). Mężczyzna bez najmniejszej trudności odbierze piłkę kozłującej kobiecie. W szachach różnica jest jeszcze większa. Najlepsza polska szachistka, p.Monika Soćko, że współczynnikiem ELO 2505, nie mieści się wśród 2000 najlepszych szachistów świata. W boksie pewno żadna kobieta nie zmieściłaby się w czołówce 10.000 zawodników. Ponieważ polityka to coś pomiędzy szachami, a boksem – naturalna proporcja kobiet wśród polityków powinna być jakoś odpowiednia. Dlaczego jest wyższa? Dlatego, że tak w praktyce byłaby znacznie wyższa i w boksie! Po prostu prawie żaden mężczyzna nie jest w stanie pełną siłą zadać ciosu kobiecie! W polityce również. JKM

Co ma Bóg do Palikota? - Wywiad Agnieszki Kublik [Gazeta Wyborcza] z Januszem Palikotem

Wierzę w to, że dusza wybiera ''gotowe'' ciało i że to się dzieje dopiero po urodzeniu - Janusz Palikot odpowiada na pytania Agnieszki Kublik

Palikot z rynsztoka

O czułości i butach

Palikot z Millerem na jednym ringu

Borowski: Atrakcyjny Palikot

Palikot i Ziobro bokami wchodzą na scenę

Pan jest zwolennikiem czy przeciwnikiem aborcji? - Odpowiedź na pytanie, kiedy zaczyna się życie, jest dla mnie sprawą filozoficzną i trudną. Człowiek odpowiedzialny unika takich dylematów, w których niełatwo znaleźć pewność, a to, o co chodzi, nie jest jednoznaczne i można wręcz powiedzieć, że prawda się ukrywa. A zatem, jako skutek naszej odpowiedzialności, powstaje konieczność stosowania antykoncepcji i jej dostępność dla obywateli. To najlepszy sposób na uniknięcie takich dylematów. Jeśli jednak już do tego dochodzi i powstaje ciąża, która jest niechciana, to osobiście wierzę w to, że dusza wybiera "gotowe" ciało i że to się dzieje dopiero po urodzeniu. Jest to jednak kwestia metafizyczna i tu nauka niewiele pomoże. Przestrzegam też przed uznawaniem, że aborcja nie nakłada żadnych duchowych ciężarów na tego, kto to robi. Taka decyzja ma charakter duchowy, jest problemem tej osoby i jej sumienia, a nie ustawy. (...) W kwestii początku życia człowieka blisko jestem platonizmu lub hinduizmu. Sądzę, że dusza wielokrotnie wraca na ziemię w postaci różnych ciał i że w tym sensie jest nieśmiertelna i nie ginie razem z ciałem, a to oznacza, że problem aborcji jest problemem ciała, a nie duszy.

Jak Ruch Palikota chce zmienić ustawę aborcyjną? W jakich sytuacjach - poza określonymi w ustawie - dopuścić aborcję? Od którego tygodnia? - Nad ustawą pracujemy. Chcemy generalnie, aby to była sprawa sumienia matki, a nie lekarza czy ustawy. Granicę dopuszczalnego terminu aborcji wyznacza ryzyko utraty życia lub zdrowia przez matkę. I to powinni akurat wskazać naukowcy. I oni to precyzyjnie wskazują.

Złożycie projekt wyprowadzenia katechezy ze szkół? A może zostanie nauka o religii, a katecheza wróci do sal katechetycznych? - Nie wyobrażam sobie nowoczesnego państwa bez wyprowadzenia religii ze szkół. Odpowiedni projekt zaproponujemy wraz z ustawą określającą szczegółowo relacje pomiędzy Kościołem a państwem. Dyskusja wokół krzyża pokazuje, że sprawa jest niejasna przez zbyt ogólnikowe zapisy w konstytucji, więc potrzebne jest ustawowe uregulowanie takich kwestii jak symbole religijne w instytucjach publicznych, osoby duchowne na uroczystościach państwowych, finansowanie Kościoła czy na przykład modlitwa w trakcie prac Sejmu! To skandaliczne, ale nie ma żadnej sankcji z powodu tego, że ktoś zakłóca prace Sejmu modlitwą - zdarza się, że posłowie PiS-u intonują modlitwę w trakcie prac Sejmu, na sali plenarnej, uniemożliwiając pracę - gdy tymczasem jest w kodeksie karnym zapis o obrazie uczuć religijnych. Będziemy zresztą chcieli go znieść. I emocje biskupów nie mają tu nic do rzeczy.

A pan chrzcił swoje dzieci? - Tak, chrzciłem. Choć dziś bym tego nie zrobił. To powinna być samodzielna decyzja każdego, gdy przekracza 18 lat. A my decydujemy za dzieci i na zawsze zostawiamy je z brzemieniem tej decyzji. Dlatego chciałbym koniecznie wprowadzić cywilne procedury apostazji, aby człowiek dorosły, już bez upokorzenia ze strony proboszcza, mógł wystąpić z Kościoła. Chrzcząc dzieci, postępowałem jak wielu ludzi w Polsce, zgodnie z pewną obyczajowością, a nie w geście czysto religijnym. Jednak po 10 kwietnia 2010 uświadomiłem sobie, w jakim stopniu Kościół politycznie wykorzystuje religijne zaangażowanie Polaków. Myślę, że wielu ludzi w Polsce ma dziś takie dylematy jak ja.

Całą rozmowę z Januszem Palikotem o eutanazji, in vitro, wierze fascynacji Indiami i wielu innych sprawach - czytaj w Magazynie Świątecznym już w sobotę.

Metafizyka według Palikota Czysty bełkot – tak najkrócej podsumować można „przemyślenia” Janusza Palikota, którymi podzielił się on z „Gazetą Wyborczą” (Co Bóg ma do Palikota..., 7-8.01.2011). I w zasadzie można by poprzestać na tej prostej konstatacji, gdyby nie fakt, że ten bełkot kształtuje ludzkie myślenie. A na to zgodzić się nie można.

W konkursie na najgłupszą wypowiedź w tym wywiadzie konkurencja byłaby ogromna. Ale moim niewątpliwym faworytem jest stwierdzenie, że „nauka stwierdza jedynie – a i to jest kontrowersyjne – że zygota to już z całą pewnością podstawa do uznania, że urodzi się zwierzę – człowiek”. Nie bardzo wiem, bowiem co ma być kontrowersyjnego w tym stwierdzeniu. To fakt, tak jak faktem jest, że Żydzi czy Romowie są takimi samymi ludźmi, jak wszyscy inni. Kontrowersyjne takie stwierdzenie może być jedynie, dla kogoś, kto chce jakąś grupę (Żydów, Romów czy nienarodzonych) eksterminować. Ale w takiej sytuacji „kontrowersyjność” nie wynika z nauki, bo ta jest jednoznaczna, z człowieka na etapie zygoty zawsze urodzi się, (jeśli pozwolimy mu na to my lub natura) człowiek, ale z tego, że nauka stoi w poprzek morderczych pragnień polityka czy myśliciela.

Dusza według Palikota i Kościoła Ale to zdanie nie jest jedynym „strzałem w kolano” (a może zwyczajnym kłamstwem) Palikota. Już w następnym zdaniu, ten absolwent roku, (bo tylko tyle dane mu było studiować na tej uczelni) na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim oznajmia, że... człowiek na etapie zygoty „nie jest to osoba z duszą, o jakiej myślą katolicy, czy osoba samoświadoma”. Można by zapytać o powód tej mocnej metafizycznej deklaracji, ale w istocie nie ma, po co, bowiem katolicy nie prezentują opinii, jaka bliska jest Palikotowi. Dusza, bowiem – i po wiekach sporów, głównie dzięki odkryciom współczesnych nauk, ale także dzięki uważnej analizie tego, co o życiu prenatalnym Jezusa Chrystusa mówi Pismo Święte i Tradycja Kościoła – nie ma wątpliwości, że animacja jest bezpośrednia, to znaczy następuje w momencie, gdy kończy się proces poczęcia. „... zgodnie z nauką Kościoła możemy dokładnie określić chwilę Wcielenia: dokonało się ono, kiedy Maryja Panna rzekła aniołowi «niech mi się stanie, według słowa twego». To właśnie wtedy za sprawą Ducha Świętego z ciała i krwi Dziewicy powstało ciało, została stworzona rozumna dusza, i w tej samej chwili całkowicie ludzka natura dołączyła do Bożego Słowa. W tym stawianiu się człowiekiem nie było kolejnych etapów, ciało nie zaistniało przed duszą ani dusza przed ciałem, ani przez moment nie należały one do nikogo innego niż Syn Boży: ciało zostało poczęte, napełnione duszą i przyjęte jednocześnie” - wskazuje w znakomitej pracy „Odkupiciel w łonie Matki” John Saward.

Człowiek nie był trupem A jako, że Jezus był w pełni człowiekiem, to animacja w przypadku każdego innego człowieka, także następuje w momencie poczęcia. A najlepszym na to dowodem jest genetyka, która uświadamia nam, że ludzka cielesność od samego początku jest napełniona racjonalnością, dynamicznie i celowo się rozwija i zakodowane w niej jest ukształtowanie człowieka. Nie jest oczywiście tak, że duszą jest genom, ale można powiedzieć, że to w nim i przez niego początkowo ona działa. Biblijna nauka nie pozostawia też wątpliwości, że dusza i ciało w przypadku istot cielesnych są w istocie nierozerwalne. Nie jest tak, że najpierw jest cielesność, (bo co niby miałoby ją organizować, jeśli nie duchowa forma), a potem dołącza się do niej dusza, nie jest także odwrotnie, że najpierw jest duchowość, która potem organizuje cielesność. Obie powstają w tym samym organizmie, i są od niego nieoderwalne. „Organizm nie jest syntezą, jakiejś danej z góry wielości. Organizm nie wychodzi od uprzednio istniejącej wielości, którą wiąże jakby syndesmos, jakim jest dusza; organizm nie tworzy się ze zwłok. Organizm rozwija się z zarodka, który jest jednością i rozprzestrzenia się, przyswajając sobie zewnętrzne elementy, włączając je we własną jedność i wcielając je w siebie” - wskazuje Claude Tresmontant w „Eseju o myśli hebrajskiej”. Ujmując rzecz bardziej wprost nie jest tak, że najpierw powstała cielesność, (czyli jeśli nie jest ona ożywiona, to trup), a potem dusza ją sobie wybrała. A tak by było, gdyby przyjąć założenia Palikota, który „osobiście wierzy w to, że dusza wybiera «gotowe» ciało i że to się dzieje dopiero po urodzeniu”. W ujęciu Palikota, zatem najpierw istnieje trup, który potem zostaje ożywiony, animowany przez duszę. I trudno nie dostrzec, że jest to nie tylko absurdalne, ale też niezgodne z wynikami nauk czy ludzkim doświadczeniem. Dusza nie jest, bowiem tylko jakimś składnikiem duchowym, ale przede wszystkim czynnikiem organizującym, nadającym sens i racjonalność, a także celowość ludzkiemu organizmowi. Jeśli jej nie ma, to pozostaje on trupem, rzeczywistością martwą, której jedyną przyszłością jest rozkład.

„Mein Kampf” a nie metafizyka Na koniec trudno nie zadać pytania, jakie są podstawy myślowe „rozważań” Palikota. On sam nie pozostawia wątpliwości, że jest to „metafizyka”, a zatem rzeczywistość, która nie podlega sensownej weryfikacji. Każdy może sobie myśleć, co chce, możliwy jest w niej każdy możliwy bełkot, i nikomu nic do tego. Tyle, że tak ujęta metafizyka nie istnieje. Od czasów klasycznych metafizyka jest, bowiem nauka, a nieusankcjonowanym bełkotem. Tak Arystoteles jak i Platon, a także wszyscy ci, którzy czerpią z ich tradycji, podkreślali, że myślenie metafizyczne musi być wierne fundamentalnym zasadom rozumności, choćby zasadzie tożsamości, niesprzeczności i wyłączonego środka. Tych kryteriów – całkowicie podstawowych nawet w wywiadzie prasowym – rozważania Palikota zwyczajnie nie spełniają. I właśnie, dlatego nie sposób ich nazwać metafizyką. Ich jedynym źródłem jest ekspresja Palikota, która z rozumnością, racjonalnością czy choćby spójnością nie ma nic wspólnego. Celem zaś tych rozważań jest doprowadzenie do tego, by można było zabijać ludzi. Słowem zamiast metafizyki mamy nowoczesne „Mein Kampf”, z taką samą ilością nędznej ezoteryki, niechęci do słabszych i judeochrześcijańskiej moralności.

Tomasz P. Terlikowski

Halny wzmaga popęd Nareszcie odmieni się życie me nudne. I państwa też. Urzędowo się odmieni, decyzją Krajowej Rady Radiofonii, Telewizji i Telekinezy. Ciało to, jakkolwiek się nazywa, pod zacnym przewodem Jana Dworaka, zadbało, żeby nam się w telewizorze ciekawiej zrobiło. Po odpolitycznieniu mediów publicznych, co polegało na przeniesieniu wszystkich działaczy Platformy Obywatelskiej z Ministerstwa Kultury na Woronicza, oraz przeprowadzce radiowej Trójki na stałe do Belwederu, już niczego zmieniać tam nie trzeba. Zaprzyjaźniona stacja prywatna i "ta druga", też nie wroga, kwitną w pluralizmie. Teraz, przy okazji przyznawania koncesji cyfrowych, zabrano się do pozostałych stacji prywatnych. Główne kryterium? – Zapewnienie widzom różnorodnej oferty programowej – tłumaczyła rzeczniczka Rady Katarzyna Twardowska. I dlatego koncesji nie dostała telewizja Trwam. I tak jej nie oglądam, bo cięgiem tam jacyś czerstwi księża, różnorodności żadnej, gdyby zrobili, choć talk show "TeTetka", w którym duet Terlikowski – Tekieli oceniałby popkulturę... Ale na razie nuda. Więc odpadają, bo dla takiego luzaka jak minister przewodniczący Dworak nuda to wróg śmiertelny. Dlatego zamiast Trwam wolał wesprzeć stację TTV, której ofertę "informacyjno-poradnikowo-publicystyczną" firmują dziennikarze TVN. Różnorodni rzecz jasna, bo to i Edward Miszczak, i Patrycja Redo, i wreszcie Adam Pieczyński – po prostu pełne spektrum. I nie ma to nic wspólnego z polityką. Widzowie ostrzą też sobie zęby na pozostałe kanały. Rozrywka TV, Eska TV – słowem, co jeden, to większy kanał. Ale furda z nimi! Oto koncesję dostało Polo TV, skromnie przedstawiające się, jako "promujące polską muzykę". Ot, weźmy pierwszy hit z ich strony internetowej. "Hej dziewczyno, nie bądź taka, postaw loda dla chłopaka! Lody zwykle na śmietanie, kto poliże, temu stanie. Lody niczym wiatr halny, wzmaga popęd seksualny" – oto zespół Boys promujący w swej nowatorskiej poetyce i gramatyce polską kulturę, cywilizację, przemysł spożywczy, a nawet nowatorskie spojrzenie na meteorologię. Tak, to nie te nudy, co w Trwam. To musiało poruszyć serce przewodniczącego Dworaka. A nawet nie tylko serce. I tylko lica rzecznik Twardowskiej goreją. Z różnorodności rzecz jasna. Robert Mazurek

Palikot papieżem, Hussajn fajnym kolesiem, znakomity felieton Mazurka. Weekendowy przegląd prasy Piotra Zaremby W "Gazecie Wyborczej" Janusz Palikot wyrokuje, przepytywany przez zachwyconą Agnieszkę Kublik, czy jest Bóg i kiedy zaczyna się życie. Dawna "Wyborcza" odwoływała się jeszcze do takich postaci jak choćby Leszek Kołakowski, ktoryt naprawdę był filozofem. Dziś świat objaśniają tam, transcendencję oswajają Wojewódzki i Palikot, ten ostatni z dyplomem filozofa. Takie czasy. Palikot nieomal na jednym wydechu wyrokuje, że Boga nie ma i dobrze, a potem wskazuje, gdzie jest prawdziwa religia, a gdzie jej nie ma. Jest naturalnie poza Kościołem Katolickim. Przysłowie o ślepym, który jest najlepszym recenzentem kolorów nasuwa się samo. Zresztą i to raczej zdążyło nam już spowszednieć. Wszak mamy do czynienia z gazetą, która nieznaną nikomu jeszcze parę lat temu Katarzynę Wiśniewską wyniosła od razu do godności biskupa, i to katolickiego, (choć równocześnie w jakiejś mierze antykatolickiego). W takim razie Palikot może stać się papieżem. Że niewierzący? To dziś najnowszy krzyk mody właśnie. Ale gdy idzie o kreowanie autorytetów, kilka stron dalej czytamy wywiad Pawła Smoleńskiego z Pablopavo, tekściarzem i wokalistą reggae. Człowiek ten wzbudził moją sympatię, jako rzecznik sympatycznej szarości Grochowa. Też tam mieszkam, też jeżdżę tramwajami. Niestety mniej przyjemnie się robi, kiedy Smoleński uznaje Pablopavo za partnera do debat politycznych. Po wymianie zdań na temat depenalizacji narkotyków (nietrudno się domyśleć, jakie ma bohater stanowisko w tej sprawie) pada pytanie: „Lubię tę waszą piosenkę za dowcip. Uważasz, że gdyby George W. Bush opalił się trawy do spółki z Saddamem, nie byłoby przemocy w Iraku?”. Pablopavo odpowiada nieco bełkotliwie – że nie zna Busha (dokładniej „gościa”), że bulgotało mu w głowie, kiedy był prezydentem, i że pewnie coś popalał, ale nie trawę. Można oceniać tak czy siak amerykański atak na Irak i jego konsekwencje. Jednak wizja dobrotliwego Saddama, który przy trawce dogadałby się z rozbulgotanym prezydentem USA to coś więcej niż twórcza groteska. Informuję i twórcę, i jego rozmówcę, że Saddam Hussajn zanim stracił władzę, zabił mnóstwo ludzi, kazał na przykład zagazować tysiące Kurdów. Gdyby premier Anglii Chamberlain i premier Francji Daladier napalili się w 1939 roku trawy z Hitlerem, nie byłoby drugiej wojny światowej. Tylko, co na to Polacy, którym nie udzielono by tym samym pomocy? Na koniec znakomity felieton Roberta Mazurka „Halny wzmaga popęd” w sobotniej Rzeczpospolitej. Nie będę go streszczał ani objaśniał, bo nie streszcza i nie objaśnia się dowcipów. Rzecz dotyczy jednak potraktowania przez Krajową Radę RiTV koncernu ojca Rydzyka, któremu nie dano robić robić tzw cyfry. Świat Radia Maryja i Telewizji Trwam nie jest moim światem i pewnie nigdy nie będzie. Można się zresztą zastanawiać, do jakiego stopnia ten świat nakłada się na świat Jarosława Kaczyńskiego. Swoje skomplikowane relacje z tym radiem, z jego przesłaniem, objaśnił on najciekawiej w swoim wywiadzie-rzece, który zrobiliśmy z nim ja i Michał Karnowski. Ich drogi rozchodziły się nawet w ostatnich latach. Radio prowadziło niemądrą kampanię w obronie rzekomo skrzywdzonego biskupa Wielgusa. Bracia Kaczyńscy, prawda, że po cichu, ale za to skutecznie, zablokowali jego ingres. Ale, pomińmy już taki fakt, że pod wpływem swoich ostatnich politycznych zaangażowań to radio się zmieniło, i to zmieniło na lepsze. Jest to reprezentacja sporego kawałka polskiego społeczeństwa. To prawda, stało się pochyłym drzewem dla pewnych kręgów, największa miernota awansuje do grona ludzi kulturalnych, jeśli to Radio czy Telewizję Trwam spostponuje lub wyśmieje. Tak było w latach 90. z ZChN-em, opisał wtedy ten fenomen Ryszard Legutko, bynajmniej nie entuzjasta tej partii, zauważając, że ludzi naprawdę inteligentnych rozpoznaje się po tym, czy mają o niej coś ciekawego i niebanalnego do powiedzenia. Gdyby zastosować takie, przyznajmy surowe, kryterium do ojca Rydzyka i jego mediów, niewielu ludzi inteligentnych znaleźlibyśmy w Polsce. Piotr Zaremba

Standard złota: mity i kłamstwa Różne stany debatują ostatnio o statusie złota, jako pieniądza. Z politycznego punktu widzenia, standard złota jest obecnie bardziej istotny niż w poprzednich dekadach. Gdy „LA Times” (by wskazać tylko jeden przykład) publikuje artykuł sucho stwierdzający, że „ekonomiści” jednomyślnie sprzeciwiają się standardowi złota, widać, że obrońcy obecnego systemu zaczynają być nerwowi. Standard złota jest ostatnio bardzo gorącym tematem, więc ważne jest dokładne jego zrozumienie. W tym artykule spróbuję obalić kilka błędnych przekonań na ten temat.

Czy wszyscy ekonomiści sprzeciwiają się standardowi złota? Wiem, że świadczy to o mojej naiwności, ale byłem naprawdę bardzo zaskoczony tym, że dziennikarze mogą pisać aż tak nieprawdziwe rzeczy. Oto lead z atykułu „LA Timesa”, zatytułowanego „Dążenie do przywrócenia standardu złota”:

Pomysł, by uczynić ten cenny metal legalnym środkiem płatniczym, zdobył akceptację w ponad dwunastu stanach. Wspierany jest on przez Tea Party i inne ruchy na rzecz ograniczenia władzy federalnej. Ekonomiści mówią, że wprowadzenie takiego planu w życie byłoby katastrofalne. Przypuszczam, że ostatnie zdanie jest formalnie prawdziwe, ale bardzo mylące. To trochę tak, jak powiedzieć „Algida oferuje 31 smaków lodów, ale konsumenci kupują czekoladę”. Tak, niektórzy ekonomiści mówią, że standard złota byłby katastrofą i przyznaję, że może i ogromna większość tak mówi. Ale ta notka sugeruje, że właściwie wszyscy ekonomiści się temu sprzeciwiają — co nie jest prawdą. Autor — Nathaniel Popper — wspiera to błędne przekonanie również w dwóch innych miejscach. Próbuje skonfrontować biznesmenów i polityków z Tea Party z zawodowymi ekonomistami. Najpierw pisze:

Ostatecznym celem jest powrót USA do standardu złota, w którym każdy dolar miałby ekwiwalent w postaci ustalonej ilości tego cennego metalu. Ekonomiści wszystkich szkół mówią, że ten plan byłby rujnujący [dla gospodarki — przyp. red.], ale ten pogląd nie martwi zbytnio Pittsa (kongresmen z Południowej Karoliny). „Szczerze, myślę, że ekonomiści uniwersyteccy myślą tylko w obrębie swojego własnego, małego świata” — powiedział Pitts. „Nie zajmują się rzeczywistymi problemami” ‒ dodał. Dla upewnienia się, że czytelnik zrozumiał, Popper pisze dalej:

Stany Zjednoczone i większość krajów świata utrzymywały pełny standard złota do czasów wielkiego kryzysu. Ekonomiści generalnie zgadzają się, że przyczyniło się to do depresji i wcześniejszych poważnego załamań koniunktury poprzez ograniczenie rządowi możliwości kreacji pieniądza, co zawężało mu pole do pobudzenia gospodarki. Uczeni mówią, że powrót do standardu złota z dużym prawdopodobieństwem spowolniłby i tak powolny już wzrost. „W pewnym momencie ktoś może być na tyle szalony, by tego spróbować, ale to nie utrzyma się dłużej niż w przeszłości” — powiedział Allan Meltzer, profesor ekonomii na Carnegie Mellon University i krytyk obecnej polityki monetarnej Fedu.

Wobec braku wsparcia ze strony ekonomistów głównego nurtu aktywiści uczynili swoimi bibliami książki mniej popularnych ekonomistów, jak np. Pieces of Eight — niedrukowana już książka konstytucjonalisty Vieiry”. W całym artykule Popper nie cytuje żadnego ekonomisty popierającego standard złota, ani nie parafrazuje nawet jego poglądów. Byłoby to do przyjęcia, gdyby nie to, że Popper cytuje lub odnosi się do biznesmenów, polityków i prawnika Vieiry. Teraz łatwo byłoby mi oskarżyć Poppera o kłamstwo, ale z tego, co wiem, to był tak przekonany o niedorzeczności standardu złota, że nie próbował nawet znaleźć prawdziwego ekonomisty z doktoratem wykładającego na uczelni (a nawet z 20 najlepszych uczelni), którzy mieliby coś dobrego do powiedzenia o standardzie złota. Osobiście znam co najmniej 20 takich osób, więc proszę mi wierzyć — one są do dyspozycji, jeśli Popper albo inni dziennikarze naprawdę chcieliby zapewnić zwolennikom standardu złota uczciwą dyskusję. Jeśli chodzi o książki o zaletach standardu złota, to naprawdę takie istnieją i to napisane przez ludzi z doktoratami z ekonomii. Klasyczny tekst to Theorie des Geldes und der Umlaufsmittel Ludwiga von Misesa, a nowszą i dużo bardziej przyjazną czytelnikowi pozycją jest Złoto, banki, ludzie Murraya Rothbarda. Z kolei moja własna książka o wielkim kryzysie obaliła mit, że standard złota miał z nim cokolwiek wspólnego.

Czy złoto spowodowało wielki kryzys? Nim przejdziemy dalej, zajmę się szybko tym konkretnym stwierdzeniem. Napisałem tu dłuższą odpowiedź, ale teraz musimy się zastanowić: jeśli nawet przyjmiemy, że to standard złota spowodował wielki kryzys, nie rozwiązuje to kwestii, dlaczego ta recesja trwała tak długo i była tak poważna? Przecież standard złota nie został wprowadzony w latach 20. Choć było mnóstwo kryzysów przemysłowych czy panik finansowych we wcześniejszych stuleciach, nigdy nie było tak długiej globalnej depresji jak w latach 30. — i to, pomimo że coraz więcej krajów dołączało do rosnącego światowego rynku z udziałem gospodarek opartych na standardzie złota. Stąd jasne, że nie wystarczy wskazać na „złote” kajdany systemu monetarnego, by wyjaśnić wydarzenia wielkiego kryzysu. Obwinianie standardu złota o wielki kryzys jest, więc tak samo bezsensowne jak oskarżanie „wolnorynkowych” działań Herberta Hoovera, który przecież nie różnił się od swoich poprzedników (nawet, jeśli weźmiemy na poważnie jego rzekomo wolnorynkowe usposobienie). Przypominałoby to raczej wyjaśnianie wypadku lotniczego za pomocą grawitacji. Ostatecznie, nie zapominajmy, że Fed zniósł standard złota w 1933 r. i skutkiem tego było przedłużenie kryzysu — po porzuceniu rzekomo okropnego standardu złota — na co najmniej 8 kolejnych lat (ja bym powiedział: na 13 lat, ponieważ nie uważam, by II wojna światowa „naprawiła” gospodarkę). Dziwnie jest sądzić, że standard złota siał takie spustoszenie na początku lat 30, pomimo że nigdy nie przyczynił się do niczego podobnego w historii USA, a potem mógł dalej „powodować” wielki kryzys — przez 8 do 13 lat, — mimo że został zniesiony. Z tego powodu zaczynam się zastanawiać, czy ci „ekonomiści wszystkich szkół” wiedzą, o czym mówią.

Nie możesz zjeść złota! Jednym z najbardziej absurdalnych zarzutów przeciwko powrotowi do standardu złota jest stwierdzenie, że: „Złota nie możesz zjeść”. Nie przesadzam, Dave Leonhardt z „New York Timesa” naprawdę tak powiedział do Rona Paula, gdy ten bronił standardu złota w programie „Colbert Report”.Dr Paul nie miał tak naprawdę szansy na odpowiedź (zamiast tego Colbert opowiedział śmieszny żart o bałwochwalstwie), ale byłoby wybornie, gdyby spytał cynika: „Czy robisz kanapki z banknotów?” (na miejscu byłoby też: „Czy mam rozumieć, że proponujesz standard ziemniaka dla dolara?”). Zupełna absurdalność zarzutu pod tytułem „nie możesz zjeść złota” polega na tym, że złoto przecież jest użytecznym dobrem wykorzystywanym do celów niepieniężnych. To prawda, że nie można go zjeść, ale można je nosić, leczyć zęby i artretyzm. Dla porównania, pieniądz fiducjarny służy tylko do wymiany dóbr i lepiej nie trzymać dużej części majątku w prawdziwych papierowych dolarach, ponieważ ich siła nabywcza stale spada wraz z upływem czasu.

Czy austriacy nie wolą wyboru rynkowego? Jak na ironię, poza źle poinformowanymi krytykami — takimi jak z „LA Timesa” — standard złota ma krytyków także w obozie czysto libertariańskim. Tacy ludzie często pytają: „Co jest takiego szczególnego w złocie? Dlaczego Ron Paul i tak wielu innych, rzekomych zwolenników wolnego rynku woli, by rząd federalny decydował, jaki powinien być pieniądz?”. Oczywiście Murray Rothbard — i, o ile wiem, to każdy żyjący austriak — wolałby, żeby branża pieniądza i bankowości została zwrócona sektorowi prywatnemu, i nie była poddana specjalnym regulacjom, ani nie posiadała żadnych przywilejów, odróżniających ją od innych branż. To oznacza, że banki mogłyby emitować własne banknoty (zabezpieczone rezerwami w złocie), gdyby tylko chciały. Gdyby jednak wyemitowały ich za dużo i nastąpił „run” na banki, rząd nie ogłosiłby „wakacji bankowych” i nie zwolnił nieodpowiedzialnych instytucji z ich zobowiązań umownych. Rothbard i jego następcy twierdzą, że złoto niemal na pewno zostałoby wybrane przez jednostki na całym świecie, gdyby mogły wybrać pieniądz niepoddany rządowym regulacjom o środkach płatniczych. W międzyczasie, zakładając istnienie Rezerwy Federalnej (i innych banków centralnych), wielu austriaków, (choć tu nie ma całkowitej zgody) uważa, że przywrócenie wymienialności dolara na stałą ilość złota, choć nie stanowiłoby idealnego rozwiązania, z pewnością byłoby krokiem w dobrą stronę. Celem powiązania dolara ze złotem byłoby wyrugowanie tego, co eufemistycznie nazywa się „polityką monetarną” (bardziej dosadne określenie to „legalne fałszerstwo„) z polityki i z wpływu grup interesu na tyle, na ile się da. Ludzie chwalą obecny Fed za „niezależność”, ale to oczywiście absurd. Fed w obecnej postaci to narzędzie kartelu, który umożliwia transfer pieniędzy do kieszeni bogatych bankierów, dzięki którym rząd może finansować ogromne zadłużenie dużo taniej niż w innym wypadku.

Chcecie, więc, żeby rząd ustalał ceny? W związku z powyższą krytyką niektórzy ortodoksyjni wolnorynkowcy pytają: „Dlaczego nie chcecie rynkowo ustalanej ceny dolara i złota? Niech podaż i popyt wyznaczą ceny, a nie politycy biorący jakąś arbitralną wartość z kapelusza”. Ten zarzut wygląda w pierwszej chwili wiarygodnie, ale też jest chybiony. Gdyby Fed powiedział: „Ogłaszamy nowy cel naszej polityki: utrzymanie ceny złota na poziomie 2000$ za uncję, od teraz na zawsze i zaczniemy gromadzić złoto, by upewnić inwestorów, że jesteśmy w stanie taką cenę utrzymać”, to nie będzie to analogiczne do rządowej deklaracji: „Ustalamy płacę minimalną na poziomie 7,25 USD za godzinę”. Przy pełnym standardzie złota, gdy Fed ustala cenę złota w dolarach, to nie grozi ludziom grzywnami ani więzieniem, jeśli chcą handlować złotem po innych cenach. Raczej Fed (czy ogólnie rząd, jeśli nie ma banku centralnego) dostosowywałby ilość dolara w obiegu, by utrzymać cel. Gdyby siły podaży i popytu sprawiły, że cena rynkowa złota wzrosłaby do, powiedzmy, 2025 USD za uncję, to Fed (zakładając cel 2000 USD) musiałby sprzedać część swoich zasobów złota, przez co[1]:

1) na rynku pojawiłoby się więcej złota,

2) spadłaby ilość dolarów w systemie finansowym.

Taka polityka obniżyłaby cenę złota do 2000 USD za uncję. Z drugiej strony, nikt nie byłby na tyle niemądry, by sprzedawać złoto za mniej niż 2000 USD, gdyby Fed (lub Skarb Państwa) był skłonny wymienić każdą uncję złota na 2000 USD w banknotach. Czemu ktoś miałby sprzedawać złoto innemu, prywatnemu podmiotowi za 1950 USD, gdy rząd USA zobowiązał się do skupu nieograniczonej ilości złota po stałej cenie 2000 USD? Co więcej, krytycy mogliby (i faktycznie zrobili to na moim blogu) zapytać się, czym taki system różni się od obecnej sytuacji. W końcu również teraz Bernanke ustala stopy procentowe, choć nie przez bezpośrednią kontrolę cen. Zamiast tego, Fed dostosowuje wielkość rezerw sektora bankowego tak, by „rynkowa” stopa procentowa oscylowała w pobliżu celu, jaki założy sobie Fed. W takim razie, czy nie jest to standard złota, wykorzystujący po prostu inne „dobro”, jako pieniądz? Są dwa problemy z tym wyszukanym zarzutem. Po pierwsze, w obecnym systemie docelowy poziom stóp procentowych Fedu jest zmienny. W najlepszym razie byłaby tu analogia tylko wtedy, gdyby Federal Open Market Committee [Komitet ds. Operacji Otwartego Rynku — przyp. tłum.] mówił po każdym posiedzeniu: „Teraz ustalamy docelową cenę złota na takim i takim poziomie. Jednakże, jeśli bezrobocie zacznie rosnąć i inflacja bazowa będzie poniżej 2 procent, zaczniemy podnosić docelową cenę złota o 10 dolarów na każdym z kilku kolejnych spotkań”. Taki system nie miałby nic wspólnego z klasycznym standardem złota. Jeszcze głębszy problem z tą analogią polega na tym, że w klasycznym standardzie złota rząd (niedoskonale) naśladuje to, co stałoby się, gdyby złoto naprawdę było pieniądzem, ludzie chodzili ze złotymi monetami w kieszeniach, zaś kupcy podawali ceny nie w dolarach, a w uncjach złota. Klasyczny standard złota przez ustanowienie wymienialności dolara na określoną i stałą ilość złota nie wprowadza innej ceny: dolar jest dokumentem uprawniającym do wymiany na złoto. To nie jest w istocie „ustalanie cen”, podobnie jak zdefiniowanie metra, jako stu centymetrów nie jest „centralnym planowaniem”. Jaka byłaby, więc wolnorynkowa analogia do obecnej strategii Fedu polegającej na ustalaniu docelowych krótkoterminowych stóp procentowych? Jedyne, co mi przychodzi na myśl, to: gdyby środkiem płatniczym w społeczności nie było nic namacalnego, jak złoto, srebro czy tytoń, ale wystawiane przez banki obligacje „overnight”. A czym są obligacje, jeśli nie obietnicą dostarczenia pieniędzy? Jak więc pieniądze mogłyby być obligacją krótkoterminową? W tym miejscu porzucam analogię, zanim nabawię się oczopląsu.

Wnioski Jako że deprecjacja dolara osiąga bezprecedensowe poziomy, coraz więcej Amerykanów uświadamia sobie zalety pieniądza towarowego. To nie populizm, istnieje poważna akademicka tradycja traktująca o zaletach standardu złota. Mam nadzieję, że jego krytycy w rodzaju Poppera z „LA Timesa” w przyszłości będą traktować ten temat bardziej uczciwie.

[1] Ta operacja byłaby automatyczna, gdyby system funkcjonował zgodnie z zasadami klasycznego standardu złota. Ludzie na całym świecie mieliby gwarancję, że mogą zawsze wymienić 2000 USD w gotówce na uncję złota. Gdyby cena złota kiedykolwiek wzrosła powyżej 2000 USD, spekulanci mogliby zarobić na arbitrażu, kupując złoto po 2000 USD od Fedu i sprzedając je na rynku za wyższą kwotę.

Autor: Robert P. Murphy Źródło: mises.org Tłumaczenie: Wojciech Sabat


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
660
660
660 661
660
660
660
660
nr 660 i 661
660
660
660
ICD 8 601 88 660 100 ZR CS
660 Tworzenie i wykorzystanie ZFRON w zakładzie pracy chronionej
D1 660 rozw
SDI 660 670 760 770
gsib 660
ICD 8 601 88 660 100 ZR CO
akumulator do subaru vivio 660 4wd
D1 660 rozw

więcej podobnych podstron