SZATAN NIE WYBACZY CI MODLITWY

Szatan nie wybaczy Ci modlitwy!

Szatan nie wybaczy Ci modlitwy! z o. TOMASZEM KWIETNIEM, dominikaninem, znanym liturgistą i wieloletnim duszpasterzem akademickim, rozmawia MAŁGORZATA WRÓBEL

-fragmenty wywiadu

Nasz nieżyjący już ojciec, Benedykt Piotrowski, mówił kiedyś podczas rekolekcji klasztoru krakowskiego: “Jeżeli w czasie półgodzinnej osobistej modlitwy przeżywasz trzydzieści razy roztargnienie i trzydzieści razy mówisz: “Panie Jezu, wracam”, to trzydzieści razy wybierasz Jezusa, i to jest bardzo dobra modlitwa”. Dobra, choć może nieprzyjemna

Pokonać trudności

Można przeczytać wiele podręczników na temat modlitwy i mimo to napotykać sporo trudności. Dlaczego tak trudno jest się modlić?

Ta trudność wynika z faktu, że modlitwa jest czymś najbardziej skutecznym i szatan wybaczy nam wszystkie dzieła miłosierdzia razem wzięte, ale nie przepuści nam modlitwy! To właśnie modlitwa najbardziej nas przemienia, zbliża do Boga i otwiera na Niego. Dlatego, mimo różnych trudności, trzeba się modlić. Jeden z moich braci, będąc nowicjuszem, zapytał swego spowiednika, na czym polega sekret dominikańskiej modlitwy, co zamierzał sobie skrzętnie zapisać w kajeciku. Był nieco zdziwiony, gdy usłyszał: „po pierwsze módl się, a po drugie trzymaj się tego, nie ustawaj”. Kiedy zaczynam być zadowolony ze swojej modlitwy, właściwie powinienem się zaniepokoić o moje życie duchowe. Bo jestem przecież bytem nieskończonym i cały czas wzrastam ku nieskończoności, a Bóg jest nieskończenie wielki, nie mogę Go nigdy pojąć do końca. Jeśli zatrzymuję się w jakimś momencie, to znaczy, że już osiągnąłem wszystko, nie muszę dalej szukać. Lepiej jest więc być niezadowolonym z siebie i ciągle szukać, drążyć i zgłębiać. Tak naprawdę nie ma większej różnicy między człowiekiem, który jest zadowolony z modlitwy, a człowiekiem, który przychodzi do konfesjonału i mówi, że jest w porządku, bo nikogo nie okradł i nie zabił. Religijność ich obu jest dosyć prymitywna.

Niektórym ludziom wiele trudności sprawiają modlitwy tradycyjne.

Rzeczywiście, te trudności istnieją, jednakże wybór formy modlitwy zależy tylko od nas samych. Oczywiście, niezbędna jest wspólna dla wszystkich chrześcijan Eucharystia a także sakramenty. Ale wszystkie inne modlitwy są sprawą indywidualną i mamy co do nich wolny wybór. Nie każdy musi chodzić na Drogę krzyżową czy Gorzkie żale, nie każdy musi odmawiać różaniec, chociaż modlitwy te są bardzo piękne i wiele ze sobą niosą, zwłaszcza różaniec. Sam znam ludzi, którzy nie są w stanie modlić się na różańcu. Pewna kobieta powiedziała mi na spowiedzi: niech mi ojciec zada całą Biblię do przeczytania, ale nie różaniec. Modlitwa wymyka się regułom, choć można wyznaczyć pewien sposób, w jaki Bóg działa w nas, na przykład poprzez noc duchową, jakiej doświadczali wszyscy mistycy. Życie duchowe jest na tyle bogate, na ile my jesteśmy bogaci. Najważniejsza jest decyzja na życie modlitwą, czyli poddanie całego życia Chrystusowi.

Decydując się na to, że Bóg weźmie moje życie w Swoje ręce i przemieni je, muszę być świadomy, że będę czasem cierpiał, bo Pan Bóg pokaże mi we mnie rzeczy dotąd zakryte przede mną, których wcale nie chciałem wiedzieć.

Decyzja ta oznacza również, że będę trwał w ciągłej gotowości do zmieniania samego siebie. Kontakt z Bogiem jest rzeczą poważną, o czym mówi List do Hebrajczyków: Straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żyjącego (Hbr 10,31).

Mówimy: Jezus jest przyjacielem. To prawda, ale przyjaźń z Nim jest niekiedy podobna do przyjaźni z płonącym ogniem... Dlaczego tak trudno wytrwać na Adoracji Najświętszego Sakramentu?

Adoracja jest bardzo wymagającą formą modlitwy. Ważne w niej jest, żeby wytrwać w czasie, który sobie wyznaczyłem, powtarzać na przykład Akty strzeliste i nieustannie wracać myślą do Jezusa. To jest trochę tak, jak z opalaniem się na plaży: ciężko jest wytrzymać w mocnym słońcu, ale opalamy się, bo wiemy, że słońce korzystnie wpływa na nasz organizm. Z adoracją jest podobnie: dajemy się „naświetlać” Eucharystią, patrzymy na Jezusa i uczymy się przyjmować Jego spojrzenie pełne miłości. Owoce adoracji, przemianę naszego serca, otrzymamy później. Modląc się upodobniamy się często do Jezusa na krzyżu, jesteśmy zawieszeni między niebem, a ziemią. Nie lubimy tego, bo chcielibyśmy mieć jakąś pewność i choć na chwilę o coś się oprzeć. A może właśnie mam się uczyć tego, że jestem od Boga całkowicie zależny i właśnie w tym zawieszeniu jestem najbardziej do Chrystusa podobny? Kwestia ta dotyczy odczuć na modlitwie, ale równie dobrze może dotyczyć konkretnej trudności, z którą się zmagam, albo „zawieszenia życiowego”, w którym nie wiem, co mam ze sobą zrobić.

Recepta na brak czasu

Nierzadko tłumaczymy się brakiem czasu na głębszą modlitwę. Co z tym robić?

To nie czasu nam brakuje, ale skupienia. Mamy problem z wygospodarowaniem czasu, z zebraniem myśli, ze znalezieniem przestrzeni wyciszenia. Gdybyśmy byli bardziej skupieni na modlitwie, znacznie łatwiej byłoby nam się modlić. Modlitwa poradzi sobie nawet z najbardziej zapracowanym dniem. Co więcej, ponieważ się modlę, dużo lepiej wykorzystuję czas, który został mi dany. Ja sam widzę ogromną różnicę między dniem, który rozpoczynam wcześnie rano osobistą modlitwą w kaplicy, a tym, w którym wstaję bezpośrednio na poranne modlitwy. Dzień rozpoczęty osobistą modlitwą zazwyczaj dużo lepiej mi się układa. Poranna modlitwa, bez względu na to, czy będzie to dziesięć, czy dwadzieścia minut, służy całej reszcie mojego dnia. W związku z tym, nie szukajmy odpowiedzi na pytanie: jak znaleźć czas?, tylko: jak zadbać o skupienie? Przede wszystkim muszę ograniczyć patrzenie, podjąć pewien post oczu. Wyjście na ulicę powoduje istny atak wrażeń ze wszystkich stron: ludzie, samochody, reklamy, hasła na billboardach. Wszystko, co dzieje się wokół, dotyka mnie, dociera do mnie z coraz większą siłą. Moja pamięć i podświadomość natychmiast przywołują to wszystko właśnie wtedy, gdy staram się wyciszyć. Co wtedy zrobić? Najlepiej nieustannie i z uporem powracać z tego roztargnienia do modlitwy. Nasz nieżyjący już ojciec, Benedykt Piotrowski, mówił kiedyś podczas rekolekcji klasztoru krakowskiego: „Jeżeli w czasie półgodzinnej osobistej modlitwy przeżywasz trzydzieści razy roztargnienie i trzydzieści razy mówisz: „Panie Jezu, wracam”, to trzydzieści razy wybierasz Jezusa i to jest bardzo dobra modlitwa”. Dobra, choć może nieprzyjemna. W czasie rekolekcji mamy dobre warunki do tego, żeby się wyciszyć przed Bogiem i nawiązać kontakt z samym sobą. Ale w chwilach trudnych, w okresach rozproszenia czy choroby, też możemy się modlić dobrze i owocnie. Wielu świętym i mistykom ogromne cierpienia fizyczne nie uniemożliwiały modlitwy. Przykładem może być Marta Robin, osoba przykuta do łóżka, której życie modlitewne było niezwykle bogate.

Czy modlitwa człowieka cierpiącego ma większą wartość?

Myślę, że w oczach Boga największą wartość ma modlitwa szczera i oddana. Jeżeli człowiek cierpiący jest w stanie ofiarować swoje cierpienie Bogu, to niewątpliwie będzie to ofiara bardzo wielka, tym bardziej że przekracza jego ludzkie ograniczenia. Choroba koncentruje człowieka na sobie, natomiast modląc się w chorobie, człowiek wychodzi z tego skupienia. Jest to, niewątpliwie, ogromna i uświęcająca ofiara.

Skąd możemy wiedzieć, czy na modlitwie jesteśmy w kontakcie z Panem Bogiem?To, co weryfikuje naszą modlitwę, to wiara w Słowo Jezusa, który obiecał nam Swoją Obecność, mówiąc że będzie z nami po wszystkie dni, aż do skończenia świata.

Św. Teresa z Lisieux była kuszona przed śmiercią nie tylko wielką oschłością i poczuciem, że Bóg jej nie słucha, ale nawet pokusą, że Boga i życia wiecznego nie ma. Aż do tego stopnia! To wiara pozwoliła jej wytrwać na modlitwie. Jeśli zawierzam Bożemu Słowu, to nawet w takich momentach, kiedy nie czuję obecności Boga, wiem, że On jest przy mnie. Moja emocjonalność nie może być sprawdzianem mojej relacji do Boga. Jeżeli się modlę tylko po to, żeby się dobrze poczuć, to bardzo często będzie mi się wydawać, że nie wchodzę w kontakt z Bogiem.

Ach, te emocje!

Czy to znaczy, że emocje są w modlitwie zbędne? Podstawową trudnością w modlitwie jest fakt, że uzależniamy ją od naszych stanów emocjonalnych. Mało jest w niej decyzji woli, naszego osobistego zaangażowania, a bardzo wiele oczekiwania niezwykłych przeżyć. Kiedy już nie jest nam dobrze i przyjemnie, przestajemy się modlić. Znaczy to, że lokujemy modlitwę na poziomie psychicznym, a nie duchowym. Dlatego tak trudno jest wytrwać w modlitwie, gdy brakuje pozytywnych bodźców z zewnątrz. Ale przecież także w relacjach z naszymi bliskimi są momenty, kiedy wydaje się nam, że nie czujemy do nich miłości. Nie przestajemy jednak starać się o ich dobro i na tym właśnie polega miłość. Czasami ludzie mówią, że nie modlą się, bo nie czują takiej potrzeby. Ale to, że nie odczuwam potrzeby, wcale nie oznacza, że jej nie mam (chory na anoreksję też nie czuje potrzeby jedzenia). Modlę się wtedy na przekór temu, co odczuwam, i na tym polega modlitwa. Nie zawsze czujemy miłość do ludzi a co dopiero do Boga. Ale też Pismo Święte mówi: Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1J 4, 20). Nawet w miłości małżonków obok namiętności jest czas ciszy, a nawet chwile oziębłości emocjonalnej.

Emocje muszą się niekiedy wyłączyć, ale miłość pozostaje, bo jest aktem woli, jest decyzją. Podobnie jest z modlitwą: emocje są ważne, ale trzeba umieć żyć po chrześcijańsku i wtedy, gdy nas nie wspomagają. A jeśli czujemy złość na Boga, co wtedy?

Ta złość pojawia się mniej lub bardziej zawoalowana. Jest to pewna forma pytania Jezusa: Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27, 46). Każdy z nas doświadcza takiego opuszczenia. Z Bogiem można się kłócić - On nie jest z cukru i się nie rozpuści pod wpływem naszych łez pretensji. Ale powinno się to odbywać w przestrzeni posłuszeństwa. Może się okazać, że przerzucamy naszą złość na Boga, bo On jest najbliżej nas. Tak jak dziecko, które rzuca się na rodzica z pięściami, bo mu nie poszło w szkole. Mądry rodzic nie będzie się wtedy uciekać do władzy rodzicielskiej, tylko pozwoli się dziecku wypłakać. Złość do Boga odsłania jakąś prawdę o nas, warto się jej przyjrzeć. Mam własne doświadczenie bezczelnie zawoalowanego żalu do Boga, który w końcu objawił się jako pretensja: co Ty, Panie, robisz z moim życiem?, dlaczego spotykasz mnie z takimi a nie innymi ludźmi, którzy traktują mnie tak jak traktują?, dlaczego stawiasz mi aż takie wymagania? Jeżeli uczciwie odbywam taką „męską rozmowę” z Panem, kiedyś się dowiem, dlaczego mi to zrobił. Najczęściej dowiem się czegoś o sobie. O moim braku miłości. I to nie będzie wiedza teoretyczna. To będzie początek przemiany.

Klasyczna pokusa - zniechęcenie

Jak sobie radzić ze zniechęceniem, które nam zagraża, gdy nie widzimy owoców modlitwy?

Zniechęcenie jest klasyczną pokusą, której każdy wcześniej czy później doświadczy. Pismo Św. w wielu miejscach mówi o wytrwałości, przez którą zbawimy nasze dusze. Nam zaś się wydaje, że wytrwałość to zdobywanie coraz to nowych szczytów. Otóż nie, wytrwałość często polega na ciągłym podnoszeniu się - czasem z jednego i tego samego upadku - przez całe życie. Być może nic nie osiągnąłem, ale ciągle próbuję. Jest to bardzo trudne, bo, naturalnie, chcielibyśmy widzieć owoce naszej pracy. I zapewne je zobaczymy. Dzięki wytrwałości może dostrzeżemy to, czego do tej pory nie widzieliśmy, np. że nasz problem wcale nie leżał tam, gdzie nam się wydawało. Dopiero patrząc wstecz na historię naszych zmagań duchowych zobaczymy, ile się w nas zmieniło. Poza tym zmiany te najczęściej mogą ocenić ludzie z zewnątrz. My jesteśmy ostatnimi osobami, które je zauważą.

W jaki sposób odróżnić poznanie, które daje nam Duch Święty, od własnych pragnień?

Można tego dokonać jedynie idąc za nimi. Jeżeli rozpoznajemy coś jako dobre, wartościowe, to powinniśmy za tym pójść. Bo to jest głos sumienia, a ono - nawet gdy jest mylne - zawsze nas obowiązuje. Jeśli natchnienie pochodzi od Ducha Świętego, to się ostoi. A co wtedy, jeśli się pomylimy? Cóż, na przyszłość będziemy wiedzieć lepiej i więcej.

Nie należy bać się pomyłek w życiu duchowym, one są naturalne, nie jesteśmy nieomylni. Bóg dlatego jest wszechmocny, że nawet z naszych błędów potrafi wyprowadzić dobro.

To prawda, że pomyłki mogą nas sporo kosztować, ale za życie Ewangelią się płaci. Poza tym pójście za głosem Ducha Świętego nie gwarantuje nam bezpieczeństwa, zgodnego z kategoriami tego świata. W końcu św. Maksymilian Kolbe pod wpływem Ducha Świętego oddał się w ofierze i po ludzku nie było to zwycięstwo.

Czy wypada nam ciągle naprzykrzać się Bogu? Modlitwę prośby uważa się często za niedoskonałą, bo nie jest bezinteresowna, jak modlitwa uwielbienia...

Nie ma takiej rzeczy, która byłaby zbyt błaha, aby ją Bogu przedstawić. Wierzę, że On, mimo że ma nas aż tylu, każdym z nas się zajmuje tak, jakbyśmy byli jedynakami. Trzeba mieć trochę pokory w sobie i uznać, że jestem stworzeniem od Boga zależnym i mam prawo oczekiwać od Niego różnych rzeczy. Modlitwa prośby jest właśnie uznaniem tej niewystarczalności. Kiedy proszę Boga o to, żeby wspomógł moją słabość, moja modlitwa w pewnym sensie ma wiele wspólnego z adoracją, czyli postawieniem siebie jako stworzenia zależnego przed Bogiem. Bałbym się nazwać taką modlitwę niedoskonałą, bo nie jest bezinteresowna. Czy ja w ogóle mogę być bezinteresowny wobec Boga? On pragnie mi coś dać, a ja, mówiąc „daj”, przyznaję, że zgadzam się z Jego pragnieniem: „obdarz mnie, ponieważ sam tego pragniesz”. Nieprzypadkowo modlitwa Ojcze nasz, jedyna, jakiej nas Jezus nauczył, jest modlitwą błagalną. I jeżeli można mówić o jakiejś niedoskonałości modlitwy prośby, to jedynie wtedy, gdybyśmy usiłowali handlować z Bogiem, ubić z Nim interes, na przykład: ja Ci dziesiątkę różańca, Ty mi zdany egzamin. To, oczywiście, jest nie w porządku.

Kiedy nasze prośby o jakieś dobro nie zostają wysłuchane, budzi się w nas nieufność wobec Boga. Co powinniśmy wtedy czynić?

Rzeczywiście, jest to duża próba. Nie zawsze jednak to, co rozpoznajemy jako dobro, jest naszym rzeczywistym dobrem. Tak zwane nie wysłuchane modlitwy uczą nas dystansu do swoich pragnień i potrzeb. Jest wiele trudnych i bolesnych sytuacji, kiedy dramatycznie potrzebujemy wybawienia, a ono nie nadchodzi. Dla mnie takim przykładem jest list ciężko chorej, dziś już nieżyjącej dziewczyny, z którą korespondowały dominikańskie mniszki ze Św. Anny. Pisała do nich: „Bóg nie daje nam dokładnie tego, o co prosimy, ale doskonałość tego, o co prosimy. Stąd często nasze osobiste plany rozmijają się z Jego wolą. Modlitwa błagalna nie ma być przedłużeniem mojej zbyt krótkiej ręki. Ona jest tak naprawdę zgodą na spełnienie woli Bożej w moim życiu”. O takiej modlitwie mówi List do Hebrajczyków, odwołując się do modlitwy Pana Jezusa w Ogrójcu: Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości (Hbr 5, 7). Paradoksalnie, Chrystus został wysłuchany, ale przez zmartwychwstanie, a nie ocalenie od krzyża. Wzorem modlitwy chrześcijan jest więc zawsze modlitwa w Ogrójcu: Nie jak Ja chcę, ale jak Ty (Mt 26, 39). I tak naprawdę modlitwa zaczyna się wtedy, gdy mówię: nie jak ja chcę, ale jak Ty. Bo celem modlitwy jest sam Bóg, a wszystkie inne cele są ważne na tyle, na ile mnie na Niego otworzą.

- fragment wywiadu z numeru 2003/06 Szatan nie wybaczy Ci modlitwy, który na mojej stronie znalazł się dzięki uprzejmości miesięcznika LIST

Zapraszam na stronę...

http://www.list.media.pl


Wyszukiwarka