proces kafka

- Ciężar sporządzenia wniosku okazał się być ponad siły Józefa: „Podanie oznaczało (…) nieskończony mozół”. Zadanie było tym trudniejsze, że K. nie znał aktu oskarżenia. Postanowił zawrzeć w piśmie swój życiorys. Żmudną pracę dzień i noc nad wnioskiem uważał za stratę czasu, wiedział, że powinien skupiać się na karierze zawodowej, ponieważ stanowiska wicedyrektora czy dyrektora były jak najbardziej w jego zasięgu. Musiał jednak najpierw uporać się z procesem, w tym celu potrzebne było mu jak najlepsze podanie. Nie chciał, aby pismo przybrało postać skargi, przez co musiał często je poprawiać

- O godzinie jedenastej wezwał do swojego gabinetu dwóch woźnych. Mężczyźni dostarczyli mu listy i wizytówki dwóch zacnych klientów, którzy oczekiwali na spotkanie z K. Musiał ich przyjąć, choć odrywali go od pracy nad wnioskiem. Pierwszym z nich był fabrykant, dobry znajomy bohatera. Józef początkowo zainteresowany rozmową o rachunkach i interesach szybko stracił koncentrację i zamiast słuchać słów rozmówcy skupił się na jego łysinie. Gdy do gabinetu wszedł wicedyrektor fabrykant podskoczył z krzesła. K. miał nadzieję, że zwierzchnik zajmie się klientem, przez co będzie mógł wrócić do swojej pracy.

- Fabrykant skarżył się na Józefa, który nie chciał z nim robić interesów. Wicedyrektor zaprosił mężczyznę do swojego gabinetu, gdzie miał zamiar dobić z nim targu. Bohater przypatrywał się tej rozmowie, nie wtrącając się w nią. Fabrykant zapowiedział prokurentowi, że zaraz do niego wróci, ponieważ miał do niego jeszcze jedną sprawę. Gdy wreszcie został sam w gabinecie, K. podszedł do okna i wpatrywał się w padający śnieg. Zastanawiał się nad swoim położeniem i tym, czy podoła obronieniu się przed sądem. Wiedział, że proces stanowił poważną przeszkodzę dla jego kariery zawodowej. Nie potrafił skupić się na sprawach banku, „podczas gdy na strychu urzędnicy sądowi siedzieli nad jego aktami”. Wiedział, że jeśli dyrektor dowie się o procesie, to zrobi wszystko, by mu pomóc. Spodziewał się również, iż gdy wieść ta dotrze do wicedyrektora, to mężczyzna nie zawaha się przed użyciem jej przeciwko niemu.

- K. uchylił okno, a do pokoju dostały się opary dymu zmieszane z chłodną mgłą. Wtedy z gabinetu wicedyrektora wszedł fabrykant. Mężczyzna cieszył się, że udało mu się dobić interesu z bankierem, ale jego zadowolenia nie podzielał Józef. Gdy bohater chciał go odprowadzić do drzwi, inwestorowi przypomniało się, że miał dla niego drobną wiadomość. „Pan ma proces, prawda?”, zapytał fabrykant. Mężczyzna uspokoił K., mówiąc że dowiedział się o tym od znajomych z sądu, a nie od wicedyrektora, a od niejakiego Titorellego, malarza. Nie było to jego prawdziwe nazwisko, ale pseudonim. Artysta ten malował ładne obrazki dla fabrykanta, ale żył z pracy dla sądu (malował portrety). Mężczyzna był przekonany, że Titorelli mógł pomóc w jakiś sposób Józefowi, co prawda nie miał on żadnej władzy, ale znał wielu sędziów. Fabrykant zastrzegł jednak, aby K. udał się do malarza w sytuacji ostatecznej. Uważał, że jeśli bohater będzie miał sprecyzowany plan obrony, to rady „takiej kreatury” mogłyby mu jedynie zaszkodzić. Wręczył Józefowi list polecający i adres Titorellego i życzył powodzenia w procesie.

- K. poprosił czekających pod jego gabinetem klientów o przebaczenie, założył swoje zimowe plato i wyszedł z banku. Właśnie wtedy natknął się na wicedyrektora, który był zdumiony faktem, iż prokurent opuszcza stanowisko pracy w momencie, gdy na spotkanie z nim oczekiwali klienci. Józef był zdeterminowany i ku oburzeniu mężczyzn kierował się do wyjścia. Wicedyrektor zapanował nad zgiełkiem i postanowił przyjąć klientów w swoim gabinecie.

- Józef postanowił, że jak tylko upora się ze swoim procesem, to nadrobi wszelkie zaległości zawodowe. Woźnemu powiedział, że musiał wyjść w pilnej sprawie i prosił, by ten przekazał tę informację dyrektorowi. Udał prosto do malarza, „który mieszkał na przedmieściu położonym w całkiem przeciwnej części miasta, aniżeli kancelarie sądowe”.

Dzielnica była bardzo ponura, brudna i zaniedbana. K. miał zamiar zamienić z Titorellim kilka słów i natychmiast wrócić do banku. Schody kamienicy prowadzące na piętro, gdzie mieszkał malarz były niezwykle strome, a do tego pozbawione poręczy. Poza tym panujący w powietrzu paskudny zaduch i smród sprawiły, że Józef musiał zatrzymać się kilka razy, aby złapać oddech. Wspinając się po stopniach K. spotkał dwie dziewczynki, jedna z nich (garbata) uderzyło go łokciem. Bohater zapytał, czy zaprowadzi go do mieszkania Titorellego, bo chce żeby ten namalował jego portret, ale trzynastolatka wolała gonić za swoją koleżanką. Na następnym zakręcie Józef został otoczony przez dziewczynki, które wskazały mu drogę do malarza.

- Titorelli zajmował maleńką, drewnianą, ciasną i brudną izdebkę na samym poddaszu. Jedyną dziewczynką, której udało się wejść wraz z K. do mieszkania portrecisty była garbuska, ale po chwili malarz ją wyprosił. Malarz był postacią popularną i lubianą w budynku, zwłaszcza przez dzieci. Dorobiły one nawet klucz do jego mieszkania i pod jego nieobecność przychodziły. Dziewczynka np. malowała sobie usta czerwoną farbką, a jej rodzeństwo łaziło po całym mieszkaniu. Malarz - ubrany jedynie w lniane spodnie przedstawił się Józefowi. Bohater wręczył mu list od fabrykanta. K. spostrzegł, że artysta pracował właśnie nad portretem podobnym, jaki widział w gabinecie mecenasa.

- Po przedstawieniu sprawy Titorelli zgodził się pomóc bohaterowi, lecz zastrzegł, że nie posiadał aż tak dobrych znajomości. Miał dostęp jedynie do niższych rangą sędziów, którzy nie byli w stanie uniewinnić nikogo, ponieważ „To prawo ma tylko najwyższy, dla pana, dla mnie, dla nas wszystkich, niedosięgły sąd”. Malarz mówi Józefowi, że istnieją trzy rodzaje uwolnienia. Prawdziwe uwolnienie - malarz mówi, że taki przypadek jeszcze nigdy się nie zdarzył, co zmartwiło Józefa. Aby go pocieszyć Titorelli wspomniał o procedurze tak zwanego pozornego uwolnienia, które polegało na tym, że sprawa wzbogaca się o poświadczenie niewinności, o zwolnienie i uzasadnienie zwolnienia. Poza tym jednak pozostaje w obrębie procedury, skierowuje się ją (…) do wyższych instancji, stamtąd wraca znowu do niższych (…) Możliwe jest, że oskarżony, który dopiero co uzyskał zwolnienie, przychodzi do domu, tam czekają na niego, aby go ponownie aresztować”. Drugą procedurą, o którą powinien walczyć Józef, według Titorellego było przewleczenie, polegające na tym, że „przetrzymuje się proces stale w najniższym stadium procesowym (…) Proces nie kończy się wprawdzie, ale oskarżony jest prawie w tym samym stopniu zabezpieczony przed skazaniem, jak gdyby był uwolniony”. Sposoby te unikają więc skazaniu, ale nie uwalniają oskarżonego.

- Titorelli zaczął swoją przygodę z ludźmi z sądu przez dziedziczenie, bowiem jego ojciec także był malarzem sądowym.

- Józef zdecydował się na kupienie od malarza trzech obrazów (pejzaże polne) . Titorelli postanowił mu je podarować. Artysta odsunął łóżko stojące przy ścianie, które służyły jako drzwi, a oczom K. ukazał się korytarz podobny do tego, w którym już kiedyś był. Malarz wyjaśnił mu, że na strychu budynku mieściła się kancelaria sądowa. Również jego mieszkanie było własnością urzędu. Korytarz z dwóch stron obstawiony był ławkami dla oczekujących. Titorelli odprowadził K. do wyjścia, ale przerażony widokiem bohater nawet się nie odwrócił, gdy ten go pożegnał.

- Józef wsiadł w pierwszą dorożkę i pojechał do banku. W najniższej szufladzie swojego biurka ukrył obrazy, które dostał od malarza w nadziei, że wicedyrektor ich nie odnajdzie.

Rozdział VIII: Kupiec Block - K. wypowiada adwokatowi

„Wreszcie K. zdecydował się jednak odebrać adwokatowi pełnomocnictwo”. Podjęcie tej decyzji nie było łatwe i kosztowało bohatera wiele sił. O godzinie dziesiątej wieczorem, po pracy, Józef zjawił się w mieszkaniu mecenasa. Zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby, gdyby wymówił mu listownie lub telefonicznie, ale już nie było odwrotu. Spotkanie twarzą w twarz miało jednak wielką zaletę – adwokat mógł przekonać K., by ten nie rezygnował z jego usług. Ku zaskoczeniu K., to nie Leni otworzyła mu drzwi, a nieznajomy mężczyzna: „Był to mały, wyschły człowieczek z długą brodą, trzymał świecę w ręku”. Jak się okazało nie był to nowy pracownik służby pana Hulda, ale jeden z jego klientów. K. dostrzegł pokojówkę ubraną w koszulę nocną, przebiegającą przez korytarz. Spojrzał wtedy na mężczyznę, który nie miał na sobie surduta i zapytał go, czy ten nie był kochankiem Leni. Człowiek zarzekał się, że absolutnie nie i przedstawił się jako kupiec Block. Józef nakazał mu, aby razem z nim udał się do pokojówki. Gdy przechodzili obok portretu, bohater dowiedział się od kupca, że przedstawiał on wysokiego sędziego. Block zaprowadził K. do kuchni, gdzie według niego Leni gotowała zupę adwokatowi. Na miejscu okazało się, że tak właśnie było. Józef zapytał swoją kochankę wprost, czy sypiała z towarzyszącym mu mężczyzną. Kobieta odpowiedziała, że człowiek ten był godny pożałowania, na ucho powiedziała bohaterowi: „Zajęłam się nim, ponieważ jest ważnym klientem adwokata, z żadnego innego powodu”. Pokojówka dodała, że mecenas nie czuł się tego dnia dobrze, przez co Józef musiałby zostać u nich na noc. Bohater nakazał dziewczynie, by zapowiedziała jego wizytę Huldowi, ale najpierw podała mu zupę, aby nie był zbyt osłabiony przed spotkaniem z nim. Gdy pokojówka udała się do pokoju swojego pracodawcy, Block wyznał, że adwokat bronił jego interesów w rozprawach gospodarczych od ponad dwudziestu lat, oraz reprezentował go również w indywidualnym procesie dłużej niż pięć lat. Mężczyzna pokazał K. dokumenty, z których wynikało, że postępowanie wszczęte przeciwko niemu trwało już pięć i pół roku. Block dodał, że według niego mecenas był znacznie lepszy w sprawach gospodarczych, ale prosił Józefa, by mu tego nie mówił, ponieważ prawnik był bardzo mściwy. Kupiec w tajemnicy zdradził K., że poza Huldem miał jeszcze pięciu „pokątnych” adwokatów, co było zabronione. Opowiedział, że wszystkie zgromadzone przez lata pieniądze wydał na swój proces. Próbował podjąć pracę w sądzie, aby zupełnie poświęcić się obronie swojej sprawy, lecz długo nie wytrzymał w kancelaryjnym zaduchu, który dał się również Józefowi we znaki. Ku zaskoczeniu K., okazało się, że kupiec widział go tego dnia, gdy ten przechadzał się po korytarzach gmachu z woźnym sądowym. Bohater przypomniał sobie, że jak pojawił się w poczekalni to wszyscy mu się kłaniali. Block z uśmiechem powiedział, iż pokłony te były skierowane do woźnego, a wszyscy wiedzieli, że K. był oskarżony. Kupiec dzielił się z Józefem swoimi doświadczeniami i wiedzą dotyczącą procesów. Wyznał, że od jakiegoś czasu stał się bardzo przesądny i zauważył to również u innych oskarżonych. Zgromadzeni w poczekalni tamtego dnia mężczyźni, widząc K., z kształtu jego ust odczytali, że wkrótce zostanie osądzony. Dodał też, że wysoki człowiek, z którym rozmawiał wtedy Józef, był wystraszony, ponieważ z warg bohatera odczytał również, że wkrótce sam zostanie skazany. Przepowiadanie przyszłości z kształtu ust oskarżonego było dominującym przesądem obowiązującym w ich środowisku. Kupiec wyjaśnił, że ludzie, którym postawiono zarzuty nie trzymali ze sobą, gdyż ich interesy były ze sobą sprzeczne, a tylko w pojedynkę dało radę ugrać coś na swoją korzyść. Kolejna rada Blocka dotyczyła osobistego nadzorowania procesu. Pomimo, że jego sprawą zajmowało się poza Huldem pięciu innych adwokatów, to nie zdawał się on na nich w zupełności. Po chwili milczenia, kupiec wyznał Józefowi, że pięć lat temu, gdy jego proces trwał dopiero pół roku, czyli tyle ile K., zatrudniał tylko jednego adwokata – Hulda i nie był zadowolony z jego usług. Opowiadał o dziesiątkach podań, jakie razem złożyli w sądzie. Bohater odparł, że mecenas wciąż pracował nad jego pierwszym wnioskiem, co uważał za haniebne zaniedbanie. Block uspokoił go, że opóźnienie może mieć różne przyczyny, a poza tym nikt nie zwracał uwagi na przedstawiane przez obronę dokumenty. Kupiec opowiedział o swoim procesie Józefowi. Mówił, że był już na niezliczonej ilości przesłuchań, a odpowiedzi na stawiane pytanie znał już na pamięć niczym litanię. Pomimo tego, że jego sprawa ciągnęła się już ponad pięć lat, to wciąż nie miał dowodów na jakikolwiek postęp. Miał już dość opieszałości w poczynaniach swojego adwokata, doktora Hulda i zaczął rozglądać się za innymi prawnikami. Zwrócił uwagę, iż mecenas rozróżniał trzy typy adwokatów: pokątnych, wielkich i małych. Według Blocka, Huld należał do tej trzeciej grupy, chociaż nazywał siebie „wielkim”. Kupiec nigdy nie spotkał żadnego prawnika, który należałby do tej najwyższej rangi, słyszał tylko o nielicznych. Na pytanie Józefa, jak do nich dotrzeć, mężczyzna odpowiedział, że wielcy adwokaci sami wybierają sobie klientów, a nie odwrotnie. Radził jednak, aby K. jak najszybciej o nich zapomniał. Leni zaskoczył widok rozmawiających, niczym najlepsi przyjaciele, mężczyzn. Prosiła, by nie przerywali sobie i usiadła obok Józefa. Chciała chwycić go za rękę, ale on jej na to nie pozwolił. K. wyczuł, że Block nie chciał zdradzać swoich tajemnic w towarzystwie pokojówki. Gdy bohater spytał, czy kupiec zaczeka na niego, by po spotkaniu z Huldem powrócili do swojej rozmowy w jakimś ustronnym miejscu. Leni wtrąciła się mówiąc, że Block dość często pozostawał w domu mecenasa na noc. Pokojówka powiedziała też, że zarówno prawnik, jak i ona, z czystej przyjemności pomagali Józefowi w jego procesie. Zaznaczyła, że doktor Huld pomimo swojej ciężkiej choroby i późnej pory zawsze był do dyspozycji bohatera. Na koniec powiedziała: „Nie chcę i nie potrzebuję też żadnej innej podzięki, jak tylko, byś mnie kochał”. Z trudem, ale jednak, K. przyznał w myślach, że kochał tę kobietę. Kupiec dodał, że mecenas podjął się obrony Józefa, ponieważ jego przypadek był ciekawy i nie tak zagmatwany jak jego. Był przekonany, że z biegiem czasu zapał Hulda zniknie, zwłaszcza gdy pojawią się pierwsze komplikacje. Leni zbagatelizowała te słowa i zalecała, by K. zrobił podobnie. Pokojówka wytłumaczyła, że mecenas wzywał do siebie Blocka zwykle trzy dni po zgłoszeniu spotkania, dlatego też pozwoliła mu nocować w kancelarii, aby zawsze był do dyspozycji prawnika. Pokojówka pokazała Józefowi maleńką sypialnię, którą zajmował kupiec. Wąskie łóżko zajmowało niemal cały pokoik. K. spostrzegł, że w zagłębieniu ściennym Block przechowywał dokumenty związane ze swoim procesem. Bohater uznał, że towarzystwo Leni i kupca tylko go denerwuje, dlatego postanowił udać się do gabinetu adwokata. Wtedy kupiec przypomniał mu, że zapomniał o swojej obietnicy. Mężczyźni wcześniej uzgodnili, że gdy jeden wyzna swoje tajemnice, to drugi zrobi to samo, aby obydwaj mieli jakieś zabezpieczenie. Block powiedział Józefowi o tym, że zatrudnił pięciu innych prawników, a teraz oczekiwał na wyznanie ze strony bohatera. K. spojrzał na niego i Leni, a następnie rzekł, że miał właśnie zamiar wypowiedzieć mecenasowi dalszą współpracę. Wiadomość ta wręcz zszokowała pokojówkę i kupca. Kobieta próbowała dogonić Józefa, lecz ten zdążył dobiec do sypialni mecenasa i zamknąć drzwi na klucz od wewnątrz, tak aby nikt im nie przeszkadzał. K. tłumaczył, że uciekał przed natarczywą pokojówką. Po chwili mecenas tłumaczył, że kobieta w każdym z oskarżonych dostrzegała piękno, dlatego każdy z nich był jej bliski. Huld przyznał, że zgadzał się pod tym względem z Leni: „Mimo to ci, którzy mają w tym doświadczenie, są w stanie w największym tłumie poznać oskarżonych co do jednego. Po czym? - zapyta pan. Moja odpowiedź nie zadowoli pana. Oskarżeni są właśnie najpiękniejsi. Nie może ich tak upiększać wina, bo - tak muszę przynajmniej mówić jako adwokat - nie wszyscy są przecież winni, nie może też czynić ich już teraz tak pięknymi słuszna kara, bo przecież nie wszyscy są karani - może to więc polegać tylko na wdrożonym przeciw nim postępowaniu, to ono wyciska na nich jakieś piętno”. Józef wiedział, że mecenas swoją wypowiedzią próbował go rozerwać, odwieść od zasadniczego pytania o postępy w procesie, a raczej ich brak. Opanowanym głosem oświadczył prawnikowi, iż pozbawił go pełnomocnictwa w swojej sprawie. Huld starał się pertraktować, przemówić K. do rozumu i odwieść go od tej decyzji. Jednak bohater zapewniał, iż długo się na tym zastanawiał i wydawało mu się to najlepsze wyjście. Huld, pomimo choroby, podniósł się z łóżka i powiedział, że przyjął sprawę Józefa ze względu na jego wuja, a z czasem bardzo polubił swojego klienta. Bohater tłumaczył, że powierzył mu pełnomocnictwo, aby spełnić życzenie swojego krewnego. Zaznaczył, iż nie miał żadnych zastrzeżeń co do metod pracy mecenasa oraz nie niecierpliwiły go braki jej efektów. Kontynuował mówiąc, iż przekazanie pełnomocnictwo nie uwolniło go od przejmowania się procesem, wręcz przeciwnie, przez to, że nie miał nad nim kontroli, czuł się bardziej zagrożony. Huld odparł, iż wielu z jego inletów mówiło to samo, gdy ich procesy znajdowały się w tym właśnie stadium. Poczym zaczął prosić K., by nie podejmował pochopnych decyzji. Józef zastanawiał się dlaczego tak bogaty i wzięty mecenas upokarzał się przed nim. Przecież nie narzekał na brak klientów ani pieniędzy. Być może tak bardzo zależało mu na wuju K. lub jego proces był faktycznie wyjątkowy. Huld mówił, że niegdyś zatrudniał w swojej kancelarii wielu prawników. Przez to, że skupił się na sprawach sądowych podobnych do procesu Józefa, został sam. Nie potrafił podzielić się pracą z innymi, wszystko musiał wykonywać osobiście. Przez to odmawiał wielu potencjalnym klientom, przyjmując jedynie specyficzne procesy. Bohater zapytał, co mecenas zrobi, jeśli on wycofa swoją decyzję. Prawnik odparł, że będzie wtedy kontynuował swoją pracę w taki sam sposób jak dotychczas. Na prośbę Hulda, Józef wezwał do pokoju Blocka. W sypialni pojawiła się również Leni, która niepostrzeżenie dla prawnika stanęła za krzesłem K. i głaskała go po włosach i twarzy. Bohater postanowił, że nie tylko wymówi mecenasowi pełnomocnictwa, ale zapomni również o wszystkim, co spotkało go w jego domu. Huld zimnym tonem powiedział kupcowi, że przyszedł nie w porę, pomimo tego, iż został wezwany. Gdy prawnik zadawał mu pytania, Block patrzył w kąt pokoju. Mecenas mówił szybko i niewyraźnie, a w dodatku głowę miał skierowaną na ścianę. Józef dostrzegł, że kupiec bardzo się bał oraz trząsł. Nagle Block ukląkł i odpowiadał na ostre pytania Hulda. Leni chciała natychmiast podnieść mężczyznę z kolan, ale K. ją powstrzymał. Mecenas zapytał, czy Block miał innych adwokatów poza nim, a kupiec zaprzeczył. Prawnik łaskawie pozwolił kupcowi klęczeć dalej lub wyczołgać się z pokoju. Mężczyzna wstał na równe nogi i zaciśniętymi pięściami zarzucał Józefowi, że nie powinien był się wywyższać i upokarzać go w obecności adwokata. Krzyczał, że obydwaj byli oskarżeni, a przez to równi sobie. Nie podobało mu się, że on musiał się czołgać, podczas gdy bohater wygodnie siedział na krześle. „K. nic nie odpowiedział, patrzył tylko ze zdumieniem na tego nieprzytomnego wprost człowieka”. Zrozumiał, że mężczyzna przez swój proces postradał rozeznanie, nie wiedział kto był jego wrogiem, a kto przyjacielem. Ku jego jeszcze większemu zdziwieniu Block zaczął skarżyć się mecenasowi na K. Mówił o tym, że bohater nie darzył go szacunkiem oraz pouczał go, pomimo że jego proces trwał zaledwie kilka miesięcy. Jednym chłodnym spojrzeniem z ukosa Huld sprawił, że kupiec znów klęczał. Leni wyrwała się Józefowi, podeszła do adwokata i ucałowała go w dłoń. Zachęcony tym Block uczynił to samo. Adwokat spytał pokojówkę o to, jak sprawował się tego dnia kupiec. Kobieta odpowiedziała, że był spokojny i grzeczny. Józef przypatrywał się temu wszystkiemu z niedowierzaniem. Był w zupełności przekonany, że taki człowiek, który z klienta „zrobił sobie psa”, nie będzie jego pełnomocnikiem. Pokojówka mówiła dalej, iż Block cały dzień czytał pisma, które pożyczył mu mecenas. Dokumenty były napisane bardzo skomplikowanym językiem, aby kupiec poczuł z jak trudnym zadaniem mierzył się dla niego pan Huld. Adwokat miał jednak dla niego złą wiadomość. Sędzia źle wyraził się niekorzystnie zarówno o Blocku, jak i jego procesie. Mecenas przytoczył swoją rozmowę ze śledczym, który powiedział mu: „Block jest tylko chytry. Zebrał wiele doświadczenia i umie przewlekać proces. Ale jego ignorancja jest jeszcze o wiele większa od jego chytrości. Co by na to powiedział, gdyby się dowiedział, że jego proces jeszcze się wcale nie zaczął, gdyby mu powiedziano, że nawet nie było dzwonka na znak jego rozpoczęcia”. Kupiec chciał zadać pytanie prawnikowi, lecz ten zrugał go natychmiast. Zabronił mu patrzeć na siebie takim strachliwym i pytającym wzrokiem. Zapewniał, że nie należy wierzyć w każde słowo sędziego i nie brać jego wypowiedzi za ostateczny wyrok.

(Powyższy rozdział pozostał niedokończony)

Rozdział IX: W katedrze

- K. otrzymał zlecenie służbowe, „aby pokazać kilka zabytków sztuki pewnemu włoskiemu klientowi banku, który po raz pierwszy przebywał w tym mieście, a na którego przyjaźni bardzo bankowi zależało”. Jeszcze nie tak dawno Józef zrobiłby to z najwyższą przyjemnością, ponieważ świadczyło to o jego wysokiej pozycji, lecz w obecnej sytuacji nie miał na to ochoty. W biurze część jego obowiązków przejął wicedyrektor, ponieważ bohater pracował coraz mniej wydajnie. Wiedział, że ta „misja” była jedynie pretekstem, by na jakiś czas pozbyć się go z banku, a wtedy skontrolować to, czym się zajmował. Poranek tego dnia był bardzo deszczowy. Józef przybył do biura wcześniej, aby przed przyjazdem Włocha zająć się kilkoma sprawami. Czuł się zmęczony, ponieważ pół nocy poświęcił na studiowanie włoskiej gramatyki. Niedługo po tym, jak wszedł do gabinetu, woźny oznajmił mu, że w sali reprezentacyjnej oczekiwali na niego dyrektor i jego gość z zagranicy. Po krótkiej wstępnej rozmowie Józef zorientował się, że nie rozumie zbyt dobrze obcokrajowca, zwłaszcza gdy ten mówił szybko i w nieznanym mu dialekcie. Natomiast dyrektor rozumiał się z Włochem doskonale, ponieważ spędził wiele czasu w południowej prowincji, z której pochodził gość. Gdy obcokrajowiec zwrócił się do K., dyrektor zorientował się, że prokurent nie radził sobie z włoskim. Mężczyzna w bardzo dyskretny sposób tłumaczył słowa gościa bohaterowi. Okazało się, iż Włoch miał mało czasu i nie chciał w pośpiechu zwiedzać zabytków miasta, ale dokładnie obejrzeć jeden z nich, katedrę. Umówili się, że o godzinie dziesiątej spotkają się na miejscu. Po powrocie do swojego gabinetu Józef uczył się ze słownika słów, które przydadzą mu się w oprowadzaniu Włocha po katedrze. Nie potrafił się jednak odpowiednio skupić. Gdy chciał już wychodzić zadzwoniła do niego Leni, która życzyła mu dobrego dnia i spytała o zdrowie. Wytłumaczył jej, że musi kończyć, ponieważ czekała go wizyta w katedrze. Na spotkanie z Włochem pojechał samochodem. Wziął ze sobą album, który miał wręczyć gościowi wcześniej, ale zapomniał. Na miejscu okazało się, że plac przed, jak i sama świątynia, był pusty. Deszcz przestał padać, ale wciąż było bardzo ponuro i chłodno. Gdy wybiła dziesiąta Włocha jeszcze nie było. Bohater postanowił zaczekać w katedrze. Chociaż nie było w niej nikogo prócz niego i starej kobiety, Józef ze zdumieniem odkrywał co jakiś czas świece, które dopiero co ktoś zapalał. Ponieważ było bardzo ciemno, K. postanowił wypróbować swoją latarkę. Podszedł do pierwszej kapliczki i poświecił na płótno. Zaintrygowała go postać rycerza, który pełnił wartę na obrazie Złożenie do Grobu. Wiedział, że czekanie na Włocha było już bezcelowe, ponieważ minęło zbyt dużo czasu, ale postanowił pozostać w katedrze. Podejrzewał, że na dworze padał deszcz, a w dodatku wnętrze świątyni było cieplejsze, niż przypuszczał.

Gdy przyglądał się ambonie, dostrzegł sługę kościelnego, który usiłował mu zwrócić na coś uwagę. K. szedł za starcem, ale ten zdawał się przed nim uciekać. Wreszcie K. dał sobie spokój i uznał kościelnego za „zdziecinniałego staruszka”. Gdy przechadzał się korytarzem katedry spostrzegł drugą, mniejszą ambonę. Zastanawiał się po co w świątyni druga kazalnica, a w dodatku tak ciasna i niska, iż przebywanie na niej musiało być udręką dla kapłana. Ze zdumieniem spostrzegł, że u schodków na mównicę stał ksiądz i właśnie miał zamiar na nią wejść. Aby to zrobić musiał wziąć rozpęd, ponieważ stopnie były niezwykle strome i krótkie. Zaskoczony tym, że właśnie miało odbyć się kazanie, Józef chciał opuścić katedrę. Nie wierzył, że Ksiądz godzinie jedenastej, w dzień powszedni wygłaszano w świątyni homilię. Gdy zdecydował się wreszcie na opuszczenie katedry, głos księdza rozbrzmiał i niósł się po całej świątyni. Słowa kapłana poraziły bohatera. „Józefie K.!”, zagrzmiał z ambony duchowny. Gdy prokurent obrócił się, ksiądz przywołał go do siebie ruchem palca. Kapłan wyjawił Józefowi: „Jestem kapelanem więziennym”. Dalej mówił, że to on nakazał przybyć do katedry bohaterowi. Duchowny rozmawiał z K. o procesie. Wyraził swoje obawy, iż sprawa Józefa może się źle skończyć: „Uważają cię za winnego. Twój proces może nawet nie wyjdzie poza niższy sąd. Jak dotychczas, uważa się twoją winę za udowodnioną”. Bohater odparł: "Ale ja nie jestem winny (…) to omyłka. Jak może być człowiek w ogóle winny? Przecież wszyscy jesteśmy tu ludźmi, jeden jak drugi”. Józef skarżył się, że wszyscy zaangażowani w proces mieli wobec niego uprzedzenia, przez co spodziewał się skazania. Duchowny odparł, że wyrok w takich postępowaniach nigdy nie zapada, a stopniowo wyłania się samoczynnie z procesu. K. spuścił głowę i wyjawił, iż nie wykorzystał jeszcze wszystkich możliwości i wciąż będzie starał się o pomoc. Ksiądz radził bohaterowi, by bardziej polegał na sobie i nie ufał zwłaszcza kobietom. Józef nie zgadzał się z tym, według niego „Kobiety mają wielką moc”. Wiedział, że sąd, przed którym odpowiadał składał się niemal wyłącznie z samych kobieciarzy, przez co można było nim w pewien sposób manipulować. Dzień zrobił się tak ciemny, że przypominał bardziej noc. K. poprosił księdza, by zszedł do niego z mównicy. Miał nadzieję, że duchowny udzieli mu jakiejś dobrej rady. Józef czuł, że z kapelanem mógł mówić otwarcie, mimo iż ten był przedstawicielem sądu. Ksiądz opowiedział bohaterowi historię, którą wykładowcy przekazywali studentom prawa na wstępie ich nauki. Przypowieść dotyczyła prostego człowieka ze wsi, który postanowił przekroczyć bramę prawa, której strzegł odźwierny. Strażnik tłumaczył mężczyźnie, że nie może go teraz wpuścić i aby wejść do środka, będzie musiał złamać jego zakaz. Ostrzegł go również, że jest on zaledwie najniższym odźwiernym i każdy następny jest od niego potężniejszy, ale jego siła i tak była dla chłopa nieosiągalna. Człowiek postanowił, że będzie czekał na właściwy moment i spędził wiele lat czekając pod bramą, aż się zestarzał. Tuż przed śmiercią zapytał strażnika, dlaczego przez cały ten czas nikt inny nie żądał wpuszczenia, chociaż wszyscy dążyli do prawa. „Tu nie mógł nikt inny otrzymać wstępu, gdyż to wejście było przeznaczone tylko dla ciebie. Odchodzę teraz i zamykam je”, brzmiała odpowiedź odźwiernego. Józef zrozumiał, że człowiek zadał zbyt późno swoje pytanie oraz, odmiennie niż ksiądz, że strażnik nie wywiązał się ze swojego obowiązku. Był zdania, że ten właśnie człowiek powinien zostać wpuszczony za bramę prawa. Ksiądz tłumaczył, iż strażnik uczynił nawet więcej niż powinien, ponieważ dał mężczyźnie nadzieję, że kiedyś wejdzie, mówiąc, że nie może go jeszcze wpuścić. Według kapłana odźwierny był potężny, ale i karny wobec sowich przełożonych. Nie był też przekupny, ponieważ przez wiele lat przyjmował dary, ale jedynie, aby człowiek wiedział, że zrobił wszystko, aby wejść. Jedyną wadą odźwiernego, według księdza, było jego zbyt ludzkie usposobienie. Kapelan znał taką interpretację, w której to strażnik był poszkodowany, ponieważ był ograniczony i nawet nie chciał wejść do za bramę, której pilnował. Można go uznać za podporządkowanego człowiekowi ze wsi, który z kolei był wolny. Józefowi najbardziej podobało się uzasadnienie, w którym odźwierny uchodził za oszukanego, gdyż nie stał plecami do prawa i nie widział jego blasku, a w dodatku chciał zamknąć bramę, co było przecież niemożliwe. Według bohatera poprzez to, że poszkodowany był strażnik, to ucierpiał na tym człowiek: „Gdyby odźwierny widział jasno, można by o tym wątpić, jeśli jednak odźwierny tkwi w złudzeniu, w takim razie jego złudzenie musi się z konieczności przenieść na tego człowieka. Odźwierny nie jest wtedy wprawdzie oszustem, ale jest tak ograniczony, że powinno by się natychmiast wypędzić go ze służby. Musisz przecież wziąć pod uwagę, że złudzenie, w jakim tkwi odźwierny, jemu samemu nic nie szkodzi, człowiekowi natomiast stokrotnie”. Ksiądz bronił odźwiernego, że nie można go sądzić, ponieważ nie był postacią ludzką, a częścią prawa, a jego słowa nie należało uważać za prawdziwe, ale za konieczne. „Smutne zapatrywanie (…) Z kłamstwa robi się istotę porządku świata”, rzekł Józef. Opowieść, jak i płynące z niej wnioski zmęczyły bohatera: „Prosta opowieść przybrała spotworniałą postać”. K. miał zamiar wracać do banku, ale był dla niego zbyt ciemno, aby wydostać się z katedry. Ksiądz wytłumaczył mu drogę do wyjścia, zauważył jednak, że Józef chciał go o coś zapytać. Okazało się, że to prokurent miał nadzieję, iż kapelan będzie miał do niego jakieś pytania „Dlaczego więc miałbym czegoś chcieć od ciebie. Sąd niczego od ciebie nie chce. Przyjmuje cię, gdy przychodzisz, wypuszcza, gdy odchodzisz”, odpowiedział duchowny.

Rozdział X: Koniec

„W przeddzień jego trzydziestych pierwszych urodzin - było około dziewiątej wieczór, na ulicach panowała cisza - przyszło dwóch panów do mieszkania K.”. Józef nie spodziewał gości, ale był ubrany na czarno i właśnie zakładał rękawiczki. Mężczyźni mieli na głowach cylindry, przez co wydawali się bohaterowi podobni bardziej do aktorów niż funkcjonariuszy. Bez słowa wziął kapelusz i udał się z nimi na zewnątrz. Zaraz za bramą mężczyźni chwycili K. „w taki sposób, w jaki jeszcze K. nigdy z żadnym człowiekiem nie chodził”. Trzymali bohatera wyprostowanymi ramionami, przez co szedł on bardzo wyprostowany, a wręcz wyprężony. Próbował przyjrzeć się mężczyznom i zadawał im pytania, ale ci nie odpowiadali i nie zwracali na niego uwagi. Bohater postanowił nie ułatwiać im zadania i stawić im opór. W tym celu zebrał wszystkie siły, jakie jeszcze posiadał. Jednak gdy zobaczył pannę Bürstner, wychodzącą z ciemnej uliczki przed nimi, zamarł. Zrozumiał wtedy, że opór nie miał najmniejszego sensu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Proces Kafka
Proces Kafka
Proces - Kafka - streszczenie, HLP - KOLEGIUM 3 ROK - kolokwia+pytania do Pustego
Proces Kafka F
Proces Kafka Frany
FRANZ KAFKA Proces
Franz Kafka Proces (opracowanie)
Kafka Franz Proces
Franz Kafka Proces
Proces - Franz Kafka, Opracowania j. polski
kafka proces
Franz Kafka Proces opracowanie
Franz Kafka - PROCES
franz kafka- proces, opracowania BN - różne
Franz Kafka - biografia; opracowanie PROCESU, filologia polska i do poczytania, Kafka
FRANZ KAFKA- PROCES, studia, polonistyka

więcej podobnych podstron