913

Czy Portotyko zostanie 51 stanem USA? Jeżdżą amerykańskimi samochodami. Używają amerykańskich kart kredytowych i objadają się hamburgerami w sieciach amerykańskich fast foodów. Dzięki amerykańskim operatorom telefonii komórkowej mogą dzwonić z mobilnych aparatów. Nic więc dziwnego, że Portorykańczycy tęsknią za tym, by ich kraj przekształcił się w 51. stan USA. Portoryko to wyspa w archipelagu Wielkich Antyli w Ameryce Środkowej, leżąca na wschód od Haiti. Obszar tego skrawka lądu to 9104 km2. Zamieszkuje go 4 miliony ludzi. Portoryko (hiszp. Puerto Rico – Bogaty Port) odkrył dla Europejczyków Krzysztof Kolumb w 1493 roku. Przez 405 lat było częścią kolonialnego imperium Hiszpanii. Dopiero w 1898 roku w wyniku przegranej wojny z USA Hiszpanie wynieśli się z wyspy, którą zajęli Amerykanie. Wyspa pozostaje pod zwierzchnictwem USA ale z dumą nazywa się Stowarzyszonym Wolnym Państwem Portoryko. Ma duży zakres autonomii. Portoryko posiada jednego delegata w Izbie Reprezentantów USA, ale nie ma on prawa głosu. Także Portorykańczycy, choć są obywatelami USA, nie mają pełni praw politycznych, przynajmniej dopóki stąpają po rodzimej ziemi. Na wyspie nie mogą brać udziału w wyborach ani amerykańskiego prezydenta, ani amerykańskiego parlamentu. Wystarczy jednak, że przesiedlą się na terytorium USA, a wtedy droga do urn wyborczych staje się dla nich otwarta. Za to dalsze zamieszkiwanie na wyspie ma także swoje plusy. Mieszkańcy Portoryko nie płacą federalnych podatków od dochodów wytworzonych na rodzimej wyspie! W ciągu ostatnich 50 lat mieszkańcy Portoryko mieli co najmniej cztery okazje, by podczas powszechnego głosowania opowiedzieć się, czy chcą dla swej wyspy zachować status Stowarzyszonego Wolnego Państwa, czy też przekształcić się w kolejny stan USA. Dotychczas przewagę mieli zwolennicy zachowania pewnej niezależności. Ale we wtorek 6 listopada br. górę wzięli entuzjaści dołączenia portorykańskiej gwiazdki do konstelacji gwiazd i pasów na amerykańskiej fladze. Portorykańczycy, choć w przeważającej większości (85 procent) ni w ząb nie rozumieją języka angielskiego, są obywatelami USA od chwili narodzenia. Są dumni z posiadania tego obywatelstwa i nieraz udowodnili, że są warci tego statusu. U boku Amerykanów walczyli ramię w ramię w każdej wojnie czy poważnym konflikcie XX wieku. Oddawali swe życia za ten kraj i za wolności i wartości, które on reprezentuje. Wyspa jest terytorium Stanów Zjednoczonych, więc 6 listopada Portorykańczycy także wybierali. Tyle że jedynie gubernatora i swego reprezentanta do Kongresu USA. Wypowiedzieli się także, czy chcą zmienić swe relacje z Waszyngtonem. Na pierwsze pytanie – czy są za przedłużeniem obecnego statusu wyspy – wymagano prostej odpowiedzi: „TAK” albo „NIE”. W następnym sprawdzono preferencje: chcą zostać 51. stanem USA, uzyskać pełną niepodległość czy też nadal tkwić przy stowarzyszeniu? Kelner serwujący tapas (przekąski) w jednym z barów w stołecznym San Juan nie okazał się wybitnym prorokiem. – Powinniśmy mieć pełną niepodległość – przekrzykuje tłum, podsuwając pod nos klientów talerzyk z ziemniaczaną sałatką. Biesiadnicy tylko machnęli rękoma. – A po co tu coś zmieniać? Ludzie już przywykli do obecnej sytuacji i wiedzą, jak w tych warunkach robić interesy – mówią. I także nie wyczuli nastrojów. Bo większość Portorykańczyków wcale nie życzy sobie przedłużania obecnego statusu wyspy. Za zmianami był blisko milion głosujących w referendum (54 procent oddających głos). I odpowiadając na drugie referendalne pytanie, aż 61 procent (1,3 mln uczestników plebiscytu) wybrało przekształcenie się w 51. stan USA, a tylko 5,5 procent pełną niepodległość. Referendum miało charakter wyłącznie konsultacyjny. O ewentualnej integracji Portoryko z USA zadecydować może wyłącznie amerykański parlament. Czy jednak Stany Zjednoczone – drugie co do liczebności hiszpańskojęzyczne państwo świata – tak naprawdę pragną przygarnięcia i nadania pełni obywatelskich praw kolejnej hordzie Hispanics? Oczywiście nikt oficjalnie w Waszyngtonie nie powie otwarcie, co myśli, bo natychmiast przypięto by mu łatkę rasisty, co dla administracji czarnoskórego prezydenta byłoby rzeczywiście nieco szokujące. Republikanin Mitt Romney obiecywał, że pchnie sprawę nadania Portoryko statusu stanu, ale zapewne chodziło mu wyłącznie o pozyskanie głosów Portorykańczyków mieszkających na Florydzie. Jednak przegrał wybory, więc jego obietnice nie są już warte funta kłaków. Deklaracje Demokratów były bardziej powściągliwe. I nie ma się co dziwić, bo poglądy polityczne i społeczne Portorykańczyków lokują ich raczej jako potencjalny elektorat Republikanów. Ale na dobrą sprawę to jedynie Portorykańczycy, choć oklaskują swoich sportowców i wyją z zachwytu na widok swej reprezentantki podczas wyboru Miss Świata, chcą zostać Amerykanami. Płynące z Waszyngtonu warunki przyjęcia Portoryko jako 51. stanu USA są niemal nierealne. Amerykanie niezmiennie pragną, by językiem urzędowym i powszechnego zrozumienia był angielski. A przecież – przypomnijmy – na wyspie aż 85 procent mieszkańców przyznaje otwarcie, że tylko co nieco kapuje w tym języku. Ponadto Amerykanie nie za bardzo są skorzy do narzucania kolejnych obciążeń skarbowi państwa. A Portoryko ma deficyt budżetowy szacowany na miliardy dolarów. Ponadto decydenci w USA bardzo życzyliby sobie, aby co do zmiany statusu państwa wśród Portorykańczyków panowała jednomyślność. 61 procent społecznego poparcia to dużo, ale do 100 procent jest wciąż stanowczo za daleko. Te trzy niezwykle surowe kryteria Portoryko będzie mogło osiągnąć nie wcześniej niż za jakieś 60 lub 70 lat. Po co więc było to całe referendum? Złośliwi twierdzą, że to wynik wyrachowanych kalkulacji gubernatora Luisa Fortuño. Republikanin ubiegający się o reelekcję postrzegany jest jako główny adwokat przekształcenia Portoryko w 51. stan USA. Liczył, że referendum przyciągnie do lokali wyborczych większą rzeszę jego zwolenników. I jak to często się zdarza, te plany wzięły w łeb, bo Fortuño przegrał elekcję. W czasie gdy Portorykańczycy lgną do USA, wśród samych Amerykanów rosną szeregi secesjonistów. Niecały tydzień po powtórnej elekcji Obamy obywatele jednego z przedmieść Nowego Orleanu wystosowali petycję do Białego Domu domagającą się umożliwienia oderwania się Luizjany od Stanów Zjednoczonych. Wystarczającą liczbę podpisów pod podobnymi petycjami zebrano w Alabamie, Georgii, Karolinie Północnej, Tennessee, Teksasie oraz na Florydzie. W sumie zadeklarowanych secesjonistów jest już 675 tysięcy. Podpisali się oni na 69 oddzielnych petycjach secesyjnych zbieranych we wszystkich stanach USA i przesłali je do Białego Domu. Administracja Baracka Obamy będzie musiała jakoś na te niepodległościowe ambicje odpowiedzieć. Olgierd Domino

Zwycięstwo Obamy jest złe dla świata Z prof. Markiem Janem Chodakiewiczem, historykiem, publicystą, wykładowcą The Kościuszko Chair of Polish Studies w The Institute of World Politics w Waszyngtonie, rozmawia Mateusz Rawicz - Barack Obama wygrał wybory prezydenckie. Głosowało na niego 50 proc. wyborców, ale uzyskał poparcie większości delegatów stanowych. System wyborczy w USA jest bardzo skomplikowany - w innych demokracjach kandydatowi do zwycięstwa wystarczy zdobycie większości głosów wyborców. Proszę przybliżyć naszym czytelnikom zasady głosowania w wyborach w USA.

- Wyborcy w każdym stanie głosują na swojego kandydata na prezydenta (tzw. popular vote) oraz na elektorów, którzy mają wybrać prezydenta w ostatecznym głosowaniu (tzw. electoral vote). Prawie każdy stan ma inną liczbę głosów elektorskich, stąd koncentracja kandydatów na wielkich stanach, które mają ich więcej niż małe. Kilka razy zdarzało się w historii USA, że kandydat na prezydenta uzyskiwał większość głosów bezpośrednich, ale mniejszość głosów elektorskich.

- Jak wyglądała ta kampania wyborcza? Była bardzo zacięta? - Kampania nie była zacięta, bowiem kandydat republikański był mydłkowaty. Natomiast prezydent Obama był bardzo brutalny. Zaczął od opisania Mitta Romneya jako krwiopijcy ssącego krew biedaków, kobiet, mniejszości narodowych i seksualnych. I powtarzał to w kółko. Romney był sparaliżowany. Ponadto jego kampanię prowadzili amoralni najemnicy, którzy blokowali i niszczyli ludzi ideowych. Sztab Romneya to ci sami ludzie, którzy stali za klęską Boba Dole’a i Johna McCaine’a w poprzednich kampaniach prezydenckich.

- Jakie były główne różnice między kandydatami. Czyje zwycięstwo byłoby lepsze Ameryki, dla świata i dla Polski? - Dla Ameryki lepsze byłoby zwycięstwo Romneya, który naprawiłby gospodarkę. Teraz możemy oczekiwać ponownej zapaści gospodarczej. A to będzie bardzo złe dla świata i bardzo złe dla Polski. Romney jest przedsiębiorcą, zna się na gospodarce. Obama natomiast jest radykalnym lewicowcem, zna się więc tylko na taktyce i strategii zdobywania i utrzymywania władzy.

- Obamie nie zaszkodził rekordowy poziom bezrobocia i brak programu naprawy państwa. Dlaczego Amerykanie ponownie mu zaufali? - Zaufała mu trochę ponad połowa elektoratu, bo wszystko wszystkim obiecał. Ponadto ludzie boją się kryzysu gospodarczego i chcą się schować pod opiekę państwa.

- Przed Obamą wiele pracy - za najważniejsze należy uznać wyjście z największego kryzysu, jaki dotknął USA po II wojnie światowej. Czy poradzi sobie z tymi wyzwaniami? - Nie poradzi sobie, bo nie o to mu chodzi. Chodzi o największą w dziejach Ameryki próbę kumulacji władzy. W tym sensie kryzys jest dobrą wymówką, aby zwiększyć zasięg działania państwa. W Senacie republikanie są mniejszością, ale na szczęście w Izbie Reprezentantów będą blokować wszystko, co się da.

- Jaka będzie polityka zagraniczna USA? Czy coś się zmieni w stosunkach USA-Rosja? Mitt Romney podkreślał w kampanii, że Rosja jest głównym wrogiem Ameryki, Obama zaś ma inne priorytety w polityce zagranicznej… - Polityka zagraniczna będzie jeszcze słabsza niż dotychczas. Trzeba się spodziewać umizgów w stosunku do Moskwy, wyrozumiałości wobec Berlina i zachwytów nad Brukselą. W obszarze Intermarium (Międzymorza) Stany Zjednoczone są wielkim nieobecnym. A to kiepsko wróży dla Ukrainy i Polski. USA najpewniej wycofają się z Afganistanu i cała wojna pójdzie do diabła. Przynajmniej Irak jest stabilny, mimo że podległy Iranowi i Chinom.

- Obama podejmie decyzję o ataku na Iran? - Raczej nie. Będzie tylko groźnie pobrzękiwał. USA nie są gotowe na wojnę z małymi państwami wyposażonymi w broń nuklearną. Zresztą Ameryka przecież nie jest bezpośrednio zagrożona przez Teheran. Izrael jest zagrożony, a po prostu nie ma środków, by samodzielnie zaatakować Iran.

- Jakie będzie miejsce Polski w polityce zagranicznej Obamy? Czy Polska ma dla Ameryki jakiekolwiek znaczenie? Nie ma żadnego, Polskę będzie się dalej ignorować albo nawet “przy okazji” poniżać.

- Podobno po zwycięstwie Obamy w USA wzrósł popyt na broń? - Tak, brakuje też amunicji.

- Zmieńmy temat. Niedawno w Ameryce ukazała się Pana nowa książka… - Tak, nosi tytuł “Intermarium: The Land Between the Black and Baltic Seas (Transactions)”. To praca o Kresach i starej Rzeczypospolitej oraz o tym, co z niej zostało. Wkrótce wyjdzie również polskie tłumaczenie mojej książki o Jedwabnem.

Dziennikarstwo na ręcznym hamulcu WYWIAD O sytuacji w Presspublice i jej właścicielu Grzegorzu Hajdarowiczu z byłym redaktorem naczelnym tygodnika „Uważam Rze” PAWŁEM LISICKIM rozmawia TOMASZ SAKIEWICZ.

Dlaczego nie jest Pan już redaktorem naczelnym „Uważam Rze”? To bardzo ciekawe pytanie, bo trudno na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Tego, co się wydarzyło w ostatnich dniach, nie można racjonalnie wytłumaczyć. Wydawca Grzegorz Hajdarowicz podał kilka powodów mojego odwołania. Uraziła go publiczna krytyka z mojej strony dotycząca dodatku nt. kulis publikacji o trotylu, którą sam zresztą zamieścił w „Rzeczpospolitej”.

Mówi Pan o dodatku, który ukazał się już po tekście Cezarego Gmyza? Tak. Po ukazaniu się tego dodatku udzieliłem wywiadu portalowi wPolityce.pl. Mówiłem, że wydawca przekroczył swoje kompetencje, ponieważ w Polsce dotychczas zawartością merytoryczną gazet zajmowali się redaktorzy naczelni, a nie wydawcy. Wytknąłem mu, że zaczął pouczać dziennikarzy, jak mają pisać, choć nigdy nie był dziennikarzem i nie ma o tym zielonego pojęcia. Wskazywałem również, że przyjęcie jego zasad w dziennikarstwie śledczym sprawi, że straci ono sens. Dziennikarz nie może ujawniać wydawcy swoich informatorów. Skoro Hajdarowicz tyle mówi, że należy się posługiwać etyką w zawodzie dziennikarza, to mógłby zastosować zasady etyki w swoim dodatku, udzielając krytykowanym prawa głosu. Wydawca zaakceptował zresztą moje zdanie i w niedawnym wywiadzie w tygodniku „Wprost” stwierdził, że dopuszcza taką formę krytyki. Nagle zaczęło mu to przeszkadzać i poczuł się obrażony moimi wypowiedziami.

Czyli bezpośrednią przyczyną utraty przez Pana stanowiska był wywiad dla braci Karnowskich, a merytorycznie chodziło o Gmyza? Od chwili gdy wynikło zamieszanie związane z artykułem Gmyza, uważałem, że powinien on pozostać współpracownikiem „Uważam Rze”. Trzy dni po publikacji tekstu o trotylu wydawca domagał się zakazu publikowania jego tekstów. Zaprotestowałem przeciwko temu. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym zabronić Gmyzowi pisania do mojego tygodnika. Ten wątek przeplatał się przez ostatnie tygodnie. Kilka dni temu zarząd spółki podjął uchwałę, która zakazuje osobie zwolnionej dyscyplinarnie pisania do jakiegokolwiek tytułu Presspubliki. Już sam fakt dyscyplinarnego zwolnienia Cezarego Gmyza pokazuje, że wydawca nie liczy się z obowiązującym prawem. Przy czym nie chodzi tylko o prawo, ale i o zasady. Wydawca nie może ogłaszać listy proskrypcyjnej dziennikarzy, którzy mu się nie podobają albo są z nim w konflikcie. Nie chciałem zaakceptować takiej listy. Kolejnym zarzutem Hajdarowicza była moja niewłaściwa jego zdaniem reakcja na nowy dwutygodnik „W sieci”. Moim zdaniem zareagowałem właściwie. Karnowski utracił pracę w „Uważam Rze”, ale nie zabroniłem mu pisać do mojej gazety.

Jak Hajdarowicz wyobrażał sobie swoją rolę w gazecie? Według niego wydawca powinien wyznaczać kierunek pisma, decydować o tym, co może się ukazywać, a co nie.Chciał narzucać dziennikarzom własne zasady. To po co w takim wypadku byłby redaktor naczelny? Nie bardzo widzę miejsce na takie stanowisko.

Hajdarowicz wyglądał na mocno zdenerwowanego, może puściły mu nerwy? Żadnego z jego argumentów nie można uznać za poważny. Sam wydawca wcześniej podważał i kwestionował sposób myślenia, który teraz zaprezentował. To, co się stało, można uzasadnić na dwa sposoby. Pierwszy, Hajdarowicz chce być Herostratesem polskich mediów. Rozkłada nabywane gazety, wierząc, że jest geniuszem. Nie rozumie skutków własnych czynów. Osłabiając „Uważam Rze” jednocześnie przecież wspiera konkurencję. Liczy też na szum medialny i zainteresowanie własną osobą. Psychologia jednak nie tłumaczy aż takiej szkodliwości działań. Musi mieć w tym interes. Jaki interes może mieć ktoś w tym, że niszczy pisma, które przynoszą zysk, ale były krytyczne wobec władzy? Sprawa ewentualnych nacisków na zmiany w „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” musi zostać wyjaśniona. Parę rzeczy zostało w tej sprawie ostatnio ujawnionych. Współpraca Jacek Liziniewicz

Czy do Polski zawita terror „mowy nienawiści”? Już wkrótce mogą być dokonane zmiany w kodeksie karnym, penalizujące tzw. mowę nienawiści. Chce tego PO, która zgłosiła nowelizację kodeksu karnego w tej sprawie. Może ona stanowić olbrzymie zagrożenie dla wszystkich, którzy nie ulegają politycznej poprawności i przestrzegają ewangelicznego zalecenia Pana Jezusa – „niech wasza mowa będzie tak, tak, nie, nie”. Dla PCh24.pl sprawę komentują: ks. Przemysław Drąg, prof. Aleksander Stępkowski i prof. Mieczysław Ryba. Nie jest jasne, czym tak naprawdę jest tzw. „mowa nienawiści”. Proponowana przez PO nowelizacja kodeksu karnego nie wyjaśnia tego terminu. W projekcie czytamy: „Kto (…) nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań, albo z tego powodu grupę osób lub osobę znieważa, podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch”.

- Przepis ten teoretycznie może być neutralny. Problem polega na tym, że współcześnie „nawoływaniu do nienawiści” nadaje się bardzo dziwne znaczenie. Często wiąże się bowiem z neomarksistowską doktryną, gdzie zakłada się, że co nie jest afirmacją czy akceptacją różnych zachowań czy stylu życia jest nawoływaniem do nienawiści – wyjaśnia prof. Aleksander Stępkowski, prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego.

Na podobny problem zwraca uwagę prof. Mieczysław Ryba, historyk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. – Współcześnie klasyczne definiowanie pewnych pojęć, czy pewnych zjawisk i nazywanie rzeczy po imieniu uchodzi za mowę nienawiści – mówi. - Ma to charakter wybitnie uznaniowy zwłaszcza w obecnie dominującym modelu kultury, która jest na wskroś relatywistyczna. Funkcjonujemy w otoczeniu określonej ideologii. W jej imię zmienia się znaczenia pojęć i wprowadza się pewien rodzaj cenzury. Nie trzyma się ona rzeczywistości, zatem by utrzymać swe władztwo wprowadza terror oparty na strachu – dodaje.

Już samo określenie „mowa nienawiści” jest typowym skrótem myślowym, którym także i my, katolicy się posługujemy i to w sposób bezrefleksyjny. Jest ono niebezpieczne, bo wskazuje, że wszyscy, którzy mówią o pewnych sprawach w sposób niezgodny z oficjalną wersją, propagują nienawiść – uzupełnia ks. Przemysław Drąg, dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin.

Pierwsza jaskółka Boniego Pierwsze sygnały ideologicznej ofensywy PO wysłał kilka dni temu minister Michał Boni. Zwrócił się on do abp. Sławoja Leszka Głodzia, współprzewodniczącego Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, o przeciwstawianie się „mowie nienawiści i wszelkim objawom nietolerancji”. Przeciwko kierowaniu tego apelu do Kościoła protestuje ks. Drąg. – Swoim apelem, by Kościół włączył się w walkę z „mową nienawiści”, minister Boni pośrednio zasugerował, że taka mowa nienawiści istnieje w Kościele. A to nieprawda. Jezus Chrystus wzywał do miłości i przebaczenia i my to w Kościele robimy – mówi.

Ks. Drąg zwraca też uwagę, że Kościół nie musi jakoś szczególnie angażować się w to, do czego wzywał minister Boni, bowiem nigdy nie promował nienawiści. - To w Kościele szukano zrozumienia i pociechy, Kościół angażował się w udzielanie pomocy i dawaniu nadziei pokrzywdzonym. Katolicy mówią językiem miłości, i zachęcają do budowania normalnych zdrowych, relacji – dodaje duchowny.

Atak na niepoprawnych Jeśli proponowana przez PO regulacja dotycząca tzw. „mowy nienawiści” zyska uznanie większości parlamentarnej to poważny problem będą mieć Ci, którzy nie chcą wpisać się w język politycznej poprawności.

- Socjalistyczna utopia stojąca za propagowaniem takich rozwiązań prawnych jest bardzo niebezpieczna i w wielu wypadkach może uderzyć w Kościół. Neguje bowiem podstawy moralności. Nazywanie praktyk homoseksualnych grzechem, a aborcji zabijaniem dzieci, może pod pewnymi względami podpadać pod tzw. mowę nienawiści i, o zgrozo, może być karane – ocenia prof. Ryba. W podobnym tonie wypowiada się prof. Stępkowski.

Proponowana przez PO nowelizacji art. 256 kodeksu karnego może doprowadzić do zakazu krytyki homoseksualistów z uwagi na ich styl życia. Wskazuje na to zapis o zakazie nawoływania do nienawiści z powodu „nabytych cech osobistych”. Ks. Drąg zwraca z kolei uwagę na to, że lewicowy dyktat politycznej poprawności, wsparty penalizacją mowy nienawiści, może stanowić poważne zagrożenie dla rodziny. 

- Przepisy o tzw. mowie nienawiści są zagrożeniem dla funkcjonowania rodziny. Przykładem są choćby wydarzenia ze Szwecji, gdzie na podstawie podobnych zapisów rodzicom, którzy wychowują swoje dzieci w duchu prawdziwych wartości nie oglądając się na lansowane wzory, są odbierane prawa rodzicielskie – mówi duchowny. Jak pokazały wydarzenia związane chociażby z Marszem Niepodległości i coraz większe popularyzowanie łatki „faszysty” przypinanej środowiskom patriotycznym, piewcy tolerancji nie przebierają w środkach walki politycznej.

- Ci, którzy oskarżają przeciwników o tzw. mowę nienawiści, sami kreują pewien rodzaj nienawiści i niechęci. Protesty przeciwko rzekomej agresji ze strony środowisk patriotycznych przeobrażają się w seanse nienawiści skierowane przeciwko nim – twierdzi prof. Ryba.

PR i pułapka Jak zwracają uwagę nasi rozmówcy, obecne w kodeksie karnym regulacje wystarczająco dobrze chronią obywateli przed agresją werbalną.
Kierowanie pod czyimś adresem sformułowań obraźliwych było i jest karane, tutaj nie dostrzegam żadnej luki prawnej. Można więc przypuszczać, że chodzi o ograniczenie swobody wypowiedzi – ocenia prof. Stępkowski. - Uważam, że obowiązujący art. 256 kodeksu karnego spełnia swoje zadanie i nie widzę powodu, by go zmieniać – potwierdza ks. Drąg. Prof. Stępkowski zwraca jednak uwagę, że należy być ostrożnym przy ocenianiu kolejnych posunięć Platformy Obywatelskiej.

Warto też zwrócić uwagę, że podanie do wiadomości propozycji wprowadzenia do kodeksu karnego „mowy nienawiści” może być zabiegiem PR – owym mającym na celu odwrócenie uwagi od problemów rządu Donalda Tuska, na przykład od – zakończonego fiaskiem – szczytu Unii Europejskiej w sprawie budżetu– zastanawia się. Z kolei ks. Drąg dostrzega w działaniach PO przewrotność i próbę zastawienia sprytnej pułapki na katolików.

-Proponowane zmiany są niestety bardzo sprytnym posunięciem ze strony PO. Jeżeli Kościół nie pójdzie za głosem apelu Boniego to zaraz rozlegną się głosy, że popieramy nienawiść. Jeśli zaś poprzemy te rozwiązania, sami ukręcimy sznur na swoją szyję. Może się okazać, że pierwszymi, którzy będą ukarani na podstawie zmienionego prawa, będziemy my, katolicy. Łukasz Karpiel, Krzysztof Gędłek

Sorry, Donald W pojęciu przeciętnego Polaka Unia Europejska to jakby wielki cyc, do którego dossaliśmy się, aby w nieskończoność ciągnąć wszelkie dobra. Głównie materialne − choć tak zwane elity chętnie widzą w niej także źródło nadrzędnej mądrości. Za prawo ciągnięcia z tego rogu obfitości warto zapłacić każdą cenę, w takiej walucie jak suwerenność, godność narodowa czy międzynarodowa podmiotowość. Tym bardziej że te pojęcia to dla większości obywateli niezrozumiałe abstrakcje. A promocje w marketach, trzy w cenie dwóch, obniżone raty, kredyt na dowód bez poręczycieli i zaświadczeń, który można przeznaczyć na bardziej wystawne święta lub fajniejsze wakacje − to wszystko wartości konkretne, korzyści tu i teraz. Pomagdalenkowa władza doskonale tę mentalność zna i wykorzystała ją bardzo skutecznie. Jaki ten Tusk jest, taki jest, ale jest grzeczny, więc wyżebrze dla nas 300 mld. Może nie 300, ale coś tam ma szansę wyżebrać. A Kaczyński by podskakiwał, upominał się o jakieś należne Polsce względy, więc jemu na pewno nie dadzą. Rachunek był dla polactwa prosty. W przeddzień budżetowego szczytu Unii Europejskiej, jak zauważyli wścibscy internauci, sławny spot wyborczy o 300 mld zniknął ze stron PO bez śladu, a politycy rządzącej partii zaczęli się wycofywać chyłkiem z podawanej wcześniej sumy i uciekać od tematu w poszczekiwania na „nieprofesjonalizm” Kaczyńskiego, który niesłusznie rozmawiał z premierem Wielkiej Brytanii, choć nie wiadomo właściwie, dlaczego było to niesłuszne i nieprofesjonalne. A cała propagandowa orkiestra zaczyna nam sączyć, iż naszym prawdziwym negocjacyjnym sukcesem będzie, jeśli uratujemy Unię, wstrzymując się od wetowania jej ustaleń. To nieomylne znaki, że wieści z europejskiego targowiska wskazują, iż w sprawie wspólnotowego budżetu na następne lata sukcesu ogłosić się władzy raczej nie uda. Muszę powiedzieć, że nieco mnie to zdziwiło. Spodziewałem się raczej, iż rząd pójdzie na wszelkie ustępstwa, aby tylko móc wykazać te 300 miliardów na papierze. To znaczy, zgodzi się na takie obostrzenia w wydatkowaniu funduszy spójności i wspierania rolnictwa, które de facto uczynią je fikcją. Widać jednak unijnym potęgom tym razem chodzi nie tylko o realne oszczędności − tamtejsi przywódcy też potrzebują propagandowego sukcesu, a będzie dla nich takowy, jeżeli zdołają swym wyborcom pokazać: patrzcie, oszczędziliśmy wasze podatnicze pieniądze, marnowane dotychczas na dokarmianie Polaków i innych takich. A wobec potrzeb propagandowych Frau Kanzlerin potrzeby propagandowe jej polskich nadskakiwaczy niestety muszą ustąpić. Sorry, Donald, ale medal i tytuł honorowy to wszystko, czym ci się możemy odwdzięczyć. Mając do wyboru wojnę albo hańbę, wybraliście hańbę, a i tak mieć będziecie wojnę − powiedział swego czasu Churchill. Mając do wyboru narodową suwerenność albo michę, wybraliście michę, a i tak ją stracicie − można dziś sparafrazować te słowa na użytek tej części mieszkańców III RP, którą zwykłem nazywać polactwem. Rafał A. Ziemkiewicz

Władza przegrywa, kiedy przekracza granice śmieszności Władza wiele potrafi znieść, ale nie to, że się z niej kpi. Politycy zarzekają się, że mają poczucie humoru i żartowanie z nich nie wywołuje irytacji. Najczęściej jest to jednak dobra mina do złej gry, bo „normalną” krytykę politycy łatwo znoszą, natomiast żarty i kpiny wywołują u nich skrajną irytację. Autorzy dowcipów o władzy najczęściej od razu trafiają na czarną listę. Wynika to głównie z tego, że wielkim problemem jest kompletny brak poczucia humoru u wielu polityków, o autoironii nawet nie wspominając. Politycy boją się śmiechu i kpin, bo doświadczenie uczy, że władza, z której się powszechnie kpi, tak naprawdę już nie rządzi, tylko dryfuje i nawet mały podmuch jest w stanie taką władzę zdmuchnąć ze sceny. Mówi się wprawdzie, że śmiech i ironia są bronią bezsilnych, jednak są one bardzo skuteczne. Bo śmiech i kpina oznaczają, że władzy, która jest ich przedmiotem, ludzie nie traktują już jako realnej, lecz jako taką, która z etapu dramatycznego weszła w fazę farsy. Z moich doświadczeń wynika, że żadne artykuły nie wzbudzały takiej irytacji ważnych polityków jak kpiarskie felietony. Szczególnie alergicznie reagowali na ironiczne teksty prezydent Aleksander Kwaśniewski (gdy żartowałem na przykład z jego rozkładu dnia, w którym 80 proc. czasu miało zajmować oglądanie kanału Eurosport) oraz premier Donald Tusk. W wypadku tego ostatniego największe emocje wzbudziło jego rzekomo prawdziwe pierwsze expose – nie trwające 3,5 godziny, lecz kilka minut. Była to ironiczna przeróbka rzeczywistego expose, w której premier właściwie kpił sobie z wyborców. Ponieważ część czytelników (a nawet dziennikarzy) nabrała się na ten dowcip, otoczenie premiera uznało, że może on go ośmieszać. Kiedyś napisałem podróbkę stenogramu obrad Rady Ministrów i znowu wielu czytelników, w tym znani dziennikarze telewizyjni, pytało mnie, jak udało mi się zdobyć tak sensacyjny materiał, uznając go za prawdziwy. Znów wywołało to irytację w Kancelarii Premiera. Najzabawniejszy w tym wszystkim jest fakt, że żarty uznano za prawdziwe wypowiedzi premiera i ministrów, choć były one tak absurdalne, jak tylko mogły być. Co by oznaczało, że po rządzących przynajmniej część wyborców nie spodziewa się poważnych wypowiedzi, tylko „kupuje” jako ich własne nawet najbardziej kpiarskie i absurdalne podróbki. Nieprzypadkowo tajemnica „księgi śmiechu”, czyli drugiej części „Poetyki” Arystotelesa jest w powieści „Imię róży” Umberta Eco powodem tajemniczych morderstw w średniowiecznym klasztorze. Ochrona tajemnicy II części „Poetyki” była zabezpieczeniem przed dostaniem się w niepowołane ręce instrukcji obsługi tego bardzo niebezpiecznego i skutecznego oręża, jakim jest śmiech. Doskonale o tym wiedzieli nadzwyczaj inteligentni prześmiewcy z Latającego Cyrku Monty Pythona. Jeden z ich najbardziej głośnych skeczów znany jest pod nazwą „zabójczy dowcip” (naprawdę nosił tytuł „Najzabawniejszy dowcip świata”). Każdy, kto usłyszał ten dowcip, a nawet sam go przeczytał czy wypowiedział, padał trupem – z powodu niepohamowanego ataku śmiechu właśnie. W wersji Monty Pythona była to najskuteczniejsza broń II wojny światowej, dzięki której alianci odnieśli zwycięstwo. Ze śmiechu ginęli jak muchy nawet ponurzy gestapowcy. Mechanizmy staczania się władzy w groteskę, z której się tylko żartuje, działały już w czasach PRL, mimo że tamta władza naprawdę nie miała poczucia humoru i żartowanie z siebie traktowała jak zbrodnię. Najdobitniej przekonał się o tym poeta i satyryk Janusz Szpotański, który za pamflet na Władysława Gomułkę, ówczesnego I sekretarza KC PZPR, „Cisi i gęgacze” został w 1967 r. aresztowany, a w 1968 r. skazany na trzy lata więzienia. Jednak gdy to się działo niemiłosiernie wykpiwana ekipa Gomułki była już „na wylocie”. Równie prorocze i kpiarskie było chyba najbardziej znane dzieło Szpotańskiego – „Towarzysz Szmaciak”, które powstało w epoce Gierka. Kpina z tępego albo cynicznego PRL-owskiego karierowicza zwiastowała koniec epoki, w której władza bajała o „10 potędze przemysłowej świata”, która potem okazała się mirażem budowanym za miliardowe kredyty spłacane jeszcze przez ponad 20 lat po upadku PRL. Jan Pietrzak, twórca kabaretu Pod Egidą, mógłby o sobie powiedzieć, że jakiej władzy by nie wykpił, ta prędzej czy później źle kończyła. A kpił z Gomułki i po ponad dwóch latach ta ekipa upadła. Z Gierkiem i Jaruzelskim nie było łatwo (10 i 9 lat kpin), bo te ekipy przekupywały wielu twórców, którzy budowali im pozytywną legendę, częściowo neutralizującą kpiny. A gdy to nie pomagało, władza uciekała się do cenzury albo przemocy. Jest znamienne, że ekipa Gierka, padła wkrótce po tym, jak przed kpiną i ironią Pietrzaka władzy postanowiła bronić grupa 43 filmowców i dziennikarzy. W apelu do władz PRL wnioskowali oni o zaostrzenie polityki kulturalnej, krytykując Kabaret pod Egidą, gdyż „wyszydza podstawowe wartości socjalizmu i prowadzi nie przebierającą w środkach agitację antyradziecką”. Ci nadgorliwcy za chwilę okazali się równie śmieszni i żałośni jak reżim, którego próbowali bronić. W III RP władza się nauczyła, że kiedy wkracza na etap powszechnych żartów, to już jej właściwie nie ma. Można by stworzyć coś w rodzaju skali śmiechu (dziesięciostopniowej) dla kolejnych ekip rządzących. Gdy ta skala wskazuje 1-4 stopnie, władza może się czuć pewnie i bezpiecznie. Wskaźnik na poziomie 4-7 oznacza zagrożenie, a gdy jakaś władza przekracza siódmy stopień na skali śmiechu, to właściwie jest już po niej. Każdy może sam ocenić, w którym miejscu skali śmiechu jest obecna ekipa PO-PSL. Stanisław Janecki

Nie idź tą drogą - Red. Sakiewiczowi do sztambucha Panie Redaktorze Sakiewicz! Sądziłem że od człowieka, który jest redaktorem naczelnym poczytnego pisma można wymagać pewnego minimalnego intelektualnego wysiłku. Czasem jest lepiej milczeć, to dobra zasada, gdyż gdy się zabierze głos będąc nieprzygotowanym, inni zrozumieją, że mają do czynienia z głupcem. Żeby zabierać zdanie na jakikolwiek temat trzeba mieć na ten temat elementarną wiedzę. Zabiera Pan głos w sprawie Grzegorza Brauna. To ja się pytam - czy zobaczył Pan całe nagranie z dyskusji, w której miedzy innymi zabierał głos Grzegorz Braun? Cały - nie kawałki, które podsunęła panu gazeta.pl, tokfm.pl czy tvn24.pl?
Oglądał Pan? Śmiem wątpić ponieważ wymagało by to poświecenia około 2 godzin czasu. Gdyby Pan obejrzał nigdy nie zabrałby Pan głosu w ten sposób. Nie przeczytał Pan również stenogramu z tego spotkania ponieważ do tej pory takowy nie istnieje. W tej chwili on powstaje, z całą pewnością w dwóch miejscach, jeden w prokuraturze a drugi na moim komputerze. Stenogram z prokuratury nie będzie dostępny ogółowi zainteresowanych sprawą. Myślę że z moim będzie się Pan zapoznać za kilka dni. Gdy tylko skończę dam Panu znać. Na razie proszę się zapoznać z tekstem zawierającym początek spotkania i dłuższą wypowiedzią Grzegorza Brauna:
http://niepoprawni.pl/blog/3444/jak-z-tego-wyjsc-%E2%80%93-zapis-spotkan...

Proszę uważnie go przeczytać nie pomijając wypowiedzi osób, które zabierały głos przed Grzegorzem Braunem.

Myślę, że jeżeli by Panu zależało to mógłby Pan zlecić któremuś ze swoich dziennikarzy biegłych w stenografii i w kilka godzin miałby Pan pełny tekst dyskusji. I wtedy miałby Pan prawo zabierania głosu w tej sprawie.

A tak będąc nieprzygotowany przyłącza się Pan do zgiełku, który przygotowały tak znamienite organy głównego nurtu mediów jak Gazeta Wyborcza czy TVN. Staje Pan z nimi w jednej linii, w jednym szeregu, razem z mediami, które Pan reprezentuje. Moje gratulacje! 

http://tomaszsakiewicz.salon24.pl/468088,pomocnicy-prowokacji

Raven59

A JEDNAK DROŻSZE „Oni” (to znaczy rząd) się pomylili (jak to zazwyczaj bywa). IMS Health badająca rynek leków przedstawiła właśnie doświadczenia po jedenastu miesiącach działania ustawy refundacyjnej. Pacjenci płacą więcej za 4.400 leków. W 2012 roku dopłacają do leków 38%, podczas gdy w 2011 roku – 34. „Nikt odpowiedzialny nie powie dzisiaj, ile będą w przyszłości kosztować leki” – twierdziła Pani Ewa Kopacz piastująca wówczas funkcję Ministra Zdrowia. I miała oczywiście rację. Trudno było powiedzieć „ile będą kosztować”. Można jednak było powiedzieć, że będą kosztować więcej. Ja, na przykład, to właśnie mówiłem. I nawet pisałem. www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=919)

Niestety – jak to zazwyczaj bywa – „groch o ścianę”. Pani Minister mówiła za to apodyktycznie: „My (to znaczy rząd) uważamy, że będą tańsze”.

http://wyborcza.pl/1,75248,9253110,Leki_beda_drozsze_czy_tansze_.html#ixzz1Gfn7vfAD)

„Oni” (to znaczy rząd) się pomylili (jak to zazwyczaj bywa). Ale ja, jak to ujął jakiś czas temu Pan Premier Tusk, jestem „opozycyjny ekonomista”. Owszem jestem, bo mi się udaje przewidzieć konsekwencje działań rządu, zanim się one ujawnią. Ale to nie jest wielka sztuka. Wystarczy odrobina zdrowego rozsądku. Gwiazdowski

Korwin-Mikke zachwycony czystkami w "Uważam Rze". Będzie też nowym autorem pisma. Piotr Gociek ujawnia szczegóły działań nowego naczelnego Janusz Korwin-Mikke ma być jednym z autorów nowej wersji "Uważam Rze". Dziennikarz "Gościa Niedzielnego" Stefan Sękowski poinformował o tym na swoich profilach na serwisach społecznościowych. Sękowski brał wczoraj udział w debacie, w której jednym z prelegentów był Korwin-Mikke. Polityk miał potwierdzić, że nowy naczelny "URze" zamówił u niego tekst, który polityk już wysłał do redakcji.

Wcześniej Korwin-Mikke tak komentował zmiany, do których doszło w redakcji tygodnika:

Radosna wiadomość: oficer PiS do szczególnych poruczeń, p.Paweł Lisicki, odchodzi z „Uważam Rze”. Zastepuje Go bezkompromisowy opozycjonista, p.Jan Z.Piński. To kontr-rewolucja większa, niż zmiana w PSL! - cieszył się na swoim blogu prezes Kongresu Nowej Prawicy. Z kolei Piotr Gociek, jeden z autorów "Uważam Rze", którzy odeszli z pisma po zwolnieniu Pawła Lisickiego, opisał szczegóły tego, w jaki sposób Piński szuka nowych publicystów: UWAGA! Podajcie dalej - nowy red nacz "Urze" Jan Piński wydzwania po kojarzonych z prawicą dziennikarzach i próbuje ich przekupić grubymi pieniędzmi żeby pilnie przyszli do tygodnika. Ściemnia, że większość ludzi którzy podpisali list w obronie Pawła Lisickiego i zadeklarowali odejście tak naprawdę zostaje. Gówno prawda. Dziś na pierwsze zebranie Pińskiego przyszło 0 (słownie zero) autorów "URze" oraz 0 (słownie zero) dziennikarzy "Rz". Nie dajcie się podpuszczać - napisał Gociek. A później dodał w kolejnym wpisie:

Szanowni Państwo! Przed chwilą otrzymałem od pana Jana Pińskiego., mieniącego się redaktorem naczelnym "Uważam Rze" (jak sądzę niesłusznie, bo z tego co wiem Paweł Lisicki został zwolniony w trybie nielegalnym - m.in. bez konsultacji ze związkami zawodowymi w Presspublice) esemesa w którym grozi mi pozwem sądowym. Oświadczam, że od tej chwili będę upubliczniał wszystkie esemesy bądź pisma od tego pana bądź jego prawników. Wzywam także wszystkich dziennikarzy, publicystów i posłów, do których -jak doszły do mnie słuchy - wydzwania tzw. "nowe kierownictwo" tygodnika "Uważam Rze", aby ujawniali szczegóły ofert składanych im przez owo towarzystwo. Składam także wyrazy współczucia wszystkim autorom, którzy nie zdążyli wycofać swoich tekstów z najbliższego numeru "Uważam Rze" - napisał Gociek. Faceebok, korwin-mikke.pl

Słów parę w/s "Uważam Rze" Ten komentarz: Kochani! Jestem konkretny. Łatwiej mi było zamieścićź artykuł w prasie PZPR niż w „Uważam Rze” za rządów PiSmenów. A pamietacie Państwo jak potraktowala mnie cenzorka Joanna Lichocka w TVP, wyrzucając z programu „FORUM”, w którym miałem psie prawo uczestniczyć? ( tu jest dokumentacja: http://mojsiewicz.salon24.pl/267586,wolnosc-slowa-wyrzucenie-korwin-mikke-z-programu )

- wysłałem na stronę

http://wpolityce.pl/artykuly/41663-korwin-mikke-zachwycony-czystkami-w-uwazam-rze-bedzie-tez-nowym-autorem-pisma-piotr-gociek-ujawnia-szczegoly-dzialan-nowego-naczelnego

- i, oczywiście, nie ukazał się. Je m'en fiche. Więc, już u siebie, kontynuuję:

Oczywiście, że się cieszę, ludzie z PiS tracą swoją trybunę. Nikogo jakoś nie zastanawia, dlaczego p.Hajdarowicz (nic o Nim nie wiem, nie wiem nawet, jak ma na imię.,..) tyle czasu trzymał wrogich sobie ludzi – a nie wytrzymał dopiero, gdy własna redakcja zaczęła Go obrażać? Precz z pieskami Brukseli – PO, PiSem i pomniejszą psiarnią! Kto głosował za Traktatem Lizbońskim (PiS i szefostwo SP), kto go podpisał (Lech Kaczyński), kto go negocjował (Jarosław Kaczyński) jest zdrajcą – a kto Ich popiera jest współwinny zdrady stanu. O PO, SLD i RP nie wspominam – bo to nie „zdrajcy” lecz otwarci najemnicy federastów. W PRLu była „POLITYKA”, „KIERUNKI”, „TYGODNIK DEMOKRATYCZNY” i inne pisma, którym pozwalano na pisanie trochę swobodniej, niż w reszcie prasy. W III RP było „Uważam Rze”. Teraz szefem jest p.Jan Z. Piński, wywalony z trzaskiem z TVP INFO – i jest On dla mnie gwarancją, że pismo zamiast zatrutej PiSowskiej propagandy będzie – przynajmniej „przeważnie” – pisało Prawdę. Dla mnie p.Piński w „Uważam Rze” to jak (toutes les proportions gardées) przejęcie w 1955 roku przez śp. Eligiusza Lasotę „Po Prostu” z łapsk ZMP. Być może też utrzyma się tylko rok... Sądze jednak, że nadchodzi odwilż. „Lody ruszyły – panowie przysięgli!”. UE bankrutuje – i pora ją dobić, a nie tłumaczyć, dlaczego PiS pomagał wprowadzić Polskę do euro-zadupia. I dlatego dołożę wszelkich starań, by „Uważam Rze” utrzymało się na rynku, a nawet zdobyło nową, może inną, klientelę.

PS. Ponieważ PiSowska psiarnia szczeka, że „Jan Piński wydzwania po kojarzonych z prawicą dziennikarzach i próbuje ich przekupić grubymi pieniędzmi żeby pilnie przyszli do tygodnika” oświadczam, że p.Piński w rozmowie ze mną nawet nie wspomniał o żadnych pieniądzach. Oczywiście: mam nadzieję, że „Uważam Rze” będzie mi płaciło tyle, ile płaciło np. p.Rafałowi A. Ziemkiewiczowi (w ciemno: nie wiem, ile to było...). I mam nadzieję, że mimo wszystko p.RAZ też będzie tam pisał... JKM

ABW i polityczna bomba energetyczna Pod dywanem rządzącej PO jest ukrytych wiele gospodarczych afer, ale jedna wydaje się prawdziwą tykającą bombą. To sprawa zarządzania majątkiem megaenergetycznej polskiej spółki – Enea SA, w której pakiet kontrolny ma nadal Skarb Państwa. Wielowątkową sprawą Enei od wielu miesięcy zajmuje się ABW oraz prokuratura. Według nieoficjalnych informacji mają w nią być zamieszani także politycy PO i PSL. Czy zostanie ona ujawniona, czy raczej posłuży do rozgrywek wokół służb specjalnych? Nieoficjalnie wiadomo, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy swojej działalności Zarząd Interesów Ekonomicznych ABW zebrał potężny materiał wskazujący na karną odpowiedzialność m.in. polityków obecnej koalicji rządzącej PO – PSL. Mieli być wśród nich m.in. były minister, były podsekretarz stanu oraz szef jednej z najważniejszych komisji sejmowych. Sprawa ma dotyczyć kilku tajemniczych transakcji, jakie w latach 2009 – 2012 firmowała Enea.

Tajemnice Enei pod przykrywką ABW już kilka tygodni temu miała rozważać możliwość pociągnięcia do odpowiedzialności kilku osób, w związku z zebranym materiałem dowodowym, który miał wskazywać na ich bezpośrednie zaangażowanie w sprawę. Gdyby jednak miało to dotyczyć ww. osób, pociągniecie ich do odpowiedzialności wymagałoby uchylenia im immunitetu poselskiego. Spółka Enea SA to jeden z trzech najważniejszych graczy na polskim rynku energetycznym. Jej udział w krajowym rynku sprzedaży energii elektrycznej wynosi ponad 16 proc. W skład Enei wchodzą m.in.: Enea Operator Sp. z o.o. w Poznaniu, Elektrownie Wodne Sp. z o.o. w Koronowie, Zakład Elektrowni Wodnych w Jastrowiu Sp. z o.o., Zespół Elektrowni Wodnych w Płotach Sp. z o.o., Elektrownia Kozienice SA w Świerżach Górnych k. Kozienic i Energobud Leszno Sp. z o.o. Wartość księgowa Enei wynosi obecnie 9 mld zł, natomiast jej rynkowa wycena jest równa 6,98 mld zł (przy cenie 15,8 zł za akcję). Struktura akcjonariatu wygląda następująco: 51,58 proc. akcji należy do Skarbu Państwa, 18,67 proc. akcji do koncernu Vattnenfall AB, zaś pozostałe 29,76 proc. to akcje pracownicze. Łącznie w Enei zatrudniony jest ponad 10 tysięcy pracowników. Na pewno możliwość rozdawania kart w Enei to łakomy kąsek dla polityków rządzącej koalicji. W ostatnich latach spółka przechodziła procesy restrukturyzacji zarówno na poziomie wytwarzania, jak i sprzedaży oraz dystrybucji energii elektrycznej. Enea zaangażowała się również w projekty związane z budową pierwszej polskiej elektrowni jądrowej oraz wydobyciem gazu łupkowego.

Początek o wiele głębszej afery Wokół Enei zaczęło się dużo dziać, gdy 26 września br. jej urzędujący prezes, Maciej Owczarek postanowił nieoczekiwanie zrezygnować z pełnionej funkcji, a kilka dni później został formalnie odwołany przez zarząd spółki. Dymisja Owczarka zbiegła się z podpisaniem kontraktu na około 6,5 mld zł na budowę nowego bloku węglowego w elektrowni Kozienice. Podpisany kontrakt był najdroższym kontraktem w historii polskiej energetyki. Pod rządami Owczarka Enea realizował kilka innych ważnych projektów. Firmą doradczą Enei była najpierw spółka inżynieryjno-doradcza Energy Management & Conservation Agency, a potem od 2010 r. kancelaria prawna CMS Cameron McKenna. W tej ostatniej pracowała młoda prawniczka Dominika Uberman, która w 2010 r. nawiązała osobiste relacje z prezesem Owczarkiem. Znajomość ta przerodziła się niebawem w małżeństwo. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że kancelaria prawna w której pracował Uberman, nie dostawała intratnych zleceń od Enei, m.in. dostała zlecenie warte milion złotych na weryfikację tzw. SIWZ, sporządzonego wcześniej przez Energy Management&Conservation Agency, czyli byłego konkurenta Cameron McKenna. To strategiczny dokument. Bez akceptacji SIWZ przez zarząd spółki nie mogłaby się rozpocząć budowa nowego bloku węglowego w Kozienicach. Wiele wskazuje, że za tę samą pracę, którą wykonywała kancelaria Cameron McKenna, faktury VAT wystawiała Enei również Dominika Uberman – występująca z pozycji samodzielnego współpracownika Enei. W rezultacie Enea za sprawdzenie SIWZ zapłaciła dużo więcej niż za samo jego przygotowanie. Ale na tym nie koniec. Po zakończonej weryfikacji SIWZ prezes Maciej Owczarek, korzystając z uprawnień jakie dawała mu jego druga funkcja przewodniczącego rady nadzorczej Elektrowni Kozienice – wywarł skuteczny nacisk, aby rada nadzorcza zleciła ponowny audyt SIWZ. Jako wykonawcę audytu wskazano znów kancelarię Cameron McKenna, tyle, że tym razem za pieniądze Elektrowni Kozienice. W kwietniu 2012 r. poseł Jan Cedzyński z Ruchu Palikota złożył w CBA, ABW oraz NIK-u zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa. Od tamtej pory wokół Enei zaczęła się robić gorąca atmosfera. We wrześniu 2012 r. prezes Owczarek podał się do dymisji. Miesiąc później, w październiku 2012 r. Dominika Uberman popełniła samobójstwo. Ale okazało się, że to dopiero początek o wiele głębszej afery energetycznej.

Drugie dno Zaczęły pojawiać się kolejne podejrzenia, zwłaszcza w odniesieniu do całościowego zarządzania majątkiem Enei. Nieoficjalnie wiadomo, że ABW zdobyła dowody wskazujące na wiele innych podejrzanych kontraktów, jakie zawierała Enea i podległe jej spółki. Jednym z nich miał być kontrakt informatyczny, opiewający na kwotę 60 mln złotych, który miał być zawarty wbrew procedurom przetargowym. Jeszcze bardziej podejrzana okazał się inna transakcja. W 2011 r. Enea kupiła prywatne połączenie energetyczne między Polską a Białorusią za (według różnych informacji) od 15 do 30 mln zł, zlokalizowane w rejonie pomiędzy Wólką Dobrzyńską a białoruskim Brześciem. Spółką, która była jego właścicielem jest Annacond Enterprises spółka z o.o. Przez połączenie to miał płynąć prąd z Ukrainy przez Białoruś do Polski. Jednak, jak się okazuje, żaden prąd tamtędy nie popłynie. Według nieoficjalnych informacji w realizacje tej transakcji miała być zaangażowana wspomniana Dominika Uberman, a także znany poseł PO. Departament Postępowań Karnych ABW bada sprawę tej transakcji, ale już wiadomo, że ma do niej poważne zastrzeżenia.

Bondaryk jak Hoover? Czy afera ujrzy światło dzienne i czy zamieszani w nią politycy koalicji zostaną pociągnięci do odpowiedzialności – tego na razie nie wiemy. Cała sprawa jest przedmiotem politycznej rozgrywki w samej PO. Na pewno najmocniejsze karty ma w tej rozgrywce szef ABW, Krzysztof Bondaryk, który mając takie asy w rękawie, może powalczyć o to, czego nie ma: dalsze zwiększenie zakresu uprawnień agencji i umocnienie swojej pozycji politycznej w rządzącym obozie. Gdyby to osiągnął stałby się na pewno kimś w rodzaju legendarnego szefa FBI J. Edgara Hoovera, który trzymał w szafie wszystkie grzechy amerykańskich polityków. Dr Leszek Pietrzak

O sytuacji polskich dziennikarzy śledczych Rozmowa z Wojciechem Sumlińskim Anna Łabieniec: - Został Pan aresztowany w 2008 roku pod absurdalnym zarzutem, sprawa odbiła się echem po całej Polsce. Aresztowanie miało związek z wykonywanym przez Pana zawodem dziennikarza. Jak Pan dziś, z perspektywy czasu, patrzy na tamte wydarzenia? Wojciech Sumliński: - To było najtrudniejsze doświadczenie mojego życia, dla mnie i moich bliskich, które całkowicie zmieniło nasze życie - w wielu aspektach oczywiście na gorsze. Nie jestem już tym samym człowiekiem co 4 lata temu, ani moja rodzina nie jest taka sama. Jakoś funkcjonujemy, pracuję dalej w zawodzie, choć trochę odsunąłem się na bok, żeby być bliżej rodziny, trochę odreagować. Pracuję w regionalnym „Tygodniku Podlaskim”, którego jestem redaktorem naczelnym. To była wielka trauma, czas wielkiej weryfikacji dla wszystkich wokół nas. Moje aresztowanie wywołało też dobre sytuacje, bo poznaliśmy ludzi, który nas wspierali. Była to sytuacja, gdy ja i moja rodzina straciliśmy wiarę w polskie państwo. Wcześniej byliśmy zwykłą rodziną, wierzyliśmy w sprawiedliwość, wierzyliśmy, że żyjemy w wolnej Polsce, dziś w to już nie wierzymy, razem z innymi śpiewamy: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”.

A.Ł.: Słowa o utracie zaufania do państwa słyszeliśmy także z ust rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. To co Pan mówi, może częściowo wyjaśnia fakt, że poza kilkoma próbami nie było poważnego dziennikarskiego śledztwa w sprawie tej katastrofy. Dlaczego kondycja polskiego dziennikarstwa śledczego jest dziś tak podła? W.S.: A kto miałby to zrobić? Posłużę się takim przykładem: byłem w pierwszym w Polsce zespole dziennikarzy śledczych (dziś to brzmi paradoksalnie, ale w 1996 roku Tomasz Wołek wydawał się nam, ludziom pracującym w dzienniku „Życie”, który on prowadził, guru prawicowego dziennikarstwa). Pracowało tam wielu kolegów, którzy rozeszli się po innych redakcjach, pracują w „Uważam Rze”, „Rzeczpospolitej”, „Gazecie Polskiej”. W połowie lat 90. „Życie” pełniło taką rolę, jak te gazety dzisiaj. Wtedy w naszym zespole śledczym były 4 osoby - poza mną - Rafał Kasprów, Jacek Łęski, Jarek Jakimczyk, Dwaj pierwsi zasłynęli min. tekstem o rosyjskim agencie KGB, Auganowie, o jego spotkaniu z Kwaśniewskim w Cetniewie, Jarek Jakimczyk natomiast zajmował się wojskowością. Popatrzmy teraz, co stało się z moimi kolegami z tego zespołu: Jacek Łęski jest dzisiaj pijarowcem Donbasu, Rafał Kasprów założył firmę public relations, która niejednokrotnie broni tych, których kiedyś opisywał, a Jarek Jakimczyk - są poważne poszlaki, że jest związany z ABW. Ja zaś, z inicjatywy ABW, zostałem oskarżony. Takie są losy pierwszego polskiego zespołu dziennikarstwa śledczego. Uważam, że dziennikarstwo śledcze jest w Polsce martwe.

A.Ł.:Zadajemy sobie pytanie: dlaczego? Były przecież cięższe czasy, a ludzie publikowali choćby w podziemiu… W.S.: Odpowiem na to słowami ks. Stanisława Małkowskiego, przyjaciela Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki: Dzisiejsze czasy są gorsze niż komuna. W latach 80. mogliśmy liczyć  na pomoc państw zachodnich, mieliśmy silne oparcie w Kościele, który był monolitem, była więź w społeczeństwie, wiedzieliśmy kim jesteśmy i kim są „oni”. Dzisiaj nie ma wsparcia z Zachodu, bo Europa Zachodnia dogaduje się za naszymi plecami z Rosją, Stany Zjednoczone wcale się Polską nie interesują, zwłaszcza odkąd prezydentem jest Obama. Kościół zaś jest bardzo podzielony. Należę do Krucjaty Różańcowej, która modli się o niepodległą ojczyznę. Tę krucjatę wsparło zaledwie 20 biskupów, a gdzie jest pozostałych 100? Jeśli ks. Małkowski jest wzywany i straszą go, że jak będzie chodził się modlić pod krzyż na Krakowskim Przedmieściu to zostanie ukarany suspensą… Jeśli arcybiskup Warszawy Nycz jest po imieniu z prezydentem Komorowskim i nie interesuje go los bitych ludzi, którzy bronią krzyża, tylko jego dobre stosunki z prezydentem… Kościół jest podzielony i nie daje odparcia. Wiele się w Polsce zmieniło. Dla mnie też. Co roku, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia chodzimy z dziećmi na Powązki, spotykamy z jeszcze żyjącymi powstańcami, których jest coraz mniej i rozmawiamy z dziećmi na takie tematy. Do 2008 roku mówiłem im, że nie wyobrażam sobie, aby któreś z nich wyjechało z Polski, bo tu jest ich miejsce, ich dom. Po moim aresztowaniu w 2008 roku mówię im, by się uczyły języków obcych. Nie czujemy się w Polsce jak we własnym domu. Rzeczywistość jest bardzo przytłaczająca - 90 procent mediów jest w rękach kłamców, cały majątek narodowy został wyprzedany - zostały jeszcze chyba tylko lasy państwowe, na które rządzący też mają ochotę - niedługo nic już nam nie zostanie. Czujemy się jak w kolonialnym kraju - z jednej strony rządzą nami Rosjanie i powiązane z nimi służby, z drugiej niemieckie, a Polacy mają się coraz gorzej i nikt nie wie, dokąd to prowadzi.

A.Ł.: Pod jakim zarzutem aresztowano Pana w 2008 roku? W.S.: Minęły od tego wydarzenia 4 lata, wiele rzeczy zostało już wyjaśnionych - celem nie byłem tak naprawdę ja - zbyt wielkie środki zaangażowano - prawdziwym celem była komisja weryfikująca WSI Antoniego Macierewicza. Komisja weryfikacyjna była perełką PiS-u, pośrednio uderzono więc także w PiS. Chciano pokazać, że jest to komisja skorumpowana z wyciekającymi na zewnątrz informacjami. Pretekstem stałem się ja i byłem dobrym kandydatem - od wielu lat zajmowałem się służbami specjalnymi, miałem kilkudziesięciu informatorów, także w WSI. Moja działalność dziennikarska odbywała się także pod pseudonimem. W czasie gdy zajmowałem się mafią, przez pół roku miałem ochronę policyjną. Znałem i ludzi z WSI i z komisji weryfikującej WSI. Doskonale nadawałem się do roli, jaką dla mnie wymyślono. Byłem dobrym łącznikiem. Pracowałem dla wielu gazet i programów telewizyjnych. Sprawa się jeszcze nie skończyła - proces jest w toku. Świadkami w moim procesie są: prezydent Komorowski, rzecznik rządu Paweł Graś, szef ABW Krzysztof Bondaryk, wiceszef Jacek Mąka i wielu innych. To jest gigantyczny proces, w którym wiele będzie ujawnione. W zeznaniach złożonych podczas tego procesu ówczesny Marszałek Sejmu, a dzisiejszy prezydent Polski, przyznał się przed Prokuraturą do tego, że spotykał się z dwoma oficerami WSI, którzy obiecali mu dotarcie do aneksu do raportu w/s WSI -najbardziej tajnego z tajnych dokumentów w Polsce - w sposób nielegalny, a więc przestępczy. Ponieważ były wątpliwości, co do jego zeznań, został wezwany do Prokuratury kilka dni później, gdyż wyszło na jaw, że jeden z tych dwóch oficerów mógł być rosyjskim agentem. Padło pytanie: czy pan wiedział spotykając się z tym oficerami, że jeden z z nich mógł być powiązany z rosyjskim wywiadem? I tu słowo wyjaśnienia, dlaczego w ogóle zadano takie pytanie panu Komorowskiemu. Wcześniej zeznawał Paweł Graś i bardzo bał się tej sprawy i na pytanie dlaczego sprawą zajęło się ABW - służby cywilne, a nie kontrwywiad wojskowy, skoro dotyczyło to spraw wojskowych, odpowiedział: „Zajęliśmy się tą sprawą, bo tu było podejrzenie o szpiegostwo i jeden z ludzi, którzy docierali do pana Komorowskiego, mógł być powiązany z rosyjskim wywiadem.” To jest w aktach mojej sprawy. Wezwano zatem po raz drugi Komorowskiego i spytano, czy spotykając się z tymi ludźmi wiedział, że jeden może być powiązany z rosyjskim wywiadem. Komorowski odpowiedział:
- Miałem takie informacje, ale nie potrafiłem ich zweryfikować. To mówi Marszałek Polski, obecny prezydent! Przyznał, że spotykał się z oficerami, aby zdobyli w sposób nielegalny najbardziej tajny dokument i miał informacje, że jeden z nich może być rosyjskim szpiegiem. Te zeznania w aktach mojej sprawy, to jest większa bomba niż spotkania Kwaśniewskiego z Auganowem w Cetniewie i Oleksego z Auganowem pod Białą Podlaską. Oleksy stracił za to stanowisko premiera, Kwaśniewski niemal stracił stanowisko prezydenta. A co się stało Komorowskiemu? Został prezydentem!
To pokazuje, jak gigantyczna osłona jest rozciągnięta wokół Komorowskiego, 1000 razy silniejsza niż wokół Kwaśniewskiego i Oleksego razem wziętych.

A.Ł.:Jak doszło do aresztowania? W.S.: 13 maja 2008, gdy kończyłem książkę o służbach specjalnych dla wydawnictwa Fronda, przyszli do mojego mieszkania funkcjonariusze WSI i aresztowali mnie pod absurdalnym zarzutem, że oferowałem aneks do raportu WSI „Gazecie Wyborczej”. Domyśla się pani, że jest to ostatnie medium na świecie, z którym chciałbym mieć coś wspólnego. I nie jest to tajemnicą. Nic głupszego wymyślić nie było można, do tego stopnia, że nawet „Gazecie Wyborczej” dech zaparło i dwa dni po moim aresztowaniu słowem tego nie skomentowała. Ten zarzut zniknął następnego dnia - wymyślono go po to, by wejść pod tym pretekstem do mojego domu i domów moich krewnych, zrobić rewizję. Wyniesiono mi wszystkie filmy, komputery, dyski, notesy, zostałem bez dokumentów, materiałów, kontaktów. Nigdy ich nie odzyskałem. Straciłem cały dziennikarski dorobek. Gdy to zabrano, pojawił się inny zarzut - płatnej protekcji - miałem za pośrednictwem swego informatora oferować innemu funkcjonariuszowi WSI pozytywne weryfikowanie przez komisję Macierewicza. Szkopuł w tym, że zarzut oparto jedynie na twierdzeniu kolegi informatora, który znany był z tego, że wszystkie rozmowy nagrywał, a mojej oferty, którą miałem mu, jak twierdził, wiele razy składać, nigdy nigdzie nie zarejestrował. Nie miał żadnego dowodu. Uwierzono słowom człowieka, który inwigilował Kościół Katolicki, który był prowadzącym biskupa Petza, który próbował wmanipulować w ohydną prowokację biskupa Głodzia. Który oskarżał kilkakrotnie innych o przestępstwa, których nie popełnili, w stosunku, do którego prokuratura wojskowa prowadziła dwa postępowania karne, w tym jedno o szpiegostwo. Taki człowiek był na tyle wiarygodny dla ABW, że wszystkie jego sprawy wyczyszczono. Ten człowiek miał zeznawać w mojej sprawie i nie stawił się na 3 kolejne rozprawy, sąd postanowił go zmobilizować, bo był kluczowym świadkiem. Miał stanąć do konfrontacji z Komorowskim i Bondarykiem. I nagle zmarł podczas tańca na imprezie w Radomiu. Już nie odpowie na setki pytań. Wielu rzeczy się już nie dowiemy, był wielkim zagrożeniem.

A.Ł.:Ile czasu spędził Pan w areszcie? W.S.: Zostałem zatrzymany na 48 godzin, po czym mnie wypuszczono. Ponieważ znaleziono u mnie wiele tajnych dokumentów, prokuratura zdecydowała, że trzeba je zweryfikować i posłać mnie na ten czas do aresztu. Wokół mnie roztoczono atmosferę inwigilacji, byłem bezustannie obserwowany. „Gazeta Wyborcza” się rozkręciła i zaczęła pisać artykuł za artykułem. Pisało zresztą wiele gazet, także chcąc mi pomóc. W tym momencie dostałem informację, że mam iść do aresztu wydobywczego, z którego można wyjść i po 10 latach. Nie ma tam widzeń, bo jest śledztwo - generalnie chodzi o to, żeby aresztant skruszał. Widziałem, że moja żona sobie z tym nie radzi. Mieliśmy wówczas troje małych dzieci. Wiedziałem, że gdy mnie aresztują, moja rodzina będzie nękana i będzie to środek do złamania mnie. Gdy moi adwokaci zobaczyli, że w aktach nie ma żadnych dowodów mojego rzekomego przestępstwa, nic oprócz zeznań człowieka zupełnie niewiarygodnego, a z drugiej strony moi informatorzy i informatorzy moich kolegów ze służb tajnych radzili mi, żebym szybko pozałatwiał swoje sprawy, bo idę do aresztu może na lata, załamałem się i próbowałem wtedy popełnić samobójstwo. Chciałem to przerwać. Nie być dla moich bliskich obciążeniem. Odratowano mnie i poszedłem na dwa miesiące na oddział psychiatryczny Szpitala Bielańskiego, gdzie dochodziłem do siebie. Trafiłem tam na wspaniałych lekarzy, księży, miałem czas na refleksję przemyślenie całego życia. Zrozumiałem, że muszę walczyć o rodzinę. Staramy się żyć normalnie. Nie otrząsnęliśmy się z tego całkiem, pamiętamy atmosferę zastraszenia, zaszczucia.

A.Ł.:Na jakim etapie jest prowadzone przeciw Panu śledztwo? W.S.: Śledztwo w sprawie weryfikacji tajnych dokumentów trwało trzy lata. Zostało już zamknięte i umorzone. Sprawa rzekomej płatnej protekcji wobec funkcjonariusza WSI ciągle się toczy. Rozmowa Anny Łabieniec z Wojciechem Sumlińskim ukazała się w torontońskim tygodniku "Merkuriusz Polski" Była także opublikowana na stronie Redakcja - blog

Rozsypuje się system ochrony zdrowia Minister Arłukowicz zachowuje się niestety tak, jakby nie widział, że ten prawie całkowicie „zreformowany” system ochrony zdrowia, za chwilę się zawali i pogrzebie jego także pod gruzami.

1. Ostatnie dni przynoszą coraz bardziej bulwersujące informacje potwierdzające, że po 5 latach rządów Platformy i PSL-u, rozsypuje się system ochrony zdrowia w Polsce. Nie przyjmowanie w ostatnich tygodniach roku dzieci przez Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu, Instytut Matki i Dziecka w Warszawie czy starszych pacjentów przez Instytut Reumatologii także w Warszawie, to niestety czubek góry lodowej. Większość szpitali w Polsce w końcu roku, staje przed dylematem przyjmować pacjentów po wyczerpaniu się limitów przyjęć i tym samym ponosić koszty leczenia bez nadziei, że Narodowy Fundusz Zdrowia (NFZ) zapłaci za tzw. nadwykonania, czy też ogłosić, że takich pacjentów przyjmować się nie będzie i narazić się na protesty pacjentów, zainteresowanie mediów, a także i kontrole samego NFZ, które będą szukały przysłowiowej dziury w całym. Dyrektorzy zachowują się bardzo różnie, w zależności od tego jak „srogi” jest ich organ założycielski i jeżeli tylko pojawia się cień nadziei, że uzyskają jakąś dodatkową pomoc z tego organu (choćby poręczenie kredytu), to pacjentów przyjmują, nie chcąc bulwersować opinii publicznej. Ale sytuacja w ochronie zdrowia pogarsza się, z roku na rok rosną zobowiązania placówek i obecnie wynoszą już blisko 11 mld zł, a te wymagalne blisko 3 mld zł, co powoduje paraliż wielu szpitali bo dostawcy, odmawiają dostarczenia czegokolwiek od leków po żywność. W takiej właśnie sytuacji w 2013 roku zacznie się masowe przekształcanie szpitali w spółki prawa handlowego,(a także pewnie ich prywatyzacja) bo rzadko który samorząd będzie w stanie pokryć ich stratę bilansową na koniec 2012 i znaleźć jeszcze dodatkowe środki inwestycje w sprzęt medyczny i rozwój.

2. Jeżeli chodzi o leczenie u lekarzy specjalistów, to informacje płynące z całej Polski, wręcz powalają z nóg. Właśnie kończą się zapisy do lekarzy specjalistów na rok 2013 i można się dowiedzieć, że najkrótszy czas czekania na wizytę, zaczyna się od 6 miesięcy, a kończy na 5 latach,co w zasadzie świadczy o tym, że dla wielu pacjentów, specjalistyczna pomoc lekarska, przychodzi za późno. Takie masowe korzystanie z wizyt u lekarzy specjalistów, jest dowodem na to, że koncepcja oparcia leczenia na lekarzach rodzinnych, którym płaci się w systemie per capita (od ilości zarejestrowanych u danego lekarza pacjentów), powoduje, że większość z nich nie chcąc ponosić choćby kosztów podstawowych badań pacjentów, kieruje ich do lekarzy specjalistów albo do szpitali, gdzie są one robione w ciężar kosztów placówki. Ta część systemu ochrony zdrowia, w zasadzie się już zawaliła.

3. Kolejna część systemu do dostęp pacjentów do leków. Mimo coraz to nowych oświadczeń ministra Arłukowicza, że leki generalnie staniały, ostatni raport firmy IMS Health badającej regularnie rynek leków nie pozostawia złudzeń, ceny aż 4.400 leków wzrosły. Wprawdzie NFZ zaoszczędzi w tym roku około 2 mld zł na refundacji ale średnia odpłatność pacjentów za leki za ostatnie 11 miesięcy wzrosła do 38% w stosunku do średniej odpłatności w roku 2011, która wyniosła 34%. Co więcej według szacunków tej firmy co 4 pacjent odchodzi od aptecznego okienka z niewykupionymi receptami ponieważ na sfinansowanie kosztów leków, zwyczajnie go nie stać.

4. Minister Kopacz po 4 latach opowiadania za „reformy” w ochronie zdrowia zostając marszałkiem Sejmu twierdziła, że zostawia tę dziedzinę w dobrej kondycji, a potrzebne zmiany, to tak naprawdę tylko kosmetyka. Minister Arłukowicz przez ostatni rok, w zasadzie neutralizował tylko skandale jakie co jakiś czas wybuchały jako skutek „reform” jego poprzedniczki, a teraz na krytykę opozycji reaguje niezwykle nerwowo, twierdząc, że gra ona pacjentami tylko do osiągnięcia celów politycznych. Zachowuje się niestety tak, jakby nie widział, że ten prawie całkowicie „zreformowany” system ochrony zdrowia, za chwilę się zawali i pogrzebie jego także pod gruzami. Kuźmiuk

Służba zdrowia działa znakomicie Wbrew temu, co twierdzi sąsiad z łamów - Zbigniew Kuźmiuk - służba zdrowia doskonale wypełnia swoje faktyczne cele. Lepiej niż w jakimkolwiek innym kraju świata. Tyle tylko, że celem służby zdrowia nie jest leczenie pacjentów tylko tworzenie "koryta". Koryta, do któego jak pijawki przyssają się znajomi królika, by "zarabiać" (czytaj "kraść") ogromne pieniądze. Dziś rano usłyszałem w TV informację, że prezes NFZ przyznaje swoim pracownikom bony świąteczne o wartości 500 - 700 złotych. Jeśli pomnożymy to przez pięć czy siedem tysięcy pracowników NFZ w całej Polsce to otrzymujemy kilka milionów złotych, Do tego "trzynastki" - jak we wszystkich urzędach - a więc kilkadziesiąt milionów złotych dodatkowo. No i - o czym dowiedziałem się dziś z Informacji POLSAT-u - premie roczne dochodzące nawet do 20 tysięcy złotych. Przyjmijmy, że przeciętna premia to tylko 10 procent tej kwoty (2 tys zł) i pomnóżmy przez 7 tysięcy. Dostajemy kolejne 14 milionów zrabowanych podatnikom. Ale to pikuś.

Największe pieniądze kradnie się w służbie zdrowia na ustawionych przetargach na dostawę sprzętu medycznego i na lekach refundowanych. Leki refundowane to dofinansowywanie z państwowej kasy określonych leków (wpisanych na listę). Każdy producent leków chce, by jego produkty były refundowane, bo wówczas biedny emeryt wybierze je zamiast droższych produktów konkurencyjnych. Producent daje więc gigantyczną łapówkę za wpisanie konkretnego specyfiku na listę "refundowanych" a potem miliony emerytów ten specyfik kupują. Za każdego z tych milionów emerytów państwo płaci z tytułu "refundacji", finansując im leki. Podatnik płaci za to miliardy złotych, ku uciesze producentów farmaceutyków. Tak samo jest ze wszystkimi innymi pieniędzmi wydawanymi w "służbie zdrowia", głównie z zakupami sprzetu medycznego leków dla szpitali itp. Jest to okazja, by UKRAŚĆ naprawdę duże pieniądze. Kilka lat temu w Sejmie pojawił się pomysł, by wprowadzić Centralny Rejestr Usług Medycznych. Miał on rejestrować wszystkie zabiegi, operacje, wszelkie wydatki w słuzbie zdrowia. Chodziło o to, aby pieniądze nie "znikały" na podstawie dokumentów sporządzanych tylko po to, aby mieć pretekst do wyprowadzenia tych pieniędzy. Pomysł został oczywiście zastopowany i nie został zrealizowany, ku uciesze pasożytów żerujących na służbie zdrowia. Czy trzeba lepszego przykładu, aby znaleźć odpowiedź na pytanie po co tak naprawdę istnieje służba zdrowia? A gdzie jest miejsce dla pacjentów? Właśnie w tych nedoinwestowanych szpitalach, w kolejkach, w poczekalniach NFZ-u. W państwowej służbie zdrowia pacjenta można mieć w dupie, bo jego stan zdrowia nie ma nic wspólnego z tym ile pieniędzy się dostanie. I tak będzie dopóty, dopóki nie sprywatyzujemy słuzby zdrowia, a całej bandy urzędnikó i złodziei nie zwolnimy z pracy i z możliwości rabowania naszych pieniędzy. Szymowski

Czy Gazprom zrobił Polsce dobrze? Zdumieni Polacy mogli przeczytać, że „Gazprom uzgodnił z PGNiG obniżkę cen gazu dla Polski”. Forbes.pl dodaje przy tym rzecz banalną: „Polska za rosyjski gaz płaci najdrożej w całej Unii. W pierwszej połowie tego roku za 1000 m3 gazu PGNiG płaciło Gazpromowi ponad 500 $. W tym samym czasie w UE taką ilość gazu rosyjski koncern sprzedawał średnio za 381 $. Niemiecki koncern BASF płaci np. 394 $ za 1000 m3”.

Co się stało? Szefostwo Gazpromu ruszyło sumienie? Dostali prikaz z Kremla? Niektóre media posuwały się do sugestyj, że JE Włodzimierz W. Putin postanowił zrekompensować Polakom ściągnięcie magnesem tupolewa na ziemię smoleńską i zastrzelenie tych pasażerów, którzy przeżyli… Przy okazji lecą rozsądne komentarze: „Korzystniejsza umowa z Gazpromem nie musi jednak oznaczać niższych rachunków dla samych Polaków. Od stycznia 2013 r. PGNiG zamierza podnieść ceny i niedługo złoży w tej sprawie wniosek do URE. Nowa umowa może więc sprawić, że ceny zostaną utrzymane na dotychczasowym poziomie”. No, do tego już przywykliśmy. Ceny paliw na stacjach benzynowych zależą w 70% od podatków, w 20% od kursów walut, a tylko w 10% od ceny ropy… Dobrze – ale dlaczego Gazprom obniża ceny? Może polskie służby specjalne wykryły korupcję przy podpisywaniu tego kontraktu – i szantażując Gazprom ujawnieniem skandalu, wymusiły obniżkę? Nic z tych rzeczy. Wyjaśnienie mogliśmy znaleźć już po kilku dniach. 18 listopada na stronie TVN24 czytamy: „AMERYKA SZYKUJE GIGANTYCZNY EKSPORT GAZU. CENA KILKAKROTNIE NIŻSZA NIŻ W EUROPIE” i dalej: „USA, które przeżywają rewolucję gazu łupkowego, mogą wkrótce zacząć eksportować surowiec na dużą skalę. Planują budowę nowych i rozbudowę istniejących terminali LNG, dzięki czemu eksport gazu z tego kraju w 2020 r. może osiągnąć 190 mld m3 rocznie. Dla porównania, Polska zużywa rocznie 14 mld metrów sześciennych gazu”.

http://tiny.pl/hkpm2

Gazprom po prostu o tym z góry wiedział – i podjął działania wyprzedzające. Podejrzewam, że tej obniżce towarzyszy postanowienie, iż Polska nie obniży ilości sprowadzanego gazu. Trzeba bowiem wiedzieć, że kontrakt, który w imieniu Polaków zawarł skorumpowany „Rząd” III Rzeczypospolitej, nie tylko przewidywał najwyższą cenę gazu na świecie, ale i postanowienie, że Polska musi odbierać zakupiony i zagwarantowany gaz – i nie wolno Rzeczypospolitej odsprzedać go komu innemu! Ta umowa byłaby korzystna, gdyby ceny gazu były niskie. Jednak umówiona cena była bardzo wysoka – a ilości o 20% wyższe niż ówczesne potrzeby. Oczywiście można twierdzić, że zamawiający liczyli się z tym, iż spożycie gazu w Polsce znacznie wzrośnie – jednak powinni wiedzieć, że ludzie wynajdują coraz oszczędniejsze urządzenia – po części zresztą pod przymusem, w ramach „walki z GLOBCIEM”. Korupcja czy głupota? Nie wiem. A co za różnica? To znaczy: jest różnica – malwersantowi można przemówić do sumienia lub zagrozić mu karą, a na głupotę nie ma lekarstwa. Czytamy jednak dalej: „Wiele zależeć będzie jednak od rządzącej krajem administracji, która na eksport musi wyrazić zgodę. Za otwarciem na nowe rynki opowiadają się firmy wydobywające surowiec, natomiast przeciwny jest przemysł, który z gazu ziemnego korzysta, obawiając się, że zgoda na eksport błękitnego paliwa doprowadzi do znaczącego wzrostu cen gazu na rynku amerykańskim i uderzy w konsumentów. Obecnie cena gazu w USA jest kilkakrotnie niższa niż w Europie i Azji. Tymczasem zapotrzebowanie na import tego surowca rośnie szczególnie w regionie Azji i Pacyfiku – w ciągu pierwszej dekady tego wieku zwiększyło się z 19 mld do 112 mld m3. O ile Kanada, która również posiada duże złoża gazu łupkowego, planuje budowę terminali eksportowych LNG na zachodnim wybrzeżu, Amerykanie chcą głównie modernizować istniejące terminale importowe LNG na wschodnim wybrzeżu tak, aby mogły surowiec eksportować. Planują też budowę nowych. Największym wyznaniem dla inwestorów w USA jest jednak uzyskanie niezbędnych pozwoleń regulatorów rynku – Federalnej Komisji Regulacji Energetyki (FERC – Federal Energy Regulatory Commission), która wydaje pozwolenie na budowę takich instalacji, oraz Departamentu Energii, który wydaje zgody na eksport surowca”. Jak widzimy, w USA też nie ma wolnego rynku – zresztą w sytuacji handlu surowcem strategicznym nigdy go chyba nie było. Wyższa cena w Azji i w Europie tylko po części jest skutkiem kosztu transportu; w znacznie większym – skutkiem polityki. W Ameryce też rządzą mądrale „dbający o dobro przemysłu”. Bo, jak uczy się Amerykanów: „Co dobre dla General Motors, jest dobre dla USA”. No nic – nauczenie Amerykanów zasad działania wolnego rynku i płynących z tego korzyści jest dziś równie trudne jak w stosunku do Europejczyków. Jest, jak jest – i trzeba się z tym pogodzić. Ale najwyraźniej Amerykanie mają jednak zamiar pozwolić na wielki eksport. Dlaczego? Pewno dla pieniędzy. Jednak w d***kracji żaden rząd nie zaryzykowałby wzbogacenia się branży gazowej kosztem strat – choć mniejszych – całej reszty przemysłu. W d***kracji nie działa kryterium Kaldora-Scitovsky’ego: „Lepsze jest to, co daje więcej pieniędzy”. Jeśli jeden człowiek zarobi milion, a 100 tys. ludzi straci po 5 dolarów – to w d***kracji podjęcie słusznej decyzji jest niemożliwe – mimo że kraj wzbogaciłby się o pół miliona. Czy jest inna przyczyna? Tak. Przypomnijmy sobie, jak śp. Ronald Reagan rzucił na kolana Związek Sowiecki: doprowadził do obniżki ceny ropy naftowej – głównego źródła wpływów do budżetu ZSRS. Czy Amerykanie obniżą ceny, czy nie – to jeszcze zobaczymy. Natomiast mówią o tym, że obniżą – by skłonić Kreml do rozmów. Np.: „OK, nie pozwolimy na zbyt duży eksport – ale przestańcie wspierać obecny reżym w Syrii”. I to wygląda logicznie. JKM

Stalinięta stają do walki o demokrację Podczas kampanii wyborczej w Pierwszym Stalinowskim Okręgu Wyborczym miasta Moskwy wystąpił kandydat Józef Stalin, mówiąc między innymi, że nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza, znaczy - sowiecka. Nic więc dziwnego, że tą demokracją uszczęśliwiłby cały świat, gdyby mógł.

Na szczęście nie mógł, więc uszczęśliwił nią tylko niektóre kraje, między innymi nasz nieszczęśliwy. Naturalnie nie czynił tego osobiście, to byłoby fizycznie niemożliwe - ale nastręczyło mu się bardzo wielu pomocników w osobach rozmaitych szczerych demokratów tworzących bijące serce partii, czyli bezpiekę: Bermanów, Fejginów, Grynszpanów-Kikielów, Humerów, Kwasków i tym podobnych. Ci z wrogami demokracji postępowali bez ceregieli; wdeptywali ich w ziemię, gnoili w więzieniach, spychali na margines, słowem - wyrywali Polskę z ich reakcyjnych szponów razem z paznokciami. Toteż nic dziwnego, że dzisiaj pan red. Seweryn Blumsztajn reaguje świętym oburzeniem na zuchwałe próby kradzieży już nie tylko Święta Niepodległości przez jakichś tubylczych samozwańców, ale przede wszystkim Polski. - A Polska nie jest do kradzieży, Polska się cała nam należy! - powiedziałby dziś Towarzysz Szmaciak. Powiedziałby, ale oczywiście nie powie, ponieważ Towarzysz Szmaciak zniknął wraz z nastaniem transformacji ustrojowej. To znaczy oczywiście nie zniknął, skądże by znowu! On się tylko na okoliczność transformacji ustrojowej przepoczwarzył w europejsa. "Już z nowym wrogiem toczy walkę, już ma lodówkę, wózek, pralkę...". Bo skoro Towarzysz Szmaciak nie zniknął, a tylko na potrzeby transformacji ustrojowej się przepoczwarzył, to znaczy, że nie zniknęły też bezpieczniackie dynastie, których początki nikną w mrokach obydwu okupacji, a okres dobrego fartu trwa nieprzerwanie od roku 1944, kiedy to Józef Stalin powierzył im tresowanie naszego mniej wartościowego narodu tubylczego do komunizmu i demokracji. Dopiero uświadomiwszy sobie tę ciągłość, możemy zrozumieć przyczyny, dla których pan prof. Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, nie może nadziwić się "służalczości" prokuratury wobec tajnych służb. No jakże tu się dziwić, kiedy przecież i za komuny, i teraz prokuratura i niezawisłe sądy stoją na straży "zdobyczy"! Za to przecież zostali prokuratorami! Toteż nie dziwią nas informacje o ofensywie przeciwko "mowie nienawiści", za pomocą której europejsy zamierzają dyscyplinować nasz mniej wartościowy naród tubylczy. Najwyraźniej mądrość etapu podsuwa kolejnemu pokoleniu staliniątek nowe preteksty. To znaczy - zasadniczo takie same, bo przecież tak samo jak w latach 40. ubiegłego wieku, tak i dzisiaj zasadniczym celem jest obrona demokracji. Różnica polega na tym, że o ile wtedy demokracji zagrażała reakcja, której nosicielem były "zaplute karły", o tyle teraz zagraża jej "mowa nienawiści". No dobrze, ale "mowa nienawiści" nie unosi się w powietrzu sama z siebie. "Mowę nienawiści" produkują nienawistnicy. A skoro tak, to nie ma innej rady, jak tylko rozprawić się z nienawistnikami pod sztandarem - jakże by inaczej? - "obrony demokracji"! A obrona demokracji, wiadomo, wymaga, by nienawistników "ograniczać", "wypierać", a jak trzeba, to i "likwidować". To nie są żarty, zwłaszcza gdy się zważy, że ci nienawistnicy odgrażają się, iż "chcą" zabrać bezpieczniackim dynastiom "zdobycze". Toteż kabewiaki się uwijają, by dostarczyć coraz to nowe preteksty do kolejnej pacyfikacji. SM

O co chodzi w sprawie Brunona K.? Okazuje się, że zapotrzebowanie społeczne na terrorystów – ale nie jakichś takich byle jakich, tylko terrorystów motywowanych ksenofobicznie i antysemicko, a przy tym antysystemowo – jest większe, niż pierwotnie myślała Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i niezależna prokuratura. Tak w każdym razie uważa pan prof. Radosław Markowski, przypuszczając, że „Brunonów K.” może byś w Polsce nawet „stu”. Skoro tak, to nie ma co czekać, tylko inspirować, wykrywać, łapać, a zwłaszcza informować opinię publiczną – nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale przede wszystkim opinię zagraniczną. W naszym nieszczęśliwym kraju opinia publiczna wie, czego oczekują od niej nasi okupanci – i reaguje prawidłowo. To znaczy może nie tyle opinia publiczna, co występujące w jej imieniu niezależne media głównego nurtu. Niezależne media głównego nurtu natychmiast podniosły klangor, że aj waj, gewałt! – faszyzm w Polsce podnosi głowę. Taki rozkaz padł w związku z Marszem Niepodległości, który był jednak tylko początkiem eskalacji napięcia. W końcu ten cały Marsz to tylko chodzenie i gadanie, które wprawdzie pobudza do rezonansu pannę Szczukównę i inne wrażliwe damy – ale dopiero groźba zamachu, w dodatku takiego, w który wolno, a nawet należy wierzyć wszystkim mądrym, roztropny i przyzwoitym, może wywołać efekt podobny do pożaru Reichstagu w 1933 roku. Więc kabewiaki gracko uwinęły się z zamachem, a znowu pan Pasikowski i pan Szczur, to znaczy pardon: jaki tam znowu „Szczur” – nie żaden „Szczur”, tylko oczywiście Stuhr – z „Pokłosiem”, czyli pogrossiem. Słowem: „czyń każdy swoim kółku, co każe duch Boży, a całość sama się złoży” nawoływał poeta. Co prawda dzisiaj, kiedy mądrość etapu nawet „Synom Przymierza” nakazuje dystansować się od religianctwa, o żadnym tam „duchu Bożym” nie może być mowy, ale to przecież nic nie szkodzi, bo równie dobrze, a nawet jeszcze lepiej „kazać” może oficer prowadzący, któremu z kolei – i tak dalej, aż do samej góry. Skoro zatem gołym okiem widać, jak skoordynowana całość pięknie się układa, warto zadumać się nie tyle może nad reżyserem całego spektaklu – bo jego, jak wiadomo, „nie ma” – co nad jego celem. Otóż nietrudno się domyślić, że alarm wokół podnoszącego w naszym nieszczęśliwym kraju głowę „faszyzmu” ma w pierwszej kolejności dostarczyć naszym okupantom pozoru moralnego uzasadnienia dla przykręcenia śruby mniej wartościowemu tubylczemu narodowi na wypadek, gdyby zachciało mu się fikać, kiedy kryzys jednak pojawi się ante portas. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że dekret o ochronie narodu i państwa zostałby przyjęty przez niezależne media głównego nurtu z entuzjazmem tym większym, że w jego następstwie konkurencja zniknęłaby jak sól w ukropie. Ale na tym przecież nie koniec – bo Marsz Niepodległości pokazał, że coraz więcej młodych ludzi przyjmuje nie tylko wobec rządu, ale w ogóle wobec okrągłostołowego establishmentu postawę nie tyle nawet nieufną, co wrogą. Jak pisał Machiavelli, „Rzymianie nie pozwalali dojrzewać niebezpieczeństwom”, toteż i nasi okupanci muszą na to zjawisko jakoś zareagować. Możliwe są reakcje dwie: albo niezadowolonym podstawić w charakterze przywódców własnych ludzi – i taką próbę chciał zapewne w ubiegłym roku podjąć generał Petelicki – albo za jednym zamachem pozbawić ten mgławicowy ruch politycznego przywództwa.

Rozlegający się ze wszystkich pudeł rezonansowych klangor o „faszyzmie”, co to „podnosi głowę”, pokazuje, że strategia naszych okupantów w pierwszej kolejności zmierza do postraszenia mikrocefali „faszystami”, by w etapie następnym, kiedy przyjdzie kolej na uruchomienie rózgi surowości – przy akompaniamencie entuzjastycznych okrzyków nastraszonych uprzednio mikrocefali – rozprawić się ze wszystkimi zaczinszczikami, co to przemawiają „językiem
nienawiści” – jak przytomnie zalecał niezapomniany towarzysz Feliks Edmundowicz Dzierżyński. Ale to też jeszcze nie koniec, bo widać wyraźnie, jak kampania „walki z faszyzmem”, co to w naszym nieszczęśliwym kraju „podnosi głowę”, podobnie jak operacja rozdrapywania sumienia mniej wartościowego narodu tubylczego przez Grossa, Pasikowskiego i Szczu… – to znaczy pardon: oczywiście Stuhra – że te obydwie kampanie wychodzą naprzeciw zarówno niemieckiej, jak i żydowskiej polityce historycznej. Celem niemieckiej polityki historycznej jest stopniowe zdjęcie z Niemiec i z Niemców odpowiedzialności za II wojnę światową, a przynajmniej odpowiedzialności wyłącznej. Celem żydowskiej polityki historycznej jest stworzenie warunków sprzyjających dalszej, politycznej i finansowej eksploatacji holokaustu w sytuacji, gdy Niemcy już żadnych suplik nie będą przyjmowały. Wymaga to wskazania nieubłaganym palcem winowajcy zastępczego, na którego najwyraźniej został wybrany nasz nieszczęśliwy kraj i mniej wartościowy naród tubylczy. W tym celu piąta kolumna w kraju rozdrapuje sumienia, wykrywa „faszystów”, „ksenofobów” i oczywiście „antysemitów” pod każdym krzakiem – dzięki czemu zagranica otrzymuje sygnał, że dzieje się tu coś niedobrego, co sprzyja wypracowaniu pozorów moralnego uzasadnienia dla narzucenia Polakom cudzej politycznej kurateli. Tak właśnie było w wieku XVIII, kiedy to państwa zaborcze przy pomocy francuskich „filozofów” przekonały europejską opinię publiczną, że Polaków nie można zostawić samopas, bo nie potrafią rządzić swoim państwem, więc lepiej będzie i dla nich, i dla Europy, kiedy zajmie się nimi ktoś starszy i mądrzejszy. Współczesna formuła przy zasadniczym podobieństwie zawiera różnicę: Polaków nie można zostawić samopas, bo znowu zrobią coś okropnego. Zatem – by ochronić Europę przed okropieństwami, a Polaków przed nimi samymi – trzeba roztoczyć nad nimi kuratelę starszych i mądrzejszych.

A jeśli jeszcze dodamy do tego „stu” Brunonów K., których specjalnym nosem wyczuwa na odległość pan prof. Radosław Markowski, to już każdy zrozumie, że periculum in mora – bo nie dość, że „ksenofobia” i „antysemityzm”, ale w dodatku gniazdo „terroryzmu”. Toteż kabewiaki, przewidując nadchodzącą sekwencję wydarzeń, próbują zawczasu nastręczyć się przyszłym kuratorom w charakterze nadzorców mniej wartościowego narodu tubylczego – jak przy Sowieciarzach, w nadziei na zachowanie korzyści uzyskanych z dotychczasowej okupacji… SM

Rózga surowości Okazuje się, że zapotrzebowanie społeczne na terrorystów, ale nie jakichś takich byle jakich, tylko terrorystów motywowanych ksenofobicznie i antysemicko, a przy tym - antysystemowo - jest większe, niż pierwotnie myślała Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i niezależna prokuratura. Tak w każdym razie uważa pan prof. Radosław Markowski, przypuszczając, że „Brunonów K.” może byś w Polsce nawet „stu”. Skoro tak, to nie ma co czekać, tylko inspirować, wykrywać, łapać, a przede wszystkim - informować opinię publiczną nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale przede wszystkim - opinię zagraniczną. W naszym nieszczęśliwym kraju opinia publiczna wie, czego oczekują od niej nasi okupanci i reaguje prawidłowo. To znaczy - może nie tyle opinia publiczna, co występujące w jej imieniu niezależne media głównego nurtu. Niezależne media głównego nurtu natychmiast podniosły klangor, że aj waj, gewałt! - faszyzm w Polsce podnosi głowę. Taki rozkaz padł w związku z Marszem Niepodległości, który był jednak tylko początkiem eskalacji napięcia. W końcu ten cały Marsz, to tylko chodzenie i gadanie, które wprawdzie pobudza do rezonansu pannę Szczukównę i inne wrażliwe damy - ale dopiero groźba zamachu, w dodatku takiego, w który wolno, a nawet należy wierzyć wszystkim mądrym, roztropny i przyzwoitym, może wywołać efekt podobny do pożaru Reichstagu w 1933 roku. Więc kabewiaki gracko uwinęły się z zamachem, a znowu pan Pasikowski i pan Szczur, to znaczy pardon - jaki tam znowu „Szczur” - nie żaden „Szczur”, tylko oczywiście Stuhr - z „Pokłosiem”, czyli pogrossiem. Słowem - „czyń każdy w swoim kółku co każe duch Boży, a całość sama się złoży” nawoływał poeta. Co prawda dzisiaj, kiedy mądrość etapu nawet „Synom Przymierza” nakazuje dystansować się od religianctwa, o żadnym tam „duchu Bożym” nie może być mowy, ale to przecież nic nie szkodzi, bo równie dobrze, a nawet jeszcze lepiej „kazać” może oficer prowadzący, któremu z kolei - i tak dalej, aż do samej góry. Skoro zatem gołym okiem widać, jak skoordynowana całość pięknie się układa, warto zadumać się nie tyle może nad reżyserem całego spektaklu, bo jego, jak wiadomo, „nie ma”, co nad jego celem. Otóż nietrudno się domyślić, że alarm wokół podnoszącego w naszym nieszczęśliwym kraju głowę „faszyzmu” ma w pierwszej kolejności dostarczyć naszym okupantom pozoru moralnego uzasadnienia dla przykręcenia śruby mniej wartościowemu tubylczemu narodowi na wypadek, gdyby zachciało mu się fikać, kiedy kryzys jednak pojawi się ante portas. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że dekret o ochronie narodu i państwa zostałby przyjęty przez niezależne media głównego nurtu z entuzjazmem tym większym, że w jego następstwie konkurencja zniknęłaby jak sól w ukropie. Ale na tym przecież nie koniec - bo Marsz Niepodległości pokazał, że coraz więcej młodych ludzi przyjmuje nie tylko wobec rządu, ale w ogóle - wobec okrągłostołowego establishmentu postawę nie tyle nawet nieufną, co wrogą. Jak pisał Machiavelli, „Rzymianie nie pozwalali dojrzewać niebezpieczeństwom”, toteż i nasi okupanci muszą na to zjawisko jakoś zareagować. Możliwe są reakcje dwie: albo niezadowolonym podstawić w charakterze przywódców własnych ludzi - i taką próbę chciał zapewne w ubiegłym roku podjąć generał Petelicki - albo za jednym zamachem pozbawić ten mgławicowy ruch politycznego przywództwa. Rozlegający się ze wszystkich pudeł rezonansowych klangor o „faszyzmie”, co to „podnosi głowę”, pokazuje, że strategia naszych okupantów pierwszej kolejności zmierza do postraszenia mikrocefali „faszystami”, by w etapie następnym, kiedy przyjdzie kolej na uruchomienie rózgi surowości - przy akompaniamencie entuzjastycznych okrzyków nastraszonych uprzednio mikrocefali - rozprawić się ze wszystkimi „zaczinszczikami”, co to przemawiają „językiem nienawiści” - jak przytomnie zalecał niezapomniany towarzysz Feliks Edmundowicz Dzierżyński. Ale to też jeszcze nie koniec - bo widać wyraźnie, jak kampania „walki z faszyzmem”, co to w naszym nieszczęśliwym kraju „podnosi głowę”, podobnie jak operacja rozdrapywania sumienia mniej wartościowego narodu tubylczego przez Grossa, Pasikowskiego i Szczu... to znaczy pardon - oczywiście Stuhra - że te obydwie kampanie wychodzą naprzeciw zarówno niemieckiej, jak i żydowskiej polityce historycznej. Celem niemieckiej polityki historycznej jest stopniowe zdjęcie z Niemiec i z Niemców odpowiedzialności za II wojnę, a przynajmniej - odpowiedzialności wyłącznej. Celem żydowskiej polityki historycznej jest stworzenie warunków sprzyjających dalszej, politycznej i finansowej eksploatacji holokaustu w sytuacji, gdy Niemcy już żadnych suplik nie będą przyjmowały. Wymaga to wskazania nieubłaganym palcem winowajcy zastępczego, na którego najwyraźniej został wybrany nasz nieszczęśliwy kraj i mniej wartościowy naród tubylczy. W tym celu piąta kolumna w kraju rozdrapuje sumienia, wykrywa „faszystów” , „ksenofobów” i oczywiście - „antysemitów” pod każdym krzakiem - dzięki czemu zagranica otrzymuje sygnał, że dzieje się tu coś niedobrego, co sprzyja wypracowaniu pozorów moralnego uzasadnienia dla narzucenia Polakom cudzej politycznej kurateli. Tak właśnie było w wieku XVIII, kiedy to państwa zaborcze przy pomocy francuskich „filozofów” przekonały europejską opinię publiczną, że Polaków nie można zostawić samopas, bo nie potrafią rządzić swoim państwem, więc lepiej będzie i dla nich i dla Europy , kiedy zajmie się nimi ktoś starszy i mądrzejszy. Współczesna formuła przy zasadniczym podobieństwie zawiera różnicę; Polaków nie można zostawić samopas, bo ZNOWU zrobią coś okropnego. Zatem - by ochronić Europę przed okropieństwami, a Polaków - przed nimi samymi, trzeba roztoczyć nad nimi kuratelę starszych i mądrzejszych. A jeśli jeszcze dodamy do tego „stu” Brunonów K., których specjalnym nosem wyczuwa na odległość pan prof. Radosław Markowski, to już każdy zrozumie, że periculum in mora - bo nie dość, że „ksenofobia” i „antysemityzm”, ale w dodatku - gniazdo „terroryzmu”. Toteż kabewiaki, przewidując nadchodzącą sekwencję wydarzeń, próbują zawczasu nastręczyć się przyszłym kuratorom w charakterze nadzorców mniej wartościowego narodu tubylczego - jak przy Sowieciarzach, w nadziei na zachowanie korzyści uzyskanych z dotychczasowej okupacji… SM

Rząd rządzi na sucho

* Oprawcy i naćpana hołota walczą z faszyzmem! *Kazia Sz. jako Melania K.?

* Ukąszenia biłgorajskiego cwaniaka * Ciężkie chmury – nie tylko nad kołchozem

Postępująca kompromitacja rządów PO/PSL mobilizuje lewicę do kolejnych, nowych prób „zjednoczenia się” , ale naznaczone są starym problemem chłopaków „z podwyrka”: Bawimy się w wojsko, ale kto będzie generałem?... Najpierw filozof z Biłgoraja miał nadzieję, że to jego Ruch („ ruchu-ruchu, raz po...,raz po brzuchu”) stanie na czele zjednoczonej lewicy, ale twardziel Miller „o skrwawionych rękach” ani myślał poddać SLD dominacji „naćpanej hołoty”. Wydaje się jednak, że ciche wsparcie dla biłgorajskiego Hegla ze strony żydowskiego lobby politycznego zmiękczyło twardość Millera. I oto SLD i Ruch Hegla z Biłgoraja urządziły wspólną konferencję w Sejmie „przeciw faszyzmowi”.

Bardzo to zabawne: jeszcze wczoraj cwaniak z Biłgoraja zarzucał Millerowi, że ma krew na rękach, w zamian za co Miller nazwał biłgorajski Ruch naćpaną hołotą, a teraz ludzie o skrwawionych rękach wespół z naćpaną hołotą potępiają „polski faszyzm”!...( Powiedz mi, kto cię potępia – powiem ci, kim jesteś). Widowisko propagandowe na miarę PRL-owskich akademii i wieców potępiających „reakcyjne podziemie”, „sługusów imperializmu”, „kułaka” i „katolicki ciemnogród”. Jeśli historia powtarza się, to jako farsa. Próbkę możliwej retoryki wiecowej dała już Kazimiera Szczuka ze środowiska „Krytyki Politycznej”, która w telewizyjnej politagitce redaktora Lisa nazwala posła Artura Zawiszę „faszystowską mordą”. Nie powinno jej zabraknąć na wspólnej konferencji towarzyszy z biłgorajskiego Ruchu, SLD i z lobby żydowskiego. Kazimiera Szczuka z „Krytyki Politycznej” jako Melania Kierczyńska z „Trybuny Ludu”?... O postępowcach w rodzaju Melanii Kierczyńskiej, walczących w PRL z reakcją i faszyzmem, pisze w swych pamiętnikach Leopold Tyrmand, porządny i uczciwy polski Żyd: „ Ta Kierczyńska, szara eminencje czerwonej literatury, na oko koszmarny zlepek wyschniętych kości i brodawek, która w życiu wypełnionym walką o socjalizm i przy swej urodzie kut... sa widziała chyba tylko w atlasie anatomicznym, pouczała literatów w ZLP, że zdrada małżeńska jest przeżytkiem kapitalizmu i zniknie w nowej epoce”. Wraz z „Krytyką Polityczną” rośnie pokolenie nowych Melanii, nowych Woroszylskich, nowych Ważyków, ale skończą zapewne „po staremu”, w drobnomieszczańskim ciepełku i komforcie, i powiedzą: Błądzilim i wypaczalim bo nas pokąsał Palikot ... Czy po wspólnej konferencji skrwawionych oprawców z naćpaną hołotą nastąpią jakieś bliższe kontakty? Co może się urodzić z takiego związku? I czy Millerowi spodoba się kształtna pierś Szczuki tak samo, jak kiedyś Jakubowskiej? Czy „Krytyka Polityczna” zastąpi zjednoczonej lewicy „Nowe Drogi”? I kto w końcu weźmie pod siebie ten nowy sojusz „Natolina”, „Puław” z Biłgorajem na kupę?... To są te pytania, których nie stawia ani „Stokrotka” w TVN, ani szczwany lisek-chytrusek w TVP. Niech by tylko się ośmielili...Tymczasem coraz to nowe szczegóły kreślą obraz prowokacji wobec Marszu Niepodległości i dzięki nim można już w grubszych zarysach odtworzyć plan autorów prowokacji: najpierw zakładał on podzielnie Marszu, potem użycie konfidentów w roli chuliganów atakujących policję, wreszcie nakazowe rozwiązanie Marszu. Pikanterii nadaj całej sprawie fakt, że w autobusach zdążających na Marsz Niepodległości policja znajdywała „pałki i kastety”. Dokładnie „pałki, kastety i łańcuchy” znajdywali nagminnie SB-ecy w fabrycznych szafkach robotników w czasach „Solidarności”, o czym informowali następnie „zaangażowani” dziennikarze, co jeden to TW. Wydaje się, że po analizie nieudanej prowokacji 11 Listopada „odpowiednie czynniki” postanowią głębszą penetrację agenturalną Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego, nie wątpię, że już dzisiaj nieźle penetrowanych. „W czasie kryzysów – strzeżcie się agentów!” – wprawdzie to nie Dmowski, a Piłsudski, ale, jak pisał Stanisław Cat-Mackiewicz „obydwaj byli genialni”. Tymczasem nie tylko „nad kołchozem ciężkie chmury wiszą” w związku z budżetem UE; chmury zbierają się także nad głową prokuratora generalnego p.Seremeta. Wprawdzie nie grozi mu sejmowe odwołanie (bez PIS nie będzie kwalifikowanej większości dwóch trzecich głosów), ale nękanie go przybiera postać szantażu politycznego i wojny nerwów. Przeciw Seremetowi uruchomiono najwyraźniej i prokuraturę wojskową, która wnet dostarczyła dowody, że „materiały wysokoenergetyczne” (przykrywkowa nowomowa: żeby nie używać strasznego słowa „materiały wybuchowe”, brr!) znajdują się nawet na świeżutkich, nowych samolotach. Tylko patrzeć, jak prokuratura wojskowa udowodni nam, że każdy człowiek ma w sobie materiały wysokoenergetyczne. O, zwłaszcza naćpana hołota takich materiałów musi mieć w sobie mnóstwo! Stanowią one zapewne niebezpieczeństwo dla otoczenia; czy minister Gowin wymyśli, zatem jakąś szczególna procedurę kontrolną dla naćpanej hołoty, gdy nie ma odwagi wystąpić o przywrócenie kary śmierci i wymyśla jałowe, biurokratyczne procedury postpenitencjarne dla morderców-zboczeńców? Obserwując te ruchy na lewicy i te „działania władz” państwa, które nic ino ciągle „zdaje egzamin” pod tercetem Komorowski-Tusk-Sikorski przypomina mi się słynne określenie Kazimierza Dejmka jałowego, czczego pozoru: „suchy brandzel”. Ośmielony śmiałą retoryką Kazimiery Szczuki pozwalam wiec sobie zauważyć, że rząd Tuska bran... się, pardon, rządzi na sucho. Toteż i nic z takich rządów urodzić nie może. Marian Miszalski

1 Grudzień 2012„Mowa nienawiści” - to nowy sposób władzy na zamykanie ust „obywatelom” w państwie demokratycznym, prawnym i do tego wszystkiego- obywatelskim. Chodzi o to, żeby „obywatel” mógł sobie jeszcze o pewnych sprawach pomyśleć, ale nie artykułować- szczególnie publicznie- i na razie. Bo postęp w odbieraniu myśli i mowy postępuje. Na razie mowy- na myśli przyjdzie czas.. Jak w powszechne użycie wejdą skanery myśli. Wszystko według scenariusza G. Orwella.. Czy będą „seanse nienawiści”? Myślę, że tak.. Wobec wrogów prawdziwych i urojonych- jak najbardziej.. Już są dzisiaj- wobec wrogów ustroju i nie pasujących do całości budowanego modelu państwa demokratycznego i prawnego. Jak ktoś się władzy nie podoba, „niezależna” prasa organizuje „ senne nienawiści- rodzaj nagonki. Żeby lud znienawidził tego, który władzy się nie podoba. Władza chce, żeby ludzie – w demokracji zwani „obywatelami_ przestali mówić.. A w przyszłości myśleć.. Mają wykonywać to , co władza sobie życzy- i kłębić myśli-jedynie słuszne i przyjazne władzy. Zbliża się świat niewyobrażalny dla człowieka, świat demokracji totalitarnej, kontroli i inwigilacji, świat wrogi wolności człowieka, świat antyludzki, wrogi Bogu- bo to On dał człowiekowi wolność, a inny człowiek- gwałcąc Prawo Boże- mu ją zabiera.. Zabiera mu największy skarb jaki człowiek otrzymał od Boga- naturalne prawo do wolności., dzięki której może realizować swoje pomysły na życie i na Chwałę Bożą.. Człowiek nie został stworzony po to, żeby przebywać całe życie w klatce- nawet z najszczerszego złota.. Bez wolności nie ma życia- jest stagnacja i marazm.. Największym wrogiem dla socjalistów odbierających człowiekowi wolność- jest właśnie wolność człowieka…. Muszą ją zabrać, stłamsić, zniszczyć.. Bo dzięki wolności dokonywanych wyborów- człowiek staje się człowiekiem.. Mając świadomość dokonywanych wyborów.. A tu pan minister od cyfryzacji i czegoś tam jeszcze, pan minister Michał Boni z Platformy Obywatelskiej, najmniejszy w rządzie demokratycznym- minister, ale za to z głową wielkich pomysłów na miarę historii, zaproponował utworzenie Rady ds. Mowy Nienawiści, która oceniałaby co z wypowiadanych publicznie słów już jest” mową nienawiści”, a co jeszcze „ mową nienawiści” nie jest, a w przyszłości- będzie. Bo wszystko- w zależności od potrzeb politycznych- może być” mową nienawiści”. Ludzie mają być wytresowani w tolerancji.. W końcu – według masońskich pomysłów- mają być” braćmi”.. I wszyscy być w sobie zakochani.. Mają być uszczęśliwieni na siłę … Wygląda na to, że pan minister cyfryzacji i czegoś tam jeszcze, wypuścił” szczura” medialnego, za zgodą pana premiera Donalda Tuska, żeby sprawdzić, jak inni zareagują na utworzenie kolejnej Rady- w demokratycznym państwie prawa, państwa obywatelskiego, szanującego wolność słowa, wolność wyboru i inne wolności będące niewolą- tak jak o Orwella. Bo niewola to wolność.. Wystarczy zamienić słowa.. Zło okazuje się dobrem, głupota – mądrością, kłamstwo- prawdą.. Wystarczy zamienić słowa i wymazać przeszłość.. Dlatego lewica w swoich hasłach twierdzi, żeby” patrzeć w przyszłość”- nie oglądać się za siebie.. Bo po co się oglądać za siebie, jak można się potknąć o teraźniejszość, która uwiera – i nie zobaczyć przyszłości.?. A przecież przyszłość ma być wspaniała, tak jak cały ten Nowy Wspaniały Świat budowany usilnie na fundamencie zniewolenia.. „Mowa nienawiści”- to tak ogólne sformułowanie, że można pod nie podciągnąć wszystko i za wszystko człowieka ukarać.. Bo czy słowo” Murzyn” jest obraźliwe i pełne emocjonalnego znaczenia” nienawiści”? Kiedyś nie było- dzisiaj już jest. Nawet bez istnienia Rady ds. Mowy Nienawiści… To słowo można tak przedstawić medialnie, że odbiór jego będzie negatywny.. Urobiony medialnie lud będzie nienawidził tego, który posługuje się jeszcze tym słowem i będzie uważał go za „ rasistę”. Człowieka bez skrupułów nie lubiącego Murzynów. Oczywiście prawdy w tym nie musi być- bo po co prawda- jak jest propaganda.. W przestrzeni propagandowej w jakiej żyjemy- nie ma miejsca na prawdę. Chodzi o zmuszenie przy pomocy narzędzia przemocy propagandowej do zmiany człowiekowi świadomości.. Bo kto panuje nad świadomością przeszłości, panuje nad świadomością teraźniejszości, a potem-świadomości przyszłości.. Ale to potem- na razie twórcy systemu totalitarnego wprowadzają do ustawodawstwa termin” mowy nienawiści”, która pozwoli zdyscyplinować” obywateli” co do wypowiadanych słów.. Żeby powoli zapanowywał strach wśród „ obywateli” przed wypowiadanym słowem. Na razie będzie to dotyczyć ludzi innej karnacji skóry, Żydów, homoseksualistów, lesbijek czy obcych.. A potem pójdzie się z tym pomysłem, dalej.. Kłótnia z Murzynem może się skończyć oskarżeniem o „ rasizm”, bijatyka z wyznawcą Mojżesza- „ antysemityzmem”, utarczka słowna z homoseksualistą- oskarżeniem o homofobię”.. Tak jak kopnięcie zawodnika na boisku, o czarnym kolorze skóry- skończyło się oskarżeniem o” rasizm”. Jak to wszystko się uda, przyjdzie kolej na „Myśli nienawiści”. Ale do tego potrzebne są skanery myśli. Już gdzieś w USA rzecz idzie we właściwą stronę.. Zanim wejdą na standardowe wyposażenie drogówki, władza będzie zwalczać przeciwników poprawności politycznej i władzy przy pomocy instrumentu” mowy nienawiści”. Na razie będzie zwalczana, mowa- a potem myśli. Technika idzie do przodu w zastraszającym tempie.. I będzie przydatna każdej władzy, która chce panować nad narodami.. Nad mową i myślami. A przecież miał być „ głos wolny, wolność ubezpieczający”.. A będzie głos zniewolony ,niewolę ubezpieczający.. Takie są plany pana premiera Donalda Tuska, który wygląda na to będzie rządził długo i szczęśliwie, tak jak „ sanacja’ przed wojną.. Po zamachu majowym rządziła aż do wybuchu wojny.. Stawiam tezę: Platforma Obywatelska już władzy nie odda, bo władzy raz zdobytej nie oddadzą nigdy.. Musi być jakiś przełom, żeby ich władzy pozbawić.. Była I Wojna- pozbawiła władzy stronników zaborców.. Wypłynęli demokraci w różnych zaborach.. PO II wojnie- władzę straciła sanacja-, ale wypłynęli komuniści popierani przez Moskwę.. Potem była Magdalenka, gdzie nastąpił podział władzy pomiędzy starą komunę, a komunę nową.. Zamieniono sojusze.. Teraz mamy na karku Brukselę. Niemcy tyle lat finansowali swój projekt polityczny o nazwie Unia Europejska , a teraz popatrzcie Państwo. Cel osiągnęli, prawie osiągnęli i pieniędzy dawać już nie chcą.. I będzie organizowanych znacznie więcej sensów nienawiści niż obecnie.. Będzie wiele seansów nienawiści, żeby obrzydzić wszystkich odrobinę myślących inaczej.. Wszyscy muszą myśleć tak samo- to będzie ideał.. W końcu narzędzia propagandowe są.. Wielkie stacje telewizyjne i radiowe.. To da się zrobić- w końcu „ masy nie mają pamięci” jak mawiał Adolf z wąsikiem.. No pewnie, że nie mają, bo gdyby miały, to nigdy nie zagłosowałyby na ugrupowania demokratyczne, które ich systematycznie robią w konia.. Po każdych demokratycznych bachanaliach.. I dlatego musi być dekoracja- pardon- oczywiście demokracja

WJR

Rechot z „Inki”, rechot ze Smoleńska Gdy słyszymy rechot celebrytów wymierzony w „świrów” walczących o prawdę o zbrodni smoleńskiej, pojawia się myśl, że tego w polskiej historii jeszcze nie było. Nic bardziej mylnego. To tylko późne echo szyderstw z tych, którzy upominali się o „Inkę” czy rtm. Pileckiego. To ówczesne lizusy wysługujące się komunistycznej władzy stworzyły schematy, którymi posługują się dziś Lis czy Wojewódzki. Słucham najbardziej wstrząsającej piosenki „Inka” rapera Tadka z jego nowej płyty „Niewygodna prawda”. „Inka”, czyli Danuta Siedzikówna, miała 17 lat. Wyrok śmierci komuniści wykonali na niej pięć dni przed świętowaną zapewne przez jej rówieśników osiemnastką. Jej niestety nie było to już dane. „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba” – przekazała w ostatnim grypsie. „Niech żyje Polska! Niech żyje Łupaszka! ” – to były jej ostatnie słowa. Tadek rapuje: „Pod Twój pomnik przyprowadzę swoich ludzi, swoje dziecko./ Jeśli będę bał się walczyć, popatrz w oczy mi Ineczko./Dzisiaj kłamią, by nas zniszczyć, rozkradają polskie włości./ Dziś ubecy mają media, już nie muszą łamać kości”.
W Łodzi nie ma nikogo. Wszyscy na zesłaniu Gdy zamordowano „Inkę”, był rok 1946. W tym samym roku na łamach „Szpilek” ukazał się wiersz Jana Brzechwy „Gryps do Jana Lechonia”. Pierwszy z poetów wybrał po wojnie drogę kolaboracji, drugi został na wygnaniu, by tam swoją twórczością upominać się o wolną Polskę. Oto w dniach najokrutniejszych stalinowskich zbrodni Brzechwa w satyrycznym piśmie jadowicie wyśmiewał słowa „świra” Lechonia o tych zbrodniach: „Bo czyż wiarę Pan da,/Że gorzej tu, niż głosi wasza propaganda?”.
Wywózki na Syberię? Brzechwa kpi: „W Łodzi nie ma nikogo. Wszyscy na zesłaniu./ Ja, z garstką literatów, na twardym posłaniu./ W łachmanach i w kajdanach, z »pepeszą« przy mordach...”. Cenzura? Wysługiwanie się przez twórców okupantowi? „Milicjanci nas łapią i pod chloroformem./ Każą pisać do »Szpilek« i chwalić reformę”. Represje wobec Kościoła? „Do kościoła, rzecz prosta, nikt dzisiaj nie chodzi./Bo tam żandarm sowiecki, przebrany za księdza,/ Każdego, kto się zjawi, na Sybir wypędza”. Skrytobójcze mordy na patriotach? „U nas, jeśli do baru kto wejdzie na wódę,/ Od razu wpada konny oddział NKWD,/ By gościa, jego żonę i ojca i matkę/Całkiem nagich traktorem wywieźć na Kamczatkę./ W knajpach pełno befsztyków, rumsztyków, kotletów./ Podają je oprawcy na ostrzach bagnetów –/ Nim się człowiek obejrzy, ma bagnet w żołądku”. Tego ostatniego opisu nie sposób pozostawić bez komentarza. Wyjątkowo pasuje on do tzw. śląskiego Katynia – mord na ok. 70 żołnierzach Narodowych Sił Zbrojnych w okolicach Łambinowic w 1946 r. Podczas kolacji do butelek z alkoholem wstrzyknięto środek nasenny. Nad ranem ubecy wysadzili budynek w powietrze wraz z uśpionymi żołnierzami NSZ-etu, a tych, którzy przeżyli i próbowali uciekać, dobili.
W roku, w którym „Inka” stanęła przed plutonem egzekucyjnym, Brzechwa kpił z Lechonia, zalecając mu, żeby jego tajny gryps spalił, by nie narażał go na straszne konsekwencje. Bo – cha, cha, cha! – „mnie... Pan sam rozumie: postawią »pod ściankę« –/Rozstrzelają, powieszą i zrobią rąbankę”.
Wychowawczy charakter satyry, czyli „znać wroga i chłostać go” Niesamowite? Przerastające wyobraźnię? A więc – można było nawet wtedy. Gdy tysiącami ginęli Żołnierze Wyklęci, młodzi Polacy wierni niepodległej ojczyźnie, gdy wyrywano paznokcie i torturowano w katowniach UB, znaleźli się tacy, którzy chcąc podlizać się władzy, kpili ze śmierci ofiar. I z takich jak Lechoń, którzy upominali się o te ofiary. Kpiono z tzw. świrów, wariatów, chorych psychicznie zwolenników teorii spiskowych, którzy wygadują brednie, gdy my wokół budujemy nowe fabryki, huty i kopalnie.„Zapluty karzeł reakcji”, „niewielki człeczyna”, groteskowy „Führer kieszonkowy” – to były określenia z tamtego repertuaru. Okładka pisma Tomasza Lisa z bratem zamordowanego prezydenta i podpisem „Dzień świra”, ma właśnie w tamtych czasach swoje „satyryczne” pierwowzory. Podobnie jak artykuły Lisa o tym, że w czasach budowy stadionów i autostrad grupa fanatyków chce wywołać wojnę polsko-polską. Zupełnie jak w socrealistycznym wierszu Stanisława Wygodzkiego „Plan”: „Dość już porównań! Bez analogii!/ Odejść od zmarłych, komór i gazu./Ciszy Brzezinkom, ciszy dla mogił,/ Żywym potrzebna stal i żelazo”. Satyra „musi być wycelowana w odpowiednim kierunku i przybrać charakter wychowawczy. Musi znać wroga i chłostać go” – przemawiał towarzysz Jerzy Borejsza z KC PPR w czasie I Ogólnopolskiego Kongresu Satyryków w Warszawie 8 września 1948 r. Postulował, by satyrycy odeszli od nazbyt wymyślnych przedwojennych skamandryckich kalamburów, szmoncesu i „śmiechu dla śmiechu”. Nowa satyra miała być zrozumiała dla milionów i zwalczać – w imię młodości, radości i nowoczesności – przestarzałą mentalność, moralność i ideologię.
Brunon K. jako współczesny podżegacz wojenny „Czas patriotów. Brunon K. i inni” – to najnowsza okładka „Newsweeka”. Pod twarzą jej bohatera pytanie: „Ilu samozwańczych obrońców Polski gotowych jest zabijać?”. Podżegacz wojenny był w socrealistycznej propagandzie elementem stałym, jak w wierszu Stanisława Jerzego Leca „Portret wroga”: „On wierzy w niebo – od bombowców brzmiące./On wierzy w piekło – w którym by nas smażył./ Wątpi w materię – robiąc z niej pieniądze,/ i wierzy w ducha – bo duchowy karzeł”. „W Polsce trwa prywatna wojna na 1 samolot i 96 trumien. Wojna, w której słowo »patriotyzm« staje się niepotrzebnym gadżetem. Tandetnym kotylionem pasującym nawet do kominiarki i kastetu” – pisze w „Newsweeku” Kuba Wojewódzki. Socrealistyczni twórcy wręcz mówili Wojewódzkim, jak w wierszu Mariana Załuckiego „Zbawca”: „Dziś spotkasz czasem/kołtuna-zbawcę/w knajpie. Przy wódce. W pijackiej czkawce.../ Gdzie uniesiony „patriotyzmem”/na nowo chciałby/ zbawiać ojczyznę!”.
Kod genetyczny U Wojewódzkiego i jemu podobnych nie ma śladu szlachetności, która była u autentycznych lewicowych wolnościowców poprzednich epok. Często wiązała się ona z walką o prawa robotników czy nędzarzy. Kler postrzegał ich jako sojusznika klas uprzywilejowanych. Ideologia Wojewódzkiego oprócz tego, że głoszona przez reprezentanta zamkniętej uprzywilejowanej kasty rządzącej III RP, wzorowana jest na ideologii powstałej na zamówienie władzy totalitarnej. Służyć miał obronie jej panowania. I niszczeniu aspiracji biednych. Wedle własnej retoryki Wojewódzki, podlizując się salonowi, jest odważny i bojowy. I w pewnym sensie to racja. Sowiecki ideolog nowej satyry Gieorgij Malenkow zalecał wręcz jej twórcom taką postawę. Chodziło o to, by „ogniem satyry wypalić z życia wszystko to, co jest negatywne, przegniłe i obumarłe”. Opisane podobieństwa między niszczeniem pamięci Żołnierzy Wyklętych a kpinami ze Smoleńska nie są ani na rzadkie, ani naciągane, ani przypadkowe. To kod genetyczny przekazany elitom III RP przez ich poprzedników. Tylko ludzie wychowani kulturowo, a bardzo często i rodzinnie na tamtych wzorcach, zdolni być mogą do kpin ze śmierci polskiego prezydenta, do użycia wobec niego określenia – jak Wojewódzki – „DJ Trotyl”. „Bez złości – te wszystkie Bieruty powinny być kiedyś wygnane na zawsze z Polski, aby po prostu przywrócić ład w terminologii, aby wiedziano, że »zdrada« to »zdra-da« – pisał Jan Lechoń w swoim nowojorskim mieszkaniu. Nie tylko nie zostały wygnane, ale zostały w III RP jej ideologami. Ich terminologia, zgodnie z którą na śmierć patriotów można splunąć, nadal obowiązuje. Piotr Lisiewicz

Wiara bardziej pancerna niż brzoza To, czemu tupolew nie dał rady (w każdym razie nie do końca), dopełnili prokuratorzy wojskowi. Ścięli pancerną brzozę i będą ją badać. No, brawo! - pisze na blogu Janusz Wojciechowski, europoseł Prawa i Sprawiedliwości. Nie dostrzegłem tylko informacji, gdzie biedną brzezinę zabezpieczono do tych badań, ale pewnie w Moskwie. Tak, jak fragmenty wraku, badane na obecność trotylu.
Wszystko, co ma związek z katastrofą, musi uprzednio przejść przez Moskwę. W odpowiedzi na pytanie grupy senatorów PiS – Beaty Gosiewskiej, Alicji Zając, Wojciecha Skurkiewicza, Bogdana Pęka i Grzegorza Wojciechowskiego – zadane 12 kwietnia 2012 r., prokurator Seremet zapewnił, że biegli prokuratury już przeprowadzili badania wraku i elementów z niego pochodzących, a także zbadane zostały, jak to określono „przeszkody terenowe na trakcie podejścia do lotniska Smoleńsk-Północny". W kilka miesięcy potem prokuratura pojechała jednak z biegłymi badać wrak i ścinać brzozę. Coś w pierwszych badaniach nie wyszło (a może wyszło?), czy też Seremet ściemniał senatorom, a żadnych badań wcześniej nie było? W każdym razie śledztwo wciąż jest w lesie i dopiero ścięło brzozę, a tymczasem rozpowszechniona w Polsce (mniej w w Rosji) sekta wyznawców św. księgi Anodiny od dawna już wie swoje – nie było zamachu, nie było wybuchu, był błąd pilotów i nacisk pasażerów. I nawet gdyby badania wraku za pół roku potwierdziły, że był trotyl, nawet gdyby badania brzozy wykazały, że nie ma w niej odprysków farby z tupolewa – wyznawcy Anodiny od swej wiary nie odstąpią. Bo ta wiara jeszcze bardziej pancerna jest, niż brzoza....

Janusz Wojciechowski

Brzoza ze Smoleńska trafiła do Rosji Prokuratura wojskowa wskazuje, że próbki drzewa będą badane w Moskwie przez polskich biegłych. Zdaniem mecenasa Kownackiego, to rozwiązanie niepokojące. Próbki smoleńskiej brzozy pobrane w czasie ostatniego pobytu polskich biegłych w Smoleńsku znajdują się w Rosji. Tam zostaną zbadane przez polskich biegłych. Jak zaznacza rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk. Zbigniew Rzepa próbki trafiły do Moskwy, ponieważ nie było możliwości pobrania do badań czterech fragmentów drzewa. Dlatego polska i rosyjska strona muszą pracować na tym samym materiale. „Nasz Dziennik” opisuje, że w czasie pracy biegli pobrali próbki „z części brzozy, która wciąż rośnie w ziemi: oraz fragment „odciętej prawdopodobnie w czasie katastrofy części pnia”. „W dniach 15 września-13 października polska ekipa, przebywająca w Rosji, wykonała zdjęcie rentgenowskie brzozy oraz szereg badań wraku samolotu i miejsca katastrofy. W Smoleńsku obecni byli specjaliści z zakresu fizykochemii, kryminalistyki, budowy samolotu i badań wypadków lotniczych" - czytamy w gazecie. Wskazuje ona, że pobrano dużą ilość próbek, wśród nich fragmenty brzozy. Pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej mecenas Bartosz Kownacki wskazuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”, że to rozwiązanie niepokoi. „Rozumiem, że materiał do badań jest ograniczony, ale Rosjanie też mieli tę brzozę od dwóch i pół roku i też się nie pofatygowali wcześniej, żeby pobierać z niej próbki, tylko poczuli taką konieczność w momencie, gdy strona polska sformułowała konkretny wniosek o pomoc prawną. To może sugerować chęć destrukcji działań polskiej prokuratury. Dowód przejęty przez Rosjan może być bezwartościowy. Jeżeli fragmenty brzozy mają badać Rosjanie, którzy nieraz dali dowód nierzetelności i fałszerstw, to mogą uszkodzić materiał dowodowy. Próbki powinny być zamknięte, zapieczętowane i otwarte w obecności polskich biegłych i prokuratora” - wyjaśnia adwokat. Mecenas w rozmowie z portal Stefczyk.info tłumaczył dlaczego przesłanie do Rosji próbek jest krokiem niewłaściwym. „Wtedy można się spodziewać, że wartość brzozy będzie zerowa, a materiał zostanie zniszczony. Jeśli badania będą robić Rosjanie, to jest wielka groźba, że ich wartość będzie taka sama, jak wartość protokołów z sekcji zwłok, że będzie miała tyle wspólnego z profesjonalizmem co obchodzenie się Rosjan z tupolewem. Można się spodziewać, że badania przesłane z Rosji będą nierzetelne. Może się okazać, że mamy do czynienia z materiałem bezwartościowym” - wskazuje Kownacki.

Naszdziennik

Szokujący zjazd polskiej gospodarki

1. Wczoraj Główny Urząd Statystyczny podał dane dotyczące wzrostu PKB za III kwartał 2012 roku i są to dane, które nieprzyjemnie zaskoczyły większość ekonomistów. Polska gospodarka hamuje i to naprawdę w alarmujący sposób bo o blisko 1 pkt procentowy w każdym kwartale tego roku. W I kwartale wzrost PKB w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego wyniósł jeszcze 3,6%, w II kwartale wyniósł już 2,3% by w III kwartale zmniejszyć się tylko do 1,4%. Jeżeli ten spadek miałby postępować dalej w takim tempie, to w IV kwartale wzrost będzie już niewiele przekraczał 0%, a w kolejnych kwartałach już w roku następnym, nie tylko nie będzie wzrostu PKB, a wręcz jego spadek.

Taka sytuacja oznaczałaby katastrofę dla rynku pracy a to z kolei katastrofę dla dochodów budżetu państwa i wszystkich funduszy związanych z zatrudnieniem (Fundusz Ubezpieczeń, Społecznych, Narodowy Fundusz Zdrowia czy Fundusz Pracy).

2. Jeszcze bardziej dramatycznie wygląda ta sytuacja jeżeli przyjrzymy się wszystkim elementom składowym tego coraz słabszego wzrostu PKB w III kwartale tego roku. Spożycie ogółem wzrosło zaledwie o 0,1 pkt. procentowego co oznacza, że konsumpcja Polaków przestała być motorem wzrostu polskiego PKB, a do tej pory odpowiadała za wzrost blisko w 2/3. Negatywnie na wzrost PKB wpływała akumulacja. W III kwartale nastąpił jej spadek (-0,8% pkt. procentowego) na co złożył się zarówno spadek rzeczowych środków obrotowych (-0,5 pkt procentowego jak i spadek inwestycji (-0,3 pkt. Procentowego). W tej sytuacji czynnikiem który uratował wzrost PKB w III kwartale był tzw. eksport netto, którego wzrost wyniósł 2,1 pkt. procentowego do czego przyczynił się dalszy spadek importu przy wyraźnie wolniejszym niż do tej pory wzroście eksportu. W sytuacji recesji w największej gospodarce unijnej czyli gospodarce niemieckiej, do której kierujemy zasadniczą część naszego eksportu i ten czynnik może w następnych kwartałach wpływać ujemnie na nasz wzrost, a to oznaczałoby recesję (czyli spadek PKB) i w naszej gospodarce.

3. Premier Tusk zapytany wczoraj o komentarz do tych zaskakująco słabych danych płynących z gospodarki, stwierdził, że rząd przewidywał ten niezbyt optymistyczny scenariusz na koniec roku 2012 ,choć jako żywo, trudno jest znaleźć takie wypowiedzi szefa rządu nawet przed kilkoma miesiącami. Cały czas premier i jego guru minister Rostowski przekonywali opinię publiczną, że są właśnie tą ekipą rządową, która uchroni Polaków przez negatywnymi skutkami kryzysu w Europie. Ba nawet podwyżki podatków zaordynowane przez jego rząd na 2012 rok, a także składki rentowej aż o 2 pkt. procentowe, miało w rezultacie przynieść utrzymanie wzrostu gospodarczego na poziomie 2-3% PKB. Teraz Tusk mówi, że rząd spodziewając się osłabienia tempa wzrostu, przygotował takie rozwiązania jak dokapitalizowanie BGK środkami pochodzącymi z prywatyzacji, a także powołanie spółki Inwestycje Polskie, która wydając do 2015 roku około 40 mld zł, ma nakręcić inwestycje, a w konsekwencji przyśpieszyć wzrost gospodarczy. Tyle tylko, że jeżeli nawet obydwa rozwiązania będą przygotowane bardzo szybko to mogą wpłynąć na to co będzie siedziało w polskiej gospodarce, najwcześniej w II połowie przyszłego roku, natomiast wszystko wskazuje na to, że szczególnie trudna będzie I połowa przyszłego roku. Na ten najtrudniejszy okres jednak jak widać żadnych pomysłów rząd nie ma, zresztą jeżeli tendencje w gospodarce się utrzymają to już na koniec tego roku sytuacja budżetu będzie bardzo trudna. Na koniec października wpływy z VAT i CIT były o blisko 17% niższe niż w analogicznym miesiącu roku ubiegłego, a to oznacza, że gospodarka zaczyna się zwijać. PR-owsko zwali się to wszystko na kryzys w strefie euro, dodatkowo będzie się Polakom tłumaczyć, że znacznie gorzej jest w wielu dotąd zamożnych krajach Europy ale dla polskiego społeczeństwa, idą naprawdę ciężkie czasy. Kuźmiuk

WSI nielegalnie handlowały bronią Słoweńscy dziennikarze dotarli do sensacyjnych dokumentów, które potwierdzają ustalenia raportu z weryfikacji WSI autorstwa Antoniego Macierewicza. Sprawa dotyczy nielegalnego handlu bronią, w którym brały udział Wojskowe Służby Informacyjne. Właśnie dobiega końca proces w tej sprawie – oskarżonymi w nim są żołnierze wojskowych służb specjalnych i biznesmeni. Postępowania prokuratorskie wykazały, że w nielegalny handel bronią byli zamieszani zarówno żołnierze WSI, jak i ich tajni współpracownicy. Od dwunastu lat toczy się tajny proces, który rozpoczął się w 2000 r. przed Sądem Okręgowym w Gdańsku. Na ławie oskarżonych zasiadło sześciu mężczyzn kierujących spółkami Cenrex i Steo. Oskarżono ich o fałszowanie dokumentów, nielegalne dostawy broni, branie łapówek, nielegalny handel bronią o wartości ok. 4,5 mln dol., m.in. do krajów objętych embargiem ONZ-etu. Spółki Cenrex i Steo kupowały broń od MON-u i policji, które pozbywały się uzbrojenia z lat 50. Odbiorcami broni miały być spółki z Estonii, Łotwy i znany handlarz Monzer al-Kassar. Z Polski wyeksportowano w ten sposób m.in. ponad 20 tys. pistoletów TT, kilkaset karabinków typu Kałasznikow, kilka tysięcy pepesz, kilkaset sztuk granatników, pociski moździerzowe i miliony sztuk amunicji. „Gdy w 1996 r. została ujawniona afera przemytu broni do Estonii, WSI świadomie wprowadziły w błąd urzędującego premiera Włodzimierza Cimoszewicza, któremu za pośrednictwem UOP-u przekazano, że WSI nie mają informacji na temat współpracy Edwarda Ochnio [szefa spółki Steo] z wojskowymi służbami specjalnymi. Tymczasem w ramach tej właśnie operacji Ochnio, będący cały czas współpracownikiem WSI, współorganizował nielegalny handel bronią z mafią rosyjską oraz z arabskimi ugrupowaniami terrorystycznymi. Kmdr Głowacki, odpowiadając zastępcy szefa UOP-u płk. Jerzemu Nóżce, pominął fakt powiązań z WSI właściciela firmy Steo (Ochnio) i jej przedstawiciela na Łotwie – a wcześniej dyrektora firmy Cenrex – ppłk. Dembowskiego” – czytamy w raporcie z weryfikacji WSI. W 2005 r. proces w tej sprawie został przeniesiony z Gdańska do Warszawy i toczy się z przerwami.

– Następna rozprawa została wyznaczona na 23 stycznia 2013 r. i wówczas przewidywane jest ogłoszenie wyroku. Rozprawa odbyła się w budynku Sądu Najwyższego ze względu na to, że były na niej omawiane materiały niejawne – dowiedzieliśmy się w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Niedawno słoweńscy dziennikarze Matej Šurc i Blaž Zgaga przedstawili sensacyjne, nieznane wcześniej dokumenty dotyczące nielegalnego handlu bronią przez WSI. Zostały one opisane w trzech tomach książki pt. „W imieniu państwa”, w której ujawniono także interesy słoweńskich polityków realizowane w nielegalnych operacjach. Według słoweńskich dziennikarzy statki z bronią wypływały z Gdyni, a pieniądze – co najmniej 9 mln dol. – wpłynęło na konto Cenreksu. Według Mateja Šurca i Blaža Zgagi pieniądze pochodziły z dostaw broni i amunicji tuż przed i podczas embarga ONZ-etu nałożonego na kraje byłej Jugosławii. Dziennikarze dotarli do dokumentów m.in. bankowych oraz celnych, na podstawie których odtworzyli mechanizm przepływu pieniędzy i trasy nielegalnego przerzutu broni. Broń i amunicja pochodziła w większości z b. ZSRS i z Rosji, głównie były to zapasy, które zostały w magazynach wschodnioeuropejskich z okresu zimnej wojny, kiedy planowano konflikt zbrojny z Zachodem. W związku z nielegalnym handlem bronią zarzuty usłyszał szef WSI gen. Konstanty Malejczyk i b. szef WSI kontradmirał Kazimierz Głowacki, ale w lipcu 2010 r. śledztwo zostało umorzone przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Umorzenie śledztwa nastąpiło już po katastrofie smoleńskiej po wygranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach prezydenckich. Szefem Naczelnej Prokuratury Wojskowej był wówczas gen. Krzysztof Parulski. W sierpniu 2010 r. otrzymał on nominację generalską z rąk prezydenta Komorowskiego, który w 2005 r., jako jedyny poseł PO, głosował przeciw rozwiązaniu WSI. Dorota Kania, Olga Doleśniak-Harczuk

Czy Korwin w „Urz” nie będzie już przeszkadzał „salonowi”? Czy przeszkadzać nie będą ludzie związani z radykalnym portalem? Janusz Korwin-Mikke w rozmowie z portalem dziennik.pl potwierdza, że będzie nowym publicystą "Uważam Rze". Mówi, że do ej pory pismo było w rękach komunistów udających prawicę. "Pismo do tej pory było w łapach PiS-u, czyli partii komunistycznej udającej prawicę. Wyzwolenie pisma z rąk partii, która głosowała za anschlussem do Unii Europejskiej i która poparła traktat lizboński witam z entuzjazmem." - mówi Janusz Korwin-Mikke w rozmowie z dziennik.pl. Ekscentryk dodaje, że Jan Piński nie był nigdy komunistą, więc pismo będzie lepsze. Korwin dodaje również, że Paweł Lisicki stosował cenzurę w „Uważam Rze”, bowiem nie opublikował kilku tekstów, które wysłał mu były lider UPR-u. No cóż, Korwin również jest cenzorem, bo nie opublikował kiedyś kilku moich tekstów w Ncz!  Nie zamierzam oceniać jednak decyzji Korwina o pisaniu dla nowego „Uważam Rze” z uwagi na to, że ten człowiek zawsze szedł wszystkim pod prąd. Zdziwiłbym się, gdyby nie przyjął on propozycji pisania w ABIDASIE, czyli podróbce „Uważam Rze”. Korwin od lat nazywa ludzi „Solidarności” komunistami. Od lat również głosi potrzebę zniszczenia PiS za ich ( w zależności od humoru Korwin różnie ich nazywa) narodowy socjalizm, albo komunizm. Na dodatek były naczelny „Najwyższego Czasu!” już dawno przyznał, że będzie pisał w każdym miejscu, gdzie będą mu pozwalali szerzyć jego egzotyczne poglądy. Lista tytułów z jakimi był związany Korwin-Mikke jest bardzo długa. Pisałem już kiedyś, że były lider UPR-u kocha być w obiektem ataków w mediach. Pierwszy raz od wielu lat ma on szansę wejść do mainstreamu, i ogrywać większą rolę niż do tej pory miał w swojej sekcie, (do której ja również należałem niegdyś). Dlatego nie uważam, że Korwin-Mikke został nagrodzony za krytykę PiS-u. Korwin działał przed istnieniem partii braci Kaczyńskich na scenie politycznej, i mówił dokładnie to samo, co teraz. Obecność Korwina-Mikke nie jest również efektem bezsilności Pińskiego, który publikował go również we „Wręcz Przeciwnie”. Korwin jest wciąż magnesem komercyjnym. Jego popularność w Internecie jest naprawdę imponująca. Zanosi się zresztą na to, że Korwin będzie jedynym znanym szeroko nazwiskiem w podróbce Pińskiego. Mnie natomiast zastanawia coś innego. Otóż ciekaw jestem czy teraz „salon” przypomni sobie o niedawnym oburzeniu na „faszystę w muszcę”- jak go nazywano. Ba, w mediach mogliśmy usłyszeć, że Korwin-Mikkego nie powinno się w ogóle zapraszać do telewizji, i z nim dyskutować. Teraz będzie on felietonistą tygodnika wydawanego przez poważne wydawnictwo, i może wpływać na ogromne rzesze ludzi. Jak na to zareagują wszyscy ci, którzy rozdzierali szaty z powodu jego słów o niepełnosprawnych olimpijczykach? Czy radość ze zniszczenia najpoważniejszego i najmocniejszego głosu polskiej prawicy przesłoni im dopuszczenie do głosu niedawnego „mizantropa nienawidzącego niepełnosprawnych”? Należy również zadać pytanie o reakcje walczących z „faszyzmem” kapłanów liberalnej-lewicy w kwestii objęcia tygodnika przez człowieka związanego z portalem „Nowy Ekran”. Ten przedziwny portal został opisany w „Gazecie Polskiej” w tekście o znamiennym tytule: „Nowy Ekran, czyli jak brednie kompromitują opozycję i czynią ją bezsilną”. Portal jest skrajnie antyamerykański, antyizraelski i można na nim znaleźć prorosyjskie treści. „Oczywiście wszystko w sosie bogoojczyźnianym, by łyknęli to bezmyślnie patrioci. Dla antysemitów też coś będzie, więc sami przybiegną, by udzielić wsparcia”- pisał Józef Darski w „GP”, który wytknął antysemityzm niektórych blogerów publikujących na portalu. Czy wrażliwi, na co dzień na jakiekolwiek przejawy antysemityzmu ( szczególnie, jeżeli dotyczą pro syjonistycznej i proizraelskiej prawicy od Kaczyńskiego) komentatorzy prorządowi zwrócą na to uwagę? Zaznaczam, że nie oskarżam nowego naczelnego "Urz" o akceptacje na NE antysemityzmu. Jednak był on związany z portalem, na którym takie treści się pojawiały jak wynika z publikacji "GP".  "Maniacy zdarzają się wszędzie, ale na NE mamy ich niezwykłą koncentrację i promocję"- pisał publicysta "Gazety Polskiej". Obserwujmy, więc bacznie środowiska cieszące się ze zmiany w „Uważam Rze”. Zobaczymy czy ich walka z „demonami prawicy” wynika z ideologii, czy jedynie z nienawiści do Kaczyńskiego. A może oni wiedzą, że prezentowanie pewnych poglądów w mainstreamie musi skompromitować prawicę? Może, dlatego taktycznie milczą? Dziennik Łukasza Adamskiego

Ekspozytura Kremla Warto pamiętać o zdrajcach polskiej racji stanu. IPN organizuje konferencję „Komuniści w przedwojennej Warszawie”. Jej głównym bohaterem będzie KPP - sowiecka agentura zainstalowana w Polsce przez bolszewików. Komunistyczna Partia Polski (KPP), pierwotnie Komunistyczna Partia Robotnicza Polski (KPRP), powstała w grudniu 1918 r. w wyniku połączenia Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy oraz Polskiej Partii Socjalistycznej – Lewica. Po utworzeniu Międzynarodówki Komunistycznej w 1919 r. KPRP stała się jej polską sekcją. Negatywnie oceniając niepodległy byt Polski, KPRP zbojkotowała pierwsze wybory do Sejmu. Za wzór stawiała model państwa sowieckiego i skoncentrowana była na walce o zaprowadzenie w Polsce dyktatury proletariatu. Pośrednim celem mającym doprowadzić do władzy komunizmu w Europie dla partii mającej w swojej nazwie przymiotnik „polski” była walka z państwem polskim aż do jego likwidacji, a następnie przyłączenie jego terytorium do Związku Sowieckiego. Ponieważ bolszewicy spodziewali się rychłego zwycięstwa komunistów w Niemczech, KPRP w imię idei proletariackiego internacjonalizmu rezygnowała z roszczeń terytorialnych wobec Niemiec, potępiając polski ruch powstańczy na Górnym Śląsku oraz sprzeciwiając się przyłączeniu do macierzy Pomorza Gdańskiego i Wielkopolski. W czasie gdy na konferencji pokojowej w Paryżu ustalał się kształt zachodniej granicy państwa polskiego, a na Wschodzie wojska pod dowództwem Józefa Piłsudskiego, krwawiąc w ciężkich bojach, starały się odzyskiwać dawne polskie terytoria, polscy komuniści w Mińsku i Wilnie pod bolszewicką egidą rozbudowywali tzw. Zachodnią Dywizję Strzelców, mającą stać się zaczynem polskiej części Armii Czerwonej.
Sowiecka ekspozytura Pomimo jawnie antypaństwowego charakteru partii władze młodego państwa polskiego tolerowały jej istnienie aż do lipca 1920 r. Całkowicie wrogą Polsce postawę przyjęła KPRP w okresie bolszewickiego najazdu w 1920 r. Wprawdzie komuniści polscy Karol Radek i Julian Marchlewski ostrzegali Lenina, że marsz Armii Czerwonej wywoła wzrost nastrojów patriotycznych wśród szerokich mas polskich robotników i chłopów, ostatecznie jednak w pełni poparli bolszewików. Marchlewski stanął na czele utworzonego w Białymstoku Polskiego Komitetu Rewolucyjnego.Odtąd komuniści byli postrzegani w Polsce jako sowiecka ekspozytura. Pogląd ten był tym trafniejszy, że moskiewscy mocodawcy, poza finansowaniem partii, ingerowali bezpośrednio w spory ideowe wewnątrz KPRP. W 1920 r. Centralny Komitet KPRP w wydanej przez siebie odezwie nawoływał:

Robotnicy Europy i Ameryki! Odbierzcie rządowi polskiemu poparcie wojenne zagranicy! Niech rząd kapitału polskiego znajdzie się sam wobec proletariatu rosyjskiego i polskiego, sam wobec Armii Czerwonej na froncie, sam wobec ruchu rewolucyjnego kraju”. W tym samym czasie funkcjonariusze bolszewickiej bezpieki podlegli Feliksowi Dzierżyńskiemu w miastach zagarniętych przez Armię Czerwoną masowo rozstrzeliwali przedstawicieli naszych elit. Od lutego 1921 r. KPRP była już integralnym członkiem Międzynarodówki Komunistycznej (Kominternu). Z Moskwy płynął do polskich komunistów szeroki strumień pieniędzy oraz rozkazy skrzętnie przez nich wykonywane. Partia ta była antypaństwową i antynarodową organizacją terrorystyczną działającą na szkodę państwa polskiego w interesie wrogiego temu państwu mocarstwa. Przez cały okres swojego istnienia Komunistyczna Partia Polski prowadziła również wrogą II Rzeczypospolitej działalność propagandową i szpiegowską.
Popłatna zdrada stanu Jak twierdzi historyk Instytutu Pamięci Narodowej dr Piotr Gontarczyk, członkowie Komunistycznej Partii Polski byli agenturą sowieckich służb specjalnych. Jednak dla wielu jej aktywistów, od poziomu średniego szczebla struktur tej partii wzwyż, czynnikiem determinującym działalność nie były pobudki ideowe. Walka o równość czy sprawiedliwość społeczną nie miała w ich wypadku najmniejszego znaczenia. Ponadto wielu z nich pochodziło ze środowisk przestępczych. Na terenie Rzeczypospolitej stanowili forpocztę bolszewickiej rewolucji. Uderzali w podstawy odrodzonego państwa, wysadzając mosty i budynki administracji państwowej. Mordowali również polskich urzędników, policjantów czy profesorów akademickich. Za swoją aktywność byli sowicie opłacani przez Komintern za pośrednictwem sowieckiego poselstwa handlowego. Większość tzw. bojowników KPP uczyniła ze swojego przestępczego procederu źródło dochodu zapewniające opływanie w dostatki. Podczas gdy pensja nauczyciela szkoły powszechnej wynosiła w II RP nieco ponad 100 zł, a uposażenie wyższego oficera oscylowało w granicach od 500 do 1000 zł, to aktywny terrorysta z KPP, mający niejednokrotnie na rękach krew polskich funkcjonariuszy państwowych, otrzymywał, co miesiąc nawet kilkaset złotych. Przykładem wysoko opłacanego agenta sowieckiego jest osoba znanego adwokata Teodora Duracza, który broniąc komunistów przed polskimi sądami, miał dostęp do akt procesowych. Duracz wykorzystywał to i przekazywał sowieckiemu wywiadowi informacje o danych personalnych współpracowników Polskiej Policji Państwowej.Towarzysz mecenas Duracz, będąc jednocześnie radcą prawnym sowieckiego poselstwa handlowego w Warszawie, otrzymywał 1500 zł miesięcznej pensji. Członkowie KPP, jako organizacji występującej przeciw polskiej państwowości, sporządzali listy proskrypcyjne przedstawicieli naszych elit przeznaczonych do fizycznej likwidacji na wypadek rozpętania w Polsce rewolucji – kończy dr Gontarczyk.
Z woli Stalina KPP była organizacją nielegalną, a co za tym idzie nieliczną. Wskutek polityki Kominternu obliczonej na rozbicie integralności państwa polskiego przez mniejszości narodowe poważny odsetek jej członków stanowili ich przedstawiciele – Żydzi, Ukraińcy, Białorusini oraz Niemcy. Całkowicie sprzeczny z polską racją stanu kurs KPP uległ pewnej modyfikacji dopiero po VII Kongresie Kominternu. Jednak w tym czasie represje NKWD dziesiątkowały już aktyw kierowniczy tej partii przebywający na terenie ZSRS. Stalinowskie czystki okresu 1937–1938 przeżyli ci członkowie KPP, którzy odsiadywali wyroki w polskich więzieniach. Ocaleli również ci, którzy walczyli na froncie hiszpańskiej wojny domowej oraz aktywni agenci sowieckiej siatki szpiegowskiej. To właśnie oni we wrześniu 1939 r. strzelali w plecy żołnierzom Wojska Polskiego. Oni również po 17 września 1939 r. budowali bramy powitalne dla oddziałów bolszewickich zagarniających wschodnie tereny Rzeczypospolitej. Ideowymi spadkobiercami i kontynuatorami dzieła KPP byli członkowie utworzonej w 1942 r. z inicjatywy Stalina Polskiej Partii Robotniczej. Bezwzględnie posłuszni rozkazom z Moskwy za pomocą bojówek AL-GL zbrojnie zwalczali polskie podziemie patriotyczne i występowali przeciwko legalnemu polskiemu rządowi na uchodźstwie. O ile zdarzało się im walczyć z niemieckim okupantem, nie robili tego w imieniu niepodległej Polski, tylko w celu podporządkowania jej Stalinowi. 4 grudnia br. w Centrum Edukacji Publicznej IPN im. Janusza Kurtyki w Warszawie przy ul. Marszałkowskiej 21 o godz. 9 rozpocznie się sesja naukowa pt. „Komuniści w przedwojennej Warszawie”. Każdemu, kto chciałby poszerzyć swoją wiedzę o polskich zdrajcach stanu, serdecznie tę konferencję polecamy. Antoni Zambrowski

2 Grudzień 2012 Hermann Shaper-komando SS Zichenau Schrotterburg - to dowódca niemieckiego komanda Schutzstaffel(SS) o nazwie Zichenau Schrottersburg , które brało udział w mordowaniu Żydów na Podlasiu w roku 1941 . I nie tylko w Polsce bo również na terenie Soviet Union- jak napisano w anglojęzycznej wersji Wikipedii. Można sobie wejść na stronę Hermann Shaper i poczytać- jeśli ktoś zna trochę angielski. Hauptsturmfurer Herman Shaper nosił numer obozowy w Narodowo Socjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec- 105 606. Urodził się w Strasburgu w roku 1911, mieście należącym wtedy do Niemiec.. Instytut Pamięci Narodowej zwrócił się do sądu w Gissen, w sprawie dokumentów dotyczących sprawy hauptsturmfurerea Hermana Shapera, ale okazało się, że dokumentów nie ma, bo zostały zniszczone. Nie znam prawa niemieckiego i nie wiem , jak długo dokumenty są przechowywane zanim zostaną zniszczone. W każdym razie sąd w Gissen skazał w roku 1976 dowódcę Einsatzgruppen, hauptsturmfurerea na 6 lat więzienia, a ten po krótkim osadzeniu wyszedł na wolność ze względu na zły stan zdrowia.. Za co został skazany Hermann Shaper? Ano za mordowanie ludzi przy pomocy komanda SS Zichenau Schrottersburg na terenie Podlasia. I tak mordowanie Żydów odbywało się w końcu czerwca w Wiznie, tam gdzie bohatersko bronił się kapitan Raginis w 1939 roku, zanim nie rozerwał się granatem. Próbował bohatersko zatrzymać armię niemiecką- wykonywał swoje obowiązki wobec ojczyzny. Przez trzy dni armia niemiecka nie mogła posuwać się naprzód., bo siedmiuset wiernych ojczyźnie żołnierzy wykonywało swoje obowiązki.. Tak jak w roku 480 przed narodzeniem Chrystusa pod Termopilami.. Podczas tzw. drugiej wojny perskiej. Kserkses I z olbrzymią – 500 000 armią znowu zapragnął podbić Grecję- utknął pod wąwozem termopilskim, którego bronił król Sparty- Leonidas. Z jednej strony armia miała urwisko, a z drugiej- morze. Jak to często się zdarza: zdrada zadecydowała o zwycięstwie Persów, ale stracili 20 000 żołnierzy- Spartan poległo 2000.. Ale zatrzymali armię perską i uratowali tym samym flotę grecką, która pokonała Persów pod Salaminą w tym samym roku- na jesieni… Herman Shaper nie był honorowym wojownikiem- mordował niewinnych Żydów, tylko dlatego, że byli Żydami, a on był Niemcem- z rasy Panów- w przyszłości świata. Łatwo jest mordować mając uzbrojone komando- Einsatzgruppen.. Ale trudno jest stanąć oko w oko z uzbrojonym przeciwnikiem.. Wizna to był koniec czerwca, potem- 5 lipca- był Wąsocz. Radziłów- 7 lipca, a 10 lipca – Jedwabne, Łomża- początek sierpnia, Tykocin 22-25 sierpień, Tutki- wrzesień, Piątnia, Zambrów.. To był rok 1941- rok napadu Hitlera na swojego przyjaciela Stalina- 22 czerwca.. Tego dnia niezwyciężona armia niemiecka napadła na niezwyciężoną armię radziecką.. Uprzedziła napad towarzysza Stalina na towarzysza Hitlera.. A w tym czasie Einsatzgruppen robiło swoje.. No dobrze, dokumenty zostały zniszczone w Grissen- mam na myśli dokumenty dotyczące ss- mana Hermana Shapera, ale dlaczego wcale się nie wspomina przy okazji Jedwabnego o tym człowieku, jeśli człowiekiem można nazwać bestię w ludzkiej skórze? Ja jeszcze w mediach głównego ścieku nie słyszałem tego nazwiska, a Państwo? To Polacy wymordowali Żydów w liczbie 1600- bo tak jest napisane na pomniku i taką liczbę podaje w swojej książce” Sąsiedzi” „profesor” Tomasz Gros, przyjaciel pana Adama Michnika- „komandos „z roku 1968.. A że jest to liczba lipna- może świadczyć fakt, że do żadnej ówczesnej stodoły nie weszłoby więcej ludzi niż 300, a według spisów NKWD- wszystkich Żydów wtedy w Jedwabnem było mniej niż 600.. Chyba, że dowożono ich z innych miejsc, ale wtedy- na terenie jurysdykcji Niemców i gestapo- nie było to możliwe.. Polacy nie sprawowali władzy wtedy na tym terenie.. Władzę sprawowali Niemcy z Nazistami- jeśli jest taka narodowość, którą często posługują się media górnego ścieku dezinformacyjnego.. Jest możliwym, że w mordowaniu i paleniu brały udział tamtejsze lumpy, ale Niemcy tym wszystkim kierowali, bo nie może być inaczej.. Oni sprawowali władzę, tak jak NKWD w Kielcach w roku 1946.. I być może udział w tym brał także Herman Shaper, bo sąd skazał go między innym za Jedwabne.. Ale nie ma papierów, bo papiery zostały zniszczone.. Czy w mim oku jedzie mi czołg?- chciałoby się zapytać. W sprawie zniszczonych papierów.. I jeszcze jedna sprawa: dlaczego pan Lech Kaczyński, ówczesny minister sprawiedliwości wstrzymał ekshumację Żydów w Jedwabnem? Bo nie zgadzałaby się liczba 300 z 1600, którą podał „ światowej sławy historyk”, pan „profesor” Tomasz Gross? I która jest wyryta na pomniku.?. Czy tak ma wyglądać prawda? Prawda ustalona odgórnie, a nie przy pomocy faktów.. Prawda powinna być zgodnością z rzeczywistością, a nie z mitami.. Bo wtedy jest to mitologia.. I żyjemy w państwie mitologii.. I pan Aleksander Kwaśniewski przeprasza za to czego Polacy nie zrobili- bo zrobili to Niemcy i Naziści, przy współudziale propagandowym polskich kilku lumpów z marginesu.. Ale, żeby wszyscy Polacy byli odpowiedzialni za zbrodnię w Jedwabnem? W tym ja? Jest to fragment międzynarodowej propagandowej hucpy przeciw Polakom.. „Upokarzania Polski na arenie międzynarodowej”.. I rozpętał się hałas w związku z filmem „Pokłosie,” którego jeszcze nie oglądałem, ale przy nadarzającej się okazji– obejrzę. Sadzę, że potwierdzę jedynie swoje obawy.. Że film ma wymowę antypolską, zdejmuje odpowiedzialność za zbrodnie z Niemców- a przerzuca ją na Polaków.. Bo to jest obecnie aktualny trend na arenie międzynarodowej.. Niemcy są niewinni- winni są Polacy.. Tym bardziej, że „ władza polska” podziela międzynarodowy punkt widzenia, tak jak pan aktor Maciej Stuhr.. Który- po ojcu- zostaję częścią układu władzy.. Zawsze będzie się wypowiadał po stronie władzy, która uwikłana jest w międzynarodowy establishment.. Nie zgodził się zagrać w tym filmie pan Bogusław Linda.. Bo takie piętno zostaje na całe życie.. Człowiek powinien robić to na co pozwala mu jego sumienie. Pan Stuhr będzie wywyższony, dostanie kolejne role, a pan Linda zostanie poniżony- ról nie dostanie.. Pan Maciej może znowu zagra w antypolskich „ Ślubach Panieńskich” Alekasanda Fredry.. Oczywiście upaństwowiony Związek Artystów Scen Polskich, też wyraził swoje zdanie w zawiązku z filmem ”Pokłosie”, pana Władysława Pasikowskiego. Napisał był tak w oświadczeniu: ”Fakt, że sąsiedzi na wschodzie, północy i południu nie krzepią się do rachunku sumienia, dobrze im się żyje z kościotrupem w szafie- nie jest żadnym argumentem byśmy zło zamiatali pod dywan”(???) Ach tak! Pod dywan- i to zło! Że Niemcy wymordowali Żydów w Jedwabnem, przy współudziale tamtejszych kilku lumpów.. ”Polska powinna być wielkoduszna, tolerancyjna, pozbawiona trujących złogów szowinizmu i ksenofobii, traktująca wszystkich swych obywateli jak braci”(???) Znowu to magiczne słowo’ braci”- być może fartuszkowych. Bo wszyscy ludzie mają być braćmi, ale jedni „bracia” będą rządzili innymi” braćmi” w imię internacjonalnego pojmowania braterstwa.. Pod oświadczeniem podpisali się: Olgierd Łukasiewicz, Stanisław Brejdygant i Maria Mielnikow. Czy ktoś wspomni jednak o Hermanie Shaperze?I pójdzie tym tropem?

Wątpię! Propaganda objęła już dawno określony WJR

Narodowa frakcja kotylionowaCzto to snowa zatiewajet etot obier-skot, no czto imienno - nieizwiestno” - napisał rosyjski cesarz Aleksander III na marginesie raportu rosyjskiego ambasadora z Berlina, iż kanclerz Bismarck zapewnił, jakoby podróż jego syna do Londynu nie ma żadnego politycznego celu. Najwyraźniej cesarz nie ufał zapewnieniom Bismarcka, skoro dał wyraz swoim wątpliwościom i to jeszcze w takiej formie: coś znowu kombinuje to arcybydlę, ale co konkretnie - nie wiadomo. Całe szczęście, że z prezydentem Putinem żadnych takich wątpliwości być nie może; on nigdy nic nie kombinuje, u niego co na sercu, to na języku, więc skoro „Gazprom” obniżył Polsce cenę gazu, to na pewno nie kierował się żadnymi innymi motywami, tylko pragnieniem odpowiedniego uczczenia 182 rocznicy Powstania Listopadowego. Tak w każdym razie - jak przypuszczam - uważa kotylionowa frakcja narodowców, w sercach której miłość do narodu polskiego walczy o pierwszeństwo z miłością do Rosji. A kotylionowa dlatego, że wśród uczestników Marszu Funkcjonariuszy i Konfidentów, który z udziałem pana prezydenta Komorowskiego przeszedł 11 listopada ulicami Warszawy, ruch narodowy był nie tylko reprezentowany przez wybitnego przedstawiciela, ale również inni wybitni przedstawiciele nie mogą nachwalić się postępku pana prezydenta, iż wiązanką kwiatów, czy może nawet wianuszkiem uczcił także Romana Dmowskiego. Uczestnicy tego Marszu rozpoznawali się po kotylionach, które podobno własnoręcznie sporządził pan prezydent z małżonką. Taki kotylion jest nie tylko przepustką na Marsz, ale również, a może nawet przede wszystkim - rodzajem przepustki do szeregów elity politycznej - oczywiście pod warunkiem porzucenia sprośnych błędów Niebu obrzydłych i złożenia wyznania wiary. Najwyraźniej po aferze trotylowej, która elity polityczne początkowo przyprawiła o palpitacje serca, kryteria rekrutacji zostały zaostrzone, zgodnie ze starotestamentową zasadą, że „do dziesiątego pokolenia”. Nic zatem dziwnego, że po wzruszającej spowiedzi, jaką pan mecenas Roman Giertych odbył w „Gazecie Wyborczej”, z wyznaniem wiary pośpieszył również pan prof. Maciej Giertych, oznajmiając, iż „jako leśnik” wie, że po lesie samolotami się nie lata. Nawet nie przyszło mi do głowy, że leśnicy mogą wiedzieć takie rzeczy, zwłaszcza, że to uzasadnienie miało być koronnym dowodem, iż w Smoleńsku żadnego zamachu nie było. Najwyraźniej na naszych oczach tworzy się nowa świecka tradycja, nawiązująca do porzekadła Katona Starszego w sprawie Kartaginy (ceterum censeo Carthaginem esse delendam), że przy przyjęciu do rezerwy kadrowej kandydat będzie musiał złożyć tego rodzaju credo. Ale cóż się dziwić wzmożonej czujności, kiedy walka klasowa najwyraźniej się w naszym nieszczęśliwym kraju zaostrza? A skoro się zaostrza, to wiadomo; nie zmienia się koni podczas przeprawy - więc i premieru Tusku zakazano wyrzucić za burtę pana prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Wprawdzie były wobec niego różne zastrzeżenia i nawet pan prof. Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego zauważył, że prokuratura zachowuje się „służalczo” wobec tajnych służb - ale prawdopodobnie to, co w oczach prof. Stępnia zasługiwało na naganę, właśnie pana Seremeta uratowało. Bo powiedzmy sobie szczerze - wobec kogo właściwie miałaby zachowywać się „służalczo” niezależna prokuratura? Zresztą - dlaczego tylko prokuratura, a dajmy na to - niezawisłe sądy, to już nie, podobnie jak rząd? Więc kiedy okazało się, że pan Andrzej Seremet na stanowisku prokuratora generalnego pozostaje, zaraz dowiedzieliśmy się, iż aresztowany niedawno z wielkim przytupem przez kabewiaków Brunobomber nie tylko „chciał” wysadzić w powietrze Sejm z panem prezydentem Komorowskim, premierem Tuskiem i sejmującymi stany - ale również zamordować - horrtible dictu! - panią redaktor Monikę Olejnik i panią prezydent miasta stołecznego Warszawy, Hannę Gronkiewicz-Waltz. Co mu zawiniła pani Hanna Gronkiewicz- Waltz - Bóg raczy wiedzieć, natomiast na wieść o pragnieniu zgładzenia pani redaktor Moniki Olejnik, cała Polska wprost zatrzęsła się z oburzenia. A to bezczelny i niebezpieczny konspirator! Nie tylko „chciał” wysadzić, ale nawet - zamordować, a w dodatku wszystkie swoje zuchwalstwa rozgłaszał na prawo i lewo w Internecie, za pomocą którego zamierzał też pozyskać wspólników. Na szczęście kabewiacy natychmiast spenetrowali prawdę i nie tylko podesłali mu „pomocników” i adeptów do „szkolenia”, ale w dodatku - przez cały rok prowadzili z nim subtelną „grę operacyjną”, żeby ogłoszenie rewelacji przypadło w odpowiednim momencie. To znaczy - w momencie, gdy zapadnie decyzja, by walkę klasową zaostrzyć. I cóż się okazało? I natychmiast się okazało, że Brunabomber nie jest odosobniony. Oto Grzegorz Braun, wprawdzie trochę wcześniej, niemniej jednak oświadczył, że zdrada i zaprzaństwo powinny być karane - najlepiej śmiercią i w dodatku kandydatów do ukarania dopatrzył się nie gdzie indziej, tylko w „Gazecie Wyborczej” i TVN. Gołym okiem widać, jak zbrodniczy spisek zatacza coraz szersze kręgi i tylko patrzeć, jak wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici znowu dostaną dyspensę na wiarę w teorie spiskowe, podobnie jak w roku 2002, kiedy to do red. Michnika podstępnie przyszedł Rywin ze słynną „propozycją korupcyjną”. Jakże inaczej, kiedy dzięki deklaracji Grzegorza Brauna potencjalną ofiarą znowu mógł być nawet sam pan red. Adam Michnik, albo pani red. Monika Olejnik? Wprawdzie pan Grzegorz Braun mógł wygłosić swoje opinie pod wpływem irytacji spowodowanej upływem 17 lat od dnia oskarżenia premiera Józefa Oleksego przez ministra spraw wewnętrznych w jego rządzie Andrzeja Milczanowskiego o szpiegostwo na rzecz Rosji, ale czyż to go usprawiedliwia? Wprawdzie mimo upływu 17 lat nie tylko nikt z tego powodu nie został pociągnięty do odpowiedzialności, ale nawet nie wiemy, kto to był, ten cały „Olin”, podobnie jak „Minim”, czy „Kat” - dwaj pozostali szpiegowie - ale przecież pan Grzegorz Braun nie jest dzieckiem i wie, że jednym z fundamentów ustrojowych III Rzeczypospolitej jest zasada: „my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych” - i że surowa ręka sprawiedliwości ludowej spada dopiero na tych, którzy tę zasadę próbują naruszyć. Dlatego też nie jest rzeczą przypadku, że Grzegorz Braun spotkał się z powszechnym potępieniem zarówno w szeregach koalicji rządzącej, jak i w szeregach opozycji. Każdy przecież rozumie, że możemy się przekomarzać, a nawet - prowadzić „wojnę polsko-polską” - ale w granicach przyzwoitości, to znaczy tak, żeby nikomu nic się nie stało. Dlatego właśnie frakcje kotylionowe kładą taki nacisk na smoleńskie credo - że „nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało” - że nawet w Smoleńsku nie doszło do złamania owej zasady. Pozornie sprzeczna z tym dążeniem wydaje się kuracja przeczyszczająca, jaka pan Hajdarowicz przeprowadził w kupionej niedawno „Rzeczpospolitej” oraz tygodniu „Uważam Rze”. Po słynnej aferze trotylowej rzeź niewiniątek nastąpiła najpierw w „Rzeczpospolitej”, gdzie posadę utracił redaktor naczelny pan Wróblewski, sprawca afery - red. Gmyz i inni - a obecnie rózga surowości spadła na pana Lisickiego, naczelnego „Uważam Rze”, z którym odeszli właściwie wszyscy, co bardziej znani dziennikarze. Mianowany przez pana Hajdarowicza na stanowisko naczelnego pan Jan Piński jest rodzajem „Jana bez ziemi”, bo siłą tygodnika są jego publicyści. Ale już Voltaire zauważył, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Toteż i pan Hajdarowicz, co, do którego tylko utwierdziłem się w podejrzeniach, że nie operuje własnymi pieniędzmi, tylko jest rodzajem „słupa” razwiedki do różnych operacji na rynku medialnym - otóż pan Hajdarowicz najwyraźniej nie myśli o żadnych interesach, a tylko o zadaniu przygotowania medialnej niszy ekologicznej dla kotylionowej frakcji narodowej, pomyślanej, jako rodzaj ideologicznej i politycznej zapory przed „faszystami”, którzy zaczęli nadawać ton Marszom Niepodległości. Tacy eunuchoidalni narodowcy, wytresowani w tolerancji oraz staranie wykastrowani z wszelkich „ksenofobii” i antysemityzmów”, mogą nawet stanowić znakomity kwiatek do kożucha, bo cóż to szkodzi Żydom mieć w Polsce własnych narodowców”? W perspektywie scenariusza rozbiorowego jest to nawet ze wszech miar wskazane! Oczywiście oprócz tych środków „miękkich”, w przygotowaniu są również twardsze, w postaci nowelizacji przepisów kodeksu karnego o zwalczaniu „mowy nienawiści”, w które angażują się wszystkie ugrupowania parlamentarne, no i bezterminowe prewencyjne więzienia, testowane właśnie przez pobożnego ministra Gowina na „przestępcach”, ale wiadomo, że co dobre dla „przestępców”, to jeszcze lepsze będzie dla wrogów ludu, co to nie liczą się z niczym i gotowi są podnieść zbrodniczą rękę nawet na panią red. Monikę Olejnik! SM

REFLEKSJE PRZY KOMINKU O BEZPIECZEŃSTWIE ENERGETYCZNYM Odbyło się właśnie w Sopocie kolejne Forum Energetyczne. Dyskutowaliśmy o licznych problemach trapiących energetykę, środowisko, państwa, społeczeństwa i jednostki. No może na jednostki to akurat najmniej zwracano uwagę. Najwięcej uwagi poświęcono państwu i środowisku. Państwo dba o środowisko. Bo wiadomo, że jednostki nie dbają, więc gdyby nie państwo środowisko ulegałoby degradacji. Więc państwo postanowiło ograniczyć spalanie węgla w elektrowniach, bo to powoduje emisję CO2. Więc wycinamy lasy, które absorbują CO2, żeby w elektrowniach spalić drewno zamiast węgla (to kiedyś w sumie też było drewno) i nie emitować CO2. Oczywiśćie spalanie drewna też emituje CO2, ale, zgodnie z obowiązującym w Unii Europejskiej prawem, nie emituje. Ciekawe dlaczego, idąc tym tokiem myślenia, nie można uchwalić prawa, że spalanie węgla też nie emituje CO2? Byłoby po kłopocie. Energetykom opłaca się więc spalać drewno, bowiem w zamian dostają „zielony certyfikat”. M3 drewna kosztuje ok. 180 zł. „Zielony certyfikat” jest obecnie wyceniany na ok. 260 zł. Efekt? W 2010 roku energia uzyskana z drewna stanowiła w UE 5% ogółu zużytej energii i prawie 50% energii odnawialnej. W Polsce ponad 80% energii odnawialnej pochodziło ze spalania drewna. Większy procent energii odnawialnej uzyskuje się z drewna jedynie w Estonii (96%), Litwie (88%) i Finlandii (85%). Lasy Państwowe sprzedają drewno na aukcjach. Około 15% trafia do pieca. W 2020 roku będzie to ponad 65%. Oczywiście plan był taki (plany zawsze są wspaniałe), że spalane będą specjalne odmiany drzew lub słomy – między innymi wierzba energetyczna. Jednak elektrownie skupują i palą drewno, które z powodzeniem mogłoby służyć zakładom przemysłowym, które zajmują się produkcją płyt wiórowych, tarcic, mebli i papieru. I co ciekawe – producenci mebli i papieru narzekają, że ceny rosną. Nie wiedzą, że spadek cen nieruchomości był „przyczyną kryzysu”? A przecież, jaki się kupuje dom, mieszkanie, czy biuro, to jakieś meble trzeba wstawić. Więc dlaczego wzrost cen mebli jest zły, a nieruchomości dobry? Ale, ale… jakbyśmy na naszej nieruchomości chcieli spalać drewno w ognisku to musimy sprawdzić, czy aby w gminie nie jest prowadzone selektywne zbieranie odpadów ulegających biodegradacji. Jeśli jest, to zgodnie z 13 ust. 3 ustawy o odpadach z dnia 27 kwietnia 2001 roku, nie możemy ich spalać w ognisku. Ale jakby ktoś już ustalił, że może to ognisko z drewna rozpalić i chciał sobie jakieś kartofelki upiec, to proszę pamiętać o konieczności przestrzegania przepisów rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych i administracji z dnia 7 czerwca 2010 roku w sprawie ochrony przeciwpożarowej budynków, innych obiektów budowlanych i terenów.

WOJNA PODJAZDOWA Z INTERCHANGE W TLE No i proszę: po konferencji CAS na temat interchange coraz bardziej zaciekła wojna nie tylko między hipermarketami a bankami i organizacjami płatniczymi, ale jeszcze między samymi organizacjami. Z jednej strony Maciej Samcik „jedzie” po Mastercard:www.samcik.blox.pl/2012/11/Wszystkie-grzechy-MasterCarda-czyli-praktyczny.html. Z drugiej Eugeniusz Twaróg z PB, „jedzie” po Samciku:

www.pb.pl/2889169,63036,nie-taki-mastercard-straszny-jak-go-samcik-maluje

Redaktor Samcik stawiając do kąta tylko Mastercard racji nie ma. Winne obecnej sytuacji na rynku opłat bezgotówkowych są obie organizacje i banki – zrzeszone w organizacji Visa. Redaktor Twaróg, choć kilka razy powtarza, że „nie broni Mastercard”, to jednak ewidentnie go broni. Ale mam wrażenie, że momentami całkiem słusznie. A historia z opłatami w bankomatach Euronetu, które Mastercard obniżył w reakcji na próbe wypchnięcia go z rynku tylko potwierdza tezę, że rynek jednak działa. Dlatego trzeba pielęgnować warunki do tego, by dla obu organizacji pojawić się mogła konkurencje, o czym pisałem tu: www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=1162 zamiast wprowadzać jakieś ustawowe regulacje. Ciekawe kto przekupi posłów… Ups… Chciałem oczywiście napisać „przekona”.

Gwiazdowski

Recesja u bram

1. Po piątkowych doniesieniach GUS w sprawie poziomu wzrostu PKB w III kwartale, coraz więcej ekonomistów stwierdza, że w pierwszej połowie 2013 roku, polską gospodarkę czeka recesja (między innymi prof. Rybiński w tekście „Zielona wyspa jest już historią”). Recesja to spadek PKB w kolejnych dwóch kwartałach w porównaniu z analogicznymi kwartałami roku ubiegłego i niestety wszystko wskazuje na to, że z takim zjawiskiem możemy mieć w Polsce do czynienia w 2013 roku. Dane dotyczące wzrostu PKB w III kwartale (zaledwie 1,4%) ukazały się w sytuacji kiedy do końca IV kwartału pozostał tylko miesiąc, a z sygnałów płynących z gospodarki w październiku i listopadzie można już wnioskować,że spowolnienie w IV kwartale będzie jeszcze głębsze (najprawdopodobniej wzrost PKB w IV kwartale będzie niższy niż 1%). W tej sytuacji wzrost PKB w całym roku 2012 będzie wyraźnie niższy niż zakładał w budżecie na ten rok, ponoć konserwatywnie, minister Rostowski (wzrost miał wynieść 2,5%), ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami dla finansów publicznych.

2. Zresztą kolejne miesiące II półrocza tego roku pokazują, że dochody podatkowe z VAT zamiast przyśpieszać jak to się zwykle dzieje w końcówce roku, coraz bardziej spowalniają albo są wyraźnie niższe od ubiegłorocznych. We wrześniu były o 6,9%, a w październiku aż o 14% niższe, niż w analogicznych miesiącach roku poprzedniego. Jest to sytuacja, która nie wydarzyła się w Polsce już od wielu lat i ma ona miejsce w momencie kiedy poziom inflacji jest wyraźnie wyższy niż ten przyjęty w ustawie budżetowej. W budżecie bowiem przyjęto wskaźnik inflacji na poziomie 2,8% ,a przez wiele miesięcy tego roku wskaźnik inflacji wynosił ponad 4%, a w październiku obniżył się do 3,4%. Przy wyraźnie wyższym wskaźniku inflacji w stosunku do tego zaplanowanego wpływy z VAT-u powinny być wyższe w stosunku do tych zaplanowanych i to bardzo wyraźnie, bowiem oddziałuje na nie pozytywnie aż dwa czynniki wzrost gospodarczy i wyższa inflacja. Jak widać z tych danych tak jednak nie jest i nic nie wskazuje na to, że w listopadzie i grudniu sytuacja we wpływach z VAT-u, może się poprawić. Najprawdopodobniej więc, wpływy z VAT w 2012 roku, będą sumarycznie niższe niż te w roku 2011, mimo wyższej inflacji niż planowana i wzrostu gospodarczego i jest to sytuacja, która wystąpi w Polsce pierwszy raz od wprowadzenia tego podatku (od 1993 roku). Równie źle jest w przypadku wpływów z podatku dochodowego od osób prawnych (CIT). We wrześniu wpływy z tego podatku były niższe aż o 16,3%, a w październiku o 13,9%, niż w tych samych miesiącach roku poprzedniego.

3. Ale to wszystko to w zasadzie już historia, do końca tego roku został już bowiem tylko miesiąc. Tendencje spadkowe w gospodarce trwają w zasadzie od kilku kwartałów czego wyrazem był w I kwartale wzrost PKB jeszcze o 3,6%, w II kwartale tylko o 2,3%, a w III kwartale zaledwie o 1,4%. W III kwartale nastąpiło jednak gwałtowne załamanie konsumpcji (wzrost zaledwie o 0,1 pkt. procentowego) i akumulacji w tym inwestycji (spadek aż o 0,8 pkt. procentowego), co źle rokuje na cały 2013 rok. Jeszcze tylko kontrybucja eksportu netto w wysokości 2,1 pkt. procentowego uratowała wzrost PKB w III kwartale ale tylko dlatego, że mieliśmy do czynienia ze znacznie szybszym spadkiem tempa wzrostu importu niż eksportu. Zresztą przy już trwającej recesji w strefie euro, a w szczególności przy wyraźnie spowalniającej gospodarce niemieckiej, gdzie lokujemy zasadniczą część naszego eksportu, trudno zakładać, że właśnie wzrost eksportu, uratuje nas przed recesją.

4. W Sejmie jednak jak gdyby nigdy nic, trwa procedowanie nad projektem budżetu, który zakłada wzrost PKB w 2013 roku w wysokości 2,2%, co było podstawą zaplanowania kilkunastoprocentowych wzrostów wpływów podatkowych w stosunku do tegorocznego wykonania. Premier Tusk i minister Rostowski do tej pory przekonywali opinię publiczną, że są najlepszą ekipą na trudne czasy, jednak to co się dzieje w gospodarce i finansach publicznych w ostatnich miesiącach i kompletny brak na to reakcji rządu, każe podejrzewać, że nie bardzo wiedzą, co dalej robić. Pozostał tylko wszechobecny PR i wsparcie sprzyjających rządowi mediów ale tym niestety nie da się wypełnić w 2013 roku ani dochodów budżetowych ani portfeli Polaków. Kuźmiuk

Propaganda socjalistyczna Zachodu wobec sukcesu Chin Chińczyk "odkładają regularnie co miesiąc ponad połowę swych pensji. Zarabiam dość dobrze - ponad 6000 juanów (około 3 050 zł) miesięcznie"..."2 miliony pracujących Polaków nie mogą wyżyć z pensji - wynika z raportu Komisji Europejskiej" W tekście w Rzeczpospolitej proszę zwrócić uwagę na fakt ,że biedni Chińczycy po opłaceniu wynajmowanego mieszkania, kupienia żywności , odzieży i jakiejś rozrywki odkładają …..statystycznie wszyscy …..52 procent dochodów. Polacy dla odróżnienia pomimo ciężkiej pracy nie są w stanie nie tylko odłożyć nic, ale brakuje im na opłacenie rachunków „Prawie 2 miliony pracujących Polaków nie mogą wyżyć z pensji - wynika z raportu Komisji Europejskiej, „.....”Biedni pracujący nie mają oszczędności. Prawie całe wynagrodzenie wydają na rachunki i jedzenie. Wyniki raportu wskazują, że w takiej sytuacji jestjuż prawie 12 procent pracujących Polaków”......(więcej)

Przypomnę tylko ,że już za rok , dwa przeciętnych Chińczyk będzie zarabiał tyle samo , co przeciętny Polak. Biorąc jednak pod uwagę ceny już jest dużo zamożniejszy . ( Triumf Tuska . Już za rok polski robol tańszy od chińskiego„...więcej)

„od dwóch lat razem z żoną odkładają regularnie co miesiąc ponad połowę swych pensji. "Chcielibyśmy kiedyś kupić mieszkanie „......”"Zarabiam dość dobrze - ponad 6000 juanów (około 3 050 zł) miesięcznie,”......(źródło)

Nowy przywódca Chin Xi Jinping obiecał , że płace realne zostaną podwojone w ciągu następnych 10 lat , co przy obecnych corocznych niekiedy 20 procentowych podwyżkach płac nie jest żadnym wyzwaniem . A to oznacza ,że biedny robotnik, Chińczyk będzie zarabiał ponad 6 tysięcy złotych miesięcznie. Oczywiście biorąc pod uwagę brak VATu akcyzy na paliwo , energię jego siła nabywcza będzie jeszcze wyższa . Proszę zwrócić uwagę ,że biedny Chińczyk planuje kupić mieszkanie albo całkowicie za odłożone pieniądze , albo z niskim kredytem Dodam ,że w Pekinie dzieciom imigrantów z interioru nie przysługuje prawo do szkoły , dlatego biedni wyzyskiwani imigranci ze wsi wysyłają swoje dzieci do szkól ….prywatnych . 40 procent pekińskich dzieci chodzi do takich szkół Socjalistyczna propaganda Zachodu twierdzi ,ze Chiny zaraz zaczną się staczać . Pomimo tego ,że wzrost gospodarczy wynosi 8 procent ,a bezrobocie...4 procent .Dane te podaję za The Economist . proszę zwrócić uwagę na nie socjalistyczna strukturę konsumpcji Chińczyków .Pozwolę sobie nazwać to konsumpcją wysoką , czyli mieszkania, edukacja , dzieci , zdrowie , w odróżnieniu od zdemoralizowanego socjalistycznego modelu konsumpcji Zachodu. Samochód, wycieczki, odzież , knajpy . Propaganda socjalistyczna Zachodu chce wmówić ludziom , że chiński model konsumpcji zagraża wzrostowi gospodarczemu , który jak już podałem wynosi ...8 procent. Pomimo autorytarnych rządów merytokracji w Chinach Chińczycy pod względem wolności ekonomicznej i gospodarczej już dawno wyprzedzili Europę. Fenomen ten tak opisuje noblista Milton Friedman „The Economist „ W 1980 roku Milton Friedman , laureat nagrody Nobla z ekonomi i apostoł wolnego rynku odbył swoją pierwsza podróż do Chin „.....” Friedman argumentował ,że ekonomiczna wolność jestpodstawowym warunkiem dlawolności politycznej. Ale w swojej książce z 1962 roku „ Kapitalizm i Wolność „ skapitulował i stwierdził , żewolność ekonomiczna jest istotniejsza , może istnieć bez wolności politycznej „....(więcej)

Nawet w fazie konwulsji przedśmiertnych komunizm przekonywał , że socjalizm rosyjski , pod okupacją którego znajdowała się również Polska może jest mniej wydajny ekonomicznie, ale za to sprawiedliwy społecznie ,bezpłatne szkoły, szpitale, uczelni e, opieka socjalna , przekonywał ,że nikt nie umiera na ulicach . W odróżnieniu krajów wrednego kapitalizmu Niestety na Zachodzie kapitalizm został od tego czasu zlikwidowany w wyniku cichego przewrotu ideologicznego i zastąpiony kolejnym socjalizmem , tym razem politycznej poprawności I historia się powtarza . Na przykładzie propagandowego , niespójnego logicznie artykułu pokaże państwu nawrót nie tylko technik , ale argumentacji wziętej żywcem z czasów I Komuny , z czasów w PRL . Ma to związek z koniecznością obrony ideologicznej socjalistycznego systemu ekonomicznego i społecznego , nad którym zaczyna zdobywać przewagę ekonomiczną , generalnie cywilizacyjną dużo większa wolność gospodarcza i dużo niższe podatki panujące w Chinach Zachód opanowany przez nowy socjalizm , religię politycznej poprawności zapada się an naszych oczach demograficznie , gospodarczo, intelektualnie i kulturowo. Demokracja jest fasadą Ponieważ Chińczycy kupują mieszkania na własność inwestują w edukację dzieci i odkładają ponad 50 procent dochodu to socjalistyczna propaganda chce nam wmówić że ponieważ rzad chiński nie okrada swoich obywateli podatkami , tak jak robią to rządy Zachodu , o czym świadczy odkładanie 52 procent dochodu to na stare lata Chińczycy będą zdychać z głodu , bo nie dostana emerytury. „Według ostatnich danych, Chińczycy posiadają największe na świecie indywidualne oszczędności. Każdy obywatel tego kraju przeciętnie oszczędza 52 proc. swoich dochodów, podczas gdy średnia światowa jest poniżej 20 proc. Chińczycy oszczędzają przede wszystkim na mieszkanie. „.....”Eksperci uważają, że jest to podstawowa przyczyna słabego rozwoju wewnętrznej konsumpcji, co przy obniżonym popycie na chińskie towary na rynku międzynarodowym, jest poważnym utrudnieniem na drodze dalszego rozwoju chińskiej gospodarki. „......”"Każdą zarobioną sumę niosę natychmiast do mojego banku, bo wtedy czuję się bezpieczna. Pochodzę z odległej prowincji i w Pekinie nie mam żadnego ubezpieczenia, ani zdrowotnego ani społecznego. Za wszystko muszę płacić sama, a więc muszę się jakoś zabezpieczyć." ….”Jej starszy brat, Wang Li powiedział, że większość dawnych oszczędności wydał na ślub i wesele, ale od dwóch lat razem z żoną odkładają regularnie, co miesiąc ponad połowę swych pensji."Chcielibyśmy kiedyś kupić mieszkanie „......”"Zarabiam dość dobrze - ponad 6000 juanów (około 3 050 zł) miesięcznie, ale metr kwadratowy mieszkania w Pekinie kosztuje obecnie ponad 30 tys. juanów (około 15,3 tys. zł) „.....”"Bez odpowiedniego systemu pomocy społecznej, niewiele osób będzie mogło zaoszczędzić na własną emeryturę i koszty opieki lekarskiej. To szczególnie bolesne dla średniego pokolenia, które w normalnych warunkach powinno być siłą napędzającą rynku konsumpcji. Oni muszą nie tylko oszczędzać, aby mieć na opiekę zdrowotną dla swoich rodziców, ale również zabezpieczyć byt i edukację swoich dzieci"…....”Według doniesień agencji Xinhua ceny gruntów w największych chińskich miastach znowu poszły w górę. W Szanghaju w prestiżowej dzielnicy Huangpu za metr kwadratowy działki zapłacono rekordową sumę w tym roku, 36 176 juanów (około 18 363 zł). „.....(źródło )

Ponieważ Chiny z ich niskimi podatkami i brakiem tendencji do przekształcenia ludności w nowe chłopstwo pańszczyźniane staja się punktem odniesienia ,porównania do tego co dziej wsie w socjalistycznych krajach politycznej poprawności będę starł się na bieżąco ten temat komentować. Marek Mojsiewicz

3 Grudzień 2012 „Widelec jest grzebieniem makaronów”„wiosła są rzęsami łodzi”,” zoo to dom wariatów dla zwierząt”, ”wiatr jest miłosną pocztą kwiatów,” ”jaszczurka jest broszką płotów”, „zera są jajkami znoszonymi przez inne cyfry”,” ocet to wino, które przybrało habit zakonny”,” piana jest wesołością piwa”, „ołówek pisze cienie słów”, a” mech jest peruką kamienia”. Takie to skojarzenia miał Ramon Gomez de la Serna. Ale nic nie pisał o feministkach.. Przynajmniej nic nie znalazłem.. Może ja: feministka to nieudany mężczyzna. I ta dozgonna zazdrość.. Że się nie jest mężczyzną.. I potem całe sfrustrowane życie podburzają normalne kobiety przeciw normalnym mężczyznom.. A jeszcze jak do tego atakują religię chrześcijańską, to dziwnym trafem natychmiast stają się obiektem zainteresowania mediów. Hamburski tygodnik” Der Spiegel zamieścił artykuł poświecony organizacji seksualnych, ukraińskich anarchistek- Femen, a artykuł nosi tytuł ”Szybko się rozbierać”. Chodzi o międzynarodowe centrum treningowe w Paryżu, jakie założyła Inna Szewczenko. Tak, to jest ta sama feministka seksualizująca anarchistycznie, która w proteście przeciw aresztowaniu feministek w kościele Chrystusa Zbawiciela w Moskwie, za profanowanie miejsca kultu- ścięła piłą mechaniczną 6 metrowy krzyż. A gdy upadł, ona w feministycznym – seksualno- anarchistycznym triumfie- wzniosła piłę nad głową.. Czym chwaliła się w wywiadzie dla” Der Spiegel”.. Jak można być tak pozbawionym skrupułów mężczyzną w obrządku feministycznym? Jak można być takim nienawistnym typem, który wyładowuje swoją złość na insygniach chrześcijaństwa? Dlaczego nie spróbuje na menorze albo półksiężycu? Tylko akurat na symbolu chrześcijaństwa..? W centrum treningowym w Paryżu niedoszli mężczyźni i, czyli feministki- antykobiety, ćwiczą, który z nich się szybciej rozbierze.. Chodzi o szybki seks, szybko i z kim popadnie.. Na oślep – byle szybciej i dalej.. Prostytuowanie nie jest zakazane, więc – jak chcą – niech się prostytuują.. Ale dlaczego na ścianach międzynarodowego burdelu, uczącego jak najszybciej się rozebrać na ścianie wiszą transparenty:” „S…..ć na Kościół”, czy inny równie wyrafinowany:” Siostry, rozbierajcie się”(???) Czy te typy męskie w ogóle mogą mieć siostry? I jak sami zachowują się jak zwykłe k…y, to dlaczego namawiają do prostytucji normalne kobiety.. Najpierw, żeby się rozbierały bez ładu i składu, a potem dawały komu popadnie.. Anarchizm seksualno- feministyczny to feministyczna prostytucja.. Ale dlaczego ścinać krzyż? Mam nadzieje, że w końcu sprawiedliwy Bóg dobierze im się do skóry.. W końcu jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe- karze.. Że ten upadający, przez podcięcie- krzyż w Kijowie, nie przytłukł tej seksualnej anarchistki? Miałaby za swoje.. A przy okazji terrorystka.. Pani Szewczenko propaguje „szybkie rozbieranie”.. A szybki i bezpieczny seks w prezerwatywie zakładanej na głowę? Tak jak kiedyś Mike z Rolling- Stones.. On to się narozbierał w swoim życiu. Wyszła niedawno książka o nim.. Twierdzi w niej, że posiadał 2000 partnerek i kobiet.. Naprawdę niezły wynik.. A ile razy się przy tym rozbierał? A przy okazji propagator obsesyjnego mordercy niejakiego Che Guevary.. Cała ta lewica to jeden wielki syf obyczajowy.. Rozebrać ludzi z cywilizacji , puścić nago bez skarpetek i żeby powrócili na drzewa.. No i „róbta co chceta”.. Czym więcej nieprawości i niemoralności- tym lepiej Żeby jak najbardziej zanieczyszczać ten świat.. Żeby wszędzie był brud i rozwiązłość- to wtedy świat osiągnie szczyty wolności.. A w” naszej” telewizji 21 października , dokładnie w niedzielę w TVP Kultura , odbył się istny festiwal pani Marii Peszek, pod tytułem” Niedziela z Marią Peszek”. I co takiego propagowano w państwowej telewizji, która ma jakąś określoną” misję”? Pani Maria nagrała płytę pt” Jezus Maria Peszek”(????) Niemożliwe? Skandalista- wulgarnistka- to też Jezus.. O seksie , o religii, wcześniej przede wszystkim używając wulgarnych słów.. Kolejna Veronica Ciccione- tym razem w polskim wydaniu.. Oplata się na statywie mikrofonowycm udając ukrzyżowaną, Mamy teraz trzy wielkie osobliwości, pardon- osobowości: Dodę, Nergala i Marię Peszek- Jezus. Nowa jej płyta mogłaby nosić tytuł- Mahomet Maria Peszek.. Zabaczylibyśmy jak długo stałaby przy mikrofonie..

A oto fragment teksu z piosenki „ Ciało”:

„Moje ciało samo wstało i się do goła rozebrało Twemu ciału się przyjrzało i się mu zachciało”

Prawda, że piękne? A jakie poetyckie? Kompletny prymityw słowny.. Ludowe rymy- bez obrazy dla mądrości ludowej.Pani Maria Peszek musiała mieć kontakty z feministką- seksualną i wyzwoloną- Szewczenko. I też się pewnie szybko rozbiera.. Tak jak dobiera się do Marii i Jezusa.. Inna jej płyta nosi tytuł” Maria Awaria”.. Nie ,nie pomyliłem.. Nie ma Mahomet Awaria- tylko ”Maria Awaria” W kolejnej piosence, „Czarny wtorek” śpiewa tak:

„Zamykaj drzwi bóg z nas drwiTrupów w bród, koniec świata- umarł bóg”. Prawda, że cudowne? Szkoda, że słowo” bóg” pisane jest z małej litery? Gdyby wystąpiła z Adamem Darskim, bogiem sumeryjskim- Nergalem- mogliby razem zaśpiewać piosenkę Adama, pt: Chwała mordercom Św. Wojciecha” , i podrzeć nie jeden- a ze trzy egzemplarze biblii.. Ale byłaby chryja, i jaka kontrowersja? A jakby wspólnie podarli Koran? To jakiś fanatyk mógłby wrzucić im pod nogi granat.. Ale chrześcijanie są potulni jak baranki.. Znoszą cierpliwe wszelkie obrazy.. I „misyjna” telewizja państwowa pokazuje te diabelskie osobowości- daje im cały dzień, żeby się przedstawiły.. W chrześcijaństwo biją jak w bęben.. Nie mają żadnych skrupułów.. Pan prezes Jezus Juliusz Braun- to wszystko akceptuje? W chrześcijańskim kraju , atak na chrześcijaństwo gdzie tylko się da.. Żeby zmiękczyć , rozwalić , unicestwić.. Na szczęście Bóg jest nieśmiertelny i byle Maria Peszek go nie unicestwi.. Ważniejsi od niej próbowali.. Oni już odeszli- a Bóg pozostał.. Odejdzie i pani Maria Peszek, a może się nawróci- tak jak Napoleon na łożu śmierci.. Na razie nie podoba się jej chrześcijaństwo, może wykonuje jakieś polecenia sił wyższych, a może zasady chrześcijańskie bardzo ja krępują.. Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia.. Może w związku z tym napisać tekst jakiejś ładnej piosenki antychrześcijańskiej? „Boże Narodzenie bez Chrystusa” Dobry tytuł? Chyba niezły.. Misyjna telewizja państwowa już zaczęła propagandę przedświąteczną.. Chodzi o to, żeby kupować w supermarketach… Będą promocje!. Żeby lud udał się do nowych „świątyń.” A porzucił stare.. W nowych jest nowy” bóg”. Zakupy! Żarcie, picie, rozrywka.. Można zjeść pizzę.. A na stole wigilijnym można sobie położyć hamburgera.., Nowy Wspaniały Świat nadchodzi.. I w telewizji państwowej i misyjnej zaśpiewa nam pani Jezus Maria Peszek. Nie będzie przeklinać, ale nam zaśpiewa.. Przepięknie zaśpiewa kolędę” Bóg się rodzi,” a może i inną.. Żeby zadośćuczynić i odpokutować.. Ale najpierw trzeba okazać skruchę.. I posypać głowę popiołem.. Na razie – dzień truchleje.. Ale nie wszystko stracone- pani Mario Peszek Jezus.. Pan Bóg jest miłosierny.. Na razie wszystko obserwuje z dala.. A widelec i tak pozostanie grzebieniem makaronów WJR

Hamletyzowanie Piechocińskiego

1. Od blisko 6 lat nie jestem już członkiem PSL-u więc moje informacje na temat tego co dzieje się w tej partii, pochodzą tylko z doniesień medialnych ale to co mówi i robi nowy prezes tej partii Janusz Piechociński, trudno określić inaczej jak hamletyzowanie. Piechociński niespodziewanie chyba i dla niego samego, wygrał przed 2 tygodniami wybory na Kongresie PSL-u, wprawdzie tylko 17 głosami (547 głosów Piechociński, 530 głosów Pawlak) i prawie natychmiast okazało się, że nie ma przygotowanego żadnego planu działania. Zaraz po ogłoszeniu wyników wyborów, dotychczasowy prezes PSL-u Waldemar Pawlak z kongresowej mównicy podziękował delegatom, którzy na niego głosowali i ogłosił, że już w poniedziałek (Kongres odbył się w sobotę), złoży rezygnację ze stanowisk rządowych - wicepremiera i ministra gospodarki. Każdy kto choć trochę zna Pawlaka, nie powinien być tą decyzją zaskoczony, co więcej nie powinien mieć nawet cienia nadziei, że może on ją zmienić, nawet pod wpływem perswazji, najważniejszych osób w partii. A Piechociński, który zna przecież Pawlaka od ponad 20 lat jeszcze na Kongresie próbował apelować do niego o pozostanie w rządzie, na co dostał błyskawiczną odpowiedź, żeby sam zabrał się do roboty.

2. Od dwóch tygodni nowy prezes PSL-u, nie robi nic innego tylko w mediach przedstawia, a to różne koncepcje swojego funkcjonowania w partii, a to różne pomysły na uczestnictwo tej partii w rządzie, a nawet chce uzdrawiać debatę publiczną i relacje międzyludzkie w Polsce. Jakoś tak dziwnie się składa, że Piechociński uznał chyba „3” za szczęśliwą cyfrę i w związku z tym przedstawił pomysł na 3 drużyny, które będą pracowały na rzecz odbudowy PSL-u (rządową z Pawlakiem na czele, parlamentarną i partyjną z nowym prezesem), czy 3 warianty uczestnictwa PSL-u w rządzie (słynne 3 koperty) przy czym w żadnym z tych wariantów nie widział siebie na stanowisku wicepremiera i ministra gospodarki. Wszystkie te pomysły walą się jednak szybko jak domki z kart, nie ma już Pawlaka w rządzie i jeżeli Piechociński chce mieć w rządzie drużynę to musi wyjąć kopertę czwartą i zostać ministrem gospodarki i wicepremierem, bo jak się wydaje tylko taki wariant jest do zaakceptowania przez premiera Tuska.

3. To 2 tygodniowe hamletyzowanie nowego prezesa przekłada się jednak na poważne osłabienie pozycji PSL-u w rządzie i niestety szkodzi tym obszarom, za które odpowiadają ministrowie pochodzący z tej partii. Tusk zapewne się z tego cieszy, bo robi teraz w zasadzie co chce, pozwolił sobie nawet na odpuszczenie w negocjacjach, środków na Wspólną Politykę Rolną (WPR). Oficjalnie przecież broni kwoty 300 mld zł na fundusz spójności (chodzi o uniknięcie blamażu w związku ze słynnym klipem wyborczym w którym Tusk, Sikorski,Buzek i Lewandowski obiecywali Polakom, że tylko oni są w stanie „załatwić” 300 mld zł dla Polski w nowym budżecie UE), poziom środków na WPR określił tylko w na 100 mld zł. A przecież w projekcie budżetu UE na lata 2014-2020 w ramach WPR dla Polski Komisja Europejska przewidziała 35 mld euro (21 mld euro na dopłaty bezpośrednie i 14 mld euro na rozwój obszarów wiejskich) co tylko po kursie 4 zł za 1 euro daje kwotę 140 mld zł. Jeżeli jeszcze traktować poważnie deklaracje poprzedniego i obecnego ministra rolnictwa (Sawickiego i Kalemby, a może za chwilę odwrotnie, bo Kalemba to człowiek Pawlaka, a Sawicki miał znaczący udział w wygranej Piechocińskiego), o wyrównaniu dopłat bezpośrednich polskich rolników do średniej unijnej wynoszącej 270 euro do hektara (obecnie około 190 euro do hektara), to potrzebna jest na to dodatkowa kwota 7 mld euro, a więc 28 mld zł. Wygląda więc na to, że hamletyzowanie Piechocińskiego może kosztować polską wieś od 40 do 70 mld zł, bo mimo tego, że na szczycie w Brukseli ostateczne decyzje nie zapadły to według mojej wiedzy Polska straciła już parę miliardów euro w ramach środków na WPR. Zawołam więc za prezesem Pawlakiem „do roboty prezesie Piechociński” bo polskie rolnictwo nie wytrzyma konkurencji z tym europejskim jeżeli straci tak duże pieniądze do roku 2020. Kuźmiuk

Wipler. Ze wstydem przysięgałem na żenującą Konstytucję Kaczyński „„Polska potrzebuje nowej konstytucji"....Wipler powiedział ,że konstytucja III RP jest żenująca ,że wstydzi się że na nią przysięgał Jarosław Kaczyński „„Polska potrzebuje nowej konstytucji- ocenił prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas konferencji poświęconej 15-leciu polskiej ustawy zasadniczej W ocenie Kaczyńskiego, są przesłanki, by w obecnej kadencji parlamentu wrócić do kwestii zmiany konstytucji. Jego zdaniem, świadczy o tym sytuacja Polski w Unii Europejskiej i zmiany zachodzące we wspólnocie, które "trzeba oceniać negatywnie".

- To, co zdarzyło się przeszło 23 lata temu, to powstał system, który prof. Jadwiga Staniszkis określiła jako postkomunizm - powiedział Kaczyński. Jak dodał, jest to system antyrozwojowy, który został spetryfikowany przez obecnie obowiązującą konstytucję. Jak mówił, usytuowanie władzy wykonawczej w ustawie zasadniczej uniemożliwia m.in. zmianę tego systemu. Jego zdaniem, kształt konstytucji "utrudnia realizację części praw obywateli".Jak przekonywał, Polska potrzebuje nowej konstytucji. - Musimy tego dokonać– podkreślił.”...(więcej)

Waldemar Kuczyński „Waldemar Kuczyński „Jeśli prezes PiS zostanie wybrany na prezydenta, będzie przysięgał na Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej. Pytam więc, czy ciągle uważa, że jest ona "konstytucją formacji państwowej oligarchicznej. W istocie za tymi przepisami kryje się oligarchia" (słowa wypowiedziane 2 września 2007 roku w programie TVN "Kawa na ławę")”…”Jeżeli Jarosław Kaczyński zostanie prezydentem, wówczas będzie najwyższym przedstawicielem państwa III Rzeczypospolitej, jak nazywa ją konstytucja. Pytam więc, czy nadal uważa on, że III Rzeczpospolita jest Rywinlandem (to są słowa szefa PiS wypowiedziane 28 maja 2005 roku na wiecu wyborczym partii), że jest "postkomunistycznym monstrum" (to słowa na kongresie PiS 4 czerwca 2006 roku), że u jej podstaw tkwi Ubekistan (to z wywiadu dla "Rzeczpospolitej" 29 września 2006 roku), że jest ona "jakimś gigantycznym skandalem, takim, powiedzmy sobie postkolonialnym, miękkim tworem" (to słowa z rozmowy w radiowych "Sygnałach dnia", 2 kwietnia 2007 roku).Jak prezydent mający taki pogląd o państwie może je reprezentować zgodnie z dobrą wiarą, wolą i sumieniem? A więc, panie prezesie, czym jest dla pana III Rzeczpospolita? „...(więcej)

Zbigniew Brzeziński - były doradca prezydenta USA „Najgorsza i najgłupsza na świecie (o polskiej ordynacji wyborczej) „...(więcej)

Pod spodem pozwalam sobie przedstawić video z wystąpieniem Przemysław Wiplera w którym mówi o potrzebie ustanowienia dla Polski nowej Konstytucji . Wipler powiedział ,że konstytucja III RP jest żenująca ,że wstydzi się że na nią przysięgał . Polecam opis sądów Kaczyńskiego przytoczony przez Waldemara Kuczyńskiego, fanatycznego obrońcy ochlokratycznej konstytucji II Komuny Trudno nie zgodzić się z Kaczyńskim, jego jak najbardziej trafną diagnozą. Tym razem chciałbym skoncentrować się na tym jak ma być przyszła konstytucja IV RP . Na jakich fundamentach oparta. Jakiemu państwu i jakiemu społeczeństwu ma służyć. Jakie wartości nie mają podlegać dyskusji I tu nie musimy nic wymyślać , ani siw wysilać . Z pewnością Konstytucja IV RP musi opierać się na etyce Wojtyły . I tutaj pozwolę sobie wymienić trzy fundamentalne zasady . Prawo do życia każdej istoty ludzkiej , prawo do owoców swojej pracy, ( przypomnę ,że II Komuna okrada pracujących Polaków z 83 procent dochodów podatkami ) , prawo do posiadania rodziny. To ostatnie prawo skierowane jest głownie w stronę tych najsłabszych jak określał dzieci nasz papież. Reszta praw nie ma już tak fundamentalnego znaczenia i może być przedmiotem sporów i konsensusów Prawo dożycia każdej istoty ludzkiej jest dla wszystkich z wyjątkiem ciemosecinnych lewków rzeczą oczywistą . To ,że państwo podatkami nie może doprowadzać ludzi do nędzy, czy niszczyć fundamentów rozwoju ekonomicznego , intelektualnego i cywilizacyjnego polskich rodzin to następna kwestia raczej oczywista . Nie rozumieją tego oczywiście tylko socjaliści spod znaku politycznej poprawności Trzecią kwestię , czyli prawa ludzi do posiadania rodziny ,ze szczególnym uwzględnieniem praw dzieci do jej posiadania rozszerzę „Koncepcja children first zakłada odwrócenie optyki . To nie dzieci mają zapewnić dorosłym realizacje ich instynktów , czy kaprysów macierzyńskich ,ale dorośli mają niezbywalne obowiązku wobec pojawiających się na świcie dzieci . Obowiązki niezbywalne , a łamanie praw dziecka stosunki do rodziców surowo karane.Parę przykładów. Gdy starsza pani oblała się wrzącą herbata w Macdonaldzie  , to jej szkody moralne zwiane z tym wypadkiem  były tak duże ,że otrzymała sute zadośćuczynienie. Koncepcja Children first zakłada ,że dziecko,  w sytuacji, gdy ktoś doprowadzi do rozpadu małżeństwa jego rodziców, ma prawo do roszczeń w stosunku do osoby, która uwiodła matkę lub ojca ,  z tytułu strat moralnych, negatywnych przeżyć związanych z rozwodem , szkód wynikłych z braku właściwej opieki dwojga rodziców. Jest to logiczne . Oczywiście jeśli przyjmiemy ,że dzieci są podmiotami ,a nie przedmiotami mającymi dogodzić instynktom , bardzo często fanaberią i innym potrzebom  dorosłych . „...(więcej)

Aby przybliżyć problemy jak staną przed autorami konstytucji IV RP odwołam się do zagadnienia. Państwa Prawa . Rządów Prawa. Najlepiej zilustrują to tezy Fukuyamy. „Wczesne państwa europejskie sprawowały sądy, ale nie dyktowały praw. Źródła praw tkwiły gdzie indziej :,albo w religii ...albo w zwyczajach plemion lub innych społeczności lokalnych . Wczesne państwa europejskie ustanawiały niekiedy nowe prawa , ale ich władza i prawomocność wynikały raczej ze zdolności do do bezstronnego egzekwowania praw niekoniecznie będących ich własnym wytworem. „...”To rozróżnienie pomiędzy prawem i prawodawstwem jest kluczowe dla zrozumienia samych rządów prawa„....”...prawo to zbiór abstrakcyjnych zasad sprawiedliwości , pełniących funkcję spoiwa określonej społeczności . W społeczeństwach przednowoczesnych uważano ,że prawo ustanowione zostało przez władzę wyższą niż jakikolwiek ludzki prawodawca:bóstwo , odwieczny zwyczaj lub naturę . Prawodawstwo natomiast odpowiada temu , co dziś nazywamy prawem pozytywnym , i stanowi pochodną władzy politycznej, to znaczy zdolności króla, barona, prezydenta, ciała ustawodawczego lub dyktatora wojskowego do tworzenia i wprowadzania wżycie nowych reguł wyłącznie na mocy takiej , czy innej kombinacji siły i autorytetu . O rządach prawa można można mówić jedynie tam , gdzie istniejący uprzednio zbiór praw ma wyższość nad prawodawstwem , co oznacza , że jednostka sprawująca władzę polityczną czuje się związana prawem . Nie chce przez to powiedzieć, że sprawujący władzę prawodawczą nie mogą tworzyć nowych praw . Jeśli jednak mają one funkcjonować w ramach rządów prawa , ich rozporządzenia muszą być zgodne z istniejącym prawem , a nie dyktowane wyłącznie widzimisię. „.....” Odpowiednikiem różnicy między prawem a prawodawstwem jest różnica ustawą konstytucyjną, a zwykłą, z których pierwsza dla wejścia w życie wymaga spełnienia bardziej rygorystycznych warunków , takich jak zatwierdzenie kwalifikowaną większością głosów . W dzisiejszych Stanach Zjednoczonych oznacza to ,że każda nowa ustawa uchwalona przez Kongres musi być zgodna z wcześniejszym i nadrzędnym zbiorem praw , Konstytucją, w wykładni ustalonej przez Sąd Najwyższy „.....” Rządy prawa stanowią odrębny składnik ładu politycznego nakładający ograniczenia na władzę państwa”...( źródło Francis Fukuyama „ Historia ładu politycznego „ strona 279 ) Rozważania te, które w następnych tekstach rozszerzę są bardzo istotne dla zrozumienia , że ustrój II Komuny , ustrój socjalistycznej politycznej poprawności jest pozbawiony legitymacji i nie są to rządy prawa Jeśli nowa Konstytucja IV Rzeczpospolitej ma być fundamentem rządów prawa , źródłem gwarancji fundamentalnych praw istoty ludzkiej to musi odwoływać się do czegoś więcej niż widzimisię jej autorów. Musi w swoich humanistycznych zrębach odwołać się do filozofii człowieka , do etyki Wojtyły.

Marek Mojsiewicz

Balansujemy na krawędzi Z dr. Jackiem Gralińskim, zastępcą dyrektora ds. klinicznych Centrum Zdrowia Dziecka, rozmawia Anna Ambroziak Przed kilkoma dniami w Centrum przeprowadzono pierwszą tego typu w Polsce operację wyszczepienia wspomagania lewej komory z pozostawieniem własnego serca u dziecka. Jak czuje się 4-letnia Lenka? - Lenka czuje się dobrze i wraca do zdrowia. Lekarze wykonali fantastyczną pracę, unikatową w skali światowej kardiochirurgii. Mam szczerą nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Ważne jest także to, że mama Lenki jest ciągle przy niej. Gdyby nie finansowanie takiego świadczenia przez Ministerstwo Zdrowia, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej, w złą stronę. Tak więc cieszmy się!

Na początku stycznia przyszłego roku mają się zakończyć prace zespołu ekspertów powołanego przez ministra Bartosza Arłukowicza. Co ten zespół ma osiągnąć? - Celem tego zespołu jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. I co mamy zrobić, by poprawić sytuację Centrum Zdrowia Dziecka. Centrum jest wysokospecjalistyczną i wieloprofilową placówką pediatryczną, o najwyższym poziomie referencyjności. Przyjmujemy pacjentów z całej Polski. Ponad 40 proc. z nich przybywa do nas spoza województwa mazowieckiego. Dla wielu przybycie do CZD jest ostatnią deską ratunku. Ta specyfika wymaga nie tylko reorganizacji wewnątrz placówki, którą podejmujemy, ale także działania z zewnątrz.

Czyli wsparcia resortu. Otrzymacie je? - Nie wiem, choć bardzo na to liczymy. Dług jest ogromny. Na pewno musi się zmienić wycena świadczeń pediatrycznych.

Prezes NFZ Agnieszka Pachciarz taką deklarację złożyła. W piątek rozmawiała z szefostwem placówek pediatrycznych. Będą tego wymierne efekty? - Mamy nadzieję, że to poprowadzi nas w dobrym kierunku. Że ta dyskusja, która się wywiązała, pozwoli nam odpowiedzieć na pytanie, gdzie ta wycena powinna być lepsza. Z inicjatywy pani prezes Agnieszki Pachciarz odbyło się spotkanie w centrali NFZ na temat finansowania wysokospecjalistycznej pediatrii w Polsce. Jego uczestnikami byli przedstawiciele wysokospecjalistycznych szpitali pediatrycznych, które mają poważne problemy ze swoim zadłużeniem. Wyniki prac zobaczymy na początku 2013 r., po zakończeniu prac zespołów roboczych. Czas oczekiwania na to rozwiązanie będzie dla nas bardzo, bardzo trudny.

Czy na tego typu negocjacje nie było już za późno? W grudniu powinny być już podpisane wszystkie kontrakty z Funduszem. - Wycena świadczeń decyzją prezesa NFZ i przy wsparciu ministra zdrowia może się zmienić nawet w trakcie roku 2013. Dobrze by było mieć lepszą wycenę wcześniej. To jest jednak, jak widać, niemożliwe. Pediatria obejmuje bardzo szeroki zakres świadczeń. Prócz typowych, pediatrycznymi są choćby pacjenci z oddziału immunonologicznego, jak również ci, którzy leczą się na tzw. choroby metaboliczne. Zależnie od tego, jaka jest to dziedzina, poziom niedofinansowania jest różny w zależności od kliniki - od 60 procent pediatrii ogólnej nawet do ponad 200 procent. Tak jest na przykład z kardiochirurgią, która w części jest finansowana przez Ministerstwo Zdrowia, a w części przez NFZ. Za każdym razem potrzebna jest analiza rzeczywistych kosztów oraz branie pod uwagę wynagrodzenia personelu. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę wszystko, on block - to jest to na poziomie od 17 do 20 procent niedofinansowania, na które cierpią dziś wysokospecjalistyczne placówki pediatryczne.

Cały problem leży w JGP, więc bez zmian systemowych raczej ani rusz. - System został tak skonstruowany, że za usługi medyczne płaci się stawkami ryczałtowymi o nazwie jednorodne grupy pacjentów. I tego systemu się nie zmieni. To jest dobre, sprawdzone rozwiązanie na świecie. Natomiast poszczególne jednorodne grupy pacjentów, czyli ta minimalna stawka ryczałtowa za świadczenie, powinna odpowiadać rzeczywiście ponoszonym kosztom. Jeżeli otrzymalibyśmy wycenę związaną z kosztami, jakie ponosimy, adekwatnie do naszej pozycji w systemie ochrony zdrowia, to problem zostałby rozwiązany. W moim odczuciu nie ma więc potrzeby wywracać całego systemu, tylko należy doprecyzować wycenę. Dług Centrum Zdrowia Dziecka jest ogromny.

Bagatela - 200 milionów złotych. - Nawet gdy uzyskamy wycenę adekwatną do ponoszonych kosztów, to spłacenie tego długu rozłożyłoby się na dekady. To jest oczywiście możliwe, takie projekty są realizowane na świecie. Ale byłoby prościej, łatwiej, gdyby z nas ten dług zdjęto. Z drugiej strony oczekiwanie tego w obecnej sytuacji finansowej kraju jest naiwnością. Nie ma takich pieniędzy w budżecie.

To zły prognostyk dla dalszego funkcjonowania placówki. - Z długiem można żyć. To tak samo, kiedy ma się kredyt na mieszkanie - to jest przecież także dług. Ale to nie znaczy, że się tego kredytu nie spłaca. Problem pojawia się wtedy, gdy tego kredytu nie można spłacić. I my właśnie jesteśmy w takiej sytuacji. Należy ją jak najszybciej zmienić, by spłacać zobowiązania na bieżąco. Dlatego dążymy do tego, by móc ten kredyt spłacać. I tu konieczne są działania, które mają zrestrukturyzować, obniżyć nasze koszty, a z drugiej strony trzeba urealnić wycenę świadczeń. Doprowadzi to do tego, że będziemy mogli spłacać nasze długi. Wtedy z takim długiem można żyć.

Jak długo szpital może zaciskać pasa? - To nie ma już większego znaczenia, to może trwać długo, niemal bez ograniczeń w czasie. Ważne jest, by mieć możliwość bieżącego spłacania tego długu.

Ale żeby tak było, trzeba mieć stałe przychody. - Dlatego dążymy do tego, by wycena świadczeń przez NFZ była odpowiednio wyższa, adekwatna do kosztów, jakie ponosimy, a jednocześnie pilnujemy naszych kosztów.

Będą kolejne zwolnienia w Centrum? - Jest to możliwe. Zwracamy szczególną uwagę na redukcję w tych obszarach, które nie są najistotniejsze dla pracy Centrum Zdrowia Dziecka. Zwolnienia już są - w ciągu ostatnich kilku miesięcy rozstaliśmy się z grupą około dwudziestu osób, rozwiązując umowy o pracę i nie przedłużając umów czasowych. Nie są to w żadnym przypadku zwolnienia grupowe. Każdy przypadek jest bardzo uważnie analizowany, bierzemy pod uwagę pracę, zadania, jakie wykonują nasi pracownicy. Uwzględniamy też oczywiście kwestię funkcjonowania naszej placówki. Nie mogą na tym cierpieć nasi pacjenci.

Możliwości działań oszczędnościowych w ramach wysokospecjalistycznych szpitali pediatrycznych są jednak raczej znikome. - Zwracamy szczególną uwagę na ciągłość pracy Centrum i na pewność opieki dla naszych pacjentów. Oczywiście wiele jest do zrobienia i trudno mieć pewność, że wszystko jest w porządku, natomiast nie notuję ograniczeń, gdy udzielenie pilnej pomocy jest niezbędne.

Na jednym z posiedzeń sejmowej Komisji Zdrowia wiceminister Sławomir Neumann zapewniał, że podniesienie o 20 proc. wyceny procedur medycznych realizowanych w instytutach medycznych kosztowałoby ok. 1,4 mld złotych. - Dla Centrum Zdrowia Dziecka to jest kwota rocznie około 40-50 mln złotych. Trudno jest mi się odnieść do kwoty 1,4 mld złotych. Być może jest to prawda.

O zadłużeniu Centrum mówi się stosunkowo od niedawna. Są już pewne sugestie, że kiedy placówką zarządzał dyrektor Maciej Piróg, sprawa była zamiatana pod dywan. - Nigdy tak nie było. Dług Centrum Zdrowia Dziecka narastał od lat. Teraz osiągnął skalę zadłużenia, której nie jesteśmy w stanie obsługiwać.

Rozumiem, że sygnały o fatalnej kondycji finansowej placówki docierały do kolejnych ministrów zdrowia. Była jakaś reakcja? - Od lat wielokrotnie informowaliśmy o tym ministrów zdrowia. Resort otrzymywał od nas systematyczne raporty, wiedział, jaka jest sytuacja Centrum Zdrowia Dziecka. Reakcji ze strony ministerstwa było wiele. Były one podporządkowane konkretnemu celowi - chodziło o analizę źródeł tych kłopotów. Muszę jednak przyznać, że w ostatnim okresie ze strony resortu nastąpiło gwałtowne przyspieszenie - widzimy, że pan minister Arłukowicz postanowił się tym problemem zająć. Tak by Centrum Zdrowia Dziecka mogło leczyć najlepiej, jak potrafi. I by nie straciło swojej roli w systemie.

Ależ to przecież właśnie minister Arłukowicz twierdził, że dług CZD jest generowany przez złe zarządzanie. - To jest zawsze argument, z którym trudno jest dyskutować. W każdym urzędzie, w każdej instytucji, w każdym przedsiębiorstwie można podjąć działania, które ograniczą koszty. Czy to jest jedyne wyjaśnienie sytuacji, w jakiej znalazło się Centrum Zdrowia Dziecka? Naszym zdaniem - nie. Zła kondycja finansowa to nie jest tylko nasz problem, to także problem innych wysokospecjalistycznych szpitali pediatrycznych. A dowodem na to jest deklaracja pana ministra, który oświadczył, że zamierza zająć się pediatrią wysokospecjalistyczną w Polsce, że wycena świadczeń jest nieadekwatna do jakości ich udzielania i że trzeba tę wycenę zmienić. Te publiczne wypowiedzi pana ministra oraz pani prezes Agnieszki Pachciarz dowodzą, że te świadczenia są wycenione zbyt nisko. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy, by Centrum Zdrowia Dziecka działało, czy chcemy, żeby pacjenci, którzy nie mają żadnej szansy na powrót do zdrowia, tę szansę dostali. Czy chcemy, by pacjenci wyjeżdżali za granicę i tam szukali ratunku, czy też chcemy, by byli leczeni w Polsce? Odpowiedź na to pytanie jest odpowiedzią systemową. Póki nikt nie kwestionuje roli, jaką pełni Centrum Zdrowia Dziecka, trzeba tylko znaleźć sposób, jak pogodzić ze sobą dwie skrajności - słabość finansową państwa, a z drugiej strony oczekiwanie zwykłych ludzi, którzy chcą, by to państwo dało im poczucie bezpieczeństwa.

Czy placówka liczy się z możliwością zaciągnięcia kredytów w parabankach? Szpital wykonał już ponad limit operacje za 9 mln złotych. - Centrum Zdrowia Dziecka potrzebuje wielomilionowego kredytu na dobrych warunkach finansowych. Instytucje finansowe, o których pani mówi, oferują swoje usługi bardzo drogo. Dla nas za drogo, stąd poszukujemy innych rozwiązań. Natomiast trzeba przyznać, że w przeciwieństwie do banków uzyskanie kredytu w tych instytucjach jest łatwiejsze, często tylko tutaj możliwe. Dziękuję za rozmowę. Anna Ambroziak

Fikcyjne 10%. Czyli ilu Żydów zabili Polacy?

1. Propaganda przeciw Polsce trwa, narasta i ma nas złamać moralnie – przy zupełnej obojętności polskiej profesury, a często z jej gorliwym udziałem. Oto świeży przykład: według „Gazety Wyborczej” (8.12.2011) Parlament Europejski nagrodził książkę Anny Bikont „My z Jedwabnego” nagrodą 2011 roku, uznawszy, że ten nikczemny paszkwil na Polskę „promuje europejskie wartości”. Przekład francuski La Crime et la Silence: Jedwabne 1941 ukazał się rok temu w Paryżu, wkrótce ma się ukazać angielski. Jak widzimy, szkalowanie Polski wchodzi już do zestawu „europejskich wartości”. Ilu naszych profesorów zabrało w tej sprawie publicznie głos? Zniesławiająca nas propaganda stosuje różne instrumenty. Jednym jest polityczna pornografia typu Jerzego Kosińskiego, Anny Bikont, Jana Tomasza Grossa, Aliny Całej i wielu innych; a także jej wzmacniacze, jak książka Jean-Yves Potela La Fin de l’innocence: la Pologne face à son passé juif, Paryż 2008 (przekład polski „Koniec niewinności: Polska wobec swojej żydowskiej przeszłości”, Kraków 2010). Drugim instrumentem jest fałszowanie obrazu II wojny światowej na potrzeby tejże propagandy. Trzecim są fikcyjne liczby i fingowane wyliczenia, które tamtym służą za pudło rezonansowe i porękę. O tym chcę coś rzec.

2. Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie ma od 3.10.2011 nowego dyrektora: z nominacji ministra kultury został nim Paweł Śpiewak. Z tej okazji dziennik „Rzeczpospolita” (26-27.11.2011) zrobił z nim wywiad, którego głównym akcentem jest pewna liczba. Nowy dyrektor, powołując się na książkę o stosunku polskich chłopów do Żydów wydaną przez Barbarę Engelking, oznajmił tam: „z tych badań wynika, że z rąk Polaków zginęło w czasie wojny 120 tys. Żydów”. Dalej zaś powołuje się już na tę liczbę jak na ustaloną („skoro historycy wyliczyli, że było 120 tys. ofiar żydowskich …”) i wzywa Polaków do „prawdziwej refleksji” nad nią. (Wezwanie Śpiewaka jest w konsonansie z wypowiedzią prezydenta Komorowskiego, który 1 listopada na spotkaniu z naczelnymi rabinami Europy zapewniał ich solennie swą nieporadną polszczyzną, że budowane przez Polskę w Warszawie Muzeum Historii Żydów Polskich „ma stać się pełnym krytycznej refleksji miejscem o polsko-żydowskich relacjach”, jak podaje onet.pl za PAP-em). Liczba „120 tys.” jest nowa. Rok temu Gross wymieniał „200 tys.”, z czego się potem wycofał do „kilkudziesięciu tysięcy”; a teraz znowu zwyżka. Skąd Śpiewak tę liczbę ma? Wziął ją z centralnej wytwórni antypolskich oszczerstw, jaką jest Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk, czynne od ośmiu lat. Kieruje nim Barbara Engelking-Boni, psycholożka i żona ministra Michała Boniego. Centrum stosuje różne chwyty politycznego marketingu, a jednym z nich jest żonglerka sfingowanymi liczbami. Rzuca się taką liczbę na próbę i patrzy, co będzie: gdy trafia na opór, to się cofamy i znów patrzymy; gdy zaś oporu już nie ma, idziemy naprzód.

3. Właściwy cel owego Centrum ujawnił niechcący jeden z jego tuzów, niejaki Jan Grabowski, wykładowca Uniwersytetu w Ottawie. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” (8-9.01.2011), przy której była też Engelking, powiedział: „Jedwabne to nie był incydent. Mordowanie Żydów miało miejsce wszędzie, jak Polska długa i szeroka” (przez Polaków, rzecz jasna, bo to o nich tu mowa). Ważne, by te liczby były duże, im większe tym lepsze, ale co najmniej „dziesiątki tysięcy”; inaczej nie będzie efektu. A ponieważ takich liczb nie ma, więc się je finguje. W latach 2007-2010 Centrum realizowało „program badawczy” o nazwie „Ludność wiejska w GG wobec Zagłady i ukrywania się Żydów 1942-1945”, finansowany przez The Rotschild Foundation Europe, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego RP, oraz Conference on Jewish Material Claims against Germany. Owocem są trzy książki wydane w 2011 roku przez Centrum. Ich tytuły mówią za siebie: B. Engelking „‘Jest taki piękny, słoneczny dzień …’: Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945”; J. Grabowski „Judenjagd: polowanie na Żydów 1942-1945”; praca zbiorowa (red. B. Engelking) „Zarys krajobrazu: Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942-1945”. Trzeba do nich dodać także „Złote żniwa” J. T. Grossa, też 2011, któremu Centrum służy za zaplecze i legitymację.

4. Jak działa Centrum, to pokazuje wywiad z jego szarą eminencją Aliną Skibińską, od 1996 r. pracowniczką Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie i jego przedstawicielką na Warszawę. Wywiad z nią ma tytuł „Chłopi mordowali Żydów z chciwości” („Rzeczpospolita” 13.01.2011) i usilnie broni Grossa. Na pytanie „czy Gross te 200 tysięcy wymyślił”, Skibińska odpowiada: „Nie, to jest oparte na pewnej kalkulacji. Szacuje się, że około 10 procent polskich Żydów uciekło [Niemcom]. Daje to więc co najmniej 250 tysięcy osób. Spośród tych […] po wojnie zarejestrowało się nie więcej niż 60 tysięcy”. – „Co się stało ze 190 tysiącami?” pyta dziennikarz, – „Zginęli”, odpowiada Skibińska. Potem kręci, że nie wszyscy wprawdzie z rąk Polaków, ale wielu. A ilu? – „Kilkadziesiąt tysięcy. I raczej więcej niż mniej – na pewno nie 20 tysięcy”. Skąd taka pewność u tej Skibińskiej i owe „10 procent”? Engelking-Boni w rozmowie z PAP-em 10.02.2011 tak tłumaczy ową liczbę Żydów, którzy próbowali się ratować: „historyk Szymon Datner oceniał, że było ich około 10 proc., czyli około 250 tysięcy Żydów. 40 tys. z nich przeżyło wojnę”. (Miesiąc wcześniej u Skibińskiej było 60 tys., ale tę rozbieżność pomińmy.)

5. Praźródłem Śpiewaka jest więc Datner. Bezpośrednim zaś źródłem jest wstęp do wymienionego „Zarysu krajobrazu” napisany przez Krzysztofa Persaka z IPN-u, przedtem wydawcę wraz z P. Machcewiczem krętackiej pseudomonografii „Wokół Jedwabnego” (omawiamy ją w naszej „Ksenofobii i wspólnocie” wydanej z Z. Musiałem, s. 233-240). Wątpliwy to zresztą historyk, skoro niemiecki kryptonim eksterminacji Żydów w GG „Aktion Reinhard” pisze stale błędnie „Reinhardt”. We wstępie Persaka (ss. 24, 26/7) czytamy: „idąc tropem Szymona Datnera historycy przyjmują zwykle, że próbę ucieczki z gett podjęło 10 procent Żydów. […] Podejmijmy próbę bilansu ‘brakujących’ Żydów dla obszaru [akcji Reinhard]. Liczba żydowskich mieszkańców wynosiła [tam] przed akcją […] łącznie około 1,6 mln. Domniemana liczba uciekinierów to zatem mniej więcej 160 tys. osób. […] Liczbę ocalałych można szacować na nie więcej niż 30-40 tys. Oznaczałoby to, że liczba ofiar polowania na Żydów […] wynosiła co najmniej 120 tys.”. Persak dodaje: „nie wiemy […] ilu mają na sumieniu Polacy”, ale jego zdaniem „nie wydaje się przesadne oszacowanie, że [były to] dziesiątki tysięcy”. Jak widać, Śpiewak przelicytował nawet Persaka, całe te 120 tys. przypisując ryczałtem Polakom i pod firmą ŻIH puszczając tę liczbę w świat. Złą wolę tu widać, ale nam chodzi o co innego: o te 10%, na których całe to żydowskie oszczerstwo stoi.

6. U Śpiewaka są też jawne sprzeczności. Oświadcza np. na wstępie, że „żydokomuna to wielki krwawy mit”. Za chwilę zaś, pytany o powód tak licznej obecności polskich Żydów na kierowniczych stanowiskach w UB, tłumaczy: „bo byli bardziej oddani partii, a przecież UB potrzebował zaufanych”. Przyznaje tym sam, że żydowscy mordercy Polaków – ci Romkowscy i Fejginy, Kochany i Mietkowscy – to byli zaufani komuny. Zarzut „żydokomuny” tego właśnie dotyczył: że Żyd to zaufany komuny. Entuzjastyczny akces Żydów do komunizmu i ich wielki udział w jego zbrodniach nie jest mitem, lecz ponurym faktem, z którym nie potrafią sobie dziś radzić inaczej, niż kręcąc i kłamiąc.

7. Odesłania do Datnera są zawsze bezkrytyczne i niejasne. Nie cytuje się słów, jakimi ów procent wymieniał; ani nawet miejsca, gdzie u niego są. By tę sprawę wyjaśnić, spędziłem pół dnia w Bibliotece Narodowej i okazało się, co zawsze podejrzewałem: u Datnera tych „10 procent” nie ma. Sfingowano je później. Także Persak nie cytuje Datnera, tylko odsyła do pracy G. Berendta w tomie „Polska 1939-1945”, red. W. Materski i T. Szarota, 2009, s. 69. Tam się jednak Datnera też nie cytuje, tylko odsyła sumarycznie do jego pracy „Zbrodnie hitlerowskie na Żydach zbiegłych z gett”, w Biuletynie ŻIH za 1970 rok. Datner zaś pisze: „w jednej z prac liczbę ocalałych Żydów oszacowałem […] na ok. 100 000 osób. Równie orientacyjnie oceniamy, że co najmniej drugie tyle ofiar zostało wychwytanych przez organa okupacyjne i padło ofiarą zbrodni”, po czym odsyła do swojej książki „Las sprawiedliwych” 1968, ale bez strony.
Ta niewielka książka Datnera (podtytuł: „Karta z dziejów ratownictwa Żydów w okupowanej Polsce”, KiW, ss. 117) jest źródłem ostatnim; a ściślej są nim słowa (s.5): „Częstokroć zastanawiały mnie okoliczności dzięki którym dziesiątki tysięcy Żydów uniknęły zagłady. Liczbę ocalonych [w Polsce] trudno sprecyzować. Przypuszczam, że najbliższą prawdy jest liczba między 80 000 a 100 000 osób”. Jednak już dwie strony dalej (s.7) liczbę tę wydatnie zmniejsza: „przed zagładą i w czasie jej trwania nieustalona bliżej liczba Żydów, szacowana na dziesiątki tysięcy, szukała ratunku”. (Ocalonych nie mogło być chyba więcej niż tych, co ocalenia szukali.) Datner nie próbuje tu niczego oceniać procentowo, nie robi żadnych wyliczeń. Wypowiada luźne „przypuszczenie” i to wszystko. Z tego ogólnikowego i niezobowiązującego przypuszczenia zrobiono potem na kolanie konkretną i okrągłą liczbę „10 %”, nadzwyczaj poręczną propagandowo. Liczba ta jest czystym zmyśleniem, a branie jej za punkt wyjścia do jakichkolwiek wnioskowań czy dyskusji dyskwalifikuje je z góry metodologicznie. Prawdziwy historyk nie wychodzi od procentowych fikcji.

8. Czytając Datnera, trafiłem na informacje i wypowiedzi wskazujące w całkiem innym kierunku niż paszkwile Centrum. Warto je przypomnieć. W pracy „Zbrodnie …” Datner podaje oryginalny tekst rozporządzenia Hansa Franka z 5.X.1941 zabraniającego pomocy Żydom. Wielu o nim w Polsce słyszało, mało kto je zna. Brzmiało tak: „§ 4b: (1) Żydzi, którzy […] opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim Żydom świadomie dają kryjówkę. (2) Pomocnicy podlegają tej samej karze jak sprawca, czyn usiłowany będzie karany jak czyn dokonany.” W świetle tego rozporządzenia trzeba czytać, co Datner pisze o ówczesnych postawach duchowieństwa i polskiej wsi. O pierwszej: „Piękną kartę w dziele ratowania Żydów zapisało duchowieństwo katolickie, zarówno świeckie, jak i zakonne”. („Zbrodnie …” s. 133). O drugiej: „Przeszło dwadzieścia lat temu, w 1945 r., autor niniejszej pracy pisał: ‘W województwie białostockim kilkuset Żydów, którzy uratowali się, zawdzięcza to przede wszystkim odwadze, ofiarności i miłosierdziu polskich chłopów’”) – „Las …”, s. 7 – i odsyła do swojej pracy „Walka i zagłada białostockiego getta” (Centralna Żydowska Komisja Historyczna, Łódź 1946, s. 23). Podaje również ustaloną do wtedy listę nazwisk trzystu Polaków zamordowanych przez Niemców za pomoc Żydom. Szymon Datner (1902-1989) opisał, co widział i przeżył, bo niemiecką okupację przetrwał na tamtych terenach. W jego słowach coś chwyta nas za serce: polski Żyd mówi tu o Polakach ludzkim głosem, życzliwie. Tak już nawykliśmy, że z tamtej strony płynie ku nam jedynie fala oszczerstw i mowa nienawiści – jak chociażby w tych oskarżycielsko-szczujących tytułach „Złote żniwa”, „Polowanie na Żydów”, „Koniec niewinności” – iż głos Datnera dobiega do nas jakby z innego świata, z jakiejś dawno zatopionej Atlantydy. Zestawmy go bowiem z głosem Centrum PAN. Na zakończenie cytowanego wywiadu ze Skibińską oburzony już dziennikarz mówi do niej: „[Gross] przedstawia Polaków jako dzikie plemię antysemitów, współodpowiedzialne za Holokaust”. Na co ona: „Obawiam się, że muszę się z Grossem zgodzić”. A nowy dyrektor ŻIH skwapliwie jej basuje, choć był zięciem Datnera. Polska profesura milczy. Milczą zwłaszcza członkowie Polskiej Akademii Nauk, którzy in corpore własnymi nazwiskami poczynania tego pseudo-naukowego „Centrum PAN” firmują. Obojętność to czy strach? Nie oglądając się więc na nich, trzymajmy się prostej zasady: bez własnego sprawdzenia nie wierzyć niczemu, co z tego „Centrum” wychodzi. A te „10%” i „120 tys.” włóżmy między bajki.

Bogusław Wolniewicz

Programowanie wspólnoty strachu Oto nowa moda: każdy dobry Polak boi się zamachu. Boi się faszystów, nacjonalistów, patriotów, obrońców życia (niepotrzebne skreślić). Nie ospałych i skorumpowanych sądów; nie spóźniających się pociągów; nie przyjeżdżających po czasie karetek; nie konfliktów interesów. Mamy się bać nacjonalistycznych bomberów, którzy jeszcze nic nie wysadzili, no ale przecież mogą! „Tortyl” na pierwszej stronie „Rzeczpospolitej”. Mocne słowa na posiedzeniu zespołu parlamentarnego PiS bez czekania na oficjalne potwierdzenie informacji. Konferencja Jarosława Kaczyńskiego podkreślająca zastrzeżenia do rządowej wersji katastrofy smoleńskiej. Pokrętne dementi prokuratury. Niby-wycofanie się redakcji „Rzeczpospolitej” z tez własnego tekstu. Okładka tygodnika „Newsweek” z komputerowo „podkręconym” portretem Jarosława Kaczyńskiego i określeniem: „świr”. Zadyma na marszu z okazji Święta Niepodległości. Medialne pompowanie motywów rzekomej przemocy „narodowej” przez kilka dni. Poważne wątpliwości co do zachowania policjantów w kominiarkach mających zabezpieczać demonstrację.
Promocja Brunobombera Wreszcie, 20 listopada 2012 r. ogłoszony zostaje Brunobomber. Przedziwna konferencja prasowa prokuratury i ABW. Konferencja przypominająca to, co często zarzucano (nie zawsze słusznie) Zbigniewowi Ziobrze: uprawianie polityki bezpieczeństwa nie poprzez reformę instytucji, ale tworzenie napięcia na konferencjach prasowych. Prokurator, występujący na konferencji w roli rzecznika interesów ABW, pokazujący, iż tajne służby III RP nie potrafią prowadzić koronkowych operacji, że grubymi nićmi szyją.
Warstwa zdarzeń i warstwa nastrojów Środa, 21 listopada – dzień po powszechnie chyba krytykowanej konferencji prasowej. Rano prowadzący audycję w TVP Info w rozmowie z ekspertem od materiałów wybuchowych rozpoczyna rozmowę: „Jest się czego bać?”. I pytanie to powtarza. Odnoszę wrażenie, iż wykonuje zadanie karmienia strachu. Pierwsze strony prasy codziennej: „Dziennik Gazeta Prawna” – nic rzucające się w oczy; podobnie „Rzeczpospolita”. Inaczej tabloidy: „Super Express” – ogromne litery i słowo: „GIŃCIE! ”. I słowa: „Naukowiec Brunon K. (45 l.) zatrzymany przez służby specjalne. Chciał podłożyć 4 tony trotylu pod parlament i zabić prezydenta, premiera i posłów!” „Fakt”: „Zamach!” – słowo na szerokość strony. Wyeksponowane: „Mieli zginąć prezydent Komorowski, premier Tusk i posłowie”. „Gazeta Wyborcza”: wielkimi literami: „Bomba na parlament” i lead: „ABW od miesięcy monitorowała terrorystę, który szykował atak na Sejm. Zatrzymano go dwa dni przed 11 listopada. Według źródeł »Gazety« była obawa, że zmieni plany i uderzy w Święto Niepodległości”. Prasa lokalna dostępna w Toruniu. „Gazeta Pomorska”: dużymi, ale nie ogromnymi, literami: „To miał być zamach na władzę”. Lead: „Wczoraj prokuratorzy i funkcjonariusze ABW ujawnili, że zapobiegli zamachowi terrorystycznemu w Polsce – na prezydenta, Sejm i rząd”. Na pierwszej stronie brak faktów – spekulacje, symulacje, tworzenie nastroju grozy. Dziennik „Nowości”: tu największy tytuł dotyczy sprawy lokalnej, ale już poniżej: „Polski Breivik rozbrojony!”. I słowa: „Udaremniony zamach na sejm, prezydenta, premiera”. Media „opozycyjne” dystansują się. „Nasz Dziennik”: główny materiał, duże litery: „Hucpa ABW”. I lead: „Propagandowy spektakl ABW. Agencja aresztowała Brunona K., chemika, który miał jakoby planować zamach na prezydenta, premiera, członków rządu i Sejm. Alarmu antyterrorystycznego jednak nikt nie ogłasza”. „Gazeta Polska Codziennie”: „Zamach pod patronatem ABW”. Lead: „Aresztowany Brunon K. przygotowywał zamach w Sejmie wraz z co najmniej sześcioma wspólnikami. Tylko jeden z nich jest zatrzymany. Resztę wypuszczono na wolność. – To może oznaczać, że w otoczeniu zamachowca działali ludzie służb, nie znajduję innego wytłumaczenia, dlaczego nie usłyszeli zarzutów – mówi b. szef ABW Bogdan Święczkowski”. W telewizjach festiwal faktycznych oraz świeżo awansowanych ekspertów od terroryzmu. Spekulują, jak potrafią. Niektórzy z sensem. Dzień czy dwa później „Wyborcza” ponownie nagłaśnia motyw przemocy kibolskiej wobec niewinnych ludzi. Platforma Obywatelska zgłasza wniosek o postawienie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobro przed Trybunałem Stanu. W poniedziałek, 26 listopada na okładce „Newsweeka” twarz Brunobombera przesłonięta napisem: „Czas patriotów. Brunon K. i inni”. Prymitywna sugestia znaku równości między terroryzmem a patriotyzmem. Tomasz Lis konsekwentnie obsadza siebie w roli najbardziej żarliwego propagandysty systemu III RP. Co dominuje w tym obrazie? Fakty medialne zdecydowanie przeważają nad „realnymi”. I tak ma być. Dlaczego tak ma być? Ponieważ znaczna, chyba dominująca część mediów wybrała się w pewną podróż. W którą stronę?
Dystans cywilizacyjny między Rosją Putina a Polską Tuska To dystans – cieszmy się, że on nadal istnieje – między rzeczywistymi wybuchami w blokach mieszkalnych a setki razy wyświetlanymi na ekranach telewizorów próbnymi wybuchami Brunobombera. To dystans między grozą zabijania niewinnych ludzi a nastrojem grozy tworzonym przez usłużnych propagandystów. To poważna różnica. Różnica rangi cywilizacyjnej. Ale występuje również taka warstwa zdarzeń, gdzie ta różnica się istotnie zmniejsza. Dzięki owym wybuchom rzeczywistym Władimir Putin uzyskał władzę. Dzięki hodowaniu wspólnoty strachu przed wybuchami Donald Tusk – lub raczej system III RP – władzę ma zachować.
Spisek – nie, raczej konformizm Opisany powyżej ciąg zdarzeń nie był w swej rozciągłości przez kogokolwiek zaplanowany i koordynowany. Tylko ich część, a także kolejność i forma były z góry planowane. Niektóre komentarze po prostu „wstrzeliły” się w tok zdarzeń. Usłużni dziennikarze przecież doskonale wiedzą, które informacje należy podkręcać i nagłaśniać. Niektóre sytuacje jednak – np. owa konferencja prasowa prokuratury i ABW – wyglądają, jakby miały odegrać precyzyjnie rozplanowaną rolę w naszym teatrze życia publicznego. Jaką rolę mieli odegrać prokuratorzy jako pomocnicy kreatorów propagandy?
Polityka paniki moralnej Pojęcie paniki moralnej w latach 70. wprowadził badacz Stanley Cohen. Taka panika występuje wtedy, gdy jakieś zjawisko lub zdarzenie jest przedstawiane jako zagrażające podstawom ładu społecznego, jako zagrażające podstawowym wartościom i interesom społecznym. Określenie „panika” podkreśla, iż w obliczu owego zdarzenia prowokowane są reakcje nieproporcjonalne do faktycznego kalibru zagrożenia. Miast rzeczowej analizy pompuje się emocje. Ludzkie naturalne odruchy moralne są podkręcane tak, by przysłonić inne istotne zjawiska, które mają nie być brane pod uwagę. Oto nie jest ważne, że państwo jest źle zarządzane, że brakuje polityki gospodarczej, że pogłębia się zapaść infrastruktury kolejowej, służby zdrowia i szkolnictwa, że wzrasta bezrobocie i utrzymuje się wysoki poziom emigracji, że władza jest skorumpowana, że panoszą się standardy nieodpowiedzialności. Ważne, by niepokoje społeczne skoncentrować na tym, że podczas marszu 11 listopada grupki zamaskowanych osób atakowały policję. To trzeba stokrotnie pokazywać, tu trzeba ronić krokodyle łzy nad upadkiem obyczajów i nad czającymi się zagrożeniami nacjonalizmu, antysemityzmu, ksenofobii. Słowem: panikę moralną rozpętuje się, by odwróciwszy uwagę społeczeństwa od problemów dotyczących podstaw bytu milionów obywateli, koncentrować czujność na jednostkowych zdarzeniach, których natura jest tego typu, iż mają wysoką widzialność i dynamikę emocjonalną. Nic to, że wpływ tych zdarzeń na podstawy społecznego bytu jest nader marginalny. Jak napisał na Facebooku Andrzej Szcześniak: „Władza po prostu zamiast rozwiązywać poważne problemy społeczne, uprawia propagandę i prowokacje”. Oto nowa moda: każdy dobry Polak boi się zamachu. Boi się faszystów, nacjonalistów, patriotów, obrońców życia (niepotrzebne skreślić). Nie ospałych i skorumpowanych sądów; nie spóźniających się pociągów; nie przyjeżdżających po czasie karetek; nie konfliktów interesów, np. w pracy lotniska im. człowieka-który-twierdzi-że-nie-był-Bolkiem. Nie mamy się bać, iż latami nie można doczekać się badań endokrynologicznych. I nie lękać się podwyżek cen. Nie mamy się bać tego, co nie działa na co dzień i jest utrapieniem milionów. Mamy się bać nacjonalistycznych bomberów, którzy jeszcze nic nie wysadzili, no ale przecież mogą!

Uwaga Pewne histerie, nawet nie do końca rozkręcone, nawet ośmieszane – zostawiają ślady w naszych umysłach. Nie tylko w umysłach propagandystów, którzy myślą, że tylko sobie nami manipulują. Także w umysłach czytelników „Gazety Polskiej Codziennie” i „Naszego Dziennika”, które rządowy przekaz krytykują. Propagandowe motywy – nawet gdy się od nich dystansujemy – zostają w naszych głowach. I tam robią swoje. Andrzej Zybertowicz

CZTERY PYTANIA do Antoniego Krauzego. "Mam wrażenie, że Opatrzność nad nami czuwa. Sądzę, że film będzie miał ogromne wzięcie" wPolityce.pl: Jak idą prace nad filmem o katastrofie smoleńskiej, który Pan przygotowuje? Antoni Krauze: Prace idą fantastycznie. Kompletujemy ekipę filmową. Mamy już biuro produkcji. O pracach mogę mówić jedynie w superlatywach. Jestem niezwykle wdzięczny komuś, kto się nami opiekuje. Nie śmiem mówić górnolotnie, ale mam wrażenie, że Opatrzność nad nami czuwa. Zbieramy wciąż fundusze na produkcję filmu. Mamy ogromną liczbę wpłat. Wciąż jednak zbieramy środki. Dotychczasowe nie zaspokajają naszych potrzeb. Jestem bardzo wdzięczny wszystkim ofiarodawcom. Szukamy również ludzi i firm, które chciałyby włączyć się w produkcję na zasadach komercyjnych. Szukam sponsorów, którzy dofinansują film, a potem będą mieli swój udział w zyskach. Sądzę, że ten film będzie miał ogromne wzięcie. I to nie tylko w Polsce. Mam takie sygnały. Wpłaty wpływają z wielu krajów. Mamy wsparcie ludzi z różnych stron świata.

Film o Smoleńsku od początku budził emocje tzw. mainstreamu. Pojawia się wiele nieprzyjaznych filmowi tekstów. Obecnie media piszą o obsadzie, szukając aktorów, którzy zagrają w Pana obrazie. Do kompletowania obsady filmu zabiorę się dopiero po Nowym Roku. Na razie byłem zajęty pilniejszymi sprawami, które trzeba było zorganizować. Było wiele kwestii, którymi trzeba było się zająć przed rozpoczęciem prac nad obrazem. To, że artykuły i narracja głównych mediów będzie nieprzychylna, spodziewaliśmy się. Czeka nas jeszcze wiele ataków i nieprzychylnych opinii. Myślę, że każdy, kto zaangażował się w prace nad naszym filmem, był świadomy, z czym to się wiąże. Nie wszystko w życiu spotyka się z dobrym przyjęciem. Jak się o coś walczy to ponosi się koszty. Paradoksalnie, wiele zawdzięczamy również tym, którzy nas krytykują i atakują. Ostatnio wiele miejsca poświęcono naszemu filmowi w tygodniku "Polityka". Tam opublikowany został spory tekst dotyczący tego obrazu. Nigdy nie sądziłem, że dotrę z informacją o moim filmie do czytelników "Polityki". A tu taki prezent. Bardzo jestem wdzięczny redakcji.

Czuje Pan, by środowisko aktorskie bało się zaangażować w Pana film? Nie mam rozeznania w tej mierze. Sądzę, że zobaczę skalę tego zjawiska, gdy zacznę pracować nad zbieraniem obsady. Wtedy dopiero zobaczę, jaką postawę przyjmuje środowisko wobec naszej produkcji. Historia z Marianem Opanią zaczęła się od tego, że się zwierzyłem komuś publicznie, że marzyłbym, żeby mój wieloletni przyjaciel Marian Opania zagrał rolę śp. Lecha Kaczyńskiego. To wywołało aferę medialną. Publikowano kolejne oświadczenia, komentowano sprawę wielokrotnie, wymuszano deklaracje, wywierano naciski na aktorów. Będę się starał, by następne próby obsadzenia ról w filmie odbywały się w sposób mniej otwarty, jedynie pomiędzy reżyserem a osobą, której się proponuje daną rolę. To nie powinno się stać manifestowaniem swoich poglądów. To bowiem nie dotyczy tego filmu. Film ma być poza tym. Obraz ma być maksymalnie uczciwym dziełem artystycznym. Chcę, by on był poza podziałami, by go oglądali widzowie o różnych światopoglądach. Oczywiście każdy będzie go inaczej oceniał. Zależy mi, by był to film dla wszystkich, których interesuje ten temat. W mojej ocenie ta sprawa interesuje większość społeczeństwa. To nie jest sprawa obojętna.

Kiedy film może zostać ukończony? Na razie trudno powiedzieć, jednak mamy pewne ramy, które wymuszają na nas terminy. Sądzę, że nasz obraz będzie realizowany w ciągu około 30 dni zdjęciowych. Muszę z kolej zacząć w takim czasie, w którym pogoda będzie porównywalna z warunkami, jakie panowały w kwietniu 2010 roku w Smoleńsku. Musimy zacząć z wyprzedzeniem, by trafić na moment, w którym nie ma już śniegu, ale jeszcze przyroda nie ożywiła się. Chodzi o to, by odtworzyć pogodę, jaka miała miejsce w chwili katastrofy, gdy rządowy samolot leciał na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Na razie nie mamy jeszcze harmonogramu prac. Właśnie nad nim pracujemy.
Rozmawiał saż

"Każdy kto kracze i mówi, że załamała się gospodarka – wywołuje wilka z lasu”- ostrzega polski premier. Za wywoływanie tego kryzysowego wilka z lasu na zielonej wyspie obwinia się oczywiście krytyków rządu. D. Tusk jak zwykle na wyrost obiecuje rodakom, że „jego zadaniem jest trzymać tego wilka jak najdalej od polskiej gospodarki”. Coraz bardziej zmęczony i słabnący basior – przywódca stada, o ciągle groźnych wilczych oczach, chętnie przebrałby się dziś w owczą skórę. Widzi już widocznie na horyzoncie nową wygłodniałą watahę. I choć ciągle elegancki i wygadany jest i słodki w mediach jak cukierek – toć to wilczysko całkiem szczere. Problem w tym, że ten kryzysowy wilk od długiego już czasu trzyma się polskiej zagrody i grasuje tu od lat całkiem bezkarnie. Spekulacyjne, bankierskie stada wilków mają od lat właśnie tu nad Wisłą swe legowiska. Nie ma co dalej zaklinać rzeczywistości, kryzysowy wilk jest już w polskim ogródku i zagryza pierwsze gąski i owieczki. Przyjdzie niedługo czas i na tłuste barany i być może na przewodnika stada. Niestety Szewczyka Dratewki ci u nas brak, a Gajowy Marucha może i chciałby uratować Czerwonego Kapturka, ale fuzja źle nabita, a w koszyku zamiast wiktuałów i euro-waluty widać już dno i niewiarę, że może być lepiej, że główny pasterz wie co robić. Nawet najmłodsze owieczki zaczynają rozumieć, że lepszy na wolności kąsek byle jaki, niż w niewoli przysmaki. Ewidentnie w liberalnej, beztroskiej do niedawna owczarni coraz większy popłoch i trwoga. Nawet ujadający „wściekły kundel z Biłgoraja nie jest już w stanie odstraszyć wygłodniałych wilczych stad. Canis Lupus bezrobocia, beznadziei, zaprzedania obcym, zadłużenia, biedy, wyprzedaży majątku narodowego, braku pieniędzy na wszystko coraz śmielej grasuje na zielonej wyspie. Mistrzowie zamętu rozpalają co prawda kolejne ogniska, choćby walki z mową nienawiści – podobno wyłącznie po to by ochronić niczego jeszcze nieprzeczuwające owieczki. Co tłustsze sztuki szykują się już do ucieczki, wystarczy popatrzeć na niemiecką sieć handlową – Metro AG, Fiata, Talisman Energy, Orion Electric, Kimberly Clark, niektóre jak Opel, Mittal czy Carlsberg jeszcze się wahają. Polskie owieczki niestety od wielu już lat pasą się nie tyle na zielonej wyspie co na ruchomych piaskach, a i trawa coraz mniej soczysta. Na nic zdadzą się zaklęcia Super – pastuszka – czarodzieja od polskich finansów, że już w II-ej połowie 2013r. trwoga ustanie, nie będzie przegryzania aorty i znów spokój i dostatek powróci na zieloną wyspę. Wszystko to wcale nie musiało się zdarzyć, wystarczyło zamiast opowiadać Polakom bajki, czytać je i wyciągać wnioski. A wystarczyłaby bajka Ignacego Krasickiego: Chwaliła owca wilka, że był dobroczynny;/Lis to słysząc spytał ją: „W czymże tak uczynny”?/„I bardzo - rzecze owca – niewiele on pragnie”./Moderat! Mógłby mnie zjeść, zjadł mi tylko Jagnie./Nie warto więc pomagać i wydostawać wilka gdy wpadnie do jamy, bo gdy wyjdzie „zawdzięczając to/nierozumnej kupie, poje, pogryzie, podusi wszystkie owce głupie”. Janusz Szewczak

Prof. Jadwiga Staniszkis: triumwirat Gowin-Sikorski-Giertych - chodzi o przejęcie kontroli nad PO Jarosław Gowin w tym trójkącie stanowi cenny zasób, bo nie tylko jest już w środku ale ma swoje realne zaplecze. Na tle ideowej miazgi i oportunizmu Platformy widać jego wyraziste poglądy i ambicje. Sikorski też jest ambitny, ale - bez własnego zaplecza. Uważna lektura „Rzeczpospolitej” pod nowym kierownictwem (i już po wyrzuceniu Pawła Lisickiego z „Uważam Rze”) prowadzi do hipotezy, iż mamy do czynienia z dalekosiężnym planem politycznym. Chodzi o przejęcie w przyszłości kontroli nad PO przez triumwirat Gowin-Sikorski-Giertych. I – na początek – wyartykułowanie konserwatywno-narodowej platformy programowej w wersji bardzo tradycyjnej i spokojnej. Miałoby to nie tylko odebrać PiS-owi tą przestrzeń retoryczną, ale powstrzymać młodsze, nie PiS-owskie jeszcze pokolenie, którego nie może porwać tuskowa „ciepła woda w kranie” - przed identyfikacją z radykałami z ostatniego marszu 11 listopada - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski prof. Jadwiga Staniszkis. Jarosław Gowin w tym trójkącie stanowi cenny zasób, bo nie tylko jest już w środku ale ma swoje realne zaplecze. Na tle ideowej miazgi i oportunizmu Platformy widać jego wyraziste poglądy i ambicje. Sikorski też jest ambitny, ale - bez własnego zaplecza. Jego kadry z MSZ to często ludzie jeszcze z czasów SLD i Kwaśniewskiego. A jego spektakularne, ale płytkie wolty intelektualne w kwestii przyszłości Europy nie budzą szacunku. Widać, że nie rozumie złożoności dzisiejszej Europy, w której jednym z kluczowych, choć ukrytych wymiarów jest sposób przeżycia problemu „formy”. Czy – jako nieteoretyzowanej praktyki jak na Południu (i w Brytanii, bo korzenie sięgają Imperium Rzymskiego). Czy – wehikułu pozwalającego przemycić własną wolę – jak król Gotów z V wieku n.e. – dostrzegający walor instytucji podbitego Rzymu zmieniających jego rozkazy w prawo. Czy wreszcie – jako idea formy w intelektualnej rewolucji nominalizmu i reformacji na Północy. Brak wiedzy ułatwia Sikorskiemu tworzenie projektów dla Europy – bez świadomości z czym się mierzy. Ale jest po prostu śmieszny. Giertych to – używając formuły Wirginii Woolf – osobnik "interesujący dopiero w introspekcji”. Gdy już można stworzyć anegdotę o jego przemianie – z Wszech Polaka w tradycyjnego konserwatystę. Ze wspólnym mianownikiem obu postaw, czyli instytucjonalną amatorszczyzną i naiwnością. To pozwala mu znaleźć wspólny język z Gowinem i Sikorskim. Ale równocześnie – blokuje szanse stworzenia nowoczesnej formuły racji stanu. Nie – pasywno – obronnej (podszytej oportunizmem) jak w wypadku Tuska. I nie – radykalnie obronnej w symboliczno-historycznym kostiumie, jak w main streamie PiS-u. Ale – aktywnej, łączącej wyłączenie z innowacjami instytucjonalnymi, jak próbują robić Węgrzy i Czesi. Przewidywalny eksradykał to nudne. Cynizm też nie czyni człowieka bardziej interesującym. To charakterystyczne że Hilary Clinton z postkomunistycznej Europy odwiedzi tylko Pragę. Bo pragmatyczni Czesi okazują się być pryncypialnymi romantykami. A my – tylko oportunistami działającymi na zasadzie półśrodków. Ewentualne przejęcie PO przez opisaną tu trójkę niewiele zmieni. Choć niestety ma szansę – jeśli uzyska wsparcie klasy politycznej, mediów i służb. Bo Palikot jako konkurent Tuska, zdolny do powstrzymania ofensywy PiS-u, okazał się – z ich perspektywy - niewypałem. Prof. Jadwiga Staniszkis

W szarej strefie? Z konieczności! Mamy w Polsce koło 2 milionów zarejestrowanych bezrobotnych, ilu niezarejestrowanych tego nikt nie wie. Liczba osób bez pracy na etacie wciąż rośnie, zwłaszcza w dwóch grupach wiekowych: absolwentów szkół oraz tych, którzy zbliżają się niebezpiecznie do wieku emerytalnego. Czy to oznacza, że nie ma dla nich żadnego zajęcia. Oczywiście, że zajęcie jest. Wystarczy wejść na jakikolwiek portal z ogłoszeniami, by skonstatować, że zapracowani ludzi potrzebują kogoś, kto posprząta im mieszkanie, przypilnuje dzieci, przepyta z lekcji, wyprowadzi psa, ugotuje obiad, zrobi zakupy, uprasuje ubranie, uszyje zasłony a może przerobi sukienkę, naprawi komputer, przekopie ogródek. Chętni do tych zadań też się znajdują i wszyscy są zadowoleni. Usługodawca, bo ma porządek w domu. Usługobiorca, bo za wykonaną pracę dostał wypłatę, która pozwoli mu przeżyć kolejnych kilka, czy kilkanaście dni. W świetle prawa jednakże, ci ludzie, którzy chcą zarobić nieco grosza są przestępcami. Pracują w szarej strefie a ta jest zwalczana i piętnowana. Jednocześnie każda próba legalizacji wiąże się z koniecznością oddania państwu nie tylko lwiej części małego dochodu, ale i niewspółmierną do efektów mitręgą biurokratyczną, zagrożoną na dodatek sankcjami karno-skarbowymi. Weźmy pierwszy przykład z brzegu. Bezrobotny niezarejestrowany wyprowadza psa za co dostaje miesięcznie 300 zł, bo na taką kwotę pozwala budżet właściciela zwierzaka. Obie strony układ ten uważają za korzystny. Właściciel, bo pies nie siedzi 10 godzin sam w domu, nie frustruje siebie i sąsiadów szczekaniem, nie niszczy rzeczy, nie wygryza sobie sierści. Jest wesoły i pogodny, zaś petsitter ma może niewielkie, ale uczciwie zarobione pieniądze. Praworządny opiekun psa chcąc być w zgodzie z obowiązującym prawem, może zaproponować spisanie umowy-zlecenia. Wówczas okaże się, że zleceniodawcę obciąży obowiązek zgłoszenia zleceniobiorcy do zus. Zgłoszenia dokonuje się w terminie 7 dni od daty powstania obowiązku ubezpieczenia. Po wygaśnięciu tytułu do ubezpieczeń osoba podlega wyrejestrowaniu z tych ubezpieczeń. Zgłoszenie wyrejestrowania płatnik składek jest zobowiązany złożyć w terminie 7 dni od daty zaistnienia tego faktu. Płatnik składek – zleceniodawca jest obowiązany według zasad wynikających z przepisów ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych obliczać, potrącać z dochodu ubezpieczonego, rozliczać oraz opłacać należne składki za każdy miesiąc kalendarzowy. W przypadku budżetu wynoszącego 300 zł miesięcznie, po dokonaniu całego szeregu wielce skomplikowanych obliczeń wyjdzie, że właściciel psa co miesiąc będzie musiał odprowadzać składki na ubezpieczenie społeczne oraz zdrowotne petsittera w wysokości około 97 zł. Poza zapłatą składek zleceniodawca będzie zmuszony pod groźbą kary administracyjnej do comiesięcznego sporządzania i wysyłania stosownych deklaracji oraz w razie pomyłki dokonywania korekt. Zleceniobiorca otrzyma na rękę kwotę 203 zł, co w przypadku braku innych źródeł dochodu jest uszczerbkiem znaczącym. Nieco inaczej wygląda sprawa podatku dochodowego od osób fizycznych. Tu na zleceniodawcy nie ciąży obowiązek płatnika, w rozumieniu przepisów ustawy. Obowiązek wpłacenia zaliczek na podatek w trakcie roku podatkowego nie obciąża także zleceniobiorcy. Dopiero w zeznaniu podatkowym zleceniobiorca musi wykazać dochód z tego tytułu wraz z innymi dochodami i od łącznej sumy obliczyć należny podatek dochodowy za dany rok. Można powiedzieć, że wejście urzędnika pomiędzy dwie osoby fizyczne, w celu kontroli łączących je więzi ekonomicznych sprawia, że przedsięwzięcie staje się nieopłacalne.

A jak jest z działalnością gospodarczą? Jeszcze gorzej. W obecnym stanie prawnym nie starczy petsitterowi na obowiązkową składkę ZUS. Nawet licząc 450 z tytułu ulgi dla „młodych” przedsiębiorców i tak by musiał dopłacić 150 zł, by nie stać się dłużnikiem zakładu ubezpieczeń społecznych. W obu wypadkach zostanie przestępcą skarbowym. W pierwszym, bo nie zgłosił działalności, a w drugim bo nie zapłacił zobowiązania podatkowego. Obowiązujący system prawny równą miarą traktujący wszystkich prowadzących działalność niezależnie od skali obrotu i zakresu działania powoduje – przy jednoczesnym braku pracy w charakterze najemnym-, że coraz większy odsetek osób w wieku produkcyjnym jest wyrzucanych na margines społeczny a to w końcu może przerodzić w bunt i zamieszki. Aby tak się nie stało, to generalnym postulatem powinno być odejście od obowiązkowego ubezpieczenia społecznego osób prowadzących działalność gospodarczą. Jednak zanim Pan Sowa wygra z systemem a konieczność ta przebije się dostatecznym stopniu do świadomości społecznej, należy postulować jako receptę na pogłębiający się kryzys wprowadzenie tej zasady wobec osób fizycznych świadczących usługi bytowe dla innych osób fizycznych. Działalność taka do określonej wysokości przychodu, np. 24 tys. złotych rocznie powinna być wolna również od konieczności rejestracji. Chodzi o to, by w każdej chwili można podjąć pracę i w każdej chwili zakończyć . Raz piec bułeczki, innym razem popilnować dziecko bez konieczności dokonywania zmian w ewidencji działalności gospodarczej, bez jej zawieszania i odwieszania. Co do podatku dochodowego, to być może powinien on przybrać postać jakiegoś ryczałtu od przychodu w granicach kilku procent i stać się jednym z podatków lokalnych. Ewa Rembikowska

Boni ma żonę a z taka się zwykle mieszka razem, rozmawia i ...sypia Boni chce zamknąć usta pasterzom katolickim w Kościołach, który to Kościół ma podpisany Konkordat a tymczasem jak dziś udało mi się znaleźć i przeczytać w artykule prof Wolniewicza
http://www.bibula.com/?p=50105
ta z ktora pod jednym dachem mieszka Boni zwie się Barbara Engelking-Boni, jest damskim psychologiem (sorry ale końcówka -a przechodzi mi przez gardło w przypadku zawodów: lekarka, nauczycielka, dziennikarka, taki konserwatyzm antyfeministyczny . Najśmieszniej chyba brzmiałby w wersji feministycznej zawód kobiety zawodowego oficera - OFICERKA? OFICYNA?) Engelking-Boni pracuje w "centralnej wytwórni antypolskich oszczerstw, jaką jest Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk, czynne od ośmiu lat. Kieruje nim Barbara Engelking-Boni, psycholożka i żona ministra Michała Boniego. Centrum stosuje różne chwyty politycznego marketingu, a jednym z nich jest żonglerka sfingowanymi liczbami. Rzuca się taką liczbę na próbę i patrzy, co będzie: gdy trafia na opór, to się cofamy i znów patrzymy; gdy zaś oporu już nie ma, idziemy naprzód." Otóż wg prof Wolniewicza:

”Właściwy cel owego Centrum ujawnił niechcący jeden z jego tuzów, niejaki Jan Grabowski, wykładowca Uniwersytetu w Ottawie. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” (8-9.01.2011), przy której była też Engelking, powiedział:

„Jedwabne to nie był incydent. Mordowanie Żydów miało miejsce wszędzie, jak Polska długa i szeroka” (przez Polaków, rzecz jasna, bo to o nich tu mowa). Ważne, by te liczby były duże, im większe tym lepsze, ale co najmniej „dziesiątki tysięcy”; inaczej nie będzie efektu. A ponieważ takich liczb nie ma, więc się je finguje. W latach 2007-2010 Centrum realizowało „program badawczy” o nazwie „Ludność wiejska w GG wobec Zagłady i ukrywania się Żydów 1942-1945”, finansowany przez The Rotschild Foundation Europe, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego RP, oraz Conference on Jewish Material Claims against Germany. Owocem są trzy książki wydane w 2011 roku przez Centrum. Ich tytuły mówią za siebie: B. Engelking „‘Jest taki piękny, słoneczny dzień …’: Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945”; J. Grabowski „Judenjagd: polowanie na Żydów 1942-1945”; praca zbiorowa (red. B. Engelking) „Zarys krajobrazu: Wieś polska wobec zagłady Żydów 1942-1945”. Trzeba do nich dodać także „Złote żniwa” J. T. Grossa, też 2011, któremu Centrum służy za zaplecze i legitymację." Wiec Boni-Engelking działa raczej w Przedsiębiorstwie Holokaust by zafałszować historie - stamtąd pochodzi informacja jakoby Polacy zaciukali 0k 120 tys Żydów podczas II Wojny Światowej, wiec przewyższająca nawet dwukrotnie szacunki samego Grossa! Tymczasem małżonek działaczki Przedsiębiorstwa Holokaust chce Polskim Działaczom Katolickim=Księżom zamknąć usta lub je drastycznie ocenzurować. To się nazywa przewrotność i nie wiadomo jakim przymiotnikiem to określić :
- przewrotność Kalego czy
- przewrotność żydowska

Jak widać małżeństwo Boni stosują się do zasad przewrotności oraz starej "zasady”, ze "Jak wół pierdzi to obora słucha" I te osobniki mają być uważane za "polska elitę”?! Emir - blog

Chiński syndrom polskiej władzy. Boni czy Słowacki? O zasadach walki z wrogiem na podstawie sztuki wojny chińskiego wodza Sun Tzu*w praktyce powstała doskonała książka francuskiego pisarza Vladimira Volkoffa pt Montaż. Same zasady ustalone przez wodza powstały w V w.p.n.e i stanowią doskonały dowód na ponadczasowość skuteczności działania pewnych zasad. Montaż to zapis praktycznego stosowania opisanych przez Sun Tzu narzędzi walki z wrogiem wewnętrznym i zewnętrznym przez służby wywodzące się ze źródła komunistycznej przemocy i manipulacji. Gdyby przyjrzeć się dzisiaj stopniowi osłabienia więzi narodowej i stopniu zniszczenia mechanizmu działania struktur państwa w Polsce możnaby dojść do wniosku, że zniszczenia materii państwa w ostatnich latach przybrały wręcz charakter sublimacji.Państwo znika łatwo jak kamfora. A wraz z nią zanika poczucie więzi miedzy ludźmi, wiara, zasady moralne. Niszczone są relacje rodzinne. I chociaż podobne zjawiska mają miejsce w miarę postępu globalizacji w całym tzw. postępowym świecie to co się dzieje w Polsce w ostatnich latach nabrało tempa i rozmiaru, które musza budzić sprzeciw każdego, kto choćby trochę próbuje analizować zjawiska w otaczającej go przestrzeni.Tej życiowej i tej medialnej. Za kadencji PO niepostrzeżenie media opanował totalitaryzm poglądowy. Za przyzwoleniem i akceptacje większości dziennikarzy. Do chwili zdarzeń z udziałem Hajdarowicza dziennikarze odstrzelani byli „gęsiego”. Nie było gromkiego sprzeciwu wiec wreszcie doszło do sytuacji w której ”poszło po całości”. I dobrze, że zwolnienia w Rzepie i Uważam Rze zaowocowały gremialnym protestem tych, których Hajdarowicz chciał nadal używać do robienia kasy dla siebie na swoich warunkach. Pomysły władzy na ciągłość realizacji określonych przez chińskiego generała celów są coraz bardziej kuriozalne. I nadal znajdują tzw. dziennikarzy gotowych do ich realizacji Wystarczy zapoznać się z treścią rozmowy w TOK FM Janiny Paradowskiej z Michałem Boni. B. „Tego, co się dzieje z jednej strony na różnych forach – i oczywiście żadnej cenzury, nikt tu nie będzie niczego blokował, tak? Tylko po prostu trzeba troszkę inną normę wprowadzić. Tego, co się dzieje na forach, jak powiedziałem, ale też tego, co się dzieje podczas niedzielnych kazań w wielu kościołach, gdzie też padają słowa deprecjonujące, i to w sposób poza normą, polski rząd – takie sygnały przecież także docierają. „
JP: wtóruje „No, bo taki jest polski kościół”. Jak pięknie takie postawy wpisują się w zalecenia chińskiego mistrza wojny „. Ośmieszajcie jego bogów, wiarę, szargajcie tradycję i obrzędy, umniejszajcie znaczenie świąt państwowych. Łamcie ducha i autorytet przewodników duchowych, nauczycieli i kapłanów, odbierzcie im wiarygodność. Podrywajcie ich dobre imię.” Do niektórych ludzi pióra i słowa oraz władzy dołączają instytucje kultury.ZASP w odpowiedzi na zastrzeżenia do przyjęcia roli przez Macieja Stuhra w Pokłosiu napisał „Według autorów oświadczenia od kilku stuleci zadawane jest pytanie, jaka ma być Polska. - Jest to pytanie ludzi myślących, odpowiedzialnych. Otóż należą do nich także odpowiedzialni i myślący aktorzy, wśród nich nasz kolega, Maciej Stuhr, który ma świadomość, że nie jest jedynie "instrumentem", że jeżeli bierze udział w jakimś dziele (zwłaszcza tyczącym trudnego, bolesnego tematu), to czyni to z przekonaniem, odpowiedzialnie(…).Polska powinna być "wielkoduszna, tolerancyjna, pozbawiona trujących złogów szowinizmu i ksenofobii, traktująca wszystkich swych obywateli jak braci". "No i przede wszystkim odpowiedzialna. Nie krzepiąca serc mistyfikacją wielkości, ale szczerze dumna z tego co istotnie wielkie i szlachetne w jej historii" - czytamy w oświadczeniu.”. Reasumując można przyjąć, że przyznanie się do hańbiących postaw ma być powodem do dumy.**  A ja durna myślałam, że do pokuty i pokory…. Znowu wróćmy do Sun Tzu „. Zamiast prawdziwym nauczycielom, dawajcie pierwszeństwo fałszywym prorokom i łasym na dobra materialne zręcznym mówcom, którzy zgrabnie użyją wypaczonych nauk, by zwodzić, odwodzić od wiary i ograbiać naród.” Niegdyś Słowacki pisał o konieczności niesienia kaganka oświaty przez inteligencję dla narodu jako gwarancji dla polskiej niepodległości. Dzisiaj mamy Boniego, który na miarę mądrości wykazanej przez ZASP – poleca Polakom inny kaganiec. Na buzie. Ze skutkiem odwrotnym dla tego zmierzonego przez Słowackiego….Ale my się nie damy. Dla zdrowotności psychicznej. Panowie władza i jej akolici mocno przejechali wszelkie granice.Poza nimi pozostaje tylko śmieszność. Ich śmieszność..
1. Niszczcie wszystko, co w kraju wroga najlepsze i zabierajcie surowce i owoce pracy. Czyńcie ludzi biednymi i zostawiajcie ich w poczuciu zadłużenia. Odbierajcie im radość, indywidualność, wartość i celowość ich pracy.
2. Ośmieszajcie jego bogów, wiarę, szargajcie tradycję i obrzędy, umniejszajcie znaczenie świąt państwowych. Łamcie ducha i autorytet przewodników duchowych, nauczycieli i kapłanów, odbierzcie im wiarygodność. Podrywajcie ich dobre imię. I w odpowiednim momencie rzućcie ich na pastwę pogardy rodaków. Zamiast prawdziwym nauczycielom, dawajcie pierwszeństwo fałszywym prorokom i łasym na dobra materialne zręcznym mówcom, którzy zgrabnie użyją wypaczonych nauk, by zwodzić, odwodzić od wiary i ograbiać naród.
3. Pomniejszajcie autorytet sprawujących władzę, wmieszajcie ich w ciemne interesy i sprowadźcie na nich hańbę i odrazę społeczeństwa.
4. Wszczynajcie kłótnie i siejcie niezgodę w narodzie.
5. Buntujcie młodych przeciw starym i starych przeciw młodym. Wmawiajcie im brak poszanowania wartości i doświadczeń starszego/młodszego pokolenia, uczcie powtarzać „za moich czasów”, „a co ty możesz wiedzieć”, „ty się na niczym nie znasz”.
6. Utrudniajcie działalność władz i urzędów. Wprowadźcie jak największą i niesprawiedliwą biurokrację, utrudniającą zrozumienie praw, podkreślającą obowiązki i kary, wprowadźcie opłaty, znaki, pieczęcie, poświadczenia i wszelkich ekspertów, by opóźniać inicjatywy, decyzje i działania ludzi; powtarzajcie, że to dla ich dobra, bezpieczeństwa i po to, by wszystko odbywało się uczciwie i rzetelnie.
7. Miejcie wszędzie swych szpiegów, agentów i zręcznych agitatorów. Podżegajcie do nienawiści. Odbierajcie prawa i znaczenie rodzinie – podważajcie jej status w imię wolności i poprawności politycznej wobec wszystkich grup. Jednocześnie – obiecując prawa mniejszościom – nie nadawajcie ich. To podsyci konflikty, wzajemne oskarżenia i niechęć.
8. Nie odrzucajcie współpracy najgorszych kreatur. Wynoście ich na piedestały i okrzyknijcie zbawcami narodu.
9. Nie szczędźcie też:
 - zwodniczych obietnic,
 - ofert pieniędzy – rzadko spełnionych i w minimalnym zakresie – tyle, by zyskać wiarygodność,
 - pochlebstw i fałszywych pochwał,
 - przekupnych podarków, lecz wbrew pozorom mało wartościowych. Nie żałujcie pieniędzy, bo pieniądz w ten sposób wydany, zwróci się stokrotnie.
10. Osłabiajcie, gdzie tylko możliwe rozwój sił zbrojnych przeciwnika. Odbierzcie broń, umiejętność samoobrony i sztuk walki – wmawiając, że ich ochronicie. Jeśli dowódca jest zawzięty i skłonny do gniewu, obrażajcie go i doprowadźcie do wściekłości, aż zirytowany i zmieszany ruszy na was bez planu i lekkomyślnie. (Sun Tzu żył w Chinach w królestwie Wu ok. V w. p.n.e. Był wybitnym generałem, a także jednym z największych myślicieli Dalekiego Wschodu. Przede wszystkim znany jest jako autor dzieła „Sztuka wojny”. Jest to obszerny zbiór zasad taktyki i strategii wojennych – „Sztuka wojny” to chińska doktryna wojskowa.)
** Na miarę Bolków i Bonich.
http://wolnemedia.net/polityka/instrukcja-jak-zniewolic-i-upokorzyc-narody/
http://www.tvn24.pl/kultura-styl,8/zasp-w-obronie-poklosia-nie-zamiatajmy-zla-pod-dywan,292109.html

Małgorzata Puternicka/1Maud

Podpieprzenie Reichstagu Odwiedź Polskę, twój samochód już tam jest-tak w latach 90. niektórzy złośliwi Niemcy reklamowali nasz kraj. Cóż, obraz Polaka, złodzieja samochodów doskonale wpisywał się w niemiecki stereotyp myślenia o wschodnich sąsiadach. Niedawno okazało się, że Polak epoki platformerskiej potrafi ukraść coś znacznie większego niż volkswagen czy bmw. Postępowy Europolak może podwędzić Niemcom płonący Reichstag z 1933 roku.

Otóż po dojściu Hitlera do władzy 27.02.33r. ktoś podpalił niemiecki parlament. Obwiniono za to holenderskiego komunistę, lekkiego przygłupa. Stara rzymska maksyma wskazuje, że ten popełnił zbrodnię, komu przyniosła korzyść. A na podpaleniu Reichstagu skorzystał Hitler, który natychmiast rozpętał niesłychaną nagonkę na opozycję. Adolf uznał, że to komuniści i socjaldemokraci stali za podpaleniem. Uwięziono działaczy tych partii i zamknięto opozycyjne gazety. Wszystko w imię obrony demokratycznie wybranej nazistowskiej władzy. Niemcy niestety nie opatentowali pomysłu z podpaleniem Reichstagu. I teraz każdy ambitny idiota polityczny może zrobić rekonstrukcję tego wydarzenia. Kopią tego było ujawnienie w mediach zamiaru wysadzenia Sejmu przez Brunona K. Rzekomy terrorysta zwerbował do swojej przestępczej organizacji głównie agentów ABW. Dowiedzieliśmy się, że tajniacy Bondaryka w wyniku szeroko zakrojonych działań operacyjnych znaleźli w internecie faceta, który szukał wysokoenergetycznych produktów. Dla zmylenia ABW podpisywał się on pseudonimem „Expolosiv”. To jednak nie uśpiło czujności tajniaków, którzy po cywilnemu przyłączyli się do terrorysty Brunona K. Wykryli, że gromadził materiały wybuchowe, i że chciał wysadzić w powietrze Sejm z premierem i prezydentem. Podpieprzenie płonącego Reichstagu raczej nie wyszło propagandystom III RPRL, choć dalej szukają inspiratorów, oczywiście na prawicy. Jest jeszcze szansa  by zrobić rekonstrukcję Prowokacji Gliwickiej z 1939r. Przebrani za słuchaczy Radia Maryja i TV Trwam strażnicy miejscy bufetowej mogliby zaatakować TVP na Woronicza. Na czele stałby Jarosław Kaczyński, w którego wcieliłby się Marian Opania. Wszystkie telewizje pokazałyby jak Opania w roli Kaczyńskiego obala dygoczącego Juliusza Brauna, prezesa TVP, szczując go swym kotem obronnym. Ten bezprzykładny atak na wolne od przyzwoitości rządowe publikatory raz na zawsze wykluczyłby opozycyjne media ze społeczeństwa. Opania zyskałby uznanie partii i rządu. Przestałby go nękać reżyser Antoni Krauze propozycjami zagrania prezydenta Lecha Kaczyńskiego w filmie o katastrofie smoleńskiej. „Nie mam zamiaru im pomagać w nakreśleniu tych bzdurnych przekonań. To, co oni uznają, czyli że w Smoleńsku doszło do zamachu, jest bzdurą. Nie będę brał udziału w rzeczy, która przypuszczalnie będzie szła w tym kierunku”- oznajmił wybitny aktor.
Opania nawet nie wie, że mówi prozą gen.SB Zambika z filmu „Rozmowy kontrolowane”. Powiem więc krótko: „niech sobie nie robi z tego zagadnienia” Opania. I niech dalej przesyła rzeźby z korzenioplastyki do Moskwy. Drugą nagrodę ma murowaną, bo pierwszą zawsze biorą Rosjanie, z czym pogodził się generał Zombik. Marek Król

Jestem chamem Jestem wielki cham, więc lubię wszelkie chamstwo i mam tego pod dostatkiem. Ulubionym zajęciem szefów przedsiębiorstw i organizacji jest urządzanie konferencji prasowych połączonych z wycieczką w Polskę. Wówczas gospodarz zawsze jedzie swoją limuzyną, a goście za nim – autobusem. Gdybym miał służbowy wóz, wiązałbym gości za autem i wlókł ich na sznurkach po szosie. Pasażerowie autobusów prasowych nie zauważają, bowiem od dziecka, zżyci z naszymi obyczajami, że są źle traktowani. Poszlifowaliby skórą asfalt – może by coś odczuli? Przy różnych większych imprezach kończących wyżerkę na koszt państwa często się zdarza, że wyżej postawieni w hierarchii dostają lepsze, a niżej postawieni goście – gorsze koryto. Upowszechnienie zwyczaju, że gospodarz posila się lepiej niż goście, wzmogłoby bardzo gościnność w Polsce, która jakby nieco podupadła. Szoferzy nie są dobrze traktowani. Nie widziałem, żeby któremuś jego pan powiedział, że np. konferencja potrwa dwie godziny, więc na razie może sobie iść na spacer. Szofer jest, oczywiście, częścią auta, więc tak samo czeka na swego pana jak koło, sprzęgło albo siedzenie. Woźna wnosząca kawę do gabinetu przypomina swojemu szefowi powietrze. Jest tak samo jak ono przezroczysta i bezwonna. Ludzie używają zwykle uśmiechu do markowania, że zauważają się nawzajem, ale ile razy dziennie człowiek na stanowisku może się uśmiechać? Nie znaczy to jednak, że wszyscy ludzie pracy fizycznej są traktowani nieuprzejmie przez dygnitarzy. Dzieli się ich na dwie kategorie: personel własny, czyli śmiecie, i indywidua stanowiące część mas pracujących jako takich. Na ręce tych drugich składa się hołdy należne w naszym ustroju klasom panującym. Szef jedzie autem na wieś i przez 200 km nie zauważa swego kierowcy, ale kiedy odwiedza chłopa w domu, jego gęba przybiera wyraz nadzwyczajnej serdeczności. Zagwarzy taki po swojacku, poszczypie dzieci po policzkach, trzaśnie prawicą, amikoszoneryjnie zajrzy do garnka. W razie awansu będę z pewnością całował człowieka pracy w ust korale, a żonę człowieka klepał po pośladkach, żeby pokazać, jakie ze mnie dobre, swojskie panisko. W poczekalniach, przed gabinetami wysiadują ludzie czekając kolejki przyjęć. Przyjęcia nigdy nie odbywają się wedle kolejności. Są goście, są interesanci, jest też gorszy ich gatunek – petenci. Są tu tacy, którzy w ogóle nie czekają, tacy, którzy czekają trochę, i tacy, którzy czekają zawsze. Każdy w poczekalni sam zna swoje miejsce. Jeden siedzi pokornie, ledwie muskając pośladkiem krzesło i nieśmiało go wznosi, kiedy uchylają się drzwi, drugi przybywa, rzuca władczo sekretarce swe nazwisko i włazi. Polacy w urzędowo niezhierarchizowanej gromadzie cieregielą się, jak wiadomo, przed drzwiami, ustępując sobie wzajemnie pierwszeństwa. Kiedy jednak są to drzwi urzędu i staje przed nimi grupa, w której jest szef, podwładni i podwładni podwładnych, z góry można przewidzieć porządek wchodzenia. Obserwator nie znając rang i nazwisk po usytuowaniu w przestrzeni i sposobie bycia potrafi określić, kto tu jest ważny, kto mniej, a kto wcale. Ludzie tak bardzo przywykli do chamstwa w urzędach, że razi ich głównie chamstwo w sklepach. To znaczy do chamstwa ekspedientek również przyzwyczaili się, ale nie lubią go znosić, ponieważ płacą. W urzędach zaś nie ma kasy, do której wnosi się opłatę za audiencję, więc petenci ulegają złudzeniu, że funkcjonariusz państwowy żyje z darów nieba. Jako miłośnik, wręcz koneser chamstwa, upodobałem sobie sprawunki w sklepach prywatnych. Klientom dają tam do zrozumienia, że jest łykiem stojącym wobec opalonej nad Adriatykiem osoby materialnie niezależnej. W jednych sklepach prywatnych celebrowana jest ironiczna usłużność, w innych spotyka chamstwo nierafinowane – czyli zwykłe traktowanie per nogam. Szczerze lubię wszystkich kelnerów. Bywalcy restauracji uważają za chamów tylko jedną ich kategorię; nieuważnych, opryskliwych, ignorujących gościa. Ja cenię i inne odmiany chamstwa, np. amikoszoneryjność, poufałość, przymilność. Już nieraz kelner mnie objął i była to naprawdę fascynująca pieszczota. Niektórzy usługowcy, więc ekspedientki, urzędnicy, kelnerzy, lekarze, dziennikarze miewają ambicje albo zachciankę, żeby nie być chamami. W tym celu należy się jakoś ustawić wobec klienta, czyli obrać jakąś pozę. Istnieje tylko jedna stosowna: rzeczowość prawiona umowną uprzejmością. W społeczeństwach o dobrze zdemokratyzowanym obyczaju kelner nie jest ani arogancki, ani nie gra brata łaty po prostu dlatego, że usługowy zawód nie powoduje kompleksów. Traktuje on swoje zajęcie i związany z nim sposób bycia tak jak aktor kostium – czyli umownie. Aktor grający żebraka po zdjęciu scenicznych łachmanów wychodzi na ulicę bez obawy, że przechodnie upokorzą go datkami. Czuje się w tłumie równy innym ludziom, a nawet ma się za coś lepszego, co jest zresztą chamstwem specyficznym dla ludzi tego zawodu. W społeczeństwie o niedemokratycznych obyczajach i pojęciach ludzie mają lepsze lub gorsze samopoczucie, zależnie od pozycji społecznej i rodzaju pracy. Posady usługowe utożsamiają ze swoją człowieczą kondycją, pośledniejszą ich zdaniem i społecznie deprecjonującą. Jeśli nie potrafią swej zawodowej usłużności potraktować umownie jak kostiumu i nie mają pewności, że tak też traktuje ją gość w knajpie (po czym w innej sytuacji, np. na stacji benzynowej ich role ulegną odwróceniu), ich styl usługiwania nie staje się celowo wdzianym kostiumem zawodowym, ale sposobem manifestowania człowieczeństwa. Manifestowanie człowieczeństwa – to jest właśnie esencja chamstwa. Pokrętne człowieczeństwo każdego z nas nie jest bowiem elegancką częścią osobowości, wartą pokazywania. Inaczej mówiąc chamstwo to po prostu szczera projekcja tego, co w nas siedzi, nieopanowanie w prezentowaniu kompleksów, frustracji, niepewności, potrzeby agresji czy nieprzystosowania do pełnionej w społeczeństwie roli. Opozycją chamstwa jest tedy udawanie, gra. Jeśli mogę być, jak inni, chamem, jeśli mi wolno – to dlatego, że u nas otoczenie, a także anonimowy tłum na ulicy i w tramwaju nie tworzy wobec człowieka zbytnich rygorów i nie piętrzy nadmiernych wymagań. Wystarczy nie rzucać „kurwami”, mówić „dzień dobry” oraz dziękuję”, nie kopać kobiet, zwłaszcza ciężarnych, i nie tłuc latarni, by sprostać społecznie akceptowanej konwencji. Wolno mi być chamem, czyli nie ukrywać swojego „ja” i dzięki temu właśnie czuję się wolny między wolnymi. Urban

Prof. Nowak: Mamy katastrofę demokracji prof. Andrzejem Nowakiem, redaktorem naczelnym pisma "Arcana". Stefczk.info: W jakiej kondycji w Pana ocenie jest polska demokracja? Wiele osób, widząc m.in. zmiany w ustawie o zgromadzeniach, zapowiedzi walki z mową nienawiści, ograniczanie debaty publicznej, niepokoi się o jej stan... Prof. Andrzej Nowak: Dostrzegam tendencję, która jest niesłychanie niebezpieczna. Jej najważniejszym objawem jest spychanie opozycji, reprezentującej 25-30 procent społeczeństwa, do sytuacji, w której nie ma ona prawa wyrażać swojego głosu, jako równoprawnego na arenie publicznej. Niszczy się miejsca wymiany argumentów, wymiany poglądów. Miejsca, w których mogłyby się te poglądy spotkać. Poglądy takie, jak te narzucane nam przez grupę dziennikarzy, głównie "Gazety Wyborczej czy TVN, z poglądami im przeciwnymi. Kiedyś miejscem takiego spotkania, miejscem wymiany argumentów była "Rzeczpospolita". Ją można było nazwać agorą w najlepszym tego słowa znaczeniu. Bez niej nie ma zdrowego życia publicznego. Likwidacja tej roli dziennika, likwidacja w ogóle przestrzeni wspólnej, w której mogliby się spotykać, rozmawiać i spierać na argumenty przedstawiciele różnych nurtów i wizji Polski, jest prawdziwą katastrofą demokracji. Jest katastrofą demokracji, ponieważ spycha dużą część demosu, czyli obywateli, poza nawias agory. Nie daje im do niej dostępu. I teraz agora jest pisana z dużej litery i w cudzysłowie. Została zawłaszczona, stała się własnością grupki ideologów i to radykalnych.

Co jest ich celem? Oni chcą zmieniać Polskę według własnego projektu ideologicznego, niszczącego całkowicie tradycje polską, niszczącego w bardzo dużym stopniu rzeczywistość, jaka jest zakorzeniona w umysłach, wyobrażeniach, a także w marzeniach o tym, jaka Polska powinna być, na czym ma polegać wielkość Polski i jej miejsce w Europie. Te marzenia milionom Polaków radykalni właściciele "Agory", ci którzy ją zawłaszczyli, chcieliby zmieniać. Odnajdują się znakomicie w roli inżynierów duszy ludzkiej. Ta rola jest nie do pogodzenia z demokracją. Ta rola mogłaby być zniwelowana i osłabiona jedynie przez otwarcie na nowo przestrzeni wolnej dyskusji.

Czy ci radykałowie mają jakieś ograniczenia? Czy uznają kiedyś, że debata publiczna jest zbyt wąska?

Stopień agresji i nienawiści, jakie szerzy to środowisko wobec osób inaczej myślących, stopień agresji polegający na próbie wyeliminowania insynuacjami obelgami, potwarzami i insynuacjami tych, którzy stoją na przeszkodzie ideologicznej, radykalnej zmianie polskości, jest ogromny. Ten stopień agresji świadczy o tym, że granicą stawianą sobie przez tych ideologów jest granica polskiego społeczeństwa. Oni chcą przejąć je w całości, bez możliwości istnienia głosu odrębnego. Oni chcą mieć pełnie kontroli, chcą, by każdy głos wbrew ich celom był napiętnowany, niszczony i dławiony w zarodku. To jest wizja dokładnie odwrotna niż deklaracje dotyczące pluralizmu, to jest radykalne zaprzeczenie pluralizmu, to jest niszczenie debaty. Nie widzę żadnych granic wewnątrz Polski poza granicami ambicji tych, którzy niszczą debatę publiczną.

Dlaczego nie słychać ostrzeżeń przed tym, co dzieje się w Polsce? Dlaczego elity polskie milczą? Powodów jest kilka. Po pierwsze, część ludzi albo nie dostrzega problemów, albo nie chce dostrzegać. Być może dlatego nie dostrzega, ponieważ jest zajęta swoimi sprawami, albo przetrwaniem. Być może wynika to z tego, że strona miażdżącej przemocy intelektualnej w życiu publicznym zbudowała system przemocy medialnej. To z intelektem ma niewiele wspólnego. Doszło do zbudowania systemu, którego celem jest ogłupienie Polaków. Dla mnie symbolem tego mechanizmu są oglądane przeze mnie "Wiadomości" w TVP. Takiego systemu ogłupiania widzów, jak tam, ja nie pamiętam nawet z czasów PRL. Mamy do czynienia z redukowaniem poziomu odbiorcy do poziomu tych, których interesuje Madzia i jej kolejne wcielenia, a także felietony wyszydzające różne grupy społeczne - ludzi starszych, działkowców. Jakaś grupa jest wyszydzana w każdym programie. Ten program nie niesie ze sobą żadnych wiadomości. Niszczy w ogóle jakikolwiek przekaz rzetelnych wiadomości na temat życia publicznego w kraju czy polityki międzynarodowej. To jest jedna z metod i jeden ze sposobów znieczulania społeczeństwa polskiego na to, co dzieje się w Polsce, w polityce. Tego rodzaju media odciągają uwagę społeczeństwa. Inne media - bardziej agresywne - budują z kolej system konsekwentnej agresji wymierzony w polską tradycję, katolicyzm, rdzeń polskości, zapisany w naszej historii. Ta agresja jest wymierzona również w tych, którzy tradycji chcą bronić.

Ludzie elit intelektualnych też nie widzą tego? Jeśli chodzi o elity majątku lub elity akademickie, to one oczywiście problem dostrzegają, jednak jest im wygodniej milczeć. Mówię oczywiście o ich części. Stawanie wbrew dominującemu głosowi kosztuje często karierę, upokorzenie. To może prowadzić bardzo szybko do zawodowej eliminacji, do zniknięcia z przestrzeni publicznej. Ogień jest kierowany w kierunku reprezentantów niesłusznych myśli i idei. Próba przyznania się do "niesłusznych" poglądów może prowadzić bardzo szybko do eliminacji, zablokowania. Tego rodzaju poglądowe lekcje mediów, jakich udziela się społeczeństwu działa na elity w mediach czy nauce. To jasny sygnał: nie wychylaj się, bo ciebie też to może poznać. To jest tresura, jak z eksperymentów Pawłowa. Rozmawiał TK

Morawiecki: Nie wracajmy do cenzury O projekcie karania za "mowę nienawiści" oraz o swobodach demokratycznych w Polsce portal Stefczyk.info rozmawia z byłym działaczem opozycji antykomunistycznej Kornelem Morawieckim. Stefczyk.info: Platforma chce karać za "mowę nienawiści". Skierowała w tej sprawie ustawę do Sejmu. Specjalną komisją oceniającą kogo karać i za co ma kierować minister Michał Boni. Jak Pan ocenia ten pomysł? Kornel Morawiecki: To jest niepoważny ruch. Nie będziemy chyba wracać do instytucji cenzury, którą pokonaliśmy już jakiś czas temu. Ten pomysł bardzo mi się nie podoba. Szczególnie, że przecież tych nieodpowiedzialnych wypowiedzi bardzo dużo padało również z ust prominentnych i ważnych osób Platformy Obywatelskiej. Ten projekt wydaje się być nieporozumieniem. Sprawa "mowy nienawiści" ma nawet dotyczyć wypowiedzi i słów księży. To nawet komuniści w sposób tajny starali się wpływać na księży i treść ich kazań. W PRL nie mówiono otwarcie, że ksiądz nie może mówić tego, co chce. Obecne zapowiedzi wyglądają więc niepoważnie. Aż się nie chce wierzyć w to, że podobne pomysły mogą się pojawiać ponad 20 lat po transformacji.
O co Platformie może chodzić? Ja tego nie rozumiem. Wydaje się, że ten pomysł to jest przykład niepoważnego traktowania nawet samego siebie. Nic dobrego z tego pomysłu wyniknąć nie może. Również dla Platformy. Ona się ośmiesza. Takie zachowanie jest kompromitacją. Mówią to na podstawie doniesień medialnych o tym pomyśle.
Ma Pan poczucie, że to kolejny element osłabiający polską demokrację? Na pewno zamykanie ust, cenzurowanie wypowiedzi jest osłabianiem swobód demokratycznych. Jednak największe zagrożenie widzę w czym innym. Zagrożenie dla demokracji w Polsce wynika z zależności biznesowej największych mediów. One są uzależnione przez biznes. Ci, którzy mają pieniądze, mają media. Ostatnia inicjatywa jest przyczynkiem idącym w bardzo złym kierunku. Jednak nie przykładałbym do niej wielkiej wagi. Ona jest niepoważna i niezgodna z wyobrażeniem Polaków o wolności. Nie może być tak, by nie wolno było mówić tego, co się chce. Rozmawiał TK

Spychają nas do podziemia Przed promocją książki "Lawa. Rozmowy o Polsce" rozmawiamy ze współautorem publikacji Grzegorzem Kutermankiewiczem. Stefczyk.info: Promocja książki „Lawa. Rozmowy o Polsce” przeniosła się z „Hybryd” do Domu Pielgrzyma „Amicus”. Dlaczego? Grzegorz Kutermankiewicz, współautor książki „Lawa. Rozmowy o Polsce”: Widziałem sms-a, którego wysłał dysponent lokalu. Brzmiał on mniej więcej tak: „w związku z zaistniałą sytuacją nie możemy dłużej wynajmować państwu tego lokalu”. Chodzi oczywiście o Klub Ronina.

To z powodu wystąpienia reżysera Grzegorza Brauna? Chodzi o sytuację, że właśnie przesłuchuje się osoby, będące świadkami wypowiedzi Grzegorza Brauna. Wypowiedź miała miejsce dwa miesiące temu. Nagle ją wygrzebano. I teraz, jak rozumiem, toczy się prokuratorskie postępowanie w tej sprawie. Z mojej wiedzy wynika, że pan Józef Orzeł miał na dziś (poniedziałek - przyp. red.) wezwanie w tej sprawie.

Przejdźmy może do "Lawy..." Jaki obraz Polski wyłania się z państwa rozmów? Z naszymi rozmówcami dyskutowaliśmy o sytuacji posmoleńskiej czyli o takiej, w której mamy dwie grupy społeczne, w zasadzie nie mające ze sobą styczności. Jedna grupa obraża drugą. Ta grupa, powiedzmy o niej "prawomyślna", stowarzyszona z władzą, która trzyma w ręku większość mediów, odmawia tej drugiej grupie, w sposób poniżający, prawa do prezentowania poglądów. Ta sytuacja się zaostrza. I my jako niezależni dziennikarze portalu "Solidarni 2010" przeprowadziliśmy rozmowy z różnymi wybitnymi osobami życia publicznego. Na profesorze Andrzeju Nowaku zaczynając, a na ekonomiście, zwolenniku wolnego rynku, Robercie Gwiazdowskim kończąc. Naszą ideą była nie tylko diagnoza rzeczywistości, ale także odpowiedź na pytanie: "co robić?" Co robić z tym letargiem społecznym i jak wyjść z tego marazmu?

A jak wyjść? Jakie recepty znajdziemy w książce? Każdy z rozmówców daje inną receptę. Np. recepta profesora Andrzeja Nowaka to: odzyskać państwo. Trzeba państwo umacniać, trzeba wychodzić poza nasz ścisły krąg, musimy trafiać do współobywateli z opinią o szeroko pojętej racji stanu. Trzeba też sięgać głęboko do historii. Przypomnijmy, że profesor Nowak wspierał walkę z ograniczeniem nauki historii w szkołach. To jest kluczowa sprawa, bo gdy pozbawiają nas tożsamości, stajemy się narzędziem w rękach władzy. Czyli pierwsza i najważniejsza rzecz, to budować państwo świadomych swej historii i swych korzeni obywateli. Inną receptę ma doktor Fedyszak-Radziejowska. Ona brzmi: odnajdźmy się jako wspólnota, przestańmy się obrażać. Rozmawiajmy ze sobą. To są te drogi do budowy społeczeństwa w pełni świadomego, opartego na ideałach republikańskich. Jeśli chodzi o kolejne, to zapraszam czytelników do lektury książki "Lawa. Rozmowy o Polsce". Zapraszam też do nowego miejsca promocji. Przypominam, że 4 grudnia widzimy się nie w Hybrydach, a o godz. 18.00 spotykamy się w DOMU PIELGRZYMA „AMICUS”. To ważne, żeby przyjść zwłaszcza w takim kontekście, że z powodów politycznych doprowadza się do upadku tygodnik, zwalnia dziennikarzy, gdy nasz krąg ma coraz mniejsze możliwości rozmowy z resztą społeczeństwa. Rozmawiała DLOS

Kaczmarek: "GW" naraża funkcjonariuszy O kolejnej kampanii atakowania CBA oraz zachowaniu mediów w tej sprawie portal Stefczyk.info rozmawia z posłem PiS, byłym oficerem CBA Tomaszem Kaczmarkiem. Stefczyk.info: "Gazeta Wyborcza" publikuje pańskie zdjęcia z czasów służby w CBA oraz opisuje znów rzekome przykłady skandalicznego działania Biura sprzed lat. Publikuje również wywiad z byłym funkcjonariuszem Biura. Jak Pan ocenia tę sprawę? Tomasz Kaczmarek: Po raz kolejny okazało się, że "Wyborcza" i jej dziennikarze jest potężną tubą propagandy politycznej Platformy Obywatelskiej. Mamy do czynienia z przykładem daleko idącej niekompetencji dziennikarzy i ich głupoty. Poprzez te publikacje chcą atakować posłów opozycji i w żaden sposób nie myślą o państwie, które miałoby być państwem bezpiecznym i prawym. Skutkiem takich publikacji jest narażenie życia obecnych funkcjonariuszy, którzy zwalczają przestępczość zorganizowaną. Zapewniam, że te publikacje będą miały swój finał w prokuraturze i sądzie.
Kolejny raz stał się Pan celem ataków medialnych. Dlaczego Pan wciąż budzi agresję? Być może ma to związek z moją działalnością polityczną. Jestem posłem aktywnym i skutecznym. Pracuje na poziomie monitorowania patologii i nieprawidłowości w służbach specjalnych.
Pana zdaniem publikacja w "GW" będzie miała jakieś konsekwencje? Oczywiście te osoby, które dopuściły się ujawnienia informacji niejawnych, powinny ponieść konsekwencje. Oczekuję stanowczej i szybkiej reakcji Pawła Wojtunika, szefa CBA oraz prokuratora Andrzeja Seremeta. Oni powinni wykazać, że te osoby dopuściły się rażącego złamania prawa. Dla nich nie powinno być żadnej taryfy ulgowej. Oni powinni zostać skazani. Sądzę, że Paweł Wojtunik zdaje sobie sprawę, że jego ludzie zostali wystawieni na tzw. odstrzał dla przestępców.
Publikacja może być przygotowaniem do kolejnego procesu przeciwko Panu? Sądzę, że kolejne kłamliwe publikacje, zawierające nieprawdziwe fakty, wypowiedzi i sytuacje, będą mocnym materiałem dowodowym dla prokuratora, który będzie to postępowanie prowadził. Nie tylko ci, którzy udzielili informacji dziennikarzom, ale również Wojciech Czuchnowski i jego dziennikarze powinni ponieść konsekwencje. Taka głupota, jaką on prezentuje, sprawia, że funkcjonariusze są zagrożeni. Są zagrożeni przez bezmyślne publikowanie takich informacji. Rozmawiał Nal

BEZ DOPŁAT NIE MA CUKRU „Bronimy dopłat rolniczych jak niepodległości, bo bez dopłat nie ma chleba” – napisał Janusz Wojciechowski w polemice z Piotrem Zarembą, który zauważył, że bez dopłat polski rolnik poradzi sobie lepiej niż francuski. Po pierwsze, chleb nie bierze się z dopłat, tylko z mąki. Świerzy chleb, a nawet i bułeczki, pojawiły się w sklepach w 1990 roku – jak państwo przestało się zajmować ich pieczeniem. To był bardzo widoczny znak upadku ustroju słusznie minionego. A jak pojawiły się dopłaty do rolnictwa to wcale nie było go więcej, ani nie był lepszy, ani tańszy. Podobno „bez dopłat rolniczych byłoby lepiej tylko i wyłącznie wielkim koncernom handlowym, importującym coraz droższą żywność do coraz bardziej głodnej Europy”. A niby skąd te koncerny tę żywność do Europy importują? Przecież nie z Afryki. „Rolnictwo europejskie nie jest już chronione przed zalewem importu, a jedynym dla niego wsparciem staja się właśnie dopłaty” – ubolewa Pan Wojciechowski. A co by rolnicy powiedzieli na podwyższenie ceł na kupowane przez nich samochody, telewizory, telefony, buty czy ubrania? Zapałali by oburzeniem, że musza płacić więcej, czy może uznaliby, że ochrona celna należy się wszystkim unijnym producentom?„Bez dopłat i polscy i francuscy rolnicy by zniknęli. Nie stać by ich było bowiem na kosztowne uprawianie ziemi” – pisze Wojciechowski. A dlaczego uprawianie ziemi jest takie kosztowne? Może odpowiedzmy sobie w pierwszej kolejności na to właśnie pytanie. I ustalmy jeszcze jedno – skąd brać na dopłaty do rolnictwa? Z podatków? A może to te właśnie podatki powodują, że „uprawianie ziemi jest tak kosztowne”, że się nie opłaca? Z rynków rolnych najbardziej w Unii regulowany jest rynek cukru. A dokładniej „rozregulowany” przez tę regulację. Jaki jest tego efekt? Obchodzimy właśnie 50-lecie Wspólnej Polityki Rolnej UE. Odbywają się liczne sympozja i seminaria poświęcone dalszemu jej udoskonalaniu, jak choćby Seminarium Eksperckie „Rynek cukru w ramach 50 lat WPR – jakie wnioski na przyszłość?” zorganizowane przez Agencję Rynku Rolnego z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi, poświęcone ewolucji europejskiego rynku cukru, problemom obecnym oraz perspektywom i wyzwaniom, przed jakim będzie stał sektor w przyszłości”. Po 2006 roku w ramach „Wspólnej Polityki Cukrowej” Polsce zmniejszono kwoty produkcyjne z 2 mln do 1,4 mln ton. Właśnie po to, żeby cukier był droższy i jego producentom żyło się lepiej. Zlikwidowaliśmy prawie połowę cukrowni, o ponad połowę zmniejszyła się ilość plantatorów i areał upraw buraka cukrowego. W efekcie z eksportera staliśmy się importerem cukru. Co ciekawe, produkcja cukru w UE zaspokaja jedynie 80% zapotrzebowania. A mimo to utrzymywane są wysokie cła importowe. Ceny więc rosną – w Polsce w ciągu ostatnich 5 lat o prawie 60%. W konsekwencji spada rentowność firm przetwarzających cukier. Niektórzy „eksperci” uważają, że stanęliśmy przed dylematem: „albo likwidacja tego przemysłu, albo jego wsparcie”. Polityka UE na rynku cukru doprowadziła więc do tego, że „bez dopłat nie będzie cukru”. Komisja Europejska proponuje więc zastosowanie takich instrumentów „wsparcia rynku cukru” jak: „dopłaty do prywatnego przechowywania cukru, pisemne umowy między unijnymi plantatorami buraków cukrowych i trzciny cukrowej a unijnymi przedsiębiorcami cukrowniczymi, eksport do krajów trzecich, uszlachetnianie czynne, środki wyjątkowe i wzmocnienie powiązań w łańcuchu marketingowym”. A wszystko po to, żeby plantatorzy przełknęli zniesienie „kwot” (czyli limitów) produkcyjnych. Produkują mało – na rynku niedoboru sprzedają więc drogo. Ich obrońcy postulują utrzymanie obecny modelu, by „było możliwe dalsze dostosowywanie się rolników do poprzedniej reformy” i „by mogli oni stać się jeszcze bardziej konkurencyjni”. Toczy się więc bój między plantatorami i przemysłem. Jak się on skończy? Moim zdaniem „albo liberalizacją tego przemysłu, albo jego upadkiem”. „Wspieramy” go już bowiem od 50 lat. Gwiazdowski

Michniku, odp... się od Brauna! Wspaniałą laurkę wystawił mi Jerzy Urban. Nie mogę się oprzeć pokusie zacytowania:

„Rafał A. Ziemkiewicz jest spiralnym chujem prawoskrętnym jak korkociąg. Z jego zgniłych jaj wylęgają się jadowite węże. Pierdolone to gady! Zamiast krwi, którą Ziemkiewicz powinien codziennie przelewać za Polskę, w żyłach jego płynie mocz pełen nieakceptowalnych zarazków. W głowie Ziemkiewicza polskie wszy i pluskwy walczą zajadle o każdy gram złośliwego raka, który nosi zamiast mózgu. Ziemkiewicz wylęgł [tak w oryginale] się na świat z pizdy zdechłej świni uwalanej gównem szczurów. Pisząc, pierdoli, a pierdoląc, zaraża HIV, syfem, patriotyzmem i rzeżączką…” Dalej nie cytuję, bo z każdym zdaniem Urbanowi ubywa fantazji, ale jest tak jeszcze długo.

Być w ten sposób opisywany przez takie bydlę jak Jerzy Urban samo w sobie jest godnym upowszechnienia tytułem do chwały. Pozwalam sobie jednak upublicznić powyższe obscena z innego powodu. Wyszły one przecież spod pióra serdecznego przyjaciela Adama Michnika, z którym arbiter elegancji i wyrocznia etyki oraz moralności w życiu publicznym zwykł biesiadować (i, na przykład, podczas jednej z tak biesiad, jak podsłuchali reporterzy, naśmiewać się z cudzych nazwisk). Jerzy Urban jest autorytetem licznych prorządowych mediów, traktowanym w nich na równi z innymi uczetnikami debaty publicznej (m.in. należące do „Agory” radio Tok FM zaprosiło go do skomentowania rocznicy beatyfikacji Jana Pawła II). I, dodajmy, powyższe nie wyznaczają w twórczości żadnych nowych standardów, niczym nie zaskakują. Ot, Urban jak co tydzień. Kierowana przez Michnika „Gazeta Wyborcza” od pewnego czasu prowadzi kampanię przeciwko „mowie nienawiści”, przypominającą bardzo propagandę komunistów w ostatnich tygodniach „karnawału solidarności”, służącą wtedy przygotowaniu gruntu pod wyprowadzenie przeciwko Polakom czołgów. W ramach tej kampanii wyciągnięto między innymi internetowe wpisy zalesionego rolnika z Oleśnicy oraz odnaleziono w trzewiach Internetu pochodzącą sprzed paru miesięcy wypowiedź reżysera Grzegorza Brauna. Redaktor Michnik, kontrolowane przez niego autorytety oraz najęci przezeń gazetowi wyrobnicy od tygodnia na komendę zachłystują się oburzeniem oraz apelami do władzy, aby przykręciła opozycji śrubę, okazywała stanowczość; w skrajnych wypadkach nawet wręcz nawołując rząd do łamania prawa. Przyjaźń Michnika z Urbanem nie ulega natomiast zmąceniu, i wątpię, aby gdy następnym razem znowu pożywać będą pod wódeczkę „biedaka zająca z buraczkami”, ten „biedak” albo tym bardziej wódeczka stanęły złotoustemu moraliści w gardle. Nie widać też, aby zaangażowane we wspomnianą  propagandową kampanię autorytety i media zamierzały się w jakikolwiek sposób od Urbana dystansować czy choćby bojkotować go. Określa to jasno stopień ich hipokryzji, a ich obłudne wezwanie, by prawica, klub ronina i każdy w ogóle odcinał się od jakichkolwiek, choćby i głupich czy oburzających słów ludzi korzystających na równych z innymi prawach z wolności wypowiedzi, każe stanowczo odrzucić. Najlepiej słowami samego Michnika „odp… się”! RAZ


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z1 01 u
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] o1 03 n
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z1 02 u
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] o1 01 u
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z3 03 n
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z2 02 u
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] o1 02 u
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] o1 02 n
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z2 03 n
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z2 04 u
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z1 04 u
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z3 02 u
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z1 02 n
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z3 01 n
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z3 02 n
913
D 913
pracownik pomocniczy obslugi hotelowej 913[01] z1 03 n

więcej podobnych podstron