Marlowe辀 Nawr贸cony grzesznik

Nawr贸cony grzesznik

Anglia, 1817 rok. Po niespodziewanej utracie bliskich Charles Alden, wicehrabia Dayle, przechodzi autentyczn膮 przemian臋. To ju偶 nie z艂oty m艂odzieniec, bohater licznych skandali, a oddany w艂asnemu krajowi cz艂onek Izby Lord贸w. Charles uwa偶a, 偶e jego wizerunek szacownego przedstawiciela socjety umocni ma艂偶e艅stwo z cnotliw膮 pann膮 z dobrego domu. Kiedy jednak poznaje czaruj膮c膮 Sophie Westby, traci dla niej g艂ow臋, a nawet jest got贸w stan膮膰 z ni膮 na 艣lubnym kobiercu. Stawia jednak pewien warunek. Maj膮ca opini臋 buntowniczki, 艣mia艂o wyra偶aj膮ca w艂asne zdanie pi臋kno艣膰 musi si臋 sta膰 ugrzecznion膮 dam膮 z towarzystwa. Tymczasem niezale偶na Sophie ani my艣li rezygnowa膰 z dotychczasowego stylu 偶ycia.

Rozdzia艂 pierwszy

Charles Alden, wicehrabia Dayle, opad艂 na oparcie ulubionego, solidnie wypchanego fotela w pokoju dziennym u White'a. By艂a wczesna pora. Nie opuszczono jeszcze markiz i jasne 艣wiat艂o wpada艂o do wn臋trza przez wielkie okna si臋gaj膮ce od pod艂ogi do sufitu. Obok sta艂 dzbanek kawy, talerz z bu艂eczkami i pi臋trzy艂 si臋 stos gazet. Charles otworzy艂 鈥濼imesa" i z lubo艣ci膮 nadgryz艂 gor膮ce pieczywo.

Przez chwil臋 cieszy艂 si臋 pogodnym nastrojem poranka. Niestety, wiosn膮 1817 roku w Anglii nawet wicehrabiemu trudno by艂o znale藕膰 spok贸j. Ledwie od艂o偶y艂 鈥濼imesa" i si臋gn膮艂 po 鈥濫dinburgh Review" zorientowa艂 si臋, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku.

Sala, zazwyczaj pe艂na d偶entelmen贸w zaczynaj膮cych nowy dzie艅 lub ko艅cz膮cych poprzedni, by艂a dziwnie pusta. Tylko kilku m臋偶czyzn rozmawia艂o 艣ciszonymi g艂osami pod 艣cian膮. W pewnej chwili jeden z nich pos艂a艂 Charlesowi pogardliwe spojrzenie i szybko wyszed艂.

Tkni臋ty nag艂ym przeczuciem, Charles skin膮艂 na kelnera.

- Bartlett - powiedzia艂 cicho. - Widz臋, 偶e wiesz o czym艣, o czym ja nie mam poj臋cia.

6

Kelner odchrz膮kn膮艂.

- Pozwoli艂em sobie doda膰 dzisiejsze wydanie 鈥濷racle" do pa艅skich gazet, milordzie. Gdyby zechcia艂 pan 艂askawie j膮 przejrze膰...

- 鈥濷racle"... - By艂a to gazeta niewiele ambitniejsza od brukowca. - Dzi臋kuj臋, Bartlett.

Szybko znalaz艂 interesuj膮cy go artyku艂 tu偶 pod ostr膮 odpowiedzi膮 na apel lorda Sidmoutha o zaprzestanie publikowania 鈥瀢ywrotowych pogl膮d贸w".

PIESZCZOSZEK TORYS脫W CZY WILK W OWCZEJ SK脫RZE?

Podobno nawr贸cony 艂ajdak jest doskona艂ym m臋偶em... lecz jaki偶 z niego mo偶e by膰 polityk?

Mamy na my艣li lorda D., niegdy艣 zawadiak臋 co si臋 zowie, obecnie szacownego para Anglii. Czy偶by istotnie si臋 zmieni艂? Pozwalamy sobie w to pow膮tpiewa膰. Naj艣wie偶sze plotki ka偶膮 si臋 domy艣la膰, 偶e jedynie zmieni艂 swe tereny 艂owieckie w poszukiwaniu nowej zwierzyny.

Lord D. by艂 ostatnio cz臋sto widywany w towarzystwie lady A., dos艂ownie uwieszonej na jego ramieniu. Nie powinno to nikogo zaskakiwa膰, zwa偶ywszy na upodobanie lorda do 艣mia艂ych kobiet i fakt, i偶 wspomniana dama ma wyra藕n膮 s艂abo艣膰 do m艂odych cz艂onk贸w partii politycznej m臋偶a. Dziwi jednak, 偶e s艂ynny uwodziciel zatraci艂 nagle sw贸j doskona艂y instynkt. Trudno znale藕膰 inne wyt艂umaczenie dla dramatycznych wydarze艅 wczorajszego wieczoru. Gdy lord A. wr贸ci艂 do domu wcze艣niej, ni偶 zamierza艂, zasta艂 ciemnow艂osego m臋偶czyzn臋 w po艣piechu opuszczaj膮cego przez okno sypialni臋 lady A.

Dama zosta艂a przyk艂adnie ukarana i odes艂ana na wie艣. Co jednak stanie si臋 z d偶entelmenem?

Trzeba przyzna膰, 偶e lordowi D. nie brak rozmaitych talent贸w. Podobno wkr贸tce ma otrzyma膰 wysokie stanowisko pa艅stwowe. 鈥濷racle" uwa偶a, 偶e torysi powinni cofn膮膰 mu nominacj臋. Z pewno艣ci膮 znajd膮 w swym gronie kandydata o lepszej reputacji! Czy偶by, nie mog膮c zaufa膰 lordowi D. w sprawie swych ma艂偶onek, zamierzali powierzy膰 mu nar贸d?

Przez chwil臋 Charles siedzia艂 nieruchomo, skamienia艂y z oburzenia. Do diab艂a! Mia艂 za sob膮 wiele miesi臋cy ci臋偶kiej pracy nad swym nowym wizerunkiem, podlizywania si臋 mo偶nym tego 艣wiata, lecz jak si臋 okaza艂o, ca艂y jego trud zosta艂 zniweczony jednym artyku艂em jakiego艣 z艂o艣liwego pismaka.

Nie s艂ysza艂 codziennych odg艂os贸w dochodz膮cych z s膮siednich sal: szelestu przewracanych stronic gazet, delikatnego brz臋ku porcelany, 艣ciszonych rozm贸w bywalc贸w klubu. My艣la艂 o tym, jaki czeka go koszmar.

Podskoczy艂 jak oparzony, gdy lord Rackham przystan膮艂 za jego fotelem i poklepa艂 go po ramieniu.

- No, ch艂opcze! - hukn膮艂. - Musisz by膰 dzielny. G艂owa do g贸ry! Nie mo偶esz da膰 satysfakcji wrogom! Jutro bez w膮tpienia pojawi si臋 jaki艣 nowy plotkarski temat i wszyscy o tym zapomn膮. - Ponownie klepn膮艂 Charlesa i odszed艂 w stron臋 przyjaci贸艂.

Charles bez po艣piechu dopi艂 kaw臋. Stary lord mia艂 racj臋. Nie nale偶a艂o okazywa膰 zdenerwowania. Spokojnie wsta艂, wsun膮艂 plugaw膮 gazet臋 pod pach臋 i zostawiwszy z艂ot膮 monet臋 dla Bartletta, wyszed艂 z White'a.

Na St James's Street przystan膮艂, o艣lepiony promieniami s艂o艅ca i oszo艂omiony szumem ulicy. Po chwili g艂o艣no si臋 ro-

8

ze艣mia艂. Czego si臋 tak obawia艂? Nie by艂 przecie偶 bohaterk膮 powie艣ci gotyckiej. 呕adna b艂yskawica nie przeszyje nieba tylko dlatego, 偶e polityczna kariera wicehrabiego Dayle'a leg艂a w gruzach.

Jakby w odpowiedzi, silny wiatr zmierzwi艂 mu w艂osy. Charles ruszy艂 w stron臋 Mayfair, zastanawiaj膮c si臋, kim jest naprawd臋.

Istnia艂a tylko jedna odpowied藕. By艂 wicehrabi膮 Dayleem, kt贸ry rozpaczliwie stara艂 si臋 by膰 godny swego tytu艂u, do czego niezb臋dna by艂a kariera polityczna.

Id膮c w stron臋 Piccadilly, rozwa偶a艂 r贸偶ne mo偶liwo艣ci ratowania sytuacji. Pogr膮偶ony w my艣lach, nie zwr贸ci艂 uwagi na wzmagaj膮cy si臋 wiatr i g艂o艣ne okrzyki. Powr贸ci艂 do rzeczywisto艣ci, dopiero gdy kto艣 chwyci艂 go za rami臋.

- Dayle, nie s艂yszysz nas?

To byli Henley i Matthews, hulaki z jego starej gwardii. Wci膮偶 mieli na sobie stroje wieczorowe, a twarze zdradza艂y nieprzespan膮 noc. Charles pomy艣la艂, 偶e dawni kompani za chwil臋 dobij膮 go uwagami na temat artyku艂u w gazecie.

- Przepraszam, zamy艣li艂em si臋 - powiedzia艂, staraj膮c si臋 nada膰 swemu g艂osowi beztroskie brzmienie.

- Mam nadziej臋, 偶e twoje my艣li nie s膮 tak g臋ste, jak mg艂a w Hyde Parku tego poranka. - Matthews ze 艣miechem pochyli艂 ku Charlesowi. - O 艣wicie Blackmoor spotka艂 si臋 z Ven-trym. Ventry tak si臋 trz膮s艂, 偶e nim zdo艂a艂 unie艣膰 r臋k臋, pistolet mu wypali艂, a sam upad艂 na ziemi臋. Co za safandu艂a!

Charles poczu艂 ulg臋. Najwyra藕niej kompani nie wiedzieli jeszcze o jego k艂opotach.

- Blackmoor chyba go nie zabi艂? - zapyta艂 jakby od niechcenia.

- Nie - powiedzia艂 Henley. - Ledwie drasn膮艂 go w rami臋,

chocia偶 dra艅 zas艂u偶y艂 na srog膮 nauczk臋. - Popatrzy艂 z u艣miechem na Charlesa. - Ciesz臋 si臋, 偶e ci臋 spotkali艣my, Dayle. Zostaw te nudne obrady i chod藕 z nami. Jeste艣 jeszcze za m艂ody na to, 偶eby po uszy zagrzeba膰 si臋 w parlamencie.

- Koniecznie do nas do艂膮cz - ochoczo popar艂 go Matthews. - Idziemy na 艣niadanie, a potem do domu. By艂e艣 ju偶 w nowym przybytku rozpusty na Bentinck Street? Rano wydaj膮 tam 艣niadania. Pani Pritchett doskonale potrafi zadba膰 o serce i 偶o艂膮dek. Idziesz?

Charles mia艂 wielk膮 ochot臋 ulec pokusie. Przy szklaneczce mocnego trunku, w ramionach kobiety, zapomnia艂by o doznanym upokorzeniu i cho膰 na chwil臋 przesta艂by odgrywa膰 偶a艂osn膮 fars臋 z sob膮 w roli szanowanego polityka. W roli g艂贸wnej, rzecz jasna.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮. Nie istnia艂 ju偶 Charles Alden. Tamten Charles umar艂 wraz z bratem i pogr膮偶onym w rozpaczy ojcem. Nie by艂o od tego odwrotu.

Grzecznie, lecz stanowczo odm贸wi艂, po偶egna艂 si臋 z kompanami i odszed艂. Przechodz膮c przez Piccadilly, zobaczy艂, jak Matthews i Henley wsiadaj膮 do doro偶ki. Mijaj膮c Devonshire House i kieruj膮c si臋 w stron臋 Berkeley Square, nie odczuwa艂 ju偶 偶adnych pokus. Zn贸w by艂 wicehrabi膮 Dayleem, snuj膮cym wielkie, dalekosi臋偶ne plany.

Wiatr przybra艂 na sile, a ciemne, szybko przesuwaj膮ce si臋 po niebie chmury zakry艂y s艂o艅ce. Mia艂 wra偶enie, 偶e to niebiosa wybra艂y sceneri臋 do dramatu, kt贸ry rozgrywa艂 si臋 w jego duszy.

- Milordzie - powita艂 go kamerdyner, gdy Charles przest膮pi艂 pr贸g swego domu przy Bruton Street - Prosz臋 mi wybaczy膰, nie spodziewa艂em si臋, 偶e pan wr贸ci...

-Nie musisz si臋 usprawiedliwia膰, Fisher - powiedzia艂

10

Charles, kieruj膮c si臋 do biblioteki - ale czy m贸g艂by艣 pos艂a膰 kogo艣 po mojego brata? Niech nawet si艂膮 odci膮gnie go od ksi膮偶ek, je艣li zajdzie taka konieczno艣膰. Musz臋 pilnie si臋 z nim zobaczy膰. I podaj mi kaw臋.

- Milordzie! - zawo艂a艂 Fisher za odchodz膮cym Charlesem. - Ma pan go艣cia.

- O tej porze?

Kamerdyner nie zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, bo drzwi biblioteki otworzy艂y si臋 gwa艂townie.

- Dayle! - rozleg艂 si臋 tubalny g艂os. - Zap艂acisz za sw贸j wyst臋pek! Podaj nazwiska sekundant贸w!

- Lordzie Avery, mi艂o pana widzie膰 - odpowiedzia艂 Charles, przeczesuj膮c w艂osy palcami. - Fisher, nie przyno艣 kawy, podaj co艣 mocniejszego... brandy. - Milordzie - zwr贸ci艂 si臋 spokojnym tonem do lorda Avery'ego, gdy znale藕li si臋 w bibliotece, z dala od ciekawskich oczu i uszu. - Nie ma potrzeby porusza膰 sprawy sekundant贸w. Mimo tak wczesnej pory proponuj臋 rozmow臋 na temat zasi艂k贸w i ulg dla najubo偶szych.

- Nie pr贸buj zmienia膰 tematu, rozpustniku! Ca艂y Londyn wie, co robi艂e艣 z moj膮 偶on膮! - Lord Avery, starszy ju偶 m臋偶czyzna, by艂 siny z oburzenia.

Charles wskaza艂 mu fotel. Brakowa艂o mu tylko tego, by nieszcz臋艣nik zemdla艂 w jego gabinecie.

- To nonsens. By艂em na kolacji w Clarendon i sp臋dzi艂em tam ca艂y wiecz贸r, kt贸ry bardzo si臋 przeci膮gn膮艂. Mam na to ca艂e mn贸stwo 艣wiadk贸w.

- Wiem, co widzia艂em, 艂ajdaku.

- Nie wiem, co pan widzia艂, milordzie, ale z pewno艣ci膮 nie by艂em to ja - oznajmi艂 stanowczym tonem Charles.

- My艣lisz, 偶e jestem g艂upcem? Przy艂apa艂em was na gor膮cym uczynku, a wszyscy wiedz膮, jaki z ciebie ptaszek.

- Moja znajomo艣膰 z pa艅sk膮 偶on膮 ogranicza si臋 do towarzyskich rozm贸w w obecno艣ci os贸b trzecich. Przyznaj臋, 偶e pa艅ska 偶ona to pi臋kna, czaruj膮ca kobieta, ale nie jestem w najmniejszym stopniu odpowiedzialny za pa艅stwa k艂opoty. - Zauwa偶y艂 pierwsze oznaki wahania na twarzy lorda Avery'ego. Szczerze mu wsp贸艂czu艂, jednak nie m贸g艂 da膰 tego po sobie pozna膰. Przybra艂 nieprzejednany wyraz twarzy. - Je艣li pan mi nie uwierzy, rzeczywi艣cie b臋d臋 musia艂 rozejrze膰 si臋 za sekundantem.

W tej w艂a艣nie chwili nadszed艂 got贸w broni膰 honoru brata Jack, lecz lorda Avery'ego opu艣ci艂 ju偶 bojowy nastr贸j. Siedzia艂 ze zwieszon膮 g艂ow膮, gdy Charles wita艂 si臋 z Jackiem i gdy wniesiono brandy. Wzi膮艂 kieliszek, wypi艂 go duszkiem, poprosi艂 o nast臋pny, wychyli艂 go i wsta艂.

- Przyjmuj臋 pana wyja艣nienia, Dayle, jednak zamierzam zg艂臋bi膰 t臋 spraw臋, a je艣li oka偶e si臋, 偶e pan k艂ama艂, jeszcze tu wr贸c臋. Dlaczego wymienia si臋 pa艅skie imi臋? To nie ma sensu.

- Czyta pan w moich my艣lach, milordzie. Lord Avery zje偶y艂 si臋.

- To nie jest temat do 偶art贸w! To sprawa honoru, mojego i mojej 偶ony. - Przeszy艂 Charlesa 艣widruj膮cym wzrokiem. - My艣l臋, 偶e s膮 tacy, kt贸rzy wierz膮 w pa艅sk膮 przemian臋. Nawr贸cony 艂otr! - Prychn膮艂 wzgardliwie. - Znam pa艅sk膮 przesz艂o艣膰, a ta historia podejrzanie do niej pasuje. Zuchwa艂y, obra藕liwy post臋pek, taki jak pa艅ska rzekomo 艂agodna polityka. Opowiada si臋 pan po stronie niedomytych mas, wyst臋puj膮c przeciwko r贸wnym sobie stanem w Izbie Lord贸w. To haniebne. Zapewniam pana, 偶e zdo艂am przekona膰 o tym niejednego torysa, jak ju偶 doprowadz臋 t臋 spraw臋 do ko艅ca. - Podszed艂 do drzwi i przystan膮艂 w progu. - Je艣li

12

nie potwierdzi si臋 pa艅ska wersja co do wczorajszego wieczoru, spotkamy si臋 jutro rano. Wyszed艂, trzaskaj膮c drzwiami. Charles zacz膮艂 przechadza膰 si臋 po pokoju od biurka do 艣ciany z rega艂ami pe艂nymi ksi膮偶ek. Nie mia艂 odwagi unie艣膰 wzroku na portret ojca wisz膮cy i nad kominkiem. I

- Przykro mi - powiedzia艂 cicho Jack. - Nic z tego nie rozumiem, ale wiem, jak wa偶na jest dla ciebie twoja kariera polityczna.

Charles kiwn膮艂 g艂ow膮 i wypi艂 艂yk brandy W milczeniu patrzy艂 na zalane deszczem szyby.

- No, powiedz co艣. Staram si臋 odgrywa膰 rol臋 wsp贸艂czuj膮cego brata. - Jack podszed艂 do niego. - Ten cz艂owiek wszystko sprawdzi i przekona si臋, 偶e nie k艂ama艂e艣. W ko艅cu chodzi tylko o artyku艂 w brukowcu. Dlaczego a偶 tak bardzo ci臋 to przygn臋bia?

Charles przyjrza艂 si臋 odbiciu brata w szybie.

- Bo to jest przygn臋biaj膮ce, a w dodatku nie mog艂o zdarzy膰 si臋 w gorszym momencie. Ministerstwo Handlu zamierza nominowa膰 przewodnicz膮cego komisji do spraw upadaj膮cych gospodarstw rolnych. Wiem, 偶e w gr臋 wchodzi艂a moja kandydatura. W przysz艂o艣ci m贸g艂bym obj膮膰 jeszcze wy偶sze stanowisko. - W zamy艣leniu potar艂 czo艂o.

- Tyle pracy... uda艂o mi si臋 zaj艣膰 ju偶 tak daleko. Rozejrzyj si臋 dooko艂a, braciszku, a przekonasz si臋, 偶e w tym kraju panuje straszny ba艂agan. Nareszcie zdoby艂em pozycj臋, kt贸ra pozwala mi na skuteczne dzia艂anie. M贸g艂bym pom贸c...

- Uderzy艂 pi臋艣ci膮 w d艂o艅 w przejawie bezsilnego gniewu.

- Dlaczego kto艣 chce wykorzysta膰 moj膮 przesz艂o艣膰 przeciwko mnie? Po tym artykule nikt nie b臋dzie powa偶nie traktowa艂 mojej kandydatury. Uznaj膮, 偶e jestem tylko lwem

salonowym, kt贸ry nie potrafi opanowa膰 swych pop臋d贸w. To do szcz臋tu zrujnuje mi reputacj臋. Moja kariera polityczna sko艅czy si臋, zanim naprawd臋 si臋 zacz臋艂a.

-1 to by艂oby dla ciebie takie straszne? - Jack po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu brata. - Phillip zmar艂, a ty mo偶esz cieszy膰 si臋 偶yciem. Rany zagoj膮 si臋 z czasem, b臋dziesz m贸g艂 zaj膮膰 si臋 swoimi sprawami, po艣wi臋ci膰 czas naszej matce w Fordham...

- Nie - uci膮艂 Charles i zapatrzy艂 si臋 w kieliszek. Jak m贸g艂 to wszystko wyja艣ni膰 bratu? Istnia艂y sprawy, kt贸rych Jack nigdy nie zrozumie. - Po prostu jest mi to potrzebne jak powietrze. Nie potrafi臋 ci tego wyt艂umaczy膰, ale musz臋 dzia艂a膰 i chc臋, 偶eby艣 pom贸g艂 mi si臋 wypl膮ta膰 z tej sytuacji.

W pokoju zapanowa艂o milczenie. Jack zdj膮艂 r臋k臋 ramienia brata i nala艂 sobie brandy.

- A mo偶na jeszcze co艣 naprawi膰? Co zamierzasz zrobi膰?

- My艣l臋, 偶e musz臋 pokaza膰 charakter - odpar艂 z kwa艣nym u艣miechem.

- Jak to sobie wyobra偶asz? - Jack roze艣mia艂 si臋. - Jak chcesz udowodni膰 sw膮 niewinno艣膰? Przecie偶 to chyba nie ty wychodzi艂e艣 przez okno sypialni tej starej sekutnicy?

- Na mi艂o艣膰 bosk膮, pewnie, 偶e nie! Jestem got贸w na wiele wyrzecze艅 dla dobra sprawy, ale nie sta膰 mnie na takie po艣wi臋cenie. My艣l臋, 偶e lady Avery flirtuje z m艂odymi parlamentarzystami, by wzbudzi膰 zainteresowanie m臋偶a i oderwa膰 jego uwag臋 od setek tysi臋cy 偶o艂nierzy, kt贸rzy zostali odes艂ani do dom贸w bez grosza przy duszy, jednak tym razem posun臋艂a si臋 stanowczo za daleko. - Zamy艣li艂 si臋 na moment. - Musz臋 przyzna膰, 偶e to by艂o mistrzowskie posuni臋cie. Ten, kto za tym stoi, jest szata艅sko sprytny. Uda艂o mu si臋 zniweczy膰 moje wysi艂ki, wykorzystuj膮c moj膮 w艂asn膮 bro艅. W dodatku nie mam poj臋cia, kto to mo偶e by膰.

14

- Komu艣 wyra藕nie nie podoba si臋 twoja popularno艣膰 i wp艂ywy. Jak mo偶emy go znale藕膰?

-Zamierzam z艂o偶y膰 wizyt臋 temu sko艅czonemu idiocie, kt贸ry napisa艂 artyku艂 w 鈥濷racle". B臋dzie musia艂 mi powiedzie膰, w jaki spos贸b zdoby艂 t臋 wiadomo艣膰, cho膰 to mo偶e nie wystarczy膰. Pewnych spraw nie da si臋 ju偶 naprawi膰, bo burza ju偶 si臋 rozp臋ta艂a. Jednak je艣li podrzuc臋 inny temat do towarzyskich plotek...

- Inny? A co mo偶e by膰 lepsze od seksu i skandalu?

- Mam co艣 na my艣li, braciszku.

- Co?

Ogromna b艂yskawica przeci臋艂a niebo.

- Ma艂偶e艅stwo - odpowiedzia艂 spokojnie Charles. Dom zatrz膮s艂 si臋 w posadach od pot臋偶nego grzmotu.

- Zamierzasz si臋 o偶eni膰? Z kim? - Jack wydusi艂 z siebie te s艂owa z wielkim trudem.

- Z najbardziej odpowiedni膮 dam膮, jak膮 mo偶na znale藕膰 w艣r贸d londy艅skiej 艣mietanki. Wydaje mi si臋, 偶e jedynym sposobem na przekonanie otoczenia, i偶 wybryki m艂odo艣ci mam ju偶 za sob膮, jest zapewnienie sobie nudnej, statecznej przysz艂o艣ci. Musz臋 tylko wybra膰 pann臋 odpowiednio pruderyjn膮 i poprawn膮 a偶 do b贸lu.

Szyby zatrz臋s艂y si臋 w oknach po kolejnym grzmocie. Portret ojca zsun膮艂 si臋 ze 艣ciany, uderzy艂 o nadstaw臋 kominka i spad艂 na pod艂og臋 licem do parkietu.

Rozdzia艂 drugi

Sophie Westby sz艂a 偶wawym krokiem przez Cheapside, nios膮c teczk臋 z rysunkami. S艂u偶膮ca musia艂a co chwila podbiega膰, by nie zosta膰 w tyle. Silny wiatr ch艂osta艂 przechodni贸w i zrywa艂 kapelusze. Sophie unios艂a podbr贸dek, g艂臋boko zaczerpn臋艂a tchu i u艣miechn臋艂a si臋 z zadowoleniem. Cho膰 w dziwnie pozbawionym dla niej kolor贸w Londynie by艂o brudno, a gdzieniegdzie cuchn臋艂o, miasto podniecaj膮co t臋tni艂o 偶yciem.

Po latach sp臋dzonych na wsi, nieledwie w odosobnieniu, Sophie mia艂a poczucie, 偶e budzi si臋 ze snu. Od dawna interesowa艂a si臋 wn臋trzarstwem, a chc膮c pocieszy膰 sw膮 serdeczn膮 przyjaci贸艂k臋 Emily Lowder, kt贸ra 藕le znosi艂a ci膮偶臋, pomog艂a jej zaprojektowa膰 pokoik dziecinny. Emily by艂a zachwycona efektem i nam贸wi艂a Sophie do zmiany wystroju ciemnych, zagraconych salon贸w. Nowe wn臋trza zosta艂y zaprezentowane go艣ciom, gdy ma艂y Edward Lowder sko艅czy艂 trzy miesi膮ce. Ku za偶enowaniu Sophie jej dzie艂o wzbudzi艂o wi臋kszy zachwyt ni偶 uroczy cherubinek.

Najwytworniejsza dama w s膮siedztwie, wicehrabina Dayle, by艂a pod wra偶eniem talentu Sophie. Bystrym okiem oceni艂a

16

projektantk臋 i wystr贸j wn臋trz, po czym niespodziewanie zaproponowa艂a Sophie i Emily przyjazd do Londynu na sezon w celu wykonania du偶ego projektu, chwilowo owianego mg艂膮 tajemnicy.

I tak oto, opu艣ciwszy Blackford Chase, Sophie zamieszka艂a w londy艅skiej rezydencji Lowder贸w, co niezmiernie j膮 radowa艂o.

Jako szanuj膮ca si臋 m艂oda dama nie powinna by艂a tego dnia wysiada膰 z powozu, kt贸ry ugrz膮z艂 w ulicznym korku spowodowanym przez wywr贸cony w贸z z w臋glem, a jednak mimo protest贸w s艂u偶膮cej postanowi艂a odby膰 dalsz膮 drog臋 pieszo. Nie 偶a艂owa艂a swej decyzji. Czu艂a, 偶e naprawd臋 jest w mie艣cie, a nie tylko mu si臋 przygl膮da.

- Gazeta! 鈥濧ugur"! - wo艂a艂 ma艂y gazeciarz, z trudem d藕wigaj膮cy ci臋偶k膮 torb臋. Dziesi臋cioletni na oko ch艂opak mia艂 r臋ce czarne od farby drukarskiej, kontrastuj膮ce z nienagannie czyst膮 buzi膮 i b艂臋kitnymi oczami.

Sophie mia艂a ochot臋 chwyci膰 o艂贸wek i uwieczni膰 go na papierze. Wszechwiedz膮cy u艣miech malca zdradza艂 do艣wiadczenie 偶yciowe nieprzystaj膮ce do jego wieku.

- Gazeta dla pani? Naj艣wie偶sze towarzyskie plotki... tylko sze艣膰 pens贸w! - Zauwa偶ywszy dwie elegancko ubrane m艂ode damy wy艂aniaj膮ce si臋 ze sklepu po drugiej stronie ulicy, z nadziej膮 pomacha艂 w ich stron臋. - 鈥濧ugur"! Dalsze, fascynuj膮ce perypetie niegodziwego lorda Dayle'a!

Wielce zaintrygowana Sophie kupi艂a gazet臋, po czym zwr贸ci艂a si臋 do s艂u偶膮cej przydzielonej jej przez Lowder贸w.

- Schowaj gazet臋 do swojej torby, Neli. Oddasz mi w domu. - S艂u偶膮ca sprawia艂a wra偶enie zaskoczonej, na co Sophie doda艂a z u艣miechem: - Obiecuj臋, 偶e dam ci j膮, jak tylko sko艅cz臋 czyta膰.

Czu艂a, 偶e ma w Neli sojuszniczk臋. S艂u偶膮ca w艂o偶y艂a gazet臋 do torby, pod rob贸tk臋. Ch艂opak u艣miechn膮艂 si臋 do nich, ukazuj膮c szczerbate z臋by, i bezczelnie mrugn膮艂 okiem. Neli zachichota艂a.

Sophie mia艂a ochot臋 otworzy膰 szkicownik, by narysowa膰 ma艂ego gazeciarza, lecz musia艂a pami臋ta膰 o odwiedzinach w modnym sklepie z zas艂onami.

Wiele razy toczy艂a z sob膮 podobn膮 walk臋. W r贸偶nych sytuacjach 偶yciowych, mimo rozgrywaj膮cych si臋 przed ni膮 rozmaitych scen i dramat贸w, odczuwa艂a nieprzepart膮 ch臋膰 si臋gni臋cia po przybory do rysowania. Mia艂a ochot臋 uwieczni膰 imponuj膮ce wie偶e ko艣cio艂贸w, czyje艣 pyzate policzki, trzepocz膮ce na wietrze sp贸dnice dam. Londyn dostarcza艂 ogromnie du偶o temat贸w.

Nie zamierza艂a jednak ulega膰 pokusie. Szkicowanie wi膮za艂o si臋 z przyjmowaniem biernej pozycji obserwatora, a Sophie mia艂a ju偶 do艣膰 patrzenia na 艣wiat z dystansu.

Los nareszcie u艣miechn膮艂 si臋 do niej i zamierza艂a w pe艂ni wykorzysta膰 sw膮 szans臋. To w艂a艣nie dlatego jej obecne zadanie by艂o dla niej takie wa偶ne. Cho膰 wci膮偶 jeszcze nie mia艂a poj臋cia, o jaki projekt chodzi lady Dayle, postanowi艂a j膮 ol艣ni膰. W tym celu podj臋艂a odpowiednie kroki przygotowawcze. Gdy nadejdzie czas, Sophie doskonale b臋dzie si臋 oriento-wa膰, jakie materia艂y dost臋pne s膮 na rynku, dzi臋ki czemu zadowoli gust wybrednej wi膰ehrabiny. Chcia艂a, by jej dzie艂o da艂o lady Dayle pow贸d do dumy.

Pragn臋艂a odwdzi臋czy膰 si臋 wicehrabinie za okazan膮 dobro膰. Lady Dayle nie mia艂a nawet poj臋cia, 偶e zapraszaj膮c Sophie do Londynu, spe艂ni艂a jedno z jej najskrytszych marze艅.

Zaprojektowanie wn臋trza w stolicy stwarza艂o wielkie mo偶liwo艣ci. U艣miechn臋艂a si臋 na my艣l o tym, jak ogromne uznanie

18

wzbudzi艂 wystr贸j salonu Emily. Teraz Sophie marzy艂a o zyskaniu s艂awy w londy艅skim towarzystwie.

Drugim, wi臋kszym nawet ni偶 poprzednie, marzeniem Sophie ; by艂o spotkanie z lordem Dayleem. Na my艣l o tym, 偶e Charles jest w Londynie, serce gwa艂townie zatrzepota艂o jej w piersi.

Zastanawia艂a si臋, co lady Dayle wie o jej znajomo艣ci z Char-lesem. Natychmiast uzna艂a, 偶e 鈥瀦najomo艣膰" to nieodpowiednie s艂owo. Charles by艂 przecie偶 przyjacielem, powiernikiem, rycerzem z dzieci艅stwa.

U艣miechn臋艂a si臋 na my艣l o gazecie spoczywaj膮cej w torbie Neli. Sophie uwielbia艂a czyta膰 wiadomo艣ci o Charlesie. Przez te wszystkie lata 艣ledzi艂a plotki o nim z tak膮 sam膮 dziewcz臋c膮 fascynacj膮, z jak膮 niegdy艣 s艂ucha艂a opowie艣ci o jego ch艂opi臋cych wybrykach. Mia艂a ochot臋 podroczy膰 si臋 z nim, poruszy膰 dra偶liw膮 kwesti臋 skandalicznych podboj贸w. Cz臋sto oddawa艂a si臋 marzeniom o tym, 偶e zn贸w, jak dawniej, b臋d膮 razem si臋 艣mia膰 i rozmawia膰 o 偶yciu.

By艂a pewna, 偶e kt贸rego艣 dnia si臋 spotkaj膮, lecz teraz, gdy mog艂o si臋 to sta膰 w ka偶dej chwili, wszystko nabra艂o dla niej nowego znaczenia.

Jakim jest teraz cz艂owiekiem? Czy bardzo si臋 zmieni艂? Co b臋dzie jej mia艂 do powiedzenia? Otwiera艂y si臋 przed ni膮 nowe mo偶liwo艣ci, lecz nie by艂a w stanie wybra膰 偶adnej z nich, dop贸ki nie uzyska odpowiedzi na te pytania.

- Panienko! - us艂ysza艂a za sob膮 zdyszany g艂os Neli. - Czy jeszcze daleko?

Zda艂a sobie spraw臋, 偶e pogr膮偶ona w my艣lach znacznie przy艣pieszy艂a kroku. Natychmiast zwolni艂a.

-Chyba nie...

Postanowi艂a odgoni膰 my艣li na temat odleg艂ej przesz艂o艣ci i niepewnej przysz艂o艣ci.

Dzielnica Cheapside, pe艂na warsztat贸w rzemie艣lniczych sklep贸w, stanowi艂a istne wyzwanie dla zmys艂贸w. Sophie zmarszczy艂a nos, czuj膮c gor膮co buchaj膮ce z warsztat贸w z艂otniczych i kwa艣ny zapach 艣wie偶ej farby u tkaczy. Z zaciekawieniem przyjrza艂a si臋 zape艂nionej najprzer贸偶niejszymi przedmiotami wystawie u grawera, po czym przystan臋艂a przed sklepem z towarami kolonialnymi.

Kupiec dysponowa艂 lokalem z wykuszowym oknem, przy kt贸rym urz膮dzi艂 herbaciarni臋. Podobna do paryskiej kafejki, kusi艂a klient贸w egzotycznymi naparami, lecz uwag臋 Sophie przyci膮gn臋艂y przede wszystkim krzes艂a.

- Neli, popatrz tylko - niemal zawo艂a艂a z zachwytu. - O ile si臋 nie myl臋, to s膮 krzes艂a z okresu restauracji... i tak sobie stoj膮 na ulicy! Tak... - Z upodobaniem pog艂adzi艂a mebel. -Te charakterystyczne 艂uki... Neli, potrzymaj moj膮 teczk臋, a ja jeszcze co艣 sprawdz臋.

Nawet po pewnym czasie nie by艂aby w stanie powiedzie膰, jak dosz艂o do tego, co si臋 wtedy sta艂o. Mo偶e zamek przy teczce by艂 ju偶 rozpi臋ty albo otworzy艂a go przez nieuwag臋, w ka偶dym razie teczka gwa艂townie si臋 rozchyli艂a, a porywisty wiatr porwa艂 cenne rysunki i projekty.

Przez chwil臋 Sophie tylko sta艂a, patrz膮c, jak jej artystyczny dorobek unosi si臋 nad ruchliw膮 ulic膮, szybko jednak przyst膮pi艂a do dzia艂ania. Kaza艂a Neli pozbiera膰 papiery z chodnika, a gdy zamiatacz ulic zaproponowa艂, 偶e pozbiera kartki z jezdni, Sophie da艂a mu monet臋, prosz膮c jednak, by mia艂 na wzgl臋dzie swe bezpiecze艅stwo.

Rozpaczliwie podskakiwa艂a, staraj膮c si臋 chwyci膰 w locie bezcenne projekty, nie bacz膮c na to, 偶e robi z siebie widowisko. Prace by艂y jej nadziej膮 na przysz艂o艣膰, bez nich mog艂a cho膰by dzi艣 wraca膰 z podkulonym ogonem do Blackford Chase.

20

W ko艅cu jej wysi艂ki odnios艂y skutek i na ziemi pozosta艂a ju偶 tylko jedna kartka papieru. Ilekro膰 pr贸bowa艂a j膮 podnie艣膰, z艂o艣liwy podmuch wiatru porywa艂 j膮 tu偶 sprzed jej palc贸w.

Wreszcie dopisa艂o jej szcz臋艣cie. Kartka mi臋kko sp艂yn臋艂a na but d偶entelmena, kt贸ry wychodzi艂 z budynku jakiego艣 wydawnictwa.

Z okrzykiem triumfu Sophie schyli艂a si臋, by podnie艣膰 swe dzie艂o.

- No tak. Tylko tego mi brakowa艂o. Co za dzie艅! - z ironi膮 skomentowa艂 nieznajomy.

Sophie powoli wsta艂a i u艣miechn臋艂a si臋. Stoj膮cy przed ni膮 m臋偶czyzna mia艂 na sobie 偶贸艂tobr膮zowe spodnie i niebieski surdut, by艂 niezwykle przystojny... To by艂 Charles.

Poczu艂a gwa艂towny skurcz 偶o艂膮dka, z wra偶enia omal nie osun臋艂a si臋 na ziemi臋.

Chwyci艂 j膮 za rami臋. Uni贸s艂szy wzrok, uwa偶nie przyjrza艂a si臋 jego twarzy. Mi臋kkie, m艂odzie艅cze rysy ust膮pi艂y miejsca surowej m臋skiej urodzie, we wzroku pojawi艂a si臋 nieznana jej powaga, lecz z pewno艣ci膮 mia艂a przed sob膮 Charlesa Aldena.

Mimo niecodziennych okoliczno艣ci to niespodziewane spotkanie tak j膮 ucieszy艂o, 偶e u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.

Wyra藕nie nie podziela艂 jej radosnego nastroju. Szybko pu艣ci艂 jej rami臋, jakby nagle uzna艂 j膮 za tr臋dowat膮.

Domy艣li艂a si臋, 偶e jej nie pozna艂.

- Nie wiem, sk膮d bierze si臋 pani weso艂o艣膰. Co za tupet! 呕e te偶 co艣 podobnego musia艂o mi si臋 przytrafi膰, w dodatku w publicznym miejscu! - Zmierzy艂 j膮 surowym wzrokiem. -Wygl膮da pani jak dama, a zachowuje si臋 pani jak... Gdzie jest pani przyzwoitka?

- Moja s艂u偶膮ca zaraz tu przyjdzie - odpowiedzia艂a bez zastanowienia, nie mog膮c oderwa膰 od niego wzroku. Nic dziwnego,

偶e mia艂 reputacj臋 uwodziciela; wyr贸s艂 na niezwykle urodziwego m臋偶czyzn臋. By艂a gotowa i艣膰 o zak艂ad, 偶e kobiety 艢ciel膮 si臋 u jego st贸p.

- Prosz臋 przesta膰 si臋 u艣miecha膰 - burkn膮艂. - Niech pani popatrzy na moje buty!

Natychmiast spowa偶nia艂a.

- Prosz臋 mi wybaczy膰. - Zauwa偶y艂a, 偶e kreda z jej szkicu ubrudzi艂a jego b艂yszcz膮cy but. - Zapewniam pana, 偶e zazwyczaj zachowuj臋 si臋 znacznie bardziej pow艣ci膮gliwie, ale musia艂am odzyska膰 moje prace, chyba mnie pan rozumie.

- Nie rozumiem. - Rozejrza艂 si臋 dooko艂a. - Jest pani pisark膮, dziennikark膮?

- Nie. Jestem...

- Szkoda - przerwa艂 jej. - Przyda艂aby mi si臋 dziennikarka wielbicielka. - Gwa艂townym ruchem wyj膮艂 kartk臋 z jej d艂oni. - Chcia艂bym si臋 dowiedzie膰, co jest warte tak karygodnego zachowania.

Sophie popatrzy艂a na projekt szezlonga wykonany dla matki Charlesa, opatrzony notatkami na temat kolor贸w i rodzaj贸w tkanin i ozd贸b.

- Mebel - prychn膮艂.

- Projekt wystroju wn臋trza - poprawi艂a, odbieraj膮c mu kartk臋.

- Prosz臋 mi wybaczy膰 - odpowiedzia艂, dobitnie akcentuj膮c s艂owa.

Sophie dobrze zna艂a ten ironiczny ton, jednak nigdy dot膮d Charles nie przemawia艂 do niej tak szorstko. Zmru偶y艂a oczy.

- Nie zamierzam panu wybaczy膰 - odpowiedzia艂a. Szeroko otworzy艂 oczy, najwyra藕niej zaskoczony jej zuchwa艂o艣ci膮.

22

- Czy to mia艂 by膰 艣miertelny cios wymierzony w moj膮 dum臋? Czy nieszcz臋sny, zgn臋biony m臋偶czyzna ma teraz b艂aga膰 pani膮 o zmi艂owanie? Oj, chyba naczyta艂a si臋 pani zbyt wielu powie艣ci. Prosz臋 tylko rozejrze膰 si臋 dooko艂a. - Zatoczy艂 r臋k膮 艂uk. - Na tym 艣wiecie jest tak wiele rzeczy, kt贸re wymagaj膮 naszej troski... s膮 nawet warte wystawiania si臋 na po艣miewisko. Zapewniam jednak pani膮, 偶e meble do nich nie nale偶膮.

Sophie unios艂a brwi na znak szczerego zdumienia.

- Mo偶e meble nie maj膮 dla pana 偶adnego znaczenia, jednak pozwol臋 sobie zauwa偶y膰, 偶e nie ma pan poj臋cia o tym, co mnie zajmuje. Dla mnie meble s膮 bardzo wa偶ne.

- Oczywi艣cie - stwierdzi艂 z przek膮sem. - Prosz臋 mi wybaczy膰, 偶e dekoracja wn臋trz ma dla mnie mniejsze znaczenie ni偶 los angielskich farmer贸w czy zawieszenie ustawy Habeas Corpus.

- A pan zechce mi wybaczy膰, 偶e dekoracja wn臋trz ma dla mnie wi臋ksze znaczenie ni偶 nienaganny po艂ysk pa艅skich but贸w.

Charles mocniej nasadzi艂 na g艂ow臋 kapelusz.

- Punkt dla pani. - Zdj膮艂 kapelusz i sk艂oni艂 si臋 przed Sophie. - Co ja wyprawiam? Przepraszam pani膮. - U艣miechn膮艂 si臋 blado. - Nie mam zwyczaju 艂ajania m艂odych kobiet na ulicy, ale w moim 偶yciu wszystko tak dziwnie si臋 uk艂ada... Od dawna ju偶 nie prowadzi艂em normalnej rozmowy i nie wiem, jak powinna wygl膮da膰.

Sophie milcza艂a, wpatrzona w jego twarz. Nareszcie by艂 sob膮, jej Charlesem.

Nie zauwa偶y艂 niemego zachwytu w jej oczach.

- Pozwoli pani, 偶e jej pomog臋.

U艂o偶y艂 rysunki w teczce i zatrzasn膮艂 zamek Podzi臋kowa艂a mu, czuj膮c, 偶e powinna teraz ujawni膰 sw膮 to偶samo艣膰 lub szybko si臋 po偶egna膰.

Odezwa艂 si臋 do niej, nim zd膮偶y艂a podj膮膰 decyzj臋.

- Widz臋, 偶e ma pani wiele projekt贸w. Zapewne przyj臋艂a pani jakie艣 du偶e zlecenie.

Sophie zarumieni艂a si臋. Co mia艂a teraz powiedzie膰, nie nara偶aj膮c si臋 na 艣mieszno艣膰? Powinna by艂a od razu si臋 przedstawi膰.

- Tak, ale prawd臋 m贸wi膮c, jeszcze dok艂adnie nie wiem, na czym ma polega膰 moja praca. - Czu艂a, 偶e Charles ma ochot臋 odej艣膰, lecz nie chcia艂a si臋 z nim po偶egna膰, zanim nie zdo艂a mu wybaczy膰 nieuprzejmo艣ci. Zmusi艂a si臋 do u艣miechu. -Skoro nie jest pan przyzwyczajony do normalnych rozm贸w, to jakie pan zazwyczaj prowadzi?

- Och. - Zamilk艂, a po chwili, ostro偶nie rozejrzawszy si臋 dooko艂a, spyta艂: - Chce pani us艂ysze膰 prawd臋 czy grzeczno艣ciow膮 odpowied藕?

- Interesuje mnie tylko prawda.

- Zgoda. Przez wi臋kszo艣膰 偶ycia rozmawia艂em na b艂ahe tematy. Tak jak inni m艂odzi m臋偶czy藕ni che艂pi艂em si臋 mi艂osnymi podbojami...

- No c贸偶, ostrzeg艂 mnie pan - wesz艂a mu w s艂owo. - Powinnam teraz uderzy膰 pana w twarz albo odej艣膰 z ura偶on膮 min膮. Na szcz臋艣cie nie jestem a偶 tak delikatna. Prosz臋 kontynuowa膰.

- Teraz prowadz臋 rozmowy na temat polityki. D艂ugie, nu偶膮ce, zazwyczaj monotonne, ale cenne i warte trudu. Oba rodzaje rozm贸w maj膮 swoje plusy i minusy. - W jego oczach pojawi艂 si臋 weso艂y b艂ysk. Pochyli艂 si臋 ku Sophie i 艣ciszy艂 g艂os. - Zdradz臋 pani pewien sekret. Czasami, kiedy gra idzie o wy-sok膮 stawk臋, debaty polityczne przypominaj膮 prymitywne zaloty. Najpierw mamy chwile uprzejmego, 艂agodnego uwodzenia, potem pokaz m臋skiej si艂y, wreszcie du偶o zamieszania, gdy

24

nast臋puje 艂膮czenie si臋 w pary. Czasami dochodzi do brutalnych scen... W ko艅cu kto艣 wygrywa, zwyci臋zca zgarnia 艂upy, a nazajutrz wszystko rozpoczyna si臋 od nowa. Sophie roze艣mia艂a si臋.

- To interesuj膮ce. Dzi臋ki panu zyska艂am nowe spojrzenie na parlament.

- Takie podej艣cie pomaga mi przetrwa膰 trudne chwile w Izbie Lord贸w.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie jestem dziennikark膮. Napisa艂abym fascynuj膮cy artyku艂: 鈥濪ziki Westminster, tajemnice parlamentu". Wydawcy gazet w Londynie pe艂zaliby mi u st贸p. Niestety, niebiosa posk膮pi艂y mi pisarskiego talentu.

Charles popatrzy艂 na teczk臋 Sophie, po czym z upodobaniem obj膮艂 wzrokiem jej sylwetk臋.

- Mam nadziej臋, 偶e nie obra偶臋 pani stwierdzeniem, 偶e przyozdabia pani nasze miasto sam膮 swoj膮 obecno艣ci膮.

Poczu艂a, 偶e oblewa j膮 fala gor膮ca. Zanim zd膮偶y艂a odpowiedzie膰, wykrzywi艂 twarz w grymasie na widok mijaj膮cego ich okaza艂ego powozu, z kt贸rego patrzy艂a na niego jaka艣 zdumiona kobieta.

- Bo偶e - powiedzia艂, przenosz膮c wzrok na Sophie. - Mi艂o by艂o z pani膮 pogaw臋dzi膰, jednak nie mog臋 nara偶a膰 si臋 na kolejne plotki. Musz臋 te偶 mie膰 na wzgl臋dzie pani reputacj臋. - Sk艂oni艂 si臋. - 呕ycz臋 pani du偶o szcz臋艣cia.

Nieznacznie pochyli艂a g艂ow臋.

- Rozumiem. Prosz臋 dalej pracowa膰 nad naprawieniem naszego 艣wiata. Ja b臋d臋 zadowolona, je艣li uda mi si臋 go troch臋 przyozdobi膰.

Posla艂 jej karc膮ca spojrzenie.

- To byl cios ponizej pasa, tym bole艣niejszy, 偶e by艂em sk艂onny uznac pani膮 za obiecuj膮cego przeciwnika.

Sophie odprowadzi艂a go wzrokiem. Postanowi艂a pozwoli膰, by ostatnie s艂owo nale偶a艂o do niego. Cieszy艂a si臋 na my艣l o kolejnym spotkaniu.

Poczu艂a delikatne poklepywanie po ramieniu. To Neli powr贸ci艂a z nar臋czem papier贸w.

- Kim by艂 ten d偶entelmen? Wydawa艂 si臋 smutny. - S艂u偶膮ca otar艂a spocone czo艂o.

- To, droga Neli, by艂 niegodziwy lord Dayle we w艂asnej osobie.

- Och! - S艂u偶膮ca gwa艂townie zaczerpn臋艂a tchu.

- Tak, chocia偶 pami臋tam go jako mojego rycerza w l艣ni膮cej zbroi.

Neli zbyt wiele prze偶y艂a tego ranka, by zachowa膰 pow艣ci膮gliwo艣膰.

- No c贸偶, z czasem zbroja matowieje.

- Owszem - mrukn臋艂a Sophie. - A wtedy przyjemnie jest j膮 polerowa膰. -

- Skoro pani tak uwa偶a, panienko...

Rozdzia艂 trzeci

Panna Corinne Ashford poda艂a Charlesowi koniuszki zimnych palc贸w i po偶egna艂a si臋 z oboj臋tnym wyrazem twarzy. Mimo to uda艂 si臋 do domu w radosnym nastroju.

Na Portman Street poczu艂, 偶e zn贸w mo偶e odetchn膮膰 pe艂n膮 piersi膮 po raz pierwszy od czasu ukazania si臋 artyku艂u w 鈥濷racle". Zosta艂 oczyszczony z zarzut贸w po tym, jak okaza艂o si臋, 偶e ciemnow艂osym m臋偶czyzn膮 wychodz膮cym przez okno z sypialni lady Avery by艂 kamerdyner lorda Avery'ego. Londy艅skie towarzystwo szybko zaj臋艂o si臋 nowymi plotkami. Podobno lady Avery uciek艂a z m艂odym kochankiem, zabieraj膮c cz臋艣膰 pieni臋dzy i rodzinne klejnoty.

Nic jednak nie by艂o w stanie naprawi膰 wyrz膮dzonej Charlesowi krzywdy, a brukowce wci膮偶 rozpisywa艂y si臋 o jego starych grzeszkach.

W wieku dwudziestu siedmiu lat zd膮偶y艂 si臋 ju偶 przyzwyczai膰 do epitet贸w, kt贸rymi go obdarzano. Dziki, nieokie艂znany, nieodpowiedzialny. By艂 艣wiadom tego, 偶e na nie zas艂u偶y艂. M艂odo艣膰 up艂yne艂a mu na hulankach i swawolach w ramionach 艂atwych kobiet.

Jednak ten etap jego zycia by艂 juz zamkni臋ty raz na zawsze.

27

Charles Alden z upodobaniem oddawa艂 si臋 niewyszukanym przyjemno艣ciom, jednak wicehrabia Dayle by艂 zupe艂nie innym cz艂owiekiem. Dwa lata temu zmar艂 mu brat, wkr贸tce potem ojciec i jego 偶ycie nieodwracalnie si臋 zmieni艂o.

Dr臋czony wyrzutami sumienia, zada艂 sobie pokut臋 i chyba tylko praca uratowa艂a go przed popadni臋ciem w ob艂臋d.

Z niezwyk艂ym oddaniem zaj膮艂 si臋 maj膮tkiem i polityk膮. Uda艂o mu si臋 przetrwa膰 najgorszy okres, a偶 wreszcie m贸g艂 nieco odetchn膮膰, cieszy膰 si臋 z sukcesu i snu膰 plany na przysz艂o艣膰.

A potem pojawi艂 si臋 ten nieszcz臋sny artyku艂 w gazecie. Jego nazwisko zn贸w zacz臋to kojarzy膰 ze skandalami. Na korytarzach Westminsteru i w salonach Mayfair traktowano go z ch艂odn膮 rezerw膮. Miota艂 si臋 w poczuciu bezsilno艣ci, nie wiedz膮c nawet, kto tak usilnie stara si臋 mu zaszkodzi膰.

Na pewien czas zrezygnowa艂 z szukania winnego, skupiaj膮c si臋 na planach matrymonialnych. Po g艂臋bokim namy艣le doszed艂 do wniosku, 偶e o偶enek z pann膮 Corinne Ashford pom贸g艂by mu naprawi膰 reputacj臋. C贸rka barona pochodzi艂a z rodziny s艂yn膮cej ze szczeg贸lnie konserwatywnych pogl膮d贸w. Wysoka, prezentuj膮ca nienagann膮 elegancj臋 m艂oda dama by艂a uosobieniem przyzwoito艣ci i szacowno艣ci. Charles mia艂 nadziej臋, 偶e jej powszechnie znane przymioty b臋d膮 stanowi艂y skuteczn膮 przeciwwag臋 dla jego wad.

Prawd臋 m贸wi膮c, spodziewa艂 si臋, 偶e zostanie odtr膮cony, jednak lata ci臋偶kiej pracy nie posz艂y wida膰 na marne - a mo偶e o wszystkim zadecydowa艂 jego tytu艂 i fortuna? - w ka偶dym razie pozwolono mu stara膰 si臋 o r臋k臋 panny Ashford. Wkr贸tce mia艂o si臋 okaza膰, z jakim skutkiem.

W pogodnym nastroju wszed艂 do domu. Lady Dayle zst臋powa艂a w艂a艣nie ze schod贸w, wk艂adaj膮c r臋kawiczki.

- Wychodzisz, mamo? - zapyta艂.

28

- Owszem, w dodatku razem z tob膮. Ka偶 podstawi膰 pow贸z. Nie mo偶emy si臋 sp贸藕ni膰.

Charles skin膮艂 na lokaja.

- Dok膮d si臋 wybieramy?

Lady Dayle westchn臋艂a afektowanie.

- By艂am pewna, 偶e zapomnisz. Obiecali艣my z艂o偶y膰 wizyt臋 pani Lowder. Nawet nie pr贸buj si臋 od tego wykr臋ci膰. Dobrze wiesz, 偶e Edward Lowder ma du偶e wp艂ywy w wa偶nych kr臋gach. Poza tym Emily Lowder ma w domu co艣, co koniecznie chcia艂abym ci pokaza膰.

Charles z u艣miechem poda艂 matce rami臋.

- Jak 艣mia艂bym si臋 wymawia膰 od tej wizyty! Nie zrobi臋 tego po tym, jak wykr臋ci艂em si臋 od p贸j艣cia w odwiedziny do ciotki Eugenie.

Roze艣mia艂a si臋.

- Nigdy nie kaza艂abym ci i艣膰 za kar臋 do swego pokoju, gdyby przysz艂o mi do g艂owy, 偶e Phillip mo偶e zrobi膰 co艣 podobnego! My艣la艂am, 偶e trzeba b臋dzie wywa偶y膰 drzwi. A wiesz, 偶e do tej pory nie znale藕li艣my klucza?

Na wspomnienie brata po jego twarzy przemkn膮艂 cie艅. Zauwa偶ywszy to, matka pog艂adzi艂a go po policzku.

- To by艂y dobre czasy, Charles. Mi艂o jest je powspomina膰. - Poprawi艂a mu fular. - Czuj臋, 偶e zn贸w nadchodz膮 dla nas szcz臋艣liwe dni.

Patrz膮c na u艣miechni臋t膮 matk臋, by艂 sk艂onny przyzna膰 jej racj臋. Przyjecha艂a z Fordham Park do Londynu odmieniona, pe艂na werwy, i ci膮gle gdzie艣 bywa艂a. Gdy powiedzia艂 jej o skandalu z Averym, roze艣mia艂a si臋 i odrzek艂a, 偶e nikt nie o艣mieli si臋 oczernia膰 syna w jej obecno艣ci.

- Jak uda艂o si臋 polowanie? - zapyta艂a. - Ca艂e miasto a偶 huczy od plotek, ze niegodziwy lord Dayle pragnie si臋

ustatkowa膰 i szuka 偶ony. Najwyra藕niej najgorsze masz ju偶 za sob膮, skoro ta wynios艂a Lavinia Ashford pozwoli艂a ci przekroczy膰 pr贸g swego salonu.

Zajecha艂 pow贸z, ratuj膮c Charlesa z opresji, lecz matka nie zamierza艂a zmienia膰 tematu. Zapyta艂a, jakie panny bierze pod uwag臋, wydoby艂a z niego odpowied藕, po czym rzeczowo om贸wi艂a wady i zalety kandydatek.

- Je艣li naprawd臋 chcesz si臋 o偶eni膰 z chodz膮c膮 cnot膮, Char-lesie, pozostaj膮 trzy, najwy偶ej cztery m艂ode damy. Na szcz臋艣cie wszystkie s膮 teraz w Londynie. B臋dziesz mia艂 du偶o czasu, by im si臋 dok艂adnie przyjrze膰 i wybra膰 najlepsz膮.

Czu艂 si臋 dziwnie nieswojo, gdy matka tak beznami臋tnym tonem rozprawia艂a o jego ma艂偶e艅skich planach. Jeszcze wi臋ksz膮 udr臋k臋 sprawia艂a mu 艣wiadomo艣膰, 偶e oto dobrowolnie zamierza艂 zwi膮za膰 si臋 na ca艂e 偶ycie z jak膮艣 nudn膮 mumi膮. Niespodziewanie stan臋艂a mu przed oczami roze艣miana panna spotkana w Cheapside.

Dobrze pami臋ta艂 jej egzotyczn膮 urod臋, u艣miech, figlarny b艂ysk w oku. Cz臋sto powraca艂 my艣lami do ich rozmowy. By膰 mo偶e m艂oda dama kogo艣 mu przypomina艂a? A mo偶e tylko stanowi艂a dla niego symbol t臋sknoty za przyjemno艣ciami? Bystra i inteligentna, by艂aby z pewno艣ci膮 ciekawsz膮 towarzyszk膮 codziennych ma艂偶e艅skich 艣niada艅.

Nie mia艂 jednak wyboru. Nie powinien nawet rozwa偶a膰 podobnych mo偶liwo艣ci. Minione tygodnie by艂y jednym wielkim koszmarem. Nie zamierza艂 ju偶 nara偶a膰 si臋 na podobne prze偶ycia. Uda艂o mu si臋 znale藕膰 najlepsze wyj艣cie z sytuacji, a jego decyzja o zawarciu ma艂偶e艅stwa z rozs膮dku by艂a jak najbardziej s艂uszna.

Uwa偶a艂, 偶e post臋puje uczciwie. Postanowi艂 wyrzec si臋 mi艂o艣ci w zamian za dobre imi臋. Powinien si臋 cieszy膰, 偶e uda艂o

30

mu si臋 wyj艣膰 z opresji. By艂 got贸w po艣wi臋ci膰 wiele dla osi膮gni臋cia swych cel贸w.

To przekonanie towarzyszy艂o mu w drodze przez Mayfa-ir wype艂nionej trajkotaniem matki, a偶 do wej艣cia do salonu Lowder贸w. Mog艂oby trwa膰 przez ca艂y sezon... gdyby nie par ra damskich kostek wy艂aniaj膮ca si臋 spod sp贸dnicy na wysoko艣ci jego oczu.

- Czy go艣cie ju偶 przyszli, Thomas? - zapyta艂a m艂oda kobieta stoj膮ca na drabinie. - Zaczekaj chwil臋, to podam ci swoje przybory. Nie chc臋, by zastali mnie przy pracy.

- Za p贸藕no, moja droga - zaszczebiota艂a lady Dayle. - Prosz臋 ci臋, zejd藕 z tej drabiny, bo zaraz zemdlej臋 ze strachu.

Zaskoczona panna wykrzykn臋艂a:

- Och! - i straci艂a r贸wnowag臋.

Lokaj rzuci艂 si臋, by podtrzyma膰 drabin臋, gdy tymczasem Charles bez namys艂u chwyci艂 nieznajom膮 dam臋 na r臋ce.

- Charles, musz臋 ci si臋 przyzna膰, 偶e chcia艂am, by艣 spotka艂 si臋 z pann膮 Westby - powiedzia艂a kpi膮co matka.

W os艂upieniu wpatrywa艂 si臋 w pi臋kn膮 kobiet臋, kt贸r膮 trzyma艂 w ramionach. Patrzy艂a na niego rozszerzonymi ze strachu oczami, obejmuj膮c jego szyj臋 i dotykaj膮c torsu swymi pe艂nymi piersiami. Po chwili z przera偶eniem zda艂 sobie spraw臋, kogo ma przed sob膮.

- To ty! - zawo艂a艂.

Sophie mia艂a wra偶enie, 偶e serce za chwil臋 wyskoczy jej z piersi. Z zachwytem wpatrywa艂a si臋 w Charlesa. Musia艂a przyzna膰, 偶e jest niezwykle urodziwy. Mia艂 g臋ste, kasztanowe w艂osy i piwne oczy, w kt贸rych malowa艂o si臋 zaskoczenie i wyra藕ne zainteresowanie, mocno zarysowane ko艣ci policzkowe i podbr贸dek... Wspania艂y, cudownie m臋ski, prezentowa艂 najlepsze angielskie cechy.

Najwyra藕niej jednak zapomnia艂a o jego angielskim poczuciu wy偶szo艣ci. Ledwie zd膮偶y艂 och艂on膮膰, spowa偶nia艂 i przybra艂 gro藕n膮 min臋. Co sprawi艂o, 偶e roze艣miany ch艂opak zmieni艂 si臋 przez te lata w dumnego, w艂adczego m臋偶czyzn臋?

- C贸偶, milordzie, zn贸w z艂apa艂 mnie pan, tym razem dos艂ownie, w niekorzystnym dla mnie po艂o偶eniu. - Popatrzy艂a karc膮cym wzrokiem na lokaja. - Thomas, powiniene艣 by艂 mnie ostrzec. Wprawili艣my naszych go艣ci w zak艂opotanie. -Poda艂a lokajowi mokry p臋dzel i gestem d艂oni przerwa艂a jego przeprosiny. - Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie. We藕 moje przybory, a my jako艣 sobie poradzimy, prawda, milordzie?

Charles nie odpowiedzia艂.

- Na mi艂o艣膰 bosk膮, synu, natychmiast postaw j膮 na pod艂odze - rozkaza艂a lady Dayle.

Zaczerwieni艂 si臋 i szybko spe艂ni艂 polecenie matki. Sophie u艣miechn臋艂a si臋 i otar艂a poplamione farbami d艂onie. Postanowi艂a zedrze膰 t臋 kamienn膮 mask臋 z jego twarzy, cho膰by mia艂a do tego u偶y膰 d艂uta i m艂otka.

- Czuj臋 si臋 doskonale - odpowiedzia艂a na uprzejme zapytanie lady Dayle. - Powinnam by艂a wiedzie膰, 偶e nie mog臋 liczy膰 na Thomasa. Flirtuje z jedn膮 z pokoj贸wek i nie ma si臋 co dziwi膰, 偶e zapomina o bo偶ym 艣wiecie.

- Mamo - powiedzia艂 ch艂odnym tonem Charles - odnosz臋 wra偶enie, 偶e dobrze wiesz, co tu si臋 dzieje. Mo偶e zechcia艂aby艣 mnie o艣wieci膰?

-W艂a艣nie staram si臋 to zrobi膰. - Z u艣miechem wzi臋艂a Sophie za r臋k臋. - Pozw贸lcie, 偶e przypomn臋 was sobie nawzajem. Nie u偶ywam s艂owa 鈥瀙rzedstawi臋", bo wiem, 偶e przed laty spotkali艣cie si臋 w Dorsetshire.

- Rzeczywi艣cie si臋 spotkali艣my - powiedzia艂 kwa艣no Charles - ale raczej ca艂kiem niedawno... - Urwa艂. - W Dorsetshire?

32

- Tak, to panna Westby. Sophie, zapewne przypominasz sobie mojego syna?

By艂a w stanie jedynie skin膮膰 g艂ow膮.

- Westby - powt贸rzy艂 w zamy艣leniu Charles i nagle na jego twarzy odmalowa艂a si臋 rado艣膰. - Sophie?!

Poczu艂a si臋 tak, jakby wielki ci臋偶ar spad艂 z jej serca. Charles przypomnia艂 j膮 sobie i wyra藕nie si臋 ucieszy艂! Uj膮艂 jej d艂onie.

- Sophie! Nie mog臋 w to uwierzy膰! Min臋艂o tyle czasu...

- Oj, tak. - U艣miechn臋艂a si臋. - Min臋艂o tak wiele czasu, 偶e mnie nie pozna艂e艣. Gdyby nie to, 偶e ogromnie si臋 ciesz臋 z naszego spotkania, czu艂abym si臋 ura偶ona.

- Spotkali艣my si臋 w Cheapside, a ty mi si臋 nie przedstawi艂a艣, szelmo. Jak mog艂em ci臋 nie pozna膰? Powinienem by艂 wiedzie膰, 偶e nikt inny nie odgryza艂by mi si臋 tak zuchwale!

- Us艂ysza艂e艣 tylko to, na co zas艂u偶y艂e艣. Zachowywa艂e艣 si臋 tak opryskliwie, 偶e nie by艂am pewna, czy to naprawd臋 ty.

Drzwi otworzy艂y si臋 i do pokoju wesz艂a Emily.

- Prosz臋 mi wybaczy膰 - powiedzia艂a dr偶膮cym g艂osem. -Powinnam by艂a ju偶 dawno wr贸ci膰 do domu, ale przytrafi艂o nam si臋 co艣 okropnego.

- Emily, nic ci si臋 nie sta艂o? - Sophie odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 przyjaci贸艂ki.

- Nie, ale znale藕li艣my si臋 w samym 艣rodku zamieszek! - odpowiedzia艂a Emily, 艣ciskaj膮c si臋 z Sophie.

- Jakich zamieszek? - spyta艂a przera偶ona lady Dayle. Emily zdj臋艂a kapelusz i opar艂a si臋 o fotel.

- Mo偶e zamieszki to zbyt mocne s艂owo. Mam na my艣li 偶a艂obnik贸w wracaj膮cych z pogrzebu pana Cashmana. Zachowywali si臋 spokojnie, ale by艂o ich tak wielu! Przestraszy艂am si臋, kiedy nagle znalaz艂am si臋 w samym 艣rodku t艂umu.

- Nie mieli broni, nie pl膮drowali sklep贸w? - Charles zblad艂, spochmurnia艂, wygl膮da艂 jak cz艂owiek, kt贸ry d藕wiga na swych barkach wielki ci臋偶ar.

Sophie bezwiednie post膮pi艂a krok w jego stron臋.

- Dzi臋ki Bogu, nie. - Emily westchn臋艂a. - Wiem, 偶e ten dzielny cz艂owiek nie zas艂u偶y艂 sobie na taki los, ale nie chcia艂abym si臋 w to miesza膰.

- Biedak - doda艂a Sophie. - Zosta艂 oszukany, okradziony i ukarany przez kraj, dla kt贸rego nara偶a艂 swe 偶ycie. - Opad艂a na fotel. - 呕a艂uj臋, 偶e nie by艂am na jego pogrzebie.

Historia Cashmana by艂a niezwykle tragiczna. Dzielny marynarz przez wiele lat wiernie s艂u偶y艂 krajowi. Po zako艅czeniu wojny zosta艂 zdemobilizowany i nie m贸g艂 odzyska膰 nale偶nych mu pieni臋dzy. Upominaj膮c si臋 o zaleg艂e wyp艂aty, nara偶a艂 si臋 na poni偶enie i obra藕liwe traktowanie. W dniu, w kt贸rym zosta艂 zignorowany w sztabie Marynarki Wojennej, rozgoryczony i podochocony alkoholem, wzi膮艂 udzia艂 w zamieszkach i zosta艂 aresztowany. Oskar偶ono go o kradzie偶 broni z war-sztatu rusznikarza, skazano i publicznie powieszono. Sta艂 si臋 symbolem losu wielu zubo偶a艂ych mieszka艅c贸w tego kraju, pozbawionych pracy, wyrzuconych na bruk.

- Nie m贸wmy ju偶 o tym. - Emily zadr偶a艂a. - To strasznie przygn臋biaj膮ce. Popro艣my o herbat臋 i porozmawiajmy o czym艣 przyjemniejszym. - Zadzwoni艂a na s艂u偶b臋 i usiad艂a na sofie obok lady Dayle. - Milordzie, prosz臋 nam powiedzie膰, jak si臋 pan czuje po tym rzekomym skandalu.

Charles popatrzy艂 na Sophie, jakby szukaj膮c w niej sojusznika. Najwyra藕niej nie uzna艂 tego tematu za przyjemny.

- Zd膮偶y艂em ju偶 doj艣膰 do siebie. Najwa偶niejsze, 偶e prawda wysz艂a na jaw, cho膰 wola艂bym nie zg艂臋bia膰 tego tematu, madame.

34

- Nie mie艣ci mi si臋 w g艂owie, 偶e kto艣 m贸g艂 da膰 wiar臋 tak pod艂ym plotkom - odezwa艂a si臋 wicehrabina. - Przecie偶 to oczywiste, 偶e nie mog艂e艣 zainteresowa膰 si臋 t膮 maszkar膮.

- Mamo - napomnia艂 j膮 Charles.

- Wybacz mi, moje dziecko, ale to najszczersza prawda. Lord Avery i jego 偶ona od lat 偶yj膮 jak pies z kotem, rozpaczliwie walcz膮c o wzbudzenie zainteresowania drugiej strony. Uwa偶am, 偶e powinni wreszcie wyzna膰 sobie mi艂o艣膰 i zostawi膰 innych w spokoju.

- Charles nie jest pierwszym m艂odym torysem, kt贸rego lady Avery pr贸bowa艂a wykorzysta膰 do wzbudzenia zazdro艣ci m臋偶a - doda艂a Emily.

- Nie jestem te偶 pierwszym, kt贸rego kariera polityczna zosta艂a zagro偶ona - powiedzia艂 Charles - jednak tylko mnie publicznie napi臋tnowano.

- Stare grzechy sprawiaj膮, 偶e wci膮偶 jest pa艅 艂akomym k膮skiem dla brukowc贸w, milordzie - w艂膮czy艂a si臋 do rozmowy Sophie, maj膮c nadziej臋, 偶e uda jej si臋 rozweseli膰 Charlesa. -Wydawcy czerpi膮 z tego niema艂y zysk.

- Chcia艂bym, 偶eby to by艂a jedyna pobudka ich post臋powania, mam jednak wra偶enie, 偶e kto艣 upar艂 si臋, by mi szkodzi膰.

Sophie straci艂a rezon, Charles wyra藕nie spos臋pnia艂. Gdy wniesiono herbat臋, Emily nala艂a j膮 do fili偶anek i zach臋ci艂a do jedzenia ciasteczek, po czym wymieni艂a spojrzenia z lady Dayle.

- Min臋艂y ju偶 ca艂e wieki, odk膮d po raz ostatni bawi艂e艣 w tym salonie, synu - powiedzia艂a wicehrabina. - Czy zauwa偶y艂e艣 tu jakie艣 zmiany?

To pytanie wyra藕nie zaskoczy艂o Charlesa. Chyba ka偶dy m臋偶czyzna na jego miejscu by艂by teraz w nie lada k艂opocie. Sophie poczu艂a ciarki, przypomniawszy sobie, jak pogardliwie wyra偶a艂 si臋 o jej pracy podczas spotkania w Cheapside.

Gdy zacz膮艂 rozgl膮da膰 si臋 dooko艂a, posz艂a za jego przyk艂adem. By艂a niezmiernie zadowolona ze wsp贸lnego dzie艂a jej i Emily. Stolarka w salonie zosta艂a pomalowana na ciemnozielony kolor; 艣ciany mia艂y ja艣niejszy odcie艅 tej samej barwy, p贸dobnie jak obicia foteli i zas艂ony. Meble z drewna czere艣niowego, w tym pot臋偶ny zegar po dziadku, doskonale komponowa艂y si臋 z otoczeniem.

- Jest tu bardzo przytulnie - powiedzia艂 Charles.

- Chcia艂am uzyska膰 taki w艂a艣nie efekt - wyja艣ni艂a Emily. -Marzy艂am o tym, 偶eby po wej艣ciu do pokoju mie膰 wra偶enie, 偶e znalaz艂am si臋 w dolinie otoczonej lasami. Jestem bardzo zadowolona z pracy artysty, kt贸ry pom贸g艂 mi w projektowaniu wn臋trza. Chocia偶 mia艂o to pozosta膰 tajemnic膮, wyznam, 偶e pok贸j zosta艂 urz膮dzony specjalnie dla mnie. Prosz臋 nikomu nie zdradza膰 tego, co za chwil臋 powiem. - Sophie wstrzyma艂a oddech. Wicehrabina sprawia艂a wra偶enie zaintrygowanej. Charles najwyra藕niej mia艂 ochot臋 jak najszybciej wyj艣膰, jednak Emily nie da艂a si臋 zbi膰 z tropu. - Kiedy by艂am ma艂膮 dziewczynk膮 - powiedzia艂a z rozmarzeniem - uwielbia艂am bajki. Cz臋sto chodzi艂am po lasach w naszym maj膮tku, a kiedy znajdowa艂am jak膮艣 polan臋, d艂ugo na niej przesiadywa艂am, rozmy艣laj膮c o wr贸偶kach, elfach i duchach opieku艅czych.

- Twoja mama robi艂a dok艂adnie to samo, kiedy by艂y艣my dzie膰mi - wtr膮ci艂a cicho lady Dayle.

- Tak... - powiedzia艂a Emily. - Pewnego dnia zasta艂a mnie na polanie i usiad艂a obok mnie w艣r贸d muchomor贸w w swojej najlepszej dziennej sukni. Potem jeszcze wiele razy sp臋dza艂y艣my czas w ten spos贸b - Urwa艂a, wyra藕nie wzruszona. - Wi臋c kiedy chcia艂am odnowi膰 ten salon - podj臋艂a po chwili - usi艂owa艂am przekona膰... mojego projektanta, by u偶y艂 tapet z mo-tywami wr贸偶ek, kt贸re zobaczy艂am w jednym z pism. Tapety

鈥 36 鈥

by艂y utrzymane w jaskrawych barwach i z pewno艣ci膮 nie tak gustowne jak obecne. M贸j projektant nam贸wi艂 mnie na inne, a jednocze艣nie znalaz艂 spos贸b, by znalaz艂y si臋 tu istoty z moich dzieci臋cych marze艅.

- Nie trzymaj nas tak d艂ugo w niepewno艣ci, moja droga -powiedzia艂a lady Dayle. - Gdzie s膮 te istoty?

- Jest ich pe艂no dooko艂a - odpar艂a z u艣miechem Emily -a nikt ich nie zauwa偶y艂! Je艣li przyjrzycie si臋 pa艅stwo dok艂adniej, zobaczycie wr贸偶ki, nimfy, elfy...

Wicehrabina wsta艂a i rozpocz臋艂a poszukiwania. Charles popatrzy艂 na poplamione zielon膮 farb膮 palce Sophie, potem przeni贸s艂 wzrok w miejsce, w kt贸rym znajdowa艂a si臋, gdy wszed艂 do salonu. Nad serwantk膮 dostrzeg艂 ma艂ego zielonego duszka ze z艂otymi w艂osami.

Sophie u艣miechn臋艂a si臋.

- Charles - powiedzia艂a kpi膮co matka, powr贸ciwszy na sof臋 - masz dziwnie kwa艣n膮 min臋. Czy w herbacie by艂o za du偶o cytryny, czy te偶 co艣 ci臋 boli?

- Ani jedno, ani drugie. - Za艣mia艂 si臋 gorzko. - Czuj臋 si臋 tak, jak na moim miejscu czu艂by si臋 ka偶dy m臋偶czyzna zmuszony do s艂uchania rozm贸w dam na temat wystroju wn臋trz.

Jego s艂owa g艂臋boko zrani艂y Sophie. By艂a pewna, 偶e Charles celowo sprawi艂 jej przykro艣膰, nie wiedzia艂a jednak, co nim powodowa艂o.

- We藕 si臋 w gar艣膰 - poradzi艂a matka - bo czekaj膮 ci臋 jeszcze inne atrakcje.

- Tak. Zostawi艂y艣my najwi臋ksze niespodzianki na koniec - oznajmi艂a Emily.

- My艣l臋, 偶e Charles czego艣 si臋 ju偶 domy艣la - rzek艂a wicehrabina. - Tak, masz racj臋, synu. To Sophie jest tym 鈥瀙rojektantem". Przyznasz chyba, 偶e spisa艂a si臋 doskonale. Zna

鈥 37 鈥

komicie zaprojektowa艂a te偶 wn臋trza rezydencji pani Lowder w Dorsetshire.

- Gratuluj臋, panno Westby - powiedzia艂 oficjalnym tonem. - 呕ycz臋 pani podobnego sukcesu podczas pani debiutu.

Sophie zaczyna艂a mie膰 serdecznie dosy膰 zmieniaj膮cych si臋 nastroj贸w Charlesa. Co si臋 z nim dzia艂o? Nic nie toczy艂o si臋 tak, jak sobie zaplanowa艂a.

- Jestem projektantk膮 wn臋trz, milordzie, a nie debiutant-k膮 - oznajmi艂a.

Przechyli艂 g艂ow臋, jakby nie dowierzaj膮c jej s艂owom.

- Nonsens. Przecie偶 jest pani bratanic膮 hrabiego. Jest pani szlachetnie urodzona i ma odpowiednie koneksje. Z jakie-go偶 innego powodu mia艂aby pani przyje偶d偶a膰 do Londynu na sezon?

- Sophie przyjecha艂a tu na moje zaproszenie, Charles - wyja艣ni艂a lady Dayle - by zosta膰 przedstawion膮 w towarzystwie i pom贸c mi w sprawieniu ci urodzinowego prezentu.

Przeszy艂 matk臋 lodowatym spojrzeniem.

- Chyba si臋 przes艂ysza艂em?

- Nie popisuj si臋 przede mn膮 swoj膮 艣wiatow膮 wynios艂o艣ci膮, sir - napomnia艂a syna lady Dayle, po czym doda艂a 艂agodniejszym tonem: - Chodzi mi o tw贸j dom w Sevenoaks. Polityk musi mie膰 miejsce, w kt贸rym mo偶e si臋 schroni膰 przed zgie艂kiem, do kt贸rego mo偶e zaprosi膰 koleg贸w, by przedyskutowa膰 pewne sprawy i mi艂o sp臋dzi膰 czas. Pokoje znajduj膮 si臋 w op艂akanym stanie. Chcia艂abym zleci膰 remont domu w prezencie urodzinowym i poprosi膰 pann臋 Westby, by zaj臋艂a si臋 wystrojem wn臋trz.

Sophie mia艂a ochot臋 uca艂owa膰 r膮bek sukni lady Dayle. Od dawna marzy艂a o zaprojektowaniu wn臋trz rezydencji nale偶膮cej do kogo艣 szlachetnie urodzonego.

38

- Dzi臋kuj臋 ci za trosk臋, mamo, ale nie powinna艣 podejmowa膰 si臋 tak wielkiego trudu. Nie chcia艂bym te偶 zabiera膰 czasu pannie Westby w jej pierwszym sezonie.

Sophie najch臋tniej hukn臋艂aby lorda Dayle'a z ca艂ej si艂y. Czy偶by postrada艂 zmys艂y, czy tylko zamierza艂 doprowadzi膰 j膮 do ob艂臋du? Kim by艂 ten cz艂owiek? Wynios艂ym arystokrat膮 czy sympatycznym d偶entelmenem?

- Nonsens - odpowiedzia艂a matka. - Dopilnuj臋, 偶eby na wszystko starczy艂o czasu. Emily r贸wnie偶 ch臋tnie nam pomo偶e. Z pewno艣ci膮 doskonale b臋dziemy si臋 przy tym bawi膰. A ty - doda艂a - w 偶aden spos贸b nie b臋dziesz nara偶ony na niewygody.

- Mamo - zaoponowa艂 艂agodnie - my艣l臋, 偶e nad wszystkim powinna czuwa膰 moja przysz艂a 偶ona.

- Wzi臋艂abym pod uwag臋 ten argument, gdyby taka osoba istnia艂a. - Wicehrabina prychn臋艂a pogardliwie. - Jednak jak dot膮d nie zar臋czy艂e艣 si臋 jeszcze z 偶adn膮 zagorza艂膮 purytank膮.

Emily postanowi艂a wtr膮ci膰 si臋 do rozmowy.

- Wydaje mi si臋, 偶e pa艅ska mama marzy o tym, by zaj膮膰 si臋 remontem pana posiad艂o艣ci, milordzie.

O dziwo, uda艂o jej si臋 tr膮ci膰 czu艂膮 strun臋 w jego sercu.

- No dobrze - skapitulowa艂, po czym spojrza艂 na Sophie. -Tylko b艂agam, prosz臋 mnie do tego nie miesza膰. Oddaj臋 sprawy w r臋ce pa艅. Nie chc臋 s艂ysze膰 o 偶adnych naradach, nie 偶ycz臋 sobie jakichkolwiek pyta艅. Prosz臋 a偶 do zako艅czenia prac nie m贸wi膰 przy mnie o przywracaniu dawnej 艣wietno艣ci mojej rezydencji.

Jeszcze nim sko艅czy艂, Sophie poczu艂a si臋 zdradzona. Okaza艂o si臋, 偶e bardzo myli艂a si臋 co do tego d偶entelmena. Dawny Charles Alden, pogodnie usposobiony ch艂opiec, kt贸ry pojawia艂 si臋 w jej dziewcz臋cych marzeniach, ju偶 nie istnia艂. Obecny wicehrabia Dayle by艂 jego doros艂膮, nieudan膮 karykatur膮.

Prawdziwy Charles Alden by艂 zimny i nieprzyst臋pny. Nie zamierza艂 odnowi膰 ich znajomo艣ci, a Sophie ju偶 dawno przesta艂y wystarcza膰 marzenia.

Napotkawszy jego wyczekuj膮ce spojrzenie, kiwn臋艂a g艂ow膮 na znak zgody. Lady Dayle i Emily trajkota艂y weso艂o, podekscytowane czekaj膮cym je zadaniem. Sophie zamierza艂a wykona膰 swoj膮 prac臋 jak najlepiej, uczyni膰 dom wicehrabiego 艣wi膮tyni膮 pi臋kna i harmonii. Mia艂a jednak nadziej臋, 偶e potem lord Dayle zniknie z jej 偶ycia.

Charles wsta艂.

- Zostawiam panie z duszkami, meblami i falbankami. -Sk艂oni艂 si臋 i ruszy艂 do wyj艣cia, nie spojrzawszy nawet w stron臋 Sophie.

Odprowadzi艂a go wzrokiem, maj膮c wra偶enie, 偶e Charles unosi z sob膮 jej marzenia. Odrobin臋 satysfakcji sprawi艂 jej widok zielonej plamy - odcisku d艂oni na jego lewym ramieniu.

Gdy zamkn臋艂y si臋 za nim drzwi, Charles dr偶膮c膮 r臋k膮 si臋gn膮艂 po kapelusz. Przez chwil臋 sta艂 nieruchomo, my艣l膮c o Sophie.

Nie by艂 w stanie sobie przypomnie膰, kiedy po raz pierwszy zda艂 sobie spraw臋, 偶e pi臋kna kobieta z Cheapside to w艂a艣nie ona. Krew zacz臋艂a szybko t臋tni膰 mu w 偶y艂ach, ogarn臋艂a go wielka rado艣膰. W ko艅cu los ulitowa艂 si臋 nad nim i zes艂a艂 mu jedyn膮 osob臋, kt贸ra w pe艂ni go rozumia艂a. Odzyska艂 sojusznika, przyjaciela, odzyska艂 swoj膮 Sophie.

Potem pani Lowder zacz臋艂a m贸wi膰 o zamieszkach i uzmys艂owi艂 sobie, 偶e nikt, nawet Sophie, nie zdo艂a go zrozumie膰. Ta my艣l przyprawia艂a go o wr臋cz fizyczny b贸l.

Jego przyjaci贸艂ka z dzieci艅stwa doros艂a i wypi臋knia艂a, zachowuj膮c temperament i niezale偶no艣膰. Pragn膮艂 zn贸w znale藕膰

40

si臋 w jej towarzystwie. Chcia艂 opowiedzie膰 jej o sobie i us艂ysze膰, co si臋 z ni膮 dzia艂o przez te wszystkie lata.

Nie m贸g艂 sobie na to pozwoli膰. Dwa spotkania w niecodziennych okoliczno艣ciach dowodzi艂y tego, 偶e Sophie si臋 nie zmieni艂a. Wci膮偶 by艂a porywcza, mia艂a w艂asne zdanie na ka偶dy temat i co chwila wpada艂a w k艂opoty. Przyja藕艅 z tak膮 pann膮 mog艂a si臋 okaza膰 niebezpieczna.

Zachowa艂 si臋 niestosowanie i zruga艂 j膮 w gniewie. Mia艂 nadziej臋, 偶e go za to znienawidzi. By艂oby mu wtedy l偶ej na duszy.

Wyprostowa艂 si臋. Postanowi艂, 偶e w domu przy butelce brandy zastanowi si臋 nad sytuacj膮, a potem sp臋dzi reszt臋 偶ycia samotnie, tak jak na to zas艂ugiwa艂.

Rozdzia艂 czwarty

- Sophie, ty mnie nie s艂uchasz.

S艂owa lady Dayle z trudem przedar艂y si臋 do jej 艣wiadomo艣ci.

- Och. - Zamruga艂a, staraj膮c si臋 skupi膰 na ogl膮daniu roz艂o偶onych przed ni膮 pr贸bek tkanin i tapet. - Tak, ten zestaw bardzo mi si臋 podoba, ale nie b臋d臋 mog艂a podj膮膰 ostatecznej decyzji, dop贸ki nie zobacz臋 domu.

Nie doda艂a, 偶e cho膰 traktuje swe zadanie jako 偶yciow膮 szans臋, nie by艂a w stanie skupi膰 si臋 na pracy, bij膮c si臋 z my艣lami o w艂a艣cicielu domu w Sevenoaks. Mia艂a ochot臋, by Charles raz na zawsze znikn膮艂 z jej 偶ycia, a jednocze艣nie z dzik膮 ch臋ci膮 wytarga艂aby go za ucho, by powiedzia艂, dlaczego zachowuje si臋 jak sko艅czony dure艅, tak jak wtedy, gdy mia艂 dwana艣cie lat i schowa艂 pude艂ko z jej ulubionymi kredkami.

- Wiem. Pos艂a艂am ju偶 list z poleceniem zdj臋cia wszystkich nakry膰 i zrobienia porz膮dku. Za kilka dni pojedziemy tam... och, mam wspania艂y pomys艂! Urz膮dzimy ma艂e przyj臋cie!

- Przyj臋cie? Przecie偶 czeka nas mn贸stwo pracy, skoro wybieramy si臋 tam tylko na jeden dzie艅.

- To prawda, ale co nam szkodzi urz膮dzi膰 piknik. Z pewno艣ci膮 Emily i jej uroczy malec bardzo si臋 z tego uciesz膮. Za-

42

prosz臋 Jacka, przynajmniej na moment oderwie si臋 od ksi膮偶ek. A Charles nas tam zawiezie. Ju偶 si臋 ciesz臋 na my艣l o rodzinnym spotkaniu!

- Nie powinny艣my niepokoi膰 lorda Daylea - gwa艂townie zaoponowa艂a Sophie. - Obieca艂am mu, 偶e nie b臋dziemy go o nic prosi膰.

- Nie b膮d藕 taka zasadnicza! Jestem jego matk膮, a poza tym chodzi o jego dom. Zaprosimy te偶 t臋 nudn膮 pann臋 Ashford, 偶eby nie mia艂 poczucia marnotrawienia czasu.

- Pann臋... Ashford? - niemal wyduka艂a Sophie.

- Tak. To murowana zwyci臋偶czyni konkursu na najnudniej-sz膮 londy艅sk膮 debiutantk臋 roku. O dziwo, Charles zainteresowa艂 si臋 ni膮 w艂a艣nie z tego powodu. Wymy艣li艂 sobie, 偶e o偶eni si臋 z zasadnicz膮, rozs膮dn膮 a偶 do b贸lu pann膮 z szanowanej rodziny. Ma nadziej臋, 偶e w ten spos贸b za jednym zamachem rozwi膮偶e wszystkie swoje problemy. - Zamy艣li艂a si臋. - Moim zdaniem to nonsens.

- Dlaczego?

- Charles 艂udzi si臋, 偶e ma艂偶e艅stwo z t膮 pann膮 przekona wszystkich, i偶 jest cz艂owiekiem godnym szacunku i zaufania, a brukowce przestan膮 wypomina膰 mu stare grzechy.

Sophie poczu艂a piek膮ce 艂zy pod powiekami. Skoro Charles gustowa艂 w kobietach pokroju panny Ashford, nic dziwnego, 偶e z ni膮 nie chcia艂 mie膰 nic do czynienia.

- Zamierzam zaprosi膰 go na piknik na dzisiejszym balu u lady Edgeware - ci膮gn臋艂a wicehrabim, nie maj膮c poj臋cia o dramacie rozgrywaj膮cym si臋 w duszy Sophie.

- Milady, doskonale wiem, 偶e zada艂a sobie pani wiele trudu, bym otrzyma艂a zaproszenie na bal, ale nie czuj臋 si臋 najlepiej

i wola艂abym sp臋dzi膰 ten wiecz贸r w domu. Nie przyjecha艂am tu, by korzysta膰 z uciech sezonu. Czeka mnie wiele pracy.

- Co ty opowiadasz! Czasami trzeba si臋 odpr臋偶y膰. Wybacz, ale musz臋 poruszy膰 dra偶liwy temat. - Pog艂adzi艂a d艂o艅 Sophie. - Musisz si臋 z nim spotka膰. Pami臋taj, 偶e Emily i ja b臋dziemy przy tobie. Nie masz si臋 czego obawia膰.

Sophie wyprostowa艂a si臋 gwa艂townie.

- Nie boj臋 si臋 lorda Daylea. - Brakowa艂o jej wprawdzie obycia panny Ashford, lecz nie by艂a przecie偶 tch贸rzem.

- Na lito艣膰 bosk膮, a z jakiego to powodu mia艂aby艣 si臋 go ba膰? Nie mia艂am na my艣li mojego syna. Chodzi mi o lorda Cranbournea, twojego wuja.

Wuj by艂 jej oboj臋tny. 呕a艂owa艂a, 偶e nie mo偶e tego powiedzie膰 o lordzie Dayle鈥 u.

- Jego r贸wnie偶 si臋 nie boj臋, wcale mi jednak nie 艣pieszno do spotkania.

- Zapewniam ci臋, 偶e wszystko przebiegnie w mi艂ej atmosferze. Ostatnio tak poch艂on臋艂a nas praca nad projektem, 偶e haniebnie zaniedba艂y艣my towarzyskie obowi膮zki. Musisz przyj艣膰 na bal, cho膰by po to, by zobaczy膰 s艂ynny pok贸j egipski lady Edgeware.

- Och... Czy mam wzi膮膰 z sob膮 szkicownik? Czy chcia艂aby pani urz膮dzi膰 pok贸j w tym stylu w Sevenoaks?

- Bro艅 Bo偶e! Lady Edgeware zastosowa艂a si臋 do rad pana Hopea. Moim zdaniem pok贸j jest szkaradny.

Sophie z rozmarzeniem pomy艣la艂a o cichym wieczorze w swym pokoiku, o kolacji, ciep艂ej k膮pieli i pracy nad portretami lorda Dayle'a, kt贸re potem powinna podrze膰 i cisn膮膰 w ogie艅. Po chwili wyobrazi艂a sobie Charlesa, jak ta艅czy z pann膮 Ashford, przechadza si臋 z ni膮 w ogrodzie, ca艂uje jej idealnie wykrojone wargi.

- W takim razie koniecznie musz臋 zobaczy膰 ten salon.

44

Prowadz膮c pann臋 Ashford na parkiet, Charles pomy艣la艂, 偶e uda艂o mu si臋 znale藕膰 doskona艂膮 kandydatk膮 na 偶on臋. Corinne zachowywa艂a si臋 bez zarzutu i wypowiada艂a si臋 z wielk膮 pow艣ci膮gliwo艣ci膮. Nawet w ta艅cu zachowywa艂a nienagannie wyprostowan膮 postaw臋, a jej twarz nie wyra偶a艂a 偶adnych emocji.

Dlaczego wi臋c usilnie stara艂 si臋 dostrzec jak膮艣 skaz臋 kryj膮c膮 si臋 za t膮 wspania艂膮 fasad膮? Przez ca艂y wiecz贸r mia艂 nadziej臋, 偶e uda mu si臋 odkry膰 jak膮艣 s艂abo艣膰 panny Ashford, na przyk艂ad nadmierne zainteresowanie mod膮, nieprzepart膮 ochot臋 na s艂odycze, upodobanie do rze藕b przedstawiaj膮cych nagich antycznych bohater贸w. Po prostu cokolwiek.

Wszystko na nic. M艂oda dama nie mia艂a 偶adnych zachcianek, 偶adnych nami臋tno艣ci i niecodziennych zainteresowa艅. Nie okaza艂a mu te偶 cienia serdeczno艣ci. Przyjmowa艂a jego zaloty ze stoickim spokojem i godno艣ci膮, nie pozwalaj膮c mu si臋 domy艣li膰 stanu swych uczu膰. Mia艂 wra偶enie, 偶e umizga si臋 do s艂upa. Wprawia艂o go to w przygn臋bienie.

Gdy umilk艂y d藕wi臋ki muzyki, odprowadzi艂 pann臋 Ashford do jej matki, wymieni艂 zwyczajowe uprzejmo艣ci i odszed艂, z trudem powstrzymuj膮c si臋 od ziewni臋cia.

Jak spod ziemi wyr贸s艂 przy nim brat.

- Dobry wiecz贸r, Charles - powiedzia艂 Jack. - Wygl膮dasz, jakby艣 mia艂 ochot臋 na drinka. - Skin膮艂 na lokaja, kt贸ry poda艂 im kieliszki z szampanem. - Wypijmy za to, 偶e w minionym tygodniu nie pojawi艂a si臋 w gazetach 偶adna wzmianka na tw贸j temat. S膮 za to wpisy w ksi臋dze zak艂ad贸w u White'a. Nasi przyjaciele obstawiaj膮, kt贸ra panna zakuje ci臋 w ma艂偶e艅skie kajdany.

Charles u艣miechn膮艂 si臋 z zadowoleniem. W ko艅cu wszystko zaczyna艂o si臋 uk艂ada膰 tak, jak to sobie zaplanowa艂. Sukcesy towarzyskie powinny pomoc mu odzyska膰 dobre imi臋 na niwie parlamentarnej.

- Zdaniem zak艂adaj膮cych si臋, najwi臋ksze szanse ma panna Ashford - powiedzia艂 Jack. - Nie b臋d臋 zdziwiony, je艣li w rubrykach towarzyskich szanuj膮cych si臋 gazet pojawi si臋 wzmianka na temat waszej znajomo艣ci.

Charles spochmurnia艂. Popatrzy艂 na pann臋 Ashford pogr膮偶on膮 w powa偶nej rozmowie z jak膮艣 matron膮. Trudno by艂o mu spokojnie my艣le膰 o swym planowanym ma艂偶e艅stwie z rozs膮dku. Z drugiej jednak strony powinien by膰 wdzi臋czny losowi za dan膮 mu szans臋.

- Wcale mnie to nie zmartwi - odpowiedzia艂. - Niestety, nie uda艂o mi si臋 porozmawia膰 z wydawc膮 鈥濧ugura" i wci膮偶 nie wiem, komu zale偶a艂o na wywo艂aniu skandalu.

- Pewnie kto艣 go ostrzeg艂.

- W膮tpi臋, czy uda mi si臋 czego艣 od niego dowiedzie膰, je艣li jest podobny do wydawcy 鈥濷racle", w kt贸rej to gazecie nawet opowie艣ci lorda Avery'ego o rewolucji robotniczo-ch艂opskiej wydaj膮 si臋 sensowne i niepozbawione podstaw. 艁ajdak nie cierpi szlachetnie urodzonych i cieszy go, gdy mo偶e utrze膰 mi nosa, wypominaj膮c stare grzechy.

- Z pewno艣ci膮 zada艂 sobie wiele trudu, by pozna膰 tw贸j 偶yciorys. - Jack u艣miechn膮艂 si臋. - Nawet ja nie wiedzia艂em, 偶e to ty pomalowa艂e艣 pomnik kr贸la Alfreda na niebiesko. Pami臋taj, 偶e w tym wszystkim jest jaka艣 sprawiedliwo艣膰. Musisz odpokutowa膰 swe winy.

- Kto艣 dostarcza im informacji i jest bardzo sprytny. M贸j cz艂owiek niczego si臋 jeszcze nie dowiedzia艂.

- Wi臋c co teraz zrobimy?

- Chcia艂bym, 偶eby艣 zaj膮艂 si臋 poszukiwaniem tego wydawcy. - Poklepa艂 Jacka po ramieniu. - Wybacz, bracie. Wiem, 偶e to odci膮gnie ci臋 od twoich bada艅 naukowych.

- Ch臋tnie zabawi臋 si臋 w detektywa, wszak to te偶 praca ba-

46

dawcza. Cho膰 przyznaj臋, 偶e w bibliotece uniwersyteckiej idzie mi znacznie lepiej.

- Jestem ci bardzo wdzi臋czny. Zd膮偶y艂em si臋 czego艣 nauczy膰 od tego padalca i postanowi艂em pokona膰 go jego w艂asn膮 broni膮.

- To znaczy?

- Jeden z moich lokaj贸w zosta艂 鈥瀙rzekupiony" przez pras臋.

- Ale偶 z ciebie spryciarz! - Jack naprawd臋 by艂 pod wra偶eniem. - B臋dziesz m贸g艂 podrzuca膰 brukowcom odpowiednie wiadomo艣ci!

- Nied艂ugo b臋d膮 mieli zupe艂nie inn膮 opini臋 na temat 鈥瀗iegodziwego lorda Daylea".

- Wzni贸s艂bym za to toast, ale mam pusty kieliszek. Chyba zata艅cz臋. - Rozejrza艂 si臋 po sali. - O, widz臋 kobiet臋, kt贸ra sprawia, 偶e mam ochot臋 wymaza膰 z pami臋ci koszmarne lekcje ta艅ca. To ta protegowana naszej matki. Sp贸jrz tylko, jak znakomicie sobie radzi.

Charles nie poszed艂 za wzrokiem brata. Przez ca艂y wiecz贸r unika艂 Sophie, mimo to dobrze wiedzia艂, 偶e dawna przyjaci贸艂ka prezentuje si臋 doskonale w ozdobionej haftem sukni barwy ko艣ci s艂oniowej. Szkar艂atny szal wspaniale kontrastowa艂 z b艂yszcz膮cymi czarnymi w艂osami.

Nie chcia艂 na ni膮 patrze膰, by nie opad艂y go w膮tpliwo艣ci co do s艂uszno艣ci swych poczyna艅. Musia艂 st艂umi膰 my艣li o Sophie, je艣li istotnie got贸w by艂 po艣wi臋ci膰 wszystko dla kariery.

Nie wiedzia艂 tylko, jak wielkie czeka go po艣wi臋cenie.

Jack pochyli艂 si臋 ku niemu.

- Powiedz, co s膮dzisz o tej ca艂ej sytuacji? Ludzie zaczynaj膮 gada膰, Nie s膮 to Jakie艣 z艂o艣liwe plotki, ale wszyscy s膮 ciekawi, o co chodzi z tym jej wujem i pasj膮 do dekorowania wn臋trz.

- Popatrzy艂 na Sophie, kt贸ra ita艂a w towarzystwie lady Dayle

i jej przyjaci贸艂ek. - Dosz艂y mnie s艂uchy, 偶e ta panna mia艂a jakie艣 towarzyskie k艂opoty w rodzinnej miejscowo艣ci. Charles zacisn膮艂 szcz臋ki a偶 do b贸lu.

- My艣l臋, 偶e mamie dobrze s艂u偶y obecno艣膰 Sophie i powinni艣my by膰 jej za to wdzi臋czni.

- Bez w膮tpienia. Nie widzia艂em mamy w tak doskona艂ym humorze od czasu... od d艂u偶szego czasu. Z pocz膮tku my艣la艂em, 偶e zamierza bawi膰 si臋 w swatk臋.

Charles nie potrafi艂 powstrzyma膰 si臋 od u艣miechu.

- Ja te偶 tak my艣la艂em. W ko艅cu zdoby艂em si臋 na odwag臋 i zagadn膮艂em j膮 na ten temat. Nie chcia艂em, by niepotrzebnie robi艂a sobie nadzieje, a tymczasem otrzyma艂em powa偶ne ostrze偶enie.

- Ja te偶 musia艂em wys艂ucha膰 matczynego wyk艂adu. -Jack przewr贸ci艂 oczami. - Ta biedna dziewczyna do艣膰 ju偶 wycierpia艂a ze strony szlachetnie urodzonych - ci膮gn膮艂, przedrze藕niaj膮c matk臋. - Chcia艂abym pom贸c Sophie i nie zamierzam nara偶a膰 jej na zaloty m臋偶czyzny, kt贸remu dnie i noce mijaj膮 na czytaniu ksi膮偶ek. Nie potrafi艂by艣 nale偶ycie jej traktowa膰.

Charles roze艣mia艂 si臋.

- Natomiast ja us艂ysza艂em, 偶e jestem gburem i dziwakiem. -C贸偶, bracie, nasza matka ma racj臋. Jeste艣 dziwakiem

i gburem, a ja nie zamierzam da膰 si臋 zaku膰 w ma艂偶e艅skie kajdany, ale to jeszcze nie oznacza, 偶e nie mog臋 zata艅czy膰 z t膮 pi臋kn膮 pann膮.

Charles odprowadzi艂 brata wzrokiem. Widzia艂, jak Sophie u艣miecha si臋 do Jacka, a matka posy艂a mu ostrzegawcze spojrzenie. Zauwa偶y艂, 偶e inni m臋偶czy藕ni te偶 patrz膮 w stron臋 tajemniczej debiutantki. Sophie poda艂a Jackowi r臋k臋 i pozwoli艂a poprowadzi膰 si臋 na parkiet. Charles odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 do

48

pokoju karcianego, w kt贸rym jeden z pracownik贸w Ministerstwa Handlu trwoni艂 w艂a艣nie sw贸j maj膮tek.

Sophie spostrzeg艂a, 偶e Charles wyszed艂 z sali. Przez ca艂y wiecz贸r przygl膮da艂a mu si臋 ukradkiem, zauwa偶aj膮c, 偶e jest jedynym m臋偶czyzn膮, kt贸ry nie zwraca na ni膮 uwagi.

Uczestnicy balu, stanowi膮cy towarzysk膮 elit臋 Londynu, nie wiedzieli, co o niej my艣le膰. By艂a szlachetnie urodzona i maj臋tna, lecz rodzinna fortuna w pewnej cz臋艣ci pochodzi艂a z handlu. Dwudziestotrzyletnia panna by艂a te偶 nieco zbyt dojrza艂a na debiut towarzyski. Co gorsza, wyr贸偶nia艂a si臋 niekonwencjonalnym zachowaniem, m贸wi艂a to, co my艣la艂a i zbyt otwarcie okazywa艂a emocje, a jej uroda by艂a niepokoj膮co egzotyczna. Z tych to przyczyn w obecno艣ci panny Westby d偶entelmeni czuli si臋 nieswojo.

Przygl膮dali si臋 jej jak rzadkiemu okazowi fauny. Wielu czyni艂o to z fascynacj膮, byli jednak i tacy, w kt贸rych wzbudza艂a niech臋膰. Sophie nie przejmowa艂a si臋 tym w najmniejszym stopniu, wiedzia艂a te偶, 偶e gdyby jaki艣 m臋偶czyzna zacz膮艂 zabiega膰 o jej wzgl臋dy, lady Dayle znalaz艂aby si臋 w nie lada k艂opocie.

Postanowi艂a odp艂aci膰 Charlesowi pi臋knym za nadobne, ignoruj膮c jego obecno艣膰. Dba艂a jednak o to, by ani przez chwil臋 nie pozosta膰 sama, tak by zerkaj膮c na ni膮, zawsze widzia艂 j膮 w towarzystwie. Zale偶a艂o jej na tym zw艂aszcza teraz, gdy zn贸w sta艂 si臋 popularny. 鈥濶iegodziwy lord Dayle" m贸g艂 mie膰 k艂opoty w Whitehallu, lecz odk膮d rozesz艂y si臋 pog艂oski o tym, 偶e szuka kandydatki na wicehrabin臋, w Mayfair szeroko otwarto przed nim wszystkie drzwi.

Tak wi臋c u艣miecha艂a si臋 promiennie, ta艅czy艂a i rozmawia艂a z wieloma nudnymi d偶entelmenami, popatruj膮c czasem na Charlesa i zastanawiaj膮c si臋 nad istot膮 jego przemiany.

Prezentowa艂 si臋 niezwykle przystojnie w granatowym fraku i kremowych spodniach. Do tego, o dziwo, mia艂 porz膮dnie uczesane w艂osy.

Dlaczego tak si臋 kontroluje? - my艣la艂a. Z pewno艣ci膮 cieszy艂 si臋, 偶e zn贸w jest akceptowany w towarzystwie, jednak nie by艂o tego po nim wida膰. Jedynie w rozmowie z bratem okaza艂 cie艅 emocji. Przyjmowa艂 ho艂dy sk艂adane mu przez kobiety jako co艣 najnaturalniejszego pod s艂o艅cem. Gaw臋dzi艂 te偶 z politykami, ta艅czy艂, w tym dwa razy z pann膮 Ashford, jednak przez ca艂y czas pozostawa艂 doskonale oboj臋tny.

Nie podoba艂 jej si臋 w tym nowym wcieleniu, musia艂a jednak przyzna膰, 偶e j膮 fascynowa艂. Mia艂a wielk膮 ochot臋 zapyta膰 go, dlaczego tak si臋 zmieni艂, lecz postanowi艂a z tym zaczeka膰 do sposobniejszej okazji.

Niech teraz p艂awi si臋 w komplementach, niech pozwala nieszcz臋snym kobietom si臋 adorowa膰. Sophie dobrze zna艂a Charlesa i wiedzia艂a, 偶e wiele mo偶e zdzia艂a膰, okazuj膮c mu oboj臋tno艣膰.

Uprzejmie podzi臋kowa艂a Jackowi za taniec i czeka艂a na w艂a艣ciwy moment. Po pewnym czasie, znudzona niezdrowym zainteresowaniem, kt贸re wzbudza艂a na sali, uda艂a si臋 do toalety dla dam. Stan膮wszy przed lustrem, odda艂a si臋 rozmy艣laniom. By艂a przyzwyczajona do wzgardy. W wieku siedmiu lat, zosta艂a sierot膮 i musia艂a przenie艣膰 si臋 ze swego domu w Fi-ladelfii do Anglii. 艁udzi艂a si臋, 偶e czeka tam na ni膮 kochaj膮cy wuj, tymczasem po m臋cz膮cej podr贸偶y statkiem zosta艂a przez niego umieszczona w skromnej rezydencji, ukryta przed 艣wiatem wraz z ekscentryczn膮 ciotk膮, kt贸ra czasami zachowywa艂a si臋 tak, jakby sama by艂a siedmioletni膮 dziewczynk膮.

Mieszka艅cy Blackford Chase, nie chc膮c nara偶a膰 si臋 hrabiemu, zapomnieli o jej istnieniu. By艂a bardzo samotna, gdy

50

pozna艂a Charlesa, a po jego wyje藕dzie zn贸w do艣wiadczy艂a bolesnej pustki. Mimo wszystko uda艂o jej si臋 przetrwa膰 i znale藕膰 sobie zaj臋cie. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e podobny los czeka j膮 w Londynie. Mia艂a tu jednak do rozwi膮zania zagadk臋 przemiany Charlesa Aldena i prac臋 do wykonania. Wychodz膮c z toalety, poczu艂a czyj膮艣 r臋k臋 na ramieniu.

- Dobry wiecz贸r - powita艂 j膮 znajomy g艂os.

Tak nagle wyrwana z g艂臋bokiej zadumy, Sophie zesztywnia艂a. To by艂 wuj.

Zaczerpn臋艂a tchu i odwr贸ci艂a si臋. Wiedzia艂a, 偶e czeka j膮 to spotkanie, wci膮偶 jednak nie by艂a na nie gotowa.

- Dobry wiecz贸r, wuju.

Postarza艂 si臋, przygarbi艂, w艂osy przypr贸szy艂a siwizna.

- Dawno si臋 nie widzieli艣my - powiedzia艂.

W milczeniu pochyli艂a g艂ow臋. Nie by艂a w stanie zdoby膰 si臋 na uprzejm膮 odpowied藕.

- Widz臋, 偶e doskonale sobie radzisz. Zdecydowa艂a艣 si臋 na przyjazd do Londynu... - Z u艣miechem przyjrza艂 si臋 jej szacuj膮cym wzrokiem, jakby ogl膮da艂 konia w Tattersallu. W jego oczach nie by艂o jednak weso艂o艣ci, przeciwnie, b艂yszcza艂y gro藕nie jak u g艂odnego paj膮ka. - Bardzo si臋 zmieni艂a艣 od czasu, gdy jako rozbeczana dziewczynka przyjecha艂a艣 do Anglii.

Nie zamierza艂a u艂atwia膰 mu zadania.

- Owszem - powiedzia艂a spokojnym tonem. - W ci膮gu minionych 艂at zasz艂o w moim 偶yciu wiele zmian, z kt贸rych najwa偶niejsza jest ta, 偶e nie potrzebuj臋 ju偶 twojej 偶yczliwo艣ci.

Je艣li nawet poczu艂 si臋 ura偶ony, nie da艂 tego po sobie pozna膰.

- Widz臋, 偶e jeste艣 podobna do matki nie tylko z urody.

- Wystarczaj膮co podobna, by powt贸rzy膰 za ni膮, 偶e mo偶esz sobie i艣膰 do diab艂a.

- Ho, ho, jeste艣my te偶 inteligentni. M艂oda damo, kryjesz w sobie talenty, o kt贸re ci臋 nie podejrzewa艂em.

- Lordzie Cranbourne - rozleg艂 si臋 d藕wi臋czny g艂os lady Dayle. - Mia艂y艣my nadziej臋, 偶e pana tu spotkamy. Ciesz臋 si臋, 偶e Sophie pana odnalaz艂a.

- 呕a艂uj臋, 偶e sam nie odszuka艂em jej wcze艣niej, ale zamierzam to naprawi膰. W najbli偶szym czasie z艂o偶臋 ci wizyt臋, moja droga. - Sk艂oni艂 si臋 i odszed艂.

Lady Dayle z zatroskaniem pog艂adzi艂a Sophie po policzku.

- Dobrze si臋 czujesz?

- Doskonale.

- Szkoda, 偶e nie zd膮偶y艂am wcze艣niej przyj艣膰 ci z pomoc膮.

- Nic si臋 nie sta艂o. - Sophie u艣miechn臋艂a si臋 do wicehra-biny. - Najgorsze mam ju偶 za sob膮. Teraz mo偶e by膰 tylko lepiej.

- Mam nadziej臋, 偶e si臋 nie mylisz. - Lady Dayle westchn臋艂a. - Tw贸j wuj nie ucieszy艂 si臋 zbytnio z mojego towarzystwa. Pewnie uzna艂, 偶e niepotrzebnie si臋 wtr膮cam. No c贸偶! Go艣cie zasiedli do kolacji. Mo偶e obejrza艂yby艣my teraz salon egipski?

- Prosz臋 prowadzi膰, milady. - Sophie szczelniej otuli艂a si臋 szalem, staraj膮c si臋 nie zwraca膰 uwagi na dr偶enie r膮k.

Gdy przest膮pi艂y pr贸g salonu, natychmiast zapomnia艂a o rozmowie z wujem. By艂a tak oszo艂omiona, 偶e nie zauwa偶y艂a, jak szal zsun膮艂 si臋 z jej ramion na pod艂og臋. Spodziewa艂a si臋 ujrze膰 ascetyczne wn臋trze, tymczasem jej zmys艂y zosta艂y zaatakowane przez mnogo艣膰 barw. Oran偶 i b艂臋kit ostro kontrastowa艂y z czerni膮 i czerwieni膮.

- Przyznasz chyba, 偶e to straszne - powiedzia艂a lady Dayle.

- My艣l臋, 偶e pan Hope nie taki efekt mia艂 na my艣li.

- Wydaje mi si臋, 偶e wn臋trze jest utrzymane w jego stylu

- us艂ysza艂y czyj艣 g艂os dochodz膮cy z g艂臋bi fotela obitego lwi膮

52

sk贸r膮. - Z wyj膮tkiem tych dziwnych element贸w zwierz臋cych, kt贸re zapewne znalaz艂y si臋 tu z inicjatywy lady Edgeware.

Charles uni贸s艂 si臋 z fotela. Serce Sophie zamar艂o. Nie zd膮偶y艂a jeszcze doj艣膰 do siebie po spotkaniu z wujem, a tymczasem czeka艂o j膮 nowe wyzwanie.

- Charles! Co ty tu robisz? - zapyta艂a ostrym tonem jego matka.

- Przyszed艂em obejrze膰 nowy nabytek lady Edgeware. -Wskaza艂 sof臋 o nogach imituj膮cych s艂oniowe.

- Och! - Sophie zobaczy艂a wypchanego krokodyla z rozdziawion膮 paszcz膮.

- Bo偶e - j臋kn臋艂a lady Dayle. - Lady Edgeware naprawd臋 posun臋艂a si臋 za daleko! Charlesie, nie powiniene艣 si臋 tu ukrywa膰. Jaki艣 baron maj膮cy dobra na p贸艂nocy Anglii zaj膮艂 twoje miejsce i odprowadzi艂 pann臋 Ashford do jadalni.

- Przychodz臋 tu co roku. Widok tego pokoju pozwala mi zapomnie膰 o w艂asnym szale艅stwie.

- Uwa偶am, 偶e nie powiniene艣 tak interesowa膰 si臋 tym salonem. To tylko zach臋ca lady Edgeware do jeszcze 艣mielszych poczyna艅. To miejsce wcale mi si臋 nie podoba, cho膰 przyznaj臋, 偶e jest tu kilka 艂adnych rzeczy. Na przyk艂ad to. - Szybko ruszy艂a w stron臋 bogato zdobionego marmurowego kominka.

- Uwa偶aj! - ostrzeg艂 Charles, lecz by艂o ju偶 za p贸藕no. Lady Dayle zaczepi艂a przybranym per艂ami trenem sukni o pysk krokodyla. Rozleg艂 si臋 d藕wi臋k rozdzieranej tkaniny, a per艂y rozsypa艂y si臋 po parkiecie.

- Wstr臋tne straszyd艂o - sykn臋艂a wicehrabina. - Prosz臋, pom贸偶 mi si臋 wypl膮ta膰, Sophie, i powiedz mi, jak wielkie jest uszkodzenie.

Sophie przykl臋k艂a.

- Niestety, to du偶e rozdarcie, milady. Proponuj臋, 偶eby艣my

przesz艂y do pokoju wypoczynkowego. Poszukam s艂u偶膮cej i poprosz臋 j膮, 偶eby zszy艂a sukni臋.

- Nie, moja droga. Zosta艅 tu i dok艂adnie wszystko obejrzyj. Je艣li znajdziesz moje per艂y, b膮d藕 tak dobra i zbierz je do swej torebki. Charlesie, marsz do jadalni. Wr贸c臋 tu po Sophie.

Zanim Sophie i Charles zd膮偶yli zaprotestowa膰, wysz艂a z pokoju. Na swoje szcz臋艣cie nie widzieli chytrego u艣mieszku na jej twarzy.

Czuj膮c, 偶e w obecnym nastroju zdo艂a stawi膰 Charlesowi czo艂o, Sophie schyli艂a si臋 i zacz臋艂a zbiera膰 per艂y.

- Powinien pan i艣膰 na kolacj臋, milordzie. Panna Ashford z pewno艣ci膮 nie by艂aby zadowolona, gdyby si臋 dowiedzia艂a, 偶e przebywa pan sam na sam z inn膮 kobiet膮.

- Oczywi艣cie ma pani racj臋. - Ruszy艂 do wyj艣cia.

- Nic nie rozumiem - mrukn臋艂a na tyle g艂o艣no, 偶e j膮 us艂ysza艂.

- Co pani m贸wi?

Sophie dumnie unios艂a podbr贸dek.

- M贸wi艂am do siebie, 偶e nie rozumiem pa艅skiego zachowania. - 艢ci膮gn臋艂a wargi. - My艣l臋 jednak, 偶e nie warto si臋 nad tym zastanawia膰.

- Czego pani nie rozumie?

- Tego, jak ch艂opiec, kt贸ry zmierzy艂 si臋 z Ottonem, wiejskim osi艂kiem przerastaj膮cym go o g艂ow臋; jak ch艂opak, kt贸ry wspina艂 si臋 na wysokie s艂upy, by wygra膰 zak艂ad; jak m艂odzieniec, kt贸ry nago p艂ywa艂 w jeziorze Serpentine z dwiema s艂ynnymi kurtyzanami... jak taki cz艂owiek m贸g艂 si臋 zmieni膰 w pozbawionego ikry d偶entelmena, kt贸rego mam przed sob膮.

Charles zamruga艂.

- Powiedzia艂a pani: pozbawionego ikry?

- Tak, ale r贸wnie dobrze mog艂am powiedzie膰: w dandysa, mi臋czaka, safandu艂臋... nie zapominajmy te偶 o pantoflarzu.

54

Przez chwil臋 wygl膮da艂 tak, jakby mia艂 zamiar wybuchn膮膰 gniewem, lecz niespodziewanie si臋 roze艣mia艂. Potem opad艂 na fotel i 艣mia艂 si臋 dalej.

- Do diab艂a, Sophie - powiedzia艂, opanowawszy si臋 w ko艅cu. - Zawsze potrafi艂a艣 mnie brutalnie wyrwa膰 z ponurego nastroju. Powinienem by艂 o tym pami臋ta膰.

Ich spojrzenia si臋 spotka艂y. Sophie poczu艂a, 偶e zaczyna brakowa膰 jej tchu. Patrzy艂 na ni膮 przyja藕nie, lecz w jego wzroku kry艂o si臋 co艣 jeszcze... zn贸w by艂 Charlesem, jakiego zna艂a. Wiedzia艂a jednak, 偶e to tylko chwilowa przemiana.

- Nie jestem brutalna - zaprotestowa艂a. - To ty na mnie krzycza艂e艣, obra偶a艂e艣 i ignorowa艂e艣. Zas艂u偶y艂e艣 sobie na bur臋.

U艣miechn膮艂 si臋.

- Sk膮d wiesz o k膮pieli w Serpentine?

- Podobnie jak ca艂a Anglia, z gazet. Czyta艂am o wszystkich twoich swawolach od czasu, gdy uko艅czy艂e艣 pi臋tna艣cie lat.

- Bo偶e, damy nie powinny zna膰 niekt贸rych fakt贸w.

- Nikt nigdy nie nazwa艂 mnie mi臋czakiem - powiedzia艂a z dum膮. - Wiesz, 偶e nie zwracam uwagi na to, co ludzie m贸wi膮. Ciebie te偶 dawniej to nie obchodzi艂o.

Wstrzyma艂a oddech. Przez chwil臋 wydawa艂o jej si臋, 偶e Charles wyja艣ni jej ca艂膮 sytuacj臋, opowie o swych problemach, jednak tylko si臋 skrzywi艂 i zn贸w skry艂 si臋 za mask膮.

- Za to teraz zwracam na to uwag臋 - odpowiedzia艂 szorstko - i s膮dz臋, 偶e najwy偶szy czas, 偶eby艣 i ty zacz臋艂a mie膰 na wzgl臋dzie swe dobre imi臋.

- Nie przypuszcza艂am, 偶e nadejdzie dzie艅, w kt贸rym b臋d臋 mog艂a to szczerze powiedzie膰... Nie lubi臋 ci臋, Charles. 殴le si臋 czuj臋 w towarzystwie m臋偶czyzny, kt贸rym si臋 sta艂e艣. Jeste艣 zamkni臋ty w sobie, zimny i okrutny.

- Tak ju偶 lepiej - odpowiedzia艂 g艂ucho.

- Dlaczego starasz si臋 mnie ignorowa膰? - spyta艂a szeptem. Zamkn膮艂 oczy. Sophie cierpliwie czeka艂a, czuj膮c, 偶e Charles

stacza z sob膮 wewn臋trzn膮 walk臋. Nagle wsta艂 i uj膮艂 jej d艂onie. Owion膮艂 j膮 zapach jego wody kolo艅skiej.

- Wiele si臋 zmieni艂o - odpowiedzia艂 艂agodnym tonem. -Masz racj臋, jestem ju偶 innym cz艂owiekiem i nie mo偶emy by膰 sobie tak bliscy jak dawniej.

- Dlaczego? - zapyta艂a, staraj膮c si臋 ukry膰 g艂臋bokie rozczarowanie.

- Nie pytaj, Sophie. - Pu艣ci艂 jej d艂onie i zacz膮艂 przechadza膰 si臋 po pokoju. - Odk膮d ci臋 zn贸w spotka艂em, wszystko si臋 skomplikowa艂o. Nie jeste艣... nie mog臋... - W jego g艂osie pobrzmiewa艂 paniczny l臋k. Przystan膮艂. - Pos艂uchaj, Sophie. Pozosta艅my przyjaci贸艂mi. Nie mog臋 zaoferowa膰 ci niczego wi臋cej.

Widzia艂a, 偶e Charles cierpi. Czu艂a si臋 winna. Mia艂a ochot臋 mu pom贸c, dowiedzie膰 si臋, czego tak si臋 obawia艂.

- Zawsze byli艣my przyjaci贸艂mi, Charles, i zawsze nimi b臋dziemy.

- Dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂 z wyra藕n膮 ulg膮.

Powr贸ci艂a do zbierania pere艂, cho膰 jej oczy by艂y zamglone od 艂ez.

- Pozw贸l, 偶e ci pomog臋, a potem odprowadz臋 do matki. Gwa艂townie zamruga艂a. By艂a pewna, 偶e Charles chce si臋

jej pozby膰.

Przez chwil臋 w milczeniu zbierali per艂y.

- My艣l臋, 偶e mog膮 by膰 jeszcze w paszczy krokodyla - powiedzia艂.

Sophie zmusi艂a si臋 do u艣miechu. W 偶adnym razie nie mog艂a dopu艣ci膰 do tego, by Charles domy艣li艂 si臋, 偶e czuje si臋 upokorzona.

- Wyjmiesz je?

56

Zrobi艂 pocieszn膮 min臋 i wyci膮gn膮艂 per艂y spomi臋dzy krokodylich z臋b贸w.

- Zawsze zostawia艂a艣 dla mnie najgorsz膮 robot臋.

- Jak mo偶esz tak m贸wi膰? - powiedzia艂a, udaj膮c oburzenie. - Przecie偶 to ja 艣ci膮ga艂am z ciebie pijawki, kiedy poszed艂e艣 na torfowisko szuka膰 偶urawin.

- Prawda, ale kto musia艂 uprz膮tn膮膰 szop臋 ogrodnika, kiedy postanowi艂a艣 trzyma膰 tam koz艂a?

Roze艣mia艂a si臋. Cieszy艂o j膮, 偶e wci膮偶 jeszcze potrafi膮 rozmawia膰 tak swobodnie. Od pierwszego spotkania zawsze dobrze si臋 czuli w swoim towarzystwie.

- Biedny William. - Westchn臋艂a. - Wci膮偶 sprawia mn贸stwo k艂opotu.

Zachichota艂.

- William! Zapomnia艂em, jak ten kozio艂 si臋 nazywa. Uzna艂a艣, 偶e Billy brzmia艂oby zbyt trywialnie!

Roze艣mieli si臋 oboje.

- Ech, Sophie - powiedzia艂 po chwili, ocieraj膮c oczy. - Cz臋sto si臋 艣miali艣my. - Poda艂 jej garstk臋 pere艂 i chwyci艂 jej d艂o艅. - Nawet nie zdawa艂em sobie sprawy, jak bardzo mi tego brakuje.

Tym razem to Sophie poczu艂a strach. Charles by艂 blisko, tak blisko... Sprawia艂 wra偶enie zadowolonego ze spotkania, lecz przecie偶 zd膮偶y艂 j膮 ostrzec, 偶e nie powinna zbyt wiele po nim oczekiwa膰.

Zagryz艂a warg臋. Decyduj膮c si臋 na wyjazd do Londynu, mia艂a nadziej臋 na odnowienie znajomo艣ci. Przed chwil膮 Charles w艂a艣nie to jej zaproponowa艂. Dlaczego wi臋c prze偶y艂a rozczarowanie?

Musia艂a pogodzi膰 si臋 z rzeczywisto艣ci膮 i przyj膮膰 to, co oferowa艂.

Postanowi艂a odwa偶nie spojrze膰 mu w oczy, lecz nie by艂o jej to dane.

Charles gwa艂townie nakry艂 jej usta poca艂unkiem, przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i zacz膮艂 delikatnie wodzi膰 palcami po jej karku.

Per艂y wypad艂y jej z d艂oni i rozsypa艂y si臋 po pod艂odze.

- Jestem pewna, 偶e tu jest. Poprosi艂am go, 偶eby pozbiera艂 per艂y z mojej sukni - us艂yszeli dochodz膮cy zza drzwi g艂os lady Dayle.

Natychmiast odskoczyli od siebie.

- O, jeste艣cie. - W progu stan臋艂y lady Dayle i panna Ashford. - Jeszcze nie znale藕li艣cie wszystkich pere艂? Powiedzia艂am pannie Ashford o naszym zamiarze urz膮dzenia pikniku, Charlesie, i pozwoli艂am sobie j膮 zaprosi膰.

- O jakich planach m贸wisz, mamo?

Wyszed艂 z salonu, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie. Sophie czu艂a, 偶e powodem przera偶enia maluj膮cego si臋 na jego twarzy nie by艂o jedynie nadej艣cie matki.

Rozdzia艂 pi膮ty

Wspania艂e poranne 艣wiat艂o, ciche skrzypienie pi贸rka po papierze zazwyczaj wprawia艂y Sophie w b艂ogostan. Tym razem jednak, siedz膮c w swym pokoju, otoczona ulubionymi przedmiotami, nie by艂a w stanie si臋 skupi膰.

Rozprasza艂 j膮 zapach bzu. Okaza艂y bukiet sta艂 w wazonie na stoliku, a do艂膮czona do niego karteczka kusi艂a, by przeczyta膰 j膮 po raz kolejny.

A wi臋c jeste艣my przyjaci贸艂mi.

Tylko tyle.

Sophie od艂o偶y艂o pi贸rko i postanowi艂a nie udawa膰 przed sam膮 sob膮, 偶e pracuje. Zacz臋艂a nerwowo przechadza膰 si臋 po pokoju. Musia艂a by膰 wobec siebie szczera. Jej problem polega艂 na tym, 偶e przyja藕艅 z Charlesem w 偶adnym razie nie wystarcza艂a jej do szcz臋艣cia.

Chcia艂a odzyska膰 dawnego, weso艂ego Charlesa, kt贸ry pozostawiony sam na sam z urodziw膮 pann膮 nie poprzesta艂by na jednym nami臋tnym poca艂unku.

Bezwiednie przy艂o偶y艂a d艂o艅 do ust. Czy偶by 偶a艂owa艂a tego,

59

偶e Charles porzuci艂 sw贸j beztroski tryb 偶ycia? Zda艂a sobie spraw臋, 偶e pewnie jest jedyn膮 osob膮, kt贸rej nie podoba si臋 odmieniony lord Dayle. Powszechny podziw budzi艂 w艂a艣nie ten nowy Charles, pracowity, pow艣ci膮gliwy i tak niewiarygodnie przystojny.

Najgorsze by艂o jednak to, 偶e pragn臋艂a go r贸wnie偶 i w jego nowym wcieleniu.

Och nie! By艂a r贸wnie chimeryczna w swych nastrojach jak on! Poprosi艂 j膮 o przyja藕艅 i potwierdzi艂 to na pi艣mie, cho膰 rozp艂omieniony wzrok i gor膮ce wargi dowodzi艂y, 偶e pragnie czego艣 wi臋cej.

Przystan臋艂a z ci臋偶kim westchnieniem. Musia艂a si臋 dowiedzie膰, dlaczego Charles skrywa prawdziwe oblicze pod mask膮 pow艣ci膮gliwo艣ci. Gdy pozna prawd臋, 艂atwiej jej b臋dzie poradzi膰 sobie z w艂asnymi uczuciami.

Pow膮cha艂a bukiet po raz kolejny i zadzwoni艂a na s艂u偶膮c膮. Nie nale偶a艂o zwleka膰 z szukaniem odpowiedzi na swe pytania.

- Neli - zwr贸ci艂a si臋 do niej - jak tylko Emily wr贸ci z dzieckiem z parku, prosz臋, daj mi zna膰.

- Dobrze, panienko. - Neli z niedowierzaniem popatrzy艂a na niezliczone kartki le偶膮ce na 艂贸偶ku i stole, pokrywaj膮ce niemal ka偶d膮 p艂ask膮 powierzchni臋 w pokoju. - Ale偶 panienka jest pracowita. My艣la艂am, 偶e zrobi艂a ju偶 panienka wszystko, co mo偶na, i teraz czeka, a偶 zobaczy dom.

- To prawda, ale... - Sophie zatoczy艂a r臋k膮 艂uk - to jest inny projekt. Co艣 niezwyk艂ego, co艣, o czym marzy艂am od dawna. - Projekt by艂 ju偶 prawie gotowy, jednak nikomu go jeszcze nie pokaza艂a.

- Pani Lowder m贸wi艂a, 偶e po po艂udniu zjawi膮 si臋 go艣cie. Czy mam poprawi膰 panience fryzur臋?

Sophie roze艣mia艂a si臋.

60

- Jeste艣 nadzwyczaj delikatna. Wiem, 偶e zawsze okropnie mierzwi臋 sobie w艂osy przy pracy.

Neli zacz臋艂a wyjmowa膰 szpilki z jej w艂os贸w. Gdy przyst膮pi艂a do szczotkowania, Sophie zapyta艂a:

- Jak d艂ugo jeste艣 ju偶 u Lowder贸w?

- Prawie siedem lat, panienko. Zazwyczaj zajmuj臋 si臋 tylko pokojami na pi臋trze, wi臋c bardzo si臋 ciesz臋, 偶e mog臋 s艂u偶y膰 panience - odpar艂a wyra藕nie skr臋powana. Rzadko mia艂a okazj臋 m贸wi膰 o sobie.

- Spisujesz si臋 doskonale - pochwali艂a Sophie. - Cz臋sto m贸wi臋 to pani Lowder.

- Dzi臋kuj臋, panienko. Postaram si臋 pi臋knie panienk臋 uczesa膰. Pomaga艂am siostrze pani Lowder przy debiucie i patrzy艂am, jak fryzjerka czesze jej w艂osy, wi臋c troch臋 si臋 na tym znam.

- Zawsze mieszka艂a艣 w Londynie?

- Tak, panienko, lecz po cichu marz臋 o 偶yciu na wsi. Sophie zachichota艂a.

- Ja marzy艂am o 偶yciu w mie艣cie. Zazwyczaj nasze marzenia dotycz膮 tego, czego jeszcze nie znamy. - Popatrzy艂a na odbicie Neli w lustrze. - Zapewne wiele s艂ysza艂a艣 o przygodach lorda Daylea.

Neli pochyli艂a g艂ow臋, skupiaj膮c si臋 na szczotkowaniu.

- Podobno bardzo si臋 zmieni艂. Musz臋 jednak przyzna膰, 偶e by艂am zaskoczona, kiedy okaza艂o si臋, 偶e taka mi艂a panienka jak pani go zna.

- Tak... - Sophie stara艂a si臋 nada膰 swemu g艂osowi oboj臋tne brzmienie. - Znam lorda Dayle'a od dzieci艅stwa. - Przechyli艂a g艂ow臋. - Jednak nie zna艂am jego starszego brata. Pracowa艂a艣 dla pa艅stwa Lowder贸w, kiedy zmar艂?

- Tak. Bo偶e, taki m艂ody cz艂owiek. Widzia艂am go nawet kilka razy, ale by艂 tak zaj臋ty polityk膮 jak teraz pan Lowder. Bardzo

wsp贸艂czu艂am matce. Straci艂a syna, a wkr贸tce po tym zmar艂 jej m膮偶. - Neli zadr偶a艂a, jakby przenikn膮艂 j膮 dreszcz.

- Phillip zgin膮艂 w bitwie pod Waterloo, ale by艂am w Dorset, kiedy zachorowa艂 lord Dayle. Wszyscy my艣leli, 偶e to nic powa偶nego. Nikt nie przypuszcza艂, 偶e ju偶 z tego nie wyjdzie.

Neli 艣ci膮gn臋艂a wargi i skupi艂a si臋 na swej pracy. Sophie przyjrza艂a si臋 jej w lustrze.

- W okolicy plotkowano, 偶e w rodzinie by艂y jakie艣 powa偶ne problemy. Czy te wiadomo艣ci dotar艂y do miasta? - spyta艂a.

- No, ju偶 prawie sko艅czy艂am. Ma panienka wspania艂e w艂osy. Prosz臋 w艂o偶y膰 nowy kapelusz na jutrzejszy piknik. Pi臋knie si臋 w nim panienka prezentuje.

- Neli?

S艂u偶膮ca westchn臋艂a.

- To tylko plotki s艂u偶膮cych, panienko. Sophie popatrzy艂a na ni膮 pytaj膮cym wzrokiem.

- Podobna lord Dayle umar艂 dlatego, 偶e sam tego chcia艂. Straci艂 ch臋膰 do 偶ycia.

-Chyba nikt nie sugeruje, 偶e... - powiedzia艂a Sophie, wstrz膮艣ni臋ta tym, co us艂ysza艂a. Neli pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie, m贸wiono tylko, 偶e si臋 podda艂. Nie mia艂 ochoty walczy膰 z chorob膮.

Sophie obr贸ci艂a si臋 w krze艣le i uwa偶nie popatrzy艂a na s艂u偶膮c膮.

- Jak my艣lisz, czy przy nast臋pnej wizycie u pani Dayle mog艂aby艣...?

Oczy Neli rozb艂ys艂y o偶ywieniem.

- Wypyta膰 s艂u偶b臋?

- Oczywi艣cie bardzo dyskretnie. Wiem, 偶e jeste艣 lojalna, Neli, i mog臋 ci zaufa膰 w tej kwestii.

62

S艂u偶膮ca wyprostowa艂a si臋 dumnie.

- Oczywi艣cie, panienko.

Poch艂oni臋te rozmow膮, podskoczy艂y na odg艂os pukania do drzwi. Gdy Sophie wyrazi艂a zgod臋 na wej艣cie, lokaj oznajmi艂, 偶e jaki艣 d偶entelmen czeka na ni膮 w salonie. Bezwiednie popatrzy艂a na bukiet bzu. Czy偶by to by艂 Charles? Narzuci艂a na siebie szal i zmusi艂a si臋 do opanowania. Zapewne otrzyma odpowiedzi na dr臋cz膮ce j膮 pytania szybciej, ni偶 by艂a sk艂onna przypuszcza膰.

Niezad艂ugo spokojnym krokiem wesz艂a do salonu.

- Lord Cranbourne - zaanonsowa艂 s艂u偶膮cy.

Kolejny raz zjawi艂 si臋 wtedy, gdy Sophie spodziewa艂a si臋 ujrze膰 Charlesa!

- Witam, wuju - powiedzia艂a lodowatym tonem.

- Witaj, bratanico.

Usiedli w fotelach. S艂u偶膮cy wyszed艂, by przynie艣膰 herbat臋. Wuj zmierzy艂 Sophie badawczym wzrokiem, a gdy ucich艂 odg艂os krok贸w s艂u偶膮cego na marmurowej posadzce, przem贸wi艂:

- Musz臋 wyzna膰, 偶e kiedy po raz pierwszy us艂ysza艂em, 偶e przyjecha艂a艣 do Londynu, nie by艂em z tego rad.

- Jestem zaskoczona, 偶e w og贸le ci臋 to obchodzi. Nonszalancko za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋.

- Powinna艣 tu przyjecha膰 na m贸j koszt. Nie zamierzam jednak robi膰 z tego problemu.

Hardo odwzajemni艂a spojrzenie.

- My艣l臋, 偶e tak b臋dzie najlepiej. Wychyli艂 si臋 ku niej z fotela.

- Pos艂uchaj, bratanico. Mo偶emy tu sp臋dzi膰 ca艂e popo艂udnie na szermierce s艂ownej albo przejdziemy do rzeczy. Co wolisz?

- To, co pozwoli nam si臋 szybciej rozsta膰. Za艣mia艂 si臋 z uznaniem.

- Zdumiewasz mnie swoj膮 inteligencj膮, a wiedz, 偶e jestem oszcz臋dny w pochwa艂ach. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nie przypuszcza艂em, 偶e masz tak silny charakter.

- Nie mo偶esz nic wiedzie膰 o moim charakterze! - Wujowi z miejsca uda艂o si臋 wyprowadzi膰 j膮 z r贸wnowagi, musia艂a jednak szybko si臋 opanowa膰, gdy偶 s艂u偶膮cy wni贸s艂 herbat臋.

W pokoju zapad艂a cisza. Sophie marzy艂a o tym, by Emily jak najszybciej wr贸ci艂a do dornu.

- Wiem o tobie wi臋cej, ni偶 my艣lisz - powiedzia艂 wuj po wyj艣ciu s艂u偶膮cego. - Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e jeste艣 mi nieprzychylna, ale nie mo偶emy cofn膮膰 czasu. Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie. Okoliczno艣ci si臋 zmieni艂y i my艣l臋, 偶e mo偶emy sobie pom贸c.

Sophie wypi艂a 艂yk herbaty. Przyrzek艂a sobie, 偶e wuj nigdy ju偶 nie zobaczy jej w stanie wzburzenia.

- Twoja propozycja jest sp贸藕niona o pi臋tna艣cie lat. Nie jestem ni膮 zainteresowana.

- Nie gryma艣. Decyzja o przyje藕dzie do Londynu dowodzi twojej bystro艣ci i odwagi. Jestem pewien, 偶e razem mo偶emy zaj艣膰 bardzo daleko. Mam pot臋偶ne wp艂ywy. Powiedz, o czym marzysz. Chcesz zosta膰 uznana za sensacj臋 sezonu? Prowadzi膰 salon? - Wskaza艂 jej umazane farb膮 palce. - A mo偶e wolisz by膰 mecenasem sztuki?

W odpowiedzi jedynie przecz膮co pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Wiedz, 偶e za pozornymi b艂ahostkami kryje si臋 wielka w艂adza. Pot臋偶ne imperia powstaj膮 i upadaj膮 dzi臋ki przypadkowym spotkaniom na balu, a czasem z powodu paru nieostro偶nych s艂贸w wypowiedzianych pod wp艂ywem alkoholu. Mo偶esz okaza膰 si臋 bardzo pomocna, a ja zadbam o to, by艣 spotka艂a odpowiednie osoby.

Przymkn臋艂a powieki. Przez wiele lat 偶y艂a nadziej膮, 偶e wuj

64

oka偶e jej odrobin臋 zainteresowania. Teraz na jego widok czu艂a obrzydzenie. Oczywi艣cie nadal nie przejmowa艂 si臋 jej losem, liczy艂o si臋 jedynie to, 偶e mog艂a okaza膰 si臋 przydatna.

- Widz臋, 偶e odziedziczy艂a艣 charakter po matce - ci膮gn膮艂 wuj. - Twoja matka by艂a pi臋kna, inteligentna i obdarzona du偶ym temperamentem, jednak 藕le wybra艂a m臋偶a i zobacz, dok膮d j膮 to zaprowadzi艂o. Sp臋dzi艂a kilka lat w by艂ej kolonialnej g艂uszy i zmar艂a. - Przeszy艂 Sophie 艣widruj膮cym wzrokiem. -Nie powinna艣 powtarza膰 jej b艂臋d贸w.

- Dzi臋kuj臋 za zaufanie, kt贸re w ko艅cu zdecydowa艂e艣 si臋 mi okaza膰, ale nie czuj臋 si臋 dobrze. - Nie by艂a w stanie kontynuowa膰 rozmowy. Wuj nie zdawa艂 sobie sprawy, do czego naprawd臋 by艂a zdolna. Mia艂a ochot臋 natychmiast odrzuci膰 jego propozycj臋 i chlusn膮膰 mu herbat膮 w twarz. Jedynie my艣l o lady Dayle i Emily zmusi艂a j膮 do opanowania. - Zechciej mi wybaczy膰.

Wsta艂 i sk艂oni艂 si臋 nieznacznie.

- Powtarzam, razem mo偶emy osi膮gn膮膰 bardzo wiele. Dam ci czas do zastanowienia, ale radz臋 nie zwlekaj, Sophie - powiedzia艂 ostrzegawczym tonem.

Stan臋艂a na dr偶膮cych nogach. Wuj po raz pierwszy zwr贸ci艂 si臋 do niej po imieniu. Z艂o艣膰 gdzie艣 si臋 ulotni艂a, pozosta艂o poczucie bolesnej pustki. Ledwie dos艂yszalnie po偶egnawszy si臋 z wujem, pomkn臋艂a do swego pokoju i rzuci艂a si臋 na 艂贸偶ko. Najpierw Charles, a teraz wuj... dlaczego spotyka艂y j膮 same rozczarowania?

Zanios艂a si臋 szlochem. P艂aka艂a z 偶alu nad ma艂膮 dziewczynk膮 i dojrza艂膮 kobiet膮, kt贸re przez d艂ugie lata rozpaczliwie szuka艂y mi艂o艣ci.

Lord Cranbourne wsiad艂 do powozu, staraj膮c si臋 nie zwraca膰 uwagi na b贸l przeszywaj膮cy lewe rami臋.

Krn膮brna dziewucha stawi艂a mu op贸r. Mia艂 tej wiosny do艣膰 problem贸w z ubieganiem si臋 o stanowisko, kt贸re powinien by艂 otrzyma膰 bez najmniejszego trudu, a na domiar z艂ego cia艂o zaczyna艂o odmawia膰 mu pos艂usze艅stwa.

Nie m贸g艂 by膰 ju偶 niczego pewien. Nie by艂 przyzwyczajony do takiej sytuacji. Zazwyczaj przemawia艂 z pozycji si艂y, zr臋cznie manipulowa艂 lud藕mi i szybko osi膮ga艂 po偶膮dany skutek.

By艂 cz艂owiekiem niezmiernie wp艂ywowym, jednak przez wi臋kszo艣膰 偶ycia dzia艂a艂 za kulisami. Teraz, w obliczu zbli偶aj膮cej si臋 艣mierci, postanowi艂 powalczy膰 o wi臋cej. Chcia艂 grza膰 si臋 w blasku s艂awy i zdoby膰 nale偶ne mu uznanie.

By艂 ju偶 bliski osi膮gni臋cia celu, lecz elementy starannie opracowanego planu zacz臋艂y si臋 niespodziewanie rozsypywa膰. Przy艂o偶y艂 d艂o艅 do rozdzieranej b贸lem piersi i g艂o艣no zakl膮艂. Nie zamierza艂 podda膰 si臋 bez walki.

Wysiad艂 na Green Street i powoli wst膮pi艂 na schody. Powinien poczu膰 si臋 lepiej po mocnym drinku. Poda艂 p艂aszcz lokajowi i kaza艂 przywo艂a膰 sekretarza, po czym uda艂 si臋 do swego gabinetu.

- Dopilnowa艂e艣, 偶eby wiadomo艣膰 dotar艂a do Filadelfii? -zapyta艂 niewysokiego, oddanego pracownika.

-Tak.

- Kiedy mo偶emy si臋 spodziewa膰 odpowiedzi?

- O tej porze roku za dwa tygodnie... najdalej za trzy. Cranbourne j臋kn膮艂. Trzy tygodnie. Dobrze, 偶e zaj膮艂 si臋

wszystkim odpowiednio wcze艣nie. Bior膮c pod uwag臋 up贸r bratanicy, pomoc z Ameryki mo偶e si臋 okaza膰 nieoceniona.

- Czy wolno mi co艣 powiedzie膰? Ma pan go艣cia. Czeka w salonie.

- To Wren?

- Nie, pan Huxley.

66

- Co? Odwiedzi艂 mnie stary Huxley? - Wsta艂 z zamiarem udania si臋 do salonu.

- Nie, to m艂ody d偶entelmen. Przyni贸s艂 mapy. Cranbourne marzy艂 o chwili spokoju i drinku, mia艂 jednak

do za艂atwienia wa偶ne sprawy.

- Mapy? Ach tak. - Westchn膮艂. Wy艣wiadczy艂 staremu przyjacielowi przys艂ug臋, zlecaj膮c jego synowi wykonanie dobrze p艂atnych prac.

- Lordzie Cranbourne. - M艂ody m臋偶czyzna wsta艂, mru偶膮c oczy za grubymi szk艂ami okular贸w. - Mam dobre wiadomo艣ci. Sko艅czy艂em prac臋.

Gdy s艂o艅ce zal艣ni艂o w rozwichrzonych jasnych w艂osach, Cranbournebwi przyszed艂 do g艂owy pewien pomys艂. Ch艂opak by艂 w odpowiednim wieku, wysoki, zgrabny.

- Doskonale. - Szybko przejrza艂 mapy. - Usi膮d藕, m贸j ch艂opcze - doda艂, z ulg膮 opadaj膮c na fotel.

- Zosta艂y zaktualizowane, tak jak pan prosi艂. Przemierzy艂em ka偶d膮 pi臋d藕 ziemi w Lancashire i nanios艂em na mapy wszystkie drogi i 艣cie偶ki. - Poda艂 Cranbournebwi kolejn膮 porcj臋 papier贸w. - Brakuje tylko informacji o tym, kto w tej chwili korzysta z tych dr贸g - za偶artowa艂 nie艣mia艂o.

- Istotnie, mapy s膮 bardzo dok艂adne - przyzna艂 Cranbourne, my艣l膮c o czym艣 zupe艂nie innym. M艂ody Huxley m贸g艂 mu si臋 przyda膰, je艣li bratanica oka偶e si臋 nieprzejednana.

- Mam te偶 dodatkowe informacje, o kt贸re pan prosi艂. Spisa艂em wszystkie gospody i zajazdy wraz z nazwiskami ich w艂a艣cicieli, a tak偶e miejsca spotka艅 towarzystw dyskusyjnych i wichrzycieli.

- Doskonale, doskonale. Udziela si臋 pan towarzysko, panie Huxley?

M艂ody cz艂owiek zamruga艂, zaskoczony nieoczekiwanym pytaniem. -Nie.

- W takim razie najwy偶szy czas zacz膮膰. Ile pan ma lat, trzydzie艣ci?

- Dwadzie艣cia osiem... ale nie wiem, jaki to ma zwi膮zek z moj膮 prac膮.

- Mam na my艣li nowe zlecenie. Moja bratanica jest tegoroczn膮 debiutantk膮. Chcia艂bym, 偶eby przystojny m艂ody cz艂owiek zacz膮艂 zabiega膰 o jej wzgl臋dy, od czasu do czasu poprosi艂 j膮 do ta艅ca, zaproponowa艂 przeja偶d偶k臋 powozem...

- Nie my艣l臋 jeszcze o...

- Prosz臋 nie przerywa膰. Panna jest pi臋kna, odebra艂a starann膮 edukacj臋, ale po raz pierwszy przyjecha艂a do Londynu i nie zna tu jeszcze nikogo. Chyba nie zamierza pan zosta膰 starym kawalerem?

- Czyni mi pan wielki zaszczyt, ale nie dojrza艂em jeszcze do decyzji o ma艂偶e艅stwie.

Cranbourne lekcewa偶膮co wzruszy艂 ramionami.

- Moja bratanica nie jest maj臋tn膮 pann膮, ale zamierzam hojnie uposa偶y膰 jej m臋偶a. - 艁ypn膮艂 chytrze na m艂odzie艅ca. - Tak si臋 sk艂ada, 偶e jestem cz艂onkiem wielu wa偶nych towarzystw i zamierzam zaproponowa膰 panu kolejne wyprawy w teren w celu sporz膮dzenia mapy... mam na my艣li map臋 ca艂ej Anglii.

- Hm... Ch臋tnie poznam pa艅sk膮 bratanic臋.

Rozdzia艂 sz贸sty

W dniu zaplanowanej wyprawy do Sevenoaks od rana 艣wieci艂o s艂o艅ce. Uczestnicy pikniku spotkali si臋 na Bruton Street i szybko podzielili si臋 na grupki. Lady Dayle, Emily, jej ma偶 i synek zaj臋li miejsca w krytym powozie, natomiast Jack zaprosi艂 Sophie do swego okaza艂ego ekwipa偶u. Nia艅ka i s艂u偶膮cy, w tej chwili zaj臋ci za艂adunkiem koszy z 偶ywno艣ci膮, mieli podr贸偶owa膰 w dw贸ch innych pojazdach. Charles sta艂 na schodach, patrz膮c na nadje偶d偶aj膮cy karykie艂.

- Nie chcia艂abym narzeka膰, lordzie Dayle - powiedzia艂a panna Ashford - ale jak pan sobie wyobra偶a kilkugodzinn膮 jazd臋 w takim ma艂ym powozie? Prosz臋 pami臋ta膰, 偶e czeka nas r贸wnie偶 droga powrotna. Jestem pewna, 偶e mamie by si臋 to nie spodoba艂o - doda艂a 偶artobliwie.

Charles odni贸s艂 wra偶enie, 偶e panna Ashford pr贸buje z nim flirtowa膰.

U艣miechn膮艂 si臋.

- Ch臋tnie zrezygnuj臋 z mo偶liwo艣ci powo偶enia moimi gniadoszami, je艣li jazda karyklem pani nie odpowiada, panno Ashford. Jeste艣my niezmiernie radzi, 偶e zgodzi艂a si臋 pani nam towarzyszy膰. - Szybko wyda艂 s艂u偶bie odpowiednie polecenia.

69

Podzi臋kowa艂a mu uprzejmie. Po chwili jej uwag臋 przyci膮gn膮艂 m臋偶czyzna w zniszczonym 偶o艂nierskim mundurze, zmierzaj膮cy wolnym krokiem w ich stron臋. Nieznajomy przystan膮艂 obok powozu Jacka, zdj膮艂 czapk臋 i powiedzia艂 co艣 艣ciszonym g艂osem.

- Bardzo mi 偶al tego cz艂owieka. Podobnie jak moja rodzina, darz臋 serdecznym wsp贸艂czuciem wszystkich biedak贸w, niemniej jednak uwa偶am, 偶e Mayfair nie jest dla nich odpowiednim miejscem do spacer贸w. Czy m贸g艂by pan jako艣 zaradzi膰 sytuacji, milordzie?

- Jestem pewien, 偶e w艂a艣nie robi to Jack - odpowiedzia艂 Charles, patrz膮c, jak brat si臋ga po sakiewk臋, a Sophie zadaje staremu wiarusowi jakie艣 pytanie. Odpowiedzia艂 jej, nie kryj膮c zaskoczenia. Sophie, kt贸ra najwyra藕niej zainteresowa艂a si臋 jego losem, zada艂a mu kolejne pytania. Potem si臋gn臋艂a do torebki, wyj臋艂a kartk臋 papieru i co艣 na niej napisa艂a.

Zajecha艂 okaza艂y czteroosobowy pow贸z z opuszczon膮 bud膮. Charles pom贸g艂 pannie Ashford wsi膮艣膰. Nie wiedz膮c, jak zako艅czy艂a si臋 rozmowa Sophie z weteranem, da艂 znak do odjazdu. Zauwa偶y艂, 偶e 偶o艂nierz mocno 艣ciska kartk臋 otrzyman膮 od Sophie i patrzy za odje偶d偶aj膮cymi z wyrazem szczerego zdziwienia.

Charles pomy艣la艂, 偶e Sophie cz臋sto wprawia swych rozm贸wc贸w w stan os艂upienia. Sam przecie偶 by艂 tego najlepszym przyk艂adem.

By艂a jak 偶ywio艂, kt贸ry pi臋knieje i pot臋偶nieje wraz z up艂ywem lat. Ot, cho膰by owo zdarzenie na balu u lady Edgeware. Kilka minut wystarczy艂o, by Charles wypad艂 z roli, zapomnia艂 o wszelkiej ostro偶no艣ci i 艣mia艂 si臋 jak nigdy od czasu 艣mierci Phillipa.

Sophie fascynowa艂a go, lecz jednocze艣nie si臋 jej ba艂. Zna-

70

艂a go zbyt dobrze i bez trudu znajdowa艂a jego s艂abe punkty Zd膮偶y艂a mu ju偶 u艣wiadomi膰, 偶e cho膰 ma tytu艂 wicehrabiego, pozostaje zwyk艂ym cz艂owiekiem ze swymi wadami i niedo-skona艂o艣ciami.

Zawsze by艂a sob膮, nieprzewidywaln膮, zuchwa艂膮 dziewczyn膮, a teraz kobiet膮, niepasuj膮c膮 do kr臋powanego konwenansami towarzystwa. Szczerze j膮 za to podziwia艂, lecz z tego samego powodu musia艂 jej unika膰 jak ognia.

Mia艂 ju偶 za sob膮 okres beztroskiego 偶ycia, kt贸re zaprowadzi艂o go donik膮d. Zyska艂 jedynie z艂膮 s艂aw臋. Potem zgin膮艂 brat i zmar艂 ojciec, w wyniku czego Charles odziedziczy艂 tytu艂 i nasta艂 dla niego czas skruchy i pokuty.

Nigdy nie marzy艂 o tym, by zosta膰 wicehrabi膮, jednak gdy o wszystkim zadecydowa艂 los, wyrzeczenia sta艂y si臋 nieodzowne. Tytu艂 oznacza艂 dla艅 przede wszystkim utrat臋 wolno艣ci.

By艂 pewien, 偶e obra艂 w艂a艣ciw膮 drog臋. Ludzie byli sk艂onni do wydawania szybkich opinii, lecz jednocze艣nie 艂atwo pozwalali sob膮 manipulowa膰. Bezustannie wypominali mu niechlubn膮 przesz艂o艣膰; tymczasem wystarczy艂o podrzuci膰 im 艂akomy k膮sek i da膰 do zrozumienia, 偶e zamierza porzuci膰 kawalerski stan, by wszystko si臋 zmieni艂o jak za dotkni臋ciem czarodziejskiej r贸偶d偶ki.

Kilka ta艅c贸w ze szlachetnie urodzonymi debiutantkami, gar艣膰 komplement贸w, ci臋te riposty przynios艂y oczekiwany skutek. Ledwie zasugerowa艂, 偶e pragnie uczyni膰 jedn膮 z m艂odych dam sw膮 wicehrabin膮, jego wykroczenia zosta艂y uznane za m艂odzie艅cze swawole, a zaproszenia zn贸w posypa艂y si臋 jak z rogu obfito艣ci.

Poprawi艂y si臋 tak偶e jego notowania w艣r贸d polityk贸w. Na balu u lady Edgeware podszed艂 do niego sir Harold Luskison, wp艂ywowy cz艂onek komisji Ministerstwa Handlu. Po kr贸tkiej

wymianie uprzejmo艣ci Luskison poklepa艂 Charlesa po ramieniu, pochwalaj膮c zainteresowanie pann膮 Ashford.

- Wiem, 偶e ostatnio wiele prze偶y艂e艣 - rzek艂 sir Harold. -P贸艂 biedy z tymi absurdalnymi plotkami na temat twojego romansu z lady Avery... gorzej, 偶e gazety wyra藕nie si臋 na ciebie uwzi臋艂y. - Nie daj膮c Charlesowi szansy na odpowied藕, ci膮gn膮艂: - Nie tylko ja zauwa偶y艂em, 偶e twoje wybryki to ju偶 od-leg艂a przesz艂o艣膰. Pami臋taj o tym. - U艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie. - A wiesz, 偶e sam kiedy艣 bra艂em udzia艂 w jednej z twoich eskapad? Przypominasz sobie?

Jak m贸g艂by zapomnie膰? W tawernie 鈥濸od Pantofelkiem" na Strandzie wywo艂ali kiedy艣 tak膮 awantur臋, 偶e w艂a艣ciciel kaza艂 wyrzuci膰 Charlesa i jego kompan贸w na ulic臋. Grozi艂 nawet, 偶e obci膮偶y ojca Charlesa kosztami napraw.

Sir Harold nie przestawa艂 si臋 u艣miecha膰.

- Pami臋tam, 偶e przyrz膮dzi艂e艣 wspania艂y poncz rumowy. Przyznaj臋, 偶e go skosztowa艂em.

Za偶enowany Charles zas艂oni艂 oczy d艂oni膮. Nast臋pnego wieczoru po b贸jce zgromadzili si臋 przed tawern膮. Przynie艣li z sob膮 waz臋 w kszta艂cie damskiego pantofelka i kocio艂ek. Charles przyrz膮dzi艂 wspania艂y poncz rumowy i cz臋stowa艂 wszystkich zd膮偶aj膮cych do gospody, co przynios艂o w艂a艣cicielowi straty, doprowadzaj膮c go do tym wi臋kszej w艣ciek艂o艣ci. Wezwano stra偶. Na szcz臋艣cie Charlesowi uda艂o si臋 uciec.

- A wiesz, 偶e jeszcze mam t臋 waz臋? - powiedzia艂, odwzajemniaj膮c u艣miech sir Harolda.

- My艣l臋, 偶e ka偶dy z nas m贸g艂by sypa膰 jak z r臋kawa opowie艣ciami o twoich m艂odzie艅czych wybrykach. Chc臋, by艣 wiedzia艂, 偶e masz licznych obro艅c贸w. Twoja praca i oddanie krajowi nie posz艂y na marne. Wiemy, 偶e bardzo si臋 zmieni艂e艣, odk膮d odziedziczy艂e艣 tytu艂. - Sir Harold popatrzy艂 w stron臋 ta艅cz膮-

72

cych par. - Chyba od czas贸w tej okropnej panny Fitzherbert nie przygl膮dano si臋 tak uwa偶nie czyim艣 zalotom. Uwa偶am, 偶e dobrze robisz. Ma艂偶e艅stwo z pann膮 z dobrej rodziny sprawi, 偶e wszyscy zapomn膮 o twej przesz艂o艣ci.

Charles poczu艂 si臋 jak w si贸dmym niebie. Okaza艂o si臋, 偶e przeczucia go nie myli艂y, jego plan si臋 powi贸d艂. Nie widzia艂 niczego zdro偶nego w swym post臋powaniu... do czasu, gdy poca艂owa艂 Sophie.

- O czym pan my艣li, milordzie?

Panna Ashford wyrwa艂a go z rozmy艣la艅 w idealnym momencie. Otrzyma艂 jeszcze jeden dow贸d na to, 偶e by艂a wymarzon膮 kandydatk膮 na 偶on臋. Spojrza艂 na ni膮 z wdzi臋czno艣ci膮.

- Przepraszam, istotnie si臋 zamy艣li艂em.

- Pyta艂am pana - powiedzia艂a z lekk膮 przygan膮 w g艂osie - jak mog艂abym zyska膰 przychylno艣膰 panny Westby.

- Przychylno艣膰 panny Westby?

- My艣l臋, 偶e panna Westby mog艂aby si臋 ode mnie wiele nauczy膰. Zamierzam wzi膮膰 j膮 pod swoje skrzyd艂a. Moje wskaz贸wki sprawi膮, 偶e b臋dzie si臋 czu艂a swobodnie w londy艅skim towarzystwie.

- To bardzo uprzejme z pani strony, odnosz臋 jednak wra偶enie, 偶e panna Westby doskonale radzi sobie sama. Nie chcia艂bym, 偶eby pani niepotrzebnie si臋 trudzi艂a.

Panna Ashford popatrzy艂a na Charlesa i u艣miechn臋艂a si臋 nieznacznie.

- Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e d偶entelmen tak zaj臋ty jak pan nie ma ochoty porusza膰 b艂ahych temat贸w, a ja nie zwyk艂am przekazywa膰 plotek, chcia艂abym jednak poruszy膰 kilka kwestii. -Tym razem w jej wzroku kry艂o si臋 ostrze偶enie.

Charles sk艂onny by艂by uzna膰 ca艂膮 sytuacj臋 za zabawn膮, lecz nagle wyobrazi艂 sobie, 偶e jako m膮偶 panny Ashford by艂by nara偶ony

na odbieranie tysi臋cy podobnych spojrze艅. Tym razem nale偶a艂o postawi膰 krzy偶yk w rubryce 鈥濸owody, dla kt贸rych warto rozwa偶y膰 inn膮 kandydatur臋".

- Na szcz臋艣cie nie dzieje si臋 nic takiego - m贸wi艂a dalej -czemu nie mog艂abym zaradzi膰. Problemy s膮 doprawdy niewielkie i ma艂o znacz膮ce, jak na przyk艂ad ten dzisiejszy epizod z 偶ebrakiem.

Charles czu艂, 偶e powinien by膰 wdzi臋czny pannie Ashford za jej trosk臋. Corinne wyra藕nie mia艂a ochot臋 go zadowoli膰. Prawd臋 m贸wi膮c, podziela艂 jej zdanie na temat zachowania Sophie, niemniej jednak ogarn臋艂a go z艂o艣膰 na my艣l o tym, 偶e panna Ashford zamierza ukszta艂towa膰 j膮 na sw贸j obraz i po-dobie艅stwo.

- Ten weteran wojenny i jemu podobni zas艂uguj膮 na nasze serdeczne wsp贸艂czucie, panno Ashford. Wszyscy doskonale wiemy, 偶e otrzymali bardzo niewiele od kraju, dla kt贸rego nara偶ali 偶ycie.

- Przyznaj臋 panu racj臋, niemniej jednak dama nie powinna wdawa膰 si臋 w rozmow臋 z 偶ebrakiem. Je艣li panna Westby zamierza prowadzi膰 dzia艂alno艣膰 charytatywn膮, mog臋 jej podsun膮膰 o wiele lepsze rozwi膮zania.

Charles pomy艣la艂, 偶e jednak panna Ashford jest osob膮 znacznie ciekawsz膮, ni偶 si臋 spodziewa艂. Nie mia艂 poj臋cia, 偶e bra艂a udzia艂 w akcjach charytatywnych. Wzbudzi艂o to jego szczere uznanie.

- Na przyk艂ad jakie? - zapyta艂.

- Za艂o偶y艂am organizacj臋 dobroczynn膮. Zamierzam zaproponowa膰 pannie Westby, by si臋 do nas przy艂膮czy艂a.

- Z pewno艣ci膮 ch臋tnie to uczyni - odpar艂 z przekonaniem. - Sam jestem bardzo zainteresowany t膮 organizacj膮. Prosz臋 mi o niej opowiedzie膰, a by膰 mo偶e oka偶臋 si臋 pomocny.

74

- Och, nie przypuszczam, by to pana zainteresowa艂o. Nasza organizacja jest bardzo niewielka i powsta艂a ca艂kiem niedawno.

- To nie ma znaczenia. Mimo wszystko chcia艂bym pom贸c. Co uda艂o si臋 ju偶 pa艅stwu osi膮gn膮膰? Czy powo艂ali pa艅stwo komitet, maj膮 statut? M贸g艂bym pelnic funkcje doradcy finansowego.

Panna Ashford by艂a wyra藕nie zak艂opotana.

- Obawiam si臋, 偶e mnie pan przecenia, milordzie. Chodzi o grupk臋 dam. Spotykamy si臋 co tydzie艅 przy herbacie i rozmawiamy o problemach spo艂ecznych.

Charles z trudem ukry艂 rozczarowanie. By艂o a偶 nadto oczywiste, 偶e grupka przyjaci贸艂ek panny Ashford nigdy nie osi膮gnie cel贸w, jakie mia艂 na my艣li. Panie mog艂y co najwy偶ej wyda膰 bal dobroczynny, jednak z pewno艣ci膮 nigdy powa偶nie nie zainteresuj膮 si臋 rzeczywistymi problemami poszkodowanych przez los. W rubryce Nie panna Ashford" niepokoj膮co przybywa艂o krzy偶yk贸w.

- Obawiam si臋, 偶e musz臋 pani膮 ostrzec. Panna Westby nigdy nie gustowa艂a w dyskusjach. Je艣li widzi, 偶e dzieje si臋 z艂o, czuje natychmiastow膮 potrzeb臋 dzia艂ania.

- No w艂a艣nie, i jest to jedna z cech, kt贸re nale偶y jak najszybciej wyeliminowa膰. Czy wie pan, co powiedzia艂a panna Westby ksi臋偶nej Charmouth?

- Mog臋 si臋 domy艣la膰, wi臋cej, id臋 o zak艂ad, 偶e skrytykowa艂a zimn膮, pe艂n膮 przeci膮g贸w sal臋 balow膮, w kt贸rej ksi臋偶na od lat przyjmuje go艣ci. - Omal si臋 nie roze艣mia艂, wyobraziwszy sobie, jak Sophie prawi kazanie starej j臋dzy.

- Co gorsza - ci膮gn臋艂a panna Ashford - wytkn臋艂a ksi臋偶nej wszystkie niedoskona艂o艣ci wystroju wn臋trza, a na koniec powiedzia艂a, 偶e zna kogo艣, kto m贸g艂by pom贸c - zni偶y艂a g艂os do szeptu - za odpowiedni膮 op艂at膮! - Charles z trudem powstrzymywa艂 si臋 od 艣miechu.

Nie m贸g艂 jednak pozwoli膰 sobie na wybuch weso艂o艣ci, widz膮c, 偶e panna Ashford a偶 zesztywnia艂a ze zgrozy. - Nic w tym 艣miesznego, milordzie. Panna Westby stanowczo nie powinna sobie pozwala膰 na takie uwagi - doda艂a zasadniczym tonem.

- Czy ksi臋偶na poczu艂a si臋 ura偶ona? - spyta艂.

- Nie. - Panna Ashford nie kry艂a zdziwienia.

- Co odpowiedzia艂a pannie Westby?

- 呕e cieszy si臋 ze spotkania z kim艣, kto powiedzia艂 jej prawd臋, nie zwa偶aj膮c na tytu艂.

Charles roze艣mia艂 si臋. M贸g艂 bez trudu wyobrazi膰 sobie wiele podobnych sytuacji. Sophie co chwila nara偶a艂a si臋 na popadni臋cie w nie艂ask臋. Wszystko przemawia艂o za tym, by trzyma膰 si臋 od niej z daleka, czu艂 jednak, 偶e to b臋dzie niemo偶liwe.

Najprawdopodobniej Sophie prze偶yje jeszcze niejedno upokorzenie w ci膮gu sezonu, by艂a jednak jego najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮 z dzieci艅stwa i dlatego musia艂 jej broni膰, nie zwa偶aj膮c na konsekwencje.

Dlaczego jednak nie chcia艂 jej da膰 przyst臋pu do swego 偶ycia?

Przyjechawszy p贸藕nym rankiem do Sevenoaks, zatrzymali si臋 na skraju wioski, by podziwia膰 siedem okaza艂ych d臋b贸w, kt贸rym ma艂a miejscowo艣膰 zawdzi臋cza艂a sw膮 nazw臋.

Po chwili wytchnienia zn贸w wsiedli do powoz贸w i udali si臋 do zaniedbanego domostwa lorda Dayle'a. S艂u偶ba wybieg艂a na powitanie i natychmiast zapanowa艂 wielki chaos. Stajenni zaj臋li si臋 ko艅mi, s艂u偶膮cy przybyli z Londynu zacz臋li roz艂adowywa膰 kosze z jedzeniem i szuka膰 odpowiedniego miejsca na piknik.

Sophie by艂a niezmiernie zadowolona, 偶e dotarli ju偶 do celu podr贸偶y. Przez ca艂膮 drog臋 nie mog艂a usiedzie膰 spokojnie, co

76

chwila usprawiedliwiaj膮c si臋 tym, 偶e nie mo偶e si臋 doczeka膰 chwili, w kt贸rej obejrzy dom. Nie chcia艂a przecie偶 si臋 przyzna膰, 偶e prawdziwym powodem jej zdenerwowania by艂a 艣wiadomo艣膰 obecno艣ci panny Ashford u boku Charlesa.

Nie mia艂a ochoty ogl膮da膰, jak przechadzaj膮 si臋 po parku czy p艂ywaj膮 po jeziorze. Zadba艂a o to, by szybko przedstawiono jej gospodyni臋, a potem wraz z ni膮 i lady Dayle uda艂a si臋 na ogl臋dziny domu.

Przest膮piwszy pr贸g, natychmiast zapomnia艂a o bo偶ym 艣wiecie. W Londynie mia艂a okazj臋 zapozna膰 si臋 z planem budynku, jednak dopiero na miejscu uzmys艂owi艂a sobie ogrom zadania. Mia艂a zmieni膰 zaniedban膮 rezydencj臋 w miejsce przytulne i pe艂ne 偶ycia.

Dokonywanie ogl臋dzin i pomiar贸w, czynienie notatek i szkic贸w zaj臋艂o jej wiele godzin. W ko艅cu lady Dayle i Emily przysz艂y po ni膮, nalegaj膮c, by do艂膮czy艂a do towarzystwa i si臋 posili艂a.

- Nie zapominaj, 偶e musisz dba膰 o swe cia艂o tak jak o sw膮 dusz臋 - powiedzia艂a lady Dayle. - Ciesz臋 si臋, widz膮c, 偶e z takim zapa艂em oddajesz si臋 swojej pracy, ale ju偶 najwy偶szy czas uwolni膰 Charlesa od towarzystwa panny Ashford.

- Uwolni膰? - zdziwi艂a si臋 Sophie. - My艣la艂am, 偶e jest szcz臋艣liwy, mog膮c sp臋dza膰 z ni膮 czas.

- C贸偶, kilka godzin sam na sam z t膮 dam膮 powinno pozbawi膰 go z艂udze艅 - odpowiedzia艂a z kwa艣nym u艣miechem lady Dayle. - Chod藕my.

Wicehrabina wysz艂a z pokoju. Sophie pos艂a艂a pytaj膮ce spojrzenie Emily, lecz przyjaci贸艂ka tylko wzruszy艂a ramionami. W Sophie wst膮pi艂a nadzieja. Uj臋艂a Emily pod r臋k臋 i razem ruszy艂y za lady Dayle.

Za rad膮 Charlesa na miejsce pikniku wybrano lasek nad

jeziorem. By艂o ciep艂o, 艣piewa艂y ptaki, wszystkim dopisywa艂y humory, a na roz艂o偶onych na ziemi obrusach pyszni艂y si臋 zestawy zimnych mi臋s, ser贸w i liczne owoce.

- Gdzie jest drzewo, w kt贸rym schowa艂e艣 z臋by Cabota, Charles? - Cho膰 brat zgromi艂 go wzrokiem, Jack ci膮gn膮艂 nie-zra偶ony: - Jedna z naszych suk oszczeni艂a si臋 w stajni. Ochmistrz nie pozwoli艂 nam przynie艣膰 szczeniak贸w do domu, wi臋c Charles postanowi艂 si臋 na nim zem艣ci膰.

- Nie艂adnie jest zdradza膰 sekrety brata, panie Alden - powiedzia艂a Emily, dyskretnie wskazuj膮c wzrokiem pann臋 Ashford.

Jack si臋 roze艣mia艂. Po pewnym czasie przyst膮piono do jedzenia. Chc膮c ul偶y膰 Charlesowi, lady Dayle poprosi艂a, by panna Ashford usiad艂a obok niej, i zaj臋艂a m艂od膮 dam臋 rozmow膮. Sophie zauwa偶y艂a, 偶e Charles jest za to matce wdzi臋czny. Na艂o偶ywszy sobie jedzenie na talerz, usiad艂 ko艂o brata. Sophie do艂膮czy艂a do Emily i jej rodziny.

Emily kroi艂a brzoskwini臋 dla swego synka.

- Musisz zobaczy膰, jak m贸j ma艂y Edward 艂adnie chodzi, Sophie - powiedzia艂a rado艣nie.

- Spodoba艂a mu si臋 mi臋kka trawa - doda艂 pan Lowder. -Zobaczycie, wkr贸tce b臋dzie biega艂, chocia偶 na razie upadanie podoba mu si臋 tak samo jak chodzenie.

- Sophie, masz zakurzon膮 sp贸dnic臋, paj臋czyn臋 we w艂osach i umazany policzek - zwr贸ci艂a si臋 do Sophie lady Dayle. - To chyba dowodzi tego, 偶e podoba ci si臋 twoja praca.

- Tak, wr臋cz jestem szcz臋艣liwa. Kiedy przyjad膮 tu murarze, b臋d臋 wygl膮da膰 jeszcze gorzej, ale przecie偶 najwa偶niejsze, by prace posuwa艂y si臋 naprz贸d. - Zamy艣li艂a si臋 na moment. - O w艂a艣nie, lordzie Dayle, prosz臋 mi wybaczy膰, ale chcia艂abym zapyta膰, czy mog臋 kaza膰 zburzy膰 艣cian臋 艂膮cz膮c膮 tylne pokoje na pi臋trze?

Ba艂a si臋 zada膰 to pytanie, maj膮c w pami臋ci pro艣b臋 Charlesa,

78

by nie zawracano mu g艂owy sprawami dotycz膮cymi remontu, nie chcia艂a jednak podejmowa膰 tak 艣mia艂ej decyzji bez jego zgody. Na szcz臋艣cie pytanie jedynie go rozbawi艂o.

- Da艂em pani carte blanche, panno Westby. Prosz臋 艣mia艂o sobie poczyna膰. Wszystko zale偶y od pani. - Popatrzy艂 na ni膮 z u艣miechem, przyprawiaj膮c j膮 o 偶ywsze bicie serca. - B艂agam tylko, by nie pr贸bowa艂a pani sama rozbiera膰 muru.

Sophie zmarszczy艂a nos.

- Dzi臋kuj臋 za szczero艣膰. Obiecuj臋, 偶e zostawi臋 t臋 przyjemno艣膰 murarzom.

Zaspokoiwszy apetyt, ma艂y Edward przydrepta艂 do niej i poklepa艂 j膮 lepkimi r膮czkami po twarzy. Sophie u艣miechn臋艂a si臋.

- Nie wiem, dlaczego wypomina mi pani m贸j wygl膮d, lady Dayle. Prosz臋 tylko spojrze膰 na tego d偶entelmena... ca艂y jest poplamiony sokiem brzoskwini i traw膮! Z takim wygl膮dem nie masz szans na podb贸j serc niewie艣cich, m贸j ch艂opcze - 偶artobliwie z艂aja艂a Edwarda, na co ch艂opczyk za艣mia艂 si臋 i usiad艂 Sophie na kolanach. - Hm... mo偶e jednak ci si臋 to uda. - Przytuli艂a go.

Emily z rozczuleniem popatrzy艂a na synka.

- Wol臋 plamy od trawy ni偶 siniaki, Sophie. - Opar艂a si臋 o m臋偶a i wystawi艂a twarz ku s艂o艅cu. - Mia艂a pani wspania艂y pomys艂 z urz膮dzeniem pikniku, lady Dayle.

-Na szcz臋艣cie pogoda nam dopisuje - doda艂a panna Ashford. - Szkoda, 偶e nie mo偶e pani wypoczywa膰 jak my wszyscy, panno Westby.

Sophie wola艂a si臋 nie zastanawia膰, jak panna Ashford sp臋dzi艂a dzie艅.

- Dzi臋kuj臋, ale prosz臋 si臋 o mnie nie martwi膰. Jestem bardzo szcz臋艣liwa.

- To dziwne, 偶e potrafi pani czerpa膰 przyjemno艣膰 z tak ci臋偶kiej pracy - nie dawa艂a za wygran膮 panna Ashford.

- Przyznaj臋, 偶e to zastanawiaj膮ce, ale panna Westby ma niezwyk艂y talent - wtr膮ci艂 Jack Alden. - Uda艂o mi si臋 podpatrze膰, jak pracuje nad zestawami kolor贸w. Prosz臋 nam powiedzie膰, jak dosz艂o do tego, 偶e zaj臋艂a si臋 pani projektowaniem wn臋trz, panno Westby?

- Sophie jest zbyt skromna, by si臋 chwali膰, wi臋c musi ci o tym powiedzie膰 kto艣 inny. Wszystko zawdzi臋czamy temu uroczemu malcowi - odpowiedzia艂a lady Dayle, wskazuj膮c synka, kt贸ry zasypia艂 w ramionach Sophie. - Emily, prosz臋, opowiedz, jak to by艂o.

Emily wsta艂a, by wzi膮膰 Edwarda od przyjaci贸艂ki.

- Rzeczywi艣cie wszystko zacz臋艂o si臋 od mojego synka - powiedzia艂a, usiad艂szy z nim na kocu. - Tu偶 przed jego narodzinami do naszego domu przysz艂a wielka paczka. Nie mia艂am poj臋cia, co si臋 w niej znajduje... - Urwa艂a, by wygodniej u艂o偶y膰 dziecko w ramionach.

- Mamy zgadywa膰, co w niej by艂o, pani Lowder, czy te偶 sama nam pani powie? - spyta艂 z rozbawieniem Jack.

- Prosz臋 o chwilk臋 cierpliwo艣ci. - U艣miechn臋艂a si臋. - To by艂a ko艂yska. Wspania艂a ko艂yska z wyrze藕bionym zamkiem, rycerzami i ko艅mi... by艂a tam nawet ksi臋偶niczka w wie偶y. Dos艂ownie zapar艂o mi dech z wra偶enia.

- Ko艂yska rzeczywi艣cie jest pi臋kna - doda艂 pan Lowder.

- To by艂 prezent od Sophie. Zapytali艣my j膮, gdzie znalaz艂a takie cacko. Chcieli艣my dokupi膰 inne mebelki do kompletu.

- Czy to hiszpa艅ska ko艂yska? - zapyta艂a pani Ashford. -Widzia艂am r贸偶ne meble z Hiszpanii, s膮 naprawd臋 nadzwyczajne i bardzo pomys艂owe.

- Nie - odpowiedzia艂a Emily. - Okaza艂o si臋, 偶e Sophie sa-

鈥 80 鈥

ma j膮 zaprojektowa艂a, a znajomy rze藕biarz j膮 ozdobi艂. Byli艣my zachwyceni.

Wszyscy wyrazili pannie Westby uznanie. Sophie zaczerwieni艂a si臋 po czubki uszu, mia艂a jednak wra偶enie, 偶e Charles nie s艂ucha艂 opowiadania Emily.

- Gdy by艂am brzemienna, lekarze zalecili mi le偶enie w 艂贸偶ku

- ci膮gn臋艂a Emily. - My艣la艂am, 偶e z nud贸w popadn臋 w ob艂臋d! Dlatego zacz臋艂am projektowa膰 wystr贸j wn臋trza pokoju dziecinnego. Za wszelk膮 cen臋 chcia艂am si臋 czym艣 zaj膮膰.

- Emily wszystkim kierowa艂a - wtr膮ci艂a Sophie. - Ja s艂u偶y艂am jej tylko swymi r臋kami i nogami.

- Nieprawda, twoja praca i inwencja by艂y niezast膮pione. No, ale ca艂e przedsi臋wzi臋cie wspaniale si臋 uda艂o, a w dodatku mia艂y艣my przy tym tyle rado艣ci, 偶e po urodzeniu Edwarda nam贸wi艂am Sophie do zaprojektowania kilku innych pokoi. - Popatrzy艂a na pann臋 Ashford. - Zapewniam pa艅stwa, 偶e efekt jest wspania艂y. Pokoje s膮 urz膮dzone z my艣l膮 o wygodzie, a jedno-cze艣nie imponuj膮 elegancj膮 wystroju.

- Mi艂o to s艂ysze膰 - skwitowa艂a panna Ashford.

- Kiedy zobaczy艂am pi臋kne salony pa艅stwa Lowder贸w, natychmiast pomy艣la艂am o domu w Sevenoaks - wtr膮ci艂a lady Dayle. - Postanowi艂am zleci膰 odnowienie domu w prezencie urodzinowym dla Charlesa, my艣l膮c te偶 o skorzystaniu z atrakcji sezonu. To dlatego tu jeste艣my.

- Zamierzam jeszcze chwilk臋 tu zabawi膰 - rzek艂a Sophie, chc膮c za wszelk膮 cen臋 zmieni膰 temat. Popatrzy艂a na Charlesa.

- Pa艅ska mama i ja chcia艂yby艣my dopatrzy膰 rozpocz臋cia prac.

- Nie masz 偶adnych wa偶nych spraw w mie艣cie, mamo? -zapyta艂 Charles.

- Nie. Zreszt膮 zatrzymamy si臋 tu tylko na dwa dni. Wr贸cimy do Londynu w 艣rod臋 na bal u Almacka.

鈥 81 鈥

- To dobrze. Nie chcia艂bym, 偶eby panna Westby zapracowywa艂a si臋 w czasie swego pierwszego sezonu.

Sophie wyprostowa艂a si臋 gwa艂townie.

- Nie wiem, z jakiego powodu uwa偶a mnie pan za p艂och膮 debiutantk臋, zainteresowan膮 jedynie flirtowaniem i szukaniem m臋偶a.

Charles zmierzy艂 j膮 przeci膮g艂ym spojrzeniem.

- Nie mia艂em tego na my艣li, ale skoro ju偶 poruszy艂a pani ten temat, chcia艂bym pani uzmys艂owi膰, 偶e projektowanie wn臋trz dla przyjemno艣ci mo偶e narazi膰 pani膮 co najwy偶ej na opini臋 dziwaczki i ekscentryczki, lecz jako 藕r贸d艂o dochodu wyklucza pani膮 z towarzystwa. 呕aden szanuj膮cy si臋, szlachetnie urodzony d偶entelmen nie we藕mie pod uwag臋 pracuj膮cej kobiety jako kandydatki na 偶on臋.

- Wcale mnie to nie martwi - odpowiedzia艂a. - Mam talent i pieni膮dze, a do tego rzadko spotykane u kobiet cechy, jak cho膰by poczucie niezale偶no艣ci. - Unios艂a podbr贸dek, zamierzaj膮c kontynuowa膰 sw膮 przemow臋, jednak nie pozwoli艂a jej na to panna Ashford.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie zamierza pani z nami wr贸ci膰 do Londynu, panno Westby - powiedzia艂a. - Jutro b臋d臋 go艣ci膰 u siebie m艂ode damy z k贸艂ka dobroczynnego i chcia艂am pani膮 zaprosi膰. - Panna Ashford najwyra藕niej mia艂a nadziej臋, 偶e Sophie pod wp艂ywem jej propozycji zmieni swe plany.

- Jestem pani niezmiernie wdzi臋czna, panno Ashford, ale musz臋 tu zosta膰. Jutro przyjedzie tynkarz. Chc臋, by robotnicy dok艂adnie wiedzieli, o co mi chodzi. Najwa偶niejszy jest dobry pocz膮tek.

- Rozumiem - powiedzia艂a panna Ashford, lecz ton jej g艂osu dowodzi艂 czego艣 wr臋cz przeciwnego. Wzi臋艂a od s艂u偶膮cego szklank臋 lemoniady i ponownie zwr贸ci艂a si臋 do Sophie. -

82

Chcia艂abym si臋 dowiedzie膰, z jakiego powodu zainteresowa艂a si臋 pani dekoracj膮 wn臋trz, panno Westby. To naprawd臋 niezwyk艂e zaj臋cie dla m艂odej damy.

Sophie z trudem powstrzyma艂a si臋 od z艂o艣liwego u艣mie-1 chu. S艂owo 鈥瀗iezwyk艂e" w ustach panny Ashford nie brzmia艂o jak komplement.

- My艣l臋, 偶e to by艂a 偶yciowa konieczno艣膰. Niebiosa posk膮pi艂y mi talentu do 艣piewu i gry na fortepianie, szyj臋 tylko wtedy, gdy musz臋...

- Panna Westby ma wielki talent plastyczny - w艂膮czy艂 si臋 niespodziewanie do dyskusji Charles. - Nie pami臋tam, bym kiedykolwiek widzia艂 j膮 bez szkicownika w r臋ku. - U艣miech-1 n膮艂 si臋. - No, chyba 偶e go jej schowa艂em. Nie mog艂em wymy艣li膰 dla niej ci臋偶szych tortur.

Sophie by艂a mu wdzi臋czna za to, 偶e stan膮艂 w jej obronie. Zmusi艂a si臋 do u艣miechu.

- A ja wymy艣la艂am dla pana jeszcze ci臋偶sze represje.

- Owszem, nawet pozosta艂y mi po nich blizny - odpowiedzia艂 p贸艂 偶artem, p贸艂 serio.

- Panna Ashford z pewno艣ci膮 ch臋tnie pos艂ucha, czym mo偶na zmusi膰 Charlesa do uleg艂o艣ci, moja droga Sophie - powiedzia艂a lady Dayle tonem matki napominaj膮cej niesforne dzieci - ale musimy z tym zaczeka膰, bo widz臋 w贸z murarzy na podje藕dzie.

- Tak, to oni - powiedzia艂a Sophie, wstaj膮c. - Mieli przyjecha膰 po po艂udniu. - Obdarzywszy Charlesa szerokim u艣miechem, pochyli艂a si臋 ku pannie Ashford i nie spuszczaj膮c wzroku z lorda Dayle'a, powiedzia艂a scenicznym szeptem: - Nienawidzi prztyczk贸w w ucho - po czym ruszy艂a w stron臋 domu.

Rozdzia艂 si贸dmy

Popo艂udniowe s艂o艅ce sta艂o jeszcze wysoko na niebie, gdy Charles wszed艂 do domu w poszukiwaniu Sophie. Mimo wczesnej pory uczestnicy pikniku chcieli ju偶 wyruszy膰 w drog臋 powrotn膮 do Londynu, by dotrze膰 tam za dnia. Wok贸艂 powoz贸w zaroi艂o si臋 od s艂u偶by nios膮cej baga偶e i puste kosze. Charles powiedzia艂 matce, 偶e idzie po pann臋 Westby, by mog艂a si臋 z wszystkimi po偶egna膰. Teraz przemierza艂 puste pokoje domu, kt贸ry pocz膮tkowo nie by艂 przeznaczony dla niego, szukaj膮c zdecydowanie nieodpowiedniej dla siebie kobiety.

Nie m贸g艂 jej nigdzie znale藕膰. Mija艂 ods艂oni臋te meble i sterty prze艣cierade艂 pod szeroko otwartymi oknami. Wsz臋dzie wala艂y si臋 pr贸bki tkanin i szkice.

W ko艅cu zobaczy艂 Sophie na drabinie. Tym razem dokonywa艂a pomiar贸w okna. Stan膮艂 w drzwiach i z upodobaniem przygl膮da艂 si臋 jej gibkiej sylwetce, promieniom s艂o艅ca odbijaj膮cym si臋 W l艣ni膮cych w艂osach, sp贸dnicy delikatnie ko艂ysz膮cej si臋 na wietrze.

Nie powinien by艂 tu przychodzi膰. Igra艂 z ogniem i lada chwila m贸g艂 si臋 poparzy膰. Nie by艂 jednak w stanie oprze膰 si臋 pokusie.

84

- Nie spadnij z drabiny - powiedzia艂 spokojnym tonem, wci膮偶 maj膮c 偶ywo w pami臋ci wypadek w domu Lowder贸w.

U艣miechn臋艂a si臋 do niego.

- Nie martw si臋. Tym razem nie spadn臋.

- Towarzystwo zbiera si臋 do odjazdu. Pomy艣la艂em, 偶e b臋dziesz chcia艂a si臋 po偶egna膰.

- Oczywi艣cie, ju偶 id臋, tylko sko艅cz臋 pomiary.

Charles cierpliwie czeka艂 wsparty o framug臋 drzwi, s艂uchaj膮c 艣piewu ptak贸w za oknem.

- Powiedz mi, Charlesie, czy widujesz si臋 z lordem Averym? Zaskoczy艂a go tym pytaniem.

- Tylko oficjalnie, w Westminsterze.

- Jak si臋 czuje?

- Nie mam poj臋cia. Przy ka偶dym spotkaniu wytyka mi moje ci膮goty do przeprowadzenia reform. On i jego stronnicy wyra藕nie za mn膮 nie przepadaj膮 i daj膮 mi to odczu膰. Przyznaj臋, 偶e nie jest to przyjemne. Dlaczego pytasz?

- Tak mi przysz艂o do g艂owy. Masz prawo czu膰 si臋 pokrzywdzony, ale 偶al mi lorda i lady Avery. Im te偶 musi by膰 ci臋偶ko.

- Zgadzam si臋 z tob膮, ale jestem pewien, 偶e Avery nie 偶yczy艂by sobie mojego wsp贸艂czucia. Wci膮偶 w skryto艣ci ducha obwinia mnie za to, co si臋 sta艂o.

- Ludzie cz臋sto nie potrafi膮 przyzna膰 si臋 do winy i szukaj膮 koz艂a ofiarnego. Mimo wszystko jest mi go 偶al. Czy mia艂 jakie艣 wiadomo艣ci od 偶ony?

- Po tym, jak uciek艂a z kamerdynerem? Nie mam poj臋cia i nie jestem tego ciekaw. Co ci臋 napad艂o, 偶eby zadawa膰 mi takie pytania?

- Nic. Po prostu nie lubi臋, kiedy rozpada si臋 jaki艣 zwi膮zek, a przecie偶 wszystko wskazuje na to, 偶e pa艅stwo Avery darzyli si臋 mi艂o艣ci膮.

Zwin臋艂a miark臋, zesz艂a z drabiny, wyg艂adzi艂a sp贸dnic臋 i zacz臋艂a poprawia膰 potargane w艂osy. Ten znajomy widok dzia艂a艂 na niego koj膮co. Lubi艂 przebywa膰 w towarzystwie Sophie.

- Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz? - zapyta艂a, wycieraj膮c policzek brudn膮 r臋k膮.

Zachichota艂.

- Z umazan膮 buzi膮 i w艂osami w nie艂adzie wygl膮dasz jak jedenastoletnia dziewczynka. - Przesun膮艂 wzrokiem po jej kr膮g-艂o艣ciach. - No, mo偶e jednak si臋 myl臋 - doda艂 po chwili.

Znieruchomia艂a jakby w przeczuciu nadci膮gaj膮cego niebezpiecze艅stwa. Podszed艂 do niej.

- Nie chcia艂em porusza膰 tego tematu przy wszystkich, ale pami臋tam nasz膮 pierwsz膮 rozmow臋 o twoich projektach. Przypominasz j膮 sobie?

- Tak - powiedzia艂a ledwie dos艂yszalnie.

Jej ostro偶no艣膰, niepewno艣膰, l臋k dzia艂a艂y na niego jak pot臋偶ny afrodyzjak. Serce mocno wali艂o mu w piersi.

- To by艂o latem, poszli艣my do altany nad jeziorem. Narysowa艂a艣 jaki艣 pok贸j, kt贸ry istnia艂 tylko w twojej wyobra藕ni. Pami臋tam, jak wiatr porusza艂 kartkami szkicownika. Nigdy ci臋 nie pyta艂em, dlaczego rysujesz te salony i kuchnie, sale balowe i spi偶arnie, zamiast malowa膰 kwiaty, domy czy krajobrazy jak inne m艂ode damy. Jednak tamtego dnia obserwowa艂em ci臋 uwa偶nie, widzia艂em twoje skupienie, policzki zar贸偶owione z emocji... i ci臋 o to spyta艂em. Pami臋tasz, co mi wtedy odpowiedzia艂a艣?

Zamkn臋艂a oczy, wspominaj膮c s艂oneczny, upalny dzie艅 sprzed lat. -Tak.

- M贸wi艂a艣 o magazynie twojego ojca, o tym, 偶e ci臋 tam

86

zabiera艂. Opisa艂a艣 mi kurz unosz膮cy si臋 w powietrzu, s艂o艅ce przes膮czaj膮ce si臋 przez okna i o艣wietlaj膮ce pud艂a, skrzynie, beczki, meble, obrazy i naczynia sto艂owe. Powiedzia艂a艣 mi, 偶e kiedy zamykasz oczy, widzisz domy, do kt贸rych trafi膮 te wszystkie wspania艂e przedmioty, pokoje, kt贸re zostan膮 nimi przyozdobione.

Sophie otworzy艂a oczy. Zrozumia艂, 偶e nie 偶yczy sobie dalszych wspomnie艅.

- Tylko b艂agam, nie m贸w o tym pannie Ashford - poprosi艂a. - Wiem, 偶e nie powinnam przyznawa膰 si臋 do tego, jak zarabia艂 m贸j ojciec. 呕e mia艂 kompani臋 przewozow膮.

- Przepraszam, je艣li panna Ashford ci臋 urazi艂a. Sophie wzruszy艂a ramionami.

- Zapewne chodzi艂o jej o moje dobro. Westchn膮艂.

- W ka偶dym razie ona tak uwa偶a.

- Co tu si臋 dzieje? - Sophie u艣miechn臋艂a si臋 domy艣lnie, jak za dawnych lat. - Na mi艂osnej 艣cie偶ce pojawi艂y si臋 przeszkody? Wiedzie pod g贸rk臋?

- Nie, chocia偶 pewnie wola艂bym, 偶eby tak by艂o. To by艂oby znacznie lepsze od przemierzania nudnych, bezbarwnych r贸wnin.

- Ciesz臋 si臋, 偶e to m贸wisz. My艣la艂am, 偶e tego nie widzisz. Zaskoczy艂a go nuta ulgi w jej g艂osie.

- Czego?

- Tego, ze nie pasujecie do siebie. - Zn贸w si臋 u艣miechn臋艂a. - My艣la艂am, ze b臋d臋 musia艂a si艂膮 wydoby膰 ci臋 z jej szpon贸w.

Skrzywi艂 si臋.

- Zle mnie zrozumia艂a艣. Nie powinienem by艂 tego m贸wi膰, pope艂ni艂em b艂膮d.

- B艂臋dem b臋d膮 dalsze zaloty.

- Nie b膮d藕 艣mieszna. To ma艂偶e艅stwo jest niezwykle korzystne dla obu stron. - Nie tak wyobra偶a艂 sobie rozmow臋 z Sophie.

- Charles, widzia艂am was razem. Obserwowa艂am ciebie. -M贸wi艂a powoli, starannie dobieraj膮c s艂owa, jak dziecko niezdolne do szybkiego wyci膮gni臋cia w艂a艣ciwych wniosk贸w. - W jej towarzystwie tracisz ca艂y sw贸j urok, stajesz si臋 inny, niezno艣nie powa偶ny.

- O taki w艂a艣nie efekt mi chodzi - powiedzia艂 ostro.

- Nie rozumiem. Chcesz mi powiedzie膰, 偶e pragniesz by膰 nieprzyst臋pnym, sztywnym nudziarzem?

- Nie. Chc臋 tylko, by nareszcie dostrze偶ono, 偶e jestem doros艂y, odpowiedzialny, godny miana para Anglii.

- Ho, ho! To bardzo pi臋kne, ale ma艂o oryginalne. Nie s膮dzi艂am, 偶e b臋dziesz przede mn膮 odgrywa艂 rol臋 pana na w艂o艣ciach. To wszystko sta艂o si臋 z tob膮 po tym, jak odziedziczy艂e艣 tytu艂?

- Oczywi艣cie, 偶e to wi膮偶e si臋 z tytu艂em! - niemal wykrzykn膮艂. - Mam teraz na g艂owie wiele obowi膮zk贸w i nawet nie wiesz, jak mi jest ci臋偶ko.

- Bzdury! R贸b, co do ciebie nale偶y, pog贸d藕 si臋 z tym, 偶e musisz wykaza膰 si臋 odpowiedzialno艣ci膮, ale nie pozwalaj, 偶eby to ciebie zmienia艂o! - M贸wi膮c to, gwa艂townie wymachiwa艂a r臋kami.

Cho膰 wrza艂a w nim z艂o艣膰, Charles mia艂 ochot臋 si臋 roze艣mia膰. Sophie ucieka艂a si臋 w rozmowie do pomocy r膮k tylko w stanach wielkiego wzburzenia. Po chwili jednak dotar艂o do niego znaczenie jej s艂贸w i natychmiast opu艣ci艂a go wszelka weso艂o艣膰.

- Mo偶esz mi nie wierzy膰, Charles, ale ja te偶 mam dobr膮 pami臋膰. Przypominam sobie ma艂膮 dziewczynk臋, kt贸ra stawa艂a na g艂owie, by zadowoli膰 doros艂ych, cho膰 oni najch臋tniej zapo-

88

mnieliby o jej istnieniu. Pami臋tam ch艂opca, kt贸ry uczy艂 j膮, jak odnale藕膰 w sobie szcz臋艣cie. Pami臋tam nasze wyznania, szczere rozmowy o moim wuju i twoim ojcu, o mojej nieszcz臋snej ciotce i twoim bracie. Dok艂adnie przypominam sobie twoje s艂owa. Chcesz je us艂ysze膰?

- Nie - odpowiedzia艂 szorstkim tonem.

- 鈥濵y艣lmy o innych, ale 偶yjmy w艂asnym 偶yciem". Zdumiewaj膮co g艂臋bokie przemy艣lenie jak na ma艂ego ch艂opca. Szkoda, 偶e doros艂y m臋偶czyzna o nim zapomnia艂.

W jej g艂osie pobrzmiewa艂a pogarda. Charles przyj膮艂 ten fakt ze spokojem, 艣wiadom, 偶e sobie na to zas艂u偶y艂. Odwr贸ci艂a si臋 i unios艂a sp艂owia艂膮 zas艂on臋.

- Sprzeniewierzasz si臋 swoim idea艂om. 呕yjesz tak, by zadowoli膰 innych.

Wiedzia艂, 偶e Sophie nie jest w stanie go zrozumie膰. Mia艂 ochot臋 wyrzuci膰 z siebie skrywan膮 prawd臋, ba艂 si臋 jednak tego, co potem nast膮pi.

- To tylko tytu艂, Charlesie - klarowa艂a dalej. - Okre艣la tw贸j status, ale nic wi臋cej. Ukrywasz si臋 przed samym sob膮 od tak dawna, 偶e pewnie ju偶 zapomnia艂e艣, jaki naprawd臋 jeste艣. Przypominasz Phillipa. - Urwa艂a, doznawszy nag艂ego ol艣nienia. -Chodzi o Phillipa... - powiedzia艂a szeptem.

Drgn膮艂. Powinien by艂 wiedzie膰, 偶e Sophie jest niebezpieczna. Pr贸bowa艂 zmusi膰 si臋 do opanowania, skry膰 za mask膮 oboj臋tno艣ci.

By艂o ju偶 jednak na to za p贸藕no.

- Na mi艂o艣膰 bosk膮, Charles! Naprawd臋 o to chodzi? Phillip by艂 powa偶nym i niezwykle pracowitym m艂odzie艅cem, ale taka mia艂 natur臋; nie zawdzi臋cza艂 swych cech tytu艂owi. Chcesz zmieni膰 si臋 w brata?

Czu艂, 偶e zaczyna brakowa膰 mu tchu.

- Nie jeste艣my ju偶 dzie膰mi, Sophie. Nie znasz mnie tak dobrze, jak ci si臋 wydaje.

- Znam ci臋 wystarczaj膮co dobrze. Nie pr贸buj uciec od swoich problem贸w, wst臋puj膮c w ten zwi膮zek ma艂偶e艅ski. Phillip by tego nie pochwali艂. Chcia艂, 偶eby艣 by艂 szcz臋艣liwy.

Miota艂y nim r贸偶ne emocje. Sophie by艂a tak pi臋kna w swym gniewie... Mia艂 ochot臋 uciec do Londynu, odda膰 si臋 pracy i wymaza膰 brata z pami臋ci. Jednocze艣nie pragn膮艂 zrzuci膰 mask臋, wyzna膰 prawd臋 Sophie w nadziei, 偶e uzyska przebaczenie, i cieszy膰 si臋 jej bezgranicznym oddaniem. Dudni艂y w nim jednak s艂owa: 鈥濶ie mog臋 by膰 szcz臋艣liwy! Nie zas艂uguj臋 na szcz臋艣cie!"

W poczuciu bezradno艣ci wsun膮艂 r臋ce w potargane w艂osy Sophie i nakry艂 jej usta poca艂unkiem.

Znieruchomia艂a, lecz zaraz potem z ochot膮 podda艂a si臋 gor膮czkowej pieszczocie.

Przez wiele lat, w czasie kt贸rych Charles towarzyszy艂 jej jedynie w marzeniach i wspomnieniach, by艂 dla niej przyjacielem, koi艂 j膮 i zapewnia艂 poczucie bezpiecze艅stwa. Spotkawszy go ponownie, do艣wiadczy艂a g艂贸wnie jego niech臋ci. Natomiast ten 偶ar艂oczny poca艂unek zwiastowa艂 niebezpiecze艅stwo, budzi艂 nieznane dot膮d pragnienia.

Przytuli艂a si臋 do niego z ca艂ej si艂y i zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋.

Uda艂o jej si臋 znale藕膰 szczelin臋 w zbroi, kt贸r膮 si臋 opancerza艂. Wiedzia艂a, 偶e wybuch nami臋tno艣ci jest gr膮 na zw艂ok臋, pr贸b膮 ucieczki, lecz jednocze艣nie manifestacj膮 prawdziwych uczu膰.

Wiatr za艂opota艂 zas艂on膮 i zarzuci艂 j膮 na nich.

Charles, przera偶ony tym, 偶e lada chwila przestanie si臋 kontrolowa膰, cofn膮艂 si臋 z bolesnym j臋kiem. Po艂o偶y艂 Sophie r臋ce

90

na ramionach i na d艂u偶sz膮 chwil臋 znieruchomia艂, ci臋偶ko dysz膮c. Potem zamkn膮艂 oczy i opar艂 si臋 czo艂em o jej g艂ow臋.

- Wszystko doskonale pami臋tam, Sophie - wyszepta艂 - nawet to, czego nie chcia艂aby艣 us艂ysze膰. Tamtego dnia zapyta艂em ci臋, dlaczego pokoje, kt贸re rysujesz, zawsze s膮 puste. Odpowiedzia艂a艣, 偶e czekaj膮 na szcz臋艣liwych ludzi, kt贸rzy w nich zamieszkaj膮.

Mocno zacisn臋艂a powieki. Jego s艂owa przywo艂a艂y bolesne wspomnienia.

On za艣 m贸wi艂 dalej:

- Nie licz na to, 偶e tak b臋dzie tutaj. Nie tw贸rz pokoi z my艣l膮 o mojej szcz臋艣liwej rodzinie. Takiej rodziny nigdy tu nie b臋dzie.

Gwa艂townie oderwa艂 si臋 od niej i wyszed艂.

Rozdzia艂 贸smy

Sophie zanurzy艂a pi贸ro w ka艂amarzu i zamaszy艣cie podpisa艂a ostatni ze stosu formularzy, po czym przesun臋艂a papiery w stron臋 pana Fowlera.

- Dzi臋kuj臋, panno Westby. - Szybko przebieg艂 wzrokiem umowy i w艂o偶y艂 je do teczki. Dopiero wtedy pozwoli艂 sobie na chwil臋 odpr臋偶enia, wypi艂 艂yk herbaty i obdarzy艂 Sophie u艣miechem. - Rzadko zdarza mi si臋 tak mi艂e spotkanie, no, ale wszystko, co dotyczy tego przedsi臋wzi臋cia, mo偶na uzna膰 za niezwyk艂e.

Westchn臋艂a. Zn贸w pad艂o s艂owo 鈥瀗iezwyk艂e", kt贸rym tak cz臋sto okre艣lano jej dokonania. Niedawno wypowiedzia艂a je z odcieniem ledwie skrywanej pogardy panna Ashford. Powinna chyba si臋 ju偶 do niego przyzwyczai膰 i zacz膮膰 interpretowa膰 na swoj膮 korzy艣膰.

- No, no - powiedzia艂 pan Fowler, dopiwszy herbat臋. - Nie mam 偶adnych w膮tpliwo艣ci co do efektu. Pani praca budzi moje najwy偶sze uznanie. Jestem pewien, 偶e odniesiemy sukces.

- Mam na to wielk膮 nadziej臋. - Wsta艂a, by si臋 z nim po偶egna膰.

Si臋gn膮艂 po teczk臋 i uj膮艂 d艂o艅 Sophie.

92

- Przepraszam, 偶e jeszcze raz zadam to pytanie, ale czy rzeczywi艣cie jest pani pewna, 偶e ca艂y doch贸d ma by膰 przekazany temu... d偶entelmenowi?

- Tak, panu Darveyowi. - Sophie popatrzy艂a swemu go艣ciowi prosto w oczy. - Jak s艂usznie si臋 pan domy艣la, pan Dar-vey nie jest szlachetnie urodzony, lecz zapewniam pana, 偶e to cz艂owiek prawy i uczciwy. Z pewno艣ci膮 zadba o to, by pieni膮dze trafi艂y tam, gdzie s膮 najbardziej potrzebne.

- Prawdziwy z niego szcz臋艣ciarz, 偶e znalaz艂 mecenasa takiego jak pani.

- To ja jestem w czepku urodzona, 偶e znalaz艂am tak dobrego przyjaciela. - U艣miechn臋艂a si臋. - Mam te偶 wielkie szcz臋艣cie, 偶e uda艂o mi si臋 znale藕膰 tak znamienitego wydawc臋 jak pan, panie Fowler.

U艣miechn膮艂 si臋 z wyra藕nym zadowoleniem.

- Przy艣l臋 pani egzemplarz ksi膮偶ki, gdy tylko b臋dzie gotowa. Mi艂o mi by艂o pani膮 pozna膰.

Sophie podesz艂a do okna, patrz膮c, jak Fowler, pogwizduj膮c, idzie tanecznym krokiem w stron臋 wynaj臋tego powozu. Nie podziela艂a radosnego nastroju wydawcy. Przy艂o偶y艂a rozpalone czo艂o do ch艂odnej szyby i sta艂a tak jeszcze d艂ugo po odje藕dzie powozu.

Uda艂o jej si臋 osi膮gn膮膰 ju偶 tak wiele, powinna wi臋c promienie膰 ze szcz臋艣cia, tymczasem czu艂a dziwne zniech臋cenie. Mia艂a serdecznych przyjaci贸艂, kt贸rzy stali jej si臋 bliscy jak rodzina. Mieszka艂a w Londynie, prace nad realizacj膮 projektu przebiega艂y nad podziw sprawnie, a w dodatku uda艂o jej si臋 znale藕膰 wydawc臋 swego poradnika dekoracji wn臋trz. Odnios艂a zwy-ci臋stwo, spe艂ni艂y si臋 jej marzenia, a co wa偶niejsze, sukces sprawi艂, 偶e mog艂a pom贸c najbiedniejszym.

艁askawe niebiosa kilka miesi臋cy temu zes艂a艂y jej pana Darveya.

Oboje rozpaczliwie potrzebowali wtedy jakiej艣 iskierki nadziei. Dzi臋ki po艂膮czeniu ich talent贸w powsta艂o kilka pi臋knych dzie艂, jak cho膰by ko艂yska ma艂ego Edwarda Lowdera. Takie by艂y pocz膮tki. Potem, dzi臋ki pieni膮dzom Sophie, rozs膮dkowi pana Darveya i pomocy jego koleg贸w z by艂ego pu艂ku, stworzyli pi臋kne meble i uda艂o si臋 im je sprzeda膰. Zatrudnili wielu bezrobotnych. Dochody z poradnika tak偶e mia艂y ich wspom贸c.

Powinna wi臋c triumfowa膰, tymczasem nie by艂a w stanie si臋 cieszy膰, n臋kana ci膮g艂ym niepokojem.

Wiedzia艂a, 偶e wszystkiemu jest winien Charles. Nie odezwa艂 si臋 do niej przez ca艂e dwa tygodnie, kt贸re up艂yn臋艂y od zapieraj膮cego dech w piersi poca艂unku. Co gorsza, Sophie nie radzi艂a sobie ze swymi uczuciami.

Wtedy, w Sevenoaks, och艂on膮wszy po wyj艣ciu Charlesa, wpad艂a w z艂o艣膰. Jak 艣mia艂 wspomina膰 najwspanialsze chwile z ich przesz艂o艣ci, by m贸c si臋 do niej zbli偶y膰, a za chwil臋 j膮 odtr膮ci膰?!

Potem dosz艂a do wniosku, 偶e poca艂owa艂 j膮, by si臋 broni膰. Gdy uda艂o jej si臋 przebi膰 przez mur, kt贸rym otoczy艂 swe serce, wpad艂 w pop艂och i wycofa艂 si臋 jak wystraszony ch艂opak, staraj膮c si臋 j膮 zniech臋ci膰.

Nie uda艂o mu si臋 jednak osi膮gn膮膰 celu. Uzyska艂 wr臋cz przeciwny efekt, co by艂o niezmiernie charakterystyczne dla ich znajomo艣ci. Paradoksalnie poczu艂a ulg臋, przekonawszy si臋, 偶e to jakie艣 dramatyczne wydarzenie, co艣, co 艣ci艣le 艂膮czy艂o si臋 ze 艣mierci膮 starszego brata, kaza艂o Charlesowi ukry膰 si臋 za mask膮 pow艣ci膮gliwo艣ci.

Charles i Phi艂lip pozostawali w dobrych stosunkach, cho膰 oczywi艣cie czasami si臋 k艂贸cili, jak to bracia. Byli sobie bardzo bliscy w dzieci艅stwie. Odbywali d艂ugie w臋dr贸wki po lasach,

94

je藕dzili na kucykach, razem psocili i robili r贸偶ne figle. Nawet p贸藕niej, gdy ucz臋szczali do r贸偶nych szk贸艂, a ojciec nalega艂, by Phillip po艣wi臋ca艂 coraz wi臋cej czasu sprawom maj膮tku, przetrwa艂a 艂膮cz膮ca ich wi臋藕.

Czy potem co艣 por贸偶ni艂o braci? Musia艂a si臋 tego dowiedzie膰 za wszelk膮 cen臋. Mia艂a nadziej臋, 偶e je艣li w ko艅cu pozna prawd臋, pomo偶e Charlesowi odnale藕膰 szcz臋艣cie.

To by艂o najwa偶niejsze zadanie. Marzy艂a o tym, by u艣miech na sta艂e powr贸ci艂 na twarz Charlesa, nawet gdyby mia艂o jej zabrakn膮膰 u jego boku.

Zn贸w powr贸ci艂a my艣lami do poca艂unku. Wiedzia艂a, 偶e osi膮gn臋li wtedy duchow膮 jedno艣膰. U艣miechn臋艂a si臋 triumfalnie. Niech teraz Charles poca艂uje pann臋 Ashford! Z pewno艣ci膮 przekona si臋, 偶e to co艣 zupe艂nie innego.

Oderwa艂a si臋 od okna. Dzi艣 lady Dayle wyda kolacj臋, na kt贸r膮 zaprosi艂a tak偶e Charlesa. Sophie musia艂a starannie przygotowa膰 si臋 do tego spotkania. Postanowi艂a w艂o偶y膰 jedwabn膮 sukni臋 i oczarowa膰 wszystkich.

- Wiem tylko tyle, przysi臋gam na gr贸b mojej matki! Charles mocniej 艣cisn膮艂 szyj臋 wydawcy 鈥濧ugura". Mia艂 serdecznie do艣膰 jego k艂amstw.

- Pa艅ska matka mieszka w Kensington i czuje si臋 doskonale - powiedzia艂 z odraz膮. - To dzi臋ki niej uda艂o mi si臋 pana odnale藕膰.

Matka wydawcy lubi艂a pieni膮dze, podobnie jak syn. Charles umia艂 to wykorzysta膰 i szybko zaspokoi艂 jej chciwo艣膰. Znacznie trudniej by艂o przezwyci臋偶y膰 fanatyzm, kt贸ry wci膮偶 uniemo偶liwia艂 mu wsk贸ranie czegokolwiek u wydawcy 鈥濷racle".

- Tylko tyle ma mi pan do powiedzenia? - Charles pu艣ci艂 wydawc臋, kt贸ry, ci臋偶ko dysz膮c, opar艂 si臋 o 艣cian臋. - 鈥濩iemno-

鈥 95 鈥

w艂osy, niski, kr臋py m臋偶czyzna". Nie wie pan, jak si臋 nazywa? Dla kogo pracuje?

- Nie - odpowiedzia艂 Mills, pocieraj膮c szyj臋. - Przyszed艂 tu p贸藕nym wieczorem, zostawi艂 plik notatek... wszystkie dotyczy艂y pana.

- Id臋 o zak艂ad, 偶e zostawi艂 te偶 wypchan膮 sakiewk臋. - Charles prychn膮艂 pogardliwie. - Wci膮偶 ma pan te notatki?

- Tak. - Mills wyra藕nie spokornia艂. - S膮 u mamy.

Nic dziwnego, 偶e matka przygl膮da艂a mi si臋 tak podejrzliwie, pomy艣la艂 Charles.

- Co by艂o w tych papierach? - zapyta艂. Wydawca zerkn膮艂 na niego uwa偶nie.

- Opisy pa艅skich wyczyn贸w, milordzie. - Zachichota艂. -Powinienem pogratulowa膰 panu pomys艂owo艣ci! Rzadko mam okazj臋 publikowa膰 tak 艂akome k膮ski.

- Jest pan pewien, 偶e ten niski, ciemnow艂osy m臋偶czyzna nie powiedzia艂, sk膮d ma notatki?

- Nie. Powtarza艂 tylko: 鈥濵贸j chlebodawca 偶yczy sobie tego, m贸j chlebodawca 偶yczy sobie tamtego". Nie wiem, kto go zatrudnia艂, ale z pewno艣ci膮 by艂 pan uwa偶nie obserwowany, i to od d艂u偶szego czasu.

Przychodz膮c do redakcji, Charles mia艂 nadziej臋, 偶e dowie si臋 prawdy, lecz zagadka okazywa艂a si臋 coraz trudniejsza do rozwi膮zania. Zawiedziony opad艂 na krzes艂o. Wydawca patrzy艂, jak Charles wyci膮ga sakiewk臋 i rzuca j膮 na biurko.

- Daj臋 to panu w dow贸d zaufania. Wierz臋, 偶e powiedzia艂 mi pan wszystko, co wie, i mam nadziej臋, 偶e je艣li pan sobie co艣 przypomni, natychmiast mnie o tym powiadomi.

艁ajdak szybko si臋gn膮艂 po pieni膮dze.

- Przysi臋gam, powiedzia艂em wszystko. Charles wyci膮gn膮艂 drug膮, okazalsz膮 sakiewk臋.

96

- Dostanie pan i t臋, je艣li zgodzi si臋 pan opublikowa膰 kolejny artyku艂 na m贸j temat, tym razem pochlebny.

Mills patrzy艂 na sakiewk臋 艂akomym wzrokiem.

- Nie chcia艂bym pana urazi膰, milordzie, ale artyku艂y o pa艅skich m艂odzie艅czych szale艅stwach bardzo podnosz膮 nam nak艂ad. Co mo偶e wywo艂a膰 podobne zainteresowanie czytelnik贸w?

- Prawda. Przeprosiny za wyrz膮dzon膮 mi krzywd臋. Par臋 zda艅 na temat moich dokona艅 w parlamencie, wiadomo艣膰 o tym, 偶e wspieram liczne akcje dobroczynne... cokolwiek. Tym razem prosz臋 samemu przeprowadzi膰 wywiady.

Wydawca skin膮艂 g艂ow膮 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po drug膮 sakiewk臋. Charles schowa艂 j膮 do kieszeni.

- Otrzyma j膮 pan w dniu, w kt贸rym uka偶e si臋 artyku艂. -Wsta艂. - I prosz臋 jutro dor臋czy膰 mi wspomniane notatki.

Nie czekaj膮c na odpowied藕, odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂. Z ulg膮 opu艣ciwszy obskurn膮 kryj贸wk臋 wydawcy, wsiad艂 do swego powozu, przej膮艂 lejce od stangreta i ostro ruszy艂 karyklem. Mia艂 jeszcze kilka godzin, zanim b臋dzie musia艂 wr贸ci膰 na Bruton Street na kolacj臋 wydawan膮 przez matk臋. J臋kn膮艂 na my艣l o domu pe艂nym ludzi. W obecnym nastroju nie mia艂 najmniejszej ochoty na uczestniczenie w przyj臋ciu.

Mimo swych wysi艂k贸w, mimo coraz intensywniejszych zalot贸w do panny Ashford, zn贸w mia艂 opini臋 publiczn膮 przeciwko sobie.

To nie przewra偶liwienie kaza艂o mu tak uwa偶a膰. Z nieznanego powodu kto艣 uwzi膮艂 si臋, by mu szkodzi膰, tym razem zmieniaj膮c taktyk臋. W gazetach nie pojawi艂y si臋 偶adne artyku艂y na jego temat, za to kr膮偶y艂y coraz to nowe z艂o艣liwe plotki. Szeptano, 偶e jest dwulicowy, 偶e wcale si臋 nie zmieni艂, a jedynie sta艂 si臋 ostro偶niejszy i stara si臋 u艣pi膰 ludzk膮 czujno艣膰. Podejrzewano go o to, 偶e ok艂amuje torys贸w, 偶e jest katolikiem,

sympatyzuje z wigami, 偶e jest uzale偶niony od alkoholu, a by膰 mo偶e tak偶e od opium. Oskar偶enia zmienia艂y si臋 w zale偶no艣ci od tego, z jakiego 藕r贸d艂a pochodzi艂y wiadomo艣ci.

By艂by got贸w si臋 z tego 艣mia膰, gdyby nie 艣wiadomo艣膰, 偶e prawda wygl膮da jeszcze gorzej, ni偶 ktokolwiek by艂by w stanie to sobie wyobrazi膰. W dodatku zdo艂a艂by w por臋 wszystkiemu zapobiec, gdyby nie jego obsesyjne zainteresowanie Sophie.

Dyskretne kaszlni臋cie stangreta zmusi艂o go do skupienia si臋 na drodze. Dojechali do Westminster Bridge, gdzie wszystkie pojazdy zwabia艂y. Stangret ostrzeg艂 go w sam膮 por臋.

Charles westchn膮艂. Nie chcia艂 wraca膰 do domu, w kt贸rym bez w膮tpienia panowa艂 rozgardiasz i nerwowa krz膮tanina towarzysz膮ca przygotowaniom do przyj臋cia. Zawr贸ci艂 i skierowa艂 gniadosze w stron臋 klubu.

U Whitea zgromadzi艂 si臋 tego dnia spory t艂um. Przepychaj膮c si臋 艂okciami przez kolejne zadymione pomieszczenia, Charles na pr贸偶no wypatrywa艂 miejsca przy stoliku. Wreszcie dostrzeg艂 krzes艂o w rogu salki. Zapewne dlatego by艂o wolne, 偶e s膮siednie miejsca zajmowali dwaj podpici m臋偶czy藕ni w wisielczych humorach.

Charles z przera偶eniem rozpozna艂 ponure jak chmura gradowa oblicza swych dawnych przyjaci贸艂, Matthewsa i Henleya.

- Panowie - zagai艂 - czy mog臋 si臋 przysi膮艣膰?

Matthews nawet na niego nie spojrza艂. Henley uni贸s艂 zamglony wzrok i wskaza艂 krzes艂o niedba艂ym machni臋ciem r臋ki.

Charles usiad艂 i skin膮艂 na kelnera. Popatrzywszy na stoj膮ce na stole puste butelki po brandy, poprosi艂 o nast臋pn膮.

Dawni przyjaciele milczeli, co bardzo odpowiada艂o Charle-sowi. Mia艂 do艣膰 w艂asnych k艂opot贸w i chcia艂 spokojnie wszystko przeanalizowa膰. Nie by艂 jednak w stanie si臋 skupi膰. Niestety, ostatnio potrafi艂 my艣le膰 tylko o Sophie.

98

Poca艂owa艂 j膮, daj膮c upust t艂umionej nami臋tno艣ci, cho膰 nie powinien by艂 sobie na to pozwoli膰. Post膮pi艂 nieodpowiedzialnie, a w dodatku na odchodnym wypowiedzia艂 niepotrzebne, okrutne s艂owa. Jak jednak m贸g艂 jej nie poca艂owa膰, gdy by艂a tak kusz膮co pi臋kna, uwodzicielsko bystra, tak bliska odkrycia prawdy? I dlaczego potem bezustannie o niej my艣la艂?

Nie m贸g艂 nic na to poradzi膰. Mia艂 obsesj臋 na jej punkcie, a na domiar z艂ego Sophie sta艂a si臋 niezmiernie popularna w londy艅skim towarzystwie. Wszyscy nagle j膮 pokochali. Dooko艂a roi艂o si臋 od plotek na jej temat, co martwi艂o go chyba jeszcze bardziej ni偶 w艂asna nies艂awa.

Kelner przyni贸s艂 brandy i zacz膮艂 zbiera膰 puste butelki. Us艂yszawszy brz臋k szk艂a, zaskoczony Matthews uni贸s艂 g艂ow臋. Jeszcze wi臋ksze zdumienie pojawi艂o si臋 na jego twarzy na widok Charlesa.

- Bo偶e, sk膮d si臋 tu wzi膮艂e艣, Dayle?

- Siedzi tu od dobrych dziesi臋ciu minut, pijanico - mrukn膮艂 Henley, przypatruj膮c mu si臋 uwa偶nie. - Dayle, wygl膮dasz tak kiepsko, jak ja si臋 czuj臋.

- Bo na wasz widok robi mi si臋 s艂abo - odpar艂 lekko. - Co si臋 z wami dzieje?

- K艂opoty z kobietami, c贸偶 by innego? - odpowiedzia艂 Henley.

Matthews nala艂 brandy do kieliszk贸w, nape艂niaj膮c sw贸j a偶 po brzegi.

- Ech, kobiety!

Charles uni贸s艂 kieliszek na znak solidarno艣ci i wypi艂 t臋gi 艂yk.

- Wiemy, 偶e nied艂ugo dasz si臋 zaku膰 w ma艂偶e艅skie kajdany, Dayle - powiedzia艂 wsp贸艂czuj膮cym tonem Matthews. - Jednak ja tego nie chc臋, cho膰 rodzina nalega. - G艂owa mu opad艂a,

lecz szybko si臋 wyprostowa艂 i poparzy艂 zaczerwienionymi oczami na Charlesa. - M贸j ojciec si臋 w艣ciek艂. Obci膮艂 mi kwartalne uposa偶enie, nie chce pokrywa膰 moich wydatk贸w i grozi, 偶e nie sp艂aci moich d艂ug贸w honorowych, dop贸ki nie znajd臋 sobie odpowiedniej panny. - Popatrzy艂 nienawistnym wzrokiem na Henleya. - Nawet moi przyjaciele opu艣cili mnie w potrzebie.

- M贸wi臋 ci po raz ostatni... odczep si臋 od mojej siostry! - wrzasn膮艂 Henley. - Sta膰 j膮 na lepsz膮 parti臋. - Zwr贸ci艂 si臋 do Charlesa. - Wyt艂umacz mu, Charles... chyba nie chcia艂by艣, 偶eby taki pijus o偶eni艂 si臋 z twoj膮 siostr膮?

- Dayle nie ma siostry - parskn膮艂 Matthews - ale ma t臋 艣liczn膮 dzierlatk臋, kt贸r膮 jego matka stara si臋 wprowadzi膰 do towarzystwa. - Charlesowi nie spodoba艂 si臋 nag艂y b艂ysk o偶ywienia w m臋tnych oczach kompana. - Ta panna bardzo by mi odpowiada艂a. Zrobisz to dla mnie, Dayle? Przedstawisz mnie? Wstawisz si臋 u niej za mn膮?

- Nie - warkn膮艂 Charles.

Matthews gwa艂townie zaczerpn膮艂 tchu, oczy zasz艂y mu pijackimi 艂zami.

- Widzisz? - triumfowa艂 Henley. - Dayle te偶 nie 偶yczy sobie, 偶eby艣 interesowa艂 si臋 kobietami z jego rodziny.

- Panna Westby nie nale偶y do mojej rodziny - wyja艣ni艂 Charles, z trudem trzymaj膮c nerwy na wodzy. - Pos艂uchaj, Matthews - powiedzia艂 tonem usprawiedliwienia. - Panna Westby nie jest typow膮 debiutantk膮. Tw贸j ojciec z pewno艣ci膮 nie 偶yczy艂by sobie, 偶eby艣 stara艂 si臋 o jej r臋k臋.

- Nie pr贸buj mydli膰 mi oczu. Na pewno uwa偶asz, 偶e jestem dla niej nieodpowiednim kandydatem. Czego chcesz od tej panny? Ma dobre pochodzenie i maj膮tek. Twoja matka i Low-derowie bardzo j膮 lubi膮.

100

-Sam widzia艂em, jak ksi臋偶na Charmouth zaprosi艂a j膮 w parku do swego powozu - wtr膮ci艂 Henley. - Podobno prosi艂a j膮 o rad臋 w sprawie zmiany wystroju sali balowej. Je艣li ksi臋偶na tak wyr贸偶nia t臋 pann臋, towarzystwo b臋dzie musia艂o j膮 zaakceptowa膰, nawet gdyby mia艂a pryszcze i sze艣膰 palc贸w u r膮k.

Na tym w艂a艣nie polega problem, pomy艣la艂 Charles. Sophie by艂a na ustach wszystkich, podobnie jak on. Nagle ka偶dy mia艂 do opowiedzenia jak膮艣 zabawn膮 historyjk臋 na temat panny Westby. Bez ko艅ca omawiano przyj臋cia i bale, w kt贸rych uczestniczy艂a. Jej sk艂onno艣膰 do noszenia sukien w 偶ywych kolorach by艂a podziwiana jako przejaw artystycznego temperamentu. Nawet szacowne matrony zacz臋艂y rezygnowa膰 z pastelowych barw swych stroj贸w. Sam ksi膮偶臋 regent za偶yczy艂 sobie, by przedstawiono mu Sophie, obejrza艂 jej prace, a potem wda艂 si臋 z ni膮 w d艂ug膮 dyskusj臋 o wystroju wn臋trz. Jej zainteresowania sta艂y si臋 zalet膮, nie dziwactwem, a przedstawiciele kapry艣nego 艣wiata mody cz臋sto prosili j膮 o rad臋.

Nie m贸g艂 tego znie艣膰. 呕y艂 jak mnich, a podejrzewano go o najdziksze swawole, podczas gdy Sophie 艂ama艂a wszelkie konwenanse i by艂a za to uwielbiana.

Nie chcia艂 nikogo za to wini膰. Sophie wdar艂a si臋 do zamkni臋tego 艣wiatka londy艅skiej 艣mietanki z si艂膮 kuli armatniej, zmiataj膮c ze swej drogi wszystkie bezbarwne debiutantki, lecz jeszcze wi臋ksz膮 krzywd臋 wyrz膮dzi艂a Charlesowi. Oczarowa艂a go sw膮 urod膮, uwiod艂a radosnym 艣miechem, sprawi艂a, 偶e na chwil臋 zapomnia艂 o wszelkich troskach i k艂opotach.

Matthews i Henley patrzyli na niego z domy艣lnymi u艣mieszkami.

- Chyba nie chodzi o ciebie, Matthews - powiedzia艂 Henley. - Dayle chce mie膰 t臋 pann臋 dla siebie.

- Przecie偶 masz pann臋 Ashford! - krzykn膮艂 Matthews. -Nie potrzebujesz obu naraz.

Charles mia艂 ju偶 serdecznie do艣膰 ich towarzystwa.

- Musz臋 ju偶 i艣膰. - Wsta艂. - 呕ycz臋 udanych 艂ow贸w, Matthews. - Rzuci艂 na st贸艂 kilka monet, wystarczaj膮cych na op艂acenie kompanom ca艂ej uczty, i skierowa艂 si臋 do swego powozu.

Straci艂 mn贸stwo czasu, oddaj膮c si臋 rozmy艣laniom godnym uczniaka. Musia艂 si臋 skupi膰 na rozwi膮zaniu powa偶niejszych problem贸w, kt贸rych przecie偶 mu nie brakowa艂o.

Powr贸ci艂 my艣lami do swej rozmowy z Millsem. Niski, ciemnow艂osy m臋偶czyzna. Jakie艣 notatki. To za ma艂o, by rozwik艂a膰 zagadk臋. Mimo i偶 wyt臋偶a艂 umys艂, nie by艂 w stanie odgadn膮膰, kto a偶 tak bardzo mo偶e go nienawidzi膰. Ci, kt贸rym wyrz膮dzi艂 krzywd臋, ju偶 nie 偶yli. Sk膮d wi臋c wzi膮艂 si臋 ten zajad艂y wr贸g, kt贸ry od lat bacznie 艣ledzi jego poczynania? To wszystko nie mia艂o sensu, jednak wystarcza艂o, by wyprowadzi膰 go z r贸wnowagi.

Mia艂 nadziej臋, 偶e Jackowi uda艂o si臋 zdoby膰 jakie艣 informacje. Je艣li dopisze mu szcz臋艣cie, powinien zd膮偶y膰 porozmawia膰 z bratem przed kolacj膮. Przej膮艂 lejce od stangreta i ruszy艂.

Mija艂 s艂ynn膮 drukarni臋 Humphreys, przy kt贸rej jak zwykle gromadzi艂 si臋 t艂um ogl膮daj膮cych wy艂o偶one na wystawie nowe gazety, gdy us艂ysza艂 czyj艣 krzyk:

- To on!

- Hej, Dayle! Zaprosisz mnie na przyj臋cie?

Przeszy艂 go zimny dreszcz. Jaka艣 starsza kobieta odci膮ga艂a na bok m艂od膮 dam臋.

- Nie patrz na niego, kochanie - powiedzia艂a pogardliwym tonem. - Chod藕my st膮d.

Odda艂 lejce stangretowi i podszed艂 do wystawy.

To, co ujrza艂, by艂o gorsze, ni偶 m贸g艂 si臋 spodziewa膰. Zawrza艂

102

w nim gniew. Zakl膮艂 siarczy艣cie, wszed艂 do 艣rodka i chwyci艂 jedn膮 z oszczerczych gazetek z wystawy. Podszed艂 do pierwszego z brzegu czeladnika przy akompaniamencie 艣miech贸w i gwizd贸w.

- Gdzie jest twoja chlebodawczyni? - warkn膮艂.

- N.. .na pi臋trze - wyj膮ka艂 ch艂opak.

- Prowad藕 - rozkaza艂 Charles.

- O! - Jack popatrzy艂 na gazetk臋 wr臋czon膮 mu przez brata. - O Bo偶e.

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - ponuro ironizowa艂 Charles. Znajdowali si臋 w kawalerskim pokoju Jacka. Charles nerwowo kr膮偶y艂 po pomieszczeniu, uwa偶aj膮c, by nie potr膮ci膰 pi臋trz膮cych si臋 wok贸艂 stos贸w ksi膮偶ek.

- Prawd臋 m贸wi膮c, tylko tyle. Mam do ciebie pretensj臋 o to, 偶e nigdy nie zaprosi艂e艣 mnie na 偶adn膮 z tych orgii.

Charles za艣mia艂 si臋 gorzko.

- Cholerni karykaturzy艣ci. 艁atwo ci 偶artowa膰, bo nie ty pad艂e艣 ich ofiar膮.

- Tak, ale to sam Cruikshank! Cz艂owiek staje si臋 naprawd臋 znany, dopiero gdy narysuje go Cruikshank. - Jack uwa偶niej przyjrza艂 si臋 karykaturze. - Przykro mi to m贸wi膰, ale ten rysunek jest bardzo dowcipny. Zabawiasz towarzystwo w salonie, podczas gdy za uchylonymi drzwiami innego pokoju dziej膮 si臋 dzikie orgie! Musz臋 przyzna膰, 偶e lubi臋 jego kresk臋.

- Jest bardzo gro藕ny.

- Popatrz... po艂owa bywalczy艅 Almacka stoi z jednej strony, a z drugiej... - Jack uni贸s艂 wzrok. - Naprawd臋 mia艂e艣 romans z Annie Ewing? - zapyta艂 z podziwem w g艂osie.

- Nie - warkn膮艂 Charles.

- Bardzo podoba mi si臋 jej g艂os. Patrz膮c na ten rysunek, nietrudno si臋 domy艣li膰, sk膮d wzi膮艂 si臋 jej s艂ynny przydomek.

- Nie zwr贸ci艂e艣 dot膮d uwagi na to, co najistotniejsze, Jack.

- A c贸偶 mo偶e by膰 bardziej interesuj膮ce od nagiego biustu Hojnie Wyposa偶onej Przez Natur臋 Annie?

- Zobacz, co czytaj膮 p贸艂nadzy uczestnicy zabawy.

- Hm, ten szcz臋艣ciarz rzeczywi艣cie ma jak膮艣 gazet臋. 鈥濺adi-cal Review"? O, a tutaj, na pod艂odze, obok tych swawolnych panien, le偶y ksi膮偶ka 鈥濸rawa cz艂owieka". No c贸偶, nie nale偶y miesza膰 zabawy z polityk膮.

- To jest kolejny atak na moj膮 reputacj臋 i moj膮 polityk臋.

- My艣lisz, 偶e stoi za tym ta sama osoba?

- Jestem tego pewien, ale nie mam poj臋cia, kto to mo偶e by膰.

- Wydaje mi si臋, 偶e to nie Avery - powiedzia艂 z powag膮 Jack. - 艢ledzi艂em go, tak jak prosi艂e艣. On naprawd臋 jest przygn臋biony, Charlesie. Nie s膮dz臋, by udawa艂, i my艣l臋, 偶e cierpi nie tylko z powodu uszczerbku na honorze. Mam wra偶enie, 偶e on t臋skni do 偶ony.

- W takim razie dlaczego upar艂 si臋 rzuca膰 mi k艂ody pod nogi? Otwarcie atakuje mnie w Whitehall, wi臋c mo偶e robi to tak偶e i skrycie.

- Jeste艣 dla niego 艂atwym celem. Kojarzy ci臋 ze skandalem, kt贸ry narazi艂 go na upokorzenie, a poza tym dzieli was r贸偶nica pogl膮d贸w. Szczerze m贸wi膮c, podziwiam go za to, 偶e nie wyjecha艂 z Londynu. Wielu na jego miejscu ju偶 dawno zaszy艂oby si臋 na wsi.

Charles przystan膮艂 i popatrzy艂 na brata.

- Mo偶e w艂a艣nie o to chodzi? Mo偶e kto艣 chce, 偶eby艣my obaj si臋 wycofali z polityki? - Usiad艂 naprzeciw Jacka i podrapa艂 si臋 po g艂owie. - Chyba jednak chodzi o mnie. Ostatni atak by艂 wymierzony w moj膮 osob臋.

104

- A mo偶e ten rysunek satyryczny jest tylko konsekwencj膮 wcze艣niejszych atak贸w?

- Och, nie powiedzia艂em ci jeszcze, czego dowiedzia艂em si臋 od wydawcy 鈥濧ugura". - Charles zwi臋藕le przedstawi艂 bratu przebieg rozmowy sprzed kilku godzin. - A kiedy zobaczy艂em to - wskaza艂 rysunek - uci膮艂em sobie pogaw臋dk臋 z Hannah Humphreys.

- Zdradzi艂a Cruikshanka?

- Powiedzia艂a mi, gdzie mog臋 go zasta膰. Cruikshank nie okaza艂 skruchy, ale przekaza艂 mi ciekaw膮 informacj臋.

- Tak? - Jack pytaj膮co uni贸s艂 brwi.

- Powiedzia艂, 偶e to nie by艂 jego pomys艂. Podsun膮艂 mu go kt贸ry艣 ze sta艂ych bywalc贸w jego pubu.

- Niech zgadn臋. To by艂 ten niski, ciemnow艂osy, kr臋py m臋偶czyzna?

- Owszem. Kt贸rego艣 popo艂udnia wda艂 si臋 z Cruikshankiem w dyskusj臋 na tematy polityczne, a nast臋pnego wieczoru postawi艂 mu kolacj臋, by, jak si臋 wyrazi艂, kontynuowa膰 interesuj膮c膮 rozmow臋.

-1 na deser zjedli ciebie.

- No, niezupe艂nie. - Charles zamy艣li艂 si臋. - W tym wszystkim co艣 wydaje mi si臋 dziwnie znajome.

- Znajome? - Jack roze艣mia艂 si臋. - Dobry Bo偶e, je艣li takie rzeczy wydaj膮 ci si臋 znajome, to tym bardziej nie ma ci czego zazdro艣ci膰. - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Wci膮偶 nie mamy punktu zaczepienia. Nawet je艣li uda nam si臋 znale藕膰 tego cz艂owieka, to przecie偶 nie oskar偶ymy go o rozpowszechnianie plotek.

- Znajd臋 jego zleceniodawc臋 i zapewniam ci臋, 偶e zadbam o to, by jego 偶ycie sta艂o si臋 r贸wnie ci臋偶kie jak moje.

- To nie wynagrodzi ci strat moralnych, a mo偶esz zosta膰 zmuszony do wyjazdu z Anglii. - Zamy艣li艂 si臋. - Nie zwracaj uwagi na plotki.

Kiedy ten podlec zobaczy, 偶e zachowujesz si臋, jakby nic si臋 nie sta艂o, znudzi si臋 swoj膮 gr膮 i we藕mie sobie na cel kogo艣 innego.

- Na to jest ju偶 za p贸藕no - odpar艂 Charles.

- Nieprawda. Skup si臋 na swojej pracy i poszukiwaniu 偶ony. Skoro wszyscy zak艂adaj膮 si臋, kt贸ra z debiutantek zostanie twoj膮 wicehrabin膮, nie b臋d膮 interesowa膰 si臋 tym, z kim zabawia艂e艣 si臋 w zesz艂ym roku... nawet je艣li by艂a to Hojnie Wyposa偶ona Przez Natur臋 Annie Ewing - doko艅czy艂 z u艣miechem.

- Chyba nawet planowane ma艂偶e艅stwo ju偶 mi nie pomo偶e. Zn贸w zacz臋to mnie unika膰. Ten rysunek mo偶e si臋 okaza膰 艣miertelnym ciosem.

Jack wsta艂.

- Mamy za sob膮 ci臋偶kie lata, Charlesie. Nie chcia艂bym by膰 w twojej sk贸rze i mie膰 na g艂owie tylu obowi膮zk贸w. Szczerze ci臋 podziwiam i uwa偶am, 偶e jeste艣 bardzo dzielny. - Poklepa艂 brata po ramieniu. - Czas ju偶, 偶eby艣 troch臋 odpocz膮艂. Rozejrzyj si臋 dooko艂a i zdecyduj, czego naprawd臋 chcesz, a ja zrobi臋, co tylko w mojej mocy, by艣 m贸g艂 to osi膮gn膮膰. - U艣miechn膮艂 si臋. - A teraz wracaj do domu i przygotuj si臋 na przyj臋cie go艣ci. Mama nas zastrzeli, je艣li si臋 sp贸藕nimy.

- Zapomnia艂em! - Charles odstawi艂 drinka i wsta艂, by u艣cisn膮膰 d艂o艅 brata. Przytrzyma艂 j膮 d艂u偶ej ni偶 zwykle, chc膮c wyrazi膰 sw膮 wdzi臋czno艣膰. - Dzi臋kuj臋, Jack.

Gdy rusza艂 karyklem w stron臋 domu, zacz臋艂o pada膰. Zdj膮艂 peleryn臋 i poda艂 j膮 stangretowi. W g艂owie wci膮偶 d藕wi臋cza艂y mu s艂owa brata: 鈥瀦decyduj, czego naprawd臋 chcesz".

Rozdzia艂 dziewi膮ty

Sophie przest膮pi艂a pr贸g domu lady Dayle w bojowym nastroju. Cieszy艂a si臋, 偶e nareszcie zobaczy Charlesa i sko艅cz膮 si臋 niezno艣nie d艂ugie chwile oczekiwania. Nie umia艂a cierpliwie czeka膰. Gdy sko艅czy艂a osiem lat, przesta艂a liczy膰 na pojawienie si臋 wuja, kt贸ry nie odwiedzi艂 jej od ponad roku. Pewnego dnia przesta艂a udawa膰 grzeczn膮 ma艂膮 dziewczynk臋, zdj臋艂a wdzi臋czny fartuszek, wspi臋艂a si臋 na najwy偶szy d膮b w lesie i tam, w g膮szczu listowia, spotka艂a ch艂opca o zmierzwionych w艂osach.

Teraz, wyg艂adzaj膮c sukni臋 i r臋kawiczki, pomy艣la艂a, 偶e istnieje jednak na tym 艣wiecie jaka艣 sprawiedliwo艣膰. Charles zbiera艂 owoce swych nauk, kt贸re przekazywa艂 jej przed laty. By艂 w du偶ym stopniu odpowiedzialny za to, kim si臋 sta艂a.

Zabra艂a z sob膮 Neli, kt贸rej wcze艣niej wyda艂a odpowiednie polecenia. Po nied艂ugim czasie wesz艂a do salonu, prowadzona pod rami臋 przez lady Dayle, 艣wiadoma tego, 偶e prezentuje si臋 doskonale. Czu艂a, 偶e Charles nie b臋dzie m贸g艂 ju偶 d艂u偶ej jej ignorowa膰.

Straci艂a odrobin臋 pewno艣ci siebie, ujrzawszy wuja. Popatrzy艂a pytaj膮co na lady Dayle, lecz wicehrabina tylko si臋

107

u艣miechn臋艂a i podesz艂a do niego wraz z Sophie. Niestety, wkr贸tce lady Dayle wezwa艂y obowi膮zki gospodyni i Sophie kolejny raz zosta艂a sam na sam z wujem. Od czasu jego wizyty w domu Lowder贸w widzia艂a go zaledwie raz, na wieczorku muzycznym u pani Dawson. Na szcz臋艣cie nie mieli tam okazji do rozmowy. Teraz wuj poprosi艂 Sophie, by usiad艂a wraz z nim na sofie pod 艣cian膮.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e uda mi si臋 tu z tob膮 porozmawia膰. Skin臋艂a g艂ow膮. Wuj sprawia艂 wra偶enie zm臋czonego. Jego

niegdy艣 urodziwa twarz 艣ci膮gn臋艂a si臋 pod wp艂ywem cierpienia. Przez chwil臋 Sophie zastanawia艂a si臋, czy gdyby jej ojciec do偶y艂 p贸藕niejszego wieku, by艂by podobny do wuja. Od razu przyst膮pi艂 do rzeczy.

- Przemy艣la艂a艣 nasz膮 ostatni膮 rozmow臋? - zapyta艂.

- Du偶o o niej my艣la艂am, wuju. -I...?

G艂臋boko zaczerpn臋艂a tchu i odwa偶nie uj臋艂a chud膮, zimn膮 d艂o艅 wuja.

- Wuju, by艂 czas, kiedy odda艂abym wszystko w zamian za odrobin臋 zainteresowania z twojej strony, ale teraz wiem, 偶e musz臋 dba膰 przede wszystkim o siebie. Nie zamierzam pozwoli膰 na to, by ktokolwiek decydowa艂 o moim 偶yciu.

- Uparta jeste艣! Mog艂a艣...

- Nie - przerwa艂a mu. - Obawiam si臋, 偶e oboje jeste艣my zbyt uparci na to, by dzia艂a膰 razem.

Wysun膮艂 r臋k臋 z jej u艣cisku.

- C贸偶, tego si臋 spodziewa艂em. - Popatrzy艂 na ni膮 z 偶alem. - Mia艂em jednak nadziej臋, 偶e si臋 myl臋.

- Chcia艂abym, 偶eby艣my utrzymywali poprawne stosunki. Nie odzywa艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋. W ko艅cu, nie patrz膮c jej w oczy, powiedzia艂:

108

- Zastanawia艂em si臋, czy przypominasz sobie... Czy tw贸j ojciec m贸wi艂 ci co艣 na m贸j temat?

- Tak, oczywi艣cie. Mia艂 nawet miniatur臋 z twoj膮 podobizn膮 i cz臋sto mi j膮 pokazywa艂. Opowiada艂 mi o waszym dzieci艅stwie. Kocha艂 Cranbourne House. - By艂a to g艂贸wna posiad艂o艣膰 hrabiego, oddalona o dwadzie艣cia pi臋膰 mil od niewielkiego maj膮tku, w kt贸rym dorasta艂a Sophie. Nigdy nie zosta艂a tam zaproszona.

- A twoja matka?

Wci膮偶 unika艂 jej wzroku i nie mog艂a niczego wyczyta膰 z wyrazu jego twarzy.

- Wyra偶a艂a si臋 o tobie bardzo pochlebnie. - Popatrzy艂a na swe d艂onie z艂o偶one na kolanach. - To mi臋dzy innymi dlatego tak bardzo chcia艂am u ciebie mieszka膰.

Czyj艣 radosny 艣miech wyrwa艂 ich z powa偶nych rozmy艣la艅. Sophie przypomnia艂a sobie, 偶e s膮 na przyj臋ciu. 呕ycie dopomina艂o si臋 o swoje prawa.

- C贸偶, w takim razie... - Wuj najwyra藕niej odzyska艂 wigor i energicznym ruchem r臋ki przywo艂a艂 m艂odego m臋偶czyzn臋. -Przypominasz sobie pana Huxleya?

D偶entelmen podszed艂 do nich i dwornie si臋 sk艂oni艂. Sophie i wuj wstali, by si臋 z nim przywita膰. Wuj przedstawi艂 jej pana Huxleya na wieczorku muzycznym u pani Dawson.

Huxley m贸wi艂 co艣 wtedy o swojej kolekcji map. Sophie uzna艂a go za sympatycznego dziwaka.

- Mi艂o mi pana widzie膰.

- To ja czuj臋 si臋 zaszczycony, panno Westby. Czy zechcia艂aby mi pani towarzyszy膰?

- Wy, m艂odzi, pospacerujcie sobie - zach臋ci艂 wuj - a ja w艂膮cz臋 si臋 do dyskusji na temat praw zbo偶owych.

Sophie z przera偶eniem pomy艣la艂a, 偶e wuj pr贸buje bawi膰

si臋 w swatk臋, lecz pozwoli艂a panu Huxleyowi poprowadzi膰 si臋 w g艂膮b sali.

- Pani wuj powiedzia艂 mi, 偶e ostatnio cz臋sto podr贸偶uje pani do hrabstwa Kent.

- To prawda. To wi膮偶e si臋 z pewnym zleceniem.

- Jakimi drogami pani podr贸偶uje? Id臋 o zak艂ad, 偶e znam tras臋, kt贸ra pozwoli艂aby skr贸ci膰 jazd臋 co najmniej o kwadrans.

Charles zjawi艂 si臋 w salonie jako ostatni, tu偶 przed podaniem kolacji. Podszed艂 do matki, by przeprosi膰 za sp贸藕nienie. Lady Dayle rozmawia艂a w艂a艣nie z pann膮 Ashford.

Matka serdecznie go u艣ciska艂a i natychmiast z艂aja艂a za nie-s艂owno艣膰. Panna Ashford powita艂a go z typow膮 dla siebie ch艂odn膮 uprzejmo艣ci膮. Powinien by膰 jej wdzi臋czny, 偶e w og贸le raczy艂a zauwa偶y膰 jego obecno艣膰, zwa偶ywszy na otaczaj膮c膮 go aur臋 skandalu. Zd膮偶y艂 ju偶 zauwa偶y膰, 偶e na sali brakuje kilka m艂odych dam zaproszonych przez matk臋, kt贸ra mia艂a na wzgl臋dzie jego plany matrymonialne. Panna Ashford da艂a tego wieczoru dow贸d swej lojalno艣ci i silnego charakteru. Postanowi艂, 偶e po艣wi臋ci jej ca艂y wiecz贸r, ignoruj膮c wszelkie w膮tpliwo艣ci co do jej kandydatury.

Ojciec panny Ashford, baron, poprosi艂 Charlesa o chwil臋 rozmowy. Odci膮gn膮wszy go na bok, wskaza艂 barwny dum go艣ci.

- Mi艂y wiecz贸r - powiedzia艂. - Ka偶dy znajdzie tu co艣 dla siebie. Mo偶na ubi膰 interes, mo偶na doskonale si臋 zabawi膰.

- Dzi臋kuj臋. Mam nadziej臋, 偶e pan i pa艅ska rodzina przyjemnie sp臋dzicie czas.

- Nie mam co do tego 偶adnych w膮tpliwo艣ci, Dayle. Panie omawiaj膮 ostatnie przygotowania do planowanego balu dobroczynnego.

Charles pokiwa艂 g艂ow膮. Pomys艂odawczyni膮 by艂a panna

110

Ashford, kt贸ra wykazywa艂a ostatnio entuzjazm, jakiego nigdy dot膮d u niej nie widzia艂.

-To dobrze, 偶e pa艅ska c贸rka anga偶uje si臋 w podobne przedsi臋wzi臋cia.

Lord Ashford u艣miechn膮艂 si臋 wyrozumiale.

- To szlachetna panna, Dayle. Idea艂 damy.

- Ca艂kowicie podzielam pa艅sk膮 opini臋.

- W艂a艣nie na ten temat chcia艂bym z panem porozmawia膰. My艣la艂em, 偶e dobrze odczytujemy pa艅skie zamiary, ale ostatnio nie jestem ju偶 tego pewien.

Charles wyba艂uszy艂 oczy.

- Wybaczy pan, ale nie rozumiem.

- Mniejsza o plotki, Dayle. Cz艂owiek, zw艂aszcza kto艣 o takiej przesz艂o艣ci jak pa艅ska, nie ma wp艂ywu na to, co pisz膮 o nim brukowce. - Sk艂oni艂 g艂ow臋 z szacunkiem. - Osfatnio wiele pan przeszed艂 i pomy艣la艂em, 偶e dzielnie pan sobie radzi. To si臋 musia艂o tak sko艅czy膰 i nawet dobrze si臋 sk艂ada, 偶e ca艂y ten szum powsta艂 u progu pa艅skiej kariery, a nie p贸藕niej. Jak to si臋 m贸wi, hartowana stal jest mocniejsza.

- Przyznaj臋, 偶e nigdy nie rozwa偶a艂em problemu w tych kategoriach.

- No tak, ale ta gazetka satyryczna przenosi sprawy na inny poziom. Nie mog臋 dopu艣ci膰, by moja c贸rka by艂a 艂膮czona z czym艣 takim.

- Chyba nie wierzy pan w te bzdury, lordzie Ashford? - obruszy艂 si臋 Charles.

- Niewa偶ne, w co wierz臋, wa偶ne, co m贸wi膮 inni. Mam du偶e wp艂ywy. My艣la艂em o tym, by udzieli膰 panu poparcia, je艣li pan i moja c贸rka uznaj膮 to za stosowne. Nie zamierzam jednak pozwala膰 mojej c贸rce na szale艅cz膮 jazd臋 na karuzeli. Mam na wzgl臋dzie jej dobro.

- Rozumiem, co pan ma na my艣li. - Charles nie mia艂 ju偶 najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e tajemniczy wr贸g zyskuje nad nim coraz wi臋ksz膮 przewag臋.

- Prosz臋 si臋 nie martwi膰. Niech pan pod膮偶a uczciw膮 艣cie偶k膮, a wszystko z czasem wr贸ci do normy. - Ojcowskim gestem u艣cisn膮艂 rami臋 Charlesa. - Moja c贸rka lubi pana. Je艣li b臋dzie pan potrzebowa艂 mojej pomocy, wystarczy tylko poprosi膰.

- Jest pan niezwykle wspania艂omy艣lny - powiedzia艂 Charles, staraj膮c si臋 ukry膰 rozgoryczenie.

Baron oddali艂 si臋 w poszukiwaniu 偶ony. Charles powr贸ci艂 do matki i panny Ashford, jednak trudno by艂o mu si臋 skupi膰 na rozmowie. Czu艂 zm臋czenie po d艂ugim, ci臋偶kim dniu. Wydawa艂o mu si臋, 偶e ca艂y 艣wiat sprzysi膮g艂 si臋 przeciwko niemu.

W pewnej chwili go艣cie rozst膮pili si臋 tak, 偶e ujrza艂 Sophie. Natychmiast zapomnia艂 o swoich k艂opotach. Prezentowa艂a si臋 ol艣niewaj膮co. Czarne w艂osy zosta艂y wysoko upi臋te, ods艂aniaj膮c smuk艂膮 szyj臋. B艂yszcz膮ca granatowa suknia udrapowana na bia艂ej, satynowej, wspaniale podkre艣la艂a kobiece kr膮g艂o-艣ci. Sophie sta艂a obok pani Lowder i jakiego艣 nieznanego mu blondyna, 贸w d偶entelmen skorzysta艂 z okazji, 偶e Sophie na chwil臋 odwr贸ci艂a g艂ow臋, i z upodobaniem wpatrzy艂 si臋 w jej dekolt.

- Czy to pani Lowder stoi obok Sophie?

- Tak - odpowiedzia艂a matka. - Prawda, 偶e prezentuje si臋 wspaniale? Macierzy艅stwo doskonale jej s艂u偶y.

- Chcia艂bym porozmawia膰 z jej m臋偶em. Prosz臋 mi wybaczy膰, ale zapytam j膮, gdzie mog臋 go znale藕膰.

Pomy艣la艂, 偶e jest sko艅czonym durniem. Przez dwa tygodnie unika艂 Sophie, by zapomnie膰 o tym, co czu艂, gdy trzyma艂 j膮 w ramionach. D艂ugo rozmy艣la艂 nad tym, co powinien

112

jej dzisiaj powiedzie膰, i obiecywa艂 sobie, 偶e ju偶 nigdy nie zachowa si臋 nierozs膮dnie w jej obecno艣ci. Zamierza艂 dotrzyma膰 towarzystwa pannie Ashford, a zaledwie przed paroma minutami otrzyma艂 powa偶ne ostrze偶enie od jej ojca. Tymczasem wystarczy艂o jedno spojrzenie w stron臋 Sophie, by zapomnia艂 o swych postanowieniach. Przeklina艂 si臋 w duchu za sw膮 nieroztropno艣膰.

- Dobry wiecz贸r - przywita艂 si臋.

- Charles! Nareszcie przyszed艂e艣! - powiedzia艂a z wyra藕n膮 ulg膮 Sophie, wyci膮gaj膮c ku niemu d艂o艅. Czy poczu艂a ulg臋 na jego widok, czy te偶 mia艂a nadziej臋 na to, 偶e zostanie uwolniona od swego towarzysza? - Pozw贸l, 偶e przedstawi臋 ci pana Huxleya. Panie Huxley, to nasz gospodarz, wicehrabia Dayle.

- Gdy wymienili uprzejmo艣ci, Sophie kontynuowa艂a: - Oczywi艣cie znasz ju偶 pani膮 Lowder.

- Czy mog臋 powiedzie膰 pani komplement? Wygl膮da pani wspaniale, pani Lowder.

Emily podzi臋kowa艂a z u艣miechem, w kt贸rym kry艂o si臋 rozbawienie.

- Teraz si臋 przekona艂a艣, na czym polega s艂ynny urok lorda Daylea! - Sophie roze艣mia艂a si臋. - Charlesie, do艣膰 ju偶 tych pochlebstw, musimy obejrze膰 twoj膮 d艂o艅.

- D艂o艅?

- Tak, milordzie! - Pani Lowder u艣miechn臋艂a si臋. - By艂y艣my dzisiaj z pann膮 Westby w parku.

- W kt贸rym parku? - zapyta艂 pan Huxley.

- W Hyde Parku, jak偶eby inaczej - odpowiedzia艂a Sophie

- a sz艂y艣my tam Brook Street a偶 do Park Lane.

- Ja wybra艂bym raczej Mount Street - rzek艂 Huxley. - Ruch uliczny jest tam znacznie mniejszy.

- W ka偶dym razie zosta艂y艣my w parku przedstawione pewnej

nadzwyczaj bezczelnej m艂odej damie. Wiedzia艂a, 偶e ci臋 znamy, Charlesie.

- A co to ma wsp贸lnego z moj膮 d艂oni膮?

- Chcia艂a si臋 dowiedzie膰, czy to prawda, 偶e jest pan p贸艂-fok膮, lordzie Dayle! - wtr膮ci艂a pani Lowder. - Mo偶e pan to sobie wyobrazi膰?

Charles roze艣mia艂 si臋.

- Niestety, mog臋. - Popatrzy艂 na Sophie z komiczn膮 powag膮. - A ty, jak ci臋 znam, powiedzia艂a艣 tej biedaczce, 偶e to prawda.

- Powiedzia艂am jej tylko, 偶e kiedy nast臋pnym razem ci臋 spotkamy, sprawdzimy, czy masz b艂on臋 mi臋dzy palcami, ale zwa偶ywszy na to, w jakim 艣wietle postawi艂oby to lady Dayle, szybko wszystkiemu zaprzeczy艂am. Na wszelki wypadek powiedzia艂am jej, 偶e z pewno艣ci膮 masz nos ojca.

Charles z niedowierzaniem kr臋ci艂 g艂ow膮. Nie wiedzia艂, czy powinien by膰 bardziej oburzony plotkami, czy tym, w jaki spos贸b Sophie radzi sobie z nimi.

- Dzi臋kuj臋 za obron臋 rodzinnego honoru. - Zauwa偶y艂, 偶e matka wymienia jakie艣 uwagi z lokajem i zamierza wyj艣膰 z sali. Popatrzy艂 na pani膮 Lowder. - Pami臋tam, jak pi臋knie gra艂a pani na fortepianie. Mam nadziej臋, 偶e zagra pani dla nas po kolacji, ale teraz musz臋 pa艅stwa przeprosi膰. Moja matka 偶yczy sobie, by panna Westby dotrzyma艂a jej towarzystwa.

- Z przyjemno艣ci膮, czuj臋 si臋 zaszczycona pa艅sk膮 pro艣b膮 -odpowiedzia艂a z u艣miechem Emily.

- Panie Huxley, ciesz臋 si臋, 偶e mog艂em pana pozna膰 - powiedzia艂 Charles, chwytaj膮c Sophie za 艂okie膰 i prowadz膮c j膮 ku drzwiom, zanim Huxley zd膮偶y艂 cokolwiek powiedzie膰. Przystan臋li na chwil臋 w holu. Charles pomy艣la艂, 偶e matka z pew-

114

no艣ci膮 uda艂a si臋 do kuchni, a w jadalni roi si臋 od s艂u偶膮cych. Nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰, dok膮d ma p贸j艣膰 z Sophie.

- Gdzie jest pa艅ska matka, lordzie Dayle?

- My艣l臋, 偶e pr贸buje uspokoi膰 kuchark臋. -I nie potrzebuje mojego towarzystwa.

- Nie, to ja go potrzebuj臋. Musimy porozmawia膰. Zaprowadzi艂 Sophie do biblioteki i zostawi艂 uchylone drzwi.

Z zaciekawieniem rozejrza艂a si臋 po pomieszczeniu.

- Jestem rozczarowana. Nie ma tu 偶adnego radyka艂a ani swawolnych panien.

- Bardzo zabawne. - Charles skrzywi艂 si臋.

- C贸偶, mam wiadomo艣ci z pierwszej r臋ki. Dobrze wiem, co wyczyniasz w pustych pokojach.

- Sophie, przesta艅. Czy mo偶emy przez chwil臋 powa偶nie porozmawia膰?

Odetchn臋艂a g艂臋boko.

- Nie raczy艂e艣 si臋 do mnie odezwa膰 przez dwa tygodnie i nagle musisz koniecznie ze mn膮 porozmawia膰? I to w艂a艣nie teraz, podczas przyj臋cia, kt贸rego jeste艣 gospodarzem?

- To moja matka wydaje przyj臋cie... poza tym wszystko, co powiedzia艂a艣, jest prawd膮. - Zamilk艂. Przez g艂ow臋 przelatywa艂y mu tysi膮ce my艣li. - Kto艣 ci臋 ju偶 ca艂owa艂 - powiedzia艂 w ko艅cu.

Zdumienie Sophie nie mia艂o granic, Charles natomiast nerwowo przeczesa艂 w艂osy palcami. Nie tak powinien by艂 zacz膮膰 t臋 rozmow臋.

Jej pier艣 unosi艂a si臋 i opada艂a w rytm przy艣pieszonego oddechu.

- Chyba si臋 przes艂ysza艂am. Przyprowadzi艂e艣 mnie tutaj, 偶eby dyskutowa膰 na taki temat? Tylko tyle zapami臋ta艂e艣 z naszego... spotkania?

Musia艂 przyzna膰, 偶e w艂a艣nie ta kwestia niepokoi艂a go najbardziej, dr臋czy艂a mo偶e nawet bardziej ni偶 偶yciowe problemy.

- Umiesz si臋 ca艂owa膰. Kto艣 ci臋 musia艂 nauczy膰.

Za艣mia艂a si臋 g艂ucho, odwr贸ci艂a si臋 i ruszy艂a do drzwi.

Pomy艣la艂, 偶e Sophie ma prawo wyj艣膰 z biblioteki i nie odezwa膰 si臋 do niego ju偶 nigdy wi臋cej, ale nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰; musia艂 dowiedzie膰 si臋 prawdy.

-Czy to by艂 Sean Hill?

- Syn kowala? - Zawr贸ci艂a chyba tylko po to, by okaza膰 mu sw膮 z艂o艣膰. Jej ciemne oczy p艂on臋艂y, policzki pokry艂 szkar艂atny rumieniec. Natar艂a na niego jak Ney i d'Erlon na wojska Wellingtona. - Charles, wyjecha艂e艣 do szko艂y i nigdy ju偶 nie wr贸ci艂e艣. Nie wini臋 ci臋 za to. Wiem, 偶e trudno ci by艂o porozumie膰 si臋 z ojcem. - Stan臋艂a przed nim, wspania艂a i gro藕na w swym gniewie. - Jednak ja wci膮偶 tam by艂am. I mieszka艂abym tam dalej, gdyby nie twoja matka i Emily. - Cofn臋艂a si臋. - My艣lisz, 偶e ch艂opcy trzymali si臋 ode mnie z daleka, bo tak kaza艂y im ich mamy? Chyba wiesz, 偶臋 to tylko wzmaga艂o ich zainteresowanie. By艂am samotna, Charles - doda艂a szeptem, a potem spojrza艂a na niego hardo. - Powinnam dzi臋kowa膰 Bogu za Emily. Gdyby nie ona, pewnie nie poprzesta艂abym na poca艂unkach. Mog艂abym nawet uciec z pierwszym napotkanym m臋偶czyzn膮, kt贸remu by na tym zale偶a艂o, ciesz膮c si臋, 偶e b臋d臋 mia艂a z kim porozmawia膰. By艂am gotowa zrobi膰 prawie wszystko dla kogo艣, kto okaza艂by mi odrobin臋 zainteresowania.

-Nie wiedzia艂em... - powiedzia艂 wstrz膮艣ni臋ty Charles. -Nigdy bym nie przypuszcza艂...

- Mo偶esz sobie o mnie my艣le膰, co tylko ci si臋 podoba, ale pami臋taj, 偶e nigdy ci臋 nie ocenia艂am, kiedy ca艂y 艣wiat by艂

116

zgorszony twoim post臋powaniem, a nawet 偶a艂owa艂am, 偶e nie mog臋 uczestniczy膰 w niekt贸rych twoich wybrykach. Nie wini艂am ci臋 za to, 偶e nie odezwa艂e艣 si臋 do mnie przez tyle lat, nie napisa艂e艣 nawet listu. Przyjecha艂e艣 do domu na dwa dni na pogrzeb Phillipa, a potem na jeden dzie艅 na pogrzeb ojca, ale nie zada艂e艣 sobie trudu, by mnie odszuka膰. - Opu艣ci艂 j膮 gniew, na jej twarzy malowa艂o si臋 rozczarowanie. - Nie ocenia艂am ci臋, Charles, nawet kiedy o mnie zapomnia艂e艣.

Tym razem to Sophie wysz艂a z pokoju, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie.

Czy偶by naprawd臋 o niej zapomnia艂? Podczas kolacji jad艂 bardzo niewiele, kiwa艂 g艂ow膮, gdy panna Ashford m贸wi艂a o swym balu dobroczynnym - mia艂a to by膰 maskarada, i zastanawia艂 si臋 nad zarzutami Sophie.

Pami臋ta艂 siebie jako niepokornego m艂odzie艅ca, gotowego wzi膮膰 udzia艂 w ka偶dej awanturze, byle tylko zrobi膰 na z艂o艣膰 ojcu, kt贸ry nigdy nie darzy艂 go szacunkiem. Rzeczywi艣cie wyjecha艂, by kontynuowa膰 nauk臋, lecz zawsze towarzyszy艂a mu 艣wiadomo艣膰, 偶e ojciec 艣ledzi jego post臋py.

Nie zapomnia艂 o Sophie. My艣la艂 o niej cz臋sto jako o jedynej osobie sk艂onnej do wybaczenia mu jego win. Nigdy jednak nie wyobra偶a艂 jej sobie jako m艂odej kobiety. Zosta艂 mu w pami臋ci obraz dziewczynki z warkoczykami, towarzyszki dzieci臋cych psot.

Nie zapomnia艂 o niej, lecz j膮 zawi贸d艂.

Ta my艣l dr臋czy艂a go przez pozosta艂膮 cz臋艣膰 wieczoru. Sophie by艂a kolejn膮 osob膮, kt贸ra cierpia艂a z jego powodu, gdy trwoni艂 czas na uganianie si臋 za ulotnymi przyjemno艣ciami 偶ycia. Nie wiedzia艂, czy zdo艂a unie艣膰 ci臋偶ar swych win.

Obserwowa艂 j膮 uwa偶nie. Z pewno艣ci膮 dotkliwie j膮 zrani艂,

jednak zachowywa艂a si臋 tak, jakby nic si臋 nie sta艂o. Sophie dojrza艂a, a cho膰 sk艂onno艣膰 do niekonwencjonalnych zachowa艅 przysparza艂a jej czasem k艂opot贸w, potrafi艂a uj膮膰 ludzi sw膮 dobroci膮, poczuciem humoru i inteligencj膮. By艂a jak promyk s艂o艅ca o偶ywiaj膮cy wszystko dooko艂a. Oczarowa艂a siedz膮cych obok niej przy kolacji, a potem nie mog艂a si臋 op臋dzi膰 od adorator贸w w salonie. Charles zauwa偶y艂, 偶e cz臋sto towarzyszy艂 jej panHuxley.

Powinien jak najszybciej pozby膰 si臋 z艂udze艅, a przecie偶 nie m贸g艂 oderwa膰 od niej wzroku. Jej widok budzi艂 w nim nadziej臋. Sophie kr膮偶y艂a w艣r贸d go艣ci tocz膮cych o偶ywione rozmowy na temat kostium贸w na bal maskowy i plotkuj膮cych o wystawnym trybie 偶ycia ksi臋cia regenta. Dyskutowano te偶 o modzie i, jak偶eby inaczej, o polityce.

Czyni膮c zado艣膰 pro艣bie Charlesa, matka zaprosi艂a na przyj臋cie kilku wp艂ywowych polityk贸w z Ministerstwa Handlu. Czu艂, 偶e powinien zabawia膰 ich rozmow膮, lecz nie m贸g艂 si臋 przem贸c, by do nich podej艣膰. Niepokoi艂o go ogromne powodzenie Sophie. Czy偶by chodzi艂o jej o taki w艂a艣nie rodzaj zainteresowania? Nie by艂 w stanie my艣le膰 o walkach frakcji parlamentarnych.

Musia艂 jednak pami臋ta膰 o swych powinno艣ciach. Niech臋tnie do艂膮czy艂 do grupki m臋偶czyzn, kt贸rzy omawiali donios艂e problemy kraju.

Znajdowa艂 si臋 w sytuacji r贸wnie nieweso艂ej jak n臋kana kryzysem Anglia. Chocia偶 obecni na przyj臋ciu zapewniali go o swym wsparciu, byli przecie偶 inni, kt贸rzy wci膮偶 traktowali go nieufnie. Westchn膮l. Przed pojawieniem si臋 pierwszego artyku艂u w 鈥濷racle" by艂 pewnym kandydatem na stanowisko przewodnicz膮cego nowej komisji Ministerstwa Handlu, teraz m贸g艂 liczy膰 co najwy偶ej na cz艂onkostwo.

鈥 118 鈥

Sir Harold serdecznie mu wsp贸艂czu艂 i radzi艂 uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰.

- Musisz zaczeka膰, a偶 ucichn膮 plotki, Dayle - powiedzia艂. - Powstan膮 nowe komisje, znajd膮 si臋 inne drogi do ministerstwa. Wci膮偶 nie wiesz, kto stara si臋 ci zaszkodzi膰?

- Niestety nie wiem. - Nie zamierza艂 wprowadza膰 sir Harolda w szczeg贸艂y. - Jack jest przekonany, 偶e to nie Avery.

- Hm... Wiem, 偶e Avery nie darzy ci臋 sympati膮, ale sk艂onny jestem przyzna膰 twemu bratu racj臋. To nie w jego stylu. Pami臋taj, 偶e zawsze atakowa艂 ci臋 otwarcie. - Sir Harold zamilk艂 na d艂u偶sz膮 chwil臋. - Czuj臋, 偶e tw贸j wr贸g jest pot臋偶niejszy, ni偶 przypuszczamy. Nie艂atwo b臋dzie go zdemaskowa膰.

- Zaczynam si臋 zastanawia膰, czy w og贸le warto z nim walczy膰. - By艂 ju偶 zm臋czony rozpaczliwymi pr贸bami udowadniania swej niewinno艣ci.

- Nie wolno ci si臋 poddawa膰, Dayle. Masz przed sob膮 wielk膮 przysz艂o艣膰. Znajd藕 tego niegodziwca i zniszcz go. Potem troch臋 odpocznij i we藕 sobie kt贸r膮艣 z tych uroczych debiu-tantek za 偶on臋, pomy艣l o dzieciach. Poka偶 wszystkim, 偶e jeste艣 cz艂owiekiem rozwa偶nym i godnym zaufania, a czas beztroskiej m艂odo艣ci ju偶 si臋 dla ciebie sko艅czy艂. - Wskaza艂 polityk贸w zawzi臋cie dyskutuj膮cych nad ostatni膮 ustaw膮 o zasi艂kach dla najubo偶szych. - Pami臋taj, 偶e mo偶esz na nas liczy膰.

Charles u艣cisn膮艂 d艂o艅 sir Harolda i podzi臋kowa艂 za okazan膮 偶yczliwo艣膰. Przygn臋biony rozejrza艂 si臋 po salonie, marz膮c o tym, by go艣cie poszli ju偶 do dom贸w i m贸g艂 spokojnie zasi膮艣膰 w ulubionym fotelu. Westchn膮艂. Gdyby babcia mia艂a w膮sy, to by by艂a dziadkiem. Szcz臋艣cie najwyra藕niej go opu艣ci艂o i zapewne polegnie, nim zdo艂a pos艂a膰 nieznanego wroga do stu diab艂贸w. Postanowi艂 odszuka膰 brata.

Zauwa偶ywszy Jacka 偶ywo rozprawiaj膮cego o czym艣 w gro-

119

nie m艂odych d偶entelmen贸w, ruszy艂 w jego stron臋, gdy wtem kto艣 szyderczym tonem wypowiedzia艂 imi臋 Sophie. Szybko spojrza艂 w stron臋 stoj膮cej nieopodal grupki dandys贸w.

- Bezczelna smarkula. Co z tego, 偶e jest bratanic膮 hrabiego, przecie偶 sp臋dzi艂a ca艂e 偶ycie na wsi. Co taka prowincjuszka mo偶e wiedzie膰 o modzie?!

Charles nie wierzy艂 w艂asnym oczom. Czy偶by te s艂owa wypowiedzia艂 jego kuzyn Theo, ubrany w koszmarny turkusowo--偶贸艂ty str贸j? Tak, wzrok go nie myli艂.

- Nie spodoba艂a jej si臋 twoja haftowana kamizelka? - zakpi艂 jeden z koleg贸w.

-Nie wa偶 si臋 艣mia膰... kamizelka jest bardzo szykowna i kosztowa艂a mnie dziesi臋膰 gwinei! Ta m艂oda dama wykaza艂a si臋 wielk膮 ignorancj膮, m贸wi膮c, 偶e nie wolno tak zestawia膰 kolor贸w!

- Chyba 偶e kto艣 jest d偶okejem!

M艂odzie艅cy zanie艣li si臋 艣miechem. Policzki Thea zabarwi艂 gniewny rumieniec.

- Theo ma racj臋 - wtr膮ci艂 dandys w srebrnym fraku i fio-letowo-br膮zowej kamizelce. - Ta panna nie powinna udziela膰 porad w sprawach mody.

- Musisz jednak przyzna膰, 偶e odnios艂a sukces, a poza tym prezentuje si臋 wspaniale - powiedzia艂 kto艣.

- To prawda! - zawt贸rowa艂 mu ch贸r g艂os贸w.

- Ciekawe, jaki ma posag - zastanawia艂 si臋 g艂o艣no kto艣 inny. - Mam zamiar zaproponowa膰 jej partyjk臋 wista.

- Nie mo偶esz nam jej odbiera膰! - zawo艂a艂 jego kolega, po czym wszyscy ruszyli w stron臋 Sophie, zostawiaj膮c Thea wraz z drugim malkontentem.

Charles postanowi艂 zdusi膰 problem w zarodku.

- Dobry wiecz贸r, Theo. Dawno si臋 nie widzieli艣my.

120

- Dayle - odpowiedzia艂 wci膮偶 nad膮sany Theo.

- Matka bardzo si臋 cieszy, 偶e zaszczyci艂e艣 nas sw膮 obecno艣ci膮. Zale偶y jej na tym, by ca艂a rodzina pozna艂a jej przyjaci贸艂k臋, pann臋 Westby.

To powinno wystarczy膰 za ostrze偶enie, pomy艣la艂. Chyba si臋 nie myli艂, gdy偶 Theo i jego przyjaciel wkr贸tce wyszli.

Charles by艂 z艂y na kuzyna, jednak za ca艂膮 sytuacj臋 obwinia艂 Sophie. Powinna umie膰 pow艣ci膮gn膮膰 sw贸j j臋zyk. Owszem, Theo wygl膮da艂 cudacznie, ale czy koniecznie musia艂a publicznie go krytykowa膰?

Gdy lokaj poda艂 mu kieliszek szampana, podesz艂a matka.

- Charlesie - powiedzia艂a, bior膮c go na stron臋. - Czy m贸g艂by艣 przekona膰 Sophie, by pozwoli艂a mi publicznie og艂osi膰, 偶e wkr贸tce zostanie wydana jej ksi膮偶ka?

- Jej ksi膮偶ka? Nic o tym nie wiem...

- Tak, jej ksi膮偶ka - odpowiedzia艂a z irytacj膮 matka, lecz widz膮c szczere zdumienie maluj膮ce si臋 na twarzy syna, natychmiast z艂agodnia艂a. - Nie powiedzia艂a ci? Och, w takim razie rzeczywi艣cie chce zachowa膰 to w tajemnicy.

- Prosz臋, zechciej mnie o艣wieci膰, mamo.

- Skoro i tak wszystko si臋 wyda艂o... Jestem pewna, 偶e zamierza艂a ci o tym powiedzie膰. Prosz臋, zachowaj t臋 wiadomo艣膰 dla siebie.

- Mamo...

- Sophie napisa艂a poradnik dekoracji wn臋trz, a pewien znany wydawca podj膮艂 si臋 jego rozpowszechnienia. Doch贸d ze sprzeda偶y zostanie przekazany na cele charytatywne. Bardzo si臋 z tego ciesz臋. Sophie nareszcie poczuje si臋 dowarto艣ciowana.

Charles potrafi艂 doceni膰 jej osi膮gni臋cia, jednak z niewiadomego powodu ogarn膮艂 go gniew. Dlaczego dobre

wiadomo艣ci o Sophie wprawia艂y go w taki stan? Przeprosi艂 matk臋, m贸wi膮c, 偶e idzie poszuka膰 lokaja roznosz膮cego drinki, zapominaj膮c o tym, 偶e trzyma ju偶 pe艂ny kieliszek w r臋ku.

Wkr贸tce przyj臋cie dobieg艂o ko艅ca. Gdy go艣cie zbierali si臋 do wyj艣cia, Charles podszed艂 do stoj膮cej w holu Sophie i chwyci艂 j膮 za r臋k臋. Zamierza艂 co艣 powiedzie膰, lecz powstrzyma艂a go ruchem g艂owy. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 stali w milczeniu, nie patrz膮c sobie w oczy. Gdy us艂yszeli chrz膮kni臋cie Emily Lowder, Sophie wysun臋艂a d艂o艅 z r臋ki Charlesa i odesz艂a.

Z trudem przetrwa艂 nast臋pn膮 godzin臋. Po偶egnawszy si臋 z go艣膰mi, poca艂owa艂 na dobranoc matk臋, poleci艂 s艂u偶膮cym, by zaj臋li si臋 sprz膮taniem dopiero nazajutrz rano, po czym uda艂 si臋 do biblioteki. Nala艂 sobie brandy, lecz nie wypi艂 ani kropli. Usiad艂 w ulubionym fotelu i niewidz膮cym wzrokiem wpatrzy艂 si臋 w ogie艅.

Mia艂 wra偶enie, 偶e jest bliski szale艅stwa. W jego g艂owie roi艂o si臋 od my艣li. Prze艣ladowa艂y go wspomnienia wydarze艅 i rozm贸w z minionych tygodni. 鈥瀂decyduj, czego naprawd臋 chcesz... po艣wi臋膰 wszystko... zapomnia艂e艣 o mnie".

Czu艂, 偶e traci grunt pod nogami. To, co dot膮d wydawa艂o mu si臋 najistotniejsze, przestawa艂o mie膰 jakiekolwiek znaczenie. Je艣li jednak zawiedzie jako wicehrabia Dayle, c贸偶 zostanie dla Charlesa Aldena?

Czy偶by jego praca mia艂a p贸j艣膰 na marne? Straci艂 mo偶liwo艣膰 zostania przewodnicz膮cym komisji, przepad艂y wysokie notowania w towarzystwie. Ponownie sta艂 si臋 obiektem szyderczych drwin, niegodziwym lordem Dayle'em, tym razem pr贸buj膮cym wystrychn膮膰 na dudka par贸w Anglii.

Wsta艂 i opar艂 si臋 o kominek. Zn贸w musia艂 zaczyna膰 wszystko od nowa. By艂 jednak zdecydowany ratowa膰 swe dobre imi臋.

122

Zajmie si臋 tym, gdy tylko uda mu si臋 uporz膮dkowa膰 chaotyczne my艣li, gdy upora si臋 ze swym problemem z Sophie.

Serce zacz臋艂o mocno bi膰 mu w piersi, r臋ka, w kt贸rej wci膮偶 trzyma艂 kieliszek, zadr偶a艂a. Popatrzy艂 na bursztynowy p艂yn, czuj膮c, 偶e tego dnia nie znajdzie w nim pocieszenia. Cele, o kt贸re walczy艂, sta艂y si臋 dla艅 nieosi膮galne, jego 偶ycie mog艂o lada chwila lec w gruzach... a on mia艂 ochot臋 my艣le膰 jedynie

o Sophie.

Gwa艂townym ruchem wyla艂 zawarto艣膰 kieliszka w ogie艅, na chwil臋 podsycaj膮c p艂omienie. Potem wybieg艂 z biblioteki, si臋gn膮艂 po lask臋 i min膮wszy zdumionego lokaja, wyszed艂 w ciemn膮 noc.

Przeklina艂 w duchu Sophie za to, 偶e zn贸w zjawi艂a si臋 w jego 偶yciu w tak niefortunnym momencie i zburzy艂a mu resztki spokoju. 呕e te偶 musia艂a by膰 taka pi臋kna, pe艂na nieodpartego uroku! Niepotrzebnie obudzi艂a w nim dawne t臋sknoty, sprawi艂a, 偶e zacz膮艂 marzy膰 o szcz臋艣ciu.

D艂ugo przechadza艂 si臋 ulicami Londynu, lecz nie da艂o mu to ukojenia. Do tej pory n臋ka艂a go przesz艂o艣膰, teraz tak偶e i przysz艂o艣膰 jawi艂a si臋 jako nieko艅cz膮ce si臋 pasmo k艂opot贸w. Nie wiedzia艂, czy bardziej niepokoi艂y go stracone mo偶liwo艣ci, czy te偶 te, kt贸re si臋 dopiero przed nim otwiera艂y.

鈥瀂decyduj, czego chcesz". By膰 mo偶e Jack mia艂 racj臋, mo偶e powinien stawi膰 czo艂o prawdzie, a ta by艂a bajecznie prosta, lecz zarazem przera偶aj膮ca, bo pragn膮艂 Sophie, nieokie艂znanej, pi臋knej, niezno艣nej Sophie.

Zdawa艂a si臋 czyta膰 w jego my艣lach i duszy, dzia艂a艂a koj膮co na jego sko艂atane nerwy i kusi艂a go egzotyczn膮 urod膮.

Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, jak potoczy艂oby si臋 jego 偶ycie, gdyby Phillip nie przyszed艂 do niego tamtego feralnego dnia. By膰 mo偶e odnowi艂by sw膮 znajomo艣膰 z Sophie jako cz艂owiek

wolny, nieobarczony poczuciem winy. Mogli przecie偶 przypadkowo spotka膰 si臋 w Dorsetshire czy w Londynie... Nie, jego my艣li nie mog艂y pod膮偶a膰 t膮 艣cie偶k膮. Nigdy ju偶 nie b臋dzie wolny.

Nie m贸g艂 sprzeniewierzy膰 si臋 swym postanowieniom, nawet dla Sophie. Od chwili ich spotkania w Cheapside wiedzia艂, 偶e jej pragnie, lecz gdyby zdecydowa艂 si臋 zwi膮za膰 z ni膮 sw贸j los, musia艂by zapomnie膰 o wszystkim, co by艂 winien bratu i ojcu.

Wielokrotnie powtarza艂 sobie w my艣lach, 偶e Charles Al-den umar艂 wraz z bratem. Wicehrabia Dayle, odrodzony jak Feniks z popio艂贸w beztroskiego 偶ycia, by艂 jedynie pust膮 skorup膮 cz艂owieka, a jedynym jego celem by艂o sp艂acenie d艂ug贸w wobec swych bliskich.

Sophie uda艂o si臋 to wszystko zmieni膰. Charles Alden poczu艂 nagle przyp艂yw si艂, o偶ywiony jej radosnym 艣miechem, rozdarty pomi臋dzy g艂osem serca i rozumu, pragnieniami i powinno艣ciami; dylematami, kt贸re n臋ka艂y ludzko艣膰 od zarania dziej贸w.

Zbyt d艂ugo pozostawa艂 jedynie 偶a艂osnym cieniem cz艂owieka. Usiad艂 na kamiennej 艂awce i ukry艂 twarz w d艂oniach.

Wci膮偶 nie m贸g艂 uwierzy膰 w to, 偶e Sophie uda艂o si臋 napisa膰 poradnik. Pami臋ta艂, jak w dzieci艅stwie pomaga艂 jej zape艂nia膰 puste pokoje, kt贸re istnia艂y jedynie w jej wyobra藕ni. Zdobycie uznania musia艂o wiele dla niej znaczy膰. Jego matka mia艂a racj臋.

Poczu艂 wyrzuty sumienia. Sophie w ko艅cu mog艂a cieszy膰 si臋 tym, na co od dawna zas艂ugiwa艂a: by艂a akceptowana, wzbudza艂a zainteresowanie. Powinien by艂 podziela膰 jej rado艣膰, tymczasem jej pierwszy wielki sukces zaniepokoi艂 go i zmartwi艂, gdy偶 m贸g艂 oddali膰 j膮 od niego.

124

Szczerze si臋 te偶 o ni膮 martwi艂. Kapry艣ne londy艅skie towarzystwo lubi艂o umieszcza膰 kogo艣 na piedestale tylko po to, by z przyjemno艣ci膮 go potem z niego str膮ci膰. Wystarczy艂o przywo艂a膰 los Byrona.

Ch艂odny wiatr zmierzwi艂 mu w艂osy. Charles uni贸s艂 g艂ow臋. Nagle wszystko wyda艂o mu si臋 proste. Czy to naprawd臋 mo偶liwe, by Charles Alden i wicehrabia Dayle mogli zaspokoi膰 swe pragnienia?

Rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Znajdowa艂 si臋 w pobli偶u ogrodu przy Hanower Square. Jak d艂ugo tu siedzia艂, tu偶 obok domu, w kt贸rym mieszka艂a Sophie? W jednym z okien pali艂o si臋 jeszcze 艣wiat艂o. Charles za艣mia艂 si臋 cicho. Niebiosa w ko艅cu si臋 nad nim ulitowa艂y. To by艂 z pewno艣ci膮 jej pok贸j. Kt贸偶 inny w ca艂ym domostwie m贸g艂by jeszcze czuwa膰 o tej porze?

Znalaz艂 ma艂y kamyk i z poczuciem d茅j脿 vu rzuci艂 go w stron臋 okna.

Sophie nie mog艂a zasn膮膰. Zbyt wiele my艣li k艂臋bi艂o si臋 w jej g艂owie. Charles okaza艂 si臋 perfidny. Jak 艣mia艂 mie膰 do niej pretensje o to, 偶e si臋 z kim艣 ca艂owa艂a! On, kt贸ry przez te wszystkie lata zd膮偶y艂 pozna膰 po艂ow臋 偶e艅skiej populacji. Zachowywa艂 si臋 jak rozkapryszone dziecko; odtr膮ca艂 j膮, lecz nie 偶yczy艂 sobie, by interesowa艂 si臋 ni膮 kto艣 inny.

Nie podejrzewa艂a, 偶e Charles jest tak potwornym hipokryt膮. Nigdy by te偶 nie pomy艣la艂a, 偶e a偶 tak bardzo si臋 zmieni艂. Jego dziwne nastroje doprowadza艂y j膮 do ob艂臋du.

Okaza艂a si臋 bardzo naiwna, my艣l膮c, 偶e ich dawne porozumienie przetrwa艂o okres roz艂膮ki. Charles mia艂 racj臋, m贸wi膮c, 偶e go nie zna. Zaczyna艂a jednak podejrzewa膰, 偶e nie zna艂 r贸wnie偶 samego siebie.

Powr贸ci艂a my艣lami do informacji zdobytych przez Nell

podczas rozmowy ze s艂u偶膮cymi z Bruton Street. Neli ch臋tnie wyruszy艂a na przeszpiegi, jednak efekt jej dzia艂a艅 by艂 raczej znikomy. Zdo艂a艂a si臋 jedynie dowiedzie膰, 偶e stary lord Dayle wpad艂 w sza艂, gdy Phillip zgodzi艂 si臋 podj膮膰 misji, kt贸r膮 zleci艂 mu lord Castlereagh, i wyjecha艂 do Brukseli z wa偶nymi dokumentami dla Wellingtona. Sophie wci膮偶 nie mia艂a poj臋cia, jak dosz艂o do tego, 偶e zgin膮艂 w bitwie pod Waterloo. C贸偶, podzieli艂 los tysi臋cy dzielnych 偶o艂nierzy.

By膰 mo偶e w og贸le za tym wszystkim wcale nie kry艂a si臋 偶adna rodzinna tajemnica i tylko bujna wyobra藕nia podsuwa艂a Sophie r贸偶ne scenariusze. Mo偶e Charles po prostu zmieni艂 si臋 z wiekiem lub te偶 chcia艂 sta膰 si臋 podobny do brata, by wymagaj膮cy ojciec by艂 z niego zadowolony?

Mimo wszystko czu艂a, 偶e Charles co艣 przed ni膮 ukrywa. By艂a w nim jaka艣 dzika determinacja. Wprost wychodzi艂 ze sk贸ry, by zrobi膰 karier臋 polityczn膮, by zadziwi膰 wszystkich sw膮 odpowiedzialno艣ci膮 i rozwag膮. Stary lord Dayle wkr贸tce zmar艂, wi臋c nie chodzi艂o tylko o ch臋膰 zaimponowania ojcu. Sk膮d bra艂y si臋 dziwne pog艂oski na temat jego 艣mierci? Przyczyna musia艂a tkwi膰 gdzie艣 g艂臋biej.

Zadzwoni艂a na Neli. Mia艂a wra偶enie, 偶e za chwil臋 si臋 udusi. Musia艂a wyj艣膰, by odetchn膮膰 艣wie偶ym powietrzem.

Podskoczy艂a, us艂yszawszy ciche stukni臋cie. Z bij膮cym sercem wychyli艂a si臋 z 艂贸偶ka i omiot艂a wzrokiem pod艂og臋, nie zauwa偶y艂a jednak 偶adnego gryzonia. Zn贸w rozleg艂o si臋 stukni臋cie, tym razem g艂o艣niejsze. Teraz doskonale rozpozna艂a ten d藕wi臋k. Wsta艂a, ods艂oni艂a zas艂on臋 i spojrza艂a w d贸艂.

Na chodniku sta艂 Charles. Mia艂 na sobie ten sam frak, w kt贸rym widzia艂a go na przyj臋ciu.

- Oszala艂e艣? - powiedzia艂a g艂o艣nym szeptem. - Co ty najlepszego wyprawiasz?

126

- Zejd藕 na d贸艂!

- O tej porze? Nie mo偶esz odwiedzi膰 mnie w dzie艅, jak normalny cz艂owiek?

- To by艂oby zbyt banalne. - Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, wskazuj膮c pierwsze oznaki 艣witu. - Wstaje dzie艅. Chod藕! Musimy porozmawia膰!

Zaspana Neli zapuka艂a do drzwi. Zorientowawszy si臋, co si臋 dzieje, natychmiast oprzytomnia艂a.

- Panienko! - wykrzykn臋艂a.

- Ju偶 schodz臋! - zawo艂a艂a Sophie do Charlesa. - Wiem, Neli... B艂agam, nie patrz na mnie takim wzrokiem. Przynie艣 moj膮 sukni臋.

Wiedzia艂a, 偶e post臋puje nierozs膮dnie, nie by艂a jednak w stanie oprze膰 si臋 pokusie. Ta scenka przypomina艂a jej stare, dobre czasy. W艂o偶y艂a sukni臋, poprosi艂a, by Neli lu藕no upi臋艂a jej w艂osy, i szybko zst膮pi艂a ze schod贸w.

Nocny lokaj spa艂 w swym fotelu.

- To Richard - powiedzia艂a szeptem Neli. - 艢pi jak zabity. Sophie przy艂o偶y艂a palec do ust i wolno odsun臋艂a rygiel.

Z ulg膮 wci膮gn臋艂a do p艂uc 艣wie偶e, rze艣kie powietrze. Ulica by艂a pusta; tylko Charles sta艂 po drugiej stronie jezdni i przywo艂ywa艂 Sophie skinieniem. Zostawiaj膮c zamkni臋cie drzwi Neli, szybko przebieg艂a przez ulic臋.

- Ty szale艅cu! Podobno nie chcesz nara偶a膰 si臋 na plotki! - napomnia艂a go.

- Postanowi艂em zaryzykowa膰. Czu艂em, 偶e nie 艣pisz. Sophie cofn臋艂a si臋 o krok.

- Jeste艣 pijany, Charlesie? Chwyci艂 jej d艂onie.

- Nie... tylko czuj臋 si臋, jakbym si臋 budzi艂 z d艂ugiego, koszmarnego snu.

Przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie, staraj膮c si臋 uspokoi膰 mocno bij膮ce serce. Co mog艂y oznacza膰 jego s艂owa? Nie wiedzia艂a, czy mo偶e si臋 z nich cieszy膰. By艂a jedynie pewna tego, 偶e rozczochrany, nieogolony Charles podoba jej si臋 stokro膰 bardziej ni偶 ten nieskazitelny. Pomy艣la艂a o swej zmi臋tej po艣cieli i niespodziewanie si臋 zaczerwieni艂a.

- Gdzie jest tw贸j p艂aszcz, kapelusz? Bo偶e, ale偶 ty wygl膮dasz! - Roze艣mia艂a si臋. - Oj, chyba sp臋dzam za du偶o czasu z twoj膮 matk膮... Mniejsza o to! Co takiego masz mi do powiedzenia, 偶e nie mo偶esz z tym zaczeka膰 do ludzkiej pory?

- Chc臋 ci臋 przeprosi膰. Wci膮偶 s艂ysz臋 twoje s艂owa wypowiedziane na przyj臋ciu. Jest mi tak przykro... Nie mog臋 znie艣膰 my艣li, 偶e przysporzy艂em ci dodatkowych cierpie艅.

Pochyli艂a g艂ow臋.

- To ja ci臋 przepraszam za to, 偶e tak niesprawiedliwie ci臋 zaatakowa艂am. Nie wyrz膮dzi艂e艣 mi 偶adnej krzywdy. Nie powinnam by艂a tego sugerowa膰. Wiem, 偶e bardzo wiele ci zawdzi臋czam. To ty kaza艂e艣 mi odnale藕膰 szcz臋艣cie w sobie, dzi臋ki tobie zrozumia艂am, 偶e jestem odpowiedzialna za swoje 偶ycie. Wybacz, 偶e nie umia艂am zastosowa膰 si臋 do twoich rad.

- Co ty m贸wisz! - Uni贸s艂 jej podbr贸dek. - Sp贸jrz tylko, czego uda艂o ci si臋 dokona膰, Sophie. Widzia艂em ci臋, jak serdecznie rozmawia艂a艣 na przyj臋ciu z wujem, a my艣leli艣my, 偶e nigdy do tego nie dojdzie! Wiele si臋 nauczy艂a艣 i umiesz dawa膰 ludziom szcz臋艣cie. Powinna艣 by膰 dumna ze swych osi膮gni臋膰. Ja jestem z nich dumny. I jestem ci bardzo wdzi臋czny, 偶e zaprzyja藕ni艂a艣 si臋 z moj膮 matk膮. Jednak nie dlatego chcia艂em z tob膮 porozmawia膰.

Zamkn臋艂a oczy i westchn臋艂a z rozkosz膮. Nie powinna dopuszcza膰 do tego, by pochwa艂y Charlesa wywiera艂y na niej tak ogromne wra偶enie, nie mog艂a jednak nic na to poradzi膰. Fakt,

128

偶e Charles j膮 docenia艂, znaczy艂 dla niej bardzo wiele; tym wi臋 cej, 偶e musia艂a pokona膰 liczne przeszkody, by odnale藕膰 swe miejsce w 偶yciu. Otworzy艂a oczy.

- W takim razie z jakiego powodu? - zapyta艂a.

- Panienko! - sykn臋艂a Neli. - Ulic膮 idzie c贸rka piekarza Musimy wraca膰!

Charles mocno 艣cisn膮艂 r臋ce Sophie.

- Nie odchod藕 - poprosi艂 b艂agalnym tonem i rozejrza艂 si臋 dooko艂a. - Chod藕my na klatk臋 schodow膮 dla s艂u偶by. Tam b臋dziemy mogli spokojnie porozmawia膰.

- Neli, pozosta艅 jeszcze przez chwil臋 na stra偶y - poprosi艂a Sophie.

S艂u偶膮ca nie sprawia艂a wra偶enia uszcz臋艣liwionej tym zadaniem, lecz pos艂usznie skin臋艂a g艂ow膮.

Gdy usiedli na schodach, Charles popatrzy艂 na Sophie rozp艂omienionym wzrokiem.

- Jeste艣 pi臋kna - powiedzia艂 szeptem.

- Przyprowadzi艂e艣 mnie tutaj z jakiego艣 powodu - przypomnia艂a, staraj膮c si臋 ukry膰 zmieszanie. Mia艂a nadziej臋, 偶e w panuj膮cym wok贸艂 mroku Charles nie zauwa偶y jej zaczerwienionych policzk贸w. - Mia艂e艣 mi powiedzie膰, dlaczego musisz ze mn膮 porozmawia膰.

- Nie chcia艂em, 偶eby艣 my艣la艂a, 偶e ci臋 zapomnia艂em - powiedzia艂 g艂osem ochryp艂ym od emocji.

- Tak naprawd臋 to nie...

Nie pozwoli艂 jej doko艅czy膰, nakrywaj膮c jej usta d艂oni膮.

- Nie mog艂a艣 tego wiedzie膰 - powiedzia艂 szeptem - i chyba nawet ja sam nie zdawa艂em sobie z tego sprawy, ale zawsze by艂a艣 przy mnie, zar贸wno w dobrych, jak i z艂ych chwilach mego 偶ycia. W moim sercu zawsze by艂o miejsce dla ciebie. I by艂a艣 tam, u艣miecha艂a艣 si臋 do mnie, pociesza艂a艣 i mi wybacza艂a艣.

Cofn膮艂 r臋k臋 i z艂膮czy艂 si臋 z Sophie w poca艂unku. By艂a zgubiona. Wiedzia艂a to od chwili, gdy poca艂owa艂 j膮 po raz pierwszy, lecz wola艂a o tym nie my艣le膰. Mocno przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i pog艂臋bi艂 poca艂unek. Odwzajemni艂a go, zapominaj膮c o wszelkiej ostro偶no艣ci. Jak s艂odko, jak cudownie by艂o zatraci膰 si臋 w jego ramionach!

Przerwa艂 poca艂unek i wtuli艂 twarz w zag艂臋bienie jej ramienia. Potem szybko rozpi膮艂 guziki jej sukni, 艣ci膮gn膮艂 koszulk臋 i w艂adczo obj膮艂 d艂o艅mi nagie piersi.

Sophie j臋kn臋艂a cichutko i podda艂a si臋 pieszczotom jego r膮k, warg i j臋zyka. Niespodziewanie uni贸s艂 kraj jej nocnej koszuli i odwa偶y艂 si臋 na najbardziej 艣mia艂膮 pieszczot臋.

Gwa艂townie zaczerpn臋艂a tchu...

Us艂yszeli g艂o艣ne chrz膮kni臋cia.

- To Neli - wydysza艂a rozogniona Sophie. - Charlesie, musimy przesta膰.

Chwyci艂 j膮 za ramiona.

- Panienko! - powiedzia艂a dono艣nym g艂osem Neli. - Musimy wraca膰. S艂o艅ce ju偶 wzesz艂o i pokoj贸wki zaraz zaczn膮 zamiata膰 schody.

- Mo偶emy by膰 razem, Sophie. Wiem, 偶e to nam si臋 uda -wyrzuci艂 z siebie gor膮czkowo Charles, a potem z powag膮 spojrza艂 jej w oczy. - Dok膮d si臋 wybierasz wieczorem? Musimy si臋 spotka膰.

Sophie posmutnia艂a.

- Wyje偶d偶am dzi艣 z twoj膮 mam膮 do Sevenoaks. Wr贸cimy dopiero w sobot臋, na bal panny Ashford.

Uj膮艂 jej d艂onie.

- A zatem spotkamy si臋 w sobot臋. Mam pewien pomys艂, a raczej plan. - U艣miechn膮艂 si臋. - Musisz uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰. Wiem, 偶e to trudne, ale b艂agam, nie napytaj sobie ja-

130

kiej艣 biedy. Znajd臋 ci臋 na balu. - To powiedziawszy, uca艂owa艂 jej d艂o艅.

- Panienko! - sykn臋艂a Neli.

- Do zobaczenia w sobot臋!

Sophie u艣miechn臋艂a si臋. Charles wbieg艂 na schody i wyszed艂 na zalan膮 s艂o艅cem ulic臋.

Rozdzia艂 dziesi膮ty

Chrz臋st k贸艂, skrzypienie uprz臋偶y, stukot ko艅skich kopyt. Pow贸z zwalnia艂 i w ko艅cu si臋 zatrzyma艂. Nie mog膮c doczeka膰 si臋 lokaja, Sophie wychyli艂a si臋, by otworzy膰 drzwiczki, lecz Emily Lowder przytrzyma艂a j膮 za r臋k臋.

Przyjecha艂y nieco wcze艣niej do Argyll Rooms, gdzie mia艂 odby膰 si臋 bal zorganizowany przez pann臋 Ashford.

- Mam w膮tpliwo艣ci - powiedzia艂a Emily.

- Dlaczego? - zapyta艂a Sophie, lecz gdy otworzy艂y si臋 drzwi, szybko wysiad艂a z powozu, nie czekaj膮c na odpowied藕. Rozpiera艂a j膮 ogromna rado艣膰. By艂a pewna, 偶e tego wieczoru Charles poprosi j膮 o r臋k臋.

Emily przystan臋艂a w pustym holu.

- Wydaje mi si臋, 偶e powinny艣my wszystko jeszcze raz przemy艣le膰. Obawiam si臋, 偶e mo偶esz zosta膰 niew艂a艣ciwie oceniona, Sophie.

- Przecie偶 zaakceptowa艂a艣 plan panny Ashford! Co ci臋 tak niepokoi?

- Chodzi mi o tw贸j kostium.

-Nie rozumiem ci臋. Dlaczego kto艣 mia艂by mie膰 jakiekolwiek zastrze偶eniach do tego stroju? Jest bardzo skromny.

132

Przecie偶 na balach wyst臋puj臋 w sukniach, kt贸re ods艂aniaj膮 znacznie wi臋cej...

- Wiem, i w艂a艣nie dlatego uzna艂am, 偶e kostium jest po prostu zabawny, ale teraz, kiedy widz臋 efekt... nie tak to sobie wyobra偶a艂am.

- Nie przejmuj si臋 - powiedzia艂a Sophie, szczelniej otulaj膮c si臋 peleryn膮. - Odszukajmy pann臋 Ashford. To ona wpad艂a na ten pomys艂, a trudno j膮 podejrzewa膰 o ch臋膰 wywo艂ania skandalu, prawda?

- Nie wiem, czy akurat w tej sprawie powinna艣 zda膰 si臋 na opini臋 panny Ashford.

- Emily, naprawd臋 nie rozumiem, o co robisz tyle szumu. Kt贸偶 mo偶e mie膰 wi臋ksze poj臋cie o tym, co przyzwoite?

- Tak, ale czasami widz臋 co艣 niepokoj膮cego w jej wzroku, kiedy na ciebie patrzy.

-Cii... w艂a艣nie tu idzie. - Sophie zerkn臋艂a na pann臋 Ashford, za kt贸r膮 pod膮偶ali liczni s艂u偶膮cy. Gospodyni balu by艂a przebrana za bogini臋 艂ow贸w, Dian臋.

- Pani Lowder, Sophie! Nareszcie! - ucieszy艂a si臋 na ich widok. - We藕 od pa艅 okrycia - zwr贸ci艂a si臋 do lokaja. - Musz膮 panie zobaczy膰... - Urwa艂a, gdy Sophie zdj臋艂a peleryn臋.

- Bo偶e, pani te偶 ma w膮tpliwo艣ci - j臋kn臋艂a Sophie. Do tej pory my艣la艂a, 偶e prezentuje si臋 doskonale i jest ubrana stosownie do roli, kt贸r膮 zamierza艂a odegra膰 na pro艣b臋 panny Ashford. Mia艂a na sobie szerokie jedwabne spodnie w g艂臋bokim odcieniu b艂臋kitu i dopasowany kr贸tki kaftan tej samej barwy z d艂ugimi bia艂ymi r臋kawami, si臋gaj膮c膮 kolan tunik臋, bogato zdobion膮 srebrn膮 i bia艂膮 nici膮 oraz aksamitne granatowe pantofelki. Czarne w艂osy, przytrzymywane jedynie plecion膮 przepask膮 z szafirem w kszta艂cie 艂ezki, sp艂ywa艂y falami na ramiona. Ca艂o艣ci dope艂nia艂 naszyjnik ze z艂otych monet i

bransolety na jednym z nadgarstk贸w i nad kostk膮. - Przecie偶 tak w艂a艣nie pani sobie to wyobra偶a艂a. Czy偶 nie wygl膮dam jak siostra Szeherezady?

- Istotnie, rozmawia艂y艣my o takim stroju - powiedzia艂a panna Ashford - ale wygl膮da pani bardzo... przekonuj膮co.

- Wygl膮dasz tak, jakby艣 wysz艂a z haremu! - wykrzykn臋艂a Emily. - Nie mam zastrze偶e艅 co do samego stroju. Mo偶e na pannie Ashford albo na mnie wygl膮da艂by zupe艂nie inaczej, ale na tobie - zni偶y艂a g艂os do szeptu - wygl膮da bardzo zmys艂owo.

Sophie roze艣mia艂a si臋 pogodnie.

- Doskonale! W takim razie zbior臋 du偶e datki.

Panna Ashford zaproponowa艂a, by go艣cie, miast wrzuca膰 datki do wielkiej misy przy wej艣ciu do sali balowej, przekazywali je pannom prezentuj膮cym swe talenty na licznych scenach. M艂ode damy z k贸艂ka dobroczynnego postanowi艂y wykorzysta膰 tak偶e talent artystyczny Sophie, kt贸ra przebra艂a si臋 za siostr臋 Szeherezady.

Uwaga Sophie przywr贸ci艂a pann臋 Ashford do rzeczywisto艣ci.

- Tak, musimy mie膰 na uwadze cel balu, ale najpierw prosz臋 zobaczy膰, co przygotowa艂y艣my.

Wesz艂y do sali balowej. Sophie zapar艂o dech z wra偶enia.

Galeryjka zosta艂a udekorowana marszczonymi tkaninami, muzycy stroili ju偶 tam swe instrumenty. Setki 艣wiec i liczne ro艣liny tworzy艂y bajeczn膮 sceneri臋.

- Prawda, 偶e dobrze wysz艂o? - zapyta艂a panna Ashford z pe艂nym satysfakcji u艣miechem.

- Bardzo podobaj膮 mi si臋 te dekoracje ro艣linne, dziel膮ce sal臋 na wiele kwadrat贸w - powiedzia艂a Emily.

Panna Ashford stworzy艂a w ten spos贸b liczne scenki na

134

planowane wyst臋py artystyczne. Damy, kt贸re zgodzi艂y si臋 zaprezentowa膰 swe talenty, by艂y ju偶 obecne na sali i ocenia艂y nawzajem swe stroje.

Jedna z panien, ubrana w zwiewn膮 bia艂膮 szat臋, skierowa艂a si臋 ku przydzielonej jej scenie, nios膮c ogromn膮 harf臋. Panna, dla kt贸rej przewidziano miejsce przy stoliku w udekorowanym barwnymi proporczykami rogu pokoju, mia艂a na sobie twarzowy kostium Cyganki. Nieopodal ustawiono scen臋 dla urodziwej dziewczyny w szkar艂acie, kt贸ra mia艂a zabawia膰 go艣ci 艣piewem.

Nic nie mog艂o si臋 jednak r贸wna膰 z miejscem, w kt贸rym Sophi臋 mia艂a rysowa膰 portrety. Pod 艣cian膮 stan膮艂 b艂yszcz膮cy namiot barwy ko艣ci s艂oniowej. Wn臋trze namiotu, us艂ane jedwabiami, by艂o jakby 偶ywcem wyj臋te z 鈥濳si臋gi tysi膮ca i jednej nocy". Pod艂og臋 zdobi艂y ogromne poduchy i niezliczone p艂atki r贸偶y. W 艣rodku namiotu ustawiono ogromne sztalugi i dwa krzes艂a.

- Panno Ashford - powiedzia艂a Sophie - dlaczego tak starannie ukrywa艂a pani sw贸j wielki talent scenograficzny?

- Szczerze pani膮 podziwiam - przyzna艂a Emily, podchodz膮c do namiotu. - Wspaniale przygotowa艂a pani scen臋 dla Sophie, jednak wci膮偶 si臋 obawiam, 偶e jej str贸j mo偶e wywo艂a膰 niezdrow膮 sensacj臋. Nie chcia艂abym, by moja przyjaci贸艂ka zosta艂a uznana za kobiet臋 p艂och膮 - oznajmi艂a zdecydowanym tonem.

- Ja r贸wnie偶 bym sobie tego nie 偶yczy艂a - odpowiedzia艂a panna Ashford. - Nie mo偶emy uchybi膰 poczuciu przyzwoito艣ci. Proponuj臋, by艣my na zmian臋 towarzyszy艂y pannie Westby jako przyzwoitki.

- Dobrze - powiedzia艂a po namy艣le Emily. - To powinno wystarczy膰. Pozwoli pani, 偶e b臋d臋 czuwa膰 jako pierwsza.

- Spojrza艂a na Sophie. - Musisz mi obieca膰, 偶e b臋dziesz zachowywa膰 si臋 nienagannie. Tw贸j kostium mo偶e wzbudza膰 r贸偶ne reakcje, a nie powinny艣my dawa膰 po偶ywki dla plotek.

- Obiecuj臋 - powiedzia艂a Sophie, dotykaj膮c kosztownej, tworz膮cej namiot tkaniny.

- Doskonale, w takim razie ka偶臋 tu wnie艣膰 dodatkowe krzes艂o. Nawet w celach charytatywnych nie zamierzam siedzie膰 na tych poduchach.

Sophie rozejrza艂a si臋 po wn臋trzu.

- Czuj臋 si臋 tu wspaniale. Prosz臋 wej艣膰, panno Ashford. Jako pomys艂odawczyni, powinna pani jako pierwsza zosta膰 uwieczniona przez Dunjazad臋. - 艢ciszaj膮c g艂os i przybieraj膮c wschodni akcent, doda艂a: - Usi膮d藕 tu, moja droga, rozsi膮d藕 si臋 wygodnie. Narysuj臋 ci portret twych marze艅.

- Nie, nie - broni艂a si臋 panna Ashford. - Mam jeszcze mn贸stwo zaj臋膰.

- Wystarczaj膮co si臋 pani napracowa艂a. - Sophie zatoczy艂a r臋k膮 艂uk, wskazuj膮c mieni膮c膮 si臋 barwami sal臋. - Wszystko jest ju偶 gotowe. Czuj臋, 偶e to b臋dzie magiczny wiecz贸r.

- Zmusi艂a pann臋 Ashford do zaj臋cia miejsca w fotelu. -Prosz臋 si臋 odpr臋偶y膰. - Delikatnie uj臋艂a jej r臋ce i zacz臋艂a je masowa膰.

- To 艣mieszne - zaprotestowa艂a nie艣mia艂o panna Ashford.

- Nic podobnego. Prosz臋 zamkn膮膰 oczy. - Sophie usiad艂a przy sztaludze. By艂 ju偶 do niej przypi臋ty papier; obok le偶a艂o pude艂ko kredek. - A teraz prosz臋 przenie艣膰 si臋 my艣lami w swoje ulubione miejsce. Gdzie chcia艂aby si臋 pani teraz znale藕膰? To miejsce mo偶e istnie膰 jedynie w pani wyobra藕ni.

Zauwa偶y艂a moment, w kt贸rym panna Ashford przenios艂a si臋 w 艣wiat swych marze艅, i szybko przyst膮pi艂a do pracy.

- Prosz臋 mi powiedzie膰, co pani widzi.

136

- Widz臋 ogr贸d pe艂en kwiat贸w i b艂臋kitne niebo. - Panna Ashford westchn臋艂a z rozmarzeniem.

- Jest pani sama?

- Nie. Dooko艂a stoj膮 ludzie. Patrz膮 na mnie.

- Prosz臋 spojrze膰 ni偶ej - poprosi艂a Sophie. - Co pani ma w r臋ku?

- Kwiaty. Lilie. Czuj臋 ich zapach.

- Jak si臋 pani czuje w tym pi臋knym ogrodzie? Panna Ashford zamy艣li艂a si臋.

- Jestem spokojna. Czuj臋 si臋 doceniona.

Sophie odetchn臋艂a z ulg膮. Skoro uda艂o jej si臋 zmusi膰 do wyzna艅 rzeczow膮, rozs膮dn膮 pann臋 Ashford, nie mia艂a si臋 czego obawia膰.

- Mo偶e ju偶 pani otworzy膰 oczy, chocia偶 wcale bym si臋 nie zdziwi艂a, gdyby wola艂a pani zosta膰 w swym ogrodzie.

Panna Ashford zamruga艂a.

-Dobrze... tak... tak... p贸jd臋 teraz do kuchni. Musz臋 dopatrzy膰...

- Prosz臋 jeszcze chwil臋 zaczeka膰. - Sophie zdj臋艂a karton ze sztalug i poda艂a go pannie Ashford. - To pami膮tka wizyty u Dunjazady.

- Och - wyszepta艂a z podziwem. - Tak w艂a艣nie to sobie wyobra偶a艂am.

- Pi臋kny obrazek - powiedzia艂a Emily, wskazuj膮c s艂u偶膮cemu miejsce, w kt贸rym ma postawi膰 krzes艂o.

Sophie narysowa艂a j膮 w ogrodzie pe艂nym kwiat贸w. Panna Ashford mia艂a na sobie wdzi臋czn膮 bia艂膮 sukni臋 z bufiastymi r臋kawami, kwietny wianek na g艂owie, a w r臋ku trzyma艂a bukiet lilii

- 呕ycz臋 pani wielu takich chwil - powiedzia艂a Sophie. Panna Ashford by艂a bliska 艂ez.

- Dzi臋kuj臋 - wyszepta艂a.

- A teraz - powiedzia艂a Sophie, zwracaj膮c si臋 do Emily i daj膮c pannie Ashford czas na doj艣cie do siebie - musisz mi pom贸c. Gdzie s膮 te wst膮偶ki, o kt贸rych m贸wi艂y艣my, planuj膮c bal? Aha, w koszu. Zwi膮偶my 艂adnie rysunek dla panny Ashford.

- Dzi臋kuj臋, a teraz ju偶 musz臋 panie opu艣ci膰. Widz臋, 偶e nie wniesiono jeszcze p贸艂ki na ksi膮偶ki dla panny Harraday, kt贸ra ma czyta膰 wiersze. - Wysz艂a z namiotu. Z艂ote wst膮偶ki zdobi膮ce jej w艂osy zamigota艂y w 艣wietle 艣wiec.

- Mo偶e jednak wszystko dobrze si臋 u艂o偶y - powiedzia艂a Emily.

- Mam nadziej臋 - westchn臋艂a Sophie.

Salony powoli zape艂nia艂y si臋 r贸偶nobarwnym t艂umem. Mleczarki weso艂o gaw臋dzi艂y z kr贸lami, piraci prowadzili na parkiet 艣redniowieczne ksi臋偶niczki. M艂ode damy z k贸艂ka dobroczynnego panny Ashford rozpocz臋艂y przedstawienia i srebrne misy ustawione przy scenkach zacz臋艂y si臋 zape艂nia膰.

Pusto by艂o jedynie przy namiocie Sophie. Do portretu pozowa艂a w艂a艣nie lady Dayle. Wcze艣niej tylko ksi臋偶na Charmouth poprosi艂a Sophie, by namalowa艂a jej portret na tle odnowionej sali balowej. Pozostali uczestnicy balu gapili si臋 na Sophie-Dunjazad臋, szeptem wymieniali mi臋dzy sob膮 jakie艣 uwagi, lecz do namiotu nie wchodzili.

- Dlaczego wszyscy nas omijaj膮, lady Dayle? - spyta艂a Emily.

- Plotkuj膮 o spodniach Sophie, ale nawet najwi臋ksze 艣wi臋toszki musz膮 przyzna膰, 偶e jej str贸j nie uchybia wymogom przyzwoito艣ci - odpowiedzia艂a strapiona wicehrabina. - Chodzi chyba o co艣 innego. Kto艣 rozpowszechnia pod艂e plotki, a mianowicie oskar偶a Sophie o to, 偶e za wszelk膮 cen臋 stara

138

si臋 przy膰mi膰 inne panny. M贸wi si臋 o jej trudnym charakterze, wybuchowym temperamencie...

- Tego si臋 w艂a艣nie obawia艂am - powiedzia艂a zdenerwowana Emily. - Co mo偶emy zrobi膰?

Niespodziewanie sytuacj臋 uratowa艂 Theo Alden, kuzyn Charlesa. Nie mia艂 najmniejszego zamiaru pomaga膰 Sophie, wprost przeciwnie, wszed艂 do urz膮dzonego z przepychem namiotu z zamiarem utarcia jej nosa. Przybra艂 nonszalanck膮 poz臋, a zapytany o miejsce marze艅, zamiast opisa膰 sw贸j kawa艂ek nieba, wyrazi艣cie odmalowa艂 scen臋 upadku towarzyskiego Sophie, ubieraj膮c to w nad wyraz czytelne i z艂o艣liwe aluzje.

Jednak gdy otrzyma艂 gotowy rysunek, znieruchomia艂 z wra偶enia.

Sophie przedstawi艂a go podczas przechadzki w parku, ubranego w elegancki, modny str贸j. M艂odzi dandysi przygl膮dali mu si臋 z zazdro艣ci膮, zachwycone damy patrzy艂y na niego z uwielbieniem.

- Ziele艅 p艂aszcza doskonale komponuje si臋 z barw膮 moich oczu! - wykrzykn膮艂. - A te zaszewki w spodniach podkre艣laj膮 d艂ugo艣膰 moich n贸g. - Uni贸s艂 wzrok. - By艂em wobec pani niesprawiedliwy, panno Westby. Ze skruch膮 przyznaj臋, 偶e pozwoli艂em sobie na niestosowne z艂o艣liwo艣ci. B艂agam o wybaczenie. Ma pani oko i dusz臋 artystki, co wzbudza m贸j szczery podziw. Jutro zanios臋 ten rysunek do mojego krawca.

- Ciesz臋 si臋 - odpar艂a z u艣miechem - 偶e moja praca si臋 panu podoba.

- Jak nazwa艂aby pani ten z艂otawy odcie艅 kamizelki?

Od tej chwili Sophie nie mia艂a ju偶 k艂opot贸w z zam贸wieniami. Wkr贸tce przed namiotem ustawili si臋 koledzy Thea, a za ich przyk艂adem poszli inni. Sophie narysowa艂a tak wiele portret贸w, 偶e zacz臋艂y bole膰 j膮 palce. Misa przed namiotem

nape艂ni艂a si臋 datkami i trzeba by艂o j膮 opr贸偶ni膰. Sophie nie mia艂a czasu, by zata艅czy膰, lecz nawet tego nie zauwa偶y艂a. Mia艂a nadziej臋, 偶e w kolejce ch臋tnych do zaj臋cia miejsca w namiocie Dunjazady czeka Charles.

Charles zakl膮艂, widz膮c, 偶e kamerdyner ma k艂opoty z w艂o偶eniem mu wysokich but贸w. Wiedzia艂 ju偶, 偶e si臋 sp贸藕ni.

Nie m贸g艂 nic na to poradzi膰. Przez ca艂y dzie艅 uczestniczy艂 w obradach komisji debatuj膮cej nad problemem niezadowolenia farmer贸w. Z rado艣ci膮 pomy艣la艂, 偶e poczyniono znaczny post臋p. Nie m贸g艂 wyj艣膰 wcze艣niej, wymawiaj膮c si臋 konieczno艣ci膮 przygotowania si臋 do balu maskowego.

Crocker, jego kamerdyner, kt贸ry w艂a艣nie narzuci艂 mu na ramiona czarn膮 peleryn臋, i tak spisa艂 si臋 doskonale. Charles mia艂 na sobie kostium osiemnastowiecznego rozb贸jnika napadaj膮cego na podr贸偶uj膮cych go艣ci艅cami. Crocker upar艂 si臋, by jego pan w艂o偶y艂 staromodn膮 koszul臋, koronkowy ko艂nierzyk i mankiety.

- Milordzie, musi pan wygl膮da膰 jak romantyczny, dobrze urodzony z艂odziejaszek, a nie jaki艣 wsp贸艂czesny obdartus. To straszne, z kim cz艂owiek ma teraz do czynienia na drogach.

Charles popatrzy艂 z ukosa na kamerdynera, zastanawiaj膮c si臋, jak sp臋dza sw贸j wolny czas. Uzna艂, 偶e bezpieczniej b臋dzie go o to nie pyta膰. Przytroczywszy do pasa rapier, powiedzia艂 Crockerowi, 偶e nie wie, kiedy wr贸ci.

Przed domem czeka艂 ju偶 karykiel zaprz臋偶ony w dwa konie. Charles za艣mia艂 si臋 w duchu, zastanawiaj膮c si臋, kogo uda mu si臋 przestraszy膰 swym wygl膮dem podczas przejazdu przez Mayfair. Doszed艂 do wniosku, 偶e doskonale wybra艂 kostium. Tego wieczoru zamierza艂 stawi膰 wyzwanie losowi.

Nie wyobra偶a艂 sobie 偶ycia bez Sophie. Jego plan musia艂

140

si臋 powie艣膰. Sophie z pewno艣ci膮 b臋dzie potrafi艂a zosta膰 prawdziw膮 dam膮, a takiej w艂a艣nie kobiety potrzebowa艂 na towarzyszk臋 swego 偶ycia. Niepotrzebnie tak d艂ugo si臋 ba艂, 偶e ich bli偶sza znajomo艣膰 mo偶e zagrozi膰 jego planom. Z艂o艣liwy los sprawi艂, 偶e to w艂a艣nie Sophie mog艂a teraz urato-wa膰 ich oboje.

Nie uda艂o mu si臋 nikogo wystraszy膰 swym wygl膮dem. Ulice by艂y puste, bo ca艂a londy艅ska 艣mietanka zgromadzi艂a si臋 na balu dobroczynnym. Ze zniecierpliwieniem przedar艂 si臋 przez t艂um czekaj膮cych na wej艣cie do 艣rodka. Pomy艣la艂, 偶e londy艅skie modniarki ostatnio nie mia艂y czasu na sen. Dooko艂a roi艂o si臋 od syren, kawaler贸w i rzymskich senator贸w. O ile wzrok go nie myli艂, jeden z cz艂onk贸w kr贸lewskiej rodziny przebra艂 si臋 za samego ksi臋cia regenta.

W sali balowej natychmiast dostrzeg艂 pann臋 Ashford przebran膮 za jak膮艣 bogini臋, zapewne Dian臋, s膮dz膮c po 艂uku zawieszonym na ramieniu. Musia艂a by膰 szcz臋艣liwa, 偶e tak liczni go艣cie przybyli na jej bal. Charles szczerze j膮 podziwia艂, jednak nie mia艂 teraz ochoty na spotkanie. Szybko schowa艂 si臋 za p贸艂k臋 z ksi膮偶kami.

Sk膮d wzi臋艂a si臋 ta p贸艂ka w sali balowej Argyll Rooms? Ostro偶nie wychyliwszy g艂ow臋, zobaczy艂 urodziw膮 m艂od膮 dam臋, zajmuj膮c膮 miejsce na 艣rodku czerwonego dywanu. Kilka os贸b uprzejmie przystan臋艂o naprzeciwko niej. Panna odetchn臋艂a g艂臋boko i zacz臋艂a recytowa膰:

Gdy bramy Raju ju偶 si臋 zamkn膮膰 mia艂y,

Rzut oka za si臋 wzbudzi艂 偶al cz艂owieka,

Kaza艂 mu wspomnie艅 zebra膰 w贸r niema艂y

I los przeklina膰, co go teraz czeka.

O Bo偶e, tylko nie Byron, pomy艣la艂 Charles.

- Ej - zwr贸ci艂 si臋 stoj膮cy obok satyr do czarnoksi臋偶nika. - Pami臋tasz, jak Dayle przebra艂 si臋 kiedy艣 za Byrona, odwiedzi艂 Towarzystwo Byronowskie Dam z Mayfair i podpisywa艂 tomiki poezji?

Charles zas艂oni艂 twarz d艂o艅mi. Go艣cie w maskach zacz臋li bi膰 brawo i wrzuca膰 monety i bi偶uteri臋 do srebrnej misy na pode艣cie. Charles mgli艣cie przypomina艂 sobie, 偶e panna Ashford m贸wi艂a mu co艣 o tym, 偶e damy zaprezentuj膮 na balu swe talenty.

Musia艂 jak najszybciej odnale藕膰 Sophie.

Jego niepok贸j jeszcze si臋 wzm贸g艂, gdy przemierzaj膮c sal臋, mija艂 kolejne damy. 艢piewaczka. Harfistka. Czy偶by Sophie mia艂a wyst膮pi膰 w ta艅cu z mieczami?

W ko艅cu zobaczy艂 namiot i krew zawrza艂a mu w 偶y艂ach. Sophie mia艂a rozpuszczone w艂osy, kt贸re opada艂y a偶 do pasa, i mocny makija偶. Spodnie, cho膰 szerokie, pozwala艂y domy艣li膰 si臋 d艂ugo艣ci i kszta艂tu n贸g. Pod tunik膮 zauwa偶y艂 ciasno opi臋ty kaftan.

By艂a uosobieniem zmys艂owo艣ci, budzi艂a naj艣mielsze marzenia, kieruj膮c my艣li ku mi艂osnym sztukom Orientu. Wszyscy m臋偶czy藕ni na jej widok musieli czu膰 to samo co on.

Rozpaczliwie staraj膮c si臋 zmusi膰 do opanowania, podszed艂 do namiotu.

Sophie zaczyna艂a by膰 ju偶 zm臋czona sw膮 rol膮, marz膮c o chwili zabawy. Mimo wszystko z rado艣ci膮 powita艂a pojawienie si臋 wuja w towarzystwie jakiego艣 m臋偶czyzny.

- Wuju, ciesz臋 si臋, 偶e ci臋 widz臋. Panna Ashford z pewno艣ci膮 b臋dzie ci wdzi臋czna. - U艣miechn臋艂a si臋. - Czy Dunjazada mo偶e namalowa膰 ci portret? Widz臋, 偶e nie masz maski. Prosz臋, usi膮d藕 i zdejmij kaptur.

142

- Tw贸j wuj zawsze jest got贸w wesprze膰 zbo偶ny cel, ale to jest prawdziwy pow贸d mojej obecno艣ci. - Wskaza艂 swego towarzysza. - Chcia艂em zrobi膰 ci niespodziank臋.

Sophie u艣miechn臋艂a si臋. Wysoki, szczup艂y m臋偶czyzna mia艂 na sobie prosty, skromny str贸j i czarny kapelusz. Wydawa艂 jej si臋 znajomy, lecz nie mog艂a sobie przypomnie膰, gdzie si臋 ju偶 spotkali.

- Jest pan kwakrem, kt贸ry przyby艂 tu, by przypomnie膰 mi o rodzinnych stronach?

- Jestem tylko przebrany za kwakra, ale istotnie przyjecha艂em tu, 偶eby przypomnie膰 pani o rodzinnych stronach - odpowiedzia艂 z promiennym u艣miechem, ukazuj膮c nieskazitelnie bia艂e z臋by kontrastuj膮ce z ciemn膮 karnacj膮. - Pewnie mnie pani nie poznaje, panno Westby, ale ja roz-pozna艂bym pani膮 wsz臋dzie. Jest pani niezwykle podobna do matki.

- Do mojej matki? - Sophie znieruchomia艂a i spojrza艂a pytaj膮co na wuja.

- Min臋艂o wiele lat, odk膮d widzieli艣cie si臋 po raz ostatni -powiedzia艂 wuj. - To jest tw贸j kuzyn, pan Cardea.

Sophie przypomnia艂a sobie psotnego ch艂opca z kr臋conymi w艂osami, kt贸ry ci膮gn膮艂 j膮 za warkocze i gania艂 za ni膮 po ca艂ym domu, a ona ucieka艂a z radosnym piskiem.

- Mateo? - wyszepta艂a.

- Tak, to ja! - Niespodziewanie chwyci艂 j膮 w obj臋cia i okr臋ci艂 dooko艂a. Emily, kt贸ra zmieni艂a si臋 z pann膮 Asford na swym stanowisku przy wej艣ciu, gwa艂townie zaczerpn臋艂a tchu. Mateo filuternie zmru偶y艂 oko w jej stron臋 i pu艣ci艂 Sophie.

- Co ci臋 sprowadza do Londynu? - zapyta艂a z u艣miechem.

- Lord Cranbourne i ja prowadzimy interesy. Zastanawia艂em si臋 nad przyjazdem do Londynu, ale kiedy wspomnia艂 mi

o tobie w jednym ze swych list贸w, wsiad艂em na pierwszy statek i oto jestem.

- Oto jeste艣 - powt贸rzy艂a jak echo Sophie. Zastanawia艂a si臋, jakie interesy 艂膮cz膮 go z wujem. I dlaczego przyjecha艂 w艂a艣nie teraz? Zanim zdo艂a艂a go o cokolwiek taktownie zapyta膰, wej艣cie do namiotu przes艂oni艂 m臋偶czyzna w czarnym stroju, z twarz膮 zas艂oni臋t膮 niewielk膮 czarn膮 mask膮.

-Charles! - Jej serce natychmiast przy艣pieszy艂o rytmu. Mia艂a przy tym nadziej臋, 偶e Charles zawdzi臋cza sw贸j gro藕ny wygl膮d jedynie kostiumowi. Zarazem jednak niejasne przeczucie podpowiada艂o jej, 偶e za chwil臋 stanie si臋 co艣 z艂ego.

- Dobry wiecz贸r, Sophie - powiedzia艂, wchodz膮c do namiotu. - Witam, lordzie Cranbourne i...

- Och, Charlesie, pozw贸l, 偶e przedstawi臋 ci swego kuzyna. Mateo, to jest lord Dayle. Charlesie, to m贸j kuzyn, pan Cardea. ,

Mateo u艣miechn膮艂 si臋 promiennie i nisko si臋 sk艂oni艂.

- Rad jestem, 偶e mog艂em pana pozna膰, lordzie Dayle.

- Ja r贸wnie偶 jestem rad, mog膮c pozna膰 pana. - Zwr贸ci艂 si臋 do wuja Sophie. - Gratuluj臋, Cranbourne. S艂ysza艂em, 偶e zosta艂 pan przewodnicz膮cym komisji Ministerstwa Handlu. Nie zd膮偶y艂em panu pogratulowa膰 po wst臋pnym posiedzeniu, ale ciesz臋 si臋, 偶e b臋dziemy razem pracowa膰.

Cranbourne u艣miechn膮艂 si臋 z wyra藕nym zadowoleniem.

- Dzi臋kuj臋, Dayle. Mam nadziej臋, 偶e uda nam si臋 wiele osi膮gn膮膰 wsp贸lnymi si艂ami.

Charles skin膮艂 g艂ow膮.

-Bardzo pan贸w przepraszam, ale zamierzam poprosi膰 Sophie do ta艅ca.

Zarumieni艂a si臋 i poda艂a mu r臋k臋 z u艣miechem. Czu艂a si臋 jak w si贸dmym niebie.

144

- Tak si臋 ciesz臋... Nie zata艅czy艂am jeszcze ani razu. Wuju, Mateo, prosz臋 nam wybaczy膰.

- Mam nadziej臋, 偶e wkr贸tce si臋 zobaczymy - rzek艂 z u艣miechem kuzyn.

Sophie zd膮偶y艂a jedynie kiwn膮膰 g艂ow膮. Charles mocno 艣cisn膮艂 j膮 za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 za sob膮.

- Parkiet do ta艅ca jest gdzie indziej, Charlesie.

- Nie b臋dziemy ta艅czy膰.

Niemile zaskoczona, popatrzy艂a na niego pytaj膮co. Mierzy艂 j膮 ch艂odnym wzrokiem.

- O co chodzi? - zapyta艂a.

Nie odpowiedzia艂, z trudem pow艣ci膮gaj膮c gniew. Rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a, jakby czego艣 szuka艂. Spojrzawszy na galerie na g贸rze, na chwil臋 przystan膮艂, po czym poprowadzi艂 Sophie ku schodom.

Musieli przedziera膰 si臋 przez g臋sty t艂um. Sophie czu艂a si臋 jak lalka ci膮gni臋ta na sznurku przez rozkapryszone dziecko, kt贸re tyranizuje otoczenie. Jej radosny nastr贸j gdzie艣 si臋 ulotni艂.

- Nie zrobi臋 ani kroku, dop贸ki nie powiesz mi, co ci臋 tak rozw艣cieczy艂o - powiedzia艂a w ko艅cu.

Szybko obejrza艂 si臋.przez rami臋.

- Musimy porozmawia膰 na osobno艣ci.

Zawaha艂a si臋. Charles zn贸w sta艂 si臋 nieprzyst臋pny. Mia艂a ju偶 serdecznie dosy膰 szukania wy艂om贸w w murze, kt贸rym si臋 otacza艂. S艂ysza艂a jednak, 偶e na pi臋trze znajduj膮 si臋 zaciszne alkowy, a wspomnienia porannych pieszczot wci膮偶 偶ywo sta艂y jej w pami臋ci. Pos艂usznie zacz臋艂a wst臋powa膰 na schody.

Nietrudno by艂o si臋 zorientowa膰, dlaczego alkowy i bale maskowe cieszy艂y si臋 tak wielkim powodzeniem. Wi臋kszo艣膰 salek by艂a ju偶 zaj臋ta, a wej艣cia do nich zaci膮gni臋to kotarami.

Niekt贸rzy uczestnicy balu nie zadali sobie jednak trudu, by skry膰 si臋 przed oczami ciekawskich.

- Charles - powiedzia艂a szeptem Sophie - czy ta pasterecz-ka ca艂uj膮ca rycerza to...

- Wzrok ci臋 nie myli - odpowiedzia艂 - ale nie wolno ci nikomu pisn膮膰 na ten temat ani s艂owa.

- Mo偶esz by膰 pewny, 偶e nikomu nic nie powiem. Jej m膮偶 nie by艂by zadowolony.

Charles wypatrzy艂 pok贸j z drzwiami. Wprowadzi艂 Sophie do 艣rodka i natychmiast je zamkn膮艂. Dooko艂a sta艂y p贸艂ki z ksi膮偶kami i czasopismami; najwyra藕niej by艂a to czytelnia. Sophie wci膮偶 nie mog艂a zapomnie膰 o tym, co przed chwil膮 zobaczy艂a.

- Poczynaj膮 sobie bardzo 艣mia艂o. Pomy艣l tylko, ile ha艂asu narobi za chwil臋 ten rycerz w zbroi.

Charles za艣mia艂 si臋 cynicznie. Sophie popatrzy艂a na niego z niepokojem. Nie mia艂a najmniejszej ochoty prze偶ywa膰 kolejnej hu艣tawki nastroj贸w.

- Powiesz mi, co tak zepsu艂o ci humor?

- Jestem zdziwiony, 偶e musisz o to pyta膰.

- Sk膮d mam wiedzie膰, o co ci chodzi? Zbywasz mnie p贸艂s艂贸wkami, nie masz ochoty ta艅czy膰, ci膮gniesz mnie tu jak jak膮艣 zabawk臋... - Zagryz艂a wargi. - Co si臋 sta艂o? Jeste艣 zupe艂nie inny ni偶 rano.

Zorientowa艂a si臋, 偶e gniewne b艂yski w jego oczach ust臋puj膮 miejsca po偶膮daniu. Powoli przy艂o偶y艂a d艂o艅 do jego torsu.

- Dobrze, mniejsza o to. Zapomnij o swoich problemach i wr贸膰my my艣lami tam, gdzie si臋 rozstali艣my.

- Sophie, doprowadzasz mnie do szale艅stwa. - Chwyci艂 j膮 w ramiona i natychmiast przesta艂a 偶a艂owa膰, 偶e da艂a si臋 tu przyprowadzi膰.

146

Owion臋艂a j膮 wo艅 olejku sanda艂owego i niepowtarzalny m臋ski zapach. Mia艂a wra偶enie, 偶e Charles za chwil臋 zmia偶d偶y jej wargi w zach艂annym poca艂unku. Odwzajemni艂a go z d艂ugo t艂umionym po偶膮daniem.

Zadr偶a艂 i mocno przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Po chwili w艂adczym gestem obj膮艂 jej piersi, po czym przesun膮艂 d艂onie ni偶ej i zacz膮艂 niecierpliwie ugniata膰 po艣ladki.

Przerwa艂 poca艂unek, by musn膮膰 wargami jej podbr贸dek i szyj臋. T臋sknie otar艂a si臋 o niego.

Charles rozsun膮艂 jej uda kolanem i dotkn膮艂 najwra偶liwsze-go miejsca. Wreszcie zrozumia艂a, dlaczego jej spodnie omal nie sta艂y si臋 przyczyn膮 skandalu. Po raz pierwszy czu艂a po偶膮danie przyprawiaj膮ce o ca艂kowit膮 bezwolno艣膰. By艂a gotowa podda膰 si臋 偶膮dzom Charlesa, ulec pot臋偶nej fali nami臋tno艣ci., i nagle odskoczy艂 od niej jak oparzony.

Gwa艂townie zaczerpn臋艂a tchu. Charles dysza艂 ci臋偶ko i patrzy艂 na ni膮 z wyrzutem, jakby to ona przerwa艂a nami臋tne pieszczoty.

- Widzisz, do czego mnie doprowadzasz? Wiesz ju偶, na co maj膮 ochot臋 wszyscy m臋偶czy藕ni, kt贸rzy widz膮 ci臋 w tym stroju?

Jego s艂owa wprawi艂y j膮 w stan os艂upienia.

- Nie b膮d藕 艣mieszny.

- Niestety, m贸wi臋 szczer膮 prawd臋. Prosi艂em ci臋, 偶eby艣 jak ognia unika艂a k艂opot贸w, tymczasem skorzysta艂a艣 z pierwszej si臋 okazji, by zrobi膰 z siebie widowisko.

- Jakie widowisko?! To s膮 wyst臋py na cel charytatywny. Inne damy te偶 odgrywaj膮 rozmaite role.

- 呕adna z dam nie wygl膮da jak 偶ywcem wyj臋ta z haremu! Masz na sobie spodnie! Ju偶 sobie wyobra偶am tytu艂y jutrzejszych gazet! Trzeba b臋dzie wyci膮膰 po艂ow臋 las贸w w Anglii, 偶eby starczy艂o papieru na dodatkowy nak艂ad!

- Przesadzasz. A poza tym, nawet je艣li pojawi膮 si臋 jakie艣 artyku艂y, nic wielkiego si臋 nie stanie. - Odrzuci艂a w艂osy do ty艂u. - Przecie偶 pr贸bowa艂am ci uzmys艂owi膰, 偶e nie mamy wp艂ywu na to, co my艣l膮 o nas inni. Mog膮 sobie o mnie my艣le膰, co tylko chc膮. - Gdyby przejmowa艂a si臋 plotkami, za艂ama艂aby si臋 ju偶 dawno temu.

- A ja ci m贸wi艂em, 偶e powinna艣 dba膰 o reputacj臋. - W przyp艂ywie nag艂ej irytacji zdar艂 z siebie mask臋. - Je艣li zamierzasz zosta膰 moj膮 偶on膮, musisz zachowywa膰 si臋 jak dama.

Sophie znieruchomia艂a. Radosne uniesienie przepad艂o bez 艣ladu.

- Czego艣 tu nie rozumiem, Charles.

- Znasz moj膮 sytuacj臋. Musz臋 mie膰 stateczn膮 偶on臋 o nieskazitelnej reputacji. Wszyscy bacznie mnie obserwuj膮, oceniaj膮 na podstawie dokonywanych przeze mnie wybor贸w. Chc臋 uchodzi膰 za cz艂owieka odpowiedzialnego i roztropnego, za d偶entelmena, kt贸ry wiedzie godne 偶ycie.

Z trudem zaczerpn臋艂a tchu.

- Mam rozumie膰, 偶e ma艂偶e艅stwo ze mn膮 b臋dzie 艣wiadczy膰 na twoj膮 niekorzy艣膰?

- Wiesz, 偶e ci臋 pragn臋, ale musz臋 liczy膰 si臋 z ludzk膮 opini膮. -1 chodzi ci tylko o m贸j kostium?

Wskaza艂 jej miejsce w fotelu i usiad艂 naprzeciwko niej.

- Nie tylko o kostium, Sophie. Nie wiem, jak mam ci to wyja艣ni膰. Nie chodzi nawet o to, co robisz, tylko o spos贸b...

-Aha, spos贸b... - powt贸rzy艂a cicho. 呕adne z upokorze艅 z dzieci艅stwa nie zabola艂o jej tak bardzo jak obecne oskar偶enia ze strony Charlesa. Uda艂o mu si臋 bezb艂臋dnie trafi膰 w jej s艂aby punkt.

- Nie chodzi mi o twoje zainteresowania, o rysunki. Wci膮偶 ci jest ma艂o. Nie wystarcza ci projektowanie wn臋trz... wy-

148

dajesz ksi膮偶k臋. Dyskutujesz o modzie z samym ksi臋ciem regentem! - Chwyci艂 j膮 za r臋k臋. - Pos艂uchaj. Jestem pewien, 偶e nam si臋 uda, ale to b臋dzie wymaga艂o wysi艂ku z twojej strony, Sophie. - U艣miechn膮艂 si臋. - Zobaczysz, nie b臋dzie tak 藕le. Moja matka nam pomo偶e. Wiem, 偶e nie lubisz panny Ashford, ale trzeba przyzna膰, 偶e ma nienagann膮 reputacj臋. Mo偶e ci po-s艂u偶y膰 za wz贸r. Kiedy wreszcie przestan臋 by膰 kojarzony z wybrykami z przesz艂o艣ci i stan臋 si臋 szanowanym politykiem pn膮cym si臋 po szczeblach ministerialnej kariery, tobie tak偶e b臋dzie znacznie 艂atwiej.

Mia艂a wra偶enie, 偶e w pokoju zrobi艂o si臋 nagle zimno. Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Charles najwyra藕niej nie zdawa艂 sobie sprawy, jak wielki zaw贸d jej sprawi艂, zupe艂nie nie rozumia艂, 偶e w艂a艣nie zdepta艂 ostatni膮 iskierk臋 nadziei.

- Pr贸bujesz mi powiedzie膰 - odezwa艂a si臋 w ko艅cu - 偶e mo偶emy si臋 pobra膰, je艣li naucz臋 si臋 odpowiednio zachowywa膰?

Westchn膮艂 z rezygnacj膮.

- Nie ujmowa艂bym tego w ten spos贸b. Znasz moj膮 sytuacj臋. Musimy tylko zmieni膰 tw贸j wizerunek.

Czu艂a, jak wzbiera w niej gniew.

- My艣lisz, 偶e to ci wystarczy? - zapyta艂a z przek膮sem. -Sp贸jrz tylko na siebie! Zmieni艂e艣 wizerunek, a potem robi艂e艣, co w twojej mocy, by zmieni膰 sw膮 osobowo艣膰, serce i dusz臋. Zmieni艂e艣 si臋 bardziej ni偶 sk艂onna by艂abym przypuszcza膰, skoro o艣mielasz si臋 m贸wi膰 do mnie w taki spos贸b. - Odwr贸-ci艂a si臋, nie chc膮c, by zobaczy艂 w jej oczach 艂zy.

Podszed艂 do niej i pochyli艂 si臋, owiewaj膮c j膮 ciep艂ym oddechem. Zanim jednak zdo艂a艂 wypowiedzie膰 kolejne s艂owa, us艂yszeli jakie艣 poruszenie w korytarzu.

- Nie patrz na nich, Corinne - rozleg艂 si臋 ostry nosowy g艂os.

- Ju偶 ja potrz膮sn臋 t膮 pod艂膮 pannic膮, poka偶臋 jej, gdzie raki zimuj膮! Mam nadziej臋, 偶e si臋 mylisz, ale musimy to sprawdzi膰.

- Jestem pewna, 偶e nie dzieje si臋 nic z艂ego - stara艂a si臋 uspokoi膰 matk臋 panna Ashford.

Drzwi otworzy艂y si臋 i do 艣rodka zajrza艂y dwie zaciekawione twarze.

- Panna-Westby! - krzykn臋艂a lady Ashford. - Nie wierzy艂am w plotki na pani temat, ale teraz widz臋, 偶e bardzo si臋 myli艂am! 呕e te偶 musia艂o trafi膰 akurat na pana, lordzie Dayle!

- Mamo, wszystko jest w jak najlepszym porz膮dku, tak jak ci m贸wi艂am - odezwa艂a si臋 panna Ashford. - Lord Dayle i panna Westby znaj膮 si臋 od dzieci艅stwa i s膮 dla siebie jak brat i siostra, nic wi臋cej. - Zmierzy艂a Sophie przeci膮g艂ym spojrzeniem od st贸p do g艂贸w. - Nikt nie b臋dzie ich o nic podejrzewa艂. Jestem pewna, 偶e s膮 niewinni.

- Czy moja c贸rka ma racj臋, lordzie Dayle? - zapyta艂a lady Ashford.

Nie odpowiedzia艂, nawet nie spojrza艂 w jej stron臋. Nie odrywa艂 wzroku od Sophie, kt贸ra wsta艂a z zamiarem wyj艣cia z pokoju.

- Poczekaj - zwr贸ci艂 si臋 do niej. - 呕a艂uj臋, 偶e nasza rozmowa potoczy艂a si臋 w ten spos贸b. Czy naprawd臋 prosz臋 o zbyt wiele, zwa偶ywszy na to, co mo偶emy zyska膰?

Opu艣ci艂 j膮 gniew, ust臋puj膮c miejsca zm臋czeniu. Nie czu艂a nawet b贸lu. Spojrza艂a Charlesowi prosto w oczy.

- Tak - odpowiedzia艂a. - Prosisz o zbyt wiele. Gdyby艣 naprawd臋 mnie zna艂, nie musia艂by艣 mnie o to pyta膰.

Wysz艂a z pokoju, walcz膮c ze 艂zami. Musia艂a jak najszybciej opu艣ci膰 Argyll Rooms. Nikt nie m贸g艂 jej zobaczy膰 w takim stanie.

Pogr膮偶ona w rozpaczy, skupiona tylko na w艂asnych dozna-

150

niach, niechc膮cy potr膮ci艂a dw贸ch m臋偶czyzn rozmawiaj膮cych 艣ciszonymi g艂osami przy schodach.

- Przepraszam - powiedzia艂a szybko, nie zatrzymuj膮c si臋.

- Sophie! - To byli jej wuj i kuzyn. - Dobrze si臋 czujesz? Sprawiasz wra偶enie zmartwionej.

- Czuj臋 si臋 fatalnie, wuju. Przepraszam.

- W takim razie musisz natychmiast jecha膰 do domu. Powstrzyma艂a si臋 od zrobienia z艂o艣liwej uwagi na temat jego sp贸藕nionej o pi臋tna艣cie lat troski.

- Czy by艂by pan 艂askaw odwie藕膰 kuzynk臋 do domu, panie Cardea?

Mateo nisko si臋 sk艂oni艂.

- Uczyni臋 to z wielk膮 przyjemno艣ci膮.

Sophie nie mia艂a si艂y odm贸wi膰. Zostawi艂a wiadomo艣膰 dla lady Dayle i wysz艂a w towarzystwie kuzyna.

W dw贸ch parach patrz膮cych za ni膮 oczu kry艂o si臋 g艂臋bokie zadowolenie.

Rozdzia艂 jedenasty

Najgorsza by艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e Charles mia艂 racj臋. Wszystkie londy艅skie brukowce rozpisywa艂y si臋 na temat Sophie, prze艣cigaj膮c si臋 w z艂o艣liwo艣ciach. Charles zapewne oddycha艂 z ulg膮, 偶e ca艂a sytuacja ju偶 go nie dotyczy.

Atmosfera skandalu i pod艂e plotki towarzyszy艂y Sophie niemal przez ca艂e 偶ycie. Nauczy艂a si臋 nimi nie przejmowa膰, jednak tym razem by艂o inaczej. Sta艂a si臋 obiektem wyj膮tkowo dotkliwych szyderstw i drwin, a w dodatku trafia艂y one na podatny grunt. Jednego dnia plotkowano o tym, 偶e mia艂a na sobie spodnie, drugiego, 偶e haniebnie prze艣witywa艂y. Na koniec zacz臋to oskar偶a膰 j膮 o to, 偶e by艂a prawie naga. Podobno wykona艂a taniec brzucha, uwodzi艂a ksi臋cia regenta, 艣piewa艂a na 艣rodku sto艂u. Ludzka pomys艂owo艣膰 nie zna艂a granic.

Ju偶 wcze艣niej opowiadano o niej niestworzone historie, lecz ani troch臋 si臋 nimi nie przejmowa艂a, a nawet uda艂o jej si臋 obr贸ci膰 je na swoj膮 korzy艣膰. Zapewne i obecny skandal ucich艂by z czasem, tym razem jednak wierutne brednie trafia艂y w jej najczulszy punkt, stanowi艂y potwierdzenie s艂贸w Charlesa. Uwa偶a艂, 偶e nie jest go warta.

Wprawdzie nie powiedzia艂 tego wprost, jednak z pewno艣-

152

ci膮 to mia艂 na my艣li. Powinna si臋 by艂a tego spodziewa膰. Nie po raz pierwszy nie potrafi艂a sobie zas艂u偶y膰 na czyje艣 uczucie.

Rozczarowa艂a swego wuja, nie uda艂o jej si臋 zdoby膰 przychylno艣ci ciotki, mieszka艅cy Blackford Chase traktowali j膮 jak tr臋dowat膮. Jedynie Charles akceptowa艂 j膮 wtedy tak膮, jak膮 by艂a. Gdyby i teraz sta艂 po jej stronie, opinia londy艅skiego towarzystwa nic a nic by jej nie obchodzi艂a, lecz straci艂a ju偶 wszelkie z艂udzenia co do jego uczu膰.

Wa艂臋sa艂a si臋 po domu przepe艂niona b贸lem, z poczuciem bolesnej pustki. Dopiero teraz zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, jak g艂臋boko by艂a od niego uzale偶niona. Zawsze mia艂a przeciwko sobie opini臋 publiczn膮, lecz mog艂a liczy膰 na zrozumienie Charlesa. Teraz miota艂a si臋 bezsilnie, zagubiona jak nigdy od 艣mierci rodzic贸w.

Stara艂a si臋 nie zwraca膰 uwagi na swe cierpienia i rozpaczliwie szuka艂a jakiego艣 punktu oparcia, lecz wszystkie wysi艂ki okazywa艂y si臋 daremne.

Rodzina Emily r贸wnie偶 ucierpia艂a z powodu skandalu. W dzie艅 po balu drzwi domu Lowder贸w prawie si臋 nie zamyka艂y. Przychodzono, by wyrazi膰 swe wsp贸艂czucie lub nasyci膰 si臋 triumfem. Sophie nie rusza艂a si臋 ze swego pokoju, na pr贸偶no czekaj膮c na odwiedziny Charlesa.

Zainteresowanie skandalem wkr贸tce zmala艂o i go艣cie przestali si臋 pokazywa膰. W domu zapanowa艂a ci臋偶ka atmosfera. Smutne twarze, prowadzone 艣ciszonymi g艂osami rozmowy, przed艂u偶aj膮ce si臋 chwile milczenia doprowadzi艂y Sophie na skraj za艂amania nerwowego. Mia艂a te偶 do艣膰 czekania na Charlesa. W ko艅cu spakowa艂a baga偶e i wyjecha艂a do Sevenoaks.

Tam natychmiast rzuci艂a si臋 w wir pracy, podejmuj膮c si臋 najci臋偶szych rob贸t. K艂ad艂a tapety, wiesza艂a zas艂ony i uzupe艂nia艂a uszkodzone stiuki, ura偶aj膮c tym pr贸偶no艣膰 w艂oskiego stuccatore.

Tonowa艂a potem jego nastroje, by nie my艣le膰 o swym zranionym sercu i upojnych chwilach w ramionach Charlesa.

Narzuci艂a sobie morderczy rytm, pracowa艂a nieprzerwanie i dopiero p贸藕nym wieczorem k艂ad艂a si臋 do 艂贸偶ka skrajnie wyczerpana, lecz nie udawa艂o jej si臋 uciec od bolesnych wspomnie艅. Zasypia艂a dopiero nad ranem.

Rozmy艣laj膮c nocami nad tym, co si臋 sta艂o, dochodzi艂a do wniosku, 偶e Charles mia艂 racj臋. Nie wymaga艂 od niej zbyt wiele, skoro planowa艂 wsp贸lne 偶ycie. Zm臋czona i dojmuj膮co samotna, marzy艂a o po艣lubieniu Charlesa, postanawiaj膮c, 偶e si臋 zmieni. By艂a gotowa sta膰 si臋 cho膰by nawet i s艂oniem, je艣li tego od niej za偶膮da.

Mimo wszystko codziennie powraca艂a do pracy, nie maj膮c ochoty na powr贸t do Londynu. Nocami t臋skni艂a za Charle-sem, lecz rano powraca艂y inne wspomnienia. Przypomina艂a sobie jego zimne, oboj臋tne spojrzenia i okrutne s艂owa. Nie podoba艂 jej si臋 w swym nowym wcieleniu.

Czy偶by oczekiwa艂 od niej, 偶e stanie si臋 do niego podobna? Nawet tutaj, zakurzona i umazana gipsem, hardo kr臋ci艂a g艂ow膮. Przez wszystkie lata upokorze艅 uda艂o jej si臋 nie popa艣膰 w rozpacz, nie dopu艣ci膰 do siebie uczucia zgorzknienia. Nie chcia艂a piel臋gnowa膰 w sobie gniewu i otacza膰 si臋 murem ch艂odu. Nie mog艂a wyrzec si臋 siebie nawet w imi臋 mi艂o艣ci.

Mi艂o艣膰... Charles po偶膮da艂 Sophie, pragn膮艂 jej, lecz jej nie kocha艂. Prawdziwa mi艂o艣膰 nie stawia warunk贸w, nie wymusza zmian.

Remont powoli dobiega艂 ko艅ca, co wita艂a z mieszanymi uczuciami.

Dom prezentowa艂 si臋 wspaniale. Bez trudu potrafi艂a wyobrazi膰 sobie w nim Charlesa. Widzia艂a go wsz臋dzie: w bibliote-

154

ce, w holu, w sypialni. Zapewne prze偶yje tu wiele szcz臋艣liwych chwil... bez niej.

W ko艅cu musia艂a pogodzi膰 si臋 z bolesn膮 prawd膮. Decyduj膮c si臋 na przyjazd do Londynu, 艂udzi艂a si臋 nadziej膮, 偶e uda jej si臋 zdoby膰 uznanie dla swego artystycznego talentu i odnowi znajomo艣膰 z Charlesem. To drugie okaza艂o si臋 niemo偶liwe. Zmienili si臋 oboje i by艂o ju偶 za p贸藕no na ponown膮 przemian臋.

Ta sytuacja przypomina艂a jej chwile sprzed wielu lat, gdy jako osierocona ma艂a dziewczynka marzy艂a o kochaj膮cym wuju, kt贸ry b臋dzie stara艂 si臋 zast膮pi膰 jej rodzic贸w. Kiedy pozby艂a si臋 z艂udze艅, przela艂a ca艂膮 sw贸j g艂贸d mi艂o艣ci na Charlesa. On jeden naprawd臋 j膮 lubi艂 i rozumia艂. Po jego wyje藕dzie 偶y艂a w przekonaniu, 偶e wci膮偶 wspiera j膮 my艣lami.

Teraz by艂a ju偶 doros艂a i umia艂a oddziela膰 marzenia od rzeczywisto艣ci. Okaza艂o si臋, 偶e Charles by艂 tylko marzeniem. Jaka by艂a jednak rzeczywisto艣膰?

Niezale偶nie od opinii londy艅skiego towarzystwa, niezale偶nie od tego, co my艣la艂 Charles, dobrze wiedzia艂a, kim jest naprawd臋. Owszem, zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e daleko jej do idea艂u, mia艂a jednak talent i potrafi艂a umila膰 ludziom 偶ycie, a co wa偶niejsze, dzi臋ki swym umiej臋tno艣ciom mog艂a pom贸c bardziej od niej pokrzywdzonym przez los.

Londy艅skie salony zamkn臋艂y si臋 przed ni膮 i nie zamierza艂a nikogo b艂aga膰 o lito艣膰. Mia艂a swoje projekty, sw膮 ksi膮偶k臋, pana Darveya i pracownik贸w z Blackford Chase. B臋dzie musia艂a si臋 tym zadowoli膰.

Doszed艂szy do tego wniosku, przesz艂a do salonu i stan臋艂a przed kominkiem. Kaza艂a pomalowa膰 gzyms na bia艂o, by pasowa艂 do sztukaterii, nie mog艂a jednak si臋 zdecydowa膰, jaki

obraz powinien zawisn膮膰 na 艣cianie. Do tej pory 偶aden nie wyda艂 si臋 jej odpowiedni.

By艂a natomiast niezwykle zadowolona z wystroju wn臋trza. Bordowe welurowe obicia i zas艂ony wspaniale kontrastowa艂y z licznymi akcentami bieli. Taki salon m贸g艂 zadowoli膰 najwybredniejszego m臋偶a stanu. By艂 got贸w na przyj臋cie cz艂onk贸w kr贸lewskiej rodziny, dygnitarzy, lecz tak偶e najbli偶szych przyjaci贸艂 i cz艂onk贸w rodziny. Uda艂o jej si臋 sprawi膰, 偶e imponuj膮ce swym rozmiarem pomieszczenie zyska艂o ciep艂y, domowy klimat.

Nawet o tym nie mog艂a my艣le膰 bez uczucia 偶alu.

Us艂ysza艂a jakie艣 poruszenie przed domem i wkr贸tce otwar艂y si臋 drzwi salonu.

- Teraz rozumiem, dlaczego nie wracasz do Londynu. Musz臋 przyzna膰, 偶e warto by艂o tu przyjecha膰.

- Mateo! - krzykn臋艂a Sophie.

- We w艂asnej osobie! Uciek艂a艣 z Londynu tu偶 po moim przyje藕dzie, wi臋c musia艂em ci臋 dogoni膰, tak jak w dzieci艅stwie. - Podszed艂 do Sophie i uj膮艂 jej d艂onie. - Warto tu by艂o przyjecha膰 ju偶 cho膰by po to, by ci臋 ujrze膰. A to - zatoczy艂 r臋k膮 po pokoju - jest, jak to m贸wi膮 Anglicy, 艣mietanka 艣mietanek.

Roze艣mia艂a si臋.

- Jak mnie znalaz艂e艣?

- Nachodzi艂em wicehrabin臋 tak d艂ugo, a偶 w ko艅cu si臋 podda艂a i pozwoli艂a mi sobie towarzyszy膰. Zaraz tu przyjdzie, ochmistrz j膮 zatrzyma艂, a ja natychmiast do ciebie przybieg艂em, zapominaj膮c o dobrych manierach.

- Ciesz臋 si臋, 偶e przyjecha艂e艣 - powiedzia艂a szczerze.

- Ja r贸wnie偶. - Pu艣ci艂 jej r臋ce i zacz膮艂 kr膮偶y膰 po pokoju. -To jest pi臋kne. Wspania艂e. Nie dziwi臋 si臋, 偶e sam ksi膮偶臋 regent podziwia tw贸j talent.

- Przesadzasz.

156

- Oho! Widz臋, 偶e nie czyta艂a艣 tu gazet.

- Nie - odpowiedzia艂a cierpko. - Je艣li tyje czyta艂e艣, to pewnie domy艣lasz si臋, dlaczego nie mia艂am ochoty na lektur臋.

Mateo odrzuci艂 do ty艂u ciemne loki i wybuchn膮艂 serdecznym 艣miechem. Sophie patrzy艂a na niego jak urzeczona, my艣l膮c o tym, 偶e b臋dzie musia艂a narysowa膰 mu portret. By艂 taki m艂ody, pewny siebie, beztroski... Wspania艂y symbol wital-no艣ci i rado艣ci 偶ycia.

- Sophie! - krzykn膮艂 z entuzjazmem. - Postawi艂a艣 na nogi ca艂y Londyn i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy!

- Pan Cardea m贸wi prawd臋. - Do salonu wesz艂a lady Dayle; po chwili Sophie uton臋艂a w jej u艣cisku.

-Tak mi przykro, milady... - zacz臋艂a Sophie, nieco ju偶 och艂on膮wszy.

- Nie przepraszaj - przerwa艂 jej Mateo. - To wszystko przez tych Anglik贸w. Lubi膮 robi膰 z ig艂y wid艂y. Nie potrafi膮 cieszy膰 si臋 偶yciem. Na pewno nie chcia艂aby艣 sta膰 si臋 taka jak oni.

U艣miechn臋艂a si臋.

- Twoje s艂owa brzmi膮 w moich uszach jak najpi臋kniejsza muzyka. Mimo wszystko jest mi bardzo przykro, 偶e narazi艂am pani膮 na nieprzyjemno艣ci, lady Dayle.

- Nie ma o czym m贸wi膰, moja droga. Pos艂uchaj swojego kuzyna. - Z wyra藕nym zadowoleniem rozejrza艂a si臋 po pokoju. - Jak tu pi臋knie! Usi膮d藕my na chwil臋.

Zaj臋li miejsca w fotelach.

- Czy偶by zmieni艂y si臋 okoliczno艣ci? - spyta艂a Sophie.

- Tak, to by艂a tylko z艂o艣膰 w szklance wody - rzek艂 Mateo.

- Burza w szklance wody, panie Cardea. W ka偶dym razie, Sophie, ju偶 po wszystkim. Twoje problemy si臋 sko艅czy艂y. -Wicehrabina z u艣miechem chwyci艂a jej d艂onie.

- Sko艅czy艂y si臋? - zdumia艂a si臋.

- Tak - oznajmi艂a lady Dayle. - Po twoim wyje藕dzie plotki ucich艂y i jedynie od czasu do czasu pojawia艂a si臋 jaka艣 historyjka w gazecie. Po nied艂ugim czasie ludzie zacz臋li zauwa偶a膰, 偶e artyku艂y na temat wydarze艅 na balu i twego rzekomo szokuj膮cego zachowania by艂y podobnie sformu艂owane, tak jakby za tym wszystkim sta艂a jedna osoba.

- Masz bardzo licznych obro艅c贸w! - wykrzykn膮艂 Mateo. -Najwi臋kszymi przyjaci贸艂kami okaza艂y si臋 oczywi艣cie wicehrabina i pani Lowder.

Sophie poczu艂a 艂zy pod powiekami. Do tej pory nie broni艂 jej nikt z wyj膮tkiem Charlesa.

- A lord Dayle? - Musia艂a to wiedzie膰.

- Nie widzia艂am go od tamtej pory - odpar艂a jego wyra藕nie strapiona matka. - Jack powiedzia艂, 偶e ma wiele pracy w komisji, lecz prawda jest inna. Sir Harold doni贸s艂 mi, 偶e posiedzenia zosta艂y odroczone do czasu otrzymania raport贸w z p贸艂nocy. Niktnie wie, gdzie Charles si臋 podziewa. My艣la艂am, 偶e mo偶e ciebie wtajemniczy艂 w swe plany.

Sophie w milczeniu pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie potrzebujesz pomocy lorda Daylea, Sophie - powiedzia艂 Mateo. - Twoja przyjaci贸艂ka ksi臋偶na oznajmi艂a, 偶e zerwie stosunki z tymi, kt贸rzy o艣miel膮 si臋 powiedzie膰 o tobie cho膰by jedno z艂e s艂owo. A ta wynios艂a panna... panna Ashford? -Gdy Sophie przytakn臋艂a, kontynuowa艂: - Nawet ona w ko艅cu przyzna艂a si臋, 偶e ten kostium to by艂 jej pomys艂 i 偶e jej zdaniem nie mo偶na by艂o mie膰 do niego zastrze偶e艅. Jednak najwi臋kszy cios twoim krytykom zada艂 sam ksi膮偶臋 regent.

Sophie przy艂o偶y艂a d艂o艅 do ust.

- To niemo偶liwe - powiedzia艂a szeptem.

- To prawda - oznajmi艂a z u艣miechem lady Dayle.

- Powiedzia艂, 偶e masz wielki talent, a prawdziwych artyst贸w

158

nale偶y traktowa膰 z wi臋ksz膮 wyrozumia艂o艣ci膮 ni偶 zwyk艂ych zjadaczy chleba. Oznajmi艂 te偶, 偶e b臋dzie bardzo niezadowolony, je艣li ktokolwiek oka偶e ci lekcewa偶enie. No c贸偶, jest nieudolnym w艂adc膮 - rzek艂 protekcjonalnym tonem Mateo - ale trzeba przyzna膰, 偶e zna si臋 na sztuce, ceni artyst贸w i umie korzysta膰 z 偶ycia. - Gdy wszyscy si臋 roze艣miali, doda艂 z entuzjazmem: - Najzabawniejsze jest to, 偶e po o艣wiadczeniu ksi臋cia zacz臋to gremialnie wystawia膰 na honorowych miejscach twoje rysunki. Ludzie chc膮 pokaza膰, 偶e podzielaj膮 zdanie w艂adcy. Prace Dunjazady sta艂y si臋 niezwykle modne. To naprawd臋 nie艂adnie, 偶e ja, tw贸j kuzyn, nie mam 偶adnego twojego dzie艂a. Sophie u艣miechn臋艂a si臋.

- Obawiam si臋, 偶e Dunjazada ju偶 nigdy nie narysuje 偶adnego portretu, ale ja zrobi臋 to z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮, kuzynie.

Oczy Matea rozb艂ys艂y o偶ywieniem.

- Teraz? Roze艣mia艂a si臋.

- Przykro mi, ale to niemo偶liwe. Mam jeszcze mn贸stwo pracy, ale jutro rano, kiedy jest najlepsze 艣wiat艂o, mo偶emy zacz膮膰 szkice. Oczywi艣cie - powiedzia艂a, zwracaj膮c si臋 do wice-hrabiny - o ile pa艅stwo zamierzaj膮 zatrzyma膰 si臋 na noc.

- Owszem, mamy taki zamiar - odpowiedzia艂a lady Dayle -i w zwi膮zku z tym musz臋 uda膰 si臋 na g贸r臋 i przypilnowa膰 rozpakowywania baga偶y. Winston nie b臋dzie wiedzia艂, w kt贸rej sukni mam wyst膮pi膰 na kolacji. O w艂a艣nie - doda艂a jakby od niechcenia. - Po drodze wst膮pi艂am do Emily i przywioz艂am tu Neli i twoje ubrania.

- Dzi臋kuj臋. Bardzo mi brakowa艂o Neli. Mam nadziej臋, 偶e nie jeste艣 rozczarowany moim wygl膮dem, Mateo, ale nie mog臋 wk艂ada膰 najlepszych sukien do tej pracy.

- Nawet w 艂achmanach prezentowa艂aby艣 si臋 wspaniale -po艣pieszy艂 z zapewnieniem. - Za kilka dni musz臋 wraca膰 do Londynu... wzywaj膮 mnie interesy, ale mam nadziej臋, 偶e mi艂o sp臋dzimy razem tych par臋 chwil.

- Do zobaczenia na kolacji - powiedzia艂a lady Dayle, podnosz膮c si臋 z fotela. W drodze do drzwi przystan臋艂a przy kominku. - Mia艂a艣 wspania艂y pomys艂 z t膮 biel膮, ale czy zamierzasz zawiesi膰 tu jeden z tych obraz贸w? - Wskaza艂a dwa malowid艂a oparte o marmurowe obramowanie.

- M贸wi膮c szczerze, nie jestem do nich przekonana, ale nie znalaz艂am na strychu niczego lepszego.

- W takim razie nic tu nie wieszaj. Mam odpowiedni obraz. Ka偶臋 pos艂a膰 po niego do Fordham, przywioz膮 go tu za kilka dni.

- Dzi臋kuj臋, milady. Mateo, zechciej mi wybaczy膰...

- Nie wybaczam. Je艣li tylko mi pozwolisz, zostan臋 twym wo艂em roboczym. To jedyny spos贸b na przebywanie w twej obecno艣ci, kuzyneczko.

Tego dnia Sophie uda艂o si臋 osi膮gn膮膰 naprawd臋 wiele z pomoc膮 Matea, kt贸ry ch臋tnie podejmowa艂 si臋 wszelkich prac. Wspomaga艂 j膮 te偶 艣miechem i dobrym humorem. Wieczorem z przyjemno艣ci膮 zjad艂a kolacj臋 w pokoju 艣niadaniowym, jako 偶e jadalnia nie by艂a jeszcze uko艅czona.

Potem zasiedli przy herbacie w saloniku w tylnej cz臋艣ci domu. Sophie stara艂a si臋 nie spogl膮da膰 w stron臋 okna, przy kt贸rym Charles poca艂owa艂 j膮 po raz pierwszy.

Mateo zatrzyma艂 si臋 dok艂adnie w miejscu, w kt贸rym sta艂 wtedy Charles, i przyjrza艂 si臋 wn臋trzu.

- Sophie, ten dom rozs艂awi twoje nazwisko.

- Je艣li tak si臋 nie stanie, zaczn臋 rysowa膰 portrety jako Madame Dunjazada - za偶artowa艂a.

160

- Mateo ma racj臋 - powiedzia艂a lady Dayle. - Nie mog臋 ju偶 si臋 doczeka膰, kiedy wszyscy zobacz膮 twe dzie艂o.

- Prosz臋 do mnie napisa膰, czy dom spodoba艂 si臋 lordowi Daylebwi.

Wicehrabina odstawi艂a fili偶ank臋 i szybko wymieni艂a spojrzenia z Mateem.

- Nie b臋d臋 musia艂a pisa膰 - powiedzia艂a.

- Dlaczego?

- Jak zapewne wiesz, pod koniec tygodnia s膮 urodziny Charle艣a.

-Tak...

- Zaprosi艂am tu z tej okazji kilka os贸b na par臋 dni. Sophie znieruchomia艂a.

- Milady, nie wszystko jest jeszcze gotowe!

- Co ty m贸wisz, dziecko! Dom jest wspania艂y, a reszt臋 prac doko艅czymy p贸藕niej.

Sophie dokonywa艂a po艣piesznych oblicze艅.

- Mo偶e uda si臋 zako艅czy膰 remont na czas, ale przez najbli偶sze dni musimy ci臋偶ko pracowa膰. Je艣li wszystko potoczy si臋 zgodnie z nowym planem, zd膮偶臋 wyjecha膰 jeszcze przed przyj臋ciem.

- Nie ma mowy! Musisz tu zosta膰.

- Wola艂abym wyjecha膰.

- Musisz zosta膰, kochanie, i koniec tematu. Zaprosi艂am go艣ci r贸wnie偶 w twoim imieniu. To b臋dzie przyj臋cie urodzinowe po艂膮czone z otwarciem domu.

Sophie siedzia艂a nieruchomo. Nie wiedzia艂a, czy w tej sytuacji ma si臋 艣mia膰, czy p艂aka膰. Charles. Kilkudniowa wizyta...

- Post臋puje pani nieuczciwie, lady Dayle - powiedzia艂a w ko艅cu.

Wicehrabina zachichota艂a.

161

- Wiem.

- Milady ma racj臋, Sophie. Twoje dzie艂o jest wspania艂e i nie powinna艣 si臋 go wstydzi膰. - G艂os Matea dr偶a艂 z emocji. - To b臋dzie tw贸j wielki triumf. Od tej pory b臋dziesz mog艂a przebiera膰 w zam贸wieniach.

- Nie mam najmniejszych w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e otrzymasz ca艂e mn贸stwo propozycji, kiedy go艣cie zobacz膮 twe dzie艂o - powiedzia艂a lady Dayle.

- Ech, b臋dziesz si臋 tu marnowa膰 w艣r贸d tych sztywnych Anglik贸w. - Mateo wpatrywa艂 si臋 w Sophie z napi臋t膮 uwag膮. - Wiem, 偶e powinna艣 odebra膰 nale偶ne s艂owa uznania za sw贸j wspania艂y projekt, ale potem musisz wr贸ci膰 ze mn膮 do Filadelfii. Tam natychmiast zrobisz wielk膮 karier臋. Dama projektant, kt贸rej dzie艂a podziwia艂 sam ksi膮偶臋 regent! Wszyscy b臋d膮 si臋 bi膰 o twoje prace.

- C贸偶 za uroczy obrazek. - Lady Dayle unios艂a oczy ku niebu. - Pozwalam sobie jednak zauwa偶y膰, 偶e Sophie r贸wnie偶 tutaj jest kochana i podziwiana. Dowiod艂y tego wydarzenia ostatnich dni.

- Owszem, ale w Anglii nie odniesie takiego sukcesu jak w Ameryce. - Z powag膮 popatrzy艂 Sophie prosto w oczy. -Przemy艣l to, b艂agam.

Postanowi艂a spe艂ni膰 jego pro艣b臋 po tym, jak znajdzie spos贸b, by wym贸wi膰 si臋 od udzia艂u w przyj臋ciu.

Rozdzia艂 dwunasty

Charles zn贸w mia艂 pi臋tna艣cie lat i wyje偶d偶a艂 do szko艂y. Ojciec w ko艅cu niech臋tnie uleg艂, chocia偶 przewidywa艂, 偶e marnotrawny m艂odszy syn zostanie odes艂any do domu jeszcze przed ko艅cem kwarta艂u.

Nie s艂ucha艂 napomnie艅, zna艂 je ju偶 na pami臋膰. Utyskiwania ojca nie mog艂y go ju偶 zrani膰. Nareszcie opuszcza艂 rodzinny dom i 艣wiat sta艂 przed nim otworem. Rado艣膰 m膮ci艂a mu jedynie konieczno艣膰 po偶egnania si臋 z Sophie.

Siedzia艂a na najni偶szej ga艂臋zi drzewa, na kt贸rym spotkali si臋 po raz pierwszy. Czarne jak heban w艂osy opada艂y na plecy; 艂zy p艂yn臋艂y po policzkach. Gdy usiad艂 obok niej na s臋katej ga艂臋zi, po艂o偶y艂a mu g艂ow臋 na ramieniu i tak trwali w milczeniu przez d艂u偶szy czas. Potem da艂 jej po偶egnalny prezent, ksi膮偶k臋 Thomasa Hopea 鈥濵eble i dekoracja wn臋trz". U艣miechn臋艂a si臋 z wdzi臋czno艣ci膮, a on powiedzia艂 co艣 zabawnego.

W panuj膮cej dooko艂a ciszy rozdzwoni艂 si臋 jej srebrzysty 艣miech, i nagle Sophie mocno otoczy艂a Charlesa ramionami.

Las gdzie艣 si臋 rozp艂yn膮艂. Nie byli ju偶 dzie膰mi. Mia艂 przed sob膮 kobiet臋, kt贸rej pragn膮艂. Wsun膮艂 palce w jej g臋ste w艂osy i nakry艂 rozpalone cia艂o swoim, 艂apczywie ch艂on膮c poca艂unki Sophie.

163

Nagle go odepchn臋艂a i roze艣mia艂a si臋 szyderczo.

- Nie, Charlesie. - Wsta艂a.

Wychodz膮c z pokoju, mocno trzasn臋艂a drzwiami. Potem je otworzy艂a i trzasn臋艂a nimi jeszcze raz, i znowu, i znowu. Bum! Bum!

Mia艂 wra偶enie, 偶e za chwil臋 p臋knie mu g艂owa.

- Nie masz klucza? - spyta艂a poirytowanym tonem. Nie, to nie ona. To by艂 g艂os jacka.

- Mia艂 go z sob膮 - odpowiedzia艂 kto艣. Bum!

- Do cholery! - rykn膮艂 Charles i chwyci艂 si臋 za g艂ow臋. -Przesta艅 tak trzaska膰 drzwiami, bo ci臋 udusz臋! - Przewr贸ci艂 si臋 na plecy. Nie mia艂 zamiaru nikogo-zabija膰, chcia艂 tylko spokojnie umrze膰.

- B臋dzie 偶y艂 - powiedzia艂 z wyra藕n膮 ulg膮 jego brat. Bum!

Ostatnie trza艣ni臋cie sprawi艂o, 偶e zapad艂 si臋 w ciemno艣膰.

Po przebudzeniu ujrza艂 nad sob膮 brata i kamerdynera, kt贸rzy przygl膮dali mu si臋 z osobliwym zafascynowaniem.

- Mo偶e wiesz, gdzie si臋 podziewa艂 przez ca艂y ten czas? - zapyta艂 Jack.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Lorda Daylea przynie艣li wczoraj jacy艣 dwaj d偶entelmeni. Znale藕li go u Bellamyego. Nie wiem, co pi艂, ale u nas w domu na pewno nie ma takich pod艂ych trunk贸w. - Crocker skrzywi艂 si臋. - Poszed艂em zaparzy膰 kaw臋, a kiedy wr贸ci艂em, drzwi by艂y zamkni臋te na klucz. Pomy艣la艂em, 偶e trzeba je wywa偶y膰, wi臋c pos艂a艂em po pana.

- Dobrze zrobi艂e艣.

- Przygotuj臋 gor膮c膮 k膮piel - zaproponowa艂 Crocker. Charles j臋kn膮艂 i przewr贸ci艂 si臋 na bok.

164

- Kiedy kaza艂em ci zdecydowa膰, czego naprawd臋 chcesz, nie mia艂em na my艣li samob贸jstwa - powiedzia艂 Jack, a nie otrzymawszy odpowiedzi, ci膮gn膮艂: - Wstawaj, leniu! Kiedy ty przez trzy dni pi艂e艣, ja ci臋偶ko pracowa艂em i kogo艣 ci przyprowadzi艂em.

- Id藕 st膮d... i daj mi umrze膰.

- Nie dzisiaj, bracie. No, rusz si臋, Crocker niesie kaw臋.

- Id藕... do... diab艂a - wyst臋ka艂 Charles. Jack roze艣mia艂 si臋.

- Wygl膮da na to, 偶e szatan wyrzuci艂 dzi艣 jednego Aldena ze swego kr贸lestwa, wi臋c pozwolisz, 偶e nie skorzystam z propozycji.

- Kawa, milordzie - powiedzia艂 Crocker, podsuwaj膮c swemu panu pod nos fili偶ank臋 z paruj膮cym napojem. Charles m臋偶nie zwalczy艂 odruch wymiotny i odprawi艂 kamerdynera gestem d艂oni. W tej w艂a艣nie chwili do pokoju wkroczy艂a ca艂a armia lokaj贸w z bali膮 i wiadrami gor膮cej wody. Szybko schowa艂 si臋 pod ko艂dr臋, lecz Jack i Crocker unie艣li go i wsadzili do balii. Mimo 偶e b贸l g艂owy natychmiast si臋 wzm贸g艂, po wypiciu kilku 艂yk贸w kawy Charles poczu艂 si臋 niemal jak cz艂owiek.

- Nie zamierzam pyta膰, co by艂o powodem twojej eskapady -powiedzia艂 Jack, gdy Charles w艂o偶y艂 szlafrok i usiad艂 w fotelu.

- Kobieta - mrukn膮艂 Crocker, chowaj膮c przybory do golenia. Zaczerwieni艂 si臋 pod gniewnym spojrzeniem Charlesa, lecz nie da艂 si臋 zbi膰 z tropu. - Nic innego nie jest w stanie doprowadzi膰 m臋偶czyzny do takiego upadku.

- Wszyscy wiedz膮 o twojej sk艂onno艣ci do wybryk贸w, ale czas ju偶 wraca膰 do pracy. - Jack surowo spojrza艂 na brata opo-ja. - Przyprowadzi艂em ci go艣cia. Z pewno艣ci膮 ch臋tnie wys艂uchasz, co ma ci do powiedzenia.

Charles westchn膮艂 i pozwoli艂 Crockerowi zaczesa膰 do ty艂u

mokre w艂osy. Mia艂 wra偶enie, 偶e s膮 ig艂ami, kt贸re bole艣nie wwiercaj膮 si臋 w czaszk臋.

- Chyba si臋 nie spodziewasz, 偶e w tym stanie b臋d臋 m贸g艂 prowadzi艂 sensown膮 rozmow臋, a poza tym nikt i nic nie jest w stanie zmusi膰 mnie do ubrania si臋. Albo przyjdzie tutaj, albo b臋dzie musia艂 zaczeka膰, a偶 wydobrzej臋.

Jack powr贸ci艂 w towarzystwie jakiego艣 nastolatka. Charles mia艂 nadziej臋, 偶e ten dzieciak nie za艂amie si臋 na widok ruiny cz艂owieka. Spiorunowa艂 brata wzrokiem.

- Charlesie, to jest pan Lionel Humbert, pomocnik drukarza. Panie Humbert, oto lord Dayle.

Ch艂opak sta艂 z pochylon膮 g艂ow膮, obracaj膮c w r臋kach kapelusz.

- Dzie艅 dobry, milordzie.

- Nie wiem, czy dzie艅 jest dobry, ale nie b臋dziemy si臋 o to spiera膰, panie Humbert. - Wskaza艂 mu krzes艂o. - Prosz臋 usi膮艣膰.

Ch艂opak zblad艂.

- Dzi臋kuj臋, milordzie, to znaczy, postoj臋, milordzie.

- Napije si臋 pan kawy? - Charles pr贸bowa艂 go o艣mieli膰.

- Nie, to znaczy nie powinienem teraz pi膰 kawy. Bardzo si臋 denerwuj臋, sir.

Charles ucieszy艂 si臋, 偶e ch艂opak nie nazwa艂 go powt贸rnie 鈥瀖ilordem".

- Nie ma si臋 pan czym denerwowa膰. Wiem, 偶e wygl膮dam strasznie, ale zapewniam, 偶e nie jadam m艂odych ludzi na 艣niadanie. Prosz臋 mi powiedzie膰, czym mog臋 panu s艂u偶y膰, panie Humbert?

Ch艂opak popatrzy艂 na Jacka, kt贸ry zach臋caj膮co kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Chyba mog臋 panu pom贸c. Jestem pomocnikiem pana Prescotta, drukarza.

166

- Pan Prescott pracuje mi臋dzy innymi dla 鈥濷racle", Charlesie - wtr膮ci艂 Jack.

- Wsp贸艂czuj臋 panu, 偶e ma pan do czynienia z wydawc膮 tego brukowca - powiedzia艂 Charles.

- Dzi臋kuj臋, sir. Pan Griggs troch臋 szwankuje na umy艣le, je艣li wie pan, co mam na my艣li.

- Powiedzia艂bym, 偶e nie tylko troch臋.

- Niech pan opowie o tym m臋偶czy藕nie, o kt贸rym rozmawiali艣my - przynagli艂 Jack.

- Jaki艣 czas temu nios艂em panu Griggsowi pr贸bne odbitki, tak jak zawsze. To by艂o mniej wi臋cej wtedy, gdy zacz臋to o panu pisa膰 w tej gazecie, sir. Wtedy po raz pierwszy zobaczy艂em m臋偶czyzn臋, kt贸rego pan szuka.

- Niskiego, ciemnow艂osego, kr臋pego? - zapyta艂 Charles, prostuj膮c si臋 gwa艂townie.

- Tak, sir. To dziwny cz艂owiek. Porusza si臋 szybko, nerwowo, zupe艂nie jak ptak. Dlatego zapami臋ta艂em jego nazwisko.

- Jak si臋 nazywa? - spyta艂 Charles.

- Wren, sir. Wren, jak strzy偶yk.

- Bystrzak z pana - pochwali艂 Charles. - Czy wie pan mo偶e, o czym Wren rozmawia艂 z panem Griggsem?

Ch艂opak zamy艣li艂 si臋.

- Pan Wren przeczyta艂 artyku艂 i zaakceptowa艂 go, tak jak zwykle to robi pan Griggs.

-Hm.

- Rozmawiali o panu, sir. 艢miali si臋 g艂o艣no, a potem kazali mi odda膰 gazet臋 do druku.

- Bardzo mi pan pom贸g艂, panie Humbert. A teraz prosz臋, 偶eby dobrze si臋 pan zastanowi艂. Czy Wren wspomnia艂 kiedykolwiek, dla kogo pracuje?

Ch艂opak milcza艂 d艂u偶sz膮 chwil臋.

- Nieee - rzek艂 w ko艅cu. Gdy Charles z rezygnacj膮 opad艂 na oparcie fotela, doda艂: - Cho膰 raz powiedzia艂: 鈥濲ego Lor-dowska Mo艣膰 b臋dzie niezadowolony".

- Jego Lordowska Mo艣膰? - Charles popatrzy艂 na Jacka.

- Tak, ale powiedzia艂 to weso艂ym tonem. Rozumie pan, mo偶e tylko 偶artowa艂.

- Czy Wren wci膮偶 przychodzi ogl膮da膰 pr贸bne odbitki? -spyta艂 Charles, kt贸remu co艣 nagle przysz艂o do g艂owy.

- Nie, sir. Odk膮d Griggs przesta艂 ob艣miewa膰 pana w gazecie, nigdy ju偶 go nie widzia艂em.

- Dzi臋kuj臋, panie Humbert, bardzo nam pan pom贸g艂. -Skin膮艂 na Crockera. - Zaprowad藕 naszego m艂odego przyjaciela do kuchni. My艣l臋, 偶e kucharka znajdzie co艣 po偶ywnego dla dorastaj膮cego m艂odzie艅ca. I daj mu co艣 za to, 偶e okaza艂 si臋 tak pomocny. - Charles wsta艂 i u艣cisn膮艂 d艂o艅 ch艂opca. - Mam nadziej臋, 偶e pewnego dnia b臋dziemy razem robi膰 interesy.

Ch艂opak, najwyra藕niej ju偶 rozlu藕niony, wyszed艂 z Crocke-rem. Charles usiad艂 i popatrzy艂 na Jacka.

- Dzi臋kuj臋 ci. Nareszcie co艣 wiemy. - Zamilk艂 na chwil臋, po czym uderzy艂 pi臋艣ci膮 w fotel. - Tyle 偶e wci膮偶 bardzo niewiele! Dlaczego nie mo偶emy go zdemaskowa膰?!

- Mamy jeszcze kilka dni. Mo偶e uda si臋 znale藕膰 co艣 bardziej konkretnego.

- Kilka dni do czego?

- Do twoich urodzin.

Charles potar艂 skronie. Zastanawia艂 si臋, co jeszcze usz艂o jego uwagi w ci膮gu minionego tygodnia.

- Moich urodzin?

Jack kpi膮co popatrzy艂 na brata i roze艣mieli si臋 oboje.

- Gdyby艣 czyta艂 listy, zamiast wychyla膰 kolejne kieliszki,

168

wiedzia艂by艣, 偶e nasza matka organizuje dla ciebie przyj臋cie urodzinowe.

- Jest a偶 tak 藕le?

- Naprawd臋 nie wiesz? Zaprosi艂a mn贸stwo os贸b na kilka dni na wie艣 w ten weekend.

-Na kilka dni? I wszyscy b臋d膮 musieli jecha膰 a偶 do Fordham?

- Nie, do Sevenoaks. Przyj臋cie b臋dzie po艂膮czone z uroczystym otwarciem domu.

Charles przygarbi艂 si臋 w fotelu, czuj膮c niezno艣ne b臋bnienie w g艂owie. Jack i Crocker mylili si臋. Naprawd臋 zamierza艂 umrze膰. Mia艂 nadziej臋, 偶e uda mu si臋 to przed przyj臋ciem urodzinowym.

Rozdzia艂 trzynasty

Oczywi艣cie nie umar艂, a nawet nie pr贸bowa艂 si臋 wymiga膰 od przyj臋cia urodzinowego. Nie chcia艂 niepotrzebnie stwarza膰 dodatkowych problem贸w. Jego nieobecno艣膰 urazi艂aby go艣ci, zrani艂a matk臋 i stanowi艂a po偶ywk臋 dla plotek. Przeciwnicy i tak triumfowali po jego ostatnich pijackich wyczynach. By艂 teraz 艣ledzony przez ca艂e stada dziennikarzy zbrojnych w o艂贸wki i notatniki, czekaj膮cych, a偶 obrzuci ich wyzwiskami albo zacznie cudzo艂o偶y膰 na ulicy. Stara艂 si臋 nie zwraca膰 na to uwagi. Mia艂 powa偶niejsze zmartwienia.

Prze偶y艂 szok, gdy Sophie zostawi艂a go na balu dobroczynnym. To prawda, w艣ciek艂 si臋 na ni膮 za ten kostium, mia艂 jednak nadziej臋, 偶e dojd膮 do porozumienia. Wydawa艂o mu si臋, 偶e znalaz艂 rozwi膮zanie dla ich problem贸w. Przez nast臋pne dni w bezsilnym gniewie przeklina艂 kobiec膮 niesta艂o艣膰 i 藕le poj臋te poczucie honoru.

A potem, na spotkaniu komisji, s艂uchaj膮c doniesie艅 z Birmingham, gdzie szerzy艂y si臋 strajki wywo艂ane g艂odem, nagle zrozumia艂, co musia艂a czu膰 Sophie, gdy przedstawi艂 jej sw膮 znakomit膮, jak mu si臋 wydawa艂o, propozycj臋.

Nie by艂 w stanie ubolewa膰 nad losem farmer贸w, kt贸rzy od-

170

mawiaj膮 pracy na polach, i my艣le膰 o gnij膮cych plonach. Ci膮gle mia艂 przed oczami Sophie. Przypomina艂 sobie jej dzieci臋c膮 twarzyczk臋 艣ci膮gni臋t膮 b贸lem, gdy ciotka zapomnia艂a jej imienia; pr贸by udawania, 偶e nic si臋 nie sta艂o, gdy nikt opr贸cz niego nie pami臋ta艂 o jej urodzinach; niech臋膰 do bywania w towarzystwie; wyzywaj膮ce o艣wiadczenie, 偶e jest projektantk膮, a nie p艂och膮 panienk膮 debiutuj膮c膮 w sezonie.

By艂a tak dzielna, 偶e nawet on, kt贸ry dobrze wiedzia艂 o tym, co kry艂o si臋 za jej witalno艣ci膮, o tym zapomnia艂. A przecie偶 od razu dostrzeg艂 przera偶on膮 ma艂膮 dziewczynk臋 pod pi臋kn膮 kobiec膮 powierzchowno艣ci膮. By艂 tak poch艂oni臋ty kreowaniem swego wizerunku, 偶e przesta艂 zwraca膰 uwag臋 na jej problemy.

Poniewczasie uzna艂 sw膮 win臋, poczu艂, jak bardzo zrani艂 Sophie. Pewnego dnia, po posiedzeniu komisji, rozmawia艂 z lordem Cranbourneem, jej wujem, kt贸ry u艣wiadomi艂 mu, co si臋 sta艂o. Charles podzi臋kowa艂 mu, wyszed艂 z Westminste-ru i uda艂 si臋 do najbli偶szej tawerny, gdzie wla艂 w siebie ca艂e morze taniego ginu. Potem pi艂 jeszcze przez kilka dni.

Swe ocalenie zawdzi臋cza艂 Jackowi i Crockerowi. Usi艂owa艂 wr贸ci膰 do normalnego 偶ycia, lecz nic mu si臋 nie udawa艂o. Sprawy polityczne, oczekiwania panny Ashford, a nawet my艣l o nieuchwytnym Wrenie, nie by艂y w stanie na d艂u偶ej zaj膮膰 jego udr臋czonej uwagi. Czu艂 wewn臋trzn膮 pustk臋. Nie wiedzia艂, kim jest naprawd臋. Z pewno艣ci膮 nie by艂 ju偶 ani beztroskim Charlesem Aldenem, ani wicehrabi膮 Dayleiem, m艂odym poli-tykiem pn膮cym si臋 po szczeblach kariery.

By艂 pewien jednego - musia艂 porozmawia膰 z Sophie, by si臋 dowiedzie膰, czy uda mu si臋 naprawi膰 wyrz膮dzon膮 jej krzywd臋. Zamierza艂 ukorzy膰 si臋 przed ni膮 i serdecznie przeprosi膰 za swe post臋powanie.

Trzyma艂 si臋 tej my艣li jak ostatniej deski ratunku. Nie dane

mu by艂o usprawiedliwi膰 si臋 przed bratem i ojcem, mia艂 jednak nadziej臋, 偶e b臋dzie m贸g艂 wyt艂umaczy膰 wszystko Sophie. Nie zamierza艂 traci膰 swej szansy.

Tak wi臋c sta艂 teraz na progu swego wyremontowanego domu jak na skrzy偶owaniu 偶yciowych dr贸g. G艂臋boko zaczerpn膮艂 tchu i wszed艂 do wn臋trza.

O艣wietlony promieniami s艂o艅ca hol b艂yszcza艂 艣wie偶o艣ci膮. Z rozkosz膮 wci膮gn膮艂 w nozdrza znajome zapachy pszczelego wosku, 艣wie偶ej farby i pieczonych ciasteczek.

Jadalnia znajduj膮ca si臋 na prawo od wej艣cia by艂a pusta, a zapach farby by艂 tu ostrzejszy. Odwr贸ci艂 si臋 i wszed艂 do salonu.

Zasta艂 tam Sophie w towarzystwie jego matki. Panie pochyla艂y si臋 nad jak膮艣 skrzyni膮. Na pod艂odze le偶a艂y kawa艂ki siana, a kiedy matka si臋 wyprostowa艂a, zobaczy艂, 偶e 藕d藕b艂a trawy utkwi艂y tak偶e w jej w艂osach. Jednak nie ten widok zaskoczy艂 go najbardziej. Matka 艣mia艂a si臋 g艂o艣no. Po prostu by艂a szcz臋艣liwa.

Sophie tak偶e za艣miewa艂a si臋 do rozpuku. Na jej starej, sp艂o-wia艂ej sukni ja艣nia艂a du偶a plama bia艂ej farby. Mia艂a umorusan膮 twarz, zwi膮zane na karku ciemne loki opada艂y burzliw膮 kaskad膮 a偶 na plecy. Mimo wszystko wygl膮da艂a zachwycaj膮co pi臋knie. Charles wpatrywa艂 si臋 w ni膮 jak urzeczony, ch艂on膮c jej radosny 艣miech. Teraz w pe艂ni rozumia艂, jak wielkim okaza艂 si臋 durniem.

Sophie by艂a jak promyk s艂o艅ca w ciemnej otch艂ani. 呕ycie jej nie pie艣ci艂o, a jednak nigdy si臋 nie za艂ama艂a. Mog艂a zgorzknie膰, tymczasem nios艂a 艣wiatu jedynie rado艣膰. Nie zamierza艂a kry膰 si臋 za mask膮 konwenans贸w, t艂umi膰 swego talentu, by uczyni膰 zado艣膰 etykiecie. By艂a szczera i prawdziwa w ka偶dej chwili swego 偶ycia, nara偶aj膮c si臋 na wzgard臋 i poni偶enie.

Pozosta艂a jednak sob膮, podobnie jak jej matka, kt贸ra przecierpia艂a wiele; jak Emily Lowder, kt贸ra po wielu dramatycz-

172

nych przej艣ciach odnios艂a zwyci臋stwo. Sophie mog艂a go ocali膰, gdyby w por臋 si臋 zorientowa艂, jaki skarb zes艂a艂 mu los.

Zamkn膮艂 powieki, wyobra偶aj膮c sobie jej nios膮cy przebaczenie u艣miech i delikatny dotyk r臋ki. Wiedzia艂, 偶e na to nie zas艂uguje. Odni贸s艂 si臋 do niej lekcewa偶膮co, pr贸bowa艂 j膮 poucza膰, dotkliwie zrani艂. By艂a cudownie bezpo艣rednia, podczas gdy on kry艂 mroczne tajemnice, kt贸rymi nie m贸g艂 si臋 z nikim podzieli膰. Marzy艂 jednak o tym, by zatopi膰 si臋 w jej dobroci, a jednocze艣nie pragn膮艂 jej a偶 do b贸lu.

- Charles! - Otworzy艂 oczy. To by艂a matka. - Przyjecha艂e艣!

- Tak - odpowiedzia艂, staraj膮c si臋 ukry膰 zmieszanie. - Pomy艣la艂em, 偶e powinienem tu si臋 pojawi膰 jeszcze przed przybyciem pierwszych go艣ci.

Sophie milcza艂a. Matka zamkn臋艂a wieko skrzyni i skin臋艂a na lokaja.

- Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e przyjecha艂e艣, synu. Wszystko jest ju偶 prawie gotowe, ale musz臋 porozmawia膰 z pani膮 Hepple na temat jutrzejszego obiadu, wi臋c Sophie sama oprowadzi ci臋 po domu. - Wychodz膮c z pokoju, uca艂owa艂a Charlesa w policzek. - Zobaczymy si臋 p贸藕niej - rzuci艂a na odchodnym.

Powoli post膮pi艂 kilka krok贸w w g艂膮b salonu.

- Sophie...

- By艂am przekonana, 偶e przyjedziesz dopiero jutro. - Opu艣ci艂a wzrok.

- Chcia艂em si臋 z tob膮 zobaczy膰, porozmawia膰. Pomy艣la艂em, 偶e w towarzystwie czuliby艣my si臋 skr臋powani.

Zerkn臋艂a na niego z ukosa.

- Tak. - U艣miechn臋艂a si臋 blado. - Tyle 偶e teraz te偶 czujemy si臋 niezr臋cznie.

U艣miechn膮艂 si臋 z wyra藕n膮 ulg膮.

- Owszem, ale nie mamy 艣wiadk贸w. - Sophie gwa艂townie

spowa偶nia艂a, on za艣 przeklina艂 w duchu swoj膮 g艂upot臋. - Nie chcia艂em, 偶eby to tak wysz艂o. - Podszed艂 do niej, walcz膮c z pragnieniem wzi臋cia jej w ramiona i ca艂owania do utraty tchu. Mo偶e wtedy przesta艂aby patrze膰 na niego z wyrzutem? - Ilekro膰 chc臋 z tob膮 porozmawia膰, czuj臋 si臋 jak nieporadny nastolatek. - Gdy milcza艂a, ci膮gn膮艂: - Chcia艂em ci臋 serdecznie przeprosi膰. Wszystko sobie przemy艣la艂em i doszed艂em do wniosku, 偶e zachowa艂em si臋 haniebnie i ci臋 zrani艂em. Omal nie umar艂em, kiedy zda艂em sobie z tego spraw臋. Gwa艂townie zaczerpn臋艂a tchu.

- Przyjmuj臋 twoje przeprosiny.

- Dzi臋kuj臋. - Uj膮艂 jej d艂onie. By艂y poplamione farb膮, szorstkie, z po艂amanymi paznokciami. 艢wiadczy艂y o tym, ile przesz艂a, by przywr贸ci膰 艣wietno艣膰 jego domowi. Dotyk tych zgrubia艂ych d艂oni dzia艂a艂 na niego bardziej koj膮co ni偶 pieszczoty wypiel臋gnowanych r膮k. - Wiem, 偶e by艂em samolubny, 艣lepy i uparty jak kozio艂 William. - Zauwa偶y艂 nieznaczny u艣miech na jej twarzy. -1 wiem te偶, 偶e darz臋 ci臋 najszczerszym, sta艂ym uczuciem. Czy uda nam si臋 ocali膰 co艣 z wraku, kt贸rym przeze mnie sta艂a si臋 nasza przyja藕艅?

U艣miech znikn膮艂 z jej twarzy r贸wnie szybko, jak si臋 pojawi艂. Charles pu艣ci艂 r臋ce Sophie.

- Nie, Charles. Mia艂e艣 racj臋. Nie uda nam si臋 wskrzesi膰 przesz艂o艣ci. Okazali艣my si臋 naiwni jak dzieci.

Czu艂, 偶e brakuje mu tchu.

- Sophie, mam ci tyle do powiedzenia...

Na jej twarzy odmalowa艂 si臋 paniczny strach. Powstrzyma艂a Charlesa gwa艂townym ruchem r臋ki.

- Przykro mi, ale nie mo偶emy teraz odby膰 tej rozmowy. Przyj臋cie b臋dzie dla mnie wielkim wyzwaniem. Musz臋 przez to wszystko przej艣膰 z godno艣ci膮, wi臋c prosz臋, 偶eby艣 zaczeka艂.

174

- Mam czeka膰? Po tym, co si臋 sta艂o?

- Tak. Wszystkie problemy, o kt贸rych musimy porozmawia膰, nie uciekn膮. Mo偶e nawet z czasem wydadz膮 nam si臋 艂atwiejsze.

- Rozumiem... Nie chc臋 ci臋 dr臋czy膰. Czy w takim razie mam wyjecha膰 pod byle pretekstem?

- Nie - odpar艂a bez wahania. - To przyj臋cie tak wiele znaczy dla twojej matki...

Powinien by艂 si臋 spodziewa膰 takiej w艂a艣nie reakcji. Naprawd臋 by艂 g艂upszy, ni偶 przypuszcza艂.

- W takim razie dajmy sobie carte blanche i sp臋d藕my te dni jak ludzie, kt贸rzy ledwie si臋 poznali.

Popatrzy艂a na niego powa偶nym wzrokiem.

- Musz臋 przyzna膰, 偶e ten pomys艂 mi si臋 podoba.

- Panno Westby, czy w takim razie, jako moja nowa znajoma, a zarazem projektantka i wykonawczyni nowej aran偶acji wn臋trz mojej rezydencji, zechce mnie pani oprowadzi膰 po domu?

Przechadzaj膮c si臋 po odnowionych pokojach, poczuli, 偶e opuszcza ich napi臋cie. Charles szczerze wyra偶a艂 swe najwy偶sze uznanie. Sophie uda艂o si臋 zmieni膰 ponur膮 rezydencj臋 w przytulny, go艣cinny dom.

Najbardziej podoba艂a mu si臋 biblioteka. Stare w膮skie wy-kuszowe okna z wytartymi siedziskami zosta艂y usuni臋te wraz z kawa艂kiem dziel膮cego je muru, a w ich miejsce pojawi艂y si臋 liczne szyby, dzi臋ki kt贸rym ciemny niegdy艣 pok贸j wype艂ni艂 si臋 艣wiat艂em. Za oknami rozpo艣ciera艂y si臋 trawniki, kt贸re ci膮gn臋艂y si臋 a偶 do jeziora. Promienie s艂o艅ca mieni艂y si臋 w wodzie, o艣wietlaj膮c jak膮艣 budowl臋 na drugim brzegu.

- Co to jest?

- Altana wzniesiona w klasycznym stylu na specjaln膮

pro艣b臋 twojej matki. Sama nadzorowa艂a prace, a teraz sp臋dza tam niemal ka偶dy ranek.

- Mo偶emy tam p贸j艣膰?

- Nie w tej chwili. To miedziana kopu艂a tak l艣ni w s艂o艅cu, ale kiedy mied藕 pokryje si臋 patyn膮, nie b臋dzie ju偶 takiego efektu.

- Nie zamierzam si臋 tym teraz przejmowa膰. - Chodzi艂 po bibliotece, podziwiaj膮c nowe p贸艂ki na ksi膮偶ki, gustownie dobrane kolory stolarki i 艣cian. - To nowy dywan?

Sophie u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.

- Nie. Kaza艂y艣my tylko wyczy艣ci膰 stary. Nie od艣wie偶ano go od lat.

- Prezentuje si臋 wspaniale. - Przesun膮艂 palcem po l艣ni膮cym blacie biurka. - Widz臋, 偶e nie dociera tu jeszcze moja korespondencja. - Gdy Sophie drgn臋艂a nerwowo, Charles zachichota艂. - Wyobra偶am sobie, jakie wiadomo艣ci ostatnio otrzymywa艂a艣. Mog臋 w tym s艂u偶y膰 za eksperta. - Spowa偶nia艂 i popatrzy艂 jej w oczy. - Zaczekam na nasz膮 rozmow臋, ale ju偶 teraz chc臋 ci powiedzie膰, 偶e niezmiernie si臋 ciesz臋, i偶 wysz艂a艣 z ca艂ej sytuacji bez szwanku. Mam na wzgl臋dzie jedynie twoje dobro - podkre艣li艂.

- Dzi臋kuj臋 - odpar艂a ze zbiela艂膮 nagle twarz膮.

- Skoro nie czyta艂a艣 list贸w ani gazet, zapewne o czym艣 nie wiesz - doda艂 l偶ejszym ju偶 tonem.

-Tak?

- Wr贸ci艂a lady Avery.

Nareszcie uda艂o mu si臋 j膮 czym艣 zainteresowa膰.

- Naprawd臋?

- Sko艅czy艂y jej si臋 pieni膮dze, a kamerdyner zbieg艂 z klejnotami, wi臋c wr贸ci艂a do Londynu.

- jak zachowa艂 si臋 w tej sytuacji lord Avery?

176

- Przyj膮艂 j膮 z powrotem.

- Och, jestem z niego taka dumna! Musia艂o mu jej bardzo brakowa膰. Mam nadziej臋, 偶e odt膮d b臋d膮 偶y膰 szcz臋艣liwie.

- Ja r贸wnie偶, zw艂aszcza 偶e ostatnio nie wiedzie mu si臋 na innych polach.

Zmarszczy艂a czo艂o.

- Co masz na my艣li?

- C贸偶, sta艂 si臋 po艣miewiskiem, dlatego atakuj膮 go jeszcze bardzie zajadle ni偶 wcze艣niej.

- Tylko dlatego, 偶e kocha sw膮 偶on臋? - spyta艂a, nie kryj膮c wzburzenia.

- Sprawia wra偶enie zakochanego po uszy m艂odzie艅ca, a ludzie... s膮 tylko lud藕mi. Nikt w towarzystwie nie poda lordostwu r臋ki. B臋d膮 musieli znale藕膰 w艂asny kr膮g przyjaci贸艂, tak jak uczynili to lord i lady Holland, ale lord Avery zapewne straci te偶 wp艂ywy w parlamencie. Jego stronnicy rozpierzchli si臋 jak szczury. - Podobny los czeka mnie, pomy艣la艂, a widz膮c ogromny niesmak maluj膮cy si臋 na twarzy Sophie, doda艂: - Przecie偶 znasz takie sytuacje. Przypomnij sobie, przez co musia艂em przej艣膰. Sama te偶 by艂a艣 zamieszana w skandal.

- Tak - rzuci艂a hardo. - Wiem, 偶e w Londynie a偶 si臋 roi od hipokryt贸w, kt贸rzy ch臋tnie krytykuj膮 innych, a sami wcale nie s膮 艣wi臋ci.

- No w艂a艣nie! - wykrzykn膮艂 Charles. - Odebra艂a艣 lekcj臋 od londy艅skiego towarzystwa. Wiesz ju偶, 偶e wystarczy zachowa膰 dyskrecj臋 i ostro偶no艣膰, a wszystko ujdzie p艂azem. Najwi臋kszym grzechem jest da膰 si臋 przy艂apa膰.

- Jak mo偶na tolerowa膰 tak膮 艣wi臋toszkowato艣膰? - zap艂on臋艂a oburzeniem. - Dlaczego tak 艂atwo godzisz si臋 z tak ra偶膮c膮 niesprawiedliwo艣ci膮?

Bo偶e, ale偶 by艂a pi臋kna, nawet w gniewie. Och艂on膮wszy z podziwu, powa偶nie zastanowi艂 si臋 nad jej pytaniem.

- Pozostaj臋 bierny, bo pr贸bowa艂em ju偶 z tym walczy膰 i ponios艂em dotkliw膮 pora偶k臋. Zapomnia艂a艣 ju偶 o moich m艂odzie艅czych ekstrawagancjach? 艁ama艂em wszelkie konwenanse i afiszowa艂em si臋 ze swymi szale艅stwami. Rzuca艂em je hipokrytom w twarz, i co osi膮gn膮艂em? Moje 偶ycie to ruiny i zgliszcza.

- Dlaczego tak m贸wisz o swoim 偶yciu? Pomy艣la艂, 偶e niepotrzebnie wzbudzi艂 jej ciekawo艣膰.

- Dlatego - odpar艂 wymijaj膮co - 偶e nawet teraz, po tylu latach, plotki niszcz膮 moj膮 polityczn膮 karier臋. W dodatku sam da艂em swoim krytykom bro艅 do r臋ki.

Zatroskanie maluj膮ce si臋 na jej twarzy dowodzi艂o, 偶e nie uda艂o mu si臋 jej przekona膰, i偶 to w艂a艣nie mia艂 wcze艣niej na my艣li.

- Lord i lady Avery dobrze o tym wiedz膮, Sophie - doda艂, staraj膮c si臋 zmieni膰 temat. - I my艣l臋, 偶e si臋 z tym pogodzili. Mam nadziej臋, 偶e b臋d膮 szcz臋艣liwi w 偶yciu prywatnym, bo o publicznym musz膮 ju偶 zapomnie膰.

- Powinni m贸c cieszy膰 si臋 i jednym, i drugim. Nie wyrz膮dzili nikomu krzywdy, zranili tylko siebie. Je艣li sobie wybacz膮, to ca艂a sprawa nie powinna ju偶 nikogo obchodzi膰. - Jej z艂o艣膰 gdzie艣 wyparowa艂a, w oczach rozb艂ys艂y iskierki. Zna艂 to jej spojrzenie na tyle dobrze, by wiedzie膰, 偶e Sophie zn贸w nieuchronnie pakuje si臋 w tarapaty. - Lordostwo Avery potrzebuj膮 pomocy.

- Pomocy? - powt贸rzy艂 jak echo.

- Tak. Kto艣 powinien teraz im okaza膰 poparcie. Charles zamy艣li艂 si臋.

- Przyznaj臋 ci racj臋. Niekt贸rzy przyjaciele Avery'ego zajmuj膮 bardzo wysokie stanowiska. Mo偶e uda mu si臋 jako艣 z tego wybrn膮膰 z ich pomoc膮.

178

- Mam nadziej臋. - Westchn臋艂a. - Widzia艂e艣 si臋 z lordo-stwem Avery?

- Ja? - Charles parskn膮艂 艣miechem. - Jestem ostatni膮 osob膮 kt贸r膮 mieliby ochot臋 ujrze膰.

- Uwa偶am, 偶e si臋 mylisz. Jestem pewna, 偶e lord Avery to cz艂owiek honoru. - Unios艂a podbr贸dek i popatrzy艂a Charle-sowi w oczy. - Z pewno艣ci膮 by艂by zadowolony, 偶e da艂e艣 mu szans臋 na przeprosiny. M贸g艂by艣 ich odwiedzi膰, zapewni膰, 偶e , nie 偶ywisz do nich urazy. Twoje dobre s艂owo znaczy艂oby dla nich wi臋cej, ni偶 my艣lisz.

Charles potar艂 czo艂o. Nie lubi艂 przyznawa膰 Sophie racji.

- W takim razie dobrze. Odwiedz臋 ich.

- Doskonale. - Wyra藕nie zadowolona z wygranej, doda艂a: - Mam nadziej臋, 偶e tw贸j'dom ci si臋 podoba. - Odwr贸ci艂a si臋 ; w stron臋 okna, jakby niepewna tego, co zaraz us艂yszy.

- Dobrze wiesz, 偶e jestem zachwycony. Jest pi臋kny. - Jak ty, mia艂 ochot臋 powiedzie膰.

- Jest mi bardzo mi艂o z tego powodu. - Spojrza艂a na Char-lesa. - Musz臋 si臋 teraz przebra膰 do kolacji, ale najpierw powinnam porozmawia膰 z twoj膮 matk膮. Jadamy tu posi艂ki do艣膰 wcze艣nie. Mam nadziej臋, 偶e to ci nie przeszkadza. Jest ju偶 troch臋 za p贸藕no, by wydawa膰 nowe dyspozycje kucharce. - Gdy kiwn膮艂 g艂ow膮, zaproponowa艂a: - W takim razie spotkajmy si臋 w salonie o sz贸stej.

- Dobrze, niech b臋dzie sz贸sta. - Odprowadzi艂 Sophie wzrokiem, po czym opad艂 na fotel. Od nadmiaru wra偶e艅 kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Spojrza艂 w okno i postanowi艂 uda膰 si臋 na przechadzk臋 w stron臋 altany. Musia艂 wszystko starannie przemy艣le膰. Mia艂 nadziej臋, 偶e dojdzie do odpowiednich wniosk贸w jeszcze przed kolacj膮.

Nie postawi艂by jednak na to z艂amanego szel膮ga.

Rozdzia艂 czternasty

Sophie siedzia艂a przed lustrem, patrz膮c, jak Neli wyczesuje m膮czk臋 gipsow膮 z jej w艂os贸w i stara si臋 u艂o偶y膰 niesforne loki. K膮piel znacznie si臋 op贸藕ni艂a, gdy偶 Sophie musia艂a pilnie porozmawia膰 z lady Dayle. Lord Avery i jego 偶ona znale藕li si臋 w potrzebie i musia艂a im pom贸c. Na szcz臋艣cie milady popar艂a jej pomys艂.

Starannie opracowa艂a ryzykowny plan, kt贸ry mia艂 jej r贸wnie偶 da膰 odpowied藕 na dr臋cz膮ce pytania o prawdziw膮 natur臋 Charlesa. Czy oka偶e si臋 jej Charlesem, czy te偶 przekona si臋, 偶e jest podobny do panny Ashford? Nadszed艂 czas na decyzje, tak by wszyscy zainteresowani mogli obra膰 w艂a艣ciw膮 drog臋.

Jej Charles. Te s艂owa brzmia艂y jak najpi臋kniejsza muzyka. Sophie my艣la艂a, 偶e jest gotowa na jego przyjazd i potrafi stawi膰 mu czo艂o, cho膰 by艂a 艣wiadoma, 偶e spo艣r贸d wszystkich ludzi na 艣wiecie on naj艂atwiej mo偶e j膮 zrani膰. Zamierza艂a si臋 wycofa膰, rozlu藕ni膰 znajomo艣膰, lecz okaza艂o si臋 to nie艂atwym zadaniem. Charles przyjecha艂 skruszony, szczerze j膮 przeprasza艂. Na szcz臋艣cie nie wypad艂a z narzuconej sobie roli.

Tak by艂o, dop贸ki nie powiedzia艂 jej o lordostwie Avery. Szczerze im wsp贸艂czu艂a, odk膮d dowiedzia艂a si臋 o ich trud-

180

nym zwi膮zku. Chcia艂a im pom贸c, by mi艂o艣膰 zatriumfowa艂a nad zdrad膮 i gniewem. Mia艂a jednak tak偶e inny, ukryty motyw.

Sytuacje obu pan贸w nie by艂y wprawdzie identyczne, lecz wystarczaj膮co podobne. Je艣li Charles zobaczy, 偶e mimo skandalu lord Avery cieszy si臋 towarzyskim poparciem i zachowuje polityczne wp艂ywy...

Jej rozmy艣lania przerwa艂a Neli:

- Mo偶e mi pani poda膰 grzebie艅, panienko? Ten wyk艂adany macic膮 per艂ow膮? Dzi臋kuj臋, ju偶 ko艅cz臋. -i doda艂a z wahaniem:

- Nie rozmawia艂y艣my ju偶 od d艂u偶szego czasu, ale pomy艣la艂am sobie, 偶e panienka mo偶e si臋 ucieszy膰, kiedy si臋 dowie, 偶e tutejsi s艂u偶膮cy plotkuj膮 jeszcze ch臋tniej ni偶 londy艅ska s艂u偶ba wicehrabiego.

Sophie odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, na co s艂u偶膮ca a偶 krzykn臋艂a ze strachu.

- Przepraszam, Neli. Dowiedzia艂a艣 si臋 czego艣 nowego?

- To nic wielkiego, ale pomy艣la艂am, 偶e panienka mo偶e zechcie膰 to us艂ysze膰.

- Wi臋c m贸w, prosz臋.

- Kr膮偶膮 plotki o 艣mierci starego lorda Daylea, podobne do tych, kt贸re ju偶 znamy. - Ich spojrzenia spotka艂y si臋 w lustrze.

- Jeden z lokaj贸w twierdzi, 偶e stary lord by艂 w艣ciek艂y na panicza Charlesa.

Sophie prychn臋艂a.

- To 偶adna sensacja, Neli. Od wielu lat nie mogli doj艣膰 do porozumienia. Ojciec Charlesa by艂 z niego niezadowolony przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 swego 偶ycia.

- Nie chodzi o niezadowolenie. John m贸wi, 偶e by艂 w艣ciek艂y

- obstawa艂a przy swoim Neli. - Po tym, jak nadesz艂a wiadomo艣膰 o 艣mierci starszego syna, nie chcia艂 rozmawia膰 z obecnym

lordem Dayle'em, nie chcia艂 przebywa膰 z nim w jednym pokoju. Nie 偶yczy艂 sobie nawet jego obecno艣ci na pogrzebie.

- To ju偶 przesada. Charlesa musia艂o to bardzo zabole膰. -Sophie westchn臋艂a. - Zastanawiam si臋, co mi臋dzy nimi zasz艂o. To by te偶 wyja艣nia艂o par臋 rzeczy. Je艣li stary lord zmar艂, zanim zd膮偶yli si臋 pogodzi膰, nic dziwnego, 偶e Charles nie chce o tym rozmawia膰.

- S艂u偶膮cy pozwalali sobie na bardzo 艣mia艂e uwagi na temat Jego Lordowskiej Mo艣ci, panienko.

Sophie zgromi艂a Neli wzrokiem.

- Mam nadziej臋, 偶e im powiedzia艂a艣, co o tym s膮dzisz?

- Mo偶e by膰 tego panienka pewna - odpar艂a Neli z odcieniem satysfakcji w g艂osie. - To ju偶 si臋 nie powt贸rzy.

- Dzi臋kuj臋, Neli. Milord r贸wnie偶 by艂by ci za to wdzi臋czny.

- Wype艂niam tylko swe obowi膮zki. Sophie z wdzi臋czno艣ci膮 uj臋艂a jej d艂o艅.

- Robisz znacznie wi臋cej i mam nadziej臋, 偶e wiesz, jak bardzo to doceniam.

W drodze do salonu zastanawia艂a si臋 nad otrzymanym kawa艂kiem 艂amig艂贸wki. Wiedzia艂a, 偶e Charles i jego ojciec nie byli w stanie doj艣膰 do porozumienia, jednak opisana sytuacja mog艂a dziwi膰, nawet je艣li wzi臋艂o si臋 pod uwag臋 smutne okoliczno艣ci.

Charles by艂 ju偶 w salonie, wpatruj膮c si臋 w obraz nad kominkiem.

- Och! - wykrzykn臋艂a Sophie. - Lady Dayle kaza艂a powiesi膰 portret! - Przystan臋艂a obok Charlesa, by podziwia膰 efekt.

Takiego w艂a艣nie obrazu jej dot膮d brakowa艂o. Barwy, w kt贸rych utrzymany by艂 portret, doskonale komponowa艂y si臋 z wystrojem wn臋trza, podobnie jak temat pracy. Portret

182

przedstawia艂 lady Dayle w karmazynowej sukni z turniur膮. Wicehrabina obejmowa艂a ramieniem dw贸ch syn贸w, a najm艂odszy siedzia艂 na pod艂odze u jej st贸p. Najstarszy, Phillip, patrzy艂 przed siebie powa偶nym wzrokiem. Charles sta艂 obok brata, trzymaj膮c na r臋ku malutkie pieski. Jack, ma艂y szkrab, siedzia艂 na pod艂odze otoczony klockami i szczeniaczkami z tego samego miotu.

- Uwa偶am, 偶e to idealne miejsce na ten portret - powiedzia艂a Sophie. - Co o tym s膮dzisz, Charlesie? - Z przera偶eniem zauwa偶y艂a jego 艣ci膮gni臋t膮 b贸lem, poblad艂膮 twarz. - Dobrze si臋 czujesz? - spyta艂a z trosk膮.

- Tak - odpowiedzia艂 zduszonym g艂osem, a po chwili doda艂: - Uwa偶asz, 偶e ten portret pasuje charakterem do tego wn臋trza? Mamy ca艂e mn贸stwo dzie艂 s艂ynnych mistrz贸w. My艣l臋, 偶e powinni艣my znale藕膰 co艣 bardziej neutralnego.

- To obraz Reynoldsa - powiedzia艂a. - Uwa偶am, 偶e jest wspania艂y. - Gdy milcza艂, postanowi艂a szczerze wyrazi膰 swoj膮 opini臋. - Powiniene艣 si臋 cieszy膰, 偶e twoja matka zdecydowa艂a si臋 go tu zawiesi膰. Najwyra藕niej wraca do siebie po tym, co prze偶y艂a w ci膮gu minionych dw贸ch lat. To chyba wa偶ne, 偶e zn贸w mo偶e patrze膰 na ten portret z przyjemno艣ci膮, nie s膮dzisz? - Charles wzdrygn膮艂 si臋, jakby zabola艂y go jej s艂owa, lecz si臋 nie odezwa艂, tylko zamkn膮艂 oczy. Sophie spyta艂a z niepokojem: - Charles, mam go zdj膮膰?

- Nie. - Otworzy艂 oczy. - Znios臋 ten widok ze wzgl臋du na matk臋. - Podszed艂 do stolika, by nala膰 sobie brandy.

Wychyli艂 ca艂膮 zawarto艣膰 kieliszka jednym haustem i nala艂 kolejny. Sophie przypomnia艂a sobie, co w tym pokoju powiedzia艂a kiedy艣 w gniewie do Charlesa: 鈥濩hcesz zmieni膰 si臋 w brata?".

- Jak umar艂 Phillip? - spyta艂a cicho.

- Co?! - Omal nie upu艣ci艂 kieliszka.

- Jak umar艂 Phillip? Wszyscy w Blackford Chase wiedz膮, 偶e zgin膮艂 pod Waterloo, ale nikt nie ma poj臋cia, jak dosz艂o do tego, 偶e si臋 tam znalaz艂. To jest otoczone mg艂膮 tajemnicy.

Ich spojrzenia si臋 spotka艂y. By艂o oczywiste, 偶e Charles nie zamierza jej odpowiedzie膰. Co wi臋cej, wcale by si臋 nie zdziwi艂a, gdyby wybieg艂 bez s艂owa z pokoju.

W ko艅cu odstawi艂 kieliszek i podszed艂 do 艣ciany, by przyjrze膰 si臋 zdobi膮cym j膮 ornamentom, lecz oczami wyobra藕ni z pewno艣ci膮 widzia艂 co艣 innego.

- Phillip obsesyjnie interesowa艂 si臋 wojn膮 - odezwa艂 si臋 wreszcie cichym g艂osem. - Od dzieci艅stwa czyta艂 wszystkie artyku艂y i komunikaty na ten temat. Chcia艂 kupi膰 stopie艅 oficerski i pewnie by to zrobi艂, gdyby nie...

- Jego poczucie obowi膮zku? - nie wytrzyma艂a Sophie.

- Tak. - Wymamrota艂 pod nosem jakie艣 przekle艅stwo. -I gdyby nie ojciec. Zapewne bez trudu mo偶esz sobie wyobrazi膰, co my艣la艂 o tym.

Sophie skrzywi艂a si臋.

- Owszem.

- Nie mog膮c wi臋c p贸j艣膰 za swym powo艂aniem, Phillip zaanga偶owa艂 si臋 w wojn臋 tu, w Anglii. Pracowa艂 dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych. My艣l臋, 偶e by艂 z tego bardzo zadowolony. - Charles zamilk艂 na chwil臋. - A偶 do powrotu Napoleona do Francji.

- Co si臋 wtedy zmieni艂o?

- Phillip si臋 zmieni艂. Ogarn臋艂o go jakie艣 szale艅stwo. Wtedy wszyscy zachowywali si臋 podobnie, wi臋c nie przywi膮zywa艂em do tego wi臋kszej wagi... a potem by艂o ju偶 za p贸藕no.

Sophie czeka艂a w milczeniu.

- Wydawa艂o si臋, 偶e ksi膮偶臋 regent chce mu da膰 szans臋. Phil-

184

lip marzy艂 o wyje藕dzie do Brukseli, podobnie jak wi臋kszo艣膰 jego koleg贸w z towarzystwa. Oczywi艣cie ojciec nawet nie chcia艂 o tym s艂ysze膰, jednak gdy Castlereagh poprosi艂 Philli-pa o dostarczenie Wellingtonowi wa偶nych wiadomo艣ci, zgodzi艂 si臋 wype艂ni膰 misj臋.

Doskonale rozumia艂a brata Charlesa. Dobrze wiedzia艂a, jak trudne s膮 marzenia bez nadziei. Domy艣la艂a si臋 ju偶, co zdarzy艂o si臋 potem.

- Wi臋c tam pojecha艂 i zosta艂?

- Tak - odpowiedzia艂 Charles.

Sama by tak post膮pi艂a, gdyby by艂a m臋偶czyzn膮 i znalaz艂a si臋 w podobnej sytuacji, nakazywa艂y to bowiem poczucie honoru i obowi膮zki wobec ojczyzny. Phillip zgin膮艂 jak tysi膮ce m艂odych Anglik贸w, lecz nie by艂a to 艣mier膰 nadaremna czy bezsensowna, wr臋cz przeciwnie. Sk膮d wi臋c bra艂 si臋 tak wielki b贸l w g艂osie Charlesa? Musia艂o kry膰 si臋 za tym co艣 wi臋cej, nie tylko 偶al po stracie brata.

- Z pewno艣ci膮 czu艂 si臋 potrzebny i by艂 szcz臋艣liwy - podj膮艂 przerwan膮 opowie艣膰 Charles. - W sztabie Wellingtona roi艂o si臋 od przypadkowych ludzi, kt贸rzy przypomnieli sobie o jego istnieniu dopiero wtedy, gdy zosta艂 w uznany za bohatera, ale Phillip okaza艂 si臋 bardzo pomocny.

-1 poleg艂 pod Waterloo wraz z wieloma dzielnymi towarzyszami broni?

- Nie.

Mia艂a wra偶enie, 偶e to szorstko wypowiedziane s艂owo wyrwa艂o si臋 z samej duszy Charlesa.

- Nie? Przecie偶 by艂y listy poleg艂ych... - Urwa艂a przera偶ona wyrazem jego twarzy.

- Tak my艣l膮 wszyscy. - Charles zacz膮艂 m贸wi膰 szybko, gor膮czkowo, jakby chcia艂 mie膰 ju偶 za sob膮 t臋 opowie艣膰. - Prawda

wygl膮da tak, 偶e Phillip zgin膮艂 jeszcze przed rozpocz臋ciem bitwy. Tamtego ranka Wellington wraz ze swym oddzia艂em wyruszy艂 konno na przegl膮d wojsk. Towarzyszy艂 mu Phillip. Pod Hougoumont, blisko pozycji francuskich, stacjonowa艂 nasz batalion. 呕o艂nierze stracili morale i zacz臋li pierzcha膰, zanim pad艂 pierwszy strza艂. Ksi膮偶臋 wyda艂 rozkaz, by ponownie zebra膰 wojsko w szyki. - Charles g艂臋boko zaczerpn膮艂 tchu. - Kiedy odje偶d偶a艂, kilku strace艅c贸w zacz臋艂o do niego strzela膰. Jak wiesz, nic si臋 mu nie sta艂o, ale jednak z kul dosi臋g艂a mojego brata - doko艅czy艂 niemal szeptem.

- Bo偶e. - Sophie opad艂a na kanap臋.

- Zauwa偶, jak m贸g艂 si臋 zmieni膰 bieg historii, gdyby ci 偶o艂nierze celniej strzelali - powiedzia艂 z gorycz膮 w g艂osie. - Czasami my艣l臋, 偶e ch臋tnie bym odmieni艂 losy Europy za 偶ycie mojego brata.

- Charlesie, serdecznie ci wsp贸艂czuj臋. To wielka strata. Nic dziwnego, 偶e tw贸j ojciec nigdy potem nie doszed艂 ju偶 do siebie.

Poblad艂 jeszcze bardziej. Sophie patrzy艂a, jak z trudem zmusza艂 si臋 do opanowania.

- Wellington osobi艣cie powiadomi艂 moich rodzic贸w o 艣mierci Phillipa i z艂o偶y艂 im kondolencje.

- Zapewne nie pocieszy艂o to matki op艂akuj膮cej syna...

- Nie, ale przynios艂o odrobin臋 ulgi mojemu ojcu.

- Dzi臋kuj臋, 偶e mi o tym powiedzia艂e艣. - Zdawa艂a sobie spraw臋, jak wiele musia艂o go to kosztowa膰.

- By艂 ju偶 najwy偶szy czas, 偶eby艣 si臋 o tym dowiedzia艂a, ale prosz臋, nie wspominaj matce o naszej rozmowie. Wygl膮da na to, 偶e nareszcie dosz艂a do siebie. - Popatrzy艂 z czu艂o艣ci膮 na Sophie. - Wiem, 偶e w du偶ej mierze zawdzi臋cza to tobie i bardzo ci za to dzi臋kuj臋.

186

- To wspania艂a kobieta. Szczerze j膮 kocham.

Kiedy post膮pi艂 kilka krok贸w w jej stron臋, Sophie wstrzyma艂a oddech.

- Dlaczego macie takie ponure miny? - zapyta艂a lady Dayle, wchodz膮c do salonu. - Charlesie, mam nadziej臋, 偶e nie zanudzasz Sophie rozmow膮 o finansach?

- Nie jest a偶 tak 藕le, mamo.

Zmusi艂 si臋 do u艣miechu i odwzajemni艂 u艣cisk matki.

- Doskonale, b臋dziecie mieli na to mn贸stwo czasu p贸藕niej. Chcia艂abym si臋 dowiedzie膰, co s膮dzisz o swym domu!

Rozdzia艂 pi臋tnasty

Nast臋pnego dnia, uk艂adaj膮c bukiety kwiat贸w w wazonach, Sophie wci膮偶 my艣la艂a o tragicznej 艣mierci Phillipa. Wkr贸tce mieli przyby膰 go艣cie, lecz nie to stanowi艂o jej najwi臋ksze zmartwienie. Los sprawi艂, 偶e musia艂a sobie radzi膰 z wieloma k艂opotami naraz.

Okoliczno艣ci 艣mierci brata nie wyja艣nia艂y tajemnicy Char-lesa. Dlaczego dr臋czy艂 go a偶 tak wielki b贸l? Wczorajsza opowie艣膰 nie t艂umaczy艂a te偶 napi臋cia, kt贸re panowa艂o mi臋dzy nim a jego ojcem. Sophie by艂a pewna, 偶e brakuje jej sporego kawa艂ka uk艂adanki.

Niepokoi艂o j膮 r贸wnie偶 zachowanie Matea, kt贸ry otwarcie okazywa艂 jej swe zainteresowanie, a nawet pozwala艂 sobie na 艣mia艂e aluzje. Obawia艂a si臋, 偶e wkr贸tce poprosi j膮 o r臋k臋.

Martwi艂a j膮 te偶 sytuacja lordostwa Avery.

Na koniec wreszcie, maj膮c ju偶 tylko siebie na wzgl臋dzie, zupe艂nie nie wiedzia艂a, jak powinna zaplanowa膰 sw膮 przysz艂o艣膰.

Do jadalni zajrza艂 Charles, zdecydowanie najwi臋ksze jej utrapienie.

- Sophie - powiedzia艂, wyci膮gaj膮c ku niej kartk臋 papieru. Ubrany z nieskaziteln膮 elegancj膮, by艂 ju偶 got贸w na powitanie

188

go艣ci. Mia艂 na sobie wysokie buty, 偶贸艂tobr膮zowe spodnie i dopasowany br膮zowy frak. - To list od twego wuja. Lord Cran-bourne przeprasza, 偶e do艂膮czy do nas dopiero jutro, ale pan Cardea przyjedzie dzisiaj, jak to by艂o zaplanowane.

- Dzi臋kuje. - G艂臋boko zaczerpn臋艂a tchu. Problemem by艂 nie tyle Charles, co jej niekontrolowane reakcje na jego widok. - Powiem o tym twojej matce. Niestety, zepsuje jej to plan rozmieszczenia go艣ci przy stole.

Sophie zastanawia艂a si臋, czy Charles wie, co spowodowa艂o zw艂ok臋 w przyje藕dzie wuja. Nie chcia艂a pierwsza przekazywa膰 mu tej wiadomo艣ci. Sama dowiedzia艂a si臋 o wszystkim z listu Matea.

- Musimy mu pogratulowa膰 - powiedzia艂 Charles jakby od niechcenia. - Ma zosta膰 mianowany skarbnikiem Ministerstwa Handlu.

- Wiem, 偶e trudno jest ci si臋 pogodzi膰 z jego kolejnym sukcesem po tym, jak otrzyma艂 stanowisko przewodnicz膮cego komisji, na kt贸rym tak ci zale偶a艂o.

- Nie zazdroszcz臋 mu, wr臋cz przeciwnie, ciesz臋 si臋 z jego sukces贸w. Uwa偶am, 偶e jest w艂a艣ciw膮 osob膮 na w艂a艣ciwym miejscu.

- Dzi臋kuj臋 ci za przekazanie wiadomo艣ci. - Odwr贸ci艂a si臋, by kontynuowa膰 uk艂adanie bukiet贸w, lecz Charles nie wyszed艂 z pokoju.

- Chyba ci臋 widzia艂em, jak dzi艣 rano uk艂ada艂a艣 ten sam bukiet. Roze艣mia艂a si臋, wsuwaj膮c ulistnion膮 ga艂膮zk臋 mi臋dzy kwiaty.

- To prawda. Staram si臋 za wszelk膮 cen臋 czym艣 zaj膮膰, by uspokoi膰 sko艂atane nerwy.

- Nie powinna艣 martwi膰 si臋 o to, czy go艣ciom spodoba si臋 dom. Jest wspania艂y. Zapewniam ci臋, 偶e wszyscy b臋d膮 zachwyceni. Ka偶dy, kto go zobaczy, natychmiast si臋 zakocha.

Sophie cofn臋艂a si臋 o krok, dopatruj膮c si臋 aluzji w jego s艂owach. Od przyjazdu do Sevenoaks Charles by艂 jaki艣 odmieniony. Rozmawia艂 z ni膮 niezwykle jak na siebie szczerze i otwarcie, a nawet wyzna艂 jej jedn膮 z g艂臋boko skrywanych tajemnic.

Niezmiernie j膮 to cieszy艂o. Nareszcie sta艂 si臋 taki, jakim pragn臋艂a go widzie膰. Nie wierzy艂a jednak w trwa艂o艣膰 tej przemiany. Wci膮偶 liczy艂a si臋 z tym, 偶e lada chwila Charles zn贸w otoczy si臋 murem, a w jego oczach pojawi膮 si臋 stalowe b艂yski. Przyprawia艂o j膮 to o hu艣tawk臋 nastroj贸w, zw艂aszcza gdy my艣la艂a o zaproszeniu wys艂anym tego ranka do Londynu.

- Nie chodzi mi o dom. Jestem zadowolona ze swej pracy. Jest nawet pi臋kniejszy, ni偶 przypuszcza艂am.

- W takim razie co ci臋 tak niepokoi?

- Och... - Roz艂o偶y艂a bezradnie r臋ce.

- Chyba mi nie powiesz, 偶e martwisz si臋 o to, jak zostaniesz przyj臋ta? - Uni贸s艂 brwi. - Gdzie si臋 podzia艂a ta Sophie, kt贸ra nigdy nie martwi艂a si臋 o to, co ludzie o niej pomy艣l膮, kt贸ra nikogo nie potrzebowa艂a?

Popatrzy艂a mu w oczy.

- Znasz moje 偶ycie i nie powinno ci臋 dziwi膰, 偶e boj臋 si臋 na kogo艣 liczy膰. - Nie powiedzia艂a, 偶e to w艂a艣nie on zawi贸d艂 j膮 najbardziej, zada艂 jej najdotkliwszy cios. Zblad艂. Cho膰 nie oskar偶y艂a go wprost, doskonale zrozumia艂 przes艂anie i Sophie to wiedzia艂a. - Chyba jednak mimo wszystko czego艣 mnie nauczy艂e艣, Charles. Troch臋 wydoro艣la艂am. Nie chc臋 by膰 zale偶na od dobrej woli innych ludzi, ale wiem ju偶, 偶e czasami bywa to konieczne.

- Naprawd臋 nie powinna艣 si臋 niczego obawia膰. Masz licznych i pot臋偶nych obro艅c贸w. Kiedy b臋dziesz gotowa, z rado艣ci膮 zostaniesz powitana w towarzystwie.

- Nie mam ochoty wraca膰 na salony - oznajmi艂a stan贸w-

190

czym tonem. - Dziwnie si臋 to u艂o偶y艂o. W Blackford Chase by艂am odtr膮cana jako dziwaczka, tymczasem moje niekonwencjonalne zachowanie i bezpo艣rednio艣膰 budz膮 teraz uznanie i zdobywaj膮 poklask znudzonej londy艅skiej 艣mietanki.

- Nie rozumiesz jeszcze - powiedzia艂 szorstkim tonem - 偶e twoja popularno艣膰 w ka偶dej chwili mo偶e zmieni膰 si臋 w nies艂aw臋. Zachwyty nie b臋d膮 trwa膰 wiecznie, naprawd臋 co艣 o tym wiem. To dlatego chcia艂em...

- Nic mnie to nie obchodzi - przerwa艂a mu, by nie s艂ucha膰 kolejnego wyk艂adu. W 偶adnym razie! - Nie chc臋 by膰 piesz-czoszk膮 beau monde. Wystarczy, je艣li chwilowa popularno艣膰 pozwoli mi zdoby膰 s艂aw臋 projektantki.

- A je艣li ci si臋 to nie uda?

- Nie tylko londy艅ska 艣mietanka towarzyska potrzebuje mebli. S膮 te偶 bogaci mieszczanie. Mog臋 r贸wnie偶 p贸j艣膰 za rad膮 Matea i wyjecha膰 do Ameryki. Tam na pewno uda mi si臋 zrobi膰 karier臋.

- Co?! - Nie kry艂 zaskoczenia. Okr膮偶y艂 st贸艂 i podszed艂 do Sophie. - Dawno ju偶 nie s艂ysza艂em czego艣 r贸wnie niedorzecznego. To nie wchodzi w rachub臋.

Ogarn膮艂 j膮 gniew. Czy偶by Charles traktowa艂 j膮 jak sw膮 zabawk臋? A mo偶e nie wierzy艂, 偶e by艂a w stanie odnie艣膰 sukces?

- Nie masz prawa...

Zamkn膮艂 jej usta poca艂unkiem i przyci膮gn膮艂 do siebie z ca艂ej si艂y.

Pomy艣la艂a, 偶e musi natychmiast si臋 od niego uwolni膰. Wci膮偶 jeszcze nie wiedzia艂a, czy mo偶e mu zaufa膰. Takie zachowanie by艂o wysoce niew艂a艣ciwe. Nie by艂a jednak w stanie mu si臋 przeciwstawi膰, odwzajemni艂a wi臋c poca艂unek wbrew podszeptom rozumu, ciesz膮c si臋 chwilowym poczuciem bezpiecze艅stwa w silnych m臋skich ramionach.

To tylko z艂udzenie, przemkn臋艂o jej przez my艣l, gdy ogarni臋ta fal膮 po偶膮dania, mocno wtuli艂a si臋 w Charlesa i wsun臋艂a mu palce we w艂osy.

Zamiast z nim walczy膰, coraz bardziej otwiera艂a si臋 na rozkoszne doznania.

Charles przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie w jawnym ge艣cie po偶膮dania. W odpowiedzi zacz臋艂a gor膮czkowo wodzi膰 r臋kami po jego plecach.

To by艂 odurzaj膮cy, lecz niebezpieczny pojedynek. Poma艂u l臋k zaczyna艂 bra膰 w niej g贸r臋 nad po偶膮daniem. Przypomnia艂a sobie, 偶e Charles dotkliwie j膮 zrani艂. O ile偶 wi臋kszych cierpie艅 jej przysporzy, je艣li stan膮 si臋 dla siebie kim艣 wi臋cej ni偶 przyjaci贸艂mi! Jako sierota marzy艂a o chwilach prawdziwej blisko艣ci, lecz czasy dzieci艅stwa min臋艂y ju偶 dawno. Musia艂a zachowywa膰 si臋 rozs膮dnie, jak przysta艂o na kobiet臋 w jej wieku. Odsun臋艂a si臋 raptownie.

Zaskoczony wyci膮gn膮艂 ku niej r臋ce, lecz Sophie cofn臋艂a si臋 jeszcze o krok.

- Nie, Charlesie - powiedzia艂a, opanowuj膮c wzbieraj膮cy szloch. - Chocia偶 wci膮偶 co艣 nas 艂膮czy, mamy zbyt wiele problem贸w.

- W takim razie wsp贸lnie stawmy im czo艂o.

- Tyle 偶e ja... - Nie by艂a w stanie zdoby膰 si臋 na odwag臋 i szczerze wyzna膰 mu, 偶e po prostu si臋 boi. - Przepraszam -powiedzia艂a tylko, poca艂owa艂a go w policzek i wysz艂a z pokoju, walcz膮c ze 艂zami cisn膮cymi si臋 do oczu.

Gdy zdo艂a艂a ju偶 nieco och艂on膮膰, do pokoju wesz艂a Neli.

- Pani Hepple ma k艂opot z zas艂onami w niebieskim pokoju go艣cinnym - powiedzia艂a z u艣miechem s艂u偶膮ca. - Zapyta艂a, czy nie zechcia艂aby jej panienka pom贸c.

- Ju偶 tam id臋. - Z ci臋偶kim sercem wysz艂a na korytarz.

192

Lady Dayle z d艂ug膮 list膮 w r臋ku wst臋powa艂a w艂a艣nie na schody.

- Zaraz zjawi膮 si臋 pierwsi go艣cie. Jeste艣 ju偶 gotowa? - zapyta艂a.

- Tak, milady.

- Co si臋 dzieje, moja droga? Dlaczego jeste艣 taka smutna? - Wicehrabina po艂o偶y艂a jej r臋ce na ramionach i spojrza艂a w oczy, po czym cmokn臋艂a z zatroskaniem. Rozejrzawszy si臋 po pustym korytarzu, usiad艂a na d臋bowym stopniu i poklepa艂a miejsce obok siebie. - Usi膮d藕 tutaj, a ja spr贸buj臋 ci臋 pocieszy膰.

Sophie nie potrafi艂a si臋 oprze膰 tej czu艂ej, matczynej pro艣bie.

- Pani Hepple potrzebuje mojej pomocy. Co b臋dzie, je艣li wyjdzie mi na spotkanie i zastanie nas siedz膮ce na schodach?

-Nie masz wi臋kszych zmartwie艅? Wystarczy, 偶e na ciebie spojrzy, a zaraz zaproponuje ci fili偶ank臋 herbaty, a potem usi膮dzie obok ciebie. - Gdy Sophie roze艣mia艂a si臋, milady lekko odetchn臋艂a. - Tak lepiej. Wi臋c m贸w, co wprawi艂o ci臋 w tak fatalny humor.

Westchn臋艂a. Nie mog艂a powiedzie膰 wicehrabinie prawdy, a poza tym nie tylko problemy z Charlesem by艂y przyczyn膮 jej udr臋ki.

- Sama nie wiem. Czy kiedykolwiek mia艂a pani wra偶enie, 偶e nadesz艂a ta chwila, kt贸ra zdecyduje o ca艂ej pani przysz艂o艣ci? Wiem, 偶e to 艣mieszne, zw艂aszcza 偶e mo偶na to powiedzie膰 o ka偶dej chwili.

- To wcale nie jest 艣mieszne. Doskonale ci臋 rozumiem

i wiem, 偶e to wspania艂e, a zarazem przera偶aj膮ce uczucie.

- W艂a艣nie... - Sophie pokiwa艂a g艂ow膮, czuj膮c, 偶e 艂zy zn贸w nap艂ywaj膮 jej do oczu.

Wicehrabina uj臋艂a j膮 za r臋k臋.

- Pozw贸l, 偶e ci powiem, co najbardziej w tobie podziwiam. -Odgarn臋艂a niesforny kosmyk z jej czo艂a. - Cho膰 jeste艣 jeszcze bardzo m艂oda, wiem, 偶e wiele przesz艂a艣 w swym 偶yciu. - Sophie usi艂owa艂a zaprotestowa膰, lecz lady Dayle ci膮gn臋艂a niezra偶ona: -Owszem, wszyscy napotykamy rozmaite przeszkody. Czasami wydaj膮 nam si臋 tak wielkie, 偶e przes艂aniaj膮 nam ca艂y 艣wiat i wydaje nam si臋, 偶e ju偶 nigdy nie zaznamy szcz臋艣cia. - Unios艂a pal-cem podbr贸dek Sophie i zajrza艂a jej w oczy. - Jednak ty nigdy nie dopu艣ci艂a艣 do tego, by jakiekolwiek przeszkody ci臋 powstrzyma艂y. Wiem, 偶e potrafisz brzydko zakl膮膰, kiedy nie wszystko uk艂ada si臋 po twojej my艣li, a czasami wygl膮dasz jak chodz膮ce nieszcz臋艣cie, ale jeste艣 silna. Zawsze znajdujesz wyj艣cie z sytuacji i zn贸w mocno stajesz na nogach. Jeszcze nigdy si臋 nie podda艂a艣, Sophie Westby, a to naprawd臋 niezwykle rzadko si臋 spotyka. - Otoczy艂a j膮 ramieniem. - Potrafisz znale藕膰 we wszystkim dobre strony i zawsze pami臋tasz, 偶e po burzy wychodzi s艂o艅ce.

- To pani jest moim s艂o艅cem - powiedzia艂a Sophie, ocieraj膮c 艂z臋 tocz膮c膮 si臋 po policzku.

- Nie, to ja ci wiele zawdzi臋czam, drogie dziecko. Wierz mi, nawet je艣li najbli偶sze dni oka偶膮 si臋 dla nas trudne, przyjd膮 po nich nast臋pne, lepsze.

Potem jeszcze d艂ugo siedzia艂y obok siebie w milczeniu, obj臋te ramionami. W pewnej chwili rozleg艂 si臋 d藕wi臋k dzwoneczk贸w przy uprz臋偶y, sygnalizuj膮cy, 偶e przybyli pierwsi go艣cie.

- Za艂o偶臋 si臋 o bel臋 pi臋knego jedwabiu, 偶e to Emily. - powiedzia艂a lady Dayle.

- Nie jestem tak nierozs膮dna, by przyjmowa膰 ten zak艂ad -roze艣mia艂a si臋 Sophie.

Uj膮wszy si臋 pod r臋ce, wysz艂y, by powita膰 go艣ci.

Rozdzia艂 szesnasty

Popo艂udnie up艂yn臋艂o na witaniu si臋 z go艣膰mi i oprowadzaniu ich po wyremontowanym domu. W panuj膮cej wok贸艂 radosnej krz膮taninie Charles nie mia艂 czasu zastanowi膰 si臋 nad porann膮 rozmow膮 z Sophie. Teraz jednak, siedz膮c w towarzystwie zaj臋tych sob膮, ha艂a艣liwie zachowuj膮cych si臋 przyjaci贸艂, kt贸rzy zd膮偶yli ju偶 wznie艣膰 niezliczone urodzinowe toasty, odda艂 si臋 rozwa偶aniom.

Nie powinien lekcewa偶y膰 swych go艣ci, jednak jego my艣li bez reszty wype艂nia艂a Sophie. Pragn膮艂 jej i chcia艂 dzieli膰 z ni膮 偶ycie bez wzgl臋du na konsekwencje.

Matka zaprosi艂a na przyj臋cie pa艅stwa Ashford. Zapewne wi膮zali z tym faktem wielkie nadzieje, tymczasem zamierza艂 taktownie powiadomi膰 ich o zmianie swych plan贸w.

To zadanie wydawa艂o mu si臋 jednak banalne w por贸wnaniu z konieczno艣ci膮 zachowania dobrych manier wobec pana Cardei. Jego spos贸b bycia, u艣miech od ucha do ucha, a przede wszystkim nieskrywane zainteresowanie Sophie w najwy偶szym stopniu irytowa艂y Charlesa, podobnie jak podejrzenie, 偶e lord Cranbourne zamierza tych dwoje wyswata膰. Postanowi艂 nie spuszcza膰 oka z Matea.

195

Sir Harold zaproponowa艂 kolejny toast. Zawt贸rowa艂 mu pan Chambers, jego m艂ody kuzyn. Charles u艣miechn膮艂 si臋 i wzni贸s艂 kieliszek, staraj膮c si臋 nie zastanawia膰 nad tym, jaki widok na dekolt Sophie ma pan Cardea, kt贸ry siedzia艂 obok niej przy stole.

Poczu艂 ulg臋, gdy matka zaproponowa艂a damom przej艣cie do salonu.

Okaza艂o si臋, 偶e rado艣膰 by艂a przedwczesna.

- Jeszcze jeden dziwny angielski zwyczaj - powiedzia艂 g艂o艣no pan Cardea. - We W艂oszech to w艂a艣nie damy zabawiaj膮 go艣ci. - Wsta艂, przeprosi艂 zdumionych towarzyszy i uda艂 si臋 w 艣lad za paniami.

Wniesiono porto i w pokoju na chwil臋 zaleg艂a cisza, kt贸r膮 przerwa艂 g艂o艣ny rechot lorda Ashforda. Wkr贸tce 艣miali si臋 wszyscy. Nawet Charles u艣miechn膮艂 si臋 i uni贸s艂 sw膮 szklaneczk臋 w wyrazie uznania dla sprytnego manewru pana Cardei.

Okaza艂o si臋, 偶e nie on jeden by艂 zawiedziony odej艣ciem dam. Panowie wkr贸tce pod膮偶yli 艣ladem Matea, by zobaczy膰 panie skupione wok贸艂 fortepianu i z zachwytem s艂uchaj膮ce mi艂ego barytonu pana Cardei.

- Przejrza艂em jego zamiary - mrukn膮艂 pan Huxley. - Owszem, podziwiaj膮 go wszystkie damy, ale nietrudno zauwa偶y膰, 偶e zabiega o wzgl臋dy panny Westby. Zamierzam podzieli膰 si臋 tym spostrze偶eniem z wujem tej damy. Tak bliscy kuzyni nie powinni 艂膮czy膰 si臋 w臋z艂em ma艂偶e艅skim.

- Przecie偶 to dozwolone - odezwa艂 si臋 pan Chambers. -Cz臋sto s艂yszy si臋 o ma艂偶e艅stwach pomi臋dzy kuzynami.

- To dobry spos贸b na zachowanie maj膮tku w rodzinie - doda艂 pan Lowder.

- My艣l臋, 偶e w艂a艣nie z tego powodu staro偶ytni Egipcjanie 偶enili si臋 ze swymi siostrami - popar艂 go Jack.

196

- Nadal jednak uwa偶am, 偶e to zbyt bliskie pokrewie艅stwo

- powiedzia艂 pan Huxley, usi艂uj膮c oderwa膰 Sophie od kuzyna rozmow膮 o wy偶szo艣ci dr贸g angielskich nad ameryka艅skimi.

Po raz pierwszy Charles solidaryzowa艂 si臋 z panem Hux-leyem. Konieczno艣膰 przygl膮dania si臋 temu, jak inni m臋偶czy藕ni adoruj膮 pann臋 Westby, doprowadza艂a go do szale艅stwa i budzi艂a w nim pierwotny instynkt posiadacza. Mia艂 ochot臋 porwa膰 Sophie w ramiona i krzykn膮膰: 鈥濵oja!".

Wiedzia艂 jednak, 偶e nie ma prawa tak post膮pi膰.

Podszed艂 do grupki za艣miewaj膮cych si臋 z dowcipu opowiedzianego przez podochoconego pana Chambersa i zamieni艂 par臋 zda艅 z sir Haroldem, ca艂y czas zastanawiaj膮c si臋 nad swymi planami.

Musia艂 by膰 wobec siebie szczery. Nie wiedzia艂, czy jest odpowiednim kandydatem na m臋偶a Sophie. Przera偶a艂y go s艂owa, kt贸re wypowiedzia艂 do niej w gniewie. Przypomnia艂 sobie jej propozycj臋, by pozostali przyjaci贸艂mi, wspomnia艂 w艂asne reakcje. Zawsze si臋 wycofywa艂. By艂 wobec niej nieuczciwy. Zapewne pisane jej by艂o szcz臋艣liwe 偶ycie z kim艣 innym.

Us艂ysza艂 jej radosny 艣miech. Natychmiast opad艂y go wspomnienia. To Sophie przywr贸ci艂a mu rado艣膰 偶ycia, obudzi艂a w nim u艣pione nadzieje.

Patrzy艂 na ni膮, wspominaj膮c jej oczy b艂yszcz膮ce po偶膮daniem, dotyk, smak poca艂unk贸w. Nagle jego w膮tpliwo艣ci rozwia艂y si臋 jak poranna mg艂a. By艂 pewien, 偶e Sophie nale偶y do niego i musi znale藕膰 spos贸b, by j膮 o tym przekona膰.

Postanowi艂 nie traci膰 czasu i wybawi膰 j膮 od towarzystwa panny Ashford i jej mamy.

Uprzedzi艂a go jego matka.

- My艣l臋, 偶e Hannah More to bardzo utalentowana pisarka

- m贸wi艂a lady Dayle.

- Tak - potwierdzi艂a z u艣miechem panna Ashford. -Mama bardzo j膮 ceni.

- Teraz, w okresie powojennego kryzysu, powsta艂o tak wiele organizacji dobroczynnych, 偶e trudno si臋 zdecydowa膰, kt贸r膮 warto wspom贸c - powiedzia艂a Emily Lowder.

- Mama i ja postanowi艂y艣my przekaza膰 fundusze Towarzystwu Walki ze Z艂em. Mama mia艂a zaszczyt pozna膰 pana Wilberforcea i pani膮 More, i 偶ywi nadziej臋, 偶e zostanie wspomniana w nast臋pnej ksi膮偶ce tej wybitnej pisarki.

Charles, kt贸ry sta艂 za pani膮 Lowder, us艂ysza艂 jej wypowiedzian膮 cicho uwag臋 o tym, 偶e lady Ashford dziwnym trafem nie zdecydowa艂a si臋 zaprezentowa膰 swego talentu na balu.

- Hannah More to 艣wi臋ta osoba - oznajmi艂a lady Ashford.

- Czyni tak wiele dla tych nieszcz臋艣nik贸w, jednocze艣nie staraj膮c si臋 ich nak艂oni膰 do uczciwo艣ci, pracowito艣ci i pogodzenia si臋 ze swym losem, przeznaczonym im przez Pana.

Charles uzna艂, 偶e ju偶 najwy偶szy czas wtr膮ci膰 si臋 do rozmowy.

- Czy mog臋 si臋 przy艂膮czy膰? - zapyta艂.

- Prosz臋, usi膮d藕, synu - powiedzia艂a matka, przesuwaj膮c si臋 na kanapie. - Wystarczy tu miejsca dla nas dwojga.

Charles podziwia艂 spiralne ornamenty w drewnianej ramie oparcia, stanowi膮ce zwierciadlane odbicie stiuk贸w na 艣cianie.

- To jeden z moich ulubionych nowych mebli - oznajmi艂, kiwaj膮c g艂ow膮 w stron臋 Sophie.

- jestem z ciebie bardzo dumna - powiedzia艂a pani Lowder.

- Dom zmieni艂 si臋 jak za dotkni臋ciem czarodziejskiej r贸偶d偶ki. A偶 trudno uwierzy膰, Sophie, jak wiele uda艂o ci si臋 dokona膰 od czasu, gdy bawili艣my tu na pikniku.

- Bardzo podobaj膮 mi si臋 stiuki, podobne do wzor贸w na meblach - wyzna艂a lady Ashford.

198

- Prawd臋 m贸wi膮c, by艂o na odwr贸t. Zaprojektowa艂am meble tak, by odzwierciedla艂y sztukaterie z ubieg艂ego wieku - odpowiedzia艂a uprzejmie Sophie.

- Ach, zapomnia艂am, 偶e zajmuje si臋 pani tak偶e projektowaniem mebli.

Charles pomy艣la艂, 偶e g艂os panny Ashford zabarwiony by艂 z艂o艣liwo艣ci膮.

- W艂a艣nie przysz艂o mi do g艂owy, komu mog艂aby pani przekaza膰 pieni膮dze na cel dobroczynny - powiedzia艂a jego matka.

Sophie usi艂owa艂a zaprotestowa膰, lecz lady Dayle nie zwr贸ci艂a na to uwagi.

- Kochanie, panna Ashford mo偶e nie wiedzie膰 o podobnych przedsi臋wzi臋ciach. - Powiod艂a wzrokiem po zgromadzonych. - Sophie za艂o偶y艂a warsztaty, w kt贸rych wykonywane s膮 meble wed艂ug jej projekt贸w. Mistrz stolarski, pan Daryey, s艂u偶y艂 w Kr贸lewskiej Kompanii Saper贸w i straci艂 nog臋 podczas marszu na Tuluz臋. Zosta艂 odes艂any do kraju bez 偶adnego wynagrodzenia. By艂 za艂amany... - Przez twarz lady Ashford przemkn膮艂 cie艅 obrzydzenia, lecz matka Charlesa zdawa艂a si臋 tego nie zauwa偶a膰. - Sophie spotka艂a go na ulicy, gdy sprzedawa艂 wspania艂e rze藕by, walcz膮c o byt. Teraz pan Darvey jest szanowanym rzemie艣lnikiem, a jego prace zyska艂y wielkie uznanie. - Popatrzy艂a na Sophie z wyra藕n膮 dum膮. - Organizuj膮 sta艂膮 prac臋 miejscowej ludno艣ci, a tak偶e weteranom wojennym, kt贸rzy nie mieli si臋 gdzie podzia膰. - Zatoczy艂a r臋k膮 艂uk. - Widzicie pa艅stwo, jak wiele osi膮gn臋li.

Charles nie s艂ysza艂 odpowiedzi pa艅 Ashford. Oczami wyobra藕ni ujrza艂 Sophie, jak wychyla si臋 z powozu Jacka i rozmawia z m臋偶czyzn膮 w postrz臋pionym mundurze. Przypomnia艂 sobie kartk臋, kt贸r膮 mu poda艂a, i wyraz os艂upienia na jego twarzy.

Przypomnia艂 te偶 sobie grub膮 teczk臋 z pracami, kt贸r膮 Sophie mia艂a przy sobie, gdy po latach spotkali si臋 w Londynie, i matk臋, kt贸ra wyjawi艂a mu, 偶e doch贸d ze sprzeda偶y ksi膮偶ki Sophie zostanie przeznaczony na cel charytatywny.

Sp臋dzi艂 ponad rok, 艂asz膮c si臋 i przymilaj膮c do mo偶nych i wp艂ywowych, doskonale oboj臋tnych na jego los. Wmawia艂 sobie, 偶e czyni to w imi臋 wy偶szych cel贸w. My艣la艂, 偶e gdy zdob臋dzie upragnione stanowisko, b臋dzie m贸g艂 pomaga膰 swym rodakom w trudnych powojennych czasach.

Podczas gdy snu艂 wielkie plany, opowiada艂 wszystkim doko艂a o swych staraniach, usi艂uj膮c wykaza膰, jak wielu poszkodowanych przez los wymaga jego pomocy, ma艂a Sophie szczodrze obdarza艂a potrzebuj膮cych.

Powr贸ci艂 my艣lami do minionych miesi臋cy. G艂臋boko skrywaj膮c sw膮 rozpacz, prowadzi艂 czcze rozmowy z lud藕mi o w膮skich horyzontach, dokonywa艂 niezliczonych 艂ama艅c贸w my艣lowych, by usprawiedliwi膰 si臋 przed samym sob膮, 艣mia艂 si臋, gdy jego serce 艣ciska艂o si臋 b贸lem, ta艅czy艂, cho膰 mia艂 ochot臋 po艂o偶y膰 si臋 i umrze膰. Co w zamian osi膮gn膮艂?

Nic. Mia艂 anonimowego wroga, zrujnowan膮 reputacj臋, kariera polityczna stan臋艂a pod znakiem zapytania. Popatrzy艂 na Sophie, wyra藕nie zak艂opotan膮 pochwa艂ami. Do listy pora偶ek musia艂 te偶 dopisa膰 odtr膮con膮 mi艂o艣膰.

Sophie mia艂a racj臋. Nigdy si臋 naprawd臋 nie znali.

Nie by艂a p艂och膮, kapry艣n膮 dziewczyn膮. Mia艂a dusz臋 r贸wnie pi臋kn膮 jak jej doczesna pow艂oka. Okaza艂 si臋 potwornym g艂upcem.

Nie by艂 w stanie znie艣膰 bolesnej prawdy. Musia艂 natychmiast wyj艣膰. Wsta艂, skin膮艂 g艂ow膮 zgromadzonym i uda艂 si臋 nad jezioro.

200

Sophie odprowadzi艂a go wzrokiem. Przed wyj艣ciem pos艂a艂 jej niepokoj膮ce, trudne do odczytania spojrzenie.

Nie mog艂a wini膰 go za to, 偶e by艂 ni膮 rozczarowany. Wstydzi艂a si臋 swego zachowania. Po raz pierwszy w 偶yciu zachowa艂a si臋 jak tch贸rz.

- Dok膮d poszed艂 lord Dayle? - spyta艂a po pewnym czasie lady Ashford. - Nie podoba mi si臋, kiedy gospodarz przyj臋cia opuszcza je bez s艂owa. - Popatrzy艂a z przygan膮 na c贸rk臋, najwyra藕niej obwiniaj膮c j膮 o znikni臋cie Charlesa.

- Widz臋, 偶e sir Harold tak偶e opu艣ci艂 sal臋 - odpowiedzia艂a lady Dayle. - My艣l臋, 偶e omawiaj膮 jakie艣 wa偶ne sprawy polityczne w bibliotece.

- Zapewne ma pani racj臋 - odpowiedzia艂a nieco udobruchana baronowa. - My艣li pani, 偶e nied艂ugo wr贸c膮?

- Trudno powiedzie膰. Czasami takie dyskusje ci膮gn膮 si臋 godzinami. Mo偶e napije si臋 pani herbaty? Panno Ashford, je艣li ma pani ochot臋, przynios臋 plansz臋 do tryktraka.

- Dzi臋kuj臋, ale nie mam ochoty na gr臋 - oznajmi艂a lady Ashford, wstaj膮c. - Podr贸偶e zawsze bardzo mnie m臋cz膮. My艣l臋, 偶e powinny艣my odpocz膮膰. Chod藕, kochanie, dobrze nam zrobi ma艂a drzemka dla urody.

Ta drzemka dobrze te偶 zrobi innym, pomy艣la艂a z艂o艣liwie Sophie, gdy panna Ashford pos艂usznie wsta艂a i uda艂a si臋 za matk膮. Cieszy艂a si臋, 偶e nie b臋dzie musia艂a d艂u偶ej znosi膰 nad wyraz m臋cz膮cego towarzystwa tych dam. Nie wybaczy艂a jeszcze paniom Ashford niedawnego skandalu na balu dobroczynnym.

Wi臋kszo艣膰 dam posz艂a za ich przyk艂adem i uda艂a si臋 do pokoi go艣cinnych na pi臋trze. Niekt贸rzy m臋偶czy藕ni r贸wnie偶 wyszli, inni zasiedli do gry w karty. Sophie 偶yczy艂a lady Dayle dobrej nocy, zamierzaj膮c opu艣ci膰 salon.

Wicehrabina zatrzyma艂a j膮 na chwil臋, usiad艂a przy biurku i napisa艂a co艣 na kartce.

- Sophie, b膮d藕 tak dobra i zanie艣 t臋 wiadomo艣膰 do kuchni. Chc臋, by kucharka przeczyta艂a j膮 z samego rana. - Zni偶y艂a g艂os do szeptu. - Prosz臋, upewnij si臋, 偶e tylne drzwi s膮 otwarte. Cabot powiedzia艂, 偶e Charles wyszed艂 na spacer. Nie chcia艂abym, by musia艂 do rana czeka膰 na dworze. - Wsta艂a. - Zawsze doskonale sypiam na wsi, mam nadziej臋, 偶e ty te偶. - Poca艂owa艂a Sophie w policzek i ruszy艂a ku schodom.

W kuchni by艂o cicho i ciemno; s艂u偶膮cy udali si臋 ju偶 na spoczynek. Sophie po艂o偶y艂a kartk臋 na 艣rodku starannie wyszorowanego d臋bowego sto艂u i sprawdzi艂a, czy drzwi prowadz膮ce na zewn膮trz s膮 otwarte. By艂y zaryglowane. Odsun臋艂a zasuw臋 i znieruchomia艂a z r臋k膮 na metalowej ga艂ce.

Wci膮偶 mia艂a w pami臋ci wypowiedziane na schodach s艂owa lady Dayle. Tym razem musia艂a pokona膰 przeszkod臋 kryj膮c膮 si臋 w g艂臋bi jej serca. Nie mog艂a dopu艣ci膰 do tego, by jej poczynaniami kierowa艂 strach. By艂 na to tylko jeden spos贸b. Pchn臋艂a drzwi i wysz艂a na dw贸r.

Owion臋艂o j膮 rze艣kie nocne powietrze. Ogromny ksi臋偶yc, bliski ju偶 pe艂ni, m偶y艂 srebrzystym 艣wiat艂em, zmieniaj膮c park w ba艣niow膮 krain臋.

Przesz艂a przez trawnik, kieruj膮c si臋 w stron臋 jeziora. Dobrze wiedzia艂a, z jakiego powodu zdecydowa艂a si臋 na ten krok. Po tym wszystkim, co zasz艂o mi臋dzy ni膮 a Charlesem, koniecznie musia艂a go odszuka膰.

Wiedzia艂a, 偶e ryzykuje bardzo wiele. Nara偶a艂a si臋 na cierpienia jeszcze dotkliwsze ni偶 te, kt贸re teraz trapi艂y jej dusz臋. Mimo to sz艂a tam, gdzie przyzywa艂o j膮 艣wiat艂o ksi臋偶yca od-

202

bijaj膮ce si臋 w miedzianej kopule altany wzniesionej na pro艣b臋 lady Dayle.

Czu艂a, 偶e w艂a艣nie tam zastanie Charlesa. Nie myli艂a si臋. Blask ksi臋偶yca tworzy艂 przedziwn膮 gr臋 艣wiat艂ocieni na doryc-kich kolumnach. Charles ze zwieszon膮 g艂ow膮 skryt膮 w d艂oniach siedzia艂 w ulubionym fotelu lady Dayle.

- Charles - powiedzia艂a cicho.

Uni贸s艂 g艂ow臋, wcale nie zaskoczony nadej艣ciem Sophie.

- Powinienem by艂 si臋 domy艣li膰, 偶e mnie tu znajdziesz - powiedzia艂 spokojnie.

Usiad艂a w fotelu obok niego. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 偶adne z nich nie wym贸wi艂o ani s艂owa.

- Co si臋 sta艂o? O co chodzi? - spyta艂a w ko艅cu.

- O ciebie. O mnie. O ca艂y cholerny 艣wiat. Wybieraj. Do wyboru, do koloru.

Westchn臋艂a.

- jestem pewna, 偶e mamy do czynienia z zawi艂ym splotem tych trzech czynnik贸w. Jestem te偶 pewna, 偶e znajdziesz w sobie do艣膰 si艂y, by pokona膰 wszystkie przeszkody.

Parskn膮艂 艣miechem.

- Nie wiesz nawet, jak bardzo si臋 mylisz. Och, jeszcze kilka miesi臋cy temu by艂em na tyle zuchwa艂y, by tak my艣le膰, ale ty to wszystko zmieni艂a艣.

- Ja? - spyta艂a zdumiona.

Zakl膮艂 i gwa艂townie wsta艂. Fotel zazgrzyta艂 o kamienn膮 posadzk臋.

- Sophie, nawet nie wiesz, co mi zrobi艂a艣! Zanim wr贸ci艂a艣, by艂em pewny swych cel贸w, przekonany o tym, 偶e odkupi臋 swe winy, je艣li tylko b臋d臋 ci臋偶ko nad tym pracowa艂. - Zacz膮艂 przechadza膰 si臋 mi臋dzy kolumnami. - A potem wdar艂a艣 si臋 do mojego 偶ycia i zacz臋艂a艣 mnie kusi膰. Pi臋kna, pe艂na 偶y

cia i tak rado艣nie roze艣miana! Mimo wszystko opiera艂em si臋 twym urokom. Wiedzia艂em, 偶e chocia偶 mog臋 ci臋 utraci膰, s膮 inne sprawy, o kt贸rych nie wolno mi zapomina膰.

Wyczu艂a, 偶e za jego ostatnimi s艂owami kryj膮 si臋 odpowiedzi na dr臋cz膮ce j膮 pytania. Wyprostowa艂a si臋 w fotelu, zamierzaj膮c je zada膰, lecz Charles m贸wi艂 dalej, nie patrz膮c w jej stron臋:

- Teraz widz臋, czego uda艂o ci si臋 dokona膰 swoim uporem, si艂膮 woli i szczodrym sercem, i jest mi okropnie wstyd. By艂em bez reszty skupiony na osi膮gni臋ciu wznios艂ych cel贸w, na mojej pracy... tymczasem nie mam si臋 czym pochwali膰. - Popatrzy艂 na ni膮. Serce 艣cisn臋艂o jej si臋 na widok jego 艣ci膮gni臋tej b贸lem twarzy. - Potrafi艂a艣 wykorzysta膰 sw贸j talent. To ty po-magasz ludziom, ty zmieniasz 艣wiat na lepsze.

- Robi艂am, co mog艂am w moich skromnych warunkach, ale ty masz szans臋 pom贸c tysi膮com, milionom.

- Tak mi si臋 kiedy艣 wydawa艂o, ale widz臋, 偶e wszystko przecieka mi przez palce. Co gorsza, nie wiem ju偶, czy chc臋 dalej walczy膰. Bo偶e... a je艣li nie mam racji? Nie wiem, co mam my艣le膰, co powinienem czu膰. Jestem zm臋czony udawaniem. - Wspar艂 si臋 d艂oni膮 o kolumn臋 i zapatrzy艂 na jezioro. - Pewnie nie wiesz, o co mi chodzi. Ty niczego nie udajesz, m贸wisz prawd臋, nie zwa偶aj膮c na konsekwencje. My艣lisz o innych i za to jeste艣 tak uwielbiana.

- Przesta艅, Charles. Nie jestem 艣wi臋ta. Przypomnij sobie, jak mnie 艂aja艂e艣 za moje zachowanie i nie stawiaj mnie na piedestale.

Za艣mia艂 si臋 gorzko, ze smutkiem, po czym zacz膮艂 powoli i艣膰 w jej stron臋.

- Sophie - powiedzia艂 cicho. - Jestem ostatni膮 osob膮, kt贸ra by艂aby sk艂onna nazwa膰 ci臋 艣wi臋t膮. Wiesz, kim jeste艣? - Deli-

204

katnie uni贸s艂 jej podbr贸dek. - Moim utrapieniem. - Obwi贸d艂 palcem jej doln膮 warg臋. - Pi臋knym, doprowadzaj膮cym mnie do szale艅stwa potworem o wielkim sercu. - Chwyci艂 j膮 za ramiona i przyci膮gn膮艂 do siebie.

- Dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂a zduszonym g艂osem. Roze艣mia艂 si臋, tym razem serdecznie i szczerze.

- Ech, Sophie, wywr贸ci艂a艣 moje 偶ycie do g贸ry nogami.

- A ty zawsze by艂e艣 moj膮 ostoj膮 i opok膮 - wyszepta艂a. Porzuciwszy ostro偶no艣膰, zacz膮艂 zach艂annie ca艂owa膰 jej usta.

Przywar艂a do niego z ca艂ej si艂y. 艢ni艂a o takiej chwili od wielu dni i nocy. Jego nienasycenie nape艂nia艂o j膮 rozkosznym poczuciem dumy. Nie wiedzia艂a, jak Charles zachowa si臋, gdy odkryje jej spisek. Czu艂a si臋 jak z艂odziej, kt贸ry kradnie ostatnie by膰 mo偶e chwile szcz臋艣cia. Nie wiedzia艂a, czy maj膮 przed sob膮 wsp贸ln膮 przysz艂o艣膰, lecz nawet gdyby zdarzy艂o si臋 najgorsze, gotowa by艂a z pokor膮 znie艣膰 b贸l w zamian za spe艂nienie swych marze艅.

Zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i poci膮gn臋艂a za fular. Charles szybko go zdj膮艂 i odrzuci艂 za siebie. Wtuli艂 twarz w zag艂臋bienie jej ramienia, obsypuj膮c j膮 delikatnymi poca艂unkami.

Nagle znieruchomia艂. Chwyci艂 j膮 na ramiona i zani贸s艂 na 艂aweczk臋 nad jeziorem. Tam powoli uni贸s艂 jej sp贸dnic臋 i zacz膮艂 przesuwa膰 d艂o艅mi wzd艂u偶 艂ydek. Zauwa偶ywszy znami臋 na jej nodze, delikatnie je uca艂owa艂.

- Nawet nie wiesz, ile razy mi je pokazywa艂a艣, kiedy byli艣my dzie膰mi. Widzia艂em je, kiedy bieg艂a艣, wspina艂a艣 si臋 na drzewo albo zadziera艂a艣 sp贸dnic臋, by przej艣膰 przez rzek臋. Nie mia艂o to wtedy dla mnie 偶adnego znaczenia. Jednak kiedy patrzy艂em, jak ta艅czysz na balu u lady Edgeware, nagle sobie o nim przypomnia艂em i od tej pory nie mog臋 o nim zapomnie膰.

U艣miechn臋艂a si臋.

- Teraz jest twoje.

Przytulili si臋, po czym na chwil臋 odsun臋li si臋 od siebie i po艣piesznie, gor膮czkowo zacz臋li si臋 rozbiera膰, pieszcz膮c i obsypuj膮c poca艂unkami.

Charles nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku od Sophie. Jej piersi by艂y kr膮g艂e i j臋drne, otoczki brodawek mia艂y barw臋 r贸偶.

- Jeste艣 pi臋kna - powiedzia艂.

Z upodobaniem obj膮艂 wzrokiem jej w膮sk膮 tali臋, p艂aski brzuch, ciemny tr贸jk膮cik i smuk艂e nogi. Sophie dokona艂a cudu. Zn贸w mia艂 ochot臋 cieszy膰 si臋 偶yciem, do艣wiadcza膰 rozkoszy.

Pochyli艂 si臋, by musn膮膰 jej piersi wargami, po czym rozpocz膮艂 gwa艂towniejsz膮 pieszczot臋. Sophie krzykn臋艂a cicho, z trudem 艂api膮c oddech.

Przesun膮艂 d艂oni膮 wzd艂u偶 jej cia艂a i dotkn膮艂 najczulszego miejsca.

- Charlesie... te偶 chc臋 ci臋 dotyka膰.

Zacz臋艂a nie艣mia艂o przesuwa膰 d艂o艅mi po jego torsie i brzuchu, a偶 dotar艂a do tam, gdzie pragn臋艂a dotrze膰. Nakry艂 jej d艂o艅 swoj膮 i pokaza艂, jak ma go pie艣ci膰.

- Przesta艅 - szepn膮艂 po chwili, powstrzymuj膮c jej r臋k臋.

- Zrobi艂am co艣 nie tak?

- Wprost przeciwnie. Jeszcze chwila i nie by艂bym w stanie si臋 powstrzyma膰.

Zn贸w zwarli si臋 w poca艂unku. Charles rozsun膮艂 kolanem jej uda.

- Poka偶 mi, co mam robi膰 - poprosi艂a szeptem.

- Jeste艣 pewna? Nie musimy... - Urwa艂, boj膮c si臋,"偶e Sophie zmieni zdanie.

- Tak, jestem.

Dotkn膮艂 j膮 najbardziej intymnie, delikatnie zmierzaj膮c do

206

ostatecznego po艂膮czenia. Dr偶膮c z rozkoszy, poczu艂a, jak od st贸p do g艂贸w oblewa j膮 fala gor膮ca.

- Naprawd臋 tego chcesz? - upewni艂 si臋.

- Tak, chc臋!

Wszed艂 w ni膮 i zacz膮艂 si臋 w niej porusza膰, z pocz膮tku wolno, potem coraz szybciej.

Przywar艂a do niego z ca艂ej si艂y, pragn膮c zespoli膰 si臋 z nim ca艂kowicie. Pot zaperli艂 si臋 na jej czole, oczy zasz艂y 艂zami, lecz rozkosz by艂a silniejsza ni偶 b贸l. Jak wspaniale, jak cudownie by艂o zatraci膰 si臋 w sobie tak do ko艅ca, bez reszty!

Wyda艂 przeci膮g艂y j臋k, osi膮gaj膮c spe艂nienie.

Poma艂u wracali do rzeczywisto艣ci. Fala uniesienia opad艂a, pozosta艂y im po niej ciche westchnienia i szeptem wypowiadane czu艂e s艂贸wka. Odpr臋偶ony po艂o偶y艂 g艂ow臋 na jej piersiach, a ona leciutko zacz臋艂a ko艂ysa膰 go w ramionach. Przepe艂nia艂a j膮 wielka, ogromna rado艣膰. Spe艂ni艂o si臋 to, o czym marzy艂a od tylu nocy i dni. Zachwyt w oczach Charlesa, wsp贸lnie prze偶yte upojne chwile ju偶 na zawsze zostan膮 w jej pami臋ci.

Stara艂a si臋 nie dopuszcza膰 do siebie 偶adnych obaw i w膮tpliwo艣ci. Ubrali si臋 i wolnym krokiem poszli w stron臋 domu. 呕al by艂o im si臋 rozstawa膰. Charles usiad艂 na niskim murku otaczaj膮cym przykuchenny ogr贸d i wzi膮艂 Sophie na kolana. Przytuli艂a si臋 do niego.

- Jack powiedzia艂 mi, 偶e uda艂o wam si臋 osi膮gn膮膰 post臋p w szukaniu twego wroga - zagai艂a.

- Niestety, post臋p jest bardzo niewielki. - Skrzywi艂 si臋 i zapyta艂 ze 艣miechem: - Nie widzia艂a艣 tu gdzie艣 przypadkiem niskiego, kr臋pego m臋偶czyzny o ciemnych w艂osach, kt贸ry przypomina ptaka?

Sophie roze艣mia艂a si臋.

- Nie, zreszt膮 bym go nie zauwa偶y艂a, chyba 偶e by艂by to jaki艣 murarz albo cie艣la. - Po chwili zastanowienia doda艂a: - Kiedy艣 zna艂am takiego cz艂owieka. Mia艂 nawet ptasie nazwisko.

Poczu艂a, jak Charles sztywnieje.

- Jak on si臋 nazywa艂?

- Wren. Pracowa艂 dla mojego wuja. To dziwne, 偶e go pami臋tam, bo nie widzia艂am go od lat... No, mo偶e nie takie zn贸w dziwne.

- Dlaczego tak m贸wisz?

- Nie wiem, to g艂upie, ale po prostu nie lubi艂am go. Zawsze pojawia艂 si臋 u nas zamiast wuja, kiedy trzeba by艂o porozmawia膰 z zarz膮dc膮 maj膮tku. Przekazywa艂 wiadomo艣ci, czeki bankowe i przedstawia艂 mi postanowienia wuja dotycz膮ce mojej osoby. Nienawidzi艂am jego wizyt.

- Dlaczego?

- Nigdy nie zrobi艂 mi nic z艂ego, ale by艂am samotnym dzieckiem, a on przypomina艂 mi, 偶e wuj si臋 mn膮 nie interesuje. Zreszt膮 przypomina艂 o tym nie tylko mnie. Kiedy sk艂ada艂 nam wizyt臋, w wiosce od偶ywa艂y plotki. M贸wiono, 偶e wuj nie interesuje si臋 ciotk膮 ani mn膮, 偶e m贸j ojciec zha艅bi艂 swe nazwisko, 偶e do niczego si臋 nie nadaj臋.

Mocno j膮 przytuli艂.

- Tak mi przykro, Sophie. Popatrzy艂a mu w oczy i u艣miechn臋艂a si臋.

- To ju偶 odleg艂a przesz艂o艣膰. Wiele si臋 od tego czasu zmieni艂o, prawda? Popatrz, jak daleko zaszli艣my.

Poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- To dopiero pocz膮tek. Przysz艂o艣膰 nale偶y do nas.

- Charlesie, co mia艂e艣 na my艣li, m贸wi膮c o odkupieniu win? - Natychmiast po偶a艂owa艂a swych s艂贸w.

Znieruchomia艂.

208

-To nic nie znaczy艂o - odpowiedzia艂 po d艂u偶szej chwili. Opar艂 g艂ow臋 o jej rami臋. - Tej nocy cieszmy si臋 sob膮.

Mocno zacisn臋艂a powieki. Charles wci膮偶 nie potrafi艂 otworzy膰 przed ni膮 serca, obdarzy膰 jej zaufaniem.

Z艂膮czyli si臋 w nami臋tnym poca艂unku.

- Nied艂ugo wstanie 艣wit - powiedzia艂 po pewnym czasie, owiewaj膮c j膮 ciep艂ym oddechem.

Popatrzy艂a w stron臋 rezydencji.

- Nie powinni艣my wchodzi膰 do domu razem.

- Tak. - Poca艂owa艂 j膮 w policzek. - Pami臋taj, 偶e wszystko b臋dzie dobrze. B臋dzie dobrze, rozumiesz?

- Tak... - Skin臋艂a g艂ow膮, cho膰 mu nie wierzy艂a.

- Id藕 pierwsza. Posiedz臋 tu jeszcze chwil臋.

Ruszy艂a przed siebie, staraj膮c si臋 nie my艣le膰 o przysz艂o艣ci.

Rozdzia艂 siedemnasty

Charles obudzi艂 brata, zanim jeszcze niebo na wschodzie poja艣nia艂o. Znalaz艂 si臋 na londy艅skim trakcie, nim s艂o艅ce na dobre wzesz艂o. Wci膮偶 nie m贸g艂 pogodzi膰 si臋 z prawd膮, mimo 偶e us艂ysza艂 j膮 z ust Sophie.

Czy偶by to lord Cranbourne by艂 jego tajemniczym wrogiem? Taki pomys艂 wydawa艂 mu si臋 czystym absurdem. Przez ca艂y czas zak艂ada艂, 偶e to kto艣, z kim kiedy艣 popad艂 w konflikt. M膮偶 rogacz, porzucona kobieta, ofiara bezmy艣lnego 偶artu. Zupe艂nie nie pojmowa艂 jednak, w jaki spos贸b m贸g艂 nadepn膮膰 na odcisk wujowi Sophie.

Mo偶e chodzi艂o wi臋c raczej o przysz艂o艣膰 lorda Cranbournea? On zawsze siedzia艂 w polityce i zawsze mia艂 pot臋偶ne wp艂ywy, cho膰 dzia艂a艂 bez' ostentacji, wola艂 nie rzuca膰 si臋 w oczy. Tak by艂o do niedawna. Bo przecie偶 w ko艅cu uzyska艂 stanowisko przewodnicz膮cego komisji, to samo, na kt贸rym zale偶a艂o Charlesowi. Dzi臋ki temu m贸g艂 awansowa膰 jeszcze wy偶ej w strukturach Ministerstwa Handlu. Ministerstwo stanowi艂o wszak nast臋pny logiczny krok i dobrze s艂u偶y艂o Cranbournebwi, chocia偶 Charles mia艂 kiedy艣 nadziej臋, 偶e to on znajdzie si臋 w tym miejscu. Czy偶by

210

o to chodzi艂o? Czy偶by pog艂oski o mo偶liwo艣ciach m艂odego polityka Cranbourne potraktowa艂 jako zagro偶enie?

Konia mia艂 wypocz臋tego i st臋sknionego za galopem, wi臋c kolejne mile mija艂y szybko, cho膰 i tak bieg my艣li by艂 znacznie szybszy. Nawet je艣li nie zna艂 jeszcze dok艂adnie pobudek kieruj膮cych Cranbourneem, musia艂 je odkry膰. Tylko co wtedy? M贸g艂 skompromitowa膰 tego cz艂owieka i oczy艣ci膰 swoje imi臋. Odzyska艂by wtedy szanse na karier臋 polityczn膮.

Jakie konsekwencje oznacza艂oby to jednak dla Sophie? Jedno Charles wiedzia艂 na pewno. Nigdy wi臋cej jej nie skrzywdzi, do艣膰 b贸lu ju偶 jej sprawi艂. Nale偶a艂o postawi膰 jej szcz臋艣cie na pierwszym miejscu.

Tylko co z jego szcz臋艣ciem? D艂ugo wydawa艂o mu si臋, 偶e co艣 takiego w og贸le nie istnieje, a jedyny rozs膮dny wyb贸r to praca w rz膮dzie.

Tak naprawd臋 jednak by艂a to przysz艂o艣膰 jego brata. To przecie偶 Phillip przygotowa艂 mu t臋 drog臋, chocia偶 sam chcia艂 na ni膮 wst膮pi膰. Widziano w nim nawet przysz艂ego premiera. Charles wiedzia艂 ju偶, 偶e jego aspiracje nigdy nie si臋gn膮 tak wysoko. Przesz艂o艣膰 zawsze b臋dzie ci膮gn臋艂a go w d贸艂.

D艂ugo 偶y艂 w pewno艣ci, 偶e d膮偶enie do urzeczywistnienia marze艅 Phillipa jest dla niego jedynym sposobem na odkupienie win. 呕e powinien zaj膮膰 miejsce brata. Mo偶e jednak by艂y na to inne sposoby. To pokaza艂a mu Sophie.

Sophie. Sama my艣l o niej sprowadzi艂a na niego dziwny spok贸j, natchn臋艂a go nadziej膮. Niczego sobie nie obiecali, ale ostatnia noc wszystko zmieni艂a. Musia艂 wreszcie uporz膮dkowa膰 ten chaos i wtedy b臋d膮 mogli pomy艣le膰 o wsp贸lnej przysz艂o艣ci.

P贸藕nym przedpo艂udniem dojecha艂 do Londynu. Dusz膮c w艣ciek艂o艣膰 w sobie, patrzy艂 na zat艂oczone ulice. Zastanawia艂 si臋,

czy nie pojecha膰 najpierw do siebie, uzna艂 jednak, 偶e nie ma na to czasu. Skierowa艂 si臋 prosto na Green Street.

- S艂ucham? - Kamerdyner lorda Cranbournea by艂 nastawiony przyja藕nie, cho膰 wyra藕nie nie przej膮艂 si臋 widokiem rozche艂stanego wicehrabiego przed drzwiami.

Charles nie by艂 jednak w nastroju do dyscyplinowania s艂u偶by, kt贸rej przewraca si臋 w g艂owie.

- Czy Cranbourne ju偶 wyszed艂 z domu?

Kamerdyner zmierzy艂 go spojrzeniem od st贸p do g艂贸w, jakby rozwa偶a艂, czy nale偶y udzieli膰 odpowiedzi.

- Tak, prosz臋 pana. Nieca艂e p贸艂 godziny temu.

- Wobec tego chc臋 si臋 widzie膰 z panem Wrenem - powiedzia艂 pod wp艂ywem nag艂ego natchnienia.

S艂u偶膮cy wyda艂 si臋 zaskoczony, szybko jednak zapanowa艂 nad mimik膮.

- Przykro mi, ale nie wiem, kogo pan ma na my艣li.

- Wiesz, kim jestem?

- Tak, prosz臋 pana. - A偶 dziw, ile pogardy mo偶na zawrze膰 w trzech kr贸tkich s艂owach.

- Wiesz wi臋c te偶 zapewne, 偶e 艂膮cz膮 mnie z twoim panem sprawy natury zar贸wno osobistej, jak i politycznej. Cranbourne bez w膮tpienia w艂a艣nie jedzie do mnie. Powiedz mi wi臋c, gdzie znajd臋 pana Wrena.

Autorytatywny ton zrobi艂 swoje. Kamerdyner zapomnia艂 si臋 na tyle, 偶e Charles dostrzeg艂 jego zmieszanie.

- Tego nie potrafi臋 powiedzie膰, prosz臋 pana. Wren przychodzi, kiedy chce, i wychodzi, kiedy chce, ale tu nie mieszka.

-1 nie wiesz, gdzie mieszka?

- Nie. - Ten bezczelny kamerdyner o艣mieli艂 si臋 unie艣膰 brew. - Jestem jednak pewien, 偶e t膮 informacj膮 dysponuje lord Cranbourne.

212

- Wi臋c dobrze... Pos艂uchaj teraz uwa偶nie. Je艣li zobaczysz pana Wrena, nie zapomnij mu powiedzie膰, 偶e Jego Lordowska Mo艣膰 potrzebuje go w Sevenoaks. Ma tam niezw艂ocznie si臋 uda膰.

- Dobrze, prosz臋 pana. - Kamerdyner przygl膮da艂 si臋 z uwag膮 Charlesowi przegl膮daj膮cemu zawarto艣膰 kieszeni.

- Chc臋 teraz odwiedzi膰 adwokata Cranbournea, ale zgubi艂em gdzie艣 kartk臋 z adresem. - Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, na kt贸rej zal艣ni艂a z艂ota moneta. - Jak on si臋 nazywa?

Po d艂ugim namy艣le kamerdyner zdecydowa艂 si臋 wreszcie odpowiedzie膰.

- Bridewell, prosz臋 pana. Bridewell z kancelarii Bridewell i Locke.

- Dzi臋kuj臋. - Charles rzuci艂 monet臋 i odwr贸ci艂 si臋, nie czekaj膮c, by sprawdzi膰, czy s艂u偶膮cy j膮 z艂apie. Po kr贸tkim zastanowieniu odjecha艂 w kierunku St James's Street.

Instynkt go nie omyli艂. Wystarczy艂o zapyta膰 portiera u Whitea i ju偶 mia艂 adres kancelarii. Kilka minut p贸藕niej wprowadzano go do przestronnych pomieszcze艅.

- Dzie艅 dobry, milordzie. - M艂odzieniec, kt贸ry wsta艂 zza gigantycznego biurka, zdecydowanie nie by艂 postawnym cz艂owiekiem z portret贸w wisz膮cych na 艣cianach.

- Dzie艅 dobry. Nazywam si臋 Dayle. Przyjecha艂em do pana Bridewella.

- Niestety, pan Bridewell zmar艂 w zesz艂ym roku. Jestem Locke. - Widz膮c nieufne spojrzenie Charlesa, doda艂: -Locke m艂odszy. Przykro mi o tym wspomina膰, ale mojemu ojcu zdrowie ostatnio r贸wnie偶 nie dopisuje. By艂 zmuszony przekaza膰 sprawy w moje r臋ce.

- Czy r贸wnie偶 sprawy lorda Cranbourne a?

- W wi臋kszo艣ci - odrzek艂 pan Locke z szerokim u艣miechem.

- Mo偶e mi pan wi臋c pogratulowa膰, zamierzam bowiem po艣lubi膰 bratanic臋 Cranbournea.

- 呕ycz臋 milordowi wszystkiego najlepszego. Czy przyjecha艂 pan om贸wi膰 warunki?

- Tylko bardzo og贸lnie. Musimy z tym poczeka膰, a偶 Cranbourne r贸wnie偶 tu si臋 stawi, podobnie jak m贸j adwokat. Chcia艂em tylko poinformowa膰 o samym fakcie, 偶eby m贸g艂 pan przyst膮pi膰 do przygotowywania dokument贸w.

- Nie pot臋piam pa艅skiej niecierpliwo艣ci, skoro w gr臋 wchodzi tak znaczna suma. Rozumie pan jednak, mam nadziej臋, 偶e sam nie mog臋 przedsi臋wzi膮膰 niczego, dop贸ki nie us艂ysz臋 w tej sprawie zdania lorda Cranbournea.

- Rozumiem. - Charles zastanawia艂 si臋, czy b艂ysk z艂otej monety nie podzia艂a na m艂odego Locke'a podobnie jak na kamerdynera, doszed艂 jednak do wniosku, 偶e nie.

- Je艣li jednak nie zostanie mi to poczytane za nadmiern膮 艣mia艂o艣膰 - ci膮gn膮艂 pan Locke - prosz臋 przekaza膰 moje najlepsze 偶yczenia lordowi Cranbournebwi. I oczywi艣cie samej oblubienicy.

- Nie omieszkam - obieca艂 Charles i wsta艂. Wypytywanie tego m艂odego cz艂owieka wydawa艂o si臋 bezu偶yteczne. Zapewne i tak niczego wa偶nego nie wiedzia艂.

- Dzi臋kuj臋 - odezwa艂 si臋 zn贸w pan Locke. - To mo偶e by膰 niema艂y wydatek dla lorda Cranbournea, jestem jednak pewien, 偶e bardzo go ucieszy widok bratanicy szcz臋艣liwie wydanej za m膮偶. - Adwokat odwzajemni艂 taksuj膮ce spojrzenie Charlesa. - Wolno mi b臋dzie spyta膰, jak d艂ugo pan zna t臋 dam臋?

- Od niepami臋tnych czas贸w. - Charles u艣miechn膮艂 si臋, nie ulega艂o jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e pytanie zosta艂o zadane powa偶nie. - Odk膮d przyjecha艂a jako dziecko do Anglii. - Zawaha艂 si臋, ale doda艂. - Darz臋 j膮 niema艂ym uczuciem.

214

Pan Locke u艣miechn膮艂 si臋.

- Mi艂o mi to s艂ysze膰. Wszystkie m艂ode damy potrzebuj膮 kogo艣, kto zadba艂by o ich dobrze poj臋te interesy. - Jego u艣miech nieco zblad艂. - Powiem panu co艣, czego zapewne nie powinienem. Kto艣 jeszcze powinien jednak o tym wiedzie膰, moim zdaniem. - Spojrza艂 w oczy Charlesowi. - W testamencie jej ojciec poczyni艂 zastrze偶enie. Je艣li panna Westby nie wyjdzie za m膮偶 przed uko艅czeniem dwudziestego pi膮tego roku 偶ycia, to jej roczna pensja nieco wzro艣nie, ale g艂贸wna cz臋艣膰 maj膮tku przejdzie w r臋ce powiernika.

- Kt贸rym jest...? - Charles zna艂 ju偶 odpowied藕 i by艂by got贸w postawi膰 na ni膮 du偶膮 sum臋, chcia艂 jednak us艂ysze膰 to od adwokata.

- Naturalnie lord Cranbourne.

- Rozumiem. - Nagle rozja艣ni艂o mu si臋 w g艂owie.

- Prosz臋 zrobi膰 dobry u偶ytek z tej informacji. Niejedno mo偶na osi膮gn膮膰, dysponuj膮c osiemdziesi臋cioma tysi膮cami funt贸w. - Locke pochyli艂 si臋 naprz贸d i powiedzia艂 oboj臋tnym tonem: -1 na niejedno mo偶na si臋 zdecydowa膰, aby zyska膰 dost臋p do takiej sumy.

Adwokat pr贸bowa艂 go ostrzec, to jednak ju偶 nie by艂o konieczne. Charles u艣cisn膮艂 mu d艂o艅.

- Dzi臋kuj臋 bardzo za pomoc, panie Locke.

- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, milordzie. Charles dosiada艂 konia z prawdziwym m臋tlikiem w g艂owie. Robi艂o si臋 p贸藕no, a on wci膮偶 mia艂 przed sob膮 d艂ug膮 drog臋. Cranbourne m贸g艂 ju偶 nawet dotrze膰 do Sevenoaks. Tyle oszustw przez tyle lat. Charles wiedzia艂, 偶e zbli偶aj膮ce si臋 starcie b臋dzie przykre, lecz stary 艂ajdak musia艂 wreszcie odpowiedzie膰 za swoje winy. 呕al mu by艂o tylko Sophie, kt贸ra z pewno艣ci膮 o wszystkim si臋 dowie.

Ruszy艂 na po艂udnie, ale niespodziewanie przyszed艂 mu do g艂owy inny pomys艂. Zawr贸ci艂 konia ku Mayfair. Przed powrotem powinien by艂 z艂o偶y膰 jeszcze jedn膮 wizyt臋.

Tego ranka Sophie zesz艂a na 艣niadanie p贸藕no, przez co musia艂a znie艣膰 dobroduszne przytyki Jacka Aldena, kt贸ry wypomnia艂 jej, 偶e wsta艂a na szarym ko艅cu.

- W ka偶dym razie nie jest ostatnia - powiedzia艂a lady Ashford, wymownie spogl膮daj膮c na puste krzes艂o u szczytu sto艂u.

- Jest, jest - odpar艂 Jack. - Charles wsta艂 bladym 艣witem. Mia艂 piln膮 spraw臋 do za艂atwienia w Londynie.

Lady Ashford mia艂a wiele do powiedzenia w tej sprawie, lecz Sophie nie chcia艂a tego s艂ucha膰. Charles musia艂 wyjecha膰 zaraz po jej odej艣ciu. Nie wiedzia艂a, co o tym my艣le膰, mia艂a jednak przeczucie, 偶e dzieje si臋 co艣 z艂ego. Z drugiej strony ul偶y艂o jej, 偶e si臋 nie spotkaj膮. By艂oby trudno udawa膰 jej oboj臋tno艣膰 po tym, co zasz艂o mi臋dzy nimi w nocy.

Najbardziej jednak doskwiera艂o jej poczucie straty. Tylko jedna noc? To nie wydawa艂o si臋 uczciwe. Szczerze m贸wi膮c, mia艂a nadziej臋, 偶e idylla potrwa nieco d艂u偶ej, a ona zd膮偶y zgromadzi膰 wi臋cej wspomnie艅, zanim Charles wyjedzie.

W艂a艣nie brzmienie jego imienia wyrwa艂o j膮 z zadumy.

- Tym razem zgadzam si臋 z lady Ashford - m贸wi艂 pan Huxley. - To doprawdy przejaw wyj膮tkowo z艂ych manier zostawia膰 nas w takim k艂opotliwym po艂o偶eniu. Nie s膮dzi pani, panno Westby?

- Nie - odpar艂a stanowczo Sophie. - Lord Dayle wykonuje wa偶n膮 prac臋. Jestem pewna, 偶e skoro wyjecha艂, to mia艂 ku temu wa偶ny pow贸d.

- To prawda - popar艂 j膮 Jack Alden, przesy艂aj膮c jej spoj-

216

rzenie pe艂ne uznania. - Zreszt膮 wcale nie jest pan w k艂opotliwym po艂o偶eniu ani nawet nie musi o nic si臋 martwi膰. Charles poprosi艂 mnie wczoraj, abym w jego zast臋pstwie przej膮艂 obowi膮zki gospodarza, i ma nadziej臋, 偶e ju偶 wieczorem b臋dzie znowu w艣r贸d nas.

- Zwa偶ywszy na stan naszego pa艅stwa - odezwa艂a si臋 Emily, piorunuj膮c wzrokiem lady Ashford - jestem zdania, 偶e ten jeden dzie艅 powinni艣my milordowi wybaczy膰.

- Nie b臋dziemy po nim p艂aka膰 - stwierdzi艂a lady Dayle. -Mam ca艂y dzie艅 zaplanowany, a wieczorem obiecuj臋 wspania艂膮 niespodziank臋.

jack Alden odstawi艂 fili偶ank臋 i wsta艂.

- Panno Westby, je艣li sko艅czy艂a pani 艣niadanie, to chcia艂bym zaprosi膰 j膮 na spacer nad jeziorem. - Potoczy艂 spojrzeniem po zebranych. - Naturalnie ka偶dy, kto zechce si臋 przy艂膮czy膰, b臋dzie mile widziany.

Prawie wszyscy obecni postanowili skorzysta膰 z zaproszenia i w ko艅cu Sophie, kt贸ra bez przerwy z kim艣 rozmawia艂a, nie mia艂a zbyt wiele czasu na rozmy艣lania. Nawet by艂a z tego zadowolona, bo po ostatniej nocy wci膮偶 przypomina艂a sobie dotyk Charlesa, zapach pi偶ma i kszta艂ty jego cia艂a wyczuwane d艂o艅mi.

Jej grupka w艂a艣nie przystan臋艂a na przystani. Sophie poruszy艂a kilka razy wachlarzem, maj膮c nadziej臋, 偶e s艂o艅ce grzeje dostatecznie mocno, by mia艂a prawo do rumie艅c贸w na policzkach. Go艣cie zajmowali tymczasem miejsce w 艂贸dkach, dwu- i czteroosobowej. Mateo usi艂owa艂 zwabi膰 j膮 do siebie, ale z u艣miechem podzi臋kowa艂a za zaproszenie i nam贸wi艂a pann臋 Ashford, by zaj臋艂a jej miejsce. Patrz膮c, jak niedobrana para usi艂uje wsp贸lnie wios艂owa膰, wycofa艂a si臋 w cie艅 i usiad艂a na 艂awce obok Emily.

- Jeste艣 dzi艣 wyj膮tkowo milcz膮ca - powiedzia艂a przyjaci贸艂ka. - Czy na pewno dobrze si臋 czujesz?

- Dzi臋kuj臋, ca艂kiem dobrze. - Sophie u艣miechn臋艂a si臋 z wysi艂kiem. - Zreszt膮 w艂a艣nie mia艂am ci臋 spyta膰 o to samo.

- To przez Edwarda. Z膮bkuje, wi臋c 藕le 艣pi. Da艂am wczoraj wieczorem troch臋 odpocz膮膰 piastunce, a potem sama nie mog艂am zasn膮膰. - Zerkn臋艂a na niedobitki pozosta艂e na brzegu. - My艣l臋 zreszt膮, 偶e skorzystam z okazji i p贸jd臋 do niego zajrze膰. - U艣miechn臋艂a si臋 szeroko. - Gdyby m贸j m膮偶 zauwa偶y艂, 偶e znikn臋艂am, powiedz mu, 偶e zamierzam uci膮膰 sobie ma艂膮 drzemk臋.

- Dobrze. - Sophie westchn臋艂a smutno, Emily bowiem istotnie zacz臋艂a si臋 oddala膰 w stron臋 domu, a ona zosta艂a na 艂awce sama. R贸wnie偶 czu艂a si臋 zm臋czona, cho膰 naturalnie ze znacznie milszego powodu. Mimo woli pomy艣la艂a o ich pierwszym pikniku w tym miejscu. Wydawa艂 jej si臋 bardzo ju偶 odleg艂ym zdarzeniem. Charles p艂ywa艂 wtedy po jeziorze z pann膮 Ashford, ale potem przyszed艂 do niej i oszo艂omi艂 j膮 nami臋tnym poca艂unkiem. Zamkn臋艂a oczy. Nast臋pnym razem poca艂owa艂 j膮 jednak, aby unikn膮膰 rozmowy o swojej przesz艂o艣ci. Mo偶e miniona noc te偶 by艂a form膮 samoobrony?

Nie, niemo偶liwe. Ostatniej nocy jego uczucia by艂y szczere. Wreszcie pokonali wszystkie przeszkody i zdo艂ali si臋 spotka膰. Te chwile przeros艂y jej naj艣mielsze oczekiwania. Co wi臋cej, Charles powierzy艂 jej sekret 艣mierci swojego brata.

Mimo to Sophie nie by艂a taka naiwna, by s膮dzi膰, 偶e niczego wi臋cej ju偶 nie ukrywa艂. Instynkt podpowiada艂 jej, 偶e wszystko to ma zwi膮zek z jego rodzin膮 i karier膮 polityczn膮.

- Czy mog臋 mie膰 t臋 nadziej臋, panno Westby? Raptownie otworzy艂a oczy.

- S艂ucham?

218

艁odzie przybi艂y ju偶 do brzegu, gdzie zaroi艂o si臋 od ludzi, a pan Huxley sta艂 przed ni膮, spogl膮daj膮c z powag膮.

- Pyta艂em - powiedzia艂, sil膮c si臋 na spok贸j - czy wybaczy mi pani niepotrzebn膮 uwag臋 dzi艣 rano. Nie zamierza艂em obrazi膰 naszego gospodarza, aczkolwiek jestem bardzo poruszony lekcewa偶eniem, kt贸re okaza艂 pannie Ashford.

- Panna Ashford jest go艣ciem w domu lorda Dayle'a, podobnie jak my wszyscy - odpar艂a ostrzej, ni偶 zamierza艂a. -Nie widz臋 powodu, dla kt贸rego akurat ona mia艂aby si臋 poczu膰 szczeg贸lnie obra偶ona.

Niew膮tpliwie troch臋 go urazi艂a t膮 odpraw膮.

- Wiem, 偶e nic jeszcze nie zosta艂o oficjalnie podane do publicznej wiadomo艣ci, ale mam poczucie, 偶e mi臋dzy nimi istnieje pewien rodzaj zrozumienia, a przynajmniej wzajemnych oczekiwa艅.

- Mi臋dzy kim a kim? - spyta艂 z u艣miechem Mateo, siadaj膮c obok Sophie.

Pan Huxley zmiesza艂 si臋 t膮 bezceremonialno艣ci膮 kuzyna.

- Mi臋dzy lordem Dayle'em a pann膮 Ashford, je艣li musi pan wiedzie膰 - odrzek艂.

- Mateo, poka偶, 偶e maniery nie s膮 ci obce - skarci艂a go Sophie.

- Przepraszam. D艂ugo nie wios艂owa艂em i troch臋 mnie to zm臋czy艂o. Zanadto przywyk艂em do stania przy kole sterowym i wykrzykiwania rozkaz贸w. - Zwr贸ci艂 si臋 do pana Hux-leya. - Bardzo przepraszam, 偶e tak obcesowo panu przerwa艂em. W ka偶dym razie na przeprosiny dam panu pewn膮 rad臋. Skoro nic jeszcze nie zosta艂o podane do wiadomo艣ci, przyjacielu, na pa艅skim miejscu nie oddawa艂bym tak 艂atwo pola lordowi Daylebwi. S艂ysza艂em, 偶e panna Ashford ma bardzo du偶y posag.

- Dziwi mnie wobec tego, 偶e sam pan si臋 nie zainteresuje t膮 dam膮 - odpar艂 sztywno pan Huxley.

- Angielskie panny s膮 nie dla mnie. - Mateo u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i zerkn膮艂 na Sophie. - Wol臋 kobiety o bardziej ognistym temperamencie.

- Panna Ashford wcale nie jest takim znowu wi臋dn膮cym kwiatem - zaprotestowa艂a Sophie. - Opowiada艂a mi, 偶e du偶o podr贸偶owa艂a. O ile wiem, by艂a w Bath, a nawet odwiedza艂a rodzin臋 w Walii.

- Czy tak? - Na panu Huxleyu wywar艂o to pewne wra偶enie. - Mo偶e wobec tego skorzystam z okazji, by zapyta膰 j膮, w jakim stanie s膮 walijskie drogi. - Sk艂oni艂 si臋 przed Sophie i przes艂a艂 nienawistne spojrzenie w kierunku Matea, po czym podszed艂 do panny Ashford.

- Nie dalej jak wczoraj prosi艂am, 偶eby艣 przesta艂 prowokowa膰 pana Huxleya. - Sophie u艣miechn臋艂a si臋 do Matea. -1 co? Dzisiaj przez ca艂y czas podsuwasz mu pann臋 Ashford jak robaka na przyn臋t臋.

- Nie wypieram si臋, ale przecie偶 to przez ciebie prowokacja nabra艂a uroku.

Parskn臋li 艣miechem.

- Powinni艣my si臋 wstydzi膰 - powiedzia艂a w ko艅cu Sophie.

- Ja nie. W ka偶dym razie mam nadziej臋, 偶e ci dwoje zajm膮 si臋 sob膮 przez pewien czas.

- Och, popatrz, jest i dodatkowa korzy艣膰. - Sophie dyskretnym gestem wskaza艂a lady Ashford, niechybnie zmierzaj膮c膮 ku miejscu, w kt贸rym sta艂a jej c贸rka zaj臋ta rozmow膮 z panem Huxleyem. - Mo偶e lady Ashford znajdzie sobie now膮 ofiar臋 do wylewania 偶贸艂ci. - U艣miechn臋艂a si臋 do kuzyna. - Za to jestem ci wdzi臋czna.

Mateo uj膮艂 j膮 za r臋k臋. U艣miech znik艂 mu z twarzy.

220

- Mi艂o mi to s艂ysze膰. - Nagle przybra艂 tak powa偶ny ton, jakiego jeszcze u niego nie s艂ysza艂a. - Zaczynasz mi dawa膰 nadziej臋, cho膰 obawia艂em si臋, 偶e nie ma ju偶 偶adnej. - Melancholijnie spojrza艂 jej prosto w oczy. - Czy wolno mi pomarzy膰 o innych formach wdzi臋czno艣ci?

Sophie nie mog艂a uda膰, 偶e nie rozumie, o co chodzi. Spodziewa艂a si臋 zreszt膮, 偶e ta chwila wcze艣niej czy p贸藕niej nadejdzie.

- Przykro mi, Mateo, ale nie. jednak bardzo ci臋 lubi臋, kuzynie, i ciesz臋 si臋, 偶e znowu mam rodzin臋. Licz臋, 偶e tak ju偶 zostanie.

W jego oczach pojawi艂 si臋 smutek. Sophie wstrzyma艂a oddech, ale chwil臋 potem zn贸w ujrza艂a takiego Matea, jakim by艂 zawsze.

Wzruszy艂 ramionami.

- No, trudno. - Uj膮艂 j膮 za r臋k臋 i z uczuciem poca艂owa艂. -Musia艂em spr贸bowa膰, prawda? Jednak mo偶esz by膰 pewna, 偶e jeste艣my rodzin膮. - U艣miechn膮艂 si臋. - Skoro ci臋 ju偶 odnalaz艂em, to trudno teraz b臋dzie ci si臋 pozby膰 kuzyna Matea.

- Panno Westby! - S艂ysz膮c ten okrzyk, podeszli do brzegu. Jack Alden macha艂 do nich z 艂odzi: - Mamy miejsce dla jednej lub dw贸ch os贸b!

Sophie odwzajemni艂a u艣miech Matea, u艣cisn臋艂a jego d艂o艅

i pomacha艂a parze siedz膮cej w 艂odzi.

- Jestem gotowa!

Rozdzia艂 osiemnasty

Gdy zbli偶a艂a si臋 pora kolacji, a Charlesa wci膮偶 jeszcze nie by艂o, Sophie z ka偶d膮 chwil膮 ogarnia艂 coraz wi臋kszy niepok贸j. Nie do艣膰, 偶e nie mia艂a poj臋cia, co ta nieobecno艣膰 oznacza dla nich dwojga, to jeszcze wszystko wskazywa艂o na to, 偶e plan, kt贸ry zacz臋艂y wprowadza膰 w 偶ycie razem z lady Dayle, zako艅czy si臋 kl臋sk膮.

Pr贸bowa艂a si臋 czym艣 zaj膮膰, wda艂a si臋 wi臋c w rozmow臋 z wujem, kt贸ry przyby艂 tego popo艂udnia. By艂 w dobrym nastroju i ch臋tnie opowiada艂 o swoim nowym stanowisku. Sophie z przyjemno艣ci膮 s艂ucha艂a jego wynurze艅. By艂a zadowolona, 偶e przynajmniej komu艣 los sprzyja. Po kilku minutach zwr贸ci艂a jednak uwag臋, 偶e lord Cranbourne coraz cz臋艣ciej rozciera lewe rami臋.

- Dobrze si臋 czujesz, wuju? - spyta艂a.

- S艂ucham? Ach tak, naturalnie. To stara sprawa, nie ma si臋 czym przejmowa膰. - Doby艂 zegarka z kieszeni kamizelki. - Musisz si臋 przebra膰 na kolacj臋, moja droga. Je艣li mo偶esz, powiedz po drodze swojemu kuzynowi, 偶e na niego czekam, bo mamy spraw臋 do om贸wienia.

By艂a to niew膮tpliwie odprawa, Sophie posz艂a wi臋c na

222

g贸r臋 przygotowa膰 si臋 do wieczornych uroczysto艣ci. Szykowa艂a si臋 z wielk膮 staranno艣ci膮, wyj膮tkowo jednak gadanina Neli nie pomog艂a jej zapanowa膰 nad zdenerwowaniem. Z mocno bij膮cym sercem do艂膮czy艂a do towarzystwa w salonie i tam przekona艂a si臋, 偶e wcale nie zosta艂a wtajemniczona w ca艂o艣膰 planu lady Dayle. Podobnie jak reszta obecnych omal nie otworzy艂a ust ze zdumienia, gdy wicehrabina powiod艂a ich nie do jadalni, lecz na zewn膮trz, gdzie przygotowano czarodziejski piknik.

Bogowie niew膮tpliwie brali udzia艂 w tym spisku, bo pogoda by艂a wymarzona. Gasn膮ce 艣wiat艂o dnia i lekkie powiewy od strony jeziora tworzy艂y wspania艂y nastr贸j. Na drugim brzegu rysowa艂y si臋 kontury altany na tle zachodz膮cego s艂o艅ca, bli偶ej mieni艂a si臋 srebrem wodna tafla. Zastawione sto艂y czeka艂y pod czujnym okiem s艂u偶by i niew膮tpliwie mog艂yby zadowoli膰 samego ksi臋cia regenta. Trio muzyk贸w cicho przy-grywa艂o do posi艂ku.

Go艣cie byli oczarowani, tote偶 konwersacja toczy艂a si臋 swobodnie, a na winie nikt nie oszcz臋dza艂. Wkr贸tce zacz臋艂o si臋 zmierzcha膰 i w pewnej chwili wszyscy nagle umilkli. Jak jeden m膮偶 zacz臋li wpatrywa膰 si臋 w ksi臋偶yc wschodz膮cy nad jeziorem. Tylko Sophie zamkn臋艂a oczy i nie chcia艂a patrzy膰 na ten wspania艂y widok. Dr臋czona niepewno艣ci膮 nie mog艂a si臋 na to zdoby膰. Zbyt bolesne by艂oby dla niej wspominanie, co zasz艂o przy ksi臋偶ycu poprzedniej nocy.

Z zadumy wyrwa艂 j膮 chrz臋st k贸艂 na podje藕dzie. Zerkn臋艂a na lady Dayle i przekona艂a si臋, 偶e wicehrabina bez w膮tpienia us艂ysza艂a to samo. Da艂a jej znak skinieniem g艂owy i dyskretnie odesz艂a w kierunku domu. Po drodze szepn臋艂a co艣 jednemu ze s艂u偶膮cych i chwil臋 potem ca艂膮 uwag臋 go艣ci przyku艂o nowe zjawisko. Na drzewach rozb艂yska艂y coraz liczniejsze ogniki.

Nawet Sophie mimo woli podda艂a si臋 czarowi tej chwili. Efekt naprawd臋 by艂 magiczny, zupe艂nie jakby dla ich przyjemno艣ci cz膮stka nieba nagle zbli偶y艂a si臋 do ziemi.

W艂a艣nie zapalono ostatni膮 latarni臋, gdy w mroku pojawi艂a si臋 sylwetka lady Dayle, wspartej na ramieniu d偶entelmena.

- O, dobrze si臋 sta艂o - powiedzia艂a lady Ashford. - Wicehrabia w ko艅cu wr贸ci艂.

Sophie wiedzia艂a jednak, 偶e dama si臋 myli. Mocno zacisn臋艂a d艂o艅 na kraw臋dzi sto艂u, widz膮c, 偶e milady razem ze starszym m臋偶czyzn膮 wkraczaj膮 w kr膮g 艣wiat艂a. Przez chwil臋 stali nieruchomo, wreszcie lady Dayle odchrz膮kn臋艂a i poprosi艂a o uwag臋.

- Moi najdro偶si przyjaciele. Prosz臋, aby艣cie powitali w naszym gronie nowych znakomitych go艣ci. Naturalnie lorda Avery'ego wi臋kszo艣膰 spo艣r贸d was ju偶 zna. - D偶entelmen sk艂oni艂 si臋, a za nim wysz艂a z cienia kobieta. - Pami臋tacie zapewne r贸wnie偶 lady Avery.

Po tych s艂owach zapad艂a z艂owroga cisza, kt贸r膮 przerwa艂 jedynie st艂umiony syk lady Ashford. Sophie poczu艂a, 偶e nie zniesie narastaj膮cego napi臋cia. Korzystaj膮c z chwili przerwy, wsta艂a i dygn臋艂a przed go艣膰mi.

- Milordzie, milady, witajcie w Sevenoaks. Obawiam si臋, 偶e na kolacj臋 jeste艣cie sp贸藕nieni, ale wci膮偶 jeszcze czeka nas przyjemno艣膰 zjedzenia deseru.

Odetchn臋艂a z ulg膮, widz膮c, 偶e r贸wnie偶 Emily wstaje.

- Zapraszamy serdecznie. S膮 akurat dwa wolne krzes艂a obok mnie i mojego m臋偶a.

Lady Avery podesz艂a do niej z wyrazem wdzi臋czno艣ci na twarzy, a lord Avery przystan膮艂 jeszcze, by wymieni膰 u艣cisk d艂oni z sir Haroldem.

- Bardzo przepraszam, nie s膮dzi艂em, 偶e dojedziemy o tak

224

p贸藕nej porze - powiedzia艂. - Mieli艣my nieprzewidziany post贸j. Jeden z koni zgubi艂 podkow臋 i musieli艣my go wymieni膰.

Sophie poczu艂a niewyobra偶aln膮 ulg臋. Wraz z lady Dayle podj臋艂y wszak niema艂e ryzyko. Lordostwo Avery te偶 musieli wykaza膰 si臋 odwag膮, by zdecydowa膰 si臋 na t臋 wizyt臋. Przez pewien czas wydawa艂o jej si臋, 偶e bez pomocy Charlesa ich plan jest skazany na niepowodzenie, a jednak pierwszy krok zosta艂 zrobiony. Mo偶e wi臋c wszystko samo zd膮偶a艂o do po-my艣lnego rozwi膮zania.

Lecz oto lady Ashford zerwa艂a si臋 z miejsca.

- No, nie! - wykrzykn臋艂a w kierunku swego m臋偶a, po czym zwr贸ci艂a spojrzenie ku lady Dayle. - To jest zupe艂nie niewyobra偶alny tupet! Najpierw opuszcza nas gospodarz, a teraz to! - Wyrazistym gestem wskaza艂a lady Avery, kt贸rej mimo wszystko uda艂o si臋 zachowa膰 godno艣膰 i dumn膮 poz臋.

Lady Ashford chwyci艂a c贸rk臋 za r臋k臋 i zmusi艂a j膮 do wstania od sto艂u. Lord Ashford tylko zwiesi艂 g艂ow臋.

- Moja c贸rka jest niewinna. Nie mo偶e przestawa膰 w obecno艣ci takich os贸b. Chod藕, Corinne. - Demonstracyjnie opuszczaj膮c zgromadzenie, przystan臋艂a jeszcze przy lady Dayle: -Pakujemy si臋 i wyje偶d偶amy. Jutro rano ju偶 nas nie b臋dzie.

- To nawet dobrze... - rozleg艂 si臋 w mroku m臋ski g艂os. Nie tylko Sophie da艂a si臋 zaskoczy膰. Widzia艂a, 偶e kilka dam zacisn臋艂o d艂onie na ramionach swoich partner贸w. - Nie m贸g艂bym przecie偶 tolerowa膰 tak nietaktownego zachowania wobec moich go艣ci.

Wszyscy patrzyli jak urzeczeni na lorda Dayle'a, kt贸ry w艂a艣nie w tej chwili wkroczy艂 na scen臋. Sophie odetchn臋艂a. Charles by艂 w pe艂nym stroju wieczorowym, w czerni i l艣ni膮cej bieli. Wygl膮da艂 niezwykle efektownie, ale wyraz twarzy mia艂 bardzo surowy.

Lady Ashford wymin臋艂a go bez s艂owa, ci膮gn膮c za sob膮 c贸rk臋. Sophie zauwa偶y艂a, 偶e panna Ashford wbija wzrok w ziemi臋 i nie patrzy na Charlesa. Lord Ashford wolno wsta艂, wymamrota艂 kilka s艂贸w przeprosin i przystan膮艂, by u艣cisn膮膰 d艂o艅 Charlesowi.

- Nie tak mia艂o to przebiec, prawda? - powiedzia艂 z rezygnacj膮. - Trudno. -1 powl贸k艂 si臋 za swoj膮 rodzin膮.

Zn贸w zapad艂o milczenie, ale tylko na chwil臋. G艂o艣ne chrz膮kni臋cie zwr贸ci艂o uwag臋 na pana Huxleya, kt贸ry r贸wnie偶 wsta艂 od sto艂u.

- Przykro mi to m贸wi膰, ale w tym wypadku lady Ashford ma racj臋. - Zdegustowany pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Panna w takim towarzystwie to doprawdy niestosowne. - Zerkn膮艂 na Sophie i r贸wnie偶 ruszy艂 w stron臋 domu.

- Je艣li jeszcze kto艣 podziela t臋 opini臋, proponuj臋, aby niezw艂ocznie to wyjawi艂. - Z tonu wynika艂o, 偶e Charles nie oczekuje dalszych zg艂osze艅. Omi贸t艂 grup臋 surowym spojrzeniem. Poniewa偶 nikt si臋 nie odezwa艂, po chwili podj膮艂 w膮tek: - Powitajmy wobec tego naszych nowych go艣ci. - Roze艣mia艂 si臋 i podszed艂 u艣cisn膮膰 d艂o艅 lorda Avery'ego. - Teraz ju偶 rozu-miem, dlaczego nikogo nie by艂o w domu, gdy chcia艂em z艂o偶y膰 pa艅stwu wizyt臋 przed wyjazdem z Londynu.

Milord mocno u艣cisn膮艂 d艂o艅 Charlesowi.

- Chod藕 tu, Avery - odezwa艂 si臋 sir Harold. - Opowiesz mi, co ci przekl臋ci wigowie knuj膮 ostatnio w parlamencie.

- Zapraszam do mnie, Annalise - ciep艂o zach臋ci艂a milcz膮c膮 dot膮d dam臋 lady Dayle. - Kucharka Charlesa przygotowa艂a wy艣mienite petit souffl艣ts au chocolat. Daj臋 pani s艂owo, 偶e rozp艂ywa si臋 w ustach.

Sophie mog艂a si臋 wreszcie troch臋 odpr臋偶y膰. Reszta go艣ci z o偶ywieniem podj臋艂a przerwane rozmowy. Lordostwo Avery

226

przyj臋to z du偶膮 偶yczliwo艣ci膮 i wyra藕nie starano si臋 zatrze膰 z艂e wra偶enie wywarte przez tych, kt贸rzy zrejterowali.

Pocz膮tek zosta艂 zrobiony. Nawet je艣li lady Avery nie mog艂a liczy膰 na akceptacj臋 w najwy偶szych kr臋gach, to przynajmniej powsta艂 wy艂om. Mog艂a powo艂ywa膰 si臋 na znajomo艣膰 z wicehrabi膮 Dayle'em i jego rodzin膮. Dzi臋ki lady Dayle, Emily i in-> nym 偶yczliwym duszom, maj膮cym do艣膰 rozs膮dku, by okaza膰 wyrozumia艂o艣膰 i powstrzyma膰 si臋 od ocen, nale偶a艂o si臋 te偶 spodziewa膰 dalszych zaprosze艅. Przede wszystkim jednak by 艂o to dzie艂o Charlesa.

Sophie zerkn臋艂a na niego z nadziej膮, 偶e wybaczy jej wetkni臋cie nosa w nie swoje sprawy. Liczy艂a te偶, 偶e ich problemy r贸wnie偶 jako艣 si臋 rozwi膮偶膮. Tymczasem Charles bawi艂 go艣d podchodzi艂 do wszystkich po kolei i zamienia艂 po kilka zda艅 a jednocze艣nie pilnowa艂, by lordostwo Avery nie znale藕li si臋 na uboczu. Tylko do niej nie podszed艂 ani razu. Nawet nie zerkn膮艂 w jej stron臋, cho膰 bezwstydnie na niego spogl膮da艂a.; Zwr贸ci艂a uwag臋 na jego powa偶n膮 min臋 i zrozumia艂a, 偶e Char les przeprasza go艣ci za swoj膮 nieobecno艣膰. Zapewne r贸wnie偶 dzi臋kowa艂 za 偶yczliwe przyj臋cie nowych biesiadnik贸w.

Atmosfera stawa艂a si臋 powoli coraz bardziej senna. Pan Chambers zas艂oni艂 usta d艂oni膮, by ukry膰 ziewni臋cie, i nagle wszyscy zorientowali si臋, 偶e jest ju偶 p贸藕no. Lordostwo Avery, \ zaproszeni na nocleg, udali si臋 do swoich pokoi. R贸wnie偶 in- ' ni go艣cie powoli zacz臋li si臋 oddala膰 w kierunku domu. Sophie nie mog艂a ich za to wini膰, wiecz贸r by艂 wszak pe艂en wra偶e艅.

Zm臋czenie natychmiast j膮 jednak opu艣ci艂o, gdy zobaczy艂a zbli偶aj膮cego si臋 Charlesa. U艣miechn臋艂a si臋 do niego do艣膰 , niepewnie.

- Czy naprawd臋 odwiedzi艂e艣 dzisiaj lorda Avery'ego? -spyta艂a.

Nie odwzajemni艂 u艣miechu. Min臋 mia艂 艣miertelnie powa偶n膮.

- Sophie, musz臋 ci臋 prosi膰 o spotkanie w bibliotece. Spojrza艂a mu w oczy, usi艂uj膮c w nich wyczyta膰, co z艂ego

si臋 sta艂o. Czy偶by mia艂 do mej wi臋ksz膮 ni偶 my艣la艂a pretensj臋 za udzia艂 w towarzyskiej intrydze, kt贸ra tak naprawd臋 nie powinna jej dotyczy膰? Nie by艂a w stanie tego odgadn膮膰.

- Bardzo ci臋 o to prosz臋. B臋d膮 obecni r贸wnie偶 moja matka i tw贸j wuj.

- Naturalnie.

Jack Alden odwr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych go艣ci i poprosi艂 muzyk贸w o zagranie walca, 偶eby najbardziej wytrwali mogli zata艅czy膰 pod gwiazdami, a tymczasem ma艂a grupka, kt贸ra zebra艂a si臋 w bibliotece, trwa艂a w milczeniu. Sophie zauwa偶y艂a, 偶e Jack chcia艂 si臋 przy艂膮czy膰, powstrzyma艂 go jednak dyskretny sygna艂 od brata.

Sophie przes艂a艂a pytaj膮ce spojrzenie lady Dayle, lecz ona tylko wzruszy艂a ramionami, bez w膮tpienia tak samo skonsternowana. Tylko wuj zdawa艂 si臋 wiedzie膰, czego nale偶y oczekiwa膰. Gdy Charles zamyka艂 drzwi, lord Cranbourne mia艂 na twarzy dziwny u艣miech.

Charles nie spojrza艂 na niego, lecz podszed艂 prosto do Sophie i usiad艂 obok niej. Drgn臋艂a, gdy uj膮艂 j膮 za r臋k臋, i przes艂a艂a przepraszaj膮ce spojrzenie lady Dayle.

- Przed kilkoma dniami pozna艂em nazwisko cz艂owieka, kt贸ry dostarcza艂 do gazet informacje o mojej przesz艂o艣ci - zacz膮艂 Charles. - Odnios艂em jednak wra偶enie, 偶e to jedynie pionek, kt贸ry wype艂nia cudze polecenia.

Lady Dayle najpierw spojrza艂a ponuro na lorda Cran-bournea, a potem powiedzia艂a:

228

- Prosz臋, Charles, nie trzymaj nas w niepewno艣ci. Kt贸偶 to taki?

I wreszcie wszystkie kawa艂ki 艂amig艂贸wki zbieg艂y si臋 w g艂owie Sophie. W jednej chwili zapomnia艂a o ludziach w bibliotece, kt贸rzy trwali w pe艂nym napi臋cia oczekiwaniu. Znowu by艂a noc, siedzia艂a obok Charlesa, ciesz膮c si臋 ciep艂em otaczaj膮cego j膮 ramienia. I nagle poczu艂a, jak wszystko si臋 zmienia, jak wyrasta mi臋dzy nimi mur. Us艂ysza艂a g艂os Charlesa: 鈥瀓ak on si臋 nazywa艂?"

- To by艂 pan Wren - powiedzia艂a. - Mam racj臋?

Gdy w oczach Charlesa dostrzeg艂a potwierdzenie, zwr贸ci艂a wzrok ku wujowi. Stara艂 si臋 siedzie膰 w swobodnej pozie, za uwa偶y艂a jednak, 偶e wci膮偶 masuje lew膮 r臋k臋.

- Nie rozumiem - powiedzia艂a lady Dayle. - Kim jest pan Wren?

- Cz艂owiekiem Cranbourne'a - odrzek艂 Charles. Wuj wreszcie zdecydowa艂 si臋 przem贸wi膰.

- To 艣mieszne. Co mog艂o pana sk艂oni膰 do wyg艂oszenia takiego przypuszczenia, Dayle? - spyta艂, kr臋c膮c g艂ow膮. - Wiem, 偶e nie mo偶e mi pan wybaczy膰 przewodniczenia komisji Ministerstwa Handlu, ale te s艂owa przekraczaj膮 wszelkie granice, nawet gdy si臋 wspomni o kr膮偶膮cej o panu opinii cz艂owieka wybitnie niefrasobliwego.

- Koniec z tym, Cranbourne. Czas wyzna膰 prawd臋. To pan stoi za wszystkim. Pan zorganizowa艂 publikacj臋 pierwszego artyku艂u w 鈥濷racle", 偶eby zdyskredytowa膰 lorda Avery'ego i mnie, by uniemo偶liwi膰 nam ubieganie si臋 o stanowisko, kt贸re chcia艂 pan dla siebie. Uda艂o si臋 panu, prawda?

- Nie rozumiem, o czym pan m贸wi - odpar艂 lord Cranbourne.

Sophie widzia艂a jednak, 偶e k艂amie. Jego oczy mia艂y

dziwny wyraz. Malowa艂o si臋 w nich cierpienie... a tak偶e l臋k. Dobrze mu tak, pomy艣la艂a. Przez tyle lat j膮 krzywdzi艂... ale 偶eby to w艂a艣nie on kry艂 si臋 za wszystkimi napa艣ciami na Charlesa? Mia艂a nadziej臋, 偶e prawda wreszcie zatriumfuje. Kto sieje wiatr, ten zbiera burz臋. By艂 na to najwy偶szy czas.

- Za p贸藕no na zaprzeczenia - stwierdzi艂 stanowczo Charles. - Pope艂ni艂 pan b艂膮d. T臋 jedn膮 histori臋 powinien pan by艂 zachowa膰 dla siebie. Wtedy mia艂bym niewielkie szanse, by odkry膰 pa艅skie niecne knowania i m贸g艂by pan wci膮偶 cieszy膰 si臋 przewodniczeniem komisji. Nie umia艂 pan jednak zatrzyma膰 si臋 we w艂a艣ciwym momencie, tylko koniecznie chcia艂 mnie zniszczy膰. Ciekawe, dlaczego.

Sophie s艂ucha艂a tego z nieukrywan膮 trwog膮. Usi艂owa艂a pochwyci膰 spojrzenie Charlesa, 偶eby da膰 mu znak, jak bardzo jej przykro.

- Stanowczo wszystkiemu zaprzeczam. Nigdy w 偶yciu nie s艂ysza艂em wi臋kszych bredni. - Wsta艂. - Lady Ashford ma racj臋. Jest pan m艂odym g艂upcem, kt贸ry nie umie si臋 zachowa膰. - Twarz wykrzywi艂 mu grymas, zachwia艂 si臋, ale jako艣 zdo艂a艂 utrzyma膰 r贸wnowag臋. Z nienawi艣ci膮 spojrza艂 na Charlesa. - Pan nie ma poj臋cia, co zrobi艂. Jeszcze mi pan za to zap艂aci. - Kr贸lewskim gestem wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w stron臋 Sophie. - Chod藕my, bratanico. Najlepiej b臋dzie, je艣li opu艣cimy ten dom razem z Ashfordami.

Charles r贸wnie偶 si臋 podni贸s艂.

-I s膮dzi pan, 偶e pozwol臋 j膮 tak po prostu st膮d zabra膰? Pan niczego nie zrozumia艂, lordzie Cranbourne. Wiem o panu wszystko. O pana podst臋pach, manipulacjach i bezwzgl臋dno艣ci. My艣li pan, 偶e pozwol臋 zniszczy膰 przysz艂o艣膰 panny Westby tak膮 pod艂o艣ci膮? - Jego g艂os by艂 przesycony najg艂臋bsz膮 pogard膮. - Ty gadzie, pami臋taj, 偶e masz do czynienia z lud藕mi, a nie

230

bezwolnymi lalkami. Nie b臋dziesz d艂u偶ej snu艂 swych pod艂ych intryg. - Wyci膮gn膮艂 rami臋 ku drzwiom. - Rzeczywi艣cie, opu艣cisz ten dom, tyle 偶e zrobisz to bez Sophie. A je艣li kiedykolwiek spr贸bujesz si臋 do niej zbli偶y膰, ujawni臋 wszystkie twoje oszustwa.

- Co艣 ci si臋 pomyli艂o, ch艂opcze. Pomy艣l tylko, czyje s艂owo wi臋cej znaczy, a przecie偶 do tego rzecz si臋 sprowadza, bo nie masz 偶adnych dowod贸w. - Lord Cranbourne poblad艂, na twarz wyst膮pi艂y mu si臋 kropelki potu.

- Mam mn贸stwo dowod贸w. Przede wszystkim kilku wiarygodnych 艣wiadk贸w, nawet z twojego domu. Nie powinno by膰 k艂opot贸w 偶 przekonaniem s臋dziego.

- Nieprawda... - odpar艂 Cranbourne, trzymaj膮c si臋 za lewe rami臋. Zrobi艂 krok w stron臋 drzwi, ale zn贸w si臋 zatoczy艂 i tym razem nie zdo艂a艂 ju偶 utrzyma膰 r贸wnowagi. Bezw艂adnie upad艂 na pod艂og臋. - Moje lekarstwo... - wycharcza艂 b艂agalnie. - U mnie w pokoju...

- Mamo! -zawo艂a艂 Charles, lecz lady Dayle nie trzeba by艂o ponagla膰. Ju偶 dzwoni艂a na s艂u偶b臋.

Rozdzia艂 dziewi臋tnasty

Sophie odwr贸ci艂a wzrok od le偶膮cej postaci. Mia艂a wprawdzie 艣wiadomo艣膰, 偶e wuj przez wiele lat j膮 krzywdzi艂, nie czu艂a si臋 jednak na si艂ach ch艂odno przygl膮da膰 si臋 jego cierpieniu. Wiedz膮c, 偶e pos艂ano po doktora, podesz艂a do okna. Nie patrzy艂a wi臋c ju偶 na wynosz膮cych wuja lokaj贸w, nie odwr贸ci艂a si臋 r贸wnie偶, czuj膮c krzepi膮cy u艣cisk lady Dayle, tylko j膮 min臋艂a, by zaraz potem sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 wielkiego zamieszania wok贸艂 lorda Cranbournea.

Tymczasem niepok贸j ogarn膮艂 r贸wnie偶 reszt臋 domu. Go艣cie pr贸bowali si臋 dowiedzie膰, co w艂a艣ciwie zasz艂o. Przyby艂 miejscowy doktor i zosta艂 natychmiast zaprowadzony na g贸r臋. S艂u偶ba biega艂a tam i z powrotem po schodach z p艂贸tnem, wod膮 i zio艂ami.

Sophie spokojnie sta艂a i czeka艂a. Chcia艂a po prostu us艂ysze膰, czy wuj prze偶yje, czy umrze. Mia艂a nadziej臋, 偶e zanim pozna wyrok, targaj膮ce ni膮 uczucia nieco os艂abn膮 i b臋dzie umia艂a zdecydowa膰, kt贸ra z tych mo偶liwo艣ci jest dla niej lepsza. Wreszcie w domu zrobi艂o si臋 ciszej. Us艂ysza艂a trzask drzwi zamykaj膮cych si臋 za doktorem.

232

- Sophie, moja droga, jak si臋 czujesz - zabrzmia艂 tu偶 za jej plecami g艂os wicehrabiny.

- Czy on... ? - Nie by艂a w stanie doko艅czy膰 zdania.

- Nie. jest bardzo s艂aby, ale przytomny. - Urwa艂a, a po chwili doda艂a, k艂ad膮c jej r臋k臋 na ramieniu. - Doktor nie jest pewien, wydaje mu si臋 jednak, 偶e Cranbournebwi zosta艂o niewiele czasu. Kilka tygodni, mo偶e kilka miesi臋cy. - Gdy Sophie milcza艂a, doda艂a 艂agodnie: - Chce ci臋 zobaczy膰, moja droga.

- Nie - odpar艂a Sophie. Tego by艂a absolutnie pewna. Nie czu艂a si臋 gotowa do konfrontacji z wujem.

- Obawiam si臋, 偶e musisz to zrobi膰. Bez wzgl臋du na to, czym zawini艂, powinna艣 mu da膰 szans臋 przyznania si臋 do b艂臋d贸w. Niech spr贸buje naprawi膰 przynajmniej cz臋艣膰 z艂a, kt贸re wyrz膮dzi艂, zanim b臋dzie za p贸藕no. - Poniewa偶 Sophie stanowczo pokr臋ci艂a g艂ow膮, nalega艂a dalej: - Zreszt膮 wydaje mi si臋, 偶e te s艂owa s膮 potrzebne tak samo jemu, jak i tobie, je艣li nie chcesz zrobi膰 tego dla siebie ani dla wuja, zr贸b to przynajmniej dla Charlesa. Po艣l臋 r贸wnie偶 po niego.

Sophie uleg艂a, cho膰 wcale nie by艂a przekonana, 偶e robi dobrze. Wspieraj膮c si臋 na ramieniu lady Dayle, wesz艂a do pokoju, w kt贸rym le偶a艂 Cranbourne. W wielkim 艂o偶u wydawa艂 si臋 偶a艂o艣nie malutki i wychudzony. Twarz mia艂 niemal w odcieniu prze艣cierade艂. Wyra藕nie by艂o s艂ycha膰 艣wiszcz膮cy oddech.

Charles z bratem weszli do pokoju zaraz za ni膮. Nie wydawali si臋 zreszt膮 mniej zak艂opotani od niej. Tymczasem lady Dayle pomog艂a jej usi膮艣膰 na krze艣le przy 艂贸偶ku i wypowiedzia艂a imi臋 wuja.

Z wysi艂kiem uni贸s艂 powieki. Spojrza艂 w twarz Sophie i ci臋偶ko westchn膮艂. Na chwil臋 jego wzrok obj膮艂 stoj膮cego z ty艂u Charlesa.

- Bratanico - powiedzia艂 ledwie s艂yszalnie.

- Jestem, wuju. - Nie wiadomo czemu, ale ta odpowied藕 wywo艂a艂a u niego u艣miech.

- Dayle ma racj臋 - powiedzia艂. - Chc臋 tylko, 偶eby艣 zrozumia艂a, dlaczego tak si臋 sta艂o.

- Szukasz przebaczenia? - wybuchn臋艂a nag艂膮 z艂o艣ci膮 Sophie.

- To nie teatr, gdzie przest臋pcy na 艂o偶u 艣mierci odpuszcza si臋 winy tylko dlatego, 偶e wyg艂osi艂 mow臋 pe艂n膮 skruchy. Igra艂e艣 偶yciem prawdziwych ludzi.

- Nie oczekuj臋 przebaczenia - odpar艂 cicho. - Chc臋 tylko, 偶eby prawda wysz艂a na jaw. - Kilka razy g艂o艣no odetchn膮艂.

- Wi臋c dobrze. Powiedz nam, dlaczego.

- Jestem stary... D艂ugo i ci臋偶ko pracowa艂em dla tego kraju, robi艂em to, co nale偶a艂o. Cz臋sto macza艂em palce w brudnych sprawach, o kt贸rych w salonach si臋 nie m贸wi. Jednak to wszystko by艂o obj臋te tajemnic膮, dzia艂o si臋 za kulisami. Racja stanu, jak mawiaj膮. - Bezsilnie wzruszy艂 ramionami. - D艂ugo by艂em z tego zadowolony, powiedzia艂bym nawet, 偶e szcz臋艣liwy. Potem jednak zacz膮艂em coraz dotkliwiej zdawa膰 sobie spraw臋, 偶e m贸j czas na ziemi jest ograniczony, a prawie nikt o mnie nie s艂ysza艂. Tylko garstka ludzi wie, czego dokona艂em.

- Spojrza艂 na Sophie w wielkim napi臋ciu. - Pragn臋 rozg艂osu. Zanim odejd臋 z tego 艣wiata, chc臋, aby uznano moje zas艂ugi.

I 偶eby moje nazwisko zapisano w ksi膮偶kach historycznych.

- Co to wszystko ma wsp贸lnego z moim bratem? - spyta艂 stoj膮cy przy drzwiach Jack Alden.

- Pocz膮tkowo nie mia艂o nic. - Wuj znowu zerkn膮艂 na Charlesa, kt贸ry tymczasem zbli偶y艂 si臋 do 艂o偶a. - Kto by traktowa艂 powa偶nie lekkoducha, kt贸ry ma kaprys zaj膮膰 si臋 polityk膮? Okaza艂o si臋 jednak, 偶e on si臋 zawzi膮艂. Najpierw wykazywa艂 si臋 w drobnych sprawach, potem zacz臋to go zauwa偶a膰 i chwali膰. W ko艅cu m贸wiono ju偶 o nim jak o wielkiej nadziei partii

234

torys贸w. - Wuj ci臋偶ko oddycha艂. - Stanowczo za cz臋sto wymieniano pa艅skie nazwisko - zwr贸ci艂 si臋 po chwili do Char-lesa. - Pojawia艂o si臋 w zwi膮zku ze stanowiskiem, kt贸re chcia艂em obj膮膰, jest pan jeszcze m艂ody, wi臋c si臋 pozbiera, mimo swej nierozwa偶nej sk艂onno艣ci do trzymania z tymi, kt贸rzy nie maj膮 wp艂yw贸w ani w艂adzy.

- A te wszystkie historie? O figurze kr贸la Alfreda, o d偶okeju na wy艣cigach w Hampstead? Nie s艂ysza艂am nawet po艂owy z tego, co lord Dayle wyczynia艂 - stwierdzi艂a Sophie. - Sk膮d o tym wiedzia艂e艣?

- Od lat zbiera艂 o mnie informacje - powiedzia艂 cicho Charles. - Chcia艂bym tylko wiedzie膰, po co.

Cranbourne wyda艂 z siebie chrapliwy skrzek.

- Wielki Bo偶e, ch艂opcze. Zbieram informacje o wszystkich. Znam wszystkie brudne sekrety Londynu. A dlaczego o panu? - U艣miechn膮艂 si臋 lekko. - Z powodu listu, kt贸ry dosta艂em przed laty od pewnego zuchwa艂ego szczeniaka, ju偶 pan zapomnia艂? - Wyra藕nie rozbawi艂o go zaskoczenie Charlesa, jednak u艣miech znik艂 mu z twarzy, gdy przeni贸s艂 wzrok na Sophie. - Dosta艂em od tego 偶贸艂todzioba list z pretensjami. Poucza艂 mnie, 偶e cho膰 jestem d偶entelmenem, to niew艂a艣ciwie traktuj臋 swoj膮 rodzin臋.

- O Bo偶e! - Charles wybuchn膮艂 艣miechem i r贸wnie偶 spojrza艂 na Sophie. - Zupe艂nie o tym zapomnia艂em. Napisa艂em do twego wuja oburzony tym, jak ciebie zaniedbuje. Odpowiedzi nigdy nie dosta艂em.

- Ja w ka偶dym razie o tym U艣cie nie zapomnia艂em - powiedzia艂 Cranbourne nieco mocniejszym g艂osem. - Przeczuwa艂em, 偶e mo偶e mi pan kiedy艣 napyta膰 k艂opot贸w, wi臋c wola艂em mie膰 pana na oku. - Skin膮艂 g艂ow膮 ku Sophie. - Jest tak, jak jej powiedzia艂em. Wiedza to w艂adza. Jak twoim zdaniem

zmogli艣my Napoleona? Wellington z艂oi艂 mu sk贸r臋 na polu bitwy, ale prawdziwa praca odbywa艂a si臋 za kulisami. Tam te偶 dosta艂 baty - zako艅czy艂 z dum膮.

- Mam wra偶enie, 偶e mowa o kosztownym przedsi臋wzi臋ciu - zauwa偶y艂 Charles.

Cranbourne przymkn膮艂 oczy.

- Bardziej kosztownym, ni偶 ci si臋 zdaje. - Znowu uni贸s艂 powieki i wbi艂 wzrok w Charlesa. - Musz臋 wyrazi膰 ci uznanie, Dayle. Nie s膮dzi艂em, 偶e i to odkryjesz.

Sophie mia艂a ju偶 wszystkiego do艣膰. A wi臋c wszystkie cierpienia, kt贸re spad艂y na Charlesa w ostatnich miesi膮cach, by艂y z jej winy! Mia艂a absolutny m臋tlik w g艂owie. Lady Dayle bezg艂o艣nie 艂ka艂a. Charles jednak jeszcze nie sko艅czy艂.

- Sophie - powiedzia艂 cicho, by wyrwa膰 j膮 z zamy艣lenia.

- Tak bardzo przepraszam - szepn臋艂a, kr臋c膮c g艂ow膮.

- Nie przepraszaj, moja droga. To nie koniec.

- O Bo偶e! Jeszcze jaki艣 sekret? Charles spojrza艂 na Cranbournea.

- Niech pan jej powie - za偶膮da艂.

Wuj odwr贸ci艂 wzrok. Sophie zrozumia艂a, 偶e najgorszego jeszcze nie us艂ysza艂a.

- O co chodzi? - spyta艂a Charlesa.

- Moim zdaniem tw贸j wuj ukrad艂 wszystkie twoje pieni膮dze.

- Jakie pieni膮dze? - Spojrza艂a przenikliwie na wuja. Cranbourne bezsilnie poruszy艂 g艂ow膮 na poduszkach.

- Nie wszystkie - zdo艂a艂 w ko艅cu powiedzie膰.

- Rodzice zostawili ci pieni膮dze - w艂膮czy艂 si臋 Charles. -Mia艂 to by膰 posag.

Sophie poczu艂a niemal ulg臋.

- Zgodnie z testamentem, maj膮tek rodzic贸w przeszed艂 na

236

w艂asno艣膰 rodzinnej kompanii przewozowej. Dosta艂am udzia艂y w kompanii i co kwarta艂 odbieram dywidend臋.

- Szczeg贸艂贸w nie znam, ale by艂 te偶 posag. Osiemdziesi膮t tysi臋cy funt贸w, je艣li nie wyjdziesz za m膮偶 przed uko艅czeniem dwudziestego pi膮tego roku 偶ycia, wszystko przejdzie na jego w艂asno艣膰. - Wskaza艂 wuja. - Podejrzewam jednak, 偶e on ukrad艂 te pieni膮dze.

- Nie ukrad艂em - szepn膮艂 Cranbourne. - Wyda艂em. Zrobi艂em z nich w艂a艣ciwy u偶ytek dla dobra kraju. My艣lisz, 偶e przekupienie ludzi z otoczenia Napoleona by艂o 艂atwe i tanie? - jego g艂os brzmia艂 coraz bardziej chrapliwie.

Osiemdziesi膮t tysi臋cy funt贸w! jak wiele mo偶na by艂oby dokona膰 z takimi pieni臋dzmi. Sophie pomy艣la艂a o szpitalach i szko艂ach. O panu Darveyu i wszystkich ludziach ci臋偶ko pracuj膮cych w rodzinnej posiad艂o艣ci. Inna sprawa, 偶e posag to posag. Te pieni膮dze nigdy nie by艂y jej, tylko mia艂y si臋 sta膰 w艂asno艣ci膮 m臋偶a.

- Nie potrzebuj臋 tych pieni臋dzy - powiedzia艂a stanowczo. - Radz臋 sobie dostatecznie dobrze z tym, co mam.

- To prawda, moja droga - szepn臋艂a przez 艂zy lady Dayle, ujmuj膮c j膮 za r臋k臋.

- Niestety, odebra艂 ci r贸wnie偶 co艣 cenniejszego ni偶 pieni膮dze.

- ju偶 do艣膰 us艂ysza艂am... - Naprawd臋 mia艂a tego wszystkiego do艣膰.

- Pami臋tasz jego kampani臋 przeciwko mnie w Londynie? To nie by艂y tylko artyku艂y, lecz r贸wnie偶 plotki, podszepty, insynuacje. - Spojrza艂 jej w oczy. - Pami臋tasz, co powiedzia艂a艣 mi o skutkach odwiedzin pana Wrena? Zdaje mi si臋, 偶e i przeciwko tobie tw贸j wuj toczy艂 podobn膮 wojn臋. Zamierza艂 do-prowadzi膰 do tego, 偶eby nikt nie chcia艂 ci臋 po艣lubi膰.

Niemo偶liwe. Nawet jej wuj nie m贸g艂by by膰 taki okrutny. Parzy艂a na niego w absolutnym os艂upieniu.

- Nie 偶a艂uj臋 tego - wychrypia艂 Cranbourne. - Sama jest sobie winna. Popatrz na ni膮. Ona ma ducha, jest silna!

Lady Dayle wsta艂a.

- Do艣膰 tego - powiedzia艂a. - Przynios臋 panu lekarstwo, lordzie Cranbourne. A my - potoczy艂a wzrokiem po reszcie zebranych - porozmawiamy o tym p贸藕niej.

Sophie opu艣ci艂a pok贸j najszybciej, jak tylko zdo艂a艂a. Nie poczeka艂a na Charlesa. jak mog艂aby spojrze膰 mu w oczy, wiedz膮c, ile kosztowa艂a go ich przyja藕艅?

Nie wr贸ci艂a do pokoju. Nie znios艂aby poczucia, 偶e wi臋偶膮 j膮 cztery 艣ciany. Musia艂a wyj艣膰 z domu, odetchn膮膰 艣wie偶ym powietrzem, mia艂a bowiem nadziej臋, 偶e pomo偶e jej to odzyska膰 przynajmniej namiastk臋 spokoju.

Drzwi kuchenne zn贸w by艂y zamkni臋te. Odci膮gn臋艂a rygiel i znalaz艂a si臋 w mroku, jak偶e inaczej si臋 czu艂a ni偶 poprzedniego wieczoru!

Sz艂a przed siebie zirytowana, 偶e noc nie straci艂a ani troch臋 ze swej urody. Wszystko wygl膮da艂o tak samo jak ostatnio. Tylko jej 偶ycie nagle leg艂o w gruzach.

Machinalnie skierowa艂a kroki do altany lady Dayle. Gdy wreszcie przytkn臋艂a twarz do ch艂odnej kolumny, nap艂yn臋艂y jej do oczu 艂zy. Wylewa艂a z siebie ca艂y bezsilny gniew, szukaj膮c pociechy w zimnym marmurze.

Kroki Charlesa us艂ysza艂a znacznie wcze艣niej, nim wyczu艂a jego obecno艣膰 za plecami. Nagle owion臋艂o j膮 ciep艂o. Charles obj膮艂 j膮 i zn贸w poczu艂a si臋 bezpiecznie. Pragn臋艂a zapomnie膰. Zapomnie膰 o wszystkim, co zasz艂o, i pozosta膰 w jego ramionach na zawsze.

238

- Tak bardzo przepraszam - szepn膮艂.

Westchn臋艂a. Obejmowa艂 j膮 tak samo jak poprzedniego wieczoru, wiedzia艂a jednak, 偶e tym razem ta chwila szybko si臋 sko艅czy. Charles odejdzie, a ona zostanie z otwart膮 ran膮. W jej 偶yciu to do艣wiadczenie powtarza艂o si臋 a偶 nazbyt cz臋sto. Na wszelki wypadek odsun臋艂a si臋 nieco od Charlesa.

- Nie masz za co przeprasza膰 - powiedzia艂a cicho. - Mo偶esz najwy偶ej 偶a艂owa膰, 偶e mnie spotka艂e艣. To ja przepraszam. Od samego pocz膮tku tylko przysparzam ci k艂opot贸w.

- Prosz臋, nawet tak nie my艣l! Po prostu si臋 cieszmy, 偶e ju偶 po wszystkim. Wiemy to, co najgorsze, i mo偶emy zacz膮膰 budowa膰.

- Po wszystkim? - Mia艂a wra偶enie, 偶e jej g艂os nale偶y do kogo艣 innego. - Trudno tak to nazwa膰. To ty mo偶esz wreszcie wr贸ci膰 do normalnego 偶ycia. Wystarczy, 偶e publicznie ujawnisz post臋pki Cranbournea. Masz na to moje b艂ogos艂awie艅stwo. - Ironia losu by艂a wyj膮tkowo okrutna. Odkrycie zdrady wuja znakomicie pomo偶e Charlesowi, natomiast jej nadzieje przekre艣la艂o raz na zawsze. Ten akurat skandal bardzo mu si臋 przys艂u偶y, j膮 jednak zniszczy, wraz z wujem oczywi艣cie. Oboje p贸jd膮 na samo dno. To za艣 oznacza艂o, 偶e Charles na zawsze znajdzie si臋 poza jej zasi臋giem. - Prawda wyjdzie na jaw, a za kilka tygodni b臋dziesz m贸g艂 zn贸w rozpocz膮膰 starania o posad臋 w ministerstwie. - Cho膰 pr贸bowa艂a cieszy膰 si臋 jego szans膮, sama s艂ysza艂a, 偶e jej s艂owa nie brzmi膮 przekonuj膮co. My艣l o tym, 偶e Charles zacznie szuka膰 odpowiedniej towarzyszki, z kt贸r膮 b臋dzie m贸g艂 si臋 pokaza膰 w salonach, by艂a bardzo bolesna. - Prosz臋 mnie zostawi膰, chc臋 by膰 sama. - Z trudem powstrzyma艂a 艂zy.

- Mylisz si臋 - powiedzia艂 z trosk膮. - Zreszt膮 nie musisz stawia膰 czo艂a tej sytuacji samotnie.

- Prosz臋 tylko, 偶eby艣 nie utrudnia艂 mi tego, co i tak jest trudne.

- Nie utrudniam, tylko staram si臋 ci pom贸c. Licz臋, 偶e mi na to pozwolisz, bo rozumiem twoje uczucia.

W pierwszej chwili zirytowa艂 j膮 swoj膮 arogancj膮. Nagle przypomnia艂a sobie jednak, 偶e nie ona jedna do艣wiadczy艂a zdrady.

- Masz racj臋 - doda艂 Charles. - Nie ma por贸wnania z tym, jak podle post膮pi艂 wuj wobec ciebie. Najch臋tniej zabi艂bym go go艂ymi r臋kami. - Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Tym razem nie napotka艂 oporu. - Tak naprawd臋 nie wiem wi臋c, co czujesz. Prosz臋, opowiedz mi o tym.

Przycisn臋艂a skrzy偶owane ramiona do cia艂a.

- Czuj臋 si臋 ca艂kiem obna偶ona. Bezbronna.

Chocia偶 twarz mia艂 schowan膮 w jej w艂osach, wiedzia艂a, 偶e si臋 u艣miechn膮艂.

- Nie tak. Wczoraj byli艣my bezbronni i samotni, ale spotkali艣my si臋, i to w艂a艣nie tutaj, teraz wi臋c jeste艣my razem, i to daje nam si艂臋.

- Chcia艂abym, 偶eby to by艂a prawda - szepn臋艂a.

- To jest prawda. - Uj膮艂 j膮 za r臋ce. - Je艣li o mnie chodzi, wczorajsza noc jest najwa偶niejsza. Dzi艣 rozwi膮zali艣my wiele zagadek, ale brudy mo偶na odgarn膮膰 i wywie藕膰, a poza tym to nic nie zmienia.

- Naprawd臋 nie rozumiesz? - spyta艂a zdumiona. - To zmienia wszystko! Zmienia i moj膮 przesz艂o艣膰, i nasz膮 przysz艂o艣膰.

- Przesz艂o艣膰 jest spraw膮 zamkni臋t膮. - Pu艣ci艂 jej r臋k臋, by pog艂aska膰 j膮 po policzku. - W twoim wuju pozna艂em kanali臋 niemal natychmiast, kiedy spotka艂em ci臋 w lesie tak strasznie samotn膮, tak rozpaczliwie zap艂akan膮. I tego ju偶 si臋 nie zmieni. Byli艣my zale偶ni od innych, i ty, i ja, nie mieli艣my wp艂ywu na

240

nasze losy, mogli艣my si臋 tylko bezsilnie buntowa膰. Lecz nasz膮 przysz艂o艣膰 mo偶emy zbudowa膰 sami. Nasz膮.

Pomy艣la艂a, 偶e musi to by膰 absolutnie najpi臋kniejsze s艂owo we wszystkich j臋zykach 艣wiata. Charles za艣 obj膮艂 j膮 mocniej i czule poca艂owa艂. Na chwil臋 pozwoli艂a si臋 unie艣膰 mi艂emu doznaniu i zapomnia艂a o brutalnej rzeczywisto艣ci.

- Nikt nie musi o tym wiedzie膰, je艣li nie chcesz - powiedzia艂, kryj膮c twarz w jej w艂osach. - Nikomu nie powiemy, co zrobi艂 tw贸j wuj.

Podzia艂a艂o to na ni膮 jak kube艂 zimnej wody. Czy naprawd臋 tego chcia艂 Charles? Kolejnych sekret贸w i k艂amstw?

- Nie - odpar艂a zdecydowanie. - To w og贸le nie wchodzi w gr臋. - Odsun臋艂a si臋 od niego. - Niczego si臋 nie nauczy艂e艣? Sama widzia艂am, jak przygni贸t艂 ci臋 ci臋偶ar twoich sekret贸w. My艣lisz, 偶e chc臋 jeszcze powi臋kszy膰 ten nie-zno艣ny balast? I czy chcia艂by艣, 偶ebym i ja musia艂a d藕wiga膰 podobne brzemi臋?

- Nie rozumiem - odpar艂, a jego twarz zamieni艂a si臋 w dobrze jej znan膮 mask臋.

Sophie wpada艂a w coraz wi臋ksz膮 z艂o艣膰.

- Powiedzia艂e艣 to tak, jakby艣 sam w to wierzy艂. Przesz艂o艣膰 jest spraw膮 zamkni臋t膮? Mam wierzy膰 twoim s艂owom czy czynom, Charles? - Gdy nie odpowiedzia艂, jakby skryty za tym milczeniem, krzykn臋艂a: - Widzisz! Nawet w tej chwili zamykasz si臋 przede mn膮! Moje 偶ycie, moja dusza. . . to wszystko le偶y przed tob膮 jak na d艂oni, a mimo to odgradzasz si臋 ode mnie. Nawet po tym wszystkim... - Niecierpliwie machn臋艂a r臋k膮. - Wci膮偶 mi nie ufasz.

- Jak mo偶esz opowiada膰 takie androny? - Teraz i on straci艂 cierpliwo艣膰. - I masz czelno艣膰 wspomina膰 o zaufaniu?!

Po tym nieprzemy艣lanym wyczynie z lordem Averym i jego 偶on膮?

- Pr贸bowa艂am im pom贸c.

- Tak, ale wcze艣niej rozmawiali艣my o tym. Obieca艂em, 偶e z艂o偶臋 im wizyt臋, i zrobi艂em to przy pierwszej nadarzaj膮cej si臋 sposobno艣ci. To jednak nie wystarczy艂o, postanowi艂a艣 w艣ciubi膰 sw贸j nos, gdzie nie trzeba, i upichci膰 intryg臋. Czy to by艂 wobec mnie dow贸d zaufania? Nie! To by艂 nast臋pny z twoich g艂upich pomys艂贸w, kt贸ry omal nie zamkn膮艂 przed lordostwem Avery wszystkich drzwi raz na zawsze!

- Dobrze wiesz, co chcia艂am osi膮gn膮膰. I dla nich, i dla nas. Nie zamierzam jednak teraz o tym rozmawia膰. To jest zwyk艂y wybieg, 偶eby odci膮gn膮膰 mnie od w艂a艣ciwego tematu. Po prostu budujesz nast臋pny jeden mur, 偶ebym na pewno pozosta艂a na zewn膮trz.

- Do艣膰 tego! - By艂 ju偶 nie tylko z艂y, lecz i przekonany o tym, 偶e ta rozmowa nie ma sensu. - Masz muchy w nosie i tyle.

- Tak? A ty nie masz 偶adnych sekret贸w? No to mi wyja艣nij, Charles, w jaki spos贸b doszed艂e艣 do wniosku, 偶e zabi艂e艣 swojego brata?

Zdarzy艂o mu si臋 kiedy艣, 偶e rywal w klubie D偶entelmena Jacksona zwyczajnie go znokautowa艂. Przez dobry kwadrans le偶a艂, chwytaj膮c ustami powietrze jak ryba wyci膮gni臋ta na brzeg. Jednak nawet ten cios nie mia艂 mocy s艂贸w Sophie. Patrzy艂 na ni膮 wytrzeszczonymi oczami, nie dowierzaj膮c, 偶e co艣 takiego potrafi艂a powiedzie膰 mu prosto w twarz.

- O to chodzi, prawda? To t臋 prawd臋 z wielkim wysi艂kiem stara艂e艣 si臋 ukry膰? A w艂a艣ciwie nie prawd臋, tylko kompletn膮 bredni臋, kt贸ra wyda艂a ci si臋 prawd膮.

Zastyg艂 jak s艂up soli. Niby przywyk艂 ju偶 do tego, 偶e w obec-

242

no艣ci Sophie trudno mu jasno my艣le膰, teraz jednak chaos w jego g艂owie osi膮gn膮艂 zupe艂nie nowy wymiar. Charles nie by艂 w stanie ubra膰 w s艂owa najprostszej my艣li. Sta艂 i czeka艂, a偶 paniczny l臋k sam go opu艣ci.

- M贸wisz o czym艣, o czym nie masz poj臋cia - zdo艂a艂 w ko艅cu wyb膮ka膰.

- Jestem innego zdania i sama si臋 dziwi臋, 偶e dosz艂am do tego dopiero teraz. Bo to tak wiele wyja艣nia. Twoje poczucie winy, przemowy o odkupieniu, wzdryganie si臋 na sam膮 wzmiank臋 o Phillipie. Kiedy艣 spyta艂am ci臋, czy chcesz wej艣膰 w sk贸r臋 swojego brata, a tymczasem tak naprawd臋 uwa偶asz za sw贸j obowi膮zek godnie go zast膮pi膰. - Stan臋艂a tak, jakby chcia艂a mu odci膮膰 drog臋 ucieczki. - Prosz臋, wyjaw mi przyczyn臋. S艂ucham.

Ba艂 si臋 na ni膮 spojrze膰. Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i nerwowo przeczesa艂 w艂osy d艂o艅mi. Najch臋tniej zas艂oni艂by sobie uszy, 偶eby nie musie膰 jej s艂ucha膰. Kiedy by艂 ma艂ym ch艂opcem, w艂a艣nie w ten spos贸b doprowadza艂 Phil艂ipa do wybuch贸w z艂o艣ci. O Bo偶e! Jak bardzo mu brakowa艂o brata.

Z tej sytuacji jednak Phillip nie m贸g艂 go wyratowa膰. Westchn膮艂 ci臋偶ko. Mia艂 nadziej臋, 偶e starczy mu odwagi.

- Dobrze wi臋c - powiedzia艂 w ko艅cu. - Tylko ty mog艂a艣 po takim piekielnym wieczorze do艂o偶y膰 jeszcze swoich pi臋膰 pens贸w. Widz臋, 偶e nie spoczniesz, p贸ki i ja nie b臋d臋 obna偶ony i bezbronny. - Rozpocz膮艂 nerwowy spacer tam i z powrotem. - Chcesz pozna膰 przyczyn臋? Dobrze. Phillip przyjecha艂 do mnie po tym, jak Castlereagh z艂o偶y艂 mu propozycj臋 wyjazdu do Brukseli. Jeszcze nie by艂 zdecydowany, czy j膮 przyjmie.

-1 ty go do tego zach臋ci艂e艣?

- Nie. Zacz膮艂em z niego 偶artowa膰. Widzia艂em, 偶e a偶 si臋 pali do podj臋cia si臋 tej misji. Powr贸t Napoleona tak naprawd臋

bardzo go ucieszy艂, bo da艂 mu ostatni膮 szans臋 na przyst膮pienie do dzia艂ania. Ojciec jednak nie pozwoli艂 mu na wyjazd. A ja go wy艣mia艂em. Spyta艂em, czy zawsze zamierza grzecznie s艂ucha膰 tatusia. - To by艂o bardzo bolesne wspomnienie. Charles przystan膮艂 w drugim ko艅cu altany i wbi艂 wzrok w jezioro. - Rozw艣cieczy艂em go tym.

-1 my艣lisz, 偶e w艂a艣nie z tego powodu tw贸j brat wyruszy艂 na kontynent?

- Nast臋pnym razem gdy go zobaczy艂em, by艂 ju偶 gotowy do drogi. Chcia艂 si臋 po偶egna膰. Gdybym wiedzia艂... - G艂os mu si臋 za艂ama艂.

Sophie stan臋艂a za nim. Po艂o偶y艂a mu d艂onie na ramionach, a potem zsun臋艂a je ni偶ej, by go obj膮膰. Przytkn臋艂a policzek do plec贸w.

- Phillip by艂 dobrym cz艂owiekiem. Spe艂ni艂 sw贸j obowi膮zek, ale przecie偶 sam decydowa艂 o sobie. To by艂 jego wyb贸r, a nie odpowied藕 na kpiny brata.

- Nie widzia艂a艣 jego twarzy. Prze艣laduje mnie do dzi艣.

- Na pewno mia艂 poczucie, 偶e znajdzie si臋 w swoim 偶ywiole. I musia艂 by膰 uszcz臋艣liwiony podj臋t膮 decyzj膮.

- Ma艂o mnie to obchodzi. Nie powinien by艂 pojecha膰 i ju偶. Nie wolno mu by艂o zgin膮膰. To on by艂 dobrym, po偶ytecznym cz艂owiekiem, kt贸ry mia艂 kiedy艣 zyska膰 powszechn膮 s艂aw臋. -Zwiesi艂 g艂ow臋. - Ja powinienem by艂 umrze膰, a nie on.

Obesz艂a go dooko艂a i spojrza艂a mu prosto w oczy.

- Jak mo偶esz tak m贸wi膰?

- Nie musia艂em. Ojciec powiedzia艂 to za mnie.

- Och, Charles. - Do oczu nap艂yn臋艂y jej 艂zy. - To straszne. - Postanowi艂a nie podda膰 si臋 rozpaczy. - Jestem pewna, 偶e potem tw贸j ojciec 偶a艂owa艂 swoich s艂贸w.

- On 偶a艂owa艂 jedynie straty Phil艂ipa. By艂 z niego niesamo-

244

wicie dumny. Ne wyobra偶a艂 sobie 偶ycia w 艣wiecie, w kt贸rym go nie ma. Kiedy zachorowa艂 na p艂uca, nawet nie pr贸bowa艂 wa艂czy膰. Po prostu si臋 podda艂. A mnie nigdy nie wybaczy艂.

Przysun臋艂a si臋 do niego, ich cia艂a si臋 zetkn臋艂y. Ten dotyk podzia艂a艂 na Charlesa krzepi膮co, podobnie jak d艂o艅 Sophie g艂aszcz膮ca go po g艂owie.

- M贸j biedny Charles - powiedzia艂a cicho.

-To jeszcze nie koniec - szepn膮艂. - Kiedy us艂ysza艂em o 艣mierci Phil艂ipa, my艣la艂em, 偶e i mnie p臋knie serce. Czy jednak wyobra偶asz sobie, co czu艂em, kiedy zmar艂 m贸j ojciec? -Mocno uj膮艂 j膮 za ramiona. Chcia艂, 偶eby patrzy艂a mu w oczy i widzia艂a jego trwog臋. - Poczu艂em ulg臋. Prawie si臋 cieszy艂em, 偶e nie musz臋 ju偶 znosi膰 tego rozczarowania, kt贸re mia艂 w oczach, ilekro膰 na mnie patrzy艂. - Pu艣ci艂 j膮. - Teraz ju偶 wiesz, Sophie. Znasz wszystkie najgorsze kl臋ski mojego 偶ycia, ale znasz je jak kobieta, kt贸ra rozumie warto艣膰 zwierze艅. I mnie si臋 teraz wydaje, 偶e jest jaki艣 sens w tym, kiedy dwoje ludzi wie o sobie tak wiele. C贸偶, poznali艣my swoje najtajniejsze sekrety. Ty obawiasz si臋, 偶e zn贸w kto艣 ci臋 zrani, a ja, samolubny g艂upiec, w艂a艣nie to robi臋.

W jej oczach odbija艂o si臋 wsp贸艂czucie i zrozumienie, on jednak nie chcia艂 tego zauwa偶y膰.

- Jeste艣 dla siebie zbyt surowy. Za d艂ugo dusi艂e艣 to wszystko w sobie. Teraz, kiedy demony wreszcie wysz艂y, mo偶esz spr贸bowa膰 pogodzi膰 si臋 z samym sob膮, Charles. Tylko wtedy uda ci si臋 doj艣膰 do 艂adu z przesz艂o艣ci膮.

- Nie. Ludzie, kt贸rych przebaczenia potrzebuj臋, nie 偶yj膮.

- Charles, prosz臋 ci臋...

- Nigdy ju偶 nie spojrzysz na mnie tak jak przedtem. Tego nie znios臋. - Odwr贸ci艂 si臋. - Nawet trudno mi patrze膰 na ciebie ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e wiesz o wszystkim.

Ba艂 si臋, 偶e b臋dzie dalej naciska膰, ale nie zrobi艂a tego. Przez d艂u偶szy czas po prostu sta艂a w absolutnym milczeniu. Wreszcie wyprostowa艂a si臋 i powiedzia艂a:

- Mylisz si臋, Charles. Jest tylko jedna osoba, kt贸rej przebaczenia potrzebujesz. Ty sam. - Przytuli艂a mu g艂ow臋 do piersi.

- Dzisiejszy wiecz贸r by艂 bardzo trudny dla nas obojga. I mamy teraz trudne decyzje do podj臋cia. - Obj臋艂a go mocno. -Poczekajmy troch臋, spr贸bujmy si臋 z tym wszystkim oswoi膰.

- Zn贸w spojrza艂a mu prosto w oczy. - Je艣li dojdziesz do punktu, w kt贸rym b臋dziesz got贸w po偶egna膰 przesz艂o艣膰 i spojrze膰 w przysz艂o艣膰, przyjd藕 do mnie. - Zni偶y艂a g艂os do szeptu. - B臋d臋 czeka艂a.

Poca艂owa艂a go w usta i znik艂a.

Rozdzia艂 dwudziesty

Rankiem rodzina Ashford贸w wyruszy艂a w drog臋. Podobnie Sophie. Pan Huxley przygotowywa艂 si臋 do odjazdu. A chocia偶 zdaniem Charlesa lord Cranbourne nie zas艂ugiwa艂 na nic lepszego ni偶 opuszczenie tego pado艂u, to doktor uzna艂, 偶e jego stan nieco si臋 polepszy艂.

Si艂膮 rzeczy grupka, kt贸ra spotka艂a si臋 w pokoju 艣niadaniowym, by艂a nieliczna. Charles zmusi艂 si臋, by do niej do艂膮czy膰. Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, gdzie podziali si臋 lordostwo Avery, nie czu艂 si臋 jednak na si艂ach rozwi膮zywa膰 cudzych problem贸w, wystarczy艂o mu swoich. Wkr贸tce wsta艂 od sto艂u i opu艣ci艂 towarzystwo, mia艂 bowiem wra偶enie, 偶e za chwil臋 da upust rozsadzaj膮cej go z艂o艣ci.

Mi臋dzy go艣膰mi zapanowa艂o milcz膮ce porozumienie, wszyscy bowiem zacz臋li si臋 nagle szykowa膰, by wr贸ci膰 do Londynu. Charles z g艂臋bok膮 irytacj膮 my艣la艂 o tym, 偶e niefortunne wieczorne przyj臋cie w ogrodzie b臋dzie przez lata tematem wspomnie艅 jego uczestnik贸w. Nie wchodzi艂 wi臋c nikomu w drog臋 i nie przeszkadza艂 w pakowaniu. Wreszcie uda艂 si臋 do stajni z nadziej膮, 偶e zd膮偶y jeszcze zamieni膰 par臋 s艂贸w z Mateem Carde膮.

247

Uda艂o si臋. Wkr贸tce Charles sta艂 w s艂o艅cu i trzyma艂 konia za uzd臋, a Cardea mocowa艂 niewielki sakwoja偶 za siod艂em.

- Chc臋 wiedzie膰, co on na pana ma - odezwa艂 si臋 Charles. Cardea nie udawa艂, 偶e nie rozumie.

- Pozna艂 kilka niebezpiecznych dla mnie szczeg贸艂贸w z burzliwych lat mojej m艂odo艣ci. Kiedy艣 s膮dzi艂em, 偶e korsarstwo mo偶e by膰 o wiele atrakcyjniejszym zaj臋ciem ni偶 legalny przew贸z 艂adunk贸w. - Mateo bezczelnie pu艣ci艂 oko do Charlesa. -Powiedzmy po prostu, 偶e nie chcia艂bym, aby takie informacje dotar艂y do uszu pewnych ludzi, z kt贸rymi dzisiaj robi臋 interesy. - Wzruszy艂 ramionami. - Nie by艂o mi trudno dogada膰 si臋 ze starym. Nie do艣膰, 偶e zachowa艂 moje sprawy dla siebie, to jeszcze z艂o偶y艂 mi ca艂kiem hojn膮 propozycj臋. A kto nie chcia艂by po艣lubi膰 pi臋knej Sophie? - Charles zacisn膮艂 z臋by, lecz Cardea, wyci膮gaj膮c do niego r臋k臋 na po偶egnanie, mia艂 ju偶 powa偶n膮 min臋. - Prosz臋 uwa偶a膰, jak pan j膮 traktuje. Obieca艂em jej, 偶e znowu b臋dziemy bliskimi krewnymi. - Mocno u艣cisn膮艂 mu d艂o艅. - Jeszcze pami臋tam to i owo z dawnych czas贸w.

Charles nie odpowiedzia艂, ale przez chwil臋 sta艂 i przygl膮da艂 si臋, jak Mateo odje偶d偶a.

Po po艂udniu Charles sta艂 przy oknie w bibliotece, gdy do pokoju wszed艂 lord Avery.

- Wracamy z 偶on膮 do Londynu, Dayle. Chcemy podzi臋kowa膰 za pa艅sk膮 wielkoduszno艣膰. Wykaza艂 jej pan znacznie wi臋cej ni偶 ja.

- Och, milordzie, nie m贸wmy ju偶 o...

- Zaskoczy艂 nas pan - przerwa艂 mu. - Bez w膮tpienia je艣li o mnie chodzi, jest to szansa niezas艂u偶ona, ale dzi臋kuj臋, 偶e mi j膮 pan da艂. Nie wiem, w jakim stopniu uda nam si臋 j膮 wykorzysta膰, w ka偶dym razie przyjechali艣my tutaj razem, i to ma

248

znaczenie. - Poklepa艂 Charlesa po plecach. - Do zobaczenia w Westminsterze.

Wreszcie wszyscy opu艣cili dom. Zosta艂a tylko jego matka i Cranbourne na 艂o偶u bole艣ci. Charles chodzi艂 po pustym wn臋trzu i w ka偶dym k膮cie widzia艂 Sophie. Rozumia艂 ju偶, w jak wielu sprawach nie mia艂 racji.

Matk臋 zasta艂 w czerwonym salonie. Siedzia艂a na 艂awie przed kominkiem i w milczeniu przygl膮da艂a si臋 portretowi wisz膮cemu nad gzymsem.

Charles u艣miechn膮艂^ si臋 do niej i da艂 znak, by zrobi艂a dla niego miejsce. Usiad艂 obok i zapatrzy艂 si臋 w przesz艂o艣膰, zamierza艂 jednak u艂o偶y膰 swoj膮 przysz艂o艣膰.

Matka cicho westchn臋艂a i po艂o偶y艂a mu g艂ow臋 na ramieniu. Charles uj膮艂 j膮 za r臋k臋 i wszystko jej opowiedzia艂. O Phillipie, o ojcu i o swoich pr贸偶nych staraniach, by jako艣 to odpokutowa膰.

Rozp艂aka艂a si臋, a ka偶da jej 艂za otwiera艂a mu serce odrobin臋 bardziej. Opanowa艂a si臋 jednak szybko, a nie by艂aby jego matk膮, gdyby go nie zruga艂a. Potem przyszed艂 czas na s艂owa pokrzepienia i wreszcie na przebaczenie.

Nadszed艂 wiecz贸r. S艂u偶ba widocznie wyczu艂a, 偶e lepiej im nie przeszkadza膰, bo nikt nie przyszed艂 rozpali膰 ognia. Charles zrobi艂 to sam, a potem stan膮艂 oparty o gzyms i przygl膮da艂 si臋 skacz膮cym p艂omieniom.

- Chcia艂bym ci jeszcze co艣 powiedzie膰 - odezwa艂 wreszcie. I opowiedzia艂 matce o Sophie. O dawnych czasach i o burzliwych chwilach w niedawnej przesz艂o艣ci, a偶 wreszcie doszed艂 do tego, jak j膮 odepchn膮艂 i pozwoli艂, 偶eby poczucie winy wzi臋艂o nad nim g贸r臋. Zanim sko艅czy艂, sam mia艂 艂zy w oczach. Z niepokojem wyczekiwa艂 reakcji matki.

- Synku, nie spodziewa艂am si臋, 偶e masz a偶 tak pusto w

g艂owie - powiedzia艂a z czu艂膮 przygan膮. - Przysi臋gam, 偶e cofn臋 moje przebaczenie, je艣li nie pojedziesz za t膮 pann膮!

- Obiecuj臋, 偶e pojad臋, ale najpierw musz臋 za艂atwi膰 jeszcze jedn膮 spraw臋.

Wr贸ci艂 do domu. Odk膮d st膮d wyjecha艂, maj膮c pi臋tna艣cie lat, nie sp臋dzi艂 w Fordham wi臋cej ni偶 kilka dni. Wreszcie jednak zn贸w si臋 tutaj znalaz艂.

Pierwszego dnia odwiedzi艂 gr贸b Phillipa. Sta艂 nad nim d艂ugo, wpatruj膮c si臋 w kamie艅, a potem usiad艂 i zacz膮艂 rozmow臋 z bratem. 艢mia艂 si臋, wspominaj膮c chwile z dzieci艅stwa. P艂aka艂, b艂agaj膮c o przebaczenie. Opowiedzia艂 mu o Sophie i o tym, jak bardzo wszystko skomplikowa艂. Kiedy s艂o艅ce chowa艂o si臋 za horyzontem, wsta艂 i obieca艂 jeszcze wr贸ci膰.

W s膮siednim grobie le偶a艂 ojciec. Charles starannie u艂o偶y艂 lili臋 przy kamieniu. Stary lord lubi艂 lilie, mo偶e nawet bardziej ni偶 swego marnotrawnego m艂odszego syna. Charles wiedzia艂 jednak, 偶e musi uwolni膰 si臋 od 偶alu i pretensji.

- Mo偶e kt贸rego艣 dnia mi si臋 uda - szepn膮艂.

Nast臋pnego ranka zaraz po 艣niadaniu poszed艂 do lasu, pod d膮b, na kt贸rym pierwszy raz spotkali si臋 z Sophie. Stan膮艂 pod olbrzymim starym pniem i spojrza艂 na sk膮pan膮 w zieleni pl膮tanin臋 ga艂臋zi. Zdj膮艂 p艂aszcz i chwyci艂 za najni偶szy konar.

Wspinaczka nie by艂a tak 艂atwa, jak si臋 spodziewa艂, mimo 偶e przecie偶 by艂 znacznie wy偶szy ni偶 kiedy艣, w ko艅cu jednak dotar艂 prawie na sam czubek. Zdawa艂 sobie jednak spraw臋, 偶e przyby艂o mu nie tylko st贸p, lecz i funt贸w, zatrzyma艂 si臋 wi臋c ni偶ej ni偶 dawniej. Usia艂 w rozwidleniu ga艂臋zi i zacz膮艂 obserwowa膰 las.

Sam zapach przywo艂a艂 wiele wspomnie艅. Ujrza艂 znowu

250

za艂zawion膮 twarz Sophie. Tak bardzo by艂a zaskoczona tym spotkaniem. U艣miechn膮艂 si臋 na widok zabawnej niedu偶ej twarzyczki z warkoczykami i fartuszka le偶膮cego na ziemi pod drzewem.

Potem zszed艂 i odwiedzi艂 wszystkie wsp贸lne kryj贸wki. Pozosta艂o w nich wiele 艣miechu, troch臋 艂ez i wielkie wzajemne zaufanie. Bogactwo tej przyja藕ni stanowi艂o prawdziwy balsam na dusze dwojga osamotnionych dzieci. Teraz a偶 trudno mu by艂o uwierzy膰, 偶e wtedy nie zdawa艂 sobie sprawy z warto艣ci tego, co dzielili.

Najbardziej przera偶aj膮ca by艂a jednak my艣l, 偶e dosta艂 od losu drug膮 szans臋 i mimo to omal nie powt贸rzy艂 starego b艂臋du. D艂ugo siedzia艂 w altanie, w kt贸rej sp臋dzili z Sophie wiele godzin, i cieszy艂 si臋 wiatrem targaj膮cym w艂osy.

Nie wiadomo sk膮d wr贸ci艂y do niego jego s艂owa. S艂ysza艂 je ca艂kiem wyra藕nie, gdy przelatywa艂y obok By艂 got贸w wszystko po艣wi臋ci膰 i wszystko zrobi膰, byle p贸j艣膰 w艂asn膮 drog膮. Ta przysi臋ga wci膮偶 by艂a aktualna, nabra艂a jednak nowego znaczenia. Ju偶 wiedzia艂, co musi uczyni膰.

Sophie mia艂a racj臋. Potrzebowa艂 tego. Teraz by艂 ju偶 got贸w pomy艣le膰 o przysz艂o艣ci, osi膮gn膮膰 co艣 w 偶yciu. Razem z Sophie.

Los da艂 mu drug膮 szans臋. Mia艂 nadziej臋, 偶e Sophie post膮pi podobnie.

Rozdzia艂 dwudziesty pierwszy

P臋dzelek przejecha艂 przez kraw臋d藕 kartki. Sophie nie zwr贸ci艂a na to uwagi i wykona艂a kolejne nerwowe poci膮gni臋cie. Dopiero po d艂u偶szej chwili spostrzeg艂a d艂ug膮 smug臋 b艂臋kitu paryskiego na stole.

- Ojej! - Ze z艂o艣ci膮 od艂o偶y艂a p臋dzelek i zacz臋艂a szuka膰 rozpuszczalnika.

Rozleg艂o si臋 energiczne pukanie i w pokoju pojawi艂a si臋 Neli. Postawi艂a tac臋 na stole.

- Tylko nie to - westchn臋艂a. - Bardzo przepraszam, ale mo偶e panienka powinna najpierw co艣 zje艣膰, a dopiero potem malowa膰, bo inaczej st贸艂 b臋dzie wygl膮da艂 tak jakby siedzia艂 przy nim ma艂y Edward.

- Dzi臋kuj臋, Neli. Pewnie masz racj臋. - Sophie usiad艂a na krze艣le podsuni臋tym jej przez s艂u偶膮c膮, ale je艣膰 nie zacz臋艂a. Trudno jej by艂o wzi膮膰 si臋 w gar艣膰. Odk膮d wr贸ci艂a do londy艅skiego domu Emily, nie przyjmowa艂a go艣ci i nie sk艂ada艂a 偶adnych wizyt. Najcz臋艣ciej siedzia艂a przy biurku, gapi艂a si臋 w okno i pr贸bowa艂a zgadn膮膰, czy Charles kiedykolwiek p贸jdzie po rozum do g艂owy.

Przycisn臋艂a d艂onie do skroni. Zaczyna艂a dochodzi膰 do

252

wniosku, 偶e nic z tego nie b臋dzie. Z艂apawszy si臋 na tej my艣li, natychmiast otar艂a oczy. Nie mog艂a pozwoli膰 sobie na 艂zy, do艣膰 si臋 nap艂aka艂a od czasu wyjazdu z Sevenoaks. Ca艂y czas utwierdza艂a si臋 te偶 w przekonaniu, 偶e post膮pi艂a s艂usznie. To, 偶e Charles nie przyjecha艂, stanowi艂o bardzo wyra藕ny dow贸d.

- Czy nala膰 panience herbaty? - spyta艂a Neli z zatroskan膮 min膮.

- Tak, naturalnie. - Spr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰. Wzi臋艂a od s艂u偶膮cej fili偶ank臋, ale machinalnie odstawi艂a j膮 na st贸艂. My艣la艂a o planach na przysz艂o艣膰, kt贸re nale偶a艂o poczyni膰. Dosta艂a kilka interesuj膮cych ofert udekorowania wn臋trz i powinna jak najszybciej jedn膮 z nich wybra膰. Poza tym Mateo powt贸rzy艂 propozycj臋 przyj臋cia jej pod sw贸j dach w Filadelfii. Podkre艣li艂, 偶e jedynie w roli kuzynki, a potem mrugn膮艂 do niej porozumiewawczo. Nad tym te偶 musia艂a si臋 zastanowi膰.

Gdy Neli po kwadransie wr贸ci艂a do pokoju, okaza艂o si臋, 偶e herbata w fili偶ance stoi nietkni臋ta. Z niedowierzaniem pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Panienka ma go艣cia - powiedzia艂a.

-Nie jestem w nastroju do przyjmowania kogokolwiek, Neli. Prosz臋 powiedzie膰, 偶e nie ma mnie w domu.

Neli poci膮gn臋艂a j膮 za r臋k臋 i zmusi艂a do wstania, po czym zacz臋艂a poprawia膰 jej fryzur臋 i sukienk臋.

- Tego go艣cia panienka na pewno przyjmie, prosz臋 mi wierzy膰.

Zaintrygowana Sophie zesz艂a na d贸艂. Z zachowania s艂u偶膮cej wywnioskowa艂a, 偶e nie mo偶e to by膰 Charles. Wprawdzie trudno jej by艂o odgadn膮膰, czy gdyby si臋 pokaza艂, Neli promienia艂aby szcz臋艣ciem, czy raczej zdzieli艂a go nocnikiem w g艂ow臋, na pewno jednak nie zachowa艂aby tak stoickiego spokoju.

W salonie Emily czeka艂 na ni膮 obcy cz艂owiek. Na jej widok wsta艂, nerwowo si臋 sk艂oni艂 i powiedzia艂:

- Dzie艅 dobry, panno Westby.

- Witam pana - odpowiedzia艂a z dygni臋ciem. - Obawiam si臋, 偶e nie wiem, z kim mam do czynienia.

- Nazywam si臋 Mills, szanowna pani. jestem wydawc膮 gazety 鈥濧ugur". Mo偶e pani o niej s艂ysza艂a.

- Owszem, s艂ysza艂am. - Zmarszczy艂a czo艂o. Ten dziennika-rzyna chyba nie przyszed艂 domaga膰 si臋 materia艂u na artyku艂. S艂u偶ba nie wpu艣ci艂aby kogo艣 takiego.

- To dobrze. Wobec tego jest pani zapewne 艣wiadoma, 偶e 艂膮cz膮 mnie pewne interesy z lordem Dayleem?

- O tym nic mi nie wiadomo - odrzek艂a, wstrzymuj膮c oddech.

- Mniejsza o to. W ka偶dym razie lord Dayle prosi艂 mnie, abym osobi艣cie to pani dostarczy艂. - Poda艂 jej z艂o偶ony egzemplarz gazety.

Zerkn臋艂a na pierwsz膮 stron臋 z olbrzymim nag艂贸wkiem:

KARIERA POLITYCZNA LORDA DAYLE DOBIEGA KO艃CA

G艂o艣no nabra艂a powietrza i chcia艂a za偶膮da膰 wyja艣nie艅, ale m臋偶czyzna znik艂 ju偶 za drzwiami. Zacz臋艂a wi臋c czyta膰 artyku艂.

Wed艂ug kr膮偶膮cych pog艂osek prze偶ywaj膮cy ostatnio powa偶ne problemy Charles Alden, wicehrabia Dayle, ma do艣膰 skandalicznych oszczerstw i ordynarnych atak贸w.

Ze 藕r贸de艂 zbli偶onych do jego domu dowiadujemy si臋, 偶e wicehrabia zamierza zrezygnowa膰 z udzia艂u w 偶yciu londy艅skiego towarzystwa, opu艣ci膰 parti臋 i zwolni膰 krzes艂o w Izbie Lord贸w.

254

Podobno chce osi膮艣膰 w wiejskiej rezydencji, aby zaj膮膰 si臋 zbio rem 偶urawin i produkcj膮 sera z pomoc膮 licznego potomstwa koz艂a Williama.

Sophie wybuchn臋艂a 艣miechem. Chcia艂a dowiedzie膰 si臋, co dalej, ale gdy przewr贸ci艂a stron臋 okaza艂o si臋, 偶e tekst si臋 sko艅 czy艂. Za to spomi臋dzy bia艂ych kartek co艣 wypad艂o i wyl膮do wa艂o u jej st贸p. Pochyli艂a si臋. To by艂a ga艂膮zka bzu z zapiecz臋 towanym li艣cikiem. Z艂ama艂a wosk i przeczyta艂a:

Powiedzia艂a艣 mi kiedy艣, 偶e znasz wszystkie zbytki, kt贸rych dopu艣ci艂em si臋 w swej karierze niegodziwca. Dowied藕 tego. Przyjd藕 zaraz w miejsce, gdzie igra艂em z syrenami.

Syreny? No tak, t臋 histori臋 zna艂a. Chodzi艂o o skandaliczny wyczyn Charlesa, gdy p艂ywa艂 nago z kurtyzanami w jeziorze Serpentine w Hyde Parku.

- Neli! - zawo艂a艂a, dziarsko podchodz膮c do drzwi. - Przynie艣 okrycia. Idziemy do parku.

- Tak si臋 sk艂ada, 偶e mam je pod r臋k膮 - powiedzia艂a s艂u偶膮ca, wchodz膮c z sieni z ulubion膮 pelis膮 swej pani.

-Szelma z ciebie, ale i tak ci臋 lubi臋 - roze艣mia艂a si臋 Sophie.

Wyruszy艂y. S艂o艅ce sta艂o wysoko, raz po raz powiewa艂 rze艣 ki wietrzyk. Sophie u艣miechn臋艂a si臋 i pow膮cha艂a ga艂膮zk臋 bzu kt贸r膮 wzi臋艂a z sob膮. Nie zauwa偶y艂a, 偶e jej odej艣cie z domu obserwuj膮 dwie osoby, kt贸re dyskretnie wysun臋艂y g艂owy zza uchylonych drzwi.

Sophie nie pami臋ta艂a, by kiedykolwiek sz艂a tak szybko pod czas spaceru. Do parku dotar艂a w okamgnieniu i nie mog艂a si臋 doczeka膰, kiedy ujrzy Serpentine. Z oddali zauwa偶y艂a na brze-

gu samotnego d偶entelmena. Podci膮gn臋艂a sp贸dnic臋 i zacz臋艂a biec na skos przez traw臋. M臋偶czyzna obr贸ci艂 si臋...

Stan臋艂a jak wryta. To by艂 Theo Alden. Zastyg艂 w dramatycznej pozie i przes艂a艂 jej pi臋kny u艣miech. Nie pojmowa艂a, co to ma znaczy膰, p贸ki nie skojarzy艂a dw贸ch fakt贸w. Ot贸偶 Theo trzyma艂 ga艂膮zk臋 bzu i by艂 ubrany dok艂adnie tak jak na rysunku Dunjazady. Sophie pu艣ci艂a sp贸dnic臋 i wybuchn臋艂a 艣miechem.

- Jestem pani wizj膮 powo艂an膮 do 偶ycia - oznajmi艂 ciep艂ym g艂osem. - Wspania艂a, prawda? Wszyscy moi przyjaciele umieraj膮 z zazdro艣ci. - Wskaza艂 r臋k膮 i Sophie ujrza艂a grupk臋 dan-dysowatych m艂odych ludzi. Pozdrowi艂a ich ruchem d艂on, oni za艣 jak jeden m膮偶 pomachali jej w odpowiedzi.

- Prosz臋 bardzo. - Theo wr臋czy艂 jej ga艂膮zk臋 bzu, a z kieszeni kamizelki wyci膮gn膮艂 kolejn膮 z艂o偶on膮 i zapiecz臋towan膮 kartk臋. - Czy kiedy zostanie pani cz艂onkiem naszej rodziny, zechce pani co艣 jeszcze dla mnie zaprojektowa膰? - spyta艂 b艂agalnym tonem.

Sophie nie odpowiedzia艂a, poch艂on臋艂o j膮 bowiem 艂amanie piecz臋ci. I zn贸w znalaz艂a tylko kr贸ciutki li艣cik.

Wiedzia艂em, 偶e to za 艂atwe. Oto nast臋pna wskaz贸wka: piwo nawarzone w bucie.

Natychmiast domy艣li艂a si臋, 偶e mowa o b贸jce w tawernie 鈥濸od Pantofelkiem". By艂a to jedna z jej ulubionych historii. Spojrza艂a na Thea z u艣miechem.

- Zaprojektuj臋 panu ca艂膮 garderob臋, je艣li w minut臋 znajdzie mi pan doro偶k臋.

Pu艣ci艂 si臋 biegiem ku bramie i wkr贸tce jecha艂y z Neli w kierunku Strandu. Rozbawione trzyma艂y si臋 za r臋ce. Nagle jed-

256

nak Nell pisn臋艂a przestraszona, za jej g艂ow膮 rozleg艂o si臋 bowiem rytmiczne dudnienie. Otrz膮sn膮wszy si臋 z zaskoczenia, wyjrza艂a przez okno, a gdy zaj臋艂a poprzednie miejsce, zn贸w mia艂a na twarzy u艣miech. Pokaza艂a Sophie, 偶eby i ona sprawdzi艂a, co si臋 dzieje.

Na tylnej platformie starego powozu przycupn臋艂o kilku koleg贸w Thea. To oni ha艂asowali, staraj膮c si臋 utrzyma膰 na swojej grz臋dzie. Sam Theo, bez w膮tpienia wy偶szy ponad takie figle, jecha艂 drugim powozem za nimi i r贸wnie偶 wygl膮da艂 przez okno. Raz po raz wo艂a艂 do koleg贸w, 偶eby uwa偶ali i nie spadli, a swojego wo藕nic臋 napomina艂, by trzyma艂 si臋 za pierwszym powozem.

jazda zdawa艂a si臋 trwa膰 bez ko艅ca. Sophie skry艂a si臋 ponownie w pudle powozu, czu艂a jednak, 偶e najch臋tniej wykrzycza艂aby ca艂emu 艣wiatu swoj膮 irytacj臋 z powodu ulicznego korka. Strand by艂 zat艂oczony bardziej ni偶 zwykle i im bli偶ej celu si臋 znajdowali, tym posuwali si臋 wolniej. Wozy farmer贸w, platformy z beczkami i prywatne powozy ca艂kowicie zablokowa艂y ulic臋. Zirytowana Sophie nie mog艂a tego znie艣膰. Wysiad艂a i ruszy艂a dalej pieszo. Wkr贸tce pozna艂a te偶 przyczyn臋 korka.

Tawern臋 otacza艂 g臋sty t艂um. Pro艣ci, lecz wyra藕nie uszcz臋艣liwieni ludzie wychodzili na ulic臋 ze 艣piewem na ustach, i to oni uniemo偶liwili ruch pojazd贸w, jako艣 przepchn臋艂a si臋 w kierunku wej艣cia, gdy jednak ma艂a ju偶 blisko do celu, zamar艂a z wra偶enia. Za nies艂awn膮 waz膮 w kszta艂cie buta sta艂 sir Harold Luskison i rozdawa艂 naczynia z ponczem tak szybko, jak tylko nad膮偶a艂 z nalewaniem.

- Dzi臋ki Bogu, 偶e pani przysz艂a! - zawo艂a艂. - W艂a艣ciciel jest w艣ciek艂y i ju偶 si臋 odgra偶a艂, 偶e ka偶e mnie aresztowa膰. Grzecznie, panowie! - zawo艂a艂 do otaczaj膮cych go m臋偶czyzn. - Damie te偶 nale偶y si臋 napitek.

Sophie podesz艂a i dosta艂a pe艂n膮 czark臋. P艂yn by艂 gor膮cy i mocny. Tymczasem sir Harold z diabolicznym u艣miechem wr臋czy艂 jej ga艂膮zk臋 bzu i li艣cik, odsun膮艂 si臋 od dymi膮cej wazy i zagrzmia艂 na ca艂膮 ulic臋:

- Reszta wasza, panowie! - T艂um odpowiedzia艂 rykiem rado艣ci. Sophie nawet tego nie s艂ysza艂a, bo czyta艂a ju偶 kolejn膮 wskaz贸wk臋.

Skoro zaspokoi艂a艣 ju偶 pragnienie, daj teraz po偶ywk臋 swojemu umys艂owi. Oto podpowied藕: Urodzi艂em si臋 poeta, ale nikt opr贸cz mnie tego nie wiedzia艂.

Tym razem zabi艂 jej 膰wieka. Gor膮czkowo przekopywa艂a zakamarki pami臋ci, ale nie mog艂a sobie przypomnie膰 w przesz艂o艣ci Charlesa niczego zwi膮zanego z poezj膮. Pokaza艂a li艣cik sir Haroldowi, lecz tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Potem wiadomo艣ci膮 zainteresowa艂a si臋 Neli. Zerkn臋艂a na kartk臋 i oczy jej zab艂ys艂y.

- Wiem! S艂ysza艂am, jak lokaje rozmawiali o tym w kuchni lady Dayle. Milord przebra艂 si臋 za Byrona i poszed艂 na spotkanie Towarzystwa Byronowskiego Dam z Mayfair. Podpisywa艂 tomiki poezji, a nawet zd膮偶y艂 przeczyta膰 wiersz, zanim go zdemaskowano.

Sophie plasn臋艂a si臋 w czo艂o.

- 呕e te偶 o tym nie pomy艣la艂am! A偶 trudno mi uwierzy膰.

- Nie s膮dz臋, 偶eby damom z tego towarzystwa podoba艂o si臋, 偶e ludzie o tym m贸wi膮. Kilka podobno zemdla艂o, zanim lord Dayle zosta艂 rozpoznany.

- Gdzie to by艂o, Neli? - Sophie chwyci艂a s艂u偶膮c膮 za ramiona. - Gdzie one si臋 spotyka艂y?

- W tej modnej ksi臋garni, u Hatcharda.

258

- Co ja bym bez ciebie zrobi艂a, Neli! - zawo艂a艂a Sophie i mocno j膮 u艣ciska艂a. - Szybko! Chod藕my!

Wr贸ci艂y do powozu i kaza艂y wo藕nicy zawr贸ci膰. Poncz najwidoczniej si臋 sko艅czy艂, bo t艂um zacz膮艂 rzedn膮膰. Sir Harold pojecha艂 z nimi. Cz臋艣膰 dandys贸w od艂膮czy艂a si臋, zwabiona perspektyw膮 darmowego trunku, ale Theo, a nawet niekt贸rzy cz艂onkowie zbiegowiska, pod膮偶ali za ich powozem.

Na Piccadilly ruch by艂 niewiele mniejszy i Sophie znowu mia艂a wra偶enie, 偶e nigdy nie osi膮gn膮 celu. Zdo艂a艂a jednak powstrzyma膰 si臋 przed wyskoczeniem z powozu i wreszcie jej cierpliwo艣膰 zosta艂a nagrodzona.

Przy wej艣ciu sta艂a panna Ashford i wymachiwa艂a zapiecz臋towanym welinem. U艣miecha艂a si臋 promiennie, wsparta na ramieniu pana Huxleya.

- Och Sophie! - zawo艂a艂a z entuzjazmem. - Mam niesamowit膮 nowin臋! Jeste艣my zar臋czeni z panem Huxleyem!

- To wspaniale!

- Prosz臋 bardzo. - Panna Ashford wr臋czy艂a jej list. - 呕ycz臋 wam, aby艣cie byli tak szcz臋艣liwi jak my. - Przybra艂a bardzo pewn膮 min臋. - W podr贸偶 po艣lubn膮 jedziemy do Krainy Jezior.

- Zawsze uwa偶a艂em, 偶e powinno si臋 sporz膮dzi膰 dobr膮 map臋 tych wszystkich szlak贸w w Cumbrii - powiedzia艂 pan Huxley, wr臋czaj膮c jej ga艂膮zk臋 bzu. - I prosz臋 powiedzie膰 wujowi, 偶e przykro mi, ale sprawy nie u艂o偶y艂y si臋 po jego my艣li. - Z satysfakcj膮 popatrzy艂 na pann臋 Ashford, po czym doda艂: - S膮dz臋 jednak, 偶e tak jest znacznie lepiej.

Wzmianka o wuju nieszczeg贸lnie zainteresowa艂a Sophie. Znacznie wa偶niejsza by艂a nast臋pna wskaz贸wka. Tym razem ogranicza艂a si臋 do jednego zdania.

Kr贸l jest znowu niebieski.

Sophie powiod艂a wzrokiem po twarzach naznaczonych oczekiwaniem.

- Westminster! - zawo艂a艂a.

Tam wreszcie go znale藕li. Charles przemawia艂 do kolejnej grupy ludzi przy Bramie Kr贸lewskiej Pa艂acu Westminster-skiego. Z poka藕nym bukietem bzu w r臋ce sta艂 obok nieszcz臋snego kr贸la Alfreda. Pos膮g wyniesiono ze sta艂ego miejsca w Westminster Hall i zn贸w pomalowano od st贸p do g艂贸w na niebiesko.

Sophie wolno wysiad艂a z powozu i popatrzy艂a z wielkim zdziwieniem na zgromadzenie. Zeszli si臋 tu wszyscy. Absolutnie wszyscy. Obok Charlesa zaj臋艂y miejsce lady Dayle oraz Emily z rodzin膮. Dalej wydawca, pan Fowler, ocieraj膮cy oczy chustk膮. Z boku sta艂y wszystkie dziewcz臋ta, kt贸re wyst臋powa艂y na balu maskowym. Mateo otacza艂 ramieniem niepotrafi膮cego powstrzyma膰 p艂aczu m臋偶czyzn臋... jej w艂oskiego stuccatorel Pozna艂a te偶 niekt贸rych ludzi z warsztat贸w w Blackford Chase, a po艣rodku tej gromadki sta艂 pan Darvey.

Tylko Charles zdawa艂 si臋 ca艂kiem oboj臋tny na jej przyjazd. Niezra偶ony niczym ci膮gn膮艂 swoje przem贸wienie. Sophie z trudem powstrzyma艂a 艂zy. Charles u艣miecha艂 si臋 do ludzi, wysoki, postawny. Jego kasztanowe w艂osy l艣ni艂y w s艂o艅cu.

- .. .tak wi臋c wycofuj臋 si臋 z areny politycznej. Zrezygnowa艂em z udzia艂u we wszystkich komisjach i ze wszystkich stanowisk.

Sophie s艂ucha艂a tego z niedowierzaniem. Czy naprawd臋 Charles zamierza艂 ca艂kiem zerwa膰 z polityk膮? Rozejrza艂a

260

si臋 gor膮czkowo dooko艂a. Czy ci wszyscy ludzie zdawali sobie spraw臋 z ogromu jego po艣wi臋cenia?

- Och nie! - rozleg艂 si臋 gwa艂towny g艂os sprzeciwu. Nale偶a艂 do lady Dayle.

Charles roze艣mia艂 si臋.

- Nie martw si臋. To jedyny s艂uszny koniec przypadkowo rozpocz臋tej kariery. Jestem pewien, 偶e sfery rz膮dowe 艂atwo poradz膮 sobie bez jednego hulaki i nicponia.

- Dayle, czy pan pomy艣la艂 o nas? - rozleg艂 si臋 g艂os z t艂umu. Sophie popatrzy艂a w miejsce, z kt贸rego dobieg艂, i dostrzeg艂a dziennikarzy z otwartymi notatnikami. - Nasi czytelnicy pana kochaj膮. B臋d膮 zdruzgotani.

- Nasi wydawcy jeszcze bardziej - oznajmi艂 dramatycznym g艂osem kto艣 inny.

- B臋dziecie musieli znale藕膰 sobie innego ch艂opca do bicia, panowie. - Charles u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - I chodzi膰 krok w krok za kim艣 innym, bo ja wst臋puj臋 na drog臋 o wiele ciekawsz膮. - Odsun膮艂 si臋 od kr贸la Alfreda i przybra艂 powa偶niejsz膮 min臋. - Przez d艂ugi czas porusza艂em si臋 w mroku. By艂em wi臋藕niem swojej przesz艂o艣ci. - Wskaza艂 Sophie i przes艂a艂 jej pi臋kny u艣miech. - Trzeba by艂o dopiero bardzo niezwyk艂ej damy, 偶eby dobitnie mi to u艣wiadomi膰. - Wyci膮gn膮艂 ku niej ramiona, a ludzie rozst膮pili si臋, by zrobi膰 jej przej艣cie.

Oszo艂omiona t膮 sytuacj膮, oczarowana brzmieniem g艂osu Charlesa i czysto艣ci膮 jego spojrzenia, ruszy艂a w jego stron臋.

- By艂em ca艂kiem zagubiony - oznajmi艂. - Nie wiedzia艂em, kim jestem ani czego chc臋. I nie b臋d臋 twierdzi艂, 偶e to wszystko jest ju偶 za mn膮 - Z szelmowsk膮 min膮 potoczy艂 wzrokiem po zebranych. - Obawiam si臋, 偶e nawet ta jedna jedyna kobieta b臋dzie potrzebowa艂a lat, by dope艂ni膰 dzie艂a ocalenia. - W t艂umie da艂 si臋 s艂ysze膰 艣miech. - Pocz膮tek jednak zosta艂 zrobio

ny. Dla tej w艂a艣nie kobiety okaza艂em si臋 dostatecznie wa偶ny, by chcia艂a mnie odszuka膰. Wyzna膰 musz臋, by pozosta膰 przy prawdzie, 偶e nie zawsze wszystko uk艂ada艂o nam si臋 g艂adko i bezkonfliktowo, ale wreszcie stoj臋 przed wami, przyjaci贸艂mi i rodzin膮, nie jako wicehrabia Dayle i nawet nie jako Charles Alden, lecz jako zakochany po uszy m臋偶czyzna. - To o艣wiad-czenie zosta艂o przyj臋te wiwatami, a Charles jeszcze raz gestem przyzwa艂 Sophie. - Chcia艂em przedstawi膰 wam wszystkim niezwyk艂膮 kobiet臋, kt贸ra pokaza艂a mi, jak odnale藕膰 s艂o艅ce, jak zachowa膰 wspomnienia, lecz jednocze艣nie uwolni膰 si臋 od poczucia winy, jak doceni膰 uczucia bliskich i kochanych ludzi, kt贸rzy jeszcze s膮 wok贸艂 mnie. Pokaza艂a mi, 偶e istnieje jeszcze na tym 艣wiecie prawdziwa wielkoduszno艣膰. Dowiod艂a swojej odwagi i si艂y, a tak偶e, co wydaje mi si臋 najwi臋kszym cudem, zdo艂a艂a zburzy膰 mury, kt贸rymi si臋 otoczy艂em, i uzna艂a, 偶e to, co si臋 za nimi kryje, jest warte jej mi艂o艣ci.

Wszed艂 w szpaler ludzi i spotkali si臋 w p贸艂 drogi. Sophie patrzy艂a na niego z zachwytem, gdy wr臋cza艂 jej bukiet. A potem, nie zwa偶aj膮c na 艣wiadk贸w, obj膮艂 j膮 i nami臋tnie poca艂owa艂.

Znowu rozleg艂y si臋 wiwaty. Charles odsun膮艂 si臋 nieco i powiedzia艂 ju偶 tylko do Sophie:

- Boj臋 si臋, 偶e cz臋艣膰 tego mroku przesz艂o艣ci jednak ze mn膮 pozostanie. Mog臋 ju偶 jednak patrze膰 przed siebie i wiem na pewno, 偶e to ty jeste艣 moj膮 przysz艂o艣ci膮. - Pog艂aska艂 j膮 po policzku. - Po艣lubisz mnie, prawda?

Nie mog艂a wydoby膰 z siebie g艂osu. Po prostu nie wierzy艂a, 偶e to wszystko dzieje si臋 naprawd臋. Okaza艂o si臋, 偶e i szcz臋艣cie mo偶e odebra膰 mow臋. Nagle poczu艂a mocne szturchni臋cie. To Neli przywr贸ci艂a j膮 do rzeczywisto艣ci.

Charles nie przej膮艂 si臋 milczeniem Sophie. Poderwa艂 j膮 z ziemi, wykona艂 radosny obr贸t i zn贸w 偶arliwie poca艂owa艂.

262

- Powiedzia艂a: 鈥瀟ak" - zawo艂a艂 kto艣 z t艂umu i wszcz膮艂 si臋 wielki tumult. Sophie i Charles rozst膮pili si臋 ze 艣miechem. Co艣 mi臋kkiego upad艂o jej na nos i wtedy zorientowa艂a si臋, 偶e wszyscy obrzucaj膮 ich bzem. Spad艂 na nich deszcz fioletu.

-Stop! Poczekajcie! - Okrzyki, cho膰 s艂abe, przebi艂y si臋 jednak przez gwar i dobieg艂y uszu Charlesa. Oderwa艂 wzrok od rozpromienionej twarzy Sophie i skierowa艂 go ku bramie.

Sta艂 tam lord Cranbourne, o w艂asnych si艂ach, cho膰 wspierany przez ni偶szego cz艂owieka, zapewne pana Wrena.

- M贸wi臋, 偶eby艣cie poczekali - burkn膮艂.

T艂um z wolna cich艂. Wszystkie oczy zwr贸ci艂y si臋 ku Cranbournebwi.

- jestem opiekunem tej panny, powinna wi臋c uzyska膰 moj膮 zgod臋, zanim postanowi kogo艣 po艣lubi膰. - Nie wszyscy go dobrze s艂yszeli, stary g艂os brzmia艂 s艂abo i ma艂o dono艣nie. Jednak ci, kt贸rzy zrozumieli te s艂owa, zacz臋li gniewnie syka膰. Charles zauwa偶y艂 matk臋, kt贸ra zbli偶a艂a si臋 do Cranbournea z wyj膮tkowo z艂owieszczym wyrazem twarzy.

- Ty n臋dzna gnido... - rozleg艂 si臋 g艂os lady Dayle.

- Dajcie mi szans臋... - wydusi艂 z siebie Cranbourne. - Pozw贸lcie mi powiedzie膰 to, co chc臋. - Zdo艂a艂 jako艣 ponownie uciszy膰 ludzi. - Zgadzam si臋 na 艣lub Sophie, ale... - Wszyscy wstrzymali oddech, a Charles z najwy偶szym trudem hamowa艂 wybuch w艣ciek艂o艣ci. - Ale nie mog臋 si臋 pogodzi膰 z rezygnacj膮 lorda Dayle'a z udzia艂u w 偶yciu publicznym. To porz膮dny cz艂owiek, niczego nie musi si臋 wstydzi膰.

Tym razem wypowied藕 Cranbourne'a spotka艂a si臋 z wybuchem entuzjazmu, tylko Charles parskn膮艂 pod nosem, a Sophie wpatrywa艂a si臋 w wuja z du偶ym zainteresowaniem.

Nagle Charles poczu艂, 偶e jej d艂o艅 mocniej go 艣ciska, i zrozumia艂, czego nale偶y si臋 spodziewa膰.

- W ostatnich miesi膮cach lord Dayle by艂 ostro atakowany. Pad艂o pod jego adresem wiele przykrych s艂贸w, po prostu oszczerczych. Postawiono mu wiele zarzut贸w. Fa艂szywych zarzut贸w. Wiem to najlepiej, poniewa偶 sam by艂em sprawc膮 tej kampanii.

Charles zerkn膮艂 w lewo. Dziennikarze ledwie nad膮偶ali z pisaniem, uniesieni najwy偶szym zachwytem.

- Dlatego to ja deklaruj臋 wycofanie si臋 z 偶ycia publicznego

- oznajmi艂 Cranbourne. - Rezygnuj臋 ze wszystkich swoich stanowisk, a chocia偶 w tej sytuacji moje s艂owo znaczy niewiele, zwracam si臋 do zebranych, aby pomogli mi przekona膰 lorda Daylea do zmiany decyzji.

-1 co pan na to, milordzie? - wykrzykn膮艂 sir Harold. - To-rysi potrzebuj膮 zdolnych ludzi. Zostanie pan?

Charles poczu艂 na sobie pytaj膮ce spojrzenie Sophie.

- Nie wiem - powiedzia艂 do niej. - Przywi膮za艂em si臋 ju偶 do my艣li, 偶e zaczn臋 szuka膰 innych dr贸g wiod膮cych do tego, co wa偶ne. - Spojrza艂 w g贸r臋 na wznosz膮ce si臋 nad nimi majestatyczne budowle. - To by艂a droga Phillipa. Mo偶e oka偶e si臋 r贸wnie偶 moja, ale na razie tego nie wiem. - U艣cisn膮艂 jej d艂onie.

- Nie wszystkie decyzje jeszcze podj膮艂em, ale co do jednego nie mam w膮tpliwo艣ci. Chc臋, aby艣 by艂a ze mn膮. Zawsze.

- Nareszcie jeste艣 wolny - powiedzia艂a z b艂yszcz膮cymi oczami. - Mo偶esz i艣膰 ka偶d膮 drog膮, kt贸r膮 wybierzesz. Jest tylko jedna absolutna konieczno艣膰 w twojej przysz艂o艣ci.

- Jaka, kochanie?

- Musisz jeszcze raz mnie poca艂owa膰. Natychmiast. Uzna艂 t臋 konieczno艣膰 bez zastrze偶e艅.

Epilog

- Nie mam poj臋cia, jak twoja mama tego dokona艂a - powiedzia艂a lady Dayle do malucha gaworz膮cego w jej ramionach - ale popatrz, jeste艣 tutaj jak 偶ywy.

Wskaza艂a na 艣cian臋, gdzie wisia艂 jej elegancko oprawiony portret. Sophie namalowa艂a go przed wieloma miesi膮cami, gdy wcieli艂a si臋 w posta膰 Dunjazady. Wicehrabina zachwyci艂a si臋 tym wizerunkiem natychmiast, gdy Sophie zdj臋艂a go ze sztalug, jednak dopiero ostatnio zauwa偶y艂a uderzaj膮ce podobie艅stwo.

- Musz臋 przyzna膰, 偶e kiedy powiedzia艂a mi pani o tym, wydawa艂o mi si臋, 偶e traci pani kontakt z rzeczywisto艣ci膮 - stwierdzi艂a Emily Lowder. - Ju偶 by艂am gotowa przekaza膰 pani synom z艂膮 wiadomo艣膰, 偶e ich matka zaczyna mie膰 urojenia, bez w膮tpienia zwi膮zane z wiekiem. Tymczasem mia艂a pani ca艂ko-wit膮 racj臋! To w艂a艣nie ten malec, nie kto inny.

Tego dawno ju偶 minionego wieczoru, podczas balu maskowego u panny Ashford, obecnie pani Huxley, Sophie rzeczywi艣cie odkry艂a najtajniejsze marzenie lady Dayle i namalowa艂a j膮 w otoczeniu rozbrykanej sfory wnucz膮t. Zachwycona wicehrabina kaza艂a powiesi膰 ten obraz u siebie w salonie.

265

Poprzedniego dnia nagle dostrzeg艂a zadziwiaj膮ce podobie艅stwo dziecka, kt贸re trzyma艂a na portrecie, do najm艂odszego mieszka艅ca Fordham.

- Niewiarygodne! - zawo艂a艂a Emily. - Jak ona to zrobi艂a? Sophie przecie偶 nie mog艂a wiedzie膰, prawda? - Wyprostowa艂a si臋 tkni臋ta nag艂膮 my艣l膮. - Kaza艂a tu pani przewie藕膰 z Seve-noaks sw贸j portret z ch艂opcami, prawda?

- Tak - przyzna艂a ca艂kiem zmylona lady Dayle.

- Chcia艂abym na niego popatrze膰.

Przesz艂y wi臋c do galerii, gdzie w d艂ugim pomieszczeniu wisia艂y wszystkie portrety rodzinne. Malca wzi臋艂y z sob膮.

- Czy pozwoli mi si臋 ponie艣膰? - spyta艂a nie艣mia艂o Emily.

- On mo偶e pozwoli, ale czy ja pozwol臋? - roze艣mia艂a si臋 lady Dayle. - No zgoda, ale tylko dlatego, 偶e nie ma tu w tej chwili Edwarda. Inaczej us艂ysza艂yby艣my g艂o艣ny protest.

- Chod藕, maluszku. - Emily zasypa艂a jego szyj臋 g艂o艣nymi poca艂unkami, a przysz艂y wicehrabia Dayle za艣miewa艂 si臋 do rozpuku.

- No, i jeste艣my na miejscu - powiedzia艂a milady, staj膮c przed obrazem. - Co w艂a艣ciwie chcia艂a艣 sprawdzi膰?

- Chc臋 zobaczy膰, jak wygl膮da艂 Charles, kiedy by艂 m艂odszy - odpowiedzia艂a Emily. Zerkn臋艂a na obraz, a potem na ch艂opca trzymanego w ramionach. - No prosz臋 - o艣wiadczy艂a z satysfakcj膮. - Sophie musia艂a wykorzysta膰 jako model wizerunek Charlesa z ch艂opi臋cych lat.

- Niemo偶liwe - odpar艂a lady Dayle. - Nic mi nie wiadomo o tym, 偶eby Sophie tutaj by艂a. Nie widzia艂a tego portretu, zanim kaza艂am go przewie藕膰 do Sevenoaks.

- Jak wi臋c to zrobi艂a? - zastanawia艂a si臋 Emily.

-Nie wiem, ale mo偶e lepiej, 偶eby艣my nie wiedzia艂y. -U艣miechn臋艂a si臋. - Daj mi go ju偶. - Odebra艂a malca od Emily

266

i podnios艂a go wysoko, 偶eby m贸g艂 zobaczy膰 obraz na 艣cianie. - Widzisz tego ch艂opca z u艣miechem diabe艂ka? To tw贸j ojciec, ch艂opcze. - Wskaza艂a nieco w bok. - A to Phillip. Przykro mi, ale nie b臋dziesz mia艂 okazji go pozna膰. By艂 wspania艂ym cz艂owiekiem i znakomicie nadawa艂 si臋 na wujka.

- Tak - przyzna艂a Emily. - To by艂 kto艣 taki, kto bez ustanku napomina艂by twoich rodzic贸w, 偶e nie wolno ci dawa膰 za du偶o s艂odyczy, ale zawsze mia艂by w kieszeni pe艂no 艂akoci specjalnie dla ciebie.

- A to jest tw贸j wujek Jack. Teraz go nie ma, ale przyjedzie do domu na 艣wi臋ta.

- Przypomina sobie pani dzie艅 oficjalnego otwarcia mojego salonu? Kto by m贸g艂 wtedy przewidzie膰, 偶e sprawy tak si臋 potocz膮?

- Wydaje mi si臋 - powiedzia艂a lady Dayle z u艣miechem - 偶e wystarcza艂a szczypta wyobra藕ni, by zgadn膮膰, jak szcz臋艣liwie wszystko si臋 sko艅czy. - Poca艂owa艂a wnuka i jeszcze raz spojrza艂a na obraz. - Mam nadziej臋, 偶e twoi rodzice nie b臋d膮 cze- i ka膰 zbyt d艂ugo, 偶eby dopasowa膰 si臋 do tego portretu.

Dziecko za艣mia艂o si臋 rado艣nie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kmicic-przyk艂ad nawr贸conego grzesznika, Szko艂a, J臋zyk polski
KORONKA O NAWR脫CENIE GRZESZNIK脫W
NAWR脫CENIE ZWOLENNIKA?ORCJI
Nawr贸cenie za艂膮czniki
Dlaczego protestanci m贸wi膮 o nawr贸ceniu
Nawr贸cenie
GrzeszykAnna I0I1S1 cw4 spr
G 01 25 Nawrocenie sw Pawla
KATECHEZY NAWR脫CENIA
Modlitwa o nawr贸cenie heretyk贸w do Naj艣wi臋tszej Panienki
I0I1S1 Grzeszyk Lab2v2
GDYBY ZNALI GRZESZNICY MOJE MI墓聛OSIERDZIE-Scenariusz, S E N T E N C J E, Scenariusze
nawr贸ceni - Tomek Budzy艅ski, Religia, Nauka, Psychologia, RELIGIA
4 Marlowe introduction info id 37 (2)
PRAWDA WAS WYZWOLI NAWR脫CENIE 艢WIADKA JEHOWY (MI艁UJCIE SI臉! nr 5 2006)
grzesznice
Modlitwa o nawr贸cenie 偶yd贸w
Nawr贸ceni atei艣ci

wi臋cej podobnych podstron