844

Twórca „Antychrysta” robi prawdziwe porno i łamie kolejną granicę w kinie Najbardziej „popaprany” europejski reżyser rozpoczął właśnie zdjęcia do swojego nowego filmu. Będzie to pornograficzna opowieść o starzejącej się nimfomance. Film ma zawierać realistyczne sceny porno, które zagrają…hollywoodzkie gwiazdy. W świecie filmowym nie milknie dyskusja, jaką wywołał hollywoodzki gwiazdor Shia LeBeouf, który w jednym z wywiadów przyznał, że w nowym filmie Larsa von Triera aktorzy będą uprawiać naprawdę seks na ekranie. „Film będzie taki, jak wam się wydaje. Na początku scenariusza jest uwaga, że wszystko robimy naprawdę. To, co jest nielegalne, będzie na zdjęciach niewyraźne - powiedział LaBeouf, który w następnym wywiadzie sprecyzował, że jednak seks na ekranie uprawiać będą dublerzy. Czy to ma jednak jakiekolwiek znaczenie? Von Trier w pokazywaniu na ekranie pornografii będzie się ścigał sam ze sobą. To w końcu on pokazał scenę masturbacji zupelnie nagiej francuskiej aktorki w filmie „Antychryst”. Kino przeszło daleką drogę od pierwszych pocałunków na ekranie. Teraz pojdzie dalej...

Od przerywanych pocałunków do seksu oralnego W złotej erze kina lat 50-tych, gdy Alfred Hitchcock obchodził cenzorskie prawo przerywając pocałunki bohaterów przebitkami albo krótkimi dialogami ( przepisy stanowił, że ekranowy pocałunek może trwać określoną liczbę sekund) nikt się nie spodziewał, że za niespełna pół wieku ostry seks będzie na porządku dziennym pokazywany nawet w serialach telewizyjnych. Dziś już nie tylko w takich telewizyjnych dziełach jak „Rzym” czy „Spartakus” dostajemy porcję erotyki przekraczającą granicę „Satiriconu” Felliniego czy kinowej wersji „Kaliguli”. Zupełnie wyzwolony i niemal pornograficzny ( bez pokazania penetracji) seks mamy w komediowym ( notabene znakomitym) „Californication” czy „Seksie w wielkim mieście”. Obecnie doszło nawet do tego, że ekranowy seks jest odważniejszy na ekranach telewizorów niż w kinie. Choć i „na srebrnym ekranie” zdarzają się w ostatnim czasie zaskakujące eksperymenty. Oczywiście wyznacznikiem skandalizującego w warstwie erotycznej filmu pozostawało przez lata „Ostatnie tango w Paryżu” Bernardo Bertolucciego z Marlonem Brando w głównej roli. Dziś dzieło włoskiego lewaka wydaje się być jedynie niegrzeczną bajeczką dla nastolatków. Mimo tego, że w niektórych krajach wciąż zakazane jest japońskie „Imperium zmysłów” z 1976 roku, w którym aktorzy naprawdę uprawiali na ekranie seks (pokazany łącznie ze zbliżeniami na organy płciowe), to również ten obraz został pobity przez śmiałków z Europy i USA, którzy swoimi filmami dystansują „dobranocki” w stylu „Nagiego instynktu” czy „Slivera”. Takim filmem jest z pewnością „9 songs” Michaela Winterbottoma, który opowiedział historię składającą się z przeplatanych fragmentami koncertów scen pokazujących parę uprawiających autentyczny seks młodych ludzi. Brytyjski twórca również nie zrezygnował z pornograficznych zbliżeń, które…jednak nie wywołały specjalnego skandalu. Inaczej było z wygwizdanym w Cannes filmem Vincenta Gallo (znany z „Essential killing” Skolimowskiego), który w reżyserowanym przez siebie „The Brown Bunny” pokazał scenę seksu oralnego ze swoim udziałem i znakomitej aktorki Chloe Sevigni. Scena jest jakby żywcem wyjęta w europejskiego filmu porno i niezwykle surowym sposobem realizacji przebija słynne ujęcie seksu oralnego (nie udawanego) w „1900” Bertolucciego, który zmusił swoją aktorkę by „obsługiwała” Roberta de Niro i Gerarda Depardieu. Pisząc o pornografii w kinie głównego nurtu, nie można rzecz jasna zapominać o francuskim „Zgwałć mnie!”, który również przeniósł artystyczne kino w rejony podziemnego sadystycznego porno. Bez wątpienia ten francuski film wpisał się w główną tezę książki „Pornoland” Gail Dines, która zwróciła uwagę jak pornografia opanowała wszystkie sfery naszego życia i ukształtowała współczesnego mężczyznę. Z pewnością miała ona wpływ na artystę, który porno wprowadza w bezczelny sposób do głównego nurku kina. Mowa oczywiście o zdobywcy najważniejszych nagród filmowych na świecie, szalanym Duńczyku, którego nazwisko zawsze zapowiada totalną demolkę wszelkich kinowych norm, które nieśmiało łamią inni „skandaliści”.

Duński sadysta… Duński twórca jest prawdziwym „enfant terrible” światowego kina. Bez wątpienia jest on zarówno geniuszem jak i hochsztaplerem. Wielkim oszustwem okazał się jego manifest Dogma, który polegał na kręceniu filmów minimalnymi środkami. "Jako reżyser przysięgam wyzbyć się osobistego smaku! Już nie jestem artystą. Przysięgam unikać tworzenia „dzieła”, ponieważ uważam, że moment jest ważniejszy niż całość. Moim naczelnym zadaniem jest wydobycie prawdy z moich bohaterów i ich otoczenia. Przysięgam stosować się do powyższych założeń poprzez wszelkie dostępne mi środki, kosztem dobrego smaku i jakichkolwiek względów estetycznych" - brzmi końcowy akapit manifestu Dogma 95. Von Trier szybko porzucił manifest, kręcąc w jego duchu jeszcze kretyńskich „Idiotów” jak i wybitne „Królestwo”, by następnie przejść do tworzenia właśnie „dzieł”. I to one przyniosły mu glorię. Nie można zapominać wszystkich nagród jakimi nagrodzony został reżyser (Felix i Złota Palma za „Tańcząc w ciemnościach”, Felix za „Przełamując fale”, kilka Cezarów i nominacja do Oscara). Jego „Dogville” czy „Przełamując fale” to perełki kinematografii, o których trudno zapomnieć nawet po latach. Hollywoodzka gwiazda Nikole Kidman, która pracowała z von Trierem przy „Dogville” nazwała go geniuszem. Aktorka odmówiła jednak roli w kontynuacji tego dzieła „Mandaralay” ( jednak przyjęła rolę w „Nimfomance”). Bez wątpienia wpływ na to miał stosunek do kobiet duńskiego mizantropa, który kocha się znęcać nad swoimi bohaterkami. Znakomicie to podsumowała piosenkarka Bjork, która genialnie zagrała w jego „Tańcząc w ciemnościach”. „Nawet tak seksistowscy reżyserzy jak Woody Allen czy Stanley Kubrick potrafią tchnąć w swoje dzieła duszę. W przypadku Larsa von Triera jest to niemożliwe. On potrzebuje kobiety, aby natchnąć swoje filmy. Dlatego potem tak bardzo ich nienawidzi. Musi więc zniszczyć je w trakcie zdjęć i ukryć dowody zbrodni" - powiedziała Bjork, która na planie doświadczyła załamania nerwowego. Właśnie załamanie nerwowe i depresja są powodami zarówno totalnych wpadek reżysera jak i jego największych triumfów. Do tych drugich należy niewątpliwe arcydzieło „Melancholia” z Kirsten Dunst, Kieferem Sutherlandem czy Charlotte Gainsbourg, które przez „wyskok” reżysera nie dostało Palmy w Cannes. Depresja spowodowała jednak, że reżyser stworzył jeden z najbardziej znienawidzonych filmów ostatnich dziesięcioleci- „Antychryst”. W tym obrazie von Trier pierwszy raz rozwinął w dużym stopniu sceny pornograficzne i sadomasochistyczne ( słynne już wycinanie łechtaczki), które wplótł w „artystyczny” przekaz. Teraz zapowiada, że pójdzie o krok dalej.

…bierze się za De Sade’a W swoim nowym dziele zatytułowanym "Nymphomaniac" reżyser przyjrzy się życiu erotycznemu pewnej kobiety, od momentu jej narodzin do pięćdziesiątki. Jedna wersja filmu będzie czystą pornografią, zaś druga- bez „zbliżeń”, trafi do kin. Główną rolę twórca „Idiotów” powierzył swojej muzie Charlotte Gainsbourg, która za „Antychrysta” zgarnęła Złotą Palmę. Teraz piękna i chimeryczna Francuzka wcieli się w „wyzwoloną seksualnie pięćdziesiątkę”. „Jeśli porozmawiasz z kobietą po 50. albo 60., która prowadziła lub prowadzi z aktywne życie seksualne, uświadomisz sobie, jak brudne mogą być kobiece myśli” - przekonywał w jednym z wywiadów Von Trier, który od lat głosi swoje przywiązanie do pornografii. „Próbuję napisać scenariusz o erotycznej ewolucji kobiety. To będzie czterogodzinny film porno. Znowu inspirowany de Sade’em – od szlachetnej Justyny do „złej” Julietty.(...) Tym razem mam trudniej – erotyzm kobiet jest jednak zupełnie inny niż mężczyzn”- mówił rok temu w wywiadzie dla „Dużego Formatu”. Von Trier ma na swoim koncie ponad 20 filmów i, jak już pisałem, uważany jest za jednego z najbardziej kontrowersyjnych reżyserów na świecie. "Nimfomanka" ma być jego najodważniejszym obrazem. W jego przypadku te zapewnienia nie są pustą retoryką. Duńczyk nie raz pokazał na jak samobójcze artystycznie kroki go stać. Dwa lata temu reżyser nie dostał nawet wyróżnienia za chwaloną „Melancholię” po tym, gdy na konferencji prasowej powiedział: „Chciałem być Żydem. Potem odkryłem, że tak naprawdę jestem nazistą, ponieważ, jak wiecie, członkowie mojej rodziny byli Niemcami. (...) Co mogę powiedzieć? Rozumiem Hitlera, ale myślę, że robił złe rzeczy, tak, absolutnie. Mogę sobie wyobrazić, jak siedzi na końcu w swoim bunkrze. On nie jest tym, kogo można nazwać dobrym człowiekiem, ale trochę go rozumiem i troszkę mu współczuję”. Twórca, który nie mógł być nieświadomy swoich słów rozpętał skandal, za co wyrzucono go z festiwalu w Cannes. „Ze wszystkich bohaterek zawsze najbliższa mi była Justyna. Nikt tak jak de Sade nie potrafił opisywać kobiet, które były męską fantazją, ale fantazją zadziwiająco wiarygodną: psychologicznie i erotycznie. Poza tym miał w sobie kapitalną ironię. Może dlatego, że większość życia spędził w więzieniach? Jest w jego książkach coś bardzo francuskiego – dużo seksu i dużo filozofii. Nie ma lepszego połączenia”- mówił reżyser w „DF”. Jeżeli jego "Nymphomaniac" będzie chociaż w połowie tak mizantropiczne i perwersyjne jak pornograficzne dzieło Markiza De Sade’a, to możemy być pewni, że Duńczyk doprowadzi do furii nie tylko konserwatystów. Zestawiając słowa Bjork z tym co napisał Francuzki libertyn feministki już powinny szykować się do szturmu na duńskiego genialnego hochsztaplera. Łukasz Adamski

Mity na temat krucjat Tak naprawdę świat muzułmański pamięta krucjaty niemal tak dobrze jak Zachód - innymi stówy: błędnie. Nie powinno to dziwić. Muzułmanie czerpią wiadomości na temat krucjat z tych samych kiepskich książek historycznych, na których polega Zachód. Krucjaty są ostatnio tematem dnia. Prezydent Bush popełnił ten błąd, że określił wojnę przeciwko terroryzmowi jako „krucjatę" i był na okrągło krytykowany za to, że wypowiedział słowo zarówno obraźliwe, jak i bolesne dla świata muzułmańskiego. Jeśli jest ono bolesne, to jest niezwykłe, jak często Arabowie sami go używają. Osama bin Laden i Mułła Omar wciąż określali Amerykanów jako „krzyżowców", a obecną wojnę jako „krucjatę przeciwko islamowi". Przez dekady pośród Arabów na Bliskim Wschodzie określano Amerykanów rutynowo „krzyżowcami" lub „kowbojami". Najwidoczniej krucjaty są wciąż żywe w świecie muzułmańskim. Nie zapomniano o nich również na Zachodzie. Istotnie, pomimo wielu różnic pomiędzy Wschodem a Zachodem większość ludzi obu kultur zgadza się na temat krucjat. Powszechnie się przyjmuje, że krucjaty są czarną  plamą w historii cywilizacji zachodniej, a w szczególności Kościoła katolickiego. Każdy, kto ma ochotę przejechać się po katolikach, nie będzie się długo ociągać z wymachiwaniem krucjatami i inkwizycją. Krucjaty są często używane jako klasyczny przykład zła, jakiego może dokonać zorganizowana religia. Przeciętny człowiek na ulicy Nowego Jorku i Kairu zgodziłby się, że krucjaty były podstępnym, cynicznym i niczym nie sprowokowanym atakiem dokonanym przez religijnych fanatyków przeciwko pokojowemu, zamożnemu i wyrafinowanemu światu islamu. Nie zawsze tak było. W czasach średniowiecznych nie znalazłbyś w Europie chrześcijanina, który nie wierzyłby, że krucjaty były dziełem najwyższego dobra. Nawet muzułmanie szanowali ideały krucjat i pobożność mężczyzn, którzy w nich walczyli. Ale wszystko to uległo zmianie wraz z reformacją protestancką. Dla Marcina Lutra, który odrzucił już chrześcijańskie doktryny o autorytecie papieża i odpustach, krucjaty były niczym więcej, jak tylko wybiegiem żądnego władzy papiestwa. Argumentował, że walka z muzułmanami była zwalczaniem samego Chrystusa, gdyż to On posłał Turków, by ukarać świat chrześcijański za niewierność. Kiedy sułtan Sulejman Wspaniały i jego armie rozpoczęły inwazję na Austrię, Luter zmienił zdanie na temat potrzeby walki, ale trwał przy potępieniu krucjat. W czasie następnych dwóch stuleci ludzie mieli tendencję do patrzenia na krucjaty przez pryzmat wyznania: protestanci je demonizowali, katolicy zaś wychwalali. Jeśli chodzi o Sulejmana i jego następców, to byli oni zadowoleni, że się ich pozbyli. To w wieku XVIII, podczas oświecenia, narodziło się współczesne spojrzenie na krucjaty. Większość filozofów, jak Wolter, wierzyła, że chrześcijaństwo średniowieczne było nikczemnym zabobonem. Krucjaty były dla nich barbarzyństwem wiedzionym przez fanatyzm, chciwość i pożądliwość. Od tamtych czasów pogląd oświecenia na krucjaty to stawał się modny, to odchodził w zapomnienie. Krucjaty miały dobrą prasę jako wojny arystokracji (chociaż nie religii) w okresie romantyzmu i na początku XX wieku. Po II wojnie światowej jednak opinia znowu zdecydowanie zwróciła się przeciwko krucjatom. Po Hitlerze, Mussolinim i Stalinie historycy zaczęli postrzegać wojnę ideologii - jakiejkolwiek ideologii - jako rzecz wstrętną. To odczucie zostało podsumowane przez Stevena Runcimana w jego trzytomowej pracy A History oj the Crusades z lat 1951-1954 (wyd. pol. Dzieje wypraw krzyżowych 1987 i nast.). Dla Runcimana krucjaty były moralnie odrażającymi aktami nietolerancji w imię Boga. Człowiek średniowiecza, który wziął krzyż i pomaszerował na Bliski Wschód, był albo cyniczny, albo pazernie chciwy, albo naiwnie łatwowierny. Ta pięknie napisana historia wkrótce stała się standardem. Niemal w pojedynkę Runciman zdołał określić popularny współczesny pogląd na krucjaty. Od lat siedemdziesiątych XX wieku krucjaty przyciągają uwagę setek naukowców, którzy skrupulatnie je przetrząsnęli, ponakłuwali i zbadali. W rezultacie wiadomo dużo więcej o świętych wojnach chrześcijaństwa niż kiedykolwiek przedtem. Jednak owoce dziesięcioleci studiów powoli przenikają do powszechnej świadomości. Częściowo jest to wina profesjonalnych historyków, którzy mają tendencję do publikowania studiów, mających z konieczności charakter fachowy i niezbyt łatwo dostępnych poza środowiskiem akademickim. Ale jest to również spowodowane oczywistą niechęcią wśród współczesnych elit, by pozwolić wizji krucjat Runcimana odejść w zapomnienie. I tak współczesne popularne książki o krucjatach - zasługujące w końcu na swą popularność - mają tendencję do małpowania Runcimana. To samo dotyczy innych mediów, np. wieloczęściowego, wyprodukowanego przez BBC/A&E dokumentu telewizyjnego The Crusades (1995), w którym występował Terry Jones, sławny dzięki programowi Latający Cyrk Monty Pythona. By nadać mu znamiona szczególnej wiarygodności, producenci wpletli do programu wypowiedzi pewnej liczby wyrafinowanych historyków zajmujących się krucjatami, którzy wyrazili swój punkt widzenia na temat ówczesnych wydarzeń. Trudność polegała na tym, że historycy nie podzielali poglądów Runcimana. Ale to nieważne. Producenci tak sprytnie zredagowali nagrane rozmowy, że historycy wydawali się z Runcimanem zgadzać. Jak powiedział mi wzburzony profesor Jonathan Riley-Smith: „Sprawili, że zdawałem się mówić rzeczy, w które nie wierzę!". A więc, jaka jest prawdziwa historia krucjat? Zapewne możecie sobie wyobrazić, że to długa historia. Ale są dobre książki historyczne napisane w ostatnich dwudziestu latach, które wykładają większą część tej historii. Wziąwszy pod uwagę ogrom zainteresowania, z jakim krucjaty się dzisiaj spotykają, najlepszym rozwiązaniem będzie po prostu rozważenie, czym krucjaty nie były. Oto więc parę najpowszechniejszych mitów i wyjaśnienie ich nieprawdziwości.

MIT I: Krucjaty były wojnami niczym nie sprowokowanej agresji przeciwko pokojowemu światu islamu

Jest to tak błędne, jak tylko możliwe. Od czasów Mahometa muzułmanie dążyli do podboju świata chrześcijańskiego. Całkiem się też nieźle przy tym spisali. Po kilku wiekach stopniowych podbojów muzułmańskie armie zajęły całą Afrykę północną, Bliski Wschód, Azję Mniejszą i większość Hiszpanii. Innymi słowy, przed końcem XI wieku siły islamu zdobyły dwie trzecie świata chrześcijańskiego. Palestyna, ojczyzna Jezusa Chrystusa; Egipt, miejsce narodzin chrześcijańskiego monastycyzmu; Azja Mniejsza, gdzie św. Paweł zasiał ziarna chrześcijańskich społeczności - to nie były peryferia chrześcijaństwa, ale samo jego centrum. A budowa imperiów muzułmańskich jeszcze nie była ukończona. Kontynuowały one presję na zachód, w stronę Konstantynopola, wkraczając ostatecznie do samej Europy. Jeśli myślimy o niczym nie sprowokowanej agresji, to była ona po stronie muzułmańskiej. W którymś momencie to, co ocalało z chrześcijańskiego świata, musiałoby się bronić lub po prostu poddać się podbojowi islamu. Pierwsza krucjata została zwołana przez papieża Urbana II w roku 1095 w odpowiedzi na ponaglające prośby cesarza bizantyjskiego płynące z Konstantynopola. Papież Urban II wezwał rycerstwo chrześcijaństwa, aby pospieszyło z pomocą wschodnim braciom. Miał to być czyn miłosierdzia, wyzwolenie chrześcijan Wschodu od muzułmańskich napastników. Innymi słowy, krucjaty od początku były wojną obronną. Cała historia wschodnich krucjat jest historią odpowiedzi na muzułmańską agresję.

MIT II: Krzyżowcy nosili krzyże, ale w rzeczywistości byli zainteresowani tylko zdobyciem łupów i ziemi. Ich pobożne frazesy były jedynie przykrywką dla ich chciwości.

Historycy zwykli byli wierzyć, że duży przyrost naturalny w Europie doprowadził do kryzysu zbyt wielu „drugich synów" szlacheckich, którzy byli przeszkoleni w rycerskim rzemiośle, ale nie mieli żadnej ziemi do odziedziczenia. Krucjaty były więc postrzegane jako zawór bezpieczeństwa: można było posłać wojowniczych mężczyzn daleko od Europy, tam gdzie mogli sobie wykroić ziemię czyimś kosztem. Współczesne osiągnięcia naukowe obaliły ten mit. Teraz wiemy, że to „pierwsi synowie" Europy odpowiedzieli na wezwanie papieża w 1095, podobnie jak w następnych krucjatach. Wyprawa krzyżowa była drogim przedsięwzięciem. Trzeba było sprzedać swoją ziemię lub obciążyć ją hipoteką, aby zebrać konieczne fundusze. „Pierwsi synowie" nie byli również zainteresowani zamorskim królestwem. Całkiem jak współcześni żołnierze, średniowieczni krzyżowcy byli dumni z pełnionych obowiązków, ale tęsknili za domem. Po spektakularnym sukcesie pierwszej wyprawy krzyżowej, po zdobyciu Jerozolimy i większej części Palestyny praktycznie wszyscy krzyżowcy wrócili do domu. Tylko drobna garstka pozostała, aby skonsolidować nowo zdobyte terytoria i zarządzać nimi. Łupy także były rzadkością. W istocie, chociaż krzyżowcy bez wątpienia marzyli o ogromnych bogactwach wschodnich miast, praktycznie nikt z nich nawet nie odzyskał poniesionych kosztów. Ale pieniądze i ziemia nie były głównymi powodami, dla których wyruszyli na krucjatę. Wyruszyli, aby odpokutować za swoje grzechy i osiągnąć zbawienie dzięki dobrym uczynkom w dalekim kraju.

MIT III: Kiedy krzyżowcy zdobyli Jerozolimę w 1099 roku, wycięli w pień każdego mężczyznę, każdą kobietę i każde dziecko w mieście, aż ulice spłynęły po kostki krwią

Ten mit jest ulubiony przez tych, którzy lubią podkreślać brutalny charakter wypraw krzyżowych. Ostatnio Bill Clinton w przemówieniu w Georgetown cytował to jako powód, dla którego Stany Zjednoczone stały się ofiarą terroryzmu muzułmańskiego (chociaż Clinton dla lepszego efektu podniósł krew z poziomu kostek do poziomu kolan). Jest z pewnością prawdą, że wielu ludzi w Jerozolimie zostało zabitych po tym, jak krzyżowcy zdobyli miasto. Ale musi to być rozumiane w kontekście historycznym. Przyjętym moralnym standardem we wszystkich przednowoczesnych cywilizacjach Europy i Azji było to, że miasto, które opierało się zajęciu i zostało zdobyte siłą, należało do zwycięskich sił. Dotyczyło to nie tylko budynków i wszelkich dóbr ludzi. To dlatego każde miasto albo forteca musiały dobrze rozważyć, czy są w stanie bronić się przed oblegającymi. Jeśli nie, warto było negocjować warunki poddania się. Obrońcy Jerozolimy dawali odpór aż do samego końca. Liczyli na to, że potężne mury miasta powstrzymają krzyżowców, aż przybędzie odsiecz z Egiptu. Mylili się. Kiedy miasto upadło, zostało poddane grabieży. Było wielu zabitych, jednak wielu innych zostało wykupionych albo pozwolono im odejść. Według współczesnych kryteriów może się to wydawać brutalne. Jednak średniowieczny rycerz równie dobrze mógłby powiedzieć, że o wiele więcej niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci ginie w wyniku bombardowań, niż zginęłoby od miecza w ciągu jednego lub dwóch dni. Warto zauważyć, że w tych miastach muzułmańskich, które poddały się krzyżowcom, ludzie zostali pozostawieni w spokoju, zachowali swoją własność i pozwolono im na swobodne wyznawanie wiary islamskiej. Jeśli chodzi o potoki krwi na ulicach, to żaden historyk nie traktuje ich inaczej niż jako fikcję literacką. Jerozolima jest dużym miastem. Ilość krwi koniecznej do wypełnienia ulic ciągłym i głębokim na trzy cale strumieniem wymagałaby o wiele więcej ludzi, niż mieszkało ich w całym rejonie, nie mówiąc o samym mieście.

MIT IV: Krucjaty były po prostu średniowiecznym kolonializmem ubranym w strój religii

Trzeba pamiętać, że w średniowieczu Zachód nie był kulturą potężną, dominującą. To muzułmański Wschód był potężny, bogaty i zamożny. Europa była Trzecim Światem. Państwa krzyżowców utworzone wraz z pierwszą krucjatą nie były nowymi plantacjami katolików w świecie muzułmańskim podobnymi do brytyjskich kolonii w Ameryce. Liczba katolików w państwach krzyżowców była zawsze niewielka, dużo mniejsza niż dziesięć procent ludności. Przeważającą większość mieszkańców w państwach krzyżowych stanowili muzułmanie. Nie były one wobec tego koloniami - plantacjami albo nawet fabrykami, tak jak to było na przykład w Indiach. Były to placówki. Ostatecznym celem państw krzyżowych była obrona miejsc świętych w Palestynie, szczególnie w Jerozolimie, i zapewnienie bezpieczeństwa chrześcijańskim pielgrzymom odwiedzającym te miejsca. Nie istniał macierzysty kraj, z którym państwa krzyżowe utrzymywałyby stosunki ekonomiczne, ani Europa nie miała z kontaktów z nimi korzyści ekonomicznych. Wprost przeciwnie, koszt wypraw krzyżowych mających zachować łaciński Wschód pochłaniał ogromne środki z Europy. Jako placówki, państwa krzyżowe zachowywały cel militarny. Gdy muzułmanie toczyli wojny przeciwko sobie nawzajem, państwa krzyżowe były bezpieczne, ale kiedy muzułmanie już się zjednoczyli, byli zdolni zlikwidować bastiony, zdobyć miasta i w 1291 roku wyprzeć chrześcijan całkowicie.

MIT V: Krucjaty były prowadzone także przeciwko Żydom

Żaden papież nigdy nie wzywał do krucjaty przeciwko Żydom. W czasie pierwszej krucjaty duża grupa ludzi marginesu, nie powiązana z główną armią, zwaliła się na Nadrenię, aby rabować i zabijać Żydów, których tam napotkała. Po części był to wynik czystej chciwości. Po części efekt błędnej wiary, że Żydzi jako ci, którzy ukrzyżowali Chrystusa, są uzasadnionym celem ataku. Papież Urban II i kolejni papieże ostro potępili wystąpienia przeciwko Żydom. Lokalni biskupi i inni duchowni oraz świeccy próbowali bronić Żydów, choć z umiarkowanym powodzeniem. Podobnie w trakcie początkowej fazy drugiej krucjaty grupa renegatów zabiła wielu Żydów w Niemczech, zanim św. Bernard z Clairvaux zdołał położyć temu kres. Te niewypały ówczesnego ruchu były nieszczęśliwym efektem ubocznym krucjatowego entuzjazmu. Ale nie były celem wypraw krzyżowych. Aby użyć współczesnej analogii, w czasie II wojny światowej niektórzy żołnierze amerykańscy popełniali przestępstwa za oceanem. Byli za te przestępstwa aresztowani i karani. Ale celem aliantów podczas II wojny światowej nie było popełnianie przestępstw.

MIT VI: Krucjaty były tak zdeprawowane i haniebne, że istniała nawet krucjata dzieci

Ta tak zwana „krucjata dziecięca" z 1212 roku nie była ani krucjatą, ani armią dzieci. Był to szczególnie duży wybuch powszechnego zapału religijnego w Niemczech, który doprowadził do tego, że niektórzy młodzi ludzie, w większości nastolatkowie, ogłosili się krzyżowcami i ruszyli w kierunku morza. Po drodze napotkali powszechne poparcie. Przyplątało się do nich jednak nie tak mało zbójów, złodziei i żebraków. Ruch ten rozpadł się i ostatecznie skończył we Włoszech, kiedy Morze Śródziemne nie wyschło, aby zrobić młodym zapaleńcom przejście. Papież Innocenty III nie nazwał tego „krucjatą". W istocie wciąż zachęcał nie biorących udziału w walce do pozostania w domu i wspomagania wysiłków wojennych przez post, modlitwy i jałmużnę. Pochwalił gorliwość młodych ludzi, którzy doszli tak daleko, a potem powiedział im, aby wracali do domu.

MIT VII: Papież Jan Paweł II przeprosił za krucjaty

Jest to dziwny mit, zwłaszcza że papież był na okrągło krytykowany za to, że nie przeprosił za krucjaty wprost, gdy prosił o przebaczenie tych, których chrześcijanie niesprawiedliwie skrzywdzili. To prawda, że ostatnio Jan Paweł II przeprosił Greków za splądrowanie Konstantynopola w 1204 roku w czasie czwartej krucjaty. Ale podobny żal wyraził w tamtym czasie Innocenty III. Grabież Konstantynopola była tragicznym niezaplanowanym wydarzeniem, a Innocenty III zrobi! wszystko, co mógł, aby mu zapobiec.

MIT VIII: Muzułmanie, którzy żywo pamiętają krucjaty, mają dobry powód, aby nienawidzić Zachodu

Tak naprawdę świat muzułmański pamięta krucjaty niemal tak dobrze jak Zachód - innymi słowy: błędnie. Nie powinno to dziwić. Muzułmanie czerpią wiadomości na temat krucjat z tych samych kiepskich książek historycznych, na których polega Zachód. Świat muzułmański zwykł świętować krucjaty jako swoje w i e l k i e zwycięstwo. W końcu to oni wygrali. A l e zachodni autorzy, przejęci schedą po współczesnym imperializmie, przerobili krucjaty na wojny agresywne, a muzułmanów na łagodnych cierpiętników. Czyniąc tak, unieważnili wieki muzułmańskich triumfów. 

THOMAS F. MADDEN TŁUMACZYŁ: JAN J. FRANCZAK

„Jeśli akceptujemy przygodny seks, to musimy zaakceptować prostytucję” Jeśli akceptujemy moralnie przygodny seks i nie dostrzegamy w nim nic niemoralnego, to powinniśmy także zaakceptować prostytucję – przekonuje na łamach „Journal of Medical Ehics” norweski moralista Ole Martin Moen z Uniwersytetu w Oslo. W swoim tekście etyk przekonuje także, że prostytucja nikogo nie krzywdzi. „Coraz więcej z nas uznaje, że stosunki seksualne, by były moralnie dopuszczalne nie wymagają głębokiej i osobistej relacji, uznajemy, że przypadkowy seks jest akceptowalny. W tym tekście argumentuje, że jeśli przypadkowy seks jest akceptowalny, to istnieje tylko kilka albo i nie istnieje żaden powód do odrzucenia prostytucji” - podkreśla Moen. I próbuje w swoim tekście rozprawić się z kilkoma powodami sprzeciwu wobec legalności prostytucji. A przy okazji pokazuje, do czego prowadzi w myśleniu skrajny utylitaryzm współczesności. Zanim jednak przejdziemy do omówienia owych twierdzeń, które kwestionować mają dopuszczalność prostytucji, zacząć trzeba od fundamentalnego założenia norweskiego etyka. Otóż jego zdaniem dyskusja nad moralnymi aspektami prostytucji toczy się jedynie, dlatego, że zachodnia cywilizacja wiąże z seksem jakieś szczególne wymogi moralne. Ma on być dopuszczalny, jedynie, gdy związany jest z relacjami emocjonalnymi, nie jest zaś wartością samą w sobie. Gdy jednak uznamy go za taką samą czynność jak jedzenie czy defekacja (a wiele wskazuje na to, że Moen za taką właśnie go uważa) wówczas cała dyskusja o prostytucji przeniesiona zostanie na poziom użyteczności czy problemów społecznych, które trzeba rozwiązywać.

1. Związek z problemami psychicznymi Pierwszym argumentem za szkodliwością prostytucji, z którym rozprawia się Moen, ma być to, że prowadzi ona do problemów psychicznych. Bioetyk przypomina nawet o kilku z nich. Prostytutki cierpią często na napady paniki, problemy z odżywianiem, depresję, a nawet częściej popełniają samobójstwa. Wszystko to pozwala stwierdzić, że korelacja między prostytucją a problemami psychicznymi nie jest przypadkowa, i ocenić, że prostytucja jest problemem. Ale dla Moena wcale tak nie jest. Jego zdaniem bowiem z faktu owej korelacji nic nie wynika, bowiem nie musi ona wynikać z samej natury prostytucji, a ze „społecznej stygmatyzacji” prostytutek. Jeśli zaś tak jest, to nie ma powodów, by uznać prostytucję za szkodliwą dla samych prostytutek.

2. Prostytucja jest niebezpieczna Drugim argumentem, który zostaje odrzucony przez norweskiego etyka, jest powiązanie prostytucji z przestępczością, a także z tym, że jest ona niebezpieczna dla samych prostytutek. I znowu, jak poprzednio Moen przytacza dane, które jednoznacznie to pokazują (82 procent norwerskich prostytutek było fizycznie napastowanych), większość z nich miała kontakty z narkotykami czy środowiskami przestępczymi. Ale i tym razem Moen nie uznaje, że przemoc jest związana z prostytucją, podobnie jak nie była ona – to jego stwierdzenie – związana z homoseksualizmem. Jedynym powodem, dla którego o takich związkach można mówić – jest to, że obecnie jest ona (tak jak homoseksualizm na początku XX wieku) utrzymywana w podziemiu i stąd biorą się związane z nią negatywne zjawiska. Gdyby zalegalizować i uznać prostytucję za społeczną normę, to przestałaby by być ona związana z przemocą. W obu powyższych przypadkach, czego trudno nie zauważyć, przypuszczenie (nieszczególnie udowodnione, bowiem wystarczy sprawdzić, czy przypadkiem w Indiach, gdzie prostytucja jest społecznie i religijnie akceptowalna, także występuje korelacja między nią a problemami psychicznymi, by przyjąć lub odrzucić stwierdzenia Moena) służy do odrzucenia dość mocno ugruntowanego naukowo stwierdzenia, że prostytucja jest problemem. A wszystko po to, by uzasadnić dopuszczalność prostytucji i przypadkowego seksu.

3. Prostytucja uprzedmiatawia W przypadku prostytucji nie może być również, zdaniem Moena, mowy o uprzedmiotowieniu prostytutki. Uzasadnieniem tej tezy jest uznanie, że w samym seksie nie ma nic uprzedmiotawiającego, nawet jeśli partner sprowadzony jest w nim tylko do roli przedmiotu, dzięki któremu uzyskujemy przyjemność (a ona jest kluczowa dla oceny seksu). Co więcej, jeśli tak spojrzeć na seks, to w istocie jednym ze źródeł przyjemności dla mężczyzny, jest to, czy jego partnerka ma również przyjemność. A zatem jeśli obie strony są zadowolone, to nie ma powodów by mówić o jakimkolwiek niemoralnym uprzedmiotowieniu, szczególnie, że bardziej, że – jak dowcipkuje Moen – bardziej prawdopodobna jest długoterminowa relacja z prostytutką, niż z dostawcą gazet. Etyk przyznaje wprawdzie, że mogą istnieć klienci, którzy o przyjemność prostytutek się nie troszą, a interesuje ich jedynie własny orgazm, jednak – jego zdaniem – nie ma to znaczenia dla oceny prostytucji, bowiem nie wynika z samej jej istoty, a jedynie z przygodnych cech klienta.

4. Prostytucja jest wykorzystywaniem Płatny seks nie jest również – zdaniem etyka – wykorzystywaniem prostytutek, bowiem każda płatna praca oznacza w istocie wykorzystywanie. Oczywiście w seks-branży może się zdarzyć, że ktoś kogoś wykorzystuje, jednak wprowadzenie odpowiednich regulacji dotyczących długości dnia pracy, ubezpieczenia społecznego, gwarancji socjalnych, a także bezpieczeństwa pracy, niweluje ten problem, który nie jest zresztą związany z samą prostytucją.

5. Prostytucja jest dominacją mężczyzn Nie ma także zgody Moena na argument, że prostytucja jest efektem i prowadzi do męskiej dominacji, o czym często i mocno przekonują feministki. Zdaniem Norwega brak na to wystarczających dowodów, a do tego z faktu, że coś występuje w społeczeństwie nijak nie wynika, że ma dla niego znaczenie.

6. Argument z dominacji ekonomicznej Moen nie dostrzega również problemu w ekonomicznej dominacji klienta nad usługodawczynią, bowiem jego zdaniem po dokonaniu usługi to klient pozbawiony zostaje pieniędzy, a prostytutka je ma. Do potępiena prostytucji nie przekonuje go także fakt, że część z prostytutek decyduje się na wykonywanie tego „zawodu” z powodu skrajnego ubóstwa. Jeśli tak jest to naganne pozostaje ubóstwo, a nie prostytucja, uważa Moen?

7. Argument ze sprzedaży własnego ciała Tu do odrzucenia argumentu Moen posługuje się rozważaniami nad tym, czy akt seksualny za pieniądze można uznać za sprzedawanie własnego ciała. Jeśli nie to oczywiście argument ten nie ma znaczenia, szczególnie, jeśli uzna się, a Norweg tak właśnie robi, że w prostytucji nie chodzi o użyczenie własnych narządów seksualnych, a jedynie o to by ktoś się nimi posłużył, tak jak w istocie inżynier posługuje się mięśniami robotników. Takie rozumowanie jest oczywiście sensowne, tylko jeśli uznamy, że akt seksualny nie ma głębszego znaczenia i nie musi być związany z jakimkolwiek emocjonalnym zaangażowaniem.

8. Argument ze sprzedaży duszy Prostytutki nie różnią się – tak przynajmniej uważa Moen – w kwestii wkładania i sprzedawania własnej duszy od filozofów, muzyków, pielęgniarek, lekarzy, księży i pracowników przedszkoli. W każdym z tych zawodów potrzeba bowiem włożyć w pracę swoje najgłębsze przeżycia. A skoro tak, to nie sposób uznać, że prostytucja różni się czymkolwiek istotnym od innych zaangażowań ludzkich. Dodatkowo norwerski bioetyk przedstawia cały zakres „zasług” prostytucji, które pozwalają mu ją uznać za dopuszczalną społecznie i moralnie. Otóż po pierwsze pozwala ona na godziwe życie ludziom ubogim, bez wykształcenia, którzy nie mają większych umiejętności. Z tego zaś wynika, że będą oni mogli, dzięki pieniądzom uzyskanym z prostytucji, pomagać innym, a ich seks nie będzie tylko źródłem przyjemności, ale także źródłem pomocy innym. A co z zarzutem, że prostytucja rani osoby zajmujące się nią? Moen uznaje, że nie jest on prawdziwy, bowiem to nie prostytucja jest problemem, a to, jak społeczeństwo na nie spogląda. Jeśli uznamy, tak jak zrobiliśmy to z homoseksualizmem jest jest ona OK, to prostytutki nie będą się czuły zranione, a ich problemy zniknął. Jest to jednak całkowita bzdura, bowiem... homoseksualiści nawet w Holandii, nadal mają dokładnie takie same problemy psychiczne jak w krajach uznawanych za homofobiczne. Istotą ich problemów nie jest bowiem ocena społeczna, ale... fakt, że homoseksualizm jest niezgodny z ludzką naturą. I nie inaczej jest z prostytucją. Absurdalność tez Moena nie zmienia jednak faktu, że z jego tekstem warto się zapoznać. Nie dlatego, że wnosi on coś nowego do dyskusji o moralnej dopuszczalności prostytucji, ale dlatego, że pokazuje on dokąd prowadzi uznanie, że seks nie ma znaczenia moralnego, jego oderwanie od relacji, a także utylitaryzm w etyce.

Tomasz P. Terlikowski

Kapral, który ukradł Solidarność! A może gnojek ? Jak inaczej można nazwać TW Bolka? Zapewne większość negatywnych określeń do niego pasuje. Nie jest to jednak kwestia wyżywania się na pospolitej szmacie, tylko zwrócenia uwagi na to do czego dopuściliśmy i jaką jest to hańbą dla Polski. Zacznijmy od końca, choć to zapewne jeszcze nie koniec aktywności Bolka, na marginesie, cóż za piękny pseudonim, dokładnie oddaje poziom, nie tylko intelektualny. Ostatnim wyczynem Bolka jest uzyskanie, dzięki jeszcze dalej „niezawisłym”, sądom klauzuli wykonalności wyroku w sprawie Wałęsą kontra Wyszkowski. Bo zapewne nasz wspaniały przywódca Solidarności tak by kolegi nie potraktował. To jak to jest ?, sąd nie rozróżnia Bolka od Wałęsy, a z drugiej strony mówi, że to dwie różne persony. Jaką bezczelną gnidą trzeba być, by nasyłać komornika na człowieka, który bardziej pomocy niż licytacji potrzebuje. Cóż, to właśnie efekt tego, że jak cham i burak rozpasany na stolcu zasiądzie, to niech klękają tyrany herbowe. Znamy to z historii. Opisuje to szeroko literatura i przedstawia teatr i film. Takich postaci było co niemiara. Wydaje się jednak, że żadna nie osiągnęła tego co Bolek. Nie zdarzało się bowiem, by taki prostak i niedorozwój dostąpił zaszczytów i nagród związanych raczej z wolnością niż totalitaryzmem. Nie dziwota, to jednak. Bolszewickie doświadczenia i metody spożytkowane w PRL-u zostały skutecznie przeniesione do III RP. Najpierw mit prostego robotnika, trybuna ludowego, a potem wizerunek, ikona i wizytówka Polski na świecie zostały osadzone jako wartość niepodważalna. Bo jeśli nawet coś podpisał, a czasem bąka ustami puści ( tylko on to potrafi ), to nie wolno najbardziej rozpoznawalnego na świecie Polaka ruszać. Papież przy nim blednie, zresztą sam kiedyś podważył rolę Jana Pawła w procesie... To i dobrze, gdyż tym się Papież Jan Paweł II różnił od TW Bolka, iż brał udział w innym „procesie” kreowania świata. Kołek ciosany ma to do siebie, że pomimo ociosania i nadania pewnego kształtu kołkiem jednak pozostaje i nie za bardzo jak ma to zmienić. Burak, jakby go długo nie gotować lub kisić, całej czerwieni i uroku buraczanego nie odda. Podobnie jest z Bolkiem, jak się szczało do... wspinając na palce, to już tak do końca życia na wspiętych palcach. Idealny to zatem materiał na agenta 00, tak bez żadnej następnej liczby, agent na poziomie wychodka. Taki do gównianej lecz nie bez znaczenia roboty. I tu rodzi się pewna sprzeczność, jeżeli do gównianej, to dlaczego tak daleko zaszedł ? Jaki cel w wyeksponowaniu takiego tępaka, co niektórym wydaje się zdrowym głosem ludu. Należałoby tu rozróżnić role i typy agentów. Nie bawiąc się jednak w dłuższe wywody wystarczy stwierdzić, iż Bolek tym się choćby od Wolskiego różni, że oprócz grania pewnej roli, donosów, bardziej figurował niż bezpośrednio wpływał. Nie miał też oczywiście potencjału Bonda, choć nie wiem, nie wiem ?, może posiadł zabójczą umiejętność walki śrubokrętem. Niechybnie potrafi zabić każdy język i myśl. Ważną zaletą Bolka jest brak korzeni, ot tak się wziął, bo równiacha był i swojak, uciemiężony syn ludu i prześladowany przez komunistów robotnik. Jeden z nas. Inne czasy były, inna wiedza i inny rodzaj naiwności. Dlatego też trudno wymagać, by się wszyscy na nim poznali, agentura wśród opozycyjnej inteligencji też zrobiła swoje. Wiele było pracy nad uwiarygodnieniem Bolka, wprowadzenie go do gry po prezydenturze Wolskiego w kontrze do Tymińskiego przy konflikcie oficerów prowadzących Bolka i Żółwia zwieńczyło lata przygotowań. Już bez żadnego nadzoru, z wysokiego stołka Bolek powtórnie otworzył drzwi do Polski dla pozornie z niej wygonionych. A ta cała heca z wycofaniem wojski rosyjskich z Polski to jedna z lepszych ściem w jego dorobku. Budowano bowiem wizję Bolka Wszechmocnego, tyle, że poza Polską niewiele może. Co najwyżej się kojarzy, a najczęściej budzi śmiech co raz rzadziej skrywany. Nie wiem czy byłby godny konia Reaganowi, że tak powiem, czesać. Gdyby to Polacy mieli wpływ na Solidarność, to jak sądzę wiele spraw potoczyłoby się inaczej, choćby inny byłby „symbol”. Rosjanie mają jednak poczucie humoru, a przy tym niebywałą sprawność operacyjną. Agentura wpływu jedna z najznakomitszych. Bo jak inaczej ( oprócz oczywiście wiedzy naukowej na ten temat ) wytłumaczyć wygrzebanie takiego jak Bolek kartofla z pola i jego karierę społeczną i polityczną, że o innych dziedzinach życia nie wspomnę. Jaki to geniusz opracował akcję z Cysorzem Walensom, iż właściwie mu tylko korony zabrakło. Nobla dostał on, choć powinna go dostać Polska za odwieczną walkę, kultywowanie idei wolnościowych i demokratycznych. A dla dodania dramaturgii odbiera go Danuśka, Polka i Matka, co ja mówię, Sama Polska wcielona ją odebrała. Może jednak lepiej, że Bolka tam nie było, zapewne tłumacze nie byli jeszcze przeszkoleni w zakresie tłumaczenia na język, jakikolwiek, jego umysłowych wykwitów. Nie ma lepszej metody niż wybrać największego cepa i młócić nim jemu podobnych, a w dodatku u myślących nie wzbudzać podejrzeń. Podobną metodą zastosowaną w przypadku Gajowego, podniesiono jednak ciut poprzeczkę wobec kandydata, jego historii, między innymi ze względu na inną grupę docelową nowej operacji. Choć nie do końca, bo część z nich to dawni wyznawcy Bolka, jednak po awansie, nie tylko społecznym. I sygnecik im bardziej świeci niż „warstat” Jego Elektryczności. Tchórzem Bolek był zawsze, gdy popuścił na pierwszej randce ze służbami wojskowymi i gdy nie zdobył się na odwagę wyznania grzechów przeszłości. Gdy pokalał Godło i Barwy składając przysięgę prezydencką. Jak bardo musiał się uwikłać, że nie odważył się na odejście ze służby. A może raczej trudno by mu było żyć bez fruktów, tytułów, honorów i swojej legendy. Stawiam na to drugie. Zimniokowi zawsze bliższe są sprawy i rzeczy przyziemne. Cóż może czuć i wiedzieć o Ojczyźnie taka bruzda z jedną skibą sowieckim lemieszem na polskiej ziemi wyorana, jak wiele jemu podobnych. Jak długo jeszcze Polska ma być rajem dla buraków, krętaczy i pętaków. Złodziei, oprawców i zdrajców. Dla ich pachołków, a takim był, jest i niewątpliwie będzie, jak nic z tym nie zrobimy, najbardziej wyniesiony w polskiej historii zwykły gnój. Kim innym bowiem jest kreatura za pieniądze i zaszczyty nienależne kupcząca Polską i rodakami. Współczulna Wolskiemu, a nie braci stoczniowej. Istota tak podła w swoje pysze, że żywemu, a tym bardziej choremu i słabszemu nie przepuści. Sam mocny swoim oddaniem w służbie, strzeżony jak tajemnica, nie przymierzając, Bursztynowej Komnaty. Chciałoby się rzec kilkukrotnie - „...and "Oskard" goes to KGB...”, za scenariusz, reżyserię, role pierwszo- i drugoplanowe, za zdjęcia, właściwie we wszystkich kategoriach. A szczególnie za najlepszy montaż i film nieanglojęzyczny. Cholera wszystko pasuje do starej roboty, a nowego filmu Wajdy - najlepszy scenariusz oryginalny, jakiż oryginał - vide Bolek, taki scenariusz i jego dla Polski konsekwencje. Nie tylko w filmie, ale i w historii było pełno statystów i naturszczyków. Jednak nie wiedzieć dlaczego Bolek odegrał, w zasadzie nie posiadając żadnego warsztatu znaczącą rolę. Może plany były dalej idące, tylko gracze zostali zamienieni i cele nowe innym wyznaczono. Ja wiem, że nie jesteśmy aniołami, jeno ludźmi pełnymi wad. Jednak gdy przed Bogiem i Światem ma nas reprezentować nasz Prezydent, Premier, sprawować rządy, gdy kto ma być przywódcą, to nie musi być od razu wzorem cnót i szczycić się dyplomami szacownych uczelni. Może nim być chłop, robotnik, naukowiec, artysta, sportowiec, tak stanowi konstytucja. Tylko na Boga !, niech to będzie człowiek inteligentny i rozumny, a przede wszystkim uczciwy oraz godny powagi i znaczenia tego i innych urzędów. Których sprawowanie jest misją, a nie SB-eckim geszeftem zadufanych w sobie prostaczków. Gotowych na wszystko, tylko nie na służbę Bogu, Ojczyźnie i Narodowi. Przebiliśmy nawet Rzym, a właściwie konia w senacie. Bo, to że w sejmie zasiadają nie tylko osły niczym dziwnym nie jest, wszakże to głos i emanacja wyborców. Ależ żeby Prezydentem wybrać Bolka, to już lekka przesada. Jak tak dalej pójdzie, to po Bronku czeka nas jeszcze większa niespodzianka i bynajmniej nie pokroju Palikota. Skoro nie ma jak, a nawet nie wypada już grzebać przy truchle Wolskiego, to jedną z pierwszych rzeczy jaką należałoby, jak najszybciej uczynić jest odebranie Bolkowi tego co zawłaszczył, całego dorobku oraz wpływów płynących z nieustającej agenturalnej działalności. Od Prezydenta Bolka zaczniemy akcję puszczania w skarpetach, choć podług zasług należą mu się co najmniej onuce. Niech wraca do rodzinnej miejscowości, tam go godnie ugoszczą, ponoć jest tam „wielbiony”. Zabić dechami w budzie i niech sobie za robotniczą emeryturę grzebie śrubokrętem w tyłku, a nie majstruje z Polską. Rosjanie od lat śmieją się nam w twarz, nie tylko Katyniem, Jaruzelskim, Wałęsą i Smoleńskiem. A my co ?, czekamy na kolejne "szutki", tylko, że dla nas to nie są żarty, zapewne i dla nich nie. To wojna. Może mi ktoś zarzucić, że grzeszę przeciwko wielkiemu symbolowi, że zazdroszczę mu jego sukcesów i pięknej karty w historii świata. Tylko, że ja Polski nie zdradziłem, ani sióstr i braci. Moja karta jest czysta, a jego wyczyszczona. Jest żywmy symbolem, tyle, że hańby, naszej. Skoro były Prezydent Lech Wałęsa twierdzi, że nie był TW Bolkiem, to co mi może ? Skoczyć mi może przez kolejny mur, jakim dla niego zawsze był poziom wyższy do dna szamba. A teraz z innej beczki.

Jwp's blog

Dwóch agresorów zaczęło IIWŚ Z prof. Pawłem Machcewiczem, dyrektorem Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, rozmawia Maciej Walaszczyk Podczas uroczystości wmurowania kamienia węgielnego pod budowę muzeum premier Donald Tusk mówił, że II Rzeczpospolita była państwem bezradnym, bezbronnym, słabym. Czy taka będzie polska narracja historyczna, o której mówił Pan we wprowadzeniu, opowieść o bezradnej II Rzeczypospolitej? - Pokażemy drogę do wojny, pokażemy, że Polska zrobiła wszystko, co mogła, by się zabezpieczyć. Pokażemy polski wysiłek militarny, sojusze z Francją i Wielką Brytanią. Nie można jednak ukrywać, że ponieśliśmy klęskę. Jeśli dobrze zrozumiałem premiera, to powinniśmy z tego wyciągać taki wniosek, aby być jak najsilniejszym państwem, z jak najsilniejszą armią. Chyba to chciał powiedzieć premier, jeśli mogę interpretować jego słowa.
Sądzi Pan, że konwencja, którą tutaj przedstawicie, będzie wywoływała spory i polemiki? - Historia najnowsza zawsze budzi kontrowersje i mam świadomość, że i nasze muzeum będzie budziło kontrowersje. Pokażemy Związek Sowiecki jako agresora, który obok III Rzeszy dokonuje rozbioru Polski. To jest dla nas prawdą historyczną, ale nie wszędzie jest to takie oczywiste. Władze Rosji na pewno nie będą tym zachwycone. Nie jest to jednak nasze główne zmartwienie. Mamy pokazywać historyczną prawdę.
To ma być właśnie ten element, który Muzeum II Wojny Światowej włączy do ogólnoeuropejskiej narracji historycznej? - W narracji europejskiej brakuje wielu rzeczy. Brakuje wiedzy o tym, że II wojna światowa zaczęła się na skutek współpracy III Rzeszy ze Związkiem Sowieckim. To jest pierwsza rzecz, której brakuje. Poza tym fakt rozbioru Polski dokonany przez te dwa kraje we wrześniu 1939 r., terror sowiecki wobec Polaków i wobec narodów bałtyckich. Brakuje również wiedzy o tym, jak brutalna była niemiecka okupacja w Polsce. O tym się zapomina. Dlatego też poprzez te fragmenty ekspozycji, których projekt dziś pokazywaliśmy, a więc terror okupacyjny, np. rozstrzeliwanie Polaków w Bydgoszczy, czy obozy koncentracyjne, które zajmują sporą część naszej ekspozycji, chcemy przypomnieć Europie, że to jest również ważna część polskiej martyrologii. Jej częścią będzie np. opowieść o Auschwitz. Bo prawda o polskiej martyrologii w tym obozie jest również mało rozpowszechniona w Europie. Przed naszym muzeum stoi wiele zadań.
Ale w krótkim filmie, będącym wirtualną przechadzką po muzeum, widziałem jednak generała Francisco Franco wśród totalitarnych dyktatorów, takich jak Stalin czy Hitler. To chyba zbyt daleko idący przejaw poprawności politycznej. - To nieporozumienie, które wymagało komentarza. Była to część ekspozycji pokazująca destrukcję ładu wersalskiego. Pokazujemy wojnę domową w Hiszpanii, obok Monachium jako te wydarzenia, które prowadzą do wojny. Nigdy nie stawiałbym gen. Franco obok Hitlera czy Stalina. Był to dyktator, ale to oczywiście zupełnie inna historia. Dziękuję za rozmowę. Maciej Walaszczyk

Refleksje moralne związane z rocznicą wybuchu II Wojny Światowej I Wojna Światowa była wynikiem przygotowań trwających niemal cały wiek począwszy od Kongresu Wiedeńskiego, została też wymodlona przez naszych wieszczów narodowych, jako jedyna nadzieja na odzyskanie przez Polskę niepodległości. Przygotowania do tej wojny trwały dziesiątki lat zarówno od strony dyplomatycznych układów w tworzeniu różnych aliansów jak i od strony przygotowań militarnych. Już na początku ubiegłego wieku było wiadomo, że lokalne konflikty istniejące w XIX stuleciu muszą przerodzić się w wojnę powszechną. Przeczuwali to nasi protoplaści szukając dla siebie miejsca w tej wojnie. Endecja z Dmowskim na czele usiłowała wytworzyć przychylną atmosferę dla polskich ambicji po stronie rosyjskiej, zresztą najłagodniej mówiąc z dość miernym rezultatem, Piłsudski z niedobitkami rewolucji z 1905 roku szukał takich możliwości w jedynym kraju zaborczym posiadającym prawie demokratyczny ustrój, czyli w Austrii licząc na „marsz zwycięstwa z zachodu na wschód”. Inni szukali wsparcia we Francji, Włoszech czy Stanach Zjednoczonych. Przy powszechnym dążeniu do wojny jej wybuch był nieunikniony nawet gdyby nie było najwyraźniej prowokacyjnego zamachu sarajewskiego. W odróżnieniu od I Wojny II Wojna była zaskoczeniem nawet dla jej bezpośrednich i pośrednich sprawców. Powszechne nastawienie było takie, że po straszliwej jatce, jaką była I Wojna Światowa to samo pokolenie, które ją przeżyło nie zdecyduje się na powtórkę. Pamiętam nawet jeszcze w sierpniu 1939 roku rozmowy w gronie starszych ludzi nieźle zorientowanych w sytuacji, z których wynikało, że wojny z całą pewnością da się uniknąć przy zdecydowanym stanowisku w stosunku do agresorów. Przebywał wówczas w Beresteczku na Wołyniu u przyjaciół osadników legionowych pan Voise’ dyrektor departamentu bodajże w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych zaprzyjaźniony ze Sławojem i powtarzał to, co mu jego szef opowiadał na temat poglądów na sytuację, wynikało z tego, że Hitler straszy, ale na wojnę na dwa fronty nie pójdzie obawiając się szczególnie Anglii, której cierpliwość już się wyczerpała. Z całego towarzystwa bardzo światłego i szacownego tylko my najmłodsi, których głos traktowano z pobłażliwą wyrozumiałością byliśmy przekonani, że wojna jest nieuchronna. Ale my nie mieliśmy pamięci obciążonej wiedzą o I Wojnie. I rzeczywiście wybuch tej wojny był zaskoczeniem dla wszystkich z Hitlerem na czele, czemu dał wyraz w dniu 3 września mając pretensje do Ribbentropa, że wprowadził go w błąd twierdząc, że Anglia nie przystąpi do wojny z powodu ataku na Polskę. Goering wówczas powiedział, że „niech Bóg ma nas w opiece, jeżeli my tę wojnę przegramy”. Był tylko jeden człowiek, który nie był zaskoczony i który zbierał owoce swojej żmudnej pracy nad wywołaniem tej wojny – był nim Stalin. Ale i on w konsekwencji zawiódł się na swoich zbrodniczych rachubach, wykalkulował sobie, że wojna będzie powtórką z poprzedniej i po wykrwawieniu się walczących stron będzie mógł z łatwością wkroczyć do Europy witany przez wymęczoną ludność. W Norymberdze po raz pierwszy w dziejach osądzono bezpośrednich sprawców wojny, czyli Niemcy, ich sojusznicy i inspiratorzy – bolszewicy nie tylko, że uniknęli kary, ale jeszcze zasiedli w ławach prokuratorskich i sędziowskich. Wprawdzie nie udało się im obwinić za Katyń Niemców powodując tym samym bezpośrednią kompromitację zespołu sędziowskiego, który nie orzekł o winie niemieckiej, ale też nikczemnie nie wskazał, w którym kierunku powinno pójść śledztwo w tej sprawie. Powstała zatem nie tylko obraza podstawowej zasady prawnej sformułowanej jeszcze w prawie rzymskim przez Celsusa /syna/, że „ius est ars boni et aequi” i Niemcy mogą mieć satysfakcję, że prawo ściga tylko przegranych, ale też i ciężki grzech przeciw chrześcijańskiej moralności. Ten grzech ciąży na ludziach, którzy uważali siebie za chrześcijan i nawet wspólnie śpiewali pobożne kantyczki na pokładzie pancernika HMS Prince of Wales, czyli na Churchillu i Roosevelcie, ale też i na ich poprzednikach, którzy przez zakłamanie, tchórzostwo i podłe kalkulacje również sprzeniewierzyli się chrześcijańskiej moralności. Z nich jedynie Lloyd George z racji swego pochodzenia / ewentualnie/ mógł czuć się zwolniony z tej powinności.

Dopuszczenie do zwycięstwa bolszewizmu i krwawej masakry w Rosji, Hitlera w Niemczech a także złamania jeszcze nie bardzo wyschłych postanowień traktatu wersalskiego, nikczemności począwszy od Locarno, przez traktat morski w 1935 roku aż po Monachium czynią współwinnymi poprzedników kantorów z Prince of Wales. Zdrada najwierniejszego sojusznika – Polski pociągnęła za sobą katastrofalne skutki również dla ich własnych krajów: upadku Francji i olbrzymich strat i ofiar ludzkich Anglii. A przecież można tego było uniknąć zarówno przez zdecydowane stanowisko w 1939 roku, jak choćby w odpowiedzi na wizytę „szkolnego” okrętu Kriegsmarine „Schleswig Holstein” odpowiednią, kurtuazyjną wizytę brytyjskiego liniowca w Gdańsku, do czego upoważniała go rola Wk. Brytanii w pilnowaniu wykonania postanowień wersalskich w odniesieniu do Wolnego Miasta Gdańska. Spotkałem się ze zdaniem, że wysłanie floty brytyjskiej na Bałtyk byłoby akcją samobójczą. Otóż nic takiego nie mogło zaistnieć nie tylko z racji kolosalnej przewagi floty brytyjskiej mającej jeszcze dodatkowo wsparcie w potężnej flocie francuskiej, a nawet w tych warunkach pomocnej flocie polskiej, ale przede wszystkim z tej prostej przyczyny, że pojawienie się brytyjskiej floty na Bałtyku odstręczyłoby skutecznie Hitlera od wojny z Polską. Znacznie łatwiej, bo tylko za pomocą policyjnej akcji porządkowej można było załatwić sprawę z Hitlerem w 1935 roku przy pierwszych okazjach złamania traktatu wersalskiego / np. militaryzacja Nadrenii, powołanie Wehrmachtu itp./ Anglicy bardzo lubili walczyć cudzymi siłami, chociaż w I Wojnie Światowej wsparli na froncie niemieckim Francuzów, ale przecież ich udział był niewielki, a na dodatek bardzo lubili posługiwać się wojskami kolonialnymi lub dominialnymi. Natomiast nie udzielili żadnego realnego poparcia dla Rosji, której brakowało sprzętu a nawet żywności. W odróżnieniu od bądź co bądź lojalnego sojusznika Rosji carskiej wsparli bandytę i sprawcę II Wojny Światowej – Stalina wysyłając rzeczywiście wielokrotnie samobójcze konwoje do Murmańska, ponosząc olbrzymie straty w statkach, ładunkach i wielotysięczne ofiary ludzkie. Alianci zachodni dostarczyli Sowietom 11 milionów ton sprzętu i materiałów wojennych, bez których nie obroniliby się, sowiecka a obecnie rosyjska historiografia pomija milczeniem ten wysiłek. I jeżeli w początkowej fazie wojny ta pomoc miała jakiś sens to po Stalingradzie było to już tylko wspieranie stalinowskich planów zniewolenia Europy i kolejnego podpalania świata. II Wojna Światowa powinna zakończyć się podobnie jak I to znaczy przy pozostawaniu Niemców daleko na wschodzie i wyzwoleniu Europy nie przez forsowanie Wału Atlantyckiego, lub bezsensownego i krwawego zdobywania Włoch, ale od ataku na praktycznie bezbronne „miękkie podbrzusze Europy” jak mawiał Churchill, - czyli Bałkany, a powitanie aliantów powinno mieć miejsce nie na Łabie a na Horyniu i Zbruczu, a może nawet i dalej. Teheran i Jałta dla nas są symbolami zdrady Polski, ale przecież Polska to tylko fragment totalnej zdrady całego wolnego świata włączając w to własne kraje i oddania go na łup bolszewickiego podboju. Już w pięć lat po zakończeniu wojny Amerykanie zapłacili w wojnie koreańskiej o wiele wyższą cenę aniżeli w przypadku gdyby musieli wyzwalać z jarzma hitlerowskiego znacznie większą połać Europy od tej, którą zdobyli w latach 1944/5. Jeszcze więcej zapłacili w wojnie wietnamskiej, którą w dodatku haniebnie przegrali na własne życzenie. Do dziś płacą za światowy terroryzm wywołany przez Sowiety i ich najrozmaitsze agentury. Anglicy zapłacili wielkimi ofiarami wojennymi i gwałtownym upadkiem imperium, Francuzi upokarzającą i wyniszczającą okupacją niemiecką, krwawymi ofiarami w przegranych wojnach o utrzymanie kolonii, ich utratą, a nade wszystko degrengoladą państwa wywołaną przez sowiecką agenturę w postaci francuskiej partii komunistycznej. Uprzedzam głosy, że aliantom zachodnim ich nikczemność opłaciła się o tyle, że to nie oni ponieśli w tej wojnie największe ofiary. Otóż gdyby zachowali minimum przyzwoitości to do tej wojny nigdy nie doszłoby. Traktat wersalski i inne traktaty zamykające okres wojenny w latach 1914 - 21 nie były idealne, ale w ich wyniku kilkanaście europejskich narodów odzyskało wolność i powstały nowe państwa, których nie było poprzednio na mapach Europy. W wyniku II Wojny tyleż narodów straciło wolność i możliwość budowania własnej, niezawisłej państwowości. Stalin, jeżeli chciał podbojów to musiałby sam rozpocząć wojnę, ale natrafiłby na opór zbiorowy i czekałaby go powtórka z 1920 roku tylko, że w znacznie większym wydaniu. Znając jego kunktatorski charakter i brak zaufania do własnej armii można było spodziewać się raczej rezygnacji z bezpośredniej agresji grożącej wybuchem wielkiej wojny na rzecz dywersji uprawianej za pomocą rozlicznych agentur. Kalkulacje na nikczemność i tchórzostwo okazały się całkowicie nieopłacalne, jest to ciągle aktualna przestroga dla tych, którzy współcześnie liczą, że uda im się oszukać partnerów i coś na tym zyskać. Taką podłą i tchórzliwą grę prowadzą obecnie w stosunku do nowoprzyjętych do UE krajów władcy unijni. Muszą się liczyć jednak z tym, że skutki tej gry spadną nie tylko na „ubogich krewnych”, ale i na ich własne kraje Dla nas najgorsze w tym wszystkim jest to, że w Warszawie nie ma polskiego rządu, którego obowiązkiem jest prowadzenie intensywnej akcji uświadamiającej o grożących skutkach wiarołomnej polityki i tworzenie odpowiedniego porozumienia państw odczuwających zagrożenie. Andrzej Owsiński

Żydomasonska rewolucja w Kościele "Papieska" zdrada symbolizuje ogólną apostazję. Dziennikarz Robert A.Dahl twierdzi, że skłonność "papieża" Jana Pawła II do judaizmu "ma cechę zdrady bez względu na intencję". Rzeczywiście w 1999 roku kiedy Jan Paweł II uczynił szokujące oświadczenie bez precedensu, że "nasiona zarażone antyjudaizmem" nigdy już "nie mogą zapuścić korzeni." to faktycznie zabraniał on sprzeciwiania się religii faryzeuszy i wyjmował spod prawa fundamentalną misję Jezusa Chrystusa.

Oszust Wojtyła-Katz pozdrawia judeochrześcijan gestem "mano cornuto" inaczej "rogata dłoń" Biorąc pod uwagę gigantyczne zbiory dokumentów, manuskryptów, uczonych traktatów i szczególnej korespondencji, odnoszących się do judaizmu a sięgających chronologicznie prawie początków chrześcijaństwa i które znajdują się w zasobach archiwów watykańskich to Jan Paweł II nie może tak się wypowiadać z braku wiedzy kiedy twierdzi, jak to uczynił w rzymskiej synagodze dnia 13 kwietnia 1986 roku, że "żydzi są naszymi starszymi braćmi w wierze". Ponieważ wyznawcy religii judaizmu nie wierzą zarówno w Jezusa jak i w starotestamentowe prawo i proroków a wierzą w talmudyczną i kabalistyczną tradycję to jaka jest w istocie ta wiara, którą Jan Paweł II podziela z tymi jego "starszymi braćmi"? Kiedy ten "papież" twierdził, że sprzeciw wobec religii judaizmu jest sprzeciwem wobec Starego Testamentu, że religia judaizmu jest "odpowiedzią na Boże Objawienie w Starym Przymierzu" i że "modlitwy eucharystyczne" religii chrześcijańskiej są "w zgodzie ze wzorami żydowskiej tradycji" to albo bełkotał on w starczym otępieniu albo odpadł całkowicie od prawdy (krótko mówiąc prymitywnie łgał, jak to żyd- tłum.). Kiedy w Wielki Piątek 1998 roku "papież" przewrócił do góry nogami Dobrą Nowinę i ogłosił, że "żydzi byli i są krzyżowani przez nas od bardzo dawna" to było to jednym z najbardziej plugawych przykładów współczesnej, poniżającej katolicyzm, judaistycznej orientacji. Jan Paweł II udaje, że judaizm jest wiarą Starego Testamentu bez Chrystusa. Ale nawet gdyby to fałszywe twierdzenie było prawdziwe to i tak faryzejskie przywództwo ciągle winne byłoby bogobójstwa jak stwierdził to Święty Tomasz z Akwinu:

[pope-john-paul-and-rabbi-elio-toaff]

Mityng judejskich oszustów "Przywódcy żydów wiedzieli, że był On Mesjaszem i jeżeli była w nich jakaś niewiedza to była to udawana niewiedza, która nie może być ich usprawiedliwieniem. Dlatego ich grzech był najcięższy, zarówno pod względem rodzaju grzechu jak i pod względem złośliwości ich woli" (199). Ponadto sama Biblia deklaruje niedwuznacznie winę żydowskiego przywództwa i fakt, że ci którzy trwają przy dogmacie tych zabójców są pod gniewem bożym:

"Albowiem wy, bracia, staliście się naśladowcami kościołów bożych, które są w Judei w Chrystusie Jezusie, gdyż to samo cierpieliście i wy od współrodaków waszych, jak i oni od żydów, którzy i Pana Jezusa zabili i proroków i nas prześladowali i Bogu się nie podobają i sprzeciwiają się wszystkim ludziom, zabraniając nam głosić zbawienie poganom, aby zawsze dopełniali grzechów swoich; przyszedł bowiem na nich gniew boży aż do końca"(I List do Tessaloniczan 2:14-16). [A028_JPII-Toaff01]

Misiaczki braciszków Żaden papież, kaznodzieja, prezydent, premier lub profesor nie ma ani krzty autorytetu lub kompetencji by obalić powyższe słowa. Cały świat może stanąć przeciwko słowu Boga ale jego siła i ważność jest w mocy i trwa. Ostatnia tendencja w Kościele aby głosić, że opór wobec judaizmu jest potępioną formą "antysemickiego rasizmu" jest, w praktyce i inspiracji, gruntownie talmudyczną ponieważ niweczy również nowotestamentowe nauczanie albo zniekształca je do tego stopnia, że pozbawione jest w faktycznie "jakiegokolwiek efektu". Ten ruch musi także ignorować lub negować dwutysiącletnią historię chrześcijańskiego głoszenia tego nauczania. Ponad biblijna i antychrześcijańska natura tej V kolumny w łonie Kościoła jest oczywista i jawna. Czerpie ona swoją wiarygodność prawie w całości ze ślepego posłuszeństwa, którego wymaga od chrześcijan, skołowanych przez uzurpatorów i zdrajców okupujących wysokie stanowiska kościelne i przez wspaniały blask, który roztaczają wokół nich media.

Ponieważ wspaniałe kryterium Jezusa Chrystusa oceny diabelstwa lub boskości, mówi, że "po owocach ich poznacie", to możemy zauważyć, że owoce dzisiejszych protestanckich i katolickich przywódców są przeważnie zgniłe pod tym względem. Jako takie, ich czyny ujawniają, że nie są oni "pasterzami Chrystusa" ani jego sługami lub świętymi.

Są oni w rzeczywistości agentami judaizmu we wszystkim prócz nazwy. [BANNER-666]

Śmiertelny wirus talmudyzmu i jego mroczne,magicze gesty. Dlatego różne potępienia, którymi ci szalbierze, oszuści i apostaci gromią, chrześcijan, których jedyną "zbrodnią" jest wiara taka jaką wyznawali wszyscy Apostołowie, Męczennicy i Święci Kościoła, mają taki sam autorytet moralny jaki mają oświadczenia Sekretarza Generalnego ONZ lub mistrza loży masońskiej (200). Ukryta ręka Talmudu i Kabały widoczna jest wszędzie gdzie żydzi są obiektem czci i świętości. Żydowska supremacja była zwalczana od najwcześniejszych dni Kościoła. Święty Jan Chryzostom pisał:

"Jezus powiedział do nich: "Jeśli jesteście dziećmi Abrahama, czyńcie jako Abraham czynił, ale wy pragniecie mnie zabić". Tutaj ciągle powracał do ich morderczej natury i przypominał im o Abrahamie. Czynił to ponieważ chciał oderwać ich od ich rasowej dumy i odebrać im ich wybujałą zarozumiałość i przekonać ich aby już dłużej nie pokładali swej nadziei zbawienia w Abrahamie lub wyjątkowości i szlachetności rasy zagradzającej im drogę do Chrystusa ponieważ nauczali oni, że fakt pochodzenia od Abrahama wystarczał im do zbawienia" (201). Z powodu radykalnego odejścia od nauczania biblijnego i katolickiej praktyki Jana Pawła II, setki tysięcy katolickich i protestanckich przywódców, którzy podzielają jego fałsz "starszych braci w wierze", ujawnia siebie jako wspólników Antychrysta, który według biblijnej definicji: "Kto jest kłamcą, czy nie ten co przeczy, że Jezus jest Chrystusem? Ten jest antychrystem, kto zaprzecza Ojca i Syna. Każdy, który zaprzecza Syna, nie ma ani Ojca; kto wyznaje Syna, ma i Ojca" (I List Św. Jana Apostoła 2:22-24). Chrystus poświadczył, że "żaden człowiek nie przychodzi do Ojca jak tylko przeze mnie". Jednakże ludzie pozostali "głusi na słuchanie" i ku wielkiemu dramatowi chrześcijańskiego zbawienia wolą zamiast niego mdłe przystosowanie się do ducha współczesnego wieku, który twierdzi, że cywilizacja oparta na Ojcu może być wykreowana przez tych, którzy stworzyli religię na fundamencie potępienia i odrzucenia Jego Syna. To złudzenie, które byłoby śmieszne gdyby nie miało swoich tak tragicznych następstw, doprowadziło do powstania niezliczonych zastępów "judeochrześcijan", którzy zrównują dziwacznych bożków judaizmu z prawdziwym Izraelem Starego Testamentu i którzy posuwają się tak daleko, że głoszą obowiązek chrześcijan przyjęcia judaizmu ażeby zostać usprawiedliwionym przed Bogiem. Oczekują oni od religii, opartej na faryzejskiej sekcie złożonej z zatwardziałych wrogów Chrystusa, wskazówek dotyczących jak stać się lepszym wyznawcą Chrystusa!!! Gorzej, dają oni do zrozumienia, że Jezus jest kłamcą !!!

Jezus bezpośrednio potępia "tradycję starszych" i ich "przykazania ludzkie", które są ustną podstawą ubóstwionych ksiąg Talmudu i Kabały (Ewangelia wg Św. Mateusza 15:1-9, wg Św. Marka 7:1-13). Jezus niweczy kłamstwo, że faryzeusze otrzymali jakiekolwiek ustne nauczanie od Mojżesza. Mówi im, że jeżeli Mojżesz byłby rzeczywiście ich nauczycielem to słuchaliby Jego (Jezusa) a nie ich tradycji (Ewangelia wg Św. Jana 5:46-47). Bezczelna i bezwstydna zdrada i obłuda judeochrześcijan w obliczu wyraźnego i jasnego nauczania Ewangelii dotyczącego tej kwestii rzucają wyzwanie wojny i buntu samym Niebiosom. Gloryfikowani współcześni "papieże", kaznodzieje, politycy i rabini, często odnoszą sukces, na pewien czas, w oszukiwaniu i zwodzeniu ogromnych rzesz ludzkich i w gromadzeniu ogromnego i hałaśliwego tłumu zwolenników w tym świecie ale ich wyczyny postępują także za nimi i głoszą ich zło, długo po tym jak peany i medialne pochwały utoną w piaskach czasu. Bóg nie może być wyszydzany. [opo330] Tak kończą się gierki według instrukcji zawartych w Talmudzie i Kabale Michael A. Hoffman

Jak doszło do Września'39 3 września 1939 rząd brytyjski wypowiedział Niemcom niechcianą wojnę, tak samo z ociąganiem postąpili Francuzi (w wyniku niemieckiej agresji Anglia i Francja przekazały noty protestacyjne i zagroziły wojną w wypadku gdyby Niemcy nie zgodziły się na wycofanie wojsk z Polski i nie podjęły rokowań. Noty te nie zawierały żadnego terminu. Kiedy Niemcy zapytali czy noty mają charakter ultimatywny – odpowiedziano, że nie. Gabinet brytyjski zwrócił się z propozycją do III Rzeszy, iż jeżeli Niemcy wycofają się z Polski i przystąpią do rokowań to rząd brytyjski potraktuje „jakby nic się nie zdarzyło i poprze rokowania”. Była to ostatnia próba ratowania pokoju kosztem ofiary. Jednak w tym momencie zabrała głos angielska opinia publiczna i opozycja - Churchill - w parlamencie.) Spróbujmy spojrzeć w jaki sposób nasi sojusznicy postanowili wywiązać się ze swoich sojuszniczych zobowiązań wobec Polski. Pozostawmy na boku kwestię pożyczek finansowych i pomocy materiałowej w sprawie których rokowania szły bardzo opornie i które zostały tylko w niewielkim stopniu zrealizowane. Znając treść tajnego protokołu między Ribbentropem a Mołotowem, czekali na wejście Armii Czerwonej w granice Polski. Już 12 sierpnia 1939r. sztaby Anglii i Francji uznały, że jedyną formą pomocy Polsce będzie ofensywa powietrzna (odnośne układy podpisano w Warszawie w czerwcu 1939r.). Następnie odwołano i to. Między Francją i Polską istniał układ z 19 maja 1939r. (Gamelin-Kasprzycki), który zakładał, że w razie ataku Niemiec na Francję, Polska niezwłocznie zaatakuje Niemcy. W przypadku ataku na Polskę, Francja rozpocznie akcję na lądzie i w powietrzu od zaraz, a 15 dnia od mobilizacji nastąpi ofensywa generalna. W rzeczywistości tak Anglia, jak i Francja ustaliły wcześniej defensywną strategię z jednym wyjątkiem: Francja zamierzała zaatakować Włochów w Libii. Oczywiście o swoim nowym stanowisku nie powiadomiły one Becka.

3 września zachodni sojusznicy w końcu wypowiedzieli wojnę Niemcom, Beck był w siódmym niebie, pełen entuzjastycznego napięcia wyznał : „Naród miał prawo postawić mnie pod mur i rozstrzelać, gdyby oni nie byli weszli do wojny”.

12 września 1939 w Abbeville na spotkaniu Najwyższej Rady Sojuszniczej ustalono, że Polska musi wykrwawić się sama i żadna pomoc nie będzie jej udzielona. Czynnik sowiecki był zbyt wielką niewiadomą. Chciano Polaków zmusić do jak najdłuższego oporu po to aby Francja mogła zyskać na czasie. Postanowiono to z premedytacją nie mając zamiaru wywiązywać się ze swoich zobowiązań. Oczywiscie polski sojusznik daremnie wyczekujący ofensywy francuskiej nic o tym nie wiedział. Zaciekłe walki w Polsce zżerały niemiecki sprzęt pancerny angażując większość ich sił (ok. 70%), alianci nie będą mieli już nigdy takiej dużej szansy aby skrócić wojnę. Za tę krótkowzroczność będą musieli drogo zapłacić. Mamy popularne obrazy niemieckich zagonów pancernych, ale armia niemiecka miała na wyposażeniu ok.600 tys koni . Szacuje się, że Niemcy w latach 1934-39r. wydały ok. $40 mld na zbrojenia, Polska ok. $ 1/2mld (t.j. 80 razy mniej!) – długoletnie apele o unowocześnienie polskiej armii Cata-Mackiewicza skutkowały wynajmowaniem przez rząd pismaków z kontrargumentami, a w ostateczności zakończyły się uwięzienie publicysty w obozie w Berezie.

Błyskotliwe przemówienie z 5 maja 1939r. o honorze, w żadnej mierze nie miało się do szybkiej ucieczki do Rumunii 4 miesiące później i opuszczenia walczących Polaków, ale jakie było lepsze wyjście? Czas pokazał, że Beck nie dopracował szczegółów tranzytu rządu polskiego ze stroną rumuńską, co i na nim się zemściło. Zarzuca mu się arogancję w stosunku do króla Rumunów Karola II oraz, że zbyt szybko zwolnił Rumunów z wypełnienia sojuszniczych zobowiązań.

Patrząc ogólnie: Niemcy rosły szybko w siłę i przy rewolucyjnej, ”rock star” dyplomacji Hitlera, oszołomiony zachód próbował go uspokoić, oswoić i skierować na wschód , Hitler jednak porozumiał się ze Stalinem próbując wydobyć się pod sieci brytyjskich gwarancji dla Polski. Ale zachód nie mógł zaakceptować dynamizmu potęgi Hitlera i wojny nie dałoby się uniknąć. Polska była tylko geograficznie koniecznym epizodem tej wojny, tak dla Zachodu jak i dla Hitlera.

1 września 1939 hitlerowska II Rzesza napadła na Polskę. Doprowadziły do tego w kolejności: agresywna polityka Hitlera („wojna jest jej przedłużeniem przy pomocy drastyczniejszych metod” Clausewitz), tchórzliwa i krótkowzroczna polityka wobec niego Anglii i Francji, podjudzanie do wojny Stalina, ale i pełna niekonsekwencji, braku wyobraźni oraz pychy polityka polskiego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, który trzymał się pięknej moralnie i wizerunkowo, ale nierealnej w tych arcytrudnych czasach, zasady: „ani o jeden krok nie bliżej Berlina niż Moskwy”, która zresztą skutkowała 17 września i później spotkaniem się dwóch zwycięskich w 1939 r. armii – niemieckiej i sowieckiej w geograficznym środku Polski – Brześciu nad Bugiem. Stanisław Cat-Mackiewicz: „Beck miał swoją formułę, którą często wypowiadał i w którą niestety całkiem szczerze uwierzył. Powiadał: ani o jeden krok nie bliżej Berlina niż Moskwy. Formuła ta była alogiczna i ahistoryczna. Niestety, polityka Becka doprowadziła do jej realizacji. Formuła Becka tryumfowała dn. 17 września 1939 r., gdy Beck opuszczał kraj zajmowany na równi przez wojska niemieckie i sowieckie – wtedy istotnie dzieliła politykę polską taka sama idealnie odległość od Moskwy jak i od Berlina.” Ale zanim do tego doszło wydarzyło się:

24 października 1938 r. min. spraw zagr. III Rzeszy Joachim von Ribbentrop przedstawił amb. Józefowi Lipskiemu nowe propozycje swojego rządu. Niemcy żądały Gdańska i eksterytorialnej autostrady przez Pomorze. Dla Becka był to szok i bankructwo jego polityki zagranicznej. Nie przewidział on nagłej wolty politycznej Hitlera i nie mógł zrozumieć motywów zmiany u partnera, którego wydawało mu się, że znał i rozumiał. Lipskiemu polecił odpowiedzieć zdecydowanie, że każda próba włączenia Gdańska do Rzeszy spowoduje wybuch konfliktu. Jednak nowa niemiecka zmora nie odchodziła; 15 grudnia Ribbentrop powtórzył wcześniejsze żądania wobec Lipskiego. Dopiero w trzy miesiące po „październikowych” żądaniach, po osobistej rozmowie z Hitlerem, Beck zauważył, że się daremnie łudził. Prezydenta Mościckiego i marsz. Rydza-Smigłego powiadomił o żądaniach niemieckich dopiero 4 stycznia 1939r.(!). Dla przygotowań obronnych 3 miesące to bardzo dużo. W styczniu 1939r. Ribbentrop w Warszawie, przedstawiając ponownie niemieckie „propozycje” ułożenia stosunków z Polską ciągle wierzył, że Polska przyjmie warunki i energicznie przeciwdziałał wyjazdowi wysłannika Schnurre do Moskwy w celu negocjowania układu handlowego. Można zastanowić się czy oddanie WM Gdańska, które nie byłoby katastrofą kupiło by nam więcej czasu (w ultimatum była mowa o plebiscycie na Pomorzu w następnym roku),

1 września był ustalony jako najpóźniejszy termin ataku ze względu na warunki terenowe jesienią w Polsce. Takie zagranie na zwłokę przeciągnęło by atak do 1940 r, ale Beck poszedł va bank. Przez swoje położenie geograficzne Polska była skazana na połknięcie przez Hitlera, w oczach którego 1/3 polskiego terytorium były to ziemie wydarte Niemcom postanowieniami traktatu wersalskiego. Celem zaś naszych sojuszników było odwleczenie wojny, bez znaczenia czyim kosztem, dbali po prostu o swój interes.

31 marca 1939 Neville Chamberlain, premier Wielkiej Brytanii udzielił słynnych gwarancji brytyjskich na rzecz niepodległości Polski. 6 kwietnia 1939r. Beck osiągnął swoje życiowe apogeum. W krytycznych okolicznościach, będąc osaczany przez Hitlera, udało mu się dokonać tego o czym próżno rozmyślał marsz. Piłsudski. Polska znalazła się w sojuszu z Anglią.

28 kwietnia Hitler ogłosił po raz pierwszy światu swoje żądania wysunięte (w pażdzierniku1938r.) wobec Polski. Jednocześnie wypowiedział deklarację o nieagresji między Polską a Niemcami ze stycznia 1934 r. oraz niemiecko-brytyjski układ morski z 1935 r. Beck w słynnym przemówieniu sejmowym z 5 maja odrzucił żądania niemieckie. Podobnie jak w październiku 1938r. zdobył nawet poparcie opozycji. Z chwilą kiedy przekreślił ostatecznie i wobec całego świata główną linię dotychczasowej polityki zagranicznej „z nagrobka swojej polityki uczynił sobie piedestał” jak pisał Cat-Mackiewicz. Zapomniano mu wiele, stał się nagle wyrazicielem postawy i honoru Polaków. Decyzja „o wojnie” zapadła zatem na 6 dni przed udzieleniem brytyjskich gwarancji. Dla Becka nie bez znaczenia było stanowisko przyjaciela, amb. USA, Drexel Biddle, odradzające przyjęcia niemieckich żądań. Brytyjskie gwarancje zabraniały zmian, rewizji granic przy użyciu siły, ale nie w drodze rokowań. Dotyczyły niepodległosci Polski, nie dotyczyły zaś Gdańska, ani też nienaruszalności terytorialnej Polski. Gwarancje miały miejsce dlatego, że Chamberlain uważał Polskę za klucz do sytuacji. Po pierwsze Polska uważana była za najsilniejsze wojskowo państwo, nie licząc Rosji, w tej częsci Europy. Jednocześnie Polska miała długą granicę (ponad 1,500 kilometrów) z Niemcami. Gwarancje miały też dodać odwagi państwom bałkańskim, oczekiwano nawet aby Polska przekształciła swój sojusz z Rumunią w antyniemiecki. Anglicy byli przekonani, że Polska była im potrzebna do powstrzymania Hitlera. Przypuszczali też, że Hitlerowi, któremu dotąd wszystko przychodziło zbyt łatwo, wystarczy tylko „zęby pokazać” i to go powstrzyma. Według Cata-Mackiewicza przyjęcie gwarancji od Anglii, państwa, które musiało walczyć z Niemcami (patrz konferencja Hossbach), kierowało agresję Hitlera i Stalina na Polskę. Stalin uczestniczył w podsycaniu polskiego oporu wysyłając do Warszawy, 10 maja Vładimira Potemkina, v-ce komisarza Spr. Zagr., który zapewniał Becka o pełnym zrozumieniu rosyjskim dla naszej ciężkiej sytuacji, zapewniając, że poprawne pol.-ros. stosunki trzeba kontynuować, a w razie napaści Hitlera, Rosja zaofiaruje Polsce swoją przychylną neutralność. Zwolennicy jednej ze szkół historycznych interpretujących gwarancje angielskie twierdzą (wg prof. Uniwersytetu w Milwaukee w stanie Wisconsin M.K. Dziewanowskiego), że Anglicy chcieli powstrzymać Hitlera przed atakiem na Polskę, która bez gwarancji sojuszniczych mogłaby ulec jego naciskom podobnie jak to się stało z Węgrami czy Słowacją. Grożąc mu wojną na dwa fronty, w sumie proponowali Hitlerowi drugie Monachium Druga szkoła głosi, że Anglia chciała gwarancjami przypomnieć Hitlerowi o polityce „okrążenia” Niemiec z I. W. Ś.,( rozumiejąc naturalną potrzebę zdobycia większej przestrzeni dla narodu niemieckiego) jednoczesnie wyprowadzając go z równowagi, skierować jego furię definitywnie na wschód. Generalnie biorąc politycy brytyjscy udzielając Polsce gwarancji prowadzili tę samą politykę ustępliwosci wobec Hitlera, jak w okresie Monachium w 1938r. Celem jej było wynegocjowanie ugody polsko-niemieckiej, tj. oddanie Gdańska Niemcom (przy zagwarantowaniu tam praw Polski) oraz ustanowienie niemieckiej komunikacji eksterytorialnej przez Pomorze (nieszczęsny polski pomysł z lat 30-tych).

3 sierpnia doradca premiera Anglii, Wilson w rozmowie z amb. III Rzeszy H. von Dirksen zaproponował aby Niemcy wyraziły zgodę na podpisanie deklaracji o nieagresji z Wielką Brytanią. Dodał następnie, że wówczas rząd brytyjski cofnie gwarancje udzielone Polsce, Grecji i Rumunii. W ten sposób Hitler dowiedział się, że Anglia nie ma zamiaru wywiązywać się ze swoich zobowiązań wobec Polski. Wilson otrzymał odpowiedź 20 sierpnia, było nią potwierdzenie poprzednich żądań oraz propozycja przygotowania wizyty H. Goeringa w Anglii na 23 sierpnia. Ta gra przestała jednak bawić Hitlera w sytuacji wyjazdu min. Ribbentropa do Moskwy, gdzie Niemcy znalazły podatniejszy grunt do rozgrabienia Europy. Z drugiej strony premier i min. obrony naszego drugiego sojusznika, Francji, Daladier wysłał 26 sierpnia list do Hitlera w którym ofiarował pomoc w wynegocjowaniu układu z Polską. Przemówienie Stalina na posiedzeniu Biura Politycznego KC WKP(b) 19.08.1939 :

„Kwestia - pokój czy wojna - wstępuje w krytyczną dla nas fazę. Jeżeli podpiszemy układ o pomocy wzajemnej z Francją i Wielką Brytanią, to Niemcy zrezygnują z (zaatakowania) Polskii zaczną szukać „modus vivendi” z mocarstwami zachodnimi. Wojna będzie odroczona, ale w przyszłości wydarzenia mogą przyjąć niebezpieczny dla ZSRR charakter.

Jeżeli przyjmiemy propozycje Niemiec z podpisaniem paktu o nieagresji, to Niemcy, oczywiście napadną na Polskęi interwencja Francji i Anglii będzie nieodwracalna. Zachodnią Europę ogarną poważne niepokoje i rozruchy.W tych warunkach będziemy mieli dużą szansę zostać z boku konfliktu i mieć nadzieję na korzyste dla nas przystąpienie do wojny. Doświadczenie ostatnich 20 lat pokazuje, że w czas pokoju nie jest możliwy tak silny komunistyczny ruch, żeby bolszewicka partia była zdolna przejąć władzę. Dyktatura tej partii jest możliwa tylko w rezultacie wielkiej wojny. Dokonaliśmy wyboru i jest on jasny. Powinniśmy przyjąć niemieckie propozycję i grzecznie odesłać angielsko-francuską misję. Pierwszą korzyścią, którą osiągniemy, będzie zniszczenie Polski do samej Warszawy, włączając ukraińską Galicję. Tak więc, nasze zadanie polega na tym, by Niemcy były w stanie prowadzić wojnę jak najdłużej, po to. by Anglia i Francja, zmęczone i wyniszczone, nie mogły pokonać zsowietyzowanych Niemiec. ZSRR zachowując stanowisko neutralne i oczekując na sprzyjający moment, będzie udzielać pomocy obecnym Niemcom, zaopatrując je w surowce i produkty.” Jednocześnie Stalin dogadywał się z Hitlerem; 19 sierpnia W. Mołotow podczas spotkania z niemieckim amb. Schulenburgiem przekazał mu projekt sowiecki paktu o nieagresji. Następnego dnia telegram Hitlera do Stalina: „Niemcy powracają do linii politycznej, która była korzystna dla obu państw w minionych stuleciach, zgadzam się na wasz tekst paktu o nieagresji”.

22 sierpnia przerwano rozmowy angielsko-sowieckie, Hitler dał lepszą ofertę Stalinowi i wygrał. Celem Anglii i Francji było rozbudowanie, wzmocnienie frontu wschodniego przeciwko Hitlerowi, zaś Stalin chciał aby zachodnie mocarstwa uznały hegemonię Rosji we wschodniej Europie.Mało znany jest fakt, że już 25 sierpnia sekretarz ambasady niemieckiej w Moskwie Hans-Heinrych Herwartha von Bittenfeld przekazał treść tajnego protokołuprzedstawicielowi ambasady USA (amb. Charles E. Bohlen), wkrótce poznali jego treść Anglicy (Lord Halifax- 27 VII) i Francuzi, tu należy szukać klucza do ich bierności na początku wojny i oczekiwania na wkroczenie do Polski Armii Czerwonej. Wydaje się, że podpisując układ ze Stalinem, Hitler przekreślił swoją szansę zawarcia (w terminie późniejszym) separatystycznego pokoju, do tego czasu Anglia miała jeszcze nadzieję na skierowanie Hitlera przeciwko Rosji. Tu strategicznym zwycięzcą okazał się Stalin, który wciągając Hitlera do wojny w Polsce, otworzył mu drugi zachodni front, sam zyskując czas na uspokojenie Japończyków na Dalekim Wschodzie.

25 sierpnia został wreszcie podpisany układ o wzajemnej pomocy między Wielką Brytanią a Polską (Halifax kładł nacisk wobec amb. E. Raczyńskiego o rozróżnienie między Gdańskiem a terytorium Polski). Jednocześnie Hitler otrzymał słynny „Raport o Niemocy” od Mussoliniego, w którym ten ostatni wyznawał, że wcale nie jest do ewentualnej wojny przygotowany. Brytyjczycy wiedząc o powyższym spodziewali się, że Hitler musi ustąpić. Rzeczywiście, Hitler odwołał atak na Polskę, który miał nastąpić nazajutrz 26 sierpnia. Oświadczył też, że zgadza się na rokowania i gwarancje międzynarodowe pod warunkiem, że jednym z ich sygnatariuszy będzie Rosja Sowiecka (!). Zażądał aby polski pełnomocnik przybył nie póżniej niż 30 sierpnia w południe (Beck przewidywał min. A. Romana na tę funkcję). 30 sierpnia o północy Ribbentrop odczytał brytyjskiemu amb. Hendersonowi 16 punktów (Henderson nalegał na Becka, aby Polacy przystąpili do rokowań podkreślając, że opinia publiczna świata oczekuje tego). W odpowiedzi Beck poinformował Ribbentropa, że Polska „rozważa” 16 punktów niemieckich. 31 sierpnia Mussolini wystąpił z projektem konferencji na temat sporu polsko-niemieckiego w sprawie korytarza i sporów terytorialnych. Brytyjczycy zacierali ręce zastrzegając jedynie, że Gdańsk nie może wrócić do Rzeszy przed rokowaniami. W niewdzięcznej sytuacji był Wódz Naczelny marsz. E. Rydz-Śmigły, któremu dyplomacja polska zamiast pomóc coraz bardziej komplikowała zadania obronności kraju. Wobec „monachijskiej atmosfery” obawiając się, żeby Francuzi nie przyjęli oferty pokojowej Hitlera po ewentualnym zajęciu przez niego Gdańska, Pomorza i Górnego Śląska, zamiast wycofać się za linie Wisły (na korzystne pozycje obronne), postanowił podjąć walkę o ziemie zachodnie. Jak widać polski plan obronny był całkowicie zdeterminowany realiami i efektami polityki zagranicznej.”

Opracowano m.in. na podstawie: Jacek K.Matysiak http://kontrowersje.net/tresc/plk_j_beck_wzlot_i_upadek_polityka_zagraniczna_ii_rp_cz_2

Witas - blog

Prawdziwy początek II Wojny Światowej Kościół pw. św. Michała Archanioła w Wieluniu - zabytkowy parafialny kościół pokolegiacki należący do najstarszych budowli zabytkowych Wielunia, dziś pomnik niemieckiego ludobójstwa

Kiedy szumnie i dumnie pod dyktando strasznego dziadunia, Bartoszewskiego i Donalda Tuska, obchodzimy; obchodzą towarzysze z PO kolejną rocznice rozpoczęcia wojny, ponoć zapoczątkowanej przez atak pancernika niemieckiego Schleswig-Holstein na Westerplatte,w dniu 1 września 1939 roku o godzinie 4:48. Tak na prawdę wielka wojna rozpoczęła się zupełnie gdzie indziej. Pierwsze potężne uderzenie niemieckiego lotnictwa na bezbronne cywilne miasteczko Wieluń nastąpiło o godzinie 4:43 przez eskadrę 4 Floty Powietrznej feldmarszałka, Wolfram von Richthofena.* Tym samym, najmłodszy Feldmarschall , Generalfeldmarschall, zadał kłam, że wojsko III Rzeszy, nie miało nic wspólnego z policją służbami specjalnymi i Ludobójstwem Polaków. Feldmarszałek , Wolfram von Richthofen, dokonywał również nalotów dywanowych na bezbronne, otwarte miasto stołeczne Warszawę Piloci wchodzili w skład I dywi­zjonu II Pułku Bombowców Nurkowych im. Immelmanna pod dowództwem mjr. Oskara Dinorta.Oraz lotników I dywizjonu 76 Pułku Bombow­ców Nurkowych pod dowództwem. Waltera Siegela oraz lotnicy eskadry 77 Pułku Bombowców Nur­kowych pod dowództwem. mjr. Guntera Schwarzkopfa i płk. Baiera. Atak przypuściły nurkujące "Stukasy" Według dziennika bojowego 76 eskadry , 29 "stukasów" o godzinie 4:35 pojawiło się nad Wieluniem. Natychmiast przystąpiono do bombardowania śpiącego miasteczka. Bombardowanie rozpoczęto od szpitala pod wezwaniem Wszystkich Świętych. Szpital był oznaczony olbrzymim czerwonym krzyżem. W wyniku ataku trwającego do godziny 16 legło w gruzach 75% zabudowy miasta, życie straciło ca 1200 mieszkańców, tj. 8% mieszkańców Wielunia. Wśród zabitych było wielu Żydów, stanowiących w przedwojennym Wieluniu 1/3 ludności. Mnóstwo osób zostało zasypanych gruzami walących się budynków. Większość mieszkańców uciekła z miasta, wróciła dopiero po kilku ty­god­niach Profesor W. Kulesza z IPN powiedział swego czasu:

"Według naszych ustaleń II wojna światowa tak naprawdę rozpoczęła się od bombardowania Wielunia, na kilka minut przed salwą pancernika Schleswig-Holstein w kierunku Westerplatte

Wieluń był 14 tysięcznym miasteczkiem, nie posiadającym przemysłu ani żadnych wojsk, strategicznego położenia. Twierdze, że to Niemcy różnymi sztuczkami wmawiali Światu i Polakom, że wojnę rozpoczęli od ataku na obiekt woskowy- polską wojskową strażnice tranzytową na Westerplatte,a nie na niebroniony obiekt cywilny. Niemiecki dziennikarz Joachim Trenkner stwierdził, że Luftwaffe z premedytacją wybrała bezbronne i otwarte miasteczko, by przetestować nowy bombowiec Ju 87 B.

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/60/Wielun_zniszczenia3.jpg.jpg/800px-Wielun_zniszczenia3.jpg.jpg / duzy

Ruiny Wielunia / znamiona ludobójstwa Niemców /

http://desmond.imageshack.us/Himg88/scaled.php?server=88&filename=wieluduzy.jpg&res=landing

Ruiny centrum Wielunia zbombardowanego przez Niemców w ramach ludobójstwa na Polakach

Ruiny szpitala w Wieluniu. Szpital był prawidłowo oznaczony symbolem czerwonego krzyża / ludobójstwoNiemców/

Tablica pamiątkowa na budynku zbombardowanego szpitala

Współcześni politycy ze strasznym dziaduniem, być może niemieckim kolaborantem* Bartoszewskim i Tuskiem, moim zdaniem nadal podtrzymują mit propagandy Hitlera i Gebelsa.

Wielka Wojna nie rozpoczęła się w Wieluniu czy na Westerplatte.

Pierwszy atak Niemców, hitlerowców nastąpił o godzinie 1:20, w małej wsi Jeziorka gmina Kaczory powiatu chodzieskiego. Już o godzinie 1:20 Niemcy ostrzelali z artylerii, polski posterunek graniczny. O godzinie 1: 40 polski oddział zamierzał się wycofać. Osłony dokonywał cekaemista kapral Piotr Konieczka. Broniąc posterunku zginął. Był pierwszą polska ofiarą , która zginęła w mundurze żołnierza polskiego.

Rannego Kaprala Piotra Konieczkę, żołnierze wehrmachtu dobili kolbami

Pan Piotr Konieczka

Pomnik ku czci pierwszego zamordowanego żołnierza polskiego przez miemieckie wojsko Werhmaht

Kapral Piotr Konieczka Nazajutrz Giersz, chłop z Jeziorek, na rozkaz Niemców na konnym wozie przywiózł do Śmiłowa, gdzie znajduje się kościół i cmentarz, zwłoki dwóch dorosłych mężczyzn, kpr. Konieczki oraz bestialsko zabitego siekierą przez miejscowych Niemców strażnika granicznego Szczepana Ławniczaka. Oba ciała przykryte były służbowymi płaszczami. Gdy wóz stanął pod miejscowym kościołem, zebrał się (w bezpiecznej odległości od niemieckich żołnierzy) tłum wieśniaków. Zgodnie z relacjami świadków do wozu podszedł oficer Wehrmachtu w randze majora i zażądał odkrycia zwłok. Gdy ściągnięto płaszcz Konieczki, z ust oficera padło pytanie „Kto to jest?”. Natychmiast wytłumaczono, że to ten, który sam bronił posterunku w Jeziorkach. Po głębszym wdechu major rzekł: „To jest bohater. Jako żołnierz nie złamał przysięgi”. A gdy odchodził, dostojnie zasalutował zmarłemu żołnierzowi, czym zdumiał przyglądającym się wszystkiemu Polakom. Jeziorki, Obelisk upamiętniający pierwszego poległego żołnierza Armii Polskiej - Piotra Konieczkę - w walce z niemieckim najeźdźcą, został postawiony w Jeziorkach koło Piły, Wielkopolska

Obelisk powstał z inicjatywy ks. Jerzego Ptacha, który od 30 lat bezskutecznie zabiega o upamiętnienia bohatera walk o Polskę. W chwili napaści III rzeszy niemieckiej na Polskę, Rzeczypospolita miała zawarty układ sojuszniczy z Francją z 19 II 1921 roku,Układ przewidywał wzajemną pomoc w razie niemieckiego ataku oraz militarną i materialną pomoc Francji dla Polski, jeśli ta zostałaby zaatakowana przez Rosją radziecką (ZSRR od 1922 r.)W dniu 3 III 1921 w Bukareszcie zawarto sojusz z Rumunią. Układ gwarantował wzajemną pomoc na wypadek agresji Rosji sowieckiej na jedno z państw. W dniu 25 sierpnia 1939 roku. II Rzeczpospolita zawarła układ sojusznicy z Wielka Brytanią. Traktat potwierdzał wcześniejsze gwarancje brytyjskie z 31 marca 1939 roku i gwarancje dwustronne zawarte w protokole podpisanym 6 kwietnia 1939 roku w trakcie wizyty w Londynie ministra spraw zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej Józefa Becka z brytyjskim sekretarzem spraw zagranicznych lordem Halifaksem. Traktat był dokumentem prawa międzynarodowego, zobowiązującym obie strony do udzielenia sobie wzajemnej pomocy militarnej w przypadku agresji na jedną ze stron, lub tzw. agresji pośredniej – na terytorium Wolnego Miasta Gdańska, Litwy, Mimo ustaleń układu zobowiązującego Wielką Brytanię do pełnej i natychmiastowej pomocy Polsce w razie agresji III Rzeszy niemieckiej na Polskę to Wielka Brytania poza wypowiedzeniem wojny III Rzeszy w dniu 3 września 1939 r. Polsce żadnej pomocy nie udzieliła Francja juz w 1933 roku odrzuciła propozycję Marszałka Józefa Piłsudskiego ataku na Niemcy w wyniku tak zwanej wojny prewencyjnej. Kiedy Polska odmówiła współpracy z III Rzeszą Niemiecką, Adolf Hitler, wódz i kanclerz, 21 marca 1939 roku, wystosował oficjalne pisemne memorandum do rządu Rzeczypospolitej Polskiej , ponawiając przedstawiane do tej pory ustnie żądania Rzeszy w sprawie aneksji Gdańska i eksterytorialnego tranzytu przez Pomorze polskie. W dniu 23 sierpnia III rzesza niemiecka i sowiety podpisują traktat Ribbentrop- Mołotow, dokonujący IV Rozbioru Polski. Nasi sojusznicy, Anglicy i Francuzi mimo, iz znali treść traktatu, Polski nie powiadomili. Po podpisaniu traktatu Ribbentrop -Mołotow, kanclerz i wódz III rzeszy niemieckiej, zadecydował o ataku na Polskę w dniu 26 sierpnia 1939 roku. O tym fakcie też wiedzieli nasi sojusznicy; Anglicy i Francuzi. Rezultat, zaproponowano Rzeczypospolitej by przesunęła termin mobilizacji. Adolf Hitler w dniu 22 sierpnia w czasie narady wyższych dowódców Wehrmachtu w Obersalzbergu, powiedział:

"Zniszczenie Polski jest naszym pierwszym zadaniem. Celem musi być nie dotarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie żywej siły. Nawet gdyby wojna miała wybuchnąć na Zachodzie, zniszczenie Polski musi być naszym pierwszym zadaniem. Dla celów propagandy podam jakąś przyczynę wybuchu wojny, mniejsza z tym, czy będzie ona wiarygodna, czy nie. Zwycięzcy nikt nie pyta, czy powiedział prawdę, czy też nie. W sprawach z rozpoczęciem i prowadzeniem wojny nie decyduje prawo, lecz zwycięstwo. Bądźcie bezlitośni, bądźcie brutalni" Kiedy Włochy odmówiły wspólnego ataku na Polskę, Hitler przesunął datę ataku na Polskę na 1 września 1939 roku. Odmowa ataku Włoch na Polskę, to rezultat dobrej pracy Ambasadora II Rzeczypospolitej w Rzymie, generała Bolesława Wieniawa Długoszowskiego Premier Węgier Pál Teleki, nie wyraził zgody na atak Niemców z terytorium Węgier.

24 sierpnia, w depeszy do Hitlera

"Ze strony Węgier jest sprawą honoru narodowego nie brać udziału w jakiejkolwiek akcji zbrojnej przeciw Polsce"

Wcześniej, w kwietniu 1939 roku Minister Spraw Zagranicznych Węgier Istvan Csaky w liście do posła Villaniego, napisze:

"[...]nie jesteśmy skłonni brać udziału ani pośrednio, ani bezpośrednio w zbrojnej akcji prze­ciw Polsce. Przez «pośrednio» rozumiem tu, że odrzucimy każde żądanie, które prowadziłoby do umożliwienia transportu wojsk niemieckich pieszo, pojazdami mechanicznymi czy koleją przez węgierskie terytorium dla napaś­ci przeciw Polsce. Jeżeli Niemcy zagrożą użyciem siły, oświadczę katego­rycznie, że na oręż odpowiemy orężem...[]. Premier Węgier w porozumieniu z regentem Miklosem Horthym, nakazał zaminowanie tuneli na trasie linii kolejowej i ich wysadzenie w powietrze w przypadku próby sforsowania siłą przez Niemców Od 3 września radiostacja sowiecka w Mińsku podawała niemieckiemu lotnictwu Luftwaffe dane lokacyjne do nalotów na Polskę Pod presją Francji i Anglii, Rzeczpospolita ogłosiła mobilizacje dopiero 30 sierpnia 1939 roku.

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/8/85/Mobilizacja_30.jpg/386px-Mobilizacja_30.jpg

dniu 12 września 1939 w Abbeville na terenie Francji odbyło się posiedzenie Najwyższej Rady Wojennej francusko-brytyjskiej z udziałem Neville Chamberlaina, premiera Wielkiej Brytanii i Édouarda Daladiera , premiera Francji oraz i referującego głównodowodzącego armii francuskiej gen. Maurice Gamelina. Premierzy Francji i Wielkiej Brytanii, podjęli decyzję o nie udzieleniu Polsce pomocy.Moim zdaniem była to zdrada państw sojuszniczych na polu bitwy. W tym okresie Francja i Wielka Brytania miały przewagę na wojskami niemieckimi Wśród najlepszych przyjaciół psy zająca zjadły.

* Ja podaje godzinę bombardowania Wielunia na godzinę 4 :43,

Na budynku dawnego zbombardowanego szpitala, dziś studium nauczycielskie wisi tablica / vide supra/ podająca datę 4:40

*prof. Mira Modelska-Creech,Polka mieszkająca na stałe w USA, historyczka z Georgetown University w Waszyngtonie i wieloletnia tłumaczka w administracji Białego Domu (a więc można ją chyba uznać za osobę w pełni świadomą wagi wypowiadanych słów) w wypowiedzi dla Radia Maryja, na bazie informacji od spotkanego w Chicago człowieka, który znał współosadzonego z Władysławem Bartoszewskim w Auschwitz i ten współwięzień tak relacjonował wydarzenia dotyczące Bartoszewskiego w tym obozie:

http://youtu.be/w91VGIYqmbI

http://korwin-mikke.pl/forum/read.php?28,30374

"Modelska-Creech nie podaje co prawda nazwiska autora tej relacji, ale jest ona, jak mi się wydaje, poważną osobą. Po drugie okoliczności wypuszczenia Bartoszewskiego z Auschwitz to tajemnica nie od dziś. Jednocześnie kojarzę jakiś wywiad z Bartoszewskim, w którym powiedział, że do obozu jechał w wagonie obok Cyrankiewicza, gdzie go poznał. Jak wiadomo Cyrankiewicz został agentem Gestapo, więc może oni tak razem, z jednego sortu? Jeśli rzeczywiście Bartoszewski był agentem Gestapo, a na dodatek ma krew na rękach, co jest zasugerowane w powyższej relacji, zaś BND ma do dziś na to kwity, to nie dziwi fatalny wpływ Bartoszewskiego na politykę zagraniczną III RP wobec RFN oraz jego wykłady i artykuły w Niemczech (i nie tylko), tak ochoczo przedstawiające rzekomą polską współodpowiedzialność za Holokaust, a więc zarazem rozmywające niemiecką winę".

Michał St. de Zieleśkiewicz - blog

Kulisy gliwickiej prowokacji 31 sierpnia minęła 73. rocznica wydarzenia, które w historii zapamiętane zostało pod nazwą prowokacji gliwickiej. Prowokacja (od łacińskiego słowa „provocatio" – „wyzwanie") oznacza podstępne i świadome działanie mające na celu nakłonienie jakiejś osoby lub organizacji do określonego postępowania, nagłego i agresywnego, często zgubnego dla nich w skutkach. W stosunkach międzypaństwowych stosowanie prowokacji było praktyką dość często wykorzystywaną. Jedną z najsłynniejszych prowokacji w dziejach była tzw. depesza emska, która w 1870 r. doprowadziła do wybuchu wojny między Francją a Prusami. Z prowokacji jako instrumentu kształtowania polityki wyjątkowo ochoczo korzystały hitlerowskie Niemcy. 31 sierpnia 1939 r. upozorowano napad Polaków na budynek radiostacji w Gliwicach przy ul. Tarnogórskiej 129. Napad ten nie był jedyną prowokacją niemiecką w ostatnich dniach sierpnia 1939 r. Równolegle na całej granicy polsko-niemieckiej doszło do wielu podobnych incydentów. Na Górnym Śląsku były to m.in. upozorowany atak na niemiecki posterunek celny w Stodołach (wówczas Hochlinden) koło Rybnika czy atak na leśniczówkę w Byczynie koło Kluczborka. Opinii publicznej Niemcy mieli być przedstawieni jako niewinne ofiary, Polacy zaś jako bezwzględni i podstępni agresorzy. Z kilkudziesięciu sierpniowych prowokacji niemieckich najgłośniejszy stał się atak na radiostację gliwicką. Szef niemieckiej Policji Bezpieczeństwa (SD – Sichercheitsdienst) Reinhard Heydrich powierzył dowodzenie akcją oficerowi SS Sturmbannführerowi Alfredowi Helmutowi Naujocksowi. Niemcy w przebraniach polskich cywilów mieli przemocą wedrzeć się na teren niemieckiej radiostacji i odczytać po polsku przygotowany wcześniej komunikat, który jednoznacznie wskazywał na Polaków jako agresora. Przygotowana przez hitlerowców akcja miała kilka celów. Przede wszystkim chodziło o zniechęcenie traktatowych sojuszników Polski – Francji i Wielkiej Brytanii, do interweniowania w obronie naszego kraju. Gdyby to Polska okazała się agresorem, państwa te nie były zobowiązane do udzielenia jej pomocy. Prowokacja miała też za zadanie przekonanie sojuszników Niemiec, głównie Włoch i Związku Sowieckiego, o słuszności niemieckiego ataku odwetowego na Polskę. Hitlerowi zależało ponadto na wykreowaniu Niemców w oczach własnych obywateli na ofiary polskiej napaści, a przez to wywołanie w społeczeństwie niemieckim nienawiści do Polaków.

„Babcia umarła" Akcja z kilku przyczyn nie przebiegła tak jak zaplanowano. Otóż w latach 30. XX w. w Gliwicach istniały równolegle dwa obiekty wykorzystywane przez niemiecką radiofonię. Chronologicznie pierwszym obiektem był nadajnik zlokalizowany przy obecnej ul. Radiowej, mający antenę poziomą rozpiętą między dwoma metalowymi masztami. Obok nadajnika znajdowało się studio radiowe służące do realizacji i edycji programów. Ze względu na to, że pod koniec lat 30. radiostacja ta była już obiektem technicznie przestarzałym, zdecydowano o budowie nowego nadajnika i masztu antenowego przy ul. Tarnogórskiej (wówczas Tarnowitzer Landstrasse), wzniesionych w 1935 r. Nowy nadajnik i maszt modrzewiowy o wysokości 111 m służyły tylko do emisji programów z innych ośrodków, szczególnie z Wrocławia i ze starego studia przy ul. Radiowej. Dzienny zasięg nowego nadajnika był niewielki, wynosił zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, jednak w nocy znacznie się zwiększał. Retransmitowane programy były słyszalne praktycznie w całej Europie. Hasłem do rozpoczęcia akcji w Gliwicach było „Grossmutter gestorben" (babcia umarła). Napastnicy wtargnęli do obiektu o godzinie 20. Maszynownię, nadajnik i maszt w chwili ataku obsługiwało kilku ludzi. Obiekt miał też policyjną ochronę, która najprawdopodobniej była w zmowie z prowokatorami. Zadaniem obsługi radiostacji było czuwanie nad jakością i ciągłością przekazywanego programu, natomiast realizacja i emisja programów w formie online z tego obiektu, ze względu na brak studia radiowego, była technicznie niemożliwa. Nie wiedzieli o tym uczestnicy prowokacji i z tego powodu po opanowaniu obiektu nie mogli nadać w eter przygotowanego zawczasu komunikatu propagandowego. Radiostacja miała wprawdzie wykorzystywany w sytuacjach nadzwyczajnych tzw. mikrofon burzowy, jednak służył on wyłącznie do emisji krótkich komunikatów o konieczności wyłączenia anteny w trakcie burzy. Gdy Naujocks z sześcioma pomocnikami wtargnął na teren obiektu przy Tarnogórskiej, musiał odnaleźć właśnie ten mikrofon. Zamachowcom udało się nadać jedynie fragment komunikatu, który miał niewielki zasięg: – Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w polskich rękach. Dalsza część odczytywanego komunikatu była już niesłyszalna w eterze. Prawdopodobnie któryś z etatowych pracowników wyłączył niepostrzeżenie sygnał nadawczy. Nadany tekst nie tylko nie dotarł do Wielkiej Brytanii i Francji, ale nawet do Berlina. Przyczyną tego prawdopodobnie było niedostrojenie urządzeń.

Fiasko niemieckiej akcji Dla uwiarygodnienia akcji Niemcy zamordowali w jej trakcie Franciszka Honioka, polskiego weterana powstań śląskich, porwanego wcześniej pod Gliwicami i przywiezionego na teren radiostacji. Ponieważ fotografie zabitego wykonane zostały na tle wyposażenia hali maszyn, nie nadawały się do wykorzystania propagandowego. Przywieziono, więc na teren radiostacji kolejne dwie osoby, których ciała sfotografowano na zewnątrz budynku. Nie wiadomo, czy dostarczono martwe już ciała, czy mordu dokonano na terenie radiostacji. Nowe zdjęcia nie zostały użyte, wojna, bowiem trwała od kilku godzin i nowe fakty całkowicie przyćmiły zdarzenia z dnia poprzedniego. Po wygłoszeniu komunikatu o opanowaniu radiostacji przez Polaków prowokatorzy powrócili do gliwickiego hotelu, w którym mieszkali przed napadem, a dowódca zawiadomił Berlin o zakończeniu akcji hasłem: Die Beerdigung hat stattgefunden (pogrzeb się odbył). Zwierzchnicy Naujocksa w Berlinie nie byli zadowoleni, nie osiągnięto bowiem głównego celu – przekaz nie dotarł na Zachód. Jednak mimo fiaska akcję nadal eksploatowano propagandowo. Radio Rzeszy podało całkiem zniekształcone relacje z zaistniałego wydarzenia. Informowano słuchaczy o strzelaninie polskich powstańców z gliwicką policją, która rzekomo ujęła napastników, a jednego zastrzeliła. Dowódca prowokatorów Naujocks przeżył wojnę i dostał się w ręce aliantów. Przyznał się, że kierował napadem na radiostację, zaprzeczył natomiast, jakoby to on zastrzelił Franciszka Honioka. Za swoje czyny nie poniósł żadnych konsekwencji. Obecnie w zespole budynków gliwickiej radiostacji i na otaczającym go kilkuhektarowym terenie z wieżą antenową mieści się Muzeum Historii Radia i Sztuki Mediów – Radiostacja Gliwice, oddział Muzeum w Gliwicach. Całkowita renowacja obiektu została wykonana w 2009 r. Należy wspomnieć, że drewniany maszt radiowy nadal służy do nadawania programów, wykorzystywany jest także, jako punkt nadawczy i przekaźnikowy przez sieci telefonów komórkowych. Bezpośrednio po zakończeniu wojny wieża służyła, jako zagłuszarka polskojęzycznych programów radiowych nadawanych z Europy Zachodniej do Polski. Ewa i Bogumił Liszewscy

Widmo oświatowej zapaści Polska oświata stała nad przepaścią, ale dzięki polityce rządu Donalda Tuska wykonała ogromy krok do przodu. Ten żart, parafrazujący słynne przemówienie Władysława Gomułki, doskonale podsumowuje to, co się dzieje w polskiej oświacie. Rząd, szukając oszczędności wszędzie gdzie się da, redukuje liczbę godzin nauczania, a wraz z nimi etaty dla nauczycieli. Tylko z końcem sierpnia br. pracę straci co najmniej 7,5 tys. nauczycieli, a blisko 15 tys. będzie miało zmniejszony wymiar godzin lekcyjnych w szkołach, w których pracują. To największa fala zwolnień w polskiej oświacie od 20 lat.

Droga do Trzeciego Świata Jeszcze bardziej szkodliwy jest fakt, że w wielu przypadkach dyrektorzy szkół będą otrzymywali od władz samorządowych premie w wysokości uzależnionej od zrealizowania planu zwolnień w tym roku. Taka sytuacja ma miejsce m.in. w Krakowie, gdzie dyrektorzy szkół mają otrzymać premie w wysokości od 450 do 900 zł, w zależności od stopnia realizacji planu zwolnień w podległych placówkach. Pewne jest jedno – polityka szukania oszczędności budżetowych na oświacie zaowocuje po paru latach drastycznym spadkiem jakości nauczania w polskich szkołach. To najlepsza droga do tego, aby Polska stała się w przyszłości edukacyjnym Trzecim Światem. Proces zwalniania nauczycieli zaczął się już w maju br. To wówczas miały miejsce pierwsze przymiarki do zwalniania nauczycieli i zapadły pierwsze decyzje w tej sprawie. 31 sierpnia br. zakończy się pierwsza tura nauczycielskich zwolnień. Ilu nauczycieli w skali kraju obejmą te zwolnienia, tego jeszcze dokładnie nie oszacowano. Wiadomo jedynie, że będzie to liczba co najmniej 7 357 osób, które stracą pracę w szkołach. Szczegółowymi danymi w chwili obecnej nie dysponuje jeszcze Sekcja Krajowa Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”. Pewne jest jedno, że to dopiero pierwsza fala zwolnień w polskiej oświacie, następne będą w przyszłym roku.

Plaga zwolnień Według szacunków Związku Nauczycielstwa Polskiego, w całej Polsce zwolnionych może być nawet 18 tys. nauczycieli. Z kolei, według przedstawicieli Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień 80” i Polskiej Partii Pracy, w najbliższym roku zwolnionych może zostać nawet 30 tys. nauczycieli. Statystyka zwolnień, jakie zostaną przeprowadzone do 31 sierpnia br. w poszczególnych województwach jest zróżnicowana. Najwięcej nauczycieli straci pracę w województwach: mazowieckim – około 1 tys. i w małopolskim – 850 osób. W województwie podlaskim szacuje się, że zwolnienia dotkną ponad 700 osób. W przypadku innych województw będą to niższe liczby. Zróżnicowane są również statystki zwalnianych nauczycieli w miastach. W Łodzi, gdzie od 2008 r. w ogóle nie było zwolnień, w tym roku wypowiedziano umowę 128 nauczycielom, a 57 nie przedłużono umów czasowych. Podobna sytuacja jest w Bydgoszczy. Tam w ostatnich trzech latach zlikwidowano 116 etatów. Z kolei na koniec maja wypowiedzenia otrzymało 47 osób, a z aż 375 nauczycielami nie przedłużono umów okresowych. W Kielcach w tym roku straci pracę 212 nauczycieli, z których 58 wypowiedziano umowę o pracę lub przeniesiono w stan nieczynny, zaś 154 osobom nie przedłużono umów. Jest to czterokrotnie wyższa liczba niż suma wszystkich zwolnień w oświacie w ciągu trzech ostatnich lat. Spośród mniejszych ośrodków miejskich zwolnienia dotkną najbardziej miasta i miasteczka południowej Polski. Tam niejednokrotnie zwolnienia obejmują także pracowników administracyjnych szkół. Przykładowo w Jaśle jest to grupa 73 nauczycieli, z których 33 wypowiedziano umowę, a 40 nie przedłużono. W Jaśle zlikwidowanych zostało także ponad 20 etatów w administracji. Z kolei w małopolskiej Limanowej starci pracę 21 nauczycieli, zaś w lubuskiej Nowej Soli 31 nauczycieli. Znacznie większa skala nauczycielskich zwolnień będzie dotyczyła gmin. Szacuje się, że redukcje nauczycieli w gminach mogą sięgać 20-30 proc., a nawet więcej. Przykładowo w gminie Dwikozy w woj. świętokrzyskim samorząd – mimo negatywnej opinii kuratorium – zlikwidował pięć wiejskich podstawówek, w których było około 50 nauczycielskich etatów. Takich wypadków w skali kraju będzie znacznie więcej.

Oszczędności za wszelką cenę Dyrektorzy szkół otrzymali zalecenia od władz samorządowych, aby szukać oszczędności w wydatkach na oświatę. Najprostszą do tego drogą jest redukcja etatów nauczycielskich w szkołach. Zalecenia te pojawiły się już w maju br. To wówczas zaczęto wręczać wypowiedzenia nauczycielom. Ale, jak podkreśla prezes ZNP – Sławomir Broniarz, kuriozalne jest także to, że dyrektorzy szkół nie kierują się jakimikolwiek kryteriami, podejmując decyzje wobec nauczycieli. Sprawa zwolnień nauczycieli została zamknięta 31 sierpnia br. – wtedy to, zgodnie z przepisami prawa oświatowego, formalnie kończy się rok szkolny. Ponieważ nauczycieli obowiązuje trzymiesięczny okres wypowiedzenia, dlatego decyzje dotyczące ich zatrudnienia zapadają z końcem maja. Jak często podkreślają przedstawiciele resortu edukacji – zwolnienia nauczycieli to efekt niżu demograficznego skutkującego likwidacją szkół i łączeniem klas oraz zmian w szkolnictwie ponadgimnazjalnym. To jednak jest jedynie część prawdy. Od 2008 r. resort edukacji kilkakrotnie „majstrował” przy podstawie programowej nauczania, doprowadzając do tego, że liczba godzin niektórych przedmiotów ulegała systematycznemu pomniejszaniu. Według przedstawicieli samorządów zwolnienia mają również związek z faktem, że znacznie zmniejszyła się subwencja oświatowa, która w 2012 r. została obcięta aż do poziomu 1,4 mld zł. Ministerstwo Finansów nie doszacowało potrzeb polskiej oświaty w swoich budżetowych planach na rok 2012. Ale to stało się nie po raz pierwszy. Już w ubiegłym roku resort finansów błędnie oszacował subwencję oświatową, w efekcie czego samorządy dostały na oświatę co najmniej o 129 mln zł za mało. Miało to konsekwencje dla sytuacji oświaty w roku bieżącym. Poziom subwencji oświatowej z danego roku jest bowiem kwotą bazową do wyliczeń subwencji w roku kolejnym. Zatem błąd popełniony przez resort finansów ma konsekwencje dla sytuacji oświaty w roku bieżącym. Pewne jest jedno – resort finansów zaniżając subwencje oświatową ewidentnie naruszył artykuł ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego dotyczący realizacji zadań oświatowych.

Smutna perspektywa Problem zwolnień nauczycieli to tylko fragment kłopotów polskiej oświaty, które od kilku lat narastają w przyspieszonym tempie. Jego źródłem jest polityka dramatycznego szukania oszczędności budżetowych, a co za tym idzie świadomego zaniżania wysokości subwencji oświatowych przez resort finansów. Jego szef, Jacek Rostowski, usiłuje przesunąć ciężar finansowania polskich szkół w stronę samorządów, licząc na to, że te jakoś poradzą sobie same z tym problemem. Z kolei samorządy w wielu wypadkach zmuszone są do zwiększenia wydatków na oświatę, w związku z zaniżanymi subwencjami. Ale to nie tylko resort finansów jest winien dramatycznie pogarszającej się sytuacji polskiej oświaty. Ministerstwo Edukacji Narodowej nie zdołało w ostatnich latach przygotować żadnej długofalowej strategii, która m.in. uwzględniałaby polski niż demograficzny. Nic też nie wskazuje, że zdoła ją przygotować w przyszłości. Pewne jest jedno: taka polityka w dłuższej perspektywie sprawi, że jakość nauczania w polskich szkołach może w następnych latach ulec diametralnemu pogorszeniu. To nie najlepsza perspektywa w obliczu gospodarczego kryzysu, jaki zbliża się do Polski. Będziemy nie tylko biedniejsi, ale także gorzej wykształceni, a to przełoży się na wolniejszy rozwój gospodarczy w przyszłości. Dr Leszek Pietrzak

Starcie gigantów Ekonomia z pewnością przeżywa kryzys. Bo jak można wytłumaczyć, że tylu świetnie wykształconych ekonomistów, którzy doradzali politykom, pozwoliło na stworzenie systemu finansowego, którego załamanie może doprowadzić do kryzysu o skali przekraczającej Wielką Depresję, a kto wie, może nawet rozpocząć proces podobny do mrocznych lat średniowiecza w Europie Zachodniej. Przez kilka lat zajmowałem się tym problemem, czytałem książki z różnych dyscyplin naukowych i doszedłem do wniosku, że są dwie podstawowe słabości ekonomii jako nauki. Bez usunięcia tych mankamentów ekonomia jako nauka będzie źródłem ułomnych teorii, które są potem implementowane przez polityków i prowadzą do kryzysów, bezrobocia, a w skrajnym przypadku mogą zakończyć się wieloletnim załamaniem gospodarczym na skalę globalną.

Bankructwo polityki druku pieniądza Skalę problemu mogę zilustrować na przykładzie polityki pieniężnej, którą sam praktykowałem przez kilka lat jako wiceprezes Narodowego Banku Polskiego. W ciągu minionych 40 lat teoria i praktyka polityki pieniężnej zbankrutowała cztery razy. Autorzy teorii otrzymywali nagrody Nobla, byli autorytetami, a banki centralne na całym świecie wdrażały te teorie, prowadząc świat od kryzysu do kryzysu. Mam na ten temat cały wykład, z nazwiskami i przykładami z wielu krajów, ale tutaj jest miejsce tylko na niewielki skrót. Postulowano aktywistyczną politykę pieniężną, czyli wykorzystanie krzywej Philipsa, skończyło się wysoką inflacja, którą potem trzeba było leczyć recesją. Postulowano kontrolowanie inflacji za pomocą kontroli podaży pieniądza, okazało się to niemożliwe, inflacja nie dała się w ten sposób kontrolować. Wymyślono strategię bezpośredniego celu inflacyjnego, ale okazało się, że ta strategia nie dostrzega baniek na rynkach aktywów, przez lata funkcjonował put Greenspana z powodu tej ślepoty i skończyło się kryzysem finansowym, którego skutki odczuwamy dzisiaj. Teraz mamy politykę pieniężną opartą na zerowych stopach procentowych i masowym druku pieniądza przez banki centralne, mija już czwarty rok jej realizacji, a kryzys właśnie wchodzi w nową, niebezpieczną fazę, ta polityka bankrutuje na naszych oczach.

Kompleksy ekonomistów i słabość ekonomii Podobne obserwacje można poczynić analizując ewolucję teorii zarządzania przedsiębiorstwem (odkrycie opcji jako mechanizmu wynagradzania zarządu i patologiczne skrócenie horyzontu decyzyjnego, które z tego wynikło), teorię rynków finansowych (rynki miały być efektywne, a okazały się patologicznie skorumpowane), teorię instrumentów pochodnych (pamiętam wykłady światowej sławy profesorów, na które uczęszczałem, którzy twierdzili, że derywaty prowadzą do dywersyfikacji ryzyka, dzisiaj wiemy, iż prowadzą do gigantycznej koncentracji ryzyka), teorię finansów międzynarodowych (widzimy, do jakich patologii doprowadziło stosowanie konsensusu waszyngtońskiego w Europie Środkowo-Wschodnie i Rosji) itd. Patrząc na to wszystko i czerpiąc z innych dziedzin wiedzy, twierdzę, że przyczyny tych patologii w teorii ekonomii są dwie.

Po pierwsze, ekonomiści służą istniejącej klasie panującej, co powoduje, że proces wyłaniania dominującej teorii ekonomii dotyczącej danego zagadnienia kreują arbitralnie, nadając supremację tej teorii, która prowadzi do zwiększenia wpływów rządzącej grupy interesów.

Po drugie, ekonomia chlubi się tym, że stosuje matematyczne modele ekonomiczne, które co prawda upraszczają rzeczywistość, ale pozwalają na zaobserwowanie złożonych zależności, których bez tych modeli nie można dostrzec. Według mnie to, co jest uważane za mocną stronę ekonomii, co miało ją stawiać wyżej w hierarchii nauk od „rozgadanej” socjologii czy nauk politycznych, okazało się jej terminalną słabością. Podam prosty przykład sprzed lat. Kierowca przyjeżdża do warsztatu samochodowego i mówi, że silnik przerywa. Doświadczony mechanik zapala silnik, słucha uważnie, ogląda, a potem stuka młotkiem w jedno miejsce i silnik przestaje przerywać.

– Tysiąc złotych – mówi. – Tysiąc!? Za jedno stuknięcie młoteczkiem – obrusza się kierowca. Na to odpowiada mechanik – Tak, bo ja wiem, gdzie stuknąć. Nie da się zbudować uproszczonego modelu, który potrafi dokonać analizy tej naprawy, ponieważ wiedza nabyta, tacit knowledge nie poddaje się prostemu kodyfikowaniu. Dlatego modele ryzyka zakładające uproszczony rozkład normalny lub nawet rozkłady leptokurtyczne rozpadły się, gdy wylądował czarny łabędź. Żeby zrozumieć, dlaczego zdarzenie wielosigmowe miało miejsce, musiało mieć miejsce, trzeba przeczytać kilkadziesiąt książek o kryzysach minionych 800 lat. Żeby zrozumieć, dlaczego innowacyjność w Europie Zachodniej jest możliwa, a w Europie Wschodniej nie, trzeba czytać książki historyczne opisujące zmiany ustrojowe w średniowiecznej Europie, bo żaden ekonomiczny model innowacyjności tego nie pokaże, a już na pewno nie pokażą tego idiotyczne, stuwskaźnikowe modele innowacyjności klepane na Excelowym kolanie przez Komisję Europejską. Żeby zrozumieć, dlaczego Włochy nie mogą się rozwijać i stoją wobec ryzyka bankructwa, trzeba poznać dzieje Cesarstwa Rzymskiego po zniszczeniu Republiki i być może dzieje rozwoju schyłku Majów. Przykłady można mnożyć.

Iść w kierunku ekonomii humanistycznej Te dwie fundamentalne słabości ekonomii można stopniowo zniwelować, choć nie będzie to proste. Po pierwsze, trzeba stworzyć taki system debaty publicznej, w którym teoria i praktyka ekonomii jest poddawana nieustannej krytycznej ocenie. W tym systemie nie powinno się akceptować działań szybkich i zakulisowych, gdy decyzje podejmuje wąska elita. Książki „13 bankierów”, „Jak Goldman Sachs zapanował na światem”, „Demon, którego sami stworzyliśmy” i wiele innych pokazują, jak wąskie elity polityczno-finansowe podejmowały zakulisowe decyzje, które prowadziły do bogacenia się tych elit i do pogłębienia kryzysu, za który zapłacą podatnicy. Obecnie w podobnym trybie podejmowane są decyzje antykryzysowe w strefie euro, zaś publikacja alternatywnych teorii jest blokowana. Mogę podać przykład mojego artykułu sprzed dwóch lat, który pokazywał, w jaki sposób można natychmiast zakończyć kryzys grecki, a którego publikacji odmówiły „Financial Times” i „Wall Street Journal”, mimo że wcześniej wielokrotnie publikowałem w tych gazetach, więc moje nazwisko było tam znane.

Po drugie, ekonomia powinna w mniejszym stopniu bazować na modelach matematycznych, a w większym czerpać z innych dyscyplin oraz z analizy historycznej. Bo jeżeli ktoś karmi model danymi z minionych 20-30 lat, a tak się często robi, to nie ma żadnych szans na wyciągnięcie wniosków o obecnym stanie gospodarki i finansów. Jeżeli takie wnioski wyciąga, to popełnia kardynalne błędy, ponieważ polityk lub przedsiębiorca, który z tych wniosków skorzysta, może doprowadzić do poważnego kryzysu w kraju lub w firmie.Nowe zniewolenie Historia ludzkości to historia walki o władzę, która pozwala mniejszości (elitom) gnębić większość i czerpać z tego korzyści finansowe oraz przyjemność. Władca feudalny zabierał chłopom połowę zbiorów i gwałcił ich kobiety. Podobnie czynili władcy absolutni w Afryce. Europejczycy, najbardziej zdeprawowana część ludzkości, nie tylko gwałcili, ale i mordowali dla przyjemności. Tak czynili hiszpańscy konkwistadorzy w Ameryce Południowej, tak czyniła prywatna armia Holenderskiej Kompanii Wschodniej, która wymordowała 15 tys. rdzennych mieszkańców jednej z wysp, aby potem założyć tam plantację przypraw. To Europejczycy handlowali ludźmi; szacuje się, że zabito lub sprzedano w tym procederze około 30 proc. ludności znacznej części Afryki. A nawet nauczyli Arabów, że można zarabiać, handlując ludźmi. Do połowy XX wieku elitarna mniejszość wykorzystywała przewagę militarną, żeby gnębić większość, jednak wraz z rozwojem broni nuklearnej ta metoda stała się bardzo niebezpieczna, bo przypadkowy konflikt nuklearny mógłby zagrozić istnieniu elit. Pojawiła się konieczność wypracowania innych metod, niemilitarnych, dzięki którym elity mogłyby kontrolować masy i czerpać z tego korzyści. Niczym szczęśliwa koincydencja lub zaplanowane działanie upadł standard złota, co zakończyło ważny etap pieniądza kruszcowego w historii ludzkości i zapoczątkowało okres pieniądza papierowego. Wraz z tą zmianą pojawiły się nowe elity, klasa bankierów. Oczywiście wpływowi bankierzy jako jednostki istniały wcześniej, JP Morgan był wielki już za czasów Rockefellera, ale jako elitarna klasa rządząca bankierzy pojawili się dopiero po upadku pieniądza kruszcowego. Ten proces wyłaniania nowej elity jest opisany w książce „Money and Power. How Goldman Sachs Came to Rule the World”, ale powstało też wiele innych świetnych pozycji na ten temat. W tej książce opisane są metody działania nowych elit. W XXI wieku już nie mordują i nie gwałcą, ponieważ społeczeństwa nie akceptują takiego zachowania, ale jedynym celem stało się zarobienie jak największej ilości pieniędzy. Aby osiągnąć ten cel, stosuje się wiele metod – wykorzystywanie poufnych informacji, sprzedawanie klientom produktów finansowych, które są bezwartościowe, tworzenie nowych produktów finansowych, które prowadzą do uzależnienia mas od elit finansowych. Elity finansowe mają w kieszeni polityków, którzy tworzą regulacje umożliwiające dalsze bogacenie się establishmentu finansowego. Kiedyś bronią był muszkiet, teraz bronią jest pieniądz i paragraf. Kiedyś elity miały niewolników, teraz zadłużeni ludzie są zmuszani do niewolniczej pracy do 67. roku życia i dłużej, jeżeli chcą utrzymać godny standard życia. Zamiast batoga mamy kredyt, zamiast niewolnika mamy kredytobiorcę, który na kredyt kupił mieszkanie, plazmę, samochód, lodówkę. Kiedyś pan feudalny lub kacyk zapewniał miejsce w czworakach – nie padało na głowę i nie było zimno. Ci, co uciekli, przymierali głodem, byli łapani i wieszani. Teraz kredyt daje szansę na własne mieszkanie i na plazmę. Ci, którzy nie wezmą, nie mają gdzie mieszkać i za karę nie oglądają seriali. Ale efekt jest podobny: nieco wyższy standard życia pospólstwa w zamian za zniewolenie.

Kupowanie polityków i wymiana elit Jest jedna istotna różnica między dawnym niewolnictwem i feudalizmem a obecnym okresem panowania elity bankierów. Wtedy członkowie establishmentu byli właścicielami środków produkcji, więc zależało im na jak najniższych płacach. To dlatego wprowadzono apartheid w Afryce Południowej, żeby powstały getta biedy czarnych lub kifferów, bo obie nazwy były w powszechnym użyciu, żeby płacić minimalne, głodowe pensje. Teraz ta strategia nie jest dobra, bo głodowe pensje oznaczają brak zdolności kredytowej, a wtedy trudniej ludzi uzależnić od kredytu. Więc bankierzy, poprzez swoje wpływy polityczne, realizują strategię wyższego wzrostu płac, żeby mogli udzielać więcej kredytów i zarabiać jeszcze więcej pieniędzy. Prowadzi to do konfliktu z dawnymi elitami, czyli właścicielami fabryk, którzy chcą jak najniższych płac. Beneficjentem tego konfliktu są Chiny, bo stare elity, widząc, że przegrywają z nowymi elitami bankierów, masowo przeniosły produkcję do tanich Chin. Ale takie konflikty obserwowaliśmy już w przeszłości. W osiemnastowiecznej Anglii panowie feudalni chcieli wysokiej ceny zboża, bo to zwiększało ich zyski, a nowe elity, właściciele manufaktur chcieli niskiej ceny zboża, ponieważ to pozwalało płacić niskie pensje, które biedota prawie w całości wydawała na jedzenie. W tamtych czasach takie konflikty starych i nowych elit rozwiązywano za pomocą armii, z czasem, szczególnie w Wielkiej Brytanii, za pomocą przetargu politycznego w coraz bardziej wpływowym parlamencie. Teraz konflikty między starymi i nowymi elitami rozwiązuje się za pomocą „kupowania” poparcia polityków dla zmian w prawie. A ponieważ nowe elity mają więcej pieniędzy, bo sami ten pieniądz drukują za pomocą kontrolowanych przez siebie banków centralnych, więc wygrywają. W ten sposób odejście od standardu złota umożliwiło wymianę elit.

Nowy gracz – klasa urzędników Oczywiście opisany powyżej schemat w rzeczywistości jest o wiele bardziej skomplikowany. Na przykład nie widać opisywanego w tym modelu wzrostu płac wśród większości. Ale przypomnijmy, że zarówno struktury apartheidu, jak i działania hiszpańskich konkwistadorów prowadziły do silnego spadku płac na przestrzeni dekad. Teraz płace rosną lub są stabilne w ujęciu realnym. Ale płace wzrosłyby znacznie bardziej, tylko stare elity – właściciele fabryk – wygenerowali i wykorzystali falę globalizacji, co pozwoliło ograniczyć wzrost płac preferowany przez bankierów. W tej rozgrywce między nowymi i starymi elitami pojawia się nowy gracz, który był mało istotny do XIX w. włącznie – to administracja publiczna. Ponieważ udział podatków w PKB w wielu krajów przekroczył 40 proc., a wydatków zbliżył się do 50 proc., to oznacza, że administracja publiczna decyduje o prawie połowie wydawanych pieniędzy. Nic więc dziwnego, że w ciagu ostatnich 40 lat dramatycznie wzrosła liczba urzędników, których celem jest maksymalizacja relacji podatków do PKB, bo im większa ta relacja, tym większy strumień pieniędzy, o którym decydują, tym większa władza i tym większe możliwości bogacenia się. Urzędnicy w naturalny sposób tworzą koalicję z nowymi elitami, z bankierami, ponieważ łatwiej jest ściągać podatki od większości (podatek VAT czy PIT) niż od starych elit, które od wieków albo były zwalniane z płacenia podatków, albo wypracowały metody, jak unikać ich płacenia. W związku z tym klasa urzędników woli realizować strategię wyższych płac zgodną z interesami bankierów, bo to zapewnia wyższy strumień podatków i prowadzi do dalszego umacniania wpływów klasy urzędników.

Sprytni Niemcy Ten uproszczony obraz jeszcze bardziej się komplikuje w Unii Europejskiej, ponieważ do gry wchodzą władze unijne, Komisja Europejska i EBC. Ale mam nadzieję, że ten tekst pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego w ciągu minionych dwóch latach liderzy strefy euro podejmowali takie a nie inne decyzje. W Niemczech bardzo mocne są stare elity, czyli klasa właścicieli fabryk. Oni wolą niskie płace, bo to maksymalizuje ich zyski, zresztą minione dwie dekady to właśnie okres bardzo niskiego wzrostu płac w Niemczech w relacji do wzrostu wydajności pracy. Zatem za pośrednictwem swoich przedstawicieli – kanclerz Merkel i Niemców w radzie EBC – stare elity realizują strategię oszczędności, która wymusza radykalny spadek płac w krajach południa Europy, a pośrednio ogranicza płace lub ich wzrost w całej Europie. Natomiast EBC został przejęty przez nowe elity, jego szef pracował w Goldman Sachs. Nowe elity preferują rozwiązania, które polegają na dawaniu bilionów euro samym sobie, czyli bankom unijnym, bo to zatrzyma proces delewarowania, czyli zmniejszania skali uzależnienia Europejczyków od kredytu. A wraz z delewarowaniem spada znaczenie nowych elit bankierskich – chociaż bardziej pasuje określenie „banksterzy”.

Przyszłość pokaże, kto zwycięży Obecny kryzys strefy euro to kulminacja walki między nowymi i starymi elitami. Do tej pory nowe elity wygrywały rok za rokiem. Ale obecnie uwidacznia się siła starych elit reprezentowanych przez niemieckich przemysłowców. Czas pokaże, które elity wygrają w tym sporze. Czy skończy się masowym drukiem pieniądza, preferowanym przez banksterów, czy wyrzuceniem kilku krajów ze strefy euro i darowaniem znacznej części długów krajów PIGS, co wolałyby stare elity, bo koszty darowania długów poniosą nowe elity i milcząca większość.

Nam maluczkim zjadaczom chleba z mrożonego ciasta pozostaje tylko usiąść i z wypiekami na twarzy obserwować starcie gigantów. Każdy może wytypować swojego kandydata na zwycięzcę. Osoby z długimi pozycjami na giełdach trzymają z banksterami, ja stawiam na niemieckich przemysłowców. Prof. dr hab. Krzysztof Rybiński

O inflacji słów kilka Zjawiska inflacji nie można rozpatrywać wyłącznie w kategoriach negatywnych. W środkach masowego przekazu niejednokrotnie pojawia się stwierdzenie, że gospodarce grozi wzrost inflacji. Jednakże niewielu autorów tłumaczy dokładniej na czym polega zagrożenie wynikające z takiego stanu rzeczy.

Celem niniejszego artykułu jest przybliżenie specyfiki funkcjonowania zjawiska inflacji oraz jego potencjalnych skutków.

Geneza zjawiska Zasadniczo inflacja dotyczy sytuacji, w której następuje przeciętny wzrost cen towarów i usług. Według profesora E. Hamiltona z Uniwersytetu Harwarda (American Treasure and the Price Revolution in Spain, 1501–1650), pierwsze próby wyjaśnienia tego zjawiska występują już w literaturze starożytnej. Jednakże bardziej precyzyjne opisy pojawiają się „dopiero” na przełomie XV-XVII w. Współcześnie problem inflacji dotyczy m.in. Zimbabwe, Wenezueli i Republiki Konga.

Rodzaje inflacji Podział inflacji stosuje się zazwyczaj w oparciu o kryterium średniego wzrostu cen w skali roku. Wyróżnia się wówczas trzy grupy: pełzającą (0-5 proc.), kroczącą (5-10 proc.), galopującą (10-30 proc.) oraz hiperinflację (więcej niż 30 proc.). Inflacja pełzająca jest uznawana za naturalną charakterystykę zdrowej gospodarki i można ją zaobserwować w większości krajów wysoko rozwiniętych. Podobna sytuacja dotyczy inflacji kroczącej, która może być naturalną dla gospodarek w różnych etapach rozwoju. Inflacja galopująca utrudnia prognozowanie wskaźników ekonomicznych i występuje stosunkowo często w krajach rozwijających się. Hiperinflacja jest najbardziej niebezpieczną formą wzrostu cen, może, bowiem doprowadzić do paraliżu gospodarki i zatrzymania mechanizmów jej zdrowego funkcjonowania. Występowała ona bardzo często w krajach Europy Środkowej we wczesnym etapie zmiany systemu gospodarczego.

Przyczyny inflacji W literaturze przedmiotu wyróżnia się zasadniczo kilka głównych przyczyn wzrostu cen. Podstawowe dotyczą jednak fundamentalnych praw popytu i podaży. Inflacja popytowa dotyczy sytuacji, w której występuje nadmiar zapotrzebowania w stosunku do oferowanej liczby produktów. Inflacja podażowa wynika natomiast ze wzrostu kosztów produkcji przy jednocześnie stałym poziomie wydajności pracy. Liczba produktów finalnych pozostaje wówczas niezmienna, ale koszt ich wytworzenia zostaje przeniesiony na konsumenta. W praktyce inflacja jest jednak zjawiskiem nieco bardziej złożonym. Dotyczy ona bowiem nie tylko sfery produkcyjnej, lecz także m.in. ilości pieniądza w obiegu, oczekiwań społeczeństwa, równowagi budżetu państwa, poziomu inwestycji oraz całej struktury gospodarczej.

Skutki wzrostu cen Skutki inflacji można podzielić na trzy grupy: pozytywne, negatywne i neutralne. W grupie pozytywnej najważniejsze jest to, że niski poziom inflacji wpływa korzystnie na rozwój gospodarczy. Wzrost zapotrzebowania na pieniądz oznacza, że zwiększa się aktywność biznesu, który potrzebuje go do swoich operacji. Podobną opinię wyrażał m.in. laureat nagrody Nobla P. Krugman w odniesieniu do obecnej sytuacji w sektorze prywatnym gospodarki amerykańskiej („New York Times”, 05.04.2012, Not enough inflation). W grupie negatywnej występuje kilka istotnych zjawisk. Po pierwsze, wzrost cen staje się ukrytym podatkiem nakładanym na obywateli przez emitenta pieniądza (najczęściej państwo). Załóżmy, że stan ilości pieniądza w gospodarce wynosi 100 proc., a rząd wydrukuje dodatkowe 5 proc. W konsekwencji początkowe 100 proc. stanowi teraz 95,2 proc. całkowitej nowej ilości pieniądza. Inflacja wynosi zatem 4,8 proc. Ostatecznie państwo zyskuje nie tylko sam pieniądz, lecz także towary i usługi, które kupiło w międzyczasie po „starych” cenach. Po drugie, inflacja wprowadza niepewność w ogólnym funkcjonowaniu gospodarki. Pojawiają się mechanizmy łańcuchowe, które niekiedy trudno jest przewidzieć. Na przykład wzrost ceny benzyny powoduje wzrost kosztów transportu, a następnie wszystkich towarów, które są transportowane. W rezultacie droższa benzyna może doprowadzić do wzrostu ceny chleba. Taka niepewność hamuje nowe przedsięwzięcia, które w stabilnych warunkach mogą zapewnić ludziom pracę.

Niekontrolowana redystrybucja dochodów W grupie neutralnej znajdują się zjawiska, których ocena jest subiektywna – zależna od reprezentowanej grupy społecznej. Przede wszystkim następuje niekontrolowana redystrybucja dochodów w sektorze biznesu. W przypadku braku adekwatnej do warunków gospodarczych waloryzacji zmianie może ulec struktura wierzytelności i rozliczeń. Jednocześnie firmy muszą często zmieniać ceny swoich usług, aby dostosować je do realiów rynku. Ponoszą zatem koszty związane z wprowadzaniem nowej polityki cenowej (ang. menu costs). Jednocześnie jest jednak druga grupa, która korzysta na zmianie struktury zobowiązań albo wykonuje zlecenia związane ze zmianami cen. Ponadto zmienia się struktura oraz możliwości zakupowe społeczeństwa. Konsumenci chcą pozbyć się pieniądza, ponieważ jego siła nabywcza maleje. Kupują zatem towary długotrwałego użytku i napędzają te sektory gospodarki, które produkują dobra trwałe. Jednocześnie zwiększa się liczba towarów niedostępnych dla warstw społeczeństwa, które zubożały w wyniku inflacji. Są oni bowiem zmuszeni do kupowania tańszych odpowiedników, których cena wciąż jest dla nich akceptowalna.

Przyczyny spadku cen W literaturze przedmiotu wspomina się często liczne skutki wzrostu cen. Jednakże równie niebezpieczna jest sytuacja ich nadmiernego spadku. W teorii ekonomii zmniejszenie przeciętnego poziomu cen nazywa się deflacją. Zasadniczo wynika ona z ograniczonej ilości pieniądza w stosunku do zapotrzebowania gospodarki. Innymi słowy, emisja gotówki nie jest dostosowana do tempa wzrostu gospodarczego. Najczęściej powoduje to zmniejszenie poziomu produkcji, przede wszystkim dlatego, że przedsiębiorcy czekają na wzrost cen ich produktów. Jednocześnie pojawia się presja na zmniejszenie płac w celu ograniczenia kosztów. Mniejsze pensje oznaczają osłabienie popytu, co wpływa na dalsze spadki cen. Opisany mechanizm nazywa się spiralą deflacyjną. Stanowił on bardzo istotny problem w gospodarce Japonii w latach 90. minionego wieku. Jak pisał „Daily Telegraph” (19.11.2008, What Japan can teach us about deflation?): „(…) początkowo ludzie doceniali spadek cen i możliwość zakupu towarów wcześniej niedostępnych. Jednakże entuzjazm szybko opadł, a sklepy były pełne produktów, na które nie było nabywców. Otrzymaliśmy twardą lekcję”. Należy jednak pamiętać, że spadek cen nie zawsze jest równoznaczny z pojawieniem się deflacji. Może on bowiem nastąpić np. w wyniku wzrostu konkurencyjności na danym rynku i nie stanowi wówczas realnego zagrożenia dla gospodarki.

Ocena inflacji Próba oceny inflacji nie może zakończyć się jednoznacznym wnioskiem. Przede wszystkim dlatego, że wzrost cen jest miarą uśrednioną. Zasadniczo inflację oblicza się za pomocą indeksu wzrostu cen konsumpcyjnych (ang. consumer price index, CPI) lub cen produkcyjnych (ang. producer price index, PPI). Jednakże z racji na to, że są to wartości średnie – realna inflacja może być odmienna dla różnych grup społeczeństwa. Istotne jest bowiem jakie dobra kupujemy na co dzień, ponieważ nie wszystkie towary i usługi drożeją. Cena benzyny nie będzie miała znaczenia dla osoby, która nie posiada samochodu i nie używa tego rodzaju paliwa do innych celów. Nie mniej inflacja jest naturalną częścią życia gospodarczego. Można wprawdzie kwestionować jej pozytywne lub negatywne konsekwencje, lecz nie zmienia to faktu jej powszechnej obecności. Warto zatem uwzględniać ten wskaźnik w codziennym zarządzaniu zasobami pieniądza. Kamil Pikuła

Słowacja, trzeci agresor W dniu 1 września 1939 roku na rozkaz premiera, późniejszego prezydenta, Pierwszej Republiki Słowackiej, Prvá Slovenská Republika, księdza prałata Jozefa Tiso, wojska słowackiej Armii Polowej "Bernolák”, Slovenská Poľná Armáda kryptonim „Bernolák pod dowództwem Ferdinanda Čatloša i gwardia narodowa, Hlinkowa Gwardia w porozumieniu z III rzesza niemiecką, napadły na Rzeczypospolitą Polską bez wypowiedzenia wojny. Premier ksiądz Jozef Tiso, twierdził, że Rzeczypospolita Polska może stać się zagrożeniem dla Republiki Słowackiej. Pierwsza Republika Słowacka powstała w wyniku dyktatu monachijskiego zawartego w dniach 29 września – 30 września 1938 roku w Monachium w porozumieniu, pomiędzy Niemcami i Włochami, Wielką Brytanią i Francją,

„Memu ukochanemu synowi, znakomitej i czcigodnej osobie, Prezydentowi Republiki Słowackiej. Oficjalny dokument powiadomił Nas, że zostałeś wybrany Prezydentem Republiki Słowackiej i że już objąłeś Swój urząd. Prosimy Boże Miłosierdzie o pomyślność i szczęście dla Twego Narodu, tak bogatego i silnego Świętą Wiarą Katolicką. Mamy nadzieję, że wypełniając Swoje obowiązki będziesz chronił i umacniał stosunki między nami. Obiecujemy, że Twoje wysiłki nie będą daremne. Tymczasem ślemy zarówno Tobie, ukochany synu, znakomita i czcigodna osobo, jak i całemu Narodowi Słowackiemu apostolskie błogosławieństwo, będące przypieczętowaniem darów Niebios. Dan w Rzymie u św. Piotra, 5 grudnia Roku Pańskiem 1939 w pierwszym roku Naszego pontyfikatu”.

Na pobitych Polaków pierwszy klątwę rzucę

Papież Grzegorz XVI w swej Encyklice "Cum primum” z 9 czerwca 1832 roku potępił Powstanie Listopadowe

Papież Pius VI w 1795 potępił Powstanie Kościuszkowskie.

Papież Pius IX w 1864 potępił powstanie styczniowe.

Papież Grzegorz XVI uznał cara za legalnego władcę Polski, mimo że ten nie był katolikiem.

Papież Pius X w swym liście " Poloniae populum" z 3 grudnia 1905 roku potępia polskie wystąpienia przeciw zaborcom

Papież Leon XIII napisał do moich rodaków Poznaniaków, Wielkopolan:

"Wam, którzy zamieszkujecie prowincję Poznańską i Gnieźnieńską, zalecamy ufność w wielkoduszną sprawiedliwość Cesarza, o jego, bowiem względem was przychylności i życzliwym usposobieniu osobiście od niego samego powzięliśmy wiadomość." Caritatis,19 marca 1894.

Cum primum – encyklika papieża Grzegorza XVI wydana 9 czerwca 1832, potępiająca uczestników powstania listopadowego

Nowa Republika Słowacka była całkowicie zależna od III Rzeszy. Już w 1938 roku Słowacy udostępnili swoje lotniska obiekty wojskowe Niemcom. Józef Tiso u Hitlera w dniach 20-21 marca 1939 roku, kiedy uzgodniono udostepnienie terytorium Słowacji do ataku na Polskę. i atak Słowacji na Polskę W dniu 30 sierpnia Pierwsza Republika Słowacka ogłosiła mobilizację. Pod broń powołano prawie 52 tysiące mężczyzn.

Armia polowa "Bernolák”, weszła w skład niemieckiej Grupy Armii "Süd”, Heeresgruppe Süd pod dowództwem feldmarszałka Siegmunda Wilhelma Lista*

Dowódcą wojsk słowackich został generał Ferdinand Čatloš.

Armia Słowaków składała się z trzech dywizji, Janosik", "Razus" i "Skultety", grupy szybkiego reagowania „Kalinčak" dwóch pułków piechoty. Dwóch dywizjonów myśliwskich, w liczbie dwadzieścia samolotów Avia B-534

Słowacy zaatakowali Polskę w dniu 1 września 1939 roku z trzech kierunków: podhalańskiego, nowosądeckiego i bieszczadzkiego, bez formalnego wypowiedzenia wojny

W dniu 30 sierpnia Pierwsza Republika Słowacka ogłosiła mobilizację. Pod broń powołano prawie 52 tysiące mężczyzn. Armia polowa "Bernolák", weszła w skład niemieckiej Grupy Armii "Süd",Heeresgruppe Süd pod dowództwem feldmarszałka Siegmunda Wilhelma Lista*

W Berlinie w listopadzie 1939 roku Joachim von Ribbentrop, minister spraw zagranicznych Niemiec i poseł Pierwszej Republiki Słowackiej Matúą Černák zawarli układ na mocy którego Niemcy przyznali Słowakom Spisz i Orawę i część powiatu Nowotarskiego. Tak zakończył swą misję, minister spraw zagranicznych III rzeszy, współtwórca paktu Ribbentrop-Mołotow / IV Rozbiór Polski / Joachim von Ribbentrop. Kostnica pałacu sprawiedliwości w Norymberdze Razem około siedemset siedemdziesiąt kilometrów kwadratowych z trzydziestoma pięcioma tysiącami ludności. Na terenach zajętych przez Pierwsza Republikę Słowacką,zgodnie z doktryną niemieckiego nacjonalizmu, germanizacji podbitych krajów, zaczęto prześladowć Polaków. Słowacy zaangażowali w tę operacje, wojsko, milicje, słowacki kościół z księdzem Alojzem Miąkovici, ministrem do spraw ziem pozyskanych na Polsce. Słowacy zabronili Polakom używać ich ojczystego języka. Księży polskich zamykano do więzień, zamykano polskie szkoły, placówki kulturalne, stosowano terror w stosunku do polskiej inteligencji

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/2c/The_deserving_soldiers_of_the_Slovakian_Army_being_decorated_by_Slovakian_General_Catlos.jpeg

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/c/c4/05591_Ferdinand_%C4%8Catlo%C5%A1%2C_Franz_Karmasin%2C_Sanok_Slovak_invasion_of_Poland_%281939%29.JPG

Gen. Ferdinand Čatloš (po lewej) i Franz Karmasin (w środku) na rynku w Sanoku, wrzesień 1939; Atak słowacki na

Wojska Słowackie wdarły się razem z Niemcami najdalej na odległość 60 kilometrów. Wojska Słowackie dotarły do okolic Tarnowa i Dębicy. Słowacki prałat ksiądz Tiso wypłacał Niemcom po 500 marek za każdego Żyda, którego wysłano ad patres, tytułem kosztów podróży

Słowacy wkroczyli do Zakopanego w dniu 2 listopada 1939 r W dniu 20 lutego 1940 roku w Zakopanem w willi "Pan Tadeusz" oraz "Telimena" odbyła się III konferencja NKWD i Gestapo. Uczestniczyli Słowacy ze służb specjalnych.

W dniu 29 sierpnia 1944 roku w wyniku zbliżających się wojsk sowieckich, wybuchło na Słowacji Powstanie Narodowe, które zostało w okrutny sposób stłumione przez Niemców. W dniu 18 kwietnia 1947 roku ksiądz Józef Tiso został stracony, przez powieszenie, w wyniku wyroku Sądu Krajowego Na uroczystości związane z siedemdziesiątą rocznicą napaści na Polskę; Niemców, Sowietów, Słowaków nie zaproszono premiera Słowacji, trzeciego agresora. A szkoda Dziś ksiądz prałat Jozef Tiso staje się bohaterem i męczennikiem.

*Siegmund Wilhelm List, był sądzony w Procach Norymberskich w 1948 roku. Skazany na dożywocie, Zwolniony w 1952 roku ze względu na stan zdrowia

Ostatnim aktem zwycięskiej wojny z Polską była wielka, dziesięciotysięczna parada zwycięstwa zorganizowana 5 października w pobliżu Popradu, z udziałem zaproszonych, niemieckich gości. Na miejscu przeglądu wojsk dokonali ksiądz Tiso oraz generał Čatloš. Orkiestra wykonywała zarówno hymn słowacki, jak i niemiecki, a także pieśni wojskowe obydwu sojuszników. Weteranów kampanii z obydwu armii udekorowano specjalnie ustanowionym Krzyżem Zwycięstwa. Na pamiątkę doniosłych wydarzeń dwie główne ulice Popradu nazwano ulicami Adolfa Hitlera i Andrzeja Hlinki.

Dla Niemiec udział Słowaków miał duże znaczenie dyplomatyczne – oto trzeci naród utożsamia się z likwidacją państwa polskiego i uznaje nowy porządek w Europie Środkowo-Wschodniej. Słowackie wystąpienie należy tłumaczyć naciskiem Hitlera i niemieckiej generalicji oraz potrzebą wykazania przed hitlerowcami pełnego oddania słowackich elit skupionych wokół księdza Tiso, który liczył przede wszystkim na protekcję przed wciąż powszechnie wyczuwanym w społeczeństwie słowackim strachem przed interwencją węgierską. Układ sojusznicy wzmocniony braterstwem broni i krwi miał pozwolić Słowakom rozwijać własną państwowość w oparciu o niemiecki patronat.

Michał St. de Zieleśkiewicz - blog

Czy expose Kaczyńskiego opracowywał Modzelewski? Wczoraj, 2.09, przeczytałam w portalu Fakt.pl następującą informację /TUTAJ/:

"Skandal! PiS płaci za pisanie ustaw!” Można się było z niej dowiedzieć, że: "Jak się dowiedzielismy, kluczową ustawę podatkową napisała kancelaria Witolda Modzelewskiego, eksperta ds. podatków." Muszę powiedzieć, że mnie zatkało z wrażenia. Pamiętałam, bowiem doskonale, kim był Witold Modzelewski.W latach 1992-96 był wiceministrem finansów odpowiedzialnym za podatki. Wsławił się zwłaszcza swoim pomysłem wprowadzenia w Polsce katastru i podatku katastralnego, czyli daniny od wartości rynkowej nieruchomości. Proponował przy tym absurdalnie wysokie stawki /nawet do 10% rocznie/. Do dziś pozostał wierny tej idei, co widać /TUTAJ/. Prawo i Sprawiedliwość twierdziło zawsze, iż jest przeciwne temu podatkowi. Jest jednak coś jeszcze:

W lipcu 2003, w tygodniku "Wprost" Wojciech Sumliński opublikował artykuł "To tylko mafia", przedrukowany następnie w portalu Obywatelskie Nieposłuszeństwo /TUTAJ/. Omówił w nim zeznania świadka koronnego Jarosława Sokołowskiego ps. "Masa" w sprawie mafii pruszkowskiej. W artykule występował "profesor M", współpracujący z Aleksandrem Gawronikiem i mafią. Niedawno portal Polandleaks.org /pisalam o nim /TUTAJ// opublikował odpis pełnego tekstu zeznań "Masy” /TUTAJ/. Zgadza się on w pelni z tym, co napisał Sumliński i zawiera pełne dane profesora M. Okazał się nim być właśnie Witold Modzelewski. Zacytuję teraz odpowiednie fragmenty protokołu przesłuchania Jarosława Sokołowskiego ps. "Masa" z dnia 6 września 2000:

"Gawronik powiedział, że potrzebuje od grupy pruszkowskiej dwóch milionów dolarów na rozkręcenie interesu a w zamian za te pieniądze grupa będzie czerpała określone korzyści. (...). Te pieniądze były potrzebne na pierwszy sklep w Słubicach na pierwszy transport papierosów z wytwórni papierosów na terenie Polski, a także na opinie prawne, które robił dla niego profesor Modzelewski a także na łapówki dla Modzelewskiego i Goryszewskiego (...) Na drugim spotkaniu również Gawronik był sam. Na spotkanie w La Cucharacha przyjechał również sam, ale przywiózł ze sobą wszystkie potrzebne dokumenty i zezwolenia, które potrzebne mu były do przekonania mnie o słuszności zainwestowania pieniędzy grupy przestępczej w jego interes . Te dokumenty to były zezwolenia i koncesje a także opinie prawne podpisane przez profesora Modzelewskiego. Na wielu papierach widniały ministerialne pieczątki. Nie zagłębiałem się w lekturę tych dokumentów i dlatego nie pamiętam z jakiego ministerstwa pochodziły te dokumenty .

(...) Gawronik powiedział mi , że w tej chwili nie jest to ostatecznym celem bo wiedział do Goryszewskiego i Modzelewskiego , że podatek akcyzowy ma się zwiększyć za kilka miesięcy. Powiedział również , że jeżeli uruchomimy tę firmę w pierwszym kwartale 1999 roku oddamy do skarbu państwa miliard nowych złotych. Chodziło mu o zobrazowanie dochodów jakie będzie uzyskiwać firma. (...) . Prezesem ze strony Gawronika miał być Pan Krauze , który kiedyś nadzorował jego kantory a wiceprezesem z naszej strony miał być pan Wagner

(...) Wiem od nich , że odwozili z Poznania do Warszawy profesora Modzelewskiego po jego spotkaniu z Gawronikiem . Gawronik mówił mi ,że 10% udziałów w firmie miał mieć Goryszewski , natomiast generał Patylicki [Petelicki] ma się zająć ochroną firmy."

Opisywane przez "Masę" rozmowy toczyły sie w 1999 roku. Dziwnym trafem w dniu 8 grudnia 1999 Witold Modzelewski, profesor UW, otworzył swoją kancelarię. Czy za pieniądze "Pruszkowa" - nie wiadomo. Dodam jeszcze, że Gawronik został aresztowany w 2001 i skazany w 2005 przez sąd w Gorzowie na 5 lat więzienia za wyłudzenie 9,5 mln zł VAT. Wyszedł z wiezienia w 2009, ale od 27 lipca 2012 znów siedzi, tym razem za niezapłacenie grzywny w wysokosci 350 tys. zł /jego życiorys jest /TUTAJ//.

Politycy PiS MUSZĄ wiedziec o zeznaniach "Masy", Gawroniku i Modzelewskim. Dlaczego więc wybrali właśnie tę kancelarię? Elig

Kik(s) Pewien wybitnej maści pisofob – Kazimierz Kik, zwany dla żartu chyba „profesorem”, wydał z siebie … no właśnie – co? Pisofobia rozum odbiera – to prawda znana od lat. Kik Kazimierz (ksywa „Profesor”) to taka lżejsza odmiana Won Niesiołowskiego. Niezależnie od tego co powie PiS czy Kaczyński, pan Kik ma gotową odpowiedź – „źle”. Dziś Kika Newsweek łyka. Zrobiono z Kika eksperta gospodarczego. I wot siurpryza! Kik Kazimierz, zaślepiony pisofobią do imentu, zrobił z siebie wiejskiego głupka. No ale jeśli PO ma takich „ekspertów” to pogratulować. Owóż Kik Kazimierz pisze ni mniej ni więcej – „Kiedy większość europejskich rządów dąży w obliczu kryzysu do ścinania wydatków, lider PiS proponuje przeciwstawne propozycje. Kaczyński nie wytłumaczył, jak gospodarka powinna rosnąć. Mówił natomiast o przesuwaniu kupek pieniędzy w ramach tej biedy, którą mamy.” Trzy zdania, w których „ekspert” Kik nie dość, że zaprzecza samemu sobie, to zaprzeczenie to podpiera prymitywnym kłamstwem. Inni dążą do ścinania wydatków a lider PiS, ponieważ (wg Kika Kazimierza) proponuje ich zwiększenie (przeciwstawna propozycja). Gdzie PiS to zwiększenie proponuje? Ano tego „ekspert” Kik nie wyjaśnia. Nie może bo takich propozycji po prostu nie ma. Kiku, nos ci rośnie.

„Ekspert” Kik Kazimierz zauważa, że propozycja PiS to „przesuwanie kupek pieniędzy W RAMACH TEJ BIEDY, KTÓRĄ MAMY”. Gdzie tu „przeciwstawna propozycja”, panie Kik, skoro z tego co sam żeś pan był łaskaw zrodzić w swoim pisofobicznym umyśle wynika, że PiS chce zmian w ramach tego co mamy? I zauważam, że nie chodzi mi o dywagacje czy proponowane zmiany są dobre czy złe. To całkiem insza inszość. Udowodnić jedynie chciałem, że patologiczna pisofobia musi dać „owoc” w postaci bredni, które Kik Kazimierz był łaskaw wydalić z własnej podsufitki.

„Ekspert” Kik rozprawia się z pomysłem opodatkowania banków. Bo to pisowski projekt. Dziwnym zbiegiem okoliczności przyrody podobne pomysły miała UE i to całkiem niedawno. Nie zanotowałem by „ekspert” Kik się wówczas wypowiadał. Dziś zaś daje upust swojemu wodogłowiu pisząc – „Węgry pokazały, że nie da się we wspólnym rynku uderzać w interesy wielkiego kapitału i banków. To może i słuszne założenia, ale chodzi o to czy dziś to co słuszne jest też możliwe.”. Pominę milczeniem kikową mentalność niewolnika bo całkiem niedawno JEDNA DZIEWCZYNA w USA spowodowała masowe odejście klientów od pewnego banku. Można, panie ekspert, nie dać się wielkiemu kapitałowi i bankom? Można - tyle, że niewolnik Kik nigdy tego nie będzie w stanie pojąć. W zamian zaraża swoimi niewolniczymi treściami – „program Kaczyńskiego jest utopijny”. Proste przesłanie – niewolniku siedź cicho bo te banki i ten kapitał…

„Ekspert” Kik wydala z siebie kolejną „złotą myśl” – program socjalny. Partia konserwatywna i prawicowa, wg „eksperta” Kika, w ogóle nie powinna mieć jakiegokolwiek programu socjalnego choć takie istnieją na całym świecie. Zasiłki, aktywacja bezrobotnych, emerytury, system ubezpieczeń społecznych, polityka rodzinna to nie wymysł PiS. To wymysł świata, panie „ekspert”, a nie PiS czy Kaczyńskiego. Jak to miałoby działać? Ano polecam „ekspertowi” by poczytał ( http://www.pis.org.pl/article.php?id=20839 ).

No cóż – należy pogratulować Newsweekowi „eksperta” Kika. Należy pogratulować rewolucyjnej czujności spod znaku pisofoba Lisa. Pisofobia rozum odbiera – co widać, słychać i czuć. Okowita

Francuska Golgota Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. Wśród nich zamordowani 2 września 1792 r. franciszkanin o. Jan Franciszek Burte, gwardian stołecznego klasztoru oraz jego zakonny współbrat, Seweryn Jerzy Girault, kapelan paryskich sióstr zakonnych. Rewolucja stawiała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka”. Każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do nich gilotyna. Antychrześcijańskie oblicze rewolucji francuskiej objawiło się na dwa sposoby: w aspekcie destruktywnym (czyli polityce wymierzonej w Kościół katolicki i duchowieństwo, a także niszczeniu symboli chrześcijaństwa w sferze publicznej, w tym kościołów) oraz w aspekcie twórczym, o wiele groźniejszym – jak zauważył Józef de Maistre – od tego pierwszego (czyli tym, co na gruzach chrześcijańskiej Francji rewolucjoniści chcieli zbudować). Oba aspekty łączyło przeświadczenie zaczer­pnięte z ateistycznego dziedzictwa Woltera, iż należy wymazać tę niegodziwość, czyli – wedle „patriarchy oświecenia” – chrześcijaństwo.

Uczniowie de Sade’a Tak, obywatele, religia jest nie do pogodzenia z ustrojem wolności, czujecie to tak samo jak ja. Nigdy wolny człowiek nie pochyli głowy przed bogami chrześcijaństwa; nigdy jego dogmaty, rytuały, tajemnice, moralność nie będą mogły odpowiadać republikaninowi… Oddajcie nam pogańskich bogów! Chętnie będziemy czcić Jowisza, Herkulesa czy Pallas Atenę, ale nie chcemy więcej tego baśniowego stwórcy świata. (…) Nie chcemy więcej tego Boga nieogarnionego, który wszystko ponoć napełnia – takimi słowy zagrzewał rewolucjonistów do kontynuowania antychrześcijańskiej polityki we Francji markiz de Sade – znany zboczeniec seksualny, który zresztą z racji swego zboczenia został na prośbę własnej rodziny osadzony na jakiś czas w Bastylii. W tym kontekście jej zburzenie nabiera całkiem nowego znaczenia. Gdy de Sade wypowiadał te słowa, już od ponad pięciu lat trwała rewolucyjna polityka wymierzona we Francję jako „pierworodną córę Kościoła”. W pierwszej kolejności uderzono bowiem właśnie w Kościół. Już w roku 1789 skonfiskowano wszystkie należące doń majątki, które podobnie jak w szesnastowiecznej Anglii stały się początkiem fortun nowej, republikańskiej arystokracji. W lutym 1790 roku rewolucyjne Zgromadzenie Narodowe zadekretowało zniesienie wszystkich zakonów we Francji, a 15 sierpnia 1791 roku (nieprzypadkowo wybrano dzień wielkiego święta kościelnego) zakazano księżom noszenia sutann. We wrześniu 1793 roku – w apogeum szalejącego wówczas jakobińskiego terroru – uchwalono „prawo podejrzanych”, otwierające możliwość zgilotynowania osoby także za żywienie arystokratycznych sympatii; te ostatnie mogły oznaczać również uczestnictwo we Mszy Świętej odprawianej w prywatnych mieszkaniach przez tzw. niezaprzysiężonych księży, czyli tych, którzy nie złożyli przysięgi na wierność tzw. konstytucji cywilnej kleru. Ten akt prawny, uchwalony w lipcu 1790 roku, stanowił faktyczne wypowiedzenie wojny Kościołowi we Francji i Rzymowi. Anglikanin, Edmund Burke, komentujący na gorąco uchwalenie owej ustawy na kartach swoich Rozważań o rewolucji we Francji, pisał: Wydaje mi się, że ten nowy ustrój kościelny ma być tylko przejściową i przygotowawczą fazą prowadzącą do całkowitego wyrugowania wszystkich form religii chrześcijańskiej, gdy tylko umysły ludzi zostaną przygotowane do zadania jej ostatniego ciosu za sprawą urzeczywistnienia planu otoczenia jej kapłanów powszechną pogardą. Ludzie, którzy nie chcą wierzyć, że filozoficzni fanatycy kierujący tą akcją od dawna ją planowali, nie mają pojęcia o ich charakterach i poczynaniach. Ojciec europejskiego konserwatyzmu nie pomylił się w niczym. Konstytucja cywilna kleru była bowiem próbą ustanowienia we Francji schizmatyckiego wobec Rzymu Kościoła. Z katolickich duchownych czyniła funkcjonariuszy państwowych wybieranych (w tym biskupi) przez wszystkich obywateli danego departamentu (obszar diecezji przykrojono do granic administracyjnych) – również ateistów. 10 marca 1791 roku tę uzurpację rewolucyjnego państwa oficjalnie odrzucił i potępił papież Pius VI. Król Ludwik XVI, chociaż podpisał dokument, traktował go jak kroplę przelewającą kielich goryczy – o czym poinformował w liście pozostawionym na krótko przed nieudaną ucieczką z Paryża. Konstytucja cywilna kleru okazała się przełomowa również dlatego, że dostarczyła pretekstu dla rozpętania kolejnej spirali przemocy przeciw duchowieństwu, które nie przysięgając na nią dochowywało wierności widzialnej Głowie Kościoła. 27 maja 1792 roku zadekretowano więc deportację do kolonii wszystkich duchownych odmawiających zaprzysiężenia. Jednak już 18 marca 1793 roku Republika poszła dalej i uchwaliła dla odmawiających zaprzysiężenia karę śmierci. Taka sama kara spotkać miała również świeckich, którzy udzielali schronienia kapłanom niezaprzysiężonym lub uczestniczyli w nabożeństwach przez nich odprawianych bądź korzystali z udzielanych przez nich sakramentów. Jak mówił w roku 1793 „kat Lyonu”, jakobiński komisarz Chalier, księża są jedyną przyczyną nieszczęść we Francji. Rewolucja, która jest triumfem oświecenia, tylko z obrzydzeniem może spoglądać na zbyt długą agonię zgrai tych niegodziwców.

Męczennicy czasów rewolucji Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. W roku 1793 w aktach orleańskiego Trybunału Rewolucyjnego, dotyczących osoby jednego z owych męczenników – ks. Juliena d’Herville, niezaprzysiężonego jezuity – zapisano między innymi, że znaleziono przy nim wszystkie środki dla uprawiania fanatyzmu i przesądu: szkaplerz z dwoma medalikami, małe okrągłe pudełko z zaczarowanym chlebem [chodzi o konsekrowane hostie – przyp. aut.], taśmę, na której był przyczepiony duży krzyż ze srebra, serce wykonane ze srebra oraz kryształowy relikwiarz. Danton namawiał swoich kolegów z rewolucyjnego Konwentu, by wszystkich „opornych księży” załadować na barki i wyrzucić na jakiejś plaży we Włoszech, ojczyźnie fanatyzmu. W końcu jednak wybrano mordercze tropiki Gujany Francuskiej, która stała się miejscem zesłania i męczeństwa niezaprzysiężonych. Przez ponad pół roku (od końca roku 1793) takiego losu oczekiwało na barkach zacumowanych u wejścia do portu w Bordeaux ponad ośmiuset księży. Stłoczeni w nieludzkich warunkach, pozbawieni żywności, lekarstw i elementarnych warunków ludzkiej egzystencji, czekali na wypłynięcie na ocean. W tych okolicznościach spośród 829 księży zmarło aż 547. Trwali jednak w owych ­katuszach do końca, wspólnie się modląc i nawzajem spowiadając. 1 października 1995 roku papież Jan Paweł II beatyfikował sześćdziesięciu czterech z nich, bo jak sam podkreślił w homilii beatyfikacyjnej, na dnie udręki zachowali ducha przebaczenia. Jedność wiary i jedność ojczyzny uznali za sprawę ważniejszą niż wszystko inne. Martyrologium Kościoła francuskiego czasów rewolucji, sporządzane przez Jana Pawła II, bynajmniej się na tym nie kończy. W lutym 1984 roku beatyfikował on 99 męczenników z Angers – ofiary krwawej pacyfikacji Wandei przez władze Republiki. Do chwały ołtarzy wyniesiono wówczas jedenastu księży i trzy zakonnice. Papież z Polski kontynuował w tym względzie dzieło swoich poprzedników na Stolicy Piotrowej. W roku 1906 bowiem św. Pius X beatyfikował szesnaście karmelitanek z Compiegne straconych w apogeum dechrystianizacyjnych działań władz republikańskich (1793-1794). Wiezione na miejsce stracenia bydlęcymi wozami wszystkie śpiewały Miserere i Salve Regina (Witaj Królowo Niebios). Ujrzawszy szafot, odśpiewały Veni Creator (Przybądź Duchu Święty) i na głos odnowiły swoje przyrzeczenia chrzcielne i śluby zakonne. Osobną grupę wśród męczenników czasów francuskiej rewolucji stanowią świeccy posyłani na szafot za miłosierdzie okazane duchownym (poprzez udzielenie im schronienia we własnym domu). Część z nich doczekała się oficjalnego uznania swej chwały męczeństwa przez Kościół (jak męczennicy z Angers), większość jednak to święci bezimienni. Niektórych jednak znamy, jak na przykład osiemdziesięcioletnią wdowę, Annę Leblanc i jej sześćdziesięcioletnią córkę, Anastazję, skazane na śmierć 1 lipca 1794 w Morlaix. Ich zbrodnią było przechowywanie w domu ściganego księdza, Augustina Clecha z diecezji Tregnier. Maria Gimet, robotnica z Bordeaux, natomiast, z pomocą Marii Bouquier (pracowała jako służąca) ukrywała w swoim mieszkaniu trzech księży: Jeana Molinier z diecezji Cahors, Louisa Soury z diecezji Limoges oraz Jeana Lafond de Villefumade z diecezji Perigueux. W uzasadnieniu wyroku śmierci dla owych kobiet czytamy, iż podzielały kontrrewolucyjne uczucia niezaprzysiężonych księży, (…) chlubiły się, że ich ukrywały oraz kilkakrotnie powtarzały, że lepiej być posłusznym prawu Bożemu niż prawu ludzkiemu. Nie znaleziono żadnych okoliczności łagodzących (na przykład w postaci plebejskiego pochodzenia oskarżonych).

Zniszczyć papieski Rzym! Osobno omówić należy wrogie akty rewolucyjnego państwa (czy to Republiki, czy wywodzącego się z „ideałów roku 1789” Pierwszego Cesarstwa) wymierzone w Stolicę Apostolską i kolejnych papieży. Już w roku 1790 zaanektowano należący do papiestwa Awinion. Uchwalona w tym samym roku cywilna konstytucja kleru była niczym innym jak wypowiedzeniem wojny papieżowi. Od słów do czynów Republika przeszła w roku 1796, z chwilą błyskotliwej ofensywy generała Bonapartego w Italii. Dwa lata później, 1 lutego 1798 roku, wojska francuskie pod dowództwem generała Berthiera zajęły papieski Rzym. Wkrótce też „lud rzymski” (czytaj: co bardziej aktywni członkowie lóż wolnomularskich) „spontanicznie” (pod czujną obserwacją przybyłych zza Alp zaprzyjaźnionych wojsk) ogłosił powstanie Republiki Rzymskiej, znosząc w ten sposób istniejące od ponad tysiąca lat Państwo Kościelne. Aby dotkliwiej upokorzyć papieża, decyzję tę promulgowano 15 lutego 1798 roku, w rocznicę jego wyboru na Stolicę Piotrową. Ponad ­ osiemdziesięcioletniego, schorowanego Piusa VI francuscy rewolucjoniści wygnali z Rzymu i umieścili w surowych warunkach twierdzy Palence, gdzie 29 sierpnia 1799 roku zakończył on życie ze słowami: In te Domine speravi, non confundar in aeternum (Tobie Boże zaufałem, nie zawstydzę się na wieki) na ustach. Wysłannik Republiki tak raportował to paryskiemu Dyrektoriatowi: Ja, niżej podpisany obywatel, stwierdzam zgon niejakiego Braschi Giovanni Angelo, który pełnił zawód papieża i nosił artystyczne imię Piusa VI. Na końcu zaś nazwał zmarłego papieża: Pius VI i ostatni. Podobne nadzieje wyrażał, jeszcze przed śmiercią Piusa VI, generał Napoleon Bonaparte – przyszły cesarz Francuzów. Pisał on do swojego brata, Józefa, pełniącego funkcję francuskiego wysłannika przy Państwie Kościelnym: Jeśli papież umrze, należy uczynić wszystko, by nie wybrano następnego i aby nastąpiła rewolucja [w Państwie Kościelnym]. Ale kolejnego Następcę św. Piotra wybrano podczas konklawe poza Rzymem (w Wenecji) i w dodatku przybrał on imię Piusa VII. To z nim Bonaparte jako Pierwszy Konsul zawarł w roku 1801 konkordat kładący kres najgorszej fali prześladowań Kościoła we Francji i umożliwiający odbudowę struktur kościelnych. Kreujący się na następcę Karola Wielkiego Korsykanin potrzebował papieża, by odbyć cesarską koronację w Paryżu. Ale cały czas traktował on biskupa Rzymu jako podwładnego sobie funkcjonariusza. Nie tolerował żadnego sprzeciwu i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Gdy w roku 1809 Pius VII „ośmielił się” wyrazić swój sprzeciw wobec brutalnej inwazji Cesarstwa na katolicką Hiszpanię, został aresztowany i przewieziony do Francji, gdzie pozostał więźniem cesarza Francuzów aż do jego upadku w roku 1814.

„Nowy człowiek” Rewolucji Rewolucja poczytywała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka” – każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do ich wielkości gilotyna. Choć nie tylko. Oto w roku 1793, podczas jednej z debat toczonych w Konwencie, poważnie roztrząsano projekt jednego z jakobińskich deputowanych zakładający zburzenie w imię republikańskiej równości wszystkich wież kościelnych we Francji. Do realizacji projektu nie doszło, co jednak nie zmienia faktu, że rewolucja francuska to kolejna odsłona radykalnego, antykatolickiego ikonoklazmu. Niszczono całe kościoły (w tym, wspaniałą bazylikę w Cluny) lub je poważnie uszkadzano (zwłaszcza tzw. portale królewskie, m.in. w paryskiej Notre Dame i w jej odpowiedniczce w Chartres). Z perełki gotyku, kaplicy Saint Chapelle w Paryżu (zbudowanej przez św. Ludwika IX w XIII wieku jako relikwiarz dla Korony Cierniowej) uczyniono magazyn na zboże. Katedrę w Chartres od zburzenia uchronił pewien obywatel, który wykupił ją od władz po cenie gruzu (dzisiaj katedra figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Komitet rewolucyjny w Bourges postanowił zburzyć dwa kościoły (w tym również wspaniałą tamtejszą katedrę), ponieważ w sytuacji, kiedy triumfuje filozofia, należy dołożyć wysiłku do zniszczenia wszystkich świątyń, które świadczą o głupocie naszych ojców i konserwują nadzieje winne przesądów i szarlatanerii. „Nowy człowiek” miał funkcjonować w nowym czasie („nowym” znaczy antychrześcijańskim). W takim właśnie kontekście należy rozpatrywać wprowadzenie przez francuskich rewolucjonistów w roku 1792 nowego, tzw. republikańskiego kalendarza. Początkiem nowej ery miała być data proklamowania republiki we Francji – 22 września 1792 roku. Zniesiono Dzień Święty (niedzielę) oraz wszystkie pozostałe święta chrześcijańskie. Zamiast siedmiodniowego tygodnia wprowadzono dziesięciodniowe dekady (chodziło o zamazanie odrębności niedzieli). Jak mówił jeden z projektodawców republikańskiego kalendarza, Fabre d’Eglantine: Długie przyzwyczajenie do gregoriańskiego kalendarza wypełniło pamięć ludu znaczną ilością wyobrażeń, które długi czas szanowano i które jeszcze dzisiaj są źródłem błędów religijnych. Konieczne jest więc zastąpienie tych wizji ignorancji rzeczywistością umysłu, zastąpienie godności kapłańskiej prawdą natury. „Nowego człowieka” w „republikańskiej cnocie” miała wychować nowa szkoła, wyjęta spod jakiegokolwiek wpływu Kościoła i oddana pod całkowitą dominację rewolucyjnego państwa. Republikański model edukacji miał być oparty wprost na zasadach antychrześcijańskich. Wspominany na początku teoretyk i praktyk rewolucji, markiz de Sade, zachęcał do tego słowami: Francuzi, zadajcie tylko pierwsze ciosy [religii katolickiej – przyp. aut.], reszty dopełni oświata publiczna. Co może oznaczać takie „republikańskie wychowanie”, któremu poddano całe jedno pokolenie Francuzów (w ciągu niemal trzydziestu lat, jakie minęły od roku 1789 do roku 1815), najlepiej dokumentują słowa św. Proboszcza z Ars, który porównał swoich parafian do istot różniących się od zwierząt jedynie chrztem. Pokolenie to, wyrosłe i ukształtowane przez rewolucję (której Pierwsze Cesarstwo było wszak wiernym kontynuatorem), ucieleśniało przerwanie ciągłości nie tylko z dawną Francją królów, ale przede wszystkim z Francją chrześcijańską – „pierworodną córą Kościoła”. Rewolucja nie jest bowiem najgorsza w tym, co niszczy, ale w tym, co tworzy. Aleksander Smolarski

Warzecha o pozwie Tuska: On nam... Michał Tusk poczuł się urażony sposobem, w jaki opisywaliśmy aferę Amber Gold. Uważa, że skupiliśmy się w zbyt dużym stopniu na jego osobie. Uraza zaowocowała sięgnięciem po ulubioną broń prawną obozu rządzącego: mecenasa Romana Giertycha, o którym być może można by powiedzieć, że stał się adwokatem władzy (słynny wpis Radosława Sikorskiego na Twitterze „Romek pisze pozwy” wszedł do języka potocznego). Z kolei „Fakt” stał się dla mecenasa Giertycha ulubionym celem To nam, pracującym w największym polskim dzienniku, pochlebia. Pokazuje, że jako jedni z niewielu wypełniamy właściwie funkcję kontrolną mediów, przyglądając się uważnie ludziom z kręgów władzy. Ci, jak się okazuje, reagują nierzadko histerycznie i chętnie zamknęliby nam usta. Gdy premier tłumaczył się w Sejmie z afery Amber Gold, zaczął od potępienia gazety, która rzekomo natarczywie przyglądała się jego synowi. Donald Tusk zapomniał – podobnie jak jego syn Michał – że wejście w politykę oznacza koszty, także dla rodziny. Zwłaszcza, gdy jej członkowie pojawiają się w orbicie spraw niejasnych, wątpliwych i brzydko pachnących. Jeśli obu Tuskom to przeszkadza, istnieje prosty sposób: wycofanie się Tuska seniora z polityki. Syn premiera zdecydował się jednak na inny sposób: atak na media. Tym samym wystawił sobie kiepskie świadectwo. Ta sytuacja – Tusk junior, próbujący zatkać usta gazecie za pomocą pozwu przy aprobacie swoje ojca i pomocy adwokata o silnych politycznych afiliacjach – sytuuje nas bliżej Wschodu niż Zachodu. Łukasz Warzecha

Co tam panie w polityce rolnej UE? Na co mogą liczyć rolnicy z UE w latach 20014-2020? Za mało pieniędzy plus dyskryminacja... W Parlamencie Europejskim trwają intensywne prace na kształtem Wspólnej Polityki Rolnej UE na lata 20014-2020. Mamy już na stole przygotowane przez Komisje Europejską, (czyli unijny rząd) projekty głównych aktów prawnych, w tym projekt najważniejszego rozporządzenia, dotyczącego dopłat bezpośrednich. Zajmuje się nimi obecnie Komisja Rolnictwa Parlamentu Europejskiego, za kilka miesięcy sprawa trafi na plenarne obrady Parlamentu.

Pieniędzy tyle samo, czyli za mało Komisja Europejska chce przeznaczyć na rolnictwo w latach 2014-2020 kwotę 435 miliardów Euro (około 40 procent budżetu UE), z tego około 300 miliardów na najważniejsza część, czyli dopłaty bezpośrednie. Reszta to tak zwany II filar, czyli różne programy modernizacyjne, wydatki innowacyjne, bezpieczeństwo żywności itp. W dalszej części zajmę się już tylko dopłatami bezpośrednimi, od których tak naprawdę zależy przyszłość rolnictwa w Europie i w Polsce. Pieniędzy na dopłaty jest z grubsza tyle samo, co w poprzedniej siedmiolatce. Wymagało to twardej walki w Parlamencie Europejskim, jeszcze kilka lat temu bardzo silne były głosy, żeby wo ogóle zlikwidować Wspólna Politykę Rolną i zaprzestać pomocy dla rolników lub tez pomoc te radykalnie zmniejszyć. Byłby to jednak wyrok śmierci na rolnictwo całej Unii, które bez pomocy stałoby się niezdolne do konkurencji z resztą świata. Ostatecznie będzie tak, ze w skali całej Unii pomoc będzie na mniej więcej dotychczasowym poziomie. To jest polityczny sukces obrońców rolnictwa (powiem nieskromnie, że i mój), gdyż przyszłość pomocy dla rolnictwa naprawdę była zagrożona. Ten sukces jest jednak wciąż warunkowy, bo nie wiadomo, jaki będzie ostatecznie budżet Unii na nowe 7 lat i czy tych pieniędzy na rolnictwo ostatecznie wystarczy. Mam nadzieję, że tak. No i trzeba mieć świadomość, że narasta światowy kryzys żywnościowy, świat potrzebuje coraz więcej żywności, przed rolnictwem stoją coraz większe wezwania, potrzeba na to coraz większych pieniędzy, tymczasem będzie ich co najwyżej tyle samo co dotychczas.Miliard wywalczony dla Polski O nierówności dopłat bezpośrednich pisałem wiele razy. W przeliczeniu na hektar między państwa członkowskimi są ogromne różnice, od ponad 500 Euro na hektar w Grecji do 80 Euro na Łotwie. Nas interesuje porównanie z sąsiednimi Niemcami – Polska ma około 190 Euro na hektar, Niemcy 340 Euro. To się ma trochę zmienić, lecz niewiele. Według pierwszych propozycji Komisji Europejskiej jeszcze w 2008 roku, wszystkie państwa miały dostawać takie same kwoty na dopłaty, jakie były obliczone na 2013 rok. W przypadku Polski miało to być 3.043 mld Euro rocznie. Po długich walkach w Parlamencie Europejskim Komisja zaproponowała zmniejszenie różnic między państwami i Polsce zaproponowała nieco więcej – po 3.121 mld Euro rocznie. Po kolejnych bataliach w Parlamencie jest już nowa propozycja, żeby to było 3.188 miliardów rocznie. W stosunku do propozycji wyjściowej jest to o 145 milionów Euro rocznie więcej, czyli około miliarda Euro więcej w skali 7 lat. Te zwiększone pieniądze pozwolą na podwyższenie dopłat bezpośrednich w Polsce, do poziomu około 220 Euro na hektar.

Miliard cieszy, ale to nadal dyskryminacja Nierówność dopłat to jest niezgodna z prawem UE dyskryminacja, Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej zabrania, bowiem dyskryminacji producentów rolnych z uwagi na przynależność państwową. Polska w żadnym razie nie powinna się na to zgodzić, ale to oczywiście jest już sprawa rządu, To polski rząd, polski premier powinien uderzyć pięścią w stół i zażądać równych dopłat. Takiego premiera i takiego rządu w Polsce jednak nie ma, a to sprawia, że walka w Parlamencie Europejskim o równe dopłaty jest coraz bardziej beznadziejna. Ten miliard pewnie wywalczymy, ale przy bierności, a nawet ustępliwości polskiego rządu o więcej będzie bardzo trudno. Rząd PO-PSL najwyraźniej sprzedał już wieś na rynku unijnych ustępstw, niech polska wieś o tym wie i pamięta.

Grupa polityczna EKR za równymi dopłatami Europosłowie Prawa i Sprawiedliwości nie składają jednak broni. W Komisji Rolnictwa złożyliśmy poprawkę, podpisaną przeze mnie i przez brytyjskiego europosła Jima Nicholsona, żeby dopłaty bezpośrednie w całej Unii były równe w przeliczeniu na hektar, czyli byłoby to około 260 Euro na hektar, bo taka jest unijna średnia. Jednocześnie kraje, które na tym stracą, które dotychczas miały więcej, np., Niemcy, Holandia, czy Dania, mogłyby swoim rolnikom przejściowo dopłacać, ale już z własnych budżetów do dwóch trzecich tego, co zostanie im zmniejszone. To jest sprawiedliwa i niedyskryminująca nikogo propozycja, wprowadzająca równość dopłat bezpośrednich w całej UE. Za ta propozycja jest Prawo i Sprawiedliwość i przekonaliśmy do tej propozycji także naszych politycznych przyjaciół z grupy politycznej Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), a więc kolegów z rządzącej w Wielkiej Brytanii Partii Konserwatywnej, rządzącej w Czechach partii ODS, oraz z kilku innych partii wchodzących w skład EKR, w tym, bardzo ważna rzecz – Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Lider tej partii poseł Waldemar Tomaszewski jest, bowiem wraz z posłami Prawa i Sprawiedliwości członkiem frakcji EKR Prawo i Sprawiedliwość przekonało, więc swoich politycznych przyjaciół do wyrównania dopłat. Gdyby teraz PO i PSL przekonały do tego swoich przyjaciół, zwłaszcza Niemców – wyrównanie dopłat byłoby pewne. Obawiam się jednak, że oni nawet nie będą próbowali przekonywać, a mit o ich silnej pozycji w UE między bajki trzeba niestety włożyć.

Pójdziemy do Trybunału Jeśli nie będzie pełnego wyrównania dopłat, jeśli to się skończy niewielkim tylko zmniejszeniem różnic i tym nie więcej niż miliardem dodatkowym dla Polski, następny rząd, czyli rząd Prawa i Sprawiedliwości, zaskarży nierówność dopłat do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, z uwagi na dyskryminacyjny charakter nierówności. Będzie to konieczne nie tylko walka o pieniądze, ale przede wszystkim walka o równe prawa i o godność polskich rolników, którzy nie są gorsi od rolników niemieckich czy francuskich i nie może być zgody na to, żeby byli gorzej traktowani.

Cięcia dla największych gospodarstw W propozycji komisji Europejskiej jest też ważna propozycja – cięcia dla największych gospodarstw rolnych, wielkich farm, liczonych w setkach, czy tysiącach hektarów. Propozycja Komisji Europejskiej jest taka, żeby ci właściciele gospodarstw, którzy otrzymują rocznie ponad 150 tysięcy Euro, mieli te płatności stopniowo zmniejszane, a górny pułap wynosiłby 300 tysięcy Euro. Czyli nawet, jeśli ktoś ma nawet 10 tysięcy hektarów – dostawałby maksymalnie 300 tysięcy Euro i ani centa więcej. O te propozycje toczy się wielki bój, wiele państw jest temu stanowczo przeciwnych. Ja osobiście te propozycje popieram, uważam, ze powinny być te cięcia dla największych farm, jednak istotne jest, żeby te pieniądze poszły na zwiększenie płatności dla pozostałych gospodarstw. Taki trochę „Janosik” - zmniejszyć najbogatszym, żeby ci biedniejsi mogli dostać więcej. Tymczasem jest inna koncepcja, żeby te zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na programy modernizacyjne z II filara. To mi się nie podoba, bo to byłoby zabranie bogatym jedną ręka i oddanie im tych pieniędzy drugą ręką, a biedniejsi skorzystaliby na tym niewiele albo nic. Poza tym uważam, ze decyzja obcięciu dotacji dla największych gospodarstw powinna być w gestii państw członkowskich, a nie w skali całej Unii. Kraj dostaje dla swoich rolników określoną pulę i to on sam decyduje, czy tym największym zmniejszać, czy nie. Inna jest, bowiem struktura rolnictwa i trudno porównywać Polskę, ze średnią wielkością gospodarstwa około 6 ha z sąsiednimi Czechami, gdzie jest to około 80 ha.

Kontrowersyjne zazielenienie Wielkie kontrowersje w Parlamencie Europejskim wywołuje tak zwany greening (po polsku „zazielenienie”) wspólnej polityki rolnej. Chodzi o to, żeby 30 procent dopłat bezpośrednich uzależnić od spełnienia warunków korzystnych dla klimatu i środowiska. Tu jest kilka różnych wymogów, między innymi dywersyfikacja upraw, polegająca na tym, ze gospodarstwo powyżej 3 hektary musi mieć w strukturze, co najmniej 3 uprawy, z których największa obszarowo nie może przekraczać 70 procent, a najmniejsza – 5 procent ogólnej powierzchni. Do tego dochodzi obowiązek wyłączenia spod produkcji, co najmniej 7 procent powierzchni gospodarstwa, w formie ugorowania czy tez zalesiania. Ten pomysł budzi wielkie kontrowersje. Owszem, jesteśmy za rolnictwem przyjaznym dla środowiska, ale wyłączenie spod produkcji rolnej 7 procent gruntów, to tak jakby w Polsce wyłączyć z produkcji rolnej równocześnie województwo podlaskie i świętokrzyskie. To będzie ogromne zmniejszenie produkcji rolniczej, oblicza się że w skali Europy będzie to o 20 milionów ton zboża rocznie mniej. Oczywiście ktoś na tym zarobi, bo te 20 milionów ton brakującego zboża trzeba będzie przywieźć z Kanady, USA, Brazylii. Pod pretekstem troski o środowisko lobby handlowe chce kosztem rolnictwa ubić własny interes. Mamy tego świadomość i w Parlamencie Europejskim walczymy, żeby ten „greening” przynajmniej znacznie ograniczyć. Są propozycje, żeby objąć nim jedynie gospodarstwa powyżej 20 ha, żeby dywersyfikacja dotyczyła jedynie 2 upraw, żeby wyłączenie spod produkcji obejmowało tylko 3 procent gruntów. Nie wiadomo, jaki będzie tego finał, ale sprzeciw w Parlamencie Europejskim jest duży i zapewne „greening” nie przejdzie w takim kształcie, jaki zaproponowała Komisja Europejska.

Walka o tytoń Utrzymana zostaje możliwość specjalnego wsparcia dla niektórych działów produkcji rolnej. Państwa członkowskie będą mogły zablokować do 10 procent dopłat bezpośrednich i przeznaczyć je na dodatkowe wsparcie dla gospodarstw produkujących zboża, nasiona oleiste, zajmujące się produkcja mleka, wołowiny, roślin strączkowych, lnu, chmielu, buraków cukrowych i kilku innych roślin. Zgłosiłem poprawkę, żeby możliwością wsparcia objęty został także tytoń, co jest niesłychanie ważne w przypadku Polski, gdzie wsparcie dla małych gospodarstw, uprawiających tytoń, jest bardzo potrzebne. Tu przypomnę, że były już minister Sawicki z PSL, przez swój błąd, zmarnował setki milionów złotych, które w latach 2010-2013 mogły pójść na pomoc dla gospodarstw tytoniowych, a nie poszły, gdyż minister za późno złożył w Brukseli wniosek. Pisałem o tym wcześniej, minister Sawicki nawet mi proces sądowy wytoczył, ale wygrałem z nim ten proces, gdyż udowodniłem, że pan minister pieniądze rzeczywiście zmarnował. A wracając do specjalnego wsparcia – tu sporów większych nie będzie, poza wspomnianą już sprawą tytoniu.

Uproszczenia dla drobnych rolników Komisja proponuje tez uproszczony system płatności dla tzw. drobnych rolników. Polegać by to miało na tym, ze właściciele niewielkich gospodarstw rolnych (a jak niewielkich, zależałoby to od poszczególnych państw) mogliby na ich wniosek, złożony najpóźniej do 15 października 2014 roku otrzymywać płatności ryczałtowe, wynoszące nie więcej niż trzykrotna średnia płatność na hektar w danym kraju (opłacałoby się to zatem gospodarstwo o powierzchni poniżej 3 ha). Przy czym ma być na to przeznaczone nie więcej niż 15 procent wszystkich płatności bezpośrednich w danym kraju. Byłoby to rzeczywiście znaczne uproszczenie dla małych gospodarstw, jedno, dwuhektarowych. Jest to generalnie popierane w Europarlamencie, czynione są nawet starania, aby tym rodzajem pomocy objąć większy zakres gospodarstw.

Pieniądze tylko dla aktywnych rolników Od dawna zgłaszany był w Unii, także w Polsce, postulat,żeby pieniądze unijne wypłacane były tylko prawdziwym rolnikom, tym,którzy autentycznie sieją, koszą, zbierają, wypasają, a nie tylko właścicielom ziemi, którzy ziemie traktują głównie jako lokatę kapitału. Żeby nie płacić pieniędzy tzw. rolnikom z Marszałkowskiej. Jest w tym kierunku pewien ruch Komisji Europejskiej, która zaproponowała, żeby do płatności unijnych uprawnieni byli tylko tzw, rolnicy aktywni, przy czy za aktywnego uważany jest ten właściciel gruntów rolnych, dla którego dopłaty bezpośrednie stanowią co najmniej 5 procent wszystkich jego dochodów. To rozwiązywałoby na przykład problem lotnisk. Mało kto wie, ze wielkie europejskie lotniska to w istocie gospodarstwa rolne, na których lądują samoloty, porty lotnicze też biorą bowiem dopłaty. Po lotnisku w Brukseli biegają króliki, nie sprawdzałem, ale podejrzewam, że też się to wiąże z dopłatami za grunty rolne na lotnisku. Jeśli przejdzie propozycja Komisji (a raczej przejdzie) lotniska, pola golfowe i inne podobne grunty zostaną z płatności unijnych wyłączone, dzięki czemu więcej pieniędzy dla prawdziwych rolników zostanie.

Wykluczyć dopłaty do GMO i ferm wielkoprzemysłowych Zgłosiłem też w Komisji Rolnictwa poprawkę, żeby z wszelkich płatności unijnych wykluczyć gospodarstwa prowadzące uprawy GMO oraz gospodarstwa prowadzące tucz wielkoprzemysłowy. Dla nich nie powinno być żadnej pomocy. Nie może być tak, ze z jednej strony wspieramy środowisko, zazielenienie, którego kosztami rolników obciążamy, a z drugiej strony wspieramy bardzo szkodliwe dla środowiska uprawy GMO i fermy wielkoprzemysłowe. Komisja Europejska nie jest za ta poprawką, tam działa bardzo silne lobby GMO, w Parlamencie zresztą też, ale mam nadzieję, ze jednak uda się uzyskać poparcie większości Parlamentu i uprawy GMO oraz fermy wielkoprzemysłowe zostaną z pomocy unijnej wykluczone, a zaoszczędzone dzięki temu pieniądze trafia do gospodarstw prowadzonych tradycyjnymi metodami. Z konieczności skrótowo przedstawiłem najważniejsze propozycje i najważniejsze spory dotyczące dopłat bezpośrednich dla rolników. Sa oczywiście jeszcze inne sprawy, o których napisze innym razem – środki na tzw. II filar, środki na interwencje rynkowe itp. Myślę jednak, że dla polskich rolników najważniejsze są dopłaty bezpośrednie, żeby były one sprawiedliwe i równe z tymi, które otrzymują rolnicy krajów tak zwanej starej Unii. Na tym musi skupić nasza główna batalia. Nie chcemy więcej od innych, nie chcemy przywilejów, chcemy tylko godnego i sprawiedliwego traktowania. Jeśli tego nie będzie, to członkostwo w Unii „równych i równiejszych” traci sens. Janusz Wojciechowski

3 września 2012 "Siła i honor" - taki tytuł nosi ostatnia płyta pana Pawła Kukiza, prawicowego muzyka, któremu jeszcze nie obcy jest patriotyzm, tak jak innym „gwiazdom” wpisanym w system. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że poświęcona jest ona panu generałowi Sławomirowi Petelickiemu, który niedawno popełnił” samobójstwo” w swoim garażu. Człowiek pełen planów, chęci do życia, oburzony na to, co dzieje się z Polską - idzie do garażu i tam popełnia „samobójstwo”. Nie wiem czy był lepiej wyszkolony żołnierz w III Rzeczpospolitej- niż pan generał Sławomir Petelicki.. On sam stworzył jednostkę GROM - już niezależnie, w jakim celu, który określił pan minister Kozłowski, ale chodzi o sprawność i wyszkolenie. I wyszkolił wielu gromowców- komanodsów, którzy pozdrawiali się słowami” siła i honor”. Pan generał napisał nawet książkę pod tym samym tytułem, którą otrzymałem od brata w prezencie. Przeczytałem… Bardzo interesująca.. Czy jego wyszkoleni żołnierze szukają tego, co pomógł generałowi- zachodząc go z znienacka od tyłu popełnić ”samobójstwo”? Pan generał miał wziąć udział w najbliższym Marszu Niepodległości- w dniu 11 listopada, stanąć na jego czele, ale nie zdążył, albo zmienił zdanie- wolał popełnić” samobójstwo”. Data 11 listopada jest oczywiście niefortunna.. No, bo co zdarzyło się 11 listopada? Do Warszawy przybył towarzysz Piłsudski wypuszczony z Magdeburga. Przez Niemców. Po co? Dlaczego? I to jest powód, żeby 11 listopada czynić Świętem Niepodległości.?. To przecież Rada Regencyjna w dniu 7 października 1918 roku ogłosiła- wydając odezwę – o powstaniu niepodległej Polski. I ten dzień powinien być świętem państwowym, a nie przyjazd socjalisty, towarzysza Ziuka do Warszawy, z Polskiej Partii Socjalistycznej - i do tego –Frakcji Rewolucyjnej. Tego” Bandyty spod Bezdan”- jak go nazwał prymas. Szefem sztabu tworzącej się polskiej armii, był pan generał Tadeusz Rozwadowski, autor zwycięskiej Bitwy Warszawskiej, sponiewierany potem przez Piłsudskiego. Przy okazji zapraszam wszystkich, w których jeszcze tli się patriotyzm na manifestację w dniu 7 października w Warszawie z okazji odzyskania przez Polskę Niepodległości.. Manifestacja odbędzie się pod hasłem: „Ojczyznę wolną – racz nam zwrócić Panie”.. Mam nadzieję, że w Manifestacji weźmie udział wielu ludzi, którym bliskie są wartości wolności, poszanowania własności, swobody decydowania o swoim życiu i rodzinie, niepodległości ojczyzny- utraconej w wyniku wciągnięcia Polski do monstrum socjalistycznego o nazwie- Unia Europejska.. Pan poseł Janusz Palikot chce już likwidować flagę i hymn.. Skoro ma być jedno państwo ostatecznie o nazwie Unia Europejska.. To po co mu flaga i hymn- jaki by nie był, ale hymn.. Miała być „ Rota”- został Mazurek Dąbrowskiego.. Przecież Unia Europejska - jako państwo o osobowości prawnej międzynarodowej- ma swój hymn i swoją flagę.. To po co dwa hymny i dwie flagi? W Europie jedynie pan prezydent Wacław Klaus nie wywiesza na Hradczanach flagi Unii Europejskiej.. Po co w Europie- jednej Europie- 27 flag prowincji europejskich? Nie wystarczy flaga Unii Europejskiej i na razie flaga niemiecka, francuska i Wielkiej Brytanii? A potem- po likwidacji państw narodowych- tylko jedna flaga dwunastoma gwiazdkami,(????) a przecież prowincji europejskich jest 27? I będziemy śpiewać, że „wszyscy ludzie są braćmi” - to, co masoneria wymyśliła jeszcze w osiemnastym wieku.. I nie trzeba będzie grać hymnów narodowych podczas sportowych rywalizacji.. Zagra się jeden hymn- hymn Unii Europejskiej.. I wywiesi jedną flagę..Mam nadzieję, że pan Paweł Kukiz, człowiek prawicy narodowej nie popełni „samobójstwa”, ale przyjdzie na manifestację, wraz z kolegami z GROMU, z którymi się przyjaźni i z którymi się pozdrawia hasłem” siła i honor”, tym bardziej, że zaczyna być na indeksie listy niepoprawnych politycznie artystów, bo właśnie nikt nie objął patronatem medialnym jego najnowszej płyty „ Siła i honor”, a jego piosenek nie chcą puszczać najbardziej znane media.(???) Tak wygląda wolność dla Polaków w ich własnym kraju.. Będzie taki sam los, jak pana Andrzeja Rosiewicza.. Wielkiego artysty, którego piosenek nie chcą puszczać w „polskich” mediach - bo są polityczne i niezgodne z linią rządzącej partii Co innego, gdyby pojawiał się systematycznie na Przystanku Woodstock i był za pan brat z Jurkiem Owsiakiem- na pewno pełno byłoby jego muzyki w mediach.. I jeszcze gdyby brał udział w propagandowo- ideologicznej hucpie o nazwie Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Pan Jurek Owsiak sprawuje patronat ideologiczny nad młodzieżą, żeby nie hasała ideologicznie zbyt swobodnie - ale mógłby zrobić wyjątek dla pana Pawła Kukiza, który młodzieżą już nie jest.. I objąć go patronatem.. Tylko, żeby pan Paweł przestał zajmować się ojczyzną, a zajął się śpiewaniem.. I nie śpiewać o „sile” , a tym bardziej o honorze”.. Bo powiedzmy sobie szczerze, komu dzisiaj potrzebna jest siła Polski i honor ludzi w niej mieszkających? Przecież nie wrogom Polski.. „Honor” to pojęcie z cywilizacji łacińskiej, ciągnące się od rycerstwa i wartości rycerskich. Przynajmniej w Europie. Samuraje też mieli swój honorowy kodeks. Kiedyś plama na honorze- równała się samobójstwu.. Przed wojną jeszcze obowiązywał kodeks honorowy Boziewicza. Dzisiaj mamy władzę bez honoru, która zalewa nas kłamstwami i dezinformacją, próbując nas na każdym kroku oszukać.. Dobrze, że jest jeszcze Internet i – jak ktoś chce- może dotrzeć do prawdy.. Na zewnątrz huragan propagandy- w Internecie cisza prawdy. .I można znaleźć ciszę w środku propagandowej burzy.. „Ja nie jestem akceptowany przez obecną władzę. Czuję się jak w Polsce Gierka”- twierdzi pan Paweł Kukiz. Panie Pawle.. Wszystko dopiero przed nami, Socjalizm się rozkręca, będzie bankructwo, będzie więcej kłamstwa, będą” samobójstwa”. Ten ustrój tak ma, tym bardziej, że władza dwoi się i troi, żeby zakłamać rzeczywistość.. Teraz będzie „kryzys”, który przyjdzie nie wiadomo skąd i nie będzie wiadomo kto go wywołał.. A jest to skutek wieloletniej rozbudowy socjalizmu biurokratycznego i ogarniania przez państwo coraz większych połaci naszego życia.. Systematycznego rabunku mas, podnoszenia kosztów życia i pracy. To wszystko zrobiły te cztery ekipy rządzące Polską od czasu okrągłego stołu o zmiennych nazwach.. PO-UW, AWS-PiS, PSL-ZSL i SLD-PZPR.. „Co to za władza. W której jedna pani zostaje ministrem sportu, choć nie ma pojęcia o resorcie? Albo minister transportu. Jakie on ma kompetencje” –pyta pan Paweł Kukiz. No pewnie panie Pawle- ma pan rację.. oba resorty – tak naprawdę- nie są nikomu nie potrzebne do niczego , jako zbędne siedliska biurokracji, które przeszkadzają rozwijaniu się sportu i transportu.. I dlatego każdy tam może zostać ministrem, jak przysłowiowa leninowska kucharka, które może rządzić państwem.. Obojętnie kto- byleby by był z odpowiedniego klucza politycznego.. W demokracji tak jest! Szczególnie w naszej” młodej „demokracji.. Strach pomyśleć jak się demokracja zestarzeje.. I nie będzie już młoda. „Gdybym sam był „lizusem premiera” to zostałbym naczelnym lekarzem weterynarii., bo mam w domu dwa kanarki, trzy psy i kota”- twierdzi pan Paweł Kukiz. No pewnie, że tak by było- to jasne. Demokracja to kabaret to siódmej potęgi.. A my jesteśmy statystami w tym kabarecie i tylko się przyglądamy co z nami wyprawiają demokraci.. Niektórzy służą jako mięso armatnie demokracji. Wrzucają do urn głosy , oddając je na swoich oprawców. Czy to nie jest ironia losu? W demokracji każdy ma prawo być swoim własnym ciemiężcą, oddając głos na swojego pana, który będzie go ciemiężył. Ale dlaczego przy okazji jest ciemiężcą innych? Bo tak prezentuje się oblicze demokracji.. Decyduje większość zaganiana do urn przy pomocy pałki propagandowej kaleczącej świadomość człowieka.. I zawsze na tych samych. Już dwadzieścia kilka lat.. Ja jestem ciekawy- nie wiem jak Państwo- ale w jakich warunkach pan Paweł Kukiz przechowuje w domu te dwa kanarki, trzy psy i kota? Czy realizuje prawa zwierząt? Czy nie znęca się nad nimi- trzymając na przykład kanarki w klatce? Czy nie zmusza kota to łowienia myszy, i czy pies ma wszystko czego mu potrzeba.. Bo inaczej przyjdzie do jego domu Patrol Ekologiczny i pokażę panu Pawłowi gdzie jest jego miejsce. Bo tak naprawdę żyjemy w więzieniu o niewidocznych kratach... Tak wiele już mamy tych przepisów.. Biurokracja górą! WJR

Jest reakcja na szokujące doniesienia ws. budowy metra. Poseł Górski: sprawą musi się zająć Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Od kilku tygodni w internecie można przeczytać szokujące doniesienia związane z budową II linii metra w Warszawie. Pojawiają się informacje, że robotnicy w czasie prac znajdują ludzkie szczątki, które po kryjomu wyrzucane są na śmietnik. Informacje o znaleziskach wykonawcy mają ukrywać w obawie przed opóźnieniami w inwestycji. O sprawie zrobiło się głośno, ale do tej pory nie udało się zweryfikować wiarygodności doniesień. Oficjalnie wszyscy zaprzeczają, by takie sytuacje miały miejsce. Jak informował w rozmowie z portalem Stefczyk.info radny PiS w Warszawie Maciej Wąsik, oficjalnie wiadomo o jednym przypadku znalezienia ludzkich szczątków. Zaznaczał, że usłyszał to podczas posiedzenia jednej z komisji władz Warszawy. Obecny był na niej prezes warszawskiego metra. Prezes przyznał, że był jeden przypadek znalezienia ludzkich szczątków na terenie budowy metra. W tamtym przypadku znalezisko zostało stosownie zabezpieczone przez archeologa. On je przekazał do dalszych badań. Prezes nie mówił jednak nic więcej, nie powiedział również, gdzie znaleziono te szczątki - wyjaśniał Wąsik. Sprawa ewentualnego bezczeszczenia ludzkich szczątków nabrzmiała na tyle, że zareagować postanowił warszawski poseł PiS Artur Górski. Skierował pismo, do Rady Ochrony Walki i Męczeństwa, w którym wnosi o zajęcie się sprawą. W piśmie Górskiego czytamy:

W mediach elektronicznych pojawiła się informacja, że na całej trasie budowanego metra robotnicy niemal codziennie znajdują ludzkie szkielety. Są to zapewne w większości szczątki powstańców i osób cywilnych, które zostały zamordowane przez Niemców w trakcie Powstania Warszawskiego. Jak napisano: „Ilość zwłok można szacować w setkach, nikt nie prowadzi dokładnej statystyki”. Jednak, jak wynika z informacji, mogły zostać znalezione także późniejsze szczątki ludzkie, gdyż – czytamy – „bardzo płytko, zaledwie pod warstwą asfaltu znaleziono kilka doskonale zachowanych zwłok, których wygląd świadczył na pochodzenie znacznie późniejsze niż druga wojna światowa”. Dalej informacja jest jeszcze bardziej szokująca. Zgodnie z decyzją władz Warszawy, ludzkie szczątki wydobyte przez robotników z ziemi mają być w tajemnicy wywożone na wysypisko śmieci. Robotnikom, którzy znajdują ludzkie szczątki, podobno zakazano zgłaszania takich przypadków do IPN, na policję czy do jakichkolwiek organów władzy publicznej, „pod groźbą natychmiastowego zwolnienia z pracy”. Władze Warszawy zdają sobie bowiem sprawę, że zainteresowanie szczątkami ludzkimi z czasów II wojny światowej i okresu komunizmu przez którąś ze służb mogłoby spowodować opóźnienie w budowie metra. W związku z powyższym zwracam się do Szanownego Pana Sekretarza, aby Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zainteresowała się tą informacją i podjęła wszelkie działania, które umożliwią jej weryfikację, a w przypadku potwierdzenia przytoczonych faktów, spowodowała zabezpieczenie szczątków ludzkich z czasów wojny i PRL, w celu ich zbadania przez Instytut Pamięci Narodowej, a następnie godnego pochowania. Ponadto w przypadku potwierdzenia opisanego faktu poniżania ludzkich szczątków, co jest łamaniem prawa krajowego i międzynarodowego, proszę o powiadomienie o tym prokuratury, by także dogłębnie zbadała sprawę. W rozmowie z portalem wPolityce.pl poeł Artur Górski zaznacza, że nie umie ocenić wiarygodności doniesień dotyczących bezczeszczenia ludzkich szczątków na budowie metra. Jego zdaniem to właśnie Rada powinna zbadać te doniesienia i ustalić, czy są one prawdą. Te wiadomości są jednak prawdopodobne. Wiadomo, że po wojnie władze ludowe nie zajmowały się ekshumacjami. Wyrównano jedynie teren i postawiono nową infrastrukturę. Jeśli dziś na różnych głębokościach znajduje się niewybuchy, to równie dobrze mogą być znajdowane ludzkie szczątki. Wiele takich szczątków może znajdować się pod ziemią - tłumaczy Artur Górski. Dodaje, że szczególnie niepokojące są podejrzenia o tym, co dzieje się z ewentualnymi szczątkami. Jeśli okazałoby się, że rzeczywiście mamy do czynienia z wyrzucaniem na śmietnik ludzkich ciał to byłby szok i skandal. To byłaby sprawa dla prokuratury - wyjaśnia poseł.

Z racji powagi sytuacji oraz przestępczego charakteru domniemanego procederu poseł Górski postanowił zareagować i skierować sprawę do prof. Kunerta i ROPWiM. Nasz rozmówca wskazuje, że jeśli doniesienia się potwierdzą na budowę wraz z prokuratorem powinni trafić naukowcy, którzy przeprowadzą rzetelne prace badawcze. Poseł Górski przyznaje, że obecnie piłka jest po stronie Rady, która powinna zrobić pierwszy krok.

KL zespół wPolityce.pl

Autorytet ojca Rządząca dziś światem upadającej cywilizacji Lewica nienawidzi słowa „autorytet”. System „autorytarny” – czyli taki, w którym władza opiera się na czyimś autorytecie (Boskim, jednostki, prawa czy tp. – istnieją różne systemy autorytarne!) to coś obrzydliwego; jedyny słuszny to taki, w którym rację ma Większość. Jest to dość oczywisty nonsens – a skutki tych teoryj widzimy dziś na własne oczy. Przy wychowywaniu dziecka jednak ten problem nie istnieje – bo w rodzinie na ogół nie ma jak utworzyć „Większości”. Dlatego nawet lewicowi teoretycy, choć z obrzydzeniem, mówią o „autorytecie rodziców” (oczywiście zawsze „rodziców” – nigdy „ojca”!) jako o niezbędnym czynniku w wychowywaniu dziecka. Istnieją w tym względzie trzy różne szkoły.

Pierwsza – tradycyjna, przyznaje rodzicom rację, apriorii wymaga od dzieci posłuszeństwa. Metoda ta jest znakomita z jednym wyjątkiem: kiedyś rodzic pomyli się i – cały autorytet diabli wezmą. Może po drugim błędzie. Albo trzecim.

Druga – nowoczesna, „wolnoamerykańska” (choć głoszono ją zarówno podczas oświecenia, jak i za Cesarstwa Rzymskiego) nie grozi taką katastrofą. Dziecko ma wychowywać się bez autorytetów i dopiero budować je sobie samodzielnie w odpowiednim wieku. Wbrew pozorom ryzyko pójścia fałszywąAuto drogą nie jest tu wielkie; hippisi, narkomani itp. są w końcu niewielkim marginesem. Ale stwarza to trudne problemy wychowawcze, jako że nie można użyć argumentu: „Nie rób tego, bo ja ci to mówię”, nieodzownego, by odwieść dziecko od czynu, którego konsekwencji nie może sobie ono nawet wyobrazić. W gruncie rzeczy jest to metoda dobra dla rodziców dość bogatych, by ścierpieć np. podpalenie przez dziecko mieszkania czy samochodu.

Trzecia – pragmatyczna, polega na budowaniu kapitału zaufania i ostrożnym korzystaniu zeń. Autorytet u dziecka mamy niejako z natury: powstaje on dlatego, że Ojciec umie robić rzeczy dlań niemożliwe – a nawet niemożliwe do wykonania przez Matkę. Polecenia oparte o ten autorytet radzę jednak wydawać rzadko i – tu paradoks – najlepiej wtedy, gdy dziecko nie posłucha. Łatwo można przepowiedzieć, że sparzy się, próbując naśladować w zapaleniu zapałki. Trzeba przedtem spokojnie powiedzieć: „Nie rób tego, bo się sparzysz” – i spokojnie czekać w pogotowiu, aby upuszczoną z wrzaskiem zapałkę zgasić, nim zapali się dywan (ojciec ze szkoły tradycyjnej zabroni zapalania, z nowoczesnej – nie powie nic). Cała sztuka polega w gruncie rzeczy na częstszym dokładaniu do kapitału niż korzystaniu zeń, tzn. więcej razy winno dziecko przekonywać się, że ojciec miał rację, niż słuchać autorytetu na wiarę. Nie ma zazwyczaj mowy, by do takiej dyscypliny skłonić kobietę. Nie złoszcząc się ojciec musi wziąć pod uwagę, że polecenia wydawane są przez matkę przy jednoczesnej pracy na kilku stanowiskach (sama coś sprząta, w kuchni buzuje, pralka warczy). Stąd w miarę dorastania dziecka trzeba mu tłumaczyć, że kobiety mają prawo do fantazji, humorów itp. co nie umniejszając miłości dziecka – wyjaśni nieuniknione niekonsekwencje w wydawanych przez matkę poleceniach.

Rzecz prosta – argumentu z drugiego piętra abstrakcji: „Muszą mnie słuchać, bo ja mam autorytet” używać nie wolno. Jest odwrotnie: mam autorytet, co widać po tym, że dziecko mnie słucha – a nie: dziecko mnie słucha, bo mam autorytet! Dziecko może być świetnie wychowane – nie znając w ogóle słowa „autorytet”! JKM

Po „bazie” kolej na „nadbudowę” Dobiegają końca letnie kanikuły, kiedy to wszyscy, a zwłaszcza Umiłowani Przywódcy nabierają sił do ciężkiej pracy („Praca posła ciężka, szczera, z rana poseł się ubiera, fagas listy mu otwiera, on tymczasem się wybiera - do Puchera!”), toteż nic dziwnego, że na pierwszym posiedzeniu Sejmu po wakacyjnej przerwie wybuchł przeraźliwy jazgot na temat Amber Gold. Jazgotali nawet Umiłowani Przywódcy z Platformy Obywatelskiej, a także - jakże by inaczej - „ludowcy”, co to zaledwie miesiąc wcześniej przeżywali „aferę taśmową”. Ale po „aferze taśmowej” ucichły nawet echa tym bardziej, że zgodnie z przestrogą poety: „czas zmienić politykę rolną lecz ludzi krzywdzić nam nie wolno!” - nikomu, jak się wydaje nic się nie stało. Wygląda na to, że i w sprawie Amber Gold też nikomu nic się nie stanie, no, może z wyjątkiem Marcina Plichty, który od dzisiaj został już Marcinem P., ponieważ niezawisły sąd, na wniosek niezależnej prokuratury, które nagle nabrały niesłychanego wigoru, zaaplikował mu 3 miesiące aresztu, z uwagi na poważna obawę „matactwa” z jego strony. Warto zwrócić uwagę, że zarówno niezależna prokuratura, jak i niezawisły sąd nabrały wigoru dopiero po tym, jak pieniądze z Amber Gold zostały bezpiecznie wyprowadzone w nieznanym kierunku. Kto je wyprowadził, i dokąd? Tego oczywiście nie wiadomo - podobnie zresztą jak w innych, podobnych sytuacjach, o których wspominał poeta: „W Warszawie zbytek, szampańskie kolacje, płyną rubelki, skąd, gdzie - ani wiesz!” Więc kiedy już było wiadomo, że pieniądze wyłudzone od naiwniaków, którzy myśleli, że papierki, na których napisano, czy nawet wydrukowano informację, że są złotem - rzeczywiście są złotem - więc kiedy już było wiadomo, że te pieniądze zostały bezpiecznie wyprowadzone w nieznanym kierunku, niezależna prokuratura i niezawisłe sądy nabrały niesłychanego wigoru i nie żałują „Marcinowi P.” zarzutów. Postawiły mu ich bodajże aż sześć, czy siedem, a na ich czele - najpoważniejszy, że swoją działalność prowadził „bez zezwolenia”. A contrario wynika z tego, że gdyby na wydymanie swoich klientów miał zezwolenie, to wtedy cała sprawa wyglądałaby całkiem inaczej. Skoro tedy niezawisły sąd wpakował „Marcina P.” do aresztu, to nie jest wykluczone, że może on przed terminem zapoznać się z Trójcą Świętą i to „bez udziału osób trzecich”, podobnie jak generał Sławomir Petelicki tym bardziej, że cela, w której został umieszczony, jest monitorowana przez 24 godziny na dobę. Ponieważ ostatnio wszystkie samobójstwa aresztowanych w delikatnych sprawach świadków i skazańców, poczynając od „Baraniny”, a na wykonawcach „mokrej roboty” na Krzysztofie Olewniku kończąc, nastąpiły w takich właśnie celach, trudno się dziwić, że „Marcin P.” trochę się denerwuje tym bardziej, że właśnie słynny detektyw Krzysztof Rutkowski oznajmił, iż „włącza się” do sprawy. Nic dziwnego, przy takich pieniądzach każdy by chciał się podłączyć, bo z samego kurzu, jaki podnosi się przy ich przeliczaniu, można wykroić niezła fortunę. Krótko mówiąc - starczy dla każdego - oczywiście z wyjątkiem wydymanych naiwniaków - ale wiadomo, że jakieś straty muszą być. Jeszcze co prawda nie wiadomo, po której stronie Mocy nasz detektyw się „włączy” - ale jestem pewien, że - podobnie zresztą jak w każdej innej sprawie - detektyw Rutkowski, też zresztą oskarżany przez złe języki, że „działa bez licencji” - będzie nieugięcie stał na nieubłaganym gruncie sprawiedliwości. Co to może oznaczać dla „Marcina P.” - zobaczymy. Nie uprzedzajmy jednak faktów, bo na razie trwa jazgot w Sejmie. Umiłowani Przywódcy zadali premieru Tusku, generalnemu prokuratoru Andrzeju Seremetu, ministru sprawiedliwości pobożnemu Jarosławu Gowinu i sprytnemu ministru finansów, Jacku „Vincentu” Rostowskiemu aż 175 pytań, rozpoczynających się przeważnie od pełnego bezgranicznego zdumienia zwrotu: „jak to możliwe, żeby...” - i tak dalej. Podobnie w koszmarnych czasach sanacji brukowe gazety redagowały kryptoreklamy, upozowane na pełne zatroskania notatki interwencyjne: „Jak długo jeszcze policja będzie tolerowała dom schadzek przy ulicy Widok 10 mieszkania 12, trzecie piętro, dzwonić trzy razy?!” Najwyraźniej Umiłowani Przywódcy powinność swej służby rozumieją, że jazgot - owszem, jak najbardziej - ale niech Bóg broni przed ujawnieniem najważniejszej tajemnicy państwowej, że ta cała III Rzeczpospolita, ci wszyscy prezydenci, sejmy, senaty, trybunały, niezależne prokuratury, policje i niezawisłe sądy, to tylko dekoracja, rodzaj parawanu, za którym bezpieczniackie watahy okupują i bezlitośnie eksploatują nasz nieszczęśliwy kraj. Zresztą - powiedzmy sobie szczerze - czy Umiłowanym Przywódcom, którzy przecież stanowią istotną część owej dekoracji, wypada się tak dekonspirować? Jasne, że nie wypada, toteż ze wszystkich sił swoich, mimo pozorów świętego oburzenia i w ogóle - spontanu i odlotu - jednak czujnie starają się nie zauważyć tego słonia w menażerii. Rozumieją te uwarunkowania również odpytywani, toteż udzielą zapewne jakichś wymijających odpowiedzi, żeby i demokratyczny wilk był syty i bezpieczniacka owca cała. Bo już na powołanie sejmowej komicji śledczej zgody nie ma; właśnie gdy piszę te słowa, rzecznik klubu Polskiego Stronnictwa Ludowego Jan Bury oznajmił, że PSL będzie głosowało za odrzuceniem wniosku o powołanie takiej komisji już w pierwszym głosowaniu. Ano - skoro wygląda na to, że w „aferze taśmowej” nikomu włos z głowy nie spadnie, to jakże PSL ma popierać jakieś komisje śledcze? Podobnie musiał myśleć sobie pan Andrzej Wajda, któremu Moc poszła na rękę w kłopotliwej sprawie śmierci niejakiego Frykowskiego w dworku jego bezrobotnej córki Karoliny w Głuchach. Jak pamiętamy, nieboszczyk Frykowski był do tego stopnia taktowny, że umarł dopiero wtedy, kiedy po sobie posprzątał, to znaczy - powycierał z podłogi krew, jaka z niego wyciekła po uderzeniu nożem w brzuch - a w tej sytuacji również i przybyły na miejsce policmajster powinność swej służby zrozumiał i nawet nie wszedł do kuchni, gdzie właśnie sprzątał po sobie konający, by „nie robić zamieszania”. W takiej wytwornej atmosferze również surowej ręce sprawiedliwości w osobie pani Anety Rafałko z niezależnej prokuratury w Wyszkowie nie pozostawało nic innego, jak taktownie sprawę umorzyć. Ale kiedy po latach jacyś anonimowi zuchwalcy zdecydowali o pochowaniu prezydenta Kaczyńskiego z żoną na Wawelu, pan Andrzej musiał zrozumieć, że teraz kolej na niego i stanął na czele protestu. Nie żeby ktoś mu kazał, co to, to nie; człowieka kulturalnego można poznać właśnie po tym, że sam wie, kiedy powinien się odwdzięczyć. Z przyjemnością tedy odnotowujemy, że czego jak czego, ale niewdzięczności nikt „ludowcom” nie ośmieli się zarzucić. Dobre i to. Nie znaczy to oczywiście, że afera Amber Gold nie będzie miała żadnych konsekwencji. Nie mówię oczywiście o „Marcinie P.”, bo przed nim rozpostarły się właśnie przepastne wyżyny, tylko o tubylczej scenie politycznej. Akurat dzisiaj okazało się, że dług publiczny naszego nieszczęśliwego kraju przekroczył bilion złotych, że gospodarka, w której coraz dotkliwiej dają o sobie znać „zatory płatnicze”, właśnie „spowalnia”, a produkt krajowy brutto, napędzany dotychczas wewnętrznym popytem, nawiasem mówiąc, w znacznej części kredytowanym, również spada na łeb na szyję - więc nietrudno się domyślić, że zwycięska bezpieczniacka wataha, która m.in. w osobie Amber Gold właśnie likwiduje „bazę ekonomiczną” konkurencyjnej watahy pokonanej, będzie musiała pomyśleć o podmiance - żeby mianowicie tyle zmienić, by wszystko zostało po staremu. W ramach podmianki nieubłagany palec będzie musiał wskazać winowajcę, a któż lepiej na niego się nadaje, jeśli nie premier Tusk, zwłaszcza w kontekście tej afery? Pewnie dlatego uchodzący za wirtuoza intrygi prezes Jarosław Kaczyński żadnego pytania premieru Tusku nie zadał, pamiętając widocznie o wskazówkach płynących z wiersza Marii Konopnickiej o Pimpusiu Sadełko: „psu nie honor bić się z kotem - co mu potem?” Na poważne rozmowy przyjdzie czas, kiedy opadnie kurz po jazgocie, a Moce zdecydują, komu i za co zostaną powierzone zewnętrzne znamiona władzy. SM

Korwin-Mikke dla Fronda.pl: Program Kaczyńskiego to program budowania Polski socjalistycznej drukuj

- Mam nadzieję, że jeśli Jarosław Kaczyński dojdzie do władzy to swojego programu nie będzie wdrażał – mówi o ogłoszonym wczoraj przez prezesa PiS planie naprawy państwa - Janusz Korwin-Mikke.Teraz Jarosław Kaczyński z panem Zbigniewem Ziobro będą się prześcigać, kto jest większym socjalistą. Wszystkie postulaty gospodarcze SLD głosi obecnie PiS i Solidarna Polska, a wszystkie postulaty obyczajowe głosi PO. Nie traktuję tego, co mówi Jarosław Kaczyński do końca poważnie, bo mówi to pod wyborców. Mam nadzieję, że jeśli on dojdzie do władzy to swojego programu nie będzie wdrażał - uważa Korwin-Mikke.

Propozycje PiS

1. Objęcie podatkiem VAT wszystkich prowadzących działalność gospodarczą

2. Utrzymanie podatku VAT na poziomie 23 proc.

3. Wprowadzenie podatku dla banków

4. Likwidacja NFZ

5. Wspieranie budownictwa poprzez stworzenie kas mieszkaniowych

6. Likwidacja gimnazjów

8. Odbudowa szkolnictwa zawodowego

9. Stworzenie 1,2 mln miejsc pracy w 10 lat

10. Wprowadzenie konfiskaty majątku przestępców

11. Zwolnienie z podatku najuboższych seniorów

12. Ulgi dla rodziców od momentu poczęcia

13. Bony na żłobki i przedszkola

14. Powrót do wieku emerytalnego - 65 lat dla mężczyzn i 60 dla kobiet

JKM

Rap nauczy Cię makroekonomii! Jak powinna wyglądać edukacja ekonomiczna? Instytut Misesa zaprasza na teledysk „Fear the Boom and Bust” (miliony odsłon na świecie!) przedstawiający dyskusję Keynesa i Hayeka. Można by wymagać znajomości tego klipu do zaliczenia makroekonomii. Z okazji początku roku szkolnego proponujemy pomysł na przyjemną i pożyteczną naukę ekonomii. Dwóch twórców, Russ Roberts i John Papola, stworzyło imponujący klip, w którym rapujący John Maynard Keynes, oraz jego przeciwnik, Friedrich August von Hayek, przedstawiają swoje teorie. Efekt jest doprawdy imponujący:

Klip jest dobry nie tylko, dlatego, że został świetnie wyprodukowany, ale również dlatego, że stanowi świetny materiał edukacyjny, gdyż w miarę dobrze oddaje poglądy zarówno Keynesa jak i Hayeka. Bowiem jak słyszymy w klipie Keynes uznawał, że przyczyną wahań w gospodarce są „zwierzęce instynkty” w kapitalizmie, ożywienie nie może się pojawić z powodu sztywności płac (i innych cen), więc najlepszym lekarstwem jest zbawienna rola wydatków rządowych. Czynnikowi destabilizującemu (zwierzęce instynkty rynków) dajemy przeciwwagę w postaci puchnących wydatków rządowych. Tak naprawdę nieważne na co idących, czy na kopanie i zakopywanie rowów, wojny, czy wybijanie szyb (w istocie takie opinie pojawiały się nie tylko w pracach Keynesa, ale także w formie sugestii w pracach Paula Krugmana). Niech rośnie suma wydatków, bo zadziała magiczny „mnożnik”. Zaciskanie pasa i zwiększenie oszczędności będzie tylko przeszkadzało w tym rajdzie „zagregowanego popytu”. A polityka samego obniżania samych stóp może nie wystarczyć, ponieważ pojawi się „pułapka płynności”, gdy banki zatrzymują akcję kredytową, zamiast razem z rządem zwiększać wydatki i nie przejmować się jutrem. Hayek natomiast w odpowiedzi na to stwierdza, że agregaty Keynesa pomijają fundamentalne mechanizmy zmiany (cytat wprost z jego autentycznej recenzji książki Keynesa). Tworzą w ten sposób teorię, która obiecuje darmowe obiady, jakie mimo wszystko nie mogą się pojawić. Bowiem, aby inwestycje były trwałe potrzebne są realne oszczędności ludzi. Stopa procentowa zaś jest ceną, która powinna się kształtować rynkowo, a nie jak dzisiaj przez państwowe instytucje (banki centralne). Hayek dalej podkreśla, że kryzys nie pojawia się nagle w wyniku jakiś zwierzęcych instynktów, lecz z powodu kumulacji przez lata wcześniej błędnych inwestycji kapitałowych. Obniżanie stóp procentowych przez banki otworzy drogę do takiego boomu, ale ponieważ brakuje na realizację inwestycji autentycznych oszczędności, cały boom skończy się kryzysem. Ratowanie bankrutów dodatkowymi pieniędzmi tylko wprowadzi dodatkowe wypaczenia, a trzymanie pieniędzy to nie „pułapka płynności”, tylko zmasowane błędy i bankructwa. Można argumentować, że trochę niesprawiedliwie, iż Hayek występuje jako drugi, a Keynes nie ma szansy na odpowiedź. Choć jest to zgodne z historią faktycznej debaty między nimi: Keynes nie odpowiadał na argumenty Hayeka, lecz je ignorował, przedstawiając na nowo swoją tezę (a raczej, jak stwierdził sam Hayek, sofizmat „podziemnych” ekonomistów z XIX wieku). Sam Mark Blaug, wybitny historyk myśli, stwierdził, że nieodpowiadanie na argumenty Hayeka było „mistrzowskim pociągnięciem”. Tak, czy inaczej, można by znajomości tego klipu wymagać, jako podstawy do zaliczenia makroekonomii. Mateusz Machaj

Jest szansa na merytoryczną dyskusję nad zawartością expose Kaczyńskiego Wraz z prezentacją kolejnych projektów ustaw z pakietu przedstawionego przez prezesa Kaczyńskiego, jak sądzę będzie coraz większe zapotrzebowanie na merytoryczną debatę na te tematy.

1. Po wczorajszym wystąpieniu prezesa Kaczyńskiego, który zaprezentował propozycje poważnych zmian aż w 10 dziedzinach życia, najgorzej ocenianych przez Polaków po 5 latach rządów Donalda Tuska, w mediach pojawiło się trochę krytycznych komentarzy ale frontalnego ataku nie było, jak to zwykle do tej pory bywało. Byłem wczoraj gościem programu Fakty po Faktach w TVN 24 i nawet tam można było powiedzieć bez przerywania klika zdań o zawartości pakietu zmian przygotowanych przez ekspertów Prawa i Sprawiedliwości. Jak się wydaje brak zmasowanego ataku na te propozycje wynika po pierwsze z ich trafności. Na przykład większość Polaków bardzo krytycznie ocenia funkcjonowanie gimnazjów więc trudno aby media atakowały zapowiedź ich likwidacji przygotowaną przez Prawo i Sprawiedliwość. Ale brak krytyki wynika także z coraz większej słabości rządzącej Platformy. Kolejne afery wbrew temu co pokazują kolejne badania opinii publicznej, jednak osłabiają tę partię (widziałem na własne oczy jak nerwowo reagowali „zwykli” posłowie Platformy na sali sejmowej na pokazane z mównicy zdjęcie, na którym prominentni działacze Platformy - prezydent Gdańska, marszałek województwa pomorskiego, jeden z senatorów z tego regionu ciągną na linie samolot należący do OLT Express aferzysty Marcina P. Poza tym rzeczywistość coraz bardziej skrzeczy i przestają być już skuteczne, zabiegi PR- owskie, wrzutki tematów zastępczych, ba nawet spolegliwi dotychczas dziennikarze zaczynają zadawać pytania, coraz mniej wygodne dla premiera Tuska.

2. Nawet premier Tusk pytany o komentarz do wystąpienia Kaczyńskiego zareagował merytorycznie, że skutki finansowe proponowanych przez niego zmian szczególnie w sferze społecznej jego ministrowie oszacują do najbliższej środy i wtedy będą one dopiero oceniane. Oczywiście pojawiło się wypomnienie Tuska, że świat i Europę dotyka coraz bardziej kryzys, który puka także i do polskich drzwi i w takiej sytuacji proponowanie dodatkowych wydatków budżetowych nie powinno mieć miejsca. Tyle tylko,że te sformułowania o kryzysie w ustach obecnego szefa rządu, brzmią dosyć dziwacznie, ponieważ do tej pory właśnie szczególnie przez niego byliśmy epatowani stwierdzeniami „o zielonej wyspie” i światłej polityce gospodarczej jego rządu, który do kryzysu w Polsce nie dopuścił i nie dopuści w przyszłości.

3. Oczywiście trzeba przyznać idą dla polskiej gospodarki gorsze czasy niż do tej pory ale właśnie dlatego prezes Kaczyński zaczął swoją prezentację od zapowiedzi diametralnej zmiany systemu podatkowego. Pierwszy projekt łączy dotychczasowe oddzielne trzy ustawy podatkowe: o podatku dochodowym od osób fizycznych, o podatku dochodowym od osób prawnych i ustawę o zryczałtowanym podatku dochodowym, zawiera się na 200 stronach (wspomniane 3 ustawy łącznie liczą aż 400 stron) i znacząco upraszcza rozliczanie się z podatków dochodowych wprowadzając zaledwie 2 stronicową deklarację podatkową. Przełomowe rozwiązania zawarte w tym projekcie dotyczą wprowadzenia zasady odliczenia wydatków inwestycyjnych podatnika od dochodu do opodatkowania (i to zarówno w odniesieniu do osób fizycznych jak i osób prawnych), co stwarza ogromną szansę na ograniczenie rozmiarów szarej strefy. Podobne powody stoją za projektem nowej ustawy o VAT, ta obecna nowelizowana setki razy jest już tak dziurawa, że tegoroczne wpływy z VAT mimo wzrostu gospodarczego i wysokiej inflacji będą niższe od tych zaplanowanych o około 12 mld zł, co grozi cieciami wydatków w ostatnich miesiącach roku na wielką skalę. No i na koniec zmian podatkowych, 1% podatek obrotowy od sklepów wielkopowierzchniowych i podatek bankowy (0,3-0,4%) od aktywów, obydwa obowiązujące przez kilka lat na czas wychodzenia z kryzysu (bo tylko w takim wymiarze może zaakceptować je Bruksela i takie właśnie rozwiązanie udało się przeforsować Węgrom). Wszystkie te rozwiązania podatkowe powinny dać przynajmniej kilkanaście miliardów złotych dodatkowych dochodów i one właśnie mają być źródłem zwiększonych wydatków w różnych dziedzinach ale wydatki te za jakiś czas powinny przynieść dodatkowe wpływy do budżetu, poprzez zwiększenie bazy podatkowej.

4. Wraz z prezentacją kolejnych projektów ustaw z pakietu przedstawionego przez prezesa Kaczyńskiego, które mają na celu wsparcie dla procesów gospodarczych i rozwiązywanie problemów społecznych, jak sądzę będzie coraz większe zapotrzebowanie na merytoryczną debatę na te tematy. Raczej skończyły się czasy kiedy to najbardziej racjonalne propozycje programowe Prawa i Sprawiedliwości były zakrzykiwane przez ekspertów i media, argumentami w stylu ta partia nie ma programu, nie jest żadną alternatywą dla obecnie rządzących i w związku z tym jest niewybieralna.

Kuźmiuk

KRD: zwiększenie wymogów przy wpisywaniu długów do rejestru dłużników spowoduje zatory płatnicze Politycy chcą zmian w zakresie wpisywania długów do rejestrów dłużników. Złożony w Sejmie projekt przewiduje zwiększenie wymogów formalnych wobec wierzycieli. W zamyśle ma to zapobiec przypadkom wpisywania do biur informacji gospodarczej długów jeszcze niewymagalnych. Suchej nitki na projekcie nie zostawiają przedstawiciele Krajowego Rejestru Długów. Ich zdaniem wprowadzenie tych przepisów spowodowałoby większe zatory płatnicze. Chodzi o złożony w Sejmie przez Ruch Palikota projekt zmian w ustawie o udostępnianiu informacji gospodarczych i wymianie danych gospodarczych. Ma on na celu wprowadzenie wymogu uzyskania uznania roszczenia na piśmie lub jego potwierdzenia prawomocnym wyrokiem sądu lub decyzją organu administracji publicznej zaopatrzoną w rygor natychmiastowej wykonalności, aby wierzyciel mógł przekazać do biura informacje gospodarcze o zobowiązaniu dłużnika. Zdaniem autorów nowelizacji, projekt zmian przepisach wyeliminuje sytuacje, kiedy wierzyciele zgłaszają do rejestru dłużników długi jeszcze nie wymagalne, co powoduje, że wiele firm nie może ubiegać się o kredyt lub dotację.

– Zmiany proponowane przez Ruch Palikota wydają się mocno populistyczne i wynikają z niedostatecznej znajomości ustawy o udostępnianiu informacji gospodarczych i wymianie danych gospodarczych, która reguluje w tej chwili działalność biur informacji gospodarczych – mówi w rozmowie z Agencją Informacyjną Newseria Adam Łącki, prezes zarządu Krajowego Rejestru Długów. – Jeżeli ta nowelizacja weszłaby w życie, spowodowałoby to zwiększenie zatorów płatniczych w Polsce. KRD jest zdania, że biura informacji gospodarczej są od tego, aby ułatwiać, a nie utrudniać wierzycielom dochodzenie należności od niesolidnych dłużników.

– Proponowane w nowelizacji zmiany mają umożliwiać wpisywanie do biura informacji gospodarczych tylko tych dłużników, i to zarówno przedsiębiorców, jak i konsumentów, których dług został poświadczony poprzez uznanie długu. Dłużnik musiałby podpisać oświadczenie, że jest dłużnikiem, bądź na ten dług sąd wydałby już wyrok – tłumaczy Adam Łącki. – Jest to dla mnie absurdalna sytuacja, kiedy wierzyciel musi w sposób bardzo aktywny dochodzić praw do swoich pieniędzy, do swoich wierzytelności. To na pewno nie przyniesie niczego dobrego. KRD nie zgadza się z argumentem autorów nowelizacji, że przedsiębiorcy bezzasadnie wpisani na listę dłużników, np. do Krajowego Rejestru Długów, nie mają możliwości obrony.

– Osoba, która zostaje w sposób nieuprawniony dopisana do biura informacji gospodarczej ma prawo obrony. Po pierwsze wierzyciel, który nieuzasadnionego wpisu dokonuje, może zostać ukarany grzywną w wysokości do 30 tysięcy złotych za każdy taki przypadek. Po drugie, to wynika z regulaminu, osoba pokrzywdzona ma możliwość reklamacji w Krajowym Rejestrze Długów. Ta reklamacja zostaje rozpatrzona maksymalnie w ciągu 21 dni i taki wpis zostaje usunięty, jeżeli są odpowiednie ku temu przesłanki – podkreśla Adam Łącki. Z danych Krajowego Rejestru Długów wynika, że do prokuratury lub na policję rocznie trafia około 10 spraw wpisania do rejestru dłużników osób, które nie są nikomu winne pieniędzy. Większość z nich jest umarzana ze względu na brak stwierdzenia przestępstwa. Bezpośrednio do KRD spływa około kilkuset reklamacji w ciągu roku, z czego tylko 20-25 proc. są to przypadki uzasadnione. Najczęściej dotyczą one nieusunięcia wpisu po spłacie długu. Zgodnie z przepisami ustawy o udostępnianiu informacji gospodarczych i wymianie danych gospodarczych, po uregulowaniu długu wierzyciel ma obowiązek złożyć wniosek o usunięcie w ciągu 14 dni z rejestru dłużników osobę, która dług spłaciła. Niedopełnienie tego obowiązku grozi wierzycielowi grzywną w wysokości do 30 tys. zł. Newseria.pl

Analitycy HSBC: polska gospodarka zauważalnie spowalnia Wskaźnik PMI dla Polski w sierpniu 2012 roku spadł do 48,3 pkt. z 49,7 pkt miesiąc wcześniej - podał w poniedziałek w komunikacie HSBC. Sierpniowy odczyt jest drugim najsłabszym odczytem od trzydziestu pięciu miesięcy."Najnowsze dane z badań polskiego sektora przemysłowego przeprowadzone przez Markit dla HSBC wskazały na utrzymujące się spowolnienie w polskim sektorze przemysłowym. Spadek ten pogłębił się, ponieważ zarówno wielkość produkcji, jak i liczba nowych zamówień zmalały w szybszym tempie. Wzrost zatrudnienia został utrzymany, jednak tempo tego wzrostu było znikome. Firmy jeszcze bardziej ograniczyły aktywność zakupową oraz zapasy. Presja inflacyjna pozostała słaba, co częściowo uzasadniano silniejszym złotym" - napisano w komentarzu.

"Dane z sierpniowych badań zasygnalizowały kolejny spadek liczby nowych zamówień u polskich producentów. Liczba nowych zamówień spada nieprzerwanie od lutego, a w sierpniu tempo tego spadku dodatkowo przyspieszyło. Liczba nowych zamówień eksportowych ponownie spadła w większym tempie niż całkowita liczba nowych zamówień, częściowo w wyniku silniejszego złotego. W sierpniu wielkość produkcji w Polsce spadła czwarty miesiąc z rzędu, w tempie najszybszym od ponad trzech lat. Tempo tego spadku pozostało jednak nieco słabsze niż tempo spadku liczby nowych zamówień, ponieważ firmy kontynuowały wspieranie produkcji poprzez realizację istniejących zamówień. Zaległości produkcyjne zmalały piętnasty miesiąc z rzędu, w drugim najszybszym tempie tego okresu" - napisano. Z badań wynika, że w sierpniu liczba środków produkcji zakupionych przez polskich producentów spadła siódmy miesiąc z rzędu.

"Tempo tego spadku przyspieszyło w porównaniu do lipca, jednak nie było tak wyraźne, jak w czerwcu, kiedy to osiągnęło najwyższą wartość od trzech lat. Firmy uzasadniały słabszą aktywność zakupową mniejszymi zapotrzebowaniami produkcyjnymi, a co za tym idzie, zapasy środków produkcji zmalały piąty miesiąc z rzędu" - napisano. Analitycy HSBC piszą, że główną pozytywną informacją płynącą z najnowszych badań jest utrzymany wzrost poziomu zatrudnienia w sektorze przemysłowym. W sierpniu piąty miesiąc z rzędu odnotowano wzrost liczby nowych miejsc pracy, jednak tempo wzrostu zatrudnienia uległo spowolnieniu i było bardzo niewielkie. PAP

Skutki państwowej edukacji W pierwszy dzień nowego roku szkolnego, na czołówki mediów wypłynęły tematy o problemach polskiej edukacji. Mało, kto zwraca uwagę, że wszystkie te problemy wynikają z tego, że edukacją zajmuje się państwo (czyli urzędnicy). Podstawą systemu edukacji nie jest ani nauczyciel, ani dyrektor szkoły, ani minister oświaty ani - co gorsza - urzędnik tego ministra, ani - co najgorsze - działacz Związku Nauczycielstwa Polskiego. Podstawą normalnego systemu edukacji są RODZICE. To rodzic powinien decydować do której szkoły ma chodzić jego dziecko i jakich przedmiotów się uczyć. Gdy w rolę rodzica wchodzi urzędnik, zaczynają się problemy. Urzędnik dobro dziecka i dobro ucznia ma głęboko w dupie. Zainteresowany jest tylko tym, aby utrzymać swoją "ciepłą posadkę" i pensję za nicnierobienie. Dlatego, w obronie swego interesu, gotów jest wymyśleć i wprowadzić w życie każdą głupotę i każdy nonsens. W biurokratycznym bałaganie panującym w Polsce posada urzędnicza stwarza ogromne pole do nadużyć i korupcji. Od wielu lat rodzice skarżą się na wciąż zmieniającą się listę podręczników, na dziesiątki książek, któe dzieci muszą nosić do szkół (krzywiac sobie przy tym kręgosłupy). Wartość większości tych podręczników jest najoględniej mówiąc niska, czego najlepszym przykładem jest podręcznik do przedsiębiorczości współredagowany przez eurosocjalistę Marka Belkę. Do podręczników dochodzą jeszcze ćwiczenia, dodatkowe pozycje, dzienniki, itp. itd. Wszystko dlatego, że urzędnicy MEN biorą łapówki za wprowadzanie podręczników jako obowiązkowych. Wygląda to w ten sposób: wydawca wydaje bezsensowny zupełnie podręcznik, pełen głupot, bzdur i politycznie poprawnych haseł, a potem idzie z łapówką do urzędnika, aby ten wprowadził to "dzieło" na listę podręczników. W ten sposób "podręcznik" trafi na listę rzeczy, które rodzic będzie musiał kupić. Kupić czyli zapłacić. W ten sposób wydawca gniota zarobi gigantyczne pieniądze (uczniów jest 4,8 miliona), wiec opłaca mu się wręczyć urzędnikowi łapówkę. W efekcie, młody uczeń podstawówki zabiera do szkoły ciężki tornister (krzywiąc sobie przy tym kręgosłup), aby pomieścić wszystkie podręczniki, z których wiedza często jest nieprzydatna. A jego rodzice obciążają portfele. "Wyprawka" dla ucznia czyli komplet podręczników, tornister, zeszyty i ćwiczenia to koszt 700 - 1000 złotych. I to jest dopiero pierwszy problem. Szkolna rzeczywistość dostarcza później kolejnych problemów: narkotyki, alkohol, agresja i przemoc w szkole, fatalny poziom nauki, spadający poziom dyscypliny. Nauczyciele borykają się zaś dodatkowo z monstrualną ilością papierów, z niskimi zarobkami, ze spadkiem autorytetu, z całą biurokratyczną machiną. Są bowiem kontrolowani przez dyrektorów, kuratorów, nad i podkuratorów, urzędników, kontrolerów, specjalistów od oświaty itp. Jeśli chodzi o efekty edukacji - mieścimy się na szarym końcu świata, jeśli chodzi o papierologię - jesteśmy w ścisłej czołówce.

Dochodzi do tego cały szereg innych problemów, nigdzie indziej nieznanych takich jak: walka o to czy religia powinna być prowadzona w szkołach czy poza szkołą (np. w salkach katechetycznych), polityczna poprawność wtlaczana do głów dzieciom, absurdy w programie nauczania itp. Paradoksalnie jednak wszystkie te problemy rozwiązują urzędnicy a nie rodzice. I to jest właśnie problem. Sprawdziłem w ustawie budżetowej na 2012 rok. Na edukację zapisano tam 38,7 miliarda złotych. Uczniów w Polsce mamy 4,8 miliona. Oznacza to, że roczny koszt kształcenia jednego ucznia wynosi ponad 8 tysięcy złotych. Nie jest to kwota mała. Jest jednak bardzo źle wydawana. Bo lwia część tej kwoty idzie na utrzymanie armii niepotrzebnych i szkodliwych urzędników. Problemy polskiej edukacji można rozwiązać w ciągu kilku dni. Wystarczy po prostu... sprywatyzować szkoły, a całą urzędniczą bandę jednego dnia zwolnić. Ktoś może podnieść argument, że wówczas szkoły kształcić będą tylko bogatych. To jest częściowo prawda, dlatego lepszym systemem jest wprowadzenie bonów edukacyjnych. Niech rodzice dostają bon edukacyjny na każde dziecko i niech zanoszą ten bon do tej szkoły, w której chcą kształcić swoje dziecko. A każdy bon to określona kwota, która trafi do wybranej szkoły. W interesie dyrektora (właściciela) będzie więc to, aby zgromadzić jak najwięcej bonów. Wtedy natychmiast zniknie problem przestępczości w szkołach (żaden rodzic nie pośle dziecka do szkoły, w której może mu się stać krzywda), problem złych nauczycieli (właściciel zatrudni dobrych), bezsensownych przedmiotów i wszystkich innych problemów. Po prostu każdy, kto kieruje szkołą, będzie wiedział, że problemy oznaczają mniej klientów. A mniej klientów to mniej pieniędzy. I to wystarczy. I system edukacji poprawi się sam z siebie z miesiąca na miesiąc.

Ale aby to osiągnąć, najpierw trzeba rozgonić tą bandę urzędniczą, która chce tylko brać łapówki kosztem zdrowia naszych dzieci i sposobu ich kształcenia. Szymowski

Expose Kaczyńskiego tamą na degradację „polityczną poprawnością „Kaczyński"„Polsce jest potrzebny kapitalizm. Jego nowa fali. Uważa że sztandary kapitalizmu i przedsiębiorczości podniosą młodzi Polacy Program Kaczyńskiego ma jawnie socjalny charakter . Nie jest wolnorynkowy , nie demontuje socjalistycznej struktury społecznej. Nie demontuje niszczącego Polaków socjalizmu . Kaczyński nie przedstawił programu wolnorynkowego, anty etatystycznego. Przedstawił jedynie plan powstrzymania wyniszczenia biologicznego społeczeństwa polskiego i powstrzymani ekspansji lewicy kulturowej , ekspansji marksizmu kulturowego .Kaczyński tezami swojego expose , pokazuje drogę do złamania hegemoni kulturowej socjalistów spod znaku politycznej poprawności . Kaczyński koncentruje się na edukacji i zabezpieczeniu materialnych podstaw służących egzystencji rodzin i ułatwiających posiadanie dzieci. Pozwoliłem sobie o podkreślenie tych tez w jego exose. Jest to mam nadzieje program przejściowy, który po dojściu Kaczyńskiego do władzy pozwoli społeczeństwu na dojście do siebie po mrokach rządów Tuska i Platformy . Mam nadzieję ,że w następnym programie będący już u władzy Kaczyńskiego , zrealizuje swoją obietnicę wprowadzenie ustaw, „pakietu Wilczka „ jako fundamentu gospodarczego jego rządów .” Ze zrealizuje to co mówił o kapitalizmie „Polsce jest potrzebny kapitalizm. Jego nowej fali. Uważa że sztandary kapitalizmu i przedsiębiorczości podniosą młodzi Polacy . „....(więcej)

Wspomnę o dwóch obszarach degradacji Polaków. Pierwszym jest wyniszczenie biologiczne poprzez eksploatacje ekonomiczną wysokimi podatkami i niskimi świadczeniami społecznymi . Za tym polem stoi splot interesów ideologicznych politycznej poprawności i jaki ich określiła Staniszkis zdemoralizowanych ludzi będących fundamentem Platformy.

Staniszkis „Przecież jasne jest, że klasa polityczna opanowała państwo i używa wszystkich środków - tworzenia prawa, funduszy publicznych, agencji - do kolonizowania społeczeństwa. To jest substytut ekonomicznych mechanizmów tworzenia kapitału. Bardzo trudnego formowania kapitału w warunkach globalizacji, kryzysu, zależności. To jest schemat, który dochodzi już do bariery. Niżej już nie można zejść z tym obniżaniem standardów, przechwytywaniem funduszy przy zamówieniach publicznych, jak widać w np. w inwestycjach drogowych. To jest próg, na którym ekipa Tuska – także przez tych, którzy dotychczas z tego korzystali – zaczyna być oceniana negatywnie. Niestety bardziej liczę na te nieczytelne, podskórne, zdemoralizowane fundamenty władzy „....(więcej)

Staniszkis opisała tutaj mechanizm okradania, kolonizowania Polaków przez „ podskórne, zdemoralizowane fundamenty władzy” , gigantyczne bogactwa wytwarzane przez Polaków są przechwytywane przy użyciu bandyckich podatków ,a następnie rozkradane przy użyciu klasy politycznej, czyli Platformy, PSL, SLD i Palikota . Klasa polityczna tworzy prawo, mechanizmy dla grabieży . Staniszkis bandycki rabunek pracy całego narodu nazywa elegancko „ substytutem ekonomicznych mechanizmów tworzenia kapitału„ Kiedy więc Tusk wystąpi z nowymi pomysłami podatków , dalszego podniesienia wielu emerytalnego , czy podatku katastralnego to chodzi mu faktycznie o budowę społeczeństwa skolonizowanego , zmuszenie neo niewolników do jeszcze dłuższej i cięższej pracy. Cała działalności Tuska i Platformy to jeden wielki „ substytut ekonomicznych mechanizmów tworzenia kapitału”dla „ podskórnych , zdemoralizowanych fundamenty władzy” Druga siła , która dąży do depopulacji Polski, a resztek Polaków do kolonizacji intelektualnej i degradacji poznawczej , obniżenia poziomu wiedzy Polaków jest socjalistyczna polityczna poprawność. Fundament intelektualny na którym fanatycy politycznej poprawności dążą do wyludnienia Polski przedstawiłem w tekście „Foreign Affairs . Elity europejskie za ideą wyludnienia Europy” . Tekst ten napisałem na bazie eseju profesora profesora Lomborga pod tytułem „ The Club of Rome’s Problem -- and Ours „ ,co w wolnym tłumaczeniu , oddającym jednak jego sens brzmi „ Klub Rzymski ze swoim problemem jest dla nas problemem „Główne tezy i informacje z eseju Lombora . 40 lat temu ludzkość została ostrzeżona ,że wzrost ekonomiczny skończy się dla niej zniszczeniem . Klub Rzymski , gromadzący ludzi ze szczytów nauki , polityki i biznesu zgromadzonych razem przez Wocha Aureli Peccei przedstawił tą sprawę w 1972 roku w cienkim woluminie zatytułowanym 'The Limits to Growth „ „ Granice wzrostu „ Opieral się on na serii matematycznych modeli opracowanych przez profesorów MIT „....”Model wygenerowany przez World3 stał się podstawą opracowania „ The Limits to Growth „ Generalnie zasoby naturalne , w tym żywność miały się wkrótce wyczerpać. Jedynym wyjściem było doprowadzenie do zatrzymania rozwoju cywilizacji i wyludnienia . Propagowani posiadania maksimum jednego dziecka . Okazało się to kompletną bzdurą , gdyż pomimo wzrostu ludności świata ilość produkowanej żywność na głowę wzrosła . „.....”Pomimo tego idea dążenia do wyludnienia Europy i świata jest głęboko zakorzeniona w umysłach elit . Jest to dziwne i zastanawiające .Świat wbrew dążeniom tych elit potrzebuje więcej wzrostu gospodarczego , a nie jego zahamowania, czy permanentnej recesji „....(więcej)

Innym istotnym fundamentem intelektualnym religii politycznej jak kwalifikuje takie systemy Profesora Fabrice d'Almeida (więcej) jest marksizm kulturowy. Czemu ma służyć marksizm kulturowy podaję za Wikipedia „Cultural Marxism is a term referring to a group of Marxists who have sought to apply critical theory to matters of family composition, gender, race, and cultural identity within Western society. „....(źródło ) . „He is renowned for his concept of cultural hegemony as a means of maintaining the state in a capitalist society. „....(źródło)

Generalnie Gramsci zbudował teorie dojścia do władzy socjalistów, komunistów czy współcześnie fanatyków politycznej poprawności poprzez zdobycie przez nich kulturowej hegemoni. Dominacji fanatycznych idei marksistowskich w kulturze, nauce, literaturze . Innym typową cechą politycznej poprawności jest technika zdobycie władzy poprzez tak zwany „marsz przez instytucje” . Kumoterstwo polityczne przy obsadzaniu stanowisk i niszczenie, usuwanie z nich osób nie podzielających ich fanatycznych wizji. Kaczyński nie przedstawił programu wolnorynkowego, anty etatystycznego. To jest oczywiste . Przedstawił jedynie plan powstrzymania wyniszczenia biologicznego społeczeństwa polskiego i powstrzymani ekspansji lewicy kulturowej , ekspansji marksizmu kulturowego .Kaczyński tezami swojego expose , pokazuje drogę do złamania hegemoni kulturowej socjalistów spod znaku politycznej poprawności. Kaczyński koncentruje się na edukacji i zabezpieczeniu materialnych podstaw służących egzystencji rodzin i ułatwiających posiadanie dzieci.

Pod spodem tezy Kaczyńskiego „Prawo i Sprawiedliwość przygotowało pakiet ustaw, które są odpowiedzią na oczekiwania i problemy z jakimi na co dzień spotykają się Polacy. Nasze propozycje to nie puste hasła, ale konkretne rozwiązania legislacyjne. Jesteśmy gotowi do rządzenia. Prawo i Sprawiedliwość jest realną alternatywą wobec złych rządów PO. Uproszczenie systemu podatkowego, w tym przywrócenie ulg na dzieci, bon na opłatę żłobka czy przedszkola, cofnięcie szkodliwej ustawy emerytalnej i zmiany w systemie emerytalnym. Naprawa systemu ochrony zdrowia m.in. poprzez likwidację Narodowego Funduszu Zdrowia, to tylko niektóre z propozycji Prawa i Sprawiedliwości. Ostatnie lata to czas ogromnych możliwości Polski - nigdy wcześniej w historii nie mieliśmy tak szerokiej perspektywy na rozwój i modernizację naszego kraju. Niestety pięć lat rządów koalicji PO-PSL to czas stagnacji, błędnych decyzji i zmarnowanych szans. Prawie wszystkie dziedziny aktywności państwa wymagają naprawy. Rząd Donalda Tuska doprowadził do zapaści w służbie zdrowia. Sytuacja finansów publicznych jest opłakana. Dług publiczny rośnie w zastraszającym tempie. Najnowsze dane GUS wskazują na zbliżającą się recesję. Następuje metodyczne ograniczanie odpowiedzialności państwa, likwidowane są szkoły, komisariaty czy urzędy pocztowe. Rząd zaprzepaścił szansę na infrastrukturalny rozwój kraju, nie stworzono zapowiadanych sieci autostrad i dróg szybkiego ruchu. Te drogi, które wybudowano, oddawane są w pośpiechu, a niejasne procedury doprowadzają polskie firmy do bankructwa. Zmiany forsowane przez rząd w oświacie degradują polską edukację, ogranicza się nauczanie historii, próbuje się usunąć religię ze szkół. Prawo i Sprawiedliwość jest przeciwne szkodliwej polityce rządu PO. Nie zgadzamy się na zaprzepaszczenie szans na rozwój Polski. Polacy zasługują na państwo, które troszczy się o ich potrzeby i rozwiązuje ich problemy. Polacy zasługują na więcej.

PRAWO i SPRAWIEDLIWOŚĆ ALTERNATYWA

Pakiet ustaw

SPRAWIEDLIWE PODATKI

• Gruntowna reforma PIT i CIT, ujednolicenie bazy podatkowej, proste zasady naliczania podatków. Jasne definicje co i jak ma być opodatkowane;

• Wprowadzenie podatku bankowego i od hipermarketów;

• Powołanie Rzecznika Praw Podatnika;

• Zmniejszenie obciążeń podatkowych paliw;

• Ulgi podatkowe dla rodzin;

• Ulgi dla przedsiębiorców i pracodawców;

• Wprowadzamy jedną powszechną deklarację VAT.

SZCZĘŚLIWA RODZINA

• Realna ulga podatkowa na dzieci dla rodzin, które mogą z niej skorzystać.

Ulga przysługuje rodzinie od momentu poczęcia dziecka;

• Dopłaty do edukacji dzieci - ulga podręcznikowa;

• Wydłużenie urlopu macierzyńskiego;

• Opłacenie przez państwo składek ubezpieczenia społecznego dla rodziców przebywających na urlopie wychowawczym;

•Bon rodzinny - dofinansowanie z budżetu państwa kosztów żłobka i przedszkola. Rodzice realizują bon w placówce, do której uczęszcza dziecko, niezależnie czy jest to podmiot publiczny czy niepubliczny. Zakłada się wartość bonu na 300 złotych miesięcznie na dziecko;

•Karta rodziny wielodzietnej - może być realizowana w placówkach kultury, sportu, przewozach, itp. Zniżki liczone od dwójki dzieci.

ZDROWI POLACY

• Likwidacja Narodowego Funduszu Zdrowia;

• Włączenie finansowania służby zdrowia do budżetu. Przekazanie nadzoru

i kontroli nad wydatkowaniem środków publicznych ministrowi zdrowia;

• Stworzenie sieci szpitali publicznych tzw. Krajowa Sieć Szpitali. Akcje lub udziały publiczne w polskich szpitalach nie mogą być niższe niż 51 %;

• Refundacja leków.

GODNA EMERYTURY

• Uchylenie ustawy podwyższającej wiek emerytalny do 67 lat;

• Powrót do wieku emerytalnego 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn, przy możliwości dobrowolnego wydłużenia przez osoby uprawnione;

• Wprowadzenie wyboru w systemie emerytalnym (ZUS / OFE);

• Wprowadzenie zwrotu podatku dla emerytów, którzy otrzymują 1000 zł. i mniej.

SZKOŁA – DOBRA NAUKA, DOBRE WZORCE

• Szkoła podstawowa od 7 roku życia;

• Likwidacja gimnazjum, przywracamy 8 letnią szkołę podstawową i 4 letnią szkołę średnią;

• Rozwój szkolnictwa zawodowego;

• Tańsze przedszkola - subwencja oświatowa na przedszkola;

• Ustawowe zagwarantowanie nauczania historii, religii i języka polskiego;

• Gabinety lekarskie w szkołach;

• Odejście od maturalnych egzaminów testowych, przywrócenie egzaminów sprawdzających rzeczywistą wiedzę ucznia

• Nauczyciel otrzymuje status urzędnika państwowego

• Koniec z szaleństwem podręcznikowym – minister będzie dopuszczał do użytku maksymalnie 3 z danego przedmiotu dla danego rocznika, a szkoła będzie miała obowiązek wybrać 1 tak, aby młodsze roczniki mogły z nich korzystać .

WIĘCEJ PRACY

• Narodowy Program Zatrudnienia

• Praca dla młodych - Fundusz Wspierania Przedsiębiorczości Ludzi Młodych; Obniżenie o 50% przez okres 2 lat składek na ZUS dla absolwentów szkół, stypendia edukacyjne na okres nauki+1 rok na poszukiwanie pracy;

• Obniżenie składki rentowej dla pracodawców o 2 pkt. procentowe;

• Zwiększenie środków na aktywizację dla bezrobotnych;

• Ograniczenia stosowania umów śmieciowych;

• Programy dla gmin, na terenie których występuje wysokie bezrobocie;

• Firma rodzinna – proponujemy wliczenie do okresu składkowego urlopu macierzyńskiego kobiety prowadzącej działalność gospodarczą.

RÓWNE SZANSE DLA POLSKIEJ WSI

• Kompleksowa reforma izb i spółdzielni rolniczych;

• Ubezpieczenie wszystkich gospodarstw;

• Zwiększenie wysokości kwot stawek zwrotu podatku akcyzowego zawartego w cenie oleju napędowego wykorzystywanego dla produkcji rolnej.

WŁASNE MIESZKANIE

• Pomoc finansowa dla młodych rodzin ubiegających się o mieszkania (kontynuowanie programów, których celem jest ułatwienie młodym rodzinom pozyskanie własnego mieszkania);

• Wdrożenie Narodowego Programu Budownictwa Mieszkaniowego;

• Ustawa o kasach mieszkaniowych;

• Ustawa o polityce mieszkaniowej;

• Zmiana zasad najmu lokali mieszkaniowych.

BEZPIECZNA POLSKA

• Połączenie ministerstwa sprawiedliwości i prokuratury;

• Zaostrzenie kar za przestępstwa pospolite oraz te przeciwko życiu i zdrowiu;

• Konfiskata majątków przestępców;

• Zwiększenie ochrony ofiar przestępstw.

KULTURA I TOZSAMOŚĆ

• Ustawa o nauczaniu historii;

• Ustawa o prowadzeniu działalności kulturalnej;

• Ustawa o ochronie zabytków;

• Wsparcie finansowe dla mediów publicznych....(źródło)

Marek Mojsiewicz

Terror i zbrodnia w imię nowego porządku Od czasu zamachów na nowojorskie WTC wrzesień w szczególny sposób wiąże się z upamiętnianiem ofiar terroryzmu. W tym kontekście warto przypomnieć inny bestialski akt terroru, który rozegrał się w tym właśnie miesiącu dwieście dwadzieścia lat temu. 2 września 1792 roku – trzy tygodnie po ustanowieniu we Francji republiki – paryski motłoch („lud”) rozpoczął regularne masakry przetrzymywanych w paryskich więzieniach księży, arystokratów, żołnierzy wiernych królowi (w tym bohaterskich szwajcarskich gwardzistów trwających do końca przy Ludwiku XVI). Było ich około 2 600. Według ostrożnych szacunków historyków, w trwających ponad tydzień masakrach zginęło ich ponad połowa. Pierwsze dni września 1792 roku w Paryżu były orgią morderstw, porównywalną jedynie do dni z lipca 1789 roku, gdy masakrowano załogę Bastylii, która poddała się niemal bez walki, a na ulicach urządzono regularne polowanie na wszystkich „wrogów ludu”. We wrześniu 1792 roku „lud” poszedł jeszcze o krok dalej. Eliminowano więźniów. O rewolucyjną czujność dbali tacy „przyjaciele ludu” jak Jean Paul Marat, który już niedługo po 10 sierpnia 1792 roku (obalenie monarchii) nawoływał zdobywców Tuillierie: Zanim odejdziecie pozbądźcie się wrogów, dobijcie swoje ofiary. Rzućcie się na tych, co mają powozy, lokajów, jedwabne stroje. Skontrolujcie więzienia, mordujcie szlachtę, księży, bogaczy. Pozostawcie po sobie tylko krew i trupy. Tak też się stało. Więźniów mordowano masowo, a motłoch pławił się w bestialstwie. Bo jak inaczej nazwać straszliwy los księżniczki de Lamballe, której jedyną „winą” było to, że należała do wąskiego kręgu przyjaciół przebywającej już w więzieniu w Temple królowej Marii Antoniny. Jej odciętą głowę zatknięto na pikę i zaniesiono pod okno celi królowej. Wśród ofiar wrześniowego terroryzmu znaleźli się m.in. dawni królewscy ministrowie oraz wielu księży (w tym arcybiskup Arles oraz biskupi z Saintes i Beauvais). Nowy, republikański rząd był o wszystkim informowany. Minister sprawiedliwości republiki, Georges Danton, w reakcji na dostarczane mu wiadomości o toczących się masakrach w więzieniach, które podlegały jego nadzorowi, odparł: Gwiżdżę na więźniów, niech się z nimi dzieje, co chce. Bezpośrednimi mocodawcami zbrodni były władze rewolucyjnej Paryskiej Komuny. Według Pierre’a Gaxotte’a, siepacze za swoją „pracę” dostawali po sześć franków dziennie. Wynagrodzenie obejmowało również wszystkie kosztowności (pieniądze, biżuterię) znalezione przy ofiarach. Czy można usprawiedliwić mordowanie bezbronnych więźniów? Ależ oczywiście, że można. Podobnie, jak można uczynić narodowe święto z dnia, w którym wymordowano bezbronnych żołnierzy, a ich dowódcy oderżnięto głowę rzeźnickim nożem (Bastylia, 14 lipca 1789 r.). W polskiej historiografii ciągle dominuje interpretacja, której autorem był Jan Baszkiewicz – niekryjący specjalnie swoich sympatii dla rewolucji w jej najbardziej radykalnej, jakobińskiej fazie. Jak pisał przed laty w swojej biografii Robespierre’a o mordowaniu więźniów w Paryżu we wrześniu 1792 roku: Motywy tej fali ludowego terroru są zrozumiałe. W obliczu klęsk na froncie lud szuka pomsty na kontrrewolucjonistach; ale może bardziej jeszcze boi się spisków. Ochotnicy szykują się do wyjścia na front: jakże zostawić stolicę podminowaną konspiracjami wrogów? Przy okazji zamachów terrorystycznych z 11 września 2001 roku powtarza się tezę, że terroryzm jest drogą do nikąd, a terroryści na przemocy nie są w stanie niczego zbudować. I jest to słuszna teza. Choć, jak świadczy przykład Republiki Francuskiej, próba może trwać bardzo długo. Grzegorz Kucharczyk

Pożytki z metafizyki św. Tomasza z Akwinu dla libertarian Św. Tomasz to postać, która pociąga wiele osób. Ogrom i doniosłość jego dzieła kusi ludzi z rozmaitych środowisk. Szkoda jedynie, że tak niewiele osób chce być tomistami w zakresie filozofii i społecznej. Tomizm na modłę postmodernistyczną uprawiał przed swą konwersją na sekularyzm Tadeusz Bartoś; tomizm socjaldemokratyczny propagował Jacques Maritain, a za nim Stefan Swieżawski i Jerzy Turowicz; tomizm analityczny rozwijał we Fryburgu o. Józef Maria Bocheński. Polska może się z pewnością poszczycić jednym z najlepszych ośrodków tomistycznych na świecie, ale czy tomistyczny pluralizm bytowy znalazł wreszcie swoje przełożenie na świat ekonomii i filozofii i społecznej? Z przykrością trzeba stwierdzić, że nie. Wspomniany wyżej Jacques Maritain, Étienne Gilson czy o. Mieczysław A. Krąpiec byli niewątpliwie jednymi z najjaśniejszych gwiazd na niebie tomistycznego odrodzenia w XX wieku. Niestety jednak mimo doniosłych modyfikacji tomizmu na gruncie stricte metafizycznym, w dziedzinie nauk społecznych nie potrafili wyprowadzić ducha bytowego pluralizmu na właściwe tory. Miast teorii konsekwentnie wolnorynkowych, propagowali światowy ład demokratyczny pod egidą ONZ i ideologii praw człowieka, oderwanych od praw własności. Dla historii tomizmu zasadnicze jest pytanie: na czym polegała innowacja Arystotelesa na gruncie filozofii i greckiej? Mianowicie na tym, że wprowadził on pluralizm bytowy, czyli wykazał, iż świat składa się z wielu jednostek o różnych jakościach i właściwościach. Wbrew swym poprzednikom utrzymywał, że świat nie składa się tylko z jednego elementu albo z wielu identycznych „atomów”, ale że mamy do czynienia z ogromnym bogactwem różnego rodzaju indywiduów. Z czasem jednak nauka Arystotelesa poszła w zapomnienie i świat pogrążył się w odmętach monistycznego platonizmu. Znów wszystko było jednością i nie bez przyczyny miało to swoje przełożenie na rozrost władzy. Gdy w XIII wieku Tomasz rozpoczął swą działalność naukową, musiał stawić czoła wielu adwersarzom. Odparł jednak ich ataki, czego efektem była wspaniała i usystematyzowana filozofia realistyczna. W ramach dokonanego przez siebie przełomu wyrugował z dziedziny filozofii wszelkie pojęcia utworzone przez myśl (platońskie idee same w sobie, trzecie natury Awicenny, Dobro jako idea przewyższająca byt itd.) i oparł ją na świecie istniejącym realnie. W świetle tomizmu – i to nieważne w jakim nurcie uprawianego – podstawowym faktem jest to, że istnieją jedynie konkrety: ten oto człowiek, sarna, dom, słońce itd. oraz ich cechy, np. zieloność żaby czy perkatość nosa. Wszelkie ogóły to jedynie formy poznawcze albo wytwory naszej jaźni. Innymi słowy: nie ma czegoś takiego jak człowiek w ogóle czy też zieloność w ogóle. Istnieją jedynie jednostki i ich cechy – i to na nich oparł swą metafizykę i antropologię św. Tomasz. Dziwnym jednak trafem z czasem do świata tomistycznej myśli trafiło całkiem sporo dziwadeł. I tak mamy do czynienia z racją stanu, polskością, interesem narodowym, polską polityką zagraniczną, demokracją, państwem albo też dobrem ogółu. Wszystkie one w ramach tomizmu mają status relacji myślnych, choć niestety są uważane za relacje realne. Czym jest relacja realna, a czym relacja myślna? Przykładem tej pierwszej jest bycie matką w sensie biologicznym – tu nasza myśl nie może mieć żadnej dowolności, bo każdy człowiek z konieczności musi wyjść z łona matki. Natomiast przykładem relacji myślnej jest przynależność do państwa – w tym wypadku przymus bycia w konkretnym państwie może na człowieka nakładać np. zarówno Stalin, Hitler, jak i Zapatero. Poza tym państwa może przecież też zwyczajnie nie być. Wyróżnikiem relacji bytowych jest więc konieczność – niemożliwość zajścia ich przeciwieństwa. No dobrze – mógłby ktoś rzec – ale co z prawem? Czy ono również jest tylko myślne? Nie – odpowie tomista – ponieważ każdorazowe jego złamanie polega na naruszeniu czyjejś własności ciała lub rzeczy materialnej. Ciało zaś nie należy do nas jedynie myślnie, tylko realnie. Nie próbuj temu nawet zaprzeczyć, bo do zaprzeczenia i tak musisz skorzystać ze swego ciała. A rzeczy zewnętrzne? Przez samo patrzenie na rzecz nie staje się ona naszą własnością – musimy włożyć w jej pozyskanie wysiłek. W ten sposób, poprzez pierwotne wydobycie rzeczy z jej naturalnego, „niczyjego” stanu, rzecz związana zostaje z nami relacją realną. Nie może ona być myślna, bo bez ingerencji naszego realnego ciała dana rzecz byłaby niezmieniona, a przecież jest teraz w czyimś użytkowaniu. Prawo rozumiane jako restytucja naruszonego mienia (czyli ataku na ciało lub własność w rzeczach) nie jest więc z pewnością relacją myślną. Wróćmy jednak do naszych dziwadeł. Rozpatrzmy więc dla przykładu twór zwany „racją stanu”. Czy jest ona istniejącą samodzielnie jednostką? Z pewnością nie – nikt jej przecież na oczy nie widział, nie jest też żadnym bezcielesnym aniołem. Czy jest relacją realną? Również nie, bo nie ma żadnych racji, które by mówiły o konieczności jej istnienia. Poza tym św. Tomasz uczy, że dusza jest jednostkowa i wszystkie jej przejawy również. Polska czy też naród to zatem określenia używane na myślną relację łączącą ludzi pragnących osiągnięcia tego samego celu. Dla niektórych osób, w tym i dla mnie, mają one sporą wartość emocjonalną, jednakże z punktu widzenia obrazu świata nakreślonego przez św. Tomasza w perspektywie prawnej posiadają nie większe znaczenie niż czyjaś relacja myślna dzieląca wszystkich mieszkańców planety na Prosiaczki i Kłapouchów. Nie inaczej jest z interesem narodowym czy też z dobrem ogółu. Określenia te mogą służyć jako pewien skrót myślowy, pomagający w wyrażaniu pewnych treści. Jednakże nigdy nie można zapominać o tym, że są one wtórne wobec indywiduów, i o tym, że pierwotnie wywodzą się one z działań poszczególnych osób. Jedynymi realnymi relacjami wiążącymi odrębne byty ludzkie są relacje rodzinne oraz te, które wiążą ludzi poprzez dokonywane wymiany/rabunek mienia. Konieczność tych relacji wykazałem powyżej. Wyróżnikami tomistycznej antropologii były od zawsze: wolna wola, personalizm i racjonalizm. Człowiek jest, według niej, tworem obdarzonym zdolnością namysłu i sumieniem. Jak jednak we współczesnych mutacjach tomizmu zachować powyższe właściwości, gdy ludzkie sumienie i wolność działania zostają podporządkowane myślnym kolektywom? Posługiwanie się na terenie filozofii społecznej i ekonomii dziwadłami w rodzaju racji stanu czy też interesu narodowego stanowi krok w tył wobec osiągnięć św. Tomasza. Ktoś mógłby oczywiście zauważyć, że sam św. Tomasz posługiwał się pojęciem dobra ogółu oraz szczegółowo określał zadania monarchy. Jednakże dla niego dobro ogółu było pojęte jako przyzwolenie na realizowanie się dóbr indywidualnych. Innymi słowy: dobro ogółu polega na swobodzie działania tworzących ogół jednostek, oczywiście w ramach prawa naturalnego. Co zaś się tyczy współczesnych Tomaszowi władców, należy pamiętać o ich wyjątkowej słabości. W porównaniu do monarchów, którzy przyswoili sobie nauki Machiavellego, władcy XIII-wieczni byli nad wyraz ograniczeni w swych działaniach i można w nich widzieć osoby prywatne, którym przypadała w udziale honorowa zwierzchność nad danym terytorium. I rzecz nie mniej ważna: nie było chyba filozofa, który umiałby zachować całkowitą spójność w swych poglądach. W przypadku Tomasza jednak rdzeniem była pluralistyczno-realistyczna metafizyka – i to do niej powinno się dostosowywać pewne problematyczne fragmenty. Zauważmy, że przyswojenie sobie tomistycznej lekcji z metafizyki pozwoli nam uniknąć zagrożenia płynącego z coraz to nowych pojęć, wymyślanych w celu dokonaniu gwałtu na realnej relacji własności. Unikniemy w ten sposób niebezpieczeństw płynących z bytów myślnych, takich jak: integracja europejska, równość, tolerancja, światowy terroryzm, walka klas czy równouprawnienie. Rozpoczynając filozoficzną debatę, warto zostawić za progiem pojęcia, na których cierpi teoretyczna spójność i które dla filozofii Tomasza są elementem obcym… Jakub Wozinski

PATENCIARZE Ława przysięgłych w Los Angeles (Kalifornia, USA) uznała O.J. Simpsona za niewinnego zabójstwa żony… Upss… Chciałem właśnie napisać, że ława przysięgłych w San Jose (Kaliforniia, USA) uznała Samsunga za winnego łamania patentów „technologicznych” firmy Apple. Ale jakoś tak mi się skojarzyło. Nie używam ani iPhone’a ani Galaxy. Nie należę wic do żadnej sekty. Chłodna analiza prawno-ekonomiczna każe zwrócić uwagę na kilka kwestii.

Zacznijmy od prawa. A dokładnie od właściwości miejscowej sądu i trybu postępowania przed ławą przysięgłych. W procesie O.J. Simpsona też się zaczęło od wyboru sądu. Sprawa była karna więc musiała być i ława przysięgłych. W sprawie Apple v. Samsung prawnikom Apple’a udało się doprowadzić do wywołania sprawy przed ławę przysięgłych – przeciętnych Amerykanów nie mających pojęcia ani o prawie, ani o ekonomii, ani o technologii. Wśród członków jury znalazła się gospodyni domowa, pracownik budowy, inżynier elektronik, agent ubezpieczeniowy i bezrobotny fan gier wideo. I do tego wszyscy pochodzili z Sillicon Velly, a dokładnie z San Jose - 10 mil samochodem od siedziby Apple’a w Cupertino. Wszyscy byli sąsiadami Steava Jobsa. A pozwanym był Samsung (siedziba 5,5 tys. mil samolotem od siedziby sądu), choć wszyscy komentatorzy są zgodni, że tak naprawdę był nim Google i jego Android. Czy miało to wpływ na werdykt? A czy proces O.J. Simpsona w Los Angeles (a nie w Santa Monica) przed ławą przysięgłych złożoną w większości z Afro- i Latynoamerykanów (choć nie jestem pewien czy to określenie zgodne z zasadami „poprawności politycznej”) miał wpływ na werdykt, czy nie miał? W Tokio zawodowy sędzia Tamotsu Shoji już po kilkuminutowej rozprawie stwierdził, że nie uważa, by produkty Samsunga powielały technologie Apple′a, i oddalił pozew. Tak samo zadecydował sąd w Wielkiej Brytanii. Sędzia Colin Birss stwierdził ironicznie, że „(Samsung ′s tablets) are not as cool " – jak produkty Apple’a. Z kolei w Korei Południowej sąd wydał wyrok najbardziej salomonowy uznając, że obie firmy nawzajem naruszały swoje patenty. Przed ławą przysięgłych sprawy toczą się zupełnie inaczej. Jeden z przysięgłych w sprawie Apple v. Samsung, Manuel Ilagan, już w kilka chwil po ogłoszeniu wyroku udzielał „ekskluzywnego” wywiadu twierdząc między innymi: „It didn ′t dawn on us [that we agreed that Samsung had infringed] on the first day”. A to przecież podobno proces miał wykazać. A on już wiedział „on the first day”, że „Samsung had infringed”. Ciekawe, jak zareaguje na to sąd apelacyjny? Stary dowcip powiada, że ława przysięgłych to dwunastu ludzi (w tym procesie akurat dziewięciu) mających zdecydować, która strona ma lepszego adwokata. Zdecydowanie lepsi byli adwokaci Apple’a z Harold’em McElhinny na czele, niż prawnicy reprezentujący Samsunga - Kevin Johnson, Charles Verhoeven, czy Kathleen Sullivan. „Czy może Pani rozpoznać różnicę między Apple iPad a Samsung Galaxy Tab” – zapytała ją sędzia Lucy Koh pokazując oba urządzenia. „Nie z tej odległości, Wysoki Sądzie” – odparła pani mecenas. Żenada. „Czy którykolwiek z prawników Samsunga jest w stanie powiedzieć mi, które z urządzeń to Samsung, a które to Apple?” – dopytywała Sędzia Koh. Odpowiedziała jej cisza. Żenada! Tablet Apple ma proporcje 4:3, aluminiowy tył i „ostre” krawędzie, podczas gdy Samsung jest wyraźnie węższy i dłuższy (proporcje 16:10), z obudową z białego plastiku z aluminiową wstawką, a krawędzie ma zaokrąglone zdecydowanie bardziej „miękko”. Choć wyświetlacz Samsunga ma przekątną 10,1 " a iPada 9,7 ", to ze względu na różnicę proporcji obydwa mają niemal identyczną powierzchnię. Jednak poważnie różni je rozdzielczość. Tablet Apple′a wyświetla 1024x768 pikseli (ok. 132 pikseli na cal), podczas gdy Samsung 1280x800 pikseli (ok. 149 pikseli na cal). Czy pani mecenas nie powinna czasami poprosić Sędzię Koh o ich włączenie (może udałoby się jej wówczas je odróżnić) i skontrować zarzut prawników Apple’a, którzy stwierdzili, że mają dowody, iż „klienci kupowali Galaxy bo myśleli, że kupują iPada” (!!!) Ci klienci to jacyś idioci byli? Rozumiem, że z daleka można nie odróżnić obu tabletów. Ale kupić kjeden zamiast drugiego??? Chyba, że kupowali jedynie dla lansu - żeby dźwigać pod pachą odpowiedni prostokąt z zaokrąglonymi bokami - jak na początku lat 90-tch w Polsce dźwigało się pod pachą telefony „komórkowe” Centertela.„Mowa ciała” Sędzi Lucy Koh wskazywała raczej na sympatyzowanie z producentem iPhonów. Jej decyzje w sprawie nie dopuszczenia niektórych dowodów zgłaszanych przez Samm’yego, choć poprawne z formalnego punktu widzenia, w sprawie cywilnej toczącej się przed ławą przysięgłych nie pozostały, moim zdaniem, bez wpływu na werdykt. Sąd nie dopuścił miedzy innymi jako dowodu rysunków prototypu telefonu Samsung F700, który wyglądał jak iPhone, a był opracowywany w tym samym czasie, gdyż złożone zostały za późno. Prawnicy Samsunga popełnili kardynalny błąd, bo John Quinn udostępnił je na konferencji prasowej. Wk…. Lucy Koh do „białości”. I ja się jej nie dziwię. Na co liczył Quinn? Pewnie nie czytał Harta, Holmesa czy Graya – głównych przedstawicieli doktryny funkcjonalizmu prawniczego. Być może to właśnie zaskutkowało formalnym odrzuceniem kolejnych dowodów – kadrów z filmu Odyseja Kosmiczna 2001 Stanleya Kubricka z 1968 i programu telewizyjnego Tommorow People z roku 1973, na których wyraźnie widać, że bohaterowie korzystają z prostokątnych tabliczek wyświetlających informacje i reagujących na dotyk palcami. Skoro takie obrazy funkcjonują w powszechnej świadomości – a funkcjonują – to są częścią kultury i w ogóle nie można ich opatentować. Tym razem argument był taki, że choć zostały przedstawione we właściwym czasie, to bez wyraźnego stwierdzenia, że będą używane jako dowody. Na miejscu Sędzi Koh zrobiłbym może to samo. Jeśli nawet w sprawie dowodu z F700 popełniła ona błąd, trzeba było dać jej szansę jego naprawienia i wyrównania szans obu stron przy okazji kolejnego postanowienia w sprawie kolejnych dowodów. A jeśli je też by odrzuciła, można byłoby je wykorzystać medialnie w przypadku porażki przed apelacją. Bo jak jesteśmy atakowani za popełnienie błędu, to mamy naturalną skłonność, żeby w nim się upierać.

Jak na proces przed ławą przysięgłych – która z natury rzeczy kieruje się emocjami – zdumiewająca była też decyzja Lucy Koh zakazująca Samsungowi podczas rozprawy wykorzystywania cytatów z biografii Steva Jobsa. Jak uzasadniła – jego słowa nie mają żadnego znaczenia w kontekście sprawy. Dla zawodowego sędziego mieć nie powinny, ale czy dla ławników orzekających o winie też nie? „Zniszczę Androida, bo to złodziejski produkt. Jestem gotów wypowiedzieć im wojnę termojądrową, by to osiągnąć. Do ostatniego mojego tchu, do ostatniego centa z kasy Appl’a, będę o to walczył” – mówił Jobs. Nic więc dziwnego, że po ogłoszeniu wyroku w wydanym komunikacie Apple’a znalazło się stwierdzenie: „Jesteśmy wdzięczni ławie przysięgłych za posługę i poświęcenie czasu”. Mają za co! „Dla nas w tym pozwie zawsze chodziło o coś ważniejszego niż patenty czy pieniądze. Chodziło nam o wartości, oryginalność i innowacje” – napisał w liście do pracowników Tim Cook, szef Apple ′a. Ale w trakcie procesu wyszło na jaw, że w październiku 2010 roku Apple proponował Samsungowi opłaty licencyjne za wzorowanie się na iPadach i iPhone ′ach – 30 USD od każdego smartfona i 40 USD od tabletu. Czyli jednak chodziło o „wartość” wyrażona w pieniądzach amerykańskich. Przy wielkości sprzedaży Samsunga w 2010 roku byłoby to 250 mln USD. Co prawda adwokaci Apple’a też potrafili wyprowadzić Sędzię Koh z równowagi. Gdy jeden z nich – Bill Lee – zgłosił liczący 75 stron wniosek o przesłuchanie 20 świadków w ciągu pozostałych kilku godzin rozprawy, wypaliła ona „jeśli nie pali pan cracku to wie, że nie przesłucha pan tych świadków, bo zostało panu raptem niecałe cztery godziny”. Ale nie przesłuchanie tych dodatkowych świadków nie miało już specjalnego znaczenia, zważywszy na przesłuchania świadków poprzednich i ocenę ich zeznań. (Na marginesie: na przedstawienie swoich racji Apple miał 25 godzin. Bo takie szczegóły w sądzie amerykańskim ustala się z góry! W Polsce jest to nie do pomyślenia! A właśnie tak powinien wyglądać proces.) Według zeznań byłego projektanta Apple’a, Shina Nishibori’ego, iPhone był bardzo mocno inspirowany prototypem smartfonu marki Sony. Nishibori otrzymał polecenie stworzenia modelu tego telefonu, który „zmienił całkowicie kierunek, w jakim zmierzał design Apple’a”. Przysięgli dali jednak wiarę drugiemu projektantowi Apple’a – Chrisowi Stringer’owi – który pięknie opowiadał, jak jego grupa spotyka się przy kuchennym stole i tam luźno dyskutuje na temat wyglądu produktów, wymieniając się ich szkicami, które trafiają później do aplikacji CAD, a najlepsze z nich kończą jako fizyczny prototyp. Świadek przed ławą przysięgłych jest jak aktor – jego gra decyduje często o werdykcie jury, tak samo jak o werdykcie kinomanów, którzy często z niezrozumiałych powodów „głosują nogami” za jakąś gwiazdą czy gwiazdeczką Hollywood, niedoceniając innych. Nie byłem, nie widziałem (w amerykańskim sądzie nie wolno nawet robić zdjęć, a co dopiero kręcić filmów) ale Stringer podobno „zagrał” zdecydowanie lepiej niż Nishibori. Samsung został uznany winnym umyślnego naruszenia takich patentów „technologicznych” Apple’a jak:

- „efekt gumki” przy przewijaniu stron.

- powiększanie i zmniejszanie obrazu gestem rozsuwania i zbliżania dwóch palców,

- zbliżanie i wyśrodkowanie obrazu podwójnym stuknięciem palca w ekran,

- projekt ekranu z otworem na głośnik,

- kształt ekranu z zaokrąglonymi rogami i metalową krawędzią,

- rozmieszczenie ikon na ekranie początkowym.

Czy podwójne stuknięcie palcem w ekran w celu przybliżenia obrazu, albo zaokrąglenie rogów prostokąta służącego do dzwonienia to jest w ogóle „technologia”?. W systemie Windows od zawsze klikało się „podwójnie”. Więc tak naprawdę to jedynie palec zastąpił kursor od „myszki”. A kto stworzył odpowiednią do tego rzeczywistą technologię, czyli ekran dotykowy, dzięki któremu jest to w ogóle możliwe??? Apple może przodować w pomysłach wykorzystania technologii, ale przecież nie przoduje w technologiach. 2,7% patentów przeciętnej firmy technicznej dotyczy designu produktu. U Apple’a te patenty stanowią 13,4% z prawie 5,5 tys. sztuk, jakimi dysponuje. Z 359 patentów Samego Steve’a Jobsa 86% dotyczy designu. Tymczasem Samsung domagał się ochrony swoich patentów technologicznych. Ale dotyczą one standardu – a więc nie można zakazać ich używania. Są to tak zwane patenty FRAND - bo muszą być udostępniane innym na rozsądnych I niedyskryminujących zasadach (Fair, Reasonable, and Non-Discriminatory) Z jednej strony mamy więc technologie, takie jak JPEG, a z drugiej miejsce umieszczenia obiektywu na prostokącie służącym do telefonowania i do robienia zdjęć. Z jednej strony mamy technologię służącą do łączenia się (3G, LTE) a z drugiej miejsce umieszczenia głośnika na tymże prostokącie przez który płyną fale (głos). Bezsprzecznie Jobs i „jego” Apple był pierwszy jako pomysłodawca złożenia różnych części produkowanych przez różnych producentów w jednego „smartfona”. Absolutnie chapeau bas! Ma miejsce w historii. Podobnie jak Daimler, Benz i Mybach. Ale co by się stało, gdyby któryś z nich opatentował „koncepcję pojazdu służącego do przewożenia osób i/lub ludzi składającego się z podwozia, czterech kół i nadwozia napędzanego silnikiem spalinowym? To by było trochę tak, jak dziś próba opatentowania prostokąta z zaokrąglonymi rogami służącego do transmisji głosu na odległość. Może adwersarze powinni postudiować troszeczkę historię gospodarczą świata. Najsłynniejszym przykładem patentowego boju były dotąd batalie urządzane przez braci Orville’a i Wilbura Wrightów. Zaraz po przeprowadzeniu 17 grudnia 1903 roku pierwszego kontrolowanego lotu maszyny cięższej od powietrza z pilotem na pokładzie opatentowali swój wynalazek. Wielka gorączka lotnicza, która ogarnęła ludzkość szybko doprowadziła do powstania różnych firm pragnących przekuć wynalazek w biznes. Wrightowie nie mieli nic przeciwko temu. Domagali się tylko jednego – opłaty licencyjnej od każdego wybudowanego aeroplanu. „Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że każdy awiator zawdzięcza możliwość oderwania się od ziemi i bezpiecznego lądowania nam i tylko nam” – pisał Wilbur Wright. Trochę tak jak w przypadku patentów FRAND. Albo może należałoby raczej powiedzieć „RAND – bez „F” czyli bez „fair”. „A czy jeśli człowiek skacze z urwiska i macha rękami to, jeśli przeżyje, też musi płacić Wrightom tantiemy za ich wynalazek” – ironizowali adwokaci Curtiss Aeroplane Company, które próbowały rozwinąć produkcję samolotów na skalę przemysłową.

Trzy fakty są istotne

Po pierwsze, europejskie sądy (zwłaszcza niemieckie) w ogóle nie zamierzały udzielać ochrony amerykańskim patentom. Dla większości historyków gospodarki nie ulega wątpliwości, że Ameryka – właśnie z powodu działań braci Wright – przegrała konkurencję z europejskimi producentami, czego pokłosiem była przewaga militarna niemieckiej Luftwaffe podczas II wojny światowej.

Po drugie, 5 lipca 1929 roku doszło do połączenia różnych firm związanych z Curtiss Aeroplane and Motor Company z Wright Aeronautical i powstała Curtiss-Wright Corporation istniejącą do dziś. Ale były to obje firmy amerykańskie. W Korei wówczas to produkowano ryż.

I wreszcie po trzecie, podczas wojny, nawet w Ameryce, nikt się nie przejmował jakimiś patentami. Wojny miewały nie tylko niszczycielskie skutki dla ludzkości. Historia sporu Wrightów z resztą świata to klasyczny przykład na wewnętrzny paradoks tkwiący w koncepcji patentu. Z jednej strony patent jest nagrodą za przedsiębiorczość wynalazcy. Z drugiej – potrafi blokować innowacyjność. Dlatego Edmund Phelps – laureat Nagrody Nobla z ekonomii z 2006 roku – nawołuje do całkowitego zniesienia patentów, jako „jedyny sposób, by przywrócić dynamikę i innowacyjność pozamykanym i nieruchawym gospodarkom Zachodu”. Spójrzmy jeszcze na sprawę z „Bastiatowskiego” punktu widzenia i zobaczmy czego nie widać w sporze Apple’a z Samsungiem. A nie widać… Microsoftu. To znaczy już widać. „Windows Phone ma się świeeeeetnie w tym momencie” („Windows Phone is looking gooooood right now”) – napisał na Twitterze Bill Cox w chwilę po ogłoszeniu wyroku ławy przysięgłych w San Jose. Monopolista, któremu udało się opatentować „okienka” jak każdy monopolista przespał koniunkturę na nowym rynku, na którym monopolu nie ma. A teraz się cieszy, że jego o wiele mniej funkcjonalny produkt będzie się cieszył większym powodzeniem nie z powodu swoich przewag rynkowych, lecz z powodu „rynkowej” przewagi jednych prawników nad innymi. Dla mnie osobiście najważniejsza jest dobra… dziurka! Do USB! :) Gdyby Apple nie było ortodoksyjnie zamknięte, gdyby nie zabraniało mi usunąć ze strony swojego tabletu ikonek, których nie używam, gdyby pozwalało mi wgrać na mój tablet to, co jest mi potrzebne, gdyby nie ograniczało tak mojej wolności korzystania z rzeczy, którą przecież kupiłem, to może ja nie byłbym tak ortodoksyjny w nieużywaniu wyrobów Apple’a. Ale z drugiej strony, jakby disainerzy z Cupertino zdecydowali się w końcu wyposażyć swój dzwoniący prostokąt w port USB, to może stałby się on za bardzo „podobny” do wyrobów Samsunga?

Od wyroku ławy przysięgłych w San Jose upłynęło już kilka dni. Początkowo nie planowałem żadnego komentarza. Jednak gdy zobaczyłem obrazek (tak, tak – obrazek) najnowszego „patentu” Apple’a „technologii” 5D www.pcmag.com/article2/0,2817,2407618,00.asp

www.news.cnet.com/8301-13579_3-57478805-37/apple-gets-patent-for-tv-and-5d-tech/

Zacząłem się zastanawiać, kiedy designerzy z Cupertino wpadną na pomysł opatentowania „rytmicznych ruchów posuwisto-zwrotnych”, które dają przecież nieporównywanie większy „amazing”, niż mizianie palcami najnowszego ekranu iPhone’a. I chyba z przekory pójdę kupić Galaxy S III. Na pewno się nie pomylę, bo wygląda całkiem inaczej niż iPhone. Ciekawe, jak będzie wyglądał iPhone 5 i czy w związku z tym będzie kolejny proces? Może Chris Stringer przekona ławę przysięgłych, że on już od dawna ze swoimi pracownikami w kuchni projektowali wyświetlacz 4,8 ".

Gwiazdowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kotylak rachunek kosztow id 844 Nieznany
(13) Przywództwo i procesy oddziaływania na pracownikówid 844
844
844
844
jkms 26 844
844
20030831160252id#844 Nieznany
844 845
844
844
Kotylak rachunek kosztow id 844 Nieznany
Stelau Podręcznik akademicki tom 3 str 837 844
844
844 Way Margaret Druga szansa
844 845
Waltz, D 844

więcej podobnych podstron