Bajki terapeutyczne

Laleczka w przedszkolu

To jest bajka poruszająca dwa tematy – umiejętności mówienia „nie” i stawiania granic oraz „złego dotyku” i wykorzystywania seksualnego dzieci. Ostrzegająca i zachęcająca dziecko do rozmawiania. Z góry przepraszam jeżeli obrażę jakiegoś wujka nazywając w ten sposób złą postać w bajce. Coś musiałem wybrać, a to pasowało do najczęściej występującego modelu wykorzystywania seksualnego dzieci. Możesz zamienić wujka na kogokolwiek innego.

Wspaniałe, błyszczące, słomkowe włosy splecione w piękne długie warkocze. Wielkie niebieskie oczy na szeroko uśmiechniętej buzi. Różowa sukieneczka z falbankami. Zuzia była najpiękniejszą lalką w całym przedszkolu. Wszystkie dzieci chciały się z  nią bawić. A najbardziej – jej ulubiona przyjaciółka Dominika. Codziennie rano, gdy tylko przyszła do przedszkola to od razu biegła jak najszybciej na górę. Tak, by na pewno zastać ją czekającą na półce, zanim ktoś nie porwie jej do zabawy.

Były najlepszymi przyjaciółkami. Raz organizowały wystawne przyjęcia podczas których były królewnami przyjmującymi wytwornych gości. Innym razem bawiły się jako kowbojki na dzikim zachodzie. Zuzia za każdym razem tak samo uśmiechnięta i pięknie ubrana. Raz jako pastereczka, raz jako syrenka, innym razem jako wróżka. Zabawy zawsze było co nie miara…

Jesienią Dominika złapała grypę i przez kilka dni nie mogła chodzić do przedszkola. Z katarem i gorączką musiała zostać w domu. Tęskniła do swojej ulubionej lalki i bardzo żałowała, że nie mogą się spotkać. Myślała o niej często i cieszyła się na samą myśl, że niedługo wróci do przedszkola. Jednej nocy to nawet przyśniło się jej, że się razem bawią. Na szczęście przeziębienie nie trwało długo i po kilku dniach dziewczynka była już zdrowa.

Gdy tego dnia przyszła do przedszkola to od razu zauważyła, że coś się zmieniło. Zuzia, która zawsze była taka wesoła i czekała na nią na półce, teraz była schowana głęboko w cieniu. Minę miała też jakby bardziej smutną i taką troszkę wystraszoną.

Na początku laleczka nie chciała powiedzieć o co jej chodzi. Nie chciała się bawić nawet w ulubione zabawy i zachowywała się tak jakby ją coś bolało chociaż nawet dobrze nie wiedziała co. Dopiero po jakimś czasie troszkę się uspokoiła. Dopytywała się też dziewczynki czy na pewno teraz już będzie codziennie przychodzić.

Dominika obiecała to solennie i słowa dotrzymała. Następnego dnia z samego rana pojawiła się w drzwiach przedszkola i zaraz pobiegła po Zuzię. Dopiero tego dnia laleczka opowiedziała jej co się działo gdy przyjaciółka była chora.

Gdy w przedszkolu nie było Dominiki to przychodził do niej Wujek. Na początku wspólna zabawa była bardzo fajna i laleczka cieszyła się z każdego jego przyjścia. Potem jednak on chciał się bawić tylko w przebieranki i nawet gdy Zuzi się to już znudziło to on i tak bardzo namawiał. Zachowywał się też przy tym tak dziwnie, że laleczce się to zupełnie przestało podobać. Nawet trochę się zaczęła Wujka bać. Za każdym razem mówił też, że to jest ich wspólna tajemnica i musiała obiecać, że nikomu o tym nie powie.

- Ja już tak nie chcę. Teraz się chowam jak widzę wujka. – dokończyła z płaczem

Chwilkę siedziały razem w milczeniu. Już od samego opowiedzenia tego Zuzia poczuła się troszkę lepiej. Czuła się tak, jakby nosiła coś ciężkiego cały czas ze sobą, a teraz to z siebie zrzuciła. Poczuła  się lżej i głębiej odetchnęła.

- Powiedziałaś mu, że nie chcesz się tak bawić? – spytała Dominika

- Powiedziałam, ale on się tylko śmiał i mówił, że to będzie fajna zabawa…

- Jeżeli ktoś Cię o coś prosi, do czegoś namawia lub coś Ci nawet każe, a Ty się z tym źle czujesz – masz pełne prawo odmówić!

- Ale jak mogę odmówić? Jestem tylko małą laleczką… – zwiesiła smutno głowę Zuzia

- I mała mrówka i największy słoń odmawiają tak samo – mówią „NIE”. Najlepiej spojrzeć przy tym w oczy temu, któremu odmawiają i głośno powiedzieć „NIE!” Można dodać też „Nie chcę tego robić! Nie chce się tak bawić!”. Jeżeli ten ktoś nie słyszy to można powtórzyć to głośniej. Jeżeli dalej nie słyszy, można nawet krzyknąć.

Dominika mówiła dalej:

- Wiem, że czasami trudno jest tak zrobić. Trudno jest odważyć się powiedzieć „NIE” do dużego i dorosłego człowieka. Dlatego zawsze o tym warto też opowiedzieć i poprosić o pomoc kogoś jeszcze - Mamę, Tatę, Ciocię w przedszkolu, kogoś komu ufasz.

Dodała też:

- Może się zdziwisz, ale nie jesteś jedyną, którą takie rzeczy spotykają. Świat jest z jednej strony piękny i wspaniały. Zdarzają się na nim jednak ludzie, którzy mogą zrobić krzywdę. Źli ludzie na których trzeba uważać. Czasami takie osoby nawet na początku wydają się sympatyczne i fajne. Jeżeli jednak poczujesz, że zachowują się wobec Ciebie nie w porządku – zawsze warto opowiedzieć o tym komuś komu ufasz. Nie zawsze jest to łatwe. Czasami jesteśmy zawstydzeni tym co mamy opowiedzieć. Trzeba to jednak zrobić.

Zuzia słuchała tego z przejęciem i łzami w oczach. Widać było jednak, że rozmowa przynosi dużą ulgę. Czuła, że razem z Dominiką poradzą sobie z całą sytuacją. Jeszcze tego samego dnia porozmawiały z Ciocią w przedszkolu i opowiedziały jej historię ostatnich dni. I wiesz co? Wujek nie pojawił się już więcej w przedszkolu. A Zuzia i Dominika mogły bawić się wspólnie beztrosko każdego dnia.

Wojtuś i jego przyjaciel szczurek

To jest bajka terapeutyczna napisana by pomóc dziecku w smutku po stracie kogoś lub czegoś bliskiego. Jest napisana specjalnie dla małego Eryka i jego kochającej Mamy. Pomyśl… Może też pomóc Twojemu bliskiemu. Napisałem już sporo o bajkach terapeutycznych. Zapraszam Cię do przeczytania czym są bajki, które lecząi o tym jak tworzyć bajki terapeutyczne. A teraz zapraszam do czytania.

Był wiosenny wieczór i mały Wojtuś położył się właśnie do łóżeczka. W wieczornej ciszy, daleko za oknem słychać było odległe dźwięki przejeżdżającego pociągu. Chłopiec zasłuchał się… Tu-du, tu-du, tu-du…. Uwielbiał te dźwięki. W ogóle bardzo lubił pociągi – miał jeden nieduży plastikowy, którym się lubił bawić… rysował pociągi… A jak chodzili z Mamą na spacer to lubił przyglądać się im na torach – jak mknęły ze stukotem po szynach.

Teraz jednak nawet dźwięki pociągu nie mogły go rozweselić. Tego dnia była niedziela i zwykle w taki dzień chodził do babci i dziadka na obiad. A dzisiaj tam nie był. A dziadka to już nigdy nie zobaczy – bo przecież nie żyje. Na myśl o tym, zrobiło mu się tak smutno, że zaczął cicho płakać.

Płakał cichutko bo nie chciał, żeby w tym momencie Mama przyszła. Jak przychodziła to zawsze uciszała go i prosiła żeby już przestał… A jak tu się nie rozpłakać… Bo to nie wszystko. Jeszcze dodatkowo przenieśli się ostatnio do innego mieszkania, a tamto stare mieszkanie Wojtuś dużo bardziej lubił… I miał tam własny pokój… A teraz go nie ma… Tyle ostatnio stracił…

Nagle chłopczykowi zdawało się, że słyszy cichy szept. Nie był pewien co to było. Rozejrzał się po ciemnym pokoju. W rogu pokoju zobaczył szczurka, który stał przy swoim domku i jakby chciał coś do niego powiedzieć. Ten szczurek to było ulubione zwierzątko Wojtusia. Jego dobry przyjaciel. Ale przecież on nie umiał mówić. W każdym razie nigdy go jeszcze mówiącego nie widział.

Chłopiec się jeszcze trochę przyglądał zdziwiony, ale już po chwili był pewien. Jego szczurek chciał coś do niego powiedzieć. Podszedł cichutko i wziął go na ręce. Wrócił z nim do łóżeczka i usiedli przykrywając się kołdrą.

- Dlaczego płaczesz? – usłyszał teraz wyraźnie
- Płaczę bo jest mi smutno – odpowiedział 
- A dlaczego Ci smutno? – dopytywał się szczurek

Wojtuś westchnął głęboko, a potem zaczął mówić. Opowiedział o tym wszystkim, za czym dzisiaj tęsknił. O dziadku i babci, o przeprowadzce, o własnym pokoiku. O tych wszystkich rzeczach, które ostatnio stracił. Gdy tak mówił to z jednej strony było mu smutno jak sobie to wszystko przypominał. Z drugiej jednak cieplej mu było na sercu, gdy widział jak szczurek słucha go uważnie i kiwa głową ze zrozumieniem.

Kiedy skończył, szczurek położył swoją małą łapkę na jego ręce, spojrzał mu w oczy i zaczął mówić:
- Ja już kiedyś spotkałem kogoś kto tak wiele stracił i tak się smucił. Jeżeli chcesz, to Ci o tym opowiem. To było wtedy gdy mieszkałem z rodzicami w norce na brzegu lasu. Nasza norka była tuż pod wysokim drzewem. Pewnego wieczora, gdy zaczynała już się zima siedziałem sobie u podstawy tego drzewa. Nagle usłyszałem ciche zawodzenie i jakby płacz, które dochodziło gdzieś z góry. Byłem strasznie zaskoczony gdy zobaczyłem, że to właśnie to drzewo płakało.
- Dlaczego płaczesz – zapytałem
- Miałem na sobie tyle pięknych liści – były tylko moje… urosły tak pięknie… były dla mnie jak dzieci… I teraz wszystkie już opadły i nie mam ani jednego –usłyszałem - Płaczę za nimi i jest mi coraz bardziej zimno – nie wiem co teraz będzie. To okropne…

- No jak to? – chłopczyk przerwał zdziwiony - Przecież wszystkie drzewa tracą liście na zimę – tak jest każdej jesieni!
- Ty to wiesz i ja też to wiem – odpowiedział szczurek - Ale jak ktoś straci coś co bardzo kocha – to bardzo rozpacza. Jest mu wtedy tak strasznie smutno, że kłopoty wydają się go przytłaczać i nie mieć końca.

Szczurek wspominał dalej:
- Mój Tata wtedy to usłyszał i wiesz co powiedział? Powiedział coś co mnie na początku bardzo zdziwiło. Powiedział do drzewa, że to dobrze że ono płacze. Bo jak stracimy coś co kochamy to zawsze jesteśmy smutni i płaczemy. Wszyscy tak robią. Niektórzy leżą w łóżeczku pod kołderką i płaczą do poduszki… Inni chowają się tak, by ich nikt nie usłyszał i nie zobaczył… Jeszcze inni robią to tak głośno, że cały las ich słyszy. Smucą się wszyscy, bez wyjątku! Bo jak tak płaczemy, to w ten sposób żegnamy to co kochaliśmy. A jak to pożegnamy, to dopiero wtedy możemy dostrzec i przywitać coś nowego. Coś co na nas czeka i co do nas idzie.

I Tata dalej mówił do drzewa:
- Teraz jest zima i straciłeś wszystkie liście. Ale zima – nawet najdłuższa i najbardziej mroźna i mroczna – zawsze się kiedyś kończy. I jak się już będzie kończyła, to bądź gotowe. Wyczuj moment kiedy już wyjdzie ciepłe słońce wiosny i wystaw wszystkie swoje konary, gałęzie i gałązki do tego słońca. A wtedy wypuścisz jeszcze wspanialsze liście i jeszcze piękniej zakwitniesz. –Tak mój Tata powiedział do drzewa…

Przez chwilę nic nie mówili, a Wojtuś zastanawiał się nad tym co usłyszał. W końcu spytał:
- A Ty? Czy Ty coś straciłeś?

Szczurek zamilkł na chwilę i zamyślił się. Dopiero po chwili zaczął mówić.
- Opowiadałem Ci, że mieszkałem w norce na brzegu lasu. Była tam ze mną cała moja rodzina – rodzice, bracia i siostry. Miałem tam też własny pokoik. Jego ściany były niebieskie i ozdobione rysunkami żółtego serka. Uwielbiałem to miejsce i ten pokoik.
- Pewnego dnia, kiedy była piękna pogoda, poszedłem na spacer w kierunku rzeczki. I wtedy to się stało. Gdy odszedłem już kawałek od norki usłyszałem nagle głośny trzask i znalazłem się w ciemności. Piszczałem i drapałem, ale nic nie mogłem zrobić – byłem w pułapce.
- Nie wiem nawet ile czasu byłem w ciemnościach. W pewnym momencie zobaczyłem jasne światło, ktoś chwycił mnie i przełożył do klatki. Tam siedziałem przez kilka dni. Płakałem za moją rodziną, płakałem za moją norką i moim pokoikiem. To było straszne. Wydawało mi się, że już nic dobrego mnie nigdy nie spotka…

- Pewnego dnia klatka otworzyła się i ktoś do niej zajrzał. Zobaczyłem twarz chłopca, który się do mnie uśmiechnął. Chyba Ty też go znasz… – dodał szczurek uśmiechając się i przymykając jedno oczko.

Wojtuś najpierw nie rozumiał, ale już po chwili też się uśmiechnął.
- To byłem ja?

Przyjaciel pokiwał głową.

- Pamiętam jak Ciebie zobaczyłem pierwszy raz… – powiedział chłopiec - Wyglądałeś na bardzo wystraszonego i smutnego – jakbyś chciał schować się pod ziemię. Przez kilka dni siedziałeś tylko w rogu swojego domku i popiskiwałeś cicho. Ty wtedy płakałeś?

Szczurek znowu pokiwał głową.
- Teraz rozumiesz mnie… Płakałem za moją norką i moją rodziną. Tak jak Tata wtedy powiedział… Tym płaczem się z tym wszystkim żegnałem… I pewnego dnia wyszedłem z domku i zobaczyłem jak się do mnie uśmiechasz. Wtedy ja też się uśmiechnąłem – przywitałem się z Tobą, a Ty wziąłeś mnie na ręce.

- Lubię mój domek tutaj. Nie mam ścian z rysunkami żółtego sera, ale mam tyle innych wspaniałych rzeczy. I co najważniejsze mam Ciebie – mojego najlepszego przyjaciela. To Wy teraz jesteście moją rodziną i jestem tutaj szczęśliwy.

Wojtuś przytulił szczurka, a ten otarł się swoim pyszczkiem o jego policzek. Uśmiechnęli się do siebie – poczuli się lekko i radośnie. Chłopiec ziewnął szeroko i przeciągnął się.

- To chyba czas już spać? – powiedział szczurek wesoło.

Wojtuś coś sobie jeszcze przypomniał.
- Jest coś co mnie zawsze ciekawiło, a nigdy nie mogłem Cię zapytać. Czy Ty jesteś biały w ciemne łatki? Czy raczej ciemny w białe łatki?

Słysząc to szczurek zaczął się śmiać.
- Zdradzę Ci sekret – powiedział – Tak na prawdę to ja jestem niebieski. Tylko mam bardzo dużo łatek – jasnych i ciemnych.

Chwilę się jeszcze razem śmieli, po czym Wojtuś odniósł przyjaciela do jego domku, jeszcze raz przytulił i tam postawił. Wrócił i położył się wygodnie w łóżeczku. Tego dnia zasnął z szerokim uśmiechem na twarzy.

Rano obudził się bardzo wcześnie. Wstał szybciutko i podbiegł do okna. Gdy wyjrzał, zobaczył przez okno poranne, wiosenne słońce oświetlające podwórko. Niedaleko okna rosło drzewo. Zawsze je tam widywał. Jak to po zimie było jeszcze zupełnie bez liści, zmarznięte i pokryte porannym szronem.

Ale Wojtuś tym razem wyraźnie widział jak padają na nie ciepłe, wiosenne promienie słoneczne. A drzewo z całej siły wyciąga do nich konary i gałęzie. Pręży się i przeciąga. I czuje, że już niedługo wypuści mnóstwo wspaniałych, zielonych listków.

Chłopiec roześmiał się, zamachał do szczurka, który właśnie wychodził ze swojego domku i pobiegł w podskokach do kuchni do Mamy. Chciał poprosić ją żeby razem wyszli na podwórko i zobaczyli jak wszystko budzi się do wiosny i do życia! I jak wspaniały dzień czeka na nich dzisiaj!

Golmistrz

Tym razem bajka pomagajka o piłce nożnej – dotycząca umiejętności pracy w zespole. Napisana i zilustrowana przez stałą już współpracowniczkę zasypianek – Panią Agnieszkę Spiżewską. 

- Podaj! Podaj!

Piotrek pędził jak wiatr z piłką. Trzymał ją przez całe boisko. Tak bardzo chciał strzelić gola! To pragnienie i widok zbliżającej się bramki dodawały mu skrzydeł. Minął już linię środkową. Zręcznym dryblingiem ominął obrońcę przeciwnej drużyny.

- Podaj! Podaj!

Kątem oka widział kolegów ze swojej drużyny. Krzyczeli, żeby podał na skrzydło. Cała obrona drużyny przeciwnej skupiła się na nim. Na skrzydłach nie było nikogo. Koledzy mieli wolne pole do strzału.

- Podaj! Podaj!

Piotrek nie zamierzał oddać piłki. Czuł, że nic nie jest w stanie mu przeszkodzić. Piłka toczyła się po murawie jak po stole. Prawa stopa kierowała ją prosto w stronę bramki. Jeszcze tylko kilkanaście metrów!

- Podaj! Podaj!

Piłka, bramka, piłka, bramka… Wzrok Piotrka wędrował od jednego do drugiego. Jego nerwy były napięte do granic możliwości. To był ważny mecz. Nareszcie udowodni, że jest najlepszy w drużynie. Zasługuje na to, by być kapitanem. Piłka, bramka, piłka, bramka…

- Podaj! Podaj!

Piotrek odmierza odległość do bramki. Jeszcze dwa kopnięcia piłki i strzela. Bramkarz przechyla się powoli w lewą stronę. Ma ręce nadstawione na wysokości kolan. Piotrek strzeli w prawy górny róg. Jeszcze tylko jedno kopnięcie piłki…

Nagle drogę Piotrka przecina domek na kurzych nóżkach. Co to jest?! Piłka przelatuje między kurzymi łapami. Domek staje jak wmurowany. Odwraca się w stronę Piotrka. Okna-oczy robią się większe i większe. Domek nie rusza się z miejsca. Piotrek nie może się już zatrzymać. Jeszcze krok i… PRASK!

Wstęp do bajkowych postaci z opowiadania

Piotrek leży na trawie jak długi. Zderzenie z domkiem było tak silne, że zrobiło mu się na chwilę ciemno przed oczami. Gdy oprzytomniał, zobaczył, jak domek ucieka z boiska. Utykał na lewą łapę. W kierunku Piotrka biegli koledzy i trener.

- Co to było? Co to było?
- Co się stało?
- Dobrze się czujesz?
- Dlaczego nie podałeś?
- Straciliśmy bramkę!
- Przegraliśmy mecz!

Koledzy przekrzykiwali się nawzajem. Trener podszedł i pomógł Piotrkowi wstać.

- Znowu grałeś sam, Piotrek. Miałeś idealną sytuację, żeby podać na prawe skrzydło. Mielibyśmy pewnego gola i wygraną w kieszeni. A ty grałeś solo i przegraliśmy. – trener kręcił głową z niezadowolenia.

Rozległ się gwizdek sędziego. Koniec meczu.

Wiedźminka czekała na Barniego. Barni spóźniał się już całe dziesięć minut. „To do niego niepodobne. Musiało się coś stać.” – myślała Wiedźminka.
Domek przykuśtykał z godzinnym opóźnieniem. Ściany wybrzuszały i wciągały się od głębokiego sapania. Kominem buchała para jak z parowozu.

- Uf, uf, uffff…. – sapnął Barni i opadł na ławkę. Wyprostował lewą łapę. Cała była posiniaczona.
- Ojej, co ci się stało? – Wiedźminka podskoczyła i zaczęła oglądać sińce Barniego. Domek opowiedział o meczu psykając i pojękując z bólu.
Wiedźminka zamyśliła się. Między palcami obracała brelok w kształcie piłki nożnej. Myślała o Piotrku. Chciała mu pomóc. Spojrzała na brelok.
- Wiem! Barni, wstawaj, idziemy! Muszę odwiedzić mojego przyjaciela. On nam pomoże.

Piotrek nic nie wiedział o Wiedźmince. Wracał po meczu do domu. Noga za nogą. Był zawiedziony z powodu przegranej. Był też zły na trenera za jego słowa. Piotrek był przekonany, że grał świetnie. Na pewno wygraliby mecz. Tylko ta dziwaczna postać, która wyrosła mu na drodze do bramki. To ona jest winna. Piotrek ze złością kopał trawę.

Wtem wśród źdźbeł mignęło coś białego, okrągłego. Piotrek schylił się i wysupłał breloczek w kształcie piłki. I to nie byle jakiej! Była to piłka tegorocznych mistrzostw Europy. Piotrek podskoczył z radości. O takim breloku marzył. Chciał przyczepić go do plecaka, ale zobaczył, że zwisa z niego COŚ. Przybliżył piłkę do twarzy, popatrzył dokładnie… ”Nie, to nie może być prawda! Krasnoludki nie istnieją!” – pomyślał niepewnie. Piłkę obejmował z całych sił malutki człowieczek. Próbował ją wyrwać z rąk chłopca.

- Puszczaj! Puuuszczaaaaj! – krzyczał człowieczek.

Piotrek potrząsnął mocno brelokiem i krasnoludek spadł na trawę jak ulęgałka. Chłopiec bardzo chciał zatrzymać wymarzoną piłkę. Człowieczek jednak się nie poddawał. Stanął śmiało na drodze Piotrka, wziął się pod boki i krzyknął:
- Hej! Duży! Oddawaj piłkę! Ja znalazłem ją pierwszy i jest moja!
- Nie oddam piłki. – Piotrek nie zamierzał wyjaśniać dlaczego.
- Nie oddasz?
- Nie oddam.
- Takiś ty?
- A taki. – Piotrek zacisnął piłkę w dłoni.

Mały człowieczek spojrzał spod byka na Piotrka i zagwizdał na palcach. Spod liści łopianu, z krzaka bzu, z gałęzi klonu i nie wiadomo skąd jeszcze zaczęły wyskakiwać podobne krasnale. Stanęły za pierwszym, wzięły się pod boki i spojrzały na Piotrka spod byka. „Gniewna jedenastka” – pomyślał chłopiec i uśmiechnął się z lekceważeniem. Postacie były mniej więcej wielkości palca.

- Słuchaj, Duży. Jesteśmy Drużyną Golmistrzów. Jestem Kapitanem. Dajemy ci ostatnią szansę na zwrot piłki. Potem ci ją odbierzemy. Oddajesz piłkę?
- Nie oddaję.
- Na pewno nie oddajesz?
- Na pewno.
- Zapytałem grzecznie dwa razy. Potraktuj to jako dwie żółte kartki. Teraz dostaniesz czerwoną. – Kapitan zagwizdał na palcach i jedenastu krasnoludków rozbiegło się we wszystkie strony. Piotrek rozpoznał ustawienie zawodników na boisku piłkarskim.
„Ograć jedenastu krasnoludków? Dziecinnie łatwe!” – pomyślał.

Położył piłkę na trawie jak na rozpoczęcie meczu. Kapitan podszedł. Rozległ się dźwięk gwizdka i nagle Piotrek zobaczył, że pod jego nogami nie ma już ani piłki, ani Kapitana. Krasnoludek biegł w kierunku końca trawnika jak do bramki. Utrzymywał piłkę krótkimi kopnięciami blisko stóp. Za Kapitanem ruszyła cała Drużyna obstawiając skrzydła i tył. Piotrkowi wystarczyły trzy długie skoki i już był przy Kapitanie. Wyciągnął stopę, żeby odebrać piłkę, ale… WUP! Piłki już tam nie było! Kapitan celnym kopnięciem oddał ją na lewe skrzydło. Piotrek rzucił się za piłką. WUP! Piłka poleciała do tyłu. Piotrek stanął między piłką i końcem trawnika. Chciał zablokować ewentualnego gola. Nie spuszczał piłki z oczu. Krasnoludki spojrzały po sobie i ruszyły w kierunku chłopca. WUP! WUP! WUP! Piłka wędrowała od zawodnika do zawodnika. WUP! Lewe skrzydło. WUP! Środek. WUP! Znowu na lewo. WUP! Prawe skrzydło. Przyjęcie piłki na główkę. Zręczny drybling. WUP! Podanie do wolnego napastnika.

Po kwadransie Piotrek miał dosyć. Był zasapany i mokry od potu. Ogarniała go złość. Za to krasnoludki wydawały się świetnie bawić. Kapitan biegł środkiem boiska.
- Podaj! – krzyknął Kapitan.
WUP! Piłka potoczyła się wprost do jego stóp. Spojrzał Piotrkowi w oczy. Chłopiec przyskoczył do Kapitana i próbował odebrać mu piłkę. Drybling krasnoludka był jednak znakomity. Stopa Piotrka zawsze trafiała w próżnię. Kapitan kiwał i śmiał się głośno.
- Podaj! – rozległo się za plecami chłopca.
WUP! Piłka błyskawicznie potoczyła się między nogami Piotrka. Przejął ją kolejny krasnoludek. WUUUUUP! Umieścił ją długim kopnięciem między kamieniami okalającymi trawnik.
- GOL! GOL! GOOOOOL! – zakrzyknęły chórem krasnoludki. Pobiegły do piłki i zniknęły z nią w krzakach.

Na trawniku zostali tylko Piotrek i Kapitan. Chłopiec był czerwony i zdyszany. Krasnoludek uśmiechał się.
- No i co teraz, Duży? Nie masz piłki i przegrałeś mecz z krasnoludkami.
Piotrek zwiesił głowę ze wstydem. To był dzisiaj już drugi mecz, który przegrał.
- Może jestem mały, ale za mną stoi siła całej Drużyny. Razem jesteśmy niepokonani. Rozumiesz?
Piotrek kiwnął głową. Kapitan ukłonił się lekko na pożegnanie i zniknął w ślad za Drużyną Golmistrzów.

Piotrek powlókł się do domu. Tego dnia niewiele mówił. Poprosił tatę o włączenie na komputerze filmików z najlepszymi akcjami pod bramką. Oglądał je do wieczora.

Następnego dnia drużyna Piotrka grała kolejny ważny mecz. Chłopiec cieszył się i miał tremę jednocześnie. Przez całą pierwszą połowę nudził się na boisku. Koledzy nie chcieli podawać mu piłki. Sądzili, że Piotrek znowu zagra solo i mogliby przegrać kolejny mecz. Sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa. Drużyna przeciwna była świetna. Drużyna Piotrka ledwo dawała radę utrzymać remis 0:0.

- Podaj! – krzyknął Piotrek, gdy tylko miał wolne pole do strzału. Kolega, który był akurat przy piłce, upewnił się, że tylko Piotrek jest wolny i podał niechętnie. Niestety, gdy tylko piłka trafiła do Piotrka, miał on na głowie od razu dwóch zawodników przeciwnika. Dwoił się i troił, żeby utrzymać piłkę.

- Podaj! – usłyszał na prawym skrzydle.

Piotrek popatrzył w prawo. To była idealna sytuacja. Wykonał taki ruch nogą, jakby chciał kopnąć piłkę w lewo. Zawodnicy przeciwnika rzucili się w lewo. Wtedy Piotrek błyskawicznie podał do kolegi na prawym skrzydle. Ten potrzebował tylko sekundę. WUP!

- GOL! GOL! GOOOOOL! – rozległy się krzyki i brawa. Sędzia odgwizdał koniec meczu. 1:0 dla drużyny Piotrka!

Do Piotrka i kolegi, który strzelił gola, podbiegła cała drużyna. Wszyscy gratulowali im zwycięskiej bramki.
- Piotrek, ten drybling był genialny.
- Gdzie nauczyłeś się takiej zmyłki?
- Wygraliśmy dzięki tobie!
- Piotrek, to było mistrzowskie zagranie. Szybka ocena sytuacji, celne podanie i gol. Akcja godna kapitana drużyny. Jestem bardzo zadowolony. Oby tak dalej. – słowa trenera wywołały szeroki uśmiech na twarzy Piotrka.

Tymczasem na trybunach w ostatnim rzędzie siedzieli Wiedźminka, Barni i Kapitan. Domek musiał się przebrać, żeby móc się wmieszać w tłum ludzi. Wciągnął ściany, założył skórzane szorty na szelkach i zaczepił o komin piórko. Wyglądał jak wąsaty Bawarczyk. Kapitan przycupnął na ramieniu Wiedźminki, pod szerokim rondem trawiastozielonego kapelusza. Gdy Piotrek był przy piłce, wstrzymali oddech. Byli ciekawi, co Piotrek zapamiętał z bolesnej lekcji Drużyny Golmistrzów. Nagle WUP! Był gol! Zwycięski gol dla drużyny Piotrka!
- Zuch chłopak! Ma talent! – Kapitan był zachwycony.
- Myślę, że niedługo zostanie kapitanem drużyny. – Barni rozcierał jeszcze bolącą łapę, ale był już w dobrym nastroju.
Wiedźminka kręciła na palcu piłkę-breloczek. Wyszeptała w jej kierunku zaklęcie:

Piłka-przypominajka
Leci do samograjka
Żeby zawsze pamiętał
Że drużyna – rzecz święta

Wiedźminka dmuchnęła i piłka potoczyła się w podskokach pod nogi Piotrka.

Piotrek pakował swoje rzeczy po meczu. Nagle wśród trawy mignęło coś białego, okrągłego. Chłopiec schylił się i wysupłał znany mu breloczek w kształcie piłki. Piotrek rozejrzał się za Kapitanem, ale nikogo nie zobaczył. Mógł za to przysiąc, że piłka, którą ściskał mocno w dłoni, od czasu do czasu się wierci.

Dziecko w przedszkolu

Dla dziecka w przedszkolu pierwsze dni bez Mamy i Taty potrafią potrafią być bardzo stresujące. Zapraszam do przeczytania bajki edukacyjnej wyjaśniającej na spokojnie czego się tam może spodziewać. Wspomina ona delikatnie o mniej przyjemnych sprawach jak brak rodziców, zdarzający się płacz dzieci i niektórzy niezbyt mili koledzy, jednocześnie budując pozytywne oczekiwania. Zapraszam!

Pierwszy dzień Kamilka w przedszkolu

Od kilku dni w domu wszyscy mówili, że to już niedługo. Nadchodził ten dzień kiedy Kamilek po raz pierwszy pójdzie do przedszkola. Tak jak przystało na prawdziwie dużego chłopca, którym oczywiście już był. Mama opowiadała mu kilka razy jak tam będzie. Że w przedszkolu jest dużo dzieci – kolegów i koleżanek, z którymi będzie się mógł bawić. No i całe mnóstwo zabawek. Poza tym są Ciocie, które się zajmują dziećmi i organizują im całe mnóstwo fantastycznych gier i zabaw. Wspominała też, że Mama w tym czasie będzie musiała iść do pracy i będzie miała mnóstwo spraw do załatwienia i że nie będzie tam z nim. No ale przecież jest na tyle dzielnym chłopcem, że to nie będzie problem. Dzień upłynie szybciutko i ani się spostrzeże, a już wróci po niego.

Kamilek rzeczywiście czuł, że jest już dużym chłopcem. Ostatnio to nawet udało mu się zapiąć takie małe guziki, że babcia to chyba by nie potrafiła. Ale co do tego zostawania bez Mamy to nie był już taki pewien. Wieczorem gdy Mama dała mu całusa na dobranoc różne myśli przychodziły mu do głowy. Jak to będzie jutro w przedszkolu? W końcu przytulił mocniej swojego ulubionego misia, powiedział mu dobranoc i zasnął.

Rano Mama obudziła go wcześniej niż zwykle. Ubrał się szybciutko i ruszyli razem do przedszkola. Nie było do niego daleko i Kamilek znał ten dom, bo Mama pokazywała mu go już kilka razy. Zawsze widział przy nim dużo dzieci i fajny plac zabaw. Gdy już byli w środku to najpierw weszli z Mamą do pokoju gdzie dzieci przebierały się i zostawiały swoje buciki. Wchodząc do przedszkola zakłada się kapciuszki. Każde dziecko ma swoją szafeczkę, przy której jest jego imię i jakiś fajny rysunek. Kamilkowi bardzo spodobała się szafka z lokomotywą. Ale było też dużo innych fajnych – samochód, rycerz, zamek. Wcale nie było łatwo się zdecydować…

Zmienili buty szybciutko i poszli dalej. Przyszła Pani, którą Mama przedstawiła Kamilkowi jako Ciocię Anię. Już dalej wspólnie – razem z Mamą i z Ciocią oglądali następne pokoje. Przeszli do łazienki, która była zupełnie inna niż ta z domu. Najważniejsze było to, że wszystko było trochę mniejsze. Umywaleczki, ręczniczki – wszystko. A najśmieszniejszy z tego wszystkiego był kibelek – mniejszy niż zwykle i akurat taki jak dla Kamilka. Tylko jak Ciocia albo Mama z niego korzystały? A jakby Tata chciał na niego usiąść – to by dopiero śmiesznie wyglądało! Kamilek aż zaśmiał się widząc to wszystko.

Potem weszli do głównej sali z zabawkami. Było ich tam całe mnóstwo – tak jak Mama obiecywała. Część już wyciągnięta przez dzieci i na podłodze. Ale jeszcze więcej było w pudełkach i na półkach. A na najwyższej półce stała super-lokomotywa. Błyszcząca i wielka, wyglądała zupełnie jak prawdziwa. Miała nawet przy kabinie maszynisty srebrzysty dzwoneczek.

Kamilek przyglądał się jej z otwartą buzią. Nie zwracał uwagi nawet na to, ile dookoła niego się działo. Dzieci już w przedszkolu było dużo, ale przychodziły jeszcze kolejne. Biegały pokrzykując, ganiając i śmiejąc się. Hałas i zamieszanie było straszne. Chłopiec tego jednak prawie nie słyszał bo patrzył cały czas na lokomotywę. Mama w tym czasie kończyła rozmawiać z Ciocią z przedszkola. Potem kucnęła przy chłopcu i przytuliła go mocno.

- Teraz Mama ma bardzo dużo spraw do załatwienia i już musi iść do pracy. Ty tutaj zostaniesz z dziećmi i Ciocią. Sam zobaczysz jak dzień Ci szybko upłynie i zanim się obejrzysz, po podwieczorku Mama wróci po Ciebie. Dobrze?

Kamilek machinalnie pokiwał głową bo dalej wpatrywał się na półkę. Nie zwracał uwagi na otoczenie bo jego uwagę przykuwała błyszcząca lokomotywa. Mama dała mu całusa i wyszła. Ciocia z kolei kucnęła przy nim i powiedziała:
- Jeżeli cokolwiek będziesz chciał lub potrzebował to zawsze przychodź do mnie a ja Ci pomogę. Widzę, że Ci się spodobała ciuchcia. Chcesz żebym ją zdjęła z półki dla Ciebie?

Kamilek pokiwał głową z przejęciem. Już na podłodze, oglądając lokomotywę z bliska i dotykając jej błyszczących elementów wcale nie zauważał co się dookoła niego działo.
Większość dzieci śmiała się i bawiła, ale był też chłopczyk co popłakiwał pytając gdzie jest Mama. Ciocia go przytulała i pocieszała mówiąc, że Mama jest zajęta i że wróci po południu. Gdy uspokoił się nieco Ciocia posadziła go przy Kamilku mówiąc:

- To jest Karolek. On też jest od niedawna w przedszkolu. Może pobawicie się razem Twoją ciuchcią.

W pierwszej chwili pomysł się Kamilkowi nie spodobał. Zupełnie nie spodobał! To miała być jego ciuchcia i jeszcze się nią nie nacieszył. Ale chłopczyk wyglądał na miłego, a lokomotywa była taaaka duża.

- Ale to ja będę maszynistą – zaznaczył od razu

Karolek pokiwał głową i spytał:
- Ale będę mógł dzwonić dzwonkiem jak będziemy jechać?

- Tylko maszynista może! – powiedział najpierw Kamilek zdecydowanie – Ale od czasu do czasu Ci pozwolę… – dodał po chwili uśmiechając się.

I już po chwili bawili się jadąc razem ciuchcią. Dopiero teraz zauważył, że podłoga w przedszkolu to były jakby ulice wielkiego miasta, z domami, skrzyżowaniami, przejściami dla pieszych, światłami i samochodami. A ich lokomotywa sunęła przez nie podzwaniając dzwoneczkiem. Było super!

Aż szkoda było przerywać gdy Ciocia zawołała, że teraz wszyscy idą się umyć bo zaraz będzie jedzenie. Po umyciu wszystkie dzieci siadły do stoliczków. Kamilek i Karolek siedli na krzesełkach obok siebie. Do zjedzenia były płatki z mlekiem i można było wybrać jakie się chciało – czekoladowe lub miodowe. Obydwaj wybrali te czekoladowe. Jedząc bardzo się spieszyli. Nie mogli się doczekać powrotu do ich ciuchci.

Po śniadaniu były z kolei zajęcia przy muzyce. Trzeba było chodzić w rytm melodii, która raz przyspieszała, a raz zwalniała. Chwilami ustawała zupełnie i wtedy trzeba było stać tak jak się zatrzymało bez ruchu. Śmiechu było mnóstwo bo co chwila ktoś na kogoś wpadał lub się wywracał.

Czas płynął szybko i Ciocia dała kolejne hasło: Idziemy na podwórko! To samo, które Kamilek widział idąc z Mamą do przedszkola. Miało fajną zjeżdżalnię, huśtawki i była na nim też duża piaskownica. Cieszył się więc na to. Gdy mieli już wychodzić i ustawiali się w pary, Kamilek ściskał rączkę swojego nowego przyjaciela – Karolka.

Na placu zabaw radości i zabawy było co nie miara. Niektórzy woleli się bawić sami robiąc babki z piasku lub się huśtając. Inni z kolei całymi grupami zjeżdżali ze zjeżdżalni i ganiali się pod drzewami. Był też jeden chłopiec, który robił wrażenie jakby się na wszystkich obraził i potrafił nawet innych potrącić lub pchnąć. Kamilek i Karolek omijali go z daleka.

Po powrocie z placu zabaw chłopaki mieli znowu niewiele czasu, żeby się pobawić swoją ulubioną lokomotywą. Bo niedługo kolejny raz mieli myć rączki i siadać do stolików. Ciocia Ania powiedziała, że teraz będzie podwieczorek. Tym razem były całkiem dobre kanapki, ale Kamilek nie mógł się już doczekać kiedy wrócą do zabawy.

Gdy wstawali już od stolików po podwieczorku nagle w drzwiach pojawiła się uśmiechnięta twarz Mamy. Kamilek aż podskoczył! Przecież cały dzień dzisiaj się z nią nie widział! Podbiegł w podskokach i wskoczył na nią z rozpędem. Tyle miał do opowiedzenia! Tyle się dzisiaj działo! Z tej radości zupełnie zapomniał o lokomotywie. Zdążył tylko do Karolka zamachać gdy wychodzili razem z Mamą z przedszkola.

Tego dnia wieczorem, leżąc już w łóżeczku Kamilek myślał o całym dniu przytulając misia. Bardzo się cieszył, że jutro znowu tam pójdzie. Pobawić się ze swoim przyjacielem Karolkiem tą super lokomotywą. A innych gier i zabawek czekało na nich jeszcze więcej. A miś tylko pokiwał główką uśmiechając się. Jutro będzie super dzień! Znowu w przedszkolu!

Bajka o niepełnosprawności

Bajkę o niepełnoprawności napisana na konkurs prowadzony przez Stowarzyszenie na Rzecz Osób z Wadami Rąk „W Naszych Rękach”. Dotyczy akceptacji dzieci niepełnosprawnych i generalnie niepełnosprawności. Myśląc, że jest zbyt „niszowa” wahałem się, czy opublikować ją na stronach zasypianek i na początku umieściłem tylko na stronie zasypianek na facebooku. Wtedy jednak liczne głosy przekonały mnie, że warto ją pokazać też tutaj. Zapraszam serdecznie!

Jaśka pierwszy dzień nowej szkoły

Pewnie mnie zupełnie nie znasz. No bo właściwie skąd miałbyś mnie znać. Jestem Jasiek. Zbieram modele samochodzików i lubię budować różne rzeczy z klocków. Zrobiłem ostatnio cały czołg, z klapą, kołami i lufą. Miał nawet działko z tyłu. Jakbyś go zobaczył to by Ci się na pewno spodobał. Mam ciemne, krótkie włosy i szeroką bliznę na prawej nodze pod kolanem. To po tym jak w zeszłym roku wywróciłem się na rowerze i rozciąłem sobie skórę. Nawet wtedy do szpitala jeździliśmy i miałem szwy zakładane. Ale nie o tym Ci chciałem opowiedzieć.

Ostatnio przenieśliśmy się do nowego mieszkania. W zupełnie nowym mieście gdzie nie ma moich kolegów z którymi bawiłem się jeszcze w przedszkolu i w zerówce. No i dzisiaj był pierwszy dzień w nowej szkole. Tak prawdę mówiąc to się go troszkę bałem bo zupełnie nie wiedziałem jak to będzie. Właśnie o tym dniu Ci chciałem opowiedzieć.

Zaczęło się od tego, że zebraliśmy się w wielkiej sali gdzie było spotkanie wszystkich uczniów i nauczycieli. Pani dyrektor witała nas w szkole po wakacjach i opowiadała jak to teraz będziemy się dobrze uczyć i jak to strasznie się cieszy, że nas widzi. Dzieci siedziały spokojnie, albo podśmiewały się cicho w dalszych rzędach. Ja rozglądałem się i patrzyłem na chłopaków i dziewczyny z mojej klasy. Nie było nikogo, kogo bym znał i lubił.

Potem poszliśmy do sali i pani nauczycielka usadziła nas po dwóch w ławkach. Ona też powiedziała jak to się bardzo cieszy, że nas widzi. Ja siedziałem obok chłopaka mniej więcej mojego wzrostu z jasnymi włosami spadającymi mu trochę na oczy. Wyglądał całkiem sympatycznie. Powiedziałem do niego, że jestem Jasiek i podałem mu rękę na przywitanie. I wiesz co wtedy zobaczyłem? On praktycznie wcale nie miał prawej dłoni. Wyglądało to bardzo dziwnie. W pierwszej chwili zupełnie nie wiedziałem co robić – zawstydziłem się i jak najszybciej zabrałem rękę. Ale on się tylko zaśmiał i powiedział, że nazywa się Kuba i żebym się nie przejmował. I podał mi zamiast tego drugą rękę na powitanie.

Zaczęła się lekcja i pani powiedziała żebyśmy narysowali to co robiliśmy na wakacjach. Byłem ciekaw jak sobie Kuba poradzi bez tej dłoni. Żebyś Ty zobaczył jak on świetnie rysował – robił to lewą ręką. Narysował wyspę i super statek piracki. Taki z działami ze wszystkich stron i czarną flagą na górze. Tak się zapatrzyłem, że prawie nie zdążyłem ze swoim rysunkiem. Chciałem narysować jezioro nad którym byliśmy, ale okazało się, że nie mam niebieskiego. Na szczęście Kuba mi zaraz pożyczył i się udało. Pani się oba obrazki bardzo podobały i powiesiliśmy je na ścianie – jeden przy drugim.

Potem był dzwonek i na przerwie chłopaki chcieli się bawić w chowanego. Szukać miał taki wysoki chłopak – Kamil, a ja nie znam jeszcze dobrze szkoły. W ogóle nie wiedziałem gdzie iść. Na szczęście Kuba pokazał mi super miejsce do chowania się za drzwiami zaraz jak się idzie do biblioteki. Kamil w ogóle nie mógł nas znaleźć. I udało się nam nawet tak wrócić do klasy, że nas wcale nie zauważył i zaklepać. Super było!

Potem mieliśmy naukę liczenia. Kolorowaliśmy w książce rysunki z różnymi cyframi. Trzeba było wybierać odpowiedni kolor i się nie pomylić. Okazało się, że Kuba co prawda świetnie koloruje, ale akurat z liczenia to ja jestem lepszy. Pokazałem mu jeden błąd, który zrobił i podpowiedziałem jak to zrobić. Na szczęście zdążył jeszcze wszystko poprawić. Trochę się tylko musiał gumką nawycierać.

Na kolejnej przerwie siedliśmy sobie razem w rogu sali. Strasznie mnie ciekawiła ta jego ręka i spytałem go jak mu się to zrobiło. Kuba powiedział, że urodził się już z taką chorą dłonią i że nawet już o tym zwykle nie pamięta. Jak potrzebuje coś robić palcami to robi to po prostu drugą ręką. Pokazał mi nawet jak potrafi pstrykać palcami tej zdrowej dłoni. Jeszcze nie widziałem żadnego chłopaka żeby tak umiał.

Ja mu z kolei pokazałem moją bliznę na nodze i opowiedziałem o wypadku na rowerze. Po tym wypadku nawet przez jakiś czas nie jeździłem, ale to było kiedyś. Kuba powiedział, że on bardzo lubi jeździć i że możemy się razem na jakąś wyprawę wybrać jak rodzice pozwolą. I jak tak gadaliśmy to okazało się, że mieszkamy całkiem niedaleko i na pewno będziemy mogli się odwiedzać.

Na ostatniej lekcji mieliśmy WF i graliśmy w zbijaka. Ktoś rzucał piłką, a reszta tak biegała i się wykręcała, żeby tylko ich nie trafić. Kuba miał świetny sposób. Jak widział, że ktoś w niego celuje to potrafił skoczyć z obrotem i przypaść prawie płasko do ziemi. Przez to prawie nikt w niego nie mógł trafić. A do tego świetnie rzucał i trafiał kogo chciał. Raz to wydawało mi się nawet, że mi darował chociaż mógł mnie trafić. Bo jak już nie miałem gdzie uciec to tylko mrugnął do mnie okiem i w końcu trafił w kogoś innego.

Ten dzień okazał się taki fajny, że aż żałowałem jak przyszła pora wracać do domu. Jak już byliśmy ubrani do wyjścia to znowu przez pomyłkę chciałem zrobić cześć z Kubą – na pożegnanie. Ale teraz to już się razem uśmialiśmy z tego mojego zapomnienia. No i tym razem Kuba po prostu mnie objął. Jak najlepszy kumpel. Bo on jest super. I coś mi się wydaje, że będziemy razem najlepszymi przyjaciółmi. Już się nie mogę doczekać na jutro – wtedy znowu spotkamy się w szkole.

Bajka o dinozaurach

Wiele rodziców i dzieci prosiło o bajkę o dinozaurach. Było też wiele próśb o bajkę dla dzieci nieśmiałych. Więc oto jest – bajka o nieśmiałym dinozaurze. Zapraszam!

Franek na konkursie ryków

Ze skraju puszczy ktoś obserwował okolicę. Był tak dobrze ukryty, że wśród liści widać było prawie wyłącznie jego wyraziste oczy, które przenikliwie wpatrywały się w przestrzeń dookoła. Gdyby jakieś zwierze tu podeszło na pewno wystraszyłoby się tego spojrzenia. Wyglądało tak jak gdyby należało do groźnej bestii przyczajonej tutaj w poszukiwaniu zdobyczy.

Te oczy należały do Franka – młodego dinozaura, który przychodził w to miejsce by podglądać zwierzęta na równinie. Nie był takim zwykłym dinozaurem – należał do gatunku tyranozurus rex. Były one najgroźniejszymi i najstraszniejszymi na ziemi. Dorosły tyranozaur sięgał swoją wielką głową szczytów najwyższych drzew. Jego paszcza pełna była wielkich i ostrych zębów zdolnych przegryźć lub nawet połknąć w całości wiele mniejszych zwierzaków. Nie na darmo w ich nazwie było rex, czyli król.

Franek był jeszcze młodziutki. Stojąc wyprostowany na dwóch łapach był niewiele wyższy od dorosłego człowieka. Jednak już teraz od przodu głowy do końca ogona był dłuższy od sporego auta. W każdym razie od tych samochodów, które spotykało się jako rysunki na ścianach jaskiń. Tyranozaury były wielkimi i groźnymi drapieżnikami, które polowały na inne zwierzęta. Ale nie Franek. I nie tylko chodziło o to, że był jeszcze mały. On po prostu wcale nie czuł się taki groźny jak inne. Gonitwa za zdobyczą nie wydawała mu się takim dobrym pomysłem, a na myśl o uczestnictwie w polowaniu dostawał gęsiej skórki.

Lubił za to gotować ze swoją Mamą w kuchni. Wynajdował w lesie przeróżne rośliny, którymi później przyprawiał potrawy tak by jak najwspanialej smakowały. To on jako pierwszy znalazł i przyniósł liście tymianku i posypał nimi pieczeń, która tak wszystkim smakowała ostatnim razem. Wszyscy go wtedy bardzo chwalili i gratulowali pomysłowości. A już najbardziej uwielbiał pieczenie ciast podawanych podczas najważniejszych świąt dinozaurów. Pracował nad nimi wtedy długo i w skupieniu. Musiały być one ogromne bo przecież wielkie dinozaury potrzebowały wielkich kawałków by chociaż dobrze poczuć smak.

Dzisiaj jednak nawet na to nie miał ochoty. Zbliżało się wielkie święto, w którym tego lata i on miał wziąć udział. To był najważniejszy dzień dla młodych tyranozaurów. Podczas święta odbywał się konkurs na najstraszniejsze głosy. Wszystkie dorastające młode miały wystąpić wobec całego stada i zaryczeć najgroźniej jak potrafiły. Tak żeby cały las wstrzymał oddech i wsłuchał się wystraszony. Taki to był egzamin wejścia w dorosłość dla tyranozaurów rexów.

A Franek wcale dobrze nie ryczał. Właściwie bał się nawet dobrze spróbować. Co dopiero stojąc przed wszystkimi na polanie podczas wielkiego święta. Może gdyby dużo ćwiczył to szło by mu lepiej. Ale jak tu nawet próbować kiedy dobrze nie wychodzi. Na myśl o tym aż jego dinozaura skóra cierpła mu na karku.

Był wieczór gdy wracał do jaskini po całym dniu. Już z daleka słyszał swojego Tatę, którego głos rozlegał się po całej okolicy gdy wołał coś do Mamy. Spotkał go przy wejściu do ich jaskini.

- Jak tam? Wszystko gotowe na jutrzejsze święto? – spytał Tata

Franek spodziewał się tego pytania, ale wcale się na nie nie ucieszył. Nie miał nic dobrego do powiedzenia.

- Tak Tato… – powiedział tylko cicho i nie podnosząc głowy.

- Co się stało? Jutro wielki dzień. Nie cieszysz się? – dopytywał się ojciec

- Ja nie chcę występować na dniu ryków… – odważył się powiedzieć. Ja chyba wcale nie potrafię…

- No co Ty? Każdy dinozaur potrafi! – usłyszał w odpowiedzi

- Tobie to łatwo mówić! Bo Ty tak wspaniale potrafisz zaryczeć! – wykrzyknął Franek

- Posłuchaj synku. Myślisz, że jak się urodziłem to zaraz tak było? Oczywiście, że nie. Jak byłem mały to w ogóle mi to nie szło. Każdy potrafi ryczeć, ale żeby robić to dobrze to trzeba sporo ćwiczeń.

Tata uśmiechnął się do swoich wspomnień

- Pamiętam jak kiedyś ukryłem się w krzakach przy wodospadzie by poćwiczyć. Nie chciałem, żeby ktoś słyszał jak próbuję bo dobrze mi nie wychodziło. To co z siebie na początki wydałem bardziej przypominało skrzeczenie wielkiej żaby… Słysząc to wszystkie zwierzęta z jeziorka zaczęły się strasznie śmiać. W pierwszej chwili zmieszałem się i zawstydziłem, ale po chwili… zacząłem też się śmiać razem z nimi. Bo ten mój ryk rzeczywiście był bardzo zabawny. A potem jeszcze dużo czasu na różne sposoby skrzeczałem, piszczałem, zgrzytałem, buczałem – za każdym razem śmiejąc się głośno.

- Nikt się nie rodzi mistrzem ryków. Odgłosy które z siebie na początku wydajemy są zwykle nieudane, a często nawet śmieszne. Bawienie się nimi pozwoliło mi odkryć jak to najlepiej robić. Bez tego nie byłbym tak dobry jak jestem teraz. Tak jak nikt nie nauczy się chodzić bez wywracania się na początku.

Franek słuchał tego z otwartymi oczami i rozdziawioną buzią. Do głowy mu nie przyszło, że jego Tata nie umiał kiedyś groźnie ryczeć. A tymczasem on wspominając dawne czasy próbował teraz przypomnieć sobie najzabawniejsze odgłosy. Gdy zaskrzeczał jak żaba zaczęli się razem strasznie śmiać.

- Teraz Ty! Spróbuj wydać z siebie najdziwniejszy głos jaki Ci się uda – powiedział Tata gdy złapali oddech.

Franek nadął się i dmuchnął z całej siły. Zabrzmiało to jak dźwięk, który wydaje ogromniasty bąk. Znowu zaczęli się razem śmiać. Potem jeszcze  do późnej nocy siedzieli przed jaskinią i bawili się potwornie hałasując.

Następnego dnia na konkursie wszyscy byli bardzo spięci i zdenerwowani. Wszyscy oprócz Frania. Nie umiał co prawda wydawać najgroźniejszych ryków w całym stadzie. Ale jak się bardzo postarał to przeciętnego mrówkojada mógł wystraszyć. Jednak nie to było najważniejsze. Przede wszystkim potrafił bawić się i śmiać z tego co robił. No i wiedział, że jeżeli będzie chciał ćwiczyć to może w to być całkiem dobry. Ale mistrzem przerażających głosów to on i tak nie chciał zostać.

Kiedy przyszła jego kolej i wystąpił to śmiechu i radości było co nie miara. Niektórzy co prawda krzywili się, że jak to… to wcale nie są straszne ryki i to nie tak powinno być. Ale i tamci zaczęli się w końcu śmiać razem ze wszystkimi. Franek oczywiście nie wygrał konkursu. Ale i tak bardzo był z siebie zadowolony. Mógł teraz trąbić i buczeć i wydawać takie odgłosy jakie chciał. I to niezależnie od tego kto to słyszał i co sobie o tym myślał. Bo najważniejsze, że on sam czuł że coś fajnego z tego powstaje. A radości było przy tym tyle, że brzuchy wszystkich od śmiechu bolały jeszcze następnego dnia. A kiedyś może będzie też konkurs na pieczenie ciast. A wtedy to już nikt nie będzie miał szans z Frankiem.

Rozwód a dziecko – bajka terapeutyczna

Rozwód a dziecko… Oto bajka terapeutyczna pomagająca dziecku łatwiej zrozumieć i pogodzić się z rozejściem i rozwodem rodziców. Wielu rodziców prosiło o taką bajkę na tę bardzo trudną dla wszystkich okoliczność. Rozwód oznacza wielki stres dla dziecka i może trwale wpłynąć na jego postrzeganie świata. Nie oczekuj cudów, ale bajka może pomóc wytłumaczyć czym jest rozwód i troszkę ułatwić zaakceptowanie tego stanu.

Dobrze jest dostosować treść do sytuacji – tego na jakim etapie jest cała sprawa i w szczególności z kim dziecko zostaje. Bajka jest napisana tak by była w miarę uniwersalna. Zarówno dla układu, gdy dziecko z tym drugim rodzicem się widuje jak i gdy go przy nim w ogólne nie ma. Czytając ją dziecku nie rób z tego jakiejś wielkiej sprawy. Traktuj ją jak każdą inną bajeczkę. Jeżeli dziecko będzie chciał o niej porozmawiać lub jeszcze raz do niej wrócić to super. Ale nic na siłę. Zwykle musi „przetrawić” to samo.

Bajka o małej chmurce

Wysoko na błękitnym niebie mieszkały sobie kiedyś dwie chmurki. Jedna z nich, biała i pierzasta uwielbiała sunąć spokojnie po otwartym niebie. Wygrzewać się na słoneczku i patrzeć na cały świat z wysoka. Ludzie patrząc na nią z dołu uśmiechali się i wskazywali na nią mówiąc, że wygląda jak wielki, nastroszony ptak. Druga była szara i niespokojna. Wolała ten czas, gdy wiatr dmuchał mocno i porywiście. Szalała wtedy po niebie i lubiła stroić groźne miny. Gdy ludzie patrzyli na nią z dołu to mówili, że zanosi się na deszcz i zaraz wyjmowali parasole.

Chmurki te spotkały się pewnego razu i od razu się sobie spodobały. Białej zaimponowała odwaga i stanowczość tej szarej. Szarą urzekł spokój i ciepło bijące od białej. Przy sobie czuły się dobrze i bardzo chciały być cały czas razem. Po jakimś czasie urodziło im się dziecko – malutka, słodka i przewspaniała chmurka, którą bardzo pokochali. Cała rodzina – Mama, Tata i mała chmurka żyli sobie spokojnie i beztrosko. Ich małe dziecko rosło – szczęśliwe i bardzo kochane.

Po jakimś czasie zaczęli dostrzegać coś, na co wcześniej wcale nie zwracali uwagi. Prawie za każdym razem gdy Mama-chmurka i Tata-chmurka byli blisko siebie pojawiały się między nimi spięcia, błyskawice i pioruny. Ludzie patrząc na to z dołu uciekali szybko do domów zamykając okna i okiennice. Z czasem burze te stawały się jeszcze bardziej groźne i hałaśliwe. Po każdej z nich długo nie przestawał padać deszcz. Nasze chmury płakały tak mocno, że ziemię zalewały całe strumienie, a one od tego schły i marniały.

Coraz trudniej było im być razem. Burze były nie do wytrzymania, a z wypłakanych przez nie łez powstawały całe rzeki i jeziora. Małej chmurce było przez to bardzo źle. Bała się tych strasznych dni, kiedy błyskawice przeszywały całe niebo a od huku piorunów aż puchły wszystkim uszy. Chciała się wtedy schować i wcisnąć w najmniejszy kącik. Gdy mała chmurka była z samą mamą lub z samym tatą wszystko było w porządku. Ale jak tylko jej rodzice byli blisko siebie – zaraz zaczynała się burza.

- Jak to jest, że inne chmury mogą być razem i nie ma przy tym tyle deszczu i piorunów? – pytała mała chmurka.

- Nie wiem – mówiła Mama. Może po prostu bardziej do siebie pasują. A my z Tatą jesteśmy tak bardzo różni, że trudno nam się zgodzić. Chcielibyśmy być wszyscy razem całą rodziną, ale sam widzisz, że gdy tylko jesteśmy blisko zaczynają się te straszne grzmoty i błyskawice.

Mała chmurka czuła, że jej rodzice bardzo ją kochają, ale też widziała, że gdy tylko byli razem to nie mogli się pogodzić. Niebo prawie codziennie było pełne burz i piorunów. Ludzie na ziemi bali się wychodzić z domów i patrzeć do góry na niebo, bo zawsze było one mroczne i straszne. Od wypłakanych strug deszczu chmury schły i marniały tak bardzo, że wszyscy już widzieli, że jeżeli nie przestaną  to mogą całkiem z nieba zniknąć.

W końcu przyszedł dzień, że Mama i Tata zdecydowali, że najlepiej będzie gdy się zupełnie rozejdą i będą na stałe daleko od siebie. Mała chmurka pamięta go dobrze bo wtedy było jej tak przykro, że sama długo płakała. Przecież tak bardzo chciała żeby byli razem całą rodziną. Ale już i ona zaczynała czuć, że nie jest to możliwe. To był długi i mroczny dzień i smutno się skończył.

Za to następnego ranka niebo przejaśniło się i wyszło dawno nie widziane słońce. Ludzie ze zdziwieniem i ulgą spoglądali w górę ciesząc się, że ta długa i groźna burza wreszcie się skończyła. Tata chmurka i Mama chmurka były już daleko od siebie. Spytasz pewnie teraz gdzie w takim razie była mała chmurka. Ponieważ była jeszcze malutka to została z Mamusią. Tata jednak bardzo za nią tęsknił i też chciał żeby choć od czasu do czasu mogli być razem. Dlatego często odwiedzała go i razem spędzali wtedy czas tak wesoło jak to tylko chmurki potrafią. Miała teraz wiele wesołych dni z kochającym Tatą i mnóstwo czasu razem ze swoją ukochaną Mamą. A to wszystko już bez tych strasznych burz i błyskawic.

Mała chmurka miała dużo szczęścia. Bo na niebie bywa bardzo różnie. Sam wiesz jak silny potrafi być czasem wiatr. Może rozwiać chmury tak bardzo, że się gubią i zupełnie nie wiedzą gdzie są. Zdarza się więc i tak, że wicher przegoni Tatę chmurkę tak daleko, że nie znajdzie drogi do swojej ukochanej małej chmurki. Nawet jeżeli całe dnie będzie wędrował po niebie szukając.

Następnym razem jak będziesz na podwórku i będzie ładna pogoda to spojrzyj w górę i przyjrzyj się uważnie niebu. Zobacz jak niektóre chmury są blisko siebie i płyną razem. Inne z kolei wolą być dalej od siebie. Tak czasami jest lepiej, jeżeli bycie przy sobie oznacza ciągłe burze, błyskawice i pioruny oraz ciągły deszcz, który niszczy i wysusza.

Każdy szuka sobie kogoś z kim mógłby dzielić swoje dni. Być może nawet za jakiś czas Mama chmurka i Tata chmurka znajdą sobie kogoś z kim będzie im bardzo dobrze i będą szczęśliwi. Bez burz i błyskawic. Mała chmurka też bardzo by tego chciała. Mogłaby wtedy mieć dwie całe kochające rodziny.

Choroba w rodzinie – bajka pomoże

Ciężka choroba w rodzinie jest wielką tragedią dla wszystkich. To jest bajka pomagajka (terapeutyczna) napisana by pomóc dziecku, które bardzo przeżywa chorobę ukochanego członka rodziny. Z prośbą o nią zgłosiła się do mnie Pani Małgorzata, która szukała bajki dla dziewczynki, której babcia choruje na raka. Zachęcam Cie jednak by dostosować ją do sytuacji, oraz wieku, zainteresowań i płci dziecka.

Amelka i motyle

Był piękny wiosenny dzień. Słońce przygrzewało i pięknie oświetlało budzące się do życia rośliny. Zieleń stawała się coraz bardziej soczysta, a ostatnie ślady zimy znikały już zupełnie. Pierwsze kwiaty zaczynały nieśmiało pokazywać się w ogrodzie. Amelka patrzyła na to siedząc na pniaku drewna służącym jako fotel. Powinno to wszystko ją cieszyć. Przecież już niedługo będzie mogła znowu pracować w ogródku, a ona tak to lubiła. Tym razem jednak było inaczej. Bo w ogródku najlepiej zawsze było z babcią Agnieszką, a ostatnio miała mało okazji na zabawę z nią.

Jej Babcia chorowała. Często źle się czuła, jeździła do szpitala i była czasami tak słaba, że nawet nie mogła wstawać z łóżka. Dodatkowo pod wpływem lekarstw, które brała od niedawna straciła wszystkie włosy. Dziewczynka bardzo się o nią martwiła. Rodzice nie za bardzo chcieli mówić o tym co jej jest, ale na pewno było to coś bardzo poważnego. Zdarzało się, że słyszała ich przyciszoną rozmowę, która urywała się gdy podchodziła. Widziała nawet ostatnio Mamę jak płakała, a później nie chciała nic o tym powiedzieć Amelce. Gdy dziewczynka sobie to wszystko przypomniała to też zaczęła pociągać nosem. Co teraz będzie?

Była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła gdy pojawiła się przy niej cichutko malutka postać ze złocistymi skrzydełkami. Wielkości wróbelka, a ubrana w białą koronkowe sukienkę. Wyglądałaby zupełnie jak księżniczka gdyby jeszcze do tego miała koronę na swoich kruczoczarnych włosach. Przysiadła na jej ramieniu, ale tak delikatnie, że dziewczynka tego nawet nie poczuła.

Usłyszała nagle dźwięczny głos:
- Witaj! Jestem dobrą wróżką!

Po tym jak pierwsza chwila zaskoczenia minęła Amelka uśmiechnęła się i przedstawiła tak grzecznie, że Mama byłaby z niej na pewno zadowolona. Wróżka powiedziała:
- Przyleciałam z daleka, bo wyczułam, że coś Cię martwi. Coś o czym chciałabyś porozmawiać.

Dziewczynka patrzyła na nią zdumiona i oczarowana. Rzeczywiście bardzo chciała porozmawiać z kimś o swoich troskach. Tylko, że to nie było takie proste… Na początku nie wiedziała jak zacząć. Gdy jednak już zaczęła to mówiła i mówiła, jakby nie mogła przestać. Dobra wróżka słuchała ze zrozumieniem i kiwała główką.

Amelka opowiedziała o babci i o tym jak się jeszcze niedawno razem zajmowały ogrodem. O tym jak się teraz źle czuje i że nie wie co dalej będzie. I że ogród bez niej nie jest taki sam. Żaliła się, że rodzice nie chcą jej wszystkiego wyjaśnić. Na koniec gdy już wszystko z siebie wyrzuciła spytała ze łzami w oczach – czy babcia umrze?

Wróżka znieruchomiała na jej ramieniu i zamyśliła się.
- Tak na prawdę to nikt tego nie wie. Nawet ja! – powiedziała po dłuższej chwili
- Opowiem Ci za to o czymś co ostatnio widziałam. Pomoże Ci zrozumieć czym może być choroba i śmierć.

W tym ogrodzie bywam dość często. Mam tutaj całą znajomą rodzinę gąsienic, którą odwiedzam. Na pewno Tobie też zdarzało Ci się je tutaj spotykać. No więc ta rodzina bardzo martwiła się o jedną z nich. Mówili mi, że ostatnio w ogóle przestała jeść, chciałaby tylko cały czas leżeć w jednym miejscu i że nie wiedzą co z nią będzie.

Gdy byłam u nich ostatnio to z daleka widać było, że są bardzo smutne. Pokazały mi miejsce gdzie przyczepiony do gałązki był nieruchomy, zszarzały i wysuszony kokon.
- Ona umarła. Tylko tyle z niej zostało – mówiły i płakały.

Ja jednak wiedziałam, że to nie była prawda. Bo tak to w życiu zawsze jest i będzie. Każda gąsienica, gdy przyjdzie na nią czas zatrzymuje się i zamiera całkowicie. Dla wszystkich pozostałych ona wydaje się umierać, ale tak na prawdę to ona właśnie wtedy się rodzi. W tym czasie w jej środku zachodzi wspaniała przemiana i tworzy się nowe życie. To jest moment, w którym powolna i żarłoczna larwa zmienia się w pięknego i wolnego motyla. I gdy jest on już w pełni utworzony wychodzi wreszcie na wolność i ulatuje. Pozostaje tylko przyczepiony gdzieś do liścia wysuszony, pusty kokon. A on dołącza wtedy do innych motyli, które urodziły się wcześniej – jego rodziców i dziadków. Oni tam na niego czekali i cieszą się, że wreszcie mogą się spotkać. Wszystkie gąsienice to czeka i nie jest to dla nich koniec, ale raczej… wyzwolenie.

Gdy tłumaczyłam to smutnym gąsienicom to nie od razu się z tym pogodziły. Bo nawet jeżeli wiemy, że śmierć gąsienicy i narodziny motyla to część naszego życia, to smutno nam, że naszych najbliższych przez jakiś czas przy nas nie będzie. Pocieszyły się dopiero gdy zrozumiały, że wszystkie je to czeka i że wszystkie się w końcu razem spotkają. I to tutaj – w tym pięknym ogrodzie.

Wróżka mówiła dalej:
- Babcia bardzo chciałaby wyzdrowieć i być dalej z Wami. Ale taka ciężka choroba może też być znakiem, że jej czas już nadszedł. Babcia może umrzeć. Ale pomyśl – ona też miała swoją mamę i babcię, które umarły już dawno. Na pewno za nimi tęskni i chciałaby się z nimi spotkać. Tak jak motyle one są w już wolne i na nią czekają. W świecie gdzie się wszyscy razem spotkamy.

W zamyśleniu wzrok Amelki padł na kolorowego motyla. Siedział blisko niej na jednej z roślin i rozkładał do słońca swoje piękne skrzydła. Wyglądał wspaniale – dumny i beztroski. Podlatujący do kwiatów i zaglądający do ich kielichów. Tańczący w powietrzu z innymi motylami. Wreszcie szczęśliwy i wolny! Dziewczynka siedziała nieruchomo przyglądając się temu tańcowi. W pewnym momencie aż wstrzymała oddech zaskoczona. Najpiękniejszy z motyli zatrzymał się i usiadł jej na ramieniu. Widziała jak składał i rozkładał z gracją swe mieniące się kolorami tęczy skrzydła.
- To wspaniale, że na świecie są motyle – pomyślała Amelka z westchnieniem ulgi.

Poruszyła się najpierw bardzo delikatnie, ale on siedział dalej spokojnie i nie odlatywał. Powoli i ostrożnie wstała i ruszyła w stronę domu.
- Pójdę do babci i pokażę go – pomyślała – Ucieszy się gdy go zobaczy.

Aż uśmiechnęła się szeroko na tą myśl. Powie też babci, że choroba się niedługo na pewno skończy. Cokolwiek się stanie to w końcu się spotkają razem w tym ogrodzie. One obie, wśród innych motyli.

Nieśmiałość u dzieci – bajka terapeutyczna

Jak pokonać nieśmiałość u dzieci? To jest bajka terapeutyczna napisana by pomóc dziecku, które jest nieśmiałe i brakuje mu wiary w siebie by bardziej się otworzyć.Na pomysł tym razem wpadłem obserwując ptaszki buszujące pod moim oknem przy karmniku. Napisałem już sporo o bajkach terapeutycznych. Zapraszam Cię do przeczytania czym są bajki, które leczą i o tym jak tworzyć bajki terapeutyczne. Jeżeli będzie zainteresowanie to napiszę więcej o radzeniu sobie z nieśmiałością dzieci.

Bajka o szarym słowiku

Czy widziałeś kiedyś słowika w zaroślach? Pewnie nie, bo rzeczywiście trudno go zobaczyć. Chowa się w gęstych krzakach bo jest bardzo skryty. Wcale nie jest kolorowy tak jak inne ptaki. Jest troszkę większy od wróbelka, ma brązowo-szare piórka zupełnie bez żadnych wzorków i czarne oczka. Posłuchaj historii o małym młodziutkim słowiczku o imieniu Jasio.

Jaś mieszkał niedaleko rzeczki w gniazdku uplecionym z traw pod niedużym krzakiem. Był jeszcze malutki i bardzo bał się oddalać od gniazdka. Dobrze czuł się gdy jego Mama lub Tata byli w pobliżu. Gdy jednak miał coś zrobić zupełnie sam to już nie za bardzo. Trochę obawiał się innych ptaków i nawet gdy widział, że świetnie się bawią razem to wolał je oglądać z daleka niż się przyłączyć do zabawy.

Gdy tak patrzył na inne ptaki myślał sobie zawsze jakie one są wspaniałe. Widział gila z pięknym czerwonym brzuszkiem i niebiesko-czarnymi piórkami na grzbiecie. A potem Jaś patrzył na siebie i wzdychał widząc, że on taki kolorowy nie jest. Gdy z kolei przyglądał się krukowi podziwiał jaki ten jest duży. Chciałby być taki jak on, a przecież słowiczki są malutkie. Zawsze wydawało mu się, że inne ptaki miały bardziej ostre dzioby, dłuższe ogony, szybciej latały, ładniej machały ogonkami. We wszystkim wydawały się lepsze od niego.

Więc nawet gdy inne ptaszki zapraszały go do zabawy to on wolał siedzieć pod swoim krzaczkiem blisko rodziców i tylko przyglądać się zabawie innych. Tylko wieczorami jak już było ciemno odważał się wzlecieć na sam szczyt krzaka i gdy upewnił się, że nikt go nie widzi wtedy sobie śpiewał. Uwielbiał to robić. To sprawiało mu największą przyjemność. Potrafił tak śpiewać nawet długo w noc i za każdym razem wymyślał nową melodię, która się nigdy nie powtarzała.

Pewnego ranka gdy tak siedział sobie przy swoim gniazdku i jak zwykle podpatrywał z daleka bawiące się ptaszki, zobaczył gila, który mu się przyglądał z boku. Na początku Jaś nie wiedział o co chodzi. Rozejrzał się niepewnie, a gil w tym czasie podszedł do niego i spytał cichutko:
- Czy nauczysz mnie śpiewać?
I zaraz dodał:
- Słyszałem Cię jak śpiewasz wieczorem. To było coś wspaniałego. Ja chyba nigdy tak nie będę potrafił – powiedział zwieszając smętnie dziobek

Słowik był tak zaskoczony, że nie potrafił się w pierwszej chwili odezwać. A gil chyba źle zrozumiał jego milczenie bo potem mówił coraz bardziej smutnym głosem:
- Ty pewnie mnie nawet nie chcesz znać… Bo ja wcale ładnie nie śpiewam… I w ogóle… To ja lepiej sobie pójdę…

Gdy Jaś zobaczył, że ten odchodzi zebrał się w sobie, dogonił go i powiedział:
- Zostań! Ja nazywam się Jaś.
- A ja Florek – powiedział gil i uścisnęli się piórkami z uśmiechem.

- Dlaczego nigdy nie chcesz się z nami bawić? – spytał Florek jak już sobie razem usiedli – nie podobają Ci się nasze zabawy?
- To nie o to chodzi – powiedział Jaś – Jestem taki mały i szary, zawsze myślałem, że nikt się nie będzie chciał ze mną bawić… A nawet gdybym się już przyłączył to na pewno bym sobie nie poradził.

- No co Ty! – zaprzeczył gil – Jak ja chciałbym być taki mały i szary jak Ty gdy się bawimy w chowanego. Ja nigdy wtedy nie mam szans. Zaraz mnie wszyscy znajdują! Ty za to byłbyś mistrzem!

- Posłuchaj – mówił dalej – Każdy ptaszek jest inny. Jeden jest bardziej kolorowy, inny szary, jeden większy, inny mniejszy, jeden dobrze pływa, inny świetnie lata. I to jest właśnie najlepsze! Właśnie dzięki temu gdy się razem bawimy może być tak wspaniale.
- Ja też kiedyś byłem nieśmiały tak jak Ty. Bałem się włączyć do zabawy i wolałem trzymać się tylko blisko Mamy i Taty. To nie było takie łatwe – podejść do innych ptaków i przyłączyć się do nich. Ale zrobiłem to! I bardzo się z tego cieszę!
- Jak mi obiecasz, że nauczysz mnie śpiewać to ja też Ci pomogę – dodał

Jaś zastanawiał się tylko przez chwilę, a potem powiedział zdecydowanie:
- Tak! Chcę się włączyć do zabawy!

Przyjaciele wzięli się za skrzydełka i poszli w kierunku bawiących się ptaków. Florek przedstawił im Jasia i nie minęła chwila, a świetnie się już razem bawili. Okazało się, że mały słowiczek w wielu zabawach był świetny. A nawet gdy coś mu nie wychodziło najlepiej to przecież każdemu czasami coś się nie udaje. Najważniejsza jest przecież wspólna wesoła zabawa.

A wieczorem wszystkie ptaszki poprosiły słowika, żeby ich nauczył lepiej śpiewać. Okazało się, że wszyscy słyszeli wieczorne trele Jasia i chociaż nie wszyscy wiedzieli kto tak pięknie śpiewał to wszystkim się bardzo podobały. Kiedy Mama i Tata wieczorem wrócili do gniazdka to się bardzo zdziwili. Zobaczyli swojego synka jak śpiewał głośno i ochoczo przed grupą wpatrzonych w niego ptaszków. Obrócił się w ich stronę, mrugnął porozumiewawczo oczkiem i uśmiechnął się do nich. A oni byli z niego tacy dumni.

Jak kiedyś na wiosnę usłyszysz wieczorem najpiękniejszy śpiew ptaszka to zapewniam Cię – to będzie właśnie słowik. Nie będzie Ci łatwo go wypatrzeć – jest nieduży i brązowo-szary. Śpiewa jednak najpiękniej w całym lesie!

 Dentysta i dzieci

Mało kto z nas lubi chodzić do dentysty. Wiele dzieci się tego bardzo boi. To jest bajka terapeutyczna napisana by pomóc dziecku, które boi się wizyty u dentysty dziecięcego. Napisałem już sporo o bajkach terapeutycznych.

Benio u dentysty

Gdy Kacperek obudził się tego ranka od razu zauważył, że w pokoiku się coś zmieniło. Krokodylek Benio, który był jedną z jego ulubionych zabawek leżał pod stolikiem i wyglądał jakby się przed czymś chciał schować.

Było to bardzo dziwne bo chłopczyk nigdy go takim nie widział. Zwykle rano widział go na półce, tej samej, na której wieczorem go zostawił. Tym razem nie tylko w nocy się musiał przemieścić, ale nawet teraz nie za bardzo chciał spod stołu wyjść.

Kacperek pochylił się i wszedł pod stół.

- Co Ci się stało? – spytał

Krokodylek nie od razu odpowiedział, ale jak już zaczął to mówił coraz szybciej, jakby się bał, że nie zdąży wszystkiego opowiedzieć do końca.

- To dlatego, że mój Tata powiedział, że dzisiaj musimy pójść do dentysty… A ja się tego trochę boję… I właściwie to jeszcze nigdy tam nie byłem… Ale wiem, że to jest coś z zębami… I nie wiem co tam będzie… Ale jak Tata to mówił to wcale nie brzmiało jakby to było coś fajnego… – wyrzucił z siebie Benio

Chłopczyk chciał go zabrać spod stołu, ale jak to wszystko usłyszał to zatrzymał się i usiadł na podłodze, żeby mogli tam razem porozmawiać.

- Ale jak nie wiesz co będzie u dentysty to czego się właściwie boisz? – spytał
- No właściwie to nie wiem… – usłyszał

Kacperek był raz u dentysty, ale już dość dawno temu i zaczął się zastanawiać co przyjacielowi o tym opowiedzieć.

- Dentysta to taki pan, który leczy zęby. Prosi żeby otworzyć buzię i pokazać je wszystkie. Ma takie małe lustereczko, którym każdy ząbek z osobna może obejrzeć. W ten sposób upewnia się czy wszystkie są zdrowe i dobrze rosną.

Benio zastanowił się.

- Ale ja mam bardzo dużo zębów. U góry, u dołu, po bokach – całe mnóstwo…
- No to mu trochę to czasu zajmie – zaśmiał się chłopczyk

Krokodylek się wcale na to nie zaśmiał tylko cały czas o czymś myślał i w końcu spytał:

- A co się dzieje jak któryś z zębów nie jest zdrowy?
- Wtedy dentysta musi się zastanowić co z nim zrobić. On jest takim specjalistą od zębów i zawsze wie co najlepiej zadziała. Tak jak Tata, który jest mechanikiem samochodowym wie co i jak trzeba naprawić w samochodzie jak się zepsuje i nie chce jeździć.
- Wiesz co? – dodał Kacperek – jak chcesz to dzisiaj pójdę z Tobą i będę Ci towarzyszył przy wszystkim co będzie się tam działo.

Od razu widać było, że Benia ta rozmowa i to zapewnienie uspokoiło. Wyszli razem spod stołu i do obiadu bawili się razem nie wspominając o popołudniowej wizycie.

Do gabinetu dentystycznego nie było daleko, był na tym samym osiedlu tylko kilka domów obok. Mieścił się na parterze dużego budynku. Na szybie, która była z mlecznego szkła widać było napis „Biały ząbek”.

Gdy szli razem Kacperek czuł, że krokodylek się denerwuje. Pomyślał, że będzie się starał pomóc przyjacielowi tak by się tak bardzo nie martwił. Wtedy o wiele sprawniej i przyjemniej wszystko pójdzie.

Gdy weszli do środka gabinetu pierwsze co się rzuciło w oczy to jasne ściany i duży fotel na środku. Nie był to taki zwykły fotel jak w ich domku lub u dziadków, ale prawdziwy super-fotel. Miał niebieskawy kolor i coś czego ani Benio, ani Kacperek nigdy nie widzieli. Za naciśnięciem specjalnych przycisków zmieniał się – zmniejszał, wydłużał, pochylał się tak, że wyglądał jak łóżko lub odwrotnie – całkiem prostował. A wszystko to przy cichym brzęczeniu silniczków, które gdzieś w środku niego się znajdowały. Takich jakie są w najfajniejszych samochodach sterowanych na pilota.

Stali obaj tym oczarowani patrząc i patrząc. I wiecie co? Pan dentysta pozwolił Kacperkowi przycisnąć jeden i drugi przycisk gdy Benio usiadł na fotelu. Razem ustawili wszystko tak, żeby się krokodylkowi jak najlepiej siedziało. Widać było, że jest mu teraz bardzo wygodnie. Jeszcze nawet dużo później, jak już wyszli z gabinetu stwierdzili, że taki fotel to oni chcieliby mieć w swoim pokoju. Koniecznie!

Tymczasem rozglądali się dalej. Pan dentysta był ubrany w niebieski fartuch i czapeczkę – trochę jak lekarz. Spokojnie i z uśmiechem przyglądał się jak z otwartymi ze zdziwienia buziami oglądają wszystko co jest w gabinecie. Do fotela przytwierdzone były urządzenia wyglądające jak małe wiertareczki. Było ich kilka ułożonych porządnie w równym rzędzie.

Kacperek zauważył, że krokodylek spoważniał i zaniepokoił się nieco. Do czego mogą one służyć? Chłopiec widząc to spytał czy można je dotknąć i obejrzeć. Dentysta brał jedną po drugiej i pokazywał. Pozwolił nawet je na chwilę włączyć. Rzeczywiście – zachowywały się jak małe wiertareczki. W niektórych wiertełka obracały się bardzo szybko i wydawały wysoki dźwięk – taki jak głośny komar. Inne były grubsze i bardziej burczały niż brzęczały obracając się. One też przydałyby się w domu przy zabawie klockami z drewna lub plastiku…

Na stole obok stał wielki biały ząb. Podeszli do niego i zaczęli razem oglądać. Dentysta popukał w niego i zaczął opowiadać. Ten tutaj jest bielutki i całkiem zdrowy. Jednak szczególnie gdy się niedokładnie rano i wieczorem czyści ząbki szczoteczką, to mogą zacząć chorować. Pojawiają się wtedy na nich ciemniejsze plamki. Żeby plamki się nie powiększały trzeba je wyczyścić i do tego właśnie służą te wiertareczki. Z ich pomocą usuwa się ciemniejsze miejsca tak żeby cały ząbek był znowu biały i śliczny.

- A czy to może boleć? – spytał ostrożnie Benio
- Większość zęba nic nie czuje. Tak jak włosy lub paznokcie. Czy przy obcinaniu włosów bolą Cię one? – spytał dentysta uśmiechając się

Kacperek roześmiał się. To było głupie pytanie, bo przecież oczywiście włosy nie bolą. Głupie było też bo przecież krokodylek nie miał włosów. Ale nic nie powiedział.

- Dopiero w środku zęba jest część która coś czuje. Nazywa się ona rdzeniem – mówił dalej dentysta – Tam dopiero można poczuć działanie tej wiertareczki. Jeżeli jednak regularnie sprawdza się zęby to plamki jeżeli nawet są to są malutkie. Wtedy da się je usunąć i ani trochę nie boli. – dodał.
- Jak już wszystko sobie obejrzeliście to wskakuj na fotel – powiedział do Benia znowu się uśmiechając.

Krokodylek usiadł i otworzył jak najszerzej buzię. Ale one ma zębów! Rzeczywiście całe mnóstwo. Kacperek mógł to zobaczyć bo stał tuż obok. Dentysta obejrzał dokładnie każdy z osobna. Co chwila powtarzał – Tu ładnie… Tu też pięknie… Czyściutko… Bielutko…

Na koniec dodał:
- Masz piękne bialutkie ząbki. Jest tylko jedna drobna plamka, którą się musimy zająć…

Wziął jedną z wiertareczek i przez chwilę słychać było w całym gabinecie Bzzzzzzz. Krokodylek cały czas rozdziawiał buzię i siedział spokojnie. W pewnym momencie widać było, że coś poczuł bo przez chwilę poruszył się na fotelu, ale może się to chłopcu tylko zdawało.

- To już! – usłyszeli

Kacperek odetchnął bo dźwięk wiertareczki jednak za bardzo przypominał mu komary, których bardzo nie lubił. Dentysta był bardzo z nich zadowolony. Tak bardzo, że dał im naklejkę z rysunkiem kangura i napisem „dzielny pacjent”.

Benio był z siebie bardzo dumny. W gabinecie było fajnie, ale przecież idąc nie wiedział tego. Dlatego przez całą drogę gdy wracali do domu dziękował chłopcu, że z nim poszedł. We dwóch było o wiele raźniej i przyjemniej.

Wieczorem po kolacji gdy Kacperek mył się przed pójściem spać bardzo dokładnie umył ząbki. Dzięki temu u niego plamek na pewno nie będzie. Powiedział też do Mamy:

- Może pójdziemy wszyscy razem do dentysty. Niech obejrzy nasze ząbki i sprawdzi czy wszystkie są bielutkie i zdrowe. Bo najlepiej jest to robić regularnie. Wtedy wszystko jest zawsze w porządku.

Żebyście widzieli jak zdziwiła się Mama Kacperka gdy to usłyszała. To była bardzo mądre i Mama zaraz dała mu wielkiego całusa.

Dziecko boi się ciemności – bajka terapeutyczna

To jest bajka terapeutyczna napisana by pomóc dziecku, które boi się ciemności. Jest napisana pod kątem dziewczynki w wieku przedszkolnym. Zachęcam Cie jednak by dostosować ją do płci, wieku i zainteresowań dziecka. Możesz te rzeczy zmieniać czytając bajkę, tak aby Twoje dziecko lepiej identyfikowało się z bohaterem.

Miś Małgorzatki

W pewnym miasteczku mieszkała sobie dziewczynka imieniem Małgorzatka. Chodziła do przedszkola i miała kochających rodziców. Była wesolutka, szczęśliwa i tylko jedno ją zawsze martwiło i jej dokuczało. Bardzo nie lubiła i bała się ciemności.

Wieczorem leżąc w łóżeczku wyobrażała sobie zawsze jakie to dziwne i straszne stworzenia czaić się mogą w mroku. Czasami zdawało się jej, że słyszy jakieś szumy lub stuki i wtedy nawet na wszelki wypadek przykrywała się cała kołderką. Doszło do tego, że nawet gdy w ciągu dnia przechodziła przy jakimś zakamarku, w którym panował głęboki cień odwracała się lub zamykała oczy.

Tata Małgorzatki wpadł na pomysł jak jej pomóc. Kupił latarkę, którą dziewczynka trzymała pod poduszką. Dzięki temu za każdym razem, gdy leżała w łóżeczku w nocy i się czegoś wystraszyła mogła ją włączyć i poświecić. A ciemność ma to do siebie, że jak się ją oświetli – to znika.

To był bardzo dobry pomysł, ale nie oznaczał, że Małgorzatka przestała się bać ciemności. Po prostu mogła ją odgonić z pomocą latarki. Zdarzyło się jednak coś co odmieniło to zupełnie. Posłuchaj jak to się stało…

Pewnego wieczora gdy dziewczynka leżała w łóżeczku i już prawie zasypiała usłyszała szelest dochodzący z drugiego końcu pokoju. Wyjęła latarkę spod poduszki i w to miejsce poświeciła. Zwykle okazywało się, że nic tam nie ma, ale tym razem było zupełnie inaczej. Zobaczyła pluszowe coś, co przypominało jej misia przytulankę. Przykrywało łapkami oczy i trzęsło się pod wpływem jasnego światła.

W pierwszej chwili Małgorzatka aż krzyknęła ze strachu. Na pewno nie spodziewała się zobaczyć tego w swoim pokoju. Tamto stworzonko słysząc okrzyk skuliło się jeszcze bardziej i zaczęło popiskiwać. Z całej siły przysłaniało oczka i wyglądało jakby chciało zapaść się pod ziemię.

Dziewczynka widząc to zamilkła. Najwyraźniej to coś dużo bardziej przeraziło się od niej. Nie chcąc dalej go straszyć spytała:
- Uspokój się proszę. Czy to światło Ci tak bardzo przeszkadza?
Potwierdzeniem było kiwanie główki.
- Dobrze, dobrze… Już to wyłączam. – powiedziała bo zrobiło jej się szkoda biednego stworzonka bojącego się światła. Gdy było już ciemno usłyszała cichutkie:
- Dziękuję.
- Ja jestem Małgorzatka, a Ty jak masz na imię? – spytała
- Ja jestem Leopold, miś z bajkowej krainy.
Przez dłuższą chwilkę było całkiem cicho. Już zaczęła myśleć, że może jej się to wszystko tylko wydawało gdy usłyszała znowu:
- Czy Ty nie zrobisz mi krzywdy? Bardzo Cię proszę, żebyś na mnie więcej nie świeciła…
- Ale dlaczego? Bez tego ja z kolei nic nie widzę… – odpowiedziała
- U nas w magicznej krainie jest półmrok i najmądrzejszy z misiów przed światłem przestrzegał. Mówił, że od niego mogą boleć, a nawet rozchorować się oczy. Ale to jeszcze nic. Ostrzegał też, że wszędzie gdzie jest tak jasno czają się groźne stwory. Nawet jeżeli ich nie widzimy mogą nam zabrać całą naszą magię i uwięzić.

Małgorzatka była tym tłumaczeniem bardzo zdziwiona. To przecież właśnie w ciemnościach niewiele widać… Przypomniała sobie zaraz jednak jak to jest gdy wyjdzie się z ciemnego pokoju do bardzo jasnego… albo zapali się nagle światło… lub gdy próbuje patrzeć na słońce. Oczy tego bardzo nie lubią i trzeba je w pierwszej chwili bardzo przymknąć. Wtedy rzeczywiście niewiele można zobaczyć.

Po chwili dziewczynka poczuła, że jej oczy zaczęły się stopniowo przyzwyczajać do mroku i już coraz wyraźniej widziała kształty w pokoju. Zobaczyła zarys misia w tym samym miejscu przy ścianie gdzie wcześniej. Jeszcze do końca się chyba nie uspokoił, więc powiedziała:
- To nie prawda, że tam gdzie jasno są groźne stwory. Ja tu jestem i nie masz się czego bać. Jak chcesz możesz być moim przyjacielem. – dodała uśmiechając się.

Leopold nie wyglądał na przekonanego do końca, ale wyraźnie był już spokojniejszy. Podszedł do niej powoli i przyglądał się uważnie.
- Rzeczywiście nie wyglądasz na stwora, którego trzeba się bać. – powiedział – I z chęcią zostanę Twoim przyjacielem!

Małgorzatka zachichotała gdy pomyślała, że ktoś mógłby się jej bać jako groźnego potwora. Przypomniała sobie zaraz coś i dodała:
- Tata mówił, że jak czegoś nie znamy to często się tego boimy. A jak już to poznamy to zwykle się z naszego strachu później śmiejemy.

Zrobiło im się całkiem wesoło. Miło jest tak wspólnie się pośmiać. Zarówno Małgorzatka jak i Leopold poczuli, że warto było przemóc strach by poznać się nawzajem. Nawet jeżeli byli różni i jedno wolało światło, a drugie mrok, byli przecież teraz przyjaciółmi.

- Tylko, że ja cały czas słabo widzę – powiedziała dziewczynka – Czy możemy chociaż na trochę zapalić światło żebym mogła Cię lepiej zobaczyć? Nie chce Cie oślepić, ale teraz już chyba wiesz, że w świetle nie ma żadnych stworów. Oczy Ci się pewnie szybko przyzwyczają do blasku, tak jak moje do mroku – dodała

Leopold pokiwał ostrożnie głową. Pstryknęła włącznikiem lampki nocnej. Przez chwilę ona sama niewiele widziała bo oczy już przywykły do ciemności. Jednak już niedługo i Małgorzatka i miś przestali przesłaniać oczy. Miś był brązowy, pluszowy i miał czarne oczka i nosek. Poduszki na łapkach były różowe. Wyglądał pogodnie i wesoło chociaż wciąż jeszcze mrużył oczka.

To niesamowite. Okazało się, że tak jak Małgorzatka mogła sporo zobaczyć po ciemku, tak Leopold nie bał się już światła. I do tego byli teraz przyjaciółmi. Jeszcze tego wieczora obiecali sobie, że będą razem bawić się w odkrywców – zarówno w mroku jak i w blasku dnia.

Rodzice nawet się bardzo nie zdziwili gdy zobaczyli nowego ulubionego misia u Małgorzatki. Miała już ich kilka i nawet nie byli pewni, czy to nie jest któryś z nich. Czasami tylko widzieli, że wychodząc na podwórko dziewczynka przysłania oczka misiowi na chwilę, ale nawet nie pytali o to dlaczego. To na pewno taka jej zabawa…

A latarkę oddała Tacie. Czasami jak w nocy nie ma światła w całym domu to warto mieć coś czym można poświecić. Nawet Tacie się to przyda. Dzięki temu chodząc po domu nie wywrócimy się o coś co leży na podłodze. A Małgorzatka miała przecież coś lepszego… Mogła w takich chwilach wziąć Leopolda na ręce i nieść ze sobą. A on przecież świetnie widział w ciemnościach i zawsze ostrzegał ją jak coś stało na drodze.

Karolek ma braciszka – bajka terapeutyczna

To jest bajka terapeutyczna napisana by pomóc dziecku, które mocno przeżywa pojawienie się rodzeństwa. Jest napisana dla chłopca chodzącego do przedszkola do starszaków. Zachęcam Cie jednak by dostosować ją do płci, wieku i zainteresowań dziecka. Możesz te rzeczy zmieniać czytając bajkę, tak aby Twoje dziecko lepiej identyfikowało się z bohaterem. 

Niezbyt daleko stąd, w pewnym miasteczku żył sobie chłopiec imieniem Karolek. Mieszkał w domku z Mamą, Tatą i pieskiem Brysiem. Lubił bawić się klockami i tworzyć z nich przeróżne konstrukcje i budowle. Bardzo lubił cukierki i inne słodycze. Zawsze też cieszył się gdy w telewizji był odcinek Scooby Doo. Śmiał się wtedy głośno, ale też się troszeczkę bał jak oglądał ich przygody. Od dłuższego już czasu chodził do przedszkola, miał tam wielu kolegów oraz całe mnóstwo zabawek. Wszystko było fajnie – przynajmniej do niedawna…

Pewnego dnia chłopiec był u dziadków i bawił się u nich za domem. Bardzo lubił dziadka i babcię i ich domek. Dziadek zrobił kiedyś dla niego łuk z gałęzi i sznurka, a jakiś czas temu nawet domek na drzewie z drabinką sznurkową, którą można było spuścić na dół lub wciągnąć na górę. To było super! Tylko, że od niedawna prawie cały czas był u dziadków i czasami wolałby więcej pobawić się z Tatą. A rodzice cały czas byli tylko zajęci i zajęci.

Będąc u dziadków zaraz poszedł do swojej własnej kryjówki za domem. W gęstych krzakach trzeba było przejść rozchylając gałęzie i dojść do miejsca, w którym wydeptał i powyrywał chwasty. Wygarnął nawet trochę ziemi tak, by było miejsce żeby usiąść i się schować. Naznosił kamieni i wyłożył je dookoła. Nazywał to swoim okopem. Lubił się tam bawić z Tatą lub dziadkiem. Tym razem wolał jednak być w okopie sam. Bo ostatnio wiele się zdarzyło. I to takich rzeczy, z których był bardzo niezadowolony.

Wszystko zaczęło się jakiś czas temu. Mama pokazała mu swój rosnący brzuszek i powiedziała, że już wkrótce będzie miał braciszka. Karolek bardzo się ucieszył, bo lubił się bawić z kolegami. A szczególnie ze swoim własnym bratem. Można grać w piłkę, oglądać Scooby Doo, budować z klocków i tyle innych rzeczy. Dużo lepiej niż samemu. Naprawdę bardzo się cieszył…

To było jeszcze przed jego urodzinami. Rzeczywiście – tak jak Mama zapowiadała – pewnego dnia pojechała do szpitala i nie było jej jakiś czas. Wydawało się to Karolkowi strasznie długo, ale Tata mówił, że nie było jej tylko 2 dni. Na ten czas mieszkał z dziadkami. I wtedy właśnie urodził się braciszek – Marcinek. Karolek tak bardzo się wtedy cieszył. Na ich przyjazd przygotował nawet rysunek dla Marcinka – jak bawią się razem w kowbojów.

Braciszek okazał się strasznie mały i dość brzydki. Zamiast chcieć się bawić – dużo krzyczał i płakał. Tak było na początku, a później coraz gorzej. Po kilku dniach miał już go dosyć. Nie dość, że Marcinek nie nadawał się do zabawy to jeszcze jego pojawienie bardzo odmieniło rodziców. Nagle nie mieli czasu dla Karolka, a za to cały czas poświęcali malcowi. Cały czas tylko zachwycali się machaniem rączkami i jego bezładnym Gu-gu-gu, zajmowali kupami i pieluszkami Marcinka. To stawało się nie do wytrzymania.

Rozmyślając tak rysował kijkiem na ziemi. Od tych myśli aż oczy mu się zapełniły łzami. Nawet nie zauważył, że do jego kryjówki wszedł dziadek.

- To tutaj jesteś? Tyle się Ciebie naszukałem! – powiedział

Karolek zwykle nie byłby zadowolony, że ktoś znalazł jego okop, ale teraz widząc dziadziusia nawet się ucieszył. Tamten po chwili zauważył łzy w oczach Karolka i podał mu chusteczkę. Była miękka, z wyszywanymi literkami i pachniała drewnem ze starej szafy dziadków.

- Co Cię tak smuci Karolku? – spytał

Chłopiec nie wiedział jak o tym opowiedzieć, ale bardzo chciał żeby dziadek go zrozumiał.

- Chodzi o braciszka, Tatę i Mamę. Teraz to tylko cały czas Marcinek i Marcinek… A na mnie tylko krzyczą, jak coś ubrudzę. Że hałasuje, a maluszek śpi. Teraz cały czas mam wszystko zabronione… A Tata i Mama nie mają dla mnie czasu… – Karolek wymieniał to jedno za drugim chcąc wyrzucić z siebie żal za wszystkie ostatnie krzywdy.

- Ostatnio jak udało mi się pojechać na rowerku bez trzymanki to nawet nie zauważyli. Bo akurat Marcinek próbował wtedy zjeść rękawiczkę Mamy i zaraz trzeba było mu ją zabrać. Tata to w ogóle nie zauważył, co mu chciałem pokazać. Oni mnie chyba w ogóle już nie kochają – dodał znowu ze łzami w oczach.

Dziadziuś kiwał głową ze zrozumieniem słuchając żali wnuka.

- I dlatego teraz czujesz się smutny? Bo wydaje Ci się jakby rodzice zapominają o Tobie ? – spytał

Karolek przytaknął i poczuł ciepło na sercu. Dobrze było zobaczyć, że ktoś rozumie go i jego smutek.

- A mówiłeś o tym Tacie lub Mamie? – spytał dziadziuś

Chłopczyk pokręcił głową. Rodzice byli ostatnio i tak za bardzo zajęci. I rzeczywiście – nic im nie powiedział. Dziadek mówił dalej:

- Ty byłeś zbyt malutki, żeby to zobaczyć, ale ja przy tym byłem. Jak Ty się urodziłeś i byłeś taki jak teraz Marcinek to cała rodzina bez przerwy się Tobą zajmowała. Tata, Mama, ja z babcią, nawet ciotki i wujkowie biegali wokół Ciebie bez przerwy. To jest tak, że takie najmniejsze dzieci wymagają ciągłej pracy i uwagi. Nie potrafią chodzić, ledwo co się same poruszają. Trzeba je przebierać i karmić. Bardzo łatwo sobie mogą zrobić krzywdę, więc trzeba na nie cały czas uważać. Nie tak jak Ty teraz. Teraz jesteś już dużym chłopcem, który sobie sam potrafi radzić w tylu sytuacjach – dodał z uśmiechem głaszcząc go po głowie.

Karolek słuchał z rosnącym zainteresowaniem. Było mu bardzo miło słyszeć opowieść o tym jak było gdy on był taki malutki. Nikt mu tego nigdy nie opowiadał. Czuł się też dumny, że dziadek go traktuje jak naprawdę dużego chłopca. A dziadek mówił dalej.

- Rodzice bardzo kochają Cię i zawsze kochali. A zobaczyłbyś jakby się ucieszyli jakbyś coś pomógł przy Marcinku. Taka pomoc może być też dobrą zabawą. A rodzice byliby bardzo wdzięczni. Wiesz – oni są teraz zmęczeni. Pewnie sam słyszałeś jak malec płacze często w nocy i trzeba do niego wstawać.

Rzeczywiście – kłopotów z małym Marcinkiem było co niemiara. Karolek uśmiechnął się przypominając sobie jak malec próbował ostatnio zjeść książkę, którą pokazywała mu Mama. Nie można go było na chwilę zostawić samego bo zaraz coś chciał zbroić. A przecież Karolek robił takie świetne konstrukcje z klocków. Mógł je pokazać i dać się nimi pobawić Marcinkowi. Oczywiście tylko te mocniejsze i solidniejsze, które się tak łatwo nie zepsują. Myśląc o tym i słuchając dziadka poczuł się lżej i zrobiło mu się weselej. Tylko, żeby chociaż mogli się jeszcze pobawić razem… Dziadek jakby się domyślił o czym myślał chłopiec bo zaczął mówić.

- Pewnie chciałbyś już się móc pobawić z Marcinkiem. Prawda? Rozumiem Cię bardzo dobrze. Nie wiem, czy o tym wiesz, ale ja też mam brata. Jest młodszy ode mnie o kilka lat. I tak samo jak Ty – pamiętam – wiele sobie obiecywałem jak się miał urodzić. Myślałem, że będziemy się bawić w chowanego i w podchody. Ale przecież on jak się urodził to był zbyt malutki. Musiał jeszcze podrosnąć. Ale już po dwóch, trzech latach wszystko się zmieniło.

- I wiesz co? Świetnie się razem bawiliśmy, a ja – już jako duży chłopczyk mogłem wymyślać zabawy i nauczyć brata wielu wspaniałych rzeczy. Sam zobaczysz jak szybko Marcinek będzie rósł i się rozwijał. I coraz więcej będziecie mogli robić razem.

Dziadek objął i przytulił Karolka. Wyszli razem z kryjówki i poszli w kierunku domu. Chłopczyk bardzo się cieszył z rozmowy i czuł się teraz dużo lepiej i lżej. Pomyślał, że tak samo powinien porozmawiać z Tatą i Mamą. Powiedzieć im o swoich odczuciach i zmartwieniach. I dodać też, że chce pomóc w opiece nad swoim braciszkiem, z którym przecież już niedługo będzie mógł się bawić w kowbojów.

Tego wieczoru wracając z dziadkiem do domu zastanawiał się już nad budowlą z klocków, którą dla Marcinka zrobi. Miał głowę pełną pomysłów. W drzwiach domu czekali na niego Mama z braciszkiem na rękach i Tata. Ostatni kawałek Karolek podbiegł i wskoczył z rozpędu Tacie na ręce śmiejąc się głośno. Zapowiadał się świetny wieczór. A na dobranoc miało być Scooby Doo, które sobie razem z Marcinkiem obejrzą. No, może braciszek jeszcze tym razem wszystkiego nie zrozumie. Ale to przecież nie szkodzi…

Złe sny Karolinki

To jest bajka terapeutyczna napisana by pomóc małemu dziecku w poradzeniu sobie z powracającymi często koszmarami sennymi. Jest napisana specjalnie dla małej Kasi. Może pomóc innym małym dzieciom, ale napisana jest tak by pomagała w wyjątkowo trudnych przypadkach.

W pewnym miasteczku, w niedużym domku mieszkała sobie mała dziewczynka – Karolinka. Miała 3 latka i była dość podobna do wszystkich małych dziewczynek. Lubiła cukierki. Lubiła rysować i bawić się w chowanego. Lubiła słuchać bajek o księżniczkach. Miała też swojego ulubionego misia, z którym nigdy się nie rozstawała. Miś był pluszowy, brązowy i na szyi miał zawiązaną zieloną wstążkę.

W domku razem z nią mieszkali jej rodzice – Mama i Tata oraz rodzeństwo – brat i siostra. Kochała ich wszystkich bardzo, ale jej najlepszym przyjacielem był jej miś. Jemu opowiadała bajeczki, jego przytulała i z nim spędzała najwięcej czasu.

Karolinka była przez całe dnie wesołą i roześmianą dziewczynką. Nie lubiła tylko wieczorów i nocy. Nie lubiła ich, bo wiedziała, że trzeba się będzie wtedy położyć do łóżeczka i zasnąć. A jak zasypiała – to często śniły jej się bardzo złe sny. Takie, w których się bardzo bała, chciała uciekać i czuła, że zdarzy się coś strasznego. W takich sytuacjach budziła się z krzykiem i długo nie mogła się uspokoić.

Te sny przychodziły do niej tak często, że już wieczorem, kładąc się zaczynała się bać i nie mogła spokojnie zasnąć. Wszystko zaczęło się już dość dawno temu. Przeżyła coś, co wystraszyło ją tak bardzo, że nawet teraz powracało to do niej w snach. Jej rodzice przychodzili i uspokajali ją gdy się w nocy budziła, ale niewiele pomagało to jednak na te sny. Cały czas często do niej wracały.

Tego wieczora siedziała już na łóżeczku po umyciu ząbków. Martwiła się bardzo co będzie, gdy już zaśnie. Tak bardzo, że cicho pochlipywała i co chwila ocierała łzy. Przytuliła bardzo mocno do siebie misia. Tak mocno, że nagle usłyszała:
- Aj! Bo mnie udusisz!

Spojrzała na niego zdziwiona. Wyglądało to tak, jakby jej miś przemówił. Zaczęła się mu przyglądać bardo uważnie. W końcu zapytała:
- To Ty mówisz???

I to był on rzeczywiście! Powiedział:
- Misie nie mogą odzywać się do ludzi. Mają to zabronione! Ludzie nie mogą wiedzieć, że my potrafimy mówić. Ale od jakiegoś czasu widzę, że boisz się zasypiać i że śnią Ci się złe sny. A Ty jesteś moją najlepszą przyjaciółką i kocham Cię bardzo. Tak bardzo, że nie mogłem już wytrzymać, bo bardzo chciałbym Ci pomóc.

- Ale jak Ty możesz mi pomóc – spytała Karolinka

- Ludzie tego nie wiedzą, ale my misie też śpimy i też mamy sny – powiedział - Ja też miałem kiedyś złe sny i dobrze wiem jakie to może być straszne. Śnił mi się potwór, który mnie gonił, a mi się zdawało, że nie mogę mu uciec i nawet jak próbowałem się chować to nic mi to nie pomagało.

- Poprosiłem więc o pomoc najmądrzejszego z misiów. On zajrzał do księgi zwanej Internetem. Szukał tam bardzo długo i w końcu odnalazł tam sposób na złe sny. Dostałem od niego tą zieloną wstążkę. Jest magiczna. Odkąd ją mam na szyi, złe sny do mnie nie przychodzą. Co wieczór sprawdzam tylko, czy mam ją na sobie. Póki ją mam, wszystko co mi się śni jest uśmiechnięte i kolorowe. Zasypiam spokojny i zadowolony. Czy widziałaś kiedyś, żebym miał zły sen jak śpię przy Tobie w łóżeczku? - dodał

- Rzeczywiście! Nie widziałam. Zawsze leżysz tak spokojnie. - potwierdziła Karolinka – Tylko co ja mam zrobić? Mam nosić zieloną wstążkę na szyi? - spytała

- To by mogło nie wystarczyć. Dla takiej dziewczynki jak Ty i dla takich snów jak Twoje musimy użyć czegoś jeszcze mocniejszego. Najmądrzejszy z misiów mówił mi, że w takich wypadkach trzeba przygotować magiczny przedmiot, która te sny odpędzi. W swojej księdze wyczytał, że pod poduszkę trzeba włożyć coś miękkiego, zielonego i spryskanego magicznym zapachem. Musi to przygotować dla Ciebie ktoś, kto Cię bardzo kocha. Wtedy na pewno zadziała.

Karolinka słuchała z przejęciem i z rosnącą radością. Wreszcie pozbędzie się snów, które ją gnębiły!!! A miś mówił dalej:

- I właśnie zrobiłem to dla Ciebie. Poprzedniej nocy to wszystko przygotowałem. Zobacz!

I podał jej coś zielonego. Dziewczynka wzięła od niego ten magiczny przedmiot. Był miękki i miły w dotyku i wspaniale pachniał. Gdy przytuliło się go, to czuło się, że dobry sen już czeka żeby przyjść i się wspaniale wyśnić.

- Codziennie zanim pójdziesz spać upewnij się, że jest to pod Twoją poduszką. Dotknij tego i powąchaj. Sprawdź w ten sposób, czy magia się nie wyczerpała. Dzięki temu będziesz pewna, że będą do Ciebie przychodziły dobre sny. I nawet jak w tych snach pojawią się jakieś dziwne stwory – będziesz mogła z nimi porozmawiać, a nawet pobawić się. Zobaczysz, że będą one łagodne, spokojne i przyjazne. Bo magiczny przedmiot będzie Cię chronił.

Karolinka ucieszyła się tak bardzo, że zaczęła skakać z radości ściskając misia. Będzie już teraz miała spokojne i dobre sny! Nie będzie już się bała kłaść do łóżka. To wspaniale! Roześmiała się. Magiczny przedmiot to wspaniały pomysł. Pobiegła zaraz do pokoju rodziców zabierając misia ze sobą.

- Mamo! Tato! – zawołała – już teraz będę spała spokojnie! Mój miś… -

Zaczęła i zaraz przerwała. Przypomniała sobie to co miś jej powiedział – że ludzie nie mogą wiedzieć o tym, że on mówi. Na szczęście miś się zaraz sam odezwał :

- Dałem Karolince magiczny przedmiot, która uchroni ją przed złymi snami. Wiem jak bardzo martwiliście się nimi, więc Wam to wszystko mówię. Tylko proszę Was – niech nikt się nie dowie, że ja potrafię mówić.

A potem pokazali im tą magiczną rzecz, a miś wytłumaczył skąd wziąć magiczny zapach, który co jakiś czas trzeba uzupełniać. Kiedy już wszystko było wyjaśnione cieszyli się razem, że teraz noce będą już spokojne.

Tego wieczora Karolinka po umyciu się przyszła do swojego pokoju spokojna. Najpierw ułożyła misia po jednej stronie łóżeczka sprawdzając, czy zielona wstążeczka jest na swoim miejscu. Potem podniosła poduszkę i wyjęła na chwilę magiczny przedmiot. Był mięciutki w dotyku i cały zielony. Wtuliła w niego buzię i wciągnęła powietrze. Poczuła magiczny zapach, który obiecywał jej już wkrótce cudowny sen. Włożyła go z powrotem pod poduszkę i położyła się na łóżeczku.

Tata wszedł do pokoju i przykrył ją ciepłą kołderką. Usiadł obok i zaczął czytać bajeczkę na dobranoc. A ona słuchając czuła się wspaniale. Ciepło… Spokojnie… Bezpiecznie… Z przymkniętymi oczami leżała w łóżeczku oddychając miarowo. I wiedziała, że sen, który przyjdzie do niej będzie kolorowy i wspaniały. I już się na niego cieszyła.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
SERCE WILKA, Psychologia, Bajki terapeutyczne
Złe sny, Rozwój dziecka, bajki terapeutyczne
LUSTRO scenariusz przedstawienia na podstawie bajki terapeutycznej M.Molickiej, Muzykoterapia
Bajki terapeutyczne A Kozak i inni
Jak masz na imię, bajki terapeutyczne
Jeżyk- bajka psychoedukacyjna - grupa nie akceptuje i odrzuca, PRZEDSZKOLE, PRZEDSZKOLE, bajki terap
Bajki relaksacyjne(6), Bajki terapeutyczne, ! Bajkoterapia
Bajki terapeutyczne, t e r a p e u t y c z n e
Bajka terapeutyczna - Wiewiórka Zuzia i Jeżyk, Dzieci, # bajki terapeutyczne
Bajka relaksacyjna, Bajki terapeutyczne, ! Bajkoterapia
Bajka o nadzieji, PRZEDSZKOLE, PRZEDSZKOLE, bajki terapeutyczne
O chłopcu, PRZEDSZKOLE, PRZEDSZKOLE, bajki terapeutyczne
bajki terapeutyczne(1), dla najmłodszych ツ, bajki do czytania
bajki terapeutyczne 3
rewalidacja, BAJKI TERAPEUTYCZNE

więcej podobnych podstron