839

Kaznodzieja idzie na wojnę z Biblią i karabinem w dłoniach Bandyta, który przyjął do serca Jezusa. Neofita, który założył własny kościół. Misjonarz, który wybudował sierociniec w Afryce. Kaznodzieja, który wziął karabin i poszedł na wojnę w obronie mordowanych dzieci. Bajka z Hollywood? W pewnym sensie tak. Jednak oparta na prawdziwej i niezwykłej historii.Na DVD pojawił się w końcu obraz „Kaznodzieja z karabinem” z gwiazdorem kina akcji Geraldem Butlerem w głównej roli. Film przeszedł przez amerykańskie kina bez większych sukcesów, choć zdobył nagrodę na festiwalu w Toronto. My dopiero teraz możemy się z nim zapoznać. Recenzenci kręcili nosami, że film jest sztampowy, wyciska w hollywoodzki sposób łzy i zamienia się w film akcji klasy B. Momentami można odnieść takie wrażenie. Czy jednak opowieść o nawróconym na wiarę w Jezusa misjonarzu- byłym bandycie, który postanawia z karabinem na ramieniu pomóc dzieciom na drugim końcu świata, może być pozbawiona typowego dla amerykańskiego kina emocjonalnego zacięcia? Trudno powiedzieć. Historia Sama Childersa jest niezwykła i pewnie mogłaby posłużyć do wspaniałego scenariusza zarówno Jarmushowi, Van Santowi, Scorsese jak i porządnemu hollywoodzkiemu rzemieślnikowi. Producenci zdecydowali się na ten drugi wariant i zatrudnili sprawdzonego reżysera przygód Bonda Marka Fostera, który ma również na swoim koncie takie perełki jak "Marzyciel" czy "Ciekawe przypadki Harolda Cricka". I można śmiało stwierdzić, że odnieśli sukces. Sam Childers już w siódmej klasie popadł w alkoholizm. Następnie przyszedł czas na kokainę i heroinę. Chłopak wstąpił do motocyklowego gangu i zajął się handlem narkotykami. W końcu wylądował w więzieniu. Po powrocie z odsadki w domu, czekała jednak na niego żona, była striptizerka, która niespodziewanie dla niego przyjęła do swojego sercu Jezusa. Childers przeżył przemianę duchową dopiero po zajściu przez nią w ciążę, co odczytał jako boską interwencję, ponieważ przez lata mieli oni problemy z poczęciem dziecka. Ich córka, Paige, urodziła się w 1989 roku. Na potrzeby filmu zmieniono chronologię nawrócenia Childersa jak i jego pracę jako pastora. W 1992 roku założył on swoją firmę budowlaną i założył w Cetral City w stanie Pensylwania własny kościół Shekinah Fellowship Church. Za namową pastora, w 1998 roku wyruszył w swoją pierwszą ze swoich podróży do Sudanu. Tam doświadczył okrucieństwa Armii Bożego Oporu (LRA). Childers postanowił wybudować w Afryce sierociniec w Nimule dla około 300 dzieci. Razem z żoną założył również fundację Angels of East Africa. Dla mieszkańców afrykańskiego kraju stał się jednak „Kaznodzieją z karabinem” z uwagi na decyzję o zbrojnej obronie swojego ośrodka i akcji ratowania dzieci na terytorium LRA. Twórcy filmu nie pokazali wszystkich dzieł pastora z karabinem. Butler, który wciela się w Childersa, podkreśla, że gdy pierwszy raz przeczytał scenariusz, nie wierzył, że takie rzeczy mogły się zdarzyć jednemu człowiekowi. „Okazało się, że facet zrobił więcej niż pokazaliśmy to w filmie” - mówił gwiazdor w jednym z wywiadów. Filmowcy natomiast skupili się na najbardziej kontrowersyjnej części działalności Childersa, który w pewnym momencie zamienił się w wojownika walczącego z AK-47 z oprawcami dzieci. Dla każdego chrześcijanina oglądającego film Fostera wizerunek uzbrojonego po zęby pastora musi budzić sprzeciw. Czy strzelanie przez chrześcijanina do wrogów, nawet tych, którzy porywają dzieci i je bestialsko mordują, okaleczają kobiety i eksterminują całe wioski, jest zgodne z nauką Jezusa? A co jeżeli inaczej nie da się obronić niewinnych istot ludzkich przed masowymi mordercami? Czyż nawet Kościół katolicki, który jest o wiele mniej bojowo nastawiony do wojny niż zbory protestanckie w USA, nie dopuszcza tzw. wojny sprawiedliwej, która polega na obronie przed napastnikiem? „Wielu ludzi pyta, czy to właściwe, że człowiek głoszący słowo Boże posługuje się bronią” – mówił w jednym z wywiadów Childers. ”Spójrzcie na Stary Testament – przeczytacie tam o wielu żołnierzach i wojownikach, którzy służyli Bogu. Nie twierdzę, że wszystko, co zrobiłem, było szlachetne, ale gdyby ci porwali dzieciaka, nie zrobiłbyś co w twojej mocy, by go odzyskać?”- dodawał. A ty, drogi czytelniku, co byś zrobił na jego miejscu? Na szczęście nie musimy podejmować takich decyzji. Jednak film Fostera pomaga nam zrozumieć metody działalności Childersa. Twórcom udało się bowiem pokazać niebywały dramat wojny w Sudanie oraz narysować dramatyczne wybory przed jakimi stają chrześcijańscy misjonarze w tych krajach. W swojej książce “Another Man’s War: The True Story of One Man’s Battle to Save Children in the Sudan” pastor pisze, że w 1998 roku pojechał do Afryki tylko jako wolontariusz przy budowie jednego z obiektów. Podróż, która miała trwać kilka tygodni zmieniła na zawsze jego życie i życie setek dzieci w południowym Sudanie. Po tym jak zobaczył przemoc rebeliantów, którzy palili całe wioski, obcinali ludziom członki i zmuszali dzieci do bycia żołnierzami, postanowił zostać w Afryce. W tym miejscu należy oddzielić historię pokazaną w filmie i zaufać Childersowi, który przekonuje, że pewne sceny w filmie są podkolorowane. „Jak komuś sprzedajesz prawo do własnej historii, tak to się kończy”- mówi w „The Christian Post”. Pastor dodaje, że udało mu się wywalczyć by pewne wątki zostały w filmie. Głównie chodzi o kwestie religijne. Jednak twórcy filmu i tak opisują go jako prawdziwego twardziela. „Sam uwielbia sprawdzać ludzi, bo chce wiedzieć, z kim ma do czynienia. Mnie na przykład podał broń, po czym, gdy zacząłem się nią bawić, uprzedził, że jest nabita. Jasonowi ( scenarzyście filmu- przyp. Ł.A) uścisnął dłoń tak silnie, że mało mu jej nie urwał” – wspominał Butler. Czy podkoloryzowanie niezwyklej historii Childersa było błędem twórców filmu? Można śmiało napisać, że pewne sceny w obrazie mogłyby być bardziej stonowane, a inne bardziej podkreślone. Bez wątpienia brakuje w filmie rozwinięcia wątku samego nawrócenia się bandyty, który porzuca swoje grzeszne życie i wybiera egzystencję chrześcijanina. Jednak z drugiej strony nie można nie docenić świetne nakreślonego wątku powolnego zatracania się Childersa w szaleńczej obronie afrykańskich dzieci, która przemienia go w krwawego żołnierza. „Nie pozwolę by Afryka cię pożarła”- mówi w pewnym momencie silna żona bohatera. Fosterowi udało się bardzo dobrze sportretować nie tylko dramat rodziny, która staje przed wyborem: czy pomóc sobie, czy mordowanym dzieciom kilkanaście tysięcy kilometrów od domu. Mnie w pamięci najmocniej utkwił wątek bogatego znajomego Childersa, który zaprasza go na drogą imprezę w swojej „wypasionej” rezydencji i zamiast obiecanych 5 tysięcy dolarów na zakup żywności dla dzieci, daje mu z zadowoloną miną 150 dolarów. Trudno nie przypomnieć sobie w takim momencie przypowieści Jezusa o uchu igielnym i bogaczu. Sięgając po film „Kaznodzieja z karabinem” miałem obawy, że z rolą może nie poradzić sobie czołowy mięśniak Hollywood Gerard Butler. Moje obawy wynikały niestety ze stereotypowego spojrzenia na tego ciekawego i bardzo perspektywicznego aktora. Butler stworzył postać mocnego faceta, który mimo bohaterstwa na wypalonej afrykańskiej glebie, nie potrafi poradzić sobie z emocjami w spokojne Ameryce. Zresztą zestawienie hedonistycznego życia Amerykanów z torturowanymi dziećmi w biednej Afryce robi przygnębiające wrażenie. Truizm? To dlaczego tak często zapominamy docenić życia, które posiadamy? Gerard Butler zwiększył dwa lata temu ekipę ochroniarzy podczas swojego pobytu na Festiwalu Filmowym w Toronto, gdyż otrzymał śmiertelne pogróżki związane z jego rolą. „Jest to dość kontrowersyjny temat i niektórym może nie podobać się silny wątek religijny w tym filmie. Traktujemy te pogróżki bardzo poważnie” - oświadczył rzecznik szkockiego aktora. Oglądając hollywoodzką produkcję o jednym z najbardziej niezwykłych ewangelizatorów na świecie można zrozumieć skąd u gwiazdy taka ostrożność. Nie przez przypadek za głowę Childersa wciąż należy się w Afryce wysoka nagroda. „Wielu ludzi uważało, że miałem rację, inni mieli przeciwne zdanie. Ale kiedy raz zobaczysz gwałcone trzyletnie dzieciaki, czy dzieciaki, które się okalecza, obcinając im usta – tego nie da się zapomnieć. Po prostu przez chwilę wyobraźcie sobie, że to wasze dziecko i pomyślcie, co byście zrobili”- mówił Childers w jednym z wywiadów. Mamy ten komfort, że możemy oglądać afrykański dramat tylko na naszych szklanych ekranach. On czuł swąd płonących się ciał dzieci. Ocenę tego bohatera pozostawiam, więc państwu. Łukasz Adamski

Penis, czyli tylko o tym marzą kobiety. Uwaga, drastyczne treści! Po przejrzeniu kilku kolorowych czasopism, przeczytaniu nachalnie reklamowanych nowości książkowych (ba, bestsellerów!) i zerknięciu okiem na duży ekran można odnieść wrażenie, że przeciętna kobieta w wieku, powiedzmy 20-35 lat myśli właściwie tylko o jednym: penisie. Jestem przewrażliwiona? No to sprawdźmy. Jakiś czas temu przez przypadek natrafiłam na typową amerykańską komedię, której tytułu nawet nie pamiętam, a której fabuła była bardzo prosta: bohaterka z zaskoczeniem dolicza się, że w swoim krótkim życiu zdążyła już mieć dwudziestu partnerów seksualnych, więc na suto zakrapianym alkoholem przyjęciu uroczyście obiecuje, że dla dobra jej waginy jeden z tych dwudziestu mężczyzn zostanie jej mężem. Nie wiem, jak się film skończył (podejrzewam, że jednak 21 kochankiem w łóżku). Prymitywna amerykańska komedia zainspirowała mnie jednak do tego, aby zbadać, czym przez popkulturę są dziś karmione młode kobiety. Po przejrzeniu kilku kolorowych czasopism, przeczytaniu nachalnie reklamowanych nowości książkowych (ba, bestsellerów!) i zerknięciu okiem na duży ekran można odnieść wrażenie, że przeciętna kobieta w wieku, powiedzmy 20-35 lat myśli właściwie tylko o jednym: penisie. Jestem przewrażliwiona? No to sprawdźmy.

Cosmopolitan, czyli lubrykany, pejcze i szczoteczka do zębów Najnowszy numer „Cosmopolitan” już z okładki krzyczy: „52 seks-triki dla odważnych, ambitnych, niegrzecznych”. Zaglądam do środka i zastanawiam się, czy ktoś, ktokolwiek, normalny kiedykolwiek wpadłby na podsuwane przez magazyn pomysły. Dla przykładu skromna garstka, aby nie urazić wrażliwości niektórych czytelników. „Połóż się na brzuchu na kanapie i powiedz: Panie profesorze, byłam niegrzeczna, zasłużyłam na lanie”, „Wręcz mu elektryczną szczoteczkę do zębów, by pieścił cię nią między palcami stóp w czasie gry wstępnej”, „Poproś, by gładził twoje sutki i clitoris silikonowym pędzelkiem do smarowania tłuszczem patelni”, „Włóż do zamrażalnika garść (umytych!) monet – na godzinę. Poproś, by facet posmarował twój wzgórek Wenus rozgrzewającym lubrykantem, a potem położył na nim zamrożone pieniądze. Kombinacja doznań... bezcenna”, „Zapnij sobie jeden z jego pasków w talii i pozwól, by facet trzymał cię za niego w czasie seksu, jak na smyczy”, „Niech przed seksem taśmą malarską przyklei ci nadgarstki do ściany”, „Kup zdalnie sterowany wibrator i wsuń go sobie w bieliznę przed kolacją, a potem podaj kochankowi pilota”. Przekładam stronę z „seks-trikami” i z następnej dowiaduję się, co zrobić, żeby „on cię pragnął cały dzień”. Co takiego? Przed wyjściem do pracy „uszczypnij mocno jego pośladek i powiedz mu, że może liczyć na znacznie więcej uwagi, gdy znów się spotkacie”. Cosmopolitan radzi jeszcze, żeby wsunąć facetowi do kieszeni albo spodni seksowną wiadomość, na przykład, że „nie możesz się doczekać, aż zedrzesz z niego ubranie”. Około 15:00 „wyślij mu mailem cytat z erotycznej książki czy bloga albo zdjęcie seksownej bielizny z pytaniem: Chciałbyś to ze mnie zdjąć?”. And so on. Kolejna strona to „seks bonus”, a w nim dialogi kobiety z... penisem. „Podobno niektórzy mężczyźni nie myślą głową, ale... no właśnie, innym organem. No to sprawdziliśmy, co to są za myśli”. Tu następują odpowiedzi penisa na 15. najczęściej zadawanych przez kobiety pytań, typu „Czujesz się inaczej w różnych waginach?”, „Lubisz pozycję na pieska?”, „Jak to jest w prezerwatywie?”, na które nota bene pada odpowiedź: „Ciepło. A poza tym... żaden mądry penis nie zrezygnuje z gumki, chyba że jest w stałej relacji (i zrobił badania na choroby przenoszone drogą płciową). Nie chcemy się niczym zarazić ani nic przekazać partnerce. I większość facetów się z nami zgadza”. Na pozostałych stronach, na których „akurat” nie ma nic o seksie, młoda kobieta może znaleźć szereg porad, jak wyglądać… seksownie. Propozycje strojów, makijażów, fryzur, diet, wszystkiego, co sprawi, że ciało będzie wyglądało na młodsze niż jest w rzeczywistości, a w konsekwencji bardziej pociągające. Tyle Cosmopolitan, po którym właściwie trudno byłoby spodziewać się czegoś innego. Weźmy inną, nieco poważniejszą „babską” gazetę.

Seks w małym mieście Najnowsze, wrześniowe „Wysokie Obcasy Extra” nie epatują wprawdzie opisami jak scenariusz taniego, domowego porno (co jak co, ale to nie ten poziom), ale bez seksu obejść się nie może. W „Wysokich Obcasach” znajdziemy nawet kilka ciekawych artykułów (vide: wywiad z Renatą Przemyk czy z wybitnym fotografem Ryszardem Horovitzem). Poza kolejną porcją porad, jak sprawić, by wyglądać jeszcze piękniej – ach, ta kobieca próżność (i piszę to oczywiście z życzliwym mrugnięciem oka), „Wysokie Obcasy Extra” drukują smutny do szpiku kości reportaż „Seks w małym mieście”, którego starzejąca się bohaterka, singielka, księgowa z – jak sam tytuł wskazuje – niewielkiej miejscowości narzeka nieco na brak seksu. „Z atutów mogę wymienić jeszcze świetne cycki. Skoro powinnam się zintegrować z otoczeniem, wychodzi na to, że powinnam je wyeksponować” – pisze Iwona z Leonowa, która dzieli się z czytelnikami pisma swoimi miłosnymi perypetiami. A właściwie, ich wielkim brakiem, bo w niewielkiej mieścinie wykształconej i ambitnej kobiecie trudno jest znaleźć adoratora (wszyscy faceci piją, a ci co nie piją, już dawno z Leonowa wyjechali, zostały same „ochłapy”). Czasem jednak coś się trafi. „Miła oku muskulatura przypomina mi, kim tak naprawdę jestem: tylko kobietą, rządzi mną biologia – wyznaje szczerze Iwona, przez którą tak naprawdę przemawia wielka samotność. „Na moim singielstwie nie ucierpiał nikt – poza mną. Mimo wszystko to chyba o jedną osobę za dużo” – konstatuje bohaterka reportażu. W „Wysokich Obcasach” moją uwagę zwrócił jeszcze felieton Zbigniewa Mikołejko, który wprawdzie o seksie nie pisze, ale za to idzie na wojnę z wózkowymi. A któż to są te „wózkowe”? „Wojowniczy, dziki segment polskiego macierzyństwa. Macierzyństwa w natarciu, zawsze stadnego i rozwielmożnionego nad miarę. Pieszczącego w sobie poczucie wybraństwa i bezczelnie nie godzącego się na żadne ograniczenia” – definiuje prof. Mikołejko. Jak się zachowują wózkowe? Filozof religii wskazuje na „durne puszenie się świeżym macierzyństwem, które uczyniło z nich – przynajmniej we własnym mniemaniu – królowe balu”. Dzieci – zdaniem profesora – są im potrzebne jedynie do tego, aby coś znaczyć: „być Kimś. Domagać się urojonych praw i zawieszania społecznych reguł”. Aż strach się bać zostać matką. Ale może właśnie o to prof. Mikołejko i „Wysokim Obcasom” chodziło…

Pięćdziesiąt twarzy zboczeńca Greya Niemal w każdej przejrzanej przeze mnie „babskiej” gazecie znalazłam mniejsze lub większe reklamy bijącej rekordy popularności w Stanach Zjednoczonych (a i już nachalnie promowanych w Polsce) erotycznych powieści dla kobiet Charlotte Roche „Modlitwy waginy” oraz E.L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Nie inaczej jest w „Elle”, która zapowiada gorące lato w polskiej literaturze. O drugiej z książek pisałam już na portalu Fronda.pl. To powieść, która niby dała początek nowemu gatunkowi – mommy porn, czyli porno dla mamusiek, które „panie mogą bezkarnie czytać na placu zabaw”. Przypomnę tylko kilka cytatów z tego, eckhm, bestsellera: „Zamyka moje dłonie nad głową w uścisku tak mocnym jak imadło i przyszpila ustami do ściany. Drugą ręką łapie za włosy i szarpie mocno, unosząc twarz. Niezobowiązującą zahaczam językiem o jego język i wkrótce oba łączą się w wolnym, erotycznym tańcu. Na brzuchu czuję jego wzwód”; „Nagle siada, zrywa ze mnie majtki i rzuca je na podłogę. Kiedy ściąga bokserki, jego erekcja gwałtownie wymyka się na wolność. Boże święty! Pada na klęczki i nawleka prezerwatywę, co zabiera mu trochę czasu, ze względu na pokaźne rozmiary”; „Zaczyna chodzić wokół mnie, wodząc końcem pejcza po talii. Przy drugim okrążeniu niespodziewanie bierze zamach za moimi plecami i smaga od spodu prosto w łono. Dreszcz przeszywa mi ciało i jest to najsłodsze, najdziwniejsze, najbardziej rozkoszne uczucie, jakiego zaznałam. Pod wpływem słodkiego, kłującego ukąszenia dostaję konwulsji. Sutki twardnieją, przeciągam się i jęczę głośno, wyginając przeguby w skórzanych paskach”. Organizacje zajmujące się pomocą kobietom, które padły ofiarami przemocy ostrzegają przed tą niebezpieczną publikacją. Zdaniem dyrektor Wearside Women In Need, „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to „dla skłonnego do przemocy osobnika instrukcja obsługi, jak seksualnie torturować młode i wrażliwe kobiety”. - Czekałam, aż jakaś ikona feminizmu zniszczy ten mizoginiczny chłam, ale nikt tego nie zrobił – powiedziała w rozmowie z „The Guardian” Clare Phillipson, dyrektor WWIN. - Będziemy mieli całe pokolenie młodych kobiet słyszących od innych kobiet: co za wspaniała książka. Trzynasto-, czternastolatki będą po nią sięgać i myśleć, że to jest w porządku. Pytamy, czy ludzie nie mogliby przeczytać tego raz jeszcze i pomyśleć: O czym to naprawdę jest? - apeluje. Jednak zafascynowanie książką E.L. James nieustannie wzrasta. Do tego stopnia, że właściciel jednego z angielskich hoteli zastąpił leżącą przy łóżkach gości Biblię Gedeona właśnie na sadomasochostyczny bestseller ostatnich miesięcy...

Modlitwy waginy... Po kolejny „hit” sięgałam z niemałym zniesmaczeniem – już sam tytuł „Modlitwy waginy” i wydawnictwo Czarna Owca (to samo, które wydaje aborcyjne książeczki Kazimierzy Szczuki czy „Wielką księgę cipek”) zapowiadało ostrą jazdę bez trzymanki. I tak też było, tylko jeszcze bardziej obrzydliwie i odrażająco, niż można się było w najśmielszych oczekiwaniach spodziewać. Roche, autorka innej skandalizującej powieści „Wilgotne miejsca”, w której skupiała się tylko i wyłącznie na zakamarkach i wydzielinach swojego ciała, rozpoczyna swoją opowieść od niemal dwudziestostronicowego pieprznego opisu seksu Elizabeth i jej męża. A właściwe drugiego męża, z którym wychowuje córkę z poprzedniego związku, a który zostawił dla niej żonę i dopiero co urodzone dziecko. I na tym właściwie zakończyłaby się skandaliczność tej książki, gdybym nie przebiła się z wielkim bólem przez ponad dwustustronicowy zapis bzdur, jakimi bohaterka dzieli się ze swoją - a jakże! – psychoterapeutką, panią Drescher. Elizabeth opowiada o toksycznej relacji ze swoją przyjaciółką, obsesji na punkcie śmierci (jej trzej bracia – nota bene – każdy miał innego ojca) zginęli w wypadku samochodowym, mieszkaniu w sąsiedztwie swojego eks, aby córka mogła się z nim częściej widywać i obsesyjnie przygotowywanym testamencie, w którym bohaterka życzy sobie, by po jej śmierci obecny mąż zamieszkał z poprzednim i szczęśliwie wychowali jej córkę. Oraz oczywiście o seksie. Seksie perwersyjnym, hardocorowym w pełnym tego słowa znaczeniu. Seksie w burdelu z prostytutką i mężem, na który decyduje się tylko po to, aby przełamać seksualne tabu, w które Elizabeth wpędziła matka oraz zatrzymać przy sobie na wieki męża. Może zatem oddajmy na chwilę głos samej Roche: „Jeśli idzie się do burdelu z własną żoną, to nie trzeba się już niczego bać. No, może poza rzeżączką”; „Całkowicie się rozluźniam, rozkładam ramiona na prawo i lewo, patrzę w sufit, a międzyczasie robi mi się wszystko jedno, gdzie też mój mąż wpełza jej (prostytutce – przyp. MB) do środka. Nie mogę się w duchu powstrzymać od śmiechu, jacy jesteśmy zajebiści, jaka jestem zajebista, jak ja się wcześniej bałam i że udało mi się uciszyć Alice i matkę. Jestem już tylko łechtaczką i chcicą, nic już nie jest żenujące, nic nie jest już pod kontrolą, Elizabeth, go with the flow”; „Jestem po tym (seksie w burdelu – przyp. MB) jak w amoku, bo myślę, że jestem najbardziej zajebista ze wszystkich. Czego to ja nie dokonałam, i to będąc kobietą heteroseksualną, no sama jestem pod wrażeniem”. Roche ustami swojej bohaterki przekonuje, że tak „zajebiście” jest móc pójść ze swoim mężem do burdelu, i że to wyznacznik jej wspaniałości, ale tak naprawdę przemawia za nią potężny strach przed tym, aby nie utracić żądającego coraz to nowszych perwersji partnera. Żenujące jest to, że książką tak bardzo zachwycają się same kobiety, podczas gdy jednocześnie feministki (podobnie jak w przypadku „Pięćdziesięciu twarzy Greya”) milczą. A przecież te, pożal się Boże bestsellery, forsują skrajnie szowinistyczny, antykobiecy przekaz, w myśl którego kobieta, aby utrzymać przy sobie faceta jest w stanie zgodzić się na wszystko. Nawet jeśli nie tylko nie jest to dla niej przyjemne, ale zwyczajnie sprawia jej ból! Oddajmy głos Elizabeth: „Przy siadaniu czuję dziurę w pupie. Coś tam ucierpiało dziś rano, podczas seksu z Lumi i Georgiem. Z pewnością był to Georg, Lumi jest nadto ostrożna, żeby cokolwiek uszkodzić. Stosunek analny był zawsze wielką sprawą dla wszystkich moich chłopaków, ale nigdy tak wielką jak dla Georga. Wszyscy byli katolikami. Sądzę, że to się wiążę ze sobą. Kiedyś robiłam to od czasu, do czasu, w dowód miłości dla chłopaka. Dzisiaj chcę to robić często i dobrze, kocham go przecież o wiele bardziej niż kogokolwiek innego. Na początku bardzo ostrożnie poruszył ten temat. Poprosił mnie, żebyśmy spróbowali. Mężczyzna musi błagać kobietę, bo to może być naprawdę bardzo męczące i bolesne. Ale trzeba przetrzymać w imię miłości. Cholernej miłości”. To chyba jedna z najbardziej upokarzających dla kobiet refleksji Roche, jakie znalazłam w „Modlitwach waginy”. Przetrzymywać ból w imię miłości?! A czy pani Roche nigdy nie przyszło do głowy, że w imię tej samej miłości facetowi w ogóle nie powinno przez myśl przejść zmuszanie kobiety do czegoś, co sprawi jej ból, tylko i wyłącznie dla swojej własnej przyjemności?!

... czyli z mężem w burdelu Ale Roch dalej lansuje obraz kobiety, która właściwie nie znaczy nic, ponad zbiór otworów, w które jej partner może włożyć penisa: „Nigdy nawet nie mogę spytać męża, czy coś się nie uszkodziło przy mojej dziurze w pupie, po stosunku analnym, bo zawsze mówi, żeby poza nagłymi przypadkami nie kłopotać go ranami i chorobą. Pani Drescher też mówi, że powinnam zostawić go w spokoju i nie narzucać mu mojego pojmowania związku, gdzie się ciągle wyciska sobie pryszcze, dokonuje oględzin robaków w stolcu czy wpatruje w rany analne. Nawet jeśli wzajemnie się je sobie zadało, jak mój mąż mnie”. Bohaterka, co gorsza, wcale nie widzi w tej sytuacji niczego chorego… Podobnie, jak w tym, że pozwala swojemu mężowi na wizyty w burdelu, a nawet sama mu towarzyszy. Albo w tym, że zgodziła się na aborcję tylko dlatego, że on tego żądał. Elizabeth zresztą nie wydaje się tym specjalnie przejęta: „Aborcja jest przede wszystkim krótka i bezbolesna, dziecko zabiera pół wieczności”; „Bardzo miło wspominam klinikę aborcyjną, takich delikatnych i uważnych pielęgniarek nigdy już potem nie spotkałam. Człowiek czuł się tam jak w puchu, i to do tego stopnia, że myślałam, że chętnie częściej bym tu bywała. Czułam się jak po pigułce szczęścia”; „Po aborcji produktu naszej miłości lekarz do aborcji, który był bardzo dobry i miły, powiedział nam, że z powodu zagrożenia infekcją nie wolno nam na razie uprawiać seksu waginalnego. Aha, pomyśleliśmy oboje i spojrzeliśmy na siebie, czyli tylko waginalnego! Ponieważ był mi tak wdzięczny, że zrobiłam aborcję, znaczy mój mąż teraz, nie lekarz, byliśmy sobie tak bliscy, że natychmiast chcieliśmy się ze sobą przespać. Mieliśmy najlepszy stosunek analny, nie, właściwie to w ogóle najlepszy seks wszech czasów w naszym życiu, na grobie naszego nienarodzonego dziecka. Zaraz jak tylko weszliśmy do domu”; „To wszystko leży u podłoża naszego związku. Niewiarygodne, że jeszcze w ogóle możemy uprawiać ze sobą seks. Że jeszcze jesteśmy razem. Czego to staruszkowie nie przetrzymają. Super!”. Jedyne, czego Elizabeth chce w zamian za to całe – jak dla mnie, bo dla niej pewnie nie – poniżanie, jest to, by jej mąż pozwolił jej przespać się z innym mężczyzną. Ale nie z takim z burdelu, bo ci kojarzą się bohaterce z ciotami, ale z kimś z ich znajomych. Elizabeth wyznaje zresztą, że wiele razy zakochuje się w innych mężczyznach i frywolnie fantazjuje o seksie z nimi. „Aż do tej pory zakochanie zawsze mijało. Ale za nic nie ręczę. Wydaje mi się, jakbym tkwiła w środku jakiegoś kiepskiego eksperymentu z chcicą. Chcę z nim (mężem – przyp. MB) zostać. Dobrze nam razem, mamy patchworkową rodzinę, która nie zniesie dalszych wstrząsów. Ale musi być wolno czasem uprawiać seks z kimś innym. W głowie cały czas zdradzam. Fantazjuję o seksie z niemal wszystkimi przyjaciółmi, jakich mamy. Tak, chciałabym w pełni kontrolowanego seksu, w międzyczasie już mi prawie wszystko jedno z kim, tylko żeby ta osoba nie rozbiła mojej rodziny”. Jak się można domyślić, powieść Roche kończy się w momencie, kiedy Georg podczas wspólnego oglądania porno z żoną, rzuca od niechcenia imię wspólnego znajomego, z którym ewentualnie pozwoliłby żonie się przespać…

"Pokaż pupę!" To tylko chore fantazje jakiejś niespełnionej kobiety, które lansują babskie pisma dla podbicia kabzy? Otwieram najnowszy – wydawałoby - się tygodnik opinii i co znajduję? Zwierzenia Aliny, 37-letniej pracownicy magistratu, która przekonuje, że podejście do wierności w związku można wypracować. „Dwa lata temu po raz pierwszy dała mężowi pieniądze na prostytutkę. - Z kupki domowych oszczędności sumiennie odliczyłam 100 zł i wręczając mu je, powiedziałam: „Idź chłopaku, kup sobie lody” - wspomina ze śmiechem. Była wtedy w szóstym miesiącu ciąży i na seks nie miała najmniejszej ochoty” - czytamy w artykule „Zdrada nasza powszednia” w najnowszym „Wprost”. Co na to mąż pani Aliny? „Na pomysł płatnych usług na początku reagował niechętnie, ale po wielu godzinach szczerych rozmów oboje stwierdzili, że warto spróbować. - Kocham go i znam jego potrzeby. Wiem, że zawsze po meczu testosteron zalewa mu mózg. Nie chciałam go zmuszać do abstynencji. Gdyby nie pomysł z agencją towarzyską, prędzej czy później by mnie zdradził, a to zawsze rodzi ryzyko zaangażowania psychicznego, a w konsekwencji rzuca cień na małżeństwo. Nie zniosłabym, gdyby mnie okłamywał i działał za moimi plecami. Wolałam kontrolować sytuację – zwierza się tygodnikowi. Inny rozmówca „Wprost” Marek przyznaje: „Kasia ma duże potrzeby, po trzydziestce kobiety nabierają większej ochoty na seks. Mnie wystarczy raz na tydzień, ona chciałaby codziennie i coraz ostrzej, a ja nie mam ochoty na ekscesy. Zapytałem sam siebie: dlaczego miałbym pozbawiać ją przyjemności? Jako żona się spełnia, wspierając mnie we wszystkim, co robię, prowadząc dom i wychowując dzieci. To, że się zgadzam na jej seks z innymi facetami, jest największym dowodem miłości. I jeszcze bardziej cementuje nasz związek”. Shit happens? W innym, rzekomo poważnym tygodniku, znalazłam wczoraj artykuł „Usłyszeć pisk tysiąca kobiet”, którego bohaterami byli zrzucający przed kobietami ciuszki chippendalesi. Widownia, przed którą tańczą rozmówcy Aleksandry Krzyżaniak-Gumowskiej to wygłodniałe, żądne męskiego ciała kobiety, które szarpią, gryzą, drapią, zachłannie rzucają się na tancerzy i rytmicznie skandują: „Pokaż pupę!”. Doprawdy, takie są kobiety? Dzięki Bogu, po skończeniu tego tekstu ja mogę zebrać na stos te wszystkie „Wprosty”, „Cosmopolitany”, „Modlitwy waginy” i inne sadomasochistyczne opowiastki i spalić. Żal mi jednak tych wszystkich pań, które z rumieńcami na policzkach zaczytują się w tego typu lekturach. I jeszcze większy żal mam do tych pań (co ciekawe, autorkami takich bredni są najczęściej same kobiety!), które je piszą – dzięki nim właśnie utrwala się wizja kobiety nimfomanki, która myśli tylko i wyłącznie o penetrującym je na setki sposobów penisie. Marta Brzezińska

GRZECHY RABUNKU I SZACHRAJSTW JAKICH DOPUŚCILI SIĘ ŻYDZI NA NARODZIE POLSKIM!!

1. Grabież srebra i złota FON plus 4 mln dolarów przywiezionych z Londynu do Polski przez gen. Tatara STRATA FON 4 MLN $

2. Urwanie łba 195 wielkich afer dokonanych przez prominentówżydo-komuny PRL z informacji prasowych lat 80-tych STRATY 12 bil. zł

3.Grabież dobytku 300 rodzin tzw. wrogów ludu z Krakowa, oraz występujących w mniejszym zakresie na terenie całego kraju wysiedleń w okresie bitwy o handel. Polegało to na wytypowaniu właściciela bogatego domu lub mieszkania, właściciela wtajemniczeni Ubecy zabijali, lub aresztowali, a majątek ich był przechwytywany przez morderców z bezpieki. STRATY 1 bil. zł

4. Urwanie łba sprawie “wystrzał” (kradzież depozytów, wymuszanie okupu od cinkciarzy). Udziałowcami afery byli pułkownicy i gen. MSW. STRATY 2 bil. zł

5. Bitwa o handel z lat 1945-1950 r. pod nadzorem Żyda Mina. Odebrano wówczas Polakom dorobek całego życia wielu pokoleń rodzin polskich. STRATY ASTRONOMICZNE 200 bil. zł

6. Ograbienie skarbu państwa w aferze alkoholowej, przechwycenie i zniszczenie Polskiego Monopolu Spirytusowego i Tytoniowego STRATY 50bil. zł

7. Ograbienie, okpienie i oszukanie 1,5 mln Polaków z tytułu przedpłat mieszkaniowych. Bezdomni po 20 latach nie maja pieniędzy ani mieszkań STRATY 100 bil. zł

8. Afera nabranych naiwniaków na bezpieczna kasę Grobelnego. Współudział m.in. Krzaka. STRATY 3 bil. zł

9. Ograbienie 8 mln. emerytów z 40% składek ZUS. Polacy w pocie czoła pracowali za głodowe pensje dla Judenpolonii i w dobrej wierze odkładali ze swego wynagrodzenia 40 % na ZUS. Oszczędności te zostały ukradzione, a obecnie biedne państwo nie ma na emerytury. STRATY 100 bil. zł

10. Ograbienie skarbu państwa i Polaków przez tworzenie uprzywilejowanych przedsiębiorstw jak żydowskie PAX, KINO, Libella, Fundacja Nissenbauna. Firmy te przez 50 lat nie płaciły i nie płaca cel i podatków. STRATY 100 bil. zł

11. Afera przemytnicza MSW, Żyda gen. Matejewskiego: 18 000 dukatów plus złoto. Aferze urwano łeb a złoto podzielono miedzy mafiosów MSW. STRATY 18 TYS. dukatów

12. Afera MSW gen. Milewskiego (żelazo-żądło). Napady, rabunki, przemyt złota. Sprawie urwano łeb, a walory dewizowe podzielono miedzy wtajemniczonych mafiosów MSW STRATY 5 bil. zł

13. Afera FOZZ wg. danych posła Krasowskiego STRATY 9 bil. zł

14. Afera rublowa, transfer z b. ZSRR. STRATY SKARBU PAŃSTWA 8 bil. zł

15. Afera rublowa, transfer z byłej NRD. STRATY SKARBU PAŃSTWA 12 bil. zł

16. Afera ART-B, w tym zniszczenie Ursusa STRATY SKARBU PAŃSTWA 20 bil. zł

17. Afera paszportowa polskich i angielskich Żydów z MSW. Oszukanie państwowej wytworni papierów wartościowych. STRATY SKARBU PAŃSTWA W DOLARACH 16 mln $

18. Afera z zakupem śmigłowca Bella. Machloja amerykańskich i polskich żydów. Za zniszczenie polskiego Przemyślu lotniczego nasi rodzimi targowiczanie pobrali 5 mln dolarów łapówki. 70 tys. polskich robotników wysoko wykwalifikowanych na bruk. Obniżona zdolność obronna Polski, zniszczenie fabryk Przemyślu lotniczego i obronnego zbudowanych w 1918 roku /COP/ STRATY 10 bil. zł

19. Grabież Polaków przez zabranie działek budowlanych, placów prawowitym właścicielom. Tylko w Warszawie odebrano 20 tys. działek, które prawem “Chazuka” przydzielono swoim, naszym Żydom i masonom np. przy ul. Sobieskiego, Nowoursynowskiej, Wolicy i wielu innych dzielnicach Warszawy i kraju. Kiszczak i jego kolesie plk. gen. bezpieki, członkowie KC PZPR żydowskiego pochodzenia pobudowali (siłami żołnierzy poborowych) budynki i sprzedali po rynkowych cenach na którychzarobili po 100 tys dolarów. STRATY W SKALI KRAJU 100 bil. zł

20.Pozbawienie Polaków poszkodowanych przez trzecia Rzesze Niemiecka odszkodowań za roboty przymusowe i obozy pracy przymusowej w czasie okupacji. STRATY 500 mld. marek

21. Koszty utrzymania mafijnego PRONU przez 10 lat 10 bilionów zł.

22.Koszty stanu wojennego przez zydo-generalska mafie w obronie swych interesów STRATY ASTRONOMICZNE 25 mld. Dolarów

23. Machloje z przekształceniem 1 600 najlepszych polskich fabryk. Odebrane Narodowi i przekazanie obcym STRATY ASTRONOMICZNE 100 bil. Zł Jest to powtórka bitwy o handel 1945 - 49r.

24. Bizantyjska rosrzutnosc w kancelariach prezydenta i jego dworu. Rozpłyniecie majątku PZPR - około 100 palący i pieniędzy ukrytych na rożnych kontach przepadło FON. STRATY 10 bil. zł.

25. Zniszczenie ciężkiego przemysłu zbrojeniowego. Porwanie 6 handlowców w celu wyeliminowania Polski a arabskich rynków zbytu. Pozbawienie Polski taniej ropy z Iraku i eksportu budownictwa. STRATY Z TYTUŁU UTRATY RYNKÓW ARABSKICH: 10 mld. dol.

26. Rakietowa machloja polsko-zydowskich generałów z zydo-sowieckimi generałami na zakup od sowietów przestarzałych rakiet, za wyposażenie Wojska Polskiego. Fakty te opisał i wyliczył plk. Rajski a opisał “Nowy Świat” w dniu 14.3.1992. Dn. 14.03.1992 Polska ZAPŁACIŁA ZA ZŁOM RAKIET 60 mld. dol.

27. GRABIEŻ 6 TON ZŁOTA PLUS MONETY NUMIZMATYCZNEJ, znalezione w 1982r. w Lubiążu na dolnym Śląsku. Poszukiwań dokonali saperzy WP oraz lotnictwo za cenę ogromnych kosztów. Znaleziony skarb został przekazany do banku “Zloty Cielec” jako własność “Sanhedrynu” - Tajnego Rządu Żydów. Monetami Złotymi i srebrnymi podzielili się wtajemniczeni mafiosi wybranego narodu “cyklistow”: Jaruzelski, Kiszczak, Poradko, Baranski, oficerowie SB. Siorek, Liwski, Dziegielewski oraz gen. Bula. Resztki tego złota 3 kg. odkryła służba porządkowa w piwnicach Belwederu, które zapomniał zabrać gen. Jaruzelski. Ciekawe, który Rasputin ukrył to złoto ? Fakty te opisał Wprost z dn. 7.06.1992r.

Prokuratura wojskowa umorzyła śledztwo wg prawa Mojzeszowego.

28. Na koszty kampanii wyborczej dotyczącej Wyborów 27 października 1991r. Komitety Wyborcze, te wtajemniczone, pobrały pożyczki w NBP w wysokości 6 bil. zł. Pieniędzy tych nie zwrócono do dziś. Na interpelacje poselska p. Waltz wykręciła się tajemnica bankowa. Według niej Naród nie może się dowiedzieć, ze jest okradany. To za te pieniądze plakatowano cala Polskę rabinami. Przypomnijcie sobie zdjęcia z Wałęsa. Za te 6 bi. wybraliśmy w 70 % Kneset nie Sejm. STRATY 6 bil. zł.

29. Afera Gawronika, który do spółki z plk. Grzybowskim z Wojsk Ochrony Pogranicza w noc sylwestrowa 88/89 rękami żołnierzy poborowych pobudowali 80 kantorów wymiany walut na granicach PRL. Wszystkie zezwolenia Gawronik załatwił o godz. 24-ej (w nocy) Polski Kowalski na taka decyzje administracyjna czekałby miesiące a nawet lata. “Afera

Gawronika” - była wykonywana na polecenie - w interesie Złotego Cielca i do spółki z ówczesnym min. finansów, który uprzedził Gawronika o wprowadzeniu wolnej wymiany walut. ŁĄCZNIE AFERY GAWRONIKA, ART-B, URSUS, KANTORY PRZEKRACZAJĄ 5 bil zł. Gawronik jest bezkarny, ponieważ jest wyjęty z polskiej jurysdykcji. Jako cyklista podlega pod prawo Mojżeszowe.

30. Afera dewizowa biznesmena z żelaza - Kazimierz Janosz do spółki z I-szym Dep. MSW przywiózł z Przemytu 200 kg złota. Złoto to rozpłynęło się w depozycie MSW. Pytajcie Milczanowskiego, jakie to krasnoludki ukradły omawiane złoto. STRATA SKARBU 200 kg. złota

31. Afera pomocy dla bezrobotnych? Polska otrzymała rzekomej pomocy dla bezrobotnych z banku “Zloty Cielec” na lichwiarskie procenty 100 mil dol. Z tych 100 mil. dol. 30 mil dol. wypłacono doradcom zachodnim. Polski bezrobotny nie dostał z tych pieniędzy ani centa. Za pieniądze dla bezrobotnych doradcy bawili się w hotelu “Marriott” mając 40 tys. dolarów miesięcznie, jako wynagrodzenie. Fakty te omówił w listach o gospodarce red. Bober, styczeń 1994r. STRATY SKARBU PAŃSTWA 100 mil dol.

32. Afera banku śląskiego. Dwaj żydzi: Kawalec i Borowski rąbnęli z banku śląskiego 10 bil zł. Obaj nie podlegają sadowej odpowiedzialności, ponieważ jako wybrańcy narodu SA wyjęci spod polskiej jurysdykcji. Podlegają pod prawo Mojżeszowe. STRATY SKARBU PAŃSTWA 10 bil zł.

RAZEM STRATY SKARBU NARODOWEGO - POLSKI:

954 bilionów złotych

6 ton 200 kg złota

18 tys. Dukatów

500 Miliardów DM

95 Miliardów 20 Milionów Dolarów

INFONURT2

POLACY BEZ JAJ MICHNIKA

Polacy to stado baranów - powiedział Adam Michnik w australijskiej telewizji - A TO TEN, OD BARANÓW!

Normalność nigdy nie może być z pożytkiem spożytkowana, bo wtedy armia mądrych ludzi, poprzewraca świat do góry nogami. "Z politycznego punktu widzenia inteligencja jest grupą kontrowersyjną. Wielkie są oczekiwania względem niej, a ona sama nie jest monolitem i ma ograniczone możliwości działania" - dr Władysław Zabielski. Od starej Rosji, tej carskiej, kto zmienił oblicze i nazwę i system polityczny w tym kraju: żydzi. Kim był Lenin? Kim był Trocki? No i wielu innych zblazowanych inteligentów? Dziś, patrząc na tę "zbrodniczość normalności" w XX wieku, można śmiało orzec: Ta normalność była nienormalnością. I dzisiaj, teraz w Polsce chcą żydzi poprzewracać normalność, żeby wyszła nienormalność. Za 100 lat, taki podobny do mnie niezależny publicysta, będzie pisał w XXII wieku, że ten kraj, Polskę, zniszczyli doszczętnie żydzi. Bo o to im chodziło. Ale dlaczego to tak się dzieje, że prawie w całej Europie, nie ten naród we własnym kraju ma pierwszy głos, tylko oni. "wybrani". Dlaczego, pytam? Żyje w moim kraju wielu cudzoziemców, wiele etnicznych grup. O, cyganie na przykład. I pytam się, dlaczego cygan nie jest prezydentem Rzeczpospolitej. Chętnie dałbym głos na przyszłego prezydenta cygana, aniżeli na żyda. Ja nigdy na żyda nie głosowałem, bo dla mnie to cygan ma charakter, jest uczciwszy od niejednego żyda. Nie chodzi mi o najzwyklejszych żydów, a o tych z "kameralnych organizacji". Miasto Koszalin, to czerwona scheda po komunizmie, podobnie miasto Słupsk; to syjamscy bracia, na pewno. Tu, w tych miastach towarzysze z żydowskiego pochodzenia mieli walor bezkarności. Poleninowska i postalinowska niezapominajka, ale ja tego nie zapomnę. Nie zapomina się tego bałwochwalstwa. Ale gościnny Koszalin zaprosił w swoje dziedziczenie ślicznego jąkałę, o nieprawdziwym imieniu i nazwisku, zdradliwego żyda Adasia Michnika. Adaś jest tak rozrywany (przez swoich podobnych), że nabrał on powietrze w uszach i nic nie słyszy, co za nim wykrzykują Polacy, patrioci - bo nie wszyscy są patriotami, choć są Polakami. Wielu chce być niewolnikami właśnie dla żydów, naprawdę. Ba, będą bronić takiego fajnego Adasia, bo Adaś to niezły inteligent, wyrobił się w KOR. Dzisiaj o obronie robotników w ogóle zapomniał. Wolał lub udawał, że tak bardzo kocha polskiego robotnika z "Solidarności". Dziś kocha Kiszczaka, Jaruzelskiego, Kwaśniewskiego - to czyściutccy Polacy - no, prawie wszystkich komunistów z PRL! No i zaczynamy, co takiego ten mędrzec naopowiadał tym naiwnym i podnieconym od kłamstw z ust oszusta. Oto cytat główny z artykułu pt. "Demokracja jest szara. Szare jest piękne". - Widzicie, już zaczyna Adaś żonglować przy sterniku zardzewiałego okrętu, płynącego donikąd. A gazeta dwustrona dla Koszalina i Słupska, o nazwie "Głos Koszaliński" i "Głos Słupski" tak zaczyna wtórować: "W czwartek (11.05.2006 r. przy. Z.J.P.) do Koszalina przyjechał Adam Michnik, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", jeden z czołowych organizatorów demokratycznej opozycji w Polsce, historyk, eseista, publicysta polityczny. Przyjechał na zaproszenie Młodego Centrum, by promować swoją książkę "Wściekłość i wstyd".

MEDIA. "Skok na media ze strony obecnej koalicji nie jest najbardziej elegancki. Ale to nic nowego. To wszystko jest ściągnięte od komunistów. Na zasadzie: słowa są moje, ale muzyka szwagra". No, ja bym powiedział, że media nie są już w rękach komunistów, a w rękach żydów - choć oni w PRL-u nazywali się politycznie: komunistami. Zatem skok koalicji nie jest takim skokiem, bo jedynie konstytucyjnie odpowiada ta koalicja za publiczną telewizję i radio. Gazety są już inaczej rozparcelowane. "Adasiu", nie bądź taki zazdrosny.

KOALICJA. "Rządzi w wyniku naszych decyzji. Myśmy tak głosowali, że umożliwiliśmy powstanie takiej koalicji. Zobaczymy, jak zagłosujemy jesienią. Mam nadzieję, że pokażemy wtedy od Polski demokratycznej czerwoną kartkę tej koalicji". Nie wiem "Adasiu", czy ty jesteś od tej Polski demokratycznej. Ty reprezentujesz tę lepszą demokrację - żydowską, inaczej demokrację uprzywilejowanych, ja reprezentuję tę gorszą demokrację - polską. Naród mój nadal siedzi w gnoju i w gównach przeszłości. Nie strasz "jesienią". Twoja jesień zabija cię chorobami i zdradami w imieniu byłej "Solidarności". Nałykałeś się trucizny zdrady. Czy dziwić się, że akurat ty? Jesteś żydem - a żyd zdradza. Z założenia zdradzi nawet "swojego" dla pieniędzy.

LEW RYWIN. "Nigdy nie miałem żadnej przyjemności w tym, że ktokolwiek siedzi w więzieniu. Moją intencją nie było zamykanie kogokolwiek. Wolę występować w roli adwokata niż klawisza więziennego. Natomiast uważałem, że moim obowiązkiem - publicysty i obywatela - jest ujawnienie tej całej sprawy. Ja nie chcę żyć w państwie, gdzie do redaktora naczelnego dużego dziennika może przyjść bardzo znany producent filmowy i powołując się na urzędującego szefa rządu, (Leszek Miller, pseudonim "Minim" z PZPR-SdRP-SLD, przy. Z.J.P.) żądać bardzo wysokiej łapówki. Gdyby to ode mnie zależało, to ja bym jutro Rywina puścił". Widzę, że jesteś psychicznie słaby. Twoje włókna i wrzeciona są luźne, zawiąż je jak sznurowadła przy butach, na kokardkę. Dlaczego nie zamykać zbrodniarzy politycznych i korupciarzy, powiedz, dlaczego? Czyżby to byli twoi kumple? Powiedz mi "Adasiu", kto jest najczęstszym złodziejem Polaków i Polski? Jak trafnie odpowiesz, to napiszę specjalny wiersz, taki sakralny, a twoje imię orły polskie przeniosą hen wysoko, do najwyższej chmury płynącej teraz na Zachód. Nie wypuszczaj z więzienia Lwa Rywina, bo ci tego i tak on nie podaruje. Ty jesteś od Jaruzelskiego i Kwaśniewskiego, on jest od Millera.

AUTORYTETY. "Żyjemy w świecie, w którym właściwie nie ma już autorytetów. Wraz z Janem Pawłem II odszedł ostatni autorytet". Jedna to prawda z twoich ust; ta jedna. Tak, tu mogę się zgodzić "Adasiu". I wcale nie chodzi o to, że Karol Wojtyła ostał się papieżem. Uważam wręcz, że jeszcze większym był Kardynał Stefan Wyszyński. Oczywiście, nie odbieram wcale tej opinii, ale pamiętam na klęczkach pocałunek Papieża Jana Pawła II w rękę Kardynała Wyszyńskiego. Sam Papież docenił wielkiego Polaka.

GENARAŁ JARUZELSKI: "Jak dzisiaj czytam, że chce się go oskarżyć o zbrodnię komunistyczną, to we mnie coś się burzy. Uważam, że wytaczanie dzisiaj procesu o wydarzenia sprzed 27 lat, to jakiś nonsens. Pewne sprawy zostawmy Panu Bogu, nie bądźmy od niego mądrzejsi. Oczywiście, wpływ na moją ocenę generała miał pokojowy demontaż dyktatury. Trzy sprawy mają wpływ na moją opinię: generała poznałem i go lubię. Druga - uważam, że jest rzeczą idiotyczną, żeby na użytek igrzysk politycznych, robić mu po 27 latach proces. Po trzecie - uważam, że jest w tym coś głęboko sprzecznego z polską tradycją. Nie można starszego człowieka, który miał skomplikowany życiorys, był ranny na placu boju, poniżać, poniewierać. Nie pozwala mi na to poczucie smaku ani poczucie polskiej tożsamości historycznej". Słuchaj "Adasiu", zjedz więcej surowej kapusty i popij kwasem ogórkowym. Pewnie kochasz swojego szeregowego Jaruzelskiego Wojciecha - zbrodniarza. Kochałeś go już jak był niemowlęciem, dzieckiem, podlotkiem. W ogóle kochać go będziesz i po jego śmierci. Tylko proszę w tej chwili, nie płacz, bo nie mam chusteczki. - Gdyby tak się stało, to po kwiaty i znicze przyjeżdżaj do Słupska, do mojego brata Andrzeja. Prowadzi słynną (działalność bankruta), więc dasz mu troszeczkę zarobić. Nie dlatego, że nie umie handlować, tylko (łakomość urzędnicza) w tym kraju, co roku chce więcej, chodzi o składki ubezpieczeniowe, co jest typowym ale ukrytym podatkiem, a i tak jak brata rodzina wizytuje u lekarzy, to płacą specjalne stawki, według wagi, wzrostu i koloru włosów. Czy myślisz, że jest esbecja w ZUS-ie? Bo to dla mnie tam na górze jest ukrytą farsą. Dzięki ZUS-owi "popadały" w większości małe i średnie przedsiębiorstwa rodzime dla molochów zachodnich! To znaczy, że Trybunał w Hadze dla "jaruzelka" jest błędem w tej opinii i w tych poglądach patriotycznych Polaków, bo co, nie wypada? Jest już wiekowo za stary? A kto mu kazał być mundurowcem - zdrajcą w mundurze polskim dla Kremla? Przecież - twój - ukochany wujek Wojtek mógł zostać ślusarzem, piekarzem, szewcem, no nie? A może od początku był agentem dla Rosji Sowieckiej, nie myślisz o tym, "inteligencie" z koziej dupy! Jeżeli uważasz, że staruszek "miał skomplikowany życiorys", to chociaż w tej przyjaźni (on do ciebie, ty do niego) niech postrzyże ci trawnik. A gdyby się przewrócił o jakiś mały kamyk, to nie szarp nim, tylko delikatnie przenieść go do sypialni. Wiesz, jest taka dzisiaj moda, na nienormalność w Polsce, że nic nie szkodzi. Jak równość to równość! - Nie może być, "był ranny na placu boju"? Tylko on, inni nie. A Armia Krajowa, to w niej nikt nie był ranny? Piszesz o jego poniewieraniu, a zapytaj się mnie, jak mojego ojca Lucjana poniewierali ubeki w Otwocku. Tylko za jedną myśl w zdaniu, cytuję: "Precz z komunizmem, niech żyje Polska!" I jeszcze jedno, panocku, kiedy wrócisz do prawdziwego żydowskiego imienia i nazwiska? Odczep się od poczucia "polskiej tożsamości historycznej!" Ty lepiej dbaj o Izrael., Palestyńczycy mają karabiny. To nie Polacy . z procami!; choć Dawid pokonał Goliata, to znaczy, że my kiedyś pokonamy was. Na razie jesteście Goliatami. Cieszcie się, że tak oślepł mój naród że nie broni polskości, a was broni we zwykłej rozmowie na chodniku. Co znaczy mieć media. Propaganda negatywna i kłamstwo służy wam, do czasu. Gdyby Polacy mieli wiedzę, którą ja mam, to takich pierdołek, że na kiju kwiat na czubku urośnie, nie uwierzyliby. Mówisz, że to "nonsens" karać Jaruzelka za "zbrodnie komunistyczne", to jesteś zblazowany umysłowo. Zbrodnie ludzkości są w każdej chwili do osądzenia, bez czasu. - Trzeba mieć po prostu jaja, być mężczyzną, a nie gumą od majtek kobiety. INFONURT2

Z czyjej kieszeni? chandlarz zywym towarem..i" skórami".. Infonurt2: Arabi to nazywają "Blood money" - pieniądze za krew. Tj., Gdy rodzina dostanie odszkodowanie np za wypadek i smierć krewnego to jest OK. Nie ma sie co dziwić że rodziny jakoś ucichły. Tak, że impet za ustaleniem przyczyny zamachu maleje.. ale popatrzcie sobie na http:://zamach.eskiego..u.

Ciekawe ile Tusek zapłacił za prezydenta L.Kaczyń? Dobrze poznac cennik tych psychopatów.. W Polsce po wprowadzeniu kapitalizmu zostały usankcjonowane jawnie niewyobrażalne wręcz zasady niesprawiedliwości społecznej. W żadnym państwie cywilizowanym nie ma takich różnic, przepaści materialnych międzywarstwami społecznymi, jak w Polsce. Z jednej strony przepych, wzrastająca liczba milionerów, przeważnie wzbogaconych na drodze ocierającej się o przestępstwa pospolite, nadużycia, czy wręcz prymitywne okradanie społeczeństwa z drugiej przytłaczająca część obywateli żyjąca w skrajnym ubóstwie, w nędzy, niesprawiedliwości, beznadziei. Ci, którzy sprawują obecnie władzę dzielą majątek wypracowany przez naród według własnego widzimisię, bez konsultacji ze społeczeństwem; samowolnie przyznają sobie lub innym część majątku wypracowanego przez wszystkich Polaków. Cześć, Ludzi pracy, emerytów, rencistów, bezrobotnych, bezdomnych żyje niedostatku, nędzy lub szuka chleba u obcych, a nie jest to margines, szacuje się, że dla obcych pracuje stale lub doraźnie około 7 milionów Polaków. Jeszcze większa liczba, zwłaszcza młodych obywateli ma zamiar opuścić kraj czasowo lub na zawsze i wzbogacać swą pracą inne zamożniejsze państwa. Nawet w bardzo trudnym okresie tworzenia państwa po roku 1918, w II RP nie było tak wielkiego ubytku substancji narodowej, jak w okresie zwierzęcego, dziewiętnastowiecznego kapitalizmu. Obywateli nie informowano, co ich czekać będzie po tzw. transformacji ustrojowej. Głoszono natomiast, że czeka ich dobrobyt i sprawiedliwość. Obecni właściciele Polski ignorują wolę społeczeństwa, wyzuli je z podstawowych, elementarnych praw obywatelskich. Zawłaszczyli także cały majątek narodowy, którym według własnej woli dysponują. Nadali sobie przywileje stawiające ich ponad narodem. Stąd przepaść materialna i społeczna między nimi i resztą narodu. Nauczyciel pielęgniarka, ekspedientka, urzędnik zarabiają miesięcznie 1500 – 2000 zł, renciści i emeryci około 800- 1500 zł. a np. b. premier IIIRP Jan Krzysztof Bielecki otrzymywał, na państwowym stanowisku – prezesa banku PKO 200 tys. miesięcznie i wielomilionową odprawę przy odchodzeniu z tego stanowiska, na wysokopłatna posadę rządową. Parlamentarzyści samorządowcy i inne grupy uprzywilejowane wyznaczają sobie niewyobrażalnie wysokie uposażenia, z racji pełnienia przecież „społecznej”, obywatelskiej funkcji, przedstawicielskiej. A przecież nie muszą zajmować tych zaszczytnych, społecznych funkcji. Ludzie, którzy działają z upoważnienia narodu nie zdają sobie sprawy, że mają być jego sługami i wypełniać ich wolę.. Niewyobrażaną sobie, że to obywatele stawiają ich na tych stanowiskach i finansowo utrzymują. Państwo, Sejm, Senat, samorządy nie mają żadnych własnych pieniędzy; utrzymują ich obywatele, podatnicy i tylko oni mają prawo wyznaczać im cele i ich finansowanie. Tymczasem rządzący, bez upoważnienia podatników szastają, przecież nie swoimi pieniędzmi, np. zbudowanie nowego stadionu w Warszawie kosztować ma ponad dwa miliardy zł, a w Poznaniu, Wrocławiu i Gdańsku, co najmniej 4miliardy. Wszystkie wydatki na Euro 2012 wyniosą podobno około 10 miliardów. Czy kraj tak biedny jak Polska, w którym większość obywateli egzystuje na poziomie zagrożenia biologicznego stać na taki wydatek? Czy nie ma pilniejszych potrzeb niż stadiony i Euro 2012? Co roku umierają, często w męczarniach, setki tysiące obywateli, z głodu, chorób, braku pomocy i opieki lekarskiej? Młodych ludzi, nawet pracujących, nie stać na posiadanie dzieci. Czy tego rządzący nie widzą, czy nie chcą widzieć? Reżimowa propaganda III RP głosi, że w Polsce nie jest źle, bo ludzie mają wolność, niepodległość i to powinno im wystarczyć, a biedę mają tylko ci, którzy nie potrafią sobie radzić w nowym ustroju; nie zakładają np. własnych biznesów. Szczodrość i rozrzutność rządu i jego instytucji (Katarzyna Kownacka „Angora”, 2011, nr 1) Ostatnio prasa podała przykłady o rozrzutności sądów? Sądy orzekające wysokość odszkodowanie, nie mają krzty wyobraźnie i obywatelskiej przyzwoitości . W Opolu podczas zajęć z wf. uczeń liceum uległ wypadkowi i został inwalidą, skazanym na wózek inwalidzki. To straszne. Należy mu szczerze współczuć . Ale codziennie zdarzają podobne nieszczęścia , które często powodują stałe lub czasowe kalectwa: wypadki przy pracy, w budownictwie, w górnictwie), katastrofy lotnicze, samochodowe, motocyklowe, rowerowe, górskie, powodziowe, a także wypadki śmiertelne … W Opolu niedawno sędzia Katarzyna Faff orzekła wysokość odszkodowania dla Oskara Langnera - byłego licealisty, który uległ wypadkowi podczas zajęć z wf; tak nieszczęśliwie uderzył głowa w mur, że spowodowało to paraliż kończyn i stałe inwalidztwo, zmuszające do poruszania się na wózku. Dzięki pomocy władz Opola, które sprawują nadzór na szkołą i wypłaceniu wstępnie odszkodowaniu, ten 22 letni mężczyzna , wraz z rodzicami, przeniósł się do Krakowa, gdzie obecnie studiuje. Pani sędzia okazała się bardzo hojna i szczodra z kieszeni społeczeństwa orzekając odszkodowanie na rzecz Oskara Langnera na 900 000 zł (dziewięćset tysięcy) oraz dożywotnią rentę w wysokości 16tysięcy miesięcznie. Władze miasta Opola kwestionują wysokość odszkodowania i godzą się na rentę dożywotna w wysokości 7 tys. miesięcznie. Pani Sędzia Katarzyna Faff orzekając wysokość odszkodowania nie okazała odrobiny wyobraźni i wyjątkowy infantylizm. Nie zdaje sobie sprawy, że te pieniądze na odszkodowania i rentę trzeba skądś wziąć. Państwo nie da, bo nie ma żadnych swoich pieniędzy, a dysponuje tylko tymi, które mu da społeczeństwo, tzn. podatnicy. Nie zdaje sobie sprawy, że na tę sumę musi się złożyć całe społeczeństwo, że wielu ludzi może umrzeć bo nie będzie dla nich żadnej pomocy lekarskiej , nawet na podstawowe leki ratujące życie, na opiekę socjalną… Przecież tę ściepkę na odszkodowanie i rentę muszą zapłacić wszyscy, wielu starych, chorych , cierpiących musi umrzeć , bo dla nich nie będzie możliwości leczenie, setki tysięcy ludzi biednych i dzieci będą głodować. Pani sędzia Faff orzekła wysokość dożywotnej renty na 16 tys. miesięcznie. Motywuje to tym, że Oskar Langner nie będzie zdolny do pracy zarobkowej. Nasuwa się pytanie ile ten młody student politologii mógłby zarabiać po ukończeniu studiów i pracując zawodowo jako np. nauczyciel, dziennikarz.? Jakie musiałby zajmować stanowisko by zarabiać 16 tys. miesięcznie ? A gdyby tak pani Faff miała część swojej pensji przeznaczyć na tak patologiczną wysokość odszkodowania i renty, która kształtuje w granicach 10 – 15 pensji miesięcznych nauczycieli, pielęgniarek, kasjerek i sprzedawczyń w supersamach. W tej biednej Polsce, w kraju potwornej nędzy nie jest to jakiś ewenement w orzecznictwie o odszkodowanie. W 2004 roku 850 tys. odszkodowania wypłacono żołnierzowi, który uległ nieszczęśliwemu wypadkowi w wojsku podczas ćwiczeń. W 2005 roku sąd orzekł 900 tys. i 2 tys. zł renty za spowodowanie inwalidztwa młodego człowieka postrzelonego omyłkowo przez policjanta w czasie pościgu za przestępcą . Przed kilku laty w Stanach Zjednoczonych wielu Polaków rzucało się z rozmysłem pod koła , zwłaszcza bardziej eleganckich samochodów ,licząc na wysokie odszkodowania. Proceder ten ustał gdy sądy zaczęły baczniej , dokładniej, wnikliwiej , krytycznie przyglądać się każdemu wypadkowi i w wątpliwych przypadkach oddalać roszczenia . Nie powinno się odmawiać pomocy ludziom którzy jej potrzebują, doznali trwałych lub czasowych szkód na zdrowiu, ale nie powinno się to odbywać kosztem innych obywateli, zwłaszcza bardzo biednego społeczeństwa, a wysokość pomocy orzekać w granicach rozsądku, uwzględniając polskie realia. Poza tym żyje jeszcze , co prawda niewielu, już co prawda patriotów, którzy postradali zdrowie w wyniku walki o Polskę, którzy postradali zdrowie w wyniku walki o Polskę, doznawali represji , w obozach niemieckich, łagrach sowieckich podczas okupacji , reżymu stalinowskiego, PRL , i III RP (postsolidarnościowej) O nich też trzeba pamiętać.

Miliony odszkodowania dla rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej Katastrofa smoleńska będzie kosztowała społeczeństwo polskie, co najmniej 100 milionów zł. Prokuratoria generalna zapowiedziała, że każdy członek rodziny ofiary katastrofy ma otrzymać odszkodowanie w wysokości 250 tys., chyba także niemowlęta. Oprócz tego zapewne przyznane będą im wysokie renty, wypłacane z kieszeni społeczeństwa? Część rodzin ofiar już wstępnie otrzymała od państwa zasiłki pieniężne i pomoc w innej formie. Trzeba podkreślić, że ofiary piastowały różne wysoko płatne funkcje i stanowisko rządowe i nędza im nie zagrażała. Ciekawe byłoby porównanie przyznanych odszkodowań rodzinom ofiar, które poniosły śmierć w czasie wykonywania pracy zawodowej: górnikom, policjantom, kierowcom, żołnierzom, lotnikom, marynarzom, kolejarzom i innym ? Czy też w podobnej wysokości? Wszak śmierć górnika, kierowcy, budowlańca jest taką sama śmiercią jak ofiar w Smoleńsku. Przed rodzinami tych ofiar stają takie same problemy rodzinne, materialne i społeczne. Nie należy też zapominać, że w Polsce większość społeczeństwa od ponad 20 lat żyje wciąż w poszerzającym się kręgu nędzy. Leszek Skonka

Jak KGB nawróciło się na prawosławie Od kilku lat władze Kremla prowadzą akcję promocji cerkwi prawosławnej. Nie jest ona jednak wyrazem troski państwa nad kościołem. Putin i jego doradcy postanowili uczynić z cerkwi narzędzie swojej polityki, wewnętrznej i wielkomocarstwowej. Ludzie KGB-owskiego aparatu, przez lata zwalczający religię doprowadzając do moralnego upadku społeczeństwa, dziś pierwsi stają przy ołtarzu. Niedawne prawosławne święta Bożego Narodzenia tak jak to bywa od ponad dziesięciu lat było obchodzone szczególnie uroczyście. Moskiewski Sobór Wasyla Błogosławionego wypełniony był po brzegi ludźmi rosyjskiej władzy. Rozmodleni i pełni pokory, zapalający świeczki w otoczeniu dziatwy władcy Rosji - prezydent Miedwiediew i premier Putin. Sceny te setki razy pokazały w swoich doniesieniach rosyjskie stacje telewizyjne. Cały naród musiał widzieć, że w Rosji jest rządząca władza i rządząca religia i że one szanują się nawzajem, a nawet są ze sobą w przymierzu. Skoro rządzący oraz hierarchowie rosyjskiej cerkwi odpowiedzialni za moralność ludu rosyjskiego, razem biorą udział w najważniejszych religijnych uroczystościach, to świadczy o moralności władzy. Właśnie taki przekaz, dotyczący relacji pomiędzy rosyjską władzą a rosyjską cerkwią prawosławną, od kilku lat jest obowiązującym.

Cerkiew namaszcza Putina Putin od początku swoich rządów wysyłał cerkwi czytelne sygnały, zachęcające do zbudowania wzajemnych relacji. Dbał też o wizerunek przywódcy szczególnie troszczącego się o morale własne i swojego narodu. Zaczął także bywać w cerkwi, znalazł nawet swojego spowiednika i jak każdy rosyjski władca w przeszłości, coraz bardziej obdarowywał rosyjską cerkiew państwowymi dotacjami. Rosyjska cerkiew mogła też wchodzić w coraz to nowe obszary biznesowej aktywności i korzystała z wszelkich zwolnień podatkowych. W ostatnich latach stosunki pomiędzy cerkwią a Kremlem nabrały charakteru szczególnej współpracy obu stron. Jej specyfiką jest ścisłe współdziałanie cerkwi z tzw. resortami siłowymi. W jednym z opracowań polskiego Ośrodka Studiów Wschodnich zjawisko to scharakteryzowano następująco: „(...) Paradoksalnie największe poparcie Cerkiew znajduje wśród ministerstw siłowych. Byli prześladowcy religii prawosławnej stali się we współczesnej Rosji jednymi z większych jej orędowników. Symbolicznym wydarzeniem ilustrującym ich współpracę z resortami siłowymi było m.in. otwarcie w 2002 roku kaplicy w budynku Federalnej Służby Bezpieczeństwa na Łubiance. Obecnie w coraz większej liczbie jednostek wojskowych pojawiają się prawosławne kaplice, a prawosławni duchowni często uczestniczą w wojskowych uroczystościach. Również Ministerstwo Spraw Zagranicznych wspiera Cerkiew w budowie kaplic na terytorium placówek dyplomatycznych i okazuje pomoc w odzyskiwaniu mienia należącego do niej przed rewolucją. (...) Przejawem uprzywilejowanej pozycji prawosławia jest demonstracyjne zaangażowanie się w kwestie religijne polityków i najwyższych urzędników państwowych na czele z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem i premierem Władimirem Putinem. Wyrazem tego jest częste i ostentacyjne (prezentowane w mediach) uczestnictwo przedstawicieli władz państwowych w najważniejszych świętach prawosławnych. Z kolei hierarchowie prawosławni biorą udział w ważnych uroczystościach państwowych”.

Putin „namaszcza” cerkiew W ten sposób w czasach Putina rosyjska cerkiew prawosławna stała się „poręczycielem”, podtrzymującym i uwiarygodniającym jego rządy. Ale cerkiew otrzymuje za to hojną nagrodę, w postaci wszelkiego wsparcia ze strony państwa i zniesienia wszelkich ograniczeń w swojej działalności, nie tylko duszpasterskiej. Putin dał również cerkwi swoje przyzwolenie na agresywną politykę wobec innych kościołów i wyznań, jakie działają na terenie Rosji, z czego ta obficie korzysta. Tak stało się m.in. w Obwodzie Kaliningradzkim, gdzie kilka lat temu środowiska katolickie wskutek presji cerkwi na lokalne władze administracyjne zostały pozbawione możliwości odzyskania swoich dawnych świątyń, aby je z powrotem zaadoptować na potrzeby religijne. W Rosji można nawet zostać skazanym za krytykę cerkwi. W listopadzie 2011r. rosyjska prokuratura domagała się 1,5 roku koloni karnej dla kaliningradzkiego dziennikarza Borysa Obrazcowa, który zarzucił cerkwi naruszanie rosyjskiej konstytucji.

Putin „zjednoczył” cerkiew Putin szybko zdał sobie również sprawę z tego, że cerkiew może odgrywać ważną rolę w jego polityce globalnej. Ale żeby tak było, rosyjska cerkiew musiała najpierw zostać wzmocniona. To właśnie dlatego Putin od początku swojej prezydentury był gorącym orędownikiem zjednoczenia Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej z Rosyjską Cerkwią na Uchodźstwie. Schizma w rosyjskiej cerkwi trwała bowiem od 1922r. , kiedy to w Serbii formalnie powstała niezależna Rosyjska Cerkiew na Uchodźstwie, utworzona przez prawosławnych hierarchów, którzy wyemigrowali z Rosji po rewolucji październikowej. W maju 2007r. ten strategiczny cel Kremla został przez Putina osiągnięty. Na uroczystej mszy w Katedrze Chrystusa Zbawiciela w Moskwie, koncelebrowanej przez patriarchów obu cerkwi Aleksieja II i Lawrego i w obecności samego Putina ostatecznie przypieczętowano jedność rosyjskiej cerkwi.

Putin wspomaga cerkiew za granicą Po konsultacjach z Kremlem, rosyjska cerkiew rozpoczęła na całym świecie zaplanowaną akcję chrystianizacyjną, budując swoje świątynie wszędzie tam, gdzie było to możliwe, nawet nie licząc się, czy znajdą się tam wierni wyznania prawosławnego, którzy zaludnią te świątynie. Rosyjska cerkiew dysponując potężnymi środkami, niekiedy wprost z kasy państwowej, ma coraz większe możliwości wywierania wpływu na obecność prawosławia poza jego kanonicznym terytorium. Wiele kościołów prawosławnych w innych krajach otrzymało w ostatnich latach ofertę finansowej pomocy ze strony Patriarchatu Moskiewskiego. W wielu krajach obserwujemy rosyjskie wsparcie dla budowy cerkwi prawosławnych. Z taką sytuacją mamy do czynienia także w Polsce, na Podlasiu, gdzie powstały nowe cerkwie w Białej Podlaskiej, Kodniu, Sławatyczach i Kostomłotach. W przypadku Kostomłotów mamy do czynienia z przejęciem dawnej parafii neo-unickiej. Tajemniczy darczyńcy budowy tych cerkwi z Kanady jeszcze do niedawna legitymowali się paszportami Federacji Rosyjskiej.

Korzyści Kremla z promocji cerkwi Za polityką promowania przez Kreml cerkwi, kryje się jej znacznie skuteczniejsza kontrola niż było to w czasach ZSRR. Jej narzędziem są miliardy dolarów w postaci zwolnień podatkowych, ziemi, budynków i lokali, jakie Kreml przekazał rosyjskiej cerkwi, co uzależnia ja od władzy świeckiej. Ale narzędziem tej kontroli jest także przymykanie oczu na łamanie przez cerkiew prawa regulującego działalność gospodarczą. Putin chce aby cerkiew nie tylko sławiła jego rządy i uznawała go za nowego cara, ale chce także posłużyć się cerkwią w swojej imperialnej polityce. Wystarczy tylko, aby cerkiew rozwijała dalej swoją akcje chrystianizacyjną za granicą, a już niebawem pojawią się tam sami Rosjanie i rosyjskie interesy, które zapewne zostaną „żywotnie zagrożone”. Taka polityka wobec cerkwi nie jest czymś nowym w rosyjskiej historii. Stanowi ona jedynie przedłużenie starej carskiej i bizantyńskiej tradycji zależności kościoła od państwa. Jednak tym razem prowadzą ją ludzie KGB-owskiego aparatu, którzy przez lata zwalczali religię doprowadzając do moralnego upadku rosyjskiego społeczeństwa.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Mój dom moją twierdzą - o zabójstwie w obronie

http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/moj_dom_moja_twierdza_na_jutro_23604

Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: spokojny obywatel siedzi sobie we własnym domu, w salonie, w fotelu. Nagle słychać huk tłuczonego szkła i do tegoż salonu wskakują dwie zamaskowane postacie z jakimiś przedmiotami w rękach. Właściciel mieszkania (tudzież domu, wszystko jedno) szybko sięga za siebie i chwyta za broń (ma ją legalnie) krzycząc przy tym „będę strzelać”. Potem, ponieważ napastnicy nie reagują, strzela. Jednego zabija, drugiemu udaje się uciec... W wyniku tego wydarzenia jest ciągany po sądach a następnie skazany za nieumyślne spowodowanie śmierci. Na szczęście dostał tzw. „zawiasy” a prokuratura odstąpiła od pierwotnego zamiaru oskarżenia z artykułu 148 KK (zabójstwo). Przez kraj przetacza się dyskusja o prawie do posiadania broni, w której dominuje jojczenie, że prawo takie grozi wzrostem liczby przestępstw z użyciem tejże, w szczególności zabójstw i morderstw, jednym słowem dojdzie do permanentnej strzelaniny, przy której Dziki Zachód jawić się ma jako oaza spokoju. Nikt (albo prawie nikt) nie zwraca uwagi na drobny szczegół, że dwóch uzbrojonych typów wlazło do cudzego domu bynajmniej nie z kulturalną wizytą. Nieprawdopodobne? Nie, całkiem prawdopodobne, a nawet realne. Niestety. Historii zaatakowanych ludzi, którzy podjęli obronę i w jej wyniku zranili lub zabili napastnika jest niemało. We wszystkich przewija się jeden wątek: osoby te miały potem poważne problemy z prawem, niejednokrotnie przez lata były niepokojone przez prokuraturę i sąd. Bywa, że napastnik od dawna ma święty spokój a jego ofiara nie dość, że niejednokrotnie straciła mienie, zdrowie, poczucie własnej godności, to jeszcze wyszła na przestępcę. W polskim systemie prawnym istnieje oczywiście tzw. prawo do obrony koniecznej. Mówi ono, że osoba, której życie, zdrowie bądź mienie są bezpośrednio zagrożone może bronić się używając ADEKWATNYCH środków. Wydawałoby się więc, że wszystko jest w porządku, zaatakowany może się bronić i nic mu nie grozi, jeżeli w wyniku tej obrony napastnik zostanie poszkodowany. Niestety, przysłowiowy diabeł – jak zwykle – tkwi w szczegółach. Otóż, po pierwsze, niejasne są tzw. „granice obrony koniecznej”, co jest o tyle ważne, że za ich przekroczenie grozi kara określona stosownym paragrafem kodeksu karnego. Po drugie problemy sprawia pojęcie „adekwatności” środków. Po trzecie podstawa prawna zdecydowanie idzie w kierunku interpretacji zdarzeń na niekorzyść broniącej się ofiary przestępstwa, co w efekcie prowadzi do ograniczenia prawa do obrony a w dodatku stawia prawa sprawcy ponad prawami ofiary. Przyjrzyjmy się bliżej czynnikom, które w Polsce w praktyce odbierają prawo do obrony własnego życia, zdrowia i mienia. Czym są owe „granice obrony koniecznej”? Wedle przyjętych norm oznacza to, że osoba broniąca się powinna natychmiast zaprzestać działań, które podjęła w celu obrony, gdy tylko minie realne zagrożenie. Brzmi pięknie, ale jest kompletnie nierealne i oderwane od rzeczywistości: jak niby osoba nagle stająca oko w oko z napastnikiem ma się zastanawiać do czego on zmierza albo w co jest uzbrojony?

Jeżeli ktoś widzi lub słyszy włamywaczy wchodzących do jego domu albo napastnika wyrastającego mu przed nosem z jakimś przedmiotem w ręku to nie będzie raczej tracił czasu na zastanawianie się, czy oprych chce go obrabować, zgwałcić albo może zabić, ani nie będzie się przyglądał czy ów napastnik ma w ręku kij bejsbolowy, nóż czy może plastikowy karabin nabyty na jakimś odpuście. Mówienie o GRANICACH obrony koniecznej nie ma sensu z wielu powodów. Jak udowodniłam wyżej przede wszystkim z praktycznego. Poza tym z psychologicznego – ofiara jest w stresie, zwyczajnie się boi i kieruje się przede wszystkim instynktem, a ten mówi: zrób co się da i nie zastanawiaj się. Nie ma też sensu z punktu widzenia praw człowieka – każdy ma prawo do obrony najwyższych wartości, ba!, ma taki obowiązek, gdyż są one niezbywalne. Bandzior oczywiście też ma prawa, ale to ON podejmuje ryzyko, a więc sam narusza swoje prawo do życia i zdrowia a nie jego broniąca się ofiara. Tylko takie rozumienie tej kwestii zapewnia równość stron – w każdym innym przypadku napastnik jest uprzywilejowany a tak być nie może. Granice obrony koniecznej nie mają tez sensu z punktu widzenia logicznego – czegoś takiego po prostu nie ma: albo jest konieczność obrony albo jej nie ma. Jeżeli jest to człowiek ma prawo bronić się wszelkimi dostępnymi środkami, jeżeli konieczności obrony nie ma to człowiek wykazujący się agresją po prostu sam jest napastnikiem. Zapyta ktoś – czy w takim razie można na przykład strzelić do człowieka, który wszedł na czyjąś działkę? Oczywiście, że tak, jeżeli uczynił to bez zaproszenia i nie reaguje na wezwanie do zawrócenia. Człowiek mający uczciwe zamiary zadzwoni do furtki albo odpowie na pytanie co tu robi. Jeżeli tego nie zrobi musi się liczyć z tym, że zostanie wzięty za intruza. Normalny człowiek nie będzie strzelał bez sensu a na nienormalnego pojęcie „granic obrony koniecznej” i tak nie powstrzyma. Należy po prostu przestać zakładać, że ludzie to zdziecinniali półidioci, którzy nie są w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności za swoje czyny więc musi się im ograniczyć wolność gdyż w przeciwnym wypadku natychmiast zrobią krzywdę sobie lub bliźniemu. Podobnie rzecz się ma z pojęciem „adekwatności” środków obrony. Z przyczyn podanych przeze mnie wyżej pojęcie to jest również pozbawione sensu. Każdy środek użyty do obrony jest po prostu adekwatny, gdyż służy realizowaniu prawa do skutecznej obrony. Jeżeli człowiek ma czas postara się o coś odpowiedniego, ale w sytuacji nagłego zagrożenia zwyczajnie tego czasu nie ma i łapie co ma pod ręką – kryształowy wazon po babci jest równie dobry jak nabyty w sklepie pistolet a kij od szczotki jest tak samo przydatnym środkiem jak paralizator jeżeli tylko umożliwi skuteczną obronę. Należy przypomnieć, że bandzior jest najczęściej do ataku przygotowany – miał na to czas – a ofiara została zaskoczona, tak więc wymaganie od niej by zastanowiła się nad adekwatnością środków jest zwyczajnie niesprawiedliwe a poza tym nielogiczne i stawiające ją w pozycji gorszej od napastnika. Najsmutniejszym elementem problemów z prawem do obrony koniecznej jest praktyka prawnicza, która ogranicza i tak niewielkie prawo obywatela do tejże wzmiankowanej obrony. Niejasne i, powiedzmy wprost, bzdurne przepisy umożliwiają pozbawionym dobrej woli i wyobraźni policjantom, prokuratorom i sędziom odbierać spokój osobom, które padły ofiarą agre3esji i miały odwagę się bronić, przy czym zraniły lub pozbawiły napastnika życia. To zwyczajnie krzywdzące i niesprawiedliwe. Nie przeczę, że w sytuacjach wątpliwych lub dwuznacznych przeprowadzenie drobiazgowego śledztwa jest konieczne, ale problemem jest to, że z góry zakłada się, że obywatel MOŻE przekroczyć owe „granice obrony koniecznej” czy dobrać „nieadekwatne” środki tej obronie służące, co jest jawnym zaprzeczeniem zasady domniemania niewinności oraz zasady wymagającej udowodnienia winy podejrzanemu – to obywatel musi się bronić przed podejrzeniami i tłumaczyć co stawia go w sytuacji gorszej niż bandziora, który na niego napadł. Na marginesie należy dodać, że przy okazji tego rodzaju spraw odzywają się tabuny ekspertów i innych mądrali ględzących o „prawach człowieka”, „humanitaryzmie” czy „krzywdzie”, oczywiście w odniesieniu do biednego przestępcy, który dostał wałkiem czy innym przyrządem gospodarczym po głowie, kiedy próbował okraść starszą panią, która akurat nie miała ochoty dać się pozbawić emerytury. Ofiarą i jej prawami oczywiście kompletnie się nie interesują. Oliwy do ognia dolewają oczywiście media, które zachowują się jak hieny, które upatrzyły osłabionego lwa i chcą go dobić – stawiają niedoszłą ofiarę pod pręgierzem zdezorientowanej opinii publicznej, odbierają jej prywatność i spokój i tak już zszargany przez bandycki napad. Ponieważ jednak znaczna część społeczeństwa jest zazwyczaj po stronie ofiary, myśli praktycznie i zdroworozsądkowo działania podejmowane przez policję i wymiar sprawiedliwości dążące do ukarania jej za, na przykład, „przekroczenie granic obrony koniecznej” podważają i tak już nadwyrężony autorytet tych instytucji a występy ględzących „ekspertów” powiększają frustrację społeczną i przekonanie, że działają one przeciwko porządnym, spokojnym obywatelom co w efekcie prowadzi właśnie do poderwania autorytetu państwa. Na koniec należy jasno podkreślić kilka spraw. Nie jest sprawiedliwy taki system prawny, w którym ofiara ma mniej praw niż napastnik, w którym obawa przed represjami prawnymi odbiera napadniętemu odwagę i chęć obrony w momencie kiedy zostanie on napadnięty, w którym wymaga się od ofiary przestępstwa w momencie jego zaistnienia oceny granic obrony i adekwatności podjętych środków. W normalnym systemie ryzyko podejmowane jest przez bandytę dokonującego napadu a jego ofiara ma prawo złapać pierwszą lepszą rzecz jaka jej się nawinie pod rękę i bez zastanowienia zrobić wszystko co tylko instynkt samozachowawczy podpowie by pozbyć się napastnika. Za skutki zawsze jest bowiem odpowiedzialny autor napadu – bo to on łamie reguły i on musi się liczyć z konsekwencjami. Jeżeli mówimy o obronie koniecznej nie możemy ominąć tematu dostępu do broni palnej. We współczesnym świecie – zwłaszcza w Europie – dominuje pogląd, że udostępnienie i zrezygnowanie ze ścisłej reglamentacji broni drastycznie zwiększy ilość przestępstw dokonanych z jej użyciem. Jako przykłady podawane są najczęściej nagłaśniane przez media masakry dokonywane przez szaleńców, które przeważnie mają miejsce za oceanem. Przykłady te można o kant tyłka potłuc przede wszystkim dlatego, że napastnik owładnięty żądzą mordu I TAK tę broń zdobędzie a jego ofiary, będące przeważnie praworządnymi obywatelami winnymi Bogu ducha i podatki fiskusowi, są takiej możliwości pozbawione. Stawia to – znowu – agresora w uprzywilejowanej pozycji, daje mu środki, których jego ofiara nie posiada i to w majestacie prawa. Ponadto jeżeli prześledzimy dokładnie przebieg owych masakr to zawsze (powtarzam: ZAWSZE) okaże się, że dobrze przygotowany napastnik (bądź napastnicy) zaatakował ludzi bezbronnych. Ostatnia masakra w Nowym Yorku pod Empire State Building pokazuje to doskonale: Big Apple jest miastem, w którym broń nosić może tylko policjant będący na służbie, cywile mają całkowity zakaz posiadania jakiejkolwiek broni palnej. Nawet agenci FBI, którzy nie przebywają na terenie miasta służbowo muszą ją zdeponować na komisariacie. Podobnie wyglądała najsłynniejsza masakra ostatnich lat – Anders Breivik na wyspie Utoya zaatakował nieuzbrojone i niechronione dzieci zabijając 77 osób. Czy wydarzenia te miałyby inny przebieg, gdyby broń była powszechnie dostępna a w miejscu napadu trafił się uzbrojony człowiek? Można jedynie domniemywać, ale najprawdopodobniej tak. Agresor dostałby kulę w łeb już po pierwszych kilku strzałach i ofiar byłoby znacznie mniej. Ponadto już sama możliwość, że trafi się na ludzi uzbrojonych i gotowych po broń sięgnąć działa odstraszająco. Napastnik zastanowi się dziesięć razy zanim podejmie działanie, w wyniku którego może stracić życie. Bandyci to w 9 przypadkach na 10 tchórze, którzy bez problemu skatują czy zamordują słabszego od siebie, ale którzy natychmiast kulą ogony pod tyłki kiedy okazuje się, że niedoszła ofiara zamiast trząść się ze strachu stawia skuteczny opór. W dodatku opór, w wyniku którego bandyta może ze skutkiem natychmiastowym przenieść się na tamten świat. Jest jeszcze jedna kwestia, równie ważna jak możliwość skutecznej obrony, którą daje pistolet czy rewolwer drzemiący w kaburze pod pachą. Broń jest demonizowana, większość ludzi uważa ją za złą samą w sobie. To jest błędne myślenie. Broń jest takim samym narzędziem jak młotek, kombinerki czy lampa lutownicza. Każdy przedmiot może być wykorzystany w złym celu, ale przecież nie potępiamy samochodów tylko dlatego, że pijany kierowca zabił przechodnia, nie zakazujemy posiadania noży po usłyszeniu, że ktoś komuś poderżnął gardło od ucha do ucha. Broń może być, oczywiście, wykorzystana w celach przestępczych. Ale może służyć również do obrony słabszych, do stawienia oporu szarżującemu bandycie. Przedmioty, nawet te strzelające ołowianymi kulami, są moralnie neutralne. To człowiek może je wykorzystać w dobrym lub złym celu. I to człowiek, tylko i wyłącznie, decyduje o tym, czy cel ma dobry czy też wręcz przeciwnie...

Monika Nowak - Alexander Degrejt

Obudź się, Polsko Dokładnie za miesiąc, 29 września 2012 r., ma się odbyć w Warszawie drugi ogólnopolski marsz w obronie wolnych mediów, ale zarazem przeciwko tym, którzy źle, nieudolnie i nieuczciwie rządzą państwem. Od początków naszej cywilizacji ludzie, tworzyli państwo. W celu obrony człowieka, jego dobra. Gdy państwo odrywa się od obywateli i zapomina, kto i po co je stworzył, znika motyw uzasadniający jego istnienie. Takie państwo ulega rozkładowi i upada. Dla takiego państwa istnieje tylko jedna droga ratunku - dyktatura. Takie państwo to dla obywateli wróg. Co robić, gdy państwo krzywdzi? Gdy państwo nie pamięta, po co powstało, obywatele wychodzą na ulice. "Tuskobus", którym krążył rok temu po całej Polsce premier i jego ekipa, stał się symbolem wyborczego oszustwa. Ostatnie protesty pokazują, że Polacy są mądrzejsi, niżby niektórzy chcieli i oczekiwali. W Polsce powoli kończy się trwająca już zbyt długo epoka, kiedy rządzący III RP działali w myśl zasady "obiecanki cacanki, a głupiemu radość". Oczekiwania obywateli są dzisiaj dużo wyższe niż przysłowiowa kromka chleba z masłem, kiełbasa wyborcza, a nawet benzyna do samochodu. Ludzie nie chcą, by rządy nad nimi sprawowali politycy głupi, nieodpowiedzialni, fałszywi do szpiku kości, a nade wszystko nieudolni - wystarczająco sprytni, by zdobyć władzę, ale żałośnie nieskuteczni w jej sprawowaniu. Sprawa Telewizji Trwam już dawno wykroczyła poza granice zwykłego sporu administracyjnego, których pełno w Polsce, tak jak w każdym źle rządzonym państwie. Milionowe protesty jak Polska długa i szeroka pokazują, że w tle dyskryminacji katolickiej telewizji jest pytanie - czyja Polska i jaka Polska? Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. I niewątpliwie tę burzę wywołała decyzja KRRiT oraz jej betonowe stanowisko w sprawie Telewizji Trwam. Protesty przeciw decyzji KRRiT mają coraz bardziej charakter obywatelskiego nieposłuszeństwa przeciwko państwu Platformy Obywatelskiej. To państwo, rządzone od pięciu lat przez PO, nawet jeżeli nie jest jeszcze totalitarne, to z pewnością jest represyjne i nieżyczliwe wobec własnych obywateli. To państwo dzieli ludzi na swoich i na obywateli drugiej kategorii, których liczba rośnie. W realiach XXI wieku toczy się w Polsce walka o wolność słowa i pluralizm, o równość wobec prawa, walka z dyskryminacją. Doświadczenie historyczne uczy, że wolności słowa i wolności w ogóle rządzący nigdy nie dają społeczeństwu dobrowolnie. Wolność należy wywalczyć. Nie da się oddzielić wolności słowa od wolności państwa, wolności narodu, wolności społeczeństwa, praw człowieka, pluralizmu, wolności sumienia. Te wolności są ze sobą integralnie powiązane, a jeżeli brakuje chociaż jednej z nich, to nie ma wolności w ogóle. A wtedy nie istnieje demokratyczne państwo. Takie fundamentalne zasady legły u podstaw utworzenia Stanów Zjednoczonych 4 lipca 1776 roku. To właśnie w USA po raz pierwszy w historii uznano, że media są władzą - obok władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Co więcej, jeden z ojców założycieli USA, a zarazem prezydent Ameryki Tomasz Jefferson, wprost twierdził, że media, wówczas prasa, są pierwszą władzą w demokratycznym państwie, bowiem najważniejszą wolnością jest wolność słowa: "Gdybym musiał zdecydować, czy lepiej, byśmy mieli rząd, a nie mieli prasy, czy mieli prasę, a rządu nie mieli - bez wahania wybrałbym drugie rozwiązanie". Nie ulega wątpliwości, że sprawa Telewizji Trwam zintegrowała miliony Polaków. W dodatku jest to ta część społeczeństwa, którą można określić jako świadomą, aktywną i zatroskaną o Polskę, o wolność, wolność słowa, demokrację i o najważniejsze wartości, a nie tylko o prywatę i urządzanie się na co dzień. Gołym okiem widać, że od upadku komuny, od upadku totalitarnego państwa PRL - nie było w Polsce takich protestów. To z pewnością są największe manifestacje XXI wieku w Rzeczypospolitej, a ich absolutnie ideowy charakter powinien być dla tych, którzy źle rządzą Polską, już nie dzwonkiem alarmowym, ale dzwonem na trwogę. Józef Szaniawski

Plajty na rządowe zamówienia Do drzwi oszukanych podwykonawców zatrudnionych przy budowie autostrad pukają komornicy. Ustawa, która miała im pomóc, jest martwym prawem. Choć ustawa mająca pomóc podwykonawcom, którym główni wykonawcy autostrad nie zapłacili za prace, obowiązuje od dwóch miesięcy, to przedsiębiorcy wciąż czekają na pieniądze. Miała je wypłacić, ale nie wypłaca, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Czekać natomiast nie chcą urzędy skarbowe. Przedsiębiorcy muszą zapłacić podatki od faktur, za które zapłaty nie otrzymali, skarbówka zajmuje im firmowe rachunki bankowe, a do drzwi właścicieli oszukanych firm pukają komornicy. Gdy pod koniec czerwca Sejm uchwalił ustawę, na mocy której podwykonawcy budowy autostrad mieli otrzymać od Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad należne im środki za wykonane na budowach prace - a GDDKiA w późniejszym czasie miała dochodzić należności od nierzetelnych wykonawców - minister transportu Sławomir Nowak wystąpił w Sejmie z widowiskową mową dziękczynną do posłów za uchwalenie ustawy. Wręcz jednogłośnie przeszła ona przez parlament, mimo że legislatorzy sejmowi zwracali uwagę na rażące błędy w projekcie, a opozycja wytykała, iż obiecywana przez rząd pomoc zostaje ustawowo ograniczona do dość wąskiej grupy poszkodowanych budowniczych autostrad. Sytuacja przedsiębiorców była jednak na tyle poważna, że posłowie zgodnie zdecydowali się poprzeć inicjatywę, która może pomóc chociaż części poszkodowanych. Podczas kolejnej kampanii wyborczej minister Nowak będzie zapewne chwalił się, jak bardzo pomógł będącym w potrzebie podwykonawcom autostrad, a premier Donald Tusk pewnie nie będzie posiadał się z zachwytu nad ekipą Platformy, która tak wielką troską otoczyła "zwykłych przedsiębiorców". Rządowa propaganda jednak sobie, a rzeczywistość sobie. Poszkodowani przedsiębiorcy wciąż czekają na obiecane pieniądze. Czekać natomiast nie chcą inne, szeroko rozumiane organa państwa. Urzędy skarbowe żądają od przedsiębiorców zapłaty podatku VAT i podatku dochodowego na podstawie faktur, za które tym przedsiębiorcom nie zapłacono, a więc od pieniędzy, których ci nie otrzymali. Od niezapłaconych podatków naliczonych od nieotrzymanych przez przedsiębiorców pieniędzy naliczane są odsetki karne, a aby dochodzić należności przed sądem przedsiębiorcy muszą zapłacić - na poczet opłat sądowych - kilka procent dochodzonej kwoty. Zdaje się jednak, iż rządzący sprawę pomocy podwykonawcom uznali za załatwioną z chwilą podpisania stosownej ustawy przez prezydenta. Dziś partia rządząca ma chyba "pilniejsze" zajęcia i przekraczając coraz to dalsze granice żenady, organizuje kolejne konferencje pod tytułem "Polskość według prezesa PiS" oraz zajmuje się analizą wypowiedzi posła partii opozycyjnej, czym dostarcza zaprzyjaźnionym telewizjom materiału do głównych wydań programów informacyjnych, by wspólnie tworzyć obraz wirtualnej rzeczywistości. Głos poszkodowanym przedsiębiorcom - zapraszając ich do Sejmu - oddała opozycja. Firma Marcina Wołka była podwykonawcą na budowie autostrad A2 i A4. Przedsiębiorca tłumaczy, iż współpracował zarówno z chińską firmą COVEC, DSS, Hydrobudową i Poldimem. Chińczycy z Polski uciekli, pozostałe trzy firmy upadły.

- Firmę, którą budowaliśmy latami wspólnie z kolegą, polski rząd przez nieudolność w doborze wykonawców doprowadził do ruiny - stwierdził Wołek.

- Jest to również niezrozumiałe dla mnie, dlatego że wszyscy wiemy, iż autostrady w naszym kraju w 70 procentach są finansowane ze środków pochodzących z Unii Europejskiej. Ja za wykonane usługi muszę odprowadzić podatek VAT w wysokości 23 proc. oraz podatek dochodowy w postaci 19 procent. Jeżeli 70 proc. kwoty, którą przeznaczamy na budowę autostrad, pozyskujemy ze środków zewnętrznych, a przedsiębiorcy tacy jak ja, którzy uczestniczą w tym procesie budowlanym, w postaci podatków odprowadzą z powrotem kwotę około 40 proc., więc rząd, na który oddawałem głosy, ma za zadanie tylko gospodarnie dysponować tymi środkami, których de facto nie wykłada bądź wykłada na okres nie tak długi - mówił Wołek. Przedsiębiorca zaznaczył, że gwoździem do trumny jego firmy stały się błyskawiczne działania urzędu skarbowego, który domaga się zapłaty podatków od kwot, których przedsiębiorca nie otrzymał.

- W ciągu sześciu dni dostałem wezwanie do zapłaty podatków od kwot, których nie otrzymałem. To jest kompletna paranoja i nie potrafię zrozumieć tego, jak państwo w sposób bezwzględny wymusza na nas zapłacenie podatków od kwot, których nie otrzymaliśmy. Są to sumy, które urząd skarbowy zajmuje bez postanowienia jakiegokolwiek sądu. Po prostu zajmuje nam rachunek bankowy, uniemożliwiając prowadzenie dalszej działalności. (...) Od sum, które my mamy do zapłacenia urzędowi skarbowego, niestety musimy zapłacić też odsetki karne - stwierdził Wołek. Zaznaczył, iż "kompletnie niezrozumiałą sytuacją jest konieczność zapłaty w sądzie 5 proc. od żądanych od dłużnika sum".

- Jeżeli od 10 milionów złotych, których nie otrzymaliśmy, musimy zapłacić podatek VAT i jeszcze wyciągnąć pół miliona złotych na opłacenie wniosku w sądzie, to ja zadaję pytanie: w jaki sposób mamy egzystować. Podjąłem wspólnie z kolegą decyzję o sprzedaży firmy - 40 maszyn budowlanych do końca miesiąca będzie na licytacji za granicą - mówił rozżalony Wołek. Pracę ma stracić 60 osób. Poszkodowanym przy budowie autostrad stał się też Jerzy Kasprzyk.

- Mam firmę od 30 lat i jeszcze w takich warunkach nie działałem - ocenił. Zaznaczył, że złożył już dokumenty w krakowskim oddziale GDDKiA, by otrzymać obiecaną ustawą pomoc. W oczekiwaniu na należności przedsiębiorcy pikietują siedzibę Generalnej Dyrekcji.

- Nic się nie robi, żeby nas ratować. Ja mam pensjonat i zamierzam go sprzedać, żeby się ratować. 30 lat na to pracowałem. To jest nienormalne - mówił Kasprzyk. Zaznaczył, że koledzy z branży pracujący na budowie autostrad A2 i A4 mówią o analogicznych sytuacjach.

- Po prostu wyprzedają swój majątek za bezcen z uwagi na to, że muszą ratować rodzinę, firmę, żeby nie weszli komornicy. Trzeba się spieszyć, bo jak komornik wejdzie, to jakby Pana Boga za nogi chwycił, bo sprzeda koledze czy komuś innemu sprzęt za niską cenę. Pytam: w jakim kraju ja żyję i kto w tym kraju rządzi? Bo premier nasz mówi, że on nic nie może, że "nie umiecie umów czytać, nie umiecie negocjować". Ale mamy zlecenie państwowe za społeczne pieniądze i premier nic nie może zrobić? Premier wszystko może zrobić - mówił Kasprzyk.

Sprawa załatwiona? Pospieszyć rząd w wykonaniu rządowej ustawy o pomocy podwykonawcom chce Prawo i Sprawiedliwość, które przygotowało projekt rezolucji Sejmu w tej sprawie.

"Sejm Rzeczypospolitej Polskiej wzywa Radę Ministrów do podjęcia zdecydowanych i natychmiastowych działań zmierzających do wykonania ustawy o spłacie niektórych niezaspokojonych należności przedsiębiorców wynikających z realizacji udzielonych zamówień publicznych" - czytamy w projekcie rezolucji. Wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Infrastruktury Andrzej Adamczyk poinformował, że zaniepokojony sytuacją klub PiS 2 sierpnia wystosował pismo do premiera z pytaniem, kiedy przedsiębiorcy otrzymają obiecane pieniądze.

- W imieniu pana premiera odpowiedzi udzielił pan wiceminister transportu Tadeusz Jarmuziewicz. Okazuje się, że rząd nie widzi żadnego problemu. Najważniejsze to dobrze obiecać, niekoniecznie trzeba to dać - ocenił Adamczyk.

W piśmie podpisanym przez wiceministra Jarmuziewicza datowanym na 17 sierpnia br. czytamy m.in., iż wiceminister nie zgadza się z opinią, że działania rządu w obszarze podwykonawców mają charakter "skandalicznego zaniedbania".

- Zarówno resort transportu, jak i cała Rada Ministrów podjęła działania w trybie pilnym, zarówno legislacyjne, jak i praktyczne, mające na celu rozwiązanie problemu nieuregulowania lub nieterminowego regulowania należności podwykonawcom przez wykonawców - stwierdził wiceminister Jarmuziewicz. Artur Kowalski

Wiceminister: Nakłady jak za komuny Wiceminister obrony Czesław Mroczek porównał wysiłek współczesnych polskich pilotów do "osiągnięć" z czasów komunizmu. Słowa padły w trakcie oficjalnych uroczystości związanych ze świętem polskich skrzydeł. Ale gwoździem programu było uhonorowanie Ikarem ppłk. Roberta Benedicta, członka skompromitowanej iluzją badania katastrofy smoleńskiej komisji Jerzego Millera. Liderzy transformacji w wojsku - tak w ocenie dowództwa będzie niedługo mówić się o Siłach Powietrznych. W Święto Lotnictwa Polskiego, pod pomnikiem Lotników Polskich Poległych w latach 1939-1945 usłyszeliśmy zapewnienia, że środki lokowane w ten rodzaj Sił Zbrojnych to dobra inwestycja.

- Zapewniam, że miliardowe nakłady na Siły Powietrzne są dobrze lokowane, wzmacniają bezpieczeństwo wszystkich Polaków. Zmiany zachodzące w Siłach Powietrznych pozwalają nam wierzyć, że będziemy mieli jeszcze więcej powodów do dumy z bycia lotnikami i że będziemy liderami transformacji w Wojsku Polskim oraz w naszej części Europy - mówił wczoraj gen. Lech Majewski. Dowódca Sił Powietrznych zapowiedział nowe zakupy: samolotów, śmigłowców, stacji radiolokacyjnych i zestawów przeciwlotniczych. Będzie też modernizacja kolejnych baz. W podobnym tonie, to znaczy w samych superlatywach, wypowiadał się wiceminister obrony. Czesław Mroczek, porównywał dzisiejsze sukcesy Sił Powietrznych do osiągnięć... w czasach komunizmu.

- Lotnictwo polskie miało swe wielkie dni z punktu widzenia nakładów, inwestycji, zakupów w latach 50. XX wieku. Drugi taki okres - to jest okres ostatnich lat, w których dokonaliśmy jako kraj zasadniczej przebudowy infrastruktury baz lotniczych, pozyskaliśmy nowe statki powietrzne, samolot wielozadaniowy, samoloty transportowe - wyliczał Mroczek. Minister podkreślił, że resort obrony ma świadomość, iż Siły Powietrzne stanowią jeden z decydujących o wyniku wojen rodzaj Sił Zbrojnych.

- To jest dowód tylko na to, że sprawa najważniejsza, o którą MON powinno troszczyć się w szczególny sposób, a więc to czym jest morale Wojska Polskiego, przynajmniej dla tego pana ministra nie istnieje. Dlatego że nie można odrywać nakładów na jakikolwiek rodzaj uzbrojenia, nie odpowiadając na pytanie, do czego to uzbrojenie miałoby służyć - mówi dr hab. Romuald Szeremietiew, były minister obrony.

- Po pierwsze, w latach 50. XX wieku Polska nie była krajem niepodległym, a wojsko, które było, było przygotowane do wojny z Zachodem. I w związku z tym wydatki były znaczne, ale pod względem nakładów, związane z planowaną wojną - tłumaczy. I zaznacza, że gdyby do niej doszło, nastąpiłaby całkowita, fizyczna likwidacja Polski, ponieważ główne uderzenie jądrowe miało być skierowane na nasze terytorium; przez nie na zachód miały przemieszczać się wojska sowieckie. - Naród Polski wówczas by zginął. W związku z tym nie wiem, czy pan minister Mroczek zdawał sobie w ogóle sprawę z tego, co opowiada - kwituje.

Podniebna defilada Święto Lotnictwa Polskiego było w tym roku połączone z VI Światowym Zjazdem Lotników Polskich. Dlatego oprócz przedstawiciela prezydenta, ministra Krzysztofa Łaszkiewicza, zastępcy szefa BBN Zdzisława Lachowskiego, wicemarszałka Sejmu Jerzego Wenderlicha, wiceszefa sejmowej Komisji Obrony Narodowej Jadwigi Zakrzewskiej, szefa Sztabu Generalnego WP gen. Mieczysława Cieniucha - pod pomnik Lotników Polskich Poległych w latach 1939-1945 przybyli przede wszystkim weterani, kombatanci i byli żołnierze Sił Powietrznych z Kanady, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Uroczysty apel uświetniła podniebna defilada, przelot samolotów Iskra, Su-22, Mig-29 i F-16. Odbyło się również uroczyste przekazanie sztandaru polskich Sił Powietrznych do Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie oraz wręczenie pilotom odznaczeń i wyróżnień państwowych i resortowych. Wśród uhonorowanych statuetką Ikara był ppłk Robert Benedict, członek komisji Jerzego Millera badającej katastrofę smoleńską. Wręczył mu ją szef Sztabu Generalnego WP gen. Mieczysław Cieniuch. Przypomnijmy, że Benedict był jedną z osób odpowiedzialnych za nieuprawnioną - jak się później okazało - atrybucję głosu gen. Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych, który zginął na Siewiernym. Biegli z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych podważyli rozpoznanie komisji przyporządkowujące niezidentyfikowany głos w kokpicie Tu-154M generałowi Błasikowi, a inne frazy Instytut odczytał jako wypowiedziane przez drugiego pilota ppłk. Roberta Grzywnę, nie Błasika. W tym roku przed pomnikiem Lotników Polskich Poległych w latach 1939-1945 w szczególny sposób wspominano płk. pil. Stanisława Skarżyńskiego, który przed kilkudziesięcioma laty obleciał Afrykę, a później w dwudziestogodzinnym locie awionetką RWD-5 bis samotnie pokonał Atlantyk. W Dowództwie Sił Powietrznych odsłonięto też wczoraj tablicę pamiątkową poświeconą autorom "Marsza Lotników". Rano w intencji pilotów w katedrze polowej Wojska Polskiego odprawiona została uroczysta Msza św. pod przewodnictwem biskupa polowego WP Józefa Guzdka, a po niej odsłonięto w świątyni tablicę upamiętniającą płk. Skarżyńskiego. Ksiądz biskup przypomniał sylwetkę Skarżyńskiego, stawiając go za wzór dzisiejszym lotnikom.

- Niech żadnemu z was nie zabraknie zdolności do poświęcenia i ofiary oraz mądrości i odpowiedzialności. Niech te przymioty przyozdobią na co dzień pokora i poczucie humoru, które towarzyszyły naszemu bohaterowi. Niech spotkanie z legendą polskiego lotnictwa stanowi inspirację do pomnażania talentów i przekraczania tego, co zdaje się niemożliwe do przekroczenia - powiedział duchowny. W uroczystościach uczestniczył syn pułkownika Maciej Skarżyński.

Piotr Czartoryski-Sziler

Władze ugrzęzły w Amber Gate Jakieś twarde cienie majaczą za Amber Gold i małżeństwem P. Czy kiedyś je poznamy? Wobec szefa Amber Gold Sp. z o.o. Marcina P., któremu prokuratura postawiła sześć zarzutów i został oficjalnie podejrzanym, w ubiegłym tygodniu nie zastosowano aresztu, tylko dozór policyjny. Polega on na tym, że dwa razy w tygodniu powinien zgłaszać się na komendę, o ustalonej przez siebie godzinie. Mówi się także, acz zdawkowo, że ma zakaz opuszczania kraju. Opinia publiczna, w tym klienci jego firmy wiedzą, że Marcin P. istnieje i jest w Polsce, gorzej z pieniędzmi, które mu powierzyli, żeby je inwestował w złoto. Gdzie ono jest? Podobno zabezpieczono kilkadziesiąt kilogramów kruszcu i 112 samochodów, jednak pełnomocnik zarządu majątku Amber Gold Brygida Wiśniewska oświadczyła, że ona jeszcze do złota nie dotarła, próbuje ustalić rzeczywisty stan finansowy spółki, ale to jest trudne. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego pochwaliła się zabezpieczeniem czterech mieszkań małżeństwa P. w centrum Gdańska, niedawno podawano, że małżeństwo mieszkało luksusowo, ale w lokalu wynajętym. Nie wiadomo, czy te cztery mieszkania były użytkowane przez małżeństwo P., czy też może były ich własne? I tak na razie jest ze wszystkim, co dotyczy „Amber Gate”, aferze, w której władza tkwi po kostki, a może już po uda.

Tupet i bezkarność bez miary Siedziba Amber Gold w Gdańsku – informowali spikerzy różnych stacji telewizyjnych - nie należała do tej firmy. Może to się zmieni? Pełny kamuflaż i robienie wody z mózgów. Słowem o majątku Amber Gold w powodzi słów wiemy tak naprawdę coraz mniej. Koalicja Platformy z PSL zapowiada, że powstanie „biała księga” w sprawie Amber Gold – to na razie jedyne kroki, które zdecydował się w tej sprawie podjąć rząd. Sondaże, które dotyczą rządu Donald Tuska, tak spadają, że niedługo mogą rozbić się o podłogę. Małżeństwo P. działało z tupetem i w takim poczuciu bezkarności, że byłoby zbyt piękne, by działało, nie wiedząc, że mają za sobą twarde cienie. Kogo? To będą ustalać. Czy ustalą, to już inna sprawa. „Służby” ważą, ile Marcin P. jest winien, może jednak niewiele. Zarzucono mu m.in. niezłożenie sprawozdań finansowych dotyczących firmy i naruszenie prawa bankowego - prowadzenie bez zezwolenia działalności bankowej. Za przestępstwo z ustawy „Prawo bankowe” grozi mu maksymalnie 5 lat oraz grzywna.

Schetyna łapie uśmiech i kondycję Adwokat Łukasz Daszuta, który Marcina P. bronił we wszystkich sprawach karnych (jak wiemy szef Amber Gold miał ich kilka i zawsze otrzymywał wyroki w zawieszeniu), prawdopodobnie już sposobi się do nowych wyzwań. Babcia Marcina P., pani Eryka, zapewnia, że jej wnuk na pewno nikogo nie oszukał i jest niewinny. – Wrobili Marcinka. Gdyby był bogaty, dałby mi przecież na kafelki do łazienki - mówiła dziennikarzowi „Faktu”. Zdezorientowani są prokuratorzy prowadzący śledztwo, przyznają, że „dopiero ustalają, o co tu chodzi”. Nie wykluczają, że małżeństwo P. nie działało samo, że para mogła być chroniona przez ludzi mających wpływy w organach ścigania, wymiarze sprawiedliwości i w świecie polityki – napisał tygodnik „Wprost”. To chyba w tej chwili powinno być najważniejsze, żeby poszkodowani klienci odzyskali swoje pieniądze, tak dobrze dla nich jednak nie jest. Afera się rozbudowuje, znaleziono w niej, jak widać inne, ważne wątki. Dużo by zrobił premier Donald Tusk, żeby Amber Gold okazał się tylko koszmarnym snem. Jeżeli sprawy nie uciszą, co będzie trudne, bo każdego dnia megafony o niej mówią coraz głośniej, ciężko przewidzieć, jakie będą skutki. Trudno nie zauważyć, że wiceszef Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna łapie kondycję i bardziej szczerze, choć dalej upiornie, się uśmiecha.

Położyli uszy po sobie... Marcin P. w 2009 r. podobno zarobił zaledwie 570 zł, a w ubiegłym roku jego flagowa firma (bo oprócz Amber Gold razem z żoną kontrolowali ich co najmniej dziesięć) przeżyła wejście kontrolerów z urzędu skarbowego i zapłaciła za poprzedni rok 11 mln podatku. Przedtem nikt się do Amber Gold z tego urzędu nie kwapił. Urzędy skarbowe, jak wiadomo przyglądają się pod światło każdej przedłożonej przez nas fakturze, ale Amber Gold udawało się działać i zarabiać bez wtrącania się skarbówki, podległej Ministerstwu Finansów, mimo że firma Marcina P. figurowała w rejestrze ostrzeżeń publicznych Komisji Nadzoru Finansowego, co oznacza: uwaga, można natknąć się na grube szwindle! Nie jest jasne, dlaczego spółką Amber Gold nie zainteresował się także Generalny Inspektor Informacji Finansowej zajmujący się praniem brudnych pieniędzy i przeciwdziałaniami finansowania terroryzmu. Wszyscy położyli uszy po sobie, bo to Amber Gold! Postępowanie dyscyplinarne w końcu wszczynają wobec kuratorów i sędziów związanych z dozorowaniem i wydawaniem wyroków dotyczących burzliwej działalności biznesowej Marcina P. Ten gdański „człowiek interesu” dostał m.in. rok i dziesięć miesięcy więzienia w zawieszeniu za oszustwa popełnione w Multikasach zajmujących się opłatami za czynsz, wodę, telefon. Było tak, że nie wszystkie wpłacane w okienkach pieniądze trafiły na wskazane konta. Ok. 300 klientów zostało poszkodowanych na łączną sumę ok. 170 tys. zł. Wyrok w zawieszeniu wydany został pod warunkiem naprawienia szkód przez Marcina P. Rekompensaty otrzymało tylko kilku z nich. Nikt nie dopilnował, żeby rozpoczynający karierę biznesmen z Gdańska spłacił resztę i by wyrok w zawieszeniu został odwieszony.

Kierunek na Sycylię? ABW bada, czy pieniądze Amber Gold – dwa miliardy złotych – nie zostały wywiezione samolotem do Niemiec, bo gdzieś one znikły. Aż takiej kasy raczej nie wpłacili firmie klienci, skąd więc była? Opozycja, w tym Prawo i Sprawiedliwość, domaga się komisji śledczej „Amber Gate”. PiS przygotował projekt uchwały przewidującej możliwość konfiskaty mienia pochodzącego z przestępstwa. Zainteresowanie komisji śledczej – zdaniem PiS - powinno dotyczyć także przyczyn bezczynności działań Amber Gold Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, prokuratury, organów skarbowych – pod kątem ustalenia, czy Amber Gold nie była chroniona przez polityków. Należy się zainteresować, kto wyłożył środki na start firmy i kto - jeśli tak rzeczywiście było – mógł legalizować pieniądze pochodzące z niewiadomych źródeł. Kilka dni temu śledztwo wyraźnie zboczyło w kierunku powiązań Amber Gold z gangsterami. Z łatwością przeciekło do prasy, że niejaki Marius O., kontaktujący się z gangsterstwem, którego przyjacielem był m.in. nieżyjący Nikodem S., pseudonim „Nikoś”, w ub. roku miał się jakoby spotkać z Marcinem P. Ale i tu zaczęły się polityczne schody, ponieważ, jak zeznają, spotkanie miało dotyczyć biznesu lotniczego. W otworzonej w tym roku linii lotniczej OLT Express, która splajtowała, a jej właścicielem była spółka Amber Gold, zatrudniony został syn premiera, pracujący i na innych etatach, spłaca kredyt mieszkaniowy, więc musi... Może to czysty przypadek, ale należy dokładnie wyjaśnić, czy aby Polska nie dryfuje w kierunku Sycylii. Wiesława Mazur

HISTORYCZNY PRĄD ŻYCIA Odżydzić Polskę! Odżydzić!!! To juz nie zarty! Jakby na jakis czarodziejski rozkaz po calym kraju - od wsi do wsi, od miasta do miasta - leci alarmowe wolanie: Polske odzydzic! [tyreserpentcoin] Zajdzie wiec ludowy, urzadza zjazd endecki, ukaze sie odezwa p. Koca - a dziesiaty i setny pyta: A co z zydami? Zycie polskie i polska rzeczywistosc - lecz nie ta, która jeszcze dzisiaj jest, ale ta, która bedzie jutro - coraz bardziej wymyka sie z rak ludzi wczorajszych, wychowanych na zasadach liberalizmu i materializmu, a przechodzi w wielkie idealy katolickie i narodowe. Nowe polskie pokolenie - to ludzie, o których myslal nasz wieszcz, Z. Krasinski, piszac prawdziwe prorocze slowa:

Na te nasza, nasza ziemie

Przyjdzie nowych ludzi plemie,

Takich jeszcze nie widziano,

By pogodzic swiata dzieje

Z wola Pana ponad pany!

Tak! To fakt dziejowy, ze z mlodego pokolenia wychodza nowi ludzie. Wprawdzie tu i tam istnieja jeszcze fermenty, o których ludzie malej wiary wydaja pesymistyczne sady, jednak nie mozna zaprzeczyc, ze z tych fermentów wylania sie nowe spoleczenstwo, które staje do walki z Zydami nie dla hecy, ale ze zrozumienia idealów katolickich i narodowych. Z Zydami zas trzymaja tylko miedzynarodówki socjalistyczne i komunistyczne i panowie masoni. Z nich tylko rekrutuje sie straz zydowska, oni tylko spiewaja z Zydami: Za nasza wolnosc i wasza, oni tylko uchwalaja, ze klasa robotnicza prowadzic bedzie walke bezwzgledna z antysemityzmem, oni tylko urzadzaja strajki protestacyjne w obronie uboju rytualnego. Cóz zrobic, dziecko zawsze trzyma sie fartuszka swej nianki. Za to potomkowie Judy wychwalaja ich, krzykajac z wielkim chórem: Niech zyja prawdziwi demokraci i obroncy wolnosci - /ale zydowskiej/

Walka - ale bez demagogii W walce, jak w walce, trzeba bic, bo inaczej ciebie zbija. Stad tez bywa, ze kiedy zolnierzowi w ogniu walki braknie naboi, chwyta za lufe karabinu i kolba wali wroga az milo. Wszystkie przepisy, gdy wscieklosc zolnierza porwie, ida na bok. Cos podobnego zdarza sie w walkach spolecznych, politycznych i narodowych. Do czasu zwalczaja sie ludzie zgodnie z prawem, ale gdy ich ogarnie demagogia, to juz w srodkach nie przebieraja - wszystko: prawda i falsz, sprawiedliwosc i krzywda zdaje im sie byc dozwolone, byle tylko bic. Tutaj tkwi niebezpieczenstwo i w naszej walce przeciwko Zydom, ze mozemy zejsc z drogi prawa moralnego, ze pogwalcimy sprawiedliwosc i naturalna milosc blizniego. Lecz wszelka nieuczciwosc, nawet wzgledem najwiekszego wroga, zemscilaby sie na nas samych. Jezeli spokojnie zwazymy, co sie dzisiaj przeciwko Zydom mówi i pisze, to spostrzezemy juz pewne niezdrowe objawy, zakrawajace na demagogie a nie na godziwa walke. Sprawa zydowska jest u nas tak powazna i trudna do rozwiazania, ze trzeba ja traktowac z jak najwieksza rozwaga i spokojem. Na pewna juz demagogie zakrawa odezwa, zamieszczona w Samoobronie Narodu na dzien 3-go Maja pod napisem:

Zyd to twój wróg!

Kto jest zdrajca i szpiegiem - Zyd!

Kto jest klamca i falszerzem - Zyd

Kto jest wezem-kusicielem - Zyd

Kto jest siewca wszelkiego zla - Zyd

Kto jest lichwiarzem-pasozytem - Zyd

itd.

Takich pytan i odpowiedzi jest w tej odezwie az 29! Kto by w tresc tej odezwy uwierzyl, ten nie tylko musialby zerwac z Zydami, jak chce jej Autor, ale tez musialby ich znienawidziec. Lecz nienawisc wzgledem ludzi, chocby to byli i wrogowie, ma w sobie cos szatanskiego - stad w ideologii katolickiej miejsca miec nie moze. Nasza walka przeciwko Zydom ma tak powazne uzasadnienie, w niczym nie naruszajace ani sprawiedliwosci ani milosci naturalnej, ze wcale nie potrzeba nam demagogiczna odezwa oblepiac Polski, jakby to chcial zrobic Autor. Walczmy z Zydami, jak przystalo na Naród Katolicki! Nie zapominajmy na wielkiej madrosci slowa naszego prymasa, ks., kardynala Hlonda, który tak pisze w sprawie zydowskiej: Problem zydowski istnieje i istniec bedzie, dopóki Zydzi beda Zydami. W poszczególnych krajach zagadnienie to ma rózne natezenie i rózna aktualnosc. U nas jest ono specjalnie trudne i powinno byc przedmiotem powaznych rozwazan. Tutaj dotykam krótko strony moralnej w zwiazku z dzisiejszym polozeniem. Faktem jest, ze Zydzi z Kosciolem katolickim walcza, tkwia w wolnomyslicielstwie, stanowia awangarde bezboznictwa, ruchu bolszewickiego i akcji wywrotowej. Faktem jest, ze wplyw zydowski na obyczajnosc jest zgubny, a ich zaklady wydawnicze propaguja pornografie. Prawda jest, ze Zydzi dopuszczaja sie oszustw, LICHWY, i prowadza handel zywym towarem. Prawda jest ze w szkolach wplyw mlodziezy zydowskiej na katolicka jest na ogól ujemny pod wzgledem religijnym i etycznym. Ale - badzmy sprawiedliwi. Nie wszyscy Zydzi tacy sa. Bardzo wielu Zydów to ludzie wierzacy, uczciwi, sprawiedliwi, milosierni, dobroczynni. W bardzo wielu rodzinach zydowskich zmysl rodzinny jest zdrowy, budujacy. Znamy w swiecie zydowskim ludzi takze pod wzgledem etycznym wybitnych, szlachetnych, czcigodnych. Przestrzegam przed importowana z zagranicy postawa etyczna, zasadniczo i bezwzglednie antyzydowska. Jest ona zasadniczo niezgodna z etyka katolicka. Wolno swój naród wiecej kochac, nie wolno nikogo nienawidzic. Ani Zydów. W stosunkach kupieckich dobrze jest swoich uwzgledniac przed innymi, omijac sklepy zydowskie i zydowskie stragany na jarmarku, ale nie wolno pustoszec sklepu zydowskiego, niszczyc Zydom towarów, wybijac szyb, obrzucac petardami ich domów.

Nalezy zamykac sie przed szkodliwymi wplywami moralnymi ze strony zydostwa, odzielac sie od jego antychrzescijanskiej kultury, a zwlaszcza bojkotowac prase zydowska i zydowskie demoralizujace wydawnictwa, ale nie wolno na zydów napadac, bic ich, kaleczyc, oczerniac. Takze w Zydzie nalezy uszanowac i kochac czlowieka i blizniego, chocby sie nawet nie umialo uszanowac nieopisanego tragizmu tego narodu, który byl strózem idei mesjanistyczej, wsród którego urodzil sie Zbawiciel. Miejcie sie na bacznosci przed tymi, którzy do gwaltów antyzydowskich judza. Sluza oni zlej sprawie. Czy wiecie, kto im tak kaze? Czy wiecie, komu na tych rozruchach zalezy? Dobra sprawa nic na tych nierozwaznych czynach nie zyskuje. A krew, która sie tam niekiedy leje, to krew polska. /Listy pasterskie, str. 192/.

ZYDOWSKI PROGRAM. Zydowski program! Glosno o nim wszedzie! Jedni go wyolbrzymiaja do niebywalych rozmiarów, drudzy z niego sie smieja, jako ze zwyklej bujdy. Jednak w tym programie jest wiele prawdy - i nawet bardzo wiele. Wszak Zydzi nie od wczoraj sa miedzy nami, stad chocby swoje zamiary nie wiem jak ukrywali, to jednak z tego, co robia, jasno mozemy je poznac. Lecz czasami i oni sami odslaniaja nam to, co wzgledem nas zamierzaja. I wtedy z ich slów dowiadujemy sie, ze przerózne wypadki i posuniecia na terenie swiatowej polityki czy w zycie gospodarczym itd., nie sa tylko przypadkowe, ale z góry obmyslane i systematycznie przeprowadzane. Dzis juz nie jest dla nikogo jakas tajemnica, ze dzialanie Zydów systematycznie zmierza do tego, aby w nie-zydach podkopac wartosci religijne i moralne, zniszczyc w nich wartosci narodowo-spoleczne, zwlaszcza takie, które sie lacza z zasadami katolicyzmu. Dosc powszechnie sa znane "Protokoly Medrców Syjonu", gdzie mamy iscie szatanski plan, jak zapanowac nad gojami. Wprawdzie Zydzi wypieraja sie tych "Protokolów", lecz jesli sa zmyslone, to stajemy wobec zagadki, dlaczego w ostatnim wieku przerózne wypadki swiatowego znaczenia tak dokladnie wedle tych Protokolów ukladaly sie? Widocznie ktos sie programem Protokolów interesuje i systematycznie wprowadza w zycie! Lecz owe Protokoly mozemy pominac, bo mamy wiele innych oswiadczen zydowskich, o których sie juz nie mówi, ze sa zmyslone. Teraz Czytelniku nie czytaj, ale kazde zdanie rozwazaj. Oto kilka mysli z przemowy, jaka nad trumna rabina ben Jehudy wyglosil rabbi Reichhorn w roku 1869:

"Co stulecie - my uczeni Izraela - przyjelismy jako zwyczaj zbierac sie w sanhedrynie, by sprawdzac, jakie zrobilismy postepy nad opanowaniem swiata, obiecanego nam przez Jehowe i jakie zwyciestwa odnieslismy nad nienawistnym chrystianizmem. Zloto zawsze bylo i bedzie sila niepokonana. Zlotem kupujemy sumienia najbardziej uporczywe. ustalamy kurs dla wszystkich produktów, przychodzimy z pomoca /pozyczka/ panstwom, które pózniej zdane sa na nasza laske. Inna wielka sila, jaka posiadamy jest prasa. Powtarzajac nieustannie pewne ideje, prasa przyjmuje je w koncu jako prawdy. Przez nieustanne pochwaly systemu demokratycznego podzielimy chrzescijan na partie polityczne, zburzymy ich jednosc narodowa i zaszczepimy rozlam. Pchac bedziemy chrzescijan do wojen. W imie sprawiedliwosci socjalnej i równosci bedziemy dzielic wielkie majatki. Czesc ziemi damy chlopom, którzy tak bardzo tego pragna, lecz którzy niedlugo beda obdluzeni przez wyzysk. Mamy miedzy soba zdolnych mówców, którzy potrafia przekonywac tlumy: beda rozpowszechniac pomiedzy ludem zmiany, które maja zajsc a które urzeczywistnione dadza szczescie calemu rodowi ludzkiemu. Przez zloto i pochlebstwa pozyskamy proletariat, który sie podejmie zniszczyc kapitalizm chrzescijanski. Przyrzekniemy robotnikom place, o jakiej nigdy nie marzyli jednak równoczesnie podniesiemy ceny towarów potrzebnych i tak zyski nasze beda jeszcze wieksze. W ten sposób przygotujemy rewolucje, która sami chrzescijanie beda prowadzili, a my bedziemy z niej zbierac owoce. Przez nasze szyderstwo i nasze napasci osmieszymy i zohydzimy ich /katolików/ ksiezy, a przez to i ich religia stanie sie tak samo smieszna i wstretna, jak ich kler!"

"Postaramy sie dostarczyc gojom adwokatów i lekarzy. Szerzmy idee wolnych zwiazków malzenskich, aby w ten sposób zniszczyc u kobiet chrzescijanskich przywiazanie do zasad i praktyk religijnych. Od wieków synowie Izraela pracowali, by sobie utorowac droge do wladzy. Dobiegaja kresu. Badaja zycie ekonomiczne przekletych chrzescijan, ich wplyw jest przewazajacy w polityce i w obyczajach. W godzine oznaczona rozpetamy rewolucje, która rujnujac wszystkie klasy chrzescijanstwa, ujarzmi nam wszystkich chrzescijan." /A.Nowaczynski: "Mocarstwo anonimowe, str. 37/.

Tutaj Czytelniku zrób pauze i jeszcze raz przejdz te mysli. Teraz z tym programem sprzed prawie 70 lat zestawmy oswiadczenie dzisiejszego zydostwa, jakie zapadlo zeszlego roku w Paryzu:

"Póki u gojów istnieje jeszcze jakakolwiek idea etyczna porzadku spolecznego i dopóki nie jest w nich wytepiona wszelka wiara, wszelka milosc do Ojczyzny, wszelkie poczucie godnosci ludzkiej, nasze panowanie nad swiatem nie nastapi. Dokonalismy wprawdzie juz czesci naszego dziela, lecz pozostaje nam jeszcze duzo do zrobienia. Mamy droge dluga przed soba, nim dojdziemy tak daleko, ze bedziemy mogli powalic swego przeciwnika, Kosciól katolicki.

Powinnismy stale pamietac o tym, ze Kosciól katolicki to jedyna instytucja, która od samego poczatku stala nam na drodze i jak dlugo istniec bedzie, stale nam bedzie zawadzac. Kosciól katolicki przez wlasciwy sobie sposób pracy, przez budujacy i moralny wplyw wychowania bedzie umial zawsze zachowac swoje dzieci w takiej postawie ducha, która udzieli im za duzo godnosci osobistej, aby sie poddali naszemu panowaniu i ugieli przed przyszlym królem Izraela. Dlatego musimy znalezc srodki i sposoby, aby wstrzasnac katolickim Kosciolem az do jego podstaw. Rozpowszechnilismy wszedzie ducha buntu i niepohamowanej swobody wsród narodów, aby je oderwac od wiary i doprowadzic do tego, aby sie wstydzily swego wyznania wiary i nauk i przykazan Kosciola". Jak podawaly niektóre pisma angielskie a za nimi polskie katolickie.

Oto program, jaki realizuja Zydzi! Realizuja ten program z nieugieta swoja energia, z niewyczerpana cierpliwoscia i z niezwykla umiejetnoscia dobierania sie do dusz ludzkich. Ze taki a nie inny maja program, to pokazuja fakty, na które wszyscy patrzymy. Program to - rzec mozna - iscie szatanski!!! Trzy zasadnicze punkty dadza sie w tym programie wyróznic:

1. Odchrzescijanic swiat, a przede wszystkim podkopac i zniszczyc katolicki Kosciól, aby na jego gruzach utworzyc mesjaniczne królestwo zydowskie. Katolicyzm - pisze Natan Cremieux w odezwie miedzynarodowego zwiazku zydowskiego z roku 1889 - nasz wiekowy wróg, juz ulega pokonany na glowe. Nowe mesjaniczne panstwo i nowa Jerozolima musi powstac na miejsce cesarzy i papiezy. /A. Nowaczynski: "Mocarstwo anonimowe"/. Dla zrealizowania tego programu Zydzi nie cofaja sie przed niczym - zwalczaja z semicka zacietoscia katolickie duchowienstwo, z kazdego ludzkiego grzechu w zyciu slug Kosciola robia sensacje, byle tylko oslabic moralny wplyw duchowienstwa - sekty w nich zawsze znajda swoich obronców - gdzie sie tylko da, zaszczepiaja mateialistyczne poglady, bedace przeciwienstwem do nadprzyrodzonej wiary i moralnosci Kosciola - komunizm jako zaprzeczenie nawet naturalnych prawd religijnych i podstaw naturalnych dla Objawienia Bozego ma w nich najbardziej zarliwych apostolów - propaganda wolnej milosci, rozszerzanie pismidel pornograficznych, handel zywym towarem i domy rozpusty staly sie, rzec mozna, ich monopolem, w nich mamy niezrównanych obronców i zwolenników szkoly swieckiej i wychowania bez religii - a wszystko to robia, aby z dusz ludzkich wydrzec wszelkie przywiazanie do Kosciola, i tak pozbawic spoleczenstwa tej duchowej sily, jaka daje im Kosciól.

2. Zabic w spoleczenstwach wszelkiepoczucie narodowe i swiadomosc narodowej odrebnosci. Stad zrenica niejako ich oka sa wszelkie miedzynarodówki masonskie i socjalistyczne, z pomoca, których mysla stac sie kierownikami narodów, zawladnac wszechswiatowa polityka, wszystkich zamienic na slepe narzedzia do stworzenia swego królestwa niejanicznego. Stad tez Zydzi tak wprost namietnie na rózne sposoby podkopuja chrzescijanskie zycie rodzinne. Rodzina bowiem jest naturalna komórka narodu - z niej naród wyrasta i nia sie wciaz utrzymuje. Zydzi to dobrze rozumieja, czym jest dla narodu kazda rodzina i dlatego wysilaja sie, aby zycie rodziny rozbic, w miejsce domowego ogniska dac ludziom ulice, kawiarnie, kina itd. Wielka sila narodowa jest takze narodowa tradycja i kultura narodowa. Rozumieja to Zydzi i dlatego, gdzie sie da, osmieszaja milosc do narodowej tradycji, przez tak zwane odbronzowywanie ponizaja wielkie postacie narodowe, w imie postepu przemycaja do skarbca narodowej kultury pierwiastki kosmopolityczne, literacka tandete przez siebie stworzona albo przez polskich pisarzy, ale wedle ich ducha, reklamuja jako arcydziela naszego pismiennictwa i naszej sztuki, aby tylko wykoslawic rozwój narodowej kultury.

3. "Wyzwolic zycie gospodarcze z zasad katolickiej moralnosci. Z zydowskiego ducha zrodzily sie gieldowe spekulacje, wekslowe oszustwa - z zydowskiego ducha przyszla klasowa walka miedzy proletariatem a kapitalista. Idee wolnego handlu - pisze Werner Sombart - wolnej konkurencji, idee ekonomicznego racjonalizmu, czysty duch kapitalistyczny, jednym slowem wspólczesne poglady gospodarcze, w utworzeniu, których Zydzi odegrali wielka, jezeli nie rozstrzygajaca role, odniosly ostateczne zwyciestwo. Zydzi nie tylko wytworzyli wszystkie nowe formy ustosunkowan praw handlowych, które cechuja kapitalizm, ale i wlasciwa kapitalistyczna ideologie gospodarcza. Lecz ta ideologia zydowska, jak ten sam Sombart zaznacza, jest postepowaniem wbrew prawu". Wykroczenia te /to znaczy postepowanie wbrew prawu/ wyplywaja raczej z caloksztaltu moralnosci kupieckiej, wyznawanej powszechnie przez Zydów. Odbijaly sie w nich zasady handlowe, które ogól kupców zydowskich uznal dla siebie za miarodajne. Wobec powszechnego i systematycznego praktykowania pewnych zwyczajów, musimy dojsc do wniosku, ze Zydzi w takim postepowaniu, przeciwnym prawu, nie widzieli nic nienormalnego lub zdroznego. Mieli przeswiadczenie, ze postepujac w ten sposób, reprezentuja wlasnie istotna moralnosc, prawdziwe prawo, wobec bezmyslnych norm prawnych i obyczajowych. /A. Nowaczynski, ib str. 62/. Ich kupiecka moralnosc, niezgodna z naszymi prawami moralnosci, odniosla zwyciestwo, zdemoralizowala zycie gospodarcze. Nie ublizajac potomkom wielkiego i swietego patriarchy Abrahama, mozna by powiedziec, ze w ich programie objawia sie niejako wcielenie sil piekielnych, które wciaz walcza z Kosciolem. Nie miniemy sie tez z prawda, jezeli powiemy, ze dwie sa na swiecie potegi, które podbijaja swiat dla siebie: Kosciól i synagoga! W Kosciele jasnieje Boza mysl - w synagodze zas mamy bunt piekla przeciwko niej. Stad ustawiczna i bezwzgledna walka zydostwa przeciwko Kosciolowi, walka, która tak dlugo trwac bedzie az Bóg wedle swoich wyroków resztki Izraela na samym koncu powola do Kosciola. Chocby liczba synów izraelskich - pisze sw. Pawel - byla jako piasek morski, /sam/ ostatek zachowany bedzie - bo zaslepienie, które padlo na czesc Izraela /dopóty trwac bedzie/, dopóki zupelnosc pogan /do Kosciola/ nie wejdzie. /Rzym, 9, 27-11,25/

Zazydzenie - odzydzenie! "Odzydzic Polske!" - to haslo obecnej chwili. Jedni mysla, zeby Zydów ograniczyc w ich prawach obywatelskich, drudzy marza o tym, zeby z granic polskich wyszli jak najpredzej, inni zadaja, zeby ograniczyc udzial Zydów w handlu i w wolnych zawodach wedle procentu ludnosciowego. Zyczyc sobie wszyscy mozemy, zeby Zydzi co do jednego z Polski wyszli i juz do niej wiecej nie wracali. Lecz od zyczenia do rzeczywistosci bardzo daleka droga. Nasza dzisiejsza rzeczywistosc (1936 rok), której i sami Zydzi nie przecza, jest taka, ze czesc Zydów z Polski wyjsc musi i to bezapelacyjnie. Niemozliwa bowiem staje sie juz rzecza, zeby przy takiej ilosci, w jakiej u nas sa, i nam i im bylo dobrze. Jezeli zas sami dobrowolnie wyjsc nie zechca, to sama zyciowa sila wkrótce ich z Polski wyrzuci. Gdzie zas maja isc, to nie tylko nasza sprawa, ale jeszcze wiecej ich samych i miedzynarodowej polityki na która maja przeciez bardzo wielkie wplywy. Jednak i w najlepszych dla nas warunkach, jezeli tylko nie zechcemy sie ludzic, lecz bedziemy tez liczyc sie z rzeczywistoscia, to Zydzi w tej czy innej liczbie jeszcze dlugo miedzy nami pozostana. Mimo to musimy przeprowadzic to wielkie dzielo, które sie dzis zowie odzydzaniem. Nie wyobrazajmy sobie, ze Zydzi wsród nas tkwia, jak sztachety w plocie, zajmujac nam tylko miejsce, trzymajac w swym reku rózne placówki handlowe itd.

Plot naszej rzeczywistosci ma swoje granice. W tym plocie zas mamy jz okraglo cztery miliony sztachet z pokolenia Judy. Nas rok rocznie przybywa ale i Zydów tez. Gdziez te przybywajace polskie sztachety przybijemy, jesli zydowskie juz tyle miejsca w plocie zajely? Wobec tego nie ma innego wyjscia, jak tylko sztachety zydowskie odbijac i jako wybrany towar wysylac za granice, aby na ich miejscu mogly sie znalezc sztachety polskie - polskie sklepy, polskie stragany, polscy lekarze, adwokaci, technicy itd. Kalkulacja, o ile by sie udala, bardzo prosta. Jednak mimo wszystko w tej kalkulacji jeszcze nie przeprowadzilismy tego, cosmy przedtem nazwali odzydzeniem. Jak kto za wiele zje czosnku, to chocby go jesc przestal, jeszcze dlugo nim woniec bedzie. Zydzi to nie sztachety, które tylko miejsce w plocie zajmuja - lecz to ludzie i do tego bardzo uzdolnieni, którzy wciaz dzialaja a dzialaniem swym wywieraja potezny wplyw na cale otoczenie swoje. Czy kanianka tylko miejsce koniczynie zajmuje? Nie! Ona ssie soki, jakich koniczyna do swego rozwoju potrzebuje - swoja nadmierna bujnoscia koniczyne dusi. Tak sie juz dzieje w zyciu roslinnym. W ludzkim zyciu, które duch tworzy, oddzialywanie bywa jeszcze potezniejsze i wszechstronniejsze. Zazydzenie wiec nasze nie ogranicza sie tylko do handlu, rzemiosla, adwokatury, medycyny itd., ale obejmuje zarazem wszystkie ujemne wplywy, jakie Zydzi zgodnie ze swoim programem wywarli na nasze stosunki spoleczne, na zycie religijne i moralne, na szkolnictwo, na urobienie opinii publicznej, na cala nasza kulture. I to wlasnie zazydzenie duchowego zycia jest grozniejsze i najbardziej domaga sie uleczenia. Odzydzic zatem siebie oznacza na pierwszym miejscu wyrugowac z zycia wszelkie ujemne wplywy zydowskie! Przez to zas odzydzenie ducha juz bardzo latwo zdolamy uskutecznic odzydzenie w handlu, w adwokaturze, itd. Zydowski program, o którym wyzej mówilismy, nie zawisl wcale w powietrzu, nie stal sie tylko bujda, ale przy zydowskiej niespozytej energii i niezrównanej umiejetnosci dobierania sie do ludzkich dusz wniknal gleboko w zycie prawie calego swiata. Przeciez najpotezniejsza prasa swiata jest wlasnie prasa zydowska, przeciez najpotezniejsze wytwórnie filmowe sa albo w rekach Zydów, albo pod ich wplywem pozostaja - miec zas dzisiaj w reku te dwie dziedziny to znaczy miec rzad dusz - urabiac ludzkie pojecia i poglady; budzic w ludziach wedle swej woli namietnosci i wplywac na ich dazenia. Stad to Kurt Munzer z cala zydowska bezczelnoscia przechwala sie:

"Wszystkie rasy europejskie sa zarazone przez nas, maja krew przez nas skazona. Wogóle wszystko jest juz zazydzone. Nasza zmyslowosc zyje we wszystkich, a duch nasz rzadzi swiatem. My jestesmy panami, bo co dzisiaj jest potega, dzieckiem jest naszego ducha. Moga nas nienawidzic, moga nas wypedzac, moga nasi wrogowie trumfowac nad nasza fizyczna slaboscia, a jednak juz sie nie bedzie mozna nas pozbyc. Mysmy sie wzarli w narody, mysmy splugawili rasy, zlamali ich rozped, mysmy naszym wyczerpaniem kulturalnym splugawili wszystko. Juz nigdy nie bedzie mozna zmóc panowania naszego ducha." /A. Nowaczynski, ib. str. 126/ A znów zydowski poeta Z. Suneur tak konczy swoja piesn zemsty nad Rzymem:

„we wszystkich ziemi plodach duszy mojej mgli sie tchnienie, niby won strogu, i wszystkie narody swiata wdychaja te won, nieswiadomi tego. Piolunem jestem na uciechach wszystkich ludów - i w tym nieustanna, wieczna zemsta moja." /A.Nowaczynski, ib. str. 126/

NASZ PROGRAM Przeciwko komu walczyc? Czy nasza walka ma byc skierowana bezposrednio przeciwko Zydom? Nie! Walczac bezposrednio przeciwko samym Zydom, latwo sprowadzilibysmy walke do nienawisci osób, co by sie sprzeciwialo naszej etyce katolickiej. Nienawisc zas do osób w swoim psychologicznym rozwoju pchnelaby nas do gwaltów i naduzyc. Program zydowski jest nie tylko nam wrogi, ale prawie ze szatanski, jednak nie wszyscy Zydzi sa za niego odpowiedzialni. Przed Pilatem niezliczone tlumy zydowskie wolaly: "Ukrzyzuj Go, ukrzyzuj!" Wsród tych tlumów byli tez i ci, co kilka dni przedtem spiewali: Hosanna Synowi Dawidowemu! Kto ich zmusil wolac: "Ukrzyzuj Go? Przez usta prostego tlumu krzyczala zydowska starszyzna - faryzeusze, doktorzy zakonni i kaplani. Tak jest i dzisiaj! Nasze Moski i Jankle z tego programu, jaki wyzej podalismy, nie zdaja sobie nalezycie sprawy - bo ten program jest dzielem tylko tych, którzy od wieków zydowskie pospólstwo ujeli w swoje despotyczne rece, którzy przez wladze kahalne nad tym pospólstwem stali sie, rzec mozna, panami zycia i smierci. Nie mozna zapominac tez i o tym, ze do taktyki zydowskiej walki nalezy, ze sami nie walcza wszedzie, ze nawet pozornie przeciwko swojemu programowi wystepuja, ale za to dobieraja sobie z gojów wiernych zwolenników, którzy ich w walce dzielnie wyreczaja. Beda tych wybranców i zlotem obsypywac, dadza im ministerialne fotele, zalicza do wyzszych stopni masonskich, beda ich durzyc pochwalami, ze naleza do ludzi postepu itd., byle tylko dla ich programu pracowali. Walczac, przeto bezposrednio przeciwko samym Zydom, latwo pominelibysmy tych wszystkich, którzy stoja na ich najwierniejszych uslugach, a takich niestety miedzy soba wielu mamy. Otóz nasza walka o odzydzenie spoleczenstwa to bezwzgledna walka z zydowskim programem! I mniejsza o to, czy za tym programem stac beda tylko Zydzi, czy tez masoneria, czy komunisci, czy socjalisci, duchowi synowie K. Marksa, Zyda. Zazydzenie dzisiejszej kultury europejskiej i w ogóle duchowego zycia jest daleko wieksze, niz nam sie wydaje. Wystarczy na potwierdzenie tego faktu wspomniec chocby tylko to jedno. Niech tylko Zydom stanie sie jakas drobna krzywda, nad która trzeba by przejsc w milczeniu do porzadku dziennego, a w niezliczonych dziennikach obu pólkuli powstaje niezwykly alarm - lecz wobec barbarzynskich wyczynów meksykanskich czy sowieckich czy hiszpanskich masonów, socjalistów i komunistów w wielkiej prasie wszechswiatowej istnieje milczace sprzysiezenie! To nie drobnostka! Innego wyjscia dla nas nie ma, jak tylko zydowskiemu programowi przeciwstawic na calej linii program na wskros katolicki. Jak wszystko dzialanie zydowskie zmierza ostatecznie do zniszczenia katolickiego Kosciola, tak znów nasze dzialanie musi zmierzac do obrony Kosciola, do zrealizowania stuprocentowego katolicyzmu we wszystkich zjawiskach dzisiejszego zycia! Nasz program musi byc radykalnym przeciwstawieniem programowi zydowskiemu, a zatem:

1. Musimy z siebie stworzyc spoleczenstwo na wskros katolickie! Powiadam: spoleczenstwo i Katolicyzm nasz nie moze sie dalej zamykac wsród domowych scian, ani ograniczac do samych prywatnych praktyk! Nie! Dosc takiego tchórzostwa! Dosc przeróznych kompromisów z liberalizmem i materializmem! Czas juz najwyzszy podniesc dumnie glowe i poteznie zawolac: Jestesmy katolikami! Ewangelii sie nie wstydzimy! Niech sie pala ze wstydu duchowi barbarzyncy, których Zydzi na swym pasku prowadza; którzy zostawiaja za soba ruine; którzy tona w zgniliznie bezboznictwa i niemoralnosci! Katolicyzm musi przenikac odtad cale zycie nasze - dusze - rodziny - szkole - organizacje zawodowe - prawodawstwo panstwowe - polityke nasza - cale nowe dzieje polskie! Innych zasad dla zycia nie uznajemy, jak tylko te, które nam daje JEZUS CHRYSTUS w nauce swego Kosciola! Na sztandarach naszych innego hasla pisac nie bedziemy, jak tylko te: Kosciól i Ojczyzna! Króluj nam Chryste, w duszach, w rodzinach, w calym Narodzie! Musimy sie raz juz poczuc katolicka spolecznoscia, w której dla Zydów miejsca nie ma. Zeby nas nasi przeciwnicy nie obwiniali o jakis fanatyzm katolicki, to dodajmy jako uwage, ze co innego spolecznosc obywatelska w jednym panstwie, a co innego spolecznosc katolicko-narodowa. W kazdym panstwie moga obok siebie zyc lojalnie rózne religie i narodowe spolecznosci, co tak wyraznie wystepuje w Stanach Zjednoczonych. My i Zydzi, jako obywatele jednego panstwa, mozemy i dopóki oni miedzy nami sa, musimy zyc ze soba w naturalnej lojalnosci obywatelskiej. Jednak mimo tej lojalnosci nigdy nie mozemy z Zydami wytworzyc jednej spolecznosci, bo przeciez nie sa ani katolikami, ani Polakami, lecz religijnie i narodowo sa i pragna pozostac tylko Zydami. Tym zas, którzy by w nadmiernej dla nich zyczliwosci chcieli ich wciagnac w nasza spolecznosc katolicka i narodowa, oni sami z góry odpowiedza: My tego nie chcemy! Na ten moment spolecznego odciecia sie od Zydów zwracal juz uwage przed czterdziestu laty, ks. Marian Morawski w swej glosnej i dzis jeszcze aktualnej broszurze pt: "Asemityzm" - stwierdzajac tylko ujemny wplyw zydostwa na nas, zada, azeby spoleczenstwo chrzescijanskie, przekonawszy sie o zwyklej zgubnosci wplywu semickiego, zamykalo sie, zawarowywalo przeciwko temu wplywowi, o ile byc moze poza tym wplywem zylo i rozwijalo sie.

2. Musimy z siebie stworzyc spoleczenstwo na wskros narodowe. Ludzkosc w naturalnym swoim rozwoju rozgalezia sie na odrebne narody, które róznia sie miedzy soba tak w wlasnosciach fizycznych jak i tez duchowych. Moca zas tych odrebnych wlasnosci "kazdy naród odmienna dan zbiorowej kulturze przynosi, kazdy wlasciwa misje w historii spelnia". /ks. M. Morawski: "Chrystjanizm i narodowosc". Naród to wyzsza rodzina zbiorowa. Rodzina ma z natury swojej obowiazki i sily, które ja wciaz utrzymuja i rozwijaja w podobnie z natury i naród posiada odpowiednie zwiazki i sily, które wyciskaja na nim odrebne znamie wewnetrzne. Na ten skarbiec narodowy skladaja sie i religia i ziemia ojczysta i mowa macierzysta i domowe obyczaje i tradycja narodowa i wielkie postacie narodowe i odrebna narodowa literatura i sztuka a juz najbardziej umilowanie tych skarbów narodowych, jako swoich, z nami zrosnietych od wieków.

Jakaz to niespozyta potega tkwi w narodowosci! Lecz skoro narody wylaniaja sie z naturalnego rozwoju ludzkosci, to narodowosciowe prawa obowiazuja nas w sumieniu, których bez przeklenstwa deptac nie mozna! Z woli Boga jestesmy odrebnym narodem i nim pozostac musimy! Swojej narodowosci musimy bronic przed szkodliwymi wplywami zydowskimi. Nie mozemy dopuscic do tego, zeby Zydzi tchnieniem swego semickiego ducha kazili nasze pismiennictwo narodowe, nasza polska sztuke i w ogóle nasza kulture narodowa.

3. Musimy stworzyc narodowe gospodarstwo - gospodarstwo, które by scisle bylo zwiazane z dobrem Narodu Polskiego, które by opieralo sie na zasadach moralnosci katolickiej. Nie mozna oddzielac zyciowo narodowosci od katolickosci - kultury od religii - Ojczyzny od Kosciola! Jedno i drugie trzeba ze soba zyciowo zespolic, albo raczej, jak sie pieknie wyraza ks. P. Skarga, ze soba zaslubic:

Szanujcie religii katolickiej, jako zony i oblubienicy królestwa i Ojczyzny swojej! Lecz tez podobnie nie mozna rozdzielac katolicyzmu i kultury narodowej od gospodarstwa. Bo chociaz te trzy dziedziny maja swoje odrebne tereny, to jednak ustawicznie sie ze soba stykaja, wzajemnie sie uzalezniaja i przenikaja. Nie mamy trzech grzadek, zebysmy na jednej uprawiali katolicyzm, na drugiej narodowosc a na trzeciej gospodarstwo - ale mamy jedna grzadke - Ojczyzne, na której rosna jedyne kwiaty, zyjace potrójnymi sokami religijnymi, narodowymi i gospodarczymi. W naszym wiec reku musi byc glówne kierownictwo krajowego gospodarstwa, mamy stworzyc jego wewnetrzna strukture - to znaczy my, a nie Zydzi mamy decydowac o zasadach i prawach, wedle, których gospodarstwo nasze bedzie sie rozwijac. Jako zas spoleczenstwo katolickie i narodowe musimy w nasze gospodarstwo wniesc zasady katolickie, wzgledy narodowe, a odrzucic precz wszelkie gospodarcze liberalizmy, jakie zydostwo pragnie wniesc w handel, w stosunki miedzy pracodawca a robotnikiem, w ustalanie cen itd. Trzeba uchrzescijanic swoje gospodarstwo, jak tego zadaja od nas encykliki papieskie. Wedle nich wiec socjalne prawodawstwo stwórzmy.

Dwa symbole. Symbolem naszej walki przeciwko Zydom to uniwersytet i stragan!

1. Uniwersytet. Wielu wypadki uniwersyteckie ocenia jako akademickie burdy. Jest to wielka krzywda dla naszej mlodziezy! Ze ta walka w niektórych wypadkach wyglada na burde - tego nie przeczymy, lecz nie cala mlodziez tak chce walczyc to jedno! Nastepnie odpowiedzialnosc za wybryki nie licujace ani z godnoscia akademicka, ani z katolicka postawa, spada takze na tych, którzy nie chca zrozumiec nowego ducha akademickiej mlodziezy. Dziejowego pradu wstrzymac nie mozna, lecz trzeba tylko nim umiejetnie pokierowac. Do tego musza sie przyczynic i wladze uniwersyteckie i rzad i cale spoleczenstwo, które powinno zdecydowanie i glosno poprzec to wszystko, co w akademickim ruchu jest godziwe - katolickie i narodowe! Wolnomyslicielom, masonom i socjalistom wydaje sie, ze ta burda, jezeli akademicy zadaja rozdzialu na lawkach. Tymczasem to tylko zewnetrzny wyraz wielkiej idei, aby odzydzic spoleczenstwo - nie tylko odzydzic, ale tez przetworzyc je na spoleczenstwo katolickie. Stad ta mlodziez mimo trudnosci wywalczyla, ze na salach uniwersyteckich dzis wisi

Krzyz - symbol nowego spoleczenstwa, nowej kultury polskiej. W tych akademikach ida nowi ludzie, którzy dzisiejszy rozdzial na lawkach zamienia na rozdzial spoleczno-kulturalny! Krzyz zajasnieje nie tylko na sali uniwersyteckiej, ale w samych dziejach polskich. Mysl akademików o rozdziale na lawkach musi podjac cale spoleczenstwo i przeprowadzic ja w calym szkolnictwie, we wszystkich szkolach! Musimy na caly glos wolac o szkole na wskros katolicka - szkole wyznaniowa, w której by zadne dziecko polskie nie siedzialo w szkole obok zydowskiego, w której by cala nauka i wychowanie wpajaly w dusze naszych dzieci idealy tylko katolicko-narodowe. Jezeli swoje dzieci wychowamy w idealach katolicko-narodowych, to tym samym wychowamy nowe pokolenie, duchowo juz odzydzone, które nie da sobie nalozyc petli na szyje.

2. Stragan. Jezeli czlowiekowi braknie jakiegos czlonka, jest kaleka. Mysmy dzis narodem-kaleka, bo nam brakuje tak waznego czlonu, jak kupiectwo. Sa wprawdzie tu i tam jacys kupcy polscy, lecz iluz miedzy nimi jest takich, co ma nazwe kupca, lae w sklepie towaru malutko, ale kupieckiego wyksztalcenia tez niewiele, a juz o kupieckiej solidarnosci, obejmujacej cale panstwo, zdaje sie, ze jeszcze szkoda mówic. Zebysmy, jako naród mogli zyc, musimy miec silnie zorganizowane narodowe kupiectwo. Oto wielka mysl narodowa, której symbolem jest dzisiaj STRAGAN i Nowe, narodowe kupiectwo z samych dzis istniejacych kupców nie powstanie. Naprzód jest ich za malo, jak przystalo na wielki naród. Lecz co wazniejsze, brak im w wielkim procencie narodowej tradycji kupieckiej. Bo i skadze bedzie?

Jesli kupiec ma trzech synów, to zaledwie jednego na kupca wychowa a innych chowa na panów. A bywa czesto i tak, ze ze smiercia kupca interes trzeba zwijac, bo synowie wyszli na panów, na radców itd. Tymczasem powinno byc tak, zeby trzech synów kupca otwarlo trzy samodzielne interesy. Tradycja kupiecka trzeba stworzyc od samych podstaw - to jest od straganowego dorabiania sie coraz lepszego interesu. Dzisiejsi kupcy polscy na stragan nie pójda, chocby niejeden z nich mial nawet zbankrutowac. Jest to ciekawe, ze nasi kupcy chcieliby miec towary tylko dla lepszej klienteli, lecz nie dla chlopa i wyrobnika i bezrobotnego. Za czasów austriackich marzeniem kupca bylo miec na szyldzie napis: "Dostawca nadworny" - dzisiaj sie to objawia, tylko w innej formie. Tymczasem na gwalt potrzeba sklepów dla chlopa! Wies to nie bagatela! Groszowe - rzec mozna - sa zakupy chlopa, ale tych chlopów kupuje miliony! Dlatego twórzymy sklepy z takim towarem, jakich wies potrzebuje. Mówimy chlopu: Swój do swego, ale pokazcie mu, gdzie sa ci swoi! Swoi z kazdym artykulem dla chlopa! Otóz trzezwo myslacy nasz chlop postanawia dzis sam dla siebie takie sklepy stworzyc. Zaczyna te wielka prace narodowa od stragana, a daj mu, Boze, zeby jego synowie swoje stragany jako wielkie sklepy otwarli w Krakowie na Grodzkiej od rynku az po Wawel, a znów w Warszawie od zamku az po Mokotów! Stragan niech bedzie ta wielka praktyczna szkola kupieckiej umiejetnosci, oszczednosci i pracowitosci.

3. Uniwersytet i stragan, jako jedna mysl narodowa. Katolicka kulture, której symbolem uniwersytet z Krzyzem, trzeba zespolic ze straganem, aby w nim nie tylko katolik handlowal, ale tez od poczatku uczyl sie robic katolickie kalkulacje handlowe. Jak na sali uniwersyteckiej tak i nad straganem musi byc Krzyz i Symbol katolickiej moralnosci kupieckiej. Stragan trzeba oprzec o uniwersytet! To znaczy, trzeba dac straganiarzom odpowiednie wyksztalcenie kupieckie, bo sam spryt wrodzony niewiele dzis pomoze. Zeby stragany rozwinely sie w narodowe kupiectwo, trzeba je zorganizowac w jedno narodowe cialo, trzeba dac im odpowiednie umiejetnosci za pomoca szkól handlowych, kursów, pism, odczytów. Bez tego stragan zostanie tylko straganem! Dzis niejeden akademik nie widzi przyszlosci, jako pan, zrobi ja, jesli zrozumie mysl straganu.

4. Uniwersytet i stragan z Krzyzami! Oto czwarta wielka mysl dla odzydzenia Polski. Co ona oznacza? Tylko to jedno: musimy stworzyc swojej wlasne katolicko-narodowe organizacje i kulturalne i zawodowe i handlowe i sportowe itd. W tych organizacjach Zydzi zadnego udzialu miec nie moga, ich czlonkami moga byc tylko katolicy i Polacy!!!

Oto glówne wytyczne naszej walki o odzydzanie POLSKI!!!

P.S. Jak widac doswiadczenia z lat przedwojennych jak i równiez slowa ks. P. Turbaka - zamieszczone powyzej finalnie poszly w zapomnienie, czego dowodem jest obecna sytuacja w Ojczyznie nie tylko w handlu, gdzie Zydzi calkowicie wyparli polskich kupców, ale przede wszystkim w polityce i bankach, czego rezultatem jest szalejace bezrobocie, glód i wielu szuka dachu nad glowa we wlasnym DOMU - POLSCE. Jesli dzis walczyc o wolnosc i sprawiedliwosc nie bedziemy, to jutro przeklinac nas beda wlasne dzieci. Ks. P. Turbak T.J. Lipiec 1937

Atak na cywilizację Premier Tusk szykuje się do sprzedaży polskiej tradycji kulturowej i duchowej czerwono-liberalnej armii przebranej w szaty feminizmu. Wkrótce Polska ma podpisać Konwencję Rady Europy ws. zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet. Dla politycznej kariery i poklasku w kręgach eurokratów Tusk i PO chcą nałożyć Polsce i Polakom ideologiczne kajdanki. Konwencja wprowadza nową definicję płci. Artykuł 3 dokumentu mówi, że płeć to „społecznie skonstruowane role, zachowania, działania i cechy, które dane społeczeństwo uznaje za właściwe dla kobiet i mężczyzn". To definicja całkowicie arbitralna. Gorzej. Powiela nonsens od dawna lansowany przez autorów lewicowych, że męskość lub kobiecość zależą od okoliczności, w jakich żyje dany osobnik. Zupełnie lekceważy się tutaj czynnik biologiczny.

Widzimisię zamiast reguł To, że rodzimy się z przypisaną genetycznie płcią, nie ma dla twórców konwencji znaczenia. To pokłosie ideologii, że nie ma nic stałego, a wszystko ma być zmienne w czasie i zależne od okoliczności. Piękno, dobro, prawda. Teraz płeć. Giną absolutne normy, zastępowane przez widzimisię jednostki. Redefinicja płci burzy porządek w kwestiach rodziny, uderza w Kościół stojący na straży niezmiennych zasad. Jest sprzeczna z Konstytucją RP, która płeć traktuje w kategoriach biologicznych i tym samym rozstrzyga o charakterze małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny.

Unicestwienie Zachodu Artykuł 12 z kolei stwierdza: „Strony stosują konieczne środki, aby promować zmiany w społecznych i kulturowych wzorcach zachowań kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji i wszelkich innych praktyk opartych na pojęciu niższości kobiet lub na stereotypowych rolach kobiet i mężczyzn". Z góry – i bez sensu – zakłada się tutaj, że „społeczne i kulturowe wzorce zachowań kobiet i mężczyzn" są źródłem wszelkiego zła. Ten zapis to szczególne zagrożenie dla cywilizacyjnego dorobku Zachodu. Stereotypem można nazwać wszystko, co lewicy się nie podoba. Przykładowo Matka Boska z Dzieciątkiem na ręku jest bardzo stereotypowa – uwikłana w macierzyństwo. Niestereotypowy jest krucyfiks w urynie albo flaga narodowa w psich ekskrementach. Umiejętnie wykorzystywany art. 12 może doprowadzić do totalnego ataku na wszystkie wartości świata zachodniego. Ten zapis nakłada w praktyce na podpisujące konwencję państwa (do tej pory zrobiła to Turcja, Polska ma być druga) imperatyw walki z ich własnym dziedzictwem historycznym i duchowym.

Tolerancja walcząca Sytuację pogarsza art. 14, który nakłada na państwo obowiązek edukacji i promocji „niestereotypowych ról płci" – także w mediach. Czekać nas może powszechne pranie mózgów. Zanosi się też na szeroką inwigilację i represje. Artykuł 4 głosi: „Środki specjalne konieczne do zapobiegania przemocy wobec kobiet uwarunkowanej płcią i ich ochrony przed taką przemocą nie stanowią dyskryminacji zgodnie z postanowieniami niniejszej konwencji". Czy chodzi tu o to, że władze dostaną uprawnienia do łamania praw obywateli w imię walki z realną bądź wydumaną dyskryminacją lesbijek? Jeśli tak, to po ratyfikacji konwencji może w Polsce powstać coś w rodzaju policji polityczno-ideologicznej. To domniemanie wzmacnia art. 10: „Strony wyznaczają lub ustanawiają co najmniej jeden oficjalny organ odpowiedzialny za koordynowanie, wdrażanie, monitorowanie i ocenę polityk i środków służących do zapobiegania i zwalczania wszelkich form przemocy uwzględnionych w niniejszej konwencji". „Oficjalny organ" może także gromadzić dane związane z nieprzestrzeganiem konwencji. Czy PO będzie zakładała teczki nam, ludziom normalnym? Bo do takiej instytucji będą przecież napływały donosy od organizacji tropiących „nietolerancję", „dyskryminację" itp.

Bezczelny szantaż Pod koniec konwencji wpisano zakaz wnoszenia zastrzeżeń traktatowych. W ten sposób jej autorzy zakneblowali sygnatariuszy. Konrad Szymański (europoseł PiS): „Państwa Rady Europy są postawione pod presją: albo chcecie walczyć z przemocą i w pakiecie musicie poprzeć nasz radykalny genderowy pomysł na równość, albo jesteście (...) męskimi szowinistami. Ten bezczelny szantaż jest wystarczającym powodem, by polski rząd nie podpisywał tej czysto ideologicznej konwencji. (...) podpisanie i ratyfikacja konwencji uruchomi niekończący się proces pouczania nas, Polski, na każdy temat przez genderowe działaczki ze Sztokholmu lub z Amsterdamu". Czy owe działaczki są tylko genderowe? David Horowitz o Betty Friedan, matce amerykańskiego feminizmu: „była oddaną, stalinowską działaczką, członkiem V komunistycznej kolumny w USA. Jej zainteresowanie wyzwoleniem kobiet było w rzeczywistości tylko pretekstem do prawdziwego pragnienia, jakim było utworzenie sowieckiej Ameryki. Dla tego celu niezbędne byłoby wykreślenie tradycyjnej rodziny i zastąpienie jej przez państwo". Feministka Ellen Willis pisała: „Feminizm to nie tylko kwestia lub grupa kwestii, to krawędź rewolucji na polu wartości moralnych i kulturalnych. Celem każdej reformy feministycznej, od legalizacji aborcji do programów opieki nad dziećmi, jest podważenie tradycyjnych rodzinnych wartości". Pod skorupą feministki siedzi czekistka-rewolucjonistka. W całej tej groźnej hucpie, jaką wyprawiają eurokraci, nie chodzi tak naprawdę o przemoc i o kobiety, ale o zniszczenie Kościoła i świata zachodniego.

Zdrada Polski i Polaków Donald Tusk zapowiedział, że w lipcu podpisze konwencję. Przesunął jednak termin pod wpływem społecznych protestów; m.in. środowisk pro-life, episkopatu, stowarzyszeń kobiecych i rodzinnych. Zapowiedział rozstrzygnięcie na wrzesień. Jakie będzie? Jeżeli Tusk podpisze, będzie to znak albo skrajnej głupoty, albo sprzedawczykostwa. Konwencja bowiem może doprowadzić do całkowitego zdominowania Zachodu przez mniejszości, które były i są z reguły tylko lewackimi harcownikami. Paweł Paliwoda

Bezkarny morderca Chcieliśmy odwiedzić go z kamerą. Żeby wobec niewydolności sądów III RP, które nie potrafiły (nie chciały) wymierzyć mu sprawiedliwości, przynajmniej opowiedział o swojej karierze w stalinowskim systemie bezprawia. A może by przeprosił za krzywdy, które wyrządził innym. Ostatnio Sąd Najwyższy stwierdził, że „w działaniu Kazimierza G. brak było cech przestępstwa". Oddalił tym samym zażalenie IPN-u na decyzję sądu niższej instancji o umorzeniu. Płk Kazimierz Graff zmarł w Warszawie, do końca ciesząc się wolnością i wysoką emeryturą. Inaczej niż jego ofiary, które – jeśli przeżyły komunistyczne piekło – do końca PRL-u były inwigilowane, skazane na zapomnienie i biedę. Inaczej też niż większość zbrodniarzy niemieckich… A zbrodniarz komunistyczny Graff? Po okresie „błędów i wypaczeń" kierował Prokuraturą Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Potem był adwokatem i radcą prawnym. W powojennej machinie terroru nie był pionkiem. Pełnił niebagatelną funkcję zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego. Ale nawet to nie zainteresowało mainstreamowych mediów. Krwawy powojenny plon Graffa to żadna sensacja, a jeszcze można się narazić wpływowej cały czas okrągłostołowej mafii. Jako stalinowski dygnitarz Graff odpowiadał za wiele zbrodni. Liczne wyroki śmierci w wydziałach doraźnych – komunistycznych trybunałach śmierci, które skazywały w trybie przyspieszonym, bez postępowania dowodowego, prawa do obrony i odwołania. W grudniu 1946 r. żądał kar śmierci dla dowódcy poakowskiego Konspiracyjnego Wojska Polskiego (KWP) kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca" i jego żołnierzy. Prawo III RP uznało to za mord sądowy, a KWP za jednostkę walczącą o niepodległość kraju przeciwko sowieckiemu zniewoleniu. W końcu brał udział w sprawach o tzw. spisek w wojsku, w których przedwojenni oficerowie WP, torturowani w śledztwie przez sowiecką Informację Wojskową, byli skazywani na śmierć lub na wieloletnie więzienie. Jako człowiek inteligentny musiał mieć świadomość swoich czynów. Ten najmłodszy z trzech synów bogatego kupca Maurycego i nauczycielki Gustawy z Simonbergów po prostu zdradził Polskę, która go wykształciła (ukończył elitarne gimnazjum im. Mikołaja Reja, a w 1939 r. prawo na Uniwersytecie Warszawskim). Po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej wstąpił do Armii Czerwonej, a potem do Ludowego Wojska Polskiego. Pracę w prokuraturze wojskowej w 1945 r. rozpoczął dobrowolnie – do przełożonych pisał, że znalazł swoje miejsce w życiu. Po 1989 r. udało się oskarżyć Graffa jedynie o to, że wnioskował po upływie dopuszczalnego terminu o areszt dla żołnierzy Armii Krajowej i II Korpusu PSZ gen. Andersa. Jego podpisy torowały drogę do brutalnych represji wobec polskich patriotów, a często kończyły się dla nich sowieckim strzałem w tył głowy. Jednak nawet za to nie został skazany. Stalinowski prokurator zeznawał: „Nie mogłem sądzić, że przedwojenny oficer zeznaje nieprawdę, a zeznania są wymuszone; w aktach sprawy nie było żadnych dowodów na represyjny charakter tamtego śledztwa". I takim kłamstwom dał wiarę sąd wolnej Polski! A jakby tego było mało, uznał jeszcze, że z punktu widzenia ówczesnego państwa aresztowani przez Graffa byli szpiegami! Kilka lat temu udało mi się porozmawiać z nim telefonicznie:

– Mordował pan polskich patriotów…

– To tylko sugestia. Kiedyś były inne oceny, teraz są inne.

– Dla Stanisława Sojczyńskiego domagał się pan kilku kar śmierci...

– Może to dużo, a może mało. Sprawę ocenią historycy.

– Niczego pan nie żałuje?

– Udziału w procesie „Warszyca" nie. Żałuję tylko, że w ogóle były takie sprawy, że mordowano ludzi.

– Nie czuje się pan winny morderstwa?

– Morderstwo? Przecież to nie ja mordowałem, tylko oni.

– Kto?

– Przepraszam, ale muszę już kończyć.

To właśnie za zamordowanie „Warszyca" został zastępcą naczelnego prokuratora wojskowego Stanisława Zarako-Zarakowskiego. Żona Graffa, Alicja, jako wicedyrektor Departamentu III Generalnej Prokuratury, w 1953 r. informowała naczelnika więzienia na Rakowieckiej o terminie wykonania wyroku śmierci na gen. Auguście Emilu Fieldorfie. Podobnie jak w wypadku Sojczyńskiego, był to mord sądowy. Kiedy po latach rodzina bohatera Polskiego Państwa Podziemnego napisała do niej list z prośbą o wyjaśnienie okoliczności śmierci gen. „Nila", nie odpisała. Alicja Graff zmarła w 2005 r. i została pochowana na Powązkach Wojskowych w Warszawie, tuż obok swoich ofiar. Ona też nigdy nie zdobyła się na słowo „przepraszam".Tadeusz Płużański

28 sierpnia 2012 "Propaganda jest dla demokracji tym, czym pałka dla pastwa totalitarnego”- twierdzi Noam Chomsky.., amerykański lingwista, współtwórca gramatyki transformacyjno- generatywnej.- psycholingwistyk. Człowiek lewicy, zagorzały krytyk polityki Izraela. Sam deklaruje się jako” wolnościowy socjalista” i sympatyk anarchosyndykalizmu, uchodzi za rzecznika alterglobalistów. Twierdzi, że konkurencyjność rynku jest ograniczona przez dominację korporacji, które są organizacjami o charakterze totalitarnym. W 1977 roku napisał- był współautorem- artykułu o Kambodży – poddając w wątpliwość to co się tam działo. Chyba nie mógł uwierzyć co wyprawiają marksistowscy komuniści z ludźmi.. I ile taki eksperyment kosztuje ofiar? „Wolnościowy socjalista”- to chyba tak jak „żonaty kawaler”, albo” kwadratowe koło.” Albo się jest wolnościowcem- albo socjalistą. To tak jak z demokracją, albo się jest demokratą- albo wolnościowcem. Demokracja jest zaprzeczeniem wolności człowieka- tak jak socjalizm, który- jaki pisał Hayeck- jest drogą do niewolnictwa. Zgodnie z wytycznymi Marksa, najpierw demokracja- a potem socjalizm- czyli droga do niewolnictwa. W końcu przegłosować można wszystko- przede wszystkim wszystko przeciw wolnemu wyborowi człowieka, zabierając mu wolność. Bo wolność jest zbyt cenna- jak twierdził Lenin- i dlatego trzeba ja reglamentować. W każdym razie cytowany na całym świecie Noam Chomski, wielki profesor od języka, współtwórca gramatyki transformacyjno- generatywnej- nie rozumie podstawowych pojęć.. Psycholingwistyk(???) Co to takiego? Znawca języka duszy? To jakieś kolejne katedralne wariactwo, nie mające nic wspólnego z nauką i prawdą, jako zgodnością z rzeczywistością.. Im bardziej teoretycznie- tym bardziej głupio- i” naukowo”. „Propaganda jest dla demokracji tym, czym pałka dla państwa totalitarnego”.. A czym w takim razie jest państwo totalitarne? Nie czasami państwem, który nie służy człowiekowi jako dobro wspólne stojące na starzy jego wolności, własności i życia- tylko zajmuje się odbieraniem mu wolności, ograniczaniem własności i odbieraniem życia- tylko dlatego, że posiadał przy sobie- na przykład narkotyki. Kilka dni temu policja amerykańskiego państwa demokratycznego zastrzeliła na ulicy człowieka , który – ich zdaniem- posiadał narkotyki.. Prawo o narkotykach jest konsekwencją demokratycznej decyzji demokratycznego państwa prawnego odbierającego człowiekowi jego prawo do posiadania narkotyku.. Tak jak prawo do posiadania broni- Amerykanie mają takie prawo, gwarantuje im to druga poprawka do Konstytucji.. Ale nie ma poprawki do Konstytucji gwarantującej posiadanie narkotyku.. I może dlatego Policja Obywatelska Stanów Zjednoczonych zastrzeliła człowieka.(?????). Czy to nie jest państwo totalitarne, które zabrania człowiekowi decydowania o sobie, o swoich potrzebach, o swoim losie? Przecież w normalnym państwie-chcącemu nie dzieje się krzywda.. Współczesna inwigilacja” obywateli”, rozbudowane aparaty kontroli, finansowe represje” obywateli”, potężne biurokracje zabierające „obywatelom” prawo wyboru- czy to nie są państwa totalitarne? Wszystkie są- a jakże demokratyczne- a demokracja ma być synonimem wolności- tak twierdzi propaganda, która w demokracji jest tym, czym pałka dla państwa totalitarnego.. Zdanie prawdziwie powinno brzmieć:” Propaganda w demokracji jest pałką państwa totalitarnego”.. Ale wolno sobie jeszcze pokrzyczeć i popisać.. Na Berdyczów..! A totalitarne państwo demokratyczne robi swoje.. Systematycznie zabiera nam wolność, rabując, i niszcząc prawo naturalne człowieka do decydowania o sobie- przeciw opiekuńczej roli pastwa demokratycznego. Opieka państwa nie jest przejawem wolności człowieka.. Opieka nad człowiekiem przez państwo- to przejaw niewoli, a nie wolności.. Wszystko jak u Orwella- semantyzm, nie mylić z antysemityzmem- odwrócone do góry nogami.. „ Niewola to wolność”.. No i mamy! Niewolę , którą propaganda- pałka demokratycznego państwa totalitarnego- nazywa wolnością.. Właśnie demokratyczne państwo prawne ogłosiło, że w 2012 roku, kierowcy tego państwa , zasilą budżet demokratycznego państwa biurokratycznego sumą- uwaga!- 60 miliardów złotych(????) To prawie jedna piąta całego socjalistycznego budżetu państwa demokratycznego.. Rozdmuchane wydatki- to jeszcze jedna cecha demokratycznego państwa prawnego, które im więcej obejmuje- tym mniej ściska.. To jest właśnie totalitaryzm, że państwo zajmuje się wszystkim i nad wszystkim ma nadzór.. Ile tych krajowych rad jest w Polsce? Ilu urzędników biurokratycznych czuwa nad naszą wolnością? Ile przepisów paraliżuje nasze życie? Ile organów kontroli sprawuje pieczę nad naszym” bezpieczeństwem”, a tak naprawdę nad zabieraniem nam wolności? Nad czuwaniem nad naszą niewolą.. Generalna Inspekcja Transportu Drogowego instaluje 300 nowych radarów, które do końca roku mają wyciągnąć od nas 1,2 miliarda złotych.. Tyle zaprojektował w budżecie pan minister Jacek Vincent Rostowski.. Dlaczego nie zaplanował 4 miliardów? Można postawić 100 radarów więcej i ograniczyć bardziej prędkość samochodów, w miejscach, w których kierowcy nie zdążą wyhamować, a część radarów umieścić krzakach, albo za gęstymi drzewami, a informację o radarze też jakoś zakamuflować.. Żeby była mniej widoczna. I tak kierowcy bardziej zajmują się wyłapywaniem radarów. Jak radary będą bardziej ukryte- to oczywiste- więcej pieniędzy wpadnie do budżetu państwa socjalistycznego, demokratycznego i biurokratycznego. Więcej przeżre biurokracja demokratyczna.- bezowocnie. Bo im więcej zje biurokracja- tym oczywiście lepiej- dla biurokracji, a gorzej dla „obywateli”- demokratycznego państwa prawnego.. Bo prawo stanowione jest lepsze od jakiegokolwiek innego prawa nie stanowionego przez człowieka.. A najlepsze jest prawo stanowione przez człowieka socjalistycznego, bo ten w genach ma zabieranie innemu człowiekowi wolności i rabowanie go z jego własności pod pretekstem zapewnienia mu bezpieczeństwa.. Człowiek socjalistyczny, szczególnie ten, który ma wpływ na władzę doczesną- wychodzi ze swej socjalistycznej skóry byleby tylko odebrać wolność innemu człowiekowi. Napawa się i delektuje odbieraniem innemu wolności.. Coś musi być takiego we władzy, że tak zmienia człowieka? Tym bardziej jak demokracja zagarnia z samych demokratycznych dołów wszelkiego rodzaju ”obywateli”, którzy nagle dorwali się do wielkich pieniędzy i teraz nie dadzą się od nich oderwać.. Ssanie jest tak wielkie, że zrobią każde głupstwo, byleby zaistnieć w układzie.. Ale ile można jechać na ssaniu nie uważając na radary? A jak człowiek przyzwyczai się do głupiego głosowania za duże pieniądze- to trudno się potem odzwyczaić.. I dawaj przegłosowywać.. Cokolwiek mu podrzucą- nawet nie czyta- tylko przegłosowuje, żeby nie wywalili.. Żeby być na liście- najlepiej Krajowej.. Bo płacą mu za głosowanie, a jak opuści głosowanie- odbierają mu część pieniędzy.. Musi głosować! Co za idiotyzm, żeby płacić komuś za głosowanie? Jeśli już- to powinno się płacić posłom za nieobecność..Przynajmniej mniej głupstw weszłoby wtedy w życie naszym kosztem.. I byłoby nam lżej żyć i łatwiej jeździć samochodem.. To radary stanowią niebezpieczeństwo. Odwracają uwagę od tego co dzieje się na jezdni.. Ale władza potrzebuje pieniędzy.. Dlatego ustawia radary.. Strach pomyśleć jak już wszystkie ustawi i zorganizuje monitoringi kontrolujące przejeżdżanie żółtego światła w ostatniej chwili.. Radar jest pałką finansową demokratycznego państwa radarowego. WJR

Zapomniany enkawudzista Być może ewidentnie psychicznie załamany wysoki oficer NKWD Wasilij Mironow był głównym źródłem informacji rządu amerykańskiego o zbrodni katyńskiej. Niewątpliwie jednym z ważniejszych wydarzeń w tych dniach stanie się ujawnianie tzw. amerykańskich dokumentów katyńskich. Nawiązała do tego „Rzeczpospolita” drukując (23.08 br.) rozmowę Piotra Zychowicza z prof. Krzysztofem Jasiewiczem. W rozmowie skupiono się na postaci niejakiego Wasilija Michałowicza Zarubina, człowieka służb sowieckich, pełniącego od roku 1941 służbę w sowieckiej ambasadzie w USA. Wspominający go historyk twierdzi, iż to ten generał NKWD, kluczowa postać dla obozu jenieckiego w Kozielsku, stał się źródłem wielu ważnych informacji dla Amerykanów. W wypowiedzi naukowca pada nawet sugestia, iż – być może – został on nawet „odwrócony” przez wywiad amerykański… W rozmowie nie pada – a szkoda! – nazwisko innego wysokiego oficera NKWD Wasilija Mironowa, który przybywając w tym samym czasie do USA na placówkę, także miał w swoim życiorysie kontakt z internowanymi polskimi oficerami, i to w identycznym charakterze jak Zarubin, tyle że w obozie Starobielsk. Zarubin, czytamy w „RZ”, „kierował zespołem enkawudzistów, badających personalia oskarżonych i do którego – według wszelkiego prawdopodobieństwa – należało w 1940 r. opracowanie wniosków w sprawie decyzji co do dalszego losu oficerów polskich”. Tego samego dokonywał w Starobielsku Mironow. Po niedługim czasie decyzją Stalina obydwaj zostali wysłani do USA. Pierwszy, czyli Zarubin, jak wynika ze znanych i dość powszechnie dostępnych źródeł, objawił się tam jako postać despotyczna, wręcz chamska, szczególnie wobec kolegów z placówki. Do osób obrażanych należał m.in. Mironow. Nie jest dziś do ustalenia, czy to owa obraza była decydującym elementem ważnej przemiany Mironowa, w każdym razie w pewnym momencie pisze donos na Zarubina, opisując w nim m.in. jego „dorobek” kozielski. Donos wysyła na adres Hoovera. Będąc dobrym agentem służb, dodawał w donosie, iż tego samego dokonywał w Starobielsku niejaki… Mironow. Donos nie odniósł żadnego skutku. Jedynie na pewnym przyjęciu dyplomatycznym jakiś Amerykanin złośliwie proponował Zarubinowi „proszę usiąść generale”, a ten, oficjalnie cywilny pracownik ambasady protestował: „nie jestem generałem”. Równie nerwowo zareagował na pytanie innego Amerykanina indagującego go o miejscowość o nazwie Katyń. Mironow, widząc nieskuteczność donosów do jankesów, napisał donos do Stalina. Tym razem oskarżał Zarubina o współpracę z FBI. Konflikt między generałami stawał się coraz głośniejszy. W rezultacie, obydwaj zostają odwołani do Moskwy w 1944 roku. Uwierzono Zarubinowi, awansował (po trzech latach przeszedł na emeryturę, wcześniej zdobywając najważniejsze medale sowieckie). Mironow natomiast został skazany, za intryganctwo zapewne głównie, na pięć lat łagru. Nie doczekał jednak końca wyroku. W 1945 roku usiłował przekazać z obozu do Ambasady Stanów Zjednoczonych w Moskwie gryps z informacjami o masakrze polskich oficerów. Były to informacje zbieżne z wiadomościami, które wysłał dwa lata wcześniej do FBI. Gryps przechwycono, wytoczono mu drugi proces, skazano na śmierć i rozstrzelano. Sugeruję więc kolegom z „Rzeczpospolitej”, by przywołując postać Zarubina nie zapominali o Mironowie. Bo być może ten ostatni, ewidentne psychicznie załamany, był głównym źródłem informacji rządu amerykańskiego o zbrodni katyńskiej, a nie rzekome „odwrócenie” gen. Zarubina. Miejmy nadzieję, iż kwestia ta wyjaśni się niedługo, w miarę napływu dokumentów ujawnianych przez stronę amerykańską. Grzegorz Eberhardt

"Wałęsa" Wajdy kontra gibony Tusk pytany przez dziennikarza, czy ABW zapewniła jego rodzinie ochronę kontrwywiadowczą, odpowiedział:

„Nie wyobrażam sobie, żeby służby specjalne miały inwigilować miejsca pracy, w których chcą pracować moje dzieci. Pomijając, że moje dzieci nie chcą z tego korzystać. A ja nigdy nie będę prosił służb, żeby to robiły.”Oczywiście nie wierzę, że Tusk jest zwykłym kretynem i wypowiada podobne bzdury na poważnie. Nie było to nic innego jak zwrócenie się do tej grupy Polaków, którzy nie mają pojęcia o funkcjonowaniu państwa. Dzieci takiego Baraka Obamy czy Davida Camerona są zawsze pod dyskretną opieką służb specjalnych nie ze względu na to, aby je uchronić przed kompromitacją, a tatuś nie najadł się wstydu. Tu Panie Tusk chodzi o bezpieczeństwo państwa i uważne baczenie na to czy aby taka pociecha prezydenta lub premiera nie została wciągnięta w coś, co służbom specjalnym wroga pozwoliłoby szantażować wpływowego polityka. Oczywiście Tusk doskonale o tym wie, ale po dziewięciu dniach milczenia musiał odegrać ten spektakl reżyserowany przez Ostachowicza. Niestety tak to już jest, że bez względu na to czy do władzy wyniesiony zostanie Tusk, Kwaśniewski albo Wałęsa to ktoś musi ich wraz z rodzinkami mieć na oku, a w razie jakiegoś głośnego skandalu tam gdzie w normalnych i poważnych państwach dochodzi do dymisji w Polsce pojawia się „pomroczność jasna”, „chory goleń”, „wirus filipiński” czy jak ostatnio, „Syn Tuska stał się Madzią tego sezonu”, autorstwa niestrudzonego cmokiera salonu, Jacka Żakowskiego. Dalej to łzawe przedstawienie zawierało bezradne stwierdzenie Tuska, że przecież nie jest on w stanie, jako premier „zawiesić ojcostwa”. Panie Donaldzie Tusk, w poważnym państwie, a nie w polskiej republice bananowej w takiej sytuacji jak już wyżej wspomniałem, zawiesza się po prostu premierostwo. W całej tej aferze z wielokrotnie skazywanym już oszustem Plichtą jest jednak pewien aspekt komediowy i powiem szczerze, że pękam coraz bardziej ze śmiechu widząc jak po wielu latach sprawiedliwość dziejowa dopadła „Matejkę polskiego kina”, Andrzeja Wajdę, pieszczocha PRL-u i III RP. Pamiętamy jego sztandarowe dzieło „Popiół i diament”, który był ekranizacją powieści Andrzejewskiego napisanej na „prośbę” Jakuba Bermana. Zarówno ciągle wznawiana książka jak i film zatruwały umysły kolejnym pokoleniom polskiej młodzieży. Teraz Wajda wziął się za film „Lech Wałęsa”, a opatrzność już nie wytrzymała i spłatała kolejnemu cmokierowi władzy niezłego psikusa. Już przy ustalaniu obsady było wesoło. Krążyły dowcipy, że przebierający nogami Andrzej Chyra nie otrzymał głównej roli za wpadkę, kiedy to przed kamerami ogłosił na całą Polskę, że popiera kandydaturę „Władysława Komorowskiego” na prezydent Później zrobiło się głośno na temat Doroty Wellman, która wcieliła się w postać Henryki Krzywonos, nowej „matki Solidarność” wystruganej z tramwajarki, która w tamte dni była zwykłym łamistrajkiem i wyjechała na trasę z zajezdni skuszona, jak twierdzą świadkowie, nagrodą od dyrekcji MZK w wysokości 2000 złotych, a zatrzymała się dopiero jak strajkujący odłączyli prąd. Otóż złośliwcy twierdzą, że dziennikarka Dorota Wellman otrzymała tę rolę w nagrodę za kłamstwo, jakiego dopuściła się na antenie TVN24 twierdząc podczas kampanii prezydenckiej, że „Bronisław Komorowski włada kilkoma językami”. W tym wypadku nie jestem zwolennikiem tej teorii spiskowej i myślę, że jeżeli chodzi o Dorotę Wellman to zadecydowała jednak pewna jej charakterystyczna, że tak powiem cecha anatomiczna, identyczna jak u naszej dzielnej tramwajarki. Mam na myśli to charakterystyczne, płynne przejście głowy w tułów, jak gdyby z pominięciem szyi. No i teraz dochodzimy do głównych sponsorów dzieła „Lech Wałęsa”, czyli Firm Amber Gold i OLT Express, należących do posiadacza dziewięciu wyroków za oszustwa, czyli Marcina Plichty vel Stefańskiego. Jak salon przełknie tę pigułkę, jeżeli, na co wszystko wskazuje, okaże się, że film powstał za pieniądze pochodzące z przestępstwa? Jak wytłumaczyć opinii publicznej taką oto sytuację, że bohater dzieła Wajdy, który obiecywał Polakom puszczenie aferzystów w skarpetkach został uwieczniony dla potomności za pieniądze puszczonych w skarpetkach, ale swoich rodaków wykiwanych przez aferzystę, którego przeszłość była przynajmniej w Księstwie POmorskim, doskonale znana? Jak się wytłumaczy prezydent Gdańska Paweł Adamowicz i Andrzej Wajda z tego pisma wysłanego do znanego przekręciarza z dziewięcioma wyrokami?

„Na prośbę Pana Andrzeja Wajdy przesyłam Panu ofertę współpracy przy realizacji jego najnowszego filmu pt. »Lech Wałęsa«. Gorąco namawiam Pana do wsparcia tego projektu" Co prawda film jeszcze nie wszedł na ekrany, ale z przecieków dotyczących scenariusza autorstwa Janusza Głowackiego, wynika, że jedno oszustwo finansowe umożliwiło narodziny drugiego, historycznego. Nie wiem jak będzie wyglądała premiera filmu i jego ewentualny udział w międzynarodowych festiwalach, na co Wajda bardzo liczył. Coś mi się wydaje, że wszystko odbywało się będzie w atmosferze wielkiego międzynarodowego skandalu i kompromitacji, a Wałęsa powinien skończyć z hucpą i zacząć nosić w klapie zamiast Matki Boskiej, wizerunek Plichty z Wajdą na rękach. Będzie to najlepszy symbol tego pokracznego państwa zbudowanego przez komusze „elyty” i kolaborantów z tak zwanej konstruktywnej opozycji wyselekcjonowanej przez Kiszczaka. Zdumiewające jest również to, że Plichta w swojej hojności wycenił „Wałęsę” tylko dwukrotnie wyżej niż gibony z gdańskiego ZOO, na które przekazał 1, 5 miliona złotych. Chyba to najbardziej rozwścieczyło naszego „mędrca” noblistę i dlatego zaapelował:

„Wajda powinien coś zrobić, powinien zdjąć – sam Wajda, ja nie będę mu nic sugerował – z mojego nazwiska takie odium. Chciałbym, żeby nie brudzono mojego nazwiska. Głęboko wierzę, że Wajda, jako człowiek poczciwy, coś zrobi, żeby oczyścić moje nazwisko.” Zapewne Wajda coś zrobi, a zaprzyjaźnione media, jak zwykle wesprą propagandowo, ale co będzie, jeżeli gibony z gdańskiego ZOO poczują się urażone i zaprotestują oraz zażądają wyrównania tego finansowego wsparcia nie czując się nic a nic gorsze od pierwszego elektryka III RP?

http://niezalezna.pl/31918-polityk-po-prosil-amber-gold-o-pieniadze

http://www.tvn24.pl/pomorze,42/plichta-nie-zalowal-pieniedzy-domek-dla-g...

Kokos26

KTO RZĄDZI W KOALICJI PO-RAŚ Należący do niemieckiego kapitału „Dziennik Zachodni” nieoczekiwanie opublikował kilka materiałów krytycznych o działalności kulturalnej RAŚ na koszt śląskiego podatnika. Tłumaczenia marszałka Województwa Śląskiego Adama Matusiewicza (PO) to wyższy wymiar bareizmu praktycznego. Prawdopodobnie gazeta ratuje się przed upadkiem – sprzedaż już tylko na poziomie 50 tys. Były lider Ruchu Obywatelskiego Polski Śląsk a obecnie wicewojewoda Piotr Spyra (PO) skrytykował założenia do ekspozycji historii Górnego Śląska w nowym Muzeum Śląskim. Adam Matusiewicz narzekał na zachowanie RAŚ aż do prowokacyjnego listu otwartego do Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego przed jego wizytą na Górnym Śląsku. Mimo trudności finansowych na projekty kulturkampfowe Gorzelika idą spore fundusze – kwartalnik literacki „Fabryka Silesia”, sztuka teatralna „Miłość w Konigshutte”, Regionalny Ośrodek Kultury czy Ośrodek Studiów Regionalnych. A na Koleje Śląskie, Stadion Śląski i szpitale pieniędzy zaczyna brakować.

„Ten materiał jest skrajnie proniemiecki, tak go odebrałem” – mówi marszałek w wywiadzie dla „Polska Dziennik Zachodni”. Tak jak w przypadku Powstań Śląskich człowiek marszałka ma osobiście nadzorować temat Muzeum Śląskiego. Zarazem marszałek wyraża przekonanie, że … Gorzelik nie miał nic wspólnego z projektem. Historyk z wykształcenia czuwający nad obsadą swoimi ludźmi wszystkich instytucji z dziedziny kultury i historii nie interesował się tak bliskim sobie tematem ? Nawet jeżeli doktor historii sztuki takie dyrdymały opowiadał trzeba być wyjątkowym frajerem aby mu uwierzyć. Zresztą dyrektor muzeum Jodliński to nie od dziś sympatyk RAŚ. Celem politycznym RAŚ pod kierownictwem Jerzego Gorzelika jest lansowanie swoistej wizji śląskości ślepo zafascynowanej niemieckością. Etapowa germanizacja jest dla niepoznaki nazywana przywróceniem śląskości. Gorzelik swoje cele polityczne zadeklarował w 1995 r. jako jeden z założycieli niezarejestrowanego Związku Ludności Narodowości Śląskiej. PO dobrze wie o tym a mimo tego stawia na długotrwałą współpracę. Pierwsze porozumienie z RAŚ stanowiła zawarta w 2006 r. umowa o blokowaniu list wyborczych do Sejmiku. Zawarta mimo, że jeszcze w 2000 r. Adam Matusiewicz nazywał RAŚ separatystami. Czołowi politycy śląskiej PO skompromitowali się atakując Jarosławowa Kaczyńskiego za rzekome obrażanie Ślązaków i kierując odrzucony pozew. Z jakichś nieznanych powodów boją się ograniczyć działania kulturkampfowe RAŚ chociaż mają pole manewru. Sam RAŚ nastawia się coraz bardziej na współpracę z Ruchem Palikota. To posłowie RPP a nie PO wsparli ostatnią ustawę w sprawie uznania języka śląskiego. Na Marszu Autonomii obecni byli posłowie Palikota chociaż bez sztandarów. Z kolei politycy PO usiłują zatrzymać roszczenia RAŚ licząc, ze na pewnym etapie się zatrzymają. Zarazem pokazują naiwnym, że tak do końca nie skreślili Polaków z grona swojego elektoratu. Stąd pomruczą groźnie na Gorzelika ale nic nie zrobią. Redaktorka „DZ” pyta marszałka z PO: ”Wie pan jak teraz trawestowane są sławetne słowa George'a? "Dać Gorzelikowi zarządzanie kulturą na Śląsku, to jak dać...". Odpowiedź brzmiała „Nie widzę tak negatywnych działań Jerzego Gorzelika.” W tym momencie warto zapytać kto jest ważniejszym koalicjantem. Czego boi się śląska PO, że akceptuje takie akcje koalicjanta. Piotr Pietrasz

Byle nie sprzedać Ruski W połowie maja br. rosyjska Grupa Acron, za pośrednictwem spółki zależnej, ogłosiła wezwanie na akcje Zakładów Azotowych w Tarnowie-Mościcach po cenie 36 zł za sztukę. Spółka Acron chciała kupić 41,55 mln akcji tarnowskich Azotów, które dają 64,8 proc. głosów, by w rezultacie uzyskać własność 66 proc. akcji. W Polsce niemal wszyscy opowiedzieli się przeciwko sprzedaży akcji Rosjanom. Acron to notowany na giełdzie w Moskwie i Londynie jeden z dziesięciu największych producentów nawozów mineralnych w Europie, posiadający aktywa w Rosji, Estonii, Chinach i Kanadzie. Działająca w ponad 50 krajach i zatrudniająca ponad 13 tys. osób rosyjska Grupa Acron w 2011 roku wypracowała 2,2 mld $ przychodów oraz 692 mln $ zysku netto. Dla porównania: przychody Grupy Zakładów Azotowych Tarnów-Mościce wyniosły w 2011 roku ponad 5,3 mld zł, a zysk netto – 461,5 mln zł. – Jesteśmy przekonani, że Acron jako strategiczny inwestor zapewni Grupie Azoty Tarnów silną pozycję rynkową i dynamiczny rozwój w kolejnych latach, m.in. dzięki dostępowi do własnych surowców, a także międzynarodowej sieci dystrybucji – tłumaczy Władimir Kantor, wiceprezes Grupy Acron. Tymczasem przeciwko sprzedaży Rosjanom akcji ZA Tarnów opowiedziały się zarówno władze polskiej firmy, jak i skarb państwa, który posiada 32,05 proc. akcji tarnowskich Azotów, a także zakładowe związki zawodowe oraz niektórzy eksperci. Stało się tak, mimo że od wielu lat mówiło się, iż branży chemicznej potrzebny jest duży zagraniczny inwestor, a sam skarb państwa przez kilkanaście lat bezskutecznie próbował znaleźć kupca dla tej branży.

Budujemy wielki koncern Zarząd Zakładów Azotowych w Tarnowie-Mościcach zdecydowanie sprzeciwił się wezwaniu, „ponieważ nie odzwierciedla ono wartości godziwej spółki i nie uwzględnia jej strategii długoterminowej, koncentrując się na budowaniu trwałej pozycji jednego z trzech największych producentów nawozów na rynku europejskim”. Zarząd spółki podkreślił, że działania Grupy Acron są sprzeczne z interesami tarnowskich Azotów, gdyż „firma planuje kolejne alianse, fuzje i akwizycje w Polsce i poza granicami kraju. Realizuje też inwestycje w bazę produkcyjną w naszym kraju”. Zdaniem niektórych ekspertów, problem w tym, że kupując Grupę Tarnów, Rosjanie mogą być o krok od dominacji na polskim rynku chemicznym, gdyż w drugiej kolejności mogą próbować przejąć Zakłady Azotowe w Puławach. Pojawiły się także głosy, że sprzedając Rosjanom Grupę Tarnów, naraża się na poważne kłopoty pozostałe polskie zakłady chemiczne i PGNiG, gdyż przy produkcji zakładów chemicznych kluczową rolę odgrywa koszt gazu, który jest znacznie tańszy w Rosji niż w Polsce. Nawet jeśli polskie instalacje są wydajniejsze od rosyjskich o 25 proc., to i tak trudno rywalizować z rosyjskimi, skoro płacą one za gaz znacznie mniej. Poza tym Rosjanie mogliby też dostarczać do ZA w Tarnowie znacznie tańszy rosyjski gaz, na czym, co oczywiste, zyskałyby zakłady w Tarnowie, ale ucierpiałoby państwowe PGNiG (skarb państwa ma 72,41 proc. jego akcji). Aleksander Grad, były minister skarbu państwa z PO, uważa, że akcji spółki z Tarnowa nie należy sprzedawać rosyjskiemu inwestorowi i z uwagi na niską cenę, i z powodu „przesunięcia ośrodka, który decydowałby o funkcjonowaniu grupy, poza granice Polski, [co] mogłoby podważyć sens realizacji podjętego już z woli rządu programu łupkowego”. Grada łatwo jednak zrozumieć: spółką rządzi jego bliski współpracownik (były doradca). Gdyby prywatny inwestor kupił firmę, wymieniłby zarząd. Z kolei zdaniem działających w ZA Tarnów związków zawodowych, sprzedaż akcji spółki Grupie Acron to „wrogie przejęcie”, gdyż Rosjanie mogliby zamknąć instalację produkującą amoniak, by sprowadzać go z Rosji, a poza tym może im zależeć głównie na wejściu na rynek nawozowy Unii Europejskiej, a nie na rozwijaniu produkcji w Tarnowie (mimo że Rosjanie zapowiedzieli szeroki program inwestycyjny). Co ciekawe, za sprzedażą tarnowskich Azotów Rosjanom opowiedzieli się związkowcy z „Solidarności”, „Sierpnia 80” i „Kontry 95” z Zakładów Chemicznych Police, których większościowym udziałowcem są ZA Tarnów (mają 66 proc. akcji). Ich zdaniem, rosyjska spółka może być lepszym inwestorem niż Grupa Tarnów, gdyż Rosjanie posiadają dostęp do surowców i zdywersyfikowane rynki zbytu. W sytuacji sporego oporu wobec rosyjskiego inwestora i niewielkiego zainteresowania sprzedażą akcji ZA Tarnów, Acron podniósł cenę w wezwaniu do 45 złotych. W rezultacie Rosjanom udało się zgromadzić około 12,03 proc. wszystkich akcji spółki i stać się, na razie, inwestorem mniejszościowym. Równocześnie władze tarnowskich Azotów podjęły uchwałę o podniesieniu kapitału zakładowego spółki nawet o 75 proc., co sprawi, że stopnieje pakiet akcji, jakie Acron kupił w wezwaniu. Mimo podniesienia ceny o 25 proc. – co odebrało argumenty, że Rosjanie za mało chcą zapłacić za tarnowską spółkę – Ministerstwo Skarbu Państwa nadal stoi na stanowisku, by nie sprzedawać Acronowi akcji, i pojawił się pomysł konsolidacji ZA Tarnów z ZA Puławy, w którym to podmiocie skarb państwa miały 40 proc. akcji, w celu budowy silnego polskiego koncernu chemicznego. W efekcie ZA Tarnów ogłosiły wezwanie na akcje ZA Puławy, które stanowią 32 proc. walorów na walne zgromadzenie.

Preferowani pośrednicy? Równocześnie skarb państwa stosunkowo pozytywnie odnosi się do wezwania polskiej spółki Synthos na zakup akcji ZA Puławy, w których państwo posiada 50,67 proc. udziałów (tylko PiS chciałoby pozostawić ZA Puławy w zasobach skarbu państwa). A przecież Synthos (za kredyt z państwowego PKO BP) może kupić spółkę w Puławach tyl-ko po to, by za chwilę sprzedać ją Acronowi czy komukolwiek innemu. Tak samo ZA w Tarnowie mogłyby zostać kupione przez inwestora zachodniego (lubianego przez polskich polityków i urzędników), by ten potem sprzedał je Acronowi (nielubianemu przez polskich oficjeli). Nie da się prywatnej spółki za wszelką cenę utrzymać w rękach kapitału pochodzącego z jednego państwa tylko dlatego, że tak sobie wymyślili urzędnicy w ministerstwie. Dlatego w perspektywie dalszej prywatyzacji działania Ministerstwa Skarbu Państwa na dłuższą metę i tak są jałowe. Całkowicie niezrozumiała jest strategia skarbu państwa, tym bardziej że wydatki państwa rosną, dług publiczny narasta, a zakłady chemiczne nie są żadną branżą strategiczną. Za tarnowską spółkę skarb państwa otrzymałby prawie 925 mln zł, co zmniejszyłoby potrzeby pożyczkowe budżetu, a tym samym państwo płaciłoby mniejsze odsetki od kredytów. Jeszcze jeden pozytywny skutek sprzedaży tarnowskiej spółki Rosjanom przedstawił prof. Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha. Uważa on, że „w sytuacji gdy nieodpowiedzialna polityka Komisji Europejskiej dotycząca klimatu utrudnia działania firm, warto mieć sojusznika, który nowemu prawu nie będzie podlegał. Rosjanie mogliby produkować niektóre półprodukty, których wytwarzanie powoduje największe emisje. Następnie mogłyby je przerabiać polskie zakłady”. Dlaczego więc uniemożliwia się rosyjskie inwestycje w Polsce, podczas gdy z otwartymi ramionami zaprasza się firmy zachodnie, często oferując im dodatkowe ułatwienia i ulgi, które to firmy przecież nie robią tego z miłości do nas, tylko – tak jak Rosjanie – chcą na tym interesie najzwyczajniej zarobić? Zresztą podobnie niepewne działania polskie władze podejmują wobec inwestorów z Chin, choć w tym przypadku można się obawiać, że inwestorami często okazują się firmy państwowe. Zresztą podobna histeria jak w wypadku rosyjskiej spółki Acron miała miejsce kilka miesięcy temu, gdy rosyjski Sbierbank zapowiedział wejście na polski rynek poprzez inwestycję m.in. w Alior Bank. Komisja Nadzoru Finansowego, przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji w tej sprawie, odwołała się do opinii Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a jednocześnie urzędnicy Komisji… przeszli kurs kontrwywiadowczy, w którym uczulano ich na działania rosyjskich służb. Równocześnie pojawiła się nagle propozycja „udomowienia” polskiego sektora bankowego (który w niemal 70 proc. jest w posiadaniu podmiotów zewnętrznych). Zadania wykupywania od zagranicznych inwestorów działających w Polsce banków miały się podjąć na spółkę PKO BP i PZU. Po tej szumnej zapowiedzi do tej pory nic w tej sprawie więcej nie wiadomo, ale nie ma się co dziwić, bo tak właśnie bezmyślnie działają politycy i urzędnicy – najpierw wielki zapał pod publiczkę, a potem zapominają o sprawie. Jednak problem dotyczący Sbierbanku jest głębszy, gdyż jest to bank państwowy. Choć polscy politycy nie przejmowali się, gdy państwowa i posiadająca na dodatek monopol Telekomunikacja Polska była przejmowana przez francuską firmę państwową France Télécom, mimo że przecież nie była to żadna prywatyzacja. I w tym tkwi największe niebezpieczeństwo, a nie w fakcie, że chodzi o kapitał rosyjski. Podobna sytuacja ma miejsce w wypadku inwestorów chińskich. Podczas tegorocznej wizyty w Polsce chiński premier Wen Jiabao stwierdził, że oba kraje powinny pogłębiać wzajemne zaufanie polityczne i rozszerzać współpracę we wszystkich dziedzinach.

„Strona chińska jest gotowa, wraz ze stroną polską, zbudować mechanizm regularnych spotkań premierów obu naszych państw, by zacieśniać kontakty na wysokim szczeblu, powołać międzyrządowy komitet ds. pracy, by umacniać centralne planowanie (…), powołać komitet sterowania współpracy przemysłowej oraz platformę wymian informacyjnych między firmami, by przyczyniać się do zrównoważonego i długotrwałego wzrostu wzajemnych inwestycji i handlu” – cytowały media szefa chińskiego rządu. Ponadto premier Wen Jiabao podkreślił, że Polska i Chiny mają długoterminowy plan pogłębiania współpracy, w ramach której utworzony zostanie między innymi komitet ds. współpracy przemysłowej.

Mniej państwa Co w tym jest nie tak? Mowa o planowaniu, o spotkaniach polityków i urzędników, o inwestycjach chińskiego państwa. Państwo nie powinno angażować się bezpośrednio w handel czy inwestycje, a tylko nie przeszkadzać w ich realizowaniu przez prywatne firmy, bo im mniej polityki w gospodarce, tym lepiej. Niestety jak widać z wypowiedzi obu premierów, oba rządy zamierzają się mieszać – i właśnie z tego mogą wyniknąć problemy, a nie z inwestycji jako takich. Wcześniej czy później wszystkie państwowe spółki powinny zostać całkowicie sprywatyzowane, także Zakłady Azotowe w Tarnowie-Mościcach. Nie może być bowiem nadal tak – jak jest aktualnie – że aż 3,5 miliona Polaków (21,6 proc.) pracuje w sektorze publicznym. Jak wyliczają eksperci Forum Obywatelskiego Rozwoju, 120 tys. osób zatrudnia sektor publiczny w górnictwie, w publicznym transporcie pracuje ponad 270 tys. osób, w publicznej energetyce – ponad 110 tys. osób, w zaopatrzeniu w wodę i gospodarce ściekami, co jest domeną samorządów – ponad 90 tys. osób, a w publicznym przetwórstwie przemysłowym – prawie 90 tys. osób. I nie ma się co obawiać rosyjskiego kapitału prywatnego. Bo czym różni się prywatny inwestor z Rosji od prywatnego inwestora z Niemiec czy USA? Nawet jeśli inwestor z Rosji jest gorszy od tego z Zachodu, to z pewnością lepiej będzie zarządzał swoją własnością niż skarb państwa, nawet jeśli – jak twierdzą niektórzy analitycy – Ministerstwo Skarbu Państwa ma kompleksowe plany wobec sektora chemicznego w Polsce, polegające na zbudowaniu silnej polskiej grupy chemicznej. Tym po prostu nie powinno zajmować się państwo, bo gdy to robi, to zawsze wynik jest gorszy, niż gdyby zajmowała się tym spółka prywatna. Sektor prywatny bowiem, w przeciwieństwie do sektora publicznego, zawsze musi kierować się rachunkiem ekonomicznym. Tomasz Cukiernik

Walka gigantów Historia ludzkości to historia walki o władzę, która pozwala mniejszości (elitom) gnębić większość i czerpać z tego korzyści finansowe oraz przyjemność. Władca feudalny zabierał chłopom połowę zbiorów i gwałcił ich kobiety. Podobnie czynili władcy absolutni w Afryce. Europejczycy, najbardziej zdeprawowana część ludzkości, nie tylko gwałcili, ale mordowali dla przyjemności. Tak czynili hiszpańscy konkwistadorzy w Ameryce Południowej, tak czyniła prywatna armia holenderskiej Wschodniej Kompanii, która wymordowała 15 tysięcy rdzennych mieszkańców jednej z wysp, aby potem założyć tam plantację przypraw. To Europejczycy handlowali ludźmi, szacuje się, że zabito lub sprzedano w tym procederze około 30 procent ludności znacznej części Afryki. A nawet nauczyli Arabów że można zarabiać handlując ludźmi. Do połowy XX wieku elitarna mniejszość wykorzystywała przewagę militarną, żeby gnębić większość, jednak wraz z rozwojem broni nuklearnej ta metoda stała się bardzo niebezpieczna, bo przypadkowy konflikt nuklearny mógłby zagrozić istnieniu elit. Pojawiła się konieczność wypracowania innych metod, niemilitarnych, dzięki którym elity mogłyby kontrolować masy i czerpać z tego korzyści. Jak szczęśliwa koincydencja, lub zaplanowane działania upadł standard złota, co zakończyło ważny etap pieniądza kruszcowego w historii ludzkości, i zapoczątkowało okres pieniądza papierowego. Wraz z tą zmianą pojawiły się nowe elity, klasa bankierów. Oczywiście wpływowi bankierzy jako jednostki istniały wcześniej, JP Morgan był wielki już za czasów Rockefellera, ale jako elitarna klasa rządząca bankierzy pojawili się dopiero po upadku pieniądza kruszcowego. Ten proces wyłaniania nowej elity jest opisany w książce „Money and Power. How Goldman Sachs Came to Rule the World”, ale jest też wiele innych świetnych pozycji na ten temat. W tej książce opisane są metody działania nowych elit. W XXI wieku już nie mordują i nie gwałcą, ponieważ społeczeństwa nie akceptują takiego zachowania, ale jedynym celem stało się zarobienie jak największej ilości pieniędzy. Aby osiągnąć ten cel stosuje się wiele metod, wykorzystywanie poufnych informacji , sprzedawania klientom produktów finansowych które są bezwartościowe, tworzenie nowych produktów finansowych, które prowadzą do uzależnienia mas od elit finansowych. Elity finansowe mają w kieszeni polityków, którzy tworzą regulacje umożliwiające dalsze bogacenie się elit finansowych. Kiedyś bronią był muszkiet, teraz bronią jest pieniądz i paragraf. Kiedyś elity miały niewolników, teraz zadłużeni ludzie są zmuszani do niewolniczej pracy do 67 roku i dłużej, jeżeli chcą utrzymać godny standard życia. Zamiast batoga mamy kredyt, zamiast czarnucha mamy kredytobiorcę, który na kredyt kupił mieszkanie, plazmę, samochód, lodówkę. Kiedyś pan feudalny lub kacyk zapewniał miejsce w czworakach, nie padało na głowę i nie było zimno. Ci co uciekli, przymierali głodem , byli łapani i wieszani. Teraz kredyt daje szansę na własne mieszkanie i na plazmę. Ci którzy nie wezmą, nie mają gdzie mieszkać i za karę nie oglądają seriali. Ale efekt jest podobny, nieco wyższy standard życia pospólstwa w zamian za zniewoleni Jest jedna istotna różnica między dawnym niewolnictwem i feudalizmem, a obecnym okresem panowania elity bankierów. Wtedy elity były właścicielami środków produkcji, więc zależało im na jak najniższych płacach. To dlatego wprowadzono apartheid w Afryce Południowej, żeby powstały getta biedy czarnuchów lub kifferów, bo obie nazwy były w powszechnym użyciu, żeby płacić minimalne głodowe pensje. Teraz ta strategia nie jest dobra, bo głodowe pensje oznaczają brak zdolności kredytowej i trudniej ludzi uzależnić od kredytu. Więc bankierzy poprzez swoje wpływy polityczne realizują strategię wyższego wzrostu płac, żeby mogli udzielać więcej kredytów, i zarabiać jeszcze więcej pieniędzy. Prowadzi do konfliktu z dawnymi elitami, czyli właścicielami fabryk, którzy chcą jak najniższych płac. Beneficjentem tego konfliktu są Chiny, bo stare elity widząc iż przegrywają z nowymi elitami bankierów masowo przenosiły produkcję co tanich Chin. Ale takie konflikty obserwowaliśmy już w przeszłości. A XVII wiecznej Anglii panowie feudalni chcieli wysokiej ceny zboża, bo to zwiększało ich zyski, a nowe elity, właściciele manufaktur chcieli niskiej ceny zboża, bo to pozwalało płacić niskie pensje, które biedota prawie w całości wydawała na jedzenie. W tamtych czasach takie konflikty starych i nowych elit rozwiązywano za pomocą armii, z czasem, szczególnie w Wielkiej Brytanii za pomocą przetargu politycznego w coraz bardziej wpływowym parlamencie. Teraz konflikty między starymi i nowymi elitami rozwiązuje się za pomocą „kupowania „ poparcia polityków dla zmian w prawie. A ponieważ nowe elity mają więcej pieniędzy, bo sami ten pieniądz drukują za pomocą kontrolowanych przez siebie banków centralnych, więc wygrywają. W ten sposób odejście od standardu złota umożliwiło wymianę elit. Oczywiście opisany powyżej schemat w rzeczywistości jest o wiele bardziej skomplikowany. Na przykład nie widać opisywanego w schemacie wzrostu płac wśród większości. Ale przypomnijmy, że zarówno struktury apartheidu jak i działania hiszpańskich konkwistadorów prowadziły do silnego spadku płac na przestrzeni dekad. Teraz płace rosną lub są stabilne w ujęciu realnym. Ale płace wzrosłyby znacznie bardziej, tylko stare elity – właściciele fabryk – wygenerowali i wykorzystali falę globalizacji co pozwoliło ograniczyć wzrost płac preferowany przez bankierów. W tej rozgrywce między nowymi i starymi elitami pojawia się nowy gracz, który był mało istotny do XIX wieku włącznie. To administracja publiczna. Ponieważ udział podatków w PKB w wielu krajów przekroczył 40%, a wydatków zbliżył się do 50%, to oznacza że administracja publiczna decyduje o prawie połowie wydawanych pieniędzy. Nic więc dziwnego, że w minionych 40 latach dramatycznie wzrosła liczba urzędników, których celem jest maksymalizacja relacji podatków do PKB, bo im większa ta relacja tym większy strumień pieniędzy o którym decydują, tym większa władza i tym większe możliwości bogacenia się. Urzędnicy w naturalny sposób tworzą koalicję z nowymi elitami, z bankierami, ponieważ łatwiej jest ściągać podatki od większości (podatek VAT czy PIT) niż od starych elit, które od wieków albo były zwalniane z płacenia podatków, albo wypracowały metody jak unikać ich płacenia. W związku z tym klasa urzędników woli realizować strategię wyższych płac, zgodną z interesami bankierów, bo to zapewnia wyższy strumień podatków i prowadzi do dalszego umacniania wpływów klasy urzędników. Ten uproszczony obraz jeszcze bardziej się komplikuje w Unii Europejskiej, ponieważ do gry wchodzą władze unijne, Komisja Europejska i EBC. Ale mam nadzieję, że ten krótki tekst pozwala lepiej zrozumieć dlaczego w minionych dwóch latach liderzy strefy euro podejmowali takie a nie inne decyzje. W Niemczech bardzo mocne są stare elity, czyli klasa właścicieli fabryk. Oni wolą niskie płace, bo to maksymalizuje ich zyski, zresztą minione dwie dekady to właśnie okres bardzo niskiego wzrostu płac w Niemczech w relacji do wzrostu wydajności pracy. Więc za pośrednictwem swoich przedstawicieli – kanclerz Merkel i Niemców w radzie EBC – stare elity realizują strategię oszczędności, która wymusza radykalny spadek płac w krajach Południa Europy, a pośrednio ogranicza płace lub ich wzrost w całej Europie. Natomiast EBC został przejęty przez nowe elity, jego szef pracował w Goldman Sachs. Nowe elity preferują rozwiązania, które polegają na dawaniu bilionów euro samym sobie, czyli bankom unijnym, bo to zatrzyma proces delewarowania, czyli zmniejszania skali uzależnienia Europejczyków od kredytu. A wraz z delewarowaniem spada znaczenie nowych elit bankierskich, chociaż bardziej pasuje określenie banksterz Obecny kryzys strefy euro to kulminacja walki między nowymi i starymi elitami. Do tej pory nowe elity wygrywały, rok za rokiem. Ale obecnie uwidacznia się siła starych elit, reprezentowanych przez niemieckich przemysłowców. Czas pokaże które elity wygrają w tym sporze. Czy skończy się masowym drukiem pieniądza, preferowanym przez banksterów, czy wyrzuceniem kilku krajów ze strefy euro i darowaniem znacznej części długów krajów PIGS, co wolałyby stare elity, bo koszty darowania długów poniosą nowe elity i milcząca większość. Nam maluczkim zjadaczom chleba z mrożonego ciasta pozostaje tylko usiąść i z wypiekami na twarzy obserwować starcie gigantów. Każdy może wytypować swojego kandydata na zwycięzcę. Osoby z długimi pozycjami na giełdach trzymają z banksterami, ja stawiam na niemieckich przemysłowców. Krzysztof Rybinski

Polacy już nie oszczędzają Kolejny sukces rządu. Pierwszy raz od 12 lat stopa dobrowolnych oszczędności spadła poniżej zera! Nie mamy co oszczędzać, bo coraz więcej zabiera nam rząd i samorządy. Jak mawiał Jerzy Urban (dla młodzieży: rzecznik prasowy generała Jaruzelskiego i główny propagator stanu wojennego) „rząd się sam wyżywi”. Samorząd zresztą też. Właśnie samorządowcy z Warszawy odebrali ponad 12 mln zł. nagród. Proszę się nie oburzać – nagrody są „regulaminowe” nie ma więc tu żadnego kumoterstwa. A poza tym sukcesy przy budowie metra, obwodnicy oraz sprawnie przeprowadzane remonty głównych ciągów komunikacyjnych należy odpowiednio wynagrodzić. Tylko z czego? Ano właśnie z podatków. Wraca więc, na przykład, podatek od psów. Po raz pierwszy wprowadzono go na początku XIX wieku w Królestwie Prus. Był to podatek od luksusu. Opierał się na założeniu, że jak ktoś ma pieniądze na jedzenie dla psa, to ma i na podatek. Co prawda ludzie mieli też koty i kanarki, które też musieli karmić. Ale psa łatwiej było wykryć, bo się pojawiał w „obejściu”. Później pojawiło się też ekonomiczne uzasadnienie. Po psach trzeba sprzątać. Robią to służby miejskie, więc właściciele psów powinni płacić z tego powodu podatek celowy. Kilka lat temu podatek ten został zlikwidowany, ale za to właściciele psów mają po nich sprzątać sami. Teraz podatek się przywraca, ale obowiązku sprzątania nie likwiduje. Podatku tego nie musza płacić rolnicy. To jest ich kolejny „przywilej” podatkowy. Nie muszą bowiem płacić też podatku dochodowego. Ja też bym chciał zostać rolnikiem. Naprawdę! Nie życzę im bowiem, żeby musieli płacić te podatki, jak inni. Innym życzę, żeby nie musieli – jak rolnicy. Jak ktoś ma lepiej, a ktoś gorzej, to dlaczego w imię sprawiedliwości społecznej mamy pogarszać położenie tych, którzy mają lepiej? Może postarajmy się polepszyć położenie tych, którzy mają gorzej? Jak będziemy płacić niższe podatki – będziemy mogli więcej oszczędzać. Gospodarka to koło związków przyczynowo-skutkowych. Kapitał, który ma być wykorzystywany na inwestycje „nie rośnie na drzewach”. Bierze się z oszczędności. A oszczędności są możliwe dopiero wówczas, gdy pojawiają się nadwyżki. Kapitał powstał na skutek zwiększenia innowacyjności pracy, dzięki czemu możliwe było wytworzenie nadwyżek. Aby zaspakajać potrzeby konsumpcyjne ludzie muszą dokonywać wyborów co do podaży swojej własnej pracy. Oczywiście wybory te zależą z jednej strony od dostępu do miejsc pracy na danym rynku i stawek płacowych, a z drugiej strony od własnych umiejętności tworzących bazę alternatywnych wyborów – co możemy robić, u kogo pracować i czy nie możemy zacząć pracować „u siebie”. Stawki płacowe są uwarunkowane relacją podaży i popytu na dane umiejętności oraz równowagą opłacalności – czyli równowagą między tym, by czegoś nie robić (odpoczynek) a robić. Każdy wybiera pomiędzy przyjemnością nie pracowania a przykrością nie posiadania dochodu oraz stawkami wynagrodzenia za dany rodzaj pracy oferowanymi na danym rynku, widzianymi przez pryzmat dóbr, które zamierza nabyć w zamian za wynagrodzenie. Ta perspektywa nabywania dóbr i usług zawiera też opcje oszczędzania, czyli odkładania konsumpcji w czasie. Można użyć bieżące dochody do finansowania przyszłych wydatków (oszczędzania) lub przyszłe dochody do sfinansowania bieżących wydatków (kredyty). Z indywidualnego punktu widzenia oszczędności to część dochodów nie przeznaczanych w danej chwili na konsumpcję lecz gromadzonych na przyszłość. Można powiedzieć, że oszczędności to niezrealizowane wydatki na istniejące dobra lub usługi. Ze społecznego punktu widzenia to źródło finansowania inwestycji. Przeciwieństwem oszczędzania jest konsumpcja. Problem tkwi w określeniu poziomu tak zwanej konsumpcji autonomicznej, stanowiącej pewne minimum. Poziom ten jest określany przez każdego indywidualnie, na podstawie subiektywnych ocen. Stopa oszczędności w danej gospodarce jest zatem składową oszczędności jednostek i zależał od ogromnej liczby subiektywnych ocen. Współcześnie następuje powiększenie konsumpcji autonomicznej. Dzieje się tak za sprawą agresywnego marketingu przekonującego o konieczności posiadania coraz to nowych dóbr, prezentowanych jako niezbędne do życia. W efekcie zmniejsza się stopa oszczędności. Tymczasem oszczędności służą inwestycjom – tworzą więc kapitał (budynki, maszyny), który umożliwia osiąganie zysków w przyszłości, które będzie można przeznaczyć na późniejszą konsumpcję i… na przyszłe oszczędności. Odsetek dochodów przeznaczanych na oszczędności nazywa się stopą oszczędności. Dzięki kontraktom zagranicznym i napływowi kapitału finansowego oszczędności krajowe nie muszą być równe inwestycjom krajowym. Niektórzy dostrzegają taką samą siłę sprawczą w budżecie państwa, twierdząc, że dzięki wydatkom rządowym finansowanym kredytami, można zwiększyć poziom inwestycji bez zwiększania poziomu oszczędności. Niestety kredyty trzeba kiedyś spłacić, co zmniejszy przyszły poziom oszczędności a więc i przyszły poziom inwestycji. W latach trzydziestych XX wieku Roy F. Harrod i Evsey D. Domar udowadniali, że wzrost gospodarczy zależy od produktywności inwestycji i poziomu oszczędności. Im wyższa stopa oszczędności, tym większe inwestycje – ergo tym szybszy wzrost gospodarczy. Robert Solow w 1956 roku sformułował model wzrostu gospodarczego, w którym oszczędnościom także przypisał ważną rolę, ale już nie tak ważną jak Harrod i Domar. Zwiększenie stopy oszczędności podnosi poziom inwestycji. Inwestycje tworzą kapitał, toteż zwiększenie stopy oszczędności przyczynia się do zwiększenia ilości kapitału. W efekcie mamy wzrost gospodarczy. Jednak im więcej jest kapitału, tym mniejsza jest jego produktywność. Z czasem więc tempo wzrostu gospodarczego maleje, aż w końcu wraca do tego samego poziomu na jakim było zanim stopa oszczędności wzrosła. Można z tego wnosić, że w długim okresie intensywniejsze oszczędzanie nie przekłada się na szybszy wzrost gospodarczy. Ale nawet jak po pewnym czasie tempo wzrostu wróci do pierwotnej wartości, to jednak PKB jest już wówczas na wyższym poziomie niż byłby, gdyby nie szybszy wzrost wywołany przez większe wcześniejsze oszczędności. Późniejsze badania Gregory Mankiwa, Davida Romera i Davida Weila wykazały, że wpływ oszczędności na wzrost gospodarczy nie musi wygasać zgodnie z modelem Solowa, jeśli uwzględnimy inwestycje nie tylko w kapitał rzeczowy, ale także w kapitał ludzki, który, w odróżnieniu od rzeczowego, przynosi korzyści nie tylko tym, którzy w niego zainwestowali, ale wszystkim, którzy go wykorzystują. Wykształcony pracownik może zmienić pracę albo założyć własną firmę, wykorzystując wiedzę zdobytą u poprzedniego pracodawcy. Oiko Nomos – bohater artykułu Edmunda Phelpsa z 1961 roku nawiązującego do modelu Solowa o królestwie Solovia – zdobył nagrodę za wyznaczenie najlepszej dla królestwa stopy oszczędzania, czyli Złotej Reguły Wzrostu. Wyznacza ona optymalny punkt między dwiema skrajnościami. Z jednej strony gdybyśmy nie oszczędzali w ogóle, wszystkie dochody przeznaczając na bieżącą konsumpcję, to nasi potomni nie dysponowali by i kiedy nagromadzony wcześniej kapitał się wyczerpuje przyszłe pokolenia nie mają czym go zastąpić. W drugim przypadku gdybyśmy konsumowali tylko tyle, żeby utrzymać się przy życiu, przyszłe pokolenia miałyby nadmiar kapitału kosztem naszych poświęceń. Złota Reguła Wzrostu wyznacza taki poziom oszczędności, by współcześni i ich potomkowie mogli osiągnąć ten sam poziom konsumpcji. Nie uwzględniając wzrostu bogactwa wynikającego z postępu technicznego, a tylko ten z akumulacji kapitału, stanie się tak gdy udział oszczędności w dochodach będzie równy udziałowi kapitału w PKB. Jeśli zyski są mniejsze od inwestycji, to poziom oszczędności jest za wysoki i gospodarka znajduje się w stanie dynamicznej nieefektywności. Jeśli zyski są większe od inwestycji, to poziom oszczędności jest za niski i gospodarka jest dynamicznie efektywna. Oszczędzając więcej można zwiększyć PKB, a w przyszłości także konsumpcję. Według John Keynesa ludzie charakteryzują się pewną stałą skłonnością do konsumpcji. Różnicę pomiędzy dochodami a wydatkami koniecznymi do utrzymania poziomu życia oszczędzają. Kiedy zarabiają więcej, konsumują nieznacznie więcej, za to ich oszczędności rosną szybciej niż dochód. Stopa oszczędności jest więc tym wyższa, im wyższe są dochody. W praktyce okazało się, że Keynes nie miał racji (nie tylko pod tym względem). Ale dlatego, że realizowana w praktyce jego własna teoria interwencjonizmu państwowego przyczyniła się do zmiany ludzkich skłonności. Zgodnie z teorią cyklu życia Franco Modiglianiego jednostki i gospodarstwa domowe dążą do jednakowego poziomu konsumpcji w ciągu całego życia. Hipoteza cyklu życia stanowi alternatywę zarówno dla hipotezy dochodu absolutnego Keynesa, według której wydatki konsumpcyjne zależą od bieżącego dochodu rozporządzalnego, a oszczędzają tylko jednostki o wysokich dochodach, jak i dla hipotezy dochodu permanentnego Miltona Friedmana, według której dochód permanentny to średni dochód, jaki ludzie spodziewają się osiągnąć w długim okresie. Zdaniem Modiglianiego młodzi ludzie, którzy zarabiają niewiele, a potrzeby mają większe, zaciągają kredyty (na dom, czy samochód) i wydają tym samym więcej, niż zarabiają. Ich oszczędności są ujemne. W średnim wieku osiągają najwyższe dochody, spłacają kredyty z młodości i jeszcze oszczędzają na starość. Ich oszczędności są dodatnie. Kiedy się zestarzeją, żyją z kapitału zgromadzonego w młodości a spłaconego w wieku średnim i z oszczędności wówczas zgromadzonych. Ich oszczędności znowu są ujemne. Działania rządów ten cykl zakłócają. Realizacja teorii Keynesa spowodowała, że uznaliśmy, iż musimy coraz więcej wydawać, bo to „ożywia” gospodarkę i że nie musimy więcej oszczędzać, bo „w razie czego” pomoże nam rząd – przecież jesteśmy „ubezpieczeni”. Dlatego badania Simona Kuznetsa wykazały, że konsumpcja rośnie niemal całkowicie proporcjonalnie do dochodu. W krótkim okresie stopa oszczędności ma bezpośredni wpływ na stopę wzrostu PKB, a w długim okresie wpływa na poziom PKB, który przy takiej samej stopie wzrostu rośnie od wyższego poziomu. A kiedy PKB rośnie dochody ludzi młodych i w średnim wieku są wyższe niż obecnie ludzie starsi zarabiali w czasach swojej aktywności. Tym samym oszczędności młodszych są większe niż konsumpcja emerytów. Jednakże gdy młodzież spodziewa się dalszego szybkiego wzrostu gospodarczego w przyszłości, zaciąga więcej kredytów – ergo ma większe ujemne oszczędności. Modigliani przyjął jednak kilka uproszczeń i nie wziął pod uwagę, kilku faktów. Celem oszczędzania nie musi być tylko odkładanie na starość – zgodnie z cyklem życia. Niektórzy nie oszczędzają w ogóle. Z kolei emeryci nie zawsze konsumują wszystkie oszczędności, a często nawet dalej oszczędzają – zostawiając spadek potomnym. Motywem oszczędzania może być chęć zabezpieczenia się na wypadek nagłej utraty dochodów (bezrobocie) lub nagłym wzrostem wydatków (w chorobie). Ludzie posiadający majątek oszczędzają mniej niż ci, którzy majątku nie posiadają, gdyż w razie potrzeby mogą spieniężyć jego część lub zaciągnąć kredyt pod jego zastaw (to tak zwany efekt majątkowy). Działa też tak zwana ekwiwalencja ricardiańska, którą opisał Robert Barro. Zgodnie z teorią racjonalnych oczekiwań, wzrost deficytu budżetowego musi spowodować wzrost podatków w przyszłości. Racjonalnie myślący ludzie – a zwłaszcza przedsiębiorcy – konsumują mniej, a oszczędzają więcej przewidując, że rząd będzie musiał w przyszłości podwyższyć im podatki. Niestety przedsiębiory stanowią mniejszość członków społeczeństwa. Podobnie jak ludzie myślący racjonalnie. Jednak jest jeszcze coś takiego jak przezorność. Większość ludzi jest przezornych i w miarę możliwości oszczędza na wypadek „niepewnego jutra”, bo – jak pisze Jose Pinera – „naturalne prawo przeżycia i odpowiedzialności nakazuje ludziom – a nawet wielu gatunkom zwierzęcym – oszczędzać w okresach obfitości, aby przetrwać okresy niedostatku.” Badania w Stanach Zjednoczonych, w Japonii i w Holandii pokazują że najważniejszą przyczyną oszczędzania jest niepewność, na przykład na wypadek choroby, utraty pracy lub innych nieoczekiwanych wydarzeń. „Fundamentalne znaczenie dla dobrostanu człowieka ma nie tylko – utrzymywana na satysfakcjonującym poziomie – bieżąca konsumpcja, ale także przekonanie, że dotychczasowe warunki bytu nie pogorszą się w przyszłości. Brak pewności jutra wywołuje silny stres, który negatywnie oddziałuje na psychikę i stan fizyczny człowieka. Chęć redukcji związanego z tym napięcia, odczuwanego jako przykrość, wymusza aktywność, której celem jest zdobycie pożądanych dóbr”. Państwo socjalne udaje, że tę niepewność zmienia na pewność. Prowadzi to do zmniejszenia oszczędności sektora prywatnego. Ograniczenie roli państwa skutkuje wzrostem oszczędności. Pod warunkiem wszelako, że osiągane dochody netto pozwalają oszczędzać. Robert Gwiazdowski

System do wymiany Oszustwa zdarzają się na całym świecie, nie tylko w Polsce. Niedawno obserwowaliśmy w Stanach Zjednoczonych aferę Madoffa na rynku finansowym. Z tym, że tam, w odróżnieniu od Polski, wymiar sprawiedliwości działa. W momencie wykrycia, że mamy do czynienia z najzwyklejszym oszustwem, największe znaczenie miało zebranie oraz przedstawienie dowodów popełnienia przestępstwa. Stąd wymiar sprawiedliwości przystąpił niezwłocznie do osądzenia Madoffa i jego pomocników oraz odzyskania wyłudzonego majątku. To pokazuje skuteczność i szybkość działania amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. Różnica polega na tym, że w Polsce te instytucje, występujące pod podobną nazwą jak w USA, niestety nie działają ani szybko, ani sprawnie. Dzisiaj w Polsce obywatel nie może uzyskać błyskawicznego rozstrzygnięcia przed sądem, kiedy jego interesy jako konsumenta są zagrożone albo dochodzi do wyłudzeń jak w przypadku piramid finansowych. Nawet najdrobniejsze sprawy, jak w przypadku wyegzekwowania od biura turystycznego należytego standardu wakacji za granicą, trwają latami. Jeżeli przypomnimy sobie, że sam rząd egzekwuje swoje należności w sprawie FOZZ już od ponad dwudziestu lat, to znaczy, że nie mamy do czynienia tylko z błędem na poziomie personalnym, ale z nieefektywnym, niesprawnym wymiarem sprawiedliwości, który nie chroni interesów polskiego państwa, a tym bardziej interesów zwykłego obywatela. Nie można sprawy Amber Gold podciągnąć tylko do znalezienia jednej czy dwóch osób w systemie, które nie zachowały należytej staranności, tylko cały system nie sprzyja wymierzaniu sprawiedliwości. Mamy do czynienia z taką metodą, że system jest dobry, tylko ludzie źli - tak jak było w socjalizmie: system miał być najlepszy na świecie, tylko ludzie nie dorośli do niego. Trzeba wreszcie powiedzieć, że wymiar sprawiedliwości jest do fundamentalnej zmiany. Dzisiaj największą barierą rozwoju gospodarczego jest niedziałający wymiar sprawiedliwości. Mamy jednocześnie przypadek klientów Amber Gold oraz przedsiębiorców, którzy wykonywali prace dla rządu, budując autostrady. Jedni i drudzy nie są w stanie szybko i skutecznie wyegzekwować zawartych umów przed polskim sądem. Jedni i drudzy stracili oszczędności i pieniądze, bo system sprawiedliwości nie zapewnia skutecznej ochrony legalnie zawartych umów. W normalnym kraju wymiar sprawiedliwości założyłby sprawę temu, kto nie płaci na czas zobowiązań i natychmiast uzyskałby wyrok, który pozwalałby na egzekucję należności. W Polsce ten system nie działa, tworzy się więc różnego rodzaju specustawy i mnoży rzeczników praw - od praw dziecka do praw pacjenta, co tylko dowodzi niesprawności wymiaru sprawiedliwości.

Andrzej Sadowski

Kwadratura brzozy Szmat czasu upłynął, kiedy ostatni raz popełniłem tekst o katastrofie smoleńskiej i sądziłem, że dotrwam do październikowej konferencji naukowej na ten temat. Mam bowiem przeświadczenie, że to gremium może dać impuls albo co najmniej wiele do myślenia nawet najbardziej zatwardziałym zwolennikom tezy generaliny Anodiny, że kapitan Protasiuk w trakcie feralnego lotu przebywał w „tunelu świadomościowym”. A także – dodajmy - wielu innych hipotez żywcem przeniesionych z kursów KGB dla rocznika wspomnianej generaliny. Tymczasem, wbrew moim planom, zaszły okoliczności zmuszające mnie wręcz do zabrania głosu w tej sprawie. Oto bowiem jedna ze stron tego fundamentalnego sporu na temat przyczyn tragedii smoleńskiej – właśnie admiratorów nadzwyczajnych właściwości ruskiej brzozy pancernej - doszli do przysłowiowej ściany, czyli w tym konkretnym przypadku do teścia redaktora Sakiewicza. No, bo jak inaczej interpretować fakt, że zamiast tezami podsumowania pracy zespołu Macierewicza zajęli się teściem Sakiewicza?! Czyż to nie jest oznaka krańcowego wyczerpania merytorycznych argumentów? No i mamy pat w dyskusji, gdyż Antoni Macierewicz powiedział swoje, a jego adwersarze na czele z czcigodnym senatorem Libickim (o którym mówi się w kuluarach, iż w pobożności przewyższa nawet posła Gowina, chociaż ja osobiście twierdzę, że to jest niemożliwe)zamiast zmiażdżyć go, jak to zazwyczaj czynili - kontrdowodami, kontrargumentami, kontrświadkami i kontrekspertyzami, nagle przerzucili się na Bogu ducha winną w tym przypadku rodzinę redaktora Gazety Polskiej. A przecież Macierewicz, pomimo że ma pewne wady merytoryczne - jako to fanatyczne wejrzenie lub karygodny brak obiektywizmu względem WSI, nie wspominając już, że ubiegł Kuronia w założeniu KOR-u, to jednak w kwestii smoleńskiej przedstawił 28 punktów podpartych dokumentami, zeznaniami, symulacjami i opiniami naukowymi. I właśnie w tym momencie niemrawego zastoju, ponieważ nade wszystko cenię burzę mózgów i przedkładam ją nawet ponad rację-fizykę polityczną, postanowiłem wzbudzić ożywczy ferment pośród owej osobliwej trzódki, której obecnie pasterzy senator Libicki. Dlatego podrzucam im niezwykle merytoryczną „sprawę do przemyślenia”, jak to mawiał niezapomniany Standartenführer Stirlitz. W kwestii tragedii smoleńskiej można bowiem postawić niezliczoną ilość pytań, czego zresztą nikt nie neguje, z wyjątkiem Tuska, Grasia i Millera Jerzego. I ja właśnie rzucam takie pytanie, które z pozoru jest błahe, ale jak się za chwilę przekonacie, ma wręcz studzienną głębię. Dlaczego nie zmierzono brzozy smoleńskiej? Dlaczego nie wykonano tak oczywistej i na dodatek prostej czynności, skoro bardzo szybko postawiono w tym śledztwie twardą tezę, że o to właśnie o brzozę poharatał się Tupolew i to ona była bezpośrednią przyczyną upadku samolotu będącego w trakcie wznoszenia? Do tej pory padała taka dość tuzinkowa odpowiedź, że to z powodu legendarnej już ruskiej niedbałości, żeby nie powiedzieć nieodpowiedzialności. Sorry, ale delikatniej tego wyrazić już nie potrafię. Tymczasem, jak się wgryźć w temat, to taka teza ma ciężkie konsekwencje, gdyż imputuje narodowi rosyjskiemu fatalną, prymitywną gębę. To raz, a po drugie: przecież na miejscu byli polscy niezwyciężeni eksperci, jak choćby akredytowany Edmund Klich, który cieszył się rekomendacją nie tylko ministrów i premiera polskiego rządu, ale także samego przewodniczącego Komisji Technicznej MAK Aleksieja Morozowa, mającego bezpośrednie przełożenie na Putina, co już jest argumentem nie do odrzucenia. Przecież chyba nikt nie powie, że Morozow nie zna się na polskich ekspertach?! No i nikt z naszych ani z onych nie wpadł na pomysł, żeby zmierzyć brzozę, zanim się ją zetnie. Choćby po to, żeby się pisowcy nie czepiali, już nawet nie chcę mówić o dobru śledztwa. I to bez żadnego wyjątku, wyobraźcie sobie - z tych kilkudziesięciu co najmniej ekspertów żaden się nie wyłamał. Bo gdyby był wyjątek, to pytanie byłoby dzisiaj bezzasadne. Nic z tych rzeczy, ktoś jedynie spojrzał w górę, ocenił wzrokowo i rzucił niedbale: to będzie jakieś trzydzieści do czterdziestu centymetrów, nie więcej. Coś takiego ten ktoś powiedział, oczywiście po rosyjsku, i zapisał sobie w kajeciku ołówkiem kopiowym. A potem prawdopodobnie poszedł przenosić odłamany kawałek skrzydła w inne miejsce, bo w miejscu, w którym spadł ów fragment, tylko gmatwał logiczny obraz zdarzenia. Tak w przybliżeniu musiało być, ale to nie jest oczywiście odpowiedź na moje pytanie. Zatem nie ma wątpliwości, że tezę o ruskiej niedbałości trzeba odrzucić, gdyż w przeciwnym wypadku należałoby tych wszystkich ludzi uznać za gromadę skończonych idiotów. A przecież tego nie chcemy powiedzieć o wybitnych polskich i rosyjskich specjalistach; o Klichu, co badał wiele katastrof; o naczelnym prokuratorze wojskowym Parulskim i jego biegłych podwładnych; a już skóra mi cierpnie na myśl, że ktoś mógłby zaliczyć w poczet idiotów ministra od sytuacji nadzwyczajnych Federacji Rosyjskiej. Nie, to jest nawet statystycznie niemożliwe, żeby oni wszyscy co do jednego byli tak ekstremalnie niezborni. Oczywiście z góry należy także wykluczyć odpowiedzi fantasmagoryczne, na granicy sennego koszmaru, jak ta pewnego blogera, z którym w swoim czasie prowadziłem iście psychodeliczny dialog. Zagadnąłem go mianowicie, dlaczego zaraz po tragedii niszczono główny dowód w postaci wraku, na co on odrzekł, że w katastrofach szuka się jedynie tych części, które mogą pomóc w ich wyjaśnieniu, natomiast pozostałych się nie szuka. Troszkę osłupiałem na takie dictum, lecz kiedy wróciłem do stanu normalności, chytrze go zażyłem, skąd wiadomo, które części mogły być pomocne w śledztwie, jeśli się je przedtem zniszczy? Na co on mi odparł, że po rodzaju katastrofy wiadomo, co jest ważne. Wtedy trochę bezradnie go zapytałem, po co w ogóle śledztwo, skoro od początku wiadomo, a on mi błyskotliwie zripostował, że śledztwo prowadzi się zawsze, gdyż należy wyjaśnić wszystkie szczegóły katastrofy. W tym momencie już się poddałem, a przytaczam ów wywód wyłącznie w celu pokazania, jaki rodzaj odpowiedzi na moje pytanie z góry odrzucam, żeby nie było żem jest opętany moher, co wszystko postrzega w kontekście masońskiego spisku. Nie może być także mowy o zbiorowym, a nawet wręcz masowym przeoczeniu tak rutynowej czynności, jaką jest staranne zbadanie i udokumentowanie obiektu, który odegrał kluczową rolę w sekwencji całego zdarzenia. To również statystycznie jest nieprawdopodobne, nie tylko ze względu na dużą ilość osób z obu stron biorących udział w czynnościach, ale również dlatego, że niektóre z nich, zwłaszcza z rosyjskich służb specjalnych, można posądzić o wiele najróżniejszych rzeczy, lecz nie o proste przeoczenie. Tych ludzi nie można pomylić z premierem Tuskiem, który zapytany, dlaczego oddał śledztwo Putinowi, szczerze wyznał, że w pierwszych dniach po katastrofie nie miał głowy do takich drobiazgów. Nie, oni w żadnych okolicznościach nie tracą głowy i takich ludzi zabrał do Smoleńska Putin, natomiast Tusk przywlókł tam Grasia i Arabskiego. I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o ewentualne przeoczenie zbadania brzozy. Zdecydowanie odpada również teoria, że Rosjanie mieli coś do ukrycia i dlatego w ogóle nie zajęli się badaniem brzozy tylko jej ścinaniem. Nie możemy bowiem zakładać, że bracia Moskale, z którymi jednał się akurat polski rząd oraz Gazeta Wyborcza, Tygodnik Powszechny i inne postępowe media, byli zamieszani w jakieś machinacje z ukrywaniem dowodów. Wtedy bowiem musielibyśmy założyć, że i nasi orędownicy pojednania ocierali się o zdradę stanu na rzecz jednającego się z nami zaprzyjaźnionego mocarstwa. To jest w ogóle nieprawdopodobne do tego stopnia, iż mi mrowie przechodzi po plecach, gdy to piszę. Nie ważcie się nawet czytać tego na głos! Ta zbiorowa dezynwoltura uczestników śledztwa smoleńskiego wobec najprostszej z możliwych śledczych czynności zatrąca wręcz o metafizykę, ale oczywiście metafizykę również stanowczo odrzucamy – tu mamy poparcie całej opcji stojącej na gruncie nieubłaganego postępu, jakby to określił redaktor Michalkiewicz. Poza tym powiedzmy sobie szczerze, że FSB, OMON i Ministerstwo Sytuacji Nadzwyczajnych Federacji Rosyjskiej nie zostawia takich spraw metafizyce. To są poważni chłopcy. I tu otwiera się pole do popisu dla blogerów działających pod czułą egidą czcigodnego senatora Libickiego: Dlaczego nie zmierzono brzozy smoleńskiej? Jeśli odpowiecie sensownie na to pytanie, to ręczę wam, poradzicie sobie śpiewająco z teściem redaktora Sakiewicza. Seaman

Drugi hołd berliński Sikorskiego Przeczytałem depeszę Polskiej Agencji Prasowej z Berlina i nie mogłem uwierzyć własnym oczom: to dzieje się znowu? Wrażenie upiornego deja vu niestety nie chciało ustąpić. Oto znowu do stolicy Niemiec wybrał się minister Sikorski (tym razem jako jeden z gości niemieckiej narady ambasadorów razem z MSZ Belgii, swoją drogą ciekawe to zestawienie państw i kolejny dowód, że Trójkąt Weimarski to mrzonka) i znowu wygłosił brzemienne politycznie wystąpienie. I znowu mamy ten sam problem: w czyim imieniu mówił minister Sikorski? Z kim uzgadniał treść tej "drugiej mowy berlińskiej"? Czy prezydent i premier znali jej tezy? I dlaczego, jak zwykle, parlament został przez obóz władzy poniżony jako miejsce niegodne wysłuchania nowej doktryny polityki europejskiej w wydaniu rządowym i odbycia nad nią debaty? Znowu, jako posłowie, z Berlina dowiadujemy się o celach polskiej polityki zagranicznej. Czy taką recydywę w wydaniu ministra Sikorskiego można jeszcze tłumaczyć przypadkiem? Czy to już nowy i utrwalający się standard? Czy trzeba będzie odtąd śledzić wyjazdy ministra do Berlina, aby poznać najważniejsze założenia polityki obecnego obozu władzy (te mniej ważne minister zakomunikuje na Twitterze)? Jak nazwać państwo, które ma takiego szefa dyplomacji? Oto bowiem w "Hołdzie Berlińskim 2" minister Sikorski zawarł tezy fundamentalne i szokujące, jeśli zważyć, iż nie odbyła się na ten temat ani jedna debata w Sejmie, ani raz nie wypowiedział się w tych sprawach prezydent, nie znane są w uchwały rządu. Znane jest za to, od zeszłego tygodnia, stanowisko kanclerz Merkel. I to właśnie to stanowisko poparł minister Sikorski. Nie stanowisko polskich ośrodków władzy, (bo jako się rzekło ono jeszcze nie istnieje), ale niemieckiej szefowej rządu. Jak pisze w depeszy PAP: "Szef polskiego MSZ Radosław Sikorski opowiedział się w poniedziałek w Berlinie za reformą unijnych traktatów (...) Nie wykluczył dyskusji o konstytucji europejskiej. "Jeżeli chcemy być silniejsi, musimy zreformować traktaty" - powiedział Sikorski". To dokładne echo weekendowego wywiadu kanclerz Niemiec. Potem depesza staje się jeszcze bardziej zdumiewająca: "Obecny kryzys może być też, zdaniem ministra, dobrym punktem wyjścia do dyskusji o konstytucji. Musimy jednak najpierw przekonać obywateli, że potrafimy rozwiązać ich aktualne problemy – zastrzegł szef MSZ. - Dokończmy najpierw unię fiskalno-polityczną i finansową, zanim podejmiemy kolejne polityczne kroki, które z pewnością nie będą łatwe". Czyli jest już pozamiatane. Polska właśnie ustami swego ministra opowiedziała się za unią fiskalną i polityczną! Po co debata, eksperci, parlament i całe to demokratyczne barachło? A potem Sikorski rozwinął skrzydła i poszedł ma całość proponując nie tylko to, co wcześniej m.in. możliwość połączenia urzędu przewodniczącego Rady Europejskiej i przewodniczącego Komisji Europejskiej oraz szefa eurogrupy (zaakcentował, że powinno się zapewnić bardziej demokratyczny wybór takiej osoby), ale także - uwaga ! szok! - opowiedział się za rozszerzeniem kwestii, w których decyzje podejmowane są większością głosów oraz wyraził opinię, że UE powinna też zastanowić się nad wspólną reprezentacją w organizacjach międzynarodowych. I znowu - słowa te padły bez jakiejkolwiek demokratycznej legitymacji, by wygłaszać takie tezy ! I na koniec jeszcze, niezamierzony jak się wydaje, tragikomiczny element depeszy PAP. Oto po cytatach z Sikorskiego pojawiają się w niej dwie informacje kontekstowe: po pierwsze przypomnienie, że za ożywieniem debaty o projekcie konstytucji europejskiej stoi szef niemieckiego MSZ Guido Westerwelle. Westerwelle zainicjował na wiosnę powstanie Grupy Refleksyjnej ds. Przyszłości UE, w której skład wchodzi 10 ministrów spraw zagranicznych, w tym Sikorski (to zresztą kolejny skandal w tej sprawie: na jakiej zasadzie i z czyjeś upoważnienia minister jest członkiem tej Grupy?) a po drugie, że "zdaniem eksperta niemieckiej Fundacji Bertelsmanna, Corneliusa Ochmanna, polski minister wypadł doskonale”. Przypuszczam, że ów znany analityk niemiecki nawet nie zdał sobie sprawy, że zachował się bezczelnie, a korespondent PAP nawet nie pomyślał, że nie jest chyba na miejscu, by ktoś z zagranicy oceniał polskiego ministra w tak protekcjonalnym tonie. Wszystko to przekracza po raz kolejny granice wytrzymałości polskiego państwa. Jeszcze nie tak dawno wydawało mi się, że po 5 latach rządów PO-PSL o Polsce można mówić jako o państwie omdlalym, teraz widzę, że to nie omdlenie - nasze państwo jest ogłuszone uderzeniem tępym narzędziem w głowę. Krzysztof Szczerski

Mucha grabarzem polskiego sportu Igrzyska olimpijskie w Londynie w zgodnej opinii komentatorów zostały uznane za wielką porażkę naszej reprezentacji i już nawet Ministerstwo Sportu nie utrzymuje, że jest inaczej. Otwarte pozostaje pytanie, jak uzdrowić polski sport. Niedawno głos w tej sprawie zabrała szefowa resortu Joanna Mucha. Wygłosiła jedynie zaproszenie do współpracy dla wszystkich, którzy chcieliby pomóc oraz bardzo ogólny kierunek zmian – państwo w większym niż dotąd stopniu postawi na sport masowy, skorygowane zostanie finansowanie związków sportowych, a wsparcie z budżetu otrzymają przedstawiciele dyscyplin uznanych za strategiczne. Na konferencji padły też stwierdzenia zaskakujące i niepokojące. Szokuje pozytywna ocena, szczodrze wydana projektowi przygotowań do igrzysk o nazwie Klub Polska Londyn 2012. Alarmująco brzmią natomiast wnioski, że w przyszłości trzeba zaostrzyć kryteria kwalifikacyjne i że efektów zmian możemy oczekiwać za 16, najwcześniej 12 lat.

Merytoryka zamiast populizmu Hasło „Stawiajmy, na jakość, a nie na ilość” to nic innego jak populizm, chętnie podchwytywany przez, wielu, ale chybiony. Pamiętajmy, że wszyscy nasi sportowcy, aby wystąpić w Londynie, musieli nie tylko spełnić warunki MKOl, ale w większości wypadków także znacznie surowsze, określone przez PKOl. Za ich wyjazd nie płaciło ministerstwo, tylko właśnie PKOl, który dotacji budżetowych nie otrzymuje. Argumenty w stylu: „Igrzyska olimpijskie powinny służyć promocji kraju poprzez walkę sportową na najwyższym poziomie zaawansowania, a nie przez pokazywanie kolejnych niepowodzeń”, pokazują tylko, że Mucha bardziej myśli o odbiorze igrzysk, jako imprezy ogniskującej uwagę opinii publicznej niż o merytoryce. Tymczasem nawet laik wie, że o sukcesach w znacznej mierze decyduje doświadczenie, które zdobywa się w kolejnych startach w zawodach najwyższej rangi. Gdyby decydowała o tym Mucha, w Londynie mielibyśmy nie dziesięć, a osiem medali, bo przecież Sylwia Bogacka i Bartłomiej Bonk nie znaleźli się w prawie 150-osobowym klubie Londyn, którego przygotowania współfinansowało ministerstwo. Najwyraźniej nie zostali uznani za rokujących i pewnie w ogóle na igrzyska by nie pojechali. Przede wszystkim nie do przyjęcia jest jednak mowa o perspektywie 16, czy nawet 12 lat, jeśli chodzi o efekty reform. Owszem, naszych przyszłych medalistów z igrzysk 2028 r., którzy dopiero zaczynają lub zaczną stawiać pierwsze kroki w sporcie, należy dziś zachęcić do jego uprawiania, a potem stworzyć im jak najlepsze warunki rozwoju, ale trzeba równocześnie robić wszystko, by w Rio było lepiej niż w Londynie. Aby jednak było to możliwe, trzeba rzetelnie ocenić przygotowania do występu w ostatnich igrzyskach. Odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak mało naszych sportowców było w optymalnej formie. Tymczasem Mucha nie wiadomo, dlaczego uznała, że model wdrożony przez jej poprzedników – wspomniany system Londyn 2012 – jest właściwy. Zapowiedziała tylko jakieś niejasne korekty.

Wyegzekwować profesjonalizm Taką korektą jest wprowadzenie pojęcia dyscyplin strategicznych. Pytanie tylko, które dyscypliny powinny zostać za takie uznane. Odpowiedź najprostsza to wskazanie tych, które w igrzyskach mają najwięcej konkurencji – a więc przede wszystkim lekkoatletyki (47) i pływania (34). Z drugiej strony oznacza to kopanie się z koniem. Ze 104 medali zdobytych w Londynie Amerykanie, zwycięzcy klasyfikacji medalowej, aż 60 wywalczyli w tych dwóch dyscyplinach, a pozostałe – w 18 innych. Pytań jest więcej – np. co z grami zespołowymi? Niewątpliwie budzą one ogromne emocje, ale pochłaniają też ogromne środki, przy czym wysłanie kilkunastoosobowej kadry to inwestycja w zaledwie jeden medal. Mocno niepewny, dodajmy, w historii rzadko, bowiem wspinaliśmy się na podium w grach zespołowych. Wszelkie strategie wezmą jednak w łeb, jeśli nie przezwycięży się głównego problemu polskiego sportu, którym jest fatalne zarządzanie. Od lat większość związków sportowych jest w rękach niekompetentnych działaczy, którzy nie tylko nie mają pomysłu, jak pozyskać odpowiednie przychody, ale też niewłaściwie wykorzystują środki pochodzące z budżetu. O przydziale stanowisk w zarządzie, obsadzie kadry trenerskiej, nawet o wyborze miejsc na zgrupowania decydują układy i układziki. Ludziom tym wydaje się, że są ważniejsi od sportowców. Ostatnio najgłośniejsza była sprawa sztangisty Adriana Zielińskiego, którego związek chciał ukarać za to, że przygotowywał się do igrzysk na własną rękę, bez narzuconego mu trenera i w innym miejscu, niż wskazane przez działaczy. Zawodnik ten w Londynie zdobył złoty medal, a zamiast zwrotu poniesionych kosztów usłyszał ukryte sugestie, że wyjazd za granicę był ucieczką od nadzoru antydopingowego. Takich sytuacji jest wiele. Potrzebna jest ingerencja z zewnątrz. Mucha zapowiedziała, że spotka się ze wszystkimi szefami związków, ale pomysłu na zwalczenie patologii nie zdradziła. Łatwe to z pewnością nie będzie, bowiem, mimo że minister sportu formalnie sprawuje nadzór nad związkami, to faktycznie są to stowarzyszenia autonomiczne. Jedynym instrumentem mającym wpływ na funkcjonowanie tych organizmów, jakim dysponuje Mucha, są dotacje budżetowe. Rocznie organizacje te otrzymują w sumie 160 mln zł pochodzących z kieszeni podatników, co stanowi lwią część ich przychodów. Marek Saturdski

Nowa ustawa refundacyjna niestety ciosem w zdrowie Polaków Polacy w pierwszych trzech miesiącach musieli wydać na leki znacznie większe pieniądze niż do tej pory.

1. Ucichły protesty lekarzy w sprawie wypisywania recept na leki refundowane, Naczelna Rada Lekarska po prostu doszła do wniosku, że nie będzie kopała się z koniem, (czyli NFZ-em), ustało zainteresowanie mediów tą problematyką, ale niestety skutki nowej ustawy refundacyjnej ponoszą już bardzo mocno polscy pacjenci. Otrzymałem właśnie od ministra zdrowia odpowiedź na moją lipcową interpelację dotyczącą kwot refundacji do leków i kwot dopłat pacjentów do leków za I półrocze 2012 roku w porównaniu z analogicznym okresem roku ubiegłego i choć jest ona niepełna, można już się pokusić o pewne wnioski z funkcjonowania nowej ustawy refundacyjnej, szczególnie te dotyczące jej negatywnego wpływu na zdrowie Polaków.

2. Przypomnijmy tylko, że ustawa ta uchwalona w maju 2011 roku (i podpisana w czerwcu przez prezydenta Komorowskiego), miała jednak skrzętnie ukryty cel przed opinią publiczną, a w szczególności przed ludźmi chorymi, mianowicie znaczące zmniejszenie środków finansowych przeznaczanych corocznie przez NFZ na refundację leków. Głównym instrumentem, który miał ograniczać wydatki na leki refundowane, był swoisty bat finansowy na lekarzy, w postaci zwrotu kwot nienależnej refundacji razem z odsetkami ustalonej przez kontrolerów NFZ. Kontrole te mogłyby być przeprowadzane w ciągu 5 lat od daty wystawienia recepty, a kontrolowane miało być nie tylko uprawnienie pacjenta do leków refundowanych (a więc czy w momencie wizyty u lekarza był on ubezpieczony, a dokładnie czy miał opłaconą składkę zdrowotną), ale przede wszystkim czy przepisany pacjentowi lek podlega refundacji w danej jednostce chorobowej. Na skutek nacisku środowiska lekarskiego już na początku tego roku nowelizacją ustawy kontrole lekarzy pod tym względem przez NFZ, zostały wprawdzie zniesione, ale ciągle w ustawie znajdują się zapisy nakazujące lekarzowi przepisywanie z refundacją leku tylko w zastosowaniu w stosunku do jednostki chorobowej na którą lek został w Polsce zarejestrowany.

3. Ustawa już dała pozytywne rezultaty, ale tylko dla NFZ, ograniczając wyraźnie środki przeznaczane na refundację leków, co zostało odnotowane nawet w ostatnim raporcie NBP dotyczącym procesów inflacyjnych w Polsce. Wynika z niego, że ceny leków dla pacjentów od początku tego roku wzrosły średnio o około 10%, a ponieważ do tej pory mieliśmy już najwyższy udział pacjentów w płaceniu za leki i wynosił on około 32%, to po wprowadzeniu nowej ustawy ten udział sięgnie przynajmniej do 38%. Ustawa refundacyjna działa i w jej wyniku pacjenci coraz głębiej sięgają do portfeli, aby wykupić przepisane recepty, a konsylia lekarskie w szpitalach coraz częściej zastanawiają się nie jak leczyć pacjenta, ale raczej czy dana terapia zostanie przez NFZ sfinansowana.

4. Wszystkie te tendencje potwierdza niestety odpowiedź ministra zdrowia na moją interpelację. Wprawdzie dane, które zawiera, dotyczą tylko I kwartału tego roku (jak się okazuje za II kwartał w sierpniu, nie ma jeszcze danych, mimo zinformatyzowania systemu refundacyjnego), ale okazuje się, że ilość wydanych leków refundowanych w porównaniu do I kwartału 2011 roku z ponad 120 milionów opakowań zmniejszyła się do niewiele ponad 88 milionów opakowań. Zmniejszenie ilości wydawanych leków refundowanych o prawie 32 mln opakowań i to tylko w przeciągu 3 pierwszych miesięcy tego roku, nie świadczy przecież o nagłej poprawie stanu zdrowia Polaków, ale o masowym wypisywaniu przez lekarzy recept bez refundacji zamiast tych refundowanych. To oznacza, że Polacy w pierwszych trzech miesiącach musieli wydać na leki znacznie większe pieniądze niż do tej pory. W ten sposób znacznie zmniejszyła się kwota refundacji poniesionej przez NFZ. Zmniejszyła się ona z z 2,15 mld zł do 1,57 mld zł, co oznacza blisko 0,6 mld zł oszczędności Funduszu, tylko w I kwartale tego roku. Prawdopodobnie ta tendencja utrzyma się w ciągu całego roku 2012, co oznacza, że NFZ może zaoszczędzić na refundacji blisko 2 mld zł, ale jednocześnie pacjenci będą zmuszeni zapłacić za leki znacznie większe niż do tej pory pieniądze albo w ogóle zrezygnują z leczenia. Kuźmiuk

Macierewicz: Zaskakujące domysły O ostatnich decyzjach Andrzeja Seremeta ws. śledztwa dot. telefonu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz procesu lustracyjnego Tomasza Turowskiego portal Stefczyk.info rozmawia z posłem PiS Antonim Macierewiczem. Stefczyk.info: "Nasz Dziennik" pisze, że Prokuratura Generalna nie zamierza zwracać się do Rosji o pomoc prawną ws. śledztwa dotyczącego włamania do telefonu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego po 10 kwietnia 2010 roku. Co oznacza taka decyzja?
Antoni Macierewicz: Dla pełnego komentarza tej decyzji należałoby posiąść wiedzę Prokuratora Generlanego. On ma szersze spojrzenie na tę sprawę. Teoretycznie jednak jego decyzja oznacza, że według Andrzeja Seremeta przestępstwa włamania do telefonu Prezydenta RP dopuścili się Polacy. Tak można by wnioskować, skoro pomoc prawna od Rosjan nie jest potrzebna. To jednak zupełnie zaskakujący tok myślenia. Nic nie wskazuje, by Polacy zaraz po katastrofie smoleńskiej mieli dostęp do tego samolotu i mogli dokonać takiego włamania. Innym tłumaczeniem jest założenie, że ktoś z pasażerów przeżył i próbował się skontaktować z kimś za pomocą tego samolotu. Decyzja Seremeta tworzy szereg domniemań, które wydają się szokujące, szczególnie w świetle dotychczasowych ustaleń.
Seremet ma tego świadomość? Prokuratura musi sobie zdawać z tego sprawę. Fakt używania telefonu jest bezsporny. Jeśli prokuratura nie chce się zwracać do Rosjan o pomoc w tej sprawie, to znaczy, że uznała, że przestępstwa dopuścił się ktoś, kto nie podlega rosyjskiej jurysdykcji. Nasuwa się domniemanie, że to był Polak. Dalsze rozważania są jeszcze bardziej szokujące. Prokuratura powinna uwzględnić, że tworzy taki krąg podejrzeń swoją decyzją.
Może szef prokuratury uważa, że to nie jest istotna sprawa Taka interpretacja wydaje mi się niemożliwa i zupełnie absurdalna. Używanie telefonu Prezydenta RP i penetracja jego poczty głosowej jest jedną ze spraw niesłychanie istotnych dla bezpieczeństwa państwa w każdej sytuacji. Gdy sprawa dzieje się po katastrofie takiej, jak tragedia smoleńska, mamy do czynienia z jeszcze poważniejszą sprawą. Jeśli wyklucza się pomoc prawną, to oznacza, że wyklucza się powiązanie tej sprawy z Rosjanami. Bez względu na intencje prokuratury, wydaje się oczywiste, że strona rosyjska będzie wykorzystywała tę decyzję, by właśnie zaznaczać, że ze sprawą nie ma nic wspólnego. Kreml wykorzysta to przeciwko Polsce.
Zmieniając temat warto wspomnieć również o innej decyzji Prokuratora Seremeta. Zdecydował on, że skieruje do Sądu Najwyższego sprawę Tomasza Turowskiego. Został on przez sąd apelacyjny uniewinniony od zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Obecnie sprawę rozpatrzy SN To dobra i słuszna decyzja. Według mojej wiedzy, nie wszystkie kwestie obciążające Turowskiego, zostały w tej sprawy podniesione. Myślę, że decyzja Prokuratora Seremeta umożliwi uzupełnienie materiału dowodowego w tym procesie.
Ta sprawa powinna ujrzeć światło dzienne? Zdecydowanie tak. Ta sytuacja jest zbyt poważna, by prowadzić ten proces w tajemnicy. Rola Pana Turowskiego w czasie katastrofy smoleńskiej oraz przygotowań do wylotu do Smoleńska jest kluczowa. Szereg jego zeznań odbiega w sposób odmienny od relacji innych świadków wydarzeń. Po jego relacjach widać, że jego rola w tej sprawie była zasadnicza. Dlatego wyjaśnienie jego związków ze służbami, szczególnie komunistycznymi jest kluczowe dla bezpieczeństwa Polski. Rozmawiał TK

Bankowa łapa na SKOK-ach Jeszcze nie weszła w życie zaskarżona nowelizacja ustawy o Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych z 2009 r., a posłowie już szykują jej kolejną nowelizację. Kierownictwo Kasy Krajowej SKOK alarmuje, że zaproponowane przepisy zmierzają do odebrania własności członkom spółdzielni, zakładając możliwość przejęcia Kasy przez banki. Projektem nowelizacji ustawy o SKOK-ach zajmie się dziś sejmowa Komisja Finansów Publicznych.

"W ostatnich kilku latach następuje w Polsce dynamiczny rozwój spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych. Rozwój ten charakteryzuje się przede wszystkim zwiększeniem skali i obszaru działalności funkcjonujących kas. (...) Takie zjawiska powodują, że kwestia bezpieczeństwa środków gromadzonych przez kasy, podobnie jak ma to miejsce w bankach, nabiera istotnego znaczenia. Mając zatem na uwadze skalę ryzyka wynikającego z działalności kas oraz związanego z ich klientami, którymi w dużym stopniu są osoby mniej zamożne, w celu zwiększenia bezpieczeństwa funkcjonowania systemu kas - zasadne wydaje się wprowadzenie przepisów restrukturyzujących pozwalających na poprawę jakości zarządzania i ograniczenie poziomu ryzyk w kasach, w sytuacji potencjalnego zaistnienia zagrożenia działalności (...)" - analogicznie brzmiąca formułka znalazła się i tym razem w uzasadnieniu nowego projektu nowelizacji ustawy o Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych, który powstaje już podczas drugiej kadencji rządów PO - PSL. I to wcale nie rząd tak się "troszczy" o los wspomnianych "osób mniej zamożnych", będących członkami-właścicielami Kas. Wnioskodawcą kolejnych projektów nowelizacji ustawy o SKOK-ach, które trafiają do Sejmu, jest twór figurujący pod nazwą "grupa posłów Platformy Obywatelskiej". Tę "grupę posłów Platformy Obywatelskiej" od lat niezwykle interesuje "dynamiczny rozwój spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych". Projekty ustaw w sprawie SKOK-ów pilotowali w Sejmie parlamentarzyści Platformy doskonale zdający sobie sprawę, jak wielki problem dla banków stwarzają rozwijające się SKOK-i. Projekt ustawy z 2005 r. firmował jeszcze niedawny wiceminister zdrowia Jakub Szulc (były pracownik Banku BPH), a projekt ustawy uchwalonej w 2009 r. - nowo powołany wiceminister zdrowia Sławomir Neumann (urlopowany pracownik banku Nordea) i były już poseł PO, a obecnie prezydent Ostrowa Wielkopolskiego Jarosław Urbaniak (były pracownik Invest Banku). Dwaj ostatni posłowie są doskonale znani ze zgodnej współpracy ze swoim kolegą z PO Mirosławem Sekułą w hazardowej komisji śledczej. Kolejne nowelizacje ustawy o SKOK-ach w proponowanych kształtach kwestionowane są przez kierownictwo Kasy Krajowej SKOK utrzymujące, że nowe przepisy mają na celu utrudnienie działalności prężnie rozwijającym się Kasom, a twierdzenia o zamiarze zwiększenia bezpieczeństwa środków zgromadzonych przez członków Kas to jedynie pretekst do podjęcia działań legislacyjnych w celu zmiany zasad działania Kas. Projekt nowelizacji ustawy o SKOK-ach z 2005 r. został przez posłów porzucony. Znalazły się tam m.in. zapisy zobowiązujące Kasę Krajową do sprzedaży posiadanych przez nią udziałów w spółkach, na co dostała 3 miesiące. Przez tak krótki czas musiałaby się pozbyć majątku - jak obecnie szacuje prezes Kasy Krajowej Grzegorz Bierecki - w wysokości 500 milionów złotych. Nowelizację w nowym kształcie udało się uchwalić koalicji PO - PSL w 2009 roku. Ustawa została jednak zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego w skali niemającej precedensu. Prezydent zakwestionował aż 72 artykuły nowego prawa. Bronisław Komorowski decyzję swojego tragicznie zmarłego poprzednika postanowił jednak zmienić, przysłużył się tym samym inicjatywie zrealizowanej przez swoich kolegów z PO. Do rozpatrzenia przez Trybunał Konstytucyjny pozostawił dwa artykuły ustawy (oba TK uznał za niezgodne z Konstytucją), zgodności z Konstytucją pozostałych nie pozwolił Trybunałowi rozpatrzeć. Wniosek o ich zbadanie skierowali jednak w tym miesiącu do TK posłowie Prawa i Sprawiedliwości.

"Grupa posłów Platformy Obywatelskiej" wyszła już z kolejną inicjatywą w tej dziedzinie. Projekt w tej sprawie trafił do Sejmu w ubiegłym miesiącu. W uzasadnieniu projektu ustawy, którym dziś ma zająć się sejmowa Komisja Finansów Publicznych, czytamy m.in., że "Zasadniczym celem zmiany obowiązującej ustawy jest wprowadzenie specjalnych regulacji prawnych w zakresie zwiększenia stabilności spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych poprzez stworzenie przepisów w zakresie procesów restrukturyzacyjnych w kasach". W uzasadnieniach tego typu projektów za każdym razem wyrażana jest chęć "zwiększenia stabilności" bądź "poprawienia bezpieczeństwa". Tym razem w projekcie znalazł się interesujący zapis o możliwości przejęcia Kasy przez banki: "Jeżeli według sprawozdania finansowego aktywa kasy nie wystarczają na zaspokojenie jej zobowiązań, zarząd kasy, zarządca komisaryczny lub likwidator powiadamia o tym niezwłocznie Komisję Nadzoru Finansowego, która może podjąć decyzję o zawieszeniu działalności kasy (...) oraz może podjąć decyzję o jej przejęciu przez inną kasę lub bank krajowy za ich zgodą albo może wystąpić do właściwego sądu z wnioskiem o ogłoszenie upadłości kasy". Zdaniem Adama Jedlińskiego, przewodniczącego Rady Nadzorczej Kasy Krajowej SKOK, projekt przygotowany przez grupę posłów PO opiera się na idei, że to "urzędnicy lepiej potrafią biznes prowadzić niż biznesmeni".

- Ona likwiduje w pełni samodzielność i samorządność spółdzielni, jakimi są Kasy. Przyjmuje całkowicie metodę administracyjno-prawną regulacji stosunków gospodarczych, likwidując w pełni wolność gospodarczą i samorządność w działalności tych niezależnych organizacji społecznych i gospodarczych - ocenił Jedliński. Jak zaznaczył, zapis o tym, że KNF może posunąć się do tak daleko idącego pomysłu, aby przyłączyć Kasę do banku komercyjnego, który jest spółką akcyjną - na podstawie dowolnej decyzji urzędnika - jest w polskim prawie niedopuszczalny.

- Nie można przyłączyć spółdzielni do spółki akcyjnej - dodał Jedliński. Oceniając projekt posłów PO, w słowach nie przebiera prezes Kasy Krajowej SKOK, senator Grzegorz Bierecki.

- Ta nowelizacja nie nadaje się do niczego innego, jak do wyrzucenia do kosza. Nie powinna być nawet przedmiotem prac parlamentarnych, ponieważ uwłacza podstawowym zasadom tworzenia prawa. Ilość naruszeń zasad konstytucyjnych zawartych w tej nowelizacji równa jest ilości artykułów nowelizacji - powiedział wczoraj Bierecki. Prezes Kasy Krajowej wyraził nadzieję, że proponowana nowelizacja ustawy nie wejdzie w życie i zostanie odrzucona, tak jak ta z 2005 roku. - Myślę, że nie chodzi o to, aby te projekty zostały uchwalone. One są wnoszone raczej po to, żeby cały czas dokonywać naruszenia otoczenia Spółdzielczych Kas, żeby cały czas wzbudzać niepokój wobec Kas i w ten sposób utrudniać działalność - ocenił. W październiku natomiast wejdzie w życie nowelizacja ustawy o SKOK-ach z 2009 roku. Zakłada m.in. przejęcie nadzoru nad SKOK-ami przez Komisję Nadzoru Finansowego.

- Nadzór, który będzie nad Kasami, będzie nadzorem kosztowniejszym, nie wiemy, czy będzie nadzorem skuteczniejszym. W ciągu 20 lat funkcjonowania nadzoru samorządowego żadna Kasa nie upadła i żaden członek nie stracił ani złotówki. A przez te 20 lat historii sektora finansowego mieliśmy wiele upadków banków, które przecież były nadzorowane przez państwowe nadzory - powiedział Bierecki.

"Budzenie niepokoju w otoczeniu kas" - co zarzuca posłom partii rządzącej prezes Bierecki - politykom zbytnio chyba nie wychodzi. Kasa Krajowa SKOK pochwaliła się wczoraj, że tylko w ciągu pierwszego półrocza liczba członków Kas powiększyła się o 212 tys., podczas gdy przez cały poprzedni rok - o 138 tysięcy. Bierecki zaznaczył, że Kasy, podobnie jak banki, są instytucjami upoważnionymi do prowadzenia działalności depozytowo-kredytowej i wykonują to na podstawie odrębnej ustawy i zgodnie z tą ustawą.

- SKOK-i działają w oparciu o przepisy o randze ustawowej i zgodnie z tymi przepisami. Wszystko, co robimy w naszej działalności, jest w pełni zgodne z normami określonymi w ustawach - powiedział. Liczba członków Kas to obecnie około 2,5 miliona osób. Artur Kowalski

Sadowski: Perwersyjne skutki dobrych chęci Rządzący, dla celów wyłącznie propagandowych, nie analizując skutków własnych głosowań i wcześniej zgłaszanych projektów, chcieli zademonstrować, że chronią osoby w wieku przedemerytalnym. Skutek jest odwrotny do zamierzonego - mówi w rozmowie z portalem Stefczyk.Info Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. Stefczyk.Info: Z najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że bezrobocie wśród osób powyżej 55. roku życia wzrosło aż o 17 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem. Jakie są tego przyczyny? Źródło tej sytuacji jest jedno – co można zresztą wyczytać w raportach rządowych – mianowicie, że główną przyczyną bezrobocia jest zbyt wysokie opodatkowanie pracy w Polsce. I w zasadzie niewiele istotnym jest to, czy mówimy o starszym pokoleniu czy o młodych ludziach – ta kwestia odbija się na każdej grupie wiekowej. Bariery kosztowe dla przedsiębiorców są bardzo wysokie, co później odzwierciedla się w liczbie przyjmowanych ludzi do pracy. Przedsiębiorca zmuszony jest wypośrodkować kwalifikacje pracownika do ceny jego pracy. W ten sposób system pozbawia młodych, ale także tych tuż przed wiekiem emerytalnym możliwości zarobku. Nie są to przyczyny, które przyszły do nas na zasadzie plagi egipskiej; wszystko zostało przeanalizowane i zbadane. Podstawowy wniosek jest jeden: opodatkowanie pracy w Polsce na poziomie opodatkowania wódki, papierosów czy paliwa powoduje, że tej pracy w Polsce nie ma, że działalność przenosi się do tzw. szarej strefy, czyli strefy nieopodatkowanej. A Polacy znajdują pracę, owszem, ale tysiące kilometrów stąd, gdzieś za granicą.

Skupmy się na sytuacji starszych pracowników na rynku pracy. Czy prawo, które chroni takiego pracownika przed zwolnieniem przez 4 lata przed wiekiem emerytalnym jest czymś, co im służy? Takie zjawisko określa się jako perwersyjne skutki dobrych chęci. Polscy parlamentarzyści dla celów wyłącznie propagandowych, nie analizując skutków własnych głosowań i wcześniej zgłaszanych projektów, chcieli zademonstrować, że chronią osoby w wieku przedemerytalnym. Skutek tej regulacji był z góry do przewidzenia – tzw. pozytywna dyskryminacja, czyli gwarantowanie jakiejś grupie pewnego przywileju, będzie skutkowała wyłącznie zwolnieniami. Jak pokazuje wiele przykładów, niemożliwość zwolnienia pracownika, gdy dzieje się źle w firmie jest tak dotkliwa i niebezpieczna, że ludzi, którzy mogliby dalej pracować i służyć swoim doświadczeniem, niestety profilaktycznie trzeba zwolnić, bo niemożliwość ich późniejszego zwolnienia jest zbyt dużym ryzykiem dla firmy. Ta pozytywna dyskryminacja niszczy miejsca pracy dla osób doświadczonych.

„Dziennik Gazeta Prawna” opisuje także problemy emerytów, którzy dorabiają sobie na umowach. Byli oni zmuszeni do zwolnienia się z pracy choćby na jeden dzień, tak aby zostali wyrejestrowani w systemie. Wielu z nich z powodu niewywiązania się z tego obowiązku utraciło swoje emerytury. To kompletny absurd i brak kwalifikacji naszych rządzących. Tego typu regulacje pokazują, jak daleko idące koszty społeczne i ekonomiczne kryją się za nimi, jak politycy negatywnie ingerują w życie obywateli i zmuszają ich do absurdalnych zachowań, jak podane przez pana zwolnienie się z firmy na jeden dzień, po to, by uzyskać specjalne zaświadczenie. Nasuwają mi się na myśl słowa Franza Kafki – kajdany ludzkości zrobione są z papieru kancelaryjnego. I ten papier produkuje dzisiaj polski rząd, doprowadzając do skrajnie utrudniających i absurdalnych sytuacji w naszym życiu.

Coraz częściej napływają także informacje, które mówią o tym, jak samorządy oszczędzają pieniądze, które później przeznaczane są na walkę z bezrobociem. Czy te pieniądze są wydawane efektywnie?

Samorządy mają niezwykle ograniczone kompetencje, stąd ich tzw. walka z bezrobociem jest mało skuteczna. Problem jest na poziomie wysokiego opodatkowania pracy, które ustala polski rząd. To co jest ewidentnie szkodliwe, to ustalanie na przykład wspólnego wynagrodzenia dla pracowników, regulowanie tzw. minimalnego wynagrodzenia. A przecież inne są koszty życia i pracy w różnych częściach Polski. Jeżeli premier ustala, ile powinien zarabiać uczeń fryzjerski gdzieś pod Opolem czy Szczecinem, to jest to ten zakres ingerencji, który po pierwsze jest niezwykle szkodliwy dla rynku, a po drugie – na który samorządy nie mają żadnego wpływu, a muszą się do niego dostosować. Tego typu regulacje wyrzucają z rynków lokalnych ludzi, którzy chcą wejść na rynek pracy i których trzeba dopiero uczyć zawodu, a tu rząd mówi, ile taki pracownik ma zarabiać.

Czy takim przyuczeniem są proponowane przez samorządy staże i kursy finansowane z budżetu państwa? Te pieniądze mają charakter plastra na gigantyczną ranę, jakim jest dwucyfrowe bezrobocie w Polsce. To jest temat, którego nie da się takimi plastrami rozwiązać. Jeżeli nie ma pracy, to nawet jeśli kandydat będzie miał w ręku dziesięć zaświadczeń o skończonych kursach, to i tak tej pracy nie dostanie, a otrzyma ją kilka tysięcy kilometrów od miejsca swojego zamieszkania. Polacy niejednokrotnie udowodnili, że bez problemu znajdują pracę w innych krajach Unii Europejskiej. Jeżeli rząd uczciwie deklaruje swoje zaangażowanie w walce z bezrobociem, to powinien ograniczyć opodatkowanie pracy. Not. sv

Gmyz: Euro do zwrotu? To są całkiem świadome przestępstwa. Chodzi o wykorzystywanie środków do celów niezgodnych z prawem - mówi portalowi Stefczyk.info dziennikarz śledczy Cezary Gmyz. Stefczyk.info: Mamy kolejną aferę w PO. Tym razem w Olsztynie. Media piszą, że urzędniczka decydująca o przyznaniu unijnych dotacji żądała wpłat na rzecz Platformy. Od tego uzależniała decyzje ws. przyznania środków. Nieprawidłowości z unijnymi funduszami to poważny problem? Cezary Gmyz: Podejrzenia, że środki unijne, przyznane Polsce w ramach wielu funduszy, są źle wykorzystywane nie są nowe. To są gigantyczne środki, a dostęp do nich jest reglamentowany. Mimo tego patologie w tym obszarze się zdarzają. Prokuratura otrzymała niedawno zawiadomienie o przestępstwie na Podkarpaciu. Tam rolnicy mieli otrzymywać odszkodowania za zanieczyszczenie hodowli ogórków. Okazuje się, że pieniądze, jakie do nich trafiły, być może pochodzą właśnie z unijnej dotacji. Dodatkowo, środki mieli otrzymać jedynie ci, którzy byli związani z PSL. Ta sprawa będzie badana przez prokuraturę.
To poważna sprawa? Są znacznie gorsze i poważniejsze. Wystarczy wspomnieć o sprawie informatyzacji. Realizujemy w Polsce kilkadziesiąt projektów informatycznych. Wiemy, że toczy się już w tej sprawie śledztwo. Wiele wskazuje na to, że Polska może być zmuszona do zwracania tych środków. To jest realna groźba. Część funduszy już musieliśmy oddać. Bowiem trafiały one do ludzi związanych z układem partyjno-rządowym. Wiemy, że tzw. infoafera zbliża się do finału. Ta sprawa nie skończy się postawieniem zarzutów jedynie pracownikom firm informatycznych. Macki sięgają znacznie wyżej. Zamieszani mogą być i kierownicy wielkich koncernów informatycznych i ludzie na wysokim szczeblu władz państwowych oraz dowodzący służbami specjalnymi.
Mówi Pan o zaniedbaniach, czy o celowym działaniu przestępczym? Tu nie chodzi o błędy. W mojej ocenie mamy do czynienia z nadużyciami o charakterze systemowym. To są całkiem świadome przestępstwa. Chodzi o wykorzystywanie środków do celów niezgodnych z prawem. Problem w tym, że w wyniku ostatnich zmian w prawie bardzo trudno ścigać takie przestępstwa. Dokonano rozmontowania przepisów. Kilka lat temu można było ścigać niegospodarność. Obecnie nie ma już tego przepisu. Żeby kogoś ścigać za nadużycia trzeba się natrudzić. Z kodeksu karnego i kodeksu spółek handlowych zniknęły przepisy umożliwiające karanie niegospodarności. Jeśli nie było przy tym korupcji, trudno postawić komukolwiek zarzuty. Brakuje przepisów, co widać było przy sprawie Amber Gold. Prokurator Seremet mówił o tym, że przy rejestracji spółki trzeba komuś udowodnić zamiar działalności przestępczej. To jest niezmiernie trudne. Potrzebne są zmiany systemowe. Potrzebne przepisy znikały w ostatnich latach.
Konieczność zwrotu pieniędzy ze środków unijnych będzie bolesna dla Polski? To może mieć niezwykle duże skutki. Motorem wzrostu gospodarczego w Polsce były przecież środki europejskie. Konieczność zwrotu tych pieniędzy będzie więc dla nas bolesna. To może się okazać zagrożeniem dla budżetu państwa. Może się skończyć powtórką z Grecji. Jeśli środki z UE okażą się wydawane w sposób niezgodny z prawem, ich zwrot spowoduje pogłębienie się kryzysu w kraju. To może nam zagrozić. Rozmawiał Nal

Bezwstydna szczerość „Z obfitości serca usta mówią” - powiada Pismo Święte. Wprawdzie mam poważne wątpliwości, czy owa „obfitość serca” odnosi się również do posła Janusza Palikota, bo raczej sprawia on wrażenie narkomana uganiającego się za „działką”, którą w jego przypadku są „słupki popularności” - ale nasz polski język giętki też ma formułę, że durniowi trzeba tylko pozwolić mówić - a prędzej czy później się wygada. Toteż i poseł Palikot wygadał się, o co chodzi z tej całej „integracji europejskiej”. Dotychczas rozmaici filuci opowiadali duby smalone, a to o potrzebie „ewangelizacji zlaicyzowanej Europy” - do czego rzekomo konieczny jest nasz udział w kołchozie - a to, że „wszyscy ludzie będą braćmi” kiedy już się umysł zaćmi - i tak dalej - tymczasem poseł Palikot szczerze powiedział, że chodzi o to, by nasz nieszczęśliwy kraj stał się częścią składową europejskiego cesarstwa, rezygnując nawet z symbolicznych atrybutów niepodległości, jak konstytucja, flaga, czy hymn państwowy. Te symboliczne atrybuty są bowiem według posła Palikota, reliktami nacjonalizmu, który jest przyczyną wojen. Cóż można na to powiedzieć? Chyba tylko tyle, że w dzisiejszych czasach filozofowie są coraz głupsi i tylko patrzeć, jak dojdzie do sytuacji, w której słowa „filozof” i „dureń” staną się synonimami. Przecież opinia, jakoby przyczyną wojen był nacjonalizm nie wytrzymuje krytyki już na pierwszy rzut oka. Nacjonalizm, to znaczy pogląd, że każda wspólnota etniczna powinna się politycznie zorganizować w państwo, narodził się w Europie dopiero w wieku XIX, a zdominował europejskie myślenie w połowie tamtego stulecia, czego wyrazem była „Wiosna Ludów”. Tymczasem wojny toczą się od zarania ludzkości, kiedy o żadnym „nacjonalizmie” nikomu się nawet nie śniło. W tej sytuacji przyczyną wojen musi być coś innego - ale zrozumienie tak prostej rzeczy najwyraźniej przekracza możliwości umysłu naszego filozofa. Nawiasem mówiąc, oficjalną ideologią państwową Izraela jest syjonizm, czyli żydowski nacjonalizm. Ciekawe, co by się stało, gdyby poseł Palikot doradził rezygnację z niepodległości Izraelczykom. W najlepszym razie uznaliby go pewnie za „ein myszygene Kopf”, a w najgorszym - strach pomyśleć! Ale na tym nie koniec, bo nasz biłgorajski filozof do rewolucyjnej praktyki postanowił dorobić rewolucyjną teorię - że mianowicie dopiero formalne przekształcenie naszego nieszczęśliwego kraju w część składową europejskiego cesarstwa zapewni Polsce „prawdziwą niepodległość”. Nie jest to teoria specjalnie oryginalna; już kilkadziesiąt lat temu wyszydził ją Sławomir Mrożek, wkładając w usta bohatera swojej sztuki stwierdzenie, że „prawdziwa wolność jest tam, gdzie nie ma zwyczajnej wolności”. Najwyraźniej z niepodległością jest tak samo - przynajmniej według posła Palikota. Ale nie tylko jego - bo ma on licznych poprzedników. Kajetan Koźmian w swoich „Pamiętnikach” wspomina, że po trzecim rozbiorze Polski w wielu obałamuconych głowach zapanowało coś na kształt uczucia ulgi - że oto koszmar się skończył. - Wprawdzie Polski już nie ma, ale przecież nadal jesteśmy Polakami, a nawet teraz nam lepiej niż kiedyś, bo kiedyś sami musieliśmy martwić się o granice i tak dalej - a teraz o wszystko martwi się Katarzyna, w my możemy spokojnie wypić i zakąsić. Właściwie wypadałoby okazać wdzięczność posłu Palikotu, bo szczerze, a nawet bezwstydnie powiedział, o co chodzi, podczas gdy pozostali Umiłowani Przywódcy jeszcze się trochę wstydzą przyznać do realizowania scenariusza rozbiorowego i bredzą - a to o „modernizacji”, a to o płomiennej obronie interesu narodowego - ale obejdzie się, bo przecież widać wyraźniej, że i tak już przewróciło mu się w głowie. SM

9 sierpnia 2012 "System radziecki dokonał wielkiego materialnego postępu w ostatnich latach.. Widzi się zamożne społeczeństwo na ulicach, wspaniałe restauracje i sklepy. System radziecki odnosi sukcesy, ponieważ w przeciwieństwie do gospodarek zachodnich w pełni wykorzystuje zasoby ludzkie”- pisał w latach osiemdziesiątych o ZSRR „ekonomista” i laureat Nagrody Nobla - John Kenneth Galbaraith. Guru amerykańskiej gospodarki, zmarły w 2006 roku. Doradca czterech prezydentów: Rosevelta, Kennediego, Johnsona i Clintona. Coś strasznego(!!!!): Żeby szaleniec ”ekonomiczny” był doradcą aż czterech prezydentów (!!!) I jeszcze za fałszywą i zgubną teorię interwencjonizmu państwowego otrzymał Nagrodę Nobla..(????) Czy jest ktoś w składzie makulatury, pardon - kapituły tej nagrody, kto myśli logicznie? Dlatego jestem, zawsze podejrzliwy wobec ludzi z tytułami.. Im więcej ma tytułów, tym większe zakłamanie polityczne się za nimi kryje. Galbraith był zwolennikiem teorii Lorda Keynesa - zwolennika interwencjonizmu w gospodarkę, pompowania pustego pieniądza i rozdymania wydatków „publicznych” czytaj biurokratycznych.. Nie podaż, jak w normalnej gospodarce - lecz popyt - kształtuje oblicze gospodarcze danego kraju. No i zbieramy obecnie owoce tej popytowej filozofii gospodarczej.. USA są zadłużone na prawie 18 bilionów dolarów..(!!!!), kraje Unii Europejskiej na miliardy dolarów. Wszystkie kraje, które realizują pomysły Keynesa i Galbraitha toną w długach, zarabiają jedynie bankierzy, fundusze spekulacyjne i a całością kręcą tzw. rynki finansowe.. Wygląda na to, że teoria Keynesa i Galbraitha były dopasowywane i wymyślane do interesów banków - takie odnoszę wrażenie. One pożyczają i z tego żyją.. Tak jak fundusze unijne - pomyślane są, żeby gminy się zadłużały. To jest pułapka zadłużeniowa.. Najpierw wymyślić papierowy pieniądz, potem uwolnić pieniądz od złota - jako kotwicy, ale nie budżetowej, a potem dodrukowywać pieniądz papierowy ile dusza interwencjonisty zapragnie. W czyim interesie ludzkość pozbywa się elementarnej logiki? Przecież nie w interesie narodów- tylko w interesie banków i bankierów. To chyba jasne! Jak przysłowiowe Słońce. Tam gdzie bankierzy nie rządzą- tak jak w Chinach, Rosji, Indiach czy Brazylii i niech forsują teorii popytu za pomocą pustego pieniądza - jakoś się wiedzie.. Tam gdzie obowiązuje fałszywa teoria Galbraitha i Keynesa- tam wszystko się wali.. Bankructwa za progiem.. Nie da się zbudować dobrobytu ludzi, gdy bankierzy wyciągają z narodów grubą forsę.. Znikają owoce ludzkiej pracy.. Z nas wyciągają 46 miliardów złotych rocznie.. Prawie 15 miliardów dolarów.. (!!!!) Niezła sumka, nieprawdaż?.. I pomyśleć, że John Galbraith doradzał premierowi Indii. Jawaha….., jakoś tak - Neru. W latach 1961-63, trzymając tamtejszych ludzi w sferze ubóstwa.. Dzisiejsze Indie- po porzuceniu fałszywej teorii ekonomicznej- stanowią czołówkę świata gospodarczego. Już sami konstruują swoje nowoczesne technologie. My nadal tkwimy w tym absurdzie, za który gremium szwedzkie przyznało szaleńcowi -Nobla.. Jakoś się pozmieniało pośród członków kapituły nagrody.. Opanowali ją komuniści i komunistom i różnym lewakom przyznają nagrody. Ani Reymont ani Sienkiewicz - nie dostaliby dzisiaj Nagrody Nobla.. Konserwatyści nie dostają! Tylko Lewica! Wałęsa, Szymborska, Miłosz.. Jest to obecnie nagroda polityczna. Ściśle ideologiczna. W 1973 roku pan Galbraith przewodniczył Amerykańskiemu Stowarzyszeniu Ekonomicznemu..(????) A w czym On mógł reprezentować ekonomię, jak hołdował fałszywemu świadectwu dogmatycznemu, polegającemu na kreowaniu popytu poprzez fałszywy pieniądz bez pokrycia- jedynie w interesie banków i bankierów? I jeszcze wychował setki absolwentów na Harwardzie i Cambridge - którzy rozsiewają tę fałszywą zarazę po całym świecie? Graj w to także pełnokrwistym komunistom, takim jak Gierek, który w Polsce tworzył WOG- Wielką Organizację Gospodarczą - łączył państwowe koncerty, pardon- koncerny oparte o Wielkie Organizowane Marnotrawstwo państwowe.. Szaleńców nigdy nie brakowało: ale ktoś musi za to szaleństwo zapłacić. Życie wystawia rachunek.. Komunizm, socjalizm, byleby nie kapitalizm.. A jak już jest, to trzeba go zniszczyć.. Zgodnie z tym, co proponował Karol Marks: „Jest tylko jeden sposób, by zabić kapitalizm: podatki, podatki i jeszcze raz podatki”.. No i realizują wytyczne Marksa.. Władza podatkowania - to władza niszczenia.. I jeszcze ciekawostka dla numerologów.. John Kenneth Galbraith - socjal-komunista, zmarł w roku 2006 i miał wzrostu

- 206 centymetów (????) Zaraził - jak Lenin świat- fałszywą ideą „ekonomiczną”. Obaj mieli fałszywe idee, które są wieczne żywe, choć byli różnego wzrostu no i Lenin nie dostał Nobla, a powinien, chociaż pośmiertnie. Sprawiedliwości społecznej stałoby się zadość.. I jeszcze jedna ciekawostka: w roku 1992 - w trzy lata po tzw. przemianach, nadal honoruje się szaleńców w dziedzinie ”ekonomii” wymyślonej i teoretycznej.. Niesprawdzającej się w praktyce, bo prawda - to zgodność z rzeczywistością.. A z jaką rzeczywistością zgadzają się te bredzące teorie? A więc w roku 1992 Szkoła Wyższa Handlowa w Warszawie przyznała panu Johnowi Kenneth Galbraithowi tytuł honoris causa (????) Nie możliwe? Tak – to prawda - można sprawdzić.. Nie nadali jeszcze tytułu Marksowi, Engelsowi, Leniowi i całej plejadzie ”ekonomistów” od siedmiu boleści.. I czego tam uczą? Możemy się domyślać.. Uczą fałszywego widzenia świata, i uczą ingerowania w niego przy pomocy instrumentów chaosu, a i świat jest taki, jaki jest.. Ale te fałszywe idee zatruwają milionom ludzi życie.. I prowadzą do nędzy miliony ludzi.. Bogactwo pochodzi z dobrze zorganizowanej pracy, a ta jest najlepiej zorganizowana w modelu prywatnej własności.. Na pewno bogactwo nie pochodzi z baniek spekulacyjnych, dodruku pieniądza i wydawania pieniędzy, których ludzie nie wypracowali.. To jest kompletne szaleństwo, którego jesteśmy świadkami, a które to szaleństwo trwające kilkadziesiąt lat- propaganda nazywa- „ kryzysem”. W tym szaleństwo jest oczywiście metoda, na bogacenie się różnych wydrwigroszy i banków spekulacyjnych.. Kreowanie pustego pieniądza, życie na kredyt, propaganda lansująca pożyczanie pieniędzy- to wszystko składa się na rzeczywistość podstawioną, której jesteśmy świadkami... I wygląda na to, że zbliża się zmierzch błędnej teorii popytowej, wymyślonej na potrzeby banków i bankierów.. Żeby zarobić wcześniej, niż praca została wykonana.. Najlepiej na kilka pokoleń do przodu! Co też się stało.. No i co teraz… Może wojna? Najlepsza recepta na kryzys.. Bardzo sprawdzona rzecz! WJR

List do sumienia Prokuratora Seremeta Czesław Kowalczyk niewinnie spędził w więzieniu 12 lat. Ilu jeszcze siedzi takich Kowalczyków? Jednego znam – Jan Ptaszyński w Białymstoku... Dramat niewinnie więzionego przez 12 lat Czesława Kowalczyka uświadamia nam, że wymiar sprawiedliwości nie jest nieomylny. Bywa, ze myli się straszliwie., jak kilka lat temu w sprawie Tomasza K. spod Malborka, którego skazano za zabójstwo dziecka, a po 4 latach wyszło na jaw, ze zabójca był inny sprawca, który potem zamordował drugie dziecko. Te błędy sprawiedliwości powinny stanowić swoiste memento – niech wymiar sprawiedliwości feruje swoje wyroki z większa odpowiedzialnością, niech bardziej wnikliwie bada dowody, niech nie dopuszcza do krzywd. Nie ma bowiem dla sprawiedliwości większej klęski niż ta, gdy zostaje skazany i cierpi niewinny człowiek, a prawdziwy przestępca śmieje się sprawiedliwości w twarz. Obawiam się, ze niestety w polskich więzieniach siedzi więcej Kowalczyków. Jednego takiego znam (a ściślej znam jego sprawę) – Jan Ptaszyński, skazany na dożywocie za podwójne zabójstwo.. Skazany – piszę to z pełna odpowiedzialnością – bez żadnych dowodów, bez żadnych nawet poszlak, przy istnieniu poważnych poszlak wskazujących na innego sprawcę. Niedawno pisałem w tej sprawie list otwarty do sumienia sędziów w Białymstoku, którzy skazali Ptaszyńskiego. Pisałem w tej sprawie kilkakrotnie do Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta, żeby wniósł kasacje od tego niewątpliwie błędnego wyroku – Prokurator Seremet konsekwentnie odmawiał tej kasacji. Pod wpływem dramatycznej sprawy Czesława Kowalczyka postanowiłem napisać do Prokuratora Seremeta jeszcze raz. Poniżej mój list:

Rawa Mazowiecka, 28 sierpnia 2012 r. Pan Andrzej Seremet Prokurator Generalny

Szanowny Panie Prokuratorze Generalny! Zanim przedstawię Panu, kolejny już raz, sprawę Jana Ptaszyńskiego, w moim przekonaniu niewinnie skazanego przez sąd w Białymstoku za podwójne morderstwo, które popełnił inny sprawca – przypomnę, jako memento, dwie inne historie ludzi, którzy na skutek błędów wymiaru sprawiedliwości spędzili wiele lat w więzieniu, podczas gdy rzeczywisty sprawca zbrodni pozostawał bezkarny. Przypomnę te historie, bo sprawa Jana Ptaszyńskiego jest bardzo do nich podobna i jestem pewien, ze podobny będzie jej finał – po latach okaże się, że mordercą była inna osoba, a niewinnie skazany człowiek zmarnował w więzieniu swoje życie. Może wyjdzie to na jaw, gdy prawdziwy morderca zabije następne ofiary. Oto pierwsza z tych historii, głośna w ostatnich dniach sprawa Czesława Kowalczyka, który niewinnie przesiedział w areszcie (tymczasowym!!!) 12 lat:

Wtorek, 21 Sierpnia 2012 Polska Koniec gehenny Czesława Kowalczyka niesłusznie oskarżonego o zabójstwo. Gdański Sąd Okręgowy uniewinnił mężczyznę, który w areszcie przesiedział 12 lat i 3 miesiące. Wyrok dożywotniego więzienia za zabójstwo instruktora jazdy konnej Adama K., Kowalczyk usłyszał w 2003 r. Po apelacji sąd w 2008 r. skazał go na 25 lat więzienia. Ten wyrok został uchylony i sąd okręgowy po raz trzeci wszczął proces. Uniewinnienie było możliwe dzięki zmianie wyjaśnień przez współoskarżonego o zabójstwo Adama S. Ten wyjawił, że Kowalczyk nie ma nic wspólnego ze zbrodnią. Adam S. wskazał, że za zastrzelenie instruktora jazdy konnej, Adama K., odpowiedzialni są dwaj inni mężczyźni. Pierwotnie prokuratura oskarżyła Kowalczyka o udział w przestępstwie, m.in. na podstawie zeznań partnerki zabitego Iwony C., która była bezpośrednim świadkiem zabójstwa. Kobieta wycofała się potem jednak z tych twierdzeń. Mariusz N. zlecił zabójstwo Adama K. z zazdrości, że jego partnerka Iwona C. związała się instruktorem jazdy konnej. I druga historia, sprzed kilku już lat.

Piotr T., mieszkaniec Tczewa, odsiaduje obecnie wyrok dożywotniego więzienia za zabójstwo na tle seksualnym w 2005 r. 11-letniego Sebastiana w Łęgowie k. Pruszcza Gd. Po 30 latach odbycia kary może ubiegać się o przedterminowe zwolnienie. W trakcie śledztwa mężczyzna przyznał się do zabójstwa 10-letniego Marcina w 2002 r. W trakcie pierwszej rozprawy w procesie o zabójstwo 11-latka z Łęgowa Piotr T. nie podtrzymał jednak swoich wcześniejszych wyjaśnień w prokuraturze, dotyczących zbrodni w Lisewie Malborskim. W 2007 r. Prokuratura Rejonowa w Malborku z powodu niewykrycia sprawcy umorzyła śledztwa w sprawie tego mordu. Z Piotrem T. związane jest orzeczenie Sądu Najwyższego z czerwca 2006 r. Uchylono wówczas prawomocny wyrok 15 lat więzienia dla Tomasza K. za zabójstwo 10-latka w Lisewie Malborskim. Upośledzony psychicznie Tomasz K. w trakcie śledztwa przyznał się do przestępstwa skuszony m.in. obietnicą, że trafi do szpitala, gdzie będzie się leczył. Podczas wizji lokalnej nie potrafił jednak wskazać miejsca zbrodni. Ślady krwi na jego ubraniu nie należały do ofiary. Ponadto resztki włosów odkryte na butach zabitego chłopca nie należały do Tomasza K. W trakcie procesu mężczyzna nie przyznał się do zabójstwa 10-latka. W 2010 r. Sąd Okręgowy w Gdańsku przyznał Tomaszowi K. 300 tys. zł odszkodowania za niesłuszny wyrok 15 lat więzienia. Mężczyzna przesiedział w więzieniu blisko cztery lata. Przypominam te dwie sprawy i raz jeszcze piszę do Pana ten list otwarty, którego teść podaję do publicznej wiadomości i pod osąd opinii publicznej, gdyż niestety zlekceważył Pan moje wcześniejsze wystąpienia w tej sprawie, w której raz jeszcze się do Pana zwracam. W ciągu ostatnich miesięcy kilkakrotnie prosiłem Pana Prokuratora Generalnego o wniesienie kasacji w sprawie skazanego w Białymstoku Jana Ptaszyńskiego, który został skazany na dożywotnie więzienie za podwójne zabójstwo, przy czym skazano go nie nie tylko bez dowodów winy, ale nawet i bez poszlak. Sprawa Ptaszyńskiego jest gorsza niż sprawa Kowalczyka – w odniesieniu do Kowalczyka były jakieś zeznania, które na niego wskazywały, w odniesieniu zaś do Ptaszyńskiego nie było i nie ma żadnych dowodów, które by go obciążały. Są jedynie dowolne spekulacje prokuratora i sądu. Szanowny Panie Prokuratorze Generalny! W obszernym piśmie z 30 marca br. wręcz błagałem Pana o potraktowanie tej sprawy ze szczególną uwagą. Wskazywałem, że za zabójstwo kobiety i jej dziecka skazany został niewinny człowiek, a prawdziwy morderca śmieje się sprawiedliwości w twarz i może zabić znowu. Otrzymane od Pana odpowiedzi wskazują, ze zajął się Pan sprawą tylko formalnie i urzędowo, a mówiąc wprost – wcale się Pan z nią nie zapoznał. Odpowiedzi udzielił w Pana imieniu wicedyrektor departamentu. Wiem, ma Pan mało czasu. Jan Ptaszyński ma go za to dużo, siedzi niewinnie już 8 lat. Jeszcze raz powtórzę zasadnicze fakty. Jan Ptaszyński został skazany na dożywocie za zabójstwo 23-letniej Marioli S. i jej 2,5 letniej córki Klaudii. Ptaszyński znał pokrzywdzona, utrzymywał z nia intymne kontakty – i to jest jedyny fakt, który wiąże go z zabójstwem. Poza tym nie ma żadnych poszlak, które by na niego wskazywały. Nie ma przede wszystkim żadnych śladów biologicznych jego obecności na miejscu zabójstwa. Jest natomiast ślad biologiczny, wskazujący na innego sprawcę – obcy włos, znaleziony w pościeli zamordowanej. Jest też drugi włos znaleziony w dłoni zamordowanego dziecka, też niepochodzący od Ptaszyńskiego, a pochodzący (jak ustalono) od osoby spokrewnionej z zamordowanymi, a takie osoby spokrewnione były w kręgu podejrzeń. Inny ślad – krwawy odcisk stopy w skarpecie – też nie został zidentyfikowany, jako ślad oskarżonego Ptaszyńskiego. Sąd przyjął, że Ptaszyński przed zabójstwem odbył stosunek z zamordowaną – nie stwierdzono jednak biologicznych śladów stosunku, zdaje się nawet tego nie zbadano. Zabójca miał poruszać się w czasie zbrodni w skarpetach – dziwne, że w skarpetach wyszedł z łóżka po stosunku. W kręgu podejrzeń było kilka innych osób, wśród nich Wojciech R., który po znalezieniu zwłok ofiar dziwnie się zachowywał, a w portfelu znaleziono u niego kartkę, na której dokładnie zapisał, co robił w ciągu 3 dni poprzedzających znalezienie zwłok, przy czym przyznał on, że kartka była przygotowana na wypadek zeznań, jak go znienacka zgarną z ulicy czy z domu. Czyli z rozmysłem przygotowywał sobie alibi. Nawet nie sprawdzono w śledztwie, czy ten włos w pościeli i ten krwawy ślad stopy nie pasują akurat do niego. Poddam Panu pod rozwagę taką jeszcze okoliczność – 27 kwietnia 2004 roku Sad Apelacyjny w Białymstoku uchylał tymczasowe aresztowania wobec Ptaszyńskiego, a w uzasadnieniu postanowienia napisał, „każda z przedstawionych poszlak jest co najmniej dwuznaczna”. I mimo, ze w sprawie nic się nie zmieniło, nie zostały odnalezione ani przedstawione żadne nowe fakty ani dowody – dwa lata później te same „co najmniej dwuznaczne poszlaki”, wystarczyły prokuraturze do oskarżenia, a sądowi do skazania oskarżonego Ptaszyńskiego. Sprawa jest na tyle poważna, ze muszę wezwać Pana publicznie do odpowiedzi – niech Pan wskaże, chociaż jedną, słownie jedną poszlakę, która wskazywałaby na winę Ptaszyńskiego. Chociaż jedna poszlakę! Nie „zamknięty łańcuch poszlak”, tylko jedną poszlakę. Panie Prokuratorze Generalny – w sprawie Ptaszyńskiego łańcuch poszlak nie tylko się nie zamknął. On się nawet nie otworzył. Tam nie ma ani jednej prawdziwej poszlaki! Jest tylko fakt, że Ptaszyński znał zamordowaną, czemu nigdy nie zaprzeczał, a poza tym są jeszcze lombrozjańskie teorie „urodzonego mordercy”, pod które sąd z zapałem usiłował dopasować spokojnego, nigdy wcześniej niekaranego Ptaszyńskiego. Dodam jeszcze, że w postępowaniu odwoławczym działy się rzeczy przedziwne, prokurator powołał świadków „spod celi”, którzy mieli rzekomo obciążyć Ptaszyńskiego swoimi zeznaniami, że niby wobec nich nie przyznawał się do zbrodni. Sąd Apelacyjny dopuścił te obciążające zeznania (mimo apelacji wniesionej tylko na korzyść oskarżonego!). Jeden ze świadków ostatecznie jednak zaręczył za niewinność Ptaszyńskiego, drugi przywołał tylko jego emocjonalną wypowiedź, mającą miejsce w sytuacji dręczenia psychicznego, że nikt mu nic nie udowodni. Uważam, że tego rodzaju „postępowanie dowodowe” prowadzone w ramach rozpoznawania apelacji wniesionej na korzyść oskarżonego, jest po prostu niedopuszczalne, gdyż narusza zasadę „reformationis in peius”. Wspomnę tylko jeszcze, że świadek „spod celi”, który w tejże celi został osadzony po to, żeby dręczył psychicznie Ptaszyńskiego i już po skazaniu wydobył od niego przyznanie się do winy, został w nagrodę zwolniony z aresztu w swojej sprawie. To przypomina praktyki procesów stalinowskich. Nie jestem w stanie opisać wszystkich błędów w tej sprawie, zarówno prokuratorskich, jak i sądowych. Nie ustalono czasu śmierci ofiar, nie ustalono nawet szczegółowych przyczyn śmierci, sąd przyjął, że sprawca wielokrotnie „zadziałał”, nie ustalając jak i czym zadziałał, były wielkie wątpliwości co do rzetelności opinii biegłych w tej sprawie – cała długa lista karygodnych błędów, karygodnych wprost uchybień. Brak dowodów sąd wypełnił dowolnymi spekulacjami wysnutymi z opinii psychologicznych rysu osobowego skazanego. Ptaszyński, który nigdy wcześniej nie miał konfliktów z prawem, nigdy nie dopuścił się żadnych zachowań agresywnych, prowadził spokojne życie – został uznany przez sąd za urodzonego mordercę o cechach sadystycznych, nienawidzącego kobiet. Zostało mu to przypisane w sposób całkowicie dowolny, chwilami wręcz absurdalny, na podstawie strzępków wyrwanych z kontekstu wypowiedzi skazanego, np. takiej, uzyskanej w czasie badania przez biegłych, że „każdej kobiecie trzeba wstawiać inny bajer”. Ta wypowiedź zdaniem sądu miała wskazywać na mordercze instynkty skazanego Ptaszyńskiego. I jeszcze jedna kwestia: proszę, by zechciał pan Prokurator Generalny rozważyć wniesienie kasacji od postanowienia Sądu Najwyższego z 21 czerwca 2012 roku w sprawie III KO 23/12, mocą którego to postanowienia oddalony został wniosek o wznowienie postępowania wobec Jana Ptaszyńskiego, z uwagi na ujawnienie nowych świadków, potwierdzających alibi Ptaszyńskiego na czas zbrodni. Sąd Najwyższy oddalił wniosek, nie zapoznając się z tymi dowodami, przy czym postąpił tak wbrew wnioskowi Prokuratora Prokuratury Generalnej Mirosława Tabasa, który w dniu 11 czerwca pisemnie wniósł o zlecenie przesłuchania nowo zgłoszonych świadków na zasadzie czynności sprawdzających. Sad Najwyższy wniosek ten pominął i orzekł o braku podstaw do wznowienia bez najmniejszej próby bliższego przyjrzenia się dowodom, które mogą okazać się przełomowe w tej sprawie. Proszę raz jeszcze, by w tych okolicznościach rozważył Pan wniesienie kasacji od tego postanowienia, które zapadło z naruszeniem wszelkich zasad obiektywizmu procesowego. Panie Prokuratorze Generalny Andrzeju Seremet! – piszę do Pana nie jako polityk, lecz jako człowiek. Nie znam Jana Ptaszyńskiego, nie widziałem go na oczy, poznałem tylko jego zdruzgotana, zrozpaczoną matkę. Sprawa nie dotyczy mojego okręgu wyborczego, nie czynie tego dla poklasku. Piszę do Pana, bo widzę sprawę potwornie źle osądzona, widzę straszna pomyłkę, w wyniku której niewinny człowiek siedzi w więzieniu, a prawdziwy zbrodniarz, straszny zbrodniarz, po prostu drwi sobie ze sprawiedliwości i z ofiar swojej okrutnej zbrodni. Panie Sędzio Andrzeju Seremet! – jeszcze raz apeluję do Pana sędziowskiego sumienia – niech Pan się tym zajmie sam, nie przez pomocników, niech Pan to przeczyta, choćby tylko uzasadnienie Sądu Apelacyjnego w Białymstoku – zaręczam, że będzie Pan wstrząśnięty „nieznośną lekkością sądu” z jaka wydano wyrok w tej sprawie. I niech Pan wniesie kasację, a potem niech Pan wznowi postępowanie w poszukiwaniu prawdziwego mordercy. On tam gdzieś jest niedaleko... Janusz Wojciechowski

Mamy was, bandyci! Wąsik: Znaleziono szczątki podczas budowy metra Odkopywanie ludzkich ciał w czasie prac przy budowie II linii metra wydaje się wielce prawdopodobne. I rzeczywiście istnieje możliwość zatajania takich znalezisk. Tu występuje silny konflikt interesów - mówi portalowi Stefczyk.info szef radnych PiS w Warszawie Maciej Wąsik. Stefczyk.info: W internecie od jakiegoś czasu publikowane są szokujące doniesienia dotyczące znajdowania szczątków ludzkich na budowie II linii metra. Różni ludzie nieoficjalnie mówią, że ciała ludzkie są profanowane przez budowlańców, żeby nie zakłócać pracy. Czy ta sprawa była omawiana na posiedzeniu władz Warszawy? Maciej Wąsik: Interesowałem się tą sprawą. Również znalazłem informacje o tym w internecie. Podczas ostatniej sesji jednej z komisji Rady miasta omawiana była sprawa katastrofy budowlanej w Warszawie. Na posiedzenie przybył szef metra Jerzy Lejk. Zadałem mu przy okazji pytanie, czy rzeczywiście są takie znaleziska na budowie, czy on wie coś o tej sprawie. Pytałem również, czy metro słyszało, by znaleziska takie były ukrywane przez inwestorem.

Czego się Pan dowiedział? Usłyszałem, że metro warszawskie zatrudniło archeologa, który opiekuje się całością budowy. Archeolog będzie obecny na następnym posiedzeniu komisji. Prezes natomiast przyznał, że był jeden przypadek znalezienia ludzkich szczątków na terenie budowy metra. W tamtym przypadku znalezisko zostało stosownie zabezpieczone przez archeologa. On je przekazał do dalszych badań. Prezes nie mówił jednak nic więcej, nie powiedział również, gdzie znaleziono te szczątki.

Takie znaleziska mogą być częstsze? To wydaje się wielce prawdopodobne. I rzeczywiście istnieje możliwość zatajania takich znalezisk. Tu występuje silny konflikt interesów. Jeśli takie znaleziska rzeczywiście są odkrywane, to należy wstrzymać prace budowlane i wpuścić tam archeologów. To powoduje opóźnienia itd. Wydaje się jednak, że wykonawca powinien wiedzieć, gdzie prowadzi prace. Prezes Lejk informował, że wraz z Muzeum Powstania Warszawskiego opracowano przed inwestycją mapę terenu, przez który prowadzona jest budowa metra. Ona pokazała, co się działo na tym terenie, naświetliła realia historyczne.

Budowa często jest wstrzymywana? Słyszałem o jednym przypadku wstrzymania prac. Przy rondzie ONZ odkryto zabytkowe fundamenty, które były poddawane dokumentacji. Więcej nie wstrzymywano budowy. Wiem jednak, ponieważ konsultuje się z pasjonatami archeologicznymi, że na budowie odkrywanych jest wiele ciekawych i zabytkowych znalezisk. One niestety nie zawsze są rejestrowane przez archeologa. Rozmawiał TK


Wyszukiwarka