191

Antykatolicka działalność Pawła VI Ksiądz Luigi Villa w książce „Paweł VI błogosławiony?” wydanej przez wydawnictwo Antyk Marcina Dybowskiego zarzucił papieżowi Pawłowi VI działania na szkodę kościoła katolickiego. W swej pracy duchowny wielokrotnie odwoływał się i cytował konkretne wypowiedzi Pawła VI. Praca księdza Luigi Villa oparta została na bardzo dokładnej kwerendzie wszystkich wypowiedzi papieża Pawła VI. Książkę ilustrują dziesiątki fotografii dokumentujących posoborowe patologie.

Paweł VI ekskomunikowany krzywoprzysięzca Autor książki o Pawle VI przypomniał że w dniu swojej koronacji Paweł VI przysiągł że nie dopuści do: umniejszania lub porzucenia tradycji katolickiej, przyjmowania nowości doktrynalnych. Papież Paweł VI zobowiązał się też do przestrzegania i chronienia tradycji katolickiej, dbania o ortodoksje. W czasie przysięgi nałożył ekskomunikę na wszystkich (w tym i na siebie, w przysiedzę padło takie jednoznaczne stwierdzenie) którzy wystąpili by przeciw tradycji. W czasie swojego pontyfikatu Paweł VI wielokrotnie złamał swoja przysięgę i podpadł pod swoją ekskomunikę.

Kolaboracja Pawła VI z komunizmem Ksiądz Luigi Villa zarzucił Pawłowi VI, że wbrew wielowiekowemu nauczaniu katolickiemu nie tylko nie potępiał komunizmu, ale i (s.263) „wiązał z komunizmem nadzieje na urzeczywistnienie większej sprawiedliwości społecznej niż w ustroju kapitalistycznym”. Paweł VI uważał że komunizm na polu społecznym realizował postulaty ewangeliczne. Za swoją sympatie dla komunizmu (wyrażająca się utrzymywaniem zakazanych i potajemnych kontaktów z ZSRR oraz ukrywanie schizmy w komunistycznych Chinach) przyszły Paweł VI został zwolniony z pracy w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej przez papieża Piusa XII. Przyszły Paweł VI potajemnie spotykał się z szefem włoskich komunistów i namawiał go do powołania wielkiej koalicji z socjalistami i chadekami. Jako biskup wystarał się też o dyspensę dla księdza który porzucił kapłaństwo i został członkiem partii komunistycznej. Już jako papież swoją encykliką „Pacem in Terris” Paweł VI otworzył kościół na dialog z komunizmem, uznał że należy prowadzić dialog z komunizmem bo komunizm może ewoluować w dobrą stronę. Swoimi działaniami Paweł VI zawsze wychodził naprzeciw postulatom Kremla (którego celem było uczynienie z kościoła katolickiego instrumentu polityki sowieckiej). Był instrumentem sowieckiego ubezwłasnowolniania katolicyzmu. W 1971 Paweł VI nakazał by Synod Rzymski miał wydźwięk antykapitalistyczny, głosił krzywdę krajów trzeciego świata i zbrodniczość świata zachodniego. W obliczu zbrodni komunistycznych Paweł VI milczał. Milczał o prześladowaniach duchownych z bloku wschodniego (księży niezłomnych uważał za przeszkodę w umiłowanym dialogu). Zwalczał kościół unicki (który był solą w oku dyktatury komunistycznej). Na Litwie Paweł VI mianował biskupów wybranych przez Moskwę. W Watykanie papież przyjmował na audiencjach komunistycznych zbrodniarzy i terrorystów z krajów trzeciego świata. Udzielił swego poparcia komunistom wietnamskim (sfinansował z budżetu Watykanu budowę szpitala w komunistycznym Wietnamie). Milczał wobec schizmy w Chinach. W 1966 roku stwierdził ze podziwia młodych chińskich komunistów za idealizm i entuzjazm. Watykan z zadowoleniem powitał przyjęcie komunistycznych Chin do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Paweł VI prowadził politykę otwarcia na ZSRR i ChRL. Podczas gdy komuniści zagarniali kontynent po kontynencie Paweł VI promował pacyfizm na zachodzie. W 1966 roku w czasie pielgrzymki do Afryki propagował dekolonizacje – umożliwiło to wprowadzenie komunistycznych tyranii w państwach afrykańskich. Antykolonializm Pawła VI był antykolonializmem globalnych korporacji, komunistycznego imperializmu, lewicowych intelektualistów i ONZ (Paweł VI deklarował poparcie dla idei ONZ jako rządu światowego). Paweł VI zdjął ekskomunikę ciążącą na księżach kolaborujących z komunistami, zezwolił katolikom na przynależność do partii komunistycznej oraz rehabilitował marksizm. Papież Paweł VI przeciwstawił się potępieniu na drugim soborze watykańskim komunizmu (chociaż domagali się tego biskupi z krajów gdzie tyranie komunistyczne prześladowały katolików).

Kolaboracja Pawła VI z masonerią Autor książki „Paweł VI błogosławiony?” zarzucał Pawłowi VI, że wyznawał poglądy bliższe ideałom masońskim niż katolicyzmowi. Paweł VI w swoim nauczaniu głosił postulaty masońskie. Wbrew nauczaniu kościoła katolickiego który od wieków potępiał masonerie (trzy wieki ekskomuniki, ponad 200 oficjalnych dokumentów potępiających masonerie, ponad 560 wystąpień papieży potępiających masonerie, 16 anty masońskich encyklik) zarzucając jej chęć zniszczenia kościoła ukrytą za frazesami, wielokrotne eksterminowanie katolików. Paweł VI otworzył kościół na masonerie. Za co masoneria w swoich publikacjach bardzo go ceniła i uznawała za swojego przyjaciela. Postawa taka umożliwiła masonerii we Włoszech za pontyfikatu Pawła VI wprowadzenie przepisów zgodnych z postulatami masonerii (rozwodów, aborcji rozdziału państwa i kościoła). Jednym z pośredników między papieżem a masonerią był kardynał Bea (który dla masonerii na soborze przepchną dekret o wolności religijnej). Paweł VI wspierał masoński ekumenizm, wspierał masoński globalizm ONZ, umożliwił masonom zinfiltrowanie kościoła. Paweł VI pozwolił katolikom na przynależność do masonerii pod warunkiem uzyskania zgody swojego biskupa. Otwartość Pawła VI na masonerie objawiała się w tym że wielokrotnie przyjmował on na audiencjach masonów (wielokrotnie deklarował swoją przyjaźń wobec masonów z żydowskiej masonerii Bnai Brith), podczas gdy katolikom wiernym tradycji audiencji odmawiał. W 1964 Paweł VI zdjął klątwę z prawosławnego patriarchy Atenagorasa I który był masonem. Za pontyfikatu Pawła VI masonem był Vincent Miano szef sekretariatu do spraw niewierzących. Członkiem komitetu do spraw konkordancji biblijnej był Gamberini Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Włoch, założyciel i biskup Kościoła Gnostyckiego (będącego instytucjonalnym spadkobiercą Kościoła Szatana). Nastawienie drugiego soboru watykańskiego do masonerii dzięki Pawłowi VI było bardzo pozytywne. Wielu spośród najbardziej aktywnych biskupów na ostatnim soborze było masonami lub ludźmi wiernymi ideałom masońskim (Jan XXIII uczynił konsultorem soboru jezuitę Teilharda de Chardin adepta masonerii zakonu martynistycznego). Tezy soboru były przygotowane zgodnie z instrukcjami masonerii (np. przez masona kardynała Achilles Lienara). Po soborze biskupi i episkopaty udzielały zgody konwertytom na katolicyzm na pozostawanie członkami masonerii. Masoneria od wieków infiltrowała kościół. Po soborze masoneria deklarowała że wielu hierarchów jest masonami. Wielowiekowy był też sojusz masonerii i protestantów. Według listy opublikowanej we włoskim czasopiśmie Panorama 10 sierpnia 1976 roku a zdobytej przez znanego dziennikarza śledczego Pecorelliego (za co został zapewne zabity) masonami byli między innymi tacy współpracownicy Pawła VI jak: bp Macchi sekretarz Pawła VI, kard Villot sekretarz stanu Pawła VI, Jana Pawła I, Jana Pawła II, kard. Poelti wikariusz Rzymu, bp Marcinkowski, kard Casaroli, kard Franz Konig (prymas Austrii który przegrał dwa procesy z osobami które zarzuciły mu przynależność do wolnomularstwa). Wybór Pawła VI był wymuszony przez masonerie która zagroziła prześladowaniami kościoła w krajach przez siebie rządzonych w wypadku wyboru kard Siri. Przodkowie Pawła VI ze strony matki byli związani z masoneria. Masoneria wspierała wybór Pawła VI gdyż jako kardynał był on znany z utożsamianiem ewangelii z masońskimi „prawami człowieka”, promował ekumenizm czyli realną unifikacje religii. Już jako papież Paweł VI zlikwidował wykazy herezji, kary za rozpowszechnianie herezji (czym przyczynił się do ich ekspansji).

Herezje Pawła VI Ksiądz Luigi Villa w książce zarzucił Pawłowi VI że był heretykiem. Dla Pawła VI nauczanie katolickie nie było istotne, dbał tylko o to by działać zgodnie z interesami „współczesnego świata” (tradycyjne nauczanie katolickie antytezę Królestwa Bożego nazywało właśnie współczesnym światem), masonerii i żydów. Uznawał że radość jest lepsza od ascezy. Swoje heretyckie poglądy religijne Paweł VI głosił fałszywie pod banderą katolicką. W swym heretyckim nauczaniu powtarzał herezje Jana XXIII, odrzucał percepcje rzeczywistości opartą na dogmatach na rzecz percepcji opartej na punkcie widzenia „świata współczesnego”, zamiast autorytetu Boga przejmował się autorytetem człowieka. Tożsamość Pawła VI była laicka nie katolicka. Paweł VI był zwolennikiem ekumenizmu, deistycznego humanizmu ONZ i tzw „praw człowieka” (podobnie jak dla masonerii tak i dla Pawła VI humanizm ważniejszy był od nauczania Jezusa). ONZ papież sławił za walkę o pokój. Paweł VI głosił globalistyczne frazesy o potrzebie budowy Nowego Świata braterstwa i pokoju. Świadomy destruktywnej działalności szatana we współczesnym świecie nie zrobił nic by tej patologii się przeciwstawić, uznawał że został powołany na urząd przez Boga nie po to by wzmocnić kościół, ale by go doświadczyć. Paweł VI nauczał że Chrystus był wyzwolicielem w sensie społecznym, a ewangelie były manifestem społecznym. Dla papieża ważniejszy był dialog, nie ewangelizacja, człowiek nie Bóg (był zwolennikiem antropocentryzmu nie teocentryzmu), rzeczywistość materialna – nie duchowa. Odrzucał tradycyjne katolickie spojrzenie na rolę kościoła. Kościół według papieża Pawła VI tworzył kolektyw wiernych, a nie Jezus Chrystus. Paweł VI chciał by kościół dostosował się do języka, obyczajów, popkultury zlaicyzowanej współczesności (podczas gdy nauczanie katolickie głosiło że kościół ma być alternatywą dla zdemoralizowanego świata). Paweł VI odrzucił antymodernistyczne nauczanie swoich poprzedników, zlikwidował instytucje powołane do obrony ortodoksji i tradycyjną katolicką liturgie. Akceptował w kościele heretyków (szczególnie lewicowych ekstremistów). Był spadkobiercą papieża Honoriusza – zamiast zwalczać herezje, podsycał ją.

Paweł VI odpowiadał za likwidacje mszy katolickiej i wprowadzenie nowej mszy zakażonej duchem protestantyzmu (sami protestanci deklarowali protestancką ortodoksje nowej mszy zgodną z herezjami Lutra, odprawiali ja bez szkody dla swoich heretyckich przekonań religijnych). Paweł VI włączył w skład soborowej komisji zajmującej się liturgią sześciu protestantów. Nowa msza zawierała herezje z Taize. Nowa msza miała być sprawowana pod przewodnictwem kapłana tylko jako wspomnienie tego, co Jezus uczynił w Wielki Czartek (podczas gdy katolicyzm głosił że w trakcie mszy ma miejsce realna przemiana wina i hostii w krew i ciało Jezusa). Dla Pawła VI msza była kolektywnym zebraniem wiernych umożliwiającą symboliczną obecność Jezusa Chrystusa (podczas gdy katolicyzm nauczał o realnej obecności Jezusa i podkreślał role kapłana nie kolektywu). Zmiany liturgii dokonane przez Pawła VI uczyniły ją zgodną z protestanckimi herezjami negującymi realną obecność ciała i krwi Jezusa. Liturgia nowej mszy została tak zmieniona, by zatrzeć katolicki charakter mszy. Paweł VI wyrzucił z kościołów łacinę i śpiew gregoriański, zastępując je językami narodowymi i kakofonią pop-rzępolenia. Wykorzenienie łaciny zniszczyło powszechny charakter katolicyzmu. Paweł VI upstrzył nową liturgie pozbawionymi sensu, naiwnie sentymentalnymi formułkami, często o heretyckiej treści. Ponieważ nowa msza przesiąknięta herezjami nie zyskała poparcia na soborze, Paweł VI narzucił ją poza soborem. Za przykładem Pawła VI inni modernistyczni kapłani dokonywali w czasie mszy przeróżnych bluźnierstw i zgorszeń, profanując swoim zachowaniem kościoły. Paweł VI tolerował i akceptował wszelkie ohydne posoborowe patologie liturgiczne, nic nie zrobił by im przeciwdziałać. W duchu modernizmu Pawła VI usunięto z ołtarzy tabernakulum (rozrywając tym samym naturalna więź ołtarza z tabernakulum), zaprzestano nabożeństw, utracono szacunek dla eucharystii, zezwolono heretykom na przyjmowanie komunii. Modernistyczna hierarchia wykonywała gesty świadczące o uznawaniu prawdziwości nauczania heretyckich zborów. Heretycki pontyfikat Pawła VI był kontynuacja pontyfikatu Jana XXIII. Jan XXIII w duchu modernizmu zwołał drugi sobór watykański i opublikował encyklikę „Pacem in Terris” propagującą masońskie tzw „prawa człowieka”. Drugi sobór watykański zaowocował dwuznacznymi deklaracjami (pokładającymi wiarę w człowieka nie w Boga) celowo przemilczającymi istotne zagadnienia. Deklaracje te były owocem zakulisowych intryg w czasie obrad soboru. Na szczęście sam Paweł VI uznał sobór za pastoralny a nie dogmatyczny  – papież dał tym samym katolikom możliwość odrzucenia wątpliwych uchwał soboru. Jan Bodakowski

Autorytet Wajda szkaluje abp-a Michalika Krajowy Instytut Akcji Katolickiej wysłał list z protestem do marszałka Bronisława Komorowskiego, w którym wyraził oburzenie wypowiedzią Andrzeja Wajdy skierowaną przeciwko ks. abp. Józefowi Michalikowi, metropolicie przemyskiemu i przewodniczącemu Konferencji Episkopatu Polski. Szkalujące księdza arcybiskupa uwagi reżysera padły na wyborczym wiecu poparcia dla kandydata PO na prezydenta. “Polski reżyser, członek Honorowego Komitetu marszałka w wyborach insynuował, że Ks. Arcybiskup – w kontekście katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem – wypowiedział słowa, które w rzeczywistości nigdy nie padły z jego ust. Nikt też z uczestników, biorących udział w tej kampanii, nie zaprotestował przeciwko tej kłamliwej i wrogiej wypowiedzi, co tym bardziej budzi zdumienie” – czytamy w liście podpisanym przez ks. bp. Mariusza Leszczyńskiego, krajowego asystenta kościelnego Instytutu Akcji Katolickiej, oraz Halinę Szydełko, prezes Zarządu Krajowego Akcji Katolickiej. Sygnatariusze listu podkreślają, że zdają sobie sprawę, iż pan marszałek nie odpowiada za czyny i słowa innych ludzi, nawet z najbliższego otoczenia. “Prosimy jednak bardzo, aby Pan Marszałek spowodował odwołanie przez p. Andrzeja Wajdę oszczerstwa, które rzucił on pod adresem Ks. Arcybiskupa Józefa Michalika, i publicznie przeprosił go za wyrządzoną mu krzywdę” – zaapelowali. Na szkalujące biskupa przemyskiego uwagi Andrzeja Wajdy, które padły na wiecu wyborczym kandydata PO, odpowiedziała przemyska kuria. – Takie słowa nie zostały wypowiedziane przez żadnego z biskupów przemyskich i jako nieprawdziwe naruszają ich dobre imię – podkreśla w rozmowie z nami ks. Bartosz Rajnowski, kanclerz Kurii Metropolitalnej w Przemyślu. W specjalnym oświadczeniu czytamy m.in.: “Kuria Metropolitalna w Przemyślu wyraża protest wobec niezgodnej z prawdą insynuacji wypowiedzianej w dniu 16 maja 2010 r. przez Członka Komitetu Honorowego Kandydata PO na Prezydenta RP, a wyemitowanej przez stacje telewizyjne i powielonej przez portale internetowe, jakoby Biskup przemyski miał powiedzieć, iż żałuje, ‘że w Katyniu nie spadł samolot rządowy, ale 7 kwietnia’“. Kanclerz przemyskiej kurii wzywa polityków i osoby im towarzyszące w kampanii o zachowanie minimum kultury i poszanowania dla przekonań religijnych innych osób w przestrzeni publicznej. – Tego rodzaju nieodpowiedzialna i nieprawdziwa wypowiedź członka Komitetu Honorowego jest niegodna ludzi kultury politycznej i demaskuje intencje autorów obliczone na podważanie dobrego imienia Kościoła – podkreśla ks. Rajnowski i przypomina, że biskupi przemyscy z wielką troską i bólem wypowiadali się na temat tragedii pod Smoleńskiem. Małgorzata Pabis, Nasz Dziennik

Wypowiedź Haliny Szydełko, prezes Zarządu Krajowego Instytutu Akcji Katolickiej Akcja Katolicka to stowarzyszenie, które ściśle współpracuje z pasterzami Kościoła i nie wyobrażamy sobie, żeby mogło być inaczej. Czujemy się więc w obowiązku, by chronić i bronić naszych pasterzy. Takie pomówienie, jakie padło z ust Andrzeja Wajdy, kwalifikuje się do postępowania sądowego. Przecież on powiedział, że ksiądz arcybiskup życzył komuś śmierci… Dlatego prosimy marszałka Bronisława Komorowskiego, by podjął próby nacisku na pana Wajdę, by publicznie przeprosił ks. abp. Michalika i odwołał swoje jakże krzywdzące słowa. Wiemy, że nie wypowiedział ich sam marszałek i że nie może za nie odpowiadać. Padły one przecież w czasie jego wiecu wyborczego i w jego obecności. not. MP Od admina: nie pierwszy to raz szumowiny medialne, polityczne i artystyczne w Polsce bezczelnie zmyślają wypowiedzi swych przeciwników, aby później ich dyskredytować. Żydowski reżyser Wajda okazał się jedną z nich. Stanowi zatem dobre wsparcie dla innej szumowiny, “hrabiego” (z Nalewek) Bronisława “Jamajki” Komorowskiego.

Jarucka bis? Sylwester Latkowski na twitterze: Dzisiaj w redakcji spotkałem się z ludźmi, którzy chcieli by tygodnik Wprost uczestniczył w brudnej prowokacji wyborczej. Odmówiłem. W tle jest stacja TV i program, Wprost miał uwiarygodnić. Mogą mnie wywalić z Wprost, ale nie będę glejtował brudnych ataków wyborczych. Oni przyszli z reklamówką internetową, w której była zapowiedź, że więcej będzie w poniedziałkowym Wprost!!! Ciekawe. Piotr Tymochowicz na blogu: Zapowiadam swój wywiad z aktorką Anną Kotką, jako bardzo niezwykłe, bo bez jakiejkolwiek hipokryzji – wyznanie. Wywiad ukaże się w środę w godzinach przed-południowych. Anna Kotka była zaangażowana w czasie wyborów w 2007 roku, przez Platformę Obywatelską, potem w 2009 roku przez polityków PiS, gdzie występowała obok Jarosława Kaczyńskiego na wiecach partii. Wokół jej angażu – powstała atmosfera medialnego skandalu i oburzenia. Bardzo ciekawa była przy tym rola Jacka Kurskiego, Michała Kamińskiego, Adama Bielana i sposób jej agitowania do podwójnej roli narzuconej przez Jarosława Kaczyńskiego. Dziennikarz „Wprost’u“ nalegał na chociaż  krótki z nią wywiad. Wywiad ten został przeprowadzony. Nowy szef działu związanego z dziennikarstwem śledczym – Sylwester Latkowski, w obawie przed utratą pracy – zrezygnował dziś z publikacji. Oto komentarz Anny Kotki: “Żyję w rzekomo wolnym, demokratycznym kraju. Opinia publiczna i politycy domagają się prawdy, prawdy o ludziach, którzy kandydują na urząd Prezydenta. Postanowiłam w końcu wyjawić tę prawdę. Oburzył mnie fakt, że dla tygodnika Wprost, gazety, która chce uchodzić za niezależną, prawda …owszem, liczy się,… ale tylko wówczas, gdy jest wygodna! Zwracając się do mnie z prośbą o udzielenie wywiadu chcieli tę prawdę ujawnić, ale…po wyborach! Czegoś tu nie rozumiem. Ja chcę i powiem wszystko teraz, poinformuję opinię publiczną o kulisach i charakterze mojej współpracy z PiS podczas kampanii w 2009 roku.” Spodziewałam się akcji "Jarucka bis", ale nie sądziłam, że zostanie przeprowadzona na tak wczesnym etapie, i z tak zużytą bohaterką. Cugier-Kotka, poprzedzona publiczną zapowiedzią Latkowskiego, że szykowana jest brudna prowokacja, w której on odmówił udziału, to kolejny strzał, który rykoszetem trafi w Komorowskiego. Takie akcje udają się tylko raz, po Jaruckiej nikt już nie kupi Cugier-Kotki, ale podejrzenie, że stoją za nią ci sami scenarzyści zostanie. Czekanie na jutrzejszy "sensacyjny" wywiad możemy sobie umilić obstawianiem, którzy dziennikarze okażą się mniej wybredni niż Latkowski i się do Tymochowicza przyłączą. Kataryna

Walka o monopol nuklearny Izraela na Bliskim Wschodzie Walka o monopol nuklearny Izraela na Bliskim Wschodzie jest dyskutowana otwarcie w prasie Izraela gdzie gazeta Haretz niedawno opublikowała artykuł pod tytułem „Isareli nightmare: the loss of nuclear monopoly In the Middle East,” czyli „Koszmarem Izraela jest możliwość straty monopolu nuklearnego na Bliskim Wschodzie.” Z tego powodu prasa izraelska nazywała Saddama Husseina „zagrożeniem dla bytu Izraela” a obecnie również nazywa Mahmouda Ahmedinedżada ponownym „zagrożeniem dla bytu Izraela.” Niestety dzięki wpływom syjonistów i ich przymierza z amerykańskim kompleksem wojskowo- zbrojeniowym media amerykańskie i europejskie przemilczają tę sprawę jak również sprawę prowokacji tak zwanej wojny z terrorem rozpoczętej klasyczną prowokacją w stylu „Mandzurian Candidate” we współpracy Mossadu i CIA. W ten sposób zbrojenia w czasie sztucznie przedłużanej Zimniej Wojny są dalej prowadzone w imię „Wojny przeciwko terrorowi” z tą różnicą, że wojsko USA służy jako mięso armatnie n.p. w napadzie na Irak i Afganistan poprowadzonym z cynicznym pogwałceniem prawa międzynarodowego i doprowadzeniu do strat miliona ludzi w Iraku pod okupacją amerykańską. Według prof. Zhelikova z Uniwersytetu w Wirginii wszystko to się stało „dla dobra Izraela.” Żydowska gazeta The Wall Street Journal donosi 18 V 2010 ze „Nuklearny pakt Iranu z Tucją i Brazylią wzbudza obawy Zachodu.” Jest to propaganda syjonistyczna i kompleksu zbrojeniowego groźna dla całego świata, ponieważ planowany przez Izrael atak na Iran oznacza katastrofę na rynku paliwa. Na wypadek wojny w zatoce Perskiej, która dostarcza około połowy paliwa na rynek światowy ceny paliwa wzrosną wielokrotnie jak również dochody firm ochroniarskich i zbrojeniowych. W dodatku podstawą „zagrożenia” jest nie tylko sprawa straty regionalnego monopolu nuklearnego Izraela, ale również obecnie istniejące podstawy przyzwolenia przez USA na traktowanie Palestyńczyków przez Żydów takie jakie Niemcy stosowali wobec Żydów w gettach w czasie wojny. „Nuklearny pakt Iranu z Tucją i Brazylią wzbudza obawy Zachodu” z tego powodu, że nastąpiło porozumienie prezydenta Brazylii Ignacio Lula da Silva z prezydentem Iranu Mahmoud’em Ahmadinedżad’em oraz premierem Turcji Recep’em Erdogan’em w sprawie kontroli paliwa nuklearnego dla elektrowni i przemysłu Iranu w ramach wymogów Agencji Atomowi ONZ’tu. Nie znaczy to, że świat jest wolny od skutków nazistowskiej polityki Izraela w stosunku do Arabów w Palestynie, którzy są gnębieni w stylu Apartheid tak jak kiedyś byli traktowani murzyni w Afryce Południowej. Iran zgodził się przekazać do Turcji połowę swego paliwa nuklearnego w celu wzbogacenia go na terenie Turcji poza kontrolą osi USA-Izrael po rokowaniach zorganizowanych przez prezydenta Brazylii i premiera Turcji. Turcja traci nadzieję na rychłe przyjęcie do Unii Europejskiej, która teraz stała mniej atrakcyjna jak jest pogrążona w kryzysie euro. Pakt Iranu z Turcją czyni sankcje karne przeciwko Iranowi żądane przez oś USA-Izrael zupełnie nie uzasadnione. Obecnie Izrael, który kupuje wodę w statkach cysternach z Turcji, po układzie Turcji z Iranem uważa Turcję za swego wroga politycznego węglu komunikatów izraelskich. Napad na Iran przez oś USA-Izrael jest pomysłem samobójczym dla Izraela, który w rezultacie wojny z Iranem może byc obrócony w teren zakażony radioaktywnie na wypadek wybuchów konwencjonalnych głowic rakiet irańskich w izraelskich instalacjach nuklearnych. Naturalnie megalomani syjonistyczni spełni chucby nie tylko są skłonni ryzykować katastrofę ale jednocześnie pchają innych do podjęcia zupełnie nie potrzebnego im ryzyka. Podobno jak ostatnio premier Natenyahoo zaczął mówić o możliwych ustępstwach w sprawie nie legalnych osiedli żydowskich na ziemiach Palestyńczyków, wówczas jego własny minister spraw zagranicznych Lieberman, przywódca rasistów żydowskich, jakoby postraszył go mówiąc „pamiętaj premiera Itzaka Rabina,” który był zabity kulą w plecy przez rasistę żydowskiego. Porozumienie Brazylii, Turcji i Iranu jest ilustrowane fotografiami jednoczesnych serdecznych objęć przedstawicieli tych państw trzech państw na pierwszej stronie gazety The Wall Street Journal.” Prezydent Brazylii Ignacio Lula da Silva powiedział przez radio w Brazylii, że osiągnął wielki „sukces dyplomatyczny i wykazał, że jest możliwe szerzyć pokój i postęp za pomocą dialogu dyplomatycznego.” Naturalnie kontrolowany w dużej mierze przez przymierze kompleksu wojskowo-przemysłowego i finansistów żydowskich sprzyjających syjonistom, prezydent Obama też twierdzi, że „Nuklearny pakt Iranu z Tucją i Brazylia wzbudza obawy Zachodu.” Przeciwnie wypowiada się były kandydat na prezydenta USA i wieloletni kongresman z Texasu Ron Paul, który ma odwagę być 100% przeciwny działalności osi USA-Izrael. Obama nazywa układ Turcji z Iranem mniej korzystny niż wcześniejsze układy Iranu z Francją etc. które dawał możność konfiskaty paliwa irańskiego pod rozmaitymi pretekstami, podczas gdy Turcja najwyraźniej nie ma zamiaru konfiskować paliwa irańskiego. Międzynarodowe obligacje Iranu wynikające z traktatu o nie-rozpowszechnianiu broni nuklearnych spełniają warunki porozumienia Iranu z Turcją, co z kolei się nie podoba osi USA-Izrael, która nadal planuje bombardowanie Iranu z Izraela i z bazy Diego Garcia w ramach walki w obronie monopolu nuklearnego Izraela na Bliskim Wschodzie. IWP

19 maja 2010 Bezstronność w demokraci jest pozorem... połączona jest z populizmem człowieka demokratycznego, który głównie kłamstwo- jako fundament nowoczesnego społeczeństwa obywatelsko- demokratycznego, obraca na wszystkie strony- niczym żebrak – monetę. „Nigdy się tyle nie kłamie, jak przed wyborami, w czasie wojny lub po polowaniu”- twierdził Otto Von Bismarck. No i podczas demokracji, która charakteryzuje się ciągłą wojną, a na wojnie- jak wiadomo- pierwszą ofiarą  i każdą następną jest prawda. Resztki tej prawdy przegłosowuje się podczas demokratycznego przegłosowywania.. Pan Andrzej Wajda, podczas prezentacji stronników Platformy  Obywatelskiej i jej kandydata na prezydenta, pana Bronisława  Komorowskiego w Pałacu na Wodzie w Łazienkach, powiedział, że szykuje się prawdziwa wojna domowa(!!!). Jeśli tak, to sprawdzi się powiedzenie największego stratega XIX wieku pana Carla von Clausewitza , który uważał, że kontynuacją demokracji parlamentarnej – jest wojna domowa. Tak jak kontynuacją polityki, jest wojna.. Prowadzona innymi  środkami. Tak było w Hiszpanii, gdy generał Franco rozprawiał się z komunizmem, tak było w Chile  przed dojściem generała Pinocheta do władzy, gdy ten zduszał komunizm w zarodku, żeby się nie rozlał na inne kraje południowoamerykańskie Były tam demokracje parlamentarne.. Dzisiaj wojnę prowadzi  się z narodem przy pomocy narzędzia demokracji, za pomocą którego przegłosowuje się każdą „ wartość antycywilizacyjną”, wbrew uśpionej świadomości narodu.. Tych przegłosowywanych głupstw jest tak wiele, że musi to w pewnym momencie spowodować odruch reakcyjny.. Bo budowa tyranii też ma swoje granice.. I ta wszechogarniająca propaganda, która koncentruje uwagę na wizerunkach demokratycznych partii i kandydatów… A gdzie rozmowa o państwie? Została wyeliminowana i jest niepotrzebna.. Tylko obrazkowa i dźwiękowa demokracja oparta na fałszach, nieistotnych dyskusjach i poprawianiu piaru.. Nowoczesna demokracja, to nowoczesne kłamstwo , opakowane – przy pomocy nowoczesnych środków masowej dezinformacji- w nowoczesne metody ogłupiania, głównie drogą odwracania uwagi.. I koncentrowanie się na nie merytorycznej stronie  zagadnienia.. Im bardziej na uboczu- tym większy hałas. Jak do tej pory z ust  „ najważniejszych” kandydatów usłyszałem jedynie, że pan Jarosław Kaczyński będzie rozdawał państwową oświatę, to znaczy utrwalał komunizm w państwowym kształtowaniu młodych umysłów.. O urlopach w Egipcie dla wszystkich Polaków, na razie nie ma mowy, ale demokratyczna kampania piarowska powoli się rozkręca... Przedstawia się demokratycznym masom pięciu” poważnych” kandydatów, a pomija się pozostałych pięciu, może za wyjątkiem pana Marka Jurka, którego daje się jako przystawkę do tych pięciu.. Niech sobie pogada.. Nawet z panem dr- a już profesorem- Andrzejem Olechowskim.. Do współpracy z  wywiadem się przyznał, jako człowiek o pseudonimie „Must”. Ale miał jeszcze jeden pseudonim-„ tenor”. Pod tym pseudonimem  tworzył  Platformę Obywatelską, razem z Donaldem Tuskiem i panem Maciejem Płażyńskim.. Wykorzystał do tworzenia spec- formacji demokratycznej wykorzystując swój własny pseudonim.. To jest dopiero szczyt bezczelności politycznej i demokratycznej. Z prawami człowieka włącznie..Na przykład Onet.pl zamieścił artykuł” Co mają kandydaci na prezydenta?”, w którym to artykule przedrukowanym przez Angorę, przedstawiono sylwetki pięciu” poważnych kandydatów” na prezydentów, na prawie dwóch stronach szpaltowych, podczas gdy pozostałych pięciu kandydatów zawarto w szesnastu krótkich linijkach, tak jak  się daje reklamę na 1/6 stronę pisma.. Z nadtytułem:” Pozostali nie liczą się w wyścigu”.(!!!) To jest dopiero szczyt chamstwa.. A Andrzej Olechowski, Waldemar Pawlak czy Grzegorz Napieralski- się liczą? Przyjmując za punkt wyjścia demokratyczne sondaże publikowane codziennie.. Codziennie inne, i to nikomu nie przeszkadza, że budowana jest władza prezydencka na „ chwiejnych wahaniach tłumów”. A gdzie prawda i sprawiedliwość? Prawdziwa linia demarkacyjna i polityczna przebiega na linii Okrągły Stół i reszta... Reszta ma być milczeniem, a Okrągłostołowcy mają przemawiać, ale tak, żeby nie naruszać powagi demokracji. Bo o nią toczy się  prawdziwa walka.. I ona musi być  uratowana. Oczywiście gdy wygrywa Okrągły Stół demokracja jest, natomiast jak na przykład Andrzej Lepper zdobędzie więcej głosów niż demokracja ma mu do zaoferowania- wtedy demokracja jest zagrożona.. Bo tacy ludzie jak Janusz Korwin- Mikke, Andrzej Lepper, Kornel Morawiecki czy pan Zietęk- to jest  zagrożenie dla demokracji.. I wygląda na to, że  w telewizji państwowej miejsca – demokratycznie nie zagrzeją.. Nie wspominając o TVN czy Polsacie.. Propaganda kładzie nacisk na „poważanych ‘ kandydatów- marginalizując kandydatów niepoważnych.. Nawet zdenerwował się pan Zbigniew Hołdys, który w programie  człowieka o chytrym nazwisku- Lis, agitował  żeby nie głosować na kandydatów podstawianych umiejętnie przez spec-propagandę. Powiedział nawet,  że „można głosować na Leppera”(???) Czym wprowadził w zdziwienie pana Daniela Olbrychskiego, wielkiego sympatyka Platformy Obywatelskiej, Unii Wolności, Unii Demokratycznej  i innych tego typu formacji socjalistycznych i pana Jerzego Zelnika, który po  głosowaniu w poprzednim rozdaniu demokratycznej władzy na Platformę Obywatelską-  teraz zmienił demokratycznie zdanie i popiera Prawo i Sprawiedliwość. Poczciwy pan Jerzy Zelnik, którego swojego czasu miałem przyjemność zaprosić do Radomia, po tym, jak  wraz  z Januszem Korwin- Mikke popierał przywrócenie w Polsce kary śmierci chyba nie bardzo orientuje się w polityce.. Jest aktorem zawodowym! Ci co go oszukują są aktorami amatorami, ale z demokratyczno- politycznym stażem.. Nawet mam pamiątkowe zdjęcie pod pomnikiem Jacka Malczewskiego z panem Jerzym Zelnikiem, przed Resursą Obywatelską, w której w najbliższy poniedziałek ruszamy z kampanią Janusza, jako kandydata na prezydenta..  Jak to w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym.. i tak dalej.. Pan premier powinien być wszędzie. Bo tam gdzie jest, zaraz strażacy biorą się do roboty przy wałach przeciwpowodziowych. Gdy go nie  było- nie było żywej duszy. Tak przynajmniej opowiadali ludzie, których woda zalała... Powinien być też pan premier Waldemar Pawlak, dla którego strażacy zbierali podpisy, żeby mógł być kandydatem ludowców na prezydenta.. Ale wtedy jeszcze nie było powodzi..

Teraz powódź jest, ale nie potrzeba podpisów.. Nie można zmusić do harmonii tego, co jest samo z siebie harmonijnym...  Mąż do żony: - Denerwuje mnie to światło elektryczne. - Przy czytaniu?- pyta żona. - Nie przy płaceniu rachunków za prąd. Nie wiecie państwo jak denerwuje mnie to płacenie rachunków za ten  demokratyczny cyrk. W którym siłą rzeczy bierze się udział WJR

Pytania do kandydata Komorowskiego

1. W jakich okolicznościach podczas internowania w roku 1982 poznał późniejszego współpracownika WSI o pseudonimie „Tomaszewski”(stomatolog leczący internowanych) i jak długo trwała ta znajomość?

2. Czy prawdą jest, że w latach 1991-92, gdy był wiceministrem ON powierzył WS „Tomaszewski” dużą kwotę pieniędzy (260 tys.DM), aby ten wpłacił je do tzw. „Banku Palucha” za pośrednictwem płk. Janusza Rudzińskiego i skąd pochodziły środki przeznaczone na tę lokatę?

3. Czy odzyskaniem tych pieniędzy, za pośrednictwem WS „Tomaszewski” zajmował się Kontrwywiad WSI? (Raport w Weryfikacji WSI str.77 i nast.)

4. Czy prawdą jest, że będąc wiceministrem ON, po pierwszej turze wyborów prezydenckich w roku 1990 informował Krzysztofa Wyszkowskiego, że otrzymał od WSW szczegółowe informacje w sprawie zawartości tzw. „czarnej teczki” Stana Tymińskiego – czyli dokumentów potwierdzających współpracę Lecha Wałęsy z SB? Jakiego rodzaju informacje otrzymał wówczas od służb wojskowych?

5. Na czyją prośbę lub polecenie działał w roku 1992, gdy zwrócił się do dr. Andrzeja Grajewskiego (późniejszego szefa Kolegium IPN) z propozycją, by ten podjął się opracowywania na rzecz WSI analiz na temat zewnętrznych zagrożeń państwa?
Jak wynika z Raportu z Weryfikacji WSI, oficerowie tej służby zamierzali wykorzystać Grajewskiego także do typowania i werbunku dziennikarzy.

6. Z jakich powodów na początku lat 90 zdecydowano o wynajęciu przez Departament Wychowania MON (podległy wiceministrowi Komorowskiemu) budynku przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie na salon sprzedaży mercedesów firmy Sobiesława Zasady oraz o zakupie samochodów tej marki na potrzeby armii?
Transakcję nadzorował gen. Adam Tylus, który po otrzymaniu szlifów generalskich odszedł z wojska i został dyrektorem biura obsługi zamówień publicznych i specjalnych w firmie Sobiesław Zasada Centrum S.A.. Firma ta współpracowała z Fundacją Pro Civili. W dokumentach informacyjnych Fundacji „Pro Civili” z 1998 roku, podpisanych przez Krzysztofa Werelicha wymienia się wśród dostawców różnych towarów firmy Sobiesław Zasada Centrum SA., Volvo Poland i Pati Soft sp. z o.o., a wśród „odbiorców strategicznych” Ministerstwo Obrony Narodowej. Następnie Tylus został zastępcą prezesa firmy Ster-Projekt i Ster-Projekt Technologie C4I, zajmującej się projektowaniem i wdrażaniem systemów dowodzenia i kierowania, przeznaczonych dla wojska. Jednocześnie był stałym doradcą sejmowej Komisji Obrony Narodowej, której przewodniczył Bronisław Komorowski. Jak informowała prasa „zdaniem Bronisława Komorowskiego, przewodniczącego komisji, regulamin Sejmu nie zabrania być doradcą osobie, która zasiada w zarządzie firmy, oferującej wojsku sprzęt i usługi.”

7. Co zdecydowało o zatrudnieniu gen. Adama Tylusa jako doradcy w gabinecie politycznym ministra MON Komorowskiego oraz powierzeniu mu roli stałego doradcy sejmowej Komisji Obrony Narodowej, której przewodniczył Bronisław Komorowski?

8. Co zdecydowało, że w roku 1991 awansował byłego szefa Zarządu WSW WOPK płk. Lucjana Jaworskiego na stanowisko szefa Kontrwywiadu Wojskowego?
W latach 80. płk. Jaworski, odznaczał się szczególną gorliwością w zwalczaniu opozycji, niszczył prasę podziemną, ścigał współpracujących z opozycją filmowców, tropił „obce pochodzenie” członków opozycji, zakładał podsłuchy, werbował agenturę. To na skutek jego działań w więzieniu znalazła się min. Hanna Rozwadowska, kierująca logistyką „Wiadomości”. Po nominacji na szefa KW, płk. Jaworski w latach 1991-93 prowadził działania operacyjne, skierowane przeciwko środowiskom opozycji niepodległościowej oraz przeciwko rządowi Jana Olszewskiego. Nadzorował również SOR „Szpak” – dotyczącą rozpracowania Radosława Sikorskiego.

9. Czy w latach 1990 – 93, jako wiceminister ON odpowiedzialny za nadzór nad kontrwywiadem wojskowym wiedział o działaniach płk. Jaworskiego w ramach SOR „Szpak” dotyczącą Radosława Sikorskiego oraz o działaniach operacyjnych podejmowanych przez WSI przeciwko środowiskom opozycji niepodległościowej?

10. Czy będąc ministrem ON w roku 2001 znał właściciela firmy Auto-Hit Krzysztofa Strykiera – dealera Fiata z Tychów, dzierżawcę wilii położonej w miejscowości Władysławów 24 km od Janowa Lubelskiego i czy przez wiele lat bywał na polowaniach w tej miejscowości wraz z rodziną i znajomymi?

11. Czy prawdą jest, że za czasu ministrowania Komorowskiego, MON zakupiło 48 samochodów Fiatów Seicento od firmy Fiat Auto Poland z przeznaczeniem dla Żandarmerii Wojskowej oraz 10 Fiatów bezpośrednio od firmy Auto-Hit ?

12. Jaka była przyczyna usunięcia ze stanowiska dyrektora Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wojskowego MON Krzysztofa Borowiaka w roku 2001 i czy fakt ten ma związek z rozpoczęciem (w budynkach Wojskowej Akademii Technicznej) działalności prywatnej Szkoły Wyższej Warszawskiej, założonej przez Fundację Rozwoju Edukacji i Techniki, która okazała się biznesem kierowanym przez oficerów WSI. (Raport z Weryfikacji WSI rozdział 10. „Działalność oficerów WSI w Wojskowej Akademii Technicznej”)

13. Czy prawdą jest, że w 2001 roku dyrektor Krzysztof Borowiak zwracał uwagę ministrowi Komorowskiemu na kryminogenną prywatyzację WAT, dokonywaną rękoma członków władz tej uczelni, na co Komorowski miał nie reagować?

14. Jaki przebieg miała i czym się zakończyła reforma szkolnictwa wojskowego, dokonywana pod kierunkiem protegowanego ministra Komorowskiego, radcy w jego gabinecie – gen. Bogusława Smólskiego?

15. Czy prawdą jest, że zlecił Wojskowym Służbom Informacyjnym prowadzenie działań operacyjnych wobec R.Szeremietiewa i Z. Farmusa? (Życie Warszawy” -07.05.2004.-. – „Zleciłem WSI objęcie działaniami Zbigniewa F. (asystenta wiceministra) i Romualda Sz. – mówi były szef MON Komorowski.) i jakie były racjonalne powody podjęcia tej decyzji?

16. Z jakich przyczyn, w roku 2001 po zdymisjonowaniu Romualda Szeremietiewa posadę stracił płk Janusz Zwoliński dyrektor Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych MON, któremu bezpośrednio podlegała kontrola nad przetargami, a na stanowisku tym zastąpił go oficer szkolony w Moskwie płk Paweł Nowak – protegowany Komorowskiego?

17. Co zdecydowało że, po nominacji płk. Nowaka podjęto natychmiast procedurę przetargową na zakup transportera kołowego (KTO) i rakiety przeciwpancernej, choć wcześniej minister Komorowski nie chciał wyrazić zgody na przetarg?
W roku 2004 oskarżono Nowaka i jego podwładnych o spowodowanie niemal 10 mln zł szkody, w związku z tzw. „aferą bakszyszową”. Sąd Okręgowy uniewinnił wszystkich podsądnych, nie dopatrując się w ich działaniach przestępstwa. W roku 2007 Sąd Najwyższy uchylił wyrok uniewinniający Nowaka z zarzutów w sprawie nieprawidłowości przy realizacji umowy na pociski przeciwpancerne dla polskiej armii. Gen. Nowak ma też zarzuty w śledztwie w sprawie nieprawidłowości przy zakupie kołowego transportera opancerzonego. Wojskowa prokuratura zarzucała mu niedopełnienie obowiązków lub przekroczenie uprawnień.

18. W jaki sposób, podpisując w 2001 roku umowę zakupu wojskowych samolotów transportowych CASA (za 211 mln. dolarów) od hiszpańskiego koncernu EADS zabezpieczył kwestię serwisowania tych maszyn w Polsce?
W zamian za zamówienie spółki EADS CASA i Avia System Group kupiły wówczas większościowy pakiet PZL Warszawa-Okęcie. Miało tam powstać centrum serwisowe dla samolotów. Centrum to nigdy nie powstało, a samoloty musiały wszystkie przeglądy i naprawy przechodzić w Hiszpanii, co zwiększało koszty eksploatacji i ryzyko użytkowania maszyn. 25.02.2008 r., po katastrofie CASY (w której zginęło 20 oficerów WP) Prokuratura Wojskowa wszczęła śledztwo, w trakcie którego badano czy nie doszło do korupcji przy zakupie samolotów oraz kwestie związane z wyborem dostawcy, zawarciem umowy i jej aneksowaniem.
Jak zakończyło się śledztwo w tej sprawie?

19. Dlaczego zakupu samolotów CASA dokonano bez zastosowania procedury przetargowej ?

20. Czy prawdą jest, że w roku 2001, gdy był ministrem ON doszło do największej zapaści finansowej w wojsku polskim po 1989 roku?

21. Czy prawdą jest, że wówczas wydatki majątkowe wyniosły 9,5% budżetu MON, ( finansowanie ze środków budżetowych przewidziane jest poziomie 1,95 PKB. By zapewnić normalne funkcjonowanie wojska – czyli pieniądze na remonty, modernizację sprzętu, zakupy, powinno się na ten cel wydawać co najmniej 20% ogółu wydatków.Bez tego armia przejada środki, ale się nie rozwija) zabrakło pieniędzy na żołd dla żołnierzy, kolejka kadry oficerskiej czekającej na mieszkanie wzrosła do 17 tys. osób., a eksport uzbrojenia spadł do 20 mln dolarów rocznie?

22. Czy prawdą jest, że w roku 2001 kwota 89 mln złotych, przeznaczona na zakontraktowanie nowoczesnych systemów bezpiecznego lądowania, z powodu kłopotów z negocjowaniem offsetu została niewykorzystana i zwrócona do państwowej kasy, a tym samym nie zrealizowano umowy offsetowej i nie wykonano zobowiązań wobec NATO?

23. Czy we wrześniu 2001 roku podjął decyzję o przekazaniu kwoty 50 mln zł na rzecz jednej z nowo powstałych spółek, z przeznaczeniem na zakup amfibii dla wojsk lądowych?
Jakiej spółce zostały przekazane te fundusze i czy zostały zwrócone wojsku?
Od kiedy spółka ta istniała na rynku i jakie miała doświadczenie na rynku związanym z zaopatrywaniem wojska w skomplikowany sprzęt, jakim jest amfibia?
Jakie zabezpieczenia finansowe przedstawiała ta spółka?

24. Z jaki przyczyn, w ostatnich dniach urzędowania na stanowisku ministra ON w październiku 2001 r. wydał rozporządzenie o drastycznym obniżeniu zarobków żołnierzy jednostki GROM (miesiąc po atakach terrorystycznych na Nowy Jork i Waszyngton) ?
Na skutej tej decyzji, w lutym 2003 r. odeszło z GROM 40 doskonale wyszkolonych żołnierzy (połowa składu jednostki). Koszt wyszkolenia jednego komandosa z tej jednostki to dwa miliony złotych. Osiągnięcie takiego poziomu wyszkolenia zajmuje 5 – 6 lat. Na emeryturę odeszli wówczas żołnierze w wieku 34 – 38 lat.

25. Jakie były koszty tej decyzji dla budżetu MON i czy miała ona związek z naciskami generałów ze Sztabu Generalnego WP?

26. Dlaczego w roku 2001 nie unieważnił decyzji poprzedniego ministra ON o sprzedaży gruntów Wojskowego Instytutu Medycznego do firmy Euro-Medical Lilianny Wejchert (byłej żony współwłaściciela ITI) – choć wskazywano na szkodliwość tej decyzji?
W 2007 roku „Gazeta Polska” pisała: „w wyprowadzeniu gruntu do Euro-Medicalu brał udział jego[Komorowskiego] zaufany człowiek, wieloletni pracownik Agencji Mienia Wojskowego Krzysztof B. – szef kampanii Komorowskiego do parlamentu w 2001. Według dokumentów, do których dotarła „GP”, B. przejmował w imieniu AMW działkę przy ul. Szaserów w Warszawie od Stołecznego Zarządu Infrastruktury MON.”

27. Jakie związki łączyły Komorowskiego z Krzysztofem Bucholskim, radnym Platformy Obywatelskiej w warszawskiej Białołęce, szefem kampanii parlamentarnej Komorowskiego w roku 2001, a następnie szefem warszawskiego oddziału Agencji Mienia Wojskowego, aresztowanym w lutym 2007 pod zarzutem korupcji?
W sprawie zatrzymano 17 osób: urzędników AMW, w tym Bucholskiego, oraz przedsiębiorców. Wszyscy otrzymali zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, a Bucholski ponadto o jej kierowanie

28.Czy zna płk. Henryka D – byłego logistyka w 3. Warszawskiej Brygadzie Rakietowej, oskarżonego w roku 2002 przez Prokuraturę Wojskową o korupcję, jaka miała miejsce w jednostce wojskowej na Bemowie i z tego powodu wydalonego z wojska ?

29. Czy to z poręczenia Komorowskiego Henryk D. – jeden z głównych podejrzanych w aferze korupcyjnej w AMW w 2007 roku został dyrektorem terenowego oddziału Agencji Mienia Wojskowego w Warszawie?

30. Czy wiedział, że w 2004 roku płk. Aleksander L. przedstawiając się jako rzecznik prywatnych interesów Bronisława Komorowskiego oferował dziennikarzowi Leszkowi Misiakowi informacje o wypadku syna Komorowskiego Piotra, potrąconego w Warszawie przez auto znanego biznesmena?
Czy jest mu wiadome: skąd Aleksander L. posiadał szczegółową wiedzę o kulisach zdarzenia, skoro nie informowały o nim media?

31. Skąd posiadał niejawną wiedzę na temat procesu tworzenia nowych służb Wywiadu i Kontrwywiadu Wojskowego, gdy w wypowiedzi dla „Trybuny” w dniu 02.02.2007 roku stwierdził: „Poza tym tam się ciągle odbywa nabór nowych ludzi. Częściowo sa to pewnie agenci ze starych służb. A reszta to pewnie studenci, harcerze itp. Zanim te służby będą w stanie działać skutecznie, upłynie 10, 15, a może 20 lat” ?
Twierdzenie to jest zbieżne z tezą zawartą w sporządzonym rok później tzw. raporcie płk. Grzegorza Reszki, o którym informowały media w dniu 20.02.2008 roku. Przekaz ten zawierał uwagę: „w SKW zatrudnieni zostali też dawni harcerze i działacze partii, z którymi związany był Macierewicz.”

32. Czy prawdą jest, że we wrześniu 2007 roku spotkał się z Jerzym G. – byłym oficerem WSI, obecnie prezesem warszawskiej spółki zajmującej się systemami telekomunikacyjnymi?
Czy Jerzy G oferował mu zakup aneksu do raportu i czy jest mu wiadome, że rozmówca nagrał treść tej rozmowy?
Jak podaje Leszek Szymowski w artykule „Polityczna prowokacja” – „Najwyższy Czas” nr.25 (966) z 20 czerwca 2009r: „ ABW wszczęła przeciwko Jerzemu G. śledztwo dotyczące jego udziału w nielegalnym handlu bronią oraz przeszukała jego mieszkanie i biuro, poszukując nagrania rozmowy z Komorowskim. Ponieważ nagrania nie znaleziono, sprawa stanęła w miejscu”.

33. Dlaczego, w październiku 2007 roku, mając możliwość złożenia wyjaśnień i ustosunkowania się do treści aneksu odmówił stawienia się przed Komisją Weryfikacyjną WSI ?

34. Czy spotykając się z płk. Aleksandrem L. miał wiedzę, że ten były szef kontrwywiadu WSW jest rozpracowywany przez ABW na okoliczność kontaktów z wywiadem rosyjskim?

35. Dlaczego przez ponad dwa tygodnie ukrywał fakt spotkań z oficerami byłej WSI, którzy ofiarowali mu zdobycie i dostarczenie tajnego aneksu do raportu o WSI?

36. Dlaczego natychmiast nie powiadomił organów ścigania lub którejś ze służb specjalnych, choć oficerowie ci mieli mu też oferować dowody na domniemaną korupcję w komisji weryfikacyjnej?
Zgodnie z art. 304 § 2 k.p.k.: „Instytucje państwowe i samorządowe, które w związku ze swą działalnością dowiedziały się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, są obowiązane niezwłocznie zawiadomić o tym prokuratora lub Policję (…)”.

37. Dlaczego, pełniąc obowiązki marszałka Sejmu przystał na propozycję płk. Aleksandra L. nielegalnego uzyskania informacji stanowiących tajemnicę państwową i umówił się z nim w kwestii dalszych kontaktów?
W dniu 27.07.2008r., składając zeznania w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie sygnatura akt PR-IV-X-Ds. 26/07 Bronisław Komorowski pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznał: „Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego propozycją. Umówiliśmy się, że on odezwie się, gdy będzie miał możliwość dotarcia do tych dokumentów”.
Tym samym – pod pozorem zdobycia dowodów popełnienia przestępstwa przekroczył swoje uprawnienia i mógł naruszyć normę art. 231 § 1 kk, zastępując powołane do tego służby i organy państwowe, takie jak prokuratura lub Policja. Mógł także nakłaniać do popełnienia przestępstwa z art. 265 § 1 kk (gdyż dalsza część aneksu do raportu o WSI miała dopiero zostać zdobyta przez płk. Aleksandra L. i mu przekazana), działając przy tym na szkodę interesu publicznego, jaką spowodowałoby ujawnienie tajemnicy państwowej, czym mógł wyczerpać znamiona art. 18 § 1 i 2 kk.

38. Z jakimi jeszcze oficerami WSW/WSI (poza płk. Aleksandrem L. i płk. Leszkiem Tobiaszem) spotykał się w okresie od października do grudnia 2007 roku?

39. Czy jest mu wiadome, by jego wieloletni współpracownik z czasów, gdy był ministrem obrony narodowej gen. Józef Buczyński spotykał się z byłymi oficerami WSI w sprawie aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI ?

40. Czy spotkania te były realizowane na polecenie Komorowskiego?

41. Z jakiego powodu nie zawiadomił “o prowokacyjnych działaniach oficerów WSI” ówczesnego szefa komisji weryfikacyjnej premiera Jana Olszewskiego?

42. Z jakiego powodu w lutym 2008 roku stwierdził: „muszę zobaczyć aneks przed publikacją” i jakimi informacjami, potencjalnie zawartymi w aneksie był osobiście zainteresowany? (wypowiedź Komorowskiego dla prasy z 05.02.2008r.)

43. Dlaczego w dniu 27.07.2008r., składając zeznania w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie syg. akt PR-IV-X-Ds. 26/07 zataił istotną informację mogącą świadczyć, że działając wspólnie i w porozumieniu z Krzysztofem Bondarykiem (Szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego), Grzegorzem Reszką (p.o. Szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego), Pawłem Grasiem (zastępcą przewodniczącego sejmowej komisji ds. Służb Specjalnych) oraz płk. Leszkiem Tobiaszem (negatywnie zweryfikowanym oficerem b. Wojskowych Służb Informacyjnych) mógł starać się zdyskredytować członków Komisji Weryfikacyjnej kierując na nich podejrzenie o przestępstwo korupcji?
Jak zeznał płk.Leszek Tobiasz, na początku listopada 2007 r. doszło do jego spotkania z w/w osobami, a na spotkaniu poczyniono ustalenia w zakresie postępowania z członkami Komisji Weryfikacyjnej. Biorąc pod uwagę dalsze zdarzenia w zakresie szeroko zakrojonych działań wobec członków Komisji i jej pracowników można stwierdzić, iż poczynione ustalenia były realizowane przy udziale płk. Leszka Tobiasza, jako jedynego świadka w śledztwie w sprawie domniemanej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej.
Poseł Paweł Graś oraz płk Leszek Tobiasz (jak wynika z informacji prasowych) zeznali, iż takie spotkanie miało miejsce.
Fakt ten nie pojawił się natomiast w zeznaniach Bronisława Komorowskiego.

44. Dlaczego w swoich zeznaniach w dniu 27.07.2008r., złożonych w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie sygnatura akt PR-IV-X-Ds. 26/07 zataił informację o rzeczywistych kontaktach płk Leszka Tobiasza z ABW twierdząc, iż płk Tobiasz stawił się do dyspozycji ABW w grudniu 2007 r., natomiast sam płk. Tobiasz oraz poseł Paweł Graś twierdzą, iż pierwsze spotkanie z ABW miało miejsce na początku listopada 2007 r.?
Jak donosiła prasa („Nasz Dziennik, 13 października 2008 r., nr 240) z zeznań płk Leszka Tobiasza wynika, iż spotykał się z Bronisławem Komorowskim ponad miesiąc wcześniej niż podawał to marszałek.

45. Dlaczego w swoich zeznaniach w dniu 27.07.2008r., złożonych w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie sygnatura akt PR-IV-X-Ds.26/07 podał nieprawdziwą informację w kwestii terminu i okoliczności poznania płk Leszka Tobiasza zeznając: „po kilku dniach pani Jadwiga Zakrzewska, poseł PO, przekazała mi, że chce się ze mną spotkać pułkownik z WSI, który jest jej sąsiadem” podczas gdy posłanka Jadwiga Zakrzewska zaprzeczyła tej informacji ?

46. Dlaczego w swoich zeznaniach w dniu 27.07.2008r., złożonych w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie sygnatura akt PR-IV-X-Ds. 26/07 pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznał: „nazwisko Wojciecha Sumlińskiego kojarzę jedynie z prasy. Nie znam go osobiście”, podczas gdy w listopadzie 2008 roku Wojciech Sumliński składając wyjaśnienia przed sejmową komisją ds. służb specjalnych oświadczył, że spotykał się wielokrotnie z Komorowskim w roku 2007, a tematem ich rozmów był przygotowywany dla programu „30 minut” w TVP Info materiał o Fundacji Pro Civili?

47. Czy może potwierdzić lub zaprzeczyć, że w roku 2007 spotykał się z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, a tematem ich rozmowy była m.in. działalność Fundacji Pro Civili?

48. Dlaczego, podczas wywiadu dla programu I PR w dniu 1.08.2008 roku, odpowiadając na pytanie o treść zeznań w Prokuraturze Krajowej i znajomość z Wojciechem Sumlińskim stwierdził nieprawdę mówiąc: „o panu Sumlińskim nic nie wiem, chyba nie znałem tego pana, więc moje zeznania dotyczyły byłego czy pułkownika dawnych służb komunistycznych.”?

49. Czy prawdą jest, że podczas spotkania z płk. Leszkiem Tobiaszem jesienią 2007 roku obiecywał rozmówcy, że po zeznaniach obciążających Wojciecha Sumlińskiego pomoże mu załatwić posadę attache wojskowego w Tadżykistanie, a po skończeniu tej rozmowy płk. Tobiasz został przewieziony do siedziby ABW służbowym samochodem Agencji oddanym do dyspozycji jej szefostwa i złożył tam zeznania?

50. Czy po objęciu stanowiska p.o. prezydenta zapoznał się z treścią Uzupełnienia nr 1 do Raportu Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej, tj. tzw. aneksu do raportu o WSI ? Aleksander Ścios

Lot nr 101 po śmierć Zamieszczamy opinię eksperta, Tomasza Hypkiego, na temat katastrofy w Smoleńsku, nie biorąc za nią żadnej odpowiedzialności. - Kabiny pilotów w samolotach przewożących vipów powinny być bezwzględnie zamykane – ocenia ekspert Tomasz Hypki. To pierwsze komentarze po wstępnym raporcie wyjaśniającym przyczyny katastrofy po Smoleńskiem. - Dopóki nie zmądrzeją politycy odpowiedzialni za swoje zachowania na pokładzie tych samolotów, to trzeba pilotów po prostu przed nimi chronić – podkreślił w rozmowie Tomasz Hypki, pełniący funkcję sekretarza Krajowej Rady Lotnictwa. Równocześnie zaznaczył, że to kto i w jakim celu przychodził do kabiny pilotów Tu-154 nie powinno mieć żadnego znaczenia w podjęciu decyzji o lądowaniu. Komisja poinformowała, że na czarnych skrzynkach zapisały się głosy dwóch osób spoza załogi, według nieoficjalnych ustaleń jeden z nich należał do gen. Andrzeja Błasika. - Pilot miał się zachować zgodnie z procedurami. Nie miał prawa ulec żadnym naciskom. Powinien być tak wyszkolony, że jeśli ktoś do niego się zwrócił, powinien powiedzieć – ja jestem dowódcą, ja podejmuję decyzję, w tych warunkach nie będę lądować – zaznaczył ekspert. Jak dodał, informacja o tym, że pilot wiedział, iż jest za nisko na 18 sekund przed katastrofą, świadczy o “zignorowaniu przez niego wszystkich procedur, przepisów i nie przejmowaniu się informacjami jakie dostaje”. Dodał, że był to wystarczający czas na poderwanie maszyny. “18 sekund to jest bardzo dużo. Samolot leciał 300 km/h. Pilot mógł wszystko jeszcze zrobić i nie zrobił nic. To świadczy o tym, że cały ten system odpowiedzialny za szkolenia pilotów wojskowych, porządek, dyscyplinę nie sprawdził się. Od ministra Obrony Narodowej począwszy – ocenił Hypki. Jego zdaniem, wpływu na decyzję pilota nie mogło mieć też zmienne ukształtowanie terenu. – Nie na 18 sekund przed. Poza tym, on powinien znać ukształtowanie lotniska. Powinien nauczyć się go przed lotem na pamięć – dodał ekspert. Hypki zauważył, że informacje przedstawione w środę przez komisję “potwierdzają wszystkie najgorsze przypuszczenia, dotyczące przeszkolenia pilotów w polskim wojsku” oraz to, że po katastrofie CASY w Jarosławcu w 2008 r., nie wyciągnięto żadnych wniosków. - Wojskowi piloci, jeśli korzystają z lotnisk cywilnych i latają według regulaminów latania pasażerskiego, powinni być szkoleni z procedur cywilnych, tak jak piloci cywilni. Powinni m.in. latać odpowiednią ilość godzin fizycznie i na symulatorach, uczyć się, jak się zachować w sytuacjach awaryjnych, szkolić w zakresie odporności na wpływy zewnętrzne. Oni takich szkoleń nie mają, uczą się jedynie przebywać w powietrzu – wyjaśnił Hypki. Podkreślił też, że załoga powinna ze sobą dłużej latać i nie powinna zamieniać się miejscami, gdyż rola każdego z jej członków jest inna. – Tylko zgranie załogi daje odpowiedni rezultat – dodał, odnosząc się do wypowiedzi członków komisji, że załoga samolotu była kompletowana na kilka dni przed wylotem do Smoleńska.

Polska i Rosja różnią się w ocenie przyczyn tragedii smoleńskiej Rosja i Polska różnią się w ocenie przyczyn katastrofy samolotu Lecha Kaczyńskiego pod Smoleńskiem – informuje w czwartek dziennik “Kommiersant”, powołując się na nieoficjalne opinie ekspertów z Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) w Moskwie – pisze PAP. Gazeta uzupełnia nimi relację ze środowej konferencji prasowej w stolicy Rosji, na której przewodnicząca MAK Tatiana Anodina, szef Komisji Technicznej MAK Aleksiej Morozow oraz akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym przewodniczący polskiej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich przedstawili wstępne wyniki badania przyczyn i okoliczności smoleńskiej tragedii. Według “Kommiersanta”, “rosyjscy eksperci są przekonani, że do katastrofy Tu-154M doszło z powodu niedoświadczenia prezydenckiego pilota, który chcąc spełnić życzenie urzędników, zgodził się na śmiertelnie niebezpieczne lądowanie, a potem, posłuchawszy się nawigatora, popełnił fatalne błędy w pilotażu”. “Polscy uczestnicy badań są zdania, że komisja nie doceniła roli smoleńskiego kontrolera, którego polecenia były nieco spóźnione” – przekazuje dziennik. ”Kommiersant” podaje, że Anodina “dała do zrozumienia, iż fatalne działania polskich pilotów mogły mieć związek z obecnością osób postronnych w kokpicie”. ”Rosyjscy eksperci oświadczyli już, że wpływ osób postronnych na załogę ma wielkie znaczenie i powinien zostać zbadany. W ten sposób dali do zrozumienia, że polscy urzędnicy po prostu mogli zmusić pilotów do pójścia na fatalne lądowanie. Wszak w wypadku lądowania na każdym innym lotnisku prezydent Kaczyński prawdopodobnie spóźniłby się na politycznie ważne uroczystości żałobne w Katyniu” – pisze gazeta. ”Kommiersant” cytuje opinię Klicha, który zwrócił uwagę, że Tu-154M był samolotem wojskowym, a nie cywilnym oraz że obecność pasażerów w kabinie pilotów nie była sprzeczna z przepisami Sił Powietrznych Polski. “Załoga – jego zdaniem – rozumiała, jak ważny jest udział prezydenta w uroczystościach katyńskich, oceniła wszystkie ryzyka i podjęła decyzję o lądowaniu, jak wymagają tego instrukcje” – przekazuje dziennik. ”Kommiertant” odnotowuje, że “zdaniem Klicha, z danych odczytanych z rejestratora głosowego nie wynika, że osoby postronne, o których mowa, znajdowały się bezpośrednio w kabinie pilotów, a nie w jej pobliżu”. Gazeta pisze, że “nieoficjalnie rosyjscy eksperci przyznają, że rozszyfrować udało się tylko około 10 proc. zapisu głosowego”. ”Chodzi o to, że zdania wypowiedziane przez osoby postronne brzmią bardzo cicho i nawet sami Polacy ich nie rozumieją” – przytacza “Kommiersant” słowa jednego z ekspertów. “Jednoznaczne ustalenie, gdzie znajdowały się osoby mówiące, kim były i co mówiły, raczej będzie niemożliwe. Przynajmniej mogę powiedzieć, że w tych rozmowach, które słyszeliśmy, nie było cienia gróźb czy kłótni. Poszczególne zdania wypowiadane są równym i spokojnym tonem” – cytuje dziennik eksperta. ”Kommiersant” informuje, że “w opinii rosyjskich ekspertów główną przyczyną katastrofy były jednak błędy polskich lotników, popełnione w czasie podejścia do lądowania”. “Pierwszy polegał na tym, że dowódca, wykonując nieprecyzyjne podejście do lądowania, włączył reżim autopilota, czego kategorycznie nie powinien był robić. Ustawiwszy samolot na początku glisady, po której – według jego obliczeń – powinna była zniżać się maszyna, dowódca wprowadził do autopilota prędkość zniżania 4 metry na sekundę i rozpoczął lądowanie, sądząc, iż przy tych parametrach podwozie dotknie ziemi na początku pasa startowego” – relacjonuje gazeta. ”Tymczasem nawigator kontrolował wysokość lotu za pomocą radiowysokościomierza – przyrządu określającego odległość od ziemi na podstawie odbicia od jej powierzchni sygnału radiowego. Fatalną rolę w katastrofie – według ekspertów – odegrał łagodnie pochyły, długi parów o głębokości około 40 metrów znajdujący się przed lotniskiem i niedoświadczenie nawigatora” – kontynuuje “Kommiersant”. ”Gdy samolot leciał nad dnem parowu i ziemia zaczęła uciekać w dół, nawigator wpadł w panikę i zaczął informować dowódcę, iż idą powyżej kursu oraz że w ten sposób nie trafią na pas. Dowódca uwierzył podwładnemu i zwiększył prędkość zniżania dwukrotnie – do 8 m/sek. Tymczasem parów na trasie się skończył i zaczęło długie zbocze wzgórza. A o zwiększonej prędkości zniżania lotnicy zapomnieli” – wskazuje dziennik. ”Kommiersant” podaje, że kontroler (z lotniska) próbował wyprowadzić samolot z lotu nurkowego, krzycząc do pilotów: “Sto pierwszy, horyzont!”. Gazeta wyjaśnia, że 101 – to numer polskiej maszyny, a komenda “horyzont” oznacza wyrównanie samolotu do położenia horyzontalnego. Ponadto system ostrzegania przed zderzeniem z ziemią TAWS automatycznie uruchomił w kabinie sygnał “PULL UP” (do góry). ”Wszelako załoga była zajęta wizualnym poszukiwaniem ziemi i nikogo już nie słyszała. Lotnicy opamiętali się dopiero, gdy zobaczyli przed sobą brzozę. Było już jednak za późno” – wskazuje “Kommiersant”. Dziennik zaznacza, że strona polska nie zgadza się z tym stanowiskiem. “Zdaniem polskich ekspertów, komenda kontrolera: Sto pierwszy, horyzont! padła zbyt późno, gdy samolot zszedł już poniżej wysokości podjęcia decyzji, tj. 100 metrów. Rosyjscy eksperci się z tym zgadzają. Tłumaczą jednak, że kontroler nie nadążał z odczytywaniem znaczeń z powodu zbyt dużej prędkości zniżania maszyny” – przekazuje “Kommiersant”. Gazeta informuje, że dowódca samolotu w tym charakterze na Tu-154M miał wylatane tylko 530 godzin, drugi pilot – 160 godzin, inżynier pokładowy – 235 godzin, a nawigator – zaledwie 30 godzin. Tatiana Anodina podała w czwartek, że drzwi do kabiny pilotów prezydenckiej maszyny w trakcie podejścia do lądowania były otwarte. Według niej, eksperci MAK na podstawie zapisów z czarnych skrzynek samolotu ustalili, że w kokpicie przebywały dwie postronne osoby. Anodina ujawniła, że głos jednej z nich został już zidentyfikowany. Nie zdradziła jednak, do kogo należał zidentyfikowany głos. Według Klicha, głos osób spoza załogi w kabinie Tu-154 czarne skrzynki zarejestrowały na 16-20 minut przed katastrofą. Z kolei Morozow podał, że “po raz ostatni taki głos został zarejestrowany po minięciu dalszej radiolatarni”. Na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj dalsza radiolatarnia znajduje się w odległości 6 km od początku pasa startowego. Źródło w Moskwie, znające kulisy badania okoliczności katastrofy, powiedziało PAP, że jedną z dwóch osób, których głos zarejestrowała czarna skrzynka, był generał Andrzej Błasik, dowódca Sił Powietrznych. hoga.pl

Komentarz admina: coraz wyraźniej widać głupotę stanowiska rusofobów, którzy – powołując się na Iwana Groźnego, carycę Katarzynę i Józefa Stalina – chcieli przypisać sprawstwo katastrofy władzom Rosji.

Grecka abstynencja nie potrwa długo Tak naprawdę mamy do czynienia z kryzysem... moralnym. Jeśli miarą wszystkiego stała się wygoda, jeśli odrzuciliśmy i transcendencję, i wspólnotę, to w imię czego mamy ponosić wyrzeczenia? Czy można poić alkoholika alkoholem? Pewnie to nieładne, ale niektórym może się wydawać bardziej humanitarne niż poddawanie go przymusowemu odtruciu. Na pewno jest łatwiejsze. Jeśli, zamiast polewać zimną wodą, skołujemy mu skądś jeszcze jedną butelkę, uspokoi się i przestanie sprawiać kłopoty. Niestety, tylko na pewien czas.

Trucizna do chleba Ale główną słabością demokracji jest właśnie to, że powierza rządy tylko na pewien czas. Wybieralni politycy podejmują decyzje, myśląc przede wszystkim o tym, jak wpłyną one na ich wynik w następnych wyborach. Oczywiście, mogą się wznieść ponad to, ale jest to wyłącznie kwestia ich osobistego poczucia odpowiedzialności. System za dalekowzroczność nie nagradza, wręcz przeciwnie. Radą na ten mankament liberalnej demokracji miało być niewypowiedziane wyjęcie spod władzy ludu – to znaczy jego przedstawicieli – pewnych strategicznych obszarów, takich na przykład, jak finanse. Sprawy uznane za "poważne" powinny pozostać w rękach fachowców, kontrolowanych tylko przez innych fachowców, a jeśli rozliczanych przez polityków, to w bardzo długich okresach, tak aby niemożliwa była bezpośrednia, bieżąca ingerencja, na przykład wymuszenie na banku centralnym psucia waluty dla doraźnych politycznych korzyści rządzącej w danej chwili partii. Kryzys euro, a wcześniej kryzys bankowy za oceanem pokazują, że ten model problemu nie rozwiązuje. Ani nie daje się do końca oddzielić świata finansjery od świata władzy, ani też bankowcy nie są zakonnikami, ulegają rozmaitym pokusom. Współczesny model gospodarczy, nazywany niezbyt trafnie neoliberalizmem, jest próbą połączenia wolnego rynku z socjalizmem. Wolny rynek sprzyja rozwojowi i generowaniu dóbr, ale te dobra muszą być w interesie publicznym redystrybuowane przez władzę. Powinnością władzy jest utrzymanie zakresu owej redystrybucji w ryzach – jeśli jej rozmiary nie zagrożą (przez nadmierne zadłużenie) stabilności finansowej i nie zdławią (przez nadmierne opodatkowanie) przedsiębiorczości, wszystko będzie dobrze. Ayn Rand porównywała tę hybrydową ideologię z dosypywaniem do chleba trucizny z argumentacją, że póki jest jej niewiele, może spowodować mdłości, ale nie zabije. Problem w tym, że mimo jednogłośnej pochwały zbilansowanych budżetów i niskich podatków udział redystrybucji w gospodarkach państw rozwiniętych stale i w sposób niepowstrzymany wzrasta.

Transfuzja Nie jest wcale trudno wskazać przyczyny, dla których tak się dzieje. Jedną z nich jest naiwność dawnych socjalistów, którzy byli przekonani, że jeśli wyposaży się w narzędzia redystrybucji władzę wybieraną demokratycznie, to będzie ona używać owych narzędzi w interesie ludu, mówiąc w uproszczeniu – w celu przepompowywania pieniędzy od bogatych do biednych. Tymczasem w demokracji liberalnej zdobycie poparcia i sympatii ludu zależy głównie od wsparcia zorganizowanych grup interesów, w tym szczególnie wielkich korporacji i mediów elektronicznych – potęg jeszcze kilkadziesiąt lat temu w myśli politycznej niedocenianych. Politycy wybieralni zmuszeni są dbać o interesy nie abstrakcyjnie pojmowanych wyborców en masse, ale swoich konkretnych sponsorów i popleczników. Rządy więc pod pozorem interesu publicznego coraz częściej przepompowują bogactwo od biednych do bogatych, tym usilniej, im bardziej postępuje koncentracja na rynkach i integracja grup finansowych z medialnymi oraz wzrost znaczenia korporacji ponadnarodowych, skłonnych wykorzystywać rządy macierzystych państw do otwierania im drogi podboju nowych rynków, tak jak dawne kolonialne kompanie wykorzystywały do tego królewskie kanonierki. Co jeszcze ważniejsze, okazało się, że redystrybucja uzależnia i nie sposób znaleźć żadnego "rozsądnego" punktu wyważenia między potrzebami społecznymi a wymogami ekonomicznego zdrowego rozsądku. Im więcej pieniędzy władza publiczna kieruje do wspieranych grup społecznych lub gałęzi gospodarki, tym bardziej stają się one niezdolne do życia bez tej transfuzji, więcej, tym bardziej trzeba zwiększać dawkę dla utrzymania stanu dotychczasowego.

Przeniesienie choroby Nie przypadkiem zacząłem ten artykuł od porównania – często zresztą w literaturze fachowej używanego – "państwa dobrobytu" do ofiary choroby alkoholowej. Jest to metafora narzucająca się z licznych powodów, także dlatego, że dla alkoholika – kto miał ze sprawą styczność, potwierdzi – typowe jest skupienie na podejmowaniu rozmaitych działań służących ukryciu syndromów swojego problemu i minimalizowaniu szkód przy niezdolności zmierzenia się z jego istotą. W ostatnich dziesięcioleciach zachodnie demokracje skupiały się na stopniowym przesuwaniu granicy rozsądku w zadłużaniu państwa i podnoszeniu podatków (wręcz rozczula dziś surowe przykazanie ojca "społecznej gospodarki rynkowej" Ludwika Erharda, żeby stosunek budżetu państwa do wysokości PKB nie przekraczał 20 proc.) oraz wymyślaniu różnych form maskowania faktycznych rozmiarów długów. Gdy możliwości "kreatywnej księgowości" na poziomie państwa narodowego wydały się już wyczerpane, nastąpiła "ucieczka do przodu" – przeniesienie choroby na poziom instytucji międzynarodowych. Oprócz celów rozsądnych, prorozwojowych, jednym z istotnych motywów stworzenia wspólnej waluty europejskiej było odebranie amerykańskiemu dolarowi zysków "waluty zapasowej świata" i wsparcie nimi trzeszczącego europejskiego systemu socjalnego. Kryzys zdarzył się z różnych przyczyn akurat w Grecji, ale mógł się równie dobrze zacząć gdzie indziej – podobnie jak było efektem przypadku, że kryzys amerykański zaczął się akurat upadkiem Lehman Brothers, a nie jakiegokolwiek innego banku. I podobna jak w wypadku kryzysu bankowego jest metoda radzenia sobie ze skutkami krachu: skupienie na tym, by przywrócić zaufanie rynków finansowych, a nie na znalezieniu (czy raczej – dostrzeżeniu, bo znaleziona ona już jest) istotnej przyczyny problemu. Sternikom europejskiej nawy przyświeca nadzieja, że uspokajająco zadziała sama obietnica uruchomienia ogromnej, choć przecież wirtualnej, kwoty. Ale zapewne liczą się z tym, iż trzeba będzie powiedzieć "B" i przystąpić do sprzedaży euroobligacji. Na jakiś czas to pomoże.

Tylko dwa kieliszki... Podłączeniu biedniejszym krajom strefy euro finansowej kroplówki ma towarzyszyć zdyscyplinowanie europejskich finansów. Teraz to już naprawdę musicie się wziąć w garść, zmniejszyć deficyt do wyznaczonych przez nas wartości – bo jak nie, to będzie źle. Znowu przypomina to zachowanie alkoholika, który po jakimś wstrząsie – czy to gdy sam narozrabia, czy kiedy się dowie o nagłej śmierci przyjaciela – przyrzeka sobie i innym, może nawet szczerze, że będzie się kontrolować i ograniczy spożycie. Z czasem szok minie, a chory przekona sam siebie, że jeden… – dwa kieliszki więcej nie zaszkodzą… Zresztą poza rozdymaniem deficytu budżetowego są inne sposoby pompowania pieniędzy w gospodarkę – w USA przyczyną kryzysu było przecież nadęcie bańki gwarantowanych przez rząd kredytów hipotecznych. Można zresztą zapanować nad uzależnionymi w ten czy inny sposób od europejskiej centrali politykami, ale nie sposób zrobić tego samego z wściekłymi wyborcami na ulicy. Coraz trudniej im nawet odebrać głos, gdy mówią, że to nie prości ludzie przejedli pieniądze, które teraz każe im się oddawać, tylko rozmaite koncerny. Tam naprawdę winni są jedni i drudzy, ale właśnie to rozproszenie winy sprawia, że nikt nie zamierza się przyznawać do własnej jej części. Emocje, jakie przy tym powstają, zarówno natury "klasowej", jak i etnicznej, muszą doprowadzić do złych skutków. Zwłaszcza kiedy równolegle z populizmem narasta coraz słabiej skrywana fascynacja europejskich i amerykańskich elit modelem nowoczesnego autorytaryzmu, jaki realizują Chiny i do jakiego zmierza Rosja. Czy alkoholik może się ograniczyć? Czy demokracja europejska i stworzone przez nią wspólne instytucje są w stanie znaleźć trwałe rozwiązanie problemu, a nie tylko odepchnięcie go na następną kadencję? Wydaje mi się, że odpowiedź zależy od tego, czy Europa znajdzie powód, dla którego należałoby się w pewnych sprawach ograniczać. Mają rację ci, którzy mówią, że tak naprawdę mamy do czynienia z kryzysem moralnym. Jeśli miarą wszystkiego stała się wygoda, jeśli odrzuciliśmy i transcendencję, i wspólnotę – to w imię czego ponosić wyrzeczenia? Rafał Ziemkiewicz

Kot towarzyski, nie futerkowy

1. Profesor (młodość, sława i uroda przemijają, ale tytuły pozostają) Bartoszewski, był łaskaw wspomnieć, że Jarosław Kaczyński ma doświadczenie w hodowli zwierząt futerkowych. Czyżby Kaczyński hodował szynszyle albo lisy? – zdziwiłem się - ale w tym momencie Daniel Olbrychski wyjaśnił w telewizji, że najprawdopodobniej chodzi o kota.

2. Kot zwierzęciem futerkowym? Protestuję! Nie po to krew przelewaliśmy na barykadach Parlamentu Europejskiego w walce o zakaz obrotu skórami z psów i kotów (dodam, że walce skutecznej, zakaz został wprowadzony w 2007 roku) , żeby teraz ktokolwiek nazywał kota zwierzęciem futerkowym i tym samym popierał obdzieranie go ze skóry.. Oświadczam uroczyście, że w świetle prawa europejskiego tudzież polskiego, kot zwierzęciem futerkowym nie jest. Kot jest zwierzęciem towarzyskim! Tak jest - towarzyskim, chociaż krytycznym i starannie dobierającym przyjaźnie, zwłaszcza ludzkie. Do byle kogo kot nie przylgnie.

3. Zważywszy, że zakwalifikowania kota do kategorii zwierząt futerkowych dokonał członek Komitetu Honorowego Popierania Myśliwego, czuję się w obowiązku przestrzec, że również polowanie na kota jest prawnie zabronione.  Musi wam panowie wystarczyć polowanie na właściciela. Wojciechowski

ZAKŁADNICY KŁAMSTWA SMOLEŃSKIEGO ? Odnoszę wrażenie, że większość Polaków nadal nie zdaje sobie sprawy, co naprawdę wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku, zaś obecna sytuacja coraz mocniej zaczyna przypominać stan świadomości, jaki przez lata towarzyszył zbrodni katyńskiej. Okrucieństwo tamtego mordu sprzed 70 lat, gdy rozstrzelano połowę kadry oficerskiej, którą posiadała przedwojenna armia polska było zdarzeniem, którego tragiczne skutki dotknęły kilka następnych pokoleń  i zaważyły na całej historii Polski. Choć w czasach PRL –u większość Polaków miała świadomość kłamstwa katyńskiego, prawda o tej zbrodni - jako „akcie założycielskim” Polski powojennej docierała tylko do nielicznych.  Nie mogło być inaczej, bo zbrodnia katyńska stała się natychmiast przedmiotem rozgrywek politycznych. Wiemy, że zachodnim sojusznikom ZSRR nie zależało na ujawnieniu prawdy. Gdy w roku 1943 rząd angielski otrzymał tajny raport Owena O'Malleya, brytyjskiego ambasadora przy rządzie polskim w Londynie, z którego wynikało niezbicie, że  sprawcą zbrodni byli Sowieci, Churchill zataił ten fakt przyjmując i głosząc wobec świata sowieckie kłamstwo, że mordu dokonali Niemcy. To samo kłamstwo podtrzymywał później Roosevelt, zaś administracja Eisenhowera zignorowała w roku 1952 wyniki dochodzeń komisji Izby Reprezentantów Kongresu Stanów Zjednoczonych, która uznała winę Sowietów za udowodnioną. Zgodnie z zasadą, iż ten, kto zaciera ślady zbrodni i utrudnia poznanie prawdy odpowiada za współudział w jej popełnieniu, przywódcy Zachodu stali się wspólnikami zbrodni sowieckiej, przyjmując również moralną i prawną odpowiedzialność za kłamstwo katyńskie. Ten stan zbrodniczej odpowiedzialności trwa do dnia dzisiejszego, o czym świadczy choćby wiele przykładów utrudniania polskim emigrantom ujawnienia prawdy o Katyniu.  Wiemy również, że od początku sprawie towarzyszyły przemilczenia, fałszerstwa i skrupulatnie preparowane kłamstwa. Rosjanie – którzy zawsze byli mistrzami dezinformacji zadbali nawet o amunicję niemieckiej produkcji, trafnie zakładając, że pierwsze wnioski z ekshumacji zwłok będą wskazywały na udział Niemców.  Działania tzw. komisji Burdenki i akt oskarżenia przeciwko niemieckim przestępcom wojennym odczytany w Berlinie, w imieniu Wielkiej Brytanii, Francji, Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego, gdzie o popełnienie zbrodni katyńskiej oskarżono Niemcy – dopełniał powojennej skali fałszu i dezinformacji. Kłamstwa powtarzały świadomie kolejne rządy PRL, powstałe na bazie sowieckiej agentury -  nazywającej się partią komunistyczną. Ponieważ ten sam porządek i ci sami ludzie stali u podstaw budowy III RP - również państwo powstałe po 1989 roku nigdy nie wykazało determinacji, by wyjaśnić kulisy zbrodni, ujawnić wszystkich sprawców i żądać moralnego i prawnego zadośćuczynienia. O rzeczywistym stosunku III RP do zbrodni katyńskiej, w miejsce pustych deklaracji o wiele mocniej świadczy przykład majora KGB ze Smoleńska Olega Zakirowa, który pod koniec lat 80. i na początki 90. z narażeniem życia odnajdywał żyjących świadków katyńskiego mordu, a zebrane dowody przekazywał polskiemu konsulowi Michałowi Żurawskiemu. To dzięki Zakirowi mógł powstać polski film dokumentalny "Las katyński". Gdy wyrzucony z KGB i zagrożony śmiercią, przyjechał wraz z rodziną do Polski w roku 1998 nikt nie udzielił mu pomocy. Przez kilka lat pracował ciężko na budowach, a zimą żebrał, by utrzymać rodzinę. Zakirow i tak miał szczęście, że uniknął losu prokuratora wojskowego Stiepana Rodziewicza, który chciał osobiście przekazać konsulowi Żórawskiemu dowody odkryte w toku śledztwa katyńskiego i 17 listopada 1993 r., w dniu w którym miał spotkać się z konsulem zmarł nagle na atak serca. Adam Macedoński, opozycjonista i  założyciel Instytutu Katyńskiego wspominał niedawno w „Gazecie Polskiej”, jak w 1979 roku chciał przekazać Michnikowi i Lityńskiemu komplet materiałów wydawniczych na temat Katynia, w celu ich dalszego druku i rozpowszechniania. Usłyszał wówczas od Lityńskiego, że KOR nie jest za ujawnianiem sprawy Katynia: ”bo to pogłębi przepaść między Rosjanami i Polakami”. Podobnie zareagował Michnik, stwierdzając, że „to jest przeszłość, a KOR się nią nie interesuje”. Ten przykład – stokroć lepiej, niż obszerne analizy powinien uświadomić, że zakładnicy kłamstwa katyńskiego nadal decydują o polskiej historii. Chociaż dziś, już nikt nie usiłuje fałszować faktów, większość tzw. elit III RP  uważa przecież, że sprawę katyńską należy zamknąć w imię przyszłości i ułożenia dobrych stosunków z rosyjskim sąsiadem. Historia, która ma „nie dzielić”  - winna stać się kartą zamkniętą, zdławioną nakazem kazuistycznej moralistyki i mętnych interesów. Całkowicie ignoruje się przy tym fakt, że państwo rosyjskie nigdy nie uznało mordu na polskich obywatelach za zbrodnię ludobójstwa, nie ujawniło wszystkich okoliczności sprawy, nie otworzyło archiwów, a w oficjalnym stanowisku rządu rosyjskiego przekazanym do Trybunału w Stasburgu stwierdzono, że „ Nie ma dowodu na to, iż Polaków zamordowano”. Ten sam rząd Putina w kwietniu 2010 roku odmówił jakiejkolwiek rehabilitacji ofiar, twierdząc, że „nie udało się potwierdzić okoliczności schwytania polskich oficerów, charakteru postawionych im zarzutów i tego, czy je udowodniono”.Nadal też płk. Putin powiela nową wersję kłamstwa katyńskiego, głosząc, że zbrodnia „ była osobistą zemstą Józefa Stalina za porażkę w wojnie polsko-bolszewickiej roku 1920”. To fałszerstwo jest szczególnie bliskie obecnym elitom III RP, wyrosłym na „pustej ziemi” Polski powojennej. Dokonana z premedytacją fizyczna likwidacja tysięcy oficerów II Rzeczpospolitej – autentycznej elity narodu polskiego miała przecież, w zamyśle Stalina otworzyć drogę do budowy „nowego państwa” pod przywództwem skarlałych, poddanych sowieckiej woli  „przewodników”  W tym znaczeniu - katyńska eksterminacja miała stworzyć przestrzeń dla zbrodniczego porozumienia z ludźmi podległymi Moskwie, a w perspektywie doprowadzić do zniszczenia polskiej tradycji i kultury. Nie była aktem zemsty, a zamierzonym i precyzyjnie przeprowadzonym mordem politycznym, wpisanym w strategię sowieckiej ekspansji i podboju  Europy. Wiele już napisano o symbolicznych i rzeczywistych analogiach mordu katyńskiego i tragedii z 10 kwietnia. Nie sposób ich nie zauważyć, ani przemilczeć. Chcę zwrócić uwagę na dwie, bodaj najgroźniejsze i rzeczywiste analogie. Przed 10 laty Jan Nowak Jeziorański w artykule „Rosja zbrodni, Rosja prawdy” napisał: „Są dwa oblicza Rosji. Jedno to straszliwe, nieludzkie i zbrodnicze, które objawiło się w Katyniu, Miednoje i Charkowie, a dziś objawia się ponownie w Czeczenii. I jest to drugie, które oglądamy w bohaterskim odkłamywaniu własnej przeszłości i oczyszczaniu swego narodu z popełnionych zbrodni. [...] Jeśli chcemy dla samych siebie i dla ludzi, bez względu na ich narodowość i wyznanie, lepszej przyszłości, musimy okazywać tym, którzy walczą o to lepsze oblicze Rosji, nasze uznanie, wsparcie, wdzięczność i pamięć. Musimy ich wspomagać i osłaniać przed zagrożeniami, jakie gromadzą się dziś nad ich głowami. Niebezpieczeństwo staje się realne w chwili, gdy człowiek wychowany w szkole zbrodni i fałszu, jaką była i jest KGB, obejmuje wszechwładzę nad rosyjskim olbrzymem.” Jeziorański pisał to w czasie, gdy władzę na Kremlu obejmował płk. Putin i nietrudno domyśleć się kogo miał na myśli, ostrzegając przed „człowiekiem wychowanym w szkole zbrodni i fałszu”. Wszystko, co działo się w Rosji po roku 2000 mogło jedynie potwierdzić mądrą przestrogę  „kuriera z Warszawy”. To za rządów Putina 21 września 2004 roku Główna Prokuratura Wojskowa Rosji umorzyła śledztwo Nr 159 w sprawie Katynia, „z powodu śmierci winnych”. Informację o umorzeniu dochodzenia strona rosyjska trzymała w tajemnicy przez niemal pół roku, podając ją dopiero w marcu 2005 - na krótko przed obchodami 60. rocznicy zwycięstwa nad Niemcami. Jednocześnie, podjęto decyzję o utajnieniu większości akt śledztwa, jak również samego postanowienia o jego umorzeniu, co oznaczało utajnienie listy osób odpowiedzialnych za mordowanie Polaków. 24 maja 2005 roku Główna Prokuratura Wojskowa Rosji podtrzymała opinię, że w mordzie NKWD na polskich oficerach nie było żadnych znamion ludobójstwa. Rządy Putina sprowadziły represje na przedstawicieli rosyjskiego Memoriału i ludzi opozycji, domagających się otwarcia archiwów i uznania katyńskiego ludobójstwa przez władze Federacji. Dzisiejsza Rosja jest państwem dalekim od ideałów demokracji i wolności. Gra, jaką płk. Putin prowadzi na arenie międzynarodowej nie pozwala zapomnieć, że traktuje on państwa byłego Bloku Sowieckiego jako należną Rosji strefę wpływów, a ponieważ nie spotyka na sprzeciw państw Zachodu, dążenia imperialne Putina nabierają rozmachu. Głównymi strategami polityki rosyjskiej są od lat ludzie tajnych służb sowieckich, których nieograniczona i scentralizowana władza upodabnia Rosję do państwa totalitarnego. Mówią o tym wyraźnie rosyjscy opozycjoniści, twierdząc nawet, że zakres kontroli służb specjalnych nad obywatelami przewyższa uprawnienia „siłowników” z czasów sowieckich. Mordy polityczne, zabójstwa dziennikarzy, dławienie wolności słowa, represje wobec niepokornych – są codziennością putinowskiej Rosji. Zbrodnie ludobójstwa, dokonywane w Czeczenii dopełniają obrazu postsowieckiej „tradycji”. Dlatego, dzisiejsze kalkulacje rosyjskiej polityki  nie wolno oceniać poprzez pryzmat oględnych deklaracji  i okolicznościowych gestów, a w kategoriach ofensywnej strategii realizowanej przez służby specjalne FR, w interesie mocarstwowych ambicji płk. Putina i władających Rosją „siłowników”. Jej narzędziami, są w równiej mierze ropa i gaz, jak agresja militarna i gra operacyjna., zaś jedyną, godną uwagi tradycją rosyjskich służb zarządzających polityką tego państwa stanowi przemoc, gwałt i zbrodnia – stosowane jako środek dla osiągnięcia celu. Tragedia, jaka rozegrała się na lotnisku w Smoleńsku nie może być dziełem przypadku. Nie tylko dlatego, że w świecie zaawansowanych technologii, ścisłych procedur i środków bezpieczeństwa –wydarzenie na taką skalę nie miało prawa zaistnieć. Ponad wszystko inne, śmierć polskiego prezydenta i dziesiątek osób najgodniejszych miana elity narodu, zbyt precyzyjnie wpisuje się w plany kremlowskich strategów, by można było odrzucić refleksję o związku przyczynowo –skutkowym. Najpoważniejszym następstwem tego zdarzenia, może być nowy podział sił w tej części Europy i poddanie Polski w strefę politycznego i gospodarczego dominium Kremla. Ostatnie miesiące, podczas których zrezygnowano z rozmieszczenia w Polsce „tarczy antyrakietowej”, podpisano nowy „traktat rozbrojeniowy” i zaakceptowano aneksję części terytorium Gruzji świadczą o milczącym przyzwoleniu państw Unii Europejskiej i USA  na realizację planów Putina. Na pokładzie prezydenckiego samolotu byli ludzie, których działalność i wizja Polski mogła przeszkodzić zamysłom Kremla, opóźnić je, a nawet skutecznie zablokować.  Podobnie, jak 70 lat wcześniej na przeszkodzie planom Stalina stał patriotyzm polskich oficerów, ich potencjał intelektualny i kulturowy. Przezwyciężeniem tej przeszkody był mord katyński. Czy zatem nie mamy prawa sądzić, że smoleńska śmierć przedstawicieli polskiej elity, wpisuje się w ten sam zbrodniczy scenariusz? Tym bardziej, gdy skala dezinformacji jaką natychmiast zastosowano, by ukryć prawdziwe przyczyny katastrofy jest porównywalna tylko do sowieckich matactw w sprawie Katynia. Wiele również wskazuje, że brak zdecydowanych reakcji NATO i państw UE przypomina ten sam mechanizm polityczny, który z przywódców „wolnego świata” uczynił po roku 1940 zakładników kłamstwa katyńskiego. Ta historyczna, wsparta na faktach analogia nie jest jedyną. Racjonalna ocena ponadmiesięcznych działań Rosji i zachowań obecnych władz III RP jednoznacznie wskazuje na brak intencji rzetelnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Natychmiastowe i bezwarunkowe wyrażenie pełnego zaufania do płk. Putina, rezygnacja z własnego śledztwa i zapewnienia, że „tragedia nie wpłynie na pogorszenie wzajemnych stosunków i nie przeszkodzi pojednaniu” nie mieści się w żadnej logice polskich interesów i nie znajduje usprawiedliwienia w zachowaniach rządu rosyjskiego sprzed i po 10 kwietnia. Wbrew powszechnym opiniom, jakoby reakcje rządu Donalda Tuska były efektem słabości i nieudolności obecnej ekipy, a przyjęcie wobec Rosji  roli petenta świadczyło o błędnych kalkulacjach politycznych uważam, że przyczyna tych rażących zachowań jest znacznie poważniejsza. Trzeba byłoby zadać pytanie: jaką rolę w realizacji putinowskiej strategii spełniają dziś niektórzy, znaczący politycy? Jaką spełniali wcześniej, gdy wielomiesięczna kombinacja operacyjnych i politycznych zabiegów Kremla doprowadziła do zbudowania „smoleńskiej pułapki” i zamknięcia przedstawicieli polskiej elity w prezydenckim samolocie?  Czy bierne zachowanie strony polskiej jest rzeczywiście tylko efektem słabości rządu, podległości wobec Rosji, bądź elementem nierozważnej polityki prorosyjskiej;  czy może raczej wskazuje, że kilku ludziom z najwyższych władz III RP powierzono rolę zakładników wiedzy o zdarzeniu z 10 kwietnia? Można sobie wyobrazić, że gdyby ktoś z kręgów władzy miał świadomość celu rosyjskiej gry i nie uczynił nic, by zapobiec katastrofie z 10 kwietnia - stałby się zakładnikiem tej wiedzy. Podobnie - brak reakcji na stosowne „sugestie" dotyczące przyczyn katastrofy, przekazane choćby w osobistej rozmowie, - czy nie uczyni ze słuchacza osoby "wtajemniczonej", a tym samym wspólnika, obarczonego odpowiedzialnością za ukrycie prawdy? Poprzez taki mechanizm, służby sowieckie wielokrotnie rozgrywały swoje interesy, wiedząc, że gwarantuje on pełne bezpieczeństwo operacji. Zgodne z tą logiką, narzucony państwom Zachodu depozyt kłamstwa katyńskiego stanowił przecież istotną gwarancję nienaruszalności wpływów Rosji Sowieckiej w Polsce, a ukrywanie prawdy o mordzie założycielskim PRL-u uczyniło ze wszystkich rządów komunistycznego państwa faktycznych wspólników zbrodni. Tę samą zasadę zastosowano w latach 80., gdy tajemnica zabójstwa księdza Jerzego, a później kulisów „okrągłego stołu” posłużyła jako gwarancja sojuszu, stając się jednocześnie aktem założycielskim III RP. Uczestnictwo wybranych ludzi Kościoła i opozycji w rozpisanej na lata kampanii dezinformacji w sprawie mordu na kapelanie „Solidarności” uczyniło z nich faktycznych wspólników i zakładników planów sowieckiej strategii „transformacji ustrojowej”. Powstały wówczas układ i zmowa milczenia stanęły na przeszkodzie wyjaśnieniu prawdziwych okoliczności zabójstwa i wskazaniu jego mocodawców. Obowiązujący do dnia dzisiejszego stan, pozwala nazwać to zdarzenie - mordem założycielskim III RP.Tylko tą, jednoczącą tajemnicą można wytłumaczyć zachowania decydentów w sprawie Katynia i na tej samej zasadzie wolno uzasadnić systemowy sprzeciw władz III RP wobec rozliczenia zbrodni komunistycznych i odsunięcia ludzi pereelowskiej bezpieki od wpływu na sprawy państwa. Jeśli pułkownik KGB, na stanowisku wszechwładnego premiera Rosji również dziś zastosował sowiecką taktykę wzięcia „zakładników zbrodni”, nie będziemy mieli żadnej gwarancji, że działania przedstawicieli władz państwowych służą rzeczywiście polskim interesom. Ścios

Słodka Francja faszystowska Gdyby Laura dzisiaj śpiewała swoją pieśń o Filonie, to musiałaby trochę zmienić słowa, zwłaszcza w czwartej zwrotce, która w związku z tym brzmiałaby mniej więcej tak: „Oto i Francja... Coś w niej dziwnego! Widzę, że jestem zdradzona! Dziś z sentymentu drwi ona mego, Bo ma faszystę Fillona!” Jako kobieta szczera, u której co w sercu, to i na ustach, z innego klucza śpiewać by nie mogła. No bo jakże inaczej, kiedy za sprawą żydowskiego arywisty Mikołaja Sarkozy’ego, którego skołowani Francuzi upodobali sobie na swego prezydenta, rządem tego państwa kieruje Franciszek Fillon, który być może nawet nie wie, że jest faszystą – ale przecież nim jest, podobnie jak molierowski pan Jourdain nie wiedział, że mówi prozą, a przecież mówił. Franciszek Fillon pewnie by się zdziwił, gdyby się dowiedział, że jest faszystą, a może nawet obraził, podobnie jak dwaj działacze Unii Demokratycznej, z którymi kiedyś, w towarzystwie Janusza Korwin-Mikke, na zaproszenie Fundacji Neumanna, miałem okazję dyskutować na temat: „Co to znaczy być liberałem w Polsce”. Próbowaliśmy uzgodnić z nimi sposób rozumienia wolności, jako pojęcia dla liberalizmu zasadniczego, ale bez powodzenia, toteż w tej sytuacji zaproponowałem, byśmy przynajmniej uzgodnili granice wolności jednostki. Zaproponowałem formułę Adma Smitha, według której granicą wolności jednostki są takie same prawa i wolności innych. Nasi partnerzy zgodzili się na to i wtedy Korwin-Mikke zapytał ich, czyje prawa lub wolności narusza, gdy nie chce ubezpieczać się pod przymusem. Odpowiedzieli, że wprawdzie niczyich praw ani wolności w ten sposób nie narusza, „ale tak nie można”. Na to wstaliśmy oświadczając, że z faszystami nie chcemy mieć nic wspólnego i na tym dyskusja się zakończyła. Bo faszyzm nie polega wcale na mordowaniu Żydów, ani nawet na okazywaniu im niechęci. W ogóle faszyzm nie musi mieć nic wspólnego z Żydami, poza tym, że wielu Żydów faszyzmowi hołduje. Faszyzm polega na przekonaniu, że dla doraźnych celów władzy publicznej można, a nawet powinno się przechodzić do porządku dziennego nad prawami naturalnymi. Krótko mówiąc – faszyzm jest jedną z postaci totalniactwa.

W wieku XIX, a zwłaszcza u jego schyłku, kiedy w europejskim kręgu cywilizacyjnym niewątpliwie nastąpiła kulminacja ludzkości, a od 1914 roku mamy do czynienia z pogłębiającym się upadkiem, za państwo barbarzyńskie uważana była w Europie Rosja. Sporo było w tym oczywiście przesady, ale coś jednak na rzeczy było, bo jednym z przejawów tego barbarzyństwa były zarządzenia wprowadzające przepisowe ubrania. Wprowadzono je po Powstaniu Styczniowym, kiedy to kobiety zaczęły nosić czarną biżuterię do czarnych sukien. Władze niechętne tej demonstracji osobom z towarzystwa nakazały bywanie na balach i najpierw zabroniły czarnego koloru, a później wprowadziły kolory przepisowe. Inne narody europejskie słusznie uznały to za przejaw politycznego ucisku, połączonego z totalniackim, a więc barbarzyńskim traktowaniem kompetencji władzy publicznej, która uzurpowała sobie prawo decydowania o tym, jak mają ubierać się ludzie nie będący na jej utrzymaniu. Bo co innego, kiedy rząd wprowadza mundury dla policji, czy wojska, które na jego koszt są żywione i ubierane, a co innego, gdy próbuje mundurować cywilów. A właśnie Zgromadzenie Narodowe Francji uchwaliło rezolucję uznającą noszenie czadorów i galabii w miejscach publicznych za „sprzeczne z wartościami republikańskimi”. Sprzeczne z tymi wartościami okazały się również chusty zakładane na głowę przez muzułmańskie kobiety. Noszenie takich „integralnych chust” zostało uznane za „praktyki radykalne”, będące „zamachem na równość mężczyzn i kobiet”. Według francuskiego prawa, rezolucje Zgromadzenia Narodowego w zasadzie są pozbawione skutków prawnych, ale okazało się, że zainspirowany nimi, a raczej – inspirujący je rząd pracuje nad ustawą, w myśl której noszenie w miejscach publicznych zakazanych przez władze ubiorów będzie przestępstwem ściganym z urzędu. I tak za „zmuszanie kobiet” do noszenia czadorów, galabii czy „integralnych” chust przewidywana jest kara do roku więzienia i grzywny do 15 tysięcy euro. A jak będzie potraktowana kobieta nosząca takie ubrania bez przymusu, tylko z własnej inicjatywy? Też dopuści się przestępstwa, tyle, że mniejszej wagi, bo zagrożenie karą nie przekroczy 150 euro.

Jak to prawo będzie egzekwowane, to inna sprawa. Francja, kiedyś wzbudzająca słuszny podziw i autentyczną sympatię licznych cudzoziemców, w tym również – niżej podpisanego, od pewnego czasu zaczyna coraz bardziej przypominać Bubulinę z filmu „Grek Zorba”. Ta Bubulina w swoim czasie była luksusową damą, ale wówczas już podstarzałą i w związku z tym żyjącą wspomnieniami okresu dawnej świetności i iluzjami. Podobnie dzisiejsza Francja zewnętrznie przypomina normalne państwo, które nawet posiada broń nuklearną, ale co z tego, skoro jest okupowana przez Arabów i Senegalczyków? Od czasu do czasu ruszają oni ze swoich przedmieść ku dzielnicom zamieszkałym przez rodowitych Francuzów, palą im samochody i robią różne inne psoty. Rząd najpierw groźnie się odgraża, ale później zwiększa im zasiłki, na które rodowici Francuzi muszą zarobić. Krótko mówiąc, francuski rząd płaci Arabom i Senegalczykom haracz, niczym moskiewscy książęta Tatarom, podczas tatarskiej okupacji Rusi. Sfrustrowani Francuzi urządzają od czasu do czasu eunuchoidalne „marsze przeciw przemocy”, na widok których Arabowie i Senegalczycy zrywają boki z pogardliwego śmiechu. Policja na wszelki wypadek woli nie zapuszczać się na przedmieścia kontrolowane przez arabskie i senegalskie gangi, więc ten francuski faszyzm w wykonaniu premiera Franciszka Fillona wydaje się całkowicie bezzębny, niczym owa Bubulina.

Ta frustracja Francuzów wynika nie tylko z bezsilnej irytacji koniecznością płacenia haraczu Arabom i Senegalczykom, ale przede wszystkim – z dysonansu poznawczego, spowodowanego ogłupiającą indoktrynacją, jakiemu francuskie społeczeństwo poddawane jest przez tamtejszy Jasnogród. Tamtejsze masony i Żydzi, te wszystkie Glucksmany, Derridy i Levinasy zawróciły w głowach tamtejszym półinteligentom jeszcze gorzej, niż tubylczym półinteligentom w Polsce zawraca w głowach redaktor Michnik. W rezultacie wielu z nich naprawdę wierzy w różne bzdury, np. w równość, chociaż widzi, że jedne kobiety są piękne, a do innych trzeba jednak więcej wina, że jedni mężczyźni są mądrzy, podczas gdy inni – raczej dumni ze swej siły fizycznej – i tak dalej. Rodzi to potężny dysonans poznawczy, którego rezultatem jest z jednej strony afirmacja tak zwanej „samorealizacji” a z drugiej – faszystowskie ustawodawstwo zabraniające kobietom zakładania chustek na głowę. W rezultacie okazuje się, że sławne „wartości republikańskie” to nic innego, jak faszystowska, a i u nas przecież znana z czasów komuny „świadoma dyscyplina”, jako następstwo udanej tresury. SM

Marszałkowska zapora przeciwpowodziowa Jak wiadomo, Pan Bóg tylko dlatego nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego. Inaczej mówiąc, przekonał się, że ludzka głupota jest bardzo podobna do cierpliwości boskiej. Obydwie bowiem są niewyczerpane. Jednak widoczna niechęć Pana Boga do zsyłania drugiego potopu nie oznacza niemożliwości wystąpienia lokalnych powodzi. No i właśnie taka powódź wystąpiła na południu Polski. Na skutek opadów rzeki wystąpiły z brzegów, zalewając pola, domy, drogi i podmywając tory. Nie jest to może powódź tysiąclecia, jaka nawiedziła nasz kraj w lipcu 1997 roku, ale aura nie powiedziała przecież jeszcze ostatniego słowa, więc wszystko przed nami. Ale nie to jest ważne, tylko fakt, że władze państwowe nie wyciągnęły z tamtej powodzi żadnych wniosków. Po staremu – trochę większy, czy dłuższy deszcz i zaraz wszystko się powtarza; rzeki występują z brzegów, zalewane są pola, domy i drogi. Na szczęście fala powodziowa nie dotarła jeszcze do gmachu Sejmu, dzięki czemu marszałek Bronisław Komorowski, pełniący zarazem obowiązki prezydenta, wraz z innymi przedstawicielami tak zwanych elit politycznych, uwija się wokół Rady Bezpieczeństwa Narodowego, przy pomocy której okupujące państwo tajne służby będą mogły łatwiej kontrolować tych wszystkich marszałków, ministrów, prezesów i prezydentów. A powódź – jak przyszła, to i ustąpi – oczywiście dzięki zbiorowej mądrości Rady, to chyba jasne. SM

20 maja 2010 Człowiek bosy nie stąpa po różach.... Zachowuje się normalnie, do czasu, jak demokratyczni naprawiacze świata nie wymyślą jakiejś głupoty, którą będą podlewali pieniędzmi.. Zrobią tym samym z człowieka normalnego- wariata! Bo człowiek przystosowuje się do warunków zewnętrznych. Niezależnie od szerokości geograficznej.. Na przykład tajwańscy rolnicy powariowali, bo uczą świnie korzystania z toalet(???) Normalnie by im taka głupota nie przyszła do głowa, ale. ponieważ tamtejszy rząd wprowadza pilotażowy program korzystania świń z toalet i za to płaci- w dużych hodowlach świnie są uczone   załatwiania się w obrębie specjalnych pomieszczeń(????), przez co” czyszczenie farm staje się znacznie prostsze, bardziej higieniczne i tańsze”(???) W” Folwarku zwierzęcym” Orwella, świnie naśladują  zachowanie człowieka w jego domu samodzielnie- bez przymusu; na Tajwanie człowiek też  próbuje przymusić świnię do naśladowania człowieka w ramach programu pilotażowego.. Co z tego wyjdzie? Zwierzoczłowiek.. Świnioczłowiek.. Ze skrzyżowania słonia z mrówką- też coś wyjdzie.. Wystarczy na program pilotażowy przekazać jakieś pieniądze.. Za pomocą pieniędzy można zmieniać zachowania człowieka, kształtować je, lepić  według określonego z góry wzoru, naciągać i zmieniać.. W ten sposób socjaliści budują nowy wspaniały świat z nowym wspaniałym człowiekiem.. I krok po kroku osiągają swoje.  Świat zmieniają przeciw zdrowemu rozsądkowi, pokojowo i bezkrwawo, a człowiek- jak krowa na postronku- poddaje się temu  bezwolnie.. Pieniądze nigdy nie śmierdzą.. A mogą wiele! I po co były krwawe rewolucje, egzekucje, mordowanie milionów ludzi.. Wystarczyła odpowiednia polityka i usypiająca propaganda.. Cel zostanie osiągnięty.. Tak jak cel został osiągnięty w przypadku wrocławskiego przedsiębiorcy, któremu podczas powodzi w 1997 roku, kiedy to panu Włodzimierzowi Cimoszewiczowi wyrwało się słowo prawdy, żeby rolnicy się wcześniej ubezpieczali- pozalewało dokumenty firmy. Wydawałoby się, że sprawa jest jasna, bo stało się nieszczęście.. Ale nie! Urzędnicy nie zrezygnowali z łatwego łupu. Domagali się 10 milionów złotych, jako uszczerbek w finansach skarbu państwa.. Po kilku latach wyrwali od przedsiębiorcy trzy miliony , bo ten potrafił odwzorować połowę dokumentów, bo tyle mógł.. Reszty nie potrafił, bo kontrahenci się polikwidowali i nie było jak.. Nawet powódź nie jest w stanie usprawiedliwić powinności wobec państwa.. Jedynie śmierć uwalnia podatnika od zobowiązań.. Gdy podatnik umiera- urzędy skarbowe przestają się nim interesować.. To jest jedyna luka w demokratycznym prawie. Należy ją jak najszybciej naprawić.. Niech sprawy finansowe przechodzą na najbliższą rodzinę.. Żonę, dzieci, teściową.. Będzie ciągłość i budżet państwa coś na tym zyska, tym bardziej, że jest ciągle w potrzebie, bo rozrasta się marnotrawstwo i budżetówka biurokratyczna.. Budżet państwa ponad prawem jednostki.. Nie tylko budżet państwa ponad prawami naturalnymi jednostki.. Właśnie pośród powodzi informacji o powodzi, przemknęło, że pani minister od państwowej edukacji naszych dzieci, nie dość, że Katarzyna Hall, to jeszcze z Platformy Obywatelskiej bo w socjalizmie wszystkie dzieci nasze są- wydała rozporządzenie, że jak dziecko będzie miało pałę z jednego przedmiotu, a może i dwóch- to swobodnie będzie przechodziło do następnej klasy(????) Chodzi nadal o to, żeby dzieciaki, które wszystkie nasze są, a w szczególności ich umysły- uczyły się jak najbardziej bezstresowo i beztrosko, bez żadnej dyscypliny, która krepowałaby jak największe lenistwo dzieci, które wszystkie nasze są i żeby w edukacji nie było żadnych przeszkód, żadnych- że tak powiem- worków z piaskiem w powodzi nieodpowiedzialności. Nie dość, że  w państwowych szkołach, władza głównie   zajmuje się propagandą, a jak najmniej uczy rzeczy przydatnych w  życiu- tym lepiej, bo szkoła nie jest od tego, żeby czegokolwiek nauczyła  pożytecznego, tylko chodzi o ukształtowanie i ulepienie odpowiedniego umysłu, przydatnego w przyszłości, jak już  socjaliści – w tym z Platformy Obywatelskiej-zbudują nowy wspaniały świat i wyhodują nowego wspaniałego człowieka.. Co stoi na przeszkodzie, żeby w ogóle poznosić wszelkie stopnie i sposób rozliczania i egzekwowania wiedzy? Oczywiście w systemie prywatnego , ostro ze sobą konkurującego szkolnictwa, ogólnie poziom nauczania by się podnosił, tak jak fala na  Wiśle, ale najlepiej jak państwową edukacją zarządza od góry państwowy minister, wtedy całość centralnych decyzji dociera do szkół w sposób dostateczny. I jest kontrolowany dostatecznie. Chodzi też o to, żeby państwowej edukacji nie wypuścić z socjalistycznych rąk. I miał rację Chesterton ponad 100 lat temu, twierdząc, że:” państwowa edukacja jest po to,  żeby odzwyczaić ludzi od zdrowego rozsądku”. Nie dodał tylko, że przy pomocy narzędzia demokracji, przegłosowując to i owo..

Nie uczyć niczego i z niczego nie rozliczać. Utrzymywać jedynie funkcjonariuszy państwowej oświaty, którzy będą realizować wytyczne socjalistycznej władzy mającej wpływać na nowo rodzącego się- na naszych oczach—człowieka. I żeby funkcjonariusze państwowej oświaty i edukacji, tzw. edukacjoniści- byli zrzeszeni w jak największej liczbie związków zawodowych, tak jak na przykład  funkcjonariusze państwowej kolei, którzy tylko czekają jak skończy się powódź, żeby przystąpić do swojej akcji powodziowej, pardon-  protestacyjnej. Bo też mają swoje potrzeby budżetowe i chcieliby je załatwić w trosce o ponad sto spółek byłych dyrektorów, żerujących na  chorym ciele państwowych kolei, przy pomocy ponad dwudziestu związków zawodowych.. Wszyscy uczepieni cycka państwowych dotacji chcieliby sobie pożyć na rachunek, że tak powiem społeczny. Na państwowej kolei jest to bardzo dobrze zorganizowane, bardzo przemyślnie i nowocześnie.. Bo jedna spółka jest dajmy na to od  znaków, inna od sygnalizacji, jeszcze inna od torów, jeszcze inna od podtorza, od rowów, od składów, od parowozów, od osi kolejowych, od peronów, od trakcji elektrycznej i innych rzeczy równie ważnych jak sama państwowa kolej. Jedna spółeczka świadczy usługi drugiej spółeczce, każda ma swoich dyrektorów, zastępców, sekretarki i całe biurokratyczne oprzyrządowanie niezbędne pasażerom w przemieszczaniu się z miejsca  na miejsce.. Zamiast prostego społecznego podziału pracy, obowiązuje biurokratyczny podział obowiązków w wyciąganiu państwowych pieniędzy przy pomocy  trzymających w napięciu dobrze zorganizowanych związków zawodowych.. Związki są lepiej zorganizowane od samej  zorganizowanej kolej, tylko w innym celu, ale każdy cel uświęca środki- jak to twierdzi wszelka lewica. Celem jest zapewnienie ciągłości reprodukcji w łańcuchu pokarmowym poszczególnych uczestników kolejowej zmowy.. Wszyscy się zgodnie uzupełniają, każdy coś dla siebie uszczknie- a pasażerów wykorzystuje się w roli mięsa armatniego przeciwko rządowi, który ma skonfiskowane pieniądze wszystkich „ obywateli”, nawet tych, który kolejami nie jeżdżą.. I od lat ta sama bajka.. Nie mamy pieniędzy, bo koszty rosną, i nie ma tego dobrego, co na dobre by wyszło.. Może by jakoś połączyć państwową edukację z państwową koleją we wspólnym socjalistycznym uścisku i może coś by z  tego wyszło. Jakaś nowa socjalistyczna hybryda  zasilana wspólnie z jednego źródła.  Do tego dołączyć jeszcze państwową służbę zdrowia.. Niech się splatają we wspólnym socjalistycznym uścisku.. A człowiek bosy nie stąpa po różach.. Chore socjalistyczne państwo stara się stąpać po  rozżarzonych węglach  naszych skradzionych pieniędzy.. A przy tym, socjalizm zabija liberalizm.. WJR

Zablokowana dyskusja o katastrofie Medialny chór wychwala rząd Tuska za przejęcie roli petenta i ustępstwa wobec Rosji w sprawie katastrofy smoleńskiej. Wezwanie, aby nie używać tragedii smoleńskiej w wyborach, brzmi rozsądnie. Zastanawiając się jednak nad jego znaczeniem, szybko się orientujemy, że chodzi o to, aby wyjąć działanie rządu w tej sprawie spod kontroli i osądu publicznego. Reakcja władz na najbardziej dramatyczne wydarzenie 20-lecia wolnej Polski ma się stać tematem tabu. W rzeczywistości, zgodnie z kanonami demokracji, uznać ją trzeba za główny egzamin rządzących, a jej wynik powinien zadecydować o ich dalszych politycznych losach. Tymczasem rząd i usłużni dziennikarze próbują wątpliwości wobec jego postawy pokazać jako naruszenie polskiej racji stanu, a krytykę przedstawić jako dokonywaną na zlecenie opozycji zbrodnię obrazy majestatu. Wynika z tego, że mamy władzę doskonałą, która postąpiła w jedyny dopuszczalny sposób, a dyskusja na ten temat jest niedopuszczalna. Fakt, że tego typu interpretacja została szeroko narzucona społeczeństwu, świadczy o tym, z jakimi problemami boryka się polska demokracja. W sporej mierze skuteczna blokada debaty pokazuje, jakie trudności napotyka w naszym kraju wolność słowa i jak kiepski jest stan większości naszych mediów. Uznanie postawy rządu wobec katastrofy za niezadowalającą jest bowiem najłagodniejszą oceną, jaką można mu wystawić.

Zredukowana suwerenność Polski rząd przekazał badanie katastrofy stronie rosyjskiej. Nie podjął żadnego wysiłku, aby stać się partnerem, i wybrał rolę pokornego petenta. Swoje postępowanie oparł na konwencji chicagowskiej z 1944 roku dotyczącej wypadków lotnictwa cywilnego. Tłumaczenia premiera, jakoby była to konwencja optymalna z naszego punktu widzenia, nie są poparte żadnym uzasadnieniem.W innych wypowiedziach pojawia się tłumaczenie, że to po prostu Rosjanie dokonali tego wyboru, a rząd polski przyjął go bez zastrzeżeń. Dość jednoznacznie oznajmił to pułkownik Edmund Klich, który był pierwszym szefem polskiego zespołu uczestniczącego w badaniu przyczyn katastrofy. Prawnicy, również z profesorskimi tytułami, którzy wprowadzają Polaków w błąd, twierdząc, że sprawa jest rozstrzygnięta przez międzynarodowe prawo, pełnią rolę zwykłych propagandzistów. Co więcej, władze nie próbowały nawet wykorzystać możliwości, jakie daje konwencja z Chicago. Oto pierwsze zastrzeżenia do działań rządu:

1) Katastrofa była wydarzeniem bez precedensu i jako taka wymaga szczególnego podejścia. Nie istnieje żadne ogólne prawo, które ujmowałoby takie wydarzenie. Wobec bezprecedensowych wypadków stosuje się rozwiązania specjalne.

2) Tupolew z prezydentem i polskimi dygnitarzami na pokładzie był samolotem wojskowym, a więc stosowanie wobec niego konwencji o lotnictwie cywilnym jest niewłaściwe.

3) Konwencja z Chicago przewiduje możliwość przejęcia śledztwa przez kraj będący właścicielem samolotu. Władze polskie nie próbowały skorzystać z tej możliwości. Dlaczego? Wynika z tego, że rząd polski świadomie dokonał ograniczenia naszej państwowej suwerenności, oddając badanie nagłej śmierci polskich najwyższych dostojników w ręce ościennego mocarstwa, które dąży do – co najmniej – ograniczenia polskiej niezależności w sferze polityki międzynarodowej. Nie są to arbitralne oceny, ale formułowane przez stronę rosyjską postulaty. Rosjanie mówią wprost o konieczności "finlandyzacji limitrofu". Limitrof to pojęcie określające przygraniczne kraje rosyjskie. Finlandia w czasie istnienia ZSRR, choć była państwem demokratycznym, miała zasadniczo ograniczoną niezależność w polityce zagranicznej. Rosjanie usiłują wpływać na uczestnictwo Polski w międzynarodowych sojuszach i inicjatywach obronnych. Są to próby redukcji naszej suwerenności.

Pochwała rosyjskiego śledztwa Miesiąc po katastrofie "Rzeczpospolita" ujawniła, że istnieje zawarte w 1993 roku porozumienie między Polską a Rosją, które reguluje sprawę katastrof samolotów wojskowych i uprawnia stronę polską do uczestnictwa na partnerskich zasadach w badaniu ich przyczyn. Dlaczego nie odwołaliśmy się do tej normy prawnej, jaką jest porozumienie między państwami?Od rządu właściwie nie otrzymaliśmy wyjaśnień. Deklaracja, że konwencja z Chicago lepiej precyzuje te sprawy, nie brzmi poważnie. Umowa między Polską a Rosją tworzy podstawę dla budowy wspólnej komisji, w której obie strony mają takie same prawa i która konkretne sprawy będzie ustalała w trakcie wspólnych prac. Co jeszcze trzeba uszczegóławiać? Przecież nie wyniki śledztwa. Umowy między państwami służą precyzowaniu relacji ogólnie ujętych w międzynarodowych normach. I taki charakter miało owo polsko-rosyjskie porozumienie. Rząd Polski nie poinformował o nim obywateli. Można przypuszczać, że premier nie został o nim powiadomiony, gdy w dzień wypadku leciał do Rosji. Gdyby tak było w istocie, byłaby to kompromitacja jego służb, a więc i jego samego. Jeśli wiedział o układzie i nie tylko nie próbował z niego korzystać, ale nawet nie ujawnił Polakom jego istnienia, to sprawa byłaby jeszcze poważniejsza. Gdyby nie "Rzeczpospolita", Polacy nie wiedzieliby nawet, że istnieje norma prawna, która w sposób korzystny dla naszego kraju reguluje sprawę badania katastrofy samolotu, w której zginął prezydent i najważniejsze osoby w państwie. Podstawową sprawą jest podporządkowanie się rządu polskiego decyzjom ościennego państwa w kwestii niezwykle dla naszego kraju istotnej. Moskwie zależy przecież na tym, aby ukryć wszelkie niedociągnięcia, do jakich mogło dojść z jej strony, gdyż do odpowiedzialności za nie należałoby pociągnąć państwo rosyjskie. Świadomie nie podnoszę skrajnej wersji zamachu, której, acz mało prawdopodobnej, jednak a priori nie powinno się wykluczać. W każdym razie doskonale wiemy, że nie można mieć zaufania do bezstronności rosyjskiego śledztwa i wymiaru sprawiedliwości. Wiemy już zresztą o licznych jego błędach i niedociągnięciach, z czego najbardziej widocznym był brak zabezpieczenia miejsca katastrofy. Tymczasem władze polskie, które pośrednio ponoszą za to odpowiedzialność, wychwalają rosyjskie działania. Gdyby opinia publiczna, a więc i media, funkcjonowała w Polsce należycie (czyli choćby podobnie jak w demokratycznych krajach Zachodu), za takie zachowanie rząd zostałby pociągnięty do politycznej odpowiedzialności. W Polsce zwarty medialny front propagandy prorządowej osłonił władze przed tego typu konsekwencjami i rozmył sprawę.

Wizerunek kosztem polityki Wydaje się, że na postawę rządu Donalda Tuska wobec katastrofy smoleńskiej światło rzuca całość jego podejścia do polityki międzynarodowej. Traktowana była ona jako przedłużenie wizerunkowej polityki wewnętrznej. Nie chodziło więc o to, aby załatwiać sprawy podstawowe dla naszego kraju, ale aby sprzedać obywatelom miłą opowieść o harmonijnych stosunkach międzynarodowych, w którą tak bardzo wszyscy chcielibyśmy uwierzyć. Owo "postpolityczne", wizerunkowe działanie polega na wmawianiu obywatelom, że wszelkie konflikty były efektem złej postawy poprzedników i rywali Donalda Tuska, są więc do uniknięcia.Sęk w tym, że ów postpolityczny rząd działa w otoczeniu bardzo politycznym, a przywódcy innych państw gesty pochwalne wykonują w zamian za realne polityczne ustępstwa z naszej strony. Odnosi się to zwłaszcza do Rosji Putina, której neoimperialna polityka w ogóle nie jest ukrywana. Można więc zadać pytanie: czy oddaliśmy śledztwo w najważniejszej dla Polski sprawie za mało znaczące gesty Moskwy? Można się obawiać, że tak, gdyż przez rząd i jego medialnych propagandzistów są one sprzedawane jako wielki przełom w stosunkach polskorosyjskich. "Gazeta Wyborcza" ogłasza, że putinowska Rosja ofiarowała nam szansę jedyną na setki lat. Musimy więc iść na każde ustępstwo, aby jej nie zmarnować. W żadnym wypadku nie wolno nam – twierdzi "Wyborcza" – żądać partnerskiego traktowania w badaniu katastrofy ani domagać się czegokolwiek, gdyż możemy "przeciągnąć strunę". Postawa taka to zwyczajna mentalna finlandyzacja, za którą postępuje finlandyzacja realna, czyli redukcja naszego samostanowienia. Okazuje się bowiem – i to jest największy paradoks – że za zredukowanie się do roli petenta i wszelkie możliwe ustępstwa wobec Rosji w kwestii smoleńskiej katastrofy rząd polski jest wychwalany pod niebiosa przez główny chór medialny w Polsce.

Skazani na status wasala? Jedynym realnym gestem wobec Polski ze strony Moskwy było stwierdzenie przez Władimira Putina i Dmitrija Miedwiediewa, że masakra katyńska została dokonana na rozkaz Stalina. Nie jest to szczególna rewelacja ani przełom nawet w tej kwestii. Władze rosyjskie nie odtajniły żadnych utajnionych dokumentów katyńskich. Nie odtajniły postanowienia o umorzeniu śledztwa z 2003 roku. Nie zaczęły inaczej traktować członków rodzin katyńskich. Nie zmieniły swojego aroganckiego stanowiska wobec Polski w strasburskim Trybunale Praw Człowieka – wciąż więc właściwie nie wiadomo, czy polscy oficerowie zostali w ogóle zamordowani.Taka jest oficjalna postawa rosyjskich władz. Być może skłonne byłyby one pójść na dalsze ustępstwa. Okazało się jednak, że nie muszą, gdyż Polacy – czyli rząd i media – są zachwyceni tym, co jest. A pamiętajmy, że sprawa Katynia jest ważna, ale z pewnością nie najważniejsza w relacjach polsko-rosyjskich. W podtekście wypowiedzi władz Polski – czasami formułowanych wprost – pojawia się tłumaczenie, że nic więcej od Rosji nie moglibyśmy uzyskać. Nie było szans, aby śledztwo w sprawie katastrofy zostało nam przekazane ani nawet abyśmy uzyskali w nim bardziej partnerski status. Należy więc robić dobrą minę do złej gry. Otóż jest to polityka najgorsza z możliwych. Jak napisał jeden z internautów, niezgoda na przejęcie śledztwa przez Rosję nie jest równoznaczna z wypowiedzeniem jej wojny. Jeśli boimy się odwoływać do przysługujących nam międzynarodowych norm prawnych, to na własne życzenie skazujemy się na status wasalny. Moskwa z pewnością potrafi to wykorzystać.

Apel do międzynarodowych obyczajów i norm prawnych jest najłagodniejszą formą rewindykacji swojej niezależnej pozycji. Jeśli boimy się to zrobić, sami pozbawiamy się niezależności. Ograniczenie suwerenności jest najpoważniejszym zarzutem, jaki można sformułować wobec rządu w konsekwencji tragedii smoleńskiej. W tym kontekście blednie poważny w innych warunkach zarzut łamania prawa. Chodzi o złamanie ustawy o prawie lotniczym przez rozporządzenie szefa MON, na mocy którego powołana została komisja do badania katastrofy z ministrem spraw wewnętrznych na czele. Innymi słowy: minister swoją decyzją zawiesił funkcjonowanie prawa.

Czego powinniśmy żądać Inne tabu to badanie wydarzeń, które poprzedzały katastrofę w Smoleńsku. Do tak niezwykłego zdarzenia doprowadzić może jedynie specyficzny zbieg okoliczności. Jeśli uznajemy je za wypadek, to tym bardziej należy zbadać, co doprowadziło do czegoś, co nigdy wcześniej i nigdzie indziej się nie zdarzało. I oczywiście należy wskazać odpowiedzialnych, których działania lub zaniechania przyczyniły się do tej tragedii.Pisaliśmy wielokrotnie o nieporządkach w MON przekładających się na błędy w szkoleniu lotników. Najpoważniejszy zarzut dotyczy jednak uczestnictwa strony polskiej w grze rosyjskiej, której celem było rozgrywanie premiera Polski przeciw prezydentowi w celu zdezawuowania tego drugiego. Po deklaracji prezydenta Kaczyńskiego o jego wizycie na grobach pomordowanych w 70. rocznicę zbrodni katyńskiej premier Putin zaprosił do Katynia premiera Tuska. Rozpoczęły się też zabiegi, aby prezydent Polski w Katyniu się nie pojawił. W efekcie ustalone zostały dwie uroczystości, a zgłoszona przez Kancelarię Prezydenta oficjalna wizyta przestała być oficjalną, co wiązało się z rezygnacją ze szczególnych środków ostrożności, jakie są podejmowane przy tego typu oficjalnych wizytach. Należy pamiętać, że za obsługę wizyty prezydenta w całości odpowiada MSZ.

Jako obywatele mamy obowiązek żądać, aby rząd wyjaśnił wszystkie te kwestie. Mamy obowiązek domagać się, aby stały się one istotnym tematem kampanii prezydenckiej. Takie niezwykłe i tragiczne wydarzenia są testem na funkcjonowanie państwa i jego rządu. Mamy prawo wymagać od opozycji i wszystkich polityków, aby podjęli te tematy. Powinniśmy także sprawdzić, czy w tej sytuacji dziennikarze zachowują się jak rzecznicy społeczeństwa czy propagandyści rządu. Wildstein

Wywiad z gen. Skrzypczakiem Z gen. broni Waldemarem Skrzypczakiem, byłym dowódcą Wojsk Lądowych, rozmawia Mariusz Bober

W armii wrze. Do dymisji podali się zastępca Sztabu Generalnego i pełniący obowiązki szef Dowództwa Sił Powietrznych, a szykują się kolejne dymisje. Panie Generalne, co się dzieje w polskiej armii? - To początek końca zdrowej atmosfery w armii. Ale politycy nie chcą o tym słyszeć. Proces ten zapoczątkował zresztą moje odejście.

Dlaczego ta atmosfera tak bardzo się pogarsza? - Ponieważ politycy zawłaszczyli armię. Traktują ją jak podwórko do prowadzenia własnych gierek politycznych. Obecny minister obrony Bogdan Klich dąży do sprywatyzowania armii, tzn. bezwzględnego podporządkowania jej jego własnym celom i celom jego partii. A przecież nasza armia ma służyć Polsce i Polakom.

W czym przejawia się uprawianie takiej prywaty? - Na przykład w polityce personalnej. Na najważniejsze stanowiska wyznacza się ludzi wygodnych, układnych, zgodnie z zasadą “bmw” – biernych, miernych, ale wiernych, którzy nie myślą, tylko wykonują polecenia polityczne. To jest chore.

Jakie to ma w praktyce skutki? - W ten sposób nie dowodzi się armią. Dowódców powinno się wybierać według kryterium zaufania wojskowego, a więc trzeba też brać pod uwagę, czy mianowana osoba ma autorytet wśród podwładnych, czyli wśród żołnierzy. Oni wiedzą, którzy dowódcy sprawdzili się w polu, w walce. Tymczasem władze często wyznaczają na dowódców osoby nie mające w ogóle doświadczenia bojowego. To jest kuriozum. Jesteśmy jedynym krajem na świecie, w którym stosuje się taką politykę. Rządzący nie myślą bowiem o przyszłości i celach, którym ma służyć armia, tylko o własnych, prywatnych i partyjnych interesach.

Do Pana również dotarły sygnały, że kolejnych kilkudziesięciu generałów i wyższych oficerów chce odejść z wojska?
- Niestety tak.

Z powodu planowanych, niekorzystnych dla wojskowych, zmian w systemie emerytur mundurowych – jak twierdzą niektóre media – czy z innych względów? - Nie tylko z powodów finansowych. Chodzi także o to, że żołnierze nie chcą być dowodzeni przez ludzi, którzy nie mają żadnych osiągnięć. Od 2003 roku w naszej armii doszło do dużych zmian, głównie pod wpływem udziału naszych żołnierzy w misjach w Iraku i Afganistanie. Ludzie, którzy na tych misjach zbudowali sobie autorytet w armii, jak np. śp. gen. Tadeusz Buk [były dowódca Wojsk Lądowych, zginął podczas katastrofy samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem - przyp. red.]. Tacy są potencjalni następcy, ale po nich się nie sięga. Sięga się po osoby znane politykom. A żołnierze nie chcą armii politycznej.

Wojsko nie pozbierało się jeszcze po katastrofie pod Katyniem, a wcześniej w Mirosławcu (w której zginęło dwudziestu żołnierzy, w tym wyżsi oficerowie sił powietrznych). Jakie skutki miałoby dla armii odejście w jednym czasie kilkudziesięciu generałów i wyższych oficerów? - Nie chciałbym snuć katastroficznych wizji, ale na pewno poważnie obniżyłoby to zdolności obronne państwa. Gdyby do tego doszło, byłaby to konsekwencja złej polityki Ministerstwa Obrony Narodowej oraz dowód na kierowanie się przez polityków własnymi sympatiami i antypatiami, a nie rozsądkiem. To właśnie prowadzi do upadku armii. Politycy nie słuchają już żołnierzy. Żyją w swoim świecie, między poszczególnymi sztabami, w zupełnym oderwaniu od wojskowych realiów. To jest największe nieszczęście. Oni nawet nie wiedzą, co naprawdę dzieje się w armii. Niestety, także mianowani przez polityków dowódcy nie identyfikują się z armią, tylko z politykami.

Panie Generale, sugeruje Pan, że MON obniża zdolność bojową armii? - Takie rozgrywki personalne przede wszystkim zakłócają normalne funkcjonowanie armii, ale prowadzą też do tego, że odbiera się pieniądze zarezerwowane dla niej i przeznacza np. na uzbrojenie, które aktualnie nie jest potrzebne. Tymczasem takie działania właśnie powodują osłabienie zdolności obronnych państwa.

Może Pan podać konkretne przykłady? - Kiedy naszym żołnierzom w Afganistanie potrzebne były samoloty bezzałogowe i śmigłowce, MON zdecydowało się na zakup samolotów Bryza [średniej wielkości samolot transportowy o zasięgu do 1,5 tys. km wykorzystywany obecnie przez polską armię - przyp. red.], które wtedy nie były nam wcale potrzebne. W dodatku ustalono bardzo wysoką cenę ich zakupu. W tym samym czasie zwłaszcza w Afganistanie, ale także w Polsce brakowało śmigłowców. Politycy mówili wtedy o “pakiecie afgańskim”. I gdzie on teraz jest? W ten sposób oszukuje się polskie wojsko i społeczeństwo, zapewne dla celów politycznych.

Minister Bogdan Klich twierdzi jednak, że właśnie za jego kadencji wprowadzono reformę armii, przechodząc na jej uzawodowienie. To miało być panaceum na wszelkie jej problemy… - Uzawodowienie armii to nie jest recepta na jej problemy. Poza tym jest to tylko PR-owski chwyt propagandowy. Tak naprawdę dla armii zawodowej nie zrobiono nic, poza tym, że zlikwidowano pobór powszechny. Ale to wcale nie oznacza uzawodowienia armii. W niektórych jednostkach żołnierze nadal nie mają nawet amunicji na szkolenie, chodzą w stalowych hełmach jak w czasach PRL i w parcianych pasach. I tak ma wyglądać armia zawodowa? Po prostu nie kupuje się dla wojska tego, co jest aktualnie potrzebne.

Po katastrofie pod Smoleńskiem sprawa rzekomo słabego wyszkolenia armii stała się ulubionym tematem mediów…
- Braki w wyszkoleniu występują dlatego, że żołnierze nie mają na czym się szkolić. Posłużę się przykładem z Afganistanu. Nasi żołnierze wykorzystują tam śmigłowce MI-24. Ale tych maszyn brakuje, więc na czym nasi piloci mają ćwiczyć? Na wrotach od stodoły, używając języka p.o. prezydenta Bronisława Komorowskiego? W Afganistanie nie da się latać na wrotach od stodoły! Takie problemy są też w kraju. Na przykład pod Toruniem doszło do katastrofy lotniczej [przed 2 laty rozbił się śmigłowiec MI-24 - przyp. red.], bo na jednym śmigłowcu szkoliło się aż osiem załóg. Piloci latali więc na granicy ryzyka, żeby wylatać potrzebne godziny i zdobyć umiejętności. Dlatego właśnie wymusza się latanie nawet w ekstremalnych warunkach pogodowych, w których normalnie nie powinno się tego robić.

MON ma za małe fundusze dla armii czy po prostu źle je wykorzystuje? - Publiczne pieniądze są źle wykorzystywane. Na pewno nie chodzi o brak funduszy. Wcześniej mówiłem o bezsensownych zakupach bryz. Teraz podam “kliniczny” przykład marnowania pieniędzy w polskiej armii. Planuje się np. przeniesienie Dowództwa Wojsk Lądowych z Warszawy do Wrocławia. Minister Klich oświadczył, że będzie to kosztować tylko 60 mln złotych. Może więc lepiej byłoby powołać komisję, która dokona pełnej analizy kosztów tego przedsięwzięcia. Według mnie, po uwzględnieniu wszystkich kosztów adaptacji budynków, wyposażenia itd. te koszty należy oszacować na ok. 600 mln złotych. Politycy twierdzą, że to nieprawda. Ale ja opieram się na szacunkach fachowców. Gdy byłem jeszcze dowódcą wojsk lądowych, wysłałem do Wrocławia ekipę, która oceniła tylko potrzeby w zakresie robót budowlanych oraz koszt nowej instalacji elektrycznej. Były to prace konieczne do wykonania. Eksperci ocenili ich koszt na 250 mln złotych. A gdzie koszty informatyzacji, innego niezbędnego wyposażenia i przeniesienia pracowników? To byłyby ukryte wydatki, które armia musiałaby ponieść, choć o nich nie mówiłoby się głośno. W ten sposób tylko z powodu realizacji prywatnych planów – bo w tym przypadku chodzi o to, że wiceministrowi obrony narodowej gen. Czesławowi Piątasowi śni się “Potęga Wojskowego Wrocławia”, bo on pochodzi z Wrocławia – MON wydałoby kilkaset milionów złotych? Czy takie projekty są potrzebne teraz, gdy w budżecie brakuje pieniędzy na armię? To jakiś chory pomysł tych ludzi, którzy bezmyślnie chcą wydawać pieniądze polskich podatników. Czy ktoś zapytał Polaków, czy zgadzają się na to? Ja – jako podatnik – nie wyrażam na to zgody. Dlatego uważam, że w obecnej sytuacji, gdy brakuje pieniędzy na szkolenie, na amunicję dla żołnierzy itd., forsowanie takich pomysłów to przestępstwo.

Politycy nie rozumieją, na czym polega cywilna kontrola nad armią… - Oni mylą mieszanie się w dowodzenie z cywilną kontrolą nad nią. Może niech ci panowie przyjrzą się, jak realizowana jest ta kontrola np. w Wielkiej Brytanii. Przede wszystkim musimy sobie publicznie odpowiedzieć na pytanie, jaką armię chcemy mieć i jakie ma ona cele osiągnąć.

Diagnoza wyrażona z rozbrajającą szczerością przez ministra Bogdana Klicha, że polska armia nie jest w stanie obronić naszego kraju, nie jest tu wskazówką? - Ten człowiek ma ciągle jakieś nowe pomysły i chyba wszyscy już stracili orientację, o co mu chodzi w odniesieniu do naszej armii. Przechodząc zaś do diagnozy zagrożeń – w najbliższym czasie na pewno nie będzie konfliktu globalnego, który zagrażałby Polsce. Dlatego musimy postawić przed armią jasne cele i dopasować do nich funkcjonowanie i strukturę armii oraz jej wyposażenie, a przede wszystkim odbiurokratyzować ją. Biurokracja pożera armię i samą siebie, zakłócając ponadto funkcjonowanie wojska.

Ma Pan na myśli MON czy także struktury wojskowe? - Zarówno ministerstwo, jak i wszystkie podległe mu struktury biurokratyczne, które niczemu nie służą. Dziękuję za rozmowę.

Generał broni Waldemar Skrzypczak jest absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych w Poznaniu i Akademii Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Pełnił m.in. funkcje szefa Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych, szefa Zarządu Doktryn i Szkolenia Sił Zbrojnych Generalnego Zarządu Operacyjnego P3 w Sztabie Generalnym WP. W pierwszej połowie 2005 r. kierował Wielonarodową Dywizją Centrum-Południe w ramach IV zmiany polskiego kontyngentu wojskowego w Iraku. Dowodził 16. Pomorską Dywizją Zmechanizowaną i 11. Dywizją Kawalerii Pancernej. W latach 2006-2009 pełnił funkcję dowódcy Wojsk Lądowych. Został zwolniony w ubiegłym roku po publicznej krytyce błędnej polityki MON.

Kury wam szczać prowadzać, panowie! Przez kilkaset lat Polska była mocarstwem europejskim, które mogło prowadzić niezależną politykę, nie oglądając się na nikogo i nie będąc od nikogo uzależnionym. To raczej my dyktowaliśmy warunki, a nie nam dyktowano. Nie wykorzystaliśmy, z różnych względów, wielu historycznych szans na dominację na Starym Kontynencie. Nie miejsce tu, aby dociekać przyczyn – możemy tylko obserwować stan aktualny polskiej państwowości. A jest on żałosny, nawet przy optymistycznym założeniu, iż Polska wciąż jest państwem, co przecież nie jest prawdą. Kraj nasz nie dość, że się wyludnia, to został jeszcze totalnie rozbrojony w identyczny sposób, jak w XVIII wieku. O polskiej gospodarce trudno w ogóle mówić na serio, a gdy chodzi o tzw. “świadomość narodową”, to więcej jej znajdzie się u Kurdów-analfabetów czy Palestyńczyków, niż u polskiego inteligenta. Polska jest krajem skazanym na takie, czy inne sojusze ze względu na swoją słabość. Wszelkie mrzonki ludzi zacnych, acz bezdennie głupich, o Polsce niezwiązanej sojuszami, silnej, napawającej strachem Niemcy, Rosję i Stany Zjednoczone, prowadzącej suwerenną politykę – są bredniami nie zasługującymi nawet na śmiech. Nie jest to możliwe ani teraz, ani w dającej się przewidzieć przyszłości, zwłaszcza że nie widać w Polsce absolutnie żadnej poprawy stanu państwa, lecz przeciwnie – obserwujemy nieustającą degrengoladę i degenerację resztek polskiej państwowości, przy totalnej obojętności tzw. “narodu”. Oczywiście powyższe zdanie wzbudzi oburzenie różnej maści idiotów. Polska z takich idiotów słynie. Ich literackim prototypem jest Sędzia z “Pana Tadeusza” z jego sławetnym okrzykiem “Szabel ci u nas dostatek, szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na przedzie i jakoś to będzie”. Jakoś to będzie… i właśnie jest “jakoś”. Polski idiota jest całkowicie oderwany od realiów. Swoje pobożne życzenia bierze za rzeczywistość, nie liczy się ze stanem faktycznym – a z rozwartej  jak stodoła gęby wydaje patriotyczne ryki, które osoby normalne zniechęcają do jakiejkolwiek pracy dla Polski. Przy okazji na ślepo, jak rozjuszony byk, atakuje każdego, kto ma bodaj trochę rozumu i rozsądku. Polskich idiotów należy się wystrzegać tak samo, jak michników.  To ci sami, którzy wysuwają jakieś egzotyczne kandydatury na prezydenta RP, zakładają trzyosobowe partie o szumnych nazwach, chcą reformować Polskę od podstaw - a nie mają pieniędzy na opłacenie telefonu albo założenie własnej witryny internetowej. Idiotów należy odróżniać od optymistów. Optymista zdaje sobie sprawę z aktualnego położenia, ale ma nadzieję, iż sprawy potoczą się po jego myśli. Idiota nie potrafi oceniać szans na powodzenie, nie rozumie realiów świata i nie rozróżnia marzeń od faktów. Zejdźmy z tematu idiotów.  Ich szkodliwość jest, mimo wszystko, dość ograniczona. Pozostali zdają sobie na ogół sprawę, iż Polska jest po prostu skazana na sojusze, aby spróbować jakoś przeżyć, przetrzymać te podłe czasy i może kiedyś, w przyszłości, spróbować odbudować swą potęgę. Schody zaczynają się wtedy, gdy mamy zdecydować się, z kim wejść w sojusz. Polityczna mądrość każe szukać wrogów na drugim końcu świata, a sprzymierzeńców za miedzą – a nie odwrotnie. Zwolenników “sojuszu z USA” nie zaliczymy do ludzi mądrych, lecz raczej do agentury. USA jest państwem żydowskim i jako takie nigdy nie będzie wobec nas przyjazne, bez względu na aktualnie stosowaną retorykę. Poza tym USA traci zainteresowanie dla Europy. W szczególności Polska dla USA nie znaczy nic. Nawet bezwarunkowe wsparcie, jakiego Polska udzieliła neokońskim bandyckim awanturom wojennym, nie spowodowało zniesienia wiz dla Polaków ani żadnych wymiernych korzyści w ramach rekompensaty za poniesione koszty. Ile razy mamy dostać od USA po pysku, zanim zrozumiemy, że jesteśmy dla nich śmieciem? Na temat zwolenników “sojuszu” z krajami europejskimi szkoda tracić czas. Każdy przytomny człowiek widzi, czym jest Unia Europejska i jak traktuje Polskę. Celem Unii jest likwidacja Polski i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Zwolennicy Unii to na ogół kosmopolici i tzw. wykształciuchy, czyli ćwierćinteligenci z ambicjami zostania półinteligentami. Dość sensowne było by stworzenie jakiegoś paktu czy może nawet konfederacji państw Europy Środkowej i Wschodniej – Polski, Czech, Słowacji, Węgier… Jest to jednak w chwili obecnej całkowicie nierealne. W krajach tych rządzą tacy sami przybysze-koczownicy, jak w Polsce i nigdy nie dopuszczą do jakiegokolwiek autentycznego zbliżenia. Szczególnie zaś zbliżenie się narodów słowiańskich stanowi dla lucyferian wielką groźbę, co jest tematem samo w sobie. Niech zaświadczy o tym los Heksagonale, czy martwej Grupy Wyszehradzkiej. Jako jedyna rozsądna alternatywa pozostaje nam Rosja. Kraj – wbrew żydowskiej propagandzie, jadowicie sączonej w polskojęzycznych mediach – wcale nie tak wrogi wobec Polski. Kraj, który od żydobolszewii wycierpiał więcej, niż Polacy. Kraj zamieszkały przez przyjazny nam naród, który nie ma wiele wspólnego z żydobolszewickimi zbrodniami, jakie mu się uparcie przypisuje.  A zarazem kraj, który jest respektowany na arenie międzynarodowej, kraj zdolny do przeprowadzenia własnej woli, kraj który o sobie sam decyduje, a nie “współdecyduje”. Nie ma to nic wspólnego z jakąś “rusofilią”, które to słowo ulęgło się w durnych łbach politycznych kretynów – za to bardzo wiele wspólnego z realistycznym spojrzeniem na świat. Oczywiście bliski sojusz z Rosją oznacza częściową rezygnację z własnej suwerenności – sądząc jednak po historii choćby Królestwa Polskiego było by to znacznie mniejsze uzależnienie, niż obecna upokarzająca podległość dyktatowi Brukseli-Berlina-Telawiwu. Unię Europejską należy opuścić, nie czekając, aż się sama rozpadnie, gdyż po jej rozpadzie lucyferianie niezwłocznie wymyślą coś nowego. Kto nam bedzie mógł pomóc w opuszczeniu Unii? Nasi przyjaciele z USRaela? Nie, tylko Rosja. I dopiero wtedy możemy zacząć marzyć o przywracaniu Polsce jej znaczenia i potęgi. Gdy słyszę albo czytam brednie o “rusofilii” w sytuacji, gdy sojusz z Rosją jest oczywistym wymogiem polskiej racji stanu opartej na chłodnych kalkulacjach – to przypomina mi się słynne powiedzenie Piłsudskiego: “Kury wam szczać prowadzać, panowie!

Sami agenci i zdrajcy naprzeciw garstki patriotów. Taki obraz rysuje się czytając publicystyczne „dzieła” wielu hurrapatriotycznych publicystów. Zacięcie historyczne objawia ostatnio Wojciech Reszczyński, choć jego wiedza na temat opisywanych kwestii jest raczej nikła. Ale cóż się dziwić – czerpie ją niemal wyłącznie z książek Jerzego Łojka i „twórczości” Józefa Szaniawskiego. W numerze „Naszego Dziennika” (20.05.2010) czytamy krótki kurs historii Polski od początku wieku XVIII. Teza postawiona jest jasno – Rosja jako monstrum, w kraju ich agenci i płatni zdrajcy, no i walcząca o honor i niezależność garstka patriotów. W opinii publicysty nic się po dziś dzień nie zmieniło. Oto garść odkrywczych myśli redaktora-publicysty: „Był też w naszej historii sejm, tzw. niemy (1 lutego 1717 r.), kiedy to posłowie w kompletnym milczeniu godzili się na traktat dyktowany przez Rosję ograniczający polską armię do liczby wręcz symbolicznej. Była też w naszej historii zaprzedana Rosji polska „familia”, której przeciwstawiali się jak zwykle słabo zorganizowani i nieliczni „republikanie”, czyli patrioci. Dziś jeszcze „familią” nazywają niektórzy nasi publicyści tzw. salon III RP”. To był początek, potem było już wedle ustalonego w Petersburgu (Moskwie) scenariusza: „Mieliśmy też w historii sejm tzw. delegacyjny, który zawiesił swoje prawa i powierzył władzę wybranym prawem kaduka posłom, tzw. delegacji. Otóż w roku 1767 przywódcy opozycji patriotycznej, na czele której stał krakowski biskup Kajetan Sołtyk, zostali nagle w nocy aresztowani przez rosyjskich żołnierzy i wywiezieni do Kaługi. Było też tragiczne wydarzenie, które powtórzyło się dokładnie po 178 latach. Wtedy to podobnie postąpiono z 16 przywódcami Polskiego Państwa Podziemnego, których w 1945 r. Sowieci zwabili na spotkanie pod pretekstem politycznych rozmów, po czym aresztowali ich i wywieźli do Moskwy, by postawić przed własnym sądem. Trzech z nich: ostatni dowódca AK gen. Leopold Okulicki, wicepremier Jan Stanisław Jankowski i delegat rządu RP na kraj Stanisław Jasiukowicz, zostało zamordowanych”. Po co autorowi ten wywód? Ano po to: „Niedawno mieszkańcy Warszawy, Wrocławia, Gdańska i wielu innych miast, o czym media niespecjalnie mówiły, podczas spontanicznie zwołanych manifestacji domagali się od rządu tylko jednej rzeczy. Aby śledztwo w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem prowadziły polskie władze, a nie Rosja, która ma wpływ na wszystkie dowody, i od której zależy skuteczność prowadzenia śledztwa (…) Wydawałoby się, że domaganie się przejęcia śledztwa od Rosjan to „oczywista oczywistość”. Tak postąpiłoby każde państwo, które czuje się nie tylko wolne i suwerenne, ale rzeczywiście zdeterminowane do tego, by od początku do końca wyjaśnić dramat, jaki rozegrał się nieopodal Katynia (…) Polski Sejm AD 2010 okazał się nie tylko niemy, ale i ślepy”. A więc powtórka z historii – jesteśmy nadal w roku 1717! Kupieni przez Moskali posłowie, zdrajcy i agenci, jawni i wpływu. Tylko o krok od rozbioru. Niestety ten wywód przypomina mi publikacje dogmatycznych historyków-marksistów, którzy każde wydarzenie (powtarzam – każde!) wyjaśniali i tłumaczyli tylko wedle jednego szablonu. Z jeden strony był uciśniony lud, z drugiej „klasy posiadające”, oczywiście zdradzieckie i antynarodowe. Teraz mamy zamiast ludu uciśniony naród, a zamiast klas posiadających agentów Moskwy. Poza tym wszystko jest takie same – skrajny schematyzm, kompletne ignorowanie kontekstu historycznego i niewygodnych faktów. Dla marksistów historyczne prostactwo było potrzebne dla mobilizowania mas przeciwko rzeczywistości, tak samo jak dzisiaj jest to potrzebne dla „niepodległościowców”. Kto panuje nad historią, ten panuje nad teraźniejszością. To jest jasne. Zdumiewa tylko, że to wszystko uznawane jest dzisiaj za kwintesencję myśli prawicowej, co jest nieporozumieniem. Takie myślenie wywodzi się w linii prostej z jakobinizmu, XIX-wiecznego węglarstwa i masonerii, a potem lewicowej PPS, by zakończyć na anarchizującej, zainfekowanej przez KOR „Solidarności”. Jest jeszcze jedno podobieństwo z marksistami – uwielbienie dla jednostki-symbolu tej doktryny. Tu rolę tę pełni oczywiście Józef Piłsudski. Urasta on niemal do rangi wszechmogącego giganta. Prawda historyczna ginie na ołtarzu wielkiej sprawy. Parę dni temu obchodziliśmy 75. rocznicę śmierci tego polityka. Mogliśmy się np. dowiedzieć z mediów, że w 1926 roku Piłsudski zorganizował „demonstrację zbrojną, która przekształciła się w walki z rządem”, a gdzie indziej sprecyzowano, że ta „demonstracja” nazywana była przez prawicę narodową „zamachem stanu”. Nazywana, a więc zamachem nie była. Ba, ale cóż się dziwić – jeden z „historyków” z naukowym tytułem twierdzi np., że zamachu stanu dokonał … Wincenty Witos, dając rozkaz do zaatakowania oddziałów wiernych Piłsudskiemu, co samo w sobie było oczywiście zbrodnią. A wracając jeszcze do „historiozofii” Reszczyńskiego. W wieku XVIII „familia” (czyli Czartoryscy i Poniatowscy) bynajmniej nie była zaprzedana Rosji – ta opcja w polityce polskiej była wynikiem bardzo realistycznej oceny sytuacji, dokonanej przez najbardziej światły odłam polskiej arystokracji. A ta była taka – gwarantem integralności Rzeczypospolitej właśnie od 1717 roku była Rosja, która sprzeciwiała się pomysłom rozbioru wysuwanym przez Augusta II i Prusy (oczywiście we własnym interesie, a nie z altruizmu). Wybór był więc prosty – zrzucić protektorat rosyjski i doprowadzić do rozbioru i upadku państwa lub godzić się nań i próbować stopniowo reformować kraj. Ta polityka prawie by się powiodła, gdyby nie szaleństwa „patriotów”. Takiego zdania jest zdecydowana większość polskich historyków (Kalinka, Konopczyński, Michalski, Rostworowski, Zahorski, Zielińska), poza Łojkiem. Potem „patrioci” zrobili dwa powstania, które utopiły sprawę polską na wiek. W 1918 roku Polska powstała w wyniku wyjątkowo korzystnego splotu wydarzeń a nie czynu legionowego i geniuszu Piłsudskiego. A w 1914 roku biskup kielecki Augustyn Łosiński nie witał z entuzjazmem kompanii strzelców Piłsudskiego (a nie Legiony Piłsudskiego, jak mylnie sugeruje Reszczyński w innym tekście w „ND”) dlatego, że był zdrajcą i uległym wobec cara, lecz dlatego, że akcja strzelców stała w sprzeczności z przyjętą przez Narodową Demokrację i podzielaną przez większość Polaków w Królestwie strategią ulokowania sprawy polskiej w obozie antyniemieckim. Tyle na dzisiaj lekcji historii, udzielonej bez większej nadziei na zmianę postawy wyznawców jedynie słusznej wykładni. Prawda jest zawsze trudniejsza do przyjęcia, bo jest zbyt mało porywająca i „nudna”. Zawsze lepiej sprzedać ją jako pasmo zdrad, spisków i zamachów. Tyle tylko, że takie trzymanie kotła pod parą jest albo jałowe i śmieszne, albo kończy się tragicznie. Całe szczęście, że żyjemy w czasach, w których w grę wchodzi tylko pierwszy wariant. Jan Engelgard

W Rosji rządzą przestępcy W toczącym się w Rosji śledztwie nie jest ważne ustalenie prawdy, lecz wynalezienie prawdopodobnego wytłumaczenia przyczyn katastrofy zadowalającego stronę rosyjską – o katastrofie smoleńskiej mówi były agent GRU, obecnie pisarz i badacz historii ZSRR, Wiktor Suworow Przede wszystkim korzystam ze sposobności, by wszystkim Polakom wyrazić swoje współczucie. To była straszna tragedia. Błagam Boga, by nie okazała się zbrodnią spowodowaną przez Rosjan, lecz katastrofą. Między naszymi narodami było tyle bólu, tyle krwi, że gdyby ustalono, że wypadek pod Smoleńskiem to wynik celowego działania – to ja nie wiem, jak mógłbym żyć z takim ciężarem. Patrząc na liczne poszlaki, wiele niestety wskazuje, że to jednak była zbrodnia. Mimo to chciałbym, żeby okazało się, iż to była katastrofa niespowodowana celowym działaniem. W przeciwnym razie odczuwałbym ogromny wstyd wobec Polaków. Jako były obywatel Rosji poczuwam się do odpowiedzialności za wszystko, co złego Rosjanie robią Polakom.

Kraj ofiar oraz katów W jednej mojej powieści młoda dziewczyna zastanawia się nad kwestią, czy kaci i mordercy są odpowiedzialni za swoje zbrodnie. I odpowiada sobie, że nie, gdyż popełnili je nie z własnej inicjatywy, lecz na rozkaz. Natomiast ich przełożeni, jak Stalin, którzy polecali im mord, mają czyste ręce, ponieważ nikogo osobiście nie zgładzili. W ten sposób przywódcy mają czyste ręce, a mordercy i kaci – czyste sumienie. Mój kraj to kraj ofiar oraz katów. Gdyby każdy z nas poczuwał się do odpowiedzialności za cały kraj, a nie tylko za własne postępowanie, to tej ohydy by w Rosji nie było. Uciekłem z tego państwa przed trzydziestu laty, ale wciąż czuję się odpowiedzialny za wszystko, co się w nim dzieje. Również za całą jego przeszłość. Jestem dawnym współpracownikiem sowieckich służb specjalnych i znam się na ich metodach. Jeśli chodzi o katastrofę smoleńską, to wiem tyle, ile podają środki przekazu. Niemniej analizując dane podane przez prasę, stwierdzam po pierwsze, że nie wszystko tu jest jasne, niebudzące podejrzeń. Po drugie, okoliczności katastrofy powinny być zbadane przez komisję międzynarodową. Powinna ona składać się z niezależnych ekspertów, przedstawicieli neutralnych, cieszących się powszechnym zaufaniem krajów, takich jak Szwecja, Szwajcaria. Niech oni nam później powiedzą, co się wydarzyło.

Są zdolni do morderstwa Co do katastrofy, mam swoją wersję wydarzeń. Otóż służby specjalne chciały utrudnić misję prezydenta Kaczyńskiego i zakłócić mu lądowanie. Być może nie dążyli do tak tragicznego finału, ale z całą pewnością próbowali utrudnić prezydentowi Kaczyńskiemu przyjazd do Katynia – zmusić do zawrócenia ze Smoleńska, do lądowania na dalekich lotniskach zastępczych. Chcieli dać mu do zrozumienia: zabieraj się stąd. Gdyby im chodziło o spowodowanie katastrofy, to też nic nie stało na przeszkodzie. Rosyjskie służby mają wiele ofiar na sumieniu. Sowiecki agent zabił w Niemczech Stepana Banderę. Pomijam tu ocenę samego Bandery, chodzi o fakt jego zamordowania przez sowieckiego agenta. Mój przyjaciel Sasza Litwinienko został zamordowany w Londynie przez rosyjskie służby za pomocą środków radioaktywnych. Jest to pierwszy w świecie akt międzynarodowego terroryzmu z ich wykorzystaniem. To, że śmierć Litwinienki jest skutkiem działań rosyjskich służb specjalnych, nie budzi żadnych wątpliwości. W Rosji rządzą przestępcy zdolni do każdej zbrodni. Nie mam dowodów na potwierdzenie tezy, że samolot strącili agenci rosyjskich służ specjalnych, ale jest rzeczą pewną, że byliby do tego zdolni. W toczącym się w Rosji śledztwie nie jest ważne ustalenie prawdy, lecz wynalezienie prawdopodobnego wytłumaczenia przyczyn katastrofy zadowalającego stronę rosyjską. Zarówno w Związku Sowieckim, jak i we współczesnej Rosji nie poszukuje się w takich przypadkach prawdy, lecz wygodnego dla władz wytłumaczenia biegu wydarzeń. Sposób potraktowania przez władze rosyjskie pola, na którym rozbił się samolot prezydencki, świadczy, że władzom nie zależy na zabezpieczeniu ewentualnych dowodów wskazujących na prawdziwe przyczyny katastrofy. Na tym polega brak odpowiedzialności najwyższych czynników państwowych z prezydentem Miedwiediewem na czele. Mówią o nim, że jest to strach na wróble. Również ja uważam, że jest to człowiek, który zgodził się pełnić taką funkcję. tłum. Antoni Zambrowski

Tajemnica was zdradza Zdążyłem już przeczytać triumfalistyczne komentarze - domyślają się Państwo, z jakich pochodzące kręgów - że moskiewska konferencja prasowa położyła kres wszelkim wątpliwościom, wszystko wyjaśniła i skompromitowała "teorie spiskowe", że, wręcz, wszyscy, którzy zgłaszali wątpliwości, powinni się schować, posypać głowy popiołem i więcej się nie odzywać, że wina załogi i ewentualnie jej bezpośrednich przełożonych jest już właściwie udowodniona. Ludzie, którzy podobne rzeczy wypisują, są albo kompletnie oderwani od rzeczywistości i całkowicie pozbawieni umiejętności logicznego rozumowania, albo też najzupełniej cynicznie wypełniają polecenia jakiegoś ośrodka zainteresowanego w upowszechnianiu oczywistego kłamstwa. W istocie po konferencji rosyjskiej komisji jest jeszcze więcej powodów, by kwestionować oficjalne komunikaty niż przed nią. Praktycznie jedyne, co przez ponad miesiąc zdołało owo śledztwo ustalić, to fakt, że samolot uderzył w ziemię, bo leciał za nisko. Być może po tak krótkim czasie więcej wymagać nie można, ale z drugiej strony, prace komisji okazały się bardzo zaawansowane w części dotyczącej rosyjskiej kontroli lotu, skoro już teraz ponad wszelką wątpliwość wykluczono jakąkolwiek jej odpowiedzialność za wypadek. Komisja nie ustosunkowała się przy tym do pojawiających się wątpliwości - kwestii zmiany ustawienia radiolatarni na nietypowe, decyzji o niezamknięciu lotniska, uwiecznionej przez białoruskiego fotoreportera pośpiesznej naprawy oświetlenia pasa już po katastrofie etc. Komisja po prostu je zignorowała. Najważniejsza, sensacyjna wręcz wiadomość w ogóle na konferencji nie została powiedziana. Dziennikarze znaleźli ją potem w rozdanych materiałach. To kwestia nie wyłączonego do niemal ostatniej chwili autopilota. Zdaniem niektórych, ma to dowodzić w sposób niezbity winy nieżyjącego już pilota, na którego uporczywie zwalana jest - niekiedy w imię zupełnie nieskrywanych racji geopolitycznego pragmatyzmu - odpowiedzialność za całe nieszczęście. Zdaniem ludzi obeznanych z lotnictwem, znaczy to jednak coś zupełnie innego. Że załoga samolotu wcale nie lądowała, dokonywała dopiero wstępnego zniżenia. Zatem - że po prostu nie zdawała sobie sprawy, na jakiej faktycznie znajduje się wysokości. Z tego logicznie płyną tylko dwa wnioski: albo pilot i cała załoga byli skończonymi amatorami, którzy popełnili dziecinny i kompromitujący ich błąd, albo byli zmyleni co do najistotniejszych parametrów lotu. Mógł ich zmylić błąd kontroli lotów, na przykład podanie nieprawdziwych danych co do ciśnienia atmosferycznego na płycie lotniska, albo błąd przyrządów pokładowych. Ten z kolei mógł być spowodowany zakłóceniami powodowanymi przez jakieś działające w okolicy urządzanie - zakłócenia przypadkowe, bądź, nie można tego w świetle posiadanej wiedzy ani potwierdzić, ani wykluczyć, świadome. Cytat Co jednak niepokoić musi najbardziej, to obsesyjna tajemnica, jaką okrywane są szczegóły śledztwa. Być może są powody, dla których "czarne skrzynki" muszą jeszcze pozostawać w Moskwie, ale na pewno nie ma powodu, aby nie ujawnić już teraz zawartych na nich zapisów, choćby tylko ich części, jeśli nie zostały dotąd do końca odcyfrowane. Całe śledztwo oddano w ręce rosyjskie, łamiąc w tym celu prawo i post factum uznając samolot specjalnego pułku wojskowego za maszynę cywilną. Nadzoruje je komisja, która - jako certyfikująca i lotnisko smoleńskie, i zakłady remontujące niedawno samolot - orzeka we własnej sprawie, oraz prokurator, który swej całkowitej dyspozycyjności wobec Putina dowiódł w sławnych procesach politycznych i  postępowaniach przeciwko opozycjonistom. O staranności w zbieraniu poszlak i dowodów wystarczająco wiele mówi pozostawienie na miejscu katastrofy jednego z paneli aparatury pokładowej. Co jednak niepokoić musi najbardziej, to obsesyjna tajemnica, jaką okrywane są szczegóły śledztwa. Być może są powody, dla których "czarne skrzynki" muszą jeszcze pozostawać w Moskwie, ale na pewno nie ma powodu, aby nie ujawnić już teraz zawartych na nich zapisów, choćby tylko ich części, jeśli nie zostały dotąd do końca odcyfrowane.

Nie ma żadnego racjonalnego powodu, żeby ukrywać źródła danych o parametrach lotu, poprzestając jedynie na tym, co komisja już opracowała, zinterpretowała i uznała za stosowne pokazać. Ta obsesyjna tajność jest nie tylko po stronie rosyjskiej. Rząd polski dysponuje trzecią, nadprogramową "czarną skrzynką", która znajdowała się w samolocie. Dysponuje także zdjęciami satelitarnymi przebiegu katastrofy, które przekazali Polsce sojusznicy z NATO. One także są ukrywane. Dlaczego? Cytat Niestety, nie sposób wskazać innego powodu utajniania danych, niż obawa przed prawdą. Tajemnica, jak wiele razy to bywało w czasach "realnego socjalizmu", paradoksalnie, demaskuje tych, którzy ją narzucają. Kto się tej prawdy boi i dlaczego? Powtórzę: nie ma żadnego uczciwego powodu. Tajemnica śledztw uzasadniona jest tam, gdzie są podejrzani, którzy wiedząc, iż śledztwo jest na ich tropie, mogliby zyskać wskazówkę, jak je mylić, jak zacierać tropy, które dowody zniszczyć. W tym wypadku taki czynnik nie występuje. Jeśli nawet ujawniono by tylko część rozmów załogi samolotu z wieżą, w niczym to nie zaszkodzi odcyfrowywaniu reszty. A jeśli rządowi zależy na ucięciu spekulacji, to właśnie ujawnienie tego, co już wiadomo, ucięłoby je najskuteczniej. Niestety, nie sposób wskazać innego powodu utajniania danych niż obawa przed prawdą. Tajemnica, jak wiele razy to bywało w czasach "realnego socjalizmu", paradoksalnie, demaskuje tych, którzy ją narzucają. Kto się tej prawdy boi i dlaczego? Rafał A. Ziemkiewicz

TRZEBA SIĘ BYŁO UBEZPIECZYĆ Jakoś nam doskwiera ostatnio ten tlenek wodoru. Tym razem w postaci ciekłej. Znowu mamy powódź. Jak w 1997 roku. I znowu mamy kolejkę chętnych – nieubezpieczonych oczywiście – do pieniędzy podatników. Jest to całkowicie zrozumiałe. Jak przy okazji poprzedniej powodzi Pan Premier Włodzimierz Cimoszewicz powiedział rodakom prawdę,  że „powodzianie są sami sobie winni, bo się powinni byli ubezpieczyć”, SLD przegrało wybory. Więc żaden szanujący się polityk nie pozwoli już sobie więcej na taką chwilę słabości (szczerości). Czy zatem państwo powinno pomagać powodzianom? Tak! Ale przed powodzią – czyli zanim staną się „powodzianami” – żeby „powodzianami” nie byli. W końcu ludzie stworzyli społeczeństwo (a potem państwo) między innymi po to, aby skuteczniej radzić sobie z siłami natury. Akceptacja zaangażowania państwa w zabezpieczenie przeciwpowodziowe i walkę z samą powodzią, nie wyklucza jednak sceptycyzmu, co do zaangażowania państwa w niesienie pomocy dla ludzi przez powódź poszkodowanych. Pan Premier Cimoszewicz miał rację, że ci, którzy się nie ubezpieczyli sami są sobie winni. Jak ogień lub woda zniszczy jednemu obywatelowi nie ubezpieczony dom, to czy będziemy wprowadzać dodatkowy podatek, aby mu posiadłość odbudować? A jeżeli powódź zniszczyłaby tylko dziesięć domów, albo dwadzieścia? Czy dopiero, jak zniszczy sto? Gdzie jest granica indywidualnej nieodpowiedzialności, przekroczenie której każe zaangażować pieniądze podatników na pomoc tym, którzy byli nieroztropni? Wojewoda małopolski z Prezydentem Krakowa prześcigają się w oskarżeniach, kto winien powodzi! Oczywiście Pan Bóg winien, że nas nie uchronił. Albo może Rosjanie? Skoro wywołali mgłę, to może i powódź? I jeszcze posłowie winni, którzy głosowali w dniu 17 lipca 1997 roku za przyjęciem ustawy  o stosowaniu szczególnych rozwiązań w związku z likwidacją skutków powodzi, która miała miejsce w lipcu 1997 roku (Dz.U. Nr 80 poz. 491) oraz członkowie Rady Ministrów, którzy w dniu 22 lipca 1997 roku głosowali za przyjęciem rozporządzenia w sprawie ustalenia wykazu gmin, na obszarze których wystąpiła powódź oraz zasad udzielania i sposobu rozliczania dotacji celowych dla tych gmin na finansowanie bieżących zadań własnych (Dz.U. Nr 82 poz. 528). Na podstawie ustawy państwo (czyli podatnicy) miało refundować gminom w całości odszkodowania dla osób poszkodowanych przez powódź w wysokości 3.000 złotych na gospodarstwo domowe. Na podstawie rozporządzenia kwota dotacji nie mogła być większa niż 50% udzielonych w tej gminie zapomóg pieniężnych dla poszkodowanych przez powódź gospodarstw domowych. W praktyce oznaczało to, że gmina, która poniosła znaczne wydatki na ochronę przed falą powodziową i skutecznie się przed nią obroniła, nie miała szans na jakąkolwiek dotację z budżetu centralnego, choć wydatki poniesione na kupno worków z pisakiem w lipcu 1997 roku, w wysokości, na przykład 250.000 złotych, mogły uniemożliwić wypłatę pensji nauczycielom w grudniu tego roku. Skoro jednak wysokość dotacji uzależniona została od wysokości wypłaconych odszkodowań, to gminom, w których odszkodowań wypłacać nie trzeba było, dotacja przysługiwała w wysokości 0, gdyż tyle wyniósł rachunek 50% od 0. Natomiast gmina, która źle przygotowała się do powodzi, wydając na przygotowania kwoty niewystarczające, albo nie wydając ich w ogóle, w której zalanych zostało, na przykład 1.000 gospodarstw domowych, które razem otrzymały 3.000.000 odszkodowania, mogła otrzymać z budżetu dotację w wysokości 1.500.000 złotych - a więc na powodzi jeszcze zarobić. Czy zatem Pan Prezydent Majchrowski dobrze czynił, że nic nie czynił (zakładając oczywiście, że Pan Wojewoda Małopolski ma rację stawiając taki zarzut Panu Prezydentowi)? Oczywiście. Podejmowanie jakichś działań prewencyjnych jest bez sensu. Przecież i tak podatnicy będą się musieli dorzucić – bo poszkodowanych nie można zostawić w potrzebie. Zadziwiają mnie tylko komentarze analityków wieszczących z powodu powodzi „kłopoty PZU” i prognozujących spadek kursu akcji „narodowego” ubezpieczyciela. Po pierwsze: większość powodzian nie była ubezpieczona – ergo ubezpieczyciel nie będzie musiał nic wypłacać. Po drugie: nawet jakby musiał, to zakładam, że profesjonalny ubezpieczyciel tak kalkuluje składki, żeby per saldo zarobić na sprzedaży polis – nawet jak dojdzie do zdarzenia objętego ubezpieczeniem. Że niby zyski będą mniejsze? Ale za to w następnych latach byłyby większe, gdyby Premier Tusk posłuchał rady Premiera Cimoszewicza i powiedział powodzianom: „trzeba się było ubezpieczyć”! Tak Pan Premier oczywiście nie powie. Istnieje jednak ryzyko, że wprowadzi nam ubezpieczenia obowiązkowe! Co z pewnością pozytywnie wpłynie na kurs akcji PZU. Gwiazdowski

JESZCZE O POWODZI I UBEZPIECZENIACH Podobno ubezpieczyciele utrudniają zawieranie polis ubezpieczeniowych na wypadek powodzi. ("Od skutków powodzi nie ubezpieczamy" Zarządy firm ubezpieczeniowych rozesłały do swoich oddziałów i agentów polecenia wstrzymania zawierania umów ubezpieczeniowych od powodzi - alarmuje "Dziennik Gazeta Prawna". Wiele osób, zwłaszcza z regionów zagrożonych, próbowało w ostatnich dniach wykupić nowe polisy. Bezskutecznie. Większość ubezpieczycieli zawiesiła zawieranie tego typu umów co najmniej do 11 czerwca. Wyjątkiem są rolnicy. Ich budynki rolne, zgodnie z ustawą, muszą być ubezpieczone. Ale i tu firmy wymyśliły obejścia, np. w postaci 30-dniowej karencji, po której zaczyna obowiązywać ochrona. Zdarzają się wyjątki, ale wówczas stawka jest o wiele wyższa niż normalnie, a umowę musi zatwierdzić sam szef oddziału - dowiedział się "Dziennik Gazeta Prawna"). Wcale im się nie dziwię. Żyją głównie z ubezpieczeń komunikacyjnych. Dodajmy: obowiązkowych ubezpieczeń komunikacyjnych. A jak coś jest obowiązkowe, natychmiast zostanie zdeformowane. I tak jest właśnie z ubezpieczeniami. Czy ktoś jeszcze pamięta uzasadnienie wprowadzenia obowiązkowego ubezpieczenia komunikacyjnego OC? Otóż było takie: jak ktoś wyrządzi komuś krzywdę, a nie będzie miał majątku wystarczającego na jej naprawienie, to poszkodowany nie będzie miał jak dochodzić odszkodowania. Efekt: „podatek Religi”. Bo okazało się w praktyce, że ubezpieczenia komunikacyjne, wbrew założeniom wcale nie służą pomocy ofiarom wypadków tylko klepaniu blachy. A zatem państwo stanęło de facto  na straży blachy naszych samochodów. A może ktoś pamięta powody obowiązkowych ubezpieczeń emerytalnych? Otóż było takie: państwo nie może dopuścić aby starzy, schorowani, niepracujący ludzie umierali z głodu na ulicy. Efekt: 55-letni „staruszkowie” na emeryturze, mieszkający w eleganckich dzielnicach w eleganckich rezydencjach  i system komputerowy za 3 mld złotych (jak dotąd – bo z roku na rok coraz więcej). A jak towarzystwo ubezpieczeniowe sprzedaje polisy OC i jest akcjonariuszem PTE prowadzącego OFE, to co sobie będzie zawracało głowę szacowaniem ryzyka dla polis „powodziowych”! Bardzo podobny mechanizm działa w podatkach (które są obowiązkowe, jak niektóre ubezpieczenia). Na przykład podatek od psa. Czy ktoś jeszcze pamięta uzasadnienie wprowadzenia tego podatku? Dlaczego akurat od psa, a nie od kanarka, albo kota? Otóż psy się załatwiają na trawnikach i chodnikach. Służby miejskie muszą po nich sprzątać. Niby rozsądne. Ale… właśnie wprowadza się obowiązek sprzątania prze właścicieli kup swoich ulubieńców. Jeśli nie prawny, to przynajmniej „moralny”. No to może znieść podatek??? „Jak coś może pójść źle, to na pewno pójdzie” – powiada najsłynniejsze z tak zwanych Paw Murphyego. „Jak w coś jest zaangażowane państwo, to prawdopodobieństwo, że pójdzie źle, rośnie w postępie geometrycznym” – to moje „prawo”. Rozumiem głosy niektórych komentatorów, że biedni ludzie najczęściej są nieubezpieczeni na terenach wiejskich. I ja wcale nie postuluję,  żeby im nie pomagać. Chętnie sam się dołączę, żeby pomóc konkretnemu, poszkodowanemu, biednemu człowiekowi. Ale jak robi to urzędnik za moje podatki, to jeszcze muszę płacić na urzędnika. I na pewno nie będę pomagał komuś, kto polisy nie wykupił, ale za to jeździ całkiem niezłą „furmanką” z gwiazdą na masce. Może te, które mignęły w obrazkach z powodzi były jakieś stare (w przekazach TV trudno rozpoznać rocznik), ale naturalna kolej rzeczy powinna być taka: najpierw polisa na życie, potem na dom, a dopiero potem na samochód. Że „ceny nieruchomości wyśrubowane i polisy drogie” – jak stwierdził jeden z komentatorów? Przecież nie ubezpieczamy ziemi, ani murów, tylko to co jest w środku i koszt remontu. Że na terenach zagrożonych powodzią polisy byłyby za drogie – jak stwierdził inny komentator? Widziałem kiedyś piękną działkę, z pięknym widokiem na Wisłę i marzyłem, żeby ją kupić i wybudować na niej dom. Po 1997 roku przestałem marzyć – bo by mnie pewnie zrujnowała polisa ubezpieczeniowa. Wolność, to również odpowiedzialność za siebie i skutki swoich decyzji. Przestańmy ciągle oglądać się na „rząd”. Bo rząd nie ma nic, czego nam wcześniej czy później, bezpośrednio, czy pośrednio nie zabierze – o czym pisał Bastiat. Gwiazdowski

Bezczelne kłamstwo Wajdy i „Gazety Wyborczej” Michnikowszczyzna, która na co dzień manipuluje w białych rękawiczkach, od czasu do czasu wpada w panikę i wtedy zatraca wszelkie hamulce − łapie po prostu pałkę i wali na odlew. W takich chwilach „Wyborcza” wraca do swych korzeni: do czasów Stana Tymińskiego, kiedy to w przerażeniu rzuciła się do „dzikiej lustracji”, bijąc w niego „kwitami” (fałszywymi, jak się okazało) z „ubeckiej kloaki”, a też jako pierwsza i bodaj jedyna ogłosiła, że matce Tymińskiego z domu było Szmul. Albo do czasów, gdy dla zmobilizowania opinii publicznej przeciwko rządowi Olszewskiego straszyła radykalnym projektem ustawy dekomunizacyjnej, rzekomo przygotowywanym w MSW Macierewicza, wiedząc doskonale, iż materiał, na którym się opiera, nie ma z rządem nic wspólnego, jest to bowiem autorski projekt pewnego senatora, krążący wśród sejmowych dziennikarzy od prawie roku. Dziś znowu jest taki moment. Strach przed „powrotem IV RP” każe „Wyborczej” po raz kolejny szurnąć w kąt wszelkie skrupuły na rzecz propagandowej skuteczności. Jednym z przejawów jest tekst red. Katarzyny Wiśniewskiej („Ksiądz nie ten, ale słowa prawdziwe”. Andrzej Wajda się pomylił, kiedy zarzucił niegodną wypowiedź przemyskiemu biskupowi. Ale nie zmienia to faktu, że takie słowa padły z ust człowieka Kościoła, przemyskiego prałata Andrzej Wajda zarzucił w niedzielę "biskupowi przemyskiemu" (jego nazwisko nie padło) okropną rzecz. Hierarcha miał powiedzieć, iż żałuje, że "jeżeli Pan Bóg musiał już ten samolot koniecznie zrzucić to nie mógł siódmego" Oskarżenie Wajdy oburzyło przemyską kurię. Domaga się sprostowania "niezgodnej z prawdą insynuacji". Jak czytamy w komunikacie "nieodpowiedzialna i nieprawdziwa wypowiedź Członka Komitetu Honorowego jest niegodna ludzi kultury politycznej i demaskuje intencje autorów obliczone na podważanie dobrego imienia Kościoła". To prawda: żaden biskup przemyski czegoś takiego nie powiedział. Zrobił to przemyski prałat ks. Zbigniew Suchy w tamtejszej archikatedrze, dzień po katastrofie samolotu. Podczas mszy, której nota bene przewodniczył przemyski arcybiskup i przewodniczacy Konferencji Episkopatu, Józef Michalik. "To się mogło zdarzyć w środę [czyli 7 kwietnia, kiedy w Katyniu był premier Tusk - dop.]..." - dwukrotnie powtórzył prałat - "...a zdarzyło się wczoraj. To był ten kwiat polskiej inteligencji, to były te elity, które miały zasilić swą krwią ziemię Smoleńska". Było też o "liberalnych politykach", którzy "zaproponowali posprzątać tropy pamięci z katyńskiego lasu, zapomnieć ślady profanacji znad charkowskich grobów". Nie słyszałam, żeby prałat za te słowa przeprosił. A wczorajsze "Wiadomości" relacjonując sprawę, nawet się nie zająknęły, że tak skandaliczne uwagi naprawdę z ust jednego z przemyskich duchownych padły. Andrzej Wajda się pomylił, sprostowanie byłoby na miejscu. Przydałby się też drugi komunikat kurii przemyskiej: odcinający się od wypowiedzi prałata Suchego - niegodnej przecież ludzi Kościoła. CO MÓWIŁ KSIĄDZ PRAŁAT? Od 16 sekundy "Drogi Patrioto, przyjacielu, Polaku, mój bracie, piszę do Ciebie te słowa, bo sam nie mogę sobie z nimi uładzić(...)Kreślę te słowa, żeby Ci powiedzieć, że w dzikim kraju nad Wisłą umierają matki - jedne z rozpaczy, że nie tak wychowały swoich synów i nie takich chciały mieć z nich patriotów. Umierają matki, bo nie chcą żyć w świecie, gdzie nie ma już ich synów patriotów i synowych. Kobiet, którym obce są salony i spa, bo ich salonami jest troska o piękno duszy i ducha." 8'01 i dalej "- To mogło się wydarzyć w środę [gdy w Katyniu był premier Tusk - red]. Ale metaforyczne w środę: "te oczodoły wołają o prawdę" premiera polskiego rządu wywołały zachwyt. Już na drugi dzień liberalni politycy, opiniotwórczy Michnik od dawna niepiszący, zaproponowali posprzątać tropy pamięci z katyńskiego lasu, zapomnieć ślady profanacji znad charkowskich grobów. I może dlatego Bóg przypomniał wczoraj Polakom - po ludzku dramatycznie, nieludzko, ale po bożemu - inaczej, po swojemu, te słowa psalmu 137 "nad rzekami Babilonu tam żeśmy siedzieli, płakali...". 9'39 i dalej "To się mogło zdarzyć w środę, zdarzyło się wczoraj. To był ten kwiat polskiej inteligencji, to były te elity, które miały zasilić swą krwią ziemię smoleńska, by katyńska ofiara sprzed 70 lat nie została zapomniana, byśmy nie zasypali tropów, którymi kroczyli Ci żegnający się z najbliższymi. Ci którzy mieli ręce związane kolczastym drutem, do którego przywiązano sznur oplatający ich szyje. Za każdym ruchem dusili się. Byli jak niemowlęta aborcyjne. Pamięć pod Smoleńskiem uratuje pamięć Katynia, którą libertyni chcieli już posprzątać." 11'50 i dalej "Marszałek Sejmu wypowiedział słowa, że wobec tej tragedii nie ma podziału na lewicę i prawicę, nieważne jest czy ktoś wierzy, czy nie. Nie, panie marszałku - nie ma zgody. Jest jeszcze libertyński środek i dopóki nie usłyszę słów, które przeproszą te zwłoki, które dziś spoczywają w Pałacu Namiestnikowskim za słowa, że prezydent może być niskiego wzrostu, ale nie może być mały, będzie mi trudno. Kurtyka nie żyje, musi żyć nasza pamięć. Także i pamięć pańskich słów panie marszałku "Trzeba by wszystko było wreszcie normalnie". To znaczy, że pan Kaczyński był nienormalny? To znaczy, że nienormalna jest ta kobieta, która wczoraj w nocy płacząc pod pałacem prezydenckim mówiła "To był ostatni polski patriota"? Od 15 minuty "Ale co nam pozostało tutaj, na tym łez padole? Dlaczego ciągle musimy żyć z goryczą reprezentowania nas przez ludzi którzy nie klękają na podniesienie, bo są agnostykami i dlatego nie podchodzą do stołu uczty? Dlaczego musimy pozostawać z goryczą reprezentowania nas przez ludzi, którzy na świeżym miejscu bólu, mokrym od krwi, klęczą niechlujnie dla potrzeb socjotechniki?" Katarzyna Wiśniewska). Wiśniewska zabiera głos w obronie Andrzeja Wajdy, który w warszawskim Pałacu na Wodzie dopuścił się oszczerstwa wobec nie wymienionego z nazwiska „biskupa przemyskiego”, twierdząc, jakoby ten publicznie wyraził żal, że skoro Pan Bóg musiał strącić jakiś samolot, to nie zrobił tego 7 kwietnia, wtedy, gdy samolotem tym leciał premier Tusk i, między innymi, właśnie Wajda. Potem w rozmowie z dziennikarzami Wajda uściślił, że słowa te jego zdaniem znalazły się w homilii biskupa kieleckiego Kazimierza Ryczana. Potwarz jest oczywista, człowiek mający choć odrobinę honoru na miejscu Wajdy przyznałby, że coś mu się kompletnie poplątało, i przeprosił, kończąc w ten sposób sprawę. Ale oszczerca milczy. W jego obronie występuję natomiast wspomniana dziennikarka „Gazety Wyborczej”. Jej linia obrony jest pokrętna: Wajda częściowo się omylił, bo nie chodziło o biskupa Ryczana, ani o żadnego biskupa przemyskiego, ale „takie słowa rzeczywiście padły” w homilii księdza prałata Zbigniewa Suchego. Jako „dowód” zamieszcza „Wyborcza” w wydaniu internetowym dźwiękowy zapis homilii, ufając, że nikt nie będzie miał czasu go uważnie wysłuchać, a dla zwykłych czytelników podaje kilka dość misternie skompilowanych cytatów. Bezczelność w tym, że ani w zapisie dźwiękowym, ani we wspomnianych wypisach nie można znaleźć słów, które, jak wmawia Wiśniewska, mają tam być. Od biedy można ze słów prałata wyczytać twierdzenie, że ci, którzy lecieli w pierwszym samolocie, nie byli prawdziwymi patriotami i elitą Polski (ale to też tylko przez implikację, wprost ksiądz prałat mówi jedynie, że byli nimi ci, którzy zginęli) oraz ogólną niechęć do michnikowszczyzny.  Ale od tego jeszcze dość daleko do stwierdzenia, jakoby głoszący kazanie żałował, że Pan Bóg nie strącił tego samolotu siódmego kwietnia. Dlaczego michnikowszczyzna w obronie swego „autorytetu moralnego” posuwa się do aż tak bezczelnego kłamstwa? Po raz kolejny kłaniają się podręczniki propagandy. Chwyt, po który sięgnięto jest rozpaczliwy, ale w sytuacji, gdy fakty są jednoznaczne, pozwala znieczulić na nie tych, którzy podświadomie obawiając się zmiany zdania, łatwo kupują pozór dowodu, broniąc się przed wgłębianiem w szczegóły. Przypomnijmy sobie, jak Andrzej Lepper, przyciśnięty o swoje oszczerstwa dotyczące łapówek przyjmowanych rzekomo m.in. przez Andrzeja Olechowskiego i Włodzimierza Cimoszewicza (nota bene, sformułowane w formie pytania, tak jak i wspomniany Wajda „tylko pytał” we francuskiej gazecie, czy prawdą jest, że to Lech Kaczyński spowodował katastrofę zmuszając pilotów do lądowania we mgle) ogłosił, że ma „świadków, dokumenty i nagrania wideo” i wszystkie dowody przekazuje do Ambasady USA. „Świadkami”, okazało się, był jeden Bogdan Gasiński, na którego rewelacjach o talibach w Klewkach wszystkie oskarżenia Leppera były oparte, „dokumenty” to były spisane na maszynie zeznania owego Gasińskiego, a na „taśmach wideo” uwieczniono Gasińskiego mówiącego to, co potem zostało spisane. Niemniej, wyborcom „Samoobrony” z którymi mogłem wtedy porozmawiać deklaracja, że „Marszałek” ma „świadków, dokumenty i nagrania wideo” i przekazał je Amerykanom w zupełności wystarczyła, by trwać w przekonaniu, że „coś tam jest z prawdy”. No bo może nie dokładnie tyle, wtedy i tam akurat, ale przecież wiadomo, ze łapówki to „oni” biorą! Pani Wiśniewska i „Wyborcza” dokonują tej samej manipulacji na swoich oddanych czytelnikach, licząc − pewnie niebezpodstawnie − na podobną gotowość do współpracy. No bo ksiądz nie ten, ale takie słowa rzeczywiście padły, „Wyborcza” dała je na stronie internetowej! Na taką bezczelność nie pozostanie nic innego, niż skierowanie sprawy do sądu. I o to gorąco apeluję do Episkopatu, Kurii Przemyskiej i księdza prałata Suchego. Bezwzględnie trzeba w tej sytuacji złożyć pozew przeciwko Andrzejowi Wajdzie, Katarzynie Wiśniewskiej i „Gazecie Wyborczej” o to, że świadomie (czego dowodzi uporczywa odmowa wycofania się z kłamliwych oskarżeń) posługują się nieprawdą w celu odebrania publicznego zaufania i dobrego imienia kapłanowi oraz zniesławienia całego Kościoła katolickiego. Dodatkowym czynnikiem nakazującym to uczynić  jest, że tak bezczelnie podtrzymywanej potwarzy dopuszcza się gazeta Adama Michnika − Michnika, który od lat gnębi swych krytyków procesami za samodzielne interpretowanie jego wypowiedzi i zachowań, który opinie w rodzaju „Michnik stał się czołowym obrońcą agentów i ubeków”, skądinąd oczywisty sposób trafne, podaje do sądu jako „rozpowszechnianie fałszywych, zniesławiających informacji” o nim, który konsekwentnie stoi na stanowisku, że jego wypowiedzi nie wolno interpretować ani streszczać własnymi słowami, wolno je tylko wiernie i dokładnie cytować − i, ku hańbie polskiej Temidy, znajduje dla takiej interpretacji zrozumienie sądów. Tu już bezczelność „Wyborczej” podniesiona zostaje do potęgi. Dlatego proszę, apeluję − nie wolno tego puszczać płazem ani zostawiać na przyschnięcie. Jeśli upoważnionym do obrony swych dóbr osobistych brakuje kasy lub czasu, chętnie wspomogę swoją i skontaktuję z odpowiednimi osobami. Mam w tym, nie ukrywam, także prywatną motywację. Chcę zobaczyć mecenasa Piotra Rogowskiego, który tyle razy dał się poznać jako surowy piewca ścisłości cytatów, pogromca wszelkiego rodzaju skrótów, metafor i przenośni, jak teraz będzie się wił usiłując udowodnić że zdanie: „To się mogło zdarzyć w środę (…) a zdarzyło się wczoraj. To był ten kwiat polskiej inteligencji, to były te elity, które miały zasilić swą krwią ziemię Smoleńska”. Zawiera w sobie zdanie: „żałuję, że jeżeli Pan Bóg musiał już ten samolot koniecznie zrzucić to nie mógł siódmego [kwietnia]”. Zobaczyć minę pana mecenasa, gdy będzie występował w tej nowej dla siebie roli − to będzie po prostu bezcenne! Ziemkiewicz

Rosyjska wersja górą

1. Polska wciąż jeszcze płonie ogniem wiary w przemianę rosyjskich władz i rzetelność ich śledztwa - a Rosjanie tymczasem bez skrupułów sączą w świat swoją wersję przyczyn katastrofy i zwalaja winę na polskich pilotów, a świat wersję tę przyjmuje. Niemal wszystkie serwisy po moskiewskiej konferencji prasowej pisały "non-crew person in the cabine - osoba spoza załogi w kabinie samolotu. Nie pisały tylko, że ta osoba była w kabinie na 20 minut przed katastrofą.

2. Otwarte drzwi kabiny, ktoś spoza załogi w kokpicie, nawigator bez znajomości rosyjskiego, brak szkolenia załogi... - rosyjska wersja górą.  Tym bardziej, że sieriozna pani Anodina cztery razy podkreśliła, że rosyjskie śledztwo jest obiektywne. Na pewno jest, skoro pani twierdzi tak uparcie. Nawet jeśli polskie śledztwo ustali co innego, nikt już nie będzie chciał słuchać jego wyników.

3. Rosjanie starannie omijają kwestie, który mogą świadczyć na ich niekorzyść. Twierdzą, ze samolot był sprawny, choć na wysokość drzew sprowadził go pilot automatyczny. Też był sprawny? Twierdzą, że lotnisko było przygotowane, ale nie wyjaśniają, dlaczego tuż po katastrofie wymieniano żarówki. Twierdza, ze wieża kontrolna ostrzegała polskich pilotów, że jest mgła, ale nie odpowiadają, dlaczego nie nastąpiło zamknięcie lotniska Milczą też w kwestii fundamentalnej - dlaczego przez 15 minut patrzyli na rozbity, płonący samolot i nie wszczęli alarmu. Czym byli wtedy zajęci, z kim rozmawiali i o czym?

4. Puściłem w świat te pytania we wczorajszym moim wywiadzie dla radia BBC. I przepraszam. że nie umiem wskrzesić w sobie tej bezkrytycznej wiary w każde słowo władz rosyjskich Wojciechowski

“Radioaktywny” Euro Radioaktywny euro jest tematem kilku artykułów w The Wall Street Journal z 20 maja 2010. Inwestorzy na długą metę i firmy handlowe unikają waluty euro. Frau Merkel nawołuje do gruntownych reform fiskalnych. Cały system Unii Monetarnej (UM) i waluty euro jest kwestionowany. Obecnie widać, że gdyby w Grecji była w obiegu waluta własna, to nawet negatywne zmiany w wartości takiej waluty na rynku międzynarodowy,m nie powodowałyby awantur takich, jakie teraz widzimy na ulicach w Atenach, kiedy rząd na polecanie UM obniża płace urzędników i robotników w euro. Euro w stosunku do dolara osiągnął najniższy kurs od czterech lat mimo straty wartości dolara spowodowanej żydowskim szwindlem na trylion dolarów w ramach totalizatora banków żydowskich takich jak Goldman Sachs, w którym świadomie z jednej strony sprzedawano klientom niewypłacalne pożyczki hipoteczne, a z drugiej pożyczki te załatwiano jako tak zwane „short sale.” czyli zarabiano na spadku wartości tychże pożyczek. Transakcje takie odbywają się za pomocą pochodnych pieniądza tak zwanych „derivatives.” Euro nadaje się coraz mniej na walutę rezerwową w konkurencji z dolarem, według opinii Centralnego Banku Korei Południowej. Podobną opinię wyraził prezes banku centralnego Iranu. Rosja usuwa euro ze swoich rezerw walutowych. Podobnie czynią wielkie firmy inwestycyjne w Azji takie jak Global Sovereinb Fund w USA Bering Asset Management. W każdym razie tempo lokat w euro bardzo się zmniejsza. Ceny na giełdach w Azji i w Europie spadają z powodu niepewności wywołanych słabością gospodarczą strefy euro, do której szczęśliwie nie należy Polska, chociaż jest od niej uzależniona. Tymczasem w Niemczech ogranicza się totalizator bankowy w formie handlu pochodnymi pieniądza – handlu, którego wartość jest dziesięciokrotnie większa od wartości gospodarki całego świata. Jest to szczyt osiągnięć żydowskiego kapitalizmu lichwiarskiego. Tymczasem po cichu kwitnie handel paliwem eksportowanym przez Iran, ku rozgoryczeniu osi USA-Izrael, która za wszelką cenę stara się o sankcje karne ONZ przeciwko Iranowi jako niby „zagrożeniu bytu Izraela.” Podobny pretekst użyła oś USA-Izrael jako uzasadnienie napadu na Irak, gdzie pod okupacją amerykańską zginęło ponad milion Irakijczyków i miliony straciły dach nad głową „dla dobra Izraela” i zysków żydowskiego kapitalizmu lichwiarskiego. Chiny niby popierają sankcje przeciwko Iranowi a jednocześnie wyrażają poparcie dla układu Iranu z Turcją w sprawie wzbogacania uran dla przemysłu irańskiego. Tymczasem, podczas gdy oś USA-Izrael naciska UE na bojkotowanie handlu paliwem z Iranem, handel ten kwitnie po cichu. Na przykład, statek-cysterna „Front Page” w marcu 2010, nie zgłosił ładowania paliwa w porcie irańskim, o czym dowiedziano się dopiero znacznie później. Takie firmy jak Shell iTotal SA skrycie handlują paliwem z Iranu, ale ukrywają ten handel ze strachu przed osią USA-Izrael mimo tego, że taki handel jest nadal legalny w oczach ONZ. Sprzedaż paliwa jest źródłem połowy dochodów skarbu Iranu. Szerzy się przekonanie, że wiele państw kupuje paliwo z Iranu. Niemcy posłuszne osi USA-Izrael nakazały swojej służbie celnej wstrzymać eksport do Iranu części aparatury potrzebnej do uruchomienia elektrowni nuklearnych w Iranie. Rosja protestuje zatrzymanie na Bałtyku dostaw do Beszehr Elektrowni Nuklearnej w Iranie jako część zupełnie legalnej transakcji, choć źle widzianej przez oś USA-Izrael Natomiast Chiny nie wiele ryzykują popierając sankcje przeciwko Iranowi, ponieważ skutecznie chronią swe strategiczne i handlowe interesy w handlu paliwem z Iranem. W czasie, kiedy euro staje się „radioaktywny” a sankcje nie zabraniaj handlu paliwem z Iranem, Chiny nadal kupują coraz więcej paliwa z Iranu i inwestują, co raz więcej w rozwój produkcji z pól ropy naftowej i gazu ziemnego i inwestycje te rosną w miarę, kiedy państwa NATO posłuszne osi USA-Izrael zmniejszają swój handel z Iranem. Naturalnie Chiny nie podzielają histerii przeciwko Iranowi szerzonej przez oś USA-Izrael i najwyraźniej z histerii tej korzystają, jak również z kryzysu monetarnego UE w formie „radioaktywnego euro.” IWP

Światocy, nie to co "stęchła konserwa" Piotr Tymochowicz: Jarosław Kaczyński – angażując aktorów i celebrytów – także otwiera swoistą „puszkę Pandory“, nie tylko zresztą dla siebie ale i dla nich samych. Dla nich: ponieważ nie łatwo im będzie „zmyć“ z siebie – wątpliwe intelektualnie zaangażowanie po stronie „stęchłej konserwy“ ksenofobów i wstecznie, nieufnie nastawionych dewotów czy ludzi nawiedzonych, rodem z Radia Maryja, a przecież aktor – to brzmi dość intelektualnie i postępowo. Na szczęście taki "brzmiący dość intelektualnie i postępowo" aktor nie jest skazany na "stęchłą konserwę", bo jest przecież jeszcze ta światła - czy jak to określił Sławomir Nowak "jasna" - Polska, i odpowiada jej wartościom i aspiracjom partia. Oddajmy głos jej liderom. Stefan Niesiołowski, wicemarszałek Sejmu: Nie wyobrażam sobie, żeby przyszła pani Senyszyn albo pan Biedroń. Na pewno nie życzymy sobie też lesbijek ani pań z biczem. Jeżeli przyjdzie jakiś homoseksualista, to na pewno nie będzie szedł w pierwszym szeregu, ani w jakimś widocznym miejscu, koło Tuska. Nie możemy takiego kogoś wyrzucić, ale jeżeli zacznie wznosić swoje homoseksualne postulaty, zostanie wyprowadzony. Radosław Sikorski, minister: Gdyby moja żona zrobiła mi to, co Nelly Rokicie, zmieniłbym zamki w drzwiach. Julia Pitera, minister: (za TVN24) Julia Pitera uważa, że prezydentem nie powinna być osoba samotna i, że to dyskwalifikuje Jarosława Kaczyńskiego jako głowę państwa. - Wolałabym, żeby prezydentem był człowiek, który wie, jak żyją normalni ludzie - stwierdziła w "Kropce nad i" w TVN24. (...) - Sądzę, że w każdym kraju obywatele powiedzą, że wolą, żeby prezydentem był człowiek, który wie, jak wygląda normalne, codzienne życie - wyznała. - Nie ukrywam, że wolałabym, żeby prezydentem był człowiek, który myśli o innych ludziach, o ich rodzinach, o ich pracy, a nie o czystej polityce - tłumaczyła.Argumentowała, że "w rodzinie też ma samotnych ludzi, ale oni nie startują na prezydenta". - Powiem pani więcej, oni wolą mieć również prezydenta, który wie, jak żyją ludzie. - To nie jest to, że ja kogokolwiek dyskryminuję. Ja się przyjaźnię nawet z ludźmi samotnymi - tłumaczyła. Bronisław Komorowski, marszałek Sejmu, kandydat na prezydenta: (za Gazetą Wyborczą) Dyskusja po jego wykładzie zahaczyła o równouprawnienie kobiet i mężczyzn. Jedna ze studentek opowiedziała, że nie chciano jej przyjąć do straży pożarnej, dlatego tylko, że jest kobietą. Komorowski tłumaczył, że równouprawnienie jest ważne, ale trzeba pamiętać, że są zajęcia nieodpowiednie dla pań. I opowiedział, że gdy był wiceministrem obrony narodowej, pojechał do Danii. Tam chciał koniecznie zobaczyć statek marynarki, na którym służyły także kobiety. Nie mógł zrozumieć, dlaczego taka sytuacja nie budzi tam żadnych problemów. - No i w końcu mnie tam zawieźli i pokazali. Wtedy zrozumiałem. Dunki nie są najpiękniejszymi kobietami, a to były... kaszaloty - śmiał się. Obserwować jak obóz postępu puszcza mimo uszu takie kwiatki i udaje, że wierzy w światowość Platformy - bezcenne. Kataryna

Szczepionka przeciw wściekliźnie Kampania prezydencka właśnie się zaostrza, niczym walka klasowa w miarę postępów socjalizmu. Wszystko się zgadza, bo socjalizm trzyma się u nas coraz mocniej, postępuje naprzód, niczym sławny paraliż postępowy, co to „najzacniejsze trafia głowy” - jak zauważył Tadeusz Boy-Żeleński, bądź co bądź – lekarz medycyny. I rzeczywiście – podczas występów członków Komitetu Honorowego pana marszałka Bronisława Komorowskiego, objawy paraliżu postępowego wystąpiły niemal epidemicznie. Zdradził je nie tylko straszny dziadunio, co to wykombinował sobie profesorski tytuł, bo pedantyczni Niemcy zapłacili mu kiedyś za prelekcje według ichniej profesorskiej stawki, ale również inni, znacznie młodsi bywalcy Salonu, w którym – jak w czasach reformy rolnej zerwano podłogę, tak nie ma jej do dnia dzisiejszego. Ale paraliż postępowy to jeszcze pół biedy, bo wygląda na to, że sympatycy pana marszałka Bronisława Komorowskiego musieli zarazić się od pana wicemarszałka Stefana Niesiołowskiego polityczną wścieklizną. To już zaczyna być niepokojące, więc w ramach szczepionki przeciwko wściekliźnie politycznej spróbujmy dokonać przeglądu wszystkich kandydatów na tych całych prezydentów. Państwowa Komisja Wyborcza zarejestrowała Bronisława Komorowskiego, Jarosława Kaczyńskiego, Waldemara Pawlaka, Marka Jurka, Andrzeja Leppera Grzegorza Napieralskiego, Andrzeja Olechowskiego, Janusza Korwin-Mikke, Kornela Morawieckiego i Bogusława Ziętka. Kandydatów wymieniam według zajmowanego teraz lub w przeszłości stanowiska. Bronisław Komorowski jest marszałkiem Sejmu, Jarosław Kaczyński był premierem rządu, Waldemar Pawlak też był premierem, a obecnie jest wicepremierem i ministrem gospodarki, Marek Jurek był marszałkiem Sejmu, Andrzej Lepper – wicepremierem i ministrem rolnictwa, zanim nie popadł w tarapaty w związku z aferą gruntową i oskarżeniami pani Anety Krawczykowej. Grzegorz Napieralski jest posłem na Sejm i przewodniczącym SLD, Andrzej Olechowski był i ministrem finansów i ministrem spraw zagranicznych i inicjatorem Ruchu Stu i współzałożycielem Platformy Obywatelskiej i tajnym współpracownikiem sławnego „wywiadu gospodarczego”. Janusz Korwin-Mikke był posłem i inicjatorem słynnej uchwały lustracyjnej Sejmu, będącej próbą ujawnienia agentury w strukturach państwa. Jak pamiętamy, próba ta okazała się nieudana, wskutek czego państwa trzecie, poprzez szantażowanych agentów ze wszystkich znaczących środowisk społecznych, kontrolują sytuację polityczną w naszym kraju, penetrując go na wylot i trzy metry w głąb ziemi. Kornel Morawiecki był w latach 80-tych przywódcą „Solidarności Walczącej”, ale jakoś nie miał szczęścia do transformacji ustrojowej. Nie był nawet prostym posłem, w odróżnieniu od Aleksandra Kwaśniewskiego, któremu i za komuny było dobrze i za demokracji – jeszcze lepiej, bo nasz lekkomyślny naród aż dwa razy wybrał go sobie na prezydenta. Będzie z tego powodu jeszcze płakał krwawymi łzami, ale nie o to w tej chwili chodzi, bo ostatnim, dziesiątym zarejestrowanym kandydatem jest pan Bogusław Ziętek, przywódca związku zawodowego „Sierpień-80” oraz Polskiej Partii Pracy. On też próbował być posłem, ale bez powodzenia. Za faworytów tych wyborów uchodzą dwaj kandydaci: marszałek Bronisław Komorowski i prezes Jarosław Kaczyński.. Kiedyś nie było między nimi specjalnych różnic, a w każdym razie – takich, które obecnie uzasadniałyby epidemię politycznej wścieklizny. Teraz zresztą też trudno je sprecyzować, zwłaszcza, że ostatnio szef wyborczego sztabu Jarosława Kaczyńskiego, pan Poncyliusz ogłosił odstąpienie od programu IV Rzeczypospolitej, którym Jarosław Kaczyński przekonywał do siebie i swojej partii wyborców w roku 2005. Obecnie, według pana Poncyliusza, została z tego tylko walka z korupcją. To bardzo ładnie, ale z korupcją chce walczyć również Platforma Obywatelska i nawet utworzyła w tym celu dla pani Julii Pitery specjalne ministerstwo. Wprawdzie nie wynaleziono jeszcze aparatu fotograficznego, który mógłby uchwycić i utrwalić dla potomności pracę pani minister Pitery, ale – jak widać na przykładzie Nagrody Nobla dla prezydenta Obamy i Nagrody im. Karola Wielkiego dla premiera Donalda Tuska – dziś liczą się już nawet intencje. A intencji pani Piterze odmówić niepodobna, bo któż nie chciałby za takie pieniądze powalczyć sobie trochę z korupcją – oczywiście tak, żeby nic złego jej nie zrobić, bo nie po to Wojskowe Służby Informacyjne ustanowiły u nas kapitalizm kompradorski, żeby wybrańcy losu nie mogli sobie umoczyć pyska w melasie. Skoro już mowa o Wojskowych Służbach Informacyjnych, których, jak wiadomo, „nie ma”, to pan marszałek Bronisław Komorowski wydaje się znacznie bardziej z nimi związany, niż, dajmy na to, Jarosław Kaczyński, a nawet – zaryzykuję takie przypuszczenie – którykolwiek z pozostałych kandydatów. Ta różnica zasługuje na uwagę tym bardziej, że wiele poszlak wskazuje na to, iż Wojskowe Służby Informacyjne, których, jak wiadomo, „nie ma”, sprawują w naszym kraju rzeczywistą władzę za zasłona różnych dygnitarzy, których na te okoliczność wystrugują sobie z banana. Oczywiście i one nie chodzą samopas, tylko słuchają strategicznych partnerów, którzy w zamian pozwalają im tu kręcić lody i rozkładać tubylcze państwo, które wskutek tego nie jest w stanie stworzyć żadnej siły. Skoro tak się sprawy mają między faworytami tych wyborów, to warto zwrócić uwagę, w jaki sposób na wynik rywalizacji między nimi mogą wpłynąć kandydaci pozostali. Wydaje się na przykład, że na niekorzyść Jarosława Kaczyńskiego będzie działać Marek Jurek, który zwraca się mniej więcej do tego samego środowiska wyborców. Podobnie do tego samego środowiska wyborców zwraca się Kornel Morawiecki. Z kolei na niekorzyść Bronisława Komorowskiego może oddziaływać zarówno Andrzej Olechowski, jak i Janusz Korwin-Mikke. Andrzej Olechowski – bo nie tylko zakładał i przewodził Platformie Obywatelskiej, ale przede wszystkim przedstawia się jako gorący zwolennik europeizacji Polski, cokolwiek by to nie znaczyło. Bronisław Komorowski próbuje jechać na tym samym patencie, więc w tym przypadku krąg wyborców częściowo się na siebie nakłada. Inaczej Janusz Korwin-Mikke. Od ponad 20 lat, bez względu na koniunkturę, głosi on ten sam wolnorynkowy i antybiurokratyczny program. Platforma Obywatelska też się do takiego programu odwoływała, ale po blisko trzech latach jej rządów widać wyraźnie, ze nie traktowała go serio, bo cały czas, pod dyktando razwiedki, a nawet różnych szemranych „Rychów”, umacnia pracowicie kapitalizm kompradorski. Dlatego też Janusz Korwin-Mikke może odciągnąć od Bronisława Komorowskiego głosy rozczarowanych Platformą wolnorynkowców. Andrzej Lepper tradycyjnie odwołuje się do tego samego środowiska wyborców, co i Waldemar Pawlak, który – co trzeba mu sprawiedliwie przyznać – od pewnego czasu sprawia wrażenie, jakby w jego poglądach zachodziła ewolucja w kierunku wolnorynkowym. Do takiego samego – jeśli oczywiście nie liczyć całkiem licznego u nas grona sierot po Stalinie, a zwłaszcza – po Edwardzie Gierku – wyborcy odwołuje się Grzegorz Napieralski, którego z lewej strony atakuje Bogusław Ziętek. On chyba nikomu nie pozwoli przelicytować się w programie roszczeniowym, więc w porywach może nawet uszczknąć jakieś strzępki zwolenników „społeczeństwa solidarnego”, które w swoim czasie lansował Jarosław Kaczyński. W tej sytuacji wygląda na to, że nawet żaden z faworytów nie zdoła uzyskać bezwzględnej większości, wobec czego wszystko rozegra się w drugiej turze 4 lipca.

SM

O jedności przeciwieństw Francuzi wymowni powiadają, że les extremes se touchent – co się wykłada, że przeciwieństwa się stykają. I rzeczywiście – trudno o większe przeciwieństwo, przynajmniej na pozór, między, dajmy na to, „Gazetą Wyborczą”, a Sztafetami Ochronnymi wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, czyli SS. „Gazeta Wyborcza” poluje na faszystów, jak SS-mani na Żydów i w porywach gorliwości potrafi dostrzec ich pod każdym krzakiem, więc wydawałoby się, że z hitlerowcami nie może mieć nic wspólnego. Ale przeciwieństwa nieubłaganie się stykają, toteż w charakterystycznym dla redaktorów „GW” sposobie myślenia odkrywamy z zaskoczeniem ogromne podobieństwa do sposobu myślenia hitlerowców. W SS na przykład uważano, że czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty. A contrario, czyli z drugiej strony oznaczałoby to, że osobnik należący dajmy na to do rasy semickiej, będzie brudny, żeby tam nie wiem co, żeby na przykład kąpał się nawet pięć razy dziennie. Jest to oczywiście nieprawda, podobnie jak to, że Murzyni śmierdzą, ale wielu ludzi chętnie w takie rzeczy wierzy, bo dzięki temu odkrywają spójny obraz świata, w którym również siebie mogą umieścić we właściwym miejscu. Akurat trwa kampania wyborcza, której główny nurt tworzą przekomarzania między dwoma faworytami w osobach pana marszałka Bronisława Komorowskiego, czyli „drogiego Bronisława” oraz pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego. W te przekomarzania angażują się również rozmaici giermkowie, odrabiając w ten sposób koszta swojego utrzymania, ewentualnie wysługując sobie przyszłe synekury. Charakterystyczne przy tym jest, że giermkowie „drogiego Bronisława” najwyraźniej musieli zostać zaskoczeni powściągliwością Jarosława Kaczyńskiego. Najwyraźniej przygotowali się na zażarte polemiki, odpieranie i miotanie coraz potworniejszych oskarżeń – jak to mają w zwyczaju chodzący i atakujący stadami „ludzie przyzwoici”. Jak wiadomo, pepinierą „człowieków przyzwoitych” jest środowisko „Gazety Wyborczej”, tak samo, jak środowisko razwiedki, z generałem Czesławem Kiszczakiem na czele, jest pepinierą „człowieków honoru”. Niejasne jest tylko, jak jeden przyzwoity rozpoznaje drugiego przyzwoitego, bo z człowiekami honoru wszystko jest jasne; rozpoznają się po legitymacjach, podczas gdy człowieki przyzwoite – czyżby po zapachu? Wszystko zatem było przygotowane i dopięte, jak powiadają, na ostatni guziczek. Tymczasem Jarosław Kaczyński albo w ogóle nic nie mówi, albo jeśli nawet mówi, to właściwie to samo, co „drogi Bronisław”, czyli pan marszałek. Na przykład kiedy pan marszałek towarzyszy generałowi Jaruzelskiemu w jego pielgrzymce do Moskwy - to pan prezes Kaczyński składa Rosjanom ofertę pojednania. Kiedy pan marszałek nawołuje do zgody, że to niby „zgoda buduje”, no i w ogóle – jak powiadał stary Fredro - „Bóg wtedy rękę poda” - to pan Jarosław Kaczyński, najpierw ustami szefa swego sztabu, pana Poncyliusza, a później nawet własnymi stwierdza, że program IV Rzeczypospolitej już się zdezaktualizował – z czego nieuchronnie wypływa wniosek, że – jak mawiali antyfaszyści - „leben und leben lassen”, co się wykłada, ze trzeba żyć i pozwolić żyć innym. Inaczej mówiąc - „mociumpanie, z nami zgoda” - jak powiedział Cześnik Raptusiewicz do Rejenta Milczka. W tej sytuacji cały, pracowicie przygotowany przez obóz „drogiego Bronisława” arsenał jadowitości nie tylko do niczego się nie przydaje, ale może okazać się nawet niebezpieczny w użyciu, porażając rykoszetem „drogiego Bronisława”. Jakże tu skrytykować ofertę pojednania z Rosją, kiedy stworzone na poczekaniu Stronnictwo Ruskie, właśnie na wyścigi się pojednywa? Kto wie, czy zimny rosyjski czekista Putin, który woli mieć nie jednego, ale kilka tubylczych asów w rękawie, nie przypomniałby „drogiemu Bronisławowi” skąd wyrastają mu nogi? Toteż w obozie giermków pana marszałka narasta frustracja, której symptomem jest nie tylko bredzenie pod siebie strasznego dziadunia, ale przede wszystkim – publicystyka pana red. Jacka Żakowskiego, który wśród postępaków cieszy się reputacją proroka mniejszego. Pan Żakowski z tej desperacji przypomniał sobie prosty patent, że czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty, podczas gdy typ innej rasy, żeby nie wiem jak się mył, to nic mu nie pomoże. A ponieważ Jarosław Kaczyński może wydzielać inny zapach, niż człowieki przyzwoite, to jasne jest, że jeśli nawet robi to samo, co „drogi Bronisław”, a nawet tak samo - to robi to źle. Okazuje się, że na tym etapie dziejowym hitlerowskie wynalazki nadają się jak znalazł dla człowieków przyzwoitych, bo jeśli nawet les extremes se touchent, to cóż dopiero – stare totalniaki?

SM

21 maja 2010 Na konferencji w Grand Hotelu.. w Krakowie, na której miałem przyjemność być w ostatnią środę. Lubię  takie intelektualne zdarzenia.. Wiele się można nauczyć, wielu sprawom przyjrzeć z bliska i wiele sobie uświadomić. I na wiele spraw być zdziwionym. Gośćmi konferencji byli: Ks. Robert Sirico, współzałożyciel  konserwatywnego Acton Institute, publicysta religijny, ekonomiczny, polityczny, społeczny. Wykładowca uniwersytecki. Tęga głowa amerykańskich konserwatystów.. John O’Sullivan; brytyjski konserwatywny komentator polityczny, dziennikarz, doradca pani premier  Margaret Thatcher,, honorowy dowódca Imperium Brytyjskiego. Dr Mart Laar- dwukrotny premier Estonii, wolnorynkowiec,: obniżył podatki dla przedsiębiorstw,  sprywatyzował 90% gospodarki, wyciął państwo opiekuńcze,  za jego rządów Estonia  stała się „ Tygrysem Europy” notując wzrost 7%. Prof. . Jan Kłos, kierownika Katedry Etyki Społecznej i Politycznej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Autor trzech książek, propagator wolnej gospodarki, w 2006 roku wyróżniony Nagrodą Nowaka przyznawaną przez Acton Institute. Ks. Kevalas- ekspert w dziedzinie etyki społecznej i etyki wolnego rynku. Wykłada teologię moralną na Vytautas Magnus University w Kaunas.  Jego praca doktorska nosiła tytuł:” Źródła i cele wolnej gospodarki ukazanej w Encyklice” Centesimu Annus”. W roku  2010 został wyróżniony nagrodą Nowaka przez Acton Institute. Dominikanin Maciej Zięba- dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. Założyciel i dyrektor Instytutu Tertio Millenio w Krakowie oraz autor wielu książek i publikacji na temat nauki Jana Pawła II oraz roli nauki w społeczeństwie w kościele katolickim. Kishore Jayabalan- dyrektor rzymskiej filii Acton Institute. Były członek Watykańskiej Rady Papieskiej ds.Sprawiedliwości i Pokoju. Licencjat z nauk politycznych uzyskał na Uniwersytecie Michigan.W czasie studiów przyjął chrzest i został przyjęty do Kościoła Katolickiego przez Jana Pawła II w 1996 roku..Był członkiem  Stałej Misji Obserwacyjnej Stolicy Apostolskiej przy ONZ.Dyrektor włoskiej filii Acton INstitute Andrzej Barański- prezes i właściciel Herbewo International. Współzałożyciel Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego, pierwszej organizacji  w czasie rządów komunistycznych, która mówiła o potrzebie stworzenia wolnego rynku, a nie rozwijania systemu socjalistycznego. Profesor Leszek Balcerowicz, profesor ekonomii w Szkole Głównej Handlowej, były wicepremier i minister finansów, były prezes Narodowego Banku Polskiego. Od września 1989 roku  minister finansów III RP. Był twórcą tzw. Planu Balcerowicza. Minister finansów w latach 1997-2000, od 2001 objął stanowisko  prezesa Narodowego Banku Polskiego. Żeby było jasne: pan profesor Leszek Balcerowicz, jako teoretyk jest jak najbardziej zwolennikiem wolnego rynku, z wielka przyjemnością czytało się jego felietony we Wprost, gdzie propagował wolny rynek. Jako praktyk wolnego rynku się nie sprawdził. Nie znam jego decyzji, która powodowałaby wolny rynek i obniżenie podatków.. Plan Balcerowicza był jedenastoma ustawami odchodzącymi od wolnego rynku, a jako minister finansów głównie podnosił podatki, trzymał stały kurs złotówki wobec dolara przez 16 miesięcy( 1dolar równa się 9500zł!). zwiększał inflację dodrukowując jeszcze pieniędzy. Podniósł drakońsko oprocentowanie kredytów nawet do 80% miesięcznie, czym wprowadził w kłopoty finansowe ludzi, którzy zaciągnęli kredyty. Mówił o prywatyzacji, a popierał NFI , które z  prywatyzacją nie miały nic wspólnego. Nabudowały na 513 państwowych firm rady nadzorcze i firmy konsultingowe, które czerpały korzyści  doprowadzając firmy do upadłości. NFI był kompletna klęską” prywatyzacyjną”. Prawdziwymi autorami  zmian systemowych byli paradoksalnie pan Wilczek i pan Rakowski, pod patronatem gen Jaruzelskiego, którzy ustawą , która weszła w życie  dnia 23.12 1988 roku , wprowadzili w Polsce wolny rynek, znosząc koncesje i pozwalając  milionom Polaków prowadzić własną działalność gospodarczą. To trwało jedynie do lipca 1989 roku, kiedy pierwszym premierem” niekomunistycznym” został pan Tadeusz Mazowiecki. Odchodzenie od wolnego rynku trwa do dzisiaj, przez ostatnich dwadzieścia lat.. Mamy już ponad 600 koncesji w gospodarce, tysiące urzędników państwowych, setki fundacji żyjących z budżetu państwa, dopłaty  do wszystkiego prawie co się jeszcze  rusza, rządy biurokracji prawie we wszystkim i kompletny marazm gospodarczy nie porównywalny z tym co działo się w gospodarce  na początku lat dziewięćdziesiątych.. To se ee wrati! Na razie.. Oczywiście z wielką przyjemnością wysłuchałem wystąpień prelegentów; było ciekawie, jak profesor Balcerowicz, powiedział, że „ Reformy przygotowywał  już od lat siedemdziesiątych”(???). Naprawdę???? I to w ramach Solidarności..  Tego jeszcze nie słyszałem,  żeby socjalistyczny związek Solidarność popierał wolnorynkowe reformy.. Proszę posłuchać dzisiejszych działaczy. którzy ciągle ględzą o prawach pracowniczych i „ społecznej gospodarce rynkowej”. I przypominam hasło Solidarności „ Socjalizm tak- wypaczenia nie”. Komunizm de facto obalili pan Wilczek z Rakowskim, a nie Solidarność.. Parę słów prawdy powiedział zwracając się do profesora  Balcerowicza , pan Grzegorz Braun, ten od „ plusów dodatnich i ujemnych”, czym wywołał zdenerwowanie pana profesora Balcerowicza., autorytetu III Rzeczpospolitej, który wziął na siebie całość pracy dotyczącej reform.. Co nie jest prawdą! Podczas robienia sobie pamiątkowego zdjęcia z „ autorytetem gospodarczym IIIRP”, zapytałem pana profesora, czy był członkiem grupy pana Wilczka, które przygotowywały  fundamentalne zmiany, na miarę zmian światowych, bo ustawa z 1988 roku była najbardziej liberalną ustawą na świecie, prześcigając Hong Kong? Na to pytanie nic mi nie odpowiedział.. (???) Podobnie ojciec Maciej Zięba, który podczas swojego wystąpienia, powiedział, że „ Dominikanie już w XIII wieku propagowali społeczeństwo obywatelskie”(????). Czy wprawił mnie w osłupienie i też podczas robienia sobie z nim zdjęcia pamiątkowego , zapytałem o tę sprawę.. Powiedział, że szesnastowieczna szkoła w Salamance też propagowała społeczeństwo obywatelskie(???) To jakieś kompletne wariactwo.. Zapytałem go, czy nie uważa, że społeczeństwo obywatelskie jest sprzeczne z chrześcijaństwem.. Powiedział, że nie, że coś tam, że się uzupełnia.. Przecież to są rzeczy fundamentalne! Ale bardzo pięknie i ze znajomością rzeczy mówił o mentalności antykapitalistycznej ludzi żyjących w wiekach trzynastym, czternastym .. Posiadanie bogactwa kojarzyło im się z przywłaszczaniem sobie cudzej własności. Nie wyobrażali sobie tworzenia bogactwa, jak tylko przez przywłaszczenie.. Pan Balcerowicz i ojciec Maciej Zięba, ludzie o dużej wiedzy, bo tego im odmówić nie podobna, nie są w stanie przeanalizować podstawowych faktów, które są zakłamywane z wielką determinacją.. Jak się wprowadza nowe  wyższe podatki, koncesje do gospodarki i nową biurokrację- to nie jest  to wolny  rynek.. Jeśli się buduje tzw. społeczeństwo obywatelskie nie oparte na Prawach Bożych tylko na Prawach Człowieka, to jest to przeciw chrześcijaństwu- czy też nie(???) Pytania fundamentalne.... Podczas przerwy obiadowej w pięciogwiazdkowym Hotelu Grand można było sobie zjeść polędwiczki wieprzowe polne na łazance z młodej kapusty aromatyzowanej wódką żołądkową, czy stek z łososia na młodym szpinaku w kremowym sosie, a jak komuś było mało- filet z kaczki marnowany w imbirze podanym z tartą ziemniaczaną. Naprawdę miły hotel i niedrogi, bo w ramach promocji, można było tam  spędzić dobę za jedyne 180 euro. Wchodząc do ubikacji można było poczuć się jak król.. Naprawdę pięknie i stylowo!. Tak jak na kolacji w Restauracji Wierzynek, bardzo pięknej i nietuzinkowej.. Kolacja spożywana była w Sali Rycerskiej, obok( w pionie) sal: Pompejańskiej, Zegarowej, Kolumnowej.. Po królewsku. Nawet do  stołu podawano po królewsku, naśladując  metody sprzed wieków.. Ci maszerujący kelnerzy w szyku jak za Zygmunta Starego.. Mikołaj Wierzynek, jak głosi legenda, zaproszonym królom podarował złote talerze na których zjedli posiłek.. Nikt z nas złotego talerza nie dostał, ale bardzo smakował mi łosoś wędzony nadziewany serem feta i pierś wędzonej kaczki w bukiecie sałat..

No i mus z gęsich wątróbek serwowany z kieliszkiem wybornego Sautemes. Tym  bardziej, że siedziałem obok Johna, O,Sullivana, doradcy ulubionej mojej premier,  wybranej jeszcze bez parytetów, przyjaciółki gen. Pinocheta- Margaret Thatcher. Bajka się skończyła i wszystko pozostało po staremu..  Ale przyjemnie było znaleźć się  kilka godzin w pięknym świecie.. Wyszedłem późno na ulicę.. Szlag by ten socjalizm trafił!- pomyślałem. Niech Bóg ma nas w swojej  opiece.. Ale impreza odbywała się za prywatne pieniądze, nie za skonfiskowane „ obywatelom” społeczeństwa obywatelskiego zbudowanego na Prawach Człowieka Obywatelskiego.. To był naprawdę urok! I wszystko jakoś smaczniej smakowało WJR

Oby Bóg oszczędził Panu podobnego doświadczenia Czy Panu, Panie Sopliński nie przychodzi do głowy myśl, że zachowanie Jarosława Kaczyńskiego to nie strategia polityczna ani taktyka wyborcza, tylko prawdziwy ból człowieka, wynikający z jego wielkiej tragedii osobistej ?. Aleksander Sopliński jest mądrym człowiekiem, dobrym posłem i świetnym blogerem politycznym. Ale dziś chyba się nie zastanowił, co napisał. Oto streszczenie ostatniego jego wpisu: "Że Polak potrafi – wie każdy. A szczególnie potrafi Polak-polityk. Potrafi nawet tragedię narodową przekuć w osobisty sukces. Recepta jest prosta, wystarczy swoje życie podzielić na Epokę Przedsmoleńską i Epokę Posmoleńską" -pisze na swoim blogu w Onet.pl poseł PSL Aleksander Sopliński. Następnie, zdaniem polityka, należy "zastosować wynalazek Tadeusza Mazowieckiego sprzed 20 lat i obie epoki oddzielić gruba kreską. Jej widocznym symbolem mogą być na przykład okulary lub nowa fryzura". Sopliński wskazuje, że niektórzy politycy stosują receptę w praktyce. Jako pierwszy odmienił się prezes PiS Jarosław Kaczyński. "Jako znaki widoczne pojawiły się milczenie i okulary, a później zdecydowane złagodzenie retoryki i zaniechanie wojowniczego języka" - zauważa Sopliński. "Kolejnym odmieńcem został Janusz Palikot", który dla "pewności, że odmiana zostanie objawiona Polakom w mediach (...) obwieścił, że umarł pod Smoleńskiem wraz z Lechem Kaczyńskim" - pisze Sopliński. Panie pośle Sopliński...Panie Soplińskii... - nie chcę zadawać Panu osobistych pytań, na przykład takich, czy Pan osobiście przeżył kiedyś śmierć bliskiej osoby? Byłoby to nietaktem. Ale jest Pan z zawodu lekarzem. Zapewne widział Pan nie raz – musiał z bliska widzieć - śmierć człowieka oraz rozpacz i ból jego bliskich. A jak pan widział – nie robiło tona Panu wrażenia? Czy Panu, Panie Sopliński nie przychodzi do głowy taka myśl, że zachowanie Jarosława Kaczyńskiego to nie strategia polityczna ani taktyka wyborcza, tylko prawdziwy ból człowieka, wynikający z jego osobistej tragedii? Nie wiem czy Pan zauważył, że Jarosław Kaczyński w Smoleńsku stracił bardzo sobie bliskiego brata. Lech mu było na imię. Nie wiem, czy Pan słyszał, że on codziennie czuwa też przy ciężko chorej matce. Jako lekarz musi Pan być człowiekiem wrażliwym. Nie podejrzewam Pana o cynizm ani znieczulicę. Więc dlaczego szydzi Pan z ludzkiego cierpienia? Pisze Pan o Kaczyńskim, a potem o„kolejnym odmnieńcu” - Palikocie. Kaczyński jest dla pana odmieńcem...odmieńcem po katastrofie... Miło Pan sobie pożartował. Oby dobry Bóg oszczędził Panu doświadczenia podobnego do tego, które odmieniło Jarosława Kaczyńskiego. Oby go Panu oszczędził.... Wojciechowski

Rosja gwiżdże na sankcje wobec Iranu Sankcje wobec Iranu nie powstrzymają Rosji przed sprzedażą temu krajowi rakiet ziemia-powietrze S-300 – oświadczył szef Komisji Spraw Zagranicznych Rady Federacji Michaił Margiełow. Izrael i Stany Zjednoczone zaapelowały do Rosji, by nie wywiązała się z umowy o sprzedaży Iranowi rakiet S-300, które mogłyby uniemożliwić ewentualny atak na irańskie obiekty. Zapytany, czy sankcje wobec Iranu mogłyby zablokować dostarczenie rakiet S-300, Margiełow odparł: – Projekt (rezolucji w sprawie sankcji wobec Iranu) nie odbije się na obecnych kontraktach między Rosją i Iranem. Jego słowa przytoczyła agencja Interfax. - Należy pamiętać, że Rosja jest odpowiedzialnym sprzedawcą swych produktów na zagranicznych rynkach i nie jesteśmy zainteresowani militaryzacją Bliskiego Wschodu – zaznaczył. Rosja jest jednym z pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ, którzy zatwierdzili projekt rezolucji o nowych sankcjach wobec Iranu. Dyplomaci w ONZ wspomnieli w tym tygodniu, że ich przyjęcie mogłoby zablokować sprzedaż rakiet S-300. Zachód podejrzewa Iran o prowadzenie prac nad bronią jądrową. Władze w Teheranie twierdzą, że ich program nuklearny ma pokojowy charakter i ma na celu zwiększenie potencjału energetycznego kraju. Skopiowane ze strony: http://wiadomosci.onet.pl/2173618,12,margielow_sankcje_nie_przeszkodza_rosji_sprzedac_rakiet_iranowi,item.html

Admin: nie “Zachód” podejrzewa Iran, ale żydowsko-usraelskie neokony-sayanim i sami Izraelici z Żydolandii “podejrzewają Iran” dokładnie o to samo, o co kiedyś “podejrzewali” Irak – i co okazało się jednym wielkim kłamstwem. Skutkiem tego kłamstwa była śmierć około miliona Irakijczyków, a Bóg wie ilu z nich utraciło domy i dobytek.  Ilu Polaków dało się ponownie nabrać na “zagrożenie” ze strony Iranu? Nie chcemy nawet zgadywać. Głupota bowiem szerzy się zastraszająco w naszym kraju. Marucha

Ochrona zwierząt. Ochrona JKM... Wczoraj blog na ONET.PL wysiadł (i nadal dziwnie działa; ja mam już tego dość!) co zapewne zaoszczędziło mi części wymówek za wczorajszy występ w PR III. Był koszmarny - masakra – choć we wszystkich sprawach miałem rację. Np. Prezydent oczywiście nie powinien mieszać się do działań „Rządu” w sprawach powodzi. Jest zdumiewające, że ludzie z jednej strony są oburzeni, gdy Prezydent i premier walczą o swoje kompetencje i pchają się na spotkanie z jakimś innostrannym dygnitarzem – ale z drugiej chcieliby, by jednak Prezydent mieszał się w działania wykonawcze. P. Beata Michniewicz podała mi też nieprawdziwą wiadomość o tym, że rozważana jest kwestia wprowadzenia stanu wyjątkowego; oczywiście chodziło – jak słusznie zakładałem – o stan klęski żywiołowej, gdzie Prezydent nie ma nic do powiedzenia. I, oczywiście, nic nie wiedziałem o tych projektach - bo jakbym czytał wszystkie plotki i "fakty dziennikarskie"... A co do prawa głosu kobiet – i w ogóle większości ludzi – to moje stanowisko jest powszechnie znane, i nie będę kłamał, że jest inaczej. Szczegóły będą na moim portalu, który też był przypadkiem zapewne zablokowany, ale już się odwiesił. Pani Marta Mikita z Fundacji „Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt – VIVA!” zwróciła się do mnie z prośbą o wypełnienie kwestionariusza mającego sprecyzować moje stanowisko w sprawie troski o byt zwierząt. Uczyniła to przy pomocy... reżymowej poczty(!); na stronie VIVY! tego kwestionariusza znaleźć nie mogłem. Ponieważ podobnych organizacyj jest zapewne wiele, ja ręcznie marnie piszę, a na znaczkach pocztowych lubię oszczędzać - odpowiadam publicznie w tej formie: Szanowna Pani! Mam kota. I psy. Bardzo o nie dbam. Gdyby jednak wyszła ustawa nakazująca mi dbanie o kota i grożąca karami za złe się z kotem obchodzenie - to moją pierwszą myślą byłoby kopnięcie kota (byle nikt nie widział) a drugą: pozbycie się zwierząt. Działania takich ludzi, jak Państwo - podejmowane niewątpliwie w najszlachetniejszych celach - zdecydowanie szkodzą zwierzętom. Należy wierzyć, że właściciel niewolnika ma większy interes w tym, by niewolnik był zdrowy, zadowolony i chętny do pracy - niż urzędnik państwowy. A wiedząc to, należy powstrzymać się od ingerencji państwowej - godząc się na to, że będą się trafiać przypadki złego obchodzenia się z niewolnikami. Bo ingerencja pomoże tysiącowi - a pogorszy warunki milionom innych. Dotyczy to i zwierząt, i dzieci, i kobiet... Bardzo dobrze, że Państwo piętnujecie przypadki bestialstwa: nacisk opinii to właściwy środek. W tym Was popieram. Natomiast domaganie się ingerencji prawnej, tworzenie „Urzędów do Walki z ...” - powoduje tylko wydatki... oraz to, że taki urząd nie będzie likwidował patologii, będzie ją często wymyślał, albo nawet wytwarzał (!) bo... z niej żyje! Piszę szczerze - zamiast, jak zapewne czynią to inni Kandydaci - podlizywać się. Będę wdzięczny za upublicznienie mojego stanowiska w Waszym środowisku. Postaram się to uczynić w swoim. Z poważaniem, Janusz KORWIN-MIKKE PS. I proszę uważać z hasłem "Zwierzęta należy traktować tak samo, jak ludzi". Oznacza ono bowiem dokładnie to samo, co: "Ludzi należy traktować tak samo, jak zwierzęta". Za czym idzie odbieranie prawa do decyzji o dzieciach (bo o szczeniakach decyduje właściciel), o szczepieniach, o tresurze (psa nie pytamy, czego ma się uczyć), euthanazja (bo nieuleczalnie ciężko chore zwierzę się "usypia") - i tak dalej. Tyle odpisałem. Ja, oczywiście, jestem świadomy, że biologicznie bliżej nam do szympansa, niż szympansowi do żółwia – jednak kulturowo i prawnie między zwierzęciem i człowiekiem istnieje zasadnicza różnica. A przynajmniej: istniała. W stosunku do człowieka przestrzegało się zasady „Chcącemu nie dzieje się krzywda”, decyzje człowieka się szanowało – podczas gdy za zwierzęta odpowiadamy my. Nawet wielcy zwolennicy „praw zwierząt” często przewożą dzikie nawet zwierzeta na lepsze tereny – zamiast pozwolić im samym wybrać. Ta różnica nie jest różnicą naturalną – to różnica sztuczna. I tej różnicy, różnicy między (choćby wstrętnym mi) człowiekiem, a (choćby i najmilszym) bydlęciem będę bronił. Na tym opiera się cała nasza kultura. JKM

Dziwki i alkohol – czyli: „The Children, stupid!” W drodze do PR III przejeżdżałem wczoraj obok zbudowanego przed Sejmem „miasteczka” protestantów. Protestowali przeciwko ustawie upaństwawiającej dzieci. Żałowałem, że nie miałem czasu przy nich stanąć i dodać otuchy do walki (nadrobiłem to dziś – i powtórzę jutro; kto chciałby się pofatygować w piątek o 12.tej przed Sejm i pomóc krzyczeć itp. – będzie mile widziany!) - ale w tej dość wrogo prowadzonej audycji zdołałem jako przykład niedopuszczalnej ingerencji państwa podać zakaz fizycznego karania własnych dzieci. I otrzymałem wiadomość od Pana, który zbierał dla mnie podpisy – że jest oburzony. Koszmarnymi wypowiedziami w tej audycji w ogóle – a w szczególności tym, że zajmuję się takimi duperelami, jak możność dania dziecku klapsa - zamiast "najważniejszymi sprawami dla kraju". Gospodarka na przykład. P. Wiluś Clinton miał nawet hasło: „Gospodarka, głupcze!”. I to jest błąd. Nie ma dla kraju – dla narodu, dla państwa – sprawy ważniejszej, niż wychowywanie dzieci. Jak dzieci nie będzie – naród umrze. Jak dzieci będą źle wychowane – to co z tego, że zarobię w rok milion – skoro synalek podejdzie z nożem, zabierze forsę – i w dwa tygodnie wyda z kumplami na dziwki i alkohol? Dzieci, Kochani: dzieci!!! JKM


Wyszukiwarka