1010

Mniej słów, mniej błędów

1. Wczoraj jak już informowałem na blogu, odbyło się I czytanie projektu ustawy budżetowej na rok 2014 i pierwszy raz od wielu lat wystąpienie ministra finansów w tej sprawie trwało zaledwie 13 minut, przy czym ponad połowę tego czasu, szef resortu finansów poświęcił omówieniu jednej z ustaw okołobudżetowych, tej związanej z nową regułą wydatkową. Minister Rostowski ograniczył się do określenia wysokości dochodów i wydatków budżetowych, wielkości deficytu budżetowego, wreszcie jednym zdaniem poinformował posłów, że w projekcie budżetu są zawarte skutki zmian w systemie emerytalnym (sięgnięcie „garścią” po środki zgromadzone w OFE), choć projekt ustawy w tej sprawie wpłynie do Sejmu dopiero w I połowie listopada tego roku. Zdaje się, że minister Rostowski w swoim wystąpieniu kierował się zasadą, „że mniej słów w debacie, to mniej błędów”, po co się wychylać i mówić o szczegółach budżetu, skoro wątpliwych dochodów i ograniczeń wydatków w nim co niemiara. Taką tezę potwierdza w całej rozciągłości wczorajsze wystąpienie w debacie posła Dariusza Rosatiego, który omawiając projekt budżetu w imieniu klubu Platformy, podniósł tyle wątpliwości i zadał ministrowi finansów tyle pytań dotyczących tego projektu, że aż rodziło się podejrzenie, że przemawia poseł opozycji.

2. Zabierałem w tej debacie głos i ja i podniosłem kilka moim zdaniem strategicznych problemów, o których rządzący Polską od 6 lat ministrowie z Platformy i PSL-u, nie chcą w ogóle mówić. Pierwszy z nich, to wpędzenie przez rząd Tuska polskiej gospodarki w pułapkę niskiego wzrostu na poziomie 1-2%PKB rocznie, a taki wzrost jak wiadomo nie rozwiązuje żadnych naszych problemów, nie podnosi poziomu życia większości Polaków, nie daje nowych miejsc pracy, wręcz zmniejsza z roku na rok poziom zatrudnienia w gospodarce. Otóż Donald Tusk przejmując władzę na jesieni 2007 roku z rąk Jarosława Kaczyńskiego, przejmował rozpędzoną gospodarkę, o wzroście wynoszącym 6,8% PKB. Jeszcze w 2008 roku to rozpędzenie, dało średnioroczny wzrost gospodarczy wynoszący blisko 5% PKB, a później był już zjazd po równi pochyłej do poziomu 0,5% PKB w I kwartale 2013 roku. Słyszymy od kilku lat od rządzących, że ten gwałtowny spadek wzrostu PKB, to skutek kryzysu w strefie euro, choć wszyscy doskonale wiedzą ,że tzw. wskaźnik eksportu netto, wpływa na polskie PKB średniorocznie zaledwie w 1/3, a w 2/3 o tym wzroście stanowią czynniki krajowe, takie jak konsumpcja i inwestycje. Natomiast na kształtowanie się poziomu konsumpcji i inwestycji decydujący wpływ mają decyzje rządowe, a te od kilku lat szkodzą obydwu tym składnikom wzrostu PKB. Wręcz zadziwiający, jest notowany od 2 lat spadek inwestycji publicznych w sytuacji kiedy do Polski w latach 2007-2013 „weszło” około 400 mld zł środków z budżetu UE.

3. Drugi poważny problem, to zatrważający spadek dochodów podatkowych w relacji do PKB z 17,5% w 2007 roku do 14,4% w 2014 roku, w sytuacji podwyższania obciążeń podatkowych z tytułu wszystkich rodzajów podatków w zasadzie w każdym roku podatkowym. Szczególnie rzuca się w oczy brak różnicy pomiędzy wykonaniem wpływów podatkowych w 2012 roku na poziomie 248,3 mld zł (VAT, akcyza, PIT i CIT) i prognoza wpływów z tych podatków w 2014 roku na poziomie 248 mld zł mimo tego, że sumaryczny wzrost PKB w latach 2013-2014, ma wynieść realnie 4%, a nominalnie aż 8%. Wręcz szokuje poziom wpływów z VAT. W 2012 roku wykonanie wpływów z tego podatku sięgnęło 120 mld zł, dwa lata później te wpływy mają wynieść tylko 115,7 mld zł, mimo jak wspomniałem planowanego 8% nominalnego wzrostu PKB. Moja konkluzja w tej sprawie to rozpad systemu podatkowego, ucieczka podmiotów gospodarczych w szarą strefę po podwyżkach obciążeń podatkowych w ostatnich latach i masowe idące w miliardy złotych rocznie wyłudzenia podatku VAT, na co nie ma żadnej reakcji ministra finansów.

4. Kolejna wątpliwość którą podniosłem to wpisanie do projektu budżetu na 2014 rok ponad 23 mld zł pochodzących ze zmian w OFE, choć projekt ustawy w tej sprawie wpłynie do Sejmu dopiero w pierwszej połowie listopada i co więcej nie ma gwarancji, że zostanie on uchwalony do końca roku w kształcie zakładanym przez rząd. Następna to wątpliwe konstytucyjnie przedłużenie obowiązywania podwyższonych stawek VAT na lata 2014-2016, choć według obecnie obowiązującej ustawy miały one wygasnąć 31 grudnia 2013 roku. Wreszcie ostatnia wątpliwość którą podniosłem, to nierealne wskaźniki wzrostu konsumpcji i inwestycji w 2014 roku wynoszące odpowiednio 2,2% i 4,4%, w sytuacji kiedy w dwóch ostatnich latach „kołatały się” one w okolicach zera (konsumpcja0 albo wykazywały wartości ujemne -inwestycje).

5.W tej sytuacji trudno się chyba dziwić, że minister Rostowski niewiele mówił o budżecie , po prostu mniej słów to pewność, że się z czymś nie wysypie, co będzie mogła roztrząsać opozycja. A że projekt budżetu jest fikcyjny, to trudno ,to już nie zmartwienie ministra Rostowskiego. Tusk szuka intensywnie jego następcy, Lewandowski ponoć już odmówił ale jest J.K. Bielecki i D. Rosati i temu ostatniemu raczej trudno będzie odmówić. Kuźmiuk

Michalkiewicz: Bolesny powrót do rzeczywistości czyli kto „kontroluje służby”? Ach, jak to miło uzyskać potwierdzenie ulubionej teorii spiskowej nawet – a właściwie nie „nawet”, tylko zwłaszcza – ze strony Umiłowanych Przywódców, bo przecież oni, podobnie jak razwiedka, najbardziej są zainteresowani w ukrywaniu faktu, iż ta cała nasza „młoda demokracja” to tylko takie makagigi, rodzaj teatru, w którym Umiłowani odgrywają role wyznaczone przez reżysera – to znaczy oczywiście przez Reżysera. A w teatrze, jak to w teatrze – czasami aktor zapomni roli, w związku z czym zaczyna improwizować, ale wtedy sufler w postaci niezależnych mediów głównego nurtu podpowiada właściwy tekst, a jeśli nawet i to nie pomaga, to reżyser, a właściwie Reżyser zmienia kierunek akcji, niekiedy nawet w środku aktu. To wszystko widać wprawdzie gołym okiem, ale zarówno Umiłowani Przywódcy, wśród których liczba agentów tajnych służb musi być wyższa niż gdzie indziej, z wyjątkiem może niezależnych mediów głównego nurtu, gdzie konfident musi siedzieć na konfidencie i konfidentem poganiać – więc zarówno Umiłowani Przywódcy, jak i czciciele demokracji wolą myśleć, że to wszystko naprawdę, a jeśli nawet w głębi duszy sami tak nie myślą, to pragną, by przynajmniej inni tak myśleli. Nikt bowiem nie chce we własnych, a zwłaszcza w cudzych oczach uchodzić za popychadło czy durnia, więc dlatego iluzja władzy ludowej trzyma się tak mocno. Niekiedy jednak razwiedka tak się rozdokazuje, że nawet dla Umiłowanych Przywódców jest to za wiele – i wtedy czar iluzji pryska, następuje bolesny powrót do rzeczywistości, oczywiście na czas krótki, niczym lucida intervalla u wariatów, którzy potem znowu pogrążają się w szaleństwie. I właśnie taki moment nastąpił, czego dowodzi zdumione beknięcie Umiłowanych, kto mianowicie „kontroluje służby”? Umiłowani wydali z siebie to beknięcie na wieść, że generał Nosek, niedawno zwolniony ze stanowiska szefa wojskowej kontrrazwiedki, jeszcze w 2010 roku, zaraz po katastrofie w Smoleńsku, podpisał porozumienie o współpracy z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Już mniejsza o to, co było przedmiotem tej współpracy, chociaż moment jej nawiązania wzbudza najgorsze podejrzenia co do roli tubylczej soldateski w smoleńskiej katastrofie i obecnego jazgotu, wspomagającego perswazyjne działania zespołu pana doktora Laska – bo warto zwrócić uwagę, że prezydent Putin rozporządzenie nakazujące FSB nawiązanie współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, na czele której stał właśnie pan generał Nosek, wydał dopiero 20 maja br. Czyżby FSB przedtem współpracowała z tubylczą wojskową kontrrazwiedką nielegalnie? Taką możliwość możemy spokojnie włożyć między bajki, bo bardziej prawdopodobne jest to, iż ostentacyjne ogłoszenie przez prezydenta Putina swego rozporządzenia z 20 maja było elementem akcji dezinformacyjnej wobec tubylczych Umiłowanych Przywódców – bo przecież nie wobec pana generała Noska, który wiedział, jak było naprawdę. Zatem wbrew temu, czego niczym brzytwy czepiają się panowie komentatorzy – iż „należy domniemywać”, jakoby wszystko to działo się za wiedzą i zgodą premiera Tuska i ministra Siemoniaka – uważam, że było odwrotnie, że wszystko odbyło się „bez wiedzy i zgody” obydwu dygnitarzy. W jakim bowiem celu czy to prezydent Putin, czy na pan generał Nosek miałby o takich rzeczach informować premiera Tuska, a już zwłaszcza pana ministra Siemoniaka? I tak wystarczy, że gwoli dogodzenia demokratycznym gusłom panów z miasta Brukseli, na czele państwa i nad soldateską stawia się jakichś głupich, przypadkowych cywilów, którzy dzisiaj odgrywają rolę dygnitarzy, a jutro będą musieli szukać łaskawego chleba w radach nadzorczych założonych i kontrolowanych przez razwiedkę spółek, wypełniających główny nurt życia gospodarczego naszego nieszczęśliwego kraju – ale żeby jeszcze wtajemniczać ich w poważne sprawy? Tego byłoby już za wiele – i dlatego nie zachowały się nawet nagrania z posiedzenia sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych. Czy dlatego, że na polecenie oficera prowadzącego wyniósł je któryś z uczestników posiedzenia, czy też nagrywający od razu je skasował – tego, ma się rozumieć, nigdy się już nie dowiemy. Skoro tedy nie wiemy, to jesteśmy skazani na domysły. Ale skoro już tak czy owak jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i śmiało się domyślajmy, dlaczego pan generał Nosek poszedł na współpracę z FSB zaraz po smoleńskiej katastrofie. Ja na przykład domyślam się, że jeśli rzeczywiście tubylcza soldateska – bo jeśli w ogóle w Smoleńsku był zamach, to podejrzenia moje kierują się w stronę tubylczej soldateski – dokonała w Smoleńsku zamachu, to konieczność pójścia z ruskimi szachistami na współpracę i pozwolenia FSB na swobodne hulanie po naszym nieszczęśliwym kraju była oczywista – bo przecież trzymają oni całą razwiedkę za gardło i na bezdechu. Jeśli natomiast żadnego zamachu w Smoleńsku nie było, to pójście pana generała Noska na współpracę z FSB można wyjaśnić zadaniami, jakie tubylczej bezpiece zostały wyznaczone przez zagranicznych mocodawców, którym się wysługuje, w związku ze strategicznym partnerstwem NATO-Rosja. Zostało ono proklamowane co prawda dopiero w listopadzie 2010 roku, ale czyż nie powinno być poprzedzone obustronnymi przygotowaniami? Jasne, że powinno, a najlepszym tego dowodem jest to, że przygotowania te, w postaci „dyplomacji ikonowej”, rozpoczęły się zaraz po deklaracji prezydenta Obamy z 17 września 2009 roku, kiedy to na Jasną Górę przybyli świątobliwi mnisi z klasztoru św. Nila po kopię cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Jak pamiętamy, etap „dyplomacji ikonowej” został uwieńczony podpisaniem na Zamku Królewskim w Warszawie porozumienia o pojednaniu polsko-rosyjskim przez Patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla oraz JE abp. Józefa Michalika, który przy tej okazji zauważył, że „na tym etapie” Episkopat „nie mógł nie uczynić tego kroku”. Przypuszczenie, że razwiedka o tym wszystkim nie wiedziała, a zwłaszcza że w tych przygotowaniach dyskretnie nie uczestniczyła, byłoby niegrzeczne, podobnie jak niegrzeczne byłoby przypuszczenie, że razwiedka nie wiedziała, nie uczestniczyła w przygotowaniu ani też nie kontroluje prawidłowego przebiegu naszej sławnej transformacji ustrojowej. Od żadnej teorii, również teorii spiskowej, nie możemy wymagać zbyt wiele. Wystarczy, że jest wewnętrznie spójna i że przy jej pomocy można w stosunkowo prosty sposób wyjaśnić zagadki inaczej niemożliwe do rozwiązania. A ta jest spójna i wyjaśnia, więc czegóż chcieć więcej? SM

Wipler z głupoty zaczyna wysługiwać się GowinowiPrzemysław Wipler i Anna Streżyńska w imieniu Stowarzyszenia Republikanie podpisali dziś umowę o współpracy programowej z Jarosławem Gowinem, Johnem Godsonem i Jackiem Żalkiem.”....”„Rozpoczynamy współpracę, bo mamy wspólne cele i wspólne wartości. Te wartości to przede wszystkim postawienie na odpowiedzialność jednostki, postawienie na obronę bardzo ważnej, fundamentalnej wartości, jaką jest rodzina i wreszcie postawienie na rozwój przedsiębiorczości” – powiedział poseł Jarosław Gowin „....”Republikanie są szansą dla wszystkich, którzy chcą wejść do polityki na zdrowych zasadach. Współpraca z Jarosławem Gowinem otwiera możliwości realizacji naszych pomysłów na zmianę w Polsce.” – dodał sekretarz generalny Stowarzyszenia Republikanie, Łukasz Wróbel.”....”W zeszłym tygodniu do porozumienia przystąpiła partia Polska Jest Najważniejsza na czele z Pawłem Kowalem. „....(źródło)
„Jarosław Gowin „ W OFE odłożone jest 270 mld naszych oszczędności. 16 mln Polaków ulokowało tam swoje oszczędności. Co się z nimi stanie? One zostaną znacjonalizowane, jak za czasów PRL! One zostaną wykorzystane przez rząd do obniżenia długu. Obawiam się, że spora część tych pieniędzy zostanie przeznaczona do fundowania kiełbasy wyborczej dla wyborców. (...) W kampanii, którą prowadziłem położyłem nacisk na gospodarkę. Mamy sytuację kompletnie absurdalną - od dwudziestu paru lat uprzywilejowaną pozycję mają firmy zagraniczne. Każdy kraj tworzący samodzielną politykę stara się tworzyć jak najlepsze warunki dla swojego biznesu „....”Jeżeli Donald Tusk i Jacek Rostowski powołują się na przykład Węgier Viktora Orbana (ws. OFE - dop. wP), to Orban równocześnie obniżył podatki! Dzięki temu węgierska gospodarka rozwija się świetnie, a nasza szoruje brzuchem po dnie. (...) To nie jest koniec kryzysu „. „....( więcej )
„Powstaje konserwatywna partia popierająca interesy przedsiębiorców, wolny rynek i rodzinę. Zakładają ją były minister sprawiedliwości z PO oraz Przemysław Wipler i Paweł Kowal. „....” były minister sprawiedliwości porozumiał się z liderem Stowarzyszenia Republikanie Przemysławem 
Wiplerem oraz liderem ugrupowania Polska Jest Najważniejsza Pawłem Kowalem w sprawie powołania nowej formacji politycznej. Chcą je budować opierając się na takich wartościach jak gospodarka, rodzina i tradycja. „....”Zarówno Wipler, jak i Kowal uznali przywództwo Gowina w nowym projekci „...”PJN się rozwiąże i wejdzie do nowego ugrupowania, które będzie miało zupełnie nowy szyld. „....”Jak ustaliliśmy, „cichą współpracę" w nowym projekcie zadeklarowała jedna z organizacji zrzeszających przedsiębiorców. „....”wszyscy politycy nowego ugrupowania reprezentują liberalne podejście do gospodarki i zdecydowanie opowiadają się za wspieraniem biznesu. Gowin ostro krytykuje premiera Donalda Tuska za plany rządu wobec OFE, Wipler odszedł z PiS w proteście przeciwko przechylaniu się tej partii na lewą stronę. Także Kowal ma wolnorynkowe i sprzyjające przedsiębiorcom poglądy „...(więcej )
Przemysław Wipler” Polacy maja dość Socjalizmu „.....„Jarosław Kaczyński, co kiedyś powiedziałem, jest jak atlas, bo jest podstawową linią podziałów w polskiej polityce i albo jesteś za nim, albo przeciw niemu. To nie jest oś podziałów o charakterze politycznym czy gospodarczym, tylko na ludzi, którzy są za Jarosławem Kaczyńskim albo przeciw niemu.”......” Uważamy, że podatki powinny być niskie i proste, koszta pracy jak najniższe, a państwo powinno zabierać nam mniej pieniędzy niż obecnie. „...”ludzie, którzy chcą niskich i prostych podatków, będą głosować na formację, która taki program będzie realizować „....”Czyli możliwa jest koalicja z narodowcami, jeśli radykalnie odetną się od „sympatyków" podpalających mieszkania emigrantów? „....”Dokładnie tak. Patriotyzm tak, rasizm i ksenofobia nie. Trzeba to sobie powiedzieć. Są ludzie, którzy mają gęby pełne patriotycznych frazesów, a szkodzą Polsce i polskim interesom narodowym bardziej niż najwięksi wrogowie. Ale są też szczerzy patrioci, przywiązani do pewnej tradycji. Jako Republikanie wykonujemy podobną pracę jak pierwszy ruch narodowy z okresu zaborów, bo to nie była formacja romantyczna, tylko pracy organicznej, budowania struktur i rozwiązań dla Polski. To, co łączy Republikanów z myśleniem narodowym, ale tym z czasów zaborów, to myślenie wspólnotowe. Uważamy, że jesteśmy wspólnotą polityczną, narodem i władza publiczna powinna odpowiadać przed tym narodem i służyć jego interesom. To normalne. „...”Niestety, likwidacja ubezpieczeń społecznych jest niemożliwa, Polacy i nie tylko Polacy są głęboko przekonani co do tego przymusu". To pańska wypowiedź sprzed dwóch lat. „....”Przymusu ubezpieczeń społecznych nie planujemy likwidować, ponieważ nie jesteśmy w stanie przekonać Polaków, że każdy sobie rzepkę skrobie. Ale chcemy zaproponować system emerytury obywatelskiej, czyli finansowanej z podatków innych niż te, które obciążają pracę. „...” i wprowadzeniem reguły, że łącznie daniny publiczne nie mogą przekroczyć jednej trzeciej PKB „....”Ale tym straszy Ruch Narodowy, który za sprawą Krzysztofa Bosaka jest często z wami kojarzony. „...(więcej )
Przemysław Wipler „ Jeśli ktoś chciałby głęboko zreformować polskie sądownictwo i przywrócić odpowiedzialność sędziów przed Polakami, skończyć z tym, że sędziowie pomylili jako korporacja niezależność z nieodpowiedzialnością, skończyć z tym, że mamy sędziów na telefon, że urzędnicy bezkarnie biorą w łapę, ustawiają przetargi i biorą duże pieniądze. „....”Sędziowie i prokuratorzy w zasadzie odpowiadają tylko przed Bogiem i historią. Oficjalnie to korporacja, która sama z siebie żyje, sama siebie żywi i jest poza państwem, co powoduje, że ludzie wybierani przez Polaków nie mają wpływu na sposób funkcjonowania organów ścigania. „....”Uważam, że fatalnym pomysłem jest ograniczanie zawierania umów-zleceń, umów o dzieło i angażowanie się państwa w walkę z umowami śmieciowymi. Rozpowszechnienie się tych form umów nie jest przyczyną problemu, tylko skutkiem, jaki wynika ze zbyt wysokiego opodatkowania pracy. „....”Jesteśmy republikanami, a nie liberałami. Już kilka lat temu zdefiniowaliśmy nasz republikanizm, który ma trzy filary: prawo powinno służyć dobru wszystkich obywateli, a nie grupom interesów; system emerytalny powinien służyć zabezpieczeniu emerytalnemu, a nie napychaniu kieszeni kilkunastu instytucji finansowych albo utrzymaniu tysięcy urzędników ZUS; służba zdrowia finansowana z pieniędzy publicznych powinna służyć obywatelom, a nie jakiemuś lobby profesorsko-ordynatorskiemu czy dużym koncernom medycznym. Drugie pryncypium republikańskie to podmiotowa Polska, która ma realne narzędzia do działania na rzecz dobra wspólnego i w interesie swoich obywateli, czyli sprzeciwiamy się rozmywaniu podmiotowości i przenoszeniu władzy poza Polskę. I trzeci fundament to konsekwentna ochrona godności i życia człowieka, pewnego rodzaju model rodziny. „....”W pierwszej kolejności zajmiemy się głęboką reformą podatkową, emerytalną, obcięciem liczby urzędników co najmniej o 20 proc. i wprowadzeniem reguły, że łącznie daniny publiczne nie mogą przekroczyć jednej trzeciej PKB. „....(źródło)
9 października 1610 roku, dokładnie 403 lata temu, polskie chorągwie pod dowództwem Stanisława Żółkiewskiego zdobyły moskiewski Kreml.Zdobycie Moskwy było poprzedzone spektakularnym zwycięstwem Żółkiewskiego pod Kłuszynem, które przyspieszyło pertraktacje.Stanisław Żółkiewski bez konsultacji z Zygmuntem III doprowadził do podpisania ugody z bojarami, co prawda król zgodę na koronację syna jednak ostateczną decyzję pozostawiał Parlamentowi. Nie zgadzał się również na oddanie zdobytych terenów oraz uważał, iż wyśle syna dopiero kiedy w państwie moskiewskim nastanie wewnętrzny pokój, a kandydatura Władysława będzie powszechnie uznana.W porozumieniu ze zwolennikami Władysława wojska polskie wkroczyły do Moskwy i zajęły Kreml.Mennica moskiewska rozpoczęła bicie srebrnych kopiejek z imieniem nowego cara Władysława Zygmuntowicza.”...(źródło)
„Lider Republikanów jest zdania, że „powinniśmy przestać udawać, że wszystko jest za darmo”. Według byłego posła PiS powinniśmy zlikwidować NFZ, a na jego miejsce powinny zacząć działać prywatne kasy chorych. Przemysław Wipler uważa, że należy wprowadzić do służby zdrowia jak największą sferę prywatną. Janusz Korwin- Mikke twierdzi jednak, że państwowa opieka zdrowotna nie powinna w ogóle istnieć. „...(źródło )
Kontrola prasy, kontrola uniwersytetów oraz prądów intelektualnych ,w tym tych opisujących ekonomię http://realcurrencies.wordpress.com/2012/03/11/old-rothschild-and-rockefeller-hands-controlled-the-libertarian-communist-dialectic/

Tekst w linku opisuje finansowanie prze lichwiarstwo zaróno bolszewizmu jak i szkoły chicagowskiej , czy austriackiej Misesa) doprowadziła nauki ekonomiczne do sytuacji tych nauk w państwach socjalizmu rosyjskiego . Zamiast ekonomi socjalizmu mamy teraz również księżycową ekonomię Zachodu . „...(więcej )
Wipler „system emerytalny powinien służyć zabezpieczeniu emerytalnemu, a nie napychaniu kieszeni kilkunastu instytucji finansowych” Gowin „ W OFE odłożone jest 270 mld naszych oszczędności. 16 mln Polaków ulokowało tam swoje oszczędności. Wipler „ Według byłego posła PiS powinniśmy zlikwidować NFZ, a na jego miejsce powinny zacząć działać prywatne kasy chorych. „Wipler zrobiła błąd , gdy z własnej głupoty stał się zakładnikiem lichwiarstwa . Gowin chce aby obce koncerny okradały Polaków z użyciem przymusu państwa polskiego technika na OFE Wipler ma inny , różnie chory plan okradania Polaków przy użyciu przymusu państwa polskiego techniką na prywatne kasy chorych. Efekt będzie taki sam ja w OFE . Nędzne usługi kosztujące gigantyczne pieniądze To samo tyczy się niewolniczej eksploatacji Polaków poprzez stworzenie kastry pariasów liczącej już teraz trzy i pól miliona Polaków , którzy pracują na umowy zlecenia bez ubezpieczenia. Urzędasy i sfera budżetowa ma według Wiplera na koszt podatków płaconych przez tych pariasów mieć ubezpieczenie i emerytury Chory system socjalistyczny musi po prostu upaść . Ubezpieczenia muszą zostać zlikwidowane . W USA . Gdzie do tej pory jeszcze nie ma przymusu ubezpieczeń na 320 miliony obywateli jedynie 40 milionów nie ma ubezpieczenia . Chory system socjalistycznej eksploatacji ludzi poprzez bandycki system przymusowych ubezpieczeń społecznych musi upaść. Próba podtrzymania systemu kosztem trzech i pół miliona wykorzystywanych umowami śmieciowymi Polaków jest bezrozumna .
Wipler teraz opuszczając Kaczyńskiego zdał się na łaskę Gowina i bez szemrania będzie wspierać inicjatywy kolonizacyjne takie jak OFE, czy prywatne kasy chorych. Lichwiarstwo kontroluje intelektualną przestrzeń, nie dopuszczając do rozwijania i rozprzestrzeniania się koncepcji intelektualnych, które mogłyby zagrozić ich interesom i postępującej koncentracji bogactwa i władzy Ci , którzy sfinansują powstanie partii Gowina, czyli lichwiarstwo posiadające OFE dopilnuje, aby liberalne, wolnorynkowe postulaty Wiplera i Gowina pozostały jednie papką wyborczą i faktyczne nie doprowadziły do demontażu kapitalizmu lichwiarskiego Bo w takich kwestiach jak podporządkowanie banku centralnego rządowi , OFE , opodatkowanie korporacji, czy likwidacja podatku dochodowego i VAT dla małych i średnich firm , i wprowadzenie w ich miejsce podatku transakcyjnego , czy zmiany konstytucji i rozszerzenia władzy referendum Gowin i Wipler będą stali na straży interesów lichwiarstwa i ich korzystnego dla nich systemu socjalizmu niemieckiego .
Długi publiczne krajów rozwiniętych są na historycznie wysokim poziomie - średnio wynoszą 110 proc. PKB, czyli o 35 punktów procentowych więcej niż w 2007 r. - podliczył MFW. „...(źródło)
Od poniedziałku prezydent, premier, liderzy centroprawicowej opozycji, media i politolodzy komentują "przebicie się skrajnej prawicy" do głównego nurtu polityki. „....”Zwycięstwo wyborcze FN jest na razie symboliczne, bo odniesione w pierwszej turze, „....”Ale 40 proc. głosów oddanych na krytykujący wspólną Europę Front sprawiło, że "Brignoles stało się epicentrum francuskiej polityki" - podała telewizja France 24. „....”Na wiosnę "Economist" przedstawił kondycję Francji w tak ciemnych barwach, że przy okazji zapowiedział, iż stagnacja, bezrobocie i niepopularne reformy przełożą się na wzrost popularności Frontu Narodowego. Nawet przed niedzielnym sukcesem wyborczym, na początku października po raz pierwszy w sondażach dziennika "Le Figaro" szefowa FN Marine Le Pen znalazła się na trzecim miejscu wraz z czołowymi politykami centroprawicowej UMP.”...(źródło )

Marek Mojsiewicz

Wyszło żydło z worka Kiedy biegający za filozofa profesor Jan Hartman dowiedział się, iż ojciec Rydzyk zamierza urządzić kaplicę w której upamiętnione zostałyby nazwiska Polaków, którzy w czasie niemieckiej okupacji Polski ponieśli śmierć próbując ratować Żydów, wpadł we wściekłość i na swoim blogu po chamsku nabluzgał inicjatorowi, nazywając go „cynicznym hipokrytą”, któremu „wara” - i tak dalej. Z obfitości serca usta mówią i oto mamy dowód trafności francuskiego przysłowia, że kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat. Bo to działa też i w drugą stronę i chamstwo zawsze da o sobie znać, nawet jeśli cham udrapuje się w profesorską togę. Pretekstem, który wzbudził taka wściekłość prof. Jana Hartmana było nazwanie przez ojca Rydzyka Żydów „braćmi”. Prof. Hartman uznał to za prowokację i bluznął: „mam ci przypomnieć, co ty i twoi koleżkowie przez całe lata wygadywaliście o Żydach...” - i tak dalej. Zwracam uwagę nie tylko na poufały ton, na jaki prof. Hartman pozwolił sobie wobec ojca Tadeusza Rydzyka, ale również, a może nawet przede wszystkim na wybuch wściekłości z powodu krytyki Żydów. Bo ja też jestem tym „koleżką”, który „wygadywał” - więc pragnę zapewnić pana prof. Hartmana, że będę „wygadywał”, kiedy tylko Żydzi sobie na to zasłużą - i nie zlęknę się żadnych handełesów, ani „synów przymierza”. Bo nie wierzę w to, by prof. Hartman rzeczywiście oburzył się na nazwanie Żydów przez ojca Rydzyka „braćmi”. Wprawdzie wściekłość prof. Hartmana pokazuje, że Żydzi, przynajmniej niektórzy, do żadnego braterstwa z „gojami” się nie poczuwają, ogarnięci mania rasowej wyższości, ale ważniejsze wydaje mi się co innego. Otóż podejrzewam, że prawdziwa przyczyną wybuchu wściekłości prof. Hartmana był sam pomysł utworzenia kaplicy - pomnika Polaków ratujących Żydów. Taki pomnik zadaje kłam zarówno niemieckiej, jak i żydowskiej polityce historycznej, nakierowanej na to, by w miarę zdejmowania z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę światową, odpowiedzialność tę przyrzucać na Polskę i Polaków. Tym skoordynowanym wysiłkom niemiecko-żydowskim wychodzi naprzeciw działalność V kolumny w kraju, w którą środowiska żydowskie w Polsce, a również prof. Hartman osobiście, bardzo się angażują. Nic tedy dziwnego, że każda próba podważenia tych nikczemnych usiłowań, na przykład w postaci kaplicy, w której pokazana byłaby prawda, budzi taką wściekłość „synów Beliala”. SM

11/10/2013„Największe zagrożenie wolności człowieka jest wówczas, kiedy się go zniewala mówiąc jednocześnie, że się go czyni wolnym”- twierdził papież Jan Paweł II. Coś w rodzaju, że „Praca czyni wolnym”, albo, że”: niewola to wolność”. Na szczęście złapano organizatorów kradzieży tego napisu nad obozem w Auschwitz, a „ obywatel” zniewolony coraz bardziej w demokratycznym państwie prawnym czuje się wolny.. To sprawa świadomości.- nie rzeczywistości.. Bo najważniejsze jak się człowiek czuje, nad czym pracują tabuny urabiaczy opinii tzw. publicznej.. Nawet więzień więzienia może poczuć się wolnym.. To naprawdę efekt pracy nad świadomością człowieka.. Mnożna mu tak ją przerobić, żeby pozostał w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości.. Można mu podstawić „ rzeczywistość podstawioną”, zamiast prawdziwej, co czynią na co dzień środki masowej dezinformacji.. No bo jaki cel miało na przykład pouczanie widzów przez panią Jolantę Kważniewską z domu Konty, jak jeść bezę? Albo te wszystkie kolorowe bzdury, które dotyczą promila mieszkańców tego nieszczęśliwego kraju? Tych celebryckich milionerów, którzy swoim niemoralnym postępowaniem próbują zaczadzić masy, które nie są celebryckie? I narzucić obcy masom sposób postępowania poprzez zmianę świadomości.. Taki jest cel kolorowego świata nierzeczywistego- rzeczywistości podstawionej.. Ale ofensywa zła trwa.. Zmasowana ofensywa zła.. No i” rośnie produkcja”.. Co włączę radio w samochodzie-„ rośnie produkcja”(???) Wszystko jest w najlepszym porządku, bo rośnie produkcja.. Ale pan profesor Robert Gwiazdorski powiedział, że pan Rostowski i pan Donald Tusk doprowadzili Polskę do bankructwa..(!!!!) O tym jakoś media głównego ścieku propagandowego nie wspominają.. Przeszło tylko raz, późną niedzielą – i cisza.. A przecież należałobym tak jak w przypadku Madzi dyskutować tę sprawę cały rok.. Sprawa Madzi to już chyba dwa lat ,a mnie wydaje się, że to wieczność.. Ale o bankructwie Polski jakoś się nie dyskutuje. .To jest temat nieważny, tak jak ważny jest temat Madzi.. Czy kolejnego dziecka, które choruje, albo jakiegoś psa.. I tak można w nieskończoność.. Przyłączą nas doi Niemiec- tak jak chce pan Lech Wałęsa wprowadzając” dekalog świecki”- i nawet nie zauważymy.. Będziemy zajęci śledzeniem losów matki małej Madzi.. I kolejnego psa, którego jakiś chuligan potraktował kijem.. I jakoś nie mówią, że na czele tygodnika Wprost”, bardzo lewicowego i poprawno-politycznego stoi pan Sylwester Latkowski., który pod koniec lat dziewięćdziesiątych został skazany prawomocnym wyrokiem, trzech lat i dwóch miesięcy pozbawienia wolności za wymuszenia rozbójnicze i „stał na czele zorganizowanej grupy przestępczej”(????) Oczywiście to było dwadzieścia lat temu, ale jednak było.. W między czasie był przesłuchiwany- to znaczy pomiędzy odsiadywanym wyrokiem a czasami obecnymi- „ w sprawie popełnienia dwóch zabójstw”. .Prokuratura znów wznowiła śledztwo w tej sprawie.. Oczywiście każdy z nas może być przesłuchiwany w sprawie zabójstwa, którego nie popełnił.. Pan Jerzy Stepień” autorytet” medialny powiedział, że:” jeśli czyjaś aktualna postawa nie zdradza jego negatywnych cech, to nie ma powodu, by zatarty wyrok rzutował na jego obecną karierę”.. Pan Sylwester Latkowski babrał się w różnych sprawach.. Na przykład nakręcił dokument pt” Pedofile”, a dotyczący siatki pedofilskiej z Dworca Centralnego… A było to w roku 2005- stosunkowo niedawno. Obecnie pedofile znajdują się wyłącznie w Kościele Powszechnym, do którego mam przyjemność należeć… Wszyscy członkowie Kościoła Powszechnego powinni zostać okrzyknięci pedofilami.. Tak byłoby najsprawiedliwiej. Jeden za wszystkich- wszyscy za jednego.. Bo w innych środowiskach- oprócz Dworca Centralnego- pedofilów nie ma.. Nie ma w policji, w sądach, w prokuraturach, w wojsku, na wyższych uczelniach, wśród nauczycieli, lekarzy, polityków, dziennikarzy, wśród biznesmenów- tylko są w Kościele Powszechnym i to głównie na Dominikanie.. Dla mnie najciekawszym jest, że pan Janusz Karczmarek, prokurator krajowy i szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zatrzymany został w mieszkaniu pana Sylwestra Latkowskiego w dniu 30. sierpnia 2007 roku(????) Zatrzymało go ABW pod zarzutem utrudniania śledztwa i składania fałszywych zeznań.. Żeby dawny członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i członek Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej składał fałszywe zeznania..(???) Ale szybko został uniewinniony., a chodziło o tzw. aferę gruntową, w której jedynym poszkodowanym został pan Andrzej Lepper. Moim zdaniem afera gruntowa została przygotowana przez pana Jarosława Kaczyńskiego, żeby pozbyć się Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin… Jako obcych ciał w tym okrągłostolowym gremium.. Pan Janusz Karczmarek odbył swojego czasu szkolenie w….. Centrum Szkolenia Oficerów Politycznych w Łodzi.. Jest przygotowany do gier politycznych.. Pan Jarosław Kaczyński odwołał go z posady Prokuratora Krajowego, a pan Lech Kaczyński powołał go na Ministra Spraw Wewnętrznych.. Był także członkiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego.. Miał nadzór nad służbami.. To jest najważniejsza dziedzina w demokratycznym państwie prawnym.. Mieć nadzór nad służbami.. I wtedy demokracja może być- jak najbardziej., Bo przecież ktoś tym wszystkim musi kierować- tak jak wolnym rynkiem.. Pan Janusz Karczmarek jest nawet laureatem nagrody” Bona lex”- dobre prawo, którą otrzymał w roku 2007 od” Gazety Prawnej” za” działania na rzecz tworzenia dobrego prawa”(???) Jakie to działania na rzecz dobrego prawa? I jakie to jest dobre prawo? Ano takie, jak najbardziej zagmatwane.. Dobre dla prawników, ale przecież nie dla „ obywateli” żyjących w demokratycznym państwie prawnym.. To wszystko jest dobrze zorganizowane, żeby władza nie wymknęła się z rąk właściwych demokracji, w a więc tych wszystkich, którzy dogadali się przy okrągłym stole, co do podziału władzy.. No i pilnują, żeby im się ona nie wymknęła.. Wszystkie siły w służbie demokracji.. Nawet ludzie od przepowiadania pogody.. Nie wszyscy- dziwne, że tylko jeden angażuje się ogólnie, społecznie, ekologicznie- a dzisiaj rano zachęcał do czytania książek nowej noblistki.. Nie wiem czy sam czytał- ale zachęcał.. Ja nie czytałem i nie będę czytał. Wszystkie nagrody są politycznie i lewicowe., to po co to czytać?.Tak jak swojego czasu do palenia świateł w samochodach cały rok.. I popatrzcie Państwo premier Donald Tusk go posłuchał.. Wprowadził przymus palenia świateł w samochodach.. No i – jak idioci- palimy cały Boży Dzień.. Dobrze, że nie musimy na razie zostawiać samochodów na światłach postojowych w nocy.. Też byłoby bezpieczniej.. I pomyśleć, że zwykły kapłan pogodowy jest taki wpływowy.. I dobrze zarabia za ten cyrk przy mapie pogody? Daj Boże każdemu takiej pensji.. Ale nikt z przepowiadaczy pogody jakoś nie narzuca nam swoich pomysłów- tylko Jarosław Kret.. Kim jest pan Jarosław Kret naprawdę? Takie pytanie zadaję sobie od czasu do czasu.. WJR

Michalkiewicz: Bolesny powrót do rzeczywistości czyli kto „kontroluje służby”? Ach, jak to miło uzyskać potwierdzenie ulubionej teorii spiskowej nawet – a właściwie nie „nawet”, tylko zwłaszcza – ze strony Umiłowanych Przywódców, bo przecież oni, podobnie jak razwiedka, najbardziej są zainteresowani w ukrywaniu faktu, iż ta cała nasza „młoda demokracja” to tylko takie makagigi, rodzaj teatru, w którym Umiłowani odgrywają role wyznaczone przez reżysera – to znaczy oczywiście przez Reżysera. A w teatrze, jak to w teatrze – czasami aktor zapomni roli, w związku z czym zaczyna improwizować, ale wtedy sufler w postaci niezależnych mediów głównego nurtu podpowiada właściwy tekst, a jeśli nawet i to nie pomaga, to reżyser, a właściwie Reżyser zmienia kierunek akcji, niekiedy nawet w środku aktu. To wszystko widać wprawdzie gołym okiem, ale zarówno Umiłowani Przywódcy, wśród których liczba agentów tajnych służb musi być wyższa niż gdzie indziej, z wyjątkiem może niezależnych mediów głównego nurtu, gdzie konfident musi siedzieć na konfidencie i konfidentem poganiać – więc zarówno Umiłowani Przywódcy, jak i czciciele demokracji wolą myśleć, że to wszystko naprawdę, a jeśli nawet w głębi duszy sami tak nie myślą, to pragną, by przynajmniej inni tak myśleli. Nikt bowiem nie chce we własnych, a zwłaszcza w cudzych oczach uchodzić za popychadło czy durnia, więc dlatego iluzja władzy ludowej trzyma się tak mocno. Niekiedy jednak razwiedka tak się rozdokazuje, że nawet dla Umiłowanych Przywódców jest to za wiele – i wtedy czar iluzji pryska, następuje bolesny powrót do rzeczywistości, oczywiście na czas krótki, niczym lucida intervalla u wariatów, którzy potem znowu pogrążają się w szaleństwie. I właśnie taki moment nastąpił, czego dowodzi zdumione beknięcie Umiłowanych, kto mianowicie „kontroluje służby”? Umiłowani wydali z siebie to beknięcie na wieść, że generał Nosek, niedawno zwolniony ze stanowiska szefa wojskowej kontrrazwiedki, jeszcze w 2010 roku, zaraz po katastrofie w Smoleńsku, podpisał porozumienie o współpracy z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Już mniejsza o to, co było przedmiotem tej współpracy, chociaż moment jej nawiązania wzbudza najgorsze podejrzenia co do roli tubylczej soldateski w smoleńskiej katastrofie i obecnego jazgotu, wspomagającego perswazyjne działania zespołu pana doktora Laska – bo warto zwrócić uwagę, że prezydent Putin rozporządzenie nakazujące FSB nawiązanie współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, na czele której stał właśnie pan generał Nosek, wydał dopiero 20 maja br. Czyżby FSB przedtem współpracowała z tubylczą wojskową kontrrazwiedką nielegalnie? Taką możliwość możemy spokojnie włożyć między bajki, bo bardziej prawdopodobne jest to, iż ostentacyjne ogłoszenie przez prezydenta Putina swego rozporządzenia z 20 maja było elementem akcji dezinformacyjnej wobec tubylczych Umiłowanych Przywódców – bo przecież nie wobec pana generała Noska, który wiedział, jak było naprawdę. Zatem wbrew temu, czego niczym brzytwy czepiają się panowie komentatorzy – iż „należy domniemywać”, jakoby wszystko to działo się za wiedzą i zgodą premiera Tuska i ministra Siemoniaka – uważam, że było odwrotnie, że wszystko odbyło się „bez wiedzy i zgody” obydwu dygnitarzy W jakim bowiem celu czy to prezydent Putin, czy na pan generał Nosek miałby o takich rzeczach informować premiera Tuska, a już zwłaszcza pana ministra Siemoniaka? I tak wystarczy, że gwoli dogodzenia demokratycznym gusłom panów z miasta Brukseli, na czele państwa i nad soldateską stawia się jakichś głupich, przypadkowych cywilów, którzy dzisiaj odgrywają rolę dygnitarzy, a jutro będą musieli szukać łaskawego chleba w radach nadzorczych założonych i kontrolowanych przez razwiedkę spółek, wypełniających główny nurt życia gospodarczego naszego nieszczęśliwego kraju – ale żeby jeszcze wtajemniczać ich w poważne sprawy? Tego byłoby już za wiele – i dlatego nie zachowały się nawet nagrania z posiedzenia sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych. Czy dlatego, że na polecenie oficera prowadzącego wyniósł je któryś z uczestników posiedzenia, czy też nagrywający od razu je skasował – tego, ma się rozumieć, nigdy się już nie dowiemy. Skoro tedy nie wiemy, to jesteśmy skazani na domysły. Ale skoro już tak czy owak jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i śmiało się domyślajmy, dlaczego pan generał Nosek poszedł na współpracę z FSB zaraz po smoleńskiej katastrofie. Ja na przykład domyślam się, że jeśli rzeczywiście tubylcza soldateska – bo jeśli w ogóle w Smoleńsku był zamach, to podejrzenia moje kierują się w stronę tubylczej soldateski – dokonała w Smoleńsku zamachu, to konieczność pójścia z ruskimi szachistami na współpracę i pozwolenia FSB na swobodne hulanie po naszym nieszczęśliwym kraju była oczywista – bo przecież trzymają oni całą razwiedkę za gardło i na bezdechu. Jeśli natomiast żadnego zamachu w Smoleńsku nie było, to pójście pana generała Noska na współpracę z FSB można wyjaśnić zadaniami, jakie tubylczej bezpiece zostały wyznaczone przez zagranicznych mocodawców, którym się wysługuje, w związku ze strategicznym partnerstwem NATO-Rosja. Zostało ono proklamowane co prawda dopiero w listopadzie 2010 roku, ale czyż nie powinno być poprzedzone obustronnymi przygotowaniami? Jasne, że powinno, a najlepszym tego dowodem jest to, że przygotowania te, w postaci „dyplomacji ikonowej”, rozpoczęły się zaraz po deklaracji prezydenta Obamy z 17 września 2009 roku, kiedy to na Jasną Górę przybyli świątobliwi mnisi z klasztoru św. Nila po kopię cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Jak pamiętamy, etap „dyplomacji ikonowej” został uwieńczony podpisaniem na Zamku Królewskim w Warszawie porozumienia o pojednaniu polsko-rosyjskim przez Patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla oraz JE abp. Józefa Michalika, który przy tej okazji zauważył, że „na tym etapie” Episkopat „nie mógł nie uczynić tego kroku”. Przypuszczenie, że razwiedka o tym wszystkim nie wiedziała, a zwłaszcza że w tych przygotowaniach dyskretnie nie uczestniczyła, byłoby niegrzeczne, podobnie jak niegrzeczne byłoby przypuszczenie, że razwiedka nie wiedziała, nie uczestniczyła w przygotowaniu ani też nie kontroluje prawidłowego przebiegu naszej sławnej transformacji ustrojowej. Od żadnej teorii, również teorii spiskowej, nie możemy wymagać zbyt wiele. Wystarczy, że jest wewnętrznie spójna i że przy jej pomocy można w stosunkowo prosty sposób wyjaśnić zagadki inaczej niemożliwe do rozwiązania. A ta jest spójna i wyjaśnia, więc czegóż chcieć więcej? SM

Aż 4 kluby poselskie są za odwołaniem ministra Kalemby

1. Wczoraj w Sejmie odbyła się debata nad wnioskiem złożonym ponad miesiąc temu przez klub Prawa i Sprawiedliwości o wotum nieufności wobec ministra rolnictwa i rozwoju wsi Stanisława Kalemby. Debata trwała ponad 9 godzin, samo uzasadnienie wniosku o wotum nieufności trwało blisko 6 godzin i przedstawił je Wysokiej Izbie, przewodniczący komisji rolnictwa i rozwoju wsi, poseł Prawa i Sprawiedliwości Krzysztof Jurgiel. Uzasadnienie zawierało omówienie zaniedbań, zaniechań i złego rządzenia aż w 8 obszarach, za które odpowiedzialność ponosi minister rolnictwa i rozwoju wsi i chyba wreszcie uzmysłowiło to ministrowi Kalembie jak wielkie jest jego „gospodarstwo”. Wniosek klubu Prawa i Sprawiedliwości, poparły wszystkie pozostałe kluby opozycyjne: SLD, Twój Ruch i Solidarna Polska i dla posłów rządzącej koalicji Platformy i PSL-u, a także dla samego ministra Kalemby, było to duże zaskoczenie.

2. Jest takie porzekadło ludowe, że jeżeli kilka osób mówi komuś, że jest nietrzeźwy to nawet jeżeli nie spożywał żadnego alkoholu, powinien jednak pójść się przespać ale minister Kalemba mimo tego, że powinien je znać, specjalnie się nim nie przejął i zaciekle bronił swoich wątpliwych „osiągnięć”, idąc w wielu sprawach dosłownie w zaparte. Głównym zarzutem kierowanym przez wszystkie kluby opozycyjne w stosunku do ministra Kalemby, było wprowadzanie przez niego w błąd polskich rolników w sprawie dotyczącej wysokości środków wynegocjowanych przez polski rząd w budżecie UE na lata 2014-2020.

3. Przypomnijmy tylko, że w sierpniu 2012 roku (a więc już w środku kryzysu w wielu krajach UE), w unijnym projekcie budżetu na lata 2014-2020, znalazło dla Polski 80 mld euro na politykę Spójności i 35 mld euro na WPR (21 mld euro w ramach I filaru na dopłaty bezpośrednie i 14 mld euro w II filarze na rozwój obszarów wiejskich) czyli 115 mld euro. Niestety po burzliwych negocjacjach okazało się, że zamiast zyskać w stosunku do propozycji KE, bardzo dużo straciliśmy. Ekipa Tuska prawie natychmiast zaczęła podkreślać, że udało się uzyskać znacznie więcej środków niż w obecnym budżecie UE ale przecież po uwzględnieniu inflacji za lata 2007-2013 (wynoszącej około 16%) obecne 72,9 mld euro na politykę spójności, to jednak realnie wyraźnie mniej niż 68 mld euro w poprzedniej perspektywie. Środków na WPR, nawet nie ma co porównywać bo przez poprzednie 7 lat, polscy rolnicy otrzymywali niepełne dopłaty, a pełne dopiero od 2013 roku (3mld euro rocznie) więc odpuszczenie przez Tuska aż 6,5 mld euro z 14 mld euro na II filar WPR jest wręcz sprzedaniem interesów polskiej wsi. Z trybuny sejmowej, mówiłem wtedy, że polscy rolnicy są nie tylko skazani na przynajmniej 7-letnią dyskryminację (brak wyrównania dopłat do średniej europejskiej) ale zabrano im także blisko 50% środków na rozwój obszarów wiejskich. Jest to niestety ekonomiczne uderzenie w najbardziej wydajne i mające kontakt z rynkiem kilkaset tysięcy gospodarstw rolnych, które skazane są na lata na nierówną konkurencję ze swoimi sąsiadami ze starych krajów członkowskich.

4. Były i inne zresztą bardzo liczne zarzuty ale niestety minister Kalemba ustosunkowując się do nich, pomijał milczeniem niewygodne dla siebie fakty, a gdy brakowało merytorycznych argumentów, dokonywał sztuczek księgowych, prezentując środki finansowe pochodzące z budżetu UE w ujęciu bieżącym, a więc z uwzględnieniem przewidywanej inflacji do roku 2020 włącznie. Dzięki takiemu zabiegowi księgowemu, miliardy euro mnożyły mu się dosłownie jak przysłowiowe „króliki” i pieniędzy dla wsi, było z każdą jego wypowiedzią więcej i więcej. Niestety tak można mnożyć pieniądze tylko na papierze, a polskich rolników już w 2015 roku czeka twarde lądowanie czyli wyraźne zmniejszenie środków na rolnictwo w porównaniu z rokiem 2013. Ostatecznie zapewne koalicja Platformy i PSL- w głosowaniu, które odbędzie się dzisiaj ministra obroni, ale dzięki wczorajszej debacie polscy rolnicy dowiedzą się przynajmniej, kto jest winien ich niedoli. Kuźmiuk

HGW w ADHD Kto choć odrobinę interesuje się polskim życiem publicznym, nie może nie pamiętać słów: „Andrzej, proszę cię, wyjdź”. A państwo pamiętają? Przypomnę, że tak się zwrócił, nie dbając o obecność świadków, załamany rozwojem wypadków przewodniczący SLD Leszek Miller do przewodniczącego „Samoobrony” Andrzeja Leppera podczas głosowania nad finalnym raportem komisji Rywina. Lewica postanowiła wtedy w głosowaniach nad kolejnymi wersjami raportu zastosować nader chytrą strategię: parzyści głosowali tak, nieparzyści inaczej, i wyjść z tego miało coś tam, ale nie wyszło. W końcu wszystko się tak pokiełbasiło, że postkomuna sama przegłosowała najbardziej dla niej niekorzystny raport Ziobry. A Lepper, mimo próśb, olał kamrata, swego klubu z sali nie wyprowadził i quorum nie zerwał. Potem mówiono: SLD się zakuglowało. Podobnie zakuglowała się - stąd przypominam tę starą historię - Platforma Obywatelska (taka tam ona obywatelska jak swego czasu milicja) w sprawie Hanny Gronkiewicz-Waltz. Prezydent Warszawy nadaje się tylko do odwołania - im prędzej, tym lepiej - i większość warszawiaków, nawet najbardziej lemingowatych, wyczuwa, o co chodzi. O to, że jej rządy w stolicy to miniaturka rządów Tuska w kraju. Słaba władza, nie potrafiąca i nie próbująca wykonywać swych elementarnych zadań: buduje się, no bo kasa z Unii leci i budować trzeba, coś tam się kręci z rozpędu, ale nikt nie próbuje tego skoordynować ani tym bardziej pociągnąć cuglami, jak poszczególne konie ciągną każdy w swoją stronę. Jedyne, co potrafi wyrwać panią HGW z picerstwa, błogiego samozadowolenia i rozgrywania partyjnych interesików, to parcie jakiegoś silnego lobby. Tak jak wtedy, gdy interesy wielkich galerii handlowych wymagały zniszczenia Kupieckich Domów Towarowych. Wtedy pani prezydent umiała okazać zdecydowanie, wynająć (nielegalnie) prywatnych osiłków do bicia kupców i pożyteczny dla warszawiaków obiekt zlikwidować, zmuszając ich do kupowania w galeriach po dwu-, trzykrotnie wyższych cenach. A wszystko to pod pretekstem, że już, zaraz, koniecznie, musi w tym miejscu zbudować muzeum. Lata minęły, a miasto wciąż nie ma nawet planów tego zakichanego muzeum... Za samo tylko rozpędzenie KDT zasłużyła przewodnicząca mazowieckiej Platformy na wywalenie z hukiem, a przecież dodać do tego trzeba gigantyczny rozrost ratuszowej biurokracji, dojącej miasto wyjątkowo bezczelnie i pazernie, bezhołowie przy zamykaniu ulic, brak nadzoru nad opóźnionymi i ciągnącymi się w nieskończoność remontami (samo bezmyślne zasypanie gotowego już fragmentu tunelu na Ursynowie kwalifikuje się do sądu), ciągłe przerzucanie kosztów bałaganu na mieszkańców kolejnymi podwyżkami. Owszem, dźgnięta referendalną ostrogą HGW (Hanka Go aWay, jak obecnie się ten skrót tłumaczy) popadła w ADHD, tyle, że miało to ADHD charakter czysto medialny. Konferencje, nalewanie kawy, dziesiątki obietnic, ustawki, sesje fotograficzne w metrze i na huśtawce, czasowy zakaz wystawiania mandatów... Ale nawet pod referendalną presją ratusz nie był w stanie skoordynować choćby zamykania ulic na czas sztandarowej dla PO imprezy, jaką jest masowy bieg. Było jak zwykle: nikt nic nie wie, a najmniej policja i straż miejska, biegacze na Wilanowie, a zablokowane nawet Bielany, stój, czekaj i nie zawracaj "waaadzy" głowy. Mniejsza z tym - mam nadzieję, że mimo całej medialnej i urzędniczej siły użytej do zniechęcania oraz utrudniania warszawiacy nie dadzą sobie wmówić, że czarodziejska różdżka odmieniła panią prezydent i teraz już będzie zupełnie inaczej. Upewnia mnie w tym zachowanie jej partyjnych kolegów. Bo, proszę zauważyć, w ostatnich dniach linia propagandowa władzy gwałtownie się zaplątała. Od pierwszej chwili, gdy Warszawska Wspólnota Samorządowa zebrała ponad 200 tysięcy podpisów pod wnioskiem o referendum (warto pamiętać, że była to akcja spontaniczna i nie związana z żadną partią, wbrew temu, co wmawia cały agit-prop; partie dołączyły się dopiero później, kiedy zbieranie podpisów okazało się sukcesem), obowiązująca linia była taka, że to "polityczna hucpa", "awanturnictwo" i PiS. Nie iść, olać, w domu siedzieć albo na grzyby jechać - apelowali premier i prezydent, a podwładny tego ostatniego dołączył z wyjaśnieniem, że przeciwko "władzy" występują tylko "słoiki". Słowem, okazanie totalnej pogardy i lekceważenia obywatelom, którzy się wyrwali z apatii i zorganizowali. Tych dwustu tysięcy, które się wykazały minimalnym zainteresowaniem sprawami swego miasta, PO nie raczyła w swym zadufaniu ani przez moment potraktować jak wyborców, których trzeba odzyskać, przekonać, a co najmniej wysłuchać. Przekaz był taki: my jesteśmy waaadza i mamy was w dupie − krzyczcie sobie, i tak możecie nam skoczyć, bo większości to wszystko wisi i nie ruszy się z domów. Dopiero w ostatnich dniach prominenci PO zaczęli rozpaczliwie ten przekaz odkręcać. Teraz już zbuntowani warszawiacy nie są en bloc pisowcami, awanturnikami, hucpiarzami i warchołami. Teraz nagle przyznaje im władza, że, no, faktycznie, były nieprawidłowości, ale przyjęliśmy tę żółtą kartkę, wyciągnęliśmy wnioski, teraz będzie lepiej. Teraz już inicjatywa referendum nie jest pisowską polityczną hucpą, tylko słusznym gniewem obywateli, który "ukradli" pisowcy. Jednoczesne uderzenie w pokorę i branie na litość: no tak, zawiniliśmy, nie było idealnie, ale teraz już będzie, poprawimy się, teraz już można się w Hani zakochać... Nie śmieszy to Państwa? Jeśli nie, to dlatego, że jesteście widocznie za młodzi Państwo, by pamiętać "PRyL". Ja pamiętam. Dokładnie tak samo zachowywali się komuniści. Najpierw z mordą, z butą, że co wy tu sobie, robole, pozwalacie na jakieś strajki, władza zaraz tu z wami, warchoły, zrobi porządek! − a dopiero, gdy im strach zajrzał do tyłków i zaczęli rozumieć, że lecą, zaczynało się takie właśnie podlizywanie: tak, klasa robotnicza słusznie nas przywołała do porządku, były błędy i wypaczenia, ale teraz już nie będzie, partia ta sama, wicie, ale nie taka sama, no, puti-puti i cacy-cacy, tylko dajcie nam rządzić i doić się dalej. Aha, no i oczywiście, nieodmiennie okazywało się przy okazji, że do słusznego protestu podłączyły się i ukradły go robotnikom inspirowane przez wiadome ośrodki elementy antysocjalistyczne. A przy tym wszystkim usiłuje władza robić dobrą minę i nadyma się różnymi sprokurowanymi przez agit-prop sondażami, że większość jest za, że HGW najlepsza, że się podoba, że wybory wygrałaby ponownie w cuglach... Sami w to przecież nie wierzą. Gdyby wierzyli, to by tę "większość" wezwali, by poszła do urn i obroniła "najlepszą" prezydent w głosowaniu. Przecież gdyby HGW referendum wygrała, byłoby to wymarzone dla rządzących "nowe otwarcie", szansa na przełamanie sondażowego spadku, którego, wbrew nadziejom rządu, propagandowa jazda na "pseudoekspertów Macierewicza" i kolejna fala Laskowych pogrywek smoleńską tragedią mimo intensywnego zaangażowania mediów i "autorytetów" przełamać nie zdołała. Skoro PO nawet tego nie próbowała, to znaczy, że dobrze wiedziała, iż na wygraną nie ma szans, że uratować ją może tylko apatia, zwis i demobilizacja. Partie stać na znacznie lepsze badania nastrojów społecznyc, niż te tanie, szybkie sondaże telefoniczne, które znają Państwo z mediów. A skoro teraz, ośmieszając się, władza zmienia na gwałt narrację, to znaczy, że już jej z posiadanych badań wychodzi przegrana i ustawia się na tę okoliczność. Tak jak przed laty Lepper nie chciał wyjść, by uratować Millera, tak teraz, mam nadzieję, wystarczająca liczba warszawiaków nie da się dla ratowania HGW wyprosić z demokracji. Rafał Ziemkiewicz

Próg oburzenia Subotnik Ziemkiewicza Jednego u naszych „autorytetów” nie sposób nie podziwiać − ich niewyczerpywalnej zdolności mobilizowania się w oburzeniu. Pod tym względem grono dyżurnych autorytetów mamy doprawdy nie do zdarcia. Jak Kaczyński powie, że w Biedronce sprzedają tanio − wszyscy rzucają się protestować, że Kaczyński obraził biednych i zapewniać, że oni od zawsze kupują właśnie tylko tam. Jak Kaczyński powie, że RAŚ-tamani opowiadają o śląskości dla picu, a naprawdę realizują interesy niemieckie − to oni wszyscy stają się Ślązakami oburzonymi że Kaczyński obraził Ślązaków. Jak Kaczyński rzuci hasło, żeby 1 sierpnia o 17.00 zatrzymywać na minutę ruch uliczny dla upamiętnienia „godziny W” − „krew jaśnista ich zalewa” z oburzenia, że mu strzeliło do głowy utrudniać warszawiakom życie i to w imię kultu klęsk i cierpiętnictwa, zamiast wybierać tęczowo-europejską przyszłość. Ale jak niewiele później ten sam Kaczyński użyje litery „W” na plakacie, to wszyscy tęczowo-przyszłościowi Ślązacy z Biedronki naraz przeistaczają się w Powstańców Warszawskich i leją krokodyle ślozy nad nadużyciem i sprofanowaniem świętego symbolu. „Na samo czoło bezmózgiej roty/wyszły co tęższe stare idioty”, jak to ujmował poeta − czyli na samym czele oburzonych kroczą weterani, którzy święte oburzenie trenowali jeszcze na Wałęsie, kiedy ten był u zarania III RP przynoszącym Polsce straszny wstyd chamem i prostakiem, a na dodatek uzurpatorem, który niczego tak naprawdę nie zrobił, podczepił się tylko pod swych mądrych doradców, Geremka, Kuronia i Michnika, bo to oni wywalczyli nam demokrację, i tym sposobem bezczelnie, oszukańczo wepchał się do Belwederu. No, ale potem Wałęsa został zaatakowany przez „oszalałych lustratorów”, tych samych, którzy chcieli też zlustrować liderów salonu. I wspólny strach, który go z nimi połączył, sprawił, że od tego momentu najbardziej oburzającą z oburzających spraw stało się podważanie zasług Wałęsy i faktu, że to on wywalczył nam demokrację, sam osobiście „tymi ręcami”, a na dodatek jest najbardziej znanym na świecie Polakiem. Sztuka − może niezbyt trudna, ale wymagająca giętkości − w tym oczywiście, by wiedzieć, kiedy być o oburzonym, a kiedy powodów do oburzenia nie dostrzegać. Weźmy modny temat pedofilii. Po pierwsze, trzeba umieć ją odróżnić od efebofilii, która jest uprawnioną orientacją seksualną niesłusznie penalizowaną przez nasz anachroniczny system prawy, i czas już z jej dyskryminowaniem skończyć. Choć to akurat − odróżnienie jednego od drugiego − nie jest trudne. Mechanizm jest analogiczny jak w starym kawale o coming-oucie, jak to syn wyznaje ojcu „jestem gejem”, a ojciec pyta go, czy posiada rozmaite dobra konsumpcyjne z najwyższej półki cenowej i wobec odpowiedzi przeczącej orzeka: „to ty nie jesteś żadnym gejem, tylko zwykłym pedałem”. Jak do dziecka dobiera się ksiądz albo byle kto, spoza towarzystwa, to pedofilia. Jak Roman Polański na przykład, to zupełnie inna sprawa. Towarzystwu do głowy by nie przyszło się oburzyć, gdy znany tłumacz Robert Stiller rzucał na marginesie „Lolity” Nabokova złote myśli tego rodzaju, że w ogóle nie ma w przyrodzie czegoś takiego dziewczynka za młoda by z nią uprawiać seks. Albo gdy redaktor Najsztub bredził w „Gali” że lubi wydepilowane kobiety, bo ma wtedy wrażenie jakby robił to z dziewczynką, i nie ma się co wstydzić, przecież „w każdym z nas jest kawałek pedofila” (jedyny głos oburzenia znalazłem wtedy na pogardzanym przez salon, choć i pożeranym przezeń zachłannie „pudelku”). Albo gdy „udał nam się” Palikot ogłaszał, że trzeba skończyć wreszcie z tą obłudą i zalegalizować seks z trzynastolatkami. Albo gdy się robi moralną i polityczną wyrocznię z wygłaskanego po siusiaku Cohn Benedita. Nie oburzają też salonu wypadki takie, jak historia opisana w dzisiejszym „superaku” – o pedofilu, który odsiedział już pięć (krótkich) wyroków za molestowanie dzieci, i znowu wyszedł, i znowu dopadł i wykorzystał seksualnie 10-letniego chłopca na działkach. No bo pan premier przecież już dawno powiedział, że pedofilów będzie kastrował, więc nie można takich zdarzeń nagłaśniać − autorytety dobrze wiedzą, czyje wyborcze zwycięstwo przybliżałoby niepotrzebne jątrzenie takich tematów. Za to tuskowa pani „ministra” od wyrównywania równości oburza się dziś tym, że ksiądz Oko ośmielił się podać do publicznej wiadomości fakt, że większość pedofilów to jednocześnie homoseksualiści, i żąda oficjalnych przeprosin. I zapewne dostanie w swym oburzeniu wsparcie biedronkowo-powstańczych ślązaków, jak tylko zmęczy ich przeżywany od kilku dni spazm oburzenia na arcybiskupa Michalika. „Ja to podziwiam tego naszego organistę”, powiedział jeden ksiądz, „ile mu Pan dał siły, że on od trzydziestu lat śpiewa i ciągle tak wyje”. Jak nie podziwiać michnikowszczyzny, która od zarania, od pierwszego oburzenia na prostaka z siekierką, od tylu lat dzień w dzień przeżywa nieustające oburzenie na najwyższym diapazonie. Że ktoś gdzieś nazwał Żyda Żydem, że ktoś inny gdzie indziej zapomniał zaznaczyć, że Żyd jest Żydem, że odmówiono gdzieś nazwania ulicy czyimś imieniem, że zaproponowano gdzieś nazwanie ulicy czyimś imieniem, że dorysowano księdzu Bonieckiemu różki, że Geremkowi zajrzano do teczki, że… „Powiedział! Powiedział! Słyszeliście, co on powiedział?! Jak on mógł tak powiedzieć?! Hańba mu, że tak powiedział!”… Od tego się wariuje. Pan redaktor Pałasiński, nie postrzegany w tej lidze wściekłych − jak by to nazwał Łysiak − „tuskolizów” co Kuźniar, Kublik czy inny Sobieniowski, tylko taki, ot, safandułowaty jegomościunio z TVN, popadł pono w fejsbukowy amok i zażądał od wszystkich przyjaciół, którzy się wybierają na to referendum, co to dziś nie wolno mi o nim pisać, żeby… powiedzmy, żeby się wynieśli. Dobrze o nim świadczy, że przynajmniej nie jest wyrachowany; ktoś bardziej kumaty wiedziałby, że właśnie jak się daje twarzy w TVN to każdy pisowiec wśród znajomych może dla niego być już niedługo na wagę złota, uratować go po prostu, i by się do niego intensywnie zalecał. Ale co strzeliło facetowi do głowy? Pewnie ogląda w kółko swoją stacje, czyta współbrzmiące nią gazety i tygodniki, słucha od rana autorytetów tokujących w radiu stale o tym samym, i przeżywaniem tego nieustającego oburzenia nakręca się tak, że organizm już nie wytrzymuje ciśnienia i szajba mu odbija jak pokrywka na garnku. Takich wypadków jest dookoła pełno. Syndrom Bratkowskiego, Krzemińskiego, Kutza, Michalskiego, Niesiołowskiego, Olbrychskiego, Winieckiego… ależ długa by mogła być ta lista − szerzy się coraz bardziej, tyrady wygłaszane przez dyżurnych oburzonych zaczynają napawać widza przerażeniem, że zaraz wrzeszczącemu o kaczorach i faszystach autorytetowi jakaś żyłka pęknie i jeśli nie rzuci się strzelać jak Ryszard Cyba to zaśmierdzi siarką i padnie w konwulsjach, plując gwoździami i przeklinając prawicę we wszystkich możliwych językach których nigdy się wcześniej nie uczył. Jest na szczęście pewien próg, powyżej którego społeczeństwo, codziennie karmione oburzeniem przez coraz bardziej fiksujące z nienawiści i strachu przed zmianą władzy elity przestaje je traktować poważnie. I zamiast uwierzyć w przeraźliwą grozę niesioną przez pisowców, faszystów, katoli i smoleńskie marsze, zaczyna patrzeć na medialne autorytety jak na małpy z cyrku albo osobliwości pokazywane gawiedzi ku uciesze w panoptikum. Ostatnie sondaże − pokazujące całkowitą nieskuteczność kampanii wymierzonej przeciwko ekspertom Macierewicza − wskazują, że już został on przekroczony. RAZ

Krzywa Rostowskiego nie działa Minister finansów Jan Vincent Rostowski mimo posiadania rekordowej ilości, bo aż dziewięciu wiceministrów, pomylił się w obliczeniach dochodów i wydatków budżetowych o 24 mld zł (1,5 procenta PKB). Gdyby taka sytuacja miała miejsce w firmie prywatnej, wyrzucenie z pracy takiego dyrektora finansowego byłoby dla niego najłagodniejszą sankcją. Tymczasem Rostowski w najlepsze nowelizuje budżet, wygadując przy tym coraz większe brednie. - Wzrost deficytu o 16 mld zł, czyli o 1 procent PKB dodatkowo wzmocni [!!!] naszą gospodarkę, a oszczędności w resortach rzędu 7,6 mld zł, czyli 0,5 procenta PKB obniżą deficyt strukturalny, zapewniając bezpieczeństwo i wiarygodność polskich finansów publicznych – mówił minister Rostowski w Sejmie. Jak można powiedzieć, że wzrost deficytu wzmocni gospodarkę? Jeśli tak jest, to może należałoby zwiększyć deficyt o 100 mld zł, albo i bilion, to dopiero gospodarka będzie mocna! Czy poprawi się sytuacja finansowa zadłużonej rodziny, jeśli ojciec nagle zacznie mniej zarabiać i będzie musiał bardziej się zadłużyć? Zdaniem magika Rostowskiego – poprawi się. W rzeczywistości większy deficyt nie tylko nie wzmocni gospodarki, ale na dodatek nałoży na nią dodatkowe obciążenie w postaci zwiększonego długu publicznego.

Bauca zdymisjonowali Projekt nowelizacji budżetu zwiększa deficyt z 35,6 mld zł do 51,56 mld zł. Po zmianach dochody budżetu państwa wyniosą w tym roku prawie 275,73 mld zł, a wydatki – ponad 327,29 mld zł. Nowelizacja zakłada ograniczenie wydatków budżetowych o ponad 7,65 mld zł, a dochody budżetowe mają być niższe o około 23,7 mld zł. Największe cięcia mają objąć resorty: obrony narodowej (ponad 3,1 mld zł), transportu (ponad 1,1 mld zł) i finansów (900 mln zł). – Tych pieniędzy brakuje dużo więcej, bo do tego musimy dołożyć jeszcze ponad 5 mld zł, które NBP wpłacił [do budżetu – TC], zwiększenie wpływów z dywidend spółek skarbu państwa (blisko 6 mld zł) i zwiększenie możliwości zadłużenia się przez FUS – mówiła w Polskim Radiu Beata Szydło, posłana PiS i wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Finansów Publicznych. – To jest po raz kolejny wypychanie tego zadłużenia poza budżet. Zdaniem Szydło oznacza to, że łącznie brakuje nie 24 mld zł, lecz aż 44 mld zł. Szydło przypomina, że w 2009 roku też przeprowadzano nowelizację i nie wyciągnięto z tego wniosków. – Obawiam się, że sytuacja z nierealnym budżetem, nierealnymi założeniami i budżetem z dnia na dzień powtórzy się w roku następnym – powiedziała Szydło. Minister Rostowski broni się tym, że politycy innych krajów unijnych także mają podobne problemy. – 11 krajów Unii Europejskiej także znowelizowało w tym roku budżet, niektóre więcej niż jeden raz. A oczekuje się, że do końca roku 17 krajów Unii Europejskiej będzie nowelizowało swoje budżety. Pomyliliśmy się, ale pomylili się prawie wszyscy – mówił w Sejmie Rostowski. – Pan minister dzisiaj mówi ‘pomyliłem się, bo wszyscy się pomylili’. Tylko panie ministrze, co to obchodzi Polaków. Pan jest od tego, żeby się nie mylić, tylko żeby planować budżet tak, żeby nie trzeba było przeprowadzać nowelizacji, która odbije się na różnych resortach, na różnych dziedzinach życia. I nie jest prawdą to co mówi pan premier, że będzie to nowelizacja, która nie dotknie Polaków – krytykowała Rostowskiego posłanka Szydło. Andrzej Romanek, poseł Solidarnej Polski, przekonywał, że to stwierdzenie ministra nie jest żadnym argumentem. – My mamy własny budżet i o niego mamy dbać. A pan minister solennie deklarował, że to jest doskonały budżet i nie będzie trzeba go w ogóle zmieniać – podkreślił Romanek. – Mamo, dostałem pałę z klasówki z matmy… Ale wiesz co, w sumie były same pały, tylko trzy dwóje i jedna czwóra, ale to Magda – ona jest kujonem! – obrazowo skomentował na Facebooku wypowiedź Rostowskiego Artur Dziambor, wiceprezes KNP. Dlaczego minister Rostowski zasłania się państwami, które prowadzą złą politykę, a nie bierze dobrego przykładu z państw, które ograniczają deficyt jak Niemcy? W pierwszej połowie 2013 roku Niemcy zanotowały nadwyżkę budżetową w wysokości 8,5 mld euro. W 2014 roku niemiecki rząd, spodziewając się większych dochodów z podatków i zmniejszenia wydatków budżetowych, zamierza zmniejszyć sprzedaż obligacji i ma dojść do zbalansowania budżetu. Na dodatek w ciągu pięciu lat zadłużenie publiczne Niemiec ma zostać zredukowane z 80 procent do 68,5 procent. W 2001 roku premier Jerzy Buzek zdymisjonował Jarosława Bauca, ówczesnego ministra finansów z AWS po tym, jak ten ujawnił gigantyczną dziurę budżetową w wysokości 17 mld zł. Tymczasem premier Donald Tusk absolutnie nie mówi o dymisji, tylko broni swojego ministra. Za to opozycja chętnie wyrzuciłaby Rostowskiego z jego stanowiska. – Trzeba nowelizować nie budżet, tylko Rostowskiego – powiedział w Polskim Radiu poseł Janusz Palikot. Podobnego zdania jest Przemysław Wipler, lider Republikanów, który stwierdził, że „zmiany w finansach publicznych należy zacząć od zmiany ministra finansów”. „Gdyby CFO [dyrektor finansowy - TC] w dowolnej korporacji wprowadzał w błąd akcjonariuszy w takiej skali, jak robi to minister Sami Wiecie Który, to na najbliższym walnym zgromadzeniu zostałby wyrzucony z pracy” – napisał prof. Krzysztof Rybiński.

Zawiesili próg Nowelizacja była możliwa tylko dlatego, że parlament zdominowany przez koalicję rządową uchwalił, a prezydent Bronisław Komorowski podpisał zmianę ustawy o finansach publicznych, zawieszającą na dwa lata tzw. pierwszy próg ostrożnościowy, co umożliwiło zwiększenie deficytu budżetowego. Co ciekawe, cały ten proces legislacyjny trwał około miesiąc. Na tym przykładzie widać, że jak się chce, to wszystko da się zrobić. Nie są do tego potrzebne konsultacje resortowe i międzyresortowe, debaty publiczne ani konsultacje ze związkami zawodowymi. Dlaczego w takim tempie nie można uchwalić prawa, które wnosiłoby coś dobrego dla gospodarki lub społeczeństwa? Zdaniem senatorów PiS, zmiany będą skutkować dalszym zadłużaniem polskich gospodarstw domowych, a nowela jest „białą flagą wywieszoną przez rząd, że rząd nie ma pieniędzy, żeby płacić rachunki”. Jan Maria Jackowski, senator PiS, przygotował nawet poprawkę zmieniającą tytuł ustawy na „ustawę o zadłużeniu przyszłych pokoleń”, jednak Senat się na to nie zgodził. – Dziś Prezydent Bronisław Komorowski zgodził się na politykę „róbta co chceta” w finansach publicznych – skomentował Paweł Gruza, członek zarządu Stowarzyszenia Republikanie. – Niestety Konstytucja RP nie stanowi dostatecznej zapory przed tego typu nieodpowiedzialnymi działaniami rządu. Skoro rząd może ustawowo „unieszkodliwić” próg ostrożnościowy, to w razie potrzeby może także zmienić według potrzeb ustawową definicję długu publicznego. Oznacza to, że konstytucyjne ograniczenia długu państwa (do 60 procent PKB) istnieją, dopóki nie będą przeszkadzać rządowi koalicji PO-PSL – dodał. Przed zawieszeniem progu ostrożnościowego, gdy dług publiczny przekraczał 50 procent PKB, rząd miał obowiązek przedstawić budżet, w którym relacja deficytu do dochodów budżetowych nie jest wyższa niż w roku poprzednim. Jednak jak podkreśla Bankier.pl, w ostatnich latach ta reguła była regularnie omijana. Resort finansów stosował różne sztuczki księgowe, aby tylko ukryć wysoki deficyt i szybko rosnące zadłużenie publiczne, dobijające do biliona złotych. W rezultacie relacja długu publicznego do PKB, liczona według metodologii krajowej, na koniec 2012 roku wyniosła 52,7 procent. Ale już liczona zgodnie z kryteriami unijnymi sięgnęła 55,6 procent. Oznacza to, że Polska przekroczyła nie tylko pierwszy, ale też drugi próg ostrożnościowy. – To rozwiązanie jest niebezpieczne, ale alternatywą był blamaż na skalę międzynarodową. Jeśli przez dwa lata przekraczało się ten próg, choć udawano, że to nie miało miejsca, to w trzecim roku pojawiła się perspektywa ścięcia drugiego progu i blokady finansowej państwa – mówi prof. Zyta Gilowska. - Zamiast zwiększać dług publiczny i zawieszać progi ostrożnościowe, należy zawiesić wydatki rządowe – uważa dr Andrzej Sadowski, ekonomista z CAS. Zdaniem eksperta, rząd powinien dostosować wydatki budżetowe do wpływów z gospodarki i od obywateli. Jego zdaniem, wszelkie zadłużenia mogą powodować destabilizację finansów publicznych i prowadzić „donikąd”. Według Sadowskiego takie nakręcanie koniunktury nie daje efektów, a konsekwencją są rosnące długi. W rezultacie w przyszłości odbije się to na gospodarce, ponieważ trzeba będzie spłacać coraz większe zadłużenie wraz z rosnącymi odsetkami. – Bez wątpienia potrzebny jest automatyczny mechanizm zamrażania wydatków rządowych i dostosowywania wydatków do poziomu dochodu – powiedział Sadowski. Działacze KNP podczas licznych manifestacji podkreślali, że zawieszając próg ostrożnościowy, rząd bez skrupułów zadłuża przyszłe pokolenia Polaków, nie pytając ich o zdanie. – Zachowują się jak zaszyty alkoholik, który postanowił sobie wydrapać wszywkę, jak elektryk, który postanowił zamiast dbać o jakość obwodu, wymontować bezpiecznik. Zachowują się jak kierowca samochodu, który miał dwa hamulce i jeden z nich postanowił wyrwać – powiedział poseł Wipler. „Kryzys w finansach publicznych przybiera niepokojące rozmiary, a reakcją na to jest bezprecedensowe nasilenie operacji kreatywnego budżetowania” – napisał prof. Rybiński.

Pomylili się o 85 miliardów - Już w ubiegłym roku było wiadomo, że te 35 mld zł deficytu nie jest realne, ponieważ prognozowane na 2013 rok wskaźniki makroekonomiczne były nierealne. Zwolennicy rządu bronią go, twierdząc, iż minister Rostowski zrobił to celowo, by oszukać zagraniczne instytucje finansowe, które mogłyby wycofać z Polski swoje środki. To tłumaczenie jest komiczne – wielkie instytucje finansowe lepiej od nas orientują się w naszych finansach – stwierdza prof. Gilowska w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”. Jak podkreśla, ujawnienie kompromitującej sytuacji zostało przez rząd odsunięte w czasie z powodów propagandowych. – Dotyczyło to także parametru znacznie ważniejszego – kwoty długu publicznego. Tutaj rząd w swoich raportach do Brukseli „pomylił się”, według analiz prof. Stanisława Gomułki z Business Center Club, aż o 5 procent PKB, czyli o około 85 mld zł. Przecież nie można się pomylić o 85 mld zł, takie „pomyłki” nie istnieją – uważa Gilowska. – Gierek przy Tusku to trampkarz. To co zrobił w tej materii Gierek przez dekadę, Tusk robi w jeden rok. To jest mistrzostwo świata. To jest skala dramatu, który rozgrywa się na naszych oczach – powiedział Zbrzyzny, poseł SLD. Okazało się, że w przeciwieństwie do krzywej Laffera, krzywa Rostowskiego, zgodnie z którą wzrost stawek podatkowych powoduje zwiększenie wpływów z tytułu tych podatków, najzwyczajniej w świecie nie działa. W wyniku podniesienia stawek VAT zmniejszyły się wpływy z tego podatku w 2012 roku. Po siedmiu miesiącach tego roku wpływy z podatku VAT powinny wynieść co najmniej 58 procent planowanych, a wyniosły zaledwie 52 procent. Deficyt budżetowy po siedmiu miesiącach jest już zaawansowany w 72,9 procentach, podczas gdy dochody podatkowe wyniosły zaledwie 51,1 procent. – Podwyższanie stawek podatkowych nie prowadzi do większych wpływów do budżetu – przypomina prof. Gilowska. W reakcji na nowelizację budżetu na rok 2013 agencja ratingowa Fitch obniżyła perspektywę ratingu Polski. Rating utrzymał się co prawda na poziomie A-, ale jego perspektywa została obniżona z pozytywnej na stabilną. Efektem będzie wzrost odsetek od kredytów, a właśnie od tego rozpoczęły się problemy Hiszpanii, Włoch, Portugalii czy Grecji. – Kiedy Grecy zaciągali długi, to pewnie ich politycy też mówili, że stymulują gospodarkę – skomentował na antenie TVN24 prof. Leszek Balcerowicz, były minister finansów, słowa ministra Rostowskiego, który stwierdził, że zwiększenie deficytu o 16 mld zł to „silny impuls stymulacyjny”. Państwo szuka pieniędzy, ale nie tam gdzie trzeba. Drenuje spółki Skarbu Państwa za pomocą dywidendy. Na przykład z samego PZU Skarb Państwa ma uzyskać w tym roku 1,8 mld zł dywidendy. Nieważne jest to, że w efekcie PZU będzie musiał wyemitować obligacje. Z kolei po obcięciu dotacji budżetowych na inwestycje kolejowe PKP PLK zamierza wyemitować obligacje w wysokości 1,5 mld zł. Tymczasem szybkie oszczędności można uzyskać, przyspieszając prywatyzację, likwidując subwencje dla partii politycznych, prowadząc bardziej racjonalną politykę zbierania podatków czy redukując liczbę urzędników i płace pozostałych. Polski fiskus wydaje 1,7 zł, by zebrać każde 1000 zł, podczas gdy w Niemczech jest to 0,7 zł. – To najdroższa administracja podatkowa w krajach OECD – dużo krwi psuje, a biorąc pod uwagę, ile kosztuje, to relatywnie zbiera mało podatków – mówi w rozmowie z „Najwyższym Czasem!” poseł Wipler. Na same trzynastki w sferze publicznej w 2012 roku wydano 5 mld zł. Czy ktoś słyszał o trzynastkach w sektorze prywatnym? Tomasz Cukiernik

Korwin-Mikke: Największe zagrożenie dla Polski Różni ludzie widzą je różnie. Np. antysemici za największe zagrożenie uważają Żydów. Trudno im wytłumaczyć, że istotnie, mamy poważny problem z żydokomuną – ale jednak w Korei Północnej Żydów nie ma, a nie jest tam, delikatnie pisząc, wiele lepiej. W Kambodży za okupacji tego pięknego kraju przez Czerwonych Khmerów – też nie będących Żydami – było znacznie gorzej, niż gdyby Polskę okupowali Michnik z Peresem, Wiesenthalem i całą rodziną Rotszyldów na dodatek. Chyba się nie mylę? Zupełnie inaczej widzi zagrożenia sam Adam Michnik. Na pytanie portalu „naTemat”:

„Największe zagrożenie dla Polski to…?” – odpowiedział: „– To jest oczywiste. To jest ta fala nastrojów populistycznych, szowinistycznych, niszczących ład konstytucyjny i osłabiających państwo. – Czy ta fala ma jakieś twarze? – Ma cztery ośrodki zarządzania. Z jednej strony to jest kierownictwo PiS, a konkretnie Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz. Z drugiej strony to jest tak zwany ruch narodowy, w którym są judeosceptycy, jeśli nie po prostu antysemici. Mówią oni językiem agresji i nienawiści. Z trzeciej strony to jest ojciec Rydzyk. Z czwartej strony to wspierany przez kiboli szef „Solidarności” Piotr Duda, który mówi językiem obelg wobec premiera. Zwyczajnie obraża, licząc na swoją bezkarność. – Czy Pana zdaniem te siły mogą przejąć władzę? – Mogą”. Oczywiście kłótnie socjalisty-internacjonalisty, jakim jest Adam Michnik, z narodowymi socjalistami, syndykalistami, kato-socjalistami i socjalistami-państwowcami człowieka Prawicy powinny tak samo interesować, jak walki w mrowisku Czerwonych Mrówek. Problem polega na tym, że te Mrówki są Różowe, Czerwone, Pomarańczowe, Amarantowe i Purpurowe – ale strasznie duże. I mogą nas rozdeptać. Zwłaszcza ta Różowa Mrówa, która swoje wpływy w polityce zawdzięcza temu, że z łaski nieświętej pamięci prof. Krzysztofa Kozłowskiego, brata z loży Wielkiego Wschodu, miała dostęp do wszystkich akt bezpieki – i mogła szantażować wiele osób ze świecznika. Zresztą: może to i dobrze, że te szuje szantażowała? Może bez tego byłoby gorzej? Kto wie? Uderza nowe określenie na antysemitów: „judeosceptycy”. Określenie marne – powiedziałbym: zupełnie nietrafione. Coś Adaś ostatnio mało trenuje polszczyznę… My, jak wiadomo, nie walczymy z Żydami. Wielu Żydów – śp. Alicja Rosenbaum (ps. „Ayn Rand”), śp. Barry Goldwater, śp. Milton Friedman, śp. Leopold Tyrmand – to nasi wielcy sprzymierzeńcy. Oczywiście znienawidzeni przez żydokomunę bardziej od nas – bo jakże tak (jak to powiedział jeden Żyd-ubek do Tyrmanda): „Jak się ma taki nos, to trzeba się do Partii zapisać, a nie z ryngrafem Matki Boskiej po Krakowskim Przedmieściu latać!”. Tymczasem Żydzi nie lubią określenia „żydokomuna”. Cytuję wypowiedź p. Michała Głowińskiego z książki śp. Teresy Torańskiej „Są”:

„– Żydokomuna jest określeniem faszystowskim. Dla Żydów gorzkim. Przez swoje straszliwe uproszczenie nieprawdziwym. – Funkcjonuje do dzisiaj. – Jak zły mit. Komunista nie ma narodowości. Przecież pani wie. Żyd, który zostawał komunistą, wyrzekał się żydowskiej tradycji. Pisał o tym wielokrotnie Julian Stryjkowski. Komuniści byli internacjonalistami. Nie czuli się Polakami, Niemcami, Francuzami, Włochami czy Rosjanami. W ruchu komunistycznym nie obowiązywały podziały na lepszych i gorszych narodowościowo. Przed wojną spora grupa zasymilowanych inteligentów żydowskich w tę iluzję równości uwierzyła. Angażowali się w komunizm, bo czuli się w Polsce dyskryminowani. Nie mogli dostać pracy, spotykali się z nienawiścią. Ja ich nie usprawiedliwiam, próbuję zrozumieć. OeNeRowskie hasło w rodzaju „Polska katolickim państwem narodu polskiego”, czyli wizja państwa jednorasowego i jednoreligijnego, musiało odstraszać. I pchało w komunizm. A po wojnie Żydzi – pozbawieni korzeni i zdziesiątkowani przez Holokaust, bez zaplecza rodzinnego i religijnego – dość łatwo wchodzili w ideologię komunistyczną. Zwłaszcza że głosiła antykatolicyzm i antykościelność. Dla Żydów, wielekroć upokarzanych przed wojną, bo duża część kleru była antysemicka, ideologia ta wydawała się szalenie atrakcyjna. Upokorzenie jest bardzo silnym uczuciem. Zaznane upokorzenia zapadają w człowieku szczególnie głęboko, nie można o nich zapomnieć. Pytałem o to matkę. W mojej matce spośród wielu ran, jakie wyniosła z okupacji, pamięć o upokorzeniach trwała najdłużej. Chyba do końca życia. Więc zapisywali się do partii. Ale przecież nie wszyscy! Wielu, bardzo wielu Żydów – większość – pozostało poza partią”. No dobrze. To wyjaśnienia banalne – a więc zapewne prawdziwe. Tyle że zupełnie nie zaprzeczają istnieniu żydokomuny! To, że kaszaloty postanowiły nie jeść kałamarnic, zjadać ludzi wspólnie z orkami i nie odróżniać się od nich – nie oznacza, że ja nie mam prawa odróżniać orki od kaszalota! A w ogóle: jak określenie może być „nieprawdziwe”? Nie wiem, co przez „żydokomunę” rozumieją „faszyści”. Wątpię jednak, by każdego Żyda uważali za komunistę, a każdego komunistę za Żyda. Ja w każdym razie przez „żydokomunę” rozumiem specyficzną formację Żydów będących jednocześnie komunistami. Bardzo zwarta grupę. Ta grupa dziś w zasadzie nie istnieje. Istnieje natomiast – chyba znacznie rozleglejsza – grupa, która nazywam „judeosocem”. Takie postępowe żydostwo. Miłe, kulturalne – ale dla mnie bardziej obrzydliwe. Żydokomuna zabijała ludzi. Judeosoc zatruwa całe narody tą obrzydliwa miałkością, miękkością, owałasza samym tonem głosu. Rzygać się chce. Oczywiście, że istnieją socjaliści nie będący Żydami – i Żydzi nie będący socjalistami. Jednak judeosocjaliści są bardzo niebezpieczni, bo błyskawicznie porozumiewają się między sobą – właśnie dzięki temu, że są z jednego narodu. Choćby się go wyrzekli – ale słowo amchu ich zawsze jednoczy. W firmie ukryta para jest groźna dla wszystkich przez sam fakt swojego istnienia, bo wspiera się wzajemnie. I to samo dotyczy judeosocu. To najgroźniejsza warstwa różowej szumowiny zalewającej obecnie Europę i Amerykę. I proszę to zrozumieć! JKM

12/10/2013 W socjalizmie rozwija się papier toaletowy , a i tak jest on cały czas do d….y. Twierdził w poprzednim socjalizmie pan Jan Pietrzak. Dzisiaj oczywiście krytykuje rządy Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej, ale nie tyka Prawa i Sprawiedliwości.. Chociaż obie te partie prowadzą ten sam kierunek gospodarczy: rozwój biurokracji, płodzenie nowych i niepotrzebnych przepisów podnoszenie podatków.. Prawo i Sprawiedliwość zniosła podatek od spadków i darowizn dla najbliżej rodziny.. Chociaż tyle,. a podatek od wdów i sierot powinien być zniesiony całkowicie, tak jak podatek ogólny od darowizn.. No bo przecież jeśli wcześniej zapłaciłem podatek , żeby zdobyć jakiś majątek, a teraz chcę go komuś oddać- to dlaczego przy tej okazji mam państwu zapłacić kolejny podatek, tym razem od darowizny? Oczywiście Prawo i Sprawiedliwość podnosiło podatek VAT i podatek akcyzowy.. To są największe grabieżcze podatki pośrednie… Ale zmniejszyło dochodowy, bo on i tak ma mały udział. w tworzeniu dochodu biurokratycznego państwa prawnego.. Dochodowy to 2%- a sam VAT to około 44%.. Ale krzyczeli,. że obniżyli podatki.. Generalnie i summa summarum- podnieśli! Dlaczego wspominam ten papier toaletowy? Bo właśnie rząd Wenezueli wydał komunikat, w którym informuje o „ czasowym przejęciu fabryki papieru toaletowego”(???) Socjalistyczny rząd Wenezueli ma nadzieję, że przejęcie fabryki pomoże w zapewnieniu stałych dostaw tego artykułu na wenezuelski socjalistyczny rynek reglamentowany. No, na pewno.. Jeśli państwo zajmie się produkcją papieru toaletowego to wszyscy mieszkańcy przestaną wycierać d…y papą czy glanc- papierem. Albo liśćmi z drzew.. Zresztą nie wiem, czy w Wenezueli jest pod dostatkiem papy, liści i papieru ściernego… Jest na pewno pod dostatkiem ropy.. Ale nie ma papieru toaletowego.. Tak jak kiedyś u nas za Gomułki… Papier był- ale nie było sznurka do snopowiązałek Nie było mięsa- ale były puszki… Czasami nie było puszek, ale było mięso.. Ale były posiedzenia Plenum …. Cały ten socjalizm zaczynał się od posiedzenia Plenum.. Rynek- komuniści mieli w d….e.. A co tam rynek? Oni ręcznie próbowali go zastąpić i ciągle czegoś brakowało.. No bo jak można ręcznie regulować naturalne prawo grawitacji? W końcu za Gomułki były puste półki.. Ale były półki.. Skąd towarzysze socjaliści wzięli półki? Musieli je sprowadzać z Wenezueli.. Jak już w Wenezueli brakuje papieru toaletowego i rząd musi się zająć jego produkcją ze skutkiem wiadomym, bo czego nie tknie się rząd, zaraz popada w ruinę, bo przecież rządy nie są od rozwiązywania problemów- one same są problemami. Im szerszy rząd- tym większe dla nas problemy.. które stwarza rząd, a potem je pokonuje rozwiązując… To wszystko kosztuje i tak rodzi się jedno wielkie rządowe marnotrawstwo. Im więcej rząd obejmuje- tym mniej ściska… A ile przy tym horroru.. I obmacuje nas ciągle po kieszeniach. Właściwie molestuje fiskalnie, żeby mieć pieniądze na rozwiązywanie sztucznie wytworzonych problemów.. I dlatego rosną pensje w Polsce- systematycznie. Według raportu sporządzonego na zlecenie Związku Przedsiębiorców i Pracodawców pensje te rosną dynamicznie w sektorze tzw. publicznym, czyli takim co to pasożytuje na sektorze prywatnym.. Bo, żeby utracjusze w sektorze publicznym mogli wziąć pensje- muszą się na nie złożyć opodatkowani w sektorze prywatnym.. Pod przymusem, bo przecież dobrowolnie nie oddaliby ani złotówki na utrzymanie tego ogromnego aparatu marnotrawstwa.. Zresztą systematycznie się rozrastającego.. Machina zniewalania i rabowania potrzebuje pieniędzy! Średnia pensja brutto w administracji to 4515,68 złotych, czyli miesięcznie kosztuje nas- 4,o64 miliarda złotych- przy założeniu, że urzędników wszelakich szczebli demokratycznego państwa prawnego jest około 900 000 sztuk. I wypłacają sobie” trzynastki”- to suma ta może sięgnąć 53 miliardów złotych(!!!!) Ładna sumka, której pan minister Jacek Vincent Rostowski nie rusza.. Oszczędności szuka gdzie indziej.. Byle nie w kręgach biurokratycznych.. W kręgach biurokratycznych nie można robić żadnych oszczędności.. Tam ich po prostu nie ma! Tam oglądają- jak ONI to mówią- każdą złotówkę.. No pewnie! Każdą naszą złotówkę ,żeby ją sobie przywłaszczyć.. Sama niepotrzebna w gospodarce rynkowej Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa spala paliwa za 20 milionów złotych rocznie..(???) Posiadając zestaw samochodowy w ilości 516 sztuk(???) Gdzie ONI jeżdżą tymi samochodami? Chyba od ministerstwa do ministerstwa? Żeby wystawiać faktury na pokrycie swojej” pracy..”.? To całe biurokratyczne k…. o jest do d….y.. Ud…ą nasze pieniądze. I na plecach tego zdezorientowanego rolnika kręcą swoje lody biurokratyczne… Zresztą co rolnik ma do powiedzenia jak mu dopłacają do hektara? Najwyższe zarobki w sektorze publicznym można znaleźć na placówkach zagranicznych- dochodzą do 8 tysięcy złotych. Niewiele mniej- bo prawie 7 tysięcy- to średnia pensja w niepotrzebnych w gospodarcze rynkowej-ministerstwach.. Potem plasuje się fiskus.. W urzędach kontroli skarbowej pensje są w granicach siedmiu tysięcy złotych.. W urzędach skarbowych średnio o tysiąc złotych mniej.. Jest państwo- przeciw nam- podatnikom. Funkcjonariusze państwowi muszą być dobrze opłacani, żeby spełniali swoją rolę przeciw nam.. Bo przecież chyba nikt nie ma wątpliwości, że takie biurokratyczne i represyjne państwo nie jest dla człowieka.. Państwo obrządku biurokratycznego jest przeciw człowiekowi.. Dobrze to ujął profesor Mikołaj Gomez Davilla, samotnik z Bogoty:” Liberalna demokracja to reżim, w którym demokracja poniża wolność zanim ją zdławi”. Nic dodać- nic ująć.. I wtórował mu Henry Mancken:” Demokracja liberalna to kult szakali wyznaczany przez osły”. Decyzja biurokratyczna zamiast mechanizmów rynkowych- . oto ustrój w którym żyjemy.. I do tego decyzja podejmowana w wyniku większości głosów(???) Czy może być coś bardziej idiotycznego? Szakale, w imieniu osłów podejmują decyzje większością głosów przeciw wolności człowieka… Ale najpierw szakale muszą zostać wybrani przez osły.. Do tego są wybory szakali.. Ci na pierwszych miejscach demokratycznych list to najbardziej zaufani tych, którzy tymi listami rządzą.. Rządzą najlepsi szakale- twórcy list.. Najbardziej bezwzględni , którzy nie cofną się przed niczym.. W obronie demokracji i praw człowieka.- jak najbardziej a najbardziej wobec własnych praw nadanych sobie samemu.. Te prawa powinny się nazywać prawami szakali. a nie prawami człowieka,.,, Chyba , że szakale to też ludzie.. No i tak gnijemy w tej demokracji” liberalnej ’, która jest coraz bardziej zamordystyczna., coraz bardziej antywolnościowa, coraz bardziej destrukcyjna, coraz bardziej upierdliwa.. I człowiek , nie osioł- znowu się boi, co znowu szakale przegłosują? Czy wezmą nas zimnem- likwidując ogrzewanie węglem, czy może głodem- likwidując jedzenie mięsa walcząc z nadwagą.. W socjalizmie biurokratycznym rozwija się wyłącznie głupota.. Oczywiście obok papieru toaletowego, za który- jak tak nas będą zadłużać- nie będzie czym zapłacić. .Chyba, że….. takim samym papierem wydrukowanym w drukarni papierów wartościowych… W końcu to tylko papier i farba.. I ten papier może być tyle wart ile farba którą ten papier zadrukowano.. Ale socjaliści będą ględzić że zbankrutował kapitalizm.. a przecież bankrutuje socjalizm..(!!!!) Ustrój kapitalistyczny nie może zbankrutować ze swojej natury.. Mogą zbankrutować poszczególne podmioty na rynku kapitalistycznym i wolnorynkowym.. A socjalizm biurokratyczny- jak najbardziej.. WJR

Zaskarżymy ustawę o VAT do Trybunału Konstytucyjnego

1. W ostatni czwartek późnym wieczorem, a także i w nocy (do godziny 2-ej), odbyły się w Sejmie pierwsze czytania trzech ustaw okołobudżetowych: o zmianie niektórych ustaw związanych z realizacją ustawy budżetowej na 2014 rok, o zmianie ustawy o finansach publicznych i wreszcie o zmianie ustawy o VAT i ustawy o zwrocie niektórym osobom fizycznym niektórych wydatków związanych z gospodarką mieszkaniową. Jak łatwo się domyślić ustawy te muszą być uchwalone razem z budżetem dlatego, że zawierają rozwiązania, które albo dają szansę na dodatkowe dochody podatkowe albo też pozwalają na ograniczenia (cięcia) wydatków budżetowych. Ta pierwsza zawiera propozycję zamrożenia już 6 rok z rzędu wynagrodzeń pracowników państwowych jednostek budżetowych (sfery budżetowej), ograniczenia refundacji wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych zatrudnionych w zakładach pracy chronionej, a także podwyżki akcyzy na alkohol i wyroby tytoniowe. Ta druga jest poświęcona tzw. nowej stabilizującej regule wydatkowej, która ma być bardziej elastyczna od dotychczasowej i ma bardziej ograniczać wydatki budżetowe podczas szybszego wzrostu PKB i zwiększać te wydatki w sytuacji spadku PKB albo spowolnienia jego wzrostu. Wreszcie trzeci projekt jest związany z przedłużeniem obowiązywania podwyższonych stawek podatku VAT na kolejne 3 lata czyli okres od 1 stycznia 2014 roku do 31 grudnia 2016 roku, a także likwidacją istniejącego do tej pory zwrotu VAT przy niektórych wydatkach mieszkaniowych.

2. Przypomnijmy tylko, że Rządowe Centrum Legislacyjne twierdzi, że zakomunikowana już jakiś czas temu przez premiera Tuska i ministra Rostowskiego, decyzja o przedłużeniu obowiązywania podwyższonych stawek VAT na kolejne 3 lata, może być niezgodna z Konstytucją RP. Wprowadzone przez rząd Tuska podwyższone stawki podatku VAT (z 22% na 23% oraz z 3% na 5% i z 7% na 8%), miały obowiązywać od 1 stycznia 2011 do 31 grudnia 2013 i z dniem 1 stycznia 2014 roku, miały automatycznie powrócić do stanu poprzedniego jeżeli państwowy dług publiczny (liczony tzw. metodą krajową), nie przekroczy poziomu 55% PKB. Na koniec 2012 roku tak właśnie było, relacja państwowego długu publicznego do PKB liczonego metodą krajową wyniosła 53,7% PKB. W tej sytuacji proponowane przez rząd, przedłużenie obowiązywania tych stawek o kolejne 3 lata, zdaniem ekspertów Rządowego Centrum Legislacyjnego, może być niezgodne z konstytucyjną zasadą zaufania obywatela do państwa i stanowionego przez nie prawa. Jednak konieczność powrotu do wcześniejszych stawek podatku VAT, oznaczałaby zmniejszenie dochodów z tego podatku o kwotę 5-6 mld zł (taki szacunek rocznego wzrostu dochodów z tego podatku zamieścił resort finansów w projekcie ustawy kiedy stawki te były podwyższane, a więc w 2010 roku), a w warunkach roku 2014 przynajmniej 7 mld zł.

3. Mimo więc tego, że rząd Tuska przechwytuje z OFE przynajmniej 120 mld zł obligacji skarbowych, co pozwoliło mu w projekcie budżetu na 2014 rok zmniejszyć koszty obsługi części krajowej długu publicznego o około 8 mld zł, a także przy pomocy tzw. suwaka (chodzi o środki wszystkich tych ubezpieczonych ,którzy w najbliższych 10 latach przejdą na emerytury) kolejne środki, które pozwoliły na zmniejszenie dotacji budżetowej do FUS o około 15 mld zł w stosunku do roku 2013, to nie rezygnuje on z przedłużenia obowiązywania podwyższonych stawek podatku VAT. Ponieważ jak wszystko na to wskazuje rozwiązanie dotyczące przedłużenia obowiązywania stawek VAT na kolejne 3 lata, jest jednak niekonstytucyjne, klub Prawa i Sprawiedliwości zdecydował się, że tę ustawę po jej uchwaleniu, zaskarży do Trybunału Konstytucyjnego, co wczoraj zapowiedziałem z trybuny sejmowej tuż przed głosowaniem wniosku naszego klubu o jej odrzucenie w I czytaniu. Zdecydowaliśmy się na takie posunięcie także i z tego powodu, ponieważ do tej pory przez 3 lata obowiązywania podwyższonych stawek, każdego z nas (od najmniejszego do najstarszego), kosztowało to już średnio około 530 zł i przez najbliższe 3 lata, będzie kosztowało przynajmniej kolejne 530 zł.

Kuźmiuk

13/10/2013 Odór sprawiedliwości w demokratycznym państwie prawnym 21 czerwca 2013 roku, na parkingu w Sulęcinie, w półciężarówce spał mężczyzna. Okazało się, ż to Portugalczyk.. Policjanci poczuli od niego woń alkoholu i stwierdzili, że jest pijany.. Sprawa została skierowana do sądu, który orzekł w tej sprawie aresztowanie „obywatela Portugalii na miesiąc Podczas rozpoznawania wniosku o aresztowanie sąd nie miał informacji o zawartości alkoholu we krwi Portugalczyka.. Ta informacja dotarła do sądu kilka dni później..(!!!!) A jednak orzekł aresztowanie człowieka za” nic”- na miesiąc.. Ciekawe jest uzasadnienie decyzji o aresztowaniu Portugalczyka:” Z uwagi na to, że kierujący jest obcokrajowcem i brak jest wyników badań krwi, istnieje obawa, że nie stawi się na wyznaczony termin rozprawy w sądzie”(????) Ach tak..! Został aresztowany za domniemanie niewinności, bez dowodu winy.. A zresztą Portugalczyk nic nie zrobił nawet w świetle polskiego prawa.. Polskie prawo- jak na razie- nie zabrania spania na parkingu w swoim samochodzie w stanie jakiegokolwiek upojenia alkoholowego.. Prawo zabrania prowadzenia samochodu pod wpływem zawartości alkoholu we krwi. Niezależnie od tego czy jest pijany, czy nie… Jeśli ma powyżej 0,2 promila.. Wtedy naruszył prawo. Bo przecież jeden ”obywatel” przy zawartości 0,2 promila alkoholu może być pijany- a inny „obywatel- ”nie.. Ale demokratyczne państwo prawne przyjmuje cyfrę 0,2 dla wszystkich. Zbiorowo! Na tym między innymi polega tyrania demokratycznego państwa prawnego.. Jak można kogoś aresztować na miesiąc bezprawnie jak prawo stanowi ,że sędzia może to zrobić tylko w trzech przypadkach.? Zagrożenie karą musi wynosić co najmniej 8 lat, prawdopodobieństwo popełnienia czynu musi być wysokie oraz musi istnieć realna obawa matactwa lub ukrywania się podejrzanego. Wszystkie trzy warunki muszą być spełnione jednoczesnie. Jak Portugalczyka można było aresztować, jak prawo nie zabrania spania w samochodzie nawet po spożyciu alkoholu? A jednak można było- poprzez widzimisię sędziego., który reprezentuje demokratyczny wymiar sprawiedliwości , demokratycznego państwa prawnego.. Nie wiem, czy Portugalczyk chociaż chuchał policjantom, żeby mogli stwierdzić, że jest pod wpływem upojenia alkoholowego.? Powinien im chuchnąć w twarz, tak żeby i oni zobaczyli, co to jest być ofiarą demokratycznego państwa prawnego. Zaduch alkoholowy mógłby przejść nieopatrznie na nich… Nic nie było mowy o dmuchaniu w alkomat.. Albo policjanci na służbie nie mieli alkomatu, albo Portugalczyk był tak niepełnosprawny alkoholowo, że nie dało się od niego wyegzekwować dmuchania.. No to należało wezwać grupę antyrrorystyczną.. Chociaż stu antyterrorystów- tak jak ostatnio w Warszawie.. A dlaczego tylko stu? A nie byłoby bezpieczniej dla mieszkańców, żeby przybyło chociaż tysiąc? Przy okazji wychodzi kolejny problem.- jak to problemy w demokratycznym państwie prawnym i socjalistycznym- „problem” alkomatów. Zawsze jeden problem goni problem następny, a potem tren następny goni następny.. Żeby problemy w tej gonitwie się zatraciły. Jakiś czas temu mówiło się poprzez propagandę, że kierowcy powinni mieć na stanie samochodowym- osobiste alkomaty.(????) Nie tylko policja obywatelska ma na służbie alkomaty, ale „obywatele” też je powinni mieć.. I nie po to, że jak policjant zatrzyma, żeby sprawdzić” obywatelowi” trzeźwość jego alkomatem, to „obywatel” powinien mieć prawo sprawdzić trzeźwość policjanta, ale chodzi o to, że jak policja zapomni wziąć ze sobą automatu, pardon-alkomatu na służbę – to wtedy korzystałaby z prywatnego alkomatu samego kierowcy. Byłby to alkomant niby prywatny, ale jednak znacjonalizowany.. Bo służby tak naprawdę państwu w kontrolowaniu jego”obywateli”. Taki alkomat powinien być wożony przy siedzeniu kierowcy, a nie w bagażniku, w którym do niedawna można było wozić gaśnicę przeciwpożarową i atestowaną.. Teraz gaśnicę trzeba mieć w samochodzie, a nie w bagażniku.,. I słusznie! Bo kto będzie szukał po bagażnikach gaśnicy przeciwpożarowej i atestowanej , jak się samochód pali? Tym bardziej , że nie wolno gasić samochodu gaśnicą nie atestowaną. Tak jak jeść grzyby! Muszą być atestowane. Jak las się pali to nie czas ratować róże? Trzeba ratować gaśnicę? A jak się zacznie palić od bagażnika? To czym wtedy zapewnić sobie bezpieczeństwo.? Dlatego słusznym jest, żeby wozić gaśnicę przeciwpożarową i atestowaną w kabinie samochodu i nie gdzieś na tylnym siedzeniu, ale gdzieś przy foteliku… Żeby była pod ręką w razie pożaru.. Tak jak kamizelka odblaskowa i trójkąt ostrzegawczy.. Wszystko ma być pod ręką.. Ale co zrobić z rękoma? Można kręcić gałkami radia- bo na razie nie jest to zakazane demokratycznym prawem. Można też podłubać sobie w nosie, bo też nie jest zakazane, można myśleć o niebieskich migdałach- bo też ta czynność nie jest zakazana.. Będzie zakazana jak policja obywatelska będzie miała na wyposażeniu czytniki myśli.. Strach pomyśleć ,co pomyślą policjanci obywatelscy jak się dowiedzą co o nich myślą kierowcy obywatelscy? Kierowcy też powinni mieć na stanie czytniki obywatelskiej myśli, żeby wiedzieli co naprawdę o nich myślą policjanci obywatelscy.. Czy to nie wspaniała perspektywa? Wzajemna wymiana myśli za pomocą czytników myśli.. Ale myśli prawdziwych! A nie tak, że zatrzymuje mnie policjant i mówi grzecznie :” Gdzie się Panu tak spieszy panie Waldemarze”(???) Przeczytawszy wcześniej moje imię na blankiecie prawa jazdy.. A ja patrzyłem na licznik i miałem coś powyżej sześćdziesięciu lub nieco powyżej siedemdziesięciu…… Ale ustawili czterdzieści na prostej drodze.. Gdzieś przed Kielcami od strony Krakowa.. I nigdzie mi się nie spieszyło, bo była piękna niedziela.. I co ja mam o tym myśleć.?. Zagrożenie karą- podczas jazdy samochodem „po pijanemu”- to 5 lat więzienia(!!!!) A zatrzymywanie w areszcie zaczyna się od zagrożenie 8-ioma latami.. Na jakiej podstawie więc sędzia sprawiedliwy demokratycznego państwa prawnego zatrzymał Portugalczyka w areszcie.?. Może to był asesor a nie sędzia sprawiedliwy , który za dobre wynagradza a za złe karze. . Asesor czeka na nominację, żeby zostać sędzią.. Wtedy będzie pełnym funkcjonariuszem demokratycznego państwa prawnego.. No i doczeka sowitej emerytury.. Jak tylko będzie sprawiedliwie orzekał według niesprawiedliwego prawa.. To jest dopiero sztuka! Dziurawe i niesprawiedliwe prawo, a do tego widzimisię asesora lub sędziego.. Na ambicjach asesora, żeby zostać sędzią ku sprawiedliwości realizowanej w demokratycznym państwie prawnym -daleko nie zajedziemy.. No właśnie , a co zrobić z sędziami i asesorami, którzy łamią prawo albo wymyślają swoje i na tej podstawie promują niesprawiedliwość? Kto ma stwierdzać, że sędzia lub asesor złamał prawo lub wymyślił sobie nowe na teraz i jaka kara powinna spotkać takiego bałaganiarza, który łamie cudze życie? Bo być może chodzi o poprawę statystyk sprawiedliwości. Asesor chce zostać sędzią, a jak nie będzie słuchał przełożonego -sędzią nie zostanie. To po nam tacy sędziowe, których jedyną ambicją jest być sędzią na sowitej emeryturze?. Czy prawo ma obowiązywać wyłącznie nas a nie obowiązywać sędziów i asesorów? Chyba powinna być jakaś odpowiedzialność za łamanie i wymyślanie doraźnie nowego prawa..? Sędzia nie powinien być poza prawem.. Oczywiście produkowanego prawa powinno być mniej, żeby władza miała jak najmniej możliwości duszenia człowieka.. Człowiek śpiący na parkingu w swoim samochodzie nie powinien być ciągany i zabierany do aresztu jak nikomu nie zrobił nic złego.. Oprócz tego, że może zrobił sobie.. Chyba, że właściciel parkingu zabroni spania na parkingu w swoim samochodzie? No to wtedy śpiący kierowca łamie regulamin parkingu i powinien być- jeśli sobie zażyczy właściciel parkingu- przegoniony przez policję.. Nie wolno spać na cudzym parkingu bez zgody właściciela.. Ale w tej sprawie chodzi o to, że sąd skierował do aresztu Bogu ducha winnego Portugalczyka.. Bo co on komu zrobił, oprócz tego, że być może sobie popił i nie robiąc nikomu krzywdy spał spokojnie w samochodzie- aż do wytrzeźwienia..? Żeby ruszyć w dalszą drogę do Portugalii.. Wiem! Ale mógł zrobić.. I dlatego wylądował w areszcie… Winna jest oczywiście prewencja.. Jak się karze kogoś za zamiar- to tak to wszyto się kończy.. Bo każdy z nas może zrobić wiele złych rzeczy.. Ale wielu nie robi.. I dlatego karanie powinno być- i to surowe- za zrobienie czegoś złego innej osobie.. A nie karanie za prawdopodobieństwo zrobienia! I dlatego Portugalczyk po powrocie do kraju będzie opowiadał jak został potraktowany niesprawiedliwie.. I będzie miał rację! WJR

Nerwowe czasy

*Wałęsa + Wajda = wazelina*Pisze się scenariusz „Człowieka z Ruchu-Ruchu”

*Puławy w natarciu, Natolin w defensywie * Strzelanina na działkach...

Najnowszy film Wajdy o Wałęsie więcej mówi o samym Wajdzie, niż o Wałęsie. U Wajdy każda „okres jego twórczości” ma swe propagandowe „produkcyjniaki”: jak było trzeba, to „Popiół i diament” (historia dopasowywana do linii partii), jak było trzeba – to „Ziemia obiecana” (czyli fałszowanie Reymonta w duchu filosemickim), jak trzeba – to wreszcie film o Wałęsie. Owszem, smycz dość długa, bogato inkrustowana, ale przecież smycz: to widać, to słychać , to czuć. Jeszcze jeden mit „wielkiego artysty”, wyhodowany troskliwie w PRL i sztucznie podtrzymywany w II RP, ale walący się w ruinę pod ciężarem politycznego oportunizmu. O najnowszym filmie Wajdy da się powiedzieć to, co rzeźbiarz Ksawery Dunikowski powiedział kiedyś na wystawie o pewnym „zaangażowanym” dziele: „Widziałem różne rzeźby, z marmuru, brązu, gipsu, ale z wazeliny widzę po raz pierwszy”... Mnie się zdaje, że prawdziwe dzieło filmowe jeszcze przed Wajdą: myślę o „Człowieku z Ruchu-Ruchu”. Ruchu-Ruchu to, rzecz jasna, nie jakaś wyspa na Polinezji, jak Bora-Bora, Torba-Borba, czy Usme Smake, i kolejny film Wajdy nie byłby apologią jakiegoś grubego, tubylczego kacyka, z siódemką tłustych żon na kupę. To powinien być film o Palikocie, który właśnie – zgodnie z planem (pięcioletnim?) – przekształca „ruch w partię”, która z kolei – co ciekawe - ma „skorzystać z subwencji finansowej przyznanej „ruchowi”. Zatem już i partie dziedziczą po „ruchach” państwowe subwencje! Ciekawe uzupełnienie „dziedziczenia rasowego”, na którym bazują „ruchy” przedsiębiorstwa „Holocaust”. „Mów coś, rób coś, ruszaj się!” – zalecał przed wojną premier Sławoj-Składkowski, ale za polityczne „ruchanie” publicznej forsy nie wypłacono. Do nowej partii, która zastępuje Ruch Palikota, zadeklarowały akces i Stowarzyszenie Europa Plus, i Racja Polskiej Lewicy (założyciel – Roman Kotliński, sic!) i – last but no least – Partia Demokratyczna, przykrywka dawnej Unii Wolności w stanie wegetatywnym. Jest jednak oczywiste, że to jej działaczom powierzone zostanie kierownictwo i mentorstwo tej „nowej lewicy”, która w przyszłości zastąpić ma Platformie Obywatelskiej dotychczasowego koalicjanta, nazbyt „parafiańskie” PSL. Wszystko to musi bardzo zasmucać Leszka Millera i SLD: „Puławy” znów zmarginalizują „Natolin”? Cóż, ba! „Puławy” nie znają ograniczeń: nawet na plecach „naćpanej hołoty” i seksualnych dewiantów windują się na czoło „nowej lewicy” – a na czyich plecach windować się ma SLD? Naturalnym zapleczem dla podźwignięcia się z dołka byłby jakiś spektakularny zwrot w stronę narodowego socjalizmu, ale w obecnym SLD nie ma nikogo, kto takie ryzyko podjąłby: wymagałoby ono jednak młodzieńczej ideowości, której próżno szukać w szeregach tej partii. Wygląda zatem na to, że na dzisiaj, w długim marszu ku „jednoczeniu lewicy” (który potrwa jeszcze rok, może dwa lata), pełnym zmiennych losów szczęścia i zażartej walki o to, kto stanie na jej czele – „Puławy” przetrwały kryzys, a „Natolin” czekają ciężkie czasy. Po Wałęsie zatem – to Palikot powinien zostać bohaterem kolejnego, ostatniego – miejmy nadzieję – filmu Wajdy: „Człowiek z Ruchu-Ruchu” . Scenariusz mógłby napisać Jan Hartman wespół z Romanem Kotlińskim, takie spółki mają znów przed sobą przyszłość... Na razie SLD broni (jak socjalizmu) Polskiego Związku Działkowców przed inicjatywą PO, mającą na celu likwidację dotychczasowego, prawnego uprzywilejowania PZD, którego status prawny przypomina żywo status PRL-owoskiej, karykaturalnej „spółdzielczości mieszkaniowej”. Jeśli PO „zetnie” Millerowi ten silny filar elektoralny (i finansowy?) – SLD jeszcze bardziej obsunie się w sondażach. Wśród samych działkowców zdania są podzielone, nawet bardzo, wystarczy poczytać wpisy internetowe. „Na alejce posypanej ślicznym piaskiem, przy rabatce obsadzonej pelargonią ktoś udusił panią sznurkiem albo paskiem (...) Z papierowej torby, co stała w altanie, dzikim winem gęsto obrośniętej, zamiast torby wydobyto cztery palce, zaraz potem kciuk i całą rękę... - jak to śpiewała kiedyś Barbara Krafftówna w kabarecie: „A poza tym nic na działkach się nie dzieje”. Właśnie w stolicy postrzelali się na działkach dwaj działkowicze („legalnie posiadali broń”, hm), a z powściągliwych komunikatów policji można się dowiedzieć tyle tylko, że tym, który strzelił drugiemu w plecy był „prezes ogródków działkowych”. Już-już zaczęły krążyć niesamowite plotki... - ale okazało się w końcu, że nie był to sam Główny Prezes PZD, Eugeniusz Kondracki, postać tajemnicza (którego znany jest w zasadzie tylko wiek i zawód: „inżynier”), ale jakiś „drobniejszy prezes”, Włodzimierz S. Drobniejszy, nie drobniejszy – gdy działkowicze zaczynają strzelać sobie w plecy w sporach o działki – do czego to może dochodzić na „działkach” politycznych? Nerwowe czasy! Nic też dziwnego, że – najwyraźniej z tych nerwów – wspomniany Jan Hartman (członek loży B’nai B’rith) tak określa profil nowej partii Palikota: „Może to być partia centrowo-liberalno-demokratyczna”... Przypomina to partię „umiarkowanego postępu w granicach prawa” ze Szwejka. Na miejscu p.Hartmana nie żałowałbym sobie: czemu nie „prawicowo-centrowo-lewicowa socjalistyczno-liberalno-konserwatywna, demokratyczna, europejska i żydowska”? Jak już folksfront, to im szerszy tym lepszy. Marian Miszalski

Liberałowie (?!?) o działaniach państwa (długie i kontrowersyjne) Niektórzy z Państwa komentujący poprzedni wpis nie doczytali go chyba do końca. Więc może kilka słów o tym, o czym pisałem już wielokrotnie. O poglądach liberałów na działania państwa. Choć niektórzy po tym co przeczytają, o ile przeczytają, Smitha, Milla, Friedmana i Hayeka przestaną uważać za liberałów. Adam Smith stwierdził , że „w myśl systemu naturalnej wolności, panujący ma spełniać jedynie trzy obowiązki. (…) Jest to, po pierwsze, obowiązek ochrony społeczeństwa przed gwałtem lub inwazją ze strony innych niezależnych społeczeństw. Po drugie, jest to obowiązek jak najdalej idącej obrony każdego członka społeczeństwa przed niesprawiedliwością i uciskiem ze strony wszystkich innych członków społeczeństwa, czyli obowiązek ustanowienia i ścisłego przestrzegania wymiaru sprawiedliwości. Wreszcie, po trzecie, obowiązek ustanowienia i utrzymania pewnych urządzeń publicznych i publicznych instytucji, których ustanowienie i utrzymanie nie może nigdy leżeć w interesie jednostki lub niewielkiej liczby jednostek, a to dlatego, że dochód z nich nie pokryje nigdy kosztów”. Pierwsze dwa obowiązki państwa są jasne i proste. Realizacja pierwszego polega na prowadzeniu polityki zagranicznej i obronnej oraz ściganiu i karaniu przestępców. Realizacja drugiego wykracza już jednak poza funkcje czysto policyjne. Nie ma takich stosunków między ludźmi, które byłyby zupełnie pozbawione niejasności. Większość z nich jest na tyle skomplikowana i rozciągnięta w czasie, że nie sposób ściśle uregulować obowiązki wszystkich stron. Musi być jakaś metoda rozstrzygania sporów. Co prawda Milton Friedman twierdzi, że każda wymiana towarów lub usług może być dobrowolna i wcale nie musi angażować państwa, czego dowodem może być rozwijający się system prywatnych arbitraży, ale nie wydaje się ani wskazane, ani nawet możliwe by państwo zrezygnowało ze sprawowania władzy sądowniczej. Najwięcej kłopotów rodzi trzeci z wymienionych przez Smitha obowiązków państwa. Sam autor nadawał mu bardzo wąską interpretację. Państwo miało prowadzić działalność korzystną społecznie a nierentowną – dla „rozwoju handlu i oświaty”. Państwo powinno utrzymywać „drogi, mosty, żeglowne kanały porty i inne tego rodzaju urządzenia”, a więc infrastrukturę, dzięki której mógł się handel rozwijać. Nie wydawało się jednak Smithowi konieczne, „aby wydatki na roboty publiczne trzeba było pokrywać z tak zwanego powszechnego dochodu publicznego”, gdyż drogi, mosty, kanały i porty można utrzymywać z opłat od ich użytkowników. Smith podkreślał przy tym, że gdy drogi, mosty, czy kanały buduje się i utrzymuje dzięki handlowi, jaki jest prowadzony przy ich wykorzystaniu, „to można je budować tylko tam, gdzie handel tego wymaga, czyli tam, gdzie będzie to rzeczą właściwą. Koszt ich budowy, ich wielkość i wspaniałość muszą być również dostosowane do sumy, jaką handel ten może za nie zapłacić.” Gdyby bowiem koszt ich budowy i utrzymania był zbyt wygórowany, co odbiłoby się na wysokości opłat, lub gdyby były one dla tego handlu bezużyteczne „to, zamiast jak obecnie ułatwić handel wewnętrzny, stałyby się one wkrótce dla tego handlu znacznym obciążeniem”. Gdyby bowiem koszty transportu, na skutek zawyżenia tych opłat nadmiernie wzrosły, wzrosłaby również ich cena, przez co rynek zbytu dla tych towarów uległby zmniejszeniu, co mogłoby zahamować produkcję tych towarów. Państwo powinno też, zdaniem Smitha, zarządzać pocztą i mennicą – ale również i te działania finansują się same. Zarówno bicie monet, jak i poczta „nie tylko pokrywa własne koszty, ale również przynosi panującemu dochód”. Co więcej, aprobowane przez Smitha działania państwa miały mieć charakter subsydiarny – państwo miało wkraczać o ile jakieś przedsięwzięcie nie byłyby prowadzone, w dostatecznym zakresie przez przedsiębiorców prywatnych. Nie dotyczyło to jedynie bicia monet, które powinno pozostać wyłączną domeną panującego. Według Smitha, zadaniem państwa miała być także pewna pomoc w krzewieniu oświaty na szczeblu elementarnym. „Bardzo niewielkim kosztem państwo może ułatwić, zachęcić, a nawet nałożyć na cały prawie naród obowiązek opanowania podstawowych dziedzin wykształcenia” (pisania, czytania i liczenia). Jeżeli bowiem lud jest choć trochę wykształcony „mniej jest podatny na omamy zabobonu i uniesień, które wśród ciemnych narodów wywołują często najokropniejsze zaburzenia” i „jest bardziej skłonny traktować krytycznie egoistyczne uroszczenia partyj i lepiej potrafi przejrzeć ich sens”. Mając te względy na uwadze państwo może zakładać małe szkółki na terenie każdego okręgu, w których dzieci zdobywałyby elementarne wiadomości i może nawet opłacać w części pensję nauczycieli. Nie powinno jednak pokrywać w całości ich wynagrodzenia, gdyż wówczas szybko zaczęliby oni zaniedbywać swoje obowiązki. Jeżeli bowiem nauczyciele utrzymują się z poborów, płynących ze źródeł, które są całkowicie niezależne od ich osiągnięć i reputacji, a nie z honorariów i wpłat od swoich uczniów, to ich interesy osobiste pozostają w sprzeczności z ich obowiązkami. Obecnie zwykło się usprawiedliwiać najbardziej nawet szeroki zakres działań administracji publicznej. Tymczasem, „każdy przyrost władzy rządu dla jakichkolwiek celów – pisze Milton Friedman komentując rozważania Smitha – zwiększa niebezpieczeństwo, że zamiast służyć większości obywateli, stanie się on narzędziem do wykorzystywania jednych przez drugich. (…) Lekcja, jaką można wyciągnąć z niewłaściwego użycia tezy Smitha o trzecim obowiązku państwa, nie polega na tym, że jego interwencja nigdy nie jest usprawiedliwiona, ale na tym, iż ciężar dowodu jej użyteczności spoczywa na wnioskodawcach”. Trzeba więc rozwinąć praktykę badania zarówno korzyści, jak i kosztów proponowanych interwencji rządowych i domagać się wykazania przez wnioskodawców wyraźnej przewagi jednych nad drugimi i to zanim interwencje te zostaną wprowadzone w życie, gdyż, jak uczy doświadczenie, „jeśli rząd raz podejmie jakąś działalność, to rzadko z niej rezygnuje”. Friedman podkreśla jednak, że państwo jest nie tylko szczególną formą dobrowolnego zrzeszania się ludzi dla realizacji określonych celów, ale przede wszystkim instytucją posiadającą monopol i legitymację używania siły w celu narzucania pewnych ograniczeń. Liberalne hasło „państwa minimum – państwa nocnego stróża” nie oznacza, że ma być ono słabe, tylko że ograniczona jest sfera jego aktywności. Natomiast w tych sferach, w których działania państwa są dozwolone ma być ono silne, sprawne i zdecydowane. Nocny stróż ma skutecznie pilnować powierzonego mu dobra. W przełożeniu na język praktyczny oznacza to, że z liberalnego punktu widzenia stróż pilnujący nocą parkingu przed złodziejami nie ma być dorabiającym sobie rencistą, ale silnym i dobrze uzbrojonym „drabem”. Co wcale nie oznacza, że wolno mu „pojeździć” zostawionym do pilnowania samochodem. Takie państwo chroni obywateli przed zagrożeniami powodowanymi nie tylko przez ludzką siłę sprawczą, lecz także przez żywioły. W końcu historia państwowości jest związana z historią zmagań człowieka z przyrodą. Nie ulega więc wątpliwości, że walka z żywiołami przyrody może zostać zaliczona do obowiązków państwa. Oczywiście z liberalnego punktu widzenia jak najwięcej uprawnień w tym zakresie powinny mieć jednostki samorządu terytorialnego, które potrafią zrobić w tym zakresie więcej niż biurokracja państwowa. Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że niektóre działania może podejmować jedynie państwo. To ono może użyć do walki z żywiołem wojsko i policję. To ono może i musi podejmować pewne strategiczne decyzje i rozstrzygać konflikty interesów pomiędzy społecznościami lokalnymi. Tak, jak generał na wojnie decyduje o poddaniu jednego miasta, aby móc zorganizować kontrofensywę na innym odcinku frontu, tak ktoś inny musi decydować o przerwaniu wałów przeciwpowodziowych w jednym miejscu, narażając dwie wsie, aby ratować dziesięć innych. Jasna musi być tylko struktura decyzyjna i zasady odpowiedzialności za skutki podejmowanych decyzji. Milton Friedman dostrzega jeszcze czwarty, nie wymieniony przez Smitha, obowiązek państwa. Jest nim opieka nad tymi członkami społeczeństwa, którzy nie mogą być odpowiedzialni za swój własny los. Takie ujęcie stwarza oczywiście ogromne pole do nadużyć, ale problem jest na tyle istotny, że nie można go pominąć z samej tylko obawy przed nadużyciami. Wolność jest bowiem celem, ale tylko na miarę w pełni odpowiedzialnych jednostek. Współcześni liberałowie dostrzegają więc problemy społeczne, które wymagają rozwiązania przy pomocy rządu, co nieusprawiedliwia jednak nadmiernego rozbudowywania jego kompetencji. Zwolennicy państwowego interwencjonizmu zapominają bowiem o niebezpieczeństwach, jakie zagrażają wolności ze strony silnego rządu. „Pogląd, że rząd ma służyć jako arbiter, zapobiegający stosowaniu przez jednostki wobec siebie siły, zastąpili oni przekonaniem, że jego rolą – podobnie jak rodziców – jest wymuszanie, aby jedni pomagali drugim.” Jeżeli więc liberał akceptuje zaangażowanie państwa w walkę z powodzią, to jest o wiele bardziej sceptyczny co do zaangażowania państwa w niesienie pomocy dla ludzi przez powódź poszkodowanych. Dlatego, z ideologicznego punktu widzenia, liberał będzie skłonny zaakceptować stwierdzenie, że ci, którzy się nie ubezpieczyli sami są sobie winni. Jak ogień lub woda zniszczy panu Statystycznemu nieubezpieczony dom, to czy będziemy wprowadzać dodatkowy podatek, aby mu posiadłość odbudować? A jeżeli powódź zniszyczyłaby dziesięć domów, albo dwadzieścia? Gdzie jest granica indywidualnej nieodpowiedzialności, przekroczenie której każe zaangażować pieniądze podatników na pomoc tym, którzy byli nieroztropni. Nie oznacza to oczywiście, że liberalna filozofia zakłada, iż powodzianom nie należy pomagać. Wręcz przeciwnie. Sądzę, że liberałowie jako ludzie przedsiębiorczy wystąpią w pierwszym szeregu tych, którzy pomoc taką organizują. Negują jednak zasadność działań państwa. Zebrane społecznie 100 złotych na pomoc dla pana Statystycznego trafi z pewnością do tegoż pana. Ze 100 złotych zabranych przez państwo podatnikom na walkę ze skutkami powodzi, do pana Statystycznego dotrze nie więcej niż 30-40. Reszta przepadnie w „czarnej dziurze” jaką jest budżet państwa. Taki jest bowiem stopień marnotrawienia środków przez biurokrację. Dane te odnoszą się co prawda do Stanów Zjednoczonych, ale nie ma żadnych powodów by sądzić, że polska biurokracja jest sprawniejsza i bardziej wydajna od amerykańskiej. Większy zakres władzy rządu akceptował John Stuart Mill. Na temat funkcji państwa wypowiadał się on zarówno w najsłynniejszym swoim eseju O wolności, jak i w największym dziele ekonomicznym – Zasadach ekonomii politycznej, którego księgę V zatytułowaną O wpływie rządu, poświęcił analizie działalności państwa i jego wpływu na ekonomię. Mill wyraźnie jednak oddzielał wolność jednostki i jej niezależność, o których pisał w eseju O wolności, od specyficznie rozumianej wolności ekonomicznej, której poświęcona była V księga Zasad ekonomii politycznej. „Tak zwana doktryna wolnego handlu (…) opiera się na odmiennych podstawach niż głoszona w niniejszej rozprawie zasada wolności jednostki” – pisał w O wolności. Mill zakładał, co prawda, że nadmierne rozszerzenie funkcji państwa grozi wolności jednostki, gdyż „każda funkcja dodana do tych, które rząd już sprawuje, rozszerza jego wpływ na nasze nadzieje i obawy i coraz bardziej zmienia czynna i ambitną część społeczeństwa w stronników rządu lub jakiejś partii dążącej do władzy”. Z drugiej jednak strony zerwał z tradycją liberalnej myśli ekonomicznej, dokonując rozróżnienia między produkcja i dystrybucją dóbr. Jak pisze Hubert Izdebski, dystrybucja była, zdaniem Milla, „kwestią wybory społecznego, a zatem, inaczej niż sfera produkcji, mogła odchodzić od reguł rynkowych”. Mill rozróżniał konieczne i fakultatywne funkcje państwa. Jak pisze: „konieczne jest rozróżnienie funkcji, które są albo nieoddzielne od pojęcia rządu, albo są wykonywane zwykle i bez sprzeciwów przez wszystkie rządy, jako różne od tych funkcji, co do których uważa się za wątpliwe, czy rządy winny je wykonywać. Pierwsze mogą być określone jako konieczne, a ostatnie jako dowolne funkcje rządu. Przez słowo dowolne nie chcę powiedzieć, iż może być sprawą bez znaczenia lub dowolnego wyboru, czy rząd winien brać na siebie odnośne funkcje, lecz tylko, że korzyść wykonywania tych funkcji nie jest równoznaczna z koniecznością i jest sprawą, co do której istnieje lub może istnieć różnica zdań”. Lista koniecznych funkcji państwa jest u Milla dość długa: ochrona własności i osób; zarządzanie sądownictwem i policją; określanie własności i zasad spadkobrania; sprawowanie nadzoru nad umowami i prawne ich regulowanie; organizowanie funduszu publicznego przez podatki i pożyczki; prowadzenie spraw publicznych, jak ustanawianie i bicie monety, ustanawianie miar i wag, budowa gmachów użyteczności publicznej, czyszczenie ulic. Tak ujmowane funkcje państwa wykraczają poza klasyczna dla liberalizmu formułę force and fraud. Kryterium uzasadnienia poszczególnych działań państwa stanowi dla Milla zasada użyteczności. O ile jakieś działania rządu są użyteczne z punktu widzenia opisanych funkcji to mogą być przez rząd podejmowane. Kwestia dowolnych funkcji państwa jest już nieco bardziej skomplikowana. Działania, które nie muszą, choć mogą być przez rząd podejmowane, mogą bowiem stanowić zagrożenie dla wolności indywidualnej. Dlatego Mill dostrzegał konieczność wytyczenia granic dla podejmowania przez państwo różnych dowolnych działań, zwłaszcza, że podejmowanie wielu z nich oparte jest na błędnych przesłankach, jak na przykład protekcjonistyczne działania w handlu zagranicznym i próby regulowania cen, nawet na artykuły tak zwanej pierwszej potrzeby, jak niektóre produkty żywnościowe. Wśród fakultatywnych funkcji państwa Mill rozróżnia funkcje autorytatywne i nieautorytatywne. „Musimy rozpocząć od rozróżnienia dwóch rodzajów interwencji rządu, które choć mogą się odnosić do tego samego przedmiotu, bardzo się różnią naturą i skutkami (…) Interwencja może się rozciągać na kontrolowanie wolnego działania jednostek. Rząd może zakazać wszystkim osobom dokonywania pewnych działań lub ich podejmowania bez jego zezwolenia. Może nakazać podejmowanie pewnych działań lub określać sposób działania (…) Jest to autorytatywna interwencja rządu. Istnieje i drugi rodzaj interwencji, niebędący autorytatywnym: gdy rząd zamiast wydania rozkazu (…) pozostawiając jednostkom wolność używania ich własnych środków dla osiągnięcia jakiegoś celu o znaczeniu ogólnym, nie wtrącając się do nich, lecz nie powierzając tego celu wyłącznie ich trosce, ustanawia obok ich urządzeń własny urząd dla podobnego celu”. Wolna konkurencja jest więc zasadą, która nie wyklucza jednak aktywnej działalności państwa, aczkolwiek Mill przytacza również argumenty przeciwko takim działaniom rządu. W odróżnieniu od klasyków myśli leseferystycznej, używa jednak argumentów nie ekonomicznych lecz politycznych. Jego zdaniem, podejmowanie przez państwo zbyt wielu działań spowoduje wzrost potęgi rządu i zwiększenie wpływów na społeczeństwo, co może doprowadzić do ograniczenia wolności indywidualnej. W odróżnieniu od Adama Smitha, Mill nie twierdzi jednak, że państwo z natury nie jest zdolne do prowadzenia efektywnej działalności gospodarczej i nie ogranicza go tylko do tych działań, które nie są prowadzone przez prywatnych przedsiębiorców. Dlatego wiele racji tkwi w twierdzeniu, że współczesne koncepcje polityczne ekonomiczne zakładające zwiększony zakres ingerencji państwa w życie społeczne i gospodarcze tkwią korzeniami w doktrynie Johna Stuarta Milla, który co prawda werbalnie podkreślał swoje przywiązanie do idei wolnego rynku, ale jednocześnie formułował twierdzenia, które otwierały państwu drogę do podejmowania działań gospodarczych w coraz szerszym zakresie. Argumentem przemawiającym za oceną, że jednak stał Mill na gruncie interwencjonizmu, a więc wbrew własnym werbalnym zapewnieniom, jest dokonany przez niego podział interwencji na autorytatywną i nieautorytatywną. Tę ostatnią dopuszczał właściwie bez ograniczeń. Co więcej, nieautorytatywny rodzaj działalności państwa nie miał mieć jedynie charakteru subsydiarnego w stosunku do działalności jednostek, ale stanowić miał normalny sposób działalności rządu centralnego. Friedrich Hayek podkreśla, że choć zarówno Smith, jak i Mill nie uważali, że rząd nigdy nie powinien zajmować się działalnością gospodarczą, to sądzili jednak, że istnieją pewne rodzaje działalności państwa, które należy wykluczyć z kompetencji rządu ze względów zasadniczych, których nie można usprawiedliwić żadnymi praktycznym racjami. Zakładali też, że działalność państwa będzie zawsze prowadzona w warunkach rule of law. „Chociaż nie powiedzieli chyba nigdy tego wprost, ingerencja znaczyła dla nich wykorzystywanie przez rząd władzy stosowania przymusu, które nie było normalnym egzekwowaniem powszechnie obowiązującego prawa, lecz zamierzone zostało dla konkretnego celu. Istotnym kryterium był jednak nie cel, do którego zmierzał rząd, lecz metoda. Nie istniał chyba żaden cel, którego nie byliby uznali za legalny, jeśliby tylko było jasne, że ludzie go aprobują, ale wykluczali oni jako niemożliwą do przyjęcia w wolnym społeczeństwie metodę konkretnych poleceń i zakazów”. O ile przedsięwzięcia gospodarcze podejmowane przez państwo dają się pogodzić z rządami prawa, nie można ich generalnie odrzucić z jakiegoś ogólno filozoficznego czy ogólno politycznego powodu. „Innymi słowy – pisze Hayek – to raczej charakter, a nie rozmiary aktywności rządu mają istotne znaczenie”. Odmiennym zagadnieniem jest natomiast ocena działań rządu z punktu widzenia ich ekonomicznej efektywności. Większość działań gospodarczych państwa była w praktyce całkowicie nieudana. Jest to poważny argument przemawiający przeciwko podejmowaniu takich działań przez państwo, ale ma on znaczenie typowo praktyczne. W konsekwencji działania państwa można dopuścić, gdy udowodniona zostanie ich praktyczna przydatność, ale tylko i wyłącznie wówczas, gdy ich podjęcie nie naruszy zasady rule of law, która jest ostatecznym miernikiem dopuszczalności działań rządu. Celem jaki stawia sobie Hayek, jest więc wykazanie, że „rządy prawa dostarczają kryterium umożliwiającego odróżnienie działań, które są zgodne z systemem wolności od tych, które są z nim sprzeczne. Te, które są z nim zgodne można potem ocenić pod względem ich przydatności praktycznej. (…) Ale te, które są z systemem wolności sprzeczne, należy odrzucić, nawet jeżeli stanowią skuteczny lub wręcz jedyny skuteczny środek prowadzący do pożądanego celu”. Dopóki rząd podejmuje działania zmierzające do dostarczenia społeczeństwu dóbr i/lub usług, które inaczej nie byłyby w ogóle dostępne, ważne jest jedynie to, czy korzyści są warte kosztów. Ale oczywiście rząd nie może rościć sobie wyłącznego prawa świadczenia określonych usług. Przymus w tym względzie byłby niczym nieuzasadniony. „Wolne społeczeństwo wymaga nie tylko tego, aby to rząd miał wyłączne prawo stosowania przymusu, ale także tego, aby wyłączność ta odnosiła się do tylko do stosowania przymusu i nie dotyczyła innych dziedzin, w których rząd powinien działać na tych samych zasadach, co wszyscy inni”. Jak pisze John Gray, „teza Hayeka, będąca echem dokonanego przez Milla rozróżnienia na autorytatywne i nieautorytatywne działania rządu, wymaga nie tylko, aby państwo nie rościło sobie prawa do żadnej monopolistycznej władzy jeśli chodzi o dostarczanie danego dobra, ale także, aby jego działania nie dominowały rynku na to dobro”. Według Hayeka te usprawiedliwione działania państwa, które bezpośrednio ze stosowaniem przymusu nie mają wiele wspólnego, poza tym, że wymagają finansowania z wpływów podatkowych to: podejmowanie inicjatyw ułatwiających uzyskiwanie wiarygodnych informacji mających istotne znaczenie społeczne, utrzymywanie stabilnego systemu walutowego, ustanowienie wzorców miar i wag, subsydiowanie, albo nawet organizowanie pewnych rodzajów szkolnictwa, świadczenie usług sanitarnych i zdrowotnych, budowa i utrzymanie dróg. Hayek zgadza się ze Smithem, że jak najbardziej dopuszczalne są działania państwa w przedsięwzięcia, „które – mimo że w najwyższym stopniu użyteczne dla szerokich kręgów społeczeństwa – są jednak takiej natury, że korzyści nigdy nie skompensowałyby wydatków żadnej jednostce, czy ich małej liczbie”. Pamiętać jednak należy, że rząd mając wyłączne prawo stanowienia prawa i stosowania przymusu może tak układać bieg spraw, aby uprzywilejować te przedsiębiorstwa, które są jego własnością, co byłoby niedopuszczalne, gdyż naruszałoby zasady rule of law. Rządy prawa wykluczają też, z zasady, podejmowanie działań, których nie można realizować ograniczając się do przestrzegania ogólnych norm, gdyż z konieczności wiążą się z podejmowaniem arbitralnych i dyskrecjonalnych decyzji przez organy państwa. „Najważniejszymi spośród nich – pisze Hayek – są decyzje określające kto ma być upoważniony do dostarczania różnych dóbr i świadczenia usług, po jakich cenach, czy w jakich ilościach – innymi słowy posunięć mających na celu kontrolowanie dostępu do różnych rodzajów działalności gospodarczej i zawodów, warunków sprzedaży oraz rozmiarów produkcji lub sprzedaży”. Oczywiście można uznać, w niektórych przypadkach, celowość ograniczenia prawa podejmowania określonej działalności do osób posiadających odpowiednie kwalifikacje. Jednakże zasada rule of law wymaga, aby każdy, kto posiada takie kwalifikacje został dopuszczony do danej działalności. Gwiazdowski

Marszałek Kopacz przyznaje, że ustawa śmieciowa jest niezgodna z Konstytucją

1. Tuż po wejściu w życie tzw. ustawy śmieciowej klub poselski Prawa i Sprawiedliwości zaskarżył ją do Trybunału Konstytucyjnego i powoli zbliża się termin rozpatrzenia tego wniosku, ponieważ TK zbiera stanowiska w tej sprawie zarówno od ekspertów ale także z Sejmu i z Prokuratury Generalnej. Okazuje się, że eksperci do których zwrócił się TK (między innymi prof. Adam Krzywoń z Uniwersytetu Warszawskiego), nie zostawiają na wielu jej zapisach przysłowiowej suchej nitki, między innymi na zawartym w ustawie pojęciu właściciela nieruchomości czy też braku określenia granic w jakich gminy mogą ustalać wysokość opłaty śmieciowej. Ale wręcz szokujące jest, że także marszałek Kopacz i zastępca prokuratora generalnego Robert Hernand w swoich stanowiskach wysłanych do TK, potwierdzają że ustawa śmieciowa zawiera zapisy niezgodne z Konstytucją RP. Szczególnie wystąpienie marszałek Kopacz, która kieruje Sejmem od blisko 2 lat i miała okazje po wielokroć zainicjować zmiany w tej ustawie, ba przypilnować by zapisy niezgodne z Konstytucją z niej wykreślić, ponieważ za jej kadencji była ona już 2- krotnie nowelizowana.

2. Przypomnijmy tylko, że nowelizacja ustawy o utrzymaniu porządku i czystości w gminach czyli tzw. ustawa śmieciowa weszła ostatecznie w życie 1 lipca 2013 roku i właśnie do tego czasu gminy po konsultacjach z mieszkańcami, miały ustalić sposób obliczania opłat śmieciowych i ich wysokość, a także przeprowadzić przetargi na wywóz śmieci.

Najistotniejszą zmianą jaką wprowadzono nowelizacją jest uczynienie gminy właścicielem śmieci co zdaniem resortu ochrony środowiska, ma ostatecznie ukrócić ich wywożenie do lasu lub na tzw. dzikie wysypiska. Jednak gdy gminy zaczęły podejmować uchwały o wysokości opłat śmieciowych i okazało się, że opłaty te wyraźnie rosną w stosunku do opłat dotychczasowych (nawet 2- 3- krotnie), mieszkańcy wielu z nich rozpoczęli protesty. Senatorowie Platformy i PSL-u dostali wtedy polecenie od przywódców swoich partii, zaproponowania zmian w tym zakresie i pośpiesznie je przygotowali zwłaszcza dotyczące sposobu ustalania opłat śmieciowych. Do momentu nowelizacji, gmina mogła wybrać ustalenie wysokości opłat śmieciowych w oparciu o jedną z 4 metod: w zależności od liczby mieszkańców zameldowanych w danym lokalu, powierzchni lokalu mieszkalnego, m3 zużytej wody, wreszcie od gospodarstwa domowego.

Nowelizacja stworzyła możliwość korzystania z różnych metod na terenie jednej gminy, a także uwzględnienie w wysokości opłat sytuacji materialnej mieszkańców i udzielanie systemowych ulg. Część gmin dokonała zmian w uchwałach śmieciowych zmniejszając opłaty, zdecydowana większość czeka na koniec tego 2013 roku aby zorientować się czy pobierane opłaty od mieszkańców pokryją w całości koszty wywozu wszystkich odpadów także tych wielkogabarytowych i poremontowych.

3. Szefowie wielu samorządów zgłaszali i ciągle zgłaszają poważne problemy związane z koniecznością przeprowadzenia przetargów na odbiór śmieci i poważne obawy, że ich firmy komunalne ,które budowali przez lata, ostatnio wykorzystując do tego środki unijne, mogą te przetargi przegrać. W tej sytuacji część majątku gminy, którą dysponują te specjalistyczne firmy, byłaby nie wykorzystana, w związku z tym samorządy poniosłyby nieodwracalne straty, co więcej będą musiały zwalniać ich pracowników. Niestety tak się w wielu przypadkach stało, a próby zapisania w specyfikacji istotnych warunków zamówienia jakichkolwiek preferencji dla przedsiębiorstw komunalnych zakończyły się spektakularnymi skandalami tak jak w Warszawie.

4. Wszystko więc wskazuje na to, że niektóre zapisy w tzw. ustawie śmieciowej, zostaną zakwestionowane przez TK, oby tylko nie okazało się że uchylenie definicji właściciela nieruchomości, spowoduje konieczność zwrotu opłat śmieciowych mieszkańcom gminy bo wtedy wiele samorządów może mieć kłopoty z wypłacalnością. Rządząca koalicja Platformy i PL-u, szła do tej pory w zaparte, że z ustawą śmieciową jest wszystko w porządku ale teraz okazuje się, że marszałek Kopacz przyznaje iż część jej zapisów jest niekonstytucyjna. Kuźmiuk

Nierozliczony rachunek W całej Polsce, nominalnie suwerennej od 23 lat, stoją pomniki "bohaterskiej Armii Czerwonej". W roku 1990, na fali entuzjazmu wywołanego zapewnieniami, że „komunizm w Polsce upadł”, niektóre odradzające się samorządy obaliły te monumenty – świadome, iż są one symbolami sowieckiego panowania w Polsce, a nie pomnikami wojennymi. (...)

„Wyzwolenie od ’jaśniepanów’” Początkiem sowieckiego zniewolenia były zbrodnie popełnione na przedstawicielach polskiej elity społecznej, inteligencji – nazywanych „jaśniepanami polskimi”, „białymi oficerami”, „obszarnikami”.

Armia Czerwona prowadziła agresywną akcję propagandową, zmierzającą do wywołania „rewolucji społecznej”. Było to podjudzanie do zbrodni na elitach społeczeństwa polskiego, zwłaszcza na właścicielach ziemskich, osadnikach wojskowych z okresu po wojnie bolszewickiej i na oficerach Wojska Polskiego. Podjudzanie do zbrodni bezkarnych, co gwarantowała „robotniczo-włościańska” Armia Czerwona. Dowódca Frontu Białoruskiego komandarm Michaił Kowalow wydał „odezwę” do „rzołnierzy Armii Polskiej”, na poziomie moralnym porównywalną z poziomem ortografii i składni: „Rzołnierze Armii Polskiej! Pańsko-burżuazyjny Rząd Polski, wciągnąwszy was w awanturniczą wojnę, pozornie przewaliło się. Ono okazało się bezsilnym rządzić krajem i zorganizować obronu. Wielka i niezwolczona Armia Czerwona niesie na swoich sztandarach procującym, braterstwo i szczęśliwe życie”… Dowódca Frontu Ukraińskiego komandarm Siemion Timoszenko wzywał polskich żołnierzy: „Bronią, kosami, widłami i siekierami bij polskich panów”. To było podżeganie do zbrodni!

Zbrodnie wojenne Armia Czerwona nie „wkraczała” do Polski w celu „ochrony” ludności, lecz atakowała Polskę w celu zagarnięcia jej terytorium i eksterminacji jej elit społecznych, by raz na zawsze zabić ideę niepodległego bytu państwa polskiego. Temu atakowi towarzyszyły od początku zbrodnie wojenne, definiowane przez cywilizowany świat od połowy XIX wieku. Także w traktacie wersalskim z roku 1919. Po wojnie Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze wymieniał rodzaje zbrodni wojennych: planowanie, przygotowanie, rozpoczęcie i prowadzenie wojny napastniczej lub będącej pogwałceniem traktatów, porozumień, międzynarodowych umów, morderstwa, nieludzkie traktowanie ludności zamieszkującej okupowane terytoria, deportacje, mordowanie i złe traktowanie jeńców wojennych, zabijanie zakładników, przywłaszczenie własności publicznej i prywatnej, wszelkie zniszczenia, nieusprawiedliwione koniecznością wojenną, prześladowania, eksterminacja i inne nieludzkie czyny, których celem jest zniszczenie całości lub części grupy narodowej, etnicznej, rasowej lub religijnej. Wszystkich wymienionych zbrodni dopuściła się „bohaterska Armia Czerwona” z hołdowniczych pomników w Polsce, już od września 1939 roku.

Męczeństwo polskich ziemian Ludwika i Antoni Wołkowiccy byli właścicielami ziemskimi z Brzostowicy Małej na Białostocczyźnie. Komunistyczno-kryminalna banda związała ich ręce drutem kolczastym, do ust wlała wapno i żywcem zakopała. Taka była odpowiedź na nawoływania komandarmów sowieckich do walki „z obszarnikami i kapitalistami”. Wymordowano co najmniej 200 polskich ziemian. Tak zaczynał się Katyń, rozprawa z polskimi elitami. Największych zbrodni dopuściły się regularne oddziały Armii Czerwonej. (...) Uznając polskich oficerów za „wrogów klasowych”, a żołnierzy stawiających opór za „bandytów”, Armia Czerwona we wrześniu i w październiku 1939 r. zamordowała około dwóch i pół tysiąca polskich oficerów, żołnierzy i policjantów. Nie zginęli w walce, lecz jako jeńcy wojenni. Powinni być dopisani do rachunku katyńskiego. Pierwszymi ofiarami sowieckich zbrodni byli obrońcy polskich granic – oficerowie i żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza. Wierni przysiędze żołnierskiej bronili granicy Rzeczypospolitej przed napastnikami, którzy wtargnęli na jej terytorium. W rejonie miasta Sarny (woj. wołyńskie) Sowieci rozstrzelali całą kompanię z batalionu KOP „Sarny” wziętą do niewoli, razem 280 oficerów i żołnierzy! Znanym i często przytaczanym w literaturze historycznej przykładem zbrodni wojennej na bezbronnych jeńcach była śmierć oficerów i podoficerów Pińskiej Flotylli Rzecznej, którzy – zgodnie z niepisanym prawem honorowym marynarki wojennej na całym świecie – zatopili przed kapitulacją swe okręty, by nie stały się łupem przeciwnika. Zostali za to zamordowani 26 września 1939 r. w Mokranach (rejon Brześcia) –nie przez NKWD, lecz przez regularny oddział sowieckich sił pancernych. Największych zbrodni dokonali czerwonoarmiści w Rohatynie (woj. stanisławowskie) na żołnierzach polskich i na ludności cywilnej, w Grodnie, Nowogródku, Sarnach i w Tarnopolu, także w Wołkowysku, Oszmianie, Świsłoczy, Mołodecznie, Kosowie Poleskim, Chodorowie, Złoczowie i Stryju. Nie oszczędzali kobiet i dzieci. WRohatynie rzeź trwała cały dzień.

O okrucieństwie i bezprawiu, pod parasolem ochronnym Armii Czerwonej lub z jej aktywnym udziałem, świadczą liczne, przerażające relacje... (...)

Sowiecki Selbstschutz 22 września 1939 r., po obronie Grodna, Sowieci rozstrzelali w Sopoćkiniach (25km od Grodna), strzałem w tył głowy, gen. Józefa Olszynę-Wilczyńskiego i jego adiutanta. (...) Za oddziałami Armii Czerwonej posuwały się siły specjalne NKWD, dokonujące aresztowań i zbrodni na lokalnych elitach polskich, do czego wykorzystywały informacje przekazywane przez miejscowe jaczejki i organizującą się „milicję ludową”.Tę „milicję”, złożoną z sowieckich kolaborantów różnych narodowości, nielojalnych obywateli Rzeczypospolitej wysługujących się agresorowi, można porównać do Selbstschutzu w niemieckiej strefie okupacyjnej. Jedni i drudzy dopuścili się licznych zbrodni na obywatelach Rzeczypospolitej w pierwszym okresie okupacji.Selbstschutz pomagał gestapo w przygotowaniu „księgi poszukiwanych Polaków”, przeznaczonych do „likwidacji”. Wydaje się, że istniała również sowiecka „księga poszukiwanych Polaków”, osób zasłużonych w pracy dla państwa polskiego, przygotowywana przez komunistyczne jaczejki. Wskazuje na to sprawność, z jaką sowiecka policja polityczna dokonywała aresztowań przedstawicieli polskich elit społecznych.Na polskiej ziemi nie powinno być żadnych pomników „bohaterskiej Armii Czerwonej”. W roku 1939 była ona krwawym agresorem. W latach 1944-1945 przynosiła nam nową okupację. Jakiekolwiek hołdy w przestrzeni publicznej obrażają pamięć ofiar i poddają w wątpliwość suwerenność naszego państwa. Piotr Szubarczyk

Zamach w smoleńsku to robota nie tylko Rosji

- Jeśli w Smoleńsku rzeczywiście doszło do zamachu, to na pewno Rosjanie sami go nie zorganizowali. Jak napisałem w „Ostatnim Locie” – sztuką przeprowadzenia zamachu czy katastrofy jest ustrzelenie zwierzyny nie swoim gajowym, nie ze swojej dubeltówki, ale w swoim lesie, żeby własne służby posprzątały. I myślę, że cała tragedia i to, co się dzieje później, po Smoleńsku – ta rezygnacja polskiej strony ze wszystkiego, to jest dowód, że polska strona w dużej mierze odpowiada za to, co się wydarzyło, a Rosjanie doskonale o tym wiedzą. W ten sposób Rosjanie wręcz bawią się tą sytuacją, a polski rząd dostosuje się do każdej, nawet największej bzdury płynącej z Moskwy, byle ukryć swój udział w tym, co się stało – mówi Alef Stern, autor książek „Pola Laska, czyli upadek kości pospolitej rzeczy” oraz „Operacja K. Ostatni lot” w rozmowie z Aldoną Zaorską.

Aldona Zaorska: Jest Pan autorem głośnych książek – „Pola Laska” i „Ostatni lot”. Podejmuje Pan tematykę zaangażowania służb specjalnych w tworzenie aktualnej polityki, stając po stronie zwolenników istnienia tzw. układu. Co sprawiło, że zainteresował się Pan tą tematyką? Alef Stern: Jej wpływ na nasze życie. A trochę zainspirowało mnie też pewne zdarzenie. Otóż, kiedy Putin został prezydentem, spotkał się z pracownikami FSB. Na tym spotkaniu powiedział coś takiego: chcieliśmy wrócić do władzy i mogę wam powiedzieć, że wróciliśmy. Myślę, że podobna sytuacja jest u nas – do władzy wróciły służby wojskowe i cywilne. Ostatni komunistyczny szef służb cywilnych, Czesław Kiszczak, który przeszedł też szkolenie wojskowe, miał swoich ludzi, którzy często przeszli ze służb wojskowych do cywilnych (lub odwrotnie). Można powiedzieć, że w latach 80. w Polsce służby te były rozdzielone, a tym bardziej, że ze sobą rywalizowały. Ale cel tego rozdzielenia był z jednej strony pozorny, a z drugiej służył wzajemnej kontroli i patrzenia na ręce, w myśl zasady ręka rękę myje. To, że za Tuskiem rzekomo stoją służby cywilne, a za Komorowskim wojskowe, to taka sama bajka, jak to, że Putin zarządza w Rosji służbami. Tak naprawdę to on jest w ich ręku. Służby w Polsce wcale ze sobą nie rywalizują. To klasyczne działanie oparte na zasadzie „dziel i rządź”. Ja nie wierzę, że na samej górze państwa rosyjskiego stoi Putin, tak samo jak nie wierzę, że w Polsce rządzi Donald Tusk czy Bronisław Komorowski.

A.Z.: Skoro ani Tusk, ani Komorowski to kto? Kto dzieli i rządzi? Alef Stern: O to można by zapytać Kiszczaka. On może na ten temat coś wiedzieć… Popatrzmy tylko na to, co się dzieje w Polsce przez ostatnie 22 lata. Warto zwrócić uwagę na często pomijany fakt schyłku komuny – po największych strajkach było 6-7 lat spokoju. Moim zdaniem był spokój, bo ekipa Kiszczaka przygotowywała się do przejęcia władzy wykorzystując do tego środowiska opozycyjne i niepodległościowe. Część osób ze służb weszła wówczas w te środowiska, część, korzystając z niby „wprowadzania wolnego rynku”, utworzyła spółki i firmy, część wyjechała na Zachód, jak dzisiejsi aktywiści SLD z pierwszych stron gazet, swego czasu – stypendyści zagranicznych fundacji. Polska rozmontowywała komunistyczny blok, to fakt. Czy rozmontowywała go na zlecenie i czyje, czy sama jest tu kwestią wtórną. Nie ulega natomiast wątpliwości, że w czasie tego demontażu cała ta ekipa przygotowywała się do przejęcia władzy. Wystarczy przyjrzeć się zaleceniom wprowadzanym w końcówce lat 80. przez Kiszczaka. I warto pamiętać, że ekipę Kiszczaka tworzyło jakieś 200-300 tys. ludzi, ulokowanych dosłownie na każdym szczeblu administracji.

A.Z.: Okrągły Stół to oszustwo? Alef Stern: Wszyscy, i ja też, przez wiele lat myśleliśmy, że Okrągły Stół to było coś dobrego. Wszyscy się myliliśmy. W sensie mitu założycielskiego owszem był czymś dobrym – dogadaliśmy się bez rozlewu krwi itd. Błąd. Wszyscy zapomnieli o komunistycznym „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”. Mit Okrągłego Stołu może by zadziałał, gdyby nie jeden błąd – „gruba kreska”. I moim zdaniem był to błąd Kiszczaka.

A.Z.: Kiszczaka? Alef Stern: Kiszczaka, bo gdyby oni, mam tu na myśli ludzi Kiszczaka, ujawnili w 1989 roku całą agenturę albo chociaż jej część, to już dawno byśmy na ten temat nie gadali. Tylko, że mentalność służb, esbecka jest taka, że „teczkami”, które po PRL-u pozostały wciąż się szachuje. Kiszczak oczywiście spalił całkiem sporo esebckich akt. Ale po pierwsze – najważniejsze sobie zostawił, poza tym znaczna część tego, a może nawet wszystko, co spalił, została na mikrofilmach. Część trafiła do Rosji, bo przecież polskie służby podlegały rosyjskim. Warto pamiętać, że ilość posiadanego przez niego materiału była ogromna – w każdym wydziale, każdej komórki był jakiś TW albo wprost ktoś z SB. I ten ktoś nadzorował wszystko i wszystkich. Część informacji przekazywał wyżej, ale niewątpliwie część zatrzymywał dla siebie jako późniejsze „asy w rękawie” czy haki na poszczególne osoby. Pamiętajmy, że do tego, co nastąpiło po Okrągłym Stole, Kiszczak przygotował swoich ludzi. Co więcej – cały czas miał kontrolę nad służbami, które zaraz po przemianach wykonały konkretne działania. Nieprzypadkowo mafia pojawiła się właśnie na początku lat dziewięćdziesiątych – Wołomin, Pruszków, Gdańsk, Mokotów… Ale przecież ci panowie to nie byli jacyś geniusze. „Masa” słusznie powiedział, że to była „mafia trzepakowa” – przykrywka i papka dla społeczeństwa. „Mafiosi” zostali najpierw wyszkoleni, a potem po prostu wynajęci. To były zwykłe złodziejaszki, cinkciarze, na których coś miano i których po prostu zaszantażowano dając wybór – albo „zorganizowana grupa przestępcza” i płynące z tego korzyści materialne albo więzienie. To nie jest tak, że nagle kieszonkowcy z Centralnego, cinkciarze z Marszałkowskiej i bimbrownicy z melin stali się najlepszymi złodziejami, dilerami i hurtowymi producentami podrabianych alkoholi. Mafia po prostu była potrzebna do przeprania lewych pieniędzy napływających do Polski z upadającego ZSRR. Istniały tam olbrzymie kombinaty zatrudniające po 200-300 tys. ludzi. Ich dyrektorzy czuli się jak ich właściciele i tak też je traktowali. Zarobioną na lewych i nawet na legalnych interesach kasę musieli gdzieś wyprowadzić. Oczywiście przy współudziale własnych służb. Najbliżej było do Polski. Pojawiła się w ten sposób bardzo duża gotówka, którą trzeba było przeprać. Rozdzielić, zainwestować i odebrać. Słynna mafia pruszkowska i jej krajowe odłamy upadły nagle jakby z dnia na dzień w latach dziewięćdziesiątych. Gwoździem do trumny była śmierć Komendanta Policji Marka Papały – do dziś niewyjaśniona. Na co wpadł Papała, co wiedział, że musiał zginąć? Może właśnie to, że bossowie mafii zostali aresztowani, tylko dlatego, że musieli po prostu oddać pieniądze, a także dlatego, że Rosjanie w pewnym momencie uznali, że przeprać pieniądze mogą „na własnym podwórku” i nie muszą korzystać z pośrednictwa Polski.

A.Z.: A może jest odwrotnie? Może, gdyby nie było „grubej kreski” wiele rzeczy by się posypało, nie byłoby „układu”, paru afer i jeszcze większej liczby karier? Alef Stern: Nie zgadzam się. Myślę, że „im” nic by się nie posypało. Mieliby przewagę, doszłoby do sytuacji takiej jak w Czechach, gdzie wszystko ujawniono, a „układ” funkcjonuje w najlepsze. Nie oszukujmy się – ludzie Kiszczaka z PRL wyszli z pieniędzmi i wiedzą. Zostali ulokowani w firmach „HR-owych”. Większość biznesów wyrosła właśnie na styku państwa i biznesu. Jeśli popatrzymy na „Listę Najbogatszych „WPROST”, to są na niej ludzie, którzy zarobili pieniądze na budżecie państwa, na prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw, na kontraktach, na dostarczaniu systemów informatycznych za milionowe kwoty, chociaż zdaniem użytkowników do niczego się nie nadających. Pan Kulczyk był pośrednikiem w prywatyzacji różnych spółek – moim zdaniem wyłącznie po to, żeby dostać z tego pieniądze, a potem je odpowiednio podzielić. Uważam, że tak naprawdę odegrał rolę słupa do prywatyzacji.

A.Z.: Partie polityczne to też efekt gry Kiszczaka? Zwłaszcza niektóre partie… Alef Stern: Nie można generalizować, że ta czy inna partia jest dobra, a ta zła. W każdej są różni ludzie i w każdej, nawet tej złej są ludzie, którzy są dobrzy i którym zależy na Polsce, którzy w partii są nie dla materialnych i prywatnych korzyści, ale dla idei. Jeżeli nawet popatrzymy na powstanie PO w 2001 roku, to tak naprawdę jej program nie był wówczas zły. Mało tego, byli w niej ludzie, których już od paru lat nie ma, a którzy mogliby być liderami. Odsunięty został np. śp. Maciej Płażyński. PO nie tylko stopniowo pozbywało się liderów, a dziś jej ludzie w znacznym stopniu odeszli od tamtego oficjalnego jej programu. Zresztą, jak się popatrzy na listy osób, które tworzą jej struktury w kraju, to widać wyraźnie, że są to ludzie, którzy wcześniej w latach osiemdziesiątych byli pracownikami różnych urzędów – miejskich, rejonowych, potem współpracowali z różnymi urzędami, handlowali nieruchomościami itp. Dorobili się dużych pieniędzy, a następnie już jako ludzie zamożni powrócili do polityki. Oni wiedzą, jak robić i politykę, i pieniądze. Teraz warto pomyśleć, dlaczego mając już pieniądze, zdecydowali się wrócić do polityki. Bo mieli taki pomysł na życie, czy raczej dlatego, ktoś im powiedział, że do tej partii należy należeć. Tu wracamy właśnie do owej „armii Kiszczaka”. Przecież każdy z jego ludzi ulokowanych w całej Polsce, a z pewnością większość – miał małżonka, współpracowników, swoich TW. Mogli ich szantażować? Mogli. Świetnie wiedzieli jak to robić, zwłaszcza, że w toku swojej pracy wielokrotnie zdobywali informacje o swoich „podopiecznych”, które nie zawsze przekazywali dalej. Część informacji zatrzymywali dla siebie. Dlatego to nie Donald Tusk kontroluje Platformę Obywatelską. Są ludzie, którzy to robią i kontrolują także jego – właśnie jeszcze te stare służby Kiszczaka. I nie tylko w PO ma to miejsce.

A.Z.: A inni „ojcowie założyciele”? Andrzej Olechowski? Alef Stern: Olechowski ma zupełnie inne zadania, niezwiązane z polską polityką. Jego zupełnie nasza wewnętrzna polityka nie interesuje.

A.Z: Bronisław Komorowski? Alef Stern: Poza tym, że moim zdaniem jest chamem, to człowiek, który nie pojawił się w polityce przypadkowo, tak jak nieprzypadkowo mówi te wszystkie głupoty, które mówi. To jest człowiek, który ciężko pracuje na utrzymanie swojej licznej rodziny, starannie i dokładnie wykonując postawione przed nim zadania. Zatrudnił co prawda „dinozaury” ze swego środowiska, żeby sobie podorabiali i tak stworzył sobie zaplecze. Ale tak naprawdę nie prowadzi on żadnej własnej polityki – realizuje zadania i robi karierę, której początkowo miał nie robić, bo to Tusk miał być kandydatem na prezydenta (i zwycięzcą). Tusk nagle zrezygnował i pojawiło się dwóch innych kandydatów – Sikorski i właśnie Komorowski, obaj z podobnego układu.

A.Z.: Dlaczego Tusk zrezygnował? Alef Stern: Bo mu kazano. Takie dostał po prostu polecenie.

A.Z.: Nie ma Pan dobrego zdania o polskich politykach i inteligencji … Alef Stern: Współczesną inteligencję tworzą albo potomkowie tych, którzy zaraz po wojnie budowali komunizm bądź z komunistami współpracowali, albo ludzie, którzy znali się z nimi na płaszczyźnie towarzyskiej, często od dziecka. Przecież jeśli przyjrzymy się środowisku np. „Gazety Wyborczej”, to tworzą je ludzie, którzy znają się praktycznie od piaskownicy i przedszkola. Znali się ich rodzice, znali się oni. To oczywiście w jakimś stopniu jest normalne, bo w każdym środowisku tak się zdarza – każdy woli zatrudniać i współpracować z kolegą, często więc w jakimś miasteczku po prostu rządzi grupa. Takie same jest przełożenie na Warszawę czy struktury władzy. Tylko w tych strukturach bardziej to widać.

A.Z.: Z powodu takiego nepotyzmu ludzie już nie raz protestowali, teraz dochodzi coraz większe niezadowolenie społeczne. Myśli Pan, że ludzie wyjdą na ulice? Alef Stern: Teraz to Donald Tusk bardzo chciałby, żeby ludzie wyszli na ulice. Myślę, że już są na taką okoliczność przygotowywane scenariusze analogiczne jak przed Okrągłym Stołem, co do którego wmówiono Polakom, że był wynikiem społecznych protestów, a nie scenariusza precyzyjnie przygotowanego i przeprowadzonego przez Kiszczaka. Ludzie wyjdą na ulice i znowu pojawią się „nowi trybuni ludowi” w rodzaju Lecha Wałęsy. Ale jest i inny sposób. Myślę, że tak jak w latach dziewięćdziesiątych „pojawienie się mafii” sprawiło, że ludzie się nie buntowali, tylko zajęli tymi tematami, tak teraz podobny efekt psychologiczny osiągnięto za pomocą sprawy Smoleńska. Katastrofa sprawiła, że wszystkie tematy zostały odsunięte na dalszy tor. Paradoksalnie, to zachowanie rządu wskazuje, że ten temat ma przykryć wszystkie inne…

A.Z.: Nie przesadza Pan? Alef Stern: Proszę zwrócić uwagę – w przypadku katastrofy w Smoleńsku my, mam tu na myśli Polaków, opieramy się tylko na tym, co mówiły media i na scenariuszach, które zostały przerobione i wyplute a powinniśmy się skupić na tym, o czym się nie mówi, a co jest moim zdaniem istotne.

A.Z.: Czyli? Alef Stern: Po pierwsze – do tej pory przez cały czas władze uprawdopodabniały tezę, że doszło do wypadku lotniczego, a my nie wiedzieliśmy, czy i gdzie ten „wypadek” miał miejsce. Wszystkie dokumenty, które przygotował Miller i które pokazuje nawet komisja Macierewicza, nie są dokumentami, na podstawie których coś się da stwierdzić czy ustalić. Kluczowe dokumenty w postaci nagrań z satelity mają Amerykanie, którzy doskonale wiedzą, czy samolot z polską delegacją na pokładzie rozbił się pod Smoleńskiem, czy nie. Polski rząd otrzymał zdjęcia, oczywiście najgorszej jakości ze wszystkich posiadanych przez Amerykanów, ale takie, na których obiekty do 50 cm są widoczne. Można na ich podstawie ocenić, co działo się w Smoleńsku od 5 do 10 kwietnia, bo taki przedział czasowy one obejmują. Zdjęcia te są utajnione, jak wszystko zresztą, co jest kluczowym dokumentem w tej sprawie. Co więcej – wszystkie te rzeczy ujawnione w przeciekach, jak znalezione dowody osobiste, pobierane pieniądze z karty, szczątki ofiar po katastrofie – to wszystko służyło tylko temu, żeby uprawdopodobnić, że 10 kwietnia 2010 roku ta katastrofa miała miejsce…

A.Z.: Przekaz jest jednak taki, że jeśli ktokolwiek zakwestionuje miejsce i czas katastrofy jest natychmiast uznany za debila i kretyna jeszcze większego, niż osoby które mówią, że w Smoleńsku doszło do zamachu… Alef Stern: Tak to działa. Tymczasem moim zdaniem należy popatrzeć na różnice pomiędzy informacjami polskimi i rosyjskimi. Uważam, że głównym rozgrywającym w tej sprawie jest nadal Rosja, a Polska coś, jak się okazuje, ukrywała i moim zdaniem nadal ukrywa. Warto pamiętać, że przed 10 kwietnia i samego 10 kwietnia działo się wiele „ciekawych” rzeczy, np. nie działały systemy stanowiące o bezpieczeństwie państwa – w MSZ nie działało nic oprócz faksów i telefonów. Jak dla mnie – za dużo tych „przypadków”. Powiem więcej – moim zdaniem utajnione dokumenty na temat tego, co się zdarzyło 10 kwietnia, mogły powstać po tej dacie. Zwłaszcza, że głównym graczem jest tu mocarstwo a zdarzenie ociera się o te z gatunku wywołujących wojnę i oznaczających zdradę stanu. Jeśli w Smoleńsku rzeczywiście doszło do zamachu, to na pewno Rosjanie sami go nie zorganizowali. Jak napisałem w „Ostatnim Locie” – sztuką przeprowadzenia zamachu czy katastrofy jest ustrzelenie zwierzyny nie swoim gajowym, nie ze swojej dubeltówki, ale w swoim lesie, żeby własne służby posprzątały. I myślę, że cała tragedia i to, co się dzieje później, po Smoleńsku – ta rezygnacja polskiej strony ze wszystkiego, to jest dowód, że polska strona w dużej mierze odpowiada za to, co się wydarzyło, a Rosjanie doskonale o tym wiedzą. W ten sposób Rosjanie wręcz bawią się tą sytuacją, a polski rząd dostosuje się do każdej, nawet największej bzdury płynącej z Moskwy, byle ukryć swój udział w tym, co się stało.

A.Z.: To by znaczyło, że część osób w Polsce wiedziała o planowanym zamachu… Alef Stern: Jestem gotów na taką tezę postawić. Wiedziała część osób w służbach, część w rządzie, w PO. Uważam, że Bronisław Komorowski i Janusz Palikot nieprzypadkowo chlapnęli to, co chlapnęli. Coś tam słyszeli. Oczywiście nie brali udziału ani w planowaniu ani realizacji – są na to po prostu za tępi. Myślę, że są ludzie, którzy z góry wiedzieli, co się stanie i jaki zostanie do tego dopisany scenariusz. Warto wiedzieć, że znacznej części osób i środowisk, które o tym wiedziało, zamach był na rękę. Być może dlatego nie zrobili nic, by mu zapobiec, a ci którzy próbowali coś zrobić, zostali zablokowani.

A.Z.: Pan też przewidział w „Poli Lasce” Smoleńsk… Alef Stern: Pola Laska ukazała się dziewięć miesięcy przed katastrofą. Przed tą książką był serial wyprodukowany, m.in. przez Polsat i dodawany na DVD do „Gazety Wyborczej”, w którego ostatnim odcinku prezydent ginął w katastrofie śmigłowca chyba w Afganistanie. A prawie przed samą katastrofą pojawił się film wyemitowany przez telewizję gruzińską, w którym Lech Kaczyński ginął zestrzelony. Moja książka nie pokazuje tylko katastrofy samolotu, ale całą patologię systemu, istnienie układu – mutacji KGB i WSI, którego członkowie tak naprawdę rozgrywają wszystko. Katastrofa w niej opisana miała właśnie pokazać, do czego jest zdolny ten układ i jakie są mechanizmy jego działania. Synteza tego wszechogarniającego upadku Państwa na każdym szczeblu musiała doprowadzić do wielkiej katastrofy, nawet jeśli był nią zamach. I dlatego nie była fantazją, chociaż nie miała też być prorocza. Ja ją napisałem analizując sytuację i wyciągając wnioski z ogólnodostępnych informacji. Tym bardziej wnioski powinny wyciągać nasze służby. Wydaje mi się, że część osób to widziała, wie, kto i jak przeprowadził zamach i co się naprawdę stało.

A.Z.: A co się stało? Alef Stern: Tego właśnie nie wiemy. Już mówiłem – to, co wiemy, moim zdaniem jest jedną wielką mistyfikacją. Moim zdaniem – w Smoleńsku w ogóle mogło nie dojść do katastrofy. Samolot mógł wylądować gdzie indziej i pasażerowie mogli gdzie indziej zginąć. Świadczyć o takiej hipotezie może wiele faktów i poszlak. Dziś, a właściwie od początku wiemy, że to, co nam pokazano, to jedno wielkie kłamstwo. Zaczynając od „ustaleń” obu komisji – polskiej i rosyjskiej, poprzez słynny filmik Koli, będący zwykłą fałszywką aż po zeznania świadków czy „pielęgniarek”. Uważam, że to wszystko służy temu, aby Polacy uwierzyli, że członkowie delegacji zginęli w Smoleńsku. A mogło być zupełnie inaczej i ta śmierć nastąpiła gdzie indziej i z innych przyczyn niż oficjalnie podane. Jedną z tych narracji może być również narracja o wybuchu, o znalezieniu trotylu, nitrogliceryny na szczątkach wraku. Moim zdaniem to kolejne fałszywe tropy, które mają do końca skompromitować środowisko prawicowo patriotyczne w Polsce, a szczególnie Prawo i Sprawiedliwość. Szczególnie, że wszystkie alternatywne dochodzenia bazują niestety na wyrzutkach medialnych zarówno telewizyjnych prasowych i internetowych inspirowanych przez służby. Wątpliwości jest wiele a skuteczna dezinformacja nie ułatwi ustalenia prawdy. Przekaz medialny, sterowany przez służby ma po prostu zmylić społeczeństwo. Dlatego trzeba zwrócić uwagę na zupełnie inne tematy, pozornie niezwiązane ze Smoleńskiem.

A.Z.: Na przykład… Alef Stern: Ujawnienie przez Amerykanów ich archiwów na temat Katynia. To sygnał dla Rosji – ujawniliśmy jedno, możemy ujawnić drugie. Albo to kontrolowane rozbicie boeinga na pustyni Atakama – to samo – sygnał dla Rosji, już drugie ostrzeżenie. Sprawa smoleńska będzie elementem rozgrywek różnych służb, nie tylko polskich i rosyjskich, bo na tych informacjach można sporo zarobić, a przekładając je na interes gospodarczy tego czy innego państwa – sporo dla niego uzyskać. Tu zresztą dochodzimy do clou programu – odpowiedzi na pytanie, kiedy ostatnio żyliśmy w wolnej Polsce. Moim zdaniem – przed pierwszym zaborem. Od czasu pierwszego zaboru już nie. I dziś też nie żyjemy w wolnej Polsce.

A.Z.: Kończy Pan pisać kolejną książkę. Będzie ona o… O manipulacji, dezinformacji i kłamstwie. Książka ukaże się lada dzień. A pokazuje, że z manipulacją i dezinformacją mamy tak naprawdę do czynienia od momentu poczęcia. Nawet małe dzieci bardzo szybko uczą się manipulować rodzicami, np. przywołują ich płaczem nie dlatego, że dzieje im się krzywda, ale dlatego, że chcą ich po prostu mieć przy sobie. Książka właśnie o tym mówi – jak pojawiło się w naszym języku pojęcie kłamstwa, kiedy pojawiła się dezinformacja i czym ona w istocie jest. A także, kiedy pojawiły się działania agenturalne oparte na kłamstwie, dezinformacji i manipulacji. Na ile i w jaki sposób różne kultury dopuszczają kłamstwo. Pokazuje manipulację ludźmi jako konsumentami i klientami, a także, co w dzisiejszych czasach niezwykle istotne – manipulacje w polityce. Jest więc troszkę inna niż wcześniejsze – nie jest powieścią, a raczej zbiorem esejów, ale mam nadzieję, że pomoże czytelnikom zrozumieć współczesny świat i ułatwi poruszanie się w nim. Pozwoli na radzenie sobie z kłamstwem, dezinformacją i manipulacją, które atakują nas na każdym kroku. No i coś specjalnego – ostatnia część książki skupia się na manipulacji i dezinformacji wokół Smoleńska. Myślę, że wyjaśnia wiele spraw, które w ciągu dwóch lat wokół tej sprawy narosły. Także tych tak niezwykłych „zbiegów okoliczności” jak wybuch wulkanu na kilka godzin przed pogrzebem Lecha Kaczyńskiego, który uniemożliwił przybycie na jego pogrzeb światowym przywódcom.

Z Alefem Sternem, autorem książek „Pola Laska, czyli upadek kości pospolitej rzeczy” oraz „Operacja K. Ostatni lot” rozmawiała Aldona Zaorska.

Prof. Binienda nokautuje jeden z "dogmatów" zespołu Laska. Znów rządowa kupa teorii okazuje się jedynie kupą bzdur Już teraz rozumiem, skąd ta nagonka na naukowców. Teraz zrozumiałem, dlaczego ludzie Laska tak nienawidzą prof. Biniendy - to usłyszałem, gdy z jednym z naukowców zaangażowanych w sprawę smoleńską rozmawiałem o ostatnich badaniach prowadzonych przez prof. Wiesława Biniendę. Maciej Lasek i jego zespół pseudoekspertów rzeczywiście ma problem. Ostatnie eksperyment prof. z Akron to bolesny cios dla jednego z "dogmatów" rządowej komisji, która upowszechnia kłamliwe tezy raportów MAK i Millera dot. tragedii smoleńskiej. Binienda obnażył fałsz zapewnień i tłumaczeń oficjalnej strony, która przekonuje, że tupolew rozpadł się na miliony kawałków, ponieważ tak dzieje się zawsze, gdy samolot z prędkością 80 m/s uderza o przeszkodę. Okazuje się, że to zwykły szwindel i intelektualna zbrodnia. Nic takiego nie ma miejsca, co pokazał dobitnie prof. Binienda. Kolejny raz okazuje się, że aby rządowa wersja wydarzeń była prawdziwa należy założyć, że w Smoleńsku mieliśmy do czynienia z inną rzeczywistością niż ta, którą znamy na Ziemi. Muszą działać inne siły, muszą działać inne prawa fizyki, musi rosnąć jedyna we wszechświecie odmiana brzozy, która jest mocniejsza niż stal. Obecnie okazuje się, że musi istnieć również inna odmiana duraluminium, które - na Ziemi - używane jest do produkcji samolotów. Jeśli przyjąć, że w Smoleńsku wszystko przebiegało zgodnie z tym, co zna współczesna nauka, nic nie trzyma się kupy. Trzyma ją jedynie Maciej Lasek. I on wie, że trzyma kupę bzdur, że opiera się ona jedynie na jego słowach. Badania Prof. Biniendy wskazały jednoznacznie, że wersja Laska jest wadliwa. Badania laboratoryjne pokazują, że nawet przy uderzeniu z prędkością o wiele większą - 300 m/s - duraluminium nie rozpada się na kawałki, a jedynie się odkształca. I nic tu nie zmienią prostackie sztuczki z manipulowaniem zdjęciami, rzekomo fałszowanymi przez prof. Biniendę, nic nie zmienią kłamstwa, jakie na temat naukowców współpracujących z zespołem parlamentarnym rzuci się do zaprzyjaźnionych mediów. Tak czy inaczej, rządowa kupa teorii okazuje się po raz kolejny jedynie kupą. I Maciej Lasek to wie, coraz lepiej czując zapach materiału, jaki zgromadzili jego eksperci oraz on sam. Współcześnie w debacie publicznej wytworzono jednak sytuację absurdalną. Kłamstwo powtarzane przez najsilniejsze media staje się mocniejsze niż twarde fakty, ich chłodna analiza, jak również analiza tego, co stoi za danymi stanowiskami. Można wbrew faktom, wbrew nauce mówić i utrzymywać w mocy kłamstwa. Można także podtrzymywać rzeczy niesprawdzone w konfrontacji z badaniami. To widać w sprawie smoleńskiej, w której do dziś media zaangażowane w smoleńską wojnę o utrzymanie kłamstwa wypruwają sobie żyły, by oficjalnej wersji wydarzeń w powszechnej świadomość nic złego się nie stało. Rzeczywistość nie ma tu znaczenia, jedynie interesy polityczne się liczą. Do rangi symbolu urastają dziś dwie scenki. Z jednej strony prof. Binienda prezentujący w czasie rozmowy w wPolityce.pl próbki duraluminium wystrzeliwanego w stalową ścianę, a z drugiej członek komisji Laska Piotr Lipiec, który w zaprzyjaźnionej stacji TVN24, mającej wiele zasług w utrwalaniu kłamstw smoleńskich, prezentuje przebieg katastrofy za pomocą plastikowego modelu tupolewa. I tak właśnie wygląda debata nt. tragedii smoleńskiej, najważniejszej dla życia państwowego sprawy. Poważne, szerokie badania naukowe są zestawiane z infantylnymi tezami opartymi na "symulacjach" i "badaniach", które wyglądają jak zabawy plastikowymi modelami. Wbrew temu, co wmawiają Polakom media zaangażowane po stronie smoleńskiego kłamstwa, strona podważająca oficjalną wersję wydarzeń, nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania. Ma pytania i wątpliwości i widzi histeryczne próby unikania odpowiedzi przez stronę oficjalną. Dziś eksperci angażujący się z potrzeby serca w smoleńskie śledztwo nie mają partnerów do rozmowy. Dla nich rozmowa na poziomie dostępnym dla rządowych speców od picu tzw. "ekspertów" oznacza obniżenie umysłowych lotów przynajmniej o kilka pięter... Blog Stanisława Żaryna

14/10/2013 Demokracja w Warszawie - jeszcze się nie zakończyła. Trawa ostateczne liczenie głosów.. A jak wiadomo przynajmniej od czasów Człowieka ze Stali:” nie ważne jak ludzie, głosują- ważne kto głosy liczy”.. I słuszna jego racja.. I jeszcze liczą. Pani prezydent Hanna Gronkiewcz- Waltz drży z pewnością niepomiernie.. Wielki obciach być odwołaną, jako wiceprezes Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej , Rynków Finansowych, Parady Schumana i budowy socjalizmu warszawskiego.. Ale na razie nie mówmy, że odwołana.. Co prawda ponad 90 procent głosujących z głosujących opowiedziało się za odwołaniem pani prezydent. Ale zwolennicy pani Gronkiewicz nie poszli na głosowanie.. Gdyby poszyli- jak to w demokracji- pani Gronkiewicz już nie byłoby na stolcu prezydentowej. Bo frekwencja mogłaby sięgnąć 50%…. Te 5% nierozgarniętych wyborców, które poszło i głosowało „ za”- nie usłyszało widocznie apeli pana prezydenta Kmorowskiego, premiera Tuska i innych ważnych w demokracji osób, żeby do demokracji nie iść do wyborów. Jak to? To demokracja ma być w przyszłości bez ludu? Widać wyraźnie, że demokracja to zwykła dekoracja.. Pani Hanna Gronkiewicz- Waltz napisała w roku 1981, w roku buntu ludu pracującego miast i wsi, ale nie przeciw ustrojowi, bo socjalizm miał pozostać, ale precz miało być z wypaczeniami– pracę doktorską i ją obroniła.. No i teraz trzymajcie się państwo za poręcze krzeseł, jaki tytuł nosiła ta praca…. Uwaga…”Rola ministra przemysłowego w zarządzaniu gospodarką państwową”(????) Kto to jest „ minister przemysłowy”(???) To chyba w komunizmie zarządzający- zamiast rynku- całym tym komunistycznym bałaganem.. Pani doktor marzyło się, żeby komunizm pozostał i żeby tylko ktoś tym komunizmem zarządzał od góry.. Taki to pogląd gospodarczy, nie mający nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem – propagowała pani Gronkiewicz- Waltz.. Powiedzmy wprost! Propagowała komunizm centralistyczny i centralizm demokratyczny- typu leninowskiego.. Bo wtedy też była demokracja, której niektórzy się wypierają.. Były normalne wybory i głosowało się na przygotowaną listę- tak jak dziś.. Tyle, że list jest dzisiaj więcej- no i tyle, że wszystkie jednakowe.. Oprócz listy prawdziwej prawicy wolnościowej.. I za ten doktorat powinna zostać odwołana, a nie za to wielkie marnotrawstwo warszawskie, które uprawia od lat.. Zresztą każdy odwoływał ją za co innego.. Chyba nikt za zadłużanie mieszkańców Warszawy.. I nikt za napisany o komunistycznej treści” doktorat”..(???) Ale paradoks historii polega na tym, że niby skończyliśmy z komunizmem, ale urzędnicy nadal zarządzają prawie wszystkim i mają coraz więcej władzy.. Może się zdarzyć, że doktorat pani prezydentowej będzie znowu potrzebny i wykorzystywany w życiu demokratycznym i publicznym.. Tylko trzeba go trochę zmodyfikować.. Ja proponuję następująco:” Rola urzędnika państwowego w zarządzaniu wszystkim od góry do dołu”.. Nareszcie będzie to Wielkie Biuro wymarzone przez Lwa Trockiego.. I panią Hannę Gronkiewicz- Waltz.. To było w roku 1981.. Gdy komunizm trząsł się w posadach pani Hanna walczyła piórem o jego utrzymanie… Została doktorem od gospodarki, czy od czego tam.. Ale przyszedł rok 1993 i wtedy , popierana przez Lecha Wałęsę jako prezes Narodowego Banku Centralnego napisała i obroniła pracę habilitacyjną pod tytułem” Bank Centralny- od gospodarki planowej do rynkowej”(????) To też ciekawa musi być praca, bo przyznam się Państwu, że jej nie czytałem, niestety nie mam czasu czytać wszystkich głupstw, a jest ich napisanych wiele.. Jeśli jest Bank Centralny to nie może być mowy o wolnym rynku.. Jest monopol państwowego pieniądza.. Nie mam przed sobą oryginalnego cytatu :Lenina w tej sprawie- już kiedyś go państwu prezentowałem, ale Leniowi chodziło o to, że jak będzie Bank Centralny to komunizm będzie zbudowany w 90%…(???) Wystarczy w tej sprawie poczytać profesorów: Hoppego, Rothbarda czy Fiedmana… Panowanie nad pieniądzem oligarchii biurokratycznej prowadzi do reglamentacji wolnego rynku, a nie jego budowy.. W roku 1913 w Stanach Zjednoczonych wprowadzono centralny system rezerwy federalnej, a chodziło bankierom o panowanie nad emisją i kontrolą pieniądza.. Stworzenie monopolu, bo wcześniej panował w Stanach Zjednoczonych wolny rynek pieniądza.. Każdy bank mógł emitować swój własny pieniądz.. „Bank-not”, czyli nota banku, ale było pokrycie w złocie.. I była konkurencja. Pieniądz miał pokrycie w złocie i nie można było drukować pieniądza fiducjarnego ile się chce. Tak jak dziś.. Co doprowadziło kraje posiadające banki centralnie sterowane- do wielkiej zapaści i okradania milionów ludzi z owoców ich pracy.. Bank Centralny mamy nadal.. Choć są wypuszczane różnego rodzaju papiery wartościowe, na przykład obligacje, ale one głównie wypuszczają gminy, żeby dodatkowo zadłużać mieszkańców. A jak wszystkie kraje Unii Europejskiej przyjmą polityczną walutę euro- to będziemy mieli monopol pieniądza na poziomie Europejskiego Banku Centralnego.. A potem już tylko likwidacja dolara i połączenie Unii Europejskiej ze Stanami Zjednoczonymi i ustanowienie jednej waluty papierowej- eurodolara. Moim zdaniem taki jest plan finansistów i bankierów.. Panować nad pieniądzem i sprawować nad nim kontrolę.. Potem pieniądz się wycofa i wprowadzi obowiązkowe karty płatnicze.. Żeby kontrolować wydatki każdego człowieka.. I wszyscy pozostaniemy w sieci zniewolenia.. W niewoli mediów i banków.. Czy jeszcze coś potrzeba do zniewolenia człowieka? Rozbić mu rodzinę, zasypać gejami i lesbijkami, wywrócić mu system wartości i podstawić świat, którego człowiek nie ma.. Kolorowy świat podstawiony., a nie rzeczywisty.. W latach 2001- 2004- pani Hanna była wiceprezesem zasobów administracyjnych Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, który- moim skromnym zdaniem- jest wylęgarnią urwisów z różnych krajów, którzy po powrocie do siebie realizują wytyczne międzynarodówki i finansowej- przeciw narodom z którego się wywodzą. Zostają międzynarodowymi wtyczkami działającymi przeciw własnym narodom.. Realizują interesy finansowe ponadnarodowych instytucji finansowych- na przykład Międzynarodowego Funduszu Walutowego.. Pani Hanna Gronkiewicz- Waltz, została zaliczona przez miesięcznik finansowy” Global Finance”, za lata 1994, 1997, 1998, 1999- z do grona najlepszych prezesów banków centralnych na świecie(???)

Czy może być lepsza rekomendacja „pracy” pani Hanny Gronkiewicz Waltz, niż poparcie międzynarodowych kręgów finansowych? Które wyciągają z Polski ogromne sumy w postaci odsetek od zaciągniętych długów.?. Rolą wtyczek międzynarodowych – jest zaciąganie długów w naszym imieniu.. Żeby z nas zrobić niewolników wszelkich lichwiarskich międzynarodówek. Żeby nasze dzieci i wnuki nie mogły rano wstawać spokojnie z łóżek i iść do pracy.. To, że każdy z nas ma- zgodnie z obliczeniami pana profesora Leszka Balcerowicza- 80 000 złotych długu na garbie- to nie jest koniec tej gehenny.. To zadłużanie trwa cały czas.. W którym to zadłużaniu ma udział cała klasa Okrągłostołowa.. I ONA powinna być rozliczona, tylko jest jeden problem.. Kto ma to zrobić? Chyba nie” niezawisłe „ sądy..(????) Wygląda na to, że w Warszawie wszystko pozostanie po staremu.. Ale pomruk niezadowolenia przeszedł przez Warszawę.. Oczywiście nie z tych powodów, o których napisałem.. Lud kieruje się emocjami, a nie rozumem.. Jednemu zamknęli szkołę, innemu przedszkole, jeden stracił pracę, a jego żona posadę, „artyści” w budżetówce mało zarabiają.. To nie są te powody, za które powinna zostać usunięta z życia politycznego pani Hanna Gronkiewicz Waltz.. Powody są znacznie poważniejsze.. WJR

Wreszcie budowę wiatraków skontroluje NIK

1. Unia Europejska o kilku lat próbuje być liderem w świecie w zakresie ograniczenia emisji CO2. Już w 2008 roku zaordynowała wszystkim krajom członkowskim, słynną formułę 3×20% (20% ograniczenie emisji CO2, 20% udział energii odnawialnej w całości zużywanej energii i poprawa o 20% efektywności zużycia energii – to wszystko kraje UE mają osiągnąć do roku 2020). Niestety premier Tusk w grudniu 2008 roku, zaakceptował te ograniczenia i teraz już wiemy ,że będą one kosztowały naszą gospodarkę i nasze państwo miliardy złotych dodatkowych wydatków rocznie, co w oczywisty sposób uwidoczni się we wzrastających cenach energii elektrycznej i cieplnej. Co więcej co jakiś czas, mamy kolejne inicjatywy Komisji Europejskiej aby w redukcji emisji CO2 pójść jeszcze dalej- przynajmniej o 30% i to niestety przy przyjęciu roku 2005 jako roku bazowego (wcześniej w negocjacjach tzw. ramowych prowadzonych między innymi przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego rokiem bazowym był rok 1989 co czyniło Polskę głównym beneficjentem tego systemu redukcji ponieważ do roku 2007 zmniejszyliśmy emisję o ponad 34%).

2. W związku z koniecznością zapewnienia na koniec 2020 roku, 20% udziału energii odnawialnej w całości zużywanej energii w Polsce, od kilku lat różnego rodzaju firmy (często niestety działające na pograniczu prawa albo wręcz je łamiące), rozpoczęły intensywne przygotowania do budowy w naszych kraju farm wiatrowych. Wprawdzie ciągle trwają w resorcie gospodarki prace na tzw. dużym trójpakiem energetycznym (3 ustawy: o prawie energetycznym, o prawie gazowym i ustawa o odnawialnych źródłach energii), w których zapadną między innymi przesądzenia o poziomie wsparcia finansowego dla poszczególnych rodzajów energii odnawialnej ale presja na lokalizację farm wiatrowych wyraźnie się nasila. Świadczą o tym nasilające się protesty mieszkańców różnych gmin, którzy dosyć niespodziewanie dowiadują się ,że ich radni właśnie zdecydowali o takich zmianach planów zagospodarowania przestrzennego, że mogą na ich terenie być lokalizowane farmy wiatrowe. Miałem i ja w swoim biurze poselskim kilka interwencji mieszkańców różnych miejscowości z regionu radomskiego, którzy nawet zdecydowali się na powołanie stowarzyszeń aby skuteczniej przeciwstawiać się swoistemu naciskowi lobbystów i sprzyjających im władz poszczególnych gmin, który niczym walec przetacza się przez protesty pojedynczych ludzi.

3. Klub Prawa i Sprawiedliwości zdecydował się nawet na powołanie sejmowego zespołu ds. energii wiatrowej bezpiecznej dla ludzi i środowiska (są tam przedstawiciele 4 klubów poselskich), który między innymi przygotował nowelizację ustawy prawo budowlane. Znalazł się w niej zapis o konieczności oddalenia obiektów takich jak wiatraki energetyczne o przynajmniej 2,5 tys. metrów od zabudowań mieszkalnych ale niestety do tej pory rządząca koalicja blokuje prace nad tym projektem. Ponieważ na kilku otwartych posiedzeniach zespołu pojawiły się delegacje mieszkańców protestujących w sprawie budowy farm wiatrowych z kilkunastu województw w kraju, które przedstawiały liczne dokumenty pokazujące jawne łamanie prawa przez samorządy gminne w zakresie wydawania pozwoleń na budowę wiatraków, kierownictwo zespołu zdecydowało zwrócić się do NIK o przeprowadzenie w tym zakresie kontroli.

4. Okazuje, że po kilku miesiącach oczekiwania, NIK wreszcie zdecydował się na rozpoczęcie kontroli aż w 10 województwach (zachodniopomorskie, lubuskie, dolnośląskie, pomorskie, wielkopolskie, łódzkie, śląskie, mazowieckie, podlaskie i podkarpackie), która ma potrwać do końca tego roku. Jak poinformował media Krzysztof Całka koordynator tej kontroli NIK, kontrolą zostaną objęte w sposób szczególny procedury uchwalania przez gminy dokumentów planistycznych (w tym wątki finansowania powstawania tych dokumentów przez firmy zainteresowane budową farm wiatrowych), a także wydawanie przez wójtów, burmistrzów prezydentów, starostów i inspektorów nadzoru budowlanego, inspektorów ochrony środowiska, decyzji administracyjnych dotyczących budowy farm wiatrowych. Badany przez NIK będzie także wątek udziału (a w zasadzie jego braku) mieszkańców miejscowości, w których takie farmy miały być budowane w procesie tworzenia dokumentów planistycznych pozwalających na takie inwestycje. Miejmy nadzieję ,że ustalenia pokontrolne NIK dotyczące powstawania farm wiatrowych (i pojedynczych wiatraków), pozwolą wreszcie na stworzenie takiego prawa w Polsce, które z jednej strony będzie chroniło interesy mieszkańców gmin, którzy protestują przeciwko takim inwestycjom ale także określą precyzyjnie warunki jakie muszą spełnić firmy które takie inwestycje chcą realizować. Kuźmiuk

Referendum pokazało ,że naród jeszcze całkiem nie zdechł Piotr Aleksandrowicz „....”Otóż jak pisze Hanke, w 1965 roku, kiedy Singapur uzyskał niepodległość,  jego poziom rozwoju był mniej więcej taki jak Kosowa i Angoli dziś „...”. Po drugie Lee Kuan Yew odmówił akceptowania jakiejkolwiek pomocy zagranicznej. Tabliczki „żadnej pomocy zagranicznej" nadal wiszą w urzędach w Singapurze „...(więcej )
Kolaboracja (łac. ko - przedrostek oznaczający "razem, wspólnie" + łac. laborare - "pracować") - współpraca z nieprzyjacielem, okupantem; kolaborant, kolaboracjonista - współpracujący z wrogiem, zaborcą „...”Zabarwienie emocjonalne tego terminu było zdecydowanie negatywne i praktycznie stawiano znak równości między kolaboracją i zdradą narodową „....”Kolaboracją zaczęto nazywać zbiór zachowań społecznych, pokazujących zbiorową uległość podbitego społeczeństwa wobec niemal każdego rodzaju represji.” „....(więcej)
Profesor Robert Jerzy Nowak „ rozmiary zbrodniczej odpowiedzialności policji żydowskiej za przyśpieszenie zagłady polskich Żydów można w pełni ocenić dopiero pamietając o jednym podstawowym fakcie. Otóż ogromna część z kilkumilionowej rzeszy polskich Żydów była stłoczona w gettach, nadzorowanych przez żydowską policję. Tylko ok. 300 tysięcy Żydów ukrywało się poza gettami”[tamże t. II str. 18]. Icchak Cukierman „Antek”, członek podziemnej organizacji żydowskiej w warszawskim gettcie, w swej ksiażce „Nadmiar pamięci” wyd. w 2000 roku na str. 143 napisał: „nie ulega wątpliwości, że Niemcy nie wykonaliby swego zadania z taka łatwością, tak szybko, bez pomocy żydowskiej policji. Bo przed Niemcami Żydzi, bez wątpienia, uciekaliby; ukrywali się. Natomiast, gdy widzieli żydowskiego policjanta, nie przychodziło im na myśl, że poprowadzi ich na śmierć „....(źródło )
Rybiński ”Polacy kafirami Europy ? “ „....”Pokażmy szereg przykładów ilustrujących tezę, że Polacy stają się kafirami Europy. Pracujemy najwięcej na świecie, zaraz po Koreańczykach z Południa, a zarabiamy mało. Cały system edukacji jest nastawiony na kształcenie pracowników dla międzynarodowych korporacji. Co więcej, tworzy się specjalne kody kulturowe, w ramach których praca w zagranicznej firmie jest szczytem marzeń młodego człowieka. Jednocześnie tworzone są mechanizmy utrudniające tworzenie i rozwój własnych firm. Kafir ma pracować u białego pana, a nie kombinować z własnym biznesem, „....”A środki unijne mają być rozdawane kafirom w taki sposób, aby dać im trochę zarobić, ale żeby nie urośli w siłę. Dlatego zniszczono polskie firmy budowlane budujące za środki unijne. Dlatego po kilku latach dramatycznie spadła innowacyjność polskich firm, które przecież otrzymały ponad 10 mld euro na wspieranie innowacyjności „.....”Kacyk często wyprzedaje obcym kawałki swojej ojczyzny, a zdobyte środki przejada. I jeszcze się zadłuża u obcych, którzy mogą go kontrolować dzięki tym długom „...(więcej )
Prof. Paul Kengor „....”Poza tym Obama buduje nową klasę rządzącą, taką, dla której budżet jest źródłem środków do życia „.....”Obecnie klasa ta – której Obama zawdzięcza reelekcję – składa się z pracowników administracji na szczeblu federalnym, stanowym i lokalnym, pracowników związków zawodowych sektora publicznego; obywateli korzystających z bonów żywnościowych, opieki społecznej i zasiłków dla bezrobotnych, obywateli oczekujących od rządu zapewnienia opieki zdrowotnej i wielu innych. „....”nowa klasa stanowi znaczący i stale powiększający się odsetek ludności – i odsetek wyborców – którzy są zależni już nie tylko od rządu, ale wprost od Demokratów. Im bardziej ta grupa uzależnia się i rozrasta, tym bardziej przyczynia się do politycznego umocnienia liberalno-demokratycznych polityków w rodzaju Baracka Obamy. „.....”73 proc. nowych miejsc pracy utworzonych w USA w ciągu ostatnich pięciu lat powstało w sferze budżetowej. „....”Czy to jest komunizm? „.....”tendencję Ameryki do osuwania się w tamtą stronę lub przynajmniej w stronę socjalizmu „.....”Obamę wspierają komuniści” ….(więcej )
Mitt Romney mówił: - Jest 47 proc. ludzi, którzy na mnie nie zagłosują choćby nie wiem co. Oni są z Obamą. To ludzie zależni od państwa, którzy mają mentalność ofiar i wierzą, że rząd ma się nimi opiekować. Wierzą, że mają prawo do opieki zdrowotnej, do jedzenia, do dachu nad głową i do wszystkiego, co tylko można sobie wymyślić. Nie jest moją robotą przejmować się tymi ludźmi. Nigdy ich nie przekonam, że powinni wziąć odpowiedzialność za swoje życie!”. ….(więcej )
Aż trzy i pól miliona ludzi na smyczy Tuska „ ….' W Polsce sektor publiczny zatrudniał ok. 3,5 mln osób na koniec zeszłego roku. Najwięcej osób pracowało w oświacie, prawie milion. Niewiele mniej w szeroko pojętej administracji „.....”Z analizy wynika, że zarobki w sektorze publicznym są wyższe niż w prywatnym. W zeszłym roku różnica sięgała ok 30 proc. „.....”Ekonomiści policzyli, że polski sektor publiczny zatrudnia 21,6 proc. wszystkich pracujących „.....”Z raportu wynika, że prawie milion osób państwo zatrudnia w oświacie (2010 roku) „....”Drugą równie liczną grupą są pracownicy administracji publicznej, obrony narodowej i obowiązkowego ubezpieczenia społecznego, których w 2010 roku również było prawie milion.. „....”Należy jednak pamiętać,  że urzędnicy, których liczba w zależności od przyjętej definicji wynosi od 0,4 mln do prawie 1 mln osób, „....”Pomimo rosnącego znaczenia sektora prywatnego w usługach związanych z ochroną zdrowia, obszar ten wciąż jest zdominowany przez sektor publiczny, w którym zatrudnionych jest ponad pół miliona osób. „...(więcej )
Piotr Zaręba „ Od wczoraj wieczór Platforma Obywatelska trąbi w mediach o swoim sukcesie. W rzeczywistości trudno o nim mówić. „...”Naturalnie trzeba podkreślić, że w tamtych czasach PiS nie miał tak dużego jak dziś poparcia w całym kraju. Może więc zapłacił za tę swoją większą ludowość konfliktem ze stolicą. Ale nie ulega też wątpliwości, że ta partia cierpi dziś na deficyt postaci mogących rozmawiać z „młodymi, wykształconymi z wielkich miast” (choć ten slogan ośmieszano na wszelkie sposoby). „....”PiS dopomógł w ogłoszeniu tego triumfu przeciwnika. Obie strony zagrały va banque – czyniąc z rozgrywki ciąg dalszy ogólnopolskiej ustawki: partia rządząca kontra główna partia opozycyjna. Tusk obiecywał Warszawie obwodnicę i kibicował swojej zastępczyni w partii. Kaczyński dał swoją twarz apelując – pod literą W – o nową wielką Warszawę „....” w Warszawie trzeba się było tego wystrzegać, bo to bastion liberałów i lewicy „....”Zwolennicy prawicy pocieszali się zaraz po ogłoszeniu pierwszych wyników, że przynajmniej PiS pokazał swoją siłę. Jeśli głosujący przeciw to jego zwolennicy, ma w swoich rękach prawie połowę wyborców Warszawy. Ale i to nie jest prawdą: według TNS Polska tylko 56 procent głosujących przeciw Gronkiewicz to wyborcy tej partii. Gdyby tak było, spośród 277 tysięcy warszawiaków głosujących na PiS w roku 2011, tym razem do urn pofatygowało się 192 tysięcy „.....”Czy to ten wyborca się zmienił, czy PiS powędrował za daleko w rejony partii ludowo-radykalnej? „....(źródło)
Po drugie Lee Kuan Yew odmówił akceptowania jakiejkolwiek pomocy zagranicznej. Tabliczki „żadnej pomocy zagranicznej" nadal wiszą w urzędach w Singapurze „Prof. Paul Kengor „....”Poza tym Obama buduje nową klasę rządzącą, taką, dla której budżet jest źródłem środków do życia „.....”Obecnie klasa ta – której Obama zawdzięcza reelekcję – składa się z pracowników administracji na szczeblu federalnym, stanowym i lokalnym, pracowników związków zawodowych sektora publicznego; obywateli korzystających z bonów żywnościowych, opieki społecznej i zasiłków dla bezrobotnych, obywateli oczekujących od rządu zapewnienia opieki zdrowotnej i wielu innych. „....”nowa klasa stanowi znaczący i stale powiększający się odsetek ludności – i odsetek wyborców – którzy są zależni już nie tylko od rządu, ale wprost od Demokratów. Im bardziej ta grupa uzależnia się i rozrasta, tym bardziej przyczynia się do politycznego umocnienia liberalno-demokratycznych polityków w rodzaju Baracka Obamy W Polsce sektor publiczny zatrudniał ok. 3,5 mln Wynik referendum pokazuję ,że naród jeszcze całkiem nie zdechł . Na tle opłakanego stan żywych trupów w jakie socjaliści przekształcili narody Zachodu Polacy prezentują się całkiem dobrze. Zbudowali fenomen współczesnej Europy, czyli realna opozycję . PiS i Obóz Patriotyczny Polskę i Polaków skundla się wypróbowanymi przez socjalistów hitlerowskich i współczesne lewactwo metodami socjotechnicznymi Pierwsza techniką jest zbudowanie spodlonych elit i uzależnienie ich od pieniędzy z zagranicy . Technika, którą stosowali już Rzymianie w stosunku do elit plemion germańskich , Prusacy i Rosjanie w stosunku do magnaterii Rzeczpospolitej. Technikę tą skutecznie zaadoptowali Niemcy w państwach Unii , czego najlepszym przykładem jest Grecja, Włochy , Polska Technika na skuteczne skundlenie narodu i likwidację demokracji jest wprowadzenie socjalizmu . Technika ta polega na zbudowaniu lumpen elektoratu utrzymywanego przez państwo . Urzędników , biurokracji , emerytów , bezrobotnych, . Tak jak w ekonomi istnieje krzywa Laffera , czyli punktu w którym pomimo terroru bandyckiej wysokości podatków wpływy do budżetu spadają , tak w demokracji istnieje punkt w którym po przekroczeniu liczby ludzi zależnych od państwa demokracja przestaje e funkcjonować, a wolne społeczeństwo zaczyna zdychać Przykład Judenratu powinien być przestrogą bo pokazuje do czego , do jakich zbrodni i okropieństw jest zdolna jest administracja , która gotowa jest na kolaboracje. Referendum pokazało ,że jeszcze nie wszystko stracone , że Polacy mają szanse dotrwać do momentu w którym chory socjalistyczny system się zawali . Z drugiej skala poparcia dla Platformy i reszty partii obozu pruskiego , czyli SLD i Ruchu Palikota pokazuje jak daleko zaawansowana jest budowa socjalizmu niemieckiego w Polsce Jan Piński „W porównaniu z Singapurem kraje należące do Unii Europejskiej są biedne. Jak podaje Bank Światowy, w 2011 r. PKB na obywatela według parytetu siły nabywczej wynosił 60 688 USD, prawie dwa razy więcej niż średnia dla krajów UE (32 644 USD). Mieszkańcy Singapuru są także o jedną piątą bogatsi niż Szwajcarzy (51 262 USD) i o jedną czwartą niż obywatele USA (48 112 USD). To w sumie trzeci najbogatszy kraj świata. „....”Już w 1960 r. wprowadzono prawo zakładające, że jeżeli polityk czy urzędnik ma majątek, którego nie mógłby osiągnąć z oficjalnych dochodów, jest to wystarczający dowód na korupcję. Nie trzeba już nic więcej udowadniać, by skazać taką osobę na więzienie, „...(więcej )
Jan Piński „W latach 1960–1999 średni wzrost gospodarczy wyniósł 8 proc. Później osłabł, ale np. w pierwszej połowie 2010 r. wyniósł 17,9 proc. w skali roku, wówczas najwięcej na świecie (w sumie w latach 1960–2010 PKB Singapuru wzrósł 41-krotnie) „....”W 2012 r. wydatki państwa stanowiły tylko 17 proc. PKB (i tak były wyższe ze względu na kryzys, bo w 2008 r. wyniosły 15 proc. PKB), podczas gdy w Polsce sięgają 43,3 proc. PKB. A ponieważ wydatki są niskie, to również podatki należą do najniższych na świecie. Jak podaje Heritage Foundation, w 2012 r. wyniosły one w Singapurze 14,2 proc. PKB (w Polsce 33,8 proc. PKB), co dodatkowo przyciąga inwestorów do tego kraju. „....”Rząd nigdy nie finansuje z długu konsumpcji: budżet regularnie wykazuje nadwyżki (na przykład w 2011 r. miał 32,42 mld USD przychodów i 29,74 mld USD wydatków). „...”Wystarczyły cztery dekady, aby jedno z najbiedniejszych państw świata prześcignęło Niemcy, USA i Szwajcarię „....”W porównaniu z Singapurem kraje należące do Unii Europejskiej są biedne. Jak podaje Bank Światowy, w 2011 r. PKB na obywatela według parytetu siły nabywczej wynosił 60 688 USD, prawie dwa razy więcej niż średnia dla krajów UE (32 644 USD). Mieszkańcy Singapuru są także o jedną piątą bogatsi niż Szwajcarzy (51 262 USD) i o jedną czwartą niż obywatele USA (48 112 USD). To w sumie trzeci najbogatszy kraj świata. Prześcignąć Singapur udało się tylko niewielkiemu (ma ok. 500 tys. mieszkańców) Luksemburgowi (89 012 USD) i opływającemu w ropę naftową Katarowi (88 314 USD). A trzeba wiedzieć, że Singapur żadnych bogactw naturalnych nie ma i musi płacić nawet za wodę do picia (sprowadza ją rurociągiem z Malezji). „.....”Singapur, jak każdy biedny kraj, trapiony był korupcją.Dzisiaj – według ostatniego rankingu Transparency International (Transparency International's 2012 Corruption Perceptions Index) – to piąte najmniej skorumpowane państwo świata (za Danią, Finlandią, Nową Zelandią i Szwecją). Dla porównania: Wielka Brytania jest w tym zestawieniu na 17. miejscu, a USA na 18”......”Już w 1960 r. wprowadzono prawo zakładające, że jeżeli polityk czy urzędnik ma majątek, którego nie mógłby osiągnąć z oficjalnych dochodów, jest to wystarczający dowód na korupcję. Nie trzeba już nic więcej udowadniać, by skazać taką osobę na więzienie, „.....”Na przykład w 2012 r. doszło tam tylko do 16 morderstw, co daje 0,2 morderstwa na 100 tys. mieszkańców (według Biura ONZ ds. Przestępczości i Narkotyków niższy wskaźnik ma tylko Monako). „....”Za bardzo dobry miernik jakości służby zdrowia uznaje się także wskaźnik śmiertelności niemowląt. W Singapurze jest on najniższy na świecie i wynosi 1,92 na 1000 żywych urodzeń (średnia za lata 2005–2010 według danych ONZ). Dla porównania w Polsce jest trzy razy wyższy (6,06 na 1000 żywych urodzeń, co oznacza, że co roku umiera u nas 1500 noworodków). Co najlepsze, system singapurski jest tani dla budżetu, kosztuje tylko 3–4 proc. PKB rocznie, czyli mniej niż w Polsce (ok. 5 proc. PKB). „.....”Z kolei Heritage Foundation oceniła, że kraj ten ma drugą – po Hongkongu – najbardziej liberalną gospodarkę świata. Interesy prowadzi tu obecnie 7 tys. firm z USA, Europy i Japonii, które zmieniły Singapur w jedno wielkie centrum przemysłowe. „.....”To także czwarte (po Londynie, Nowym Jorku i Hongkongu) centrum finansowe świata. „.....”Z opublikowanego w maju 2012 r. raportu Boston Consulting Group „The Battle to Regain Strength: Global Wealth 2012" (Bitwa o odzyskanie sił: globalne bogactwo 2012) wynika, że w Singapurze co szósta rodzina (17,1 proc.) ma do dyspozycji co najmniej milion dolarów wolnych środków. To oznacza, że żyje tam ponad trzy razy więcej milionerów (w stosunku do liczby ludności) niż w USA i ponad pięć razy więcej niż w Japonii. „...(więcej ) Mojsiewicz

15/10/2013 Dalsza część demokracji w Warszawie Demokracja- jak wiadomo od czasu zakończonego referendum w Warszawie- polega według Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej i Rynków Finansowych na tym, żeby lud do wyborów nie chodził.. Nie jestem sympatykiem demokracji i mamienia ludu obietnicami za jego pieniądze, ale zawsze demokracja polegała na tym, żeby lud miał głos.. Demos znaczy lud. I lud decydował większością o losach innych- w tym swojego- grupowo i kolektywnie. Bo w demokracji nie może każdy człowiek decydować o swoich sprawach sam.. W państwie, które jest jedynie strażnikiem jego wolności, własności i życia.. Tak być nie może… Nie dość, że pod wpływem propagandy i emocji w systemie proporcjonalnej demokracji, szefowie gangów demokratycznych wstawiają swoich na listy wyborcze, to jeszcze potem, ci których szefowie gangów demokratycznych wstawili na listy- na pierwsze miejsca- a lud ich przyklepał- znęcają się nad tym ludem na wszelkie możliwe sposobności.. A to uwikłają go w durne przepisy, a to obrabują aż do kości, a to narzucą mu to, czego on nie chce.. A on dalej wybiera tych samych.. Bo biurokratyczny socjalizm to najlepszy ustrój na świecie pod warunkiem, że człowiek socjalizmu biurokratycznego pokocha to co zwykły człowiek nienawidzi a znienawidzi to, co zwykły człowiek kocha.. I już w takim ustroju oczywiście można żyć.. Przejrzyjmy więc kto popierał Platformę Obywatelską Unii Europejskiej i Rynków Finansowych i popierał, żeby do wyborów nie iść.. Żeby demokracja odbyła się bez ludu.. No bo powiedzmy sobie szczerze: po co lud, jak rządzą specjalne służby.. Ale atrapa demokracki musi być.. Oczywiście jestem zwolennikiem stalinowskiej tezy, że nie ważne jak lud głosuje- ważne kto liczy głosy.. W jednych z wyborów 2 miliony głosów było nieważnych…(????) Dwa miliony nieważnych głosów…(???) Czy to możliwe? Możliwe jak najbardziej- wystarczy dopisać dodatkowy krzyżyk.. A dlaczego krzyżyk, a nie kółko? W Brukseli- swojego czasu podczas wyborczych bachanaliów, ktoś dorzucił dodatkowo kart do urny.. I co? I nic! Można tak w nieskończoność.. Demokracja opiera się o urnę.. W monarchii głosowania urnowego nie ma.. Na liście poparcia znalazła się pani Małgorzata Niezabitowska, ps.Nowak., rzeczniczka rządu pana Tadeusza Mazowieckiego. Sąd Apelacyjny w uzasadnieniu wyroku stwierdził, że pani Małgosia została zarejestrowane bez swojej wiedzy i zgody jako tajny współpracownik. Odmawiała spotkań z SB, a prowadzący funkcjonariusz pisał raporty za nią. .Może tak było, ale nie ma jakowyś dokumentów potwierdzających współpracę? Czy to wszystko z powietrza? Pan Daniel Olbrychski- gdyby miał więcej czasu, to oglądalibyśmy go we wszystkich filmach kręconych współcześnie. Nie wie kiedy ze sceny zejść… Skandalista w PRL-u.. Wściekle występował przeciw lustracji.. Pani Elżbieta Penderecka z mężem.. To znaczy pani Elżbieta była w komitecie honorowym poparcia pana Lecha Kaczyńskiego w 2005 roku, ale w roku 2010- angażowała się politycznie popierając pana Bronisława Komorowskiego.. Nie ważne kto zostanie prezydentem.. Chodzi o to, żeby popierać.. Jej specjalność to rady nadzorcze w organizacjach kulturalnych.. No i pieniądze budżetowo- gminne na organizowanie festiwali.. Kto słucha „ muzyki” pana Pendereckiego sam sobie szkodzi.. Tak jak ten co słucha pana Lecha Wałęsy.. Sławomira Łozińska- aktorka, która w roku 2003 została powołana przez pana Aleksandra Kwaśniewskiego do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji..Pan Andrzej Karkoszka- jeden z najważniejszych strategów prezydenta Bronisława Komorowskiego- szczęśliwy posiadacz aż trzech pseudonimów operacyjnych”Eta”,”Karaś” i” Markowski” ..Pan Michał Komar- syn Wacława Komara, dowódcy komunistów w Hiszpanii walczących z katolicką Hiszpania i generałem Franco.. To on był współautorem wywiadu rzeki z panem Władysławem Bartoszewskim zwanym przez propagandę ”profesorem”.. Pani Barbara Labuda- trockistka, skrajna lewaczka, dla której pan Aleksander Kwaśniewski utworzył placówkę dyplomatyczną w Luksemburgu, gdzie mogła swobodnie ćwiczyć jogę.. Za nasze pieniądze.. ksiądz Andrzej Luter.. Publikuje na łamach” Gazety Wyborczej”.. Przeciwnik lustracji, zwolennik „ Kościoła Otwartego”. .Adrianna Godlewska- Młynarska- aktorka, mama pani Agaty Młynarskiej, była żona pana Wojciecha Młynarskiego Krystyna Cierniak- Morgenstern.- wdowa po Januszu Morgensternie..Pani Izabela Cywińska- były minister kultury w rządzie pana Tadeusza Mazowieckiego..Marcin Bronikowski- śpiewak operowy- baryton. Syn prezentera dziennika telewizyjnego za poprzedniej komuny- Adama Bronikowskiego.. Anna Borowiec- aktorka Teatru Kwadrat, gra w serialu” Barwy Szczęścia”.. Władysław Bartoszewski- no ten” autorytet” nie wymaga rekomendacji…Nasz” skarb narodowy”.. Waldemar Dąbrowski- były minister kultury, ten sam, który na urodziny Koziołka Matołka poleciał helikopterem.. Staruy komuch, działacz ZSMP.. Krystyna Demska- Olbrychska- obecna żona pana Daniela Olbrychskiego.; Anna Nehrebecka- jej mężem jest dyplomata Ivo Byczewski.. Andrzej Nejman- Waldek Złotopolski.. Dyrektor Teatru Kwadrat w Warszawie; Wojciech Malajkat- dyrektor Teatru Syrena..Danuta Huebner-niewiele ma współnego z Polską..”Europejka” całą gębą.. Pani Krystyna Zachwatowicz- Wajda—żona pana Andrzeja Wajdy.; Lech Wałęsa- wielki symbol obalenia komunizmu, który coraz bardziej nabrzmiewa, ale na razie się przepoczwarzył.. Marian Woronin- sprinter, lekkoatleta, związany z Sojuszem Lewicy Demokratycznej;. Andrzej Wajda- znany reżyser filmowy.. Krzysztof Strykier- kierowca rajdowy, przedsiębiorca,, Danuta SZaflarska- łączniczka z Powstania Warszawskiego- aktorka,.Szymon Szurmiej- dyrektor Państwowego Teatru Żydowskiego w Warszawie.. Generał Ścibor – Rylski- członek komitetu poparcia dla Bronisława Komorowskiego..Lotnik – powstaniec;Gouda Tender- żona pana Szymona Szurmieja.; Dorota Stalińska- aktorka; generał Stefan Starba- Bałuk- jeden z 89 cichociemnych uczestników Powstania Warszawskiego. Więziony w poprzedniej komunie.. Andrzej Seweryn- dyrektor Teatru Polskiego; Tomasz Sikora- biathlonista; Małgorzata Potocka- aktorka; Agata Muszyńska- pisarka.. Artur Reinhort- operator filmowy.. Małgorzata Pieńkowska- aktorka..Katarzyna Frank- Niemczyska.. żona Zbigniewa Niemczyckiego..Magdalena Łazarkiewicz, młodsza siostra pani Agnieszki Holland.. Ci wszyscy państwo podpisali się pod apelem poparcia dla pani Hanny Gronkiewicz- Waltz..Proszę zapamiętać te nazwiska, bo one ciągle przewijają się w różnego rodzaju apelach .. Pani Gronkiewcz- Waltz zachowała stanowisko, tylko dlatego, że jej wyborcy nie poszli di urn.. Zakładając, że z tym glosowaniem to najczystsza prawda.. Bo może ktoś jeszcze raz przeliczyłby te głosy? Ktoś z obserwatorów z Białorusi, albo z Moskwy.. Na razie tak musi pozostać.. WJR

Premier Tusk będzie teraz odkręcał co zepsuła Platforma w PE

1. Kilka dni temu przez media w Polsce przemknęła informacja, że w Parlament Europejski przegłosował zaostrzenie dyrektywy środowiskowej dla gazu wydobywanego z łupków, co może utrudnić poszukiwania takiego gazu w Polsce.

Rzeczywiście projekt dyrektywy w tej sprawie przewiduje konieczność sporządzania oceny oddziaływania tego rodzaju inwestycji na środowisko (OOŚ), już na etapie poszukiwań gazu z łupków, a konkretnie tam, gdzie jest prowadzone tzw. szczelinowanie hydrauliczne. Wprawdzie projekt ten w pierwszym czytaniu został przyjęty przez PE niewielką ilością głosów (332 głosy za 311 głosów przeciw, 14 wstrzymujących się) i przedstawiciel Parlamentu pójdzie na negocjacje z Radą UE ze słabym mandatem, więc być może przedstawiciele rządów krajów członkowskich (w tym szczególnie przedstawiciel polskiego rządu), wymogą na nim ustępstwa ale nie jest to wcale takie pewne. Projekt dyrektywy został przyjęty przez Parlament głosami europejskich socjalistów, liberałów i Zielonych, europejska chadecja (w której są posłowie Platformy i PSL-u) i posłowie EKR (w tej frakcji są posłowie Prawa i Sprawiedliwości), głosowali zgodnie przeciwko niemu, tyle tylko że jak widać środowiska antyłupkowe są niestety silniejsze.

2. Zaraz po tym glosowaniu ukazało się na kilku internetowych portalach, oświadczenie europosła Konrada Szymańskiego z Prawa i Sprawiedliwości, który od dłuższego czasu zajmuje się w PE tą problematyką. Z tego oświadczenia jednoznacznie wynika, że taka a nie inna zawartość dyrektywy przygotowanej przez Komisję Europejską, została spowodowana oczekiwaniami sformułowanymi w tzw. raporcie europosła Platformy Bogusława Sonika, przyjętym przez PE blisko rok temu tj.21 listopada 2012 roku. Żeby nie być posądzonym o stronniczość europoseł Szymański, cytuje 3 istotne fragmenty z raportu europosła platformy Bogusława Sonika. Pierwszy z nich brzmiał „każdy rodzaj paliw kopalnych oraz wydobycia minerałów, niesie za sobą potencjalne ryzyko dla zdrowia i środowiska: mając na uwadze, że sprawą istotną jest stosowanie zasady ostrożności oraz zasady „zanieczyszczający płaci” w odniesieniu do wszelkich dalszych decyzji dotyczących rozwoju zasobów kopalnych w Europie, z uwzględnieniem potencjalnego wpływu na wszystkich etapach poszukiwań i procesu eksploatacji”. Drugi fragment brzmiał „Parlament wzywa Komisję do wdrożenia ogólnounijnych ram zarządzania ryzykiem związanym z poszukiwaniem lub wydobywaniem niekonwencjonalnych paliw kopalnych w celu zagwarantowania, że we wszystkich państwach członkowskich będą miały zastosowanie ujednolicone przepisy ochrony zdrowia ludzkiego i środowiska”. Wreszcie trzeci fragment brzmiał „Parlament wzywa Komisję do przedstawienia wniosków, które zagwarantują, że przepisy dyrektywy w sprawie oceny oddziaływania na środowisko będą uwzględniały specyfikę poszukiwania i wydobycia gazu łupkowego”.

3. Poseł Sonik przygotował raport, w którym wyraźnie wezwał Komisję między innymi do przygotowania przepisów, które wymusiłyby na inwestorach chcących wydobywać gaz łupkowy, przestrzeganie rygorystycznych zasad ochrony środowiska zarówno na etapie poszukiwań jak i wydobycia tego gazu. Tak więc blisko rok temu posłowie Platformy i chadecja do której należą w PE, zachęcili Komisję Europejską do rygoryzmu jeżeli chodzi o przepisy środowiskowe dotyczące wydobycia gazu łupkowego, a teraz biją w tarabany bo Parlament tak przygotowaną dyrektywę przegłosował.

Premier Tusk pojechał wczoraj na spotkanie Grupy Wyszehradzkiej i ponoć ustalił, że na posiedzeniu Rady, przedstawiciele Węgier ,Czech i Słowacji, będą wspierali Polskę aby propozycje Parlamentu w tej sprawie jednak złagodzić. Z tego wszystkiego, wyłania się obraz tak wszechogarniającego bałaganu, niekompetencji, a być może i czegoś więcej w szeregach Platformy, że coraz bardziej skłaniam się do poglądu ,że jeżeli ta ekipa będzie rządziła jeszcze kilka lat, to o wydobyciu gazu łupkowego w Polsce będziemy mogli tylko pomarzyć Kuźmiuk

Korwin-Mikke: Nie mieszajmy biznesu z działalnością charytatywną

Z Januszem Korwin–Mikkem, Prezesem Nowej Prawicy, gościem uroczystości wręczenia Nagród Kurier365.pl rozmawia Bogusław Mazur.

Jaka jest Pana opinia o społecznej odpowiedzialności biznesu? Uważam, że coś takiego jak „społeczna odpowiedzialność biznesu” nie istnieje. Istnieje jedynie społeczna odpowiedzialność poszczególnych ludzi. I to nie jako biznesmenów, bo człowiek prowadzący biznes powinien dbać tylko o to, aby zarabiać jak najwięcej pieniędzy. Gdy je zarobi, to – jako osoba prywatna – może swoje pieniądze wydawać na różne pożyteczne cele. I w tym się zawiera jego społeczna odpowiedzialność. Natomiast gdy pracuje jako biznesmen, to jego odpowiedzialność polega na maksymalizacji zysków, na byciu drapieżnym przedsiębiorcą.

Jednak działania społecznie odpowiedzialne stają się częścią biznesu. Są to działania przynoszące firmom wymierne korzyści. Czy aby na pewno biznesmeni nie powinni uwzględniać takich działań w swoich biznesplanach? Te działania stwarzają dwuznaczną sytuację. Pieniądze na nie przeznaczane są odliczane od podatku, co w gruncie rzeczy powoduje, że biznesmen płaci nie swoimi pieniędzmi, tylko pieniędzmi podatników. Wprowadzając takie regulacje podatkowe, rząd niejako oddelegowuje swoją rolę do wspomagania różnych inicjatyw.

Byłoby o wiele lepiej gdyby wszystko sprywatyzowano, obniżono radykalnie podatki od działalności biznesowej, pozwolono ludziom zarabiać pieniądze i potem czekać, aż te pieniądze wydadzą. Tak zawsze było, przecież Muzeum Guggenheima, stworzone przez Fundację Salomona R. Guggenheima, czy też instytucje stworzone przez inne fundacje w Ameryce, nie powstawały z odpisów podatkowych. Powstawały, bo ludzie zarobili miliardy i chcieli je wydać, przecież nikt tych miliardów z sobą do grobu nie zabierze.

Ale skutki działań z zakresu społecznej odpowiedzialności biznesu są pożyteczne, na przykład upowszechnianie profilaktyki zdrowotnej czy zwiększanie ochrony środowiska naturalnego. Czy już to nie powoduje, że należy je uznać za pożądane? Ależ mi chodzi o coś zupełnie innego. Ktoś kto wydaje cudze pieniądze, wydaje je znacznie lekkomyślniej. Może je wydać na różnych wydrwigroszy, na przykład od ochrony środowiska. A ja chcę mieć w Polsce wielu miliarderów. Jak będziemy potrzebowali pieniędzy na ochronę czapli siwej, to pójdziemy do miliardera, który da te sto tysięcy na ochronę czapli siwej – i już. Dbajmy o to, żeby podatki były jak najniższe. My postulujemy całkowitą likwidację podatków dochodowych. Oczywiście jakieś podatki muszą obowiązywać, jednak dlaczego mają być karą za dobrą pracę? Ludzie muszą móc zarabiać naprawdę duże pieniądze, muszą dorabiać się miliardów. I niech sami wydają swe prywatne pieniądze na pożyteczne sprawy. Na takie pieniądze trzeba liczyć, a nie na pieniądze z odpisu podatkowego.

Jak ktoś wydaje pieniądze z odpisu podatkowego, to je z reguły przeznacza na cele wskazane przez państwo, na przykład profilaktykę, o której pan wspomniał. A powinien wydawać na leczenie chorób a nie na profilaktykę, wokół której też się kręci masa wydrwigroszy. Pan nawet nie ma pojęcia, ilu jest wydrwigroszy liczących na zyskanie pieniędzy odliczanych od podatku. Społeczna odpowiedzialność biznesu dopiero się w Polsce upowszechnia, w korporacjach zachodnich jest już od wielu lat rozwijana.

Czy podobnie Pan ocenia działania społecznie odpowiedzialne podejmowane na przykład przez amerykańskie korporacje? Społeczna odpowiedzialność biznesu, która występuje jako coś w rodzaju ruchu społecznego, jest dla mnie zjawiskiem niepokojącym. Powtarzam – jest pełno przykładów na to, co pożytecznego zrobili bardzo bogaci ludzie. I tacy ludzie wydają pieniądze bardziej sensownie. Człowiek, który dorabia się dużych pieniędzy, zna się na innych ludziach, dzięki czemu nie daje pieniędzy wydrwigroszom, tylko naprawdę potrzebującym. Proszę też zauważyć, że w dzisiejszym biznesie pieniądze dają nie właściciele firm, tylko managerowie. I taki manager wychodzi na filantropa, choć nie daje swoich pieniędzy. Dlatego najważniejsze jest, aby był naprawdę prywatny biznes a nie taki, w którym dominują managerowie. Nie odciągajmy pieniędzy od firm, nie mieszajmy biznesu z działalnością charytatywną. Biznes to jest biznes, a zarobione pieniądze możemy sobie wydawać jak chcemy.

Rozmawiał: Bogusław Mazur

16/10/2013 „Dzięcioł chce być prezydentem” - przeczytałem we wczorajszym Super-ekspresie.. Pomyślałem , że obrońcy praw ptaków i już zupełnie zwariowali- jak to się mówi -do reszty. Prawa człowieka dla małp już są w Hiszpanii, pora na dzięcioły- dalej myślałem. Ale nie! Chodzi o pana Janusza Dzięcioła z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej i Rynków Finansowych, który chce zostać prezydentem Grudziądza.. I słusznie! Niech chociaż jeden dzięcioł będzie prezydentem.. Nagłosował się” dobrych ustaw”- to niech teraz- jako prezydent Grudziądza je wykonuje.. A przez te demokratyczne lata spędzone w Sejmie musiał się ich nagłosować co najmniej 500. (!!) Do końca drugiej jego kadencji będzie z 1000. Ale przy okazji zarobił parę ładnych groszy… Chyba na razie państwo demokratyczne i prawne im nie płaci od ilości, a na pewno nie od jakości. Chyba od bylejakości. Można powiedzieć, na nasze warunki- zbił fortunę.. Ale za co? Jak to za co?… Za głosowanie głupich ustaw, no bo za co innego można się dorobić w Sejmie..Na przykład niech ściga wszystkich tych, którzy w Grudziądzu dają klapsy swoim dzieciom i tym samym” znęcają”: się nad dziećmi. Albo- jako były strażnik miejski- będzie potrafił poradzić sobie z tymi wszystkimi, którzy nie będą chcieli polikwidować pieców węglowych.. A może odbierze sam więcej dzieci niż w ubiegłym roku sądy.?. A wiecie Państwo ile dzieci państwo demokratyczne i prawne odebrało w ubiegłym roku rodzicom, tylko ze względu na biedę, którą to państwo tym dzieciom stworzyło? 1800 dzieci padło ofiarą bezlitosnego państwa totalitarnego, które uzurpuje sobie prawo do odbierania dzieci.. A ile odebrało z innych powodów?… Na przykład z powodu zbyt małego metrażu mieszkania, albo niedożywienia.. Wkrótce socjalistyczne państwo totalitarne będzie odbierać dzieci bo są grube…(????) Mają nadwagę.. I państwo będzie musiało skonstruować wzorce grubości człowieka, a naprawdę bydła- bo tak traktuje nas państwo demokratyczne i prawne. Będziemy musieli być wymiarowi.. Już dzisiaj trzeba zacząć tworzyć Centralny Rejestr Grubasów.. Nikt się nie wywinie. Państwo traktuje ludzi jak swoją własność.. I nie poprzestanie, żeby udoskonalić swoich niewolników. Nawet nie ma mowy.. Państwo totalitarne i demokratyczne powoli zawłaszcza wolność człowieka.. Jak? Tylko przegłosowując zabieranie wolności i własności.. I w tym haniebnym procederze brał udział pan poseł Janusz Dzięcioł.. Przez prawie dwie kadencje.. Jako członek totalitarnej partii o nazwie Platforma Obywatelska.. I robią to z nami bezkarnie.. Bo jaka kara powinna być dla wrogów wolności człowieka? Nie powinno być wolności, dla wrogów wolności.. To jasne! Więzienia powinny się zapełnić nie alimenciarzami, ale głosującymi posłami przeciw naszej wolności.. Ale przedtem zgodnie z prawem- należy ich pozbawić immunitetów.. Jakby się udało przy pomocy większości demokratycznej pozbawić ich demokratycznych immunitetów? Zawojować ich -ich własną bronią.. Czy pan Janusz Dzięcioł w ogóle rozumie co to jest państwo i jaką rolę powinno spełniać? Sądzę , że wątpię.. Jak cała ta Platforma Obywatelska Unii Europejskiej i Rynków Finansowych.. Tak jak zresztą jak pozostałe partie demokratyczne i prawne.. Posłowie tylko umieją nas pętać przepisami , okradać i odbierać nam wolność decydowania o sobie, o swoich dzieciach, o swojej rodzinie i pieniądzach.. Czy strażnik miejski ze Świecia- nawet komendant- rozumie, że państwo powinno być strażnikiem naszej wolności, własności i życia, a nie być wrogiem mieszkających w państwie ludzi?” Państwo nasz wróg”- chciałoby się powtórzyć za klasykiem- Nockiem. Pan Janusz był już w swoim życiu komendantem straży miejskiej w Świeciu, wiceprzewodniczącym straży, pardon- Rady Miejskiej w Grudziądzu, został w roku 2001 Wielkim Big Brotherem- wygrał całość konkursu organizowanego przez TVN.. Wielki Brat patrzy- także z Sejmu. Zawsze jedno doświadczenie więcej. .Żeby wyrobić sobie nawyk przy budowie państwa totalitarnego.. Pan Janusz zagrał nawet w filmie pana Jerzego Gruzy.. W roku 2007 dostał się do demokratycznego Sejmu wybrany demokratycznie z list Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej.. Nie był jeszcze wtedy członkiem.. Na członkostwo zdecydował się później.. Tak mu to pasowało, że dostał się drugi raz do Sejmu , żeby uchwalać jeszcze więcej szkodliwych ustaw.. W roku 2007 dostał 19 807 głosów(!!!). Jak to wszystko jest dokładnie wyliczone, co do głosu.. Nic się nie może zmarnować, oprócz ustaw, które potem tworzą marnotrawstwo.. Im więcej ustaw- tym większy bałagan. Dlatego posłowie uchwalają więcej ustaw.. Więcej ustaw!!!! Jeszcze więcej, i jeszcze więcej.. Jak najwięcej ustaw- żeby nas przywalić prawnie i demokratycznie.. Ale w roku 2011 pan Janusz Dzięcioł otrzymał głosów mniej, bo tylko 13 907.. Czyżby sympatycy Big Brothera powymierali w tzw. międzyczasie, pomiędzy kadencjami, pomiędzy demokratycznymi kadencjami Sejmu? I może dlatego pan Dzięcioł chce zostać prezydentem Grudziądza, bo gdzieś się trzeba zaczepić, w końcu ma się 60 lat na karku, tak jak ja wczoraj skończyłem lat 59.. Miałem małą uroczystość domową.. Co innego urodziny pana Lecha Wałęsy- ten to dopiero ma sympatyków.. Jak przyjedzie- to z 1000 osób- pierwsza wersja propagandowa była taka, a potem okazało się, że tylko 500.. A kiedyś głosowały na Niego miliony skołowanych ludzi.. W końcu to Wielki Człowiek.. Obalił komunizm przeskakując przez płot, a nie tak jak mówią kłamcy, że motorówka Marynarki Wojennej przywiozła Go do Stoczni.. W tym pani Anna Walentynowicz.. Jednak trzeba podziwiać w niej niezłomność i trzymanie się prawdy.. Platforma Obywatelska Unii Europejskiej i Rynków finansowych może mieć problem, bo na prezydenta Grudziądza pcha się również inny działacz Platformy Obywatelskiej pan Robert Maliniak, pardon- Malinowski, trochę starszy od pana Janusza, ale też dysponujący wielkim doświadczeniem życiowym i demokratycznym. Ma 64 lata i chce budować socjalizm w Grudziądzu.. Tak jak jego koledzy w całym kraju.. Bardzo ambitne zadanie.. Pan Janusz będzie walczył o fotel prezydenta Grudziądza jako kandydat” niezależny”, bo do tej pory był zależny. I budował socjalizm w zależności od decyzji szefów. Teraz- być może- będzie budował go sam. Nie ma to jak niezależność- w demokracji to bardzo trudna sprawa.. Ale co niemożliwe można uczynić możliwym- co właśnie zrobił pan Maliniak, pardon- pan Janusz Dzięcioł.. Pożytku z tego nie będziemy mieli wiele. ,ale przynajmniej nie będzie wakatu na stanowisku prezydenta Grudziądza.. Dzięcioł zostanie prezydentem, Woda jest posłem, Pupa – senatorem.. Kawie się nie udało.. Ale zawsze można usiąść na pupie i wypić kawę. .Popijając wodą i obserwując dzięcioła co to w drzewo puka.. Puk, puk, puk., puk… I może się dopuka.. Wystarczyło zostać gwiazdą Big Brothera? Co świadczy o poziomie tych, którzy wybierają.. Czy lud kiedyś zmądrzeje? W tłumie zawsze inaczej niż indywidualnie.. Dlatego wprowadzono demokrację kolektywną, niech sobie lud wybierze swoich nadzorców.. i nich go okładają kijami i czym mają pod ręką…. Aż go zaboli pupa, żeby nie mógł wypić kawy, pocierając się wodą.. Ale dzięciołem… WJR

Pacjenci odchodzą od okienek aptecznych z kwitkiem i z płaczem

1. Ministerstwo zdrowia od momentu wprowadzenia tzw. ustawy refundacyjnej bardzo rzadko chwali się swoimi sukcesami polegającymi na oszczędnościach w NFZ z tytułu wydatków na refundację leków, ponieważ zdaje sobie sprawę, że jednocześnie gwałtownie rosną dopłaty pacjentów do leków refundowanych. Przypomnijmy tylko, że nowa ustawa refundacyjna uchwalona w maju 2011 roku (weszła w życie z dniem 1 stycznia 2012 roku), miała skrzętnie ukryty cel przed opinią publiczną, a w szczególności przed ludźmi chorymi, mianowicie znaczące zmniejszenie środków finansowych przeznaczanych corocznie przez NFZ na refundację leków. Głównym instrumentem, który miał ograniczać wydatki na leki refundowane, był swoisty bat finansowy na lekarzy, w postaci zwrotu kwot nienależnej refundacji razem z odsetkami ustalonej przez kontrolerów NFZ. Kontrole te mogłyby być przeprowadzane w ciągu 5 lat od daty wystawienia recepty, a kontrolowane miało być nie tylko uprawnienie pacjenta do leków refundowanych (a więc czy w momencie wizyty u lekarza był on ubezpieczony, a dokładnie czy miał opłaconą składkę zdrowotną) ale przede wszystkim czy przepisany pacjentowi lek podlega refundacji w danej jednostce chorobowej. Na skutek nacisku środowiska lekarskiego już na początku 2012 roku nowelizacją ustawy, kontrole lekarzy pod tym względem przez NFZ, zostały wprawdzie zniesione ale ciągle w ustawie znajdują się zapisy nakazujące lekarzowi przepisywanie z refundacją leku tylko w zastosowaniu w stosunku do jednostki chorobowej na którą lek został w Polsce zarejestrowany. Stąd coraz więcej recept na leki refundowane ale wypisywane przez lekarzy na receptach ze 100% odpłatnością, tylko dlatego aby nie mieć kłopotów z kontrolami z NFZ.

2. Mimo obfitej mojej korespondencji (interpelacje poselskie) z resortem zdrowia w sprawie poziomu współpłacenia pacjentów za leki po 1 stycznia 2012 roku, kolejni wiceministrowie idą w zaparte i odpowiadają na nie udostępniając dane dotyczące leków refundowanych sprzedawanych pacjentom na recepty z częściową odpłatnością i ukrywając dane o sprzedaży leków refundowanych ale na recepty ze 100% odpłatnością. Na szczęście funkcjonują w Polsce firmy, które badają rynek leków niezależnie od ministra zdrowia i publikują swoje ustalenia. Jedną z nich jest IMS Health. Już wczesną wiosną 2013 roku opublikowała ona dane dotyczące wydatków pacjentów na leki i wydatków NFZ na refundację za rok 2012. Okazało się, że za leki nierefundowane oraz refundowane wykupione za 100% ceny pacjenci w roku 2012 zapłacili gigantyczną sumę 5,4 mld zł czyli o 0,4 mld zł więcej niż w roku 2011 (w 2011 wydatki pacjentów na te leki wyniosły 5 mld zł). IMS Health precyzyjnie wyszczególniła jednak, że w tej grupie znajdują się także wydatki na leki refundowane kupowane przez pacjentów na recepty ze 100% odpłatnością (konsekwencja zapisów nowej ustawy refundacyjnej) i wyniosły one 0,7 mld zł, a więc wzrosły w porównaniu do roku poprzedniego o 0,2 mld zł (w 2011 roku pacjenci zapłacili za te leki 0,5 mld zł). Konsekwencją nowej ustawy refundacyjnej był więc w 2012 roku wzrost współpłacenia pacjentów za leki na receptę (refundowane i nierefundowane) aż o 5,2 punktu procentowego (z 52,5% do 57,7% ), a w przypadku tylko leków refundowanych o 2 punkty procentowe (z 36,7% w roku 2011 do 38,7% w roku 2012). Korzystanie więc z „dobrodziejstw” ustawy spowodowało konieczność dodatkowego wydatkowania przez pacjentów w roku 2012 około 0,4 mld zł, podczas gdy jak donosiły media NFZ zaoszczędził na refundacji leków blisko 2 mld zł.

3. Wczoraj IMS Health opublikował swoje prognozy dotyczące odpłatności pacjentów za leki i wydatków refundacyjnych NFZ za cały rok 2013 ale oparte już na twardych danych za 3 kwartały tego roku. Otóż według tych danych współpłacenie pacjentów za leki w 2013 roku znowu wzrośnie z 38,7% w 2012 roku do 42% (chodzi o leki refundowane sprzedawane na recepty z częściową i 100% odpłatnością), ponieważ aż 12,2% leków refundowanych pacjenci wykupują na recepty ze 100% odpłatnością. Z kolei wydatki NFZ na refundację spadną w stosunku do planowanych aż o 1,2 mld zł, a razem ze zmniejszonymi wydatkami do programów lekowych i chemioterapii, będą mniejsze o ponad 1,7 mld zł. Należy przy okazji przypomnieć, że przekroczenie współpłacenia pacjentów za leki poziomu 40%, zgodnie ze standardami Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), oznacza poważne ograniczenia dla chorych w dostępie do leków. Ustawa refundacyjna jak widać pozwala na ograniczenie wydatków na refundację leków o kolejne miliardy złotych, tyle tylko, że odpłatność pacjentów za leki refundowane gwałtownie rośnie z 36,7% w roku 2011 (z przed wprowadzenia ustawy) do 42% na koniec 2013, a więc aż o 5 pkt. procentowych. To oznacza setki milionów dodatkowych wydatków na leki z kieszeni pacjentów, a ci którzy tych pieniędzy nie mają, odchodzą od okienek aptecznych z kwitkiem i z płaczem. Kuźmiuk

Gowin Tusk bezprogramowy wódz partii wodzowskiej prof. Leokadia OręziakDziałanie instytucji finansowych na rzecz utrzymania Otwartych Funduszy Emerytalnych niewiele różni się od działania mafijnego „...”Najbardziej na przymusowym, drugim filarze, zyskują Powszechne Towarzystwa Emerytalne, należące w większości do największych firm ubezpieczeniowych na świecie. Pobierają opłaty za zarządzanie i prowizje od środków trafiających do OFE – dzięki państwowemu przymusowi mogą mieć ten strumień środków przez 50 lat działalności zawodowej człowieka. Druga grupa beneficjentów to wielkie spółki giełdowe. OFE kupiły akcje ok. 250 spółek giełdowych. Tym, którzy grają na giełdzie, zależy na podtrzymywaniu OFE, bo utrzymują one duży popyt na akcje. Gdyby nie było OFE, akcji wielu spółek w ogóle nie udałoby się sprzedać, a jeśli już, to po znacznie niższej cenie. „....”Ten system bezwzględnie należy zlikwidować i w ogóle należało go nie tworzyć. Teraz mamy trudniejszą sytuację, ponieważ Polska została potężnie zadłużona, żeby OFE utrzymać. „....”Bardzo dobrze opisuje to laureat Nagrody Nobla prof. Joseph Stiglitz, który pokazuje rolę Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego jako dogodnego środka podporządkowania sobie grupy krajów – głównie Ameryki Łacińskiej, Europy Środkowo-Wschodniej i Azji – krajom wysoko rozwiniętym, zwłaszcza USA. Gdy przyjrzeć się towarzystwom emerytalnym operującym w Polsce, są to firmy wywodzące się przede wszystkim z USA, Niemiec, Francji czy Holandii. „....”udało się to Węgrom, gdzie dano ludziom wybór: albo potwierdzisz swoje uczestnictwo w OFE, albo wracasz do systemu państwowego. Okazało się, że w OFE zostało mniej niż 2 proc. członków, reszta wróciła do ich ZUS. Obawiam się, że część polskich elit politycznych prowadzi lobbing na rzecz towarzystw emerytalnych. Zresztą walka z instytucjami finansowymi nie jest prosta – towarzystwa emerytalne pośrednio są powiązane z potężnymi agencjami ratingowymi, a te mogą nas szantażować obniżeniem ratingu, co będzie rzutować negatywnie na wiarygodność naszego kraju. Te metody nie różnią się bardzo od działania mafijnego. „....(źródło)
Jarosław Gowin „ Nie zdawałem sobie na przykład sprawy z krzywdy, jaką państwo wyrządza polskim przedsiębiorcom. Przez 25 lat nie zapewniło im warunków do sprawiedliwej konkurencji z zagranicznymi inwestorami. Nie chcę zamykać Polski na obce inwestycje. Ale ich faworyzowanie, przyznawanie przywilejów eliminuje z rynku polski handel i przemysł. Wielkim oskarżeniem rządów Platformy jest również to, że w ostatnich latach wydaliśmy 50 mld zł na zwiększenie innowacyjności naszej gospodarki, a w rankingach oceniających ten rodzaj aktywności spadliśmy do najniższej kategorii. To pokazuje, że te pieniądze zostały zmarnowane. Że władza nie potrafi wypracować dalekosiężnej polityki wspierania rodzimego przemysłu i naszych marek. Co więcej, według raportu Banku Światowego również w rankingu wolności gospodarczej znajdujemy się zawstydzająco nisko. Wyprzedza nas nie tylko większość krajów postkomunistycznych, ale nawet Rwanda. „...”Mój program w sferze gospodarki sprowadza się do prostego hasła: Wilczek, czyli proste i jednoznaczne przepisy oraz minimum z tego, co narzuca unijne prawo. Unia jest nam potrzebna, w pewien sposób chroni nas przed ekspansją wpływów rosyjskich, ale musimy zachować wobec jej propozycji zdrowy dystans, bo nie są wolne od absurdów. „....”Skręt Platformy w lewo i skrajna niechęć Donalda Tuska do reform powodują, że nie ma tam miejsca dla człowieka o poglądach konserwatywno-wolnorynkowych. Dla kogoś, kto chciałby poszerzyć wolność gospodarczą, zrównać szanse inwestorów polskich z zagranicznymi; kto uważa, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, że tradycja narodowa jest wielką wartością, a model integracji europejskiej opiera się na wspólnocie wolnych ojczyzn. „....”Kluczowe były więc dla niego głosowania w sprawie związków partnerskich, czyli paramałżeństw homoseksualnych, oraz rządowe plany dotyczące najpierw likwidacji progu ostrożnościowego, a potem OFE. I właśnie to uświadomiło mi, że premier wspólnie z Jackiem Rostowskim planują ordynarny skok na kasę. Przecież te 270 mld zł odłożonych w II filarze to prywatna własność 16 mln Polaków. Jeśli te pieniądzezostaną przejęte, znacjonalizowane i wrzucone do ZUS jak kamień w studnię bez dna, cenę zapłacą miliony przyszłych polskich emerytów.”...”Problem obu partii jest podobny. Ich liderzy nie akceptują w swoim otoczeniu ludzi myślących niezależnie. Odgrzano starą komunistyczną zasadę: mierny, bierny, ale wierny. I to właśnie ona spowodowała, że dziś partie są zamknięte zarówno na wewnętrzną demokrację, jak i oddolną energię społeczną. Do takich zmian nie jest jednak gotowy ani Donald Tusk, ani Jarosław Kaczyński, ale to już ich problem. „....” Drugą jest wodzowski charakter partii, o czym już wspomniałem. Jednak źródłem całego zła i braku wewnętrznej demokracji jest zasada finansowania partii z budżetu. To ona czyni z nich ogromne przedsiębiorstwa, które dostają rocznie milionowe dotacje, a wszystkie te pieniądze są w rękach przewodniczącego lub prezesa. To oni je dzielą i nimi rządzą, a za ich pośrednictwem dzielą i rządzą całą formacją. Dopóki się tej gangreny, jaką jest finansowanie partii, nie zniszczy, nie doczekamy się partii porządnej, wewnętrznie demokratycznej i odpowiedzialnej wobec wyborców. „....”Tusk jest głównie socjotechnikiem. I to wybitnym. Mój problem z nim polega na tym, że ta jego socjotechnika to para, która idzie w gwizdek. Nie służy żadnym celom, nie przekłada się na żadne wartości. On tych zwycięstw, które odnosił, nawet nie próbował przekuć w działania służące interesom Polaków. Polityka to dla niego władza dla samej władzy i nic więcej. Na niej się więc koncentrował i nadal koncentruje. A to jest polityka bardzo szkodliwa dla kraju. „....”Swój program oparł pan na pięciu wartościach: praca, rodzina, wolność, tradycja, solidarność. „...(źródło )
Janusz Szewczak”Jak można w takim razie mówić o bezpieczeństwie ubezpieczonego? Przecież o jego świadczeniach będzie decydować rzut kostką, gra w trzy karty przez giełdowych spekulantów „...(źródło )
Program gospodarczy Gowina to zwykłe bujdy dla maluczkich , stereotypy , które mają stymulować przygłupich polskich wyborców . Brak w nim kluczowych konkretów Takich jak kwestia podporządkowania banku centralnego rządowi, likwidacja podatku dochodowego , podniesienia limitu zwalniającego z vat dla małych firm , wzrostu podatków dla obcych koncernów, czy wprowadzenia tak jak Orban podatku transakcyjnego Chciałbym jednak zwrócić uwagę na ewolucje systemu władzy w Polsce i próby Gowina rozbicia i rozdrobnienia sceny politycznej w Polsce . Nie przypadkiem Gowin jest lobbystą lichwiarstwa i OFE , który to system tak scharakteryzowała profesor prof. Leokadia OręziakDziałanie instytucji finansowych na rzecz utrzymania Otwartych Funduszy Emerytalnych niewiele różni się od działania mafijnego Polski system polityczny , czyli konstytucja III RP jest tak prymitywny i kolonialny w swym charakterze ,że bez wątpienia został skonstruowany przez agenturę rosyjską i niemiecką Jego fundamentem jest system proporcjonalny i wodzowski utrwalony dotacjami z budżetu . System ten doprowadził do całkowitego rozdrobnienia i rozbicia politycznego , co był warunkiem łatwej kolonizacji Polski w eksploatacji ekonomicznej Polaków . Wodzowie i kacykowie , ciągły upadek i powstawanie nowych partii System ten jednak miał z punktu widzenia wrogich państw pewną wadę. Chodzi o to ,że system wodzowski przy całej swoje patologi wcześniej , czy później może wygenerować powstanie silnego ośrodka władzy. Aby do tego nie doszło należało cały czas destabilizować scenę polityczną, w czym oprócz agentury ogromny wpływ miały media. Atakować i rozbijać silniejsze partie , wspierać powstawanie nowych podmiotów politycznych. Co świetnie udawało się przez 20 lat Powstanie PiS , a w szczególności Ofiara Smoleńska były punktem zwrotnym . Naród się obudził i powstał bardzo silny obóz polityczny . W tej sytuacji nie można było usunąć Tuska i rozbić Platformy Sprawdzona metoda , czyli rozłamy nic nie dały i dzięki konstytucyjnemu wodzowskiemu charakterowi partii Kaczyński stał się jeszcze silniejszy . Nie był innego wyjścia dla mediów i agentury jak dalej umacniać Tuska Próba reorganizacji sceny politycznej , zdyscyplionowania i w końcu zlikwidowania moskiewskiej lewicy czyli SLD oraz przyspieszenia wprowadzanie jako religii państwowej II RP politycznej poprawności skutkowało powstaniem Ruchu Palikota . Próba nie do końca udana. PiS z jego narodowym i konserwatywnym programem stał się już nie zwykła partią polityczną , ale potężnym obozem społecznym Szansa na ponowne rozmontowanie sceny politycznej jest dezorganizacja struktur partyjnych i czasowy chaos polityczny poprzez wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych i likwidacja finansowania partii politycznych z budżetu Pomimo tego ,że oba systemy , czyli finansowanie partii z budżetu i proporcjonalny system wyborczy jest chory to doprowadzenie do chaosu organizacyjnego i zablokowanie drogi Kaczyńskiemu do władzyprez Zbieraninę Gowina zaprzepaści szanse Polski na dekolonizacje i pójście chińska drogą Orbana Gowin , który stoi po stronie mafijnych struktur kolonialnych ma być kolejną próbą zdestabilizowania sceny politycznej Polski Z dwojga złego jeśli Kaczyński nie zdobyłby władzy to dal Polski korzystniejsze jest zbudowanie chorego, ale silnego ośrodka władzy przez Tuska ,niż sterowny chaos do którego dąży Gowin Paradoksalnie to co było najgorsza wadą prymitywnego , kolonialnego systemu władzy w Polsce , czyli system wodzowski w partiach politycznych w tej chwili może być on Polską szansa. Zresztą system wodzowski ma jeszcze jedna zaletę w czasach chaosu gospodarczego , kulturowego i politycznego w jaki wkracza Europa . Chodzi o wprowadzenie rządów autorytarnych Ewentualną konieczność ich wprowadzenia tak uzasadniał Orban Orban „Mamy nadzieję, że, z Bożą pomocą, nie będziemy musieli w miejsce demokracji wymyślać innych p litycznych systemów, które należy wprowadzić, aby nasza gospodarka przeżyła - powiedział Orban już na konferencji Stowarzyszenia Pracodawców i Pracowników. „....”Zgromadzenie narodowe to nie jest kwestia woli, tylko siły. (...) To, co być może funkcjonuje w państwach skandynawskich, jednomyślność,u nas, w narodzie na pół azjatyckim, dokonuje się siłą.To nie wyklucza konsultacji, debaty czy demokracji, ale centralna siła jest konieczna - cytuje słowa Orbana agencja AFP. „...(więcej )
Marek Mojsiewicz

Łukasz Warzecha: mówisz "my", "oni"? Jesteś pełen nienawiści! Na zdrowy rozum domaganie się, aby zrezygnować z identyfikacji „my” – „oni” jest czystym absurdem. To identyfikacja najbardziej podstawowa, biorąca się z tkwiącej głęboko w naszym instynkcie od pradawnych czasów hierarchii poczucia wspólnoty Jeśli o obcokrajowcach mówicie Państwo „oni”, a o Polakach „my”, jesteście Państwo winni dyskryminacji, szowinizmu i kto wie, jakich jeszcze zbrodni. No dobrze – jesteście po prostu faszystami - pisze Łukasz Warzecha w felietonie dla WP.PL. Jechałem niedawno autostradą A2. Na odpoczynek zatrzymałem się na jednym z parkingów ze stacją benzynową i McDonaldem. Po kilku minutach zauważyłem mężczyzn o charakterystycznej ciemnej karnacji, krążących pomiędzy podróżnymi. Oferowali zestawy noży oraz telefony komórkowe. „Ajfon bardzo tanio” – zachwalali. „Ajfony” były oczywiście równie oryginalne co dowcipy Jakuba Wojewódzkiego, a noże równie ostre co intelekt Agnieszki Pomaski. Identyfikacja panów z handlującej gromadki nie była trudna. Ich aparycja, asortyment, który oferowali, oraz ich bezprecedensowa namolność – gdy tylko ktoś się do nich odezwał, choćby mówiąc: „Niczego nie potrzebuję”, przyczepiali się na kilka minut – nie pozostawiały wątpliwości. Takie grupki Cyganów można spotkać w większości państw Europy Środkowej. Trzeba przyznać, że policja z pobliskiego Koła zjawiła się po moim telefonie błyskawicznie, ale też Cyganie mieli to doskonale przećwiczone. Rączo ruszyli do czekającego auta; nie dobiegł tylko ten, który stał na czatach. Zresztą nawet nie próbował. Tego jednego policjanci odprowadzili do radiowozu. Starszy sierżant, rozkładając ręce, wyjaśniał, że on tu interweniuje po kilkanaście razy w tygodniu od wielu miesięcy, ale niewiele może zrobić. Zaś Cyganie i tak wracają, bo im się zwyczajnie opłaca. Zawsze jakiś skrajny naiwniak kupi pseudoajfona za kilkaset złotych, a mandat, który można Cyganom („obywatelom Rumunii”) wystawić wynosi 50 złotych. Kalkulacja jest jasna. Tę historię opowiedziałem w Krakowie podczas konferencji „Multikulturowość nie działa?”. Dodałem, że żyjemy jeszcze w wolnym kraju, gdzie poprawność polityczna wciąż nie stanowi normy, bo nie tylko mogłem tę anegdotę umieścić w felietonie w tygodniku „W Sieci”, nie tylko mogłem nazwać Cyganów Cyganami, a nie „Romami”, ale mogłem nawet napisać, że ich zachowanie ilustruje doskonale pochodzenie słowa „ocyganić”. Dalej opowiadałem o mieszkających w mojej podwarszawskiej miejscowości Wietnamczykach, którzy nie sprawiają żadnych problemów, a ich dzieci chodzą do miejscowej szkoły i mówią bez śladu obcego akcentu po polsku. Oraz o uchodźcach z Pakistanu, którzy wywołali sprzeciw mieszkańców swoim zachowaniem – przede wszystkim agresywnymi zaczepkami wobec kobiet. Moje wywody wywołały niejakie wzburzenie obecnej na sali – choć nie wśród uczestników tamtego panelu – prof. Magdaleny Środy, która koniecznie chciała mi dowieść, że nie rozumiem, na czym polega demokracja. Ten wątek jednak pomijam, bo jaka Magdalena Środa jest, każdy widzi i każdy może też sobie świetnie wyobrazić, co powie w każdej sytuacji. Ciekawa była natomiast wypowiedź pewnego młodego człowieka, który uznał, że musi ustawić mnie do pionu. Stwierdził mianowicie – proszę się trzymać – że używanie przeze mnie zaimka „oni” na określenie Cyganów, Wietnamczyków lub jakiejkolwiek innej nacji oraz zaimka „my” na określenie Polaków jest niedopuszczalne. Jego zdaniem w ten sposób dyskryminuję i stygmatyzuję „onych”. Bo pan uważa, że ci oni są jacyś gorsi niż my!” – oznajmił oskarżycielskim tonem młodzieniec.

Byłem zmuszony zauważyć, że to jedynie projekcja jego własnych wyobrażeń, jako że nic takiego w żadnym momencie nie powiedziałem ani też niczego takiego z mojej wypowiedzi nie można było wywnioskować. Zaintrygował mnie jednak postulat, aby wobec innej nacji nie używać określenia „oni”, nawet jeżeli tematem rozmowy są właśnie różnice kulturowe pomiędzy narodami. Spytałem zatem, jakiego mianowicie słowa miałbym użyć, aby nie dyskryminować i nie stygmatyzować. Niestety, tu inwencja mojego oponenta się skończyła i odpowiedzi nie uzyskałem poza stwierdzeniem, że „wszyscy jesteśmy ludźmi”. Oczywiście, że wszyscy jesteśmy ludźmi. Z tym że jedni ludzie są Polakami, inni Węgrami, jeszcze inni Cyganami, Żydami albo Chińczykami. Oburzenie młodego człowieka jest świadectwem przerażającego spustoszenia, jakiego mogą dokonać w mózgach lewicowa ideologia i dogmaty politycznej poprawności. Na zdrowy rozum domaganie się, aby zrezygnować z identyfikacji „my” – „oni” jest czystym absurdem. To identyfikacja najbardziej podstawowa, biorąca się z tkwiącej głęboko w naszym instynkcie od pradawnych czasów hierarchii poczucia wspólnoty. Najpierw jest najbliższa rodzina, potem dalsza, potem ludzie, których znamy, a na końcu wspólnota niegdyś plemienna, dziś na-rodowa. Wspólnotę narodową określają wspólny język, wspólna historia, wspólne punkty odniesienia w kulturze materialnej i niematerialnej. To jest całkowicie naturalne. Kto tego nie rozumie i nie czuje, z tym – przepraszam – jednak nie wszystko jest w porządku. Gdzieś dalej jest wspólnota największa, czyli ludzkość. To zresztą ogromna zasługa chrześcijaństwa – czego dzisiejsi piewcy multikulti, w większości zatwardziali lewicowcy – nie chcą przyznać. Tymczasem to ono sprawiło, że w obcym, w przedstawicielu innej nacji, ludzie nauczyli się dostrzegać takiego samego człowieka jak oni sami. I z tego też między innymi powodu wszystkie totalitaryzmy tak zaciekle walczyły z Kościołem. Wszystko to bardzo nie podoba się lewicy, która z zasady dąży do zniszczenia wszelkich hierarchii – od rodziny począwszy, na wspólnocie narodowej skończywszy. Prowadzi to oczywiście do absurdu. Multikulti jest, zdaniem lewicy, świetną ideą, ale problem pojawia się, jeśli w jego ramach na przykład muzułmanie dokonują mordów honorowych albo wysadzają się w powietrze. Wtedy jednak multikulturowa mieszanka okazuje się cokolwiek skwaśniała. To jak z nią w końcu jest? Albo się zgadzamy, że wszystkie normy są równe, albo jednak niektórym przyznajemy pierwszeństwo. Muszę tu jednak wspomnieć o Magdalenie Środzie, za co przepraszam wszystkich, którzy mają na tę panią zrozumiałą alergię. Podczas krakowskiej konferencji wszedłem z nią w polemikę, gdy ktoś z obecnych wspomniał, że niektórzy islamscy imigranci domagają się już zalegalizowania w Europie wielożeństwa. W końcu jak multikulti, to na całego. Ten pomysł jakoś się jednak pani profesor nie spodobał. Zacząłem drążyć i dopytywać, dlaczego właściwie wielożeństwo nie miałoby zostać zaakceptowane. Przecież nikomu krzywda się nie dzieje. Pierwsza odpowiedź brzmiała, że nie pozwala na nie prawo. Ale to żaden argument – wyjaśniałem. Prawo można w ramach demokratycznej procedury zmienić. Wystarczy, że w wyborach zostanie wybranych wystarczająco wielu posłów, gotowych przegłosować taką zmianę. To w końcu może nastąpić, wszak muzułmanie mają wiele dzieci, które kiedyś zaczną głosować. „Może pan oczywiście wszystko sprowadzać do absurdu!” – rzekła w końcu zirytowana prof. Środa i w pośpiechu opuściła salę. Podobno spieszyła się na pociąg. Rzecz w tym, że niczego do absurdu sprowadzać nie trzeba. Poglądy Magdaleny Środy i jej sprzymierzeńców są w tych sprawach absurdalne same z siebie. Jedyną zaporą przed takimi pomysłami jak wielożeństwo czy mordy honorowe jest silna świadomość naszych własnych norm kulturowych. I niezgoda na to, żeby swoje, obce nam normy, narzucali nam – tak, tak – oni. Łukasz Warzecha

Korwin-Mikke: Mitologia walki o poprawę bezpieczeństwa na drogach. Jak państwo walczy z obywatelami za kółkiem? Na początku tego roku IIEE Sławomir Nowak i Jacek Cichocki upublicznili swoje plany walki z obywatelami za kółkiem. Jak pisał wtedy portal natemat.pl: „Oficjalnie w imię walki o poprawę bezpieczeństwa na drogach. Nieoficjalnie – w ramach łatania mandatami dziurawego budżetu. Przedstawiony dziś projekt Narodowego Programu Poprawy Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego przewiduje m.in.: odbieranie prawa jazdy za podwójne przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym, 160 kolejnych fotoradarów, nowe radiowozy z wideorejestratorami oraz większą liczbę policjantów na drogach”. Zajmijmy się najpierw celem oficjalnym. Jeśli celem nadrzędnym jest „ratowanie życia ludzkiego”, to należy poodkręcać koła od wszystkich samochodów – i po problemie. To znaczy: trzeba by jeszcze owijać końskie kopyta czymś miękkim, bo jednak kopnięcie konia też może zabić. Dlaczego pp. Ministrowie jako główną przyczynę wypadków wymieniają „nadmierną szybkość”? Bo to jest prawda. Przy każdym wypadku, gdyby prędkość była 50 razy mniejsza, do katastrofy by nie doszło. Więc skąd bierze się teza, że „nadmierna prędkość jest przyczyną 43% wypadków drogowych”? Skąd akurat 43%? Wyssane z palca oczywiście, ale naukowo brzmi.

Co ciekawe, obydwaj pp. Ministrowie twierdzili, że w walce z wypadkami osiągnęli wielkie sukcesy: liczba wypadków spadła. Równocześnie jednak pochwalili się, że w latach rządów PiS oddano do użytku 289 km autostrad i dróg ekspresowych, a podczas rządów obecnej koalicji – od 2007 do 2012 roku – 1740 km. Nasuwa się pytanie: czy przypadkiem przyczyną tego spadku nie było właśnie oddanie do użytku tych autostrad i dróg szybkiego ruchu? Dodajmy: po drogach szybkiego ruchu i autostradach jeździ się znacznie szybciej niż po innych drogach. To dowodzi, że przyczyną wypadków jest raczej stan dróg niż nadmierna prędkość. Oczywiście tu znów można powiedzieć: jeśli puścimy w każdą stronę po pięć pasów, w rynnach betonowych oddzielonych od innych – to liczba wypadków spadnie niemal do zera. Tylko czy nas na to stać? Odpowiedź brzmi: jeśli chcemy coś robić, to musimy zdawać sobie sprawę z ryzyka. Im większe ryzyko – tym większe zyski. Czy władza ma prawo ograniczać ryzyko – a więc i zyski ludzi? To jest trudne pytanie. W zasadzie można je rozwiązać tylko przez konkurencję. Zrobić co najmniej dwa systemy dróg w Polsce: jedne bezpieczne, z bardzo ograniczoną np. prędkością – a drugie nie. Wtedy ryzykanci jeździliby tymi drugimi – a ludzie, którym się nie spieszy (również do zarobków…), jeździliby pierwszymi. Które byłyby tańsze? Nie wiadomo! Zdecydowałby o tym rynek. Proszę zauważyć, że samochód dwa razy szybszy – po pierwsze – dwa razy krócej zajmuje miejsce na drodze (ale za to przed sobą musi mieć nieco więcej miejsca!), a po drugie – znacznie, znacznie mniej niszczy nawierzchnię. Należy oczekiwać, że drogi dla kierowców-ryzykantów byłyby tańsze! Powszechnie zarzuca się funkcjonariuszom obecnego reżymu, że ich celem jest tak naprawdę robienie na ludziach kasy. Istotnie, budżet na 2013 rok przewiduje ściągnięcie od kierowców 1,5 mld zł z tytułu mandatów. By uniknąć takich podejrzeń, należałoby bardzo stanowczo zastrzec w konstytucji, że sumy zebrane w formie mandatów nie idą do budżetu państwa ani samorządów, a tylko na jakąś działalność charytatywną poza granicami kraju – na ofiary powodzi w Chinach czy ofiary zalewu Zimbabwe przez pazernych urzędników… Jednak pewne objawy wskazują, że tym ludziom rzeczywiście zależy na zmniejszeniu liczby ofiar. Jeśli zapowiadali, że „praktyczny egzamin z prawa jazdy zostanie poszerzony o konieczność zdania egzaminu z pierwszej pomocy”, to przecież nie po to, by nabić na tym kasę! JE Sławomir Nowak twierdził też, że „co piąty zabity w wypadku w Unii Europejskiej to Polak”. Nie jest to wcale pewne… W różnych krajach różnie liczy się zabitych. W jednych „zabity w wypadku drogowym” to ten, który zginął na miejscu – a w innych ten, co umarł w dwa tygodnie po wypadku, choćby umarł na marskość wątroby. Być może jednak EuroStat te metody ujednolicił? Ogrom wydatków ponoszonych na walkę z ludźmi przekraczającymi prędkość każe zapytać, czy nie lepiej byłoby wydać te pieniądze na budowę lepszych dróg. Przecież „ITD chce też zamontować 20 urządzeń, które zarejestrują niedostosowanie kierowców do sygnalizacji świetlnej. Obecnie Inspekcja dysponuje 315 fotoradarami stacjonarnymi i 29 samochodami z wideorejestratorami. Oprócz tego w 2013 roku policja ma być wzmocniona o dodatkowych funkcjonariuszy pełniących służbę na drogach, m.in. w ramach reorganizacji struktur. Policjanci mają też dostać 87 nowych nieoznakowanych radiowozów z wideorejestratorami. Obecnie w służbie ruchu drogowego pracuje 5,8 tysiąca policjantów, którzy mają w dyspozycji 390 samochodów z wideorejestratorami i 1,9 tys. mierników prędkości, w tym 543 laserowe”. Jednak tak się nie stanie, gdyż pieniądze wydawane na fotoradary zwracają się z ogromnym zyskiem – a pieniądze wydawane na budowę nowej, lepszej drogi – nie. Dopóki więc drogi nie będą prywatne – a przynajmniej płatne – mowy nie ma, by jakakolwiek administracja reżymowa podejmowała w tej sprawie racjonalne decyzje! I tym pesymistycznym akcentem trzeba ten temat zakończyć. JKM

18/10/2013 Marsz Niepodległości - w tym roku zapowiada się ciekawie. Nie dlatego, że Narodowcy obchodzą go właśnie 11 listopada, w dniu przyjazdu do Warszawy towarzysza Piłsudskiego z twierdzy niemieckiej- Magdeburg, a przecież popierają ideologicznie Dmowskiego, ale dlatego, że maszerującym będzie towarzyszyć około 500 broniących marszu przeszkolonych ludzi.. Tak było przed wojną.. Polska Partia Socjalistyczna miała swoją straż chroniącą manifestantów podczas pokojowej manifestacji, bo policja robiła prowokacje wobec maszerujących- zupełnie tak jak dziś.. Bo przecież odradza się” faszyzm” i „ nacjonalizm”, jak twierdzą propagandowo środowiska lewicowe i antypolskie– a tak naprawdę- patriotyzm.. W końcu dość tego kupczenia Polską i „wiszenia u klamek obcych dworów”- jak to powiedział szef narodowców, pan Robert Winnicki.. I tu słuszna jego racja.. My, prawica- konserwatywna, świętujemy niepodległość Polski w dniu 7 października, bo wtedy właśnie, w roku 1918 Rada Regencyjna wydała odezwę do narodu w sprawie niepodległości.. I to był moment przełomowy.. No, ale władza ludowa, obecna, piłsudczykowaka, ustaliła „ święto” na 11 listopada i tak pozostało.. Jako ”święto” państwowe. Gwoli ścisłości. .To ”święto” było obchodzone przed wojną tylko raz, w roku 1938.. Potem wybuchła wojna spowodowana polityką szaleńca- pisłsudczyka Józefa Becka, który wolał poświęcić los Polski i Polaków, byleby- jak on to mówił „bronić honoru Polski”, a tak naprawdę bronił interesów Imperium Brytyjskiego.. Brytyjczycy, poprzez swojego człowieka, jakim był dla nich Beck- odsunęli pierwsze uderzenie od siebie, największej ówcześnie armii świata.. Te tony zmilitaryzowanej piechoty, samolotów i czołgów runęły na Polskę. Nie mieliśmy żadnych szans, bo przyjęliśmy” gwarancje brytyjskie”, które były tyle warte co papier na którym je napisano.. Brytania ówcześnie nie była przygotowana do wojny, potrzebowała czasu.. Zginęło 6 milionów mieszkańców Polski, zniszczono i rozszabrowano fabryki, ukradziono dzieła sztuki i zniszczono Warszawę, zginęła najbardziej patriotyczna grupa Polaków, prowadzona w złym politycznym kierunku..- taka była cena jaką zapłaciliśmy jako naród.. W roku 1939 polską racją stanu powinno być pójście z Hitlerem na Moskwę, co nam proponował wielokrotnie.. Powtarzam: ówcześnie. Wybór był następujący: albo on runie na nas, albo się do niego przyłączymy tymczasem.. A potem w zależności od okoliczności politycznych będziemy prowadzić politykę zgodną z polską racją stanu.. W każdym razie narodowcy będą chronieni przez swoich ludzi przeszkolonych przez…. żołnierzy Gromu i żołnierzy Legii Cudzoziemskiej. Bardzo dobrzy żołnierze, zaprawieni i wyszkoleni, przez najlepszego żołnierza III Rzeczpospolitej Aferalnej i Marnotrawnej-, pana generała Sławomira Petelickiego, który akurat- obiecując, że weźmie udział w kolejnym Marszu Niepodległości popełnił” samobójstwo”.. Ja osobiście w „samobójstwo” pana generała nie wierzę.. Taki żołnierz nie popełnia „ samobójstwa’. Wyglądało mi na to, że obudził się w nim duch patriotyzmu, jak widział co dzieje się z jego krajem.. I ostro wypowiadał się o rządzących nim. I to on ujawnił słynnego SMS-a, rozsyłanego przez Platformę Obywatelską przez jej działaczy zaraz po „ katastrofie smoleńskiej., że to” błąd pilota”. W „błąd pilota” też nie wierzę.. W ogóle nie wierzę sprawującym władzę w Polsce. Ona nie reprezentuje polskiej racji stanu… To ona wyprowadziła nas na manowce, o czym powiedział pan profesor Robert Gwiazdowski twierdząc, że „Rostowski i Tusk doprowadzili Polskę do bankructwa”.. Ale nie tylko ONI! Wszystkie ekipy rządzące Polską od 1989 roku.. Bo poprzedni komuniści doprowadzili też Polskę do bankructwa lansując i budując socjalizm moskiewski, bardziej toporny i nieludzki niż europejski.. Ale co za różnica który socjalizm budowany przez wrogów wolności człowieka doprowadzi nas do bankructwa? Co za różnica, czy zginiemy od socjalizmu moskiewskiego czy brukselskiego? Śmierć to śmierć.. A 8 bilionów złotych długu- to nie w kij dmuchał.. A nie jak twierdzi pan profesor Leszek Balcerowicz 3- 4. biliony.. Zresztą część tego długu to jego robota.. On reprezentuje zagraniczne rynki finansowe, a nie polską rację stanu.. Po co Narodowcy tworzą swoją straż? Bo twierdzą, że Policja Obywatelska stosuje prowokacje wobec nich.. Co zresztą jest prawdą, bo sam będąc na pierwszym Marszu, zanim nas nie wyproszono, jako persona non grata- sam widziałem jak to się organizuje… Narodowcy nas nie chcą na Marszu- to trudno.. Mamy swój- 7 października.. Ale prowokacja była. Byłem na czele, bo się spóźniłem i dotarłem, kiedy pan Janusz Korwin- Mikke ruszał z naszymi w kierunku policyjnej blokady rozdzialającej dwa przeciwne marsze i wtedy , od prawej strony, czyli ulicy Pięknej, pojawiło się kilkudziesięciu młodych ludzi, którzy natychmiast przystąpili do rzucania kamieniami w Policję.. Nie byli to ani sympatycy ,ani uczestnicy Marszu.. Byli to prowokatorzy! W Marszy uczestniczyli spokojni ludzie, matki z dziećmi i ojcowie w liczbie 26 000 tysięcy, a tu nagle na czele Marszu obce cała.. I telewizja nie kręciła spokojnych uczestników Marszu, ale bitwę pozorowaną przez prowokatorów i Policję.. A potem pokazywano to w telewizji, jako zachowanie uczestników Marszu.. Byłem widziałem- Pan Bóg nie miał z tym nic wspólnego.. A co mnie zainteresowało w całej tej sprawie? Ochroniarze Marszu będą wyłapywali tajniaków, którzy nie służą ochronie Marszu, ale zajmują się prowokowaniem rozrób.. Będzie to bardzo ciekawy eksperyment, chyba do tej pory nieznany.. Żeby samozwańczy prywatni ochroniarze, wyłapywali upaństwowionych tajniaków, którzy zostaną zdekonspirowani jako szkodnicy którzy, zamiast służyć bezpieczeństwu Marszu- służą władzy do zwalczania Marszu Patriotów- w demokratycznym państwie prawnym, które szczyci się dawaniem wolności w każdym aspekcie,. A tak naprawdę tę wolność odbiera w każdym aspekcie.. Wolność powinniśmy mieć w sposób naturalny, tak jak oddychanie powietrzem.. A nie, żeby państwo nam ją nadawało.. Bo jak nadaje- to może nam ją nam odebrać.. Prywatni ochroniarze Marszu aresztują państwowych tajniaków szkodzących Marszowi, i potem wkroczy Policja Obywatelska, która aresztuje i prywatnych ochroniarzy Marszu i państwowych- zdekonspirowanych tajniaków.. Oczywiście potem swoich tajniaków państwowych wypuści, żeby nadal szpiegowali nie na rzecz bezpieczeństwa państwa, ale na rzecz obecnej władzy państwowej, która- wydaje się, że nie chce oddać władzy już nigdy. Zamknie jedynie narodowców, jako zakłócających porządek rzeczy okrągłostołowej .Władzy raz zdobytej będą próbowali nie oddać nigdy Nagromadziło się zbyt wiele niejasnych spraw przez ostatnie lata, które należałoby wyjaśnić…. Łącznie z tajemniczymi zabójstwami, „samobójstwami”, łamaniem prawa, ”katastrofą smoleńską, różnego rodzaju manipulacjami i kłamstwami.. Młodzi ludzie prawdopodobnie nie zdają sobie sprawy co to wyprawiało się w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, z takimi patriotami jak ONI.. Muszą osobie poczytać różnego rodzaju wspomnienia… Żeby wiedzieli co ich czeka.. Władza to jest bardzo poważna sprawa.. Szczególnie wpływy z niej płynące.. Nikt dobrowolnie władzy nie odda.. A wybory? Nieważne kto jak głosuje, ale ważne jest- kto te głosy liczy.. W poprzednich wyborach było dwa miliony nieważnych głosów(???) Czy to możliwe? A jednak! Wystarczy dokrzyżykować krzyżyk.. Nie kółko- ale krzyżyk. Gdyby było i kółko i krzyżyk, gralibyśmy w kółko i krzyżyk, a tak gramy w demokrację.. Ona oczywiście musi być, ale ktoś tym wszystkim musi sterować- nie sądzicie państwo? Bo ja mam poważne wątpliwości..

WJR

Skarga do TK na proces uchwalania budżetu na 2014 rok

1. Parę dni temu pisałem o decyzji klubu parlamentarnego w sprawie zaskarżenia do Trybunału Konstytucyjnego ustawy przedłużającej stosowanie podwyższonych stawek VAT do roku 2016 włącznie. Ale skarga ta będzie mogła być złożona dopiero po uchwaleniu tej ustawy przez Parlament i podpisaniu jej przez prezydenta, co zapewne nastąpi dopiero pod koniec grudnia tego roku. Ale ponieważ wspomniany projekt ustawy (a dokładnie dochody z tytułu podwyższonych stawek VAT, wynoszące przynajmniej 5-6 mld zł w 2014 roku), a także innej ustawy o zmianach w OFE (z tej z kolei do budżetu wpisano ok. 23 mld zł), są wręcz filarami projektu budżetu na 2014 rok, klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości złoży skargę w TK na proces uchwalania budżetu.

2. Przypomnijmy tylko, że Rządowe Centrum Legislacyjne (RCL) twierdzi, że zakomunikowana już jakiś czas temu przez premiera Tuska i ministra Rostowskiego, decyzja o przedłużeniu obowiązywania podwyższonych stawek VAT na kolejne 3 lata, może być niezgodna z Konstytucją RP. Wprowadzone przez rząd Tuska podwyższone stawki podatku VAT (z 22% na 23% oraz z 3% na 5% i z 7% na 8%), miały obowiązywać od 1 stycznia 2011 do 31 grudnia 2013 i z dniem 1 stycznia 2014 roku, miały automatycznie powrócić do stanu poprzedniego jeżeli państwowy dług publiczny (liczony tzw. metodą krajową), nie przekroczy poziomu 55% PKB. Na koniec 2012 roku tak właśnie było, relacja państwowego długu publicznego do PKB liczonego metodą krajową wyniosła 53,7% PKB. W tej sytuacji proponowane przez rząd, przedłużenie obowiązywania tych stawek o kolejne 3 lata, zdaniem ekspertów RCL, może być niezgodne z konstytucyjną zasadą zaufania obywatela do państwa i stanowionego przez nie prawa. Jednak konieczność powrotu do wcześniejszych stawek podatku VAT, oznaczałaby zmniejszenie dochodów z tego podatku o kwotę 5-6 mld zł (taki szacunek rocznego wzrostu dochodów z tego podatku zamieścił resort finansów w projekcie ustawy kiedy stawki te były podwyższane, a więc w 2010 roku), a w warunkach roku 2014 być może nawet kwoty 7 mld zł. Jest już precedensowe rozstrzygnięcie TK w podobnej sprawie. Otóż w 1996 rząd zdecydował się na likwidację ulg mieszkaniowych w podatku dochodowym od osób fizycznych, które miały obowiązywać przez kilka kolejnych lat i TK w 1997 to rozwiązanie uchylił, uzasadniając to niezgodnością z Konstytucją, zmiany reguł gry w jej trakcie.

3. Drugi filar projektu budżetu na 2014 roku to projekt zmian w ustawie o OFE. Tego projektu nie ma nawet w Sejmie, ma się w nim pojawić w połowie listopada 2014 roku i najprawdopodobniej jeżeli zostanie w ogóle uchwalony, to dopiero w roku następnym. Przypomnijmy tylko, że według projektu tej ustawy, rząd Tuska przechwytuje z OFE przynajmniej 120 mld zł obligacji skarbowych, co pozwoliło mu w projekcie budżetu na 2014 rok zmniejszyć koszty obsługi części krajowej długu publicznego o około 8 mld zł. Ponadto przy pomocy tzw. suwaka (chodzi o środki wszystkich tych ubezpieczonych ,którzy w najbliższych 10 latach przejdą na emerytury), rząd Tuska zamierza pozyskać kolejne środki, które pozwoliły na zmniejszenie dotacji budżetowej do FUS w 2014 roku o około 15 mld zł w stosunku do roku 2013.

4. W sytuacji kiedy w projekcie budżetu na 2014 rok jest zapisanych około 30 mld zł co najmniej wątpliwych dochodów i zmniejszonych wydatków budżetowych, trudno czekać i przyzwalać na procedowanie takiego projektu przez najbliższe 3,5 miesiąca. Stąd właśnie skarga do TK na procedurę uchwalania budżetu i podniesienie wobec Trybunału kwestii czy można ten projekt oprzeć na projekcie ustawy o zmianach w OFE, którego nie nawet w Sejmie i innego projektu który wprawdzie do Sejmu wpłynął ale na etapie prac rządowych, RCL zwracał uwagę na jego niekonstytucyjność? Kuźmiuk

Dawanie twarzy Jan Englert powiedział w wywiadzie, że nie wystąpiłby w reklamie nawet gdyby oferowano mu miliony złotych. Można sądzić, że w wypadku tak znanego aktora nie jest to ot, zwykłe sobie teoretyzowanie. Milionów może mu nie oferowano, ale sumy idące w kilkaset tysięcy złotych na pewno nie raz. Powiało od tego wywiadu jakimś innym światem, przedwojennym zgoła, w którym słowa, takie jak sens czy przyzwoitość, mają wciąż znaczenie. W którym człowiek może mieć różne ambicje, niekoniecznie ambicję dorobienia się wielkiego majątku i zostania celebrytą. I jest zrozumiałe, że jeśli zależy mu na kasie, to kieruje się ku zajęciom, w których zdobywa się pieniądze - zakłada hurtownię, łańcuch spółek wystawiających sobie nawzajem faktury z odpisanym VAT, stara się wkręcić w łaski ministra i dostać koncesję... A jeśli ma ambicję pozostawić po sobie coś budującego innych, to zostaje pisarzem czy właśnie aktorem na przykład. Wtedy, nawet jeśli odniesie wielki sukces, nie przełoży się on na porównywalny z wyżej podanymi przykładami majątek. Ale za to przyniesie mu on szacunek, na który byle dorobkiewicz nie zasłużył. W życiu trzeba wybierać, i to jest moim zdaniem oczywiste. Jeśli komuś zależy na ustawieniu się, nagrodach i doraźnych korzyściach, podlizuje się władzy i establishmentowi, jeśli na tym, by móc śmiało patrzeć w oczy innym i sobie samemu w lustrze - co najmniej się od nich dystansuje. Jeśli dogadza mu krótkotrwała sława pajaca, wynajmuje się do ryality szoł, jeśli pożąda sławy trwalszej, zgłębia arkana sztuki. Jeśli zależy mu, by świat poprawić ("zuchwałe rzemiosło", jak to pięknie ujął poeta), to nie stara się wszystkim podobać i zabiegać o oklaski, tylko służyć temu, co prawdziwe i słuszne. Czyli też, sięgając po słowa innego poety: "dokonałeś wyboru - bądź wierny, idź", lub, jeśli to wybór przeciwny: sp..., powiedzmy, spadaj złamasie. Nie mam za złe, że ktoś wybiera tak czy inaczej - żałośnie robi się, gdy się rolę miesza. Gdy byle kur...rek na dachu, zawsze będący na podorędziu z poglądami takimi, jakie akurat popłacają, bzdyczy się na moralny autorytet. Gdy cwany chłopek, który swym chamskim sprytem "diabła wyonaczył" (a przy okazji, wraz z diabłem, nas wszystkich i siebie samego), ubierany jest w zbroję świętego Jerzego, w której na dodatek co rusz potyka się groteskowo. Albo kiedy taper przygrywający do striptizu pcha się do zdjęcia z laureatami Konkursu Chopinowskiego. Czy właśnie, gdy Król Edyp czy Hamlet "skeszowawszy" popularkę w reklamie nadal uważa, że należy mu się szacunek następcy Zelwerowiczów i Solskich. Cały ten drgający w ostatnich konwulsjach kulturowy zakalec, który fetowany na uniwersytetach stary stalinowski bandzior nazwał "ponowoczesnością", tym się właśnie wyróżnia, że proste i oczywiste zasady popękały w nim jak wręgi "Titanica" i w ogólnym zamęcie przestało nawet ludzi razić totalne przemieszanie chleba z trucizną. "Na tym właśnie polegają zdobycze bolszewizmu: gówno, kominiarz, rewirowy, wszyscy równi, i wszyscy żądają pensji jeneralskiej" - zapisał przed prawie stu laty generał Dowbor Muśnicki. Ma to wszystkie swoje szczególnie zabawne strony. Niemiła mi skądinąd gazeta opublikowała list studenta-idioty, śmiertelnie oburzonego, że na obronie pracy dyplomowej zadawano mu nieuzgodnione wcześniej pytania, i to takie, na które nie znał odpowiedzi. Wprawiono go tym samym w stres i podważono jego oczywiste prawo do otrzymania dyplomu, za który przecież zapłacił. W tym wypadku przynajmniej zauważono publicznie, jak śmiesznym i żałosnym głupcem jest ów przekonany o swych prawach studencina, ale jego postawa nie jest wcale rzadka. Ileż choćby nawet pod tymi tu felietonami wpisów różnych kretynów utrzymanych w duchu: nic z tego nie rozumiem! O czym k... ten facet pisze? Zabierzcie to, dajcie zdjęcie gołej baby, a jeśli już literki, to coś prostego, jasnego, nie więcej niż twitterowe 140 znaków, i żebym widział, że jestem fajny i spoko. Kiedyś kretyn jak nie rozumiał, to się wstydził i próbował podciągnąć albo udawać, że wie, o co chodzi. Teraz został tak rozpuszczony, że jak natrafia na coś dla jego pop-móżdżku niezrozumiałego, to się złości i żąda - żąda! - żeby to natychmiast zabrać i zlikwidować mu dyskomfort. Jak coś go przerasta, to ma się natychmiast zniżyć, wytytłać w reklamie i pudelku, a jeśli nie chce, to mu się przynajmniej urządzi hejt na fejsie. Dziwnie mi się wywiad z byłym rektorem warszawskiej PWST i dyrektorem Teatru Narodowego skojarzył ze środowiskowymi aferkami kryptoreklamowymi w światku dziennikarskim. Że firmy pijarowskie opłacają w pismach teksty reklamowe ukazujące się jako materiał odredakcyjny, dziennikarski, że Lis pragnący uchodzić za wyrocznię w sprawach polityki i moralności jest do kupienia za puszkę napoju energetycznego, a jego pomagier za parę dżinsowych gaci, i że jeszcze ta ich sprzedajność znajduje obrońców, w tym pana Miecugowa, co jest śmieszne o tyle, że, zdaje się, naucza on młodzież aspirującą do zawodu dziennikarskiego w jakiejś prywatnej szkole. Dla mnie, przyznam, afera z krypciochą (pardon - "marketingiem natywnym") Lisa żadnym zaskoczeniem nie jest. Od dawna wiem, że dziennikarstwo tamtej strony polega na, jakby to ująć delikatnie, dawaniu twarzy. A czy się daje twarzy partii rozdającej miejsca w ramówce, apanaże i kontrakty, czy koncernowi produkującemu takie albo inne badziewie - co za różnica? Nie dziwi mnie, że Lis albo Miecugow dziwią się, czemu ktoś się dziwi i czego właściwie się czepia. No co, lokowanie produktu! Dają za to kasę, tylko głupi nie brał. Co to już produktu lokować nie wolno?! Obawiam się, że szkoda gadać, bo oni i tak nigdy nie zrozumieją i nie będą się starali zrozumieć. Przynajmniej dopóki jest jakikolwiek produkt, obojętne: partia czy firma, który gotów jest im za lokowanie cokolwiek odpalić. Rafał Ziemkiewicz

Niemcy dają Tuskowi pieniądze aby wzrosło ubóstwo Hans Frank „Polska powinna być tak uboga, aby Polacy sami chcieli pracować w Niemczech” „...(więcej)
„Stanisław Michalkiewicz „ Socjalizm bowiem polega m.in. na tym, że Umiłowani Przywódcy, pod pretekstem otaczania obywateli różnymi formami opieki, odbierają im coraz większą część bogactwa, jaką ci wytwarzają swoją pracą. Ponieważ w miarę rozszerzania form tej „opieki” rośnie armia pasożytujących na współobywatelach „opiekunów”, którzy przecież byle czego nie zjedzą, podatki, mimo że nieustannie rosną, przestają wystarczać i coraz ważniejszym sposobem bilansowania wydatków państwowych staje się powiększanie długu publicznego, to znaczy – przerzucanie kosztów na przyszłe pokolenia.”...”Gdyby tak robił ojciec rodziny, to znaczy – gdyby przejadał i przepijał majątek swoich dzieci, byłby uznany za łajdaka i bojkotowany przez wszystkich przyzwoitych ludzi. Tymczasem Umiłowani Przywódcy z pomocą skorumpowanych intelektualistów, konfidentów i łajdaków, a niekiedy również wariatów w sensie medycznym, którzy decydują o kształcie państwowej edukacji, przekazie medialnym i przemyśle rozrywkowym, duraczą całe pokolenia obywateli, którzy nie tylko pozwalają im się rabować, ale w dodatku uważają ten rabunek za swój radosny przywilej. „...(źródło )
Beata Tomaszkiewicz „Od 2008 r. do Polski zaczęły płynąć pieniądze z unijnego budżetu.”....” Od 2008 r., gdy ruszyły konkursy na uzyskanie wsparcia w tej perspektywie finansowej, do końca ubiegłego roku poziom zagrożenia skrajnym ubóstwem …...W pozostałych 12 regionach wzrósł. Najbardziej, o 3,8 pkt proc. w warmińsko-mazurskim – do 13,2 proc. „....(źródło )
Krzysztof Rybiński „Na podstawie rankingu innowacyjności Światowego Forum Ekonomicznego można pokazać, że w Polsce w latach 2001-2006 w dziedzinie innowacyjności była stabilizacja (w rankingu) lub nawet poprawa (w ocenie bezwzględnej), a spadek (dramatyczny w rankingu) zaczął się po roku 2006, gdy do Polski zaczęły napływać środki unijne. „...(więcej )
Rybiński „W tej ostatniej sprawie przestawił wydatkowanie środków z budżetu UE na innowacje w Polsce Rezultatem wydatkowania 27 mld zł (do tej pory rozliczono ponad 14 mld zł) w ramach programu „Innowacyjna gospodarka” jest zmniejszenie liczby innowacyjnych przedsiębiorstw z 23% w roku 2006 do 17% w roku 2012. Jednocześnie w rankingu innowacyjności Światowego Forum Ekonomicznego, Polska spadła aż o 20 miejsc (z 44  miejsca w 2007 roku na 63 w roku 2012).Taki sposób wydatkowania pieniędzy z budżetu UE nie tylko powoduje gwałtowny przyrost naszego zadłużenia (wkłady własne do tych projektów najczęściej są finansowane z pieniędzy pożyczonych) ale także jak widać pogorszenie sytuacji naszych przedsiębiorstw. więcej Jadwiga Staniszkis „ . Przejęcie środków unijnych na inwestycje drogowe przez pośredników (i bankructwa bezpośrednich wykonawców) pokazały, że przy złym prawie i skorumpowanym nadzorze (oraz – z systemową już, pod rządami Tuska, niekompetencją i nieodpowiedzialnością państwa) nawet duże środki nie stają się impulsem dla rozwoju kraju. A równocześnie – przestaje się dbać o kondycję reszty gospodarki. więcej )
Gwiazdwski „ To nie pieniądze z Unii Europejskiej są podstawą naszego rozwoju! Polskie PKB wynosi rocznie ponad 1,5 biliona złotych. Czyli około 375 miliardów euro. Z Unii otrzymamy w latach 2014–2020 na politykę spójności (bez dopłat dla rolników) 73 mld euro. Niecałe 3 proc. naszego PKB!!!A odejmijmy od tego naszą składkę do UE oraz koszty transferowe i utrzymania instytucji obsługujących – to się zrobi połowa, choć niektórzy szacują, chyba przesadnie, łączne koszty naszego członkostwa 
w Unii na więcej, niż otrzymujemy 
z funduszu spójności.”......”Nad realizacją Narodowych Strategicznych Ram Odniesienia pracuje w Polsce ponad 170 instytucji: instytucje zarządzające, instytucje pośredniczące i instytucje pośredniczące II stopnia, wspólne sekretariaty techniczne, koordynatorzy krajowi, krajowe punkty kontaktowe, instytucja audytowa, instytucja certyfikująca, instytucje pośredniczące w certyfikacji, instytucje koordynujące oraz instytucja odpowiedzialna za przepływy finansowe. Zatrudniają one około 12 tys. osób. W samym Ministerstwie Rozwoju Regionalnego, pracuje ich ponad tysiąc. A jeszcze są specjalnie stworzone miejsca pracy w urzędach marszałkowskich, urzędach wojewódzkich i urzędach pracy. „.....”Wynagrodzenie urzędników jest około 30 proc. wyższe od średnich pensji w gospodarce narodowej! Jego część jest dofinansowana z pomocy technicznej, ale pensja urzędnika to nie cały koszt jego miejsca pracy. Łącznie podatnicy płacą za nie około 160 tys. zł rocznie. A więc urzędnicy, którzy zajmują się samymi tylko środkami unijnymi, kosztują nas kilka miliardów złotych rocznie.A pan premier zapowiedział, że będzie jeździł po Polsce i konsultował, na co wydać te „niebywałe” pieniądze, jakie udało mu się z Unii otrzymać! To tak, jakby Jan Statystyczny, zarabiający netto 
2,5 tys. zł miesięcznie, dostał od krewniaków z zagranicy 35 zł i postanowił objechać rodzinę w całym kraju, żeby z nią skonsultować, na co ma je wydać. Więcej wyda na podróże. „Zważ proporcjum…”.Prawie 70 proc. polskiego PKB wytwarzają „misie” – mali i średni przedsiębiorcy. Ponad bilion złotych rocznie! 25 razy więcej niż sławetne środki unijne”........(więcej )
Piotr Aleksandrowicz „Po drugie Lee Kuan Yew odmówił akceptowania jakiejkolwiek pomocy zagranicznej. Tabliczki „żadnej pomocy zagranicznej" nadal wiszą w urzędach w Singapurze” ...(więcej )
Jan Piński „W latach 1960–1999 średni wzrost gospodarczy wyniósł 8 proc. Później osłabł, ale np. w pierwszej połowie 2010 r. wyniósł 17,9 proc. w skali roku, wówczas najwięcej na świecie (w sumie w latach 1960–2010 PKB Singapuru wzrósł 41-krotnie) „....”W 2012 r. wydatki państwa stanowiły tylko 17 proc. PKB (i tak były wyższe ze względu na kryzys, bo w 2008 r. wyniosły 15 proc. PKB), podczas gdy w Polsce sięgają 43,3 proc. PKB. „...(więcej )
Hans Frank „Polska powinna być tak uboga, aby Polacy sami chcieli pracować w Niemczech” Im więcej Tusk dostaje od Niemiec za pośrednictwem funduszy Unii Europejskiej tym w większej nędzy żyją Polacy . Aż strach pomyśleć w jakiej biedzie, poniewierce , w jaskim upokorzeniu będą żyli Polacy za kilak lat , kiedy Tusk otrzyma kolejne pieniądze. Im więcej pieniędzy niemieckich dostaje Tusk na badania tym gorzej z polską nauką z polska innowacyjnością . Im więcej pieniędzy niemieckich , unijnych na polskie przedsiębiorstwa , tym więcej bankructw, tym większe załamanie polskiej gospodarki Czy silna korelacja pomiędzy ilością pieniędzy , które Tusk otrzymuje o Niemiec, Unii tym większa nędza Polaków. To przypadek, czy też prawidłowość i celowe działanie ? Gigantyczne pieniądze Niemiec, Unii , które otrzymuje Tusk służą tylko jednemu .utrzymaniu u władzy kolaboracyjnego rządu dzięki finansowaniu zbudowania patologicznej struktury urzędniczej, oraz socjalnego lumpen elektoratu . Utrzymanie rządu oraz miliona urzędników i kolejnych 2.5 miliona ludzi ze sfery budżetowej pozwala Tuskowi zniszczyć polska naukę , innowacyjność , przedsiębiorczość . Nawet jeśli terror skarbówki doprowadzi do całkowitej zapaści gospodarczej Polski to i tak stoi za nim cała gotowa do kolaboracji prawie klasa urzędnicza, budżetówka i lumpy utrzymywane przez Niemcy. To wszystko oczywiście do czasu całkowitego zniszczenia społeczeństwa polskiego Im więcej pieniędzy otrzymywały neokolonialne kolaborujące z lichwiarstwem rządy Afrykańskie tym bardziej kraje te były eksploatowane gospodarczo , a „Murzyni „ żyli w coraz większej nedzy W przyszłości jeśli się uda Kaczyńskiemu doprowadzić do dekolonizacji Polski należy wprowadzić konstytucyjny zakaz przyjmowania jakiejkolwiek pomocy zagranicznej oraz zaciągania długów za granicą . Czyli model chiński Proszę zwrócić uwagę na związek pomiędzy wielkością pieniędzy jakie Tusk otrzymuj od Niemiec , Unii , a wielkością dostaw Polaków jako taniej siły roboczej do Niemiec W każdym polskim urzędzie jako przestroga powinna wisieć tablica z idą socjalisty hitlerowskiego Hansa Franka „Polska powinna być tak uboga, aby Polacy sami chcieli pracować w Niemczech
video dr Izabela Gaworowska-Burzyńska TVG-9 Gdański Klub Myśli Politycznej -Wykład o Mitteleuropie „...(więcej )
Krzysztof Rybiński „Na podstawie rankingu innowacyjności Światowego Forum Ekonomicznego można pokazać, że w Polsce w latach 2001-2006 w dziedzinie innowacyjności była stabilizacja (w rankingu) lub nawet poprawa (w ocenie bezwzględnej), a spadek (dramatyczny w rankingu) zaczął się po roku 2006, gdy do Polski zaczęły napływać środki unijne. „...(więcej )
Rybiński „W tej ostatniej sprawie przestawił wydatkowanie środków z budżetu UE na innowacje w Polsce Rezultatem wydatkowania 27 mld zł (do tej pory rozliczono ponad 14 mld zł) w ramach programu „Innowacyjna gospodarka” jest zmniejszenie liczby innowacyjnych przedsiębiorstw z 23% w roku 2006 do 17% w roku 2012. Jednocześnie w rankingu innowacyjności Światowego Forum Ekonomicznego, Polska spadła aż o 20 miejsc (z 44  miejsca w 2007 roku na 63 w roku 2012).Taki sposób wydatkowania pieniędzy z budżetu UE nie tylko powoduje gwałtowny przyrost naszego zadłużenia (wkłady własne do tych projektów najczęściej są finansowane z pieniędzy pożyczonych) ale także jak widać pogorszenie sytuacji naszych przedsiębiorstw. więcej )
Jadwiga Staniszkis „ . Przejęcie środków unijnych na inwestycje drogowe przez pośredników (i bankructwa bezpośrednich wykonawców) pokazały, że przy złym prawie i skorumpowanym nadzorze (oraz – z systemową już, pod rządami Tuska, niekompetencją i nieodpowiedzialnością państwa) nawet duże środki nie stają się impulsem dla rozwoju kraju. A równocześnie – przestaje się dbać o kondycję reszty gospodarki. więcej )
Krzysztof Urbański „Szlachetne kamienie dosłownie spadają tam z nieba. Gazowy gigant może być niewyczerpanym źródłem cennych minerałów.– Diamenty z Saturna mają prawdopodobnie około centymetra średnicy – wystarczająco dużo, by znaleźć się w pierścionku, choć oczywiście będą nieoszlifowane – powiedział dr Kevin Baines z Uniwersytetu Wisconsin-Madison.Formują się z sadzy w wyższej atmosferze planety. Sadza powstaje z metanu i jest skutkiem burz z piorunami. „Sadza opada głębiej w atmosferę, gdzie węgiel się krystalizuje, tworząc najpierw grafit, a potem diament” – piszą Mona Delitsky z California Speciality Engineering i dr Kevin Baines.Diamenty wędrują w głąb gazowej planety, gdzie pływają w ciekłym wodorze i helu. W pobliżu jądra pod wpływem ekstremalnie wysokiego ciśnienia i temperatury stapiają się.„Nowe dane potwierdziły, że głęboko we wnętrzu Saturna diamenty rozrastają się do takich rozmiarów, że mogą być nazywane „górami diamentowymi” – piszą badacze.”...”W niedawno wydanej książce „Obce morza” („Alien seas”) Baines i Delitsky opisują sposób, w jaki zdalnie sterowane automaty mogłyby na Saturnie zbierać diamenty i wracać z nimi na Ziemię. Źródło tych cennych kamieni jest praktycznie niewyczerpane. „.......(źródło )
Marek Mojsiewicz

Reakcja we Francji i w Polsce! Jeszcze raz się potwierdziło, że demokracja jest dobra na wszystko. Mam oczywiście na myśli warszawskie referendum, w którym - jak się okazuje - wszyscy wygrali i każdemu należy się nagroda. Wprawdzie trudno w to uwierzyć, ale wygrali również warszawiacy, bo przez pewien czas, właśnie ze względu na referendum, taniej płacą za bilety komunikacji miejskiej. Pewnie w przyszłości będą musieli z tego tytułu beknąć w dwójnasób, ale wiadomo, że demokracja musi kosztować. Skoro tedy wszystko zakończyło się wesołym oberkiem i Platforma Obywatelska gwoli dogodzenia swoim protektorom nie będzie musiała gwałcić demokracji jakimiś komisarycznymi zarządami, możemy trochę odetchnąć i rozejrzeć się po świecie. A warto się rozejrzeć, bo wydarzenia w innych krajach pokazują, że każda akcja, zwłaszcza nachalna, prędzej czy później rodzi reakcję. A widać to choćby na przykładzie wyborów kantonalnych w Brignoles w Prowansji na południu Francji. Wygrał tam kandydat Frontu Narodowego Laurent Lopez, zdobywając w swoim okręgu 54 procent głosów. Ale to jeszcze nic, bo według sondaży Front Narodowy cieszy się poparciem aż 24 procent Francuzów, co plasuje go na pierwszym miejscu w rankingu tamtejszych partii. Warto w związku z tym przypomnieć, że Front Narodowy, mimo zdobywania w wyborach nawet kilkunastu procent głosów, nie miał dotąd we Francji powodzenia. Przez długi czas żaden kandydat tej partii nie mógł dostać się do Zgromadzenia Narodowego. W 1997 roku, kandydujący z ramienia Frontu Narodowego Jan Maria Le Chevalier wygrał w departamencie Var, ale Sąd Najwyższy wybory w tym okręgu unieważnił. Jak widzimy, z demokracją nie ma żartów. Ale działacze Frontu nie zniechęcali się niepowodzeniami, no a teraz wysuwają się na pierwsze miejsce pod względem popularności. Niewątpliwie jest to reakcja francuskiej opinii publicznej na dwie sprawy. Po pierwsze, Front Narodowy sprzeciwia się przywilejom socjalnym dla imigrantów. Tymczasem dotychczasowa polityka wobec imigrantów doprowadziła do tego, ze bandy tak zwanych „młodych” na przedmieściach wielkich francuskich miast od czasu do czasu wychodzą na ulice, palą samochody, rozbijają sklepy i terroryzują mieszkańców, a kolejne rządy, żeby ich udobruchać, podwyższają im zasiłki socjalne, na które musi zarobić francuski podatnik. Więc nic dziwnego, że wielu z nich, zaciskając zęby i pięści, skłania się ku Frontowi Narodowemu. Druga przyczyna, to narastająca indoktrynacja francuskiego społeczeństwa forsowanym przez brukselskich mądrali marksizmem kulturowym. Zmierza ona do przerobienia kulturalnych narodów europejskich na tak zwane „masy” ludzi sowieckich. I chociaż w tej indoktrynacji, podobnie zresztą jak i u nas, uczestniczy aparat edukacyjny, media i przemysł rozrywkowy, coraz więcej Francuzów, widząc walkę z rodziną i tradycją, przeciwko temu się buntuje, co politycznie przekłada się na rosnące poparcie dla Frontu Narodowego. A trzeba nam wiedzieć, że to poparcie tylko częściowo i jak dotąd - bardzo skromnie, przekłada się na wyniki wyborcze. Francuska ordynacja wyborcza bowiem, chociaż, ma się rozumieć, nie jest to w niej nigdzie zapisane, ma na celu blokowanie Frontowi Narodowemu dostępu do tamtejszego parlamentu. Przy każdych wyborach partie establishmentu montują koalicję: wszyscy przeciwko Frontowi Narodowemu - i tak go blokują. Przypominam o tym wszystkim również dlatego, że i w Polsce budzi się, zwłaszcza w młodym pokoleniu, reakcja na okrągłostołową republikę konfidentów generała Kiszczaka, którzy w podskokach próbują narzucić naszemu narodowi brukselski marksizm kulturowy. Wysługujące się soldatesce i bezpiece partie establishmentu, albo skwapliwie, albo milcząco popierają program represji, który przybiera postać coraz bardziej metodycznej „wojny z faszyzmem”. Celem tej „świętej wojny” jest spacyfikowanie tej młodzieży, żeby nie zagrażała ona naszym okupantom, którzy w zamian za zachowanie możliwości pasożytowania na polskim narodzie gotowi są na wszystko - również na formalną likwidację niepodległości Polski. A właśnie zbliża się kolejna rocznica 11 listopada, kiedy to młodzież narodowa urządza Marsz Niepodległości. Również nasi okupanci przygotowują się do tej rocznicy, organizując coś w rodzaju pełzającego stanu wojennego. Ale tak to już jest; wygląda na to, że bez konfrontacji nie ma wolności. Bez konfrontacji można uzyskać tylko namiastkę wolności. SM

Idzie ku lepszemu Ach, jakże pięknie rozwija się walka buldogów na dywanie, zapoczątkowana odmową certyfikatu dostępu do informacji niejawnych dla generała Skrzypczaka, zarządzona przez szefa kontrrazwiedki wojskowej generała Noska, który następnie został zdymisjonowany, ale niezależnie od tego niezależna prokuratura wszczęła przeciwko generału Skrzypczaku energiczne śledztwo, które... - i tak dalej. Tak nawiasem mówiąc, tajni współpracownicy ze sfer wojskowych powiadają, że generał Skrzypczak to też ananas, bo posłużył się pryncypialną krytyką stosunków w naszej niezwyciężonej armii w celu przedterminowego odwołania go z Afganistanu, gdzie... - i tak dalej - ale milcz serce; jeden proces na razie mi wystarczy. Wprawdzie ludzie, również ze sfer wojskowych, gadają rozmaite rzeczy, ale jeśli w ich opowieściach jest jakieś ziarno prawdy, to dobrze by ono świadczyło o myśli taktycznej w naszej niezwyciężonej. Generał najwyraźniej spenetrował psychologicznie swoich „przełożonych”, a potem zastosował wobec nich prostą zastawkę i w ten sposób osiągnął swój cel, pozostawiając głupich cywilów w MON w błogim przekonaniu, że zrobili mu kuku. Ale mniejsza z tym, bo ciekawszy jest dynamiczny rozwój walki buldogów na dywanie. Oto w niezależnych mediach głównego nurtu pojawiły się informacje, że przedmiotem tajnej umowy generała Noska z ruską FSB była ewentualna ewakuacja naszej niezwyciężonej armii z Afganistanu, gdyby się okazało, że „korytarz południowy” został zablokowany. Krótko mówiąc, generał dobrze chciał, bo chodziło o to, by na wypadek ostatecznego zwycięstwa, odwołać się do pomocy przyjaciół Moskali - z czego wynika, że musiał utracić wiarę w naszego sojusznika, prezydenta Obamę. Z jednej strony trudno mu się dziwić, bo wystarczy popatrzeć na prezydenta Obamę, by się przekonać, że nie tylko mu ufać, ale zwłaszcza liczyć na niego w żadnej sytuacji nie można. Inna sprawa, co za przysługę, na którą liczył pan generał Nosek, zażądał zimny rosyjski czekista Putin - bo że czegoś zażądał, to rzecz pewna, podobnie jak i to, że to otrzymał. Rzeczywiście prezydent Obama zapowiedział ewakuację niezwyciężonych wojsk z Afganistanu już w roku 2010 tym samym, kiedy na szczycie NATO w Lizbonie zostało proklamowane strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, więc i generał Nosek mógł wyniuchać, że z wycofaniem naszych niezwyciężonych wojsk może być krucho, bo skąd w razie czego wziąć samoloty, by ich stamtąd ewakuować, jak nie od przyszłego strategicznego partnera? Dzięki temu alibi wygląda prawdopodobnie i pewnie dlatego niezależne media dostały rozkaz, żeby tak właśnie nawijać. W ogóle ten cały Afganistan do dla naszej niezwyciężonej prawdziwy dar Niebios i nawet nie dlatego, że uczy się tam, jak po bożemu zabijać bezbożnych talibów, ale przede wszystkim dlatego, że każde niepożądane z punktu widzenia okupującej nasz nieszczęśliwy kraj soldateski może zostać skrytykowane, a nawet zakazane i potępione pod pretekstem wystawiania na niebezpieczeństwo naszych dzielnych wojsk, walczących za naszą i waszą. Na tym tle mnożą się opowieści rozmaitych baronów Munchhausenów, od których w naszej niezwyciężonej aż się roi, jak to dokazywali w tym całym Afganistanie - a niezawisłe sądy dostały surowy rozkaz traktowania ich z cała powagą. Wygląda zatem na to, że jeśli chodzi o ten cały Afganistan, to prawdziwe są jedynie pieniądze - te znad stołu, no i oczywiście przede wszystkim - te spod stołu. Oczywiście żadnych dowodów, w które uwierzyłby niezawisły sąd nie ma i nie będzie - podobnie jak w przypadku ośrodków dla narkomanów, w których chętnie zatrudniają się młodzi osiłkowie ze złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karczychach - oczywiście nie dlatego, by łatwiej rozprowadzać prochy skoszarowanym klientom, tylko z altruizmu, co to popycha ich do ofiarnej służby bliźniemu swemu. A przecież i w Afganistanie prochów nie brakuje; podróżnicy powiadają, że to nawet światowe centrum ich produkcji - i ta okoliczność rzuca snop światła na przyczynę, dla której tak wiele sojuszniczych armii zaangażowało się w zainstalowanie tam demokracji i praw człowieka, ze szczególnym uwzględnieniem niezbywalnego prawa kobiet do orgazmu. Okazuje się, że na demokracji i prawach człowieka, ze szczególnym uwzględnieniem - i tak dalej - nie tylko można zarobić pieniądze, ale i nie stracić wianuszka, przeciwnie - można dokładać sobie do wieńca sławy kolejne bobkowe listki. Czegóż chcieć więcej? Nawiasem mówiąc, Adam Mickiewicz wszystko przewidział, pisząc w „Panu Tadeuszu”, że „podczas kiedy we dworze sztab wesoły łyka, przed domem się zaczęła w wojsku pijatyka”. Znaczy się - jedni raczą się szampanem z owocami (przychodzi gość do knajpy i od progu rzuca kelnerowi: „szampan i owoce!”, na co kelner: a konkretnie? - A konkretnie, to wódka i ogórek!) „we dworze”, krok po kroku rozgrabiając nasz nieszczęśliwy kraj, a w szczególności - kluczowe segmenty gospodarki z sektorem paliwowym, energetycznym i podobnie „strategicznymi” - a inni muszą zadowolić się „siwuchą” w Afganistanie. Ale jak to mówią - wedle stawu grobla. Ciekawe, jak to będzie w 2014 roku, kiedy to demokracja w Afganistanie odniesie już ostateczne zwycięstwo - ale wypada mieć zaufanie do niezwyciężonych armii, że i na czas pokoju jakoś się przygotowały. Nie bez kozery militaryści nawołują, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny. Jasne, że straszny - ale przecież nie taki straszny, jak go malują, bo jak nie można grabić nieprzyjaciela, to zawsze są jeszcze właśnie podatnicy, którzy po to właśnie są ostatnim ogniwem łańcucha pokarmowego. Widać, że wszystko idzie ku lepszemu, ale nawet gdyby tak nie było, to i tak możemy uważać się za prawdziwych szczęściarzy na widok tylu osobistości, które troszczą się o wizerunek naszego nieszczęśliwego kraju i mniej wartościowego narodu tubylczego w oczach zagranicy bliskiej i dalszej. Ostatnio o reputację naszego nieszczęśliwego kraju zatroszczyła się „Stokrotka” ubolewając w żydowskiej gazecie dla tubylczych Polaków, że arcybiskup Michalik „narobił nam obciachu na cały świat”. Warto dodać, że Julian Tuwim przewidział to jeszcze przed wojną pisząc w poemacie „Wiosna”, że „Ha! Będą ze wstydu się wiły dziewki fabryczne, brzuchate kobyły...” Trochę przesadził, bo „Strokrotka” aż taką brzuchatą kobyłą nie jest - ale poza tym wszystko - jak powiadają gitowcy - „gra i koliduje”. SM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kyocera FS 1010 Parts Manual
1010
1010(nzw ogl
gsm4 iu pl 1010
gsmlt2 iu pl 1010
gsmlt1 iu pl 1010
Brother Fax 1010, 1020, 1030, MFC 1970mc Parts Manual
1010, W2- budownictwa
1010(nzw piesni
1010(nzw dzieci
1010(nzw kom
1010
gsm4 lu pl 1010
cwiczenie 5 gastronomia id 1010 Nieznany
1010
ca5 is pl 1010
Świat szkla spis treści 1010 toc
Kyocera FS 1010 Parts Manual

więcej podobnych podstron