Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce

Bente Pedersen

MRO殴NE NOCE

1

- Kiedy Sedolf wr贸ci z Lofot贸w, jak si臋 ociepli, po wiosennym jarmarku... - Reijo Kesaniemi wci膮偶 si臋 waha艂. Ida, Sedolf, Knut, Anjo i Helena przys艂uchiwa­li mu si臋 w milczeniu. - Wtedy pojad臋 do Finlandii.

Spojrzeli na niego wszyscy poza Helen膮. Helena wola艂aby nie s艂ysze膰 s艂贸w Reijo. Jaki艣 g艂os podpowia­da艂 jej, 偶e to przez ni膮, ale wola艂aby i jemu nie dawa膰 wiary. Zbyt cz臋sto ulega艂a podszeptom, kt贸re nigdy nie przynios艂y jej nic dobrego.

Pozostali nie okazali zdziwienia. Dobrze wiedzie­li, 偶e Reijo t臋skni za Maj膮 i niepokoi si臋 o jej los. Zda­rza艂o si臋, 偶e za po艣rednictwem jakiego艣 kupca czy przygodnego w臋drowca dociera艂 do nich list znad od­leg艂ej Zatoki Botnickiej, pisany na czerpanym papie­rze i zalakowany szlacheck膮 piecz臋ci膮. G艂os Mai za­mkni臋ty w literach, w s艂owach stawianych z coraz wi臋ksz膮 bieg艂o艣ci膮. Ledwie go rozpoznawali.

O, tak, wiedzieli, 偶e Reijo t臋skni za ni膮, i nie sprze­ciwiali si臋 jego planom.

I 偶adne z nich poza Helen膮 nie doszukiwa艂o si臋 w zamierzeniach Reijo niczego szczeg贸lnego. Helena za艣 umar艂aby raczej, ni偶 zdradzi艂aby si臋 ze swymi po­dejrzeniami. Mog艂aby przez przypadek podsun膮膰 mu pomys艂, kt贸rego wcale nie rozwa偶a艂.

Rok tysi膮c siedemset czterdziesty dziewi膮ty mia艂 si臋 ku ko艅cowi. Rodzinie na cyplu w g艂臋bi fiordu Lyngen przyni贸s艂 wiele cierpienia.

Wiele cierpienia, ale i promyk s艂o艅ca, cie艅 nadziei na przysz艂o艣膰. Cierpienie zreszt膮 wpisane by艂o w losy rodu Alatalo, szcz臋艣cie za艣 rzadko mu sprzyja艂o. Teraz jednak powia艂 przychylny wiatr. Knutowi i Anjo po­wodzi艂o si臋 niezgorzej. Knut polubi艂 prac臋 na roli i do­gl膮danie inwentarza. Ma艂y Karl by艂 偶ywy jak srebro i radosny jak promyk s艂o艅ca. Sz艂o mu na drugi rok.

Rodzina na cyplu powi臋kszy艂a si臋. Ida wysz艂a za Sedolfa podczas jarmarku. Tworzyli szcz臋艣liw膮 par臋, zwi膮zan膮 g艂臋bok膮 mi艂o艣ci膮. W lutym oba male艅stwa Idy mia艂y sko艅czy膰 rok.

Maja 偶y艂a w Finlandii w innym 艣wiecie, kt贸rym im wszystkim, nawet Reijo, zdawa艂 si臋 nierzeczywisty. Reijo pragn膮艂 wprawdzie tego co najlepsze dla swej przybranej c贸rki, ukochanej dziewczynki, kt贸ra przeobrazi艂a si臋 w kobiet臋, nigdy jednak偶e nie o艣mie­li艂by si臋 pragn膮膰 tak wielkiego bogactwa. Tylko He­lena zna艂a takie 偶ycie. Ale Helena milcza艂a.

Pojawi艂a si臋 w艣r贸d nich zbita, poznaczona ranami od no偶a, ale pod starann膮 opiek膮 Anjo rozkwit艂a. He­lena Hallencrantz, niewysoka, krucha i pi臋kna, roz­ja艣nia艂a sw膮 obecno艣ci膮 skromne izby domostwa. Nie robi艂a wiele, zreszt膮 nie potrafi艂a wykonywa膰 czyn­no艣ci, kt贸re sk艂ada艂y si臋 na codzienno艣膰 w Ruiji, a sztuka konwersacji, haftu i ta艅ca nie by艂a w cenie na dalekiej p贸艂nocy. Mia艂a jednak otwarty, ch艂onny umys艂 i pogodn膮 natur臋.

Nie spos贸b by艂o nie lubi膰 tej dziewczyny, nie spo­s贸b odm贸wi膰 opieki. Cho膰by po to jedynie, by wy­wo艂a膰 promienny u艣miech na jej twarzy.

Osiemnastoletnia Helena, ani wdowa, ani m臋偶at­ka, zbudowa艂a sobie po艣r贸d nich sw贸j w艂asny 艣wiat. Reijo zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e b臋dzie musia艂 j膮 roz­czarowa膰. Wiedzia艂, 偶e dziewczyna marzy, by zosta膰 z nimi. Nieustannie powtarza艂a wyuczon膮 formu艂k臋 o spalonych mostach.

Wsp贸艂czuli jej, pragn臋li przygarn膮膰 j膮 do siebie, ale Reijo 偶y艂 dostatecznie d艂ugo, by wyobrazi膰 sobie b贸l ro­dzic贸w, kt贸ry bierze si臋 z niepewno艣ci o losy dziecka.

I nie wierzy艂 ju偶, 偶e mo偶na spali膰 za sob膮 wszyst­kie mosty, zatrze膰 wszelkie 艣lady i rozpocz膮膰 nowe 偶ycie, nie trac膮c jakiej艣 cz膮stki samego siebie. Po spa­lonych mostach pozostaje cho膰 popi贸艂.

Nie da si臋 uciec przed b贸lem, kt贸ry tkwi w sercu. Sam pr贸偶no pr贸bowa艂.

Reijo wybiera艂 si臋 do Finlandii z nastaniem wiosny i zamierza艂 odwie藕膰 Helen臋 do domu. W ko艅cu b臋­dzie musia艂 jej o tym powiedzie膰.

W domku na cyplu krz膮tano si臋 pracowicie. Ida pa­kowa艂a rybacki worek Sedolfa. Sedolf nie uwa偶a艂, by ma艂偶e艅ski stan dawa艂 mu prawo do pr贸偶nowania. M艂odzi mieszkali z Reijo, ale to nie mog艂o trwa膰 wiecznie, Sedolf mia艂 swoj膮 dum臋. To, 偶e kilka poko­le艅 zamieszkiwa艂o pod jednym dachem, nie by艂o wprawdzie niczym niezwyczajnym, ale Reijo r贸偶ni艂 si臋 znacznie wiekiem od s臋dziwych dziadk贸w.

Sedolf dobrze rozumia艂 Id臋, kt贸ra uparcie twier­dzi艂a, 偶e Reijo zas艂uguje na now膮 szans臋 od losu, a tej nie dostanie, maj膮c na utrzymaniu c贸rk臋, zi臋cia i dwoje wnucz膮t.

Zamierza艂 zarobi膰 do艣膰 pieni臋dzy, by kupi膰 w艂asny dom. Wiedzia艂, 偶e Reijo po偶yczy艂by mu potrzebn膮 sum臋 bez wahania, gdyby tylko go o to poprosi艂.

Zreszt膮 Reijo sam o tym wspomnia艂, kiedy m艂odzi si臋 pobrali. Kiedy艣, powiedzia艂, da艂 Mai w艂asny dom, w podarku weselnym, tak si臋 wyrazi艂. Teraz chcia艂 uczyni膰 to samo dla Idy. W ko艅cu by艂a jego jedyn膮 rodzon膮 c贸rk膮.

Wyznaczy艂 nawet kawa艂ek ziemi i zaofiarowa艂 sw膮 pomoc przy wznoszeniu zabudowa艅. Na ciesielstwie znal si臋 lepiej ni偶 ktokolwiek w okolicy.

Ida gotowa by艂a przyj膮膰 propozycj臋, ale Sedolf si臋 sprzeciwi艂, licz膮c na zrozumienie Reijo. Zamierza艂 sam zapracowa膰 na dom dla w艂asnej rodziny. Reijo uczyni艂 do艣膰, przyjmuj膮c ich pod sw贸j dach.

- Ch臋tnie spotka艂abym si臋 z Maj膮 - szepn臋艂a za­my艣lona Ida.

Zazwyczaj nie zni偶a艂a g艂osu do szeptu, wi臋c wszy­scy ze zdziwieniem poszukali jej wzrokiem. Knut przypomnia艂 sobie, 偶e kiedy艣 obieca艂 Idzie wypraw臋 do Tornedalen. Przemkn臋艂a mu przez g艂ow臋 zatrwa­偶aj膮ca my艣l, i偶 mo偶e nigdy nie spe艂ni tego pragnie­nia. Dolina wydawa艂a si臋 tak odleg艂a. A spotkanie z Maj膮 zupe艂nie nieprawdopodobne, nie przez wzgl膮d na odleg艂o艣膰, a raczej na zmian臋, kt贸ra zasz艂a w siostrze. Cho膰 mo偶e 藕le j膮 os膮dzali?

- Nie mo偶esz jecha膰. - Reijo rozstrzygn膮艂 spraw臋 jednym kr贸tkim zdaniem.

Ida wiedzia艂a o tym doskonale, ale w jej oczach po­jawi艂 si臋 smutek, a k膮ciki ust opad艂y. Chcia艂a ukry膰 rozczarowanie, lecz wyraz twarzy a偶 nadto zdradza艂 stan ducha.

- W Suomi nie ma czego szuka膰 - orzek艂a twardo Helena, zaciskaj膮c usta. Nie patrzy艂a na nikogo i nie spos贸b by艂o orzec, czy zwraca si臋 do Idy czy do Re­ijo. - Ci, co niczego nie maj膮, i tam s膮 biedni. Zamo偶­niejsi za艣 pr贸偶no goni膮 za szcz臋艣ciem. Nie ma tam czego szuka膰 - powt贸rzy艂a. - Nie t臋skni臋 za Finlan­di膮. Dla mnie mog艂aby nie istnie膰.

- Gorzkie s艂owa - stwierdzi艂 ostro偶nie Reijo, szuka­j膮c wzroku dziewczyny. Dojrza艂 w jej spojrzeniu co艣 wi臋cej ni偶 m艂odzie艅czy up贸r. Jaki艣 b贸l, kt贸rym dot膮d si臋 nie podzieli艂a. Kt贸rym mo偶e nie chcia艂a si臋 dzieli膰.

To by艂o jej 偶ycie, jej przesz艂o艣膰. Sama musia艂a zde­cydowa膰, kogo dopu艣ci膰 do tajemnicy.

- Wypowiedzia艂am je szczerze - doda艂a. - Gdyby twoje oczy widzia艂y to, co moje, a twoje uszy us艂ysza­艂y, com ja s艂ysza艂a, zdumia艂by艣 si臋 moj膮 艂agodno艣ci膮.

Reijo przygl膮da艂 si臋 jej d艂ugo. Dziewczyna m贸wi­艂a z przej臋ciem, kt贸re wyda艂oby si臋 Reijo przesadne, gdyby sz艂o o kogo艣 innego.

Finowie odznaczali si臋 wi臋ksz膮 porywczo艣ci膮 ni偶 ch艂odny i wstrzemi臋藕liwy nar贸d zamieszkuj膮cy pobrze偶a fiord贸w. W 偶y艂ach Heleny p艂yn臋艂a gor膮ca krew.

Po艣r贸d ludzi r贸wnych jej urodzeniem panowanie nad uczuciami uwa偶ano za zalet臋, zw艂aszcza je艣li cho­dzi艂o o kobiety. Dziewczyna przyswoi艂a sobie t臋 umiej臋tno艣膰, ale nie do ko艅ca, wci膮偶 mia艂a w sobie co艣 z dzikiego ptaka. Nosi艂a w sercu b贸l, kt贸rym nie chcia艂a dzieli膰 si臋 z nikim.

Ten ogie艅, kt贸ry j膮 trawi艂, stanowi艂 pewien dysonans w naturze Heleny, wci膮偶 przecie偶 bardziej dziecka ni偶 kobiety. Reijo tak w艂a艣nie j膮 traktowa艂, wszak by艂a m艂odsza od Idy. 呕y艂a odgrodzona od niebezpiecze艅stw, ale i w jej 艣wiecie nie brakowa艂o z艂a, intryg i zdrady...

Wci膮偶 przyt艂acza艂o j膮 brzemi臋 wspomnie艅. Reijo za­stanawia艂 si臋, ile czasu up艂ynie, zanim zdo艂a si臋 od nich uwolni膰. Mo偶e ca艂e 偶ycie. Tyle czasu nie mia艂. Tyle cza­su nie mia艂a reszta jego rodziny. Jego wp艂yw na Hele­n臋 mala艂 wraz z powrotem dziewczyny do r贸wnowagi.

Teraz zwraca艂a si臋 do Anjo i Idy, z rzadka tylko szukaj膮c ojcowskiego oparcia, kt贸re m贸g艂 jej zaofia­rowa膰. Up艂ynie jeszcze par臋 miesi臋cy i nastanie wio­sna. Wtedy przeprowadzi j膮 przez mosty, kt贸re uzna­艂a za spalone. Zawiezie j膮 do Suomi. Do domu.

Helena by艂a taka m艂oda, sama nie wiedzia艂a, cze­go chce. M艂odzi ludzie s膮 jak nieociosany kamie艅. Wierz膮 niezachwianie, 偶e duma to najwa偶niejsza rzecz pod s艂o艅cem.

Zosta艂a wychowana do 偶ycia, kt贸re Reijo zna艂 z po­bie偶nego ogl膮du. To, co zobaczy艂, utwierdza艂o go w przekonaniu, 偶e trzeba nieludzkiej si艂y, by rezygno­wa膰 z dostatku. Helenie zdawa艂o si臋, 偶e jest do艣膰 silna, ale pr臋dzej czy p贸藕niej zacznie t臋skni膰. I b贸l powr贸ci.

Ida r贸wnie偶 przygl膮da艂a si臋 Helenie. Badawczo i sta­rannie, tak jak mia艂a w zwyczaju, tak jak czyni艂a to Raija. Nic nie mog艂o umkn膮膰 przed jej wzrokiem. Na­uczy艂a si臋 ju偶 jednak panowa膰 nad j臋zykiem. Ujrza艂a to, co Reijo, ale oboje zachowali wyniki swych obser­wacji dla siebie. Z niezwyk艂膮 艂agodno艣ci膮 wyrzek艂a:

- Nikt nie m贸wi, 偶e masz jecha膰, Heleno. Nikt z nas nie zmusi ci臋 do wyjazdu.

Powiod艂a wzrokiem po siedz膮cych.

Dobry Bo偶e, ten wzrok zmi臋kczy艂by najbardziej zatwardzia艂e serce.

Reijo wyczu艂, 偶e na nim d艂u偶ej zatrzyma艂a spojrze­nie. Ich zwi膮zek przekracza艂 czasem ramy za偶y艂o艣ci, jaka zazwyczaj 艂膮czy ojca z c贸rk膮, rozumieli si臋 a偶 na­zbyt dobrze. Tym razem Reijo ukry艂 twarz pod ma­sk膮. Przyjdzie jeszcze chwila, kiedy b臋dzie musia艂 roz­czarowa膰 sw膮 ukochan膮 jedynaczk臋.

Jeszcze jedna para oczu zawis艂a na nim spojrzeniem. R贸wnie przenikliwym i badawczym jak spojrzenie Idy. Para szarych oczu, kt贸re mia艂y pow贸d, by mu nie ufa膰.

Reijo wytrzyma艂 wzrok Heleny. Patrzy艂 na ni膮 pew­nie i bez wahania, jakby chcia艂 powiedzie膰, 偶e nigdy jej nie skrzywdzi.

I wcale nie mia艂 takiego zamiaru. Osiemnastoletnia dziewczyna nie wie jeszcze, co dla niej najlepsze.

- Wszyscy pragniemy twego szcz臋艣cia - rzek艂 jedy­nie, pocieszaj膮c si臋 w duchu, 偶e nie k艂amie.

Helena opu艣ci艂a g艂ow臋. Czy偶by dos艂ysza艂a ukryty podtekst w jego s艂owach? Poza ni膮 nikt niczego nie za­uwa偶y艂, tak mu si臋 przynajmniej zdawa艂o, ale Helena mia艂a wyczulony s艂uch. W jej kr臋gach z gier s艂ownych uczyniono prawdziw膮 sztuk臋.

Sytuacja by艂a nieomal komiczna. On, czterdziesto­dwuletni nieomal m臋偶czyzna, ba艂 si臋 zdemaskowania przez dzierlatk臋!

W 偶yciu nieraz dopada艂 go strach, nigdy dot膮d jed­nak z powodu tak niewinnej istoty jak Helena.

- W Finlandii mieszka kto艣, kogo kocham - doda艂, nie patrz膮c na nikogo. - To, rzecz jasna, wielka r贸偶nica.

Helena wzdrygn臋艂a si臋, a mo偶e tylko tak mu si臋 zda­wa艂o. Post臋powa艂 nie do ko艅ca uczciwie, graj膮c na uczuciach dziewczyny, ale pozosta艂o mu niewiele cza­su na to, by przywie艣膰 j膮 do opami臋tania.

- Ja nie mam tam nikogo - powt贸rzy艂a dziewczyna, wysuwaj膮c dumnie podbr贸dek. Musia艂o j膮 to wiele kosztowa膰. Nieustannie powtarza艂a te same s艂owa, jakby na sil臋 usi艂owa艂a je uprawdopodobni膰.

Jaka szkoda, 偶e urodzi艂a si臋 szlachciank膮! 艁膮czy艂a w sobie tyle przymiot贸w. Powinna by艂a przyj艣膰 na 艣wiat w szarej chacie z bali krytej torfowym dachem. Mog艂aby by膰 jedn膮 z nich, Alatalo, potrafi艂a bowiem nosi膰 si臋 z r贸wn膮 im dum膮.

Nie wracali ju偶 w rozmowie do Finlandii. Ch臋tnie wymieniliby si臋 uwagami na temat Mai, ale przez wzgl膮d na Helen臋 porzucili ten zamiar. Lepiej mil­cze膰, je艣li wspomnienia sprawiaj膮 komu艣 b贸l.

Rozeszli si臋 do w艂asnych zaj臋膰. Dom Reijo zn贸w opustosza艂. Za ka偶dym razem prze偶ywa艂 to r贸wnie mocno, po偶egnania wywo艂ywa艂y k艂uj膮cy b贸l w piersi.

Zbyt mocno ich kocha艂. Zbyt cz臋sto do艣wiadcza艂 straty. Opuszczali go z w艂asnej woli lub przez zrz膮­dzenie losu. Nigdy jednak nie przesta艂 ich kocha膰.

Elise. Mattiego. Mai.

I Raiji - jej znikni臋cie prze偶y艂 najdotkliwiej.

Wszyscy, kt贸rych darzy艂 uczuciem, odchodzili. Nie potrafi艂 ju偶 rozstrzygn膮膰, czy traktowa膰 to w ka­tegoriach zwyci臋stwa czy pora偶ki.

Wiedzia艂 jednak, co jest najgorsze. Co k艂adzie si臋 ci臋偶arem na piersi, 艣ciska za gard艂o. Pojmowa艂, dla­czego budzi si臋 w nocy, zlany zimnym potem. Zna艂 imi臋 tego przekl臋tego kompana, kt贸ry targa艂 go za w艂osy i przenika艂 bole艣ci膮 wszystkie mi臋艣nie.

Samotno艣膰.

Po艣r贸d ludzi otaczaj膮cych go mi艂o艣ci膮, w艣r贸d 艣miechu, codziennej krz膮taniny i radosnej dzieci臋cej paplaniny pozostawa艂 bezgranicznie samotny.

Brakowa艂o mu za偶y艂o艣ci z drugim cz艂owiekiem, z kim艣 r贸wnym sobie, powiernikiem my艣li. Dzieci nie wystarcz膮, wiedzia艂 o tym dobrze. Potrzebowa艂 przy­ja藕ni, bezbrze偶nej jak morze, w kt贸rego wodach s艂o­wa i my艣li mieszaj膮 si臋 tak, 偶e nie spos贸b odr贸偶ni膰, od kogo pochodz膮.

Pragn膮艂 prawdziwej przyja藕ni. G艂臋bokiej, wiecz­nej, lecz膮cej dusz臋.

Ju偶 jej nie mia艂, utraci艂 tyle razy.

Kalle, Mikkal, Raija - prze偶y艂 ich wszystkich. Ma­ja, z kt贸r膮 dzieli艂 tak wiele, znalaz艂a si臋 poza nawia­sem jego 偶ycia. W tym wypadku tak w艂a艣nie powin­no pozosta膰. Czasami przyja藕艅 przybiera z艂e formy, dla jednej ze stron lub dla obu.

Maja odnalaz艂a swoje miejsce.

Reijo zosta艂 sam.

Wsta艂 raptownie i podszed艂 do drzwi. Pod okapem przy schodach wisia艂 p艂at suszonego mi臋sa. Trzeba si臋 czym艣 zaj膮膰, kiedy my艣li t艂ocz膮 si臋 nachalnie, uciec przed spojrzeniami m艂odych. Wcale nie uwa偶a艂 si臋 za starca, wci膮偶 jeszcze by艂 g艂odny 偶ycia, wci膮偶 jeszcze tli艂y si臋 w nim ch艂opi臋ce marzenia.

Reijo nie zastanawia艂 si臋, co czyni. Nie zdawa艂 so­bie sprawy, co kiedy艣 ujrza艂y oczy Heleny. Nie po­siad艂 jej wspomnie艅 i strachu, nie mia艂 tych samych ran na duszy. Pami臋ta艂, w jakim znale藕li j膮 stanie, ale wszystkie kobiety, kt贸re zna艂, potrafi艂y wyprostowa膰 kark i odpowiedzie膰 ciosem na cios.

Obtar艂 kling臋 no偶a o spodnie, zanim wbi艂 j膮 w po­艂e膰 mi臋sa.

Co p贸藕niej pami臋ta艂? K膮ciki ust wygi臋te w d贸艂 w grymasie b贸lu. Pobiela艂e wargi, b艂ysk zaci艣ni臋tych z臋b贸w. 艢ci膮gni臋te brwi, zw臋偶one szparki oczu. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, spojrza艂a na Reijo i zobaczy艂a co艣 wi臋cej. Dostrzeg艂 to we wzroku dziewczyny, kt贸ry szuka艂 czego艣 w p贸艂mroku poza s艂abym kr臋giem 艣wiat艂a rzucanym przez lamp臋.

B贸l.

Potem rzuci艂a si臋 do drzwi.

Helena. W cienkiej bluzce, sp贸dnicy wybieg艂a w li­stopadowy ch艂贸d, na przenikliwy wiatr z p贸艂nocy. Mro藕ne szpilki, bolesny poca艂unek zimy na sk贸rze, przebija艂y lekkie odzienie. B贸lem zwalcza艂a b贸l.

Reijo nie poruszy艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋. Sie­dzia艂, przenosz膮c wzrok z w艂asnych d艂oni na udziec barani. N贸偶 wci膮偶 tkwi艂 w mi臋sie, nie zd膮偶y艂 jeszcze odkroi膰 ani kawa艂ka. Anjo zerwa艂a si臋 z miejsca. Ida znalaz艂a si臋 w drzwiach przed ni膮, by艂a r贸wnie lekko ubrana jak Helena.

Dopiero wtedy Reijo poj膮艂 przyczyn臋 dziwnego za­chowania dziewczyny, zobaczy艂 ca艂膮 scen臋 jej oczami. I zacz膮艂 skleja膰 okruchy jej 偶ycia. Wsta艂, wyci膮gn膮艂 n贸偶 i wetkn膮艂 go do pochwy. Czu艂 na sobie wyczeku­j膮cy wzrok, nawet Knut i Sedolf patrzyli na niego. Obaj byli doro艣li i potrafili podejmowa膰 decyzje. Te­raz wygl膮dali na bezradnych.

Jak wi臋kszo艣膰 m艂odych m臋偶czyzn tracili pewno艣膰 siebie, gdy nale偶a艂o stawi膰 czo艂o kobiecym uczuciom.

Reijo mia艂 w tym wzgl臋dzie niejakie do艣wiadcze­nie i do艣膰 lat, by nie obawia膰 si臋 o艣mieszenia.

Chwyci艂 swoj膮 kurt臋 i p艂aszcz Heleny. Ida przytrzy­ma艂a mu drzwi, a Reijo poklepa艂 c贸rk臋 po policzku.

W jej wzroku kry艂a si臋 wdzi臋czno艣膰.

- Zajm臋 si臋 tym - powiedzia艂 zdecydowanym g艂o­sem, cho膰 wcale nie czu艂 zbytniej pewno艣ci. Cz艂owiek zwykle pokazuje 艣wiatu nieprawdziwy obraz siebie, z wiekiem zamalowuje go kolejnymi warstwami.

Reijo rozwi膮zywa艂 problemy. Wszyscy tego w艂a­艣nie od niego oczekiwali, a on robi艂, co do niego na­le偶a艂o. Czasami z dobrym rezultatem.

Helena ukry艂a si臋 za 艣cian膮 sauny. Reijo wiedzia艂, gdzie jej szuka膰. Dziewczyna nie urodzi艂a si臋 nad mo­rzem, wi臋c nie zesz艂a nad brzeg. Ida tak w艂a艣nie by uczyni艂a.

Cienie 艣wierk贸w nie si臋ga艂y za dom, ale 艣ciana z ba­li i skalisty pag贸rek skrywa艂y to miejsce w p贸艂mro­ku. Zreszt膮 dzie艅 chyli艂 si臋 ju偶 ku zachodowi.

Helena opiera艂a si臋 o zimn膮 艣cian臋 z r臋kami z艂o偶o­nymi na piersiach. Jej ramionami wstrz膮sa艂y spazmy p艂aczu.

Reijo owin膮艂 dziewczyn臋 p艂aszczem i stan膮艂 tak, by os艂oni膰 j膮 od wiatru. W zapadaj膮cym zmierzchu nie potrafi艂 uchwyci膰 jej wzroku. Chwyta艂 jedynie b艂ysk bia艂ek, co 艣wiadczy艂o o tym, 偶e rzuca艂a mu co chwi­la ukradkowe spojrzenia.

- Nie uciekasz teraz przede mn膮? - spyta艂 ciep艂o. Nie mia艂 trudno艣ci, by nada膰 g艂osowi takie brzmie­nie, kiedy rozmawia艂 z Helen膮.

Odpowiedzia艂a mu szlochem.

- S膮dz臋, 偶e przestraszy艂a艣 si臋 ruchu, kt贸ry uczyni­艂em - doda艂 cicho. - Przecie偶 nie no偶a, bo dot膮d to­lerowa艂a艣 jego widok. Nosimy no偶e na co dzie艅, nie zwraca艂a艣 na to uwagi, Heleno. To ten ruch...

- Obtar艂e艣 go o udo - pisn臋艂a. Tysi膮ce m臋偶czyzn powtarza ten sam gest. Brudne ostrze no偶a obciera si臋 o udo. Albo o r臋kaw kurty. N贸偶 jest m臋sk膮 broni膮.

Wci膮偶 p艂aka艂a obr贸cona do niego plecami. Nawet w ciemno艣ci nie odwa偶y艂a si臋 stan膮膰 z nim twarz膮 w twarz, przera偶ona nag艂膮 eksplozj膮 w艂asnych uczu膰. Reijo domy艣la艂 si臋, 偶e w dzieci艅stwie trzymano j膮 w ostrej dyscyplinie.

Helena by艂a dam膮 i poczucie godno艣ci nie pozwa­la艂o jej na zachowania niegodne osoby szlachetnie uro­dzonej. Duma, zauwa偶y艂, kr臋powa艂a j膮 niczym ciasny gorset. Pozna艂 j膮 dobrze, nauczy艂 si臋 rozpoznawa膰 r贸偶­ne strony natury tej dziewczyny, tak jak kaprysy i na­wyki w艂asnej c贸rki. Ida jednak by艂a przy nim przez ca­艂e doros艂e 偶ycie. Helena przez kr贸tk膮 chwil臋.

Panowa艂 przenikliwy zi膮b. Zna膰 by艂o, 偶e jesie艅 odesz艂a w przesz艂o艣膰 jaki艣 czas temu. Ludzie wpraw­dzie nie wierzyli w nastanie zimy, zanim trzy razy nie odgarn臋li 艣niegu ze 艣cie偶ki do obory, ale p贸藕ny listopad trudno okre艣li膰 innym mianem.

Reijo po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu dziewczyny. Sku­li艂a si臋 pod dotkni臋ciem jego r臋ki, zesztywnia艂a, ale przesta艂a p艂aka膰. Po艂kn臋艂a 艂zy.

- Je艣li chcesz z kim艣 porozmawia膰, Heleno, to je­ste艣my na twoje wezwanie. - Zwraca艂 si臋 do niej takim samym ciep艂ym tonem, jakiego u偶ywa艂 w rozmowach z wnucz臋tami. Nie tym szorstkim, zdecydowanym g艂osem, jakim rozmawia艂 z m臋偶czyznami, czy lekko ironicznym, kt贸rym zdarza艂o mu si臋 konwersowa膰 z Id膮 czy Anjo. Helena przypomnia艂a sobie w nag艂ym przeb艂ysku puzderko z kosztowno艣ciami, kt贸re po­rzuci艂a przed wyjazdem. Curt zbi艂 j膮 z tego powodu. Nie mog艂a zabra膰 ze sob膮 艣wiecide艂ek. Rodzinne skar­by nie powinny przepa艣膰 w obcym kraju. Nale偶a艂y bardziej do rodu ni偶 do niej.

Reijo kojarzy艂 si臋 jej ze szlachetnym kamieniem, szlifowanym w niezliczone fasety, 艣wiec膮cym coraz to innym blaskiem w zale偶no艣ci od tego, z kt贸rej strony skierowa膰 na niego wzrok.

Zielone oczy...

Dwa szmaragdy...

Tego nie mog艂a mu powiedzie膰... M臋偶czy藕ni nie potrafi膮 zrozumie膰, 偶e kobiety bawi膮 si臋 takimi my­艣lami. Poza tym nad fiordami nie wiedziano zapew­ne, co to szmaragdy.

Zawstydzi艂a j膮 ta my艣l. A niby sk膮d mieli wiedzie膰?

Mog艂aby wple艣膰 jakie艣 wyja艣nienie. Mog艂aby u艣miechn膮膰 si臋 do Reijo i powiedzie膰, 偶e ma oczy jak szmaragdy. Jak drogocenne kamienie.

Kobiety nie m贸wi艂y m臋偶czyznom takich rzeczy. Przynajmniej nie kobiety jej stanu. Ida mog艂aby wy­rzec takie s艂owa do ukochanego. Ale Helena nie by­艂a Id膮.

Nat艂ok my艣li. Powiedzia艂, 偶e s膮 na jej wezwanie. Jakby sama tego nie wiedzia艂a. Nie potrafi艂a jednak rozmawia膰 o przesz艂o艣ci. Chyba 偶e w taki spos贸b. Okruchy wspomnie艅 wyrywane w chwilach rozhu艣­tanych emocji, skrwawione s艂owa na czubku j臋zyka. S艂owa, kt贸re chowa艂a w sobie, lecz nie zaprzecza艂a im, je艣li wypowiada艂y je inne usta. Reijo by艂 m膮dry.

Zamkn臋艂a oczy i zn贸w szybko je otworzy艂a. Nie mog艂a znie艣膰 obrazu, kt贸ry si臋 pojawia艂 pod powie­kami, Reijo wycieraj膮cy n贸偶 o udo, tak jak...

Inny obraz. Ten sam gest.

Sk膮d o tym wiedzia艂? Reijo by艂 zbyt m膮dry.

Wci膮偶 trzyma艂 d艂o艅 na ramieniu Heleny w cie­p艂ym, uspokajaj膮cym ge艣cie i ta d艂o艅 by艂a jak jedyna ni膰 艂膮cz膮ca j膮 z innym cz艂owiekiem. Czu艂a si臋 osa­motniona jak wyspa bez port贸w i most贸w.

W ciemno艣ci i na wietrze, z dala od ludzkich spoj­rze艅 Helena rzuci艂a si臋 w ramiona Reijo, obj臋艂a go za szyj臋 i przywar艂a do艅. P艂aka艂a, p贸ki oczom nie za­brak艂o 艂ez.

Nie s膮dzi艂a, 偶e kiedykolwiek odwa偶y si臋 okaza膰 ty­le ufno艣ci drugiemu cz艂owiekowi. I nie przypuszcza­艂a, 偶e kiedykolwiek spotka si臋 z takim szacunkiem.

Nie zadrwi艂 z niej, nie odtr膮ci艂. Trzyma艂 w obj臋­ciach i nie wyrzek艂 ani jednego s艂owa. By艂 na jej we­zwanie, tak jak obieca艂.

Reijo zawsze dotrzymywa艂 obietnic.

Sk膮d wi臋c bra艂 si臋 ten strach, kiedy by艂 blisko? Dla­czego dostrzega艂a w jego wzroku co艣, czego nie chcia­艂a widzie膰?

Nie odwa偶y艂a si臋 napomkn膮膰 o tym Idzie, bo ta mog艂a j膮 藕le zrozumie膰. Uzna膰, 偶e w zachowaniu Re­ijo jest co艣 nieprzystojnego. A przecie偶 nie by艂o!

Helena zap艂on臋艂a na sam膮 my艣l. Nie godzi si臋 tak my艣le膰 o Reijo.

Zbyt wielki to cz艂owiek, by przypisywa膰 mu nie­czyste intencje.

- Czujesz si臋 lepiej? - spyta艂 艂agodnie. Nikt dot膮d nie zwraca艂 si臋 do niej w taki spos贸b i Helena w na­g艂ym przeb艂ysku pozazdro艣ci艂a Idzie ojca. Jej w艂asny odnosi艂 si臋 do niej zupe艂nie inaczej w te rzadkie chwi­le, kiedy pojawia艂 si臋 w domu.

- Lepiej? - odrzek艂a gorzko. - Czy kiedykolwiek b臋dzie lepiej?

- Musisz tyle wyrzuci膰 z siebie - powiedzia艂 mi臋k­ko - i musisz zrobi膰 to po swojemu. Minie wiele czasu i nieraz jeszcze zap艂aczesz. Ale z ka偶dym wyzna­niem poczujesz si臋 lepiej.

Helena otar艂a 艂zy i uwolni艂a si臋 z obj臋膰 Reijo. Nie mog艂a oprze膰 si臋 zdziwieniu, 偶e on wci膮偶 znajduje w艂a艣ciwe s艂owa.

- Dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a i rzuci艂a mu ukradkowe spoj­rzenie. Nie zobaczy艂a nic poza profilem, odrobin臋 ciemniejszym ni偶 mrok wok贸艂 niego. Czupryna Re­ijo 艂apa艂a 艣wiat艂o gwiazd. Helena pobieg艂a do domu, teraz dopiero czuj膮c, jak zi膮b przeszywa jej cia艂o. Nie mog艂a zosta膰 z Reijo ani sekundy d艂u偶ej. Nie ruszy艂 za ni膮. Wiatr szarpn膮艂 skrajem jej sp贸dnicy, jakby za­prasza艂 Helen臋 do ta艅ca.

Wesz艂a do nagrzanej izby, zmarzni臋ta, z czerwo­nymi obw贸dkami wok贸艂 oczu. Napotka艂a ostro偶ne u艣miechy, kt贸re rozkwit艂y jak kwiaty na jej powita­nie. Trwali przy niej, tak jak obieca艂 Reijo. A on sam oszcz臋dzi艂 dziewczynie upokorzenia. Nie wci膮gn膮艂 jej do izby z szyderczym grymasem na twarzy.

Serce Heleny wezbra艂o ciep艂em. Zdj臋艂a p艂aszcz i zbli偶y艂a d艂onie do ognia. Us艂ysza艂a g艂os Knuta, kt贸­ry nak艂ania艂 Anjo do p贸j艣cia do domu. Trzeba by艂o oporz膮dzi膰 zwierz臋ta.

Reijo wszed艂 do szopy. Zapali艂 lamp臋 i umocowa艂 j膮 u powa艂y. Wiatr gwizda艂 przez szpary w 艣cianach.

- Musisz przesta膰 ojcowa膰 im wszystkim - mruk­n膮艂 do siebie. - Jeste艣 m臋偶czyzn膮. Wci膮偶 przegrywasz i za ka偶dym razem czujesz si臋 r贸wnie podle.

S艂ysza艂, jak Knut zaprz臋ga konia i odje偶d偶a z An­jo. Nie wyszed艂, by si臋 z nimi po偶egna膰. Nie wszystko mo偶na ukry膰 w ciemno艣ci.

2

Mia艂 na imi臋 Patrik i przesz艂o艣膰 zbyt skompliko­wan膮, by o niej opowiada膰. By艂 Szwedem i sko艅czy艂 dwadzie艣cia lat.

Co艣 ci膮gn臋艂o go na morze. Albo nic, zale偶y od punktu widzenia. W jego ojczy藕nie nasta艂y lepsze cza­sy, a kraj rozkwita艂 pod panowaniem Fryderyka I. Tak przynajmniej twierdzono, ale Patrik tego nie do­strzega艂. Poza tym nieufnie odnosi艂 si臋 do w艂adc贸w, kt贸rzy obiecywali pok贸j. Pr臋dzej czy p贸藕niej wy­buchnie wojna, w kt贸rej i kr贸l szwedzki zapragnie za­zna膰 chwa艂y i rozbudowa膰 sw膮 pot臋g臋. Szwecja utra­ci艂a wiele ziem na rzecz Rosji przez ostatnie lata. Co prawda chodzi艂o o terytorium Finlandii, ale takie po­ra偶ki dra偶ni艂y dum臋 ka偶dego panuj膮cego. Patrik by艂 m艂ody i nie zamierza艂 zako艅czy膰 偶ycia na polu bitew­nym, nie wiedz膮c nawet, o co walczy. Przede wszyst­kim z tego wzgl臋du ruszy艂 ku p贸艂nocnemu wybrze偶u. Ten kierunek by艂 r贸wnie dobry jak ka偶dy inny. Naj­wa偶niejsze, 偶e ruszy艂 w drog臋, zerwa艂 z przesz艂o艣ci膮. W istocie niewiele wi膮za艂o go z t膮 ziemi膮, wi臋c nie przysz艂o mu to z wielkim trudem. T臋sknota za ojczy­zn膮 zdawa艂a si臋 pustym s艂owem, 偶artem nieomal. Wieczorami przy ognisku zanosi艂 si臋 ironicznym 艣miechem na wspomnienie Szwecji.

Patrik lubi艂 si臋 艣mia膰. A pomys艂, by osi膮艣膰 w rym g贸rzystym kraju, Norwegii, zdawa艂 si臋 ca艂kiem do rzeczy.

Gorsi ni偶 on w臋drowali w tych latach na p贸艂noc. S艂ysza艂 r贸偶ne plotki. Traktami wiod膮cymi ku fior­dom ci膮gn臋艂a rzesza nikczemnik贸w.

I c贸偶 z tego?

Kto da艂 mu prawo s膮du?

Czy偶 i inni nie mogli zacz膮膰 偶ycia od nowa?

Na odpoczynek wybra艂 miejsce, w kt贸rym kto艣 przed nim pali艂 ju偶 ognisko. Zawsze tak robi艂, a ten zwyczaj bra艂 si臋 z wrodzonej mu 艂agodno艣ci. Mija sporo czasu, zanim natura zdo艂a wygoi膰 rany zadane jej przez cz艂owieka. Czemu mia艂by pali膰 nowy skra­wek ziemi i zadawa膰 mu cierpienie, skoro m贸g艂 roz­nieci膰 ogie艅 w starym popiele?

Tutaj m贸g艂by osi膮艣膰. Widzia艂 wok贸艂 rozliczne 艣la­dy ludzkiej dzia艂alno艣ci i zastanawia艂 si臋, sk膮d si臋 tu wzi臋艂y, skoro nikogo nie spotka艂. Nie znalaz艂 odpo­wiedzi. Znalaz艂 za to srebrny guzik z wzorem na wierzchu i uszkiem do przyszycia. Dziwny guzik, w 偶yciu takiego nie widzia艂. Patrik schowa艂 go jak naj­dro偶szy skarb. Pochodzi艂 z ubogiej rodziny i nigdy dot膮d nie posiada艂 nic cennego. To, 偶e nowy kraj roz­siewa艂 srebro pod jego stopami, uzna艂 za nadzwyczaj go艣cinny gest. Mo偶e przyda si臋 tu na co艣?

Szwecja zawsze stawia艂a 偶膮dania, nigdy nie daj膮c niczego w zamian. Patrik znalaz艂 namacalny dow贸d, 偶e decyzja o wyje藕dzie by艂a s艂uszna.

Droga zabra艂a mu wi臋cej czasu, ni偶 si臋 spodziewa艂. Jeszcze na szwedzkiej ziemi musia艂 pozby膰 si臋 konia. Wci膮偶 bawi艂o go wspomnienie tej transakcji, bo uda艂o mu si臋 przechytrzy膰 kupuj膮cego. Obawia艂 si臋, 偶e szkapa d艂ugo nie poci膮gnie. Otrzyma艂 zap艂at臋 o bla­dym 艣wicie, a pokaza艂 ch艂opu zwierz臋 p贸藕n膮 noc膮, kiedy prosi艂 go o nocleg. Korzystn膮 cen臋 osi膮gn膮艂 cz臋­艣ciowo dzi臋ki stanowi nietrze藕wo艣ci, w kt贸rym znaj­dowa艂 si臋 jego gospodarz. Patrik nie 偶a艂owa艂 konia. By艂o to uparte bydl臋, kt贸rego 偶adnym sposobem nie potrafi艂 zmusi膰 do pracy. Najgorsze z ca艂ego inwen­tarza w zagrodzie, w kt贸rej s艂u偶y艂. Dlatego, odcho­dz膮c, zabra艂 je ze sob膮.

Mia艂 wra偶enie, 偶e los kieruje jego krokami, wybie­ra czas i miejsce, jakby z ma艂ych kawa艂k贸w budowa艂 uk艂adank臋, kt贸rej tre艣ci i rozmiar贸w Patrik nawet si臋 nie domy艣la艂. Pierwsz膮 istot膮, kt贸r膮 napotka艂 w no­wym kraju, by艂a kobieta. Zobaczy艂 j膮 od ty艂u; nachy­lona w dziwacznej pozie nad uskokiem drogi usi艂o­wa艂a wyprz膮c konia. Jedno ko艂o wozu zsun臋艂o si臋 z go艣ci艅ca i poci膮gn臋艂o w d贸艂 ca艂y zaprz臋g. Zwierz臋 zapar艂o si臋 przednimi ko艅czynami i prycha艂o przera­偶one. Kobieta przeklina艂a je grubymi s艂owami, a Patrik przys艂uchiwa艂 si臋 jej z zachwytem. W 偶yciu nie s艂ysza艂 niczego podobnego z ust niewiasty.

- Mog臋 pom贸c? - zapyta艂. Ko艅 od dawna 艣ledzi艂 go szeroko rozwartymi brunatnymi 艣lepiami, ale lek­cewa偶y艂 jego obecno艣膰, jakby uznaj膮c, 偶e ze strony cz艂owieka nie grozi mu wi臋ksze niebezpiecze艅stwo.

- Leimo, st贸j spokojnie, do diab艂a... Dziewczyna okaza艂a znacznie wi臋ksze zaskoczenie ni偶 zwierz臋. To wtedy w艂a艣nie Patrik dozna艂 uczucia, 偶e jego poczynaniami kieruje los.

C贸偶 innego jak nie los sprawi艂, 偶e ona w艂a艣nie sta­n臋艂a mu na drodze? Czy to nie los zepchn膮艂 ko艂o z traktu w艂a艣nie tego dnia? Z pewno艣ci膮 przeje偶d偶a­艂a t臋dy wielokrotnie, nie doznawszy najmniejszego uszczerbku. Patrik uzna艂, 偶e w tym nieoczekiwanym zdarzeniu tkwi jaki艣 g艂臋bszy sens.

- Oczywi艣cie, 偶e mo偶esz pom贸c - prychn臋艂a. - Nie st贸j jak s艂up soli, do diaska! Wyprz臋gaj konia! - Przy­trzymywa艂a zwierz臋, przemawia艂a do niego i uspoka­jaj膮co poklepywa艂a po grzywie.

Patrik by艂 silniejszy od dziewczyny. Uwolni艂 ko­nia i wepchn膮艂 w贸z na drog臋, po czym razem ponow­nie zaprz臋gli zwierz臋.

Patrik poklepa艂 je, przesun膮艂 palcami po bia艂ej grzywie. Ko艅 prezentowa艂 si臋 znacznie lepiej ni偶 ten, kt贸rego pozby艂 si臋 w Szwecji.

- Nie pochodzisz z Finlandii - stwierdzi艂a dziew­czyna, mru偶膮c oczy.

Patrik potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. U艣miechn膮艂 si臋, szeroko rozsuwaj膮c szcz臋ki pokryte wielodniowym zarostem. W jego twarzy dominowa艂y usta w艂a艣nie i lekko sp艂aszczony nos, tak 偶e rzadko kto zwraca艂 uwag臋 na niebieskie oczy. Gdyby nie zacz膮tki brody, mo偶na go by艂o wzi膮膰 za niedorostka.

- Patrik Jonsson - przedstawi艂 si臋. - Jeszcze par臋 dni temu by艂em Szwedem, od niedawna uznaj臋 si臋 za Norwega. Nie s膮dzisz, panienko, 偶e ten kraj potrze­buje m臋偶czyzn jak ja? Silnych i gotowych wyci膮gn膮膰 pomocn膮 d艂o艅 w potrzebie?

U艣miechn臋艂a si臋 niewyra藕nie. Patrik nie pojmowa艂, 偶e kto艣 mo偶e wygl膮da膰 tak zachwycaj膮co w zwyk艂y, nie艣wi膮teczny dzie艅.

- Sama w takim miejscu? - nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰. - Czy to nie nazbyt niebezpieczne dla m艂odej kobiety?

Roze艣mia艂a si臋 perli艣cie.

- Jad臋 po sk贸ry do brata.

Patrik przypomnia艂 sobie, 偶e niedawno min膮艂 ja­kie艣 zabudowania.

- Czy pozwolisz przy艂膮czy膰 si臋 zdro偶onemu w臋­drowcowi? - zapyta艂. - Brakuje mi kontaktu z lud藕mi.

- Mo偶esz do艂膮czy膰 do mnie - przysta艂a. - Knut nie­raz go艣ci艂 u siebie przybysz贸w zza granicy. Znajdzie si臋 jaki艣 k膮t dla ciebie. A wi臋c masz na imi臋 Patrik?

Przytakn膮艂, wybaczaj膮c dziewczynie, 偶e zapomnia艂a nazwisko. Sk膮d mia艂a wiedzie膰, 偶e to spotkanie by艂o zrz膮dzeniem losu? Jeszcze zd膮偶y zapa艣膰 jej w pami臋膰.

- Tak, Patrik - rzuci艂 swobodnie. - A ty?

- Ida - odrzek艂a. - Wskakuj na kozio艂, Patriku. Szwed贸w jeszcze nie go艣cili艣my pod naszym dachem.

Na podw贸rzu przed domem Knuta i Anjo sta艂 ja­ki艣 w贸z. Ida unios艂a brwi w zdziwieniu, bo wizyty nale偶a艂y do rzadko艣ci o tej porze roku. Pojawienie si臋 Patrika w chwili, kiedy najbardziej potrzebowa­艂a pomocy, wyda艂o si臋 jej wystarczaj膮co niezwyk艂ym wydarzeniem, obecno艣膰 jakich艣 nieznajomych w za­grodzie brata mia艂a wr臋cz niepokoj膮cy wymiar. B贸g jeden wie, po co przybyli.

- Po pa艅sku mieszka ten tw贸j brat - oceni艂 Patrik, zeskakuj膮c z wozu, zanim 艣ci膮gn臋艂a lejce.

Ida nie mia艂a czasu odpowiedzie膰. Zebra艂a suknie, by ich nie zmoczy膰 o oszronion膮 ziemi臋, i pospieszy­艂a do wej艣cia. Szron by艂 na sw贸j spos贸b urzekaj膮cy. Pokrywa艂 wszystko delikatnym welonem, jakby zima nie mia艂a serca k艂a艣膰 dywanu ze 艣niegu na to, co pi臋k­ne. Jakby zwleka艂a, rozkoszuj膮c si臋 barwami jesieni.

Ida bez pukania wesz艂a do 艣rodka. Patrik za艣 nie nale偶a艂 do ludzi, kt贸rzy wstydliwie trzymaj膮 si臋 na uboczu, i pod膮偶y艂 za dziewczyn膮.

Ogromn膮 kuchni臋 Anjo wype艂nia艂 zapach pieczone­go chleba, ale w powietrzu wisia艂o co艣 jeszcze. Anjo sta艂a wsparta ramieniem o drzwi do izby i przy艂o偶yw­szy do nich ucho, nas艂uchiwa艂a odg艂os贸w z wewn膮trz. Karl trzyma艂 si臋 matczynego fartucha, ss膮c kciuk, na­wet po nim zna膰 by艂o niepok贸j. Helena siedzia艂a sku­lona na kuchennej 艂awie, przera偶ona bardziej ni偶 w chwili, gdy po raz ostatni widzia艂a m臋偶a.

Ida stan臋艂a na 艣rodku kuchni. Patrik zamkn膮艂 drzwi za sob膮.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂a, przenosz膮c wzrok z An­jo na Helen臋. - Gdzie jest Knut?

- Poborcy podatkowi - szepn臋艂a Anjo. Za cicho, wi臋c powt贸rzy艂a te dwa s艂owa jeszcze kilkakrotnie. - Dosz艂y ich plotki, 偶e Knut ma z艂oto - doda艂a, nie zwa偶aj膮c na obecno艣膰 Patrika.

- G艂upio post膮pi艂, pomagaj膮c ludziom - wyrwa艂o si臋 Idzie. Knut u偶y艂 z艂ota, by wesprze膰 pobratymc贸w, kiedy po偶ar strawi艂 p贸艂 wioski. - Pomaganie innym nigdy nie przynosi nic dobrego - doda艂a z rozczaro­waniem. - Wyobra偶amy sobie, 偶e zawi艣膰 nie istnieje, ale wasz dostatek musia艂 by膰 sol膮 w oku dla wielu. Sk膮d w ludziach tyle pod艂o艣ci? - Opad艂a ci臋偶ko na 艂a­w臋 ko艂o Heleny. - Co im powiedzia艂?

- Przyzna艂, 偶e ma troch臋 kruszcu - odrzek艂a Anjo. Poblad艂a, nas艂uchiwa艂a odg艂os贸w zza drzwi, nie prze­rywaj膮c wymiany zda艅 z Id膮. W ko艅cu jej wzrok spo­cz膮艂 na Patriku.

- Kt贸偶 to zacz?

- Szwed - wyja艣ni艂a Ida i w kr贸tkich s艂owach opisa艂a wypadek z wozem i nieoczekiwane pojawienie si臋 Patrika. - Pomy艣la艂am, 偶e przygarniecie go na ja­ki艣 czas. U nas na cyplu przyda艂aby si臋 para dodat­kowych r膮k do pracy, ale pod nieobecno艣膰 Sedolfa wol臋 nie wystawia膰 si臋 na j臋zyki. Ludzie wci膮偶 pa­mi臋taj膮 moj膮 matk臋 - doda艂a z westchnieniem. - W ciemne jesienne wieczory nie maj膮 nic innego do roboty, jak odkurza膰 stare wspomnienia. Patrik dal­by po偶ywk臋 dla nowych plotek.

Anjo u艣miechn臋艂a si臋. Ida potrafi艂a by膰 bezlitosna w swoich ocenach.

- Nie najlepszy wybra艂e艣 dzie艅 - odezwa艂a si臋 cie­p艂o do przybysza - ale witamy ci臋 w naszych progach. Pozostaje mie膰 nadziej臋, 偶e ludzie nie zaczn膮 gada膰 o tobie i Helenie. Helena jest Fink膮, ale zaliczamy j膮 do rodziny. Przed czym uciek艂e艣?

Patrik usiad艂 na zydlu przy stole, tak by m贸c wi­dzie膰 obie urodziwe dziewczyny. Na jasnow艂ose jak Helena napatrzy艂 si臋 do艣膰 w swoim kr贸tkim 偶yciu. Takie jak Ida, o w艂osach barwy ognia i oczach rzuca­j膮cych b艂yskawice, spotyka艂 znacznie rzadziej. Jedno pytanie nie dawa艂o mu spokoju: kim jest Sedolf?

- Przed niczym nie uciekam - odrzek艂 beztrosko. - Przybywam, by ofiarowa膰 swoje us艂ugi temu krajowi. Czy偶 Norwegia nie powinna by膰 mi wdzi臋czna?

Anjo u艣miechn臋艂a si臋 mimowolnie.

- Potrafisz mnie rozbawi膰 - powiedzia艂a. - To, 偶e przybywasz w taki dzie艅, nie jest mo偶e dzie艂em przy­padku.

Zza 艣ciany dochodzi艂y strz臋py rozmowy, ostre, twarde g艂osy nieznajomych i stanowcze odpowiedzi Knuta. Bliscy nie mogli mu pom贸c. Musia艂 sam decydowa膰, walczy膰 o wolno艣膰 i przysz艂o艣膰 rodziny.

Ida podci膮gn臋艂a kolana pod brod臋. Dobrze wie­dzia艂a, ile Knut po艣wi臋ci艂, by zdoby膰 spu艣cizn臋 po oj­cu, i jak bardzo ryzykowa艂, ukrywaj膮c j膮 w tajemni­cy. To, 偶e posiad艂 wi臋cej ziemi ni偶 ludzie 偶yj膮cy tu od pokole艅, wydawa艂o si臋 wystarczaj膮co podejrzane. Jeszcze wi臋ksze zadziwienie wywo艂ywa艂 fakt, i偶 po­trafi艂 si臋 dzieli膰 z potrzebuj膮cymi. Takie wie艣ci roz­chodzi艂y si臋 szybko.

I nic dziwnego. Ludzie gadali, jedni powodowani za­wi艣ci膮, inni czyst膮 bezmy艣lno艣ci膮, a poborcy podatko­wi mieli oczy i uszy szeroko otwarte. Kiedy艣 usi艂owali dobra膰 si臋 do ojca, ale Reijo okaza艂 si臋 sprytniejszy. Ze skarbu ukrytego w 艣cianie sauny korzysta艂 w ostatecz­no艣ci, na co dzie艅 sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka, kt贸ry w 偶yciu nie mia艂 bry艂ki z艂otego kruszcu w r臋kach.

Ida obrzuci艂a przybysza przeci膮g艂ym spojrzeniem. Sk膮d pewno艣膰, 偶e jest Szwedem?

Patrik wyczu艂 wzrok dziewczyny na sobie i pod­ni贸s艂 oczy. Dostrzeg艂a w nich to co艣, czego nie chcia­艂a ju偶 widzie膰 w spojrzeniu 偶adnego m臋偶czyzny po­za Sedolfem. Dobrze im by艂o ze sob膮. By膰 mo偶e nie wyrazi艂a tego wystarczaj膮co jasno, ale liczy艂a na to, 偶e nieznajomy m艂odzieniec w艂a艣ciwie poj膮艂 jej s艂owa.

I z pewno艣ci膮 by艂 Szwedem. Ufa艂a, 偶e zjawi艂 si臋 przypadkiem, a nie na zlecenie poborc贸w, kt贸rzy wiedzieli, 偶e jest siostr膮 Knuta. Urz臋dnicy kr贸lewscy potrafili si臋 pos艂ugiwa膰 wymy艣lnymi fortelami, ale tym razem Ida nie wyczuwa艂a zagro偶enia. Zza 艣ciany dochodzi艂 j膮 spokojny g艂os brata. Nie zna艂a go dot膮d od tej strony, zmieni艂 si臋 nie do poznania po powro­cie z Finnmarku. Ida kocha艂a go bardzo, ale nie spos贸b wiedzie膰 wszystkiego o tym, kogo darzy si臋 uczu­ciem.

Anjo odskoczy艂a gwa艂townie od drzwi, kt贸re otworzy艂y si臋 z trzaskiem. Karl wygl膮da艂 ostro偶nie zza fa艂d贸w matczynej sp贸dnicy. W szeroko rozwar­tych oczach ch艂opca czai艂 si臋 strach. Co zapami臋ta z tej wizyty? Dw贸ch m臋偶czyzn ubranych w czarne stroje podr贸偶ne. Ida zastanawia艂a si臋, gdzie sp臋dzili poprzedni膮 noc. Gdyby zjawili si臋 tego samego dnia, l膮dem czy morzem, w domku na cyplu niechybnie dostrze偶ono by ich przybycie.

Nie pokazali twarzy, Ida zapami臋ta艂a tylko g艂os jednego z nich:

- Masz jeden dzie艅, Knucie synu Karla. Wr贸cimy tu jutro i przewr贸cimy dom do g贸ry nogami, je艣li od­m贸wisz wsp贸艂pracy. Albo zabierzemy ca艂y inwentarz, wyb贸r nale偶y do ciebie. Dla opornych pozostaje twierdza. W tym wzgl臋dzie macie rodzinne tradycje...

Ida zapami臋ta艂a ten w艂adczy ton i cho膰 nie ujrza艂a twarzy urz臋dnika, pozna艂aby go po g艂osie. Knut poja­wi艂 si臋 w kuchni. By艂 blady, krople potu wyst膮pi艂y mu na czo艂o. Zapewne nie usz艂o to uwagi przybysz贸w.

- Ci przekl臋ci poborcy zjawiaj膮 si臋 zawsze nie w por臋 - wychrypia艂 i obj膮艂 Anjo. Karl wcisn膮艂 si臋 mi臋dzy rodzic贸w i z艂apa艂 oboje kurczowo za nogi, przera偶ony cisz膮, kt贸ra nagle zapad艂a, i tym, 偶e zu­pe艂nie nie zwracali na niego uwagi.

- Kto艣 musia艂 donie艣膰 im o tobie... Knut pokiwa艂 g艂ow膮 i poca艂owa艂 Anjo w czo艂o, nie zauwa偶aj膮c pozosta艂ych.

Patrik odwr贸ci艂 g艂ow臋. Spodziewa艂 si臋 kogo艣 star­szego, a ten m臋偶czyzna nieznacznie tylko przewy偶sza艂 go wiekiem. Za to jego 偶ona mia艂a znacznie wi臋­cej lat wypisanych na twarzy. Niewyobra偶alne. Knut by艂 wyra藕nie m艂odszy od swojej 偶ony, lecz wygl膮da­艂o na to, 偶e j膮 kocha. Pomimo wszystko...

- Mamy go艣cia - szepn臋艂a Anjo. Dopiero wtedy Knut dostrzeg艂 m艂odzie艅ca.

- Zagubiona owieczka - doda艂a Ida. - Znalaz艂am j膮, ale nie mog臋 przygarn膮膰. Ludzie powiedz膮, 偶e wzi臋­艂am sobie kochanka, kiedy m膮偶 ruszy艂 na Lofoty.

Knut przywita艂 si臋 z Patrikiem i tych kilka chwil starczy艂o, by oceni膰 nieznajomego. Spodoba艂o mu si臋 to, co zobaczy艂. Uczciwe, otwarte spojrzenie, bu艅­czuczna mina, typowa dla kogo艣, kto zobaczy艂 nie­wiele 艣wiata. Weso艂e iskierki w oczach. Nawet to, 偶e Patrik nie odrywa艂 wzroku od Idy, nie nastroi艂o do艅 Knuta negatywnie. Wolno patrze膰 na 艂adne dziewcz臋­ta, nawet je艣li s膮 zam臋偶ne.

- Poborcy podatkowi wsz臋dzie tacy sami - stwier­dzi艂 Patrik. Straci艂 pewno艣膰 siebie. Knut, cho膰 niewie­le starszy, onie艣miela艂 go. Wygl膮da艂 na cz艂owieka, kt贸rego nie艂atwo zbi膰 z panta艂yku.

- Schowa艂e艣 wszystko w jednym miejscu? - zdzi­wi艂a si臋 Ida.

Knut zdecydowa艂 si臋 zaufa膰 nieznajomemu. Przed Helen膮 nie musia艂 niczego ukrywa膰, wiedzia艂a wy­starczaj膮co du偶o. Zreszt膮 traktowa艂 j膮 nieomal jak cz艂onka rodziny.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Trzymasz wszystko w domu? - Nie.

- Wi臋kszo艣膰?

- Ca艂kiem sporo.

- Mo偶e zadowoli艂oby to poborc贸w? - zamy艣li艂a si臋 Anjo.

- Nie mam zamiaru oddawa膰 im a偶 tak wiele - sprzeciwi艂 si臋 Knut. - Wydar艂em to z艂oto g贸rze go艂y­mi r臋kami.

- Czy czego艣 ci brak? - spyta艂a cicho Anjo i spoj­rza艂a na m臋偶a. Mia艂a nadziej臋, 偶e pozosta艂 tym sa­mym cz艂owiekiem, kt贸ry zwyk艂 wznosi膰 wzrok ku niebu, jakby pragn膮艂 przespacerowa膰 si臋 po 艂uku t臋­czy. - Twojej 偶onie niewiele potrzeba do szcz臋艣cia. Nic ponad to, co mamy. Mo偶emy 偶y膰 jak inni.

Tylko Anjo mog艂a przem贸wi膰 Knutowi do rozs膮dku.

- Sk膮d bierzecie pewno艣膰, 偶e to prawdziwi poborcy? - zastanawia艂a si臋 Ida. - Mo偶e to zwykli z艂odzieje?

- A poborcy nie s膮 zwyk艂ymi z艂odziejami? - rzuci艂 zgry藕liwie Patrik. Doprawdy, jego spotkanie z Nor­wegi膮 przybiera艂o niezwyk艂y obr贸t i coraz bardziej utwierdza艂 si臋 w przekonaniu, 偶e nic nie dzieje si臋 przypadkiem. Los tak chcia艂, szepta艂 mu jaki艣 g艂os.

- Nie powinienem miesza膰 Reijo do tego - sapn膮艂 Knut, a jego wzrok spocz膮艂 ci臋偶ko na siostrze. - Mu­sz臋 si臋 go jednak poradzi膰, zanim uczyni臋 nast臋pny krok. Co艣 mi m贸wi, 偶e wr贸c膮. Kr贸lewscy nigdy nie rezygnuj臋.

- Sprowadz臋 tatk臋 - o艣wiadczy艂a Ida bez namys艂u. Cho膰 drobna i krucha, mia艂a w sobie wi臋cej si艂y i energii ni偶 wi臋kszo艣膰 ludzi.

Patrik zerwa艂 si臋 z miejsca.

- Ch臋tnie si臋 rozejrz臋 po okolicy. Ci dwaj wygl膮­dali podejrzanie.

- Nie s膮dz臋, by艣 m贸g艂 wzbudzi膰 przera偶enie w kimkolwiek - orzek艂a pow艣ci膮gliwie Ida, obdarzaj膮c m艂odzie艅ca przeci膮g艂ym spojrzeniem. - Mo偶esz jednak wybra膰 si臋 ze mn膮.

Ujechali spory kawa艂ek, zanim odezwa艂a si臋 po­nownie. Patrik siedzia艂 obok niej na w膮skim ko藕le.

- Mi艂y z ciebie ch艂opak, Patriku - zacz臋艂a - i nie w膮tpi臋, 偶e z艂ama艂e艣 niejedno dziewcz臋ce serce. Spra­wi艂by艣 mi jednak rado艣膰, patrz膮c na mnie innym wzrokiem. M贸wi艂am dot膮d p贸艂s艂贸wkami, teraz wy艂o­偶臋 kaw臋 na 艂aw臋: Jestem m臋偶atk膮, szcz臋艣liw膮 m臋偶at­k膮. Mam dwoje dzieci. Nie nale偶ysz do m臋偶czyzn w moim typie i nie znajdzie si臋 dla ciebie miejsce w moim 偶yciu. M贸wi臋 to, by艣 nie b艂膮dzi艂 w mgle nie­pewno艣ci. Mam wszystko, czego mi trzeba. Gdybym zechcia艂a mie膰 wi臋cej, i tak nie znajdziesz si臋 na li­艣cie. A wi臋c... - Ida zaczerpn臋艂a powietrza. - Je艣li mo­je s艂owa nie trafiaj膮 w pr贸偶ni臋, nie widz臋 przeszk贸d, by艣my zostali przyjaci贸艂mi.

Patrik zaniem贸wi艂 na chwil臋, ale szybko si臋 otrz膮­sn膮艂. Cho膰 przemowa dziewczyny wprawi艂a go w os艂upienie, nie m贸g艂 ukry膰 uczucia podziwu. Ida by艂a jak wicher, kt贸ry niespodziewanie zwala z n贸g.

- 呕ycie jest pe艂ne rozczarowa艅 - wyrzek艂 w ko艅­cu, 艣miej膮c si臋. Wyznawa艂 zasad臋, 偶e pora偶ki 艂atwiej znosi膰 z u艣miechem na ustach. - Wi臋c musia艂a艣 m艂o­do wyj艣膰 za m膮偶?

- Po raz drugi - wyja艣ni艂a pospiesznie, poblad艂szy lekko. Zacisn臋艂a d艂onie na lejcach. - Moje dzieci uro­dzi艂y si臋 r贸wnocze艣nie.

Patrik powstrzyma艂 偶artobliw膮 uwag臋, kt贸ra cisn臋­艂a mu si臋 na usta. Kto艣, kto wychodzi powt贸rnie za m膮偶, musia艂 prze偶y膰 bolesn膮 strat臋. Nie zamierza艂 po­wi臋ksza膰 cierpienia Idy.

- Jeste艣 po prostu taka pi臋kna - doda艂 niezdarnie, wywo艂uj膮c u艣miech na twarzy dziewczyny. - Chyba mo偶na mi wybaczy膰, 偶e zakochuj臋 si臋 w pierwszej pannie, kt贸r膮 spotykam w nowym kraju.

- Wybacz臋, je艣li r贸wnie szybko ci to przejdzie.

- Wi臋c uznaj臋, 偶e ju偶 to uczyni艂a艣 - odrzek艂 z cza­ruj膮cym ch艂opi臋cym u艣miechem. W g艂臋bi duszy nie by艂 jednak takim ch艂opcem, na jakiego wygl膮da艂.

- Bardzo bogaty jest tw贸j brat? - spyta艂, kiedy w od­dali ujrzeli skrawek morza. Patrik by艂 kilka razy nad Zatok膮 Botnick膮 i ten widok nie odebra艂 mu tchu w piersiach, brakowa艂o mu rozmachu. To zapewne je­den z tych p贸艂nocnych fiord贸w, o kt贸rych s艂ysza艂 od w臋drowc贸w. - Gdzie tutaj mo偶na znale藕膰 z艂oto?

Ida roze艣mia艂a si臋.

- Jest na tyle bogaty, by odczu膰 strat臋 maj膮tku. Z艂oto znalaz艂. Ca艂a historia przypomina bajk臋. Nie spotka艂am nigdy nikogo, kto by mia艂 tyle szcz臋艣cia...

Ida nie wspomnia艂a ani s艂owem o Reijo. Nie za­mierza艂a wtajemnicza膰 nieznajomego we wszystkie szczeg贸艂y ich 偶ycia rodzinnego.

Patrik nigdy nie przypuszcza艂, 偶e kr贸lewscy po­borcy zechc膮 oskuba膰 cz艂owieka tylko za to, 偶e uda­艂o mu si臋 wyrwa膰 ziemi garstk臋 skarb贸w. Marzy艂 za to wielokrotnie o tym, by samemu wzbogaci膰 si臋 w ten spos贸b, bez zbytniego wysi艂ku.

Nie musieli opowiada膰 Reijo o urz臋dnikach. Ci lu­dzie wiedzieli dobrze, gdzie kierowa膰 kroki.

Dotarli na cypel przed Id膮 i Patrikiem. Przez g艂o­w臋 Idy przemkn臋艂a niepokoj膮ca my艣l. Je艣li zobacz膮 pusty w贸z, domy艣la si臋, po co wr贸ci艂a.

Mo偶e zabroni膮 Reijo rozmowy z Knutem? Wolno im?

Ida nie wiedzia艂a, ale co艣 jej podpowiada艂o, 偶e lu­dzie kr贸la mog膮 wszystko. Zw艂aszcza wobec bieda­k贸w, kt贸rzy nie znaj膮 si臋 na prawie, przynajmniej nie na tyle, by przeciwstawi膰 si臋 poleceniom tych, kt贸­rzy mieni膮 si臋 jego egzekutorami.

- Nie odzywaj si臋, p贸ki nie poprosz臋 ci臋 o pomoc - westchn臋艂a Ida. - Kto wie, mo偶e i tobie co艣 skapnie. Knut zawsze nagradza tych, kt贸rzy go wspieraj膮.

Patrik nabiera艂 coraz mocniejszego przekonania, 偶e jego krokami kieruje przeznaczenie.

Reijo pocz臋stowa艂 przybysz贸w kaw膮. Ida poczu艂a ten zapach i rozz艂o艣ci艂a si臋. Sama nie poda艂aby po­borcom ani szklanki wody.

- Przyprowadzi艂am Patrika - oznajmi艂a ojcu, pa­trz膮c na niego znacz膮co. W og贸le nie zwraca艂a uwa­gi na m臋偶czyzn w czerni.

Reijo obr贸ci艂 spokojne spojrzenie na m艂odzie艅ca i uda艂, 偶e zna go od dawna.

- Co s艂ycha膰 u ojca? - spyta艂. - Min臋艂o z dziesi臋膰 lat, kiedy widzia艂em go po raz ostatni. Wtedy by艂e艣 jeszcze ma艂ym ch艂opcem.

- Wszystko dobrze - odrzek艂 Patrik i u艣miechn膮艂 si臋 krzywo. Ida by艂a doprawdy niezwykle podobna do Reijo. Z miejsca go polubi艂.

- Spotka艂a艣 ju偶 tych pan贸w? - spyta艂 Reijo, prze­nosz膮c wzrok z c贸rki na poborc贸w.

Spojrza艂a na nich jeden raz i skin臋艂a g艂ow膮.

- Wi臋c s膮 przekonani, 偶e i ty masz z艂oto? - sykn臋­艂a z nienawi艣ci膮 w oczach.

Reijo roze艣mia艂 si臋 serdecznie.

- Pokaza艂em im dom. Na ich przekonania nic nie po­radz臋. Zap艂aci艂em tyle, ile kr贸lowi i ko艣cio艂owi si臋 nale偶y. Jestem uczciwym, ci臋偶ko pracuj膮cym cz艂owiekiem.

- Ja te偶 niczego nie skrywam pod siennikiem - do­da艂a Ida zjadliwie.

- Sprawdzili艣my - odrzek艂 chrapliwie jeden z m臋偶­czyzn. - Pozostaje mie膰 nadziej臋, 偶e tw贸j brat wyka­偶e r贸wnie wiele rozs膮dku. Poprosili艣my ojca, by z nim pom贸wi艂...

Ida spojrza艂a mimowolnie na m贸wi膮cego. U takie­go cz艂owieka pami臋ta si臋 g艂os, nie wygl膮d, pomy艣la艂a. I zmieni艂a zdanie, kiedy ujrza艂a ostry profil nieznajo­mego, poci膮g艂膮, w膮sk膮 twarz i lekko skrzywiony nos, jasne w艂osy, oczy szare i pe艂ne 偶ycia. Nie pasowa艂y do g艂osu, tonu zimnej oboj臋tno艣ci, tak charaktery­stycznego dla urz臋dnik贸w kr贸lewskich. Zapami臋ta i wygl膮d, taka twarz 艂atwo zapada w pami臋膰.

- Nie przysz艂o wam do g艂owy, 偶e i Knut jest uczci­wy? - spyta艂a wyzywaj膮co, wysuwaj膮c podbr贸dek.

Poborcy u艣miechn臋li si臋. Gdyby takie s艂owa wy­rzek艂 m臋偶czyzna, zosta艂by niechybnie ukarany. Ida nie pomy艣la艂a o tym. Nie wiedzia艂a, 偶e wybaczono jej tylko dlatego, 偶e jest kobiet膮. Pi臋kn膮 kobiet膮.

- Nie poprzestajemy na domys艂ach. - Us艂ysza艂a ten sam chrapliwy g艂os. Wida膰 jego w艂a艣ciciel zawsze prowadzi艂 rozmow臋. Mo偶e po to, by przestraszy膰 d艂u偶nik贸w. W g艂osie m臋偶czyzny pobrzmiewa艂y z艂o­wieszcze nutki, cho膰 nie musia艂 pos艂ugiwa膰 si臋 otwar­tymi gro藕bami. - Wykonujemy rozkazy. Potrafimy sprawdzi膰, kto kieruje si臋 uczciwo艣ci膮, a kto nie. Nie mieszamy w to uczu膰. Umiemy doj艣膰 prawdy.

Nie przekona艂 Idy, ale spojrzenie, jakie pos艂a艂 dziew­czynie, przyprawi艂o j膮 o ciarki. Po raz pierwszy w 偶y­ciu poczu艂a, 偶e w艂oski je偶膮 si臋 jej na karku.

Poborcy dopili kaw臋, po偶egnali si臋 i opu艣cili dom. W izbie zapanowa艂a g艂ucha cisza. Ida otworzy艂a drzwi do swego pokoju. Dzieci spa艂y.

- A wi臋c masz na imi臋 Patrik - stwierdzi艂 Reijo. - Nie s膮dzi艂em, 偶e moja c贸rka potrafi k艂ama膰 na zawo­艂anie...

Patrik wymieni艂 u艣cisk d艂oni z Reijo i opowiedzia艂 w kr贸tkich s艂owach o sobie.

- Kto艣, komu przytrafia si臋 taka historia, musi do­szukiwa膰 si臋 w niej ukrytego znaczenia - orzek艂 Re­ijo, nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e trafia w samo sedno.

- Mo偶e zrz膮dzenia losu? - spyta艂 niewinnie Patrik. Reijo za艣mia艂 si臋 cicho.

3

- A wi臋c Knut ci zaufa艂? - spyta艂 Reijo po raz ko­lejny. Min臋艂o par臋 godzin od chwili, kiedy Szwed przekroczy艂 pr贸g jego domu. - Swego czasu potrafi艂 w mig oceni膰 ludzi. Pozostaje nam wierzy膰, 偶e nie straci艂 tej umiej臋tno艣ci...

Patrik dobrze wiedzia艂, i偶 gdyby zawi贸d艂 Reijo, musia艂by prost膮 drog膮 wraca膰 do Szwecji. Ojciec Idy by艂 mi艂y, ale nie pob艂a偶liwy.

- Lepiej b臋dzie dla Heleny, je艣li si臋 z nimi ponow­nie nie spotka - my艣la艂 g艂o艣no Reijo. Czu艂 si臋 odpo­wiedzialny za dziewczyn臋.

- Knut powinien zatka膰 im czym艣 usta - o艣wiad­czy艂a Ida.

Reijo skin膮艂 g艂ow膮.

- Post膮pi艂 nierozs膮dnie, osiedlaj膮c si臋 w rodzinnej wsi. Gdyby wybra艂 sobie inne miejsce, nie intereso­wa艂by si臋 nim 偶aden poborca. Tylko 偶e Knut zawsze kierowa艂 si臋 g艂osem serca, a jego serce kaza艂o mu za­mieszka膰 tutaj...

S艂owa ojca podzia艂a艂y na Id臋 jak mro藕ny wiatr, do­tyka艂y jej bowiem w r贸wnym stopniu jak Knuta. Ona te偶 t臋skni艂a za 艣wiatem, ale strach przed nieznanym okazywa艂 si臋 silniejszy.

W przypadku kobiet nie mia艂o to zreszt膮 wielkiego znaczenia. Kobiety zostawa艂y w rodzinnym domu lub sz艂y tam, dok膮d wi贸d艂 je m膮偶. W por贸wnaniu z innymi Ida i tak zobaczy艂a kawa艂ek 艣wiata, ale nie odczuwa艂a satysfakcji.

Ida bowiem nigdy nie por贸wnywa艂a si臋 z innymi kobietami i uznawa艂a to za rzecz naturaln膮. Ida po­r贸wnywa艂a si臋 z m臋偶czyznami. Mo偶e pod wp艂ywem ojca, kt贸ry nie pokaza艂 jej wyra藕nych granic.

- Chyba wiem, gdzie Knut ukry艂 swoj膮 cz臋艣膰 z艂o­ta - o艣wiadczy艂 Reijo, unosz膮c k膮ciki ust w lekkim u艣miechu. - W miejscu znacznie bezpieczniejszym ni偶 moje. A mojego poborcy nie odkryli...

Patrik przestraszy艂 si臋, 偶e us艂ysz膮, jak mocno bije mu serce. Rzeczywisto艣膰 przerasta艂a naj艣mielsze sny.

- Zapewne obserwuj膮 dom Knuta i Anjo. U艣miech Reijo znikn膮艂. Uwaga Idy by艂a trafna.

- Knut nie mo偶e ruszy膰 si臋 z domu, ale s膮dz臋, 偶e mog臋 pojecha膰 tam z Patrikiem, nie wzbudzaj膮c ni­czyich podejrze艅. Przywieziemy Helen臋, 偶eby ci ul偶y­艂a w obowi膮zkach. No i sk贸ry, kt贸rych zapomnia艂a艣.

Ida 偶a艂owa艂a, 偶e nie ma Sedolfa. Na wspomnienie m臋偶a poczu艂a fal臋 ciep艂a w ca艂ym ciele. Mi艂y, dobry, urodziwy Sedolf. Br膮zowe oczy, kt贸re w mig odczyty­wa艂y ka偶de jej pragnienie, weso艂e spojrzenie, pod kt贸­rym topnia艂a jak wiosenny 艣nieg. Spokojny g艂os, 偶ar­tobliwe s艂owa... Sedolf opanowa艂 wszystkie jej my艣li, wkrad艂 si臋 do jej serca i zab艂膮dzi艂 w niezliczonych ko­rytarzach, z kt贸rych nie potrafi艂a go wygna膰. P贸藕niej pozamyka艂a wszystkie drzwi, by nie m贸g艂 si臋 wykra艣膰. Tyle w艂a艣nie dla niej znaczy艂. Tyle i jeszcze troszk臋 wi臋cej, ale tego wi臋cej nie potrafi艂a ju偶 ubra膰 w s艂owa.

By艂aby spokojniejsza, maj膮c go u swego boku. Czu艂a jaki艣 niepok贸j, nie strach, lecz co艣, czego nie umia­艂a bli偶ej okre艣li膰. Z艂oto nie przynosi szcz臋艣cia.

Machinalnie podnios艂a d艂o艅 do szyi. Wci膮偶 nosi艂a ptaszka, dar Ailo. Z艂otego ptaszka na z艂otym 艂a艅cusz­ku. Chcia艂a wierzy膰, 偶e nie spoczywa na nim 偶adne przekle艅stwo. Jej skrzydlaty przyjaciel nie b艂yszcza艂 z艂owrogim blaskiem.

Ida zosta艂a w domu, a Reijo i przybysz ze Szwecji wyruszyli do Knuta. Ojciec wr贸ci艂 po jakim艣 czasie w towarzystwie Heleny.

Wiecz贸r d艂u偶y艂 si臋 niemi艂osiernie. Sen nie nadchodzi艂.

My艣li Idy bieg艂y do Knuta i do Anjo. My艣la艂a o ich szcz臋艣liwym zwi膮zku, o cierpieniu Knuta, o cenie, kt贸­r膮 zap艂aci艂 za sw贸j skarb. Kr贸lewscy poborcy nie zwa­偶ali na cierpienie. W艂adzy nie kupi si臋 cierpieniem. Nie mo偶na ukrywa膰 skarb贸w. Dlaczego jednak nale偶y dzieli膰 si臋 nimi z kim艣, kto posiad艂 znacznie wi臋ksz膮 fortun臋? Niepokorne my艣li. Ida zastanawia艂a si臋, czy poborcy byli jedynie 艣lepymi wykonawcami polece艅 kr贸lewskich. Zapewne. A jednak czy偶 nikogo nie ota­czali trosk膮? Nie pragn臋li zapewni膰 godziwego 偶ycia ukochanej kobiecie?

Nie znali b贸lu po utracie tego, co zdobywa si臋 ci臋偶­k膮 prac膮? Prac膮 dla tych, kt贸rych darzy si臋 mi艂o艣ci膮?

Mo偶e potrafili zapomnie膰 o uczuciach, cho膰 w艂a­艣nie tego Ida nie umia艂a sobie wyobrazi膰.

Tej nocy dzieli艂a 艂贸偶ko z Helen膮. W ciemno艣ci wy­mienia艂y si臋 uwagami. Jak mi艂o prowadzi膰 tak膮 roz­mow臋 z drug膮 kobiet膮, spokojn膮, cich膮 rozmow臋 na skraju snu. Elise i Maja robi艂y to samo, pomy艣la艂a Ida. Ona by艂a wtedy zbyt ma艂a, by dzieli膰 siostrzan膮 wsp贸lnot臋. Dopiero Knut sta艂 si臋 jej powiernikiem.

P贸藕niej Ailo, no i Sedolf. Taka nocna rozmowa nie mia艂a wiele wsp贸lnego z pogaw臋dk膮 rozchichotanych przyjaci贸艂ek spaceruj膮cych rami臋 w rami臋. Inaczej ga­w臋dzi si臋 z kim艣, kto dzieli te same pragnienia...

- Uwa偶asz, 偶e jest przystojny? - spyta艂a Helena. Ida wzdrygn臋艂a si臋, s膮dzi艂a, 偶e przyjaci贸艂ka zd膮偶y艂a ju偶 zasn膮膰.

- Przystojny? - powt贸rzy艂a. Przypomnia艂a sobie twarz poborcy podatkowego. Tego s艂owa by nie u偶y艂a.

- Patrik, ten Szwed... Podoba ci si臋?

- Nie - odrzek艂a Ida bez namys艂u. - A tobie?

- Jest taki m艂ody - szepn臋艂a Helena i zadr偶a艂a. Patrik by艂 starszy od niej. - Ty mu si臋 podobasz - doda艂a.

- Wiem. O艣wiadczy艂am mu, 偶e nie ma na co liczy膰.

- Tak powiedzia艂a艣? - Helena usiad艂a na 艂贸偶ku, usi­艂uj膮c dostrzec twarz Idy w ciemno艣ci.

- Lepiej 偶eby od razu wiedzia艂 i nie robi艂 sobie p艂on­nych nadziei. Po co mi inni, skoro mam Sedolfa?

- Ja bym si臋 nie odwa偶y艂a.

- A mia艂a艣 okazj臋? - chcia艂a wiedzie膰 Ida. Czy偶by kto艣 czyni艂 Helenie niedwuznaczne propozycje?

Dziewczyna roze艣mia艂a si臋 cicho, by nie zbudzi膰 dzieci. To by艂 艣miech przez 艂zy.

- Nie, Ido, cho膰 tak by艂oby mo偶e lepiej. O kim po­my艣la艂a艣? - spyta艂a ostro偶nie, jakby rzeczywi艣cie chcia艂a co艣 ukry膰. - Nie widuj臋 nikogo poza Knutem i Reijo. Czasem jeszcze spotykam Emila i Larsa, kom­pan贸w Knuta. Kt贸ry z nich by艂by dla mnie odpo­wiedni? Nie o艣miel膮 si臋 nawet spojrze膰 na mnie, a ja te偶 nic w nich nie widz臋...

- Strasznie si臋 puszysz - sykn臋艂a Ida.

- Nie mia艂am takiego zamiaru. Naprawd臋 nic dla mnie nie znacz膮 i nic mnie w nich nie poci膮ga. No, mo偶e poza... Sedolfem. On ma co艣 w sobie...

- Zauwa偶y艂am - odrzek艂a rozbawiona Ida. - Rzuc臋 si臋 na ciebie z pazurami, je艣li si臋 do niego zbli偶ysz...

Zachichota艂a w poduszk臋, ujrzawszy, jak Helena si臋 czerwieni.

- Patrik to przynajmniej nowa twarz - doda艂a He­lena po chwili. - Odnosz臋 wra偶enie, 偶e Reijo ma mnie do艣膰. Chyba chce odes艂a膰 mnie do domu.

Ida nie spodziewa艂a si臋 tych s艂贸w.

- Napomkn膮艂 o tym? - spyta艂a z nag艂ym przestra­chem, kt贸ry przys艂oni艂 l臋k o Knuta i o to, co przy­niesie kolejny dzie艅.

- Nie musia艂 - pisn臋艂a Helena, 偶a艂uj膮c, 偶e zdradzi­艂a si臋 ze swoimi przypuszczeniami. Dr臋czy艂y j膮 od dawna i w tej chwili zwierze艅 nie potrafi艂a si臋 po­wstrzyma膰. - Wiem - doda艂a. - Po prostu wiem. Wy­daje mu si臋, 偶e tu nie pasuj臋. 呕e nie wype艂niam mo­ich obowi膮zk贸w...

- Nie jeste艣 nam ci臋偶arem - oznajmi艂a Ida, akcen­tuj膮c ka偶d膮 sylab臋. - Tacie nic do tego. Nie miesz­kasz u nas, tylko u Knuta, wi臋c jedynie on m贸g艂by ci臋 odes艂a膰. A Anjo na to nie pozwoli. Tato nie ma nic do gadania!

- A jednak s艂uchacie ka偶dego jego s艂owa - wyrwa­艂o si臋 Helenie. Przypomnia艂a sobie, jak Reijo wcho­dzi do kuchni Anjo i Knuta i z 艂agodn膮 stanowczo­艣ci膮 oznajmia, 偶e Helena powinna wr贸ci膰 z nim na cypel. Jak wys艂uchuje, co m贸wi Knut o swoich za­mierzeniach, i podsuwa rady, a Knut akceptuje je bez zastrze偶e艅. Tak, s艂uchali go we wszystkim. W osta­teczno艣ci to Reijo podejmowa艂 decyzje.

- Traktuje mnie jak dziecko, kt贸remu nale偶y si臋 opieka. A ja jestem zam臋偶n膮 kobiet膮. B贸g jeden wie, gdzie przebywa m贸j m膮偶, ale to niczego nie zmienia. M贸j stan cywilny daje mi jak膮艣 godno艣膰, pozycj臋, a Reijo traktuje mnie jak ma艂膮 dziewczynk臋. Rumie­ni臋 si臋, je艣li pope艂ni臋 b艂膮d, j膮kam, bo czuj臋 si臋 nie­pewnie w jego towarzystwie. Tak w艂a艣nie post臋powa艂 m贸j ojciec. Uzale偶ni艂 mnie od siebie.

- Zawsze jeste艣my od kogo艣 zale偶ni. Nie s膮dzisz? Helena nie odpowiedzia艂a. Nie potrafi艂a uwolni膰 si臋 od niepokoju, kt贸ry wzbudza艂 w niej Reijo. Jak­by by艂a pod nieustannym nadzorem.

- Tato troszczy si臋 o ciebie - uzna艂a Ida. Wiedzia­艂a, jak broni膰 ojca. - Je艣li pope艂nia jaki艣 b艂膮d, to ten w艂a艣nie, 偶e zbyt 艂atwo obdarza ludzi mi艂o艣ci膮. A wte­dy troszczy si臋 o nich, czuje si臋 za nich odpowiedzial­ny. Dlatego masz wra偶enie, 偶e traktuje ci臋 jak c贸rk臋. Nie s膮dz臋, by czyni艂 to w z艂ych zamiarach.

Ida wbi艂a wzrok w ciemno艣膰, ws艂uchuj膮c si臋 w r贸wny oddech 艣pi膮cych dzieci. Dobrze wiedzia艂a, 偶e obudzi艂by j膮 ka偶dy niepokoj膮cy szmer. Mia艂a ten sam dar opieku艅czo艣ci co Reijo, z t膮 jedn膮 r贸偶nic膮, 偶e on obejmowa艂 nim wiele os贸b. Dla wszystkich znajdowa艂 miejsce w swoim sercu. Idzie podoba艂a si臋 my艣l, 偶e mi艂o艣膰 bli藕niego odziedziczy艂a po ojcu.

- Tato jest przystojny, Heleno - odezwa艂a si臋 zn贸w g艂osem przepojonym czu艂o艣ci膮. - Kiedy by­艂am m艂odsza, podkochiwa艂y si臋 w nim wszystkie moje kole偶anki. Mo偶esz to sobie wyobrazi膰? Wte­dy si臋 wstydzi艂am, teraz uwa偶am, 偶e powinnam by膰 dumna. Tatko jest przystojny. I bardzo sprawny jak na kogo艣 po czterdziestce. Gdyby los by艂 sprawiedliwszy, obdarzy艂by go kochaj膮c膮 偶on膮 i stadkiem dzieci.

- Po czterdziestce? - wyrwa艂o si臋 Helenie. Zna艂a wiek Reijo, ale dopiero w ustach Idy liczba zabrzmia­艂a niepokoj膮co. Usi艂owa艂a przypomnie膰 sobie ludzi w takim wieku, kt贸rych zna艂a w przesz艂o艣ci, i wzdry­gn臋艂a si臋. 呕aden z nich w niczym nie przypomina艂 oj­ca Idy.

- Powinny艣my z艂apa膰 troch臋 snu, zanim male艅­stwa si臋 obudz膮.

Helena pokiwa艂a g艂ow膮 w ciemno艣ci, ale Ida nie dostrzeg艂a tego gestu. My艣li Heleny te偶 by艂y niewi­doczne. W przeciwnym razie przyprawi艂yby Id臋 o dodatkowe zmartwienia.

Tak bardzo przypomina艂a ojca - troszczy艂a si臋 o ludzi.

Reijo my艣la艂 o kobietach w swoim 偶yciu, a te my­艣li odp臋dza艂y sen. Nie lubi艂, kiedy go dopada艂y. Chcia艂 mie膰 kontrol臋 nad w艂asnym losem. Odzyska艂 j膮 dopiero po znikni臋ciu Raiji.

I wci膮偶 j膮 sprawowa艂, a pow贸d by艂 prosty. Od tam­tej chwili nie pozwoli艂 偶adnej kobiecie przekroczy膰 progu swego serca.

Tamte dwie, kt贸re wpu艣ci艂 do 艣rodka, by艂y na sw贸j spos贸b czarownicami. Nie tymi z艂ymi, op臋tanymi przez diab艂a. S艂owo 鈥瀋zarownica鈥 Reijo wymawia艂 z mi­艂o艣ci膮 i czu艂o艣ci膮, w jego ustach brzmia艂o jak zaszczyt­ny tytu艂. Bezimienna, rudow艂osa dziewczyna z Bergen. Ta, kt贸r膮 utopiono. Ta, kt贸r膮 kocha艂. I Raija.

Zawsze Raija.

Uczucia jak ko艂o m艂y艅skie star艂y go na proch i pozostawi艂y r贸wnie zdumionym jak i j膮. Da艂 si臋 im po­rwa膰, w swej bezradno艣ci zdany na los, Boga, przy­padek...

Sam nie wiedzia艂 na co.

O Raiji my艣la艂 najcz臋艣ciej, stanowi艂a bowiem naj­wa偶niejsz膮 cz膮stk臋 jego 偶ycia.

T臋 drug膮 ledwie pami臋ta艂. Jedynie rysy twarzy, a i te pewnie ubarwi艂 przez lata. Pami臋膰 m臋偶czyzny nie jest godna zaufania. Zw艂aszcza je艣li m臋偶czyzna pragnie ukry膰 co艣, w czym bra艂 udzia艂.

Raiji nie potrafi艂 zapomnie膰. Widywa艂 j膮 codzien­nie. Jako ma艂膮 dziewczynk臋, biegaj膮c膮 rado艣nie mi臋­dzy drzewami, wiecznie roze艣mian膮. Jako m艂od膮 偶o­n臋, nios膮c膮 cebry z wod膮. Pami臋ta艂 zmarszczk臋, objaw zatroskania, pojawiaj膮c膮 si臋 mi臋dzy 艂ukowatymi brwiami. Zakryte 偶a艂ob膮 oczy tamtego listopadowego dnia, kiedy Mikkal pad艂 trafiony pociskiem. Up贸r i zdecydowanie w tych samych oczach, kiedy wi贸z艂 dziewczyn臋 na rosyjski statek.

Niezliczone wspomnienia. Nie nazwane wspo­mnienia.

Oblicza Raiji nigdy nie zapomnia艂.

Mimowolnie dotkn膮艂 d艂o艅mi w艂asnej twarzy. Czas i surowy klimat p贸艂nocy pokry艂y j膮 zmarszczkami, zw艂aszcza wok贸艂 oczu i ust. M贸wi艂y o tym, 偶e ich w艂a艣ciciel jest skory do 艣miechu. Te pomi臋dzy brwia­mi i w poprzek czo艂a nie wy偶艂obi艂y wyra藕nych 艣la­d贸w. Zreszt膮 c贸偶 to ma za znaczenie?

Raija nie zd膮偶y艂a si臋 zestarze膰. To dziwne. Wy­obra偶a艂 sobie, 偶e zosta艂aby urokliw膮 staruszk膮, kru­ch膮, delikatn膮 dam膮 o p艂omiennych oczach, nosz膮­c膮 si臋 dumniej ni偶 za m艂odu. Jej w艂osy poja艣nia艂yby, mo偶e nawet pokry艂y siwizn膮. Los chcia艂 inaczej.

Nie potrafi艂 przyzwyczai膰 si臋 do tego, 偶e nie mo­偶e rozmawia膰 z ni膮 w my艣lach. Czyni艂 tak przez d艂u­gie lata. Zna艂 Raij臋 na tyle dobrze, 偶e wiedzia艂, jakich spodziewa膰 si臋 odpowiedzi. Od chwili gdy Jewgienij opowiedzia艂 mu o jej 艣mierci, przesta艂 zwraca膰 si臋 do niej w ten spos贸b.

Czasami jednak zapomina艂. Rozpoczyna艂 wyima­ginowan膮 pogaw臋dk臋, by w 艣rodku zdania zda膰 so­bie spraw臋, 偶e...

Oszukiwa艂 si臋, gada艂 sam z sob膮.

W my艣lach.

Maja...

Reijo owin膮艂 si臋 szczelniej pledem. Bo偶e, wspo­mnienie Mai wci膮偶 przynosi艂o mu b贸l.

Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e wyjecha艂a do Finlandii. Tak na­prawd臋 w jego 偶yciu by艂y trzy czarownice.

I z tych trzech naj艂atwiej przysz艂o mu kocha膰 Raij臋.

Dziewczyna z Bergen to stara blizna, kt贸ra raz po raz dawa艂a zna膰 o sobie. Maja to otwarta rana. Nie m贸g艂 post膮pi膰 inaczej. Istniej膮 uczucia, kt贸re nale偶y t艂umi膰 w zarodku. S膮 s艂owa, kt贸rych nie wolno wy­mawia膰.

Bardzo j膮 zrani艂. Min臋艂y lata, zanim zdecydowa艂a si臋 mu wybaczy膰.

Otwarte rany...

Zwyk艂e kobiety nie zdo艂a艂y obudzi膰 w nim 偶ad­nych uczu膰, ani tych dobrych, ani z艂ych. Jaka艣 tajem­nicza si艂a ci膮gn臋艂a go ku tym, kt贸re daj膮 mi艂o艣膰 po­mieszan膮 z cierpieniem.

Z wiekiem zacz臋艂o go to nu偶y膰. Marzy艂 o spokoj­nym, zwyk艂ym szcz臋艣ciu, o bezpiecznym, nudnym zwi膮zku. Nami臋tno艣膰 zostawi艂 za sob膮. Nie mia艂 ju偶 na ni膮 si艂y.

Nie musia艂 udowadnia膰 sobie, 偶e jest m臋偶czyzn膮. Trzy czarownice nie kochaj膮 si臋 w jednym cz艂owie­ku bez powodu. By艂o w nim co艣, czego zwykli ludzie nie dostrzegali. Reijo nie dba艂 jednak o os膮d zwy­k艂ych ludzi...

Potrzebowa艂 艂agodnej letniej bryzy. Lub spokojne­go jesiennego wietrzyka unosz膮cego po偶贸艂k艂e li艣cie. Tymczasem w uszach szumia艂y mu roze艣miane wio­senne wiatry, cho膰 zbli偶a艂a si臋 najczarniejsza noc ro­ku, 艣rodek ciemnej zimy.

Kr臋ci艂 si臋 d艂ugo, zanim zasn膮艂. Prze艣ladowa艂y go rozliczne pary oczu.

Nawet te, w kt贸re nie chcia艂 zagl膮da膰...

4

Nadszed艂 niedobry poranek po z艂ej nocy. Zbudzi­li si臋, zanim zacz臋艂o 艣wita膰, i kr臋cili si臋 bez celu po domu.

Nic nie wiedzieli, nic nie widzieli. W my艣lach snu­li najczarniejsze przewidywania.

Niebo wci膮偶 by艂o ciemne na wschodzie, kiedy przybieg艂a Anjo, nios膮c w ramionach Karla. Mia艂a na sobie kurtk臋 Knuta, kt贸ra si臋ga艂a jej nieomal do ko­lan. Pop艂akuj膮c, przekroczy艂a pr贸g. Reijo wzi膮艂 od niej ch艂opca.

Ida obj臋艂a bratow膮, zanim ta odzyska艂a oddech. Nie musieli zadawa膰 偶adnych pyta艅.

- Musz臋 wraca膰 - sapn臋艂a Anjo. - Przynios艂am tyl­ko ma艂ego, bo u nas nie ma teraz dla niego miejsca...

- Co robi膮? - zapyta艂 ostro Reijo.

- Rozbieraj膮 dom na kawa艂ki. - Anjo by艂a tak roz­trz臋siona, 偶e uwierzyli jej bez wahania.

- S膮dzi艂am, 偶e to tylko gro藕ba - zdziwi艂a si臋 Ida. - Czcza pogr贸偶ka. Nie s膮dzi艂am, 偶e jest na tyle g艂upi...

- Ten milczek wydaje polecenia - przerwa艂a jej An­jo. - Sprowadzili paru pomocnik贸w z osady. Teraz przynajmniej wiemy, kto jest przeciw nam. Kto nie mo偶e znie艣膰 my艣li, 偶e mamy...

Zabrak艂o jej oddechu. Anjo p艂aka艂a nie tyle z 偶alu, co z irytacji. Mia艂a g艂臋bokie poczucie w艂asnej warto­艣ci. Nie zdoby艂a jej dzi臋ki z艂otu Knuta.

Chcia艂o si臋 jej krzycze膰. Knut wyobra偶a艂 sobie, 偶e zdob臋dzie powa偶anie, bogac膮c si臋. Bogactwem jed­nak trudno zdoby膰 prawdziwy szacunek. Jej dobry m膮偶 obudzi艂 si臋 nagle z pi臋knego snu i zrozumia艂, 偶e pope艂ni艂 b艂膮d.

- Nie powinnam zostawia膰 Knuta, moje miejsce jest u jego boku. Nie mog艂am jednak pozwoli膰 na to, by ma艂y Karl sta艂 si臋 艣wiadkiem poczyna艅 tych dra­ni. Patrik towarzyszy Knutowi. Musz臋 wraca膰 do nich jak najszybciej...

Reijo zdj膮艂 ch艂opcu wierzchnie odzienie, poklepa艂 malca po policzkach, przemawiaj膮c do艅 spokojnym g艂osem. Karl u艣miechn膮艂 si臋. Reijo otacza艂 go nie­zmiern膮 czu艂o艣ci膮, a ch艂opiec odp艂aca艂 si臋 dziadkowi prawdziwym przywi膮zaniem. To, 偶e nie by艂 jego prawdziwym dziadkiem, nie mia艂o 偶adnego znacze­nia. Reijo kocha艂 Karla ca艂ym sercem, a to liczy si臋 bardziej ni偶 wi臋zy krwi.

- Pojad臋 z tob膮, Anjo.

- Ja te偶 - oznajmi艂a twardo Ida.

Ojciec spojrza艂 na c贸rk臋. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 mo­cowali si臋 wzrokiem, potem Reijo wolno potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie mo偶esz zostawi膰 Heleny samej z dzie膰mi - powiedzia艂 zdecydowanie, jakby uzna艂, 偶e tymi s艂o­wami rozstrzyga spraw臋.

- Nie trzeba ich ju偶 karmi膰 piersi膮 - odrzek艂a nie­winnie Ida.

Pomoc przysz艂a z nieoczekiwanej strony.

- Nie jestem ju偶 dzieckiem, Reijo - odezwa艂a si臋 Helena - cho膰 tak mnie traktujesz. Jestem doros艂膮 ko­biet膮 i mo偶na mi powierzy膰 opiek臋 nad dzie膰mi bez obawy, 偶e stanie si臋 co艣 z艂ego...

Reijo narzuci艂 kurtk臋, za艂o偶y艂 czapk臋 i ruszy艂 do wyj艣cia, 艂api膮c po drodze r臋kawice.

- Zaprz臋gn臋 konia. Kto nie b臋dzie gotowy, kiedy sko艅cz臋, zostaje w domu.

Ida u艣miechn臋艂a si臋. Mrugn臋艂a do Heleny, ale wy­raz oczu przyjaci贸艂ki pozosta艂 nieprzenikniony. An­jo te偶 obserwowa艂a jej zachowanie. W przeciwie艅­stwie do Idy poj臋艂a, co kryje si臋 we wzroku Heleny, ale nie powiedzia艂a ani s艂owa. Nie nale偶a艂a do ludzi, kt贸rzy spiesz膮 si臋 pot臋pia膰 czy ocenia膰 innych.

Ida by艂a ju偶 gotowa, kiedy ojciec podprowadzi艂 w贸z. Obrzuci艂 j膮 ch艂odnym spojrzeniem, ale nic nie powiedzia艂. Milczenie mia艂o czasami wi臋kszy wp艂yw na Id臋 ni偶 s艂owne pojedynki.

Knut r膮ba艂 drzewo. Sta艂 plecami do domu i z ca艂膮 moc膮 uderza艂 w pniaki, jakby widzia艂 w nich kr贸lew­skich urz臋dnik贸w.

Anjo zeskoczy艂a z wozu, zanim Reijo 艣ci膮gn膮艂 lej­ce, i podbieg艂a do m臋偶a. Ma艂a kobieta obj臋艂a barczy­stego, wysokiego m臋偶czyzn臋, kt贸ry zgi膮艂 kark.

Siekiera wypad艂a mu z r膮k. Otoczy艂 ramionami drobn膮 posta膰 w czerni, kt贸ra stanowi艂a jego oparcie na tej ziemi. Wspar艂 g艂ow臋 na jej ramieniu i tak trwa­li z艂膮czeni. Ida odwr贸ci艂a si臋 ze 艂zami w oczach. Na­g艂a t臋sknota za Sedolfem 艣cisn臋艂a jej serce.

Reijo wszed艂 do 艣rodka, a Ida pospieszy艂a za nim, unosz膮c suknie. Ojciec stawia艂 wielkie kroki, jakby chcia艂 oderwa膰 si臋 od c贸rki, ale ona nie zwraca艂a na to uwagi. Knut by艂 jej bratem. Ta sprawa i jej dotyczy艂a.

Anjo nie przesadzi艂a. Poborcy metodycznie rozbie­rali dom na kawa艂ki. W miejscach, gdzie brakowa艂o podpiwniczenia, zerwali pod艂og臋. Meble, przedmiot dumy Anjo, zrzucili bez艂adnie w k膮cie, nie zastanawia­j膮c si臋, ile s膮 warte, nie bacz膮c na to, czy je uszkodz膮.

Oczy Idy powilgotnia艂y. Kilka 艂ez stoczy艂o si臋 po po­liczkach dziewczyny, ale zdo艂a艂a zapanowa膰 nad p艂a­czem. Nie zamierza艂a okazywa膰 s艂abo艣ci przy obcych.

Patrik sta艂 oparty o framug臋 drzwi prowadz膮cych do izby. R臋ce z艂o偶y艂 na piersiach. By艂 tylko nieznajomym, kt贸ry przez zrz膮dzenie losu znalaz艂 si臋 w 艣rodku wyda­rze艅, ale i jego twarz wykrzywia艂 grymas b贸lu. Dom Knuta i Anjo by艂 jak z bajki, nie widzia艂 dot膮d nic pi臋k­niejszego. On, ch艂opak ze wsi, nie wyobra偶a艂 sobie na­wet, 偶e mo偶na mieszka膰 w taki spos贸b. Marzenia przy­biera艂y inny kszta艂t, kiedy siedzia艂 w tej pi臋knej izbie.

A teraz leg艂y w gruzach.

Przepu艣ci艂 Reijo i uczyni艂 ruch, jakby chcia艂 za­trzyma膰 Id臋. Nie powinna by艂a przyje偶d偶a膰. To nie­odpowiednie miejsce dla kobiet.

Ida nie da艂a si臋 powstrzyma膰. Po艂o偶y艂a drobn膮 d艂o艅 na ramieniu Patrika i odsun臋艂a go na bok, prze­艣lizgn臋艂a si臋 do 艣rodka i stan臋艂a po艣rodku zdemolo­wanego pokoju.

Rozejrza艂a si臋 wok贸艂 i bezwiednie uchwyci艂a si臋 oj­cowskiego ramienia. Reijo z艂apa艂 jej d艂o艅. Oboje po­trzebowali wsparcia, ojciec i c贸rka.

- Nie spodziewa艂em si臋 tu ciebie, Emilu - wyrzek艂 ponuro Reijo.

Emil spojrza艂 na m贸wi膮cego i zaczerwieni艂 si臋.

Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Nie mog艂a uwierzy膰 w to, co widzi.

Emil! Dlaczego w艂a艣nie on?

Obiecali sobie przyja藕艅, zawarli rozejm.

- Czasami op艂aca si臋 wzi膮膰 sprawy w swoje r臋ce - odrzek艂 sucho Emil, ale rumieniec nie schodzi艂 mu z twarzy. Nie odwa偶y艂 si臋 spojrze膰 na Id臋, ca艂y czas kierowa艂 wzrok na Reijo.

Przyprowadzi艂 ze sob膮 parobk贸w, kt贸rzy zazwy­czaj pomagali mu w pracy na roli. Ida zrozumia艂a s艂o­wa Anjo, teraz wiedzieli ju偶, kto w osadzie 藕le im 偶y­czy. Knut musia艂 odebra膰 to jak policzek. Zalicza艂 Emila do przyjaci贸艂.

A ten pokaza艂 mu inne oblicze.

- S膮dzi艂em, 偶e Knut da艂 wam to, co si臋 nale偶y - rzek艂 Reijo.

- Takiej udzieli艂e艣 mu rady? - spyta艂 m臋偶czyzna o chrapliwym g艂osie.

Ida obr贸ci艂a wzrok na niego. A wi臋c nie by艂 przy­w贸dc膮, ale emanowa艂a od niego jaka艣 niezwyk艂a si艂a. Pr臋dzej czy p贸藕niej zdob臋dzie znaczniejsze stanowi­sko, jak tylko nabierze lat i do艣wiadczenia.

- Takiej udzieli艂em mu rady - odrzek艂 Reijo z nieza­chwianym spokojem, kt贸ry znamionuje nielicznych. Nie nosi艂 tytu艂贸w szlacheckich, nie mia艂 poplecznik贸w. Sam dawa艂 odp贸r. W przypadku m臋偶czyzn takich jak Reijo to wystarczy.

- Uwa偶amy, 偶e ma wi臋cej. Ida prze艂kn臋艂a s艂owa, kt贸re z najwi臋ksz膮 ochot膮 rzuci艂aby w twarz temu wynios艂emu, zimnemu cz艂o­wiekowi. By艂a gotowa udusi膰 go go艂ymi r臋kami...

Zdo艂a艂a zapanowa膰 nad sob膮, ale gniew wci膮偶 艣ci­ska艂 jej gard艂o.

- M贸j brat nie k艂amie - sykn臋艂a.

Wreszcie Emil odwa偶y艂 si臋 spojrze膰 na dziewczy­n臋. Przerwa艂 zaj臋cie. Mimo pal膮cego wstydu poczu艂 podziw dla Idy. Wszystko potoczy艂oby si臋 inaczej, gdyby go nie odtr膮ci艂a.

Ida uwolni艂a si臋 z obj臋膰 ojca i post膮pi艂a krok do przo­du. Rozstawi艂a szeroko nogi i wspar艂a si臋 pod boki, wy­sun膮wszy wyzywaj膮co podbr贸dek. Zimnym wzrokiem omiot艂a znajomych parobk贸w i m臋偶czyzn w czerni.

- Nie lepiej by艂o wam wyruszy膰 na Lofoty, zamiast zrywa膰 pod艂og臋 w obcym domu? - zapyta艂a, a potem zwr贸ci艂a si臋 do jasnow艂osego poborcy. Drugiego 艣wiadomie lekcewa偶y艂a, cho膰 zna艂a jego funkcj臋. Nie mog艂a znie艣膰 jego twarzy, wola艂a patrze膰 na kogo艣, kto ma przyjemne oblicze. Nawet poborcy podatko­wi bywaj膮 przystojni. - Knut post膮pi艂 g艂upio, milcz膮c tak d艂ugo, ale m贸j brat nie k艂amie. R臋cz臋 za niego. Z艂o艣liwie niszczycie jego w艂asno艣膰.

- Ma wi臋cej - rzuci艂 zawzi臋cie Emil.

- Przemawia przez ciebie zgorzknienie, Emilu - od­rzek艂a, nie odrywaj膮c wzroku od urz臋dnika kr贸lewskie­go. - Dlaczego jeste艣 zgorzknia艂y? - doda艂a 艂agodniej, a na czole Emila pojawi艂a si臋 zmarszczka zw膮tpienia. - S膮dz臋, 偶e nie pop臋dzi艂by艣 ze swymi w膮tpliwo艣ciami do urz臋dnik贸w, gdybym wysz艂a za ciebie. Dwa razy jednak wybra艂am innego m臋偶czyzn臋. Uwa偶asz si臋 za lepszego od Ailo i Sedolfa? Je艣li pa艂asz ch臋ci膮 zemsty, czemu nie obr贸cisz jej ku mnie i memu m臋偶owi? Nie mamy wprawdzie z艂ota, ale znalaz艂by艣 inny pow贸d... Knut nie wyrz膮dzi艂 ci krzywdy, zawsze by艂 ci przyjacielem.

- Nie macie te偶 ziemi - rzuci艂 Emil. - Nic nie ma­cie. Ziemia Knuta graniczy z moj膮.

Ida zrozumia艂a, do czego zmierza.

- Bo偶e jedyny, Emilu, jak mo偶na by膰 tak ma艂ost­kowym? S膮dzisz, 偶e ty, ma艂y, pod艂y cz艂owiek, prze­p臋dzisz Knuta z wioski? On jest wart dziesi臋ciu ta­kich jak ty. M贸g艂by艣 posi膮艣膰 ziemi臋 st膮d do g贸r, a jeszcze nie dor贸s艂by艣 mu do pi臋t.

Emil nic nie odpowiedzia艂. Jasnow艂osy poborca spojrza艂 na niego innym wzrokiem.

Ida wstrzyma艂a oddech. Urz臋dnicy kr贸lewscy to przecie偶 zwykli ludzie. Pod mask膮 wynios艂o艣ci skry­wali zapewne jakie艣 uczucia.

- Znale藕li艣cie co艣? - spyta艂a dumnie, popatruj膮c na nich po kolei. Jej zielone oczy rzuca艂y b艂yskawice, na­wet nie stara艂a si臋 ukry膰 wzgardy. - Harowali艣cie ca­艂y ranek i nie natrafili艣cie cho膰 na ma艂膮 bry艂k臋 z艂ote­go kruszcu?

Zapad艂a g艂ucha cisza.

- Zupe艂nie nic? - Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, wyd臋艂a usta i cmokn臋艂a. - No c贸偶, to du偶y dom, ma wiele pomieszcze艅, 艣cian i pod艂贸g. Nie zapomnijcie o przy­bud贸wkach i oborze. Zw艂aszcza o oborze. W kupie gnoju mo偶na ukry膰 niezliczone skarby. B臋dziecie ci膮­gn膮膰 losy, kto pierwszy do niej wskoczy? Jest jeszcze drewutnia. Tak mi przykro, Knut zgromadzi艂 mn贸­stwo drewna na zim臋. Trzeba wszystko wynie艣膰. Za­pewniam was, drewutnia to doskona艂a kryj贸wka dla...

- Zamknij si臋, kobieto! A wi臋c milczek potrafi艂 m贸wi膰.

- Pani Bakken dla ciebie - wycedzi艂a Ida. - To nieobyczajnie zwraca膰 si臋 do nieznajomej kobiety, 偶ony innego m臋偶czyzny, takimi s艂owami. Mo偶na j膮 jedy­nie poprosi膰, by powstrzyma艂a si臋 od uwag.

- Ido... - zacz膮艂 ostrzegawczo Reijo.

Ida uda艂a, 偶e nie s艂yszy.

- Nie dbam o obyczaje - odrzek艂 poborca. - Je艣li si臋 nie zamkniesz, zaci膮gn臋 ci臋 do innej izby w tym du偶ym domu i inaczej z tob膮 porozmawiam.

- Gwa艂tem rozwi膮zujecie problemy? - Ida nawet nie mrugn臋艂a. - Nie ucz膮 was my艣le膰?

W u艂amku sekundy znalaz艂 si臋 przy dziewczynie. Silne d艂onie chwyci艂y j膮 za ramiona i potrz膮sn臋艂y gwa艂townie. M臋偶czyzna obna偶y艂 z臋by w pogardli­wym u艣miechu. Mia艂 cuchn膮cy oddech.

- Zamknij si臋 - sykn膮艂. Oczy wszystkich obecnych zwr贸ci艂y si臋 w ich stron臋. Poborca zdawa艂 sobie z te­go spraw臋, Ida zreszt膮 te偶. Nie zdo艂a艂 jej przestraszy膰. Gniew t艂umi艂 wszelkie inne odczucia. - Zamknij si臋, kobieto! Pani Bakken! Z ciebie te偶 mo偶emy 艣ci膮gn膮膰 danin臋.

Ta jawna gro藕ba nie dotar艂a do Idy. Dziewczyna mia艂a wra偶enie, 偶e dotyczy kogo艣 innego. To nie ona znalaz艂a si臋 w 偶elaznym u艣cisku tego wstr臋tnego m臋偶­czyzny. Jaka艣 inna Ida.

Reijo nie wytrzyma艂.

- Nie traktuj mojej c贸rki w ten spos贸b... Poborca roze艣mia艂 si臋 w odpowiedzi.

- Wystarczy - odezwa艂 si臋 chrapliwy g艂os. - Ju偶 wy­starczy, Kasper!

M臋偶czyzna pu艣ci艂 Id臋 i w tej samej chwili dostrzeg艂 b艂ysk metalu w wyci臋ciu sukni.

- Mo偶e naprawd臋 masz co艣, co si臋 nam nale偶y - powiedzia艂 i jego r臋ka pow臋drowa艂a do szyi Idy. Chwyci艂 wisiorek i zwa偶y艂 go w palcach. Oczy mu si臋 zw臋zi艂y. - Chyba mamy do czynienia ze szlacht膮, Sture - rzuci艂. - Spotka艂e艣 kiedy 偶on臋 rybaka, kt贸ra obnosi si臋 ze z艂ot膮 ozdob膮 na szyi? - Poci膮gn膮艂 za 艂a艅­cuszek, jakby usi艂owa艂 zerwa膰 zapi臋cie. Ida poczu艂a pal膮cy ucisk na karku i w tej samej chwili r臋k臋 Ka­spra przycisn臋艂a d艂o艅 drugiego z poborc贸w. M臋偶czy­zna zwolni艂 uchwyt, a wisiorek schowa艂 si臋 za czer艅 materia艂u. Z艂oty ptaszek uciek艂.

- Do艣膰. - Jasnow艂osy m臋偶czyzna u艂o偶y艂 usta w kszta艂t tego s艂owa, ale nie wyrzek艂 go g艂o艣no. Nie m贸g艂 strofowa膰 kogo艣, kto by艂 wy偶szy rang膮. M贸g艂 jedynie powstrzyma膰 go przed pope艂nieniem kolej­nego g艂upstwa. - Jeste艣 zm臋czony, Kasprze - oznaj­mi艂 lekko. - Masz za sob膮 nieprzespan膮 noc, a piwo warz膮 tu mocne. Nie jeste艣my rozb贸jnikami, moja pani - doda艂, przenosz膮c wzrok na Id臋. - Ni kruka­mi, kt贸re porywaj膮 wszystko, co si臋 艣wieci. - Obrzu­ci艂 wzrokiem wisiorek na szyi Idy. - Pi臋kna ozdoba. Ten ptaszek niesie zapewne wiele wspomnie艅 na swych skrzyd艂ach?

Ida skin臋艂a g艂ow膮.

- To ostatni dar, jaki otrzyma艂am od mojego pierw­szego m臋偶a...

- Fina z g贸r - powiedzia艂 cicho jeden z parobk贸w Emila.

- Umar艂 u mojej siostry - ci膮gn臋艂a Ida - w Finlan­dii. Moja siostra jest 偶on膮 barona Runefelta z Tor­nio. - Nie powiedzia艂a ca艂ej prawdy, William nie mia艂 prawa do tytu艂u przed 艣mierci膮 ojca. Poza tym czu艂a lekki niesmak, 偶e zas艂ania si臋 siostr膮.

Chcia艂a zademonstrowa膰 im sw膮 si艂臋. Nie musia艂a wspomina膰 o Mai, a jednak to uczyni艂a.

By pokaza膰 im, gdzie ich miejsce. Wi臋kszo艣膰 ludzi w osadzie nie wiedzia艂a, 偶e Maja wysz艂a za tak znacznego cz艂owieka. Teraz wie艣膰 rozniesie si臋 wzd艂u偶 fior­du lotem b艂yskawicy.

Poza tym ta historia stawia艂a ca艂膮 spraw臋 w innym 艣wietle, wyja艣nia艂a pochodzenie drogocennej ozdoby u 偶ony rybaka i z艂otego kruszcu u zwyk艂ego ch艂opa.

Ida wola艂aby raczej straci膰 jedn膮 d艂o艅 ni偶 odda膰 Ailowego ptaszka.

- Pi臋kny podarek - o艣wiadczy艂 poborca o imieniu Sture. - Rozumiem, 偶e jeste艣 z niego dumna. Chro艅 go.

Czy to ostrze偶enie? Ida nie wiedzia艂a. Na takich ludziach jak poborca Sture trudno si臋 wyrozumie膰.

- Nie mo偶esz zabroni膰 nam wykonywania obo­wi膮zk贸w - doda艂 - cho膰 ten widok sprawia ci przy­kro艣膰. Zapewniam ci臋, 偶e nie rozbierzemy domu na kawa艂ki. Musimy jednak upewni膰 si臋, 偶e nic w nim nie ukryto. Rozumiesz? Wyra偶am si臋 do艣膰 jasno?

Ida skin臋艂a g艂ow膮. Poborca wyra偶a艂 si臋 nadzwyczaj jasno. B臋dzie szuka艂 z艂ota do upad艂ego, ale przynaj­mniej oszcz臋dzi konstrukcj臋 domu.

Zrozumia艂a te偶, dlaczego Knut tak zajadle r膮bie drewno. Mia艂a ochot臋 na to samo. Zaj膮膰 si臋 czym艣, zacisn膮膰 z臋by, by powstrzyma膰 ch臋膰 krzyku.

- W takim razie nie przeszkadzamy - powiedzia艂a lodowatym g艂osem. - Niekt贸rym nie spos贸b przem贸­wi膰 do rozs膮dku. - Zamilk艂a na chwil臋, po czym spy­ta艂a: - Mog臋 wzi膮膰 rzeczy dla dziecka? Wasze poszu­kiwania zajm膮 sporo czasu, a ma艂y potrzebuje bielizny na zmian臋. Je艣li uwa偶acie, 偶e chc臋 was wywie艣膰 w po­le, niech kt贸ry艣 p贸jdzie ze mn膮. Obawiam si臋 jednak, 偶e nie wyczaruj臋 z艂ota z dzieci臋cych szmatek.

- Mo偶esz - zdecydowa艂 Sture, nawet nie patrz膮c na swojego prze艂o偶onego. - P贸jd臋 z tob膮.

- Patrik te偶 - wtr膮ci艂 si臋 Reijo. Nie dowierza艂 m臋偶­czy藕nie.

Ida ruszy艂a w g贸r臋 schod贸w w towarzystwie kr贸­lewskiego poborcy i m艂odego Szweda. Ta sytuacja wyda艂a si臋 jej r贸wnie absurdalna, co komiczna.

Grzeba艂a w skrzyni Anjo, czuj膮c na sobie badawczy wzrok ich obu. Znalaz艂a rzeczy Karla i na wszelki wy­padek wyszuka艂a co艣 dla Anjo. Poborca przejrza艂 do­k艂adnie ka偶d膮 sztuk臋 garderoby, zanim pozwoli艂 jej za­win膮膰 wszystko w szal.

Ida nie powiedzia艂a ani s艂owa. Znalaz艂szy si臋 na dole, zajrza艂a po raz ostatni do izby. M臋偶czy藕ni zrywali pod­艂og臋 pod 艣cian膮, na kt贸rej wisia艂 wianek 艣lubny Anjo.

Ida poszuka艂a wzrokiem jasnow艂osego poborcy.

- Pomo偶esz mi zdj膮膰 wianek?

Sture wzruszy艂 ramionami. Odczepi艂 wianek i k艂a­niaj膮c si臋 sztywno, z艂o偶y艂 go na d艂oniach dziewczyny. W k膮cikach ust b艂膮ka艂 mu si臋 ironiczny u艣mieszek.

- Bardzo prosz臋, 艣licznotko. Ty te偶 latem stawa艂a艣 na 艣lubnym kobiercu?

Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie - odrzek艂a. - W obu wypadkach mia艂am 艣nieg we w艂osach.

- Taka pi臋kna kobieta zas艂u偶y艂a na to, by wychodzi膰 za m膮偶 pod s艂onecznym letnim niebem - powiedzia艂.

Ida nie wiedzia艂a, czy 偶artuje, czy m贸wi powa偶nie. Wzruszy艂a ramionami i, omiataj膮c sukni膮 pod艂og臋, ruszy艂a do drzwi. Patrik m贸g艂 przysi膮c, 偶e s艂yszy szum skrzyde艂 z艂otego ptaszka.

Reijo by艂 z艂y na c贸rk臋.

- Nie mo偶emy ich tak traktowa膰 - rzek艂 znu偶ony. - Stoi za nimi prawo, wykonuj膮 jedynie swoje obowi膮zki, cho膰 i w艣r贸d urz臋dnik贸w kr贸lewskich mo偶na zna­le藕膰 parszywe owce. Mia艂a艣 szcz臋艣cie, Ido. Jeden z nich okaza艂 si臋 ca艂kiem przyzwoity...

Ida nie odrzek艂a ojcu. Podesz艂a wprost do Anjo, kt贸ra oczekiwa艂a ich na schodach do spi偶arni, i po艂o­偶y艂a na jej d艂oniach zasuszony wianek.

- Cho膰 to uda艂o mi si臋 uratowa膰 - szepn臋艂a, u艣mie­chaj膮c si臋 blado.

- Ale z nimi pota艅cowa艂a! - Patrik nie m贸g艂 wyj艣膰 z podziwu.

Knut obj膮艂 j膮 ramieniem. Mia艂 twarz 艣ci膮gni臋t膮 smut­kiem i podkr膮偶one oczy, ale zdo艂a艂 si臋 u艣miechn膮膰.

- C贸偶e艣 takiego zrobi艂a, siostrzyczko? - spyta艂 z re­zygnacj膮.

- Odwa偶y艂a si臋 na wiele, by da膰 upust z艂o艣ci - wy­ja艣ni艂 szorstko Reijo. - Nie powinienem by艂 bra膰 Idy ze sob膮. Jest zbyt wybuchowa, a ja nigdy nie zdo艂a艂em nauczy膰 jej dobrych manier. Powinna艣 mie膰 matk臋.

- Powinnam by膰 m臋偶czyzn膮 - odci臋艂a si臋. Spojrza艂a na brata, zajrza艂a w te oczy tak podobne do jej w艂a­snych, a teraz r贸wnie bezradne. Obj臋艂a go, opar艂a g艂o­w臋 o niego, zagryz艂a z臋by i nie zap艂aka艂a. Nie umia艂a jednak ukry膰 roz偶alenia.

- Co teraz b臋dzie, Knut? - spyta艂a. - Ju偶 nie spusz­cz膮 ci臋 z oka.

- Przekl臋ty kruszec - wykrzywi艂 si臋 Knut. - Nasza matka co艣 o tym wiedzia艂a. Nic dobrego nie wynik­nie z moich marze艅, z mojego spadku. Mo偶e lepiej zrezygnowa膰 z niego...

Tyle 偶e 偶adne z dzieci Raiji 艂atwo nie rezygnowa­艂o z walki, nie potrafi艂o pogodzi膰 si臋 z pora偶k膮. Knut sam nie wiedzia艂, czy zdo艂a...

- Odda艂e艣 im wszystko, co trzyma艂e艣 w domu? - spyta艂a Ida tak cicho, 偶e tylko brat j膮 us艂ysza艂.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Na pewno? - domaga艂a si臋 potwierdzenia.

- Nic nie zosta艂o - powt贸rzy艂 Knut. - Nie potrafi臋 ich jednak o tym przekona膰. Jak tam w 艣rodku? Niedobrze?

Ida przytakn臋艂a.

- Jako艣 przetrzymamy - stwierdzi艂 jej brat, kt贸re­mu w艂a艣nie niszczono dom.

Dziewczyna pu艣ci艂a go.

- M贸wisz to tak spokojnie? - zdziwi艂a si臋. - Nie masz ochoty ich pozabija膰?

Knut pokiwa艂 g艂ow膮 i odsun膮艂 kosmyk w艂os贸w, kt贸ry opad艂 jej na czo艂o. U艣miechn膮艂 si臋 z wyrozu­mia艂o艣ci膮.

- I co bym tym osi膮gn膮艂? To by艂oby desperackie posuni臋cie.

- Nie zostaniesz tutaj - o艣wiadczy艂a Ida, g艂aszcz膮c brata po policzku. Kocha艂a tego uparciucha, bra艂a na siebie jego zmartwienia. - Jed藕 z nami na cypel. Nie dr臋cz si臋, Knut. Niech robi膮 to, co musz膮, i tak cze­ka ich rozczarowanie.

- Anjo mo偶e jecha膰 - odrzek艂. - Moje miejsce jest tutaj. Nic nie znajd膮. W ko艅cu odejd膮.

- A moje miejsce jest przy Knucie - doda艂a Anjo. W tej kobiecie Knut znalaz艂 prawdziw膮 opok臋. By艂a silna i dumna. I bardzo go kocha艂a.

- Ida powinna wr贸ci膰 do domu - stwierdzi艂 Reijo. Jego s艂owom brakowa艂o jednak stanowczo艣ci, kry艂a si臋 w nich raczej jaka艣 obawa. - Niech zabierze ze so­b膮 Patrika. Przynajmniej dziewcz臋ta nie b臋d膮 pozba­wione m臋skiego towarzystwa.

Ku w艂asnemu zdziwieniu Ida poczu艂a rozbawienie. Nic nie mog艂a na to poradzi膰, zanios艂a si臋 艣miechem a偶 do 艂ez.

- Pozbawione m臋skiego towarzystwa? - wyst臋ka艂a w ko艅cu, patrz膮c na ojca za艂zawionymi oczyma. Ten 艣miech by艂 te偶 swego rodzaju reakcj膮 na to, czego by­艂a 艣wiadkiem.

Reijo r贸wnie偶 uni贸s艂 lekko k膮ciki ust.

- Ponios艂o ci臋, Ido. Dobrze wiesz, cho膰 si臋 do te­go nie przyznasz. Jeste艣 jeszcze m艂oda i na tyle pi臋k­na, 偶e ci to uchodzi p艂azem. Musisz si臋 jednak na­uczy膰 trzyma膰 j臋zyk za z臋bami.

- P贸ki si臋 nie zestarzej臋? - spyta艂a niewinnie.

- Ca艂e nieszcz臋艣cie w tym, 偶e zbytnio mnie przy­pominasz.

Patrik nie mia艂 nic przeciwko temu, by wr贸ci膰 z Id膮 na cypel. Spacer u boku dziewczyny sprawia艂 mu przyjemno艣膰. Ws艂uchiwa艂 si臋 w rytm jej krok贸w, ca艂ym sob膮 czu艂 jej obecno艣膰. Powinien by艂 wcze艣niej opu艣ci膰 strony rodzinne... Cho膰 zapewne i tak nie spojrza艂aby na niego. Dwa razy wychodzi艂a za m膮偶. Ten trzeci, ten, kt贸ry doni贸s艂 na Knuta, r贸wnie偶 nie od macochy. Nag艂a zmiana w zachowaniu Idy wobec jednego z poborc贸w te偶 nie usz艂a uwagi Patrika. Uwa偶a艂, 偶e wi臋kszo艣膰 kobiet cierpi na t臋 zadziwiaj膮­c膮 przypad艂o艣膰, kt贸ra ka偶e im ulega膰 silnym m臋偶czy­znom. O dziwo, uprzejmo艣膰 nie pop艂aca, je艣li chce si臋 zrobi膰 wra偶enie na niewie艣cie.

- Wi臋c twoja siostra wysz艂a za barona Runefelta? On jest chyba du偶o starszy od niej?

- Znasz to nazwisko? - zdziwi艂a si臋 Ida i zn贸w na­bra艂a podejrze艅. Patrik raz zachowywa艂 si臋 jak rozbrykany ch艂opiec, a raz m贸wi艂 rzeczy, kt贸re wpra­wia艂y j膮 w zdumienie.

- Zapomnia艂a艣, sk膮d pochodz臋? - u艣miechn膮艂 si臋. - Tornedalen to cz臋艣膰 Szwecji. M贸wi膮 tam wprawdzie innym j臋zykiem, ale prowincja nale偶y do korony. Mo­je rodzinne strony le偶膮 niedaleko, po drugiej stronie rzeki. A wzd艂u偶 rzeki wiadomo艣ci rozchodz膮 si臋 w mig.

- Maja jest 偶on膮 jego syna - wyja艣ni艂a Ida. Patrik gwizdn膮艂 z podziwu, ale nie zapyta艂, w jaki spos贸b biedna dziewczyna znad p贸艂nocnych fiord贸w zdoby艂a sobie takiego oblubie艅ca. Uzna艂 po prostu, 偶e w tej rodzinie wszystko jest mo偶liwe.

- Sprytnie to rozegra艂a艣. Zaniem贸wili z wra偶enia, s艂ysz膮c twoje s艂owa. Tw贸j ojciec ma chyba racj臋, py­skata z ciebie os贸bka.

Ida wzruszy艂a ramionami. Nie potrafi艂a gniewa膰 si臋 na Patrika. Patrik m贸g艂by by膰 jej bratem, kim艣, czyje docinki nie bol膮. Nie stanowi艂 zagro偶enia.

- Dlaczego przyby艂e艣 do Norwegii? 殴le ci by艂o w domu?

Znowu wraca艂a do przesz艂o艣ci. Patrik Jonsson nie chcia艂 tego czyni膰.

Dla niego prawdziwe 偶ycie zacz臋艂o si臋 wtedy, kie­dy przekroczy艂 granic臋 gdzie艣 w bli偶ej nieokre艣lonym miejscu na p艂askowy偶u. Sam nie wiedzia艂, kiedy to na­st膮pi艂o. Nikt nie zna艂 przebiegu granic. Wielmo偶owie w obu pa艅stwach pos艂ugiwali si臋 r贸偶nymi mapami i na wi臋kszo艣ci z nich znale藕膰 mo偶na by艂o ogromne obszary ziemi niczyjej. Patrik Jonsson nie m贸g艂 wi臋c dok艂adnie okre艣li膰 chwili, kiedy postawi艂 stop臋 na norweskim terytorium, ale pami臋ta艂 dzie艅. Dzie艅, w kt贸rym zacz臋艂o si臋 nowe 偶ycie.

- Czy zawsze musi by膰 jaki艣 pow贸d? - odpowie­dzia艂 pytaniem. - Ufa艂aby艣 mi bardziej, gdybym wy­zna艂, 偶e krad艂em, gwa艂ci艂em i mordowa艂em?

Ida u艣miechn臋艂a si臋 i spojrza艂a na m艂odzie艅ca z ukosa. On te偶 uni贸s艂 k膮ciki ust i zmru偶y艂 oczy z rozbawienia. Na staro艣膰 zrobi膮 mu si臋 z tej przy­czyny 艂adne zmarszczki.

- W to nigdy bym nie uwierzy艂a. Nie by艂by艣 w sta­nie uczyni膰 niczego z艂ego.

- Nie.

- Wi臋c dlaczego? Tutaj wcale nie jest lepiej.

Odrzuci艂 g艂ow臋 i za艣mia艂 si臋 nerwowo. Potem schy­li艂 si臋, zebra艂 gar艣膰 艣niegu i uformowawszy j膮 w kulk臋, cisn膮艂 w czubek najbli偶szej sosny. Dwie przera偶one sroki, czarno - bia艂e plamki, pomkn臋艂y w szare niebo, nape艂niaj膮c powietrze chrapliwym krzykiem.

- Nie lepiej? I ty to m贸wisz? Nosisz z艂otego ptasz­ka na szyi, obrzucasz wyzwiskami kr贸lewskich po­borc贸w i twierdzisz, 偶e u was nie jest lepiej?

- Nasza rodzina r贸偶ni si臋 od innych - odrzek艂a Ida z zawstydzeniem, cho膰 szczerze. - Wi臋kszo艣膰 ludzi 偶y­je inaczej, Patriku. Wielu b臋dzie marzn膮膰 dzisiejszego wieczora, wielu po艂o偶y si臋 wcze艣niej tylko po to, by si臋 rozgrza膰 i zaoszcz臋dzi膰 oliwy do lamp. Wielu wy­bi艂o inwentarz, zostaj膮c na zim臋 z jedn膮 krow膮, by mie膰 odrobin臋 mleka dla dzieci i mas艂a na 艣wi膮teczny dzie艅. Wiele kobiet nie jada nic poza rybami i marzy, by rybacy wr贸cili z Lofot贸w z przyzwoitym po艂o­wem, kt贸ry wystarczy na sp艂at臋 d艂ug贸w. Inne trac膮 swoje liche domostwa, bo morze zabiera ich m臋偶贸w...

- Nigdy nie zostan臋 rybakiem - stwierdzi艂 zdecy­dowanie.

Ida niemal chcia艂a potarga膰 go za w艂osy, potrz膮­sn膮膰 nim tak, by przejrza艂 na oczy. Przybywa艂 tu m艂ody i pe艂en 偶ycia. Zostawia艂 za sob膮 wszystko, ca­艂膮 przesz艂o艣膰. I ludzi: rodzin臋, krewnych, przyjaci贸艂. Przybywa艂 do kraju, w kt贸rym m贸wiono podobnym j臋zykiem. Nic wi臋cej. Tutaj by艂 sam i nie mia艂 偶ad­nego wyboru. Mieszka艅cy pobrze偶y w膮skich fior­d贸w nie mieli wyboru. Dziewcz臋ta wychodzi艂y za m膮偶 i zostawa艂y 偶onami i matkami, nie przestaj膮c by膰 c贸rkami. Opiekowa艂y si臋 starymi rodzicami i prowadzi艂y w艂asne domostwo. Ch艂opcy 艂owili ry­by lub pracowali na roli. Niekt贸rzy znajdowali do­datkowe zaj臋cie wieczorami w s艂abym blasku lampy po ci臋偶kim dniu, ale ma艂o kto czerpa艂 z tego dodat­kowe dochody. A tu przybywa m艂odzieniec, kt贸ry nie posiada nic, i twierdzi, 偶e nie zostanie rybakiem.

- Nie masz ziemi, przyjacielu - powiedzia艂a Ida. - Mo偶esz j膮 odziedziczy膰, wydzier偶awi膰 lub kupi膰. Czasami wygra膰 w karty. S膮dz臋 jednak, 偶e jeste艣 zbyt biedny, by zasi膮艣膰 do gry, by stawi膰 czo艂o komu艣, kto zechce zaryzykowa膰 swoj膮 w艂asno艣膰.

- Nie w膮tpisz jednak, 偶e jestem wy艣mienitym gra­czem - wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

Ida dopuszcza艂a tak膮 ewentualno艣膰.

- Masz dwa wyj艣cia - ci膮gn臋艂a - je艣li chcesz by膰 na swoim. Albo zostajesz rybakiem, albo pracujesz na roli. W obu przypadkach musisz zaci膮gn膮膰 d艂ugi. Po­zostaje jeszcze jedna mo偶liwo艣膰: najmij si臋 u kogo艣 do pracy.

- Ju偶 lepiej ruszy膰 na morze - uzna艂 lekko. Wci膮偶 traktowa艂 偶ycie jak dobr膮 zabaw臋. To, co przywiod艂o go do Ruiji, nie zabi艂o przynajmniej entuzjazmu. - Reijo mo偶e nauczy膰 mnie niejednego. Nie boj臋 si臋 zmoczy膰 n贸g.

Ida wznios艂a oczy do nieba. Patrik naprawd臋 nie mia艂 poj臋cia o niczym.

- Ju偶 by艂em parobkiem - uci膮艂. - Wystarczy. Od­t膮d ju偶 sam b臋d臋 sobie panem.

Tu go boli, pomy艣la艂a Ida. Mo偶e dlatego uciek艂.

Pod膮偶ali 艣cie偶k膮 na cypel. St膮pali ostro偶nie, bo po­kry艂 j膮 l贸d.

Nikt nie szed艂 t膮 drog膮 od chwili, kiedy przemie­rzali j膮 rano. Ida stwierdzi艂a to z wielk膮 ulg膮.

5

Helena mia艂a r臋ce pe艂ne roboty. Rozpu艣ci艂a w艂osy, jasne loki rozsypa艂y si臋 wok贸艂 okr膮g艂ej twarzy. Nie wygl膮da艂a wcale na zm臋czon膮, wr臋cz przeciwnie - praca doda艂a jej uroku. Patrik zdumia艂 si臋. W艂a艣ciwie dot膮d nie uwa偶a艂 dziewczyny za pi臋kn膮. Teraz mu­sia艂 zmieni膰 zdanie, nawet je艣li Helena nie wytrzy­mywa艂a por贸wnania z Id膮.

- Znale藕li z艂oto? - spyta艂a Helena. Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Chcieli ob艂o偶y膰 podatkiem Id臋 - podj膮艂 temat Patrik, Ida bowiem nie by艂a skora do dalszych ko­mentarzy. - Jeden z poborc贸w omal nie zerwa艂 jej wi­siorka z szyi.

Helena spojrza艂a pytaj膮co na Id臋, kt贸ra w艂a艣nie zdejmowa艂a chust臋. Dziewczyna wci膮偶 czu艂a mrowie­nie na karku, ale nagle w艂asne dokonania wyda艂y si臋 jej niegodne uwagi. Nie uczyni艂a nic wielkiego, po prostu zwymy艣la艂a urz臋dnik贸w.

- Wpad艂am w gniew - wyja艣ni艂a kr贸tko. Jej palce bezwiednie chwyci艂y skrzyd艂o ptaszka, potar艂a nim o policzek.

Helena otworzy艂a szeroko oczy. Pu艣ci艂a Karla, ch艂opiec ze艣lizgn膮艂 si臋 z jej kolan na pod艂og臋. Wsta­艂a i zrobi艂a par臋 krok贸w w kierunku Idy.

- Od dawna masz tego ptaszka? - spyta艂a.

- Ailo zrobi艂 go dla mnie - odrzek艂a Ida. - Reijo wr贸­ci艂 z nim z Finlandii. Maja mi go przys艂a艂a.

- 呕ona Williama Runefelta. - Helena stan臋艂a tu偶 obok Idy i z bliska przyjrza艂a si臋 ozdobie. Pi臋kna ro­bota, potrafi艂a to doceni膰. Ptaszek wygl膮da艂 jak 偶ywy.

- Odla艂 go?

- Nie mam poj臋cia. Wiem jedynie, 偶e zrobi艂 go Ailo. To ostatni podarek, jaki od niego dosta艂am. Se­dolf uzna艂, 偶e powinnam go nosi膰.

Musn臋艂a wargami ptaszka.

Ailo wci膮偶 mia艂 w艂asne miejsce w sercu Idy. Nigdy nie por贸wnywa艂a go z Sedolfem, nie potrafi艂a powie­dzie膰, kt贸rego kocha bardziej. Mi艂o艣膰 trudno zmie­rzy膰. Przychodzi o r贸偶nej porze, w r贸偶ny spos贸b. Ida nie by艂a ju偶 t膮 sam膮 dziewczyn膮 co kiedy艣. Wszystko si臋 zmienia, cho膰 rzadko kto potrafi to dostrzec.

- Pami臋tam go - powiedzia艂a z zamy艣leniem Hele­na. - Tego m臋偶czyzn臋. Sam mia艂 takiego ptaszka.

Ida wstrzyma艂a oddech. Potem z艂apa艂a r臋ce Hele­ny i 艣cisn臋艂a je mocno.

- Tyle 偶e by艂 rze藕biony w... ko艣ci? Ida skin臋艂a g艂ow膮.

- I zawieszony na sk贸rzanym rzemyczku, dwukrot­nie owini臋tym wok贸艂 jego szyi...

Sk膮d Helena mog艂a to wiedzie膰?

- 艁atwo zapami臋tuj臋 to, co zobacz臋 - wyja艣ni艂a gorzko dziewczyna. - I to, co s艂ysz臋. Czasami trudno mi unie艣膰 ten ci臋偶ar.

- Widzia艂a艣 go? - szepn臋艂a Ida. - Widzia艂a艣 Ailo? Gdzie?

- Planowali napa艣膰 na statek - wyja艣ni艂a dziewczy­na. - Kr贸lewski proch dla buntownik贸w, tak m贸wi艂 Curt. Spotkali si臋 w jednej z naszych posiad艂o艣ci, w Jetnim domku nad morzem. Nie widzieli mnie. Mia艂am powody, by si臋 ukrywa膰. Curt tak偶e. Ale ich widzia艂am. Jego te偶. R贸偶ni艂 si臋 od pozosta艂ych, nosi艂 si臋 z godno艣ci膮. A偶 dziw, 偶e nie skojarzy艂am go z two­im Ailo...

- Bra艂 w tym udzia艂 - powiedzia艂a Ida. - Wtedy w艂a艣nie zgin膮艂.

Teraz Helena si臋 zdziwi艂a. Poprawi艂a sukni臋 ner­wowym gestem. Patrik dojrza艂 zw膮tpienie w oczach dziewczyny.

- Zesz艂ego lata - doda艂a Ida. - Ailo zgin膮艂 zesz艂ego lata.

Helena potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Jej szare oczy pociem­nia艂y.

- Wielu zgin臋艂o, to prawda. Curt wyszed艂 ca艂o z opresji, chyba nawet nie postawi艂 nogi na pok艂a­dzie. Ale tamten, m臋偶czyzna z ko艣cianym ptaszkiem na szyi, nie zgin膮艂...

Ida zacisn臋艂a d艂o艅 na ozdobie. Spiczaste skrzyde艂­ka wbija艂y si臋 jej w sk贸r臋.

Dlaczego Helena nie wspomnia艂a o tym wcze艣niej?

Pewnie nie dostrzeg艂a zwi膮zku tamtych wydarze艅 z tera藕niejszo艣ci膮...

- Curt wspomina艂 o nim. M贸wi艂, 偶e zosta艂 strasz­liwie poparzony. Rozpoznali go po ozdobie na szyi...

Ida zachwia艂a si臋. Patrik podtrzyma艂 dziewczyn臋. By艂 zmieszany, ta sprawa w og贸le go nie dotyczy艂a. Ida wpi艂a si臋 palcami w r臋kaw kurtki m艂odzie艅ca, wspar艂a g艂ow臋 na jego ramieniu.

Poczu艂a bezsilno艣膰 i zw膮tpienie.

Poparzony?

Tak bardzo, 偶e nie mogli go rozpozna膰. Tylko po ko艣cianej ozdobie na rzemyku...

Ogie艅 w snach. Ogie艅 noaidy. Naznaczony przez Roto, tak powiedzia艂.

艢miertelnie naznaczony, tak zrozumia艂a.

Poparzony...

Roto przynosi艂 r贸偶ne cierpienia, nie tylko 艣mier膰. Wtedy przyj臋li najgorsz膮 ewentualno艣膰.

Noaida napotka艂 przeszkod臋 nie do pokonania. Ida pomy艣la艂a o Mai, ale natychmiast odrzuci艂a te przy­puszczenia. Teraz powr贸ci艂y ze zdwojon膮 si艂膮.

Maja dla nikogo nie uczyni艂aby wi臋cej ni偶 dla bra­ta. Ailo cieszy艂 si臋 u niej specjalnymi wzgl臋dami. Oso­ba ojca 艂膮czy艂a ich nierozerwaln膮 wi臋zi膮.

Maja powiedzia艂a, 偶e Ailo nie 偶yje.

A jednak nie zgin膮艂 w chwili, kt贸r膮 mu przepowie­dzia艂a. Dlaczego wi臋c sk艂ama艂a?

Id臋 te偶 dr臋czy艂 wtedy niepok贸j, nie mog艂a pozby膰 si臋 wra偶enia, 偶e co艣 si臋 nie zgadza... Sama wszak nic nie poczu艂a, a by艂a przecie偶 c贸rk膮 Raiji. Powinna by­艂a poczu膰!

- Musia艂 umrze膰 nied艂ugo potem. - Z oddali do­bieg艂 j膮 g艂os Heleny. - Je艣li Curt m贸wi艂 prawd臋, to Ailo mia艂 zbyt rozleg艂e obra偶enia, by prze偶y膰. Chy­ba 偶e zdarzy艂 si臋 cud.

Ida milcza艂a.

M贸g艂 si臋 zdarzy膰. Helena nie wiedzia艂a o niezwy­k艂ych zdolno艣ciach Mai. Maja potrafi艂a sprawia膰 cuda.

Dla Ailo uczyni艂aby wszystko... Zw膮tpienie wgry­z艂o si臋 w serce Idy. Poczu艂a, 偶e siedzi w klatce, a lu­dzie podchodz膮 i pluj膮 na ni膮. Uczyni艂a bowiem co艣 strasznego i nale偶y si臋 jej kara.

Sedolf...

Niemy krzyk na dnie duszy. Powinien by膰 przy niej. W艂a艣nie teraz potrzebowa艂a jego rozs膮dku, trze藕wo艣ci i pociechy.

Jego te偶 to dotyczy艂o. Je艣li taka jest prawda, je艣li wszystkie nici, kt贸re misternie powi膮za艂a, rozp艂acz膮 si臋, wtedy Sedolf nie b臋dzie jej m臋偶em.

Mo偶e Maja zrobi艂a to celowo?

Mo偶e Ailo?

Tylko po co?

Naznaczony przez Roto, naznaczony przez Ro­to...鈥 Nieustannie s艂ysza艂a tamten g艂os. To wystarcza­j膮ca przyczyna.

Czy ozdoba od Mai by艂a prawdziwym darem? A nie po prostu pustym gestem?

My艣li bieg艂y w z艂ym kierunku. W nieznane, w ciem­no艣膰, w kt贸r膮 tylko Maja odwa偶y艂a si臋 wkroczy膰. Tam, dok膮d Ida nie chcia艂a pod膮偶y膰, cho膰 by艂a c贸rk膮 Raiji.

- Niepotrzebnie opowiedzia艂am ci t臋 histori臋 - za­smuci艂a si臋 Helena. Obj臋艂a Id臋, g艂adzi艂a j膮 po w艂o­sach, odwdzi臋czaj膮c si臋 za pociech臋, kt贸r膮 przyjaci贸艂­ka nios艂a jej w ci臋偶kich chwilach.

Patrik odsun膮艂 si臋 z zak艂opotaniem i szybko zna­laz艂 sobie inne zaj臋cie. Okaza艂 si臋 znakomitym wierz­chowcem dla Karla.

- Mia艂am prawo wiedzie膰 - odrzek艂a ostro Ida. Wy­rzut w g艂osie nie by艂 skierowany do Heleny, tylko do Mai. Maja ok艂ama艂a j膮 w najwa偶niejszej sprawie w jej 偶yciu. - On by艂 moim m臋偶em...

Ida wpatrywa艂a si臋 w Helen臋 z przestrachem. W jej ciemnych 藕renicach odnalaz艂a odbicie w艂asnych, zdj臋tych bezradno艣ci膮 oczu.

- Mo偶e... - szepn臋艂a. Rozumia艂y si臋 bez zb臋dnych s艂贸w.

- Ci臋偶ko 偶y膰 - wyrzek艂a w ko艅cu Helena - i nie wiedzie膰.

Ida poj臋艂a. Wielokrotnie prosi艂a Helen臋, by ta zapo­mnia艂a o Curcie. Zapomnie膰, jak to 艂atwo powiedzie膰. Helena nie mia艂a powod贸w kocha膰 Curta, ale wszak by艂 kiedy艣 jej m臋偶em. Mo偶e wci膮偶 jest, mo偶e 偶yje.

Zapomnij i zacznij nowe 偶ycie, powtarza艂a Ida.

Czy mo偶na zapomnie膰? Czy mo偶na pozby膰 si臋 w膮tpliwo艣ci?

Sama rozpocz臋艂a nowe 偶ycie. Odepchn臋艂a zw膮tpie­nie na bok, a teraz powr贸ci艂o ze zdwojon膮 si艂膮.

- Zapewne nie 偶yje - powiedzia艂a Helena.

- Mo偶e...

Najgorzej nie mie膰 pewno艣ci... Sedolf, nigdy bardziej ci臋 nie potrzebowa艂am! Sedolf wr贸ci dopiero za dwa miesi膮ce. Musia艂a wzi膮膰 ten ci臋偶ar na w艂asne barki.

呕yjesz, Ailo? My艣l Idy pomkn臋艂a w przestrze艅. Jakby go szuka艂a.

I Ida zacz臋艂a zastanawia膰 si臋, kt贸rego kocha bardziej. Kt贸rego wybra艂oby serce, gdyby stan臋艂o przed takim wyborem. Gdyby obaj zjawili si臋 przed jej obliczem...

Nie umia艂aby wybra膰...

Dr臋czy艂y j膮 my艣li, kt贸re nigdy dot膮d nie posta艂y jej w g艂owie. Chcia艂a krzycze膰, ale nie zdo艂a艂a wydoby膰 z siebie nic poza szeptem.

- Nie s膮dzi艂am, 偶e kiedykolwiek b臋d臋 偶yczy膰 Ailo 艣mierci. A teraz tego w艂a艣nie pragn臋, Heleno!

- Jemu nie sprawi to r贸偶nicy - odrzek艂a Helena. - On nie 偶yje. Mo偶e wiadomo艣膰 o 艣mierci przekazano ci w niezr臋czny spos贸b? Wiesz, w takiej chwili...

- Uwa偶asz wi臋c, 偶e m贸j ojciec wyrazi艂 si臋 niejasno? - spyta艂a Ida.

Helena zaczerwieni艂a si臋 i spu艣ci艂a wzrok. Mia艂a do艣膰 tej rozmowy, 偶a艂owa艂a, 偶e w og贸le j膮 zacz臋艂a.

Reijo i Anjo przyszli pod wiecz贸r. Wida膰 by艂o po nich wyczerpanie i napi臋cie.

- Niczego nie znale藕li - oznajmi艂 Reijo. - Chcieli na­wet wyprowadzi膰 inwentarz z obory, ale Emil si臋 sprzeciwi艂. Dobrze, 偶e cho膰 zwierz臋tom okazuje serce.

- Wyje偶d偶aj膮? - spyta艂a Helena.

- Sk膮d mamy wiedzie膰? - odrzek艂a Anjo.

Ida nie odezwa艂a si臋. Jej my艣li wci膮偶 kr膮偶y艂y wo­k贸艂 sprawy, kt贸ra odsuwa艂a w cie艅 wszystko, nawet to, 偶e Knut straci艂 po艂ow臋 maj膮tku.

- Co z tob膮? - spyta艂 Reijo, kiedy c贸rka nie zasia­d艂a z nimi do posi艂ku.

- Nic - mrukn臋艂a wymijaj膮co.

Reijo spojrza艂 na Helen臋, potem na Patrika. Obo­je odpowiedzieli mu uniesieniem brwi i rozbieganym wzrokiem.

Wiedzieli, ale milczeli. Reijo zaniepokoi艂 si臋.

- Wreszcie dotar艂o do mnie, jak g艂upio si臋 zacho­wa艂am - rzuci艂a lekko Ida. Zbyt lekko. I zbyt szybko przyzna艂a si臋 do b艂臋d贸w, to by艂o do niej niepodob­ne. - Niepotrzebnie dolewa艂am oliwy do ognia - do­da艂a, by uwiarygodni膰 poprzednie s艂owa.

Co艣 by艂o nie w porz膮dku, ale Ida milcza艂a. Hele­na te偶. Co najdziwniejsze, nawet Patrik nie wydawa艂 si臋 skory do zwierze艅.

- Knut przyjdzie? - spyta艂a Ida, unikaj膮c wzroku ojca. B臋dzie czas na to, by zapyta膰 go jeszcze raz, w spokoju i bez 艂ez. Poprosi膰, by powt贸rzy艂 s艂owo w s艂owo to, co Maja opowiedzia艂a mu o Ailo. Wtedy podzieli si臋 z nim swoim w膮tpliwo艣ciami, powt贸rzy histori臋 Heleny. B臋dzie na to czas. A na razie Hele­na i Patrik obiecali milcze膰.

- Knut przysi膮g艂 sobie, 偶e nikt nie zmusi go do opuszczenia w艂asnego domu - odpowiedzia艂 Rei] o. - Zacz膮艂 nawet robi膰 porz膮dki...

- A Emil zaofiarowa艂 si臋 z pomoc膮 - doda艂a Anjo. Ida zdumia艂a si臋 r贸wnie mocno jak pozostali. Nie spos贸b zrozumie膰 post臋powania Emila.

- Knut nie da sobie sam rady - zmartwi艂a si臋 Ida. Wiedzia艂a, 偶e brat odm贸wi pomocy. Je艣li Emil chce zmy膰 plam臋 na honorze, musi poszuka膰 innego spo­sobu. Knut nie poda mu myd艂a ani wody.

- Ja wracam - oznajmi艂 Reijo. - Patrik mo偶e p贸j艣膰 ze mn膮. Dop贸ki wszyscy s膮dz膮, 偶e tu jeste艣my, nic wam nie grozi.

- Gdzie schowa艂 reszt臋 z艂ota? - zastanawia艂a si臋 g艂o艣no Ida.

Reijo u艣miechn膮艂 si臋 chytrze.

- My艣l臋, 偶e sam ci to powie, moja Ido. Cho膰 po­winna艣 si臋 domy艣li膰, wszak wiesz, 偶e ma mi臋kkie ser­ce. I wiesz, jak bardzo lubi rozpami臋tywa膰 przesz艂o艣膰, jak bardzo pragnie powi膮za膰 j膮 z tera藕niejszo艣ci膮 w jedn膮 ca艂o艣膰...

Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Mo偶e jestem g艂upia, ale nie pojmuj臋.

- Zrozumiesz, kiedy ci powie - u艣miechn臋艂a si臋 Anjo.

Anjo te偶 zauwa偶y艂a niezwyk艂e zachowanie dziew­czyny. Nawet nie pr贸bowa艂a odgadn膮膰, co jest jego przyczyn膮. Wystarczy艂o jej w艂asnych k艂opot贸w.

Reijo postanowi艂 rozm贸wi膰 si臋 z Helen膮. Z Id膮 dzia艂o si臋 co艣 niedobrego, dostrzega艂 to w jej wzro­ku. Musia艂 wiedzie膰, mia艂 do tego prawo. By艂a jego c贸rk膮, a ojcem zostaje si臋 na ca艂e 偶ycie.

Wykorzysta艂 okazj臋, kiedy Ida i Anjo k艂ad艂y dzie­ci, a Patrik obrz膮dza艂 inwentarz. Ch艂opak sam si臋 pro­si艂 o t臋 robot臋. Wyzna艂 z u艣miechem, 偶e zna si臋 na tym i chce cho膰 w ten spos贸b okaza膰 si臋 przydatny.

- Co艣 si臋 wydarzy艂o - rozpocz膮艂 Reijo, siadaj膮c przy stole. Helena schyli艂a g艂ow臋, skuli艂a ramiona, skurczy­艂a si臋. Robi艂a tak ju偶 wcze艣niej. Reijo nieraz widzia艂, jak Helena chowa si臋 w sobie jak 艣limak w skorupie.

Zw艂aszcza podczas rozmowy z nim. Wbrew w艂as­nej woli wywo艂ywa艂 u dziewczyny uczucie zagro偶enia.

Reijo 艣ciszy艂 g艂os. 艢ciany by艂y cienkie, a nie chcia艂, by c贸rka ich us艂ysza艂a.

- Ida nie zachowuje si臋 tak bez powodu.

Helena zacisn臋艂a d艂onie na blacie sto艂u i bezwied­nie przygryz艂a warg臋. Ten gest bezradno艣ci obudzi艂 w Reijo ciep艂e uczucia.

Wsta艂 szybko. Jeszcze sta膰 mnie na zdecydowanie, pomy艣la艂 z gorzk膮 ironi膮. Z up艂ywem lat coraz wi臋cej my艣li mia艂o gorzki smak. Reijo nie pob艂a偶a艂 sobie.

Po艂o偶y艂 r臋ce na ramionach dziewczyny, a ona wstydliwie spu艣ci艂a wzrok. Rz臋sy rzuca艂y z艂otawe cienie na jej policzki.

- Przecie偶 nie chodzi o to, co zdarzy艂o si臋 u Knu­ta - stwierdzi艂 bez wahania. Dobrze zna艂 c贸rk臋. - Nie dusi艂aby tego w sobie tak d艂ugo. Co艣 zasz艂o mi臋dzy wami dwiema lub Patrikiem.

- Nie pytaj - wykrztusi艂a z trudem Helena. - Nie pytaj, Reijo. Opowie ci, kiedy b臋dzie gotowa.

- Wi臋c jednak ma jaki艣 pow贸d? Podnios艂a wzrok. Zn贸w zagryz艂a warg臋, wygl膮da­艂o na to, 偶e zaraz si臋 rozp艂acze.

- Nic wam nie grozi? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 tak zdecydowanie, 偶e pu艣ci艂y ostatnie sploty warkocza. W艂osy opad艂y mi臋kko wo­k贸艂 twarzy, uk艂adaj膮c si臋 w loczki nad czo艂em. Wy­gl膮da艂a uroczo.

Czas zatrzyma艂 si臋. D艂onie Reijo unios艂y si臋 z ra­mion dziewczyny, pow臋drowa艂y w g贸r臋...

Opami臋ta艂 si臋. Wcisn膮艂 r臋ce do kieszeni i odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Zatrzyma艂 si臋 przed ma艂ym lufcikiem i wbi艂 wzrok w ciemno艣膰.

Us艂ysza艂 jej oddech, potem lekkie kroki.

Zamkn膮艂 na moment oczy, nie chc膮c widzie膰 jej twarzy, ale to nic nie pomog艂o. W szybie pojawi艂o si臋 odbicie Heleny.

- To przeze mnie - powiedzia艂a. Przez u艂amek sekundy Reijo nie wiedzia艂, o czym dziewczyna m贸wi.

- Przeze mnie - powt贸rzy艂a. - Opowiedzia艂am Idzie histori臋, kt贸ra przywo艂a艂a z艂e wspomnienia.

- Nie powt贸rzysz mi jej? - spyta艂, zaciskaj膮c d艂o­nie w kieszeniach. - Nie powt贸rzysz mi tej historii?

Helena potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Reijo zobaczy艂 ten gest w oknie i odwr贸ci艂 si臋.

- To dotyczy Idy, nie mnie. Patrik nie domy艣la si臋, o co chodzi, wi臋c nie ma sensu go pyta膰...

Reijo mia艂 taki zamiar.

- Jeste艣cie tutaj bezpieczne? Nie powinna艣 wyja­wi膰 mi jakich艣 szczeg贸艂贸w?

Ponownie potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i zn贸w jej twarz spowi艂a z艂otawa po艣wiata. Tego z艂ota nie mo偶na ob艂o­偶y膰 podatkiem.

Tylko to z艂oto warto posiada膰...

Bezbo偶ne my艣li! Bezbo偶ne my艣li, napomnia艂 sam siebie. Wcale ich nie chcia艂, przypadkiem przemkn臋­艂y przez g艂ow臋.

Jak 艂atwo oszukiwa膰 samego siebie! Znacznie pro­艣ciej ni偶 innych.

Rozumia艂a, co si臋 w nim dzieje? Tym gorzej. Tym bardziej godzien jest pot臋pienia.

- Nic nam tutaj nie grozi - szepn臋艂a. - U ciebie za­wsze b臋dziemy bezpieczne. Ida. I ja... - doda艂a.

Reijo uda艂, 偶e nie zauwa偶a wahania w jej g艂osie. Niedawno przecie偶 o艣wiadczy艂a mu, 偶e nie jest ju偶 dzieckiem, tylko kobiet膮. Zupe艂nie jakby o tym nie wiedzia艂.

- To dobrze - odrzek艂. Narzuci艂 kurtk臋, ciesz膮c si臋, 偶e znalaz艂 zaj臋cie dla d艂oni. Niezdarnie pocz膮艂 zapi­na膰 guziki. Sz艂o mu niesk艂adnie, przez chwil臋 ba艂 si臋, 偶e dziewczyna zaofiaruje si臋 z pomoc膮. Chwyci艂 czapk臋 i ruszy艂 do wyj艣cia. Nie na艂o偶y艂 r臋kawic, wy­ja艣ni艂 Helenie, 偶e idzie pom贸c Patrikowi. Dziewczy­nie trudno by艂o w to uwierzy膰, bo Reijo nie mia艂 na sobie ubrania roboczego. A jednak poszed艂 do obo­ry. R臋kawic nie potrzebowa艂, ciep艂o bij膮ce od zwie­rz膮t nagrza艂o pomieszczenie.

Patrik dobrze si臋 sprawi艂.

- Znasz si臋 na robocie - pochwali艂 go Reijo. - Je­ste艣 synem ch艂opa?

Patrik wybuchn膮艂 艣miechem.

- Dobre sobie - wykrztusi艂. - Nie, nie jestem sy­nem ch艂opa. By艂em parobkiem. Gospodarz, u kt贸rego pracowa艂em, nie mia艂 syn贸w. C贸rek zreszt膮 te偶 nie. Nie wyzna艂 ca艂ej prawdy, Reijo czu艂 to przez 鈥瀞k贸­r臋. Wi臋kszo艣膰 ludzi ukrywa jakie艣 tajemnice. Trzeba to zaakceptowa膰 albo by膰 gotowym samemu obna­偶y膰 dusz臋.

- M贸g艂by艣 zosta膰 u Knuta i Anjo - zaproponowa艂. - 呕adne z nich nie nazwa艂oby ci臋 parobkiem, traktowa­liby ci臋 jak kogo艣 z rodziny. Zar臋czam, lepiej nie m贸g艂­by艣 trafi膰.

- Nie po to przyby艂em do Norwegii, by najmowa膰 si臋 do pracy na roli - pokr臋ci艂 g艂ow膮 m艂odzieniec, po­klepuj膮c krow臋. - Ida wyja艣ni艂a mi ju偶, 偶e nie mam wielkiego wyboru. Zabra艂by艣 mnie ze sob膮 na fiord? Poduczy艂bym si臋 troch臋 i mo偶e wiosn膮 pop艂yn膮艂 z ry­bakami na morze.

- Rzecz jasna, je艣li wstawi臋 si臋 za tob膮? - spyta艂 do­my艣lnie Reijo.

Patrik roze艣mia艂 si臋, nie po raz pierwszy tego dnia. By艂 doprawdy pe艂en rado艣ci 偶ycia, przynajmniej ta­kie sprawia艂 wra偶enie.

- Zostaje nam zawsze Sedolf - doda艂 Reijo. - S膮­dz臋, 偶e ju偶 nied艂ugo sprawi sobie w艂asn膮 艂贸d藕. Wie, czego chce, woli pracowa膰 na swoim. Jeste艣cie do sie­bie podobni, Patriku. On te偶 zaczyna艂 jako parobek, ale od pocz膮tku stawia艂 sobie wy偶sze cele. I ma do艣膰 si艂y, by je osi膮gn膮膰.

Patrik nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰 pracy pod ko­mend膮 m臋偶a Idy.

Cho膰 z drugiej strony praca to praca. A Idy i tak tam nie b臋dzie.

- Mo偶esz p艂ywa膰 ze mn膮, b臋dziesz jednak miesz­ka膰 u Knuta i Anjo. Nie 偶ycz臋 sobie, by ludzie zacz臋li plotkowa膰 o mojej c贸rce, rozumiemy si臋?

Patrik skin膮艂 g艂ow膮. Czy偶by ojciec Idy przejrza艂 go na wylot? Niemo偶liwe, nikt nie potrafi czyta膰 cu­dzych my艣li. Lepiej jednak nie ryzykowa膰.

Patrik wierzy艂, 偶e los zn贸w poda mu r臋k臋. Dot膮d wszak okaza艂 si臋 niezwykle sprzyjaj膮cy.

Kobiety zosta艂y z dzie膰mi. Zasiad艂y wok贸艂 sto艂u. Ogie艅 buzowa艂 w piecu. Dok艂ada艂y nowe szczapy, 艣miej膮c si臋 z w艂asnej rozrzutno艣ci.

- Lampa nam niepotrzebna - uzna艂a Helena i zdmuchn臋艂a ma艂y p艂omyk.

Mimo to nie nasta艂a ciemno艣膰. Przez ma艂e okien­ko, na kt贸rym nikt nie zaci膮gn膮艂 firanek, wida膰 by艂o niebo p艂on膮ce barwami czerwieni i fioletu. Wszyst­kie trzy przystawi艂y nosy do szyby, kt贸ra natych­miast pokry艂a si臋 par膮 ich oddech贸w. Otar艂y j膮. Zo­rza polarna s艂a艂a im pozdrowienia.

- Jak czerwone wino - szepn臋艂a 偶a艂o艣nie Helena. - Jest tak pi臋kna, 偶e 艂zy same cisn膮 mi si臋 do oczu.

Ida pokiwa艂a g艂ow膮, ale si臋 nie odezwa艂a. Nie chcia艂a dzieli膰 z nikim ci臋偶aru, kt贸ry le偶a艂 jej na pier­siach. Zorza towarzyszy艂a jej, odk膮d si臋ga艂a pami臋ci膮. Pierwsza odesz艂a od okna. Przysun臋艂a krzes艂o Reijo do pieca i zwin臋艂a si臋 w nim jak kotka. Wbi艂a wzrok w p艂omienie.

Anjo i Helena wymieni艂y znacz膮ce spojrzenia i bez zb臋dnych s艂贸w wycofa艂y si臋 z izby.

Ida zosta艂a sama. Siedzia艂a d艂ugo, pieszczotliwie omiatana jasnymi smugami 艣wiat艂a.

My艣li nie uk艂ada艂y si臋 w logiczn膮 ca艂o艣膰. Ida czu艂a jedynie, 偶e przepe艂nia j膮 ciep艂o, bezimienne i pozbawione tre艣ci, lecz dobre. Kiedy w domu zaleg艂a cisza, dziewczyna wsta艂a bezszelestnie i wysz艂a, st膮paj膮c po w艂a艣ciwych deskach. Tych, kt贸re nie skrzypi膮.

Noc wci膮偶 by艂a widna.

Roz艣wietlona zorz膮 p贸艂nocy.

Zorza oznacza mr贸z.

Zasznurowa艂a reniferowe botki i zarzuci艂a na siebie ciep艂y we艂niany kaftan. Owin臋艂a szyj臋 grubym szalem i naci膮gn臋艂a kaptur na g艂ow臋, starannie mocuj膮c za­pinki. Kaftan by艂 mo偶e zbyt od艣wi臋tny na nocne spa­cery brzegiem morza, ale Ida nie zwyk艂a przejmowa膰 si臋 takimi drobiazgami. Wzi臋艂a r臋kawice do r臋ki.

Wiedzia艂a, jak otworzy膰 drzwi, by nie wyda艂y naj­mniejszego d藕wi臋ku. Wysz艂a w noc.

W noc rozja艣nion膮 zorz膮 o barwie czerwonego wina.

6

Ida zawsze sz艂a nad morze, kiedy opada艂y j膮 chmurne my艣li. Szum fal ni贸s艂 pociech臋 lub przynaj­mniej ukojenie. By艂a sama, wok贸艂 niej ci膮gn臋艂a si臋 rozleg艂a przestrze艅, z jednej strony bezpieczny l膮d, z drugiej fiord, kapry艣ne i tajemnicze morze.

Kamienie nad brzegiem by艂y 艣liskie. Ida stawia艂a ostro偶ne kroki. Niebo zblad艂o, ale zorza wci膮偶 mia­艂a do艣膰 si艂y, by o艣wietla膰 dziewczynie drog臋.

Dopiero znalaz艂szy si臋 przy szopie ze sprz臋tem ry­backim, Ida odwa偶y艂a si臋 spojrze膰 w g贸r臋. Zadar艂a g艂ow臋, przygl膮daj膮c si臋 smugom 艣wiat艂a na firma­mencie. Wszystkie noce mog艂yby by膰 r贸wnie pi臋kne, nie powinny jednak偶e stanowi膰 t艂a dla ponurych przemy艣le艅. Ida nie potrafi艂a la膰 艂ez w obliczu pi臋k­na. A teraz chcia艂a p艂aka膰.

Albo uciec.

Tylko 偶e jej korzenie tkwi艂y w zmarzni臋tej ziemi nad brzegiem fiordu. Nie umia艂aby zerwa膰 tych wi臋­z贸w, nie trac膮c cz膮stki samej siebie.

Skrzy偶owa艂a ramiona na piersiach. Nie marz艂a, cho膰 mr贸z trzyma艂 mocno. Nawet najl偶ejszy po­dmuch wiatru nie m膮ci艂 lustrzanej powierzchni wo­dy. Czu艂a uk艂ucia zimna na policzkach, ale grube warstwy odzienia nie przepuszcza艂y go do 艣rodka.

Samotna.

Samotna, obarczona ci臋偶arem niepewno艣ci, kt贸rej nikt nie m贸g艂 zdj膮膰 z jej bark贸w.

Zw膮tpienie.

Zw膮tpienie, kt贸re z偶era艂o jej dusz臋. I gorycz, 偶al do Mai.

Strach.

Strach przed nienazwanym. J臋zyk nie wym贸wi艂by nawet tego s艂owa.

Ida czu艂a dotyk z艂otej ozdoby na sk贸rze. Metalo­we skrzyde艂ka nagrza艂y si臋 jej ciep艂em. Z艂oty ptaszek, jedyne oparcie. I dzieci.

Bogu dzi臋ki, 偶e s膮 takie ma艂e i nic nie zrozumiej膮. B臋dzie je chroni膰 niezale偶nie od okoliczno艣ci.

Maja nie mog艂aby sk艂ama膰 w tak wa偶nej sprawie. Dlaczego wi臋c nie powiedzia艂a Reijo ca艂ej prawdy?

Ida w臋drowa艂a brzegiem morza. Stopy dziewczyny bezb艂臋dnie znajdowa艂y kolejny kamie艅, przemierza艂a t臋 drog臋 wielokrotnie. Noc pociemnia艂a, mr贸z przy­gasi艂 fioletowe p艂omienie, kt贸re przybra艂y barw臋 偶贸艂­ci. Niebo odbija艂o si臋 w nieruchomej tafli fiordu.

Ida ujrza艂a w艂asne my艣li, ludzi, kt贸rzy je zamiesz­kiwali. Nogi same j膮 nios艂y, nie艣wiadoma niczego wo­k贸艂 siebie pogr膮偶y艂a si臋 w 艣wiecie marze艅.

Na niebie zosta艂y s艂abe jasne smugi, jak 艣lady nart nad horyzontem od grzebienia g贸r na wschodzie do wysokich wierzcho艂k贸w na zachodzie. Gwiazdy, drobne plamki 艣wiat艂a, znaczy艂y miejsca, w kt贸rych podniebny narciarz podpiera艂 si臋 kijkiem.

Zrobi艂o si臋 ciemniej, czer艅 zast膮pi艂a granat, mr贸z st臋偶a艂.

Zbyt d艂ugo sta艂a w jednym miejscu. Policzki i czubek nosa szczypa艂y j膮 bole艣nie. Mro藕na noc zapowia­da艂a nadej艣cie zimy.

Ida ruszy艂a ku pobliskim szopom rybackim, czar­ny cie艅 w czarn膮 noc. Nie zauwa偶y艂a innego cienia, kt贸rego nie powinno tam by膰.

Dostrzeg艂a jego obecno艣膰, kiedy nie zd膮偶y艂 si臋 schowa膰 za 艣cian臋 szopy. 殴le postawi艂 stop臋 na ka­mieniu i cisz臋 przeci膮艂 g艂uchy odg艂os.

- Jest tam kto? - Ida otrze藕wia艂a na d藕wi臋k w艂a­snego g艂osu. - Do diab艂a, poka偶 si臋!

I w duchu pomodli艂a si臋, by ten kto艣 nie mia艂 z艂ych zamiar贸w. Wszak by艂a ca艂kowicie bezbronna.

Wyszed艂 z mroku, wci膮偶 jednak by艂 tylko niewy­ra藕n膮 plam膮 w ciemno艣ci.

Ida wiedzia艂a, kto to.

- Niczego tu nie znajdziesz - powiedzia艂a cierpko. - Niczego, co by mo偶na umie艣ci膰 w kr贸lewskim skarb­cu. Lub w艂asnym.

Zbli偶a艂 si臋 do niej krok po kroku. Nosi艂 sk贸rzan膮 czapk臋 i p艂aszcz si臋gaj膮cy niemal do kolan. Jasne fu­tro, zapewne wilcze, stosowne do godno艣ci poborcy.

- Powinna艣 by膰 w domu - powiedzia艂, a Ida mo­mentalnie zauwa偶y艂a zmian臋 w jego g艂osie. Inaczej wymawia艂 s艂owa, jakby pospieszniej, nadawa艂 im in­n膮 barw臋. - Tu nie jest bezpiecznie, zw艂aszcza dla ciebie.

- Od razu sobie tak pomy艣la艂am, widz膮c, jak prze­mykasz ukradkiem - odrzek艂a. Ca艂y czas zwraca艂a si臋 do poborcy na ty, jakby nie potrafi艂a si臋 zmusi膰 do okazania mu wi臋kszego szacunku.

- Ja ci nie zagra偶am - o艣wiadczy艂. O dziwo, Ida mu ufa艂a. Rzeczywi艣cie, dla niej nie stanowi艂 zagro偶enia.

- Co tu robisz? - spyta艂a. Mia艂a w zwyczaju nie owija膰 rzeczy w bawe艂n臋.

- Pilnuj臋, by艣 mog艂a spa膰 spokojnie - odpowiedzia艂.

- Co takiego?

Ida podesz艂a bli偶ej, by zajrze膰 mu w twarz. Musia­艂a zobaczy膰 jego oczy, by mu uwierzy膰.

- Popili艣my, kiedy... sko艅czyli艣my u twego brata - wyja艣ni艂 zwi臋藕le i bez za偶enowania. Po prostu wyko­na艂 swoj膮 prac臋. - Kasper nie ma do艣wiadczenia z ko­bietami takimi jak ty. R贸偶ne pomys艂y przychodz膮 mu do g艂owy. Nawet Emil, tw贸j przyjaciel, si臋 prze­razi艂, ale on nie jest w stanie powstrzyma膰 Kaspra. Ja potrafi臋. Dlatego tutaj czuwam. Na wszelki wypadek.

To dzia艂o si臋 naprawd臋. Ida nie 艣ni艂a.

- Dlaczego? - spyta艂a. - Czemu troszczysz si臋 o mnie? Wcale mnie nie znasz!

- Tak膮 jak ty spotyka si臋 raz w 偶yciu - odrzek艂 z lekkim u艣miechem. Ida zd膮偶y艂a ju偶 przyzwyczai膰 si臋 do ciemno艣ci i widzia艂a rysy twarzy poborcy.

Na jego twarzy malowa艂a si臋 powaga. Ida nie znala­z艂a powod贸w, by nie wierzy膰 s艂owom tego cz艂owieka.

- A tacy jak Kasper nie maj膮 prawa ci臋 dotkn膮膰 - doko艅czy艂. Trudno by艂o uzna膰 to za pe艂ne wyja艣nie­nie, ale wyra藕nie zamierza艂 na nim poprzesta膰.

- Widzia艂e艣 zorz臋? - spyta艂a machinalnie Ida. Mu­sia艂by by膰 艣lepcem, by jej nie dojrze膰, ale Ida nie zna­laz艂a w tej chwili innego tematu do rozmowy. A bar­dzo chcia艂a j膮 podtrzyma膰. Widzia艂a tego cz艂owieka mo偶e po raz ostatni w 偶yciu. By艂 jakby z innej rzeczy­wisto艣ci, w kt贸rej zapomina艂a o strachu i zw膮tpieniu.

- Zachwycaj膮ca - przyzna艂, a w jego g艂osie pojawi­艂a si臋 nutka rozmarzenia, kt贸rej Ida by si臋 po nim nie spodziewa艂a. - Tam, sk膮d pochodz臋, jej nie wida膰 - doda艂 szybko, jakby pragn膮艂 zatrzyma膰 magi臋 chwili.

- A sk膮d jeste艣? Po co jej to wiedzie膰?

- Z okolic Trondheim. Z ma艂ej wioski na wybrze偶u.

Rozumia艂a go coraz lepiej. Zacz臋艂a pojmowa膰, dla­czego wykonuje rozkazy. I dlaczego jest inny ni偶 po­zostali urz臋dnicy.

Nie pochodzi艂 z mo偶nego rodu, ale mierzy艂 wyso­ko. Ida nie w膮tpi艂a ani przez chwil臋, 偶e ten m臋偶czyzna mo偶e osi膮gn膮膰 cel, jaki przed sob膮 postawi艂. Niekt贸rzy si臋gaj膮 po gwiazdy i dostaj膮 je. Inni parz膮 sobie d艂onie.

Potrafi艂 zachowa膰 godno艣膰 cz艂owiecz膮, wykonuj膮c pod艂y zaw贸d. To 艣wiadczy艂o o jego sile.

Nie zapyta艂a, dlaczego zosta艂 poborc膮. Nie musia­艂a zna膰 powod贸w. I tak zreszt膮 nie spotkaj膮 si臋 ju偶 nigdy.

- Raduj臋 si臋, 偶e nie znale藕li艣my wi臋cej z艂ota u twe­go brata...

- Bo nie ma wi臋cej - odrzek艂a pospiesznie, chc膮c ukry膰 nieszczero艣膰. Tym razem bra艂 jej s艂owa serio. - Nie chc臋 o tym m贸wi膰 - doda艂a. - Knut jest doro­s艂y. Sam odpowiada za siebie. Nie ponosi odpowie­dzialno艣ci za ojca. Ani za m艂odsz膮 siostr臋...

- M贸wi艂em szczerze. Nie jeste艣my wyprani z uczu膰. Popatrzy艂 na Id臋 z ukosa. Jego twarz tchn臋艂a szcze­ro艣ci膮.

- 艁atwiej mi zrozumie膰 ciebie ni偶 Emila. Nie poj­muj臋, dlaczego to uczyni艂.

- Ludzie bywaj膮 podli - odrzek艂. - Nie do艣wiad­czy艂a艣 tego wcze艣niej? - I zaraz doda艂: - No tak, wi­dzisz tylko dobro膰 w cz艂owieku. Znasz ciemne strony ludzkiego charakteru, ale nie spodziewasz si臋 od­kry膰 ich u bliskich.

- Mo偶e masz racj臋 - przyzna艂a g艂ucho. Jej my艣li po­bieg艂y na po艂udnie, do Mai... Otrz膮sn臋艂a si臋 z nich, wr贸ci艂a do rzeczywisto艣ci, do mro藕nej p贸艂nocnej no­cy. - Tak dobrze mnie znasz? - roze艣mia艂a si臋. - Nie wszyscy potrafi膮 przejrze膰 mnie na wylot. Czasami sama zastanawiam si臋 nad sob膮 i nie potrafi臋 okre艣li膰, jaka jestem.

- Obcy dostrzegaj膮 wi臋cej. - We wzroku m臋偶czy­zny kry艂a si臋 czu艂o艣膰. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e w mroku Ida nie widzia艂a go zbyt wyra藕nie. - Marzniesz? - spyta艂 z zatroskaniem. - Powinna艣 wr贸ci膰 do 艂贸偶ka. Jeste艣 cienko ubrana...

Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Pozory myl膮 - u艣miechn臋艂a si臋. - Dobrze znosz臋 zimno.

- Wyobra偶a艂em sobie ciebie w wianku we w艂osach - wyzna艂 niespodziewanie. - W czerwcowym s艂o艅cu. My­li艂em si臋. Z kryszta艂kami 艣niegu bardziej ci do twarzy. - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Nie s艂uchaj mnie. Plot臋 trzy po trzy. Id藕 si臋 po艂o偶y膰.

- Nie jestem zm臋czona. Kr膮偶膮 mi r贸偶ne my艣li po g艂owie, a chc臋 si臋 ich pozby膰. Tutaj na powietrzu znajduj臋 spok贸j.

Rozmawiali jakby obok siebie. Umieszczeni jedno­cze艣nie w tej samej przestrzeni ogl膮dali j膮 z r贸偶nych stron. Malowali r贸偶nymi odcieniami pasteli.

- Odejdziesz?

- Tak. I ju偶 nie wr贸c臋.

- Nigdy?

- Nigdy.

Przytupywa艂 z lekka. Wyra藕nie marz艂 w swoich sk贸rzanych trzewikach, kt贸re nie trzyma艂y ciep艂a tak jak reniferowe botki. Lata sp臋dzone na tych ziemiach nauczy艂y Lapo艅czyk贸w wi臋cej ni偶 przybysze z po艂u­dnia, ufni w pot臋g臋 cywilizacji.

Ida zastanawia艂a si臋, czy zachowa go w pami臋ci. Jak d艂ugo b臋dzie w stanie przywo艂a膰 obraz tej twa­rzy, tak r贸偶nej od tych, kt贸re widywa艂a na co dzie艅?

Zapomni go, kiedy przyjdzie czas uporz膮dkowa膰 w艂asne 偶ycie. W tej chwili by艂 dla niej wa偶ny.

A on? Czy on j膮 zapami臋ta?

Nie chcia艂a wiedzie膰.

- W moich stronach te偶 mamy kamieniste pla偶e. Spodoba艂yby ci si臋.

- Lubi臋 morze - odpowiedzia艂a. - Kiedy艣 omal si臋 nie utopi艂am, ale i tak lubi臋 morze.

- Wi臋c co艣 nas 艂膮czy... W ciszy, kt贸ra zapad艂a, da艂 si臋 s艂ysze膰 szum fal.

I ich oddechy, regularne jak rytm morza.

- Nie musisz o mnie nic wiedzie膰 - urwa艂 i odwr贸­ci艂 si臋 do dziewczyny plecami. Ida zobaczy艂a jego bar­czyste ramiona i jasne loki wystaj膮ce spod czapki. - Nie powinna艣. Wracaj do domu.

Powt贸rzy艂 te s艂owa po raz kolejny. Czego艣 si臋 oba­wia艂? Ida dawno ju偶 przesta艂a stawia膰 sobie takie py­tania. Jej m艂odo艣膰 trwa艂a kr贸tko.

Dlaczego nie ma tu Sedolfa?

- Ty te偶. To najzimniejsza noc do tej pory. I naj­d艂u偶sza.

- Wywa偶臋 drzwi do szopy, jak b臋dzie trzeba... - po­wiedzia艂 z cierpkim u艣miechem. - Potrafi臋. Uprze­dzaj膮c twoje pytania, uczono nas tego...

- Nie mog臋 zabra膰 ci臋 do domu - pisn臋艂a. - Nie zrozumieliby.

- Co tu rozumie膰? - zdziwi艂 si臋. Sta艂 teraz zwr贸co­ny do dziewczyny, ale twarz skrywa艂 w cieniu szopy. Ida nie mog艂a dostrzec, co wyra偶a艂y jego oczy.

Za to on widzia艂 j膮 wyra藕nie. A Ida zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie potrafi skrywa膰 uczu膰. Umia艂a blefowa膰 w razie potrzeby, wymy艣la膰 usprawiedliwienia. Czasami jednak w tych najbardziej ulotnych chwi­lach 偶ycia nie mog艂a zdoby膰 si臋 na k艂amstwo.

- Co rozumie膰? - Us艂ysza艂a sw贸j w艂asny g艂os. - Co艣 dzieje si臋 mi臋dzy nami. Mam takie przeczucie.

Nie potrafi艂aby wyt艂umaczy膰 mu, 偶e jest c贸rk膮 ko­biety, kt贸ra dostrzega艂a to, co ukryte. Nie odwa偶y艂a­by si臋 wyjawi膰, i偶 sama rejestruje odcienie nastroj贸w i uczu膰 r贸wnie namacalnie jak rzeczy, kt贸rych doty­ka d艂oni膮.

- To ta noc - odezwa艂 si臋. - A mo偶e nie. Zwr贸ci­艂em uwag臋 na ciebie za pierwszym razem. Wtedy nie wiedzia艂a艣...

- I nie chc臋 wiedzie膰 - przerwa艂a mu, ale przecie偶 sama zacz臋艂a t臋 gr臋. Jak ptak, kt贸ry trzepocze si臋, by z艂apa膰 pierwszy podmuch wiatru, a potem zrywa si臋 do lotu i oddala si臋 g艂uchy na wszelkie wo艂ania. Ws艂u­chuje si臋 jedynie w szum w艂asnych skrzyde艂, skupio­ny tylko na tym, by machn膮膰 nimi kolejny raz.

Nie wiedzia艂a, dok膮d zaleci, ale da艂a si臋 unie艣膰 wia­trowi.

- Zapami臋ta艂a艣 mnie.

Skin臋艂a g艂ow膮 i ruszy艂a przed siebie, po raz pierw­szy od chwili, gdy zacz臋li rozmow臋. Ca艂a zesztywnia­艂a, lecz nie by艂a zmarzni臋ta. Stawia艂a stopy na 艣liskich kamieniach pokrytych lekk膮 warstewk膮 艣niegu, czu­艂a ich nier贸wn膮 powierzchni臋 pod podeszw膮 botk贸w. Wiedzia艂a, dok膮d zmierza, ciemno艣膰 nocy bowiem rozja艣nia艂y gwiazdy. Wiedzia艂a, co robi. Ucieka艂a.

M臋偶czyzna do艂膮czy艂 do niej. W jego cieniu czu艂a si臋 taka drobna. Futro sprawia艂o, 偶e wydawa艂 si臋 jesz­cze pot臋偶niejszy, sk贸rzana czapka dodawa艂a mu wzrostu.

- Zapami臋ta艂am - przyzna艂a si臋, bezwiednie prze­d艂u偶aj膮c t臋 magiczn膮 chwil臋. - Najpierw tw贸j glos...

- A potem?

- Nie wiem - odrzek艂a szczerze. - Co艣 nieuchwyt­nego...

Skin膮艂 g艂ow膮 i wsun膮艂 d艂onie w kieszenie p艂aszcza.

- Nieuchwytnego - powt贸rzy艂, ch艂on膮c j膮 wzro­kiem. - Gdyby艣 urodzi艂a si臋 w innym miejscu, w skromnej wiosce na po艂udnie st膮d...

- Na to nie mog臋 nic poradzi膰 - u艣miechn臋艂a si臋. - Na po艂udniu nie ma Fin贸w. Kto mia艂by mnie urodzi膰?

- Powik艂ane my艣li - stwierdzi艂. - Nie b臋d臋 ich snu膰 dalej. Uwierzysz mi, je艣li powiem, 偶e jestem ch艂odno my艣l膮cym cz艂owiekiem?

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Tak膮 jak ty spotyka si臋 raz w 偶yciu. Wi臋c ten je­den jedyny raz mo偶na odda膰 si臋 nieziszczalnym ma­rzeniom.

- Kiedy艣 osi膮gniesz znaczn膮 pozycj臋, prawda? - spyta艂a, wywo艂uj膮c u艣miech na jego twarzy.

- Nie wiem, czy jestem do tego stworzony.

- Ale nie spoczniesz w drodze - doda艂a Ida. - Wi臋c c贸偶 z tego, 偶ebym urodzi艂a si臋 w twojej wiosce? Za­uwa偶y艂by艣 mnie. Mo偶e nawet... - Odwr贸ci艂a wzrok.

- No tak. Nie powstrzyma艂abym ci臋. Porzuci艂by艣 wszystko, co ci przeszkadza w drodze do celu.

- Sk膮d mnie tak dobrze znasz? - zada艂 takie samo pytanie jak Ida par臋 chwil wcze艣niej. I uczyni艂 to r贸w­nie g艂uchym tonem. - Przynajmniej ci臋 zapami臋tam - doda艂. - Mo偶na bawi膰 si臋 my艣lami, je艣li nie czyni膮 nikomu krzywdy.

- Nikomu poza nami samymi - szepn臋艂a. Powinna odej艣膰. Pobiec do domu, zawrze膰 drzwi, zaci膮gn膮膰 zas艂ony.

- Nie dosta艂a艣 nigdy dach贸wk膮 w g艂ow臋? - spyta艂. Zdziwiony wzrok dziewczyny powiedzia艂 mu, 偶e nie rozumie jego s艂贸w. Nad fiordami nie kryto do­m贸w dach贸wkami.

- Poczu艂em, jakby dach si臋 na mnie osun膮艂, kiedy ujrza艂em ci臋 pierwszy raz. - M贸wi艂 z tak膮 偶arliwo艣ci膮, 偶e trudno by艂o zw膮tpi膰 w szczero艣膰 wyznania. - Je­stem tylko cz艂owiekiem. Widzisz poborc臋 podatko­wego, kt贸ry pl膮druje dom twego ukochanego brata. Jestem jednak cz艂owiekiem. Nazywam si臋 Sture Olavson Moen. Dostrze偶 mnie, Ido! Wiem, 偶e tak masz na imi臋...

- Widz臋 m臋偶czyzn臋... Wargi mia艂a zsinia艂e. Z zimna. Ze strachu. Ale g艂os brzmia艂 przejrzy艣cie, my艣li by艂y klarowne. Mo偶e to wina zorzy polarnej? Dobre sobie... zwal wszystko na zorz臋! R贸wnie dobrze mo偶na ksi臋偶yc obarcza膰 odpo­wiedzialno艣ci膮 za pierwszy poca艂unek!

Wi臋c dlatego wysz艂a w t臋 noc? By to w艂a艣nie prze偶y膰?

Ida nie udzieli艂a sobie odpowiedzi. Odda艂a si臋 uczuciom.

- Nie wiem, czy chcia艂bym mie膰 tak膮 偶on臋 jak ty - westchn膮艂. - Nie potrafi臋 zapomnie膰, 偶e jeste艣 偶o­n膮 innego.

Ida opar艂a si臋 o 艣cian臋 szopy. Stal tak blisko, 偶e mo­g艂a go dotkn膮膰, ale ramiona ci膮偶y艂y jej niepomiernie. Zniszczy艂aby nastr贸j. T臋 mistern膮 sie膰, kt贸r膮 tkali...

- Kochasz go? - Pytanie pad艂o jak wystrza艂. Jak smagni臋cie biczem. R贸wnie bolesne.

- Kogo? - spyta艂a i zobaczy艂a twarz Ailo. I twarz Sedolfa.

Gdzie jeste艣, Sedolf?

- M臋偶a... Znowu te dwie twarze. Mog艂a odpowiedzie膰, 偶e straci艂a pewno艣膰, kt贸ra z nich nale偶y do jej m臋偶a. Nic mu jednak do jej 偶ycia. Dzieli艂a z nim wy艂膮cznie t臋 chwil臋.

- Tak - odrzek艂a. - Kocham go. To by艂a prawda, to zawsze by艂a prawda. Przypa­d艂o jej w udziale morze mi艂o艣ci.

Znowu westchn膮艂, tym razem ci臋偶ej, bole艣niej...

- I nie masz kochanka? - zdziwi艂 si臋. - Powiedzia­艂a艣, 偶e porzuci艂bym wszystko, co przeszkadza mi w drodze na szczyt. To prawda, do tej pory tak my­艣la艂em. Teraz widz臋 jednak, 偶e w moim domu braku­je 艣cian...

- Nie odbuduj臋 ich.

- Nie prosz臋 ci臋 o to.

Byli tak bezlito艣nie szczerzy wobec siebie. Na ta­k膮 szczero艣膰 sta膰 tylko dwoje obcych sobie ludzi.

W nieznajomym mo偶na na pierwszy rzut oka roz­pozna膰 bratni膮 dusz臋. Mo偶na uzna膰, 偶e los prowadzi nas r贸偶nymi 艣cie偶kami.

I udawa膰, 偶e wszystko ma sw贸j sens...

To przekracza艂o zdolno艣膰 pojmowania. Ida nie do­sta艂a dach贸wk膮 w g艂ow臋, ca艂y czas jednak pl膮ta艂a si臋 w niciach losu jak w lepkiej paj臋czynie, kt贸r膮 paj膮k osnuwa nic nie przeczuwaj膮ce owady.

R贸偶ni艂a si臋 od nich. Zawsze udawa艂o si臋 jej wypl膮­ta膰. Nie potrafi艂a jednak uciec. Spada艂a na ziemi臋.

Sta艂 tak blisko. Wysoki, dostojny, tak odmienny od m臋偶czyzn z jej otoczenia. Pe艂en tajemnic, kt贸rych ni­gdy nie pozna. Zajdzie daleko w 偶yciu, ale ona nigdy si臋 tego nie dowie. On b臋dzie si臋 tylko domy艣la膰, jak biegn膮 kolejne dni jej 偶ycia. Powi膮za艂a ich delikatna ni膰 porozumienia, z kt贸rej nie da si臋 utka膰 mocnej sieci.

呕ycie kierowa艂o ich w r贸偶ne strony. On wyjedzie i nigdy nie wr贸ci. Ona przyjmie to z ulg膮, boi si臋 bo­wiem tego, co stanowi istot臋 jego istnienia.

Ona zostanie. Takie jest jej przeznaczenie.

Sta艂 tak blisko, 偶e mog艂a go dotkn膮膰...

Wysun臋艂a r臋ce spod ciep艂ego kaftana. Zdj臋艂a grube we艂niane r臋kawice i rzuci艂a je na kamienie.

To by艂a jedyna okazja, by go dotkn膮膰. Poczu膰 je­go sk贸r臋 pod czubkami palc贸w.

D艂o艅 na g艂adkim policzku. A wi臋c nale偶a艂 do tych m臋偶czyzn, kt贸rzy gol膮 si臋 codziennie. Sedolf zwyk艂 chodzi膰 z kilkudniowym zarostem. Teraz pewnie za­pu艣ci艂 brod臋, skoro nie czu艂 na sobie karc膮cego wzro­ku 偶ony.

Poborca chwyci艂 d艂o艅 Idy, przycisn膮艂 sobie do twa­rzy. Drug膮 r臋k膮 dotkn膮艂 jej ostro偶nie, przesun膮艂 pal­cami po zarysie brwi i ust. Potem gwa艂townie cofn膮艂 d艂o艅, jakby si臋 oparzy艂.

A w chwil臋 p贸藕niej przycisn膮艂 Id臋 do siebie. Uto­n臋艂a w mi臋kkim wilczym futrze.

Nie zawaha艂 si臋. We wszystkim, co robi艂, okazy­wa艂 zdecydowanie.

Ida podda艂a si臋 nastrojowi chwili. Ta ucieczka od rzeczywisto艣ci musia艂a sko艅czy膰 si臋 upadkiem, ale dziewczyna par艂a 艣lepo naprz贸d.

On nic nie powiedzia艂. Ona milcza艂a. Nie by艂o usprawiedliwienia, ka偶de z nich mia艂o okazj臋, by si臋 wycofa膰. Oboje d膮偶yli w tym samym kierunku, cho膰 偶adne z nich tego nie pragn臋艂o.

Ida podnios艂a twarz i dotkn臋艂a wargami policzka m臋偶czyzny, a p贸藕niej jego ust. I to ona nada艂a temu poca艂unkowi mi臋kko艣ci, bo on 偶膮da艂 wi臋cej, ni偶 da­wa艂. To ona musia艂a pokaza膰 mu czu艂o艣膰 i delikat­no艣膰 tej pieszczoty...

Mogli unikn膮膰 takiego zako艅czenia. Pewnie uznali­by si臋 za lepszych ludzi, gdyby zdo艂ali si臋 powstrzyma膰.

I mieliby w膮tpliwo艣ci.

A teraz wiedzieli ju偶, co by艂oby dalej, i oderwali si臋 od siebie. D艂onie uton臋艂y w r臋kawicach, kt贸re zd膮­偶y艂y zgubi膰 ciep艂o. Kt贸re nie b臋d膮 ich grza膰 przez ja­ki艣 czas.

- Teraz p贸jdziesz do domu - powiedzia艂. Ida roz­pozna艂a ten g艂os, kt贸rym wydawa艂 polecenia. - Ju偶 nic wi臋cej nie przytrafi si臋 tej nocy. Jeste艣 zbyt do­bra, by dotyka艂 ci臋 kto艣 taki jak ja.

- Dobrze, 偶e wyje偶d偶asz - wyszepta艂a. Sedolf, gdzie jeste艣?

- Dobrze, 偶e jest zimno - poprawi艂 j膮. - W letnim s艂o艅cu nie by艂bym taki przyzwoity...

Ida spojrza艂a na niego, jakby chcia艂a utrwali膰 w pa­mi臋ci rysy tej twarzy.

- By艂by艣 - zapewni艂a go. - Nie nale偶ysz do m臋偶czyzn, kt贸rzy 艣lepo ulegaj膮 偶膮dzy. Wiesz, 偶e mo偶na si臋 powstrzyma膰. Mo偶na odm贸wi膰...

- Ty te偶 - u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo. - Wymienili­艣my poca艂unek, ale 偶adne z nas nie by艂o gotowe na wi臋cej. Uwierz mi, nie jestem 艂asy na cudz膮 w艂asno艣膰...

- Pi臋kne s艂owa w ustach poborcy! - zachichota艂a. - Id臋 do domu. Ty te偶 wracaj. Nic nam si臋 nie stanie...

- W domu s膮 tylko kobiety i dzieci. - Napotka艂 zdziwiony wzrok dziewczyny. - Widzia艂em, jak wy­je偶d偶ali. Zostan臋 tutaj, Ido. Tylko tyle mog臋 zrobi膰 dla marze艅.

Spojrza艂a na niego ostatni raz. Nie zamierza艂a przeciwstawia膰 si臋 takiej stanowczo艣ci.

- Zegnaj, Sture Moen - powiedzia艂a.

I byli ju偶 tylko cieniami w nocy, a偶 oboje poch艂o­n臋艂a ciemno艣膰. Zorza polarna nie zostawi艂a na niebie najmniejszego 艣ladu, kiedy Ida bieg艂a do domu.

Usi艂owa艂a uciec, ale to nie by艂o w艂a艣ciwe rozwi膮­zanie. Nie potrafi艂a oprze膰 swego 偶ycia na k艂amstwie. Sedolf, powtarza艂a w duchu. Sedolf...

7

Helena nie przyzna艂a si臋 Idzie, 偶e wie o jej nocnej wyprawie i potajemnym spotkaniu. S艂ysza艂a, jak przy­jaci贸艂ka wychodzi. Pospiesznie za艂o偶y艂a buty, narzu­ci艂a na siebie p艂aszcz i ukryta w sosnowym lasku za domem, obserwowa艂a Id臋. Widzia艂a posta膰 przemyka­j膮c膮 mi臋dzy szopami rybak贸w. Dr偶膮c z zimna, zosta­艂a w ukryciu na tyle d艂ugo, by si臋 zorientowa膰, 偶e Idzie nie grozi 偶adne niebezpiecze艅stwo ze strony nieznajomego. Mo偶na by艂o nieomal pomy艣le膰, 偶e dziewczyna dobrowolnie wysz艂a mu na spotkanie.

Ida wr贸ci艂a p贸藕n膮 noc膮, r贸wnie bezszelestnie jak wysz艂a, i w艣lizgn臋艂a si臋 pod ko艂dr臋 po swojej stronie 艂贸偶ka.

Zdawa艂o jej si臋, 偶e Helena 艣pi, a ta nie wyprowa­dzi艂a jej z b艂臋du.

Wybra艂a milczenie. Postanowi艂a czeka膰. Nosi艂a w sobie tyle tajemnic, kt贸rych nikomu nie wyjawi艂a. Nie mog艂a 偶膮da膰, by kto艣 okaza艂 jej wi臋ksz膮 otwarto艣膰.

Ida zacz臋艂a ranek w ot臋pieniu. Sen przyszed艂 p贸藕­no i zamieni艂 my艣li w koszmary, kt贸re prze艣ladowa­艂y j膮 ca艂膮 noc. Obudzi艂a si臋 z trudem, cia艂o wci膮偶 do­maga艂o si臋 odpoczynku.

By艂a bardziej zm臋czona ni偶 przed p贸j艣ciem spa膰.

Anjo postanowi艂a wr贸ci膰 do domu. Przed odjaz­dem odci膮gn臋艂a Helen臋 na bok.

- Opiekuj si臋 Id膮 - szepn臋艂a. - Dzieje si臋 z ni膮 co艣 niedobrego.

Helena nie wyjawi艂a, co widzia艂a noc膮, ale obieca­艂a zaj膮膰 si臋 Id膮.

- Je艣li wiesz, o co chodzi - doda艂a Anjo - opowiedz Reijo. Nie czekaj, a偶 Ida sama to uczyni. Nie domy­艣lam si臋, co si臋 kryje za jej zachowaniem, ale zaczy­nam si臋 powa偶nie niepokoi膰!

Opowiedzie膰 Reijo?

Helena bardzo tego pragn臋艂a. Nikt inny nie zrozu­mia艂by jej lepiej, ani Anjo, ani nawet Ida. Tylko Re­ijo potrafi艂 zajrze膰 w g艂膮b duszy bli藕niego.

Ba艂a si臋 jednak, 偶e wykorzysta te zwierzenia prze­ciwko niej.

Chcia艂 odwie藕膰 j膮 do domu, do Finlandii. Nawet nie musia艂 m贸wi膰 tego g艂o艣no, Helena i tak wiedzia艂a.

M贸g艂 to uczyni膰. By艂a jeszcze Maja, jego oczko w g艂owie. 呕ona Williama Runefelta, co dodatkowo komplikowa艂o spraw臋. Gdyby zacz臋艂a opowiada膰, jedno zwierzenie poci膮gn臋艂oby nast臋pne. W ko艅cu wygada艂aby si臋 ze wszystkim.

Dobrze, 偶e Tornio le偶y daleko st膮d.

Ida nie odzywa艂a si臋. Jej wzrok nieustannie ucieka艂 ku fiordowi, jakby spodziewa艂a si臋 go艣ci. Dzie艅 mi­ja艂, a nikt nie przybywa艂.

Widzia艂y, jak 艂贸d藕 poborc贸w stawiano na wodzie. Potem 偶agiel zamieni艂 si臋 w ma艂膮 plamk臋 na tle o艣nie­偶onych g贸r, kt贸re ci膮gn臋艂y si臋 a偶 do miejsca, gdzie fiord otwiera艂 si臋 na morze.

Ida mia艂a podkr膮偶one oczy. Helena nie zauwa偶y艂a jednak, by przyjaci贸艂ka p艂aka艂a.

Widzia艂a j膮, jak stoi, podnosz膮c do twarzy sweter Sedolfa i wdychaj膮c jego zapach. Je艣li wci膮偶 w nim tkwi艂, wszak wcze艣niej Ida go wypra艂a i przez par臋 dni suszy艂a na 偶erdziach mi臋dzy zabudowaniami.

Zwi膮zek Idy i Sedolfa napawa艂 Helen臋 wzrusze­niem. Tak bardzo si臋 kochali. Jej pierwszy m膮偶 z pew­no艣ci膮 nie 偶yje!

Cho膰 i on mia艂 w sobie co艣. Pami臋ta艂a, 偶e wzbu­dzi艂 w niej ciekawo艣膰, by艂 pierwszym Lapo艅czykiem, kt贸remu mog艂a przyjrze膰 si臋 z bliska. Wni贸s艂 do ich letniego domku ekscytuj膮cy powiew dziko艣ci.

Sedolf w niczym mu nie ust臋powa艂. Helena lubi艂a Sedolfa, jego spok贸j, mi艂膮 powierzchowno艣膰, urok.

Ten drugi nie 偶yje!

Mog艂a zapyta膰 Curta, kiedy ju偶 by艂o po wszyst­kim, ale w og贸le o tym nie pomy艣la艂a. Tamten m臋偶­czyzna zainteresowa艂 j膮 przez chwil臋, a potem o nim zapomnia艂a. Poza tym ba艂a si臋. Curt got贸w by艂 po­dejrzewa膰, 偶e powoduje ni膮 co艣 innego ni偶 zwyk艂a ciekawo艣膰...

A Curt? Czy wci膮偶 偶yje?

Czy wci膮偶 fascynuje si臋 no偶ami?

Wspomnienie ptaszka, s艂owa, kt贸re zgasi艂y rado艣膰 Idy, kaza艂y Helenie rozpami臋tywa膰 w艂asn膮 prze­sz艂o艣膰. By艂a w gorszej sytuacji ni偶 Ida. Nie mia艂a 偶ad­nego oparcia w 偶yciu.

Anjo kaza艂a powt贸rzy膰 wszystko Reijo.

Bo偶e, to najgorsze, co mog艂aby uczyni膰!

Reijo wr贸ci艂 do domu ponury. Wida膰 Anjo odby­艂a z nim powa偶n膮 rozmow臋. Ida ledwie zauwa偶y艂a na­str贸j ojca. Zamkn臋艂a si臋 w swoim 艣wiecie, nie zwa偶a­j膮c na nikogo. Nawet Karl to zauwa偶y艂.

- Ida chora? - spyta艂 malec z niepokojem. Dziewczyna przytuli艂a go mocno i pog艂aska艂a po czuprynie, ale jej wzrok by艂 nieobecny.

Helena z艂apa艂a si臋 na tej samej my艣li, kt贸r膮 Ida wy­powiada艂a po wielokro膰. Sedolf, gdzie jeste艣?

Ida zebra艂a brudn膮 bielizn臋 i posz艂a do pralni, by j膮 wygotowa膰. To by艂a ci臋偶ka praca. Trzeba nanie艣膰 drew, d藕wiga膰 cebry z wod膮 ze studni lub ze stru­mienia, je艣li mr贸z zd膮偶y艂 sku膰 studni臋 lodem. Ka偶­dego zimowego poranka zagl膮dano do studni. Wo­da w ko艅cu zamarza艂a, a l贸d zwykle nie puszcza艂 przed majem.

- Nie musisz sama bra膰 si臋 za najci臋偶sz膮 robot臋. Ida spojrza艂a na Helen臋. Wzrok dziewczyny, kie­dy艣 tak 偶ywy, pokrywa艂 welon smutku.

- Minie sporo czasu, zanim naprawi膮 szkody w do­mu Knuta. Nie mamy tyle odzienia, co wytworne da­my z fi艅skiej szlachty...

Ugryz艂a si臋 w warg臋 i nie doko艅czy艂a. Zawstydzo­na odstawi艂a kosz z bielizn膮, podesz艂a do Heleny i na kr贸tk膮 chwil臋 przytuli艂a si臋 do niej.

- Przepraszam - szepn臋艂a ze znu偶eniem. - Nie chcia艂am tego powiedzie膰. 呕adne z nas nie wybiera艂o sobie rodzic贸w. Trzeba zrobi膰 t臋 robot臋, a ty lepiej ni偶 ja poradzisz sobie z dzie膰mi. Jestem w z艂ym na­stroju i musz臋 si臋 czym艣 zaj膮膰, by zapomnie膰. Lubi臋 si臋 czasem zm臋czy膰, przynajmniej nie b臋d臋 musia艂a z nikim rozmawia膰...

- Ju偶 dobrze - odrzek艂a Helena, cho膰 uwaga Idy wci膮偶 j膮 bola艂a. Po raz pierwszy kto艣 u偶y艂 tego argu­mentu przeciw niej. Nie spodziewa艂a si臋, wierzy艂a niezachwianie, i偶 traktuj膮 j膮 jak jedn膮 z rodu.

Na dodatek uczyni艂a to Ida. Je艣li kogokolwiek mog艂a uzna膰 za zaufan膮 osob臋, to w艂a艣nie Id臋. Zaufanie tak 艂atwo utraci膰.

Helena wykrzywi艂a si臋, widz膮c, jak Ida d藕wiga kosz do pralni, zbitej z desek szopy z kominem. Szo­pa by艂a niewielka, ale rozmy艣lnie nadawano jej takie wymiary - sz艂o o to, by oszcz臋dzi膰 drewna zimow膮 por膮. Mieszka艅cy osad nad fiordami odznaczali si臋 praktyczno艣ci膮.

Ida mog艂a si臋 jedynie domy艣la膰, jak nisko upad艂a fi艅ska szlachcianka. I jak wysok膮 kiedy艣 zajmowa艂a pozycj臋.

Od chwili, kiedy pozna艂a Curta, stacza艂a si臋 w d贸艂. On te偶 zdawa艂 sobie z tego spraw臋 i dlatego tak ni膮 pogardza艂.

Helena wzi臋艂a si臋 w gar艣膰. Nie powinna ogl膮da膰 si臋 wstecz. Mosty zosta艂y spalone, dom przesta艂 istnie膰. Wystarczy, 偶e Id臋 dr臋cz膮 demony przesz艂o艣ci.

- Gdzie jest Ida? - spyta艂 Reijo, pojawiwszy si臋 w drzwiach. Nie pomy艣la艂 nawet o tym, by zdj膮膰 wierzchnie odzienie.

- Pierze - odpowiedzia艂a Helena. Dzieci bawi艂y si臋 na pod艂odze. Kula艂y do siebie motki we艂ny, 偶uj膮c twarde sk贸rki chleba. Maluchom wyrzyna艂y si臋 z臋by.

- Patrik zdecydowa艂 si臋 powt贸rzy膰 mi wszystko - wyja艣ni艂 Reijo, wieszaj膮c kaftan przy drzwiach. Obrzu­ci艂 Helen臋 badawczym spojrzeniem. - O m臋偶czy藕nie z ko艣cianym ptaszkiem, kt贸ry nie zgin膮艂 w po偶arze statku. O tym, 偶e zosta艂 uratowany i dozna艂 poparze艅...

- 呕a艂uj臋, 偶e to powiedzia艂am. - Helena opu艣ci艂a wzrok na swoje r臋ce, czerwone i sp臋kane. A kiedy艣 mia艂a takie pi臋kne d艂onie! - Nie pomy艣la艂am o konsekwencjach - doda艂a nieomal z p艂aczem. - To by艂o zdarzenie, do kt贸rego nie przywi膮zywa艂am wi臋kszej wagi. Pad艂y wtedy s艂owa, kt贸re nie mia艂y dla mnie znaczenia. Nigdy bym nie wr贸ci艂a do tamtych chwil, gdyby nie ten ptaszek... Reijo pokiwa艂 g艂ow膮.

- Wi臋c jeste艣 pewna? - spyta艂. - Nie mylisz si臋? Helena zaprzeczy艂a zdecydowanie. Nerwowo zaci­ska艂a palce, wbija艂a paznokcie w sk贸r臋.

- Nie s膮dzisz, 偶e wola艂abym si臋 myli膰? - spyta艂a. W momentach zdenerwowania traci艂a ca艂膮 sw膮 urod臋. Wykrzywia艂a twarz, ucieka艂a oczami. - Nie spos贸b go zapomnie膰. Ten ptaszek by艂 pi臋kny, dok艂adnie taki sam jak ma Ida. Nosi艂 go na rzemyku dwukrotnie owi­ni臋tym wok贸艂 szyi. Zbyt wiele szczeg贸艂贸w si臋 zgadza, to nie mo偶e by膰 przypadek.

Reijo ponownie skin膮艂 g艂ow膮. Przypomnia艂 sobie rozmow臋 z Maj膮. Wtedy te偶 mia艂 niejasne wra偶enie, 偶e jej relacja nie uk艂ada si臋 w logiczn膮 ca艂o艣膰.

- Ida s膮dzi wi臋c, 偶e Ailo wci膮偶 偶yje? Helena przytakn臋艂a. Potem zaprzeczy艂a i zn贸w przytakn臋艂a.

- Nie wiem - powiedzia艂a. - Nie zwierzy艂a mi si臋. Uwa偶a jednak, 偶e 偶y艂 d艂u偶ej, ni偶 twierdzi 偶ona Wil­liama... 偶ona Williama Runefelta...

- 呕e te偶 przysz艂o to na ni膮 akurat teraz - mrukn膮艂 Reijo. - Nie do艣膰 mamy k艂opot贸w... Trzeba pom贸c Knutowi. Szkoda, 偶e nie ma Sedolfa. Tylko on potra­fi przem贸wi膰 jej do rozs膮dku. Ailo nie kaza艂by jej si臋 dr臋czy膰, gdyby wci膮偶 偶y艂. Co tej dziewczynie przy­chodzi do g艂owy?

A jednak sam nie by艂 do ko艅ca przekonany, Helena dostrzeg艂a to w jego zachowaniu. Gdzie艣 znik艂a je­go niezachwiana pewno艣膰 siebie. Mi臋dzy brwiami po­jawi艂a si臋 g艂臋boka zmarszczka.

Dlaczego w膮tpi艂? Przecie偶 tam by艂. Rozmawia艂 z 偶on膮 Runefelta. Ze swoj膮 ulubienic膮. Chyba potra­fi艂 odr贸偶ni膰 prawd臋 od fa艂szu.

- Znasz Williama Runefelta? - spyta艂 nagle. Helena skin臋艂a g艂ow膮. Nie zdo艂a艂a wym贸wi膰 ani jednego s艂owa.

- Zna艂a艣 go dobrze? By艂a艣 z nim po imieniu? To chyba niezwyczajne w waszych kr臋gach?

- Nie by艂o nas wielu - odpowiedzia艂a kr贸tko, sta­raj膮c si臋 zapanowa膰 nad g艂osem. - Curt do nich do­艂膮czy艂 - doda艂a bez zwi膮zku. - Do tych, co chcieli wy­zwoli膰 Finlandi臋...

Wi臋c tu le偶a艂a przyczyna ucieczki.

William Runefelt wyjecha艂 do Niemiec. Curt Hal­lencrantz do Norwegii.

Nale偶eli do tego samego obozu.

A Ailo umar艂.

Tak przynajmniej mo偶na by艂o s膮dzi膰.

Maja wiedzia艂a. Je艣li ktokolwiek wiedzia艂, to w艂a­艣nie ona. Nie wyzna艂a mu ca艂ej prawdy, kiedy j膮 od­wiedzi艂. Wtedy jej nie naciska艂 ze wzgl臋du na dziec­ko, ale czul, 偶e nie jest z nim do ko艅ca szczera.

Nie potrafi艂 jednak wyobrazi膰 sobie, 偶e Maja go ok艂amuje. Kiedy艣 ufa艂a mu bezgranicznie. Kiedy艣 go kocha艂a...

A jednak. Sk艂ama艂a. A mo偶e zatai艂a co艣, co mia艂 prawo wiedzie膰.

- Widz臋 po tobie, 偶e wybierasz si臋 do Finlandii - wyrzek艂a ci臋偶ko. - Ju偶 wyda艂e艣 na mnie wyrok.

- Wyrok? - zapyta艂. Dziewczyna przejrza艂a go. Nie spodziewa艂 si臋 niczego innego, by艂a wszak bystra. Hele­na popatrzy艂a na niego ze smutkiem i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- S膮dzi艂e艣, 偶e si臋 nie domy艣lam? - doda艂a. - Uwa­偶asz, 偶e tam moje miejsce. Nie wyjawi臋 ci jednak na­zwiska moich rodzic贸w. Nie dowiesz si臋, gdzie mnie odwie藕膰.

- To 偶adna trudno艣膰. Maja mi pomo偶e. Helena utkwi艂a wzrok w oczach Reijo. Szmaragdo­we spojrzenie. Straci rezon, kiedy mu o tym powie?

- Masz oczy jak dwa szmaragdy, Reijo. Bo偶e, a jednak si臋 odwa偶y艂a! Nie domy艣la艂 si臋 na­wet, ile j膮 to kosztowa艂o. Przyjmie te s艂owa za 偶art...

- Co te偶 przysz艂o ci do g艂owy? Helena zachichota艂a.

- Musia艂am ci to powiedzie膰. Twoje oczy s膮 jak dwa szmaragdy. B艂yszcz膮ce zielonkawe kamienie. Mia艂am kiedy艣 ca艂y sznur szmaragd贸w, ale rzadko go nosi艂am. Wstydzi艂am si臋. Przyda艂yby si臋 Idzie, paso­wa艂yby do jej rudych w艂os贸w. I tego zielonego b艂y­sku w oczach...

M贸wi艂a, co jej 艣lina na j臋zyk przyniesie. Robi艂a tak tylko w chwilach zdenerwowania.

- Zamierzam zabra膰 ci臋 do Suomi, Heleno - oznaj­mi艂 spokojnie Reijo. Nie da艂 si臋 zwie艣膰 komplemen­tom dziewczyny, cho膰 wzruszy艂y go do g艂臋bi. Daw­no ju偶 偶adna kobieta nie m贸wi艂a do艅 w ten spos贸b. Od dawna 偶adna mu nie schlebia艂a.

Co chcia艂a tym osi膮gn膮膰? Niewa偶ne, Reijo i tak musia艂 j膮 rozczarowa膰.

- Wi臋c wiem, na czym stoj臋 - odrzek艂a, nie kryj膮c zawodu. - Nie u艂atwi臋 ci zadania. Zabierz mnie do posiad艂o艣ci Williama Runefelta. Co ofiarowa艂 Mai? Hailuoto? Zawie藕 mnie tam, zobaczymy, czy kto艣 mnie rozpozna! Kto wie, mo偶e b臋dziesz musia艂 za­bra膰 mnie z powrotem...

- Przykro mi, Heleno - przerwa艂 jej. - Naprawd臋 mi przykro. Tak 艂atwo ci臋 polubi膰. Nie chcemy ci臋 wyga­nia膰. Jeste艣 jednak stworzona do lepszego 偶ycia, a 偶ad­ne z nas nie mo偶e ci go zapewni膰. Urodzi艂a艣 si臋, by...

- Mog艂am urodzi膰 si臋 gdzie艣 indziej - rzuci艂a wy­zywaj膮co.

- Nie moja rzecz bawi膰 si臋 w Pana Boga.

- Za zimno na podr贸偶 przed nowym rokiem - o艣wiadczy艂a stanowczo. Zyskiwa艂a troch臋 czasu. A czas koryguje ludzkie plany.

- 呕eby艣 zaufa艂a mi cho膰 troch臋 - powiedzia艂 cicho Reijo. Jego s艂owa zabrzmia艂y jak westchnienie, prze­chyli艂 g艂ow臋 i nada艂 twarzy wyraz 艂agodno艣ci. - Nie jestem potworem, Heleno!

Wym贸wi艂 imi臋 dziewczyny z prawdziwym na­maszczeniem. W ustach Reijo brzmia艂o odmiennie ni偶 w ustach innych ludzi. Helena lubi艂a, jak j膮 na­zywa艂 po imieniu.

Budzi艂 w niej sprzeczne uczucia. Strach i rado艣膰.

- Nie mog臋 ci ufa膰, Reijo - zacz臋艂a. - Nie ukry­wasz, 偶e pragniesz uczyni膰 to, czego obawiam si臋 naj­bardziej. Trudno, bym z tego powodu uzna艂a ci臋 za rycerza w b艂yszcz膮cej zbroi na bia艂ym koniu...

Zgrzytn膮艂 z臋bami. Wyra偶a艂a si臋 straszliwie g贸rnolot­nie. 艁atwo by艂o wpa艣膰 w sid艂a tych dziwacznych fraz. Reijo nie mia艂 czasu na s艂owne zabawy. Stan膮艂 w drzwiach i wyjrza艂 na zewn膮trz.

- Dawno wysz艂a? - zapyta艂.

- Dawno. Podmuch zimna wdar艂 si臋 przez uchylone drzwi i owion膮艂 nogi Heleny. Odwr贸ci艂a si臋, by zwr贸ci膰 Re­ijo uwag臋, ale jego ju偶 nie by艂o. Ma艂y Karl ruszy艂 p臋­dem za dziadkiem.

Helena dopad艂a do drzwi przed ch艂opcem i zrozu­mia艂a, dlaczego Reijo znikn膮艂 tak niespodziewanie.

Z komina pralni nie unosi艂 si臋 dym. Do drzwi pro­wadzi艂y drobne 艣lady Idy. Teraz pokry艂y je wi臋ksze 艣lady but贸w Reijo.

Helena zamkn臋艂a drzwi. Wepchn臋艂a synka Anjo do pokoju, a razem z nim ma艂膮 Raij臋 i Mikkala. Ca艂a tr贸jka z ciekawo艣ci膮 spogl膮da艂a na drzwi, za kt贸rymi wyra藕nie dzia艂o si臋 co艣 ciekawego.

Na schodach zadudni艂y kroki Reijo. Helena otwo­rzy艂a. Trzyma艂 w ramionach bezw艂adne, zmarzni臋te cia艂o Idy. Wszed艂 do 艣rodka, po艂o偶y艂 c贸rk臋 na 艂贸偶ku i przykry艂 kocem.

- Zemdla艂a, nios膮c wiadra - wyja艣ni艂, nie spuszcza­j膮c oczu z Idy. - Mo偶esz wzi膮膰 konia i pojecha膰 po Anjo?

Helena skin臋艂a g艂ow膮. By艂a przestraszona, zd膮偶y艂a ju偶 po偶a艂owa膰 z艂ych my艣li.

- Co jej jest?

- Wiem tyle, co ty - odrzek艂 kr贸tko. - Jak my艣lisz, po co mi Anjo? Jed藕 ju偶, potrzeba mi rozs膮dnej ko­biety, a nie g艂upiej g膮ski!

Helena skuli艂a si臋 w sobie. Nie zas艂u偶y艂am na te s艂owa, pomy艣la艂a, to niesprawiedliwe!

Zarzuci艂a co艣 na siebie. Powinna w艂a艣ciwie prze­bra膰 si臋 przed t膮 wypraw膮 w mro藕ny dzie艅, ale prze­cie偶 i tak nikt nie przejmowa艂 si臋 jej losem!

Leimo parskn膮艂 rado艣nie na jej widok. Helena po­g艂adzi艂a go po bia艂ej grzywie i wyprowadzi艂a na dro­g臋. Nie traci艂a czasu na siod艂anie, wszak Reijo naka­za艂 jej po艣piech.

Je藕dzi艂a ju偶 na oklep. By艂a sprawn膮 amazonk膮. W ko艅cu ona te偶 co艣 potrafi!

- Co si臋 sta艂o? - Anjo czeka艂a na ni膮 na podw贸rzu. Wcze艣niej zauwa偶y艂a zbli偶aj膮cego si臋 je藕d藕ca, pozna­艂a konia i dziewczyn臋 na jego grzbiecie.

- Ida - wysapa艂a Helena, przytrzymuj膮c si臋 grzy­wy Leimo. Oboje bardzo si臋 utrudzili. - Zemdla艂a. Reijo kaza艂 mi jecha膰 po ciebie.

- Zemdla艂a? - Anjo zamy艣li艂a si臋. - Mamy grudzie艅 - doda艂a. - No dobrze, szkoda czasu. Reijo pewnie odcho­dzi od zmys艂贸w?

Helena skin臋艂a g艂ow膮. W oczach dziewczyny An­jo widzia艂a bezradno艣膰.

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e zn贸w zostanie dziadkiem. Oczywi艣cie! Ze te偶 sama o tym nie pomy艣la艂a.

Wprawdzie dot膮d nie rodzi艂a, ale jest kobiet膮. Zam臋偶­n膮 kobiet膮. Powinna si臋 domy艣li膰...

W 艣wiecie, w kt贸rym si臋 wychowa艂a, ta wiedza nie by艂a powszechna, przynajmniej nie dla dobrze urodzo­nych panien. Tymi sprawami zajmowa艂y si臋 akuszerki. A damy, kt贸re mia艂y dzieci, nie dzieli艂y si臋 swoimi do­艣wiadczeniami. Nie nale偶a艂o to do dobrego tonu.

Anjo 艣mia艂a si臋.

- Zaprowad藕 Leimo do stajni. We藕miemy w贸z. Ni­gdy nie lubi艂am je藕dzi膰 wierzchem. M贸j ty艂ek nie pa­suje do ko艅skiego grzbietu.

Helena musia艂a si臋 u艣miechn膮膰. Anjo potrafi艂a wprawi膰 j膮 w dobry humor.

- Jeste艣 lepszym je藕d藕cem ni偶 wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn - ci膮gn臋艂a Anjo, a Helena zarumieni艂a si臋 z emocji. Tak mi艂o us艂ysze膰 pochwa艂臋. Potrzebowa艂a mi艂ych s艂贸w, a Anjo zawsze by艂a szczodra. Chwali艂a wszystkich wo­k贸艂 siebie z czystej potrzeby sprawiania rado艣ci.

- Zosta艅 tutaj - doda艂a jeszcze. - Przyda ci si臋 chwi­la oddechu. Potrzebujemy ci臋, cho膰 mo偶e nie potrafi­my tego okaza膰. M臋偶czy藕ni ko艅cz膮 porz膮dki w izbie.

- Ale dzieci... Anjo machn臋艂a r臋k膮.

- Pozw贸l nam, matkom, zaj膮膰 si臋 dzie膰mi. Jeste艣 blada, jakby艣 sama mia艂a zemdle膰. Reijo warkn膮艂 na ciebie?

Helena spu艣ci艂a wzrok. 艁atwo by艂o zdradzi膰 si臋 przed Anjo. Anjo widzia艂a wszystko.

- Nie mia艂 niczego z艂ego na my艣li. Jak wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn wpada w irytacj臋, kiedy zdarzy si臋 co艣 nie­spodziewanego. Rozumiesz?

Helena skin臋艂a g艂ow膮.

- Porozmawiam z nim - obieca艂a Anjo. - O wielu sprawach.

- Chce odwie藕膰 mnie do Finlandii - wyrzuci艂a z siebie Helena.

- To najprostsze rozwi膮zanie, prawda? Przynajmniej dla niego. Reijo wybiera ostatnio najprostsze rozwi膮za­nia. Nie poddawaj si臋, Heleno. Porozmawiam z nim. Mam swoje lata, wi臋c b臋dzie musia艂 mnie wys艂ucha膰. Na mnie nie odwa偶y si臋 warkn膮膰.

Helena zosta艂a w stajni d艂u偶ej, ni偶 musia艂a. 呕yczli­wo艣膰 Anjo by艂a jak serdeczny u艣cisk d艂oni. Kto艣 oka­za艂 jej zrozumienie, nie domagaj膮c si臋 niczego w za­mian. Anjo nie ba艂a si臋 tego, co widzi i s艂yszy, w swej m膮dro艣ci potrafi艂a sk艂ada膰 okruchy rzeczywisto艣ci w sp贸jn膮 ca艂o艣膰. I dawa膰 wsparcie w ka偶dej sytuacji.

Helena usiad艂a na sianie u boku Leimo, ukry艂a twarz w d艂oniach i zap艂aka艂a.

Nie by艂a pewna, czy chce wr贸ci膰 na cypel. B臋dzie musia艂a, je艣li Ida zn贸w poczuje si臋 gorzej, ale uczyni to niech臋tnie. Tu nad rzek膮 偶ycie wraca艂o do r贸wno­wagi. A Helena niczego bardziej nie pragn臋艂a, ni偶 za­mieszka膰 z Anjo.

Czu艂a b贸l w serca Nie wiedzia艂a, o czym Anjo za­mierza rozmawia膰 z Reijo. Zapewne o niej.

Helena nie obawia艂a si臋, 偶e Anjo j膮 zdradzi. Z pew­no艣ci膮 nie uczyni jej bardziej bezbronn膮.

A mimo to nie potrafi艂a powstrzyma膰 艂ez.

8

Anjo siedzia艂a za kuchennym sto艂em w domu Re­ijo. Rysowa艂a na blacie wzory, kt贸re tylko ona i ma­艂y Karl mogli zobaczy膰.

Nakarmi艂a bli藕ni臋ta i po艂o偶y艂a je. Nakaza艂a Idzie nie rusza膰 si臋 z 艂贸偶ka.

Reijo gotowa艂 kaw臋 z fus贸w. Przed 艣wi臋tami Bo偶e­go Narodzenia stawa艂 si臋 dziwnie oszcz臋dny. Nie­ustannie powtarza艂, 偶e nale偶y odmawia膰 sobie wszyst­kiego. To nadawa艂o jakiego艣 znaczenia czekaj膮cej ich tygodniowej rozpu艣cie.

- Sk膮d mia艂em wiedzie膰, 偶e spodziewa si臋 dziecka - mrucza艂. - Nie my艣la艂em o tym od lat.

- Raz musia艂e艣 - u艣miechn臋艂a si臋 Anjo. - Knut opo­wiada艂 mi, 偶e to ty przyj膮艂e艣 go na ten 艣wiat.

- To prawda. - Reijo te偶 si臋 u艣miechn膮艂, ciep艂o i tkliwie. U艣miech odmienia艂 go, przydawa艂 mi臋kko­艣ci rysom twarzy. - Czuj臋 si臋 stary, kiedy my艣l臋 o na­rodzinach Knuta. Pami臋tam. To by艂o mocne, ale i do­bre do艣wiadczenie.

- Okazujesz Helenie zbytni膮 surowo艣膰, Reijo. Dzbanek z kaw膮 nie wymaga艂 dozoru, ale Reijo nie odrywa艂 od niego wzroku. Anjo zna艂a ten spos贸b za­chowania, wyprostowane sztywno plecy, r臋ce w kie­szeniach. Knut zachowywa艂 si臋 podobnie.

- By艂em szorstki, przyznaj臋, ale ba艂em si臋. Wci膮偶 spodziewam si臋 najgorszego. My艣la艂em, 偶e Ida umie­ra. Nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e jest w ci膮偶y...

- Helena stara si臋 jak mo偶e - ci膮gn臋艂a Anjo. - Mu­si przyzwyczai膰 si臋 do naszej codzienno艣ci. Mia艂a 艂zy w oczach, kiedy przyjecha艂a do nas. Jest za delikat­na... Twoje s艂owa sprawiaj膮 jej b贸l.

Urwa艂a, daj膮c mu czas, by przetrawi艂 jej napo­mnienia.

- Nie wiesz, w jaki spos贸b j膮 ranisz? - doda艂a po d艂u偶szej chwili. Reijo wci膮偶 sta艂 do niej plecami. An­jo 偶a艂owa艂a go r贸wnie mocno jak Heleny.

- Ja? - powiedzia艂 nagle, siadaj膮c naprzeciw niej. - Ja? - powt贸rzy艂, sk艂adaj膮c r臋ce na piersi.

Jego koszula wymaga艂a naprawy, Anjo mia艂a oko do takich drobiazg贸w. Szew przy r臋kawie si臋 rozcho­dzi艂. Pu艣ci, je艣li kto艣 go nie zeszyje.

Reijo potrzebowa艂 kogo艣, kto by si臋 tym zaj膮艂. Po­trzebowa艂 偶ony...

- M贸wisz tak, jakbym robi艂 to umy艣lnie.

- Czasami takie my艣li przychodz膮 mi do g艂owy - od­rzek艂a Anjo, a jej oczy zw臋zi艂y si臋. - To rodzaj broni.

- Broni? Skin臋艂a g艂ow膮.

- Chcesz j膮 st膮d wywie藕膰, prawda?

- Nie nale偶y do naszego 艣wiata - o艣wiadczy艂 zde­cydowanie. - By艂em tam, sk膮d pochodzi, i wiem, co m贸wi臋. Helena jest... dam膮!

- Wiesz, 偶e wszystko pogarsza fakt, i偶 to ty spra­wiasz jej b贸l?

Reijo nie odwa偶y艂 si臋 spojrze膰 na Anjo. Wiedzia­艂a wi臋cej, ni偶 si臋 spodziewa艂, wi臋cej ni偶 wyra偶a艂a s艂o­wami.

- Nie 偶yjesz od wczoraj, Reijo! Chyba wiesz, co si臋 艣wi臋ci! Pami臋tasz...

- I co z tego? - spyta艂 dr偶膮cym g艂osem. W jego zie­lonych oczach b艂ysn臋艂o zw膮tpienie. - Mam poczu膰 wyrzuty sumienia i ulec? Nie mog臋...

- Nie mo偶esz - powt贸rzy艂a cicho jak tchnienie wia­tru. - Kocha膰, to znaczy rani膰.

Ich spojrzenia si臋 spotka艂y. Reijo u艣miechn膮艂 si臋 z rezygnacj膮 i przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po w艂osach. Z bie­giem lat wyja艣nia艂y, ale nie przerzedzi艂y si臋.

- Jeste艣 najwi臋kszym skarbem, jaki Knut przywi贸z艂 z Finnmarku, Anjo - powiedzia艂 w ko艅cu. - Nie wszystkim jest dane mie膰 tak膮 偶on臋. Niekt贸rym w og贸­le nie jest dane mie膰 偶on臋... - Zawstydzi艂 si臋 lekko. - Schlebia艂o mi, 偶e Helena traktuje mnie jak Pana Boga...

- Nie uwa偶a ci臋 za Pana Boga - poprawi艂a go An­jo. - Uwa偶a ci臋 za przystojnego m臋偶czyzn臋. Helena ci臋 adoruje, m贸j dobry Reijo. Kocha ci臋 mi艂o艣ci膮 czy­st膮 lub po prostu po偶膮da. Kto wie, mo偶e czuje jedno i drugie. A ty si臋 panicznie boisz.

- To jeszcze dziecko.

- To kobieta. Ile lat mia艂a Raija, kiedy ty sko艅czy­艂e艣 osiemna艣cie? By艂a m艂odsza, o ile mi wiadomo. Nie opowiadaj mi bajek, 偶e nie pragn膮艂e艣 jej posi膮艣膰. - Bezpo艣rednio艣膰 Anjo by艂a rozbrajaj膮ca.

- Mi臋dzy mn膮 a Raij膮 by艂y dwa lata r贸偶nicy - od­rzek艂. - A nie ca艂e 偶ycie. Jedno pokolenie.

- To, co masz mi臋dzy nogami, nie kieruje si臋 taki­mi drobiazgami - wypali艂a. - To 偶adna przeszkoda, ojczulku...

Reijo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- My艣l臋 g艂ow膮, Anjo, a nie tym, co mam w spodniach.

- W tym ca艂a rzecz, jeste艣 taki rozs膮dny! - wes­tchn臋艂a. - Pomy艣le膰, 偶e to ty wychowa艂e艣 Knuta. Pro­sta droga nie zawsze prowadzi do celu, Reijo. Ona ci臋 kocha. Komu to szkodzi? Co mi艂o艣膰 mo偶e zniszczy膰?

- Szacunek do samego siebie.

- Mo偶e by ci si臋 to przyda艂o? Roze艣mia艂 si臋. Beznami臋tnie, sucho, odrzucaj膮c jej sugesti臋.

- Nie na d艂ugo. Nie komu艣 takiemu jak ja. Ju偶 przez to przechodzi艂em, Anjo. Powt贸rka historii z Maj膮. Maja 偶y艂a marzeniami i fantazjami bardziej ni偶 rzeczywisto艣ci膮. Takie ma艂e osady jak nasza s膮 niebezpieczne. Nie ma wielkiego wyboru.

- Jeste艣 taki rozs膮dny! - powt贸rzy艂a. - Nigdy nie da艂e艣 si臋 ponie艣膰 zmys艂om?

- Kiedy艣, dawno temu. - Zn贸w si臋 rozmarzy艂, a je­go twarz nabra艂a powabu. - Helena nie powinna mieszka膰 u mnie - doda艂. - To tylko pogarsza spra­w臋. Nie wiedzia艂em, jak ci臋 o to poprosi膰, by艣 zabra­艂a to dziecko do was...

- To dziecko samo potrafi zadba膰 o siebie, Reijo. S膮dz臋 jednak, 偶e masz racj臋. Powinna zamieszka膰 w domu nad rzek膮. Jest u nas Patrik, wi臋c znajdzie odpowiednie wiekiem towarzystwo.

- Tak - wyrzek艂 nieco sztywno. - Zawsze by艂a艣 roz­wa偶n膮 kobiet膮. Pomimo wszystko.

Perlisty 艣miech Anjo wype艂ni艂 kuchni臋.

- Pomimo wszystko - powt贸rzy艂a przekornie.

Rozumieli si臋 dobrze. Po tej rozmowie Anjo za­wsze powtarza艂a, 偶e nale偶y do tego samego pokole­nia co Reijo.

Wr贸ci艂a do domu z synem. Chcia艂a zabra膰 dzieci Idy, ale w ko艅cu uzna艂a, 偶e dziewczyna powinna mie膰 jakie艣 zaj臋cie. Reijo wspomnia艂 Anjo o zmartwieniu c贸rki. 呕adne z nich nie wiedzia艂o, jak jej pom贸c.

M臋偶czy藕ni po艂o偶yli pod艂og臋, a Helena zd膮偶y艂a po­sprz膮ta膰 ca艂膮 izb臋. Meble wci膮偶 sta艂y w k膮cie, ale wszystko pachnia艂o 艣wie偶o艣ci膮. Niewprawne oko nie dostrzeg艂oby, 偶e kto艣 niedawno wywr贸ci艂 ten dom do g贸ry nogami.

- Reijo przyjdzie jutro po konia - poinformowa艂a Anjo. - Helena zostaje.

- Dlaczego? - Dziewczyna nie mog艂a si臋 powstrzy­ma膰. Mo偶e nie chcia艂 jej ju偶 wi臋cej widzie膰? Mo偶e po­wiedzia艂, 偶e nie mo偶e znie艣膰 tej bezczelnej dzierlatki...

- A tak nie b臋dzie lepiej? - zdziwi艂a si臋 Anjo. Pod jej wzrokiem Helena nie potrafi艂a ukry膰 praw­dy. Schyli艂a g艂ow臋.

- Ida spodziewa si臋 dziecka - doda艂a Anjo. - Po prostu si臋 przepracowa艂a.

- A wi臋c Sedolf pospieszy艂 si臋 z robot膮 - za偶arto­wa艂 Knut i mrugn膮艂 do 偶ony.

Anjo rzuci艂a mu surowe spojrzenie. Chocia偶 pozwa­la艂a sobie na frywolno艣膰, nie tolerowa艂a jej u innych.

Patrik odwr贸ci艂 wzrok. Nie tak mia艂o by膰, bajki ko艅cz膮 si臋 inaczej... A Helena pomy艣la艂a, 偶e to wszystko zmienia. Ida musi uzna膰, 偶e jej m臋偶em jest Sedolf. Dziecko wi膮偶e ludzi, tak膮 przynajmniej mia­艂a nadziej臋.

Kolejne dni up艂ywa艂y jednostajnie. Kobiety odwie­dza艂y Id臋 na cyplu, Reijo codziennie bywa艂 w domu nad rzek膮. M臋偶czy藕ni za艂o偶yli sobie, 偶e doprowadz膮 wszystko do porz膮dku przed 艣wi臋tami.

W obu gospodarstwach krowy wci膮偶 dawa艂y mleko, co zdarza艂o si臋 rzadko. Krowy cieli艂y si臋 zazwyczaj na wiosn臋, dbano o to w tym celu, by w pe艂ni wykorzy­sta膰 letnie pastwiska. Tam, gdzie przestrzegano tego zwyczaju, krowy traci艂y mleko wczesn膮 jesieni膮.

- Gromadzi艂am mleko, by podzieli膰 si臋 nim z po­trzebuj膮cymi - powiedzia艂a Anjo, my艣l膮c o zbli偶aj膮­cych si臋 艣wi臋tach. - Teraz ju偶 nie wiem, czy mam na to ochot臋. Wci膮偶 stoj膮 mi przed oczyma twarze m臋偶czyzn, kt贸rzy pomagali poborcom. Znam ich 偶ony, niekt贸re chcia艂am wesprze膰... Teraz ju偶 nie wiem, jak post膮pi膰.

Ludowe zwyczaje nakazywa艂y, by gospodyni, kt贸­ra nie ma mleka lub 艣mietany na Bo偶e Narodzenie, w wigilijn膮 noc siada艂a okrakiem na kalenicy obory. M臋偶czyznom brak zapobiegliwo艣ci r贸wnie偶 nie uchodzi艂 na sucho. Je艣li nie zdo艂ali zapewni膰 dorsza lub halibuta na 艣wi膮tecznym stole, musieli sp臋dzi膰 noc na dachu szopy rybackiej.

Anjo szy艂a koszul臋 dla Knuta, prowadzi艂a ledwo widoczny 艣cieg w niebieskim p艂贸tnie. Ida towarzy­szy艂a jej w tym zaj臋ciu, cho膰 nie znajdowa艂a w nim zadowolenia. Przygotowania do wyjazdu Sedolfa po­ch艂on臋艂y mn贸stwo czasu. Rybacy wybierali si臋 naj­pierw do szkutnika w Malangen z zamiarem zam贸­wienia nowej, wi臋kszej 艂odzi na przysz艂e po艂owy. Wiele dni zesz艂o Idzie na szyciu, robieniu na drutach, pieczeniu i gotowaniu, by zape艂ni膰 rybacki kufer m臋­偶a. Nie ci膮gn臋艂o jej do tych domowych zaj臋膰, ale zwy­czaj nakazywa艂, by ka偶dego obdarowa膰 czym艣 no­wym na 艣wi臋ta. Cho膰by par膮 skarpet.

- Pomo偶emy ci z wyprawk膮 dla dziecka - u艣miech­n臋艂a si臋 Anjo. - Helena umie haftowa膰. To by by艂o co艣, koszulka z wyszywanymi kwiatkami i pierwsz膮 liter膮 imienia. Tym razem chyba na S... Ida u艣miechn臋艂a si臋 s艂abo.

- Nie trzeba nam wiele. Nowe rzeczy pono膰 przy­nosz膮 pecha...

- Reijo przyda艂aby si臋 nowa koszula. - Anjo szyb­ko zmieni艂a temat. - W tej, kt贸rej u偶ywa na co dzie艅, roz艂a偶膮 si臋 szwy...

- Tatko nie chce niczego nowego - stwierdzi艂a z re­zygnacj膮 Ida, - Nie jestem tak膮 wyrodn膮 c贸rk膮.

- Ja uszyj臋 co艣 dla Reijo - rzuci艂a szybko Helena. Rumie艅ce wyst膮pi艂y jej na twarz.

Anjo zmierzy艂a j膮 wzrokiem. Ida nie zwr贸ci艂a na to uwagi.

- Dobrze - powiedzia艂a po chwili Anjo. - Nie mo­偶emy si臋 jednak przyzna膰, 偶e to ty zrobi艂a艣. Nie wy­pada, Heleno. On jest m臋偶czyzn膮...

- Wiem - u艣miechn臋艂a si臋 Helena. - Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e jest m臋偶czyzn膮...

- O czym tu dyskutowa膰? - zdziwi艂a si臋 Ida. - Szyj ojcu koszule. Nie mam zamiaru chodzi膰 po wiosce i...

Przerwa艂a i odwr贸ci艂a si臋 do Heleny. Przyjrza艂a si臋 jej badawczo i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, 艣miej膮c si臋 cicho.

- Tego nam jeszcze brakowa艂o - rzuci艂a po chwili. - Wszystko inne ju偶 si臋 zdarzy艂o w naszym domu, praw­da?

Helena zaczerwieni艂a si臋.

- Mylisz si臋 - odezwa艂a si臋, ale Ida machn臋艂a r臋k膮.

- Mo偶esz szy膰 ojcu koszule. Mo偶esz mu nawet zro­bi膰 podkoszulek na drutach.

Helena pokra艣nia艂a jeszcze mocniej.

- Nie jest tak, jak s膮dzisz... - wyj膮ka艂a. Wydawa艂o jej si臋, 偶e winna jest Idzie wyja艣nienie. W ko艅cu by­艂a c贸rk膮 Reijo.

- Przyzwyczai艂am si臋 do tego, 偶e moje przyjaci贸艂­ki adoruj膮 tat臋 - powiedzia艂a Ida zm臋czonym g艂osem. - Ju偶 przesta艂am si臋 dziwi膰. Reijo nie jest taki jak in­ni ojcowie, r贸偶ni si臋 od nich wiekiem i sposobem by­cia. Wzbudza szacunek, lecz potrafi by膰 przyjacielem i dobrym kompanem.

Urwa艂a i spojrza艂a na Helen臋 ze wsp贸艂czuciem. Tak si臋 przynajmniej Helenie zdawa艂o i nie wiedzia­艂a, co o tym s膮dzi膰.

- Tato wci膮偶 jest m艂ody i przystojny. Powtarza艂am to ju偶 tyle razy, wi臋c pewnie niekt贸rzy my艣l膮, 偶e chc臋 go sprzeda膰. Ale to prawda. Nie znajdziecie wielu m臋偶czyzn nad fiordem, kt贸rzy mog膮 si臋 z nim r贸w­na膰. M贸j m膮偶. M贸j brat... Kilku jeszcze. Nic dziwne­go, 偶e dziewcz臋ta widz膮 to samo co ja.

- Nie jest tak, jak s膮dzisz - powt贸rzy艂a uparcie He­lena.

- Nie s膮dz臋, 偶e tato uwi贸d艂 ci臋 na sianie, je艣li o to ci chodzi - rzuci艂a Ida.

Anjo wybuchn臋艂a 艣miechem.

- Biedny Reijo, 偶eby m贸g艂 was us艂ysze膰! My艣li, 偶e dziewczynki siedz膮 grzecznie i przygotowuj膮 Gwiazdk臋.

- Bo偶e Narodzenie - poprawi艂a j膮 Helena bez namy­s艂u. - Gwiazdka to poga艅ska nazwa.

- Tak jak ja. - Anjo nie da艂a si臋 zbi膰 z tropu. - Wi臋c jak b臋dzie z koszulami dla Reijo? Za艂o偶臋 si臋, 偶e znaj­d臋 gdzie艣 kawa艂ek materia艂u. Chyba 偶e wszystko po­sz艂o do kr贸lewskiego skarbca.

Roze艣mia艂a si臋 z w艂asnego dowcipu. Helena te偶. Tylko Ida nie uzna艂a tych s艂贸w za zabawne. Nie chcia艂a s艂ysze膰 o podatkach i poborcach podatkowych.

To te偶 by艂a czarna plama na sumieniu. Noc dobieg艂a ko艅ca i straci艂a sw贸j przedziwny urok. Nie mog艂a zro­zumie膰, dlaczego sprawy przybra艂y wtedy tak nieocze­kiwany obr贸t. Mro藕ne, przejrzyste powietrze, niebo o艣wietlone gasn膮c膮 zorz膮, b艂yszcz膮ce gwiazdy - wszyst­ko to wydawa艂o jej si臋 teraz tanie, nieomal jarmarczne.

Wtedy tego nie czu艂a, ale wspomnienie nabra艂o in­nych barw.

Tamto zdarzenie nie powinno w og贸le mie膰 miej­sca. W 艣wietle dnia straci艂o ca艂y sw贸j sens. Ten cz艂o­wiek przyby艂 nad fiord, spl膮drowa艂 dom jej brata i znikn膮艂. Nie powinna nawet pozna膰 jego imienia. A tymczasem musia艂a d藕wiga膰 okruchy jego 偶ycia, t臋­sknot i marze艅...

To by艂 b艂膮d, ta prawda dotar艂a do niej z ca艂膮 jasno­艣ci膮. Pope艂ni艂a g艂upstwo, za kt贸re musi odpokutowa膰 przed w艂asnym sumieniem. Czu膰 ci臋偶ar winy...

- Kto uszyje koszul臋 Patrikowi? - zapyta艂a ostrym tonem. - Mo偶e ja? Przecie偶 wyra藕nie czuje do mnie s艂abo艣膰.

- W艂a艣nie, Patrik... - Anjo od艂o偶y艂a rob贸tk臋 i opar­艂a 艂okcie o blat sto艂u. - Czy tylko ja mam wra偶enie, 偶e Patrik Jonsson ukrywa co艣 przed nami?

- Ukrywa? - zawaha艂a si臋 Ida. S艂owa Anjo obudzi­艂y w niej ciekawo艣膰.

- Naprawd臋 jest taki prostolinijny? - zastanawia艂a si臋 Anjo, marszcz膮c brwi. - A mo偶e to tylko pozory?

- S膮dz臋, 偶e jest uczciwy - o艣wiadczy艂a Ida. - Znaj­dziesz setki takich jak on.

- No w艂a艣nie. Setki. Wi臋c dlaczego si臋 tak zacho­wuje? Jakby udawa艂 kogo艣 innego.

- Jest po prostu sob膮 - upiera艂a si臋 Ida. - Dlacze­go mia艂by udawa膰?

- Mnie te偶 co艣 w nim niepokoi... - Helena wypowie­dzia艂a te s艂owa jakby wbrew w艂asnej woli. Potem za­my艣li艂a si臋 i doda艂a: - Czasami kogo艣 mi przypomina.

- Znasz jakiego艣 szwedzkiego parobka? - spyta艂a zjadliwie Ida.

Helena zmiesza艂a si臋. - Nie.

- Wi臋c zapomnij o przeczuciach. Nie znasz niko­go, kto by艂by podobny do Patrika. Potrafi oporz膮­dzi膰 krowy r贸wnie dobrze jak ja. Zna si臋 na ciesio艂­ce, umie zaj膮膰 si臋 ko艅mi. Nie nale偶y do twojej klasy. Nie m贸wi臋 tego, by ci臋 zrani膰. To prawda.

Anjo roz艂o偶y艂a r臋ce.

- Dlaczego nie chcecie tego dostrzec? - dziwi艂a si臋 Ida. - Patrik to 艂owca przyg贸d. Uroczy, lekkomy艣lny i bardzo m艂ody. Wychowywa艂 si臋 w skromnych warun­kach, ma w sobie wi臋cej entuzjazmu ni偶 rozwagi. Nie jest g艂upi, tylko nie potrafi wybiega膰 my艣lami w przy­sz艂o艣膰. Na jarmarkach takich jak on spotyka si臋 ca艂y­mi tuzinami. - Ida tak si臋 rozgrza艂a swoim wywodem, 偶e nie us艂ysza艂a skrzypni臋cia drzwi. - Przybywaj膮 tu, goni膮c za z艂udzeniami, i niczego nie znajduj膮, lecz nie ustaj膮 w poszukiwaniach. Karmi膮 si臋 nadziej膮, o艣lepie­ni marzeniami. Potem daj膮 za wygran膮, zgorzkniali i przedwcze艣nie postarzali.

- To m贸j los tak barwnie opisujesz? - us艂ysza艂y za sob膮 g艂os przemawiaj膮cy po szwedzku.

Anjo u艣miechn臋艂a si臋 p贸艂g臋bkiem. Wykorzysta艂a okazj臋, by przyjrze膰 si臋 Patrikowi. Dobrze udawa艂? Je艣li prawd膮 jest, 偶e udaje.

- Uwa偶asz, 偶e jestem zgorzknia艂y i stary, Ido?

- Co tu robisz? - spyta艂a zaskoczona.

- Wol臋 raczej umrze膰 za m艂odu - ci膮gn膮艂 - o艣lepiony marzeniem. - Nie odrywa艂 wzroku od Idy, kt贸ra nie mia­艂a najmniejszych w膮tpliwo艣ci, o czym marzy Patrik.

- Pod膮偶asz z艂膮 drog膮 - uci臋艂a. Nie chcia艂a mie膰 z tym nic wsp贸lnego. Nie ponosi艂a 偶adnej odpowie­dzialno艣ci za jego pragnienia.

- Przyszed艂em po pi艂臋 - rzek艂. - Reijo wspomina艂 co艣 o jakiej艣 szopie...

Ida chcia艂a wskaza膰 Patrikowi drog臋, ale dojrza艂a w jego oczach bezradno艣膰. Wsta艂a wi臋c, owin臋艂a si臋 we艂nianym szalem i wybieg艂a z domu. Ojciec mia艂 po­rz膮dek w swoich narz臋dziach, ale czasami trzyma艂 je w dziwnych miejscach. Pi艂臋 chowa艂 po艣r贸d brzozo­wych pniak贸w i uwa偶a艂 to za rzecz najnaturalniejsz膮 w 艣wiecie.

Ida znalaz艂a pi艂臋 i poda艂a j膮 Patrikowi. Wzi膮艂 na­rz臋dzie, ale nie ruszy艂 si臋 od drzwi.

- Anjo m贸wi, 偶e spodziewasz si臋 dziecka. Powin­na艣 dba膰 o siebie.

U艣miechn臋艂a si臋.

- Potrafi臋 zaj膮膰 si臋 swoimi sprawami, Patriku - za­pewni艂a go. - Masz mi jeszcze co艣 do powiedzenia?

By艂a zniecierpliwiona. Marz艂a, ch艂贸d na dobre osiad艂 w 艣cianach szopy i nie zamierza艂 ust膮pi膰 przed nadej艣ciem wiosny.

- Ca艂kiem sporo - odrzek艂 - ale nie chcesz mnie wys艂ucha膰.

Otworzy艂 szerzej drzwi i przepu艣ci艂 dziewczyn臋 przodem. Nie odsun膮艂 si臋 jednak na bok, tak 偶e mu­sia艂a w przej艣ciu musn膮膰 go biodrem.

- To prawda - odrzek艂a zdecydowanie. - Nie chc臋 ci臋 s艂ucha膰.

Wyrwa艂a mu lamp臋 i pobieg艂a do domu tak szyb­ko, 偶e lichy p艂omie艅 zgas艂 na schodach. Zakl臋艂a jak m臋偶czyzna.

Nie ruszy艂 za ni膮, ale odprowadza艂 j膮 wzrokiem, p贸ki nie znikn臋艂a za drzwiami.

- Co艣 w nim siedzi - zapewnia艂a j膮 Helena. - Za­durzy艂 si臋 w tobie, to prawda, ale jest jeszcze co艣. Uczucie szybko uleci. Ciebie pierwsz膮 spotka艂, praw­da? Wi臋c nic dziwnego, 偶e艣 mu si臋 spodoba艂a.

- No to mia艂 szcz臋艣cie, 偶e nie trafi艂 na bezz臋bn膮 staruszk臋 - odci臋艂a si臋 Ida. Zachowanie Patrika zacz臋­艂o j膮 m臋czy膰. - Pozostaje mie膰 nadziej臋, 偶e Helena si臋 nie myli i mi艂o艣膰 szybko uleci mu z g艂owy. Za par臋 miesi臋cy b臋dzie goni艂 za inn膮 sp贸dniczk膮...

Zachichota艂y wszystkie trzy.

- Sedolf si臋 ucieszy, 偶e zostanie ojcem - powiedzia­艂a Anjo. Jej g艂os przybiera艂 ciep艂膮 barw臋, kiedy m贸­wi艂a o dzieciach.

Ida skin臋艂a g艂ow膮.

Tak, Sedolf si臋 ucieszy. I dobrze b臋dzie mie膰 po­tomka, kt贸ry odziedziczy jego cechy i po艂膮czy z jej krwi膮. Sedolf jest dobrym cz艂owiekiem, zas艂uguje na to, by dziecko ponios艂o dalej wszystko to, co czyni jej m臋偶a wyj膮tkowym.

Powinien by膰 teraz w domu...

- Dasz mu na imi臋 Sedolf? - zastanawia艂a si臋 He­lena.

- Jemu? - Ida unios艂a brwi w zdziwieniu. - Jestem pewna, 偶e urodz臋 dziewczynk臋. A przecie偶 nie nazw臋 jej Sedolfa.

Roze艣mia艂y si臋.

- Sedolf ma te偶 co艣 do powiedzenia - ci膮gn臋艂a Ida - ale my艣l臋, 偶e zaakceptuje m贸j wyb贸r. Je艣li urodzi si臋 dziewczynka, b臋dzie si臋 nazywa膰 Anna. Mo偶ecie zga­dywa膰, po kim...

Anjo zarumieni艂a si臋 i zamruga艂a kilkakrotnie, 偶e­by odp臋dzi膰 艂zy, kt贸re same cisn臋艂y si臋 jej do oczu.

- Je艣li urodzi si臋 ch艂opak, b臋dzie nosi艂 imi臋 Simon, tak jak kuzyn Sedolfa. On nie doczeka艂 si臋 potomstwa.

Anjo obj臋艂a Id臋.

- A ja my艣la艂am, 偶e tylko siedzisz i si臋 zadr臋czasz! Ty tymczasem patrzysz jasno w przysz艂o艣膰!

- Zdarza si臋, 偶e popadam w smutek i przygn臋bie­nie - przyzna艂a Ida. - Nigdy si臋 jednak nie poddaj臋. Czuj臋, 偶e id膮 jasne dni!

9

Remont domu Anjo i Knuta zako艅czy艂 si臋. Dwo­ma pokojami na strychu Knut nie zawraca艂 sobie g艂o­wy, i tak ich nie u偶ywali. Puste pomieszczenia czeka­艂y na gromadk臋 dzieci. Rozprawiali o nich w 偶artach, ale Karl na razie nie doczeka艂 si臋 rodze艅stwa.

Reijo zabiera艂 Patrika na fiord. Polubi艂 ch艂opaka. M艂ody Szwed uczy艂 si臋 szybko, chwyta艂 wszystko w lot. Poza tym nie ba艂 si臋 mie膰 w艂asnego zdania, a t臋 w艂a艣ciwo艣膰 Reijo ceni艂 bardzo wysoko.

Ida z wolna wraca艂a do r贸wnowagi. W samym 艣rodku przygotowa艅 do 艣wi膮t czu艂a, jak przybywa jej sil i energii.

Tak niedawno znalaz艂a si臋 na samym dnie. Dusza dziewczyny, jak 艣wiat wok贸艂, pogr膮偶y艂a si臋 w mroku r贸wnie g艂臋bokim jak w noc 艣wi臋tej 艁ucji.

Teraz mog艂o by膰 tylko lepiej. Nie zna艂a przepastniejszej otch艂ani smutku. Musia艂a si臋 z niej wydoby膰, bo tego domaga艂o si臋 od niej 偶ycie. Wszak nosi艂a dzieci臋 pod sercem.

Ratunek.

Dziecko Sedolfa.

W tej samej chwili, kiedy Ida zda艂a sobie spraw臋, 偶e d藕wiga odpowiedzialno艣膰 za t臋 istot臋 pocz臋t膮 z mi­艂o艣ci, w tej w艂a艣nie chwili zrozumia艂a, i偶 musi zapo­mnie膰 o strapieniach.

Wci膮偶 tkwi艂a w niej niepewno艣膰, ale przesta艂a szu­ka膰 odpowiedzi. Przyjdzie w艂a艣ciwy czas. Wtedy sta­nie twarz膮 w twarz z siostr膮 i pozna prawd臋.

By膰 mo偶e up艂yn膮 lata, zanim to nast膮pi. Ida pod­j臋艂a jednak postanowienie, a ono doda艂o jej si艂.

Musia艂a 偶y膰 tera藕niejszo艣ci膮. Nie pal膮c most贸w, nie zapominaj膮c o przesz艂o艣ci, ale odsuwaj膮c j膮 na dalszy plan.

Wkr贸tce wr贸ci Sedolf, a wtedy wszystko si臋 u艂o偶y.

Wyrzuty sumienia jeszcze nikomu nie pomog艂y. Zw膮tpienie to z艂y doradca.

Si艂a, odwaga, wiara w siebie - tego by艂o jej trzeba. Ida zawsze potrafi艂a wydoby膰 swoje najlepsze przy­mioty.

Przyda艂y jej si臋 bardzo, bo 艣wi膮teczny miesi膮c go­towa艂 dla niej wi臋cej niespodzianek.

Dzieci zachorowa艂y. Kaszla艂y, mia艂y katar, krzy­cza艂y po nocach, trawione wysok膮 gor膮czk膮.

Rankiem dwudziestego drugiego grudnia Ida usia­d艂a do szycia, wcze艣niej ni偶 ktokolwiek w osadzie, te­go by艂a pewna. Tej nocy w og贸le nie po艂o偶y艂a si臋 spa膰.

Reijo proponowa艂, 偶e posiedzi z dzie膰mi, ale Ida nie chcia艂a s艂ucha膰. I tak zawsze wo艂a艂y matk臋.

W nik艂ym 艣wietle lamy skroi艂a materia艂 na koszulki dla swych ma艂ych trolli i ra藕no zabra艂a si臋 do szycia. Z my艣l膮 o Patriku wynalaz艂a tak偶e kawa艂ek pospolitej tkaniny nieokre艣lonej barwy, kupionej zapewne na jar­marku przed wielu laty. Przybysz ze Szwecji musia艂 czu膰 si臋 samotny w obliczu pierwszych 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia w obcym kraju. Je艣li znajdzie chwilk臋 cza­su, uszyje mu koszul臋. Nic nadzwyczajnego, codzien­ny str贸j. Dla nikogo nie powinno zabrakn膮膰 podark贸w.

Zd膮偶y艂a tak偶e zagnie艣膰 ciasto na chleb. Z pszen­nej m膮ki. Serce jej p臋ka艂o na tak膮 rozrzutno艣膰, ale 艣wi臋ta s膮 raz w roku. Nie byli wcale tak ubodzy, by nie pozwoli膰 sobie na odrobin臋 luksusu w ten zimowy czas. Dom trzyma艂 ciep艂o ca艂膮 noc i ciasto pi臋knie wyros艂o. Upiecze je o 艣wicie. Na palenisku. Rozpalanie pieca chlebowego dla kilku bochenk贸w by艂oby zbyt wielk膮 niegospodarno艣ci膮. Zreszt膮 ko­rzystali ju偶 z niego wcze艣niej tego miesi膮ca, wypie­kaj膮c razowce na potrzeby obu domostw, tego na cyplu i tego nad rzek膮. Piec by艂 solidny, zbudowa­ny z kamienia wed艂ug fi艅skiej mod艂y. Zajmowa艂 p贸l piwnicy w domu Reijo. Rozgrzany do czerwo­no艣ci, nape艂nia艂 ca艂e wn臋trze ciep艂em przez niemal dwa dni. Reijo 偶artowa艂, 偶e r贸wnie dobrze m贸g艂 s艂u偶y膰 za saun臋.

Dzieci przespa艂y kilka godzin we wzgl臋dnym spo­koju. Ida nie przykry艂a ich, nie bardzo ufa艂a tym, kt贸­rzy twierdzili, i偶 poty s膮 najlepszym lekarstwem na gor膮czk臋.

Reijo wsta艂, nie czyni膮c ha艂asu, i stan膮艂 obok c贸rki.

- Nie posz艂a艣 obudzi膰 sroki - zauwa偶y艂. Ida ziewn臋艂a.

- Mam co innego do roboty. Jestem ju偶 chyba za stara na te g艂upstwa...

Zwyczaj nakazywa艂, by czas przed 艣wi臋tami sp臋­dzi膰 pracowicie. Dzie艅 przed Bo偶ym Narodzeniem nale偶a艂o wsta膰 na tyle wcze艣nie, by obudzi膰 srok臋.

- Ludzie widz膮 艣wiat艂o lampy - doda艂a. - Nikt nie pomy艣li, 偶e si臋 leni臋.

Reijo poca艂owa艂 c贸rk臋. Ida spojrza艂a na niego i po­my艣la艂a o Helenie.

Zna艂 prawd臋?

Trudno zgadn膮膰. Ojciec nie okazywa艂, co mu gra w sercu.

- Jak dzieci? Czuj膮 si臋 lepiej?

- Mikkalowi si臋 poprawi艂o. Ma艂a Raija wci膮偶 si臋 poci. I ma gor膮czk臋.

- Karl ju偶 prawie ozdrowia艂 - dziwi艂 si臋 Reijo. - Co si臋 dzieje z nasz膮 dw贸jk膮?

- W tym ca艂a rzecz - odrzek艂a Ida. - S膮 razem, jed­no zara偶a si臋 od drugiego.

Reijo poci膮gn膮艂 nosem.

- Pachnie wiosn膮. Ida wzruszy艂a ramionami.

- Mo偶e to i dobrze. Powietrze si臋 oczy艣ci.

Na rozgrzanych kamieniach w palenisku sta艂 ko­cio艂ek ze smo艂膮. Gor膮ca smo艂a pono膰 powstrzymy­wa艂a chorob臋. Kto wie? Ida nie lekcewa偶y艂a ludowych m膮dro艣ci.

- Patrik zaraz przyjdzie - powiedzia艂 Reijo. Nala艂 sobie do kubka kawy, a w艂a艣ciwie wody o posmaku kawy. Tu偶 przed Bo偶ym Narodzeniem zwyk艂 oszcz臋­dza膰 na ziarnach i gotowa艂 nap贸j na fusach. Uwa偶a艂, 偶e dzi臋ki temu wy偶ej si臋 b臋dzie ceni膰 smak i aromat 艣wi膮tecznego napoju.

Prosta filozofia.

Ida nie szy艂a d艂ugo. Jedno z bli藕ni膮t zbudzi艂o si臋 i g艂o艣nym krzykiem wyrwa艂o drugie ze snu. Patrik zjawi艂 si臋 w 艣rodku tego rwetesu.

- Obudzi艂em par臋 ptaszyn - u艣miechn膮艂 si臋 szero­ko i usiad艂 na 艂awie kuchennej z kubkiem w d艂oni. - Karl ju偶 zdrowy. Wci膮偶 smarka, ale nabra艂 wigoru.

I zn贸w si臋 u艣miechn膮艂. Ukradkiem, by Reijo nie uzna艂, 偶e jest dziecinny. Zapomnia艂 zupe艂nie, 偶e Re­ijo nie nale偶y do ludzi, kt贸rzy o dzieciach wyra偶aj膮 si臋 lekcewa偶膮cym tonem. Wr臋cz przeciwnie, dziecinno艣膰 natury ceni艂 sobie jako szczeg贸ln膮 zalet臋.

- Wygoni艂 mnie z domu, zaraz jak wsta艂em - opo­wiada艂 Patrik. - W k贸艂ko powtarza艂 co艣 o jakiej艣 ko­zie. A kiedy wr贸ci艂em, by艂 rozczarowany, 偶e nie na­tkn膮艂em si臋 na koz臋 w drewutni...

- Nie macie wi臋c tego zwyczaju w Szwecji? - zdzi­wi艂 si臋 Reijo. S艂ucha艂 Patrika z roztargnieniem, wci膮偶 艂owi艂 uchem odg艂osy dochodz膮ce z alkierza.

Ch艂opak potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Knut wyja艣ni艂 mi, o co chodzi. O trollu ukrytym w kozim ciele, w po艂owie z mi臋sa, w po艂owie z ka­mienia... Mieszkaj膮cym w drewutni...

- Za moich czas贸w straszono nim niegrzeczne dzieci - wyja艣ni艂 Reijo. - Bardzo si臋 go ba艂em. A偶 oj­ciec powiedzia艂 mi, 偶e u nas si臋 nie zjawi, bo pocho­dzimy z Finlandii.

- W szwedzkich obej艣ciach te偶 mieszkaj膮 jakie艣 chochliki i maszkary - przyzna艂 Patrik, zagl膮daj膮c do kubka w poszukiwaniu ziaren kawy.

Nie nazwa艂 jednak owych stwor贸w z imienia.

Ida wesz艂a, nios膮c dzieci w ramionach. Odda艂a Mikkala dziadkowi i nie zwa偶aj膮c na Patrika, pod­nios艂a c贸reczk臋 do 艣wiat艂a.

Ma艂a zacisn臋艂a oczy w w膮skie szpareczki i rozkrzy­cza艂a si臋.

- Ma spuchni臋te powieki - powiedzia艂a Ida z za­troskaniem. - I zaczerwienione oczy...

- Pewnie je tar艂a - uzna艂 Reijo. Ida dotkn臋艂a czo艂a Raiji. By艂o gor膮ce.

- Mikkal nie ma ju偶 gor膮czki - dziwi艂a si臋. - Raija jest rozpalona.

- My艣l臋, 偶e 艣wiat艂o jej przeszkadza - wmiesza艂 si臋 Patrik.

Ida wcze艣niej go nie dostrzeg艂a. Teraz stan膮艂 tu偶 obok i patrzy艂 na dziecko. G艂os mia艂 spokojny, wzrok uwa偶ny.

- Pr贸bowa艂a艣 wywaru z ja艂owca? - spyta艂. Ida skin臋艂a g艂ow膮. Anjo zaaplikowa艂a wywar Kar­lowi i ch艂opiec wyzdrowia艂.

- Poda艂am go obojgu. - Przytuli艂a c贸reczk臋 i wy­sz艂a z kr臋gu 艣wiat艂a. - Poda艂am go obojgu, ale tylko Mikkal wydaje si臋 zdrowszy...

Smo艂a te偶 nie pomog艂a.

- Mo偶e na ma艂膮 podzia艂a p贸藕niej - rzek艂 cicho Patrik. - Musi le偶e膰 sama, najlepiej w p贸艂mroku, a z pewno艣ci膮 wydobrzeje.

Ida nic nie odpowiedzia艂a.

- Dzisiaj nie wyp艂yniemy - zdecydowa艂 Reijo. Ida by艂a zm臋czona, nie powinna mie膰 ca艂ego domu na g艂owie.

- W takim razie id臋 do obory - oznajmi艂 Patrik. - Przynajmniej na tej robocie si臋 znam.

Reijo odprowadzi艂 go wzrokiem. Mia艂 nieodparte wra偶enie, 偶e Patrik zna si臋 na wielu sprawach, ale nie powiedzia艂 tego g艂o艣no.

Patrik nie m贸wi艂 o sobie, a Reijo nie zamierza艂 zmusza膰 go do wyzna艅. Je艣li ch艂opak mia艂 jakie艣 ta­jemnice, to przecie偶 nie u偶ywa艂 ich przeciwko niko­mu. Wr臋cz przeciwnie, pomaga艂 jak potrafi艂.

Mikkal wraca艂 do zdrowia. Zanim nad cyplem za­pad艂 wiecz贸r, ch艂opak wygramoli艂 si臋 z 艂贸偶eczka i na kolanach przemierza艂 pod艂og臋. Zjad艂 sporo, a cho膰 wci膮偶 poci膮ga艂 nosem, gor膮czka ust膮pi艂a.

Z siostr膮 by艂o znacznie gorzej.

Ma艂a Raija zachryp艂a. Krzycza艂a nieustannie, by艂a rozpalona. Ida nie potrafi艂a powstrzyma膰 si臋 od 艂ez.

Wmusi艂a w ma艂膮 odrobin臋 mlecznej zupy, kt贸r膮 podawa艂a jej na 艣ciereczce zanurzanej w talerzu. Ra­ija zacz臋艂a ssa膰, ale wkr贸tce opu艣ci艂y j膮 si艂y.

Ju偶 tylko krzycza艂a. Zapada艂a w niespokojny sen, budzi艂a si臋 i zn贸w krzycza艂a, wstrz膮sana napadami gor膮czki.

Reijo zabra艂 Mikkala do swojego alkierza. Ch艂o­piec bardzo si臋 ucieszy艂, 偶e b臋dzie spa膰 z dziadkiem.

- Nie sied藕 ca艂膮 noc - powiedzia艂 do c贸rki, kiedy ma艂a zn贸w zasn臋艂a.

W kuchni p艂on臋艂a lampa. Ida usiad艂a przy stole, uchyliwszy lekko drzwi do pomieszczenia, w kt贸rym le偶a艂a c贸reczka.

Patrik mia艂 racj臋. Dziewczynka uspokoi艂a si臋 w ciem­no艣ci, a cisza w domu zdawa艂a si臋 mie膰 na ni膮 zbawien­ny wp艂yw.

- Zmieni臋 ci臋. Musisz z艂apa膰 troch臋 snu. Ida nawet nie pr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰. Czu艂a dojmuj膮cy b贸l w ca艂ym ciele. Poczu艂aby ulg臋, gdyby si臋 po艂o偶y艂a, ale pewnie nie by艂aby w sta­nie si臋 podnie艣膰...

Nie czu艂a r膮k ani n贸g, kark jej zesztywnia艂.

- Po艂o偶臋 si臋 - obieca艂a.

Reijo nie uwierzy艂 c贸rce. Ona zreszt膮 nie wierzy­艂a samej sobie. Musia艂a wytrwa膰, p贸ki starczy jej si艂. Nie wiedzia艂a, ile jeszcze nocy zdo艂a przetrzyma膰 bez odpoczynku, ale nie zamierza艂a si臋 poddawa膰. Sedolf, powtarza艂a w duchu, powiniene艣 tu by膰! Odda­艂aby wszystko, by m贸c z艂o偶y膰 g艂ow臋 na ramieniu m臋­偶a, podzieli膰 z nim trosk臋 i niepok贸j.

By艂a jednak sama.

Odpowiedzialno艣膰...

Strach. Ba艂a si臋. L臋k 艣ciska艂 j膮 za gard艂o i nie pusz­cza艂. Trzyma艂 w napi臋ciu, nie dawa艂 odpocz膮膰.

Zna艂a to uczucie. Strach, kt贸ry z wolna zamienia ca艂e cia艂o w l贸d i parali偶uje.

Odbiera wol臋 dzia艂ania.

Ba艂a si臋 wcze艣niej. L臋ka艂a o w艂asne 偶ycie, o los bli­skich. Doros艂ych ludzi, kt贸rzy potrafili zadba膰 o siebie.

Odpowiedzialno艣膰 za ma艂膮 Raij臋 spoczywa艂a wy­艂膮cznie na barkach matki.

Mia艂a nieca艂y roczek. 呕y艂a, oddycha艂a tylko dlate­go, 偶e kto艣 dba艂 o zaspokojenie wszystkich jej po­trzeb, troszczy艂 si臋 o ni膮.

Mo偶e znajdzie w sobie do艣膰 si艂y, by walczy膰, je艣li przyjdzie na ni膮 godzina pr贸by...

Nie my艣le膰 o tym...

Oderwa膰 si臋 od najczarniejszych przewidywa艅...

Najbole艣niejszych my艣li. Puste 艂贸偶eczko.

Ida opar艂a 艂okcie na stole i schowa艂a twarz w d艂oniach.

Zap艂aka艂a.

Cicho, tak by ojciec nie us艂ysza艂. By nie obudzi膰 c贸reczki, kt贸ra potrzebowa艂a snu.

Lecz cho膰 zaciska艂a powieki, cho膰 艂zy przes艂oni艂y jej ca艂y 艣wiat, wci膮偶 jasno i wyra藕nie widzia艂a ten obraz.

Dwa 艂贸偶eczka dziecinne.

Jedno z nich puste.

Ramiona dziewczyny zadr偶a艂y. Niedu偶a posta膰 sku­lona pod lamp膮 przy oknie nie os艂oni臋tym firank膮.

Patrik nie m贸g艂 znale藕膰 spokoju. Co艣 ci膮gn臋艂o go do domku na cyplu, ale wci膮偶 si臋 waha艂.

W ko艅cu Helena zlitowa艂a si臋 nad nim. Pozostali domownicy ju偶 spali. Dziewczyna wsta艂a, znalaz艂a Patrika przy kuchennym stole.

- P贸jd臋 z tob膮 - powiedzia艂a bez zastanowienia. Oboje mieli to samo pragnienie. Okaza膰 si臋 po偶y­tecznym. Pozby膰 si臋 nieprzyjemnego uczucia, 偶e s膮 na czyjej艣 艂asce.

Ubra艂a si臋 pospiesznie, napisa艂a kr贸ciutki list do Anjo i ruszyli w drog臋.

Teraz stali na pag贸rku przed domem Reijo. Przez okno widzieli Id臋 w 艣wietle lampy.

- Powinna odpocz膮膰 - powiedzia艂 Patrik.

- Jest matk膮 - odrzek艂a Helena. - Nie wiem, co to oznacza, ale to chyba r贸偶nica...

Podeszli bli偶ej.

- Obiecaj, 偶e nie b臋dziesz jej dr臋czy膰 - poprosi艂a z powag膮 w g艂osie. - Nie po to tu przysz艂am.

- Nie b臋d臋. Mo偶e si臋 na co艣 przydam. Wiem, 偶e nie jest mi pisana, ale chyba mog臋 podziwia膰 jej urod臋?

Helena wywr贸ci艂a oczami. M臋ski up贸r! Wszyscy s膮 tacy sami?

A Reijo?

Pchn臋艂a drzwi, nie by艂y zamkni臋te. Wiedzia艂a ju偶, jak je otworzy膰, by nie skrzypn臋艂y.

Ida spa艂a.

Odwiesili wierzchnie odzienie i Helena ruszy艂a do izby dzieci, sk膮d dochodzi艂y ciche, 偶a艂osne piski. Ra­ija przyj臋艂a j膮 z ufno艣ci膮. Helena nie pachnia艂a jak mama, nie tuli艂a jak mama, ale dziewczynka zna艂a j膮 dobrze i nie zaprotestowa艂a.

Skrzypn臋艂a pod艂oga, smuga 艣wiat艂a przemkn臋艂a po 艣cianach i zn贸w zapad艂a ciemno艣膰.

- Dziwnie oddycha, nie s膮dzisz? - spyta艂a zaniepo­kojona.

Raija z trudem wci膮ga艂a powietrze, z gard艂a dziec­ka wydobywa艂 si臋 charkot.

- Dzieci tak nie oddychaj膮.

- Masz racj臋 - przyzna艂 Patrik. - Wci膮偶 jest rozpa­lona?

Helena skin臋艂a g艂ow膮. Zaraz potem u艣wiadomi艂a sobie, 偶e Patrik w ciemno艣ci nie dostrze偶e tego gestu, wi臋c potwierdzi艂a szeptem.

- To niedobrze鈥 Cofn膮艂 si臋 do drzwi.

- Spr贸buj uko艂ysa膰 j膮 do snu. Potrafisz?

- Z pewno艣ci膮. - Zacz臋艂a mrucze膰 ko艂ysanki, kt贸re pami臋ta艂a z dzieci艅stwa. Powolne, 艂agodne tony.

Jako dziecko uwielbia艂a zasypia膰. Nianie by艂y ta­kie mi艂e. Tuli艂y j膮 delikatnie, dawa艂y rado艣膰 fizycznej blisko艣ci, kt贸rego tak jej brakowa艂o. Opowiada艂y hi­storie, 艣piewa艂y 艣liczne piosenki. Zwyk艂e s艂u偶膮ce, traktuj膮ce opiek臋 nad ma艂ym, rozpieszczonym dziec­kiem jak odpoczynek po znojnym dniu. Ko艂ysanki przetrwa艂y w jej pami臋ci, lecz dopiero teraz mog艂a je komu艣 za艣piewa膰. Tu w Ruiji, w ubogiej izbie.

Historia zatoczy艂a kr膮g. Te piosnki to w艂asno艣膰 ludu.

A ludzie s膮 sobie r贸wni. Helena dostrzeg艂a i zro­zumia艂a t臋 elementarn膮 prawd臋.

C贸reczka Idy musi wyzdrowie膰.

Szmer krok贸w zbudzi艂 Reijo. Wy艣lizgn膮艂 si臋 z al­kierza po cichu, by nie budzi膰 ch艂opca. Zdumia艂 si臋 niepomiernie, znalaz艂szy Patrika przed paleniskiem.

M艂odzieniec siedzia艂 na pod艂odze i wpatrywa艂 si臋 w ogie艅. Wyraz jego twarzy 艣wiadczy艂 o tym, 偶e zma­ga si臋 wewn臋trznie.

- Co tu robisz? - szepn膮艂 Reijo.

- Mo偶e uda mi si臋 pom贸c - odrzek艂 Patrik i ru­chem g艂owy wskaza艂 Id臋: - Powinna po艂o偶y膰 si臋 do 艂贸偶ka...

- Ida robi to, co uwa偶a za stosowne - westchn膮艂 Reijo. Bal si臋 przenie艣膰 c贸rk臋. Z pewno艣ci膮 by si臋 obudzi艂a. - Niech chocia偶 tak odpocznie...

Zaskrzypia艂a pod艂oga. My艣li Reijo bieg艂y leniwie o tej porze nocy.

Stan臋艂a w drzwiach. Z w艂osami barwy zbo偶a rozsy­panymi na ramionach i zar贸偶owionymi policzkami.

Jej wzrok zatrzyma艂 si臋 na nagim torsie Reijo.

- Nie jeste艣 sam, Patriku - odezwa艂 si臋 Reijo. Nie poruszy艂 si臋, cho膰 Helena dos艂ownie po偶era艂a go wzrokiem. Po偶膮dliwe spojrzenia, nieprzyzwoite nie­omal, kt贸rymi b臋dzie karmi膰 wyobra藕ni臋. Od kt贸­rych si臋 nie uwolni...

Wci膮偶 si臋 nie rusza艂, pozornie nie skr臋powany sy­tuacj膮.

- Zarzuc臋 co艣 na siebie - powiedzia艂 w ko艅cu i znikn膮艂 za drzwiami.

Patrik pu艣ci艂 oko do Heleny. Dziewczyna wyd臋艂a usta i gwizdn臋艂a bezg艂o艣nie.

- Ma艂a 艣pi?

- Tak. Jej oddech wci膮偶 mnie niepokoi. - Usiad艂a obok Patrika i patrzy艂a, jak dok艂ada kolejne polano brzozowe do ognia.

S艂a艂a ukradkowe spojrzenia na drzwi do alkierza Reijo. Pozwoli艂 jej patrze膰. Czy to jaki艣 znak?

Nie sprzeciwia艂 si臋 temu, co dzieje si臋 w jej sercu? Czy to w艂a艣nie chcia艂 okaza膰?

Opanowa艂a dr偶enie r膮k, tylko serce wci膮偶 t艂uk艂o si臋 w oszala艂ym rytmie.

- Musimy jej pilnowa膰 - szepn膮艂 Patrik.

Przez chwil臋 nie wiedzia艂a, kogo ma na my艣li.

Dziecko!

Tej nocy dziecko by艂o wa偶niejsze od Reijo. Wa偶­niejsze od uczu膰, kt贸re ni膮 targa艂y. Najwa偶niejsze na 艣wiecie.

- Je艣li przestanie oddycha膰, trzeba zmusi膰 j膮, by zn贸w zacz臋艂a. Potrzyma膰 nad smoln膮 par膮, wynie艣膰 na dw贸r. Wt艂oczy膰 w ni膮 powietrze...

- Sk膮d to wszystko wiesz? - zdziwi艂a si臋 Helena. Reijo wr贸ci艂 do kuchni w chwili, kiedy jeszcze nie wybrzmia艂o pytanie. Sam by艂 ciekaw odpowiedzi.

- Po prostu wiem.

Reijo zajrza艂 ch艂opakowi w oczy. Szuka艂 w nich cze­go艣 znajomego, ale odnalaz艂 jedynie jasne spojrzenie, za kt贸rym nic si臋 nie kry艂o.

Spok贸j nie trwa艂 d艂ugo. Zerwali si臋 wszyscy na r贸wne nogi, us艂yszawszy poj臋kiwanie.

Helena by艂a najbli偶ej drzwi. Pchn臋艂a je, smuga 艣wiat艂a buchn臋艂a do alkierza, a Raija zacz臋艂a krzycze膰.

Ida obudzi艂a si臋.

Zatoczy艂a si臋 do drzwi. Reijo i Patrik ust膮pili jej z drogi.

Helena zd膮偶y艂a ju偶 wzi膮膰 ma艂膮 na r臋ce. Dziew­czynka oddycha艂a spazmatycznie, 艂apa艂a powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Ma艂ym cia艂kiem wstrz膮sa艂y drgawki.

Ida wyci膮gn臋艂a r臋ce, a Helena poda艂a jej dziecko.

Patrik wyr贸s艂 przed Id膮 jak spod ziemi i odebra艂 jej ma艂膮 Raij臋.

Ida rzuci艂a si臋 na m艂odzie艅ca, z艂apa艂a go za rami臋, ale Patrik nie zwraca艂 na ni膮 uwagi. Wielkimi kroka­mi podszed艂 do drzwi, otworzy艂 je kopniakiem i wy­bieg艂 z dzieckiem w noc.

Palce Idy zd膮偶y艂y jedynie chwyci膰 r膮bek koszuli. Materia艂 rozdar艂 si臋 z trzaskiem.

- Nie mo偶esz wynosi膰 jej na mr贸z! - wrzasn臋艂a za nim. - Do diab艂a, ma艂a ma gor膮czk臋. Zabijesz j膮!

Patrik os艂oni艂 Raij臋 ramieniem. Chroni艂 j膮 przed w艂asn膮 matk膮. Rozchyli艂 we艂nian膮 koszulk臋, w kt贸r膮 ma艂a by艂a ubrana.

- Jeste艣 szalony - j臋cza艂a Ida. - Postrada艂e艣 zmys艂y! Wnie艣 j膮 do 艣rodka! Ju偶 wiem, jeste艣 dzieciob贸jc膮, dla­tego musia艂e艣 ucieka膰 ze Szwecji! Wnie艣 j膮 do 艣rodka!

Patrik zatrzyma艂 si臋. Na jego ustach pojawi艂 si臋 szeroki u艣miech. U艣miech czu艂o艣ci. Pog艂adzi艂 Raij臋 po policzku.

I oddal j膮 matce.

Dopiero kiedy chwyci艂a dziecko, os艂oni艂a przed ch艂odem grudniowej nocy, wbieg艂a na schody, zamie­rzaj膮c zamkn膮膰 Patrikowi drzwi przed nosem, dopie­ro wtedy dotar艂o do niej, 偶e ma艂a przesta艂a krzycze膰. Jej serduszko bi艂o r贸wnym rytmem. Szybszym ni偶 serce matki, czu艂a je przez sk贸r臋.

Ale uspokoi艂a si臋. Nie krzycza艂a...

Ida wbieg艂a do 艣rodka, niema ze zdziwienia. Nie zagrodzi艂a Patrikowi wej艣cia. M艂odzieniec pod膮偶y艂 za ni膮 i zamkn膮艂 drzwi.

Ida po艂o偶y艂a c贸reczk臋 na kuchennym stole. Musia­艂a przyjrze膰 si臋 jej z bliska.

Raija by艂a wci膮偶 rozpalona, ale gor膮czka zel偶a艂a. Drgawki ust膮pi艂y, wci膮偶 jednak oddycha艂a charkotliwie, jakby co艣 utkwi艂o jej w p艂ucach.

U艣miecha艂a si臋. Zacisn臋艂a paluszki na d艂oni matki.

Ida uspokoi艂a si臋, prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i poszuka艂a Patrika wzrokiem. Ch艂opak skry艂 si臋 w cieniu, by nie mog艂a dostrzec wyrazu jego twarzy. Tylko oczy 艣wie­ci艂y w p贸艂mroku, ale oczy nic jej nie powiedzia艂y.

- Zimno pomaga na takie drgawki - wyja艣ni艂. - Nie by艂o czasu na wyja艣nienia.

Ida zn贸w prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Zd艂awi艂a dum臋.

- Dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a, a g艂os jej zadr偶a艂. - Dzi臋ku­j臋! Nie wiem, sk膮d masz t臋 moc, ale chc臋, by艣 zosta艂 przy ma艂ej, a偶 wyzdrowieje.

Patrik skin膮艂 g艂ow膮 bez wahania. Zupe艂nie tak, jak­by dawno ju偶 podj膮艂 decyzj臋.

10

W ranek przed wigili膮 Bo偶ego Narodzenia w dom­ku na cyplu nikt nie dosta艂 raz贸w.

Obyczaj nakazywa艂, by i tego dnia wsta膰 o samym 艣wicie. Temu, kto zaspa艂, wk艂ada艂o si臋 witk臋 brzozo­w膮 do 艂贸偶ka, wolno nawet by艂o zdzieli膰 ni膮 艣piocha. 艢wi膮teczne lanie okrywa艂o nieszcz臋艣nika wstydem. Lenistwa w ten czas nie tolerowano.

Mieszka艅cy domu na cyplu spali na zmian臋. Patrik przekona艂 Id臋, by si臋 po艂o偶y艂a. Uczyni艂a to niech臋t­nie, ale zaufanie, kt贸re zdo艂a艂 w niej obudzi膰, zwy­ci臋偶y艂o. Przy dziecku czuwa艂a Helena. Patrik obieca艂 j膮 zmieni膰. Reijo straci艂 ochot臋 na sen.

Ida wsun臋艂a si臋 pod koce, po艂o偶y艂a si臋 na samym skraju 艂贸偶ka twarz膮 zwr贸cona do Raiji.

Ma艂a mia艂a jeszcze jeden atak tej nocy. Akurat wte­dy siedzia艂 przy niej Patrik. Tym razem nie musia艂 wynosi膰 jej na mr贸z. Ida spa艂a, drzwi odgradzaj膮ce ich od Heleny i Reijo by艂y przymkni臋te.

Patrik bez zastanowienia chwyci艂 d艂onie dziew­czynki i ma艂a od razu odzyska艂a spok贸j.

Ida nawet si臋 nie poruszy艂a. W s膮siedniej izbie ni­czego nie us艂yszeli.

Patrik nie zamierza艂 nikomu o tym opowiada膰.

Przysz艂a Helena, by go zmieni膰. Od razu zauwa偶y艂a, 偶e dziecko nie jest ju偶 takie rozpalone. Gor膮cz­ka ust臋powa艂a.

- Co mam uczyni膰, je艣li dostanie drgawek? - szep­n臋艂a. - Je艣li przestanie oddycha膰?

- B臋d臋 za 艣cian膮. - G艂os Patrika tchn膮艂 pewno艣ci膮 siebie. Helena ufa艂a mu, potrafi艂 czyni膰 cuda, zna艂 si臋 na rzeczach, o kt贸rych 偶adne z nich nie mia艂o poj臋­cia. - My艣l臋, 偶e najgorsze ju偶 min臋艂o.

Odnosi艂 niejasne wra偶enie, 偶e tej nocy uratowa艂 ludzkie istnienie.

Reijo my艣la艂 tak samo. Zaparzy艂 dla Patrika porz膮d­nej kawy. Nala艂 do kubka w贸dki na grubo艣膰 palca i za­la艂 gor膮cym napojem. W milczeniu wr臋czy艂 kubek m艂odzie艅cowi. Patrzy艂, jak ten poci膮ga pierwszy 艂yk.

Patrik opar艂 si臋 o 艣cian臋. By艂 rozczochrany, mia艂 czerwone obw贸dki wok贸艂 oczu. W jego wzroku jed­nak pojawi艂 si臋 jaki艣 b艂ysk, kt贸rego Reijo wcze艣niej ju偶 si臋 domy艣la艂. Znajomy b艂ysk. Patrik dot膮d staran­nie go ukrywa艂.

- Jest dobrze?

Patrik skin膮艂 g艂ow膮. Wci膮偶 zna膰 by艂o po nim na­pi臋cie, wydarzenia ostatnich godzin jego te偶 pozba­wi艂y si艂.

- Matka Idy tak偶e mia艂a to w sobie - powiedzia艂 po d艂u偶szej chwili Reijo. Dla siebie r贸wnie偶 przygo­towa艂 kubek wzmocnionej kawy. - Odziedziczy艂a to po niej przyrodnia siostra Idy. Tylko ona, ani Ida, ani Knut nie posiedli tej umiej臋tno艣ci.

Patrik nic nie odpowiedzia艂, ale zaczyna艂 rozumie膰. Dlaczego nie m贸g艂 oprze膰 si臋 tej sile, kt贸ra kaza艂a mu pom贸c dziecku.

I dlaczego przysz艂o mu to bez wi臋kszego trudu.

Z pocz膮tku s膮dzi艂, 偶e to wiek dziecka u艂atwi艂 mu za­danie. Przyczyna jednak mog艂a tkwi膰 w czym艣 in­nym. Mo偶e w jakim艣 niezwyk艂ym pobratymstwie, kt贸re sprawia艂o, 偶e organizm ma艂ej otwiera艂 si臋 na je­go lecznicze umiej臋tno艣ci?

Patrik wola艂 si臋 nad tym nie zastanawia膰.

- Zawsze by艂e艣... taki? Ch艂opak skin膮艂 g艂ow膮.

- Odk膮d si臋gam pami臋ci膮. D艂ugo nie zdawa艂em so­bie sprawy, 偶e nie wszyscy to potrafi膮.

- Mo偶na to uzna膰 za dar, cho膰 r贸wnie dobrze za przekle艅stwo.

Wreszcie kto艣 pozna艂 si臋 na istocie rzeczy! Wi臋k­szo艣膰 ludzi zazdro艣ci艂a mu tej umiej臋tno艣ci.

- Nikomu nie 偶ycz臋 takiego dzieci艅stwa jak moje - powiedzia艂 Patrik. - Ten dar stawia wymagania, kt贸­rym ma艂y cz艂owiek nie mo偶e sprosta膰. Trzeba si臋 d艂u­go uczy膰, by wiedzie膰, jak go u偶ywa膰.

- Ty ju偶 wiesz? U艣miechn膮艂 si臋. U艣miech Patrika rozja艣nia艂 ca艂膮 twarz. Reijo wyobra偶a艂 sobie, 偶e tak wygl膮daj膮 anio­艂owie. Pi臋kni, bo rozja艣nieni jakim艣 wewn臋trznym 艣wiat艂em.

- Teraz? Teraz staram si臋 zapomnie膰, 偶e mam t臋 moc w sobie, lecz na pr贸偶no. Wydaje mi si臋, 偶e los pcha mnie tam, gdzie jestem potrzebny.

- Bez ciebie straciliby艣my ma艂膮 - o艣wiadczy艂 Reijo z niezachwian膮 pewno艣ci膮.

- Wiem - odrzek艂 Patrik.

- 艢wi臋ta by艂yby smutne - my艣la艂 g艂o艣no Reijo. W odpowiedzi Patrik rzuci艂 s艂owa, kt贸re dopiero p贸藕niej nabra艂y znaczenia:

- 艢wi臋ta jeszcze przed nami. Nie zd膮偶y艂y si臋 nawet rozpocz膮膰.

Przesiedzieli razem ca艂膮 noc, popijaj膮c jak m臋偶czy­zna z m臋偶czyzn膮.

Lata przesta艂y ich dzieli膰. Odkryli co艣, co ich po­艂膮czy艂o.

Wstawa艂 ostatni dzie艅 przed Wigili膮. Patrik mia艂 racj臋, 艣wi臋ta jeszcze si臋 nie rozpocz臋艂y.

Rano okaza艂o si臋, 偶e sk贸ra ma艂ej wzd艂u偶 linii w艂o­s贸w i za uszami pokry艂a si臋 krostkami.

Ujrzawszy to, Ida zdar艂a z dziecka ubranie i dok艂ad­nie obejrza艂a ca艂e cia艂o dziewczynki. Czerwone plam­ki tworzy艂y g臋st膮 sie膰, nieomal zlewa艂y si臋 ze sob膮.

- Wielkie nieba, co to takiego?

Zwraca艂a si臋 do Patrika, Reijo z miejsca to do­strzeg艂.

Ma艂a wcale nie cierpia艂a z powodu wysypki. Mia­艂a wprawdzie wci膮偶 lekk膮 gor膮czk臋, ale w niczym nie przypomina艂a zap艂akanej, rozpalonej Raiji z po­przedniej nocy.

- Oddycha normalnie - stwierdzi艂 Patrik. Nachyli艂 si臋 nad dziewczynk膮 i delikatnie wodzi艂 palcem po jej sk贸rze. - To jej nie sw臋dzi.

Ida musia艂a przyzna膰 mu racj臋.

Patrik dotkn膮艂 w艂os贸w dziecka, zbada艂 sk贸r臋 za uszami.

Ma艂a Raija pozna艂a go. U艣miechn臋艂a si臋, ods艂ania­j膮c sze艣膰 z膮bk贸w. Mia艂a zaczerwienione dzi膮s艂a, na co Ida dot膮d nie zwr贸ci艂a uwagi. Nic jednak nie powie­dzia艂a. By艂a zm臋czona, mimo 偶e przespa艂a ca艂膮 noc. Zm臋czenie odbiera艂o jej zdolno艣膰 w艂a艣ciwej oceny.

- Przebierz j膮 i pozw贸l pole偶e膰 w spokoju - zdecydowa艂 Patrik. On, kt贸ry nie mia艂 poj臋cia o piel臋gnacji ma艂ych dzieci, m贸wi艂 matce, jak powinna post臋powa膰.

Ida zrobi艂a, co kaza艂, ale by艂a zrozpaczona.

Wysypka rozprzestrzeni艂a si臋. Raija wygl膮da艂a ra藕­niej, jednak czerwone kropeczki pojawi艂y si臋 wsz臋­dzie, na ramionach, r膮czkach, na piersi...

- Co to oznacza? - pyta艂a Ida w panice. - Jakby kto艣 sta艂 nad ni膮 i obsypywa艂 j膮 tym 艣wi艅stwem. Dlaczego Maja potrafi leczy膰, a ja nie? Przecie偶 te偶 jestem c贸r­k膮 Raiji. Nie potrafi臋 pom贸c w艂asnemu dziecku...

Reijo uspokaja艂 j膮.

- Ciesz si臋, 偶e jeste艣 tym, kim jeste艣. I potrafisz to, co potrafisz - mrucza艂 cicho nad g艂ow膮 Idy. C贸rka przytuli艂a si臋 do niego i moczy艂a 艂zami jego koszul臋.

Patrik wzi膮艂 Raij臋 na r臋ce. Mamrota艂 co艣 do siebie, trzymaj膮c d艂onie na ciele ma艂ej. Zn贸w wype艂nia艂a go ta moc, kt贸ra czyni艂a go pi臋knym. Niezmierzona moc i 艣wiat艂o. Ida nic nie wyczuwa艂a, wiedzia艂a jedynie, 偶e ch艂opak uratowa艂 偶ycie jej ma艂ej c贸reczce. Nie zdawa­艂a sobie nawet sprawy, i偶 uczyni艂 to dwukrotnie. P艂a­ka艂a z rozpaczy i zm臋czenia. P艂aka艂a z niemocy.

I dlatego, 偶e nie mia艂a si艂y, by przygotowa膰 dom na 艣wi臋ta.

- Tyle jest jeszcze do zrobienia - 艂ka艂a. - Nie zd膮­偶臋, tato. Nie dam rady ogarn膮膰 wszystkiego.

- Nikt si臋 tego po tobie nie spodziewa - pociesza艂 j膮 Reijo, wzruszony do g艂臋bi trosk膮 c贸rki. Nie ocze­kiwa艂, 偶e b臋dzie sprz膮ta膰, kiedy dzieci cierpi膮.

Ida zawsze uwa偶a艂a, 偶e potrafi poradzi膰 sobie w ka偶dej sytuacji. Nie cofa艂a si臋 przed niczym. Wy­dawa艂o si臋 jej, 偶e wszystkiemu sprosta.

- Doko艅cz臋 za ciebie - odezwa艂a si臋 Helena, kt贸ra odnajdywa艂a w sobie nieznane dot膮d pok艂ady energii. - Powiedzcie tylko, co trzeba zrobi膰. B臋dziemy mie膰 prawdziwe 艣wi臋ta, Ido, nie dr臋cz si臋 tymi my艣lami.

Ida nie da艂a si臋 ukoi膰.

Helena szorowa艂a w艂a艣nie pod艂ogi, kiedy zjawi艂a si臋 Anjo. Li艣cik wywo艂a艂 jej zdziwienie, kt贸re pog艂臋­bi艂o si臋, kiedy przekroczy艂a pr贸g domku na cyplu.

Przywita艂 j膮 Reijo. Patrik wyp艂yn膮艂 samotnie na fiord, Helena energicznie macha艂a 艣cierk膮.

Ida posz艂a si臋 po艂o偶y膰.

- Nie spodziewa艂am si臋 ujrze膰 Heleny w roli s艂u­偶膮cej. Jeszcze niedawno u艣mia艂abym si臋 na sam膮 my艣l o tym - oznajmi艂a Anjo.

- Lekcewa偶y mnie - wyja艣ni艂 Reijo z zak艂opotaniem. Anjo zmierzy艂a go wzrokiem.

- Masz na sobie 艣wi膮teczn膮 koszul臋 - zauwa偶y艂a. - Jest jaki艣 pow贸d?

Nie odpowiedzia艂 na to pytanie. Zda艂 Anjo relacj臋 z nocnych wydarze艅.

- A wi臋c to w nim siedzi! - powiedzia艂a z ulg膮. - Spodziewa艂am si臋 czego艣 gorszego. Ka偶dy z nas ma co艣 do ukrycia. Z doliny Torne ci膮gnie do nas mn贸­stwo podejrzanych typ贸w. Cz艂owiek zawsze wyobra­偶a sobie najgorsze.

- W tym roku nie pojedziemy do ko艣cio艂a - oznaj­mi艂 Reijo. - Zreszt膮 i tak nie mieli艣my zamiaru - doda艂. Od 艣lubu Idy i Ailo, kiedy to weselnicy nieomal nie po­topili si臋 w drodze powrotnej, sceptycznie patrzy艂 na zimowe wyprawy przez fiord. - Kto chce, niech jedzie. Niech sp臋dzi ca艂e 艣wi臋ta w ko艣cielnej izbie.

Taki by艂 zwyczaj. Ogromne odleg艂o艣ci zmusza艂y wiernych do noclegu w okolicach ko艣cio艂a. Cz臋sto gromadzili si臋 na nabo偶e艅stwie, a potem sp臋dzali kil­ka dni razem na 艣wi臋towaniu. To by艂 jedyny czas w roku, kiedy mieszka艅cy odci臋tych od 艣wiata wio­sek mogli poby膰 razem.

- Przyjd藕cie do nas - zaproponowa艂a Anjo - mamy mn贸stwo miejsca. Dom zrobi艂 si臋 nagle taki pusty i ja­ki艣 inny. Jakby wizyta poborc贸w zostawi艂a w nim 艣lad. Ch艂贸d bije od 艣cian, Knut te偶 to zauwa偶y艂. - Zamilk艂a i po chwili doda艂a: - Oboje przywykli艣my do skrom­niejszego 偶ycia. Powinni艣my byli zadowoli膰 si臋 czym艣 mniejszym. Kto wie, mo偶e byliby艣my szcz臋艣liwsi...

- Bo偶e Narodzenie nale偶y sp臋dza膰 pod w艂asnym da­chem, Anjo - odrzek艂 spokojnie Reijo. Podni贸s艂 Mik­kala pod powa艂臋, a ch艂opczyk nagrodzi艂 go weso艂ym 艣miechem. - Nie godzi si臋 wychodzi膰 w to 艣wi臋to - do­da艂 przepraszaj膮co. - Poza tym nie wiemy, co dolega ma艂ej Raiji. Mo偶e ta choroba przenosi si臋 na innych.

Anjo skin臋艂a g艂ow膮.

- Krostki, powiadasz? - zamy艣li艂a si臋. - Co艣 o tym s艂ysza艂am. B臋dzie je mia艂a wsz臋dzie, je艣li m贸wimy o tym samym. Ale chyba tak. Gor膮czka, drgawki, nie­spokojny sen...

Napotka艂a pytaj膮cy wzrok Reijo.

- W Alcie panowa艂a podobna zaraza. Wielu umar­艂o, zw艂aszcza ma艂ych dzieci. Traci艂y oddech, zabiera­艂a je gor膮czka. Niekt贸rym z tych, co prze偶yli, pomie­sza艂y si臋 zmys艂y...

- Powtarzam wci膮偶, Bogu dzi臋kowa膰 za Patrika - oznajmi艂 Reijo. - Ma艂a czuje si臋 lepiej, za to Ida 艣pi bez przerwy...

- W ko艅cu i na ni膮 przysz艂a kryska. - Anjo wzi臋­艂a Mikkala na r臋ce. - Ma za du偶o na g艂owie.

Mia艂a racj臋. Reijo bola艂 nad tym.

Przygotowania do 艣wi膮t sz艂y pe艂n膮 par膮. Patrik wr贸ci艂 z ogromnym dorszem, si臋ga艂 mu niemal do pa­sa. Ch艂opak p臋cznia艂 z dumy.

- Nikt wi臋c nie b臋dzie siedzia艂 na kalenicy tej no­cy - stwierdzi艂 Reijo i zaraz musia艂 opowiedzie膰 Patrikowi o nieznanym mu norweskim obyczaju.

Anjo i Helena przynios艂y jedzenie z piwnicy i spi­偶arni. Zbo偶owe placki i twar贸g, mi臋so i mas艂o. Chleb Idy potraktowa艂y ze szczeg贸lnym nabo偶e艅stwem. Na­wet Helena wzruszy艂a si臋, poczuwszy zapach pszenne­go pieczywa. Pami臋ta艂a go z domu rodzinnego, prze­mieszany z woni膮 rozmaitych suszonych owoc贸w.

W tych stronach pszenny chleb by艂 艣wi臋to艣ci膮.

Przynios艂y t艂ust膮 艣mietan臋 na remmegrat, 艣wi膮tecz­n膮 potraw臋 cenion膮 na r贸wni z cienkim jak p艂atek pie­czywem maczanym w mi臋snym sosie. I mi贸d pitny dla m臋偶czyzn, kt贸ry Reijo uzupe艂ni艂 kilkoma flaszkami rumu zakupionymi na ostatnim jarmarku.

Dom l艣ni艂 czysto艣ci膮, nawet szk艂o lamp, kt贸re i tak wkr贸tce mia艂o pokry膰 si臋 sadz膮. Pod艂ogi wy艂o偶ono ga艂膮zkami ja艂owca, kt贸ry ceniono nie tylko za leczni­cze dzia艂anie, ale i zapach, nieodmiennie kojarzony ze 艣wi臋tami. Ko艂dry i poduszki wytrzepano solidnie, za艂o偶ono 艣wie偶e powleczenia. W domu Reijo porz膮­dek panowa艂 przez ca艂y rok, ale zachowywano trady­cj臋 艣wi膮tecznych porz膮dk贸w.

Zwierz臋ta dosta艂y now膮 艣ci贸艂k臋, by i im udzieli艂 si臋 podnios艂y nastr贸j. M臋偶czy藕ni nar膮bali drewna i u艂o­偶yli je pod 艣cian膮 tu偶 za drzwiami. W 艣wi臋ta nie go­dzi艂o si臋 pracowa膰, a marsz do drewutni wi膮za艂 si臋 wszak z pewnym wysi艂kiem.

Na koniec Reijo nagrza艂 saun臋. Uczyni艂 to z nabo­偶e艅stwem.

Ida spa艂a, a ma艂a Raija razem z ni膮. Anjo wr贸ci艂a do domu, zabieraj膮c ze sob膮 Mikkala. Reijo nie waha艂 si臋, kiedy mu to zaproponowa艂a. Obawia艂 si臋, 偶e ch艂opak za­razi si臋 od siostry. Mikkal dobrze czu艂 si臋 u wujka i cio­ci, a w Karlu znajdowa艂 ch臋tnego towarzysza zabaw.

Raija obudzi艂a si臋 tylko na chwil臋, zd膮偶yli j膮 jedy­nie przebra膰 i nakarmi膰. Za rad膮 Anjo Helena przy­gotowa艂a misk臋 po偶ywnej kaszki. Dziecko zjad艂o j膮 ch臋tnie, ufnie u艣miechaj膮c si臋 do opiekun贸w. Wysypka pokry艂a ju偶 niemal ca艂e cia艂ko ma艂ej.

- B臋dzie dobrze - uzna艂 Patrik. By艂 wyra藕nie zm臋­czony, nie tyle fizyczn膮 prac膮, co nieustannym czu­waniem przy dziecku.

Raija oddycha艂a bez trudno艣ci i wygl膮da艂a na zado­wolon膮, cho膰 lekka gor膮czka wci膮偶 si臋 utrzymywa艂a.

Helena w艂a艣nie zamierza艂a p贸j艣膰 do sauny, kiedy obudzi艂a si臋 Ida. Przespa艂a prawie ca艂膮 dob臋, ale wci膮偶 zna膰 by艂o po niej zm臋czenie.

- Co z moj膮 c贸reczk膮? - zapyta艂a od razu, zanim jesz­cze otrz膮sn臋艂a si臋 ze snu. - Jest taka spokojna - doda艂a.

By艂o cicho, s艂ysza艂y jedynie r贸wny oddech ma艂ej. 艢pi膮ce dzieci oddychaj膮 niemal bezg艂o艣nie. Wiedz膮 to wszystkie matki, kt贸re w nocnej porze nachylaj膮 si臋 nad 艂贸偶eczkiem swojej pociechy, zaniepokojone nie­zwyk艂膮 cisz膮...

Ida nie mog艂a si臋 powstrzyma膰, by nie uczyni膰 te­go samego.

- A wysypka? - spyta艂a Heleny.

- Nie znikn臋艂a, ale Patrik twierdzi, i偶 ma艂ej nic nie grozi. Raija nawet si臋 nie drapie.

Ida kl臋cza艂a przy 艂贸偶eczku c贸reczki, badawczo si臋 jej przygl膮daj膮c. Wci膮偶 nie wierzy艂a, musia艂a wszyst­ko ujrze膰 na w艂asne oczy.

- Gdzie jest Mikkal?

Helena wyja艣ni艂a, 偶e zabra艂a go Anjo.

Ida poblad艂a lekko, ale zaraz przywo艂a艂a w pami臋­ci obraz Raiji z poprzedniej nocy. Dziecko walcz膮ce o ka偶dy oddech, n臋kane drgawkami. Nie mia艂a w膮t­pliwo艣ci, 偶e c贸reczka otar艂a si臋 o 艣mier膰.

A Mikkal nie zd膮偶y艂 si臋 zarazi膰 od siostry. Po co nara偶a膰 go na niebezpiecze艅stwo?

Ida by艂a wdzi臋czna za ich troskliwo艣膰.

- Ju偶 p贸藕no? - spyta艂a. Helena roze艣mia艂a si臋.

- Wiecz贸r. - Zdumienie Idy przyprawi艂o j膮 o jesz­cze wi臋ksz膮 weso艂o艣膰.

- Tyle jeszcze do zrobienia!

- Wszystko zrobione. Mo偶e nie tak, jakby艣 sobie 偶yczy艂a, ale dom jest przygotowany do 艣wi膮t. P贸jd臋 si臋 wyk膮pa膰... Patrik mnie zast膮pi.

Ida przeci膮gn臋艂a d艂oni膮 po w艂osach. My艣l o k膮pie­li by艂a kusz膮ca...

- Reijo nani贸s艂 wody, 偶ebym mog艂a umy膰 w艂osy - doda艂a t臋sknie Helena. Jej my艣li pobieg艂y w prze­sz艂o艣膰. Pachn膮ce myd艂a. Perfumy...

- Ja te偶 musz臋 si臋 od艣wie偶y膰 - zdecydowa艂a Ida, zrywaj膮c si臋 na nogi. Kr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie i mia艂a nudno艣ci, ale nie wspomnia艂a ani s艂owem o tych do­legliwo艣ciach. Ani o tym, 偶e od dawna nic nie jad艂a...

Wyszuka艂a 艣wie偶膮 bielizn臋 i odzienie dla siebie i Heleny. By艂y podobnego wzrostu, wi臋c Helena mo­g艂a nosi膰 jej rzeczy. Na dnie skrzyni, obok sk贸rzanego woreczka, w kt贸rym przechowywa艂a rodowe sre­bro Ailo i brosz臋 Mai, le偶a艂 kawa艂ek myd艂a. Ojciec przywi贸z艂 je z Finlandii. Ida podnios艂a je nabo偶nie.

- Oszcz臋dza艂am na 艣wi臋ta - zwierzy艂a si臋 Helenie. Zarumieni艂y si臋 obie, wdychaj膮c cudowny zapach.

Pr贸偶no艣膰 jest mo偶e grzechem, zw艂aszcza pr贸偶no艣膰 okazywana w 艣wi膮teczny czas, ale kawa艂ek wykwint­nego myd艂a by艂 nad fiordami r贸wn膮 rzadko艣ci膮 jak diamenty. Trudno nie ulec pokusie.

Zar贸wno Patrik, jak i Reijo ucieszyli si臋, ujrzaw­szy Id臋.

- Potrzebowa艂am odpoczynku - t艂umaczy艂a. - Go­dzina w saunie i b臋d臋 jak nowo narodzona.

Wybieg艂y w noc, rozradowane niby ma艂e dziew­czynki, trzymaj膮c pod pachami zawini膮tka ze 艣wie偶膮 odzie偶膮.

Mr贸z ust膮pi艂, niebo si臋 zaci膮gn臋艂o. Nad g贸rami sta艂 niewyra藕ny p贸艂ksi臋偶yc, co rusz chowa艂 si臋 za chmurami.

- Spadnie 艣nieg - uzna艂a Ida. - To dobrze. Id膮 praw­dziwe 艣wi臋ta.

Rozebra艂y si臋 i zacz臋艂y my膰 w艂osy, dziel膮c si臋 spra­wiedliwie myd艂em. W saunie nad fiordem zapachnia­艂o innym 艣wiatem.

Skropi艂y piec mydlan膮 wod膮, tak by i para nabra­艂a tej cudownej woni. Potem wdrapa艂y si臋 na p贸艂ki, najwy偶ej jak mog艂y. Reijo porz膮dnie rozgrza艂 saun臋, gor膮co pod powa艂膮 by艂o nie do wytrzymania.

- Zdj臋li艣cie mi z bark贸w moc obowi膮zk贸w - po­wiedzia艂a Ida, przymkn膮wszy oczy. W rozkosznym cieple sauny 艂atwiej by艂o o s艂owa podzi臋kowania.

- A wy? - spyta艂a Helena. - Nie pami臋tasz ju偶, ile przesz艂a艣 z mojego powodu...

- To co innego. - Ida spojrza艂a na Helen臋. Rany na ciele dziewczyny zagoi艂y si臋. Zosta艂y blizny. Na sk贸­rze i na duszy.

- Okropne, prawda? - Helena dostrzeg艂a wzrok Idy. Opu艣ci艂a oczy i wzdrygn臋艂a si臋. - Chyba za to najbardziej go nienawidz臋 - doda艂a po d艂u偶szej chwi­li, czuj膮c nag艂膮 potrzeb臋 zwierze艅. - Wszystkie inne cierpienia nie zostawi艂y 艣lad贸w. Kiedy mieszkali艣my w Finlandii, nigdy si臋 na to nie powa偶y艂. Mog艂o si臋 wyda膰... - Helena podci膮gn臋艂a kolana pod brod臋 i ob­j臋艂a je ramionami, ukrywaj膮c blizny. - Traci艂 wszel­kie hamulce, gdy zostawali艣my we dwoje. S膮dzi艂 za­pewne, 偶e w ten spos贸b wi膮偶e mnie ze sob膮...

Mia艂a mokre policzki od 艂ez i pary wodnej. Ida ze­sz艂a na d贸艂 i pola艂a piec, po czym wdrapa艂a si臋 z po­wrotem na p贸艂k臋, musn膮wszy w przelocie Helen臋 po policzku.

- Zosta艂abym z nim, gdyby mnie nie kaleczy艂. Nie mia艂abym odwagi odej艣膰. Wtedy by艂am inna... pewnie w ko艅cu by mnie zabi艂. No偶e zamienia艂y go w potwo­ra... - Helena p艂aka艂a bezg艂o艣nie. - Wiesz, 偶e bra艂 mnie, przyk艂adaj膮c mi kling臋 do gard艂a... 呕ebym nie zacho­wywa艂a si臋 jak ladacznica. Zniewala艂 mnie, kaza艂 przyjmowa膰 siebie w cicho艣ci, bez sprzeciwu, ale i bez zadowolenia. Jak przysta艂o na przyzwoit膮 kobiet臋... Przyzwoit膮 - powt贸rzy艂a, smakuj膮c to s艂owo. - Chy­ba nie wiedzia艂, co to znaczy. Ja ju偶 te偶 nie wiem...

Id臋 ogarn臋艂o wsp贸艂czucie. Nie mog艂a si臋 poruszy膰, nie mog艂a oddycha膰. Zapomnia艂a na chwil臋 o w艂as­nym b贸lu. Nie wymaza艂a go z pami臋ci, ale nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e i inni maj膮 rany na duszy. Innych te偶 los podda艂 pr贸bie.

Chcia艂a co艣 powiedzie膰, ale z pocz膮tku g艂os odm贸­wi艂 jej pos艂usze艅stwa.

- Potrafisz odr贸偶ni膰 dobro od z艂a, Heleno - wyszep­ta艂a po chwili. - To w艂a艣nie nazywam przyzwoito艣ci膮...

- I to wystarczy dla... Helena nie doko艅czy艂a. Ukry艂a twarz w d艂oniach i p艂aka艂a.

Ida zawaha艂a si臋. Helena nie prosi艂a o odpowied藕 na jedno pytanie.

Prosi艂a o znacznie wi臋cej.

Prosi艂a o akceptacj臋 Idy. I Ida musia艂a wznie艣膰 si臋 po­nad przes膮dy i uprzedzenia, od kt贸rych nie by艂a wolna.

- Przyzwoito艣膰... - zacz臋艂a. Helena nie odwa偶y艂a si臋 podnie艣膰 g艂owy. - Je艣li tylko chodzi o przyzwoito艣膰, to nic nie stoi na przeszkodzie.

Cisza.

Ida poci艂a si臋. W saunie panowa艂a przera藕liwa du­chota.

- Je艣li my艣lisz powa偶nie, Heleno - doda艂a - to nic nie mo偶e ci臋 powstrzyma膰. Tato nigdy nie m贸wi艂by o przyzwoito艣ci. Dla niego licz膮 si臋 jedynie uczucia. Je艣li kocha, tylko to si臋 liczy...

Helena wci膮偶 nie podnosi艂a g艂owy.

Zapad艂a cisza.

W niezno艣nym upale Helena poczu艂a dotyk lodo­watej r臋ki... a mo偶e tylko mia艂a takie wra偶enie. Co艣 kaza艂o si臋 jej odwr贸ci膰.

Ida opiera艂a si臋 o 艣cian臋. Wywr贸cone oczy, usta otwarte w p贸艂 s艂owa...

Helena krzykn臋艂a.

11

P贸藕niej z trudem z艂o偶yli wydarzenia w sp贸jn膮 ca­艂o艣膰.

Ka偶de z nich pami臋ta艂o je na sw贸j spos贸b.

Helena wybieg艂a boso na 艣nieg w samej sp贸dnicy i koszuli zarzuconej na mokre cia艂o.

Nigdy nie widzieli r贸wnie bladej twarzy. Zdo艂a艂a wykrztusi膰 tylko jedno s艂owo:

- Ida!

Reijo z艂apa艂 w przelocie gruby kaftan. Nawet nie pomy艣la艂 o Helenie.

To przysz艂o p贸藕niej.

Patrik znalaz艂 si臋 przy drzwiach sauny przed Re­ijo, ale zatrzyma艂 si臋 i przepu艣ci艂 go przodem, pocze­ka艂, a偶 ojciec przykryje c贸rk臋. Dopiero wtedy wszed艂 do 艣rodka, ujrza艂 Id臋 le偶膮c膮 bez czucia na 艂awce. Od­dycha艂a z trudem. Reijo bez namys艂u uni贸s艂 nogi dziewczyny nad g艂ow臋.

- Jutro sko艅czy dwadzie艣cia lat - powtarza艂 w k贸艂­ko. - Bo偶e, nie zabieraj jej tak wcze艣nie!

Patrik, jej r贸wie艣nik, odezwa艂 si臋 spokojnie:

- Ona nie umiera, Reijo. Zemdla艂a. Nie powinna by艂a si臋 k膮pa膰. Wszak spodziewa si臋 dziecka, jest zm臋czona, g艂odna, zamartwia si臋 zdrowiem swoich pociech... No i to gor膮ce wn臋trze. Post膮pili艣my bez­my艣lnie, pozwalaj膮c jej na k膮piel.

Wszyscy byli zm臋czeni. Zm臋czenie odbiera jas­no艣膰 my艣li.

Reijo usiad艂. Zd膮偶y艂 si臋 spoci膰, ale nie zwraca艂 na to uwagi. Jego uwag臋 przykuwa艂a blada twarz c贸rki.

Pami臋ta艂, jak uroczym by艂a dzieckiem. Wbija艂a go w ojcowsk膮 dum臋. Snu艂 marzenia a偶 do chwili, kie­dy zrozumia艂, 偶e Ida nigdy ich nie spe艂ni...

Pami臋ta艂 momenty, kt贸rych c贸rka nie mog艂a za­chowa膰 w pami臋ci. Ten, w kt贸rym dowiedzia艂 si臋 o niej, kiedy ujrza艂 j膮 po raz pierwszy. Przy chatach rybackich niedaleko Vardo.

Kierowa艂 do Boga i do Raiji cich膮 modlitw臋. Kt贸偶 m贸g艂 bardziej pom贸c Idzie, jak nie jej matka...

- Nie wyno艣my jej na mr贸z, p贸ki nie dojdzie do siebie. - Reijo zrazu nie poj膮艂, kto si臋 do niego zwra­ca. Przesz艂o艣膰 poch艂on臋艂a go bez reszty.

G艂os Patrika przywo艂a艂 go do rzeczywisto艣ci.

- Tu jest przynajmniej ciep艂o - doda艂 ch艂opak z krzywym u艣miechem.

Reijo przytakn膮艂 z roztargnieniem. Sam nawet do­艂o偶y艂 machinalnie drew, by piec nie przygas艂, kiedy przyjdzie ich kolej. Nie tej nocy.

- Duszno... - Ida pr贸bowa艂a zepchn膮膰 z siebie kaf­tan. Otworzy艂a oczy i cho膰 ot臋pia艂a, natychmiast zmieni艂a zamiar.

- Co si臋 sta艂o? - wykrztusi艂a. - Gdzie Helena?

- Ciep艂o ci臋 zmog艂o.

To m贸wi艂 Patrik. Nie chcia艂a go s艂ucha膰. Zarumie­ni艂a si臋 na sam膮 my艣l, 偶e widzia艂 j膮 w takim stanie.

Ojciec otoczy艂 j膮 ramionami, opatuli艂 w kaftan. Nie tylko ciep艂o, pomy艣la艂a, widz膮c nad sob膮 ciemne niebo. Poczu艂a ch艂odne krople na policzkach.

Mokre p艂atki 艣niegu.

B臋d膮 prawdziwe 艣wi臋ta.

Reijo z c贸rk膮 na r臋kach pobieg艂 do domu.

Helena siedzia艂a u Raiji, nawet nie zd膮偶y艂a si臋 prze­bra膰. Bez s艂owa wytar艂a Id臋 i ubra艂a j膮 w ciep艂膮 ko­szul臋 nocn膮. Ida nie porusza艂a si臋, by艂a jak we 艣nie, zewsz膮d otacza艂a j膮 mg艂a.

Jakby wci膮偶 znajdowa艂a si臋 w saunie.

- Niedobrze mi - powiedzia艂a. Usiad艂a chwiejnie na skraju 艂贸偶ka, potem zerwa艂a si臋 i pobieg艂a do drzwi.

Upad艂aby na 艣nieg, gdyby Patrik jej nie podtrzyma艂.

- Wszystko przelatuje przeze mnie - wyst臋ka艂a. - Wci膮偶 mi niedobrze...

- Kiedy jad艂a艣? - spyta艂 ostro Patrik.

- Nie pami臋tam.

- Tak my艣la艂em...

- Nie mam ochoty na jedzenie... Gor膮co mi, niedo­brze...

Patrik spojrza艂 na Reijo.

- Tak si臋 to zacz臋艂o? - spyta艂. Reijo pokiwa艂 g艂ow膮. Ida mia艂a takie same objawy jak ma艂a Raija.

- Teraz ju偶 wiem, 偶e t膮 chorob膮 mo偶na si臋 zarazi膰 - stwierdzi艂 Patrik. Ida nie us艂ysza艂a. Czu艂a si臋 fatalnie, chcia艂a po艂o偶y膰 si臋 i umrze膰... - Ma艂ej nic nie grozi. Ju偶 to przesz艂a.

Reijo ponownie skin膮艂 g艂ow膮.

- 艢wi臋ta si臋 jeszcze nie zacz臋艂y - powiedzia艂, przy­pominaj膮c sobie s艂owa m艂odzie艅ca. Wyrzek艂 je bez­wiednie czy wiedzia艂 od pocz膮tku?

- Zrobi臋 co mog臋 - doda艂 Patrik. - Macie owoce ja­艂owca?

Ida u偶ywa艂a ich jako lekarstwa. Mo偶e uda si臋 jej utrzyma膰 je w ustach. Z pewno艣ci膮 nie zaszkodz膮.

Reijo przyni贸s艂 dzbanek pe艂en jasnoniebieskich owoc贸w o pomarszczonej sk贸rce. Patrik zmusi艂 dziewczyn臋, by prze偶u艂a kilka sztuk.

- Wystarczy - oznajmi艂.

Reijo mia艂 wra偶enie, 偶e Patrik nie potrzebuje owo­c贸w ani zi贸艂. To by艂a jedynie gra pozor贸w.

- Powiedz mi, je艣li poczujesz si臋 gorzej. Lub lepiej - poleci艂.

Ida skin臋艂a g艂ow膮.

- Je艣li tylko co艣 si臋 zmieni - doda艂 dla wyja艣nienia. Zn贸w przytakn臋艂a. 呕u艂a owoce, nie kaprysz膮c, cho膰 z pewno艣ci膮 nie mia艂y przyjemnego smaku.

- Przeniesiemy ma艂膮 Raij臋, 偶eby艣 jej nie obudzi艂a. Niebieskie oczy mia艂y dziwny dar przekonywania. Reijo i Helena wynie艣li dziecko. Ida poczu艂a, jak krople potu wyst臋puj膮 jej na czo艂o, a strach d艂awi za gard艂o. Wbi艂a kurczowo palce w rami臋 Patrika.

- Mam to samo co Raija?

Przytakn膮艂, tyle przynajmniej zobaczy艂a przez ota­czaj膮c膮 j膮 mg艂臋.

- Dalej b臋dzie tak samo? Przypomnia艂a sobie 艣wiszcz膮cy oddech dziecka.

Umar艂oby, gdyby Patrik nie wyni贸s艂 go na mr贸z.

- Tego nikt nie wie. Ida przymkn臋艂a oczy.

- Umr臋?

- Jeste艣 doros艂a - odrzek艂 Patrik. Jeszcze niedaw­no zupe艂nie obcy, teraz trzyma艂 j膮 za r臋k臋, poklepy­wa艂 uspokajaj膮co. Ida wierzy艂a mu. - Masz wi臋cej si艂, by przeciwstawi膰 si臋 chorobie. Ostatnio przesz艂a艣 wiele, z tego wzgl臋du czujesz si臋 os艂abiona.

- Wiesz, co to jest? Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie, lecz potrafi臋 stawi膰 czo艂o wszystkiemu - od­rzek艂. - Zostan臋 z tob膮, nie potrzebuj臋 du偶o snu. Za­uwa偶臋, je艣li zacznie dzia膰 si臋 co艣 niedobrego... B臋dzie dobrze, Ido.

- Dzi臋kuj臋, 偶e przyby艂e艣 do Norwegii - szepn臋艂a i pu艣ci艂a jego rami臋.

Sedolf, dlaczego nie jeste艣 przy mnie? pomy艣la艂a.

By艂 dzie艅 przed wigili膮 艣wi膮t Bo偶ego Narodzenia roku tysi膮c siedemset czterdziestego dziewi膮tego. Dzie艅 przed dwudziestymi urodzinami Idy.

St贸艂 zastawiono do uroczystego 艣niadania: 艣wie偶y chleb razowy, stos chrupkiego pieczywa, placki zbo­偶owe. Twar贸g, gom贸艂ka z艂ocistego mas艂a, solone mi臋so.

Nikt nie mia艂 ochoty na 艣wi臋towanie.

Raija przesta艂a reagowa膰 p艂aczem na 艣wiat艂o i d藕wi臋­ki. Wysypka pokry艂a szczelnie ca艂e cia艂ko dziewczyn­ki, ale, o dziwo, ma艂a czu艂a si臋 lepiej.

Domaga艂a si臋 jedzenia i dosta艂a je.

Stan Idy poprawi艂 si臋 nieznacznie, na tyle jednak, 偶e organizm nie odrzuca艂 ju偶 pokarmu; dziewczyna wmusi艂a w siebie kawa艂ek chleba z mas艂em. Kawy od­m贸wi艂a, co by艂o zupe艂nie do niej niepodobne.

- Wszystkiego najlepszego - powiedzia艂 Reijo, sia­daj膮c na skraju 艂贸偶ka.

Ida unios艂a k膮ciki ust w s艂abym u艣miechu.

- Je艣li prze偶yj臋, nigdy nie wspomn臋 moich dwu­dziestych urodzin.

- Gor膮czka ci臋 nie zmo偶e - zapewnia艂 ojciec. - Odziedziczy艂a艣 odporno艣膰 po Kesaniemich. I twardo艣膰 po matce.

- Pocieszasz mnie - j臋kn臋艂a. - Mam wra偶enie, 偶e p艂on臋 偶ywcem. I wci膮偶 mi niedobrze. Wn臋trzno艣ci wywr贸ci艂y mi si臋 na drug膮 stron臋...

Ojciec u艣miechn膮艂 si臋. Nawet w chorobie Ida wy­ra偶a艂a si臋 nadzwyczaj obrazowo.

- Raija poprawi艂a si臋 - orzek艂. - Nied艂ugo ca艂kiem wr贸ci do zdrowia. Pomimo wysypki wygl膮da znacz­nie lepiej.

- Nie wyk膮pali艣cie si臋.

- Jako艣 to prze偶yjemy.

- Wci膮偶 macie czas rozpali膰 w piecu - naciska艂a Ida. - Nie godzi si臋 艣wi臋towa膰 brudnym.

I jak zwykle dopi臋艂a swego.

M臋偶czy藕ni poszli do sauny, a ona poci艂a si臋 pod pledami, b艂ogos艂awi膮c mroczn膮 por臋. 艢wiat艂o stano­wi艂o udr臋k臋 dla oczu.

Helena w艂a艣nie zabiera艂a si臋 za przygotowanie po­trawy z kwa艣nej 艣mietany, kiedy zjawi艂a si臋 Anjo, przynosz膮c jej rzeczy na zmian臋.

- My kobiety dbamy o takie drobiazgi - u艣miechn臋­艂a si臋, a potem zwr贸ci艂a si臋 do Idy: - Mikkal czuje si臋 wy艣mienicie. Obaj z Karlem doprowadzaj膮 Knuta do szale艅stwa. Nie zamierzam im w tym przeszkadza膰.

- Nie podchod藕 bli偶ej - szepn臋艂a Ida. - To zara藕­liwe. Nie wolno ci chorowa膰!

Anjo mia艂a wielkie serce i rzadko my艣la艂a o sobie. Usiad艂a na 艂贸偶ku chorej, nachyli艂a si臋 nad Id膮 i szep­n臋艂a jej do ucha, 偶e zas艂uguje na lepsze urodziny. Anjo wymy艣li co艣, jak tylko dziewczyna stanie na nogi.

Lepszego prezentu nie mog艂a dosta膰.

- Z艂ego diabli nie bior膮 - chlipn臋艂a. - Chyba dane mi b臋dzie wej艣膰 w nowy rok.

Anjo pog艂adzi艂a j膮 po g艂owie i musn臋艂a palcami skrzyd艂a z艂otego ptaszka. Sama nosi艂a podobnego na kawa艂ku rzemienia wyci臋tym ze sk贸rzanej kurtki Kmi­ta. W tym rodzie taki dar stanowi艂 dow贸d mi艂o艣ci.

- Te ptaszki nas chroni膮. Nie mo偶e si臋 nam sta膰 nic z艂ego.

- A Patrik czuwa w pobli偶u. Anjo skin臋艂a g艂ow膮.

- Zjawi艂 si臋 jak na zawo艂anie. A nam zdawa艂o si臋, 偶e nie ma w nim nic szczeg贸lnego...

Ida dosta艂a now膮 koszul臋, poprzednia mokra by艂a od potu. Anjo my艣la艂a o wszystkim, dostrzega艂a rze­czy, kt贸re uchodzi艂y uwagi innych.

Anjo zmieni艂a te偶 we艂niany pled, pod kt贸rym le偶a­艂a chora. Stary wywiesi艂a w saunie.

I pomog艂a Helenie przygotowa膰 艣wi膮teczny rammegrat.

- To mi艂e zaj臋cie - przyzna艂a za偶enowana Helena. Reijo asystowa艂 jej w kuchni, pilnowa艂 garnka, w kt贸­rym warzy艂 si臋 mi臋sny wywar.

Ta wykonywana razem praca mia艂a w sobie jaki艣 wymiar intymno艣ci, dawa艂a poczucie wsp贸lnoty, kt贸­rej Helena nie zazna艂a w przesz艂o艣ci.

Z Curtem nic jej nie 艂膮czy艂o. Mo偶e z pocz膮tku, kr贸tkie za艣lepienie, kt贸re przemin臋艂o w okamgnie­niu. Potem ju偶 tylko narastaj膮cy ch艂贸d. A偶 ostatecz­nie uzna艂, i偶 tylko 艣mier膰 mo偶e ich rozdzieli膰.

I wierzy艂 艣wi臋cie, 偶e mu si臋 uda艂o.

A ona? Chcia艂a urodzi膰 si臋 na nowo, zacz膮膰 nowe 偶ycie.

I nie wierzy艂a, 偶e to mo偶liwe.

A偶 do tej chwili. Sta艂a tu偶 obok m臋偶czyzny, kt贸ry stanowi艂 ca艂kowite przeciwie艅stwo Curta.

Reijo, o w艂osach jak 艂an zbo偶a, lekko posiwia艂ych nad czo艂em - posrebrzanych 艣wiat艂em ksi臋偶yca, ma­wia艂a Raija. Reijo o szmaragdowych oczach, w kt贸­rych odnajdywa艂a morze 艂agodno艣ci. Reijo o moc­nych i czu艂ych d艂oniach. Cho膰 m贸g艂by by膰 jej ojcem, odznacza艂 si臋 wszystkimi tymi zaletami, kt贸rych He­lena szuka艂a w m臋偶czy藕nie.

Musia艂a si臋 opanowa膰, by nie uzewn臋trzni膰 uczu膰, kt贸re wype艂nia艂y jej serce. Nie chcia艂a psu膰 mu 艣wi膮t. Nie chcia艂a uroni膰 nic z magii tej chwili. Co rusz zer­ka艂a na niego, by艂 doprawdy przystojnym m臋偶czy­zn膮. Niewielu m臋偶czyzn, nawet wysoko urodzonych, mog艂o si臋 z nim r贸wna膰.

Gdyby ubra膰 go wytwornie, ostrzyc, przystroi膰 w peruk臋...

Helena u艣miechn臋艂a si臋 do w艂asnych my艣li.

- Zrobi艂em co艣 zabawnego? - zdziwi艂 si臋.

- Usi艂owa艂am sobie wyobrazi膰 ciebie w peruce - rzuci艂a bez zastanowienia. Reijo uni贸s艂 k膮ciki ust, ale oczy patrzy艂y na Helen臋 z powag膮. Pr贸bowa艂a wpa­sowa膰 go w taki obraz rzeczywisto艣ci, jaki zna艂a naj­lepiej. Reijo przesun膮艂 d艂oni膮 po w艂osach.

- Wol臋 moje w艂asne - powiedzia艂. - To nie jest m贸j 艣wiat - doda艂 po chwili.

Helena spu艣ci艂a wzrok. Wi臋c zrozumia艂.

- M贸j te偶 ju偶 nie - odrzek艂a. - Wol臋 艣wiat, w kt贸­rym ludzie troszcz膮 si臋 o siebie. W tamtym wszyscy kryj膮 si臋 za mask膮 oboj臋tno艣ci.

Reijo mia艂 na sobie bia艂膮 koszul臋, spran膮 i przetart膮 na ko艂nierzyku, 艂okciach i przy mankietach. Czarne we艂niane spodnie 艣ci膮gn膮艂 br膮zowym pasem, nabijanym zdobieniami z cyny. Klamra by艂a srebrna, wspania艂y przyk艂ad lapo艅skiego r臋kodzie艂a, dar Ailo. Reijo nie przywi膮zywa艂 si臋 do rzeczy, ale ten pas bar­dzo ceni艂.

Wcale nie wygl膮da艂by lepiej w modnym stroju, uzna艂a Helena. Nie szata zdobi cz艂owieka, w tym po­wiedzeniu by艂o wiele prawdy.

Anjo przys艂a艂a jej jedn膮 ze swych najlepszych ko­szul, prost膮 i wykwintn膮 zarazem. Sukni臋 uszy艂y wsp贸lnie z materia艂u, kt贸ry wyszuka艂y na jarmarku. Tkanina by艂a dobrej jako艣ci, znacznie jednak gorszej ni偶 te, do kt贸rych Helena przyzwyczai艂a si臋 w prze­sz艂o艣ci. Te, kt贸re uwa偶a艂a za oczywisto艣膰.

A mimo to podoba艂a si臋 sobie. By艂a sob膮, jej uro­da nie wymaga艂a upi臋ksze艅.

I chyba podoba艂a si臋 Reijo. Tylko 偶e Reijo nie na­le偶a艂 do m臋偶czyzn, kt贸rzy przyznaj膮 si臋 do tego.

Helena nie cieszy艂a si臋 z cierpienia Idy, ale jednak gdyby ona i jej ma艂a c贸reczka nie zachorowa艂y, ona sama sp臋dzi艂aby 艣wi臋ta nad rzek膮. Wszystko by艂oby inaczej.

Nie chodzi艂o o jedzenie i tradycje. Chodzi艂o o bli­sko艣膰 Reijo.

Zdj臋艂a garnek z ognia. Na potrawie utworzy艂a si臋 gruba warstwa t艂uszczu. Tak chyba mia艂o by膰.

Zaniepokojona wytar艂a d艂onie w fartuch. Tego stroju te偶 dot膮d nie nosi艂a.

- Jest w sam raz - stwierdzi艂 Reijo, widz膮c niezde­cydowanie dziewczyny. - Jeszcze troch臋 i b臋dzie z ciebie dobry materia艂 na 偶on臋 - doda艂 z u艣miechem.

Helena nie zrozumia艂a, wi臋c pospieszy艂 z wyja艣nie­niem:

- M贸wi si臋 u nas, 偶e prawdziwa gospodyni musi umie膰 przyrz膮dza膰 rommegrot na siedem sposob贸w. Od tych, kt贸re nie potrafi膮, nale偶y trzyma膰 si臋 z da­leka.

- Ach, tak - westchn臋艂a - wi臋c jeszcze zosta艂o sze艣膰. To dla mnie dziecinna igraszka.

- Chyba si臋 donik膮d nie spieszysz? - Mrugn膮艂 do niej, jakby nic nie wiedzia艂. Jakby by艂a jedn膮 z tych m艂贸dek, kt贸re wcze艣niej umizgiwa艂y si臋 do niego. Jakby nie mia艂 do czynienia z m臋偶atk膮. Zwi膮zan膮 na ca艂e 偶ycie z innym m臋偶czyzn膮, od kt贸rego mo偶e ni­gdy si臋 nie zdo艂a uwolni膰.

Zemsta Curta dope艂ni艂a si臋.

- Jeste艣 m艂oda, Heleno. Masz mn贸stwo czasu. Innymi s艂owy: 鈥濶ie licz na mnie!鈥.

- Tak, mam du偶o czasu. - Powiedzia艂a te s艂owa ta­kim tonem, by nie poczu艂 si臋 za pewny siebie.

Helena jeszcze si臋 nie podda艂a. Stara艂a si臋 zapo­mnie膰 o tym, co jej obieca艂. 呕e odwiezie j膮 z powro­tem do Finlandii. Oszukiwa艂a sam膮 siebie, nie zosta­艂o jej wiele czasu.

A ba艂a si臋 okaza膰 mu to wszystko, co rodzi艂o si臋 w jej sercu. Ba艂a si臋 wiosny, a jednocze艣nie czeka艂a na ni膮 z ut臋sknieniem. Stopniej膮 艣niegi, a wraz z ni­mi stopnieje l臋k w duszy.

Wiedzia艂a, 偶e tak si臋 stanie.

Nie dlatego, 偶e mia艂a zdolno艣膰 przewidywania przysz艂o艣ci. Mia艂a co innego: wol臋 dzia艂ania i up贸r.

Dot膮d nie zna艂a si臋 od tej strony, nie odkry艂a tych cech w艂asnego charakteru. W 艣wiecie, w kt贸rym 偶y艂a, musia艂a chowa膰 si臋 za mask膮, kt贸r膮 zak艂ada艂y wszyst­kie kobiety z wy偶szych sfer.

To by艂o cudowne. Odnajdywa膰 w sobie moc, kt贸­ra s艂u偶y艂a dobru i nape艂nia艂a 偶ycie tre艣ci膮.

Chcia艂a zdoby膰 Reijo dla siebie.

Chcia艂a go, po偶膮da艂a... Jak niczego dot膮d. Kiedy by­艂a dzieckiem, spe艂niano wszystkie jej zachcianki.

Teraz nie mia艂a si臋 do kogo zwr贸ci膰, nikt nie z艂o­偶y jej Reijo w podarunku.

Sama go zdob臋dzie.

- Czy ma艂a Raija mo偶e je艣膰 remmegrat? Reijo skin膮艂 g艂ow膮 z roztargnieniem. Helena da艂a­by wiele, by pozna膰 jego my艣li.

- Nie za wcze艣nie na jedzenie? Reijo popatrzy艂 na dziewczyn臋, jakby ujrza艂 j膮 pierwszy raz w 偶yciu, jakby dot膮d nie zdawa艂 sobie sprawy z jej obecno艣ci. Wzdrygn臋艂a si臋.

Potem spojrza艂 przez okno, pokryte fantazyjnymi wzorami wymalowanymi przez zim臋. Mr贸z zel偶a艂, 艣nieg pokry艂 ziemi臋 grub膮 warstw膮. Sosny ugina艂y si臋 pod ci臋偶arem bia艂ych czap.

Min臋艂o po艂udnie. Gdyby mieszkali bli偶ej, us艂ysze­liby zapewne d藕wi臋k ko艣cielnych dzwon贸w. 艢wi膮ty­nia znajdowa艂a si臋 jednak po drugiej stronie fiordu. 呕aden d藕wi臋k nie niesie si臋 tak daleko.

Ludzie zamykali si臋 w domach a偶 do pierwszego dnia 艣wi膮t. Ten uroczysty czas sp臋dzano w gronie rodzinnym.

Tylko w domku na cyplu wci膮偶 przebywa艂 niepro­szony go艣膰. Choroba nie zamierza艂a szybko opu艣ci膰 tych prog贸w. Helena uchyli艂a drzwi do sypialni Idy.

Patrik uczyni艂 drobny gest d艂oni膮. By nakaza膰 jej milczenie, by odci膮膰 smug臋 艣wiat艂a.

Helena zrozumia艂a znacznie p贸藕niej, 偶e powinna by艂a wyj艣膰. Lecz zosta艂a.

Zreszt膮 zapyta艂a Patrika, dlaczego jej nie wyprosi艂.

- By艂em w艂a艣nie w 艣rodku... czego艣 - odrzek艂 i spoj­rza艂 na ni膮 oczami starszymi ni偶 偶ycie.

Helena zatrzyma艂a si臋 przy drzwiach. Ida spa艂a, ale oddycha艂a niespokojnie. Nie tak jak jej c贸reczka, kt贸­ra walczy艂a o ka偶dy haust powietrza. Ida oddycha艂a pospiesznie, bole艣nie.

I spa艂a.

Jedno nie pasowa艂o do drugiego.

Patrik trzyma艂 d艂onie Idy w swoich. Siedzia艂 bar­dzo blisko, na skraju 艂贸偶ka, tak blisko, 偶e z pewno­艣ci膮 wyra藕nie widzia艂 rysy twarzy chorej, cho膰 ca艂y pok贸j spowija艂a szaro艣膰. Najg艂臋bszy z jej odcieni, Helena wiedzia艂a to dobrze, bo kiedy艣 malowa艂a. Nie z wewn臋trznej potrzeby, lecz by zabi膰 nud臋. Nie by­艂a zbyt utalentowana... Kiedy jej oczy przyzwyczai艂y si臋 do mroku, dostrzeg艂a, 偶e wargi Patrika poruszaj膮 si臋. A ca艂膮 jego posta膰 otacza dziwna po艣wiata...

Helena zamkn臋艂a oczy i otworzy艂a je ponownie.

Po艣wiata nie znikn臋艂a, ja艣nia艂a czerwonawo wok贸艂 zarys贸w postaci m艂odzie艅ca, najsilniej nad d艂o艅mi.

Cisza.

艢wiat艂o.

Spok贸j.

A jednak Helena zadr偶a艂a z przera偶enia. Ten wi­dok, tak obcy i niezwyk艂y, wywo艂a艂 w niej wstrz膮s.

- Co robisz? - szepn臋艂a, a szept zabrzmia艂 jak krzyk.

Patrik nie odpowiedzia艂.

Helena znieruchomia艂a, niezdolna doda膰 cho膰 jedno s艂owo. Po艣wiata wok贸艂 Patrika os艂ab艂a. On sam odpr臋偶y艂 si臋 i pu艣ci艂 d艂onie Idy.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 siedzia艂 nieporuszony. Kiedy wsta艂, oddech Idy uspokoi艂 si臋. Wci膮偶 spa艂a. Patrik by艂 wyczerpany.

- Mam troch臋 czasu - oznajmi艂. - Jest co艣 do jedze­nia?

Helena skin臋艂a g艂ow膮. Kiedy stan膮艂 obok niej, za­nim jeszcze otworzy艂a drzwi, nie powstrzyma艂a si臋 od pytania:

- Co robi艂e艣?

- Odj膮艂em jej troch臋 b贸lu - odrzek艂, jakby to by艂a najzwyklejsza rzecz pod s艂o艅cem.

Helena pomy艣la艂a, 偶e nie mo偶na odj膮膰 komu艣 b贸­lu, nie bior膮c go na siebie. Wi臋c Patrik...

- Mam troch臋 czasu - powt贸rzy艂. - Ida wyzdrowieje.

12

W noc wigilijn膮 och艂odzi艂o si臋. Mokry 艣nieg zamie­ni艂 si臋 w kryszta艂ki lodu. Niebo mieni艂o si臋 tysi膮cem gwiazd, a s艂aba zorza polarna oblewa艂a je przelotn膮 zielonkaw膮 po艣wiat膮. Przelotn膮, widoczn膮 tylko dla tych oczu, kt贸re na kr贸tk膮 chwil臋 unosi艂y si臋 ku nie­sko艅czono艣ci.

Jedna z gwiazd po p贸艂nocnej stronie 艣wieci艂a ja­艣niej ni偶 pozosta艂e. Ludzie zwali j膮 gwiazd膮 bo偶ona­rodzeniow膮.

Skoro 艣wieci艂a na polarnym niebie, to zapewne nie wskazywa艂a drogi do stajenki z narodzonym Dzie­ci膮tkiem. Mieszka艅cy fiord贸w wiedzieli o tym do­brze, ale i oni chcieli wierzy膰. Je艣li nawet gwiazda nie stanowi艂a w艂a艣ciwego drogowskazu, to bez w膮tpienia wyr贸偶nia艂a si臋 urod膮 spo艣r贸d innych.

Tej nocy Ida poroni艂a.

Patrik by艂 przy niej. I Helena, kt贸r膮 zbudzi艂 p艂acz przyjaci贸艂ki.

Patrik nie potrafi艂 pom贸c Idzie.

- S膮 moce, na kt贸re nie poradz臋 - wyrzek艂 zbola­艂ym g艂osem.

Nie uda艂o mu si臋 te偶 sprawi膰, by Ida usn臋艂a. Dziewczyna opiera艂a si臋, walczy艂a z b贸lem fizycz­nym i tym, kt贸ry leg艂 straszliwym ci臋偶arem na duszy.

P艂aka艂a w cicho艣ci. Nie chcia艂a pocieszenia. Hele­na pomog艂a jej si臋 umy膰, zmieni艂a po艣ciel i koszul臋.

- Nic nie m贸w! - prosi艂a Ida, kiedy Helena otwie­ra艂a usta. - Nic nie m贸w! To moje cierpienie!

Helena znios艂a pokrwawion膮 bielizn臋 do piwnicy. Reijo stopi艂 艣nieg na wod臋 do prania.

- Dobry Bo偶e, wybacz nam, 偶e to robimy - powta­rza艂a Helena. Reijo przekr臋ci艂 klucz w zamku.

Na dworze panowa艂 mr贸z. Mr贸z 艂agodzi b贸l. 艢ci­na sk贸r臋, powstrzymuje 艂zy.

Helena te偶 p艂aka艂a. Nie przy Idzie, 偶eby nie pog艂臋­bia膰 jej cierpienia. P艂aka艂a, bo strata dziecka wydawa­艂a si臋 jej pozbawiona wszelkiego sensu. Kaza艂a w膮t­pi膰 w istnienie opatrzno艣ci.

Najja艣niejszy dzie艅 w roku. Rado艣膰 z przyj艣cia Zbawiciela. Dwudzieste urodziny Idy.

Nigdy nie zdo艂a zapomnie膰. A ludzie b臋d膮 艣wi臋to­wa膰 ten dzie艅 przez wiele pokole艅, mo偶e po wszyst­kie czasy.

Helena zatrzyma艂a si臋 przy drzwiach i dotkn臋艂a ch艂odnej 艣ciany domu. Oszroniona sosnowa belka by艂a pokryta lodowymi igie艂kami, kt贸re bole艣nie pa­rzy艂y j膮 w czubki palc贸w.

Chcia艂a czu膰 b贸l. Niepor贸wnywalny wprawdzie z b贸lem Idy, ale pragn臋艂a dzieli膰 z ni膮 cho膰 cz膮stk臋 cierpienia. Wzi膮膰 je na siebie...

- Ida nie zas艂u偶y艂a na taki los - odezwa艂a si臋. Reijo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. On te偶 wyszed艂 na mr贸z.

Poszarza艂 na twarzy.

Wsz臋dzie wok贸艂 ja艣nia艂y 艣wiat艂a. 艢wiece, kt贸re lu­dzie pracowicie odlewali przez ca艂膮 jesie艅, roz艣wietla­艂y osad臋.

W okienku pokoju Reijo sta艂 艣wiecznik Trzech Kr贸li. Tr贸jramienny, ka偶de rami臋 symbolizowa艂o jednego z trzech monarch贸w pod膮偶aj膮cych z darami do narodzonego Dzieci膮tka. U偶ywano go wy艂膮cznie na Gwiazdk臋.

Widok zapalonych 艣wiec zawsze przynosi艂 Reijo spok贸j duszy.

Tym razem nie zazna艂 spokoju.

Poczu艂 ochot臋, by zgasi膰 艣wiece, ale nie uczyni艂 te­go. Otworzy艂 drzwi Helenie, nagle osamotniony, przyt艂oczony 偶a艂ob膮, uwi臋ziony w mroku, z kt贸rego nie ma wyj艣cia.

Izba, 艣wi膮tecznie przystrojona i roz艣wietlona, stra­ci艂a ca艂y sw贸j blask.

- Weso艂ych 艣wi膮t, Heleno - powiedzia艂 g艂ucho. Wok贸艂 panowa艂a cisza. Ma艂a Raija spa艂a w poko­ju dziadka.

Patrik siedzia艂 u Idy. Nic nie m贸wi艂, tylko trzyma艂 dziewczyn臋 za r臋ce.

Helena przysun臋艂a oczy do szpary w drzwiach. Zdawa艂o si臋 jej, 偶e Patrik cierpi r贸wnie mocno jak Ida.

Helena poczu艂a, 偶e przepe艂nia j膮 wdzi臋czno艣膰. Za to, 偶e Patrik jest blisko, za jego nadzwyczajn膮 moc i niezwyk艂e umiej臋tno艣ci.

- Je艣li kiedykolwiek anio艂 st膮pa艂 po ziemi, to mu­sia艂 to by膰 Patrik - powiedzia艂a do Reijo.

- Tak uwa偶asz? - odrzek艂 cicho. - Mnie te偶 roj膮 si臋 podobne my艣li. Mo偶e tak w艂a艣nie jest, mo偶e tacy jak Patrik to wys艂annicy niebiescy...

Helena nie opowiedzia艂a Reijo, co widzia艂a w po­koju Idy. Nie chcia艂a zdradza膰 tajemnicy Patrika.

Zrobi艂 to dla Idy, ale nie powodowa艂o nim wy艂膮cznie wsp贸艂czucie i bezinteresowna ch臋膰 pomocy.

Patrik kocha艂 Id臋, tak jak m臋偶czyzna kocha kobie­t臋. Nie siostr臋 czy matk臋.

Reijo zapewne sam to dostrzeg艂, ale nie do ko艅ca pojmowa艂 pot臋g臋 tej mi艂o艣ci. Reijo bagatelizowa艂 sprawy, kt贸re nie przypad艂y mu do gustu.

Usiedli po obu ko艅cach sto艂u zastawionego 艣wi膮­tecznym jad艂em. Dwoje ludzi, kt贸rzy stracili wszelk膮 ochot臋 na sen.

W czas Bo偶ego Narodzenia nikomu nie wolno by­艂o odm贸wi膰 pocz臋stunku, wi臋c jedzenie zostawiano na widoku. Je艣li kto艣 wychodzi艂 g艂odny z norweskie­go domu, pozbawia艂 niego艣cinnych gospodarzy pra­wa do 艣wi臋towania.

- Pierwszy dzie艅 sp臋dzamy w domu - m贸wi艂 Re­ijo. - Jak ty obchodzi艂a艣 Gwiazdk臋 w czasach, kiedy jeszcze nosi艂a艣 jedwabne suknie?

- W pierwsze 艣wi臋to je藕dzili艣my do ko艣cio艂a, po­tem wracali艣my do domu. Odbywa艂y si臋 bale. Ta艅czy­艂am. - U艣miechn臋艂a si臋 do wspomnie艅. Jeszcze nigdy tak spokojnie nie opowiada艂a nikomu o swojej prze­sz艂o艣ci. Przynajmniej nie Reijo. Ale te偶 nigdy wcze­艣niej nie zadawa艂 takich pyta艅. - W drugie 艣wi臋to m艂o­dzie偶 Z wioski chodzi艂a z lampionami i 艣wiecami... 艢piewali kol臋dy tak d艂ugo, a偶 nie dostali jakich艣 sma­ko艂yk贸w. Mama nie lubi艂a tego zwyczaju. Ojciec twierdzi艂, 偶e nale偶y zjednywa膰 sobie posp贸lstwo...

- Kol臋dnicy - u艣miechn膮艂 si臋 Reijo. - W naszych stronach dzieci robi膮 to samo. Zobaczysz...

- U nas nazywano ich T膮pani. Na pami膮tk臋 uka­mienowania 艣wi臋tego Szczepana. Po fi艅sku T膮pani...

- Nie wiedzia艂em, 偶e ten obyczaj wci膮偶 jest 偶ywy - zdziwi艂 si臋 Reijo. - Ojciec pami臋ta艂 go z dzieci艅stwa. A ty, Heleno? Chodzi艂a艣 z kol臋dnikami po pro艣bie?

Potrz膮sn臋艂a zdecydowanie g艂ow膮.

- Sk膮d takie przypuszczenie? To przecie偶 zaj臋cie dla posp贸lstwa. Czasami wdzierali si臋 do domu, by szu­ka膰 T膮pani. Matka nie chcia艂a wpuszcza膰 ich za pr贸g. Ci byli zwykle najstarsi i zamiast ciastkami cz臋stowa­no ich szklaneczk膮 czego艣 mocniejszego. Dw贸r odwie­dzali zwykle na ko艅cu. Wtedy byli ju偶 mocno pijani...

- U nas dzieje si臋 podobnie - powiedzia艂 Reijo. - To jak ba艣艅, kt贸r膮 opowiada si臋 po wsiach. Pozna­jesz tre艣膰, ale szczeg贸艂y zawsze s膮 inne.

Helena rozgrza艂a si臋 wspomnieniami. Zajrza艂a do o艣wietlonych pokoj贸w swojego domu, przypomnia­艂a sobie zapach potraw. Us艂ysza艂a g艂osy 艣piewaj膮ce kol臋dy. Zobaczy艂a papierowe lampiony, kt贸re zajmo­wa艂y si臋 ogniem. Przera偶enie w oczach ich w艂a艣cicie­li. I 偶al z powodu zniszczonej ozdoby. W wykonanie lampion贸w wk艂adano wiele pracy, konkurowano o miano najpi臋kniejszego.

Wraca艂a do domu na skrzyd艂ach pami臋ci.

I nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e Reijo zada艂 to pyta­nie tylko po to, by skierowa膰 j膮 ku przesz艂o艣ci.

Spojrza艂a na艅 z wyrzutem. Reijo nala艂 sobie odro­bin臋 rumu. Znajomy zapach rozszed艂 si臋 po pokoju.

- Dlaczego ka偶esz mi wspomina膰? - spyta艂a.

- T臋sknisz?

Nie powinna ok艂amywa膰 samej siebie. Wci膮偶 lecia­艂a jej 艣linka na wspomnienie smako艂yk贸w. Pami臋ta艂a 艣wiece, setki 艂ojowych 艣wiec roz艣wietlaj膮cych poko­je. Szelest sukien w ta艅cu.

- Nie wszystkie mosty zosta艂y spalone - wyzna­艂a po chwili. - Pod艂o偶y艂am pod nie ogie艅, ale wci膮偶 stoj膮.

Pokiwa艂 g艂ow膮, jakby spodziewa艂 si臋 takiej odpo­wiedzi.

- Sk膮d to wiem? - spyta艂, trafnie odczytuj膮c zdzi­wienie maluj膮ce si臋 na jej twarzy. - Sam kiedy艣 zro­bi艂em to samo. Odszed艂em od Raiji, by zacz膮膰 偶ycie od nowa. Nie wiedzia艂a艣 o tym, prawda? Wtedy uro­dzi艂a si臋 Ida. Dowiedzia艂em si臋 o jej istnieniu dopie­ro po powrocie. Wr贸ci艂em przez te mosty, kt贸re w wyobra藕ni uzna艂em za spalone. Okaza艂o si臋, 偶e no­wa rzeczywisto艣膰 nie r贸偶ni艂a si臋 zbytnio od starej.

- Nie chc臋 wraca膰 - odrzek艂a stanowczo Helena. Brakowa艂o jej niekt贸rych przymiot贸w dawnego 艣wia­ta, ale mog艂a si臋 bez nich oby膰. Oczy otworzy艂y si臋 jej na nowe warto艣ci.

- Teraz tak m贸wisz - upiera艂 si臋 Reijo. Wzmocni艂 si臋 odrobin膮 rumu. - Za kilka lat b臋dziesz 偶a艂owa膰. Nie powinna艣 zosta膰 偶on膮 rybaka o sp臋kanych d艂o­niach czy przygi臋t膮 do ziemi wie艣niaczk膮. To tak jak­by rzuca膰 per艂y przed wieprze.

- Tak nisko si臋 cenisz?

- Nie jestem lepszy od innych. - Systematycznie pozbawia艂 dziewczyn臋 z艂udze艅. - Nie ma dla ciebie przysz艂o艣ci u boku starszego m臋偶czyzny. Jeste艣 ode mnie m艂odsza o dwadzie艣cia trzy lata, Heleno. I wci膮偶 b臋dziesz m艂oda, kiedy mnie z艂o偶膮 w grobie.

- Jaki by艂e艣 w moim wieku? - spyta艂a. Skrzy偶owa­艂a ramiona na stole. - Dostan臋 troch臋 rumu?

Reijo zawaha艂 si臋, po czym nala艂 odrobin臋 na dno szklanki. Helena wypi艂a, wykrzywiaj膮c si臋.

Nie zna艂a alkoholu. Ojciec surowo zakazywa艂 pi­cia. Curt dba艂 o przyzwoito艣膰.

- Musia艂e艣 by膰 niezwykle przystojny - doda艂a. Na­wet odrobina czego艣 mocniejszego rozwi膮zuje j臋zyk.

- Tak m贸wi膮 - odrzek艂 zak艂opotany. Nie powinno si臋 prowadzi膰 podobnych rozm贸w. Nie z m艂od膮 dziew­czyn膮. Nie w tak膮 noc jak ta. Maj膮c na dodatek za 艣cia­n膮 w艂asn膮 c贸rk臋 starsz膮 od niej. I cierpi膮c膮. - By艂em ni­czego sobie - doda艂. - I kocha艂em Raij臋, matk臋 Idy. Uwielbia艂em j膮. Wysz艂a za m膮偶 za mojego najlepszego przyjaciela, mia艂a z nim dziecko, kt贸re z biegiem lat sta­艂o mi si臋 bardzo bliskie. W ko艅cu o偶eni艂em si臋 z Raij膮 i przesta艂em j膮 adorowa膰. Przesta艂em kocha膰 w taki sam spos贸b. Potem j膮 straci艂em. Tak wygl膮da moje 偶ycie.

- To nie jest twoje 偶ycie. - Helena dziwi艂a si臋, sk膮d bierze odwag臋. - To jej 偶ycie. Pyta艂am, kim by艂 Re­ijo Kesaniemi za m艂odu. Opowiadasz mi o tamtej ko­biecie. O tym, 偶e przesta艂e艣 j膮 kocha膰. Nie to chcia­艂am us艂ysze膰.

- A co? - Odsun膮艂 flaszk臋 daleko od siebie i od­wr贸ci艂 wzrok na tr贸jramienny 艣wiecznik w oknie. - Kocha艂em ojca. Opiekowa艂 si臋 mn膮 i Raij膮. Nauczy艂 nas czyta膰 i pisa膰. Kalle tego nie lubi艂. Raija by艂a z nas najzdolniejsza. Brakowa艂o mi matki, wszystko co o niej wiem, to zlepek niejasnych wspomnie艅 i opo­wie艣ci ojca. Kalle i ja marzyli艣my o z艂otym kruszcu, chcieli艣my da膰 Raiji czego tylko zapragnie, cho膰 wie­dzieli艣my, i偶 spe艂nienia jej marze艅 nie mo偶na kupi膰 za ca艂e z艂oto tego 艣wiata. Bili艣my si臋 o ni膮, Kalle omal mnie nie zabi艂. By艂em jak inni. 艁owi艂em ryby, cho­dzi艂em na polowania, ta艅czy艂em i bawi艂em si臋. Pi艂em z r贸wie艣nikami. Nie ogl膮da艂em si臋 za innymi dziewcz臋tami. Raija je przy膰miewa艂a... - U艣miechn膮艂 si臋 smutno. Ujrza艂 swoje 偶ycie w krzywym zwierciadle i zrozumia艂, 偶e Helena ma racj臋. - Trudno mi opo­wiada膰 o sobie, nie wymieniaj膮c jej imienia. Ona by­艂a moim 偶yciem. I wci膮偶 pozostaje jego cz臋艣ci膮.

- Nawet je艣li umar艂a? Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Dziwne, nieprawda偶? Wci膮偶 tyle dla mnie zna­czy. 呕adna kobieta nie powinna wi膮za膰 si臋 z m臋偶czy­zn膮, kt贸rego my艣li s膮 przy innej...

- Widzisz w nich wy艂膮cznie Raij臋? - spyta艂a, cho膰 s艂owa z trudem przechodzi艂y jej przez gard艂o.

- Nie. - Reijo patrzy艂 na ni膮 d艂ugo, tym razem z wyra藕n膮 czu艂o艣ci膮.

Szmaragdowe spojrzenie, pomy艣la艂a. Kto m贸g艂 przypuszcza膰, 偶e te klejnoty emanuj膮 takim ciep艂em?

- Nie, Heleno. Dostrzegam inne kobiety, uczucia si臋 we mnie nie wypali艂y. M贸wi膮, 偶e Raija mnie zdra­dzi艂a, ale ja widz臋 to inaczej. Byli艣my wyrozumiali wobec siebie. Teraz ju偶 nie sta膰 mnie na wyrozumia­艂o艣膰. Tamten Reijo wybacza艂, obecny Reijo m贸g艂by pokocha膰 kobiet臋, ale stawia艂by jej wy偶sze wymaga­nia. Nie艂atwo go ujarzmi膰, ma swoje zalety i przywa­ry, bywa twardy i gwa艂towny. I nie szuka drugiej Ra­iji. Tak膮 kobiet臋 kocha si臋 raz w 偶yciu. 艢miertelnicy nie powinni zadawa膰 si臋 z anio艂ami, Heleno. Raija by­艂a jak Patrik. Druga kobieta, kt贸r膮 kocha艂em, zgin臋­艂a w wodzie. Uznano j膮 za czarownic臋. Trzecia...

- ...te偶 by艂a anio艂em? - przerwa艂a mu Helena, przy­pomniawszy sobie historie z doliny Torne.

呕ona Heino Aalto pomi臋dzy umieraj膮cymi, kiedy tratwy osiad艂y na mieli藕nie. Robotnicy kochali j膮.

U艣mierza艂a b贸l, z u艣miechem szli na spotkanie 艣mier­ci.

Tam spotka艂a Williama.

Zone Williama Runefelta. C贸rka Raiji...

Wi臋c i j膮 kocha艂...

- Tak, te偶 by艂a anio艂em - potwierdzi艂.

- Najwy偶szy czas poszuka膰 sobie 偶ony po艣r贸d zwy­k艂ych kobiet - uzna艂a Helena. - Znale藕膰 tak膮, kt贸ra ci臋 kocha. I prowadzi膰 z ni膮 zwyk艂e 偶ycie - wykrzywi艂a si臋.

- Nie m贸wisz o sobie, moja mila. 呕aden m臋偶czy­zna tu nad fiordami nie m贸g艂by wie艣膰 z tob膮 zwyk艂e­go 偶ycia. Karmisz si臋 marzeniami. Kiedy艣 zbudzisz si臋 i spadniesz z wy偶yn na ziemi臋. Pot艂uczesz si臋 i b臋­dziesz 偶a艂owa膰. Za p贸藕no. Kobiety nie potrafi膮 偶a艂o­wa膰, ale umiej膮 obrzydzi膰 los biedakowi, kt贸ry stoi im na drodze do szcz臋艣cia. Rozumiesz mnie?

- Mog艂abym si臋 zawie艣膰 na tobie? Skin膮艂 g艂ow膮. Helena nie uwierzy艂a.

- Mina rakastan sinua. Kocham ci臋 - powiedzia艂a jedynie. Nawet nie usi艂owa艂a go przekona膰.

- Kocha膰 to jedno - odrzek艂 ci臋偶ko po d艂u偶szym milczeniu. - Wci膮偶 mi nie ufasz. Nie opowiedzia艂a艣 mi dot膮d o swoim 偶yciu.

- Nie.

- Bo kochasz, ale nie ufasz?

- Bo moje dotychczasowe 偶ycie nie ma 偶adnego zna­czenia.

- To nieprawda - odrzek艂. - Jeste艣 zbyt m艂oda. Je­艣li potrafisz wyrzuci膰 z pami臋ci siedemna艣cie lat swe­go istnienia, r贸wnie 艂atwo zapomnisz o mnie.

- Tego nie da si臋 por贸wna膰! - zaprotestowa艂a.

- Doprawdy? - Szmaragdowe oczy umia艂y r贸wnie偶 zap艂on膮膰 gniewem. - Co z tymi, kt贸rzy ci臋 zrodzili, wychowali, dali to wszystko, od czego odwracasz si臋 z tak膮 pogard膮? Co z nimi, Heleno?

- Dla nich jestem martwa.

- Z w艂asnego wyboru? Helena zamruga艂a, by odp臋dzi膰 艂zy. O, nie, mosty nie zosta艂y spalone. Ukry艂y si臋 jedynie za grub膮 war­stw膮 zapomnienia.

- Z ich wyboru - odrzek艂a hardo. - I wszyscy z ich otoczenia uznali mnie za martw膮. Zdradzi艂am ich, wi臋c skre艣lili mnie ze swego 偶ycia.

- Dlatego 偶e Curt chcia艂 wyp臋dzi膰 Szwed贸w z Fin­landii?

- G艂贸wnie z tego powodu - przyzna艂a. Jej op贸r s艂ab艂. - Trudno by膰 c贸rk膮, skoro najskrytsze oczeki­wania rodzic贸w spe艂nia starszy brat. My艣l臋, 偶e nigdy mnie nie kochali dla mnie samej. By艂am ich dziec­kiem, nie mogli uciec od odpowiedzialno艣ci...

- Nie oceniasz ich zbyt surowo? - spyta艂 Reijo. Ba艂 si臋, 偶e powstrzyma potok wyzna艅, ale nie m贸g艂 si臋 opa­nowa膰. Te偶 by艂 ojcem, patrzy艂 na to z innej strony.

- Nie - zapewni艂a, mocno zaciskaj膮c palce na pu­stej szklance.

Reijo uczyni艂 ruch, by j膮 nape艂ni膰, ale natychmiast si臋 rozmy艣li艂. Dziewczyna nie potrzebowa艂a ju偶 za­ch臋ty. Zacz臋艂a m贸wi膰, zbyt d艂ugo t艂amsi艂a to w sobie.

- S膮dz臋, 偶e od samego pocz膮tku okaza艂am si臋 dla nich rozczarowaniem. Chcieli mie膰 lalk臋, a ja nie by­艂am wystarczaj膮co pi臋kna. Ani tak wyj膮tkowa jak m贸j brat. Po prostu Helena Elsa Christina... Troch臋 sztywna w kontaktach z lud藕mi naszego stanu. M膮drzejsza od nich, ciekawa 艣wiata. Dobra tancerka, zr臋czna w haftowaniu... - Roze艣mia艂a si臋, ale w 艣miechu nie by­艂o rado艣ci. - Wcze艣nie mnie zar臋czono, mia艂am ledwie czterna艣cie lat. Trzeba by艂o zawiera膰 pakty i koalicje, w kt贸rych nie by艂o miejsca na uczucia. Dokonali do­brego wyboru. Mog臋 偶a艂owa膰, 偶e go odrzuci艂am.

Napotka艂a wzrok Reijo. I ujrza艂a, jak nitki losu uk艂adaj膮 si臋 we wz贸r. Jeden z wielu mo偶liwych. Mo­偶e zmieni艂aby si臋 barwa, mo偶e grubo艣膰 tkaniny. 呕y­cie jest nieprzewidywalne.

A jednak prowadzi ku nieuchronnemu sensowi.

Przez b贸l i przeciwno艣ci, przez zw膮tpienie i pew­no艣膰, poprzez dobre i z艂e wspomnienia wiod艂o j膮 ku tej chwili.

Do Reijo.

Jakby od samego pocz膮tku by艂 jej przeznaczony. Zrozumie, kiedy spojrzy na sploty losu jej oczami.

- Spotka艂am Curta - ci膮gn臋艂a. - Chcia艂am go mie膰 i dosta艂am. Rodzice nigdy nie wybaczyli mi tego wy­boru. Wed艂ug ich miary nie by艂 dla mnie wystarcza­j膮co dobry. I nigdy nie zapomnieli, 偶e odrzuci艂am wzgl臋dy Williama Runefelta.

Reijo s膮dzi艂, 偶e si臋 przes艂ysza艂. Tyle ostatnio my­艣la艂 o Mai.

Cho膰 z drugiej strony fragmenty uk艂adanki u艂o偶y­艂y si臋 w logiczny wz贸r. Milczenie Heleny, kiedy po­zna艂a nazwisko m臋偶a Mai. Udawane zdziwienie; po­chodzi艂a z tych samych kr臋g贸w, a uparcie twierdzi艂a, 偶e zna go ledwie ze s艂yszenia.

- Tak, William Runefelt mia艂 zosta膰 moim m臋偶em. - potwierdzi艂a. - Ma艂偶e艅stwo z rozs膮dku, akceptowane przez oba rody. Ugi臋li艣my si臋. Czcij ojca swego i mat­k臋 swoj膮... - zamy艣li艂a si臋. - By艂 chyba r贸wnie szcz臋艣li­wy jak ja, kiedy wszystko u艂o偶y艂o si臋 inaczej. Musi j膮 bardzo kocha膰. Chodzi艂y plotki, ich zwi膮zek uznano za mezalians, wi臋c wierz臋, 偶e uczyni艂 to z mi艂o艣ci. - Spo­wa偶nia艂a. - To dobry cz艂owiek. Mog艂a trafi膰 znacznie gorzej. Szkoda, 偶e musia艂 ucieka膰 z kraju.

- Tak jak Curt? Helena pokiwa艂a g艂ow膮.

To dopiero pocz膮tek. Reijo nie zna艂 tylu szczeg贸­艂贸w.

- Mog艂a艣 zosta膰. My艣la艂a o tym!

- Ma艂偶e艅stwo z Curtem nie nauczy艂o mnie samo­dzielno艣ci - doda艂a, dr偶膮c. - L臋ka艂am si臋 go. I ba艂am si臋 zosta膰. Straci艂am zaufanie bliskich, kiedy wysz艂o na jaw, 偶e Curt uczestniczy艂 w spisku. Odtr膮cili mnie.

- Rodzice nigdy nie odtr膮caj膮 swoich dzieci! - Re­ijo nie wierzy艂. Nie potrafi艂 wyobrazi膰 sobie, 偶e mo偶­na odrzuci膰 w艂asne potomstwo, kieruj膮c si臋 tak niski­mi pobudkami. Wi臋zy krwi zobowi膮zuj膮. - Przywr贸­ciliby ci臋 do 艂ask, gdyby艣 zosta艂a. Nie jeste艣 winna zdrady stanu, kto inny poci膮ga艂 za sznurki. Nie jeste艣 odpowiedzialna za czyny m臋偶a.

- Curt twierdzi艂 inaczej - szepn臋艂a. - Kierowa艂 mo­imi poczynaniami. Nie o艣miela艂am si臋 my艣le膰 samo­dzielnie. Ba艂am si臋, ujarzmi艂 mnie ca艂kowicie. Powta­rza艂am s艂owa, kt贸re wk艂ada艂 mi w usta. Nosi艂am stro­je, kt贸re mi wybiera艂. Wyznacza艂 towarzystwo. Nie potrafi艂am mu si臋 sprzeciwi膰, nie umia艂am. A przede wszystkim panicznie si臋 go ba艂am.

Nie bez powodu.

- Rodzice wybaczyli mi dziwnie szybko - ci膮gn臋­艂a kwa艣nym tonem. - Wielu m艂odzie艅c贸w z dobrych dom贸w wzi臋艂o udzia艂 w spisku. Mi臋dzy innymi m贸j brat, ten przyzwoity ch艂opak, kt贸ry nigdy nie dopu­艣ci艂 si臋 b艂臋du, oczko w g艂owie taty i mamy. Uspo­koili sumienie, zwalaj膮c win臋 na Curta. Twierdzili, 偶e to Curt sprowadzi艂 go na manowce. Odpu艣cili winy spadkobiercy, temu, kt贸ry mia艂 zapewni膰 ci膮­g艂o艣膰 rodu.

- Tw贸j brat te偶 musia艂 ucieka膰? Helena si臋gn臋艂a po butelk臋. Dr偶膮cymi palcami walczy艂a z korkiem. Reijo odwr贸ci艂 wzrok, spojrza艂 na 艣wiecznik. 艁贸j dopala艂 si臋, jeszcze chwila i rozb艂y艣nie ostatnim p艂omieniem, a potem zga艣nie.

Lecz noc wci膮偶 rozja艣nia艂y gwiazdy. Zimn膮 noc.

艢ciany trzaska艂y od mrozu.

Ch艂贸d zmienia艂 ludzi.

- Nie, m贸j brat nie musia艂 ucieka膰. - Helena prze­chyli艂a szklank臋, krzywi膮c si臋 niemi艂osiernie. - M贸j brat by艂 nadziej膮 rodu, a nasza rodzina ma d艂ug膮 tra­dycj臋, kt贸rej nie mo偶na zniszczy膰 jednym nieroz­wa偶nym post臋pkiem. M贸j brat ma si臋 dobrze. Ludzie u steru w艂adzy pomogli mu i teraz trzymaj膮 go w gar艣ci... - G艂os Heleny stwardnia艂. - Moi rodzice go wykupili. Lub z艂o偶yli w ofierze, jak kto woli. On wierzy艂 w s艂uszno艣膰 sprawy. Uwa偶a艂, 偶e Szwedzi nie maj膮 nic do roboty w Finlandii. Optowa艂 za fi艅skim kr贸lem, wybranym spo艣r贸d miejscowych rod贸w, ta­kim, kt贸ry poci膮gn膮艂by za sob膮 nar贸d. Chcia艂 tego nie tylko przez wzgl膮d na w艂asne przywileje... Curt te偶 tego pragn膮艂... Wtedy dzia艂a艂 ze szlachetnych po­budek. - Zacisn臋艂a d艂onie i utkwi艂a wzrok w Reijo. - A m贸j brat wyda艂 wszystkich, zdradzi艂 nazwiska i w ten spos贸b unikn膮艂 odpowiedzialno艣ci. Chodzi­艂y pog艂oski, 偶e zmusili go do wyzna艅 torturami. To nieprawda. Siedzia艂 w gabinecie taty ze szklaneczk膮 w d艂oni. Wys艂a艂 dziesi膮tki m艂odych ludzi do loch贸w, skaza艂 ich na wygnanie, postawi艂 przed obliczem ka­ta... Mnie te偶 oskar偶y艂 o zdrad臋. Je艣li wr贸c臋, wtr膮c膮 mnie do wi臋zienia, Reijo. Albo zabij膮.

13

W drugi dzie艅 艣wi膮t pod drzwiami domku na cy­plu pojawi艂a si臋 hurma dzieci. Plotki o chorobie ro­zesz艂y si臋 po osadzie, ale dzieciarni臋 trudno by艂o utrzyma膰 z daleka od miejsca, gdzie zawsze nagradza­no je ciastkami.

W grubych spodniach i kurtkach, owini臋te szary­mi szalami 艣ciska艂y w jednopalczastych r臋kawicach lampy, s艂u偶膮ce na co dzie艅 do o艣wietlania pomiesz­cze艅 gospodarczych. Rodzice wypo偶yczali je swoim pociechom, surowo nakazuj膮c ostro偶no艣膰. Z ogniem nie ma 偶art贸w. Kol臋dnicy co si艂 w p艂ucach zaintono­wali 艣wi膮teczn膮 pie艣艅. Ciekawskie twarzyczki przy­lgn臋艂y do kuchennego okna.

Reijo wyni贸s艂 im ciasto z pszennej m膮ki zaprawio­ne s艂odkim syropem.

W podzi臋ce nagrodzi艂y go jeszcze jedn膮 pie艣ni膮. 呕adne z nich nie pami臋ta艂o, by zapyta膰 o zdrowie do­mownik贸w.

Helena wzruszy艂a si臋 wizyt膮 dzieci, wr贸ci艂a do wspomnie艅. Tam w Finlandii kol臋dnicy przybywali z innego 艣wiata. Wtedy nie rozumia艂a, 偶e ten zwyczaj nie jest jeszcze jedn膮 form膮 偶ebraniny.

Teraz widzia艂a spraw臋 jasno, tak wyra藕nie jak bia­艂膮 lini臋 艣niegu odcinaj膮c膮 si臋 od jasnoniebieskiego zi­mowego nieba.

To takie proste.

Dzielili si臋. Rado艣ci膮, pie艣ni膮, dawali i otrzymywa­li nagrod臋.

^ ' c o Potra^^.4,^^拢>^tnjg,^X^?4? 鈥2拢fi?'a biedy.

Ma艂a Raija wyzdrowia艂a. Wysypka znik艂a, nie zo­stawiaj膮c najmniejszych 艣lad贸w. W zamian za to po­jawi艂a si臋 na sk贸rze matki, tysi膮ce czerwonych kro­pek, jakby drobnych 艣lad贸w po uk艂uciu ig艂膮.

- Zawie藕cie Raij臋 do Anjo i Knuta - poprosi艂a Ida. Wci膮偶 nie wstawa艂a z 艂贸偶ka. Nudno艣ci min臋艂y, ale ci膮gle jeszcze czu艂a si臋 s艂aba.

- Nie mog臋 ci臋 zostawi膰 - odrzek艂 ojciec.

- Patrik b臋dzie przy mnie - u艣miechn臋艂a si臋 c贸rka. Wymawia艂a imi臋 m艂odzie艅ca z 艂agodn膮 ufno艣ci膮.

Reijo niepokoi艂 si臋. Nie chcia艂 odchodzi膰 w艂a艣nie ze wzgl臋du na Patrika. Zaraz jednak odp臋dzi艂 t臋 my艣l. Wszak rozmawia艂 z Helen膮 o zaufaniu.

Tamtej nocy, kiedy opowiedzia艂a mu histori臋 swo­jego 偶ycia.

Odpowiedzialno艣膰 ci膮偶y艂a mu bardziej ni偶 kiedykol­wiek. Zamierza艂 wys艂a膰 list do Mai. Musia艂 pozna膰 od­powied藕 na pytania, kt贸re zrodzi艂a opowie艣膰 Heleny.

Wiedzia艂 ju偶 jednak, 偶e nie odwa偶y si臋 zawie藕膰 jej do Finlandii, zanim nie pozna ca艂ej prawdy.

- 呕ycie si臋 nie sko艅czy艂o, cho膰 straci艂a艣 dziecko.

Siedzieli w p贸艂mroku, oczy Idy wci膮偶 nie tolero­wa艂y ostrego 艣wiat艂a. Patrik odpoczywa艂 na kuchen­nej 艂awie. Wydawa艂 si臋 bardziej zm臋czony ni偶 Ida.

Reijo wiedzia艂, 偶e ch艂opak nadwer臋偶a si艂y ponad miar臋. Nie m贸wi艂 o tym. W og贸le okaza艂 si臋 inny, ni偶 przypuszczali. Jakby celowo ukrywa艂 si臋 za mask膮 pozornej beztroski i lekkomy艣lno艣ci.

- Wiem, tato. A jednak czuj臋, 偶e to jaka艣 kara.

- Nasz Pan nie karze, zabieraj膮c 偶ycie nie narodzo­nemu dziecku.

Nie odpowiedzia艂a. Zachowa艂a swoje my艣li dla sie­bie.

- Rozmawia艂e艣 w nocy z Helen膮, s艂ysza艂am was. Zaprzyja藕nili艣cie si臋?

By膰 mo偶e. Reijo nie znajdowa艂 lepszego s艂owa.

- Nie zabior臋 jej do Finlandii - wyrwa艂o mu si臋 i by zatrze膰 wra偶enie, doda艂: - Nie my艣l ju偶 o tym, masz inne zmartwienia. Helena zostanie.

Oczy Idy zal艣ni艂y pomimo zm臋czenia.

- Wi臋c poddajesz si臋? - spyta艂a uszczypliwie. Te­raz traktowa艂a go jak kompana.

Ojciec odwr贸ci艂 twarz. O takich sprawach nie go­dzi si臋 rozmawia膰 z w艂asnym dzieckiem.

- Helena nie interesuje si臋 Patrikiem - doda艂a Ida - ani innymi m臋偶czyznami. 呕yje wystarczaj膮co d艂ugo, by rozpozna膰 budz膮ce si臋 uczucie...

Nie powiedzia艂, 偶e Helena jest m臋偶atk膮. Ze nie ob­chodz膮 go fi艅skie szlachcianki.

Tylko 偶e jest taka m艂oda.

Jedyny wybieg, kt贸ry wyda艂 mu si臋 logiczny. Jedy­ne wyt艂umaczenie, za kt贸rym m贸g艂 si臋 ukry膰.

- Jest taka m艂oda. Nie szukam nikogo do 艂o偶a.

- To wszystko przez mam臋? - spyta艂a zdziwiona. - Przecie偶 nie 偶yje.

- Dla innych, nie dla mnie - odrzek艂. - Istnieje wie­le rodzaj贸w mi艂o艣ci, Ido, tak m贸wi艂a twoja matka. Nie potrafi臋 przyj膮膰 uczucia od dziewczyny, kt贸ra mog艂aby by膰 moj膮 c贸rk膮.

- Nie pochlebia ci jej oddanie?

Po twarzy Reijo przemkn膮艂 u艣miech. Ledwie do­strzeg艂a to w p贸艂mroku.

- Zapewne - wzruszy艂 ramionami. - Nie smuc臋 si臋 z tego powodu, 偶e m艂贸dka roi sobie marzenia o doj­rza艂ym m臋偶czy藕nie...

- Masz na ni膮 ochot臋? Reijo chrz膮kn膮艂. Mia艂 nadziej臋, 偶e si臋 przes艂ysza艂.

Jego c贸rka, kt贸r膮 wychowa艂 wed艂ug najlepszych wzorc贸w, nie wyra偶a si臋 w ten spos贸b. Tak niemal wulgarnie.

- Nie kocham jej - odrzek艂. - W moim wieku na mi­艂o艣膰 czeka si臋 troch臋 d艂u偶ej. Prze偶y艂em ju偶 niejedno.

- Nie o to pyta艂am... - Ida przewr贸ci艂a si臋 na bok z grymasem b贸lu na twarzy. - Uwa偶asz, 偶e jest 艂ad­na? Chcia艂by艣 j膮 obejmowa膰? Lubisz z ni膮 rozma­wia膰? S膮dzisz, 偶e zachowuje si臋 dziecinnie?

Lawina pyta艅! Tylko Ida mog艂a zadawa膰 tyle py­ta艅, mia艂a do艣膰 czasu, by je wymy艣li膰.

- Nie musz臋 odpowiada膰. Jestem twoim ojcem...

- Je艣li odpowiesz w艂asnemu sercu, nie b臋d臋 doma­ga艂a si臋 wi臋cej.

- A ty, Ido... - Ojcom te偶 przychodzi艂y do g艂owy trudne pytania. - O czym my艣lisz? Jeste艣 w gor膮cej wodzie k膮pana, ale to pewnie masz po rodzicach. Ro­dzic贸w si臋 nie wybiera...

- Co b臋dzie, je艣li Ailo 偶yje? Ta my艣l wr贸ci艂a do niej, kiedy poroni艂a. Tylko wtedy jej cierpienie mia艂oby jaki艣 sens.

W przeciwnym razie pozostawa艂o ca艂kowicie niezro­zumia艂e.

- Wierzysz w to? Tak szczerze? Nie s膮dzisz, 偶e wr贸ci艂by do ciebie, gdyby 偶y艂?

- Tak...

- A je艣li nie chce, moja ma艂a, to znaczy, 偶e nie jest nic wart.

Zamilk艂, pozwoli艂, by te s艂owa wsi膮k艂y w ni膮. Sam nie by艂 ich do ko艅ca pewien.

- To ja wyda艂em ci臋 za Sedolfa - ci膮gn膮艂. - Sedolf to cholernie dobry zi臋膰. Nie powinienem przeklina膰 w 艣wi臋ta, ale nie mog臋 si臋 opanowa膰. Nie m贸w mi, 偶e go nie kochasz. Czu艂a艣 do niego s艂abo艣膰 od chwi­li, kiedy pojechali艣my do Finnmarku...

Wi臋c wiedzia艂 wi臋cej, ni偶 s膮dzi艂a. Wci膮偶 jednak mia艂a swoje tajemnice. Ojciec pilnowa艂 jej przed Patrikiem. Jak偶e si臋 myli艂.

Nigdy nie przysz艂oby mu do g艂owy, 偶e poczu艂a po­ci膮g do m臋偶czyzny, kt贸ry uczyni艂 im tyle z艂ego.

- Tak, kocham Sedolfa - odrzek艂a. - Wi臋c mama twierdzi艂a, 偶e istnieje wiele rodzaj贸w mi艂o艣ci? Co mia艂a na my艣li?

- 呕e zawsze s艂ucha艂a g艂osu serca - wyja艣ni艂. - Cho膰 by艂o kilku m臋偶czyzn w jej 偶yciu, 偶adnemu z nich nie okaza艂a oboj臋tno艣ci. Nienawidzi艂a tylko jednego, w贸j­ta z Alty... Ka偶dy z pozosta艂ych co艣 dla niej znaczy艂. Dla ka偶dego mia艂a mi艂o艣膰, w tej czy innej postaci. Nie czyni艂a rozr贸偶nie艅 mi臋dzy dobrym a z艂ym uczuciem. W danej chwili istnia艂a tylko dobra mi艂o艣膰. Mam na­dziej臋, 偶e nie jeste艣 do niej podobna. Takie post臋powa­nie przynosi wy艂膮cznie b贸l i cierpienie. Obu stronom.

- Zawie藕 ma艂膮 Raij臋 do Anjo i Knuta - powt贸rzy艂a. Po艂o偶y艂a si臋 na plecach i podci膮gn臋艂a pled pod brod臋. Nie po to, by si臋 ogrza膰, raczej ochroni膰 przed czym艣. Wci膮偶 gor膮czkowa艂a. - I zabierz Helen臋 ze sob膮, tato.

Twoja dobro膰 wiele dla niej znaczy. Twoja troska... ' Chcia艂 odpowiedzie膰, 偶e nie nale偶y myli膰 troski z g艂臋bszymi uczuciami, ale Ida zamkn臋艂a oczy. Zasn臋艂a. Reijo zawi贸z艂 Raij臋 i Helen臋 do domu nad rzek膮.

Letnie 艂膮ki nigdy nie by艂y bardziej zielone, bardziej ukwiecone, jakby walczy艂y o miano najurodziwszej pod surowym okiem niebia艅skiego kwiatu - 偶贸艂tego s艂o艅ca o 偶yciodajnych p艂atkach.

Us艂ysza艂a p艂acz dziecka...

Czy偶by ma艂a Raija poczu艂a si臋 gorzej? M贸wili, 偶e zupe艂nie wyzdrowia艂a...

Prosi艂a ojca, by zabra艂 dziewczynk臋 do Anjo. Nie pos艂ucha艂?

Nogi nios艂y j膮 przed siebie. Czu艂a mi臋kko艣膰 traw pod stopami.

Sz艂a boso?

Ida spojrza艂a w d贸艂.

Mia艂a na sobie koszul臋 nocn膮. W jasny letni dzie艅. Do czego to podobne?

Musia艂a i艣膰 dalej ku miejscu, sk膮d dochodzi艂o kwi­lenie dziecka.

Us艂ysza艂a cichy 艣piew, s艂owa ko艂ysanki obudzi艂y odleg艂e wspomnienia. Pami臋ta艂a je, nie pami臋taj膮c. Szemra艂y w niej r贸wnie delikatnie jak letnia bryza.

Kobieta z dzieckiem na r臋kach.

Rozpozna艂a j膮.

Wiedzia艂a, 偶e to jej w艂asne dziecko. To nie naro­dzone...

- Mamo - szepn臋艂a Ida. Ostro偶nie, z dr偶eniem, z nadziej膮. Kobieta odwr贸ci艂a si臋 do niej.

Ida poj臋艂a, dlaczego wszyscy m贸wi膮, i偶 przypomi­na matk臋. Zna艂a t臋 twarz, cho膰 przecie偶 nie mog艂a jej pami臋ta膰.

Sta艂a przed ni膮 m艂oda Raija.

I w okamgnieniu zrozumia艂a, dlaczego tylu m臋偶­czyzn otacza艂o j膮 nabo偶nym uwielbieniem. Poczu艂a t臋 moc, kt贸ra zmienia ludzkie losy.

Ta kobieta 偶y艂a pe艂ni膮 偶ycia. By艂a odwa偶na, nie u偶ala­艂a si臋 nad sob膮, nie kry艂a za parawanem b贸lu i cierpienia.

Stawia艂a czo艂o przeciwno艣ciom. Pod膮偶a艂a w艂asn膮 drog膮. Do ko艅ca.

- 艢pi - odezwa艂a si臋 kobieta. - Ma艂y Simon 艣pi, Ido. Tak b臋dzie najlepiej dla niego...

Odchyli艂a kocyk Ida nie zobaczy艂a g艂贸wki, kobie­ta zas艂oni艂a j膮 sob膮.

Tylko n贸偶ki, niedorozwini臋te, dziwnie powykr臋­cane...

- Na zawsze zosta艂by dzieckiem - doda艂a kobieta. - Doros艂ym m臋偶czyzn膮 o umy艣le dziecka. Teraz 艣pi. Tu­taj b臋dzie mu dobrze, Ido...

Tak mia艂o by膰.

Id臋 ogarn膮艂 przemo偶ny spok贸j.

Wiedzia艂a, 偶e musi i艣膰 dalej. 艁膮ka ci膮gn臋艂a si臋 da­leko, na sam kraj 艣wiata.

Kobieta nie odezwa艂a si臋 wi臋cej. Nie po偶egna艂a. Siedzia艂a z dzieckiem w ramionach i nuci艂a.

Ida zna艂a ko艂ysank臋, s艂ysza艂a j膮 wcze艣niej.

Sz艂a przez faluj膮ce trawy pachn膮ce ciep艂em, 艣wie­偶o艣ci膮 i wiecznym latem.

S艂ysza艂a brz臋czenie pszcz贸艂, lataj膮cych w upojnym ta艅cu od kwiatu do kwiatu. Widzia艂a ptaki unoszo­ne podmuchami letniego wiatru.

Sz艂a bez celu.

Tu偶 przed ni膮 jaki艣 ptak zerwa艂 si臋 do lotu. Ida unios艂a bezwiednie d艂o艅 do szyi, ale nie znalaz艂a z艂o­tej ozdoby wykonanej r臋koma Ailo.

Skrzyd艂a ptaka l艣ni艂y, z jego gard艂a wydobywa艂 si臋 艣piew. Pofrun膮艂 prosto w tarcz臋 s艂o艅ca.

To by艂 jej ptaszek, kt贸ry odzyska艂 wolno艣膰.

Dziki ptak...

Pozna艂a go, m臋偶czyzn臋, kt贸ry stan膮艂 przed ni膮. Mia艂 na sobie sk贸rzany kaftan, kt贸ry 艂ata艂a par臋 lat temu. Pod kaftanem nosi艂 jedwabn膮 koszul臋. Twarzy nie widzia艂a, skrywa艂 j膮 pod mask膮 z czystego z艂ota.

- Kocha艂em ci臋 - powiedzia艂 g艂osem Ailo. - Kocha­艂em ci臋, Ido, i nie mog艂em 偶y膰 z tob膮.

Nie spyta艂a, czy jest martwy.

- By艂a艣 艣wiat艂em moich dni - ci膮gn膮艂. - Nigdy ci臋 nie zdradzi艂em, a ty mnie nie zawiod艂a艣. Jest tyle ro­dzaj贸w mi艂o艣ci, Ido, z tob膮 dzieli艂em t臋 najwi臋ksz膮. Zwracam ci wolno艣膰. Przesta艅 w膮tpi膰. Le膰 dalej jak dziki ptak. Zawsze ci臋 kocha艂em, Ido. Zawsze...

Nie mog艂a go dotkn膮膰, cho膰 wyci膮gn臋艂a ramiona przed siebie. Odsun膮艂 si臋.

Powiedzia艂, 偶e ma zerwa膰 si臋 do lotu.

Ida nie umia艂a lata膰. Posz艂a dalej. Kiedy odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a przez rami臋, ju偶 go nie by艂o. Znikn膮艂 tak jak Raija i dzieci膮tko.

Czy dlatego, 偶e wszyscy s膮 martwi?

W臋drowa艂a po Saivo, krainie szcz臋艣liwo艣ci?

Dalej, stopy nios艂y j膮 dalej.

Kogo mia艂a spotka膰? Kto z umar艂ych by艂 jej jesz­cze co艣 winien?

Nie mog艂a zawr贸ci膰.

Dalej, dalej.

Jeszcze jeden znajomy m臋偶czyzna, ubrany na czar­no, w kapeluszu naci膮gni臋tym na czo艂o, spod kt贸re­go wystawa艂a p艂owa grzywka. Szare oczy w twarzy o zdecydowanych rysach. Nie widzia艂a go dot膮d tak wyra藕nie, w ciep艂ym 艣wietle.

Zdj膮艂 kapelusz i po艂o偶y艂 w trawie. Zerwa艂 kwiatek i poda艂 go Idzie. Czubki palc贸w zetkn臋艂y si臋 i Ida po­czu艂a rozkoszny dreszcz.

- A wi臋c zn贸w si臋 spotykamy - powiedzia艂 chra­pliwie. - Pomyli艂em si臋, m贸wi膮c, 偶e艣 zimow膮 oblu­bienic膮. Mog艂aby艣 r贸wnie dobrze wyj艣膰 za m膮偶 na czerwcowej 艂膮ce...

- Czego chcesz ode mnie? - spyta艂a. - Umar艂e艣?

- Tutaj nie zadaje si臋 pyta艅, Ido. Patrz i s艂uchaj. O nic nie pytaj, bo i tak nie dostaniesz odpowiedzi...

Zamilk艂. Patrzy艂, jak obraca kwiatek w palcach. Delikatny dzwonek.

Czy to mia艂o jakie艣 znaczenie?

Ida otworzy艂a usta, ale powstrzyma艂a si臋.

- Nie by艂o grzechu - odezwa艂 si臋 m臋偶czyzna. - Po­艂膮czy艂o nas co艣, co trudno nazwa膰 mi艂o艣ci膮. Co trud­no nazwa膰 przyja藕ni膮. Nasze dusze zetkn臋艂y si臋 ze sob膮 na kr贸tk膮 chwil臋, jeden oddech wieczno艣ci. Za­pami臋tam t臋 chwil臋, bo by艂a pi臋kna. I ty zr贸b to z te­go samego powodu, nie czy艅 sobie wyrzut贸w. Kiedy zn贸w si臋 spotkamy, u偶yj臋 wszystkich moich wp艂y­w贸w, by ci pom贸c.

Pytania cisn臋艂y si臋 jej na usta...

- Id藕 dalej, Ido. Id藕 w pokoju. Nie zosta艂a艣 ukara­na, bo nie ma w tobie winy. Porzu膰 zw膮tpienia, 偶yj dniem dzisiejszym...

Posz艂a dalej. Przesta艂a czu膰 dotyk trawy pod sto­pami, znalaz艂a si臋 nad bezkresn膮 wod膮. Nad morzem pachn膮cym sol膮.

Poszuka艂a wzrokiem 偶agli, ale ich nie dostrzeg艂a.

Sta艂 obok niej. Ciemny, niewzruszony jak ska艂a. O ramionach stworzonych do tego, by j膮 obejmowa膰.

- My艣la艂em, 偶e si臋 zgubi艂a艣 - powiedzia艂 Sedolf. - S膮dzi艂em, 偶e musz臋 ci臋 poszuka膰.

- Dlaczego? - zapyta艂a. W jej g艂osie nie by艂o cienia zw膮tpienia. - Moje miejsce jest przy tobie. Nie mu­sisz szuka膰 dalej ni偶 na wyci膮gni臋cie ramion.

I obj臋艂a go. By艂 tam. Prawdziwy. M膮偶 i przyjaciel.

Jej.

Umia艂 s艂ucha膰, nie ba艂 si臋 uczu膰. Kocha艂, nie wsty­dz膮c si臋 w艂asnych s艂abo艣ci.

Mia艂aby w膮tpi膰? Skoro los obdarzy艂 j膮 takim m臋偶­czyzn膮?

Ida wyp艂yn臋艂a z ciep艂a letniej 艂膮ki, odp艂yn臋艂a znad morza, kt贸re przywiod艂o j膮 do Sedolf a.

Wr贸ci艂a.

Zbudzi艂a si臋 ze snu.

W 艣rodku mro藕nej zimy.

- Czemu nie jeste艣 przy mnie, Sedolf? - szepn臋艂a i otuli艂a si臋 ramionami.

- Lepiej si臋 czujesz?

G艂os Patrika. Patrik, kt贸ry przedziwnym zrz膮dze­niem losu zjawi艂 si臋, kiedy potrzebowali anio艂a.

- Wiesz, 偶e mia艂am sen?

- Odgad艂em - odrzek艂. - Spa艂a艣 tak spokojnie. U艣miecha艂a艣 si臋. To musia艂 by膰 dobry sen.

- Wiesz, o czym 艣ni艂am? Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Przeceniasz moje zdolno艣ci.

- A wiedzia艂e艣 co艣 o moim nie narodzonym dziec­ku? - W g艂osie Idy pobrzmiewa艂o takie napi臋cie, 偶e spojrza艂 na ni膮 badawczo.

- Dlaczego pytasz? - spyta艂 po chwili. Oddycha艂 przez nos, by艂 czujny.

- Zgodzisz si臋, je艣li powiem, 偶e dobrze si臋 sta艂o, jak si臋 sta艂o?

Wci膮gn膮艂 powietrze ze 艣wistem.

- Ujrza艂a艣 to we 艣nie? Milcza艂a.

- Reijo m贸wi艂 mi o twojej matce - doda艂. - Ty te偶 nie jeste艣 taka jak wszyscy, Ido.

Wymiga艂 si臋 od odpowiedzi, ale Ida czu艂a, 偶e wie wi臋cej. To nie by艂 zwyk艂y sen.

- Kim jeste艣, Patriku? - spyta艂a. - Opowiedz mi o sobie. Tyle o mnie wiesz, tyle dla mnie uczyni艂e艣... Po艂膮czy艂a nas wi臋藕, a ja nic o tobie nie wiem.

- Pochodz臋 z malej wioski na zachodnim brzegu rzeki Torne - zacz膮艂 spokojnie. - Moja matka by艂a m膮dr膮 kobiet膮. W艂a艣ciwie jeszcze m艂od膮 dziewczyn膮, kiedy si臋 urodzi艂em. Zd膮偶y艂a wyj艣膰 za m膮偶 za parob­ka Jona, zanim przyszed艂em na ten 艣wiat, ale nie on jest moim ojcem. Jon przyzna艂 si臋 kiedy艣 po pijane­mu. Powiedzia艂, 偶e nie powinienem mieszka膰 w cha­cie krytej torfem, bo m贸j ojciec to wielki pan. Tak wielki, 偶e a偶 zapiera dech. Jestem jego pierworod­nym, bo ten zrodzony z ma艂偶e艅stwa ujrza艂 艣wiat pa­r臋 miesi臋cy po mnie... - Patrik u艣miechn膮艂 si臋 blado. - Historia jakich wiele, prawda? Biedna dziewczyna staje si臋 zabawk膮 w r臋kach podstarza艂ego mo偶now艂adcy... Nigdy nie przyzna艂 si臋 do mnie. Zadba艂 jednak o to, by moja matka znalaz艂a m臋偶a i opiekuna.

- Wiesz, kto to? Skin膮艂 g艂ow膮.

- To nie ma znaczenia. Moim ojcem jest ten, kto da艂 mi nazwisko. Ten drugi si臋 nie liczy.

- Zawsze umia艂e艣...?

- ... to co umiem? Zawsze. Nie mia艂em prawdziwe­go dzieci艅stwa. Wi臋c kiedy doros艂em, wzi膮艂em za to rewan偶. U偶ywa艂em mojej mocy w r贸偶ny spos贸b... - Odwr贸ci艂 wzrok. - Zostawi艂em matk臋 i Jona. W na­szym domu 藕le si臋 dzia艂o, oboje byli temu winni. Na­j膮艂em si臋 za parobka. Uwiod艂em gospodyni臋. Kiedy zasz艂a w ci膮偶臋, zaplanowa艂a, 偶e zabijemy jej m臋偶a. Ja mia艂em to zrobi膰. Omal jej nie uleg艂em. Ukrad艂em konia i uciek艂em. Nie odebra艂em nikomu 偶ycia. Ra­czej je dawa艂em...

U艣miechn膮艂 si臋 krzywo. Nie chwali艂 si臋. Nie by艂o si臋 czym chwali膰.

- Dlaczego przyjecha艂e艣 w艂a艣nie tutaj?

- Nie poda艂em ci wystarczaj膮cych powod贸w? - zdzi­wi艂 si臋, ale nie czeka艂 na odpowied藕 Idy. - Musia艂em. Los tak zdecydowa艂, mo偶esz nie wierzy膰, jak nie chcesz.

Ida nie wiedzia艂a, w co ma wierzy膰. Zdawa艂a sobie jedynie spraw臋 z tego, co dla niej uczyni艂.

- Kiedy ci臋 spotka艂em - ci膮gn膮艂 - wszystko u艂o偶y­艂o si臋 w sensown膮 ca艂o艣膰. Okaza艂o si臋 takie proste: przyjecha艂em z twego powodu. Ale nie po to, by ci臋 pokocha膰.

Uratowa艂 ma艂膮 Raij臋. Wed艂ug wszelkich znak贸w na niebie i na ziemi uratowa艂 i j膮.

Ida patrzy艂a na艅 z wdzi臋czno艣ci膮. Widzia艂a ch艂opi臋ce rysy 艣ci膮gni臋te zm臋czeniem. Nie zazna艂 odpo­czynku od dawna. U偶y艂 ca艂ej swojej mocy, by ofiaro­wa膰 jej najpi臋kniejszy 艣wi膮teczny podarek.

I po raz pierwszy baczniej przyjrza艂a si臋 twarzy Patrika. Przysz艂y jej na my艣l s艂owa Heleny. Patrik przypomina艂 Helenie kogo艣, sama nie wiedzia艂a ko­go.

- Powiniene艣 si臋 po艂o偶y膰 - powiedzia艂a. - Zasn膮膰. Pokiwa艂 g艂ow膮.

- Ty te偶 - odrzek艂.

- Oni nied艂ugo wr贸c膮. Po艂贸偶 si臋 na kuchennej 艂a­wie. Lub w 艂贸偶ku Reijo, jest wygodniejsze.

- Najpierw zajrz臋 do zwierz膮t - uzna艂. - Niech i one poczuj膮, 偶e s膮 艣wi臋ta.

Podni贸s艂 si臋 z 艂贸偶ka Idy i pog艂adzi艂 dziewczyn臋 po policzku.

- Odpocznij, Ido. Nie my艣l o niczym. Wszystko uk艂ada si臋 tak, jak sami chcemy.

Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 w drzwiach. Ciemny kszta艂t w 艣wietle padaj膮cym z izby.

Ida rozpozna艂a ten profil, usypiaj膮c. Profil Heleny...

14

Czas w domu nad rzek膮 up艂ywa艂 rado艣nie. Wszy­scy my艣leli o Idzie, ale 艣miech i b艂yszcz膮ce oczy dzie­ci ka偶膮 doros艂ym zapomnie膰 o zmartwieniach. Dzie­ci daj膮 nadziej臋.

Helena i Reijo zwa偶ali bardzo, by si臋 nie dotyka膰 w drodze powrotnej na cypel, cho膰 w saniach nie by­艂o wiele miejsca, a dla ochrony przed zimnem przy­kryli si臋 jedn膮 przykr贸tk膮 derk膮.

Oboje dostrzegli, 偶e z komina nie wydobywa si臋 dym. To dziwne. Reijo machinalnie pogoni艂 konia. Helena poczu艂a, jak serce przyspiesza rytm.

W powietrzu wisia艂o co艣 niezwyk艂ego. Jaki艣 smu­tek, zacz膮tek p艂aczu.

Reijo odda艂 jej lejce, kiedy podjechali pod dom. Wyprz臋g艂a konie z du偶ym trudem, nie mia艂a r臋kawic.

Reijo pop臋dzi艂 do 艣rodka. Po chwili wyszed艂. Jego wzrok b艂膮dzi艂 po okolicy.

- Patrik znikn膮艂 - oznajmi艂. - Zabra艂 swoje rzeczy. - Aida?

- 艢pi. W domu jest zimno. Patrika nie ma od dawna.

Helena wprowadzi艂a konia do stajni, wytar艂a, zdj臋­艂a z niego uprz膮偶 i podsypa艂a mu owsa. 艢wi臋ta s膮 raz w roku.

Zauwa偶y艂a od razu, 偶e kto艣 oporz膮dzi艂 krowy i owce. Przecie偶 nie Ida.

Patrik kocha艂 zwierz臋ta...

Znalaz艂a Reijo na pag贸rku opadaj膮cym ku morzu. Kuca艂, by w zapadaj膮cym mroku przyjrze膰 si臋 cze­mu艣 na ziemi.

- Widzisz? Wskaza艂 palcem. 艢lady st贸p.

Reijo wyprostowa艂 si臋 i ruszy艂 w kierunku, w kt贸­rym wi贸d艂 艣lad. Helena sz艂a u jego boku.

- Nikt nie chodzi艂 nad brzeg od chwili, kiedy prze­sta艂o pada膰.

Dziewczyna od razu poj臋艂a groz臋 tych pozornie zwyczajnych s艂贸w.

艢lady ko艅czy艂y si臋 przy nadbrze偶nych kamieniach, tam gdzie przyp艂yw zmy艂 艣nieg. Brunatne kamienie pokryte by艂y jedynie cienk膮 warstw膮 lodu. Nie po­trzebowa艂y ko艂der. Niewzruszenie znosi艂y gwa艂tow­no艣膰 morza, wieloletnie pieszczoty mro藕nych nocy.

Reijo zbada艂 teren po obu stronach.

By艂oby mu 艂atwiej, gdyby mia艂 lamp臋. Rozgwie偶­d偶one niebo jak umia艂o, tak o艣wietla艂o mu drog臋.

Helena zatrzyma艂a si臋 w miejscu, gdzie 艣lad si臋 urywa艂, zdj臋ta nag艂ym przestrachem.

Marz艂a przera藕liwie, ale nie poruszy艂a si臋. Nie mo­g艂a uwierzy膰 - sta艂a na ko艅cu drogi, ale nie chcia艂a uwierzy膰.

Dlaczego?

Wr贸ci艂 Reijo.

- Nie st贸j w miejscu, Heleno! Zacz臋艂a przytupywa膰, by pobudzi膰 obieg krwi. I sta­艂o si臋 to, o czym marzy艂a we snach od tak dawna.

Reijo obj膮艂 j膮, przytuli艂. Oboje patrzyli w tym samym kierunku. Na morze, ciemne, pob艂yskuj膮ce ma­towo, jakby i fiord zamarz艂 pod bezkresnym niebem.

- Ani 艣ladu.

- M贸g艂 gdzie艣 p贸j艣膰. Mo偶e drog膮 - podpowiedzia艂a. Sama nie wierzy艂a w t臋 ewentualno艣膰. Chwyta艂a si臋 ostatniej deski ratunku. By przekona膰 sam膮 siebie, 偶e nic si臋 nie zdarzy艂o.

呕e to tylko z艂y sen.

Kto艣 zszed艂 nad morze. Ten kto艣 nie wr贸ci艂 ty艂em po w艂asnych 艣ladach.

- Nie mo偶emy tu zosta膰 - rzek艂 Reijo.

Pu艣ci艂 Helen臋, jakby dopiero teraz zda艂 sobie spra­w臋 z blisko艣ci dziewczyny. Ruszyli ku domowi tu偶 obok siebie, nieomal stykaj膮c si臋 ramionami.

Starannie omijali 艣lady st贸p. Tylko to zosta艂o po Patriku.

Na schodach Reijo zatrzyma艂 Helen臋:

- Ani s艂owa Idzie. Te偶 o tym pomy艣la艂a.

- Powiemy, 偶e poszed艂 do Knuta, bo uzna艂, 偶e ju偶 go nie potrzebujemy. - Reijo skrzywi艂 si臋. - Musz臋 wyp艂yn膮膰 na fiord. Mo偶e zabra艂 go odp艂yw.

I znowu chwytali si臋 ostatniej nik艂ej szansy. Kiedy weszli do domu, lampa zd膮偶y艂a si臋 ju偶 wypali膰. Na stole znale藕li srebrny guzik.

- Taki sam, jak mia艂 Curt - wyrwa艂o si臋 Helenie.

- Guzik ze skarbu Stallo? - powiedzia艂 Reijo.

- Patrik tego nie wiedzia艂 - odrzek艂a Helena. - To wszystko, co posiada艂. Zostawi艂 go rozmy艣lnie. Teraz ju偶 nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci, prawda?

- Te guziki nie przynosz膮 szcz臋艣cia - stwierdzi艂 Re­ijo i spojrza艂 ku morzu.

Nie traci艂 czasu na zmian臋 ubrania, wybiera艂 si臋 na wod臋 w 艣wi膮tecznym stroju.

- Nie r贸b tego - szepn臋艂a Helena, przera偶ona per­spektyw膮 samotnego oczekiwania w wyzi臋bionym domu. I tym, 偶e b臋dzie musia艂a stawi膰 czo艂o praw­dzie o losie Patrika...

- Musz臋.

Z g贸ry zna艂a odpowied藕. Reijo zamkn膮艂 starannie drzwi za sob膮. Helena nie zdj臋艂a p艂aszcza ani czapki, usiad艂a, przylepiaj膮c nos do szyby. Musia艂a nieustannie przeciera膰 j膮 r臋kawicz­k膮, by widzie膰, co dzieje si臋 na zewn膮trz. Niewiele widzia艂a, mrok pod rozgwie偶d偶onym niebem, 艣wia­te艂ka 艣wiec w okolicznych domach. Tam nikt nie oba­wia艂 si臋 o los bli藕niego.

艢ciska艂a guzik w d艂oni. Okr膮g艂y, z prostym, naiw­nym wzorem z jednej strony i uszkiem z drugiej. Pa­sowa艂by na czapk臋 lub do kamizelki...

M贸g艂 go znale藕膰 tylko w jednym miejscu. Helena wzdrygn臋艂a si臋 i zacisn臋艂a d艂o艅.

Patrik musia艂 pod膮偶a膰 ich 艣ladami, jej i Curta. W popiele zosta艂y resztki lapo艅skiej jurty, kt贸r膮 spa­li艂 Curt.

Helena zastanawia艂a si臋, czy Patrik domy艣li艂 si臋, co si臋 tam sta艂o.

Gdyby wiedzia艂...

Cz臋sto patrzy艂 na ni膮 wzrokiem, kt贸rego nie potrafi­艂a okre艣li膰. Nie tak, jak patrzyli na ni膮 inni m臋偶czy藕ni.

Odesz艂a od okna, ujrzawszy, jak Reijo stawia 艂贸d藕 na wodzie.

Nie chcia艂a patrze膰, jak wyp艂ywa. Wiedzia艂a, 偶e ni­kogo nie znajdzie.

Patrik zjawi艂 si臋 znik膮d i wr贸ci艂 donik膮d.

Zdj臋艂a p艂aszcz i czapk臋, sk贸rzan膮 czapk臋 Idy za­wi膮zywan膮 pod brod膮. Ida nie nosi艂a chust, typowych dla miejscowych gospody艅, przynajmniej nie zim膮.

Guzik upad艂 na pod艂og臋 i d藕wi臋cz膮c, potoczy艂 si臋 po deskach. Metaliczny odg艂os poni贸s艂 si臋 echem po cichym domu. Helena rzuci艂a si臋 na kolana, by go po­szuka膰. Kiedy podnios艂a g艂ow臋, ujrza艂a Id臋. Sta艂a w drzwiach, przytrzymuj膮c si臋 framugi. Bosa, w d艂u­giej koszuli nocnej, z rudymi w艂osami rozsypanymi na ramionach. W p贸艂mroku wygl膮da艂a jak zjawa.

- Czemu jest tak zimno? - spyta艂a. - Gdzie Patrik? Spojrza艂a na wieszaki przy drzwiach. Nie znalaz艂a wzrokiem ubrania Patrika, tylko roboczy str贸j ojca.

- Patrik pojecha艂 do Knuta - odrzek艂a szybko He­lena. Za szybko. - Dzieci czuj膮 si臋 dobrze - doda艂a. Podnios艂a si臋 z kl臋czek, strzepn臋艂a niewidzialne dro­biny kurzu z sukni.

- Co艣 mi upad艂o - wyja艣ni艂a. - Guzik.

- Gdzie tatko?

- Pojecha艂 z Patrikiem.

- Sta艂o si臋 co艣 z艂ego? - spyta艂a Ida. - U Knuta i Anjo? Helena energicznie potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. K艂amstwa nie艂atwo przechodzi艂y jej przez usta.

- Nie powinna艣 wstawa膰 - oznajmi艂a i uczyni艂a gest, by zaprowadzi膰 j膮 do 艂贸偶ka. Ida odsun臋艂a j膮. Zobaczy­艂a co艣 b艂yszcz膮cego ko艂o skrzyni z drewnem i zaciska­j膮c z臋by, podesz艂a bli偶ej.

Usiad艂a z trudem na skrzyni. Mimo dojmuj膮cego b贸­lu zdo艂a艂a si臋 schyli膰 i podnie艣膰 b艂yszcz膮cy przedmiot.

- To nie tw贸j guzik - odezwa艂a si臋 zdziwiona i spoj­rza艂a Helenie prosto w oczy.

Helena chwyci艂a si臋 sto艂u, zacisn臋艂a palce na skra­ju blatu. Reijo nie powinien by艂 wyp艂ywa膰. Jak mia­艂a ukry膰 prawd臋 przed Id膮?

- Przypomina guzik ze skarbu Stallo... - zacz臋艂a Ida i urwa艂a. - Patrik m贸wi艂 o jakim艣 guziku. Pokazywa艂 ci go? Da艂 ci go w prezencie? M贸g艂 to uczyni膰, bo by­艂a艣 najbli偶sza...

- Patrik go zostawi艂 - wtr膮ci艂a Helena. Wdrapa艂a si臋 na 艂aw臋 i wyjrza艂a przez okno. W p贸艂mroku do­strzeg艂a wyra藕ny cie艅 艂odzi.

Ida poj臋艂a, 偶e co艣 si臋 sta艂o. Z Patrikiem. Albo z ojcem.

Wsta艂a, walcz膮c z b贸lem, przesz艂a na drug膮 stron臋 izby i wspieraj膮c si臋 na stole, dotar艂a do 艂awy. Hele­na zrobi艂a jej miejsce. Przetar艂a szyb臋 i pozwoli艂a wyjrze膰.

Z pocz膮tku Ida nie dostrzeg艂a nic, bo nie wiedzia­艂a, czego szuka膰. Potem ujrza艂a zarys lodzi.

- Co tato robi na wodzie?

- Szuka. - Helena p艂aka艂a bezg艂o艣nie. - Patrik znik­n膮艂. Nie by艂o go ju偶, kiedy wr贸cili艣my. 艢lady st贸p pro­wadz膮 od zabudowa艅 do brzegu. Tylko w jedn膮 stro­n臋, Ido.

- Powiedzia艂 mi, 偶e wybiera si臋 oporz膮dzi膰 zwierz臋­ta - odrzek艂a Ida i popad艂a w d艂ugie milczenie. - Szu­kanie po nocy na nic si臋 nie zda, tato przecie偶 wie...

- Musia艂, nie m贸g艂 usiedzie膰 na miejscu... Dziewcz臋ta przytuli艂y si臋 do siebie.

- Jeszcze ci臋 zara偶臋 - chlipn臋艂a Ida, ale Helena pu­艣ci艂a jej s艂owa mimo uszu.

P艂aka艂y obie. Patrik zd膮偶y艂 odcisn膮膰 trwa艂y 艣lad w ich sercach. Ida pozna艂a go najlepiej, ale Helena te偶 mia艂a wra偶enie, 偶e nigdy go nie zapomni.

- By艂 za dobry - powiedzia艂a z powag膮 Ida. - Nie pasowa艂 do tego 艣wiata.

- Reijo nazywa艂 go anio艂em...

- Je艣li anio艂y st膮paj膮 po ziemi, to Patrik by艂 jed­nym z nich. - Ida uczyni艂a gest, by otrze膰 艂zy, ale na pr贸偶no.

W nag艂ym przeb艂ysku poj臋艂a, 偶e Patrik si臋 z ni膮 po­偶egna艂. Znaczenie s艂贸w nie dotar艂o do dziewczyny z ca艂膮 jasno艣ci膮, bo zmorzy艂 j膮 sen, ale m艂odzieniec wtedy ju偶 wiedzia艂. Wszystko zaplanowa艂, do zwie­rz膮t zaszed艂 nie bez powodu. Ich te偶 nie chcia艂 zosta­wi膰 bez po偶egnania.

Ida zrozumia艂a te偶, 偶e sama u艂atwi艂a Patrikowi ta­kie rozwi膮zanie, odsy艂aj膮c ojca i Helen臋 do Knuta.

Wszystko uk艂ada si臋 tak, jak sami chcemy鈥, po­wiedzia艂. Takie by艂y jego ostatnie s艂owa.

A wi臋c pragn膮艂 艣mierci?

M贸wi艂, jak trudno unie艣膰 ci臋偶ar odpowiedzialno­艣ci. Ida nie traktowa艂a tych s艂贸w powa偶nie. Maja mia­艂a w sobie t臋 sam膮 moc, a przecie偶 nie narzeka艂a. Tyl­ko 偶e Maja cierpia艂a w milczeniu. I zdarza艂o si臋, 偶e na d艂ugie godziny popada艂a w ponury nastr贸j.

Ida dot膮d nie szuka艂a odpowiedzi. Patrik uratowa艂 jej 偶ycie, ale uczyni艂 te偶 znacznie wi臋cej, otworzy艂 dziewczynie oczy.

Siedzia艂y splecione ramionami, kiedy na schodach zadudni艂y kroki. Wszed艂 Reijo, ci膮gn膮c za sob膮 po­wiew mrozu. Nie spojrza艂 na nie, przysun膮艂 krzes艂o do pieca i usiad艂 ci臋偶ko. Dorzuci艂 drewna i wbi艂 wzrok w ogie艅.

- Cia艂o w ko艅cu gdzie艣 wyp艂ynie - westchn膮艂 po d艂u偶szej chwili. - W nocy nic si臋 nie znajdzie.

Helena pu艣ci艂a Id臋 i zsun臋艂a si臋 z 艂awy. Rozpi臋艂a Reijo kurtk臋 i 艣ci膮gn臋艂a j膮 z niego. Rozsznurowa艂a mu buty i pomog艂a zsun膮膰 z przemoczonych, zmarz­ni臋tych st贸p. Reijo zdj膮艂 czapk臋 i r臋kawice. Poda艂 je dziewczynie.

- Dlaczego? - spyta艂 chrapliwie. - Na Boga, dlacze­go? - Dopiero teraz dostrzeg艂 c贸rk臋. Wsta艂 z krzes艂a i zwr贸ci艂 si臋 do niej: - Z twego powodu? Wi臋c i ty je­ste艣 zwiastunem nieszcz臋艣cia jak twoja matka? Spodo­ba艂a艣 si臋 Patrikowi, ale nie s膮dzi艂em, 偶e traktuje to tak powa偶nie... Rzuci艂a艣 jakie艣 nierozwa偶ne s艂owa...?

Potrz膮sn臋艂a smutno g艂ow膮.

- To nie zaw贸d mi艂osny, tato. To w nim tkwi艂o od dawna. My艣l臋, 偶e nie potrafi艂 ju偶 dalej nie艣膰 tego ci臋­偶aru. Kaza艂 mi odpocz膮膰, zasn膮膰. Rozmawiali艣my. Prosi艂am go, by si臋 po艂o偶y艂... - Zawiesi艂a g艂os i zaci­sn臋艂a d艂onie, a偶 pobiela艂y jej kostki. Dodawa艂a sobie si艂, pewna ju偶, 偶e uleg艂o艣ci膮 i boja藕ni膮 nie zajdzie da­leko. Musia艂a walczy膰. - Powiedzia艂, 偶e idzie zajrze膰 do zwierz膮t. I 偶e wszystko uk艂ada si臋 tak, jak tego sa­mi chcemy...

- Kto m贸g艂 przypuszcza膰, 偶e chce sko艅czy膰 ze so­b膮 - wyrzuca艂 sobie Reijo.

Musia艂 dobrze zaplanowa膰 ten krok. Poczeka艂 na moment, kiedy niczyj los nie zale偶a艂 od jego niezwy­k艂ych umiej臋tno艣ci.

- Po prostu ruszy艂 w drog臋 - szepn臋艂a Ida, sk艂ada­j膮c d艂onie. Reijo nie pami臋ta艂, kiedy c贸rka modli艂a si臋 po raz ostatni. Dawno temu. Przeciwno艣ci losu zmie­niaj膮 ludzi. - Patrik by艂 anio艂em, kt贸ry ruszy艂 w dal­sz膮 drog臋. Przyby艂 znik膮d i znikn膮艂 bez 艣ladu. Przy­szed艂 w jasny dzie艅 i rozp艂yn膮艂 si臋 w mro藕nej nocy.

- Ida umia艂a dobiera膰 s艂owa. Nawet tragedii dodawa­艂a pi臋knego odcienia.

- Nie ma takich jak on - doda艂a Helena. Czu艂a, 偶e ponios艂a wielk膮 strat臋, cho膰 przecie偶 nie zna艂a Patrika zbyt dobrze...

Ida postawi艂a ostro偶nie stopy na pod艂odze. Deski by艂y ch艂odne, ale cia艂o dziewczyny przenika艂o b艂ogo­s艂awione ciep艂o.

Mia艂a w sobie niezmierzony 偶al, ale czu艂a jeszcze co艣. Wsta艂a wi臋c, zaciskaj膮c z臋by, by ukry膰 cierpienie, i z wy­muszonym u艣miechem skierowa艂a si臋 do sypialni.

- Dzisiejszej nocy nikt nie musi czuwa膰 przy mnie - oznajmi艂a i zamkn臋艂a drzwi.

Nic mi nie grozi, pomy艣la艂a gorzko, pozwalaj膮c p艂yn膮膰 艂zom. Wsun臋艂a si臋 pod pled.

Patrik nie zostawi艂by jej, gdyby by艂o inaczej. Zo­sta艂 tak d艂ugo, jak musia艂. Sam m贸wi艂, 偶e los kieruje jego poczynaniami...

Ida zacisn臋艂a ramiona wok贸艂 poduszki i po raz ty­si臋czny rzuci艂a w mrok to pytanie:

- Gzie jeste艣, Sedolf? Kocham ci臋 i potrzebuj臋! R臋ce poszuka艂y ptaszka w zag艂臋bieniu na szyi. Na u艂amek chwili opanowa艂o j膮 bezbrze偶ne zdumienie.

Wszak ptaszek odlecia艂...

I przypomnia艂a sobie, 偶e to by艂o tylko marzenie senne. Ten ptak nie potrafi艂 lata膰, m贸g艂 jednak na­uczy膰 j膮, jak roz艂o偶y膰 skrzyd艂a, unie艣膰 si臋 na podmu­chach wiatru, by膰 woln膮 i szcz臋艣liw膮...

W ko艅cu zasn臋艂a.

Patrik nie przyszed艂 do niej we 艣nie, nie wyja艣ni艂 niczego.

Reijo wyci膮gn膮艂 z szafy butelk臋 rumu i nala艂 do dw贸ch kubk贸w, nie pytaj膮c Heleny o zdanie.

- Nie wiem, czy powinnam - zaprotestowa艂a, ru­mieni膮c si臋. - Ostatnim razem nie by艂am tak do ko艅­ca sob膮...

Skrzywi艂 si臋.

- Musisz si臋 rozgrza膰. Nie mam nic lepszego pod r臋k膮.

Wypi艂 i natychmiast nape艂ni艂 kubek do po艂owy. I zn贸w wychyli艂 ca艂膮 zawarto艣膰.

Dziewczyna patrzy艂a na niego z przestrachem.

- Nie jestem pijakiem - wyja艣ni艂, opr贸偶niaj膮c flasz­k臋. - Ca艂y dr偶臋. Coraz gorzej znosz臋 spotkanie ze 艣mierci膮, zw艂aszcza kiedy przychodzi tak niespodzia­nie. Zbyt wielu bliskich w艂a艣nie tak straci艂em... nie­spodzianie... - Podni贸s艂 wzrok na dziewczyn臋. - Wi­dzia艂a艣 kiedy艣, jak kto艣 umiera, Heleno?

Czy widzia艂a? Nie pami臋ta艂 o tych, kt贸rych zabi艂 Curt?

Wyczyta艂 odpowied藕 w jej oczach. Si臋gn膮艂 r臋k膮 przez st贸艂 i dotkn膮艂 jej d艂oni. By艂a zimna.

- Wybacz mi. Zapomnia艂em si臋... 艢cisn膮艂 lekko d艂o艅 dziewczyny i pu艣ci艂. Obj膮艂 kubek. W szarych oczach Heleny b艂ysn臋艂y gwiazdy. Te oczy by艂y 艣ci臋te lodem, kt贸ry m贸g艂 stopnie膰 w ka偶­dej chwili.

Gdyby tylko zechcia艂.

- Powinna艣 si臋 po艂o偶y膰 - powiedzia艂, zatapiaj膮c wzrok w z艂ocistym trunku. - Odpocznij, Heleno. Nie zatrzymuj臋 ci臋.

- Chc臋 zosta膰.

- Nie by艂 szcz臋艣liwy - ci膮gn膮艂 zamy艣lony. - Za to m艂ody, mia艂 ca艂e 偶ycie przed sob膮...

- Raczej za sob膮, chyba tak to widzia艂. Helena przenios艂a kubek do drugiej d艂oni. Nie wy­pi艂a ani kropli.

- Wiek to nie wszystko, Reijo... Spojrza艂 na ni膮. Izb臋 o艣wietla艂a pojedyncza 艣wiecz­ka, rzucaj膮c chybotliwe cienie.

W p贸艂mroku Helena wyda艂a mu si臋 m艂odsza ni偶 w rzeczywisto艣ci. S艂abe 艣wiat艂o zaokr膮gli艂o policzki dziewczyny, podkre艣li艂o bezbronno艣膰 spojrzenia. Usta mia艂y wyraz tak bezbrze偶nej niewinno艣ci, 偶e 艣wi臋tokradztwem zdawa艂a si臋 wszelka my艣l, by ich dotyka膰. Teraz w艂osy by艂y ciemne, mrok odebra艂 im jasny odcie艅. Mi臋kko okala艂y twarz dziewczyny. Re­ijo podda艂 si臋 urokowi chwili.

I poczu艂, jak opuszcza go napi臋cie. Mo偶e dzi臋ki ru­mowi. Mo偶e przez t臋 noc. Mo偶e dlatego, 偶e doszed艂 do kresu.

- Naprawd臋 tak uwa偶asz, Heleno? M贸wisz powa偶nie? Skin臋艂a g艂ow膮.

- A jednak czuj臋, 偶e to niew艂a艣ciwe. Mam wra偶e­nie, jakbym krad艂 ci m艂odo艣膰. Zamyka艂 w klatce...

- By艂am ju偶 w klatce - odrzek艂a. - Mieszka艂am w najpi臋kniejszych klatkach, jakie mo偶na sobie wy­obrazi膰, i t臋skni艂am. Tobie nigdy nie przysz艂oby do g艂owy, by uwi臋zi膰 kogo艣, kogo kochasz...

- Masz o mnie wielkie mniemanie, Heleno - wes­tchn膮艂. - Obawiam si臋, 偶e mog艂aby艣 si臋 gorzko roz­czarowa膰.

- Powtarzasz si臋 - odrzek艂a z u艣miechem. - Nie wierzy艂am ci wtedy, teraz te偶 nie wierz臋.

Reijo r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂. Z rezygnacj膮.

- Ka偶dy normalny m臋偶czyzna po艂kn膮艂by przyn臋­t臋, zanim zd膮偶y艂aby艣 rzuci膰 j膮 na wod臋 - powiedzia艂 z b艂yskiem w oku. - 呕aden ze mnie m臋偶czyzna!

- Dobrze, 偶e jeste艣 wybredny...

Poci膮gn膮艂 艂yk z kubka, podszed艂 do pieca i dorzu­ci艂 par臋 drew. Noc si臋 jeszcze nie sko艅czy艂a.

Helena starannie ukry艂a rado艣膰.

Obr贸ci艂 si臋 ku niej. 呕ar z paleniska okrywa艂 go czerwonaw膮 po艣wiat膮. Cienie wyg艂adzi艂y zmarszczki.

Tak musia艂 wygl膮da膰, kiedy kocha艂 Raij臋. Helena nie mog艂a sobie wyobrazi膰, by jakakolwiek kobieta patrzy艂a na Reijo z oboj臋tno艣ci膮. Nawet Raija, wiel­biona, adorowana Raija musia艂a darzy膰 tego cz艂owie­ka mi艂o艣ci膮.

By艂 postawny, bi艂a od niego niezwyk艂a moc, 艂agod­no艣膰 i ciep艂o.

- Sk膮d, na Boga, si臋 to wzi臋艂o, Heleno? - spyta艂, niezdolny zrozumie膰, co w nim widzi. - Dlaczego?

Wzruszy艂 ramionami z rezygnacj膮 i za偶enowa­niem. Nie szuka艂 pochlebstw. Pyta艂, bo nie by艂 w sta­nie poj膮膰.

Przyjmowa艂 jej uczucia. Przyjmowa艂 jej prawdzi­w膮, ogromn膮 mi艂o艣膰.

Ale jej nie rozumia艂.

- Musi by膰 jaki艣 pow贸d? - zdziwi艂a si臋. Odgarn臋­艂a w艂osy z czo艂a. - Nie stawiam sobie pyta艅. Wystar­czy mi to, co mam w sercu - m贸wi膮c te s艂owa, po艂o­偶y艂a d艂o艅 na piersi. Reijo zadr偶a艂, widz膮c 贸w gest, t臋 bezgraniczn膮 szczero艣膰.

- Ida prosi艂a, bym nie sprzeniewierzy艂 si臋 samemu sobie - powiedzia艂 艂ami膮cym si臋 g艂osem. Helena wpi艂a we艅 wzrok. - Zadawa艂a mn贸stwo pyta艅. - Przeszed艂 na drug膮 stron臋 sto艂u i usiad艂 na 艂awce ko艂o dziewczyny.

Jego oczy pociemnia艂y. Teraz wygl膮da艂y jak morze.

Helena nie widzia艂a nigdy otwartego morza, tylko fiord i zatok臋. Musia艂o jednak wygl膮da膰 jak oczy Reijo...

- D艂ugo my艣la艂em. Ida nie 偶膮da艂a odpowiedzi, chcia艂a, bym udzieli艂 ich sobie. Szczerze. Dziwny jest ten 艣wiat, w kt贸rym dzieci wskazuj膮 rodzicom w艂a­艣ciw膮 drog臋...

- Ida pyta艂a o nas? - Helena nie mia艂a poj臋cia, sk膮d bierze odwag臋. Kiedy艣 urwa艂aby t臋 rozmow臋. Teraz czu艂a si臋 nape艂niona moc膮, kt贸rej udzieli艂a jej Ida. I Anjo. Kobiety tego rodu s膮 silne. Helena musia艂a im dor贸wna膰.

Nie przynie艣膰 im wstydu. Nie okaza膰 s艂abo艣ci.

- Moja c贸rka prosi艂a, bym ci臋 dobrze traktowa艂 - m贸wi艂 Reijo. - Zapyta艂a, czy ci臋 kocham.

- I co odpowiedzia艂e艣?

Jego oczy by艂y jak roz偶arzone w臋gle. Helena poczu­艂a, 偶e 艣wiat si臋 rozpadnie, je艣li Reijo j膮 teraz odtr膮ci.

- Odrzek艂em, 偶e ci臋 nie kocham... Zamkn臋艂a oczy i poczu艂a, jak gard艂o 艣ciska si臋 w bolesnym skurczu.

Nie oka偶e s艂abo艣ci. Obieca艂a to sobie.

- Powiedzia艂em, 偶e w moim wieku trzeba na to cza­su...

艁agodna d艂o艅 otar艂a 艂zy, kt贸re wyrwa艂y si臋 spod jej powiek.

Pyta艂, dlaczego...

Ta 艂agodno艣膰 wystarczy za wszystko. Gdzie szuka膰 drugiego takiego jak on, m臋偶czyzny, kt贸ry 艂膮czy艂by w sobie m臋sko艣膰 z delikatno艣ci膮?

- To prawda, Heleno. Jestem mo偶e wybredny. Nie szukam 艂atwych okazji. I Raija wci膮偶 偶yje we mnie. Nic nas nie mo偶e rozdzieli膰... - U艣miechn膮艂 si臋 lek­ko. - Ale to w艂a艣nie Raija powtarza艂a, 偶e istnieje wie­le rodzaj贸w mi艂o艣ci.

Mia艂 taki dobry u艣miech.

- Ida pyta艂a, czy ci臋 po偶膮dam. Helena zarumieni艂a si臋. Te fantazje i marzenia trzyma艂a w karbach. Ba艂a si臋 ich.

Niebezpieczny, zakazany owoc.

Dop贸ki kocha艂a go czyst膮, bezinteresown膮 mi艂o­艣ci膮, dop贸ty mog艂a patrze膰 mu prosto w oczy.

Teraz wdar艂 si臋 za t臋 fasad臋. Zmusi艂, by przyzna艂a, i偶 pragnie czego艣 wi臋cej pr贸cz dobroci i 艂agodno艣ci.

- Masz racj臋, Heleno, c贸rka nie powinna zadawa膰 ojcu takich pyta艅. Moja c贸rka zawsze by艂a na bakier z zasadami dobrego tonu.

Dotkn膮艂 w艂os贸w dziewczyny, delikatnie i ostro偶­nie, jakby si臋 ba艂 j膮 sp艂oszy膰...

- Przykaza艂em sobie szczero艣膰, moja mi艂a - doda艂 mi臋kko. - I szczero艣膰 nakazuje mi przyzna膰, 偶e nie jeste艣 ma艂膮 dziewczynk膮, tylko kobiet膮. M臋偶czyzna we mnie po偶膮da tej kobiety...

Jeszcze nie wierzy艂a. Czyta艂 w jej twarzy wszyst­ko to, czego dot膮d m贸g艂 si臋 jedynie domy艣la膰. Twarz Heleny potwierdza艂a prawdziwo艣膰 s艂贸w, kt贸re wy­rzek艂a. Jeszcze j膮 powstrzymywa艂, chwyci艂 za nad­garstki, nie mocno, lecz stanowczo.

- Nie musisz przyjmowa膰 takich warunk贸w, Hele­no - ostrzeg艂 j膮. - Nie zadowol膮 kobiety takiej jak ty. Poczekaj, co ci powiem. Zajrza艂em do w艂asnej duszy i dostrzeg艂em wi臋cej. Nie uwa偶am ci臋 za dziecko, jeste艣my sobie r贸wni. Lubi臋 ci臋, lubi臋 osob臋 o imieniu Helena. Moje cia艂o po偶膮da kobiety. Na wi臋ksz膮 szcze­ro艣膰 wobec siebie nie potrafi臋 si臋 zdoby膰. Tak wygl膮­da naga prawda. To nie nami臋tno艣膰 w艂a艣ciwa m艂o­dzie艅czemu wiekowi, gor膮ca i p艂omienna. Nie kocham ci臋, mi艂o艣膰 to nie p艂aszcz, kt贸ry bezmy艣lnie zdejmuje si臋 i zak艂ada. Lubi臋 ci臋, bardzo ci臋 lubi臋. I szanuj臋. De­cyzja nale偶y do ciebie. Tyle mog臋 ci ofiarowa膰. Wiem, 偶e znacznie mniej, ni偶 dostan臋 w zamian...

- Wi臋c chcesz mnie? - spyta艂a z niedowierzaniem. - To w艂a艣nie usi艂ujesz mi powiedzie膰? Je艣li ja zechc臋 cie­bie?

Reijo skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak - odrzek艂 z ca艂膮 powag膮, na jak膮 go by艂o sta膰. - My艣la艂em wiele, wyp艂ywaj膮c na fiord. 呕ycie jest kr贸tkie, wiek nie ma znaczenia. Liczy si臋 tylko to, co tkwi w nas. Tak, Heleno, pragn臋 ci臋 mie膰 u swego boku, je艣li si臋 zgo­dzisz. Nie mog臋 obieca膰, 偶e ci臋 pokocham, bo nie potra­fi臋 rz膮dzi膰 tym uczuciem. Zawsze jednak b臋d臋 trakto­wa膰 ci臋 z szacunkiem i zawsze darzy膰 sympati膮. Mam powa偶ne zamiary, nie usi艂uj臋 wcale wkra艣膰 si臋 do two­jej alkowy. To o艣wiadczyny, Heleno.

- Przecie偶 jestem zam臋偶na!

- Nikt tutaj o tym nie wie - odrzek艂 - a ja ani s艂o­wem nie wspomn臋 pastorowi. Naprawd臋 nie jeste艣 nic winna swojemu m臋偶owi. Zupe艂nie nic. Zas艂ugu­jesz na lepsze 偶ycie.

Helena pomy艣la艂a o obietnicy, kt贸r膮 kiedy艣 z艂o偶y艂a. Nie lubi艂a 艂ama膰 obietnic.

- Nie urodzi艂a艣 si臋 po to, by zosta膰 czyj膮艣 konku­bin膮 - doda艂.

By艂 wszystkim, czego pragn臋艂a. Mia艂a go w zasi臋gu r臋ki. Wystarczy艂o tylko wyci膮gn膮膰 d艂o艅 i powie­dzie膰 tak.

- Chc臋 - powiedzia艂a g艂o艣no i wyra藕nie. Pami臋ta­艂a, 偶e kobiety tego rodu s膮 silne.

Reijo obj膮艂 Helen臋 i poszuka艂 jej ust. Potem nie­ch臋tnie wypu艣ci艂 z obj臋膰. Spojrza艂 na dopalaj膮c膮 si臋 艣wiec臋.

- Pora na nas - rzek艂. Przysun膮艂 policzek do policz­ka dziewczyny i oboje patrzyli, jak p艂omyk dogasa i niknie. - B臋d臋 trzyma艂 ci臋 w obj臋ciach - doda艂 chra­pliwie - ale nie uczyni臋 nic wi臋cej. Zbyt wiele z艂ego zdarzy艂o si臋 dzisiaj. Nie chc臋, by wspomnienie naszej pierwszej nocy kojarzy艂o si臋 ze smutkiem i 偶alem.

Helena tuli艂a go mocno. Wiedzia艂a, 偶e nie ma ta­kich m臋偶czyzn jak Reijo. By艂 tylko jeden - w jej ra­mionach.

15

M臋偶czy藕ni z osady przeszukiwali fiord codziennie a偶 do nowego roku. Nic nie znale藕li. Cia艂o nie wyp艂yn臋艂o na brzeg. Patrik znikn膮艂 bez 艣ladu. Wch艂on臋艂a go nico艣膰.

Ida i Helena pilnie 艣ledzi艂y poszukiwania przez okienko w g艂贸wnej izbie.

- Tego w艂a艣nie chcia艂 - powiedzia艂a Ida z naci­skiem. Nie przyszed艂 do niej we 艣nie.

Jakby Patrik Jonsson nigdy nie chodzi艂 po tym 艣wiecie.

Ida czu艂a si臋 znacznie lepiej. Wysypka nie by艂a do­kuczliwa, tak jak przypuszcza艂 Patrik.

Wyzdrowia艂a, kiedy czerwone krostki pokry艂y sk贸r臋 a偶 do kolan.

Poprzedniego dnia przywie藕li Mikkala i Raij臋 z do­mu nad rzek膮. Dzieci tryska艂y zdrowiem, tylko t臋sk­nota za matk膮 da艂a si臋 im we znaki.

A Ida nie mog艂a poj膮膰, 偶e wytrzyma艂a bez nich tak d艂ugo.

Guzik Patrika le偶a艂 na p贸艂eczce nad drzwiami. Na wszelki wypadek, gdyby ch艂opak jednak wr贸ci艂.

Helena obraca艂a go w palcach i zamy艣lona przygl膮­da艂a si臋 Idzie. Wzrok Idy by艂 jak wzrok Reijo. Helenie nie mog艂o si臋 to pomie艣ci膰 w g艂owie, Ida, nieomal starsza siostra, by艂a c贸rk膮 cz艂owieka, kt贸rego darzy­艂a mi艂o艣ci膮.

Przypomnia艂a sobie s艂owa, kt贸re teraz dopiero wy­da艂y si臋 jej niezrozumia艂e.

- Tego dnia kiedy znikn膮艂 Patrik - zacz臋艂a - kaza­艂a艣 mi zatrzyma膰 guzik. Powiedzia艂a艣, 偶e mi si臋 nale­偶y, 偶e jestem mu najbli偶sza. Nie zna艂am Patrika. Z to­b膮 rozmawia艂 najcz臋艣ciej, w tobie si臋 zakocha艂. Zo­stawi艂 guzik dla ciebie.

Ida wolno pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Patrik opowiedzia艂 mi swoje 偶ycie. Wspomnia艂 o matce, m膮drej kobiecie, uwiedzionej za m艂odu przez mo偶nego pana. Ten m臋偶czyzna wyda艂 j膮 za m膮偶, ale Patrik Jonsson nie by艂 synem Jona. Bogacze rzadko przyznaj膮 si臋 do b臋kart贸w. Patrik pochodzi艂 z zachodniego brzegu rzeki Tome, ale twierdzi艂, 偶e woda nie mog艂a powstrzyma膰 nikogo, kto by chcia艂 j膮 przekroczy膰...

Helena s艂ucha艂a z uwag膮, usi艂uj膮c z艂o偶y膰 z tych s艂贸w logiczn膮 ca艂o艣膰.

- Powiedzia艂a艣 kiedy艣, Heleno, 偶e Patrik ci kogo艣 przypomina, 偶e odnajdujesz w jego twarzy znajome rysy. Ja te偶 to dostrzeg艂am, w u艂amku sekundy, gdy zamyka艂 drzwi. Z profilu przypomina艂 ciebie...

- Nie - szepn臋艂a Helena i odwr贸ci艂a wzrok na srebrny guzik. - Tak - doda艂a po chwili.

- S膮dz臋, 偶e by艂 twoim bratem.

- Oczy ojca. - Helena pobiela艂a na twarzy. - Jego czo艂o i podbr贸dek... Kto wie... Wymieni艂 jego nazwi­sko? - doda艂a ostrzej.

Ida potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie. Nie wspomnia艂 nawet nazwiska matki. Ani nazwy wsi. Starannie pozaciera艂 艣lady...

Mo偶e uczyni艂 to dla Heleny.

Wiedzia艂, 偶e Ida w swej przenikliwo艣ci domy艣li si臋 wszystkiego, ale przyzwoito艣膰 kaza艂a mu pomin膮膰 szczeg贸艂y.

Helena nie powraca艂a do przesz艂o艣ci, te偶 stara艂a si臋 wymaza膰 j膮 z pami臋ci.

Opowiadaj膮c o sobie, Patrik ujawni艂by tajemnice Heleny.

- Wielki Bo偶e, 偶ycie to przedziwna mozaika!

- Musia艂am ci to powiedzie膰, zanim zaczniesz 偶y­cie od nowa. Musisz rozliczy膰 si臋 z czasem minio­nym, nim zostaniesz gospodyni膮 na cyplu.

Helena u艣miechn臋艂a si臋 promiennie.

- Wci膮偶 nie mog臋 uwierzy膰 - wyzna艂a. - Codzien­nie rano musz臋 spojrze膰 na niego, by si臋 upewni膰. Za­wsze budz臋 si臋 wcze艣niej. Chyba si臋 boj臋, 偶e go nie b臋dzie i wszystko oka偶e si臋 snem.

- Wci膮偶 jest... ch艂odny? - spyta艂a Ida 艣wiadoma, 偶e dotyka dra偶liwej kwestii.

Helena pokiwa艂a g艂ow膮.

- Powinnam by艂a go uwie艣膰 pierwszej nocy. Wte­dy sobie wypi艂...

- To objaw szacunku - pociesza艂a j膮 Ida. - Ojciec ma zasady, wszystko si臋 odmieni, kiedy si臋 pobierze­cie. Pewnie wci膮偶 nie mo偶e zapomnie膰 o Patriku.

Helena skin臋艂a ponownie. A jednak czu艂a 偶al do Reijo. Twierdzi艂, 偶e jej po偶膮da.

Codziennie spa艂a w jego 艂贸偶ku, otoczona jego ra­mionami.

Mimo to nie tkn膮艂 jej, nie w ten spos贸b.

Teraz i w Helenie zbudzi艂o si臋 po偶膮danie. Mia艂a Reijo blisko siebie, ale tylko w fantazjach stawa艂a si臋 jego kochank膮.

Ba艂a si臋 uczyni膰 pierwszy krok.

By艂a przyzwoit膮 kobiet膮, nie 偶adn膮 ladacznic膮. Tylko ladacznice dopraszaj膮 si臋 mi艂o艣ci.

Knut i Reijo dobili do brzegu i ruszyli w g贸r臋 wzg贸rza ku domowi. Szli obok siebie, depcz膮c po 艣la­dach Patrika, kt贸re do tej pory pozostawa艂y nietkni臋­te.

Dali za wygran膮.

Ida wstawi艂a dzbanek z kaw膮 w palenisko, zamiast wiesza膰 go na haczyku. W ten spos贸b p艂yn grza艂 si臋 szybciej.

- Nie znajdziemy go - oznajmi艂 Knut i usiad艂 za sto艂em. Wodzi艂 wzrokiem za Reijo i Helen膮.

Dziewczyna pospieszy艂a, by uwolni膰 Reijo od kurtki, a on pog艂adzi艂 j膮 delikatnie po policzku.

Ten widok obudzi艂 w Knucie wspomnienia. Mia艂 do艣膰 lat, by pami臋ta膰.

Ida rozla艂a kaw臋 do kubk贸w.

Wtedy Knut podzieli艂 si臋 nowinami.

- Wyje偶d偶amy z Anjo - powiedzia艂. Patrzy艂 na Id臋. Reijo widocznie zna艂 ju偶 ich plany.

- Wyje偶d偶acie? - zdumia艂a si臋 Ida.

- Tak, przenosimy si臋. Wolno pokr臋ci艂a g艂ow膮, jakby nie chcia艂a s艂ucha膰, jakby nie by艂a w stanie zaakceptowa膰 s艂贸w brata.

- Przecie偶 macie wszystko - zaoponowa艂a. - Dom, ziemi臋, nas... Tu s膮 wasze korzenie.

Knut u艣miechn膮艂 si臋 tak, jak tylko on potrafi艂. Ro­zumia艂 obawy Idy, nie chcia艂a go utraci膰. Kocha艂 sw膮 m艂odsz膮 siostr臋, ale Anjo i synek znaczyli wi臋cej w je­go 偶yciu.

- Dom i ziemia nas nie wi膮偶膮 Przynajmniej nie w ta­kim stopnia - Te s艂owa nie pasowa艂y do Kmita. Mia艂 sza­cunek dla ziemi i domu. - Nic ju偶 nie b臋dzie jak dawniej.

Ida pomy艣la艂a o Sturem i jego towarzyszu, o Emi­lu i parobkach z osady, kt贸rzy zbezcze艣cili domo­stwo Knuta i Anjo.

- Kto wie, czy poborcy podatkowi nie zechc膮 wr贸­ci膰 - doda艂 Knut. - Rozmawiali艣my wiele z Anjo i obo­je jeste艣my tego samego zdania. W te 艣ciany wkrad艂 si臋 jaki艣 ch艂贸d. Dom przesta艂 przynosi膰 nam rado艣膰.

- Dok膮d pojedziecie? - spyta艂a g艂ucho. Zrozumia­艂a, 偶e brat i jego 偶ona ju偶 si臋 zdecydowali. - Przecie偶 nie do Alty?

Przekrzywi艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na Knuta. Wiedzia­艂a ju偶, 偶e b臋dzie za nim t臋skni膰. Codzienn膮 obecno艣膰 bliskich zaczyna si臋 ceni膰, kiedy si臋 ich utraci.

- Post膮pimy inaczej ni偶 wszyscy, Ido. - U艣miechn膮艂 si臋. - Pojedziemy do Finlandii. Dobrze mie膰 siostr臋 w wy偶szych sferach... - doda艂, puszczaj膮c do niej oko.

Opowiedziano mu, jak Ida pos艂u偶y艂a si臋 tym argu­mentem w utarczce z poborcami.

- A dom? A ziemia? - G艂os Idy nabra艂 ostro艣ci: - Nie wolno ci sprzeda膰 gospodarstwa Emilowi! S艂y­szysz mnie, Knut? Tak jej po偶膮da, 偶e got贸w by艂 spi­skowa膰 za twoimi plecami.

Knut zn贸w si臋 u艣miechn膮艂.

- Emil nie dostanie nic - obieca艂. - Wymy艣lili艣my bardzo przebieg艂y plan - doda艂 z b艂yskiem w oku. - Nigdy ju偶 nie przyjdzie mu ochota, by dyba膰 na t臋 w艂asno艣膰. Nigdy nie przyjdzie mu do g艂owy, by uczy­ni膰 co艣 niecnego. Ida nie zrozumia艂a.

- Chcemy da膰 j膮 tobie i Sedolfowi. Ida straci艂a dech z wra偶enia. Otworzy艂a usta, ale brat nie da艂 jej doj艣膰 do s艂owa.

- Znamy dumny charakter Sedolfa i wiemy, 偶e upatrzyli艣cie sobie grunt pod przysz艂y dom. Nasze miejsce jest jednak znacznie urokliwsze, b臋dziecie mie膰 wszystko, co potrzebne dla ludzi i inwentarza. Jeste艣 jedyn膮 osob膮, kt贸rej Emil nie powa偶y si臋 nic ukra艣膰. A twoje korzenie te偶 tkwi膮 mocno w tej zie­mi, Ido. Je艣li jeszcze nie zdo艂a艂em ci臋 przekona膰 - do­da艂, mrugaj膮c przekornie - to powiem, 偶e zawsze by­艂a艣 moj膮 ulubion膮 siostrzyczk膮.

Ida zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i rozp艂aka艂a si臋.

- Wstyd mi si臋 cieszy膰, skoro wyje偶d偶acie, ale zga­dzam si臋. Przejm臋 gospodarstwo. - Usiad艂a na skra­ju sto艂u i doda艂a: - Pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Je艣li mi powiesz, gdzie schowa艂e艣 reszt臋 z艂ota. Nie mam zielonego poj臋cia, co z nim zrobi艂e艣.

- Pami臋tasz chat臋? T臋, kt贸r膮 ojciec i Reijo posta­wili, by szuka膰 z艂ota?

Ida pami臋ta艂a.

- 呕e te偶 sama na to nie wpad艂am - powiedzia艂a. - Odnajdziesz j膮?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- My艣lisz, 偶e wyjad臋, nie zabrawszy spu艣cizny po ojcu?

- Zawieziesz Mai brosz臋 - postanowi艂a Ida. - I list.

Obiecaj mi, 偶e wypytasz j膮 o Ailo! I napiszesz mi o wszystkim.

By艂a powa偶na. Knut przyrzek艂 solennie, 偶e spe艂ni jej pro艣b臋.

- Nie wyjedziemy przed nowym rokiem. Masz mn贸­stwo czasu.

Nadesz艂a ostatnia noc roku.

Nowy rok tysi膮c siedemset pi臋膰dziesi膮ty nadejdzie z nastaniem 艣witu. Helena le偶a艂a w ramionach Reijo. Mia艂a na sobie flanelow膮 koszulk臋 skromnie zapi臋t膮 pod sam膮 szyj臋.

D艂o艅 po艂o偶y艂a na obna偶onej piersi Reijo.

- Dom opustoszeje, kiedy Ida przeniesie si臋 nad rzek臋.

- Tak, b臋dzie mi brakowa膰 dzieci - przyzna艂 Reijo. - Wprowadzaj膮 tyle o偶ywienia. Ale Ida zas艂uguje, by by膰 na swoim.

- 艢miech dzieci mo偶e zn贸w rozbrzmiewa膰 w tych 艣cianach - powiedzia艂a ledwie s艂yszalnie.

艢cisn膮艂 j膮 mocniej za rami臋.

- Boj臋 si臋 nawet my艣le膰 o tym - odrzek艂 po d艂u偶szej chwili, ale w jego g艂osie nie by艂o sprzeciwu. - Min臋艂o ju偶 dwadzie艣cia lat od chwili, kiedy zosta艂em ojcem. - Roze艣mia艂 si臋 cicho. - B臋dzie nam dobrze, Heleno. Zo­staniesz pani膮 w domku na cyplu.

I dorzuci艂 z namaszczeniem:

- Helena Elsa Christina Kesaniemi. Serce Heleny nape艂ni艂o si臋 rado艣ci膮. Tylko to na­zwisko chcia艂a nosi膰.

Wywin臋艂a si臋 z obj臋膰 Reijo i usiad艂a. Nagle poczu­艂a si臋 silna, doda艂 jej odwagi tymi s艂owami.

- Chc臋, by艣 kocha艂 si臋 ze mn膮 - oznajmi艂a, nie od­rywaj膮c ode艅 spojrzenia. - Nie wytrzymam d艂u偶ej. Kocham ci臋 i chc臋 ci臋 ca艂ego. M臋偶czyzn臋, cia艂o, du­sz臋... Mam du偶e wymagania.

Reijo otworzy艂 usta ze zdziwienia.

Wstrzemi臋藕liwo艣膰 nie przysz艂a mu 艂atwo. Nie chcia艂 jej zrazi膰.

Domy艣la艂 si臋, 偶e 偶ycie z Curtem by艂o dla niej jed­nym pasmem udr臋ki.

Ba艂 si臋 obudzi膰 z艂e wspomnienia.

Teraz poci膮gn膮艂 j膮 ku sobie, zamkn膮艂 w ramionach i pie艣ci艂 wzrokiem.

Dzielili 艂o偶e od kilku nocy. Reijo mia艂 wra偶enie, 偶e zna jej cia艂o, cho膰 jeszcze go nie dotkn膮艂.

Uca艂owa艂 wargi dziewczyny. Lekkie krople desz­czu z nieba latem. Potem rozchyli艂 je ulew膮 gor膮cych poca艂unk贸w.

Podda艂a mu si臋, otworzy艂a usta. Reijo odsun膮艂 si臋 na chwil臋, by przyjrze膰 si臋 kochance w s艂abym bla­sku lampy.

- Jeste艣 taka pi臋kna, Heleno. Poca艂owa艂a powietrze. W jej oczach by艂 艣miech i by艂y 艂zy. Rozwi膮za艂 tasiemki i zdj膮艂 z niej koszulk臋. Ju偶 kiedy艣 widzia艂 rany na jej ciele. Wtedy nie by艂a jeszcze kobiet膮, kt贸rej po偶膮da艂. Teraz przesun膮艂 pieszczotliwie palcami po 艣ladach, kt贸re zostawi艂 n贸偶 szale艅ca.

- 艁adnie si臋 zros艂y - powiedzia艂 艂agodnie i dotkn膮艂 blizn wargami.

Czeka艂a w napi臋ciu. Ba艂a si臋 wzgardy. A on patrzy艂 z czu艂o艣ci膮.

Poca艂owa艂 piersi, a sk贸ra r贸偶owi艂a si臋 pod doty­kiem jego warg.

Potem rozplata艂 lniany sznureczek, kt贸rym wi膮za­艂a w pasie lekkie spodenki wyko艅czone koronk膮 pod kolanami.

Helena zaczerwieni艂a si臋, ale jej t臋sknota nie os艂ab艂a.

Widzia艂a, 偶e jej pragnie, i jeszcze bardziej pokra­艣nia艂a na twarzy.

Reijo zdj膮艂 spodnie i rzuci艂 je na pod艂og臋. Widok spl膮tanej bielizny wyda艂 si臋 jej zawstydzaj膮cy.

Wsun膮艂 si臋 na ni膮, spletli si臋 ramionami, szukaj膮c ust.

By艂 delikatny. Dok艂adnie taki jak w snach i marze­niach.

Helena przywyk艂a do gwa艂towno艣ci, do perwersji i brutalnej si艂y.

Nie zna艂a prawdziwej mi艂o艣ci.

W ramionach Reijo by艂a dziewic膮. Nie o艣mieli艂a si臋 wyrzec tego s艂owa, ale Reijo pojmowa艂 w lot jej my艣li.

Traktowa艂 j膮 tak, jak nale偶y traktowa膰 dziewczy­n臋 w pierwsz膮 mi艂osn膮 noc.

Kierowa艂 ruchami jej d艂oni, odkrywa艂 przed ni膮 ra­do艣膰 dawania.

Cia艂o Heleny zacz臋艂o porusza膰 si臋 w zakazanym rytmie, tym, kt贸rego broni艂o jej dot膮d ostrze no偶a.

W nieprzyzwoitym rytmie.

Ale Reijo nie nazywa艂 jej ladacznic膮.

Reijo spija艂 wargami 艂zy, kt贸re sp艂ywa艂y spod jej powiek.

Reijo m贸wi艂 jej, 偶e jest pi臋kna.

Reijo czeka艂, a偶 b臋dzie gotowa.

I pyta艂, czy lubi pieszczoty, nie spodziewaj膮c si臋 twierdz膮cej odpowiedzi.

Chcia艂 prawdy.

W mi艂o艣ci i po偶膮daniu pozostawa艂 szczery i tro­skliwy. Kiedy otworzy艂a si臋 dla niego, kiedy przykry艂 j膮 ca艂ym cia艂em i po艂膮czy艂 si臋 z ni膮, to tylko dlatego, 偶e oboje pragn臋li tego r贸wnie mocno.

Szmaragdowe spojrzenie by艂o jasne.

艢ledzi艂 rysy jej twarzy, czyta艂 z nich jak z otwar­tej ksi臋gi, panowa艂 nad sob膮, p贸ki nie otworzy艂a sze­roko oczu i po raz pierwszy dozna艂a spe艂nienia w ra­mionach m臋偶czyzny.

Dopiero wtedy da艂 si臋 unie艣膰 po偶膮daniu, zasypa艂 cia艂o dziewczyny poca艂unkami i si臋gn膮艂 po rozkosz.

Potem le偶a艂 przy niej, oci臋偶a艂y, rozgrzany mi艂o­艣ci膮. Przy m艂odej dziewczynie z innego 艣wiata.

R贸偶ni艂o ich wiele, znacznie wi臋cej wi膮za艂o ich ze sob膮.

- Jeste艣 mi bardzo droga, Heleno - powiedzia艂 Re­ijo Kesaniemi.

- Kocham ci臋 - odrzek艂a i przytuli艂a policzek do piersi kochanka.

- Sko艅czy艂y si臋 mro藕ne noce - doda艂 i zamkn膮艂 jej usta poca艂unkiem.


Wyszukiwarka