Dlaczego pies merda ogonem

DESMOND MORRIS




Dlaczego Pies Merda Ogonem

O czym mówi nam zachowanie psa



(Przełożyła Krystyna Chmiel)




Wstęp


W dziejach ludzkości tylko dwa gatunki zwierząt mogły swobodnie poruszać się po naszych domach: koty i psy, z tym że dawniej nieraz zabierano zwierzęta gospodarskie dla bezpieczeństwa na noc pod dach, ale były zawsze trzymane w jakiejś zagrodzie lub na uwięzi. W czasach bardziej nam współczesnych trzymamy w domach inne zwierzęta, na przykład rybki w akwariach, ptaki w klatkach, gady w terrariach —jednak zawsze w zamknięciu, oddzielone od nas szkłem lub kratami. Tylko psom i kotom wolno biegać po pokojach — prawie wszędzie, gdzie zechcą. Te bowiem zwierzęta cieszą się specjalnymi względami na mocy zawartego dawno układu.

Z przykrością trzeba stwierdzić, że przeważnie to my nie dotrzymujemy warunków tego układu. Nie da się ukryć, że koty i psy okazały się bardziej od nas lojalne i godne zaufania. Nawet te rzadkie sytuacje, kiedy ataku­ją nas, drapiąc lub gryząc, bądź też kiedy od nas uciekają, są zwykle spowodowane ludzką głupotą lub okrucieńst­wem. Gdyż, o wstydzie, one dotrzymały tej wielowiekowej umowy!

Umowa" między człowiekiem a psem została zawarta około 10 000 lat temu. Gdyby sporządzono ją na piśmie, zawierałaby stwierdzenia, że w zamian za świadczenie nam pewnych usług zapewniamy psu pożywienie, wodę, dach nad głową, nasze towarzystwo i opiekę. Wachlarz usług świadczonych przez psy jest natomiast dużo szerszy i bardziej różnorodny. Wymagamy od nich, aby pilnowały naszych domów, broniły nas w niebezpieczeństwie, pomagały w polowaniach, tępiły szkodniki i ciągnęły nasze sanki. Specjalnie wytresowane psy potrafią także przenosić w pyskach ptasie jaja bez uszkodzenia skorupek, wykrywają węchem trufle lub narkotyki w bagażach pasażerów linii lotniczych, prowadzą niewidomych, ratują zasypanych w lawinach, tropią zbiegłych przestępców, uczestniczą w wyścigach, latają w kosmos i popisują się urodą na wystawach.

Czasem jednak wierne psy dawały się ludziom wy­korzystywać do barbarzyńskich celów. Gdy dzisiaj mówimy o „psach wojny", mamy na myśli najemników, którzy manifestując swoją męskość, specjalizują się w zabijaniu i torturowaniu. Nazwa ta jednak pochodzi od psów specjalnie tresowanych do atakowania pierwszej linii nieprzyjacielskiej armii. Mówi o nich Szekspir, wkładając w usta Marka Antoniusza zwrot: „Spuśćcie z łańcuchów brytany wojny". Już bowiem w czasach rzymskich Galo wie używali do walki psów w obrożach najeżonych ostrymi jak brzytwa nożami. Psy te, wypuszczane przeciwko rzymskiej konnicy, siały w jej szeregach popłoch, gdyż kaleczyły koniom nogi.

Niestety, także obecnie mamy do czynienia z psami bojowymi. Wprawdzie walki psów są oficjalnie zakazane, ale dla potrzeb hazardu bądź zaspokojenia sadystycznych instynktów niektórych ludzi wciąż szczuje się na siebie specjalnie tresowane psy. To, że praktyki te zostały „zepchnięte do podziemia", nie oznacza bynajmniej, że nie istnieją.

Z kolei w niektórych państwach Wschodu psy są cenionym artykułem konsumpcyjnym. Nie była to nigdy główna forma ich użytkowania i stopniowo staje się coraz mniej popularna. Najbardziej upowszechniona była w Chi­nach. W języku chińskim wyraz „chów" oznaczał zarówno rasę „mięsnych psów", jak i potoczne określenie pożywienia w ogóle. Na szczęście i tam wiele psów nie trafiło do garnka, gdyż okazały się bardziej przydatne do innych celów.

Niepożądanym skutkiem ubocznym dużej popularności tych zwierząt we wszystkich zbiorowościach ludzkich stał się wzrost liczby psów bezpańskich. W niektórych regionach wałęsające się stada tych zdziczałych, żywiących się padliną czworonogów wyrobiły złą reputację wszystkim przed­stawicielom gatunku. Typowym tego przykładem są „psy pariasy" z Bliskiego Wschodu, które z przyjaciół człowieka stały się czymś wręcz przeciwnym. W niektórych religiach pies jest uważany za zwierzę „nieczyste". Sam wyraz „pies" wchodzi w skład wielu przekleństw i obelg, takich jak „psiakrew", „psiamać", „parszywy pies" czy „ścierwo sobacze". W niektórych grupach etnicznych, zwłaszcza w kręgu wyznawców islamu, już małym dzieciom wpaja się pogardę do psów, którą później trudno wykorzenić.

W zachodnim kręgu kulturowym stało się inaczej. Dawne obowiązki psów straciły na znaczeniu, natomiast pojawiły się nowe. Oczywiście, nadal wiele psów wykonuje niezmiernie odpowiedzialne zadania, ale liczebną przewagę mają już psy „towarzysze człowieka". Zjawisko to idzie w parze z rozwojem wielkich miast i powstaniem nowego typu człowieka — „mieszczucha". W środowisku wielkomiejskim psy użytkowe mają niewielkie pole do popisu, ale człowieka i psa łączy już tak silna więź, że nikt nie bierze nawet pod uwagę możliwości wyeliminowania go z życia społeczności ludzkiej. Wskutek tego, od czasu rewolucji przemysłowej, pojawiło się wiele nowych psich ras. Ustanowiono wtedy wzorce rasowe i zaczęto urządzać wystawy. Rozwinął się cały „przemysł" towarzyszący wystawom psów rasowych.

W tym samym czasie rodziło się coraz więcej kundli. Właściciele tych psów to ludzie, którzy chcą po prostu mieć wiernego przyjaciela, a w pogardzie mają szlachetne rasy. Zarzucają im, że zostały sztucznie wytworzone, mają nienormalne proporcje, a rozmnażanie w bliskim pokrewień­stwie doprowadziło je do degeneracji. Posiadacze psów rasowych nie zgadzają się z tym, dowodząc, że tylko cenne, rodowodowe okazy zasługują na troskliwą opiekę od­powiednią do ich potrzeb. Ich zdaniem ludzie trzymający kundle przyczyniają się do mnożenia zgraj bezdomnych włóczęgów, zanieczyszczających miejsca publiczne i kalają­cych dobre imię psiego rodu. Gdyby zaś wszystkie psy miały rodowody hodowlane, nie wzbudzałyby niechęci, a z powodu swojej wartości byłyby bardzo cenione.

W obu tych skrajnych poglądach tkwi ziarno prawdy. Praca hodowlana posunęła się tak daleko, że doszło do swoistego „przerasowania" niektórych psów, a w jego efekcie — do stanów patologicznych. Tak wiec psy o krótkich nogach, a długim tułowiu są szczególnie podatne na wypadanie dysku. Spłaszczenie części twarzowej pociąga za sobą trudności w oddychaniu, a innym cechom typowym dla danych ras towarzyszą schorzenia oczu lub stawów biodrowych. Hodowcy tych ras w obawie przed utratą popularności ukrywają wady, nasilające się w kolejnych pokoleniach. Zjawisko jest tym bardziej niekorzystne, że postęp w pracy hodowlanej prowadzi do dalszego przerysowania cech uważanych za typowe. Jeszcze sto lat temu buldogi miały stosunkowo długie nogi, a jamniki dużo krótszy tułów. To tylko dwa przykłady ras, w których prowadzono selekcję na jedną cechę, aż rozwinęła się w stopniu utrudniającym życie jej nosicielom. Ale i te psy można by łatwo doprowadzić do pierwotnego wzorca, gdyby pozostały nadal psami użytkowymi. Nie straciłyby przy tym nic ze swojej urody, a zyskałyby na zdrowiu i wytrzymałości. Tym sposobem łatwo można by uporząd­kować sprawy psów rasowych.

Z mieszańcami sprawa jest trudniejsza. Faktem jest, że wielu właścicieli opiekuje się nimi bardzo troskliwie, niemniej jednak często się zaniedbuje te zwierzęta z powodu ich znikomej wartości handlowej. Szczenięta sprzedaje się za grosze bądź rozdaje, a często też bywają porzucane lub maltretowane. Tylko do jednego schroniska dla zwierząt Battersea w Londynie trafia co roku około dwudziestu tysięcy bezdomnych psów, z których siedemdziesiąt sześć procent to mieszańce. Wielu psom udało się znaleźć nowych właścicieli, ale jeszcze więcej trzeba było uśpić. Szacuje się, że w samej tylko Wielkiej Brytanii codziennie uśmierca się dwa tysiące psów! Trudno znaleźć metodę bezpośredniego przeciwdziałania takim sytuacjom. Nadzieję można pokładać najwyżej w ogólnej zmianie stosunku do zwierząt.

Wyjątkowo niewdzięcznym zadaniem, jakie pies musi pełnić, jest zaspokajanie ludzkiej potrzeby agresji i dociek­liwości naukowców. Wiąże się to dla psa z cierpieniem. Ludzie uwielbiają swoje złe humory wyładowywać zgodnie z hierarchią społeczną. Tak więc szef „ustawia" swoich podwładnych, ci z kolei wyżywają się na niższych rangą, tamci na jeszcze niższych, od których niżej na drabinie społecznej znajdują się już tylko ich ufne psy. No, a bitemu czy kopanemu psu trudno zrozumieć, że odbija się na nim rykoszetem zgryźliwa uwaga wypowiedziana gdzieś w biurze. Czasem zaś „odreagowanie" na psach przykrości doznanych w miejscu pracy przybiera wręcz nieprzyzwoite rozmiary. Tylko brytyjskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami rejestruje corocznie około czterdziestu tysięcy przypadków znęcania się nad psami.

Niewiarygodnie wiele okrucieństw popełniono również w imię nauki. Usprawiedliwieniem zadawanych psom cierpień miał być postęp nauki. W rzeczywistości większość bolesnych doświadczeń przeprowadzonych na psach nie zwiększyła zbyt wydatnie ogólnej sumy ludzkiej wiedzy. Tego rodzaju doświadczenia miały pewne walory poznawcze w począt­kowym okresie rozwoju medycyny, fizjologii czy zoologii, ale obecnie ich przydatność jest znikoma. Zwierzęta o tak dużej wrażliwości nerwowej jak psy powinno się więc pozostawić w spokoju, tylko trudno przekonać o tym kogo trzeba.

Właśnie wyżej wymienione przyczyny skłoniły mnie do napisania tej książki. Chciałem w niej udowodnić, jak dzięki prostej, bezpośredniej obserwacji lub nieszkodliwym eksperymentom można zrozumieć te zwierzęta i docenić ich wyjątkowe zalety. Psy mają nam naprawdę wiele do zaoferowania! Towarzyszą nam zarówno w zabawie, jak i wtedy, gdy doskwiera nam samotność i jesteśmy pogrążeni w smutku. Dbają o nasze zdrowie, wyciągając nas na długie spacery. Uspokajają nas, kiedy jesteśmy rozdrażnieni czy pełni niepokoju i napięcia. I przy tym wszystkim nadal pełnią swoje tradycyjne obowiązki, spośród których dwa są najważniejsze: ostrzeganie nas przed wtargnięciem intruzów na nasz teren oraz obrona przed bezpośrednią napaścią.

Ludzie, którzy nie lubią psów, sami nie wiedzą, co tracą. Tak samo zresztą jak ci, których psy po prostu nie interesują. Jasne jest, że tacy ludzie nie wezmą też do ręki tej książki, ale wskutek tego nie dotrze do nich pewna ważna informacja. Stwierdzono, że posiadacze psów lub kotów żyją na ogół dłużej niż ci, którzy ich nie mają. I nie jest to chwyt propagandowy miłośników psów, lecz naukowo udowod­niony fakt. Praktyka lekarska potwierdza, że towarzystwo psa, kota lub innego puszystego stworzonka działa na człowieka uspokajająco i powoduje obniżenie ciśnienia krwi, co zmniejsza ryzyko zawału czy wylewu. Głaskanie psa, drapanie kota za uszami czy inne tego rodzaju pieszczoty z ulubionym zwierzątkiem koją stres i tłumią w zarodku powszechne obecnie „choroby cywilizacyjne". Szczególnie w środowiskach miejskich daje się nam we znaki życie w nieustannym pośpiechu i napięciu. Napięcie to rozładować można najlepiej przez kontakt z przyjaźnie usposobionym psem lub kotem. Uświadamia to nam, że nawet w obłędnym kołowrocie naszej cywilizacji pozostało jeszcze trochę nieskażonej prostoty i bezpośredniości uczuć.

Jednak nawet ci, którzy zdają sobie sprawę z dob­rodziejstw, jakie niesie nam towarzystwo psa, często nie mają pojęcia o wielu właściwościach i zwyczajach tych zwierząt. Uważamy je za coś tak naturalnego, że szkoda nam czasu na zastanowienie się nad nimi. Nawet jeśli czasem zaciekawi nas, na przykład, jak duża jest wrażliwość psiego węchu, czy pies rozróżnia kolory, w jaki sposób potrafi odnaleźć drogę do domu, dlaczego merda ogonem na przywitanie albo skąd się biorą jego dziwne zachowania płciowe — przechodzimy zwykle nad tym do porządku. Gdybyśmy próbowali poszukać odpowiedzi na te pytania w popularnych poradnikach dla hodowców psów, przekonalibyśmy się, że prześlizgują się one po najbardziej podstawowych problemach, natomiast szczegółowo oma­wiają żywienie, pielęgnację psów, opiekę zdrowotną i charak­teryzują liczne psie rasy. Oczywiście, są to bardzo potrzebne informacje, ale chcielibyśmy także dowiedzieć się, dlaczego na przykład jedne psy wyją częściej niż inne, dlaczego w ogóle psy szczekają i zachowują się tak, a nie inaczej. Zdecydowałem się więc dostarczyć odpowiedzi na te podstawowe pytania w formie krótkich i prostych wyjaśnień. Sądzę, że tak zredagowana książka będzie pomocą w roz­wiązywaniu większości problemów pojawiających się w ukła­dzie człowiek—pies. Mam nadzieję, że jej lektura spowoduje wzrost naszej sympatii dla tego końcowego ogniwa ewolucji rodziny psowatych, które zawsze tak radośnie wita nas u progu naszego domu.


Gatunek „pies domowy


Czym szczególnym charakteryzuje się pies, że właśnie jego spośród czterech tysięcy dwustu trzydziestu sześciu gatunków innych ssaków człowiek wybrał sobie na towa­rzysza? Odpowiedź na to pytanie dla wielu może zabrzmieć szokująco, gdyż „najlepszy przyjaciel człowieka" w istocie jest przebranym w psi kostium wilkiem. I te właśnie charakterystyczne cechy psychiczne wilka pozwalają zro­zumieć specyficzną więź człowieka z psem.

Na pewno niektórym z nas trudno będzie przyjąć do wiadomości, że wszystkie nasze psy, od zabiedzonych bezdomnych kundli do wypielęgnowanych rodowodowych czempionów, od miniaturowych piesków chihuahua do potężnych dogów nie są niczym innym, jak tylko udomo­wionymi wilkami. Ciężko nam się z tym pogodzić, gdyż słowo „wilk" źle się nam kojarzy — wychowaliśmy się przecież na bajkach, których negatywnym bohaterem był dziki, groźny wilk. W pamięci utrwalił nam się wilk, który połknął Czerwonego Kapturka, przerażające wilkołaki czy też „wilk okropnie zły" z piosenki o trzech świnkach. Nie ma się więc co dziwić, że trudno uwierzyć nam, jakoby mały, milutki piesek, siedzący na dywanie i wpatrzony w nas rozkochanymi oczami, był tak bliskim krewnym owego ludożercy z kniei. Musimy jednak przyjąć tę nieprzyjemną prawdę do wiadomości, gdyż tylko wtedy będziemy w stanie zrozumieć przyczyny wielu zachowań psa, a także dlaczego właśnie pies, a nie na przykład małpa, niedźwiedź czy szop, został najlepszym przyjacielem czło­wieka.

Tu moglibyśmy zapytać, jak to możliwe. Te wszystkie rasy psów, różniące się tak znacznie budową, wzrostem i umaszczeniem, nie mogą przecież należeć do jednego gatunku! A jednak należą. W obrębie gatunku „pies domowy" istnieje znaczne zróżnicowanie, jest ono jednak tylko powierzchowne. Wszystkie rasy psów mogą się ze sobą łączyć i dawać płodne potomstwo. Różnice genetycz­ne osiągnięte w pracy hodowlanej są zbyt małe, aby doprowadzić do biologicznej izolacji którejkolwiek rasy. Oczywiście ratlerek płci męskiej, choćby najbardziej pobudzony zapachem suki doga w okresie cieczki, ma niewielkie możliwości działania. Jeśli jednak nasieniem tego ratlerka sztucznie zapłodnimy sukę doga, urodzi ona szczenięta. Jak dotąd nic nie wiadomo o rasach psów tak dalece niedopasowanych do siebie genetycznie, że niemożliwe byłoby ich skrzyżowanie. Tak samo nie ma żadnych trudności w kojarzeniu udomowionych psów z dzikimi wilkami. Takie krzyżówki również dają płodne potomstwo.

Toteż, mimo że pozory wskazywałyby na coś przeciwnego, psy wszystkich ras należą do tego samego gatunku. Bernardyn ważący około stu dwudziestu kilogramów jest trzystukrotnie cięższy od miniaturowego yorkshire teriera, a dog mierzący w kłębie około metra jest od tego małego pieska ponad dziesięć razy wyższy — niemniej jednak wszystkie one są bliskimi krewnymi. Nawet najmniejsze z nich wiedzą doskonale, że w swym małym ciałku mają wilczą duszę. Każdy, kto kiedykolwiek miał małego pieska, pamięta, że potrafi on tak samo jak duży głośno szczekać na listonosza lub nawet groźnie warczeć, jeśli uzna, że intruz wtargnął na jego terytorium. Inna sprawa, że czasem jest to piskliwy jazgot...

Kiedy na spacerze w parku mały piesek spotka psa należącego do którejś z dużych ras, zachowuje się tak samo jak on. Oba są przecież osobnikami dorosłymi, czemu więc miałyby się trzymać od siebie z daleka? Duży pies jest natomiast taką sytuacją mocno zdezorientowany, a jeśli atakuje go równocześnie większa liczba małych piesków — może nawet z godnością się wycofać. Właś­ciciel psa może być tym zgorszony, mylnie sądząc, że jego pupil okazał się tchórzem. Nic podobnego! Wielki pies nie boi się małego napastnika, lecz ma zakodowane, że tego wzrostu są szczenięta, a każdy normalny, zdrowy pies instynktownie wyhamowuje agresję w stosunku do szcze­niąt. Tu jednak sytuacja jest nietypowa, gdyż małe osobniki zachowują się wcale nie po szczenięcemu, toteż zakłopotany pies woli na wszelki wypadek zastosować unik.

Jeśli więc sześć milionów psów żyjących w Wielkiej Brytanii, czterdzieści milionów psów w Stanach Zjed­noczonych i równie wielkie ich liczby w innych częściach świata należą do tego samego gatunku, jak mogło dojść do wytworzenia się tak wielkich różnic między nimi? Odpowiedź jest prosta. Pies został tak dawno udomowiony, że było dużo czasu na prowadzenie pracy hodowlanej w różnych kierunkach. Z hodowli eliminowano zazwyczaj osobniki trudne do prowadzenia, zbyt nerwowe lub agresywne. Wskutek takiej selekcji zachowanie psów nabrało cech szczenięcych: stały się bardziej chętne do zabawy, łagodne i uległe. Dalsze zmiany zależały już od planowanego sposobu ich wykorzystywania. U tych, które miały być używane do szybkiego pościgu za zwierzyną, w drodze selekcji wykształciły się dłuższe nogi i smukła sylwetka. Psy przeznaczone do polowań pod ziemią musiały mieć nogi krótsze. Od piesków pokojowych wymagano, aby były na tyle małe i lekkie, by móc je z łatwością brać na ręce. Przy tym selekcja na karłowaty wzrost jest stosun­kowo łatwa do przeprowadzenia. Po prostu z każdego miotu do dalszej hodowli przeznacza się osobniki naj­mniejsze, przekazujące tę cechę potomstwu. Po kilku pokoleniach następuje już zauważalne zmniejszenie wy­miarów.

Kilkaset „czystych" ras wyodrębniono stosunkowo niedawno na skutek współzawodnictwa na wystawach psów. Dla każdej ż nich opracowano szczegółowe wzorce. Oficjalnie wyróżnia się sześć grup psów rasowych: psy myśliwskie, tropiące, pasterskie, obrończe i do stróżowania, teriery oraz psy ozdobne i pokojowe.

Do grupy psów myśliwskich zalicza się m. in. pointery, setery i retrievery, pomagające myśliwemu w wykrywaniu, płoszeniu i aportowaniu zwierzyny. Z kolei psy tropiące towarzyszą myśliwym poruszającym się pieszo lub konno śladem zwierzyny. Spośród nich psy gończe poruszają się szybciej i mogą towarzyszyć jeźdźcom, natomiast bassety, u których w drodze selekcji wykształciły się krótkie nogi, są odpowiedniejsze do tropienia zwierzyny przez myśliwych pieszych. Posokowce posługują się w swojej pracy zmysłem węchu, charty — raczej wzrokiem.

Grupa psów pasterskich, obrończych i do stróżowania obejmuje także rasy o specyficznej użytkowości, jak na przykład psy zaprzęgowe husky. Teriery służą do polowań na lisy i borsuki oraz do tępienia gryzoni; zwykle mają krótkie nogi, by móc ścigać zwierzynę w norach. Cechują się też niezależnym charakterem, gdyż zwykle pracują samodzielnie, bez przewodnika.

Psy ozdobne i pokojowe to rasy, które charakteryzują się znacznie mniejszymi wymiarami, czego dokonano w drodze selekcji. Niektóre z tych ras, jak pekińczyki i maltańczyki, mają już długą historię. Przez wieki pieski te były cenionymi pieszczochami ludzi bogatych i wpły­wowych. Wyspecjalizowały się w tej funkcji i tylko w tym celu były hodowane. Pozostałe rasy tych psów nie mogą się natomiast pochwalić równie arystokratyczną prze­szłością. Trzymane teraz już tylko jako psy do towarzyst­wa, jeszcze nie tak dawno wykonywały konkretne zada­nia. Tak więc dalmatyńczyk pierwotnie miał być eleganc­kim psem biegnącym obok powozu, w którym jechał jego pan. Buldog był zaprawiany do agresji w pokazach szczucia byków, a Ihasa apso to rasa psów specjalnie wyhodowanych w Tybecie do pilnowania pałacu dalaj-lamy. Psy tych ras hodowane są do dziś, lecz ich dawne obowiązki przeszły już do historii.

Dla tej wąskiej grupy psich arystokratów tło stanowią całe rzesze mieszańców, psów bezpańskich lub wręcz dzikich. Niektóre źródła szacują ich liczbę na około 150 milionów. Wśród nich są takie, które już dawno wróciły do trybu życia, jakie pędzili ich dzicy przodkowie. Są to na przykład australijskie psy dingo lub „śpiewające psy" z Nowej Gwinei. Inną grupę stanowią psy, które zostały opuszczone lub zdziczały dopiero niedawno, lecz przystosowały się już do życia na swobodzie, łącząc się w stada, przeważnie bytujące w pobliżu społeczności ludzkich i żywiące się odpadkami. Te grupy psów zaadaptowały się do życia na swobodzie, mimo że były wcześniej zwierzętami udo­mowionymi. Krzyżując się ze sobą w obrębie swoich stad tworzą odrębną populację. Trzecią kategorię stanowią psy porzucone przez ludzi, którym trudno przeżyć bez opieki człowieka i włączyć się do niezależnej psiej spo­łeczności. Ostatnią grupą, którą można tu wydzielić, są mieszańce, których właściciele kochają je i dbają o nie, przeciwstawiając „rasowym pieszczoszkom" nie­wątpliwe zalety swoich psów. Mieszańce, według ich miłośników, są bardziej zbliżone do swego dzikiego przodka, dzięki czemu dłużej żyją, są bardziej odporne na choroby, rzadziej występują u nich wady fizyczne i takie patologie charakteru jak zbytnia nerwowość czy agresywność. Właściciele mieszańców wskazują na ich żywotność i zdolności przystosowawcze, będące efe­ktem heterozji. Pasja, z jaką ci ludzie stają w obronie swoich psów, jest godna podziwu, lecz niezbyt sprawiedliwa w stosunku do psów rasowych. Przecież i one, bez względu na umaszczenie, wielkość i budowę, są równie bliskie dzikiemu przodkowi — mają „wilka za skórą" i całe nasze szczęście, że tak jest. Dlaczego — o tym za chwilę.

Na temat pochodzenia psa domowego wysunięto już trzy teorie. Pierwsza z nich zakłada istnienie „brakującego ogniwa". Miał nim być jakiś gatunek psa dzikiego, przypominający współczesnego dingo, który dał początek psom udomowionym, lecz w stanie dzikim został wytępiony przez ludzi pierwotnych. Z zootechnicznego punktu widzenia jest to wersja prawdopodobna, gdyż bywały już przypadki, że gdy jakiś gatunek zyskiwał swoje ulepszone, udomowione wydanie — hodowcy podejmowali wysiłki w kierunku eliminacji jego dzikich, „nie ulepszonych" krewnych, aby nie dopuścić do „skażenia" nowej rasy. Powszechnie było też wiadomo, że uprzednio udomowione psy, w miarę jak dziczały i kojarzyły się ze sobą w obrębie własnych stad, pod każdą szerokością geograficzną upodabniały się do siebie. Zarówno australijskie dingo, jak i „śpiewające psy" z Nowej Gwinei, azjatyckie psy pariasy czy psy towarzyszące Indianom obu Ameryk — reprezentują zbliżony pokrój i typ budowy. Na tej podstawie można by wyobrazić sobie, jak mógł wyglądać ich dziki, obecnie wymarły przodek. Niemniej jednak teoria „brakującego ogniwa" nie została zaakceptowana.

Druga teoria wywodzi różne rasy psów od dwóch różnych dzikich przodków — wilka i szakala. Wyznawcą i popularyzatorem tego poglądu był Konrad Lorenz, czego wyrazem stała się książka / tak człowiek trafił na psa. Późniejsze badania podważyły jednak teorię „podwójnego pochodzenia" psa jako niedostatecznie udokumentowaną. Szczególnie obserwacje szakali dowiodły, że różnią się one pod wielu względami zarówno od psów, jak i od wilków. Równoległe badania prowadzone na wilkach wykazały natomiast, że prawie pod każdym względem są one bardzo zbliżone do psów.

Ostatnio jednak przyjęto teorię, że wszystkie współczesne rasy w obrębie gatunku „pies domowy" zostały wy­prowadzone mniej więcej osiem—dwanaście tysięcy lat temu od jednego przodka, którym był wilk. Potwierdzają to wyniki szczegółowych badań anatomicznych i zachowań obu gatunków, przeprowadzonych w ostatnich dziesięcio­leciach. W takim razie — nasuwa się pytanie — dlaczego zdziczałe psy po kilku pokoleniach nie upodabniają się ponownie do wilków? Aby na nie odpowiedzieć, trzeba najpierw sprecyzować, jaki rodzaj wilka brał udział w ewolucji psa. Wilki, które oglądamy obecnie na filmach lub w ogrodach zoologicznych, pochodzą przeważnie z pomocnej strefy klimatycznej — tajgi syberyjskiej, skandynawskiej. Są to zwierzęta duże, o bardzo gęstym futrze. W południowej strefie ich występowania wykształciła się natomiast inna forma — mniejszy, o lżejszej budowie i delikatniejszym owłosieniu wilk azjatycki. Jest on bardziej zbliżony wyglądem do współczesnych dzikich psów i prawdopodobnie od niego pochodzi pies domowy.

Obserwacja życia wilczych watah na swobodzie dostar­czyła nam wielu wiadomości na temat prawdziwej natury tego rzekomego „zbója i łupieżcy". Okazało się, że jest to zwierzę żyjące we wzorowo zorganizowanej społeczności, w obrębie której istnieje ścisła hierarchia stadna, cały system naturalnych hamulców niepożądanych zachowań oraz wzajemna pomoc członków stada. Zdrową rywalizację poszczególnych osobników równoważy ich zdolność do współpracy w różnych dziedzinach — na przykład w trakcie polowania, obrony przed atakiem bądź w sezonie godowym. Szczenięta są karmione nie tylko przez swoich rodziców, a w obrębie watahy rzadko dochodzi do konfliktów między jej członkami.

Stadny tryb życia wilków jest bardzo zbliżony do organizacji pierwotnych społeczności ludzkich. Dlatego też już od początku powstała między tymi gatunkami silna więź. Zarówno wilki, jak i ludzie pierwotni żyli w gromadach zajmujących ściśle wyznaczone terytoria. Zakładali swoje siedliska w centralnych rejonach tych terytoriów, organizując stamtąd wypady w celu zdobycia pożywienia. Wilcze i ludzkie gromady potrafiły urządzać zbiorowe polowania na grubą zwierzynę, znały taktykę okrążania i zasadzek i wykorzystywały przy tym swój spryt. W obu społecznościach istniał podział pracy między męskich i żeńskich członków gromady, a także zorganizowany system opieki nad młodzieżą. Zarówno ludzie, jak i wilki posługiwali się kodem sygnałów mimicznych i gestów w celu uzewnętrznienia swoich nastrojów.

Społeczności o tak zbliżonym trybie życia na początku konkurowały ze sobą. Bezradne, osierocone szczenięta wilcze były prawdopodobnie zabierane do osad ludzkich jako potencjalna rezerwa delikatnego mięsa, ale przejś­ciowo służyły także za zabawkę dzieciom. Wśród ludzi przechodziły więc swoisty etap „socjalizacji" i wzrastały w przekonaniu, że nie są członkami społeczności wilczej, lecz ludzkiej. Toteż zaczynały brać udział w pilnowaniu obozu, podnosząc alarm, gdy ich czujne uszka złowiły jakiś podejrzany szmer. Pomagały także ludziom w polo­waniach, bo potrafiły zwietrzyć zwierzynę, zanim dostrze­gli ją ich nowi „towarzysze sfory". Ludzie, jako istoty inteligentne, szybko docenili ich przydatność i zamiast przeznaczać złapane szczeniaki do konsumpcji, pozwalali im żyć w swoich siedliskach, a z czasem tam się roz­mnażać. Oczywiście, osobniki zbyt agresywne czy nieufne, nie nadające się do współpracy z człowiekiem, szybko likwidowano. Stosując taką selekcję, wyhodowano całą populację osobników żyjących z człowiekiem w sym­biozie.

Mijały wieki, ale pierwotny, „wilkowaty" pies początkowo nie zmieniał swojego wyglądu. Co najwyżej pojawiały się sporadycznie mutacje barwy, na przykład umaszczenie czarne, białe, nakrapiane czy łaciate, które były mile widziane, gdyż ułatwiały rozróżnianie poszczególnych osobników.

W czasach przedhistorycznych nie było natomiast potrzeby różnicowania tego gatunku.

Dopiero wraz z rozwojem rolnictwa pojawiły się moż­liwości specjalizacji psów. Powstało zapotrzebowanie na psy stróżujące, gdyż coraz większego znaczenia nabierała ochrona mienia. Inne psy były potrzebne do polowania, a jeszcze inne — do pomocy przy wypasaniu stad. Tak powstały pierwsze „rasy", ale do setek psich ras znanych obecnie było jeszcze bardzo daleko. Dopiero w ciągu kilku ostatnich wieków nastąpiło znaczne przyspieszenie w doborze i selekcji hodowlanej, ale jeszcze w średnio­wieczu na terenie Europy było najwyżej około dwunastu typów psów użytkowych, każdy o konkretnym przezna­czeniu.

Burzliwy rozwój ras nastąpił dopiero w epoce rewolucji przemysłowej. Liczba psów przekroczyła już wtedy zapo­trzebowanie na nie, a używanie ich do walk i szczucia innych zwierząt zostało zakazane. Nadmiar psów trzeba było więc jakoś „zagospodarować". Zaczęło się od urzą­dzania, początkowo w osiemnastowiecznych gospodach, konkursów na „najpiękniejszego psa". W dziewiętnastym wieku na tej bazie rozwinęła się organizacja wystaw i ustalono szczegółowe wzorce rasowe. Brała w tym udział rodzina królewska, toteż hodowla psów rasowych i ich rywalizacja na wystawach stały się wielką pasją wielu ludzi.

W miarę postępującej urbanizacji człowiek, wyrwany ze swego dawnego, wiejskiego środowiska, potrzebował czegoś, co by je mu przypominało. Tym czymś stał się „pies -towarzysz". Ludziom uwikłanym w obłędny kołowrót życia miejskiego spacer z psem po parku dawał namiastkę kontaktu ze środowiskiem naturalnym. W sztucznym świecie asfaltu i betonu potrzeba takiego kontaktu jest silna i psy przeszły długą drogę ewolucji po to, by umieć tę potrzebę zaspokoić. To jest właśnie obecnie ich główna rola.


Dlaczego pies szczeka


Zajadle szczekający pies wydaje się nam groźny. Nic bardziej błędnego! Owszem, robi dużo hałasu, ale wcale nie szczeka „na nas". W języku psów szczekanie oznacza sygnał alarmowy, adresowany do innych członków stada, także jeśli jest to „stado" lu­dzkie.

Szczekanie oznacza: „Uwaga! Coś się dzieje!" W warun­kach życia na swobodzie sygnał ten daje szczeniętom hasło do ukrycia się, a osobnikom dorosłym — do wzmożonej czujności. U ludzi podobną rolę pełniło bicie w dzwony, uderzenia w gong czy trąbienie na alarm, że „ktoś obcy zbliża się do bram twierdzy". Taki sygnał nie precyzował, czy zbliża się przyjaciel czy wróg, ale pozwalał przedsięwziąć niezbędne środki ostrożności. Tak samo pies głośnym szczekaniem anonsuje zarówno powrót swego pana, jak też wtargnięcie złodzieja. Dopiero po zidentyfikowaniu przybysza następuje albo radosne przywitanie, albo frontalny atak.

Zdecydowany na atak pies zachowuje się cicho. Pies agresywny bez cienia strachu rzuca się z zębami na przeciwnika. Najwyraźniej to widać na pokazach sprawności psów policyjnych. Kiedy pozorant, ubrany w strój ze specjalnie wzmocnionym rękawem, udaje, że ucieka — pies na sygnał przewodnika bez namysłu rzuca się do ataku. Nie szczeka ani nie warczy, lecz skacze na pozoranta i mocno wpija się zębami w jego chronione wzmocnionym rękawem ramię.

Ucieczka też odbywa się w ciszy. Pies, który chce uciec, po prostu stara się maksymalnie oddalić od przeciwnika i nie wydaje przy tym żadnych dźwięków. Sygnały głosowe uzewnętrzniają zwykle stan frustracji bądź konfliktu. A to, że psim bójkom towarzyszy zwykle dużo hałasu, świadczy o tym, że nawet bardzo agresywny pies „w środku" również trochę się boi.

Warczenie, wraz z naciągnięciem warg ukazującym kły, jest charakterystyczne dla psa, u którego instynkt agresji przeważa nad strachem. Leciutkie „podbarwienie strachem" powoduje, że pojawia się zamiast cichego, zdecydowanego ataku. Niemniej jednak oznacza ono, że z tym psem nie ma żartów! U warczącego psa chęć ataku zdecydowanie przeważa nad chęcią ucieczki, i to właśnie takie psy spędzają listonoszom sen z powiek.

Jeżeli uczucie strachu jest u psa nieco silniejsze, jego warczenie staje się słabsze i cichsze i nie towarzyszy mu szczerzenie kłów. Mimo to taki pies jest nadal w każdej chwili gotów do ataku, gdyż poziom agresji jest u niego bardzo wysoki.

Im mniej pies jest pewny siebie, tym bardziej uczucie strachu zaczyna się równoważyć z uczuciem agresji. Poznać to można po tym, że warczenie zaczyna przeplatać się ze szczekaniem. Ściszone warczenie przechodzi nagle w głośne ujadanie. Pies na przemian to warczy, to szczeka. W przekła­dzie na ludzki język oznacza to: „Ach, pogryzłbym cię porządnie (warczenie), ale na wszelki wypadek wolę zawołać na pomoc kolegów (szczekanie)".

Kiedy strach zaczyna brać górę nad agresją, zanika warczenie i słychać już tylko głośne szczekanie. Może ono trwać dopóty, dopóki nie ustanie wywołująca je przyczyna (na przykład intruz się wycofa) lub dopóki członek „ludzkiego stada" nie przyjdzie sprawdzić, co się dzieje.

Szczekanie psa domowego jest charakterystycznym, głośnym dźwiękiem „hau-hau-hau...hau...hau-hau-hau...", przypominającym serie z broni maszynowej. Cechy tej pies nie odziedziczył po swoich dzikich przodkach, lecz powstała ona w wyniku trwającej około dziesięciu tysięcy lat selekcji hodowlanej. Wilki też potrafią szczekać, ale nie robią przy tym aż takiego hałasu. To „poszczekiwanie" łatwo można wyróżnić spośród innych dźwięków wy­dawanych przez wilczą watahę, ale jest ono zwykle ciche, monosylabowe i występuje stosunkowo rzadko. Przypomina dźwięk „wuff", czasem bywa powtarzane, lecz nigdy w tak długich i głośnych seriach jak u psa domowego.

Ciekawe zjawisko zaobserwowano u wilków prze­trzymywanych w pobliżu udomowionych psów. Po jakimś czasie zaczynały one szczekać jak psy. Widocznie przejście między tymi dwoma rodzajami dźwięków jest płynne. Można przypuszczać, że w początkowym okresie udomo­wienia psów ich pierwotni właściciele dokonywali już selekcji na tę cechę. Po prostu spośród „poszczekujących" po wilczemu szczeniąt wybierali do dalszej hodowli te osobniki, które potrafiły głośno i wytrwale „dawać głos", aby mogły dobrze pełnić rolę „alarmu antywłamaniowego". Do naszych czasów prawie wszystkie rasy posiadły tę umiejętność, choć niektóre w większym stopniu, a inne w niniejszym. Wyjątek stanowią tu psy afrykańskiej rasy basenji, które nie szczekają w ogóle. Wyhodowano je jako psy myśliwskie, którym szczekanie nie było potrzebne. Nie używano ich natomiast nigdy do stróżowania.

Przytoczone tu przykłady dowodzą trafności przysłowia, że „pies, który dużo szczeka, nie gryzie". Szczekanie oznacza bowiem, że psu brakuje odwagi, by zaatakować. Pies, który jest odważny, po prostu gryzie. Nie zawraca sobie głowy szczekaniem, bo nie potrzebuje wzywać nikogo na pomoc.


Dlaczego psy wyją


W porównaniu z wilkami psy szczekają więcej, na-tomiast mniej wyją. Powodują to różnice w trybie życia dzikich wilków i udomowionych psów. Wycie ozna­cza bowiem hasło do zbiórki i mobilizację watahy do działania. Wilki wyją zazwyczaj wczesnym wieczorem, kiedy wyruszają na łowy, i nad ranem, kiedy zbierają się w dalszą drogę. Psy domowe, którym właściciele dostarczają pożywienia, pędzą natomiast żywot wiecznych szczeniaków i nie mają potrzeby „zwierania szeregów". W życiu psa występuje sytuacja „oderwania od stada", gdy zostanie on zamknięty gdzieś w odosobnieniu. Wtedy „śpiewa pieśń samotności", którą można by oddać na­stępującymi słowami: „Jestem tu... a gdzie wy jesteście?... chodźcie do mnie!" W stanie dzikim takie wycie au­tomatycznie mobilizuje innych członków stada do przy­łączenia się i chóralnego „śpiewu". Człowiek, który nie odpowiada na to „wezwanie", zdaniem psa zaniedbuje swoje obowiązki.

W wyjątkowych wypadkach pies płci męskiej, który w normalnych warunkach nigdy by nie wył, wydaje rozpaczliwe jęki, kiedy nie może się dostać do atrakcyjnej suki w okresie cieczki. Nie oznacza to, że wycie u psów jest elementem gry miłosnej; jest to po prostu wezwanie: „chodź do mnie!"

Ten magnetyczny wpływ wycia jednych wilków na inne wykorzystują nieraz chłopi do chwytania młodych wilczków. Wystarczy schować się w krzakach i naśladować wilcze wycie, aby ledwo trzymające się na nogach szcze­niaki zgrupowały się wokół wyjącego. Starsze wilki nie dają się już nabrać na ten chwyt, ponieważ potrafią odróżniać indywidualną nutę identyfikującą wyjącego. Także chłopi, którzy często słyszą wycie wilków, potrafią rozróżnić głosy poszczególnych osobników. Podstawowa informacja przekazywana przez wycie brzmi: „To ja, chodź do mnie!" Znawcy wilków utrzymują natomiast, że każde wycie zawiera też wiadomość o aktualnym nastroju wyjącego.

Wilki częściej wyją na granicach terytorium należącego do danej watahy. Może to oznaczać, że w wyciu przejawia się także instynkt terytorialny i stanowi ono informację dla innych stad, że ten teren jest już zajęty. Ciekawe, że wilki-samotniki, wypędzone kiedyś ze stada, nie przy­łączają się do grupowego wycia, czasem natomiast wyją same, kiedy ich dawna wataha milczy. Nie próbują nigdy powrócić do swojej watahy, ale jeśli na ich wycie odpowiedzą inne podobne „wyrzutki", często łączą się z nimi w nowe stado i zajmują nowe terytorium.

W świetle tych faktów jasne jest, dlaczego psy domowe są mniej skłonne do wycia niż ich dzicy krewni. Po prostu nie mają powodów. Tam, gdzie psy są trzymane w grupie, na przykład w dużych psiarniach, mają namiastkę życia w stadzie i wtedy wycie może wystąpić. Może także wyć pies zamknięty sam w domu, kiedy nie może dostać się do suki, którą czuje, lub nagle opuszczony i porzucony. Dorosły pies, mający troskliwych opiekunów, nie ma natomiast powodów do wydawania tego najbardziej przerażającego spośród wszystkich psich odgłosów.

Istnieje jeden, zresztą zabawny, wyjątek od tej reguły. W czasach, kiedy nie było jeszcze telewizji, bardziej muzykalne rodziny lubiły urozmaicać sobie wieczory chóralnym śpiewem. Ich psy brały go za sygnał mobilizacji watahy do wspólnego wysiłku. Toteż entuzjastycznie podejmowały ten „sygnał", odrzucając głowy w tył i wyjąc. Potem musiały się chyba czuć trochę dziwnie, widząc, że ich „ludzkie stado" wcale nie jest tym zachwycone.


Dlaczego pies merda ogonem


Zarówno fachowcy, jak i laicy twierdzą zgodnie, że merdanie ogonem oznacza u psa przyjazne zamiary. Tymczasem jest to pogląd tak samo błędny jak ten, że analogiczne zachowanie kota świadczy o jego złym humorze. Prawda jest taka, że zwierzę wykonujące ten ruch jest w wewnętrznym konflikcie. Taka jest też przyczyna wykonywania wahadłowych ruchów u wszystkich zwierząt.

Stan konfliktu wewnętrznego oznacza, że zwierzę jest targane przez dwa sprzeczne uczucia. Równocześnie chciałoby iść naprzód i zawrócić bądź skręcić zarazem w prawo i w lewo. Ponieważ są to dążenia wykluczające się nawzajem, zwierzę nie rusza się z miejsca, ale pozostaje w napięciu. Całe ciało lub tylko jego część zaczyna wykonywać ruch zgodnie z podjętym pierwotnie zamiarem, a potem zatrzymuje się i próbuje się ruszyć w przeciwnym kierunku. W wyniku tego powstaje u różnych zwierząt cała gama zewnętrznych sygnałów. Należą do nich: kręcenie lub kiwanie głową, przestępowanie z nogi na nogę, poruszanie ramionami, skłony tułowia, smaganie się ogonem po bokach lub — u psów i kotów — wszystkim znane machanie ogonem.

Co się dzieje w duszy psa, który merda ogonem? Zasadniczo chciałby on równocześnie uciec i zostać na miejscu. Chęć ucieczki, rzecz jasna, powodowana jest strachem. Powodów, dla których pies chce pozostać na miejscu, może być natomiast wiele. Mogą nimi być: głód, uczucie sympatii bądź — przeciwnie — niechęci i jeszcze wiele innych. Dlatego trudno jednoznacznie interpretować merdanie, gdyż w zależności od warunków za każdym razem może ono oznaczać co innego. Oto kilka przykładów.

Bardzo młode szczenięta nie merdają ogonkami. Odruch ten zaobserwowano już u szczeniąt w wieku siedemnastu dni, lecz był to przypadek odosobniony. W wieku trzydziestu dni robi to około pięćdziesięciu procent szczeniąt, a reszta nabiera tej umiejętności do czterdziestego dziewiątego dnia życia (są to oczywiście wartości średnie, gdyż mogą tu wystąpić różnice).

Szczeniaki zaczynają merdać ogonkami w czasie ssania matki, kiedy leżą obok siebie wzdłuż jej brzucha, a jej sutki zaczynają wydzielać mleko. Zwykle tłumaczy się to tym, że tak manifestują swoją radość, że piją mleko. Ale jeśli tak jest, to dlaczego nie zaczęły merdać wcześniej, w wieku, na przykład, dwóch tygodni? Wtedy jeszcze bardziej po­trzebowały mleka, a ogonki miały równie dobrze wykształ­cone. Przyczyna musi więc leżeć gdzie indziej.

W wieku około dwóch tygodni szczenięta leżą jeszcze przytulone do siebie, ogrzewając się nawzajem i nie rywalizując ze sobą. Natomiast wiek sześciu—siedmiu tygodni, kiedy wszystkie szczeniaki opanowały już sztukę merdania, to równocześnie etap wzajemnego dokuczania i bójek między nimi. Aby possać matkę, szczeniaki, teraz już większe, muszą ułożyć się ciasno przy sobie, choć przed chwilą się podgryzały i tarmosiły. W ich psychice walczą więc ze sobą strach z głodem. Zwycięża, oczywiście, głód, ale każdy szczeniak przystępujący do ssania jest rozdarty między chęcią napicia się mleka a chęcią odizolowania się od rodzeństwa. Wyrazem tego wewnętrznego konfliktu jest charakterystyczny, wahadłowy ruch ogona.

Następne okoliczności, w których pojawia się ten odruch, to dopominanie się szczeniąt o jedzenie przyniesione przez osobniki dorosłe. Zachodzi tu ten sam konflikt, bo z jednej strony głodne szczenię pragnęłoby podejść do pyska dorosłego psa, z drugiej zaś nie chciałoby przy tej okazji za bardzo zbliżyć się do swoich rówieśników.

W późniejszym wieku, kiedy psy spotykają się po długiej rozłące, towarzyszy temu również merdanie ogonami. Konflikt powstaje, gdy przyjazne uczucia idą w parze z pewną obawą. Merdanie jest również ważną częścią psich zalotów, w trakcie których uczucie strachu ściera się z popędem płciowym. Tam natomiast, gdzie spotykają się osobniki nie żywiące do siebie przyjaznych uczuć, merda ten z nich, który oprócz niechęci odczuwa także strach, czyli przeżywa huśtawkę przeciwstawnych nastrojów.

Istnieją różne rodzaje merdania. U osobnika podporząd­kowanego ruchy ogona są szerokie i miękkie, u dominanta — skrócone i usztywnione. Im niżej w hierarchii stadnej stoi merdający osobnik, tym niżej trzyma przy tym ogon. Pies czujący się pewnie macha ogonem podniesionym prosto w górę.

Wszystko to łatwo zauważyć, obserwując psie zachowanie w różnych okolicznościach. Mimo to jednak merdanie ogonem jest nadal jednoznacznie kwalifikowane jako demonstracja przyjaznych uczuć. Przyczyna leży najpraw­dopodobniej w tym, że częściej mamy okazję obserwować kontakty psa z człowiekiem niż między psami. Jeżeli mamy w domu kilka psów, są ze sobą cały dzień, z nami rozstają się natomiast i spotykają ponownie każdego dnia. Przy takiej okazji widać tylko, jak podporządkowany pies wita swego pana czy panią, który jest dla niego dominującym członkiem stada. Pies zwykle jest wtedy w nastroju radosnego podniecenia, podbarwionego jednak pewną obawą. Są to bodźce wystarczające do powstania wewnętrznego konfliktu, odreagowywanego wahadłowymi ruchami ogona.

Interpretacja ta jest dla nas trudna do przyjęcia, bo nie możemy pogodzić się z faktem, że nasz pies może żywić względem nas jakiekolwiek inne uczucia oprócz miłości. A już całkiem nie do przełknięcia wydaje się nam sugestia, jakoby mógł też trochę się nas bać. A jednak porównajmy choćby nasze i jego wymiary ciała. Znacznie górujemy nad naszym psem, co już działa na niego deprymująco. Dodajmy do tego świadomość, że dominujemy nad nim pod tyloma względami, a on jest w tyluż dziedzinach od nas uzależniony... Nie ma się więc co dziwić, że żywi do nas nieco mieszane uczucia.

Merdanie ogonem, oprócz sygnalizowania nastrojów, ułatwia również przekazywanie sygnałów zapachowych. Aby to zrozumieć, musielibyśmy spojrzeć na świat z punktu widzenia psa. Gruczoły okołoodbytowe u psów wydzielają zapach identyfikujący każdego osobnika podobnie jak odciski palców u ludzi. Energiczne ruchy ogona sprzyjają opróżnieniu się tych gruczołów i rozchodzeniu się zapachu. Człowiek ma za mało selektywny węch, aby go wyczuć, ale dla zwierząt ma on kolosalne znaczenie. Dlatego merdanie ogonem pełni tak ważną rolę w życiu psiej społeczności.


Dlaczego pies zieje z wywieszonym językiem


Człowiek czasem bywa zziajany, kiedy musi podbiec, aby złapać uciekający autobus, jednak ludziom zdarza. się to dużo rzadziej niż psom. Pies może dyszeć nawet wtedy, kiedy wcale się nie rusza. Po prostu, kiedy zaczyna mu być gorąco, otwiera pysk, wywiesza język i raptem zaczyna w charakterystyczny sposób ciężko dyszeć. W trakcie tej czynności język jest stale zwilżony, co wzmaga proces parowania, prowadzący do ochłodzenia organizmu. Przy wysokiej temperaturze psy także więcej niż zwykle piją, co zapewnia utrzymanie stałej wilgotności języka. Bez tego mechanizmu regulacyjnego psy masowo padałyby wskutek udaru cieplnego.

Zdolność do ziajania jest psu niezbędna dla utrzymania prawidłowej temperatury ciała z uwagi na budowę jego skóry. Występujące u psa gruczoły potowe są bowiem umiejscowione między palcami. Wskutek tego pies nie może, tak jak my, oddawać nadmiaru ciepła poprzez pocenie się całym ciałem. Ciekawe, że spośród trzech najściślej z nami współpracujących gatunków zwierząt każdy wypracował sobie inną metodę termoregulacji. Konie pocą się równie obficie jak my. Koty w czasie upałów ciągle się wylizują, przy czym ślina stanowi środek chłodzący. Psy wywieszają natomiast języki i dyszą.

Przypuszczalnie ta cecha rodziny psowatych ma związek z gęstą sierścią występującą u ich dzikich przodków. Kiedy na świecie pojawił się przodek współczesnego psa domowego, ważniejsza widocznie była ochrona przed chłodem w zimie niż przed upałem w lecie, a w skórze okrytej grubym futrem gruczoły potowe nie mogą pełnić swojej roli, toteż stały się zbędne. U współczesnych ras gładkowłosych mogłyby znów być przydatne, lecz genetycznym zmianom uwłosienia nie towarzyszył powtórny rozwój zredukowanych gruczołów.

Nawet nagie psy meksykańskie, u których pocenie się miałoby jakiś sens, przy największym upale zachowują suchą skórę. Wyrażano niegdyś pogląd, że temperatura ich ciała wynosi około 40°C, podczas gdy u przeciętnego psa waha się ona między 38,3 a 38,8°C. Najnowsze badania dowiodły jednak, że nagie psy mają taką samą temperaturę ciała jak inne rasy, tylko ich sucha skóra, z powodu braku sierści, wydaje się cieplejsza. Dlatego Meksykanie chętnie brali te pieski do łóżka, aby ogrzewały ich w chłodne noce. W tej roli sprawdzały się świetnie.


Dlaczego pies przy siusianiu zadziera nogę


O tym, że dla psa płci męskiej oddawanie moczu jest czymś więcej niż tylko usuwaniem z organizmu zbędnych substancji — wiedzą wszyscy. Na spacerze interesują psa głównie ślady zapachowe pozostawione przez inne psy w charakterystycznych punktach jego najbliższego otoczenia. Każdy pień czy słup latarni jest w podnieceniu obwąchiwany. Po odczytaniu wszystkich „komunikatów zapachowych" pies pozostawia własny, zagłuszając swoim indywidualnym zapachem poprzednie ślady.

Szczenięta płci obojga do siusiania przykucają. Dopiero samce po osiągnięciu dojrzałości płciowej, czyli w wieku ośmiu—dziewięciu miesięcy, zaczynają przy oddawaniu moczu podnosić jedną z tylnych nóg. Podniesiona noga jest sztywno odstawiona od ciała, które z kolei odchyla się tak, by strumień moczu był skierowany w bok, a nie na ziemię. Potrzeba pozostawiania śladów zapachowych jest u psa bardzo silna. W trakcie długiego spaceru, kiedy właściwie już załatwił swoje potrzeby fizjologiczne, nieraz widać, jak męczy się, aby wycisnąć choćby pojedyncze krople i zostawić w określonym miejscu swoją „wizytówkę". Jest to odruch do tego stopnia niezależny od potrzeby opróżnienia pęcherza, że pies podnosi nogę nawet wtedy, kiedy pęcherz jest już całkowicie pusty.

Odruch ten, co ciekawe, nie ma też związku z męskimi cechami płciowymi. Psy wykastrowane przed osiągnięciem dojrzałości płciowej zaczynają podnosić nogę w tym samym wieku co osobniki inne. Mimo że jest to czynność typowa dla osobników męskich, jej występowanie nie ma związku z poziomem testosteronu. Ściśle mówiąc — nie jest wywoływana obecnością męskich hormonów. Są one natomiast wydalane z moczem, toteż „wizytówka zapacho­wa" psa zawiera również informacje o stanie jego aktywności płciowej. Wydzielina z dodatkowych gruczołów krokowych dodaje do tej „wizytówki" indywidualną nutę zapachową identyfikującą psa.

Psy płci męskiej siusiając wolą podnosić nogę niż przykucać z trzech powodów. Najważniejszym z nich jest to, że zapach moczu oddanego na pionową płaszczyznę dłużej utrzymuje świeżość, niż gdy wsiąka w ziemię. Drugą, nie mniej ważną przyczyną jest, że tak pozostawiona „wizytówka" znajduje się na wysokości nosów innych psów, przez co jest dla nich łatwiejsza do „odczytania". Po trzecie zaś, oddawanie moczu tylko w określonych miejscach informuje inne psy, gdzie można takie zapachy znaleźć, zawężając liczbę możliwości tylko do obiektów stojących pionowo.

Specyficzny, „męski" system siusiania psów ma tę dodatkową zaletę, że pies może po sylwetce poznać z daleka, czy „ten drugi" jest innym psem czy suką. W zależności od tego może podjąć decyzję, czy warto podchodzić.

Wielokrotnie próbowano odgadywać, jakiej treści infor­macje zawiera zapach psiego moczu pozostawiony na wystającym przedmiocie. Z różnych wariantów odpowiedzi właściwie wszystkie wydają się słuszne. Jeden z nich zakłada, że informacja ta jest ważna dla samego zostawiającego ją psa, gdyż znakami zapachowymi zaznacza on granice swojego terytorium. Kiedy znów tam przyjdzie, wystarczy mu powąchać, aby poczuć się „u siebie". My w swoich domach czujemy się u siebie, gdyż są tam nasze ulubione przedmioty. Pies natomiast czuje się „u siebie" na terytorium, którego granice zaznaczył swoimi „identyfikatorami".

Wariant drugi zakłada, że pozostawione krople moczu stanowią przede wszystkim informację dla innych psów, zwłaszcza na temat płci i terytorialnego stanu posiadania konkretnego zwierzęcia. Może ona pomóc osobnikom drugiej płci w nawiązaniu kontaktu, a inne samce ostrzec przed wkroczeniem na ten teren. Przeciwnicy tej wersji przytaczają kontrargumenty, że dla psa zapach moczu innego psa zawsze jest interesujący, a nigdy nie wzbudza w nim strachu. „Zapachowe wizytówki" nie mają jednak odstraszać innych psów, lecz tylko informować je, że ten teren jest już „zajęty".

Wariant trzeci stanowi właściwie modyfikację poprze­dniego. Według niego zostawianie znaków zapachowych przez psy służy oznaczaniu czasu przebywania określonych zwierząt na danym terenie. Na swobodzie różne stada psów mogą bezkonfliktowo żyć obok siebie dzięki śladom zapachowym sygnalizującym kto, kiedy i jak często przechodził przez dany teren. Ponieważ na podstawie intensywności zapachu można ocenić jego świeżość, możliwe jest więc też wyznaczenie „stref czasowych" korzystania z terytorium. Wtedy stada raczej się omijają niż wchodzą sobie w drogę.

Obserwacje włóczących się psów wiejskich wykazały, że dwie do trzech godzin dziennie zajmuje im rozpoznanie śladów zapachowych pozostawionych na ich terytorium.

W tym celu odbywają codzienne wielokilometrowe spacery, w trakcie których obwąchują dokładnie wszystkie wystające obiekty, mogące służyć jako „słupy ogłoszeniowe". Wpraw­dzie kosztuje to sporo czasu i wysiłku, jednak na tej podstawie każdy pies z określonej wsi ma w głowie „mapę" rozmieszczenia innych psów na swoim terytorium, razem z wiadomościami o ich liczebności, szlakach wędrówek, ich płci oraz charakterystycznych cechach osobowości.

Na ogół uważa się, że suczki nie podnoszą nogi przy siusianiu, nie jest to jednak stuprocentowa prawda. Mniej więcej co czwarta suka podnosi nogę przy oddawaniu moczu, ale robi to inaczej niż pies. Suki raczej przykurczają podniesioną łapę pod tułów, nie odciągając jej na bok. Wskutek tego mocz bardziej ścieka na ziemię niż na pionową powierzchnię. Czasem suki próbują radzić sobie w ten sposób, że cofają się, dopóki obiema tylnymi łapami nie oprą się o słupek czy ścianę. Oddają więc mocz stojąc na przednich łapach. Rzadko która suka próbuje natomiast podnosić jedną nogę tak jak pies.


Dlaczego pies po wypróżnieniu grzebie nogami za sobą


Każdy, kto ma psa, zwłaszcza płci męskiej, z pewnością nieraz widział, jak jego pupil po oddaniu kału „zamiata" za sobą tylnymi nogami, rozgrzebując przy tym ziemię. Towarzyszą temu również ruchy przednich nóg, przy czym pies odsuwa się nieco od miejsca, w którym oddał kał. Czasem, choć rzadziej, ruchy takie występują także po oddaniu moczu.

Przez jakiś czas uważano tę czynność za atawistyczną pozostałość po dzikich przodkach, którzy, podobnie jak do dziś robią to koty, zakopywali swe odchody. Sądzono, że instynkt ten uległ wypaczeniu w trakcie udomowienia, wskutek czego pozostały po nim obecnie tylko te szczątkowe ruchy. Interpretacja ta nie jest jednak słuszna, gdyż zaobserwowano, że współczesne wilki też tylko markują zakopywanie odchodów, a więc udomowienie niczego tu nie zmieniło.

Według innej wersji psy miały próbować rozrzucać swoje odchody, aby tym sposobem rozrzerzyć oddziaływanie swojego indywidualnego zapachu. Rzeczywiście, niektóre gatunki ssaków robią coś podobnego — na przykład hipopotam ma nawet specjalnie spłaszczony ogon i po wypróżnieniu śmiga nim we wszystkie strony, rozrzucając łajno na dużą odległość. Trzeba jednak zauważyć, że psy, choć grzebią nogami w pobliżu swoich odchodów, starają się ich przy tym nie dotykać.

Można to interpretować dwojako. Z jednej strony żyjące na swobodzie wilki, kiedy rozgrzebują ziemię za sobą, rozrzucają jej wierzchnią warstwę wraz z roztartym łajnem na dużej powierzchni. Pozostawia to oprócz śladów zapachowych także znaki widoczne gołym okiem. Kiedy udomowione psy powtarzają te ruchy na twardym, miejskim bruku, nie z ich winy nie pozostawia to śladów. W środowisku naturalnym byłoby je widać.

Z drugiej strony trzeba pamiętać, że jedyną częścią ciała, w której pies ma gruczoły potowe, są miejsca między palcami kończyn. Toteż grzebiąc nogami dodaje do zapachu odchodów swoją woń indywidualną. Dla nas może to zabrzmieć nieprzekonywająco, ponieważ nasz węch jest w stanie dobrze wyczuć zapach psich kupek, ale nie rejestruje osobistej nuty zapachowej psiego potu. Psy jednak żyją głównie w świecie zapachów, toteż dla nich ta dodatkowa ilość wonnej substancji zawiera szczególne informacje. To dlatego psy tak lubią spacery. Prawdopodobnie zarówno czynnik wzrokowy, jak i węchowy mają znaczenie, jeśli pies wykonuje tę atawistyczną czynność w naturalnym środowis­ku.


Czy psy potrafią okazywać skruchę


Posiadacze psów często opowiadają, jak to ich pies, kiedy coś zbroił, demonstrował „poczucie winy", jakby chciał przeprosić swego pana. Zastanówmy się więc, czy błędne jest przypisywanie psom cech ludzkich, czy rzeczywiś­cie znają one uczucie „skruchy"?

Zazwyczaj pies, który zrobił coś zabronionego, zachowuje się w sposób szczególnie „ugrzeczniony", ponieważ wyczuwa gniew swego pana. Psy potrafią bezbłędnie wyczuć zmiany nastroju człowieka, zanim zostaną one zamanifestowane. Kiedy pan jest zły na psa, to jeszcze zanim zacznie na niego krzyczeć, w postawie i ruchach jego ciała przejawia się napięcie, które pies wyczuwa i uprzedza to, co ma nastąpić. Ostentacyjnie uległego zachowania psa w takich sytuacjach nie można tłumaczyć „poczuciem winy", lecz po prostu strachem.

Właściciele psów przytaczają jednak przypadki, kiedy pies demonstrował „skruchę", zanim jeszcze pan wykrył jego przewinienie. Zdarza się na przykład, że pies zostawiony na dłuższy czas w domu napaskudzi na dywan lub z nudów pogryzie kapeć, rękawiczkę czy cokolwiek innego. Ponieważ już wie, że nie wolno mu tego robić, wita powracającego pana wyjątkowo serdecznie, a przy tym ze zdwojonymi oznakami uległości i podporządkowania. Jeżeli właściciel jeszcze nie zauważył szkody, nie może swoim zachowaniem sygnalizować gniewu, który pies ewentualnie mógłby wyczuć. Zachowanie psa może być wywołane świadomością, że zrobił coś niedozwolonego, a zatem znane mu jest poczucie skruchy.

Podobne zachowania zaobserwowano także u wilków. Trzymanym w niewoli głodnym wilkom rzucono wielki kawał mięsa w taki sposób, że złapał go jeden ze słabszych osobników w stadzie. Porwał on mięso i schował się z nim w kącie, a kiedy wilki dominujące w stadzie próbowały mu je odebrać, bronił swojej zdobyczy, warcząc i kłapiąc zębami. W społeczności wilczej istnieje zasada, że „prawo własności" w stosunku do pożywienia liczy się bardziej niż hierarchia stadna. Innymi słowy, wilk, który trzyma w pysku zdobyty kawał mięsa, bez względu na swoją „pozycję społeczną" ma do niego prawo i nawet osobnik najwyżej stojący w hierarchii nie może mu go odebrać. Ta „strefa własności" obejmuje zasięg o pro­mieniu około 30 centymetrów od pyska jedzącego osobnika i tej granicy żaden inny nie ma prawa przekroczyć.

Podobne zachowania występują też u psów żyjących w grupie. Nawet najsłabszy, jeśli gryzie właśnie kość lub kawałek mięsa, zajadle odpędza wszystkich, którzy się do niego w tym momencie zbliżą.

Wracając do wyżej opisanych wilków, były one głodne i zdecydowane, aby słabszemu osobnikowi, który zdobył mięso, mimo wszystko je zabrać. Jednak wewnętrzne hamulce powstrzymywały je od tego i dopiero kiedy zjadł już połowę inne wilki wykorzystały moment jego nieuwagi i porwały resztę. Kiedy już zjadły wszystko, słabszy wilk, który ośmielił się przedtem zawładnąć mięsem, zaczął podchodzić do osobników dominujących i „płaszczyć się" przed nimi, mimo że żaden nie wykazywał w stosunku do niego agresji. Wyglądało to tak, jakby czuł, że musi przeprosić inne wilki za swoje zachowanie i zapewnić je, że nie ma zamiaru walczyć o wyższą pozycję w stadzie.

Właściciele psów uważają, że takie zachowanie jest czymś normalnym; świadczy ono jednak o silnym pod­porządkowaniu się regułom życia w stadzie. Zachowania tego rodzaju nie występują bowiem u innych gatunków i dowodzą wysokiego stopnia zorganizowania społecznego dzikich przodków psa.


W jaki sposób pies zaprasza do zabawy


U większości ssaków chęć do zabawy przejawiają tylko osobniki młode, a z wiekiem to zanika. Wyjątkiem są psy i ludzie. Ewolucja doprowadziła nas do etapu „młodych małp", gdyż dziecięca ciekawość i rozrywkowe usposobienie pozostają nam także w dorosłym życiu. Te cechy pobudziły naszą wynalazczość i leżały u podstaw podboju świata przez gatunek ludzki. Nic więc dziwnego, iż oczekujemy od naszego najwierniejszego towarzysza, że będzie dzielił z nami te upodobania.

Jeśli my jesteśmy „młodymi małpami", to psy — „mło­dymi wilkami". U wszystkich ras psów domowych chęć do zabawy utrzymuje się aż do późnej starości. Ale jak zamanifestować tę chęć innym psom, a także ludziom, by nie zostać źle zrozumianym? U psów zabawa często polega na symulowaniu walki i ucieczki, chodzi więc o wyraźne zaznaczenie, że nie są to działania na serio. Służą temu specjalne zachowania towarzyszące inicjacji zabawy.

Typowa pozycja, jaką przybiera pies zapraszający do zabawy, to wygięcie kręgosłupa w łuk, przy czym przednie partie ciała trzymane są nisko przy ziemi, a tylne — wysoko uniesione. Przednie nogi są wyciągnięte przed siebie, tak że klatka piersiowa dotyka ziemi, podczas gdy tylne — pio­nowo wyprostowane. W tej pozycji pies wpatruje się w partnera i wykonuje krótkie, zachęcające ruchy w przód, jakby mówił: „No, szybciej! Zaczynajmy!" Jeśli partner zareaguje pozytywnie, rozpoczyna się pozorowany pościg lub ucieczka.

Dzięki specjalnemu kodowi sygnałów inicjujących zabawę pościg czy ucieczka na niby nigdy nie przerodzi się w prawdziwą walkę. Obie strony często zamieniają się rolami; uciekający staje się ścigającym i odwrotnie. Po tych postępujących po sobie w szybkim tempie zmianach widać, że uczestnicy zabawy nie przeżywają stanów prawdziwej agresji ani strachu, lecz przez cały czas mają świadomość, że odgrywają z góry przyjęte role. Dla tego rodzaju zabawy charakterystyczne jest zataczanie przez psy szerokich kręgów.

Próbowano interpretować zapraszającą do zabawy postawę psa jako rodzaj zwykłego przeciągania się. Rzeczy­wiście przypomina to nieco rozprostowywanie nóg przez psa, który dopiero co obudził się ze snu. Obie czynności mają ze sobą coś wspólnego, bo pies wykonujący gest rozciągania ciała informuje, że jest w tym momencie całkowicie odprężony i „na luzie", toteż demonstrowane przez niego atak lub ucieczka nie będą na serio. Bardziej prawdopodobna jest jednak taka interpretacja, że inicjujące zabawę wygięcie w łuk jest czymś w rodzaju sprężenia się do biegu lekkoatlety w blokach startowych.

W mimice psa istnieje jeszcze kilka sygnałów zaproszenia do zabawy. Wesoła mina psa odpowiada ludzkiemu uśmiechowi i składa się z podobnych elementów. Wargi są w niej rozciągnięte w linii poziomej, dzięki czemu szpara ustna sięga „od ucha do ucha", kąciki pyska cofają się w stronę uszu. Szczęki są lekko rozchylone, ale bez demonstrowania przednich zębów. Jest to pełne przeciwień­stwo mimiki demonstrowanej przez warczącego, agre­sywnego psa, u którego kąciki pyska wysuwają się ku przodowi, a nos i górna warga marszczą się ku górze, odsłaniając zęby. Psa demonstrującego „wesołą minę" można się zupełnie nie obawiać. Nie ma u niego ani śladu agresji.

Gestami zapraszającymi do zabawy są także: szturchanie nosem, podawanie łapy bądź przynoszenie przedmiotów. Szturchanie nosem jest pozostałością ruchów, jakie wyko­nywały ssące matkę szczenięta. Podawanie łapy też wywodzi się z okresu ssania, kiedy szczenięta łapkami masują brzuch matki dla pobudzenia laktacji. Czasem pies zachęcający drugiego psa do zabawy siedzi, wpatrując się w niego i macha w powietrzu wyciągniętą przed siebie przednią łapą, jakby kiwał na niego.

Przynoszenie przedmiotów ma na celu sprowokowanie partnera do zabawy. Pies przynosi na przykład piłkę lub patyk i kładzie się przed swoim towarzyszem, trzymając leżący na ziemi przedmiot między przednimi łapami. Kiedy drugi osobnik usiłuje go schwycić, pies porywa tę rzecz w zęby i ucieka. Jeśli partner pogoni za nim — o to właśnie chodziło — został wciągnięty do zabawy! Jeśli zaprzestanie pościgu, nasz pies znów zacznie mu podsuwać ten przedmiot pod nos.

Jeżeli pies jest bardzo rozradowany, na przykład był zamknięty przez jakiś czas, a teraz może się swobodnie wybiegać na otwartej przestrzeni — demonstruje swą radość tańcem, skokami, skrętami ciała i bieganiem z przesadną już emfazą. Przerywa taniec, robi zapraszający gest wyginając się w łuk, po czym znowu zaczyna obłędnie biegać w kółko. Czasem dziko żyjące wilki zachowują się w taki sposób w celu zwabienia zwierzyny. Potencjalne ofiary, zacieka­wione dziwnym tańcem, podchodzą niebezpiecznie blisko i zostają schwytane. W zeszłym stuleciu w Ameryce Północnej ten chwyt wykorzystywano w czasie polowań na kaczki. Myśliwi prowokowali swoje psy, przeważnie pudle, do wykonywania radosnych harców na otwartej przestrzeni. Zaciekawione dzikie kaczki na własną zgubę podchodziły bliżej. Ten sposób polowania na kaczki nazywano „na wabia". Już to, że nawet kaczki dają się nabrać na ten psi taniec, świadczy, jak zachęcająco mogą działać pewne wypracowane w drodze ewolucji zachowa­nia.

Czasem młode psy boją się brać udział we wspólnej zabawie ze swoimi rodzicami. Dorosłe osobniki są tym rozczarowane i starają się za wszelką cenę ośmielić młodych partnerów. Wykonują w tym celu gesty uspokajające, na przykład rozkładają się na ziemi przed wystraszonymi szczeniakami i kładą się na grzbiecie w pozycji psa podporządkowanego. To, że przez chwilę udają osobniki niżej stojące w hierarchii, ośmiela szczeniaki, które zaczynają czuć się pewniej i nie boją się podejść. Wtedy zabawa może się zacząć. Podobne zachowania można czasem zaobser­wować, kiedy dorosły bardzo duży pies chce się bawić z drugim, też dorosłym psem, ale bardzo małym. „Pod­porządkowana" postawa dużego psa dodaje małemu pewności siebie i zabawa może rozwinąć się bez przeszkód.

Aby pies mógł być dobrym towarzyszem zabaw w wieku dojrzałym, ważne jest, by umiał dobrze się bawić z innymi szczeniakami z tego samego miotu. W pierwszych kilku miesiącach życia szczeniaki muszą nauczyć się gryzienia na niby. Początkowo, podskubując się i tarmosząc wzajemnie, nie panują nad swymi ostrymi ząbkami, wskutek czego nieraz przy zabawie słychać ich piski. Szybko jednak zdają sobie sprawę, że wzajemne zadawanie sobie bólu oznacza koniec zabawy, toteż uczą się kontrolować siłę zwierania swoich szczęk. Natomiast psy, które były chowane w odosob­nieniu i nie przechodziły etapu szczenięcych zabaw, w późniejszym okresie nieraz sprawiają kłopot. Nie umieją gryźć na niby w zabawie, zaczynają więc od razu gryźć na serio i zabawa przeradza się w prawdziwą walkę. Takie psy są plagą parków, gdzie przychodzą się bawić inne psy.


Dlaczego pies lubi, żeby go drapać między przednimi nogami


Pewna znana treserka psów, występując kiedyś w telewizji, wywołała ogólną wesołość oświadczając, jak ważne jest dla psa płci męskiej, aby drapać go po klatce piersiowej między przednimi nogami. Oczywiście chodziło jej o to, że taką pieszczotą można sprawić psu największą przyjemność. Tak naprawdę, to istnieje siedem sposobów nawiązania przyjaznego kontaktu do­tykowego z psem i każdy z nich ma swoje głębokie uwarunkowania.

Pieszczotliwe drapanie psa-samca w okolicach mostka rzeczywiście sprawia mu wielką przyjemność, gdyż kojarzy mu się z aktem krycia. Po prostu w trakcie wykonywania ruchów kopulacyjnych mostek psa rytmicznie ociera się o grzbiet suki. Jeżeli to samo robi ręka pana, psu automatycznie przypomina się tamta przyjemność, dlatego psa płci męskiej można nagradzać takimi piesz­czotami.

Drapanie lub łaskotanie za uszami sprawia przyjemność każdemu psu. Ta pieszczota budzi również skojarzenia natury seksualnej, bo do psiej gry miłosnej należy ob­wąchiwanie, oblizywanie i skubanie uszu.

Lekkie odpychanie rozbawionego psa wprawia go w jeszcze większe podniecenie. Tym sposobem dajemy mu się wciągnąć w walkę na niby. Pies znowu pcha się do przodu, prowokując nas, abyśmy go ponownie odepchnęli i tak w kółko. Zabawa rozwija się, przechodząc do etapu gryzienia na niby, kiedy pies delikatnie chwyta w zęby naszą dłoń lub pozwala się chwytać za szczękę. Taka zabawa, jeśli nie jest zbyt gwałtowna, wydatnie wzmacnia więź między panem a psem, gdyż w ten sposób bawią się szczeniaki z jednego miotu.

Klepanie jest najpospolitszą formą kontaktu dotykowego właściciela z psem. Jest to gest o większym znaczeniu dla nas, gdyż używamy go do serdecznych przywitań z miłymi nam członkami naszego gatunku. Klepiąc psa po grzbiecie, bezwiednie traktujemy go jak naszego dobrego przyjaciela. Jak jednak to odbiera sam pies? Psy nie klepią się między sobą, cóż więc ten gest znaczy dla niego? Przypomina mu to raczej trącanie nosem, tak jak szczenięta trącają brzuch matki, a osobniki podporządkowane wyrażają swoją uległość wobec dominanta. Psu musi wiec ten gest sprawiać szczególną przyjemność, gdyż stanowi demonstrację naszej „niższości". Ponieważ jednak pies wie, że i tak pan jest przewodnikiem stada, może ten gest odczytać tylko w jeden sposób: jako ośmielający, upewniający sygnał dla osobnika niższego rangą. Psy dominujące w stadzie nieraz wykonują taki gest niby-uległości, aby poprawić samopoczucie podwładnych. Przypuszczalnie w ten sposób pies odbiera nasze klepanie.

Długie, jedwabiste futro niektórych psów aż się prosi, by je głaskać, tak jak głaszcze się kota. Nie robi to na psie aż tak dużego wrażenia, co najwyżej może mu przypominać pierwsze dni życia, kiedy jako małe szczenię był wylizywany ogromnym jęzorem matki.

Dzieci z kolei lubią przytulać psy do siebie, a te chętnie im na to pozwalają. Przypomina im to również czasy szczenięce, kiedy najbezpieczniej czuły się zbite w ścisłą gromadkę, a matka ogrzewała je swoim ciałem.

Wiele psów lubi też, kiedy ktoś je drapie lub pociera w okolicach szczęki. Człowiek wyświadcza wtedy psu taką samą przysługę, jaką często psy świadczą sobie nawzajem. Cierpią one nieraz na lekkie stany zapalne jamy ustnej czy po prostu na bóle zębów, a wtedy przynosi im ulgę ocieranie boków pyska o twarde krawędzie mebli. Kiedy człowiek je w tym zastępuje, sprawia to psu tylko przyjem­ność.

Tym rodzajem kontaktu dotykowego, którego psy zdecydowanie nie lubią, jest natomiast generalne mycie i szczotkowanie przed wystawą. Trwające godzinami kąpiele i zabiegi pielęgnacyjne przewyższają zdolność pojmowania przeciętnego psa. W życiu psiej społeczności kontakty dotykowe nie zajmują nigdy aż tyle czasu. Ponieważ jednak w domowym stadzie psy zajmują pozycję podporządkowaną, nie mają wyjścia i znoszą wszystkie zabiegi z tak stoickim spokojem, jakby znosiły dokuczanie dominującego psa w sforze. Człowiek naprawdę ma szczęście, że trafił na tak wyrozumiałego i chętnego do współpracy przyjaciela.


Jak zachowuje się pies podporządkowany


Najkrótsza odpowiedź brzmi: jak szczeniak! U wielu gatunków zwierząt słabsze osobniki dorosłe w sytua­cji zagrożenia przez osobnika dominującego zachowują się „po dziecinnemu". Jeżeli brak im odwagi, by zdecydo­wać się na konfrontację siłową — stosują zwierzęcy odpowiednik naszego „wywieszenia białej flagi". Chodzi o to, aby zademonstrować takie zachowanie, które skłoni agresora do zaniechania ataku. Jednym z takich za­chowań jest przyjęcie postawy dokładnie przeciwnej po­stawie napastnika. U gatunków, gdzie agresor atakuje z pochyloną głową — osobnik podporządkowany swoją unosi. U zwierząt, wśród których napastnik podnosi głowę, aby wydać się większym — osobnik atakowany ją opuszcza. Jeśli agresor jeży sierść — u osobnika podporządkowanego leży ona gładko. Tam, gdzie pies dominujący stoi wyprostowany — podporządkowany przykuca.

Drugi wariant unieszkodliwienia wyższego rangą przeciw­nika polega na wywołaniu u niego nastroju, który wygasi wrogie uczucie. Dorosłe osobniki zwykle powstrzymują się od atakowania młodych własnego gatunku, toteż gdy widzą, że dorosły pies raptem zaczyna zachowywać się jak szczeniak, hamują odruch ataku.

Psy stosują dwa warianty postawy podporządkowanej: bierną i czynną. Postawa bierna występuje wtedy, kiedy słabsze zwierzę nie ma wyboru. Osobnik silniejszy zbliża się i stwarza konkretne zagrożenie. Toteż osobnik słabszy przypada do ziemi, aby się wydać jak najmniejszym. Jeżeli i to nie pomaga, przewraca się na grzbiet, wy­machując łapami w powietrzu. Czasem także popuszcza małą ilość moczu. Jest to wierna kopia zachowania małego szczeniaka, którego matka liże po brzuszku, pobudzając tym wypływ moczu (bardzo młode szczenięta nie umieją jeszcze siusiać same; matka musi przewracać je nosem na grzbiet i wylizywać brzuszki tak długo, aż mocz zacznie wypływać). W ten sposób dorosły, lecz słabszy pies uruchamia u silniejszego mechanizm hamujący, który działa bez pudła.

Można też udawać szczeniaka w sposób bardziej aktywny. Jeżeli słabszy osobnik chce zbliżyć się do silniejszego, położenie się na grzbiecie nie załatwia sprawy. Musi w jakiś sposób zasygnalizować, że nie ma żadnych złych zamiarów. Służy do tego naśladowanie innego zachowania szczeniąt, tym razem trochę starszych, łączące płaszczenie się z lizaniem po pysku. Normalnie w wieku około miesiąca szczeniaki zaczynają domagać się od rodziców stałego pokarmu. Otrzymują go, unosząc pyszczki do poziomu starszego psa, trącając go nosem i liżąc tak długo, aż wypluje im z pyska zjedzony właśnie kąsek. W podobny sposób pies demonstruje „czynne podporządkowanie". Kłopot z tym tylko, że jest mniej więcej takiego samego wzrostu jak pies dominujący. Jeśliby więc zwyczajnie zbliżył się do niego i zaczął go lizać po pysku, tamten mógłby to uznać za zbytnią bezczelność.

Aby uniknąć nieporozumienia, słabszy pies przypada do ziemi, na wpół się czołgając, przez co zaczyna przypominać rozmiarami szczeniaka. Z tej pozycji podnosi głowę na wysokość pyska silniejszego psa i demonstruje odpowiednie szczenięce zachowanie.

Naśladując szczenięcy sposób dopominania się o jedzenie, pies nisko stojący w hierarchii może podejść do każdego innego psa w stadzie, nie narażając się na atak. Zachowując takie zasady współżycia, zwierzęta mogą bezkonfliktowo bytować obok siebie.


Czy to prawda, że pokonany pies nadstawia napastnikowi gardło


Nieprawda! Jest to wersja lansowana przez znanego austriackiego biologa Konrada Lorenza, który wielo­krotnie zaobserwował, że kiedy pies lub wilk w walce zwyciężał rywala, to zanim w końcu go zagryzł, pokonany odwracał głowę, nadstawiając zwycięzcy nie chronione niczym gardło. Podstawiając swoją żyłę jarzmową prosto pod kły przeciwnika, zdawał się na jego łaskę i niełaskę, i — o dziwo! — wygrywający pies respektował ten gest poddania się i po rycersku rezygnował z zadania śmiertelnego ciosu. Lorenz był tak dalece pod wrażeniem tego „dżentel­meńskiego" zachowania, że aż wysunął na ten temat całą teorię.

Niestety, jest to błędna interpretacja psiego zachowania. W scence, którą widział Lorenz, jedno zwierzę stało sztywno z głową odwróconą w inną stronę, a drugie pociągało nosem i kłapało zębami na wysokości jego pyska. Lorenz wyciągnął wnioski, że osobnik kłapiący zębami to zwycięzca w walce, który chciałby zatopić kły w szyi pokonanego przeciwnika, ale powstrzymuje go przed tym „odsłonienie czułego miejsca" przez zwyciężonego. Tymczasem było akurat na odwrót. Pies, który kłapał szczęką przy pysku

drugiego, był osobnikiem słabszym, który wcielał się w rolę „szczeniaka proszącego o smaczny kąsek". Ten z odwróconą głową był natomiast osobnikiem dominującym, który z pogardą udawał, że nie widzi, jak mu się tamten (dosłownie!) „podlizuje".

W tych rzadkich przypadkach, kiedy walka przybiera rzeczywiście poważny obrót, nadstawianie gardła nic nie da. Jedyną szansą dla pokonanego psa jest ucieczka — jak najszybciej i jak najdalej od miejsca walki — inaczej zginie. W taki sposób są odpędzane od stada młode samce wilków lub dzikich psów. Jeżeli stoczyły walkę z przewodnikiem stada i zostały pokonane, muszą odejść i albo żyć samotnie, albo z innymi podobnymi „wyrzutkami" utworzyć własne stado.

Dla psa trzymanego w domu takie sytuacje nie mają znaczenia. Przewodnikiem stada jest tu pan, a z nim nie będą przecież wdawać się w walkę. Żyją sobie spokojnie na pozycji podporządkowanej i dobrze im z tym, dopóki... nie pojawi się listonosz! Jest on członkiem obcego stada, więc trzeba z nim natychmiast się zmierzyć. Jeżeli miał przy tym pecha i przeczytał którąś z książek Lorenza, to próba „nadstawiania gardła" biegnącemu w jego stronę psu może się źle skończyć.


Dlaczego przestraszony pies podkula ogon


Na pewno każdy nieraz widział psa z ogonem pod-winiętym pod siebie, ale co dokładnie oznacza ten gest w psim „języku ciała"? Właściwie dlaczego taka postawa ma związek z uczuciami strachu, niepewności, podległości, niskiej pozycji społecznej i „podlizywania się", podczas gdy ogon podniesiony sztywno w górę oznacza pozycję domi­nującą?

Nie chodzi tu o sam ogon, ale o to, co jest pod nim. Podwijając ogon pod siebie i wciskając go między tylne nogi, pies o niskiej pozycji w stadzie odcina tym samym sygnały zapachowe emitowane przez jego gruczoły około-odbytowe. Kiedy natomiast spotykają się dwa psy wysokiej rangi, oba dumnie trzymają podniesione ogony, aby móc nawzajem obwąchać ich okolice. Wydzielina gruczołów okołoodbytowych zawiera bowiem osobistą nutę zapachową identyfikującą ich posiadacza, toteż tłumienie tego zapachu wtulonym ogonem jest u psów tym samym, czym u ludzi nieśmiałych zakrywanie twarzy.

U psów domowych chowanych pojedynczo ten gest nie ma większego znaczenia. Wśród psów w grupach o własnej, wewnątrzstadnej hierarchii jest to natomiast ważny sygnał,

chroniący słabszych członków stada przed agresją silniejszych. Jeszcze większe znaczenie ma to wśród żyjących na wolności wilków. Można zaobserwować, jak wilk o niskiej randze, w miarę zbliżania się do osobnika stojącego wyżej w hierar­chii, podkula coraz bardziej ogon, wciskając go między tylne nogi. Im bardziej oddala się natomiast od wilka dominującego, tym wyżej ponownie podnosi ogon.

U wilków „sygnalizacja ogonowa" jest nieco inna niż u psów. Każdy wilk ma na ogonie, około siedmiu i pół centymetra od jego nasady, dodatkowy gruczoł ogonowy, przypominający z daleka ciemną plamkę. Jest to mały gruczołek skórny, wytworzony z przekształconego gruczołu łojowego, otoczony wieńcem sztywnych, czarno zakoń­czonych włosków, wydzielający substancję podobną do tłuszczu. Jego rola, podobnie jak gruczołów okołood-bytowych, jest ściśle związana z sygnalizacją zapachową. Istotne jest też, że umiejscowiony jest na zewnątrz ogona, stanowi bowiem odpowiednik strefy przy odbytowej. W ten sposób jeden wilk obwąchujący tylne partie ciała drugiego może natrafić na jeden rodzaj zapachu, kiedy ogon jest uniesiony do góry (z gruczołów okołoodbytowych), a inny, kiedy ogon jest opuszczony (z gruczołu ogonowego). Widać więc, że sygnalizacja zapachowa u wilków jest bardziej skomplikowana niż u psów.

Nie wiadomo dokładnie, dlaczego u psów gruczoł ogonowy uległ zanikowi. Wszystkie inne zmiany, jakie zaszły w ciągu tych dziesięciu tysięcy lat, odkąd wilk stał się psem — zostały skrupulatnie wykorzystane przez ludzi do wyselekcjonowania ras znacznie różniących się cechami jakościowymi. Rolę gruczołu ogonowego u wilków do­strzeżono natomiast dopiero niedawno, trudno więc przypusz­czać, aby mogli na nią zwrócić uwagę dawniejsi hodowcy.

W każdym razie pies musiał utracić tę cechę bardzo wcześnie, gdyż nie występuje ona u żadnej psiej rasy. Jest to jedyna różnica między wilkiem a psem, która do dziś nie została wyjaśniona.

Trzeba jeszcze dodać, że sposób trzymania ogona zarówno u psów, jak u wilków działa nie tylko jako sygnał zapachowy, lecz i optyczny. Dzięki niemu można, obserwując z daleka spotkanie dwóch osobników, na pierwszy rzut oka po samych ich sylwetkach poznać, który z nich jest dominujący, a który podporządkowany. Widać też od razu, czy w tym układzie sił nie szykują się jakieś zmiany, na przykład czy osobnik stojący nisko w hierarchii nie zamierza wywalczyć sobie wyższej pozycji.


Jak zachowuje się pies dominujący


Właściciele psów przeważnie obserwują u swoich pupili zachowania przyjazne bądź uległe, gdyż w tej namias­tce stada człowiek pełni rolę przewodnika. W grupie psów żyjących wspólnie można natomiast zauważyć, jak pies o cechach przywódczych traktuje swoich „podwładnych". Przywódca, którego pozycja jest zagrożona, najpierw będzie postawą i zachowaniem sygnalizował gotowość do ataku. To zazwyczaj wystarczy, aby zniechęcić rywala.

Zachowań sygnalizujących gotowość do agresji jest dziesięć, przy czym każde sygnalizuje przeciwnikowi co innego:

1. Górna warga podciągnięta w górę, a dolna opuszczona. Obnażone siekacze i kły dają do zrozumienia, że pies jest gotów ich użyć.

2. Pysk otwarty, co sugeruje, że szczęki są gotowe do chwytu.

3. Kąciki pyska wysunięte do przodu, a nie jak podczas demonstracji przyjaznego nastroju, chęci do zabawy bądź postawy podporządkowanej, kiedy kąciki pyska są odciągnięte w tył aż do uszu. Taka mimika wskazuje, że ten pies nie jest ani przyjazny, ani chętny do zabawy, ani — tym bardziej — do podporządkowania się komukolwiek.

4. Uszy wyprostowane ku przodowi — nawet te z obwis­łymi uszami próbują utrzymać je w takiej pozycji. Ma to pokazać przeciwnikowi, że pies jest czujny i nie umknie jego uwagi żaden podejrzany szmer. Przy okazji daje też do zrozumienia, że jest na tyle pewny swojej przewagi, że nie musi chronić swoich uszu.

Wyżej wymienione sygnały gotowości do agresji wyraża mimika. Pozostałe są manifestowane całym ciałem.

5. Ogon wysoko w górze, inaczej niż przy postawie podporządkowanej, kiedy pies wciska go między nogi. Trzymanie ogona w górze umożliwia rozchodzenie się zapachów emitowanych przez gruczoły okołoodbytowe. Ułatwia to identyfikację psa i daje poznać psu niższej rangi, z kim ma do czynienia.

Pewne zmiany w wyglądzie sygnalizującego gotowość do agresji psa mają stworzyć złudzenie, że jest on większy niż w rzeczywistości.

6. Pewne partie uwłosienia na łopatkach, grzbiecie i zadzie jeżą się w szczytowej fazie postawy agresywnej.

7. Równocześnie nogi są maksymalnie wyprostowane, przez co cała postać psa wydaje się bardziej masywna.

8. Ogólny efekt potęguje jeszcze wzrok uporczywie wbity w przeciwnika.

9. Z gardła dobywa się głuche, dudniące warczenie.

10. Wszystkie mięśnie są tak napięte, że uniesiony prosto w górę ogon drży.

Zazwyczaj to wystarczy, aby rywal wystraszył się i uciekł. Pies dominujący przybiera taką sygnalizującą agresję postawę, kiedy uważa, że jego wysoka pozycja w stadzie jest realnie zagrożona. W mniej poważnych przypadkach pies o wysokiej pozycji w stadzie tylko sporadycznie demonstruje swoją władzę. Do tego służą już inne zachowania. Jednym z nich jest ustawianie się naprzeciw osobnika niskiej rangi, jakby blokujące mu drogę. Odpowiednio długie pozostawanie w tej pozycji mówi podporządkowanemu psu: „Kontroluję wszystkie twoje ruchy". Innym jest imitowanie skoku kopulacyjnego, przy czym silniejszy pies opiera się przednimi łapami na grzbiecie lub łopatkach słabszego. Nie ma to nic wspólnego z seksem, stanowi tylko demonstrację: „Moje na wierzchu!"

Innymi sposobami pokazania podwładnym, kto tu rządzi, są sfingowany skok i sfingowana zasadzka. Pies dominujący markuje tu sprężenie się do skoku na wroga, lecz wcale nie wykonuje go do końca. W drugim przypadku przypada do ziemi, jakby się czaił, lecz robi to bardzo ostentacyjnie.

Zazwyczaj słabszy pies od razu pojmuje znaczenie tych gróźb i odpowiednio reaguje.

Oczywiście w zgodnie żyjącym stadzie pies-przewodnik nie musi ciągle przypominać podwładnym o dzielącej ich różnicy. Na ogół w stadzie panuje przyjaźń i dobra organizacja. W obrębie gatunku, dla którego warunkiem przeżycia była współpraca przy polowaniach, dominujące wilki lub psy nie mogły nadmiernie demonstrować swojej władzy.


Dlaczego pies zakopuje kości


Kluczem do zagadki, dlaczego domowe psy czasem zakopują otrzymane od nas kości, jest sposób zdoby­wania zwierzyny przez wilki. Małe zwierzęta, wielkości myszy, wilki tropią i chwytają pojedynczo. Zwykle rzucają się na ofiarę, przygniatają przednimi łapami, zagryzają paroma chwytami szczęk i szybko pożerają. Podobnie postępują z nieco większą zdobyczą, na przykład z królikiem. Jeśli tak niewielkie zwierzę stawia pewien opór, wystarczy nim porządnie potrząsnąć. Zwierzętom średniej wielkości, jak owce lub sarny, przegryzają gardła, co trwa kilka sekund. Zdobyczy tej wielkości nie zostawiają na później, bo nawet młodego jelonka kilka wilków jest w stanie zjeść na miejscu. Przyjmuje się, że dorosły wilk może „na jedno posiedzenie" skonsumować około 9 kilogramów mięsa, a w ciągu doby około 20 kilogramów.

Gdy wilki upolują jakieś duże zwierzę, na przykład jelenia, krowę czy konia — pojawia się problem, co zrobić z nadwyżką mięsa. Nawet wtedy najadają się zwykle do syta, a resztki zostawiają na miejscu, aby później do nich wrócić. Jeśli jednak łup zdobyło tylko kilka dorosłych wilków, na wszelki wypadek mogą oderwać sobie po kawale mięsa i zakopać w ziemi. Zabezpiecza to także mięso przed rabusiami (zwłaszcza takimi jak wrony, kruki i sępy), a latem przed muchami i ich larwami. Zwykle wilki zakopują mięso na miejscu, chociaż czasem zabierają je z sobą do nory.

Zwykle wilk kopie jamę przednimi łapami, trzymając mięso w zębach. Kiedy jama jest już dostatecznie wielka, wilk po prostu rozwiera szczęki i upuszcza w nią zdobycz, po czym ją zakopuje, nasuwając ziemię pyskiem. W odróż­nieniu od kotów, nigdy nie używa do tego przednich nóg. Potem ugniata ją lekko pyskiem i odchodzi. Nazajutrz powraca, przednimi łapami wykopuje mięso, bierze je w pysk, otrząsa z ziemi i siada, by je zjeść.

Można więc się domyślić, kiedy nasz domowy pies nabierze ochoty na zakopanie jedzenia. Przede wszystkim musi go mieć w nadmiarze! Głodny pies, jak jego dzicy przodkowie, zje, ile tylko będzie mógł. Dopiero jeśli coś mu pozostanie, wyniesie to do ogrodu i tam zakopie. Jednak nawet przekarmione psy, jeśli dostają tylko gotową, miękką karmę, nie są w stanie nigdzie z nią pójść. Kości wyniosą natomiast na dwór i zakopią w ziemi.

Nawet jeśli pies nie jest przekarmiony, duża kość, zwłaszcza taka, której nie można pogryźć i zjeść od razu, świetnie się nadaje do odłożenia na potem. Dlatego psy, nawet głodne, najczęściej zakopują właśnie kości.

Psy karmione zbyt obficie i wyłącznie miękką karmą przejawiają szczątkowe pozostałości instynktu zakopywania resztek. Wiedzą, że to, co jest w misce, jest dobre, ale nie są już głodne, próbują więc „zakopać" miskę z jedzeniem w rogu pokoju. Czasem ruchy „zakopywania" są tylko zamarkowane paroma ruchami nosa, które popychają miskę po podłodze, ale nic z tego nie wynika i pies szybko rezygnuje. To zachowanie powinno tylko uzmysłowić jego panu, że daje swemu psu za dużo jedzenia.


Jak często pies jada


Większość właścicieli daje psu dwa posiłki dziennie, nie licząc wody. Jeżeli jedzenie jest urozmaicone, tzn. nie składa się tylko z mięsa — to wystarczy, aby utrzymać zwierzę w dobrej kondycji. Trzeba pamiętać, że także wilki i dzikie psy spożywają pewną ilość materiału roślinnego, zjadając wnętrzności swoich roślinożernych ofiar. Podobne zapotrzebowanie ma również nasz pies domowy. Nie należy jednak próbować „przestawiać" psa na modną obecnie dietę wegetariańską. Z dwojga złego lepsze jest karmienie psa tylko mięsem, gdyż jest głównie zwierzęciem mięsożernym.

Tu i ówdzie pokutuje przesąd, że psom potrzebny jest jeden dzień postu w tygodniu. Wyciągnięto ten wniosek z faktu, że wilki w stanie dzikim potrafią przez dłuższy czas obywać się całkiem bez pożywienia. W skrajnych warunkach odnotowano rekordową głodówkę trwającą czternaście dni! Tak, ale w przyrodzie po okresach wymuszonego postu polowanie w końcu się udaje i następuje wielkie obżarstwo połączone z przy­spieszonym trawieniem. To zresztą wcale nie znaczy, że ten model żywienia należy zalecać. Kiedy bowiem wilki znajdują się na terenie bogatym w zwierzynę — jedzą kilka razy dziennie.

Nie zapominajmy też, że i nasi praprzodkowie przeżywali na przemian dni obżarstwa i głodu. Mimo to obecnie wolimy odżywiać się regularnie. Dotyczy to również psów.


Dlaczego owczarki są tak przydatne do pasienia owiec


Nieraz podziwiamy transmitowane przez telewizję konkursy sprawności psów pasterskich. Wydaje się wtedy, że między przewodnikiem a psem istnieje jakaś więź telepatyczna. Łatwo ją wytłumaczyć. Zwróćmy uwagę na zachowanie psów lub wilków w czasie zbiorowych polowań. Pracujący owczarek po prostu dostosowuje odziedziczone po przodkach zwyczaje myśliwskie do wymagań pasterza. Spróbujmy więc wyobrazić sobie, jak zachowuje się stado wilków okrążające zwierzynę.

Kto raz był okrążony przez watahę, zapamięta to do końca życia. Nawet jeśli stado jest syte i składa się z osobni­ków, które znamy od szczeniaka, widok otaczających nas wachlarzowato drapieżników ma w sobie coś niesamowitego. W tym momencie chyba już wiemy, co czuje zaszczuty jeleń, a z drugiej strony — co musi robić owczarek, aby zaganiać owce. Musi sam zastępować całą watahę! Jest to wyjątkowo trudne zadanie, gdyż proporcje są odwrócone: zamiast grupy drapieżników atakujących jedną ofiarę jeden drapieżca przypada na całe stado ofiar. Biedny owczarek musi więc pracować za dziesięć wilków, toteż zwykle psy te żyją krócej niż inne — tak wyczerpująca jest ich praca.

Owczarki podejmują ten nadmierny wysiłek, bo w swej wilczej mentalności nie pojmują, że ani po lewej, ani po prawej stronie nie ma żadnego „wilka" do pomocy. Muszą więc same wykonać wszystkie manewry oskrzy­dlające; to przyczajają się, to biegają, to zataczają koła, bo tak każe im instynkt.

Taktyka łowiecka wilków opiera się na czterech zasadach, które każdy osobnik wysysa z mlekiem matki. Pierwsza głosi, że po odłączeniu od stada pojedynczej sztuki wszystkie wilki muszą być od niej w równej odległości. Druga — że każdy wilk, okrążając zdobycz, powinien zachowywać taką samą odległość od członków watahy po lewej i po prawej stronie. To wszystko powoduje, że wilki okrążają swoją ofiarę równym kołem. W miarę przybliżania się do niej koło się zacieśnia, ale jednakowy dystans między ofiarą a każdym z napastników zostaje zachowany. Kiedy tę czynność owczarek wykonuje sam, ugania się z miejsca na miejsce, jakby chcąc zastąpić każdego z nieobecnych „członków watahy" i ustalając swój własny, umowny dystans między sobą a owcami.

Trzecią zasadą zbiorowego polowania wilków jest element zasadzki. Któryś wilk odłącza się od stada i przyczaja się na własną rękę, znikając z pola widzenia ofiary. Leży spokojnie w ukryciu, czekając, aż reszta stada nagoni prawie już osaczoną zwierzynę w jego stronę. Podobnie postępuje owczarek, kładąc się i obserwując uważnie owce. Ponieważ jednak nie ma komu napędzić ich na niego, musi znów biegać i sam je okrążać.

W grupowym polowaniu wilków czwartą i najważniejszą regułą postępowania jest posłuszeństwo wobec przewodnika stada. To on inicjuje poszczególne czynności i decyduje, którą sztukę wziąć na cel i odłączyć. Inne wilki uważnie

patrzą i naśladują. Bez współpracy bowiem polowanie by się nie udało. Dla owczarka takim „wilkiem-przewodnikiem" jest owczarz i jego komendy muszą być natychmiast wykonywane.

Owczarz używa dziesięciu komend, które instruują psa, co ma robić:

1. Stój! (ma przerwać to, co akurat robi);

2. Leżeć! (ma położyć się, przyczajony jak w zasadzce, i obserwować owce);

3. Nawracaj z lewej! (ma zbliżyć się do owiec z lewej strony i stąd je okrążać);

4. Nawracaj z prawej! (to samo z przeciwnej strony);

5. Chodź tu! (ma wrócić do owczarza, gdziekolwiek by był);

6. Dalej! (ma podbiec do stada, bez względu na to, gdzie ono jest);

7. Wróć! (ma oddalić się od stada);

8. Powoli! (ma zwolnić tempo);

9. Szybciej! (ma przyspieszyć tempo);

10. Dosyć! (ma zostawić owce i wrócić do owczarza).

Używając tych komend, wykorzystując instynkty myś­liwskie psa, owczarz może świetnie wyszkolić owczarka. Polecenia przekazuje mu za pośrednictwem gwizdków, ustnych komend i gestów.

Ciekawe, że największą trudność sprawia nauczenie psa pędzenia stada tak, by oddalało się od owczarza. Jest to sprzeczne z naturalnymi instynktami psa, gdyż na normalnym polowaniu wilk-przewodnik (którego rolę pełni owczarz) nigdy nie żądałby od swoich podwładnych odpędzania od niego zwierzyny. Ponieważ jednak owczarek jest swemu panu posłuszny, musi nauczyć się wykonywać ten rozkaz.

Może się zdarzyć, że niezdyscyplinowany owczarek posunie się za daleko w symulacji ataku i zacznie rzeczywiście podszczypywać owce po nogach. Zdarza się to jednak rzadko, gdyż rasy psów owczarskich (szczególnie owczarki szkockie) poddawane są selekcji na wyeliminowanie przejścia z fazy krążenia zwierzyny do fazy ataku.


Dlaczego niektóre psy myśliwskie wystawiają zwierzynę


Wyspecjalizowaną rasą psów myśliwskich są pointery. Wykrywają one zwierzynę (zwykle ptactwo) węchem, a kiedy ją zwietrzą, zastygają w charakterystycznej stójce. Pies stoi wtedy z opuszczoną głową, wyciągniętą do przodu szyją i ogonem trzymanym sztywno w pozycji poziomej. Jedną przednią nogę trzyma w powietrzu, jakby zatrzymaną w pół kroku. Dobry pointer długo wytrzyma w tej pozycji, tylko lekkie drganie ogona zdradza, jak jest podniecony i napięty.

W końcu myśliwy strzela do wystawionego ptaka, co automatycznie zwalnia psa ze stójki. Wtedy tropienie zaczyna się od początku.

Czasem do polowania używa się pary pointerów. Jeden pies potrafi bowiem pokazać tylko kierunek ukrycia się zwierzyny, ale nie może równocześnie wskazać odległości. Gdy tę samą zwierzynę wystawia równocześnie inny pointer z drugiej strony, myśliwy otrzymuje już gotowe „współ­rzędne", dzięki czemu może mierzyć bardzo precyzyjnie. Błędne jest przekonanie, że stójka nie należy do naturalnych zachowań psa. Kiedy wilki zwietrzą łup, najpierw osobniki dominujące zastygają w bezruchu, ustawiając się przodem do źródła zapachu. Inne wilki dołączają się do nich, próbując też złapać ten zapach w nozdrza. Następuje krótka przerwa, podczas której cała wataha koncentruje się na łapaniu wiatru; dopiero potem zaczyna się następna faza polowania. A więc pointer zatrzymał się na etapie tej przerwy w wilczym polowaniu. Jedyną różnicą między zachowaniem psa domowego a dzikiego jest nie sama „stójka", lecz umiejętność jej przedłużania. Ale w tym właśnie wyspecjalizowała się ta rasa i na tę zdolność ją selekcjonowano.

Pointery wystawiają, a setery siadają i w ten sposób dają znać, że zwietrzyły ptaka. Dlatego też nazwa „seter" pochodzi od angielskiego słowa „to sit" — siadać.

To zachowanie ma znowu związek z opisywaną poprze­dnio fazą wilczych łowów, w której jeden wilk przypada w ukryciu, a inne napędzają na niego zwierzynę. Teraz dzięki selekcji stało się to specjalnością tej rasy.

Liczne rasy aporterów, które biegną na poszukiwanie zastrzelonej zwierzyny, aby przynieść ją myśliwemu, naśladują inny element wilczego polowania. Wilki przynoszą część zdobyczy do nory dla samic po oszczenieniu lub dla szczeniąt za młodych, aby same mogły zdobywać pożywienie. Zdolność bezinteresownego aportowania, udoskonalona u wielu współczesnych ras psów myśliwskich wzięła się właśnie ze zwyczaju dzielenia się zdobyczą ze słabszymi.

Utrwaleniu tego odruchu służy popularna zabawa z psem polegająca na przynoszeniu rzuconego przez człowieka patyka lub piłki.


Dlaczego psy czasem jedzą trawę


Zarówno psy, jak i koty, mimo że są drapieżnikami, lubią czasem łapać zębami i jeść źdźbła trawy w ogrodzie. Zazwyczaj ich nie połykają, tylko wysysają sok, wypluwając stałą tkankę roślinną. Stwierdzono, że dla kotów trawa jest źródłem witamin, zwłaszcza kwasu foliowego, którymi uzupełniają swoją mięsną dietę. Być może z psami jest podobnie, choć podaje się jeszcze inne przyczyny takiego stanu rzeczy.

Niektórzy posiadacze psów zauważyli, że ich pupile interesują się trawą tylko wtedy, kiedy cierpią na jakieś zaburzenia w trawieniu. Często też po najedzeniu się trawy zaraz wymiotują. Można się domyślać, że po trawę sięgają psy, które otrzymują w paszy zbyt mało balastu i to jego niedobór spowodował ich złe samopoczucie. Spożycie nieodpowiedniej trawy pogarsza ich stan — stąd wymioty.

Istnieje też pogląd, że psy, które zjadły coś niestrawnego, celowo jedzą trawę, aby zmusić się do wymiotów. Nie jest to jednak hipoteza zbyt prawdopodobna, gdyż psom wymioty przychodzą łatwo i nie muszą sztucznie ich wywoływać.



Czy pies ma dobry wzrok


Zasadniczo psy widzą dobrze, lecz pod wieloma względami inaczej niż my. Przez wiele lat sądzono, że psy nie odróżniają kolorów i widzą wszystko w tonacji czarno-białej. W tej chwili wiadomo już, że tak nie jest, niemniej kolor dla psów nie jest czymś specjalnie ważnym. Rzecz w stosunku pręcików do czopów na siatkówce oka psa — psy mają więcej pręcików niż ludzie. Pręciki umożliwiają odróżnianie barw czarnej i białej oraz ułatwiają widzenie w półmroku; natomiast czopki umożliwiają widzenie kolorów. Oczy psa mają więcej pręcików, gdyż w naturze porą największej aktywności psowatych jest świt i zmierzch. Jest to widzenie zmrokowe, typowe dla większości ssaków. Człowiek, o „dziennym" rodzaju widzenia, jest pod tym względem nietypowym ssakiem.

Pewna, choć nieduża liczba czopków na siatkówce oka psa świadczy o tym, że w pewnym stopniu pies musi dostrzegać kolory. Najtrafniej ujął to biegły okulista Gordon Walls: „Zwierzę na poły nocne, bogato wyposażone w pręciki (jakim jest pies — przyp. aut.), może postrzegać najostrzejsze pasma widma barwnego najwyżej jako lekko pastelowe odcienie". W każdym razie lepiej, że pies idąc z nami na spacer widzi przynajmniej pastelowe tony otaczającego pejzażu, niż miałby nie dostrzegać ich w ogóle.

W słabym świetle pies ma natomiast nad nami przewagę. Tylna ściana jego gałki ocznej zawiera warstwę odbijającą światło, co wydatnie wzmacnia widoczność obrazu. Ten sam mechanizm funkcjonuje u kotów, dlatego ich oczy, podobnie jak oczy psów, świecą w ciemności.

Dalsze różnice między naszymi a psimi oczami polegają na tym, że psy dokładniej widzą wszelkie poruszenia, gorzej zaś szczegóły obrazu. Nieruchomy obiekt znajdujący się w dużej odległości może nie być przez nie zauważony. To dlatego wiele gatunków zwierząt, na które polują psowate, ratuje życie zastygając w bezruchu, zamiast podejmować próby ucieczki. Doświadczalnie stwierdzono, że pies nie zauważy swojego właściciela z odległości około 300 metrów, jeśli ten nie będzie się ruszał. Owczarek z odległości nawet mili (około 1600 metrów) dostrzeże natomiast owczarza, który daje mu energiczne sygnały gestami rąk. Wyczulenie na ruch jest szczególnie ważną cechą psiego wzroku w czasie długiego pościgu za zwierzyną. Kiedy bowiem ofiara ucieka, oczy psa osiągają maksimum sprawności.

Przy polowaniu dużą rolę odgrywa u psa jego szerokie pole widzenia. Najszersze, dzięki wąskiej głowie, ma chart — do 270°. Pole widzenia przeciętnego psa sięga około 250°, u ras o spłaszczonej części twarzowej nieco mniej, zawsze jednak jest szersze niż u człowieka, u którego wynosi 180°. Oznacza to, że pies może dostrzegać nawet małe poruszenia na dużo szerszym horyzoncie niż my, płaci jednak za to mniejszym o połowę zasięgiem widzenia obuocznego. Dlatego człowiek lepiej od psa potrafi oceniać odległość.



Czy pies ma dobry słuch


Psy słyszą dźwięki o niskiej częstotliwości mniej więcej tak samo jak my. Dźwięki wysokie słyszą natomiast dużo lepiej. Górna granica częstotliwości bodźców akus­tycznych słyszalnych przez człowieka waha się od trzydziestu tysięcy herców w dzieciństwie, poprzez 20 tysięcy w wieku dojrzałym, do dwunastu tysięcy na starość. Górna granica słyszalności u psa wynosi natomiast 35—40 tysięcy herców, a według najnowszych badań rosyjskich nawet 100 tysięcy.

Dzięki temu pies słyszy to, co dla nas jest ultradźwiękiem. Jeżeli nagle, bez widocznej przyczyny, nadstawia uszu i zaczyna nasłuchiwać — może to oznaczać, że usłyszał niesłyszalny dla nas pisk myszy lub nietoperza. Tak czuły słuch rozwinął się u dzikich przodków psa, gdyż był im potrzebny do wykrywania drobnej zwierzyny — takiej jak gryzonie.

Dzięki temu zmysłowi naszym psom domowym można przypisywać zdolności z pogranicza telepatii. Zaobserwujmy zachowanie psa, gdy jego pan wraca z pracy. Zanim ktoś z domowników usłyszy jakiś konkretny odgłos, pies już zrywa się ze swojego posłania i niespokojnie kręci przy drzwiach. Jeżeli pan wraca do domu piechotą, pies jest w stanie odróżnić jego kroki od kroków setek innych ludzi na ulicy. Jeżeli zaś przyjeżdża samochodem — odróżnia odgłos silnika od wszystkich innych przejeżdżających pod domem.

Jeżeli komuś trudno uwierzyć w aż tak wielką czułość słuchu psa, wystarczy uświadomić sobie, że w stanie dzikim wilki słyszą wycie innych wilków z odległości ponad czterech mil (około sześciu i pół kilometra).


Jak czuły jest psi węch


W świecie zapachów człowiek zajmuje dosyć podrzędną pozycję. Skala doznań węchowych przeciętnego psa jest nam tak obca jak temuż psu — powiedzmy — wyższa matematyka! Czułość węchu człowieka i psa trudno obiektyw­nie porównać. Niektóre autorytety naukowe oceniają, że jest między nimi różnica jak l: 100, inne sądzą, że pies przewyższa nas pod tym względem milion, a nawet sto milionów razy!

Tak naprawdę porównywalna może być tylko zdolność wyczuwania określonej substancji chemicznej. Na niektóre zapachy, takie, które nie mają dla nich żadnego praktycznego znaczenia —jak na przykład kwiatów — psy reagują tylko nieco silniej niż my. Jeśli chodzi natomiast o wyczuwanie na przykład kwasu masłowego, który jest składnikiem potu, testy wykazały, że psy są nań przynajmniej milion razy wrażliwsze niż my.

Imponujące są wyniki prób na wykrywanie zapachu potu. Znany jest na przykład „test rzuconego kamienia", polegający na tym, że spośród sześciu ludzi każdy podnosi z ziemi kamyk i odrzuca go tak daleko, jak tylko może. Badany pies może wtedy powąchać rękę któregoś z tych ludzi, po czym biegnie i bezbłędnie aportuje właściwy kamyk. Wystarczy, aby człowiek trzymał go w dłoni przez czas potrzebny na wykonanie rzutu, a już zostaje na nim wystarczająca ilość potu, aby pies ją rozpoznał.

Jeszcze bardziej zaskakujący jest „test szklanych płytek". Polega na tym, że człowiek dotyka przez chwilę czubkiem palca tylko jednej z zestawu szklanych płytek. Potem przechowuje się je około sześciu tygodni, ale i tak po tym okresie pies potrafi rozpoznać płytkę.

Zapach potu z ludzkich stóp jest dla psa jeszcze łatwiej rozpoznawalny. Psy rasy bloodhound potrafią wytropić człowieka, idąc po śladzie sprzed czterech dni, na dystansie do stu mil. Indywidualny zapach stóp ludzkich jest dla psa tak silnie wyczuwalny, że potrafi on zidentyfikować konkretnego człowieka na obszarze wydeptanym przez setki obutych stóp.

Ponieważ pies posiada około 220 milionów komórek węchowych (człowiek ma ich tylko 5 milionów), możliwości jego nosa są często wykorzystywane. Wymienione już bloodhoundy wsławiły się tropieniem zbiegłych niewolników, a potem zwykłych przestępców, ale mało kto wie, że psy potrafią także odróżnić po zapachu bliźnięta jednojajowe od dwujajowych. Indywidualny zapach człowieka jest bowiem cechą dziedziczną, a więc u bliźniąt jednojajowych jest identyczny i nawet pies go nie rozróżni, natomiast bliźnięta dwujajowe mają każde inny zapach, rozpoznawany przez psa z łatwością.

Do najbardziej typowych zadań dla psiego nosa należą: wykrywanie trufli pod ziemią, narkotyków i materiałów wybuchowych w bagażach oraz ludzi pod lawinami. Najpopularniejsze narkotyki, jak marihuana, kokaina i heroina, mają charakterystyczny zapach, który psy potrafią wywęszyć, mimo że przemytnicy robią wszystko, aby je zamaskować. Ale nawet korzenne przyprawy, perfumy, tytoń, cebula czy naftalina umieszczane wokół paczuszek z narkotykami nie są w stanie zmylić szkolonego psa z brygady antynarkotykowej. Z kolei psy z brygad antyterrorystycznych z łatwością rozpoznają zapach siarki charakterystyczny dla prochu strzelniczego oraz kwaśny zapach nitrogliceryny. Jeśli chodzi o rozróżnianie zapachów, psiemu nosowi nie dorównało dotąd żadne urządzenie zbudowane przez człowieka.

Na kształtowanie się w trakcie ewolucji nadzwyczajnych walorów węchu psa wpłynęła potrzeba rozpoznawania potencjalnej zdobyczy z dużej odległości. Zaobserwowano, że wilk był w stanie wyczuć z wiatrem zapach jelenia z odległości około półtorej mili. Kiedy tylko wataha zwietrzy tak dużą zwierzynę, wszystkie zastygają w bezruchu i ustawiają się przodem do ofiary. Stoją tak przez chwilę, upewniając się, czy to rzeczywiście ten zapach, potem zbijają się w gromadkę, nosami do siebie, z ogonami drżącymi z podniecenia. Po jakichś dziesięciu—piętnastu sekundach zgodnie ruszają do ataku. Dla tej grupy zwierząt, zwłaszcza gdy żyją na dalekiej Pomocy, ostrość powonienia decyduje o życiu lub śmierci, ale i nasze psy domowe odziedziczyły tę cechę.


Dlaczego pies lubi tarzać się w nieczystościach


Pies może zaszokować swego pana, jeśli nagle przyjdzie mu chętka położyć się na jakimś cuchnącym przedmiocie i z zapałem się w nim wytarzać. W czasie długiego spaceru może się natknąć na padlinę w stanie rozkładu, krowi placek lub końskie łajno. Usiłuje ponoć w ten sposób zagłuszyć swoim zapachem woń rywala, podobnie jak pies, który znajduje „wizytówkę zapachową" innego psa na słupku i musi natychmiast pokryć ją swoim zapachem, sikając dokładnie w tym samym miejscu.

W tym rozumowaniu tkwi jednak błąd. Osobisty zapach zostawiony przez ocierającego się o coś psa jest dużo słabszy niż zapach jego moczu i kału. Cuchnące substancje, w których pies się tarza, mają własny silny odór, jeśli więc chodziło o zagłuszenie go, większy sens miałoby oddawanie na nie dużych ilości swojego moczu i kału. Tego jednak nie zaobserwowano u żadnego psa. Chyba więc przyczyna takiego zachowania jest inna.

Jest bardziej prawdopodobne, że pies sam chce przesiąk­nąć obcym zapachem. Tarzając się na krowim placku bądź na równie „aromatycznych" odchodach innych zwierząt, nasyca ich zapachem swoją sierść, dzięki czemu, gdy później poluje na te same zwierzęta, jest dla nich trudny do zwietrzenia. Nawet fetor gnijącej padliny, chociaż nie nadaje psu (wilkowi) zapachu jego zdobyczy, tłumi jego własną woń.

Jeszcze inne znaczenie ma to „perfumowanie się" psa lub wilka żyjącego w stadzie. Jeżeli dziki pies wytarza się w odchodach zwierzęcia, na które normalnie poluje, zapach ten dla innych członków stada jest cenną informacją, że taka zwierzyna znajduje się w pobliżu. Towarzysze obwąchują go starannie i to może być sygnał do grupowego polowania, choć nie zaobserwowano, aby było ono bezpośrednim następstwem opisanego zachowania.

Z drugiej strony w warunkach laboratoryjnych stwier­dzono, że pies tarza się w bardzo różnych, dziwnie pachnących substancjach, jak skórka cytrynowa, perfumy, tytoń i gnijące odpadki. Podważa to zarówno teorię o zagłuszaniu własnego zapachu psa wonią ofiary, jak i o dawaniu tym sposobem sygnału dla stada do wszczęcia polowania. Może każda silnie woniejąca substancja, bez względu na jej rodzaj, wprawia psa w swoiste podniecenie? Nie jest to jednak argument wielkiej wagi, bo trudno go zarówno udowodnić, jak i obalić.

Trzeba też wziąć pod uwagę, że w naturalnym środowisku dzikich przodków psa najczęściej spotykanym źródłem silnego zapachu były odchody zwierzyny łownej. Żadna padlina nie utrzymałaby się bowiem tak długo, aby zacząć się rozkładać i śmierdzieć, bo dużo wcześniej zostałaby zjedzona. A perfum ani tytoniu w takim otoczeniu nie było. Dlatego atawistyczne zachowania współczesnych, domowych psów są tylko szczątkową pozostałością tego, co kiedyś ułatwiało im przeżycie.


Dlaczego psy czasem saneczkują


Pocieranie o ziemię zadem jest u psów normalnym zachowaniem, mającym na celu pozostawienie wydzieliny gruczołów okołoodbytowych. Wiele innych gatunków zwierząt drapieżnych ma również gruczoły wonne w tych miejscach i wyciskając na ziemię ich wydzielinę, zaznaczają granicę swego terytorium. Szczególnie udoskonalona jest ta cecha u wielkiej pandy, u której zarówno osobniki męskie, i jak żeńskie regularnie obchodzą swój teren, zatrzymując się przy każdym kamieniu lub pniu drzewa i ocierają o nie swoje zady, znacząc je wydzieliną.

Jednak u trzymanego w domu psa takie suwanie pośladkami po ziemi, nazywane przez weterynarza „sanecz­kowaniem", nie zawsze jest zdrowym, normalnym objawem. Badanie często „saneczkujących" psów wykazało, że cierpią na zapalenie zatok przy odbytowych, co sprawia im ból. Ruchy trące mają wtedy przynieść ulgę.

Zatoki przyodbytowe są parzystymi otworami wielkości ziaren grochu, po obu stronach odbytu psa, około 5—6 milimetrów od jego ujścia. Zatoki te opróżniane są automatycznie; ilekroć pies oddaje kał, dodaje do niego swojej silnie pachnącej wydzieliny. Na zapach ten nie mają wpływu sezonowe zmiany poziomu hormonów. „Akcent zapachowy" dodawany do kału nie ma nic wspólnego ze sferą zachowań płciowych. Ma natomiast związek z „zapa­chowym identyfikatorem psa". Wśród ludzi czynnikami identyfikującymi są ich twarze, z tym że kryminalistów rozpoznajemy także po odciskach palców, a tych, co do nas napisali — po ich podpisie. Dla psów identyfikatorem jest ich niepowtarzalna nuta zapachowa.

Kiedy spotkają się dwa psy o wysokiej pozycji w hierarchii stadnej, zaczynają obwąchiwać swoje podogonia. Sztywno uniesione w górze ogony lekko drżą, co podrażnia nieco zatoki przyodbytowe i wydostaje się z nich odrobina wonnej wydzieliny. Zapach jej działa na psy tak jak na nas widok twarzy dawno nie widzianych przyjaciół. W tym zapachu zawarte są informacje o stanie zdrowia, aktualnym nastroju ich posiadaczy i nie wiadomo, jakie jeszcze, ale na pewno pełniące ważną rolę w życiu społecznym psów.

Z tego też względu zablokowanie tych zatok jest dla psa swego rodzaju kompromitacją towarzyską. Pies cierpiący na tę dolegliwość rozpaczliwie trze tylną częścią ciała o ziemię, aby uwolnić się od kłopotliwej blokady.


Jak suka postępuje ze swymi szczeniakami


Ciąża u suki trwa dziewięć tygodni. Na dzień przed porodem suka staje się niespokojna i nie chce jeść. Może być wtedy agresywniejsza wobec obcych, za to bardziej przyjazna dla domowników. Jeżeli ma przygotowane specjalne legowisko, przed samym porodem kładzie się w nim na boku, grzbietem do ściany. Przyspieszone oddychanie na przemian ze zwolnionym sygnalizują, że zbliża się rozwiązanie.

Porodowi pierwszego szczeniaka towarzyszy drżenie ciała matki i gwałtowne ruchy tylnych nóg. Szczenięta rodzą się mniej więcej co pół godziny. Po urodzeniu każdego z nich suka wykonuje instynktowne czynności: usuwa błony płodowe; wylizuje szczeniaka, dopóki nie zacznie sam oddychać; przegryza pępowinę w odległości 5—7,5 centymetra od brzuszka szczenięcia; zjada łożysko i podpycha szczenię w stronę swego brzucha. Potem zwija się w kłębek wokół już urodzonego szczeniaka i czeka na następne. Wydanie na świat miotu o średniej liczebności pięciu szczeniąt zajmuje kilka godzin.

Zachowanie suki i przebieg porodu są na ogół podobne jak u kotki. Różnice dotyczą przygotowania legowiska do porodu. Suka nawet w przygotowanej dla niej skrzynce wykonuje rozpaczliwe ruchy, jakby chciała wygrzebać w niej norę. Kotka niczego takiego nie robi, bo inne są instynktowne zachowania dzikich przodków tego gatunku.

Koty grzebią w ziemi, aby zakopać swoje odchody, natomiast same nigdy nie kopią sobie nor do porodu. W stanie dzikim szukają aż do skutku gotowej, wygodnej jaskini (to dlatego domowe kotki wybierają nieraz w tym celu zaciszną szafę czy kredens). Wilczyce natomiast same kopią nory, zwykle na zboczu pagórka, blisko źródła wody pitnej, z wejściem najchętniej ukrytym pod głazem lub pniem drzewa, żeby strop się nie zawalił. Samo wejście do nory ma zwykle szerokość około 60 centymetrów i prowadzi do tunelu długości mniej więcej 4,2 metra. Na końcu tunel rozszerza się we właściwą jamę, gdzie młode wilczki przyjdą na świat i spędzą trzy pierwsze tygodnie życia. Niektóre wilcze nory mają po kilka wlotów i wykonanie ich wymaga | długiego kopania połączonego z usuwaniem dużej ilości ziemi. Mało tego, wilczyca zwykle nie zadowala się jedną norą. Na wszelki wypadek przygotowuje drugą, awaryjną, żeby w razie czego przenieść tam młode.

Po dzikich przodkach domowej suce pozostał tylko szczątkowy odruch wygrzebywania jamy w dnie skrzyni porodowej. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, jak w oczach psa prezentuje się nasze mieszkanie. W normalnym miesz­kaniu jest zawsze kilkoro drzwi, które prowadzą do różnych korytarzy i pokojów. Według psich kryteriów jest to jedna wielka nora z kilkoma wejściami i tunelami prowadzącymi do rozszerzających się komór. Wygląda więc na to, że ludzie wykonali za sukę wszystkie prace związane z wyko-paniem nory. Zapomnieli tylko o jednym: że właściwa komora porodowa powinna mieć na dnie przytulne zagłębienie. Suka usiłuje usunąć to zaniedbanie i stąd jedyny odruch, jaki jej jeszcze został — grzebanie w dnie skrzynki porodowej.

Szczególną cechą towarzyszącą u domowych psów są próby robienia sobie gniazda w skrzynce porodowej. Wielu posiadaczy psów zaobserwowało, że jeśli ich suki miały w swoich skrzynkach porodowych stare szmaty lub gazety, darły je na strzępy. Jest to zachowanie charakterystyczne dla psów udomowionych, gdyż nie stwierdzono, aby wilczyce przygotowywały sobie jakieś specjalne gniazda w jamach. A więc wydaje się, że pies domowy wzbogacił sferę swoich instynktownych zachowań odruchami nie występującymi u jego dzikich przodków.

Kiedy już wszystkie szczeniaki przyszły na świat, zostały wylizane i podsunięte do brzucha matki, suka odpoczywa, a małe zaczynają ssać pierwsze mleko, czyli siarę, zawierającą przeciwciała uodparniające szczenięta na choroby. Na tym etapie pojawiają się następne różnice między psem a kotem. Szczenięta nie czują się tak przywiązane do konkretnych sutków jak kocięta. Każdy kociak wybiera sobie jeden sutek i przy ssaniu nigdy go nie zmienia. Szczeniętom jest natomiast obojętne, z którego sutka ssą mleko. Przyczyną tych różnic jest prawdopodobnie fakt, że kocięta mają ostre pazurki, a szczenięta — tępe. Bójki między kociętami sprawiałyby tylko niepotrzebny ból ich matce, lepiej więc, żeby każdy trzymał się wyznaczonego sutka. Suce nie przeszkadza natomiast, że szczenięta biją się ze sobą, bo z ich tępymi pazurkami jest to niegroźne.


Jakie jest tempo rozwoju szczeniąt


Szczenięta poszczególnych ras różnią się rozmiarami i wagą, ale wszystkie rodzą się ślepe i głuche. Młody wilk przy urodzeniu waży około 45 deka-gramów.

Przeciętny miot składa się z pięciorga szczeniąt (dokładna średnia liczebność obliczona na podstawie 506 miotów wynosiła 4,92 sztuki). Mioty liczące ponad dwanaście osobników zdarzają się sporadycznie.

W pierwszych dniach życia szczenię przez 90 procent doby śpi, a przez pozostałe 10 procent ssie. Tak więc większą część „fazy noworodkowej" przesypia.

W trzynastym dniu szczeniętom zwykle otwierają się już oczy. W zależności od rasy od tej normy są 1 oczywiście odchylenia. Z miotu dziesięciu foksterierów f dziewięć w tym wieku będzie już patrzeć, natomiast spośród dziesięciu psów gończych beagle w tym samym wieku — tylko jeden. Do dwudziestego pierwszego dnia życia otworzą się oczy szczeniakom wszystkich ras. Mniej więcej w tym wieku psy zaczynają też słyszeć i pojawiają się,| u nich pierwsze reakcje „zaniepokojenia".

Trzytygodniowe szczeniaki zaczynają też merdać ogon­kami i próbują szczekać. W tym wieku odchodzą już dalej od gniazda, gdy czują potrzebę oddania moczu i kału.

Czterotygodniowe, normalnie rozwijające się szczenięta osiągają już siedmiokrotność wagi urodzeniowej. Zaczyna się wtedy okres ich „uspołeczniania" — większość czasu zajmuje im zabawa i nauka typowych dla gatunku zachowań.

W wieku pięciu tygodni pełny rozwój osiągają mięśnie części twarzowej. Dzięki temu szczeniaki zyskują możność porozumiewania się za pomocą mimiki. Wśród szczeniaków w wieku sześciu tygodni powstają już zawiązki hierarchii stadnej, wskutek czego osobniki drobniejsze i słabsze są prześladowane przez silniejsze rodzeństwo.

Po siedmiu tygodniach od porodu u suki ustaje laktacja. Jest to najlepszy moment do sprzedaży lub oddania szczeniąt w obce ręce. Wtedy bowiem najszybciej zaadaptują się do życia w nowym domu. Oczywiście także pod tym względem bywają różnice międzyrasowe — czasem ten optymalny moment następuje w dziesiątym tygodniu.

Kiedy szczeniaki mają już około dwunastu tygodni, kończy się okres ich wczesnego uspołeczniania, a zaczyna faza „młodzieńcza". Dzikie szczenię w tym wieku zaczyna już brać czynny udział w życiu stada, także w grupowych polowaniach. W wieku szesnastu tygodni zaczynają im się wyrzynać stałe zęby i proces ten trwa do dwudziestu czterech tygodni.

Sześciomiesięczne psy płci męskiej zaczynają podnosić nogę przy siusianiu i osiągają dojrzałość płciową. Pełna dojrzałość w tym zakresie przypada u obu płci na okres od szóstego do dziewiątego miesiąca życia, choć i tu występują różnice rasowe. Zdarzają się osobniki w pełni dojrzewające dopiero w wieku dziesięciu—dwunastu miesięcy.


Jak się odłącza szczenięta od matki


W pierwszych trzech tygodniach życia szczenięta żywią się wyłącznie mlekiem matki. Przy karmieniu suka leży, a małe ssą jej sutki, pobudzając wypływ mleka przez naciskanie przednimi łapkami jej brzucha. W tym okresie suka większość czasu spędza z dziećmi, ale gdy osiągną wiek trzech—czterech tygodni, zaczyna już na dłużej zostawiać je same. Mało tego, gdy wróci, nie kładzie się od razu w pozycji ułatwiającej ssanie. Ponieważ jednak szczeniaki są już bardziej ruchliwe, próbują same dosięgnąć sutków i suka karmi je stojąc. W miarę jak szczeniaki są coraz lepiej rozwinięte, suka staje się niecierpliwa i próbuje od nich uciec. Wtedy pieski uwieszają się u jej sutków i ssą „w biegu".

Kiedy szczenięta kończą pięć tygodni, suka nawet warczy na nie lub kłapie im zębami przed nosem, gdy próbują sięgnąć do jej sutków. Oczywiście, nie gryzie ich, tylko straszy, ale i tak szczenięta są zaskoczone, że nagle zamyka się przed nimi źródło mleka. W ciągu najbliższych dwóch tygodni suka od czasu do czasu daje małym possać, ale po siedmiu tygodniach od porodu laktacja całkowicie ustaje. Można powiedzieć, że szczenięta są już odsądzone. Oczywiście mogą tu zachodzić różnice — niektóre suki mają mleko aż do dziesięciu tygodni.

Jeżeli to wszystko dzieje się w ludzkim domu, hodowca natychmiast zaczyna dokarmiać szczeniaki mlekiem poda­wanym w miseczkach i specjalną karmą dla szczeniąt. Suka chętnie na to przystaje, gdyż jest to dla niej wygodne. A co się dzieje u psów i ich krewniaków żyjących dziko?

W warunkach naturalnych suki umieją łagodnie prze­stawić młode na pokarm stały. Dzielą się z nimi zwymioto­wanym, częściowo przetrawionym własnym posiłkiem. Gdy bowiem dzika suka (czy wilczyca) zaczyna zostawiać trzy-czterotygodniowe szczenięta same — udaje się w tym czasie na polowanie. To, co upoluje, zjada i wraca do nory. Tam witają ją szczenięta, które czują od niej zapach pożywienia, co zachęca je do obwąchiwania jej pyska. Nie tylko wąchają, lecz i oblizują go, szczypią i trącają łapą. Te odruchy, podobnie jak odruch otwierania dziobów u piskląt w gnieździe, każą matce zwracać częściowo już strawione pożywienie.

Tym sposobem matka dostarcza szczeniętom najlepszego w tym wieku pokarmu. Przecież dopiero im się zaczynają wyrzynać mleczne ząbki, nie umieją więc jeszcze dobrze żuć. Z czasem samica dostarcza młodym coraz bardziej stałego pokarmu, aż w końcu przejdą już wyłącznie na ten rodzaj diety. Dwunastotygodniowe szczenięta zaczynają już same polować, oczywiście, wciąż jeszcze z pomocą rodziców.

Udomowione suki często nie mają okazji dawać szcze­niętom częściowo strawionego pokarmu. Po prostu szczeniaki w trakcie odsądzania są tak obficie karmione przez hodowcę, że nie czują potrzeby pobudzania u matki odruchu zwracania. Czasem jednak ta atawistyczna reakcja występuje. Wtedy nieraz nieświadomy właściciel dzwoni w panice do wetery­narza, informując go, że karmiąca suka pewnie zachoro­wała, bo zaczęła wymiotować. Nie rozumiejąc sytuacji, uprząta też zwykle zwrócony przez sukę pokarm w oba­wie, by nie zaszkodził małym. I tak bezwiednie pozbawia szczenięta najbardziej odpowiedniej w ich wieku natural­nej karmy.

Na podstawie obserwacji żyjących dziko wilków widać, że w ich życiu stadnym ten rodzaj karmienia odgrywa jeszcze większą rolę. Kiedy wilczyca zostaje w norze, gdyż czuje, że zbliża się poród, inni członkowie stada przynoszą jej „spreparowaną" w ten sposób część własnego łupu. Również w pierwszych dniach życia szczeniąt, kiedy wilczyca jeszcze nie może od nich odejść, jest dalej karmiona. Kiedy szczeniaki są już większe i matka może zostawić je w norze, aby ruszyć na polowanie — przynosi im przeżute i częściowo przetrawione mięso. Robi to zresztą nie tylko matka — także inni członkowie stada, nawet samce dokarmiają młode wilczki. Basiory są zaskakująco troskliwe dla szczeniaków. Odchodzą nierzadko ponad 90 km od nory dla zdobycia łupu, a potem spieszą się z powrotem, aby „przechowywane" w żołądku mięso nie zostało zanadto strawione.

W zachowaniu wilków można przy tym zaobserwować zadziwiającą subtelność. Osobniki dorosłe są przyzwyczajone do zjadania nieświeżego czy wręcz zepsutego mięsa, lecz nigdy nie przyniosą czegoś takiego szczeniakom. Jakby wiedząc, że młode mają delikatne żołądki, starsze wilki oddają im tylko mięso ze świeżo ubitej zwierzyny. Mało tego, to mięso jest im precyzyjnie wydzielane. Wilki wypluwają je w małych ilościach, aby każdy szczeniak mógł otrzymać odpowiednią porcję.

Kiedy małe wilczki mają już komplet ostrych ząbków, dorośli członkowie stada nie połykają już i nie przetrawiają przeznaczonego dla nich mięsa, lecz przynoszą im w zębach całe ochłapy. Nieraz wymaga to dużego wysiłku fizycznego. Widziano na przykład, jak wilczyca przez ponad półtora kilometra dźwigała w zębach dla swoich młodych połowę nogi łosia.

W porównaniu ze swoimi dzikimi przodkami nasze domowe psy wydają się niezbyt opiekuńczymi rodzicami. Trzeba jednak pamiętać, że częściowo rolę „członków stada" przejęli tu ich właściciele. Kiedy dokarmiamy szczenięta przeznaczoną dla nich karmą, pomagamy suce w taki sam naturalny sposób, jak robiliby to inni członkowie watahy. Suka jest z tego bardzo zadowolona, bo szczeniaki się jej nie naprzykrzają.

Naturalny sposób odłączenia szczeniąt od matki ma także swój „ludzki aspekt". Jeżeli u kogoś karmienie młodych zwymiotowanym pokarmem budzi niesmak, powinien zdać sobie sprawę, że przed wynalezieniem licznych odżywek dla dzieci także ludzkie niemowlęta były w ten sposób karmione. Jeszcze dziś w niektórych prymitywnych społeczeństwach matki przeżuwają pokarm na papkę i wprost „z ust do ust" podają go niemowlętom. Właśnie takie karmienie dało początek miłosnym pocałunkom u ludzi (Jedzenie sobie z dzióbków"). Dlatego, jeśli nazywamy „całowaniem" lizanie nas przez psa po twarzy, jesteśmy bliżsi prawdy, niż nam się to wydaje.


Dlaczego szczeniaki tak lubią obgryzać nasze kapcie


Posiadacze psów wiedzą z własnego doświadczenia, że starsze szczeniaki przechodzą zwykle przez fazę nisz­czenia rzeczy. Przeważnie ich ofiarą padają nasze kapcie i rękawiczki, ale mogą to też być dziecięce zabawki, gazety, a nawet listy, które listonosz wsuwa nam przez szparę w drzwiach. Kiedy szczeniak złapie w zęby taki przedmiot, to nie tylko gryzie go i przeżuwa, ale także zajadle nim potrząsa, jakby trenował zabijanie swojej ofiary. Jeżeli jest to gazeta, bywa zwykle porwana w strzępy, jakby to był upolowany ptak obdzierany przez psa z przeszkadzających mu piór. Niejeden właściciel stwierdza z goryczą, że kiedy już szczeniak dorwał się do porannej poczty, to jego ofiarą padły ważne listy, a rachunki pozostały nietknięte. To wcale nie żart — po prostu rachunki i inne urzędowe pisma przychodzą zwykle w brązowych kopertach, które psu mniej rzucają się w oczy niż białe.

Takie zachowanie powodowane jest trzema istotnymi cechami wieku szczenięcego. Pierwszą z nich jest przyrodzona temu wiekowi chęć do zabawy. Dorastające szczeniaki mają genetycznie zakodowaną ciekawość świata, przejawiającą się w „badaniu" wszystkiego w swoim otoczeniu. Dzikie psy, jeśli chcą przeżyć, muszą dobrze znać właściwości wszystkiego, co je otacza. Udomowienie zapewniło psom bardziej bezpieczne życie, ale pewne atawistyczne zachowania im pozostały.

Drugą charakterystyczną cechą wieku szczenięcego jest ząbkowanie. Między czwartym a szóstym miesiącem życia następuje u psa zmiana zębów na stałe. W tym okresie pies czuje potrzebę gryzienia i żucia twardych przedmiotów, bo to ułatwia wyrzynanie się zębów. Gotowa, miękka karma dla psów nie spełnia tych wymogów, toteż jeżeli pies nie dostanie do gryzienia czegoś twardego, na przykład kości, sam będzie sobie szukał odpowiednich (według niego) przedmiotów.

Trzecim zjawiskiem występującym w tym wieku jest faza przygotowawcza przed uczestnictwem w polowaniach. Szczeniak jest wtedy na tyle wyrośnięty, że zaczyna się interesować zwierzyną, ale jeszcze nie dość sprawny, by mocją samemu schwytać. Odpowiada to okresowi, w którym dorośli członkowie stada przynoszą młodym do nory duże kawały mięsa. Starsze psy (wilki), których rolę pełni obecnie właściciel, rzucały przyniesione mięso na dno nory, aby zajęły się nim młode. Dlatego nic dziwnego, że szczeniak uważa kapeć zostawiony na dywanie lub paczkę na wycieraczce za taki właśnie „prezent" od przewodnika stada. Młody pies chce, gryząc taki przedmiot, przygotowy­wać się do roli pełnosprawnego członka stada, dlatego jest dlań niezrozumiałe i przykre, że się za to na niego gniewamy.


Jak wyglądają psie zaloty


U psów dymorfizm płciowy przejawia się w różnych okresach aktywności. U ludzi zarówno mężczyźni, jak i kobiety zachowują aktywność płciową przez cały rok, u niektórych innych gatunków zwierząt obie płci razem wchodzą w krótki sezon godowy. U psów panuje natomiast w tym zakresie nierówność, bo samiec może być aktywny przez cały rok, podczas gdy suka — tylko przez dwa krótkie okresy w roku. Dlatego psy przez większą część roku są pod tym względem sfrustrowane.

Mało tego, gdy suka dostanie wreszcie cieczki, to w jej początkowym stadium będzie „grać psu na nerwach" jeszcze bardziej. Na dobrą sprawę przyjmie psie zaloty tylko przez kilka dni wczesną wiosną i drugie tyle jesienią. Toteż pies, który miał tyle szczęścia, że właściciele go nie wykastrowali, nie odciągają go od każdej suki w polu widzenia ani nie zamykają, kiedy ma cieczkę suka sąsiadów, nie został pokonany przez inne psy w walce o sukę ani przez tę samą, wybredną sukę odrzucony — będzie sfrustrowany tylko przez pięćdziesiąt spośród pięćdziesięciu dwóch tygodni w roku. Inne psy będą sfrustrowane przez całe pięćdziesiąt dwa tygodnie.

Sukom też nie jest lekko. Jeśli nawet nie zostały wysterylizowane, to na czas cieczki zamyka się je w domu, szprycuje środkami antykoncepcyjnymi lub zakłada psie odpowiedniki „pasa cnoty". Jeśli już mają takie szczęście, że doprowadzi się je do pokrycia wyznaczonym reproduk­torem — cała ich przyjemność ogranicza się do „szybkiego numerku", jak nazywają to w burdelach.

Trudno winić o to nas — ludzi. Gdybyśmy pozwolili psom rozmnażać się w sposób niekontrolowany — świat byłby pełen szczeniaków. I tak każdego roku usypia się w schroniskach tysiące psów. Oznacza to, że rzadziej trafia się okazja do zaobserwowania szczegółowego przebiegu psich zachowań płciowych. Kiedy i psy, i suki mają w „tych rzeczach" pełną swobodę działania, akcja rozwija się następująco.

W pierwszym etapie, zwanym wzrostowym (od wzrostu pęcherzyka jajnikowego), suka staje się niespokojna i prze­jawia chęć do wędrówek. W tym czasie pije więcej niż zazwyczaj i oddaje też więcej moczu. Zapach moczu, pozostawianego na trasach spacerów, jest bardzo atrakcyjny dla psów. Wąchając go, spoglądają skupionym wzrokiem przed siebie, jak kiper przy degustacji rzadkiego rocznika wina. Wabiący zapach wydzieliny z pochwy suki jest wyczuwalny na dużą odległość. Srom suki obrzęka, a wydzielina pod koniec tego pierwszego okresu staje się krwawa. Z tej przyczyny ludzie czasem nazywają cieczkę u suk „menstruacją", ale nie jest to odpowiednik miesiączki u kobiet. U kobiet miesiączka oznacza złuszczanie się błony śluzowej macicy po owulacji nie zakończonej zapłodnieniem. U suk krwawienie ma natomiast miejsce przed owulacją i jest objawem zmian przygotowujących ścianki pochwy do kopulacji.

Podczas okresu wzrostowego, trwającego około dziewięciu dni, suka rozsiewa bardzo atrakcyjny dla psów zapach.

Toteż nieustannie ciągnie się za nią sznur adoratorów, ale na razie — ponieważ nie dochodzi jeszcze do owulacji — suka wszystkie zaloty odrzuca. W tym okresie zachowuje się wyjątkowo perfidnie, gdyż odgania psy, warczy na nie lub nawet gryzie. Czasem tylko daje podejść psu blisko, a kiedy chce on wykonać skok kopulacyjny — w ostatniej chwili robi obrót lub przysiada. Wydawałoby się, że to tylko bezcelowe drażnienie psa, wabienie go sygnałami zapachowymi, aby w ostatniej chwili się wycofać. Tymczasem suka chce się tylko upewnić, że potencjalni partnerzy są poinformowani o jej gotowości, a zatem, gdy nadejdzie odpowiedni moment, któryś z nich będzie „pod ręką". To ważne, gdyż owulacja nastąpi w drugim dniu zbliżającego się okresu wydzielniczego. Dzień lub dwa dni później suka będzie już gotowa do zapłodnienia. Gdyby wtedy nie miała będącego w po­gotowiu partnera, musiałaby czekać pół roku na następną szansę.

Drugi okres, wydzielniczy (od intensywnego wydzielania hormonów) — też trwa około dziewięciu dni. Wydzielina z pochwy suki staje się przezroczysta i wodnista, co jest oznaką pełnej gotowości do kopulacji. Dopiero teraz zaczynają się właściwe zaloty. Zmienia się zachowanie suki — teraz to biegnie w kierunku psa, to się cofa; znów biegnie do niego i znów się cofa. Czasem zdarza się, że pies nie reaguje na te zabiegi. Wtedy suka tańczy wokół niego, trąca go łapami, a nawet może się na niego wspinać, imitując skok kopulacyjny. Zwykle jednak pies ją dogania i para w końcu się schodzi.

Wzajemne pieszczoty zaczynają się od obwąchiwania nosów, a czasem także od lizania uszu. Następnie przychodzi kolej na obwąchiwanie się w pozycji „nos do ogona".

Inicjatywę zaczyna już przejmować pies, bo to on stwier­dza węchem, na jakim etapie gotowości jest suka. Naj­pierw pies wykonuje skok bokiem i odpoczywa z głową opartą na jej grzbiecie. Jeżeli suka nie broni się przed tym i stoi spokojnie, pies obraca się i wykonuje właściwy skok kopulacyjny.

Suka wcale nie jest przy tym bierna. Jeśli jest akurat w szczytowym okresie cieczki, a ponadto partner jej odpowiada (bo nawet na tym etapie może mieć swoje sympatie i antypatie) — stara się ułatwić mu zadanie i stoi spokojnie, kiedy samiec „bada" stan jej gotowości, a potem suka odciąga ogon na bok, odsłaniając swój srom. Pies zaczyna wykonywać ruchy miednicą, aby metodą „prób i błędów" znaleźć szparę sromową. Suka pomaga mu w tym, korygując ustawienie swego zadu tak, aby na­prowadzić psa na ceł. Jeżeli w czasie kopulacji pies przytrzymuje sukę zębami za kark (odruch normalny u koni; u psów zdarza się rzadko) — ona nie broni się przed tym.

Zachowania płciowe psa, jeśli nikt i nic mu w tym nie przeszkadza, są takie same jak u wilka. Udomowienie niewiele tu zmieniło. Zredukowana została tylko częstotliwość gry miłosnej w stosunku do liczby skutecznych kopulacji. Szczególnie zauważalny spadek uzupełniających zachowań seksualnych odnotowano w populacji rodowodowych reproduktorów i suk — czempionek wystawowych. Przy­kładowo w stadzie wilków 1296 prób zalotów przypadało na 31 pełnych aktów krycia. Przy zorganizowanych kojarzeniach rasowych partnerów czasem zdarzają się próby nieudane, ale zwykle „randki" są tak szczegółowo za­planowane, a zarodowe psy i suki mają w tych sprawach tak duże doświadczenie, że prawie wszystkie próby ich łączenia kończą się sukcesem.

U wilków tylko 2,4 procent prób kopulacji dochodzi do skutku, ponieważ mają większe wymagania w doborze partnerów. Choć basiory i wadery nie tworzą monogamicz-nych par na całe życie, mają bardzo konkretne upodobania seksualne, skutkiem czego zaloty pechowca, który nie przypadnie wilczycy do gustu, mogą zakończyć się fiaskiem. Trudno powiedzieć, czy w stadzie zdziczałych psów dochodziłyby do głosu takie same preferencje, ale pewnie tak, bo w tym zakresie udomowienie niewiele zmieniło.

Jedyną rzeczą, która w trakcie udomowienia uległa zmianie, jest rozkład sezonów rozrodczych psów. Młode wilczyce pierwszą cieczkę mają w wieku dwudziestu dwóch miesięcy, a więc o rok później niż przeciętna suka domowa. Poza tym wilki mają tylko jeden sezon rozpłodowy w roku, zwykle w marcu, podczas gdy psy domowe jeszcze jeden — w jesieni. Te dwa sezony w ciągu roku występują u psów dość nieregularnie.


Dlaczego pies i suka po kopulacji pozostają połączone


Skleszczenie" jest szczególnym rodzajem zachowania płciowego, występującym tylko u psowatych. Pies, po wspięciu się na sukę i wykonaniu kilku ruchów kopulacyj­nych, nie może się już z nią rozłączyć, choćby nawet chciał. Przez pewien czas para musi pozostać sczepiona, choć widać, że sytuacja psy denerwuje. Kiedy w końcu są w stanie się rozłączyć, wylizują swoje narządy płciowe i odpoczywają.

Badacze psów przez wiele lat zastanawiali się nad przyczynami tego dziwnego zachowania. Niektórzy potem szczerze przyznali, że nie wiedzą, o co tu chodzi. Inni zaś, nie chcąc się przyznać.do swojej niewiedzy, zgadywali w ciemno. Zamiast więc przyjmować ich wyjaśnienia, lepiej przyjrzyjmy się bliżej, co zachodzi między psem a suką w trakcie kopulacji.

Kiedy suka sygnalizuje swoim zachowaniem, że jest gotowa do przyjęcia partnera, ten obejmuje ją przednimi nogami i próbuje wprowadzić członek będący dopiero w stanie połowicznej erekcji do jej pochwy. Pies wykonuje kilka gwałtownych ruchów miednicą i wprowadza członek. W tym momencie opiera na grzbiecie suki swój mostek, a czasem i podbródek. Suka stoi spokojnie, trzymając ogon z boku ciała, co ułatwia wprowadzenie członka.

Kiedy pies już to zrobi, zaczyna w charakterystyczny sposób przestępować z jednej tylnej nogi na drugą, kiwając się na obie strony. Te ruchy miednicy wprowadzają członek jeszcze głębiej do pochwy. W tym momencie następuje obrzęk opuszki członka, który jest już w stanie pełnej erekcji. Równocześnie pochwa suki kurczy się, co razem daje efekt „skleszczenia". Dopiero po kilku dalszych pchnięciach kopulacyjnych u psa występuje wytrysk nasienia.

Potem pies zsuwa się z suki, opuszczając na ziemię przednie nogi. Ponieważ jednak wciąż jest sczepiony z suką narządami kopulacyjnymi, pozostaje w dziwnej, skręconej pozycji. Może sobie najwyżej ulżyć, zarzucając jedną z tylnych nóg na grzbiet suki. Odwraca się do niej tyłem i albo oboje stoją spokojnie, dopóki skurcz nie ustąpi, albo zaczynają się szarpać. Suka na przykład może chcieć już odejść, czemu sprzeciwia się pies, aż jedno i drugie piszczy z bólu. Jeżeli para jest niepokojona, może wykonywać rozpaczliwe ruchy w celu rozłączenia się, ale prawie zawsze skleszczenie jest zbyt mocne. Podczas takiej szarpaniny partnerzy mogą odczuwać ból, ale nie prowadzi to do poważniejszych uszkodzeń ich narządów kopulacyjnych. Skurcz może trwać 15, 20, 25, 30, 35, 45, 75, a nawet 120 minut. Średnio trwa od 20 do 30 minut, bo skrajne wartości występują rzadko. Skleszczenie mija wraz z ustąpieniem erekcji.

Podawano już najdziwniejsze wytłumaczenia dla tego zjawiska. Według jednego z nich skleszczenie jakoby wzmacnia więź uczuciową między samcem a samicą, przedłużający się stosunek płciowy nabiera bardziej osobis­tego charakteru. Na pewno, jeśli psu ani suce nikt nie przeszkadza, taka sytuacja zbliża je do siebie, ale stan skleszczenia jest dla nich zbyt bolesny i deprymujący, aby wzmacniać wzajemne uczucia partnerów. Jest to wyjaśnienie możliwe, ale mało prawdopodobne.

Lansuje się też tezę, jakoby dzięki skurczowi krycie było wygodniejsze dla psa. Taka inerpretacja mogła narodzić się w umyśle kogoś, kto widział tylko „aranżowane" skojarzenia rodowodowych reproduktorów i suk, kiedy para robi to w izolacji od innych psów, uspokajana obecnością swoich właścicieli. W takich warunkach pies i suka mogą stać sobie spokojnie, dopóki skurcz i obrzęk nie ustąpią, sprawiając przy tym wrażenie odpoczywających. W warunkach bardziej naturalnych, wśród psów zdziczałych, bezpańskich czy wilków, widać natomiast, że stan ten nie jest żadnym relaksem, lecz sytuacją bardzo dla obu stron niewygodną.

Niektórzy próbują także sugerować, że stan skleszczenia ma znaczenie obronne, jako że taka para ma „zęby po obu końcach". W rzeczywistości jest odwrotnie. Ktokolwiek obserwował sytuację po kopulacji w stadzie wilków, zauważyłby, że właśnie skleszczona para jest najbardziej narażona na atak. W razie zagrożenia nie ma szans na skoordynowanie działań.

Podaje się też wersję, jakoby skleszczenie zapobiegało wyciekaniu nasienia z pochwy suki po kopulacji. Nie wyjaśnia się przy tym, dlaczego właśnie suka byłaby tak źle przygotowana do zapłodnienia.

Ostatnio, w związku z rozwojem badań nad sztuczną inseminacją, pojawiła się bardziej wiarygodna interpretacja tego zjawiska. Teraz już wiemy, co dzieje się w układach rozrodczych kopulującej pary. Okazuje się, że pies nie ma jednofazowego wytrysku, tak jak my, ale trójfazowy. Pierwsza faza trwa od 30 do 50 sekund i wydzielający się wtedy ejakulat jest wodnistym płynem nie zawierającym plemników.

Dopiero w drugiej fazie, trwającej od 50 do 90 sekund, płyn nasienny jest gęsty, biało zabarwiony i zawiera około l 250 milionów plemników. Ejakulat wydzielany w ostatniej fazie jest obfity, wodnisty i nie zawiera już plemników. Ta jego część jest produkowana przez gruczoł krokowy i wydziela się przez cały czas skleszczenia. Okazało się, że ta przedłużona faza stosunku jest potrzebna właśnie po to, aby dać gruczołowi krokowemu czas na wyprodukowanie tego płynu, który uaktywnia nasienie złożone w drogach rodnych suki.

A więc już wiemy, skąd się wzięło to pozornie dziwne zachowanie psów. Sugerując się krótkim czasem trwania ejakulacji u człowieka, błędnie sądziliśmy, że skleszczenie następuje już po wytrysku — tymczasem jest to nieodłącznie towarzyszący mu proces. To, że u psa ejakulacja trwa łącznie około pół godziny, może wydać się nam dziwne, podobnie jak i to, że zapłodnienie jest tak uciążliwe i długotrwałe. Dopiero jednak na tym tle można zrozumieć, że skleszczenie psów ma na celu stworzenie warunków do skutecznego oddania nasienia.


Dlaczego pies czasem próbuje kopulować z... nogą pana


Niejeden z nas, będąc u kogoś z wizytą, czuł przykre zażenowanie, gdy pies gospodarza nagle objął naszą nogę przednimi łapami i zaczął wykonywać miednicą ruchy kopulacyjne. Zastanawiamy się więc, po co psy podejmują tak bezcelową czynność?

Klucza do tej zagadki należy poszukiwać w tym, że wszystkie psy w szczenięcym wieku przechodzą przez fazę „uspołecznienia", w trakcie której kształtuje się ich osobowość. Przypada to na okres od czwartego do dwunastego tygodnia i wszystkie zwierzęta, z którymi szczeniaki żyją wtedy w bliskości i przyjaźni, stają się jakby członkami ich gatunku. Psy domowe mają w tym czasie do czynienia głównie z przedstawicielami dwóch gatunków — innymi psami i ludźmi. Członkowie rodziny ludzkiej, w której pies się wychowuje, stają się dla nich „sforą zastępczą". Razem z ludźmi pies je, dzieli z nimi „norę", wspólnie dokonują obchodu swojego „terytorium", bawią się, radośnie się witają i w ogóle człowiek dobrze się sprawdza w roli „towarzysza sfory". Ta harmonia nie obejmuje tylko sfery życia płciowego.

Psy, jak i inne zwierzęta, są wyposażone w pewne wrodzone mechanizmy regulujące typowe dla gatunku zachowania płciowe. Ludzie nie wydzielają zapachu pobu­dzającego psy płciowo, toteż ich obecność nie wywołuje u nich określonych reakcji. Przypuszczalnie są przez psy uważani za „członków stada nigdy nie będących w stanie gotowości płciowej".

Sytuacja się komplikuje, gdy trzymamy w domu psy płci męskiej, które prawie nigdy nie mają okazji spotkać suki w okresie cieczki. U takich psów stan wiecznego niezaspokojenia, a więc frustracji seksualnej, potęguje się do tego stopnia, że nawet domowy kot wydaje się im atrakcyjny. Pies nadmiernie pobudzony, a nie mogący wyładować swego popędu płciowego, próbuje „kryć" każdy obiekt, który przynajmniej przez chwilę się nie rusza. Może to być inny pies, kot, poduszka albo i ludzka noga. Noga człowieka jest o tyle atrakcyjnym obiektem, że łatwo ją objąć przednimi łapami. Pies wybiera nogę, a nie inną część ludzkiego ciała, bo jest najłatwiej dostępna dla zastępczego rozładowania napięcia seksualnego.

Toteż psu próbującemu „kryć" naszą nogę powinniśmy raczej współczuć, niż okazywać mu gniew. Przecież w końcu to my, ludzie, zmuszamy go do życia w nienaturalnym dla niego „celibacie". Właściwą reakcją na te rozpaczliwe psie „zaloty" powinno być łagodne, lecz stanowcze odrzucenie. Kara jest tu czymś całkiem nie na miejscu.

Przykład psa „zalecającego" się do kota wcale nie jest anegdotyczny. Zdarzają się przypadki, kiedy nie zaspokojone płciowo psy próbują kopulować z kotami. Może to jednak dotyczyć tylko takich psów, które w szczenięcym wieku wychowywały się razem z kociętami. Jeżeli miało to miejsce w czasie trwania fazy „uspołeczniania", czyli w okresie od

czwartego do dwunastego tygodnia życia szczeniaka, pies, jak już uprzednio była o tym mowa, uważa od tej pory koty również za członków swojego gatunku. Szczeniak, który w tym okresie bawi się ze swoim ro­dzeństwem, z domowym kotkiem i ze swoim panem, będzie przez całe życie przywiązany do tych trzech ga­tunków.

Trzeba pamiętać, że ten mechanizm działa także w drugą stronę. Jeżeli szczeniak w tym okresie nie miał do czynienia z przedstawicielami jakiegoś gatunku, będzie ich unikał do końca życia. Odnosi się to także do jego psich pobratymców. Jeśli ślepy szczeniak, dajmy na to — tygodniowy, zostanie zabrany od matki i wykarmiony smoczkiem w izolacji od innych psów, wyrobi się u niego silne przywiązanie do człowieka, lecz przed innymi psami będzie zawsze odczuwał strach. Dlatego dużym błędem jest zbyt wczesne odłączanie szczenięcia od matki. W sytuacji awaryjnej, kiedy na przykład matka padnie, a z całego miotu da się odratować tylko jedno szczenię — ważne jest zapewnienie mu w krytycznym okresie rozwoju towarzystwa innych szczeniąt bądź dorosłych psów.

Z kolei szczeniak dorastający do wieku dwunastu tygodni tylko w swojej psiej rodzinie, a nie mający kontaktu z człowiekiem, nigdy już nie będzie wobec ludzi uległy ani przyjazny. Przeprowadzono doświadczenie, w którym szczenięta na farmie do czternastego tygodnia życia prawie nie widziały człowieka. W wyniku tego zachowywały się później jak dzikie zwierzęta. Okazuje się, że ani pies nie cechuje się „wrodzoną uległością", ani wilk — „wrodzoną dzikością". Wszystko zależy od tego, w czyim towarzystwie młode zwierzę przechodzi przez uprzednio wspomniany „krytyczny okres".

Wilczek wybrany z gniazda w odpowiednim wieku może stać się tak miłym towarzyszem człowieka, że wyprowadzany na spacer w obroży i na smyczy brany będzie po prostu za większego psa. Kiedyś na statku „Queen Elizabeth" przewożono z Anglii do Stanów Zjednoczonych oswojonego, dorosłego wilka jako owczarka niemieckiego. Codziennie spacerował swobodnie po pokładzie i był ulubieńcem zarówno pasażerów, jak i załogi. Gdyby jednak ci ludzie wiedzieli, z kim mają do czynienia, byliby niewątpliwie przerażeni.


Dlaczego psy chciałyby spać w łóżkach swoich panów


Wielu właścicieli psów uskarża się, że wciąż próbują one dzielić z nimi posłanie. Małym, pokojowym pieskom zwykle udaje się dopiąć swego, ale jeśli zrobi to dog, może stać się przedmiotem dyskusji o podziale majątku w sprawie rozwodowej. Dobrze więc byłoby wiedzieć, dlaczego właśnie w nocy pies chce być szczególnie blisko pana.

Odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Udomowiony pies nigdy nie wyszedł poza stadium wiecznego szczeniaka. Nawet będąc dorosłym osobnikiem, traktuje swoich właś­cicieli jak zastępczych rodziców. Nic więc dziwnego, że najlepiej się czuje, kiedy może przytulić się do ciała „matki". „Matka" nie musi być zresztą kobietą. Jeśli pies jest bardziej przywiązany do pana doniu, jego będzie uważał za „matkę" zastępczą i będzie chciał spać przytulony do niego. Tak czy siak, pies pakujący się do małżeńskiego łoża może spowodować tarcia w małżeństwie, a nawet doprowadzić do jego formalnego bądź faktycznego rozkładu.

Jednak nawet ten pies, któremu surową tresurą obrzydzo­no wchodzenie do łóżka, chciałby spać jak najbliżej innych członków swego „stada". W stanie dzikim młode wilczki nawet po opuszczeniu gniazda też przytulają się mocno do siebie. Tylko odpędzone od stada „wyrzutki" muszą spać osobno. Dlatego też pies, którego na noc zamyka się z dala od właścicieli, prawdopodobnie czuje się takim „wyrzutkiem". Z grupą psów stróżujących lub sforą psów myśliwskich nie ma takich problemów, bo wystarczy im własne towarzystwo. Psu trzymanemu pojedynczo w domu trudno natomiast zrozumieć, dlaczego w nocy musi przebywać z dala od „ludzkiego stada". Zazwyczaj więc rodziny, w których jest pies, wypracowują jakieś kompromisowe rozwiązanie, aby mógł przebywać jak najbliżej właścicieli, nie utrudniając im jednak nocnego wypoczynku.


Dlaczego niektóre psy są trudne do prowadzenia


Na ogół większość psów dobrze przystosowuje się do życia wśród ludzi. Czasem jednak zdarzają się osob­niki, zwykle płci męskiej, sprawiające pewne kłopoty. Taki pies na przykład bez powodu atakuje gości, obsikuje ściany i meble w mieszkaniu lub demonstruje uporczywe nieposłu­szeństwo. To on wyprowadza swego pana na spacer, a nie odwrotnie! Na spacerze zatrzymuje się tam, gdzie chce, a kiedy zechce, rusza dalej. Kiedy chcemy pociągnąć go na smyczy, stawia opór. Przy karmieniu nie zwraca uwagi na zawartość swojej miski, dopóki nie otrzyma szczególnie smacznych kąsków. Skąd taki nieprzyjemny charakter u psa? Odpowiedź jest prosta, choć właścicielom takich psów trudno ją przyjąć do wiadomości. Po prostu pozwolili, aby pies objął przewodnictwo w swojej „sforze zastępczej". W stanie dzikim każdy basior chciałby osiągnąć taki status, więc niby dlaczego pies miałby być gorszy? W normalnych warunkach człowiek ma nad psem przewagę z powodu swojego większego wzrostu, ale źle prowadzone i rozpusz­czone psy mogą próbować podjąć walkę o przewodnictwo. A gdy choć raz uda im się postawić na swoim, mogą dojść do wniosku, że to one są dominującymi członkami stada.

Nie ma tu potrzeby staczania bezpośrednich, fizycznych „walk o władzę". Pies może wygrać w konfrontacji, jeżeli uda mu się zrobić coś wbrew woli człowieka. Kiedy takich „zwycięstw" będzie więcej, pies odczuje swoją przewagę i będzie się zachowywał stosownie do swej „dominującej pozycji". Manifestuje to, zaznaczając moczem „swoje terytorium" wewnątrz domu, a na spacerze — podejmując decyzję, co robić dalej. Nie ma w tym nic nienormalnego. Tak zachowuje się dominujący osobnik, kiedy wyprowadzi swoje „stado" na polowanie. To do niego należy decyzja, kiedy i gdzie się zatrzymać, a kiedy ruszyć dalej, więc niby dlaczego ktoś miałby to kwestionować? Jednym z obowiąz­ków przewodnika stada jest obrona podopiecznych (za których uważa nas, ludzi) przed potencjalnymi napastnikami. Dlatego za swój obowiązek pies uważa atakowanie listonosza, mleczarza czy przychodzących do nas gości.

Treserzy potrafią, używając ostrych środków przymusu, oduczyć psy takich zachowań i zmusić je, aby znów stały się podporządkowanymi członkami stada. Łatwo wtedy prze­sadzić w drugę stronę. Położenie nadmiernego nacisku na posłuszeństwo może uczynić z psa „lizusa bez charakteru", tchórzliwego i przesadnie uległego. Należy więc znaleźć złoty środek między maksymalnym podporządkowaniem sobie psa a daniem mu pełnej swobody. W tym tkwi klucz do sukcesu w postępowaniu z psami.


Skąd się wzięły „wilcze pazury u psów


Wilcze pazury" są pozostałością po pierwszym palcu, zredukowanym w trakcie ewolucji psowatych. Kie­dy przodkowie psa zaczęli specjalizować się w szybkim biegu, ich nogi się wydłużyły, a stopy zrobiły się węższe. Z pięciu palców zostały cztery. Zanikowi uległy kciuki. Na tylnych nogach zanikły one całkowicie, a na przednich pozostały w formie szczątkowej, nie dotykającej ziemi.

Dzięki takiej budowie łap wilki potrafią biec z dużą szybkością, do 56—64 kilometrów na godzinę, co od­notowano na dystansie około 400 metrów. Pojedynczy sus wilka może osiągnąć długość do 4,8 metra. Godna podziwu jest także wytrzymałość wilków w pokonywaniu długich dystansów. Eskimoskie psy husky, najbardziej zbliżone do swoich dzikich przodków, potrafiły pokonać w zaprzęgu odległość ponad 800 kilometrów w łącznym czasie 80 godzin.

Ponieważ pies wyspecjalizował się w szybkim biegu, utracił przez to inne umiejętności. Tak więc w miarę udoskonalania umiejętności biegowych pogarszały się jego możliwości w zakresie wspinania się i skoków. Zwiększona szybkość i wytrzymałość wystarczyły jednak psowatym nie tylko do przeżycia, ale i do rozprzestrzenienia się na obszarze od tropików aż do krain polarnych.

Wydawałoby się więc, że kiedy już psy nauczyły się szybko biegać, wilcze pazury powinny zaniknąć. Można by się spodziewać, że współczesne psy, bardziej różniące się od swoich dzikich przodków niż wilki i psy dingo, w ślad za pierwszymi palcami tylnych nóg utracą także „kciuki" z nóg przednich. Tymczasem mamy do czynienia z procesem odwrotnym. Pojawia się coraz więcej psich ras z wilczymi pazurami na wszystkich czterech kończynach. Oczywiście, te na tylnych nogach nie są ani dobrze rozwinięte, ani tak dobrze połączone z kończyną. Zwykle składają się tylko z jednej kości i pazura luźno połączonego z nogą płatkiem skóry. Nawet i to stanowi jednak krok wstecz na drodze ewolucji. Rasy psów, u których występują choćby szczątkowe wilcze pazury na tylnych nogach, są pod tym względem bliższe przodkowi, niż współcześnie żyjące wilki i psy dingo. Warto by więc poznać przyczyny tego powrotu do pierwo­tnego stanu.

Zjawisko to tłumaczy się występowaniem procesu neotenii, jak nazywamy pozostałość cech wieku dziecięcego u osob­ników dorosłych. Proces ten trwa już około 10 tysięcy lat, tak długo jak proces udomowienia psa przez człowieka. W jego wyniku psy przez całe życie zachowują się jak „młode wilki". Osiągają wprawdzie dojrzałość do rozpłodu, ale pozostają im „młodzieńcze" cechy psychiczne, takie jak skłonność do zabawy i uległość względem pana, który zastępuje tu rodzica. Niektóre rasy zachowują też „szcze­nięce" cechy budowy, jak na przykład obwisłe uszy. Pozostałość wilczych pazurów to część tego procesu. Można, w drodze pracy hodowlanej, rozwinąć u psów niektóre cechy tak, że staną się one zaczątkiem nowych ras, które jednak pod względem innych cech będą stały na niższym stopniu rozwoju niż ich przodek — wilk. Krótko mówiąc, proces przemiany wilka w psa czasem posuwa się naprzód, a czasem się cofa.

Hodowcy psów z zasady uważają obecność wilczych pazurów za coś nienaturalnego i doradzają, aby usuwać je szczeniętom, kiedy te mają od trzech do sześciu dni. Motywują to tym, że kiedy pies będzie starszy, wilcze pazury mogą nadrywać się wskutek zaczepiania o poszycie leśne. Jest to powód mało przekonywający, gdyż pazury te umieszczone są po wewnętrznej stronie łap i nie dotykają ziemi, a zatem prawdopodobieństwo takiego ich uszkodzenia jest znikome, raczej chodzi tu o nadanie kończynom bardziej szlachetnego wyglądu. Tylko u kilku specyficznych ras, jak długowłosy owczarek francuski (briard) i pies pirenejski, wzorzec rasowy wymaga pozostawienia wilczych pazurów także na tylnych nogach.


Dlaczego pies kręci się za własnym ogonem


Od czasu do czasu można zauważyć psa, który kręci się bardzo szybko w kółko, jakby usiłując złapać własny ogon. Już-już go prawie ma, ale kłapie tylko szczękami, a ogon nadal ucieka. Obroty stają się coraz szybsze, czasem pies dostaje od tego zawrotów głowy. Obserwatora początko­wo to bawi, ale z czasem zaczyna denerwować, gdyż ta pozorna zabawa nabiera cech natręctwa ruchowego. Niestety, nie odbiega to zbytnio od prawdy, gdyż często „gonienie za własnym ogonem" jest narowem występującym u psów przetrzymywanych w nudnym i nie dostarczającym odpowie­dnich bodźców środowisku.

Pies jest zwierzęciem stadnym, lubiącym ciągle odkrywać coś nowego. Pozbawiony towarzystwa — obojętne, ludzkiego czy psiego — zmuszony do przebywania w zamknięciu lub w monotonnym otoczeniu, po prostu psychicznie cierpi. Największą duchową udręką, jaką można zadać psu, jest pozostawienie go samego w ciasnej, zamkniętej przestrzeni, gdzie nic się nie dzieje. Na szczęście, domowym psom rzadko się to zdarza, chyba że mają wyjątkowego pecha i trafią do rąk tyleż okrutnego, co bezmyślnego właściciela. W ogrodach zoologicznych dzicy przedstawiciele psowatych często są natomiast trzymani pojedynczo w małych, ciasnych klatkach jak więźniowie odsiadujący dożywocie w separatce. Właśnie u takich zwierząt najczęściej rozwijają się „nerwowe tiki" i natręctwa ruchowe, jak ogryzanie swoich łap czy ogona, kręcenie głową, chodzenie w tę i z powrotem po klatce itp. Czasem te tiki przybierają niebezpieczną postać, gdy psy wygryzają sobie rany w ciele. Autodestrukcja stanowi rodzaj stymulacji zastępczej, kiedy jest się skazanym na przebywanie w przytłaczającej otchłani nudy i monotonii. „Pogoń za własnym ogonem" jest jeszcze najłagodniejszą formą natręctw ruchowych.

Zachowania takie często obserwuje się u świeżo ode­rwanych od swego rodzeństwa szczeniąt. W nowym domu, pozbawiony przyjemności, jakich dostarczało baraszkowanie z innymi szczeniakami z tego samego miotu, psiak szuka sobie nowych rozrywek. Jeśli nowi właściciele nie bawią się z nim wystarczająco długo, zastępczyni „towarzyszem zabaw" staje się własny ogon. Jeżeli taka zabawa nie występuje na tyle często, aby przerodzić się w natręctwo — nie wyrządzi szkody. Często szczeniaki bawią się tak, kiedy zostają same, a później z tego wyrastają. Jeżeli natomiast takie zachowanie utrzymuje się u dorosłego psa, oznacza to, że w postępowaniu z nim popełniono błąd. Najwidoczniej poświęca mu się za mało czasu. Narów ten można usunąć, jeżeli zorganizuje się psu życie tak, by było ciekawe i urozmaicone.

Czasem pies może zachowywać się tak z przyczyn fizycznych. Kręcenie się w kółko może być spowodowane jakąś uporczywą dolegliwością, na przykład zapaleniem zatok przyodbytowych czy złym gojeniem się ogona po przycięciu. Wtedy jednak częściej obserwuje się takie reakcje jak saneczkowanie czy skubanie ogona.


Skąd się wzięły karłowate rasy psów


Rasy małych psów różnego pochodzenia stają się ostatnio coraz bardziej popularne, gdyż mogą swoim posia­daczom zastąpić... dziecko! Duże psy są dobrymi towarzy­szami w czasie długich spacerów i pomagają nam od­reagowywać nasze kompleksy, gdy posłusznie wypełniają polecenia: „zostań", „siad" czy „aport". Mają stale „młodzieńczą" chęć do zabawy, ale brakuje im rozczulających cech niemowlaka. Rasy karłowate przewyższają je pod tym względem, gdyż posiadają cechy rozbudzające u swych posiadaczy uczucia rodzicielskie.

Podsumujmy najpierw, jakie cechy małego dziecka wywołują u jego rodziców czułość i uczucia opiekuńcze. Pierwszą z nich jest niewielka waga, stanowiąca tylko ułamek masy ciała dorosłego człowieka. Noworodek waży około 3,5 kilograma, niemowlę pięciomiesięczne około 6,3 kilograma, a dziecko roczne około 9,5 kilograma. Mała waga w połączeniu z małymi wymiarami ciała ułatwia branie dziecka na ręce, noszenie go i przytulanie. Ciałko niemowlęcia w porównaniu z ciałem dorosłego jest bardziej zaokrąglone i miękkie w dotyku. Buzia dziecka jest spłaszczona, oczy duże, a głos — cienki i piskliwy.

Większość tych cech charakteryzuje znane nam rasy małych piesków (a pekińczyki prawie wszystkie). Na podstawie wagi ciała można je podzielić na trzy grupy, analogicznie do wyodrębnionych wyżej przedziałów wago­wych dla dzieci w różnym wieku.

1. Psy o wadze zbliżonej do wagi ludzkiego noworodka: chihuahua —1,8 kilograma; maltańczyk — 2,25 kilograma; szpic miniaturowy — 2,7 kilograma; terier yorkshire — 3,15 kilograma i gryfonik — 4,05 kilograma.

2. Psy o wadze zbliżonej do wagi pięciomiesięcznego ludzkiego niemowlęcia: pekińczyk — 5,4 kilograma; shi-tzu — 6,3 kilograma; King Charles spaniel — 6,75 kilograma i mops — 7,2 kilograma.

3. Psy o wadze zbliżonej do wagi rocznego dziecka: jamnik — 9,45 kilograma i owczarek walijski corgi 9,9 kilograma.

Są to idealne psy dla ludzi o nie spełnionych uczuciach opiekuńczych, którzy łatwo mogą je nosić na rękach. Wiele psów spośród tych ras ma też bardzo miękkie i okrąglejsze kształty niż psy dużych ras, dzięki czemu są przyjemniejsze do głaskania i do przytulania. Prawie wszystkie dzięki selekcji na tę cechę mają część twarzową czaszki bardziej spłaszczoną niż duże psy, co upodabnia ich profil do widzianej z boku buzi niemowlęcia (najbardziej pasują do tego wzorca gryfonik, mops i pekińczyk). Niektóre mają też wielkie, wypukłe jak u niemowlęcia oczy. Z powodu małych rozmiarów ciała psy te szczekają też bardziej piskliwie niż psy ras dużych.

Zespół cech przypominających „dzidziusia" ma to do siebie, że psy nimi obdarzone automatycznie wzbudzają u ludzi przypływ troskliwości i uczuć „rodzicielskich". Nie ma w tym nic złego. Niektórzy moraliści oburzali się na tak hojne obdarzanie uczuciami przedstawicieli innego gatunku. Według nich ludzka miłość i troskliwość powinny być skierowane tylko ku ludzkim dzieciom. Ciekawe, że ludzie głoszący takie poglądy sami wcale nie byli dobrymi rodzicami. Może poczucie winy z tego powodu skłaniało ich do wygłaszania takich, a nie innych opinii? Natomiast te osoby, które darzyły miłością i otaczały czułą opieką małe pieski, nie szczędziły takich samych uczuć swoim dzieciom. Czasem były to też osoby, które z różnych względów nie mogły mieć własnych dzieci, ale u jednych i drugich występowała nadwyżka pozytywnych uczuć. Wzajemny związek człowieka i psa w takich przypadkach miał wszelkie szansę dawać pełną satysfakcję obu stronom.

Niektóre z karłowatych ras wyhodowano od razu jako psy do towarzystwa, a inne dopiero potem z różnorodnych względów uległy swoistej miniaturyzacji. Na przykład teriery, jak sama nazwa wskazuje (terra — ziemia), w założeniu były psami osaczającymi zwierzynę w norach pod ziemią. Do tego celu idealne były niewielkie rozmiary połączone z dużą zawziętością. Potem jednak te początkowo użytkowe psy zaczęły zyskiwać na popularności jako psy pokojowe i wystawowe, toteż ich małe rozmiary stały się jeszcze większą zaletą.


Skąd się wzięły rasy psów o krótkich nogach


Na ten kierunek pracy hodowlanej wpłynęły dwa czynniki. Jednym z nich było zapotrzebowanie na psy o nogach wystarczająco krótkich, aby mogły ścigać zwierzynę w pod­ziemnych tunelach. Klasycznym przykładem psa tego typu jest jamnik. Sama jego nazwa wskazuje, że tropił w jamach, gdzie gnieździły się borsuki. W podobnych celach uzyskano też, w drodze selekcji hodowlanej, wiele ras terierów o skróconych nogach.

U ras małych piesków pokojowych, w rodzaju pekińczyka, doprowadzono natomiast do genetycznie uwarunkowanego skrócenia nóg w celu uzyskania bardziej „dzidziusiowatego" wyglądu. Nie tylko mały wzrost, lecz także rozbrajająco dziecięca niezdarność ruchów wzbudzały ciepłe uczucia, tym bardziej że takie psy miały zastąpić dzieci tym, którzy nie mogli ich mieć.

Nawet te rasy krótkonożnych psów, które w założeniu miały być rasami użytkowymi przeznaczonymi do osaczania zwierzyny w norach, zdobyły popularność jako psy pokojowe właśnie z racji wzruszająco nieporadnego chodu, przypomi­nającego pierwsze kroki dziecka. Ta cecha stała się przyczyną rozpowszechnienia wielu ras terierów, a także jamników

bynajmniej nie dla celów użytkowych. Może takie psy nie umieją bardzo szybko biegać, ale mają w sobie takiego samego ducha walki i taką samą radość życia jak większe psy. W ich małych ciałkach mieści się dużo energii i zawziętości. Do miłośników tych małych piesków najbardziej przemawia to połączenie duszy dużego psa z drepczącym na krótkich nóżkach kiełbaskowatym tu­łowiem.


Skąd się wzięły rasy psów o zwisających uszach


Wśród dzikich psowatych zwisające uszy występują tylko u osobników bardzo młodych. Wynika z tego, że u psów domowych jest to jeszcze jedna cecha „prze­dłużonego szczenięctwa". Jednocześnie wiele ras psów ma uszy stojące jak u wilka, toteż zwisające uszy nie są nieodłącznym atrybutem udomowienia. Dlaczego więc niektóre rasy je mają?

Z trzech powodów. Otóż psy posiadające obwisłe uszy mają ograniczoną zdolność lokalizowania dźwięków. Psy o stojących uszach ustawiają je jak anteny i potrafią zlokalizować nawet najlżejszy szmer. Psy kłapouche słyszą dobrze, ale mają kłopoty z ustaleniem, skąd pochodzi dźwięk. U psów myśliwskich nie jest to wada, lecz zaleta, gdyż w pracy muszą polegać wyłącznie na swoim wzroku i węchu, nie rozpraszają ich za to nie mające związku z tropieniem odgłosy. Nie bez racji najbardziej kłapciaste uszy, jakie mogą być, należą do mistrza w wy-wąchiwaniu śladu — bloodhounda.

Po drugie obwisłe uszy nadają ich posiadaczowi bardziej potulny wygląd. Wielu ludzi jest przekonanych, że agresywny pies ma uszy ostro nastawione do przodu, podczas gdy

łagodny i uległy trzyma je przyciśnięte płasko do głowy. Nikt tego wprawdzie nie analizował, ale istnieje przeświad­czenie, że pies o obwisłych uszach jest mniej groźny od tego, który ma uszy stojące.

Trzecie wyjaśnienie ma charakter antropomorfizujący. Ludzie nie mają uszu wystających powyżej czubka głowy, ale często mają długie włosy zwisające po obu stronach twarzy. Taką fryzurę przypominają też długie, zwisające uszy. Charty afgańskie mają uszy porośnięte dodatkowo długim, jedwabistym włosem, co nadaje im „ludzki" wygląd, szczególnie wzruszający ich właścicieli.


Dlaczego psom niektórych ras przycina się ogony


Praktyka przycinania ogonów u rodowodowych psów niektórych ras spotyka się z coraz szerszą krytyką. Kto w ogóle pierwszy zaczął to robić i dlaczego tę szczególną formę okaleczania zwierząt uznawano za potrzebną czy pożądaną?

Przede wszystkim, na czym właściwie polega to skracanie? Jest to chirurgiczna amputacja całego lub części ogona czterodniowego szczeniaka, przeważnie dokonywana ostrymi nożyczkami. Skórę na ogonku przytrzymuje się zwykle nad miejscem cięcia i odciąga w stronę tułowia po to, aby po amputacji wytworzył się w tym miejscu nadmiar skóry, który zeszywa się pojedynczym szwem nad czubkiem kikuta. Hamuje to krwawienie i przyspiesza gojenie. Sukę wyprowa­dza się daleko od miejsca operacji, aby nie słyszała skomlenia swoich szczeniąt. Kiedy już jest po wszystkim, szczenięta powtórnie podkłada się matce, która tylko wylizuje kikuty ogonków, po czym, jak gdyby nigdy nic, zaczyna karmić małe. Rzadko zdarza się, aby szczenięta padały wskutek pooperacyjnego szoku lub krwawienia; zwykle czują się dobrze i spokojnie ssą mleko.

Ocenia się, że w ostatnich latach tylko w Wielkiej Brytanii corocznie obcina się ogonki około 50 tysiącom szczeniąt. Sprzeciwia się temu zarówno brytyjskie Towarzys­two Opieki nad Zwierzętami, prowadzące akcję na rzecz delegalizacji tych zabiegów, jak i Królewskie Towarzystwo Weterynarzy, nazywając ten zabieg „nieuzasadnionym okaleczeniem", i Rada Europy, która ostatnio występuje o wprowadzenie zakazu „nieleczniczych" operacji na psach. Sprawa dotyczy ponad czterdziestu ras psów, od dużego owczarka staroangielskiego do małego teriera yorkshire.

Hodowcy kontynuujący ten „barbarzyński zwyczaj", jak nazwano przycinanie ogonków już w 1802 roku, mają na swoje usprawiedliwienie to, że wzorce określonych ras wymagają, aby pies miał ogon skrócony. Szczeniak nie poddany temu zabiegowi nie miałby szansy zostać wystawo­wym czempionem. W obliczu silnej presji na zmianę tego stanu rzeczy przedstawiciel brytyjskiego Związku Kynologicz­nego złożył oficjalne oświadczenie, że skracanie psom ogonów nie powinno być obowiązkowe i żaden pies na wystawie nie może być „ukarany" niższą oceną za posiadanie ogona w stanie naturalnym. Tak więc ani moda, ani wzorce rasowe nie mogą już być wymówką dla zwolenników skracania ogonów. Zaczęli więc desperacko poszukiwać nowych argu­mentów. Podczas publicznej dyskusji nad tym problemem dwóch hodowców broniło tezy, jakoby przycinanie ogonów zabezpieczało psy przed ich uszkodzeniem w trakcie bójek staczanych w dorosłym życiu. To tak, jakby amputacja nogi zapobiegała stłuczeniu wielkiego palca.

Z równą powagą dowodzono, że u psów myśliwskich pracujących w podszyciu leśnym długie ogony mogłyby się poobijać i poobdzierać. Mimo że pewien lekarz weterynarii nazwał ten argument kompletnie bzdurnym, przez długie lata traktowano go poważnie. Utrzymywano też, że teriery zabezpiecza się w ten sposób przed ogryzaniem ich ogonów przez szczury! Motywacja ta jest równie bzdurna jak poprzednia, ale przez długi czas nikt jej nie kwestionował.

W pewnym okresie psy użytkowe, w przeciwieństwie do psów luksusowych, były zwolnione od podatku, a oznaką psa użytkowego był właśnie skrócony ogon. W tym czasie działali więc po wsiach „specjaliści", którzy za drobną opłatą odgryzali (!) szczeniakom ogonki.

Trudno dociec, kto pierwszy wpadł na pomysł amputacji psom ogonów. Większość materiałów źródłowych podaje, że początki tych praktyk „giną w mrokach dziejów". Nie jest to prawda, gdyż najstarsza książka o psach została napisana przez rzymskiego teoretyka rolnictwa Columellę w połowie I wieku n.e. To właśnie on zalecał, aby szczeniętom w wieku czterdziestu dni odgryzać ogonki i wyciągać z nich ścięgna. Motywował to rzekomym zabezpieczeniem przed wścieklizną, gdyż wierzono wtedy, że wściekliznę powodują... robaki żyjące w ogonach psów! Rzeczywiście, po prze­gryzieniu psiego ogona i odciągnięciu jego końca widać wystające ścięgna mięśni ogonowych, które przypominają kłąb białych robaków. Błędne wnioski wyciągnięte z tej obserwacji spowodowały w ciągu wieków utratę dosłownie milionów psich ogonów. Z czasem pojawiły się inne argumenty usprawiedliwiające ten zabieg i zdążył on już utrwalić się w praktyce hodowlanej. Jak wiele innych tradycji, tak i ten zwyczaj miał niegdyś swój konkretny cel.

Ujemne strony przycinania ogonów są chyba oczywiste. Przede wszystkim upośledza to nadawanie sygnałów, za pomocą których psy komunikują się ze sobą. Dodajmy do tego jeszcze zadawanie psu niepotrzebnego bólu, a prze­staniemy się dziwić, dlaczego podejmuje się obecnie stanowcze kroki w celu likwidacji tej właściwie zabobonnej praktyki, pokutującej jeszcze od czasów rzymskich.


Dlaczego psy nie lubią niektórych ludzi bardziej niż innych


To normalne, że psy zachowują się podejrzliwie wobec obcych ludzi wkraczających na terytorium ich „ludz­kiego stada". Witają takich intruzów obszczekiwaniem i obwąchiwaniem. Niektórzy mają takie podejście do psów, że potrafią natychmiast je uspokoić, inni zaś są narażeni na podskubywanie zębami albo na pogryzienie. Dlaczego psy tak różnie ich traktują?

Przeważnie sekret tkwi w sposobie poruszania się. Niektóre osoby mają skłonność do miękkich i płynnych ruchów. Inne znów z natury są sztywne i spięte, toteż ich ruchy są szybkie i nerwowe, co wzbudza u psów agresję, gdyż kojarzy im się z wrogimi bądź lękowymi reakcjami innych psów.

Jeśli osoba o nerwowych i gwałtownych ruchach boi się psów, jej sytuacja jest jeszcze gorsza. Gdy zaczyna rozpacz­liwie się wycofywać, zachęca psa do ataku. Ustępowanie czy, co gorsza, próba ucieczki przed szczekającym psem daje mu przewagę, którą on odpowiednio wykorzystuje.

Odwrotnie, osoba, która umie postępować z psami, odpowiada przywitaniem na przywitanie, podąża w stronę psa, zamiast przed nim uciekać, i stara się nawiązać z nim

kontakt. Wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, groźnie przed chwilą ujadający pies zaczyna się łasić i merdać ogonem, a po wzajemnym zapoznaniu się idzie na swoje miejsce i nie narzuca się przybyszowi.

Oczywiście, ta metoda jest skuteczna tylko wtedy, kiedy pies obszczekuje nas lub obskakuje, merdając przy tym ogonem. Gdy zaś witający nas w progu pies jest napięty, warczy i mierzy nas przenikliwym wzrokiem, najlepiej stać spokojnie i nie wykonywać żadnych ruchów ani w przód, ani w tył, dopóki właściciel nie pospieszy nam na pomoc. U takiego psa przeważa bowiem instynkt agresji, lepiej więc nie przekazywać mu żadnych sygnałów, aby osłabić siłę bodźca, którym jest dla niego nasz widok. Jeśli nikt nie przybywa nam z pomocą i nie jesteśmy pewni, co pies za chwilę zrobi, czasem uda się skutecznie rozładować napięcie, naśladując żałosny pisk szczenięcia. Może to u psa zajadle broniącego domu rozbudzić instynkt opiekuńczy, ale nie zawsze jest skuteczne, gdyż jesteśmy dla niego członkami „obcego stada", którym nie można ufać.

Na szczęście, z wyjątkiem przypadków, kiedy pies był specjalnie szkolony do atakowania intruzów, tak zdecydo­wanie wroga reakcja należy do rzadkości. Większość psów reaguje na wchodzącego jedynie szczekaniem i obskakiwaniem go, co robi wrażenie tylko na osobach, które się ich zdecydowanie boją.


Czy psy mają „szósty zmysł


Przypuszczalnie mają, ale trochę innego rodzaju, niż sobie to wyobrażamy. Wrażliwość psów na mniej lub bardziej wyczuwalne bodźce nie jest niczym nadnaturalnym. Wszystkie ich reakcje dadzą się wytłumaczyć za pomocą mechanizmów biologicznych, tyle tylko, że dopiero za­czynamy pojmować ich działanie.

Znana jest na przykład zdolność psów do wynajdowania drogi powrotnej do domu, choćby wywieziono je na dużą odległość przez tereny, których nie znały. Podobna umiejęt­ność cechuje też koty i niektóre inne zwierzęta. Obecnie tłumaczy się to wyczuwaniem przez nie nawet bardzo nieznacznych zmian w polu magnetycznym ziemi. Prze­prowadzono bowiem doświadczenia, w których obecność silnych magnesów osłabiała u badanych zwierząt tę zdolność orientacji. Wciąż jednak dowiadujemy się o nowych osiągnięciach w tej dziedzinie.

Psy potrafią także przewidzieć nadchodzącą burzę lub trzęsienie ziemi. Kiedy zbiera się na burzę, pies staje się niespokojny, podniecony, dyszy i biega po domu, czasem nawet drży i piszczy, jakby go coś bolało. Ten niepokój nasila się, kiedy zaczyna, grzmieć, i nie ustaje, choć burza już mija. Jest to reakcja na zmiany ciśnienia atmosferycznego, ewentualnie także na zakłócenia pola elektrycznego. Dla współczesnych psów domowych zdolność wyczuwania nadchodzącej burzy nie ma już praktycznego znaczenia, ale ich dzicy przodkowie mieli powody do zdenerwowania. Wilki zawsze niezwykle starannie wybierały miejsce na norę. Zwykle kopały ją na zboczu wzgórza, by zminimali­zować niebezpieczeństwo jej zalania, ale i tak silna ulewa może poważnie zagrozić, bezpieczeństwu małych szczeniąt. Przypuszczalnie gdy nasz pies przed nadchodzącą burzą miota się w panice po domu, młode wilki zachowują się tak wobec groźby podtopienia nory.

Niektórzy właściciele opowiadają, że ich pies w pewnych okolicznościach zachowywał się, jakby „zobaczył ducha". Działo się to podczas spaceru w letni wieczór, kiedy pies biegający po polu raptem zatrzymywał się i zamierał w bezruchu. Stał spięty, wpatrywał się ze zjeżoną sierścią w jakiś niewidoczny punkt, warcząc, a czasem skowycząc. Kiedy właściciel próbował skłonić go do pójścia naprzód, nie chciał ruszyć się z miejsca. Potem to dziwne zachowanie ustępowało równie nagle, jak się pojawiło, i pies spokojnie kontynuował spacer. Kto kiedykolwiek widział tak za­chowującego się psa, był pod wrażeniem intensywności jego reakcji i nie dziwił się, gdy właściciel zapewniał, że jego pupil „zobaczył ducha". Tymczasem prawdopodobnie tym, co tak zdenerwowało psa, był jakiś obcy zapach. Nie był to zapach innego psa, lecz jakiegoś rzadko spotykanego zwierzęcia, na przykład lisa czy tchórza. Nieznane po­chodzenie i intensywność tego zapachu były dla wrażliwego psiego nosa bodźcami wystarczająco silnymi, by wywołać gwałtowną reakcję.

Ostatnie doniesienia naukowe dostarczyły danych po części wyjaśniających działanie szóstego zmysłu u psa.

Dużo wyjaśniło odkrycie w nosie psa receptorów podczer­wieni. Okazało się, że to dzięki nim psy z przełęczy św. Bernarda były w stanie stwierdzić, tylko wąchając śnieg, czy zasypany lawiną człowiek jeszcze żyje. Skoro już wiemy, że było to możliwe dzięki komórkom wybitnie wrażliwym na ciepło, ta zdolność bernardynów nie wydaje się nam niczym nadnaturalnym. Tezę tę uwiarygodnia odnalezienie podob­nych receptorów na pyskach niektórych węży, które dzięki temu wykrywały obecność w swoim otoczeniu nawet najmniejszych zwierząt ciepłokrwistych. Jeżeli znamy już więcej takich przypadków w królestwie zwierząt, nie powinno to również dziwić u psów.


Skąd się wziął przesąd, że wycie psa zapowiada czyjąś śmierć


Jeszcze w czasach starożytnych święcie wierzono, że wycie psa zwiastuje śmierć lub jakieś inne nieszczęście w rodzinie. Psu przypisywano jakąś nadnaturalną zdolność przewidywania wydarzeń, zwłaszcza niepomyślnych. Co ciekawe, nie obciążano psa „winą" za mające nastąpić wypadki ani nie posądzano go o związki z diabłem. Przeciwnie, tłumaczono to tak, że pies, jako najlepszy przyjaciel człowieka, stara się ostrzec go przed niebez­pieczeństwem.

Jeżeli odrzucimy metafizyczną interpretację tego zjawiska, jedyną sensowną przyczyną mogło być to, że zachowujące się w ten sposób psy były po prostu wściekłe. A jednym z objawów wścieklizny u psów jest właśnie częste wycie, jak też wydawanie innych niż zwykle odgłosów, czego trudno nie zauważyć. Ponieważ zaś kontakt człowieka z wściekłym psem musiał kończyć się dla niego śmiercią, ludzie kojarzyli sobie wycie psa z następującym wkrótce po tym zgonem jego właściciela. Były to czasy, kiedy nie znano jeszcze dróg przenoszenia infekcji, w wyciu psa dopatrywano się więc znaku wróżebnego przepowiadającego śmierć człowieka.


Skąd wzięła się nazwa ,,hot-dog"


Nikt dziś nie wierzy pogłosce, jakoby nazwa „hot-dog" pochodziła od tego, że parówki te zawierały psie mięso. Był jednak czas, kiedy takie podejrzenie wpłynęło na znaczący spadek ich sprzedaży. Pomysł na takie hot-dogi, jakie znamy dziś, narodził się na przełomie XIX i XX wieku w głowie Amerykanina Harry'ego M. Stevensa. Prowadził on „małą gastronomię" przy stadionie piłkarskim i musiał czymś karmić tłumy kibiców na meczach rozgrywanych przez sławną drużynę „olbrzymów z Nowego Jorku". W tym czasie wchodziły właśnie w modę frankfurckie parówki na gorąco, lecz nie nadawały się do obnośnej sprzedaży na trybunach. Stevens wpadł więc na pomysł, by umieszczać je w podgrzanych, długich bułkach. Tak przyrządzone parówki były roznoszone w przejściach między sektorami stadionu i zrobiły oszałamiającą furorę. Począt­kowo nosiły nazwę „czerwone i pikantne", bo do parówki prosto z wody i podgrzanej bułki Stevens dodawał jeszcze hojnie porcję ostrej musztardy.

W tym czasie w 1903 roku znany ówczesny rysownik, specjalizujący się w karykaturze sportowej T. A. Dorgan, publikujący pod pseudonimem „Tad", rozpowszechnił rysunek bułki, w której zamiast parówki nadzieniem był jamnik. Karykaturzysta wykorzystał fakt, że zarówno parówka, jak i jamnik są: długie, czerwone i pochodzenia niemieckiego. I to właśnie on puścił w obieg nazwę hot-dog, która się bardzo szybko przyjęła. Potem ktoś ciekawski wyraził głośno wątpliwości, czy aby w parówkach nie ma psiego mięsa. Gdy ta plotka się rozeszła, sprzedaż hot-dogów gwałtownie zmalała. Sprawa zrobiła się do tego stopnia poważna, że miejscowa Izba Handlowa musiała wydać zakaz używania nazwy hot-dog we wszystkich reklamach tego wyrobu. Ponieważ była ona jednak wyjątkowo trafnie dobrana, „tylnymi drzwiami" wróciła w końcu do po­wszechnego użytku. Dziś we wszystkich krajach świata wiedzą, co to jest hot-dog.


Co kanikuła ma wspólnego z psem


Kanikułą nazywamy okres największych upałów w lecie — mniej więcej od 3 lipca do 11 sierpnia — kiedy jest gorąco i duszno. Kto nie zna łaciny, ten zastanawia się, co ten okres ma wspólnego z jakimkolwiek psem. Tymczasem nazwa „kanikuła" wywodzi się z czasów rzymskich, kiedy powszechne było przekonanie, że w tych dniach Syriusz, inaczej „Psia gwiazda", dodaje swego ciepła do żaru słońca i stąd te upały. Dlatego Rzymianie nazywali ten okres „dies caniculares", czyli psie dni. My już wiemy, że Syriusz nie może „dogrzewać" Słońca, bo leży od nas 540 tysięcy razy dalej niż Słońce. Rzymianie słusznie domyślili się natomiast, że temperatura tej gwiazdy jest z grubsza dwa razy wyższa niż Słońca, bo dziś wiadomo już, że wynosi ona 10 000°C. Ci, którzy nie znali starożytnego pochodzenia nazwy „psie dni", tłumaczyli ją po swojemu, że są to dni, podczas których psy wściekają się od upału (był kiedyś taki przesąd). Na pewno niektóre psy, zwłaszcza w regionie śródziem­nomorskim, źle znoszą gorąco, ale łączenie tego z nazwą całego okresu to dorabianie teorii do faktów.


Wyszukiwarka