Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy Oblubienica w贸jta

Bente Pedersen

OBLUBIENICA W脫JTA

1

Aha. Czerwiec 1728.

By艂 to chyba najpi臋kniejszy okres roku - czas d艂ugich, ja­snych nocy i jedynych w swoim rodzaju, ciep艂ych p贸艂nocnonorweskich letnich dni. Raija nie potrafi艂a ju偶 jednak si臋 tym cieszy膰.

Przed trzema miesi膮cami po艣lubi艂a cz艂owieka, kt贸ry by艂 praw膮 r臋k膮 w贸jta. Trzy miesi膮ce sp臋dzi艂a w z艂otej klatce.

D贸br materialnych jej nie brakowa艂o. Ole Edvard radowa艂 si臋 jak dziecko, robi膮c jej niespodzianki w postaci pi臋knych ubra艅 i ozd贸b, kt贸rych istnienia nawet nie podejrzewa艂a.

Stroi艂 j膮, poniewa偶 czci艂 pi臋kno. To, co sta艂o si臋 jego w艂as­no艣ci膮, powinno by膰 pi臋kne.

艢liczna po艂owica mia艂a by膰 najcenniejszym klejnotem po艣r贸d innych pi臋knych rzeczy. By艂 jej w艂a艣cicielem.

Stawk臋 w transakcji, kt贸r膮 zawarli, stanowi艂o 偶ycie ludz­kie. Raija p艂aci艂a za 偶ycie i wolno艣膰 Reijo, znosz膮c na co dzie艅 blisko艣膰, zach艂anno艣膰 i po偶膮danie Olego Edvarda.

Raija wprawdzie nigdy przedtem nie posiada艂a nic cen­nego, ale by艂a wolna. Wola艂a bied臋 i wolno艣膰 ni偶 bogactwo i wieczne poni偶enie.

Wygl膮da艂a jednak coraz lepiej. Wiedzia艂a o tym i bola艂a nad tym. Gdyby mog艂a wybiera膰, ubra艂aby si臋 dla niego w worki i 艂achmany. Nie by艂a ju偶 jednak pani膮 swego losu. Ole decydowa艂 za ni膮.

Do twarzy jej by艂o w sukni z gorsetem i szeleszcz膮c膮 sp贸dnic膮. Tkanina pochodzi艂a z Danii, z samej stolicy. Rzecz niespotykana w Finmarku. Nawet 偶onie gubernatora okr臋gowego nie przysy艂ano sukien z zagranicy. Ole Edvard Hermansson uwa偶a艂 jednak, 偶e jego po艂owica zas艂u­guje na wszystko, co najlepsze.

Tkanina by艂a cieniutka i b艂yszcz膮ca, usiana bukiecikami kwiat贸w. Mieni艂a si臋 odcieniami, kt贸re tak pi臋knie wsp贸艂­gra艂y z ciemnymi oczami i w艂osami Raiji: z艂otem, 偶贸艂ci膮 i ciep艂膮 zieleni膮 na czerwonym tle.

Ole kaza艂 uszy膰 z niej sukni臋 dla Raiji, poniewa偶 ona sa­ma nie najlepiej radzi艂a sobie z ig艂膮. Tworzy艂a w my艣lach, a nie r臋kami.

Ca艂a wie艣 plotkowa艂a. Wszyscy z politowaniem kiwali g艂owami nad cz艂owiekiem, kt贸ry by艂 praw膮 r臋k膮 w贸jta. Je­go m艂oda 偶ona to rzeczywi艣cie niezwyk艂a osoba, ale 偶adne­mu m臋偶czy藕nie jeszcze nie wysz艂o na zdrowie takie zaanga­偶owanie w zwi膮zek z kobiet膮.

Ole wr贸ci艂 do domu bardzo p贸藕no, co rozz艂o艣ci艂o Raij臋 nie na 偶arty. Jego towarzystwo wnosi艂o mimo wszystko nie­co urozmaicenia w monotonne, codzienne 偶ycie, cho膰 stara­艂a si臋 do tego nie przyznawa膰. W jej 偶yciu nie by艂o nikogo innego. Zgodnie z 偶yczeniem m臋偶a. Ole nie pozwala艂 偶onie po prostu na 偶adne kontakty z innymi lud藕mi pod swoj膮 nie­obecno艣膰. Przecie偶 nale偶a艂a do niego.

- Sp贸藕ni艂e艣 si臋 - powiedzia艂a ostro, cho膰 ch臋tnie odgry­z艂aby sobie j臋zyk, gdy zobaczy艂a, 偶e Ole si臋 u艣miecha. Po­my艣la艂 sobie oczywi艣cie, 偶e za nim t臋skni艂a. Doda艂a wi臋c szybko: - Mnie to nie przeszkadza, ale jedzenie stygnie...

艢miech m臋偶a zabrzmia艂 w jej uszach jak szyderstwo. Ostatnio cz臋sto si臋 艣mia艂. Nie tylko Raija zauwa偶a艂a w贸w­czas ch艂opi臋cy do艂eczek w jego lewym policzku.

Olego ogarn膮艂 nagle wielki entuzjazm, obj膮艂 偶on臋 w talii i zata艅czy艂 z ni膮 woko艂o.

- Zawsze cieszy mnie twoje serdeczne powitanie! - u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, nie zwa偶aj膮c na jej zdawkowy u艣miech i twarde spojrzenie. Posadzi艂 偶on臋 i zacz膮艂 przed ni膮 paradowa膰.

Raija przygryz艂a warg臋. Nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 przed przyr贸wnaniem go w my艣lach do cietrzewia w okre­sie godowym: wyci膮gni臋ta szyja, wypi臋ta pier艣, spojrzenie zwr贸cone ku niebu.

- Gdybym ci臋 dobrze nie zna艂a, mog艂abym ci臋 wzi膮膰 za kr贸la, co najmniej za kr贸la - rzek艂a zjadliwie. - Zaczynasz przybiera膰 i艣cie kr贸lewsk膮 postaw臋...

- Nie kr贸lewsk膮 - odpar艂 Ole niemal r贸wnie ironicznie. - Obawiam si臋, 偶e kr贸low膮 nie zostaniesz, ale zrobi臋 z cie­bie przynajmniej jedn膮 z pierwszych dam w okolicy... - Tu przerwa艂.

- Doprawdy? Dowiem si臋 chyba kiedy艣, jak to zamierzasz osi膮gn膮膰...

Ole wetkn膮艂 kciuki za kamizelk臋. U艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha i nieco przymru偶y艂 promieniej膮ce oczy.

Zn贸w podj膮艂 nut臋 jej lekcewa偶膮cego, sarkastycznego tonu:

- W贸jt nie 偶yje, moja droga. Niech 偶yje w贸jt. Nowy w贸jt. Ole Edvard uk艂oni艂 si臋 偶onie. U艣miech zamar艂 na ustach Raiji. W贸jt od dawna chorowa艂. Ole Edvard od pewnego czasu zast臋powa艂 swego prze艂o偶onego. Raija wiedzia艂a, 偶e jej m膮偶 jest uparty i ambitny. Najwyra藕niej dobrze wywi膮zywa艂 si臋 z obo­wi膮zk贸w. I odziedziczy艂 stanowisko. Zosta艂 w贸jtem. A ona 偶o­n膮 w贸jta. Raija najch臋tniej roze艣mia艂aby si臋 w g艂os, ale nie mo­g艂a z siebie wydoby膰 偶adnego d藕wi臋ku. Nie potrafi艂a nawet po­gratulowa膰 Olemu, cho膰 on najwyra藕niej na to czeka艂.

Stalowoszare oczy pod jasn膮 grzywk膮 wype艂ni艂y si臋 roz­czarowaniem. Po raz kolejny zepsu艂a mu humor. Po raz ko­lejny potraktowa艂a go jak to, co zeskrobywa艂a ze swych po­deszew, gdy wchodzi艂a do domu, jak co艣, czego nie chcia艂a wnie艣膰 na dywan. A on odda艂by za ni膮 wszystko...

- Nie cieszysz si臋? - zapyta艂 wprost, kryj膮c sw贸j 偶al. I roz­czarowanie. - Pani nie pogratuluje nawet swemu m臋偶owi? Dzi臋ki mnie jeste艣 jedn膮 z najwa偶niejszych kobiet w Alcie. Do­r贸wnujesz godno艣ci膮 偶onie s臋dziego. I lensmana. Niewiele ci brakuje do 偶ony samego gubernatora okr臋gowego... A kim by艂a艣 dawniej, zanim wyci膮gn膮艂em ci臋 z tej zawszonej chatynki? Jego gniew narasta艂. G艂os mu dr偶a艂 ze zdenerwowania.

- Zaraz ci powiem, kim by艂a艣, moja pi臋kna 偶ono, by艂a艣 zwyk艂膮 dziwk膮. Kt贸ra rozk艂ada nogi za odrobin臋 jedzenia i dach nad g艂ow膮. By艂a艣 niczym. Przyb艂臋d膮 z band膮 dziecia­k贸w, kt贸rych nie potrafi艂a艣 wy偶ywi膰...

Raija znosi艂a jego obelgi z niewzruszon膮 twarz膮.

- Wielkie dzi臋ki za to, 偶e wzi膮艂e艣 to... nic... t臋 zwyk艂膮 dziw­k臋 pod swoje skrzyd艂a i brutalnie j膮 zgwa艂ciwszy, po艣lubi­艂e艣. Wielkie dzi臋ki za to, 偶e uwolni艂e艣 j膮 od tak haniebnego ci臋偶aru, jakim jest opieka nad w艂asnymi dzie膰mi. Wszyscy maj膮 si臋 znacznie lepiej, od kiedy rozdzieli艂e艣 ladacznic臋 i jej dzieci, od kiedy o偶eni艂e艣 si臋 z ni膮...

Policzki Raiji poblad艂y, ale w jej oczach rozgorza艂 ten sam 偶ar, kt贸ry widzia艂o ju偶 wielu ludzi przed Hermanssonem. Jej oczy potrafi艂y p艂on膮膰 jak upalne letnie dni albo iskrzy膰 si臋 jak zimne bia艂e noce. On do艣wiadcza艂 tylko ch艂o­du tych gwie藕dzistych oczu, kt贸re tak wielbi艂.

- Masz jadowity j臋zyk, Raija - powiedzia艂 i odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami. Nie takiego powitania pragn膮艂. Ona zresz­t膮 nigdy nie spe艂nia艂a jego oczekiwa艅. Ole Edvard zastana­wia艂 si臋, kiedy ten p艂omie艅 nienawi艣ci przyga艣nie. - Od tej pory trzymaj j臋zyk za z臋bami, skarbie! - Jego g艂os zabrzmia艂 niespodziewanie ostro.

Zazwyczaj pr贸bowa艂 by膰 dla niej czu艂y. Nie da si臋 ukry膰, 偶e nie stwarza艂a mu zbyt wielu okazji, by m贸g艂 pokaza膰 si臋 jej z lepszej strony, robi艂 jednak wszystko, co w jego mocy. Uwiel­bia艂 bezgranicznie sw膮 偶on臋 i ch臋tnie dosta艂by co艣 w zamian. Do tej pory nie dosta艂 nic za darmo. Nawet u艣miechu. Raija by艂a twarda jak kamie艅. Nie zastanawia艂a si臋 nigdy nad tym, czy mog艂aby mu wybaczy膰. A przecie偶 wcale nie mia艂a tak wie­le do wybaczania. Zawdzi臋cza艂a mu wszystko, nieprawda偶?

- Je艣li narazisz na szwank moj膮 pozycj臋, nie spodziewaj si臋 艂aski - zagrozi艂.

- Czeka mnie piwniczny loch? - zapyta艂a s艂odko. - Cieszy艂by艣 si臋, gdyby ci si臋 uda艂o mnie tam ukry膰, w贸jcie? - Raija roze艣mia艂a si臋, a on nie wiedzia艂, co j膮 tak ubawi艂o: w艂a­sna my艣l czy jego tytu艂. - Nigdy nie b臋dziesz niczym wi臋­cej - ci膮gn臋艂a Raija z diabelskim b艂yskiem w oku. - Chocia偶 lubisz bawi膰 si臋 w wielkiego pana, to jeste艣 prostym cz艂o­wiekiem. Gdyby艣 by艂 kim艣, nie potrzebowa艂by艣 tu przycho­dzi膰. Nie, Ole, mo偶esz by膰 tylko lokajem wielkich pan贸w. Tacy jak ty czasami awansuj膮 na w贸jta czy s臋dziego. Ale to nic wielkiego. Tylko panom przystoj膮 zaszczyty. Tylko dys­tyngowanym panom. 呕adne z nas do nich nie nale偶y, Ole. Hermansson nie odpowiedzia艂. Wszystko w nim wrza艂o, ale zagryz艂 z臋by i milcza艂. Oczywi艣cie, 偶e potrafi艂by jej zamkn膮膰 usta. M贸g艂by jej powiedzie膰, 偶e jego ojciec by艂 wystarczaj膮co dystyngowanym cz艂owiekiem, 偶e m贸wi艂 po du艅sku, by艂 do­brze urodzony, 偶e nosi艂 pudrowane peruki. Ale to znaczy艂o niewiele. Bo przecie偶 jego matk膮 pracowa艂a jako praczka w do­mu tego cz艂owieka - i wcale nie pochodzi艂a z wy偶szych sfer. On, Ole Edvard Hermansson, cho膰 syn szlachcica, nie nale偶a艂 do kasty szlachetnie urodzonych. By艂 b臋kartem. Raija mia艂a ra­cj臋: nigdy nie b臋dzie niczym wi臋cej, co najwy偶ej w贸jtem.

- Jaka szkoda, 偶e jeste艣 偶onaty. - Raija kontynuowa艂a atak.

- Dla kogo? - zapyta艂 odruchowo. Nie zawsze potrafi艂 na­d膮偶y膰 za rozumowaniem swojej 偶ony, co go niezmiennie irytowa艂o. By艂 przecie偶 wykszta艂cony, podczas gdy ona by­艂a niczym, pi臋knym niczym, kt贸re on wyci膮gn膮艂 z 艂ajna. Nie powinna si臋 wywy偶sza膰.

- Dla 偶ony w贸jta, oczywi艣cie - odpar艂a Raija z u艣mie­chem. I natychmiast wyja艣ni艂a: - Dla 偶ony zmar艂ego w贸jta...

Ole zn贸w dojrza艂 diabelski b艂ysk w jej oczach. Wiedzia艂 dobrze, 偶e rzadko m贸wi艂a co艣 przypadkiem.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e panuje nienaruszalny obyczaj, pi臋k­ny obyczaj, 偶e nowy w贸jt 偶eni si臋 z wdow膮 po swym po­przedniku.

- Z t膮 star膮 kuropatw膮! - wyrwa艂o si臋 Olemu. - Wola艂­bym umrze膰!

- A z czego ona b臋dzie 偶y艂a? - zagadn臋艂a Raija. - Co za pech, 偶e wybrano cz艂owieka 偶onatego. Cho膰 ja oczywi艣cie mog臋 si臋 po艣wi臋ci膰. Je艣li tylko si臋 postarasz, bez trudu si臋 ze mn膮 rozwiedziesz. Wystarczy wspomnie膰, 偶e dawniej by­艂am byle dziwk膮...

- Zamknij si臋! - Ole podni贸s艂 r臋k臋, by uderzy膰 偶on臋 w twarz, ale si臋 opanowa艂. By艂o w niej co艣, co sprawia艂o, 偶e czu艂 si臋 cholernie ma艂y, gdy ucieka艂 si臋 do przemocy. Bi艂 j膮 z poczuciem przegranej. Mia艂a na niego i艣cie piekielny wp艂yw.

- B臋dziemy mie膰 wi臋cej pieni臋dzy - o艣wiadczy艂.

- A co z domem w贸jta? Dostaniemy go? - zapyta艂a Raija z prawdziwym zainteresowaniem.

Tamten dom by艂 wi臋kszy. Znacznie wi臋kszy. A skoro jest skazana na 偶ycie z tym cz艂owiekiem, to warto je uczyni膰 wygodniejszym. Ole przekl膮艂 sam siebie w duchu: 偶e te偶 o to nie zapyta艂, 偶e te偶 o tym nie pomy艣la艂. Za艂o偶y艂 jednak, 偶e dostanie i dom. Dom by艂 przecie偶 przypisany do stanowi­ska. Gdy tylko wdowa po poprzednim w贸jcie pojedzie na po艂udnie, do rodziny, nic nie powinno stan膮膰 na przeszko­dzie, by zaj臋li ten dom. Nikt nie sta艂 przecie偶 wy偶ej ni偶 on w hierarchii. S臋dzia mia艂 sw贸j dom. Gubernator okr臋gowy - sw贸j. A zatem dom w贸jta sta艂by pusty.

- Tak - powiedzia艂 kr贸tko z nadziej膮, 偶e si臋 nie myli. Nie chcia艂, by go przy艂apa艂a na niepewno艣ci. - Zorganizujemy przyj臋cie, gdy si臋 ju偶 wprowadzimy - doda艂. G艂贸wnie po to, by pokaza膰 jej, 偶e to on panuje nad sytuacj膮. 呕e jest wa偶ny, cho膰by nie wiadomo jak z niego drwi艂a.

- Nie boisz si臋, 偶e m贸j ostry j臋zyk mo偶e ci zaszkodzi膰? Obrzuci艂 j膮 spojrzeniem r贸wnie twardym jak metal, kt贸­ry u偶yczy艂 barwy jego oczom.

W samym u艣miechu tego cz艂owieka czai艂o si臋 tyle okru­cie艅stwa, 偶e nietrudno by艂o si臋 domy艣li膰, dlaczego zosta艂 praw膮 r臋k膮 w贸jta.

- Nie o艣mielisz si臋, Raija.

Raija od samego pocz膮tku wiedzia艂a, 偶e on w ko艅cu ze­m艣ci si臋 za jej brak entuzjazmu. 呕e po raz kolejny udowod­ni, i偶 jest panem - 偶e zmusi j膮, by si臋 ukorzy艂a, by zacz臋艂a go pragn膮膰. Doprowadzi do ostatecznego poni偶enia, kt贸re przychodzi艂o zawsze w贸wczas, gdy ko艅czy艂a si臋 ekstaza. Gdy powraca艂 rozum. Nikt opr贸cz niego nie potrafi艂 spara­li偶owa膰 jej my艣li, zag艂uszy膰 jej rozumu... W takich chwilach naprawd臋 ni膮 w艂ada艂.

Usi艂owa艂a czuwa膰 d艂ugo, a偶 do b贸lu powiek - to jednak nie mia艂o znaczenia. Nie mog艂a si臋 wy艣lizgn膮膰. Mog艂a wy­walczy膰 zaledwie odroczenie.

Raija przymusza艂a si臋 do czuwania. Siedzia艂a przy oknie wychodz膮cym na fiord. Patrzy艂a na leniwy, czerwony plaster zorzy polarnej. S艂o艅ce toczy艂o si臋 po wodzie i 偶arzy艂o na tle b艂臋kitu, potem zn贸w wdrapywa艂o si臋 na l膮d i p艂yn臋艂o na wsch贸d. Na spotkanie kolejnego poranka. Raija d艂ugo wpa­trywa艂a si臋 w s艂o艅ce. Nie odwraca艂a wzroku, chcia艂a, by j膮 o艣lepi艂o. Pr贸bowa艂a odnale藕膰 w nim sens wszystkiego, ale na­wet ono nie zna艂o odpowiedzi, kt贸rych szuka艂a. Mo偶e te od­powiedzi w og贸le nie istniej膮? Raija poczu艂a przyp艂yw t臋sk­noty, gdy dojrza艂a jakie艣 postaci poruszaj膮ce si臋 w oddali, po drugiej stronie fiordu. Tak daleko, 偶e nie potrafi艂a nawet od­r贸偶ni膰, czy to ludzie, czy zwierz臋ta. Ale nawet z tej odleg艂o­艣ci rozpozna艂a ciemne tr贸jk膮tne kszta艂ty. Lapo艅skie jurty by­艂y dla niej teraz symbolem m艂odo艣ci.

Raija wiedzia艂a, 偶e nie zna tych, kt贸rzy tego lata goni膮 stada na wschodni brzeg fiordu. O tej porze roku Ravna i Pehr wypasali swe stada w g艂臋bi l膮du. Dopiero zim膮 prze­nosili si臋 na nagie, wichrowe p贸艂nocno - wschodnie wybrze­偶e. Przez chwil臋 Raija zapragn臋艂a zn贸w dzieli膰 z nimi ich 偶ycie. 呕ycie pe艂ne trudu. Czasem b贸lu, czasem 艂ez. Ocieka­j膮ce potem. Ale i nabrzmia艂e 艣miechem. I wolno艣ci膮, kt贸r膮 mo偶na napawa膰 si臋 w ka偶dym oddechu.

Poczu艂a obecno艣膰 m臋偶a w pokoju, zanim go us艂ysza艂a. Jej cia艂o drgn臋艂o pod jego spojrzeniem. Dopiero potem rozleg艂y si臋 jego kroki. I poczu艂a ci臋偶ar wielkich d艂oni na swoich ra­mionach.

- Ju偶 dawno zapad艂a noc. Nie mog艂a temu zaprzeczy膰. D艂onie Olego pie艣ci艂y jej szyj臋, przeczesywa艂y rozpuszczone w艂osy, muska艂y podbr贸­dek i rozpina艂y guziki, szukaj膮c drogi do piersi.

- I ja te偶 d艂ugo czeka艂em - szepn膮艂 wtulony w jej g艂adki policzek.

Usta po偶膮dliwie ca艂owa艂y mi臋kk膮 jak puch brzoskwinio­w膮 sk贸r臋. D艂onie ton臋艂y w aksamicie skrytym pod dekoltem sukni. Powolnymi pieszczotami kusi艂 pe艂n膮 ognia kobiet臋, kt贸ra kry艂a si臋 pod lodow膮 mask膮. Potrafi艂a oprze膰 si臋 wszystkiemu: szyderstwom i gro藕bom, komplementom i prezentom, hojno艣ci i zaszczytom. Nic nie potrafi艂o jej skruszy膰. Trwa艂a w swym nieporuszeniu wtedy, gdy by艂 dla niej okrutny, i wtedy, gdy by艂 dla niej mi艂y. Tylko w ten je­den spos贸b potrafi艂 wytr膮ci膰 j膮 z oboj臋tno艣ci. Tylko w ten spos贸b potrafi艂 zbli偶y膰 si臋 do istoty, kt贸r膮 uwielbia艂 i posia­da艂, w pewnym przynajmniej sensie.

- 艁贸偶ko jest puste bez ciebie, skarbie - szepn膮艂 nami臋tnie i poczu艂, 偶e w 偶y艂ach Raiji szybciej pulsuje krew.

Zamkn臋艂a oczy pod wp艂ywem jego pieszczot, ale cho膰 nie chcia艂a niczego zdradzi膰 spojrzeniem, to jej cia艂o powiedzia­艂o mu wszystko, co chcia艂 wiedzie膰.

Wzi膮艂 j膮 na r臋ce; on, wielki, prawie dwumetrowy nied藕wied藕, poni贸s艂 o p贸艂 metra ni偶sz膮 kruszyn臋 do pokoju, kt贸ry tak d艂u­go zna艂 tylko jego niewypowiedzian膮 samotno艣膰 i t臋sknot臋.

Raija wype艂ni艂a nie tylko pustk臋 w jego 艂贸偶ku. Wype艂ni­艂a pustk臋 w jego 偶yciu. Ale nigdy si臋 tego nie dowie. Nigdy tego nie us艂yszy. Ole nigdy nie zdradzi, jaka s艂abo艣膰 ogarnia go, kiedy Raija jest blisko. Po艂o偶y艂 偶on臋 ostro偶nie na szero­kim 艂贸偶ku wys艂anym sk贸r膮. O艣wietla艂y je dwie lampy. Ole ch臋tnie postawi艂by tu tysi膮c lamp. Lubi艂 patrze膰 na Raij臋. Nigdy nie mia艂 do艣膰 widoku tego jedwabistego, ciep艂ego cia­艂a. Nie m贸g艂 si臋 napatrze膰 na jej ekstaz臋 - nie mia艂 do艣膰 tych chwil, w kt贸rych na pewno nic nie udawa艂a. Chwil, w kt贸­rych z pewno艣ci膮 nale偶a艂a do niego.

Osun膮艂 si臋 na mi臋kk膮 sk贸r臋, uk艂adaj膮c si臋 tu偶 obok 偶ony. Gor膮ce, mocne palce zdar艂y z niej wszystkie cz臋艣ci gardero­by. Potem Ole pozby艂 si臋 w艂asnego ubrania i le偶eli ju偶 nadzy w swoich ramionach. Dop贸ki ten cz艂owiek nie rozbudzi艂 jej nami臋tno艣ci, Raija nienawidzi艂a go ka偶dym nerwem swego cia艂a. Ale jego cia艂o i d艂onie potrafi艂y przyprawi膰 j膮 o dreszcz po偶膮dania - i wtedy t臋skni艂a za nim ka偶dym w艂贸knem tego samego cia艂a, kt贸re tak go nienawidzi艂o...

Ten zwalisty olbrzym dokona艂 tego, co obieca艂 ju偶 pierwsze­go dnia, a przy tym uda艂o mu si臋 to w zawstydzaj膮co kr贸tkim czasie: poskromi艂 w niej dzik膮 kotk臋. Nie pr贸bowa艂a ju偶 mu wydrapa膰 oczu, tak jak to czyni艂a w pierwszych dniach ma艂偶e艅­stwa. Nie pr贸bowa艂a si臋 opiera膰 ani zrobi膰 mu krzywdy, tak jak na pocz膮tku. Ole okie艂zna艂 j膮 - w艂a艣nie tu. Na tej sk贸rze.

Raija udowadnia艂a mu, 偶e panuje tu nad nim tak samo, jak on nad ni膮. Ole nie dostawa艂 nic za darmo. Ich mi艂o艣膰 nie przypomina艂a jej poprzednich erotycznych do艣wiadcze艅 - a przecie偶 ka偶dy z trzech m臋偶czyzn, kt贸rych mia艂a przed nim, co艣 dla niej znaczy艂. Ka偶dy by艂 dla niej kim艣 szczeg贸l­nym. Ole by艂 pierwszym kochankiem, kt贸rego nienawidzi艂a. By膰 mo偶e w艂a艣nie dlatego wszystko pomi臋dzy nimi iskrzy­艂o, wszystko by艂o jak burza z b艂yskawicami i piorunami.

- Piek艂o ci臋 mi zes艂a艂o - szepta艂 Ole, muskaj膮c mi臋kkimi wargami jej brzuch. Nie zabrzmia艂o to wcale jak skarga; ona za艣 wyda艂a westchnienie rozkoszy, gdy jego usta zsun臋艂y si臋 w stron臋 kr膮g艂ych ud.

Czeka艂a ju偶 na niego, by艂a zreszt膮 gotowa od pierwszego mu艣ni臋cia jego d艂oni. Potrafi艂 rozpali膰 w niej nami臋tno艣膰 jednym spojrzeniem. I na dodatek wiedzia艂 o tym, by艂 bez reszty 艣wiadom jej s艂abo艣ci.

Nie martwi艂a si臋 tym jednak w贸wczas, gdy j膮 odnajdywa艂, najpierw j臋zykiem, potem palcami i wreszcie... Raija z ochot膮 pozwala艂a si臋 pochwyci膰 w sid艂a p艂omiennej rozkoszy - pali艂o j膮 po偶膮danie, gdy le偶a艂a w jego mocnych ramionach. Zalewa艂 j膮 sob膮 jak fala - potem si臋 wycofywa艂, by po chwili zn贸w szu­ka膰 jej cia艂a, a偶 wreszcie czu艂a, 偶e jest coraz bli偶ej, i s艂ysza艂a je­go krzyk zaspokojenia. Potem ocean ucisza艂 si臋 powoli. Jego zwaliste, spocone cia艂o le偶a艂o na niej. A gdy osza艂amiaj膮ca zmy­s艂owo艣膰 pierzcha艂a, nast臋powa艂 moment, w kt贸rym nie mieli ze sob膮 ju偶 nic wsp贸lnego. Gdy wszystko stawa艂o si臋 nieprzy­jemne i niepotrzebne. Gdy ju偶 nie chcia艂a z nim nic dzieli膰.

Odsuwali si臋 od siebie. Rani艂 go jej ch艂贸d, kt贸ry pojawia艂 si臋 natychmiast po chwilach ekstazy, postanowi艂 jednak, 偶e nigdy jej tego nie oka偶e. Potrafi艂 by膰 r贸wnie twardy jak ona. Wola艂, by trwa艂a w przekonaniu, 偶e chce tylko bra膰.

Raija zaczyna艂a za艣 czu膰, jak wstyd wypiera odp艂ywaj膮ce po偶膮danie. Zamyka艂a oczy i przypomina艂a sobie ka偶d膮 chwil臋 tego zbli偶enia. Nienawidzi艂a siebie za ka偶d膮 chwil臋 poddania. By艂o w niej wi臋cej pogardy wobec samej siebie ni偶 nienawi艣ci wobec niego. By艂 m臋偶czyzn膮 najgorszego po­kroju. Od niego nie mog艂a niczego oczekiwa膰. Pogardza艂a jednak w艂asn膮 s艂abo艣ci膮. Ka偶da chwila rozkoszy w jego ra­mionach p贸藕niej zamienia艂a si臋 w godziny tortur.

Gdy nocami ws艂uchiwa艂a si臋 w jego r贸wny, spokojny od­dech, jej my艣li bieg艂y ku wszystkim, kt贸rych straci艂a z po­wodu tego cz艂owieka. Z nastaniem 艣witu czu艂a ju偶 tylko nie­smak. Poddaj膮c mu si臋 w ten spos贸b - oddaj膮c mu si臋 bez reszty raz za razem, zdradza艂a tych, kt贸rych kocha艂a najbar­dziej. Za ka偶dym razem prze艣ladowa艂y j膮 te same my艣li.

I wiedzia艂a dobrze, 偶e zdarzy si臋 to jeszcze nie raz.

Odziana w czer艅 sta艂a obok Olego, gdy starego w贸jta sk艂adano do grobu. Niewysoka kobieta w otoczeniu ludzi, kt贸rzy cokolwiek znaczyli w tym miejscu na ziemi. 呕ona nowego w贸jta, kt贸ra jednak nie by艂a jedn膮 z nich. Obcy ele­ment tej niewielkiej, zwartej spo艂eczno艣ci. By艂a za m艂oda, za pi臋kna, zbyt odmienna. Od tej chwili nikt nie wa偶y艂 si臋 jed­nak o tym wspomina膰.

Wdowa po starym w贸jcie spakowa艂a ju偶 swoje rzeczy. Zamierza艂a wyjecha膰 zaraz po rzuceniu grudki ziemi na trum­n臋 cz艂owieka, za kt贸rym przyjecha艂a a偶 tu, prawie na biegun p贸艂nocny. Sp臋dzi艂a siedemna艣cie lat na tym pustkowiu, nie­nawidz膮c szczerze ka偶dej minuty. Teraz mog艂a opu艣ci膰 to miejsce. Gubernator okr臋gowy nie zatroszczy艂 si臋 wprawdzie o jej byt, ale op艂aci艂 podr贸偶 na po艂udnie. To wystarczy艂o. Zmarnowa艂a najlepsze lata swego 偶ycia na tym pustkowiu i postanowi艂a, 偶e za 偶adne skarby d艂u偶ej tu nie pozostanie.

Nader ch臋tnie wyprowadzi艂a si臋, by nowy w贸jt, razem ze sw膮 urocz膮 偶on膮, m贸g艂 jak najszybciej zaj膮膰 jej dom. Zosta­wi艂a im nawet troch臋 swoich mebli, gdy si臋 przekona艂a, 偶e ich rzeczy nie starczy, by wype艂ni膰 wielkie pokoje. Zrobi艂a to przede wszystkim ze wzgl臋du na t臋 drobn膮 kobiet臋. W jej ciemnych oczach czai艂a si臋 pustka, kt贸ra sprawi艂a, 偶e starsza pani poczu艂a uk艂ucie w sercu. Je艣li par臋 u偶ywanych mebli mo偶e roz艣wietli膰 troch臋 te oczy, to b臋dzie to dobry uczynek. A przy tym trudno wlec wszystko ze sob膮 wzd艂u偶 wybrze­偶a. Wdowa po w贸jcie by艂a kobiet膮 praktyczn膮.

Razem z meblami odziedziczy艂a Raija pozycj臋 tamtej ko­biety. N i e przej臋艂a jednak szacunku, jakim tamt膮 darzono. Sama zreszt膮 wcale nie uwa偶a艂a, 偶e ma jakiekolwiek powinno艣ci wzgl臋dem mieszka艅c贸w Alty. Wiele os贸b podchodzi艂o, by u艣ciska膰 mocn膮 d艂o艅 Olego i jej delikatn膮 r臋k臋, ale Raija nie zwraca艂a na nich uwagi. By艂 to tylko nie ko艅cz膮cy si臋 艂a艅cuch nachalnych d艂oni, a nie ludzie, kt贸rzy mogliby dla niej cokol­wiek znaczy膰. Wszyscy orzekli, 偶e jest dumna i wynios艂a.

Zapomnia艂a o nich, zanim znikli jej z oczu. Nie s膮dzi艂a, by byli w stanie w jakikolwiek spos贸b os艂odzi膰 jej 偶ycie. Nie rozumieli, 偶e zrabowano jej wolno艣膰 i poni偶ono bole艣nie. Widzieli tylko o艣lepiaj膮co pi臋kn膮 twarz, kosztowne ubranie, dumn膮 min臋 m臋偶a i jej nieobecne spojrzenie.

Raija ze wszystkich si艂 pragn臋艂a mie膰 przyjaci贸艂, nie wie­dzia艂a ju偶 jednak, jak ich zdoby膰. Pr贸buj膮c doda膰 sobie otu­chy, zamyka艂a si臋 przed innymi.

Tak wielu ludzi chcia艂o porozmawia膰 z Ole Edvardem.

Wielu wa偶nych m臋偶czyzn, kt贸rzy nie byli jednak na tyle wa偶ni, by zlekcewa偶y膰 stosunki z w贸jtem. Warto by艂o zjed­na膰 go sobie jak najszybciej.

Raija spostrzeg艂a, 偶e Ole oddala si臋 w przeciwnym kierun­ku ni偶 ona, i wcale si臋 tym nie zmartwi艂a. Niepostrze偶enie wy­艣lizgn臋艂a si臋 z t艂umu otaczaj膮cego gr贸b. Szybkie spojrzenie przez rami臋 potwierdzi艂o to, co chcia艂a wiedzie膰: Ole nie za­uwa偶y艂, 偶e 偶ona nie stoi ju偶 u jego boku. Zajmowa艂 si臋 inny­mi. Raija u艣miechn臋艂a si臋 i zrzuci艂a z g艂owy idiotyczny kape­lusz, kt贸ry kaza艂 jej za艂o偶y膰. Kapelusz zawis艂 na tasiemce na jej szyi, ale nie zwr贸ci艂a na to uwagi. Co za g艂upota parado­wa膰 w takim nakryciu g艂owy na skraju bezkresnego p艂asko­wy偶u! Ole uzna艂 jednak, 偶e kapelusz jest 艣ci艣le zwi膮zany z jej now膮 pozycj膮. Widzia艂, 偶e 偶ona starego w贸jta nosi kapelusz. Pomy艣le膰 tylko - ona, trzydzie艣ci lat starsza ni偶 Raija!

Raija czu艂a si臋 dziwnie w chustce na g艂owie, a co dopiero w tym 艣miesznym czarnym czym艣, nasadzonym na w艂osy. Opu­艣ci艂a cmentarz i skierowa艂a si臋 w stron臋 lasu, otaczaj膮cego osa­d臋. Po raz pierwszy od trzech miesi臋cy poczu艂a si臋 wolna. Po raz pierwszy od trzech miesi臋cy wysz艂a sama na dw贸r. Na 艂ono natury. Wci膮gn臋艂a letnie powietrze w p艂uca i nie troszczy艂a si臋 o sukni臋, kt贸ra mog艂a si臋 ubrudzi膰 w tym g臋stym lesie. Nie wie­dzia艂a, 偶e 艣ledz膮 j膮 czyje艣 oczy i 偶e kto艣 pod膮偶a jej 艣ladem.

Nie mia艂a poj臋cia, jak d艂ugo sz艂a, gdy nagle us艂ysza艂a za so­b膮 jakie艣 kroki. Osza艂amiaj膮ce poczucie wolno艣ci za艣lepi艂o j膮 i og艂uszy艂o. Dopiero gdy us艂ysza艂a trzask 艂amanej ga艂膮zki, uzmys艂owi艂a sobie, 偶e tego ha艂asu nie mog艂o spowodowa膰 zwie­rz臋 ani ptak. Lata sp臋dzone pod go艂ym niebem, dzieci艅stwo prze偶yte w艣r贸d ludzi znaj膮cych przyrod臋, kt贸ra ich 偶ywi艂a i ota­cza艂a, sprawi艂y, 偶e Raija nie mia艂a 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

Idzie ju偶, 偶eby mnie zn贸w zamkn膮膰 w klatce, pomy艣la艂a i obr贸ci艂a si臋 powoli, przyjmuj膮c pozycj臋 obronn膮, gotowa stan膮膰 do walki z cz艂owiekiem, z kt贸rym dzieli艂a st贸艂 i 艂o偶e.

Na 艣cie偶ce, kt贸r膮 bezwiednie wybra艂a, sta艂 jednak kto艣 inny, nie Ole.

Raija chwyci艂a si臋 kurczowo najbli偶szego pnia drzewa i wszystko doko艂a niej zawirowa艂o, gdy pr贸bowa艂a znale藕膰 oparcie. Kolana si臋 pod ni膮 ugi臋艂y. Upad艂aby z pewno艣ci膮, gdyby nie podtrzyma艂y jej silne ramiona.

Pe艂na niedowierzania patrzy艂a w smutne zielone oczy. Widzia艂a przeb艂yski b艂臋kitu mi臋dzy listkami brzozy - przy­pomina艂y jej skomplikowany lapo艅ski wz贸r. A tu偶 przed so­b膮 widzia艂a znajom膮 twarz Zaci艣ni臋te usta dr偶a艂y. Wiedzia­艂a, 偶e te usta bezskutecznie pr贸buj膮 co艣 powiedzie膰. On za­mkn膮艂 oczy wype艂nione 艂zami i przycisn膮艂 swe wargi do jej ust. Poca艂unek przekre艣li艂 czas, przekre艣li艂 ostatnie trzy mie­si膮ce. Raija zrozumia艂a, 偶e Reijo Kesaniemi wci膮偶 j膮 kocha.

Gdy otworzy艂a oczy, zn贸w znalaz艂a si臋 w Alcie. Szcz臋ki cz艂owieka, kt贸ry by艂 jej przyjacielem, druhem, kochankiem i podpor膮, wci膮偶 dr偶a艂y. Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie z si艂膮, kt贸­r膮 dobrze rozumia艂a, bo i ona przywar艂a do niego w podob­ny spos贸b.

- By艂e艣 tu przez ca艂y czas? - zapyta艂a w ko艅cu. Wdycha艂a jego zapach, jego ciep艂o, wszystko, co tak dobrze pami臋ta艂a. Wszystko, co przypomina艂o jej poprzedni rozdzia艂 偶ycia.

Reijo skin膮艂 g艂ow膮 i pog艂aska艂 j膮 po policzku. Na poz贸r w twarzy Raiji nie wida膰 by艂o rozpaczy. Nie by艂o jej ni­gdzie, je艣li nie liczy膰 spojrzenia. Trzeba by艂o dobrze zna膰 Raij臋, by dostrzec t臋 rozpacz w oczach.

To by艂a niezwyk艂a kobieta. Silniejsza ni偶 wi臋kszo艣膰 zna­nych mu m臋偶czyzn, cho膰 tak drobna i 艂adna. Jego usta w臋­drowa艂y po jej policzku, a potem zacz膮艂 m贸wi膰:

- Po艣wi臋ci艂a艣 dla mnie wszystko. Teraz ja musz臋 spr贸bo­wa膰 zrobi膰 co艣 dla ciebie. Przynajmniej raz, na powa偶nie. Je­ste艣my gotowi do drogi. Nie mog臋 siedzie膰 Mattemu na kar­ku przez reszt臋 偶ycia. Znajd臋 co艣 dla nas. Wszyscy s艂yszeli o pogrzebie w贸jta. Wszyscy, kt贸rzy trzymaj膮 z panami, tu si臋 wybierali. Wszyscy, kt贸rzy pr贸buj膮 udawa膰 pan贸w, b臋d膮 zaj臋ci. Zrozumia艂em, 偶e tylko w tym dniu zdo艂am do ciebie dotrze膰. Mia艂em zamiar podej艣膰 do ciebie, gdy odchodzi艂a艣 od grobu. Chcia艂em krzycze膰 g艂o艣no z rado艣ci, ale si臋 opa­nowa艂em. I poszed艂em za tob膮. Chyba nikt mnie nie widzia艂. Niewiele os贸b zwr贸ci艂o na ciebie uwag臋, moja ma艂a. Ca艂a wieczno艣膰 minie, zanim si臋 zorientuj膮, gdzie znik艂a艣, a wte­dy b臋dzie ju偶 za p贸藕no.

Reijo uca艂owa艂 jej powieki, czuj膮c ulg臋, cho膰 dobrze wie­dzia艂, 偶e jeszcze wcale nie s膮 bezpieczni. Im szybciej st膮d odejd膮, tym lepiej. Nie ma sensu czeka膰, a偶 ten 艂ajdak, Hermansson, zauwa偶y, 偶e Raija znikn臋艂a.

- Co masz na my艣li? - zapyta艂a z dzieci臋cym zdziwie­niem. Odsun臋艂a si臋 troch臋 od jego skrytej pod sk贸rzanym kaftanem piersi. Reijo wyczyta艂 w jej ciemnych oczach, 偶e ona naprawd臋 nie wie, po co tu przyszed艂.

- Uratowa艂a艣 mnie przed Hermanssonem - wyja艣ni艂 spokoj­nie. - Teraz ja ci臋 przed nim uratuj臋. Dzieci czekaj膮 niedaleko. - Same? - zapyta艂a ostro. - Nie zostawi艂e艣 ich chyba sa­mych, Reijo Kesaniemi?

Reijo westchn膮艂. Czy偶by nie rozumia艂a, 偶e w ten spos贸b trac膮 cenny czas?

- S膮 z Tarj膮 - wyja艣ni艂, okazuj膮c anielsk膮 cierpliwo艣膰, przynajmniej w swoim w艂asnym mniemaniu. - Z Tarj膮 i Jo­hanem - doda艂 z u艣miechem.

Zanim Raija zd膮偶y艂a zada膰 mu pytanie, rzek艂:

- Polubili si臋. Stali si臋 ca艂kiem innymi lud藕mi. Chocia偶 oboje s膮 jeszcze bardzo m艂odzi, wszystko wskazuje na to, 偶e sprawy si臋 jako艣 u艂o偶膮. Tarja zostaje. Wyruszamy sami.

- A dzieci? - Wypowiedzia艂a to s艂owo prawie bezg艂o艣nie. Wyczyta艂 je z jej ust. Ujrza艂 t臋sknot臋 maluj膮c膮 si臋 w ka偶­dym rysie twarzy. Jej twarz stawa艂a si臋 coraz bardziej naga w jego obecno艣ci. Warkocz zacz膮艂 si臋 rozplata膰, szyj臋 Raiji opasywa艂a czarna tasiemka. Dostrzeg艂 to wszystko, cho膰 w艂a艣ciwie si臋 nie przygl膮da艂.

- Elise s膮dzi, 偶e umar艂a艣 - powiedzia艂 zd艂awionym g艂o­sem. - Maja nie chce w to wierzy膰. Knut jest coraz bardziej podobny do Kallego... - G艂os mu si臋 za艂ama艂. - 呕adnemu z nich nie m贸wi艂em, dok膮d si臋 wybieram. Nie potrafi艂em. Lepiej b臋dzie, je艣li po prostu si臋 pojawisz...

W duszy Raiji rozpocz臋艂a si臋 walka tego, co mo偶liwe, z tym, co niemo偶liwe. Mi艂o艣膰 i t臋sknota przeciw trudnemu do nazwania obowi膮zkowi. Jaka艣 si艂a przerastaj膮ca wol臋 po­dyktowa艂a jej decyzj臋.

Spojrzenie m艂odej kobiety umkn臋艂o gdzie艣 w bok, na 艣cie偶­k臋, pe艂ne niepokoju, czy nie 艣ciga jej ju偶 Ole i jego ludzie.

W milczeniu pokr臋ci艂a g艂ow膮. Oczy p艂on臋艂y ogniem czar­niejszym ni偶 kiedykolwiek za pami臋ci Reijo.

- Nie p贸jdziesz?

- Nie - wypowiedzia艂y jej usta. Zaskoczony m臋偶czyzna trzyma艂 j膮 teraz na wyci膮gni臋cie r臋ki. Raija spostrzeg艂a, jak bardzo schud艂. Jak zapad艂y mu si臋 policzki. Jak si臋 postarza艂. Nie by艂 ju偶 m艂odzie艅cem. Sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮. M臋偶czyzn膮, kt贸ry wie, co to b贸l, a ona mia­艂a przyda膰 mu jeszcze wi臋cej cierpienia.

- B艂agam ci臋, by艣 ze mn膮 posz艂a, Raiju - nalega艂, a jego zielone oczy rozgorza艂y. - Twoje dzieci czekaj膮 na ciebie niedaleko. Nie wiem nawet, ile razy zasn臋艂y nieukojone w p艂aczu z powodu twojej nieobecno艣ci. Prosz臋 ci臋, by艣 wy­bra艂a wolno艣膰, a ty mi odmawiasz...

- Jestem jego 偶on膮 - szepn臋艂a Raija martwiej膮cymi usta­mi. - Nie ma dla mnie 偶adnej wolno艣ci...

- Nie ma, je艣li sama jej nie wybierzesz, mimo 偶e mo偶esz to zrobi膰!

- To niemo偶liwe!

- Poci膮gn臋 ci臋 za sob膮 na si艂臋, kobieto - zagrozi艂. - Nie wiesz ju偶 chyba, co jest dla ciebie dobre. Nie powiesz chyba, 偶e po­kocha艂a艣 tego... cz艂owieka? - Skurcz przera偶enia przebieg艂 mu przez twarz, gdy wreszcie wydusi艂 z siebie te s艂owa.

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮 i powiedzia艂a:

- Nienawidz臋 go, Reijo. Nie b臋d臋 jednak wolna, dop贸ki je­stem jego 偶on膮. On mnie znajdzie nawet na ko艅cu 艣wiata. By­艂oby jeszcze gorzej, gdybym mia艂a was straci膰 po raz drugi...

- Nigdy nie by艂a艣 tch贸rzem - rzuci艂 Reijo. Wci膮偶 nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e jego przyjaci贸艂ka m贸wi powa偶nie, 偶e dobrze j膮 rozumie.

Raija wiedzia艂a, 偶e wi膮偶e j膮 nie tylko to, o czym m贸wi. Instynkt podpowiada艂 jej, by uciek艂a razem z Reijo, ale to, co j膮 przed tym powstrzymywa艂o, by艂o znacznie silniejsze ni偶 jej w艂asne my艣li, w艂asny rozum. Jaka艣 si艂a g贸rowa艂a nad jej wol膮. Dlatego nie mia艂a wyboru. By艂o na to za wcze艣nie. Musia艂a zosta膰. Wci膮偶 by艂a tu potrzebna.

Raija nie mog艂a wyzna膰 przyjacielowi, 偶e to wszystko ma wiele wsp贸lnego ze sk贸rzanym rzemieniem, kt贸ry opasywa艂 szyj臋 dzieci臋cego trupa znalezionego na p艂askowy偶u...

- Co, u diab艂a, on z tob膮 zrobi艂? - zapyta艂 Reijo z gory­cz膮. Obj膮艂 j膮 ramionami, ale Raija poczu艂a, 偶e to, co nad ni膮 panuje, zaczyna ogarnia膰 i jego. Nie obejmowa艂 jej ju偶 tak kurczowo. Pu艣ci j膮 i pozwoli si臋 odsun膮膰.

- Znajdzie si臋 rozwi膮zanie - szepn臋艂a, by go pocieszy膰. - Wkr贸tce b臋d臋 z wami...

- Mog艂aby艣 ju偶 by膰 z nami...

Raija uca艂owa艂a jego zapadni臋te policzki. Uca艂owa艂a za­ro艣ni臋ty podbr贸dek, dr偶膮ce mi臋艣nie szyi i poczu艂a, 偶e Reijo bardzo jej pragnie. Ale 偶ona w贸jta nie mo偶e si臋 kocha膰 z odzianym w sk贸ry Finem tu偶 pod wsi膮. Powinna wci膮偶 nosi膰 sw膮 mask臋. W dalszym ci膮gu potrzebuje swojej pozy­cji, co do tego nie mia艂a w膮tpliwo艣ci.

- Dok膮d wyruszacie?

Raija dostrzeg艂a, 偶e Reijo mocno zaciska z臋by. Przemkn臋­艂o jej przez my艣l straszne podejrzenie.

- Niewa偶ne, co zrobisz, Reijo, ale nie zabieraj moich dzieci do Mikkala!

Reijo nie rozumia艂, w jaki spos贸b mog艂a odgadn膮膰 jego my艣li, ale pocz膮艂 zaprzecza膰 jej podejrzeniom, jak tylko po­trafi艂.

- Nawet nie przysz艂o mi to do g艂owy. Dlaczego mia艂bym to zrobi膰? Potrafi臋 si臋 nimi zaopiekowa膰. Dlaczego mia艂bym je zostawi膰 komu艣 innemu? Czy nie przyrzek艂em ci? Cze­mu tak nisko mnie cenisz?

Raija przygl膮da艂a mu si臋 badawczo: troch臋 mu wierzy艂a, troch臋 nie, a偶 wreszcie zdecydowa艂a si臋 uwierzy膰. Reijo roz­tropnie przemilcza艂 fakt, i偶 jego zdaniem Mikkal r贸wnie偶 powinien poczuwa膰 si臋 do odpowiedzialno艣ci. By艂 wszak oj­cem jednego z jej dzieci.

- Wr贸c臋 jeszcze po ciebie - obieca艂. - A gdy si臋 zjawi臋 na­st臋pnym razem, nie chc臋 s艂ysze膰 o 偶adnych g艂upstwach. Ro­zumiesz, moja ma艂a? Nast臋pnym razem zabior臋 ci臋 ze sob膮, cho膰bym mia艂 ci臋 zwi膮za膰. Mo偶e ju偶 teraz powinienem wzi膮膰 arkan Johana...

Raija u艣miechn臋艂a si臋 mimo ca艂ego b贸lu. Wy艣lizgn臋艂a si臋 z mocnych ramion jasnow艂osego, silnego Fina.

- Nic im o mnie nie m贸w - poprosi艂a szeptem. Odsun臋­艂a si臋 od niego powoli. Nigdy nie lubi艂a rozsta艅.

Reijo trzyma艂 j膮 tak d艂ugo, jak si臋 da艂o, ale ona po prostu wymkn臋艂a si臋 z jego obj臋膰. Na ko艅cu musn臋艂a tylko jego d艂o­nie. Wi臋cej go nie dotkn臋艂a. Odwr贸ci艂a si臋, by stan膮膰 na 艣cie偶­ce, kt贸r膮 przedtem oboje pod膮偶ali. Wygl膮da艂a tak obco w tej czarnej sukni z szeleszcz膮c膮 sp贸dnic膮. Kapelusz, r臋kawiczki - wszystko pochodzi艂o z ca艂kiem innego 艣wiata. Zn贸w si臋 za­nurzy艂a w tym 艣wiecie, do kt贸rego on nie mia艂 dost臋pu. Wi­dzia艂 jej bia艂膮 twarz i rozplataj膮cy si臋 gruby warkocz. Zoba­czy艂 ten wyraz twarzy, kt贸rego nie potrafi艂 zrozumie膰...

Potem odwr贸ci艂a si臋 i uni贸s艂szy troch臋 sp贸dnic臋, pobie­g艂a w stron臋 swego wi臋zienia.

Reijo przypomnia艂 sobie rozmowy z Kallem. Prowadzone dawno, dawno temu, gdy jeszcze obaj byli bardzo m艂odzi. Gdy obaj kochali Raij臋 r贸wnie nami臋tnie. Przypomnia艂 sobie, jak marzyli o skarbach i bogactwie, kt贸rymi sprawi膮 jej rado艣膰.

Co艣 zak艂u艂o go w piersiach. Obrazy i s艂owa z przesz艂o艣ci przedar艂y si臋 przez barier臋 minionych lat: pi臋kne suknie, wspania艂y dom, wszystko, czego Raija mog艂aby zapragn膮膰.

Teraz mia艂a to wszystko.

Reijo nigdy nie s膮dzi艂, 偶e ona naprawd臋 o tym marzy. Za­wsze uwa偶a艂, 偶e bardziej obchodz膮 j膮 zupe艂nie inne sprawy. Czy偶by si臋 pomyli艂? Czy偶by wola艂a suknie, dom i bogactwo od wszystkiego, co mia艂a przedtem?

W膮tpliwo艣ci by艂y bolesne i gorzkie.

Gdy jednak Reijo odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w stron臋 tych, kt贸­rzy na niego czekali, by艂 ju偶 pewien, 偶e w post臋powaniu Raiji kryje si臋 co艣 g艂臋bszego. Ona nigdy nie sprzeda艂aby swoich dzie­ci za kilka pi臋knych stroj贸w. W tym by艂o co艣 wi臋cej. Wiedzia艂 te偶, 偶e musi dotrzyma膰 s艂owa, 偶e musi tu wr贸ci膰. Najpierw po­winien jednak umie艣ci膰 jej dzieci u kogo艣, kto b臋dzie umia艂 si臋 nimi zaopiekowa膰. Chwali艂 si臋, 偶e sam potrafi to zrobi膰, ale nie by艂 ju偶 tego pewien. Zbyt wiele mia艂 w sobie niepokoj膮..

Serce Raiji bi艂o mocno z przera偶enia, gdy bieg艂a w stron臋 swego nowego, wielkiego domu, stoj膮cego w stosownej od­leg艂o艣ci od zabudowa艅 zwyczajnych 艣miertelnik贸w. Dom le­偶a艂 na wzg贸rzu, otoczony pi臋knymi drzewami, tu偶 ko艂o ogrodu wype艂nionego kwiatami, jakich Raija nigdy w 偶yciu nie widzia艂a. Poprzednia gospodyni dosta艂a nasiona tych ro­艣lin od przyjaci贸艂 z po艂udnia, poniewa偶 ogr贸d by艂 jej wielk膮 pasj膮. Pomimo kr贸tkiego lata przez ostatnich siedemna艣cie lat ten ogr贸d by艂 jednym z najpi臋kniejszych tu, na p贸艂nocy.

Raija zasta艂a dom pogr膮偶ony w ciszy. Rozejrza艂a si臋 ostro偶nie, ale nic nie wskazywa艂o na to, by Ole wr贸ci艂 przed ni膮. Wiele zale偶a艂o od tego, czy tak jest naprawd臋.

Raija popchn臋艂a drzwi. Zamkni臋te. Odetchn臋艂a z ulg膮 i zdoby艂a si臋 nawet na u艣miech. Nie by艂 to u艣miech rado艣ci, ale k膮ciki ust unios艂y si臋 ku g贸rze.

Pospiesznie zrzuci艂a znienawidzony kapelusz i r臋kawicz­ki. Rozpu艣ci艂a w艂osy i oczy艣ci艂a sukni臋 z li艣ci, kt贸re do niej przylgn臋艂y. Ole nie powinien si臋 domy艣li膰, 偶e gdziekolwiek si臋 oddala艂a. Nie powinien si臋 nigdy dowiedzie膰, 偶e rozma­wia艂a z Reijo.

Gdy po jakim艣 czasie w贸jt, pe艂en najczarniejszych podej­rze艅, zbli偶a艂 si臋 ju偶 d艂ugimi, zdecydowanymi krokami do swego nowego domu (ze wzgl臋du na nowe stanowisko nie wypada艂o mu przecie偶 biec) w poszukiwaniu 偶ony, znalaz艂 Raij臋 w ogrodzie. Kl臋cza艂a mi臋dzy krzakami r贸偶, nie zwa­偶aj膮c na now膮 sukni臋. Z d艂ugimi, rozpuszczonymi w艂osami i ciemnymi oczami, kt贸re mog艂yby stopi膰 kamie艅.

- Taki by艂e艣 zaj臋ty - usprawiedliwi艂a si臋 tonem pe艂nym s艂odyczy. - Nie chcia艂am ci przeszkadza膰. A poza tym w艂a­艣ciwie nie zna艂am tego starego cz艂owieka. I nikogo innego...

Wygl膮da艂a po艣r贸d zieleni jak niewinne dziecko. Ole pod­ni贸s艂 j膮 z ziemi, uca艂owa艂 d艂onie pachn膮ce chwastami - i wy­rzuca艂 sobie, 偶e tak 藕le j膮 os膮dzi艂. Raija nie kocha艂a go wprawdzie, ale by艂a lojalna. Nie uciek艂aby...

- Dziwne z ciebie dziecko - za艣mia艂 si臋 i wzi膮艂 j膮 na r臋ce. Nawet nie przypuszczasz, jakie dziwne, pomy艣la艂a Raija.

Opar艂a jednak czo艂o o jego szyj臋, pewna, 偶e zdo艂a艂a go przeko­na膰 o swej niewinno艣ci. Mog艂aby, by膰 ju偶 daleko, razem z Reijo i dzie膰mi. A jednak zosta艂a. Wybra艂a los jego po艂owicy.

2

Wietrzna wyspa le偶膮ca na p贸艂nocny zach贸d od Finnmarku. Czerwiec 1728.

Obudzi艂 go jaki艣 sen. Gdy otworzy艂 oczy, pami臋ta艂 wszystko dok艂adnie, ale gdy tylko przeczesa艂 jasne w艂osy d艂oni膮, sen pierzch艂.

Usiad艂 i mru偶膮c oczy patrzy艂 na promienie porannego 艣wiat艂a, kt贸re s膮czy艂y si臋 przez otw贸r w 艣cianie. Jego domem sta艂a si臋 kajuta. Za 艣cian膮 szumia艂o morze. Nic, tylko mo­rze, jak okiem si臋gn膮膰. Na po艂udniowym wschodzie maja­czy艂o jakie艣 ciemne pasemko: kontynent le偶膮cy za innymi wyspami. Wiele razy stawa艂 na najwy偶szym wzg贸rzu tej wy­spy. Wyt臋偶a艂 wzrok, rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a, i czu艂 swe po­krewie艅stwo z morzem. A jednak za czym艣 t臋skni艂...

W tym 艣nie r贸wnie偶 czu艂 co艣 podobnego. Wiedzia艂 o tym. Dr臋czy艂a go jaka艣 niewyt艂umaczalna t臋sknota. Wydawa艂o mu si臋, 偶e 艣ni艂a mu si臋 jaka艣 twarz. Jaka艣 znana twarz.

Pog艂aska艂 zag艂臋bienie w poduszce tu偶 obok 艣ladu, kt贸ry zostawi艂a jego w艂asna g艂owa. Poduszka by艂a jeszcze ciep艂a. A zatem ona odesz艂a st膮d ca艂kiem niedawno.

Jego usta u艂o偶y艂y si臋 w u艣miech, rysy twarzy z艂agodnia­艂y. W niebieskich oczach pojawi艂 si臋 ciep艂y b艂ysk. Dzi臋ki Jenny od wielu nocy nie dr臋czy艂y go koszmary. Przytula艂a do niego swe cia艂o, taka mi臋kka i ciep艂a. By艂a jego kobiet膮: tyle mu po艣wi臋ci艂a i tak niewiele oczekiwa艂a w zamian. Ty­lu nocy nie przespa艂a ze zmartwienia, 偶e nie chce si臋 z ni膮 o偶eni膰. A ona tego pragn臋艂a. Podobnie jak i jej rodzina. Jenny go kocha艂a - to nie by艂o tajemnic膮 dla nikogo z cz艂on­k贸w tej niewielkiej rybackiej spo艂eczno艣ci.

Pewnego wiosennego dnia w ubieg艂ym roku Jenny znalaz艂a m艂odzie艅ca, kt贸rego morze wyrzuci艂o na brzeg. Piel臋gnowa艂a go, uratowa艂a mu 偶ycie. Zakocha艂a si臋 w nim, zanim odzyska艂 przytomno艣膰. Niewysoka, kr臋pa Jenny o ciemnych, powa偶nych oczach i kr臋conych, mi臋kkich w艂osach. Zawdzi臋cza艂 jej 偶ycie.

A teraz powinien si臋 z ni膮 o偶eni膰. Zw艂aszcza po tym, co mu wyzna艂a szeptem minionej nocy.

Wkr贸tce za偶膮da tego jej rodzina. W przeciwnym razie nie b臋dzie m贸g艂 zosta膰 na wyspie.

U艣miechn膮艂 si臋 do nagich 艣cian. Czy偶by mia艂 straci膰 przy­sz艂o艣膰, on, cz艂owiek bez przesz艂o艣ci?

Zrzuci艂 z siebie futrzane przykrycie i postawi艂 stopy na zimnej pod艂odze. Deski trzeszcza艂y, gdy nago szed艂 w stro­n臋 okienka, by je otworzy膰. Wci膮gn膮艂 do p艂uc poranne po­wietrze. Niedziela. 艢wi臋to dla tutejszych ludzi. Nie mia艂 po­j臋cia, w jaki spos贸b chrze艣cija艅stwo dotar艂o na t臋 wysp臋, ale wiara wyspiarzy by艂a niewzruszona i g艂臋boko zakorzenio­na. Mo偶e wiara pojawi艂a si臋 tu tak jak i on, prosto z mo­rza... Karl opar艂 g艂ow臋 o kraw臋d藕 okienka.

Na pocz膮tku ca艂a sprawa nie wygl膮da艂a tak 藕le. W spo­s贸b ca艂kiem naturalny przypomnia艂 sobie swoje imi臋. Mia艂 na imi臋 Karl, bliscy nazywali go Kalle. By艂 pewien, 偶e to je­go w艂asne imi臋. A 偶e przypomnia艂 je sobie tak szybko, mia艂 nadziej臋, 偶e z czasem i ca艂a reszta stanie si臋 dla niego jasna. Po prostu nagle odnajdzie si臋 w jego g艂owie.

Jenny stara艂a si臋 zaspokoi膰 wszystkie jego potrzeby. By­艂a mu rada, a przy tym tak dziecinnie i ufnie zakochana, 偶e nie pragn膮艂 niczego wi臋cej. By艂oby cudownie tak 偶y膰. On by艂 przecie偶 m艂ody, a Jenny wspania艂a...

Tak si臋 rzeczy mia艂y, zanim ogarn臋艂a go t臋sknota. Zanim zacz膮艂 w臋drowa膰 bez celu po wyspie i wpatrywa膰 si臋 uwa偶­nie w horyzont, szukaj膮c nie wiadomo czego. Wypatruj膮c czego艣, czego nie m贸g艂 dojrze膰.

Tak by艂o dop贸ty, dop贸ki nie zacz膮艂 czu膰, 偶e pogr膮偶a si臋 w ciemno艣ciach. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e co艣 bardzo wa偶nego znikn臋艂o z jego 偶ycia.

Zdarza艂o mu si臋 sp臋dza膰 ca艂e noce na rozmy艣laniu i roz­pami臋tywaniu, nie uda艂o mu si臋 jednak osi膮gn膮膰 nic poza bezsenno艣ci膮 i porannym b贸lem g艂owy.

P贸藕niej g艂owa zaczyna艂a mu p臋ka膰, gdy tylko pr贸bowa艂 po­uk艂ada膰 strz臋py wspomnie艅 w jak膮艣 przesz艂o艣膰. Czy mo偶e ra­czej odnale藕膰 jakiekolwiek fragmenty uk艂adanki, kt贸r膮 mia艂o by膰 jego 偶ycie. Nie pami臋ta艂 nic poza swoim imieniem. Z nie­znanych przyczyn by艂 jednak pewien, 偶e w jego 偶yciu istnia­艂a jaka艣 kobieta. Nie dziewczyna taka jak Jenny. Ale kobieta...

Mieszka艅cy wyspy 艣miali si臋 z niego.

Za m艂ody jeste艣, by ci臋 ju偶 kto艣 zdo艂a艂 uwi膮za膰. Nie ma co zawraca膰 sobie tym g艂owy - przekonywali. - Zosta艅 z na­mi, ch艂opcze. Nie musimy wiedzie膰 nic wi臋cej: nazywasz si臋 Karl i nie boisz si臋 pracy. Zosta艅 tu razem z Jenny. N i e my艣l ju偶 o tym, czego nie pami臋tasz...鈥

艁atwo im by艂o m贸wi膰. Nie stracili wszystkich wspomnie艅, wszystkich my艣li, nie stracili dzieci艅stwa, u艣miech贸w i 艂ez wylanych w wieku m艂odzie艅czym i w wieku m臋skim. Wok贸艂 siebie mieli zreszt膮 ludzi, kt贸rzy przypomnieliby im wszyst­ko, co trzeba. On za艣 nie pami臋ta艂 ani jednej znajomej twa­rzy, ani jednej twarzy z 偶ycia, kt贸re wi贸d艂 do chwili, gdy mo­rze wyrzuci艂o go, bardziej martwego ni偶 偶ywego, na brzeg.

Gdy zaczyna艂 my艣le膰, nachodzi艂y go koszmary. Ton膮艂. Czu艂, 偶e co艣 go rozdziera na strz臋py. Widzia艂 jakie艣 posta­ci, nigdy jednak ich twarzy...

Budzi艂 si臋 zlany potem. Krzycza艂... A Jenny by艂a zawsze przy nim i pociesza艂a go. Ociera艂a mu pot. Obejmowa艂a go kr膮g艂y­mi udami i ciep艂ymi ramionami, oddawa艂a mu spok贸j i ciep艂o w艂asnego cia艂a. Szepta艂a koj膮ce s艂owa. Na jego niepok贸j, nie­pewno艣膰 i rozpacz odpowiada艂a niewyczerpan膮 mi艂o艣ci膮.

Potem zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy te koszmary nie uk艂a­daj膮 si臋 w jak膮艣 histori臋. Mo偶e mog艂yby by膰 mniej przera偶aj膮ce? Mo偶e dzi臋ki nim m贸g艂by si臋 dowiedzie膰 tego, czego nie pami臋ta艂?

Gdy k艂ad艂 si臋 do 艂贸偶ka wieczorami, l臋ka艂 si臋 ich, a zara­zem pragn膮艂, by zn贸w powr贸ci艂y.

Tej nocy Jenny znik艂a. Oficjalnie nie sypiali ze sob膮, ale dziewczyna w艣lizgn臋艂a si臋 do jego 艂贸偶ka ju偶 poprzedniej zi­my, a on jej nie odepchn膮艂. Mia艂 zreszt膮 tylko j膮. Bez niej otacza艂y go cienie bez twarzy...

Tej nocy pojawi艂a si臋 jednak jaka艣 twarz. By艂 tego pewien, cho膰 nie zd膮偶y艂 zapami臋ta膰 jej rys贸w mimo wszelkich sta­ra艅. Czu艂 ju偶, 偶e 偶elazna obr臋cz zaciska si臋 wok贸艂 jego g艂o­wy, 偶e pot zalewa mu oczy, cho膰 na dworze nie by艂o szcze­g贸lnie gor膮co. Czu艂, 偶e za kim艣 t臋skni, a tym kim艣 nie by艂a Jenny. Ona nie potrafi艂a ugasi膰 tego szalej膮cego w nim p艂o­mienia. W jego sercu by艂y drzwi, przez kt贸re Jenny nie mo­g艂a si臋 przedosta膰. Jenny by艂a bardzo wa偶na, ale przed ni膮 by艂 kto艣 inny. Kto艣, kto znaczy! dla niego wszystko. Karl nie mia艂 co do tego w膮tpliwo艣ci. Z ca艂ej si艂y pr贸bowa艂 roz­pozna膰 kobiec膮 twarz.

Wyspa wci膮偶 jeszcze spa艂a. By艂o bardzo wcze艣nie. Nie sko艅czy艂a si臋 jeszcze noc.

Karl wiedzia艂, 偶e tu nigdy nie znajdzie odpowiedzi na swe pytania.

Od dawna to wiedzia艂. Od dawna zastanawia艂 si臋, co po­winien uczyni膰. Od dawna zna艂 odpowied藕. Brakowa艂o mu tylko odwagi, by j膮 wcieli膰 w 偶ycie.

Tej za艣 nocy Jenny, dr偶膮c z przera偶enia i rado艣ci zara­zem, wyzna艂a mu, 偶e spodziewa si臋 dziecka. Jego dziecka. On za艣 powiedzia艂 jej, 偶e si臋 cieszy tak samo jak i ona. 呕e si臋 pobior膮. 呕e on zbuduje dla nich trojga dom...

W g艂臋bi duszy by艂 jednak bezgranicznie przera偶ony. Wca­le nie by艂 pewien, czy j膮 kocha.

Teraz, gdy o艣lepi艂o go poranne 艣wiat艂o, uzmys艂owi艂 so­bie, 偶e ca艂a sytuacja wyda艂a mu si臋 dziwnie znajoma. S艂owa Jenny wcale go nie zaskoczy艂y. Wiedzia艂, co powinien odpowiedzie膰. Wiedzia艂, w jaki spos贸b j膮 uspokoi膰. S艂owa sa­me cisn臋艂y si臋 na usta. Jakby kiedy艣 ju偶 to prze偶y艂...

W tym 偶yciu, kt贸rego nie m贸g艂 sobie przypomnie膰. W 偶y­ciu, kt贸re kry艂o si臋 gdzie艣 za horyzontem.

Zamkn膮艂 okienko. Nie by艂o sensu wraca膰 do 艂贸偶ka. I tak by nie zasn膮艂. Na pr贸偶no siedzia艂by tu, wpatruj膮c si臋 w drew­nian膮 艣cian臋 i pr贸buj膮c przedrze膰 si臋 do przesz艂o艣ci przez la­birynt, kt贸ry kry艂 si臋 w jego g艂owie. Trafia艂 na zbyt wiele 艣le­pych zau艂k贸w. Nie zdo艂a艂by posun膮膰 si臋 naprz贸d. Nie tutaj.

My艣la艂 o tym ju偶 od dawna i tym razem szybko podj膮艂 decyzj臋. W艂o偶y艂 pospiesznie proste ubranie, kt贸re mu poda­rowali. Wszystko, co posiada艂, nale偶a艂o do wyspiarzy. Odzienie, kt贸re mia艂 na sobie, gdy go znale藕li, by艂o podar­te i zniszczone. Matka Jenny spali艂a wszystko.

Karl nie obejrza艂 si臋 za siebie, gdy ju偶 zamkn膮艂 drzwi i z butami w r臋ku ruszy艂 na bosaka wzd艂u偶 pomostu. Usiad艂 na kraw臋dzi, by za艂o偶y膰 buty. Jego spojrzenie 艣lizga艂o si臋 po morzu. Tak dobrze ju偶 pozna艂 te wody. Potrafi艂 przewidzie膰 pogod臋, spogl膮daj膮c na niebo. Zastanawia艂 si臋, czy potrafi艂 to i przedtem, tam gdzie by艂 jego dom...

Wsiad艂 do najstarszej 艂odzi, jak膮 uda艂o mu si臋 znale藕膰. Nie wzi膮艂 ze sob膮 nic. Pomy艣l膮 sobie, 偶e wybra艂 si臋 na po­rann膮 przeja偶d偶k臋 艂odzi膮, mo偶e na ryby. My艣lami by艂 ju偶 daleko. Odp艂yn膮艂 ju偶 od wyspy, na kt贸rej by艂o mu tak do­brze przez ca艂y rok.

Jenny b臋dzie wierzy艂a w jego powr贸t. B臋dzie 偶y艂a nadzie­j膮. A owoc ich wsp贸lnego 偶ycia stanie si臋 widoczny. Jego na­zw膮 tch贸rzem. Powiedz膮, 偶e uciek艂 przed odpowiedzialno­艣ci膮. Mo偶e tak rzeczywi艣cie jest...

Karl zamierza艂 poprosi膰 kogo艣 o zaopiekowanie si臋 艂o­dzi膮 a偶 do chwili, gdy kt贸ry艣 z mieszka艅c贸w wyspy ruszy na kontynent jego 艣ladem. Nie zamierza艂 ich okrada膰. Nie m贸g艂 im jednak zap艂aci膰.

Nie potrafi艂 oswoi膰 si臋 z my艣l膮, 偶e jego przesz艂o艣膰 jest ca艂kowicie pogr膮偶ona w ciemno艣ciach. Nie potrafi艂 zasypia膰 w ramionach Jenny, t臋skni膮c ca艂y czas za kim艣 innym. Gdzie艣 mia艂 swoj膮 kobiet臋. Musi j膮 odnale藕膰. Musi odnale藕膰 samego siebie...

Cz艂owiek, kt贸rego wyrzuci艂o morze, wyp艂yn膮艂 zn贸w na te same fale. W poszukiwaniu samego siebie.

Bez jakiegokolwiek baga偶u stan膮艂 na kontynencie. Przy­wi膮za艂 艂贸d藕 i ruszy艂 pieszo w g艂膮b l膮du. Ku swemu zmar­twieniu nie spotka艂 nikogo, kogo m贸g艂by poprosi膰 o opie­k臋 nad 艂odzi膮, nie traci艂 jednak czasu na poszukiwania.

Wyspiarze nazw膮 to ucieczk膮 i poradz膮 Jenny, by nie p艂a­ka艂a. Powiedz膮, 偶e on nie jest wart jej 艂ez.

Gdzie艣 w g艂臋bi duszy marzy艂o mu si臋 chyba, 偶e wszyst­ko stanie si臋 jasne, gdy poczuje pod stopami kontynent, kt贸­ry przez ca艂y rok majaczy艂 w oddali jak ciemny pasek i przy­ci膮ga艂 jego wzrok. Karl nigdy tu nie by艂. W ka偶dym razie nic sobie nie przypomina艂. Nie zdarzy艂 si臋 cud. Oczywi艣cie, 偶e nic sobie nie przypomnia艂.

Nie mia艂 poj臋cia, dok膮d skierowa膰 swoje kroki. Na wy­spie wszystko wydawa艂o si臋 proste, tam 艣wiat by艂 taki ma­艂y. Teraz 艣wiat sta艂 si臋 niesko艅czony. A cz艂owiek bez prze­sz艂o艣ci mo偶e tylko w臋drowa膰 i liczy膰 na szcz臋艣cie. Ka偶dy kierunek jest r贸wnie dobry.

S艂o艅ce sun臋艂o na po艂udnie. Spojrza艂 w jego stron臋 przy­mru偶onymi oczami.

Czemu nie, pomy艣la艂, wzruszaj膮c ramionami. Ka偶de roz­wi膮zanie jest r贸wnie dobre.

Mo偶e zacz膮膰 dzie艅, w臋druj膮c ku s艂o艅cu. Potem wybierze sobie jakikolwiek punkt na niebie jako cel. Nie mia艂 prze­cie偶 偶adnych korzeni. W ka偶dym razie nic na ten temat nie wiedzia艂. By艂 to rodzaj wolno艣ci. M贸g艂 w臋drowa膰 z wiatrem. Karl powl贸k艂 si臋 z r臋kami w pustych kieszeniach. Nie by艂 pewien, czy cieszy go ten rodzaj wolno艣ci.

Gdy dzie艅 zamieni艂 si臋 ju偶 w jasnoczerwony wiecz贸r, a pi臋ty Karla sta艂y si臋 r贸wnie czerwone jak s艂o艅ce, kt贸re pr贸bowa艂o zaton膮膰 w morzu, po偶a艂owa艂, 偶e wyruszy艂 z pustymi r臋kami. Trwa艂 przy swojej decyzji, uwa偶a艂 jednak, 偶e za bardzo si臋 pospieszy艂.

艁atwo zach艂ysn膮膰 si臋 odwag膮, gdy cz艂owiek ma jeszcze pe艂en 偶o艂膮dek po wczorajszej kolacji.

Sprawy przybieraj膮 jednak gorszy obr贸t, gdy mi臋艣nie dr偶膮 z wyczerpania, a kiszki graj膮 marsza.

Odpoczywa艂 i nie m贸g艂 si臋 op臋dzi膰 od my艣li o wyspie. Na pewno zacz臋li go szuka膰. Mo偶e Jenny zrozumia艂a ju偶, 偶e j膮 za­wi贸d艂. 呕e odszed艂. 呕e j膮 zostawi艂. Po pewnym czasie wszyscy zrozumiej膮, 偶e nie by艂 takim cz艂owiekiem, za jakiego go brali.

Mo偶e zaczn膮 偶a艂owa膰, 偶e go uratowali, 偶e tak troskliwie si臋 nim zaj臋li.

艢wiadomo艣膰, 偶e pope艂ni艂 zdrad臋, zacz臋艂a mu doskwiera膰. Lubi艂 ich przecie偶. Gdy teraz o nich my艣la艂, wci膮偶 czu艂 do nich sympati臋. Przykro u艣wiadomi膰 sobie, 偶e kto艣, kogo ce­nisz, mo偶e ci臋 nienawidzi膰.

Jenny...

Ciep艂a, ma艂a Jenny o najniewinniejszych na 艣wiecie ciem­nych oczach... Karl wola艂 si臋 nie zastanawia膰, co Jenny s膮dzi o nim w tej chwili. Wola艂 nie my艣le膰 o jej 艂zach. Wola艂 nie my艣le膰 o 偶yciu, kt贸re w sobie nosi i o kt贸re b臋dzie mu­sia艂a zatroszczy膰 si臋 sama. O 偶yciu, za kt贸re on tak偶e by艂 odpowiedzialny. Wola艂 nie my艣le膰. Wola艂 nie...

Z niewzruszon膮 pewno艣ci膮, 偶e kiedy艣 znajdzie jakie艣 艣wiat艂o, w臋drowa艂 wi臋c na o艣lep i czu艂, 偶e gdzie艣 co艣 na nie­go czeka. Co艣, co do niego nale偶y. Na skraju ciemno艣ci, kt贸­re zala艂y jego dusz臋, majaczy艂 jaki艣 p艂omyczek.

Wiedzia艂, 偶e w jego 偶yciu by艂o co艣 wi臋cej poza Jenny. Wiedzia艂, 偶e jest czym艣 wi臋cej ni偶 tylko biednym cia艂em, kt贸re morze wyrzuci艂o na kamienisty brzeg.

Nie ma w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e zawi贸d艂 Jenny, pomy­艣la艂 z gorycz膮. Musia艂 jednak wybra膰, czy woli zdradzi膰 j膮, czy sw膮 dusz臋.

Szed艂 naprz贸d, cho膰 pi臋ty go piek艂y i bola艂y mi臋艣nie. Na po艂udnie, ca艂y czas na po艂udnie. Jakby jaki艣 kompas w m贸zgu podpowiada艂 mu, 偶e w艂a艣nie tam musi szuka膰 odpowie­dzi na wszystkie swoje pytania.

Widzia艂, jak zmienia si臋 przyroda wok贸艂 niego, nie zasta­nawia艂 si臋 jednak nad tym szczeg贸lnie.

Pejza偶 by艂 wci膮偶 bezkresny, ale nie mia艂 r贸wnie z艂otej barwy jak ten, kt贸ry pami臋ta艂 z wyspy.

Powietrze by艂o wci膮偶 艣wie偶e, straci艂o jednak sw膮 rze藕wo艣膰 i nik艂y posmak soli.

Trawa nie toczy艂a ju偶 zaci臋tej walki o przetrwanie z wia­trem i nieprzyjaznym gruntem. Warstewka gleby by艂a tu troch臋 grubsza. Nie za bardzo, ale wystarczaj膮co, by wi臋cej gatunk贸w ro艣lin mog艂o w niej przetrwa膰. Wiatr nie wia艂 tu tak bezlito艣nie jak nad samym oceanem.

Na wyspach nie by艂o nawet jednego drzewa, na kt贸rym mo偶na by zatrzyma膰 spojrzenie. Tu za艣 ros艂y gdzieniegdzie ja­kie艣 kar艂owate wierzby, wyko艣lawione przez wiatry, ale zara­zem pe艂ne optymizmu. Sw膮 zieleni膮 i 偶ywotno艣ci膮 oznajmia­艂y ca艂emu 艣wiatu, 偶e tu natura ma ju偶 jaki艣 punkt oparcia.

Ludzi nie by艂o wida膰. Trzymali si臋 wybrze偶a. O tym Karl wiedzia艂. Wiedzia艂 te偶, 偶e w g艂臋bi l膮du mo偶na spotka膰 La­po艅czyk贸w i Fin贸w.

Nigdy nie zastanawia艂 si臋 nad tym, sk膮d to wszystko wie. Na wyspie 偶y艂 przecie偶 w izolacji i nie dociera艂y do niego 偶adne wie艣ci ze 艣wiata. Nie u艣wiadamia艂 sobie nawet, 偶e t臋 wiedz臋 musia艂 posi膮艣膰 w swym poprzednim 偶yciu.

Stawia艂 uparcie krok za krokiem i szed艂 dalej. Par艂 naprz贸d.

Tu i 贸wdzie natrafia艂 na kar艂owate krzewy, kt贸re jesieni膮 d藕wiga艂yby zdatne do jedzenia jagody.

Ale by艂 dopiero czerwiec i Karl w臋drowa艂 dalej r贸wnie g艂odny jak przed godzin膮. Utrzymywa艂 si臋 na nogach tylko za spraw膮 woli. By艂 sam, ca艂kowicie zagubiony w 艣wiecie. Nie mia艂 nic w艂asnego. Jedynie pragnienie odkrycia prze­sz艂o艣ci powstrzymywa艂o go przed odwrotem.

Najpierw zobaczy艂 tylko lekkie wzniesienie. Brunatnozielone wzniesienie po lewej stronie jego szlaku. Gdy podszed艂 nieco bli偶ej, obudzi艂y si臋 w nim echa jakich艣 wspomnie艅. Wspomnie艅 nie potrafi艂 uchwyci膰, ale ta chwila wystarczy­艂a, by go podnie艣膰 na duchu. Jeszcze mocniej uwierzy艂, 偶e post膮pi艂 s艂usznie, opuszczaj膮c wysp臋.

Jego przesz艂o艣膰 nie by艂a martwa. Da si臋 j膮 odnale藕膰. Po­trzeba mu jednak wskaz贸wek, by trafi膰 na w艂a艣ciwy trop. Takie wskaz贸wki nigdy nie pojawi艂yby si臋 na odci臋tej od 艣wiata wyspie.

Wzniesienie nie by艂o okr膮g艂e, jak mu si臋 pocz膮tkowo zda­wa艂o. Mia艂o kanciaste kszta艂ty dzie艂a r膮k ludzkich i daleko mu by艂o do doskona艂o艣ci twor贸w natury. Nic nie ucieszy­艂oby Kallego bardziej ni偶 ten widok. 呕aden wsch贸d s艂o艅ca nie m贸g艂 si臋 r贸wna膰 z widokiem tej ma艂ej, darniowej chaty stoj膮cej w samym 艣rodku nieurodzajnego pustkowia.

Wydawa艂o mu si臋, 偶e jest kra艅cowo wyczerpany. Myli艂 si臋 jednak. Gdy u艣wiadomi艂 sobie, co ma przed oczami, rzu­ci艂 si臋 biegiem w stron臋 chaty. W stron臋 tego samotnego domku, stoj膮cego na pustkowiu. W stron臋 zamieszkanej darniowej chatynki.

Odgad艂 to na podstawie wielu znak贸w, zw艂aszcza smu偶­ki dymu unosz膮cej si臋 z otworu w dachu tej ko艣lawej bu­dowli z torfu i ga艂臋zi.

Kto艣 najwyra藕niej go obserwowa艂. Niewiele brakowa艂o, a przewr贸ci艂by si臋 przed domkiem, ale w chwili, gdy do nie­go dotar艂, uchyli艂a si臋 zas艂ona w wej艣ciu. Kalle nie wierzy艂 w艂a­snym oczom. Ujrza艂 kobiet臋. Kobieta. Tu. Na tym pustkowiu.

- Zdaje si臋, 偶e jeste艣 w wielkiej potrzebie - zagadn臋艂a go cy­nicznie. M贸wi艂a jako艣 dziwnie, zdaniem Karla. Bardzo mi臋kko. Jakby mia艂a co艣 w ustach. - Nie wiedzia艂am, 偶e wie艣ci rozcho­dz膮 si臋 tak szybko - ci膮gn臋艂a p艂owow艂osa kobieta. - Chocia偶 przecie偶 wiem, 偶e ka偶da nowina roznosi si臋 b艂yskawicznie鈩 - Wzruszy艂a ramionami i odsun臋艂a si臋 na bok. - Skoro ju偶 tu je­ste艣, mo偶esz wej艣膰. Je艣li zada艂e艣 sobie tyle trudu...

Karl nie pojmowa艂, o czym ona m贸wi, rozumia艂 jednak b艂ysk w jej oczach.

- Zdaje si臋, 偶e pope艂niasz b艂膮d - powiedzia艂, zastanawia­j膮c si臋, czy ta kobieta mieszka tu ca艂kiem sama. Jej spos贸b m贸wienia na to w艂a艣nie wskazywa艂. Wydawa艂o mu si臋, 偶e wie, kim jest ta kobieta, i to tylko potwierdza艂o jego przy­puszczenie. - Jestem w drodze - wyja艣ni艂, czuj膮c, 偶e nogi si臋 pod nim uginaj膮. Jednocze艣nie zauwa偶y艂 pe艂ne energii i 偶膮d­ne krwi owady. Komary i muszki k膮pa艂y si臋 w jego krwi.

- Tak jak my wszyscy - odrzek艂a i wskaza艂a mu drog臋 w g艂膮b pomieszczenia. Karl powl贸k艂 si臋 za ni膮, ona za艣 odci臋艂a drog臋 do wn臋trza owadom, za co by艂 jej ogromnie wdzi臋czny.

Osun膮艂 si臋 na pod艂og臋 i zauwa偶y艂, 偶e pokrywaj膮 j膮 sk贸ry.

Blask dochodz膮cy z paleniska by艂 bardzo s艂aby, gdy jed­nak wzrok Karla oswoi艂 si臋 z p贸艂mrokiem, m臋偶czyzna po­czu艂 si臋 dziwnie swojsko pomi臋dzy tymi 艣cianami.

W贸wczas j膮 dojrza艂. Jasne w艂osy mia艂y rudawy odcie艅. Dzi臋ki temu jej wygl膮d nabiera艂 niezwyk艂ych cech. Teraz u艣wiadomi艂 sobie co艣, czego przedtem nie zauwa偶y艂: kobie­ta nie by艂a taka m艂oda, jaka mu si臋 wyda艂a. Gdy sta艂a na pro­gu chaty, wygl膮da艂a na dwudziestoparoletni膮 dziewczyn臋. Teraz wydawa艂o mu si臋, 偶e przekroczy艂a trzydziestk臋. By艂a do艣膰 urodziwa. Co艣 mu m贸wi艂o, 偶e nieledwie par臋 lat temu by艂a prawdziw膮 pi臋kno艣ci膮. Nale偶a艂a do grona kobiet, kt贸­re za m艂odu wygl膮daj膮 jak boginie, ale trac膮 urod臋 b艂yska­wicznie z biegiem lat.

Karl nie mia艂 poj臋cia, sk膮d wie to wszystko na temat kobiet.

Gospodyni mia艂a jasne oczy. Chyba niebieskie, tak jak i on. Albo mo偶e zielonkawe. Finowie mieli zazwyczaj jasne w艂osy i szare oczy, ale ona nie pochodzi艂a z tamtych stron. Poj膮艂 to bez chwili zastanowienia.

- Jestem Karl - powiedzia艂, pr贸buj膮c pochwyci膰 jej spoj­rzenie. Nie by艂o to trudne. Nale偶a艂a do kobiet, kt贸re patrz膮 m臋偶czyznom prosto w oczy. Kt贸re bez trudu odgaduj膮 bez­wstydne marzenia i daj膮 do zrozumienia, 偶e te marzenia mo­g膮 sta膰 si臋 rzeczywisto艣ci膮.

Karl wiedzia艂, 偶e ma przed sob膮 tak膮 w艂a艣nie kobiet臋. Widywa艂 je ju偶 przedtem. Nie mia艂 jednak poj臋cia, gdzie.

- Catharina - przedstawi艂a si臋 w czaruj膮cy, zabawny spo­s贸b. - Ludzie m贸wi膮 na mnie Trina... - W jej 艣miechu poja­wi艂a si臋 twarda nutka: - Swego czasu m贸wili Cathy, ale to by艂o ca艂e wieki temu. A przesz艂o艣膰 jest ju偶 w grobie.

- Nie m贸w tak - zaprotestowa艂 Karl, kt贸ry szuka艂 w艂asnej przesz艂o艣ci i nie chcia艂 s艂ucha膰 podobnych s艂贸w. - Maszeru­j臋 od samego rana - doda艂, nie wiedz膮c, czy gospodyni mu uwierzy. Nie wiedzia艂 te偶, czy opowie jej swoj膮 histori臋. - Wyruszy艂em z wyspy. Dop艂yn膮艂em do l膮du i poszed艂em da­lej na piechot臋. Powinienem by艂 wzi膮膰 co艣 ze sob膮, ale nie pomy艣la艂em o tym. Musia艂em czym pr臋dzej wyruszy膰...

- To si臋 nazywa ucieczka - stwierdzi艂a Catharina, sado­wi膮c si臋 wygodniej. - Chodzi艂o o dziewczyn臋? Zostawi艂e艣 j膮 w ci膮偶y?

Zdradzaj膮cy poczucie winy wyraz twarzy Karla rozbawi艂 gospodyni臋. Za艣mia艂a si臋 twardym 艣miechem, w kt贸rym ob­jawia艂a si臋 jej olbrzymia wiedza o m臋偶czyznach. Tego, co tak dobrze zna艂a, nie mo偶na by艂o nazwa膰 heroiczn膮 stron膮 m臋skiej natury. Karl zawstydzi艂 si臋, ale te偶 nie chcia艂, by my­艣la艂a o nim 藕le. Stara艂a si臋 wprawdzie zachowywa膰 wulgar­nie, ale by艂o w niej co艣, co j膮 zdradza艂o. Niezale偶nie od te­go, kim jest teraz, dawnymi czasy musia艂a by膰 kim艣 wi臋cej. Nie urodzi艂a si臋 w tego rodzaju chatynce. By艂o w niej co艣 ponad to, co mia艂 przed oczami. Co艣, co pr贸bowa艂a za wszelk膮 cen臋 ukry膰.

Opowiedzia艂 jej histori臋 swego 偶ycia.

S艂ucha艂a go, powstrzymuj膮c si臋 od komentarza...

Wzbudzi艂a tym jego sympati臋. Mia艂a nieprzeniknion膮 twarz, cho膰 Karl wola艂by, 偶eby zdradzi艂a w jaki艣 spos贸b, co o tym wszystkim s膮dzi.

Inne kobiety wzdycha艂yby zapewne. Podoba艂a mu si臋 jej odmienno艣膰.

- Smutna historia - powiedzia艂a, gdy go艣膰 umilk艂. - Cho膰 wielu ludzi mog艂oby ci jej pozazdro艣ci膰.

Karl nie rozumia艂, co chcia艂a przez to wyrazi膰. Twarz jej by艂a tak powa偶na, 偶e wiedzia艂 dobrze, i偶 nie 偶artuje. Nie ro­zumia艂 jednak, o co jej chodzi. A偶 do chwili, w kt贸rej wy­jawi艂a mu:

- Wielu ludzi zazdro艣ci艂oby ci mo偶liwo艣ci rozpocz臋cia wszystkiego od nowa. Bez nieprzyjemnych wspomnie艅. Ta­kich, kt贸re nas dr臋cz膮. Bez duch贸w z przesz艂o艣ci, z kt贸ry­mi my musimy walczy膰. Gdyby艣 chcia艂, m贸g艂by艣 napisa膰 od pocz膮tku histori臋 swego 偶ycia. My nie mamy takiej szansy. Nigdy nie mo偶emy zacz膮膰 od nowa. Zawsze znajd膮 si臋 ja­kie艣 wspomnienia. Cholernie dokuczliwe wspomnienia, je­艣li chcesz zna膰 moje zdanie, Karl.

Wypowiedzia艂a jego imi臋 w tak dziwny spos贸b, 偶e nie­wiele brakowa艂o, by wybuchn膮艂 艣miechem. U艣miechn膮艂 si臋, a ona pomy艣la艂a przez chwil臋, 偶e to z powodu jej s艂贸w. Spoj­rzeniem zach臋ca艂a go, by si臋 wyt艂umaczy艂, ale Karl milcza艂. Nie m贸g艂 przecie偶 powiedzie膰, 偶e 艣mieje si臋 dlatego, 偶e je­go w艂asne imi臋 d藕wi臋czy w jej ustach tak obco.

- To zabrzmia艂o jak pocz膮tek twojej historii - rzuci艂 od­wa偶nie, maj膮c nadziej臋, 偶e odwr贸ci jej uwag臋.

- Nie poczu艂by艣 si臋 lepiej, gdyby艣 dosta艂 co艣 do jedzenia? Chcia艂 ju偶 jej wytkn膮膰, 偶e to typowa odpowied藕 kobiety, kt贸ra zawsze martwi si臋 o jedzenie. Powstrzyma艂 si臋 tylko dlatego, 偶e rzeczywi艣cie poczu艂by si臋 lepiej, gdyby co艣 zjad艂. Po pokrzepiaj膮cej zupie, kt贸r膮, zdaniem Karla, Catharina ugotowa艂a z niczego, uzna艂, 偶e m贸g艂by i艣膰 zn贸w przez ca艂y dzie艅.

- Najad艂em si臋 - stwierdzi艂. - No wi臋c mo偶esz mi opowie­dzie膰 swoj膮 histori臋. Ja obna偶y艂em przed tob膮 moj膮 dusz臋.

- Nie prosi艂am ci臋 o to. Opowiedzia艂e艣 to z w艂asnej woli. Dobrowolnie. S艂owa cisn臋艂y ci si臋 na usta, m贸j drogi. Mog臋 ci臋 tak nazywa膰? - Jej oczy pociemnia艂y, a pod g臋stymi rz臋sa­mi pojawi艂 si臋 zn贸w ten sam niepok贸j. Mo偶e da艂by si臋 uwie艣膰 tym oczom, ale poczu艂, 偶e za bardzo j膮 lubi. A poza tym jest przecie偶 Jenny... - Nie zajd臋 w ci膮偶臋 - doda艂a sarkastycznie.

- Wcale si臋 tego nie boj臋 - u艣miechn膮艂 si臋. - Zrobi艂em ju偶 chyba co nieco w celu powi臋kszenia zaludnienia wysp i wy­brze偶y fiord贸w...

- Dlaczego tak m贸wisz? Dlaczego wspomnia艂e艣 o wy­brze偶u fiord贸w?

Karl pomy艣la艂 chwil臋 i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e rzeczywi艣cie to powiedzia艂. Nie potrafi艂 jednak wyja艣ni膰, dlaczego. Prze­straszy艂 si臋 troch臋, ale jednocze艣nie poczu艂 przyp艂yw nadziei.

- Jakie艣 wspomnienie? - zapyta艂a. Uzmys艂owi艂 sobie, 偶e to inteligentna kobieta, i poczu艂 jeszcze wi臋ksz膮 sympati臋 dla niej.

- Nie pytaj mnie o nic wi臋cej - poprosi艂. Bolesne do艣wiad­czenia nauczy艂y go ju偶, 偶e przyszpilanie niejasnego prze艣la­duj膮cego go wspomnienia na nic si臋 nie zda. Doprowadzi go tylko do b贸lu g艂owy i obudzi w膮tpliwo艣ci zwi膮zane z tysi膮­cem wiruj膮cych pyta艅. Nowa znajoma nie dopytywa艂a si臋. Wydawa艂o si臋, 偶e go rozumie.

- Opowiem ci swoj膮 histori臋 - postanowi艂a. - Nie jest tak dziwna jak twoja, ale interesuj膮ca. - Catharina wzi臋艂a g艂臋boki oddech i zacz臋艂a: - Cathy urodzi艂a si臋 w 艣wiecie, w kt贸rym by­艂o wszystko, czego dusza zapragnie, a mo偶esz mi wierzy膰, 偶e jej dusza pragn臋艂a niema艂o. By艂o tam wszystko, co najlepsze. Nikt jej niczego nie odmawia艂. Wszystko jej si臋 nale偶a艂o. Tak przynajmniej s膮dzi艂a. Nie zna艂a 偶adnego innego 艣wiata. Nikt jej nigdy nie opowiedzia艂 o innym. Nie by艂a ksi臋偶niczk膮, ale r贸wnie dobrze mog艂aby ni膮 by膰. Wiod艂a i艣cie ksi膮偶臋ce 偶ycie. Mog艂a mie膰 ka偶dego ze swych licznych wielbicieli. I wybra艂a sobie na m臋偶a tego, kt贸ry najmniej si臋 do tego nadawa艂. Ona zreszt膮 r贸wnie偶 nie by艂a doskona艂膮 偶on膮. Osiemnastolatka mo偶e by膰 dojrza艂a kobiet膮 albo rozpieszczonym dzieckiem. Trwa艂o to trzy lata. Wtedy odkry艂a jeden z jego ma艂ych ro­mans贸w, a przyjrzawszy si臋 uwa偶niej, stwierdzi艂a, 偶e jest ich znacznie wi臋cej. Dumna i chroniona przed 艣wiatem dziewczy­na my艣la艂a odt膮d tylko o zem艣cie. I postanowi艂a pos艂u偶y膰 si臋 jego w艂asn膮 broni膮. Zachowa膰 si臋 dok艂adnie tak samo. Roman­sowa膰 na prawo i lewo. By艂a przy tym r贸wnie ma艂o dyskretna, jak i on. On si臋 o wszystkim dowiedzia艂. Zreszt膮 o to w艂a­艣nie chodzi艂o. Mia艂 si臋 dowiedzie膰. Na tym polega艂a jej zemsta. Inni te偶 si臋 dowiedzieli. Ca艂e miasto wiedzia艂o. O wszystkim. To r贸wnie偶 zaplanowa艂a. Nie pomy艣la艂a tylko o tym, 偶e in­nym prawom podlegaj膮 m臋偶czy藕ni, innym za艣 kobiety. Ca艂­kiem innym prawom. M臋偶czy藕ni mog膮 romansowa膰. Mie膰 swoje kochanki. Wszyscy je mieli. Wszyscy to akceptowali. Ale to nie dotyczy艂o kobiet. Sta艂am si臋... Cathy sta艂a si臋 ha艅­b膮 dla ca艂ego miasta. M膮偶 zatroszczy艂 si臋 o odpowiedni膮 ka­r臋. Jej pozama艂偶e艅skie przygody nie by艂y w dobrym tonie. Ko­bieta z towarzystwa powinna by膰 dum膮 swego m臋偶a i rodzi膰 mu dzieci. Skoro go zawiod艂a, mia艂 pe艂ne prawo si臋 jej pozby膰. W taki czy inny spos贸b. Ten cz艂owiek uwa偶a艂, 偶e jest lito艣ci­wy. Wys艂a艂 j膮 na koniec 艣wiata. Na p贸艂noc. Tutaj. Mia艂am si臋 poprawi膰. Albo zgni膰...

Catharina wykrzywi艂a si臋. Po raz pierwszy zdradzi艂a ja­kie艣 uczucie.

- Czy samotna kobieta ma na p贸艂nocy jaki艣 wyb贸r? - za­pyta艂a, 艣miej膮c si臋 gorzko. - Bogowie wiedz膮, 偶e tu nie mo偶­na si臋 鈥瀙oprawi膰鈥. Musia艂am z czego艣 偶y膰. Musia艂am co艣 je艣膰. By艂am obca, a na dodatek nic nie umia艂am. Nie mia­艂am wyboru. Zrobi艂am to, co zrobi膰 musia艂am. 呕eby prze­偶y膰. W ko艅cu przesta艂am si臋 tego wstydzi膰. Po roku 贸w cz艂owiek, kt贸ry uwa偶a艂, 偶e nie wypada si臋 rozwodzi膰, po­prosi艂 znajomego, by sprawdzi艂, jak sobie radz臋. Ten znajo­my by艂 eleganckim, wysokim urz臋dnikiem. S膮dz臋, 偶e tam­ten cz艂owiek spodziewa艂 si臋 wiadomo艣ci o mojej 艣mierci. To upro艣ci艂oby mu 偶ycie. A urz臋dnik by艂 taki sam jak inni m臋偶­czy藕ni. Rzeczywi艣cie zrobi艂 wszystko, by sprawdzi膰, jak so­bie radz臋. Pod ka偶dym wzgl臋dem. Polubi艂 mnie w ka偶dym razie na tyle, 偶e kupi艂 mi dom. Sta艂am si臋 jego kobiet膮. Ku­pi艂 mnie. Nie przychodzi艂 za cz臋sto, bo musia艂 mie膰 na wzgl臋dzie swoj膮 pozycj臋. Nie potrzebowa艂am w ka偶dym ra­zie zajmowa膰 si臋 innymi. To by艂 jaki艣 spos贸b na 偶ycie. Pr贸­bowa艂am ju偶 wszystkiego. Nie by艂 to mo偶e spos贸b powszechnie akceptowany, ale w ka偶dym razie mia艂am co na siebie w艂o偶y膰 i nie brakowa艂o mi jedzenia. Mia艂am te偶 dach nad g艂ow膮. Ale to si臋 ju偶 sko艅czy艂o.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 Karl. Wzruszy艂a ramionami.

- A co si臋 zdarza starym ludziom? Umieraj膮. I on w艂a艣nie umar艂 ku mojej rozpaczy. Straci艂am wszystko. Nie m贸g艂 przecie偶 zapisa膰 niczego utrzymance. To popsu艂oby mu opi­ni臋, prawda? Cho膰 chyba nie potrzebowa艂 jej tak bardzo w grobie. Jeden z jego ludzi mi to wyt艂umaczy艂. Mi艂o z je­go strony. Nie wiem, czego oczekiwa艂. Mo偶e spodziewa艂 si臋, 偶e rzuc臋 mu si臋 w ramiona. Rozczarowa艂 si臋, biedaczysko. Wzi臋艂am ze sob膮 tyle, ile da艂am rad臋 unie艣膰, i odesz艂am. Nikt mnie nie widzia艂, ale plotki zacz臋艂y si臋 roznosi膰. Lu­dzie du偶o plotkuj膮, gdy jaki艣 wielki cz艂owiek l膮duje w gro­bie. A tutejsi ludzie maj膮 ostre j臋zyki, sam tego do艣wiadczy­艂e艣. No i jestem w drodze, tak jak i ty. Uciekam, tak samo jak ty. Ale nie mam nadziei. Nie mam nic. Jestem kobiet膮, kt贸ra mia艂a wszystko i wszystko straci艂a. Wspomnienia przyprawiaj膮 mnie o b贸l g艂owy. B臋d膮 mnie prze艣ladowa膰 do grobowej deski. Nigdy si臋 nie dowiem, czy zosta艂am wdo­w膮. Chocia偶 najprawdopodobniej on b臋dzie 偶y艂 d艂u偶ej. Cie­sz臋 si臋 tylko, 偶e on te偶 nie b臋dzie mia艂 pewno艣ci.

Kalle nie wiedzia艂, co powiedzie膰. Ta kobieta do艣wiadczy艂a znacznie wi臋cej ni偶 on. Nie pami臋ta艂 wprawdzie szczeg贸艂贸w swego 偶ycia, ale wiedzia艂 z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e nie jest szlachci­cem z kraju, w kt贸rym 偶yje sam kr贸l. Ta kobieta musi by膰 Dunk膮 - to by wyja艣nia艂o zar贸wno jej akcent, jak i losy.

- Nie zamierzasz mnie os膮dzi膰? - Jej oczy p艂on臋艂y jak iskry ognia. - Ludzie zwykli to robi膰. Nie tylko m臋偶czy藕ni, ale to w艂a艣nie z nimi rozmawia艂am tak du偶o, 偶e dobrze o tym wiem. Kobiety ze mn膮 nie rozmawiaj膮. Porz膮dne kobiety uwa偶aj膮, 偶e s膮 za wiele warte, by si臋 odzywa膰 do takiej dziwki...

Za艣mia艂a si臋 tak, 偶e a偶 zadr偶a艂 jej g臋sty, jasny warkocz.

- Par臋 lat temu ja te偶 nie zni偶y艂abym si臋 do tego, 偶eby porozmawia膰 z kt贸r膮艣 z nich. Nie zamierzasz mnie os膮dza膰?

- zapyta艂a ponownie. - Dalej偶e! Nie wahaj si臋. Dla mnie nie ma to ju偶 偶adnego znaczenia. Nie mo偶esz mnie ju偶 zrani膰.

Karl pomy艣la艂, 偶e Catharina k艂amie.

- A dlaczego my, ludzie, kt贸rzy w臋druj膮 przed siebie, ma­my pot臋pia膰 si臋 nawzajem? - zapyta艂. - Dlaczego mieliby­艣my udawa膰, 偶e kt贸re艣 z nas jest lepsze ni偶 to drugie? Dla­czego mia艂bym ci臋... obra偶a膰? Wcale nie my艣l臋 o tobie 藕le. S膮dz臋, 偶e zrobi艂a艣 to, co zrobi膰 musia艂a艣. 呕eby prze偶y膰. Tu nie艂atwo by膰 obcym...

W艂asne s艂owa obudzi艂y w nim jakie艣 obrazy, nic z nich jednak nie wynik艂o. Mo偶e to zreszt膮 nic wa偶nego. I tak nie potrafi艂 zmusi膰 si臋 do tego, by sobie przypomnie膰. Ale te okruchy wspomnie艅 wzmocni艂y jego nadziej臋, 偶e zdo艂a od­nale藕膰 przesz艂o艣膰.

- Ciesz臋 si臋, 偶e w艂a艣nie ciebie spotka艂em, Catharina. Nie艣wiadomie u偶y艂 pe艂nego imienia. Nie nazwa艂 jej Cathy - tak jak na ni膮 m贸wiono w przesz艂o艣ci. Nie powiedzia艂 te偶 Trina, to imi臋 by艂o wszak prawie symbolem jej upokorzenia.

Zarumieniona twarz, promienny u艣miech i b艂yszcz膮ce oczy - wszystko prawdziwe, nie udawane - zdradzi艂y Kar­lowi, 偶e zdoby艂 sobie przyjaciela.

- Od dawna tu jeste艣?

- Nieca艂y tydzie艅 - odpar艂a. - To by艂 bardzo d艂ugi ty­dzie艅. Ten blondyn, kt贸ry przyni贸s艂 mi wiadomo艣膰, bardzo si臋 spieszy艂. Co艣 mi m贸wi艂o, 偶e spodziewa si臋 odziedziczy膰 wi臋cej po moim... opiekunie. Nie tylko mnie. Z tego, co mi wiadomo, obj膮艂 jego stanowisko.

- Co zamierzasz zrobi膰?

Wzruszy艂a ramionami. Karl zauwa偶y艂, 偶e mia艂a do艣膰 sze­rokie ramiona jak na kobiet臋. By艂a te偶 wy偶sza od niego.

- Wyruszy膰 do nast臋pnej osady, w kt贸rej przyda si臋 dziw­ka z dobrego domu. Dok膮dkolwiek. Po co mam 偶y膰?

- Nie - powiedzia艂 Karl zdecydowanym tonem, wyra偶a­j膮c raczej nadziej臋 ni偶 pewno艣膰. - W innym miejscu ludzie nie musz膮 wiedzie膰, kim jeste艣. Mo偶esz zacz膮膰 inne 偶ycie.

- Wiem dobrze, kim jestem. Czym jestem. - S艂owa te za­brzmia艂y przera藕liwie smutno. - Ludzie dobrze si臋 na tym znaj膮. Wystarczy, 偶e na mnie spojrz膮, a ju偶 wiedz膮 wszyst­ko. To, co chc膮 wiedzie膰. Jakie kobiety podr贸偶uj膮 same? Bez m臋偶a, bez dzieci, bez przyjaci贸艂? Wiadomo, jakie, Karl. Je­ste艣 tak cudownie naiwny. Mo偶esz by膰 pewien, 偶e ka偶dy, kto na mnie spojrzy, zgadnie, z kim ma do czynienia. Nie trzeba nas nawet znaczy膰, i tak wida膰, kim jeste艣my.

- Mo偶emy podr贸偶owa膰 razem. Je艣li chcesz. Jej oczy widzia艂y wi臋cej ni偶 jego. Prze偶y艂a wi臋cej, 偶y艂a d艂u偶ej. Spojrza艂a na niego tak, jak cierpliwa matka patrzy na swoje dzieci.

- A je艣li odnajdziesz swoj膮 przesz艂o艣膰? Je艣li jest w niej ja­ka艣 偶ona, jakie艣 dzieci? S艂odka, st臋skniona przyjaci贸艂ka? My­艣lisz, 偶e si臋 ucieszy, gdy zobaczy, 偶e podr贸偶ujesz z dziwk膮?

- Wiele wody up艂ynie, nim to si臋 zdarzy. - Karl posmut­nia艂. Ch臋tnie wyruszy艂by razem z Catharin膮. Samotno艣膰 mo偶e zabi膰 cz艂owieka. Przekona艂 si臋 o tym w ci膮gu minio­nego dnia. - Jeste艣my r贸wnie samotni. Nie mamy okre艣lo­nego celu. G艂upot膮 by艂oby si臋 rozdziela膰...

- Potrzebna ci kobieta? - Cahtarina zbyt d艂ugo mia艂a do czy­nienia z m臋偶czyznami, kt贸rzy chcieli j膮 wykorzysta膰. Z m臋偶­czyznami, kt贸rzy traktowali j膮 jak cia艂o i zapominali, 偶e jest tak偶e cz艂owiekiem. Nic dziwnego, 偶e nie bardzo mu wierzy艂a.

Karl pokr臋ci艂 g艂ow膮. U艣miechn臋艂a si臋 blado.

- Nie jest to wprawdzie komplement, ale, prawd臋 m贸­wi膮c, ju偶 od dawna nie us艂ysza艂am czego艣 r贸wnie mi艂ego od m臋偶czyzny.

Karl musia艂 si臋 wyt艂umaczy膰:

- Jeste艣 prawdziw膮... dam膮. - Dla niego nie by艂a dziwk膮, utrzymank膮 ani nawet kobiet膮 czy bab膮. By艂a dam膮. - Jeste艣 pi臋kna. Jeste艣 jedn膮 z najpi臋kniejszych kobiet, jakie widzia­艂em. - Poprawi艂 si臋 natychmiast z u艣miechem: - Najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, jak膮 pami臋tam. Ale czuj臋 do ciebie co艣 innego, ni偶 my艣lisz. Nie chc臋 si臋 z tob膮 przespa膰. Na razie nie - do­da艂 uczciwie.

- Jeste艣 bardziej dojrza艂y, ni偶 na to wygl膮dasz - orzek艂a z jak膮艣 czu艂o艣ci膮 w g艂osie. Co艣 zab艂ys艂o w jej oczach i Karl zorientowa艂 si臋, 偶e doprowadzi艂 j膮 do 艂ez. Przestraszy艂 si臋 tro­ch臋, u艣wiadomiwszy sobie jednocze艣nie, 偶e nie lubi patrze膰 na p艂acz膮c膮 kobiet臋. - To z rado艣ci - poci膮gn臋艂a nosem, ro­zumiej膮c najwyra藕niej, o co mu chodzi. - Ca艂a wieczno艣膰 mi­n臋艂a od chwili, w kt贸rej kto艣 traktowa艂 mnie jak cz艂owieka. Jeste艣 pierwsz膮 osob膮, kt贸ra to robi... - 艣mia艂a si臋 i p艂aka艂a jednocze艣nie. - Szkoda, 偶e nie mog膮 zobaczy膰 swojej Cathy, kt贸ra siedzi w brudnej sukni i wylewa wodospady 艂ez z po­wodu tego, co jej powiedzia艂 jaki艣 niezr臋czny ch艂opak, kt贸­ry przyszed艂 z pustymi r臋kami nie wiadomo sk膮d do chatyn­ki stoj膮cej w samym 艣rodku jakiego艣 鈥瀗ie wiadomo gdzie鈥.

Karl r贸wnie偶 musia艂 si臋 roze艣mia膰, cho膰 w艂a艣ciwie nie po­trafi艂 sobie wyobrazi膰, jak absurdalna wyda艂aby si臋 ta sytu­acja ludziom, kt贸rzy kiedy艣 znali Catharin臋. O jej przesz艂o­艣ci wiedzia艂 r贸wnie ma艂o, co o swojej.

- Poradzimy sobie jako艣 - stwierdzi艂 optymistycznie. - Razem mamy wi臋ksze szanse ni偶 osobno.

Jej r贸wnie偶 doskwiera艂a samotno艣膰. Potrzebowali wi臋c tego samego ratunku. Ona tak偶e nie potrafi艂a poradzi膰 so­bie z w艂asnym l臋kiem.

- Jako przyjaciele? - spyta艂a na pr贸b臋. Jakby nie wierzy­艂a, 偶e kobieta i m臋偶czyzna mog膮 偶y膰 tak blisko ze sob膮 w ten spos贸b.

Karl pokiwa艂 g艂ow膮.

- Razem. Bez udawania. I nie krzywdz膮c si臋 nawzajem. Po prostu jak przyjaciele.

- Zgoda - zaakceptowa艂a ofert臋 cz艂owieka, kt贸ry nie m贸g艂 jej zaproponowa膰 nic poza swoim towarzystwem i par膮 r膮k. Przyj臋艂a jego przyja藕艅.

Dalej poszli razem.

3

Reijo odetchn膮艂 z ulg膮, gdy w oddali zamajaczy艂o stado zwierz膮t.

To by艂y renifery. Setki renifer贸w. Tysi膮ce.

Zw膮tpi艂 ju偶, 偶e znajdzie drog臋. Znal tylko opis Raiji, kt贸­ra opowiada艂a mu o tym miejscu. A by艂a tam wiele lat temu. Jej wspomnienia mog艂y si臋 zabarwi膰 uczuciami. M贸wi艂a jed­nak kiedy艣, 偶e koczuj膮cy Lapo艅czycy zawsze wracaj膮 w te same miejsca. Czy te偶 raczej: robi膮 to renifery. Musia艂 si臋 na tym oprze膰. Musia艂 te偶 wierzy膰 w to, 偶e ludzie, kt贸rych spo­tka, znaj膮 tych, kt贸rych szuka. 呕e poka偶膮 mu drog臋. 艁atwo tu zab艂膮dzi膰. Przegapi膰 to, czego si臋 wypatruje. Ale to mu­sia艂o by膰 w艂a艣ciwe miejsce. Lapo艅czycy, z kt贸rymi rozma­wia艂 w zesz艂ym tygodniu, wiedzieli dobrze, kim jest Pehr syn Andego. Zapewniali Reijo, 偶e trafi, gdzie trzeba.

Reijo w膮tpi艂 w to, ale teraz poczu艂, jak kamie艅 spada mu z serca. Cho膰 najtrudniejsze zadanie mia艂 wci膮偶 przed sob膮.

Z Knutem przywi膮zanym do piersi, sk贸rzanym workiem na plecach i dwiema ma艂ymi dziewczynkami u boku szed艂 dalej. Gor膮czkowo zastanawia艂 si臋 nad tym, co powie La­po艅czykom. Nie by艂 ju偶 taki pewien, czy Mikkal uwolni go od odpowiedzialno艣ci, kt贸ra ci膮偶y艂a mu bardziej, ni偶 m贸g艂 to znie艣膰. Mo偶e jednak 偶膮da za wiele. Mikkal nie wiedzia艂, 偶e Maja jest jego c贸rk膮. Kocha艂 Raij臋, ale mo偶e nie nale偶y go prosi膰, by zaj膮艂 si臋 jej dzie膰mi. Jego 偶onie si臋 to pewnie nie spodoba. Reijo dopiero teraz o niej pomy艣la艂.

Postanowi艂, 偶e nie powie od razu, i偶 Mikkal ma jakie艣 obowi膮zki przynajmniej wobec jednego z tych dzieci. Ufa艂, 偶e to nie b臋dzie potrzebne. Powinni sami zauwa偶y膰. Zdaniem Reijo Mikkal i Maja byli podobni do siebie jak dwie krople wody. Tylko 艣lepiec m贸g艂by tego nie dostrzec.

Gdy dotarli na szczyt wzg贸rza, zobaczyli jurty. Reijo za­trzyma艂 si臋. Wci膮偶 m贸g艂 jeszcze zawr贸ci膰. Albo p贸j艣膰 dalej. Nikt by si臋 nie dowiedzia艂, 偶e tu by艂.

- Czy to tu idziemy? - zapyta艂a ostro偶nie Elise. Jej po­liczki zapad艂y si臋 troch臋. Podobnie jak policzki Mai. W臋dro­wali ju偶 bardzo d艂ugo. Nie powinni i艣膰 d艂u偶ej. Nie powi­nien wlec ze sob膮 ma艂ych dzieci. Reijo pokiwa艂 g艂ow膮.

- Czy jest tam Tarja? - chcia艂a wiedzie膰 Maja. Przywi膮­za艂a si臋 do ludzi, z kt贸rymi sp臋dzili koniec zimy i wiosn臋. Ludzi, u kt贸rych zosta艂a Tarja Parkkinen.

- Nie ma jej tutaj - odpar艂 i zacz膮艂 schodzi膰 w kierunku obozowiska. - Ale s膮 tam inni mili ludzie.

Gdyby by艂a starsza, m贸g艂by jej powiedzie膰, 偶e spotka tam swojego ojca. Swoj膮 rodzin臋. Ale Maja mia艂a zaledwie dwa i p贸艂 roku - niewiele potrafi艂a zrozumie膰.

Przywita艂y ich zaciekawione spojrzenia. Wszyscy przy­wykli do w臋drowc贸w, kt贸rzy si臋 zatrzymywali u nich na troch臋, a potem ruszali w swoj膮 stron臋. Rzadko jednak tra­fia艂 si臋 m臋偶czyzna z tr贸jk膮 ma艂ych dzieci.

Jego zielone oczy w臋drowa艂y po ich twarzach. Spotka艂 ro­dzic贸w Mikkala wtedy, przed trzema laty. Powinien ich roz­pozna膰. Mikkala w ka偶dym razie tu nie by艂o.

Zatrzyma艂 wzrok na okr膮glutkiej, niewysokiej postaci. By艂a to jowialna kobieta, kt贸ra przekroczy艂a ju偶 p贸艂metek 偶ycia.

Chyba widzia艂 kiedy艣 te przyjazne oczy? Zna艂 ten nie­pewny u艣miech? Wyra偶aj膮cy niek艂aman膮 dobro膰?

- Ravna? - zagadn膮艂 ostro偶nie. U艣miech si臋 rozja艣ni艂, cho膰 kobieta wci膮偶 go nie poznawa艂a.

- Dawno si臋 nie widzieli艣my - ci膮gn膮艂 Reijo, a r膮czka Mai zacisn臋艂a si臋 na jego palcu. Elise obejmowa艂 drug膮 r臋k膮. A Knut spa艂 sobie spokojnie, niewzruszony sytuacj膮. - By艂em zaledwie ch艂opcem i nie wiem nawet, czy zwr贸ci艂a艣 na mnie uwag臋. To by艂o w Lyngen...

Oczy kobiety si臋 zaokr膮gli艂y. Jedna r臋ka pow臋drowa艂a ku sercu. Usta wypowiedzia艂y jakie艣 s艂owa, kt贸rych nie zrozumia艂.

Z gromadki ludzi wyst膮pi艂 m臋偶czyzna. Niezbyt przystoj­ny, krzywonogi, przygarbiony i chudy. Czas nie obszed艂 si臋 z nim 艂askawie, ale Reijo rozpozna艂 go bez trudu. Ojciec Mikkala. Z艂y duch w 偶yciu Raiji.

M臋偶czyzna stan膮艂 naprzeciwko przybysza. Przyjrza艂 si臋 dzieciom z surow膮 min膮 i poblad艂 mimo opalenizny, gdy za­trzyma艂 wzrok na Mai. Dziecko odpar艂o to badawcze spoj­rzenie, nawet nie mrugn膮wszy. Pehr zobaczy艂 w tych dzie­ci臋cych oczach ducha z dawnych lat. Spojrzenie tej ma艂ej Finki, kt贸ra powiedzia艂a, 偶e go nienawidzi, skrzy偶owane z 偶贸艂tawym b艂yskiem, kt贸ry czai艂 si臋 w jego w艂asnych oczach i w oczach jego syna.

- A wi臋c i tego nam nie oszcz臋dzono - westchn膮艂, daj膮c wyraz czemu艣 pomi臋dzy zw膮tpieniem a w艣ciek艂o艣ci膮. - Los bawi si臋 nami nieprzyjemnie - doda艂 i spojrza艂 ostro na Reijo. - Po co tu przyszed艂e艣? Umar艂a? Kim dla niej by艂e艣?

- To by艂o jedyne miejsce, do kt贸rego mog艂em przyj艣膰. - Reijo wiedzia艂 doskonale, 偶e tego cz艂owieka 偶adne usprawie­dliwienia nie zadowol膮.

Reijo zrozumia艂 b艂yskawicznie, 偶e ojciec Mikkala w dal­szym ci膮gu nienawidzi Raiji.

- Ona 偶yje, ale dzieci czuj膮 si臋 tak, jakby umar艂a.. Pehr syn Andego odwr贸ci艂 si臋 do niego plecami.

- Mam nadziej臋, 偶e umar艂a przynajmniej na tyle, na ile ja si臋 czuj臋 martwy - powiedzia艂 i odszed艂.

Dopiero gdy Pehr znikn膮艂 im z oczu, Ravna przegoni艂a gapi贸w i poprosi艂a, by Reijo siad艂 ko艂o jej jurty.

Reijo przyj膮艂 zaproszenie i ucieszy艂 si臋, 偶e ludzie si臋 ro­zeszli. Jedna z kobiet patrzy艂a na niego wzrokiem, z kt贸re­go bi艂a wrogo艣膰. Reijo poczu艂 si臋 niepewnie, u艣wiadomiw­szy to sobie.

- Jeste艣 synem tego Fina? - Ravna zdo艂a艂a tymczasem go rozpozna膰.

Nie potrzebowa艂 nawet kiwa膰 g艂ow膮, 偶eby to potwierdzi膰.

- To s膮 dzieci Raiji?

- Dw贸jka. Starsza dziewczynka straci艂a rodzic贸w i Raija przyj臋艂a j膮 jak c贸rk臋.

Twarz Ravny z艂agodnia艂a. Szuka艂a Mai spojrzeniem. Reijo widzia艂, 偶e kobieta nie mo偶e uwierzy膰 w艂asnym oczom, cho膰 nie ma innego wyj艣cia. Musia艂a wszak rozpozna膰 rysy, rysy swego w艂asnego dziecka.

- Dlaczego Mikkal nam tego nie wyjawi艂? - zapyta艂a z 偶a­lem. - M贸g艂 mi przecie偶 powiedzie膰...

- On o tym nie wie. - G艂os Reija zabrzmia艂 obco nawet dla niego samego. - Raija nie chcia艂a. A Karl przyj膮艂 Maj臋 jak swoj膮, cho膰 zna艂 prawd臋. Jej m膮偶.

Na twarzy Ravny malowa艂o si臋 tysi膮c pyta艅. Reijo od­wi膮za艂 wi臋c t艂umoczek z niemowl臋ciem, u艂o偶y艂 je sobie na kolanach i zacz膮艂 opowiada膰 pierwszej przybranej matce Raiji, co si臋 zdarzy艂o jej podopiecznej, z kt贸r膮 wi膮za艂a tyle nadziei i marze艅.

Ravna nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艂ez, a gdy przybysz sko艅czy艂, oznajmi艂a najzwyczajniej w 艣wiecie, 偶e zajmie si臋 dzie膰mi. Niezale偶nie od tego, co powie Pehr czy ktokolwiek inny. Prosi艂a kiedy艣 Raij臋, by przysz艂a do niej, gdyby czegokol­wiek potrzebowa艂a, i cho膰 to nie Raija we w艂asnej osobie si臋 tu pojawi艂a, Ravna rozumia艂a 艣wietnie, 偶e jest jej potrzebna.

- A Mikkal? - zapyta艂 Reijo. Ch臋tnie by z nim porozmawia艂. Tylko z nim m贸g艂 podzieli膰 si臋 swym niepokojem i b贸lem.

- Wypasa stado. Widzia艂e艣 je chyba po drodze. Pojawi si臋 tu wieczorem. Mo偶e. Z nim nigdy nic nie wiadomo. Mikkal nie radzi sobie sam ze sob膮. To w du偶ej mierze wina Pehra. To on przerwa艂 ca艂膮 t臋 histori臋...

- Zajmiesz si臋 dzie膰mi, gdy ja b臋d臋 szuka艂 Mikkala? Ravna spojrza艂a na niego ze zdziwieniem.

- Powiniene艣 chyba co艣 zje艣膰.

Reijo odpar艂, 偶e nie jest g艂odny. Chce i musi porozma­wia膰 z Mikkalem.

- Zdaje si臋, 偶e nie o wszystkim mi powiedzia艂e艣 - stwier­dzi艂a Ravna.

Reijo skin膮艂 g艂ow膮 troch臋 zawstydzony.

- No c贸偶, nic nie sprawi mi wi臋cej rado艣ci ni偶 zaufanie tych maluch贸w - doda艂a.

Reijo wyt艂umaczy! dzieciom, 偶e zajmie si臋 nimi Ravna i 偶e on nied艂ugo wr贸ci. Elise zaakceptowa艂a to, dla Knuta nic nie stanowi艂o na razie problemu, ale Maja zaprotesto­wa艂a na ca艂y g艂os. Wrzeszcza艂a co si艂 w p艂ucach i uczepi艂a si臋 swymi ma艂ymi r膮czkami w艂os贸w Reijo.

- Temperament matki - orzek艂a Ravna cierpko, podczas gdy Reijo pr贸bowa艂 si臋 jako艣 uwolni膰 i przem贸wi膰 dziecku do rozs膮dku. - A przy tym taka podobna do ojca - doda艂a ze smutkiem.

- Jest jeszcze jedna sprawa - wtr膮ci艂 si臋 Reijo. Maja wci膮偶 p艂aka艂a, ale ju偶 nie tak g艂o艣no. - Nie m贸w o tym Mikkalowi. O ile to nie b臋dzie konieczne. Raija by sobie tego nie 偶yczy艂a.

- Tego nikomu nie trzeba t艂umaczy膰 - westchn臋艂a Ravna. - Od razu wida膰. Nawet m贸j syn b臋dzie musia艂 zauwa偶y膰 podobie艅stwo.

Wyci膮gn臋艂a ramiona ku wierzgaj膮cemu tobo艂kowi, kt贸ry by艂 jej najstarszym wnucz臋ciem. Skarbem, kt贸ry uda艂o si臋 jej przytuli膰. I Maja j膮 zaakceptowa艂a. Wci膮偶 wprawdzie 艂ka­艂a, ale nie tak przera藕liwie jak jeszcze przed chwil膮. Reijo stwierdzi艂, 偶e jego ulubienica ma si臋 dobrze, i znikn膮艂, za­nim dzieci zd膮偶y艂y si臋 zorientowa膰.

Je艣li Ravna i Pher przerazili si臋 na jego widok, to trzeba przyzna膰, 偶e Mikkal by艂 r贸wnie zaskoczony.

Sta艂 samotnie na p艂askowy偶u, z kijem w r臋ku i arkanem przewieszonym przez rami臋. Mia艂 na sobie proste ubranie z reniferowej sk贸ry, o ton ciemniejsze ni偶 jego opalona twarz. To by艂 naprawd臋 przystojny m臋偶czyzna, niewysoki wprawdzie, ale 艣wietnie zbudowany. Jego w膮ska w biodrach i szeroka w ramionach sylwetka odcina艂a si臋 na tle niebieskiego letniego nieba opromienionego 偶yciodajnym s艂o艅cem. W艂osy si臋ga艂y mu ramion, a grzywka zakrywa艂a niemal oczy.

Nietrudno by艂o poj膮膰, dlaczego Raija go kocha艂a, cho膰 przecie偶 Reijo wiedzia艂 dobrze, 偶e nie chodzi艂o tu tylko o je­go wygl膮d. 艁膮czy艂o ich pokrewie艅stwo dusz: tego m臋偶czyzn臋 z p艂askowy偶u i kobiet臋, kt贸ra zosta艂a 偶on膮 w贸jta z Alty.

Gdy Mikkal rozpozna艂 przybysza, ruszy艂 ku niemu z otwartymi ramionami i obj膮艂 go tak, jakby Reijo by艂 wyt臋sknionym bratem.

- To si臋 nazywa rzadki go艣膰 - za艣mia艂 si臋 Mikkal. Obaj m臋偶czy藕ni usiedli. Reijo wiedzia艂 dobrze, 偶e Mikkal chcia艂­by ju偶 za wszelk膮 cen臋 zapyta膰 o nowiny - o ni膮.

- Zjawi艂em si臋 tu z powodu Raiji - wyja艣ni艂. Ci dwaj nie potrzebowali owija膰 spraw w bawe艂n臋. - Raija 偶yje - uspo­koi艂 Mikkala. W sp艂oszonym spojrzeniu s艂uchacza czai艂 si臋 l臋k przed najgorszym.

Gdy Mikkal bawi艂 si臋 swym kijem, Reijo opowiedzia艂 mu o tym, co si臋 zdarzy艂o minionej jesieni, o podr贸偶y, o tym dziwnym miejscu na r贸wninie, o martwym dziecku, o niezwy­k艂ych snach czy widzeniach Raiji. O ludziach w贸jta i swym przymusowym pobycie w Alcie. Potem opowiedzia艂 o tym, jak Raija okupi艂a jego wolno艣膰, i o ostatnim, dziwnym z ni膮 spotkaniu. By艂a to ta sama historia, kt贸r膮 przedtem us艂ysza艂a Ravna, tyle 偶e tym razem nie ukrywa艂 bolesnych szczeg贸艂贸w.

Przemilcza艂 tylko to, co 艂膮czy艂o Mikkala z Maj膮.

- Jakie 偶ycie potrafi by膰 dziwne. - Mikkal spojrza艂 w g贸­r臋 na leniwe, popo艂udniowe chmurki. - Stara Elle mia艂a nie­stety racj臋, wi臋cej m臋偶czyzn ni偶 dzieci, m贸wi艂a. Raija ma ich tylko dwoje, prawda? T臋 艣liczn膮 ma艂膮 dziewczynk臋 i dziec­ko, kt贸re nosi艂a w 艂onie, gdy j膮 ostatnio widzia艂em.

- Maj臋 i Knuta - potwierdzi艂 Reijo. Mia艂 ochot臋 powiedzie膰 prawd臋, ale ju偶 z艂ama艂 jedn膮 ze z艂o偶onych obietnic. I wystarczy.

Mikkal od razu odkry艂 najwi臋ksz膮 tajemnic臋 Reijo:

- Kochasz j膮 ci膮gle? Nie robi艂by艣 tego dla niej, gdyby tak nie by艂o.

Reijo nie musia艂 odpowiada膰 na to pytanie, Mikkal do­maga艂 si臋 jednak odpowiedzi na nast臋pne:

- By艂e艣 dla niej czym艣 wi臋cej ni偶 przyjacielem? By艂e艣 jej kochankiem?

Cisza zapad艂a na d艂ugo. S艂ycha膰 by艂o tylko s艂aby wiatr i tysi膮ce ta艅cz膮cych i bzycz膮cych owad贸w. Pomi臋dzy przy­jaci贸艂mi nie mo偶e by膰 jednak mowy o k艂amstwie.

Reijo spojrza艂 w dziwne, 偶贸艂tawe oczy Mikkala.

- Tak.

Mikkal westchn膮艂 ci臋偶ko, ale Reijo dojrza艂 na twarzy ry­wala r贸wnie偶 co艣 w rodzaju szacunku dla swej otwarto艣ci.

- Nigdy jednak nie posiad艂em jej tak jak ty - doda艂 Reijo ci­cho. - Ani ja, ani nikt inny. Ona nale偶y do ciebie. Ciebie kocha.

- Kiepska pociecha dla cz艂owieka, kt贸ry przegra艂 swoje 偶ycie - powiedzia艂 Mikkal z gorycz膮. - Zdaje si臋, 偶e zrzek艂­bym si臋 tej pewno艣ci, byle tylko m贸c j膮 trzyma膰 w ramio­nach. - Mikkal zamilk艂. Gdy si臋 zn贸w odezwa艂, g艂os mu dr偶a艂: - Chcia艂e艣 kiedykolwiek mie膰 z ni膮 dziecko?

Reijo wstrzyma艂 oddech i zrozumia艂, 偶e tamten napraw­d臋 nie wie o tym, co Raija chcia艂a zachowa膰 w tajemnicy. U艣miechn膮艂 si臋 niepewnie.

- To zbyt bolesne - wyzna艂 szczerze. - Jej dzieci s膮 w pew­nym sensie moje. Ona je urodzi艂a. Ale ja je kocham. Ko­cham je, jakby by艂y moimi w艂asnymi dzie膰mi.

- 呕ycie bym odda艂, byle mie膰 z ni膮 dziecko! - wykrzyk­n膮艂 Mikkal nami臋tnie. Gor膮czkowe spojrzenie zdradza艂o, 偶e to by艂o jego najskrytsze pragnienie.

Wystarczy艂oby par臋 s艂贸w, by zamieni膰 t臋 t臋sknot臋 w szcz臋艣cie, ale lojalno艣膰 wobec tej, kt贸r膮 obaj kochali, ka­za艂a Reijo milcze膰.

- Zajm臋 si臋 nimi - obieca艂 Mikkal po chwili. - Nie 偶yj臋 z Sigg膮 od roku. Ona u偶ywa naszego syna jako broni prze­ciwko mnie. - Doda艂 zaraz z niejakim zawstydzeniem: - Spo­dziewa si臋 nast臋pnego dziecka pod koniec roku. Dziecka, kt贸re zosta艂o pocz臋te w gniewie i w艣ciek艂o艣ci. - W g艂osie m臋偶czyzny pojawi艂a si臋 nuta oskar偶enia wobec losu. - Trzy­ma艂em Raij臋 w mi艂osnym obj臋ciu i nie zebra艂em owoc贸w. Sigga, kt贸rej nigdy nie kocha艂em, da艂a mi dwoje dzieci... Czy mo偶emy co艣 zrobi膰 dla Raiji? - zapyta艂 po chwili.

- Niewiele - odpar艂 niech臋tnie Reijo. - Jest jego 偶on膮. Te­go nie mo偶emy zmieni膰. Pozostaje tylko ucieczka... - Reijo wzruszy艂 ramionami. - Obieca艂em jej, 偶e wr贸c臋. I dotrzy­mam obietnicy.

- B臋dziecie wyj臋ci spod prawa - zauwa偶y艂 Mikkal nie bez nuty satysfakcji w g艂osie. - A zreszt膮 kto by si臋 tym przej­mowa艂? - Mikkal zn贸w westchn膮艂. - Przykro mi to m贸wi膰, ale wol臋, 偶eby by艂a twoja, ni偶 偶eby nale偶a艂a do innego. Mo­ja nigdy nie b臋dzie. Zaczynam si臋 godzi膰 ze swym losem.

- Zostan臋 tu troch臋, p贸ki dzieci nie przyzwyczaj膮 si臋 do nowej sytuacji - powiedzia艂 Reijo. - Potem spr贸buj臋 jeszcze raz. Zbyt wiele jej zawdzi臋czam, 偶eby si臋 wycofa膰.

- A jak ja si臋 czuj臋 twoim zdaniem? - spyta艂 Mikkal zdu­szonym g艂osem.

Reijo nie zdradzi艂 si臋, 偶e liczy na Mikkala. Nie mia艂 prze­cie偶 prawa wtr膮ca膰 si臋 w cudze 偶ycie. Na tamtym ci膮偶y艂y wszak inne obowi膮zki, nie tylko wobec Raiji.

On to co innego. Raija i dzieci to jego jedyna rodzina.

- Nie ma sensu pragn膮膰 tego, co jest niedosi臋偶ne - m贸­wi艂 gor膮czkowo Mikkal. - By艂em ch艂opcem w贸wczas, gdy powinienem by艂 by膰 m臋偶czyzn膮. Nie ma sensu oskar偶a膰 in­nych. Sam jestem wszystkiemu winien. I niczego nie mo偶­na odwr贸ci膰. Marzenia mog膮 z艂ama膰 m臋偶czyzn臋. Popatrz na mnie. Sam sobie to wszystko zawdzi臋czam.

Reijo popatrzy艂. Mikkal mia艂 dwadzie艣cia par臋 lat. Wy­gl膮da艂 starzej. Nie nosi艂 w sobie rado艣ci 偶ycia. Reijo wci膮偶 pami臋ta艂 m艂odzie艅ca z niebezpiecznie czaruj膮cym b艂yskiem w oczach. Figlarny u艣miech i radosny g艂os. Pami臋ta艂, 偶e obaj si臋 w niej tak bardzo kochali. Obaj byli m艂odzi i pe艂ni na­dziei, cho膰 wiedzieli, 偶e to Karl j膮 dostanie.

Teraz Mikkal jest ju偶 ca艂kiem inny, podobnie jak Reijo. Sam wiedzia艂 przecie偶, 偶e nie wygl膮da ju偶 jak beztroski m艂odzian.

- Zmienili艣my si臋 - powiedzia艂 Mikkal, 艣miej膮c si臋 pod nosem. Nie zwraca艂 uwagi na stado renifer贸w, cho膰 mia艂 ich pilnowa膰. W ka偶dym razie nie patrzy艂 w tamt膮 stron臋 w cza­sie rozmowy z Reijo. - A ona si臋 zmieni艂a?

Reijo u艣miechn膮艂 si臋 ze smutkiem, przywo艂uj膮c obraz odzianej w czer艅 nimfy le艣nej, kt贸ra uciek艂a przed nim w le­sie ko艂o Alty. Czy si臋 zmieni艂a?

- Ma teraz stroje, kt贸rych 偶aden z nas nie m贸g艂by jej spra­wi膰. Wydawa艂a nam si臋 taka pi臋kna w prostym odzieniu, a teraz wygl膮da jeszcze wspanialej. Serce boli na sam膮 my艣l o tym. Gdy cz艂owiek my艣li, 偶e przecie偶 ona zas艂uguje na wszystko, co teraz ma, i jednocze艣nie pragnie j膮 stamt膮d wy­dosta膰 jak najszybciej...

Oczy Mikkala r贸wnie偶 rozb艂ys艂y. G艂os mia艂 gard艂owy:

- Bogactwo nic dla niej nie znaczy. Nie wypowiedzia艂 jej imienia. Zbyt go bola艂o. Cierpia艂, gdy o niej my艣la艂. Gdyby wypowiedzia艂 jej imi臋 na g艂os, wbi艂by sobie n贸偶 w otwart膮 ran臋 - we w艂asne serce.

Siedzieli obok siebie, spogl膮daj膮c w kierunku ci膮gle prze­mieszczaj膮cego si臋, skubi膮cego mech stada. Niezale偶nie od tematu, jaki poruszali, ko艅czyli zawsze na jakim艣 w膮tku, kt贸ry dotyczy艂 w艂a艣nie jej.

Zapad艂 zmierzch, a potem noc. Wci膮偶 by艂o jasno. Przyroda zabarwi艂a si臋 czerwieni膮 niczym zarumieniona, zakochana dziewczyna. M臋偶czy藕ni jedli suszone mi臋so renifera. Mikkal odkrawa艂 cieniutkie plasterki, jeden dla siebie, drugi dla go艣cia. 艁膮czy艂o ich co艣, czego nie potrafili wyt艂umaczy膰. Mieli mo偶e do艣膰 powod贸w, by si臋 nienawidzi膰, kochali wszak t臋 sam膮 ko­biet臋. Oni jednak si臋 szanowali. Ich przyja藕艅 trudno by艂o wy­t艂umaczy膰, ale kto powiedzia艂, 偶e trzeba t艂umaczy膰 wszystko?

Mi臋kkie kroki po艣r贸d wrzos贸w zwiastowa艂y nadej艣cie zmiennika. Przybysz porusza艂 si臋 zwinnie jak kot, a Reijo nie m贸g艂 oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e ju偶 gdzie艣 widzia艂 jego twarz. Najprawdopodobniej by艂 w grupce, kt贸ra go tu wita艂a. O wiele p贸藕­niej przypomnia艂 sobie kobiet臋, kt贸ra patrzy艂a na niego z tak膮 nienawi艣ci膮. By艂a do z艂udzenia podobna do tego m臋偶czyzny r贸wnego mu wiekiem. Mikkal podni贸s艂 si臋 z oci膮ganiem.

- Czas nie p臋dzi tu na z艂amanie karku - zauwa偶y艂 Mikkal do艣膰 zgry藕liwie. Jego zmiennik nie by艂 skory do 偶art贸w.

- Szukaj膮 twojego ojca - rzuci艂 w stron臋 Mikkala. - Po­szed艂 gdzie艣 bardzo w艣ciek艂y wcze艣nie rano. Nie pokaza艂 si臋 od tamtej pory. Ravna zacz臋艂a si臋 niepokoi膰...

Reijo poczu艂 si臋 niepewnie. Mikkal odezwa艂 si臋 ostro偶nie:

- Dlaczego si臋 rozz艂o艣ci艂? Zmiennik odwr贸ci艂 od niego wzrok. Spojrza艂 na Reijo.

- Rozz艂o艣ci艂 si臋 na mnie - powiedzia艂 Reijo. - Obawiam si臋, 偶e tw贸j ojciec nie by艂 zachwycony moim widokiem.

- Albo widokiem dzieciaka... dzieciak贸w - doda艂 tamten, wyra藕nie zadowolony, 偶e nie musi przekazywa膰 tych rewe­lacji zupe艂nie sam. - A Sigga wpad艂a w histeri臋 - wyja艣ni艂.

Okaza艂o si臋, 偶e przybysz jest bratem Siggi i ma na imi臋 Aslak. W贸wczas Reijo u艣wiadomi艂 sobie, 偶e w艂a艣nie ta ko­bieta, kt贸ra wcze艣niej patrzy艂a na niego tak ostro, by艂a 偶o­n膮 Mikkala.

Aslak m贸wi艂 dalej bez ogr贸dek:

- Sigga zerwa艂a swoj膮 jurt臋 i rozstawia j膮 w艂a艣nie daleko za obozem. Twierdzi, 偶e udusi艂aby si臋, gdyby przysz艂o jej oddycha膰 tym samym powietrzem, co dzieciaki tej, jak m贸­wi, 鈥瀎i艅skiej dziwki鈥...

Mikkal poblad艂 i zesztywnia艂. Reijo zacz膮艂 rozumie膰, co mia艂a na my艣li Ravna, m贸wi膮c o swoim synu.

- Sigga zrobi, co zechce - rzuci艂 Mikkal. - Niezale偶nie od tego, co powiem. Ale stary... poj臋cia nie mam, czemu si臋 tak zdenerwowa艂. Dziecko nie mo偶e przecie偶 nic poradzi膰 na to, jakich ma rodzic贸w.

- Mo偶na tak powiedzie膰 - mrukn膮艂 Aslak, unikaj膮c spoj­rzenia szwagra.

- Nie znosi艂 wprawdzie Raiji, ale nie musia艂 w ten spo­s贸b reagowa膰 z powodu niewinnych dzieci - doda艂 Mikkal.

Ani Aslak, ani Reijo nie skomentowali tych s艂贸w. Obaj z uwag膮 wpatrywali si臋 w chmury.

- Gdy stary cz艂owiek zachowuje si臋 jak dziecko, musi sam ponie艣膰 konsekwencje - o艣wiadczy艂 twardo Mikkal. - Niech si臋 b艂膮ka, p贸ki mu si臋 nie znudzi. Nie zamierzam go szuka膰.

Reijo poczu艂, 偶e Ravna wstrzymuje oddech, gdy jej syn wszed艂 do namiotu w towarzystwie Reijo.

Dzieci spa艂y. Nawet Reijo z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋, widz膮c, jak Elise obejmuje Knuta z niemal matczyn膮 czu艂o艣ci膮. Male艅­stwo spa艂o z kciukiem pocieszenia w buzi. Knut by艂 wpraw­dzie bardzo ufny, ale tego dnia wydarzy艂o si臋 zbyt wiele.

W charakterystyczny dla siebie spos贸b Maja odsun臋艂a si臋 troch臋 od pozosta艂ej dw贸jki. Wyr贸偶nia艂a si臋 nie tylko kolo­rem w艂os贸w, ale i temperamentem. Ma艂a indywidualistka. Reijo kocha艂 j膮, jakby by艂a jego w艂asnym dzieckiem.

Widok Mikkala kl臋cz膮cego przed 艣pi膮cymi dzie膰mi by艂 doprawdy wzruszaj膮cy. Mikkal z trudem hamowa艂 p艂omie艅, kt贸ry w nim wybuch艂. Bolesna pow艣ci膮gliwo艣膰 kosztowa艂a go wi臋cej, ni偶 ktokolwiek przypuszcza艂.

Z wielk膮 czu艂o艣ci膮 g艂aska艂 palcem policzek Knuta. G艂os mu pogrubia艂 i ledwo da艂 si臋 rozumie膰:

- To mog艂oby by膰 moje dziecko. Gdybym si臋 wcze艣niej zdoby艂 na odwag臋...

Mikkal pochyli艂 g艂ow臋 tak, 偶e Reijo podejrzewa艂 go o 艂zy. S艂owa, kt贸re mog艂y ukoi膰 ten b贸l, mia艂 na ko艅cu j臋zyka. Tak 艂atwo by艂oby je wypowiedzie膰...

- Raija znios艂a do艣膰 z twego powodu, Mikkal - rzek艂a Ravna zdecydowanym tonem.

Reijo by艂 jej bezgranicznie wdzi臋czny. Nigdy przedtem nie by艂 tak bliski z艂amania przysi臋gi. Ul偶y艂oby mu, gdyby to zrobi艂. Ale Ravna post膮pi艂a tak, jak i on powinien. Po­zwoli艂a, by Mikkal sam zauwa偶y艂 to, co tak 艂atwo dostrzec.

- Powiniene艣 by膰 ostatni膮 osob膮, kt贸ra jej tak 藕le 偶yczy - ci膮gn臋艂a matka Mikkala. - Sprowadzili艣cie na siebie do艣膰 nieszcz臋艣cia. Ojciec nigdy ci nie przebaczy, synu.

- Zachowuje si臋 jak dziecko - mrukn膮艂 Mikkal, zaciska­j膮c w膮skie wargi.

Reijo chcia艂 krzykn膮膰, 偶e przecie偶 m贸wi膮 o zupe艂nie r贸偶­nych rzeczach. Ale si臋 nie odwa偶y艂.

Obserwuj膮cym t臋 scen臋 wydawa艂o si臋, 偶e min臋艂a ca艂a wieczno艣膰 mi臋dzy chwil膮, w kt贸rej Mikkal usiad艂 przy 艣pi膮­cej dw贸jce, a momentem, w kt贸rym odwr贸ci艂 si臋 do Mai. Reijo mia艂 wra偶enie, 偶e powietrze zg臋stnia艂o od napi臋cia, ale Mikkal tego nie zauwa偶y艂. Ma艂y Knut najbardziej odpowia­da艂 marzeniom, kt贸re Mikkal snu艂 w ramionach Raiji.

- Ma艂a ksi臋偶niczka - u艣miechn膮艂 si臋 i delikatnie odgar­n膮艂 z czo艂a Mai d艂ug膮 grzywk臋. - Gdy j膮 zobaczy艂em po raz pierwszy, r贸wnie偶 spa艂a... - Jego d艂o艅 si臋 zatrzyma艂a w sa­mym 艣rodku ruchu. Zastyg艂a na czole dziewczynki. 殴reni­ce zw臋zi艂y si臋 w przyp艂ywie w艣ciek艂o艣ci. Palce wodzi艂y po wyra藕nych bliznach, kt贸re szpeci艂y pyzate policzki. - Jak to si臋 sta艂o? - zapyta艂 g艂osem zduszonym od gniewu i nie­dowierzania.

Maja j臋kn臋艂a przez sen, wi臋c Mikkal cofn膮艂 r臋k臋, ale wci膮偶 patrzy艂 na zniekszta艂cony policzek.

- To nie m贸g艂 by膰 wypadek - mrukn膮艂 do siebie i odwr贸­ci艂 si臋 w stron臋 Reijo. - Opowiedz mi, jak to si臋 sta艂o?

Reijo prze艂kn膮艂 艣lin臋. Wspomnienie 艣mierci ojca by艂o dla niego bolesne, ale dla Mikkala ta historia b臋dzie jeszcze bar­dziej gorzka.

- To by艂 ten cz艂owiek, kt贸ry obci膮艂 w艂osy Raiji. Ten, kt贸­rego...

- ...kt贸rego zrani艂em no偶em - doko艅czy艂 za niego Mikkal i zn贸w spojrza艂 na male艅k膮 c贸rk臋 Raiji. Przypomnia艂 sobie jej mi臋kkie, g艂adkie policzki. - Dlatego to zrobi艂?

- Mo偶liwe - powiedzia艂 Reijo. - Zabra艂 j膮 ze sob膮, wyko­rzystuj膮c nasz膮 nieuwag臋. M贸j ojciec go odnalaz艂. Obaj zgi­n臋li... Jeden Pan B贸g wie, jak Maja to przetrwa艂a. Znalaz艂em j膮 w chacie oddalonej o par臋set metr贸w od tego miejsca. Po­liczki jej wci膮偶 krwawi艂y. Sam bym go po膰wiartowa艂, gdy­by nie fakt, 偶e ju偶 nie 偶y艂.

Mikkal odwr贸ci艂 si臋 od nich. Kucn膮艂, wciskaj膮c g艂ow臋 mi臋dzy kolana. Nie wyrzek艂 ani s艂owa, ale wida膰 by艂o, 偶e dr偶膮 mu ramiona.

- Zada艂em jej tylko cierpienie - powiedzia艂 wreszcie. - B贸l i cierpienie. Czy warto by艂o? Czy by艂o warto?

Ze zwieszon膮 g艂ow膮 wyszed艂 na dw贸r. Nawet jednym s艂o­wem nie zdradzi艂, 偶e domy艣la si臋 tego, co zrozumieli wszy­scy inni.

Ravna pokiwa艂a g艂ow膮 w zamy艣leniu, gdy jej syn zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

- Rozpozna艂by艣 swoj膮 w艂asn膮 twarz w buzi dwuletniego dziecka? - zapyta艂a Reijo.

Czy rozpozna艂by? Jak cz臋sto Reijo ogl膮da艂 odbicie swo­jej twarzy? W spokojnej wodzie latem. W b艂yszcz膮cych garnkach. Czy kiedykolwiek si臋 jej przyjrza艂?

G艂os Ravny nabrzmia艂 wielk膮 czu艂o艣ci膮:

- On tego nie zauwa偶y, dop贸ki kto艣 mu nie powie. Reijo nie potrzebowa艂 jej zapewnia膰, 偶e on tego nie zrobi.

- Mikkal mieszka na samym skraju obozu, po prawej stronie. Mo偶esz tam spa膰, dop贸ki b臋dziesz u nas. Dzieci tu zostan膮. Zobaczymy, co powie Pehr. On jest porywczy, ale nie w艣cieka si臋 zbyt d艂ugo...

W tonie jej g艂osu nie by艂o tego optymizmu, kt贸ry pr贸bo­wa艂a zawrze膰 w s艂owach.

Nikt nie wiedzia艂, co my艣li albo czuje Pehr. Mogli tylko zgadywa膰.

M艂odzie艅cy, kt贸rzy wyruszyli na poszukiwanie, znale藕li go niedaleko obozu. Siedzia艂 wsparty o tysi膮cletni kamie艅, z twa­rz膮 zwr贸con膮 ku niebu, jakby przeklina艂 boskie wyroki. Nikt nie m贸g艂 powiedzie膰, 偶e Pehr zmar艂 z wyrazem spokoju na twarzy. Mikkal przyj膮艂 wie艣膰 o 艣mierci ojca niemal oboj臋tnie.

Reijo poczu艂 si臋 winien. Nie w膮tpi艂, 偶e to szok spowodowany widokiem Mai zabi艂 starego. Inni my艣leli tak samo, ale nikt go wprost nie oskar偶y艂. Nikt nie wypowiada艂 swych my艣li na g艂os.

Nikt z wyj膮tkiem jednej osoby.

Znalaz艂a Mikkala i Reijo, gdy pilnowali renifer贸w. Mikkal zast膮pi艂 Aslaka, cho膰 inni ofiarowali si臋, 偶e go wyr臋cz膮. Reijo poszed艂 z nim. Troch臋 dlatego, 偶e dobrze mu by艂o w towarzy­stwie Mikkala. Troch臋 dlatego, 偶e czu艂 si臋 zupe艂nie niepotrzeb­ny, bo Ravna pr贸bowa艂a zag艂uszy膰 sw贸j b贸l krz膮tanin膮 wok贸艂 dzieci. Troch臋 za艣 dlatego, 偶e uwa偶a艂 si臋 za winnego nag艂ej 艣mierci Pehra. Pro艣ciej by艂o patrze膰 w oczy Mikkalowi, ni偶 na­potyka膰 umykaj膮ce spojrzenia innych.

Gdyby Reijo nie por贸wnywa艂 jej z Raij膮, uzna艂by pew­nie, 偶e to najpi臋kniejsza kobieta, jak膮 widzia艂. Jej wielkie migda艂owe oczy i z艂ocista cera mog艂y przyspieszy膰 kr膮偶enie krwi niejednego m臋偶czyzny.

Ale zar贸wno Mikkal, jak i Reijo mieli we krwi Raij臋. Sigga by艂a z g贸ry skazana na przegran膮.

Mikkal obdarzy艂 j膮 tylko jednym spojrzeniem. Potem de­monstracyjnie odwr贸ci艂 si臋 od niej plecami.

- Co tu robisz? Zdawa艂o mi si臋, masz do艣膰 roboty ze sta­wianiem swej jurty.

- Chcia艂am pocieszy膰 mego bolej膮cego m臋偶a - odpowie­dzia艂a mu s艂odko. - Miejsce 偶ony jest u boku m臋偶a, Mikkal.

- Nie troszczy艂a艣 si臋 o to przedtem. Rozmowa ma艂偶onk贸w by艂a utrzymana w jadowitym, ostrym tonie.

- Przedtem m贸j m膮偶 nie bola艂 nad tym, 偶e zabi艂 w艂asne­go ojca.

Wtedy na ni膮 spojrza艂. Jego ciemne brwi unios艂y si臋 nie­pokoj膮co ku g贸rze. Nozdrza zadr偶a艂y gwa艂townie.

- W jaki spos贸b, moja mi艂a Siggo? Wieczne lody nie s膮 chyba tak zimne jak spojrzenie tej m艂odej, ura偶onej 偶ony Mikkala.

- Sam chyba dobrze wiesz - za艣mia艂a si臋 ostro, lecz Reijo us艂ysza艂 w jej 艣miechu nutk臋 rozpaczy. Ta kobieta nie budzi艂a sympatii, ale Reijo przypuszcza艂, 偶e nie zawsze by­艂a taka. - Gdyby wszystko zosta艂o zaplanowane, pomys艂 sprowadzenia tu jej b臋kart贸w trzeba by uzna膰 za genialny. Je艣li potraktujemy to jako przypadek, to trudno odm贸wi膰 mu szczeg贸lnego charakteru. Tak czy owak, jest w tym spo­ro twojej winy, Mikkal. Nie wyprzesz si臋 tego. Je艣li nawet kiedy艣 mia艂am w膮tpliwo艣ci, to teraz widz臋 wszystko czar­no na bia艂ym.

- Ci臋偶arne kobiety lubi膮 histeryzowa膰 - mrukn膮艂 Mikkal.

- Czy ty r贸wnie偶 jeste艣 jednym z jej kochank贸w? - teraz Sigga dosi臋g艂a swym spojrzeniem i j臋zykiem Reijo. - Jak ona si臋 miewa? Czy to tajemnica? Mo偶e ona rzeczywi艣cie potra­fi to, o co j膮 podejrzewali Mikkal i Elle... Mo偶e naprawd臋 jest szamank膮...

- Mo偶e powinna艣 p贸j艣膰 sobie st膮d, zanim kto艣 ci臋 st膮d wyniesie - warkn膮艂 Mikkal.

Udawa艂a wprawdzie, 偶e go zupe艂nie ignoruje, ale jednak zebra艂a si臋 do drogi.

W pytaniu, kt贸re rzuci艂a w stron臋 Reijo, by艂o prawdziwe zainteresowanie:

- A mo偶e jedno z nich jest twoje? To najm艂odsze? Albo ta blondyneczka? Ten jej biedny m膮偶 mia艂 chyba do艣膰 ro­boty z nadawaniem im imion. Wiedzia艂, ile razy przyprawi­艂a mu rogi?

- Do艣膰 tego, Sigga! Mikkal si臋 podni贸s艂, a ona us艂ysza艂a chyba w jego g艂osie jaki艣 ton, kt贸ry zna艂a z przesz艂o艣ci. Posz艂a sobie.

- Co ona mia艂a na my艣li? - zapyta艂 Mikkal powoli, ak­centuj膮c ka偶d膮 sylab臋. - Co ona, u diabla, mia艂a na my艣li?

Gdzie艣 w najdalszym zakamarku jego 艣wiadomo艣ci za­cz臋艂o si臋 chyba rodzi膰 niejasne podejrzenie.

Reijo widzia艂, jak si臋 zmienia twarz Mikkala, i m贸g艂 bez trudu wyczyta膰, co si臋 dzieje w jego g艂owie: wir chaotycz­nych, przeciwstawnych uczu膰, niezrozumienie, s艂owa Siggi, kt贸re powraca艂y jedno po drugim, dwuznaczny sens innych, dawnych s艂贸w i gest贸w. Twarz Mikkala by艂a naga i bezbron­na. Ukl膮k艂 na wrzosowisku, jakby zupe艂nie opad艂 z si艂. Jego d艂onie splata艂y si臋 i rozplata艂y. Wyrywa艂y k臋pki trawy i wrzos贸w, cho膰 Mikkal nie zdawa艂 sobie z tego sprawy.

Napi臋te cia艂o sp艂ywa艂o potem. Reijo spostrzeg艂 mokre pere艂ki na czole i policzku. Jasne oczy pociemnia艂y i sta艂y si臋 prawie czarne.

To, czego domy艣li艂 si臋 przed chwil膮, zacz臋艂o dociera膰 do jego 艣wiadomo艣ci. Uczucia szarpa艂y nim niczym orkan. Za ka偶dym uderzeniem by艂o mu 艂atwiej uwierzy膰. Po艂o偶y艂 si臋 na plecach, zas艂aniaj膮c twarz d艂oni膮. Podda艂 si臋 ca艂kowicie. Za艂amany i szcz臋艣liwy jednocze艣nie.

Gdyby chodzi艂o o kogo艣 innego, Reijo uzna艂by, 偶e to wszystko jest do艣膰 偶a艂osne. Gdy jednak patrzy艂, jak Mikkal obna偶a przed nim w艂asn膮 dusz臋, poczu艂 si臋 tak, jakby zoba­czy艂 lustrzane odbicie swojej.

- Wiedzia艂e艣 o tym od zawsze? - zapyta艂 Mikkal zduszo­nym g艂osem. Usiad艂 i zwr贸ci艂 wykrzywion膮 twarz ku m艂o­demu Finowi. Tamtemu nie pozosta艂o nic innego, jak poki­wa膰 g艂ow膮. - Czy tylko ja jeden o niczym nie wiedzia艂em? Dlaczego nic mi nie powiedzia艂a?

- Obaj znamy Raij臋 - odpar艂 Reijo. - Jest dumna. A po­za tym co m贸g艂by艣 zrobi膰, co mog艂o si臋 zmieni膰?

Mikkal milcza艂. Siedzia艂 tylko ze zwieszonymi ramiona­mi, jakby zupe艂nie opad艂 z si艂.

Rozczarowanie spowodowane tym, 偶e Raija nie powie­dzia艂a mu prawdy, przy膰mi艂o rado艣膰 z faktu, 偶e nagle sta艂 si臋 ojcem dziecka, o kt贸rym tyle my艣la艂.

- Musia艂a by膰 taka samotna - mrukn膮艂 Mikkal do siebie. Czule. Ze smutkiem. - Moja ma艂a Raija. Taka samotna i ta­ka przestraszona...

Zapatrzy艂 si臋 w niebo i za艣mia艂 si臋 sam do siebie. Zanu­rzy艂 si臋 w my艣lach i wspomnieniach, kt贸rymi nie m贸g艂 si臋 podzieli膰 z Reijo.

- A wi臋c by艂a moja przez ca艂y czas. Maja... - Po chwili za­stanowienia doda艂: - Czemu si臋 nie domy艣li艂em? Pragn臋艂a, 偶ebym sam zrozumia艂. Dopiero teraz to widz臋. Chcia艂a, 偶e­bym wiedzia艂, ale by艂a zbyt dumna, by mi to powiedzie膰. Sam powinienem by艂 zrozumie膰. Ale okaza艂em si臋 艣lepcem... Biedne male艅stwo...

Mikkal zap艂aka艂 jak dziecko. On, silny m臋偶czyzna, kt贸­ry nie dosta艂 ukochanej kobiety i nie m贸g艂 偶y膰 tak, jak tego pragn膮艂. Ale istnieje Maja. Maja jest jego dzieckiem.

Trudno mu by艂o oswoi膰 si臋 z t膮 prawd膮. Zbyt d艂ugo ta­ka ewentualno艣膰 by艂a tylko marzeniem.

Jaki艣 ptak przysiad艂 zgrabnie na wzg贸rzu nieopodal obu przyjaci贸艂. Los chcia艂, 偶e by艂 to kruk. L艣ni膮co czarny ptak sie­dzia艂 w s艂o艅cu i czy艣ci艂 sobie pi贸ra. Mikkal 艣ledzi艂 go wzro­kiem. Twarz mu odm艂odnia艂a w ci膮gu kilku chwil. Napi臋te rysy si臋 wyg艂adzi艂y. We wzroku pojawi艂 si臋 b艂ysk o偶ywienia.

- Dlaczego ludzie m贸wi膮, 偶e kruk jest brzydki? - zapyta艂 z zadziwieniem. - 呕ywi si臋 padlin膮, to prawda, ale przecie偶 my te偶 jemy martwe zwierz臋ta. Kruk wcale nie jest odra偶a­j膮cy. To dumny ptak. Wspania艂y. Czarny jak noc. Sprytny...

Reijo pozwala艂 mu si臋 wygada膰. Mikkal powinien m贸wi膰, 偶eby otrz膮sn膮膰 si臋 z szoku.

Mikkal spostrzeg艂, 偶e ptak zn贸w odlatuje, 艣ledzi艂 uderze­nia jego skrzyde艂, patrzy艂, jak 艣lizga si臋 na falach powietrza, s艂ucha艂 jego krzyku ponad stadem renifer贸w.

- Pami臋tam chwil臋, w kt贸rej zobaczy艂em j膮 po raz pierw­szy. Nie wiem, czego oczekiwa艂em. Mo偶e jednej z tych bla­dych, jasnow艂osych dziewcz膮t, kt贸rych tyle widzia艂em w two­im kraju. A ona by艂a inna. Maciupe艅ka. Z nieprzeniknion膮 twarz膮. Taka wyprostowana, 偶e a偶 trudno w to uwierzy膰. Trzyma艂a ojca za r臋k臋. Nie wiem, kt贸re z nich czu艂o si臋 go­rzej. Nie chcia艂a p艂aka膰. Ju偶 wtedy by艂a dumna jak diabli, cho­cia偶 mia艂a zaledwie osiem lat. Nigdy w 偶yciu nie widzia艂em kogo艣 tak zrozpaczonego. Cho膰 nie bezradnego... Raija nigdy nie bywa bezradna. Ona przetrwa wszystko. Jest gi臋tka jak wierzba. Wtedy jednak zosta艂a sama i wszystko wok贸艂 niej by­艂o takie obce. Jej czarne, mokre w艂osy powiewa艂y bez 艂adu i sk艂adu na wietrze. Wygl膮da艂a jak niezdarne ma艂e krucz膮tko. Widzia艂em gniazdo z piskl臋tami kruka poprzedniej wiosny. Wzruszy艂em si臋 wtedy. Widzia艂em, jak pr贸buj膮 lata膰. A ona w贸wczas wyda艂a mi si臋 bardzo do nich podobna... - Mikkal za艣mia艂 si臋 cicho. - By艂a krucz膮tkiem. Moim Ma艂ym Krukiem. Uwa偶am, 偶e kruki s膮 pi臋kne. - Otrz膮sn膮艂 si臋 ze wspomnie艅 i gwa艂townie odwr贸ci艂 w stron臋 Reijo. - To zmienia posta膰 rzeczy, chyba wiesz o tym? Nie mog臋 pozwoli膰, 偶eby艣 sam wyruszy艂 do Alty, by jej pom贸c. Jestem jej co艣 winien. Reijo mia艂 na to nadziej臋. Ale nie czu艂 smaku zwyci臋stwa.

- Ona wcale nie chcia艂a, 偶ebym tu przyszed艂 z dzie膰mi. Prosi艂a mnie, 偶ebym trzyma艂 wszystko w tajemnicy przed tob膮. - Reijo z trudem o tym m贸wi艂. S艂owa wi臋z艂y mu w gar­dle, a twarz Mikkala sta艂a si臋 tak bole艣nie przejrzysta. - Gdy mnie wypu艣cili z lochu... b艂aga艂a, bym ci nie m贸wi艂, co si臋 z ni膮 sta艂o. Kiedy widzia艂em j膮 ostatnio, musia艂em nawet sk艂ama膰 i zapewni膰, 偶e wcale nie zamierzam ci臋 szuka膰.

- Ale ona wiedzia艂a, 偶e mnie znajdziesz - u艣miechn膮艂 si臋 Mikkal ciep艂o. - Na pewno wiedzia艂a, 偶e to zrobisz. Ale mo­ja Raija nigdy o nic nie prosi. Raija wie, 偶e nigdy nie pozwo­li艂bym jej 偶y膰 w klatce. Tak samo jak kruki urodzi艂a si臋 po to, by fruwa膰 na wolno艣ci.

- Wiesz przecie偶, 偶e zrobi臋 wszystko, 偶eby uwolni膰 j膮 od tego diab艂a - o艣wiadczy艂 Reijo stanowczo.

Mikkal spojrza艂 w jego zielone oczy i u艣miechn膮艂 si臋 nie­znacznie:

- Wiem. I zabierzesz j膮 gdzie艣, gdzie nie znajdzie jej ani m膮偶, ani ja.

Reijo zrozumia艂.

- Dla mnie szcz臋艣cie Raiji jest wa偶niejsze ni偶 wszystko inne - powiedzia艂 z rezygnacj膮. - Obaj wiemy dobrze, co to oznacza.

Mikkal milcza艂. Dla niego r贸wnie偶 jej szcz臋艣cie znaczy艂o najwi臋cej. I tak niewiele m贸g艂 jej da膰.

4

Raija nie lubi艂a przyj臋膰. Nie pyta艂a ju偶 jednak, czy na­prawd臋 trzeba je organizowa膰. Zapyta艂a o to jeden jedyny raz. Ole lodowatym g艂osem udzieli艂 jej lekcji dobrych ma­nier. Ch艂贸d jego szarych oczu upewni艂 j膮 raz na zawsze, 偶e nie warto mu si臋 przeciwstawia膰. Jego autorytet wspiera艂 te­raz tytu艂 w贸jta. Ona za艣 by艂a niczym.

Nie pozwala艂 jej o tym zapomnie膰.

Wydoby艂em ci臋 z b艂ota - m贸wi艂. - Nauczy艂em ci臋 zacho­wywa膰 si臋 w spos贸b kulturalny. Wiem, czego ci potrzeba, Raiju, moja mi艂a. Jeste艣 偶ywym dowodem na to, 偶e nawet na kupie gnoju mog膮 wyrosn膮膰 najpi臋kniejsze r贸偶e. Ale nie ma potrzeby wci膮偶 w tym gnoju 偶y膰. Cywilizacja, kochanie. Ku cywilizacji prowadz膮 nas wszystkie nasze wysi艂ki鈥.

Tym razem marsz ku cywilizacji mia艂 polega膰 na zorgani­zowaniu przyj臋cia, jakiego w okolicy jeszcze nie by艂o. Przyj臋­cia, jakie wydaje si臋 tylko w wielkich miastach, w stolicy i za granic膮. Raija nie mia艂a poj臋cia, sk膮d Olemu przyszed艂 ten po­mys艂 do g艂owy, mia艂a jednak do艣膰 rozumu, by o to nie pyta膰.

Oto jej m膮偶 zamierza艂 urz膮dzi膰 bal maskowy. Wszyscy mieli si臋 przebra膰 i za艂o偶y膰 maski. Tak, by nikt nikogo nie rozpozna艂.

Zdaniem Raiji pomys艂 by艂 艣mieszny. 呕adne maski nie zdo艂aj膮 ukry膰 to偶samo艣ci tych pi臋膰dziesi臋ciu os贸b, kt贸re Ole uzna艂 za godne zaproszenia. Raija nie mia艂a w膮tpliwo­艣ci, 偶e w ci膮gu dziesi臋ciu minut rozpozna wszystkich go艣ci.

Ole cieszy艂 si臋 niezmiernie. To w艂a艣nie on wybra艂 kos­tium dla 偶ony. Wymy艣li艂 jej przebranie.

呕art m臋偶a zrani艂 j膮 bole艣nie, nie skomentowa艂a jednak jego decyzji. S艂u偶膮ca, kt贸r膮 Ole zatrudni艂 niedawno wbrew woli Raiji, podziela艂a jego zdanie i utrzymywa艂a, 偶e Raija b臋dzie wygl膮da艂a cudownie.

Trine przynios艂a kostium ju偶 dawno temu. Obrzuci艂a sw膮 pani膮 spojrzeniem, w kt贸rym Raija odczyta艂a co艣 w ro­dzaju pob艂a偶ania. Raija odes艂a艂a j膮 czym pr臋dzej.

W tej s艂u偶膮cej by艂o co艣, co zbija艂o Raij臋 z tropu. Wygl膮­da艂a na osob臋 w wieku Olego i wszystko wskazywa艂o na to, 偶e kiedy艣 偶y艂a w znacznie lepszych warunkach. Trine by艂a pi臋kna i tchn臋艂a dum膮, kt贸rej nawet Ole nie potrafi艂 zd艂awi膰.

Pojawi艂a si臋 nagle, znik膮d, a Ole natychmiast j膮 zatrud­ni艂, cho膰 wcale nie potrzebowali s艂u偶膮cej. Nie sta膰 ich by艂o na posiadanie s艂u偶by. Ale Ole podj膮艂 decyzj臋. Zawsze wszystko wiedzia艂 lepiej.

Raija zrzuci艂a sukni臋 i sta艂a bezradnie w samej bieli藕nie. Z odraz膮 spojrza艂a na jaskrawy kostium, kt贸ry kaza艂 dla niej uszy膰. Kostium by艂 prostacki. Wulgarny. Przez chwil臋 za­pragn臋艂a mie膰 znowu sk贸rzane bluzy, kt贸re kiedy艣 nosi艂a. To by艂aby w艂a艣ciwa odpowied藕 na jego beznadziejny po­mys艂: przebra膰 si臋 za Laponk臋, ale nie za Laponk臋 z wyobra­偶e艅 Olego. Sk贸rzana bluza wygl膮da艂aby na balu dziwnie. Gdyby Raija j膮 w艂o偶y艂a, wszyscy by j膮 rozpoznali. A Ole przypomnia艂by sobie, gdzie j膮 znalaz艂.

Ole nie wiedzia艂 jednak, 偶e Raija 偶y艂a kiedy艣 w艣r贸d ko­czuj膮cych Lapo艅czyk贸w. W艣r贸d nomad贸w.

W jego mniemaniu Lapo艅czycy byli brudnymi, przyg艂upimi stworzeniami, prawie zwierz臋tami. Nie wiedzia艂, jak bar­dzo si臋 myli. Nie wiedzia艂, 偶e jego 偶ona kocha jednego z nich.

Raija zacisn臋艂a z臋by i naci膮gn臋艂a na siebie kostium. Wci膮偶 by艂a 偶on膮 Olego. Wci膮偶 by艂a mu pos艂uszna. Jak niewolnica. Czasami 偶a艂owa艂a, 偶e nie uciek艂a razem z Reijo. Gdzie on teraz jest? Chyba nie pr贸buje odnale藕膰 Mikkala. Nie wolno mu. Mikkal nie mo偶e si臋 dowiedzie膰 o jej poni偶eniu. Pew­nie by zrozumia艂 jej decyzj臋, ale Raija wola艂a nie ryzyko­wa膰, nie chcia艂a si臋 narazi膰 na jego pogard臋.

Pewien siebie i u艣miechni臋ty Ole wkroczy艂 do ich wsp贸l­nego pokoju w chwili, gdy Raija ponownie sznurowa艂a gor­set. Gdyby tylko wiedzia艂, jak bardzo r贸偶ni si臋 ten kostium od prawdziwego ubioru Lapo艅czyk贸w...

Szare oczy m臋偶a iskrzy艂y si臋 ku niej. U艣miech wy偶艂obi艂 g艂臋boki do艂eczek w lewym policzku. Mokra grzywka os艂ania­艂a czo艂o. Ole Edvard wyszed艂 w艂a艣nie z k膮pieli. Raija mog艂a bez trudu wyobrazi膰 go sobie w 艂a藕ni. By艂 pi臋kny. Uroda, kt贸­rej Raija nie potrafi艂a si臋 oprze膰, budzi艂a w niej nienawi艣膰 do samej siebie. Nienawi艣膰 r贸wnie wielk膮 jak ta, kt贸r膮 偶ywi艂a wobec niego. Marzy艂a bezustannie o tym, by ukara膰 go za ten wp艂yw, kt贸ry na ni膮 wywiera艂.

- Moje s艂odkie dzieci膮tko natury ju偶 si臋 przebra艂o w ko­stium - u艣miechn膮艂 si臋 Ole, obrzucaj膮c 偶on臋 pe艂nym uzna­nia spojrzeniem i przysiadaj膮c na jej 艂贸偶ku.

Raija czu艂a na sobie jego wzrok. Ten cz艂owiek by艂 zawsze tak namacalnie obecny. Wyczuwa艂a jego obecno艣膰, gdy tyl­ko wchodzi艂 do pokoju, i nie znosi艂a tego uczucia. Powin­no przecie偶 towarzyszy膰 mi艂o艣ci, a nie nienawi艣ci.

- Wygl膮dasz zniewalaj膮co, skarbie. Dok艂adnie tak, jak so­bie wyobra偶a艂em. - Ole wyci膮gn膮艂 ku niej zapraszaj膮c膮 d艂o艅.

Raija chcia艂a mu si臋 wymkn膮膰. Mia艂a zamiar przywita膰 go s艂owami pe艂nymi szyderstwa, ale jej r臋ka sama si臋 w艣lizgn臋艂a w jego r臋k臋. Pozwoli艂a, by j膮 przyci膮gn膮艂 do swej szerokiej, wil­gotnej jeszcze piersi, widocznej spod rozpi臋tej na po艂y koszuli.

Za艣mia艂 si臋 cicho, zamykaj膮c j膮 w nied藕wiedzim u艣cisku. Jego wielka d艂o艅 mog艂aby nieomal obj膮膰 j膮 w talii. Ona by­艂a male艅kim, s艂abym krzaczkiem, a on pot臋偶nym, zimowym wichrem, kt贸ry smaga艂 kar艂owate ro艣linki i m贸g艂 j膮 w ka偶­dej chwili z艂ama膰. W jego przera偶aj膮cej sile by艂a zar贸wno brutalno艣膰, jak i czu艂o艣膰. Ona, w膮t艂a krzewina, mog艂a tylko pozwoli膰, by szalej膮cy wicher decydowa艂 o jej ruchach i ich rytmie - albo da膰 si臋 z艂ama膰.

Dlaczego te zimne oczy wype艂nia艂y si臋 tak膮 czu艂o艣ci膮 przed ka偶dym poca艂unkiem? Dlaczego ona nigdy nie potrafi zacisn膮膰 powiek, nie zagl膮da膰 w te 藕renice, kt贸re tchn臋艂y ciep艂em i zdradza艂y istnienie duszy? Czy w g艂臋bi serca pra­gn臋艂a go takim ujrze膰?

Raija nie wiedzia艂a, jak to si臋 dzieje, ale i tym razem nie zmru偶y艂a powiek w por臋. Wyczyta艂a w jego spojrzeniu to, czego jej nigdy nie m贸wi艂 i czego nigdy nie mia艂a us艂ysze膰.

Mia艂 twarde d艂onie, ale Raija mimowolnie przytuli艂a si臋 do niego. Jej ramiona wcale go nie odepchn臋艂y. Jej palce nie wczepi艂y si臋 w jego sk贸r臋 z w艣ciek艂o艣ci膮. Obj臋艂y 艂agodnie je­go szyj臋 i wsun臋艂y si臋 w wilgotn膮 czupryn臋. Usta Raiji na­potka艂y jego wargi, zdradzaj膮c co艣 w rodzaju g艂odu.

Powinna ugry藕膰 te wargi a偶 do krwi, ale one wprawi艂y natychmiast jej w艂asne usta w dr偶enie. Potrafi艂y zala膰 j膮 oce­anem czu艂o艣ci. Za ka偶dym razem dziwi艂a si臋, 偶e ten najokrutniejszy i najzimniejszy cz艂owiek, jakiego zna, ma w so­bie tyle ciep艂a. W jej ramionach objawia艂 swoje dwa oblicza: jedno lodowate, drugie za艣 p艂omienne. Potrafi艂 by膰 wyma­gaj膮cy i przera偶aj膮cy, podczas gdy jego usta sprawia艂y, 偶e pe艂na niepoj臋tej t臋sknoty Raija nie mog艂a mu si臋 oprze膰. Pe艂­na po偶膮dania, kt贸re ch臋tnie by zd艂awi艂a, nawet gdyby przy­sz艂o jej odda膰 za to rok 偶ycia.

Krew t臋tni艂a. Szumia艂o jej w uszach i czu艂a tylko jego cia­艂o, r贸wnie gor膮ce jak jej w艂asne. Ramiona Olego by艂y zara­zem takie silne i takie delikatne. Raija wtuli艂a twarz w jego szyj臋 i prawie zapomnia艂a, z kim ma do czynienia.

Pragn臋艂a zatrzyma膰 te cudowne chwile. Czu膰 dotyk jego d艂oni, przyprawiaj膮cych j膮 o dreszcze, czu膰 mi臋kkie wargi na swoich policzkach, czu膰 ich pieszczoty na twarzy i na szyi. Tego w艂a艣nie pragn臋艂a... Te same d艂onie, kt贸re potrafi­艂y poruszy膰 w niej najczulsz膮 strun臋, przerwa艂y dzia艂anie czar贸w. Ole odepchn膮艂 j膮 od siebie r贸wnie nagle, jak przed­tem wyci膮ga艂 ku niej d艂o艅.

Raija wzi臋艂a g艂臋boki oddech - by艂o to konieczne, by wszystkie zmys艂y zacz臋艂y normalnie funkcjonowa膰. By cia­艂o och艂on臋艂o.

- 艁atwo si臋 rozpalasz, moja 艣liczna - u艣miechn膮艂 si臋, nie­wzruszony jak zawsze. Tylko kilka pere艂ek potu u nasady w艂os贸w zdradza艂o podniecenie, ale Raija uda艂a, 偶e tego nie widzi. Ole chcia艂 utrzyma膰 j膮 w przekonaniu, 偶e tylko ona podda艂a si臋 nami臋tno艣ci. Nigdy by si臋 nie przyzna艂, 偶e p艂o­nie i pragnie jej tak samo jak ona jego. Powiedzia艂by, 偶e prze­cie偶 przyszed艂 tu prosto z 艂a藕ni, wi臋c nic dziwnego, i偶 jego sk贸ra wci膮偶 paruje... - Oczywi艣cie, 偶e jeste艣 poci膮gaj膮ca - do­da艂, opieraj膮c si臋 o poduszki. - To zreszt膮 mog艂oby by膰 in­teresuj膮ce i ca艂kiem nowe do艣wiadczenie. Nigdy przedtem nie kocha艂em si臋 z Laponk膮. Ludzie powiadaj膮, 偶e one s膮 na­mi臋tne i ch臋tne. Nie s膮dz臋, 偶eby艣 mnie rozczarowa艂a.

Raija zakl臋艂a po cichu i odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami. Nie patrz膮c w jego stron臋, wsta艂a i si臋gn臋艂a po grzebie艅. Gwa艂townymi ruchami zacz臋艂a czesa膰 w艂osy.

- Zdaje si臋, 偶e naprawd臋 jeste艣 rozczarowana - za艣mia艂 si臋. - Ale przecie偶 nie mamy czasu, moja ma艂a. Za chwil臋 zjawi膮 si臋 pierwsi go艣cie. Chcia艂bym, 偶eby艣 wygl膮da艂a naj­pi臋kniej, jak potrafisz. Za艂o偶y艂bym si臋 o w艂asn膮 dusz臋, 偶e b臋dziesz najpi臋kniejsza.

- Dla ciebie to nic trudnego - odpar艂a Raija k膮艣liwie, wci膮偶 odwr贸cona do niego plecami. - Nie masz przecie偶 duszy.

Ole nie odpowiedzia艂 jej. To j膮 zdziwi艂o.

- Zaple膰 w艂osy, Raiju. Raija u艣miechn臋艂a si臋 wymuszenie.

- Oczywi艣cie. Mechanicznie wykonywa艂a jego polecenia. Nie widzia艂a zranionych oczu tego olbrzyma, kt贸ry by艂 jej m臋偶em. Na­giego spojrzenia, kt贸re mog艂oby odmieni膰 to, co by艂o mi臋­dzy nimi. Ona odwr贸ci艂a si臋 plecami, a on by艂 ostro偶ny i nie zwyk艂 si臋 przed ni膮 zdradza膰.

Chwila przemin臋艂a.

Raija znowu spojrza艂a na m臋偶a.

- Zamierzasz i艣膰 w tym stroju? - zapyta艂a lodowatym to­nem, obrzucaj膮c lekcewa偶膮cym spojrzeniem jego sfatygowan膮 koszul臋 i codzienne spodnie. Nie by艂 to z pewno艣ci膮 str贸j, jaki nale偶a艂o wk艂ada膰 na spotkanie z tak zwanymi cy­wilizowanymi lud藕mi.

Ole nie ruszy艂 si臋 z miejsca.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e dobrze b臋dzie, je艣li m贸j str贸j b臋­dzie pasowa艂 do kostiumu mej uroczej 偶ony, o ile tylko nie przy膰mi jej blasku.

Raija nie mog艂a uwierzy膰, 偶e on rzeczywi艣cie chce prze­bra膰 si臋 za Lapo艅czyka. Mia艂 chyba zbyt norweski wygl膮d: by艂 wysoki i jasnow艂osy. Prawdziwy olbrzym.

Eleganckim ruchem u艂o偶y艂 swe nogi obute w brudne ka­losze na czystej po艣cieli. Raija nie zwr贸ci艂a na to uwagi tyl­ko dlatego, 偶e ju偶 nie musia艂a pra膰 bielizny. Fakt, 偶e zatrud­ni艂 s艂u偶膮c膮, mia艂 mimo wszystko jakie艣 dobre strony.

- Nie wyst膮pi臋 jako Lapo艅czyk z g贸r - o艣wiadczy艂 to­nem, w kt贸rym brzmia艂a nutka obrzydzenia. - Ale to b臋dzie co艣 w tym rodzaju. Kamizelka, czapka... troch臋 przybrudzo­ne d艂onie... - Ole za艣mia艂 si臋, b艂yskaj膮c bia艂ymi z臋bami. - Nikt si臋 nie zorientuje, 偶e nie jestem prawdziwym fi艅skim Lapo艅czykiem. Nie zdziwi艂bym si臋 nawet, gdyby wyrzuco­no mnie za drzwi mego w艂asnego domu.

Raiji wcale nie by艂o do 艣miechu. Uzna艂a, 偶e Ole posun膮艂 si臋 za daleko. To by艂o niesmaczne. Szydzi艂 z jej pochodze­nia. Ca艂kiem otwarcie. 呕eby pokaza膰 jej, z kim ma do czy­nienia i jak niewiele znaczy w jego oczach.

- Mo偶e i ciebie kto艣 zamknie w piwnicy - powiedzia艂a zgry藕liwie, kryj膮c sw贸j b贸l. Nigdy nie b臋d膮 si臋 wzajemnie szanowa膰. Ich ma艂偶e艅stwo nigdy nie b臋dzie normalne.

Czasem pragn臋艂a jednak go zrozumie膰 - cho膰by po to, 偶e­by wiedzie膰, co si臋 kryje za jego post臋pkami. Czasem chcia­艂a, by on j膮 rozumia艂. Aby poj膮艂 wreszcie, 偶e Raija wcale nie wstydzi si臋 swych korzeni. Na razie poni偶a艂 j膮, bezustannie przypominaj膮c, 偶e nie jest mu r贸wna. By艂oby to jej w艂a艣ci­wie oboj臋tne, gdyby nie fakt, 偶e Ole rzeczywi艣cie wstydzi艂 si臋, ilekro膰 Raija w zapale albo gniewie wykrzykiwa艂a co艣 po fi艅sku. Wstydzi艂 si臋 jej akcentu, kt贸ry zdradza艂 obce pocho­dzenie. Kwenka. Znienawidzone s艂owo, kt贸rego Raija nie lu­bi艂a wypowiada膰. R贸wnie dobrze mog艂aby by膰 wsz膮.

Ole wstydzi艂 si臋 jej imienia. Wola艂by, 偶eby brzmia艂o bar­dziej zwyczajnie, z norweska, na przyk艂ad Ragna albo Ragnhild - jakkolwiek, byle nie Raija.

Nigdy jej tego nie m贸wi艂. A ju偶 tym bardziej nikomu si臋 z tego nie zwierza艂. Gdy jednak, b臋d膮c w towarzystwie, Raija zbytnio si臋 zapala艂a podczas rozmowy, dba艂 o to, by ostu­dzi膰 jej zapa艂. Inni s膮dzili prawdopodobnie, 偶e nie chcia艂, by powiedzia艂a za wiele. Raija zna艂a prawdziw膮 przyczyn臋: Ole nie 偶yczy艂 sobie, by m贸wi艂a 艂aman膮 norweszczyzn膮. Ale te­go wieczoru, gdy mia艂a by膰 gospodyni膮 wyj膮tkowego przy­j臋cia, chcia艂, by wyst膮pi艂a w przebraniu Laponki.

Raija zna艂a go bardzo dobrze. Chcia艂 j膮 upokorzy膰, ale to mu si臋 nie uda! Raija by艂a dumna ze swego fi艅skiego pocho­dzenia. Szczyci艂a si臋 tak偶e tym, 偶e 偶y艂a w艣r贸d Lapo艅czyk贸w. Najwspanialszych ludzi, jakich zdarzy艂o jej si臋 spotka膰. Ole nigdy w 偶yciu nie zdo艂a tego zrozumie膰. On postrzega wszystko w bia艂o - czarnych barwach. Nie zna 偶adnych odcie­ni ani bieli, ani czerni.

Poza tym mieszka艅c贸w Alty wcale nie obchodz膮 niczyje rodowody. Ten i 贸w nosi艂 czasem kumagi, widywa艂a te偶 in­ne znane jej przedmioty.

Spojrza艂a na sw贸j str贸j. Daleko mu by艂o do autentyzmu, ale mog艂aby przecie偶 uczyni膰 go nieco bardziej prawdziwym...

Ledwo widoczny u艣miech zago艣ci艂 na jej twarzy. Ole te­go nie zauwa偶y艂. Raija nauczy艂a si臋 reagowa膰 tylko po艂ow膮 twarzy. Po艂ow膮 skryt膮 przed oczami m臋偶a. Druga po艂owa twarzy pozostawa艂a niewzruszona. Je艣li on chcia艂 si臋 zaba­wi膰 jej kosztem - mog艂a mu odp艂aci膰 tym samym. W pew­nym sensie jest jej w艂a艣cicielem, ale nie do ko艅ca.

艢ledzi艂 j膮 wzrokiem, gdy siada艂a ko艂o swej skrzyni, m臋­偶owskiego podarunku, kt贸ry by艂 najbardziej warto艣ciow膮 rzecz膮, jak膮 kiedykolwiek posiada艂a. Skrzynia nie znaczy艂aby jednak dla niej nic, gdyby nie skarby, kt贸re w sobie kry艂a.

D艂onie b艂膮dz膮ce po艣r贸d ubra艅 napotka艂y wreszcie zawi­ni膮tko, kt贸re omal nie rozpad艂o si臋 pod naciskiem palc贸w. Szary, jutowy woreczek, w kt贸rym kry艂a si臋 najkosztowniej­sza bi偶uteria, jak膮 kiedykolwiek posiada艂a.

Z kamiennym wyrazem twarzy zacz臋艂a rozpakowywa膰 zawini膮tko. Brosza nie b艂yszcza艂a ju偶 tak jak niegdy艣. Nic nie szkodzi, uzna艂a Raija, ta srebrna ozdoba nie potrzebo­wa艂a wi臋cej blasku. By艂a prawdziwa. W przeciwie艅stwie do kostiumu Olego. Raija przypi臋艂a j膮 do piersi. Z szerokim u艣miechem i dum膮 w oczach spojrza艂a na cz艂owieka, kt贸re­mu si臋 zdawa艂o, 偶e jest jej w艂a艣cicielem.

- A wi臋c mia艂em racj臋 przez ca艂y czas, prawda? - za艣mia艂 si臋 Ole. To nie by艂 偶yczliwy 艣miech. - Nie ma w tobie za wiele z Kwenki, moja pi臋kna. Jak przysz艂o co do czego, oka­za艂o si臋, 偶e jeste艣 po prostu Laponk膮. Laponk膮 z g贸r? Do­brze to ukrywa艂a艣..

Raija nie widzia艂a powodu, by mu odpowiada膰. A wi臋c chcia艂 j膮 sprowokowa膰? Najch臋tniej roze艣mia艂aby si臋 w g艂os, ale nie zrobi艂a tego. Bawi艂a si臋 jutowym woreczkiem. Zwin臋艂a go i chcia艂a rzuci膰, ale jej palce natrafi艂y na co艣 jesz­cze. Przeszy艂 j膮 nagle lodowaty dreszcz. Palce rozpozna艂y to, czego nie by艂o wida膰. Sk贸rzany rzemie艅 znaleziony na p艂askowy偶u. Przez chwil臋 zn贸w ujrza艂a obraz z przesz艂o艣ci: rzemie艅 owini臋ty wok贸艂 szyi dziecka.

Pospiesznie schowa艂a woreczek do kieszeni z nadziej膮, 偶e Ole niczego nie zauwa偶y艂. Mog艂aby wprawdzie bez trudu wymy艣li膰 na poczekaniu historyjk臋, kt贸r膮 m膮偶 uzna艂by za nic nie znacz膮c膮, nie by艂a jednak pewna, czy zdo艂a sk艂ama膰 na temat tego w艂a艣nie rzemienia. Mo偶e to nie by艂 przypa­dek, 偶e znalaz艂a go w艂a艣nie teraz. Raija wola艂a si臋 nad tym nie zastanawia膰. Wola艂a nie my艣le膰 o tym, czego nie rozu­mia艂a. O tym, nad czym nie mog艂a zapanowa膰.

Ole mia艂 swoje w艂asne skrzynie. Jednej z nich nie wolno jej by艂o rusza膰. Zreszt膮 opr贸cz niego nikt nie m贸g艂 skrzyni doty­ka膰. Raija by艂a ciekawa, co si臋 tam kryje. Owoc zakazany ku­si zawsze tak samo. Ole zamyka艂 t臋 skrzyni臋 na klucz, kt贸ry nosi艂 na szyi. Teraz j膮 otworzy艂. Raija z trudem powstrzyma­艂a si臋, by nie zajrze膰 do 艣rodka. Postanowi艂a jednak pokaza膰 mu, 偶e niewiele j膮 to interesuje, i sta艂a odwr贸cona do艅 pleca­mi a偶 do chwili, gdy kluczyk zn贸w zazgrzyta艂 w zamku.

- Co s膮dzisz o moim kostiumie? - W g艂osie Olego brzmia­艂o dziwne oczekiwanie. Raija zrozumia艂a ten ton, gdy tylko na niego spojrza艂a. Wola艂a nie zak艂ada膰, 偶e jego u艣miech jest z艂o艣liwy, ale spostrzeg艂a pe艂en szyderstwa triumf na dnie je­go stalowoszarych oczu.

Nie potrafi艂a ukry膰 swej reakcji, zdo艂a艂a jednak cho膰 troch臋 si臋 opanowa膰. Poblad艂a wprawdzie, ale st艂umi艂a w sobie krzyk.

Mia艂 na sobie kamizelk臋 i czapk臋, tak jak zapowiedzia艂. Nawet Raija nigdy by nie zgad艂a, 偶e m贸wi膮c o kostiumie, my艣la艂 o kamizelce i czapce, kt贸re nale偶a艂y do Reijo.

Pami臋ta艂a t臋 kamizelk臋 bardzo dobrze. Sama j膮 przecie偶 uszy艂a. Pami臋ta艂a nawet m艂odo艣膰 owcy, z kt贸rej sk贸ry po­wsta艂 ten ubi贸r. Kamizelka by艂a troch臋 za szeroka na Reijo, ale to mu nie przeszkadza艂o, bo zim膮 i tak wk艂ada艂 j膮 na kil­ka warstw ubrania.

Na Olego kamizelka by艂a natomiast za ciasna. I za kr贸t­ka. 呕e te偶 wa偶y艂 si臋 zrobi膰 co艣 takiego!

- Mo偶e b臋dziesz teraz dla mnie troch臋 czulsza. Przecie偶 mam na sobie jego str贸j - wycedzi艂 i u艣miechn膮艂 si臋.

Raija nie zdoby艂a si臋 na odpowied藕. Nie mog艂a wprost uwie­rzy膰, 偶e Ole jest w stanie zachowa膰 si臋 a偶 tak prostacko. Wy­dawa艂o mu si臋 najprawdopodobniej, 偶e to Reijo kr贸luje w jej my艣lach. Nigdy zreszt膮 nie da艂a mu powodu, by zacz膮艂 podej­rzewa膰 co艣 innego. On za艣 nie da艂 jej powodu, by zechcia艂a mu si臋 zwierza膰. A wi臋c tak mia艂a wygl膮da膰 jego zemsta!

- Wiedzia艂e艣, na co si臋 decydujesz, gdy postanowi艂e艣 mnie kupi膰 - powiedzia艂a cierpko. Skoro j膮 to tyle kosztowa艂o, mog艂a i jego zmusi膰, by cierpia艂.

Jedzenie by艂o pierwszorz臋dne. Niestety o kostiumach nie da艂o si臋 tak powiedzie膰.

Ludzie nie byli przyzwyczajeni do tego rodzaju przebiera­nek, wi臋c niejeden z go艣ci uwa偶a艂 ca艂e to przedsi臋wzi臋cie za dziecinad臋. Zak艂ada膰 kostium i mask臋, gdy si臋 idzie na przy­j臋cie? Tyle 偶e samo zaproszenie na przyj臋cie by艂o czym艣 nad­zwyczajnym. Ludzie spotykali si臋, rzecz jasna, z okazji 艣wi膮t rodzinnych, i nie tylko, ale nie w ten spos贸b. Teraz czuli si臋 niepewnie. Wszyscy si臋 troch臋 denerwowali. Czy kto艣 nie za­mierza si臋 zabawi膰 ich kosztem? Trudno by艂oby jednak od­m贸wi膰 w贸jtowi, niezale偶nie od tego, o co prosi艂. To by艂 po­t臋偶ny cz艂owiek, lepiej 偶y膰 z nim w zgodzie. Pochodzi艂 chyba z wy偶szych sfer... W przeciwnym razie nie zdoby艂by tego sta­nowiska. Skoro wi臋c w贸jt 偶yczy艂 sobie masek, to niech b臋d膮...

Wszyscy mru偶yli oczy za drapi膮cymi maskami i oceniali krytycznym wzrokiem stroje innych go艣ci. Gdy p贸藕niej dys­kutowano na temat kostium贸w, ka偶dy pami臋ta艂 je dok艂adnie. Na pocz膮tku jednak zasiedli do sto艂贸w w sztywnych pozach.

W ma艂o naturalny spos贸b rozmawiali z lud藕mi, kt贸rych rozpoznawali bez trudu mimo przebrania. Podziwiali wspa­nia艂e pokoje, zachwycali si臋 niezwyk艂膮 urod膮 ogrodu i po­wolutku si臋 rozkr臋cali.

Ole znalaz艂 kogo艣, kto potrafi艂 przygrywa膰 do ta艅ca. Nie by艂y to rytmy ta艅czone w salonach, kt贸re Ole pragn膮艂 na­艣ladowa膰, ale swojska muzyka. Ona mog艂a rozweseli膰 miesz­ka艅c贸w Alty. Muzyka, w rytm kt贸rej potrafili ta艅czy膰.

Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e przyj臋cie b臋dzie udane po­mimo ci臋偶kiej atmosfery, jaka panowa艂a na samym pocz膮tku.

Raija kr膮偶y艂a mi臋dzy go艣膰mi z poczuciem, 偶e jej to wszystko wcale nie dotyczy. Nie odzywa艂a si臋 do nikogo. Rzuca艂a tylko kr贸tkie odpowiedzi. U艣miecha艂a si臋 sztucz­nie. Tak jak powinna si臋 u艣miecha膰 偶ona w贸jta. Zamieni艂a par臋 s艂贸w z Trine, kt贸ra najwyra藕niej traktowa艂a przyj臋cie w ten sam spos贸b. Tyle 偶e Raija nigdy nie przyzna艂aby si臋 przed ni膮 do swoich uczu膰. Wcale nie dlatego, 偶e Trine by艂a s艂u偶膮c膮, ona za艣 pani膮 w tym domu. Nie zdradzi艂aby swo­ich my艣li przed Trine, nawet gdyby by艂o odwrotnie. Ta ko­bieta budzi艂a w niej jaki艣 niepok贸j.

Co艣 w spojrzeniu s艂u偶膮cej zdradzi艂o Raiji, 偶e ca艂e to przy­j臋cie nie robi艂o na niej szczeg贸lnego wra偶enia. Jasne oczy dziewczyny spogl膮da艂y z niejak膮 wy偶szo艣ci膮, w kt贸rej nie by艂o jednak z艂o艣liwo艣ci. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e te­go rodzaju sytuacja nie jest dla Trine nowa. S艂u偶膮ca nie藕le si臋 chyba bawi艂a za mask膮 pos艂usze艅stwa.

Raija r贸wnie偶 bawi艂a si臋 nie najgorzej, zupe艂nie jednak ina­czej, ni偶 偶yczy艂 sobie Ole. Czy偶 nie komicznie wygl膮da艂a t艂u­sta 偶ona lensmana, paraduj膮ca po pokojach jak ksi臋偶niczka? R贸wnie zabawnie wygl膮da艂 krzywonogi kupiec, kt贸ry kr膮偶y艂 mi臋dzy go艣膰mi, udaj膮c czaruj膮cego m艂odzieniaszka, i pod­szczypywa艂 m艂ode panienki, s膮dz膮c, 偶e nikt go nie rozpozna. Raija odgad艂a szybko, 偶e jedna z pa艅, siedz膮ca sztywno na brze偶ku krzes艂a, przebrana za m艂od膮 dziewczyn臋 z warkocza­mi, w stroju b臋d膮cym istnym przegl膮dem jej garderoby, za­troszczy si臋 o to, by uwodziciel zap艂aci艂 nazajutrz za wszyst­kie swoje grzeszki.

Ole odgrywa艂 nie tylko rol臋 Lapo艅czyka. By艂 jednocze­艣nie czaruj膮cym gospodarzem, ale Raija wiedzia艂a dobrze, 偶e cho膰 nie zaniedbuje swoich obowi膮zk贸w, to ca艂y czas j膮 obserwuje.

Zatroszczy艂 si臋 przecie偶 o to, by jaskrawy kostium wy­r贸偶nia艂 j膮 spo艣r贸d t艂umu. Tak jakby mia艂a ochot臋 spr贸bo­wa膰 znikn膮膰 z kt贸rym艣 z go艣ci. My艣l by艂a naprawd臋 idio­tyczna. Cho膰 Ole mia艂 chyba na ten temat inne zdanie.

Raija snu艂a si臋 pomi臋dzy go艣膰mi. Zachowywa艂a si臋 uprzejmie, cho膰 z trudem znosi艂a to przedstawienie. Niena­widzi艂a Olego. Chcia艂a st膮d uciec, ale dok膮d mo偶e uciec wi臋­zie艅? Czu艂a si臋 jak ptak w klatce.

A farsa rozgrywa艂a si臋 dalej. Raija zachowywa艂a dystans wzgl臋dem wszystkiego, co si臋 tu dzia艂o. Czu艂a si臋 jak widz, cho膰 przecie偶 by艂a jedn膮 z aktorek przedstawienia. A偶 do chwili, gdy jej skryte za mask膮 oczy wy艂owi艂y kogo艣, kogo nie potrafi艂y rozpozna膰.

Cz艂owiek ten sta艂 w ogrodzie, oparty o drzewo, i nudzi艂 si臋 najwyra藕niej tak samo jak ona. Skrzy偶owa艂 ramiona na szero­kiej piersi, wok贸艂 przegub贸w i szyi wi艂y si臋 koronki. Spodnie ciasno opina艂y w膮skie biodra w艂a艣ciciela, a kr贸j surduta zupe艂­nie nie pasowa艂 do tej cz臋艣ci kr贸lestwa. Raija wyobra偶a艂a so­bie, 偶e w艂a艣nie tak ubieraj膮 si臋 ludzie w wielkich miastach na po艂udniu, mo偶e nawet w kr贸lewskiej stolicy, w Danii.

Nie mia艂a poj臋cia, kim mo偶e by膰 go艣膰, kt贸ry przebra艂 si臋 w ten spos贸b.

Nie艣wiadomie i mimowolnie zacz臋艂a zmierza膰 w jego kie­runku jak 膰ma w stron臋 艣wiat艂a.

Zapomnia艂a o Olem, zapomnia艂a o wszystkim. Jaka艣 obca si艂a otworzy艂a w niej zatrza艣ni臋te od dawna drzwi. Raija Alatalo nie zrobi艂aby tego, ale teraz decydowa艂a za ni膮 ta druga.

M臋偶czyzna zauwa偶y艂, jak wymkn臋艂a si臋 na dw贸r. Spojrza艂 na ni膮 i ku zdziwieniu Raiji w jego spojrzeniu pojawi艂o si臋 co艣 w rodzaju przera偶enia. Wyda艂o jej si臋, 偶e dostrzeg艂a w je­go oczach, kt贸re trudno by艂o zreszt膮 dojrze膰 pod mask膮 skrywaj膮c膮 p贸艂 twarzy, jaki艣 b艂ysk, zdradzaj膮cy, 偶e ten cz艂o­wiek sk膮d艣 j膮 zna. Najprawdopodobniej jednak si臋 omyli艂a.

- Ty te偶 nie mog艂a艣 tam wytrzyma膰? - za艣mia艂 si臋 nie­znajomy, ukazuj膮c bia艂e, mocne z臋by. Gdy ich oczy spotka­艂y si臋 na chwil臋, Raija uzmys艂owi艂a sobie, 偶e jednak gdzie艣 ju偶 widzia艂a ten u艣miech. Poczu艂a ch艂odny dreszcz na ple­cach i ucisk w 偶o艂膮dku. Bez w膮tpienia co艣 tu si臋 nie zgadza­艂o. - 呕a艂osne przyj臋cie - ci膮gn膮艂 nieznajomy. M贸wi艂 艂agod­nym g艂osem, ale Raija czu艂a wyra藕nie, 偶e drzemie w nim wielka si艂a.

- Nie cierpi臋 takich przyj臋膰 - powiedzia艂a zgodnie z prawd膮. - Nie znosz臋 tego wszystkiego.

Za艣mia艂 si臋 ch艂opi臋cym 艣miechem, a ona mog艂a mu si臋 przyjrze膰 bez przeszk贸d. Fragmenty twarzy, kt贸re widzia­艂a, zdradza艂y urod臋 jej w艂a艣ciciela. Zgrabnie zarysowana szcz臋ka, w膮skie usta, szczup艂y nos, szerokie czo艂o. Wszyst­ko zwie艅czone g臋st膮, jasn膮 czupryn膮.

- W贸jt chce pokaza膰 si臋 z jak najlepszej strony - u艣miech­n膮艂 si臋 sarkastycznie. - Czy偶by tylko nam nie zdo艂a艂 zaim­ponowa膰?

- Mo偶liwe - Raija wzruszy艂a ramionami. Wychwyci艂a te­raz jego obcy akcent. Z wolna zacz臋艂o j膮 ogarnia膰 jakie艣 nie­dobre przeczucie...

Nie chcia艂a w to uwierzy膰. Ale ten ton, te s艂owa, ten ak­cent by艂y w jaki艣 spos贸b znajome. To by艂 j臋zyk, kt贸rym m贸­wili ludzie w okolicy, w kt贸rej ona sama wyros艂a. To nie by艂 norweski. To by艂 szwedzki.

Jaka艣 obca si艂a, kt贸ra j膮 opanowa艂a ju偶 przedtem podczas tych kilku strasznych dni sp臋dzonych na p艂askowy偶u, zn贸w zacz臋艂a si臋 w ni膮 wkrada膰. Raija nie czu艂a strachu. Czu艂a si­艂臋. Nieogarnion膮 si艂臋 woli i gorej膮c膮 nienawi艣膰. Sk贸rzany rzemie艅 ukryty w kieszeni ociera艂 si臋 o jej udo. I to wcale nie w jej wyobra藕ni. I nie dlatego, 偶e poruszy艂a sukni膮.

Raija z艂o偶y艂a kiedy艣 przysi臋g臋. Nadesz艂a chwila, w kt贸rej powinna jej dotrzyma膰.

- Ma艂om贸wna jeste艣 - powiedzia艂 nieznajomy. Z ka偶dym jego s艂owem ros艂a pewno艣膰 Raiji. Rozpozna艂a go. Wiedzia­艂a ju偶, co si臋 kryje pod mask膮. Wiedzia艂a ju偶, co si臋 kryje w tym cz艂owieku.

- Przecie偶 m臋偶czy藕ni lubi膮 narzuca膰 ton w rozmowie - odpar艂a, zwracaj膮c swe spojrzenie ku niemu. Kokieteryjne spojrzenie. Dawno ju偶 nie zachowywa艂a si臋 w ten spos贸b. Ja­ko m艂oda dziewczyna lubi艂a wykorzystywa膰 sw膮 kobieco艣膰, by sprawdzi膰, jak Karl i Reijo na to zareaguj膮. Bawi艂a si臋 w艂a­dz膮, kt贸r膮 nagle zyska艂a nad swymi towarzyszami zabaw.

Potem przekona艂a si臋, 偶e igranie cudzymi uczuciami by­wa niebezpieczne. Ale ten cz艂owiek wcale nie mia艂 serca. A kobieco艣膰 by艂a tu jej jedyn膮 broni膮. Kobieco艣膰 i inteligen­cja. I ta nieznana si艂a, o kt贸rej wola艂a nie my艣le膰, cho膰 aku­rat w tej chwili stanowi艂a jej najwi臋kszy atut.

M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋 do Raiji, ale w jego spojrzeniu pojawi艂a si臋 szczypta ostro偶no艣ci. Otar艂 pot z czo艂a szyb­kim gestem, jakby chcia艂 pozby膰 si臋 jakiego艣 nieprzyjemne­go wspomnienia. Raija modli艂a si臋 w duchu, by ten cz艂owiek przypomnia艂 sobie wszystko. 呕eby wspomnienia nie prze­sta艂y go prze艣ladowa膰.

- Kto ci臋 zaprosi艂? - zapyta艂a. - Nigdy przedtem ci臋 nie widzia艂am.

- W贸jt - odpar艂 nieznajomy pospiesznie. - Zdaje si臋, 偶e to on jest tu gospodarzem.

- Potrafisz unika膰 nieprzyjemnych pyta艅 - orzek艂a Raija. Musia艂a przechyli膰 g艂ow臋 w ty艂, by spojrze膰 mu w oczy, do­k艂adnie tak, jak to by艂o w przypadku Olego. - I k艂amiesz - dorzuci艂a bez ogr贸dek. - Przyszed艂e艣 tu nie zaproszony.

M臋偶czyzna zn贸w si臋 roze艣mia艂, a Raija wiedzia艂a dobrze, jak 艂atwo da膰 si臋 uwie艣膰 jego zara藕liwej weso艂o艣ci i urokowi.

- A dlaczego nie m贸g艂bym by膰 starym znajomym w贸jta?

- Bo jeste艣 Szwedem - powiedzia艂a Raija i zauwa偶y艂a, 偶e jej rozm贸wca sta艂 si臋 czujny. - W贸jt podlega norwesko - du艅skiej w艂adzy. Nie przepada za Szwedami, kt贸rzy si臋 kr臋c膮 w okolicy, za szpiegami i wys艂annikami szwedzkiego kr贸la.

- Ani za Szwedami, kt贸rzy maj膮 do艣膰 swego starego kra­ju - wtr膮ci艂 ostro. - Ty r贸wnie偶 nie masz du艅sko - norweskiego rodowodu, cho膰 bardzo by艣 tego chcia艂a, moja pi臋kna przyjaci贸艂ko. Czy偶by艣 nie wiedzia艂a, 偶e ta kraina jest jedy­nym azylem dla wszystkich tych, kt贸rym si臋 noga powin臋­艂a na po艂udniu: je艣li si臋 spr贸bowa艂o wszystkiego i wszystko posz艂o 藕le, pozostaje tylko wyjecha膰 do Norwegii.

- A co z艂ego ty zrobi艂e艣? - zapyta艂a Raija ze s艂odycz膮 w g艂osie. - Ukrad艂e艣 co艣 czy zamordowa艂e艣 kogo艣?

Nozdrza przybysza zadrga艂y, ale zmusi艂 si臋 do u艣miechu i, zni偶aj膮c g艂os, wyzna艂:

- Jestem oczywi艣cie szpiegiem szwedzkiego kr贸la. Sk膮d m贸g艂bym mie膰 taki kostium, gdyby by艂o inaczej? - Uni贸s艂 r臋ce, ukazuj膮c koronki u mankiet贸w. - Mo偶esz mi wierzy膰 albo nie, ale masz przed oczami star膮, codzienn膮 koszul臋 Je­go Wysoko艣ci.

Raiji si臋 roze艣mia艂a, ale wcale nie mia艂a ochoty zmienia膰 tematu. Ten cz艂owiek potrafi艂 odwr贸ci膰 kota ogonem. Ale ona nie zamierza艂a mu na to pozwoli膰.

- Nie potrzebujemy tu szwedzkich duchownych - rzuci艂a o wiele ostrzej, ni偶 zamierza艂a. - Lapo艅czycy poradz膮 sobie doskonale bez was. Damy sobie rad臋 sami.

- Nikt nie da sobie rady bez Boga.

- Mamy swoich w艂asnych duchownych - powiedzia艂a Raija. - Po co tu przyjecha艂e艣?

- Gdzie? Do Finnmarku czy na to przyj臋cie?

- I tu, i tu - Raija nie spuszcza艂a z niego wzroku. - Nikt ci臋 tu nie zaprasza艂.

- Czasami cz艂owiek musi zrobi膰 to, czego nie chce - odpar艂. Raija poczu艂a, 偶e te s艂owa zabrzmia艂y szczerze.

- Wcale nie chcia艂em tu przyje偶d偶a膰 - ci膮gn膮艂 nieznajo­my. - M贸j dom jest w Sztokholmie, w naszej stolicy. Ale m臋偶czy藕ni musz膮 s艂ucha膰 rozkaz贸w. A je艣li chodzi o przy­j臋cie... - za艣mia艂 si臋. - Dowiedzia艂em si臋 o nim przypadkiem.

I pomy艣la艂em, 偶e mo偶e m贸g艂bym troch臋 si臋 zabawi膰 na koszt w贸jta. Nie zorientuje si臋 przecie偶, 偶e mnie nie zapra­sza艂. I nie wyrzuci mnie. W ka偶dym razie nie wyrzuci艂by mnie po tym, jak si臋 przekona艂em, kogo tu go艣ci. O, we藕­my na przyk艂ad tego obdartusa w sk贸rzanej kamizelce...

Raija u艣miechn臋艂a si臋 promiennie.

- To jest w艂a艣nie w贸jt.

- Naprawd臋? Mo偶e on jednak ma poczucie humoru. Znasz go? Ty zosta艂a艣 chyba zaproszona, jak s膮dz臋?

Raija odrzuci艂a g艂ow臋 do ty艂u.

- Jestem jego 偶on膮.

Obcy chyba jej nie uwierzy艂, co dla Raiji nie mia艂o 偶adne­go znaczenia. Mo偶e nie wygl膮da艂a na 偶on臋 w贸jta. Nie wiedzia­艂a, co widzi ten obcy. Wiedzia艂a natomiast, co powinien zoba­czy膰. Wspomnienie z przesz艂o艣ci - bolesne wspomnienie.

- Zata艅czysz? - zapyta艂. D藕wi臋ki muzyki p艂yn臋艂y w jasn膮 letni膮 noc. Kusz膮ce d藕wi臋ki akordeonu, kt贸re sprawia艂y, 偶e ziemia wirowa艂a pod stopami Raiji. Raija lubi艂a ta艅czy膰, cho膰 dawno tego nie robi艂a. W jej 偶yciu nie by艂o wiele okazji do pl膮s贸w.

- Owszem - Raija us艂ysza艂a sw贸j w艂asny g艂os. - Tutaj? M臋偶czyzna obj膮艂 j膮 ramionami i zacz臋li ta艅czy膰 mi臋dzy krzewami w takt melodii dobiegaj膮cej z pokoju. 呕ona w贸jta w ramionach jakiego艣 obcego m臋偶czyzny ze Szwecji.

- Czy taki taniec to nie grzech? - zapyta艂a Raija, gdy nie­znajomy przytuli艂 policzek do jej w艂os贸w. Jego silne ramio­na pr贸bowa艂y nieco j膮 przyci膮gn膮膰, ale nie chcia艂a znale藕膰 si臋 bli偶ej tego cz艂owieka, ni偶 to by艂o konieczne. A jednak co艣 j膮 zmusza艂o, by igra艂a z ogniem. Ze 艣mierci膮. Bo w艂a艣nie to kry艂o si臋 za tym cz艂owiekiem.

- Czy to nie jest bezbo偶ne zachowanie, zw艂aszcza w przy­padku duchownego?

Mo偶e uleg艂a z艂udzeniu, ale wyda艂o jej si臋, 偶e przez chwi­l臋 m臋偶czyzna zacie艣ni艂 u艣cisk. Mo偶e uleg艂a z艂udzeniu, ale mia艂a poczucie, 偶e sk贸rzany rzemie艅 o偶y艂 w jej kieszeni. Wi­rowa艂a przecie偶 w ta艅cu, a sp贸dnica dotyka艂a jej n贸g. Z pew­no艣ci膮 wszystko jej si臋 tylko wydawa艂o. To by艂 na pewno ca艂kiem zwyczajny m臋偶czyzna.

- Nie poddajesz si臋 - u艣miechn膮艂 si臋 troch臋 nienaturalnie. - Kto powiedzia艂, 偶e jestem duchownym?

- Ja to wiem - odpar艂a Raija. S艂owa nasun臋艂y si臋 same. Nie musia艂a si臋 nad nimi zastanawia膰. Pop艂yn臋艂y same. Ale nie pochodzi艂y od niej. Zrodzi艂y si臋 w jakim艣 obcym umy­艣le. Mieszka艂y w jakiej艣 obcej duszy. Kto艣 inny wypowie­dzia艂 je za jej po艣rednictwem.

Sk贸rzany rzemie艅 naprawd臋 o偶y艂.

- Wiem o tobie do艣膰 du偶o, Augu艣cie... Raija nie mia艂a poj臋cia, sk膮d si臋 wzi臋艂o to imi臋. Ale by艂o w艂a艣ciwe. M臋偶czyzna poblad艂 pod mask膮. Jego d艂onie zamie­ni艂y si臋 w zwierz臋ce szpony i poci膮gn臋艂y j膮 w najmroczniejszy zak膮tek ogrodu, otoczony g臋stymi krzakami. Nie by艂o ju偶 mowy o ta艅cu. M臋偶czyzna przycisn膮艂 Raij臋 do ogrodze­nia. Jakie艣 drzewo wbija艂o jej si臋 w plecy, ale Raija si臋 nie ba艂a. Wezbra艂a w niej fala triumfu.

M臋偶czyzna zerwa艂 sk贸rzan膮 mask臋, kt贸ra zas艂ania艂a jej oczy.

- Kim ty jeste艣, u diab艂a? - sykn膮艂. Jego urodziwa twarz wykrzywi艂a si臋 w grymasie gniewu. Wpija艂 w ni膮 rozw艣cie­czone spojrzenie. Mrugn膮艂 par臋 razy. A potem poruszy艂 g艂o­w膮, by strz膮sn膮膰 grzywk臋 z czo艂a.

- Czy偶by naszego duchownego dr臋czy艂y straszne wspo­mnienia?

- Zamilcz! - wrzasn膮艂. Jego oczy widzia艂y m艂od膮 kobiet臋, kt贸rej wcze艣niej nie zna艂, ale w uszach brzmia艂 g艂os kogo艣, kogo nie potrafi艂 zapomnie膰, cho膰 stara艂 si臋 ze wszystkich si艂. - Kim jeste艣? - szepn膮艂. - Kobieto, kim ty, do licha, jeste艣?

- 呕on膮 w贸jta - odpar艂a ze spokojem Raija. Rzuci艂 si臋 na ni膮, ale nie m贸g艂 jej zrobi膰 krzywdy. - Sporo o tobie wiem. Wi臋cej ni偶 mo偶esz sobie wyobrazi膰. Wi臋cej ni偶 si臋 obawiasz.

- To niemo偶liwe. - M臋偶czyzna pu艣ci艂 j膮 i skrzy偶owa艂 r臋­ce na piersiach. Szok, w kt贸ry wprawi艂 go d藕wi臋k tego g艂o­su, powoli mija艂. To zupe艂nie przypadkowe podobie艅stwo, t艂umaczy艂 sobie.

- Dobrze wiesz, 偶e to mo偶liwe - ci膮gn臋艂a Raija, wci膮偶 wy­powiadaj膮c s艂owa, kt贸re kto艣 inny wk艂ada艂 jej w usta. - To nie by艂a zwyczajna dziewczyna, prawda? Obiecywa艂e艣 j膮 ko­cha膰. Odda艂aby 偶ycie za ciebie. M贸g艂by艣 mie膰 wszystko, gdyby艣 j膮 kocha艂. Ale wydawa艂o ci si臋, 偶e jeste艣 wielkim pa­nem. Nie potrzebowa艂e艣 jej, prawda, Augu艣cie? Powiniene艣 by艂 wzi膮膰 pod uwag臋 jej pochodzenie. Wspiera艂y j膮 tajemne si艂y. By艂a przecie偶 c贸rk膮 noaidy, prawda?

- Mylisz si臋 - powiedzia艂 martwiej膮cym g艂osem. Nie wierzy艂 swym w艂asnym oczom. Twarz mu zastyg艂a w grymasie przera偶enia. Nie potrafi艂 ju偶 udawa膰. Tajemnica, kt贸r膮 usi艂owa艂 ukry膰 za wszelk膮 cen臋. Wymaza艂 j膮 nawet ze swej 艣wiadomo艣ci. Nachodzi艂a go niekiedy w snach, ale w miar臋 up艂ywu czasu coraz mniej go dr臋czy艂a. Przecie偶 mu­sia艂 to zrobi膰. Dziewczyna by艂a mu kamieniem u szyi. Dziec­ko by艂o plam膮 na honorze, kt贸rej nigdy by nie zni贸s艂. Laponka i jej b臋kart nie pomog艂yby mu si臋gn膮膰 szczyt贸w w艂adzy.

- Oszala艂a艣, kobieto - sykn膮艂 szeptem. - Nie wiem, kim jeste艣. Nie wiem, co s艂ysza艂a艣. Nie wiem, kto ci臋 prosi艂, 偶e­by艣 to wszystko m贸wi艂a...

- Uwierzy艂by艣 mi, gdybym ci powiedzia艂a, kto? - Raija zbli偶y艂a si臋 nieco do niego, ale on si臋 odsun膮艂.

- Ty rzeczywi艣cie oszala艂a艣. Na Boga, kto ci to kaza艂 robi膰? Tym razem za艣mia艂a si臋 Raija.

- Nie mieszaj do tego Boga - rzuci艂a drwi膮co. - Je偶eli jest co艣, co nie ma nic wsp贸lnego z t膮 histori膮, to w艂a艣nie niebo i B贸g. Ona nie zazna艂a spokoju. By艂a c贸rk膮 szamana. Mo偶e nawet nie mia艂a 偶adnej mocy. Nic o tym nie wiedzia艂a. Za 偶ycia. To ty wyzwoli艂e艣 t臋 moc. Ty uwolni艂e艣 wszystko, co w niej drzema艂o. Powiniene艣 j膮 kocha膰, a nie zabi膰...

Olbrzym, kt贸ry sta艂 tu偶 przed ni膮, wyci膮gn膮艂 ku niej pi臋艣膰, ale zaraz opu艣ci艂 rami臋. Gdzie艣 w okolicy ust zadr偶a艂 mu jaki艣 mi臋sie艅. Ko艂o tych w膮skich ust, kt贸re ods艂ania艂y jego prawdziw膮 natur臋. O ile tylko cz艂owiek nie da艂 si臋 zwie艣膰 temu, co si臋 bardziej rzuca艂o w oczy.

Mi臋艣nie szyi napi臋艂y si臋 za koronkami. Za pasuj膮cymi do kobiecego stroju koronkami, kt贸re czyni艂y go jeszcze bar­dziej m臋skim. To w艂a艣nie w takiej postaci jej si臋 艣ni艂. Taki zjawia艂 si臋 w jej widzeniach na pustkowiu. Gdy zamyka艂a oczy, widzia艂a jego d艂onie zaciskaj膮ce si臋 na gardle jasno­w艂osej dziewczyny. Widzia艂a, jak pr臋偶膮 si臋 mi臋艣nie ramion, jak pracuj膮, by pozbawi膰 偶ycia dziewczyn臋 o 艂ab臋dziej szyi.

- Popatrz no na mnie - powiedzia艂 rozjuszony olbrzym. - Popatrz na mnie, kobieto. Nigdy przedtem si臋 nie spotka­li艣my. Opowiadasz jakie艣 potworno艣ci. Fantazjujesz. Wcale nie musz臋 ci臋 s艂ucha膰.

- To dlaczego sobie nie p贸jdziesz? - zapyta艂a Raija. - Dla­czego mnie s艂uchasz? Nic 艂atwiejszego, jak st膮d odej艣膰...

Albo ci臋 zabi膰, pomy艣la艂. Bez trudu zdo艂a艂by chwyci膰 j膮 za t臋 smuk艂膮 szyj臋. Bez trudu m贸g艂by zamkn膮膰 jej usta. Na zawsze. Nigdy nikomu nie powt贸rzy艂aby tego, co ma do po­wiedzenia. Nie mog艂aby mu zagrozi膰. A wszystko wskazy­wa艂o na to, 偶e wie. Nie podoba艂o mu si臋 to. Wcale mu si臋 to nie podoba艂o.

- Kto艣 poza tob膮 wie o tym? - rzuci艂 jakby mimochodem.

Mo偶e naprawd臋 chcia艂 j膮 zabi膰. A mo偶e kto艣 inny zmu­si艂 go do wypowiedzenia tych s艂贸w, do wyznania tego, co tkwi艂o w zakamarkach jego pami臋ci.

Raija pomy艣la艂a o Reijo i pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Tylko ja. M臋偶czyzna poczu艂 wielk膮 ulg臋. A wi臋c tylko ona o tym wie. Mo偶na si臋 jej pozby膰. To by艂oby ca艂kiem proste. Nie­wiele os贸b go tu widzia艂o. Nikt go nie zna艂. Nikt poza t膮 dziewczyn膮, kt贸ra sta艂a teraz przed nim w kostiumie przy­pominaj膮cym lapo艅ski ubi贸r. Nie spuszcza艂 z oczu jej gar­d艂a. To by艂oby takie proste... Jeszcze tylko jedna minuta, naj­wy偶ej dwie i zosta艂by znowu sam z najstraszliwsz膮 tajemni­c膮 swego 偶ycia.

- Raija?

Jaki艣 m臋ski g艂os przerwa艂 pe艂n膮 napi臋cia cisz臋. Nieznajo­my zauwa偶y艂, 偶e kobieta pr贸buje skry膰 si臋 za krzakami, zo­baczy艂, jak przez jej pi臋kn膮 twarz przemyka cie艅 przera偶enia, i poczu艂, 偶e m贸g艂by mie膰 nad ni膮 w艂adz臋. Jaki艣 g艂os szepta艂 mu co艣 o wiecznym pot臋pieniu. Ale w tej chwili zacz臋艂a przy­pomina膰 mu dziewczyn臋, kt贸rej ju偶 pozby艂 si臋 raz na zawsze. Udusi艂 w艂asnymi r臋kami.

Przez chwil臋 sta艂a si臋 tamt膮.

- Raija! - W g艂osie by艂o co艣 rozkazuj膮cego, ale kobieta kuli艂a si臋 coraz bardziej za krzakami, zamiast da膰 si臋 od­nale藕膰.

- Uciekaj - szepn臋艂a w gniewie do nieznajomego. - On nie mo偶e ci臋 zasta膰 w moim towarzystwie! Wyno艣 si臋!

Dlaczego ja to robi臋? pomy艣la艂a Raija, w艣lizguj膮c si臋 pomi臋dzy lekko ju偶 przywi臋d艂e li艣cie, by nie by艂o jej wida膰. Nie 偶yczy艂a dobrze temu cz艂owiekowi, a jednak pozwoli艂a, by si臋 wymkn膮艂 z jej r膮k, poniewa偶 nie znios艂aby gniewu i w艣ciek艂o艣ci, kt贸r膮 wybuchn膮艂by Ole, gdyby j膮 zasta艂 w to­warzystwie obcego m臋偶czyzny.

August Borga by艂 rozbawiony. Rozum nakazywa艂 mu znikn膮膰 czym pr臋dzej, ale nie m贸g艂 si臋 oprze膰 pokusie, by to zobaczy膰. Chcia艂 ujrze膰 j膮 w poni偶eniu i s艂abo艣ci. Co艣 za­szele艣ci艂o nieopodal i Raija wiedz膮c, 偶e nie ma sensu d艂u偶ej si臋 ukrywa膰, otrzepa艂a si臋 z li艣ci i wyprostowa艂a plecy.

Oczy Olego pociemnia艂y, usta si臋 wykrzywi艂y.

- Nie mo偶esz, u diab艂a, trzyma膰 si臋 z daleka od innych m臋偶czyzn? - Ole prawie krzycza艂, szarpi膮c Raij臋. Przez chwil臋 wydawa艂o si臋, 偶e chce j膮 uderzy膰, ale jako艣 si臋 opa­nowa艂. Nie po艣wi臋ci艂 wiele uwagi m臋偶czy藕nie, kt贸ry sta艂 w cieniu. To 偶ona go rozgniewa艂a. - Jeste艣 moja, Raiju. B臋dzie najlepiej, je艣li zawsze b臋dziesz o tym pami臋ta膰.

Brutalnie popchn膮艂 j膮 w stron臋 domu. August poczu艂, 偶e m贸g艂by polubi膰 tego m臋偶czyzn臋. On wiedzia艂, jak post臋po­wa膰 z kobietami!

Zanim Ole poszed艂 艣ladem 偶ony, odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 pogr膮偶onej w mroku postaci.

- Moja 偶ona nie b臋dzie niczyj膮 zabawk膮 ani zdobycz膮. Dbam o swoj膮 w艂asno艣膰. Ka偶dy, kto mi si臋 narazi, sko艅czy 藕le, tego mo偶esz by膰 pewien. Potrafi臋 zabi膰, gdy w gr臋 wcho­dzi to, co do mnie nale偶y.

Ja te偶, pomy艣la艂 August Borga, szwedzki misjonarz, ska­zany na 偶ycie w poga艅skim norweskim kraju. Ja te偶.

W zasadzie by艂 ca艂kiem zadowolony z obrotu wydarze艅. Kobieta w 偶aden spos贸b mu nie zagra偶a艂a. Nazywa艂a si臋 Raija. To imi臋 艂askota艂o w j臋zyk ka偶dego, kto je wypowiada艂. Kobieta, kt贸ra potrafi艂aby rzuci膰 czar na m臋偶czyzn臋...

Ale okoliczno艣ci mu nie sprzyja艂y. Postanowi艂 st膮d znik­n膮膰. Nie czu艂 si臋 najlepiej na maskaradzie u w贸jta.

Ta kobieta pos艂a艂a mu takie dziwne spojrzenie, zanim odesz艂a. Co艣 w rodzaju obietnicy rych艂ego spotkania - tym razem na jej warunkach. August Borga za艣mia艂 si臋 sam do siebie.

On, August Borga, ma zbyt wiele rozumu, by pozwoli膰 kobiecie zniszczy膰 swoj膮 karier臋. Mo偶e dosta膰 stanowisko, jakie tylko mu si臋 zamarzy. Kariera stoi przed nim otwo­rem, a on zamierza wspi膮膰 si臋 na sam szczyt. Niezale偶nie od tego, ile to b臋dzie kosztowa膰.

W miejscu, w kt贸rym siedzia艂a ta kobieta, le偶a艂 jaki艣 ka­wa艂ek tkaniny. August si臋gn膮艂 tam z u艣miechem. Ca艂kiem zabawnie by艂oby mie膰 pami膮tk臋 po drugiej kobiecie, kt贸ra mog艂aby mu zrujnowa膰 karier臋. Po pierwszej zosta艂 mu ko­smyk w艂os贸w. Chusteczka tej drugiej za par臋 lat mog艂aby by膰 藕r贸d艂em rozrywki. Sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 prywatnej kartoteki niebezpiecznych kobiet z prymitywnej p贸艂nocnej Norwegii. M贸g艂by skleci膰 sporo zabawnych anegdotek o tej kobiecie i bawi膰 nimi go艣ci pi臋knych sztokholmskich salon贸w.

U艣miech zamar艂 mu na ustach, gdy zobaczy艂 to, co by艂o zawini臋te w jej chusteczk臋.

Sk贸rzany rzemie艅.

Chcia艂 go wyrzuci膰, ale rzemyk przyklei艂 si臋 w dziwny spo­s贸b do jego palc贸w. W wyobra藕ni o偶y艂y obrazy z przesz艂o­艣ci. S艂ysza艂 zn贸w ten straszny krzyk, kt贸ry d藕wi臋cza艂, gdy on zaciska艂 rzemie艅 na szyi dziecka. Widzia艂 gasn膮ce oczy...

To nie m贸g艂 by膰 ten sam rzemie艅. To niemo偶liwe. Chocia偶?

August Borga patrzy艂 na rzemyk z odraz膮 i po raz pierw­szy od dawna poczu艂 przyp艂yw strachu. Sk膮d, u diab艂a, ta ko­bieta mo偶e to wszystko wiedzie膰? Sk膮d wzi臋艂a ten rzemie艅?

Powinien zapomnie膰 o ucieczce. Nie powinien ucieka膰, zanim nie sprawdzi, co ona naprawd臋 wie. I w jaki spos贸b pozna艂a t臋 histori臋. Potem powinien j膮 zabi膰.

Niejaka Raija wiedzia艂a o nim bardzo du偶o. Mieszka艂a wprawdzie na pustkowiu, ale nie m贸g艂 ryzykowa膰, 偶e go kie­dy艣 wyda. Mia艂 zbyt wiele do stracenia.

5

W艣ciek艂o艣膰 malowa艂a si臋 w ka偶dym rysie twarzy Olego. W okolicy prawego oka pojawi艂 si臋 tik. Z艂y znak. Usta po­biela艂y i zw臋zi艂y si臋 tak, jak nigdy dot膮d za pami臋ci Raiji, kt贸ra przecie偶 nie raz zirytowa艂a go bezgranicznie.

To wzbudzi艂o zainteresowanie go艣ci. Niejeden spo艣r贸d zebranych obrzuca艂 par臋 gospodarzy wcale nie ukradko­wym spojrzeniem, ale Ole zdawa艂 si臋 tego nie widzie膰. Raija doprowadzi艂a go do szale艅stwa.

By艂a jego w艂asno艣ci膮. Zdaniem Olego, w jej 偶yciu by艂o miejsce tylko i wy艂膮cznie dla niego.

Raija chcia艂a si臋 wyrwa膰, ale jego d艂onie zacisn臋艂y si臋 na jej przegubach jak 偶elazne kajdanki. Nie zwa偶aj膮c na zdu­mienie go艣ci, wl贸k艂 j膮 za sob膮 przez bawialni臋. Muzyka przycich艂a, rozmowy tak偶e, wszystkie spojrzenia spocz臋艂y na gospodarzach. Raija widzia艂a tylko mg艂臋 utkan膮 z ludzi, las zadziwionych spojrze艅 i p贸艂otwartych ust.

Mog艂aby zachowa膰 twarz. Mog艂aby i艣膰 za nim spokojnie i grzecznie, ale zn贸w okaza艂o si臋, 偶e jest ulepiona z innej gli­ny. Nie potrafi艂a ugi膮膰 karku.

Ole powl贸k艂 j膮 za sob膮 do sypialni. Tam rzuci艂 j膮 na 艂贸偶­ko, tak jak si臋 rzuca co艣 zupe艂nie bezwarto艣ciowego, co艣 obrzydliwego.

Raija nie ba艂a si臋 go nawet w贸wczas, gdy widzia艂a, jak ci­ska kapelusz i 艣ci膮ga kamizelk臋, nawet w贸wczas, gdy zacz膮艂 podwija膰 r臋kawy koszuli. Raija by艂a w艣ciek艂a.

- Nie masz prawa poni偶a膰 mnie w ten spos贸b! - sykn臋艂a.

Ole za艣mia艂 si臋 szyderczo:

- Je艣li nie ja, to kto ma do tego prawo? A poza tym to ty mnie poni偶y艂a艣, moja pi臋kna. To ja jestem poszkodowany.

Ole zacz膮艂 si臋 do niej zbli偶a膰. Oczy pociemnia艂y mu od gniewu. Powolnym ruchem wyci膮gn膮艂 do przodu silne, opa­lone rami臋. Raija poczu艂a piek膮cy b贸l u nasady w艂os贸w. Ole uni贸s艂 j膮 w g贸r臋, trzymaj膮c za warkocz. Drug膮 pi臋艣ci膮 ude­rzy艂 j膮 kilkakrotnie w twarz. Nie tylko sk贸ra u nasady jej w艂os贸w gorza艂a z b贸lu.

- Dziwka - sykn膮艂 i pu艣ci艂 warkocz. Zwinnie jak grono­staj wskoczy艂 na 艂贸偶ko i usiad艂 na niej okrakiem.

Raija splun臋艂a mu w twarz. Nie zamierza艂a si臋 broni膰. Nie zrobi艂a nic z艂ego. Nie m贸g艂 jej o nic oskar偶y膰. I przede wszystkim nie mia艂 prawa si臋 tak zachowywa膰.

On jednak wci膮偶 j膮 bi艂. Nie otwart膮 d艂oni膮, ale pi臋艣ci膮.

Raija czu艂a, jak jego uda uciskaj膮 jej brzuch, czu艂a wielki ci臋偶ar jego cia艂a i widzia艂a oczy spogl膮daj膮ce na ni膮 z jakim艣 dziwnym b艂yskiem. Widzia艂a te偶 jego u艣miech. O艣lepiaj膮co bia艂y u艣miech, kt贸ry nie znika艂 z jego twarzy, gdy j膮 maltre­towa艂. Panowa艂a nad sob膮, jak d艂ugo mog艂a. Pierwsze ciosy nieco t艂umi艂 b贸l piek膮cych wci膮偶 policzk贸w. A poza tym na pocz膮tku razy nie by艂y tak mocne. Z sadystyczn膮 dok艂adno­艣ci膮 Ole przewidywa艂, ile Raija zdo艂a wytrzyma膰 i dopaso­wywa艂 do tego si艂臋 ka偶dego uderzenia. Za ka偶dym razem uderza艂 troch臋 mocniej, tak aby b贸l wci膮偶 r贸s艂. Robi艂 to 艣wia­domie. Wszystko wyliczy艂. Z naukow膮 precyzj膮. Nie potra­fi艂 kontrolowa膰 w艂asnej w艣ciek艂o艣ci, ca艂y czas potrafi艂 jednak stopniowa膰 kar臋, jak膮 jej wymierza艂.

Katowa艂 j膮 w spos贸b systematyczny i napawa艂 si臋 ka偶d膮 sekund膮 egzekucji. Gdy ciosy zacz臋艂y si臋 zlewa膰 w jedn膮 ca­艂o艣膰, a ona nie potrafi艂a ju偶 zapanowa膰 nad krzykiem, mia艂 wci膮偶 spokojn膮 twarz. By艂 odpr臋偶ony. I wci膮偶 j膮 bi艂. Bez 偶adnej przerwy.

Dopiero w贸wczas, gdy jej oczy zasz艂y mg艂膮, podni贸s艂 si臋, roztar艂 obola艂e pi臋艣ci, po czym w艂o偶y艂 kostium i wyszed艂 z pokoju.

呕aden z go艣ci jeszcze nie opu艣ci艂 przyj臋cia. Nikt nie mia艂 na tyle odwagi, a przy tym g艂贸d sensacji sprawia艂, 偶e mieli ochot臋 pozosta膰. S艂yszeli krzyki. Go艣cie obdarzeni nieco bar­dziej wyczulonym s艂uchem twierdzili, 偶e s艂yszeli r贸wnie偶 od­g艂os uderze艅. Nikt nie o艣mieli艂 si臋 jednak wtr膮ci膰. Wszyscy mieli swoje zdanie na temat tego, co jest dopuszczalne, ale gdy w贸jt wyszed艂 z sypialni zupe艂nie zwyczajnie, jak gdyby nigdy nic, nikt nie chcia艂 porusza膰 dra偶liwego tematu. Byli przecie偶 w jego domu. Chodzi艂o o jego w艂asn膮 偶on臋. Nikt nie mia艂 zamiaru t艂umaczy膰 takiemu cz艂owiekowi, co powi­nien robi膰. 呕ycie prywatne w贸jta to jego osobista sprawa.

- Kobiety trzeba bi膰, 偶eby nas s艂ucha艂y - u艣miechn膮艂 si臋 Ole Edvard Hermansson do swoich go艣ci i do ko艅ca przy­j臋cia nie wspomina艂 ju偶 o 偶onie.

Tylko s艂u偶膮ca mia艂a do艣膰 odwagi, by opu艣ci膰 ha艂a艣liwe towarzystwo i zajrze膰 do sypialni pa艅stwa. Krzyk Raiji przebi艂 si臋 przez mur, kt贸rym oddzieli艂a swoje 偶ycie od 偶y­cia ludzi, dla kt贸rych pracowa艂a. Prze艂kn臋艂a swoj膮 dum臋, gdy si臋 tu zjawi艂a, by prosi膰 o jakie艣 zaj臋cie, o swego ro­dzaju bezpiecze艅stwo, cho膰by i na samym dnie spo艂ecze艅­stwa. Sprzeda艂a w贸jtowi swoje si艂y i swoje cia艂o. Nie 偶膮da艂 zreszt膮 od niej zbyt wiele. By艂 zbyt zaj臋ty m艂od膮, pi臋kn膮, cho膰 niezbyt dobrze u艂o偶on膮 偶on膮. Catharina, zwana tu Trine, by艂a mu za to wdzi臋czna. 呕ona w贸jta porusza艂a w Trine jak膮艣 dziwn膮 strun臋, kt贸r膮 s艂u偶膮ca wola艂a zag艂u­szy膰. Wola艂aby nie utrudnia膰 sobie dodatkowo 偶ycia, troszcz膮c si臋 o kogo艣, lubi膮c kogo艣.

Ale Catharina dobrze wiedzia艂a, co znaczy takie poni偶e­nie. Jej cia艂o r贸wnie偶 wiele wycierpia艂o. M臋偶czy藕ni wykorzy­stywali przeciwko niej si艂臋 fizyczn膮. Nie potrafi艂a zag艂uszy膰 w sobie krzyku Raiji. By艂a przecie偶 kobiet膮, a je艣li kobiety nie b臋d膮 pomaga膰 sobie nawzajem, to kto to zrobi?

Gdy stan臋艂a ko艂o 艂贸偶ka i ujrza艂a t臋 zmaltretowan膮, nie­przytomn膮 istot臋, nie 偶a艂owa艂a swej decyzji.

Przykucn臋艂a ko艂o niej i zacz臋艂a szuka膰 oznak 偶ycia. Kobieta le偶膮ca w ka艂u偶y krwi na sk贸rze przykrywaj膮cej 艂贸偶ko wygl膮da艂a bowiem tak, jakby by艂a martwa.

- 呕yjesz - szepn臋艂a Trine, dotykaj膮c zimnej sk贸ry. Zw膮t­pienie i bezradno艣膰 miesza艂y si臋 z gniewem na cz艂owieka, kt贸­ry to zrobi艂. Trine zauwa偶y艂a ze zdziwieniem, 偶e Raija jest bardzo w膮t艂a. Sprawia艂a wprawdzie wra偶enie bardziej po­stawnej, ale to nie by艂a okoliczno艣膰 艂agodz膮ca. To nic trud­nego zmaltretowa膰 kobiet臋 do nieprzytomno艣ci. - Na pewno 偶yjesz - powt贸rzy艂a Catharina, cho膰 oczy Raiji nie da艂y 偶ad­nego znaku, kt贸ry by potwierdzi艂 s艂owa s艂u偶膮cej. Poza tym nieprzytomna 偶ona w贸jta by艂a strasznie zimna i spocona.

Catharina musn臋艂a szyj臋 Raiji w tym miejscu, w kt贸rym znajduje si臋 t臋tnica. Musia艂a mocno zag艂臋bi膰 palce w fa艂dy sk贸­ry, by wyczu膰 s艂abiutki puls. Wstrzyma艂a oddech i spr贸bowa­艂a wyczu膰 go nieco dok艂adniej. S艂aby, s艂abiute艅ki, powolny puls. Znak potwierdzaj膮cy bicie serca. Znak potwierdzaj膮cy, 偶e w tym w膮t艂ym ciele odzianym w jaskrawy kostium ko艂a­cze si臋 jeszcze 偶ycie.

Catharina nie potrzebowa艂a wiele czasu na decyzj臋.

Uda艂o jej si臋 wprawdzie odzyska膰 tu co艣 w rodzaju spo­koju. Odnale藕膰 co艣 w rodzaju bezpiecze艅stwa. Ale trudno to nazwa膰 偶yciem. Nie ufa艂a poza tym w贸jtowi i nie wie­dzia艂a, co jeszcze mo偶e on zrobi膰 z Raij膮. Zabi艂 j膮 prawie i z u艣miechem odszed艂, by zabawia膰 swoich go艣ci...

Takiemu cz艂owiekowi nie wolno wierzy膰. Trzeba zabra膰 st膮d jego ma艂膮 偶on臋, 偶eby nie m贸g艂 jej wi臋cej skrzywdzi膰. Catharina by艂a przekonana, 偶e w贸jt potrafi艂by zabi膰 cz艂o­wieka, i nie chcia艂a, by Raija sta艂a si臋 tego dowodem.

Gdy Catharina otworzy艂a drzwi, us艂ysza艂a odg艂osy zaba­wy. W贸jt uspokoi艂 najwyra藕niej swoich przyjaci贸艂. Oni zreszt膮 i tak bawiliby si臋 dalej, nawet gdyby wiedzieli, w ja­kim stanie jest Raija, pomy艣la艂a s艂u偶膮ca, zaciskaj膮c wargi. Nie mia艂a zbyt wysokiego mniemania o tych ludziach, kt贸­rzy ro艣cili sobie pretensje do rz膮dzenia innymi. Catharina zastanawia艂a si臋, w jaki spos贸b zabra膰 st膮d Raij臋. Nieprzytomna kobieta by艂a drobna i nie mog艂a wa偶y膰 zbyt wiele, ona natomiast ostatnimi czasy sta艂a si臋 ca艂kiem silna. Praca fizyczna wzmocni艂a jej mi臋艣nie. Nie uznano by jej wpraw­dzie za idea艂 urody kobiecej w towarzystwie, ale tu, na pro­wincji, si艂a fizyczna dawa艂a pewn膮 przewag臋. Catharina wsun臋艂a jedn膮 r臋k臋 pod szyj臋 Raiji i chwyci艂a nieprzytomn膮 za rami臋. Drugie rami臋 pod艂o偶y艂a pod kolana Raiji. W艂a艣nie tak kochankowie nosz膮 swoje wybranki. Raija nie zareago­wa艂a i przez chwil臋 Catharina zw膮tpi艂a w to, czy ta kobie­ta jeszcze 偶yje, ale nie chcia艂a zostawi膰 jej bez pomocy.

Gdy Catharina wychodzi艂a z sypialni, ku jej przera偶eniu zaskrzypia艂y deski pod艂ogi. Rozum podpowiedzia艂 jej jed­nak, 偶e 偶aden z go艣ci nie mo偶e tego us艂ysze膰. A gdyby na­wet kto艣 us艂ysza艂, to nie zwr贸ci艂by uwagi na te d藕wi臋ki. Ich wyobra藕nia nie si臋gn臋艂aby tak daleko.

Catharina mia艂a swoj膮 izdebk臋 ko艂o kuchni. Z oddziel­nym wej艣ciem. Drzwi te le偶a艂y na tyle daleko od sypialni, 偶e w贸jt nie musia艂 czu膰 wyrzut贸w sumienia, gdy odwiedza艂 艂贸偶ko s艂u偶膮cej.

Catharin臋 oblewa艂y zimne poty, gdy chwiej膮c si臋 na no­gach nios艂a nieprzytomne cia艂o po schodach. Raija le偶a艂a jak nie偶ywa i zdawa艂a si臋 znacznie ci臋偶sza ni偶 w rzeczywisto­艣ci. S艂u偶膮ca zostawi艂a przedtem otwarte drzwi do kuchni, teraz bardzo si臋 to przyda艂o. Gdy mog艂a ju偶 zatrzasn膮膰 je za swoimi plecami, odetchn臋艂a z ulg膮. U艂o偶y艂a nie daj膮c膮 znaku 偶ycia Raij臋 na w艂asnym 艂贸偶ku. Przykry艂a j膮 czym pr臋­dzej tak, by na pierwszy rzut oka nie mo偶na by艂o rozpo­zna膰 pod sk贸r膮 ludzkich kszta艂t贸w.

Z niepokojem stwierdzi艂a, 偶e Raija jest wci膮偶 strasznie zimna. Blada jak trup i lodowata. S艂u偶膮ca nigdy wcze艣niej nie widzia艂a cz艂owieka w takim stanie. Wiedzia艂a przy tym, 偶e musi jako艣 wynie艣膰 to cia艂o z domu. Gdy przyj臋cie dobie­gnie ko艅ca, w贸jt zat臋skni za 偶on膮. W贸wczas Raija powinna by膰 ju偶 poza jego zasi臋giem. Catharina zna艂a tylko jednego cz艂owieka, na kt贸rego pomoc mog艂a liczy膰. Nie by艂a jednak pewna, czy zdo艂a go odnale藕膰 dostatecznie szybko. Chadza艂 przecie偶 w艂asnymi drogami, mia艂 swoje w艂asne sny i nami臋t­no艣ci. Um贸wili si臋, 偶e b臋d膮 si臋 spotyka膰 zawsze pod koniec miesi膮ca. Ten dzie艅 jeszcze nie nadszed艂. Par臋 godzin marszu od zabudowa艅 Alty sta艂a jednak darniowa chata. Tam Raija by艂aby bezpieczna. Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e Catharina b臋dzie musia艂a zostawi膰 j膮 tam sam膮, ale wszystko jest lepsze, ni偶 zosta膰 tu i znosi膰 szykany ze strony tego cz艂owieka, kt贸ry niewiele jest wart, cho膰 piastuje godno艣膰 w贸jta. Tytu艂 nie czyni jednak cz艂owieka lepszym, ni偶 jest w rzeczywisto艣ci.

Catharina musia艂a jednak zaczeka膰, a偶 nie b臋dzie po­trzebna. A偶 wi臋kszo艣膰 go艣ci si臋 rozejdzie. A偶 zrobi si臋 tyle zamieszania, 偶e nikt nie zauwa偶y jej znikni臋cia. By膰 mo偶e Raija do tej chwili dojdzie do siebie. Catharina wola艂a na­wet nie my艣le膰 o tym, 偶e b臋dzie musia艂a nie艣膰 nieprzytom­n膮 kobiet臋 przez bezdro偶a. Zabra艂oby to jej co najmniej je­den dzie艅, a w贸wczas w贸jt bez w膮tpienia by si臋 domy艣li艂, kto pom贸g艂 jego 偶onie. Catharina musia艂aby opu艣ci膰 ten dom, zn贸w skazana na w艂贸cz臋g臋 i niepewno艣膰. Westchn臋艂a i przybra艂a t臋 oboj臋tn膮 i pokorn膮 mask臋, kt贸ra pasowa艂a do jej pozycji w tym domu. By艂a s艂u偶膮c膮, Trine. Jeszcze jedna forma imienia, kt贸r膮 b臋dzie wspomina膰 z odraz膮. Ale mo偶e jest w tym jaki艣 sens. Wszystko zale偶y od tego, czego ona sama zdo艂a dokona膰 w tej sytuacji.

B贸l przemin膮艂. Ko艂ata艂 wprawdzie gdzie艣 g艂臋boko, ale nie znaczy艂 ju偶 prawie nic. Podobnie jak to, co go spowodowa­艂o. Raija by艂a silna i gotowa. Gotowa na to, do czego zosta­艂a wybrana. Od dawna to przeczuwa艂a. Nie ba艂a si臋 ju偶. Wie­dzia艂a, 偶e to konieczno艣膰. Serce jej bi艂o w innym rytmie, ale przecie偶 nale偶a艂o wci膮偶 do niej. Musia艂a to zrobi膰. Chcia艂a to zrobi膰. Nie mog艂a post膮pi膰 inaczej.

On na pewno tu wr贸ci. To prze艣wiadczenie jej nie opusz­cza艂o. Czu艂a niejasno, 偶e potrafi go zmusi膰 do powrotu. Do­tkn臋艂a tego fragmentu jego 偶ycia, kt贸ry pr贸bowa艂 za wszelk膮 cen臋 ukry膰. Wyci膮gn臋艂a na 艣wiat艂o dzienne to, co zafa艂szowa艂, to, z czego uczyni艂 nic nie znacz膮cy epizod, egzotyczn膮 przy­god臋, nic wi臋cej. Ona sprawi艂a, 偶e przesz艂o艣膰 sta艂a si臋 dla nie­go zn贸w niebezpieczna. Po raz kolejny. On tu na pewno wr贸­ci. Musi us艂ysze膰 z jej w艂asnych ust, sk膮d dowiedzia艂a si臋 o tym, co kryje p艂askowy偶. O tym, co powinno zosta膰 tajemnic膮 dla innych ludzi.

Nie wiadomo sk膮d pochodz膮cy u艣miech zrodzi艂 si臋 w Raiji. Uczyni艂a go swym w艂asnym 艣miechem. Teraz by艂 ju偶 jej w艂asny. A ona by艂a silna. By艂a w stanie zrobi膰 to, co zrobi膰 musia艂a.

August Borga nie pozby艂 si臋 dr臋cz膮cych my艣li. Nie uwol­ni艂 si臋 od spojrzenia dziwnej kobiety. P艂on臋艂o wci膮偶 w jego wyobra藕ni ogniem, kt贸ry by艂 mu sk膮d艣 znany. Cho膰 nie po­winno przecie偶 przypomina膰 mu tamtej. Ciemne oczy Raiji by艂y zupe艂nie inne ni偶 b艂yszcz膮ce oczy... tamtej. Tylko ich wyraz by艂 uderzaj膮co podobny.

Augusta oblewa艂 pot. Dotar艂 do swej kwatery, ale nie by艂 w stanie tam wej艣膰 i si臋 po艂o偶y膰. Wspomnienie jej magne­tycznego spojrzenia kaza艂o mu wr贸ci膰. Musia艂 tam p贸j艣膰.

Okna by艂y wci膮偶 roz艣wietlone, za nimi panowa艂 gwar. August Borga zatrzyma艂 si臋 ko艂o bramy i zastanawia艂 si臋, za kt贸rym oknem kryje si臋 Raija. Gdzie jej szuka膰. Co艣 mu m贸­wi艂o, 偶e ona te偶 chcia艂aby wiedzie膰, jak go znale藕膰. Nie by艂 panem swojej woli. Co艣 go ci膮gn臋艂o ku tej sile, kt贸r膮 repre­zentowa艂a ta kobieta. 呕ona w贸jta. Z jakiego艣 powodu my­艣la艂 o niej jak o swojej w艂asno艣ci. Przepe艂nia艂o go dziwne przekonanie, 偶e naprawd臋 jest jej w艂a艣cicielem.

To by艂o przemo偶niejsze ni偶 po偶膮danie. Ogarn臋艂a go si艂a, kt贸ra przewy偶sza艂a wszystko, co cielesne. Nagle znalaz艂 si臋 na ty艂ach domu. Spostrzeg艂, 偶e warstwa farby na 艣cianie jest tu cie艅sza. Tylko front mia艂 by膰 reprezentacyjny. Tutaj spod farby prze艣witywa艂o drewno. Tutaj sprawy nie wygl膮da艂y tak wspaniale, jak od frontu. Nawet podpory spo艂ecze艅stwa musz膮 si臋 liczy膰 z groszem.

Mo偶e powinien st膮d odej艣膰? August obliza艂 szybko wy­suszone wargi. Wargi suche jak pergamin. W gardle co艣 go 艣ciska艂o. Zazwyczaj potrafi艂 zachowa膰 si臋 w ka偶dej sytuacji, zawsze by艂 g贸r膮, niezale偶nie od tego, co si臋 dzia艂o. I nagle znalaz艂 si臋 na niepewnym gruncie, na barbarzy艅skim pust­kowiu, w艣r贸d ludzi, kt贸rych mo偶na by nazwa膰 dzikusami. W ka偶dym razie cz臋艣膰 z nich.

Drzwi na tyle domu niespodziewanie si臋 otworzy艂y. A mo偶e i nie? August przymru偶y艂 oczy, by lepiej widzie膰. Nie zauwa偶y艂, by drzwi si臋 zamkn臋艂y. Spostrzeg艂 jednak, 偶e zmierza ku niemu jaka艣 posta膰. Jaka艣 kobieta kroczy艂a na­prz贸d tak lekko, 偶e wydawa艂o si臋, i偶 jej stopy nie dotykaj膮 ziemi.

August Borga prze艂kn膮艂 艣lin臋 i poczu艂, 偶e krople potu 艣ciekaj膮 mu z czo艂a na oczy. To chyba 艣wit zabarwi艂 te kru­czoczarne w艂osy na bia艂o. W odpowiednim o艣wietleniu czer艅 mo偶e wygl膮da膰 jak biel. Srebrzy膰 si臋 w blasku ksi臋偶y­ca. Powiedzia艂 jej to kiedy艣. Powiedzia艂, 偶e jej w艂osy przy­pominaj膮 kute srebro. Zdarzy艂o si臋 to w ksi臋偶ycow膮 noc. Wtedy gdy wci膮偶 szala艂, za艣lepiony jej czarodziejsk膮 moc膮. By艂o co艣 podniecaj膮co grzesznego w tej sytuacji: trzyma膰 w ramionach c贸rk臋 szamana.

Oczywi艣cie, 偶e to jest 偶ona w贸jta. Kobiety przebieraj膮 si臋 co chwila. Ich pr贸偶no艣膰 nie zna granic. Kt贸偶 wie to lepiej ni偶 on? On, uwielbiany przez kobiety i zawsze niedosi臋偶ny.

Rozum powinien podpowiedzie膰 mu, 偶e 偶ona w贸jta nie mo偶e nosi膰 kaftana ze sk贸ry. Ale mo偶e wzrok mu szwan­kowa艂? Mia艂a przecie偶 na sobie kostium przypominaj膮cy lapo艅skie odzienie. Tego samego kroju. 艢wiat艂o p艂ata艂o mu wiele zaskakuj膮cych psikus贸w tej nocy.

Sz艂a ku niemu. P艂yn臋艂a ku niemu. Nie, nie wolno mu tak my艣le膰. Sz艂a. Na w艂asnych nogach. Nic innego nie mo偶e si臋 zdarzy膰, a przecie偶 on nie wierzy艂 w to, co jest niemo偶liwe. Nawet w贸wczas, gdy mie艣ci si臋 to w ramach wiary, kt贸r膮 reprezentuje. W艂osy falowa艂y nad ramionami. Mi臋kkie jak jedwab. Wiedzia艂, 偶e s膮 mi臋kkie jak jedwab. Ten u艣miech... O Bo偶e... Te usta. To niemo偶liwe.

August Borgi z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋, ale nie zdo艂a艂 zwil偶y膰 艣ci艣ni臋tego gard艂a. J臋zyk lepi艂 mu si臋 do podniebie­nia. Czu艂 si臋 tak, jakby przebieg艂 wiele mil, nie wypiwszy ani kropli wody. Serce wali艂o mu jak m艂otem. Instynkt ka­za艂 mu ucieka膰 st膮d jak najpr臋dzej. Ucieka膰 czym pr臋dzej od tego, czego nie rozumia艂, czego nie chcia艂 rozumie膰.

Ale przecie偶 by艂 m臋偶czyzn膮. Nie zwyk艂 ucieka膰. Z wyj膮t­kiem tego jednego jedynego razu. Ale to by艂o ju偶 pogrzeba­ne w przesz艂o艣ci. Nie istnia艂o. By艂o ukryte. Gdyby tylko ta przyci膮gaj膮ca go w przedziwny spos贸b kobieta nie upu艣ci艂a sk贸rzanego rzemienia u jego st贸p, gdyby nie odkopa艂a tego, co on pogrzeba艂.

- Przyszed艂em, by z tob膮 porozmawia膰 - powiedzia艂, nie rozpoznaj膮c w艂asnego g艂osu.

Czy to strach sprawia, 偶e g艂os mu si臋 za艂amuje? Bzdura. Przecie偶 on si臋 nigdy nie ba艂. Czeg贸偶 mia艂by si臋 l臋ka膰? Ko­biety? On, kt贸ry mia艂 niewyt艂umaczaln膮 moc nad wszystki­mi kobietami.

- 呕eby podyskutowa膰 - doda艂 pospiesznie. Nie ba艂 si臋. Wszystko by艂o jak nale偶y. By艂 spokojny. Jak bry艂a lodu. Dlaczego ona tak stoi? Tak nieporuszenie, z tym u艣mieszkiem na twarzy? Mog艂aby przecie偶 co艣 powiedzie膰? Cisza d艂awi艂a go. Nie znosi艂 ciszy.

- Oczywi艣cie mo偶emy porozmawia膰 ze sob膮 jak doro艣li. S膮dz臋, 偶e z kim艣 mnie mylisz. Mam do艣膰 przeci臋tn膮 po­wierzchowno艣膰, niezale偶nie od tego, co ludzie sobie my艣l膮 - za艣mia艂 si臋.

Ale 艣miech nie przyszed艂 mu tak 艂atwo. Okropnie rozma­wia si臋 z kim艣, kto nie odpowiada. Kto zagl膮da do twego wn臋trza. Nie, co za bzdura! Nikt tego nie potrafi. Nie za­mierza艂 w ka偶dym razie pokaza膰 jej, 偶e rejteruje. A poza tym wcale tak nie by艂o. Kontrolowa艂 sytuacj臋. Ca艂kowicie.

- By膰 mo偶e, 偶e ty te偶 kogo艣 mi przypominasz - zaryzykowa艂 i u艣miechn膮艂 si臋 tym u艣miechem, kt贸ry zniewala艂 ko­biety i kt贸rego nie lubili biskupi.

Przeni贸s艂 ci臋偶ar cia艂a na drug膮 nog臋, skrzy偶owa艂 ramio­na na piersiach, by zademonstrowa膰, 偶e wcale nie uwa偶a jej za zagro偶enie. Jej u艣miech w pewnym sensie mu przeszka­dza艂. By艂 jaki艣 wszechwiedz膮cy. Troch臋 szyderczy, jakby ta kobieta zna艂a go na wylot, lepiej ni偶 on sam zdo艂a kiedykol­wiek pozna膰 samego siebie. I jeszcze to przekl臋te 艣wiat艂o, kt贸re tak bardzo j膮 zmienia艂o... 艢wiat艂o i g艂os wewn臋trzny, kt贸ry pr贸bowa艂 w sobie zag艂uszy膰, sprawi艂y wreszcie, i偶 roz­pozna艂 kobiet臋, kt贸r膮 prawie pokocha艂, cho膰 wypar艂 si臋 jej.

- Mylisz si臋 - powiedzia艂.

Serce w nim ko艂ata艂o. Post膮pi艂 krok w jej kierunku i za­pragn膮艂 okaza膰 si臋 tch贸rzem. Wola艂by nie mie膰 w sobie do艣膰 z m臋偶czyzny, by spotka膰 si臋 z ni膮 oko w oko. Ale, niestety, nie zwyk艂 unika膰 problem贸w...

Kobieta unios艂a twarz. Zbli偶y艂 si臋 do niej ju偶 na tyle, 偶e w艂osy powinny przybra膰 czarn膮 barw臋. Przecie偶 by艂y czarne. Czarne jak w臋giel. Widzia艂 je tego samego wieczoru. 艢wiat艂o pada艂o ju偶 pod innym k膮tem, wi臋c powinny zmieni膰 barw臋. I zmieni艂y. Ale nie tak jak trzeba. Nie mog艂y by膰 czarne. By­艂y p艂owe. Nigdy nie wygl膮da艂y inaczej. August napotka艂 triumfalne, niewzruszone spojrzenie. Te oczy patrzy艂y na nie­go zza grobu. K膮ciki ust unios艂y si臋 do g贸ry i na twarzy ko­biety pojawi艂 si臋 szeroki u艣miech, kt贸ry on sam po wielokro膰 przygwa偶d偶a艂 poca艂unkami. 艁uki brwi, nos, podbr贸dek, kt贸­ry nadawa艂 twarzy tak stanowczy wyraz, czo艂o wznosz膮ce si臋 nad jasnymi oczami, oczami, kt贸re nigdy nie umyka艂y.

August Borga, pora偶ony trwog膮, patrzy艂 na t臋 twarz, na t臋 posta膰 stoj膮c膮 ledwie par臋 metr贸w od niego, cho膰 jej ist­nienie by艂o ca艂kiem niemo偶liwe. M臋偶czy藕nie wyrwa艂 si臋 zduszony na po艂y krzyk. Usta mia艂 szeroko otwarte, ale nie by艂 w stanie wypowiedzie膰 cho膰by jednej sylaby.

To niemo偶liwe. To musi by膰 偶ona w贸jta. By艂a tego same­go wzrostu, tej samej budowy cia艂a. Tylko 艣wiat艂o mog艂o wywo艂a膰 to przera偶aj膮ce podobie艅stwo. Nie mo偶e by膰 ina­czej. To niemo偶liwe. Niewiarygodne. Czy te偶...

Zabi艂em ci臋, pomy艣la艂 przera偶ony m臋偶czyzna. Udusi艂em ci臋 w艂asnymi r臋kami. Zgasi艂em w tobie iskr臋 偶ycia. By艂a艣 sztywna, gdy rozlu藕ni艂em u艣cisk na twej smuk艂ej szyi. Czy偶­bym zaczyna艂 wariowa膰? Czy zaczynam mie膰 jakie艣 przy­widzenia? Mo偶e przem臋cza艂em si臋 za bardzo ostatnimi cza­sy. To niedobrze...

Kobieta poruszy艂a si臋. Zacz臋艂a i艣膰... August nie o艣mieli艂 si臋 spojrze膰 na ziemi臋. Nie zdo艂a艂by usta膰 o w艂asnych si艂ach, gdyby stwierdzi艂, 偶e jej stopy nie dotykaj膮 ziemi. To jest 偶o­na w贸jta. To ona. To musi by膰 ona. Bo偶e drogi, jak blisko ona zamierza podej艣膰? Zamierza przej艣膰 przez niego na wskro艣? To niemo偶liwe, niemo偶liwe... Ale te oczy...

Chyba zwariowa艂... W tym pe艂nym nienawi艣ci, triumfalnym spojrzeniu, w tej nienawi艣ci, kt贸ra p艂yn臋艂a ku niemu fala za fal膮, nie by艂o nic ludzkiego. Twarz鈥, kt贸ra zbli偶a艂a si臋 ku niemu coraz bardziej i bardziej, by艂a coraz wi臋ksza i bardziej wyrazi­sta, nale偶a艂a bez w膮tpienia do 偶ony w贸jta. Bez w膮tpienia. Jego w艂asne oczy na moment go zawiod艂y. Raija w jaki艣 dziwny spos贸b dowiedzia艂a si臋 o tym, co zrobi艂 August Borg po to, by uchroni膰 samego siebie. Zrobi艂 tylko to, co musia艂.

- W tym by艂a moja jedyna szansa - szepn膮艂. Cho膰by bez­d藕wi臋cznym g艂osem musia艂 przecie偶 powiedzie膰 tej straszli­wej kobiecie, jak to by艂o. - By艂em duchownym. Odebraliby mi wszystko, gdybym wr贸ci艂 z kobiet膮, z tak膮 kobiet膮. Dzi­k膮 kobiet膮. I z dzieckiem. Nie mog艂em mie膰 dziecka. Zagra­偶a艂o mi. Zagra偶a艂o i musia艂o zosta膰 wyeliminowane. Zrobi­艂em to, co musia艂em. Ka偶dy w mojej sytuacji post膮pi艂by tak samo. A poza tym, czy to ma jakie艣 znaczenie? Przecie偶 ona by艂a tutejsza. Nie by艂a nic warta....

Dlaczego pozwoli艂, by go opanowa艂o to idiotyczne prze­konanie, 偶e m贸wi w艂a艣nie do tamtej? 呕e nie warto si臋 bro­ni膰, bo przez ca艂y czas m贸wi do jedynej osoby, kt贸ra o tym wie, do tej, kt贸rej si臋 pozby艂...

Czy偶by mia艂a siostr臋? Nie, by艂a przecie偶 jedynaczk膮. Je­dyn膮 c贸rk膮 szamana. Sk膮d wzi臋艂y si臋 te przypuszczenia? Przecie偶 to by艂a zwyczajna, g艂upia dziewczyna...

Czy mo偶liwe jest takie podobie艅stwo? Przecie偶 t臋 w艂a­艣nie twarz sam zasypa艂 ziemi膮. T臋 twarz ukry艂 pod torfem i wrzosami na pustkowiu, na kt贸rym nikomu nie przysz艂oby do g艂owy czegokolwiek szuka膰. Podobie艅stwo by艂o ude­rzaj膮ce, ale przecie偶 to niemo偶liwe...

- Nie patrz na mnie w ten spos贸b! - sykn膮艂. Nie wolno mu straci膰 g艂owy, cho膰 ona milczy i zmusza go do pi臋trzenia tych zwariowanych my艣li. Ona prowoko­wa艂a go do tych my艣li. Chcia艂a wyprowadzi膰 go z r贸wno­wagi, chcia艂a sk艂oni膰 go, by powiedzia艂 za wiele. Wcale nie musia艂 si臋 na to zgadza膰. Wystarczy艂yby dwa kroki i m贸g艂­by odej艣膰. Wystarczy艂oby kilka sekund, by zmusi膰 j膮 do mil­czenia. Przez chwil臋 widzia艂 swe w艂asne d艂onie, zaci艣ni臋te na jej gardle, zobaczy艂, jak j膮 zabija. Znowu. Nie, wcale nie znowu. To przecie偶 inna kobieta. Tylko w jego wyobra藕ni, w jego sko艂owanej g艂owie, w sko艂owanej w tym momencie g艂owie, ta kobieta przypomina艂a tamt膮. Mo偶e to jaki艣 znak? Znak, 偶e tej r贸wnie偶 trzeba si臋 pozby膰? To ca艂kiem praw­dopodobne. M臋偶czyzna odetchn膮艂.

- Nie pozwol臋 si臋 z艂ama膰, rozumiesz - powiedzia艂 i po­czu艂, 偶e zn贸w jest g贸r膮. Rozwi膮za艂 zagadk臋 tego przera偶aj膮­cego podobie艅stwa. Nie wolno mu si臋 da膰 omota膰 kobiecie, kt贸rej si臋 wydaje, 偶e jest sprytna. Nie wolno da膰 si臋 wy­strychn膮膰 na dudka. - Zdaje ci si臋 mo偶e, 偶e masz mnie w r臋­ku, m贸j skarbie - za艣mia艂 si臋 ochryple i poruszy艂 si臋 nieco, by pochwyci膰 j膮 w odpowiedniej chwili. Ale jej oczy 艣ledzi­艂y go niezale偶nie od tego, w kt贸rym miejscu sta艂.

Co go to zreszt膮 obchodzi. Ona nie zdo艂a go pokona膰. G艂os wewn臋trzny powiedzia艂 mu to wyra藕nie. 艢mia艂 si臋 sam z siebie. Pewien zwyci臋stwa.

- Nie chcia艂em ci臋 zabi膰 - rzek艂. - Mia艂em nadziej臋, 偶e to nie b臋dzie konieczne, ale sama mnie do tego zmuszasz. Gdyby艣 by艂a rozs膮dna, mogliby艣my osi膮gn膮膰 porozumienie...

August lubi艂 d藕wi臋k w艂asnego g艂osu. Za jaki艣 czas zn贸w b臋dzie czarowa艂 nim mieszka艅c贸w stolicy, wyg艂aszaj膮c swo­je kazania. B臋d膮 o tym m贸wi膰. A on zdob臋dzie nale偶n膮 mu pozycj臋. 呕adne g艂upstwa, kt贸re si臋 dziej膮 tu, na pustkowiu, nie zdo艂aj膮 przekre艣li膰 mo偶liwo艣ci, jakie przed nim stoj膮. Trzeba mie膰 ambicj臋. Trzeba wykorzystywa膰 mo偶liwo艣ci.

M臋偶czyzna poruszy艂 lekko palcami, by je rozrusza膰. Wie­dzia艂 ju偶, co musi zrobi膰. Nie by艂 z艂ym cz艂owiekiem. Nie podoba艂o mu si臋 to, do czego by艂 zmuszany. Ale ona nie zo­stawi艂a mu wyboru. August Borga wyprostowa艂 palce po raz ostatni przed tym, co nieuniknione, i w艂a艣nie wtedy 艣wiat pociemnia艂 mu w oczach, a w gardle poczu艂 pal膮cy b贸l. W tym u艂amku sekundy 偶ycia po swej w艂asnej 艣mierci uj­rza艂 prawd臋 w czystej postaci. Zobaczy艂 j膮 w oczach mor­derczyni. Rozpozna艂 j膮. Zrozumia艂, dlaczego.

Raija poczu艂a ch艂贸d nocnego powietrza na sk贸rze. To wcale nie by艂o nieprzyjemne wra偶enie. Poczu艂a, 偶e unosi si臋 w powietrzu. Widzia艂a ogr贸d, widzia艂a niebo, kt贸re przybra­艂o czerwonaw膮 barw臋. Nie sta艂o si臋 krwiste, tylko r贸偶owe, jak te blador贸偶owe kwiatki, kt贸re delikatnie pachn膮. Jej cia­艂o sta艂o si臋 lekkie.

Gdyby otworzy艂a oczy, mog艂aby zobaczy膰 siebie, ale oczy mia艂a wci膮偶 zamkni臋te. Wola艂a do艣wiadcza膰 tego we w艂a­snym ciele, czu膰, 偶e jest sob膮 - a nie kim艣 innym. To wyma­ga艂oby skomplikowanych wyja艣nie艅. Z trudem akceptowa艂a istnienie zagadkowej si艂y, kt贸ra ni膮 kierowa艂a. Otwieraj膮c oczy, musia艂aby stan膮膰 twarz膮 w twarz z czym艣 jeszcze trud­niejszym. Stch贸rzy艂a.

S艂ysza艂a g艂os, kt贸ry m贸wi艂 z obcym akcentem. W obcym j臋zyku, jednak s艂owa mo偶na by艂o zrozumie膰. S艂ysza艂a uspra­wiedliwienia tch贸rzliwego m臋偶czyzny. M臋偶czyzna pachnia艂 strachem. Nie chcia艂 zaakceptowa膰 tego, co widzia艂. Nie chcia艂 zaakceptowa膰 tego, czego Raija r贸wnie偶 nie rozumia­艂a ca艂kowicie, ale co przyj臋艂a, nie troszcz膮c si臋 o zrozumienie.

N贸偶 zjawi艂 si臋 nagle i niespodziewanie, nie wiadomo sk膮d. Nie pami臋ta艂a, by bra艂a go. Mia艂a taki zamiar. By艂a na wszyst­ko przygotowana. Ale nie spodziewa艂a si臋, 偶e to odb臋dzie si臋 w艂a艣nie w ten spos贸b. Bez udzia艂u jej woli. Bez jakiejkolwiek kontroli. Nieoczekiwanie i nagle. To si臋 po prostu zdarzy艂o. B艂yszcz膮ce ostrze rozb艂ys艂o na chwil臋 jak s艂aby, zimny p艂o­mie艅 zemsty. Potem wszystko zala艂a krew. Krew p艂yn臋艂a ni­czym czerwona, wezbrana od wiosennych w贸d rzeka. G臋sta i czerwona. Wszystko zrobi艂o si臋 czerwone. M臋偶czyzna upad艂. By膰 mo偶e chwia艂 si臋 troch臋 na nogach, mo偶e potkn膮艂 si臋 o pr贸g 艣mierci. Bez s艂owa. Bez modlitwy o przebaczenie, ale za to z b艂yskiem zrozumienia w oczach, jakby w ostatniej chwili stan膮艂 twarz膮 w twarz z prawd膮. Raija patrzy艂a na ob­razy, kt贸re przez ni膮 p艂yn臋艂y. Zalewa艂y j膮, a ona nie mog艂a si臋 przed nimi obroni膰. Nie mog艂a si臋 przed nimi zamkn膮膰, nie­zale偶nie od tego, jak by艂y obrzydliwe. Krew wyp艂ywa艂a z nie­go falami, rytmicznie. Le偶a艂 na zielonej trawie i poi艂 j膮 偶y­ciem, 偶yciem, kt贸re go w艂a艣nie opuszcza艂o. Raija wola艂aby go st膮d zabra膰. W ziemi臋 wsi膮ka艂o przecie偶 z艂o. Korzenie pi艂y nas膮czon膮 z艂em krew. Raija nie chcia艂a, by ta krew zrosi艂a ogr贸d tu偶 pod jej drzwiami...

Nie mog艂a go jednak przenie艣膰, nie otwieraj膮c oczu. Zosta艂 wi臋c tam, gdzie le偶a艂. Raija zacisn臋艂a powieki i zobaczy艂a, 偶e przez martw膮 twarz przebieg艂 jaki艣 cie艅. To by艂 wyj膮tkowo pi臋kny m臋偶czyzna. Dlaczego kto艣 tak pi臋kny by艂 tak z艂y?

To nie by艂a w艂asna my艣l Raiji, cho膰 r贸wnie dobrze mo­g艂aby ni膮 by膰. Raij臋 przeszy艂 zimny dreszcz. Zadr偶a艂a lekko, ale wiedzia艂a, 偶e to wszystko wkr贸tce si臋 sko艅czy. Wszyst­ko, co tak d艂ugo s艂u偶y艂o komu艣 innemu, b臋dzie za chwil臋 zn贸w nale偶a艂o tylko do niej. Nikt ju偶 tego nie potrzebowa艂.

呕on臋 w贸jta ogarn臋艂o niezmierne zm臋czenie. Zacz臋艂o j膮 obezw艂adnia膰. St臋pi艂o wszystkie jej wyostrzone zmys艂y. Wszystko, co by艂o do tej pory jasne, zaczyna艂o si臋 rozmy­wa膰 jak p艂yn膮ce po niebie letnie ob艂oki. Stawa艂o si臋 r贸wnie niepochwytne...

Serce zacz臋艂o bi膰 szybciej. Krew pulsowa艂a w takt ude­rze艅 serca, coraz szybciej i szybciej... Oddech zacz膮艂 艂asko­ta膰 usta. Coraz cz臋艣ciej. Niemal 艣miertelna blado艣膰 znik艂a. Policzki zar贸偶owi艂y si臋 nieco, usta przybra艂y naturaln膮 bar­w臋. Raija przep艂yn臋艂a ze stanu nie艣wiadomo艣ci w stan snu.

Catharina odetchn臋艂a z ulg膮 i ucieszy艂a si臋, 偶e na razie wszystko idzie dobrze. Zrobi艂a ju偶, co do niej nale偶a艂o. W贸jt najwyra藕niej nie zamierza艂 szuka膰 Raiji. By艂 nad wyraz roz­bawiony i najch臋tniej nie ko艅czy艂by wcale przyj臋cia. W je­go oczach sta艂o si臋 ono wielkim sukcesem. Catharina nie po­dziela艂a jego opinii, ale mia艂a do艣膰 rozumu, by zachowa膰 to dla siebie. Poza tym nie interesowa艂oby to zapewne ani jego, ani jego go艣ci. Kt贸偶 si臋 liczy ze zdaniem prostej s艂u偶膮cej.

Catharina sprz膮ta艂a salon z nieprzeniknion膮 twarz膮.

S臋dzia skorzysta艂 z okazji, by j膮 uszczypn膮膰 w siedzenie, szepcz膮c przy tym jakie艣 niedwuznaczne propozycje.

- Przykro mi - - mrukn臋艂a, zaciskaj膮c wargi. Lodowato, nie zaszczycaj膮c go nawet spojrzeniem.

- Hermansson ma tu wy艂膮czno艣膰, prawda? - rozz艂o艣ci艂 si臋 jeden z filar贸w spo艂ecze艅stwa, rozbieraj膮c j膮 spojrzeniem. Catharina powinna ju偶 do tego przywykn膮膰, ale za ka偶dym razem by艂o to jednak r贸wnie nieprzyjemne. - Nie藕le si臋 urz膮dzi艂. S艂odki cukiereczek we w艂asnym ma艂偶e艅skim 艂贸偶­ku, a na deser karmelek w zasi臋gu r臋ki. Daj zna膰, gdyby mu si臋 znudzi艂o...

Catharina nie s膮dzi艂a, by to mia艂o nast膮pi膰. Kiedy艣 mog艂a­by obydwu pan贸w skompromitowa膰 i zmusi膰 do z艂o偶enia urz臋du za tego rodzaju propozycj臋. Kiedy艣. W innym 偶yciu. Teraz by艂a deserowym karmelkiem w贸jta. Og贸lnie dost臋p­nym. Nie chronionym przez nikogo. Jak dziwka.

Pospieszy艂a do kuchni. Dok艂adnie zamkn臋艂a drzwi, maj膮c nadziej臋, 偶e nikt jej nie zauwa偶y艂. Wci膮偶 s艂ycha膰 by艂o g艂osy go艣ci. W贸jt nie zjawi si臋 w kuchni w najbli偶szym czasie.

Nadszed艂 odpowiedni moment.

Catharina ju偶 przygotowa艂a paczuszk臋 z jedzeniem, kt贸r膮 zamocowa艂a sobie u pasa, pod sp贸dnic膮, na wypadek gdyby mu­sia艂a znikn膮膰 w po艣piechu. By艂a przewiduj膮ca. Tu偶 za drzwia­mi s艂u偶b贸wki wisia艂 jej p艂aszcz. Wystarczy艂o wi臋c zarzuci膰 go na plecy i zabra膰 ze sob膮 Raij臋, w taki czy inny spos贸b.

Co pomy艣la艂a, to uczyni艂a.

Z ulg膮 stwierdzi艂a, 偶e Raija ma si臋 lepiej. Jej twarz mie­ni艂a si臋 kolorami, ale sk贸ra widoczna pomi臋dzy si艅cami i za­drapaniami odzyska艂a zdrow膮 barw臋. Raija nie by艂a ju偶 偶y­wym trupem. Catharina widzia艂a i s艂ysza艂a jej oddech. Raija po prostu spa艂a.

S艂u偶膮ca pochyli艂a si臋 nad sw膮 pani膮 i potrz膮sn臋艂a ni膮 deli­katnie. Stara艂a si臋 dotyka膰 jej jak najostro偶niej, bo po niedaw­nych przej艣ciach Raija z pewno艣ci膮 mia艂a obola艂e cia艂o. Nie mog艂a sobie jednak pozwoli膰 na niepotrzebn膮 strat臋 czasu.

- Raija - szepn臋艂a. - Musisz si臋 obudzi膰, Raija. S艂yszysz mnie?

Oczy skryte po艣r贸d si艅c贸w i zadrapa艅 zamruga艂y i otwo­rzy艂y si臋 z trudem. Sk贸ra wok贸艂 jednego oka by艂a niebiesko - 偶贸艂ta. Za par臋 godzin opuchlizna sklei je na dobre.

- Co si臋 sta艂o? Co艣 z艂ego?

- I owszem, je艣li chcesz zna膰 moje zdanie - opowiedzia­艂a oschle Catharina. - Obie musimy ucieka膰 z tego domu. Natychmiast. Spr贸buj wsta膰. Sprawd藕, czy mo偶esz chodzi膰.

Raija usiad艂a, krzywi膮c si臋 z b贸lu, ale si臋 nie poskar偶y艂a. Catharina 艣ci膮gn臋艂a z niej futrzane przykrycie, nas艂uchuj膮c jednocze艣nie, co si臋 dzieje w drugiej cz臋艣ci domu. Wszyst­ko wskazywa艂o na to, 偶e nie dzieje si臋 nic nadzwyczajnego.

- Ju偶 go znale藕li? - zapyta艂a Raija.

Catharina mrukn臋艂a co艣 w odpowiedzi. Nie mia艂a poj臋­cia, o co chodzi. Pewnie chora bredzi. Kto wie, czy ta dziew­czyna w og贸le pami臋ta, co si臋 wydarzy艂o. Po takiej porcji raz贸w, jak膮 uraczy艂 j膮 m膮偶, z pewno艣ci膮 czuje si臋 fatalnie.

- Spr贸buj stan膮膰. - Catharina podpar艂a j膮 i Raija stan臋艂a. Zrobi艂a par臋 krok贸w. Wida膰 by艂o, 偶e przychodzi jej to z tru­dem, ale Raija by艂a silna. Zagryz艂a z臋by i sz艂a dalej.

Teraz Catharina zorientowa艂a si臋, 偶e chora jest w znacznie gorszym stanie, ni偶 si臋 jej wydawa艂o. Mia艂a jedn膮 ran臋 za uchem, drug膮 za艣 na ramieniu. Rami臋 mocno krwawi艂o. Koszula zabarwi艂a si臋 krwi膮. Ten potw贸r popchn膮艂 j膮 naj­prawdopodobniej na jaki艣 sprz臋t o ostrych kantach.

- Dam sobie rad臋 - powiedzia艂a blada Raija s艂abym g艂o­sem. - Nie mam tu ju偶 nic do roboty.

Catharina uzna艂a, 偶e to do艣膰 dziwne s艂owa, ale nie mia艂a czasu si臋 nad nimi zastanawia膰. W kolejnym przyp艂ywie wsp贸艂czucia otuli艂a ramiona chorej w艂asnym p艂aszczem. Sa­ma naci膮gn臋艂a na bluzk臋 gruby we艂niany sweter. Jej to wy­starczy. A Raija jest ju偶 wystarczaj膮co obola艂a i nie powin­na marzn膮膰. A poza tym kostium Raiji rzuca艂 si臋 w oczy. Na szcz臋艣cie nie wida膰 go spod p艂aszcza i nikt nie powinien ich teraz rozpozna膰.

Catharina otworzy艂a tylne drzwi, wiod膮ce w letni膮 noc, ku wolno艣ci. Raija wysz艂a pierwsza. Ka偶dy mi臋sie艅 w jej cie­le by艂 napi臋ty do granic dla obrony przed b贸lem, kt贸ry po­jawia艂 si臋 przy ka偶dym najdrobniejszym ruchu.

Nie krzykn臋艂a na widok tego, co le偶a艂o u jej st贸p. Patrzy­艂a oboj臋tnie. Krew zakrzep艂a. Zamieni艂a si臋 w ciemne stru­py. Ale na twarzy m臋偶czyzny nie zago艣ci艂 spok贸j. W ka偶­dym rysie malowa艂o si臋 przera偶enie i zrozumienie. Martwe oczy ujrza艂y za du偶o.

Catharina z zaciekawieniem zajrza艂a Raiji przez rami臋. Nie mia艂a poj臋cia, na co patrzy jej pani z takim zaintereso­waniem.

Ledwo zdo艂a艂a st艂umi膰 krzyk. Wyda艂a tylko s艂aby j臋k, a gdy dosz艂a do siebie, zorientowa艂a si臋, 偶e 艣ciska ramiona swej pani. Pu艣ci艂a j膮 czym pr臋dzej i odwr贸ci艂a si臋. Tego nie by艂o w planie, ale ona, Catharina, nie pozwoli, by cokolwiek im przeszkodzi艂o. Musz膮 ucieka膰. Raija musi ucieka膰.

Czy kto艣 m贸g艂by je podejrzewa膰? Zw艂aszcza 偶e znikn臋­艂y? My艣li k艂臋bi艂y si臋 w jej g艂owie.

- To by艂 z艂y cz艂owiek. - Raija sta艂a tu偶 obok i patrzy艂a na ni膮 spokojnymi, ciemnymi oczami.

Lodowata d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 na sercu Cathariny. Co Raija przed chwil膮 powiedzia艂a? 鈥濲u偶 go znale藕li?鈥 Przed paroma minutami te s艂owa nic nie znaczy艂y. Teraz wszystko u艂o偶y­艂o si臋 w ca艂o艣膰. By艂 w nich jednak jaki艣 sens. I ta krew, kt贸­rej przedtem nie zauwa偶y艂a...

Catharina wpatrywa艂a si臋 w Raij臋, nienawidz膮c samej siebie za w艂asne my艣li. Postanowi艂a jednak wierzy膰 swej podopiecz­nej. Tak czy inaczej, musi jej wierzy膰. Raija nie jest z艂a. Jest tyl­ko zmaltretowanym dzieckiem. Niezale偶nie od tego, co zrobi­艂a, Catharina stanie po jej stronie. B臋dzie dzia艂a膰 dla jej dobra.

- Musimy st膮d ucieka膰 - powt贸rzy艂a. - Musimy ucieka膰, zanim go znajd膮.

Raija tylko pokiwa艂a g艂ow膮. Pod os艂on膮 letniej nocy dwie kobiety pospiesznie opuszcza艂y osad臋, w kt贸rej pope艂niono morderstwo, nie zauwa偶one do tej pory przez innych.

6

Zazwyczaj Catharina potrzebowa艂a dw贸ch godzin, by dotrze膰 do darniowej chaty. Teraz zabra艂o jej to ca艂膮 reszt臋 nocy i ranek. Gdyby by艂a sama, zdo艂a艂aby ju偶 niepostrze偶e­nie wr贸ci膰 do domu. Cudem uda艂o im si臋 dotrze膰 na miej­sce. Catharina czu艂a, 偶e jej burczy w brzuchu, ale ca艂膮 偶yw­no艣膰 zostawi艂a Raiji.

- Zjem co艣, gdy wr贸c臋. Jeden Pan B贸g wie, kiedy ty do­staniesz co艣 do jedzenia. Przyjd臋 tu tak szybko, jak tylko zdo艂am, ale musz臋 by膰 ostro偶na. To mo偶e potrwa膰. On nie powinien si臋 dowiedzie膰, gdzie jeste艣.

- Nie przejmuj si臋 mn膮 za bardzo - powiedzia艂a Raija. - Dam sobie rad臋. Nigdy nie mia艂am lekkiego 偶ycia.

Catharina spojrza艂a na m艂odsz膮 kobiet臋 z pow膮tpiewa­niem. Mia艂a ochot臋 nazwa膰 j膮 dziewczynk膮, dzieckiem.

- T臋 chat臋 postawi艂 m贸j przyjaciel.

U艣miechn臋艂a si臋 nieznacznie. Kalle by艂 chyba czym艣 wi臋­cej ni偶 przyjacielem. Gdyby pozwoli艂a sobie pokocha膰 go, by艂by czym艣 wi臋cej. Mo偶e kiedy艣 zaczn膮 wsp贸lne 偶ycie. Kie­dy艣, w przysz艂o艣ci, kt贸rej lepiej nie przewidywa膰. Gdy on znajdzie ju偶 to, co najwa偶niejsze. Gdy znajdzie samego sie­bie. Mog艂a 偶y膰 z tym jego drugim marzeniem. Nie jemu je­dynemu wydaje si臋, 偶e w艂a艣nie on znajdzie z艂oto. Wzboga­ci si臋 z dnia na dzie艅. Nie mog艂a jednak 偶y膰 z cz艂owiekiem, od kt贸rego dzieli艂 go ca艂y t艂um cieni.

- On zjawia si臋 zawsze pod koniec miesi膮ca - doda艂a. Raija u艣miechn臋艂a si臋 ze zrozumieniem.

- Teraz ju偶 wiem, dlaczego bierzesz wolne zawsze pod koniec miesi膮ca. Czy on co艣 dla ciebie znaczy?

- Pytasz, czy jeste艣my kochankami? - Raija nie zdo艂a艂a zaskoczy膰 Cathariny. - Owszem. On co艣 dla mnie znaczy. Sama nie wiem, jak wiele. I nie potrafi臋 ci powiedzie膰, kim ja jestem dla niego. Nigdy o tym nie m贸wi艂. A ja nie pyta­艂am. Trudno to zrozumie膰? - Catharina zacz臋艂a m贸wi膰 tro­ch臋 wyzywaj膮cym tonem. Sama nie wiedzia艂a, dlaczego tak przypiera do muru sw膮 towarzyszk臋.

- Nie - odpar艂a Raija. - Czasami zdarza si臋, 偶e cz艂owiek nie mo偶e przyj膮膰 uczu膰 drugiego cz艂owieka. Albo braku tych uczu膰. Czasami lepiej nie wiedzie膰.

Catharina nie powiedzia艂a tego, co mia艂a na ko艅cu j臋zy­ka. Do dzisiejszego dnia nie my艣la艂a zbyt dobrze o Raiji. Prawd臋 m贸wi膮c, uwa偶a艂a, 偶e to prosta dziewczynina, kt贸­r膮 Ole Edvard Hermansson wybra艂 z powod贸w a偶 nadto widocznych w 艣wietle dnia. Catharina nie podejrzewa艂a, 偶e Raija mo偶e si臋 pochwali膰 czymkolwiek poza swym poci膮­gaj膮cym wygl膮dem. By膰 mo偶e przegapi艂a inne zalety swo­jej pani, bo wola艂a nie poczu膰 ku niej niczego w rodzaju sympatii.

- Czasami pojawia si臋 tu wcze艣niej - powiedzia艂a szyb­ko. - Chyba zawsze tak robi. Lubi by膰 tu sam, lubi czu膰, 偶e to miejsce nale偶y do niego. Potrzebuje mie膰 co艣 w艂a­snego...

Catharina nie u艣wiadamia艂a sobie, 偶e jej g艂os staje si臋 cie­plejszy i 偶e za ka偶dym razem, gdy wspomina o przyjacielu, jej oczy wymownie b艂yszcz膮. Raija to zauwa偶y艂a i wyt艂uma­czy艂a sobie na sw贸j spos贸b. Do tej pory s膮dzi艂a, 偶e jej s艂u­偶膮ca jest zimna i wynios艂a...

- On w艂贸czy si臋 sporo po okolicy - ci膮gn臋艂a Catharina. - Jest m艂odszy ode mnie. - Zabrzmia艂o to jak usprawiedliwie­nie. - Marzy o bogactwie. O czym艣 tak nierealnym jak z艂oto. Nie sprzeciwiam mu si臋. Sam dojrzeje i zrozumie, 偶e nigdy mu si臋 to nie przytrafi. 呕e to tylko marzenia...

- M臋偶czy藕ni miewaj膮 takie marzenia - powiedzia艂a Raija, a jej spojrzenie odp艂yn臋艂o gdzie艣 w dal. - My marzymy najcz臋艣ciej o czym艣 ca艂kiem innym. Pragniemy tylko, by wszystko si臋 u艂o偶y艂o...

Catharina nie skomentowa艂a tych s艂贸w. Ta m艂oda dziewczy­na ma chyba wi臋cej 偶yciowego do艣wiadczenia ni偶 ona sama w jej wieku. Cho膰 to oczywi艣cie niesprawiedliwe por贸wnanie. Ona by艂a przecie偶 zepsutym i rozpieszczonym dzieckiem. Raija prze偶y艂a swe dzieci艅stwo zupe艂nie inaczej.

- No c贸偶, musz臋 ci臋 tu zostawi膰 - oznajmi艂a Catharina. - Wola艂abym tego nie robi膰, ale znajdziemy si臋 w znacznie gorszym po艂o偶eniu, je艣li nie odejd臋. Mog膮 urz膮dzi膰 praw­dziwe polowanie na czarownice. Mogliby spali膰 nas obie na stosie, gdy ju偶 nas znajd膮.

Catharina umilk艂a z nadziej膮, 偶e Raija powie zaraz, 偶e jest niewinna, 偶e nie zabi艂a tego cz艂owieka o bia艂ych w艂o­sach. Ale Raija milcza艂a. W og贸le o nim nie wspomnia艂a. Catharina nie wiedzia艂a ju偶, co o tym s膮dzi膰. Nie mia艂a poj臋­cia, jak j膮 zagadnie o t臋 spraw臋, gdy ju偶 tu wr贸ci.

- Powinna艣 wypra膰 koszul臋 - rzuci艂a szybko na odchod­nym. - Nieopodal p艂ynie strumyk. Wypierz j膮 dobrze.

Sporo czasu up艂yn臋艂o, zanim do Raiji dotar艂o znaczenie s艂贸w Cathariny. A gdy zrozumia艂a, co tamta mia艂a na my艣li, ogarn臋艂o j膮 przera偶enie. Nie zabi艂a przecie偶 nikogo. To nie­mo偶liwe. Spa艂a. Wiedzia艂a o tym, poniewa偶 to wszystko jej si臋 艣ni艂o. Odda艂a komu艣 cz臋艣膰 samej siebie. Swoj膮 dusz臋. Ale nie cia艂o. To by艂o niemo偶liwe. Nie, to nie mog艂o by膰 mo偶li­we. Ale krwawe plamy na brzegu koszuli zasia艂y w niej zw膮t­pienie. Pami臋ta艂a sw贸j sen, ale to nie mog艂o by膰 nic innego...

Cho膰 ca艂e cia艂o j膮 bola艂o, zdar艂a z siebie ten 艣mieszny str贸j i doczo艂ga艂a si臋 do strumyka. Prawie si臋 po艂o偶y艂a w zimnej, koj膮cej b贸l wodzie i pra艂a koszul臋 tak d艂ugo, a偶 wreszcie zni­k艂y wszelkie 艣lady krwi. Woda podzia艂a艂a r贸wnie dobrze na ni膮 sam膮. Z艂agodzi艂a b贸l. Znieczuli艂a troch臋. Raija poczu艂a si臋 lepiej, gdy zwil偶y艂a troch臋 gard艂o i ugasi艂a pragnienie. Mia艂a si臋 ca艂kiem nie藕le, gdy wraca艂a do chaty w samej bieli藕nie, z mokrym kostiumem pod pach膮. Teraz brakowa艂o tylko, by poszukiwacz z艂ota Cathariny pojawi艂 si臋 i zobaczy艂 j膮 w tym sk膮pym stroju. Zapomnia艂a zreszt膮 zapyta膰, jak ten cz艂owiek wygl膮da i jak si臋 nazywa. No c贸偶, to nie ma takie­go znaczenia. Tu chyba nie pojawia si臋 zbyt wielu w臋drow­c贸w. Nie znalaz艂aby tego miejsca, nawet gdyby go szuka艂a. Raija rozwiesi艂a kostium na zewn膮trz i wczo艂ga艂a si臋 do 艣rodka. Nie ruszy艂a jedzenia. Po艂o偶y艂a si臋 i wreszcie uda艂o jej si臋 zasn膮膰. Pomimo wszystkich przera偶aj膮cych my艣li i ob­raz贸w, kt贸re zatruwa艂y jej wyobra藕ni臋 i krad艂y jej spok贸j.

Los chcia艂, 偶e w贸jt osobi艣cie dokona艂 tego nieprzyjemne­go odkrycia, kt贸re mia艂o wstrz膮sn膮膰 ca艂膮 okolic膮. Nie po艂o­偶y艂 si臋 spa膰, gdy wyszli ostatni go艣cie. Usiad艂 na schodach przed domem i zapatrzy艂 si臋 w noc, 艣lepy na wszystko, co go otacza艂o. Og贸lnie rzecz bior膮c, by艂o to ze wszech miar udane przyj臋cie. Mo偶e nie tak, jak sobie wyobra偶a艂, ale cze­g贸偶 mo偶na si臋 spodziewa膰 w takim miejscu. Ludzie nie przy­wykli tu do kultury.

Wola艂 nie my艣le膰 o Raiji. Zastanawia艂 si臋 tylko, kim by艂 ten obcy. Nie przypomina艂 sobie, by go kiedykolwiek wi­dzia艂. Mo偶e by艂 to kolejny m臋偶czyzna z jej przesz艂o艣ci. Kto艣, kogo obdarzy艂a jakimi艣 uczuciami. Sytuacja, w jakiej ich za­sta艂, by艂a, jego zdaniem, ca艂kowicie jednoznaczna. Raija za­s艂ugiwa艂a na manto, kt贸re jej sprawi艂. W zasadzie zachowa艂 si臋 ca艂kiem pow艣ci膮gliwie. Ka偶dy inny na jego miejscu za­troszczy艂by si臋, by nie mia艂a okazji zachowa膰 si臋 w podob­ny spos贸b. W o wiele wi臋kszym stopniu ni偶 on. By艂 zbyt mi艂y. Zbyt cierpliwy. Zbyt s艂aby.

Ole wiedzia艂 dobrze, 偶e nie jest w stanie porozmawia膰 z Raij膮. Nie teraz. Na sam膮 my艣l o tym, czego si臋 dopu艣ci­艂a, wrza艂a w nim krew. Cz臋艣ciowo dlatego, 偶e pozwoli艂, by gwa艂towno艣膰 wzi臋艂a w nim g贸r臋.

Zas艂u偶y艂a sobie wprawdzie na to o wiele bardziej ni偶 in­ne, ale Ole nie m贸g艂 znie艣膰 my艣li, 偶e sam zachowa艂 si臋 tak prymitywnie. Oczywi艣cie z艂oi艂 偶onie sk贸r臋, ale co艣 mu m贸­wi艂o, 偶e w tych jej przepastnych oczach pojawi si臋 b艂ysk triumfu. B艂ysk, jaki nigdy nie rozja艣ni jego w艂asnych oczu.

Ci膮偶y艂a mu cisza tej letniej nocy. Wszyscy mieszka艅cy Alty na pewno teraz rozmawiali, w ka偶dym razie ci, kt贸rzy wr贸cili z maskarady u w贸jta. Ole potrafi艂 bez trudu sobie wyobrazi膰, o czym rozmawiaj膮. Nie o jedzeniu, nie o mu­zyce, nie o jego wysi艂kach, by wszystko uda艂o si臋 jak najle­piej. Wiedzia艂, o czym m贸wi膮. Z czego si臋 艣miej膮. Ole pod­ni贸s艂 si臋 i uderzy艂 pi臋艣ci膮 w drzwi. Niech偶e diabli porw膮 t臋 Raij臋! Zawsze wystrychnie go na dudka, zawsze go o艣mie­szy. Ona, dziewczyna, kt贸ra by艂a nikim, zanim on j膮 wy­bra艂. Zawdzi臋cza mu wszystko, co ma, a nigdy nie podzi臋­kowa艂a nawet jednym s艂owem. Niech j膮 licho porwie!

Kobiety to diabelski pomiot. Ole z irytacj膮 艣ci膮gn膮艂 z sie­bie znienawidzon膮 kamizelk臋, kt贸ra zreszt膮 by艂a za ciasna. Za艂o偶y艂 j膮 tylko po to, by sprawdzi膰 jej reakcj臋. Niepotrzeb­nie skaza艂 si臋 na tortury. Ona nigdy nie zapomni o tamtym.

W kuchni jest jako艣 podejrzanie cicho. Trine nie ma chy­ba zamiaru odk艂ada膰 roboty, pomy艣la艂 rozdra偶niony Ole. Z krzywym u艣mieszkiem otworzy艂 drzwi prowadz膮ce do kuchni Je艣li Trine zamierza leniuchowa膰, to on mo偶e jej za­proponowa膰 ca艂kiem przyjemny spos贸b sp臋dzenia czasu. Ma ochot臋 na kobiet臋, a Raija... no c贸偶, w tej chwili Raija nie wchodzi w rachub臋.

Zaskoczy艂 go widok 艂aw i sto艂贸w stoj膮cych w wielkim nie­porz膮dku. Panowa艂a tu zupe艂na cisza. Ole gniewnie zmarszczy艂 brwi. Dziwna historia. By膰 mo偶e Trine nie jest przyzwyczajo­na do takiej pracy, ale przecie偶 nie zatrudni艂 jej w charakterze damy do towarzystwa. No i prosz臋, do czego to dosz艂o. Leniuch poszed艂 sobie spokojnie spa膰 albo - jeszcze gorzej - zabawia si臋 z kt贸rym艣 z jego przyjaci贸艂. Ole zauwa偶y艂 po偶膮dliwe spojrze­nia, jakimi ten i 贸w j膮 obrzuca艂. Rozw艣cieczony otworzy艂 drzwi do s艂u偶b贸wki i rozczarowa艂 si臋, spostrzeg艂szy, 偶e jest tam r贸w­nie pusto jak i w kuchni.

- Trine! - wrzasn膮艂. W艣ciek艂o艣膰 buchn臋艂a w nim jak p艂o­mie艅, kt贸ry niespodzianie wznieca si臋 w wygas艂ym prawie ognisku. W ci膮gu paru minut wywr贸ci艂 izdebk臋 do g贸ry no­gami. Wyrzuci艂 z szafy wszystkie ubrania, kopn膮艂 ma艂y sto­lik tak, 偶e le偶膮ce na nim papiery zacz臋艂y fruwa膰 po pokoju. Po co tej kobiecie papiery i przyrz膮dy do pisania? pomy艣la艂 pe艂en nienawi艣ci. Gdy zrzuca艂 sk贸ry z 艂贸偶ka, spostrzeg艂 pla­my na drewnianej ramie. Od strony pokoju. Dotkn膮艂 plamy d艂oni膮 i by艂 ju偶 pewien, 偶e to krew. O co tu, u diab艂a, cho­dzi? S艂u偶膮ca znikn臋艂a, a w jej pokoju pola艂a si臋 krew?

Ole Edvard wiedzia艂, 偶e troch臋 przesadza, ale to wcale nie zmniejszy艂o jego gniewu i zdziwienia. Kobiety go zdradzi­艂y. Najpierw Raija, a teraz Trine. Zdradzi艂y go, chocia偶 ku­pi艂 obie za 偶yw膮 got贸wk臋. No i dobrze.

Otworzy艂 tylne drzwi prowadz膮ce do ogrodu, 偶eby za偶y膰 troch臋 艣wie偶ego powietrza. Zacz膮艂 schodzi膰 po w膮skich schod­kach. Deski skrzypia艂y pod jego ci臋偶arem, ale Ole Edvard si臋 u艣miechn膮艂. Dom trzeba odnowi膰. Nie ma co do tego w膮tpli­wo艣ci, tylko pieni臋dzy brakuje. M贸g艂 wybra膰 pomi臋dzy god­n膮 podziwu 偶on膮 a dobrze si臋 prezentuj膮cym domem.

Wybra艂 Raij臋.

Spojrzenie skierowa艂o si臋 przypadkowo w praw膮 stron臋. Ole zesztywnia艂. Zacz膮艂 dzia艂a膰 jak w malignie. Zanim ukl臋k­n膮艂 ko艂o le偶膮cej postaci, dobrze wiedzia艂, 偶e nie powinien te­go robi膰. Ze nikt nie powinien tego robi膰. W贸jt zajmowa艂 si臋 zawodowo trupami ju偶 od wielu lat. Trudno mu by艂o spa­mi臋ta膰 wszystkich nieboszczyk贸w, kt贸rych widzia艂, niewie­lu z nich by艂o jednak tak bez w膮tpienia martwych jak ten.

Trup z poder偶ni臋tym gard艂em nie przedstawia艂 sob膮 mi­艂ego widoku. Ole zmusi艂 si臋 jednak do szczeg贸艂owych ogl臋­dzin nieboszczyka. Rozpozna艂 str贸j. W艂osy. Widzia艂 je ju偶 tego samego wieczoru. To by艂 m臋偶czyzna, kt贸rego zauwa­偶y艂 w towarzystwie Raiji.

Co艣 na kszta艂t przera偶enia chwyci艂o Olego za gard艂o. Nie przej膮艂 si臋 tym, 偶e ten cz艂owiek nie 偶yje. Powodem jego zdenerwowania i tego drugiego uczucia, kt贸re rzadko go nacho­dzi艂o, by艂 fakt, i偶 jego w艂asny ogr贸d by艂 miejscem zgonu, kt贸­ry z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie zdarzy艂 si臋 z naturalnych przyczyn.

Nie by艂o sensu przenosi膰 cia艂a. Ole Edvard b艂yskawicz­nie analizowa艂 sytuacj臋, sk膮din膮d dzi臋ki tej w艂a艣nie umiej臋t­no艣ci zajmowa艂 swe stanowisko. Je艣li pomin膮膰 fakt, 偶e by艂 naturalnym synem cz艂owieka, kt贸ry potrafi艂 poci膮ga膰 za w艂a艣ciwe sznurki. Krew m臋偶czyzny zabarwi艂a schody i p贸艂 trawnika za domem. Tylko g艂upiec sprowadzi艂by na siebie podejrzenia, przenosz膮c gdzie艣 cia艂o. Co za pech, 偶e w艂a艣nie on musia艂 znale藕膰 tego nieboszczyka. Chyba 偶e...? Dziwne, 偶e jego s艂u偶膮ca znikn臋艂a w chwili, gdy zdarzy艂o si臋 to mor­derstwo. Czy偶by Trine odkry艂a cia艂o? Albo jeszcze gorzej: Czy偶by to ona pope艂ni艂a zab贸jstwo?

Ole zostawi艂 trupa w spokoju. Jego my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 podejrzenia, 偶e odpowiedzialno艣膰 za to, co tu si臋 zdarzy艂o, musi ponosi膰 kto艣, kogo on zna. Kto艣 chce rzuci膰 podejrze­nie na niego. Na jego dom.

Krew na 艂贸偶ku Trine? Czy to przypadek? Ole by艂 w贸j­tem. W takich sytuacjach nie zwyk艂 wierzy膰 w przypadki. By艂 ju偶 za stary na takie bajeczki.

Do pokoju s艂u偶膮cej wkroczy艂 ju偶 jako opanowany urz臋d­nik. Zapomnia艂 o przyj臋ciu. Teraz trzeba by艂o uwa偶nie pa­trze膰, obserwowa膰, wi膮za膰 ze sob膮 wszystkie nitki. Mo偶e warto co艣 ukry膰... Ole Edvard otar艂 czo艂o. By艂o wilgotne. Wyja艣ni膰. Ukry膰 co艣. Te my艣li go nie opuszcza艂y, gdy prze­szukiwa艂 pok贸j kobiety, kt贸ra u niego s艂u偶y艂a. W kt贸rej 艂贸偶­ku wyl膮dowa艂 par臋 razy. Wszystko, co odkry艂, to jej nie­w膮tpliwa nieobecno艣膰. I krew na 艂贸偶ku. Tylko kiedy ona zd膮偶y艂a si臋 po艂o偶y膰?

Zn贸w nawiedzi艂y go te zdradzieckie my艣li. My艣li, kt贸re kr膮偶y艂y wok贸艂 kogo艣 innego. Widzia艂 ich przecie偶 razem. Ona by艂a jedyn膮 osob膮, kt贸ra z ca艂膮 pewno艣ci膮 widzia艂a si臋 z nieznajomym. Rozmawia艂a z nim. Zna艂a go. Raija...

Je艣li ona to zrobi艂a, trzeba j膮 os艂ania膰. Ona musi by膰 czysta. Wci膮偶 go nawiedza艂o parali偶uj膮ce pytanie: Czy ona by­艂aby w stanie kogo艣 zabi膰? Poder偶n膮膰 gard艂o m臋偶czy藕nie? Ole nie potrafi艂 sobie na to odpowiedzie膰. Nie zna艂 jej do­statecznie dobrze.

P贸藕niej nie by艂 w stanie odtworzy膰 swych my艣li. Pami臋­ta艂 dok艂adnie wszystko, co zrobi艂. Przebieg艂 przez kuchni臋, pokona艂 schody kilkoma susami i otworzy艂 drzwi do sypial­ni. Porazi艂 go widok pustego 艂贸偶ka. Musia艂 oprze膰 si臋 o fra­mug臋, by jako艣 utrzyma膰 si臋 na nogach. Sk贸ra le偶a艂a w nie­艂adzie, dok艂adnie tak samo jak w贸wczas, gdy st膮d wychodzi艂. Jego oczy lustrowa艂y niespokojnie, z przera偶eniem, ka偶dy milimetr pokoju. Uderzenia serca przyspiesza艂y coraz bar­dziej obieg krwi.

Dla 艣wi臋tego spokoju potraktowa艂 sypialni臋 tak samo jak s艂u偶b贸wk臋 Trine. Podni贸s艂 ka偶dy przedmiot, szuka艂 cze­go艣... i nic nie znalaz艂. Zaj臋艂o mu to mo偶e p贸艂 godziny. Naj­wy偶ej godzin臋. Przeszuka艂 wszystkie mo偶liwe zakamarki. Wywr贸ci艂 do g贸ry nogami jej skrzyni臋. Wsun膮艂 d艂o艅 do ka偶­dej kieszeni. I nie uda艂o mu si臋 odkry膰 偶adnej tajemnicy. Wcale nie pozna艂 Raiji lepiej. Z bezsilno艣ci usiad艂 wi臋c na 艂贸偶ku, kt贸re z ni膮 dzieli艂. Opar艂 g艂ow臋 na d艂oniach. By艂 nie­bezpiecznie bliski 艂ez, ale nie zap艂aka艂. Nawet w samotno­艣ci nie by艂 do tego zdolny. Nie wiedzia艂, co to 艂zy.

Przez par臋 minut wci膮ga艂 g艂臋boko powietrze i dopiero wtedy poczu艂, jak opuszczaj膮 go te uczucia. Zdo艂a艂 si臋 jako艣 opanowa膰. Pami臋膰 podpowiada艂a mu, 偶e sypialnia wygl膮da tak samo jak w chwili, gdy do niej wchodzi艂. Nikt by si臋 nie zorientowa艂, 偶e Ole j膮 przeszukiwa艂. M贸g艂 teraz oddycha膰 odrobin臋 l偶ej, bo nie znalaz艂 偶adnego 艣ladu krwi. Raija znik­n臋艂a, ale u艣wiadomi艂 to sobie w pe艂ni dopiero p贸藕niej. Przed poniesieniem alarmu musia艂 jeszcze zlikwidowa膰 plam臋 krwi na 艂贸偶ku Trine.

Nieopodal mieszkali dwaj jego pracownicy. W domach mniej wspania艂ych ni偶 jego w艂asny, o wiele mniej wygodnie ni偶 on sam w czasach, gdy by艂 faworytem starego w贸jta. Byli to ludzie, kt贸rzy nie mogli szczyci膰 si臋 swym pochodzeniem, podobnie jak i on. M臋偶czy藕ni o zaci臋tych twarzach i spojrze­niach, kt贸re prawie nigdy nie ucieka艂y na boki. Ole Edvard nie zna艂 ich przesz艂o艣ci, ale im ufa艂. Jakob i Mattias byli lud藕­mi tego samego pokroju, co on. Rozumieli si臋 wzajemnie.

- Widzieli艣my go - oznajmi艂 Mattias. By艂 to ros艂y m臋偶­czyzna przed czterdziestk膮. - No wi臋c teraz mo偶emy go przenie艣膰. Nie ma sensu trzyma膰 trupa pod go艂ym niebem. Tylko kruki si臋 zlec膮.

Zawlekli nieboszczyka do szopy w贸jta. Ole nie pokaza艂 po sobie, jak bardzo mu ul偶y艂o. Najwa偶niejsze, 偶e nie on by艂 autorem tego pomys艂u. Nikt p贸藕nej nie b臋dzie m贸g艂 go tym obci膮偶y膰.

- Co robi tutaj to cia艂o? - zastanawia艂 si臋 Jakob.

Ani on, ani Mattias nie byli na przyj臋ciu. Na gruncie to­warzyskim nie dor贸wnywali bowiem swemu prze艂o偶onemu. 艁膮czy艂y ich tylko obowi膮zki zawodowe.

- Przyszed艂 tu spotka膰 si臋 z Raij膮 - powiedzia艂 Ole przez nos.

Jego ludzie wymienili spojrzenia. Pospiesznie. W贸jt mia艂 bzika na punkcie swojej 偶ony. Ju偶 dawno zauwa偶yli, 偶e nie warto 偶artowa膰 na jej temat ani te偶 艣ledzi膰 spojrzeniami jej poci膮gaj膮cej postaci. Ole Edvard traktowa艂 j膮 jak 艣wi臋to艣膰.

- Nie zabi艂em go - ci膮gn膮艂 Ole. Za艂ata艂 dziur臋, kt贸r膮 po­zostawi艂a sobie niezr臋czna i pe艂na napi臋cia chwila ciszy. - Mo偶e i przysz艂oby mi to do g艂owy, gdybym go p贸藕niej zo­baczy艂, ale si臋 nie spotkali艣my. By艂 martwy jak kamie艅, gdy go znalaz艂em. Potkn膮艂em si臋 o niego.

Wszyscy trzej zastanawiali si臋, czego te偶 m贸g艂 szuka膰 nie­znajomy za tym domem. Wszyscy trzej doszli do podob­nych wniosk贸w.

- To nie wszystko - powiedzia艂 Ole g艂osem, kt贸ry m贸g艂­by rozci膮膰 kamie艅.

Stalowoszare oczy spojrza艂y g艂臋boko w 藕renice tych dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rym Ole ufa艂 najbardziej. Obaj wiedzieli, co si臋 kryje za tym spojrzeniem. Obaj wiedzieli, co oznacza zaufanie tego cz艂owieka. Wiedzieli te偶, 偶e je艣li za­wiod膮 jego zaufanie, zap艂ac膮 za to nie tylko swym honorem. 呕aden z nich jednak nie l臋ka艂 si臋 niczego. Znie艣li jego spoj­rzenie, nie mrugn膮wszy okiem.

- Ona znikn臋艂a - rzek艂 po chwili. - Razem z moj膮 s艂u偶膮­c膮. Chc臋, 偶eby obie znalaz艂y si臋 tu jak najszybciej. Nie ob­chodzi mnie jak, ale chc臋, 偶eby obie tu by艂y. Zanim kto艣 za­cznie zadawa膰 nieprzyjemne pytania.

Catharina wiedzia艂a, 偶e powoli osi膮ga granic臋 swych mo偶liwo艣ci. Nie zdo艂a wr贸ci膰 do domu nie zauwa偶ona. W贸jt z ca艂膮 pewno艣ci膮 ju偶 j膮 podejrzewa. Bez trudu mog艂a to sobie wyobrazi膰. Hermansson potrafi艂 doskonale zadba膰 o w艂asn膮 sk贸r臋. Nikt jej nie uwierzy, kiedy zacznie opowia­da膰 o tym, jak pobi艂 sw膮 偶on臋. A poza tym to nie ma zna­czenia. Takie s膮 przywileje m臋偶a. Gdyby nawet powiedzia­艂a im, 偶e ten ma艂偶onek zjawia艂 si臋 w jej 艂贸偶ku, by dosta膰 co艣, co wcale mu si臋 nie nale偶a艂o, nie wysz艂aby na tym lepiej. Przede wszystkim udowodni艂aby w ten spos贸b, 偶e jest ko­biet膮 okre艣lonego pokroju.

Wszystko j膮 bola艂o. Bola艂y j膮 ramiona, bo przecie偶 nio­s艂a Raij臋 przez cz臋艣膰 drogi. Jej pier艣 unosi艂a si臋 i opada艂a w szybkim tempie. Oddech by艂 ci臋偶ki. Gard艂o j膮 piek艂o od zach艂ystywania si臋 powietrzem. Smak krwi przyprawia艂 j膮 o md艂o艣ci, ale cho膰 ka偶dy mi臋sie艅 w jej ciele domaga艂 si臋, by odpocz臋艂a, usiad艂a i zamkn臋艂a oczy cho膰 na chwil臋, to przecie偶 nie mog艂a tego zrobi膰. To nie wchodzi艂o w rachu­b臋. Catharina wiedzia艂a, 偶e musi i艣膰 dalej tak d艂ugo, jak d艂u­go b臋d膮 j膮 nios艂y chwiejne nogi. Dalej. Dla dobra Raiji mu­si wr贸ci膰. Nikt nie powinien si臋 dowiedzie膰 o jej dziwnym zachowaniu. Nikt nie powinien zna膰 my艣li, kt贸re k艂臋bi艂y si臋 w g艂owie Cathariny.

Wczesnym przedpo艂udniem ludzie w贸jta wr贸cili do domu na okrytych pian膮 koniach. Ole Edvard przywita艂 ich bez s艂owa pytaj膮cym spojrzeniem spod zmarszczonego czo艂a. Usta mia艂 zaci艣ni臋te. W膮skie jak cieniutka kreseczka.

- Nic - powiedzia艂 przygn臋biony Jakob. Cienki g艂os, kt贸­ry wcale nie pasowa艂 do jego pot臋偶nej sylwetki, zabrzmia艂 r贸wnie 艣miesznie jak zawsze.

- Odprowad藕cie konie do stajni i wr贸膰cie tu, gdy ju偶 je oporz膮dzicie.

Ole odwr贸ci艂 si臋 do nich plecami. Jakob i Mattias przy­wykli do wykonywania rozkaz贸w. Ale 偶aden z nich nie m贸g艂 si臋 uwolni膰 od poczucia, 偶e tym razem w s艂owach prze艂o偶onego kry艂o si臋 wi臋cej lodowatego cynizmu. Wi臋cej mro偶膮cej krew w 偶y艂ach oboj臋tno艣ci. 呕aden z nich nie wie­dzia艂, co to strach, ale nowy spos贸b zachowania prze艂o偶o­nego ich zaniepokoi艂.

Zrozumieli go nieco lepiej, gdy weszli ju偶 do salonu. Sta艂 na rozstawionych szeroko nogach przed kanap膮. W膮ski w biodrach, w koszuli wsuni臋tej do spodni. Koszula marsz­czy艂a si臋 obficie, br膮zowy sk贸rzany pasek jeszcze mocniej podkre艣la艂 szczup艂o艣膰 cia艂a kontrastuj膮c膮 z szerokimi ra­mionami. Ole Edvard podwin膮艂 r臋kawy koszuli a偶 do 艂okci. Jego sk贸ra wci膮偶 br膮zowi艂a si臋 letni膮 opalenizn膮. To by艂 im­ponuj膮cy m臋偶czyzna. By艂 nim nawet wtedy, gdy siedzia艂 w swym fotelu. Odpr臋偶ony, dobrotliwy nied藕wied藕.

Teraz jednak sta艂 nad kobiet膮, kt贸ra kuli艂a si臋 na najbar­dziej drogocennym meblu w tym salonie. Gro藕ne, wielkie cia艂o o napr臋偶onych mi臋艣niach. Pi臋艣ci zacisn膮艂 tak mocno, 偶e pobiela艂y mu wszystkie kostki. Ch艂贸d, kt贸ry zwykle bi艂 od niego, sta艂 si臋 jeszcze bardziej wyrazisty. Brwi po艂膮czy艂y si臋 ze sob膮 niczym dwa gotowe do ataku w臋偶e. W oczach pod zmarszczonym czo艂em nie by艂o ani 艣ladu wsp贸艂czucia. Nawet Mattias, kt贸ry zazwyczaj my艣la艂 tak samo jak ten cz艂owiek, zadr偶a艂. W tym, co zobaczy艂, nie by艂o ani odrobi­ny cz艂owiecze艅stwa. Przerazi艂o to nawet jego, kt贸ry nie s艂y­n膮艂 ze wsp贸艂czucia bli藕nim.

Pop臋kane wargi, spuchni臋ty policzek, p艂owe w艂osy sko艂tunione do niemo偶liwo艣ci - wszystko to dowodzi艂o, 偶e Ole Edvard nie potraktowa艂 tej kobiety 艂agodnie.

Hermansson nie obdarzy艂 swych podw艂adnych szczeg贸l­nym zainteresowaniem. M贸wi艂 do nich, nie patrz膮c wcale w ich kierunku.

- To jest ta sprytna dama, kt贸ra wyprowadzi艂a w pole dw贸ch moich najlepszych ludzi. To tej dziwki nie mogli艣cie znale藕膰. Przez ni膮 i przez wasz膮 nierzetelno艣膰 musz臋 teraz traci膰 czas na rozmow臋 z tym...

- Szukali艣my wsz臋dzie - wtr膮ci艂 Jakob jeszcze cie艅szym g艂osem ni偶 zwykle. Zabrzmia艂o to prawie jak pisk. Catharina mimowolnie u艣miechn臋艂a si臋. Jakob to zauwa偶y艂. Zauwa­偶y艂 i natychmiast zap艂on膮艂 wielk膮 nienawi艣ci膮. Ta drobna u艂omno艣膰 doskwiera艂a mu znacznie bardziej, ni偶 mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰. Dziecinny g艂os zawsze by艂 jego krzy偶em. Powodem drwin i szyderstw. A teraz ta kud艂ata wyw艂oka 艣mieje si臋 z niego.

- Nasza dama nie chadza najwyra藕niej zwyk艂ymi drogami - powiedzia艂 w贸jt jedwabistym g艂osem. - Problem w tym, 偶e wcale nie ma ochoty opowiedzie膰 nam, gdzie by艂a. Po prostu nie chce mi tego powiedzie膰. Mnie, cho膰 jestem jej dobrodzie­jem. Beze mnie w dalszym ci膮gu by艂aby pospolit膮 dziwk膮. Zdaje si臋, 偶e niestety nie ma poj臋cia o wdzi臋czno艣ci...

Jakob nie spuszcza艂 wzroku z Cathariny. Co艣 zmi臋k艂o w nim na jej widok. By艂a godna po偶膮dania. Pi臋kna, cho膰 trzeba by nazwa膰 j膮 wi臋dn膮c膮 pi臋kno艣ci膮. Ale pod ubraniem kry艂o si臋 wci膮偶 kr膮g艂e i pon臋tne cia艂o. Ubranie by艂o poszar­pane i potargane, mo偶na by艂o zobaczy膰 nawet jej uda. Jakob poczu艂 grzeszne po偶膮danie. U艣miechn膮艂 si臋, ukazuj膮c z臋by. Wydaje si臋 jej, 偶e on, Jakob, jest 艣mieszny. Nic nie sprawia艂o mu wi臋kszej przyjemno艣ci ni偶 pokazywanie lu­dziom, kt贸rzy z niego szydzili, jaki jest naprawd臋 艣mieszny.

- Mo偶e ja z ni膮 porozmawiam? - zaproponowa艂 ochry­p艂ym g艂osem.

W贸jt odwr贸ci艂 si臋 powoli. Jego ogromne cia艂o by艂o zaskakuj膮co zwinne. W贸jt to m臋偶czyzna, kt贸ry posiada艂 wszystkie przymioty, o jakich marzy艂 Jakob. A jednak Jakob wcale nie zazdro艣ci艂 swemu prze艂o偶onemu. Ole by艂 dla niego czym艣 w rodzaju b贸stwa. Zrobi艂by dla niego prawie wszystko. Ole zna艂 zreszt膮 szczeg贸lne uzdolnienia tego cz艂owieka. Tym ra­zem Jakob mia艂 ochot臋 zrobi膰 co艣 nie tylko dla w贸jta. Tym razem chodzi艂o o co艣 wi臋cej ni偶 zawodowy obowi膮zek. O co艣 wi臋cej ni偶 usatysfakcjonowanie prze艂o偶onego. Chcia艂 to zro­bi膰 r贸wnie偶 dla siebie.

- Musimy uwa偶a膰 - rzek艂 Ole. - Ten cz艂owiek zosta艂 za­mordowany tutaj. Je艣li b臋d臋 mia艂 pecha, sprawa mo偶e si臋 wy艣lizgn膮膰 z moich r膮k. Mogliby wpa艣膰 na pomys艂, by mnie oskar偶y膰.

- Ja tego nie zrobi艂am - powiedzia艂a Catharina. Spuch­ni臋te usta bola艂y j膮 przy ka偶dym poruszeniu. Rany p臋k艂y i Catharina poczu艂a sp艂ywaj膮c膮 po brodzie krew.

- A wi臋c jednak potrafisz m贸wi膰? - zadrwi艂 Ole. Zbli偶y艂 si臋 do niej ponownie. - Zacz膮艂em ju偶 w to w膮tpi膰. Skoro wiesz a偶 tyle, to mo偶e powiesz mi, co zrobi艂a艣 z moj膮 偶on膮?

Catharina zamilk艂a. Spu艣ci艂a wzrok i milcza艂a.

- Mo偶e to ona zamordowa艂a tego cz艂owieka? Czy to chcesz mi wm贸wi膰? Albo mo偶e inaczej: ona tak偶e nie 偶yje, ale jej cia艂o znikn臋艂o?

Wszystko, co Catharina zamierza艂a powiedzie膰, gdzie艣 umkn臋艂o. Przygotowa艂a si臋 bardzo starannie, ale nic nie po­sz艂o po jej my艣li. W贸jt by艂 znacznie bardziej rozsierdzony, ni偶 oczekiwa艂a. Wcale nie chcia艂 jej s艂ucha膰. Zanim zdo艂a艂a otworzy膰 usta i wyg艂osi膰 cho膰by jedno dobrze przygotowa­ne k艂amstwo, zaci膮gn膮艂 j膮 do salonu i potraktowa艂 mniej wi臋­cej tak samo, jak poprzedniego wieczoru potraktowa艂 Raij臋.

Catharina czu艂a jego ciep艂y oddech na swej sk贸rze. Wi­dzia艂a, jak nad ni膮 si臋 pochyla, wiedzia艂a, 偶e nie podda si臋, dop贸ki nie zmusi jej do m贸wienia... Dlaczego ja to robi臋? po­my艣la艂a. Dlaczego zgadzam si臋 na to ze wzgl臋du na kogo艣 in­nego? Do wczoraj nawet jej nie lubi艂am. A teraz ze wzgl臋du na ni膮 pozwalam, by t艂uk艂 mnie do nieprzytomno艣ci. Mo偶e ona naprawd臋 zabi艂a tego m臋偶czyzn臋? Co ja o tym wiem? Co ja wiem o niej? Czy ona zrobi艂aby to samo dla mnie?

By膰 mo偶e w Catharinie odezwa艂by si臋 zdrowy rozs膮dek, ale ta kobieta wiedzia艂a dobrze, 偶e s膮 w 偶yciu chwile, gdy nie mo偶na polega膰 jedynie na rozumie. Co艣 niewyt艂umaczal­nego, co艣, co by艂o w Raiji, zmusza艂o j膮 do tego. Ta dziew­czyna nie mog艂aby wprawdzie by膰 jej c贸rk膮, ale mog艂aby by膰 jej m艂odsz膮 siostr膮. Catharina 偶yczy艂a jej lepszego losu ni偶 ten, kt贸ry m贸g艂 jej zapewni膰 Ole Edvard Hermansson.

- Gdzie jest Raija? - jego g艂os by艂 prawie pieszczotliwy. - Powiesz mi, gdzie ona jest, prawda, Trine?

Chwyci艂 j膮 偶elazn膮 d艂oni膮 za brod臋 i si艂膮 podni贸s艂 jej g艂o­w臋. Catharina zamkn臋艂a oczy.

- Gdzie? - powiedzia艂 to szeptem, by艂o w nim jednak ty­le gro藕by, 偶e przez plecy Cathariny przebieg艂 zimny dreszcz. Ten cz艂owiek zaczyna艂 by膰 prawdziwie przera偶aj膮­cy w贸wczas, gdy stawa艂 si臋 przyjacielski. Za pozorami za­ufania kry艂o si臋 wi臋cej z艂a, ni偶 mo偶na sobie wyobrazi膰.

Catharina poczu艂a, 偶e z czasem si臋 o tym przekona.

- Sp贸jrz na mnie! - rzuci艂 tonem nie znosz膮cym sprzeciwu i Catharina pos艂ucha艂a go. U艣miech, kt贸ry przebieg艂 przez t臋 zaci臋t膮, pi臋kn膮 twarz m贸g艂by nale偶e膰 do nieboszczyka. Catharina dziwi艂a si臋, 偶e kto艣 mo偶e by膰 tak pi臋kny, a jednocze艣nie zupe艂nie pozbawiony tego, co rodzi pi臋kno. Dobra. Ciep艂a.

- O wiele lepiej, moja 艣liczna. Rozumiemy si臋 ju偶 nieco lepiej, z tego co widz臋... - Ole skin膮艂 na dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy stali za jego plecami. Na dwie mroczne, cieniste po­staci. Catharina wiedzia艂a, kto to jest. Wiedzia艂a, co si臋 o nich m贸wi. - Jakob z przyjemno艣ci膮 zada ci kilka pyta艅, Trine...

Catharina nie stara艂a si臋 ukry膰 przera偶enia, kt贸re ten cz艂owiek w niej budzi艂. S艂ysza艂a co nieco o metodach, kt贸­rych u偶ywa艂 podczas przes艂ucha艅 ten rze藕nik.

Zawsze udawa艂o mu si臋 zmusi膰 ludzi do m贸wienia. Plot­ka g艂osi艂a, 偶e nawet niemi odzyskuj膮 dar mowy, by si臋 przyzna膰 do wszystkiego w trakcie prowadzonych przez niego przes艂ucha艅.

Ole zauwa偶y艂 dreszcz trwogi, kt贸ry j膮 przeszy艂. U艣miech­n膮艂 si臋 jeszcze szerzej:

- Tylko ja dziel臋 ci臋 na razie od niego, Trine. Nie chcia艂­bym, 偶eby twoja pi臋kna twarzyczka zbrzyd艂a. Nie chcia艂­bym, 偶eby taki cukiereczek jak ty zmieni艂 si臋 w co艣, czego boj膮 si臋 dzieci, w co艣, czym matki strasz膮 swoje pociechy. Tylko ja stoj臋 mi臋dzy nim a tob膮... Gdzie jest Raija?

Catharina milcza艂a. I nie przesta艂a milcze膰.

Gdy za艣wita艂 kolejny dzie艅, Jakob otar艂 pot z czo艂a. W piwnicy by艂o zimno, ale on wygl膮da艂 tak, jakby ca艂膮 noc sp臋dzi艂 w saunie. Nie spocz膮艂 nawet na sekund臋.

- Jak ci idzie? - zagadn膮艂 go g艂os z g贸ry. Jakob spojrza艂 w stron臋 okienka. Ku kwadratowemu 藕r贸de艂ku 艣wiat艂a. Mattias poszed艂 sobie pierwszy. Blady jak 艣ciana. W贸jt wytrzy­ma艂 troch臋 d艂u偶ej. Chwia艂 si臋 jednak na nogach, gdy si臋 wspina艂 po drabinie. Jakobowi wydawa艂o si臋, 偶e chwil臋 p贸藕­niej us艂ysza艂, jak kto艣 wymiotuje.

- Powiedzia艂a ci, gdzie jest Raija? Powiedzia艂a ci, co si臋 sta艂o?

Jakob nabra艂 powietrza. Oddech 艣wiszcza艂 mu mi臋dzy z臋­bami. Jego pe艂ne nienawi艣ci oczy spocz臋艂y na t艂umoku, kt贸­ry le偶a艂 w mroku na pod艂odze. W ciemno艣ciach nikt by nie rozpozna艂, 偶e to jest cz艂owiek. Kobieta. Mo偶na by mie膰 co do tego w膮tpliwo艣ci nawet w 艣wietle dnia.

Jakob zn贸w skierowa艂 wzrok w stron臋 okienka w suficie. Prze艂kn膮艂 jako艣 sw膮 pora偶k臋:

- Nic nie powiedzia艂a. Ole Edvard Hermansson zas臋pi艂 si臋 i zmarszczy艂 brwi.

Zmarszczka pog艂臋bi艂a si臋 jeszcze, gdy odwiedzi艂 go s臋dzia okr臋gowy.

- Chodz膮 s艂uchy - powiedzia艂 cz艂owiek, kt贸ry mia艂 wi臋cej w艂adzy ni偶 on sam - chodz膮 s艂uchy, 偶e znaleziono tu nie­boszczyka. - S臋dzia przerwa艂 na chwil臋 i spojrza艂 uwa偶nie na w贸jta, zanim zn贸w zacz膮艂 m贸wi膰 tonem, kt贸ry zdradza艂, 偶e przedmiot rozmowy jest dra偶liwy: - Ludzie powiadaj膮, 偶e to nie by艂a naturalna 艣mier膰...

Ole nie m贸g艂 znie艣膰 miny s臋dziego. Wyci膮gn膮艂 si臋 wygod­nie na krze艣le.

- W rzeczy samej. Kto艣 mu poder偶n膮艂 gard艂o. Trudno to okre艣li膰 jako 艣mier膰 naturaln膮. - Ole zachowywa艂 si臋 tak arogancko, 偶e nawet s臋dzia musia艂 to zauwa偶y膰. S臋dzia nie lubi艂 Hermanssona. Zdaniem poprzedniego w贸jta nie by艂o jednak 偶adnego innego kandydata na to stanowisko.

S臋dzia przeci膮ga艂 chwil臋 ciszy. Wychodzi艂o mu to o wie­le lepiej, ni偶 temu ch艂ystkowi, kt贸ry udaje m臋偶czyzn臋. Zna­jomo艣ci, kt贸re Hermansson mia艂 na po艂udniu, nie powinny przynie艣膰 mu ju偶 wi臋cej korzy艣ci. S臋dzia odczu艂by niek艂ama­n膮 satysfakcj臋, gdyby zdo艂a艂 utrze膰 nosa temu m艂odziakowi.

- M贸j informator - powiedzia艂 starszy m臋偶czyzna w wy­wa偶ony spos贸b - wie, 偶e chodzi o kogo艣, kto by艂 tu obcy. W ka偶dym razie obcy dla wi臋kszo艣ci z nas...

Ole Edvard uni贸s艂 brwi i patrzy艂 wyczekuj膮co na s臋dzie­go. Serce bi艂o mu szybciej ni偶 zwykle, ale o tym ten stary g艂upiec nie m贸g艂 mie膰 poj臋cia. Mattias ju偶 dawno temu uprzedzi艂 Jakoba. Podw艂adni stan膮 za nim murem.

- By艂 tu pewien obcy ca艂kiem niedawno - ci膮gn膮艂 s臋dzia. Zd膮偶y艂 ju偶 policzy膰 zmarszczki na czole tamtego. Sam ju偶 nie wiedzia艂, kt贸ry raz to zrobi艂. Zapami臋ta艂 z dzieci艅stwa, 偶e liczba zmarszczek mi臋dzy brwiami ma podobno przepo­wiada膰 liczb臋 dzieci. Otrz膮sn膮艂 si臋 czym pr臋dzej z tych my­艣li. - By艂 tu pewien obcy, Hermansson - powiedzia艂 urz臋do­wo. Zazwyczaj zwraca艂 si臋 do tego cz艂owieka po imieniu. Tym razem chcia艂 jednak podkre艣li膰 powag臋 sytuacji. - Na­wi膮zuj臋 do wydarzenia, o kt贸rym z pewno艣ci膮 nie zapo­mnia艂e艣. Twoja 偶ona przebywa艂a na dworze w towarzystwie pewnego m臋偶czyzny. W towarzystwie cz艂owieka, kt贸rego nikt z nas nie zna艂. Nawet ty, Hermansson. Nie spodoba艂o ci si臋 to. Powiedzia艂bym nawet, 偶e wyprowadzi艂o ci臋 to z r贸wnowagi...

- Pytasz mnie, czy przypadkiem nie by艂 to ten sam cz艂o­wiek, prawda? - przerwa艂 mu Ole ostrym tonem.

S臋dzia poruszy艂 si臋 na swoim krze艣le.

- No c贸偶, skoro sam poruszy艂e艣 ten temat, to przyznaj臋, 偶e i owszem...

- To by艂 ten sam cz艂owiek. S臋dzia nie zareagowa艂 w 偶aden spos贸b, wi臋c Ole m贸wi艂 dalej:

- Ja go r贸wnie偶 nie zna艂em. W dalszym ci膮gu nie wiem, kto to by艂.

S臋dzia wci膮偶 milcza艂.

- Nie zabi艂em go.

W ko艅cu nast膮pi艂a jaka艣 reakcja. S臋dzia pochyli艂 si臋 i ba­dawczo spojrza艂 tamtemu w oczy.

- Nie ma wi臋kszego znaczenia, czy go zna艂e艣, czy te偶 nie. Ty, Hermansson, mia艂e艣 motyw. Pierwszorz臋dny motyw...

Jeden k膮cik ust Olego uni贸s艂 si臋 w g贸r臋. W grymasie ra­czej ni偶 w u艣miechu.

- Wielu ludzi pami臋ta, co si臋 sta艂o z twoj膮 czaruj膮c膮 偶on膮 po tym wydarzeniu. Ten dom jest wspania艂y, ale wszystko s艂ycha膰 nawet przez 艣ciany. S艂yszeli艣my, co z ni膮 zrobi艂e艣. Na­zywamy to zazdro艣ci膮. Masz motyw, m贸j drogi. B臋dziesz po­trzebowa艂 pomocy, 偶eby przekona膰 innych, 偶e tak nie jest.

- Nie zabi艂em go - powt贸rzy艂 Ole bezbarwnym g艂osem. Odpowiedzia艂 tamtemu nieprzeniknionym spojrzeniem.

Trudno oceni膰, czy s臋dzia uwierzy艂 mu, czy te偶 nie. Nie zdradzi艂 swych my艣li nawet jednym drgnieniem twarzy.

- Twierdzisz, 偶e nie wiesz, kim by艂 nieboszczyk - zacz膮艂 s臋dzia ostro偶nie, z olbrzymim wyczuciem szczeg贸艂u. - Wy­daje mi si臋, 偶e bez trudu m贸g艂by艣 si臋 tego dowiedzie膰. Two­ja 偶ona rozmawia艂a z nim w spos贸b ca艂kiem poufa艂y. Nie przysz艂o ci do g艂owy, by j膮 o to zapyta膰?

Ole westchn膮艂 i zgrzytn膮艂 z臋bami. W jego spojrzeniu, kt贸re pow臋drowa艂o w g贸r臋, by艂o co艣 rozpaczliwego i dzi­kiego. Uczucie, kt贸rego nie chcia艂 ujawni膰 wobec innych. A wi臋c zacz臋艂o si臋. To, czego si臋 spodziewa艂, to, czego chcia艂 unikn膮膰.

- Zapyta艂bym j膮. Zapewniam ci臋, 偶e zapyta艂bym. Ale mo­偶esz mi wierzy膰, to nie by艂o mo偶liwe... - Ole u艣miechn膮艂 si臋 do swego rozm贸wcy niemal serdecznie. Mia艂 nad nim pew­n膮 przewag臋, cho膰 nie tego rodzaju, jaki by艂by mi艂y jego ser­cu. - Raija znikn臋艂a. Znikn臋艂a tej samej nocy...

S臋dzia otworzy艂 usta ze zdziwienia. Tego si臋 nie spodzie­wa艂. Na jego twarzy malowa艂o si臋 zdumienie. Ole wiedzia艂 doskonale, co starszy pan sobie pomy艣la艂.

- Ona nie mog艂a tego zrobi膰. M臋偶czyzna by艂 od niej pra­wie dwukrotnie wy偶szy. Musia艂aby stan膮膰 na palcach, 偶eby dosi臋gn膮膰 jego gard艂a.

S臋dzia zastanawia艂 si臋 nad t膮 my艣l膮. Prze偶uwa艂 j膮. Wyda­艂a mu si臋 ca艂kiem rozs膮dna, mia艂 jednak pewne zastrze偶enia:

- Chyba 偶e znajdowali si臋 w intymnej sytuacji. W贸wczas r贸偶nica wzrostu nie ma znaczenia...

Ole zmusi艂 si臋 do czego艣 w rodzaju u艣miechu. Zaczyna­艂o mu to ju偶 nie藕le wychodzi膰.

- Sam wspomnia艂e艣 o tym, jak potraktowa艂em Raij臋. Mo­g臋 ci臋 zapewni膰, 偶e nie by艂a w stanie udziela膰 si臋 w intym­nych sytuacjach. - Ole prawie wyplu艂 dwa ostatnie s艂owa. - Nie by艂a w stanie mie膰 ochoty na co艣 takiego - zapewni艂 rozm贸wc臋 zdecydowanym tonem. Tamten mu uwierzy艂. W brutalno艣膰 tego m臋偶czyzny by艂o o wiele 艂atwiej uwierzy膰 ni偶 w jego 偶yczliwo艣膰. S臋dzia stawa艂 si臋 z miejsca podejrz­liwy, gdy g艂os Hermanssona mi臋k艂. - A poza tym Raija nie jest taka g艂upia, by baraszkowa膰 z innym m臋偶czyzn膮 tu偶 za moim domem - dorzuci艂 Ole. R贸wnie twardym tonem.

- A jednak by艂a w stanie znikn膮膰? - zdziwi艂 si臋 s臋dzia.

- Razem z ni膮 znikn臋艂a s艂u偶膮ca - oznajmi艂 sucho Ole. Nie widzia艂 powodu, by informowa膰 tego g艂upca, 偶e Trine wr贸ci艂a. Pami臋ta艂 dobrze po偶膮dliwe spojrzenia, kt贸re ten jego­mo艣膰 jej posy艂a艂. Nie warto opowiada膰 mu, w jaki spos贸b zosta艂a potraktowana. Ludzie, kt贸rzy nie musz膮 na co dzie艅 znosi膰 gwa艂tu, potrafi膮 by膰 nadmiernie sentymentalni. S臋­dzia nie zrozumia艂by tego. Trine mia艂a by膰 asem w r臋kawie w贸jta. Wydob臋dzie z niej prawd臋. W ka偶dym razie wszyst­ko, co dziewczyna wie. Co do tego Ole nie mia艂 w膮tpliwo­艣ci. Jakob ka偶dego potrafi zmusi膰 do m贸wienia. Trine nie b臋dzie tu wyj膮tkiem. Ole by艂 pewien, 偶e zacznie m贸wi膰. Wtedy dopiero s臋dzia si臋 o niej dowie. Wtedy b臋dzie o czym rozmawia膰. A on znajdzie Raij臋.

- Moi ludzie zajmuj膮 si臋 ju偶 t膮 spraw膮 - powiedzia艂 z wi臋ksz膮 pewno艣ci膮 w g艂osie, ni偶 zamierza艂.

S臋dzia d艂ugo si臋 mu przygl膮da艂. My艣la艂. Nie wiedzia艂, co o tym wszystkim s膮dzi膰.

- Chcia艂bym zobaczy膰 nieboszczyka - oznajmi艂 w ko艅cu. Ole zaprowadzi艂 go do szopy.

- Nie znale藕li艣my narz臋dzia zbrodni - wyja艣ni艂 niefraso­bliwie. - Ale szukamy go. Rozwi膮偶emy t臋 spraw臋.

- Mog臋 ci da膰 tydzie艅 - rzek艂 w ko艅cu s臋dzia. - Siedem dni, Hermansson. To wszystko. Przez tydzie艅 mog臋 ci臋 kry膰. Nie wiem jednak, czy b臋d臋 w stanie to zrobi膰, gdy po­t臋偶niejsi ode mnie zaczn膮 zadawa膰 pytania. W贸wczas b臋d臋 zmuszony odebra膰 ci spraw臋.

Cisza by艂a wystarczaj膮co wymowna.

- Tydzie艅 to mn贸stwo czasu - zapewni艂 go Ole. Za­brzmia艂o to niezwykle przekonuj膮co. S臋dzia zastanawia艂 si臋, czy mia艂 racj臋, podejrzewaj膮c w贸jta o najgorsze.

- Jeste艣 bez w膮tpienia osob膮, na kt贸r膮 padn膮 pierwsze po­dejrzenia - powiedzia艂, wychodz膮c.

- Niech ci臋 diabli porw膮, Raija - rzuci艂 w贸jt. - Niech ci臋 diabli porw膮! - Waln膮艂 pi臋艣ci膮 w 艣cian臋 szopy tak, 偶e a偶 go r臋ka zabola艂a.

Jakob by艂 czerwony jak burak, gdy meldowa艂 si臋 swemu prze艂o偶onemu. Mattias i Ole sp臋dzili par臋 ostatnich godzin razem, wlewaj膮c w siebie spore ilo艣ci znakomitego piwa. Nie zamienili nawet s艂owa o tym, co si臋 dzia艂o pod ich stopami, w czarnej czelu艣ci piwnicy. Ole wola艂 o tym nie my艣le膰. Przede wszystkim dlatego, 偶e dzia艂o si臋 to w piwnicy. Strasz­ne wspomnienia z dzieci艅stwa tkwi艂y jak zadra w jego sercu.

Pot臋偶ny Jakob opad艂 na krzes艂o. W艣ciek艂o艣膰 i poczucie bezsilno艣ci walczy艂y o pierwsze艅stwo na jego twarzy.

Chwyci艂 kubek, kt贸ry mu podali. Kubek by艂 pe艂en po brzegi i Jakob opr贸偶ni艂 go jednym haustem.

O nic go nie pytali. 呕aden z nich si臋 nie o艣mieli艂.

- Ani s艂owa - powiedzia艂 w ko艅cu. Nie mo偶na by艂o roz­pozna膰 jego g艂osu. - Ta przekl臋ta dziwka nie pu艣ci艂a pary z ust. Ani jednego s艂owa...

W jego g艂osie pobrzmiewa艂o poczucie kl臋ski, cho膰 偶aden z dw贸ch pozosta艂ych m臋偶czyzn nie rozumia艂 g艂臋bi tej pora偶­ki. Poj臋cia nie mi臋li o jego osobistej przegranej. To wydarze­nie z pewno艣ci膮 nie zaszkodzi jego reputacji, skoro B贸g wie ilu ludzi zmusi艂 ju偶 do m贸wienia. Nie powinno to tak偶e nad­szarpn膮膰 jego dumy zawodowej. Tamci nie wiedzieli jednak nic o drwinie. O tym, jak okropnie z niego zadrwi艂a, jak bo­le艣nie go dotkn臋艂a. Nie wiedzieli, 偶e by艂a pierwsz膮 osob膮, kt贸ra nie odwo艂a艂a szyderstwa. Pierwsz膮, kt贸rej nie pokona艂. Pierwsz膮, kt贸ra z niego zadrwi艂a i nie cofn臋艂a tego.

- Musimy si臋 jej st膮d pozby膰 - zdecydowa艂 Ole bezna­mi臋tnie.

Nadzieja przepad艂a z kretesem. Rozprys艂a si臋 na kawa艂ki. Tydzie艅. Wci膮偶 mia艂 do dyspozycji siedem dni. Siedem dni, zanim tamci oskar偶膮 jego. Je艣li nic nie znajdzie, zrobi膮 z nie­go koz艂a ofiarnego. Wcale nie dlatego, by kozio艂 ofiarny by艂 tu potrzebny - nieboszczyk by艂 tu przecie偶 obcy, nikt o nie­go nie zapyta. Nie. Tylko dlatego, 偶e s臋dzia go nie lubi.

- To 偶aden problem - zapewni艂 podpity Mattias. W g艂臋­bi duszy podziwia艂 kobiet臋, kt贸ra nie powiedzia艂a ani s艂owa mimo tortur. Mattias nie lubi艂 patrze膰 na robot臋 Jakoba. Nie m贸g艂 tego znie艣膰. A ta kobieta zdo艂a艂a zachowa膰 milczenie. To by艂o ponad ludzkie si艂y.

Ole pogr膮偶y艂 si臋 w zadumie. Jego my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 Trine. Pok艂ada艂 w niej ca艂膮 nadziej臋. By艂 przekonany, 偶e s艂u偶膮­ca si臋 podda. 呕e to tylko kwestia czasu. Nikt nie wytrzymy­wa艂 specjalnych metod Jakoba...

A ta przekl臋ta baba zabra艂a swoj膮 tajemnic臋 do grobu.

- Niech ci臋 diabli porw膮, Raija! - mrukn膮艂, zaciskaj膮c z臋­by. Zimne piwo p艂yn臋艂o szybko przez jego gard艂o. - Niech ci臋 diabli porw膮! Nie ugn臋 si臋 z twojego powodu. Znajd臋 ci臋, kobieto, i gorzko po偶a艂ujesz ucieczki. Gorzko po偶a艂u­jesz wszystkich swoich tajemnic o wszystkich twoich ko­chankach... po偶a艂ujesz, 偶e sp艂ata艂a艣 mi tego figla z trupem... - Ole patrzy艂 ponuro w sw贸j prawie pusty kubek. A potem przep艂uka艂 gard艂o resztk膮 piwa.

7

W ci膮gu ostatnich miesi臋cy dowiedzia艂 si臋 sporo o rze­kach. Ro艣linno艣膰, porastaj膮ca ich brzegi, zmienia艂a si臋. Ich w臋dr贸wka ku morzu miewa艂a r贸偶ny charakter. Ale w grun­cie rzeczy by艂y do siebie podobne. Wieczne. Pe艂ne nadziei, kt贸ra si臋 nigdy nie spe艂nia艂a. Ich dna r贸wnie偶 by艂y podob­ne. Piaszczyste. Nic, tylko piasek.

Mia艂 ochot臋 wyrzuci膰 patelni臋, ale by艂a to jedyna rzecz, kt贸r膮 m贸g艂 nazwa膰 swoj膮 w艂asn膮. Przerobi艂 na ni膮 miedzia­ny garnek, kt贸ry Catharina przynios艂a z Alty. Twierdzi艂a, 偶e go kupi艂a, ale Karl podejrzewa艂, 偶e raczej ukrad艂a z go­spodarstwa swych bogatych pracodawc贸w. To nie mia艂o zreszt膮 znaczenia. Prawd臋 m贸wi膮c, nawet bawi艂o go troch臋. Oczyma wyobra藕ni widzia艂 ju偶 siebie, rozprawiaj膮cego, jak zdoby艂 bogactwo. S艂ysza艂 sw贸j w艂asny g艂os, opowiadaj膮cy o tym, jak wyp艂uka艂 z艂oto przy u偶yciu patelni, kt贸ra nie­gdy艣 by艂a garnkiem w kuchni w贸jta z Alty. To b臋dzie inte­resuj膮ce. Ale historia zdarzy艂a si臋 tylko w jego wyobra藕ni. Pr贸bowa艂 m贸wi膰 o niej p艂yn膮cym leniwie letnim ob艂okom. 呕eby wypracowa膰 w艂a艣ciwy spos贸b wypowiedzi. 呕eby uwy­pukli膰 nieoczekiwane zako艅czenie w najw艂a艣ciwszy, zaska­kuj膮cy spos贸b. Zbyt wiele opowie艣ci spala艂o na panewce, gdy brak艂o w nich zaskakuj膮cego fina艂u albo gdy dowiady­wano si臋 o nim zbyt szybko, zanim wyja艣ni艂y si臋 wszystkie okoliczno艣ci. Kalle cyzelowa艂 swoj膮 histori臋. Przede wszyst­kim dlatego, 偶e t臋skni艂 za lud藕mi. Za kim艣, z kim m贸g艂by porozmawia膰. Ba艂 si臋, 偶e przestanie umie膰 m贸wi膰. Zapomni, w jaki spos贸b prowadzi si臋 rozmow臋. Rozmawia艂 wi臋c sam ze sob膮 ca艂ymi godzinami. Gdy starcza艂o mu czasu, by troch臋 pomy艣le膰, zastanawia艂 si臋, czy wci膮偶 jest przy zdrowych zmys艂ach.

Ca艂a przesz艂o艣膰 by艂a wci膮偶 czarn膮 otch艂ani膮. 呕aden b艂ysk nie roz艣wietli艂 d艂ugich minionych dni. By艂oby mo偶e lepiej, gdyby poszed艂 mi臋dzy ludzi, ale nie czu艂 si臋 jeszcze got贸w. Catharina namawia艂a go, by pojawi艂 si臋 w Alcie. Kusi艂o go to. Ale najpierw musia艂 wype艂ni膰 swe postanowienie. Szu­ka艂 nie tylko w艂asnej przesz艂o艣ci. Opanowa艂o go marzenie o bogactwie. Nie potrafi艂 si臋 z niego wyzwoli膰. Op臋ta艂o go bez reszty. Kalle wiedzia艂, 偶e nie wyruszy do Alty, dop贸ki nie b臋dzie mia艂 czym si臋 pochwali膰. Nie艣wiadomie pod膮偶a艂 brzegiem rzeki w stron臋 darniowej chaty. Cho膰 jeszcze nie nadesz艂a w艂a艣ciwa pora. Catharina mia艂a si臋 pojawi膰 dopie­ro za jaki艣 czas, ale to by艂o niez艂e miejsce na czekanie. Kal­le chcia艂 z kim艣 porozmawia膰. Gdy wspomnienia dotycz膮 zaledwie jednego roku, ka偶dy cz艂owiek, kt贸rego si臋 pami臋­ta, jest kim艣 wyj膮tkowym. Catharina by艂a kim艣 wyj膮tko­wym. W inny spos贸b ni偶 ma艂a Jenny, kt贸ra chcia艂a nim za­w艂adn膮膰. Kt贸ra prosi艂a go o co艣 wi臋cej, ni偶 mia艂 prawo jej ofiarowa膰... Sk膮d bior膮 si臋 te my艣li? Sk膮d bior膮 si臋 te s艂owa?

Kalle wiedzia艂, 偶e co艣 w tym musi by膰, ale 偶elazna obr臋cz 艣ciskaj膮ca czo艂o uwiera艂a go bardziej ni偶 zwykle, gdy pr贸­bowa艂 wyrwa膰 tajemnic臋 skryt膮 w mroku.

R臋ce mu zdr臋twia艂y. Letnie s艂o艅ce wci膮偶 grza艂o ziemi臋, ale rzeki by艂y ch艂odne. Stopy i d艂onie Kallego by艂y zawsze zim­ne. Czerwone i lodowate. Wydawa艂o mu si臋, 偶e ju偶 zawsze b臋dzie marz艂. Ostatnimi czasy zacz膮艂 nawet kaszle膰. Ca艂o­dzienne wystawanie w wodzie musia艂o si臋 jako艣 odbi膰 na zdrowiu. Zdaje si臋, 偶e zn贸w nabawi艂 si臋 przezi臋bienia.

Dzie艅 by艂 bardzo d艂ugi. Kalle wstawa艂 wcze艣nie, gdy s艂o艅­ce zaczyna艂o przygrzewa膰, a ptaki sprawdza艂y swe gard艂a przed nadchodz膮cym dniem. Kalle prawie ca艂y czas chodzi艂. Rozmawia艂 sam ze sob膮. Zatrzymywa艂 si臋 tu i 贸wdzie, by pogrzeba膰 w rzecznym 偶wirze. Dla rozrywki. W tej okolicy rozpocz膮艂 swego czasu poszukiwania. Prawdopodobie艅stwo znalezienia tu czego艣 by艂o znikome. Rzeczny 偶wir by艂 zale­dwie rzecznym 偶wirem, niczym wi臋cej.

Kalle zatrzyma艂 si臋 przed niewielkim wodospadem. Zafa­scynowany przygl膮da艂 si臋 spienionym masom wodnym, kt贸­re spada艂y w d贸艂. Obudzi艂o to w nim cie艅 jakiego艣 wspo­mnienia, kt贸rego jednak nie potrafi艂 ani pochwyci膰, ani umiejscowi膰 - podobnie jak i wielu innych obraz贸w. Kalle usiad艂 na brzegu i wyci膮gn膮艂 nogi. Kamienie, na kt贸rych sie­dzia艂, by艂y ciep艂e. Przyjemne. Po艂o偶y艂 si臋 wi臋c i zatopi艂 spoj­rzenie w chmurach. Jego my艣li nie potrafi艂y szybowa膰 tak swobodnie jak we艂niane k艂臋bki tam w g贸rze. Jego umys艂 nie przypomina艂 letniego nieba. Kry艂 przepa艣cie, kt贸rych my艣li nie potrafi艂y sforsowa膰. Doskwiera艂o mu to z ka偶dym dniem coraz bardziej. Ka偶dego ranka budzi艂 si臋 z nadziej膮, 偶e wreszcie odzyska pami臋膰. Ka偶dy ranek by艂 jednak r贸w­nie wielkim rozczarowaniem. Ka偶dego wieczoru odmawia艂 t臋 sam膮 modlitw臋.

Gdy tak sobie le偶a艂, jego wzrok w臋drowa艂 po otoczeniu. Z do艂u wszystko wygl膮da艂o zupe艂nie inaczej. Ca艂kiem ina­czej. Krzaki zolbrzymia艂y. Kamienie si臋ga艂y prawie do nie­ba, a niewielka wypustka czarnoszarej ska艂y tu偶 za jego ple­cami wydawa艂a si臋 przeogromna.

Z pocz膮tku wcale na to nie zareagowa艂. Nie dotar艂o do niego to, co rejestrowa艂o jego spojrzenie. Karl Elvejord by艂 zm臋czony. Potwornie zm臋czony. Koi艂o go nieco le偶enie w tej pozycji, s艂o艅ce pie艣ci艂o bowiem ka偶dy nadwer臋偶ony mi臋sie艅, a ciep艂e pod艂o偶e dawa艂o mu poczucie b艂ogo艣ci. Kal­le u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ju偶 dawno tego nie robi艂, 偶e ju偶 daw­no nie odpoczywa艂.

Zn贸w powi贸d艂 wzrokiem po otoczeniu. Jego spojrzenie zn贸w zatrzyma艂o si臋 na tej samej wypustce ska艂y. Potem za­cz臋艂o pi膮膰 si臋 w g贸r臋. Szuka艂o czego艣 艣ci艣le okre艣lonego, cho膰 Kalle wcale nie by艂 艣wiadom tego, co robi, nie wiedzia艂, czego wypatruje. Widzia艂 ska艂臋, brunatnoczarn膮, chropowa­t膮. Uformowan膮 dawnymi czasy przez lodowiec, kt贸ry w臋drowa艂 ku morzu. U podn贸偶a ska艂y pi臋trzy艂y si臋 kamienie, od ca艂kiem male艅kich pocz膮wszy, na olbrzymich, r贸wnych wielko艣ci膮 cz艂owiekowi, sko艅czywszy. Mech porasta艂 kra­w臋d藕 zwr贸con膮 na po艂udnie. Dlatego niekt贸re bry艂y zazie­leni艂y si臋. W pochmurny dzie艅 mog艂y przypomina膰 skrawek morza. Mocna, kar艂owata wierzba znalaz艂a do艣膰 gleby, by zapu艣ci膰 korzenie gdzie艣 mi臋dzy kamieniami, a nawet w g艂臋bszych szczelinach. Jej 艣mia艂a ziele艅 odcina艂a si臋 od ska艂y. A wysoko ponad jego g艂ow膮 czerwieni艂 si臋 wrzos, kpi膮c z kiepskich warunk贸w wegetacji. Ro艣linno艣膰 musia艂a wczepia膰 si臋 pazurami, by przetrwa膰 w tej ja艂owej ziemi.

Kalle u艣miechn膮艂 si臋. Wystarczy艂aby jaka艣 grota, a m贸g艂­by ukry膰 si臋 tu przed 艣wiatem ju偶 na zawsze. Tylko 偶e, sko­mentowa艂 to ironicznie sam dla siebie, wcale nie potrzebuje kryj贸wki. Reszta 艣wiata sama si臋 przed nim skry艂a, zapo­mnia艂a o nim.

Grota... Kalle usiad艂 gwa艂townie. Nawiedzi艂y go jakie艣 prze­czucia. Bez tchu zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Nie 艣mia艂 oddycha膰, zbli偶aj膮c si臋 do skalnej 艣ciany. Tajemnicza g贸ra wznosi艂a si臋 tu偶 przed nim, przes艂aniaj膮c mu ca艂y widok. Kalle zacz膮艂 si臋 wspina膰. Pe艂za艂, wspieraj膮c si臋 na r臋kach i kolanach, utkn膮艂 na­wet mi臋dzy dwoma blokami skalnymi, ale jako艣, moc膮 woli, podci膮gn膮艂 si臋 w g贸r臋. Serce wali艂o mu miarowo. Ga艂膮zki krza­k贸w smaga艂y go po twarzy, ale nic sobie z tego nie robi艂. Pra­wie tego nie zauwa偶y艂. Nie odrywa艂 wzroku od pewnego miej­sca. Od b艂ysku, kt贸ry gdzie艣 tam dojrza艂. I kt贸ry wci膮偶 trwa艂. Jakby s艂o艅ce znalaz艂o co艣, w czym si臋 mog艂o odbija膰...

Kalle zacz膮艂 ju偶 si臋 przygotowywa膰 na rozczarowanie, kt贸re go tam z pewno艣ci膮 czeka艂o. Taki szcz臋艣liwy zbieg okoliczno艣ci by艂 nie tylko ma艂o prawdopodobny, ale wr臋cz niemo偶liwy. Natura zna艂a tysi膮ce sposob贸w, 偶eby zadrwi膰 sobie z takich poszukiwaczy przyg贸d jak on. Da艂 si臋 oszu­ka膰 ju偶 tyle razy, 偶e trudno by to by艂o zliczy膰. To na pew­no tylko mika. Ale przecie偶 i tak nie mia艂 nic lepszego do roboty. Po to w ko艅cu 偶y艂.

R臋ce zacz臋艂y grzeba膰 po艣r贸d kamieni. Kalle nie m贸g艂 wyj艣膰 ze zdziwienia, gdy natrafi艂 na jakie艣 zag艂臋bienie za krzewinami. Przesta艂 my艣le膰 i zacz膮艂 dzia艂a膰 na o艣lep. Od­chyli艂 ga艂膮zki, wpe艂zn膮艂 pomi臋dzy nie i znikn膮艂 gdzie艣 w g艂臋­bi. Okaza艂o si臋, 偶e to nie tylko szczelina. Kalle ukl臋kn膮艂 ostro偶nie i wpatrywa艂 si臋 w czarny otw贸r, kt贸ry wy艂oni艂 si臋 przed nim. Niebieskie niebo gdzie艣 przepad艂o. M臋偶czyzna pr贸bowa艂 zmusi膰 sw贸j wzrok, by przyzwyczai艂 si臋 do ciem­no艣ci, ale dopiero wtedy, gdy zacz膮艂 obmacywa膰 r臋kami to, co le偶a艂o przed nim, zdo艂a艂 wyrobi膰 sobie jakie艣 wyobra偶e­nie o tej jamie.

By艂a na tyle du偶a, 偶e m贸g艂 si臋 do niej w艣lizgn膮膰. Nie si臋­ga艂 ramionami do jej ko艅ca, a jej 艣ciany b艂yszcza艂y...

Poczu艂, 偶e ogarnia go strach. Czy ma co艣 do stracenia? On, kt贸ry na tym 艣wiecie nie posiada zupe艂nie nic... Wczo艂­ga艂 si臋 do dziury. Kolana i r臋ce sta艂y si臋 od razu wilgotne. S艂o艅ce nie zdo艂a艂o ogrza膰 tej skalnej groty nawet przez ca­艂y dzie艅. Otw贸r wej艣ciowy by艂 zbyt dobrze ukryty, a poza tym zwraca艂 si臋 nieco w d贸艂. By艂 os艂oni臋ty przed ciep艂em i s艂o艅cem. Jedynie 艂ut szcz臋艣cia sprawi艂, 偶e Kalle zauwa偶y艂 dochodz膮ce st膮d b艂yski. S艂o艅ce znalaz艂o si臋 w艂a艣nie w szcze­g贸lnym punkcie nieba, on za艣 le偶a艂 pod w艂a艣ciwym k膮tem, a na dodatek otworzy艂 oczy w stosownej chwili...

Oczy Kallego przyzwyczaja艂y si臋 powoli do ciemno艣ci. Wydawa艂o mu si臋, 偶e min臋艂a ca艂a wieczno艣膰, zanim zdo艂a艂 dojrze膰 co艣 wi臋cej ni偶 mrok i cienie.

Grota rozszerza艂a si臋 tu偶 za w膮skim wej艣ciem. Zrobi艂a si臋 na tyle wysoka, by m贸g艂 swobodnie usi膮艣膰, cho膰 przyzna膰 trzeba, 偶e nie nale偶a艂 do szczeg贸lnie postawnych m臋偶czyzn. Gdyby chcia艂, m贸g艂by si臋 nawet po艂o偶y膰, bo jaskinia by艂a na dwa metry d艂uga i przynajmniej na metr szeroka. Trud­no j膮 nazwa膰 sal膮 balow膮, ale dla Kallego stanowi艂a odmia­n臋 od codzienno艣ci.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 cieszy艂 si臋 my艣l膮, 偶e uda艂o mu si臋 znale藕膰 takie miejsce. Pali艂 si臋 jednak coraz bardziej do tego, by sprawdzi膰, co w艂a艣ciwie przyci膮gn臋艂o jego uwag臋. Czeka艂 tak d艂ugo, a偶 wreszcie zobaczy艂 ja艣niejsze smugi na 艣cianach. Czeka艂 tak d艂ugo, a偶 si臋 przekona艂, 偶e to nie s膮 bia­艂e fragmenty wapiennej ska艂y, ale co艣 ca艂kiem innego. Nie wiedzia艂 jednak co...

Musn膮艂 palcami te tajemnicze pasy. By艂y zimne, r贸wnie zim­ne jak ska艂a wok贸艂, wyda艂y mu si臋 jednak bardziej mi臋kkie. 艁a­twiejsze do uformowania. Karl Elvejord zacz膮艂 oddycha膰 przez nos. Stara艂 si臋 zachowa膰 spok贸j. Wiedzia艂 wprawdzie niewiele, ale mia艂 poczucie, 偶e w艂a艣nie tak powinno to wygl膮da膰.

Pasy na czarnej skale. B艂yszcz膮ce smugi po艣r贸d chropo­watego kamienia. Metal, kt贸ry b艂yszczy w s艂o艅cu. Mika? Kalle zacz膮艂 skroba膰 te dziwne fragmenty - ale nie, to nie by艂 fa艂szywy blask. Nie udawa艂o mu si臋 nic zeskroba膰. Dziwne fragmenty ska艂y wcale si臋 nie 艂uszczy艂y. Srebro? A mo偶e nawet...? Kalle nie mia艂 pewno艣ci, ale poczu艂, 偶e oto spe艂nia si臋 jego marzenie.

Na o艣lep obmacywa艂 艣cian臋, na kt贸rej znalaz艂 te dziwne pa­sy. Czu艂 t臋 nieznan膮, zimn膮 materi臋 pod palcami i nie m贸g艂 opanowa膰 podniecenia. Pod 艣cian膮 le偶a艂 偶wir, Kalle zacz膮艂 grzeba膰 w nim r臋kami, wy艂awia艂 kamyki i podnosi艂 je do oczu, 偶eby sprawdzi膰, czy to zwyk艂e szare kamienie, czy te偶 co艣 in­nego. Znalaz艂 cztery od艂amki, kt贸re przypomina艂y kolorem smugi na 艣cianach. Takie same jak ja艣niejsze partie ska艂y. Kal­le przy艂o偶y艂 kamyki do 艣ciany, 偶eby je por贸wna膰, i nie zauwa­偶y艂 偶adnej r贸偶nicy. By艂y zadziwiaj膮co ci臋偶kie. Ci臋偶sze ni偶 zwyk艂e kamyki. Ci臋偶kie prawie jak ruda. Jaki艣 czas temu mia艂 rud臋 w r臋kach. By艂a podobna. Zar贸wno pod wzgl臋dem tem­peratury, jak i ci臋偶aru. 艢wiadczy艂o to o warto艣ci kamieni.

Nadzieja i niewiara walczy艂y w nim o pierwsze艅stwo, gdy czo艂ga艂 si臋 w kierunku 艣wiat艂a dziennego z kieszeniami ci臋偶kimi od 偶wiru, 艣ciskaj膮c w d艂oniach najwi臋ksze od艂am­ki. Mia艂 ich pe艂ne gar艣cie.

Ledwo znalaz艂 si臋 pod go艂ym niebem, podni贸s艂 kamienie ku 艣wiat艂u i zacz膮艂 si臋 im badawczo przygl膮da膰. By艂y oklejone brudem i ziemi膮, ale bez w膮tpienia z艂ote. Kalle potar艂 nimi o spodnie. Potem zn贸w podni贸s艂 je do oczu i poczu艂, 偶e co艣 go chwyta za gard艂o, gdy spostrzeg艂, jak b艂yszcz膮.

Marzy艂 o tym od wielu lat. Zrozumia艂 to w chwili, gdy wznosi艂 ten kawa艂ek metalu ku s艂o艅cu. Marzy艂 o tym, cho膰 nie mia艂 wiele nadziei. Nigdy si臋 nie odwa偶y艂. Nigdy. A te­raz we w艂asnych d艂oniach trzyma艂 spe艂nienie swych fantazji. W zasi臋gu jego d艂oni by艂o ich jeszcze wi臋cej. Kalle za艣mia艂 si臋 z twarz膮 zwr贸con膮 ku czystemu niebu. Ze 艣miechem na ustach pobieg艂 jak szalony w stron臋 brzegu rzeki. Przycisn膮艂 mocno do piersi drogocenny od艂amek i wznosz膮c okrzyki ra­do艣ci, wrzuci艂 miedzian膮 patelni臋 w nurt rzeki. Widzia艂, jak ko艂ysze si臋 na wodzie, oddalaj膮c si臋 od niego coraz bardziej. Podniecony usiad艂 na brzegu i zacz膮艂 pie艣ci膰 dziwny kamie艅. Znakomita anegdota o garnku w贸jta nie zostanie jednak opo­wiedziana. Prawda okaza艂a si臋 znacznie bardziej atrakcyjna. B臋dzie m贸g艂 opowiada膰, jak znalaz艂 z艂oto podczas drzemki w promieniach popo艂udniowego s艂o艅ca.

Z艂oto...

Kalle pokr臋ci艂 jasn膮 g艂ow膮 i wci膮偶 nie m贸g艂 ogarn膮膰 swe­go szcz臋艣cia. Tym razem przecie偶 w艂a艣ciwie niczego nie szu­ka艂. A ono le偶a艂o sobie tam i czeka艂o na niego. W takich ilo­艣ciach, o jakich Kalle nigdy nawet nie marzy艂...

Do jego g艂owy zakrad艂a si臋 pewna my艣l: Teraz nareszcie b臋d臋 m贸g艂 da膰 Raiji wszystko, czego pragnie.

Kalle znieruchomia艂. Utkwi艂 spojrzenie w nurcie strumie­nia, cho膰 go w gruncie rzeczy nie widzia艂. My艣l przebi艂a si臋 przez ci膮gle w nim tkwi膮c膮 mglist膮 艣cian臋. Wkrad艂a si臋 w je­go 艣wiadomo艣膰 prosto z mroku. Kalle zacisn膮艂 powieki i pr贸­bowa艂 wydusi膰 z pami臋ci co艣 poza imieniem i t膮 niezwyk艂膮 kobiec膮 twarz膮, kt贸ra nagle stan臋艂a mu przed oczami.

Raija...

Kalle rozkoszowa艂 si臋 tym s艂owem, wypowiada艂 je g艂o­艣no, by zabrzmia艂o gdzie艣 mi臋dzy niebem a ziemi膮:

- Raija, Raija...

S艂owo rodzi艂o si臋 na j臋zyku, potem baraszkowa艂o swo­bodnie pod podniebieniem, by wyfrun膮膰 wreszcie przez p贸艂­otwarte usta. Jak ptak - Raija.

Kalle wiedzia艂 ju偶, 偶e te oczy, kt贸re pojawi艂y si臋 mu tak niespodziewanie, oczy wielkie i ciemne, patrzy艂y na niego w niezliczonych snach, nawiedzaj膮cych go w ci膮gu ostatnie­go roku. Raija by艂a skryta za cienistym murem. Nie rozu­mia艂, jak m贸g艂 o niej zapomnie膰. W ci膮gu tych paru minut od chwili, w kt贸rej j膮 sobie przypomnia艂, zd膮偶y艂 si臋 ju偶 w niej ponownie zakocha膰. W tym zamazanym nieco obra­zie, kt贸ry patrzy艂 na niego z g艂臋bin jego w艂asnej 艣wiadomo­艣ci. Ciemnow艂osa, niezwyk艂a pi臋kno艣膰, o oczach, kt贸rych nie mo偶na wymaza膰 z pami臋ci, i o niezwykle zmys艂owych ustach. Kobieta o niezwyk艂ym imieniu: Raija.

Jej imi臋 nie brzmia艂o z norweska - tego by艂 pewien. Nie jest te偶 lapo艅skie, pomy艣la艂 Kalle, rozpaczliwie pr贸buj膮c wykrzesa膰 troch臋 wi臋cej wspomnie艅. Na pr贸偶no. Nie poja­wi艂o si臋 nic poza jej twarz膮. I imieniem. I pragnieniem, by podarowa膰 jej wszystkie skarby 艣wiata. Kalle pragn膮艂 spe艂­ni膰 ka偶de jej najb艂ahsze 偶yczenie.

Raija.

Na wyspach m贸wi艂o si臋 o Finach, kt贸rzy si臋 osiedlili tu, w tym kraju. O Finach, kt贸rzy przybywali nad brzegi fior­d贸w w poszukiwaniu ryb. Niekt贸rzy z nich nie wracali do domu, zostawali tu, gdzie ryb nie brakowa艂o, i konkurowa­li z tymi, kt贸rzy tu ju偶 mieszkali. By艂o ich coraz wi臋cej. Wy­spiarze obawiali si臋, 偶e przybysze dotr膮 wkr贸tce i do nich. Nie chcieli, by osiedlili si臋 tam obcy - im samym ledwo star­cza艂o, by prze偶y膰.

Raija musia艂a by膰 Fink膮. Kalle czu艂 si臋 tak, jakby odzyski­wa艂 grunt pod nogami. Siedzia艂 ju偶 na ma艂ej male艅kiej wysep­ce po艣r贸d wzburzonego zielonoczarnego oceanu. Fale obryzgiwa艂y go pian膮. Naciera艂y na niego gro藕nie. Pogoda si臋 nie poprawia艂a. Nie m贸g艂 zrobi膰 nic, by zmieni膰 pogod臋. Nie m贸g艂 przymusi膰 si臋 do wspomnie艅. S艂o艅ce musi za艣wieci膰 samo z siebie. Dobrowolnie. Teraz wydawa艂o mu si臋, 偶e ta we­wn臋trzna nawa艂nica zaczyna cichn膮膰. Ocean, kt贸ry go otacza艂, nie by艂 ju偶 tak przera偶aj膮co ciemny. Kalle poczu艂, 偶e wysep­ka si臋 troch臋 powi臋kszy艂a. Poczu艂 twardszy grunt pod stopa­mi. Zyska艂 jaki艣 punkt odniesienia. O ile trafi艂 na w艂a艣ciwy trop, to m贸g艂 ju偶 powiedzie膰, 偶e pochodzi z teren贸w po艂o偶o­nych w g艂臋bi l膮du. Fi艅skie osady mo偶na by艂o spotka膰 tylko w okolicy fiord贸w. Niedaleko granicy. To by wyja艣nia艂o na­wet, w jaki spos贸b trafi艂 na pla偶臋 tej p贸艂nocnej wyspy. Ludzie mieszkaj膮cy na wybrze偶ach fiord贸w byli tak偶e rybakami. Mo­rze stanowi艂o cz膮stk臋 ich 偶ycia. Nie by艂o im obce.

Jej imi臋 - to jedno jedyne s艂owo - to okre艣li艂o obszar je­go poszukiwa艅. Ten obszar by艂 wci膮偶 nieogarniony, ale Kal­le poczu艂, 偶e poczyni艂 wyra藕ne post臋py. Wkr贸tce b臋dzie m贸g艂 przyst膮pi膰 do rzeczy. Jego marzenie, jedyne marzenie, kt贸re mia艂 opr贸cz tego, kt贸re uzna艂 za prawie niemo偶liwe do spe艂nienia, spe艂ni艂o si臋 w spos贸b, kt贸ry wci膮偶 wydawa艂 mu si臋 niepoj臋ty. Kalle nie potrafi艂 uwierzy膰 w swe bogac­two. W ka偶dym razie nie w to niezmierne bogactwo, kt贸re w艂a艣nie przypad艂o mu w udziale. Jego spojrzenie na 艣wiat sta艂o si臋 jednak znacznie bardziej optymistyczne po tym niezwyk艂ym odkryciu. Skoro to si臋 spe艂ni艂o, mo偶liwe jest prawie wszystko. Odnajdzie siebie. Swoj膮 przesz艂o艣膰. I ko­biet臋 o imieniu Raija. By艂 wci膮偶 cz艂owiekiem, kt贸ry szuka. Szuka swego innego, swego prawdziwego ja.

Kalle mia艂 ju偶 niewiele jedzenia. Mi臋so i ryby potrafi艂 za­wsze jako艣 zdoby膰, poza tym doko艂a ros艂y jadalne zio艂a. Bra­kowa艂o mu jednak chleba, zosta艂o ju偶 bardzo niewiele z zapa­s贸w, kt贸re Catharina przygotowa艂a mu w ubieg艂ym miesi膮cu. Czasami radzi艂 sobie sam. Gdy nie by艂o Cathariny, musia艂 za­gl膮da膰 do ludzkich osad. Cho膰 jeszcze do tego nie dojrza艂. Te­raz pomy艣la艂 o niej z wyrzutami sumienia. Tak samo jak o Jen­ny. Jego usprawiedliwienia by艂y coraz bardziej 偶a艂osne. 呕ywi艂 wzgl臋dem obu tych kobiet pewne uczucia. Czu艂 co艣 w dal­szym ci膮gu. Ale obraz tamtej kobiety, Raiji, umniejsza艂 stopniowo ich znaczenie. Obie pogr膮偶a艂y si臋 z wolna w g臋stej jak kasza mgle. Tylko Raija pozosta艂a, cho膰 nie potrafi艂 dojrze膰 nic poza twarz膮. Posta膰 i ca艂a reszta wci膮偶 kry艂y si臋 za zas艂o­n膮. A on nie m贸g艂 zajrze膰 za t臋 zas艂on臋. Na razie nie.

Wszystkie te my艣li nie dr臋czy艂y go tak bardzo, gdy mia艂 co艣 do zrobienia. Kalle pozwoli艂 sobie na odrobin臋 snu, ukrywszy wprz贸dy dobrze pierwsze, magiczne metalowe bry艂eczki. 呕aden przypadkowy w臋drowiec nie powinien go zdemaskowa膰. Kalle zasn膮艂 z workiem pod g艂ow膮 i z wy­ostrzonymi zmys艂ami, got贸w w ka偶dej chwili broni膰 skar­bu, kt贸ry tak nieoczekiwanie przypad艂 mu w udziale. Po r贸wninie kr臋ci艂o si臋 wielu podobnych mu poszukiwaczy szcz臋艣cia. P贸艂nocna kraina nie mia艂a chyba kresu. Dlatego mo偶na by艂o w臋drowa膰 po pustkowiu, nie spotykaj膮c niko­go. Dlatego taki skarb m贸g艂 le偶e膰 w ukryciu przez ca艂e ty­si膮clecie, by zdradzi膰 swe istnienie w b艂ysku s艂o艅ca komu艣, kto mo偶e wcale nie jest tego wart.

Obudziwszy si臋 o zmierzchu, Kalle przygotowa艂 sobie por­cj臋 suszonego mi臋sa i co艣 w rodzaju herbaty z li艣ci 偶urawiny. To rozgrza艂o jego zmarzni臋te cia艂o - uwi臋zione pomi臋dzy dwoma wymiarami, pomi臋dzy zamkni臋t膮 przesz艂o艣ci膮 i nie­znan膮 przysz艂o艣ci膮, odci臋te od mo偶liwo艣ci korzystania z uro­k贸w tera藕niejszo艣ci.

Kalle stan膮艂 nad kraw臋dzi膮 wodospadu. Czu艂 si臋 jak kr贸l. Wspi膮艂 si臋 po to, by utrwali膰 obraz tego miejsca w pami臋ci. Wspi膮艂 si臋, cho膰 strach d艂awi艂 mu gard艂o. Wola艂 nawet nie rozgl膮da膰 si臋 po okolicy w obawie, 偶e gdzie艣 w pobli偶u kr臋­c膮 si臋 jacy艣 ludzie. Nie chcia艂, by kto艣 go zauwa偶y艂. To by­艂o jego kr贸lestwo. To by艂o jego szcz臋艣cie. Nie mia艂 zamiaru z nikim si臋 tym dzieli膰. Nie chcia艂, by ktokolwiek go zasko­czy艂, gdy b臋dzie wydobywa艂 z wn臋trza czarnej g贸ry to, co nale偶a艂o ju偶 do niego.

Wiecz贸r zg臋stnia艂 jeszcze bardziej. Sk膮pa艂 wszystko w s艂abej, 艂agodnej po艣wiacie, po艣wiacie prawie niezauwa偶al­nej. Ledwo wyczuwalnej. Leciutki, niebieskawy cie艅 towarzyszy艂 nieco ch艂odniejszemu powiewowi powietrza. Cie艅 nieokre艣lony jak barwa uczucia.

Nic si臋 nie rusza艂o. Nic nie wskazywa艂o na obecno艣膰 lu­dzi. Kalle odczeka艂 jeszcze par臋 minut, lustruj膮c przestrze艅, kt贸rej s艂o艅ce przygl膮da艂o si臋 przez ca艂y dzie艅.

Nikogo.

Nikt mu nie odbierze tego, co do niego nale偶y.

Usta Kallego zawsze mia艂y dziewcz臋cy kszta艂t. Jego mi臋k­kie wargi zdradza艂y pewn膮 niedojrza艂o艣膰 - to si臋 nie zmie­ni艂o. U艣miech pozosta艂 naiwny. Policzki zeszczupla艂y, ale Karl wci膮偶 wygl膮da艂 raczej na wyro艣ni臋tego ch艂opca ni偶 na m臋偶czyzn臋. Odgarn膮艂 grzywk臋 z czo艂a. W ka偶dym rysie je­go twarzy odbija艂 si臋 entuzjazm. W jego g艂owie pojawi艂a si臋 zapomniana na po艂y melodia. Zacz膮艂 j膮 gwizda膰 podczas wspinaczki. Jeszcze jeden fragment uk艂adanki trafi艂 na w艂a­艣ciwe miejsce, chocia偶 Kalle tego nie odnotowa艂. Zn贸w od­gi膮艂 ga艂臋zie wierzbiny i wczo艂ga艂 si臋 do wn臋trza g贸ry. Jedy­nym narz臋dziem, kt贸rym m贸g艂 sobie troch臋 pom贸c, by艂 n贸偶.

Wcale nie s膮dzi艂, 偶e zdobywanie skarb贸w b臋dzie zabaw膮.

Wystarczy艂a ta jedna noc, by zrozumia艂, 偶e pr贸by wydrapania z艂ota za pomoc膮 no偶a spe艂zn膮 na niczym. Przyda艂yby si臋 inne narz臋dzia: graca, 艂opata... Nie potrafi艂 ich jednak sam zrobi膰. Od艂amki, kt贸re uda艂o mu si臋 od艂upa膰, by艂y osadzo­ne tak lu藕no, 偶e nawet dziecko bez. k艂opotu by je wydoby­艂o. Ca艂a reszta tkwi艂a w skale niczym 偶y艂y, ich nie da si臋 wy­szarpn膮膰 go艂ymi r臋kami. Wszystko, co mu si臋 uda艂o zdoby膰, m贸g艂 z powodzeniem zabra膰 ze sob膮. Przyda mu si臋 to przy handlu wymiennym. Potrzebuje przecie偶 wi臋cej narz臋dzi.

Kalle wydosta艂 si臋 z groty. Wej艣cie by艂o ciasne. Wierzbi­na kry艂a je doskonale. Pieczara by艂a naprawd臋 trudno do­st臋pna: nawet kto艣, kto by j膮 zauwa偶y艂, nie mia艂by chyba ochoty jej penetrowa膰. Tylko te b艂yski wszystko zdradza艂y. Kalle my艣la艂 nad tym, grzej膮c sobie d艂onie nad ogniskiem. W sk贸rzanym worku, kt贸ry le偶a艂 u jego st贸p, kry艂 si臋 spo­ry maj膮tek. Nigdy w 偶yciu nie posiada艂 a偶 tyle.

On zauwa偶y艂 te b艂yski. R贸wnie dobrze m贸g艂by je zauwa­偶y膰 kto艣 inny. Kto艣 inny m贸g艂 r贸wnie偶 si臋 domy艣li膰, co one oznaczaj膮. Nie by艂o to wielce prawdopodobne, ale mo偶liwe. Zdaniem Kallego w tej sprawie liczy艂 si臋 nawet cie艅 praw­dopodobie艅stwa. Jego przysz艂o艣膰 zale偶a艂a od bezpiecze艅­stwa tej groty. Nie wolno zmarnotrawi膰 czego艣, co mo偶e odmieni膰 cz艂owiekowi 偶ycie.

Zanim zasn膮艂, wiedzia艂 ju偶, co nale偶y zrobi膰. Bez waha­nia przyst膮pi艂 do realizacji swego planu. Zawin膮艂 koszul臋, tak 偶e utworzy艂o si臋 co艣 w rodzaju wielkiej kieszeni, nasy­pa艂 tam popio艂u i przeni贸s艂 go do pieczary. Po艣r贸d nocnej ciszy pomaza艂 popio艂em ka偶dy z艂ocisty fragment ska艂y. Na pocz膮tku obawia艂 si臋 troch臋 poparze艅, ale cho膰 jakie艣 zab艂膮­kane iskry przepali艂y koszul臋 i dotar艂y do sk贸ry, to nie uczy­ni艂y wiele szkody. Kalle by艂 wci膮偶 ca艂y i zdr贸w, tyle tylko 偶e uczerni艂 si臋 a偶 po 艂okcie. Wcale si臋 tym nie przej膮艂. Jego skarb by艂 teraz bezpieczny i przemy艣lnie skryty przed wzro­kiem przypadkowych poszukiwaczy przyg贸d. Takich jak on sam. M贸g艂 ju偶 zasn膮膰 spokojnie.

Ksi臋偶yc by艂 w pe艂ni. Zdaje si臋, 偶e tym razem rozczaruj臋 Catharin臋, pomy艣la艂. Zna艂 j膮 dobrze. Przychodzi艂a cz臋sto nieco wcze艣niej. O dzie艅 albo o dwa. Co艣 mu m贸wi艂o, 偶e sta艂 si臋 dla niej kim艣 wa偶nym. Traktowa艂a go jak cz膮stk臋 w艂asnego 偶ycia, jego za艣 na sam膮 my艣l o tym ogarnia艂 strach. T臋skni艂 za roz­mow膮 z Catharin膮. A jednocze艣nie martwi艂 si臋. Pewno艣膰, 偶e gdzie艣 na 艣wiecie jest jego kobieta, pogorszy艂a spraw臋.

Da膰 sobie spok贸j z Catharin膮 - nie, to nie wchodzi艂o w ra­chub臋. Fakt, i偶 zrodzi艂o si臋 pomi臋dzy nimi co艣 wi臋cej ni偶 przyja藕艅, co do kt贸rej si臋 um贸wili na pocz膮tku, nie oznacza艂 wcale, 偶e Catharin膮 sta艂a si臋 gorsz膮 przyjaci贸艂k膮. Wr臋cz prze­ciwnie. Teraz by艂aby gotowa umrze膰 za niego. By艂a nitk膮 wi膮­偶膮c膮 go z lud藕mi. Z cz艂onkami spo艂eczno艣ci, kt贸rych wola艂 jeszcze nie spotyka膰. Catharin膮 powinna pom贸c mu zdoby膰 to, czego potrzebuje. Tylko czy w ten spos贸b jej nie wyko­rzysta, czy nie wykorzysta jej uczu膰? Kalle pr贸bowa艂 przyciszy膰 troch臋 swe przeczulone sumienie, m贸wi膮c sobie, 偶e prze­cie偶 sowicie j膮 za to wynagrodzi. A zreszt膮 nie b臋dzie od niej 偶膮da艂 nic za darmo. Teraz b臋dzie m贸g艂 jej zap艂aci膰.

Przypadkiem natkn臋li si臋 na t臋 darniow膮 chat臋. Ostatniego wieczoru. Nast臋pnego dnia Catharina mia艂a wyruszy膰 do wsi, by znale藕膰 tam odrobin臋 bezpiecze艅stwa. Kalle wci膮偶 pami臋­ta艂 bolesne uczucia, kt贸re go w贸wczas ogarn臋艂y. Oboje s膮dzi­li, 偶e 偶egnaj膮 si臋 na zawsze. Gdy ta prymitywna i bez w膮tpie­nia nie zamieszkana chata stan臋艂a na ich drodze, poczuli, 偶e to odpowied藕 na ich ciche modlitwy. Wtedy posiad艂 Catharin臋 po raz pierwszy. Kalle nie potrafi艂 teraz powiedzie膰, co sprawi艂o, 偶e znale藕li si臋 w swoich obj臋ciach. Ze wzgl臋du na ni膮 wola艂 nie nazywa膰 tego w 偶aden spos贸b. Wola艂 tego nie analizowa膰. Od tamtej pory, podczas ka偶dych odwiedzin w chacie, poprawia艂 t臋 budowl臋. Zgromadzi艂 troch臋 torfu i za­艂ata艂 dziury, wy艣cieli艂 pod艂og臋 wrzosem i pachn膮cymi ga艂膮z­kami wierzbiny. Sk贸ry nale偶膮ce do Cathariny musieli zosta­wi膰 gdzie艣 po drodze. By艂y zbyt ci臋偶kie, 偶eby je wlec ze sob膮.

Chata sta艂a si臋 miejscem ich spotka艅. Miejscem wolno艣ci. Sta艂ym punktem w 偶yciu ka偶dego z nich. Kalle mia艂 poza tym tylko pustkowie. Bezkresnemu pustkowiu czego艣 jed­nak brakowa艂o - tego, czego smak znajdowa艂 w chacie. Catharina mia艂a swoje 偶ycie. Co艣 go zak艂u艂o, gdy poinformo­wa艂a go o swych zamiarach. To bolesne uczucie powraca艂o za ka偶dym razem, gdy Catharina opowiada艂a o swym 偶yciu s艂u偶膮cej. Kalle wiedzia艂 przecie偶 dobrze, 偶e ta kobieta nie urodzi艂a si臋 po to, by szorowa膰 pod艂ogi i gotowa膰 u jakiego艣 niewydarzonego urz臋dniczyny i jego leniwej 偶ony. Catharina uspokaja艂a go. Cz艂owiek nie naje si臋 przecie偶 oburzeniem. A ona chce prze偶y膰. I osi膮gnie to w domu w贸jta. Przez te wszystkie lata dozna艂a tylu upokorze艅, 偶e nowa sytuacja wy­dawa艂a si臋 jej nieomal偶e rajem. Kalle wiedzia艂, 偶e Catharina k艂amie. Wcale nie lubi艂a 偶y膰 w zale偶no艣ci od innych. Nie­ch臋tnie zgina艂a kark. Kalle pragn膮艂 wyzwoli膰 j膮 z tego. Teraz dysponowa艂 艣rodkami, kt贸re pozwol膮 mu j膮 wykupi膰.

Cieszy艂 si臋 na my艣l, 偶e j膮 ujrzy. Wiedzia艂, 偶e chata, kt贸­ra dla nich obojga by艂a prawie domem, le偶y nieopodal. Wo­rek by艂 ci臋偶ki od kamieni...

Kalle za艣mia艂 si臋 sam do siebie i do swych my艣li, kt贸re doda艂y mu si艂. W ci膮gu ostatnich dw贸ch dni jad艂 niewiele. Nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e Catharina czeka ju偶 na niego ze wszystkim, czego mu brakowa艂o w ci膮gu minionego miesi膮ca. Teraz mia艂 jeszcze wi臋cej po­wod贸w, by si臋 spieszy膰. Poderwa艂 si臋 wi臋c do biegu.

Szczeg贸lne po艂o偶enie chaty sprawia艂o, 偶e cz艂owiek zauwa­偶a艂 j膮 w ostatniej chwili. Nikt by jej nie znalaz艂, je艣li by nie wiedzia艂, gdzie szuka膰. Kallemu jednak znalezienie drogi nie sprawia艂o trudno艣ci. Nigdy nie mia艂 z tym szczeg贸lnych pro­blem贸w, a ostatnimi czasy zmys艂 orientacji wyra藕nie mu si臋 wyostrzy艂. Mo偶e dlatego, 偶e dopiero niedawno zosta艂 wysta­wiony na pr贸b臋. Wydawa艂o mu si臋, 偶e nigdy przedtem nie musia艂 si臋 porusza膰 w tak rozleg艂ym nieznanym terenie.

Nad chat膮 leniwie unosi艂 si臋 dym. W膮ska smu偶ka dymu, kt贸rej prawie nie by艂o wida膰 z wi臋kszej odleg艂o艣ci.

Kalle zatrzyma艂 si臋 i przeczesa艂 w艂osy palcami. Wyg艂adzi艂 ubranie, cho膰 nie na wiele si臋 to zda艂o. Za ka偶dym razem prze偶ywa艂 to samo: by艂 nieprawdopodobnie onie艣mielony. Catharina by艂a wszak obyta ze 艣wiatem, ca艂ymi tygodniami przebywa艂a w艣r贸d ludzi. I cho膰 nie znaczy艂a dla Kallego a偶 tyle, ile by znaczy膰 pragn臋艂a, to nie m贸g艂 艣cierpie膰 my艣li, 偶e mog艂aby uzna膰, 偶e jest beznadziejny, 偶e mog艂aby spotka膰 w wiosce kogo艣, kto bardziej by j膮 poci膮ga艂.

Stosunek Kallego do Cathariny by艂 bardzo szczeg贸lny. Stanowi艂a wszak jedyne ogniwo, wi膮偶膮ce go ze spo艂ecze艅­stwem.

Przy niewielkim 藕r贸de艂ku, kt贸re p艂yn臋艂o nieopodal, m贸g艂 poprawi膰 sw贸j wygl膮d. Strawi艂 tam nieco wi臋cej czasu, ni偶 by艂o trzeba. Czyni艂 to z niek艂aman膮 rado艣ci膮. Tym razem przyni贸s艂 jej naprawd臋 dobre nowiny. Ale post贸j ko艂o 藕r贸de艂ka by艂 nieodzowny. Przeszed艂 ju偶 do tradycji. Kalle mu­sia艂 si臋 tam zatrzyma膰. Nie m贸g艂 tak zwyczajnie wej艣膰 do cha­ty. Z艂ama艂by w ten spos贸b zasady gry. Nie wspomina艂 o tym przyjaci贸艂ce, ale wydawa艂o mu si臋, 偶e ona i tak go rozumie. Catharina potrafi艂a wczu膰 si臋 w sytuacj臋 drugiego cz艂owieka. Kalle wiedzia艂, 偶e przyjaci贸艂ka za ka偶dym razem go wygl膮da. Widzia艂a wi臋c, 偶e ju偶 si臋 zbli偶a, ale nie odbiera艂a mu tych pa­ru minut. Nigdy te偶 ani jednym s艂owem nie skomentowa艂a jego zachowania. To r贸wnie偶 mu si臋 w niej podoba艂o.

Gdyby Kalle m贸g艂 wybiera膰, gdyby od niego zale偶a艂a te­go rodzaju decyzja... W贸wczas chyba zdecydowa艂by si臋 j膮 pokocha膰. Ona tego pragn臋艂a. Nie usz艂o jego uwagi spojrze­nie Cathariny, w kt贸rym by艂o co艣 wi臋cej ni偶 przyja藕艅. Wspomnienie tego spojrzenia utrudnia艂o mu odej艣cie od 藕r贸de艂ka i p贸j艣cie ku niej.

Tym razem b臋dzie musia艂 powiedzie膰 jej r贸wnie偶, 偶e mrok skrywaj膮cy jego przesz艂o艣膰 rozproszy艂 si臋 nieco. Catharina nie b臋dzie szcz臋艣liwa z tego powodu. Kalle u艣miech­n膮艂 si臋 do swego w艂asnego, nieco rozmytego odbicia w l艣ni膮­cej wodzie. Catharina otoczy go ramionami i b臋dzie udawa­艂a rado艣膰. Dla niego.

A on spojrzy na ni膮, zobaczy jej umykaj膮ce spojrzenie i b臋­dzie wiedzia艂, 偶e Catharina p艂acze w g艂臋bi duszy. Nad sob膮.

Co艣 stanie pomi臋dzy nimi. Co艣, co by艂o tam przez ca艂y czas, ale dopiero teraz zacz臋艂o przybiera膰 jaki艣 kszta艂t, ja­kie艣 kontury. Twarz. Kalle m贸g艂 sobie m贸wi膰, 偶e Catharina jest przecie偶 doros艂a. 呕e wie o nim wszystko. 呕e nigdy jej do niczego nie zmusza艂. Rzuci艂a mu si臋 w ramiona z szero­ko otwartymi oczami, zrobi艂a to z w艂asnej, nieprzymuszo­nej woli. Pierwszy krok nale偶a艂 do niej...

Ale ty zbyt ochoczo przyj膮艂e艣 jej inicjatyw臋, zaatakowa­艂a go zdradziecka my艣l. Kalle wiedzia艂, 偶e to prawda. Poci膮­ga艂a go od pierwszej chwili. Oczywi艣cie zamierza艂 zachowa膰 si臋 pow艣ci膮gliwie. Nie planowa艂 zosta膰 kim艣 wi臋cej ni偶 przy­jacielem tej kobiety. Uwa偶a艂 si臋 za cz艂owieka szlachetnego i postanowi艂, 偶e b臋dzie kim艣 innym ni偶 wszyscy m臋偶czy藕­ni, kt贸rzy jej po偶膮dali i nigdy nic dla niej nie znaczyli. Mia艂 by膰 tym jedynym m臋偶czyzn膮, kt贸ry potrafi艂 zaproponowa膰 jej czyst膮 przyja藕艅.

A jednak znalaz艂 si臋 w jej ramionach. Nawet teraz, gdy ju偶 wiedzia艂, 偶e jego przesz艂o艣膰 nale偶y do jakiej艣 kobiety, ru­mieni艂 si臋 na sam膮 my艣l o Catharinie.

Postanowi艂, 偶e najpierw opowie jej o z艂ocie. Od razu. Oboje b臋d膮 si臋 z tego cieszy膰. Chcia艂 ujrze膰 jej rado艣膰. O tej drugiej sprawie nie napomknie za艣 ani s艂owem a偶 do chwi­li poprzedzaj膮cej odej艣cie przyjaci贸艂ki. Wola艂 bowiem nie ogl膮da膰 wyrazu 偶alu na jej twarzy. By艂a mu zbyt droga. Cze­ka艂a na co艣 zupe艂nie innego. Na niego. Na kochanka.

Kalle nie zamierza艂 niweczy膰 jej nadziei, m贸wi膮c od ra­zu, 偶e nale偶y ju偶 do innej kobiety. 呕e przypomnia艂 sobie in­n膮 twarz i 偶e zakocha艂 si臋 w tym wspomnieniu. Catharina by艂a cz艂owiekiem z krwi i ko艣ci. Czym艣 wi臋cej ni偶 jego sen czy marzenie. Kalle wiedzia艂 doskonale, 偶e ta druga jest na razie tylko snem. Snem, w kt贸ry mo偶na g艂臋boko wierzy膰. Za kt贸rym mo偶na si臋 skry膰...

Kalle podni贸s艂 si臋 gwa艂townie. Chcia艂 odegna膰 od siebie te my艣li. Ona nie jest 偶adn膮 fantazj膮. Nie mo偶e by膰 tylko marzeniem. Nie. Jej obraz jest zbyt 偶ywy, pe艂en szczeg贸艂贸w. Kalle nie m贸g艂 znie艣膰 przypuszczenia, 偶e to nie jest realna kobieta.

Ona gdzie艣 jest. By艂a. By艂a jego kobiet膮. Jego Raij膮. Kalle potrzebowa艂 pewno艣ci. Sens jego 偶ycia zale偶a艂 od tego, czy zdo艂a j膮 odnale藕膰. Ona mog艂aby sprawi膰, 偶e zn贸w b臋dzie pe艂­nym cz艂owiekiem. Bo na razie jest nim tylko na po艂y.

Sze艣膰 dni. Min臋艂o ju偶 sze艣膰 dni od chwili, gdy Trine zo­stawi艂a j膮 w tej chacie. Raija skrupulatnie liczy艂a. Codzien­nie, gdy s艂o艅ce chyli艂o si臋 ku zachodowi, patrzy艂a w stron臋 p贸艂nocy. Oczy niespokojnie spogl膮da艂y w kierunku, w kt贸­rym posz艂a s艂u偶膮ca. Ka偶da noc przynosi艂a Raiji rozczarowanie. Trine najprawdopodobniej nie mog艂a si臋 stamt膮d wydo­sta膰. 艢wiadczy艂o to jednocze艣nie o czym艣 innym. Dziewczy­na nie chcia艂a z pewno艣ci膮 naprowadzi膰 nikogo na jej trop. Raija nie wierzy艂a, 偶e s艂u偶膮ca post臋powa艂a tak tylko ze wzgl臋du na zachowanie Olego.

Chodzi艂o bez w膮tpienia o tego zabitego cz艂owieka. O szwedzkiego duchownego. Trine przypuszcza艂a, 偶e to ona go zabi艂a. Skoro za艣 nie odwa偶y艂a si臋 tu przyj艣膰, to zapew­ne wszyscy inni byli tego samego zdania.

Ciarki przeszywa艂y Raij臋, gdy o tym my艣la艂a. Nie ma po­wrotu do Alty. Je艣li pad艂y na ni膮 podejrzenia, Ole nie zdo­艂a jej obroni膰.

Zreszt膮 w Alcie nie mia艂a nic do roboty. Wiedzia艂a, 偶e wype艂ni艂a swoje zadanie. Nic jej tam ju偶 nie trzyma艂o. Zo­sta艂a uwolniona od swego pos艂annictwa. Tajemnicza si艂a, kt贸ra w niej mieszka艂a, znikn臋艂a. Teraz by艂a jedynie Raij膮 Alatalo. Niczym wi臋cej. Gdyby Reijo zjawi艂 si臋 teraz, gdy­by stan膮艂 przed ni膮 i b艂aga艂 j膮 swym roziskrzonym, zielo­nym spojrzeniem i wyci膮gni臋tymi d艂o艅mi, nic by jej nie po­wstrzyma艂o. Nie waha艂aby si臋 uciec. Pewno艣膰, 偶e Ole b臋dzie jej szuka艂, nie wystraszy艂aby jej. I tak nie zazna ju偶 spoko­ju. Nie mo偶e wr贸ci膰 do Alty. Nie zdo艂a uwolni膰 si臋 od po­dejrze艅. Nie potrafi przecie偶 wyzwoli膰 si臋 ze swych w艂a­snych w膮tpliwo艣ci. Musi po prostu nauczy膰 si臋 z nimi 偶y膰.

Jedzenie sko艅czy艂o si臋 ju偶 dawno temu. Ale Raija, kt贸ra ros艂a z g艂odem za pan brat, potrafi艂a si臋 z tym pogodzi膰. Na­uczy艂a si臋 sobie radzi膰. Dla obcych przyroda jest zapewne nie艂askawa. Obcy cz艂owiek m贸g艂by umrze膰 z g艂odu nawet w naj­bogatszej spi偶arni. Raija nie siedzia艂a z za艂o偶onymi r臋kami przez te sze艣膰 dni. 殴le znios艂a bezruch, na kt贸ry by艂a skaza­na pierwszego dnia i pierwszej nocy. Cho膰 nie mia艂a innego wyj艣cia. Nie by艂a w stanie si臋 rusza膰. Poturbowane cia艂o bo­la艂o przy ka偶dym ruchu. Mi臋艣nie ucierpia艂y swoje podczas d艂ugiej drogi ze wsi. Raija potrzebowa艂a odpoczynku. Jednak w膮tpliwo艣ci i k艂臋bi膮ce si臋 my艣li nie dawa艂y jej spokoju. Tamta doba by艂a prawdziwym, nieprzerwanym koszmarem.

Sny i wyobra偶enia, fakty i fantazja kr膮偶y艂y wok贸艂 jej zn臋­kanej g艂owy. Jak wir, kt贸ry wci膮ga艂 j膮 coraz g艂臋biej i g艂臋biej... A偶 przesta艂a odr贸偶nia膰 wyobra偶enia od rzeczywisto艣ci.

Gdy tylko zdo艂a艂a podnie艣膰 si臋 o w艂asnych si艂ach, wy­mkn臋艂a si臋 z chaty, by stan膮膰 pod otwartym, bezkresnym nie­bem. Godzinami w艂贸czy艂a si臋 wok贸艂 chaty. By艂o to co艣 w ro­dzaju duchowego i cielesnego oczyszczenia. Raija zmusza艂a si臋 do skupienia na czym艣 innym. Do zajmowania my艣li czym艣 innym ni偶 to, co prze偶y艂a. Czym艣 innym ni偶 ostatnia doba sp臋dzona w Alcie. Czym艣 innym ni偶 krwawa plama w ogrodzie tu偶 ko艂o miejsca, kt贸re przez pewien czas nazy­wa艂a domem. W 偶aden spos贸b nie potrafi艂a odpowiedzie膰 na pytanie, czy to naprawd臋 za jej spraw膮 powsta艂a ta plama.

Nie mia艂a poj臋cia, czyja r臋ka trzyma艂a w贸wczas n贸偶.

Przechadzki po okolicy przywr贸ci艂y rumie艅ce na jej po­liczkach. Na jej ciele wci膮偶 widnia艂y 艣lady przeprawy z Olem. Twarz mieni艂a si臋 wszelkimi odcieniami 偶贸艂ci i fio­letu, ale opuchlizna znikn臋艂a. Cia艂o w ka偶dym razie funk­cjonowa艂o jako tako. Raija zdo艂a艂a te偶 zdoby膰 po偶ywienie. Na dobre jej wysz艂y lata sp臋dzone na wschodzie z Mikkalem i jego rodzin膮. Raija wiedzia艂a doskonale, co nadaje si臋 do jedzenia. Natura zwyk艂a pomaga膰 tym, kt贸rzy maj膮 oczy szeroko otwarte i do艣膰 rozumu, by przyj膮膰 ofert臋 przyrody.

Jadalne ro艣liny, czarne jagody i moroszki, pardwy 艣niegu艂ki... Raija nie bawi艂a si臋 w sentymenty. Zak艂ada艂a sid艂a, bo nie mia艂a innego wyj艣cia. Nie lubi艂a zabija膰, ale by艂oby przecie偶 wielkim nieporozumieniem patrze膰, jak jedzenie sobie odfruwa, gdy cz艂owiek jest g艂odny.

Raija szuka艂a jakiej艣 wi臋kszej rzeki albo jeziorka. Ryby urozmaici艂yby jej diet臋, ale jak na razie nie znalaz艂a 偶adnej wody. Zapewne dlatego, 偶e trzyma艂a si臋 wci膮偶 do艣膰 blisko chaty. 艢wiadomo艣膰 tego, 偶e kto艣 jej szuka, nakazywa艂a jej zachowa膰 ostro偶no艣膰. Mimo wszystko.

Ka偶dy dzie艅 przybli偶a艂 j膮 do chwili spotkania z przyjacielem Trine. Z cz艂owiekiem bez twarzy i be偶 imienia, chwa­lonym wszak偶e przez t臋 kobiet臋.

Ze wzgl臋du na niego Raija nie oddala艂a si臋 od chaty. Chcia­艂a zobaczy膰 go, zanim on spostrze偶e j膮. Zna艂a podw艂adnych swego m臋偶a. Nawet ze sporej odleg艂o艣ci by艂aby w stanie od­r贸偶ni膰 ludzi w贸jta od niegro藕nego poszukiwacza przyg贸d.

Gdy ten cz艂owiek wreszcie si臋 pojawi艂, Raija nie by艂a jed­nak przygotowana na spotkanie. Roznieci艂a w艂a艣nie ogie艅 w palenisku. Chat臋 wype艂ni艂a wo艅 jedzenia. Zapach pieczo­nego ptaka. Pardwa br膮zowia艂a z wolna w 偶arze ogniska.

M臋ska posta膰 przes艂oni艂a otw贸r wej艣ciowy i cho膰 in­stynkt podpowiada艂 Raiji, 偶e nie ma si臋 czego ba膰, to s艂owa zamar艂y jej na ustach. Oddycha艂a nier贸wno. Wiedzia艂a, 偶e nie zdo艂a wydoby膰 z siebie 偶adnego d藕wi臋ku. Jej spojrzenie utkwi艂o w tej postaci. Wy艂oni艂y si臋 sk膮d艣 na po艂y zapomnia­ne wspomnienia. Szczup艂a, niewysoka posta膰... szczeg贸lna postawa: szeroko rozstawione nogi, ci臋偶ar cia艂a przeniesio­ny na lew膮 stron臋, kszta艂t g艂owy....

- M贸j Bo偶e! - U艣wiadomi艂a sobie, 偶e si臋 podnosi z miej­sca. Jej r臋ce pow臋drowa艂y ku sercu. Ruszy艂a ku niemu. Po­desz艂a do niego z boku, by 艣wiat艂o dochodz膮ce z zewn膮trz nie mog艂o jej omami膰.

M臋偶czyzna sta艂 nieruchomo i 艣ledzi艂 j膮 wzrokiem. Niepo­j臋te, dziwne zaskoczenie ca艂kiem go sparali偶owa艂o. Oczu ode­rwa膰 nie m贸g艂 od tej zapomnianej twarzy, twarzy skrytej w mroku niepami臋ci przez ca艂y rok jego 偶ycia. Twarzy, kt贸­ra jeszcze niedawno by艂a tylko rozmazanym wyobra偶eniem, wspartym jedynie obco brzmi膮cym imieniem. L臋ka艂 si臋, 偶e ta twarz jest tylko tworem jego fantazji. Przygotowa艂 si臋 na to, 偶e b臋dzie musia艂 po艣wi臋ci膰 ca艂e lata na poszukiwania.

Raija zatrzyma艂a si臋 tak blisko, 偶e jej oddech 艂askota艂 je­go policzki. Niebieskie oczy. Figlarne usta. Mi臋kkie policz­ki. Prosty nos, tak zabawnie zako艅czony. Niewielki podbr贸­dek. Niesforna grzywka, kt贸rej nie da艂o si臋 u艂o偶y膰 nawet po zmoczeniu. Szczeg贸lny odcie艅 blond w艂os贸w...

Pozna艂aby t臋 twarz nawet na ko艅cu 艣wiata. Gdyby nie fakt, 偶e nieboszczyk nie mo偶e przecie偶 w臋drowa膰 po pust­kowiu w charakterze poszukiwacza przyg贸d.

Usta tego m臋偶czyzny poruszy艂y si臋 i u艂o偶y艂y tak samo jak tysi膮c razy przedtem. Niepewnie wypowiedzia艂 jej imi臋:

- Raija?

Ten szept nie nale偶a艂 do nieboszczyka. Raija ju偶 go s艂y­sza艂a.

Z niedowierzaniem musn臋艂a policzek m臋偶czyzny i obj臋­艂a go ramionami. Jego cia艂o sta艂o si臋 mocniejsze i chudsze. By艂 te偶 jakby wy偶szy. Bardziej kanciasty.

Ale 偶ywy.

- My艣la艂am, 偶e nie 偶yjesz - szepn臋艂a. - Wielkie nieba, Kal­le, przecie偶 powiedzieli, 偶e nie 偶yjesz!

8

Gdy min臋艂o osza艂amiaj膮ce zaskoczenie, Raija cofn臋艂a si臋 w g艂膮b chaty. Jej d艂onie zacisn臋艂y si臋 na r臋kach Kallego, kt贸­ry pod膮偶y艂 z wolna za ni膮. Bezwolnie. Poch艂ania艂 j膮 oczami. Raija dojrza艂a w jego spojrzeniu co艣 niepoj臋tego. Jaki艣 ro­dzaj zdziwienia znacznie wi臋kszego ni偶 szok, kt贸ry mog艂o spowodowa膰 to spotkanie.

- Pachnie tu spalenizn膮 - mrukn膮艂 Kalle, budz膮c Raij臋 z transu.

Pu艣ci艂a jego r臋k臋 i zdo艂a艂a uratowa膰 pardw臋, kt贸ra na szcz臋­艣cie nie zd膮偶y艂a si臋 zw臋gli膰. Odetchn臋艂a z ulg膮, mog膮c skon­centrowa膰 si臋 przez par臋 minut na sprawach codziennych. Nie tak wiele kobiet odzyska艂o przecie偶 m臋偶a, kt贸ry by艂 ju偶 mar­twy. No, mo偶e niezupe艂nie martwy, poprawi艂a si臋 Raija. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e jej m膮偶 by艂 najzupe艂niej 偶y­wy przez ca艂y czas, tyle tylko 偶e uznano go za nieboszczyka.

- Pewnie zjad艂by艣 co艣? - zagadn臋艂a, nie patrz膮c na niego. K膮tem oka spostrzeg艂a, 偶e Kalle zrzuca worek z plec贸w.

Potem usiad艂. Niedaleko niej, tak by widzie膰 j膮 przez ca艂y czas. Wszystko to musia艂o by膰 dla niego r贸wnie zadziwiaj膮ce jak i dla niej. Pytania t艂oczy艂y si臋 w jej g艂owie, goni艂y si臋 nawza­jem, a ona nie potrafi艂a sformu艂owa膰 偶adnego z nich. Serce wali艂o jej tak g艂o艣no, 偶e Kalle z pewno艣ci膮 je s艂ysza艂. Co o niej my艣li? Nad czym si臋 zastanawia? Ona s膮dzi艂a, 偶e m膮偶 nie 偶y­je. Kalle nie mo偶e jej o nic oskar偶y膰. Ca艂y rok, kt贸ry up艂yn膮艂 od jego znikni臋cia, sp臋dzi艂a przecie偶 w przekonaniu, 偶e jest wdow膮. Dla niej by艂 martwy. Sk膮d mog艂a wiedzie膰?

Cia艂o Raiji zesztywnia艂o, gotowe do obrony. Ruchy mia艂a szybkie i gwa艂towne. Poda艂a mu pieczyste, nie dziel膮c go. Kalle by艂 z pewno艣ci膮 bardziej g艂odny ni偶 ona. Szok spra­wi艂, 偶e Raija straci艂a apetyt.

Palce, kt贸re od艂amywa艂y ptasie uda, obudzi艂y w niej tyle s艂odko - gorzkich wspomnie艅. By艂o jej 艂atwiej patrze膰 na je­go r臋ce ni偶 na twarz. Wola艂a nie zdradza膰 uczu膰 k艂臋bi膮cych si臋 w jej sercu. Gdyby wiedzia艂a, 偶e on 偶yje, nie zrobi艂aby z pewno艣ci膮 wielu rzeczy. Cho膰 w zasadzie niczego nie 偶a­艂owa艂a. Niczego. Kalle jad艂 w milczeniu, ale Raija przez ca­艂y czas czu艂a na sobie jego spojrzenie.

Dopiero w贸wczas, gdy otar艂 palce o niezbyt czyste spodnie, odezwa艂 si臋:

- To by艂o dobre, Raija. Ptaki, kt贸re sam piek艂em, nigdy nie smakowa艂y mi tak bardzo.

Raija u艣miechn臋艂a si臋 nieznacznie. Rzeczywi艣cie, przy­prawi艂a pieczyste znalezionymi zio艂ami. Kalle obliza艂 usta. Przygryz艂 doln膮 warg臋. Zawsze .tak post臋powa艂, gdy nie wie­dzia艂, co powiedzie膰, gdy nie potrafi艂 znale藕膰 w艂a艣ciwych s艂贸w. Ich spojrzenia si臋 spotka艂y.

- M贸w - u艣miechn臋艂a si臋 Raija, zak艂adaj膮c, 偶e jej m膮偶 czu­je si臋 co najmniej r贸wnie niepewnie jak i ona. Zmieni艂 si臋 - tak samo jak i ona. Podczas minionego roku bywa艂a w nie­z艂ych tarapatach. Mog艂a sobie wyobrazi膰, 偶e i on nie mia艂 przez ten rok 艂atwego 偶ycia. By艂 ch艂opcem, gdy wyje偶d偶a艂, nie藕le zaopatrzony przez 偶on臋. A teraz siedzia艂 ko艂o niej m臋偶czyzna. - Zawsze potrafili艣my przynajmniej szczerze ze sob膮 rozmawia膰 - doda艂a Raija, my艣l膮c z gorycz膮 o tym, na czym opiera艂o si臋 ich ma艂偶e艅stwo.

Kalle wcale si臋 nie u艣miechn膮艂. By艂 艣miertelnie powa偶ny.

- To trudne. Trudniejsze ni偶 ci si臋 wydaje. S膮dzi艂em, 偶e spotkanie z tob膮 mi pomo偶e. 呕e wszystko powr贸ci, gdy tyl­ko ci臋 zobacz臋. Ale nie pomog艂o... - Kalle potrz膮sn膮艂 grzyw­k膮, kt贸ra poja艣nia艂a mu w s艂o艅cu.

Pe艂en zaskoczenia i pyta艅 wyraz oczu Raiji pog艂臋bi艂 po­czucie pora偶ki. Porazi艂 go widok tej twarzy, kt贸ra mieszka艂a gdzie艣 g艂臋boko w jego pami臋ci. Ale mur wcale nie run膮艂. Wznosi艂 si臋 r贸wnie solidny jak przedtem. Kalle ch艂on膮艂 ka偶­dy jej ruch, ka偶de s艂owo, ka偶dy ton jej g艂osu... by艂a co naj­mniej r贸wnie pi臋kna jak posta膰 z jego wyobra藕ni, co naj­mniej r贸wnie poci膮gaj膮ca. Ale Kalle nie mia艂 poj臋cia, kim jest dla niego ta kobieta. Nie wiedzia艂, kim ona jest. Nie zna艂 jej.

Przem贸wi艂 ochryp艂ym g艂osem:

- Ja nie wiem, kim jestem, Raija. Nie si臋gam pami臋ci膮 da­lej ni偶 do minionego lata. Wszystko inne to czarna otch艂a艅. Nie wiem, kim ty jeste艣. Straci艂em swoj膮 przesz艂o艣膰....

- Ale znasz moje imi臋? - Raija patrzy艂a na niego z os艂u­pieniem. - Pami臋tasz, jak si臋 nazywam?

Na jego twarzy pojawi艂 si臋 dobrze znany, przelotny u艣mieszek Kallego Elvejorda.

- Twoje imi臋... twoja twarz... wszystko to si臋 pojawi艂o sk膮d艣 w mojej g艂owie. Par臋 dni temu. I nic wi臋cej. Wiem, 偶e mam na imi臋 Karl. Ale ca艂a reszta... - tu roz艂o偶y艂 bezradnie r臋ce - to ciemno艣膰.

- Wielkie nieba - mrukn臋艂a Raija. Wystarczy艂o spojrze膰 na Kallego, 偶eby si臋 przekona膰, 偶e m贸wi prawd臋. To nie­obecne spojrzenie, jaka艣 przes艂ona gdzie艣 w g艂臋bi tak dobrze znanych niebieskich oczu - wszystko to mia艂o wi臋c swoje wyt艂umaczenie. Wszystko mia艂o jakie艣 wyt艂umaczenie.

Kalle nic nie pami臋ta艂.

Raija prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i zamkn臋艂a oczy. Pr贸bowa艂a to ja­ko艣 przetrawi膰. Kalle 偶yje. Jest tym samym cz艂owiekiem, kt贸rego po艣lubi艂a niemal w dzieci艅stwie. Prze偶yli razem wiele rado艣ci i smutk贸w. Zadali sobie wiele cierpie艅, nie raz si臋 pok艂贸cili. Ale brak pami臋ci nie jest chyba b艂ogos艂awie艅­stwem. Raija wiele razy marzy艂a, by zapomnie膰 o wszyst­kim, co z艂e i co utrudnia 偶ycie. O wszystkim, czego nie mo­g艂a zdoby膰, niezale偶nie od tego, jak bardzo pragn臋艂a. Ale za­pomnienie wcale nie 艂agodzi cierpienia.

Los z niej zadrwi艂. Zadrwi艂 te偶 z niego. Igra艂 z nimi przez okr膮g艂y, pechowy rok. Ten sam los sprawi艂, 偶e teraz zn贸w si臋 spotkali. Prawdziwa z艂o艣liwo艣膰 losu. 呕adne z nich nie by­艂o ju偶 samo.

- Jeste艣 moim m臋偶em - powiedzia艂a Raija zdecydowanym tonem. Musia艂a zaczerpn膮膰 sporo powietrza, by g艂os jej nie zadr偶a艂. - Nazywasz si臋 Karl Kristiansen Elvejord. A ja je­stem twoj膮 偶on膮. M贸wili, 偶e mia艂e艣 wypadek podczas po艂o­w贸w w Finnmarku. 艁贸d藕 zaton臋艂a. M贸wili, 偶e uton膮艂e艣. My­艣la艂am, 偶e nie 偶yjesz...

Tym razem westchn膮艂 Kalle. Twarze Jenny i Cathariny przemkn臋艂y przez jego wyobra藕ni臋. A wi臋c to by艂a prze­szkoda, kt贸r膮 z tak膮 艂atwo艣ci膮 przeoczy艂. Ci膮gn臋艂o go ku tamtym kobietom. B臋dzie nawet mia艂 dziecko z Jenny. A przecie偶 przez ca艂y czas by艂 偶onaty...

- Morze wyrzuci艂o mnie na brzeg - wyja艣ni艂 niskim g艂o­sem, nie patrz膮c na Raij臋. - Na zamieszkanej wyspie. Ludzie mnie znale藕li i odratowali. Bez nich z pewno艣ci膮 bym umar艂. - Twarz Kallego nie zdradza艂a 偶adnych uczu膰. Nie chcia艂 m贸­wi膰 o tym, kto go znalaz艂, kto go piel臋gnowa艂... - Powiedzia­艂em, jak si臋 nazywam, gdy mnie o to zapytali, ale nic wi臋cej nie pami臋ta艂em. - Prze艂kn膮艂 艣lin臋 i odchrz膮kn膮艂, zanim pod­j膮艂 w膮tek: - Wczesnym latem odszed艂em stamt膮d. Co艣 ci膮gn臋­艂o mnie w stron臋 sta艂ego l膮du. Daleko od wyspy. Ale nie mo­g艂em sobie nic wi臋cej przypomnie膰, cho膰bym nie wiem jak si臋 stara艂. Nic nie pami臋tam. I nie mam na to wp艂ywu...

- A Trine? - zagadn臋艂a Raija ostro偶nie.

Kalle natychmiast na ni膮 spojrza艂. Szuka艂 艣ladu oskar偶e­nia czy zazdro艣ci. Ale nic takiego nie znalaz艂 - ku swej ra­do艣ci, ale te偶 i rozczarowaniu.

- Spotkali艣my si臋 po prostu, Catharina i ja - powiedzia艂. Jakby si臋 broni艂.

- Catharina? - Raija unios艂a brwi w zadziwieniu. - My nazywali艣my j膮 po prostu Trine...

- My? - Teraz on uni贸s艂 brwi. Raija zacisn臋艂a usta.

- By艂am przekonana, 偶e nie 偶yjesz - powiedzia艂a z naciskiem. - Trine, Catharina, by艂a s艂u偶膮c膮 w domu... w kt贸rym mieszka艂am.

- U w贸jta - uzupe艂ni艂 Kalle pe艂en niedowierzania. - Miesz­ka艂a艣 u w贸jta? Jako kto?

Trudno by艂o rozpozna膰 jej g艂os, gdy odpowiada艂a:

- Jako jego 偶ona.

Po paru minutach dr臋cz膮cej ciszy Kalle odezwa艂 si臋 to­nem, w kt贸rym by艂a nutka rozbawienia:

- Zdawa艂o mi si臋, 偶e twierdzi艂a艣, 偶e jeste艣 moj膮 偶on膮?

- Wszyscy s膮dzili艣my, 偶e nie 偶yjesz - wyja艣ni艂a Raija zdu­szonym g艂osem i skry艂a g艂ow臋 na podci膮gni臋tych kolanach.

- Rozumiesz, Kalle? Dla mnie by艂e艣 martwy!

- Aha. - Kalle zrezygnowa艂 z docieka艅, patrz膮c na jej sku­lone cia艂o przez chwil臋, kt贸ra wydawa艂a mu si臋 wieczno艣ci膮.

- Kochasz go?

Raija zwr贸ci艂a ku niemu wykrzywion膮 twarz.

- Niech mnie B贸g przed tym uchowa. Nigdy w 偶yciu.

- Dlaczego?

- To d艂uga historia. - Teraz by艂a ju偶 w stanie spojrze膰 na niego. - Tyle chcia艂abym ci wyt艂umaczy膰... ale nie teraz. Na wszystko przyjdzie czas. Powiniene艣 wiedzie膰, 偶e sprawy mi臋dzy nami nie zawsze uk艂ada艂y si臋 najlepiej. Byli艣my nie­mal dzie膰mi, gdy wzi臋li艣my 艣lub. Ale bywali艣my szcz臋艣liwi. 艁膮czy艂o nas co艣 w rodzaju mi艂o艣ci...

W g艂osie Raiji pobrzmiewa艂 smutek, ale m贸wi艂a szczerze. W ci膮gu minionego roku zrozumia艂a, 偶e istnieje mn贸stwo ro­dzaj贸w czu艂o艣ci. Mn贸stwo rodzaj贸w mi艂o艣ci. Jej serce potrafi­艂o pomie艣ci膰 niejedn膮 mi艂o艣膰. Cho膰 tylko jeden m臋偶czyzna po­siad艂 jej serce bez reszty. Dla innych zosta艂o co艣 w rodzaju...

- Mamy dziecko, Kalle. - Twarz, kt贸ra znajdowa艂a si臋 tak blisko jego g艂owy, z艂agodnia艂a, a serce Kallego zacz臋艂o bi膰 szybciej. Dziecko... Czy mo偶na zapomnie膰 o dziecku? - Da­艂am mu imi臋 Knut - ci膮gn臋艂a Raija.' - Jest podobny do cie­bie. Nigdy go nie widzia艂e艣. Wiadomo艣膰 o twojej 艣mierci na­desz艂a przed rozwi膮zaniem...

A wi臋c jednak o tym nie zapomnia艂. Nigdy nie wiedzia艂 o dziecku.

- Nie pami臋tasz Mai?

Karl zmarszczy艂 czo艂o, ale nic mu to nie pomog艂o. Tyl­ko obudzone z nag艂a uczucie irytacji zdradza艂o, 偶e to imi臋 co艣 dla niego znaczy.

- To moja c贸rka - Raija u艣miechn臋艂a si臋 nieznacznie. - Uzna­艂e艣 j膮 za swoje dziecko. By艂am w ci膮偶y, gdy si臋 pobierali艣my.

Kalle nie potrafi艂 ukry膰 swego poruszenia:

- Jak膮 kobiet膮 ty jeste艣?

- Kobiet膮, z kt贸r膮 si臋 o偶eni艂e艣 - odpar艂a Raija. - Kobiet膮, kt贸r膮 chcia艂e艣 mie膰, niezale偶nie od tego, ile ci臋 to mia艂o kosztowa膰.

- Gdzie s膮 dzieci?

Raija musia艂a odpowiedzie膰 mu pytaniem, cho膰 wiedzia­艂a, 偶e Kalle nie b臋dzie zna艂 odpowiedzi.

- Pewnie nie pami臋tasz Reijo?

- Jeszcze jeden m臋偶czyzna? - spyta艂 z udr臋k膮 w g艂osie. - Jeszcze jeden, kt贸remu okaza艂a艣 wzgl臋dy?

- Reijo to tw贸j najlepszy przyjaciel. Zaj膮艂 si臋 nami, gdy zosta艂am sama.

- Aha - odpar艂 Kalle sucho. Nie w ten spos贸b wyobra偶a艂 sobie spotkanie z kobiet膮 swego 偶ycia. - Pod ka偶dym wzgl臋­dem, o ile dobrze rozumiem.

Raija milcza艂a.

- Nie s膮dz臋, by ten Reijo by艂 w贸jtem w Alcie - rzuci艂 Kal­le. - Zastanawiam si臋 wi臋c, dlaczego za niego nie wysz艂a艣. Skoro si臋 wami zaopiekowa艂.

- Reijo zosta艂 schwytany przez ludzi w贸jta - opowiada艂a Raija. - W臋drowali艣my w艂a艣nie na p贸艂noc. Nie mieli艣my nic do roboty w Skibotn. Chcieli艣my znale藕膰 co艣 dla siebie. Pod­czas podr贸偶y Reijo zosta艂 oskar偶ony o morderstwo. A by艂 niewinny. Ale tamci potrzebowali koz艂a ofiarnego. Dogada­艂am si臋 wi臋c z cz艂owiekiem, kt贸ry go aresztowa艂. Reijo odzy­ska艂 wolno艣膰, a ja wysz艂am za m膮偶 za tego cz艂owieka. Niedawno zosta艂 w贸jtem w Alcie. A Reijo zabra艂 ze sob膮 dzieci.

- Aha - Kalle nie wiedzia艂, jak zareagowa膰. - Pewnie jed­no z nich by艂o jego dzieckiem?

Ciemne loki Raiji zata艅czy艂y wok贸艂 jej g艂owy.

- Opr贸cz tego... opr贸cz tego, co si臋 zdarzy艂o, zanim si臋 pobrali艣my, nigdy ci臋 nie zdradzi艂am, nigdy za... a偶 do chwi­li, w kt贸rej uzna艂am ci臋 za zmar艂ego.

Raija chcia艂a powiedzie膰: 鈥瀦a twego 偶ycia鈥, ale przecie偶 Kalle przez ca艂y czas by艂 偶ywy. Tylko nieobecny. Ledwo wy­powiedzia艂a te s艂owa, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e k艂amie. By艂 przecie偶 Mikkal. Zar贸wno przed, jak i w trakcie ich ma艂偶e艅­stwa. Ale o nim nie my艣la艂a tak jak o innych. Mikkal by艂 po­艂ow膮 jej duszy. Cz臋艣ci膮 jej samej.

- Nie b臋d臋 ci臋 s膮dzi艂 - rzek艂 Karl, zamykaj膮c oczy. Zacisn膮艂 pi臋艣ci. - Nie b臋d臋. Nie mam do tego prawa. Gdy opuszcza艂em wysp臋, ucieka艂em od dziewczyny, z kt贸r膮 mia艂em mie膰 dziec­ko. Mo偶esz mnie pot臋pi膰, je艣li chcesz. Jestem tch贸rzem.

Jego zgorzknia艂o艣膰 zrani艂a Raij臋. Zabola艂a j膮. Pami臋ta艂a weso艂ego ch艂opca i zastanawia艂a si臋, czy kiedykolwiek ujrzy go takim.

- Dlaczego tu jeste艣? - zapyta艂 natychmiast Kalle. - Gdzie jest Catharina? Co艣 si臋 jej sta艂o?

Raija wtuli艂a brod臋 w kolana.

- Mia艂am k艂opoty. Trine... Catharina... - Dlaczego nigdy nie u偶ywa艂a tego imienia? - To ona mnie tu zabra艂a. - Raija unios艂a d艂o艅 ku twarzy i dopiero teraz Kalle zauwa偶y艂 wy­ra藕ne 艣lady pobicia. - Ole... w贸jt... m贸j tak zwany m膮偶 - Raija u艣miechn臋艂a si臋 krzywo, zanim doda艂a: - pobi艂 mnie. Chyba straci艂am przytomno艣膰. Catharina - jak to pi臋knie brzmi - s膮dzi艂a, 偶e on mnie zabije. A kiedy wyruszy艂y艣my...

Raija zamilk艂a, ale po chwili zn贸w zacz臋艂a m贸wi膰 lekko dr偶膮cym g艂osem:

- Znalaz艂y艣my m臋偶czyzn臋 za domem. Nieboszczyka. Kto艣 go zabi艂. Boj臋 si臋, 偶e tamci mnie o to podejrzewaj膮.

- Wielkie nieba - mrukn膮艂 Kalle. Bezradnie pokr臋ci艂 g艂ow膮, zachichota艂, po czym ni st膮d, ni zow膮d wybuchn膮艂 艣mie­chem. - Czy ca艂y 艣wiat tak wygl膮da? - zapyta艂 po chwili. - Czy to ty przyci膮gasz do siebie wszelkie nieszcz臋艣cia?

Raija wzruszy艂a ramionami. By膰 mo偶e, 偶e to nie by艂 naj­lepszy moment na opowiadanie Kallemu o przesz艂o艣ci.

- Mia艂a艣 jaki艣 pow贸d, by zabi膰 tego cz艂owieka? - zapyta艂 Kalle.

Raija przytakn臋艂a. Trzeba przyzna膰, 偶e mia艂a pow贸d. Ale ludzie nie mogli nic o tym wiedzie膰. Mogli si臋 jedynie do­my艣la膰. Przecie偶 nikt go nie zna艂.

- Tylko ty jedna?

- Nie. Nawet m贸j szacowny m膮偶 m贸g艂 to zrobi膰. Ta艅­czy艂am z tym m臋偶czyzn膮, z m臋偶czyzn膮, kt贸ry p贸藕niej zo­sta艂 zabity. W贸jtowi si臋 to nie podoba艂o.

- Czy dlatego tak wygl膮dasz? Raiji pozosta艂o tylko przytakn膮膰.

Kalle wyrazi艂 sw贸j gniew za pomoc膮 kilku lepiej lub go­rzej dobranych s艂贸w.

- Zabi艂a艣 go?

Raija spu艣ci艂a oczy. A wi臋c pad艂o to pytanie. Pytanie, kt贸­re zadawa艂a sobie dzie艅 w dzie艅 od czasu tego przekl臋tego przyj臋cia. Pytanie, na kt贸re nie potrafi艂a odpowiedzie膰.

Kalle dotkn膮艂 jej. Dobrze znana, szorstka d艂o艅 uj臋艂a j膮 pod brod臋 i zmusi艂a do podniesienia wzroku. Jego oczy przypatrywa艂y si臋 jej badawczo i powa偶nie. Usta by艂y 艣ci膮­gni臋te, ale Kalle nie zdo艂a艂 im nada膰 prawdziwie powa偶ne­go wyrazu. K膮ciki ust unosi艂y si臋 mimowolnie ku g贸rze, nie­zale偶nie od tego, ile gniewu chcia艂 okaza膰.

- Zabi艂a艣 tego cz艂owieka, Raija? Sny nabra艂y niebezpiecznej wyrazisto艣ci. Czy cz艂owiek mo偶e pami臋ta膰 swoje sny tak szczeg贸艂owo? Raija wiedzia­艂a, co si臋 zdarzy艂o. Nie mia艂a co do tego cienia w膮tpliwo艣ci. Krew poplami艂a jej ubranie...

Raija nie zna艂a odpowiedzi na to pytanie. W pomiesza­niu i rozpaczy chcia艂a si臋 schroni膰 w ramionach cz艂owieka, kt贸ry by艂 dla niej martwy ju偶 od roku. Wtuli艂a g艂ow臋 w je­go brudn膮 koszul臋, zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i za艂ka艂a.

Poczu艂a jego d艂o艅 na swoich w艂osach. Na plecach. Kalle by艂 wci膮偶 zaskoczony. Raija poczu艂a si臋 tak, jakby czas si臋 cofn膮艂, cho膰 wiedzia艂a, 偶e to tylko z艂udzenie.

Zbyt wiele zdarzy艂o si臋 od chwili, gdy przytula艂a si臋 do tej piersi. W 艣wietle prawa ten m臋偶czyzna by艂 jej m臋偶em. Z nim mia艂a prze偶y膰 偶ycie, na dobre i na z艂e. A偶 do 艣mier­ci. Oboje przysi臋gli to sobie, oboje z艂amali t臋 przysi臋g臋.

Raija zrobi艂a w swym 偶yciu bardzo wiele. Bardzo wiele z艂ego. Nie s膮dzi艂a jednak, 偶e potrafi kogo艣 zabi膰.

- My艣l臋, 偶e nie - szepn臋艂a. - Nic nie pami臋tam. Ole stara艂 si臋 jak m贸g艂 da膰 mi nauczk臋. Poj臋cia nie mam, jak d艂ugo by­艂am nieprzytomna. Pobi艂 mnie a偶 do krwi. By艂am ranna. Na moim ubraniu by艂y 艣lady krwi. Catharina s膮dzi艂a chyba, 偶e ja zabi艂am tego cz艂owieka. A jednak mi pomog艂a. 艢ni艂a mi si臋 jego 艣mier膰. 艢ni艂o mi si臋, 偶e umar艂 w艂a艣nie w ten spos贸b. 呕e kto艣 poder偶n膮艂 mu gard艂o... Ale nie s膮dz臋, 偶e ja to zrobi­艂am... - Ostatnie s艂owa Raija wypowiedzia艂a szeptem.

Usta dra偶ni艂 szorstki materia艂 jego koszuli. Rodz膮ca si臋 panika przygas艂a pod wp艂ywem ciep艂a, kt贸re roztacza艂 Kal­le. Kalle wci膮偶 g艂aska艂 j膮 uspokajaj膮co po plecach, tak jak doros艂y uspokaja dziecko. Raija s艂ysza艂a, jak mruczy jakie艣 mi艂e s艂owa, kt贸re nie mia艂y szczeg贸lnego znaczenia, ale po­trafi艂y ukoi膰 wzburzon膮 dusz臋. Ciep艂o zaczyna艂o ogarnia膰 jej plecy. Przyjemne ciep艂o. Jak w najlepszych chwilach, ja­kie prze偶yli w przesz艂o艣ci.

- Catharina ci臋 kocha - szepn臋艂a Raija. - Bardzo. D艂o艅 Kallego zatrzyma艂a si臋 w po艂owie jej plec贸w.

- Wiem o tym - odpar艂 sztywno. W jego g艂osie zabrzmia艂 jaki艣 cichy 偶al.

- Czy ty te偶 j膮 kochasz?

- Jeste艣 zazdrosna? - spyta艂 i ci膮gn膮艂 szyderczym tonem: - Ty, kt贸ra m贸wisz mi, 偶e jeste艣 moj膮 偶on膮 i kt贸ra tym sa­mym tonem opowiadasz mi, 偶e mnie zdradzi艂a艣 z moim najlepszym przyjacielem, 偶e masz dziecko z innym m臋偶czyzn膮 i wysz艂a艣 za m膮偶 za jeszcze innego...

- Pytam dlatego, 偶e lubi臋 Catharin臋.

- Lubi臋 j膮 - przyzna艂 Kalle niech臋tnie. - Ale jej nie ko­cham - doda艂 z 偶alem.

- A co z t膮 kobiet膮 z wyspy? Z t膮, od kt贸rej uciek艂e艣? - Raija musia艂a zada膰 to pytanie. Powinni wyja艣ni膰 sobie wszystko jak najszybciej.

Kalle za艣mia艂 si臋 nieszczerze:

- Uciek艂em od niej, prawda? Uciek艂em jak tch贸rz. Co艣 mnie powstrzymywa艂o przed zwi膮zaniem si臋 z ni膮. Co艣 mi m贸wi艂o, 偶e ju偶 jestem 偶onaty.

- Wola艂by艣 tam zosta膰? Kalle zwleka艂 z odpowiedzi膮. Siedzia艂 cicho, trzymaj膮c w ramionach t臋 drobn膮 kobiet臋 o niesamowitym uroku. Raij臋. Swoj膮 偶on臋.

- To nie by艂o dla mnie - powiedzia艂. - Ona nie by艂a dla mnie. Ale przykro mi, 偶e tak z ni膮 post膮pi艂em. To by艂a mi­艂a dziewczyna. Najprawdopodobniej zrujnowa艂em jej 偶ycie. Nie b臋dzie jej lekko samej z dzieckiem.

- Wy, m臋偶czy藕ni, macie takie 艂atwe 偶ycie - szepn臋艂a Raija. Po czym doda艂a co艣, co go g艂臋boko zrani艂o i obudzi艂o w nim ciekawo艣膰 i zazdro艣膰. Zielonooki potw贸r uk艂u艂 go i szepta艂, 偶e Raija na pewno m贸wi o sobie, cho膰 ma na my­艣li Jenny: - Mo偶e ona kocha ci臋 tak bardzo, 偶e nie ma to dla niej 偶adnego znaczenia? Mo偶e nosi to dziecko z dum膮. Po­niewa偶 jest twoje. Mo偶e jest to dla niej zar贸wno b艂ogos艂a­wie艅stwo, jak i przekle艅stwo. A nawet wi臋cej. Jaka艣 cz膮st­ka ciebie, kt贸r膮 ona pragnie zachowa膰. Cz艂owiek mo偶e ko­cha膰 w ten spos贸b, Kalle.

Te s艂owa go zabola艂y. Gwa艂townie przygarn膮艂 Raij臋 do sie­bie, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e z nikim mu nie b臋dzie tak jak z ni膮. Ka偶da inna by艂aby tylko namiastk膮. Ta chata by艂a brzydka i biedna, ale Kalle nie przypomina艂 sobie, by w ja­kimkolwiek innym miejscu znalaz艂 tyle ciep艂a i bezpiecze艅stwa. Dzi臋ki temu, 偶e ona si臋 do niego przytula艂a. Kalle nie pami臋ta艂 ich wsp贸lnego 偶ycia, ale Raija zn贸w stawa艂a si臋 dla niego bardzo wa偶na. Zaczyna艂a by膰 kim艣, kogo najgor臋cej pragn膮艂. Odnalaz艂 spok贸j w ramionach Jenny i Cathariny. Ale ta kobieta dawa艂a mu co艣 wi臋cej - prawie nieziemskie, ogromne i osza艂amiaj膮ce poczucie wsp贸lnoty. Potrzebowa艂 jej. Zaczyna艂 ponownie si臋 w niej zakochiwa膰. Gdyby nawet straci艂 pami臋膰 tysi膮c razy, zawsze zdo艂a艂by j膮 odnale藕膰. M贸g艂 wprawdzie zadurzy膰 si臋 przelotnie w jakiejkolwiek innej ko­biecie. Ale jego serce b臋dzie zawsze szuka艂o tej jedynej. Ona jedna by艂a jego prawdziw膮 mi艂o艣ci膮. Mo偶e nie zawsze by艂o im ze sob膮 dobrze, ale on nie pragn膮艂 niczego innego. Niko­go innego. Pragn膮艂 tylko jej i tego, czym mog艂a by膰 dla nie­go. Na dobre i na z艂e.

Kolejne godziny zaskoczy艂y i jego, i j膮. W przesz艂o艣ci, kt贸ra ich 艂膮czy艂a, wiele spraw przemilczali, cho膰 i tak roz­mawiali ze sob膮 wi臋cej ni偶 inni ma艂偶onkowie.

W ci膮gu kilku godzin mieli znale藕膰 co艣, co ich 艂膮czy艂o. Kalle 艂akn膮艂 z ca艂ego serca wszelkich szczeg贸艂贸w dotycz膮­cych jego dawnego 偶ycia - 偶ycia, kt贸re zwa艂 swym poprzed­nim. Nie traci艂 nadziei, 偶e ka偶de jej nast臋pne s艂owo oka偶e si臋 s艂owem magicznym. B臋dzie jednym z przedziwnych ka­mieni, kt贸re zamykaj膮 drog臋 jego wspomnie艅. A kiedy ten kamie艅 zniknie, ca艂a reszta muru runie jak domek z kart.

Raija opowiada艂a. W pogr膮偶onej w p贸艂mroku chacie prze偶ywa艂a na nowo ca艂膮 sw膮 m艂odo艣膰 i to, co nazywa艂a do­ros艂ym 偶yciem. Jej g艂os opowiada艂 o tym, co widzia艂a, gdy tylko zamyka艂a oczy. To by艂o bolesne. Trudne. Mi臋dzy ni­mi zdarzy艂o si臋 tyle niedobrego. Od samego pocz膮tku by艂o 藕le, cho膰 Kalle nie by艂 temu winien. I cho膰 fakty stawia艂y j膮 sam膮 w znacznie gorszym 艣wietle, cho膰 trudno jej by艂o o tym m贸wi膰, to Karl mia艂 prawo dowiedzie膰 si臋 prawdy. Nie zyska艂aby nic, ok艂amuj膮c go. Odsun臋艂aby tylko chwil臋 prawdy w czasie. Kallemu pr臋dzej czy p贸藕niej wr贸ci przecie偶 pami臋膰 i wtedy, ca艂kiem s艂usznie, zapyta j膮, dlaczego nie powiedzia艂a mu wszystkiego. A poza tym... nie wiado­mo, gdzie si臋 kryje klucz do jego ozdrowienia: czy w do­brych, czy w z艂ych wspomnieniach.

Mieli za sob膮 mi艂e chwile. Opowiada艂a o nich z rado艣ci膮. Ciep艂o. Kalle czu艂 si臋 niemal kochany. Raija obdarzona by艂a wyj膮tkowym talentem snuciem barwnych opowie艣ci. Prze偶y­wa艂a swoje historie, pos艂ugiwa艂a si臋 ca艂ym cia艂em, by podkre­艣li膰 to i owo, by opisa膰 to, czemu s艂owa nie mog艂y sprosta膰.

Opowiedzia艂a te偶 o roku, kt贸ry up艂yn膮艂 od chwili, gdy Kalle wyruszy艂 na wody fiordu Lyngen jako cz艂onek za艂ogi na 艂贸dce swego ojca. O Anttim, kt贸rego zabi艂 cz艂owiek, nie­nawidz膮cy Raiji. O Mai, kt贸ra omal nie straci艂a w贸wczas 偶y­cia. Raija opowiedzia艂a o narodzinach m艂odszego dziecka, jego syna. W jej historii pojawili si臋 tak偶e Tarja Parkkinen i Taavi, cz艂owiek, kt贸ry wydawa艂 si臋 tak mi艂y i godny zaufa­nia. Dopiero potem, podczas podr贸偶y na p贸艂noc, poznali je­go prawdziwe, zupe艂nie inne oblicze.

Raija opowiedzia艂a o wyprawie na p贸艂noc. By艂o jej trud­no o tym m贸wi膰. Ponura historia, kt贸rej nikt nie potrafi艂 wyja艣ni膰, wydawa艂a si臋 jeszcze dziwniejsza, gdy si臋 o niej m贸wi艂o g艂o艣no. Reijo nigdy nie akceptowa艂 tego, w co Raija wierzy艂a. Kalle nigdy nie mia艂 bujnej fantazji. Wierzy艂 tylko w to, co m贸g艂 zobaczy膰 na w艂asne oczy. Wyraz jego twarzy u艣wiadomi艂 Raiji, 偶e pod tym wzgl臋dem wcale si臋 nie zmieni艂. Nie powiedzia艂 wprawdzie ani s艂owa, ale naj­wyra藕niej mia艂 swoje zdanie na temat tej cz臋艣ci jej relacji. Raija jako艣 to prze艂kn臋艂a. Nie oczekiwa艂a, 偶e jej uwierzy. Ul偶y艂o jej jednak, 偶e mog艂a o tym opowiedzie膰.

I cho膰 by艂y to naprawd臋 niewiarygodne wydarzenia, to o wiele trudniej by艂o jej m贸wi膰 o czym innym - o sprawach, w kt贸re Kalle m贸g艂 bez trudu uwierzy膰, ale kt贸re bola艂y ich oboje o wiele bardziej: o zwi膮zku z Reijo.

Kalle nie pami臋ta艂 cz艂owieka, kt贸ry by艂 jego najlepszym przyjacielem. Z opowie艣ci Raiji zrozumia艂, 偶e Reijo by艂 kim艣 bardzo wa偶nym w jego w艂asnym 偶yciu. Nawet jednak na podstawie dok艂adnego opisu nie zdo艂a艂 wywo艂a膰 jego ob­razu w pami臋ci. Zastanawia艂 si臋 raczej nad tym, czy Raija potrafi艂aby i jego opisa膰 r贸wnie dok艂adnie... Przyziemna, niegodna zazdro艣膰, ale Kalle nie potrafi艂 si臋 od niej uwolni膰.

Zabola艂a go r贸wnie偶 opowie艣膰 o 偶yciu, kt贸re wiod艂a jako 偶ona w贸jta. W trakcie opowiadania Raiji doszed艂 do tego sa­mego wniosku, kt贸ry wysnu艂 jego przyjaciel: Raija mia艂a to, co on sam pragn膮艂 jej ofiarowa膰. Ale 偶adna z tych rzeczy nie uczyni艂a jej szcz臋艣liw膮.

Raija powiedzia艂a mu o wszystkim. Z jednym wyj膮tkiem - nie wymieni艂a imienia tego, kt贸ry znaczy艂 dla niej wi臋cej ni偶 ktokolwiek inny. Nie kry艂a faktu, 偶e w jej 偶yciu by艂 cz艂owiek, o kt贸rym nie potrafi zapomnie膰, i 偶e on jest ojcem Mai. Ale je­go imi臋 nie chcia艂o jej przej艣膰 przez gard艂o. A Karl nie zapyta艂.

O przysz艂o艣ci wcale nie rozmawiali. Nie m贸wili o ni­czym poza przesz艂o艣ci膮. To by艂 bezpieczny temat. Jedyna cz臋艣膰 ich 偶ycia, z kt贸r膮 nic ju偶 nie mogli zrobi膰. O tym, co mia艂o nast膮pi膰 w przysz艂o艣ci, 偶adne z nich nie o艣mieli艂o si臋 napomkn膮膰 nawet s艂owem.

Gdy nadszed艂 wiecz贸r, ju偶 od pewnego czasu trwa艂a pomi臋­dzy nimi cisza. Oboje z ulg膮 pogr膮偶yli si臋 we w艂asnych my­艣lach - cieszyli si臋 samotno艣ci膮 za zamkni臋tymi powiekami.

Oczywi艣cie 偶adne z nich nie zasn臋艂o natychmiast. Ale ka偶de z nich potrzebowa艂o zosta膰 sam na sam ze sob膮.

Raija musia艂a si臋 pilnowa膰, by na niego nie patrze膰. By prze­sta膰 upewnia膰 si臋, 偶e on tu naprawd臋 jest. Ze to w艂a艣nie on. Kalle. Karl Kristiansen Elvejord. Jasnow艂osy i niebieskooki - m臋偶czyzna, za kt贸rego wysz艂a za m膮偶. M臋偶czyzna, kt贸ry, jak s膮dzi艂a, uczyni艂 j膮 wdow膮. Wr贸ci艂. Wr贸ci艂. 呕ywy. W ka偶dym calu 偶ywy. Wr贸ci艂. By艂a jego 偶on膮. On by艂 wci膮偶 jej m臋偶em. Pomimo wszelkich wydarze艅, jakie zasz艂y ostatniego roku, nie by艂o co do tego w膮tpliwo艣ci. Nast臋pna my艣l przynios艂a jej ulg臋. Nie jest 偶on膮 Olego. Mo偶e sobie by膰 w贸jtem, s臋dzi膮, a nawet kr贸lem, ale ona nie jest ju偶 zwi膮zana z nim ma艂偶e艅stwem. Ani w 偶aden inny spos贸b. 呕ycie z p艂owow艂osym ol­brzymem dobieg艂o ko艅ca. Nie by艂a ju偶 偶on膮 obcego.

Chocia偶... Uzmys艂owi艂a sobie, 偶e w艂a艣ciwie jest 偶on膮 ob­cego. Zna艂a go wprawdzie - tego Karla, kt贸ry wyp艂yn膮艂 na morze. Ale dzieli艂o ich wi臋cej ni偶 jego utracona pami臋膰. Przepa艣膰, kt贸ra ich dzieli艂a, poszerzy艂a si臋, bo Kalle, si艂膮 rze­czy, si臋 zmieni艂. Nowe cechy sta艂y si臋 bardziej widoczne. By艂 innym cz艂owiekiem ni偶 ten, kt贸rego pami臋ta艂a z drewniane­go domu w Skibotn. By艂 inny. Obcy.

Kalle nie mia艂 ochoty my艣le膰. Wola艂 nie docieka膰. Nie chcia艂 zmusza膰 si臋 do niczego, ale nie m贸g艂 si臋 powstrzy­ma膰. Wola nie jest do艣膰 silna, by okie艂zna膰 my艣li. My艣li ma­j膮 swoj膮 w艂asn膮 moc, swoj膮 si艂臋, kt贸ra potrafi przenosi膰 g贸­ry. Cho膰 my艣li Kallego wci膮偶 nie potrafi艂y naruszy膰 muru, kt贸ry dzieli艂 go od tego, co chcia艂 wiedzie膰.

Pogr膮偶y艂 si臋 we wspomnieniach o Catharinie, o jej przy­ja藕ni i szczodrobliwo艣ci. Szkoda, 偶e jej tu nie ma. Powinna ju偶 by膰. Nie mia艂a poj臋cia, kim jest dla niego Raija. Dla niej Raija by艂a 偶on膮 w贸jta. Skoro m膮偶 zgotowa艂 jej taki los, Kal­le rozumia艂 doskonale, dlaczego Catharina przygarn臋艂a j膮 pod swe opieku艅cze skrzyd艂a. Wzi臋艂a odpowiedzialno艣膰 za jej przysz艂o艣膰. Catharina potrafi艂a wiele po艣wi臋ci膰 tym, kt贸­rych obdarzy艂a przywi膮zaniem. Instynkt samozachowaw­czy nie by艂 w niej silniejszy ni偶 potrzeba bycia kim艣 wa偶­nym dla innych, potrzeba pomagania ludziom, niezale偶nie od tego, ile by to mia艂o j膮 kosztowa膰.

Kalle domy艣la艂 si臋, 偶e jego przyjaci贸艂ka jest w tarapatach. Je艣li podejrzenia pad艂y na Raij臋, to i s艂u偶膮ca musi mie膰 k艂o­poty. Jako pomocnica. Wsp贸艂winna morderstwu.

Wola艂 nie zastanawia膰 si臋 nad tym, czy obie to zrobi艂y. Czy zrobi艂y to razem. Powinien zna膰 je obydwie, ale nie po­trafi艂 orzec z ca艂ym przekonaniem, 偶e 偶adna z nich nie by艂a do tego zdolna. Raija. Jej obraz zabarwi艂y obudzone niedaw­no uczucia. W艂asnymi ustami opowiedzia艂a mu o zagmatwa­nym 偶yciu. Mo偶e by艂a w stanie kogo艣 zabi膰.

Catharina. Kobieta, kt贸ra go kocha艂a. Kt贸ra r贸wnie偶 nie by艂a zwyczajn膮 kobiet膮. Kt贸ra r贸wnie偶 nie wiod艂a przeci臋tne­go 偶ycia. Kt贸ra mog艂a mie膰 wi臋cej zimnej krwi, ni偶 Kalle so­bie wyobra偶a艂. Catharina z pewno艣ci膮 popad艂a w tarapaty, skoro nie pojawi艂a si臋 tu, by go zobaczy膰. Kalle wiedzia艂 do­skonale, 偶e te spotkania by艂y jej prawdziwym 偶yciem. Dla nie­go by艂y ogniwem wi膮偶膮cym z cywilizacj膮. Spotkaniem z kim艣, z kim mo偶na porozmawia膰. Z cz艂owiekiem, kt贸ry go rozu­mia艂. Dla niej wszystko to znaczy艂o jednak o wiele wi臋cej.

Kalle czu艂, 偶e musi jej pom贸c, je艣li rzeczywi艣cie znalaz艂a si臋 w tarapatach. Raija by艂a jej winna to samo.

Gdy zacz膮艂 ogarnia膰 go sen, przypomnia艂 sobie, 偶e nie powiedzia艂 Raiji o z艂ocie.

Raija obudzi艂a si臋 z poczuciem, 偶e zasz艂o co艣 nadzwyczaj­nego, ale jej my艣li rozja艣ni艂y si臋 dopiero w贸wczas, gdy wzrok pad艂 na worek le偶膮cy nieopodal. Worek by艂 na po艂y otwarty, a na jego powierzchni odcisn膮艂 si臋 艣lad jego g艂owy. Kalle u偶y艂 go w charakterze poduszki.

On.

Kalle.

Worek stanowi艂 dow贸d na to, 偶e ca艂a ta historia nie by­艂a szalonym snem. Kalle 偶yje.

Raija podnios艂a z pos艂ania zdr臋twia艂e cia艂o. Przez niezbyt szczelne 艣ciany przenika艂y promienie s艂o艅ca i 艣wiat艂o dnia. Raija nie mia艂a poj臋cia, kiedy Kalle wsta艂, rozumia艂a jednak, dlaczego jej nie obudzi艂. To nie by艂o 艂atwe. Wczorajszy dzie艅 by艂 trudny dla nich obojga, cho膰 dotyczy艂 tylko przesz艂o艣ci. Przysz艂o艣膰 nios艂a w sobie jeszcze wi臋ksz膮 niepew­no艣膰. Ale powinni o niej porozmawia膰.

Kalle siedzia艂 nad strumykiem. Z bosymi nogami i spodniami podci膮gni臋tymi a偶 do kolan. Koszula i kurtka odby艂y najwyra藕niej niezgorsz膮 k膮piel w lodowatej wodzie. Przelotny u艣miech przemkn膮艂 przez jej twarz. Pranie zupe艂­nie nie pasowa艂o do cz艂owieka, z kt贸rym niegdy艣 偶y艂a. Kobiece zaj臋cie... Nikt nie odnosi艂 si臋 z wi臋ksz膮 pogard膮 do ko­biecych zaj臋膰 ni偶 w艂a艣nie Kalle.

- Wcze艣nie wsta艂e艣 - powiedzia艂a. Nie usiad艂a od razu ko­艂o niego. To by艂by zbyt intymny gest. Fa艂szywy gest.

- Tak.

Jego plecy rozros艂y si臋 nieco. Sta艂y si臋 mocniejsze i bar­dziej muskularne ni偶 mog艂o si臋 wydawa膰. Spojrzenie Raiji spocz臋艂o na jego ramionach. Jej paznokcie zostawi艂y na nich kiedy艣 艣lady. Przytula艂a si臋 kiedy艣 do tej piersi, przyciska艂a swe wargi do tych ust. Na tej twarzy by艂y teraz linie, kt贸­rych pochodzenia ona, Raija, nigdy ju偶 nie pozna. S艂owo, kt贸re wkrad艂o si臋 w jej my艣li tu偶 przed za艣ni臋ciem, wci膮偶 kr膮偶y艂o po jej g艂owie: obcy. Obcy. Obcy.

- Mo偶esz wyruszy膰 w drog臋? - zapyta艂 Kalle, nie patrz膮c w jej stron臋. Mi臋艣nie napi臋艂y si臋 pod sk贸r膮. Mi艂o by艂o na niego spojrze膰. Ten prosty ch艂opak naprawd臋 zamieni艂 si臋 w prawdziwego m臋偶czyzn臋.

Raija otrz膮sn臋艂a si臋 z w艂asnych my艣li.

- W drog臋? Dok膮d? - zapyta艂a, rozpinaj膮c ubranie. Przez chwil臋 zastanawia艂a si臋, czy wypada jej my膰 si臋 w jego obec­no艣ci, ale natychmiast uzmys艂owi艂a sobie, 偶e to idiotyczna my艣l. Kalle widywa艂 j膮 znacznie bardziej obna偶on膮. Mieli przecie偶 dziecko. I niewiele znaczy艂 fakt, 偶e on tego wszyst­kiego nie pami臋ta艂.

- Musimy p贸j艣膰 do wsi. Raija wyprostowa艂a si臋. Kl臋cza艂a w艂a艣nie nad strumieniem i ochlapywa艂a twarz kilkoma gar艣ciami wody. Z zadziwie­niem patrzy艂a na niego, a w jej spojrzeniu Kalle spostrzeg艂 l臋k. Ma艂e stru偶ki wody sp艂ywa艂y po jej szyi. Kalle 艣ledzi艂 ich bieg, zafascynowany. P艂yn臋艂y w stron臋 tajemniczego miejsca na jej ciele, miejsca, kt贸re powinien pami臋ta膰... Raija chcia艂a zaprotestowa膰, ale nie zrobi艂a tego.

- Catharina - powiedzia艂a cicho i pokiwa艂a g艂ow膮. Rozu­mia艂a go. Ona r贸wnie偶 martwi艂a si臋 o dziewczyn臋, kt贸ra tak wiele dla niej ryzykowa艂a.

W zamy艣leniu otar艂a sobie szyj臋 rozpi臋tym stanikiem.

W nast臋pnej chwili poczu艂a u艣cisk jego d艂oni na swym przegubie. 呕elazny u艣cisk.

Oczy Kallego by艂y szeroko otwarte, usta rozchylone. Twarz sta艂a si臋 znienacka zadziwiaj膮co bezbronna. Kalle za­cz膮艂 przypomina膰 siebie samego z dawnych lat.

Woln膮 r臋k膮 si臋gn膮艂 za jej dekolt, nie dotykaj膮c nagiej sk贸­ry. Palce wydoby艂y stamt膮d co艣, co b艂ysn臋艂o mu przez u艂amek sekundy. Co艣, co by艂o jej tak drogie, 偶e nosi艂a to pod koszul膮.

Usta Kallego porusza艂y si臋 jak we 艣nie. Sformowa艂y s艂o­wa kilka razy, zanim si臋gn臋艂y jej uszu.

- Lapo艅ska broszka - szepta艂 Kalle. - Broszka Mikkala.

Potem pu艣ci艂 Raij臋 i broszk臋, jakby obie parzy艂y go w pal­ce. Jasna grzywka opad艂a na kolana, ramiona otoczy艂y sku­lone nogi. Raija spostrzeg艂a, 偶e Kalle dr偶y, us艂ysza艂a jego 艂kanie, widzia艂a, jak napina si臋 ka偶dy mi臋sie艅 jego cia艂a. Nie mog艂a jednak nic dla niego zrobi膰.

Kalle nie dopuszcza艂 jej do siebie.

Musia艂 sprosta膰 temu sam.

To si臋 zacz臋艂o w chwili, gdy promie艅 s艂o艅ca odbi艂 si臋 od broszki. Przypadkowe spojrzenie uczyni艂o go bogatym. Pieszczotliwy promie艅 s艂o艅ca musn膮艂 skaln膮 艣cian臋, na kt贸­rej 偶y艂y z艂ota przetyka艂y zwyk艂e kamienie.

Tym razem podobny promie艅 s艂o艅ca otworzy艂 w nim wszystkie zapory.

Broszka, kt贸ra zawsze by艂a symbolem jego upokorzenia, kt贸ra zawsze mu przypomina艂a, 偶e nigdy nie b臋dzie dla Raiji tym jedynym.

W艂a艣nie to 艣wiecide艂ko okaza艂o si臋 kluczem do jego pa­mi臋ci. Do zatrza艣ni臋tej do tej pory przesz艂o艣ci.

Przesz艂o艣膰 zacz臋艂a go zalewa膰. Fala za fal膮. Jak przyp艂y­wy morza, kt贸re tak cz臋sto ogl膮da艂 na wyspach, daleko na p贸艂nocy.

Wra偶enia z dawnego 偶ycia napiera艂y na niego. Miga艂y mu przed oczami obrazy i wydarzenia. Widzia艂 ludzi, przypomina艂 sobie ich imiona. Tysi膮ce drobnych zdarze艅, kt贸re wi膮za艂y go z tymi lud藕mi. Przypomina艂 sobie rozmaite miej­sca. 艢cie偶ki, kt贸rymi chadza艂. Widzia艂 na nich ka偶dy ka­mie艅, ka偶de zag艂臋bienie, ka偶dy zakr臋t...

Obrazy go pochwyci艂y, porwa艂y go ze sta艂ego gruntu i za­topi艂y. Kalle przypomina艂 sobie swe marzenia. Rozpozna­wa艂 swe w艂asne marzenia, dziecinne, niedojrza艂e, ale w艂asne. M贸g艂 niemal dotkn膮膰 swych my艣li, tak wyra藕nie je widzia艂. Przypomnia艂 sobie w艂asne zwyci臋stwa i pora偶ki. Rozczaro­wania. Ale r贸wnie偶 ca艂kiem zwyczajne okruchy szcz臋艣cia.

O偶y艂a w nim g艂臋boka mi艂o艣膰 dla tej kobiety, kt贸ra teraz siedzia艂a tu偶 ko艂o niego i kt贸r膮 m贸g艂 wzi膮膰 w ramiona, gdy­by tylko zechcia艂.

Przypomnia艂 sobie t臋 przekl臋t膮 broszk臋. Jej skarb. Rzecz jej najdro偶sz膮. Przypomnia艂 sobie szczeg贸ln膮 twarz m臋偶czy­zny, kt贸ry podarowa艂 jej t臋 ozdob臋.

Mikkal. Zawsze Mikkal. To jedno jedyne imi臋. Mikkal. Imi臋, znienawidzone bardziej ni偶 jakiekolwiek inne. M臋偶­czyzna, kt贸rego pr贸bowa艂 bezskutecznie pokona膰 przez ty­le lat. Z艂oto....

Gdzie艣 na dnie tych wspomnie艅 by艂a my艣l o z艂ocie. Chcia艂 zdoby膰 Raij臋 bogactwem. Z艂otem. Dostatkiem. Czym艣, czego tamten z pewno艣ci膮 nigdy nie osi膮gnie, czym艣, czemu ona si臋 nie oprze. Zacz臋艂o go ogarnia膰 poczu­cie niemocy. W pewnym sensie narodzi艂 si臋 na nowo. Z t膮 jednak r贸偶nic膮, 偶e tym razem m贸g艂 oprze膰 si臋 na do艣wiad­czeniach ze swych dw贸ch poprzednich 偶ywot贸w.

Kalle Elvejord, kt贸ry przez par臋 minut patrzy艂 nierucho­mo we w艂asne kolana, nie widz膮c nic poza obrazami, kt贸re przesuwa艂y si臋 w jego g艂owie, sta艂 si臋 kim艣 zupe艂nie innym ni偶 ch艂opiec, kt贸rym by艂 w Lyngen. Sta艂 si臋 kim艣 innym ni偶 Kalle, kt贸ry tch贸rzliwie uciek艂 z wyspy.

Odzyskana pami臋膰 sprawi艂a, 偶e dojrza艂 znacznie szybciej, ni偶 mog艂oby si臋 to zdarzy膰 w inny spos贸b. Wypleni艂a na za­wsz臋 naiwno艣膰 z jego oczu i umys艂u. Karl Elvejord nigdy nie b臋dzie surowym m臋偶czyzn膮, ale przesta艂 by膰 ju偶 niebie­skookim ch艂opcem.

Raija widzia艂a walk臋, kt贸ra si臋 w nim toczy艂a. W my艣lach tysi膮ce razy wyci膮ga艂a ku niemu r臋ce, by pog艂aska膰 go 艂agod­nie po niesfornej grzywce, ale w rzeczywisto艣ci by艂o to nad­zwyczaj trudne. Siedzia艂a przez ca艂y czas w tej samej niewy­godnej pozycji i patrzy艂a po prostu, jak przesz艂o艣膰 go porywa.

Kalle wci膮偶 kry艂 twarz w kolanach, gdy odezwa艂 si臋 do niej dr偶膮cym g艂osem:

- Rozja艣ni艂o si臋. Dzi臋ki tej przekl臋tej broszce. Przypo­mnij mi, 偶e ju偶 nigdy wi臋cej nie powinienem powiedzie膰 z艂e­go s艂owa ani o nim, ani o tej broszce.

- On jest cz臋艣ci膮 ca艂kiem innego 偶ycia. - Raija zasznuro­wa艂a stanik sztywnymi palcami. - Naprawd臋 sobie przypo­mnia艂e艣? Wszystko?

Kalle wyprostowa艂 si臋 i popatrzy艂 na ni膮. Zupe艂nie innym spojrzeniem. Pe艂nym czego艣 innego, ni偶 ta bezradna pustka, kt贸r膮 do niedawna widzia艂a w jego oczach. Teraz by艂a w nich pewno艣膰. Wspomnienia. Zdecydowanie. 呕ycie.

- Wystarczaj膮co wiele - powiedzia艂 obcym g艂osem. Mu­sia艂 uwolni膰 si臋 jako艣 spod strumienia wra偶e艅. Najch臋tniej snu艂by przez jaki艣 czas wspomnienia, 偶eby o偶ywi膰 to, co tak d艂ugo by艂o przed nim skryte. Ale na to przyjdzie jeszcze po­ra. Teraz czekaj膮 na niego inne obowi膮zki. - Musimy rusza膰 do wsi, Raija. Pod tym wzgl臋dem nic si臋 nie zmieni艂o. Catharina zrobi艂a bardzo wiele dla nas obojga. Musimy j膮 od­nale藕膰. - Kalle u艣miechn膮艂 si臋 blado. U艣miechem, kt贸ry ogarn膮艂 tylko usta i nie dotar艂 do oczu. - Musimy te偶 po­wiedzie膰 w贸jtowi, 偶e niestety nie jest twoim m臋偶em. Zda­wa艂o mi si臋, 偶e tobie te偶 na tym zale偶y...

- To niebezpieczny cz艂owiek - powiedzia艂a Raija zesztywnia艂ymi wargami. - Mo偶e by膰 niebezpieczny dla ciebie.

Zn贸w obrzuci艂 j膮 tym przedziwnym spojrzeniem.

- Ciesz臋 si臋, 偶e si臋 o mnie martwisz, Raiju. Ale ja nie je­stem g艂upcem. Domy艣lam si臋, 偶e w贸jt jest niebezpiecznym cz艂owiekiem. Inaczej nie zosta艂by w贸jtem. Ale nawet tacy m臋偶czy藕ni s膮 lud藕mi, a ludzi mo偶na kupi膰.

Zapad艂a cisza. Kalle, nie odrywaj膮c wzroku od jej oczu, chwyci艂 co艣, co ko艂o niego przez ca艂y czas le偶a艂o. Raija przy­pomnia艂a sobie, 偶e gdy tu si臋 pojawi艂a, trzyma艂 co艣 w r臋­kach. Teraz zauwa偶y艂a, 偶e by艂 to kamie艅. B艂yszcz膮cy ka­mie艅. Brudny, ale zarazem po艂yskliwy. Nigdy takiego nie widzia艂a. Kalle podni贸s艂 go do jej oczu.

- Tym, Raija, tym mo偶na kupi膰 ka偶dego - jego g艂os brzmia艂 nader uroczy艣cie. - Nawet w贸jt si臋 temu nie oprze, moim zdaniem. To z艂oto.

9

Ole kr膮偶y艂 po swojej obszernej bawialni, nieszcz臋艣liwy. Min膮艂 tydzie艅. Tydzie艅 i jeden dzie艅. Jego termin up艂yn膮艂.

Zar贸wno on osobi艣cie, jak i jego pomocnicy zje藕dzili ca­艂y okr臋g. Przeczesali okolic臋. Rozmawiali z napotkanymi lud藕mi - gro藕bami wymusili z nich znacznie wi臋cej ni偶 uda­艂o si臋 to innym.

Raiji wci膮偶 jednak nie znale藕li. A s艂u偶膮ca, kt贸r膮 pocho­wali po kryjomu, zabra艂a sw膮 tajemnic臋 do grobu. Jakob tym razem za bardzo przy艂o偶y艂 si臋 do roboty.

Niech j膮 diabli porw膮! my艣la艂 Ole, zaciskaj膮c pi臋艣ci. By艂 prawdziwie zagniewany. Samotny tydzie艅 zostawi艂 艣lad na tej surowej twarzy, kt贸rej l臋ka艂o si臋 tylu ludzi. Ole Edvard przywyk艂 do samotno艣ci. Dawniej. Zanim ona pojawi艂a si臋 w jego 偶yciu. Pami臋ta艂 czasy, kiedy samotno艣膰 by艂a mu przy­jacielem. Towarzyszem ucieczki. Dopiero jej obecno艣膰 wszystko odmieni艂a.

- Raija - mrucza艂 Ole, wpijaj膮c paznokcie w sk贸r臋 d艂oni. Nawet wtedy, gdy z ca艂ej si艂y zaciska艂 powieki, nie potrafi艂 wymaza膰 spod nich jej obrazu. Jej zdrada powinna otrze藕­wi膰 mu umys艂. Powinna przywo艂a膰 go do rozs膮dku. Ale Raija towarzyszy艂a mu dniem i noc膮. Zar贸wno na jawie, jak i we 艣nie.

Dzi艣 mia艂 si臋 tu zjawi膰 s臋dzia. Ole spodziewa艂 si臋 go ju偶 wczoraj. Zaplanowa艂 dok艂adnie, co powie. Czeka艂. I dobrze wiedzia艂, dlaczego tamten si臋 nie zjawi艂. Wola艂 trzyma膰 Ole­go w niepewno艣ci. S臋dzia nigdy nie by艂 zachwycony tym, 偶e Ole obj膮艂 urz膮d w贸jta. Ole podejrzewa艂, 偶e tamten mia艂 w zanadrzu w艂asnych kandydat贸w. I teraz ten staruch si臋 cieszy, 偶e mo偶e przyprze膰 Olego do muru. Pogn臋bi膰 parweniusza, jak go nazywa艂.

Ole zastanawia艂 si臋, jak zareagowa艂by s臋dzia, gdyby si臋 dowiedzia艂, 偶e w贸jt znacznie mniej obawia si臋 jego gr贸藕b ni偶 gro藕by utraty Raiji.

Ole Edvard nigdy nie przyznawa艂 si臋 do swych uczu膰. R贸wnie g艂臋bokiego jak teraz b贸lu nie dozna艂 od chwili, w kt贸rej w艂asna matka tak haniebnie go zdradzi艂a. Rozcza­rowa艂a go, przystaj膮c na warunki, kt贸re postawi艂 im jej wy­soko postawiony kochanek.

Ole Edvard odmawia艂 sobie prawa do jakichkolwiek uczu膰 i nie藕le mu to wychodzi艂o. Rozsiewa艂 wok贸艂 strach i przera偶enie, syc膮c si臋 poczuciem w艂asnej pot臋gi. Bra艂 to, na co mia艂 ochot臋. Par艂 naprz贸d. I nigdy nie dr臋czy艂y go wy­rzuty sumienia.

Nie powinien by艂 jej bi膰. Nie powinien. Ale w oczach mu si臋 zamgli艂o na czerwono, gdy zobaczy艂 j膮 w ramionach te­go obcego. 艢wiadomo艣膰, 偶e Raija mia艂a cokolwiek wsp贸lne­go z innym m臋偶czyzn膮, wprawia艂a krew w jego 偶y艂ach w szalony taniec. Krew w skroniach mu wrza艂a na sam膮 my艣l o tym...

Jednakowo偶 nie powinien by艂 jej bi膰.

Nie wiedzie膰, gdzie ona mo偶e si臋 podziewa膰... Z kim... Nie by艂 w stanie o niczym innym my艣le膰 ani 艣ni膰. Podczas mi­nionego tygodnia ograniczy艂 zreszt膮 sen do minimum. Po­trafi艂 sprosta膰 my艣lom na jawie. We 艣nie by艂 za艣 bezbronny.

Ciemne kr臋gi pod oczami 艣wiadczy艂y o braku odpoczyn­ku. Z sarkastycznym u艣miechem my艣la艂 sobie, 偶e widok je­go 艣ci膮gni臋tej, zm臋czonej twarzy ucieszy cz艂owieka, kt贸ry ma si臋 tu zjawi膰. S臋dzia uzna, 偶e zdo艂a艂 obudzi膰 niepok贸j w najtwardszym mieszka艅cu Alty.

Raija...

Ile偶 muzyki jest w tym obco brzmi膮cym imieniu. Ole wiele przecierpia艂 z jej powodu. Drwi艂 z jej pochodzenia, cho膰 niewiele o nim wiedzia艂. Bardzo chcia艂 co艣 o tym us艂ysze膰, ale ona nigdy nie mia艂a ochoty mu opowiedzie膰. By艂 jej m臋偶em. Jej kochankiem. Nigdy jednak - powiernikiem.

Zaufanie. Jakie to dziwne s艂owo. Widnia艂o na niekt贸rych dokumentach, kt贸re przechodzi艂y przez jego r臋ce. 鈥濸oufne鈥. Brzmia艂o to jako艣 urz臋dowo. Sucho jak szelest papieru. To samo s艂owo mia艂o jednak r贸wnie偶 g艂臋boko ludzkie znacze­nie, nad kt贸rym nigdy wcze艣niej si臋 nie zastanawia艂. Nigdy czego艣 takiego nie do艣wiadczy艂.

Jak偶e ch臋tnie do艣wiadczy艂by tego razem z ni膮. Raija. S艂o­wo sumuj膮ce jego marzenia. Mie艣ci艂o si臋 w nim r贸wnie偶 owo nie znane mu zaufanie.

Imi臋, kt贸re oznacza艂o jednocze艣nie ten piek膮cy b贸l w piersiach, jakiego doznawa艂 pod jej nieobecno艣膰. Niepew­no艣膰, w膮tpliwo艣ci, na granicy szale艅stwa. Ole wola艂 nawet nie my艣le膰, 偶e to wszystko mu si臋 przytrafi艂o. Niemo偶liwe, by on cierpia艂 w ten spos贸b. Niemo偶liwe, by on podskaki­wa艂 jak przera偶ony zaj膮c na ka偶dy nieoczekiwany d藕wi臋k. Niemo偶liwe, 偶eby on, Ole Edvard Hermansson, szepta艂 ci膮­gle to samo imi臋 suchymi wargami. Niemo偶liwe, by przy­wo艂ywa艂 wci膮偶 obrazy i wspomnienia jak ton膮cy, kt贸ry chwyta si臋 brzytwy. Niemo偶liwe...

W贸jt z Alty nie potrafi艂 nigdy do ko艅ca ok艂amywa膰 sie­bie. Otoczenie z pewno艣ci膮 go o to podejrzewa艂o. Ale jego samo艣wiadomo艣膰 by艂a ostra jak n贸偶. Potrafi艂 przejrze膰 si臋 na wskro艣. Szczerze.

Wszystkie uczucia mia艂y gorzki posmak. Co za przekle艅­stwo by膰 m臋偶czyzn膮 i wiedzie膰, 偶e jedyna kobieta, kt贸ra mo偶e nada膰 sens twemu 偶yciu, gotowa jest zabi膰 albo umrze膰, byle tylko si臋 od ciebie uwolni膰!

Nie powinien by艂 jej bi膰.

Ta gorzka 艣wiadomo艣膰 na nic si臋 teraz nie zda艂a. Mo偶e to wcale nie mia艂o takiego znaczenia, czy j膮 pobi艂, czy nie.

Wszystko by艂o dla niego tak niezwyk艂e. Nie umia艂 sobie z tym poradzi膰. Nie przywyk艂 do mi艂o艣ci. Nigdy wcze艣niej nikogo nie kocha艂.

Uczyni艂 jej wiele z艂ego. Cz臋sto sam wzdraga艂 si臋 na my艣l o tym, co jej uczyni艂, a jednak robi艂 to, byle tylko umocni膰 wykreowany przez siebie w艂asny wizerunek. Wizerunek naj­mocniejszego cz艂owieka w ca艂ej p贸艂nocnej kolonii Danii. W Finnmarku. Ale niezale偶nie od tego, jak post臋powa艂, za­l膮偶ek tego wszystkiego, co z tak膮 moc膮 czu艂 teraz, kie艂kowa艂 w nim od zawsze. Od tamtej chwili, gdy j膮 po raz pierwszy ujrza艂 w zapomnianej przez Boga i ludzi drewnianej chacie.

Ole Edvard pragn膮艂 Raiji i zdoby艂 j膮. Wydawa艂o mu si臋, 偶e zdo艂a j膮 kupi膰 i zatrzyma膰. By艂a przecie偶 tylko kobiet膮, a kobiety powinny zgina膰 kark i s艂u偶y膰 swym m臋偶om.

Mo偶e inne kobiety to potrafi艂y. Raija jednak by艂a Raij膮 Nieugi臋t膮, niez艂omn膮, hard膮 i bystr膮. Zawsze stawia艂a mu ostre pytania i bezlito艣nie ripostowa艂a w ka偶dej k艂贸tni. We wszystkim, co robi艂a, by艂a taka pasja. Ole t臋skni艂 za tym. T臋skni艂 nawet za najgorszymi wsp贸lnie prze偶ytymi chwila­mi. T臋skni艂 za bystrym umys艂em, za jej inteligencj膮, kt贸ra go denerwowa艂a, kt贸ra napawa艂a go l臋kiem na samym po­cz膮tku, ale z czasem sta艂a si臋 bod藕cem.

A Raija nie wraca. Nie zamierza zniszczy膰 starannie przy­gotowanej ucieczki g艂upim posuni臋ciem. Skierowa艂a na nie­go podejrzenia o morderstwo. Morderstwo, kt贸re teraz prawdopodobnie na nim zaci膮偶y, o kt贸re jego oskar偶膮. Po­艣rednio ju偶 zosta艂 oskar偶ony. Kasta, do kt贸rej chcia艂 nale­偶e膰, ju偶 si臋 przed nim zamkn臋艂a. Drzwi uchyli艂y si臋 tylko na chwil臋. M贸g艂 przez nie popatrze膰 na lepsze towarzystwo. Spodoba艂o mu si臋 to, co zobaczy艂. A teraz musia艂 si臋 pogo­dzi膰 z tym, 偶e zostanie uznany za 艂ajdaka. Zdolnego do wszystkiego, co pachnie brutalno艣ci膮 czy gwa艂tem. Niezdat­nego jednak do piastowania swego stanowiska. Hermansson wiedzia艂 doskonale, co tamci sobie my艣l膮. Mo偶e uwa偶aj膮, 偶e zabi艂 r贸wnie偶 Raij臋. Nawet s臋dzia spogl膮da艂 na niego po­dejrzliwie, gdy s艂ysza艂, 偶e Ole nie ma poj臋cia, w jaki spos贸b i w jakich okoliczno艣ciach znikn臋艂a Raija.

Gdy Ole my艣la艂 o planie, kt贸ry przygotowa艂a, i o pu艂apce, kt贸r膮 na niego zastawi艂a, budzi艂o si臋 w nim co艣 na kszta艂t zawodowego podziwu. Obmy艣lona przez ni膮 zemsta okaza­艂a si臋 skuteczna.

Ole zastanawia艂 si臋, czy Raija wie, co zabola艂o go najbar­dziej. Zastanawia艂 si臋, czy spodziewa si臋, i偶 najbardziej bo­li go 艣wiadomo艣膰, 偶e nigdy wi臋cej jej nie zobaczy.

Ole mia艂 jednak j膮 zobaczy膰. Kalle i Raija noc膮 zbli偶yli si臋 do wsi. Pami臋膰 zawiod艂a Raij臋 kilka razy, stracili wi臋c par臋 godzin, id膮c w niew艂a艣ciwym kierunku, ale ostatecznie dotarli do cywilizacji.

Raija wskaza艂a jeden z bardziej okaza艂ych bia艂ych do­m贸w. Wi臋kszo艣膰 zabudowa艅 nie by艂a pomalowana. Szare i ubo偶uchne, odcina艂y si臋 od letniego nieba. Kalle spojrza艂 w tym samym kierunku. Prze艂kn膮艂 艣lin臋: marzenia, kt贸re snu艂 razem z Reijo, zi艣ci艂y si臋. Za p贸藕no znalaz艂 z艂oto. Ra­ija posmakowa艂a ju偶 tego, co chcia艂 jej ofiarowa膰. W艂a艣nie taki dom chcia艂 dla niej zbudowa膰.

- Mieszka艂a艣 tam? - zapyta艂 martwym g艂osem. - W艂a艣nie w tym domu?

Raija odpowiedzia艂a mu sucho tonem zdradzaj膮cym do­艣wiadczenie:

- W贸jt nie mieszka tak jak zwykli ludzie. Jego pensja nie jest mo偶e szczeg贸lnie wielka, ale poza ni膮 ma inne 藕r贸d艂a dochod贸w. Nie wszystkie podatki p艂acone przez ludzi tra­fiaj膮 do kr贸lewskiego skarbca. Niekt贸re trafiaj膮 do szkatu艂­ki w贸jta.

Kalle westchn膮艂.

Tak wspaniale to obmy艣li艂. Mia艂 zamiar wtargn膮膰 tam i pokaza膰 kr贸lewskiemu urz臋dnikowi jego miejsce. On, ubo­gi rybak znad fiordu. To jednak, co m贸wi艂a Raija, zaskoczy­艂o go. M贸wi艂a o prawach, kt贸rych nie zawsze przestrzega­no. O m臋偶czyznach, kt贸rzy tworzyli swe w艂asne prawa. O wyzyskiwaniu zwyk艂ych ludzi, takich jak on sam.

Po raz pierwszy podczas tej podr贸偶y zacz膮艂 w膮tpi膰 w powodzenie przedsi臋wzi臋cia. Co艣 mu zacz臋艂o ci膮偶y膰 na 偶o艂膮d­ku i budzi膰 jego niepok贸j. Przera偶enie.

Kaszel, kt贸ry prze艣ladowa艂 go od czasu do czasu, zaata­kowa艂 ponownie. Kalle odwr贸ci艂 si臋 ty艂em do Raiji i zas艂o­ni艂 usta d艂oni膮.

Oby tylko tym razem nie pojawi艂a si臋 krew, b艂aga艂 w du­chu. Nie chcia艂 przerazi膰 Raiji. To zreszt膮 z pewno艣ci膮 nic powa偶nego. Po prostu si臋 przem臋czy艂.

- Kalle, ty jeste艣 chory. Nie powiniene艣 si臋 tak forsowa膰.

Zmartwiona Raija przykucn臋艂a ko艂o niego. Nie m贸g艂 ukry膰 si臋 przed bacznym spojrzeniem jej br膮zowych oczu. Gdy atak kaszlu min膮艂, Kalle prze艂kn膮艂 艣lin臋 i ewentualn膮 krew. Wyda­wa艂o mu si臋, 偶e czuje smak krwi, nie o艣mieli艂 si臋 jednak splu­n膮膰 i zdradzi膰 si臋 przed ni膮 czy przed samym sob膮.

Cho膰 co艣 przez ca艂y czas piek艂o go w piersiach, przybra艂 dziarsk膮 min臋 i m臋skim ruchem wytar艂 d艂onie o spodnie.

- Jestem troch臋 przezi臋biony - zlekcewa偶y艂 spraw臋. - Bro­dzi艂em w zbyt wielu rzekach, moja droga. Zimne stopy i zimne d艂onie. Przejdzie mi, nie ma si臋 czym martwi膰. Nie jestem z porcelany. Targa艂y mn膮 gorsze wichry ni偶 w po­przednim 偶yciu. O wiele gorsze. Po katastrofie 艂odzi d艂ugo by艂em chory. Woda nie da mi rady. W przeciwnym razie by­艂oby ju偶 po mnie.

W spojrzeniu Raiji by艂a wci膮偶 troska.

Kalle usiad艂. Nie dlatego, 偶e m臋czy艂 go kaszel, ale dlate­go, 偶e my艣la艂 o cz艂owieku, z kt贸rym zamierza艂 si臋 spotka膰. W zamy艣leniu zdj膮艂 worek z plec贸w. Opr贸偶ni艂 go. Wywr贸­ci艂 na drug膮 stron臋. Wn臋trze worka by艂o chropowate i po­plamione.

Raija 艣ledzi艂a go wzrokiem. Nie rozumia艂a, co on w艂a艣ci­wie robi. Piegowate, ciemne palce od艂ama艂y brzozowy ko­nar. Potem oderwa艂y od niego kilka ga艂膮zek. Kalle na pr贸b臋 potar艂 sk贸rzany worek brzozowym patykiem. Pomi臋dzy plamami powsta艂a niewyra藕na rysa. Raija nie spostrzeg艂aby jej pewnie, gdyby nie wiedzia艂a, czego wypatrywa膰. Kalle u艣miechn膮艂 si臋. Zacz膮艂 pracowicie kre艣li膰 co艣 na sk贸rze. Kre­ski, kt贸re si臋 艂膮czy艂y. Znaczki, kt贸re wyznacza艂y punkty orientacyjne. Raija zrozumia艂a, co to ma by膰. Mapa. Dobrze wiedzia艂a, jaka to mapa.

Kalle nie spojrza艂 na ni膮 przed sko艅czeniem rysunku. Nie przerwa艂 nawet na moment.

Serce Raiji zadr偶a艂o. Kalle czego艣 si臋 ba艂. W przeciwnym razie nie by艂by tak zapobiegliwy. Gdyby co艣 mu si臋 zdarzy­艂o... Raija wola艂a o tym nie my艣le膰. Patrzy艂a tylko, jak wy­wraca worek na w艂a艣ciw膮 stron臋 i zn贸w go nape艂nia, tak by nie by艂o wida膰 nawet 艣ladu rysunku. Na twarzy, kt贸r膮 ku niej zwr贸ci艂, malowa艂a si臋 powaga.

- Dzi臋ki tobie zrozumia艂em, 偶e b臋dziemy rozmawia膰 z do­ros艂ym m臋偶czyzn膮 - powiedzia艂 twardym tonem. - By膰 mo­偶e oboje jeste艣my marzycielami. Ale je艣li cz艂owiek chce prze­偶y膰, to od czasu do czasu musi my艣le膰 tak jak oni. To, co si臋 przytrafi艂o Reijo, mo偶e si臋 zdarzy膰 i mnie. Dla tego cz艂owie­ka jestem nikim. A gdyby co艣 mi si臋 sta艂o... - Kalle wzruszy艂 ramionami i wsta艂. - Pr臋dzej czy p贸藕niej znajdziesz jaki艣 spo­s贸b, by to wydosta膰. Gdy znajdziesz to miejsce, nie b臋dziesz musia艂a o nic prosi膰 do ko艅ca twego 偶ycia. Czuj臋 si臋 znacz­nie lepiej, wiedz膮c, 偶e zatroszczy艂em si臋 o ciebie i o dzieci.

Twarz Raiji spowa偶nia艂a. Rysy wyostrzy艂y si臋. Oczy umkn臋艂y przed niebieskim spojrzeniem Karla. Nie chcia艂a o tym rozmawia膰. Bola艂o jato o wiele bardziej, ni偶 mog艂o mu si臋 wydawa膰. Wierzy艂a jednak, 偶e zjawi si臋 Reijo. Obieca艂 jej to, a jak do tej pory, nigdy nie z艂ama艂 偶adnej obietnicy.

- Jeste艣 got贸w tam wej艣膰? - zapyta艂a, patrz膮c na dom, kt贸­ry by艂 jej domem przez kilka miesi臋cy.

- Jestem got贸w - powiedzia艂 zdecydowanym tonem i ru­szy艂 przodem w stron臋 domu w贸jta.

S臋dzia nie spieszy艂 si臋. Ole Edvard u艣miecha艂 si臋, gdy kr膮g艂y jegomo艣膰 sadowi艂 si臋 na fotelu stoj膮cym przed jego biurkiem.

Go艣膰 patrzy艂 na Olego w膮skimi oczami, a k膮ciki jego ust unios艂y si臋 lekko w g贸r臋, cho膰 ich w艂a艣ciciel wcale nie chcia艂 okaza膰, jak bardzo raduje go ta sytuacja.

- S艂ysza艂em, 偶e twoim ludziom si臋 nie powiod艂o, Hermansson. Wie艣膰 niesie, 偶e pozwalaj膮 sobie na bardzo wiele, ale wszystko na nic. Na nic si臋 nie zda szanta偶owanie do­mniemanych przest臋pc贸w, skoro nie ma prawdziwych. Po­winiene艣 mie膰 ju偶 pewne do艣wiadczenie w tym wzgl臋dzie, nieprawda偶?

Ole zdo艂a艂 si臋 opanowa膰. Musia艂 w艂o偶y膰 sporo wysi艂ku w to, by nie zerwa膰 si臋 z krzes艂a i nie z艂apa膰 za gard艂o tego zadowolonego z siebie bladego i t艂ustego idioty, kt贸ry siedzia艂 tu偶 przed nim. Wystarczy艂oby kiwn膮膰 ma艂ym palcem, tyle tylko 偶e nie poprawi艂oby to sytuacji Olego. Wr臋cz przeciw­nie, potwierdzi艂by w ten spos贸b sw膮 z艂膮 s艂aw臋 i ju偶 nigdy nie pozby艂by si臋 etykietki brutalnego i gwa艂townego rze藕nika.

- Nie mia艂em za wiele czasu - powiedzia艂. S臋dzia za艣mia艂 si臋 kr贸tko i chrapliwie:

- Wiesz r贸wnie dobrze jak ja, 偶e dosta艂e艣 o jeden dzie艅 wi臋cej, ni偶 si臋 umawiali艣my. Nie jestem cz艂owiekiem pozba­wionym rozs膮dku. Ani ja, ani pastor, ani nasi prze艂o偶eni...

Efektowna pauza by艂a nawet d艂u偶sza ni偶 trzeba. Ole spo­dziewa艂 si臋 czego艣 w tym stylu. Ten cz艂owiek zwyk艂 wyko­rzystywa膰 wszelkie mo偶liwo艣ci, jakie si臋 przed nim otwiera­艂y. Zyska przecie偶 w pewien spos贸b, je艣li Ole straci posad臋. S臋dzia nie by艂 cz艂owiekiem sentymentalnym. Rozgrywa艂 te karty, kt贸re mia艂 w r臋ku, a gra膰 potrafi艂 niezgorzej.

- Wiemy ju偶, kto to by艂 - oznajmi艂 Ole.

Doszli do tego znacznie szybciej, ni偶 si臋 spodziewali. Znale藕li ludzi, u kt贸rych mieszka艂 przez jaki艣 czas, i m艂o­dych ch艂opc贸w, z kt贸rymi podr贸偶owa艂. Strach zajrza艂 im w oczy, gdy Mattias i Ole ich przes艂uchiwali. Przysi臋gali wprawdzie, 偶e do g艂owy by im nie przysz艂o wspieranie te­go rodzaju cz艂owieka. Nigdy o tym nie my艣leli. Ale potrze­bowali troch臋 grosza. Zbiory w ostatnich kilku latach nie by艂y zbyt udane. Ojciec rodziny, o kt贸r膮 chodzi艂o, porusza艂 si臋 z trudem. Nie m贸g艂 wi臋c wyprawia膰 si臋 na ryby ani na polowanie. Potrzebowali pieni臋dzy. Wszystko jest przecie偶 takie drogie, ceny ziarna zn贸w posz艂y w g贸r臋. A szwedzkie pieni膮dze s膮 r贸wnie dobre jak ka偶de inne.

- To by艂 duchowny - rzek艂 Ole. - Szwedzki pastor na wypra­wie misyjnej, podczas kt贸rej mia艂 zdoby膰 nowych wiernych dla swego ko艣cio艂a I swego kr贸la - dorzuci艂 zgry藕liwie. - Pomaga­艂o mu kilka m艂odych owieczek. Znale藕li艣my ich, ale nie powie­dzieli艣my im nic o losie, jaki spotka艂 ich wodza. Zostan膮 poin­formowani drog膮 bezpo艣redni膮 - za艣mia艂 si臋 Ole cynicznie.

S臋dzia nie uni贸s艂 nawet brwi.

- Znakomicie, znakomicie - o艣wiadczy艂 tonem, w kt贸rym niebezpiecznie zgrzyta艂y drobiny lodu. - Ale to nam nicze­go nie rozwi膮zuje. To nie rozwi膮zuje twojego problemu, Hermansson. Dosta艂e艣 tydzie艅 na znalezienie swej zbieg艂ej 偶ony. I cz艂owieka, kt贸ry zabi艂 tamtego tu偶 pod twoim pro­giem. Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e to dla ciebie wa偶ne. Ale nie. Nasz dzielny w贸jt wola艂 zaj膮膰 si臋 odgrzebywaniem 偶y­ciorysu nieboszczyka. Nie interesuj膮 nas tego rodzaju histo­rie. Nieboszczyk nie interesuje nas, 偶yj膮cych.

- Martwy szwedzki pastorzyna nie powinien by膰 偶adnym problemem - odpar艂 Ole. Jego stalowe spojrzenie mog艂oby przeci膮膰 kamie艅. - Szwedzi s膮 naszymi wrogami. Mo偶na by przypu艣ci膰, 偶e zacz膮艂e艣 s艂u偶y膰 obcym interesom, je艣li si臋 przyjrze膰 twemu post臋powaniu w tej sprawie.

Twarz s臋dziego by艂a zaci臋ta. Ton jego g艂osu nie wr贸偶y艂 Olemu nic dobrego:

- Ta sprawa mnie interesuje, Hermansson, poniewa偶 ty jeste艣 w ni膮 zamieszany. Mnie nie obchodzi, kto zosta艂 za­bity, m贸g艂by to sobie by膰 nawet obdarty Lapo艅czyk. I tak urz膮dzi艂bym ci piek艂o, Hermanssen. Bo to si臋 sta艂o pod two­imi drzwiami i dlatego jeste艣 w to zamieszany...

S臋dzia zni偶y艂 g艂os, tak jakby chcia艂 co艣 powiedzie膰 w za­ufaniu, i pochyli艂 si臋 w stron臋 Olego:

- Gdyby to si臋 wydarzy艂o w innym miejscu, wcale nie zwr贸ci艂bym na to uwagi. Mogliby艣cie pogrzeba膰 trupa i szu­ka膰 sobie mordercy albo udawa膰, 偶e go szukacie, jak d艂ugo by艣cie chcieli. Przymkn膮艂bym na to oko i zapomnia艂. Ale ten cz艂owiek umar艂 tu. Ko艂o twoich schod贸w. - S臋dzia u艣miech­n膮艂 si臋 z zadowoleniem jak kot, kt贸ry z艂apa艂 t艂ust膮 mysz.

- Chcesz mnie pozbawi膰 sto艂ka - doko艅czy艂 Ole cierp­kim tonem. - Wielkie dzi臋ki, dobrze o tym wiem. Co z te­go b臋dziesz mia艂? Jakie korzy艣ci ty sam osi膮gniesz? Nie m贸w mi, 偶e po prostu nie podoba ci si臋 moja twarz.

- M贸j zi臋膰 powinien by艂 dosta膰 t臋 posad臋. Wysun膮艂em je­go kandydatur臋. Ale stary zaproponowa艂 ciebie w ostatniej chwili. Jego s艂owo znaczy艂o wiele. Nie rozwa偶ali nawet kan­dydatury m臋偶a Brity. Ale jeszcze nie jest za p贸藕no.

Ole westchn膮艂. A wi臋c tak si臋 sprawy mia艂y. Ten t艂u艣cioch znad fiordu by艂 bardziej przebieg艂y, ni偶 mog艂o si臋 wydawa膰. M膮偶 jego c贸rki mia艂 zrobi膰 karier臋.

- Je艣li dostan臋 wi臋cej czasu, rozwi膮偶臋 spraw臋. S臋dzia roze艣mia艂 si臋 cicho.

- B艂膮d, m贸j drogi. B艂膮d. Nie b臋dziesz ju偶 kontynuowa膰 艣ledztwa. Wkr贸tce opu艣cisz ten dom, ju偶 na zawsze. Je艣li za­mierzasz szuka膰 na w艂asn膮 r臋k臋, to oczywi艣cie mo偶esz to zrobi膰. Ale nie b臋dziesz mia艂 po swojej stronie 偶adnego au­torytetu. B臋dziesz po prostu zwyk艂膮, prywatn膮 osob膮, Ole Edvard Hermansson. Nie b臋dziesz urz臋dnikiem kr贸lewskim.

- Tego nie mo偶esz zrobi膰!

S臋dzia za艣mia艂 si臋 na widok niedowierzania, kt贸re odma­lowa艂o si臋 na twarzy Olego. Poklepa艂 si臋 po piersi. W miej­scu, w kt贸rym mia艂 wewn臋trzn膮 kiesze艅.

- Tutaj mam dokument, dzi臋ki kt贸remu mog臋 podj膮膰 ta­k膮 decyzj臋 - powiedzia艂 aksamitnym tonem. - Dosta艂em pe艂­nomocnictwa od ludzi postawionych o wiele wy偶ej ni偶 ty czy ja. Poinformowa艂em ich o morderstwie, w kt贸re zamieszany jest w贸jt. Kto wie, mo偶e to nawet on sam jest g艂贸wnym po­dejrzanym. Nie powiedzia艂em tego wprost. Ale postara艂em si臋, by ka偶dy m贸g艂 wysnu膰 taki wniosek. Powiedzia艂em tak­偶e, 偶e zmar艂y by艂 bogatym kupcem z dobrej rodziny. Z ro­dziny, kt贸rej mo偶e przyj艣膰 do g艂owy pomys艂, by zbada膰 t臋 spraw臋 szczeg贸艂owo.

- Do diab艂a - mrukn膮艂 Ole. Jego wielkie d艂onie zacisn臋艂y si臋 na kraw臋dzi sto艂u. Ten stary wyga podszed艂 go. Podczas gdy on s膮dzi艂, 偶e stary ma dobre intencje i 偶e postanowi艂 da膰 mu szans臋, tamten spo­偶ytkowa艂 czas na to, by wbi膰 mu n贸偶 w plecy.

- Twoje sprawy nie wygl膮daj膮 najlepiej, m贸j drogi. S臋dzia wyci膮gn膮艂 si臋 wygodnie na krze艣le, kt贸re nie by艂o jednak chyba zbyt komfortowe, zwa偶ywszy cho膰by na roz­miary siedz膮cego.

- Powinienem by艂 wiedzie膰, 偶e znajdziesz jaki艣 spos贸b. - Ole zgrzytn膮艂 z臋bami. - Co mo偶esz mi zaproponowa膰?

S臋dzia u艣miechn膮艂 si臋 krzywo i powiedzia艂 zwyci臋skim tonem:

- No prosz臋, to ju偶 jest inna rozmowa. Wiedzia艂em, 偶e nie jeste艣 g艂upi. Wiesz dobrze, 偶e zosta艂e艣 pokonany. Ceni臋 to u m臋偶czyzny. Tylko jelenie rzucaj膮 si臋 na o艣lep na wszel­kie przeszkody.

- Do rzeczy - przerwa艂 mu Ole. Zachowanie pozornego spokoju podczas tej rozmowy wiele go kosztowa艂o. Zasta­nawia艂 si臋 nawet, ile straci, je艣li poka偶e temu grubasowi, jak bardzo si臋 przeliczy艂, uznaj膮c go za najbardziej opanowane­go cz艂owieka w Alcie. Nie osi膮gn膮艂by jednak nic poza w艂a­sn膮 satysfakcj膮. Musia艂 wi臋c trzyma膰 si臋 w ryzach.

- Masz niez艂y temperament - z jawn膮 z艂o艣liwo艣ci膮 stwier­dzi艂 przeciwnik siedz膮cy po drugiej stronie sto艂u. - Powinie­ne艣 si臋 nauczy膰 panowa膰 nad sob膮.

Ole cieszy艂 si臋, 偶e dzieli ich st贸艂. Palce go bardzo sw臋dzia艂y. S臋dzia zauwa偶y艂 chyba niebezpieczne b艂yski w jego lodo­watym spojrzeniu. Przeszed艂 wi臋c do sedna sprawy:

- Mo偶esz opu艣ci膰 ten dom i t臋 wiosk臋. Mo偶esz st膮d odej艣膰 jako wolny cz艂owiek pod warunkiem, 偶e wyjd臋 st膮d z twoj膮 pisemn膮 rezygnacj膮 w kieszeni. I z m臋sk膮 obietnic膮, 偶e twoja noga ju偶 tu nigdy nie postanie. Nie obchodzi mnie, dok膮d si臋 udasz, ale nie chc臋 ci臋 ju偶 wi臋cej widzie膰. I zabie­rzesz ze sob膮 swych zaufanych rzezimieszk贸w. Dostaniecie pensje za dwa tygodnie z g贸ry.

- C贸偶 za hojno艣膰 - powiedzia艂 Ole z ironi膮. - Spodzie­wam si臋, 偶e m贸g艂by艣 nas st膮d odes艂a膰 bez z艂amanego grosza.

S臋dzia u艣miechn膮艂 si臋 ch艂odno.

- M贸g艂bym zrobi膰 co艣 o wiele gorszego. Alternatywa jest chyba oczywista. M贸g艂bym oskar偶y膰 ci臋 przed s膮dem o za­b贸jstwo tego kupca. Mo偶esz sobie twierdzi膰, 偶e to by艂 pa­stor ze Szwecji, to b臋dzie tylko twoja wersja. Ja przedstawi臋 艣wiadk贸w, kt贸rzy potwierdz膮, 偶e to by艂 kupiec z dobrej nor­weskiej rodziny. Sam sobie odpowiedz na pytanie, komu uwierzy s膮d: w贸jtowi podejrzanego pochodzenia, znanemu z gwa艂towno艣ci, czy wy偶szemu urz臋dnikowi, kt贸ry przez ca­艂e swoje 偶ycie zachowywa艂 si臋 nienagannie i s艂u偶y艂 swemu kr贸lowi ku zadowoleniu wszystkich doko艂a...

Ole wiedzia艂, komu uwierzy s膮d.

- A poza tym - ci膮gn膮艂 s臋dzia, zaczerpn膮wszy powietrza. Okr膮g艂e policzki poczerwienia艂y mu jeszcze bardziej. - A poza tym powiem, 偶e macza艂e艣 palce w zagini臋ciu swojej 偶ony. Opowiem, jak zaszlachtowa艂e艣 j膮 na 艣mier膰, co wszy­scy zreszt膮 s艂yszeli艣my. Nie omieszkam tak偶e napomkn膮膰 o r贸wnie tajemniczym zagini臋ciu twojej s艂u偶膮cej. Rozu­miesz zatem, Hermansson, 偶e wiele zyskasz, korzystaj膮c z mojej oferty. Z mojej szczodrej oferty.

Nie藕le musia艂 si臋 bawi膰, planuj膮c sobie to wszystko, po­my艣la艂 Ole z nienawi艣ci膮. Ten ma艂y cz艂owieczek, wygl膮da­j膮cy tak poczciwie, mia艂 w sobie ca艂kiem sporo sadyzmu. W tej chwili wy艂o偶y艂 wszystkie karty na st贸艂.

- 呕ycie albo 艣mier膰 - powiedzia艂 Ole, szukaj膮c jednocze­艣nie intensywnie jakiego艣 lepszego rozwi膮zania. - S膮d za­pewne mnie ska偶e, a to zaszkodzi memu dobremu imieniu.

- A mia艂e艣 kiedy艣 takie? - zapyta艂 tamten zgry藕liwie. - Zdaje si臋, 偶e wyb贸r nie jest trudny. Cz艂owiek, kt贸ry ma trzy morderstwa na sumieniu, powinien wiedzie膰, 偶e musi by膰 szczeg贸lnie ostro偶ny.

- Nie zabi艂em nikogo z tej tr贸jki - o艣wiadczy艂 Ole. - Ani tego obcego, ani Trine, ani swojej 偶ony.

S臋dzia odpowiedzia艂 mu serdecznym u艣miechem.

- To nie ma 偶adnego znaczenia. Wa偶ne jest to, co si臋 zda­rzy艂o. I co ja powiem. Co wybierasz?

Drzwi za plecami s臋dziego rozwar艂y si臋 nagle. Ole otworzy艂 szeroko oczy. Z niedowierzaniem. Podni贸s艂 si臋 i stan膮艂 jak wryty, niezdolny do uczynienia jakiegokol­wiek gestu.

S臋dzia r贸wnie偶 zorientowa艂 si臋, 偶e co艣 dziwnego zdarzy­艂o si臋 za jego plecami i, cho膰 sprawi艂o mu to troch臋 trudno­艣ci, obr贸ci艂 si臋 na tyle, by rzuci膰 okiem na to, co wprawi艂o w贸jta w takie pomieszanie.

W pierwszej chwili pomy艣la艂, 偶e to para zwyczajnych obdartus贸w, kt贸rzy wtargn臋li do domu Olego. Przybysze nie wnie艣li ze sob膮 ani powiewu 艣wie偶ego powietrza, ani zapa­chu zwyk艂ych 艣rodk贸w higienicznych. Wisz膮ce na nich ubrania a偶 si臋 prosi艂y o pranie. Taki sam kontakt z wod膮 przyda艂by si臋 osobom, kt贸re te ubrania nosi艂y. S臋dzia nawet ze sporej odleg艂o艣ci widzia艂 obw贸dki brudu na ich szyjach i przegubach. Pomijaj膮c potargane w艂osy.

Starszy pan mia艂 ju偶 zamiar odwr贸ci膰 si臋, gdy w贸jt otwo­rzy艂 usta i powiedzia艂 z sarkazmem:

- No c贸偶. Wygl膮da na to, 偶e nie b臋dzie tak 艂atwo oskar­偶y膰 mnie o potr贸jne morderstwo. Raija wygl膮da bowiem na osob臋 偶yw膮.

S臋dzia zerwa艂 si臋 z krzes艂a ze zwinno艣ci膮, o jak膮 nikt by go nie podejrzewa艂. Z szeroko otwartymi oczami podszed艂 do dziwnej pary stoj膮cej ko艂o drzwi. Teraz spostrzeg艂 to, czego nie zauwa偶y艂 przedtem. Przed nim sta艂a wszak - wprawdzie brudna i obdarta - 偶ona w贸jta. Na dodatek mia艂a na sobie ten sam str贸j, kt贸ry nosi艂a na pechowym przyj臋ciu. Powinien by艂 rozpozna膰 przynajmniej ten jaskrawy i niegustowny ko­stium, ale brud zmieni艂 go nie do poznania.

S臋dzia po艂o偶y艂 d艂onie na jej ramionach i spogl膮da艂 ze zdziwieniem na t臋 zniekszta艂con膮, ale pi臋kn膮 twarz. Na ob­liczu Raiji wci膮偶 by艂o wida膰 艣lady pobicia.

- Kobieto, gdzie ty si臋 podziewa艂a艣? - zapyta艂. - Dlacze­go znikn臋艂a艣?

Raija dotkn臋艂a swojej twarzy. Spojrzenie, kt贸re pos艂a艂a Olemu, by艂o niedwuznaczne.

- Czy to nie oczywiste? - odrzek艂a cienkim g艂osem. S臋dzia zawsze lubi艂 uchodzi膰 za przyjaciela i obro艅c臋 skrzywdzonych. Na dodatek mia艂 do Raiji s艂abo艣膰. Ona za艣 wykaza艂a si臋 wielk膮 trze藕wo艣ci膮 umys艂u.

- Trine mnie st膮d zabra艂a - powiedzia艂a szybko. - Oba­wiam si臋, 偶e sama niewiele pami臋tam. By艂am w艂a艣ciwie nie­przytomna. Zdaje si臋, 偶e Trine nie藕le si臋 ze mn膮 nam臋czy­艂a. Zabra艂a mnie do miejsca, w, kt贸rym by艂am bezpieczna...

S臋dzia pu艣ci艂 j膮 i pos艂a艂 Olemu wymowne spojrzenie.

- Wygl膮da na to, 偶e tak w艂a艣nie by艂o. Ten pies my艣liwski szuka艂 ci臋 bezskutecznie przez ca艂y tydzie艅.

- Gdzie jest Trine? - wypali艂a Raija.

Ze spojrzenia Olego nie mo偶na by艂o nic wyczyta膰. Za­dr偶a艂 mu lekko jeden k膮cik ust, ale by艂 to jedyny 艣lad jakich­kolwiek ludzkich uczu膰. S臋dzia natomiast u艣miecha艂 si臋 od ucha do ucha.

- Obawiam si臋, 偶e twoja s艂u偶膮ca znikn臋艂a. Nie wr贸ci艂a tu. Tak w ka偶dym razie twierdzi tw贸j m膮偶.

Raija i Karl wymienili spojrzenia. Karl wygl膮da艂 bardzo obco w tym otoczeniu. Jak wr贸bel mi臋dzy kolorowymi pa­wiami. Nawet Raija, kt贸ra bez w膮tpienia by艂a r贸wnie ob­darta jak on, wtopi艂a si臋 w naturalny spos贸b w ten pok贸j, o kt贸rym on m贸g艂 tylko marzy膰. A wi臋c tu mieszka艂a jego Raija. Raija, dla kt贸rej zbudowa艂 prosty domek z bali...

Ole szuka艂 odpowiedzi na jej twarzy, ale ona by艂a zn贸w nieprzenikniona. Kim jest, u licha, ten m臋偶czyzna?

- Zabi艂a艣 go? - zapyta艂 zachrypni臋tym g艂osem. Szuka艂 oczami jej wzroku, ona za艣 wcale nie unika艂a spotkania spoj­rze艅. - Zabi艂a艣 tego cz艂owieka, Raija?

- Mog艂am to zrobi膰? - rzuci艂a. - Pami臋tasz mo偶e, w jaki spos贸b mnie potraktowa艂e艣? Czy ty naprawd臋 s膮dzisz, 偶e w takim stanie by艂abym zdolna kogokolwiek zabi膰?

- Ale wiedzia艂a艣 o tym? - Ole rzuci艂 to pytanie znienac­ka, okr膮偶aj膮c st贸艂. Jak wielki nied藕wied藕 g贸rowa艂 nad drob­n膮 kobiet膮. Twarz Raiji by艂a ca艂kowicie wyzuta z wyrazu.

- Widzia艂y艣my go, odchodz膮c. To by艂o... przera偶aj膮ce...

S臋dzia przygl膮da艂 si臋 jej r贸wnie bacznie jak w贸jt. Wszyst­ko wskazywa艂o na to, 偶e Raija m贸wi szczerze. Blad艂a wte­dy, kiedy bledn膮c powinna. G艂os jej dr偶a艂 wtedy, kiedy dr偶e膰 powinien. Nie spos贸b jej nie wierzy膰. A poza tym s臋­dzia dawno ju偶 uzna艂, 偶e winien jest Hermansson. Wszelkie inne wyznania winy, nie mieszcz膮ce si臋 w jego planie, wpro­wadzi艂yby niepotrzebne zamieszanie.

- A wi臋c postanowi艂a艣 mnie opu艣ci膰? - glos Olego p臋k艂. W贸jt naprawd臋 wypad艂 ze swej roli. Nikt nigdy nie widzia艂 s艂ynnego w贸jta z Alty w takim stanie.

Raija nic nie odpowiedzia艂a. O to rzeczywi艣cie chodzi艂o. Mieli zamiar powiedzie膰 mu prawd臋. Ale Kalle milcza艂 i sta艂 z ty艂u. Przyt艂oczony wszystkim nowym i obcym. Na chwil臋 sparali偶owa艂 go strach przed wielkimi tego 艣wiata. Zawsze by艂 zwyczajnym cz艂owiekiem. Bez znaczenia. A teraz przebywa艂 w tym samym pomieszczeniu z dwoma bardzo wa偶nymi m臋偶czyznami. Prostemu ch艂opcu nie艂atwo by艂o otworzy膰 usta w takim towarzystwie, nawet je艣li mia艂 do powiedzenia co艣 bardzo istotnego.

- Trine s膮dzi艂a, 偶e mnie zabijesz - powiedzia艂a Raija szczerze.

Prawda nie mog艂a ju偶 zaszkodzi膰 s艂u偶膮cej, skoro tu rze­czywi艣cie nie wr贸ci艂a. Raija odsuwa艂a od siebie my艣li o Catharinie. Z艂e przeczucia na temat jej losu zaczyna艂y wytr膮­ca膰 j膮 powoli z r贸wnowagi. A przecie偶 potrzebowa艂a swej bystro艣ci i inteligencji. Ona i Kalle stali przed obliczem in­teligentnych ludzi.

- Dlaczego wi臋c wr贸ci艂a艣? - niemal krzykn膮艂 Ole. Twarz mu pobiela艂a, a w lodowatym spojrzeniu czai艂 si臋 p艂omie艅. Gdyby stal mog艂a si臋 pali膰, p艂on臋艂aby z pewno艣ci膮 takim w艂a艣nie 偶arem, pomy艣la艂a Raija.

- Powiniene艣 by膰 jej wdzi臋czny - powiedzia艂 s臋dzia. Od­wr贸ci艂 si臋 demonstracyjnie plecami do tego o wiele pot臋偶­niejszego m臋偶czyzny i spojrza艂 na Raij臋 i jej towarzysza z naukowym niemal zainteresowaniem: - Dzi臋ki niej oszcz臋­dzone ci b臋dzie nieprzyjemne do艣wiadczenie bycia oskar偶o­nym o trzy morderstwa. Teraz odpowiesz tylko za dwa. O ile nie przyjmiesz mej 艂askawej oferty...

- A co z Raij膮? - zapyta艂 Ole gwa艂townie, wyrzucaj膮c ra­miona. - Nie pomy艣la艂e艣 o tym, na co j膮 nara偶asz? S膮dzisz, 偶e taka kobieta mo偶e 偶y膰 w niepewno艣ci na pustkowiu?

S臋dzia zmierzy艂 pi臋kn膮 kobiet臋 spojrzeniem od st贸p do g艂贸w.

- Z ca艂ym szacunkiem wobec damy: czy to nie przypad­kiem tam w艂a艣nie j膮 znalaz艂e艣? Trudno te偶 zaprzeczy膰, 偶e przez miniony tydzie艅 ona radzi艂a sobie znacznie lepiej na pustkowiu ni偶 ty tu, w czterech 艣cianach. A poza tym ju偶 raz ci臋 opu艣ci艂a. S膮dzisz, 偶e p贸jdzie za tob膮 w tych okolicz­no艣ciach? S膮dzisz mo偶e, 偶e ten m臋偶czyzna jest jej bratem?

Ole chwyci艂 Raij臋 za ramiona i przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Trzyma艂 j膮 przed sob膮 jak tarcz臋. Oczy mu si臋 roziskrzy艂y, a na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz desperacji. Wielkie r臋ce zacisn臋艂y si臋 na ramionach Raiji.

- Kobieta ma pod膮偶a膰 za swym m臋偶em - powiedzia艂 roz­paczliwym g艂osem. - Jasne, 偶e Raija p贸jdzie za mn膮. Ka偶de inne rozwi膮zanie by艂oby wbrew naturze. Wszyscy maj膮 ja­kie艣 k艂opoty. Nasze problemy nie by艂y wi臋ksze ni偶 proble­my innych. Jasne, 偶e Raija p贸jdzie ze mn膮. Jest moj膮 偶on膮.

W贸wczas tamten zakas艂a艂. Ch艂opaczyna, rybak z wioski nad fiordem. I zanim si臋 zorientowa艂, ju偶 艣ci膮gn膮艂 na siebie spojrzenia w贸jta i s臋dziego. Panowie zobaczyli niedomytego m臋偶czyzn臋 w zniszczonym ubraniu. Barchanowe spodnie, kt贸re ju偶 kilka kobiet cerowa艂o tu i 贸wdzie. Bardzo znoszo­na koszula, kt贸rej brakowa艂o jednego guzika, i poplamiona kurtka, pasuj膮ca do reszty garderoby.

Ten skromnie ubrany m臋偶czyzna mia艂 jednak w sobie co艣, czym nie m贸g艂by si臋 pochwali膰 偶aden z dw贸ch pozo­sta艂ych. Za mi臋kkimi rysami i niewinnymi niebieskimi ocza­mi kry艂o si臋 ludzkie ciep艂o, jakiego nie mia艂 w sobie 偶aden z tamtych.

- Kim, u diab艂a, jest ten m艂okos, Raija? - zadrwi艂 Ole Hermansson. W贸jt czu艂 najwyra藕niej swoj膮 wy偶szo艣膰 nad tym m艂odzikiem, kt贸ry sta艂 nie艣mia艂o ko艂o drzwi niczym jeden z 偶ebrak贸w, kt贸rzy naprzykrzali mu si臋 od czasu do czasu.

Raija wy艣lizgn臋艂a si臋 pospiesznie z nied藕wiedziego u艣ci­sku. B艂yskawicznie umkn臋艂a z obj臋膰 Olego. Wyprostowana stan臋艂a obok Kallego. Wsun臋艂a r臋k臋 pod jego rami臋 i unio­s艂a g艂ow臋. Triumfalnie spojrza艂a w oczy Olego.

- M艂okos nazywa si臋 Karl Elvejord - o艣wiadczy艂a stanow­czym g艂osem. - I jest moim m臋偶em.

W pokoju zapad艂a 艣miertelna cisza.

Raija i Kalle trzymali si臋 blisko siebie. Dwie niewielkie postaci, kt贸re nie chc膮 si臋 rozdzieli膰. Nie patrzyli wcale na siebie, ale obdarzali si臋 wzajemnie si艂膮 dzi臋ki temu, 偶e si臋 po prostu trzymali.

S臋dzia usiad艂 ponownie. Patrzy艂 kolejno na wszystkich bohater贸w tego dramatu. Jeden k膮cik ust dr偶a艂 mu leciutko. Ole zachwia艂 si臋. Przypomina艂 teraz pot臋偶ne drzewo ko艂y­sz膮ce si臋 na wietrze. Drzewo, kt贸rego nie mo偶na ugi膮膰, mo偶­na je tylko z艂ama膰 lub wyrwa膰 z korzeniami. I spostrzeg艂 to. Co艣 w rodzaju wsp贸lnoty dwojga ludzi, kt贸rej on nigdy nie do艣wiadczy艂. Postawa tamtego m臋偶czyzny 艣wiadczy艂a, 偶e troszczy si臋 o ni膮. Co najmniej tak jak on, Ole.

Ole s艂ysza艂 wszystko, ale nie potrafi艂 tego zrozumie膰. Gdyby偶 to by艂 przynajmniej tamten Lapo艅czyk. Ale oto sta艂 przed nim jasnow艂osy m艂odzieniec, o kt贸rym Raija nigdy nie wspomnia艂a nawet s艂owem.

Gulgocz膮cy 艣miech s臋dziego przywr贸ci艂 mu przytom­no艣膰. Wydoby艂 go z szoku.

- Wygl膮da na to, 偶e twoja 偶ona ma w zanadrzu same nie­spodzianki. Musz臋 przyzna膰, Ole, 偶e to wszystko przecho­dzi moje naj艣mielsze wyobra偶enia... - S臋dzia obr贸ci艂 si臋 w stron臋 Raiji i Kallego: - Nie wydaje ci si臋, moja droga, 偶e powinna艣 nam to i owo wyja艣ni膰? S膮dz臋, 偶e najlepiej b臋dzie, je艣li tu zostan臋. Oboje wiemy dobrze, 偶e Ole potrafi zacho­wywa膰 si臋 gwa艂townie. A poza tym ja wci膮偶 czekam na je­go odpowied藕 na moje pytanie.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Szcz臋艣cie im sprzyja艂o. Gdyby s臋­dziego tu nie by艂o, sytuacja by艂aby o wiele trudniejsza.

- Wszyscy s膮dzili, 偶e Kalle nie 偶yje - wyja艣ni艂a. - Jego 艂贸d藕 zaton臋艂a. Spali艂am za sob膮 mosty i pow臋drowa艂am na p贸艂noc. Tymczasem Kalle zosta艂 uratowany. Do niedawna nie pami臋ta艂 ani jednej chwilki ze swego poprzedniego 偶y­cia. W minionym tygodniu, przez przypadek, zn贸w si臋 spo­tkali艣my. - Raija nabra艂a powietrza i dorzuci艂a na w艂asn膮 r臋­k臋, specjalnie dla s臋dziego: - Jeste艣my ze sob膮 zwi膮zani.

- Innymi s艂owy, wcale nie jeste艣 偶on膮 naszego czaruj膮ce­go przyjaciela - podsumowa艂 urz臋dnik kr贸lewski, wskazu­j膮c Olego. - Spodziewam si臋, 偶e potrafisz to w jaki艣 spos贸b udowodni膰?

- Nie mam 偶adnych dokument贸w - o艣wiadczy艂a Raija. - Ole wie dobrze, dlaczego - doda艂a lodowatym tonem.

- Pobrali艣my si臋 w listopadzie tysi膮c siedemset dwudzie­stego pi膮tego roku - powiedzia艂 Kalle. Po raz pierwszy w tym gronie otworzy艂 usta. - Podczas jesiennego jarmarku w Skibotn. 艢lubu udzieli艂 nam pastor z Karlsoya. Mog臋 opi­sa膰 jej sukni臋, je艣li trzeba.

S臋dzia machn膮艂 lekcewa偶膮co jedn膮 r臋k膮.

- Nie trzeba. Wierz臋 wam. Musz臋 przyzna膰, 偶e to szale­nie zabawna historia.

Ole r贸wnie偶 im wierzy艂. Opad艂 na krzes艂o i opar艂 g艂ow臋 na r臋kach. W ci膮gu paru minut straci艂 wszystko, co w jego 偶yciu mia艂o jakiekolwiek znaczenie. Posad臋. I Raij臋.

- Rozumiem, 偶e ta pi臋kna pani, kt贸ra nie jest 偶on膮 偶adne­go z nas, chce zabra膰 st膮d swoje rzeczy - orzek艂 s臋dzia. - Ch臋t­nie zaczekam, a偶 Raija zabierze wszystko, czego potrzebuje.

Raija zrobi艂a to. Zostawi艂a m臋偶czyzn pogr膮偶onych w milczeniu i patrz膮cych na siebie nawzajem, sama za艣 po raz ostatni wesz艂a do pokoju, kt贸ry dzieli艂a z Olem w cza­sie ich kr贸tkiego i mrocznego ma艂偶e艅stwa. Nie by艂o to mi­艂e jej miejsce. Ostatnie wspomnienia z nim zwi膮zane w najmniejszym stopniu nie by艂y przyjemne. Nie chcia艂a pami臋ta膰 o tym cz艂owieku. Nie chcia艂a mie膰 po nim 偶ad­nych pami膮tek. By艂a jednak kobiet膮 trze藕wo my艣l膮c膮. Nie powinna bawi膰 si臋 w sentymenty. Wybra艂a wi臋c najpraktyczniejsze ubrania. Pi臋kne suknie zosta艂y na wieszakach. Raija nie potrzebowa艂a wszak pi臋knych sukni w 偶yciu, kt贸re j膮 czeka艂o.

Powsta艂 z tego ca艂kiem spory tobo艂ek. Ole i tak nie b臋­dzie mia艂 po偶ytku z tych ubra艅, t艂umaczy艂a sobie. Zrzuci艂a z siebie idiotyczny str贸j, kt贸ry kaza艂 jej przywdzia膰 na ma­skarad臋, i za艂o偶y艂a co艣 bardziej praktycznego. Codzienn膮 sp贸dnic臋 i prost膮 bluzk臋. Nie znalaz艂a swego szala. Szala, kt贸ry towarzyszy艂 jej przez ca艂e niemal 偶ycie. Przykro by jej by艂o straci膰 go tutaj.

Nie chcia艂a tego robi膰, ale unios艂a jednak wieko skrzyni Olego. W jej rogu le偶a艂 znajomy fragment garderoby - ka­mizelka Reijo. Raija pochwyci艂a j膮 pospiesznie i wcisn臋艂a w g艂膮b swego tobo艂ka. Czapki, kt贸r膮 Ole odebra艂 Reijo, nie znalaz艂a. Mo偶e w贸jt pozby艂 si臋 jej. Kamizelka by艂a jednak czym艣 bardzo szczeg贸lnym dla niej i dla jej przyjaciela. Sa­ma mu j膮 uszy艂a. I cho膰 nie mia艂a zdolno艣ci do ig艂y, to jed­nak kamizelka nadawa艂a si臋 do u偶ytku. By艂a poza tym bar­dzo droga Reijo. Mo偶e nadejdzie dzie艅, w kt贸rym b臋dzie mog艂a wr臋czy膰 mu j膮 ponownie.

Karl odetchn膮艂 z ulg膮 i wyszed艂 na korytarz, gdy Raija wr贸ci艂a do obszernej bawialni. Po raz ostatni.

Nie poda艂a r臋ki 偶adnemu z nich. Tylko im si臋 przygl膮da­艂a. Popatrzy艂a na Olego z czym艣 w rodzaju smutku. S臋dzie­mu skin臋艂a g艂ow膮.

- Musimy za艂atwi膰 tu par臋 spraw - powiedzia艂a. - Potem nigdy ju偶 nie wr贸cimy do Alty. Je艣li pojawi si臋 Trine, to niech kto艣 jej powie, 偶e znajdzie nas tam, gdzie zawsze. O tej samej porze.

Starszy pan kiwn膮艂 g艂ow膮. Ole milcza艂. Nie widzia艂 po­wodu, by poinformowa膰 Raij臋, 偶e nigdy ju偶 nie zobaczy swojej s艂u偶膮cej.

Obaj panowie us艂yszeli drzwi zamykaj膮ce si臋 za wycho­dz膮c膮 par膮. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 trwa艂a cisza, po czym s臋­dzia zaczerpn膮艂 powietrza.

- Wci膮偶 czekam na odpowied藕, Hermansson - rzek艂. - Jestem cierpliwym cz艂owiekiem, ale zaczynasz gra膰 mi na nerwach.

- Odchodz臋 - oznajmi艂 Ole zrezygnowanym g艂osem. - Nie mam tu ju偶 nic do roboty. Dasz mi par臋 minut na pakowanie?

S臋dzia kiwn膮艂 g艂ow膮. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e pojawi艂a si臋 ta ko­bieta. Obawia艂 si臋 ju偶 bowiem, 偶e sprawy przybior膮 ca艂kiem inny obr贸t. Dzi臋ki niej Alta pozby艂a si臋 cz艂owieka, kt贸ry nie by艂 dla okolicy b艂ogos艂awie艅stwem.

Na tyle wsp贸艂czucia sta膰 by艂o s臋dziego. 呕adnej nagrody dla Raiji nie przewidywa艂. W gruncie rzeczy zapomnia艂 o niej, gdy tylko zamkn臋艂a za sob膮 drzwi domu w贸jta. Star­szy pan widzia艂 tylko plecy pot臋偶nego cz艂owieka, kt贸ry do niedawna mieszka艂 w tym domu.

Moja c贸rka si臋 ucieszy, pomy艣la艂, a na jego okr膮glutkim obliczu zakwit艂 wielki u艣miech. Zawsze wi膮za艂a ogromne nadzieje z karier膮 swego m臋偶a. A on przecie偶 ch臋tnie pomo­偶e swojej ma艂ej dziewczynce...

10

Z ulg膮 opuszczali Alt臋. Gdy pojawili si臋 w sk艂adzie, roz­mowy ucich艂y. Ludzie s艂ali im niemal obra藕liwe spojrzenia. Przed paru miesi膮cami Raija sta艂a si臋 wszak lokaln膮 sensa­cj膮. Pi臋kn膮 zagadk膮. 呕on膮 jednego z najpot臋偶niejszych ludzi w okolicy. W ci膮gu minionego tygodnia jej pozycja wyra藕­nie si臋 zmieni艂a. Ludzie zastanawiali si臋, czy Raija jeszcze 偶yje, czy te偶 mo偶e nie 偶yje tylko ten, kt贸ry j膮 napastowa艂.

Jej powr贸t w towarzystwie m臋偶czyzny, kt贸rego nikt nigdy nie widzia艂, stanowi艂 kolejn膮 sensacj臋. Ludzie byli jednak zbyt dobrze u艂o偶eni, by j膮 o to pyta膰. Albo za bardzo si臋 bali Ole­go. Wie艣ci o jego losie nie obieg艂y jeszcze wsi. R贸wnie wiel­k膮 sensacj膮 by艂 fakt, i偶 m臋偶czyzna, z kt贸rym si臋 pojawi艂a, p艂a­ci艂 z艂otem. Sklepikarz poblad艂, ale przypomnia艂o mu si臋, 偶e widzia艂 ju偶 co艣 podobnego. W czasach jego m艂odo艣ci kto艣 w ten sam spos贸b zap艂aci艂 jego ojcu. Kupiec przyj膮艂 grudk臋 i cho膰 rzuci艂 jak膮艣 reszt臋 na lad臋, to nie by艂o w膮tpliwo艣ci co do tego, kto zarobi艂 najwi臋cej na tej transakcji.

Kalle i Raija nie znikn臋li niepostrze偶enie. 艢ledzi艂o ich wiele par oczu - i zanim zdo艂ali dotrze膰 do niewielkiego za­gajnika na skraju rozleg艂ej wsi, wielu mieszka艅c贸w wiedzia­艂o, 偶e odchodz膮cy maj膮 z艂oto. W niejednej duszy obudzi艂 si臋 g艂贸d przygody, ten i 贸w zapami臋ta艂 dobrze kierunek, w kt贸rym poszli.

Zatrzymali si臋 dopiero po paru godzinach. Na tyle daleko od wsi, by poczu膰 powiew wolno艣ci na 艂onie natury, kt贸ra otworzy艂a ju偶 przed nimi swe pot臋偶ne kr贸lestwo. Niebieska­we g贸ry i rozleg艂e, otwarte r贸wniny. Zielone lasy i wij膮ce si臋 rzeki. Okolica przypomina艂a miejsce, kt贸re opu艣cili ju偶 dawno temu, a jednocze艣nie by艂a od niego bardzo odmienna. Tu­tejszy krajobraz by艂 bardziej otwarty, a jednocze艣nie bardziej majestatyczny. Cz艂owiek czu艂 wi臋cej swobody w tym otwar­tym krajobrazie ni偶 po艣r贸d wielu wysokich i spi臋trzonych g贸r, kt贸re by艂y cech膮 charakterystyczn膮 Lyngen.

Raija po艂o偶y艂a si臋 na plecach, przes艂aniaj膮c oczy d艂o艅mi, tak by m贸c patrze膰 na mkn膮ce po niebie wieczorne ob艂oki.

- Czy wiesz, jakie to cudowne uczucie czu膰 si臋 wolnym cz艂owiekiem? - zapyta艂a Kallego.

Kalle nie zd膮偶y艂 nawet zastanowi膰 si臋 nad odpowiedzi膮, bo rozmarzona Raija m贸wi艂a dalej:

- Wolno艣膰 jest jak lot. Jakby cz艂owiek p艂yn膮艂 tam wyso­ko po niebie niczym wielki ptak albo chmura. Tak w艂a艣nie si臋 czuj臋, Kalle. P艂yn臋...

Karl u艣miechn膮艂 si臋 do niej. Raija wyrzuci艂a ramiona, jak­by chcia艂a obj膮膰 ca艂y 艣wiat wok贸艂. Jej oczy si臋 roziskrzy艂y - Karl nie m贸g艂 jej rozpozna膰.

Zapyta艂 ostro偶nie:

- Nie t臋sknisz za niczym? To by艂 wielki dom. Mia艂a艣 wspania艂e ubrania... Pi臋kne rzeczy...

Raija usiad艂a. Odgarn臋艂a w艂osy z czo艂a i zarzuci艂a je do ty艂u.

- Nigdy w 偶yciu nie b臋d臋 t臋skni膰 za tym miejscem. Pi臋k­ne rzeczy nic nie znacz膮. Nic. Je艣li ludzie, z kt贸rymi 偶yjesz, nie maj膮 pi臋knego wn臋trza, to ca艂a reszta si臋 nie liczy. W ko艅­cu cz艂owiek sam nawet zapomina, 偶e powinien by膰 dobry.

Karl zmieni艂 temat rozmowy. Na razie nie by艂 w stanie m贸wi膰 o tak powa偶nych sprawach.

- Czy ten Reijo nie powiedzia艂, kiedy si臋 zjawi?

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. Twarz jej pociemnia艂a. Instynktow­nie spojrza艂a na wsch贸d, wiedzia艂a bowiem, 偶e tam w艂a艣nie odszed艂 Reijo.

- On przyjdzie do Alty - o艣wiadczy艂a bez cienia w膮tpliwo­艣ci. - Przyjdzie. S膮dz臋, 偶e nied艂ugo si臋 pojawi. Us艂yszy o tym, co si臋 wydarzy艂o. A 偶e nie jest g艂upi, to znajdzie nas na pewno.

Kalle nie by艂 tego taki pewien. Najch臋tniej wr贸ci艂by do swego tajemnego miejsca. Od razu. Wola艂by, 偶eby z艂oto nie le偶a艂o tam zbyt d艂ugo. Mimo wszelkich zabezpiecze艅, jakie poczyni艂, kto艣 m贸g艂by je znale藕膰 tak samo jak on. Kto艣 m贸g艂by ukra艣膰 jego z艂oto.

- Zamieszkamy w chacie na jaki艣 czas - zdecydowa艂. - Le­偶y na tyle blisko, 偶e b臋dziemy mogli wr贸ci膰 do wsi, je艣li cze­go艣 nam zabraknie.

- Miejsce jest wystarczaj膮co bezpieczne - doda艂a Raija z nutk膮 goryczy w g艂osie. - Ole i jego draby nie znale藕li nas wcze艣niej. Mo偶emy liczy膰 na to, 偶e i tym razem nie b臋d膮 mieli wi臋cej szcz臋艣cia.

Nad tym Karl si臋 nie zastanawia艂.

- S膮dzisz, 偶e on b臋dzie ci臋 szuka艂? Kalle przypomnia艂 sobie tego jasnow艂osego olbrzyma. Nie mia艂 偶adnej broni poza no偶em. A to nie wystarczy, by sobie poradzi膰 z tym cz艂owiekiem, gdyby zamierza艂 co艣 z艂ego.

- Kto wie - odpowied藕 Raiji by艂a wymijaj膮ca. - Mo偶e. Trudno cokolwiek przewidzie膰, je艣li chodzi o niego... Nikt go nie zna. S膮dz臋, 偶e nawet on sam siebie nie zna.

By艂 to jeden z temat贸w, kt贸rych Kalle wola艂by nie poru­sza膰. Cho膰 to nierozs膮dne i niesprawiedliwe wobec Raiji, doskwiera艂a mu zazdro艣膰. Serce go bola艂o, gdy wyobra偶a艂 j膮 sobie w ramionach tego cz艂owieka o stalowych, zimnych oczach...

Nie wspomnia艂 o tym nawet s艂owem. Obezw艂adni艂 go no­wy atak kaszlu i Raija natychmiast zapomnia艂a, o czym roz­mawiali. Sta艂a u boku Kallego jak zmartwiona kwoka, ale nie bardzo mog艂a mu pom贸c.

- Nie podoba mi si臋 ten tw贸j kaszel - o艣wiadczy艂a, a jej twarz zdradza艂a niepok贸j. - To nie jest zwyk艂e przezi臋bienie.

Kalle pr贸bowa艂 zlekcewa偶y膰 jej przypuszczenia, cho膰 prawd臋 powiedziawszy, by艂y one niebezpiecznie bliskie je­go w艂asnym my艣lom.

- Nie ma o czym m贸wi膰. Za d艂ugo brodzi艂em w zimnej wodzie. Lato ma si臋 ju偶 ku ko艅cowi. Nie jest ju偶 tak gor膮­co, rzeki s膮 zimne. Sk膮d mog艂em wiedzie膰, 偶e te k膮piele wca­le nie s膮 potrzebne? Nikt mnie nie uprzedzi艂, 偶e bogactwo znajd臋 we wn臋trzu g贸ry. Wszyscy m贸wili, 偶e z艂oto wyp艂u­kuje si臋 z piasku rzecznego...

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie ma sensu z nim dyskutowa膰. Za­cz膮艂 przypomina膰 dawnego Karla. Upar艂 si臋 my艣le膰, 偶e to nic powa偶nego. 呕adna si艂a nie zdo艂a przekona膰 go do zmiany sta­nowiska. Postanowi艂a nie porusza膰 ju偶 tego tematu, o ile stan Karla si臋 nie pogorszy. Postanowi艂a jednak go obserwowa膰.

Coraz cz臋stsze i gwa艂towniejsze ataki kaszlu sprawi艂y, 偶e szli znacznie wolniej, ni偶 si臋 spodziewali. Musieli sp臋dzi膰 noc pod go艂ym niebem. Noc膮 zacz臋艂a si臋 m偶awka, nie by艂o wi臋c przyjemnie. Nie przemokli jednak do suchej nitki, bo znale藕li krzaki, na tyle g臋ste, 偶e zapewni艂y im jakie takie schronienie. Odnale藕li r贸wnie偶 co艣 w rodzaju wsp贸lnoty, kt贸rej nie zd膮偶yli jeszcze do艣wiadczy膰 w ci膮gu tych paru dni, kt贸re min臋艂y od nieoczekiwanego spotkania.

Raija obudzi艂a si臋 przepe艂niona czu艂o艣ci膮. Jej prawe ra­mi臋 by艂o uwi臋zione i pobolewa艂o j膮. Z pocz膮tku nie mog艂a zrozumie膰 dlaczego. A偶 do chwili, w kt贸rej us艂ysza艂a r贸w­ny oddech Kallego u swego boku. R贸wny, ale i pobrzmie­waj膮cy jako艣 dziwnie.

Co艣 piszcza艂o w jego piersi. Nie przez ca艂y czas, ale wte­dy, gdy bra艂 szczeg贸lnie g艂臋boki oddech. Jej rami臋 by艂o uwi臋­zione pod jego plecami. Garn臋li si臋 ku sobie minionej nocy. By poczu膰 troch臋 ciep艂a, by poczu膰 blisko艣膰. Oboje tego pragn臋li i potrzebowali.

Raija oswobodzi艂a swoje rami臋, nie budz膮c Kallego. Mi艂o by艂o spojrze膰 na niego, bo by艂 odpr臋偶ony i wygl膮da艂 jak ch艂o­piec, kt贸rego pami臋ta艂a. Cz臋sto karci艂a go za porywczo艣膰 i je­go dziecinne wyskoki, ale teraz wola艂aby nawet, by zn贸w mia艂 w sobie wi臋cej swobody i ch臋ci do zabawy. Ten Kalle by艂 zbyt powa偶ny. Zbyt doros艂y. Raija czu艂a dobrodziejstwo odzyskanej wolno艣ci. 呕ycia. Odzyska艂a te偶 Kallego. A jed­nak nie potrafi艂a si臋 cieszy膰. Niezale偶nie od wszelkich wy­si艂k贸w opanowa艂a j膮 bezradno艣膰. Nie pomaga艂o nawet to, 偶e Kalle ustrzeli艂 swego z艂otego ptaka. Posmakowa艂a ju偶 偶ycia w luksusie i wcale nie by艂a dzi臋ki temu szcz臋艣liwsza. Nie o艣mieli艂a si臋 jednak okaza膰 mu, 偶e nie jest nastawiona szcze­g贸lnie entuzjastycznie do jego odkrycia. Marzy艂 o tym i 艣ni艂 od dawna. Zbyt wielk膮 wag臋 przyk艂ada艂 do znalezionego z艂ota, nie powinna wi臋c m膮ci膰 jego rado艣ci.

Kalle nigdy nie widzia艂 Knuta. Nie mo偶na od niego 偶膮­da膰, by t臋skni艂 za synem, kt贸rego nigdy nie trzyma艂 w ra­mionach. Maja zawsze by艂a jej c贸rk膮, jej dzieckiem. Kalle nigdy nie zapomnia艂, kto jest ojcem dziewczynki. To mia艂o wp艂yw na jego stosunki z ma艂膮 c贸reczk膮 Raiji.

Raija bardzo t臋skni艂a za dzie膰mi. Ca艂ymi tygodniami nie pozwala艂a sobie na my艣lenie o nich. Co艣 innego, co艣 prze­mo偶nego, pomaga艂o jej odsun膮膰 od siebie niepok贸j. Teraz sytuacja si臋 zmieni艂a. To, co j膮 trzyma艂o w Alcie, by艂o ju偶 tylko zamazanym cieniem, nieprzyjemnym wspomnieniem, czym艣 niewyt艂umaczalnym, w co wola艂aby nie wierzy膰. Mo­g艂a wini膰 tylko siebie. Mog艂a przecie偶 odej艣膰 razem z Reijo...

Zdradzi艂a bliskich z ca艂膮 艣wiadomo艣ci膮.

Gdyby jednak zachowa艂a si臋 w贸wczas inaczej, nie spo­tka艂aby Kallego. Prawda nigdy nie wysz艂aby na jaw. Powie­dzia艂aby synowi, 偶e jego ojciec zaton膮艂 gdzie艣 na p贸艂nocy. A by艂oby to k艂amstwo, cho膰 nie ona by艂aby temu winna. To trudna sprawa.

Reijo nigdy w 偶yciu ich nie znajdzie. Alta to jedyne miej­sce, w kt贸rym b臋dzie szuka艂. Chata le偶y na uboczu i trzeba by zej艣膰 z g艂贸wnego szlaku, by na ni膮 natrafi膰. Najlepsza kry­j贸wka. Raija si臋 ba艂a. Ba艂a si臋, 偶e nie zobaczy ju偶 tych, kt贸­rych kocha najbardziej, tych, za kt贸rych jest odpowiedzial­na, cho膰 ostatnimi czasy powierzy艂a t臋 odpowiedzialno艣膰 ko­mu innemu. To by艂y przecie偶 jej dzieci. Jej odpowiedzialno艣膰.

Strz膮sn臋艂a z siebie obawy. A w ka偶dym razie zdo艂a艂a jako艣 wcisn膮膰 je w najdalszy zakamarek 艣wiadomo艣ci. Po ci­chutku wydoby艂a jedzenie z tobo艂k贸w. Wi臋kszo艣膰 zapas贸w by艂a na szcz臋艣cie sucha. Raija niepokoi艂a si臋 troch臋 o m膮k臋, ale okaza艂o si臋, 偶e wszystko jest w porz膮dku.

- Powracaj膮 do mnie wci膮偶 nowe obrazy z dawnych lat. - Kalle opar艂 si臋 na 艂okciach i zacz膮艂 si臋 przygl膮da膰 Raiji. W je­go g艂osie pobrzmiewa艂o zdziwienie. - Wszystko, co robisz, przypomina mi o jakich艣 wydarzeniach z przesz艂o艣ci, o spra­wach, o kt贸rych zapomnia艂em. To dziwne. O wiele dziwniej­sze, ni偶 sobie wyobra偶asz. Z ka偶dym dniem odzyskuj臋 coraz wi臋cej samego siebie. Znaczysz dla mnie coraz wi臋cej. Nie wiem, jak mam wyrazi膰 wszystko, co si臋 we mnie dzieje... - Kalle za艣mia艂 si臋 kr贸tko i wzruszy艂 ramionami. - Chyba nie jestem najlepszy w dobieraniu w艂a艣ciwych s艂贸w.

Raija mrugn臋艂a do niego prowokacyjnie.

- Nigdy nie by艂e艣 w tym najlepszy, Karl. Bardzo bym si臋 zmartwi艂a, gdyby艣 nagle sta艂 si臋 dobrym m贸wc膮 Zacz臋艂abym si臋 zastanawia膰, czy naprawd臋 jeste艣 sob膮...

Zacz臋li je艣膰, gaw臋dz膮c przy tym o tym i o owym. Cho膰 rozmawiali ju偶 o wiele bardziej poufale, wci膮偶 dzieli艂y ich stanowczo zbyt wysokie mury.

Kalle przeprasza艂, 偶e tak wolno si臋 posuwaj膮. Wiedzia艂, 偶e to on jest przyczyn膮 op贸藕nienia, i nie dodawa艂o mu to ani­muszu. Dostrzeg艂 te偶 jej niepok贸j. Nie by艂 wprawdzie na to szczeg贸lnie wra偶liwy, ale niepok贸j Raiji by艂 na tyle wyra藕ny, 偶e ka偶dy, kto znalaz艂 si臋 blisko niej, musia艂 to zauwa偶y膰. Kal­le rozumia艂, o co w tym chodzi. Sam nie potrafi艂 wykrzesa膰 z siebie podobnych uczu膰. Oczywi艣cie i on si臋 niepokoi艂. Wie­dzia艂 r贸wnie dobrze jak i ona, 偶e tu, na p艂askowy偶u, s膮 ogrom­ne przestrzenie. Wiedzia艂, jak 艂atwo si臋 zgubi膰. Jak trudno tra­fi膰 do celu. Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e Reijo da sobie spok贸j. 呕e nie znajdzie ich. Ale pr臋dzej czy p贸藕niej jako艣 si臋 spotkaj膮.

Kalle pami臋ta艂 Maj臋. T臋py b贸l przepe艂nia艂 jego pier艣, gdy wyobra偶a艂 sobie dzieci臋c膮 twarz o br膮zowych oczach z mio­dow膮 obw贸dk膮 wok贸艂 藕renicy. Z miodow膮 obw贸dk膮, kt贸ra zawsze b臋dzie mu przypomina膰, za czyj膮 spraw膮 to dziecko zosta艂o pocz臋te. C贸rka Raiji. Dziecko Mikkala. Dziecko mi­艂o艣ci. Dziecko b贸lu. Kalle by艂 艣wiadom, 偶e w jaki艣 spos贸b za­le偶y mu na tym dziecku. Dlatego, 偶e jest cz臋艣ci膮 Raiji. Nie spos贸b ich rozdzieli膰. Ale teraz, maj膮c Raij臋 tylko dla siebie, nie m贸g艂 op臋dzi膰 si臋 od my艣li, 偶e to wspania艂a sytuacja. Pra­gn膮艂, by tak pozosta艂o. Tylko on i ona. Jeszcze d艂ugo. Knut... Knut by艂 dla niego tylko imieniem. Kalle nie pami臋ta艂 Mai z okresu niemowl臋ctwa. Ba艂 si臋 niemowl膮t. S膮 takie ma艂e. Kru­che. Przypomina艂 sobie tylko, jak wielki i niezgrabny si臋 czu艂, dotykaj膮c dziecka. A tymczasem na 艣wiecie istnieje male艅­stwo, kt贸re jest jego synem. Raija powiedzia艂a, 偶e Knut odzie­dziczy艂 jasne w艂osy po nim i br膮zowe oczy po niej. Kalle nie potrafi艂 sobie tego wyobrazi膰. Gdy zamyka艂 oczy, widzia艂 dziecko, o kt贸rym s膮dzi艂, 偶e jest jego dzieckiem. Pami臋ta艂 b贸l, kt贸ry poczu艂, gdy patrz膮c w szeroko otwarte oczy niemowl臋­cia, dowiedzia艂 si臋 prawdy szokuj膮cej jak niespodziewany cios mi臋dzy oczy. Wszystkie marzenia. Tyle nadziei. I nagle si臋 okaza艂o, 偶e ma z ni膮 dziecko, cho膰 nic o tym nie wiedzia艂. Omin臋艂o go co艣 wa偶nego i teraz nie potrafi艂 wykrzesa膰 z sie­bie ani t臋sknoty, ani rado艣ci, 偶adnych oczekiwa艅 wzgl臋dem tego syna, kt贸rym gdzie艣 daleko st膮d opiekowa艂 si臋 Reijo.

Ruszyli w drog臋 zaraz po posi艂ku. Oboje byli przemarz­ni臋ci i zesztywniali po noclegu w przypadkowym obozowi­sku. Przemoczone ubrania przynagla艂y ich do ruchu. Sen do­brze im obojgu zrobi艂. W ci膮gu tej nocy oddali艂a si臋 jaka艣 cz膮stka z艂ych do艣wiadcze艅. Nie wszystko jednak dawa艂o od­sun膮膰 si臋 tak 艂atwo.

- Jak s膮dzisz, co si臋 sta艂o z Catharin膮? - Kalle potrzebo­wa艂 troch臋 czasu, by wyrazi膰 to, co go niepokoi艂o. Dr臋czy­艂o. N臋ka艂o w my艣lach i snach.

Raija my艣la艂a o tym samym. Du偶o. Nie mia艂a zbyt wiele w膮tpliwo艣ci na temat losu, jaki przypad艂 w udziale jej mi艂ej i pi臋knej s艂u偶膮cej.

- Ona z pewno艣ci膮 wr贸ci艂a - orzek艂a ponuro. - Tylko 偶e Ole nie chcia艂 o tym m贸wi膰. I tak by艂 w kiepskiej sytuacji. By艂oby jeszcze gorzej, gdyby powiedzia艂 prawd臋.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e Catharina nie 偶yje? Raija pokiwa艂a g艂ow膮.

- I to jest w pewnym sensie moja wina. Na pewno. Prze­cie偶 dobrze znam Olego. Gdyby powiedzia艂a, gdzie jestem, znalaz艂by mnie. To nie by艂oby trudne. A Ole nie jest g艂upi. Z pewno艣ci膮 pyta艂 o to Catharin臋, stosuj膮c swoje metody. Dobrze znam te metody. Pami臋tam, co zrobi艂 z Reijo. Jej nie okaza艂by wi臋cej lito艣ci. Na pewno wypytywa艂 Catharin臋, a ona milcza艂a.. To moja wina, Kalle, moja wina.

Karl nic nie odpowiedzia艂. Nie pocieszy艂 jej. Mia艂 przed oczami twarz Cathariny, s艂ysza艂 jej 艣miech - i musia艂 przy­zna膰 Raiji racj臋. Ju偶 nie us艂yszy tego 艣miechu. Nigdy nie po­dzi臋kuje Catharinie za wszystko, co dla niego zrobi艂a. Ale jednocze艣nie nie b臋dzie musia艂 jej m贸wi膰, 偶e nie spe艂ni si臋 to, na co w g艂臋bi ducha liczy艂a. Nie b臋dzie musia艂 jej roz­czarowa膰, m贸wi膮c, 偶e nigdy w 偶yciu nie pokocha nikogo po­za jej pani膮, 偶on膮 w贸jta...

To by艂y bolesne my艣li. Wola艂by przej艣膰 przez to wszyst­ko, czego unikn膮艂, byle Catharina 偶y艂a. Taka wspania艂a ko­bieta.

- Catharina by艂a doros艂a - odezwa艂 si臋 wreszcie dr偶膮cym g艂osem. Z trudem przychodzi艂o mu ukrywanie uczu膰. - Wie­dzia艂a, co robi. Sama to wybra艂a. Pewnego dnia opowiem ci jej histori臋. By艂a kim艣 wi臋cej ni偶 twoj膮 s艂u偶膮c膮, Raiju. Mo­g艂y艣cie odgrywa膰 ca艂kiem odmienne role. Urodzi艂a si臋, by by膰 kim艣 znacznie wi臋cej. Niesko艅czenie wi臋cej. I wszyst­ko posz艂o na marne. Nie powinna by艂a tu umrze膰. Tak da­leko. Zapomniana...

Raija pog艂aska艂a go delikatnie po policzku.

- Nie przez wszystkich - rzek艂a mi臋kko. - Ty jej nie za­pomnisz. Ani ja. Nigdy.

Oboje mieli poczucie winy. Oboje czuli si臋 odpowiedzialni. Oszcz臋dzona im zosta艂a prawda o jej 艣mierci. Ale rze­czywi艣cie nigdy nie mieli o niej zapomnie膰.

Kalle zauwa偶y艂 dym. Nie by艂y to w膮skie smu偶ki dymu unosz膮cego si臋 nad ogniskiem w臋drowca. Ku niebu wznosi­艂y si臋 szaroczarne k艂臋by. G臋ste jak jesienna, wieczorna mg艂a.

- Chata - wyrwa艂o si臋 Kallemu.

- Ole - powiedzia艂a Raija tak, jakby wypowiada艂a najgorsze przekle艅stwo, kt贸re z trudem przechodzi艂o jej przez gard艂o.

Mo偶liwie najostro偶niej przeszli jeszcze kilkaset metr贸w, by dosta膰 si臋 na jedno ze wzg贸rz, kt贸re otacza艂y ich niewielki do­mek na dzikiej r贸wninie. Zostawili tam swoje rzeczy. Wszyst­ko opr贸cz sk贸rzanego worka, z kt贸rym Kalle si臋 nie rozsta­wa艂. Z wielk膮 niech臋ci膮 zdejmowa艂 go z siebie na noc, tylko po to, by u偶y膰 go w charakterze niewygodnej poduszki.

Chata znikn臋艂a. Zosta艂a spalona. Deszcz zwil偶y艂 wprawdzie suchy przedtem torf, ale chata i tak pad艂a ofiar膮 p艂omieni. Wcale nieprzypadkowo. Po偶ary rzadko powstaj膮 same z sie­bie. Czasem powoduje je piorun, najcz臋艣ciej jednak - ludzie.

Raija mia艂a racj臋. Bez trudu rozpozna艂a trzy postaci, kt贸­re obserwowa艂y pot臋偶ne ognisko.

- Ole i jego dwaj zausznicy - powiedzia艂a cicho. - Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰...

- Jak, u diab艂a, znalaz艂 to miejsce? - dziwi艂 si臋 Kalle, za­gryzaj膮c wargi.

Patrzy艂 na wysok膮, pot臋偶n膮 posta膰 stoj膮c膮 na pograniczu dymu. Ten cz艂owiek ponosi odpowiedzialno艣膰 za tyle nie­szcz臋艣膰, kt贸re dotkn臋艂y ludzi, kt贸rych Kalle kocha艂. A on, Kalle, stoi tu ca艂kiem bezradny. Nie mo偶e przedsi臋wzi膮膰 nic, by zgotowa膰 temu draniowi los, na jaki zas艂uguje. Za­miast dzia艂a膰, stoi w krzakach i patrzy na kolejne zniszcze­nia. Kalle z trudem opanowa艂 sw贸j gniew, ale nie post膮pi艂­by m膮drze, rzucaj膮c si臋 na cz艂owieka, kt贸ry do niedawna by艂 w贸jtem w Alcie. Ten cz艂owiek nie by艂 sam. A kurczowy u艣cisk Raiji dowodzi艂 wyra藕niej ni偶 s艂owa, 偶e Ole Hermansson nie wybra艂 sobie anio艂贸w na zausznik贸w.

- On nie jest g艂upi - mrukn臋艂a Raija. - Ju偶 przedtem szu­kali bardzo dok艂adnie. A gdy si臋 pojawili艣my, doszli do wniosku, 偶e nasza kryj贸wka le偶y gdzie艣 niedaleko. Rachu­nek by艂 prosty...

Kalle westchn膮艂. Nie mogli trzyma膰 si臋 swego planu. Tamci najwyra藕niej postanowili na nich czeka膰. Kalle prze­czuwa艂 najgorsze. Ci trzej nie maj膮 najlepszych zamiar贸w wzgl臋dem niego i Raiji. Przeczuwa艂, 偶e jego chc膮 zabi膰, a j膮 jeszcze bardziej upokorzy膰.

- Musimy ucieka膰.

Raija podziela艂a zdanie Karla. Popatrzy艂a na niego w za­my艣leniu.

- Jedynym miejscem w okolicy, w kt贸rym nie o艣miel膮 si臋 pojawi膰, jest osada. S臋dzia podkre艣la艂 to wyra藕nie.

- Tak, on wygna艂 ich z Alty. - Kalle spojrza艂 na Raij臋 nie­mal z rozbawieniem. Cho膰 sytuacja by艂a powa偶na, mieli jed­nak niewielk膮 przewag臋. - Zdaje si臋, 偶e wpad艂a艣 na najlep­szy trop. Musimy wraca膰...

Raija i Kalle szli piechot膮. Ich trzej wrogowie dysponowali ko艅mi. Pozostawa艂o im tylko mie膰 nadziej臋, 偶e Ole i jego kom­pani b臋d膮 wci膮偶 wierzy膰, 偶e s膮 g贸r膮. 呕eby zdoby膰 pewno艣膰, Kalle i Raija musieli dosta膰 si臋 do osady - czeka艂a ich d艂uga droga w otwartym krajobrazie. Nie mieli czasu do stracenia.

Mniej wi臋cej jednocze艣nie inna niewielka grupka zmierza­艂a z uporem do tego samego celu. Dwaj niewysocy m臋偶czy藕­ni o zawzi臋tych twarzach i coraz uwa偶niejszych spojrze­niach. W towarzystwie trojga dzieci, kt贸re by艂y przez ca艂y czas zm臋czone. 呕adne z trojga dzieci nie pami臋ta艂o innego 偶ycia ni偶 偶ycie w drodze - zawsze w drodze.

Reijo wskaza艂 dom w贸jta. Twarz Mikkala napi臋艂a si臋 jesz­cze bardziej, o ile to w og贸le mo偶liwe. Usta zmieni艂y si臋 w jedn膮 blad膮 kreseczk臋. Nienawi艣膰, kt贸ra iskrzy艂a si臋 na dnie jego niezwyk艂ych 偶贸艂tych oczu, mog艂aby rozpali膰 ogie艅 swym 偶arem.

Reijo rozumia艂 go. Sam z rado艣ci膮 udusi艂by w艂asnymi r臋kami tego cz艂owieka, kt贸ry kry艂 si臋 gdzie艣 tam, po艣r贸d czte­rech bia艂ych 艣cian, posiad艂szy wszystko, czego Reijo i Mikkal pragn臋li.

- Sprawa nie b臋dzie 艂atwa - powiedzia艂 Reijo. - On trzy­ma wszystkie atuty w r臋ku. Nie mam poj臋cia, czy mog臋 w og贸le pokaza膰 si臋 we wsi.

Mikkal niech臋tnie spu艣ci艂 wzrok z celu, ku kt贸remu tak d艂ugo w臋drowali.

- Musisz to zrobi膰 Reijo. Nie s膮dzisz chyba, 偶e ktokolwiek b臋dzie chcia艂 rozmawia膰, z Lapo艅czykiem o 偶onie w贸jta.

Doczekali jako艣 nast臋pnego ranka. Z trudem. Spragnieni nowin. L臋kali si臋 wprawdzie o los Raiji, ale w gruncie rze­czy obaj byli przekonani, 偶e ona jako艣 sobie poradzi. By艂a chyba silniejsza ni偶 oni.

Mikkal wola艂by robi膰 co艣 innego, ni偶 pilnowa膰 dzieci, ale rozumia艂 dobrze, 偶e nie mo偶e nara偶a膰 maluch贸w na niebez­piecze艅stwo, zabieraj膮c je ze sob膮 do wsi. On i Reijo szuka­li przecie偶 nie byle kogo. Status Raiji zmieni艂 si臋 radykalnie od chwili, w kt贸rej on, Mikkal, otoczy艂 ramieniem sp艂aka­n膮 dziewczynk臋 daleko na po艂udniu w Tornedalen.

Godziny d艂u偶y艂y mu si臋 w niesko艅czono艣膰, gdy czeka艂 na powr贸t towarzysza. Chc膮c nie chc膮c, Mikkal irytowa艂 si臋 i niecierpliwi艂. Z艂apa艂 si臋 nawet na tym, 偶e pokrzykuje na marudz膮ce dzieci. Ze wstydem pr贸bowa艂 to naprawi膰 zacho­waniem 艂agodniejszym ni偶 zwykle.

W rezultacie dzieciaki by艂y jeszcze bardziej zagubione. Ja­sne zasady, kt贸rych trzymali si臋 zazwyczaj Reijo i Mikkal, rozmy艂y si臋 w jednej chwili. Najstarsza dw贸jka od razu to zauwa偶y艂a. Zar贸wno Maja, jak i Elise sta艂y si臋 niepewne. Nie wiedzia艂y, czego mog膮 si臋 spodziewa膰. By艂y zm臋czone - i cho膰 na co dzie艅 nie 偶y艂y w szczeg贸lnej przyja藕ni, to tym razem zjednoczy艂y si臋 przeciwko cz艂owiekowi, kt贸ry by艂 przyczyn膮 tych niepokoj膮cych zmian. Mikkal nie zdo艂a艂 zdo­by膰 na nowo ich zaufania, niezale偶nie od tego, ile 艂agodno­艣ci i ciep艂a im okazywa艂. Tylko Knut przesta艂 protestowa膰.

Ma艂y przyzwyczai艂 si臋 ju偶 do tego, 偶e opiekuj膮 si臋 nim co­raz to nowi ludzie. Okazywa艂 sympati臋 wszystkim, kt贸rzy brali go na r臋ce. Mikkal pragn膮艂, 偶eby to w艂a艣nie by艂o jego dziecko - a nie ta ma艂a istota, kt贸ra obrzuca艂a go mrocznym spojrzeniem, gdy tylko za bardzo si臋 do niej zbli偶a艂.

Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e min臋艂a wieczno艣膰, zanim nie­wysoka, zwinna posta膰 Reijo pojawi艂a si臋 na skraju prowizo­rycznego obozowiska. Mikkal dziwi艂 si臋 tempu, kt贸re Reijo sobie narzuci艂. Reijo bowiem raczej bieg艂, ni偶 szed艂. I nawet ze sporej odleg艂o艣ci mo偶na by艂o pozna膰, 偶e wcale nie przy­nosi z艂ych wie艣ci.

Zadyszany Reijo wyci膮gn膮艂 si臋 ko艂o ogniska. Czo艂o ocie­ka艂o mu potem, ale zielone oczy b艂yska艂y radosnymi iskra­mi pod jasn膮 grzywk膮. K膮ciki ust unosi艂y si臋 ku g贸rze, od­s艂aniaj膮c bia艂e z臋by.

Mikkal si臋 niecierpliwi艂.

- M贸w偶e, cz艂owieku - pop臋dza艂 go opryskliwie. - Zdaje si臋, 偶e nie przynosisz z艂ych wie艣ci. Co si臋 sta艂o? Raija go wy­ko艅czy艂a?

- Niezupe艂nie, staruszku. Niezupe艂nie. Ale po wsi kr膮偶y przedziwna plotka. Bardzo dziwna historia, Mikkal.

- Do rzeczy. Reijo przyst膮pi艂 wi臋c do rzeczy. Kr贸tko a tre艣ciwie:

- W贸jt zosta艂 wylany. Wyrzucili go ze wsi. Jest podejrza­ny o morderstwo. Na jakim艣 cudzoziemcu. Raija tak偶e znik­n臋艂a. Nie sama. Razem z innym obcym. Blondynem. Drob­nym i niebieskookim. Ten cz艂owiek p艂aci艂 w sk艂adzie z艂otem. M贸wi膮, 偶e jest m臋偶em Raiji. I 偶e nigdy w zasadzie nie by艂a 偶on膮 tego przekl臋tego w贸jta...

- M贸wi艂e艣 przecie偶, 偶e on nie 偶yje! - Mikkal poblad艂 jak kreda.

Reijo kiwn膮艂 g艂ow膮 kilka razy.

- To prawda. To znaczy, wszyscy tak s膮dzili艣my. 艁贸d藕 zaton臋艂a. To pewne. Nikt tego nie prze偶y艂. Nikogo nie zna­le藕li艣my. Nikogo. 呕adnego cia艂a. Nikogo 偶ywego. A wi臋c to nie jest zupe艂nie niemo偶liwe. S艂ysza艂em ju偶 o rzeczach r贸w­nie nieprawdopodobnych...

Mikkal si臋 nie u艣miechn膮艂. A zatem Raija uwolni艂a si臋 od tego, kt贸rego uwa偶ali za g艂贸wnego wroga. Uwolni艂a si臋, a jednocze艣nie wci膮偶 jest ptakiem w klatce. My艣la艂 ju偶 o niej jak o swojej Raiji. On, kt贸ry nie mia艂 przecie偶 prawa tak my艣le膰. On, kt贸ry mia艂 brzemienn膮 偶on臋 i syna. Moja Raija, my艣la艂 sobie.

Pobo偶ne 偶yczenia.

- No to obaj przegrali艣my - powiedzia艂 cicho. Z nieobec­nym spojrzeniem g艂aska艂 sw膮 siln膮 d艂oni膮 jasn膮 g艂贸wk臋 dziec­ka, kt贸re nie by艂o jego potomkiem. - Jak j膮 teraz znajdziemy?

- Nie tra膰 ducha, Mikkal - pocieszy艂 go Reijo. Reijo zachowywa艂 si臋 dziwnie beztrosko. A Mikkal tego nie rozumia艂. Czy偶by Reijo nie pojmowa艂, 偶e obaj stracili Raij臋?

- To si臋 zdarzy艂o par臋 dni temu. Raija wie, 偶e ja si臋 po­jawi臋. Nie wie kiedy, ale wie, 偶e jej nie zawiod臋. Nigdy w 偶y­ciu nie zostawi艂aby dzieci. Postara si臋 wi臋c trzyma膰 tej oko­licy. Znajdziemy ich.

- Mo偶e powinienem odej艣膰 - powiedzia艂 przygn臋biony Mikkal. Jego spojrzenie 艣ledzi艂o ptaka szybuj膮cego po nie­bie. Ptaka o l艣ni膮cych czarnych pi贸rach. - Tak b臋dzie najle­piej dla wszystkich. Powinienem oszcz臋dzi膰 wszystkim te­go nieprzyjemnego spotkania...

Reijo u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o:

- Nie s膮dzi艂em, 偶e jeste艣 tch贸rzem, przyjacielu. To do cie­bie niepodobne. Mo偶e zaczynasz si臋 starze膰? Chcesz teraz odej艣膰? M贸g艂by艣 to zrobi膰 teraz, gdy wiesz, 偶e Raija jest gdzie艣 niedaleko? M贸g艂by艣 odm贸wi膰 sobie tego, o czym ma­rzy艂e艣 przez ca艂膮 drog臋? My艣la艂em, 偶e przynajmniej ty jeste艣 prawdziwym m臋偶czyzn膮. - Reijo spojrza艂 powa偶nie na opa­lon膮 twarz Mikkala. Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - S膮dzisz, 偶e z rado艣ci膮 czekam na chwil臋, w kt贸rej zobacz臋, jak jej oczy si臋 rozja­艣niaj膮, gdy na ciebie patrzy? Wydaje ci si臋 mo偶e, 偶e dobrze si臋 czuj臋 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e kto艣 inny wywo艂uje na jej twarzy ten szczeg贸lny u艣miech? Ale poniewa偶 w艂a艣nie ty mo­偶esz uczyni膰 j膮 tak szcz臋艣liw膮 cho膰by na chwil臋, to b臋d臋 ci臋 tu trzyma艂 z臋bami i pazurami. Zatrzymam ci臋 si艂膮. Chocia偶 nie przyjdzie mi to 艂atwo. Je艣li rzeczywi艣cie jest z ni膮 Kal­le, to i jego zapiecze wtedy w piersi. Ty r贸wnie偶 prze偶yjesz piek艂o, gdy b臋dziesz odchodzi膰. Podobnie jak i ona. Ale do­piero p贸藕niej. Prze偶yje jednak chwil臋 szcz臋艣cia, kt贸ra prze­wa偶y ca艂y b贸l. Zas艂uguje na to. Przesz艂a drog臋 przez m臋k臋. - Reijo rozpogodzi艂 si臋 i roze艣mia艂 zara藕liwym 艣miechem. - A ja tymczasem zdo艂am wypyta膰 Kallego - daj Bo偶e, 偶eby to by艂 on - gdzie znalaz艂 z艂oto. Nawiasem m贸wi膮c, p贸艂 wsi pr贸buje ich wytropi膰. Plotki o z艂ocie sprawi艂y, 偶e wszyscy szukaj膮 艣lad贸w. Mi臋dzy innymi dlatego nie s膮dz臋, by艣my mieli wielkie k艂opoty ze znalezieniem Raiji. P贸jdziemy po prostu 艣ladem innych. Taki t艂um nie mo偶e si臋 myli膰.

Mikkal nic nie odpowiedzia艂. Nie mia艂 w zanadrzu sensow­nych kontrargument贸w. Jasne, 偶e nie mo偶e wr贸ci膰, dop贸ki nie we藕mie jej w ramiona. Nie porozmawiawszy z ni膮 o tej praw­dzie, kt贸ra wysz艂a na jaw pod postaci膮 dziecka. Nie mo偶e odej艣膰, nim nie us艂yszy, co Raija ma mu do powiedzenia.

Ruszyli w drog臋, nie zwlekaj膮c. Byli ju偶 tak blisko celu. Krew pulsowa艂a w 偶y艂ach obu m臋偶czyzn coraz 偶ywiej. Na­wet dzieci wyczu艂y, 偶e zapowiada si臋 co艣 niezwyk艂ego, cho膰 ani Reijo, ani Mikkal nie powiedzieli im, dlaczego tak si臋 spiesz膮. 呕aden z nich nie chcia艂 podsyca膰 nadziei, kt贸ra mo­g艂a si臋 rozwia膰. Byli blisko celu. Niezwykle blisko. Ale nie mieli pewno艣ci, 偶e rzeczywi艣cie znajd膮 Raij臋 i Kallego.

Nie mogli si臋 pokaza膰 we wsi. Nie tylko Ole i jego kam­raci ich szukali. Kalle i Raija nie pr贸bowali rozmawia膰 z 偶ad­nym z w臋drowc贸w, kt贸rzy ci膮gn臋li znanymi i nieznanymi szlakami. Oboje wyczuli jednak niecodzienno艣膰 tej sytuacji. Raija odgad艂a pow贸d tych w臋dr贸wek.

- Kalle, ale偶 z nas g艂upcy. Zap艂aci艂e艣 jednym z kamieni, prawda?

Kalle d艂ugo patrzy艂 jej w oczy. Przypomina艂 sobie epizod w sk艂adzie. Nie byli tam sami. To, czego dowiedzia艂 si臋 je­den cz艂owiek, wiedzieli teraz wszyscy.

- Z艂oto - za艣mia艂 si臋 z gorycz膮. - Z艂oto. Ka偶dy mieszka­niec Alty szuka teraz mojego z艂ota...

Obezw艂adni艂 go atak kaszlu - tym razem nie zdo艂a艂 ukry膰, 偶e pluje krwi膮. Raija poblad艂a. Lodowata d艂o艅 zaci­sn臋艂a si臋 na jej sercu. Kallemu nie s艂u偶y艂y zapewne noclegi pod go艂ym niebem, byli jednak zmuszeni trzyma膰 si臋 z da­la od ludzi. Obosieczny miecz wisia艂 tu偶 nad ich g艂owami.

- Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e zauwa偶yli艣my amator贸w z艂ota, zanim doprowadzili艣my ich do w艂a艣ciwego miejsca - za艣mia艂 si臋 ochryple.

Raija musia艂a go ucisza膰. 艢miech bowiem prowadzi艂 cz臋­sto do nowych atak贸w kaszlu. Coraz gorszego.

Raiji wcale nie by艂o do 艣miechu. Wszyscy mieszka艅cy wsi doskonale j膮 znali, gdyby wi臋c kto艣 si臋 na nich natkn膮艂, nie odczepi艂by si臋 ju偶 na pewno. Musieli trzyma膰 si臋 blisko Al­ty, je艣li chcieli spotka膰 Reijo. Zarazem jednak musieli si臋 ukrywa膰. A ona musia艂a opiekowa膰 si臋 Kallem. Kalle nie jest zdrowy. Niezale偶nie od tego, co m贸wi, to nie jest zdrowy.

W przeciwie艅stwie do ca艂ej reszty w臋drowc贸w zmierzali ku wsi. Na szcz臋艣cie znale藕li niewielk膮 polank臋 w lesie nie­opodal osady - miejsce znakomicie nadaj膮ce si臋 na kryj贸wk臋. Brzozowy lasek by艂 g臋sty i cho膰 li艣cie zaczyna艂y ju偶 偶贸艂kn膮膰, wci膮偶 by艂o ich na tyle du偶o, by si臋 po艣r贸d nich zaszy膰. Ko­rony drzew dawa艂y im schronienie przed wiatrem i deszczem. Mi臋dzy li艣膰mi zniknie te偶 dym z ogniska, kt贸rego b臋d膮 po­trzebowa膰 noc膮. Polanka le偶a艂a na uboczu, z dala od przetar­tych 艣cie偶ek. Las by艂 wystarczaj膮co g臋sty, by trudno by艂o si臋 przeze艅 przedosta膰. Nieprzejezdny dla je藕d藕c贸w. Nieprzy­jemny dla pieszych. Miejsce mia艂o jeszcze jedn膮 zalet臋. Raija dostrzeg艂a j膮 dopiero w贸wczas, gdy ju偶 roz艂o偶yli obozowisko i zrozumia艂a, 偶e przywiod艂o j膮 tu przeczucie. Na tej w艂a艣nie polanie spotka艂a Reijo. W艂a艣nie tu odrzuci艂a jego propozycj臋 ucieczki. Nie wspomnia艂a o tym Kallemu, ale w g艂臋bi serca mia艂a nadziej臋, 偶e Reijo zachowa si臋 w ten sam spos贸b co ona. Je艣li ona mia艂a powody, by wr贸ci膰 w to miejsce, on po­winien odczuwa膰 to samo. Je艣li jej nie znajdzie we wsi, za­cznie szuka膰 i mo偶e dotrze w艂a艣nie tutaj. Musi tu dotrze膰.

Zanim zapad艂 zmierzch, Kalle dosta艂 gor膮czki. Le偶a艂 mo­kry od potu, rozpalony i czerwony. Raija otuli艂a go, jak po­trafi艂a najlepiej. Przykry艂a go swoim p艂aszczem, ubraniami wydobytymi ze skrzyni w domu w贸jta, odzieniem, kt贸re Kalle kupi艂 w sk艂adzie. Oczy m臋偶a nie odzyska艂y jednak bla­sku. Os艂abiony i zm臋czony, nie by艂 w stanie si臋 podnie艣膰, nie potrafi艂 sensownie rozmawia膰. Fantazjowa艂 w gor膮czce, nie poznawa艂 jej, mamrota艂 co艣 na temat z艂ota, rozmawia艂 z nieznanymi cieniami, z lud藕mi z wyspy. Z jego gor膮czko­wych majacze艅 Raija pozna艂a Jenny. Dowiedzia艂a si臋, jak bardzo si臋 spieszy艂, opuszczaj膮c wysp臋...

Zasn膮艂 dopiero po przeprowadzeniu d艂ugiej, niesk艂adnej rozmowy z t膮 dziewczyn膮. Wzi膮wszy Raij臋 za Jenny. Wpa­trywa艂 si臋 w ni膮, czepia艂 si臋 jej r膮k i b艂aga艂 o przebaczenie. Nie chcia艂 jej skrzywdzi膰. Nigdy nie chcia艂 nikogo skrzyw­dzi膰. Nie chcia艂 nawet ucieka膰 przed odpowiedzialno艣ci膮, ale nie mia艂 prawa zosta膰 z Jenny. Mia艂 obowi膮zki. Mia艂 偶o­n臋. Kocha艂 kogo艣 innego - a o Jenny troszczy艂 si臋 w zupe艂­nie inny spos贸b...

Na r臋kach Raiji pozosta艂y siniaki po jego kurczowych u艣ciskach podczas b艂aga艅 i mod艂贸w o przebaczenie.

Raija wybaczy艂a mu w imieniu tamtej. Kalle zasn膮艂 z u艣miechem na ociekaj膮cej potem twarzy. Raija otar艂a pot, a w czu艂ym spojrzeniu, kt贸rym go ogarn臋艂a, wi臋cej by艂o zro­zumienia ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej podczas ich ma艂偶e艅­stwa. Nie zna艂a dziewczyny, kt贸r膮 Kalle opu艣ci艂. Potrafi艂a jednak wczu膰 si臋 w jej sytuacj臋. Przypad艂 im w udziale po­dobny los i ten sam m臋偶czyzna. Raija r贸wnie偶 nie dosta艂a tego jedynego, ukochanego. Zawi贸d艂 j膮, tak samo jak Kalle zawi贸d艂 Jenny. Z innych wprawdzie powod贸w, ale sytuacja by艂a r贸wnie bolesna w obu przypadkach. Dla kobiety, kt贸­ra czuje rozwijaj膮ce si臋 w niej 偶ycie. Raija wybaczy艂a Mikkalowi. Je艣li Jenny kocha艂a Kallego, to r贸wnie偶 by艂a goto­wa mu wybaczy膰.

Mo偶e Raija powinna poczu膰 uk艂ucie zazdro艣ci. Ale nie po­czu艂a. Kto艣 ofiarowa艂 Kallemu to, czego ona nie mog艂a mu da膰. Mo偶e obudzi艂o si臋 w niej poczucie upokorzenia. Mi艂o by艂o 偶y膰 w prze艣wiadczeniu, 偶e jest si臋 jedyn膮 kobiet膮 w 偶y­ciu m臋偶czyzny. Z faktem, 偶e nie mog艂a mu da膰 tego, na co zas艂ugiwa艂, wi膮za艂 si臋 jednak r贸wnie偶 pewien b贸l. Pragn臋艂a, by Kalle m贸g艂 odwzajemni膰 uczucia tamtej dziewczyny. Raija przypuszcza艂a, 偶e Kalle by艂 rozdarty pomi臋dzy uczuciem wzgl臋dem dziewczyny, kt贸ra nie kry艂a, 偶e nale偶y tylko do niego, a uczuciem wobec Raiji, znacznie trudniejszej do zdo­bycia. A przecie偶 owoc zakazany zawsze kusi najbardziej.

Chory spa艂 coraz spokojniej. Raija usadowi艂a si臋 przy ognisku. 呕eby podsyca膰 ogie艅, 偶eby czu膰 ciep艂o ogarniaj膮ce przemarzni臋te zakamarki cia艂a. 呕eby pomy艣le膰. Uwolni膰 si臋 od natr臋tnych, z艂ych wspomnie艅. Ostatnie dni przynios艂y stanowczo za wiele zmian w jej 偶yciu.

My艣li t艂oczy艂y si臋 nadmiernie. By艂y zbyt popl膮tane. Raija by艂a zbyt zm臋czona. Zasn臋艂a przy dogasaj膮cym ognisku. Zwini臋ta w k艂臋bek, os艂oni臋ta przed ch艂odem nocy tylko cienkim szalem.

Serce Reijo wali艂o jak szalone. Wszyscy byli zm臋czeni, a jego prowadzi艂 raczej instynkt ni偶 rozs膮dek. Milczenie Mikkala zaczyna艂o dzia艂a膰 mu ju偶 na nerwy. Zastanawia艂 si臋, ile prawdy jest w tym, o czym Raija m贸wi艂a wielokrot­nie: 偶e rzekomo ona i Mikkal maj膮 ze sob膮 co艣 w rodzaju magicznego kontaktu. Mo偶e dlatego towarzysz podr贸偶y jest taki milcz膮cy. Reijo nie pyta艂 o to. Teraz trzeba znale藕膰 miejsce, w kt贸rym mo偶na roz艂o偶y膰 ob贸z, zanim zapadnie noc. Jaki艣 impuls kaza艂 mu szuka膰 miejsca, w kt贸rym wi­dzia艂 Raij臋 po raz ostatni. Mo偶e tam przy艣ni膮 mu si臋 pi臋kne sny. Niebiosa wiedz膮 dobrze, jak bardzo ich potrzebuje. Serce zabi艂o mu jeszcze 偶ywiej, gdy Mikkal stan膮艂 i za­trzyma艂 go, w臋sz膮c w powietrzu:

- Dym, Reijo, to pachnie dym...

W臋drowali za dymem, zataczaj膮c si臋 jak pijani. Nawet Reijo poczu艂 zapach, gdy zbli偶yli si臋 do miejsca, kt贸re tak dobrze pami臋ta艂, cho膰 widzia艂 je tylko w wiosennej szacie.

K艂臋bi艂y si臋 w nim nadzieja, zw膮tpienie i wiara. Trzyma艂 Maj臋 na plecach, a Elise za r膮czk臋. Dziewczynka s艂ania艂a si臋 na nogach, ale jako艣 sz艂a. Serce mu si臋 radowa艂o z powodu jej dzielno艣ci. Mikkal trzyma艂 w ramionach Knuta. Reijo wiedzia艂, 偶e jego towarzysz podr贸偶y wcale nie ma si臋 lepiej ni偶 on sam. Dzielili ten sam los.

Z ogniska zosta艂 tylko 偶ar, nad kt贸rym wci膮偶 unosi艂 si臋 dym. I pomimo ciemno艣ci bez trudu spostrzegli dwie 艣pi膮­ce postaci.

- A wi臋c te jest Kalle. - Reijo zapatrzy艂 si臋 w jasn膮 g艂o­w臋, bo nic innego nie by艂o wida膰 pod stert膮 ubra艅.

Mikkal upad艂 na kolana obok 艣pi膮cej kobiety. Jej syn by艂 jedyn膮 przeszkod膮, kt贸ra powstrzymywa艂a go przed wzi臋­ciem jej w ramiona. Serce wype艂ni艂o mu si臋 ciep艂em. Ta chwila by艂a jedn膮 z niewielu chwil, w kt贸rych czu艂 si臋 w pe艂­ni szcz臋艣liwy.

Elise pad艂a na ziemi臋 ze zm臋czenia, nie zauwa偶ywszy na­wet, 偶e tu偶 ko艂o niej 艣pi Raija. Zasn臋艂a natychmiast. Reijo zdj膮艂 Maj臋 z plec贸w i po艂o偶y艂 j膮 ko艂o Elise. Jego kurtka przy­kry艂a z powodzeniem obie dziewczynki. Knut le偶a艂 na sk贸­rze, w kt贸rej ni贸s艂 go Mikkal. Obaj m臋偶czy藕ni mieli wkr贸t­ce wolne r臋ce.

Reijo pozwoli艂 Mikkalowi obudzi膰 Raij臋. P艂on膮艂 wprawdzie z pragnienia, by jej dotkn膮膰, ale przecie偶 tamten t臋skni艂 do te­go jeszcze bardziej. Odwr贸ci艂 si臋 wi臋c do nich plecami, udaj膮c, 偶e zajmuje si臋 dok艂adaniem drew do ogniska. Nie chcia艂 ska­zywa膰 ich na widowni臋, chcia艂 oszcz臋dzi膰 siebie samego.

Raija poczu艂a dotyk r膮k g艂aszcz膮cych j膮 po w艂osach. Na po艂y 艣wiadomie odgad艂a, do kogo nale偶膮 te d艂onie pe艂ne czu­艂o艣ci i ciep艂a, d艂onie, kt贸re potrafi艂y powiedzie膰 wi臋cej ni偶 jakiekolwiek s艂owa. U艣miechn臋艂a si臋 i zapragn臋艂a pogr膮偶y膰 si臋 jeszcze g艂臋biej w tym cudownym 艣nie. Nie chcia艂a si臋 z niego budzi膰.

- Raiju, m贸j Ma艂y Kruku - powiedzia艂 g艂os mi臋kki jak ak­samit. Nabrzmia艂y uczuciami. D艂onie wci膮偶 g艂aska艂y jej w艂o­sy. Raija s艂ysza艂a wiatr szeleszcz膮cy w koronach drzew, czu­艂a zapach dymu... sen tak bliski jawie przytrafi艂 si臋 jej po raz pierwszy.

- Ma艂y Kruku, musisz si臋 obudzi膰. - To by艂 wci膮偶 jego g艂os. Jego d艂onie. Raija nie otworzy艂a oczu, ale pozwoli艂a, by stopniowo ogarn臋艂a j膮 艣wiadomo艣膰. Panowa艂a nad swym cia艂em. S艂ysza艂a d藕wi臋ki, kt贸re j膮 otacza艂y. Wiedzia艂a, 偶e ota­cza j膮 wiele os贸b. S艂ysza艂a ich oddechy. Znany, drogi sercu g艂os wci膮偶 szepta艂 jej do ucha pe艂ne uczucia s艂owa. Raija pra­gn臋艂a zatrzyma膰 t臋 chwil臋 na zawsze. Otworzy艂a oczy. Nie potrafi艂a si臋 ju偶 d艂u偶ej opiera膰 pokusie. Jego pi臋kne oczy za­barwi艂 p艂omie艅, kt贸ry zn贸w buchn膮艂 na ognisku. Oczy sta­艂y si臋 z艂ote jak zach贸d s艂o艅ca.

Wystarczy艂a chwila, by Raija przywar艂a do szerokiej pier­si ukochanego. Mikkal otoczy艂 ramionami jej kibi膰, ona za艣 przylgn臋艂a do niego z ca艂ej si艂y.

Oboje p艂akali i 艣miali si臋 na przemian. Pragn臋li jak naj­intensywniej czu膰 blisko艣膰 swych cia艂.

Raija rado艣nie zaczerpn臋艂a powietrza, a potrzebowa艂a go tyle, ile zdo艂a艂y pomie艣ci膰 jej p艂uca, bo on zasypywa艂 jej usta deszczem poca艂unk贸w. Dopiero jaki艣 czas p贸藕niej dojrza艂a ca艂膮 reszt臋 szcz臋艣cia. Ponad ramieniem Mikkala napotka艂a bolesne, zielone spojrzenie Reijo. Jego twarz zmieni艂a si臋 w szar膮 mask臋.

- Nareszcie zn贸w si臋 spotykamy, Raija - powiedzia艂 z wy­si艂kiem.

11

Oszo艂omiona uczuciami bra艂a ich kolejno w ramiona. Maja zamruga艂a oczami i mrukn臋艂a przez sen 鈥瀖ama鈥, pod­czas gdy Elise i Knutowi nie drgn臋艂a nawet powieka. Dzie艅 by艂 dla nich zbyt d艂ugi i m臋cz膮cy.

Raija wzruszy艂a si臋 g艂臋boko, przekonawszy si臋, 偶e Maja wci膮偶 j膮 pami臋ta. Dawno si臋 nie widzia艂y. Dzieci tak szyb­ko zapominaj膮. A to najukocha艅sze dziecko nigdy nie oka­zywa艂o matce do艣膰 przywi膮zania. Nawet matka nie ma jed­nak wp艂ywu na to, co czuje jej c贸rka.

Raija u艂o偶y艂a dzieci jak najbli偶ej siebie, tak by m贸c do­tkn膮膰 ka偶dego z nich ze swego miejsca. Elise by艂a jej r贸w­nie droga jak w艂asne dzieci. Cieszy艂a si臋 z odzyskania ca­艂ej tr贸jki. Reijo i Mikkal z wdzi臋czno艣ci膮 przyj臋li jedze­nie, kt贸re Raija dla nich przygotowa艂a. Obaj 艣ledzili j膮 spojrzeniami, ch艂on臋li ka偶dy jej ruch, nie spuszczali z niej oka nawet na sekund臋. Raija za艣 by艂a w pe艂ni 艣wiadoma tego zainteresowania. Serce bi艂o jej znacznie szybciej, ni偶 powinno, cho膰 usi艂owa艂a zachowywa膰 si臋 normalnie, nie zwraca膰 uwagi na absurdalno艣膰 ca艂ej tej sytuacji. W pew­nym sensie wci膮偶 musia艂a ucieka膰. A teraz ko艂o jej male艅­kiego ogniska zgromadzili si臋 trzej m臋偶czy藕ni, kt贸rzy zna­czyli najwi臋cej w jej 偶yciu. Trzej kochankowie: jeden m膮偶, jeden przyjaciel i jeden...

Podczas posi艂ku opowiedzia艂a zwi臋藕le o tym, co si臋 zda­rzy艂o. Niczego nie kry艂a. Nawet w贸wczas, gdy m贸wi艂a o za­bitym m臋偶czy藕nie. Reijo oczywi艣cie si臋 z niej 艣mia艂.

- To fantazja, Raiju. Spotka艂a艣 cz艂owieka, kt贸ry przypomina艂 ci posta膰 z twoich sn贸w. Ale to wcale nie znaczy, 偶e twoje fantazje s膮 prawdziwe.

- Pozna艂am go - upiera艂a si臋 Raija. - A on dobrze wie­dzia艂, o czym m贸wi臋. Poblad艂, kiedy o niej wspomnia艂am...

Reijo wzruszy艂 ramionami. Mikkal si臋 nie odezwa艂. Sie­dzia艂 ze zmarszczonymi brwiami i s艂ucha艂. Z biegiem lat sta艂 si臋 cz艂owiekiem, kt贸ry nie nadu偶ywa s艂贸w.

Raija opowiedzia艂a im o swym spotkaniu z Kallem, a obaj m臋偶czy藕ni wymienili znacz膮ce spojrzenia. Los im nie sprzy­ja艂. Jaka艣 z艂owroga si艂a sterowa艂a ich 偶yciem z niezwyk艂膮 do­k艂adno艣ci膮.

- Kalle ma gor膮czk臋 od chwili, w kt贸rej rozbili艣my tu ob贸z. - Raija martwi艂a si臋 bardziej, ni偶 dawa艂a to po sobie pozna膰.

- S艂ysza艂em co艣 na temat z艂ota... - zacz膮艂 Reijo niby przy­padkowo.

- Podobnie jak wszyscy mieszka艅cy Alty - roze艣mia艂a si臋 Raija. - Byli艣my na tyle g艂upi, 偶e zap艂acili艣my z艂otem. Nie mieli艣my nic innego. Kalle rzeczywi艣cie znalaz艂 z艂oto. Nie wiem, gdzie. Tylko on wie... - Raija nie wspomnia艂a o ma­pie. Nie dlatego, 偶e nie mia艂a zaufania do Reijo, ale dlatego, 偶e to Kalle powinien zadecydowa膰, czy chce o tym powie­dzie膰 przyjacielowi.

- To ja go zarazi艂em tym pomys艂em - za艣mia艂 si臋 Reijo. - Pami臋tam, jak fantazjowa艂em na ten temat i jak sceptycz­nie on si臋 do tego odnosi艂. Kalle nie wierzy艂 w takie cuda. Ale jednak si臋 zarazi艂... No i znalaz艂...

- I zachorowa艂 - doko艅czy艂a Raija z gorycz膮. - Jest z nim znacznie gorzej, ni偶 mu si臋 wydaje. Kaszle krwi膮. A ja nie mog臋 nic zrobi膰...

Reijo przesta艂 m贸wi膰 o z艂ocie. Nie musia艂 nawet patrze膰 na Raij臋 i Mikkala, by czu膰, 偶e ich spojrzenia bez przerwy szuka­j膮 si臋 nawzajem. Gdy tylko spogl膮da艂 w inn膮 stron臋, zapada艂a cisza. Powietrze g臋stnia艂o od spojrze艅 czu艂ych jak pieszczoty.

Reijo s艂ysza艂 podniecenie w g艂osie Raiji, nawet gdy m贸wi艂a w艂a艣ciwie o niczym. Wiele go kosztowa艂 ka偶dy oddech. Wiele go kosztowa艂o oddanie jej w ramiona Mikkala.

- Zostan臋 tu - rzek艂 bezbarwnie. - Jeste艣my bezpieczni. Wiem, 偶e macie sobie wiele do powiedzenia. Mo偶e za艂atwi­cie to teraz? Gdzie indziej...

Nie musia艂 ich ponagla膰. Nie spojrzeli nawet na siebie, ale podnie艣li si臋 jednocze艣nie. Ich r臋ce od razu si臋 odnala­z艂y. Wi臋zi, kt贸re ich 艂膮czy艂y, nigdy nie zosta艂y naruszone.

Niemal na o艣lep oddalali si臋 od ogniska. Daleko od 艣wia­t艂a, daleko od ca艂ej reszty. Zmierzch zmieni艂 barw臋 z sinoniebieskiej na delikatnie czarn膮.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e b臋dziesz sama, gdy ci臋 odnajdzie­my - wyzna艂 Mikkal, gdy przysiedli na 艂aweczce utworzo­nej przez pie艅 brzozy. Jego r臋ka mimowolnie pow臋drowa­艂a na jej ramiona.

- Nikt z nas nie przypuszcza艂, 偶e Kalle 偶yje. Los nie za­wsze jest 艂askaw. Gdyby jednak nie Karl, by艂abym w znacz­nie gorszej sytuacji.

Raija opar艂a g艂ow臋 na ramieniu Mikkala. Zm臋czenie, kt贸re zaczyna艂o j膮 ogarnia膰, nagle gdzie艣 znikn臋艂o. Mog艂a­by siedzie膰 tu z nim przez ca艂膮 wieczno艣膰. Pragn臋艂a prze­d艂u偶y膰 t臋 czarown膮 chwil臋, kt贸ra minie, cho膰 偶adne z nich tego nie chce, pragn臋艂a oz艂oci膰 j膮, zatrzyma膰 w sobie na ca­艂膮 reszt臋 偶ycia. Wszystko, ku czemu d膮偶yli, by艂o tak ulotne. Wszystko, czym 偶yli. Kradzione chwile. Minuty, kt贸rych powinni si臋 wstydzi膰. Chwile, kt贸rymi zasmucali innych, zdradzali...

- Reijo nie powinien ci臋 w to wci膮ga膰 - mrukn臋艂a. Mikkal szybko na ni膮 spojrza艂. Chwyci艂 j膮 mocniej.

- Nie powinien?

- Prosi艂am, 偶eby tego nie robi艂. Nie s膮dzi艂am, 偶e z艂amie obietnic臋. Kto wie, czy nie oszukiwa艂 te偶 w innych sprawach...

Mikkal opar艂 g艂ow臋 o jej w艂osy. Oddycha艂 spokojnie, r贸wnie bezg艂o艣nie jak nocny wietrzyk. Nawet wiatr wstrzy­ma艂 oddech.

- Reijo post膮pi艂 s艂usznie. Powinna艣 by艂a go o to popro­si膰, moja ma艂a...

Teraz i Raija wstrzyma艂a oddech. W g艂osie Mikkala po­jawi艂 si臋 jaki艣 nowy ton. S艂owa by艂y dziwnie dwuznaczne. Takie 艣wiadome.

Mikkal zrozumia艂, dlaczego Raija milczy. Delikatnie uj膮艂 jej twarz w d艂onie. Policzki Raiji zap艂on臋艂y zdradziecko pod dotykiem jego r膮k. Bolesny b艂ysk jej oczu w ciemno艣ciach powiedzia艂 mu wszystko. Ogarn膮艂 ich dziwny, smutny na­str贸j. Usta Raiji dr偶a艂y, jakby chcia艂y wypowiedzie膰 s艂owa, kt贸re trudno by艂o znale藕膰.

Mikkal pie艣ci艂 drog膮 sercu twarz. Delikatnymi mu艣ni臋cia­mi opuszk贸w palc贸w wodzi艂 po znanych rysach. Wspomi­na艂 wszystkie bolesne i cudowne chwile, kt贸re sp臋dzili ra­zem. Mia艂 tak膮 wielk膮 nadziej臋, 偶e tych chwil b臋dzie wi臋cej. Wiedzia艂 jednak, 偶e sytuacja jest beznadziejna. Wiedzia艂, 偶e los u偶ywa wszelkich niedozwolonych chwyt贸w, byle tylko trzyma膰 ich z dala od siebie. Wiedzia艂 te偶, 偶e ta chwila na­le偶y do nich. Przysz艂a pora na szczero艣膰.

Mikkal przytuli艂 Raij臋. Obj膮艂 j膮 w talii, czu艂 ciep艂o jej drobnego cia艂a. Stopi艂 si臋 z ni膮 w jedno. Przynajmniej na moment. Nie mogli 偶膮da膰 za wiele.

- On nie 偶yje - zacz膮艂 niezgrabnie. - Ojciec. Umar艂 ze z艂o­艣ci. Sigga twierdzi, 偶e to ja go zabi艂em. 呕e to moja wina. Mo­ja i twoja...

Raija z trudem 艂apa艂a oddech. Mikkal to s艂ysza艂. Wiedzia艂, 偶e zrozumia艂a.

- Reijo nie mia艂 prawa tego m贸wi膰. Mikkal uca艂owa艂 delikatnie jej czo艂o.

- Reijo nie rzek艂 ani s艂owa, p贸ki go nie zmusi艂em, by po­twierdzi艂 to, co wszyscy poza mn膮 widzieli. W贸wczas ja tak­偶e zrozumia艂em. A do tej chwili wszyscy milczeli. To ja by­艂em zupe艂nie 艣lepy, moja mi艂a.

Raija milcza艂a. Sytuacja j膮 przyt艂oczy艂a. Gdy si臋 widzieli ostatnim razem, chcia艂a powiedzie膰 mu o wszystkim. Gdyby tylko zdradzi艂 si臋 cho膰by jednym s艂owem, 偶e co艣 podej­rzewa, wyzna艂aby mu prawd臋. Ale on by艂 艣lepy. Jak偶e bola­艂o j膮 to, 偶e nie rozpozna艂 samego siebie w tym dziecku. Ona przecie偶 widzia艂a tysi膮ce podobie艅stw mi臋dzy nim a Maj膮. Wszystko by艂o wida膰 jak na d艂oni, a on nic nie zauwa偶y艂.

Jego usta parzy艂y jej skro艅. Przem贸wi艂 cichym g艂osem, przepe艂nionym b贸lem. Taki sam b贸l czu艂a kiedy艣 i ona.

- Dlaczego nigdy nic mi nie powiedzia艂a艣, Raiju? Nie wspomnia艂a艣 nawet s艂owem? Nie s膮dzi艂a艣, 偶e mam prawo wiedzie膰? Ona jest r贸wnie偶 moja. Jest moim dzieckiem. Wiedzia艂a艣, 偶e niczego nie pragn膮艂em bardziej. Dziecka, kt贸­re jest moje i twoje. Nasze. Dlaczego mi nie powiedzia艂a艣?

- Zapominasz, 偶e wspomnia艂e艣 o tym pragnieniu w贸w­czas, gdy ju偶 mieli艣my dziecko - odpar艂a Raija, nie kryj膮c odrobiny goryczy. - Widzia艂e艣 j膮 i nic nie zrozumia艂e艣. Tak bardzo chcia艂am, 偶eby艣 zrozumia艂. W ka偶dej minucie by艂am bliska wybuchu. S艂owa same 鈥瀋isn臋艂y mi si臋 na usta. Ale gdzie艣 w g艂臋bi serca pragn臋艂am, by to nie by艂o potrzebne. By膰 mo偶e 偶膮da艂am od ciebie za wiele. Pragn臋艂am, by sta艂o si臋 to w spos贸b magiczny. 呕eby s艂owa nie by艂y potrzebne. Wyobra偶a艂am sobie, 偶e potrafimy porozumiewa膰 si臋 bez s艂贸w. S膮dzi艂am mo偶e, 偶e moje my艣li ci o tym opowiedz膮. Ale ty patrzy艂e艣 na ni膮 i nie widzia艂e艣 w niej siebie. Wi臋c s艂o­wa nie przechodzi艂y mi przez gard艂o...

Mikkal westchn膮艂. Jego usta powtarza艂y bezg艂o艣nie gorzkie przekle艅stwa. Gdyby tylko nie by艂 tak za艣lepiony i uparty...

- A przedtem?

- By艂e艣 tak daleko - odrzek艂a Raija. - A ja by艂am sama. Wszystko dzia艂o si臋 tak szybko. U艂o偶yli moje ma艂偶e艅stwo z Kallem. Wszyscy s膮dzili, 偶e to on jest ojcem. 呕e to jego dziec­ko. Tylko ja wiedzia艂am. Pr贸bowa艂am przyci膮gn膮膰 ci臋 do sie­bie my艣lami, ale to r贸wnie偶 nie podzia艂a艂o... - Raija za艣mia艂a si臋 gorzko. - A ty mia艂e艣 o偶eni膰 si臋 z Sigg膮. Pami臋tam wizyt臋 Aslaka. Powiedzia艂, 偶e ty i Sigga b臋dziecie mieli dziecko. No a ja by艂am brzemienna. Nosi艂am twoje dziecko pod sercem.

Mikkal nie odpowiedzia艂. Pami臋ta艂 sw贸j b贸l i zazdro艣膰, gdy Aslak przyni贸s艂 nowiny z Lyngen.

- Co o niej my艣lisz? - G艂os Raiji by艂 pe艂en oczekiwania. Mikkal u艣cisn膮艂 j膮 jeszcze mocniej. Zwleka艂 chwil臋 z od­powiedzi膮.

- Co ja s膮dz臋? Co s膮dz臋? M贸j Bo偶e! Ma艂y Kruku, jeszcze si臋 pytasz? Od kiedy to sobie u艣wiadomi艂em, od kiedy zy­ska艂em pewno艣膰, czuj臋, 偶e m贸g艂bym umrze膰 dla niej. To ta­kie cudowne i bolesne zarazem uczucie... Widzie膰, jak ona nas przypomina. Jak moje rysy i moje cechy mieszaj膮 si臋 z twoimi. Doborowa mieszanka. Gdy na ni膮 patrz臋, wiem od razu, 偶e si臋 pocz臋艂a z mi艂o艣ci. I kocham j膮. Kocham. Ale ona nie chce mnie zna膰.

Jego rozpacz by艂a bezgraniczna. Raija, chc膮c nie chc膮c, roze艣mia艂a si臋:

- Maja robi to, czego chce. Ja te偶 si臋 obawia艂am, 偶e mnie nie lubi. Kocham j膮 tak bardzo, a ona na mnie fuka. Strasz­nie mnie to bola艂o. Dopiero Reijo wyt艂umaczy艂 mi, 偶e to ro­dzaj samoobrony. Maja jest wra偶liwa. 艁atwo j膮 zrani膰. I ju偶 teraz wie, jak tego unikn膮膰. Nie oddaje si臋 do ko艅ca. Taka jest jeszcze ma艂a i taka dojrza艂a. To mnie przera偶a, Mikkal. Ale mo偶e z czasem nauczy si臋 tego, czego i my powinni艣my si臋 nauczy膰. Mo偶e nie b臋dzie jej tak 藕le, jak nam.

- Reijo powiedzia艂 mi o wszystkim. - Mikkal chcia艂 po­rozmawia膰 r贸wnie偶 o tym. - O twoich snach. O fantazjach. Czy to naprawd臋 by艂o miejsce, gdzie ta艅cz膮 huldry?

Z Mikkalem Raija mog艂a o tym rozmawia膰. Mikkal wi­dzia艂 to samo, co i ona.

- Co艣 wi臋cej. Chodzi艂o o dziewczyn臋. S膮dz臋, 偶e mia艂a w sobie tajemn膮 moc. Niebezpieczn膮 moc, kt贸ra zosta艂a uwolniona wraz z jej 艣mierci膮. Zosta艂a pogrzebana w tym miejscu. Mia艂am z ni膮 kontakt. Wiedzia艂am o niej wszyst­ko. By艂am ni膮. Ca艂a jej moc wst膮pi艂a we mnie. To by艂o prze­ra偶aj膮ce, Mikkal. W pewnej chwili nie mog艂am tego znie艣膰. Wtedy zapragn臋艂am rozpaczliwie pom贸wi膰 o tym z kim艣, kto m贸g艂by mnie zrozumie膰, ale nie wolno mi by艂o. Mo­g艂am u偶ywa膰 tej mocy do pewnej granicy. Potem wszystko si臋 zmienia艂o. Moc zacz臋艂a decydowa膰 za mnie. To by艂o okropne, Mikkal. Okropne.

- By艂a艣 u mnie, prawda? I u Elle?

- Nie wiem. S膮dzi艂am, 偶e to by艂 sen. A mo偶e i nie. Wszyst­ko to by艂o przedziwnym, z艂ym snem. Chc臋 o tym zapo­mnie膰. Mie膰 to za sob膮.

- Potrafisz? - zapyta艂 ostro. - To si臋 sko艅czy艂o ca艂kiem nie­dawno, prawda? Sko艅czy艂o si臋 dopiero, gdy ten cz艂owiek umar艂. M臋偶czyzna, kt贸ry skrzywdzi艂 t臋 dziewczyn臋. Wiesz o tym. Nawet Rei jo to wie, cho膰 on nie potrafi zaakceptowa膰 czego艣, czego nie rozumie. My to akceptujemy. Widzieli艣my ju偶 takie rzeczy. Nie potrafimy tego nazwa膰. Ale wierzymy w to.

- To by艂 ten sam cz艂owiek - powiedzia艂a Raija g艂ucho. - I dosta艂 to, na co zas艂ugiwa艂.

- Ty to zrobi艂a艣?

Cisza by艂a trudna do zniesienia. Raija wykaza艂a si臋 wiel­kim opanowaniem. Mikkal widzia艂, jak napina si臋 ka偶dy mi臋sie艅 jej cia艂a.

- To ona, Mikkal - szepn臋艂a. - Ona. Tylko 偶e ona nie 偶y­je... Nie wiem... Mnie tam nie by艂o... Nic nie pami臋tam.

- Pami臋tasz chwil臋, w kt贸rej pr贸bowa艂a艣 do mnie dotrze膰? Raija pokiwa艂a g艂ow膮.

- Jak sen. Co艣, nad czym nie panowa艂am. - Raija umilk艂a na moment. - Ale to te偶 mi si臋 艣ni艂o. Jakbym sta艂a na ze­wn膮trz. Nie w ten sam spos贸b. Ale te偶 mi si臋 艣ni艂o. Wiedzia­艂am o tym, zanim zobaczy艂am trupa...

Jego d艂onie dawa艂y jej ukojenie. By艂y ciep艂e i otwarte. Mikkal obejmowa艂 j膮 tak, jak powinien. By艂 blisko. Jedyny cz艂owiek, kt贸ry w pe艂ni j膮 rozumia艂.

- Dla mnie to nie ma znaczenia, Raija. Nie s膮dz臋, 偶e to zrobi艂a艣. Ale nawet gdyby tak by艂o, to nie ma 偶adnego zna­czenia. Wierz臋 ci, gdy m贸wisz, 偶e to by艂 z艂y cz艂owiek. S膮­dz臋, 偶e jest w tym co艣 wi臋cej...

- Naprawd臋 si臋 zmieni艂e艣 - wykrzykn臋艂a zadziwiona Raija, zwracaj膮c ku niemu twarz. - Czy偶by Elle zdo艂a艂a ci臋 przekona膰?

- Wielu spraw nie potrafi艂em wyja艣ni膰 - Mikkal u艣miech­n膮艂 si臋 sztywno. - Na przyk艂ad tego, 偶e czu艂em twoj膮 obec­no艣膰 tak wyra藕nie, ale nie mog艂em ci臋 dotkn膮膰. Ba艂em si臋 przera藕liwie. Ale jednocze艣nie spokornia艂em. 艁atwiej przy­sz艂o mi uwierzy膰 w to, co by艂o niewiarygodne. Cz艂owiek si臋 starzeje. Akceptuje coraz wi臋cej...

- Zawsze si臋 b臋d臋 zastanawia膰, czy to zrobi艂am - rzek艂a cicho Raija. - Mo偶e to co艣 podobnego do mroku, w kt贸rym musia艂 偶y膰 Kalle? Tylko 偶e ja nigdy nie poznam odpowie­dzi. Ta si艂a, ta dziewczyna... wszystko znikn臋艂o w艂a艣nie wte­dy. Wszystko, co by艂o spoza mnie. Nie pozosta艂y mi 偶adne wspomnienia. Niezale偶nie od tego, jak bardzo si臋 staram, nic nie pami臋tam. Nie ma tu zreszt膮 nic do pami臋tania. Mo­g臋 si臋 tylko zastanawia膰, czy zabi艂am cz艂owieka. Czy... po­der偶n臋艂am gard艂o temu m臋偶czy藕nie... - Raija m贸wi艂a zdu­szonym g艂osem. Nie potrafi艂a nawet o tym my艣le膰. Obrazy, kt贸re si臋 pojawia艂y w jej wyobra藕ni, by艂y przera偶aj膮ce.

- Ty tego nie zrobi艂a艣. Niewa偶ne, czy to by艂a twoja r臋ka, czy te偶 nie. Ty tego nie zrobi艂a艣.

- Dzi臋kuj臋 ci, 偶e mnie rozumiesz. - Raija obr贸ci艂a si臋, ale nie wy艣lizgn臋艂a si臋 z jego obj臋膰. Jej r臋ce obj臋艂y silne ramio­na Mikkala. - Poca艂uj mnie, poca艂uj.

Oczy Raiji zawis艂y na ustach Mikkala. Na tych delikat­nych, dr偶膮cych ustach, kt贸re potrafi艂y wznieci膰 w niej p艂o­mie艅. A nawet co艣 wi臋cej. Co艣 wi臋cej ni偶 nami臋tno艣膰. Jedyne usta, kt贸re potrafi艂y wype艂ni膰 t臋 przera藕liw膮 pustk臋, kt贸ra si臋 w niej czai艂a. Poca艂owa艂a go dziko i bez pami臋ci, szukaj膮c po­czucia bezpiecze艅stwa, kt贸re on jeden m贸g艂 jej zapewni膰. W tym poca艂unku znalaz艂a uj艣cie ca艂a nagromadzona w niej rozpaczliwa t臋sknota. Ale nic nie sta艂o si臋 艂atwiejsze, gdy ich usta ju偶 si臋 rozdzieli艂y.

- Zawsze za ma艂o - szepn膮艂 Mikkal z 偶alem. Dwa czo艂a przykryte ciemnymi grzywkami wspar艂y si臋 o siebie. Raija i Mikkal odzyskali panowanie nad sob膮. Pokonali si艂臋, kt贸ra ju偶 zacz臋艂a si臋 wyzwala膰. Prawie zrezygnowali z tego, czego oboje pragn臋li najbardziej. Z tego, czego oboje potrzebowali najbardziej, co jednak mimo wszystko by艂oby niew艂a艣ciwe. Nie byli jeszcze na to gotowi. 呕adne z nich. Przyt艂oczy艂oby ich poczucie winy.

- Wszystko albo nic - rzek艂a Raija r贸wnie smutnym to­nem. - Na razie nic. Chodzi tu r贸wnie偶 o szacunek. 殴le by si臋 sta艂o, skoro Kalle jest tak blisko...

Mikkal pokiwa艂 g艂ow膮. Zrozumia艂.

- Reijo powiedzia艂 mi jeszcze wi臋cej - odezwa艂 si臋 Mikkal po chwili.

Raija podnios艂a wzrok. Napotkawszy jego p艂on膮ce spoj­rzenie, ze wstydem odwr贸ci艂a oczy.

- Rozumiesz chyba, jakie to wszystko trudne? - zapyta­艂a zduszonym g艂osem. - Jak ml 藕le?

- Zdaje si臋, 偶e ci臋 rozumiem. Czasami na pewno ci臋 ro­zumiem. To wszystko jest straszne, ale moja w tym wina. Wiem, 偶e mog艂a艣 by膰 moja. Ale by艂em m艂ody i tch贸rzliwy. A teraz jest ju偶 za p贸藕no dla nas obojga. Nie nale偶ysz do mnie w ten spos贸b. Nie mog臋 niczego od ciebie 偶膮da膰. Nie mog臋 ci nakaza膰, jak masz 偶y膰. Czuj臋 si臋 jak w klatce, cho膰 to ty ucierpia艂a艣 najwi臋cej. Skrzywdzi艂em ci臋, cho膰 jedyne, czego pragn膮艂em, to ci臋 kocha膰. Pali mnie 艣wiadomo艣膰, 偶e s膮 w twoim 偶yciu inni. Czasami zdaje mi si臋, 偶e si臋 rozpa­dam na kawa艂eczki z zazdro艣ci. M贸g艂bym wtedy zabi膰 ka偶­dego z nich w艂asnymi r臋kami. M贸g艂bym zabi膰 nawet ciebie. Gdyby kt贸re艣 z was by艂o w pobli偶u. Ale gdy zaczynam my­艣le膰 rozs膮dnie... to rozumiem. To mimo wszystko boli. Wszyscy gdzie艣 w g艂臋bi serca pragn膮 bezwzgl臋dnej wierno­艣ci. Ka偶dego pali wyobra偶enie cudzych r膮k na ciele, kt贸re samemu chcia艂oby si臋 trzyma膰 w ramionach nawet za cen臋 艣mierci. Ja r贸wnie偶 obejmowa艂em inne cia艂a - i przez chwi­l臋 by艂o mi z tym dobrze. Cieszy艂em si臋 chwil膮 i zaraz o niej zapomina艂em. Potrzebowa艂em tego. Ale potem czu艂em tyl­ko pustk臋. Chyba ci臋 rozumiem, skarbie.

- A jednak nie powinnam potraktowa膰 Reijo w ten spo­s贸b. - W g艂osie Raiji zabrzmia艂a g艂臋boka gorycz. - Reijo jest moim najlepszym przyjacielem. Ciebie nie licz臋. Reijo nato­miast zna mnie lepiej ni偶 Kalle. By艂oby mi 艂atwiej, gdyby to on by艂 moim m臋偶em..

- Ale mnie by艂oby trudniej - u艣miechn膮艂 si臋 Mikkal ze smutkiem. - Mog艂aby艣 go mo偶e pokocha膰. To najpowa偶niej­szy rywal, jakiego kiedykolwiek mia艂em. Zdaje si臋, 偶e on ko­cha ci臋 prawie tak samo jak ja. A mo偶e i bardziej. Nie wiem, czy pozwoli艂bym ci z nim odej艣膰 dzi艣 wieczorem, gdyby na­sze role si臋 odwr贸ci艂y... Chcia艂em odej艣膰, nie spotkawszy si臋 z tob膮. To on mnie zmusi艂, bym mu towarzyszy艂. Reijo to niezwyk艂y cz艂owiek. Lubi臋 go. Jest r贸wnie偶 moim najlep­szym przyjacielem. To wielki cz艂owiek. Boj臋 si臋 panicznie, gdy tylko pomy艣l臋, 偶e tw贸j m膮偶 umrze, a ty zostaniesz 偶o­n膮 Reijo. L臋kam si臋 tego ogromnie...

- Kalle jest prawdopodobnie bardzo chory. Jej s艂owa zawis艂y w powietrzu mi臋dzy nimi. Jak gro藕ne chmury. Wreszcie Raija odezwa艂a si臋 ponownie:

- Ale tak nie b臋dzie. Nigdy wi臋cej, Mikkal. Nie mog臋 mu tego zrobi膰. Reijo zbyt du偶o dla mnie znaczy. Nigdy nie b臋­dzie mi naprawd臋 dobrze z kim艣 innym ni偶 ty. Mo偶e przez chwil臋... Gdy cia艂o ci p艂onie i niemal szalejesz z t臋sknoty, 艂a­two pomyli膰 blisko艣膰 i ciep艂o z tym, co naprawd臋 chcesz po­czu膰. Ale to nie jest prawdziwa mi艂o艣膰. Ty pierwszy wznieci­艂e艣 we mnie p艂omie艅, Mikkal. Jestem z tob膮 nierozerwalnie zwi膮zana. Tak to jest. Niezale偶nie od tego, czy to mo偶liwe, czy nie. Nale偶臋 do jednego m臋偶czyzny, cho膰by moje 偶ycie wskazywa艂o na co艣 innego.

Wyraz jego twarzy zdradza艂, 偶e mi艂o mu to s艂ysze膰. Ci­cho powiedzia艂:

- Czuj臋 to samo. Mam takie same nadzieje, jak i ty. Ma­rz臋 o tym samym, co i ty. Ju偶 na pocz膮tku lata czu艂em wyra藕nie, 偶e mi臋dzy nami by艂o co艣 naprawd臋 wielkiego. Nasza dziewczynka istnieje, bo si臋 kochali艣my. To co艣 wielkiego, Raiju. Naprawd臋 wielkiego. Nasza ma艂a dziewczynka wyna­grodzi艂a mi b贸l i cierpienie. Od kiedy wiem, 偶e ona jest two­ja i moja, to nawet gdybym mia艂 umrze膰, wiedzia艂bym, 偶e nie zmarnowa艂em 偶ycia. Bo twoje dziecko jest tak偶e moim dzieckiem. Naszym...

Stali w ciemno艣ciach, obj膮wszy si臋 ramionami. W milcze­niu. Cicho. Po偶yczone chwile. Chwile szcz臋艣cia. Drogo oku­pione, gorzkie, jedyne im dost臋pne.

- Ile czasu minie do nast臋pnego spotkania? - zapyta艂a Raija po niesko艅czenie d艂ugiej chwili. - Teraz min臋艂o p贸艂tora roku. S膮dzi艂am, 偶e ju偶 nigdy si臋 nie spotkamy. Dop贸ki by­艂am w Skibotn, wiedzia艂e艣 przynajmniej, gdzie mnie szu­ka膰. Gdy odeszli艣my, spali艂am za sob膮 wszystkie mosty. Tylko to mog艂am zrobi膰: udowodni膰 sobie, 偶e widzieli艣my si臋 po raz ostatni...

- Wiesz, gdzie mnie szuka膰 - rzek艂 ciep艂o Mikkal. - O tej samej porze roku, w tych samych miejscach. Znasz je r贸w­nie dobrze jak ja. Ojciec ju偶 nie 偶yje. A matka zawsze ci臋 lubi艂a. Historia z Maj膮 na pocz膮tku j膮 zmartwi艂a, ale w ko艅­cu pokocha艂a ma艂膮 tak samo jak ja. Matka chcia艂aby ci臋 zo­baczy膰 jeszcze teraz. Nie jest ju偶 taka m艂oda, a przecie偶 ty r贸wnie偶 by艂a艣 jej dzieckiem...

- Wiem tak偶e, 偶e Sigga jest twoj膮 偶on膮 - przypomnia艂a Raija. - Nie mog艂abym chodzi膰 za tob膮, nie mog艂abym jej tego zrobi膰.

Mikkal westchn膮艂 g艂臋boko i przygarn膮艂 Raij臋 jeszcze mocniej. Jego usta pie艣ci艂y jej skro艅, gdy m贸wi艂 te s艂owa:

- Najwi臋kszy b艂膮d mojego 偶ycia! Wiem, 偶e prosi艂a艣 mnie, bym si臋 o ni膮 troszczy艂, ale czy cz艂owiek mo偶e lubi膰 kogo艣, kto go spotyka zawsze na 艣cie偶ce wojennej? Kogo艣, kto z ciebie drwi i nie waha si臋 u偶y膰 w艂asnego dziecka, twoje­go dziecka przeciwko tobie? Mo偶e za ma艂o si臋 stara艂em, ale, szczerze m贸wi膮c, nie mam ju偶 ochoty na kolejne pr贸by.

Sigga si臋 wyprowadzi艂a. Trzyma Ailo z daleka ode mnie. Szczuje go przeciwko mnie... - G艂os Mikkala si臋 za艂ama艂: - Ze z艂o艣ci rzuci艂em si臋 kiedy艣 na ni膮. I... m贸j Bo偶e, Raija, ona znowu jest w ci膮偶y...

- W takim razie tym bardziej nie mog臋 przyj艣膰 - powie­dzia艂a Raija g艂osem bez wyrazu. Nie mog艂a go o nic oskar­偶a膰. Nie mia艂a si艂y walczy膰 z nim w ten spos贸b. Te kr贸tkie chwile, kt贸re sp臋dzali razem, by艂y zbyt drogocenne, by je traci膰. Sigga musi sama walczy膰 o swoje. Raija nie mia艂a ju偶 si艂y broni膰 przed Mikkalem jego w艂asnej 偶ony. Nie mia艂a zamiaru zabiega膰 o jego mi艂o艣膰 w imieniu kobiety, wobec kt贸rej nigdy nie 偶ywi艂a ciep艂ych uczu膰.

- Co teraz z tob膮 b臋dzie? Co z nami b臋dzie? - zastana­wia艂 si臋 Mikkal.

Oboje bezradnie patrzyli w ciemno艣膰. Znik膮d odpowie­dzi. Nawet stara Elle nie umia艂aby jej udzieli膰, gdyby 偶y艂a.

Raija 艣mia艂a si臋 przez 艂zy, gdy uwolni艂a si臋 z jego obj臋膰 i popatrzy艂a na t臋 twarz, kt贸ra by艂a jej dro偶sza ni偶 wszyst­kie inne.

- Jeszcze jedno rozstanie, Mikkal. Te same s艂owa. R贸w­nie bolesne. R贸wnie nieuniknione. Ten sam b贸l. Niepew­no艣膰, z kt贸r膮 jako艣 musimy 偶y膰. A jednak... cho膰 za ka偶dym razem czuj臋 si臋 tak, jakbym wk艂ada艂a n贸偶 do 偶ywej rany, to za nic w 艣wiecie nie zrezygnowa艂abym z 偶adnego z naszych spotka艅. Rozstanie to dla mnie piek艂o, ale te chwile... War­te s膮 ka偶dego b贸lu.

Mikkal pokiwa艂 g艂ow膮. Co艣 go 艣cisn臋艂o w gardle. Byli do siebie tak bardzo podobni. My艣leli tak samo. Czuli to samo.

- Odejd臋 dzi艣 w nocy - powiedzia艂 zdecydowanie. Wprawdzie pragn膮艂by przed艂u偶a膰 te cudowne chwile w nie­sko艅czono艣膰, ale potrafi艂 te偶 by膰 silny. By艂 przecie偶 m臋偶czy­zn膮, kt贸rego kocha艂a. - Nie zamierzam si臋 wtr膮ca膰 w two­je nowe 偶ycie. On tak偶e ci臋 kocha. Tw贸j m膮偶. Sprawi艂em mu ju偶 do艣膰 b贸lu. Tym razem nie b臋dzie nic o mnie wie­dzia艂. Jeste艣my inni, cho膰 jednocze艣nie tak bardzo do siebie podobni, moja ma艂a. Mo偶esz by膰 szcz臋艣liwa w inny spos贸b. Ja znam tylko jeden rodzaj szcz臋艣cia, kt贸rego sobie odma­wiam... kt贸rego odmawiam nam...

- Elle nie to mia艂a na my艣li, gdy m贸wi艂a o szcz臋艣ciu. - Oczy Raiji sta艂y si臋 ciemniejsze i twardsze ni偶 zazwyczaj. W jej 偶yciu by艂o wiele spraw, o kt贸rych nie mia艂 poj臋cia.

Mikkal bez szczeg贸lnego powodzenia spr贸bowa艂 si臋 za­艣mia膰. Nie zdo艂a艂 jednak rozwia膰 ponurego nastroju, kt贸ry ich ogarn膮艂.

- Wci膮偶 偶yj臋 tym, co ci przepowiedzia艂a stara Elle - zwie­rzy艂 si臋 Raiji. - Ja, kt贸ry nie wierzy艂em w takie bzdury, ucze­pi艂em si臋 nadziei, 偶e Elle jednak mia艂a racj臋. W sprawie te­go szcz臋艣cia, kt贸re ci przepowiedzia艂a...

Jego w膮skie oczy czu艂ym spojrzeniem pie艣ci艂y ka偶dy rys jej twarzy. Za ka偶dym razem gdy j膮 widzia艂, wydawa艂a mu si臋 pi臋kniejsza. Zastanawia艂 si臋, czy ona czuje to samo, pa­trz膮c na niego. Raz w 偶yciu chcia艂by popatrze膰 na siebie jej oczami. Nigdy przedtem tak nie my艣la艂. Te my艣li pojawi艂y si臋 dopiero wtedy, gdy musia艂 szuka膰 w艂asnych rys贸w w twarzy ma艂ego dziecka.

- Taka jeste艣 pi臋kna - powiedzia艂 rozmarzony. Raija lek­ko pokr臋ci艂a g艂ow膮. Usta u艣miechn臋艂y si臋, wyra偶aj膮c co艣 po­mi臋dzy szcz臋艣ciem i 偶alem. Oczy b艂yszcza艂y w mroku. - Je­ste艣 nieprawdopodobnie pi臋kna, m贸j Ma艂y Kruku. A to przecie偶 nie wszystko. Kocham w tobie jeszcze mn贸stwo in­nych rzeczy. Przyjdzie dzie艅, gdy b臋dziemy mogli o tym po­rozmawia膰. Reijo ma racj臋. Mamy sobie wiele do powiedze­nia. Pewnego dnia b臋dziemy mie膰 wszystko, o czym teraz mo偶emy tyko marzy膰. Pewnego dnia...

- Ciesz臋 si臋, 偶e nigdy nie widzia艂e艣 mnie w tych pi臋knych sukniach - u艣miechn臋艂a si臋 Raija.

Mikkal odwzajemni艂 u艣miech.

- Reijo czu艂 si臋 tak niepewnie, gdy mi opowiada艂, jaka je­ste艣 pi臋kna. Jaka wystrojona...

Raija odetchn臋艂a z ulg膮 na my艣l, 偶e Mikkal potrafi 艣mia膰 si臋 z bogactwa w taki sam spos贸b. Reijo i Kalle byli tacy przewra偶liwieni na tle pieni臋dzy i wszystkiego, co si臋 z ni­mi wi膮za艂o.

- To by艂a pr贸ba. Chyba nie b臋d臋 t臋skni膰 za sukniami. Nie jestem przyzwyczajona, by tak bardzo na wszystko uwa偶a膰...

Mikkal odgarn膮艂 jej kosmyk z czo艂a. Jak najdelikatniej.

- Najlepiej wygl膮dasz w sk贸rzanych kaftanach, moja mi­艂a. Nic nie wygl膮da pi臋kniej na tobie. Jaka艣 plama tu czy tam nie ma 偶adnego znaczenia... - Ze 艣miechem na ustach rzucili si臋 sobie w obj臋cia na po偶egnanie. Cia艂ami i p艂on膮­cymi ustami wyznali sobie mi艂o艣膰. Szalon膮, pot臋偶n膮, ogni­st膮. Po艂膮czeni po raz ostatni na d艂ugi, d艂ugi czas...

Raija zosta艂a jeszcze przez chwil臋 na uboczu, gdy Mikkal poszed艂 po偶egna膰 si臋 z Reijo. I pog艂aska膰 c贸rk臋 po policz­ku. Prze偶yli ju偶 zbyt wiele rozsta艅. Za ka偶dym razem by艂o im coraz trudniej. Raija patrzy艂a na jego muskularne, m臋­skie cia艂o o w膮skich biodrach i na troch臋 przykr贸tkie nogi. Na ko艂ysz膮cy si臋, koci ch贸d... Na w艂osy, kt贸re si臋ga艂y nie­mal do ramion, zmierzwione i czarne. Mikkal by艂 pi臋kny. Pi臋kny i odwa偶ny. Tylko nie nale偶a艂 do niej. To by艂o przy­czyn膮 kolejnych rozsta艅. Dlatego tak bardzo przywykli do po偶egna艅.

Gdy Raija powr贸ci艂a na male艅k膮 polan臋, tylko Reijo czu­wa艂. Podtrzymywa艂 p艂omie艅. Rzeczy Mikkala znikn臋艂y. On r贸wnie偶. Raija da艂a mu sporo czasu.

- Kalle si臋 nie obudzi艂. Obawiam si臋, 偶e 艣pi niezbyt spo­kojnie. Du偶o m贸wi przez sen. Kim jest Jenny?

- Dziewczyna z wyspy. - Raija usiad艂a ko艂o przyjaciela. Zaczyna艂o ogarnia膰 j膮 zm臋czenie. W 艣rodku za艣 czu艂a prze­ra藕liw膮 pustk臋.

- Co za piekielna historia. - Reijo u艣cisn膮艂 d艂o艅 Raiji sw膮 siln膮 d艂oni膮. - Przyw臋drowali艣my tu w nadziei na znalezienie spokojnego zak膮tka. Zak膮tka, w kt贸rym mogliby艣my si臋 osie­dli膰. 呕y膰 spokojnie. - Reijo za艣mia艂 si臋. - Zdaje si臋, 偶e nie uro­dzi艂a艣 si臋 po to, by 偶y膰 spokojnie, moja droga. Na twoim miejscu nie oczekiwa艂bym, 偶e teraz nastanie czas spokoju. P贸艂 Alty was szuka. Wszyscy maj膮 chrapk臋 na z艂oto Kallego.

- A ty? - To nie by艂a uczciwa gra, ale Raija musia艂a za­da膰 to pytanie.

Rozczarowanie, kt贸re odmalowa艂o si臋 tak wyra藕nie na je­go twarzy, starczy艂o za odpowied藕.

- Nie wykorzystuj臋 moich przyjaci贸艂 - odrzek艂 niespo­dziewanie ostrym tonem. U艣cisk jego d艂oni os艂ab艂. Reijo cofn膮艂 r臋k臋, jakby sk贸ra Raiji zacz臋艂a go parzy膰. - Chc臋 tylko, 偶eby Kalle wyzdrowia艂. B臋d臋 z wami tylko do tego momen­tu. Gdy Kalle b臋dzie ju偶 do艣膰 silny, by przej膮膰 odpowie­dzialno艣膰, odejd臋. Gdyby艣 posz艂a ze mn膮 tego lata, by艂bym ju偶 daleko st膮d.

Nozdrza Raiji dr偶a艂y. By艂a zm臋czona i skruszona. Reijo przypomnia艂 jej, 偶e wykorzystywa艂a jego przyjacielskie uczucia.

- Wybacz mi, Reijo. Nigdy鈥 ci si臋 nie wywdzi臋cz臋. B艂a­gam, wybacz mi to g艂upie pytanie. Znam ci臋 o wiele lepiej. - I nieoczekiwanie Raija wybuch艂a po kobiecemu: - Jestem tylko tak piekielnie zm臋czona, Reijo...

Ju偶 nieco mniej po bratersku, ale r贸wnie opieku艅czo usa­dzi艂 j膮 sobie na kolanach. Jej protesty zd艂awi艂 nieco opry­skliwie:

- Wcale nie pr贸buj臋 ci臋 uwie艣膰. My艣lisz, 偶e ca艂kiem zwa­riowa艂em? Tw贸j m膮偶 le偶y tak blisko, 偶e m贸g艂bym go do­tkn膮膰. A偶 tak cyniczny nie jestem. Teraz powinna艣 si臋 prze­spa膰. Nie przejmuj si臋 swoimi zmartwieniami. Nie my艣l o tym. Nie zastanawiaj si臋, jak si臋 wszystko potoczy. Teraz ja tu jestem. Zajm臋 si臋 wszystkim. Ty masz spa膰.

- Tyle ju偶 dla mnie zrobi艂e艣, Reijo - zaprotestowa艂a s艂a­bo. Pozwoli艂a si臋 otuli膰 jego grub膮 kurtk膮. Mi艂o by艂o po­czu膰, jak kto艣 zdejmuje z niej ci臋偶ar. Przynajmniej na chwi­l臋. Reijo zatroszczy si臋 o wszystkich. Reijo trzyma艂 j膮 tak, jakby by艂a jego dzieckiem. Nie mia艂a si臋 czego obawia膰 z je­go strony. By艂 przyjacielem. - Gdy Kalle si臋 ocknie... - mrukn臋艂a prawie przez sen - obudzisz mnie, prawda?

Reijo pokiwa艂 g艂ow膮. Raija przesta艂a walczy膰 z obezw艂ad­niaj膮cym zm臋czeniem. Tak przyjemnie by艂o pogr膮偶y膰 si臋 w b艂ogim odpoczynku. Na mi臋kkich ob艂oczkach, kt贸re j膮 ko艂ysa艂y...

Obudzi艂 j膮 krzyk Knuta. Zaton臋艂a w nim k艂贸tnia mi臋dzy Maj膮 a Elise. Pr贸by uciszenia dzieci spe艂z艂y na niczym. Z ci臋偶k膮 jeszcze od snu g艂ow膮 Raija przetar艂a oczy i zanim zd膮偶y艂a usi膮艣膰, poczu艂a dwie pary dzieci臋cych ramion na swojej szyi. Elise przytula艂a do jej twarzy mokry od 艂ez po­liczek, Maja za艣 dysza艂a niczym wyj臋ta z wody ryba, by przyci膮gn膮膰 uwag臋 do siebie.

- Moja mama! - wrzeszcza艂a raz za razem. Jej up贸r zosta艂 wynagrodzony. Onie艣mielona, 艣wiadoma swojej pozycji w tej rodzinie, Elise cofn臋艂a si臋. Nie spuszcza艂a jednak oczu z Raiji. Maja zaw艂aszczy艂a matczyne wyrazy mi艂o艣ci i czu艂o­艣ci. Serce Reijo krwawi艂o z powodu Elise. To dziecko mog艂o tyle z siebie da膰. Raija by艂a szalenie wa偶na w jej 偶yciu. Reijo kocha艂 Maj臋, ale dostrzega艂 te偶 niezbyt pozytywne cechy jej charakteru, kt贸re mog艂y zadecydowa膰 o jej rozwoju.

- Raija...

Wszyscy obr贸cili si臋 w kierunku, z kt贸rego dobiega艂 s艂a­by g艂os. Kalle zamruga艂 oczami. Uni贸s艂 si臋 na 艂okciach i z niedowierzaniem spogl膮da艂 na otaczaj膮c膮 go grupk臋.

Raija uwolni艂a si臋 z obj臋膰 Mai, a dziewczynka tym razem nie zaprotestowa艂a. Z uroczystym u艣miechem unios艂a Knuta i ukl臋k艂a ko艂o Kallego. On za艣 z wielkim wysi艂kiem usiad艂. Spotka艂y si臋 ich ciep艂e spojrzenia. Spojrzenie Kallego by艂o pytaj膮ce, na twarzy malowa艂 si臋 szacunek. Raija odwin臋艂a nieco futerko i poda艂a ch艂opca m臋偶owi.

- To jest Knut - powiedzia艂a mi臋kko. - Reijo zjawi艂 si臋 dzi艣 w nocy. Nie chcieli艣my ci臋 budzi膰. To jest tw贸j syn, Kalle. Czy偶 nie wspania艂y?

Kalle ostro偶nie wzi膮艂 dziecko. Zajrza艂 w ciemne oczy, kt贸re przypatrywa艂y si臋 z zaciekawieniem jeszcze jednej ob­cej twarzy. Malutkie r膮czki macha艂y ko艂o kusz膮cego nosa, kt贸ry jednak by艂 zbyt odleg艂ym celem.

- Knut - powt贸rzy艂 niepewnie Kalle. G艂os mu zazgrzyta艂. Jego usta nie nawyk艂y jeszcze do tego imienia. Oczywi艣cie szepta艂 je sam do siebie, ale by艂o to co艣 zupe艂nie innego, ni偶 trzyma膰 male艅kiego cz艂owieczka w ramionach i wymawia膰 imi臋, kt贸re mu nada艂a. Knut...

Kalle ko艂ysa艂 ma艂ego delikatnie, nie chc膮c go znowu stra­ci膰. Syn. Jego syn. Knut.

- Oczywi艣cie, 偶e jest wspania艂y - rzek艂 rado艣nie, nie od­rywaj膮c oczu od dziecka. - Wspania艂y ch艂opiec, Raiju. Cu­downy ch艂opiec.

Bardzo niech臋tnie oddal synka 偶onie. M贸g艂by trzyma膰 go w ramionach ca艂ymi godzinami, napatrze膰 si臋 na niego nie m贸g艂, nas艂ucha膰 jego gaworzenia. Nawet dono艣ny krzyk, kt贸ry doby艂 si臋 z silnych i dobrze rozwini臋tych p艂uc ma艂e­go, brzmia艂 w uszach Kallego jak muzyka.

Reijo czu艂 si臋 przyt艂oczony uczuciami, kt贸re si臋 zrodzi­艂y podczas tego spotkania. Wyci膮gn膮艂 prawic臋 do Kallego i u艣cisn膮艂 mu d艂o艅, nie b臋d膮c w stanie powiedzie膰 nic sen­sownego.

- I pomy艣le膰 tylko, 偶e mog艂em ci臋 zapomnie膰. - Kalle po­kr臋ci艂 g艂ow膮. - Znalaz艂em z艂oto. Raija ci powiedzia艂a?

Reijo pokiwa艂 g艂ow膮.

- Owszem, ale twoja 偶ona jest niezwykle taktowna. Nie powiedzia艂a gdzie...

Oczy Kallego b艂yszcza艂y. Policzki p艂on臋艂y z podniecenia. Nawet z kilkudniowym zarostem wygl膮da艂 jak ch艂opiec. Wci膮偶 bardzo m艂ody.

- Jak tylko stan臋 na nogi po tym przezi臋bieniu, ruszam w drog臋. Jeste艣 moim przyjacielem, Reijo. P贸jdziesz ze mn膮. D艂ugo tego szukali艣my, pami臋tasz? No jasne, to przecie偶 nie ty straci艂e艣 pami臋膰. Razem wyr膮biemy z艂oto z wn臋trza ska­艂y. Podzielimy si臋.

Nie by艂o to zgodne z planami Reijo, ale nie sprzeciwia艂 si臋 przyjacielowi. Cz艂owiek nie zaczyna gwa艂townych dys­kusji z druhem, kt贸ry w艂a艣nie wr贸ci艂 z za艣wiat贸w, kt贸ry ju偶 rzekomo nie 偶y艂. Zw艂aszcza za艣 w sytuacji, gdy ten przyja­ciel jest znacznie bardziej chory, ni偶 mu si臋 wydaje. I gdy cz艂owiek si臋 zastanawia, czy ten przyjaciel wie, 偶e si臋 by艂o kochankiem jego 偶ony.

Reijo u艣miechn膮艂 si臋 na tyle serdecznie, na ile zdo艂a艂:

- Zajmiemy si臋 tym razem, Kalle, staruszku. Ale przede wszystkim musisz odpocz膮膰. Musimy jeszcze zaczeka膰, a偶 ci wszyscy poszukiwacze szcz臋艣cia zrezygnuj膮 z plan贸w szybkiego wzbogacenia si臋. Wszyscy 艂ajdacy z okolicy czy­haj膮 na twoje z艂oto. Ale my nie oddamy go 偶adnemu z nich, prawda?

- Mowy nie ma! - Atak kaszlu definitywnie zako艅czy艂 t臋 dyskusj臋. Kalle nie zdo艂a艂 ukry膰 krwi, a Reijo pos艂a艂 Raiji pe艂ne przera偶enia spojrzenie, pr贸buj膮c jednocze艣nie po­m贸c jako艣 przyjacielowi. - Co za piekielne przezi臋bienie - westchn膮艂 Kalle, gdy najgorsze min臋艂o. - Zdaje si臋, 偶e nie pozostaje mi nic innego, jak to przeczeka膰. Mo偶e powinie­nem pospa膰.

Reijo czeka艂, a偶 Kalle za艣nie. Wtedy odci膮gn膮艂 Raij臋 na stron臋. Jego d艂onie zacisn臋艂y si臋 na jej ramionach.

- Niech nam B贸g dopomo偶e, Raiju. Musimy trzyma膰 dzieci z daleka od niego.

- My艣lisz, 偶e to co艣 powa偶nego?

- Powa偶nego? - Reijo zacisn膮艂 z臋by. - Oczywi艣cie, 偶e to co艣 powa偶nego. Widzia艂em to ju偶 kiedy艣. On ma gru藕lic臋!

12

Musieli porzuci膰 wszelkie plany na temat dalszej podr贸­偶y. Z rosn膮cym poczuciem bezradno艣ci Raija zrozumia艂a, 偶e Reijo mia艂 racj臋. B艂ahe przezi臋bienie by艂o przera偶aj膮c膮 cho­rob膮. Chorob膮, o kt贸rej ludzie tylko szeptali mi臋dzy sob膮. Z kt贸rej nie mo偶na by艂o wyzdrowie膰. Z kt贸rej wyj艣膰 mo偶­na by艂o tylko w jeden spos贸b.

Reijo wykazywa艂 absolutne zdecydowanie. Nie zwa偶a艂 na g艂o艣ne protesty Kallego i nieme protesty Raiji. Stan chore­go by艂 zbyt powa偶ny, by mogli si臋 gdziekolwiek ruszy膰. Reijo zbudowa艂 wi臋c dwie chatki. Jedn膮 dla siebie i Kallego. Drug膮 dla Raiji i dzieci.

- To niebezpieczna sprawa - wyja艣nia艂 ca艂y czas Kallemu i Raiji.

- Przezi臋bienie - parska艂 Kalle i wykas艂ywa艂 zielony 艣luz z krwi膮. - Paskudne przezi臋bienie...

Raija jednak uwa偶nie s艂ucha艂a s艂贸w Reijo.

- To straszliwa zaraza - t艂umaczy艂 jej Reijo z kamiennym spokojem. - Mo偶na si臋 zarazi膰 przez oddech. Musimy trzyma膰 dzieci z dala od niego. Ty r贸wnie偶 nie powinna艣 si臋 zbli偶a膰. - Siedzieli przy niewielkim ognisku w 艣rodku jesiennej nocy.

Li艣cie przybra艂y ju偶 wszystkie barwy s艂o艅ca i krwi. Rok mia艂 si臋 ku ko艅cowi. Oboje wiedzieli, 偶e pora przygotowa膰 si臋 do zimy, ale 偶adne nie odezwa艂o si臋 nawet s艂owem na ten temat. Raija ofukn臋艂a go. Jej oczy sypa艂y iskry prosto w dym z ogniska:

- Mo偶esz sobie pr贸bowa膰 trzyma膰 mnie z daleka. To jest m贸j m膮偶, zapomnia艂e艣 o tym?

Reijo pog艂aska艂 j膮 spojrzeniem. W ci膮gu tygodni, kt贸re tu sp臋dzili, ani razu nie zachowa艂 si臋 wobec niej niew艂a艣ci­wie. Ani jednym s艂owem nie nawi膮za艂 do tego, co ich 艂膮czy­艂o. By艂 bratem i przyjacielem, kt贸rego potrzebowa艂a. Nikt nie mia艂 si臋 dowiedzie膰 prawdy o uczuciach, kt贸re musia艂 w sobie t艂umi膰.

- Nie zapominam o tym, Raija - odrzek艂 z roz偶aleniem. Przez kr贸tk膮 bolesn膮 chwil臋 ich spojrzenia si臋 spotka艂y i Raija zrozumia艂a. Zrozumia艂a i zawstydzi艂a si臋. Spu艣ci艂a wzrok.

- Nie pro艣 mnie o to, Reijo - powiedzia艂a cicho. Trudno jej by艂o doby膰 z siebie s艂owa. Powietrze mi臋dzy nimi sta艂o si臋 dokuczliwie gor膮ce. - Jestem jego d艂u偶niczk膮. Wiesz o tym, Reijo. I ja o tym wiem. Moje sumienie jest jeszcze mroczniejsze, ni偶 mo偶esz sobie wyobrazi膰. Mog臋 przynaj­mniej by膰 u jego boku, gdy tego potrzebuje. Je艣li to jest ta choroba... o kt贸rej my艣limy... - Raija podnios艂a wzrok. Dzi­ki. Przepe艂niony b贸lem i bezradno艣ci膮. - To mo偶e by膰 mo­ja ostatnia szansa, by co艣 dla niego zrobi膰.

- Chcia艂em ci臋 tylko ochroni膰. - Spojrzenie Reijo by艂o nieobecne i pe艂ne b贸lu. W d艂oniach trzyma艂 jak膮艣 ga艂膮zk臋. Gi膮艂 j膮, wykr臋ca艂. - Chcia艂em ci tego oszcz臋dzi膰. Dzieci b臋­d膮 bez szans, gdyby co艣 ci si臋 przytrafi艂o.

- A ty, Reijo Kesaniemi? - Raija u艣miechn臋艂a si臋. - S膮dzisz, 偶e mamy wiele mo偶liwo艣ci bez ciebie?

- Ty zawsze dasz sobie rad臋. - Reijo by艂 pewny swego. - Wyjdziesz zwyci臋sko z ka偶dej sytuacji. Kalle potrzebuje ko­go艣. Ja mog臋 si臋 po艣wi臋ci膰. Ch臋tnie to zrobi臋. A poza tym... - Reijo u艣miechn膮艂 si臋 krzywo i zaczepnie, tak jak wtedy, gdy 艣miali si臋 razem i bawili pomi臋dzy sosnami na dalekim wybrze偶u fiordu - ja to ju偶 widzia艂em. Chorowa艂 na to je­den z rybak贸w. Umar艂 on i prawie wszyscy, kt贸rzy z nim p艂yn臋li. W ko艅cu nikt nie chcia艂 zbli偶y膰 si臋 do tego miejsca. Ja uwa偶a艂em, 偶e mimo wszystko potrzeba im troch臋 jedze­nia i opieki. Nawet umieraj膮cych nie mo偶na zostawia膰 w ten spos贸b. I nie zachorowa艂em. Mo偶e mnie to nie bierze?

- Nie opowiada艂e艣 o tym nigdy.

- O wielu rzeczach nie opowiada艂em. - Reijo wzruszy艂 ra­mionami. - I mo偶e tak jest lepiej dla nas obojga.

Raija poczu艂a si臋 ura偶ona. Przykro jej by艂o, 偶e zbywa j膮 w ten spos贸b. Uwa偶a艂a tego cz艂owieka za swego najlepsze­go przyjaciela. S膮dzi艂a, 偶e tak dobrze go zna, ale zrozumia­艂a, 偶e s膮 jeszcze tajemnice, kt贸rych nie zwierzy nawet jej. On, kt贸ry wie o niej wszystko. Wszystko, co dobre i co z艂e. Zna wszystkie stany jej umys艂u. I ci膮gle j膮 kocha.

D艂ugim westchnieniem przerwa艂 dziwny nastr贸j, kt贸ry mi臋dzy nimi zapanowa艂.

- B膮d藕 ostro偶na, Raiju. Myj r臋ce. Nie pozw贸l dzieciom u偶ywa膰 tych samych naczy艅 i 艂y偶ek. Nie pozw贸l im do nie­go przychodzi膰...

- Kalle znienawidzi nas za to. I tak ju偶 jest w艣ciek艂y. Twierdzi, 偶e to ze z艂o艣liwo艣ci trzymamy Knuta z daleka od niego. Jest mu 藕le, Reijo.

- S膮dzisz, 偶e chcia艂by skaza膰 na 艣mier膰 swojego ma艂ego ch艂opca? - zapyta艂 Reijo g艂osem pozbawionym wyrazu. - Po­rozmawiam z nim. On wie, 偶e jest chory. Ale za nic w 艣wie­cie si臋 do tego nie przyzna. Powiedz mi... - Reijo urwa艂.

Przez chwil臋 Raiji wydawa艂o si臋, 偶e widzi s艂aby rumie­niec na jego policzkach. Reijo dorzuci艂 do ognia. Wzi膮艂 g艂臋­boki oddech i prze艂kn膮艂 艣lin臋:

- A niech to licho. Musz臋 ci臋 o to zapyta膰. Spa艂a艣 z nim ostatnio?

Raija nie mog艂a wydoby膰 z siebie ani s艂owa. Spojrza艂a w jego pe艂ne rozgoryczenia, w膮skie oczy. O co mu chodzi? Czy偶by by艂 zazdrosny?

- Nie pytam z ciekawo艣ci - wycedzi艂 Reijo przez zaci­艣ni臋te z臋by. - Dla twojego dobra. Ca艂e jego cia艂o nosi w so­bie chorob臋. Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e si臋 zarazisz przez...

- Nie spali艣my ze sob膮 - powiedzia艂a Raija. - Nie k艂ami臋. Wydaje mi si臋, 偶e wystarczy艂o mu spotkanie ze mn膮. To go przyt艂oczy艂o. Ja r贸wnie偶 by艂am oszo艂omiona. Wszystkie in­ne sprawy...

Reijo odetchn膮艂 z ulg膮.

- Zdaje si臋, 偶e mia艂a艣 szcz臋艣cie. Reijo podni贸s艂 si臋 nagle. Poda艂 jej d艂o艅 i pom贸g艂 jej wsta膰.

Raija przytrzyma艂a jego d艂o艅 sekund臋 czy dwie d艂u偶ej, ni偶 by艂o trzeba. Poczu艂a przyp艂yw wdzi臋czno艣ci. Dopiero dzi艣 zdradzi艂 si臋 z tym, 偶e wci膮偶 j膮 kocha. Raija pragn臋艂a zrewan­偶owa膰 mu si臋 tym samym, ale teraz by艂o to r贸wnie niemo偶­liwe jak wcze艣niej. Reijo cofn膮艂 d艂o艅. Wyraz jego twarzy zdradza艂, 偶e chce co艣 powiedzie膰, ale opanowa艂 si臋.

- Dzi艣 moja kolej. Ty si臋 po艂贸偶. Obudz臋 si臋, gdyby co艣 si臋 dzia艂o.

- Czy to ty, Reijo? - G艂os Kallego zabrzmia艂 zadziwiaj膮co trze藕wo z wn臋trza chatki. Ostatnio nie by艂o z nim najlepiej. Gor膮czka pustoszy艂a jego organizm. - Usi膮d藕 tu ko艂o mnie!

Reijo chcia艂 zapali膰 lampk臋 olejn膮, ale Kalle go powstrzy­ma艂.

- Niech b臋dzie ciemno. W mroku mog臋 przynajmniej za­chowa膰 resztki godno艣ci.

Reijo usiad艂 ci臋偶ko ko艂o pos艂ania przyjaciela. S艂owa, kt贸­re sobie przygotowywa艂, nie przechodzi艂y mu przez gard艂o. Wszystko by艂o o wiele prostsze w my艣lach.

- To jest ta sama choroba, na kt贸r膮 zachorowali tamci ry­bacy? - W g艂osie Kallego by艂 nietajony strach.

- 艢wi臋towali艣my po tej wspania艂ej wyprawie - powiedzia艂 Reijo powoli. - Wtedy, gdy wszyscy mieli taki znakomity po艂贸w. Pili艣my z tych samych kufli. Z tych samych butelek. Nie przecierali艣my szyjek. Spali艣my z tymi samymi kobietami...

Z ciemno艣ci dochodzi艂 ci臋偶ki oddech. Reijo s艂ysza艂 po­艣wistywanie w piersi przyjaciela.

- W jaki spos贸b ty si臋 wywin膮艂e艣? Do diabla, Reijo, by艂e艣 przecie偶 r贸wnie pijany jak ja. Spali艣my z t膮 sam膮 dziewczy­n膮. Tylko ty odwiedzi艂e艣 ich na 艂odzi, gdy ju偶 byli chorzy...

- Nie wiem - westchn膮艂 Reijo, czuj膮c b贸l przy ka偶dym s艂owie. - Nie wiem. Chorowa艂e艣 zim膮?

- Nie chorowa艂em, od kiedy odzyska艂em przytomno艣膰. - G艂os Kallego kipia艂 gorycz膮. - Nikt tam nie umar艂 w ten spos贸b. W ka偶dym razie do mojego odej艣cia.

- Choroba by艂a pewnie w tobie przez ca艂y czas.

- Ale dlaczego teraz? - Kalle straci艂 panowanie nad sob膮. - Dlaczego teraz? Teraz, gdy wszystko zacz臋艂o si臋 uk艂ada膰. Z艂oto, Raija. Dzieciak. Dlaczego teraz?

- Nie wolno ci ich zarazi膰. Nie mog臋 zabroni膰 Raiji przy­chodzi膰 do ciebie, ale dzieci b臋d臋 trzyma艂 z daleka.

Kalle za艂ka艂. Jego g艂os by艂 trudny do rozpoznania:

- Czasami ci臋 nienawidz臋. Mia艂em wszystko. A teraz ty mi wszystko zabierasz.

- Wiesz, 偶e to nieprawda. Chcesz ich skaza膰 na 艣mier膰?

- A jak ja, twoim zdaniem, si臋 czuj臋, le偶膮c tu i licz膮c ucie­kaj膮ce godziny? - zapyta艂 Kalle z gorycz膮. - Jak ci si臋 wyda­je, o czym sobie my艣l臋? Wiem, 偶e robisz to, co trzeba, Reijo. Nigdy nie by艂e艣 艂ajdakiem. Ale jak tak sobie le偶臋, to przypomina mi si臋 coraz wi臋cej. Nie mam nic innego do ro­boty: mog臋 tylko my艣le膰. Zawsze chcia艂e艣 j膮 mie膰. Ale za­wsze by艂e艣 cholernie szlachetny. Ja si臋gn膮艂bym po wszelkie sposoby, byle tylko j膮 zdoby膰. A ty pozwoli艂e艣, by si臋 do­sta艂a mnie. Przyj膮艂e艣 to. Trzyma艂e艣 si臋 w cieniu. Ale kocha­艂e艣 j膮 przez ca艂y czas, prawda?

- Owszem - odpar艂 ci臋偶ko Reijo. - Kocha艂em. A to, co si臋 mi臋dzy nami zdarzy艂o, gdy my艣leli艣my, 偶e nie 偶yjesz... no c贸偶, nie trap si臋 tym. Nic by si臋 nie zdarzy艂o, gdyby艣my wiedzieli, 偶e 偶yjesz. Nie by艂bym do tego zdolny, ona te偶 nie. Nawet mi si臋 nie 艣ni, by j膮 teraz dotkn膮膰. Jest twoj膮 偶on膮.

- Nie, sk膮d偶e, nigdy nie skorzysta艂by艣 z sytuacji - za艣mia艂 si臋 Kalle g艂ucho. - 艢wi臋ty jak zawsze. Ale co b臋dzie, jak ju偶 umr臋? Co wtedy? S膮dzisz, 偶e nie my艣la艂em o tym, Reijo? Nic innego nie robi臋. Kiedy ona ju偶 naprawd臋 b臋dzie wol­na, co si臋 wtedy stanie? Czy wtedy b臋dziesz r贸wnie 艣wi臋ty i porz膮dny?

Cisza, kt贸ra zapad艂a, by艂a pe艂na napi臋cia.

Strapiony Reijo pr贸bowa艂 znale藕膰 s艂owa, by wyrazi膰 to, co czuje.

- Ja te偶 o tym my艣l臋, Kalle. Nie wiem. Wiem tylko, 偶e pragn臋 jej dobra. A ja nigdy nie by艂em dla niej najlepszym wyj艣ciem.

- Ani ja - rzek艂 Karl ze smutkiem.

- On nie mo偶e nic zrobi膰. - Reijo poczu艂, 偶e Kalle powi­nien to us艂ysze膰. - Ma swoj膮 rodzin臋. Jest zwi膮zany.

- Widzia艂e艣 go ostatnio? Reijo opowiedzia艂 wi臋c. Prawie wszystko.

- A wi臋c z nim jest tak samo jak przedtem? - zdziwi艂 si臋 Karl. - Nigdy go nie rozumia艂em. Ona go chcia艂a. On m贸g艂 j膮 mie膰, a przecie偶 j膮 kocha. Ale zrezygnowa艂. Nigdy nie zro­zumiem tego cz艂owieka.

- Ma wida膰 swoje powody. Sporo czasu min臋艂o, zanim Karl zn贸w si臋 odezwa艂:

- Zdaje si臋, 偶e jestem w stanie znie艣膰 my艣l, 偶e b臋dziecie ra­zem, Reijo. Nie dostaniesz wi臋cej ni偶 ja. - Karl za艣mia艂 si臋 ci­cho. - Odchodzi艂em od zmys艂贸w, gdy rozmawiali艣cie ze sob膮 po fi艅sku. Gdy rozmawiali艣cie o swoim dzieci艅stwie. Macie ty­le wsp贸lnego. Tyle spraw, kt贸rych nie potrafi艂em zrozumie膰. Zawsze mi si臋 wydawa艂o, 偶e 艂膮czy was znacznie wi臋cej ni偶 mnie z ni膮. Ale i my prze偶yli艣my sporo pi臋knych chwil. Dzieciak te偶 nie jest bez znaczenia. Ciesz臋 si臋, 偶e go zobaczy艂em. Jest po­dobny do mnie... - G艂os chorego z艂agodnia艂, sta艂 si臋 ciep艂y i pe­艂en mi艂o艣ci. - Nied艂ugo ju偶 poci膮gn臋. Kiedy mnie zabraknie, zajmij si臋 ni膮. Robi艂e艣 to ju偶 wcze艣niej. Odda艂by艣 za ni膮 偶ycie. Knut powinien dosta膰 z艂oto. To jedyne dziedzictwo, jakie mu mog臋 zostawi膰. Naszkicowa艂em map臋. Wewn膮trz mojego wor­ka. Znajdziesz t臋 jaskini臋, Reijo. We藕cie tyle, ile b臋dziecie po­trzebowali, 偶eby prze偶y膰. A Knut ma dosta膰 reszt臋, gdy b臋dzie ju偶 dostatecznie du偶y. Z艂oto nale偶y do niego. Jeste艣 tak uczci­wy, 偶e na pewno go nie oszukasz. Nie oszukasz jej syna. - Kal­le nabra艂 powietrza i doda艂 艂agodniej: - Tam, na wyspie, by艂em z dziewczyn膮. Jenny. Ona spodziewa si臋 mojego dziecka... Nie mog臋 sobie darowa膰, 偶e tak j膮 urz膮dzi艂em. Kiedy mnie ju偶 nie b臋dzie... - g艂os chorego si臋 za艂ama艂.

- Powiedz mi, jak si臋 mam dosta膰 na t臋 wysp臋, Kalle!

Gdy Karl opisa艂 ju偶 drog臋, kt贸r膮 przeby艂 od czasu opusz­czenia wyspy, na tyle dok艂adnie, na ile pami臋ta艂, powiedzia艂, co mu le偶y na sercu.

- Z艂ota z jaskini starczy dla wszystkich. Daj jej tyle, 偶e­by jako艣 sobie poradzi艂a. Ona i dziecko... nie chc臋, 偶eby uwa­偶a艂a mnie za 艂ajdaka. To by艂a dobra dziewczyna, chocia偶 nie mo偶na jej por贸wnywa膰 z Raij膮. Nie da si臋. Raija jest wyj膮t­kowa. Mo偶esz w moim imieniu zadba膰 o Jenny i dziecko?

- Zostawiasz mi obie swoje kobiety? - zapyta艂 Reijo z krzywym u艣mieszkiem. - B臋d臋 mia艂 sporo roboty.

Przez chwil臋 艣miali si臋 obaj tak, jak za czas贸w dzieci艅­stwa i wczesnej m艂odo艣ci.

- Obiecujesz?

- Obiecuj臋.

Mocny u艣cisk d艂oni. Ich przyja藕艅 przetrwa艂a wszystkie pr贸by. Bardzo si臋 od siebie r贸偶nili, ale tylko 艣mier膰 mog艂a po艂o偶y膰 kres tej przyja藕ni.

Raija spa艂a kiepsko i gdy Reijo j膮 obudzi艂, poczu艂a, 偶e oto potwierdzaj膮 si臋 jej najmroczniejsze sny.

- On gor膮czkuje - szepn膮艂 Reijo ponuro. - Od czasu do czasu odzyskuje przytomno艣膰. Kaszle krwi膮. To nie wygl膮­da dobrze.

Gdy bosa Raija przykl臋k艂a ko艂o pos艂ania m臋偶a, w pe艂ni zrozumia艂a obawy Reijo. Kalle le偶a艂 w malignie, pot perli艂 si臋 na jego rozgor膮czkowanym czole. Usta wypowiada艂y na po艂y niezrozumia艂e s艂owa, co chwila przygwa偶d偶a艂y go ata­ki krwawego kaszlu. Ch艂odne kompresy, kt贸re przyk艂adali mu do czo艂a, nie przynosi艂y specjalnej ulgi, ale opr贸cz usu­wania plwocin nic innego nie mogli dla niego zrobi膰.

Ranek przyni贸s艂 艣wiat艂o. Raija wola艂aby wprawdzie, by wci膮偶 by艂o ciemno. Serce jej p臋ka艂o, gdy patrzy艂a na bezrad­no艣膰 m臋偶a.

Po ataku, kt贸ry trwa艂 chyba ca艂膮 wieczno艣膰, Karl wypowie­dzia艂 jej imi臋. Przytomne niebieskie oczy szuka艂y jej twarzy.

- Jestem tu, Kalle. - Raija przygarn臋艂a go, pozwoli艂a mu si臋 oprze膰 o siebie. Nie zwa偶a艂a na ryzyko zara偶enia. Przy­najmniej tyle by艂a mu winna. - Jestem przy tobie.

Karl westchn膮艂 ci臋偶ko i opad艂 na jej pier艣. Jego rozpalo­ne cia艂o ocieka艂o potem.

- Kocham ci臋, Raija - wyszepta艂. - Tak bardzo ci臋 ko­cham. Reijo b臋dzie z tob膮. Obieca艂 mi to. Dbaj o mojego ch艂opca...

Zn贸w westchn膮艂. Obj膮艂 ramionami jej smuk艂膮 kibi膰. Spo­kojnie i rado艣nie obj膮艂 kobiet臋, kt贸r膮 kocha艂. B贸l gdzie艣 znikn膮艂. Nie by艂o mu ju偶 zimno. Nic mu ju偶 nie ci膮偶y艂o. By艂 wolny.

艁zy potoczy艂y si臋 po policzkach Raiji. Zap艂aka艂a bezg艂o­艣nie. Ko艂ysa艂a go jak niemowl臋, cho膰 wiedzia艂a, 偶e on ju偶 nic nie czuje. Jego cia艂o by艂o wci膮偶 gor膮ce, ale le偶a艂o bez­w艂adnie i martwo. Nie czu艂a ju偶 jego pal膮cego oddechu. Kal­le przesta艂 oddycha膰.

- Umar艂 szcz臋艣liwy. - Reijo zabra艂 martwe cia艂o z jej ra­mion. Skrzy偶owa艂 ramiona na piersiach zmar艂ego i przykry艂 go sk贸r膮. Nie musia艂 zamyka膰 mu oczu. Twarz rozpogodzi­艂a si臋 w spokojnym u艣miechu. Nie wszystkim jest dane za­sypia膰 na zawsze w ten spos贸b.

Raija i Reijo stali obok siebie, razem, a jednak osobno, ka偶de na swej planecie, odmawiaj膮c cich膮 modlitw臋 za przy­jaciela i m臋偶a - ch艂opca, kt贸ry by艂 drogi im obojgu. Zala艂a ich fala wspomnie艅. Reijo by艂 przyt艂oczony 偶alem. Musia艂 przywo艂ywa膰 si臋 do porz膮dku. Wszystkie mi臋艣nie mu dr偶a­艂y, bo tak trudno by艂o mu znie艣膰 cierpienie.

Twarz Raiji poblad艂a. By艂a bledsza ni偶 twarz zmar艂ego. W zap艂akanych oczach wci膮偶 szkli艂y si臋 艂zy. Reijo widzia艂, jak jego przyjaci贸艂ka zaciska usta, by nie krzycze膰 g艂o艣no. Oczy utkwi艂y w twarzy Kallego. Tyle w nim by艂o 偶ycia. Nie kocha艂a go wprawdzie, ale prze偶yli wsp贸lnie tyle najr贸偶niejszych chwil. Pr贸bowa艂a. Zrobi艂a swoje. I naprawd臋 pragn臋­艂a, by 偶y艂.

Reijo uspokoi艂 si臋 na tyle, 偶e naci膮gn膮艂 sk贸r臋 na ca艂e cia­艂o nieboszczyka.

W milczeniu obj膮艂 Raij臋 i wyprowadzi艂 j膮 na dw贸r, na ch艂贸d poranka. Niebo by艂o szare i ci臋偶kie od chmur. Podob­nie jak ich dusze.

Raija p艂aka艂a wtulona w rami臋 Reijo, a jego 艂zy wsi膮ka艂y w jej w艂osy. Nie musieli przed sob膮 niczego udawa膰. Nawet cierpie膰 mogli razem.

Trzeba by艂o si臋 wyp艂aka膰. Po to, by potem stan膮膰 obok siebie i zebra膰 si艂y. Teraz powinni si臋 jednak wyp艂aka膰.

Reijo przy艂apa艂 si臋 na tym, 偶e czule g艂aszcze j膮 po w艂o­sach. Gestem nie tylko braterskim. Prawie niezauwa偶alnie odsun膮艂 Raij臋 od siebie. Stan膮wszy na wyci膮gni臋cie r臋ki, przygl膮da艂 si臋 jej. Serce mu si臋 艣cisn臋艂o. Jej twarz 艣ci膮gn臋艂a si臋 od cierpienia, bezradno艣ci, wyrzut贸w sumienia i strachu.

- Musisz teraz zdj膮膰 z siebie wszystkie ubrania - powie­dzia艂 Reijo, zdobywaj膮c si臋 na maksimum zimnej krwi i roz­s膮dku. Zaczerwienione oczy patrzy艂y na niego bez 艣ladu zro­zumienia. - Musimy je spali膰 - wyja艣ni艂. - A ty musisz si臋 dok艂adnie wyk膮pa膰. Mam nadziej臋, 偶e strumyk wystarczy.

- A co z tob膮? - zadr偶a艂a Raija. Reijo szuka艂 wymijaj膮cej odpowiedzi.

- Nie wstydzisz si臋 mnie chyba? Boj臋 si臋 艣miertelnie. Zwariuj臋, je艣li zostawisz mnie sam膮. 呕adnemu z nas nic nie­przystojnego nie przyjdzie teraz do g艂owy. A kiedy dzieci si臋 obudz膮, b臋d膮 potrzebowa艂y ciebie tak samo, jak i mnie. Razem musimy temu sprosta膰.

Reijo westchn膮艂. Wiedzia艂, 偶e ona ma racj臋. By艂 jednak 艣wiadom, 偶e nie przyjdzie mu 艂atwo znie艣膰 tak intymn膮 sy­tuacj臋.

- Znajd藕 jakie艣 ubranie dla mnie - powiedzia艂 lakonicz­nie. - Po艂贸偶 je ko艂o ogniska. Lepiej b臋dzie, je艣li nie b臋dzie­my ich za wiele dotyka膰, zanim si臋 nie umyjemy.

Raija wykona艂a jego polecenie. Nie mia艂a poj臋cia, sk膮d on to wszystko wie. Reijo wiedzia艂 bardzo du偶o. Potrafi艂 bardzo du偶o. Ufa艂a mu. Dzieci jeszcze spa艂y. Raija wy­mkn臋艂a si臋 po cichu z chaty. Reijo podsyci艂 ogie艅. J u 偶 zdj膮艂 z siebie spodnie i koszul臋 i rzuci艂 je w p艂omienie. Raija wes­tchn臋艂a. Nie czu艂a si臋 najlepiej, pal膮c takie dobre ubranie, ale skoro Reijo nalega艂...

Sztywnymi palcami rozebra艂a si臋. Z ci臋偶kim sercem rzu­ci艂a wszystko w ogie艅. J臋zyczki p艂omieni natychmiast ogar­n臋艂y garderob臋. Rozdygotani stali ko艂o ogniska. Ukradkiem spogl膮dali na siebie nawzajem. Obrzucali spojrzeniami do­brze znane cia艂a. Spojrzeniami wolnymi od po偶膮dania.

- Nie藕le si臋 przezi臋bimy, je艣li szybko si臋 nie ubierzemy. - Reijo zerkn膮艂 na Raij臋, chwyci艂 j膮 za r臋k臋 i czym pr臋dzej pobiegli w stron臋 szemrz膮cego strumienia.

K膮piel by艂a i艣cie lodowata, ale umyli si臋 najdok艂adniej jak zdo艂ali. Oboje trupio bladzi i od st贸p do g艂贸w pokryci g臋si膮 sk贸rk膮 wynurzyli si臋 z wody. Otrz膮sn臋li si臋 i otarli, ale wci膮偶 byli wilgotni, gdy p臋dzili w stron臋 polany i ogni­ska. Wci膮gn臋li suche i cieple ubrania. Szcz臋kali z臋bami. Reijo nie odwa偶y艂 si臋 spojrze膰 na Raij臋, zanim sam nie stan膮艂 jako tako przyzwoicie odziany w spodnie. Bluzka Raiji uka­zywa艂a wi臋cej, ni偶 ukrywa艂a. Cienka tkanina przylepi艂a si臋 do jej cia艂a. Reijo by艂 jej wdzi臋czny, gdy narzuci艂a kurtk臋 na ramiona.

- Masz jeszcze si艂y? - zapyta艂. Raija sta艂a bardzo blisko ogniska i suszy艂a swe d艂ugie w艂osy. Potrz膮sa艂a smoli艣cie czarnymi lokami nad 偶贸艂toczerwonymi p艂omieniami.

- Co masz na my艣li?

- Powinni艣my jak najszybciej go pochowa膰. Raija si臋 wyprostowa艂a. Wilgotne jeszcze w艂osy zarzuci­艂a na plecy.

- Mamy...?

- To by艂oby najprostsze, ale... - Reijo urwa艂. - Je艣li zabie­rzemy si臋 do tego tak jak trzeba, to mo偶e za jednym zamachem pozb臋dziemy si臋 wszystkich 艂owc贸w szcz臋艣cia, kt贸rzy ci depcz膮 po pi臋tach. Rozpu艣cimy plotk臋, 偶e Kalle zabra艂 ta­jemnic臋 do grobu. A on b臋dzie mia艂 gr贸b. To chyba dobry pomys艂. Jeden z jego kamieni powinien wystarczy膰 na op艂a­cenie pogrzebu. Jak najszybciej. Raija si臋 zamy艣li艂a.

- S臋dzia mi chyba pomo偶e - powiedzia艂a powoli. - Zro­bi臋 to.

Reijo z wdzi臋czno艣ci obj膮艂 j膮 ramionami. Delikatnie uca­艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- Wiedzia艂em, 偶e zrozumiesz. Niezwyk艂a z ciebie kobieta.

Raija si臋gn臋艂a po wszystkie swoje aktorskie talenty i dar przekonywania. S臋dzia by艂 za艣 tylko m臋偶czyzn膮. Od razu stopnia艂 i pozwoli艂 si臋 oczarowa膰. Jej opowie艣膰 zafascyno­wa艂a go niemal tak bardzo jak i sama jej osoba. Przekona艂 nawet pastora. Wbrew wszelkim przyj臋tym zasadom siedem os贸b zebra艂o si臋 ju偶 tego samego dnia po po艂udniu wok贸艂 艣wie偶o usypanego grobu. Kalle zosta艂 pochowany nale偶ycie. Mia艂 dosta膰 drewniany krzy偶 ze swoim imieniem. Reijo za­j膮艂 si臋 tym pod nieobecno艣膰 Raiji. Sam wbi艂 go na kraw臋dzi grobu. Karl Kristiansen Elvejord. Urodzony w 1708. Zmar艂 w 1728. Mia艂 zaledwie dwadzie艣cia lat.

Stanowili niezwyk艂y kondukt pogrzebowy. Raija w czar­nej sukni. Tej samej, kt贸r膮 mia艂a na sobie w dzie艅 pogrze­bu starego w贸jta. Przypadkiem zapakowa艂a j膮 do tobo艂ka. Reijo w swym najlepszym ubraniu, kt贸re w 艣wietle dzien­nym wygl膮da艂o na cz臋sto u偶ywane i naprawiane. Tr贸jka dzieci, kt贸re nie zdawa艂y sobie sprawy z powagi sytuacji. Dla nich by艂o to kolejne do艣wiadczenie w szkole 偶ycia. Jesz­cze jedno do艣wiadczenie w czasie w臋dr贸wki. S臋dzia w swym najlepszym ubraniu wygl膮da艂 jak schludna kuleczka. W po­r贸wnaniu z ca艂膮 reszt膮 by艂 przesadnie wystrojony. Tylko pa­stor, surowy, ale nie pozbawiony ludzkich cech, pasowa艂 do tego obrazka. Nie szafowa艂 s艂owami nad miejscem ostatniego odpoczynku biedaka, kt贸rego nie widzia艂 na oczy. Ale tak czy inaczej Kalle mia艂 godne po偶egnanie.

S臋dzia nie dor贸s艂 do sytuacji. W pewnym sensie by艂 co艣 winien tej dziewczynie. Bez niej by艂oby mu znacznie trud­niej pozby膰 si臋 Hermanssona. Ale nie potrafi艂 przyzna膰 si臋 do swego d艂ugu wobec innych ludzi. 艁atwiej przychodzi艂o mu odgrywanie roli dobroczy艅cy.

- Nie b臋dzie wam teraz 艂atwo - hukn膮艂 jowialnie. - Szko­da, 偶e m膮偶 nie powiedzia艂 ci, gdzie znalaz艂 z艂oto. Nie macie go ju偶 chyba za wiele? .

- Jako艣 damy sobie rad臋. - Raija wyprostowa艂a si臋, unios艂a g艂ow臋, a jej oczy b艂yszcza艂y w bladej twarzy zdecydowaniem.

To nie by艂a najlepsza droga. S臋dzia obliza艂 wargi i roz艂o­偶y艂 ramiona.

- Pozw贸l jednak staremu przyjacielowi, by wam troch臋 po­m贸g艂. Rozumiem, 偶e nie masz ochoty osiedli膰 si臋 tu we wsi. Za wiele przykrych wspomnie艅. Ale trudno ci b臋dzie podr贸­偶owa膰 z ma艂ymi dzie膰mi o tej porze roku. Mam jednego wol­nego konia. By艂oby mi mi艂o, gdyby艣 go przyj臋艂a. Konia i w贸z.

- Nie mog臋 tego wzi膮膰! - wykrzykn臋艂a zaskoczona Raija. Reijo pos艂a艂 jej ostrzegawcze spojrzenie i powiedzia艂:

- Prze偶ycia wytr膮ci艂y Raij臋 z r贸wnowagi. Kiedy si臋 zasta­nowi, z wdzi臋czno艣ci膮 przyjmie t臋 hojn膮 propozycj臋.

S臋dzia pokiwa艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 po ojcowsku:

- Tw贸j brat ma racj臋, Raiju. Chod藕cie ze mn膮 co艣 zje艣膰. Potem mo偶ecie ruszy膰 w drog臋. Sama rozumiesz, 偶e to roz­s膮dne rozwi膮zanie.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮. Reijo po艂o偶y艂 r臋k臋 na jej ramieniu. Ustalili, 偶e przedstawi膮 go jako jej brata. W ten spos贸b oszcz臋dzili sobie natr臋tnych pyta艅 i podejrze艅, kt贸rym nie potrafiliby teraz sprosta膰.

- To bardzo mi艂y gest - powiedzia艂a 艣miertelnie zm臋czo­na Raija.

S臋dzia u艣miechn膮艂 si臋 serdecznie. Zadba艂 o swoj膮 reputa­cj臋. A przy okazji szybciej si臋 jej pozby艂.

13

Tak wi臋c zn贸w byli w drodze. Reijo siedzia艂 na przedzie i powozi艂. Ruszyli na p贸艂nocny zach贸d.

Raija przygotowa艂a mi臋kkie pos艂ania dla dzieci. Mog艂y si臋 tam bawi膰 i przygl膮da膰 okolicy. Przykl臋kaj膮c, wygl膮da艂y z wozu. Mog艂y si臋 te偶 po艂o偶y膰 i pospa膰. Raija wiedzia艂a, 偶e s膮 bezpieczne, i cho膰 tak trudno by艂o jej przyj膮膰 cokolwiek, to cieszy艂a si臋 z tego ma艂ego karego konia, kt贸ry powoli ci膮­gn膮艂 w贸z. Cudownie, 偶e nie musz膮 i艣膰. Wspaniale, 偶e dzieci mog膮 odpocz膮膰. W臋drowali ju偶 stanowczo zbyt d艂ugo. Z ca­艂ego serca pragn臋艂a, by wreszcie znale藕li miejsce, o kt贸rym kiedy艣 marzy艂a, otwart膮, przyjazn膮 i pi臋kn膮 przestrze艅.

Spostrzeg艂a, 偶e Elise trzyma Knuta w ramionach. Ta ma­艂a mia艂a ju偶 w sobie co艣 z matki. To nie by艂a zabawa. Na dzieci臋cej twarzyczce malowa艂a si臋 powaga. Kiedy pozwala­no jej gra膰 rol臋 doros艂ej, by艂a najszcz臋艣liwsza. Raiji by艂o znacznie l偶ej ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e ma kogo艣, kto mo偶e jej pom贸c, ale codziennie odczuwa艂a wyrzuty sumienia. Wyda­wa艂o jej si臋, 偶e w pewnym stopniu pozbawia Elise dzieci艅­stwa. Czego艣 wa偶nego, czego艣, czego dziewczynka powinna do艣wiadczy膰.

Maja spa艂a. Jej wielkie, niezwyk艂e oczy nasi膮k艂y przez ca­艂y dzie艅 widokiem niecodziennych wydarze艅. Zach艂anna na 偶ycie Maja 艂apczywie ch艂on臋艂a wszelkie wra偶enia. Raij臋 cza­sami napawa艂a l臋kiem nieposkromiona ciekawo艣膰 c贸reczki. Ma艂a chcia艂a spr贸bowa膰 wszystkiego. Wyci膮ga艂a swoje pulchne r膮czki i wszystkiego dotyka艂a, wszystko wk艂ada艂a do buzi, by dok艂adnie to zbada膰... Otwarto艣膰 na to, co no­we, mo偶e by膰 zalet膮, ale mo偶e te偶 by膰 niebezpieczna.

Raija odsuwa艂a od siebie wszelkie niepokoje. Stwierdzi­艂a, 偶e najwyra藕niej sta艂a si臋 prawdziw膮 kwok膮, 偶e nadmier­nie chroni tych, kt贸rych kocha.

Jeszcze jedna sprawa le偶a艂a jej na sercu. Reijo zadba艂 wprawdzie o zachowanie wszelkich 艣rodk贸w ostro偶no艣ci, ale ona l臋ka艂a si臋, 偶e to jednak nie wystarczy. 呕e mo偶e kt贸­re艣 z nich jest chore. Nie ba艂a si臋 o siebie. Troska艂a si臋 przede wszystkim o dzieci. Reijo przekona艂 j膮, 偶e jemu nic si臋 nie mo偶e przydarzy膰. By艂 teraz gwarantem jej bytu. Trudno wyrazi膰, jak si臋 cieszy艂a z jego obecno艣ci. Raija prze­mie艣ci艂a si臋 na czworakach na prz贸d wozu i przycupn臋艂a ko­艂o przyjaciela. W贸z terkota艂 i ko艂ysa艂 si臋.

- Czuj臋 si臋 prawie tak jak na 艂odzi na fiordzie Lyngen - zauwa偶y艂a, trzymaj膮c si臋 kraw臋dzi. Reijo siedzia艂 na skrzyn­ce przybitej gwo藕dziami do dennicy. Posun膮艂 si臋 troch臋, by zrobi膰 jej miejsce. Ko艂ysz膮c si臋 niepewnie, usadowi艂a si臋 ko­艂o niego. R臋ce Reijo spoczywa艂y na jego kolanach. Trzyma艂 lejce tylko jedn膮 d艂oni膮. Mocn膮, szerok膮 d艂oni膮...

- Rozmawia艂e艣 z Kallem - zacz臋艂a Raija. - Chcia艂abym wiedzie膰, co m贸wi艂.

Reijo spojrza艂 na ni膮 z ukosa. U艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie:

- Rozmawiali艣my o tobie. O z艂ocie. O ma艂ym. I o pew­nej dziewczynie.

- Jenny - powiedzia艂a ze zrozumieniem Raija. Jej spojrze­nie by艂o pe艂ne ciep艂a. - Czy dlatego jedziemy na p贸艂nocny zach贸d? Zdaje si臋, 偶e to gdzie艣 tam le偶y jego wyspa. Ja r贸w­nie偶 my艣la艂am o tej dziewczynie. Ona go chyba kocha艂a. Za­s艂ugiwa艂 na kogo艣 takiego jak ona.

- Pragn膮艂 j膮 tak偶e jako艣 zabezpieczy膰. Musimy znale藕膰 je­go jaskini臋, zanim wyruszymy do Jenny. Prosi艂 mnie, bym si臋 wami zaj膮艂. Tob膮.

Raija nic nie odrzek艂a. Nie wiedzia艂a, co powiedzie膰. Sytu­acja by艂a co najmniej dziwna. Ziemia na grobie Kallego jesz­cze nie osiad艂a. A ona, kt贸ra niecz臋sto przejmowa艂a si臋 tym, co ludzie gadaj膮, zacz臋艂a nagle my艣le膰 o tym, co wypada.

- Prosi艂 mnie o to - ci膮gn膮艂 Reijo niepewnie. - Kalle wie­dzia艂 doskonale, co do ciebie czuj臋. Zna艂 mnie lepiej ni偶 in­ni. Bili艣my si臋 o ciebie w dzieci艅stwie. Opowiada艂em ci o tym? Kalle wygra艂. On zawsze wygrywa艂. Ale nie mog艂em go przecie偶 za to znienawidzi膰, prawda? Oboje byli艣cie mo­imi przyjaci贸艂mi. A poza tym znajdowali艣my si臋 w gruncie rzeczy w takiej samej sytuacji. Kalle i ja. Chyba dlatego pro­si艂, bym si臋 tob膮 zaj膮艂. Ba艂 si臋, 偶e p贸jdziesz do Mikkala.

- Nie powinien si臋 tego ba膰 - westchn臋艂a Raija. - Powi­nien wiedzie膰, 偶e poradz臋 sobie sama.

Reijo skrzywi艂 si臋. Wiatr igra艂 jego jasnymi w艂osami.

- Mia艂em zamiar odej艣膰 za wszelk膮 cen臋. Odej艣膰 od cie­bie. W drodze na p贸艂noc tysi膮ce razy powtarza艂em sobie, 偶e skoro jestem m臋偶czyzn膮, to zdo艂am si臋 uwolni膰. Chcia艂em tylko zostawi膰 ci臋 w bezpiecznym miejscu. Tysi膮ce spraw stawa艂o mi na drodze. Poprzysi膮g艂em sobie, 偶e nie b臋d臋 si臋 偶ywi艂 okruchami. I tyle samo razy przyjmowa艂em ka偶d膮 okruszynk臋, szcz臋艣liwy tak d艂ugo, jak d艂ugo j膮 mia艂em. Go­t贸w czeka膰 na nast臋pn膮. I na jeszcze nast臋pn膮. I jeszcze...

Raija czu艂a, 偶e ogarnia j膮 zw膮tpienie. Wsun臋艂a r臋k臋 pod jego rami臋 i opar艂a si臋 o niego. Czu艂a si臋 przy nim bez­pieczna.

- Zdaje si臋, 偶e oczekiwa艂am od ciebie zbyt wiele, Reijo. Wyrz膮dzi艂am ci wiele z艂ego. Ale nigdy nie chcia艂am ci臋 zra­ni膰. Wszystko, co si臋 mi臋dzy nami zdarzy艂o, zrobi艂am 艣wia­domie. Chcia艂am tego.

- W艂a艣nie tego nie rozumiem. I to mnie boli.

- Czy Kalle chcia艂, by艣my si臋 pobrali? - zapyta艂a cienkim g艂osem.

- Nie wyrazi艂 si臋 tak. Ale s膮dz臋, 偶e to mia艂 na my艣li.

- Chcesz tego? - zapyta艂a zdezorientowana Raija.

- Nie pytaj mnie o to! - poprosi艂 udr臋czony Reijo. - Nie wymuszaj odpowiedzi, Raija!

- To w zasadzie by艂a wystarczaj膮ca odpowied藕 - u艣miech­n臋艂a si臋 ciep艂o.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 s艂ycha膰 by艂o tylko t臋tent ko艅skich kopyt na drodze. Postukiwanie k贸艂. Skrzypienie wozu, ko­艂ysz膮cego si臋 na wertepach.

- To nie jest 偶adne rozwi膮zanie - oznajmi艂a Raija po chwili. Spojrza艂a na przyjaciela ze spokojem. Po raz kolej­ny uderzy艂a Reijo moc bij膮ca z jej ciemnych oczu i zdecy­dowanej twarzy.

- Nie - zgodzi艂 si臋. - To nie jest 偶adne rozwi膮zanie. Za­m臋czyliby艣my si臋 wzajemnie. Kalle chcia艂 dobrze. Ale nie pozwolimy, by umarli uk艂adali nam 偶ycie.

- No to wiemy, czego mo偶emy si臋 po sobie spodziewa膰 - powiedzia艂a Raija ze wzrokiem utkwionym w wij膮c膮 si臋 przed nimi drog臋. Wci膮偶 dalej i dalej. - Gdy opuszczali艣my Lyngen, s膮dzi艂am, 偶e zawsze b臋dziesz nam towarzyszy艂. My­艣la艂am, 偶e z nami zostaniesz. - Spojrza艂a na niego badawczo.

- Dlaczego nie m贸wi艂e艣, jak si臋 rzeczy maj膮? Reijo wzruszy艂 ramionami. Odgarn膮艂 grzywk臋 z czo艂a.

Spojrza艂 ca艂kiem bezbronnie:

- Zabrak艂o mi 艣mia艂o艣ci. A mo偶e mia艂em za du偶o nadziei. Nie wiedzia艂em, co ty s膮dzisz. Wierzy艂em w cud...

Raija rozumia艂a go. Co艣 j膮 艣cisn臋艂o w piersiach, gdy so­bie uzmys艂owi艂a, jak bardzo on pragn膮艂, by wydarzy艂o si臋 mi臋dzy nimi to, co niemo偶liwe. Ten cz艂owiek by艂 szalenie bliski jej sercu. Jej dusz臋 wype艂ni艂y ciep艂o i 艂agodno艣膰. Ale to nie wystarcza艂o.

- Znajdziemy z艂oto Kallego? - zapyta艂a beztrosko, pr贸­buj膮c odnale藕膰 lekki ton, kt贸ry kiedy艣 go艣ci艂 mi臋dzy nimi.

Spochmurnia艂y Reijo pokiwa艂 g艂ow膮.

- Zdaje si臋, 偶e jedziemy we w艂a艣ciwym kierunku. Lepiej przez jaki艣 czas trzyma膰 si臋 zwyk艂ych dr贸g. Byle tylko prze­kona膰 zainteresowanych, 偶e nie mamy zielonego poj臋cia o skarbach Kallego. Nigdy do艣膰 ostro偶no艣ci.

Raija obejrza艂a si臋 odruchowo przez rami臋. Nikt ich nie 艣ledzi艂. Ale Reijo ma z pewno艣ci膮 racj臋. Na pewno kto艣 ich obserwuje. Ostro偶no艣ci nigdy za wiele.

Raija mia艂a wielk膮 ochot臋 na nocleg w wozie. Jej zdaniem to by znacznie upro艣ci艂o spraw臋. Reijo by艂 innego zdania. Jecha艂 tak d艂ugo, a偶 dotarli do niewielkiego 藕r贸de艂ka ko艂o pag贸rka otoczonego kilkoma drzewami.

- B臋dzie gdzie si臋 schroni膰, gdyby zacz臋艂o pada膰 - stwier­dzi艂 i poprosi艂, by Raija przygotowa艂a pos艂ania za pag贸r­kiem. Raija nie rozumia艂a jego intencji. Stamt膮d nie b臋d膮 mogli dojrze膰 ani wozu, ani konia. Reijo wyczy艣ci艂 karego i przywi膮za艂 go do jednego z najwi臋kszych drzew. Wszyst­ko, z wyj膮tkiem rzeczy najbardziej potrzebnych, zostawili na wozie.

- O co ci w艂a艣ciwie chodzi? - zapyta艂a Raija ostro. Zo­rientowa艂a si臋, 偶e Reijo co艣 knuje. Nieprzypadkowo wy­bra艂 w艂a艣nie to miejsce. 呕aden jego wyb贸r nie by艂 przy­padkowy.

Reijo nic nie odpowiedzia艂. Siedzia艂 jak gdyby nigdy nic. Zaj膮艂 si臋 dzie膰mi. A nawet pom贸g艂 jej umy膰 garnki.

Gdy padaj膮ca z n贸g Raija u艂o偶y艂a si臋 pod swym p艂asz­czem, by da膰 odpocz膮膰 zm臋czonemu cia艂u, Reijo wci膮偶 sie­dzia艂. Ona za艣 wiedzia艂a, 偶e ostatnie dni by艂y dla niego co najmniej r贸wnie trudne jak i dla niej. On si臋 wszystkim zaj­mowa艂. Musia艂 by膰 tak samo wyczerpany jak ona. Mia艂a za­miar zapyta膰, czego si臋 obawia, ale oczy same si臋 jej zamkn臋­艂y, a s艂owa zamar艂y w gardle.

Raija zasn臋艂a.

Wiatr wzm贸g艂 si臋 w ci膮gu nocy. Raija zauwa偶y艂a to przez sen. Szemranie li艣ci w koronach drzew zamieni艂o si臋 w ostry 艣wist. Nie tyle nieprzyjemny, co zag艂uszaj膮cy wszelkie inne nocne d藕wi臋ki. A jednak co艣 j膮 obudzi艂o. Jaki艣 d藕wi臋k, kt贸­rego nie powinna s艂ysze膰.

Raija usiad艂a oci臋偶ale i niepewnie, czekaj膮c, a偶 oczy przy­zwyczaj膮 si臋 do mroku, i pr贸buj膮c si臋 dobudzi膰. Nie rozu­mia艂a tego wszystkiego. Nastawia艂a ucha, ale nie potrafi艂a okre艣li膰 d藕wi臋ku, kt贸ry j膮 wyrwa艂 ze snu. A偶 do chwili, w kt贸rej pojawi艂 si臋 Reijo. Bezszelestnie jak kot stan膮艂 na­gle u jej boku i po艂o偶y艂 palec na ustach. G艂ow膮 skin膮艂 w stro­n臋 pag贸rka, za kt贸rym stal ko艅 i w贸z.

Oboje zachowywali absolutne milczenie, nat臋偶aj膮c wszystkie zmys艂y. Wiatr sporo zag艂usza艂, ale da艂y si臋 s艂ysze膰 jakie艣 strz臋py s艂贸w i ha艂asy.

Reijo uspokajaj膮cym gestem zacisn膮艂 r臋k臋 na ramieniu Raiji. Spojrzeniem prosi艂 j膮, by milcza艂a, dawa艂 do zrozu­mienia, 偶e dzieje si臋 co艣, z czym si臋 liczy艂.

- Cholera... - przynios艂a kolejna fala wiatru. Po chwili da­艂y si臋 s艂ysze膰 nast臋pne podobne i mocniejsze przekle艅stwa. G艂osy kilku m贸wi膮cych jednocze艣nie os贸b. - ...nie myl臋 si臋... - us艂yszeli - musz膮 wiedzie膰... 偶adnej kartki... przeszuka艂em ten cholerny w贸z... nic... - Po nieco d艂u偶szej chwili ciszy do­tar艂y do nich urywki kolejnych zda艅: - ...musimy si臋 trzy­ma膰., zaprowadz膮 nas... na pewno wiedz膮...

Raija i Reijo d艂ugo jeszcze stali, wyt臋偶aj膮c wszystkie zmy­s艂y. Ale s艂yszeli ju偶 tylko normalne w takiej sytuacji d藕wi臋­ki. Nieproszeni go艣cie ulotnili si臋.

- Co to by艂o? - zapyta艂a Raija szeptem, niepewna, czy kto艣 jej nie us艂yszy. Czu艂a przera偶enie. Serce bi艂o jej niespo­kojnie i nerwowo.

- Poszukiwacze szcz臋艣cia - odpar艂 Reijo najzwyczajniej w 艣wiecie i ruszy艂 w stron臋 pag贸rka. Raija nie mia艂a zamiaru go tak 艂atwo wypu艣ci膰. Unios艂a sp贸dnic臋 i skoczy艂a za nim.

- Czy nie powinni艣my dzieli膰 wszystkich niepokoj贸w i odpowiedzialno艣ci? - zapyta艂a ostro. - Chyba mam prawo wiedzie膰.

Reijo zatrzyma艂 si臋 dopiero, gdy dotarli do wozu. Ludzie, kt贸rzy tu byli, przy艂o偶yli si臋 do roboty. Wszystkie rzeczy by艂y wywr贸cone do g贸ry nogami. Nieznajomi nie zatrosz­czyli si臋 oczywi艣cie o przywr贸cenie porz膮dku. Raija opar艂a si臋 o w贸z. Nie mia艂a si艂y patrze膰 na ten ba艂agan.

Reijo zacz膮艂 przegl膮da膰 艂adunek. Bez s艂owa.

Po chwili zeskoczy艂 z wozu i stan膮艂 ko艂o niej. Otrzepa艂 r臋ce i kolana z zadowolon膮 min膮, kt贸ra rozw艣cieczy艂a Raij臋 nie na 偶arty.

- Wydaje ci si臋 mo偶e, 偶e to jest zabawne? No c贸偶, po­wiem ci co艣, Reijo Kesaniemi: ja tak wcale nie uwa偶am. Zar贸wno twoja osoba, jak i ca艂a ta historia dzia艂aj膮 mi na nerwy. Sam sobie szukaj tego przekl臋tego z艂ota. Mnie to nie interesuje. S艂yszysz? Zupe艂nie mnie to nie intere­suje. Chc臋 mie膰 spok贸j. Tyko spok贸j. Mam tego do艣膰. Mam ci臋 do艣膰... - Raija rozp艂aka艂a si臋 ze z艂o艣ci. Bez 艂ez. Nie mia艂a ju偶 艂ez. Za艂ka艂a tylko z b贸lu. 艁ka艂a i zawodzi­艂a ze zm臋czenia.

Reijo patrzy艂 na ni膮 przez par臋 minut. Przygniot艂a go bez­silno艣膰. On r贸wnie偶 by艂 ju偶 zm臋czony. Nag艂y przyp艂yw cier­pienia i mi艂o艣ci targn膮艂 jego sercem. Nie m贸g艂 ju偶 wytrzy­ma膰. Wzi膮艂 j膮 w ramiona. A ona si臋 nie broni艂a. Otoczy艂a r臋koma jego kark. Wtuli艂a twarz w szyj臋. Trzyma艂 j膮 moc­no. Stali tak w mroku i ko艂ysali si臋. Obejmowali si臋, doda­j膮c sobie nawzajem si艂, podtrzymuj膮c si臋 na duchu. Dwoje ludzi, kt贸rych po艂膮czy艂 los. Wiele wysi艂ku wk艂adali w wal­k臋 z losem. By艂o to strasznie m臋cz膮ce.

- Jak d艂ugo b臋d膮 nam depta膰 po pi臋tach? - wyj膮ka艂a. - Od kiedy nas 艣ledzili?

- Od samego wyjazdu - odpowiedzia艂 jej po cichu. - Szyb­ko ich zauwa偶y艂em. Ale nie chcia艂em ci臋 niepokoi膰 jeszcze bardziej. Twoja wytrzyma艂o艣膰 ju偶 i tak by艂a prawie na wy­czerpaniu. Mo偶e zachowa艂em si臋 g艂upio. Ale zrobi艂em to tyl­ko po to, by ci臋 oszcz臋dzi膰...

Pog艂aska艂 j膮 z uwielbieniem po w艂osach, ale nie wykorzy­sta艂 sytuacji w 偶aden inny spos贸b.

- Wiedzia艂em, 偶e si臋 pojawi膮. Musia艂em podj膮膰 ryzyko, wiedz膮c, 偶e b臋d膮 szuka膰 jakiej艣 wskaz贸wki, kt贸ra ich dopro­wadzi do z艂ota. Na szcz臋艣cie ju偶 wi臋cej nas nie odwiedz膮.

- Ale nie zabra艂e艣 st膮d worka Kallego? Reijo si臋 u艣miechn膮艂.

- Nie, trzeba sporo wyobra藕ni i rozumu, 偶eby si臋 domy艣li膰, 偶e w nim jest rozwi膮zanie tej wielkiej zagadki. Za艂o偶y­艂em, 偶e tym panom brakuje jednego i drugiego.

- A wi臋c worek wci膮偶 tu jest? - Popatrzy艂a na niego wiel­kimi oczami.

- W艂a艣nie. A oni czekaj膮, a偶 my ich doprowadzimy do z艂ota.

- W takim razie nie mamy wyboru - orzek艂a Raija po kr贸tkiej pauzie.

- Od wysp dzieli nas jeszcze kilka dni drogi - powiedzia艂 Reijo 艂agodnie. - Musimy sprzeda膰 konia, zanim tam wy­ruszymy. Kalle wyt艂umaczy艂 mi do艣膰 dok艂adnie, jak tam trafi膰.

Reijo bawi艂 si臋 jej w艂osami. Pie艣ci艂 je w d艂oniach. Nie­obecnym gestem. Nie do ko艅ca 艣wiadom tego, co robi.

- Nie chcia艂abym jej zrani膰... - Raija m贸wi艂a powoli i z namys艂em. - Wiem, co ona czuje. On by艂 dla niej tym, kim dla mnie... - Raija zamilk艂a. - Nie chc臋 jej skrzywdzi膰. Nie mog臋 tam przyj艣膰 i poprosi膰 o przezimowanie. M贸wi膮c jej jednocze艣nie prosto w twarz, 偶e by艂 moim m臋偶em. Po­zwoli膰, by Knut jej o tym przypomina艂... nie mog臋.

- Ona powinna si臋 dowiedzie膰, co si臋 z nim sta艂o. Zale­偶a艂o mu na niej.

Raija prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Reijo spostrzeg艂, 偶e walczy ze so­b膮. Podj臋艂a decyzj臋 i oznajmi艂a mu spokojnym i zdecydo­wanym tonem:

- Nic o Karlu nie wiedzieli. Jeste艣my doro艣li. Mo偶e tym razem na mnie kolej... - Raija nie odwr贸ci艂a wzroku na­wet na chwil臋. - Nie jeste艣 co prawda 艂udz膮co podobny do Kallego, ale mo偶na by was wzi膮膰 za braci. Ja jestem twoj膮 偶on膮.

- Zdaje si臋, 偶e nie uwolnimy si臋 od siebie, cho膰by艣my nie wiem ile pr贸bowali - westchn膮艂 Reijo.

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Jutro ruszamy dalej na p贸艂noc - powiedzia艂a. - Zima na wyspie to b臋dzie co艣 nowego...

- Masz co艣 przeciwko temu? - zapyta艂 cicho Reijo. G艂os dr偶a艂 mu odrobin臋. Ciemne, br膮zowe oczy popa­trzy艂y w oczy zielone.

- Czy ja kiedykolwiek zmieniam zdanie? Chc臋 tam je­cha膰.

- Nie o to ci臋 pyta艂em, Raiju.

Drewniana rama wozu uwiera艂a j膮 w plecy. Sworze艅 wbi­ja艂 si臋 w rami臋 Raiji. Szum wiatru miesza艂 si臋 z szumem, kt贸ry wype艂nia艂 jej uszy.

Jego r臋ce spocz臋艂y na jej ramionach. R臋ce, kt贸re mia艂y w sobie tak膮 si艂臋, a jednocze艣nie potrafi艂y muska膰 tak deli­katnie jak skrzyd艂a motyla. R臋ce m臋偶czyzny, kt贸ry by艂 dla niej za dobry.

- Tyle razy prosi艂e艣, bym ci臋 wi臋cej nie pyta艂a - szepn臋­艂a Raija, prze艂ykaj膮c 艣lin臋. - Tym razem ja ci臋 o to prosz臋. Nie pytaj. Znasz ju偶 odpowied藕.

Reijo pokiwa艂 g艂ow膮 i pu艣ci艂 j膮. Jakby dotyka艂 roz偶arzo­nego 偶elaza. Odszed艂 od niej i kopn膮艂 wrzosy, wyra偶aj膮c w ten spos贸b z艂o艣膰 i bezradno艣膰. Jego szerokie plecy lekko dr偶a艂y. Ona nie mog艂a mu pom贸c. Zacisn臋艂a d艂onie na kole i czeka艂a. Musia艂 stoczy膰 t臋 walk臋 samotnie.

Gdy obr贸ci艂 si臋 ku niej ponownie, zobaczy艂a, 偶e co艣 b艂yszczy pod jego powiekami. Jego g艂os zabrzmia艂 obco:

- Zrobimy to, co b臋dziemy musieli zrobi膰. Zobaczymy, co przyniesie nast臋pny dzie艅. Zobaczymy, co si臋 wydarzy. Zgoda?

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Zbyt poruszona, by co艣 powiedzie膰. Chwyci艂a d艂o艅, kt贸r膮 ku niej wyci膮gn膮艂. R臋ka w r臋k臋 wr贸­cili do obozowiska.

Oblubienica w贸jta nale偶a艂a ju偶 do przesz艂o艣ci. Przed ni­mi rozci膮ga艂o si臋 nie zaorane pole zwane przysz艂o艣ci膮. Mo­gli kszta艂towa膰 j膮 w艂asnymi r臋kami. Dwoje ma艂ych ludzie艅k贸w. Reijo Kesaniemi i Raija Alatalo. Zwi膮zani przyja藕ni膮, przesz艂o艣ci膮 i nadziej膮.

Czeka艂a ich d艂uga zima.


Wyszukiwarka