54 55

Wracał przeważnie pijany i zbierało mu się wówczas na amory. Obrzydliwość! Pachniał jeszcze kobietami.

Pewnej nocy zbudził mnie jakiś hałas. Ujrzałam swego męża jak zwykle pod gazem. Ale tym razem miał na sobie moją koszulę nocną i z upodobaniem przeglądał się w lustrze. Spytałam, co robi. A on powiedział: no, popatrz, fajnie wyglądam, nie? Złożył usta w ciup i wtedy spostrzegłam, że się uszminkował.

I w tym momencie jakby coś się we mnie zatrzasnęło. Wiedziałam, że muszę stąd uciekać. Do tej pory czułam się nieszczęśliwa. Lecz brałam winę na siebie, bo gdybym okazywała mu więcej czułości, to by zostawał wieczorami w domu. I przekonał do mnie rodziców. Chcia­łam wciąż próbować na nowo. Zupełnie jak z własną matką. Ale tym razem to była sprawa innego kalibru.

Nie miałam grosza przy duszy i żadnych widoków na jakieś pieniądze. Więc na drugi dzień go zaszantażowałam. Że powiem wszystko tym strasznym rodzicom, jeśli nie wyprawi mnie do San Diego. Rzekomo umówiłam się tam telefonicznie z matką. Jak zrobi to,

0 co proszę, dam mu spokój na zawsze. Nie wiem, skąd miałam tyle
odwagi. Bałam się, że mnie zabije czy coś w tym rodzaju. Udało się
jednak. Stchórzył przed rodzicami. Podwiózł mnie bez słowa do
granicy, wsadził do autobusu i dał na drogę piętnaście dolarów. I tak
wylądowałam w San Diego, w domu koleżanki. Posiedziałam u niej
trochę, aż znalazłam pracę. Wynajęłam mieszkanie z trzema dziew­
czynami do spółki i zaczęłam bujne życie.

Nadal nie miałam w sobie żadnych uczuć. Jak zdrętwiała. Albo wypalona. Tylko tę cholerną, tę głupią litość, przez którą w kółko wpadałam w tarapaty. Przez następne trzy, cztery lata sprowadzałam do domu masę mężczyzn. Bo mi ich było żal. Całe szczęście, że nie wpakowałam się w coś naprawdę poważnego. Bo ci mężczyźni przeważnie pili albo zażywali narkotyki. Spotykałam ich na imprezach towarzyskich, czasem w barach. Wydawało mi się, że potrzebują mnie. Mojej pomocy, mojego zrozumienia. A to zawsze działało jak magnes.

Tu Lisa przerwała na chwilę, a ja pomyślałam, że trudno się temu dziwić. Nie znała miłości. Doświadczyła jedynie bycia potrzebną.

1 uważała to za miłość. Nie mogła więc oprzeć się żadnemu „niebora­
kowi". Nie musiał wcale się do niej zalecać. Wystarczyło wypisane na
twarzy nieszczęście, by natychmiast wzbudzić w Lisie doznania, do
których tak przywykła przy matce. By natychmiast wywołać postawę
piastunki.

54

Lisa westchnęła i ponownie zagłębiła się we wspomnieniach.

To „bujne" życie było dnem. Tak samo jak życie matki. Nie
wiadomo, która z nas miała się gorzej. Ale ona odstawiła butelkę, gdy
skończyłam dwadzieścia cztery lata. Zachowała się twardo. Sama
z siebie, siedząc w opustoszałym domu, zadzwoniła pewnego dnia do
Anonimowych Alkoholików. Przyjechało dwoje ludzi i zabrało ją na
spotkanie. Odtąd nie tknęła ani kropli.

Uśmiechnęła się miękko do swych myśli.

Matka była szalenie dumna. Więc widać to musiało stać się nie
do zniesienia. Inaczej po nikogo by nie zadzwoniła. Chwała Bogu, że
już z nią nie mieszkałam. Na pewno zaraz zaczęłabym się przy niej po
swojemu krzątać, żeby tylko poczuła się lepiej. I nigdy nie poprosiłaby
o prawdziwą pomoc.

Zaprzyjaźniła się" z butelką, kiedy miałam mniej więcej dziewięć lat. Wracałam ze szkoły i zastawałam ją na kanapie rozmemłaną, z flaszką pod ręką. Siostra się złościła. Mówiła, że wolę być ślepa i nie wiedzieć, o co chodzi. Ale ja zbyt kochałam matkę, żeby mi mogło przyjść do głowy, że ona robi coś .złego.

Byłyśmy sobie tak bliskie, ona i ja. Tymczasem między rodzicami działo się coraz fatalniej. Chciałam to jakoś jej wynagrodzić. Na niczym nie zależało mi tak bardzo, jak na tym, żeby matka czuła się szczęśliwa. Chciałam wyrównać krzywdy, których doznawała od ojca. Co mogłam zrobić? Być dobra. Więc byłam dobra na wszelkie sposoby. W kółko pytałam, w czym pomóc. Przez nikogo nie proszona sprzątałam, prałam, gotowałam. Starałam się nie zgłaszać sama żadnych potrzeb. Siedzieć cicho, jak myszka. I tak dalej.

Ale nic nie wychodziło. Teraz wiem, że walczyłam z dwiema mocami piekielnymi: z alkoholizmem i degrengoladą małżeństwa. Nie miałam żadnych szans. Ale wtedy próbowałam codziennie od nowa. I oskar­żałam siebie, że nic nie wychodzi.

Dotkliwie bolało mnie nieszczęście matki. A jednocześnie tyle rzeczy można było zrobić lepiej. Na przykład poprawić stopnie w szkole. Uczyłam się oczywiście byle jak, bo ciągle zamartwiałam się domem. A to przypilnować brata. A to naszykować obiad na czas. A to po­szukać jakiego zarobku. Na szkołę wystarczało mi tylko tyle sił, żeby dać jeden błyskotliwy popis w ciągu roku. Przygotowywałam się do niego pieczołowicie. Niech nauczyciele zobaczą, że nie jestem zupełnie tępa! Ale pqza tym ledwie, ledwie „prześlizgiwałam się" z klasy do klasy. Oni mówili, że za mało się staram. Ha! Nikt nie w i e d z i a ł, jak

55


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
54 55 307 POL ED02 2001
54 55
54 55
53 54 55
08 1995 54 55
54 55 56 folia PL
54 55
54 i 55, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
54 55
54, 55
54-55
ei 04 2002 s 54 55
page 54 55
Obrona, pytania 54,55
54 55
54 55
54 55 307 POL ED02 2001