Zinovieff Sofka Tajemnicerskiego dworu Zapiski Czerwonej Księżniczki

Sofka Zinovieff



Tajemnice Carskiego Dworu

Zapiski Czerwonej Księżniczki



Przełożyła Sławomira Kaczmarek



Jj BELLONA

Warszawa

Tytuł oryginalny

Red Princess. A Revolutionary Life

Okładka i strona tytułowa Maciej Żumirski midea.pl

Redaktor merytoryczny Ewa Grabowska

Redaktor prowadzący Zofia Gawryś

Redaktor techniczny Małgorzata Ślęzak

Korekta Teresa Kępa

Copyright O for the Polish edition by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2009

First published in Great Britain by Granta Books, 2007 Originally published in English by Granta Publications under the title Red Princess: A Revolutionary Life, copyright © 2007 by Solka Zinovieff Sofka Zinovieff asserts the moral right to be identified as the author of this Work.

Bellona SA prowadzi sprzedaż wysyłkową wszystkich swoich książek z rabatem www.ksiegarnia.bellona.pl

Nasz adres: Bellona SA

ul. Grzybowska 77, 00-844 Warszawa

Dział Wysyłki: tel. 022 457-03-06, 652-27-01

fax 022 620-42-71

biuro@bellona.pl

www.bellona.pl

www.ksiegarnia.bellona.pl

ISBN 978-83-11-11503-3



Spis treści

1. Pamiętnik..................................................................................... 9

2. Księżniczka.................................................................................. 25

3. Mała bolszewiczka....................................................................... 50

4. Uciekinierka................................................................................. 77

5. Europejka.....................................................................................103

6. Żona.............................................................................................132

7. Więźniarka...................................................................................159

8. Komunistka..................................................................................195

9. Sowa.............................................................................................221

10. Małe rybki....................................................................................236

Podziękowania...................................................................................251

Źródła.................................................................................................253

Drzewo genealogiczne.......................................................................255



„Z iloma, Babuniu kochana, Za młodu się całowałaś?"

- „Spłacałam długi piosenkami, Dług odbierałam - pierścionkami.

Ni nocki na próżno przespanej, Co noc bywałam w raju..."

- „A jakże Babciu, Panu Bogu, Pokażesz się w Dzień Sądu?"

„Szpaki gwiżdżą w swojej budce, Spójrz - wiosna dookoła! Powiem - grzesznicąjestem, Panie, Ałe byłam szczęśliwa.

A Wy, kość z moich kości, Gdy umrę, garść ziemi z grobu Weźcie dla Was obu I żyjcie tak, jak ja żyłam".

Z wiersza Mariny Cwietajewej Babcia, 1919 Tłum. na język angielski - Sofka Skipwith, 1941 Tłum. na język polski - Sławomira Kaczmarek

Rozdział I

Pamiętnik

Piękno to tajemnicza i straszna rzecz. Bóg zmaga się w nim z diabłem, a polem bitwy są ludzkie serca.

Fiodor Dostojewski

Moja babcia Sofka nigdy nie wyjaśniła, dlaczego postanowiła podarować mi swój pamiętnik. Po prostu wręczyła mi tę zaskakująco ciężką księgę, oprawną w zielony aksamit zdobiony miedzianymi okuciami. Wykonano ją dla mojej prapraprababki. Pamiętnik otrzymałam, gdy miałam szesnaście lat i choć sama księga bardzo mi się podobała, to jednak mało obchodziła mnie jej zawartość. Wyglądała staro i to było najważniejsze. Przejrzałam ją pobieżnie i schowałam do szuflady.

Dopiero niedawno, w pewien ponury styczniowy dzień, postanowiłam w końcu przeczytać pamiętnik. Od śmierci Sofki minęło dziesięć lat. Jack, towarzysz ostatnich trzydziestu lat jej życia, umierał na raka w domu opieki. Ich kamienny wiejski domek na kornwalijskim odludziu wystawiono już na sprzedaż, a mój ojciec i jego bracia toczyli zawzięte spory o pozostałe po matce dokumenty i notatki. Wydawało się, że więź łącząca mnie z babcią pęka i miałam nadzieję, że dzięki przeczytaniu pamiętnika na powrót stanie mi się bliższa.

Książka wygląda solidnie i zarazem delikatnie. Mimo potężnej metalowej ramy grzbiet pamiętnika się wystrzępił, ujawniając misterne rzemiosło rosyjskiego introligatora, który zszył i skleił go jakieś sto pięćdziesiąt lat temu. Krawędź zdobi klamra z twarzą cherubina. Po otwarciu księgi widać jedwabną wewnętrzną okładkę i kremowe, obramowane na złoto, kartki zapisane ozdobnym charakterem pisma, niebieskim atramentem. Wklejone przed laty wycinki z gazet i listy pożółkły i odpadają pozostawiając ślady kleju. Na tych kartkach miały się znaleźć kobiece zapiski petersburskiej damy z wyższych sfer - przejażdżki powozem wzdłuż Newskiego Prospektu, miłosne sekrety, towarzyskie intrygi przy herbatce, pałacowe bale, grzybobrania w brzozowych lasach, rodzinne skandale, podróże do zagranicznych uzdrowisk, może nawet jakieś poje-

dynki... Do takiego życia w 1907 roku urodziła się Sofka - księżniczka Sophy Dołgoruka. Ale zanim w 1940 roku w końcu skorzystała z pamiętnika, i ona, i okoliczności, w których przyszło jej żyć, zmieniły się całkowicie. Była teraz panią Sofką Skipwith, obywatelką brytyjską, a na świecie toczyła się wojna.

Sofka zaczęła pisać pamiętnik w Paryżu. Być może przeczuwała, że rok 1940 okaże się przełomowy w jej życiu - aby zacząć pisać w takim pamiętniku, czeka się, aż nadejdzie właściwy moment i właściwy powód. Miała trzydzieści dwa lata. Na zdjęciach ma piękną, pełną wyrazu twarz, osadzoną na mocnej, zgrabnej szyi, wydatne słowiańskie kości policzkowe, delikatnie rzeźbiony nos i lekko wydętą górną wargę, nadającą twarzy kokieteryjny wyraz. Długie, ciemne włosy dzieli równym przedziałkiem i zwija w elegancki kok lub „nauszniki". Duże, ciemne oczy patrzą zuchwale, jakby rzucała komuś wyzwanie: „Wcale się nie boję!", ale jest w niej też dużo kobiecej łagodności i smutnego piękna. Czasem jej oczy wydają się mówić: „Wiem, co to strach".

Sofka przyjechała do Paryża odwiedzić matkę. To typowe dla niej - pokonała wszystkie trudności piętrzące się przed samotną kobietą w cywilu wybierającą się za granicę w czasie wojny. Znajomy z Ministerstwa Spraw Zagranicznych pomógł załatwić formalności i udało jej się przepłynąć kanał La Manche na brytyjskim transportowcu. Wojna wciąż jeszcze była trochę „na niby" i nikt nie wiedział, co się stanie. Sofka miała nadzieję, że uda jej się prześlizgnąć do Francji (i z powrotem), żeby pomóc matce i ojczymowi. Jak wielu innych „białych" Rosjan na uchodźstwie, mieli trudności z ułożeniem sobie życia od nowa, a ich paryskie wygnanie było pełne ograniczeń i gorzkiego poczucia żalu. Stali się finansowo zależni od Sofki i choć ona sama nie grzeszyła zamożnością, nauczyła się jakoś sobie radzić.

Sofka planowała zabrać z sobą wszystkie angielskie oszczędności i zatrzymać się w Paryżu na kilka miesięcy - wystarczająco długo, by znaleźć dorywcze zajęcie jako sekretarka lub tłumaczka i opłacić czynsz za mieszkanie matki na pół roku z góry.

Znałam już tę historię z autobiografii Sofki wydanej w 1968 roku. Jej ukochany drugi mąż, Grey Skipwith, niedawno wstąpił do RAF-u. Byli małżeństwem od zaledwie trzech lat, a ich półtoraroczny syn Patrick został w Anglii pod opieką teściowej mleczarza. Dwaj starsi synowie Sofki z pierwszego małżeństwa z Leo Zinovieffem, Peter (mój ojciec) i łan, mieszkali z Londynie z dziadkami ze strony ojca.

10

Wiedziałam także, co miało stać się później. Po raz drugi w życiu Sofki wydarzenia na świecie gwałtownie wpłynęły na jej egzystencję. Przez następne cztery lata nie widziała swoich dzieci. Wojna przyniosła jej tragedię i zmieniła ją w sposób, którego nie mogłaby sobie nawet wyobrazić. Zawsze mówiła, że wojna była największym katalizatorem jej życia. Twierdziła, że oczyszcza jej duszę. Lektura pamiętnika wywoływała jednak inne wrażenie. Mogłam obserwować rozwijające się wydarzenia, zanim ona sama zdążyła je zanalizować lub zaprawić z perspektywy czasu charakterystyczną dla siebie nutką ironii. Jako kobieta w podeszłym wieku była pełna cynizmu i autoironii, a jej teksty cechował lekko drwiący obiektywizm. Tymczasem na kartach pamiętnika odnalazłam uczuciową, zagubioną pełną sprzeczności młodą kobietę i mogłam poznać jej bezpośrednie wrażenia. Nie była jeszcze wtedy moją babcią. Nic w jej życiu nie było jeszcze nieuniknione.

Pamiętnik rozpoczyna się mniej więcej miesiąc po jej przyjeździe do Paryża. Było to już po hitlerowskiej inwazji na Francję, w której wyniku upokorzona armia francuska rozpierzchła się w popłochu. Wiele osób uległo panice, niektórym udało się nawet wyjechać (wśród nich innemu rosyjskiemu emigrantowi, Władimirowi Nabokowowi). Sofka wyobrażała sobie, że planowany powrót do Anglii może się opóźnić. Początkowo robiła jednak wrażenie dość wesołej.

„21 maja

Trwa ewakuacja Paryża - banków, firm itp. Wszyscy uciekają chociaż Niemcy ogłosili podobno, że Paryż nie będzie bombardowany...

Dzisiejsze gazety mają tylko jedną stronę z powodu braku papieru. Francuskie stacje radiowe przestały nadawać muzykę... taniec jest zabroniony.

W dzielnicach mieszkalnych na ulicach nie ma prawie żywego ducha. Można odnieść wrażenie, że to nowe Pompeje - nieuszkodzone, ale niezamieszkane.

3 czerwca

Dziś po raz pierwszy na Paryż spadły bomby... Alarm zignorowano... ale w ciągu kilku minut zaczęła się straszliwa strzelanina, usłyszeliśmy ogłuszający ryk silników, gwizd spadających bomb i gwałtowne eksplozje. Szyby drżały w oknach. Zdecydowaliśmy się zejść do piwnicy.

11

10 czerwca

Miasto jest dzisiaj puste i pozbawione wyrazu. Nigdzie nie można znaleźć taksówki - albo zostały zarekwirowane na potrzeby wojska, albo wywożą ewakuowanych. Z Paryża wypływa rzeka samochodów z materacami na dachach... Całe miasto ładuje pierzyny na samochody i ręczne wózki...

Dzieci zasypiają na rogach ulic, gdzie objuczone tobołkami rodziny czekają na tramwaj lub samochód. Przerywany ostrzał, monotonny huk samolotów i palące słońce.

11 czerwca

W konsulacie brytyjskim, do którego zadzwoniłam dziś rano, powiedziano mi, że nie ma rozkazu ewakuacji i że poddani brytyjscy zostaną poinformowani za pośrednictwem prasy. Pewnie dowiemy się, jak i kiedy wyjechać, jeśli chcemy. Wszyscy mówią że pewnie załadują nas wszystkich na ciężarówki, jeśli zajdzie taka potrzeba, i że wyjazd na własną rękę to czyste szaleństwo...

Montparnasse - ludzie w różnym wieku siedzący na ulicy, oparci

0 ściany domów, tłoczący się w bramach. Samą stację oplata ludzki wieniec, szeroki na dziesięć, piętnaście rzędów. Wszyscy cisną się ze swoimi zawiniątkami i walizkami. Żołnierz rozdaje wafle z dużego koszyka. Stacja jest zamknięta, zabezpieczona metalowymi kratami

1 otoczona kordonem policji, aby tłum nie wdarł się przemocą. Ludzie mdleją i chorują dzieci płaczą kobiety szlochają dziewczęta chichoczą niektórzy czytają jedzą śpią inni tylko patrzą. Ludzie, ludzie, ludzie... Zaduch nie do opisania...

Nie ma nikogo, kto mógłby im powiedzieć, dokąd mają się udać, jak długo będą musieli czekać, nikogo, kto zadbałby o jedzenie dla nich. Nie ma nic. Czerwony Krzyż wyjechał wczoraj.

Środa, 12 czerwca

Gorączkowa ewakuacja, bieganie od stacji do stacji, ucieczka piechotą. .. Trasę ewakuacji nazywa się teraz La Route du Sang1. Samochody i ciężarówki pędzą nie bacząc, kto lub co stoi im na drodze - ręczne wózki, rowery, wózki dziecięce - wszyscy spychani są do rowów lub giną pod kołami, a po ich ciałach przejeżdżają kolejne

1 Droga krwi (franc.). Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.

12

samochody. Ciała leżą na poboczu... Nie można zdobyć jedzenia, a kieliszek wina kosztuje dziesięć franków. Straszliwa panika...

Podobno przerażająca liczba dzieci zginęła podczas ewakuacji. Ciała zmarłych piętrzą się zmieszane z bronią sprzętem, karabinami maszynowymi itp....

Kiedy o pierwszej otworzyłam okno i okiennice, było ciszej niż na wsi. Dziś w nocy w Paryżu ulice nie były oświetlone. Nie było słychać kroków ani samochodów. Absolutna cisza i ciemność...

Czwartek, 13 czerwca

Około szesnastej trzydzieści od północy nadciągnęła złowieszczo czarna burzowa chmura. Niedługo potem spadł deszcz sadzy. Krople spadały na twarze i ręce, pokrywając chodniki, skórę, ubrania... to płoną zapasy ropy w całym Paryżu. Pożar był niesamowity - w niebo strzelała ogromna kolumna dymu, szeroka na jakieś trzysta metrów... podstawę kolumny trawiły płomienie. Gdy zapadł zmrok, całe niebo rozświetliła czerwona łuna.

Piątek, 14 czerwca

Hitler obiecał, że przybędzie do Paryża piętnastego. Dziś rano o siódmej trzydzieści niemieccy oficerowie byli na placu Zgody. Około dziesiątej wyszłam po ziemniaki i usłyszałam o tym od sprzedawcy...

Niemieccy żołnierze są młodzi, silni i surowi. Brudni - ale nie zrozpaczeni ani wyczerpani, jak nasi ludzie. Niektórzy spośród tłumu uśmiechali się do nich (żołnierze przesyłali całusy), ale większość stała, przyglądając się im w milczeniu i bez uśmiechu. Niektóre kobiety płakały...

Spacerują teraz po Polach Elizejskich, jakby były ich własnością, siedzą w kawiarniach po dwóch, trzech i podrywają dziewczęta... Czerwona flaga ze swastyką zawisła na wieży Eiffla, na Łuku Triumfalnym, na budynku admiralicji i na hotelu Crillon.

Wczorajszy czarny deszcz odcisnął swoje piętno na mieście. Wszystkie płaskie powierzchnie pokrywa cienka warstwa sadzy, jak czarny śnieg, na którym widać ślady stóp".

W miarę jak hitlerowcy przejmowali władzę, Sofka wpadała w coraz większą panikę. Zaczynała zdawać sobie sprawę, że wpadła w pułapkę.

13

Jej pesymizm wzmogła niewątpliwie lektura Procesu Kafki, przepowiadającego ponury świat, w którym niewinni ludzie mogą zostać aresztowani i pochłonięci przez nieludzką biurokrację. Na jej podbródku pojawiły się pęcherze - nerwowa reakcja, którą nazwała „trądem". Ta sama wysypka powracała później wielokrotnie w czasach kryzysu. Pamiętnik Sofki właśnie w tym okresie nabiera bardziej osobistego charakteru. Zagubienie i cierpienie, jakie niosła z sobą codzienność, znalazło ujście w serii listów adresowanych do Greya - lub Tatsiulka, jak go nazywała.

Na pierwszy rzut oka Grey nie wyglądał na wielką miłość jej życia. Był szczupłym mężczyzną o delikatnej budowie ciała, cztery lata młodszym od Sofki. Kręcone włosy gładko zaczesywał i dzielił schludnym przedziałkiem. Niewielki wąsik nad pełnymi ustami nadawał mu wygląd wrażliwego chłopca.

Jako najstarszy syn baroneta Grey otrzymał solidne, elitarne wykształcenie w Harrow i Cambridge i miał przed sobą perspektywę kariery w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Niewielu ludzi mogło przewidzieć, że zakocha się w starszej od siebie rosyjskiej emigrantce, w dodatku mężatce, a potem jeszcze głębiej pogrąży się w skandalu, występując w roli współpozwanego w jej sprawie rozwodowej i wreszcie żeniąc się z nią.

Sofka zatrzymała się w paryskim mieszkaniu matki i ojczyma pod numerem 2 na Boulevard de la République. Stary, zniszczony budynek stał przy ulicy, która schodziła w dół do rzeki niedaleko Porte de St Cloud. Wielotysięczna rzesza Rosjan, która zalała Paryż po rewolucji 1917 roku, prowadziła w tych peryferyjnych dzielnicach ponurą i poniżającą egzystencję. Matka Sofki, księżna Sophy Wołkonska, należała do wyjątkowych rosyjskich kobiet swojego pokolenia - była chirurgiem i jedną z pierwszych kobiet-pilotów. We Francji przyszło jej pracować jako kierowca nocnej taksówki i sekretarka. Jej mąż - poliglota i wybitny dyplomata, książę Pierre Wołkonski, zmienił się w ponurego, przygnębionego człowieka, którego wiedza genealogiczna i staroświecka finezja były teraz kompletnie niepotrzebne.

W latach dwudziestych i trzydziestych wydawało się, że co drugi żyjący z napiwków kelner miał za sobą wspaniałą przeszłość w carskiej Rosji. Anegdota z tamtych czasów:

Dwóch mężczyzn siedzi w paryskiej restauracji.

- Widzisz tego kelnera? Był hrabią w Sankt Petersburgu. A znasz szefa kuchni? W Rosji był wielkim księciem.

14

- Cóż - odpowiada drugi - widzisz tamtego pudelka przy drzwiach? W Rosji był dogiem olbrzymim.

Wielu „białych" Rosjan w Paryżu wcale nie martwił widok Niemców. Mieli nadzieję, że dzięki nim znajdzie się sposób na zakończenie dwudziestotrzyletnich rządów bolszewików. Inni z kolei byli po prostu zadowoleni, że dzięki okupantom znaleźli pracę. Kiedy ojczym dostał posadę tłumacza w niemieckim biurze, Sofka zdała sobie sprawę, że jej przebywanie w mieszkaniu oznacza udzielanie schronienia „obywatelowi wrogiego państwa". Z ulgą opuściła więc chłodną, surową matkę i niezdecydowanego ojczyma, przenosząc się do brudnego pokoiku na siódmym piętrze na strychu tego samego budynku, z widokiem na ciemne dachówki. Całe dnie zeszły na odkażaniu, odwszawianiu i remontowaniu pokoiku. Rosyjscy przyjaciele pomogli jej pomalować ściany na Jaskrawą żółć i zieleń Nilu". Wpadali do niej potem na café national, obrzydliwą mieszankę żołędzi i ciecierzycy, która zastąpiła we Francji prawdziwą kawę. Na półpiętrze znajdowała się ubikacja typu tureckiego, kran z zimną wodą i „światła gospodarza domu", gasnące po trzydziestu sekundach. Przypominało to Na dnie w Paryżu i Londynie George'a Orwella - odrażająca, ale prozaiczna i śmiertelnie nudna bieda. Pokoje u Orwella też miały „ściany pokryte kolejnymi warstwami różowej tapety, które odklejały się, dając schronienie niezliczonym robakom". Pod sufitem całymi dniami maszerowały długie rzędy robactwa, jak kolumny żołnierzy. W nocy te masy spełzały w dół, straszliwie wygłodniałe.

„9 sierpnia

Angielscy mężczyźni zostali internowani, ale kobiety na razie chodzą wolno...

Mnożą się przerażające historie. Położenie wielu Rosjan staje się coraz bardziej rozpaczliwe - pozostały im garkuchnie „soupe populaire" i resztki po Niemcach.



23 sierpnia

Angielki muszą codziennie stawiać się w Komisariacie w celu złożenia podpisu. Męczące, ale nieuniknione. Wojna trwa, a Anglia wciąż nie została podbita...

W żydowskich sklepach na Polach Elizejskich wybito okna...

15

9 września

Nie da się pisać obiektywnej i bezosobowej kroniki, kiedy każda sekunda dnia i nocy jest wypełniona osobistymi uczuciami...

Kochanie, gdybyś tylko wiedział, jaka jestem samotna i nieszczęśliwa. Nagle, ni stąd, ni zowąd, przychodzi myśl o Tobie lub o nich [o dzieciach] i łzy same zaczynają płynąć. Rano i wieczorem zawsze z Tobą rozmawiam - i wiem, że pizez ostatnie trzy noce byliśmy razem. Widziałam Cię dziś w nocy tak wyraźnie... Wszedłeś ubrany w jakąś krótką skórzaną kurtkę i szare spodnie. Włosy miałeś rozczochrane. Byłeś bardzo chudy, opalony i dorosły. Wtargnąłeś do środka...

Dobranoc, najdroższy... Wszystkie moje myśli należą do Ciebie i tylko do Ciebie. Proszę, bym mogła zobaczyć Cię wkrótce...

Piątek, 13 września

Dziś jest nasz dzień, Malutki. Ciekawe, gdzie jesteś i czy pamiętałeś, że to dziś?

Niedziela, 22 września

Mój Malutki...

Boże, gdybym tylko miała jakieś wiadomości. Ale Kochany, mocno wierzę, że wszystko będzie dobrze i że znów będziemy razem. Jesteś cały czas tak blisko mnie, najdroższy.

13 października

Och, Kochany, sprawy wcale nie mają się lepiej. Sytuacja na dole [u rodziców] szarpie mi nerwy na strzępy.

Moppy [tak Sofka nazywała matkę] robi wrażenie, jakby nie mogła na mnie patrzeć, a V.P. [ojczym] jest słaby i niezdecydowany.

16 października

Wydano nowe zarządzenie - każdy, kto udziela schronienia poddanemu brytyjskiemu, musi zgłosić jego obecność do dwudziestego. W przeciwnym razie zostanie rozstrzelany...

Proszę, tak bardzo Cię kocham i cierpię z tęsknoty za Tobą i małym Baba [Patrick, ich syn].

Środa, 30 października

Najukochańszy, od poniedziałku jestem w siódmym niebie, bo wtedy wysłałam list do mojego Tatsiulka. Dwadzieścia pięć słów

16

przez Czerwony Krzyż i nadzieja na odpowiedź. Kochanie, rozumiesz?!!! Skaczę więc po świecie jak szalona koza.

Wtorek, 19 listopada

... Dowiedziałam się, że piętnaście tysięcy [franków] może mnie zabrać do Ciebie - liczę na kolejne cuda - proszę, Bozinko!

26 listopada

Dzień, który trzeba zaznaczyć na czerwono w kalendarzu - wiadomość od Ciebie przez genewski Czerwony Krzyż - ten list jest jak dokument historyczny. Datowany na 20 września, ale od Ciebie, kochany, od Ciebie. Wybiegłam na ulicę i krzyczałam z radości.

Napisany po francusku telegram wciąż tkwi w bladoniebieskiej kopercie Czerwonego Krzyża z pieczęcią w kształcie swastyki na odwrocie. Nie przypomina miłosnego listu: MIĘDZYNARODOWY KOMITET CZERWONEGO KRZYŻA OTRZYMAŁ WIADOMOŚĆ TELEGRAFICZNĄ NA PANI TEMAT OD GREYA SKIP-WITHA Z SYNAMI, KTÓRZY PRZESYŁAJĄ PANI WYRAZY MIŁOŚCI. MAMY NADZIEJĘ, ŻE TA WIADOMOŚĆ ZASTAŁA PANIĄ POD STARYM ADRESEM IW DOBRYM ZDROWIU.

1 grudnia

Przez ostatnie dwa dni leżałam w łóżku z okropnym kaszlem i przeziębieniem, nie meldując się na policji, więc jak teraz pójdę, to pewnie się doigram.

...Drugiej takiej matki jak moja nie ma na świecie. Właśnie sobie uświadomiłam, że ani razu nie przyszła do tego pokoju i chociaż leżę w łóżku, tylko V.P. zajrzał, by spytać, jak się czuję. Ciekawe, dlaczego tak mnie nie lubi i czy moje przesadne uczucia do Pestki [Peter] i Skórki [Patrick] nie są podświadomą reakcją".

Zanim mój ojciec przysłał mi e-mail z makabrycznym zdjęciem Jacka na łożu śmierci - wychudzonego jak szkielet, z pergaminowo żółtą skórą i otwartymi ustami, ledwo żywego - postanowiłam już, że napiszę o Sof-ce. Często myślałam o tym wcześniej, ale teraz nabrałam przekonania. Pamiętnik wciągnął mnie w jej życie. Chciałam wejść głębiej - zobaczyć miejsca, gdzie żyła, spotkać ludzi, którzy ją znali, ale też określić jej dziedzictwo - wzory, detale i cechy, przekazywane z pokolenia na po-

17

kolenie, czy to przez DNA, czy przez osobisty przykład lub nawet przez nieobecność. Nigdy nie była matroną rodu, ale wywarła głęboki wpływ na swoich synów i wnuków. Znacznie łatwiej było mi teraz zrozumieć jej nieustanne przemieszczanie się aż do czasu, kiedy osiągnęła wiek średni, jej ciągłą walkę, by poczuć się jak w domu. Nie było przypadkiem, że mając dziadków-uchodźców, często czułam się obco, dorastając w Anglii, ani że ostatecznie wyjechałam z kraju i ułożyłam sobie życie gdzie indziej.

Przyleciałam do Anglii z mojego domu w Grecji i pojechałam do Kornwalii na pogrzeb Jacka. Po drodze chciałam ostatni raz zobaczyć ich dom. Ktoś kiedyś powiedział, że Sofka mieszka „na końcu zapomnianej przez Boga i ludzi uliczki na wrzosowisku Bodmin". Lubiła to powtarzać. Tamtego dnia domek wyglądał jednak czarująco - wysoki, omszały mur, odgradzający go od drogi, był obsypany pierwiosnkami, a sam granitowy domek pięknie się prezentował na tle rwącego potoku. Zaglądając przez okno do pustego salonu, przypomniałam sobie wszystkie wieczory spędzone tam przy kominku. Wszędzie leżały książki, a na przykrytych dywanikami tanich fotelach i kanapach z lat pięćdziesiątych wylegiwały się śpiące psy.

Zaczęłam odwiedzać Moppy (nazywaliśmy Sofkę tak samo, jak niegdyś ona swoją matkę), kiedy byłam już wystarczająco duża, by samodzielnie pojechać pociągiem z Londynu do Bodmin. Miałam wtedy około dziesięciu łat. Sofka zbliżała się do siedemdziesiątki. Przybrała na wadze i siadywała w swoim fotelu, duża i rozłożysta. Miała jastrzębi, pytający wzrok, a jej rysy wciąż były wyraziste i atrakcyjne. Włosy wiązała w luźny, niedbały kok, choć czasami, szczególnie wcześnie rano, zdarzało mi się widzieć ją z rozpuszczonymi włosami, które były szokująco długie i siwe, jak włosy czarownicy.

Podczas którejś wizyty, gdy miałam około jedenastu lat, Sofka spytała o niedawną separację moich rodziców. Pamiętam jej początkową konsternację, kiedy wybuchnęłam gorzkim, rozpaczliwym płaczem - kwilące dzieci nie były jej specjalnością. Wtedy po raz pierwszy opowiedziałam komuś o moim zrujnowanym świecie, w którym żyłam, odkąd matka się wyprowadziła. Sama byłam zaszokowana. Gorące łzy ustąpiły jednak miejsca rozmowie, a potem śmiechowi i po raz pierwszy zrozumiałam, że Sofka stała się moim sprzymierzeńcem. Wiedziała wszystko o rozbitych rodzinach - biegły jak uskok tektoniczny przez pokolenia. Była żywym dowodem, że można przetrwać.

18

Sposób bycia Sofki łączył wiedzę i ciekawość, zadufanie i wolność od uprzedzeń z dużą dozą lekkomyślności. Tyle w życiu widziała i wycierpiała. Teraz nadszedł czas spokoju, ale niezależność jej myślenia i poczucie humoru ujawniły się w zeszytach złotych myśli, które pracowicie zapełniała ulubionymi cytatami i aforyzmami. Regularnie przepisywała je też do notesików, które dawała w prezencie przyjaciołom i krewnym. (Wszystkie epigrafy w tej książce pochodzą z jej zbiorów). Chętnie udzielała rad na różne tematy - począwszy od spisów lektur (długie, zróżnicowane i inspirujące) poprzez przepisy (nieformalne, rosyjskie i przepyszne) aż po narkotyki („nie ruszaj ich nawet, widziałam, do czego mogą doprowadzić") i nastoletnią miłość („nieważne, ilu miałaś kochanków... tylko nigdy nie miej więcej niż jednego w tym samym czasie"). Do śmierci odnosiła się z wyniosłym lekceważeniem („nie obchodzi mnie, co się ze mną stanie, kiedy umrę - możecie mnie pochować w tekturowym pudełku") i wciąż lubiła zaskakiwać ludzi. Zalecała siadanie na zatłoczonym chodniku jako najskuteczniejszą metodę perswazji wobec chłopaków, którzy nie chcą się na coś zgodzić. - W moim przypadku ta metoda zawsze działała, kiedy chciałam postawić na swoim - mówiła z szelmowskim uśmiechem.

Z upływem lat, kiedy podrosłam, częstowano mnie niezbyt wonnym, ale mocnym winem robionym przez Jacka z kwiatu czarnego bzu lub kol-colistu, a od czasu do czasu starym gitanesem2, który pozostał po jakimś londyńskim przyjęciu lub po poprzednim gościu. Jedliśmy rosyjskie potrawy na tacach. A potem, jeśli Sofka sama nie wyjęła swoich albumów ze zdjęciami, prosiłam ją o to. To była część rytuału każdej wizyty. - To jest dziadek Dołgoruki - mówiła, wskazując na surowego, brodatego mężczyznę w długiej, brokatowej szacie. Głęboki, władczy głos Sofki był na wpół drwiący, a na wpół dumny, wznosił się nieoczekiwanie do sopranu, by po chwili opaść do wibrującego pomruku. Jej sposób mówienia zdradzał wpływy, które ją ukształtowały - drżące „r" Rosjanki, lekko nosowy ton angielskich wyższych sfer i francuskie wtrącenia, charakterystyczne dla pokolenia europejskich wygnańców.

-A to ja w czasach, kiedy bawiłam się z carewiczem - mówiła Sofka, marszcząc się na myśl o tym, jakie to niedorzeczne, ale mimo wszystko zadowolona, że może rzucić wielkie nazwisko. Ładne, figlarne dziecko ubrane w biały muślin, z długimi, ciemnymi warkoczami i mądrym spoj-

2 Marka papierosów.

19

rżeniem dużych, migdałowych oczu. Przechodziliśmy po kolei przez rewolucję, ucieczkę do Anglii, małżeństwa, pracę dla Laurence'a Oliviera i teatru Old Vic, wojnę, partię komunistyczną aż do Jacka i gromadki psów na wrzosowisku. Szybki przegląd XX wieku i życia, które było jak sejsmograf wielkich wydarzeń i przemian politycznych tego stulecia.

Pogrzeb Jacka odbył się w krematorium w Bodmin, gdzie dziesięć lat wcześniej zebraliśmy się, by pożegnać Sofkę. Humanista (zaproszony z szacunku dla komunistycznych przekonań) był miły i rozsądny, ale zatęskniłam za odrobiną „opium dla ludu", które umiejętnie łagodzi takie smutne chwile. Później, na parkingu, wujek łan wręczył mi dwa duże kartony - ustalono ostatecznie, że mogę zabrać dokumenty i notatki Sofki. Zanim jednak zabrałam swój skarb do Aten, skontaktowałam się z różnymi osobami, które znały Sofkę. Pierwszą osobą, do której zadzwoniłam w Londynie, był mój stryjeczny dziadek Kirył. Dziadek Kirył ma dziewięćdziesiąt cztery lata i jest młodszym bratem mojego dziadka Zinovieffa, który zmarł, zanim się urodziłam. Jest moim przyjacielem i powiernikiem, który jednocześnie zastępuje mi rodzonego dziadka. Dziadek Kirył jest też jednym z niewielu rosyjskich emigrantów, którzy pamiętają przedrewolucyjną Rosję („od Rasputina do Putina" - jak sam żartuje) i którzy znali Sofkę w latach jej młodości.

Jest wysoki, szczupły i ciągle przystojny, a jego pociągłą twarz zdobi orli nos. Zawsze elegancki - nawet w domu nosi marynarkę i krawat. Jego wielojęzyczność, błyskotliwy intelekt i fenomenalna pamięć mogą niewątpliwie sugerować, że pracował w wywiadzie swojej przybranej ojczyzny. Nie mówi jednak o tym - stwierdza jedynie, że po wojnie zaczął pracę w Ministerstwie Obrony. Do niedawna uparcie opierał się podeszłemu wiekowi, ale jego niebieskie oczy stopniowo osłabły i kiedy go odwiedziłam, rozróżniał już tylko ciemność i światło. Chciałam poprosić go o radę w sprawie książki o Sofce, chociaż wiedziałam, że nie miał najlepszego zdania o swojej byłej bratowej. Nie byłam jednak przygotowana na to, co wyszło na jaw.

- Bardzo ją polubiłem przy pierwszym spotkaniu - zaczął ostrożnie, starając się być sprawiedliwym. - Recytowaliśmy sobie nawzajem poezję. Uważałem, że ma niezwykły umysł. Ale nigdy nie powinna była wyjść za mojego brata. Ona i Leo byli zupełnie niedobrani. Sofka lubiła epater les bourgeois3 - kontynuował. - Uwielbiała szokować ludzi. Była

3 Szokować klasę średnią (franc.).

20

też bardzo rozwiązła. Mówiąc rozwiązła, mam na myśli rozwiązłość typu sypianie z czyścicielem okien i listonoszem. - Roześmiałam się, ale Kirył obstawał przy swoim, mówiąc o „potrzebach" i „nimfomanii". Ton jego wypowiedzi był raczej złowieszczy.

- Kinsey mówi, że jedyna definicja nimfomanki to ktoś, kto uprawia więcej seksu niż ty - odparowałam, próbując jakoś wybronić Sofkę. Dziadek Kirył też się roześmiał.

- Jej matka też miała wielu kochanków - powiedział. - Nie zapominaj też o tym, że jej rodzina, Bobrinscy, pochodzi w prostej linii od Katarzyny Wielkiej. Mają to we krwi. - Ten biologiczny determinizm zawierał w sobie sugestie, z którymi niezbyt dobrze się czułam. Nic jednak nie powiedziałam.

- Myślę, że musiałem być pod silnym wpływem aury, która otaczała twoją babcię - przyznał dziadek Kirył. - Muszę jednak powiedzieć, że była to bardzo negatywna aura. - Czułam, że wielkoduszna natura Kiryła przegrywa bitwę. Kirył jest jednym z najbardziej błyskotliwych rozmówców, jakich znam, ale tego dnia wydawał się spięty. Siedemdziesięcioletniej urazy wobec osoby, która unieszczęśliwiła jego brata i wyłamała się z rosyjskiego środowiska, nie dało się ukryć. Nigdy go takim nie widziałam.

- Rozmawiałem kiedyś z paroma Rosjanami - kontynuował. - Wspomniano nazwisko Sofki. Wiesz, co o niej powiedzieli? „Plugastwo!" Musisz zrozumieć, jak rosyjscy uchodźcy postrzegali komunistyczne poglądy Sofki. W najlepszym razie była potwornie naiwna, wierząc w komunizm w okresie stalinizmu, czy sądząc, że istnieje jakakolwiek różnica między nazizmem a komunizmem. Te dwie doktryny są takie same. Zostać komunistą kiedy jest się rosyjskim uchodźcą, to tak jakby niemiecki Żyd został nazistą. Nie ma żadnej różnicy. A po wojnie ludzie mówili: „Zobaczcie, ona nie miała żadnego poczucia moralności, jest dokładnie takim typem ooby, która wstępuje do partii komunistycznej!". Ale moja siostra nigdy jej nie wybaczyła tego, co zrobiła z dziećmi - mówił dziadek Kirył. - Zachowała się potwornie. Zostawiła trzymiesięcznego lana u moich rodziców i odeszła z kochankiem. Jak się jednak okazuje, Grey-owi też nie dała szczęścia. Zostać tylnym strzelcem w RAF-ie w praktyce równało się samobójstwu. Wszyscy uważaliśmy, że nie chciał dalej żyć.

Ten gwałtowny atak mnie zaszokował, ale jednocześnie uległam fascynacji. Jeśli zarzuty dziadka Kiryła były prawdą moralność Sofki prezentowała się w złym świetle. W niektóre rzeczy trudno mi było

21

uwierzyć, ale wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi. Wydawało mi się niemożliwe, by Sofka naprawdę nie kochała Greya, ale być może ich związek był bardziej skomplikowany, niż myślałam? Czy rzeczywiście porzuciła tak maleńkie dziecko? Czy mogła być aż tak uparcie samowolna i destrukcyjna, jak twierdziła rodzina jej męża? Zastanawiałam się też nad komunizmem. Jakie motywy nią kierowały? Czy obchodziło ją, co myślą o niej inni rosyjscy wygnańcy?

- Może później się zmieniła... Nie wiem - dodał Kirył, całując mnie na pożegnanie (po rosyjsku, trzy razy). Poradził mi, żebym jeszcze przemyślała kwestię pisania książki o Sofce. - Jej życie nie jest wystarczająco ciekawe. Nie ma dość materiału. - Mnie jednak coraz bardziej wciągały próby zrozumienia Sofki.

Po powrocie do domu w Atenach rozpakowałam jej dokumenty. Oprócz kartonów dostałam kilka paczek listów i pamiątek od wujków, ojca i kilku starych przyjaciół. Usiadłam otoczona stertami papierów. Były tam przedrewolucyjne rosyjskie dokumenty, miłosne listy do Jacka, notesy pełne cytatów i wierszy, telegramy, kalendarze, koperty ze zdjęciami, eseje na temat sztuk Szekspira, szkice wspomnień, paszporty, albumy fotograficzne. Pachniało stęchlizną i starością. Czasami wydawało mi się, że czuję zapach domu w Kornwalii (psy, drewno z kominka, roztopione masło i wilgotna łazienka) - ale potem znowu czułam tylko kurz. Dokumenty były bramą do życia Sofki, jednocześnie jednak potwierdzały jej śmierć.

Było mnóstwo znaków zapytania. W sposobie, w jaki Sofka przedstawiała swoje życie, istniały ewidentne luki i sprzeczności. Co naprawdę zaszło między nią a Greyem? Za życia Sofki Grey był świętością. Jego temat był zbyt ważny i bolesny, by można go było poruszać. Nawet jego syn Patrick twierdzi, że prawie nic nie wie o swoim ojcu. Chciałam się dowiedzieć, jakim naprawdę był człowiekiem. Prześladowały mnie słowa dziadka Kiryła o niesolidności i rozwiązłości Sofki. Myśl, że Sofka mogła zdradzić rzekomą miłość swojego życia, skłoniła mnie do próby określenia jej systemu wartości. Chciałam poznać ją wystarczająco dobrze, by zrozumieć zarówno jej motywy, jak i jej działania. A co z Leo, moim dziadkiem? Jaka była jego historia? Znałam tylko upozowane fotografie z lat trzydziestych, na których spoglądał na mnie znad okrągłych okularów surowy, ale interesujący mężczyzna o rzadkich włosach. Nikt nie wspominał o tym, jak on żył.

22

Postanowiłam zacząć od początku i przyjrzeć się niezwykłym splotom losu i osobowości, które doprowadziły do takich skrajności w życiu Sofki. Ona sama zawsze uważała się przede wszystkim za Rosjankę, żartując, że „wszyscy Rosjanie są szaleni!". Jej definicja rosyjskiego charakteru podkreślała sprzeczności: „Paradoks, ciąg sprzecznych elementów... mistycyzm i realizm, apatia i osiągnięcia, pragnienie wiedzy i bezgraniczna ignorancja, idealizm i chciwość...".

Historia Sofki nie jest tylko znajomo brzmiącą historią o księżniczce, tracącej przywileje, ani o wygnańcu, tracącym ojczyznę. Sofka była uchodźcą przed komunizmem, który przyjął filozofię swojego domniemanego wroga. Była bardzo uczuciową osobą, która potrafiła okazać niezwykłą obojętność, matką, która stawiała inne priorytety - romantyczną miłość, literaturę, pracę i podróże - ponad swoje dzieci. Im głębiej sięgałam, tym bardziej fascynujące były te sprzeczności. Zasadnicza i praktyczna osoba, która wychwalała przyjemność picia, rozrywkowego trybu życia oraz słodkiego nieróbstwa i wrażliwa kobieta, która pragnęła bezpieczeństwa, a jednocześnie żyła w sposób, który praktycznie gwarantował, że pozostanie bez grosza przy duszy i wiecznie na walizkach.

„Ponieważ szukam korzeni, ja, liść, Miotany na oślep przez wichurę, Ponieważ dążę do ciszy poprzez sztorm, Ponieważ pragnę spokoju..."

- pisała, będąc po czterdziestce, kiedy jeszcze wiele lat dzieliło ją od upragnionej ciszy i spokoju.

Zanim wróciłam do korzeni, skończyłam czytać pamiętnik Sofki. Możliwość ucieczki zaproponował jej jeden z licznych rosyjskich wielbicieli, którzy otaczali ją w Paryżu. Nikołaj najwyraźniej miał odpowiednie koneksje we właściwych miejscach i obiecał, że pomoże zebrać piętnaście tysięcy franków, potrzebne, by przemycić Sofkę za granicę, przez terytorium okupowanej Francji, a następnie przez Hiszpanię. Uzgodniono, że wierzyciele po zakończeniu wojny otrzymają zwrot pożyczki w podwójnej wysokości.

Pod datą 5 grudnia nabazgrano ołówkiem:

„Właśnie wróciłam ze spotkania z Nikołajem - załatwił mi wyjazd dziesiątego. Ani słowa nikomu, w szczególności rodzicom. Żadnego

23

bagażu. Zebrał pieniądze od ludzi... Boję się nawet myśleć, nie mogę się doczekać, nie mogę się doczekać.

Poniedziałek, 8 grudnia

Kochanie. Kocham Cię. Dziś jest okropnie zimno - mróz bez śniegu. Cholerny. Dobranoc, ukochany - proszę, nie zapomnij mnie".



Na tym kończą się wpisy w pamiętniku. Do planowanej ucieczki zostały dwa dni. Nazajutrz wczesnym rankiem rozległo się głośne pukanie do drzwi. Sofka otworzyła. Za drzwiami stał francuski żandarm. Był miły, ale stanowczy. Powiedział, że musi pójść z nim i zabrać ze sobą rzeczy na dwadzieścia cztery godziny.

Rozdział II

Księżniczka

Nie lękaj się przyszłości, Nie płacz za przeszłością.

Percy Bysshe Shelley

Przyjechałam do Sankt Petersburga Czerwoną Strzałą. Gdy o północy poprzedniego dnia wsiadałam do pociągu na ruchliwym moskiewskim Dworcu Leningradzkim, prezentował się obiecująco - pomalowany na elegancki odcień bordo, z wypisaną na bokach nazwą. Podobało mi się, że ma kolor czerwony - kolor krwi, wolności, miłości i magii, także kolor flagi bolszewickiej, w języku rosyjskim związany ze słowem „piękno". To odpowiedni kolor dla Sofki i dla mojej podróży. Przed każdym wagonem stała elegancka konduktorka w mundurze, czapce i białych rękawiczkach. Wyglądały, jakby zaraz miały zasalutować. Albo dokonać egzekucji. Trudno było wśród żegnających się w ostatniej chwili podróżnych nie pomyśleć o tylu innych rosyjskich podróżach koleją - o legendarnym ekspresie transsyberyjskim, niezliczonych wyjazdach na zesłanie, na wojnę, do łagru, o radosnych powrotach, o uralskiej podróży bez powrotu rodziny Romanowów, o przyjeździe Lenina z Finlandii. I oczywiście o słynnej podróży Anny Kareniny.

Miałam też własne wspomnienia. Jako dwudziestoparolatka przez ponad rok mieszkałam w Moskwie, gdzie pracował mój ukochany, Grek, Vassilis. Sofka uważała moją przygodę za bardzo zabawną i domagała się sprawozdań na piśmie. Zanim wyjechaliśmy z Vassilisem z Moskwy do Londynu, komunizm upadł, a ja byłam w szóstym miesiącu ciąży. Przedtem jednak odbyliśmy kilka krótkich podróży do Leningradu (zanim po raz trzeci w ciągu stulecia zmienił nazwę, wracając do oryginalnej). Widzieliśmy letnie „białe noce", podczas których chodziliśmy wśród tłumów o drugiej nad ranem jak duchy w mlecznej poświacie i zimowe białe dni, gdy spacerowaliśmy wzdłuż zamarzniętych kanałów i zaśnieżonych parków. Czy to możliwe, że pamiętam z tamtych czasów samowary w pociągach? A może to z jakiejś powieści? Na pewno poda-

25

wano herbatę w wysokich szklankach z metalowym uchwytem przedstawiającym wizerunki radzieckich lokomotyw.

Były jeszcze podróże Sofki. Kiedy była dzieckiem, babcia zabierała ją pociągiem do położonych w odległych częściach kraju majątków i do wód w Niemczech czy Szwajcarii. Podczas licznych podróży do Francji na pewno jeździły luksusowym pociągiem łączącym Sankt Petersburg i Niceę, zwanym „pociągiem wielkich książąt". Zajmowały cały wagon, w którym mieściła się dobrze wyposażona sypialnia, garderoba, salon i jadalnia prowadząca do przedziału zajmowanego przez Sofkę i jej opiekunkę, kolejnych przedziałów dla pokojówek i dla służących płci męskiej.

Jedna z budzących respekt, umundurowanych konduktorek wskazała mi mój przedział. Na widok trojga towarzyszy podróży prysły fantazje i wróciłam do rzeczywistości początków XXI wieku. Na dolnej koi piętrowego łóżka - z moim numerem - siedziała rozłożysta kobieta o maleńkich oczkach i ogniście pomarańczowych włosach. Naprzeciw niej zajęła miejsce młoda, krągła Japonka, mówiąca tylko w swoim ojczystym języku i ukradkiem ocierająca łzy oraz pociągający piwo z butelki mężczyzna około czterdziestki o przebiegłym wyrazie twarzy i złotych zębach. Dwoje Rosjan, najwyraźniej gotowych wykorzystać czas na imprezę, przedstawiło się z uśmiechem - Aleksiej jechał odwiedzić syna studiującego w Petersburgu, a Natasza wracała po urlopie do pracy w firmie komputerowej. Powietrze było gorące i cuchnęło alkoholem, starym potem, lokomotywą i zjełczałym masłem. Na nowo przypomniałam sobie, jak obco się czułam, mieszkając w Rosji. Wychowana z rosyjskim nazwiskiem, w rosyjskiej religii, na rosyjskiej literaturze (choć w tłumaczeniu), przy całym uporze mojego ojca, że jestem „w połowie Rosjanką", spodziewałam się, że będę się czuła w Rosji jak u siebie, chociaż nie znam języka. Prawdziwym szokiem było odkrycie, że wszystko, co do tej pory znałam, to na wpół zapamiętane, przefiltrowane przez dwa pokolenia wspomnienie przedrewolucyjnej Rosji. Mój ojciec organizował grzybobrania w rosyjskim stylu, próbował przekonać mnie i moich dwóch braci, że miska obrzydliwego kwaśnego mleka to przepyszna pustokwasza. Kiedyś spędził całe wieki, robiąc drewnianą stożkowatą formę, żebyśmy mogli zrobić prawdziwą słodką paschę do wielkanocnego kulicza. Ale to w żaden sposób nie przybliżyło mi Rosji radzieckiej, tak jak lektura Turgieniewa nie pomogła mi zrozumieć jej struktury politycznej.

26

Natasza od razu przejęła dowodzenie. Wyprosiła nawet wszystkich z przedziału, żebym mogła się przebrać do snu i namówiła Japonkę na zamianę łóżek (całe szczęście, bo nie wiem, jak wdrapałaby się na górną koję). W końcu wszyscy znaleźli się w swoich łóżkach, ale wcale nie było łatwo zasnąć. Ramię Aleksieja niebezpiecznie zwisało nade mną w ciemnościach, Natasza okropnie śmierdziała, a na dodatek chrapała straszliwie przez całą noc.

Kiedy rano dotarliśmy na przedmieścia Sankt Petersburga, było szaro i mokro, choć lato miało się dopiero ku końcowi. Natasza obudziła mnie dość brutalnie, twierdząc, niezbyt zgodnie z rzeczywistością, że już dojeżdżamy. W pośpiechu spożyłam śniadanie w postaci salami o smaku czosnkowym, bułki i Kit-Kata z nieapetycznego pudełka. Japonka wciąż ocierała łzy. Było mi niedobrze ze zmęczenia i chciało mi się płakać. Nagle cała podróż wydała mi się stratą czasu. Egzystencjalne pytanie Gogola „Rosjo, czego ode mnie chcesz? Jaka niewyjaśniona więź nas łączy?" zmieniło się w „Rosjo, czego ja chcę od ciebie?". Wiedziałam, że nie pozostał nikt, kto miałby związek z Sofką. Jej współcześni dobiegaliby teraz setki, ale i tak niemal wszyscy po rewolucji uciekli. Nielicznych, którzy pozostali, uwięziono lub stracono albo zmienili nazwiska i trafili gdzie indziej jako ktoś inny. Ponury nastrój przeminął jednak, kiedy konduktorka przyniosła mi zamówioną (i opłaconą w kopiejkach) herbatę z cytryną. Nadal podawano ją w wysokich szklankach, a wrzątek pochodził z elektrycznego samowara na korytarzu.

Na stacji oskubał mnie młody taksówkarz, który nalegał na zapłatę w obcej walucie. Pojechaliśmy przez zaspane miasto, słuchając warczącego rosyjskiego rapu. Kiedy ostatni raz widziałam ten kraj, dopiero co upadł Związek Radziecki. Rosjanie myśleli o tym, że czas zapomnieć o kolejkach za chlebem, opóźnionej wypłacie pensji, pustych półkach, szarych ubraniach i wyschniętym trupie Lenina, wciąż jeszcze straszącym na placu Czerwonym. Przygotowywali się na zbiór obiecywanych owoców demokracji i kapitalizmu. Teraz wydawało się, że kolejny sen przeminął, a Rosję czekają kolejne transformacje i cierpienia. Słyszałam, co prawda, że w Moskwie pojawiło się mnóstwo najdroższych w Europie hoteli, restauracji, butików i luksusowych aut. Stołeczna elita buduje coraz bardziej ostentacyjne wille, a autorzy bestsellerów prześcigają się w opisach zbytków, w których żyją nowobogaccy - od chirurgii plastycznej poprzez zagraniczne wakacje po domowych masażystów i markowe ubrania. Ale duża liczba Rosjan żyje w nędzy, mówi się też, że epidemia

27



AIDS przyczynia się do spadku średniej długości życia. Sankt Petersburg tymczasem pozostał w tyle za rozwijającą się stolicą. Znajomy powiedział mi, że niektórzy filmowcy doszli ostatnio do wniosku, że jest to jedyne europejskie miasto, które bez dodatkowych zmian może wystąpić w roli powojennego Berlina.

Zarezerwowałam sobie kwaterę na ulicy Bolszaja Morskaja. Taksówka stanęła przed budynkiem o ładnej, żółtobrunatnej fasadzie, maskującej ponury i brudny dziedziniec pełen błotnistych wybojów i chwastów. Wyliniały pudel obwąchiwał coś pesymistycznie, a w domu ktoś uciszał płaczące niemowlę. Z okna na pierwszym piętrze, niczym z ramy XIX-wiecznego portretu, spoglądał na mnie mężczyzna z długą, tołsto-jowską brodą.

Pchnęłam metalowe drzwi, wchodząc na zawilgoconą klatkę schodową o wybiałkowanych ścianach. Poczułam się jak intruz, który wtargnął do powieści Dostojewskiego.

Moja gospodyni, Irina Siergiejewna, była niewysoką kobietą około sześćdziesiątki, o krótko ostrzyżonych blond włosach, zadbanych paznokciach i ciepłym sposobie bycia. Duże, ciemne mieszkanie, do którego mnie wpuściła, miało wysokie sufity i ściany zdobione starymi, wzorzystymi tapetami. Wąski korytarz prowadził do pokoju po frontowej stronie budynku, z widokiem na kanał Moj ki i pomalowany na ekstrawagancki, kanarkowy odcień żółci Pałac Jusupowa. To był Petersburg marzeń, „brat wody i morza" - jak ujął to Osip Mandelsztam, Petersburg luksusowych rezydencji na brzegach kanałów i ociekających przepychem cerkwi. Zamieniona w kamień wizja Piotra Wielkiego, most prowadzący w przeszłość do XVIII-wiecznych fajerwerków Oświecenia. Z tej perspektywy mogłam sobie śmiało wyobrazić, że komunizm był tylko jednym z etapów w historii tego „cudu Północy" (zwanego potocznie Pite-rem), niezwykłym XX-wiecznym eksperymentem, który teraz przeszedł na zawsze do historii. Kiedy jednak moja gospodyni zaczęła swoją opowieść, zdałam sobie sprawę, że ten moment jeszcze nie nadszedł.

- Wynajmowanie pokoi to jedyny sposób, żeby przeżyć - wyjaśniła Irina Siergiejewna, która pracowała kiedyś jako naukowiec, a teraz za skromną opłatą wynajmowała cudzoziemcom pokoje ze śniadaniem. Szybko weszła w rolę mojej petersburskiej matki i kiedy tak pomagała mi się rozgościć w moim pokoju, zrozumiałam, że mam szczęście, że na nią trafiłam. Później opiekowała się mną podczas choroby, biegała po sklepach za najlepszym kefirem i pomagała mi w poszukiwaniu korzeni

28

Sofki. Była jedną z tych archetypicznych silnych Rosjanek, których cierpienie tylko zwiększa ich odwagę i zdolność przetrwania. - Jest bardzo ciężko - kontynuowała. - W czasach radzieckich przynajmniej o coś dbali, malowali schody raz na trzy lata. Były darmowe lekarstwa, a gdy coś się zepsuło, przychodzili to naprawić. - Mówiła do mnie po rosyjsku tak długo, jak pozwalała na to moja słaba znajomość języka, a kiedy tej nie wystarczało, przechodziła na ostrożny, powolny angielski, by po jakimś czasie znów przerzucić się na rosyjski. Taka metoda komunikacji sprawdzała się nad podziw dobrze.

- Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nienawidzę komunistów - mówiła Irina Siergiejewna. - Kiedy Gorbaczow przyjechał tu pierwszy raz, wyszliśmy na ulice witać go kwiatami. Ale teraz go nienawidzimy. Obcokrajowiec tego nie zrozumie. Teraz w Rosji nie ma pracy, mamy przestępczość, wojnę w Czeczenii, skinheadów na ulicach, a emerytura wynosi sto rubli. Widuję staruszki liczące kopiejki, by sprawdzić, ile jajek mogą sobie kupić. To nie do wytrzymania...

W kuchni Irina Siergiejewna posadziła mnie przy okrągłym stole, na którym stała już piękna zastawa, dżem w kryształowej miseczce i wazon z kolorowymi ogrodowymi kwiatami. Usmażyła naleśniki i zaparzyła kawę. Pod nogami plątał się jej pies pekińczyk, zamiatając podłogę pysznym ogonem. - Jana, Januszka, kochanie... - zagruchała, podnosząc z podłogi łagodne stworzenie i czule je całując. Po drugiej stronie dziedzińca widać było „tołstoj owskie" okno.

- Wszyscy ludzie mieszkający po drugiej stronie dziedzińca pracowali w Teatrze Maryj skim. Nadal mieszkają w lokalach komunalnych - wyjaśniła Irina Siergiejewna. - Najgorsze jest to, że nie mają nawet łazienki, tylko toaletę. Muszą raz w tygodniu chodzić do bani, publicznej łaźni. A we frontowej części budynku jest restauracja... bywający tam Rosjanie potrafią na jeden posiłek wydać sto euro.

Po śniadaniu zmęczona brakiem snu, ale z odrobiną nadziei w sercu wyszłam do miasta. Może i nie ma już ludzi, którzy pamiętaliby Sofkę, ale tutaj, w jej mieście, mogę chodzić po jej śladach, widzieć miejsca, które ona widziała i nawiązać z nią jakiś kontakt poprzez dzielące nas dziesięciolecia. Poszłam prosto na Nabrzeże Angielskie, gdzie przyszła na świat. Pogoda się zmieniła i nastał jasny, słoneczny dzień. Gdy dotarłam na brzeg Newy, znad szerokiej, błękitnej rzeki wiała słona bryza. W czasach młodości Sofki nabrzeża były modnym miejscem spacerów, pełnym eleganckich oficerów w kolorowych mundurach, młodych kobiet

29

w towarzystwie przyzwoitek, całych rodzin, które wychodziły zaczerpnąć świeżego powietrza. Zimą wynajmowało się trojkę. Ciągnięty przez trzy konie powóz po ośnieżonych drogach i przez zamarzniętą rzekę sunął na wyspy.

Wciąż jest to romantyczne miejsce. Przemianowane na Nabrzeże Czerwonej Floty w czasach, gdy Petersburg był miastem Lenina, wróciło dziś do dawnej nazwy. Młode pary przychodzą tu na spacery, dziewczęta trzymają bukiety od swoich wielbicieli. Jednym z ulubionych powiedzonek Sofki było: „Jeśli masz pieniądze na dwa bochenki chleba, kup jeden i jakieś kwiaty". Niewątpliwie mieszkańcy Petersburga praktykują tę mądrość. Dosłownie co druga osoba niesie kwiaty. Minęło mnie kilku marynarzy z szerokimi, białymi wstęgami na białych czapkach. Szli w stronę okrętu Aurora, który w 1917 roku wystrzelił pierwszy pocisk w kierunku Pałacu Zimowego. Cała scena nie mogła się zbytnio różnić od tych, które widywała Sofka podczas swoich pierwszych spacerów z wiejską nianią. Tradycyjnie do opieki nad niemowlętami najmowano wiejskie kobiety. Można je zobaczyć na starych zdjęciach, czasem ubrane w ładne chłopskie stroje z charakterystycznym ludowym nakryciem głowy, trzymające pulchne utytułowane niemowlęta. Sofka zapamiętała szeroką płaską twarz swojej niani, „niepodobnej do opiekunek w literaturze rosyjskiej", bo „wcale nie opowiadała bajek ani nie śpiewała piosenek". Spacerowały jednak obok Miedzianego Jeźdźca, posągu Piotra Wielkiego autorstwa Falconeta, zgodnie z legendą związanego z losem miasta. Patrzyłam na pływające po rzece statki, od eleganckich jachtów po ciężkie barki, i myślałam o Sofce. Z drugiego brzegu Newy, z Wyspy Wasiliewskiej, gdzie Piotr założył swoje święte miasto, spoglądały na mnie takie same piękne fasady budynków.

Przy końcu Nabrzeża Angielskiego znalazłam dom numer 70, gdzie po ślubie w 1907 roku zamieszkali rodzice Sofki - piękny, trzypiętrowy budynek w karmelowym odcieniu, z fantazyjną białą sztukaterią. Mieszkanie na najwyższym piętrze, które nowożeńcy dostali od rodziców pana młodego, miało być tymczasowym lokum, dopóki młodzi nie znajdą czegoś większego na stałe. Rodzice obojga byli zadowoleni, że dzieci zamieszkały niedaleko od swoich rodzinnych domów przy ulicy Galer-naja.

Hrabianka Sophy Bobrinska ledwo zdążyła dorosnąć, gdy w wieku osiemnastu lat stanęła na ślubnym kobiercu z księciem Piotrem Dołgoru-kim (znanym jako Pietia). Podobno pięćdziesiąt razy prosił ją o rękę na

30



balach, piknikach, kuligach i przyjęciach domowych, na których spotykały się ich rodziny, zanim się wreszcie zgodziła. Zdaniem Sophy, nawet młodzieńczy entuzjazm i wspólne zainteresowania - poezja, muzyka, jeździectwo, łyżwiarstwo i tenis - nie były w stanie zatrzeć zasadniczych różnic pomiędzy nimi. Różnice poglądów i aspiracji wynikały z tego, z jakich rodzin się wywodzili, ale też z ich charakterów. Niemal na pewno jawne sprzeczności w naturze Sofki miały swe źródło w tym, jak różnymi osobami byli jej rodzice. Po ojcu odziedziczyła wesołość i zamiłowanie do zabawy, romantyczne marzenia oraz upodobanie do alkoholu i przyjęć. Pietia był przystojny, uczuciowy i wesoły. Miał naturalny urok i zawsze był otwarty na nowe przygody. Na zdjęciu zrobionym w salonie rodziców Pietia spogląda z ukosa na aparat leniwym, na poły nadą-sanym, na poły zmysłowym wzrokiem. Siedzi w fotelu w niewygodnej pozycji, a jego mowa ciała przywodzi na myśl chłopca, który nie może się doczekać, by wyjść pobawić się na podwórku. Ma dwadzieścia jeden lat, właśnie ukończył akademię wojskową. Zapiętą wojskową marynarkę uzupełnia sterczący wąsik. Ma teraz prawo nosić olśniewającą białą tunikę, złote napierśniki i hełm z orłem - paradny mundur Gwardii Konnej. Zainteresowania i pragnienia Pietii były kontynuacją aspiracji wielu wcześniejszych petersburskich pokoleń. Urodzony w 1883 roku (w roku koronacji Aleksandra III), jako najmłodszy z sześciorga dzieci, Pietia zawsze był oczkiem w głowie starszych sióstr. Rodzice próbowali wychować potomstwo w surowym angielskim stylu, ale obaj synowie wyrośli na miłośników prawdziwie rosyjskich przyjemności i intryg. Najstarszy Siergiej (również służył w Gwardii Konnej), był wieloletnim faworytem zamężnej siostry cara, wielkiej księżny Kseni, a Pietia najbardziej na świecie lubił przyjęcia, przejażdżki trojką i słuchanie cygańskich pieśni.

Wyprawy do Cyganów były ekscytująco romantyczne, pełne potencjalnych niebezpieczeństw i egzotycznych miłostek. Warwara, siostra Pietii, tak pisała o tych nocnych eskapadach: „Było to spełnienie ekscentrycznego pragnienia, by poczuć, jak serce porusza się, mięknie, budzi się do życia. Cyganie i szampan, coś zbyt pięknego, by to opisać słowami! Człowiek odrodzony, zapominający się, zasłuchany do świtu i ciągle pragnący więcej!".

Rodzeństwo Dołgorukich nie było w swej pasji osamotnione. Mau-rice Paleologue, ostatni ambasador Francji przy dworze rosyjskim, pisał: „Thomas de Quincy, autor Wyznań angielskiego opiumisty, mówił,

31

że narkotyk często wywoływał u niego złudzenie muzyki. Rosjanie, na odwrót, uciekają się do muzyki, by uzyskać efekt działania opium".

Sophy, choć równie zuchwała jak mąż, była zupełnie inna. Bardzo poważnie traktowała swój cel, by być w życiu pożyteczną i zmieniać świat na lepsze. Chciała wykorzystać swój umysł do granic możliwości. Prawdopodobnie matce Sofka zawdzięczała swój ciągły niepokój, bezgraniczną ciekawość, miłość do książek i bezwzględność zmieszaną z wrażliwością.

Sophy i jej rodzeństwo zostali wychowani przez niekonwencjonalnych rodziców, którzy często porzucali Petersburg na rzecz prostszego życia w wiejskiej posiadłości. Mimo swych postępowych poglądów rodzice odrzucili jako zbyt śmiałą prośbę Sophy, by zamiast wychodzić za mąż mogła pójść na uniwersytet. Sophy snuła tymczasem własne plany. Małżeństwo musiało po prostu zostać w nich uwzględnione. Na zdjęciach patrzy przed siebie z bezkompromisowym, niemal hipnotycznym wyrazem ciemnych oczu i determinacją wypisaną na ładnej twarzy.

Jak twierdziła Sofka, styczniowe wesele jej rodziców w 1907 roku było jednym z najwspanialszych w sezonie. Z całą pewnością ceremonię zaślubin łączących dwa tak znamienite rody i odbywających się w prywatnej cerkwi w Pałacu Zimowym zaszczycili swoją obecnością Romanowowie. Pojawili się także później na przyjęciu w domu panny młodej, Pałacu Bobrinskich. Pietia wybrał dla panny młodej doskonały prezent ślubny. Gdy po zakończonym przyjęciu Sophy wyszła na ogromny, skuty lodem dziedziniec, czekał tam na nią nowiutki samochód z szoferem. Nie zachowały się żadne zdjęcia, ale sądząc po pojazdach innych arystokratów, było to prawdopodobnie otwarte po bokach przestronne auto, z fotelami obitymi skórą długim, cylindrycznym silnikiem z przodu, wąskimi, białymi oponami, kołami ze szprychami i czarnym składanym dachem, przypominającym dach powozu, który miał teraz trafić na zesłanie na tyły stajni.

Pan młody znał prawdę, której nie domyśliłaby się większość gości - ta szczupła, poważna dziewczyna w narzuconym na suknię ślubną futrze potrafiła prowadzić samochód. Opanowała tę umiejętność w tajemnicy rok wcześniej, jako siedemnastolatka, wymykając się ukradkiem do wiejskiej posiadłości i pożyczając auto kuzyna. Umiała zachować pozory przy gościach weselnych, ale następnego dnia siedziała już za kierownicą własnego samochodu.

32

Sophy zaszła w ciążę zaraz po ślubie, prawdopodobnie podczas podróży poślubnej do Paryża i Monte Carlo. Jej jedyne dziecko, córka, przyszła na świat dziewięć miesięcy później, 23 października. Nadano jej imię tej samej świętej patronki, co matce, ale w modnej zdrobniałej formie. W imieniu Sofka kryła się beztroska, żartobliwość i ledwo wyczuwalna nutka lekceważenia.

To były niezwykłe czasy. Rosja była bogatsza niż kiedykolwiek wcześniej, handel kwitł, a rewolucyjni terroryści przycichli. Powoli odchodziła w zapomnienie upokarzająca porażka w wojnie z Japonią i rzeź krwawej niedzieli roku 1905, gdy wojsko i policja ostrzelały pokojową demonstrację robotniczą. Liberałowie wciąż mieli nadzieję, że kraj zreformuje się sam, rewolucjoniści stracili zapał, a przebywający na wygnaniu Lenin skarżył się, że nie doczeka dnia rewolucji. Sankt Petersburg był u szczytu kulturalnego rozkwitu zwanego srebrnym wiekiem. Rosyjscy malarze, poeci, pisarze, muzycy i tancerze wyznaczali europejskie trendy, trudno było nadążyć za nowymi ruchami - symboliści, moderniści, akmeiści i futuryści rywalizowali o uwagę opinii publicznej z dyletantami, buntownikami, rewolucjonistami, pamflecistami, pornografami, cyganerią... Kręgi dworskie mogły tego zbytnio nie dostrzegać, ale Sankt Petersburg wrzał. Był to ostatni szalony rozkwit, zanim wojna i rewolucja zmiotły wszystko.

Sofka urodziła się w konserwatywnym środowisku petersburskiej arystokracji, ale wokół świat się zmieniał - nad miastem latały pierwsze samoloty, oglądano pierwsze filmy (ogromnie popularne), pierwsi śmiałkowie zakładali w domach telefony. Kiedy Sofka była niemowlęciem, Diagilew zabrał swoje Balety Rosyjskie na występy do Paryża, a jej rodzice słuchali być może pierwszych koncertów muzyki Strawińskiego i Prokofiewa, podziwiali grę aktorską Sarah Bernhardt i słuchali śpiewu legendarnego basa Fiodora Szalapina. Jest wysoce prawdopodobne, że skusił ich także skandalicznie erotyczny taniec Wacława Niżyńskiego w Teatrze Maryj skim.

Próbując szczęścia, zadzwoniłam do drzwi domu numer 70 i wchodząc na korytarz, wyjaśniłam cel swojego przybycia siedzącej za biurkiem kobiecie. Przerwała wyjadanie miękkiego białego sera z foliowego woreczka i zadzwoniła po kierownika. Uprzejmy pan z trockistowską bródką z widoczną przyjemnością wysłuchał opowieści o mojej babci. Informacja, że była z rodziny Dołgorukich, zrobiła na nim tak duże wrażenie, że wbrew sobie poczułam się bardzo dumna. Wiedziałam, że ro-

33

dżina Dołgorukich była jednym ze starych rosyjskich rodów - miałam różne dokumenty przedstawiające genealogię rodu aż do księcia Rury-ka Kijowskiego, który żył w IX wieku. W 1154 roku Dołgoruki założył Moskwę. „Długie ręce" (nazwisko pochodziło stąd, że protoplasta słynął z pamiętliwości i mściwości wobec wrogów) łączyły bliskie relacje polityczne i uczuciowe z rodziną Romanowów. Mimo to nie zdawałam sobie sprawy, jak wielkie wrażenie może wywrzeć to nazwisko na współczesnych Rosjanach, zauroczonych carską przeszłością i spoglądających na te trudne, choć malownicze czasy przez różowe okulary. Gdy już raz poznałam wartość rodowego nazwiska mojej babki, postanowiłam bezwstydnie posługiwać się nim na każdym kroku, w nadziei, że zachęci ludzi do rozmowy ze mną. Rzeczywiście, zdziałało cuda. Pamiętałam

0 przestrogach dziadka Kiryła dotyczących żałosnych rosyjskich emigrantów ględzących w nieskończoność o niegdysiejszej wielkości

1 bogactwie swoich rodów. - Robią to prawie zawsze ci, którym w ich własnym życiu się nie powiodło. Mój ojciec ostrzegał nas, by nigdy nie mówić o minionej chwale - mówił dziadek. Ale nie potrafiłam sprostać tak wysokim wymaganiom.

„Trocki" wyjaśnił, że w budynku mieścił się kiedyś instytut naukowy, ale obecnie dom był w trakcie przebudowy na centrum handlowe połączone z salą konferencyjną i hotelem. Miał się tu także znaleźć teatr i kawiarnia. - Cały budynek ma zostać odnowiony w przedrewolucyjnym stylu i umeblowany antykami - poinformował. - Projektanci muszą się ściśle stosować do wskazówek konserwatora. Po remoncie dostanie pani u nas apartament prezydencki - zażartował. Zapytałam, kto jest fundatorem projektu - Rosjanie czy obcokrajowcy?

- Rosjanie, Rosjanie... - zaśmiał się gorzko „Trocki". - Rosjanie ukradli już dość pieniędzy. Wszyscy są teraz bandytami. Za czasów radzieckich może i było surowiej, ale człowiek był pewny jutra. - „Trocki" potrafił w dziwaczny sposób idealizować jednocześnie dwa oblicza dwudziestowiecznej Rosji, postrzegane zwykle jako przeciwstawne. Potrafiłam sobie wyobrazić, że wobec chaotycznych przemian dnia dzisiejszego zarówno surowa opiekuńczość państwa radzieckiego, jak i dostojeństwo i elegancja czasów carskich miały swój urok.

Wspięliśmy się po szerokich, kamiennych schodach na najwyższe piętro, do mieszkania Sofki. Natychmiast rozpoznałam w pięknym, bla-dobłękitnym pokoju dawny salon o trzech wysokich oknach z widokiem na nabrzeże. Był tam również marmurowy kominek, teraz zepsuty, przed

34

którym Sofka raczkowała na niedźwiedziej skórze, zachowując się jak najciszej, by jej nie odesłano. Wspominała, że przysłuchiwała się „szczupłej, śniadej kobiecie, siadającej z matką przed kominkiem i recytującej magiczne wiersze, które wprawiały mnie w trans i których kompletnie nie rozumiałam". Wiele lat później dowiedziała się, że tą kobietą była Anna Achmatowa.

Po powrocie z podróży poślubnej Sophy zastała nowe mieszkanie urządzone w eleganckim, delikatnym stylu, uwielbianym przez teściową. Natychmiast zmieniła wszystko. Wolała bardziej niekonwencjonalny, niemal męski styl. W salonie postawiła gigantyczną otomanę, pokrytą perskimi dywanami i poduszkami, fotele z zielonej skóry, przy oknie duże praktyczne biurko. Jedną ze ścian zajęła oszklona biblioteczka, stopniowo zapełniana przez stale powiększające się zbiory. Wszystkie tomy były oprawione w czerwoną lub zieloną skórę z wytłoczoną na grzbietach literą D i koroną Sophy buntowała się także poprzez swój wygląd. Zawsze nosiła długą ciemną spódnicę oraz białą jedwabną bluzkę i uparcie łamała towarzyskie konwencje, ubierając się na przyjęcia ciągle w tę samą gładką sukienkę i szokując swoistą „nagością" - brakiem biżuterii.

Młoda matka podejmowała kolejne radykalne kroki. Nie zatrudniła mamki, co nakazywała tradycja, upierając się, że sama wykarmi niemowlę. Wywoływała też wiele plotek, odmawiając chodzenia do cerkwi i samodzielnie prowadząc samochód. Jeszcze większe wrażenie wywołała jej decyzja o rozpoczęciu studiów medycznych. Najwyraźniej zadowolona z prowokacji Sophy umieściła w salonie naturalnej wielkości ludzki szkielet, a na stoliczku zamiast pudełka Faberge czy porcelanowych figurek znalazł się ceramiczny model ludzkiego ciała, przedstawiający układ mięśniowy i organy wewnętrzne.

Matka Sofki urodziła się jako pełnoprawny członek swojej klasy, ale jej horyzonty sięgały daleko poza nią. Większość jej przyjaciół i krewnych pełniła jakąś uprzywilejowaną funkcję w rodzinie carskiej, a swoją pozycję zaznaczała mundurem, połyskującymi broszami, wstęgami i medalami. Sophy sprawy dworskie były kompletnie obojętne.

Jej matka, teściowa, siostry, szwagierki i liczne przyjaciółki były damami dworu carycy, cesarzowej wdowy lub tej czy innej wielkiej księżnej. Mężczyźni z rodziny Sophy i jej męża byli bardzo utytułowani - jej ojciec był marszałkiem szlachty, przewodniczącym Związku Szlachty Prowincji Rosyjskich, kawalerem Orderu Świętego Aleksandra Newskiego. Jednym z zaszczytów, których dostąpił, było „trzymanie korony Astrachania w czasie koronacji imperatora Mikołaja II".

35

Wystawiwszy się poza nawias życia dworskiego, Sophy nie zamierzała tym bardziej zawracać sobie głowy przyjmowaniem towarzystwa w domu. Życie było zbyt krótkie, by przeznaczać jeden dzień w tygodniu na herbatki z gośćmi między czwartą a siódmą i na zbieranie wizytówek. Oprócz pogawędek i ploteczek chodziło też o wszystkie przygotowania, których musiała dokonać gospodyni - zamówienie kwiatów we Fleur de Nice, sprowadzanych z południa Francji w wyściełanych słomą koszach, miniaturowych herbatniczków i wymyślnych torcików, najnowszych strojów prosto z Paryża.

Pietia nie do końca pochwalał metamorfozę Sophy, ale był zajęty swoim pułkiem. A wieczory i tak obfitowały w atrakcje, nawet jeśli żona się uczyła. Wyobraziłam sobie Sophy w tym pokoju. Może razem z Sofką, którą niania przyniosła na chwilę do mamy, najprawdopodobniej jednak siedzącą samotnie przy biurku nad książkami do anatomii. Za inspirującym widokiem z trzech wysokich okien Sophy tęskniła później najbardziej - szeroka powierzchnia Newy, zmieniająca się nieustannie, to skuta białym lodem, to blada i zasnuta mgłą podczas odwilży, to pełna błękitnych fal w lecie, szarości, błękity i brązy pięknych fasad po drugiej stronie rzeki, powozy przejeżdżające pod oknami (oświetlone latarniami w nocy) i nowomodne „taksówki", toczące się po nabrzeżu. Nic nie mogło się z tym równać.

Przeszliśmy do tylnej części budynku. Znajdowała się tam jadalnia, kuchnia (kuchenne zapachy nie powinny docierać do salonu) i pokoje dla minimalnej - jak uważano - liczby służących. W skład tego niezbędnego minimum wchodzili: kamerdyner Maksym, który otwierał drzwi i witał gości, młody lokaj Siemion, ordynans Pietii Piotr, pokojówka Sasza, córka niegdysiejszych pańszczyźnianych chłopów należących do Dołgoru-kich, kucharz i pomocnik kucharza oraz dwie inne pokojówki. Wszyscy służący korzystali z kuchennego wejścia, czyli tylnych schodów wychodzących na dziedziniec przy stajniach, obok stosu drewna na zimę i kwatery stangreta, w której teraz mieszkał szofer. Spojrzałam w dół na zgromadzone już na dziedzińcu materiały budowlane. Nagle poczułam, że dla wszystkich oprócz mnie Sofka jest tak odległa, jakby urodziła się setki lat temu. Przeszła do historii. Ożywała tu dla mnie dzięki wspomnieniom, a jednocześnie coraz bardziej odchodziła w przeszłość. Jak pisała Anna Achmatowa: „I powoli odchodzą od nas cienie". Aleja chciałam zbliżyć się do niej jeszcze bardziej.

36

Sama Sofka dziwiła się, że jej dzieciństwo przypadło na takie czasy. „Świat, na który przyszłam w 1907 roku, wydaje się sześćdziesiąt lat później tak niewyobrażalny, jak życie na jakiejś odległej planecie. Perspektywa turystycznych wycieczek w kosmos wydaje się bardziej prawdopodobna niż powrót do konwencji i uprzedzeń, sztywnych zasad etykiety, luksusu i nędzy, kultury i ignorancji tamtej epoki".

Jednym z najwcześniejszych wspomnień Sofki był płacz niani kładącej ją do snu pewnego wieczoru. Następnego ranka niani nie było. Sasza jak zwykle przyniosła Sofce dzbanek gorącej wody i ubranie (jedną z następujących kombinacji - długie, brązowe pończochy i strój marynarski zimą lub ukrochmaloną, białą sukienkę z haftem angielskim - zmienianą przynajmniej dwa razy dziennie - latem). Na miejscu niani siedziała brzydka, zapięta po szyję Angielka o kamiennym wyrazie twarzy. Była to nowa guwernantka Sofki, panna King. Język angielski był w modzie, bo młoda caryca Aleksandra wolała go od francuskiego, którym władała prawie tak słabo jak rosyjskim. W konsekwencji w najbardziej europejskim mieście Rosji zaroiło się od angielskich guwernantek i korepetytorów.

Z czasem Sofka doszła do przekonania, że choć panna King nie była specjalnie sympatyczna, to jednak musiała mieć w sercu ( podobnie jak inne niezamężne kobiety z klasy średniej decydujące się na opuszczenie angielskich przedmieść i wyjazd do kolonii) sporo odwagi. Nie było to jednak oczywiste na pierwszy rzut oka. Panna King gloryfikowała wszystko, co angielskie i nalegała na zachowanie anglosaskich standardów. Odmawiała nawet zamknięcia lufcika w oknie w najbardziej mroźne zimowe noce, twierdząc, że świeże powietrze jest niezbędne. Angielka udzielała Sofce porannych lekcji, choć inni nauczyciele przychodzili uczyć ją przedmiotów rosyjskich, francuskiego i rysunku. Sofka miała też lekcje tańca z innymi dziećmi. Później panna King zabierała Sofkę na spotkania z innymi dziećmi i ich angielskimi guwernantkami lub na spacery - jakaż to była ulga, gdy wreszcie nadeszła wiosna i nie trzeba było wciągać na buty niezgrabnych walonek i nosić pod futrem grubej podpinki.

Z perspektywy czasu Sofka postrzegała swoją uprzywilejowaną egzystencję z dużą dozą cynizmu: „Ponieważ »Dziecko« było dziedziczką jednej z najbogatszych rodzin w kraju, a jego wujowie, ciotki, babcie i inni krewni mieli więcej pieniędzy, niż potrafili się doliczyć, na każdą wizytę przynoszono mu zabawki, nie wspominając już o takich okazjach jak Boże Narodzenie, Wielkanoc, urodziny czy imieniny. Były tam porce-

37

łanowe lalki wielkości dziecka, pokryte skórą kucyków konie zaprzężone do powozów, elektryczne pociągi, mechaniczne misie, kury i tygrysy, wszelkiego rodzaju piłki, obręcze, skakanki, układanki i gry planszowe". Sama Sofka na ogół i tak wolała czytać książki w zaimprowizowanym wigwamie.

Kiedy wyjechała do Zimietcziny, majątku Dołgorukich na Ukrainie, panna King pojechała razem z nią przestrzegając wychowankę przed kontaktem z wiejskimi dziećmi, które rzucały w nią piaskiem i kamieniami. „Są dzikie, ordynarne i nienawidzą nas" - wyjaśniła panna King. Młody lokaj Siemion, który siodłał kucyka Sofki i popychał jej huśtawkę, wyjaśnił to dużo lepiej: „Gdybym był głodny, nie miał butów ani ładnego domu, to czy nie nienawidziłbym tych, którzy całe życie zmuszają mnie do pracy i nie płacą mi wystarczająco?". Sofka uroczyście przysięgła nikomu nie powtarzać tego, co jej powiedział, choć nawet sama Sophy też już próbowała zaszczepić córce liberalne poglądy, nalegając, by Sofka zawsze zwracała się do wszystkich starszych od siebie per pan lub pani. Na wsi, gdzie pracodawcy wciąż mówili do pracowników po imieniu, a ci odpowiadali, używając formy pan czy pani, było to wciąż niezwykłe.

Możliwe, że Siemion i Sophy zasiali w umyśle Sofki pierwsze ziarenko jej późniejszych przekonań politycznych, ale nawet bez nich nie ona pierwsza wśród uprzywilejowanych Rosjan zauważyła głęboki konflikt rodzący się w Rosji. Poeci i powieściopisarze o niebezpiecznych sprzecznościach w łonie rosyjskiego społeczeństwa pisali przez większą część poprzedniego stulecia. Choć zniesiono pańszczyznę (zwaną czasem podatkowym niewolnictwem), ogromna większość ludności nadal była biedna, niepiśmienna i bezsilna. Lenin nie był bynajmniej pierwszym Rosjaninem, któremu przyszła do głowy myśl o rewolucji - wisiało to w powietrzu już od grudnia 1825 roku, gdy szlachetnie urodzeni i szlachetnie myślący dekabryści próbowali obalić rząd i cara, aby stworzyć lepsze, sprawiedliwsze społeczeństwo.

Separacja rodziców Sofki wywołała oczywiście skandal, ale z pewnością nie była zaskoczeniem. W ciągu pięciu lat małżeństwa Sophy stworzyła sobie własny świat. Teraz była nie tylko atrakcyjną mądrą niezależną i wciąż młodą (zaledwie dwudziestoczteroletnią) kobietą. Odnosiła też sukcesy jako chirurg, czym znowu zaszokowała Petersburg. Pewnego razu ordynator oddziału chirurgii w jej szpitalu polecił hrabinie Szuwałow, która musiała poddać się operacji, chirurga Sophy Aleksiejewnę Dołgo-

38

ruką. - Nie mogę się na to zgodzić - odparła przerażona ciotka Betsy. - Przecież to moja bratanica!

Sophy była wszechstronnie utalentowana - pisywała satyryczne wiersze, publikowane w modnym czasopiśmie pod pseudonimem Todaneto, a w 1912 roku była jedyną kobietą biorącą udział w wyścigu samochodowym po dziurawych drogach z Petersburga do Kijowa. Była częstą bywalczynią piwnicznego kabaretu Pies Przybłęda, gdzie w podkręcanej alkoholem atmosferze intryg i romansów kontestowano nowe sztuki, tańce, wykłady, wiersze i wystawy. Zapraszano ją też do Wieży - jednego z kluczowych miejsc, gdzie kwitło intelektualne życie miasta. Był to salon czołowego poety symbolizmu Wiaczesława Iwanowa i jego egzotycznej żony Lidii Zinowiew (krewna ze strony mojego ojca), również zajmującej się literaturą. „Wiaczesław Wspaniały" zachwycał i inspirował swoich gości, deliberując elokwentnie na najróżniejsze tematy, Lidia zaś przy świetle świec krążyła wokół w swoich długich, aksamitnych szatach. Bywalcami ich słynnego środowego salonu (od północy do świtu, dużo czerwonego wina, zakaz używania rozpraszających uwagę zegarów i zegarków) byli wszyscy wybitni filozofowie, intelektualiści i poeci tamtych czasów.

Pietia nadal nosił, jak jego przodkowie, wojskowy mundur Gwardii Konnej, grywał w ekskluzywnym Klubie Jachtowym (który nie miał nic wspólnego z żeglarstwem) i chadzał na mocno zakrapiane wódką wieczory kawalerskie w niedawno otwartym hotelu Astoria. Znacznie bardziej kompromitujący był jednak fakt, że jeden z jego romansów zmienił się w coś poważnego. Pietia zakochał się w niezwykłej urody cygańskiej śpiewaczce imieniem Anna. Prawdopodobnie opuszczał więc małżeńskie mieszkanie z mieszaniną ulgi i obawy. Wrócił do rodzinnego domu, gdzie czekali oburzeni rodzice.

* * *

Kilka kolejnych dni w Sankt Petersburgu spędziłam, szukając dokumentów i zdjęć oraz spotykając się z ludźmi. Czasami w metrze dostrzegałam znajomo wyglądające twarze. Czy należały do wnuków towarzyszy zabaw Sofki lub do potomków kogoś ze służących? Czy łączyły nas odległe więzy krwi? Im więcej się dowiadywałam, tym bardziej imponowało mi, ile wysiłków i energii wkłada się w przywrócenie dawnej chwały starej stolicy, zarówno jeśli chodzi o architekturę i pamiątki, jak

39

i w odniesieniu do historii poszczególnych rodzin. Byłam jedną z wielu osób parających się osobistą archeologią, próbujących poskładać w całość okruchy przeszłości.

Chwilami wydawało mi się, że dostrzegam przebłyski dawnej Rosji. Były to ulotne chwile, jak wtedy, gdy ktoś pytał mnie o imię ojca, a potem zwracał się do mnie Sofio Pietrowna. Niektórych form grzeczności komunizm nie zatarł. Natomiast imię Sofka brzmi dziś nieadekwatnie, wręcz lekceważąco. Spotykałam też osoby w ekspansywny, nieskrępowany sposób mówiące o ideach, filozofii i książkach jako sile sprawczej, zdolnej przemienić życie i społeczeństwo. - Kwestia krwi jest najbardziej skomplikowanym problemem na świecie - powiedziała młoda, poważna bibliotekarka w ciemnych czeluściach Biblioteki Narodowej. Cytowała Mistrza i Małgorzatą Bułhakowa w odpowiedzi na opowieść o mojej babci. - Komuniści nienawidzili tej myśli - dodała - ale kiedy odbierze się ludziom ich majątek i dawne życie, pozostaje właśnie krew.

Krew na pewno miała znaczenie dla dziesiątek organizacji szlacheckich powstałych po roku 1990, gdy pierestrojka zlikwidowała wiele starych radzieckich tematów tabu. Czułam jakieś instynktowne, nieuzasadnione uprzedzenie do tych instytucji, przeczesujących drzewa genealogiczne z obsesyjną drobiazgowością dziadków Sofki, którzy analizowali, ilu prapradziadków danej osoby miało szlachecką krew i czy daną kobietę można uznać za szlachetnie urodzoną (Elle n 'est pas neex - mawiano z powagą o intruzkach spoza towarzystwa). Kiedy więc wybrałam się z wizytą do (księcia) Andrieja Gagarina, prezesa najpoważniejszego szlacheckiego stowarzyszenia, spodziewałam się, że stanę oko w oko ze snobistycznym reliktem przeszłości. Andriej Pietrowicz Gagarin okazał się przystojnym, opalonym siedemdziesięcioletnim naukowcem, który błyskawicznie rozprawił się z moimi uprzedzeniami. Opowiedział mi, że musiał ukrywać swoje prawdziwe nazwisko i pochodzenie, że jego ojca stracono w 1937 roku właśnie za nazwisko. Andriej Pietrowicz poznał jego los dopiero w 1964 roku, gdy odważył się napisać do KGB. Władze wystosowały spóźnione przeprosiny za zabicie niewinnego człowieka i wrzucenie go do nieoznakowanego, masowego grobu. Prawda przyniosła ulgę, jakże jednak ponura była to ulga! Gagarin od czasu do czasu zająkiwał się w rozmowie, jak gdyby na te okropne szczegóły dosłow-

1 Ona nie jest [szlachetnie] urodzona (franc.).

40

nie brakowało mu słów. Słuchając go, zrozumiałam, że w innym kraju kluby arystokratów bywają konserwatywne i ekskluzywne, ale w Rosji członków takich stowarzyszeń musiała cechować buntownicza odwaga w odkrywaniu prawdy o przeszłości swojej rodziny.

Oczywiście nie tylko dawna szlachta cierpiała w Leningradzie. Śniadania z moją gospodynią często przeradzały się w długie rozmowy, które czasem doprowadzały nas obie do płaczu. Każdego dnia Irina Siergiejewna streszczała mi najnowsze okropieństwa obejrzane w telewizyjnych wiadomościach: bomba podłożona w moskiewskim metrze zabiła siedem osób; czeczeńscy terroryści zajęli szkołę w Osetii i uwięzili wewnątrz dzieci, rodziców i nauczycieli, bez dostępu do wody i jedzenia. Trzy dni później o Biesłanie wiedział już cały świat, a setki ludzi straciły życie. Wspomnienia mojej gospodyni były równie okropne. Jakby Rosja nie miała nigdy uwolnić się od prześladujących ją tragedii.

- Urodziłam się w 1939 roku jako przedstawicielka siódmego pokolenia petersburskiej rodziny - opowiadała Irina Siergiejewna. - Kiedy 8 września 1941 roku zaczęła się blokada, miałam zaledwie dwa lata, ale pamiętam bardzo dużo. Pierwsza zima była najgorsza. Panował czter-dziestopięciostopniowy mróz, a my byliśmy stale głodni. Siedzieliśmy w kuchni, żeby się rozgrzać i przez cały czas myśleliśmy o chlebie. Kiedy nie było drew, paliliśmy meble i książki. Piliśmy „herbatę", która w rzeczywistości była zwykłą przegotowaną wodą.

- Widzi pani? - Irina wskazała palcem maleńką kronikę ciemnego pieczywa ryżowego na moim talerzu. - Tyle jedzenia musiało nam wystarczyć na cały dzień. Dzieliliśmy to na trzy części, żeby mieć trzy „posiłki". Latem jedliśmy chwasty i trawę z podwórka, a ostatecznie przetrwaliśmy (choć dwie trzecie mieszkańców nie przeżyło) dzięki klejowi do mebli, który produkowano na bazie kości. Gotowaliśmy ten klej w wodzie. Pamiętam, jak czekałam na tę zupę, wołając: „Babciu, kiedy zupa będzie gotowa?". Po dziewięciuset straszliwych dniach nie mieliśmy już nic. Wszystko sprzedaliśmy, by zdobyć chleb i klej. Nawet stół kuchenny zużyliśmy na opał. Zostało nam w końcu tylko łóżko i ta ikona - opowiadała, wskazując na mały, wysadzany klejnotami obraz Matki Boskiej.

- Po blokadzie nawet ateiści stali się religijni. Oczywiście cierpienia nie skończyły się wraz z blokadą. Każdy, kto przeżył oblężenie, ma bardzo słabe zdrowie, podobnie jak nasze dzieci. Wielu moich znajomych

41

zmarło w wieku czterdziestu czy pięćdziesięciu lat, a nie ma wśród nas naprawdę zdrowej osoby.

Kiedy Sofka odwiedziła Leningrad w latach pięćdziesiątych, wspomnienia brutalnej niemieckiej blokady były wciąż świeże. Minęło dopiero dziesięć lat od powrotu ewakuowanej w czasie wojny Anny Achmato-wej do tego „straszliwego upiora, który udaje moje miasto".

„Do listopada 1941 zjedzono już wszystkie psy i koty" - spisywała zasłyszane opowieści Sofka.

W grudniu ludzie żuli kawałki skóry, by złagodzić bolesne ssanie w żołądku, a zamarznięte ciała zmarłych leżały lub siedziały na ulicach. Nie było prądu, gazet, żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym oprócz rozstawionych w całym mieście głośników, z których nadawano biuletyny informacyjne, muzykę i poezję. Kiedy radiowcy byli zbyt słabi, by nieustannie kontynuować nadawanie, ustawili przy mikrofonie metronom. Jego regularny rytm mówił mieszkańcom, że ich miasto wciąż żyje".

* * *

Kolejnym etapem mojej wycieczki w przeszłość Sofki była ulica Galernaja - wąska droga, przy której naprzeciwko siebie stały domy jej dziadków. Po południowej stronie ulicy, ograniczony od tyłu kanałem Mojki, stał dom Sophy, tak zwany Dom Bobrinskich (lub jak go się teraz nazywa - Pałac; wiele dawnych Domów awansowało). Oryginalna brama z kutego żelaza zniknęła, zastąpiła ją drewniana prowizorka. Zajrzałam przez szpary do wnętrza pięknego, choć zrujnowanego budynku o klasycznych proporcjach, z czterema wysokimi, białymi kolumnami rzeźbionymi w zmysłowe kobiece kształty. Dziedziniec był zaniedbany, pełen gruzu i złomu. Osiemnastowieczna kostka z czerwonego granitu, którą go wyłożono, porosła trawą. Dom robił wrażenie opuszczonego - wybite okna, sypiąca się sztukateria, oba skrzydła otaczające podwórze wymagające natychmiastowego gruntownego remontu.

Ostrożnie pchnęłam drewnianą bramę i weszłam na opuszczony dziedziniec. Frontowe drzwi były otwarte na oścież. Wchodząc przez nie, stanęłam oko w oko z siwowłosą kobietą o dzikim spojrzeniu, ekscentrycznie odzianą w tweedowy żakiet narzucony na czarną podomkę. Wy-

42

glądała jak czarownica. Jak się okazało, była to Łarisa Iwanowna, dozor-czyni budynku od początku lat sześćdziesiątych, gdy w domu miał swoją siedzibę uniwersytecki Wydział Geografii. Choć budynek robił wrażenie opuszczonego, to obecnie mieścił się w nim Wydział Literatury. Studenci mieli wkrótce powrócić z wakacji. Nie wyglądało na to. Z zazdrością wspomniałam, że gdy Sofka wróciła tu po raz pierwszy w latach pięćdziesiątych, pisała, że „niewiele się zmieniło" od czasów, gdy odwiedzała tu dziadków.

Stałyśmy przez moment w ciemnym korytarzu, patrząc na zawilgocone ściany, odpadający tynk i pozostałości eleganckiej mozaiki podłogowej. Na ścianie zakręcającej podwójnej klatki schodowej wisiało duże lustro w ozdobnej mahoniowej ramie.

- Nic już prawie nie zostało - narzekała Łarisa Iwanowna - ale lustro jeszcze jest. Pani babcia musiała się w nim przeglądać. - Spojrzałam na swoje odbicie, wyobrażając sobie przebiegającą obok małą Sofkę. Poczułam się jak bohaterka wiersza Achmatowej:

„Ja sama, od samego początku,

Wydawałam się sobie czyimś snem, majaczeniem,

Odbiciem w czyimś lustrze".

Wyszłyśmy do ogrodu na tyłach domu, gdzie przerośnięte klony i lipy rzucały cień na niekoszone trawniki. Sofka była częstym gościem w tym dziecięcym raju - opisywała tajemne kryjówki, psi cmentarz i zimowe szaleństwa na sankach. - Kiedyś dzieci przychodziły się tu pobawić - powiedziała Łarisa Iwanowna, mając na myśli bardziej współczesne czasy. - Były tu ścieżki i róże... ale ogród został potem zamknięty, a teraz jest zbyt niebezpiecznie - przestępcy, bandyci, mafia, strzelaniny...

Dziadkowie Bobrinscy byli nieprzeciętnymi osobami. Przystojny, długonosy brodacz, Aleksiej Bobrinski, miał wiele dworskich tytułów, był też członkiem Dumy - pierwszego rosyjskiego parlamentu powołanego w nadziei zrównoważenia autokratycznych uprawnień cara. „Dziadek był najmądrzejszą osobą pod słońcem - pisała Sofka do mojego ojca w latach pięćdziesiątych, starając się przekazać mu trochę wiedzy o rodzinie. - Miał talent do wierszowania i rysowania nonsensownych szkiców, trochę jak Lear2. Był też świetnym archeologiem, pisał książki naukowe

2Edward Lear (1812-1888), angielski rysownik i pisarz literatury nonsensu.

43

i miał cudowną kolekcję wczesnej rosyjskiej porcelany, która znajduje się obecnie w Muzeum Leningradzkim. W wieku sześćdziesięciu ośmiu lat ożenił się z gosposią, a mając lat siedemdziesiąt dwa, spłodził syna, który jest ode mnie dwanaście lat młodszy".

Ród Aleksieja Bobrinskiego pochodził w linii prostej od nieślubnego syna Katarzyny Wielkiej i jej kochanka Grigorija Orłowa. Wieść niesie, że Katarzynie udało się ukryć ciążę przed znienawidzonym, ograniczonym umysłowo mężem Piotrem III. Caryca postarała się, by nie było go w pałacu, gdy w kwietniu 1762 roku urodziła dziecko. Sztuczka była prosta - znając dziecinne zamiłowanie męża do pożarów, zleciła podpalenie drewnianego domu za miastem w chwili, gdy poczuje bóle porodowe. Piotr oczywiście pojechał popatrzeć. Zanim wrócił do Pałacu Zimowego, było już po wszystkim. Dziecko się urodziło, a Katarzyna wstała i ubrała się jak gdyby nigdy nic. Niemowlę ukradkiem wyniesiono z pałacu -jak twierdzili romantycy - zawinięte z futro z bobra. Matka nadała mu imię Aleksiej. Wymyśliła dla niego nazwisko Bobrinski (wraz z herbem przedstawiającym bobra). Nadała też synowi tytuł hrabiego. Podczas gdy chłopiec wychowywał się u przyjaciół, bracia Orłowowie pomogli carycy pozbyć się Piotra na zawsze. Żywy był zbyt niebezpieczny. Katarzyna rządziła odtąd sama, wykazując przy tym tyle samo sprytu, zdolności organizacyjnych i niekonwencjonalnego sposobu myślenia, co przy narodzinach nieślubnego dziecka. Syn tymczasem obrał sobie za motto słowa, które mogła wypowiedzieć jego matka: „Dzięki Bogu, życie Tobie". Kiedy dorósł, otrzymał uroczy pałacyk (zbudowany dla ostatniego kochanka Katarzyny, Zubowa, przez Luigiego Rusca, jednego z wielu włoskich architektów pracujących w mieście pod koniec XVIII wieku). Pałacyk ten był odtąd przez sześć pokoleń aż do roku 1917 siedzibą najstarszego syna Bobrinskich (zawsze noszącego imię Aleksiej lub Aleksander).

- Jeden chaos, nic nie działa i nikt o nic dziś nie dba - oświadczyła ponuro Łarisa Iwanowna, prowadząc mnie z powrotem do domu i w górę po schodach. Zniknęły bordowe dywany, kandelabry, zegar stojący i wypchane niedźwiedzie, które Sofka widziała przed pięćdziesięciu laty. - W latach siedemdziesiątych zabrali też bramę do „renowacji" - dodała dozorczyni. - Nigdy nie wróciła. - Wokół nas blichtr mieszał się z ruiną. Rzeźbione cherubiny i złote gwiazdy spoglądały z ozdobnych sufitów na obskurne ławki i tablice, ściany pokryte płytami zdobionego marmuru nadal nosiły ślady wojennych bombardowań i porosły dziwnymi naroślami. W okrągłym buduarze Sofii Aleksandrowny Bobrinskiej

44

(pięknej i inteligentnej małżonki najstarszego syna pierwszego hrabiego i przyjaciółki Puszkina) nadal stały jej mahoniowe półki na książki, ale po podłodze walały się drewniane skrzynki. - Nie będzie lepiej, będzie tylko gorzej - prorokowała Łarisa Iwanowna.

Wspięłyśmy się aż do dużej kopułki w przedniej części budynku, której matka Sophy, Nadieżda, kolejna niezwykła kobieta, używała jako obserwatorium. Sofka opisywała swoją babkę jako surową, niezwykle inteligentną kobietę, której dzieci raczej się bały. Radością jej życia była astronomia - obliczała, kiedy pojawią się komety i pisała artykuły do czasopism astronomicznych. Spędzała całe dnie, zapisując kolejne kartki maleńkimi cyferkami. Miała trzy psy rasy chow-chow, które ubóstwiała.

Plotkowano też ojej romansach, między innymi z francuskim szoferem.

* * *

Po drugiej stronie ulicy Galernaja mieszkała rodzina Dołgorukich - wzór konserwatywnej rodziny dworskiej. Mimo zamożności i pochodzenia Bobrinskich, rodzina Dołgorukich od początku miała wątpliwości co do małżeństwa syna z Sophy. Z całą pewnością nie pochwalali Dumy i udziału hrabiego Bobrinskiego w tym liberalnym eksperymencie.

Dom numer 72 - Dom Dołgorukich - miał jak dawniej czerwony kolor, ale nikt by nie uwierzył, że ten ponury blok był kiedyś luksusowym pałacem z pięknym dziedzińcem i eleganckimi salonami. Podzielono go i przerobiono na kawalerki dla studentów. Budynek był zniszczony i pozbawiony wyrazu. Kiedy rodzice Sofki rozstali się w 1912 roku, Pietia wprowadził się z powrotem do swojego pokoju na najwyższym piętrze. W tym samym roku zmarł jego ojciec, Sandik. Rodzina czuwała przy ustawionej w sali balowej trumnie, gdzie przez całą noc modliły się mniszki. Sam imperator dołączył do grona żałobników na pogrzebie. Orszak, na którego czele jechał zaprzężony w białe konie karawan, przeszedł przez miasto na cmentarz Aleksandra Newskiego.

We wczesnym dzieciństwie Sofka postrzegała Sandika jako „przerażającą postać". Wielki marszałek dworu imperatora i mistrz ceremonii wyjeżdżał każdego ranka do carskiego pałacu dworskim powozem, który był stale do jego dyspozycji. Woźnica i lokaj odziani byli w szarą liberię z dwiema czerwonymi wstęgami. Dziadek był bliskim przyjacielem „brodatego olbrzyma", Aleksandra III, i tak jak on wierzył w wychowanie oparte na spartańskiej surowości. Imperator kazał synowi, póź-

45

niejszemu Mikołajowi II, spać na łóżku polowym i wstawać o świcie, Sandik natomiast próbował zaszczepić w dzieciach skromność, każąc im podróżować w pociągach drugą klasą i zabierając je do tanich restauracji w Paryżu (do najlepszych restauracji też je zabierał). Sofka zapamiętała go jako „autorytarnego fanatyka etykiety", w którego surowym głosie brzmiała nagana, ilekroć zapomniała pocałować babcię w rękę.

Zawsze byłam pod wrażeniem zdjęcia dziadka Dołgorukiego w albumie Sofki - dominująca, surowa postać, o przeszywającym spojrzeniu i bujnym białym zaroście, odziana w ciężkie, ozdobne szaty i futrzaną czapę. Wyobrażałam sobie, że tak się ubierał na co dzień, w końcu czytałam takie opisy teatralności dworskiego życia, jak ten komentarz Mauri-ce'a Paleologue'a (ambasadora francuskiego):

„Żaden dwór na świecie nie może rywalizować z tą oszałamiającą demonstracją przepychu i władzy, bogactwem mundurów, ekstrawagancją kobiecych sukien, zatrzęsieniem liberii, ze wspaniałością tych strojów. Na długo zapamiętam oślepiający blask brylantów na ramionach dam, fantastyczną rzekę brylantów, pereł, rubinów, szafirów, szmaragdów, topazów i beryli, rzekę światła i ognia".

Ostatnio dowiedziałam się jednak, że dziadek na zdjęciu wystąpił w kostiumie (choć okropne sterczące bokobrody były nieodłączną częścią jego osoby). Zazwyczaj nosił marynarkę i spodnie, jak wszyscy. Zdjęcie zrobiono mu na ostatnim wielkim balu w Pałacu Zimowym, który odbył się w styczniu 1903 roku. W balu uczestniczyło dwa i pół tysiąca gości ubranych w stroje w stylu siedemnastowiecznych przodków.

Po śmierci Sandika bacia Sofki, Olga, włożyła czarne wdowie szaty z czarnym welonem. Zdecydowała też, że pora zaszczepić trochę zasad biednej wnuczce, która nie mogła się ich nauczyć od oj ca-włóczykij a i potwornie niezależnej matki. Sophy nie protestowała (córka mogła przecież przychodzić do domu z wizytą) i tym sposobem pięciolatka trafiła do zupełnie innego świata. Był to powrót do XIX wieku, którego doświadczyła już wcześniej na okropnych obiadach u Olgi w jej ponurej jadalni. „Plecy prosto, palce na stół". Za każdym krzesłem obitym zieloną skórą z herbem Dołgorukich stał lokaj.

Każdego ranka Sofkę budziła pokojówka Sasza. Rozpalano w wysokim po sam sufit kaflowym piecu, odsłaniano ciężkie kotary i wlewa-

46

no gorącą wodę do miednicy. Następnie Siemion podawał pannie King i Sofce śniadanie, a potem Dziecko zabierano do babci, która spożywała śniadanie w łóżku. W swoich wspomnieniach Sofka mówi o sobie właśnie tak - Dziecko - jak gdyby podkreślając jednoczesną samotność i rozpieszczenie jedynaczki. Wyobrażam sobie, jak Olga władczym tonem rozkazuje służącej: „Zabierz Dziecko!". Sofka nigdy nie powiedziała wprost, że czuła się samotna, ale można się domyślać, że tak było - w całym domu nie było innych dzieci.

Sofka uwielbiała obserwować swoją babcię - niezmienne rytuały tej drobnej kobiety o wyniosłym wyrazie twarzy, dumnym nosie, ciężkich powiekach i ustach skrzywionych w uśmiechu. Olga często dawała swojej wychowance kostkę cukru maczaną w kawie i opowiadała historie ze swojej młodości: o sukienkach mierzonych w Maison Worth w Paryżu, kwiatach i wstążkach rozdawanych przez mężczyzn partnerkom na balu, wielkich kandelabrach rozświetlonych setkami świec... To były piękne czasy. Jako dame d'honneur (wszyscy mówili wtedy po francusku) i bliska przyjaciółka Marii, pięknej i towarzyskiej carycy, Olga bywała na naj wykwintniej szych w historii rodu Romanowów balach i przyjęciach. Wszyscy pamiętali słynny Bal Noir, gdy śmierć jakiegoś mało ważnego członka którejś z europejskich rodzin królewskich nie tylko nie spowodowała odwołania balu, ale dodała mu jeszcze więcej szyku, wszystkim kazano bowiem przybyć w czarnych strojach. Obecna cesarzowa wdowa Maria zdawała sobie doskonale sprawę z napięć istniejących pomiędzy nią a niezdarną, surową żoną Mikołaj a, Aleksandrą, której zainteresowanie podejrzanymi świętymi wywołało tyle problemów.

Łotewska pokojówka Olgi, Louise, uwijała się po garderobie, przygotowując kąpiel i ubrania. Zatrudniono ją czterdzieści lat wcześniej, po ślubie Olgi i Sandika. Teraz miała własną pokojówkę i lokaja. Bez tej kobiety księżna Dołgoruka byłaby bezradna. Louise pomagała jej wejść do wpuszczonej w podłogę wanny z szarego marmuru, po kąpieli czekała już z ciepłym ręcznikiem, fiołkowym talkiem i perfumami, sznurowała gorset i batystową bieliznę. Na koniec wciągała i wygładzała jedwabne pończochy na nogach Olgi i zręcznie zapinała miękkie buty na wysokim obcasie i o spiczastych noskach, używając do tego celu srebrnego haczyka. Jej pani nie miałaby pojęcia, jak to zrobić. W przypływie szczerości Olga wyznała kiedyś Sofce, że nie wiedziałaby, od czego zacząć. Do końca życia zresztą się nie nauczyła. Nawet rewolucja jej do tego nie zmusiła.

47

Poranki były przeznaczone na sprawy praktyczne. Monsieur Ducroix, szef kuchni, przesyłał menu do akceptacji, pisano listy i zaproszenia, z którymi następnie wysyłano lokaja w liberii. Sofka miała lekcje, a zanim Olga wyszła ze swojego apartamentu, wszystkie podłogi były już świeżo wypolerowane przez „froterki", które ślizgały się po lśniących parkietach z polerką przywiązaną do jednej ze stóp. Po południu Olga i Sofka brały czasem powóz i jechały z wizytą (kapelusz z woalką, białe rękawiczki z koźlęcej skóry, które Louise prała i wygładzała za każdym razem) lub jeśli to była niedziela, uczestniczyły w nabożeństwie w którejś z prywatnych kaplic (u Woroncowów, Szeremietiewów, Szuwałowów lub w pałacu carskim). Sofka zapamiętała strach, który jej towarzyszył, gdy miała jechać pobawić się z carewiczem. Delikatny, hemolityczny chłopiec nie mógł bawić się w nic, co mogłoby spowodować upadek, choć czasem imperator nosił jego lub Sofkę na plecach, bawiąc się w konia lub grał w swoją ulubioną halmę. Podobno car stał często w drzwiach, obserwując syna przy zabawie.

„Później babcia powiedziała mi, że zdecydowano, iż następna caryca nie powinna być cudzoziemką, a Dziecko było jedną z odpowiednich kandydatek, w związku z czym przygotowywano je do tej roli" - napisała w swoich wspomnieniach Sofka. Dziadek Kirył wątpił w te rewelacje.

- Sofka była dziwna - powiedział mi kiedyś w rozmowie telefonicznej.

- To nie mogła być prawda. Trzeba by zmienić konstytucję, carewicz mógł poślubić tylko córkę monarchy zasiadającego na tronie". Czasami wydawało mi się, że z życia Sofki niewiele by zostało, gdybym wierzyła we wszystko, co mówi dziadek Kirył. Mam jednak nadzieję, że ta historia oddaje stracone nadzieje babki Sofki i że nie jest tylko czczym wymysłem. Sama Sofka była wystarczająco dumna, by o tym wspomnieć i jednocześnie na tyle sceptyczna, by odrzucić tę historię jako nierealną.

Czasem Olga zabierała Sofkę na zakupy (na przykład po zdobione jajko Faberge na prezent wielkanocny) lub na przejażdżkę po Newskim Prospekcie. Spacerowałam tam, szukając sklepów, do których mogły chodzić. Newski Prospekt odzyskał dziś dawny urok - znów pełno na nim elegancko ubranych ludzi z torbami pełnymi zakupów, spacerujących lub sączących drinki w kolorowych pałacach nad brzegiem kanału. Znowu mają sens ironiczne komentarze Gogola: „Nie ma nic lepszego od Newskiego Prospektu, przynajmniej nie w Petersburgu - Newski Prospekt jest w tym mieście wszystkim (...). Jest wielu takich ludzi, którzy, spotykając człowieka, natychmiast spojrzą na jego buty, a gdy go miną,

48

obejrzą się, by zobaczyć poły jego płaszcza". Co chwilę łapałam się na tym, że gapię się na dziwaczne buty ze spiczastymi, zadartymi czubkami, niczym z baśni o Aladynie, w które obuci byli niewolnicy mody płci obojga.

Za czasów Sofki Newski Prospekt był rajem dla miłośników zakupów. Można było kupić ubrania, futra, czekoladki, książki, papierosy, perfumy, były tam sklepy jubilerskie, banki i Jelisiejew, rosyjski odpowiednik sklepu Fortnum i Mason3, dla którego sprowadzenie homarów z Holandii czy ostryg z Francji nie stanowiło najmniejszego problemu. Sofka jeździła tam do przymiarki swoich niebieskich wełnianych płaszczy i marynarskich kompletów w popularnym Sklepie Angielskim, który zaopatrywał licznych petersburskich anglofilów w najpotrzebniejsze artykuły i smakołyki. O pieniądzach w czasie tych wypraw nie mówiło się w ogóle. Olga nigdy się nimi nie zajmowała, a rozmowę o cenie uważała za zbędną i okropnie pospolitą. Rachunki trafiały do ekonoma, który zajmował się szczegółami.

Życie Olgi mogło się jej wnuczce wydawać nudne, ale było oparte na solidnych, wypracowanych przez pokolenia podstawach, na jasnych podziałach i zaleceniach. Wiedziało się, kto kim jest, jaką ma pozycję, co wypada robić, a czego nie. Dziś o takim życiu, pełnym dziwacznego przepychu i egzotycznych przyjemności, czytamy w książkach noszących tak pełne żalu tytuły, jak Utracony splendor, Był raz Wielki Książę czy Księżniczka pamięta. Wtedy wydawało się, że tak będzie zawsze.

3 Luksusowe londyńskie delikatesy

Rozdział III

Mała bolszewiczka

Obyś żył w ciekawych czasach!

chińskie przekleństwo

Dopiero z perspektywy czasu widać, że właśnie rok 1914 przyniósł początek zmian - wydarzenia, które umożliwiły późniejszą rewolucję i zmieniły bieg życia Sofki. Tamto lato było jak każde inne lato jej dzieciństwa, jak zawsze była daleko od rodziców, którzy z całą pewnością mieli ciekawsze zajęcia niż wakacje z Dzieckiem. Letnie wakacje w 1914 roku Sofka spędziła z Ziamietczinie - majątku Dołgorukich pełnym wrogo usposobionych wiejskich dzieci.

W sierpniu Olga przebywała w Wiedniu, w odwiedzinach u zamężnej córki - księżnej Dietrichstein - skąd udała się na leczenie do Ma-rienbadu. Nie zwróciła zbytniej uwagi na wiadomość o zamordowaniu w Sarajewie austriackiego arcyksięcia. Wojna wybuchła znienacka i nagle okazało się, że nie można wrócić do domu. Zanim znajomy dyplomata z Berlina pomógł Oldze wyjechać i zanim niewygodnym pociągiem (tym razem bez salonów) dojechały wraz z Louise do domu, przejeżdżając po drodze przez terytorium neutralnej Danii, Szwecji i Finlandii, Petersburg został Piotrogrodem. Wszystko co niemieckie, w tym nazwisko, było w pogardzie, panował nastrój wszechogarniającego optymizmu, a Berlin miał paść lada moment.

Kobiety i mężczyźni garnęli się do wojny. Rodzice Sofki także wyruszyli na front - Pietia z Gwardią Konną a Sophy jako lekarka z oddziałem pierwszej pomocy Czerwonego Krzyża zorganizowanym przez jej matkę, Nadieżdę. Caryca Aleksandra założyła szpital wojskowy w pałacu w Carskim Siole, trzydzieści kilometrów za miastem, gdzie przez całe dnie pracowała razem z córkami. Olga zrobiła to samo, co podczas wojny z Japonią w 1904 roku - zamieniła salę balową Dołgorukich w punkt gromadzenia paczek dla jeńców wojennych. Tak jak wtedy, ona i jej córki zwijały bandaże, dziergały szale i starały się być pożyteczne.

50

Ludzie nie wiedzieli wówczas, że większość ogromnej armii rosyjskiej stanowili kiepsko wyszkoleni, źle odziani i jeszcze gorzej uzbrojeni chłopi. Niektórzy nie mieli nawet butów. Na kilku wiejskich chłopaków przypadała jedna staroświecka strzelba. W ciągu roku kilka milionów rosyjskich żołnierzy zginęło, a entuzjazm, który owładnął krajem na początku wojny, zmienił się w mroczne przeczucie nadciągającej katastrofy.

Codzienne życie siedmioletniej Sofki toczyło się w dużym stopniu tak samo jak dawniej, dziewczynka żyła wraz z babcią i panną King z dala od wojennych okropieństw. Ponieważ miasto robiło się coraz bardziej ponure (przyćmione ze względów oszczędnościowych latarnie, złodzieje czający się po kątach, ogólna atmosfera zagrożenia), coraz więcej czasu spędzały w drewnianym letnim domu u samych bram pałacu w Carskim Siole. Romanowowie w ten sam sposób próbowali odizolować się od niedoli i chaosu. Caryca Aleksandra, której ekscentryczne zachowanie budziło coraz większą niechęć opinii publicznej, jak ognia unikała wszelkich wystąpień. Sofka, odosobniona zupełnie tak samo jak carskie dzieci, jeździła na kucyku (pod bacznym okiem Siemiona) i spacerowała po przepięknych i doskonale chronionych terenach należących do pałacu. Kiedy ojciec przyjechał na urlop, przywiózł jej białego, puszystego szczeniaka o imieniu Pupsik (którego panna King rozpieszczała przez następne dziesięć lat). Dziewczynka miała nawet własną tresowaną kozę Marie, która ciągnęła Sofkę, kiedy ta jeździła na wrotkach i przychodziła do sypialni, delikatnie stukając kopytkami po drewnianych schodach.

Drugi rok wojny był jeszcze gorszy - na wsi brakowało mężczyzn, więc zbiory były kiepskie, co doprowadziło do braku żywności. Jednak to bynajmniej nie kolejki za chlebem wywołały największą konsternację Olgi. Kiedy Pietia przyjechał do domu na urlop, Sofka cieszyła się, że może spędzać czas z uczuciowym, pełnym chłopięcego uroku ojcem, budzić go w porze obiadu, wskakując na łóżko i zwierzając się z sekretów. Musiała też doskonale zdawać sobie sprawę, że coś się święci, kiedy ciotki zaczęły szeptać o tragedii, choć być może nie odgadła, że sprawcą jest jej wesoły, przystojny, zawsze pachnący ojciec. Pietia oświadczył mianowicie, że zamierza poślubić Annę Michajłownę - kobietę, którą kochał i która urodziła mu dziecko.

- To małżeństwo było bardzo źle widziane - wyjaśnia rosyjska emigrantka, która słyszała o całej historii. - Mówiono, że uciekł z cygańską śpiewaczką i miał z nią mnóstwo bękartów. - Łatwo się dziś z tego śmiać, ale musimy pamiętać o potędze społecznego snobizmu tamtych cza-

51

sów. Mężczyzna noszący nazwisko wielkiego rosyjskiego rodu żenił się z kobietą, którą - choćby nie wiem jak była sympatyczna - postrzegano w tych samych kategoriach, co prostytutkę. Ożenek był zresztą bardzo szlachetnym postępkiem, gwarantował bowiem, że Anna nie zostanie bez grosza przy duszy, jeśli Pietia zginie na wojnie, co było o tyle istotne, że Gwardia Konna ponosiła gigantyczne straty. Anna urodziła Pietii sześcioro dzieci. Mimo to jego matka nigdy nie przyjęła „nisko urodzonej" synowej w swoim domu, co więcej, w ogóle nie przyjęła do wiadomości jej istnienia. Sofka również nigdy nie poznała macochy, ale skandaliczny upór ojca, by iść za głosem serca, z pewnością posłużył jej jako przykład, że można sprzeciwiać się konwencji, tradycji i radom rodziny. Pietia w swoisty sposób zaszczepił córkę przeciw potrzebie zachowywania pozorów i ignorowaniu zewu miłości. Tego rodzaju dylematy były jej obce. Matka Sofki mogła sprawiać wrażenie prawdziwej rewolucjonistki, ale to Pietia był wielkim romantykiem - równie zbuntowanym jak Sophy.

- Wszyscy oczywiście obwiniali Rasputina za katastrofalną sytuację - mówi dziadek Kirył. Pamięta, jak podczas pierwszej wojny światowej przysłuchiwał się nerwowym rozmowom dorosłych, wyczekujących w napięciu wiadomości o bliskich i opłakujących ich śmierć. Jego ojciec (liberał) wracał z posiedzeń Dumy, gdzie relacje z carem systematycznie się pogarszały. Wiele osób było przekonanych, że to Rasputin wywiera wpływ na decyzje cara. Obawiano się, że cały kraj wpadł w demoniczne łapy wioskowego szaleńca. Nawet poważna zwykle Sophy zapragnęła poznać tego rozczochranego, brodatego człowieka o dzikim spojrzeniu, uważanego za syberyjskiego świętego. Tuż przed wojną zaczęła zgłębiać raczkującą wówczas psychologię, czytała Freuda i pracowała w „domach wariatów". Porównywała tę nową gałąź medycyny do „wejścia do olbrzymiego labiryntu z zawiązanymi oczami". Intrygowały ją opowieści o Rasputinie, który w tajemniczy sposób miał zatrzymać krwawienie u chorego na hemofilię carewicza. Wiedziała, jak bliskie stosunki łączyły Rasputina z Mikołajem i Aleksandrą (zwracał się do nich Mamo i Tato), ale słyszała też pogłoski o libacjach z Cyganami i orgiach z damami z towarzystwa. - Musisz najpierw zgrzeszyć, aby dostąpić zbawienia - głosiła jego wygodna filozofia. Chcąc na własne oczy zobaczyć ten fenomen, Sophy udała się z wizytą do domu „świętego" przy ulicy Gorochowaja 64 w jeden z tych dni, kiedy przyjmował tłumy rozentuzjazmowanych, obwieszonych klejnotami dam. Wydał jej się odrażający - opowiadała później Sofce - ale też wyraźnie odczuła potęgę jego dominującej osobo-

52



wości i siłę przeszywającego spojrzenia niebieskich oczu. - Jakiś rodzaj hipnozy - zawyrokowała, wyjaśniając jego wpływ na chorego chłopca i jego zrozpaczonych rodziców.

Wiosną 1916 roku Sophy wróciła do Piotrogrodu bogatsza o malarię i dwa Krzyże Świętego Jerzego, najwyższe rosyjskie odznaczenie za odwagę. - Nie zrobiłam nic walecznego - oświadczyła, stawiając się tym samym za onieśmielający wzór odwagi. Sofka odwiedziła chorą matkę w domu na Nabrzeżu Angielskim, gdzie ta leżała zlana potem i wstrząsana malarycznymi dreszczami, a ciemnooka pokojówka Natasza uwijała się, zmieniając gorące i zimne okłady.

Sofka przyznała później, że obecność wybitnej matki ją przytłaczała. Kładła się jednak na jej różowej pościeli i chętnie słuchała barwnych opowieści. Zimą z 1914 na 1915 rok punkt pierwszej pomocy, w którym pracowała Sophy, stacjonował tuż za polskim frontem. Było straszliwie zimno, brakowało zapasów, a przeważające siły niemieckie zmuszały nieszczęsną armię rosyjską do nieustannego odwrotu. Pewnego razu Sophy wycofywała się przez zaśnieżony las razem z grupą żołnierzy. W pogotowiu miała morfinę dla rannych. Gdy już wychodzili z lasu, usłyszeli dobiegające z tyłu mrożące krew w żyłach krzyki rannego. Nikt nie zawrócił. Ranny wciąż krzyczał. Sophy zawołała sanitariusza i wspólnie pospieszyli z powrotem między drzewa, w kierunku wroga. Znaleźli zakrwawionego mężczyznę ze zmiażdżoną nogą. Sophy ulżyła cierpieniom rannego, podając „miłosierny zastrzyk", a sanitariusz zaniósł go do obozu. Sophy nigdy się nie dowiedziała, czy ranny przeżył. - To nie była odwaga - upierała się, choć to oczywiście nieprawda. - Wiedziałam, że do końca życia słyszałabym te krzyki. Nie mogłabym tak żyć.

Ostra rosyjska zima, odmrożenia i zamarznięte ciała były straszne, ale następne miejsce, do którego oddelegowano Sophy, było jeszcze gorsze. Wysłano ją na południe, na front turecki. Niemiłosierny upał, burze piaskowe, brak wody, całe dnie na końskim grzbiecie, cuchnąca gangrena, makabryczne amputacje w dusznych, gorących namiotach. Muchy, komary, węże i skorpiony nie gorzej uzbrojone od Turków. Pewnego dnia, ubierając się, Sophy poczuła wybrzuszenie w rękawie. Zdając sobie sprawę, że musi to być jeden z tych śmiertelnie jadowitych pająków podobnych do tarantuli, ścisnęła wybrzuszenie z całej siły, miażdżąc potwora. Nie jestem pewna, za co dostała drugi medal, ale zasłużyła na niego choćby za to. Wyobrażam ją sobie, jak z kamienną twarzą opowiada o tym swoim cichym, niskim głosem ośmioletniej Sofce.

53

Jak można się było spodziewać, rekonwalescencja Sophy nie trwała długo. Zabrała Sofkę i pannę King na wakacje na Krym, ale długo nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wymyśliła następny śmiały plan - zapisała się do szkoły lotniczej w Gatczynie (w pobliżu Piotrogrodu), gdzie miała już własny samolot. Niemal sto lat później może zadziwiać, że pozwolono, aby kobieta uczyła się pilotować bombowce. Sophy nie była jednak bynajmniej jedyną walczącą kobietą. Petersburg widział już Marię Bocz-kariewą i jej Batalion Śmierci. Ta niewykształcona chłopka poprowadziła na front półtora tysiąca kobiet (wszystkie miały ostrzyżone włosy i specjalne naramienniki). Podobnie jak Sophy, odznaczono ją Krzyżem Świętego Jerzego.

Sophy była jedną z pierwszych kobiet, które uczyły się pilotażu w Ecole Militaire d'Aviation w Chartres w 1913 roku. - W tamtych czasach nie było możliwości kontrolowania samolotu przez instruktora i kursanta jednocześnie, więc uczyliśmy się teorii - wyjaśniała później Sofce. - Ćwiczyliśmy pilotowanie w stojącym na ziemi samolocie, a potem startowaliśmy. Najbardziej niepokojący był widok ziemi przez szpary w podłodze. - Wracając do Rosji, Sophy przywiozła ze sobą samolot i trzymała go w Gatczynie. Nazwała go „największą i najprzyjemniejszą ekstrawagancją" swojego życia. Przyjaciele Sophy nie dowierzali, kiedy powiedziała im o swoim najnowszym nabytku. Na pewno z przyjemnością wyobrażała sobie okrzyki zdumienia, jakie wywołała, przelatując nad nimi podczas pikniku na brzegu jeziora Ładoga.

„Każdy pilot wie, jak wspaniałe są loty o poranku - pisała w swoich wspomnieniach. - Nerwowe napięcie nowicjusza, przepełniające uczucie radości i panujący nad chmurami spokój, a potem pierwsze promienie wschodzącego słońca i długi, szybujący lot z powrotem na ziemię".

Tuż po tym, jak pod koniec 1916 roku Sophy mianowano pilotem wojskowym, jej przyjaciel, książę Feliks Jusupow, zabił Rasputina. Słynący z bogactwa i urody (a także z upodobania do przebieranek) Feliks był mężem Iriny, pięknej siostrzenicy cara. Palił opium, w czym Sophy wkrótce zaczęła mu towarzyszyć. Kusząca przyjemność stała się źródłem intelektualnej fascynacji, otworzyła nowe przestrzenie umysłu i udzieliła chwilowej odpowiedzi na wszystko, nawet jeśli później nie można było jej sobie przypomnieć. Był to inny przykład potwierdzający otwartość umysłu Sophy i jej pragnienie przekraczania granic. Nie miała pojęcia, że narkotyki zmiażdżą z czasem jej żelazną wolę.

54

Makabryczne okoliczności śmierci Rasputina są powszechnie znane, ale trudno je tu całkowicie pominąć. Podobnie jak rzesze turystów, wylewających się z autokarów pod moim petersburskim oknem i zmierzających do Pałacu Jusupowa, byłam zafascynowana groteskowymi szczegółami mordu i ich archetypiczną wymową. Nie przypadkiem najpopularniejsza ekspozycja muzeum (dla jej obejrzenia trzeba nabyć dodatkowy bilet) znajduje się w piwnicy, gdzie kiczowate woskowe figury odtwarzają sytuację na miejscu zbrodni. Wszyscy chcą słuchać opowieści o specjalnie wyposażonej piwnicy, Yankee Doodle z gramofonu, niedźwiedzich skórach i krucyfiksie z kości słoniowej, o tym, czy migdałowe ciastka i wino były zatrute, czy nie i wreszcie o samym Rasputinie w haftowanej, jedwabnej koszuli i czarnych, aksamitnych spodniach, pachnącym tanim mydłem. Feliks może i był delikatnym, palącym opium sybary-tą ale miał dość siły perswazji, by przekonać wielkiego księcia, lekarza i członka Dumy, aby pomogli mu w zabójstwie. Zresztą niemal nie doszło ono do skutku, bardziej z powodu amatorszczyzny sprawców niż z powodu rzekomych nadnaturalnych mocy Rasputina, choć z opisu Jusupowa wyłania się obraz złego ducha, powracającego do życia po śmiertelnym postrzale i rzucającego się do ataku z pianą na ustach. Wreszcie w środku nocy zabójcom udało się dobić człowieka, który ich zdaniem niszczył kraj. Zawinęli ciało, zawieźli na most i wrzucili do lodowatej rzeki.

Zabójców nigdy nie aresztowano ani nie postawiono przed sądem. Z Rasputinem czy bez niego, kraj zmierzał nieuchronnie ku katastrofie. Sophy była gotowa do wyjazdu na front jako pilot myśliwca Szwadronu Statków Powietrznych. Tylko że frontu już prawie nie było. Niewielu wierzyło, że car zdoła ich ocalić. Wszystko się rozpadało. Brakowało żywności, żołnierze dezerterowali, robotnicy strajkowali, organizowano demonstracje na ulicach... Temperatura w Piotrogrodzie spadła do minus czterdziestu stopni Celsjusza, przestały nawet kursować pociągi. Tworzone przez robotników, żołnierzy i chłopów Rady coraz bardziej rosły w siłę, a rewolucjoniści uwierzyli, że mają przed sobą rzeczywistą przyszłość polityczną a nie tylko spiskowanie w zadymionych pokojach. Niewiele było trzeba, by rewolucyjna propaganda przemówiła do głodnych, przemarzniętych, przerażonych i zmęczonych wojną ludzi.

Olga i Sofka zaprzestały codziennych przejażdżek. Trudno było czerpać z nich przyjemność, kiedy wzdłuż Newskiego Prospektu pędziły ciężarówki pełne uzbrojonych ludzi, wymachujących czerwonymi flagami. Transparenty głosiły: PRECZ Z CAREM, PRECZ Z NIEMKĄ (caryca),

55

CAŁA WŁADZA W RĘCE DUMY. W marcu car abdykował na rzecz mało skutecznego Rządu Tymczasowego, ale chaos i przemoc nie ustały. Siemion powiedział Sofce, że ludzie głodują. Zareagowała, przemycając ciasteczka podane do herbaty, żeby mógł je przekazać głodnym. Ciotka Sofki ze strony ojca, Warwara, która mieszkała niedaleko i często przychodziła z wizytą, opisuje w swoich wspomnieniach zatytułowanych Przeminęło na zawsze (ang. Gone Forever), jakim problemem było wyjście na ulicę: „Czerwoni żołnierze potrafili jeździć po mieście i w biały dzień strzelać do ludzi bez powodu". Pewnego razu panna King musiała wepchnąć Sofkę za kamienny gzyms na Nabrzeżu Angielskim, kiedy znienacka rozległy się strzały. Kule trafiły w sąsiednią ścianę. W nocy szalały pożary i grabiono budynki. Ciotka Warwara była przerażona, kiedy „przed więzieniem, niedaleko mojego domu, zebrał się tłum, żądając zwolnienia więźniów. Krzyki wdzierającej się do więzienia tłuszczy były nieopisanie złowrogie".

Któregoś dnia żołnierze przyszli do domu Warwary.

„Kamerdyner zatrzymał ich w kuchni i zawołał mnie. Chcieli zabrać samochód. Prosili też o żywność. Ponieważ szofera nie było w tym czasie w domu, po prostu wyłamali zamek i ku mojemu oburzeniu wyjechali z garażu z czerwoną flagą przymocowaną do mojego samochodu. Każdego wieczoru wracali, żądając więcej jedzenia, aż któregoś dnia przyszli, mówiąc, że samochód się zepsuł i że mogę go zabrać z takiej to a takiej ulicy i naprawić".

Po wielu latach od tego zdarzenia Warwara wciąż kipiała oburzeniem: „Mowy nie było, żebym miała naprawiać im samochód, aby go znowu zabrali". W tym czasie w domu Bobrinskich wykonywano rozkaz zniszczenia zapasów alkoholu. Wujek Sofki wspominał starego portiera Igora, który „siny z wściekłości i przerażenia" patrzył, jak grupa żołnierzy rozbija butelki dwudziestopięcioletniego Chateau d'Yquem i zielonego chartreuse, brodząc „po kolana w wonnej kałuży naj wykwintniej szych francuskich win".

Cara i jego rodzinę objęto aresztem domowym w Carskim Siole, a wielu członków rodziny Romanowów było poszukiwanych. Pewnego dnia przed dom Dołgorukich zajechała ciężarówka pełna uzbrojonych mężczyzn. Szukali kogoś ważnego. Choć nikt nie ucierpiał, Olga bardzo to przeżyła. Coraz trudniej było odwracać głowę i udawać, że wszyst-

56

ko szybko wróci do normy. Z całą pewnością Sofka i panna King były zupełnie nieświadome faktu, że 16 kwietnia na Dworcu Finlandzkim wiwatujące tłumy powitały niewysokiego człowieka z zadartym nosem, znanego pod nazwiskiem Lenin. Być może słyszały o tym, że Lenin za swoją główną kwaterę obrał luksusowy pałac Krzesińskiej. W końcu wybitna baletnica była bardzo znana, a wśród jej kochanków był niejeden członek rodu Romanowów (podobno proponowała, by jej autobiografia nosiła tytuł Pięćdziesiąt lat pod Romanowami, ale wydawcy nie spodobał się ten pomysł).

Kiedy Olga dowiedziała się, że jej dawna przyjaciółka, cesarzowa wdowa, wyjechała na Krym, postanowiła pójść w jej ślady i zabrać Sofkę na południe.

Podróż pociągiem do Symferopola zajęła kilka dni - na trasie ciągle zdarzały się opóźnienia. Oldze udało się jednak zarezerwować osiem przedziałów, trudno więc mówić o niewygodach. Sofka cieszyła się, że wraca do ukochanego miejsca. „Dla dziecka Krym był zachwycającym miejscem. Róże. Wielkie kwiaty we wszystkich możliwych odcieniach, z których zbierałam zielonozłote żuki... Radość wylegiwania się w spieczonej słońcem winnicy, z głową i książką w cieniu uginającej się pod ciężarem owoców winorośli, czy też na płaskiej, srebrzystej gałęzi drzewa figowego, gdzie wystarczyło wyciągnąć rękę po soczystą ciepłą od słońca figę". Ten wysunięty w głąb Morza Czarnego półwysep mieszkańcom zimnego, wilgotnego i mglistego Petersburga wydawał się prawdziwym rajem.

Ja sama wyruszyłam na Krym siedemdziesiąt siedem lat później. Podróż rozpoczęłam z Petersburga na pokładzie trzęsącego samolotu Ae-rofłotu. Rewolucja nie osłabiła popularności wakacji nad Morzem Czarnym. Wręcz przeciwnie, dwa tygodnie w państwowym sanatorium stały się standardem dla wielu obywateli Związku Radzieckiego. Okazałe pałace i wille, którymi usiane było wybrzeże, zamieniono na domy wczasowe, gdzie zmęczeni robotnicy mogli odpocząć (najlepsze miejsca były oczywiście dostępne tylko dla przedstawicieli nomenklatury). W czasach, gdy wybrałam się na Krym, ludzie sami organizowali sobie wakacje. Moi towarzysze podróży wyglądali na ostatni rzut bladych mieszkańców pół-

57

nocy, spragnionych odrobiny południowego słońca przed długą i ciężką zimą Wszyscy mieli ze sobą stanowczo za dużo wypchanych reklamówek i robili sporo hałasu.

Sofka i Olga wynajęły w Symferopolu konny powóz, którym przejechały przez Krym aż do położonej na wybrzeżu Jałty. Ja jechałam taksówką wyposażoną w wykrywacz policyjnych radarów. Od razu poczułam, że powietrze pachnie inaczej - sosny, rozgrzana ziemia, górskie powietrze i słony posmak morza. Jako dorosła osoba Sofka nigdy nie chciała powrócić do tego „prawie raju" o „oszałamiającym zapachu spieczonej słońcem dzikiej okolicy". Bała się, że zobaczy go ujarzmionym i zniszczonym przez „wszędobylskich turystów". Raz jednak została tam przeniesiona przez przypadek; było to podczas podróży do Bułgarii. „Nie sądzisz, że zapach budzi najwięcej wspomnień? - pisała do mojego ojca za jego studenckich czasów. - Wystarczy, że poczuje się zapach jakiejś rośliny w słońcu, deszczu, ziemi albo asfaltu na ulicy... Była to jedna z rzeczy, które ujęły mnie w Bułgarii - zapachy znad Morza Czarnego to zapachy Krymu, a te pomimo zmiennych kolei losu pozostały zapachami domu".

Krym stał się częścią Rosji po tym, jak Katarzyna Wielka odebrała go Turcji, uzyskując cenny dostęp do Morza Czarnego. W XIX wieku Romanowowie zbudowali w Jałcie posiadłości, czyniąc z niej tym samym modny kurort. Krym zawsze był tyglem, w którym stapiały się różne narodowości i ludy, swoistym mikrokosmosem Morza Czarnego, niezwykłym połączeniem Europy i Azji, dzikości i cywilizacji. W swojej historii widział tatarskich najeźdźców, osadników z Genui, rzymskie armie i kolonie starożytnych Greków.

Przybysze z Rosji na każdym kroku napotykali Tatarów, Ormian, Gruzinów, Greków, Żydów i kupców z najróżniejszych zakątków świata.

- Prawdziwy problem to Tatarzy - powiedział mój ukraiński taksówkarz.

- Są leniwi i śmierdzą. - Nie wspomniał o straszliwych prześladowaniach, jakie cierpieli, począwszy od czasów stalinowskich, kiedy to wielu zesłano do Kazachstanu, konfiskując ich domy i ziemię.

Przyjazd carskiej rodziny był na Krymie sygnałem rozpoczynającym sezon „aksamitny". Tym samym dobiegał końca sezon „bawełniany" -zwykli wczasowicze opuszczali hotele i kwatery, wracając na północ do pracy. Pisarze i malarze Srebrnego Wieku byli chyba gdzieś pośrodku. Czechow jeździł na Krym pisać, słynny bas Szalapin wynajmował daczę w majątku Dołgorukich (Sofka słyszała czasem dobiegający spośród

58

drzew dudniący głos, śpiewający rosyjskie pieśni), a Achmatowa opisywała swoją miłość do tej „na poły greckiej, na poły barbarzyńskiej, głęboko nierosyjskiej kultury". Kiedy łagodne lato zmieniało się w jesień, towarzystwo spędzało czas na grzybobraniach i piknikach na skalistym szczycie Aj-Petri, dominującym nad wybrzeżem Jałty. Pływano w morzu, zbierano kamyki i zanurzano je w wosku, żeby błyszczały, w asyście tatarskich stajennych wyruszano na przejażdżki na kucykach. Żeglowanie, wędkowanie, polowania, nieformalne przyjęcia - wszystko to w niczym nie przypominało ciasnego gorsetu surowej petersburskiej etykiety.

Jak na francuskiej Riwierze, wzdłuż wybrzeża biegły tam dwie drogi - jedna tuż przy morzu, łącząca ze sobą fantazyjne wille i eleganckie pałace, i druga, położona nieco wyżej i prowadząca przez malownicze tatarskie wsie. Rozległe posiadłości rozciągały się od zadrzewionych wzgórz i schodziły w dół przez winnice i cieplarnie, domki pracowników, ukwiecone ogrody aż po wysadzane drzewami alejki prowadzące wprost na kamieniste plaże. Każdy chciał tam mieć swój własny, prywatny raj. Kiedy emir Buchary postanowił zbudować swój wspaniały orientalny pałac - mniej więcej wtedy, kiedy Sofka przyszła na świat - w bardzo pomysłowy sposób wybrał dla niego najlepszą lokalizację. Kazał mianowicie zabić siedem owiec i umieścić każdą z nich w jednym z miejsc, które brał pod uwagę. Po tygodniu obejrzano martwe zwierzęta. To, które w najmniejszym stopniu uległo rozkładowi, leżało w miejscu, gdzie było najzdrowsze, suche powietrze. Tam właśnie emir polecił wykopać fundamenty pod swoją siedzibę.

Nie wiedziałam, co się stało z majątkiem Dołgorukich w Mischorze, ale udało mi się zarezerwować hotel w pobliżu wioski o tej samej nazwie. Taksówkarz podwiózł mnie do wielkiego, brzydkiego kompleksu wczasowego, pełnego roznegliżowanych Rosjan ewidentnie nadużywających kąpieli słonecznych - najwyraźniej trwał sezon „nylonowy". Miejsce to było nieprzyjemnym wspomnieniem po komunistycznym stylu wczasowania, ale młody kierownik hotelu, Dimitrij, powiedział mi, że teraz, gdy Ukraina odzyskała niepodległość, trwają starania, aby poprawić sytuację. Dodał również, że jego matka jest doświadczonym przewodnikiem po regionie i na pewno mogłaby mi pomóc w moich poszukiwaniach.

Mój pokój był anonimowym pudełkiem na dziewiątym piętrze szkaradnego bloku, sterczącego wśród innych podobnie niestosownych budowli na tle bujnej zieleni. Komuniści dołożyli wszelkich starań, by zniszczyć ten rajski ogród, ale wciąż widać, jak było kiedyś. Stałam na

59

balkonie, spoglądając na zalesione zbocza zbiegające do kobaltowobłę-kitnego morza, którego białe bałwany rozbijały się o brzeg. „Najbardziej błękitne morze na świecie" - jak śpiewano za czasów Chruszczowa. Na niebie o zachodzie słońca płynęły różnokolorowe chmury. Zastanawiałam się, gdzie znajdował się dom w Mischorze i czy coś z niego pozostało. Może na jego miejscu stał teraz ten hotel?

Szczęście miało się jednak do mnie uśmiechnąć. Kiedy odwiedziłam Andrieja Gagarina z Petersburskiego Stowarzyszenia Szlacheckiego, pokazał mi fotokopię wspomnień Warwary Dołgorukiej, ciotki Sofki. Nigdy wcześniej ich nie widziałam. Wśród wielu zdjęć była tam mała czarao--biała fotografia przedstawiająca dom w Mischorze - dwukondygnacyjny budynek, elegancki, ale niezbyt imponujący. Dom miał ganek z kolumnami i łukowate gotyckie okna. Zabrałam ze sobą odbitkę tego zdjęcia i miałam nadzieję, że pomoże mi odnaleźć choćby miejsce, w którym Sofka spędziła swoje ostatnie dwa lata w Rosji.

Latem 1917 roku do Mischoru przyjechał najstarszy syn Olgi, Siergiej. Był koniuszym cesarzowej wdowy, która wraz z córką, wielką księżną Ksenią i jej rodziną przebywała pod strażą w odległym o kilka mil wzdłuż wybrzeża Aj-Todor. Trzy lata wcześniej Siergiej ożenił się (późno i niespodziewanie) z Iriną, której pierwszy mąż był z rodziny Wo-roncowów (właścicieli ogromnego, imponującego majątku Ałupka). Kiedy Irina zakochała się w przystojnym (choć coraz grubszym) Siergieju, była już matką czworga dzieci. Mimo to rozwiodła się z mężem i urodziła Siergiejowi córkę o imieniu Olga, latem 1917 roku już dwuletnią. Sofka i jej babcia musiały przeżyć ogromny szok, gdy po przejeździe do Jałty udały się na czekoladę do ulubionej kawiarni, a tam poinformowano je, że Irina nie żyje. Była chora, prawdopodobnie na zapalenie płuc i wzięła za dużą dawkę leków. Plotka głosiła, że było to samobójstwo - życie stało się nie do zniesienia po tym, jak odkryła, że jej małżeństwo było tylko wygodnym parawanem dla wieloletniego romansu Siergieja z wielką księżną Ksenią.

Jeśli Ksenia znała całą historię, nigdy się nie zdradziła. „Biedny Sie-rioża - pisała w liście do szwagra. - Bardzo mi smutno, że nie pozwala nikomu zbliżyć się do siebie. Tak bardzo cierpi i jest taki samotny. Nigdy nie uwierzę, że celowo zażyła truciznę. Za bardzo kochała swoje dzieci". Tak czy inaczej, Sofka, Olga i panna King (która w szeptanych po kątach ploteczkach skłaniała się ku wersji samobójstwa) przyjechały do Mischoru i zastały dom pogrążony w żałobie. Był to pierwszy (pocie-

60

szający - jak sama twierdziła) kontakt Sofki ze śmiercią. Kazano jej pocałować zimną dłoń leżącej w otoczeniu białych róż cioci Iriny, Jednej z najpiękniejszych kobiet, jakie można sobie wyobrazić".

Kilka godzin później zasnęłam, ukołysana monotonnym rytmem dyskotekowej muzyki, ryczącej z głośników nad hotelowym basenem. Obudziłam się w ciemnościach, na budzącym lęk wysokości balkonie. Kurczowo ściskałam w rękach koc i prześcieradło, jakby starając się uciec. Rano wydało mi się to echem ucieczki Sofki sprzed lat - znakiem, że we śnie odwiedziłam jej życie. Zabrałam jej książkę do hotelowej stołówki, gdzie podano wyjątkowo nieapetyczne śniadanie: tłustą pływającą w wodzie kiełbasę, pokrojone na kawałki banany z resztkami poczerniałej skórki, oblegane przez roje muszek, słoną kaszę w kolorze kleju (a la gułag). Nagle poczułam się straszliwie samotna.

Ściskając w ręku zdjęcie domu w Mischorze, wyszłam z ośrodka wczasowego na główną ulicę. Naprzeciw babć sprzedających robione na drutach swetry i aromatyczne poduszki wypchane jałowcem stała grupa znudzonych taksówkarzy. - Jeśli Mischor, to trzeba jechać w tę stronę - powiedział, marszcząc czarne brwi, brzuchaty, siwowłosy Azer, kiedy opowiedziałam mu o swoich poszukiwaniach białego domu. - Ta miejscowość nazywa się Marat, wie pani? Na cześć francuskiego rewolucjonisty. - W czasie pięciominutowej przejażdżki wzdłuż wybrzeża miałam okazję wysłuchać komentarza na temat tych okropnych Tatarów („Stalin dobrze ich potraktował, gdyby nie Stalin, wszyscy bylibyśmy teraz nazistami. Heil Hitler!"). Kierowca zatrzymał samochód obok innej grupy taksówkarzy, grających w tryk-traka i palących papierosy pod przydrożnym drzewem. Moje zdjęcie, ku ogólnemu zadowoleniu, przechodziło z rąk do rąk, aż wreszcie jeden z mężczyzn podskoczył, krzycząc: „To tam! Chodźcie za mną!".

Mężczyzna ruszył dokądś zacienioną alejką. Poszłam w jego ślady, a za mną kilku najwyraźniej spragnionych rozrywki taksówkarzy. Pomiędzy drzewami widać było biały budynek. - On należy do pani! Powinna go pani odebrać! - krzyczał podekscytowany Azer. - Jeśli ma pani dość pieniędzy, jest pani. - Zatrzymałam się, porównując stojący przed nami trzykondygnacyjny budynek z dwukondygnacyjnym przedstawionym na zdjęciu i licząc sklepione gotyckie okna. Dokonano pewnych zmian, ale z całą pewnością był to ukochany Mischor Sofki. Taksówkarze uśmiechali się prawie tak szeroko jak ja, wyczuwając moją radość. Rozejrza-

61

łam się wokół, obejmując wzrokiem strzeliste cyprysy i daleką panoramę od białych grzbietów Aj-Petri po morski brzeg.

- To dom wypoczynkowy i sanatorium dla robotników - powiedział jeden z taksówkarzy, wskazując na szyld z napisem DOM WCZASOWY W MISCHORZE DOLNYM - OŚRODEK MEDYCZNO-TERAPEU-TYCZNY. Na zielonych ławkach parkowych przy dużej kamiennej fontannie siedziało kilku wczasowiczów zajadających coś smażonego z niechlujnie wyglądających plastikowych pudełek. Patrzyli na nas podejrzliwie. Taksówkarze ciągnęli mnie już tymczasem po schodach, prowadzących do frontowych drzwi (po dawnym ganku nie zostało śladu) i wołali kierowniczkę - niesympatyczną tlenioną blondynkę. Nigdy nie słyszała

0 rodzinie Dołgorukich. Dom należał do księcia Naryszkina. Pokazała nam paskudną reprodukcję portretu dziewiętnastowiecznego żołnierza, wiszącą oskarżycielsko w salonie, jakby na dowód, że mówię nieprawdę. Cały budynek podzielono na maleńkie pokoje dla gości - nie ma co oglądać. Na potwierdzenie swych słów pokazała nam przelotnie jedną ponurą klitkę. Bez względu na opinię kierowniczki, byłam jednak przekonana, że to dom Sofki. Czułam, że jestem we właściwym miejscu i miałam dowód w postaci fotografii. Zapytałam, czy mogę się rozejrzeć po okolicy

1 wrócić później. Podziękowałam taksówkarzom, którzy pożegnali się, dodając mi odwagi konspiracyjnym szeptem.

Wolnym krokiem obeszłam ogrody pachnące rozmarynem, sosną jałowcem i cedrem. Nie rosły tu teraz róże - bladofioletowa glicynia pięła się po tarasie na tyłach domu. Nad tarasem był pokój, w którym panna King uczyła Sofkę. Cieniste, kręte ścieżki doprowadziły mnie na brzeg morza. Zza wysokich dębów i cyprysów dobiegał dźwięk fal łamiących się o brzeg, zupełnie jak w Czechowowskiej Damie z pieskiem - cudownej opowieści o zdradzie małżeńskiej, której akcja toczy się w Jałcie. „Monotonny, głuchy ryk morza, który docierał do nich z dołu, mówił im o spokoju, o wieczystym śnie, który czeka nas wszystkich". Łatwo było wyobrazić sobie dziesięcioletnią Sofkę, jak wspina się po drzewach lub chowa w krzakach, podczas gdy panna King na próżno nawołuje z tarasu, wysyłając w końcu Siemiona na poszukiwania. Na zdjęciach ma drwiącą minę chłopczycy - mimo swoich długich, błyszczących warkoczy z kokardami zdążyła już poznać radość płynącą z łamania zasad. Zeszłam po schodkach w kierunku obskurnego molo i bezładnie rozmieszczonych domków plażowych. Położyłam się na leżaku obok pyzatej rosyjskiej rodziny, zajadającej się owocami. Sofka przychodziła tu rano. Wychodzi-

62

ła wcześnie, zabierając swojego doga Rima, który był tak olbrzymi, że można go było objuczać torbami jak osła. Wykorzystywano go zresztą do dźwigania zebranego drewna, kiedy zaczęło brakować opału. Kilka razy tamtej zimy widziała martwe ciała wyrzucone przez morze na skały. Były blade, nagie i roiło się na nich od krabów. Mówiono, że ludzie ci zostali straceni w Jałcie i wrzuceni do morza.

Nie jestem pewna, skąd wziął się Rim, być może był kolejnym, po Pupsiku (którego również zabrano na południe), prezentem od kochającego ojca. Pietia szybko dojechał na Krym, gdzie wraz z nową żoną i dziećmi zamieszkał we własnej posiadłości na drugim krańcu Jałty i choć Olga nie raczyła przyjąć do wiadomości istnienia nowej rodziny syna, sam Pietia od czasu do czasu gościł w Mischorze. Lepiej czując się w roli konspirującego przyjaciela niż statecznego rodzica, przemycał dla Sofki papierosy. Niemal na pewno były to Papirosy - wszechobecna w Rosji marka papierosów z kartonowym ustnikiem. Paliła je ukradkiem z przyjaciółmi, kryjąc się na wysokiej jodle, a potem żując dziki czosnek, żeby panna King nie wyczuła zapachu.

W Mischorze buntownicza natura Sofki mogła się swobodnie rozwijać. Był to najbardziej intensywny, a zarazem najszczęśliwszy okres jej dzieciństwa. Dorośli byli zbyt zajęci „problemami", żeby zbytnio przejmować się Dzieckiem i jej lekcjami, a Sofka wolała swobodę. Jej nowymi przyjaciółmi zostali Wania i Szura, wnukowie zarządcy posiadłości, którzy, jak sądziła sama Sofka, nie zyskaliby aprobaty jako jej towarzysze zabaw ze względu na swe bezkompromisowe rewolucyjne przekonania. Wymykała się więc na spotkania z nimi wczesnym rankiem, zanim panna King się obudziła. Pomiędzy walką na szyszki, zbieraniem orzechów włoskich i laskowych a kradzieżą owoców z sadu dzieciaki prowadziły szczere rozmowy, które odsłoniły przed Sofką drugą stronę „problemów". Z wszystkich krymskich przeżyć właśnie tę przyjaźń Sofka zapamiętała najlepiej. Znajomość z chłopcami przeniosła ją poza wąskie granice świata, w którym żyły Olga i panna King. Szura, starszy, przystojniejszy i bardziej elokwentny z braci, wyjaśnił Sofce logikę rewolucji: dlaczego to Sofka ma korzystać z wszystkich dobrodziejstw - wygód, pieniędzy, lekcji z guwernantką - kiedy to on, Szura, jest od niej o wiele inteligentniejszy, a jednak chodzi boso i nie ma wykształcenia? Później, kiedy ich ojciec został członkiem miejscowej Rady, chłopcy opowiedzieli Sofce o planowanej grabieży okolicznych domów: dlaczego Iwanowowie mają jeść ciastka, kiedy tylu ludziom nawet chleb jest racjonowany?

63

Sofka nauczyła się milczeć, słuchając absurdalnych dywagacji dorosłych domowników.

Lokaj Siemion, który już wcześniej rozmawiał z Sofkąna takie tematy, też popierał teorie Szury. Zabierał dziewczynkę na ryby na nadmorskie skały i opowiadał o niesprawiedliwym podziale na bogatych i biednych i o własnym ponurym dzieciństwie na wsi. - Rewolucja to wszystko naprawi - uważał. Nie trzeba dodawać, że gdy Sofka próbowała przekazać złagodzoną wersję tych teorii innym towarzyszom zabaw czy babci, wymyślano jej od „czerwonej" i „małej bolszewiczki".

Przez pierwsze miesiące życie w Mischorze płynęło względnie normalnie. Olga układała pasjanse w salonie lub zabierała Sofkę dwukonką w odwiedziny do znajomych. Kuzynostwo i młodzież przyciągał do Mi-schoru jedyny w okolicy kort tenisowy. Pewnego dnia Olga zaprosiła na herbatę swoją dawną przyjaciółkę Marię, matkę cara. Dziecko z tej okazji wyszorowano i wystrojono. Panna King wielokrotnie powtarzała zasady herbacianej etykiety- odzywaj się tylko, kiedy zostaniesz zapytana, mów „wasza wysokość", jedz lewą ręką i stawiaj filiżankę na prawo od talerza. „Nic dziwnego, że byłam głęboko przerażona - pisała później Sofka - widząc, jak siedząca obok mnie cesarzowa wdowa Wszechrusi zajada ciastko trzymane w prawej ręce i stawia filiżankę na lewo od talerza. Czy nikt jej nie powiedział? W końcu nie mogłam już dłużej wytrzymać. Nachyliłam się ku niej i (zapewne przenikliwym) szeptem poinformowałam ją, że należy...".

Babcina konsternacja w obliczu popełnionej przez wnuczkę gafy zdominowała następną dobę do czasu, gdy cesarzowa Maria przyjechała, by zabrać Sofkę na przejażdżkę. Sofka wspominała tę i kolejne przejażdżki z przyjemnością - staruszka (siostra brytyjskiej królowej Aleksandry) miała ogromny urok osobisty i „nieco małpią żywiołowość, poczucie humoru i błysk w oku, które zdawały się czytać w twoich myślach".

Jesień przyniosła zmiany. Na Krym docierały plotki i pogłoski. „Obywatela Romanowa" z rodziną zesłano na Ural, Pałac Zimowy wzięto szturmem, a wśród ogólnego chaosu Lenin, Trocki, Zinowiew (niespo-krewniony, zmienił nazwisko z Apfelbaum) i bolszewicy przejęli władzę. Armia Czerwona dotarła na Krym. Utworzono pierwsze Rady. Każdą wioską, w tym również Mischorem, rządził teraz komisarz. Chodziły słuchy, że cesarzowa wdowa ma zostać stracona. Wszystko wtedy opierało się na plotkach. Ojciec Sofki był jednym z carskich oficerów, którzy w grudniu próbowali bronić Jałty, ale zostali rozbici w proch przez czer-

64

wonych. Wielu zginęło, ale Pietia zdołał uciec. Rodzina wiedziała o tym, bo na domu jego matki umieszczono (ku przerażeniu Olgi) obwieszczenie

0 nagrodzie za schwytanie księcia Piotra Dołgorukiego. Pewnego deszczowego, zimowego wieczoru rozległo się pukanie do drzwi. Nikt nie chciał otworzyć - napadów było coraz więcej, a najgorsze zdarzały się w nocy. Ostatecznie panna King rozpoznała dobiegający zza drzwi głos podający się za swojego. Sofka nie domyśliła się, kim jest przemoczony, drżący z zimna mężczyzna w podartym płaszczu i tatarskiej czapce, dopóki panna King nie kazała jej pocałować ojca.

Nastąpił moment napięcia, kiedy Pietia zwrócił się do zebranej służby, pytając, czy pomogą mu się ukryć. Zgodzili się wszyscy, nawet Siemion, mimo swoich rewolucyjnych poglądów. Książę pan zawsze był dla nich dobry. Ludzie nie byli jeszcze na tyle przerażeni ani na tyle brutalni, by zapomnieć o lojalności. Pietię ukryto na strychu, gdzie leżał chory na zapalenie płuc, pielęgnowany przez wierną pokojówkę Olgi, Louise. Kiedy czuł się na tyle dobrze, by móc odejść, Siemion zorganizował jego ucieczkę do Moskwy, odwożąc niechlujnie ubranego człowieka w tatarskim stroju na umówione miejsce, skąd ciężarówka zabrała go do Sewastopola.

Komisarz Mischoru zarekwirował powóz Olgi i dwa kare konie na własny użytek. Musiał być człowiekiem uprzejmym, bo od czasu do czasu wysyłał je po nią. Pewnego razu minął Olgę na drodze i ku jej konsternacji zaproponował, że ją podwiezie. Trudno sobie wyobrazić bardziej nieprawdopodobny duet niż stara petersburska księżna i bolszewicki komisarz, a jednak - życie w 1918 roku było pełne sprzeczności. Siemion

1 inni służący Dołgorukich wstąpili do miejscowej Rady, ale nadal wkładali liberię i podawali obiad w Mischorze. Mimo dotkliwego braku żywności Olga, panna King i Sofka niezmiennie przebierały się do obiadu, a kamerdyner podawał menu zawierające dumnie brzmiące pommes de terre au bacon, czyli kilka gotowanych ziemniaków z cebulą i niewielką ilością smalcu.

Pewnego dnia przyjechali bolszewicy i szukali w domu broni. Dwóch pijanych marynarzy wymachiwało Oldze przed nosem rewolwerami, gdy ta, przestraszona, ale pełna godności, prowadziła ich przez pokoje. - Proszę się nie bać, proszę pani. Proszę się nie bać - powtarzali, podczas gdy Sofka trzymała się kurczowo babci, obserwując ich z ciekawością. Na odchodnym wydali polecenie, by wszystkie kobiety i dzieci zajęły się uprawą warzyw w ogrodzie. Olga, panna King, Sofka i Louise rozkopu-

65

jące w ślimaczym tempie trawniki musiały stanowić dla służby szokujący, tragikomiczny widok. Sofce się nawet podobało, ale dla Olgi, która nie potrafiła nawet samodzielnie zapinać własnych butów, musiało to być prawdziwie upokarzające doświadczenie. Wyobrażam sobie współczującą Louise, jak wciera wieczorem łagodzący krem w delikatne, blade, wypielęgnowane dłonie swojej pani, które nie przepracowały ani jednego dnia.

* * *

Następnego dnia poznałam Olgę, matkę kierownika hotelu. Była to energiczna, rudowłosa czterdziestolatka w błyszczącym kostiumie ze spodniami, inteligentna i przyjaźnie nastawiona. Wskoczyła do hotelowego mikrobusu, władczo wymachując legitymacją przewodnika i zabrała mnie do Jałty, objaśniając po drodze różnice pomiędzy Krymem przed rewolucją Krymem za czasów komunistycznych i Krymem za czasów obecnej, niepodległej Ukrainy. Opowiadała, że nawet nauczyciele nie mogą dziś wyżyć z pensji i muszą podejmować dodatkową pracę lub sprzedawać swoje rzeczy na targu. Są też bogaci „nowi" Rosjanie i Ukraińcy, którzy przyjeżdżają zakładać podejrzane interesy i budują ogromne dacze. Później pokazała mi długą kolejkę ludzi czekających na „wieczorny chleb". To ci, których nie stać na kupno świeżego chleba o poranku. - Czasami mi się wydaje - podzieliłam się z nią refleksją - że dawne ZSRR prosi się o kolejną rewolucję, która zasypie przepaść ziejącą pomiędzy bogatymi i biednymi, zupełnie jak to było sto lat temu. -Nie! - zaoponowała Olga, ujawniając swój sentyment do wszystkiego, co szlacheckie i przedrewolucyjne. - W tamtych czasach bogaci zakładali szpitale i sierocińce i pomagali ludziom, którzy byli od nich zależni. To nie to samo!

W Jałcie spacerowałyśmy po ruchliwym deptaku, przy którym ktoś przedsiębiorczy ustawił ciąg dekoracji z planów filmowych i gdzie można było sobie zrobić wakacyjne zdjęcie w stosownym kostiumie. Były tam więzy i czarna skóra, ale największą popularnością cieszyły się osiemnastowieczne pałace, jedwabie i peruki, jak również eleganckie mieszczańskie salony, tiurniury i czepki. Zdaje się, że nie tylko ja fantazjowałam na temat przeszłości.

Po całej serii spotkań i rozmów telefonicznych trafiłyśmy do kobiety, która - jak twierdziła Olga - mogła mi o wszystkim opowiedzieć.

66

Spotkanie miało się odbyć w archiwum Pałacu Woroncowów w Ałupce. Ogromny pałac z szarego kamienia przypominał wyglądem zamczysko, a jego wyszczerbione blanki współgrały z ostrymi szczytami Aj-Petri. Omijając kolejkę do kasy biletowej, sprzedawców pocztówek i pozujących do zdjęć turystów, weszłyśmy do wnętrza pałacu, gdzie długi, ciemny korytarz doprowadził nas do sali pełnej książek i teczek. Czekały tam dwie starsze panie.

- To jest Anna Abramowna - powiedziała Olga, przedstawiając mi bladą kobietę o spokojnych, zdecydowanych rysach, z siwym kokiem i drewnianym krzyżem na piersi. Wyglądała jak ktoś z innej epoki, choć trudno było mi określić, jakiej. Za chwilę już oglądałam przyniesione przez nią zdjęcia: Sofka jako niemowlę i jako dziesięciolatka, jej dziadkowie pijący herbatę na terenie posiadłości (Olga w ogromnym kapeluszu, Sandik z charakterystycznymi białymi bokobrodami), Sophy wyglądająca jak mężczyzna, Pietia i jego brat Siergiej, znany ze swoich romansów. A to tylko same zdjęcia. Anna Abramowna przedstawiła także historię życia moich przodków tak szczegółowo, jak gdyby znała ich osobiście. O każdym członku rodziny mówiła, używając imienia i imienia ojca. Kiedy już ustaliła, który z synów jest moim ojcem, opowiedziała szczegółowo o życiu i losach wszystkich osób związanych z rodziną Dołgorukich. Jakby wszyscy nadal żyli i byli wśród nas.

Nie było wątpliwości, kto był ulubieńcem Anny Abramowny - piękna Irina. W czasie trwania pierwszego małżeństwa mieszkała w tym pałacu, przemierzała jego niezliczone sale balowe, korzystała z ogromnej cieplarni i pełnych posągów tarasów, schodzących do samego morza. Usłyszałam historię jej rozwodu, powtórnego małżeństwa z Siergiejem Dołgorukim, wujem Sofki i jej tragicznej przedwczesnej śmierci. Obejrzałam także portret tej ciemnowłosej, tajemniczej i eleganckiej kobiety.

- Pochowano ją na cmentarzu w Mischorze - dodała Anna Abramowna.

- Możemy pójść zobaczyć jej grób. - Podczas gdy starsza z kobiet poszła po kwiaty, Olga oprowadziła mnie po zamkniętej części muzeum, pełnej pamiątek po rodzinie Woroncowów i ich zdjęć. Woroncowowie byli wieloletnimi przyjaciółmi Dołgorukich, a ich posiadłości zbudowano mniej więcej w tym samym czasie, w latach dwudziestych XIX wieku, kiedy Jałta stała się modnym kurortem.

Wzięłyśmy taksówkę do Mischoru. Stroma, wyboista droga zaprowadziła nas do gaju figowego. Kierowca zgodził się poczekać, a my wspięłyśmy się na szczyt zadrzewionego pagórka. Anna Abramowna niosła

67



bukiet kolorowych dalii w plastikowej butelce z wodą i opowiadała

0 pogrzebie Iriny w taki sposób, jakby sama na nim była. - To był niemiłosiernie gorący tydzień - czterdzieści stopni - a na dodatek rozpętała się okropna burza. Romanowowie otrzymali zgodę na opuszczenie domu

1 udział w pogrzebie. - Sofka wspominała, że trumnę Iriny niesiono otwartą do samego grobu, droga z domu na cmentarz była wysypana „grubym kobiercem róż, a między drzewami rozciągnięto girlandy tych kwiatów". Mówiła, że nigdy nie zapomni „śpiewu chóru i kapłana, zapachu róż i kadzidła, intensywnego błękitu nieba i ciemniej barwy morza, które wydawało się podpływać nam, stojącym nad grobem, niemal do samych stóp".

Cmentarz w Mischorze robił wrażenie opuszczonego. Mimo ewidentnych pozostałości po organizowanych tu piknikach i libacjach, miejsce to, położone wysoko nad morzem, wśród cyprysów i migdałowców, ma niezwykłą atmosferę. Cmentarz zbudowano początkowo dla pracowników majątków, ale z czasem zaczęli z niego korzystać także sami mieszkańcy dacz. Wiele grobów oznaczono prostymi kamiennymi kręgami. Miejscowe kozy rozgościły się tam, rozkładając się wygodnie na miękkiej ziemi. Niżej, na cmentarnym murze, wylegiwał się pasterz w turbanie, leniwie spoglądający na morze.

- Tam widać pozostałości gaju oliwnego Dołgorukich - powiedziała Anna Abramowna, wskazując grupę srebrnolistnych drzew, rosnących pomiędzy blokami mieszkalnymi. - To był największy gaj w okolicy i dawał najlepszą oliwę. Ludzie z tych mieszkań dbają o grób Iriny - kontynuowała, idąc w kierunku grobu, oddalonego od reszty mogił. - Nagrobek był całkowicie zniszczony i kilkoro z nas złożyło się na nowy w 1984 roku. Nie chwaliliśmy się tym, bo w czasach Związku Radzieckiego można było mieć z tego powodu kłopoty. Nazwisko Dołgoruki nie cieszyło się wtedy dobrą sławą. - Stanęłyśmy nad prostym nagrobkiem, otoczonym niewysokim murkiem i balustradą z kutego żelaza, w cieniu drzewa oliwnego. Na płycie wyryto rosyjski krzyż, nazwisko Iriny i daty (1870-1917). Olga ułożyła na grobie bukiet z dalii, a Anna Abramowna podniosła starą reklamówkę, wyjmując ze środka kawałek herbatnika.

- Jest pani prawosławna? - zapytała, a gdy odpowiedziałam twierdząco, podała Oldze i mnie po kawałku starego herbatnika, jakby to był komunijny opłatek i poprosiła o modlitwę za grzechy Iriny i jej dzieci.

- Wszystkie już nie żyją- powiedziała ze smutkiem. Próbując ukryć lekkie obrzydzenie, wywołane starym, rozmoczonym herbatnikiem, a jed-

68

nocześnie głęboko wzruszona całą sceną, przeżegnałam się i pomodliłam za moją cioteczną prababkę.

Wolnym krokiem zeszłyśmy z pagórka. Moje dwie towarzyszki zgodziły się pojechać ze mną do domu w Mischorze. Taksówkarz wysadził nas na podjeździe. - Mischor jest jedną z najstarszych osad nad Morzem Czarnym - powiedziała Anna Abramowna, wyjaśniając, że książę Na-ryszkin (ten sam, o którym słyszała kierowniczka), który zbudował dom, był przodkiem babci Sofki, Olgi.

- Ale pierwszą właścicielką była Piękna Greczynka - dodała. - Jedna z najpiękniejszych kobiet w Rosji. - Ten zwrot w opowieści mnie zachwycił. Piękna Greczynka była moją ulubioną krewną. Podobnie jak wiele innych kobiet w tej opowieści, miała na imię Sophie. Była Gre-czynkąz Konstantynopola, z dzielnicy Fanar. Jej matka, uboga handlarka warzywami, sprzedała obie córki w niewolę jako kurtyzany. Niezwykła inteligencja i uroda Sophie szybko zyskały jej rozgłos w całej Europie. Poślubiła austriackiego księcia o nazwisku Witte, który następnie - jak twierdzili niektórzy - przegrał ją w karty. Zwycięzcą w grze miał być bajecznie bogaty Polak, hrabia Potocki, do szaleństwa zakochany w Sophie. Niektórzy brali piękną Potocką za szpiega. Inni zachwycali się jej inteligencją fiołkowymi oczami i idealnymi rysami. Miała wielu kochanków. Była między innymi faworytąPotiomkina, kochanka Katarzyny Wielkiej. Caryca (jak zawsze tolerancyjna wobec romansów Potiomkina) podarowała Pięknej Greczynce brylantowe kolczyki. Nie wiedziałam jednak do tej pory, że Potiomkin dołożył do tego daru posiadłość w Mischorze. Hrabina Potocka urodziła mężowi dziesięcioro dzieci. Zmarła w 1822 roku, a jedna z jej córek wyszła za Naryszkina i zbudowała istniejący do dziś dom.

- Sophie Potocka marzyła o tym, by założyć tu, na wybrzeżu, greckie miasto o nazwie Sofiopolis - wyjaśniła Anna Abramowna. - Jak na kurtyzanę zza Morza Czarnego była bardzo ambitna. Nigdy do tego nie doszło, ale jej córka zbudowała swego rodzaju posiadłość wewnątrz posiadłości - domek dla dzieci, który nazwała Sofiówką. Po domku nie ma dziś ani śladu, ale niegdyś wszyscy zachwycali się doskonałością miniaturowych mebelków. Naryszkinowie sprowadzili z Odessy architekta Torricellego, który zbudował dom. Zatrudnieni przez nich budowniczowie, murarze i ogrodnicy często pracowali też dla Woroncowów z Ałupki. Później odkryłam, że gdy główny ogrodnik Woroncowów sprowadził tysiąc drze-

69



wek z Odessy, pięćset trafiło do Mischoru. Naryszkinowie stworzyli też „ogród rozkoszy", zasadzili dębowy zagajnik i gaj laurowy, zbudowali sztuczne jezioro z wyspą obsadzoną wierzbami płaczącymi. Był tam młyn wodny, sady, gaje oliwne i winnice z ośmioma tysiącami winnych krzewów, z których owocu wyrabiano doskonałe wina Riesling i Mu-scat.

- Anna Abramowna wie wszystko o posiadłościach na tym wybrzeżu - odparła Olga na moje zachwyty nad encyklopedyczną wiedzą starszej pani. — Całe życie tym się zajmuje. - Później dostałam nawet listę pracowników majątku za czasów Sofki. Próbowałam więc odnaleźć potomków Izydora Jelcewa, stangreta, ojca dziewięciorga dzieci, piekarki Kapicowej, Czernagorowa, który zajmował się wyrobem win... Przeszukałyśmy wiejskie archiwa i książki telefoniczne, Olga udała się nawet do wojska, które ma lepsze spisy. Zadzwoniłyśmy do wielu osób o podobnie brzmiących nazwiskach. Wszystko na próżno. Ludzie robili wrażenie wystraszonych - niespodziewane telefony źle się kojarzą w tym kraju. Nie udało się znaleźć nikogo, kto byłby w jakikolwiek sposób związany z majątkiem przed rokiem 1917.

- Ludzie się przeprowadzają zmieniają nazwiska - mówiła Olga. - Boją się przeszłości. Ma pani szczęście, że udało się pani dowiedzieć cokolwiek na temat historii rodziny. Większość nas nie wie nic.

„Któregoś dnia nagle pojawili się Niemcy" - napisała w swoich wspomnieniach Sofka. Widok niemieckich oficerów „czujących się jak u siebie" nie mieścił się dziecku w głowie. W marcu 1918 roku bolszewicy podpisali traktat pokojowy, na mocy którego oddali Niemcom ogromne połacie ziemi i znaczną liczbę ludności. Jednego wroga zastąpił drugi.

Pod rządami Niemców, o ironio, życie nabrało większych pozorów normalności, zniknęły restrykcje, pojawiła się żywność. Nikt nie wierzył w szaloną lipcową plotkę, jakoby car Mikołaj, carowa Aleksandra i ich rodzina zostali zamordowani. Feliks Jusupow nie odwołał nawet zaplanowanego przyjęcia. Straszliwe tajemnice domu Ipatiewa w Jeka-terynburgu miały ujrzeć światło dzienne dopiero za jakiś czas. Później ujawniono okropne szczegóły zbrodni - wesołe, ładne dziewczęta, których śmierć spowolniły diamenty i perły wszyte w bieliznę, bo kule się na nich zatrzymały, przerażony, chory chłopiec, któremu nigdy nie wolno było szaleć podczas zabawy. Zabito nawet spaniela Jimmy'ego. Bagnety, krew, krzyki. Nawet carskie zwłoki uznano za niebezpieczne (potencjalni

70

męczennicy) i spalono przed pochowaniem. Wśród służących i towarzyszy był doktor Botkin, który w Petersburgu leczył również Dołgorukich. Bratanka Olgi, Wasilija Dołgorukiego, który udał się do Jekaterynburga jako asystent Mikołaja, zabito oddzielnie.

- Biedny Nicky - powiedziała matka cara na herbacie u babci Sofki, nie chcąc słuchać okropnych opowieści. Może wszystko się jeszcze ułoży. Nawet bolszewicy zaprzeczali, że coś takiego się wydarzyło.

Mniej więcej w tym czasie do Mischoru zawitała niespodziewanie matka Sofki. Mimo niebezpieczeństw i panującego chaosu (każdy, kto był w jakikolwiek sposób związany z caratem, był wrogiem i groziło mu aresztowanie, a nawet egzekucja), udało jej się przyjechać pociągiem z Piotrogrodu. Nie mając żadnych wieści o córce przez kilka miesięcy, Sophy przyjechała z nadzieją że zastanie ją żywą. Ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że życie na Krymie toczy się prawie jak dawniej - mecze tenisowe, służba podająca do stołu, proszone herbatki. Był to ogromny kontrast w stosunku do napięć, lęku, zimna i głodu panujących w Pio-trogrodzie. Sophy pracowała w swoim starym szpitalu - coraz większa liczba ofiar wyziębienia, niedożywienia i strzelanin wymagała opieki lekarskiej. Dzieliła mieszkanie z dawnym przyjacielem, markizem de Saint Sauveur z ambasady francuskiej, który miał rzekomo zagwarantowany immunitet dyplomatyczny - tak przynajmniej było napisane na przybitym do drzwi mieszkania dokumencie. Mimo to było już kilka napaści. Sofka nie napisała nic o swojej reakcji na wizytę matki, o tym, czy cieszyła się na jej widok i czy przejęła się, gdy ta po kilku tygodniach wyjechała, najwyraźniej przedkładając grabieże, przemoc, talony na żywność i kolejki za chlebem nad przebywanie z własną córką.

Po kilku miesiącach powód, dla którego Sophy zdecydowała się wracać na północ, stał się jasny, gdy Sofka otrzymała zaskakujący list od matki. Jesienią trudno było o jakiekolwiek wieści - nie było gazet, listów ani telefonów. Kraj ogarnęła wojna domowa. Na południu Biała Armia pod dowództwem generałów Denikina i Wrangla na próżno próbowała pokonać Armię Czerwoną. Wiadomość od Sophy dotarła do Mischoru po dwóch miesiącach. Posłaniec zaraził się po drodze tyfusem i zmarł wkrótce po dostarczeniu listu. List przeczytano i spalono, by uniknąć infekcji. Pismo zawierało wiadomość o ślubie Sophy.

Znając buntowniczą naturę Sophy, jej otwarty umysł i swobodę, z jaką po rozwodzie znajdowała sobie kochanków, wyobrażałabym sobie raczej, że wybierze rewolucyjnego intelektualistę, kogoś w typie Mak-

71

syma Gorkiego, który balansował na niebezpiecznej granicy pomiędzy „białymi" i „czerwonymi". Sofka zapamiętała z dzieciństwa szereg mężczyzn określanych przez pannę King mianem zalotników. Byli wśród nich austriacki książę Hohenlohe i książę Paolo Borghese, który zabrał kostkę małego palca ze szkieletu do nauki anatomii, stojącego w mieszkaniu Sophy, a potem nosił go przy łańcuchu zegarka. Książę Pierre Wołkonski również należał do częstych gości Sophy, ale nie wydawał się prawdopodobnym kandydatem na męża. Trzynaście lat starszy od Sophy Pierre był dyplomatą w Rzymie, Londynie i Berlinie i władał sześcioma językami. Głęboko religijny, konserwatywny, oczytany i precyzyjny do przesady, miał obsesję na punkcie genealogii. Fakt, że był homoseksualistą czyni z niego jeszcze mniej prawdopodobnego kandydata na narzeczonego Sophy. A jednak, jak sama powiedziała (a nie zwykła rzucać słów na wiatr): „Był jedynym inteligentniejszym ode mnie mężczyzną, jakiego spotkałam. Był również delikatny i uprzejmy". Pierre i jego stara matka nadal mieszkali w Piotrogrodzie, gdzie jakimś cudem udało im się przetrwać w Domu Wołkonskich, zwanym Małym Białym Domkiem - niezupełnie trafnie, biorąc pod uwagę, że front domu miał piętnaście rzędów okien. Po ślubie Sophy zamieszkała tam razem z mężem.

* * *

Nim nadszedł rok 1919, w Jałcie i na całym wybrzeżu zaroiło się od uciekinierów z północy. Niektórzy z nich wciąż wierzyli, że Biała Armia generała Denikina pokona bolszewików i zdobędzie ich nową stolicę, Moskwę. Nadchodziła pomoc ze strony żołnierzy brytyjskich i francuskich. Pewnego ranka Sofka napisała: „Panna King zupełnie oszalała na widok długiego, szarego okrętu pod brytyjską banderą - krzyczała, płakała i wymachiwała rękami jak wariatka". Kilku Anglików ewakuowano, a Rosjanie coraz częściej dyskutowali, czy nie lepiej uciec, przynajmniej do czasu, aż „problemy" się skończą. Nieco później w pobliżu Mischoru zakotwiczył HMS Marlborough, a na przystań przybył kapitan z rozkazem ewakuacji siostry brytyjskiej królowej Aleksandry, cesarzowej wdowy. Do Aj-Todor wysłano z wiadomością powóz Olgi zaprzężony w stare kare konie, ale caryca Maria nie zgodziła się opuścić rodziny i przyjaciół. Oświadczyła po królewsku, że nie wyjedzie, dopóki wszystkie osoby znajdujące się w niebezpieczeństwie nie zostaną ewakuowane.

72

Nastąpił okres oczekiwania. Sytuacja była delikatna. Nie dość, że wiele osób chciało wyjechać, to jeszcze król Jerzy V obawiał się udzielić azylu autokratycznym Romanowom. Obawiano się, że spowoduje to wzrost poparcia dla Partii Pracy i zwiększy republikańskie sentymenty w społeczeństwie. Może cesarzowa wdowa powinna wyjechać do swojej rodzinnej Danii? W tym czasie panna King gościła na herbacie brytyjskich oficerów, a na stole Dołgorukich pojawiły się „dziwne przysmaki" w rodzaju płatków Quaker Oats i peklowanej wołowiny. Ostatecznie dzień ewakuacji został wyznaczony i do Jałty przypłynęły inne okręty sprzymierzonych. Do portu rzuciły się tłumy ludzi, porzucających swe samochody i powozy i w panice przepychających się do przodu, w nadziei, że uda im się wyjechać.

Sofce kazano przygotować torbę z rzeczami osobistymi, aby mogła wyjechać następnego dnia razem z cesarzową wdową. „Chciałam ze sobą zabrać tylko ulubioną ikonę, srebrny kubek i Rima" - napisała Sofka pół wieku później. Powiedziano jej jednak, że dog jest za duży. Myśl o opuszczeniu domu i rozstaniu z rodzicami wcale nie była najgorsza. Najbardziej nieszczęśliwa była Sofka właśnie z powodu Rima, który musiał zostać w domu - „pierwszy prawdziwy smutek w moim życiu". Nazajutrz jedenastolatka zerwała się skoro świt i pobiegła z Rimem nad morze, „wyjąc z bezsilnej rozpaczy na myśl, że trzeba zostawić wszystko". Pożegnała się z Wanią i Szurą, „z wielkim dziecinnym smutkiem". Po przedyskutowaniu możliwości ukrycia Sofki, zdecydowali, „że nie można tego zrobić. Armia Czerwona mogła nie wiedzieć, że jestem »w porządku«, a lepiej, żebym przeżyła".

Początkowo Sofka, Olga i panna King trafiły na pokład niszczyciela Grafion, ale podczas oczekiwania przeniesiono je na Marlborough, gdzie dołączyły do bardziej wyborowego towarzystwa, w tym cesarzowej wdowy i jej córki, wielkiej księżnej Kseni z pięciorgiem dzieci. Ewakuowano łącznie tysiąc sto siedemdziesiąt osób, w tym dziewiętnastu członków carskiej rodziny wraz ze służbą, guwernantkami i urzędnikami oraz ładunkiem kosztowności, które udało się uratować. Jednym z młodych oficerów kierujących operacją był Francis Pridham, który później napisał książkę o swoich doświadczeniach. Pridham był pod wrażeniem „godnej postawy Rosjan na pokładzie". Starej carycy Marii oddano do dyspozycji kabinę kapitana, pozostałych pasażerów ulokowano tak wygodnie, jak to było możliwe, zbierając dodatkową pościel z domów carskich, żeby

73

przynajmniej starsze osoby miały materace i prześcieradła. Na zatłoczonym statku zorganizowano prowizoryczne sypialnie. Olga miała kabinę. Sofka i panna King znalazły kącik do spania. Pod wysoko zapiętą bluzką guwernantka ukrywała na bladej piersi sznur cennych pereł - prezent od rodziców Sophy na jej ślub w 1907 roku, który sama Sophy oddała pannie King na przechowanie podczas ostatniej wizyty.

Po okresie oczekiwania, spowodowanym złą pogodą i opóźnieniami, okręty ostatecznie wypłynęły w morze 11 kwietnia. Był szary, ponury poranek. Elizabeth Zinovieff (krewna z drugiej strony rodziny, znajdująca się na pokładzie okrętu Princess Ena) wspominała później szare niebo, szare morze i szare okręty wojenne spowite całunem gęstej mgły. „Mgła uniosła się powoli i na pokładzie ukazała się samotna, odziana na czarno postać, pełna godności i smutku. Była to caryca Maria". Niedaleko od niej stał wielki książę Mikołaj (kuzyn cara i były głównodowodzący rosyjskich sił zbrojnych), ubrany w długi wojskowy płaszcz i szarą futrzaną czapę kozacką. Dziwni z nich byli uchodźcy o nienagannych manierach i w eleganckich ubraniach. Tam, we mgle, odśpiewali rosyjski hymn narodowy „Boże, chroń cara". Pridham zauważył później, że był to ostatni raz, kiedy tę „piękną starą pieśń" odśpiewano na terytorium Rosji w obecności żyjącego członka rodziny carskiej. Smutna scena wzruszyła do łez zarówno rosyjskich, jak i brytyjskich marynarzy.

„Rządź silny i potężny, Ku sławie nam, ku sławie Rządź na postrach naszym wrogom, Carze prawosławny..."

Sofka zapamiętała „ostatnie spojrzenie na poszarpany szczyt Aj-Pe-tri". Uważała to pożegnanie za „koniec dzieciństwa". Mimo to dzieciom na pokładzie cała podróż wydawała się raczej ciekawą przygodą. Sofka szybko zaprzyjaźniła się z dwa lata starszym od siebie Wasilijem, najmłodszym synem wielkiej księżnej Kseni.

Przystojny, żywiołowy Wasilij, który wkrótce został ulubieńcem załogi, zabrał ze sobą na pokład kanarka i gładkowłosego, czarnego psa Toby'ego, który był w prostej linii potomkiem Pupsika Sofki, również obecnego na statku. Plotka głosiła, że Wasilij mógł być synem wujka Siergieja, czyli kuzynem Sofki, ale nikt nie brał tych pogłosek na serio. Dzieci bawiły się, rzucając pierścienie na słupek, tańczyły na tylnym po-

74

kładzie, tresowały psy, rozmawiały z uprzejmymi brytyjskimi oficerami i słuchały piosenek Feliksa Jusupowa, akompaniującego sobie na gitarze. Towarzystwo było na tyle niezwykłe, by gwarantować dobrą zabawę. Wasilij nie do końca zrozumiał zasłyszane słowa dorosłego kuzyna: „Jacyż z nas głupcy".

Pridham podziwiał Rosjan za ich stoicką postawę wobec cierpienia. Był też oczarowany Ksenią i jej matką Opisał, jak caryca podarowała mu na pożegnanie wysadzane rubinami i brylantami spinki do mankietów, które później kazał przerobić na biżuterię dla żony. Jedyna skarga na pokładzie pochodziła, jak pisze Pridham, „od mojej własnej rodaczki". Któraś z guwernantek „blada, nieprzyjemna kobieta" sprzeciwiła się ostro temu, by Rosjanie rozkładali swoje prowizoryczne posłania w przejściu przed jej kabiną Mam nadzieję, że nie była to panna King.

Podróż uległa pewnemu opóźnieniu w Konstantynopolu (brudnym, zdaniem panny King), po części dlatego, że w Anglii nie ustalono jeszcze ostatecznie, czy Romanowowie mogą sobie tak po prostu przypłynąć. W czasie tego postoju przyjechała druga babcia Sofki. Nadal kierowała oddziałem Czerwonego Krzyża. Tym razem próbowała dotrzeć do oddziałów Białej Armii walczących nad granicą perską. Rok później przyszła wiadomość o jej śmierci. Umarła na tyfus, do końca opiekując się chorymi i rannymi.

Następnym przystankiem w podróży była Malta, gdzie okręty zacumowały na tydzień. Panna King uwielbiała opowiadać o kierowniku hotelu, który odgrodził parawanem część jadalni, nie chcąc krępować „biednych uchodźców. Zobaczył, jak jego ubodzy goście schodzą na kolację w niemodnych, ale eleganckich strojach wieczorowych, obwieszeni klejnotami".

W ten sposób, zanim uchodźcy dotarli do Portsmouth na pokładzie HMS Lord Nelson, minął cały miesiąc. Pewnego ciepłego, majowego dnia na okręcie „wyelegantowano wszystkich i wszystko", a na pokładzie odbyła się parada. To królowa Aleksandra, sędziwa królowa matka, przybyła na pokład powitać siostrę. Podstawiono specjalny pociąg, który przewiózł członków carskiej rodziny i ich świtę przez obco wyglądające krajobrazy angielskiej prowincji aż na Victoria Station, gdzie czekali na nich król Jerzy i królowa Maria. Niektórzy z rosyjskich służących Kseni upadli na kolana przed brodatym, niebieskookim królem Jerzym (który był kuzynem Mikołaja II w pierwszej linii), sądząc, że mają przed sobą cudownie ocalonego cara. Po oficjalnym przedstawieniu, Olgę, Sofkę,

75

pannę King i Louise zabrała ze sobą siostra Olgi, Sophy, której mąż, hrabia Benkendorff, był ostatnim ambasadorem carskiej Rosji w Londynie. Wydawało się, że nie jest tak źle. Plan był następujący: sprzedać trochę klejnotów, prowadzić względnie oszczędne życie i czekać, aż stary porządek zostanie przywrócony.



Rozdział IV

Uciekinierka

Gdyby zrobić było takie proste Jak wiedzieć, co zrobić należy.

Szekspir, Kupiec wenecki

Olga sprzedała perły, a potem zrobiła to, co zawsze, gdy czuła się zmęczona lub udręczona - pojechała na kurację. Wynajęła dla siebie i swojego orszaku, czyli Sofki, panny King i Louise, elegancki apartament w hotelu Spa w Bath. Apartament był właściwie rezydencją, której klatkę schodową zdobiły kopie marmurów Elgina1. W bezpośrednim sąsiedztwie znajdował się trawiasty kort tenisowy i boisko do gry w kry-kieta, stawek z liliami wodnymi, a nawet klasyczna świątynia. Olga bez trudu wróciła więc do dawnych zwyczajów, wypracowanych do perfekcji podczas pobytów w Marienbadzie i Vichy - codzienny spacer do wód i popołudniowa herbatka na krótko przystrzyżonych trawnikach, w cieniu czerwonolistnych buków i libańskich cedrów. Wkrótce nadeszła wiadomość, że jej cztery córki są bezpieczne. Z całą pewnością starsza pani zapominała czasem o nieszczęściach, które pozostawiła za sobą. Było jeszcze zbyt wcześnie, by porzucić nadzieję na powrót, zbyt wcześnie także, by dało o sobie znać uczucie nazwane przez Nabokowa „zwierzęcym rykiem tęsknoty za świeżym jeszcze odorem Rosji".

Bath było pierwszym kontaktem Sofki z krajem, o którym tyle słyszała od panny King. Przez sześć spędzonych wspólnie lat guwernantka nieustannie zapewniała dziewczynkę, że w Anglii wszystko jest lepsze - od jedzenia i ubrań po maniery i moralność. Szczególnie gry zespołowe miały być wyrazem szlachetnego angielskiego ducha. Sofka odnosiła się do ciasnego światopoglądu panny King z dużą dozą sceptycyzmu i w grach zespołowych uparcie nie uczestniczyła. Wrażenie zrobiły na

1 Marmury Elgina - starożytne rzeźby partenońskie wywiezione w początkach XIX w. z Grecji do Londynu przez lorda Elgina, ambasadora brytyjskiego w Cesarstwie Otomańskim.

77

niej natomiast schludne angielskie domki, zadbane zielone pola ogrodzone żywopłotami i policjanci w hełmach.

Na zdjęciu zrobionym latem 1919 roku Sofka ma na sobie starą, przy-krótką sukienkę z białej bawełny. Pewnie od jakiegoś czasu nie dostała nowych ubrań. Włosy spadają jej na ramiona ciemną kaskadą. Stoi na tle ciemnego muru i wygląda na zagubioną. I tak też było. Na zdjęciu nie ma jeszcze dwunastu lat, ale na jej twarzy wiedza miesza się z niewinnością. Należała do pierwszej fali dwudziestowiecznych dzieci-uchodźców, choć prawdopodobnie tak się nie czuła, była przecież przyzwyczajona do podróży i rozstań z najbliższymi. Dopiero z perspektywy czasu te początki wygnania nabrały większego znaczenia.

Sofka być może widziała więcej niż wiele jej rówieśniczek. Mimo to chowano ją pod takim kloszem, że gdy pewnego ranka dostrzegła krew na nocnej koszuli, była przekonana, że umiera. Przerażonej dziewczynce z pomocą przyszła panna King, wyjaśniając całe zjawisko. Zaraz potem nie omieszkała dodać, że w związku z tym niefortunnym faktem odtąd jeden dzień w miesiącu Sofka będzie musiała spędzać w łóżku. Jednocześnie Dziecko było jednak na tyle odważne, by eksperymentować z pierwszymi pocałunkami. Geoffrey był siedemnastoletnim kadetem z Lorda Nelsona, który podczas każdego urlopu odwiedzał Sofkę w Bath, a potem także w Londynie. Sofka dziwiła się później, co ten chłopak mógł w niej widzieć. Jej zdaniem, Geoffrey miał zdecydowanie „za dużo zębów", jak na ucieleśnienie marzeń o prawdziwej miłości. Mimo to z chęcią całowała się z nim w krzakach w „niezupełnie platoniczny" sposób.

Mniej więcej w tym czasie, równie nieoczekiwanie jak dwa lata wcześniej na Krymie, zjawiła się matka Sofki. Podobnie jak poprzednim razem, przyjechała dosłownie na chwilę. Wyjechała z Rosji przez Finlandię i chciała sprawdzić, jak miewa się córka, od której nie miała niemal żadnych wiadomości. Ustaliwszy, że Sofka jest bezpieczna i sporo urosła, Sophy momentalnie zmęczyła się spokojną atmosferą urokliwego Bath. Przez kilka tygodni mężnie znosiła herbatki ze starą księżną, przejażdżki na wieś z córką i wieczorne pasjanse. Martwiła się jednak o swojego nowego męża Pierre'a. Miał zaraz po niej wyjechać z Rosji razem ze swoją matką, ale nie było od niego żadnych wiadomości. W gazetach pisano o masowych aresztowaniach, a nawet egzekucjach. Sophy wyraziła swoją rozpacz (i sarkastyczne poczucie humoru) w liście do Pierre'a, którego ten nigdy nie otrzymał: „Wbrew wszelkim prawom fizyki, siła Twojego przyciągania nie tylko nie maleje proporcjonalnie do wzrostu odległości,

78

lecz wręcz odwrotnie - im bardziej się od Ciebie oddalam, tym silniej je odczuwam. Zbliża się moment, w którym żadna przyczyna i żadne uczucia macierzyńskie nie będą w stanie mnie tutaj zatrzymać".

Wszyscy mówili, że Sophy musiała postradać rozum, jeżeli chce wracać do bolszewickiej Rosji, bez względu na to, jak bardzo martwi się o męża. Nikt nie wybierał się w tamtym kierunku - to było jak powrót w sam środek szalejącego huraganu. Wiadomo było, że Lenin postawił sobie za cel likwidację burżuazji. Jak można dobrowolnie oddać się w ręce ludzi, którzy pragną twojej śmierci? Być może przestrogi tylko zmotywowały Sophy do działania - nigdy nie potrafiła oprzeć się wyzwaniom. Pewnego ranka pożegnała się zatem z byłą teściową. Olga leżała jeszcze w łóżku, ale pobłogosławiła Sophy znakiem krzyża, zastanawiając się zapewne, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy tę upartą istotę. Na dworcu w Bath żegnająca Sophy panna King nie mogła opanować łez. Sofka natomiast niezbyt się przejmowała. Jej matka sądziła wówczas, że obojętność córki wynika z młodzieńczej niewiedzy. Sama Sofka przyznała później, że rozstania zdarzały się w jej życiu zbyt często, by wywoływać jakiekolwiek wrażenie. Jakkolwiek by było, żadna z nich nie odczuwała szczególnej więzi z drugą. Wystarczyło im wiedzieć, że bliska osoba jest bezpieczna.

W Londynie Sophy spędziła kilka dni na przygotowaniach do podróży. Zdobyła potrzebne wizy, przedyskutowała swoje plany ze znajomymi dyplomatami i zamówiła dużą skrzynię zapasów z Fortnum i Mason, wyobrażając sobie, jaką radość sprawi wygłodzonym rosyjskim przyjaciołom. Udręczeni lękiem i niepewnością rosyjscy emigranci w Londynie miotali się od prób zniechęcenia Sophy do realizacji planu ocalenia Pierre'a do próśb o załatwienie w Rosji najróżniejszych spraw - odwiedzenie starej matki lub sprawdzenie, co dzieje się z domem. Po przyjeździe Sophy do Londynu wujek załatwił jej pokój w Ritzu („O, luksusie!" - napisała w pamiętniku). Teraz jednak przeniosła się do Knightsbridge, do mieszkania swojego przyjaciela Feliksa Jusupowa i jego żony Iriny. Wspominała, że było pełne niezwykłych ludzi, najbardziej niezwykły był zaś sam gospodarz. Sophy uwielbiała nieprzewidywalność, zarówno w sobie, jak i w innych i choć nie znosiła braku powagi, lubiła dowcipny hedonizm lekkoducha Jusupowa. „Potrafi uczynić swoje wady równie atrakcyjnymi, jak zalety. Jeśli nie bardziej - napisała w swoich wspomnieniach. - Ostatecznie, nie kochamy przecież ludzi za ich cnoty!"

79

Gdy Sophy wypłynęła z Newcastle do Szwecji i dalej do Finlandii, panna King zabrała Sofkę do Margate. Zatrzymały się w pensjonacie, gdzie Sofkę głęboko urażono, dając jej wiaderko i łopatkę do zabawy w piaskownicy. Tutejsze wybrzeże w niczym nie przypominało skalistych, dzikich brzegów Krymu, które mała emigrantka dopiero co opuściła. Nawet smutne, niemrawe osiołki, powolnym krokiem obwożące chętnych do przejażdżki wczasowiczów, źle wypadały w porównaniu z szaloną jazdą na nieosiodłanym oślim grzbiecie, do której przywykła w Rosji. Przez długi czas Sofka co noc śniła o swoim ukochanym Mischorze, który uważała za swój dom. Rim, Wania, Szura, pachnąca sosnami dróżka schodząca do morza...

We wrześniu zamieszkały z Olgą w Londynie przy Gloucester Place numer 46. Pięciopiętrowy dom znajdował się niedaleko mieszkania siostry Olgi. Wkrótce dołączyła do nich mała Olga, osierocona przez matkę córka Siergieja. Razem z nią przybyły, rzecz jasna, niania i guwernantka, panna New. W domu był także kucharz, pokojówka, gosposia i oczywiście Louise. Zdaniem Olgi, były to „maksymalnie oszczędne" warunki. Stara księżna skonstatowała pewnego razu, że przez całe życie powtarzała słowa Modlitwy Pańskiej: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj", ale nigdy nie przypuszczała, że nadejdzie dzień, w którym nabiorą one dosłownego znaczenia. Po pięćdziesięciu latach Sofka zauważyła jednak, że mimo tak wielkich oszczędności, nadal „siedmiu ludzi musiało zajmować się trzema kobietami w wieku sześćdziesięciu dziewięciu, dwunastu i czterech lat".

Londyn jesienią 1919 roku musiał im się wydać bardzo obcy. Tak zapalona czytelniczka jak Sofka zdążyła z pewnością przeczytać którąś z powieści Dickensa o tym ponurym mieście pod „ołowianym dachem" nieba. Być może napotkała w opowiadaniach o Sherlocku Holmesie opisy strasznych londyńskich mgieł, regularnie spowijających stolicę gęstym, żółtawym płaszczem. Okropieństwa pierwszej wojny światowej były wciąż świeże w pamięci mieszkańców. Zginęło w niej całe pokolenie młodych Brytyjczyków. Epidemia hiszpanki dopiero co zabrała setki tysięcy istnień. Rodziny rosyjskich uchodźców nie były osamotnione w swoim poczuciu tragicznej straty. Przeżycia Rosjan pogłębiała jednak obcość otoczenia i niepewność jutra. Co ciekawe, wielu Rosjan w Anglii cierpiało z powodu zimna. W Rosji zawsze było pod dostatkiem drewna, w wysokich piecach stale buzowały płomienie i nawet zimą w domu było ciepło. W Anglii trzeba zaś było kupować wełnianą bieliznę i grzać

80

się przy kominku lub marnym gazowym piecyku. Angielskie jedzenie wyróżniało się tylko obcością smaku. Anna Achmatowa pisała: „Jak piołun pachnie chleb u obcych". Gorzki jest smak wygnania. Jedzenie stale o tym przypomina.

Podczas pobytu w Londynie Sophy wybrała szkołę dla córki - Queen's College na Harley Street. Wybrała to miejsce, bo oferowało „więcej nauki, mniej zabawy". Był to pierwszy kontakt Sofki ze zorganizowaną instytucją edukacyjną. Była zachwycona. Szkoła pozwalała uciec od przeszłości oraz domowych zmartwień i smutków. Pozwalała wymyślić siebie od nowa. Ubrana w granatowy mundurek Sofka weszła w bezpieczny, uporządkowany świat, przypominający popularne książki Ange-li Brazil, takie jak Uczennica - patriotka, Złote szkolne czasy, Okropna chłopczyca czy Przyjaciółki. Przyjaciółką Sofki była Violet Cyriax, córka małżeństwa lekarzy, która tak jak Sofka chciała w przyszłości zostać panią doktor. Obie dziewczynki należały do grona bardziej poważnych uczennic, marzących o studiach i pracy zawodowej. Gardziły tak zwaną grupą fiywolnych koleżanek, zabijających czas nauką odrobiny francuskiego, wymowy i rysunku w oczekiwaniu na dobrą partię, która ustawi je na resztę życia.

Pochwały wygłaszane przez pannę King na cześć gier zespołowych odbiły się od uszu Sofki niczym przysłowiowy groch o ścianę. Ze szkolnych świadectw wynika, że nie potrafiła się skupić podczas gry. Ale po dwóch latach monotonnych i samotnych lekcji z panną King Queen's College i tak był ekscytujący. Szkoła była urządzona jak elegancki londyński dom, z kolorowymi dywanami, portretami na ścianach, koronkowymi firankami, kwiatami w wazonach i pełną klasycznych popiersi salą artystyczną. Towarzyska natura Sofki rozkwitła dzięki codziennym kontaktom z gronem żywiołowych nastolatek, panna King tymczasem popadała w coraz większą nerwicę. Mając za dużo wolnego czasu, guwernantka wpadła w obsesję na punkcie Pupsika, puchatego pieska, którego Sofka dostała od ojca na początku pierwszej wojny światowej - zaledwie pięć lat wcześniej, a jakby w innej epoce.

Ze szkolnych świadectw młodej emigrantki wynika, że dobrze (a czasem dostatecznie) radziła sobie z takimi przedmiotami, jak łacina, greka, botanika czy filozofia naturalna. Nawet egzaminy na koniec roku, których nigdy wcześniej nie musiała zdawać, były ekscytującą nowością - pełna napięcia cisza na sali, stosy kartek na biurku, surowe spojrzenie pilnującego nauczyciela. W skład grona pedagogicznego Queen's Colle-

81

ge wchodziły takie postacie, jak monsieur Cammaerts, brodaty Belg, recytujący basem Moliera i Racine'a i młoda panna Sutcliffe (obiekt wielu dziewczęcych zauroczeń), dzięki której Szekspir ożywał. W pierwszym roku nauki Sofka napisała krótki artykuł na temat rewolucji w Rosji, który ukazał się w szkolnej gazetce. Tekst musiał wywrzeć spore wrażenie na koleżankach z klasy, których pisarski repertuar oscylował wokół tematyki w rodzaju „O wakacjach w hrabstwie Devon".

«

„(...) Bolszewicy rośli w siłę, bo jeśli chłopi nie oddawali im kukurydzy, zabijali im żony i dzieci, a ich samych torturowali (...).

Jeśli wzięli do niewoli rosyjskiego oficera, obcinali mu nos, uszy i język, wykluwali oczy i robili jeszcze gorsze rzeczy. W Odessie zanurzali jeńców powolutku we wrzącym oleju, wbijali im drzazgi pod paznokcie lub wiązali po kilku razem i wrzucali do morza (...).

Rewolucja trwa już trzy lata i na razie nie widać jej końca, ale mam nadzieję, że szybko się skończy - dla dobra Rosji i Europy".

Mniej więcej rok po rozpoczęciu nauki w Queen's College zdjęcie Sofki zamieszczono w najpopularniejszym ówczesnym magazynie kobiecym „Eve". Na fotografii podpisanej: „Rosja w Londynie - kolejny czarujący i dystyngowany gość - księżniczka Sophie Dołgoruka" dzielnie uśmiechnięta Sofka w ciemnej sukience tuli do piersi Pupsika. Zdjęcie ilustrowało artykuł, w którym pisano o szkolnych zajęciach Sofki i o tym, że jest, jedną z wielu przedstawicieli rosyjskiej szlachty, którzy znaleźli schronienie w Anglii po tragedii rewolucji. Jej rodzina straciła w Rosji cały majątek". Arystokratyczne tytuły uchodźców i ich dramatyczne przeżycia były jeszcze na tyle interesujące, by dać kilku szczęściarzom, takim jak Sofka i jej babka, poczucie, że inni ludzie doceniają ich dawne życie. Większość uciekinierów z Rosji nie miała jednak pereł na sprzedaż. Padali ofiarą takich samych rasistowskich prześladowań, jakie w każdej epoce spotykają tak wielu uchodźców i emigrantów. W Paryżu pod adresem tłumnie szukających tam schronienia „białych" Rosjan niejednokrotnie rzucano niewybredny komentarz le sales Russes2. Z drugiej jednak strony w szkole Sofki ceniono Olgę na tyle, by poprosić ją o wręczenie nagród na szkolnej uroczystości. Angielscy goście byli pod wrażeniem jej dostojnych manier. Wśród pozostałych po Sofce do-

2 Ci przeklęci Ruscy (franc.).

82

ge wchodziły takie postacie, jak monsieur Cammaerts, brodaty Belg, recytujący basem Moliera i Racine'a i młoda panna Sutcliffe (obiekt wielu dziewczęcych zauroczeń), dzięki której Szekspir ożywał. W pierwszym roku nauki Sofka napisała krótki artykuł na temat rewolucji w Rosji, który ukazał się w szkolnej gazetce. Tekst musiał wywrzeć spore wrażenie na koleżankach z klasy, których pisarski repertuar oscylował wokół tematyki w rodzaju „O wakacjach w hrabstwie Devon".



„(...) Bolszewicy rośli w siłę, bo jeśli chłopi nie oddawali im kukurydzy, zabijali im żony i dzieci, a ich samych torturowali (...).

Jeśli wzięli do niewoli rosyjskiego oficera, obcinali mu nos, uszy i język, wykłuwali oczy i robili jeszcze gorsze rzeczy. W Odessie zanurzali jeńców powolutku we wrzącym oleju, wbijali im drzazgi pod paznokcie lub wiązali po kilku razem i wrzucali do morza (...).

Rewolucja trwa już trzy lata i na razie nie widać jej końca, ale mam nadzieję, że szybko się skończy - dla dobra Rosji i Europy".

Mniej więcej rok po rozpoczęciu nauki w Queen's College zdjęcie Sofki zamieszczono w najpopularniejszym ówczesnym magazynie kobiecym „Eve". Na fotografii podpisanej: „Rosja w Londynie - kolejny czarujący i dystyngowany gość - księżniczka Sophie Dołgoruka" dzielnie uśmiechnięta Sofka w ciemnej sukience tuli do piersi Pupsika. Zdjęcie ilustrowało artykuł, w którym pisano o szkolnych zajęciach Sofki i o tym, że jest, jedną z wielu przedstawicieli rosyjskiej szlachty, którzy znaleźli schronienie w Anglii po tragedii rewolucji. Jej rodzina straciła w Rosji cały majątek". Arystokratyczne tytuły uchodźców i ich dramatyczne przeżycia były jeszcze na tyle interesujące, by dać kilku szczęściarzom, takim jak Sofka i jej babka, poczucie, że inni ludzie doceniają ich dawne życie. Większość uciekinierów z Rosji nie miała jednak pereł na sprzedaż. Padali ofiarą takich samych rasistowskich prześladowań, jakie w każdej epoce spotykają tak wielu uchodźców i emigrantów. W Paryżu pod adresem tłumnie szukających tam schronienia „białych" Rosjan niejednokrotnie rzucano niewybredny komentarz le sales Russes2. Z drugiej jednak strony w szkole Sofki ceniono Olgę na tyle, by poprosić ją o wręczenie nagród na szkolnej uroczystości. Angielscy goście byli pod wrażeniem jej dostojnych manier. Wśród pozostałych po Sofce do-

2 Ci przeklęci Ruscy (franc.).



ge wchodziły takie postacie, jak monsieur Cammaerts, brodaty Belg, recytujący basem Moliera i Racine'a i młoda panna Sutcliffe (obiekt wielu dziewczęcych zauroczeń), dzięki której Szekspir ożywał. W pierwszym roku nauki Sofka napisała krótki artykuł na temat rewolucji w Rosji, który ukazał się w szkolnej gazetce. Tekst musiał wywrzeć spore wrażenie na koleżankach z klasy, których pisarski repertuar oscylował wokół tematyki w rodzaju „O wakacjach w hrabstwie Devon".

„(...) Bolszewicy rośli w siłę, bo jeśli chłopi nie oddawali im kukurydzy, zabijali im żony i dzieci, a ich samych torturowali (...).

Jeśli wzięli do niewoli rosyjskiego oficera, obcinali mu nos, uszy i język, wykluwali oczy i robili jeszcze gorsze rzeczy. W Odessie zanurzali jeńców powolutku we wrzącym oleju, wbijali im drzazgi pod paznokcie lub wiązali po kilku razem i wrzucali do morza (...).

Rewolucja trwa już trzy lata i na razie nie widać jej końca, ale mam nadzieję, że szybko się skończy - dla dobra Rosji i Europy".

Mniej więcej rok po rozpoczęciu nauki w Queen's College zdjęcie Sofki zamieszczono w najpopularniejszym ówczesnym magazynie kobiecym „Eve". Na fotografii podpisanej: „Rosja w Londynie - kolejny czarujący i dystyngowany gość - księżniczka Sophie Dołgoruka" dzielnie uśmiechnięta Sofka w ciemnej sukience tuli do piersi Pupsika. Zdjęcie ilustrowało artykuł, w którym pisano o szkolnych zajęciach Sofki i o tym, że jest, jedną z wielu przedstawicieli rosyjskiej szlachty, którzy znaleźli schronienie w Anglii po tragedii rewolucji. Jej rodzina straciła w Rosji cały majątek". Arystokratyczne tytuły uchodźców i ich dramatyczne przeżycia były jeszcze na tyle interesujące, by dać kilku szczęściarzom, takim jak Sofka i jej babka, poczucie, że inni ludzie doceniają ich dawne życie. Większość uciekinierów z Rosji nie miała jednak pereł na sprzedaż. Padali ofiarą takich samych rasistowskich prześladowań, jakie w każdej epoce spotykają tak wielu uchodźców i emigrantów. W Paryżu pod adresem tłumnie szukających tam schronienia „białych" Rosjan niejednokrotnie rzucano niewybredny komentarz le sales Russes2. Z drugiej jednak strony w szkole Sofki ceniono Olgę na tyle, by poprosić ją o wręczenie nagród na szkolnej uroczystości. Angielscy goście byli pod wrażeniem jej dostojnych manier. Wśród pozostałych po Sofce do-

2 Ci przeklęci Ruscy (franc.).



ge wchodziły takie postacie, jak monsieur Cammaerts, brodaty Belg, recytujący basem Moliera i Racine'a i młoda panna Sutcliffe (obiekt wielu dziewczęcych zauroczeń), dzięki której Szekspir ożywał. W pierwszym roku nauki Sofka napisała krótki artykuł na temat rewolucji w Rosji, który ukazał się w szkolnej gazetce. Tekst musiał wywrzeć spore wrażenie na koleżankach z klasy, których pisarski repertuar oscylował wokół tematyki w rodzaju „O wakacjach w hrabstwie Devon".

„(...) Bolszewicy rośli w siłę, bo jeśli chłopi nie oddawali im kukurydzy, zabijali im żony i dzieci, a ich samych torturowali (...).

Jeśli wzięli do niewoli rosyjskiego oficera, obcinali mu nos, uszy i język, wykłuwali oczy i robili jeszcze gorsze rzeczy. W Odessie zanurzali jeńców powolutku we wrzącym oleju, wbijali im drzazgi pod paznokcie lub wiązali po kilku razem i wrzucali do morza (...).

Rewolucja trwa już trzy lata i na razie nie widać jej końca, ale mam nadzieję, że szybko się skończy - dla dobra Rosji i Europy".

Mniej więcej rok po rozpoczęciu nauki w Queen's College zdjęcie Sofki zamieszczono w najpopularniejszym ówczesnym magazynie kobiecym „Eve". Na fotografii podpisanej: „Rosja w Londynie - kolejny czarujący i dystyngowany gość - księżniczka Sophie Dołgoruka" dzielnie uśmiechnięta Sofka w ciemnej sukience tuli do piersi Pupsika. Zdjęcie ilustrowało artykuł, w którym pisano o szkolnych zajęciach Sofki i o tym, że jest Jedną z wielu przedstawicieli rosyjskiej szlachty, którzy znaleźli schronienie w Anglii po tragedii rewolucji. Jej rodzina straciła w Rosji cały majątek". Arystokratyczne tytuły uchodźców i ich dramatyczne przeżycia były jeszcze na tyle interesujące, by dać kilku szczęściarzom, takim jak Sofka i jej babka, poczucie, że inni ludzie doceniają ich dawne życie. Większość uciekinierów z Rosji nie miała jednak pereł na sprzedaż. Padali ofiarą takich samych rasistowskich prześladowań, jakie w każdej epoce spotykają tak wielu uchodźców i emigrantów. W Paryżu pod adresem tłumnie szukających tam schronienia „białych" Rosjan niejednokrotnie rzucano niewybredny komentarz le sales Russes2. Z drugiej jednak strony w szkole Sofki ceniono Olgę na tyle, by poprosić ją o wręczenie nagród na szkolnej uroczystości. Angielscy goście byli pod wrażeniem jej dostojnych manier. Wśród pozostałych po Sofce do-

2 Ci przeklęci Ruscy (franc.).

82

kumentów znalazłam list, który otrzymała jakieś sześćdziesiąt lat później, po udzieleniu wywiadu w telewizji:

„Uświadomiłam sobie, że musi Pani być tą dziewczynką która przychodziła do mnie na przyjęcia, gdy mieszkałam w Leigham Mead w Streatham (...). Moja guwernantka, panna Whitford, przyjaźniła się z Pani guwernantką panną King. Pamiętam Panią i tego ślicznego długowłosego psa z pięknymi oczami. Nazywała się Pani księżniczka Dolgrouke (nie jestem pewna, czy dobrze napisałam). Moja guwernantka zabierała mnie do Londynu na herbatę do Pani domu, pamiętam Pani babcię (...) i że kazano mi zawsze dygnąć przed nią na powitanie".

Martwe tytuły nie mają jednak wielkiej wartości - nie będą robić na ludziach wrażenia w nieskończoność.

Szkoła była pełna życia i radości, za to wakacje były prawdziwą próbą charakteru. Długie, szare londyńskie dni, podczas których jedynym zajęciem była gra w wista z Louise i dwiema guwernantkami lub długie spacery ze zmęczoną starzejącą się babcią. Mała Olga była jeszcze zbyt mała, by wzbudzać jakiekolwiek zainteresowanie starszej kuzynki - nie sądzę, by często się razem śmiały lub przytulały do siebie. Przychodzący z wizytą Rosjanie obsesyjnie wracali do przeszłości i użalali się nad sobą. Godnym uwagi wyjątkiem była wesoła, żywiołowa siostra Olgi, Sophy, która mieszkała po sąsiedzku. Energiczna i praktyczna ciotka była ulubienicą Sofki i w przeciwieństwie do Olgi z całą pewnością potrafiła samodzielnie włożyć buty i pończochy. Jej mąż, hrabia Aleksander Benkendorff, zmarł dosłownie kilka tygodni przed wybuchem rewolucji, podczas pełnienia funkcji ambasadora Rosji w Londynie. Jego rodzina przyjęła się w angielskim społeczeństwie. Na spotkaniach i przyjęciach u hrabiny Benkendorff spotykało się intrygujące towarzystwo, złożone z dyplomatów, angielskiej śmietanki towarzyskiej, pisarzy i innych znanych osób, wśród nich wielu Rosjan. Do jej przyjaciół należeli między innymi Herbert George Wells i Maurice Baring (ciotka była na tyle utalentowana, że zilustrowała jeden ze zbiorów jego baśni fantazyjnymi obrazkami).

Od czasu do czasu z Rosji docierały nowiny i pogłoski. Zmarła ukochana ciotka Olgi, Sasza Naryszkina (potomkini pierwszej właścicielki Mischoru). Sofka zapamiętała tę kościstą przygarbioną kobietę z jakiejś

83

wizyty. Wydawało jej się wtedy, że staruszka musi być najstarszą osobą na świecie. Nigdy nie zapomniała małego złotego dzwonka z czarną rzeźbioną rączką, którym przywoływała pokojówkę. Opowieść o okolicznościach śmierci dziewięćdziesięcioletniej ciotki jest nieco melodra-matyczna, jakby uchodźcy trochę ją przyozdobili. Sofka twierdziła jednak, że naprawdę tak było, więc może rzeczywiście to prawda.

Przykuta do wózka staruszka została wezwana przed oblicze trybunału rewolucyjnego. Nie przestraszyła się go bynajmniej. Oświadczyła, że nie boi się śmierci i chce, żeby trybunał wiedział dokładnie, z kim ma do czynienia. Nie wspomniała prawdopodobnie o tym, że Naryszkinowie byli dumni z nazwiska mającego wyższą rangę od wszystkich tytułów w państwie z wyjątkiem wielkiego księcia i samego cara, ale wymieniła wszystkie swoje imponujące tytuły dworskie i przedstawiła cały osobisty wkład w życie publiczne - ufundowaną przez siebie bibliotekę miejską sierociniec, kolegium, wiana dla biednych oblubienic i temu podobne. Potem zwróciła się do siedzących przed nią bolszewików: „A teraz pozwólcie, że powiem wam, kim wy jesteście. Jesteście mordercami, bandytami i buntownikami, tyranami, złodziejami i łajdakami". Oficjalną przyczyną śmierci ciotki Saszy był zawał serca, ale wieść głosi, że strażnik zastrzelił ją na miejscu.

* * *

W tym samym czasie matka Sofki przeżywała najbardziej dramatyczne chwile swojego życia. Choć Sofka nie wiedziała wówczas nic o przygodach Sophy, to z czasem zrozumiała, że właśnie ten okres był punktem zwrotnym w życiu jej matki. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Odwaga i determinacja Sophy, opisana w jej wspomnieniach zatytułowanych Droga goryczy (ang. The Way of Bitterness), na zawsze pozostały imponującym przykładem dla jej córki. Bohaterowie nie są zwykle najłatwiejszymi rodzicami. Naśladowanie wypada blado, a wszelkie próby rywalizacji są z góry skazane na porażkę.

Kiedy Sophy dowiedziała się o aresztowaniu Pierre'a, szalała ze zmartwienia. Mając nadzieję prześlizgnąć się do Rosji tą samą drogą którą z niej wyjechała, spędziła kilka tygodni w Helsingfors (Helsinkach), próbując załatwić papiery. Oczekiwanie przeciągało się w nieskończoność, a piętrzące się trudności wydawały się nie do pokonania, zwłaszcza gdy wyszło na jaw, że wywiad brytyjski wpisał ją na czarną listę agentów bol-

84

szewickich. Sophy spędziła ostatnie dni i noce lata spacerując bez celu po ulicach, paląc papierosy i szlochając w hotelowym pokoiku. Co dla niej nietypowe (czyżby pod wpływem tradycjonalizmu i pobożności Pier-re'a?) zaczęła nawet znowu modlić się w cerkwi. Wyobrażam ją sobie w ciemnym wnętrzu prawosławnej kaplicy szepczącą imię ukochanego - nie Pierre, francuskie tłumaczenie rosyjskiego imienia Piotr, którym nazywa go w swoich wspomnieniach, ale Pietuch, czyli Kogut, przezwisko zupełnie niepasujące do jej łagodnego, uczonego męża, pod którym był on powszechnie znany.

Kiedy stało się jasne, że nie ma możliwości wjazdu do Rosji przez granicę z Finlandią Sophy przeprawiła się przez Zatokę Fińską do Tallina, sennego miasteczka, które nagle ocknęło się jako stolica niepodległej Estonii. Tallin stanowił swoiste centrum, w którym skupili się rosyjscy wygnańcy. Pełno tam było oficerów wywiadu, uchodźców, szpiegów i czarnorynkowych handlarzy. Zazwyczaj logicznie i chłodno myślącej Sophy puściły tam nerwy. Dręczyła ją bezsenność. Oto jak opisywała swoją „gorączkową niecierpliwość" i długie samotne spacery: „Przez cały ten czas serce biło mi szybciej, a ręce drżały na myśl, że już wkrótce, już niedługo zobaczę Pierre'a". Wśród rosyjskich uchodźców w Tallinie była też rodzina Zinowiewów (mój dziadek Leo miał wtedy czternaście, a jego brat Kirył - dziewięć lat). Sophy odwiedzała ich często podczas swojego pobytu w tym mieście, wdzięczna za filiżankę herbaty i chwilę rozmowy odwracającej na chwilę uwagę od męczącego wyczekiwania.

W końcu Sophy znalazła sposób, by wrócić do Rosji. Kupiła na czarnym rynku skradzioną legitymację członka estońskiej partii komunistycznej i spakowała rzeczy osobiste do małej torby. Zabrała trochę bielizny i przyborów toaletowych, nowe wieczne pióro, małą latarkę elektryczną i perfumy Guerlaina. „Każdy przedmiot wybierałam z uwagą i namysłem godnym wyprawy na biegun południowy" - pisała. Zabrała też dobrze ukrytą śmiertelną dawkę morfiny, którą wyprosiła u swojego dawnego profesora chirurgii, przekonując go, że lepiej umrzeć szybką i „czystą" śmiercią niż dostać się w złe („czerwone") ręce. Wzięła również ze sobą bezcenne, wciąż nieotwarte pudełko specjałów ze sklepu Fortnum i Mason, z czułością wyobrażając sobie męża zajadającego w radzieckim więzieniu ciastka, czekoladki, sardynki i popijającego starą brandy.

Podróż pociągiem i wojskową ciężarówką była pełna niebezpieczeństw i niewygód. Co gorsza, skradziono torbę Sophy, pozostawiając ją bez niczego - nawet bez bielizny na zmianę. Najtrudniejszy był ostat-

85

ni etap podróży, z Gatczyny do Piotrogrodu. Pociągi nie kursowały, nie można było wynająć samochodu i Sophy nie pozostało nic innego, jak pokonać ostatnie czterdzieści dwie wiorsty (około czterdziestu czterech kilometrów) na piechotę. Sophy nienawidziła spacerów nawet w dużo przyjemniejszych okolicznościach. Tym razem jednak zarzuciła torbę na ramię, owiązała głowę szalem i zadziwiła się własną przemianą: „Z łatwością mogłam uchodzić za miejscową nauczycielkę" - skomentowała. Szła dwa dni, wyczerpana i przestraszona, kulejąc, nie zważając na otarte do krwi, pokryte pęcherzami stopy. Mroźną listopadową noc przespała w przydrożnym rowie. Ostatnie kilometry przejechała na wozie, na którym niczego niepodejrzewający radzieccy robotnicy podwieźli ją w zamian za paczkę tureckich papierosów.

Dziwnie było wrócić do domu. Brudna, obolała i wyczerpana, ale jednak - była w domu. Po nocy spędzonej w swoim starym szpitalu Sophy pokuśtykała (wszyscy chodzili teraz wszędzie piechotą) do Domu Woł-konskich, zwanego Małym Białym Domkiem, gdzie mieszkała od ślubu z Pierre'em. W bramie stał dawny kamerdyner Iwan Adamowicz. Nie poznał Sophy od razu. Okazało się, że dom został zarekwirowany przez Armię Czerwoną i zamieniony na koszary.

Wszystko, co znajdowało się wewnątrz, zepsuto lub skradziono, meblami palono w piecach, a rodzinnym portretom wykłuto bagnetami oczy. Sophy zawahała się przez chwilę, nim zapytała kamerdynera o los Pierre'a. Czekanie na odpowiedź było jak ruletka ze śmiercią. „Za chwilę będę wiedzieć (...). Wszystko - teraźniejszość i przyszłość, szczęście, sens życia. Co usłyszę? Orzeł czy reszka, czerwone czy czarne?" Niemal zemdlała z ulgi, gdy usłyszała, że mąż żyje i przebywa w moskiewskim obozie Iwanowskim.

Stara, niedosłysząca matka Pierre'a zamieszkała z pokojówką w maleńkim budynku na tyłach domu i najwyraźniej była zbyt zajęta sobą, by zdać sobie sprawę, że powinna pomóc synowej. Stara księżna Woł-konska (niegdysiejsza salonowa piękność o nieco despotycznym charakterze) praktycznie doprowadziła do aresztowania syna przez swój upór, by pozostać w rezydencji, wiedząc, że lojalny syn jej nie opuści. Teraz, gdy Sophy nie miała gdzie się podziać, teściowa odparła, że owszem, zaprosiłaby ją, ale lampa w jadalni jest zepsuta. Sophy nie może przecież siedzieć po ciemku! Sophy odeszła, nie wierząc własnym uszom i nie bardzo wiedząc, dokąd się udać - większość znajomych uciekła albo była w jeszcze większych tarapatach niż ona sama.

86

„Zbliża się inny czas,

Serce mrozi powiew śmierci"

napisała w 1919 roku Anna Achmatowa o tej „dzikiej stolicy", która stolicą już nie była. Piotrogród był niebezpiecznym miejscem dla osoby bez dokumentów. Ostatecznie Sophy udało się odnaleźć Mariannę, koleżankę, z którą nigdy nie była w zbyt bliskich stosunkach, ale która chętnie zgodziła się ją przyjąć. Hrabina Marianna Zarnekau została niedawno aktorką - nawet głód, więzienia i terror nie powstrzymały teatru. Marianna nie tylko pozwoliła Sophy nocować na kanapie, ale i przedstawiła ją Maksymowi Gorkiemu, który, choć był urodzonym rewolucjonistą - człowiekiem ludu, to jednak był też wyczulony na ludzką krzywdę. Sophy nie napisała, gdzie się spotkali, ale najprawdopodobniej było to w jego przestronnym mieszkaniu przy Kronwierkskim Prospekcie numer 23, gdzie stale pełno było gości - przyjaciół i artystów. Niektórzy przychodzili i zostawali na całe lata. Wszyscy mieszkańcy nosili przezwiska (Gorki był Księciem) i mimo okropieństw dziejących się na zewnątrz potrafili stworzyć beztroską atmosferę zabawy. Jedną z najbardziej egzotycznych stałych mieszkanek lokalu była w tym czasie baronowa Mura Budberg (późniejsza kochanka H.G. Wellsa), kobieta o kocim uśmiechu, ujmującym sposobie bycia i niebezpiecznych skłonnościach w stylu Maty Hari (ojej romansie z Bruce'em Lockhartem, konsulem brytyjskim w czasie rewolucji, napisano książkę Brytyjski szpieg, a w roku 1934 w Anglii nakręcono film o tym samym tytule).

Gorki słynął z umiarkowanych poglądów i wstawiennictwa za intelektualistami, artystami i aresztantami. Doświadczenia sierocego dzieciństwa sprawiły, że łatwo wzruszał się do łez i z pasją podchodził do sztuki, której - jak uważał - zagrażało unicestwienie z rąk bolszewików. Zanim zrobił karierę jako pisarz, był kucharzem na statku i malarzem, przemierzył Rosję na piechotę, siedział w więzieniu, a raz próbował nawet popełnić samobójstwo. „Ból zęba w sercu" - tak opisywał swój młodzieńczy smutek. Literacki pseudonim Gorzki nie był dziełem przypadku.

Na długo przedtem, zanim przeczytałam książkę Sophy, przeczuwałam, że Gorki był dobrym człowiekiem. W jakiś sposób ta prawda została mi przekazana poprzez pokolenia. Z okazji moich dwunastych urodzin ojciec urządził maraton filmowych adaptacji trylogii Gorkiego Dzieciństwo, Wśród ludzi i Moje uniwersytety. Nie mam pojęcia, co dwudziestka

87

ubranych w dżinsy-dzwony londyńskich nastolatek z lat siedemdziesiątych myślała sobie o tych czarno-białych radzieckich filmach, nakręconych pod koniec lat trzydziestych, o ulicznikach, brodaczach, chłopach w watowanych płaszczach i widokach na rzekę Wołgę. Ojciec nie wytłumaczył, dlaczego oglądaliśmy tę niezwykłą trylogię ani co powinnam myśleć o Związku Radzieckim (nie pamiętam, czy działo się to w tym samym roku, w którym śmiertelnie obraził sąsiadów, dekorując dom radziecką flagą z sierpem i młotem). Pamiętam jednak, że pomiędzy kęsem ciastka i łykiem oranżady wyczułam humanitaryzm Gorkiego. Dopiero później dowiedziałam się, jak bardzo moja prababka polubiła tego człowieka ludu, z jego wąsem morsa, grzmiącym basem i zaraźliwym śmiechem. „Bez jego pomocy - pisała Sophy - zginęłabym prawdopodobnie". Uzbrojona w potrzebne dokumenty, Sophy pojechała pociągiem do Moskwy jako nauczycielka muzyki w podróży służbowej. Paradoksalne, biorąc pod uwagę, że nie miała pojęcia o muzyce. Doszły ją słuchy, że kuzyn Pierre'a, Siergiej Wołkonski, przeprowadził się do Moskwy. Choć niezbyt dobrze go znała, zapukała do jego drzwi. Siergiej, były dyrektor Teatru Carskiego w Petersburgu, od samego początku wspierał karierę Diagilewa. Teraz mieszkał w lokalu komunalnym w Zaułku Szeremie-tiewskim z czterema kobietami, w tym swoją małą siostrzenicą i dawną gosposią. Sophy przyjęto bez wahania jako szóstą mieszkankę zatłoczonego lokalu.

Wizyty w więzieniu odbywały się w niedzielę. Sophy zajęła więc miejsce w kolejce na długo przed wyznaczonym czasem. Czasami wydawać się może, że literatura rosyjska pełna jest bladych, przerażonych kobiet, stojących w śniegu u więziennych bram. Achmatowa pisała o miesiącach spędzonych w kolejkach po aresztowaniu syna i o kobiecie z „posinia-łymi wargami", która wyszeptała pewnego dnia: „Czy może pani o tym napisać?". Możliwość udzielenia twierdzącej odpowiedzi była swego rodzaju pocieszeniem. „Mogę. Coś na kształt uśmiechu przemknęło po tym, co pozostało z jej twarzy".

Sophy z trudnością rozpoznała to, co pozostało z twarzy Pierre'a, gdy zobaczyła go na małym więziennym podwórku. Zniknęły schludne, opadające wąsy i wypomadowane włosy z precyzyjnym przedziałkiem, zniknął opanowany, zagadkowy wyraz twarzy. Zapadnięte policzki, długie, potargane włosy i stercząca broda zmieniły go nie do poznania. Co można powiedzieć w takich okolicznościach? Jej nieśmiałe powitanie

88

wprawiło Pierre'a w zakłopotanie. Nie mógł uwierzyć, na jak niezwykły czyn zdobyła się jego żona, przyjeżdżając, by go odnaleźć. Piętnaście minut upłynęło zbyt szybko, by mogli sobie cokolwiek wyjaśnić. - Czas minął, obywatele! - zawołał strażnik, wypychając odwiedzających za drzwi.

Pierre nie był jedyną osobą na której odwaga Sophy zrobiła ogromne wrażenie. Wszyscy więźniowie komentowali niezwykły przypadek kobiety, która wróciła z zagranicy, by uratować męża. Plotka szybko rozeszła się po Moskwie i odważną księżnę zaczęto automatycznie porównywać do innej przedstawicielki rodu Wołkonskich, żyjącej niemal sto lat wcześniej. Chodziło o Marię, piękną i światłą żonę księcia Siergieja Wołkonskiego (dziadka kuzyna Siergieja), którego zesłano na Syberię za udział w powstaniu dekabrystów. Maria przejechała cztery tysiące mil przez zaśnieżone pustkowia, by towarzyszyć mężowi na zesłaniu przez następnych dwadzieścia sześć lat.

Sophy zaryzykowała swoje bezpieczeństwo i spędziła następne tygodnie na wstawianiu się u władz w sprawie Pierre'a, z trudem zdobywając żywność do paczek dla męża, które raz w tygodniu przekazywała strażnikowi. Mimo jej wysiłków smakołyki ze sklepu Fortnum i Mason nie dotarły do Pierre'a. Człowiek, który zgodził się odebrać je z Gatczyny, zniknął, a razem z nim cenna przesyłka. Teraz, w samym środku okrutnej moskiewskiej zimy, gdy jedynymi dostępnymi artykułami spożywczymi były zmarznięte ziemniaki i kasza, Sophy mogła tylko płakać na myśl

0 czekoladzie i brandy. Każdy kolejny dzień był nieustanną walką o zdobycie zapasów wystarczających na przeżycie i uratowanie Pierre'a od głodu. Był już w tak kiepskim stanie, że zwolniono go z pracy fizycznej. Pracował teraz w więziennej bibliotece. Z drugiej strony, nie tylko w więzieniach śmierć zbierała obfite żniwo. Kraj był pogrążony w wojnie domowej, ale to wcale nie walka między „białymi" i „czerwonymi" dziesiątkowała ludność Moskwy. Mieszkańcy stolicy umierali z zimna

1 głodu. Ulicami przejeżdżały wyładowane trumnami ciężarówki. Doszło do tego, że ciała zmarłych ciągnięto ulicami na sankach.

Sophy także używała małych saneczek, by w każdą środę zawieźć paczkę żywnościową dla męża do odległego o godzinę drogi piechotą więzienia. Więzienny regulamin pozwalał na dołączenie listy produktów do paczki, Wołkonscy nauczyli się więc to wykorzystywać do przesyłania króciutkich wiadomości.

89

„Paczka żywnościowa dla P. P. Wołkonskiego

kasza, chleb,

butelka mleka, papierosy, dobra wiadomość choć niepotwierdzona, nie trać odwagi.

Od P. P. Wołkonskiego, 21 stycznia 1920 korytarz VII, cela nr 80.

1 torba siatkowa 1 okrągły garnek, 1 butelka

Tost był przepyszny (...)

Czy chciałabyś spróbować wysłać wiadomość Twojej córce za pośrednictwem angielskiego pastora, wielebnego Northa (...)?"

Tygodnie zmieniały się w miesiące. Sophy znalazła pracę jako asystentka w szpitalu, nie przerywając w tym czasie starań o uwolnienie męża. Wstawiennictwo Gorkiego przeszło bez echa. Niewinność nie była żadnym argumentem (więźniowie byli regularnie traceni bez żadnego wyjaśnienia). Sophy starała się przekonać władze, że Pierre jest obywatelem estońskim, ponieważ jego rodzina miała majątek pod Tallinem. Wieczory w mieszkaniu Siergieja Wołkonskiego były tak zimne, że nie dało się zdjąć futra, nawet do snu. Czytać można było tylko w rękawiczkach, a angielskich powieści unikano ze względu na liczne opisy częstych i obfitych posiłków, mimo że to właśnie jedzenie było dominującym tematem rozmów. Sophy czuła się upokorzona snami o cukierkach i ciastach i potępiała nieodpartą pokusę układania wykwintnych menu jako „umysłowe samobiczowanie". Czasami ktoś przynosił zdobyczny worek mąki czy ziemniaków. Taki łup natychmiast dzielono i przyrządzano -każdy mieszkaniec domu miał swój wkład w przeżycie współlokatorów.

Sophy nieobce były trudy wojny, ale nigdy dotąd nie przyszło jej wykonywać podstawowych obowiązków domowych. Pękła rura wodociągowa i musiała stać w kolejce do oblodzonej pompy, a potem dźwigać nieporęczne wiadro po schodach. Jeszcze gorsze było wnoszenie na górę drewna i piłowanie go. „Kiedy na czwartym roku studiów medycznych

90

- pisała - uczyliśmy się przeprowadzać amputacje na zwłokach, profesor mawiał: Technika jest całkiem prosta - piłujcie kość w ten sam sposób, w jaki piłowalibyście polano. Być może inne dziewczyny wiedziały, jak się piłuje drewno. Jeśli o mnie chodzi, sytuacja była odwrotna. Kiedy moja piła zaklinowała się w wielkim, zamarzniętym polanie, wyobraziłam sobie, że stoję przy stole operacyjnym i wykonywałam takie same ruchy, jak przy piłowaniu kości piszczelowej".

Siergiej był bliskim przyjacielem poetki Mariny Cwietajewej, która często wpadała z wizytą. Przezywała go Cedr, podobno na cześć drzewek cedrowych, które posadził w swoim majątku. Idealizowała tego wysokiego mężczyznę i mówiła, że jest „najlepszym przyjacielem, jakiego miała w życiu". Choć Siergiej był homoseksualistą, w dodatku dużo starszym od Cwietajewej, poetka nazywała go „najbardziej inteligentnym, fascynującym, czarującym, staroświeckim, ciekawskim, najwspanialszym człowiekiem na świecie". Siergiej z kolei zadedykował jej swoje wspomnienia, w których opisał okropne warunki panujące w ogołoconym moskiewskim mieszkaniu poetki, gdzie „ciemność i ziąb wchodziły prosto z ulicy, jakby to miejsce należało do nich". Tamtego roku maleńka córeczka Cwietajewej umarła z głodu.

W ciągu następnego roku czy dwóch oboje - i Siergiej, i Cwietajewa

- wyjechali z Rosji. Jemu udało się osiągnąć umiarkowany sukces wykładowcy i pisarza emigracyjnego. Ją natomiast do końca życia dręczyła tęsknota, utrapienie tak wielu pisarzy na wygnaniu. Czuła się:

„Oniemiała, jak polano

Ocalałe z alei drzew".

Nie mogąc dłużej wytrzymać na emigracji, Cwietajewa wróciła do Związku Radzieckiego ku własnej zgubie. Być może jej samobójstwo nie zaskoczyło wielu, ale było symbolicznym wyrazem straszliwego dylematu, przed którym stali rosyjscy pisarze i poeci. Wyrwani z korzeniami z ojczystej ziemi, stracili swoje naturalne środowisko, swoich czytelników, a często własny głos. W sercu słyszeli wołanie, które Cwietajewa nazywała „mlecznym zewem" ojczystej mowy. Ale ojczyzna zmieniła się nie do poznania i spłynęła krwią „czerwonego terroru".

Siergieja i jego współlokatorki regularnie wyrywały ze snu rewizje tajnej policji Czeka. Nawet dźwięk zbliżającego się w ciemnościach samochodu sprawiał, że słowa zamierały na ustach (tylko czekiści mieli

91

samochody). Najczęściej jednak tajniacy oznajmiali swoje przybycie łomotaniem do drzwi o drugiej w nocy. Uzbrojeni funkcjonariusze godzinami przeszukiwali każdy zakątek, sprawdzali każdą szufladę, przeglądali każdy papierek, a nawet bieliznę rzuconą na podłogę, podczas gdy mieszkańcy truchleli na myśl o tym, co może ich czekać. Upokorzenie i przerażenie nie do opisania. Było jasne, że najmniejszy drobiazg wystarczy, by trafić do więzienia lub przed pluton egzekucyjny. Jak wielu ludzi, którzy przeżyli komunistyczne prześladowania, Sophy nigdy już nie uwolniła się od lęku przed niezapowiedzianymi gośćmi.

Jednym z elementów „wojny z pałacami" były przymusowe roboty dla „burżujów". Kiedy Sophy otrzymała pewnego dnia rozkaz stawienia się w komisariacie, przypomniała sobie zapewne ślub z Pierre'em, który odbył się zaledwie rok wcześniej. W dokumentach wystawionych przez Komisariat Litiejnyj w Piotrogrodzie Pierre figurował jako „filolog", a Sophy jako „gospodyni domowa". Wychodząc z ceremonii, zobaczyli wielki, czerwony napis: ONA CZEKA NA NIEGO. - Jakie to sentymentalne - powiedział Pierre, który podzielał ironiczny stosunek żony do przesadnych emocji. - Panna młoda czeka na pana młodego. - A potem ich oczom ukazało się całe zdanie. Napis na transparencie głosił: BURŻUJ CHCE NA GILOTYNĘ. ONA CZEKA NA NIEGO. Nie wiem, czy w tym momencie zadrżeli z niepokoju, czy może wybuchnęli śmiechem. Faktem pozostaje, że właśnie pod takim napisem książę i księżna Woł-konscy wkroczyli na nową drogę życia. Teraz, w Moskwie, Sophy regularnie towarzyszyła żałosnej grupce „wrogów publicznych" w podartych ubraniach i z przerażeniem wypisanym na twarzach. Wysyłano ich na oblodzone ulice, gdzie wykonywali bezsensowne, upokarzające zadania, takie jak odśnieżanie ulic czy czyszczenie toalet (choć tego ostatniego Sophy zdołała uniknąć). Uzbrojony strażnik palił papierosy, śmiejąc się i drwiąc z wymęczonych, upokorzonych burżujów. Dopiero o zmierzchu zwalniano ich do domu z funtem wilgotnego czarnego chleba, w którym często można było znaleźć kawałki słomy, a nawet kory drzew.

Pewnego mroźnego lutowego poranka w 1920 roku, kiedy prawie stracili już nadzieję, Pierre został nieoczekiwanie zwolniony z więzienia. Sophy przywiozła właśnie środową paczkę żywnościową gdy usłyszała za więzienną bramą głos męża: - Jestem wolny!

Zapytała, dlaczego po prostu nie wyjdzie. Odpowiedź wprawiła ją w osłupienie: - Nie ma pośpiechu. - Chciał się spakować i pożegnać ze współwięźniami i poprosił, aby wróciła za kilka godzin z sankami, na

92

które mógłby położyć swój więzienny dobytek. Metodyczny brak spontaniczności Pierre'a, z jakim powitał koniec dziewięciomiesięcznej odsiadki, był zadziwiający, ale typowy dla niego.

Po tym, co ich spotkało, Sophy i Pierre nie widzieli dla siebie innego wyjścia niż wyjazd z Rosji. Pozostanie w kraju byłoby zbyt bolesne i zbyt niebezpieczne. Mogliby wyjechać w tajemnicy, w ten sam sposób, w jaki Sophy przyjechała, gdyby nie matka Pierre'a, która słała z Piotrogrodu coraz bardziej rozpaczliwe listy. Klejnoty się skończyły, nie miała siły wstać z łóżka, a dawni służący ją bili. Jedynym wyjściem było wystarać się o estońskie dokumenty i wyjechać legalnie razem z matką. Wrócili zatem do Piotrogrodu z nowymi fałszywymi dokumentami. Tym razem Pierre był wykładowcą nieistniejącego uniwersytetu. Problemem było teraz znowu znalezienie lokum. W Małym Białym Domku nadal mieściły się koszary, mieszkanie Sophy na Nabrzeżu Angielskim zajęli komunistyczni marynarze, a dom Bobrinskich zamieniono na muzeum. Z pomocą Sophy przyszła stara znajoma, Anna Achmatowa, która dostała przydział na pokój w nowo powstałym Domu Sztuk. Choć życie i jej nie oszczędzało (w 1920 roku nie napisała ani jednego wiersza), to miała gdzie mieszkać i pokój nie był jej potrzebny.

Dom Sztuk był dużą rezydencją na brzegu Moj ki przy Newskim Prospekcie. Należał do Jelisiejewa (niegdyś zamożnego właściciela najbardziej luksusowych delikatesów w Petersburgu). Obecnie organizowano w nim imprezy kulturalne. Dach nad głową znaleźli tam też liczni poeci, pisarze i malarze, często należący do najbardziej pokrzywdzonych przez los mieszkańców miasta. Wołkonscy zamieszkali w gabinecie Jelisiejewa, w którym wciąż jeszcze stało jego mahoniowe biurko i oprawione w ramki zdjęcia grubego kupca i jego rodziny. Sophy nie wspomina w swojej książce, na czym tam spali (na łóżkach polowych?). Nie zdradza też praktycznie żadnych szczegółów swojego związku z Pierre'em. Kiedy byli daleko od siebie, nie kryła łączącej ich namiętności i z drżeniem wyczekiwała na spotkanie. Gdy wreszcie byli razem, zatrzasnęła nieodwołalnie wszystkie drzwi - te prowadzące do sypialni także. Nie wiadomo w ogóle, jakim kochankiem był Pierre, poza tym, że wolał mężczyzn. Trudno więc ich sobie wyobrazić jako dość młodą przecież (trzydzieści jeden i czterdzieści cztery lata) parę nowożeńców. Mam nadzieję, że mimo głodu i zmartwień przeżyli tam coś na kształt drugiego miodowego miesiąca (pierwszego chyba zresztą nie było). Wyobrażam sobie, jak śmieją się z cichą ironią w swoim surrealistycznym obozie,

93

rozbitym w wyściełanym aksamitem gabinecie Jelisiejewa, wśród mahoniowych mebli, ekstrawaganckich replik egipskich rzeźb i pozłacanego stiuku. Czasami musieli też pewnie płakać, spoglądając przez okno na stojący naprzeciwko Pałac Strogonowa i żelazny most przerzucony nad mglistymi wodami Mojki.

Gabinet Jelisiejewa wciąż istnieje. Krzykliwy secesyjny wystrój zmieniono po kolejnej metamorfozie, jaką budynek przeszedł 'w XXI wieku. Przez lata miał w nim swoją siedzibę Instytut Marksizmu i Le-ninizmu. Teraz mieści się tam luksusowa restauracja i hotel, dzięki którym dom odzyskał dawną świetność. Bogaci biznesmeni grają w ruletkę w kasynie, którego sufit przedstawia „nowego człowieka socjalizmu" - na hazardzistów spoglądają z góry robotnicy, z determinacją szuflujący płonące węgle i silne, rumiane chłopki wśród czerwonych flag i srebrnych brzóz. Zdjęcia rodziny Jelisiejewa znów ozdabiają ściany, obowiązują stroje wieczorowe, a ostrygi na kolację sprowadza się z Francji. Ceny są w dolarach i poza zasięgiem wyobraźni zwykłych Rosjan. Tak jak nazwa miasta, poczucie nierówności zatoczyło pełny krąg. Pisarze i artyści wciąż jednak nie powrócili.

W 1920 roku słońce tak samo iskrzyło się na kryształowych kandelabrach, ale najwybitniejsi pisarze i artyści Petersburga byli wychudzeni, brudni, zawszeni i odziani w znoszone ubrania. Na rozciągniętych sznurach suszyły się bezkształtne szare szmaty. Ludzie popijali „herbatę", która była w rzeczywistości tartą marchewką na wodzie. Jak założony przez Gorkiego Dom Uczonych (i jego wydawnictwo „Literatura światowa", gdzie Pierre dostał przed rokiem posadę tłumacza), Dom Sztuk miał być kołem ratunkowym dla ginącej petersburskiej inteligencji. Teoretycznie niedawno założona Petrocommuna miała zapewniać ludziom żywność i artykuły pierwszej potrzeby, a system stołówek miał za zadanie służyć całej ludności miasta, przy zastrzeżeniu, że wielkość porcji zależy od klasy i wykonywanego zawodu. Pisarze, malarze i dziennikarze (zaliczani do „elementu niepracującego") stanowili obok włóczęgów i przestępców najniższą kategorię. Zgodnie z okrutnym rozkazem Zinowiewa, wydzielano im „tylko tyle chleba, żeby nie zapomnieli, jak pachnie". Nawet ten system się nie sprawdził. Jedzenia po prostu nie było. Choć czasy te wyglądały później niewinnie w porównaniu ze straszliwym głodem z okresu trwającej dziewięćset dni blokady Leningradu, to przecież ludzie cierpieli. W desperacji zjadano domowe zwierzęta. Ukochanego

94

doga Gorkiego, Dianę, spotkał prawdopodobnie taki właśnie los. Pewnego dnia nie wróciła po prostu z samotnej wyprawy.

Dom Sztuk żywił się zazwyczaj gotowaną kaszą i cienką zupą z wo-bli, obrzydliwej, ościstej ryby morskiej, którą ironicznie nazywano radziecką szynką.

„Jak opisać europejskiemu czytelnikowi prawdziwe znaczenie słowa wobla? - zastanawiała się Sophy. - Czytelnikowi, któremu ryba kojarzy się z apetyczną solą (na przykład w białym winie). Jakie porównanie odda z wystarczającą mocą obrzydliwy smak, zapach, a nawet widok tej najpodlejszej przedstawicielki swego gatunku? Połączenie zepsutego jajka i oleju rycynowego, czarciego łajna i psiej żółci (...). Tylko ten, kto sam przez to przeszedł, wie, że na dłuższą metę perspektywa zjedzenia kolejnej zepsutej ryby może być potwor-niejsza od perspektywy stanięcia przed plutonem egzekucyjnym".

Czasami w Domu Sztuki urządzano uroczystość, wszyscy mieszkańcy zbierali się wtedy w lustrzanym holu i ogromnej, wyłożonej boazerią jadalni, odziani w najlepsze ubrania (niektórzy mieli nawet nowe kreacje, dziwnie podobne do ciężkich, brokatowych zasłon). Młoda poetka, Nina Berberowa, opisywała, jak dawni służący Jelisiejewa roznosili na srebrnych tacach herbatę i szare biszkopty. Na dwóch ogromnych fortepianach grywano walce Straussa, a największe osobistości Srebrnego Wieku, takie jak Mikołaj Gumilow (pierwszy mąż Achmatowej) czy Andriej Bieły, przychodziły dyskutować o swoich najnowszych dziełach. Berberowa bywała na zajęciach z poezji, podczas których Gumilow zachęcał studentów do zabawy w ciuciubabkę. Intrygowało ją pokolenie nieco starszych poetów - „ich konserwatyzm, negacja nowoczesności, manieryzm, precyzyjne przedziałki, chusteczki w butonierce, przestępowanie z nogi na nogę, całowanie w rękę i szczególny sposób akcentowania niektórych samogłosek (...)". Te zgromadzenia „starego towarzystwa" nie przeszły niezauważone. Piotrogrodzcy purytanie i biurokraci kręcili z dezaprobatą głowami, donosząc o „marynarkach z astrami zatkniętymi w dziurki od guzików, fantastycznych spodniach, lśniących włosach, konwersacjach po francusku i jedwabnych pończochach". Zadziwiające, że stać ich było w ogóle na srebrnowiekową pozę w tym straszliwym Wieku Żelaza.

Kiedy H.G. Wells odwiedził komunistyczną Rosję w 1920 roku, zaproszono go na wystawny obiad w Domu Sztuk. Nawet wygłodniali

95

mieszkańcy dostali wtedy kęsek mięsa. Uczony Pitirim Sorokin próbował powiedzieć coś o potwornej sytuacji, w jakiej znalazła się inteligencja, ale Gorki przerwał mu, mówiąc, że takie słowa są niedopuszczalne. Tym postępkiem Gorki zapracował sobie na pogardę wielu pisarzy, gdy tymczasem wielu komunistów też coraz mniej mu ufało. Nie minęło wiele czasu i literat zdał sobie sprawę, że tak dalej być nie może. Wyjechał w 1922 roku, żałując, że doszło do „triumfu głupoty i pospolitości". Do tego czasu większość intelektualistów umarła lub wyjechała. Początkiem końca był pogrzeb Aleksandra Błoka w 1921 roku, dla wielu symbol ponurego zakończenia wspaniałej epoki. Koniec ten potwierdziły masowe egzekucje intelektualistów na podstawie spreparowanych zarzutów. Jednym ze straconych był trzydziestopięcioletni Gumilow. Unicestwiono całe pokolenie - jeśli nie dwa - rosyjskiej inteligencji. Po wielu latach wygnania Gorki powrócił do Związku Radzieckiego witany jak bohater (jego imieniem nazywano ulice, parki, a nawet jedno miasto, stawiano mu pomniki, kręcono o nim filmy). Ale nawet on umarł dziwną śmiercią w której - jak wielu sądziło - mógł maczać palce Stalin. „Przerażenie dotyka wszystkiego w ciemnościach" - napisała Achmatowa po rozstrzelaniu Gumilowa. Ciemności te miały panować przez długie lata.

Matka Pierre'a była w opłakanym stanie - chora i nabrzmiała z głodu. Spokojne usposobienie syna nie pomagało w załatwieniu estońskich dokumentów. Jako bardziej praktyczna Sophy przejęła odpowiedzialność za ich przetrwanie. Najpierw sprzedała bieliznę pościelową - część swojej wyprawy z pierwszego małżeństwa, którą zabrała ze sobą do domu Wołkonskich. Potem odkryła możliwość sprzedaży książek Radzieckiemu Komitetowi Bibliotecznemu i zdobyła dokument uprawniający ją do odzyskania książek ze swojego ukochanego mieszkania na Nabrzeżu Angielskim. Wizyta w dawnym mieszkaniu była trudna już choćby ze względu na osobiste wspomnienia. Na domiar złego czekała tam na Sophy wiadomość o śmierci Nataszy, oddanej pokojówki, która pozostała w mieszkaniu wraz z mężem. Rok wcześniej Natasza powiedziała Sophy, że czuje się przygnębiona. Cóż, wszyscy byli przygnębieni. Natasza powiesiła się na gwoździu w ścianie, który był tak nisko umieszczony, że musiała ugiąć nogi. Jeszcze bardziej wytrącił Sophy z równowagi widok marynarzy mieszkających wśród jej rzeczy, wśród wciąż jeszcze stojących na stolikach zdjęć Sofki. Myśl, że śpią w jej łóżku i jedzą z jej porcelany, budziła odrazę. Nie zdradziła mężczyznom swojej tożsamości. Pokazała im tylko dokument i zabrała z przeszklonej biblioteczki

96

Pietia, ojciec Sofki, poszedł w ślady przodków i wstąpił to elitarnego pułku Gwardii Konnej, ale jego prawdziwą pasją były wizyty w cygańskim tabo-

Telegram od Greya, przekazany za pośrednictwem Czerwonego Krzyża w 1940 roku, był pierwszą od miesięcy wiadomością i sprawił Sofce niemal tyle radości co najwspanialszy list miłosny.

Sophy, matce Sofki, nie była pisana rola tradycyjnej matki. Już jako osiemnastolatka snuła potajemnie ambitne plany.

Sophy przez całe życie tęskniła za widokiem szerokiego biegu Newy, dramatycznymi zmianami pór roku i nieprzerwanym strumieniem statków wpływających i wypływających z Sankt Petersburga. Zadziwiająco mało zmieniło się od tamtej pory.

J'

Jako dziecko Sofka uwielbiała zabawy w domu dziadków Bobrinskich. Ku swojemu zdziwieniu, w latach pięćdziesiątych zastała dom w niemal niezmienionym stanie. Obecnie budynek popadł w ruinę.

Oglądając zdjęcie dziadka Dołgorukiego w albumie Sofki, wyobrażałam sobie, że zawsze tak się ubierał. Dopiero później odkryłam, że włożył ten kostium na słynny bal w Pałacu Zimowym w 1903 roku, na którym wszyscy wystąpili w strojach siedemnastowiecznych przodków.

Po śmierci męża babka Sofki do końca życia nosiła żałobę. Oczekiwała od „Dziecka" idealnych manier, a po separacji młodych rodziców postawiła sobie za cel, by Sofka miała „kręgosłup".

Po śmierci męża babka Sofki do końca życia nosiła żałobę. Oczekiwała od „Dziecka" idealnych manier, a po separacji młodych rodziców postawiła sobie za cel, by Sofka miała „kręgosłup".

Nie miałam pojęcia, czy ukochany Mischor Sofki nadal istnieje. Ostatecznie pomogli mi go odnaleźć azerscy taksówkarze. Nie było wątpliwości, że to ten dom. Z ogrodów bije ten sam „oszałamiający zapach spieczonej słońcem dzikości".

HMS Marlborough wypłynął z Jałty w szary, mglisty dzień. Matka zamordowanego cara, cesarzowa Maria, samotnie stała na pokładzie, a wiele osób płakało, gdy odśpiewano rosyjski hymn państwowy.



J>

Na statku Sofka zaprzyjaźniła się z Wasilijem, przystojnym, energicznym bratankiem cara. Jego pies, Toby, był potomkiem jej Pupsika. Oba zwierzaki towarzyszyły swoim młodym właścicielom w podróży na wygnanie.

Życie wśród siedmiorga dzieci rodziny Douglas-Hamilton było pełne ruchu i hałasu. Sofka uwielbiała być częścią dużej rodziny i szybko zaprzyjaźniła się z Margaret (na zdjęciu pośrodku).



Pochodzenie Sofki było na tyle interesującym tematem dla angielskiego czasopisma kobiecego „Eve", że przeprowadzono z nią wywiad. Niespełna piętnastoletnia emigrantka tuląca Pupsika wygląda niezwykle powściągliwie.

Russia in London

ANOTHER CHARMING AND DISTINGUISHED VISITOR

THE PRINCESS SOPHIE DOLGOROUKY

These photographs of the Princess—and her dog—were taken specially for Eve. Princess Sophie, who is studying painting, literature, and French at Queen's School, Harley Street, is one of the many tnembers of the Russian nobility who found sanctuary in England after the tragedy of the Revolution. Her family have lost all their possessions in Russia

The Princess Sophie Dolgorouky

Princess Sophie Dolgorouky is living with her grandmother, Princess Olga Dolgorouky, in Gloucester Place. She and her family left Russia five years ago, and spent two years in the Crimea before coming to England in 1919. Princess Olga is the daughter of the late Count Pierre Schouvaloff and the sister of the well known Countess Benckendorff, whose husband was for many years the Russian Ambassador at the Court of St. James's. The Count died only a few weeks before the Russian Revolution. His only daughter, Countess Nathalie, married the Hon. Jasper Ridley, the uncle of the present Viscount Ridley, who comes of age next year, and has three boys and a girl

W wieku piętnastu lat Sofka zaczynała cieszyć się urokiem „ryczących lat dwudziestych". Była popularna wśród rzymskiej młodzieży rosyjskiego pochodzenia, co sprawiało jej dużą przyjemność. Dziewczyna nie wahała się oszukiwać babki i Olgi, by móc wyjść z domu bez przyzwoitki. Właśnie w Rzymie po raz pierwszy się zakochała.

W 1930 roku Sofka nadal uczestniczyła w towarzyskich eskapadach z Douglas-Hamil-tonami, ale zaczęła też szukać czegoś więcej.

Sofka była główną organizatorką ceremonii zaślubin Margaret Douglas-Hamilton i Jimmy'ego Drummond-Haya w katedrze w Salisbury. Odpowiadała za rozesłanie zaproszeń do tysiąca gości i sprawowała pieczę nad stosem prezentów. Była również jedną z dwunastu druhen tworzących „tęczowy orszak", widoczny tu na zdjęciu za państwem młodymi.

Ślub Sofki i Leo odbył się w rosyjskiej cerkwi. Wiele osób było od początku przeciwnych temu małżeństwu, inni komentowali różnice charakterów państwa młodych.

Surowy wyraz twarzy Leo skrywa jego urok i uczuciową naturę. Sofka czuła się jak u siebie w tętniącym życiem i muzyką domu Zinovief-fów. W krótkim czasie ona i Leo zakochali się w sobie nawzajem.

Związek Sofki i Greya zaczął się jako żartobliwy flirt, ale z czasem zmienił się w uczucie, które obezwładniło ich oboje. Sofka nie zawahała się dla niego zakończyć swoje małżeństwo, a rodzina Greya była przekonana, że poświęcił on perspektywę wspaniałej kariery dyplomatycznej dla starszej od siebie emigrantki o złej reputacji.



Peter często bawił się w ogrodzie dziadków przy Mornington Avenue. Na zdjęciu Sofka przygląda się pierworodnemu z obojętną ciekawością. W jego rysach wyraźnie rysuje się upór i silna wola.

Mała simca była idealnym samochodem na podróż poślubną. Grey i Sofka kupili ją sobie w prezencie ślubnym. W lipcu wyruszyli nad Morze Śródziemne, gdzie spędzili miesiąc błogiego szczęścia.

Siedząca wśród tulipanów w Cookham Dean Sofka wygląda na nieprzyzwyczajoną do towarzystwa wszystkich trzech synów. Peter (z lewej) patrzy podejrzliwym wzrokiem na małego Patricka, łan ma chyba mniej uprzedzeń wobec przyrodniego braciszka.



Lato 1939 roku minęło na wędrówkach z Kozakami. Sofka i Grey wyprowadzili się z Dean Cottage. Ich jedynym domem był teraz biały płócienny namiot. Pies Chip siedzi przed namiotem, gdzie stoi też mała simca. Wszystkich niepokoiła zbliżająca się nieuchronnie wojna.

Królik miała zaledwie dziewiętnaście lat, kiedy w Vit-tel poznała Sofkę. Starsza towarzyszka niewoli stała się jej mentorką i przyjaciółką na kolejne dziesięciolecia - „Sofka nauczyła mnie wszystkiego".

cenną kolekcję medycznych książek. Drzwi gabinetu były zamknięte na klucz, nie mogła więc nawet poszukać dokumentów. Ostatni raz widziała wtedy znajomą panoramę. Obraz bladej, zimowej Newy zachowała w pamięci przez długie lata wygnania. Pozostał kontrastem dla obskurnych paryskich uliczek, które przyszło jej później oglądać, a których nigdy nie pokochała.

Sophy towarzyszył przedstawiciel Komitetu Bibliotecznego - „bystry Żydek". Dziś jej jawny antysemityzm nie może nie wzbudzać oburzenia, ale wtedy był tak powszechny, że jej współcześni prawdopodobnie w ogóle go nie zauważali. „Boże, chroń cara i pokarz Żydów" - krzyczało wielu lojalnych Rosjan. Kiedy piękna, inteligentna siostrzenica Pierre (jedna z lokatorek komunalnego mieszkania w Moskwie) wyszła za radzieckiego urzędnika, Sophy bez wahania przypięła mu łatkę „złośliwego Żydka". Im więcej wiedziałam o Sophy, tym bardziej wydawała się skomplikowana. Podziwiałam jej odwagę i osiągnięcia. Intrygował mnie sposób, w jaki maskowała swoją wrażliwość i emocje, ale też wyczuwałam w niej jakiś chłód. Było to coś, czego doświadczyła później Sofka. Mroczne, beznamiętne opisy otaczającego ją cierpienia ujawniają twardą, ostrą inteligencję Sophy, przywodzącą czasem na myśl pisarza (i laureata literackiej Nagrody Nobla) Iwana Bunina. Tak jak on, miała sokole oko, ale jej dalekowzroczna inteligencja skutkowała cynizmem i przeważała nad współczuciem wobec bliźniego.

Kiedy skończyły się pieniądze za książki, Sophy niechętnie postarała się o pracę w branży medycznej - unikała tego, jak długo się dało, bo lekarze poniżej czterdziestego roku życia byli zobowiązani do służby w Armii Czerwonej. Obywatelkę Wołkonską zatrudniono do nadzoru nad szczepieniami pracowników piotrogrodzkich piekarni przeciwko cholerze i tyfusowi. Codzienna racja funta chleba (i trochę słodyczy raz w miesiącu) prawdopodobnie uratowała ją i Pierre'a od głodowej śmierci. Samo miasto umierało i gniło natomiast na ich oczach. Okna domów zabijano deskami, sklepy pustoszały, brzuchy mieszkańców puchły z głodu, szerzyła się epidemia tyfusu. Na Newskim Prospekcie ulicznicy sprzedawali pudełka po zapałkach, w których miały znajdować się tyfusowe pchły, zebrane z ciał chorych na tyfus, dzięki którym zdrowa osoba mogła zarazić się tą chorobą. Nikogo nie dziwiło, że ktoś mógłby chcieć kupić te śmiertelnie niebezpieczne pasożyty (na przykład po to, by uniknąć mobilizacji do Armii Czerwonej lub aresztowania), ale wszyscy wyśmiewali naiwność tych, którzy sądzili, że przedsiębiorcze dzieciaki

97

naprawdę oferują im zainfekowane pchły. Kiedy jednak Sophy odkryła, że sama ma pchły, szalała z obrzydzenia - lekarski obiektywizm nie odnosił się do niej samej. Próbowała wszystkiego - wcierała w całe ciało cuchnące maści, prała i tarła wszystkie ubrania - na próżno. Wszyscy je mieli. W pewnym momencie na ulicach pojawiły się nawet pytające afisze: CZY PCHŁY POKONAJĄ KOMUNIZM?

Pewien rodzaj ulgi można było odnaleźć w narkotykach. Ogromną popularnością cieszyła się kokaina, umożliwiająca krótkie chwile radosnego upojenia. Bolszewicy zakazali wszelkich prywatnych form handlu, ale na czarnym rynku można było kupić wszystko. W pobliżu fabryk papierosów krążyły całe szajki handlujące z robotnicami papierosami, biżuterią i kokainą. Fryzjerzy stali się głównymi dostawcami „śniegu". Żołnierze i marynarze brali nałogowo, podobnie jak aktorzy i czekiści. W szpitalach preferowano łatwo dostępną morfinę. Sophy pisała niezbyt szczerze, że po narkotykach niedobrze się czuła, ale trudno uwierzyć, że nie ulegała pokusie. Opisywała, jak „po ciężkim dniu pracy pielęgniarka z nocnej zmiany ze śmiechem podsuwała pudełko ampułek [z morfiną] - może cukiereczka?".

Wreszcie w początkach 1921 roku Sophy i Pierre zdobyli dokumenty umożliwiające wyjazd do Estonii. Byli wyczerpani i wychudzeni, a Sophy na domiar złego zachorowała na czerwonkę. Cierpienie pogłębiał fakt, że niektórzy przyjaciele krytykowali wyjeżdżających.

„Nie jestem z tymi, którzy porzucili kraj,

Na pastwę wrogowi"

- pisała Achmatowa (sama odmówiła wyjazdu, ale zapłaciła za to życiem pełnym prześladowań i cierpień).

Ktoś ze znajomych miał koleżankę, kochankę dowódcy radzieckiej floty, dzięki której Wołkonskim załatwiono samochód, aby mogli dostać się na dworzec. Stara księżna w wielkim czarnym kapeluszu i pięknym futrze wyglądała okropnie - wycieńczona i pożółkła. Nie była w stanie iść o własnych siłach, trzeba więc ją było przenieść w fotelu (noszy nie było) do jednego z pustych wagonów towarowych, które miały posłużyć za środek transportu. Sophy i Pierre przykryli ją kocami i usiedli obok, a wraz z nimi dawny kamerdyner, który był Estończykiem i też postanowił wyjechać razem z całą rodziną.

98

Pełna niewygód i potwornego napięcia podróż do granicy trwała całe dwa długie dni. Po drodze były rewizje i opóźnienia. Z nieba nieustannie siąpiła mżawka. Pewna kobieta krzyczała histerycznie, gdy ją zabierano po odkryciu klejnotu, który schowała w obcasie. Nikt nie wiedział wtedy, że matka księcia ukryła w ubraniu trzy złote monety. Co roku dawała je kapłanowi za modlitwę w rodzinnej kaplicy pod Tallinem. Dlaczego bolszewicy mieliby to zmienić?

Granica nie wyglądała imponująco - ot, zwykły most nad błotnistą rzeczką - ale moment jej przekroczenia był szczególny. Matka księcia drżącym głosem zadała po francusku to samo pytanie, które od dwóch dni powtarzała co kilka minut: Somme-nous arrivésV Sophy rozszlochała się, a Pierre uczynił znak krzyża, spoglądając wstecz ku Rosji.

* * *

Minęły dwa lata od ostatniego spotkania Sofki z matką. Po kilku miesiącach odpoczynku w estońskiej posiadłości Wołkonskich, Sophy i Pierre pojechali do Londynu. Po tych wszystkich potwornościach, które przeżyli przez dwie spędzone w Rosji zimy, widok dobrze odżywionej czternastoletniej kobietki, biorącej lekcje tańca i planującej angielską przyszłość z Violet Cyriax, musiał zrobić na nich dość dziwne wrażenie. Zastanawiam się, czy matka i córka próbowały znaleźć wspólny język poprzez literaturę? Na pewno był to łącznik pomiędzy nimi w czasach dzieciństwa Sofki, która już wtedy zaczęła prowadzić zeszyty złotych myśli, ulubionych wierszy i cytatów. Zwyczaj ten kontynuowała przez resztę życia. Wpisy z lat 1920-1921 prowadzono czarnym atramentem, ładnym okrągłym pismem, ozdobionym gdzieniegdzie dziewczęcym zawijasem. W tamtym okresie Sofka lubiła romantyków - zeszyty pełne są cytatów z Byrona, Shelleya, Tennysona, Swinburne'a i Roberta Louisa Stevensona. Najbardziej przemawiały do niej wiersze Kiplinga, który na zawsze pozostał jej ulubionym poetą.

Po wynajęciu pokoju w pobliskim pensjonacie, Sophy udała się do córki, by przedstawić jej ojczyma. Sofka nigdy nie mówiła o swoich uczuciach wobec człowieka, którego nazywała wujkiem Peterem, ale zawsze miałam wrażenie, że lubiła go za jego spokojną dobroduszność, mimo że wykwintne staroświeckie maniery i spokojne usposobienie naukowca

1 Dojechaliśmy? (franc.).

99

sprawiały, że wydawał się odległy. Sophy sprzedała perły przechowane przez pannę King od czasów krymskich, było więc dość pieniędzy na nowe ubrania i bieżące potrzeby do czasu, aż oboje znajdą pracę. Sophy początkowo sądziła, że będzie mogła kontynuować karierę medyczną w Anglii lub Francji. Czekała ją jednak niemiła niespodzianka - żaden z tych krajów nie uznawał kwalifikacji rosyjskich lekarzy. Musiałaby wrócić na studia i zdawać egzaminy z osiemnastolatkami. Po wszystkim, co przeszła, wysiłek i upokorzenie z tym związane zwyczajnie ją przerosły.

Tym razem to Pierre znalazł praktyczne rozwiązanie. Od przedstawicieli starej rosyjskiej elity otrzymał propozycję objęcia posady dyplomatycznej. Miał reprezentować nieistniejącą carską Rosję na placówce na Węgrzech, które nie uznały jeszcze władzy radzieckiej. Środki na ten cel pochodziły z Funduszu Ambasadorskiego. Jako chargé d'affaires nie miał żadnej władzy, ale miał pełnić funkcję dyplomatyczną w Budapeszcie i dostawać za to wynagrodzenie.

Przed wyjazdem na Węgry Sophy zabrała Pierre'a i Sofkę na weekend do znajomych. Książę Hamilton i Sophy znali się z czasów przedrewolucyjnych, gdy jego rodzina przyjeżdżała do Rosji na polowania. Teraz książę zaprosił ją do swojej wiejskiej posiadłości w Ferne. Dom rodziny Douglas-Hamilton musiał przypomnieć Sofce dawne czasy u Bobrinskich i Dołgorukich - lokaje w liberiach wnosili po schodach walizki, pokojówki wykładały ubrania, stajenni podawali konie, a jeden z jedenastu ogrodników przynosił kwiaty i owoce. Kamerdyner Coulsey prowadził poranną modlitwę służby i anonsował przybywających gości, którzy nieustannie przewijali się przez dom. Co chwilę podawano do stołu. Rodzina szczyciła się wysoką pozycją wśród szkockich rodów, ale domownicy przejawiali typowo angielski ekscentryzm. W ogromnym domu z czasów króla Jerzego było mnóstwo zwierząt - koty, kanarki, kozy, oswojone lisy, a nawet małpy, chętnie przygarniane przez księżnę, która lubiła powtarzać chińskie przysłowie: „Aby kochać psim sercem, trzeba patrzeć boskimi oczami". Na najlepszych fotelach wylegiwały się niezliczone psiaki wszystkich ras i rozmiarów, a goście mogli sobie wybierać, z którym zwierzakiem chcą spać.

Książę był od dawna częściowo sparaliżowany na skutek groźnego wypadku, którego doznał w czasie służby w marynarce, gdzie zasłynął jako „mały Herkules" ze względu na niepozorną posturę, ogromną siłę i śmiałość podczas podwodnych eskapad. Przepływając pod kilem ogrom-

100

nego okrętu - mówiono, że z kimś się wtedy założył - doznał udaru mózgu. Gdy poznał swoją przyszłą żonę, jeździł już na wózku. Teraz był drobną wątłą postacią mieszkającą w osobnym apartamencie. Poruszał się wszędzie w towarzystwie kobziarza Mathesona, w fotelu popychanym przez groźnego sekretarza Shepherda, a domem w Ferne rządziła jego żona Nina. Ta ładna, wysoka kobieta o niespożytej energii była fanatyczną wegetarianką niepozwalającą podawać w domu żadnego mięsa. Założyła Towarzystwo Obrony Zwierząt i pasjonowała się spirytyzmem, reinkarnacją oraz filozofią uniwersalnej miłości. Jej nieodłączną towarzyszką była apodyktyczna Szwedka, panna Lind-af-Hageby. Szwedzka poprzedniczka dzisiejszych obrońców praw zwierząt nie cieszyła się sympatią reszty rodziny, może i słusznie - ostatecznie udało jej się bowiem namówić księżnę, by pozostawiła Ferne w spadku właśnie jej.

Douglas-Hamiltonowie mieli siedmioro dzieci, w tamtym okresie w większości nastoletnich. Wysokie, dorodne latorośle prowadziły, jak to jedno z nich później ujęło, „pełnokrwiste życie".

Douglo, najstarszy (znany później jako „boksujący markiz"), studiował już w tym czasie w Oksfordzie, a Jean właśnie zadebiutowała w towarzystwie. Po Geordie (jedynym molu książkowym w rodzinie) była Margaret, niezwykle urodziwa dziewczyna, prawie dokładnie w wieku Sofki. Cecil Beaton opisał ją później w swoich pamiętnikach jako „złotowłosą o oczach zamglonych miłością i różanych policzkach", dodając, że „ma całą masę równie urodziwych braci-gigantów". Sofka i Margaret od razu przypadły sobie do gustu. Łączyła je dzika żywiołowość, którą natychmiast wyczuły w sobie nawzajem. Ta cecha miała im później przysporzyć sporo kłopotów, nie wspominając już o reputacji. Pod koniec weekendu Sofka na tyle oczarowała gospodarzy, że zaproszono ją by pozostała na Wielkanoc, już bez rodziców.

Sofka - żywiołowa, ciemnowłosa rosyjska księżniczka, mówiąca z lekkim obcym akcentem - stanowiła zapewne dość egzotyczne zjawisko w porównaniu z resztą bywalców domu w Ferne, ale bardzo szybko przyjęła się w towarzystwie. Uwielbiała poznawać ich obyczaje - szkockie śniadania, czyli owsiankę spożywaną „na chodząco", lektura „Tatle-ra" i „Country Life" przy kominku po herbacie... Czasami odsuwali na bok meble i tańczyli do przebojów z gramofonu - Ala Johnsona, śpiewającego Coal Black Mummy i jazzującego fokstrota zatytułowanego Forty-seven Ginger-Headed Sailors.

101

Sofka zwróciła uwagę, że u Hamiltonów nikt nie czytał książek, tak jak ona. Nie było na to czasu pośród tych wszystkich eskapad, ekspedycji i ćwiczeń. Była to wysokooktanowa egzystencja, którą Douglas-Hamil-tonowie kontynuowali później w dorosłym życiu. Wszyscy czterej chłopcy zostali doskonałymi pilotami. Ich nastoletnie dni mijały w pędzie - od przejażdżki do obiadu, od pieczenia szarlotki do opowiadania historii

0 duchach. Był to olbrzymi kontrast w stosunku do statecznej egzystencji babki i panny King czy intelektualnej surowości Sophy.

Wakacje dobiegły końca i Sofka wróciła do Londynu z poczuciem, że odnalazła dom. Na pożegnanie usłyszała, że będzie mile widziana w dowolnym czasie. Zaczęła więc odtąd spędzać wakacje w Ferne i szkockim majątku księcia w Dungavel. Matheson każdego ranka budził tam wszystkich grą na kobzie, grywał także wieczorami, gdy Sofka uczyła się szkockich tańców ludowych. Mężczyźni wkładali kilty i chodzili boso po wrzosowisku, a do obiadu zakładali także marynarki z zielonego aksamitu i koszule z koronkowymi żabotami. Grom i zabawom nie było końca. Ulubioną rozrywką była gra w chowanego - rozgrzane, chichoczące nastolatki chowały się po zakamarkach i szafach dużego domu, uciekając przed nawołującym poszukiwaczem. Dla Sofki był to pierwszy kontakt z wrzawą rodzinnego życia wśród innych młodych ludzi. Bycie częścią grupy dawało jej radość i poczucie bezpieczeństwa. Przyjęła też etyczne poglądy księżnej (choć w mniej obsesyjnym stopniu) i na kilka lat została wegetarianką. Nawet w dorosłym życiu używała szkockich wyrażeń, takich jak „och, cóż". Queen's College wprowadził jąw inspirujące życie angielskiej szkoły, teraz zaś Douglas-Hamiltonowie zastąpili jej rodzinę. Z nimi mogła w pełni cieszyć się każdą chwilą. Jakże to było pokrzepiające w zestawieniu z dominującą wśród emigrantów tęsknotą za przeszłością i obawą o przyszłość. Jednak, jak wszystko w życiu Sofki, także

1 to szczęście nie miało trwać długo.

Rozdział V

Europejka

Umieć żyć to najrzadsza rzecz na świecie — większość ludzi po prostu egzystuje.

Oscar Wilde

Olga była niespokojna. Wraz z nadejściem roku 1922 zaczęła sobie uświadamiać, że nieprędko wróci do domu w Rosji. Czuła się odcięta od przyjaciół i rodziny. W Berlinie, Paryżu i Nowym Jorku tętniły życiem „Małe Rosje", ale w Londynie było stosunkowo niewielu „białych" pokroju Olgi. Stara księżna jako pretekst do wyjazdu wykorzystała więc ponurą i wilgotną aurę Londynu - niezbyt przekonujące, biorąc pod uwagę okropny klimat miasta, do którego tak bardzo pragnęła powrócić.

- Jedziemy do Rzymu - oświadczyła. Śródziemnomorski klimat miał być łaskawszy dla jej starych kości. Co bardziej istotne, we włoskiej stolicy mieszkały jej dwie córki i kilkoro bliskich przyjaciół. Sofka była przerażona. Dopiero co ułożyła sobie życie i znowu odbierano jej wszystko. W szkole szło jej doskonale, ale teraz nie pozwolono jej nawet zostać do grudnia, by zdawać egzamin dojrzałości. Szczęście i poczucie bezpieczeństwa, jakie znalazła w rodzinie Douglas-Hamiltonów, nie liczyło się zupełnie. Dziewczynka błagała matkę, ale Sophy była nieprzejednana

- jest potrzebna babci i musi jechać do Rzymu.

Sofka zapamiętała na zawsze głębokie poczucie niesprawiedliwości i smutek związany z przeprowadzką. Dziś wydaje się dziwne, że jej potrzeby zostały tak całkowicie zignorowane. Na ironię zakrawa też fakt, że niekonwencjonalna Sophy chciała, by córkę wychowywała konserwatywna matka byłego męża. Najwyraźniej jednak po wszystkich przeżytych urazach tego rodzaju kwestie miały drugorzędne znaczenie. Niespełna piętnastoletnia Sofka, choć nabrała już kobiecych kształtów, nadal nosiła długie warkocze ze wstążkami i uważana była za dziecko. Gdy dobiegły końca letnie wakacje, została więc odtransportowana przez matkę do Rzymu. Tym samym rozpoczął się właśnie kilkuletni okres bezładnego miotania się po Europie.

103

Olga zajęła umeblowany apartament z widokiem na Piazza Flami-nia, gdzie organizowano wiece Czarnych Koszul Mussoliniego. Sofka nie zwracała zwykle większej uwagi na wydarzenia polityczne, ale w październiku tamtego roku obserwowała z balkonu tłumy ludzi zbierające się na słynny marsz na Rzym Mussoliniego. W mieszkaniu było pięć sypialni, w których ulokowały się Olga, Louise, Sofka, mała Olga (teraz siedmioletnia) i dwie angielskie guwernantki, serdecznie nienawidzące się nawzajem. Dla oszczędności zatrudniono dochodzącego kucharza Włocha i pokojówkę. Podczas gdy Sofka upadała coraz bardziej na duchu, jej babka rozkwitała. Żądała, by wszyscy domownicy przebierali się do obiadu i składała niezliczone wizyty u innych emigrantów starszego pokolenia. Wizyty te polegały przede wszystkim na ronieniu gorzkich łez nad słabą herbatą z cytryną. „Wokół herbaty skupiają się nasze tęsknoty" - mawiał emigrant Strawiński. Wygnańcy spotykali się, by razem wspominać utracony świat, który odchodził w coraz bardziej zamierzchłą przeszłość. Nabokow pisał o „odległych, niemal legendarnych, niemal sumeryjskich mirażach Sankt Petersburga i Moskwy lat 1900-1916 (które nawet wtedy, w latach dwudziestych i trzydziestych, brzmiały jak opis świata z lat 1916-1900 p.n.e.)".

Przyzwyczajona już do angielskiego stylu życia Sofka dosłownie dusiła się w Rzymie. Monotonię męczących lekcji z coraz bardziej drażliwą panną King przerywały tylko zajęcia z literatury włoskiej i lekcje historii z ekscentrycznym niemieckim profesorem. Rosyjski arcybiskup próbował jej przekazać wiedzę o „prawie Bożym", lecz padł ofiarą konfrontacyjnej natury Sofki, która wypróbowała na nim argumenty przeciwko dogmatom chrześcijaństwa. Można sobie wyobrazić, że teorie reinkarnacji księżnej Hamilton nie spodobały się Jego Eminencji. Dużo ciekawsze od lekcji były z całą pewnością wizyty ojca, który mieszkał z nową rodziną w pobliżu Florencji. Sofka podejrzewała później, że głównym motywem jego częstych odwiedzin były kurczące się fundusze. Olga nie akceptowała (a nawet nigdy nie wspominała) jego żony, ale nie potrafiła odmówić ukochanemu, najmłodszemu synkowi. Pietia porywał więc przy okazji córkę na wycieczki po Rzymie i okolicach - z najtańszych miejsc w operze wraz z tłumem głośno oklaskiwali artystów, jedli ryby nad morzem w Ostii i pili wino w jakiejś spelunce w Trastevere. Przede wszystkim nauczył córkę dolce far niente - hedonistycznej przyjemności samego istnienia - w kraju, gdzie wyrażenie to miało swój początek. Pozostawiając wściekłej pannie King karteczkę z wyjaśnieniem, Sofka

10

uciekała z lekcji i godzinami przesiadywała z ojcem, popijając kawę, paląc papierosy i przyglądając się światu.

Była zafascynowana uczuciowym, chłopięcym charakterem Pietii i radością życia, którą tryskał. Nie miał jeszcze czterdziestki i z całą pewnością sprawiało mu ogromną przyjemność spędzanie czasu z tą atrakcyjną wesołą i ciekawą świata młodą istotą z dala od płaczących niemowląt i nieustannie ciężarnej żony. Lekkomyślne życie chwilą bez oglądania się na konsekwencje, stało w jawnej sprzeczności ze wszystkim, co reprezentowała sobą matka Sofki, ale żywiołowemu ojcu udało się przekonać córkę do uroków takiego stylu życia. Sofka nie mogła się nie zgodzić. Całe jej dotychczasowe życie zdawało się świadczyć, że naprawdę wszystko może się skończyć jutro (i często się kończyło).

Kolejne zmiany czekały tuż za zakrętem. W Boże Narodzenie 1922 roku przyszedł list od księżnej Hamilton - Margaret wyrzucono ze szkoły i miała spędzić kolejne sześć miesięcy w Ferne pod okiem guwernantki. Sofka została zaproszona do towarzystwa i wspólnej nauki. Z Węgier nadeszła zgoda Sophy i oszalała z radości Sofka spakowała walizki, udając się w drogę do Anglii. Jeśli w szkole uznano, że Margaret jest „nie do opanowania", to Sofka była ostatnią osobą która mogłaby wywrzeć na nią dobry wpływ. Obie piętnastolatki spędziły więc pierwszą połowę 1923 roku wspólnie, „nie dając się opanować". Księżna miała skłonność do przygarniania zbłąkanych stworzeń różnych gatunków, a Sofka najwyraźniej mieściła się w tej kategorii. W liście do Sophy z roku 1923 księżna Hamilton opisuje Sofkę jako „najukochańsze dziecko, rozważne i pomocne - naprawdę, mówię szczerze".

Sentymentu tego z pewnością nie podzielała nieszczęsna panna Scott, której przypadł w udziale nadzór nad niesfornymi nastolatkami. Guwernantka podzielała poglądy księżnej na temat reinkarnacji, dziewczynki uczyły się więc głównie egipskich hieroglifów. Panna Scott opowiadała o swoim poprzednim życiu, w którym była faraonem i utrzymywała, że jej nieżyjące psy wciąż chodzą z nią na spacery. Istotnie, wielokrotnie słyszano, jak woła swoich niewidzialnych czworonożnych towarzyszy, wychodząc z domu na przechadzkę. Sofka i Margaret zachowywały się dość oględnie, gdy księżna była w domu, ale gdy tylko wyjeżdżała (co zdarzało się bardzo często), stawały się nie do wytrzymania. Zaraz po śniadaniu wymykały się na przejażdżkę, z której wracały w porze obiadu, zupełnie nie przejmując się, czy panna Scott się rozgniewa. W nocy wstawały i skradały się po domu, a czerwona ze złości guwernantka go-

10

niła je po korytarzach i kuchennych schodach. Z początkiem lata panna Scott miała dość. Nastolatki doprowadziły ją do takiego stanu, że rzucała w nie wszystkim, co wpadło jej w ręce, łącznie z kałamarzem. Nie wykazały nawet śladu skruchy, gdy zdesperowana nauczycielka rzuciła posadę - bezlitośnie rechotały, patrząc, jak pakuje swoje rzeczy i odchodzi.

Po wakacjach spędzonych w Szkocji Margaret wysłano do londyńskiej szkoły panny Spalding i Sofce nie pozostało nic innego, jak wracać do babci. Z ciężkim sercem opuściła przybraną rodzinę, by znowu udać się do Rzymu. Poczucie, że nie ma nigdzie swojego miejsca, musiał dodatkowo wzmagać fakt, że nie miała już żadnej narodowości ani paszportu. Jak wszyscy „biali" Rosjanie, otrzymała specjalny dokument, którego pomysłodawcą był Fridtjof Nansen, norweski polarnik i komisarz Ligi Narodów do spraw Uchodźców w roku 1921. Paszport Nansena nie gwarantował bezpieczeństwa, nie dawał żadnych praw obywatelskich, powodował problemy i opóźnienia na granicach, a samo jego istnienie było upokarzającym fizycznym dowodem na bolesny stan zawieszenia, w jakim znaleźli się emigranci. Pozwalał jednak pozbawionym obywatelstwa ludziom podróżować i pracować.

Sytuacja w kobiecym gospodarstwie domowym Olgi uległa pogorszeniu. Cicha nienawiść dwóch guwernantek, panien King i New, przerodziła się w otwartą wojnę. Panna King popadała w coraz większą obsesję na tle starego, parszywego Pupsika i nieustannie domagała się dla niego specjalnego traktowania, co z kolei doprowadzało do szału pannę New. Złośliwa i przebiegła guwernantka małej Olgi nie tylko nienawidziła psów, lecz także żywiła głębokie przekonanie, że panna King to wariatka, która planuje ją zabić. Tymczasem Louise stawała się coraz bardziej gderliwa i apodyktyczna. Interesowały ją wyłącznie potrzeby ponadsiedemdziesięcioletniej, podupadłej na zdrowiu Olgi. Nastrój ogólnej histerii pogłębiały groźby włoskiego kucharza, który odgrażał się, że odejdzie, jeśli ktoś nie zajmie się wreszcie domowymi finansami.

Zabrała się za to Sofka. Był to pierwszy przejaw praktycznej strony jej osobowości, która zawsze w jakiś sposób towarzyszyła jej chaotycznemu, zabawowemu usposobieniu. Choć nie miała jeszcze szesnastu lat, wkrótce zarządzała miesięcznym budżetem, zamawiając posiłki, płacąc czynsz, sprawdzając zakupy i prowadząc księgowość. „Zbawienna nauka" - mówiła później o tym okresie. Ten nieprawdopodobny zmysł praktyczny odziedziczyły po niej kolejne pokolenia. Kiedy miałam jedenaście lat, moi rodzice się rozeszli, a ja zamieszkałam z ojcem. Okazało

10

niła je po korytarzach i kuchennych schodach. Z początkiem lata panna Scott miała dość. Nastolatki doprowadziły ją do takiego stanu, że rzucała w nie wszystkim, co wpadło jej w ręce, łącznie z kałamarzem. Nie wykazały nawet śladu skruchy, gdy zdesperowana nauczycielka rzuciła posadę - bezlitośnie rechotały, patrząc, jak pakuje swoje rzeczy i odchodzi.

Po wakacjach spędzonych w Szkocji Margaret wysłano do londyńskiej szkoły panny Spalding i Sofce nie pozostało nic innego, jak wracać do babci. Z ciężkim sercem opuściła przybraną rodzinę, by znowu udać się do Rzymu. Poczucie, że nie ma nigdzie swojego miejsca, musiał dodatkowo wzmagać fakt, że nie miała już żadnej narodowości ani paszportu. Jak wszyscy „biali" Rosjanie, otrzymała specjalny dokument, którego pomysłodawcą był Fridtjof Nansen, norweski polarnik i komisarz Ligi Narodów do spraw Uchodźców w roku 1921. Paszport Nansena nie gwarantował bezpieczeństwa, nie dawał żadnych praw obywatelskich, powodował problemy i opóźnienia na granicach, a samo jego istnienie było upokarzającym fizycznym dowodem na bolesny stan zawieszenia, w jakim znaleźli się emigranci. Pozwalał jednak pozbawionym obywatelstwa ludziom podróżować i pracować.

Sytuacja w kobiecym gospodarstwie domowym Olgi uległa pogorszeniu. Cicha nienawiść dwóch guwernantek, panien King i New, przerodziła się w otwartą wojnę. Panna King popadała w coraz większą obsesję na tle starego, parszywego Pupsika i nieustannie domagała się dla niego specjalnego traktowania, co z kolei doprowadzało do szału pannę New. Złośliwa i przebiegła guwernantka małej Olgi nie tylko nienawidziła psów, lecz także żywiła głębokie przekonanie, że panna King to wariatka, która planuje ją zabić. Tymczasem Louise stawała się coraz bardziej gderliwa i apodyktyczna. Interesowały ją wyłącznie potrzeby ponadsiedemdziesięcioletniej, podupadłej na zdrowiu Olgi. Nastrój ogólnej histerii pogłębiały groźby włoskiego kucharza, który odgrażał się, że odejdzie, jeśli ktoś nie zajmie się wreszcie domowymi finansami.

Zabrała się za to Sofka. Był to pierwszy przejaw praktycznej strony jej osobowości, która zawsze w jakiś sposób towarzyszyła jej chaotycznemu, zabawowemu usposobieniu. Choć nie miała jeszcze szesnastu lat, wkrótce zarządzała miesięcznym budżetem, zamawiając posiłki, płacąc czynsz, sprawdzając zakupy i prowadząc księgowość. „Zbawienna nauka" - mówiła później o tym okresie. Ten nieprawdopodobny zmysł praktyczny odziedziczyły po niej kolejne pokolenia. Kiedy miałam jedenaście lat, moi rodzice się rozeszli, a ja zamieszkałam z ojcem. Okazało



się wtedy, że doskonale potrafię sobie poradzić z zakupami i gotowaniem. Mój ojciec z kolei, który cieszył się sławą nieobliczalnego Rosjanina (na długo przedtem zanim po raz pierwszy stanął na ojczystej ziemi swoich rodziców), potrafił, gdziekolwiek się znalazł, stworzyć sobie wygodny dom i ugotować dobry barszcz (na prawdziwym rosole). Wszystkie cztery pokolenia, począwszy od rodziców Sofki, pozbawione były tradycyjnego rodzinnego otoczenia. Na swój sposób było to dla nas „zbawienną nauką".

Mimo nawału obowiązków, Sofki nie opuścił typowy dla nastolatek apetyt na ekscytujące przygody. Wkrótce odkryła alternatywę dla klau-strofobii domowego życia i bezbarwnych lekcji z szurniętą panną King. W rzymskim Klubie Rosyjskim odnalazła krewnych i przyjaciół, znajome nazwiska i twarze - stara księżna Jusupowa (matka Feliksa) organizowała kiermasze Czerwonego Krzyża, odnalazł się książę Borghese z nieodłączną kostką szkieletu anatomicznego Sophy przyczepioną do łańcuszka zegarka, było tam też znacznie więcej chłopców niż dziewcząt, gotowych z otwartymi ramionami powitać nową koleżankę na przyjęciach i balach dobroczynnych. Po raz pierwszy w życiu Sofka miała wielbicieli. „Ostatecznie - komentowała łobuzersko w swoich wspomnieniach - umiałam tańczyć, nosek miałam przypudrowany, byłam dojrzalsza, niż wskazywał na to mój wiek i widziałam więcej świata niż ktokolwiek z nich. Sukces był murowany". Bez wątpienia doświadczenia towarzyskie zdobyte w gronie Douglas-Hamiltonów podbudowały jej pewność siebie w kontaktach z płcią przeciwną odkryła też (a w pewnym stopniu także odziedziczyła po Oldze czy Sophy), że jeśli jest się osobą wystarczająco zdecydowaną „można rządzić". Kiedy zarządziła organizację pikniku w Villa Borghese albo spacer po Forum, inni posłusznie szli w jej ślady. Po wszystkich przeżyciach przeszłości przyjemnie było poczuć się królową pszczół w rzymskim ulu rosyjskiej młodzieży, dostawać kwiaty, wiersze i przebierać w partnerach do tańca jak w ulęgałkach.

Mimo intensywności życia towarzyskiego, Sofka po dawnemu pochłaniała książki i regularnie zaopatrywała się w nowe lektury w angielskiej bibliotece przy Schodach Hiszpańskich. Wciąż była młoda i niewinna politycznie, ale nie ustawała w poszukiwaniach sensu i zmagała się z kiełkującymi w jej głowie ideami, które nabrały kształtu dopiero po wielu, wielu latach. Wśród różnych pisarzy, których dzieła czytała w tamtym okresie, szczególny wpływ wywarło na nią dwóch Amerykanów - Theodore Dreiser (którego rzekomo niemoralne dzieła poddano



w jego ojczyźnie cenzurze) i Ernest Poole, lewicowy dziennikarz i laureat Nagrody Pulitzera, którego pozytywne spojrzenie na rosyjską rewolucję przypomniało jej krymskie rozmowy z Wanią i Szurą, wnukami zarządcy Mischoru.

Życie domowe tkwiło głęboko w XIX wieku. Panna King była człowiekiem epoki wiktoriańskiej, a babcia nadal preferowała długie do ziemi, czarne spódnice i kapelusze z szerokim rondem i woalką. Sama Sofka natomiast była dziewiczą ewne fatale u progu „ryczących lat dwudziestych". Z łatwością udawało jej się oszukać zarówno babcię, jak i pannę King, by wyrwać się z domu bez przyzwoitki. Podstępy, kłamstwa, sfałszowane liściki należały do arsenału, z którego korzystała w walce

0 niezależne życie, o wolność chodzenia na przyjęcia i romansowania. Wymykanie się chyłkiem z domu weszło jej już w krew. Jak wszyscy rówieśnicy, uczyła się tańczyć charlestona, nosiła coraz krótsze spódnice i choć nie skusiła się na chłopięcą fryzurę, to wyraźnie preferowała modne kapelusze w kształcie hełmu. W późniejszym życiu odżegnywała się od mody, uważając ją za rzecz płytką i powierzchowną, ale zdjęcia z tamtych czasów wyraźnie wskazują, że była zaskakująco elegancka

1 szykowna. Wysokie obcasy, jedwabne pończochy, płaszcze w wymyślne wzory i naciągnięty nisko na oczy ciemny filcowy kapelusz przeczą późniejszym twierdzeniom, że miała głowę zaprzątniętą poważniejszymi rzeczami niż zajmowanie się fatałaszkami. Jako młoda kobieta ewidentnie dbała o swój wygląd - i to z dobrym skutkiem.

Przyszła też pora na miłość. Serce Sofki zdobył Aleksander Daehn, znajomy z czasów krymskich. Cztery lata wcześniej wspinali się razem na drzewa i bawili w wojnę, walcząc na szyszki z dziećmi generała Wran-gla, mieszkającymi na jednej z mischorskich dacz. Rodzice Aleksandra mieszkali teraz w willi na wzgórzu Gianicolo z jedną z córek Olgi, hrabiną Sophy Fersen. Tym sposobem dawni towarzysze zabaw odnowili znajomość, wymieniając się książkami, ćwicząc kroki taneczne i godzinami dyskutując o życiu i jego ulotnym sensie. Ponieważ Aleksander należał do kręgu bliskich znajomych rodziny Sofki, para miała mnóstwo okazji do spotkań. Olga i panna King chętnie jeździły z Sofką tramwajem do Villa Sforza, poza tym były jeszcze niezliczone imprezy towarzyskie w Klubie Rosyjskim. Dopiero z czasem młodzi zrozumieli, że są w sobie zakochani. Moment tego olśnienia Sofka opisała w swoich wspomnieniach z lekką drwiną, zapewne z obawy przed sentymentalnością, wobec której żywiła, podobnie jak jej matka, intelektualną niechęć, a jed-



nocześnie potajemną skłonność. Po wielu tygodniach uników zakochani w końcu ulegli sile uczucia. „Pocałowaliśmy się, zderzając się nosami. Była wiosna w Rzymie" - pisała.

Podobnie jak trzy lata wcześniej, i tym razem wszystkiemu położył kres niepokój Olgi. Znowu winą obarczono klimat (wilgotna duchota rzymskich upałów okazała się nie do wytrzymania). Olga postanowiła przenieść się do Nicei, miasta o łagodniejszej aurze, w którym mieszkała spora społeczność rosyjskich emigrantów. Nie wiadomo, jaka była reakcja Sofki, ale można się domyślać, że przeżyła kolejną zmianę równie mocno jak wyprowadzkę z Londynu. Cios ten złagodziło jednak niewątpliwie to, że opuszczając z początkiem lata mieszkanie przy Piazza Flaminia, rodzina przeniosła się do przestronnej Villa Sforza, dołączając do ciotki Sophy i Daehnów. Sofka i Aleksander mieszkali teraz w tym samym domu, otoczonym rozległym, cienistym ogrodem.

Właśnie w ogrodzie zaczęli się potajemnie spotykać nocami. Na cichy gwizd Aleksandra jego Julia pojawiała się na balkonie i ześlizgiwała się w dół wprost w jego ramiona. Czasami odważali się na wspólną włóczęgę po ulicach Rzymu, najczęściej jednak przesiadywali po prostu w ciepłym, pachnącym ogrodzie, rozmawiając po rosyjsku i „całując się nieśmiało".

Alarm podniosła panna King, która pewnej nocy odkryła puste łóżko Sofki i przyłapała zakochanych w ogrodzie. „Zapatrzeni w księżyc, leżeliśmy obok siebie na trawie. Co za hańba, co za skandal, co za ohyda" - pisała w swoich wspomnieniach Sofka. Dziś wygląda to na niewinną pierwszą miłość, ale w środowisku, w którym skromny pocałunek w rękę był granicą przyzwoitości, zachowanie Sofki uznano za skandal wymagający wezwania do Rzymu jej matki. Sophy z pewnością śmiała się w duchu, gdy po przyjeździe poznała całą prawdę o „występku" córki, niemniej jednak po raz pierwszy od dziesięciu lat zdecydowała, że przejmie opiekę nad Sofką Mieszkała teraz z Pierre'em w dużym budapesz-tańskim mieszkaniu i oświadczyła, że zabiera tam Sofkę. Panna King obrzuciła Sofkę zniewagami i odeszła objąć posadę w innej rodzinie. W Klubie Rosyjskim zorganizowano za to pożegnalną zabawę z toastami, przemówieniami i bukietami kwiatów - najwyraźniej liczono się tam z nią. Rozstanie z Aleksandrem było pełne rozpaczy. Jak wszyscy młodzi kochankowie, byli przekonani, że połączyła ich dozgonna miłość. Nigdy więcej się nie spotkali.



* * *

Nie sądzę, żeby Sophy współczuła cierpiącej z powodu złamanego serca córce. Pojechały pociągiem do Budapesztu, do mieszkania przy Kirały utca. Z pewnością bardziej przejmowała się intelektem pociechy. Nagle, po tych wszystkich latach zaniedbania, przeraziła się, że jej jedynaczka nie otrzymała odpowiedniego wykształcenia. Zdaniem Sofki, matka chciała też pokazać jej trochę „starego życia", zabierała ją więc na eleganckie dyplomatyczne rauty i przyjęcia organizowane przez węgierską arystokrację, przeżywającą w tamtym czasie okres iście „łabędziego śpiewu".

Jakość życia Sophy poprawiła się znacząco od głodnych czasów w piotrogrodzkim Domu Sztuk. Mieszkała teraz z Pierre'em na pierwszym piętrze rezydencji i miała do dyspozycji dwoje chorwackich służących. Ku zadowoleniu Pierre'a okazało się również, że jego dom w Berlinie (gdzie był na placówce przed wybuchem pierwszej wojny światowej) ocalał dzięki immunitetowi dyplomatycznemu. Wszystkie znajdujące się tam rzeczy przewieziono więc do Budapesztu - imponujące czarne siedemnastowieczne biurko kardynalskie, do jadalni polerowany mahoniowy stół na dwanaście osób, gigantyczną otomanę pełną pledów i poduszek i liczne rodowe portrety Wołkonskich, które teraz spoglądały ze ścian.

Sophy od razu przystąpiła do realizacji dwutorowego planu rozwoju córki - zatrudniono korepetytorów, a „warkoczyk z czarną wstążką zebrano w kok chignorT i tak Sofka zadebiutowała „w świecie". Sophy bardzo chętnie wysyłała córkę na imprezy w swoim zastępstwie. Nigdy nie lubiła spotkań towarzyskich, a teraz na dodatek była bardzo zajęta pracą w szpitalu pod okiem węgierskiego chirurga, co było dla niej źródłem wielkiej radości. Tym sposobem nastolatka o złamanym serduszku znalazła się jako towarzyszka ojczyma w olśniewającym świecie wykwintnych kolacji i musiała nauczyć się sztuki uprzejmej konwersacji z pompatycznymi dyplomatami. Zabawnie było od czasu do czasu pobawić się w dorosłą, ale Sofka łatwo popełniała gafy i wcale nie czuła się swobodnie w okowach dyplomatycznej etykiety. Było jej ciężko, mimo że bywała na wspaniałych imprezach, takich jak bal na zaniku Esterha-zych, gdzie widziała oficerów w lśniących butach, długie białe rękawiczki, srebrne kotyliony i cały ten blichtr, który znała z opowieści babci o dziewiętnastowiecznym Petersburgu.

110

Jeśli chodzi o reformę edukacyjną, przeprowadzoną przez Sophy, to stwierdzić należy, że nie osiągnęła ona spektakularnych sukcesów. Sofka była, co prawda, oczarowana pierwszym porządnym wprowadzeniem do literatury rosyjskiej i skwapliwie pogrążyła się w lekturze Puszkina, Tołstoja, Dostojewskiego, Turgieniewa, Gogola i Czechowa, nie mogła jednak wyzbyć się lęku przed matką i ojczymem. Oboje byli bladzi, skrupulatni i cisi, ale wywierali straszliwą presję intelektualną. Pisali wiersze i znali po kilka języków. Sophy pasjonowała się naukami ścisłymi i logiką Pierre zaś był znawcą genealogii wszystkich europejskich rodów książęcych. Ich codzienne rozmowy były niezwykle błyskotliwe i zawiłe, pełne „rzucanych od niechcenia nawiązań do postaci literackich, wydarzeń historycznych, mitologii i cytatów filozoficznych". Panująca atmosfera przytłaczała Sofkę, która czuła się jak idiotka i ignorantka. Choć zawsze podziwiała matkę, nie potrafiła się do niej zbliżyć. Na domiar złego stosowane przez Sophy metody nauczania tylko podkopywały wiarę dziewczynki we własne możliwości. Wychodząc z przekonania, że niewielu ludzi potrafi wyciągać wnioski na podstawie logicznego wywodu, Sophy postawiła sobie za cel nauczyć córkę logicznego myślenia i w tym celu zadawała jej problemy do rozwiązania (na przykład jak działa elektryczność lub jaka jest podstawowa różnica między Dostojewskim a Tołstojem). Córka miała dojść do rozwiązania bez korzystania z książek, wyłącznie na podstawie logicznego wywodu. Sophy miała dobre chęci, nie potrafiła jednak okazać córce ciepłych uczuć macierzyńskich. Cały ten intelektualny atak przerażał Sofkę i stał w ogromnej sprzeczności z tym, czego doznała, obcując z pobłażliwym, serdecznym ojcem.

Być może Sophy udało się poszerzyć horyzonty nastoletniej córki, ale miesiące spędzone w Budapeszcie wyrobiły w Sofce trwałe poczucie intelektualnej niższości, którego nie wyzbyła się nawet po wielu latach intensywnej i różnorodnej lektury. „Szczerze mówiąc, nie jestem zbyt inteligentna, ale udaje mi się to ukryć" - wyznała w jednym z listów do Jacka, pisanych, gdy była już po pięćdziesiątce.

Kiedy jesienią 1924 roku wszystko się skończyło, Sofka nie zmartwiła się zbytnio. Węgierski rząd uznał Związek Radziecki, Pierre stracił więc stanowisko przedstawiciela carskiej Rosji na Węgrzech. Sophy nie wahała się długo. Szybko zakończyła krótki eksperyment rodzicielsko--wychowawczy i wsadziła Sofkę w pociąg do Nicei. Można tylko zgadywać, która z nich dwóch odetchnęła z większą ulgą.



Olga znała Niceę sprzed pół wieku, gdy jej ojciec, hrabia Piotr Szu-wałow, miał tam willę nad miastem, a „pociąg wielkich książąt" przywoził na Riwierę na wakacje lub kurację połowę Petersburga. Teraz w Nicei znów pojawiły się tłumy Rosjan, tym razem zubożałych i żyjących w niepewności jutra. Bogaci Amerykanie, tacy jak Scott i Zelda Fit-zgeraldowie, dawali ogromne napiwki i przechadzali się po Promenade des Angles. Rosajnie byli zaś ich kelnerami, portierami i krawcowymi. Jak wspomina pewien emigrant, rosyjscy śmieciarze w Cannes wciąż nosili swoje stare mundury oficerskie, a Kozacy zamieszkali na wzgórzach, gdzie zajęli się hodowlą kur.

Oldze też kończyły się fundusze, czego odzwierciedleniem było ciasne mieszkanko przy Boulevard de Cimiez. Gdy Sofka wróciła z Budapesztu, w domu babci pracowała tylko jedna dochodząca pomoc domowa, a gospodarstwem rządziła żelazną ręką panna New. Surowa guwernantka małej Olgi jasno dała Sofce do zrozumienia, że nie zapomniała

0 rzymskim skandalu i spodziewa się najgorszego. Babcia Olga słabła

1 coraz bardziej traciła pamięć, choć ciągle jeszcze jeździła z wizytą do dawnych znajomych, wśród których prym wiodła jej szwagierka, Maria Benkendorff. Staruszki po dawnemu spędzały popołudnia, rozpamiętując poniesione straty, gdy tymczasem Sofkę pochłonęło życie towarzyskie zbliżone do tego, jakie prowadziła w Rzymie. Były tańce w Negresco (gdzie wśród gości Sofka dostrzegła Isadorę Duncan), przyjęcia tenisowe, wypady pływackie i gry w madżong.

Liceum było za to mniej zabawne. Siedemnastoletnia Sofka w granatowym szkolnym fartuszku znalazła się nagle w klasie z młodszymi dziewczętami, z którymi miała przejść trudne przygotowanie do francuskiej matury. Było na to za późno. Widziała i przeżyła zbyt wiele, by wejść w tak mocno sformalizowane i skoszarowane środowisko, a jej znajomość francuskiego nie wystarczała, by podołać czternastu różnym przedmiotom i ogromnej ilości zadań domowych. Starała się przez jakiś czas, by w końcu uznać, że to beznadziejne. Oldze nie zależało specjalnie, a dziewczyna potrafiła skutecznie łgać - wagarowała więc, nie bacząc na konsekwencje.

Dała sobie spokój z poważną nauką i rzuciła w nurt życia towarzyskiego Nicei. Wspomnienie o Aleksandrze zbladło na tyle, że znowu mogła się cieszyć z powodzenia u mężczyzn. Jak sama później twierdziła, w tym okresie nie było w jej życiu jednego znaczącego związku, były za to grupy niesfornych (choć seksualnie niewinnych) chłopców i dziew-

112

cząt, biegających z jednego przyjęcia na drugie. Wciąż dużo czytała i coraz bardziej pochłaniało ją poszukiwanie sensu życia. Jako pięćdzie-sięciolatka pisała o tym okresie w liście do Jacka, wspominając swój brak zainteresowania sukcesem pojmowanym w kategoriach pieniędzy, pozycji czy osiągnięć: „W młodości pragnęłam innego sukcesu - chciałam odnaleźć sposób na życie, zasadę, odpowiedź. Osiągnąć szczęście - takie było zawsze moje noworoczne życzenie. Nie chodziło jednak tylko

0 zadowolenie, lecz o aktywne szczęście, a to coś zupełnie innego. Młode lata spędziłam więc na nieustannych poszukiwaniach i odkryłam, że im więcej się z siebie daje, tym bogatsze staje się życie".

Najważniejszym mężczyzną w tym okresie życia Sofki był niemal na pewno jej ojciec, który wciąż odwiedzał ją sporadycznie. Wyelegan-towana Sofka chętnie podchwyciła freudowską gierkę ojca, udając jego nieprzyzwoicie młodą żonę podczas wizyty w kasynie w Monte Cario. Tak jak w Rzymie, ulubioną rozrywką Pietii i Sofki były spacery i pikniki, przejażdżki do Cap Ferrat lub krętymi drogami prowadzącymi do pachnących lawendą podnóży Alp Nadmorskich. Pili wino, palili gaulo-isy (sentyment do francuskich papierosów pozostał Sofce na całe życie)

1 recytowali sobie nawzajem ulubione wiersze. W kinie oglądali nowych herosów niemej ery - Rudolfa Valentino jako ciemnookiego kochanka w turbanie w filmie „Szejk" i Douglasa Fairbanksa, prężącego muskuły na latającym dywanie w „Złodzieju z Bagdadu". Sofka pisała o Pietii we wspomnieniach: „Był wesoły, czarujący i szarmancki. Czułam się przy nim piękna i ważna, a to największe osiągnięcie dla mężczyzny, w szczególności dla ojca!"

Tuż po osiemnastych urodzinach Sofki, w październiku 1925 roku, przyszedł telegram z wiadomością o śmierci jej ojca. Planował przyjechać do Nicei na rekonwalescencję po operacji ropnia płuca, którą miał przejść w Paryżu. Sofka i Olga cieszyły się na ten przyjazd i planowały, jak będą go pielęgnować i jak dobrze będzie spędzić trochę czasu z Pie-tią Teraz dowiedziały się, że zmarł w wyniku komplikacji podczas zabiegu. Miał czterdzieści dwa lata. Olga tak bardzo przeżyła śmierć ukochanego, najmłodszego dziecka, że przeszła lekki atak serca i nie mogła nawet pojechać na pogrzeb do Paryża. Sofka też nie pojechała, bo czuła się zobowiązana do opieki nad babcią. Młoda emigrantka wiedziała już, czym jest strata, ale do tej pory nie przeżyła żałoby. W dodatku była to żałoba po człowieku, którego kochała najbardziej na świecie. Nic dziwnego, że targały nią bolesne emocje. Żałobne stroje wciąż jeszcze były

113

w powszechnym użyciu (nawet dziewczęta w jej wieku wkładały długie welony z krepy), ale Sofka odmówiła. Być może ten sprzeciw dał jej jakieś poczucie celu w tej niedoli, już wtedy lubiła bowiem płynąć pod prąd. Sama Sofka zapamiętała jedynie, że uznała, iż nie można ubierać się tak ponuro, by uczcić pamięć tak radosnego człowieka, jakim był jej ojciec - z pewnością chciałby, żeby nosiła kobiece kolory, a nie spowijała się w splamioną łzami czerń.

Po śmierci Pietii Sofka zaszyła się w pogrążonym w żałobie mieszkaniu babki. Jej czarne zeszyty z tego okresu wypełniają wiersze o śmierci pisane szarym, wyblakłym atramentem. Kilka z nich napisał Maurice Ba-ring, którego Sofka znała z londyńskich czasów:

„I pojąć wciąż nie mogę, że wiatr śmierci

Zgasił zimnym podmuchem Twój płomień

Już na zawsze i zostawił

Po Tobie tylko imię".

Inną często cytowaną autorką jest Christina Rossetti:

„Tak, też umiałam śmierci patrzeć w twarz odważnie,

Bez drżenia znieść życie obrzydłe - jest trudniej".

Odizolowana w swojej rozpaczy, Sofka próbowała nawiązać kontakt z matką pisząc listy, z których przebijała nadzieja na odrobinę pocieszenia i matczynego ciepła. Sophy nie potrafiła jednak ani podnieść córki na duchu, ani udzielić odpowiedzi na dręczące ją pytania. „Pisała o mojej przyszłości - wspominała Sofka - próbując znaleźć mi odpowiedni zawód, podczas gdy ja poszukiwałam klucza do wieczności".

* * *

Stan Olgi po śmierci Pietii coraz bardziej się pogarszał i choć Sofka wciąż przebywała u niej w Nicei, stawało się jasne, że dom jej babki jest tonącym okrętem. Dziewczyna miała do dyspozycji dwie szalupy ratunkowe, które nabrały wielkiego znaczenia w kolejnych latach jej życia. Jedną z tych szalup była rodzina Douglas-Hamiltonów, w której domu Sofka nadal była częstym i mile widzianym gościem. Księżna przysyłała hojne czeki na wydatki podróżne, za które Sofka kupowała sobie ubrania,

114

a potem przyjeżdżała trzecią klasą. Drugą szalupą był Paryż. Kiedy ich budapesztańskie życie się rozpadło, Sophy i Pierre przeprowadzili się do stolicy Francji, gdzie szybko popadli w takie same tarapaty jak reszta rosyjskiej emigracji. Od przyjazdu w 1924 roku Wołkonscy przeprowadzali się kilkakrotnie, aż wreszcie zamieszkali w małym domku (trzy pokoje i kuchnia na pierwszym piętrze z łazienką na parterze) niedaleko Porte de Clichy. Nazwali go Małym Szarym Domkiem przez ironiczną analogię do wspaniałego Małego Białego Domku, który pozostawili w mieście przemianowanym teraz na cześć Lenina. W ciasnych pokoikach wielkie meble Pierre'a, wiszące na ścianach portrety przodków w złoconych ramach i ciężkie zasłony z czerwonego aksamitu haftowane w rajskie ptaki bardziej przytłaczały niż zdobiły. Większość tych rzeczy zmuszeni byli zresztą stopniowo wyprzedawać.

Mimo solidnego wykształcenia i kwalifikacji, Sophy i Pierre byli na straconej pozycji dlatego, że przyjechali do Paryża kilka lat później niż większość „białych" Rosjan. Innym udało się w tym czasie znaleźć pracę, domy i wykorzystać ograniczone zasoby dobrej woli francuskiego społeczeństwa. Pierre dorabiał jako tłumacz, ale praca była nieregularna i niepewna, a on sam skrupulatny i powolny do bólu. Udało mu się złapać pół etatu księgowego w małej rosyjskiej drukarni, ale z każdym dniem wydawał się coraz starszy i słabszy. Codzienne domowe obowiązki okropnie nudziły Sophy. Obojgu dawały się też we znaki urazy psychiczne - niespodziane pukanie do drzwi wystarczyło, by wywołać atak drżenia. Nad Małym Szarym Domkiem zawisło złowróżbne widmo depresji.

Sophy trudno było pogodzić się z upokorzeniami, z jakimi wiązało się ich nowe życie. Bieda nie była wcale najgorsza. Najgorsze było własne odbicie w cudzych oczach. Po przyjeździe skontaktowała się ze starym znajomym, markizem Armandem de Saint Sauveur, mając nadzieję, że będzie mógł jakoś pomóc jej i Pierre'owi. Armand mieszkał u Sophy na Nabrzeżu Angielskim w niebezpiecznym roku 1917, gdy jego dyplomatyczna posada gwarantowała całemu lokalowi immunitet. Teraz był żonaty i miał wysoką pozycję we francuskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Życzliwie odpowiedział na list Sophy, zaprosił ją i Pierre'a na wspaniały obiad i... nigdy więcej się do nich nie odezwał. Sophy bardzo to zraniło. Swoje uczucia wyraziła w wierszu, który zdaje się wskazywać, że Armand był kiedyś jej kochankiem:

„Jak to możliwe, że nic dziś nie znaczą

Ci, których niegdyś miałeś za przyjaciół?



Czy swą prawdziwą twarz w minionych czasach ukazałeś?

Czy może teraz jesteś sobą, Armand?"

Wiersz kończył się słowami:

„Bo wszystkie Twe żarliwe słowa

Były jak ślad na wodzie i wiatr w trawie".

Złe samopoczucie Sophy pogłębiała frustrująca sytuacja zawodowa i niesatysfakcjonujące prace, które przyszło jej wykonywać. Podobnie jak w Anglii, we Francji nie uznano jej kwalifikacji medycznych. Pracowała, co prawda, jako pielęgniarka, ale niewykwalifikowana. Zagrała też w kilku filmach (jako statystka - jak sądzę, robiło to wielu innych Rosjan), dziergała swetry i dawała lekcje gimnastyki (Bóg wie, gdzie się tego nauczyła). Później przez wiele lat była sekretarką i lektorką niewidomego barona Ginsberga, a gdy Sofka przyjechała do niej w połowie lat dwudziestych, zastała matkę pracującą w charakterze... kierowcy taksówki. Ta ostatnia praca łączyła przynajmniej jej samochodową pasję z umiłowaniem wolności. Jak sama twierdziła, lubiła nocną zmianę, bo w ciągu dnia „nic się nie działo". Wielu Rosjan, w szczególności oficerów, prowadziło taksówki - być może zawód ten był postrzegany jako mniej poniżający niż inne zajęcia. W każdym razie oceniano, że w chwili wybuchu drugiej wojny światowej połowę z siedemnastu tysięcy paryskich taksówkarzy stanowili Rosjanie.

Choć Sophy i Pierre trafili do kręgów towarzyskich opierających się na petersburskich tradycjach (Stowarzyszenie Dam Dworu czy oficerskie kluby pułkowe ignorowały nowe okoliczności i uznawały tylko dawne tytuły i stanowiska), to paryskie życie coraz bardziej ich zasmucało i przygnębiało. Z pewnością zgodziliby się ze zdaniem Achmatowej:

„Wygnaniec budzi we mnie litość,

Jak więzień, jak ktoś chory".

Kiedy Sofka zaczęła przyjeżdżać do nich na wakacje, doświadczyła jednak czegoś zgoła odmiennego. Paryż w połowie lat dwudziestych był ekscytującym miejscem. Malarze, pisarze, artyści i poszukiwacze nowych wrażeń zjeżdżali z całego świata, przyciągani obietnicą artystycznej i seksualnej wolności - Pablo Picasso, Joan Miró, James Joyce,

116

Ernest Hemingway, Ezra Pound, Gertrude Stein, Josephine Baker („hebanowa Wenus", w której kabarecie występował między innymi oswojony gepard) i zalecający magiczne praktyki związane z seksem, narkotykami i tańcem Alistair Crowley.

Oprócz szalonych dadaistów, kubistów i „kulturowych anarchistów" (jak określano Satie i Cocteau), w Paryżu zebrała się też spora grupa niezwykle utalentowanych rosyjskich kompozytorów, tancerzy, pisarzy i poetów. Olśniewająca Tamara de Lempicka przedstawiała na swoich kolorowych, erotycznych obrazach półnagie kobiety i błyszczące samochody - złożony urok paryskiej nowoczesności i dekadentyzmu, elegancji i ostentacji. Kawiarnie na Boulevard Montparnasse, niegdyś ulubione miejsca spotkań spiskujących mieńszewików i bolszewików (zarówno Lenin, jak i Trocki preferowali La Coupole), wypełniali teraz rosyjscy arystokraci i intelektualiści. „Czerwonych" zastąpili „biali", a szare miasto rozświetlały tu i ówdzie srebrne przebłyski - to przedstawiciele wielkiego rosyjskiego rozkwitu dwudziestowiecznej sztuki próbowali kontynuować swoją działalność na wygnaniu. Rosyjskim pisarzom z wielkim trudem udawało się nieraz, mówiąc słowami Nabokowa, „utrzymać i ciało, i pióro", ale z całą pewnością próbowali. Można ich było spotkać w popularnych kawiarniach lub rosyjskich kabaretach, sączących cały wieczór jedną kawę albo brandy lub pracujących w charakterze kelnerów czy portierów, by potem wrócić na lodowato zimne poddasze i tworzyć w ojczystym języku.

Sofka była zbyt młoda, by zgorzknieć. Ciągnęło ją do pokolenia je m 'en fous2, a Paryż był dla niej spełnieniem marzeń. Nieprzejmowanie się i lekceważenie konsekwencji było formą obrony odpowiednią dla osiemnastolatki. Chroniła się w ten sposób przed upokorzeniem (porażka w nicejskim liceum i nierealistyczne oczekiwania matki), niepewnością (nieustanne zmiany i przeprowadzki) i stratą (ojca, kraju, stabilnego życia w Anglii i pierwszej miłości). Nie miała nic do stracenia - oprócz dziewictwa. W tym buntowniczym nastroju, w nacechowanym przez bunt środowisku, doświadczyła - jak sama później oceniała - największego wyzwolenia swojej młodości.

Na owo wyzwolenie złożyło się wiele czynników, ale najsilniejszym jego katalizatorem byli kuzynostwo Obolenscy. Spokrewnione z Sofką ze strony ojca i ze strony matki rodzeństwo Obolenskich miało jeszcze

2 Nie zależy mi (franc.).

117

bardziej zawiłą historię rodzinną niż Sofka, pełną rozwodów i kolejnych małżeństw. Cała trójka mieszkała w tym czasie ze swoją niezorgani-zowaną i biedną ale kochającą i wyrozumiałą matką Eleną w dużym mieszkaniu, które dzielili z jeszcze jedną rodziną. Elena wiązała koniec z końcem dzięki opiece i robótkom ręcznym, ale jej nastoletnim dzieciom nie zależało na pieniądzach ani nawet najedzeniu. Jeśli nie było co jeść, czytali wiersze. W skład „trójcy" wchodził Saszka (dziewiętnastoletni przystojniak, za którym już szalały kobiety), Andy (w wieku Sofki, ciemnowłosy i szarooki, o poważnym wyrazie twarzy) i Alionka (piękna siedemnastoletnia blondynka o niebieskich oczach). Tamtego lata prowadzili chaotyczną egzystencję, wymieniając się książkami, pomysłami, a w razie potrzeby także ubraniami. Często spali w jednym pokoju na zsuniętych razem materacach, by móc do późna w nocy rozmawiać i recytować wiersze, aż zmorzy ich sen. Spacerowali ulicami w znoszonych butach (nie było ich stać na ich naprawę), a czasem Sofka zabierała ich do domu matki, gdzie na ogromnej otomanie wujka Petera mogło pomieścić się nawet dziesięć osób, pogrążonych w literackiej ekstazie i działających reszcie rodziny na nerwy hałasem i beztroskim entuzjazmem. Sofka poznała smak beztroskiej zabawy u Douglas-Hamiltonów, ale to było coś innego - zabawa na sposób rosyjski, obejmująca literaturę i pobudzenie intelektualne, do tego z Obolenskimi, którzy byli takimi samymi autsajderami jak ona.

Sofka rozmawiała z kuzynostwem wyłącznie po rosyjsku. W tamtym okresie ogarnęła ich prawdziwa obsesja na tle dwudziestowiecznych poetów rosyjskich. Uczyli się na pamięć Achmatowej, Błoka, Gumilowa i Gippius, dosłownie upajając się ich słowami (właśnie wtedy Sofka ze zdumieniem i dumą odkryła, że dziwną kobietą która recytowała wiersze przy petersburskim kominku jej matki, była sama Anna Achmatowa). Młodzież nie była odosobniona w swych próbach pogrążenia się w to, co udało się ocalić z utraconej ojczyzny. W rosyjskich dzielnicach, takich jak Boulogne-Billancourt (gdzie ostatecznie zamieszkali Wołkonscy), praktycznie nie trzeba było znać francuskiego. Poetka Nina Berberowa opisywała „Małą Rosję" w swoich wspaniałych felietonach gazetowych zatytułowanych Billancourt Fiestas. Unieśmiertelniła w nich byłych oficerów Białej Armii, których tysiące pracowały w fabryce samochodów Renault nad rzeką przechowując wojskowe odznaczenia, medale i epolety na dnie starych kufrów. W Billancourt sklepy miały szyldy w języku rosyjskim (sklep spożywczy Pyshmana sprzedawał moskiewskie toffi, ikony, paszteciki i łyżki z malowanego drewna); były tam rosyjskie ka-

118

wiarnie, kabarety i nocne kluby, gdzie cygańscy śpiewacy doprowadzali wszystkich do płaczu nostalgicznymi piosenkami; rosyjscy prawnicy i lekarze (z którymi szybko rozprawiała się władza); na rosyjskich prasach drukowano tam książki, ulotki i gazety (w tym rosyjskojęzyczne „Najnowsze wiadomości", sprzedawane w dziennym nakładzie trzydzieści pięć tysięcy egzemplarzy). Nawet ci, których nigdy specjalnie nie obchodziła religia, zapalali teraz świeczki w prawosławnych cerkwiach i ronili łzę, słuchając pięknych śpiewów sakralnych.

Sofka czasami wkradała się na próbę Baletów Rosyjskich w teatrze na Polach Elizejskich i wpatrywała się jak urzeczona. Nie była jedyna. Paryżanie nie zawsze życzliwie odnosili się do bezpaństwowców, ale z pewnością nie oparli się wpływowi tych pierwszych uchodźców XX wieku. Francuzi poznali spektakularne balety Diagilewa wiele lat wcześniej, jednak wciąż byli oczarowani zadziwiająco nowoczesną muzyką Strawińskiego i dramatycznymi kostiumami i scenografią autorstwa Leona Baksta. I choć Niżyński był teraz zbyt szalony, by móc tańczyć, to można było oglądać występy innych gwiazd, jak choćby Anny Pawiowej. Wszyscy wiedzieli też o tym, że Picasso ożenił się z jedną z tancerek Diagilewa, Olgą Chochłową. Sofka musiała zdawać sobie sprawę, że rosyjski styl jest w modzie. Czasopisma pokazywały Coco Chanel rezygnującą z klasycznych projektów na rzecz śmiałych, orientalnych kolorów inspirowanych Baletami Rosyjskimi, takimi jak pomarańcz, nefrytowa zieleń, karmazyn, srebro, błękit perski i pojawiająca się wszędzie złota nitka. Chanel zatrudniła blade rosyjskie dziewczęta o smutnych oczach jako modelki i sprzedawczynie, na jej zamówienie rosyjskie pracownice warsztatu prowadzonego przez wielką księżnę Marię zdobiły haftami tkaniny haute couture. Co druga rosyjska szlachcianka chwyciła za igłę, by wyrwać się z biedy. Opalona, krótkowłosa Chanel flirtowała ze Stra-wińskim (podarowała mu futrzany płaszcz i apaszkę Hermes) i przestawała z dużo od siebie młodszym, przystojnym wielkim księciem Dimitri-jem Pawłowiczem. Ten ostatni, choć bez grosza przy duszy, był idealnym modelem dla promowanych przez Chanel peleryn z futrzaną podszewką i haftowanych koszul. Pomógł jej także stworzyć nowe perfumy na bazie kwiatów. Prosta, kanciasta buteleczka zawierała zapach epoki, jeśli nie stulecia - Chanel nr 5.

Właśnie w tym okresie oszałamiającego romansu Paryża z wyidealizowanym obrazem Rosji Sofka i jej kuzyn, Andy Obolenski, zakochali się w sobie. Była Wielkanoc 1926 roku, a oni mieli po osiemnaście lat.

119

1

„Było to największe szaleństwo, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam - napisała we wspomnieniach. - Oboje byliśmy pogrążeni w stanie ekstazy - mogliśmy stać obok siebie na tyle autobusu lub w metrze, spięci, milczący i nieruchomi, zapatrzeni sobie w oczy i nieświadomi tego, co się wokół nas dzieje". Wyobrażam sobie, jak ciemnowłosi, niechlujni i zbuntowani szepczą do siebie po rosyjsku wśród lekko zniesmaczonych ich obecnością dobrze ubranych francuskich pasażerów.

Sofka wróciła do Nicei odmieniona. Nawet nie pocałowała jeszcze Andy'ego, ale w niczym nie umniejszało to intensywności jej uczuć. Słoneczne południe stało się ponurym więzieniem, trzymającym ją z dala od ukochanego. Mogła tylko odliczać dni dzielące ją od kolejnego wyjazdu do Paryża, by znowu zacząć żyć. Para zakochanych niemal codziennie pisała do siebie listy. Sofka zaczęła zbierać pieniądze na powrót do Paryża, udzielając lekcji angielskiego i unikając wszelkich zbędnych wydatków. Prawdopodobnie dopiero latem udała się w kolejną osiemnastogodzinną podróż koleją na północ, do Paryża. Zapamiętała wyczerpującą jazdę w zatłoczonym wagonie trzeciej klasy - twarde drewniane siedzenia (jeśli miałeś szczęście i znalazłeś wolne miejsce), francuscy marynarze pijący z butelek, dym, śpiewy, zapach czosnku i sera.

Choć Sofka przechodziła wtedy swój okres je m 'en fous, to jednak cechował ją przy tym głęboki romantyzm. Była to typowa dla jej charakteru sprzeczność, której nigdy się nie wyzbyła. Czuła się tak, jakby ona i Andy funkcjonowali w świecie snów, gdzie nic innego nie miało znaczenia i gdzie wszystkiemu nadawała barwę i wszystko zmieniała ich miłość. Ten jeden raz w życiu przeszła taką metamorfozę, że nawet jej percepcja poezji i malarstwa zmieniła się pod wpływem wszechogarniających uczuć. Nie trzeba dodawać, że w tych okolicznościach dalsze zabiegi Sophy, by zaszczepić córce nieco logiki i racjonalizmu, spełzły na niczym. Nadal kazała Sofce otwierać słownik Larousse'a lub oksfordzki słownik języka angielskiego, a potem tworzyć własną definicję słowa, ale komuś, kto marzył o pocałunkach, musiało się to wydawać rodzajem tortury. Sophy nie uważała rozkojarzonych Obolenskich za najwłaściwsze towarzystwo dla córki, a już z całą pewnością nie pochwalała romansu, ale niewiele mogła zrobić. Sofka, jak tylko się dało, unikała Małego Szarego Domku, preferując weselsze, choć pełne rozgardiaszu wieczory w domu ciotki Eleny lub spacery z Andym po paryskich ulicach.

Nim nadeszło Boże Narodzenie, para dziewiętnastolatków była zakochana do szaleństwa, choć nie doszło między nimi do zbliżenia. Czasy

120

seksualnej emancypacji miały dla Sofki dopiero nadejść. Twierdziła, że mimo „naglących" uścisków Andy'ego, pozostała nadal dziewicą. Nie widzę powodu, dla którego miałaby kłamać - zawsze otwarcie wypowiadała się na temat seksu. Młodzi rozważali małżeństwo, ale krok ten, choć rozwiązałby niektóre ich problemy, był praktycznie niemożliwy ze względu na młody wiek i brak dochodów. W całym tym szaleństwie Sofka zachowała najwyraźniej dość rozsądku, by z początkiem nowego semestru wrócić do Nicei. Na pewno nie uważała jednak tej decyzji za rozsądną, gdy codzienne listy od Andy'ego po jakimś czasie przestały przychodzić i stało się jasne, że ma kogoś innego. Ostatecznie tę złą wiadomość potwierdziła jego młodsza siostra Alionka. Sofka pogrążyła się w rozpaczy równie głębokiej, jak wcześniejsze zauroczenie. Po śmierci ojca była to kolejna straszliwa strata. Nie było sensu udawać, że jej to nie obeszło. Później znalazła racjonalne wytłumaczenie odejścia Andy'ego

- jej nieobecność i ograniczony kontakt fizyczny nie satysfakcjonowały młodego, namiętnego mężczyzny. Opisywała także to przeżycie jako jedyny bolesny przypadek porzucenia przez ukochanego. Doświadczenie to umieściła na liście rzeczy, których nie chciała już nigdy przeżyć

- i rzeczywiście, od tej pory zawsze to ona podejmowała decyzję o rozstaniu.

Obskurne i ciasne nicejskie mieszkanie nie było najlepszym miejscem na leczenie złamanego serca. Staruszka-wdowa, dwie podstarzałe panny i mała dziewczynka stanowiły towarzystwo dalekie od ideału. Kiedy nadszedł czas egzaminów maturalnych, Sofka zdała sobie sprawę, że nie jest do nich przygotowana. Od miesięcy prawie nic nie robiła. Nie przejęła się tym zbytnio. Pierwszego dnia egzaminów przekonała się, że stoi na straconej pozycji i od tej pory każdego ranka wychodziła z domu, ale zamiast do szkoły, szła się opalać na plaży Californie.

Lato 1927 roku zamknęło pewną epokę. Olga chorowała od śmierci Pietii, a teraz znów starym sposobem zaczęła winić za to klimat. Lato w Nicei było za gorące. Przeniosła się do Wersalu, do najstarszej córki, Marii Trubieckiej. Po powrocie z wakacji w szkockiej posiadłości Do-uglas-Hamiltonów Sofka dowiedziała się, że dni babki są policzone. Pojechała do przyjaciół w Wersalu i odwiedzała Olgę każdego dnia, aż pewnego poranka drzwi otworzyła jej szlochająca Louise. Sofka nie pisze nic o uczuciach, jakie wywołała w niej ta śmierć. Na pewno nie można ich porównać do szoku wywołanego nagłym odejściem ojca ani do bólu utraconej miłości. Olga stworzyła jednak Sofce dom i była z nią, odkąd

121

dziewczynka miała pięć lat. Ubierała ją, karmiła i opowiadała historie ze swojego życia. Choć była surową damą starej szkoły, nie widziała świata poza swoją wnuczką i była jedynym stabilnym punktem odniesienia wśród niebezpiecznie ruchomych piasków jej młodego życia. Wrodzona wyniosłość i pewność siebie Olgi z pewnością udzieliły się jej wnuczce i choć Sofka nigdy nie była pompatyczna, odstręczała czasami ludzi, robiąc wrażenie wyniosłej i zarozumiałej. To jednak było wiele lat później. Wielki pogrzeb Olgi odbył się na cmentarzu Neuilly, gdzie jej ciało spoczęło obok ukochanego syna Pietii. Sofka już wtedy z pogardą wyrażała się o „kulcie nagrobków" i nie chciała mieć nic wspólnego z zanoszeniem kwiatów i odwiedzaniem grobu.

Musiało jej być ciężko w Małym Szarym Domku z matką i ojczymem. Ich ponury pesymizm odzwierciedlał teraz jej własne uczucia. Zgodziłaby się wtedy na pewno z powiedzonkiem Sophy, że los znęca się nad słabszymi i kopie leżącego. Mimo to sprawy nie wyglądały zupełnie tragicznie, a wielu krewnych i przyjaciół całkiem dobrze radziło sobie w Paryżu. Wuj Sophy ze strony matki, Aleksander Połowcow, na pewno miał talent do przetrwania. Mimo że był estetą i nieprzyzwoicie bogatym arystokratą, bolszewicy tak wysoko go cenili, że uzyskał zezwolenie na zebranie niezliczonych dzieł sztuki i skarbów z prywatnych domów, zagrożonych zaginięciem, spaleniem i grabieżą. Przez kilka lat zamienił wiele takich budynków w muzea. Teraz zaś mieszkał w Paryżu, gdzie miał dobrą pozycję w środowisku antykwariuszy, a jego elegancka żona otworzyła własny salon haute couture. W tym czasie siostrzeniec Pierre'a ożenił się z córką Siergieja Rachmaninowa, dzięki czemu Sofka, jej matka i ojczym mieli okazję odwiedzić dom kompozytora i wysłuchać jego koncertu fortepianowego. Wykorzystując modę na Rosję, Feliks Ju-supow i jego żona Irina założyli dom mody Irfe (nazwa utworzona od imion ich obojga) i choć przedsięwzięcie nie prosperowało zbyt dobrze, to Irina wciąż nosiła perły Jusupowów, a Feliks był równie elegancki jak dawniej i chodził w glorii mordercy Rasputina. Para często odwiedzała Wołkonskich. Z jednej z takich wizyt Sofka zapamiętała Feliksa ze swadą opisującego makabryczne szczegóły śmierci Rasputina zafascynowanemu amerykańskiemu gościowi.

Możliwe, że Feliks i Sophy wypalali czasem wspólnie fajkę opium, choć nie jest to pewne - w tamtych czasach narkotykowa namiętność Sophy mogła już przybrać bardziej ukrytą formę. Odkryła, że można załatwić receptę na laudanum (opium w alkoholu) pod pretekstem stosowania

122

zewnętrznego w leczeniu newralgii. Następnie wstrzykiwała sobie w ten sposób zdobyty płyn i odpływała na kilka godzin w stan błogiego zapomnienia, tłumacząc swoją nieobecność bólem głowy. Jeśli kiedyś narkotyki miały otwierać jej umysł na kwestie egzystencjalne, to teraz stały się najlepszą metodą ucieczki przed ponurą beznadzieją życia. Sophy miała czterdzieści lat. Wchodziła w wiek średni bez żadnego poczucia bezpieczeństwa i bez planów na przyszłość. Mimo że była tak nieszczęśliwa, nadal miała potrzebę tworzenia. Nawet po całonocnej jeździe taksówką znajdowała jeszcze energię na czytanie i pisanie. Jej przyjaciel, Jock Balfour, którego poznała w ambasadzie brytyjskiej w Budapeszcie, podarował jej prenumeratę „Times Library", umożliwiającą sprowadzanie z Anglii dowolnych tytułów. Aby podreperować domowy budżet, pisała recenzje sprowadzanych książek dla prasy emigracyjnej. W tym okresie napisała także książkę o uratowaniu Pierre'a w 1920 roku.

Podczas gdy matka brała narkotyki, Sofka próbowała złagodzić ból złamanego serca, odwiedzając rosyjską cerkiew przy Rue Daru. Brzmi to dziś nieprawdopodobnie, biorąc pod uwagę jej późniejsze komunistyczne przekonania, ale zawsze twierdziła, że żywi głęboki szacunek dla religii i docenia jej aspekt estetyczny. W późniejszym okresie życia nazywała siebie „niewierzącą chrześcijanką". Zrobiła także kurs maszynopisania i stenotypii w języku francuskim i angielskim, mając na uwadze obietnicę księżnej Hamilton, że gdy dorośnie, będzie mogła zostać jej sekretarką. I rzeczywiście, wiosną 1928 roku z Ferne przyszedł list zapraszający Sofkę do rozpoczęcia pracy jesienią. Przez pozostałe do jesieni miesiące Sofka imała się różnych zajęć - była sprzedawczynią w sklepie z kapeluszami, asystentką księgowej w firmie dziewiarskiej i sprzedawczynią odzieży wieczorowej. Pierwszy napiwek wywołał na jej twarzy rumieniec zakłopotania, szybko jednak nauczyła się bez skrępowania przyjmować pieniądze.

Skuteczniejszym niż modlitwa i praca lekarstwem na złamane serce okazało się odbudowanie życia towarzyskiego. Wokół pełno było młodych ludzi, lubiących tanie wino i poezję. Sofka pomogła nawet założyć kółko literackie, którego członkowie całymi nocami dyskutowali o książkach i starali się znaleźć odpowiedź na największe życiowe pytania. Później napisała, że wówczas po raz pierwszy „zastosowała niezawodne panaceum na miłosne zgryzoty - jeśli ci nie wychodzi z jednym, szukaj pociechy u innego. Było mnóstwo mężczyzn, z którymi mogłam flirtować. Flirtowałam więc". Po tym jak jednego wieczoru oświadczyło jej się trzech

123

mężczyzn, poczuła się znacznie lepiej: „Raz na zawsze wyleczyłam się z próżności, a w końcu odgrywa ona niemałą rolę w rozczarowaniach naszej młodości". Wygląda na to, że z perspektywy czasu Sofka doszła do ładu z gmatwaniną młodzieńczych emocji, ale nie ulega wątpliwości, że od tamtej pory wykorzystywała miłostki do obrony przed zranieniem i jako lekarstwo na nie.

* * *

Sofka miała zaledwie dwadzieścia jeden lat, gdy w listopadzie 1928 roku przyjechała do Ferne, by objąć posadę sekretarki. Musiała się tam czuć dość swobodnie, niemal jak członek rodziny, choć nominalnie była teraz pracownikiem otrzymującym tygodniowe wynagrodzenie w wysokości dwóch funtów oraz darmowe zakwaterowanie i wyżywienie. Była to tak korzystna zmiana sytuacji finansowej, że mogła odkładać połowę wynagrodzenia i przesyłać do matki w Paryżu.

Młodzi Douglas-Hamiltonowie poszli swoimi drogami. Żadne z młodszych dzieci nie mieszkało już w domu - wszyscy czterej synowie wyjechali na studia lub robili karierę polityczną albo wojskową. Margaret święciła triumfy w londyńskich kręgach towarzyskich, najstarsza córka Jean wyszła za mąż, a najmłodsza Mairi, śliczna dwunastoletnia blondyneczka, zachorowała i zmarła poprzedniego roku. Na znak żałoby księżna nosiła wyłącznie białe letnie ubrania i nawet zimą chodziła w białych skarpetkach i tenisówkach. Z jeszcze większą pasją oddawała się teraz ratowaniu zwierząt - dom w Ferne stał się siedzibą stale rozrastającej się menażerii dzikich i udomowionych zwierząt, zarówno zdrowych, jak i chorych tudzież wyleczonych. Również jej obsesyjne zainteresowanie spirytyzmem przybrało na sile, wzywała bowiem kolejnych parapsychologów, by pomogli jej nawiązać kontakt ze zmarłą dziewczynką za pomocą medium, seansów, ektoplazmy i aury.

Księżnę otaczały liczne „kobiety od zwierząt" (jak ujęła to jedna z synowych) i inne ciekawe indywidua, ale dominującą postacią w życiu księżnej i działalności założonego przez nią Towarzystwa Obrony Zwierząt była panna Lind-af-Hageby. Choć młodsze pokolenie Douglas-Ha-miltonów postrzegało pomarszczoną Szwedkę jako podejrzaną oszustkę, księżna twardo trzymała stronę przyjaciółki i na wszystkie komentarze dotyczące dziwacznych przekonań i ekscentrycznego zachowania panny Lind odpowiadała, wychwalając jej niezwykłą lojalność, życzliwość i serdeczność. We łzawej książeczce o życiu małej Mairi napisała, że

124

córka zawsze pamiętała o Szwedce w swoich modlitwach: „Proszę Cię, Boże, pobłogosław pannie Lind i nie pozwól na więcej okrucieństw, wiwisekcji i żydowskich obyczajów". „Żydowskie obyczaje" odnosiły się do żydowskich metod uboju, które budziły grozę księżnej i jej przyjaciółki. Obie kobiety regularnie pisały listy do „The Times", w których domagały się, by mięsa pochodzącego z takiego uboju nie sprzedawano w chrześcijańskich sklepach. Trudno dziś jednoznacznie ustalić, czy był to jawny antysemityzm, czy tylko wielka troska o los zwierząt. Podejrzewam, że w tym przypadku na jednym ogniu mogły się piec dwie pieczenie... Sofka pisała później o „wrodzonym antysemityzmie brytyjskiej elity", który zawsze ją rozwścieczał.

Sekretarka księżnej nie cierpiała bynajmniej z powodu przepracowania. Znała codzienny rozkład zajęć - modlitwy w holu ze służbą zgromadzoną po jednej stronie, potem obfite śniadanie w jadalni, z daniami ukrytymi pod srebrnymi pokrywami, następnie wyprowadzanie na spacer licznych psów. Do zdjęcia pozuje z Deirdre, gigantycznym wilcza-rzem irlandzkim. Sofka spacerowała po rozległych trawnikach, mijając zaprzężone do kosiarek kuce w specjalnych skórzanych butach chroniących trawę przez zniszczeniem. Czasem schodziła do cieplarni, by zerwać ukradkiem kilka gron wonnej odmiany Muscat. Przepisywała też na maszynie listy i zaproszenia i często zastępowała księżną na różnego typu uroczystościach otwarcia lub wygłaszając przemówienia przeciwko wiwisekcji. Jako księżniczka Dołgoruka doskonale nadawała się do tego, by zastąpić księżną przy przecinaniu wstęgi czy wręczaniu nagrody. Niewątpliwie bawiły ją też wyjazdy Towarzystwa Obrony Zwierząt na angielską wieś. Wieśniacy ze zdumieniem musieli obserwować dwie kobiety wysiadające z wozu - posągowej postury księżna o przeszywającym spojrzeniu niebieskich oczu, z dużym kamiennym krucyfiksem na piersi oraz jej młoda i ładna rosyjska towarzyszka. Dwie kobiety prezentowały następnie potworne narzędzia stosowane w eksperymentach na zwierzętach. Sofka szybko opanowała stosowane przez księżną techniki i wkrótce sama potrafiła z pasją wykrzykiwać na temat humanitarnych metod zabijania stosowanych w Szwajcarii i o modelowej ubojni stworzonej przez księżną w Letchworth.

Wciąż zdarzały się wyjazdy do Szkocji i okresowe pobyty w Londynie, ale bazą rodziny była posiadłość w Ferne. Młodzi Douglas-Hamil-tonowie przyjeżdżali na weekendy, a Sofka wraz z nimi jeździła konno i przebierała się do obiadu, jakby była jednym z gości. Można przypuszczać, że w środowisku, w którym wyżej ceniono etykietę i tytuły, zrobiło-

125

by wrażenie, że Coulsey zwracał się do niej Wasza Wysokość. Ulubienicą Sofki była wciąż Lady Margaret, która przyjeżdżała zdyszana z Londynu, w biegu przewracając futro na lewą stronę, żeby nie dostać bury od matki, opowiadała o przyjęciach u emancypantek i brawurowych eskapadach oraz zapraszała w gości Cecila Beatona. Znany fotograf, który mieszkał w pobliskim Ashcombe House, zrobił jej piękne zdjęcie z profilu, po cichu zachwycał się jednak jej braćmi - „atletycznymi, podobnymi bogom istotami".

Przyszły książę Douglo miał własny dwupłatowiec typu Moth, wykonany z drewna i tkaniny, którym zabierał Sofkę i innych na powietrzne wycieczki z atrakcjami w postaci korkociągów i pętli. Być może poczucie wolności i ryzyka doświadczane podczas tych lotów przypominało Sofce ojej matce. Kilka lat później Douglo jako pierwszy przeleciał nad szczytem Mount Everest. „Prądy zstępujące były takie jak podczas lotu nad Grampianami" - powiedział później. Wszyscy czterej bracia podczas wojny służyli w RAF-ie jako dowódcy dywizjonu (do dziś pozostaje zagadką dlaczego właśnie szkocką posiadłość nowego księcia Hamiltona obrał sobie za cel spadochronowego skoku Rudolf Hess, mający nadzieję wynegocjować porozumienie pokojowe).

Sofce najbardziej podobał się drugi syn Hamiltonów, Geordie. Chrzestny syn króla Jerzego V został później earlem Selkirk i zrobił wybitną karierę wojskową i polityczną. Już w wieku dwudziestu dwóch lat (był rok starszy od Sofki) wyróżniał się w rodzinie bystrym umysłem i miłością do książek. Był to duży kontrast w stosunku do jego rodzeństwa. Córka Margaret wspominała później, że matka popadała w irytację na sam widok książki w czyichś rękach i wykrzykiwała: „Co ty robisz? Jest tyle do zrobienia!".

Zdaje się, że między Sofką a Geordie'em doszło do małego romansu, choć nie dysponuję żadnym dowodem. Sofka mówiła, że była z nim bardzo zżyta, a mój ojciec (Geordie był jego prawnym opiekunem po śmierci jego ojca) zawsze był przekonany, że Sofka i Geordie byli w pewnym okresie parą. Gdy Geordie zachorował pod koniec lat dwudziestych, Sofce powierzono rolę jego towarzyszki w okresie rekonwalescencji w Ferne. Wspominała, że palili fajki, czytając Platona, Hegla i Kartezjusza i chodzili spać zaraz po kolacji. Być może trzymali się za ręce, a nawet oddawali namiętnym pocałunkom, czego, jak Sofka miała okazję się przekonać, angielscy mężczyźni (w przeciwieństwie do Francuzów) oczekiwali od kobiety na zakończenie wspólnie spędzonego wieczoru. Wśród pozostałych po Sofce papierów znalazłam studyjną foto-

126

grafię Geordie'go. Jest na niej ubrany w kompletny szkocki strój narodowy, z mieczem i butami ze srebrną sprzączką, a jego twarz ma wyraziste i surowe męskie rysy.

To właśnie w Ferne Sofka straciła wreszcie dziewictwo, ale nie z Geordie'em. Jej kochanek pozostał anonimowy, być może dlatego, że był żonaty. Z lekkim zawstydzeniem Sofka opisywała we wspomnieniach, że podczas porannych przejażdżek po Ferne poznała „atrakcyjnego młodego mężczyznę" - syna farmera z drugiej strony wzgórza. Przypuszczam, że konieczność zachowania tajemnicy była dla niej źródłem dodatkowej podniety. Z całą pewnością zdawała sobie również sprawę, że jej kochanek nie byłby dobrze przyjęty w kręgach towarzyskich rodziny Douglas-Hamilton. Co gorsza, był zaręczony, choć w przerwach między pocałunkami zapewniał, że zerwie z tamtą dziewczyną, której w tym czasie nie było w okolicy. Nic jednak z tego nie wyszło - narzeczona skłamała, że jest w ciąży i wesele miało się odbyć w najbliższym czasie. Sofka tym razem zniosła cios dość mężnie, nie tak jak w przypadku zerwania z Andym. Do zbliżenia między nimi doszło zresztą już po ślubie z tamtą dziewczyną.

Sofka i syn farmera rozstali się, co prawda, gdy się ożenił, ale jakiś czas później Sofka pojechała konno na miejsce dawnych schadzek i zastała tam kochanka. „Bez słowa zeskoczyłam z konia i wpadłam w jego objęcia (...). Nocą wymknęłam się na spotkanie z nim i wróciłam już bez cnoty. Kolejny miesiąc czy dwa miały słodko-gorzki smak". Pisała, że był to jedyny w jej życiu romans z żonatym mężczyzną. „Pewnie mogłam nauczyć się sztuki kochania w szczęśliwszych okolicznościach, ale z całą pewnością intensywność tamtych przeżyć nie miała sobie równych. Nauczyłam się przy okazji, że naprawdę liczy się siła uczucia, a nie szczęśliwe zakończenie historii. Po jakimś czasie wyjechał i świadomie zerwaliśmy wszystkie kontakty".

Ciekawa jestem, czy Sofka zwierzyła się Margaret, szczególnie biorąc pod uwagę łączące je zainteresowanie miłością i atmosferę przypominającą powieści Nancy Mitford. Duży szlachecki majątek, ekscentryczni rodzice, młodzi wielbiciele w samochodach i dziewczęta z perłami w falistych puklach ściętych na pazia włosów - wszystko to było jakby żywcem wyjęte z powieści W pogoni za miłością. Margaret na pewno powiedziała Sofce, gdy jej relacje z jednym z licznych wielbicieli przerodziły się w coś poważnego. Po ogłoszonych w 1929 roku zaręczynach księżna Dou-glas-Hamilton zleciła swojej sekretarce organizację wesela. Narzeczeni stanowili tak efektowną parę, że zwracali na siebie powszechną uwa-





127

gę, gdziekolwiek się pojawili. James Drummond-Hay był równie wysoki jak bracia Margaret, a na zdjęciach ma na sobie tradycyjny szkocki strój - kilt i sakwę z głową borsuka, który wydaje się gotować do skoku. Niektórzy twierdzili, że Jimmy miał dobre serce, choć brakowało mu polotu. Inni utrzymywali, że Margaret przyprawiała mu rogi już w czasie miodowego miesiąca. Tak czy inaczej, wesele odbyło się z niesłychaną pompą i paradą, w dużej mierze dzięki Sofce. Osobiście rozesłała zaproszenia do tysiąca gości, którzy mieli zgromadzić się w katedrze w Salisbury i zaprosiła około stu pięćdziesięciu z nich na wieczorną imprezę taneczną. Oprócz tego musiała również sporządzić listy prezentów i dopilnować przymiarek strojów dla dwunastu druhen, w tym dla siebie.

„The Times" zamieścił szczegółowy opis „średniowiecznej sukni z kremowej koronki, przetykanej złotymi i srebrnymi nićmi", którą miała na sobie panna młoda i „tęczowego orszaku" druhen w sukienkach w takich kolorach, jak „róż, lawendowy fiolet i wiśniowa czerwień". Pamela Bowes-Lyon (zaręczona z bratem Margaret, Malcolmem) ubrana była w migdałową zieleń, a „księżniczka Sofka Dołgoruka - w zieleń nefrytową". Zdjęcia z albumu Douglas-Hamiltonów ukazują mężczyzn w błyszczących getrach i jedwabnych halsztukach i piękne dziewczyny w morzu biżuterii. Sofka robi wrażanie niespokojnej albo znudzonej. Czy myślała wtedy o synu farmera?

A może jej uniesione brwi i opadające kąciki ust oznaczają, że martwi się o jakiś zapomniany szczegół przygotowań. Być może było jej po prostu niewygodnie stać w lutowym chłodzie w ciasnych satynowych bucikach na wysokim obcasie i cienkiej spódniczce, z bukietem storczyków, konwalii i tulipanów związanych wstążkami w rodowych kolorach Drummond-Hayów i Douglas-Hamiltonów. Obok tego zgromadzenia towarzyskiej śmietanki stoi stary, krępy kobziarz Matheson z piersią udekorowaną licznymi wojskowymi odznaczeniami. Uprzyjemnił swoją grą czas zebranemu pod kościołem tłumowi oczekującemu na moment składania życzeń, a jeszcze tego samego wieczoru dał z siebie wszystko,

grając na przyjęciu szkockie tańce ludowe.

* * *

Otoczona bogactwem Douglas-Hamiltonów i pochłonięta romansem Sofka nie miała powodu, by zauważyć rosnący kryzys gospodarczy

128

i bezrobocie nękające Wielką Brytanię. Dopiero wejście Dougla w świat polityki otworzyło jej oczy i przekonało do skłonienia się ku lewicowym poglądom. Jako markiz Clydesdale, Douglo kandydował z listy konserwatywnych unionistów w Glasgow, a Sofka była częścią towarzyszącego mu w kampanii malowniczego orszaku. Douglo agitował i wygłaszał przemówienia, podczas gdy ją ogarniało przerażenie na widok potwornej ludzkiej nędzy, której była mimowolnym świadkiem. Straszliwy kontrast między ich luksusowymi autami a cuchnącą nędzą slamsów, które odwiedzali, był trudny do zniesienia. Było coś niemal nieprzyzwoitego w Markizie i Księżniczce (jak ochrzciła ich prasa), wpychających się do zatęchłego pokoju, w którym w ciasnocie żyła wygłodzona dziesięcioosobowa rodzina. Sofce było wstyd wobec bladych, wychudzonych matek, tulących płaczące niemowlęta i wobec cichych i upokorzonych bezrobotnych ojców rodzin. Nie mówiąc nic Douglo, poszła na spotkanie z jednym z kandydatów Partii Pracy, chcąc się przekonać, czy proponuje lepsze rozwiązania. Gazety oczywiście natychmiast odnotowały jej obecność. Nagle wydało jej się absurdem, że ktoś tak uprzywilejowany jak Douglo ma reprezentować potrzebujących biedaków, których spotkała podczas kampanii - jak miał ich zrozumieć? Wróciła ze Szkocji zaszokowana, z pewnością porównując sytuację brytyjską z doświadczeniami rosyjskimi i rozumiejąc, że i w Wielkiej Brytanii istnieje dramatyczna potrzeba zmian. Miało jednak minąć jeszcze trochę czasu, nim od przemyśleń przeszła do działania.

Sofka czuła się też rozdarta wewnętrznie. Znalazła nowego wielbiciela, bajecznie bogatego George'a Sale'a, który woził ją swoim wielkim autem, zabierał do modnych londyńskich lokali, a nawet wspominał

0 małżeństwie. Mimo to nie była szczęśliwa. Życie u boku księżnej zaczęło jej brzydnąć, spirytyzm ją irytował i coraz trudniej było jej ekscytować się gipsowymi modelami świń we wzorcowej ubojni. Drażniły jąteż znajome Margaret, które potrafiły rozmawiać tylko o koniach i ubraniach. To wtedy Sofka ze zdumieniem odkryła, że nieobcy jest jej intelektualny snobizm jej matki. Mimo że nie miała formalnego wykształcenia ani satysfakcjonującego zawodu, cała ta czcza gadanina sprawiała, że odzywał się w niej wewnętrzny głos: „Głupoty!". W zadziwiająco uczuciowym

1 otwartym liście do matki, napisanym około roku 1930, Sofka daje wyraz rozpierającej ją energii. Wspomniana w liście data wskazuje, że wielkie zmiany, mające nastąpić w jej życiu, były o krok.

129

„Kochana Moppy,

Przepiszę Twoją książkę na maszynie, bo nie jest zbyt wyraźnie napisana [chodzi o przetłumaczoną przez Sofkę na angielski książkę jej matki pt. Droga goryczy]. Jak Ci idzie trzecia część?

(...) Mam w końcu dostać zezwolenie na stały pobyt w Anglii, więc możesz sobie wyobrazić, jak się cieszę (...). Napisałam do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wniosek o przedłużenie zezwolenia na pobyt o najdłuższy możliwy okres, ponieważ chcę tu zostać, bo życie w Anglii bardzo mi się podoba. [Nie wspomina przy tym, że celowo „zgubiła" swój paszport Nansena] (...). Jestem więc bardzo zadowolona. To bardzo przyjemna myśl (...).

Jeśli chodzi o G., to spotkaliśmy się w sobotę i wychodzimy znowu razem w środę. Najgorsze jest jednak to, że im częściej widuję tego poczciwotę, tym mniej przemawia do mnie perspektywa spędzenia z nim życia. »Dreszczyk emocji« wywołany trzymaniem się za ręce jest coraz słabszy. G. jest naprawdę bardzo miły, ale... Trudno to wytłumaczyć. W każdym razie robi się nudny po jakimś czasie, a czy może być coś gorszego? No ale poczekamy i zobaczymy. Wyjeżdża znowu w sierpniu i nie będzie go do lutego. Być może przez jego nieobecność wykrzeszę z siebie trochę entózjazmu [sic]. Ale czy możesz sobie wyobrazić jego listy? W dodatku ciągle powtarza te same anegdoty. Naprawdę nie wydaje mi się, by »lśniący rolls-royce«, który »wzbudza zawiść w sercach biedaków«, mógł mi to wynagrodzić. Takie więc są w tej chwili moje uczucia. Jak już mówiłam, może mi przejdzie, więc poczekamy i zobaczymy.

Niezwykle interesująco spędziłam wtorkowy wieczór. Poszłam z Helen Greg (przyjaciółką Margaret, którą bardzo lubię) do domu Sir Henry'ego Normana [polityka i dziennikarza]. Były tam trzy inne dziewczyny, a jeśli chodzi o mężczyzn... jak myślisz, kto??? Bernard Shaw, Harold Nichols [sic, pewnie Harold Nicolson], A.A. Milne, Sir John Symons, Sir Edward Lutyens [sic, Edwin Lutyens, architekt], Joynston-Hicks [parlamentarzysta]. Spędziłyśmy około dwudziestu minut sam na sam z Bernardem Shawem. Rozmawialiśmy o rosyjskim charakterze, opowiedział mi też kilka anegdot ze swojego życia (...).

Muszę już kończyć, idę na obiad do Gregów. Parę dni temu byłam też na kolacji z Arkadijem i Freddym Czechaczewem. Są w porządku, ale nie w moim typie. Jakoś nie mam do nich zaufania.

130

Dzisiaj spotykam się z młodym Zinovieffem. Jest całkiem inny, naprawdę miły i robi coś konkretnego, karierę (buduje mosty itd.), podczas gdy tamci dwaj żyją na kredyt i - z tego co widzę - próbują udawać światowców.

Muszę lecieć. Myślę, że w czwartek pojedziemy do Szkocji [z Douglas-Hamiltonami], Całuję Sofka".

Rozdział VI

Żona

Jeśli chcesz wiedzieć, co Bóg sądzi o pieniądzach, popatrz, komu je daje.

Maurice Baring

Młody Zinovieff wyglądał dojrzale jak na dwudziestopięciolatka.

Miał rzadkie, gładko zaczesane włosy, wysokie, lekko zmarszczone czoło, a na złamanym w dzieciństwie nosie - okulary w drucianej oprawie. Miał też jasnobłękitne oczy, zmysłowe usta, mały wąsik i ogromny urok osobisty. Wszyscy, którzy go znali, zapamiętali, że był rozmowny, dowcipny, uprzejmy i bardzo podobał się kobietom. - Był genialny pod wieloma względami - wspomina jego młodsza siostra, Elena. - Był też wysoki i pełen wdzięku. Doskonale tańczył. W tańcu górna część jego ciała pozostawała nieruchoma, tylko nogi się poruszały. Wszystkie oczy zwracały się ku niemu, gdy wchodził na parkiet.

Zadzwoniłam do mieszkającej we Francji ciotki Eleny, by porozmawiać o jej starszym bracie. Spotkałam ją tylko raz w życiu, gdy byłam małą dziewczynką. Gdy przedstawiłam się jako Sofka, po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. - Sofka Zinovieff - dodałam. - Sofka Zino-vieff? - powtórzyła jak echo, wyraźnie zszokowana. Poczuła się pewnie tak, jakby cofnęła się siedemdziesiąt lat wstecz i stanęła oko w oko z duchem.

Kiedy już wyjaśniłyśmy, że nie jestem zmarłą byłą żoną jej brata, ton głosu ciotki nabrał wyraźnie przyjaznych tonów. - Może po prostu wpadniesz z wizytą - zaproponowała. - W końcu to tylko dwie godziny jazdy pociągiem z Paryża. - Tym sposobem w pewne śnieżne lutowe popołudnie znalazłam się na dworcu w Moulin. Nie było żadnych wątpliwości - wysoką kobietą machającą do mnie z końca peronu, musiała być ciotka Elena. Mimo swoich dziewięćdziesięciu sześciu lat zachowała dawną gibkość i elegancję. Nadal widać było, że w młodości pracowała jako modelka - wyprostowana postawa, czerwona szminka, kolczyki z pereł i elegancko uczesane siwe włosy. Uściskała mnie serdecznie na powitanie.

132

Francuska gosposia zawiozła nas do domu zasypanymi śniegiem ulicami, obsadzonymi bezlistnymi o tej porze roku drzewami. Solidny, kryty gontem dom stał w głębi dużego, otoczonego płotem ogrodu. Wnętrze było wygodnie urządzone i lśniło czystością panowała tam atmosfera dobrze spełnionego obowiązku - ciotka Elena i jej francuski mąż wychowali w tym domu sześcioro dzieci, a i teraz często pojawiali się w nim goście. W salonie było pełno zdjęć wnucząt i dawno zmarłych Rosjan. Biorąc pierwszy łyk słabej herbaty, zastanawiałam się, jak zacząć rozmowę o kobiecie, której ciotka Elena tak bardzo nie lubiła.

- W życiu spotykamy czasem niezwykłych ludzi - powiedziała ciotka, przechodząc od razu do sedna. - Sofka była jedną z takich osób. — Przerwała, wyraźnie zmagając się ze swoim sumieniem. - Nie chcę mówić

0 niej źle... Ale była przerażająca! Te jej ciemne oczy... Miała ogromne powodzenie u mężczyzn. Miała też piękną twarz, ciemne włosy i oczy, a wiesz, że to rzadkie wśród Rosjan. Kiedy się śmiała, oczy jej błyszczały

1 widać było jej piękne, białe zęby. Moja matka obracała się w tych samych petersburskich sferach co rodzice Sofki, ale nasze rodziny bardzo się różniły. Oboje rodzice Sofki swobodnie romansowali - u nas byłoby to nie do pomyślenia. Dla Sofki sypianie z mężczyznami, prowokacyjne zachowanie i flirt były zupełnie naturalne.

Ciotka Elena przyznała, że w młodości, gdy bywały na tych samych koktajlach, była pod sporym wrażeniem dwa lata starszej Sofki, która potrafiła przewidzieć, który mężczyzna odwiezie ją do domu. - Siadała bardzo blisko niego i śmiała się, opierając o niego, jak to robiły kobiety na starych filmach. Ludzie myśleli pewnie, że dzikie usposobienie Sofki było bardzo rosyjskie. W życiu nie spotkałam jednak drugiej takiej Rosjanki jak ona. - Nie minęło wiele czasu, a Elena zaczęła prosić Boga, by nigdy nie pozwolił jej stać się taką jak Sofka.

Przy obiedzie ciotka Elena otworzyła butelkę białego wina. Po przystawce w postaci wędzonego łososia, zadzwoniła ręcznym dzwonkiem po gosposię, która wniosła filet wołowy, a i tartę jabłkową na deser. Rozmawiałyśmy o rodzinie Zinovieffôw.

- W tamtym czasie byliśmy na wygnaniu od niedawna - mówiła, wspominając, że pieniądze skończyły im się około roku 1925. - Byliśmy bardzo biedni i ledwo starczało nam na prąd. Matka wykręcała żarówkę z lampy i chodziła z nią po domu - jeśli odrabialiśmy lekcje w jadalni, tam ją wkręcała. - Mieszkali w dużym domu z późnej epoki wiktoriańskiej przy Mornington Avenue 19 w West Kensington. Dom

133

był pełen ludzi. Choć starsza córka Olga była już mężatką, to najstarszy syn Leo wrócił z Irlandii, gdzie pracował jako inżynier, a Elena i Kirył (których Leo nazywał pieszczotliwie maluchami) wciąż mieszkali w domu. Elena była modelką domu mody Worth, a Kirył nadal się uczył. Matka utrzymywała rodzinę, udzielając lekcji rosyjskiego i oferując zakwaterowanie studentom, którzy chcieli się uczyć języka, mieszkając z rosyjską rodziną. Wszystkie wolne pokoje (ostatecznie nawet jadalnię) oddano do dyspozycji zmieniającym się nieustannie lokatorom. Zwykle było ich około sześciu, przy czym większość stanowili pracownicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wszyscy uwielbiali swoją żywiołową i roześmianą nauczycielkę.

- Wszyscy uważaliśmy, że studenci byli trochę uciążliwi - wspominała ciotka Elena - ale matka lubiła żartować z lokatorami i nigdy się na nich nie skarżyła. Żartowała, że szkoli przyszłych szpiegów. - Pewnie miała rację, na końcu ulicy często pojawiał się policjant, zapewne obserwujący tę niezwykłą międzynarodową mieszankę uchodźców bez obywatelstwa, ambitnych dyplomatów i młodych oficerów. Ojciec rodziny nie mógł znaleźć pracy i choć w jego sercu niepodzielnie królowały książki historyczne, to potulnie załatwiał sprawunki na North End Road i pomagał w pracach domowych. Kirył zapamiętał ostrzeżenia ojca opróżniającego nocniki lokatorów: „Nigdy, przenigdy nie myślcie, że jakieś zajęcie może być poniżej waszej godności!".

W piwnicy, której okna wychodziły na rozległy ogród o powierzchni pół hektara, znajdowało się królestwo kucharki Mani, pełne parujących garnków i gadatliwych, popijających herbatę gości, w większości innych rosyjskich służących. Matka Leo dostała Manię, gdy wyszła za mąż. I kucharka, i jej pani miały wtedy po dwadzieścia lat. Mania była dwunastym nieślubnym dzieckiem praczki i wychowała się w petersburskiej instytucji dobroczynnej (ufundowanej zresztą przez babkę Leo ze strony matki), gdzie wyuczyła się zawodu krawcowej. Drobna, pobożna i gadatliwa kobiecina, bez reszty oddana chlebodawcom, opuściła wraz z nimi Rosję i choć nie zawsze mieli pieniądze, by zapłacić jej za służbę, przez myśl jej nawet nie przeszło odchodzić. - Jestem prawdziwą proletariuszką! - mawiała po rewolucji, która wywróciła ich życie do góry nogami. Na wygnaniu Mania porzuciła szycie muślinowych bluzek i przeistoczyła się w doskonałą kucharkę i powiernicę całej rodziny. W jej kuchni powstawały paszteciki z kapusty i jajek, kotlety, sosy grzybowe i zupy pachnące domem. Wykarmiła kilka pokoleń dzieci. Nawet ja dorastałam w kulcie

134

jej kuchni - ojciec zawsze domagał się, bym dokładała więcej masła do ciasta na pierogi, żeby było jak od Mani.

Pierwsza wizyta Sofki na Mornington Avenue przeszła do rodzinnej legendy po tym, jak rzekomo odmówiła zdjęcia płaszcza w przedpokoju. „Chcę go zdjąć w pokoju Leo!" - oświadczyła podobno, wbiegając po schodach na górę. Ciekawa jestem, czy rzeczywiście zrobiła coś takiego przy pierwszym spotkaniu z rodziną ukochanego. Nie ma jednak wątpliwości, że jej pojawienie się odebrano jako inwazję.

- Moi rodzice mówili, że wprost rzuciła się na Leo - powiedziała ponuro ciotka Elena. Czy właśnie tam, w pokoju Leo, Sofka zdecydowała, że go pragnie? W jaki sposób się na niego „rzuciła"? Wyobrażam ich sobie, jak spoglądają z niewielkiego balkonu na londyńskie platany i domy z czerwonej cegły. Czy Leo zwierzył jej się, że od dziecka chciał być inżynierem? Czy opowiedział jej, że gdy przyjechał do Anglii jako piętnastolatek, nie mówił ani słowa po angielsku, ale nauczył się języka na kursach pana Reeve'a i ukończył City and Guilds Engineering College z pierwszą lokatą? Za jego wesołym sposobem bycia kryła się solidna i poważna natura, miał określone ambicje i jasno sprecyzowane pojęcie dobra i zła, a po ojcu przejął poczucie honoru i godności osobistej. Może właśnie w tamtym pokoju wysoki, niebieskooki Leo po raz pierwszy pocałował swoją delikatną ale ognistą i roześmianą dziewczynę.

Zakochali się w sobie. Sofka dobrze się czuła na Mornington Avenue. Lubiła pogawędki po rosyjsku (wszyscy w tej rodzinie uwielbiali przesadzać dla wywołania komicznego lub tragicznego efektu), jedzenie znane z dzieciństwa i klasyczną muzykę z gramofonu. Mania, której ostatnim obowiązkiem było podanie wieczornej herbaty i ciasta domowej roboty, stawała zasłuchana, ilekroć nastawiali Mozarta lub Bacha. Przez dom nieustannie przewijali się goście, jak ukochana stara niańka Leo, która wciąż dbała o dawnych wychowanków, ciotka Wiera, wzruszająca wszystkich do łez swoim śpiewem i znajomi lokatorów. Zawsze rozbrzmiewała tam też muzyka. Leo grał na skrzypach i potrafił trochę brzdąkać na bałałajce, a jego matka była utalentowaną pianistką.

Sofka dyskutowała z Kiryłem o literaturze, a jej przyszły teść opowiadał o Sankt Petersburgu - służył z Pietiąw Gwardii Konnej, a zarówno on sam, jak i jego ojciec byli marszałkami szlachty. Było to nowe, a jednocześnie swojskie środowisko. Po nudnych randkach z George'em Sale'em, z jego ostentacyjnym „lśniącym rolls-royce'em" i po uprzywilejowanym, snobistycznym środowisku Douglas-Hamiltonów, rodzina Leo wydawała się po prostu prawdziwa.

135

Nie było pieniędzy na wyjścia do restauracji, ale od czasu do czasu Sofka i Leo (oraz ich znajomi) chodzili do Hungarii przy Regent Street, jednego z najpopularniejszych ówczesnych lokali. Prowadził ją włoski kucharz Joseph Vecchi, który swego czasu pracował w petersburskiej Astorii. Vecchi doskonale wiedział, co podać na zakąskę do wódki i jak zadać słowiańskiego szyku. Wprowadził do londyńskiego menu kurczaka po kijowsku oraz łososiowy kulebiak i zbierał z ulicy zabiedzonych rosyjskich śpiewaków. W Hungarii zaczęła się kariera Gregory'ego Ma-karoffa, gdy jego śpiew usłyszał książę Walii, a księżna Yorku zachwyciła się białym terierem, który zawsze towarzyszył mu na scenie. Vecchi znał z petersburskich czasów ojca Sofki i z radością powitał córkę dawnego klienta - dostała specjalną zniżkę i jak wszyscy rosyjscy goście witana była w ojczystym języku, z uwzględnieniem tytułu i imienia ojca. W swoich wspomnieniach Vecchi napisał, że potrafił „zawsze zauważyć, że kobieta ma rosyjską krew". Oprócz błyskotliwego umysłu, „rosyjska dama ma w sobie urok, który nigdy nie przemija. Jest inna i nieprzewidywalna". Vecchi sądził, że część uroku rosyjskich kobiet wynikała z zainteresowania modą „no, chyba że interesują się rewolucją" - wówczas wygląd zewnętrzny zupełnie przestawał je obchodzić. Po latach Sofka zgodziłaby się z nim zapewne, umieszczając siebie w „rewolucyjnej" kategorii, ale dowody w postaci fotografii wskazują że w tamtym okresie życia zwracała uwagę na kobiece detale, takie jak korale, obcasy, futra i lśniące warkocze zwinięte w „nauszniki". Ciotka Elena też uwielbiała Hungarię. Właśnie tam, na parkiecie, zauważył ją pan Worth. Zawołał ją do stolika, dostrzegając w niej kandydatkę na modelkę. Gdy zaczęła dla niego pracować, dostawała stroje na wyjścia do Hungarii, gdzie była żywą reklamą wieczorowej kolekcji jego projektu.

Od samego początku znajomości Sofki i Leo wiele osób komentowało ich odmienne charaktery - Leo nie podzielał poetyckich fascynacji Sofki, uważał poezję za stratę czasu, gdy tymczasem dla niej wiersze stanowiły zasadniczy element życia. W obliczu rodzącej się między nimi namiętności takie drobiazgi nie miały jednak większego znaczenia. Zostali kochankami, a wkrótce potem podjęli decyzję o ślubie. Później krążyły plotki, że Leo dochodził wówczas do siebie po poprzednim związku lub że trzymało go z Sofką poczucie honoru. Wątpię w to. Myślę, że oboje byli bez pamięci zakochani i z młodzieńczym optymizmem patrzyli w przyszłość. Z towarzyskiego punktu widzenia był to wspaniały mariaż przedstawicieli dwóch wielkich rosyjskich rodów szlacheckich. Leo, dla

136

którego takie rzeczy miały znaczenie, był zachwycony pochodzeniem swojej wybranki. Podejrzewam, że Sofce specjalnie na tym nie zależało. Z całą pewnością musiała zdawać sobie sprawę, że małżeństwo z Leo nie mogło jej zapewnić ani pieniędzy, ani komfortu. Kilka osób było otwarcie przeciwnych ich związkowi. Dziadek Leo napisał z Rzymu, że nie wolno ufać dziewczynie Dołgorukich, która przyniesie rodzinie hańbę (ogrodowe pocałunki z Aleksandrem, jak widać, poważnie nadszarpnęły jej reputację). Nawet własna matka Sofki (jak twierdzi rodzina Leo) napisała do starych przyjaciół, ostrzegając ich, że wkrótce się przekonają jaka jej córka jest naprawdę. Czy Sophy naprawdę mogła zrobić coś takiego? Jeśli tak, to co mogło nią kierować? Nigdy się nie dowiemy, ale to wszystko tylko zwiększyło później nienawiść rodziny Zinovieffôw do Sofki.

Rozmawiając z ciotką Eleną zrozumiałam, że Sofka stała się dla niej symbolem wszystkiego, czym ona (a co za tym idzie, i jej rodzina) nie była. Z biegiem lat ten archetypiczny podział pogłębiał się coraz bardziej. Elena starała się ze wszystkich sił być dobrą i wierną żoną troskliwą matką i praktykującą chrześcijanką. Sofka tymczasem była „leniwa, niechlujna i niemoralna", po prostu „zła" - niewierna żona, wyrodna matka, ateistka i komunistka. Choć początkowo rodzina Leo zapewne lubiła jego narzeczoną z czasem potępiła i odrzuciła ją całkowicie, koncentrując się na dzielących ich różnicach, od zainteresowań przez moralność po anatomię. Sofka pisała na przykład, że za młodu tańczyła i grała w tenisa, ciotka Elena twierdzi tymczasem, że bratowa nie potrafiła ani jednego, ani drugiego („nie umiałaby zatańczyć - nie potrafiła tak szybko poruszać stopami, jak tego wymaga fokstrot czy charleston"). Ciotka Elena i dziadek Kirył utrzymywali też zgodnie, że księżna Hamilton nie lubiła Sofki i była przeciwna jej małżeństwu z Leo, co stoi w jawnej sprzeczności z wszelkimi posiadanymi przez mnie dowodami na długoletnią zażyłość Sofki z Douglas-Hamiltonami (co prawda, opinie mogły ulec zmianie później, gdy Sofka została komunistką). Odniosłam jednak wrażenie, że rodzina Leo nie chciała przyjąć, że Sofka była lubiana ani że robiła rzeczy, w których oni byli szczególnie dobrzy. Ciągle słyszałam więc o tym, że Sofka „była źle zbudowana", a już z całą pewnością nie była „dobrze zbudowana" - ulubione określenie stosowane wobec wysokich i szczupłych krewnych. Sofka rzeczywiście była potężnie zbudowana w średnim wieku i wręcz ogromna na starość, ale na zdjęciach z młodości bywa czasem okrągłej sza, czasem szczuplejsza, lecz zawsze atrakcyjna.

137

Zanim wyszłam z domu ciotki Eleny, nabrałam przekonania, że choć jest niezwykle serdeczną osobą, to o Sofce myśli z niechęcią, a nawet niesmakiem. Poczułam się nieswojo. W jaki sposób pogodzę te sprzeczności: jednoznacznie negatywną opinię krewnych z moim wizerunkiem Sofki jako skomplikowanej i niedoskonałej (kto z nas jest doskonały?), ale jednak fascynującej i uroczej osoby? Jakie jest moje miejsce w rodzinie, której nazwisko noszę, a która potępia moją babkę? Czasem lubiłam słuchać opowieści o wybrykach Sofki, jej egoizmie i szalonych romansach. Potrafiłam zachować dystans i ocenić, na ile prawdopodobne są te historie i jakie motywy mogły kierować moją babcią. Były jednak i takie chwile, gdy nagle czułam się urażona kreślonym przede mną wizerunkiem. Cały ten czas spędzony na rozmyślaniach o Sofce sprawił, że wyrobiłam sobie o niej własne zdanie i poczucie lojalności wobec niej jako

młodej kobiety. Prawie tak, jakbym żyła razem z nią.

* * *

Po zaręczynach księżna nadal zastępowała Sofce matkę - podwoiła jej pensję i zorganizowała eleganckie wesele. „ŚLUBNE KORONY I IKONA - głosił nagłówek w «Sunday Times». Ślub rosyjskiej księżniczki - malownicza londyńska ceremonia". Prawosławny biskup Londynu poprowadził ceremonię 27 czerwca 1931 roku w cerkwi Świętego Filipa przy Buckingham Palace Road (zniszczonej podczas drugiej wojny światowej). „Księżniczka olśniewała urodą w sukni z białej satyny" - eleganckiej, obcisłej kreacji uszytej przez ciotkę z Paryża, właścicielkę domu mody. Na zdjęciach wygląda szczupło i niezwykle krucho. Musiała przepięknie pachnieć - kwiatem pomarańczy we włosach, liliami trzymanymi w dłoni, perfumami Guerlaina i odrobiną brandy wypitej na odwagę. Skarb (jak pieszczotliwie Sofka nazywała Leo) też prezentował się doskonale w cylindrze, fraku i oślepiająco białych getrach. „Sunday Express" zamieścił zdjęcie państwa młodych podczas zaślubin, ze świecami w dłoniach i koronami trzymanymi nad głowami. Wśród dwunastu drużbów, którzy wykonywali to zadanie, był dziadek Kirył („to strasznie męczące tak stać z wyciągniętymi przed siebie ramionami"), trzech synów księżnej Douglas-Hamilton, kilku ulubionych lokatorów z Mor-nington Avenue i Jock Balfour, przyjaciel Sophy z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jedyną druhną była mała Olga. Pannę młodą prowadził do ołtarza ojczym, który przyjechał z Paryża razem z jej matką.

138

Był słoneczny dzień, panie wystroiły się więc w marszczone szyfony, kwieciste suknie, lisie etole i kapelusze z miękkim rondem. Na jednym ze zdjęć księżna Hamilton wita gości na przyjęciu weselnym zorganizowanym w jej londyńskim domu przy St Edmund's Terrace w Primrose Hill. Ma nienaturalnie duży nos, przygarbione plecy i wygląda jak sympatyczny sęp w plisowanej sukni. Na weselu aż gęsto było od przedstawicieli rosyjskiej i brytyjskiej arystokracji, przybyło nawet kilku Romanowów. Margaret (która pewnie od samego rana mieszała drinki w salonie matki) padła na kolana wielkiej księżnej Kseni, próbując wykonać przed nią grzeczny dyg. Fotograf zrobił zdjęcia nad stawem, wysoki, biały tort pokrojono mieczem, a potem nowożeńcy udali się w podróż poślubną na wyspę Guernsey. „Panna młoda włożyła na drogę biało-niebieską jedwabną suknię i granatowy płaszcz oraz dopasowany niebieski kapelusz" - relacjonował korespondent „The Times".

Małżeńska sielanka zapowiadała się obiecująco. Po powrocie z podróży poślubnej Sofka i Leo wraz Chipem (jej czarnym terierem szkockim) zamieszkali w wynajętym domu przy Castletown Road 28, niedaleko Mornington Avenue. By uzyskać dodatkowy dochód poza sześciofuntową pensją Leo, wynajęli jeszcze jeden dom na tej samej ulicy i podnajmowali w nim pokoje. Sofka rzuciła posadę u księżnej i przez jakiś czas cieszyła się względną swobodą - dużo czytała, trochę tłumaczyła, jadała obiady z przyjaciółkami i gotowała dla męża. Przyznawała otwarcie, że przed ślubem umiała co najwyżej ugotować jajko na twardo. Tuż przed ślubem w momencie desperacji pobiegła więc po wskazówki do kucharzy z Ferne. Nie minęło jednak wiele czasu, a odkryła prawdziwą przyjemność gotowania, eksperymentując z kolorami i podając znajomym surrealistycznie zabarwione dania - czerwone purée z ziemniaków zestawione dla kontrastu z niebieskimi koktajlami i temu podobne.

Przed wyborami w 1931 roku Sofka zaangażowała się w kampanię kandydata Partii Pracy w okręgu Elephant i Castle. Zrozumiała, że w Londynie przepaść dzieląca biednych i bogatych jest równie głęboka jak ta, którą widziała kiedyś w Glasgow. Znów boleśnie dotknęła ją jawna niesprawiedliwość i poczucie własnej bezradności, choć nie na tyle, by głębiej się zaangażowała. Jej „bladoróżowa działalność" (jak ją później nazywała) szokowała Leo i obrażała teściów. Jak większość rosyjskich emigrantów, oceniali partie polityczne wyłącznie na podstawie ich odpowiednio negatywnego stosunku do Związku Radzieckiego. Partia Pracy zupełnie nie była w ich stylu.

139

Pierwszym ciosem było zwolnienie Leo. Nagle kryzys gospodarczy i rosnące bezrobocie przestały być tylko tematem gazetowych artykułów. W początkach 1932 roku przed młodym małżeństwem stanęło widmo nędzy. Szybko stało się jasne, że z powodu recesji Leo będzie miał kłopoty ze znalezieniem nowej pracy. Przenieśli się więc do dwóch pokoi na drugim piętrze, oddając w wynajem resztę domu. Z ogromnym trudem rzucili palenie, z wyrzutami sumienia szperając czasem po kątach w poszukiwaniu starych niedopałków. Posiłki opierały się na chlebie i ziemniakach. Było to gwałtowne przejście od wykwintnych obiadów z Douglas-Hamiltona-mi do targowania się o resztki na stoiskach przy North End Road. Nagle znaleźli się „po drugiej stronie". Sofka zrozumiała teraz, co dawny narzeczony, George Sale, miał na myśli, mówiąc, że jego rolls-royce „wzbudza zawiść w sercach biedaków". Patrzyła teraz na bogaczy w samochodach i odczuwała gniew na myśl, że ona i Leo chodzą głodni. To doświadczenie miało całkowicie zmienić jej poglądy na temat nierówności społecznej i podczas gdy Leo postrzegał ich sytuację jako przejściowe kłopoty, Sofka nabrała przekonania, że coś jest nie tak z systemem.

Na domiar złego Sofka zaszła w ciążę. Poranne wymioty przeszły w nieustanne mdłości, kolejne miesiące spędziła więc w łóżku, słaba i wycieńczona, z trudem próbując zatrzymać w żołądku choć odrobinę jedzenia. Lekarz zalecił przyszłej mamie lampkę szampana co rano dla zwalczenia mdłości i Leo jakimś cudem zdobył dla niej całą skrzynkę. Nie brzmi to dobrze - podpita, wychudzona, wymęczona mdłościami i ciężarna, a do tego jeszcze bez grosza przy duszy. Stopniowo brzuch Sofki się powiększał, a ona czuła się coraz lepiej. Leo znalazł dorywcze zatrudnienie, a ona robiła, co mogła, by dorobić - dziergała swetry (okazało się, że umie to robić, nie przerywając czytania książki) i adresowała koperty. Kupili przenośną maszynę do pisania z 1914 roku i wkrótce posypały się rękopisy do przepisywania od przyjaciół i znajomych. Latem Douglas-Hamiltonowie przysłali ze Szkocji kuropatwę i pardwę. Miło z ich strony, ale mięso było za tłuste dla wygłodzonych żołądków, a „po jakimś czasie wszystko było lepsze niż dziczyzna dzień po dniu". Ostatecznie wymienili ją z rzeźnikiem na wołowinę.

Choć Sofka i Leo byli ze sobą szczęśliwi we wspólnej niedoli, to w ich systemach wartości i poglądach pojawiły się rozbieżności wykraczające poza politykę. U ciotki Eleny usłyszałam historię ilustrującą te różnice, którą staruszka uważała za tak „okropną", że aż trudną do opowiedzenia. Po usilnych namowach (niemalże spodziewałam się jakiejś opowieści o orgiach lub czarnej magii) ostatecznie zgodziła się ją opowiedzieć.

140

„Pewnego dnia podczas fali letnich upałów w 1932 roku poszłam po pracy w odwiedziny do Sofki. Była w ciąży i bardzo źle się czuła, a jak już wspomniałam, było potwornie gorąco. Zastałam ją leżącą zupełnie nago na łóżku i czytającą książkę. Powiedziałam więc: «Sofka, tak nie można, przyniosę ci prześcieradło». Ona jednak uparła się, że się nie przykryje, bo jest za gorąco i tylko w ten sposób może wytrzymać. Bardzo się zdenerwowałam, ale mimo to zostałam jeszcze przez chwilę. Wtedy Leo wrócił z pracy i okropnie się rozzłościł: «Co się dzieje? Zwariowałaś?». I przyniósł jej jakieś ubrania".

Elena była zaszokowana, pierwszy raz w życiu widząc nagą kobietę, ale równie wstrząsający był dla niej fakt, że Sofka zupełnie nie odczuwała wstydu. - Była dzika, trochę jak zwierzę - powiedziała. Na mnie, wychowanej w czasach hipisów, nie zrobiło to wrażenia wielkiej zbrodni, po prostu Sofka wyprzedzała swoją pełną zahamowań epokę. Rozumiem jednak, że w oczach Eleny i Leo takie zachowanie graniczyło z wykolejeniem. - Nie możesz o tym pisać w swojej książce - ostrzegła mnie ciotka Elena. - To byłby szok dla Petera.

Peter, mój ojciec, urodził się 26 stycznia 1933 roku i otrzymał imię na cześć swojego dziadka ze strony matki, Pietii. Sofka obawiała się, że jej słabe zdrowie i uboga dieta zaszkodzą dziecku, ale w klinice niedaleko Castletown Road na świat przyszedł „aktywny trzykilowy bobas". Później Sofka opisywała silne uczucia macierzyńskie, które nazywała „instynktem wilczycy" i utrzymywała, że cieszyło ją rodzenie dzieci, szczególnie „ekscytujący moment porodu". „Gdyby moje życie ułożyło się inaczej - pisała - na pewno z radością urodziłabym i cały tuzin". Brzmi to trochę nieszczerze, biorąc pod uwagę, jak ograniczony w czasie był okres jej macierzyńskiej koncentracji. Sama też przyznała, że gdy wróciła z niemowlęciem do domu, przeraziła ją odpowiedzialność za taką maleńką bezbronną istotkę. Z wyraźną ulgą zatrudniła irlandzką opiekunkę Maureen, która zgodziła się zająć noworodkiem w zamian za mieszkanie, wyżywienie i pięć szylingów tygodniowo. Pozwoliło to Sofce wrócić do pracy. Leo też znalazł zatrudnienie, przerabiał domy przy Pont Street na mieszkania i po dwunastu latach jako bezpaństwowiec złożył wniosek o przyznanie brytyjskiego obywatelstwa (rozpatrzony pozytywnie). „Wnioskodawca wydaje się być porządnym człowiekiem" - nagryzmolono w jednym z policyjnych raportów. Wyglądało na to, że najgorsze za nimi. Dopiero później okazało się, że miało dopiero nadejść.

141

Chrzciny Petera odbyły się w tej samej cerkwi, co ślub jego rodziców. Rodzicami chrzestnymi byli księżna Hamilton i kilku przyjaciół z tej samej sfery (jednym z prezentów był rachunek w Harrodsie). Dziecko odziedziczyło po mamie silną wolę i w miarę jak rosło, coraz częściej testowało ją na rodzicielce. Peter wolał na przykład zostać w łóżeczku cały dzień bez jedzenia, niż pozwolić się ubrać. Pewnego razu zażyczył też sobie, by matka przeniosła go przez ulicę przy Hyde Park Corner, a gdy ta odmówiła, został na chodniku po drugiej stronie (ostatecznie policjant przełamał ten impas, zanosząc malca do matki). Peter miał szerokie, lekko zmarszczone czoło ojca i ciemne włosy matki. Szybko stał się oczkiem w głowie dziadków Zinovieffôw. Na zdjęciach dostojnie raczkuje na golasa w ich wielkim ogrodzie, który był jego placem zabaw i udzielnym księstwem.

Zdaniem rodziny męża, Sofka już wtedy zaczęła zdradzać męża z lokatorami z Mornington Avenue, z mleczarzem, „z każdym, kto się nadarzył". Ciotka Elena powtórzyła mi rodzinną legendę, że Sofka odziedziczyła tego rodzaju potrzeby po Katarzynie Wielkiej, po linii Bobrinskich. - Caryca nie była w stanie nawet napisać listu, jeśli nie miała stosunku z mężczyzną - powiedziała ciotka. - Jej głowa nie funkcjonowała sprawnie. Pisała o tym w swoich wspomnieniach. - Sama Sofka nigdy nie mówiła o żadnych specyficznych potrzebach i choć faktycznie polecała przyjemność płynącą z przypadkowego seksu, gdy była starsza, to jednak zawsze przyznawała, że ma on swoje ograniczenia w porównaniu z miłością na wyłączność, którą należy „cenić i pielęgnować". W swojej książce opisała jeden romans, w który wdała się w 1933 roku, dodając, że „zdrada męża lub kochanka zawsze wydawała mi się poniżeniem własnej godności". Czy była to tylko zasłona dymna, mająca ukryć jej wybujałe życie erotyczne, tego nie da się dziś już sprawdzić, ale instynkt podpowiada mi, że jej skoki w bok nie były tak liczne, jak sądzili teściowie.

Tło tamtego romansu Sofka opisała dość szczegółowo w swojej autobiografii. W 1933 roku po raz pierwszy od ślubu pojechała do Paryża i „w przypływie nagłej ochoty na psoty" zadzwoniła do Jurija, mężczyzny, którego poznała dwa lata wcześniej.

Ich pierwsze spotkanie odbyło się, gdy przyjechała sama do Paryża po suknię ślubną i spotkała się z kuzynostwem i grupą rosyjskich przyjaciół. Po tańcach w modnym nocnym klubie poszli do La Coupole, gdzie Sofka zaczęła rozmawiać z Jurijem, czarną owcą towarzystwa. Jurij od czternastego roku życia pracował jako robotnik, utrzymując siebie i mat-

142

kę. Był wysoki i szczupły, z ciemnymi włosami i przeszywającym spojrzeniem. Kiepsko mówił po francusku i był bardzo poważny, szczególnie gdy mówił o literaturze rosyjskiej. Nad ranem wszyscy rozeszli się do domów, umawiając się na kolejny dzień, ale Sofka i Jurij dalej rozmawiali. „Czas płynął błyskawicznie" - pisała później. Gdy o dziesiątej rano reszta wróciła na śniadanie, Sofka i Jurij siedzieli na tym samym miejscu. Do niczego między nimi nie doszło, ale za drugim razem szybko odnowili bliski kontakt i zostali kochankami. Sofka żałowała tego wyskoku - „to jedna z najgorszych rzeczy, jakie zrobiłam w życiu" - nie tyle dlatego, że była mężatką ile dlatego, że Jurij był „człowiekiem zbyt poważnym i zdecydowanym, by przyjmować cokolwiek lekko". Nie napisała, jaki wpływ ten incydent wywarł na kochanka, ale musiał być naprawdę zrozpaczony, jeśli wzbudził u niej tak ogromne wyrzuty sumienia. Nie napisała też tego, że los zetknął ich ponownie po wojnie, w zupełnie innych okolicznościach.

Sofka powiedziała Leo, co stało się w Paryżu, ale i on miał powody do wyrzutów sumienia. W ostatnim czasie spotkał Oggi, dawną ukochaną która mieszkała z mężem i dziećmi w Szwajcarii. Zapomniane uczucia rozgorzały z nową siłą. Oggi (wysoka, elegancka Rosjanka, doskonała tancerka) błagała go, by oboje się rozwiedli i pobrali ze sobą ale Leo czuł się związany przysięgą małżeńską. Gdy Sofka wróciła z Paryża, znalazła zdjęcie Oggi nad łóżkiem Leo. Przynajmniej wyrównywało to trochę rachunki, nawet jeśli tylko ona faktycznie zdradziła. Sprzeczne pragnienia doprowadziły jednak nieuchronnie do rozpadu ich związku. Leo zaczął bardzo ciężko pracować i spędzać wieczory u rodziców na Mornington Avenue, a Sofka zaprzyjaźniła się z grupą miejscowych artystów i chodziła na niekonwencjonalne przyjęcia, których Leo nie lubił.

W ciągu dnia, gdy Peter przebywał z Maureen lub u dziadków, Sofka uczyła rosyjskiego na kursach Daviesa, przygotowujących do egzaminów w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Zarejestrowała się także w spisie Universal Aunts1. „Wszystko dla każdego o każdej porze" - brzmiało motto firmy. Klienci mogli dzwonić pod numer Knightsbrid-ge 3101 i znaleźć przyzwoitkę, stolarza, osobę do wyprowadzania psa czy kogoś, kto odbierze dzieci z pociągu. Sofka oferowała usługi sekretarskie i zanim pewnego poranka o jedenastej przyszła do domu przy Cheyne

1 Universal Aunts - działająca od 1921 roku firma zajmująca się pośrednictwem pracy tymczasowej, szczególnie w zakresie drobnych prac i usług.

143

Walk, była już specjalistką od przepisywania testamentów starszych pań i organizowania przyjęć towarzyskich. Irlandzka pokojówka wpuściła ją przez imponujące frontowe drzwi z brązu i zaprowadziła do wysokiego pokoju, który był niegdyś pracownią Whistlera2. Pokój był odnowiony i dość ambitnie urządzony, z ciężkimi, dębowymi meblami, barkiem, galeryjką, fortepianem, gobelinami i imponującym kominkiem. W gabinecie czekał na Sofkę czarujący młody mężczyzna w jedwabnym szlafroku. Wręczył jej plik listów i stos zdjęć z autografem - pierwsza korespondencja z fanami, jaką kiedykolwiek widziała. Kilka godzin później skończyła przepisywanie odpowiedzi, odebrała pięć szylingów wynagrodzenia i wyszła.

Nigdy wcześniej nie słyszała o aktorze nazwiskiem Laurence Olivier, ale od razu go polubiła, podobnie jak jego żonę, Jill Esmond. Olivierom też musiała się spodobać, bo wkrótce zadzwonili z prośbą, by przychodziła dwa razy w tygodniu. Cóż, Sofka nie była zwykłą sekretarką, biorąc pod uwagę jej obycie, zjadliwe poczucie humoru i literackie zamiłowania. Olivier cenił też prawdopodobnie jej rosyjskie cechy, w których zasmakował w Klubie Rosyjskim w Hollywood, gdzie razem z Douglasem Fairbanksem juniorem wypił niejedną butelkę wódki, słuchając bałałajek i narzekając na żony. Choć Sofka z czasem zaprzyjaźniła się szczególnie z Jill, to ciekawa jestem, czy ona i Larry (jak go nazywano) wyczuli, że łączy ich taki sam rodzaj pobudliwości i bezwzględności. Pod względem wieku dzieliło ich tylko kilka miesięcy, a ich małżeństwa potoczyły się zadziwiająco równoległym torem, zakończonym rozpadem i rozwodem.

Po kilku tygodniach Sofkę poproszono, by przychodziła co rano, a potem - na całe dnie. Pomagała w pisaniu listów, prowadzeniu księgowości, porządkowała wycinki prasowe i opiekowała się lemurem Tonym, który swobodnie spacerował po całym domu, częstowany drinkami. Oli-vierowie byli hojnymi pracodawcami. - Daj jej trzydzieści! - powiedziała Jill, gdy Sofka skromnie poprosiła o siedemnaście szylingów za pięć poranków w tygodniu. Twórcza atmosfera ich domu też wiele dla niej znaczyła. Olivier stał u progu sławy, przeistaczając się właśnie z gwiazdy popołudniowych spektakli w wielkiego aktora szekspirowskiego, z ogromnym realizmem odtwarzającego grane przez siebie postacie.

Wkrótce Sofkę bez reszty pochłonęło życie teatralne - spędzała długie godziny na próbach w teatrze Old Vic i nigdy nie opuszczała wie-

2 James Abbott McNeill Whistler (1834-1903), brytyjski malarz amerykańskiego pochodzenia.

144

czornych przedstawień. Zdała sobie sprawę z zadziwiającej wszechstronności talentu Obviera, gdy pewnego dnia przyniosła mu do teatru listy do podpisu. Trwała akurat próba generalna Wieczoru Trzech Króli, w której grał Sir Toby'ego Belcha. Usiadła na widowni, obserwując próbę. „W rzędzie przede mną usiadł jakiś niski, krępy mężczyzna o obwisłych policzkach - pisała w swoich wspomnieniach. - Nie zwróciłam na niego uwagi, dopóki nie odwrócił się, mówiąc: Mogę je teraz podpisać. To był Larry". Sofka bywała częstym gościem na przyjęciach w domu aktora, gdzie poznała wiele wschodzących i uznanych gwiazd, takich jak Noel Coward, Peggy Ashcroft, John Giełgud, Ralph Richardson i Edith Evans. Opisywała spotkane tam towarzystwo jako dość nieprzeciętne - „kochanie" było zwykłą formą grzecznościową a „na wplatane w rozmowy przekleństwa zupełnie nie zwracano uwagi". Biorąc pod uwagę niedawne niedole, było to jak „słoneczna bajka po długiej, szarej zimie".

Sofka i Leo oddalili się od siebie, ale nie można powiedzieć, że byli nieszczęśliwi. Przynajmniej byli wypłacalni. Dom przy Castletown Road coraz bardziej podupadał, oni zaś rzucili się w intensywne nocne życie Londynu: kluby, tańce, poszukiwania skarbów dla dorosłych - kto pierwszy wróci z hełmem policjanta i popielniczką z hotelu Savoy - i temu podobne. No i oczywiście niezliczone przyjęcia. Ton nadawała powieść Evelyn Waugh Nikczemne ciała (ang. Vile Bodies): „przyjęcia maskowe, dzikie przyjęcia, przyjęcia wiktoriańskie, greckie, przyjęcia w stylu Dzikiego Zachodu, przyjęcia cyrkowe, przyjęcia, na które należało się przebrać za kogoś innego, półnagie przyjęcia w St John's Wood, przyjęcia w mieszkaniach i pracowniach, w domach i na statkach, w hotelach i nocnych klubach, w wiatrakach i na basenach...". Sofka napomknęła od niechcenia o przyjęciach, na których normą były namiętne pieszczoty. Przypuszczam, że chętnie stosowała się do zalecenia Gertrudy Stein, zgodnie z którym „należy zawsze ulegać pokusie". Naturalnie alkohol lał się strumieniami, a Sofka nie tylko miała rosyjskie upodobanie do picia, ale i mocną głowę, dzięki czemu rzadko cierpiała z powodu kaca, a po nocnej hulance budziła się rześka jak poranek.

Regularnie spędzała też weekendy u Douglas-Hamiltonów w Ferne, gdzie znów imprezowano. Pod opieką niani Peter bawił się z dziećmi Margaret i Jean, a dorośli jeździli konno, grali w tenisa, mieszali wytrawne Martini i odwiedzali Cecila Beatona (na Sofce wielkie wrażenie zrobiły łoża z baldachimem i lamparcimi skórami oraz łazienki, których ściany pokrywały rysunki i autografy bogatych i sławnych przyjaciół gospodarza). Leo został ulubieńcem księżnej Hamilton. Sofka zauważy-

145

ła też, że mąż coraz serdeczniej odnosi się do Jean, której małżeństwo pogrążało się w kryzysie. Patrząc z perspektywy czasu, Sofka napisała (w autobiograficznym sprawozdaniu dla partii komunistycznej), że jednym z głównych powodów „całkowitego braku dopasowania" między nią i Leo było to, że „lgnął do Douglas-Hamiltonów w tym samym stopniu, w jakim ja się od nich oddalałam". Być może było to tylko wygodne i racjonalne uzasadnienie, ale dla Sofki fakt ten symbolizował ostateczne rozejście się ich światów.

* * *

Nie wiadomo dokładnie, kiedy Sofka poznała Greya, ale mogło to być pod koniec 1934 roku, gdy dostała zlecenie przeprowadzenia lekcji w jego mieszkaniu za Harrodsem. Dwudziestosiedmioletnia nauczycielka rosyjskiego pomyślała początkowo, że Grey wygląda bardzo młodo jak na swoje dwadzieścia trzy lata, mimo że był bardzo elegancki, nosił melonik i dwurzędowe marynarki. Ktoś wspominał go jako bardzo przystojnego mężczyznę, w typie Lesliego Howarda, ale zdjęcia ukazują delikatnego, drobnego chłopaka o melancholijnym spojrzeniu piwnych oczu. Być może melancholia ta miała swe źródło w nieszczęśliwym dzieciństwie. Ojciec Greya był szorstki i despotyczny, a matka zgorzkniała i pełna wyrzutów. Potem było już tylko gorzej - Honington Hall, rodzinny dom w hrabstwie Warwickshire, sprzedano z powodu kłopotów finansowych, a para podjęła decyzję o rozwodzie. Być może fakt, że Synek (jak go nazywali) związał się z kobietą tak dalece nieprzystającą do jego własnej klasy społecznej, nie był dziełem przypadku. Może chciał odciąć się od środowiska, przez które tyle wycierpiał.

Nadzieje Greya na posadę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych mogły być prawdą, choć nie ma żadnych wzmianek o tym, by kiedykolwiek składał tam podanie o pracę. Rodzina Skipwithów twierdzi, że niefortunny związek z dużo starszą mężatką, rosyjską emwe fatale, zniszczył jego dyplomatyczną karierę u samego jej zarania. Ministerstwo Spraw Zagranicznych nigdy nie zamykało jednak drogi osobom zawierającym związek małżeński z rozwiedzionym partnerem. Równie dobrze karierę Greya mógł zastopować fakt, że w 1931 roku z nieznanych powodów rzucił studia historyczne w Cambridge po zaledwie roku, nie uzyskawszy dyplomu. Choć wyglądał na chłopaka po prywatnej szkole, którego czekało stanowisko w kolonialnej ambasadzie, to w gruncie rzeczy miał sceptyczny, poszukujący umysł. Języki obce przychodziły mu łatwo - za-

146

nim zaczął brać lekcje rosyjskiego, spędził sporo czasu za granicą, ucząc się niemieckiego, francuskiego i hiszpańskiego.

Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Lekcje mijały, co prawda, w przyjemnej atmosferze, ale Sofka była zbyt zaabsorbowana 01ivie-rami, życiem rodzinnym i towarzyskim. Grey stopniowo zwiększał liczbę lekcji, aż w końcu widywali się codziennie, a Sofka uświadomiła sobie, że tęskni za nim, gdy wychodzi. Zaczęli więc razem bywać na przyjęciach i kolacjach w Hungarii, chociaż Sofka twierdziła w swoich wspomnieniach, że na tym etapie ich znajomość była platoniczną przyjaźnią. Jej przyjaciele sądzili inaczej, żartobliwie nazywając Greya młodym Wo-odleyem, porównując go do bohatera popularnej w latach dwudziestych sztuki, który zakochuje się w żonie swojego gospodarza (rodzina Greya używała później tego samego określenia z wielkim niesmakiem). Jak to ujęła sama Sofka: „Nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji, dopóki któregoś dnia nie wpadliśmy na siebie w drzwiach i zaczęliśmy się całować. Tego samego wieczoru powiedziałam Leo. - Nie spotykaj się z nim przez miesiąc - powiedział. - Przejdzie ci".

Muszę przyznać, że choć wolę wierzyć Sofce, to jednak to, co pisze o tamtym okresie, nie brzmi wiarygodnie. Droga od wpadnięcia w objęcia Greya w drzwiach do uświadomienia sobie, że „znalazła miłość swojego życia", była na pewno trudniejsza i bardziej ryzykowna, niż to wynika z jej beztroskich opisów. Twierdzenie, że zdecydowali się z Leo na kolejne dziecko, choć zdawali sobie sprawę, że ich małżeństwo wisi na włosku, jest równie nieprzekonujące. Nie ma, co prawda, dowodów na to, że drugi syn był dzieckiem Greya, więc może rzeczywiście była to wpadka z Leo.

Sofka przyznała się kiedyś mojemu ojcu, że podczas jednej z ciąż próbowała wywołać poronienie przy użyciu dużej ilości dżinu i gorących kąpieli. Podejrzewam, że była to właśnie ta ciąża. Gdy jesienią 1935 roku ciężarna Sofka trafiła do szpitala z zapaleniem miedniczek nerkowych, sytuacja była wyraźnie zagmatwana. Nie wiem, czy Sofka odczekała umówione z Leo sześć miesięcy (twierdziła, że tak), ale ostatecznie podjęła decyzję, że odejdzie, gdy dziecko przyjdzie na świat i zwiąże się z Greyem. Tak więc, gdy Leo czuwał przy szpitalnym łóżku Sofki, Grey pisał do Paryża, by poinformować Sophy o stanie jej córki. Pośpieszny list, pisany późną nocą na firmowym papierze hotelu Basil Street, przedstawia złożoność całej sytuacji:

„Droga Księżno,

Bardzo dziękuję za list i okazaną mi życzliwość.

147

Proszę nie brać tego, co piszę, za prawdę absolutną - postaram się jedynie opisać Pani sytuację na podstawie tego, czego udało mi się dowiedzieć. Czekałem na Leo, gdy wyszedł dziś ze szpitala po spotkaniu z lekarzem i poszliśmy razem na kolację.

(...) Niestety, to, co powiedział lekarz, jest trochę skomplikowane. Wyjaśnił on Leo, że gdyby już teraz zakończyć ciążę, Sofka poczułaby się dobrze po upływie pół godziny. Niełatwo to jednak, jak Pani wie, załatwić w tym kraju (choć Leo bardzo nalegał).

(...) Lekarz chce za wszelką cenę utrzymać ciążę przez jeszcze dwa tygodnie, aby mieć pewność, że dziecko przeżyje. Tak czy inaczej, całkiem możliwe, że uda im się jeszcze wyleczyć Sofkę i dziecko urodzi się w przewidzianym terminie, czyli w grudniu".

Sofkę rzeczywiście udało się wyleczyć, łan urodził się planowo, tuż przed Bożym Narodzeniem. Gdy dziecko po raz pierwszy przyniesiono do domu przy Mornington Avenue, Mania zawołała: „Wykapany Grey!". Choć Leo zawsze kategorycznie twierdził, że to on jest ojcem, wiele osób w to powątpiewało. „Obciążający dowód" znalazła sprzątaczka pracująca w domach przy Mornington Avenue i Castletown Road. Był to list od Greya do Sofki czy też od Sofki do Greya (nikt nie pamięta dokładnie), z którego jasno wynikało, że Grey uważał się za ojca lana. Sprzątaczka wyjęła go z kosza na śmieci i przekazała Zinovieffom, pogłębiając jeszcze bardziej ich ból i gniew. Choć to, że łan mógł być synem Greya wydaje się logiczne (i początkowo też tak podejrzewałam), to jednak ani przeglądając zapiski Sofki, ani rozmawiając z bliskimi jej osobami, nie natrafiłam na żaden dowód, że ojcem nie był Leo. Tajemnica musiałaby się przecież kiedyś wydać. A biorąc pod uwagę, że mimo zamiłowania do szokowania ludzi i dozgonnej miłości do Greya, Sofka nigdy nie powiedziała nic, co przeczyłoby oficjalnej wersji, należy uznać, że wersja ta mogła być prawdziwa.

Wahałam się trochę, zanim poruszyłam temat ojcostwa w rozmowie z wujkiem łanem. Wiedziałam, że w młodości zmienił nazwisko na Fit-zlyon (podobnie jak dziadek Kirył), co mogło być znakiem, że chciał zaniknąć za sobą przeszłość. Zwróciłam też uwagę, że łan przyjął bezpieczny i konwencjonalny angielski styl, jak gdyby próbując odciąć się od nieobliczalnego rosyjskiego chaosu, charakteryzującego życie jego matki i starszego brata. Ostrożnie zapytałam, czy kiedykolwiek zastanawiał się, czy Grey nie był jego ojcem.

148

- O, tak - odpowiedział beztrosko. - Gdy ukazała się książka mamy, kolega zobaczył w niej zdjęcie Greya i zaraz zapytał, czy to mój ojciec. Zapytaliśmy matkę, a ona powiedziała, że nie, moim ojcem był Leo. -Zapytałam, czy rozważał przeprowadzenie testu DNA, ale łan był temu zdecydowanie przeciwny. - Nie chcę budzić śpiącego licha.

Rodzina Leo lubiła przytaczać powiedzenie o potomkach Katarzyny Wielkiej po (nieślubnej) linii Bobrinskich: „Tradycją z ojca na syna jest, że syn nigdy nie jest synem swego ojca". Ich zdaniem, Sofka wypełniała więc tylko niechlubne genealogiczne przeznaczenie. Jeszcze bardziej szokującym jej postępkiem było, zdaniem ciotki Eleny, podrzucenie trzymiesięcznego niemowlęcia na Mornington Avenue, by następnie uciec z Greyem. Sofka przedstawiała inną wersję wydarzeń. Pisała, że znalazła mieszkanie przy Pond Place w Chelsea dla siebie i dzieci. Zatrudniła „miłą irlandzką nianię", która każdego popołudnia zabierała chłopców i Chipa na spacer po parku, a Sofka „zawsze wracała do domu najpóźniej o siedemnastej na godzinę zabawy", gdy uczyła Petera czytać z tej samej książki, z której kiedyś panna King uczyła ją samą Tony, niesforny lemur Olivierôw, wkrótce dołączył do gospodarstwa, skacząc z firanek na stół, bawiąc dzieci i obierając sobie Sofkę za matkę, a jej łóżko za gniazdo.

Leo przeprowadził się do dużego, niezależnego pokoju w pobliżu Slo-ane Square i mimo bólu rozstania zdołał pozostać z Sofkąw przyjaznych stosunkach - przez pierwszy tydzień codziennie jedli razem kolację, a i później często się spotykali. Serdeczna i otwarta natura Leo znalazła wyraz nie tylko w tym, że zgodził się na rozstanie, ale także w liście, który napisał do Greya na początku 1936 roku. Okazuje się, że gdy jego rodzina kipiała oburzeniem („Małżeństwo z Sofią Pietrowną drogo go kosztowało" - powtarzała przez następne dziesięciolecia Mania, kręcąc głową), sam Leo był smutny, ale spokojny.

„Drogi Greyu,

Od jakiegoś czasu chciałem napisać do Ciebie ten list (...)

(..) Zdaję sobie sprawę z okoliczności, które spowodowały, że sprawy stanęły na ostrzu noża i wiem, że nawet gdyby Ciebie nie było, zasadnicza istota problemu nie uległaby znaczącej zmianie (...)

(...) Chciałbym zapewnić Cię z głębi serca, że nie chowam do Ciebie urazy, a żałuję jedynie tego, że ze względu na niezręczność obecnej sytuacji straciłem w Tobie dobrego towarzysza i kogoś więcej, niż zwykłego znajomego".

149

Rozwody i skandale wisiały w powietrzu w latach 1936-1937. Książę Walii związał się z amerykańską rozwódką, a Olivier zakochał się w Vivien Leigh, która tak jak on pozostawała w związku małżeńskim (później zagrał w filmie, który publicyści nazwali „lekko frywolnym, nieco skandalicznym" - Rozwód Lady X).

Pewnego wieczoru w Hungarii (ulubionym lokalu pani Simpson) zespół przerwał nagle grę. Ogłoszono, że zmarł król Jerzy V (ten sam, który w 1919 roku przybył z królową Marią na Victoria Station, by „powitać" Sofkę). Po koronacji, a potem abdykacji nowego króla, opinia publiczna podzieliła się, dyskutując zażarcie, czy król miał rację, rezygnując z królestwa dla miłości. Sofka i Grey należeli do tych, którzy uważali, że to absurdalne. Identyfikowali się też z bólem monarchy - matka Greya była tak przerażona jego związkiem z Sofką, że odmówiła przyjęcia do wiadomości jej istnienia (zupełnie tak, jak niegdyś Olga nie chciała zaakceptować cygańskiej żony Pietii).

W tamtym czasie wielką popularnością cieszyła się powieść A.P. Herberta Serca w pętli, szydząca z absurdalności procedury rozwodowej. Sofka i Grey przeczytali ją, szukając wskazówek. Na pewno ich śmiech barwiła nutka goryczy, gdy czytali, co muszą zrobić, żeby uzyskać rozwód. „Jedno z was musi odbyć intymny stosunek - ale nie oboje - wyjaśnia adwokat oszołomionemu mężowi, który chce rozwodu. - Nie wolno wam się konsultować, które z was to zrobi, bo to byłaby zmowa". Para, której udowodniono działanie w zmowie, pozostawała połączona na zawsze „nieświętym węzłem małżeńskim" i nawet akty okrucieństwa wobec partnera nie stanowiły podstawy do uzyskania rozwodu. „Zgodnie z prawem znaczenie ma wyłącznie fizyczny akt miłosny". Choć Leo zaoferował, że poświęci się dla sprawy i dostarczy wymaganego dowodu, Sofka odmówiła zgody na tak daleko idącą hipokryzję, w końcu to ona była winną stroną. Przedsięwzięcie okazało się równie skomplikowane i niedorzeczne, jak to opisywał w swojej książce Herbert. Dopiero podczas drugiej wizyty w hotelu Sofkę i Greya „zaskoczył" w niedwuznacznej sytuacji pracownik obsługi. Sofka wystąpiła więc w roli niewiernej żony, Grey - współpozwanego w sprawie rozwodowej.

Sofka wiedziała dokładnie, że chce spędzić przyszłość z Greyem, żywiła też głębokie przekonanie, że nieszczęśliwy związek jest dla wszystkich zainteresowanych gorszy od rozwodu, ale nie mogła się uwolnić od poczucia winy. Rozbiła swoje małżeństwo, a rozstanie z mężem okazało się trudniejsze, niż przypuszczała. Wielka klasa, z jaką Leo podszedł

150

do rozwodu, musiała jej jeszcze boleśniej uświadamiać, jak bardzo go zraniła. Co istotne, listy z tamtych czasów wskazują, że niekoniecznie należy ją obarczać całą winą za rozstanie. Tuż przed uprawomocnieniem rozwodu Leo przeniósł się do domu przy Markham Square, w pobliżu King's Road. Pisał stamtąd serdecznie do Sofki, nazywając ją „najdroższym skarbem". Przesłał jej nawet w prezencie sygnet i „ostatni list, w którym nazywam Cię mojążoną(...). Nie doceniałem Cię i nie zdawałem sobie sprawy z tego, jakim byłaś darem. Kochana, przyjmij moje najszczersze przeprosiny i wyrazy żalu i przebacz mi, jeśli możesz, wszystko, czym Cię zawiodłem lub zraniłem, czasami tak mocno. Są rzeczy, których nigdy sobie nie daruję, Bóg mi świadkiem!"

Nie do końca wiadomo, za co Leo tak przepraszał (może za Oggi, a może za ogólne zaniedbania), ale Grey powiedział kiedyś przyszłej teściowej, że choć Sofka i Leo pozostali „najlepszymi przyjaciółmi", to zachowanie tego ostatniego nie było bez zarzutu. „Nie waham się powiedzieć, że był najbardziej samolubnym mężem, jakiego znałem. Jest stuprocentowym Anglikiem, ale wszystko to wkrótce pójdzie w zapomnienie, a nam pozostanie przyjaźń tego niezwykle czarującego człowieka".

Kiedy w 1937 roku Olivier porzucił Jill i małego synka Tarquina dla Vivien Leigh, Sofka przeżyła to prawie tak bardzo jak własny rozwód. Miała wrażenie, że świat, który trzymał ją przy życiu i inspirował, rozpada się na kawałki. W swoich wspomnieniach Olivier napisał, że miłość do Leigh „była niemal chorobliwa, ale nie mogło być mowy o wyleczeniu". Sofka rozumiała aż za dobrze chaos emocjonalny, którego doświadczał.

Była pod wrażeniem oszałamiającej urody Leigh, ale nigdy jej nie polubiła, bo aktorka wydała jej się trudna i kapryśna. Choć Sofka nadal pracowała dla Oliviera, było jasne, że pozostała lojalna wobec Jill, z którą przyjaźniły się przez całe życie. Po rozwodzie żadne z małżonków nie chciało pozostać w domu przy Cheyne Walk, na ich miejsce wprowadzili się więc Sofka i Grey. Musieli się dziwnie czuć w gwiazdorskim otoczeniu, śpiąc w ogromnym, kwadratowym łóżku Jill i Larry'ego. Oli-vierowie zamówili już im w domu towarowym Heal's takie łóżko wraz z pościelą jako prezent ślubny. Grey pracował jako sprzedawca w firmie Vent-Axia, u „pierwszego producenta elektrycznych wywietrzników okiennych". Jeździł starym alfa romeo, którym często podwoził Sofkę na próby do teatru Old Vic. Wielbiciele Oliviera tłoczyli się przed wejściem dla aktorów. Był to jeden z jego najlepszych sezonów, w którym zagrał pamiętne role w „Hamlecie", „Wieczorze Trzech Króli" i „Henryku V".

151

Po obejrzeniu jego występów Sofka na zawsze pokochała Szekspira. Gdy w czasie wojny trafiła do obozu, jedną z rzeczy, za którymi tęskniła najbardziej, był głos Oliviera recytującego Szekspira.

Pestka i Malec (jak nazywano Petera i lana) przenieśli się latem do Leo (chyba że Sofka kłamała i już dawno byli u ojca), a w tym czasie rozwód się uprawomocnił. Dwa dni później w Urzędzie Stanu Cywilnego w Chelsea przy King's Road Sofka została panią Skipwith. „Pan Skip-with, lat dwadzieścia pięć, jest synem i dziedzicem Sir Greya Skipwitha z Bart - napisano w gazecie. - Panna młoda, lat dwadzieścia dziewięć, była ubrana w letni kostium z wiśniowej satyny, białą bluzkę i turban. Do żakietu miała przypięty kwiat orchidei". Dziennikarz zdziwił się, że na ślubie obecni byli tylko świadkowie. „Nie wiedzieliśmy, kto przyjdzie - odparł pan Skipwith. - Ślub organizowaliśmy w takim pośpiechu, że goście nie mieli czasu na odpowiedź".

Zaraz potem pomknęli małą simcą w podróż poślubną. Śmieszny miniaturowy kabriolecik, który kupili sobie w prezencie ślubnym, zastąpił drogie i coraz bardziej zawodne sportowe auto Greya. We wspomnieniach Sofki podróż jawi się jako niezwykle romantyczna, przesycona erotyką i pełna niczym niezmąconego szczęścia. W Nicei pływali i opalali się nago, a potem pojechali do Włoch w samych kostiumach kąpielowych, kupując po drodze ser i wino, coraz bardziej spieczeni od słońca.

W drodze powrotnej znów przejechali przez Francję, by w doskonałym humorze, choć bez grosza przy duszy, przybyć do Dieppe. Tam zastawili biżuterię (łącznie z pierścionkiem zaręczynowym, kupionym zresztą swego czasu w lombardzie za trzy funty), by zdobyć pieniądze na hotel i jedzenie. Po podróży wrócili na Cheyne Walk i zajęli się szukaniem domu. Zdecydowali, że zamieszkają poza miastem. Wkrótce udało im się znaleźć domek zwany Dean Cottage w Cookham Dean, wiosce w pobliżu Maidenhead. Sofka twierdziła, że wybrali wieś ze względu na Petera i lana, ale gdy się wyprowadzali, „Leo błagał, by dzieci zostały z nim. Lubił z nimi przebywać, dzięki nim miał dom i nie był samotny w pustych pokojach. Peter dobrze się czuł w przedszkolu... Może mogliby mieszkać z nim, a do mnie jeździć w wakacje? Nie mogłam mu przecież odmówić".

Jej wersja budzi pewne wątpliwości, ale po tak długim czasie trudno rozplątać wszystkie węzły w zagmatwanej relacji Sofki z synami i ustalić, jak naprawdę miały się sprawy po rozwodzie. Podczas gdy Sofka twierdziła, że przyznano jej prawo opieki nad dziećmi, ciotka Elena kategorycznie temu zaprzecza („Dałabym sobie za to ob-

152

ciąć głowę!") - w rozprawie rozwodowej Sofka była stroną winną i w związku z tym prawo opieki nad dziećmi automatycznie uzyskał Leo. Dziadek Kirył dodał też, że Leo nigdy by się nie zgodził, by jego dzieci wychowywała tak okropna matka jak Sofka. Chciał je przed nią chronić. Reputacja złej matki na dobre więc przylgnęła do Sofki. To prawda, że we wspomnieniach bardzo mało miejsca poświęca synom - dużo bardziej szczegółowo opisuje na przykład zabawne obyczaje lemura 01ivie-rów. Podejrzewam jednak, że sądziła po prostu, iż ludzie nie chcą czytać o cudzych dzieciach, kierując się być może twierdzeniem Disraeliego3, że „pisarz, który mówi o własnym warsztacie, jest jak matka, która opowiada o swoich dzieciach". Prawdą jest również, że nie wahała się zostawić synów, gdy na horyzoncie pojawiło się coś bardziej ekscytującego. Choć rozumiem, że potomstwo nie było nigdy centralnym elementem jej życia, to nie jestem przekonana, że była dużo gorsza niż wielu innych rodziców jej pokolenia. Niektórzy jej współcześni, którzy mogli sobie na to pozwolić, prowadzili życie zupełnie odrębne od życia swoich dzieci, które przekazywali pod opiekę niań, wysyłali na osobne wakacje i do szkół z internatem. Dzieciństwo Sofki było najlepszym przykładem tego, jakich zaniedbań potrafili się dopuścić zamożni rodzice.

Próbowałam odnaleźć informacje o tym, komu przyznano opiekę nad dziećmi, w cichej nadziei, że Sofka jednak nie kłamała w swojej książce. W dzisiejszym klimacie emocjonalnym bycie złą matką to szczególnie paskudna zbrodnia. Nie chciałam, by reputacja Sofki cierpiała z tego powodu - w końcu nie biła ani nie wykorzystywała swoich synów, po prostu absorbowały ją w życiu inne rzeczy. Ostatecznie nie udało mi się jednak zamknąć ust oskarżycielom. Służba sądownicza Jej Królewskiej Mości odnalazła kopię warunkowego wyroku rozwodowego, ale niezliczone listy i telefony do Rejestru Wydziału Spraw Rodzinnych nie przyniosły rezultatów - dokumenty rozwodowe zostały najprawdopodobniej zniszczone. Natrafiłam za to na interesujący list Greya do teściowej, pisany przed rozwodem, z którego wynikało, że dzieci były ważne zarówno dla Sofki, jak i dla niego. Może chciał tylko zabłysnąć, ale list nie jest utrzymany w fałszywym tonie: „Sofka pragnie w życiu tylko jednego - domu w najpełniejszym znaczeniu tego słowa. Nie tylko dachu nad głową, który chroni przed deszczem, ale miejsca, gdzie może czuć się

3 Beniamin Disraeli (1804-1881), polityk Partii Konserwatywnej, premier w Wielkiej Brytanii w roku 1868 oraz w latach 1874-1880.

153

dość bezpiecznie i poświęcić trochę czasu wychowywaniu dzieci". Grey przyznał też w liście, że obawia się opieki nad Peterem, który „sprzeciwia się wszelkim autorytetom", ale dodał, że najstarszy syn Sofki Jest naprawdę kochanym dzieciakiem i wydaje się uważać mnie za zasadniczą część swojego życia (...). Jeśli zaś chodzi o lana, to wszystko jest w porządku, bo jego życie zaczęło się już pod moją opieką - także jako ojca chrzestnego".

* * *

Dean Cottage był romantycznym wiejskim gniazdkiem na zboczu wzgórza, z ogrodem pełnym jabłoni i szorstkiej trawy. Miał nawet ogródek warzywny. Od Chelsea dzieliła teraz Sofkę i Greya godzina drogi, ale oboje z zadowoleniem prowadzili wiejski tryb życia. Zamiast chodzić na londyńskie przyjęcia, sadzili tulipany i pili wino imbirowe w miejscowym pubie. Ojciec Greya przysyłał mu niewielkie kieszonkowe, które uzupełniali, pracując jako tłumacze, redaktorzy i korektorzy w kilku wydawnictwach. Przez pierwszy rok Sofka pracowała też w domu dla 01iviera. Dzieci, którymi w Londynie zajmowała się niemiecka niania, przyjechały spędzić z nimi wakacje. Mój ojciec zapamiętał niektóre z tych wizyt i zgodził się pojechać tam ze mną, by zobaczyć, czy dom nadal istnieje. W samochodzie opowiadał mi o nowych odkryciach w dziedzinie epige-netyki. Podobno fizyczne i psychiczne doświadczenia życiowe człowieka dokonują zmian na poziomie molekularnym, wywierając wpływ na geny przekazywane potomstwu. Uboga dieta w okresie ciąży może wywołać u dziecka cukrzycę w dorosłym życiu, a małe szczury, które nie były w dzieciństwie lizane przez matki, źle znoszą stres, kiedy dorosną. - Dosłownie dźwigamy grzechy naszych ojców... i matek - powiedział mój ojciec, nie kontynuując dalej swoich rozważań.

Ku mojemu zaskoczeniu wioska Cookham Dean nie zmieniła się w anonimową sypialnię Londynu, lecz awansowała o kilka klas społecznych - odremontowane stare domy otoczone były zadbanymi ogrodami, a na podjazdach stały drogie samochody. Przy głównym placu znaleźliśmy pub. Był tak malowniczy, jak opisywała go Sofka - ze starymi belkami, drewnianymi stołami i olbrzymim orzechem włoskim w ogrodzie. Pytając mieszkańców o drogę, odnaleźliśmy Dean Cottage. Dom odgradzała od ulicy wielka, sterowana elektrycznie brama. Był teraz własnością telewizyjnej pogodynki, która zrobiła karierę w show-biznesie. Rozejrzeliśmy się trochę po zadbanym ogrodzie obsadzonym absurdalnie

154

wysokimi iglakami, chroniącymi prywatność właścicielki. Spojrzałam na drewniany balkon i okna sypialni. Choć zostały odremontowane i odmienione, wciąż dało się je rozpoznać, mając w pamięci obraz ze starych zdjęć. W tym domu Sofka i Grey spali w ogromnym łożu podarowanym przez 01ivierów. Uwielbiali je tak bardzo, że ich idealny sposób spędzania niedzieli polegał na ułożeniu pod ręką wszystkich potrzebnych rzeczy (jedzenia, picia, papierosów i książek) i wylegiwaniu się przez cały dzień. Byli tak zżyci, że często budzili się rano i wiedzieli, co przyszło do głowy partnerowi - piknik, wiosłowanie po rzece w Marlow, wyprawa simcą nad morze. W tym domu też poczęty został trzeci syn Sofki. Po sześciu miesiącach od przeprowadzki znów była w ciąży.

Mój ojciec próbował sobie przypomnieć, gdzie rosły jabłonie i stała piaskownica. A gdzie była ubikacja? Pamiętał, że Grey zabierał go tam i nie pozwalał wyjść, dopóki nie „zrobił". - Pierwszy raz doświadczyłem wtedy niesprawiedliwości - powiedział ojciec z uśmiechem - bo wszystko, co zrobiłem, znikało i Grey mi nie wierzył. - Kto jak kto, ale dzieci doskonale potrafią przekłuć balonik romantyzmu. Biedny Grey, tak starał się być dobrym ojczymem.

Mniej więcej wtedy, kiedy Sofka zaszła w ciążę, odszedł ich rosyjski kucharz. Poznali go w Nicei podczas podróży poślubnej. Był smakoszem rosyjskiego jedzenia, ale chorował i miał problemy ze snem. Sofka i Grey kupili mu bilet do Anglii i opłacili leczenie, a potem zaoferowali mu mieszkanie, pod warunkiem że będzie dla nich gotował pyszne posiłki. Trudno się jednak dziwić, że odszedł. Nie znał angielskiego i w małej wiosce był samotną ekscentryczną postacią. Sofka i Grey stworzyli sobie tymczasem własny świat, pełen tylko im znanych żartów i przezwisk - ona była Kaczusią a on Tatsiulkiem na cześć pobliskiego pubu Pod Psem i Kaczką.

Nie byli jednak aż tak pochłonięci swoją idyllą by nie zauważać, co dzieje się w dalekim świecie. Wieści były coraz bardziej niepokojące. Oprócz pracy przy tłumaczeniach, którą sprawdzali sobie nawzajem, zaczęli dużo czytać o polityce. Oboje byli wielkimi wrogami faszyzmu i przerażało ich poparcie udzielone Czarnym Koszulom Mosleya, organizującym agresywne marsze na londyńskim East Endzie. Pewnego dnia Sofka i Grey demonstracyjnie wyszli z przyjęcia w Londynie, wyrażając w ten sposób poparcie dla kolegi żydowskiego pochodzenia, który opuścił lokal na znak protestu wobec obecności pracowników niemieckiej ambasady. Wtedy po raz pierwszy osobiście dotknęły ich nazistowskie implikacje.

155



Czytali razem Marksa, mężnie stawiali czoła tomom poświęconym kapitalizmowi, materializmowi i krytyce imperializmu i zamawiali w Times Library wszystkie pozycje na temat Związku Radzieckiego. Lewica była w modzie. Starsze pokolenie pisarzy, takich jak Wells, Shaw i Mann, popierało radzieckie rządy. Młodzi idealiści walczyli z faszyzmem w hiszpańskiej wojnie domowej, intelektualiści pisywali dla „Left Review", tysiące czytelników zapisywało się do Klubu Lewicowej Książki, a w teatrze triumfy święciła sztuka oparta na powieści Waltera Greenwooda Miłość na zasiłku. Nawet Virginia Woolf pisała dla „Daily Workera". Sofka i Grey nie czuli potrzeby, by zostać komunistami. Nie tylko dlatego, że niepokoiły ich docierające z Rosji pogłoski o procesach moskiewskich, masowych egzekucjach, obozach pracy i zsyłkach (trudno było ocenić, w co wierzyć, a w co nie), ale też dlatego, że nie znali żadnych komunistów. „Pojmowaliśmy komunizm - pisała Sofka -jako międzynarodowy spisek, mający na celu obalenie władzy. Jeśli raz się do niego przyłączyłeś, decydował odtąd o twoim życiu. Jak mafia... Nie było ucieczki... Nigdy nie spotkaliśmy żadnych komunistów. Żałowaliśmy tylko, że taka straszna organizacja ma monopol na tak rozsądnie brzmiące cele. Przeczytałam Manifest komunistyczny i nie znalazłam w nim niczego, z czym nie mogłabym się zgodzić".

Patrick urodził się „szybko i lekko" w ogromnym łóżku w Dean Cottage 1 września 1938 roku. Na zdjęciach matka ma zmysłowo potarganą kaskadę czarnych meduzich loków, spadających na nocną koszulę, a maleńkie, ciemnowłose niemowlę leży u jej boku wśród pomiętych prześcieradeł. Do Dean Cottage wprowadziła się na miesiąc pielęgniarka (wszyscy tak wtedy robili), a Sofka z dumą opowiadała, że już kilka dni po porodzie pojechała z Greyem do Reading oglądać pokaz jazdy konnej w wykonaniu Kozaków. Po pokazie porozmawiała z nimi po rosyjsku i zaprosiła kilku do Cookham Dean, ale była niemal tak samo zdumiona jak jej sąsiedzi, kiedy pod dom zajechał wóz, z którego wyskoczyło dwunastu Kozaków. Zdjęcia ukazują „tę szczególną fircykowatość Kozaków" (jak pisał Tołstoj) - futrzane czapy, buty z wysokimi cholewami, bryczesy i obcisłe bluzy. Piekli na ogrodowym grillu ogromne ilości baranich szaszłyków, żuli surowy czosnek i cebulę, pili jedną butelkę wódki za drugą i straszyli biedną pielęgniarkę, wyrywając jej dziecko i tańcząc wokół niej wojenne tańce, bez wątpienia wykrzykując przy tym prastare zawołanie: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!". Pod koniec dnia Sofka była tak zauroczona wygadanymi kozackimi gośćmi (ilub pijana),

156

że spakowała namiot i śpiwory, pomachała na pożegnanie przerażonej pielęgniarce, tulącej do piersi niemowlę, i pojechała razem z Greyem na kozacki pokaz w sąsiednim hrabstwie.

Wychowany z angielską rezerwą Grey chętnie dał się porwać Sofce w jej dziki świat. Założyli, że ich syn powinien być trójjęzyczny i władać rosyjskim, francuskim i angielskim. Grey był też zadowolony, że Patrick otrzymał chrzest w obrządku prawosławnym. Oboje nie liczyli się z pieniędzmi - przyjemniej było zaszaleć i kupić szampana czy książki albo pójść na obiad do Hungarii, niż ciułać grosz do grosza i zamartwiać się, gdy oszczędności się kurczyły. Sofka zachowała tę cechę na całe życie i choć nigdy nie miała dużo pieniędzy, to zawsze uważała, że jakoś sobie poradzi (i radziła sobie). Zawsze tłumaczyła też innym, że pieniądze są po to, by je wydawać, a nie odkładać.

Po krótkiej podróży do Paryża Sofka i Grey z typową dla siebie spontanicznością zdecydowali, że we Francji żyje się taniej i przyjemniej i że powinni tam zamieszkać. Nie wiadomo, na ile przemyśleli praktyczną stronę takiego kroku ani przyszłość dzieci. Chcieli przede wszystkim brać od życia jak najwięcej Nie dało się zupełnie ignorować oznak zbliżającej się wojny, ale ich głowy wypełniały optymistyczne plany.

Sophy i Pierre, u których Sofka i Grey spędzili Wielkanoc 1939 roku, mniej wesoło patrzyli w przyszłość. Przeprowadzili się do ponurego mieszkania nad rzeką przy Porte St Cloud, zabierając ze sobą ciemne meble, zakurzone zasłony i te spośród rzeczy Pierre'a, których nie zdążyli jeszcze sprzedać. Sophy miała pięćdziesiąt lat. Rano pracowała jako sekretarka, a po południu chowała się w swoim pokoju, wychodząc wiele godzin później, odziana w blady szlafrok i patrząca zamglonym, niewi-dzącym wzrokiem. Sofka nie wiedziała, że matka trafiła już raz na odwyk, próbując zwalczyć uzależnienie od morfiny. Dopiero później Sophy opisała potworne katusze - pieczenie w gardle i wrażenie, że po całym ciele biegają owady - które sprawiły, że wolała powrócić do nałogu. Pierre tymczasem zamartwiał się o pieniądze (niespokojnie, niemal obsesyjnie przeliczał centymy w portfelu) oraz uciekał w modlitwę i żmudną pracę tłumacza, w której Sofka i Grey próbowali mu pomagać.

Mimo problemów, z jakimi borykali się Sophy i Pierre, Sofce i Grey-owi podobało się w Paryżu. Wiele lat później w nieopublikowanej noweli Sofka opisała to miasto jako „kwintesencję delikatności - w kolorystyce, w podejściu do życia, w eterycznej ulotności alejek, kawiarni i nieba. Paryż - ukochana, nieprzewidywalna miejska zdzira - piękna i odrażająca,

157

troskliwa i nieczuła zarazem". W Paryżu mogli zacząć wszystko od nowa i to pewnie pociągało ich najbardziej. Zanim wrócili do Anglii, znaleźli dom z ogrodem nad rzeką w Sèvres. Uzgodnili z parą stareńkich właścicieli, że będą płacić rente viagère - miesięczną sumę wypłacaną do końca życia staruszków w zamian za prawo własności domu po ich śmierci. We wrześniu mieli wrócić, by załatwić formalności, a na październik zaplanowali przeprowadzkę. Wszystko wyglądało tak obiecująco. Sofka na pewno wielokrotnie wyobrażała sobie później, jak potoczyłoby się ich życie, gdyby zdążyli zamieszkać we Francji. Czy zostaliby tam na stałe? Czy dalej byliby tacy szczęśliwi? A co by było, gdyby...

Latem wojna wydawała się już nieunikniona. Sofka i Grey planowali oddać w najem Dean Cottage i pojechać w trasę z Kozakami, by pomóc im organizować występy na terenie Wielkiej Brytanii. W lipcu na wakacje przyjechali wszyscy trzej synowie. Sofka i Grey spędzili ten miesiąc, opiekując się chłopcami i kończąc przygotowania do wyprowadzki. Kilka cennych rzeczy (w tym łóżko i trochę książek) oddali na przechowanie londyńskim przyjaciołom. Peter i łan wrócili do ojca, a Patricka wysłano na wieś niedaleko Bracknell pod opiekę pani Butler, wdowy i matki sześciu dorosłych córek. Pani Butler była teściową mleczarza z Cookham Dean i opiekowała się już wcześniej Patrickiem przy różnych okazjach, gdy jego rodzice wyjeżdżali. Jedna z córek pani Butler, Phyllis, pamięta, że Patrick trafił do nich, gdy miał dziewięć miesięcy (musiało to więc być wcześniej tamtego lata). Grey zrobił na niej wrażenie „dobrego ojca i bardzo uprzejmego człowieka", Sofka natomiast wydała jej się „raczej podejrzaną niezdrową" osobą i nieodpowiedzialną matką.

Kiedy stało się jasne, że wojna wybuchnie lada moment, Kozacy przerwali występy i wyjechali do Francji, a Sofka i Grey wrócili do Cookham Dean, gdzie rozbili obóz pod orzechem obok pubu. Dostali gumowe maski gazowe i z niepokojem słuchali komunikatów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przez przenośne radio na baterie, które Laurence Olivier przywiózł Sofce z Hollywood. Sam też miał takie - deklarację

0 wypowiedzeniu wojny usłyszał na jachcie u wybrzeży Kalifornii. Sofka

1 Grey słuchali ponurych doniesień w namiocie w Cookham Dean. Byli zadłużeni, bezrobotni i bezdomni, a do ich prowizorycznego schronienia wkradał się wrześniowy chłód.

Rozdział VII

Więźniarka

Dzisiejszy dzień tak długi, dziwny, gorzki, Wkrótce odejdzie w zapomnienie.

Sarojini Naidu

„»Przysięgam, nie wiem, jak żyliśmy, zanim przyszła do nas miłość«.

To nie było życie, najmilszy... Kochanie, nie wolno Ci nigdy umrzeć, nic nie może Ci się stać, bo wiem, że wtedy oszaleję. To nie są czcze słowa - tyle zrozumiałam w czasie tej przymusowej izolacji. Tylko nadzieja, że niedługo Cię zobaczę, wypełnia jakoś dłużące się minuty".

Grey pisał długie miłosne listy z ciasnej kabiny na łodzi patrolu przybrzeżnego. Zostawił Sofkę w umeblowanym pokoju przy Oakley Street w Chelsea i zgłosił się na ochotnika do służby na południowym wybrzeżu. Jego listy są pełne serdeczności i myśli o małym Patricku (zwanym Ba), cytatów z Johna Donné'a i innych ulubionych poetów i malutkich szkiców. Czasami był na tyle wesoły, by dopisać jakiś żart lub zagadkę:

„Bóg

Wybrał Żydów Bardzo dziwne Lecz nie aż tak Jak ten i ów Co wierząc w ich Boga Odrzuca Żydów".

Zwykle jednak Grey boleje w listach po stracie życia, jakie wiedli kiedyś z Sofką: „Wszystko przepadło, wszystkie moje marzenia, mam ochotę wyć bez końca, a nie mogę, bo Hiscock jest w pokoju. Piszę skulony na koi, odwrócony do niego plecami, płaczę po cichu i nie chcę, żeby to zobaczył. Muszę to wyryczeć, bo wybuchnę, ale na statku nie ma warunków".

159

Rozdział VII

Więźniarka

Dzisiejszy dzień tak długi, dziwny, gorzki, Wkrótce odejdzie w zapomnienie.

Sarojini Naidu

„»Przysięgam, nie wiem, jak żyliśmy, zanim przyszła do nas miłość«.

To nie było życie, najmilszy... Kochanie, nie wolno Ci nigdy umrzeć, nic nie może Ci się stać, bo wiem, że wtedy oszaleję. To nie są czcze słowa - tyle zrozumiałam w czasie tej przymusowej izolacji. Tylko nadzieja, że niedługo Cię zobaczę, wypełnia jakoś dłużące się minuty".

Grey pisał długie miłosne listy z ciasnej kabiny na łodzi patrolu przybrzeżnego. Zostawił Sofkę w umeblowanym pokoju przy Oakley Street w Chelsea i zgłosił się na ochotnika do służby na południowym wybrzeżu. Jego listy są pełne serdeczności i myśli o małym Patricku (zwanym Ba), cytatów z Johna Donné'a i innych ulubionych poetów i malutkich szkiców. Czasami był na tyle wesoły, by dopisać jakiś żart lub zagadkę:

„Bóg

Wybrał Żydów Bardzo dziwne Lecz nie aż tak Jak ten i ów Co wierząc w ich Boga Odrzuca Żydów".



Zwykle jednak Grey boleje w listach po stracie życia, jakie wiedli kiedyś z Sofką: „Wszystko przepadło, wszystkie moje marzenia, mam ochotę wyć bez końca, a nie mogę, bo Hiscock jest w pokoju. Piszę skulony na koi, odwrócony do niego plecami, płaczę po cichu i nie chcę, żeby to zobaczył. Muszę to wyryczeć, bo wybuchnę, ale na statku nie ma warunków".

159

Przerywa pisanie listu i wychodzi na wachtę. Wraca o świcie i pisze dalej.

„Owieczko,

Co można więcej powiedzieć, poza tym, że kocham Cię bardziej, niż da się wyrazić słowami? Jak mogę Ci o tym opowiedzieć?

(...) Wniosłaś w moje życie poezję (...). Mój niespokojny umysł i zszargane nerwy spoczęły na łożu, które dla mnie stworzyłaś.

Mam nadzieję, że niedługo dostanę od Ciebie wiadomość i parę ślicznych zdjęć, Twoich i małego Ba, który tyle wniósł w nasze życie. Tak bardzo go kocham - i Ciebie oczywiście też.

Wiem, że mówiąc Ci, jak bardzo Cię kocham, doprowadzę Cię pewnie do płaczu, ale wiem też, że najbardziej na świecie chcesz być kochana, a teraz mogę Cię kochać tylko tak - mówiąc o tym. Czy kiedy to wszystko się skończy, wystarczy nam jeszcze życia, by nadrobić stracony czas i zrobić to wszystko, co chcemy?

Poniedziałek, 1.20

Nadal Cię kocham - cieszysz się? Dziś wieczór zamieniłem się na wachty, więc wyśpię się podwójnie. Po ostatnich wysiłkach to trochę rozleniwiające. Najdroższa, nienawidzę pracować w nocy - Tatsiulki są stworzone po to, by spać w przytulnym łóżeczku przy uroczej, mi-lusiej Kaczulince. A Kaczulinki?"

„Kaczusia" była przygnębiona. Plan przeprowadzki do Paryża z Grey-em i Patrickiem utknął z oczywistych względów w martwym punkcie, a o tłumaczenia było coraz trudniej. Mimo kartek na żywność, zaciemnienia, masek gazowych i ogólnego niepokoju, nie można wciąż było mówić o prawdziwej wojnie. Patrick nadal przebywał na wsi pod opieką pani Butler. Życie zawisło w stanie nerwowej niepewności. Na dodatek przesyłanie pieniędzy do Paryża stało się niemożliwe i Sofka zdecydowała, że musi tam pojechać, by pomóc matce. Nie było to łatwe zadanie, ale stary znajomy Sophy z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Jock Balfour, pomógł załatwić formalności i znalazł Sofce miejsce na transportowcu.

W marcu Kaczusia i Tatsiulek znowu byli razem w domu przy Oakley Street. Grey zdecydował, że mdląca klaustrofobia łodzi patrolowych jest nie do wytrzymania. Został przyjęty na szkolenie RAF-u i już wkrótce Sofka żegnała go na deszczowym dworcu. Była pogrążona w tak głębokiej depresji, że ledwie wstawała z łóżka, a rankiem znieczulała ból czerwonym winem. Życie znów pokazało jej, że nie jest panią swojego losu.

160

Zmuszając się do działania, postanowiła nauczyć się czeskiego i po kilku tygodniach intensywnej nauki zdała egzamin dla tłumaczy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Obiecano, że wkrótce dostanie pracę. Leo, który mieszkał z Peterem i łanem przy pobliskim Markham Square, zgodził się podobno, by zabrała wszystkich trzech chłopców i wyjechała gdzieś „na zapadłą wieś", z dala od niebezpieczeństwa i tam przeczekała do końca wojny. Według Sofki, jej matka w tym samym czasie słała rozpaczliwe listy z prośbą o wsparcie finansowe. Leo zgodził się więc znaleźć dom na wsi podczas nieobecności byłej żony i Sofka znowu udała się w podróż do Francji. Był koniec kwietnia. Ta wersja wydarzeń może być prawdziwa, ale wątpię, by to Sophy była prawdziwym powodem wyjazdu Sofki. Pieczątki w paszporcie wskazują że Sofka była już wcześniej w Paryżu przez cztery miesiące (od początku grudnia do końca marca), więc na pewno było jeszcze zbyt wcześnie, by matka znów prosiła o pomoc, zwłaszcza że sytuacja była niebezpieczna. Podejrzewam, że matka była tylko pretekstem. Paryż dawał po prostu Sofce możliwość ucieczki. Rosyjscy przyjaciele i wielbiciele odwracali uwagę od dręczącej ją obawy o Greya i stanowili miłą alternatywę dla samotnych wieczorów w londyńskiej kawalerce. Na podstawie rodzinnych opowieści wyrobiłam sobie pogląd, że Patricka oddano pod opiekę teściowej mleczarza, żeby Sofka mogła na krótko wyjechać do Paryża, okazało się zaś, że w rzeczywistości pojechała tam już drugi raz, a chłopiec mieszkał u pani Butler niemal od roku. Mało która matka wyjechałaby za granicę w takim czasie, ale biorąc pod uwagę nastrój, w jakim znajdowała się Sofka i jej usposobienie, można zrozumieć, że nie przemawiała do niej perspektywa racjonowanej żywności i bezsennych nocy na głuchej wsi, z trójką małych dzieci pod opieką. Sofka nie pojechała do Paryża specjalnie po to, by tam utknąć, ale świadomie naraziła się na ryzyko. W czasach kryzysu zawsze się przemieszczała i ucieczka stała się niemal jej drugą naturą.

Jeszcze raz otworzyłam pamiętnik Sofki. Teraz, gdy miałam tyle informacji o jej życiu, zrobił na mnie inne wrażenie. Mogłam skojarzyć pewne fakty i z większą podejrzliwością podejść do opisów tłumów wielbicieli, przeplatanych w pamiętniku z bolesnymi wynurzeniami osamotnionej żony:

„Jeszcze jeden okaz do mojej kolekcji - Michel Kychenkov z konsulatu rosyjskiego. Nie dość, że w swej szlachetności dwukrotnie mnie nakarmił, to jeszcze obdarował kawałkiem mydła i butelecz-

161

T|

ką Chanel nr 5, nie wspominając o budziku (...). Poza tym biegam

między domem a pubem z Kolą Miszą Bekiem i Jurijem".

Jurij pojawia się na co drugiej stronie - zabiera Sofkę na miasto, pomaga w zdobyciu żywności i udziela męskiego wsparcia. Był to ten sam mężczyzna, który tak bardzo cierpiał po zakończeniu ich romansu we wczesnych latach małżeństwa z Leo. Opisywała go teraz słowami Casanovy - cavaliere servante - podkreślającymi jego oddanie i brak zaangażowania z jej strony. Jego uwaga i troska sprawiały jej jednak wyraźną przyjemność. „Bestia" zaopatrywał ją w żeberka, melony i inne specjały, trudne do zdobycia w okupowanym Paryżu. W powojennych listach Sofki pojawia się jako sporadyczny kochanek. Nie udało mi się jednak ustalić jego prawdziwej tożsamości. Przyłapałam się na nadziei, że te znajomości nie miały seksualnego podtekstu. Szukałam dowodów, które przeczyłyby teorii dziadka Kiryła, jakoby Sofka sypiała z kim popadło nawet wtedy, gdy była z Greyem. Po tak wielu latach nie udało mi się dojść do jednoznacznego wniosku. Być może Kirył miał rację, mówiąc, że Sofka rzeczywiście umiała oddzielić seks od miłości ,jak mężczyzna". Jasne jest jednak, że usychała z tęsknoty za Greyem w tym samym stopniu, co on za nią. Nie przejmowałam się już sugestią dziadka Kiryła, że Grey był tak nieszczęśliwy w małżeństwie z Sofką iż potraktował wstąpienie do RAF-u jako formę samobójstwa. Wersja ciotki Eleny, jakoby Sofka wyjechała do Francji, by dać się zamknąć w obozie dla internowanych („to były bardzo miłe miejsca, wszystko za darmo i dużo jedzenia"), też nie brzmiała prawdopodobnie.

Przy Boulevard de la République numer 2 Sofka spędziła wiele długich wieczorów po godzinie policyjnej, grając w karty z rodziną Roche z piątego piętra - rosyjskimi Żydami, którzy tak jak ona pozostali w budynku. Przed wojną Wołkonscy nie utrzymywali z nimi żadnych kontaktów, „te dwa światy były od siebie zbyt odległe nawet na emigracji". Teraz jednak za ich przyczyną Sofka uświadomiła sobie grozę rozporządzeń wymierzonych w Żydów. Mało prawdopodobne, by Ro-cheowie przeżyli wojnę, bo Sofka nigdy więcej o nich nie wspomniała.

Jedna zagadka z tego okresu pozostaje nierozwiązana. Dotarłam do wywiadu dla telewizji z Grenady, w którym sześćdziesięciosiedmioletnia Sofka opowiada o swoim życiu. Było to w 1974 roku. Powiedziała wtedy, że po raz ostatni widziała Greya w czasie jego pierwszego urlopu od czasu wstąpienia do RAF-u, gdy udało mu się przyjechać do Paryża. „Było cudownie - opowiadała. - Czuliśmy się lekko, dużo bardziej wolni [niż

162

w Anglii]. Chodziliśmy na tańce. Przyjechał na jakieś pięć, sześć dni. To była nasza ostatnia przygoda". Nie wspomniała o tym ostatnim spotkaniu w pamiętniku, który zaczęła pisać 19 maja. Czy Grey mógł dostać urlop tak szybko, jeśli wstąpił do sił powietrznych w kwietniu? Może było to tylko marzenie, pobożne życzenie Sofki?

* * *

Sofka nie zdawała sobie sprawy z tego, że francuski żandarm, pukający do jej drzwi wczesnym rankiem 9 grudnia 1940 roku, symbolicznie podzielił jej życie na pół. Wręcz przeciwnie, w tamtym momencie jego słowa, by zabrała ze sobą rzeczy na dwadzieścia cztery godziny, dawały pewną nadzieję. Może wróci i mimo wszystko zrealizuje zaplanowaną ucieczkę? Na komisariacie umieszczono ją jednak w dużej sali, w której stopniowo przybywało kobiet. W miarę jak urzędnicy przeglądali, podpisywali i stemplowali kolejne paszporty, stało się jasne, że wszystkie zatrzymane mają brytyjskie papiery. Późnym popołudniem hałaśliwi niemieccy żołnierze wyprowadzili zdezorientowane kobiety z ich małymi tobołkami na mroźne powietrze i kazali im wsiąść do odkrytych ciężarówek. Jadąc przez zaśnieżone, zbombardowane ulice w kierunku Gare de l'Est, Sofka cieszyła się, że włożyła futro. Nikt nie wyjaśnił kilkuset przestraszonym kobietom w różnym wieku, co się dzieje ani dokąd pojadą wagonami trzeciej klasy. Siedziały na drewnianych ławkach - jedne modliły się głośno, inne płakały i wymyślały przerażające teorie na temat tego, co się z nimi stanie. Gdzieś płakało dziecko. Wreszcie pociąg ruszył powoli na wschód, często się zatrzymując. Rozdano jedzenie - ciemny chleb i cuchnące mięso, które kobiety nazwały „małpiną" i wyrzuciły z obrzydzeniem przez okno. Po trzech dniach takiej podróży przybyły do Besançon.

Wysiadając z pociągu na pokryty śniegiem peron, Sofka usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu, akcentując z rosyjska głoskę „o" - So-ofka! Była to jej dwudziestojednoletnia kuzyka, Ellinka Bobrinska. Jak wiele innych zatrzymanych, nigdy w życiu nie była w Anglii, ale miała z nią zawiły biurokratyczny związek. Urodzona na Malcie podczas ucieczki z Krymu w 1919 roku, Ellinka otrzymała brytyjski paszport, który teraz był kamieniem u szyi. Sofka z radością powitała młodziutką krewną, ale jak później wspominała, szczególne znaczenie miał fakt, że Ellinka zabrała ze sobą Wojną i pokój, Sofka mogła więc się z nią zamienić, oferując własnych Braci Karamazow. Tołstoj i Dostojewski okazali się

163



najlepszymi towarzyszami zesłania. Choć nie była to pewnie ich pierwsza myśl, gdy drżące i zdezorientowane maszerowały poganiane przez niecierpliwych niemieckich żołnierzy. Pokryte śniegiem uliczki doprowadziły je do zbudowanych w XVII wieku koszar miejskich, teraz przemianowanych na Frontstalag 142.

Gdy zamknięto za nimi bramę, kobietom wskazano trzypiętrowy budynek, w którym miały się rozlokować. Sofka i Ellinka rzuciły się przez pokoje, szukając łóżek w narożnikach. Wiele było już zajętych, ale udało im się znaleźć dwa łóżka obok siebie w pokoju na najwyższym piętrze, usiadły więc na nich, czekając, aż pozostałych 40 sienników znajdzie swoje właścicielki. Stopniowo sala numer 29 zapełniała się dziwaczną zbieraniną kobiet, wśród których były między innymi krucha angielska dama z córką guwernantka rosyjskiego pochodzenia i hałaśliwa grupa czterdziestoparoletnich przekupek z Bretanii, które w czasie pierwszej wojny światowej poślubiły brytyjskich żołnierzy.

Jak każda z czterech tysięcy zgromadzonych w koszarach kobiet, Sofka otrzymała bladoniebieski wojskowy płaszcz (w męskim rozmiarze - umundurowanie armii francuskiej), drewniaki (paryskie buty niezbyt nadawały się na śnieg), talony na żywność oraz cynowy talerz i sztućce. Długie, drapiące płaszcze rzadko zdejmowano, bo w łóżku służyły jako dodatkowy koc. Po kamiennej, zimnej klatce schodowej od rana do nocy stukały drewniaki. Racja żywnościowa obejmowała jeden opieczętowany bochenek płaskiego chleba na tydzień. Chleb był bardzo stary, często pokryty zieloną pleśnią i wywoływał bolesne skurcze żołądka, ale więźniarki wkrótce nauczyły się, że wysuszone na piecu kawałki są łatwiej strawne. Raz dziennie z wielkich żeliwnych kotłów wydawano porcję obrzydliwej zupy, często gotowanej z buraków pastewnych. Jedna z kobiet zapamiętała szczury wielkości królika, rozdzierające worki suszonych ziemniaków i płaty koniny walające się w brudzie. Nie było łazienek, tylko duże, oblodzone koryto, gdzie można było się umyć w lodowatej wodzie, pod okiem strażników. Naturalnie mało kto się na to zdobywał, więc w powietrzu stale unosił się odór niemytych ciał. Wizyty w toalecie były nie mniejszym wyzwaniem - na sześćset osób przypadała jedna dziura w ziemi, przed walącymi się drewnianymi budyneczkami stała więc ciągła kolejka. Kiedy wybuchła epidemia czerwonki, połowa mieszkanek cierpiała na okropną biegunkę i wymioty. Podobno kilkaset zmarło.

164

Największą ofiarą obozowego życia padła jednak prywatność, dostępna jedynie we śnie i ewentualnie w lekturze (Sofka miała teraz mnóstwo czasu, by rozmyślać nad podobieństwami i różnicami między Tołstojem i Dostojewskim, którymi kiedyś męczyła ją matka). Niektóre z kobiet nie wstawały z łóżek, płacząc i narzekając, a wszystkie były przerażone warunkami mieszkalnymi, jedzeniem, brakiem higieny i robactwem, które co wieczór pełzało po ścianach. Współlokatorki Sofki twierdziły, że potrafią wśród sześcionogich gości rozpoznać pojedyncze osobniki - jednego ze stałych bywalców nazwały nawet Billy. Większość kobiet miała tylko jedno ubranie, kiedy więc robiły pranie, musiały siedzieć w łóżku, czekając, aż wyschnie. Być może niezależne usposobienie Sofki sprawiło, że koleżanki wybrały ją na szefową sali, która nadzorowała opał i racje żywnościowe. Ona sama przypisywała ten wybór swej skłonności do unikania kłótni, choć na pewno sporą rolę odegrały też zdolności przywódcze, zdobyte w czasach rzymskiej młodości. Jej trzydzieści dziewięć towarzyszek na pewno gratulowało sobie wyboru, gdy Sofka okazała się na tyle bystra, by ukraść dodatkowe talony na opał podczas wizyty w biurze komendanta. Kiepski dymiący piecyk zdecydowanie potrzebował więcej paliwa.

Szczególną bolączką obozowego życia był dla Sofki brak możliwości kąpieli, gdy więc odkryła, że francuscy żołnierze biorą co jakiś czas gorący prysznic, walczyła tak długo, aż wynegocjowała to samo prawo dla więźniarek. Sofka roztoczyła również kontrolę nad tłumem chętnych do kąpieli kobiet, tworząc specjalny grafik, co zapewniło jej kolejne stanowisko - tym razem szefowej kąpieli. Do końca życia wspominała bezgraniczną rozkosz wywołaną spływającą po ciele parującą wodą - kąpiel była zawsze jednym z jej życiowych priorytetów. Podobnie zresztą było w przypadku Sophy, która bardzo cierpiała z powodu braku możliwości kąpieli w trudnych chwilach w bolszewickiej Rosji. Upodobanie to odziedziczyły następne pokolenia - mój ojciec, ja i moja starsza córka mamy wielką słabość do bardzo gorących kąpieli.

Choć Sofka robiła wrażenie praktycznej i skupionej na sprawach przyziemnych, nieobcy był jej lęk i cierpienie. Duma nakazywała jej jednak robić dobrą minę do złej gry. Tak jak kiedyś, gdy była małą dziewczynką, kazała powstrzymywać się od płaczu w obecności dorosłych. Jej wiersze wyrażają za to cichą rozpacz:

165





„Ze wszystkich stron

Wokół nas głosy, głosy cały czas (...)

(...) Na ustach mam

Bezbarwny uśmiech - tak ukrywam

Swój strach".

Następne miesiące przyniosły stopniową poprawę losu - zbudowano toalety wewnątrz budynku i łóżka polowe, a liczba mieszkanek zmalała do dwóch tysięcy. Kobiety w podeszłym wieku, matki z małymi dziećmi i chore zwolniono, a niektóre więźniarki uciekły, chowając się w kubłach na śmieci wynoszonych regularnie przez (w większości czarnoskórych) strażników z armii francuskiej. Pewnego razu Sofka niemal skutecznie pomogła w ucieczce pewnej Hiszpance, podsadzając ją by przeskoczyła przez mur, a następnie odwracając uwagę strażników. Największym świętem był pewien wiosenny dzień, w którym przywieziono paczki z Czerwonego Krzyża. Więźniarki cieszyły się jak dzieci z gwiazdkowych prezentów, otwierając kartony o niebieskim wnętrzu i rzucając się na puszki z kanadyjskim mlekiem w proszku Klim. Był też ser, dżem, jajka w proszku, papierosy, suche „psie" biszkopty, a nawet takie rarytasy jak łosoś i czekolada. Później przywieziono książki i ubrania. Kobiety biegały od łóżka do łóżka, porównując zawartość paczek, wymieniając się i śmiejąc radośnie. Tylko zakonnice, które złożyły śluby milczenia, nic nie mówiły i chowały się za welonami w swojej osobnej sali.

W maju dwa tysiące internowanych dowiedziało się, że opuszczają Besançon. Plotka głosiła, że warunki życia zatrzymanych miały ulec poprawie ze względu na skargi Czerwonego Krzyża i groźbę brytyjskiego odwetu na jeńcach niemieckich. Pewnego letniego poranka wszystkim mieszkankom koszar kazano rozebrać się do naga i poddać dezynfekcji. Co bardziej uparte i pruderyjne początkowo odmówiły, ale przekonano je do współpracy kilkoma strzałami w powietrze. Parę godzin później całą gromadę, odzianą w szare ubrania, ciężkie wojskowe płaszcze i obładowaną garnkami, puszkami, drewniakami i innym więziennym dobytkiem, zapakowano do pociągu. Sto pięćdziesiąt mil drogi na północ pokonały w dwa dni, zagryzając „psie" biszkopty, śpiewając, drzemiąc i snując domysły na temat celu kolejnej podróży.

Uzdrowisko w Vittel słynęło przed wojną jako kurort dla niedomagających bogaczy. Woda z Yittel miała właściwości pomocne w lecze-

166

niu chorób nerek, artretyzmu i otyłości, a miejscowe kasyno i teatr przyciągały zamożnych i sławnych gości - znanych playboyów, aktorów, tancerzy, a nawet członków królewskich rodów. Było to miejsce jakby w sam raz dla babci Olgi. Kierownik hotelu, Monsieur Raspail, musiał więc ze zgrozą obserwować, jak na jego przybytek dokonuje inwazji banda wariatek. Niemcy natomiast skorzystali z okazji, by zrobić parę zdjęć. Na wchodzące kobiety czekali fotografowie, gotowi dostarczyć gazetom zdjęcia „brytyjskich internowanych w Grand Hotelu". Budynki dawnego uzdrowiska wraz z ogrodem, jeziorem i kortem tenisowym otoczono potrójnym ogrodzeniem z drutu kolczastego, tworząc w ten sposób wzorcowy obóz, zaprzeczający oskarżeniom, że hitlerowcy niehumanitarnie traktują więźniów. Nikt wówczas nie podejrzewał, że miejsce to miało też później posłużyć jako malowniczy parawan dla zbrodniczych działań wobec żydowskich osadzonych.

Najbliższą przyjaciółką Sofki w Vittel była Madeleine White, zwana przez wszystkich Królikiem. Choć ogromnie różniły się temperamentem i charakterem (Królik jest ostrożna, porządna, powściągliwa i cicha jak wróbelek), po wyjściu z obozu pozostały sobie bardzo bliskie przez kolejnych pięćdziesiąt lat, odwiedzając się i korespondując aż do śmierci Sofki. Odkąd Sofka odeszła, regularnie korespondowałam z Królikiem.

- Dla Sofki zawsze byłam Królikiem - opowiadała - z długimi uszami i maleńkim noskiem, kryjącym się w norce, gdy coś szło nie po jego myśli. W takich sytuacjach nazywała mnie głupim Królasem albo gulaszem z Królika. - Królik obiecała, że pokaże mi miejsce, w którym były uwięzione, pojechałam więc spotkać się z nią w Paryżu. Odwiedziłam ją w jej mieszkaniu na dziesiątym piętrze ogromnego bloku z lat sześćdziesiątych w Piętnastej Dzielnicy. Choć przekroczyła już osiemdziesiątkę, niewiele się zmieniła od lat czterdziestych: drobna, dziewczęca figura, okrągła twarz, kocie oczy i schludna fryzura na pazia - niegdyś ciemna, teraz siwa. Ubiera się w stylu grzecznej pensjonarki - szary sweter z wycięciem w serek (pracowicie pocerowany), szara wełniana spódnica, szare rajstopy i wygodne sznurowane buty. Żadnych ozdób, biżuterii czy makijażu, może dlatego, że ma w życiu zbyt wiele zmartwień. Niepokoi się wydarzeniami na świecie, martwi o francuską młodzież i wciąż udziela darmowych lekcji młodym imigrantom.

Jej poważna twarz rozpogadza się tylko wtedy, gdy wspomina Sofkę. - Byłyśmy razem szczęśliwe i bardzo zżyte. Przez wojnę przeczytałyśmy wszystko, co się dało, od Biblii po Lenina. Wszystkiego mnie nauczyła.

167

Wiedziała bardzo dużo o różnych krajach, sposobach na życie... Była niezwykłą kobietą. Miała tak dobrą pamięć, że potrafiła godzinami recytować wiersze. A nawet bała się czytać kiepską poezję w obawie, że przypadkiem ją zapamięta. - Gdy Królik opowiadała, zauważyłam u niej charakterystyczny grymas, który znałam z twarzy Sofki - uśmiech samymi ustami, gdy mowa o czymś nieprzyjemnym, przechodzący czasem w ironiczny, gwałtowny śmiech. Biblioteczka Królika była pełna książek o Holokauście - jej francuski mąż przeżył Auschwitz i przez wiele lat pracował dla żydowskiego czasopisma o Holokauście. - To przeszłość - odpowiedziała na moje pytanie o emocjonalny bagaż związany z wojennymi przeżyciami.

Zabrałyśmy plecaczki z rzeczami na zmianę (jej plecak miał narysowanego na klapie małego czarnego królika) i pojechałyśmy metrem na Gare de l'Est, gdzie Królik pokazała mi tablice pamiątkowe ku czci Żydów i innych ofiar nazistowskiego reżimu wywiezionych stamtąd do obozów. Przy współpracy władz francuskich wywieziono na śmierć siedemdziesiąt siedem tysięcy francuskich Żydów, z których jedenaście tysięcy stanowiły dzieci. W dworcowym barze kupiłam ciastka i wodę mineralną. - Nie kupuj wody z Vittel - zażartowała Królik. - Mówią że psują się od niej zęby!

Podróż pociągiem na wschód odbyła się bez przeszkód, ale przypominała o tamtych straszliwych wojennych odjazdach na wschód i być może te myśli sprawiły, że zrobiło mi się niedobrze. Siedziałam bez ruchu, słuchając niskiego głosu Królika, która perfekcyjną angielszczyzną z odrobinką francuskiej intonacji opowiadała mi swoją historię. Jej matka była sierotą wychowaną przez katolickie zakonnice. Była tak niedożywiona, że nigdy nie osiągnęła wzrostu dorosłego człowieka. Ojciec, niemiły Anglik, odszedł wkrótce po ślubie, pozostawiając córkę na pastwę docinków szkolnych kolegów, którzy nazywali ją bękartem. Były z matką bardzo biedne. A w lutym 1941 roku internowano je w Besançon za to, że miały brytyjskie dokumenty. Sofkę poznała dopiero po przeniesieniu do Vittel.

W obozie Vittel przebywała dziwaczna zbieranina ludzi - czterdzieści dziewięć narodowości, w różnym wieku - od noworodków po sześćdziesięciolatki. Były tam zakonnice z różnych zakonów, tancerki (w tym kilka Bluebell Girls1, które zresztą później uciekły), malarki, pisarki, nauczy-

1 Bluebell Girls - znana paryska trupa taneczna założona przez Margaret Kelly.

168

cielki, guwernantki, studentki i pielęgniarki, poszukujące przyjemności cudzoziemki i kwaki erki, katoliczki, scjentystki i Żydówki, które z takich czy innych powodów nie trafiły od razu do obozu koncentracyjnego. Przebywała tam też grupa starszych mężczyzn, którymi opiekowały się zakonnice, a którzy potrafili przerabiać puszki z Czerwonego Krzyża na rozmaite garnki, patelnie i dzbanki, dodając rączki, pokrywki i dzióbki. Mimo podeszłego wieku chętnie odwiedzali też pewną damę z Boulogne i jej dwie dziewczyny. „Vite, Vite! - krzyczała podstarzała stręczycielka do opuszczającego jej prowizoryczny dom publiczny »garncarza«. - Zawołaj następnego klienta". Z czasem pojawiło się więcej mężczyzn, między innymi dżokeje i stajenni z wyścigów. Z męskiego obozu w Saint--Denis przeniesiono też niektórych mężów, konieczne więc okazało się stworzenie kwater małżeńskich dla szczęśliwie połączonych par.

Zabudowania hotelowe były nieco obskurne (wcześniej mieszkali tam między innymi włoscy żołnierze, którzy „przyozdobili" wszystko graffiti), ale po Besançon wszystko wydawało się wspaniałe. - Miałam pokój z matką i jeszcze jedną koleżanką - opowiadała Królik. - Miałyśmy prawdziwe łóżka z pościelą i choć często brakowało wody, to była tam nawet łazienka. Znalazłyśmy szafki z bielizną pościelową i włamałyśmy się do nich, bo nie miałyśmy prawie żadnych ubrań, nawet bielizny. Pewna starsza Rosjanka, pani Barto, doskonała krawcowa, szyła nam z tego lnu majtki a nawet biustonosze.

Sofka początkowo mieszkała z Ellinką i jeszcze jedną Rosjanką, ale nienawidziła tej wymuszonej zażyłości. Paradoksalnie, z dwiema współlokatorkami było trudniej wytrzymać niż z trzydziestoma dziewięcioma. Chciała mieć własny pokój, zaczęła więc szukać odpowiedniego miejsca w hotelowych budynkach. W końcu znalazła zabarykadowane, kręte schody, prowadzące na małą mansardę. Pokoik miał jedno okrągłe okienko i był pozbawiony jakiegokolwiek ogrzewania. Z wyjątkiem kilku połamanych mebli, był też zupełnie pusty, ale dla Sofki był wymarzoną kryjówką przed światem, gdzie mogła zaszyć się i w samotności lizać rany.

- Nie mogłyśmy znieść tych wszystkich „miłych ludzi" w obozie - powiedziała Królik. - Te okropne Angielki, które wiecznie narzekały i krytykowały wszystkich i wszystko. Stale zakładały jakieś komitety i szarogęsiły się okropnie. - Po początkowych opóźnieniach paczki z Czerwonego Krzyża zaczęły przychodzić regularnie, nie trzeba więc było już martwić się o przetrwanie. Internowane kobiety miały zatem nagle okropnie dużo wolnego czasu, który musiały czymś zapełnić. „Opi-

169

sując męki piekielne, Dante zapomniał o nudzie" - napisał Albert Speer

0 więzieniu w Spandau. Wiele lat później Sofka zacytowała byłego hitlerowca w liście, wyjaśniając, w jakim stopniu nuda wpływa na położenie uwięzionego. „Stopniowo - pisała - świat zewnętrzny zaciera się w pamięci. Wszystko zamyka się w maleńkim mikrokosmosie".

Niektóre kobiety spędziły całe lata na czekaniu, robiąc na drutach

1 popijając ersatz kawy, gotując na małych kuchenkach i plotkując, ale większość starała się jakoś zwalczyć nudę, wymyślając sobie zajęcia. Założyły bibliotekę, organizowały też różne kursy, na których każdy mógł nauczać tego, co sam potrafił - gotowania, tańca, brydża, gimnastyki, ogrodnictwa, malarstwa, języków, muzyki czy literatury. W niedzielę w kasynie wyświetlano niemieckie filmy. Sofka i inne więźniarki starały się jednak bojkotować propagandowe hitlerowskie obrazy, takie jak niezwykle antysemicka wersja Żyda Siissa, nakręcona w 1940 roku pod nadzorem Goebbelsa. Sofka założyła towarzystwo dramatyczne i wygłaszała wykłady na temat poezji rosyjskiej. Wkrótce wzięła we władanie mieszczący się w kasynie teatr i przez następne lata wykorzystała umiejętności zdobyte podczas pracy dla Oliviera w teatrze Old Vic. Zaangażowała współwięźniarki do udziału w rozmaitych sztukach - od Szekspira („Wieczór Trzech Króli", „Hamlet", „Juliusz Cezar") przez Czechowa („Oświadczyny") po inscenizację poezji dla dzieci A.A. Milnego oraz spektakl „Ali Baba", w którym uczerniona Sofka wystąpiła w roli Głównego Eunucha. Zachowały się zdjęcia obsady, na których widać radosnych artystów, a nie udręczonych więźniów.

- Grałam Ofelię w „Hamlecie" - powiedziała ze śmiechem Królik. - „Idź do klasztoru!" Już wcześniej jednak poznałam Sofkę. Umieściłam na tablicy ogłoszenie, że szukam kogoś, kto pomoże mi w studiach nad literaturą angielską. Miałam dziewiętnaście lat i musiałam przygotować się do egzaminów. Powiedziano mi o pewnej „Rosjance, która wie wszystko o Szekspirze i sama pisze wiersze". Od razu się zaprzyjaźniłyśmy. Później zaczęłam się też uczyć rosyjskiego. Nauczyła mnie wszystkiego

0 życiu i literaturze. Była zupełnie inna niż Angielki, które użalały się nad sobą płakały po kątach, obrażone, że Niemcy ośmielili się je aresztować. Wiele w życiu przeszłam. Tuż przed tym, jak zostałyśmy internowane, mój narzeczony popełnił samobójstwo, bo nasze rodziny nie zgadzały się na małżeństwo. Byłam bardzo nieśmiała i uciekałam przed ludźmi, a Sofka pomogła mi podnieść się po tragedii. Nigdy nie była zmęczona

1 mogła siedzieć nad książkami od ósmej rano do ósmej wieczorem.

170

Rześkim, wiosennym świtem dojechałyśmy z Królikiem do Vittel. Cały kompleks wczasowy nosił teraz nazwę Club Méditerranée. Były tam pola golfowe, baseny i zespół jazzowy, koncertujący w kawiarni pod gołym niebem. Zdrowo wyglądające francuskie rodziny i uprzejmi pracownicy pozdrawiali nas z uśmiechem, gdy przechodziłyśmy obok. Stanowiłyśmy dziwny duet. Czasami zastanawiałam się, czy Królik uważała, że jestem mieszczańska (tego słowa używała, krytycznie wypowiadając się na różne tematy, od naszego wygodnego hotelu po „miłych ludzi" z obozu).

Przeszłyśmy przez podjazd i ogrody, mijając po drodze kasyno. Gdy internowane próbowały zrywać kwiaty, z charczącego głośnika dobiegały pogróżki. Wkrótce po takim incydencie w pokoju winowajczyni zjawiali się na inspekcję niemieccy internowani (posiadacze brytyjskich paszportów), pracujący dla komendanta. W hotelowym foyer Królik rozpoznała marmurowe kolumny, mozaikę na podłodze i lustra, które były tam za jej czasów, choć oczywiście w znacznie gorszym stanie. To tam sortowano pocztę, a mieszkanki spotykały się przy grze w szachy. Było tam kilka sklepików, w których sprzedawano drewniaki, igły, nici, niemodne sukienki z lat dwudziestych, broszki i pudełka z napisem SOUVENIR DE VITTEL. Na tablicy ogłoszeń więźniarki wywieszały oferty zamiany, podając cenę (liczba papierosów) i numer pokoju dla identyfikacji. „Oddam sardynki za piętnaście papierosów, a peklowaną wołowinę za dwadzieścia papierosów" albo „Potrzebna para spodni, rozmiar pięć, trzysta dwadzieścia papierosów".

Każda z kobiet miała prawo do dwóch listów w miesiącu, a nazwiska wyczytywano w porządku alfabetycznym. Wieści ze świata zewnętrznego niezmiennie ekscytowały, nawet jeśli po drodze czytali je inni. Listy Greya do Sofki przychodziły na specjalnym papierze poczty jeńców wojennych, a adresowane były do Jeńca wojennego nr G.H.30, pani Skip-with". Polecenie brzmiało: „Pisać czytelnie w wyznaczonych liniach, by nie opóźniać cenzury", a każdy list był opieczętowany słowem „ocenzurowano".



„Moja najukochańsza dziewczyno,

(...) Jak tam Twoja siwizna? Nie martw się niczym, jestem bezpieczny i na pewno będę na Ciebie czekał. Kocham Cię jeszcze bardziej, za wszystko.

Ubóstwiam, Tatsiulek".

171

W rzeczywistości Grey wcale nie był bezpieczny. Stanowisko strzelca jest zawsze niebezpieczne, a samotna wieżyczka tylnego strzelca była pierwszym celem ostrzału. Pewien strzelec RAF-u opisał w swoich wspomnieniach widok „miazgi mięsa i kości, wylewającej się z wieżyczki" po tym, jak uszkodzony przez wroga samolot zdołał wylądować. Zastanawiam się, czy Grey żałował, że nie wytrzymał w ciasnej łodzi patrolowej?

Królik opowiedziała mi o tym, jak czuła się w Vittel sześćdziesiąt lat później. Myślę, że to miejsce musiało budzić w niej silne emocje.

- Wszystko jest teraz historią - powiedziała, nie chcąc być może sentymentalnie rozczulać się nad sobą lub podsuwać mi chwytliwego tematu do opisu. Usiadłyśmy. W myślach zastąpiłam francuskich golfistów w pastelowych swetrach Angielkami z lat czterdziestych, a recepcjonistki w hotelowych uniformach - hitlerowskimi strażnikami. Zapytałam Królika, jak wyglądał ich zwykły dzień. - Wstawałam około siódmej - odparła - i szłam po gorącą wodę, którą czerpałam z kotła w piwnicy puszką z Czerwonego Krzyża. Dla siebie i matki zaparzałam herbatę, którą zagryzałyśmy „psimi" biszkoptami. Potem trochę czytałam Szekspira i znowu szłam po wodę, którą tym razem zanosiłam do pokoju Sofki. Jeżeli poprzedniego wieczoru grała do północy w karty - zwykle w pre-feransa - z innymi Rosjankami, spała jeszcze w najlepsze. Wiesz, jaka była. Zamiatałam pokój, bo jej się nie chciało, a potem, gdy wstawiła tam piecyk, nosiłam w puszcze z Czerwonego Krzyża suche liście i drewno na rozpałkę do tajnego schowka na opał mieszczącego się w korytarzu.

- Sofka w brązowej koszuli nocnej z grubej bawełny (uszytej przez panią Barto z podszewki wojskowego płaszcza) piła w łóżku herbatę i rozmawiała z Królikiem. Podczas pierwszej zimy w pokoju panował okropny chłód, bo nie było ogrzewania, ale - jak twierdzi Królik - Sofka nigdy nie narzekała. - Cały dzień siedziała w futrze, a w nocy się nim przykrywała. Czasem razem czytałyśmy, przykryte futrem, by nie zmarznąć. Przeszkadzał jej tylko brak kąpieli - dodała Królik. - Zazwyczaj myła się w wiadrze ciepłej wody, które wnosiłyśmy na górę, ale pewna stara rosyjska wdowa, pani Hicks, pozwalała nam korzystać ze swojej łazienki, gdy była akurat gorąca woda. Wołała wtedy do nas z dołu: „Goriaczaja woda! Gorąca woda!" - a my rzucałyśmy wszystko i zbiegałyśmy na dół. Ja kąpałam się pierwsza, a potem Sofka moczyła się całe wieki. Czasami pomagałam jej umyć włosy, a potem prałyśmy ubrania.

172

Rankiem trzeba było wykonać pewne obowiązki (młodzi ludzie musieli na przykład kolejno pomagać w obieraniu ziemniaków), ale później Sofka i Królik siadały do nauki. - Cały ranek pracowałyśmy nad angielskim - opowiadała przyjaciółka Sofki. - W porze obiadu moja matka zaczynała się irytować, więc schodziłam zjeść razem z nią. Szłam do kuchni po okropną zupę, która rzadko kiedy była jadalna i od której można się było pochorować. Pływały w niej stare mięso i kości, ale można też było znaleźć różne inne rzeczy: korek albo - w jednym przypadku - szczura, więc niewiele jadłyśmy całymi miesiącami. Później zasiałyśmy sałatę i rzodkiewkę, w sklepiku pojawiło się trochę warzyw i nadeszły zapasy od Czerwonego Krzyża. Wtedy zaczęło się wielkie gotowanie. Pani Barto była wspaniałą kucharką- piekła torty urodzinowe (z „psich" biszkoptów, jajek w proszku i kakao) i tianuszki, rodzaj rosyjskich krówek, zastępując śmietanę skondensowanym mlekiem. - Niektóre więźniarki, na przykład panna Bayliss, organizowały uczty dla przyjaciółek. W swoich nieopublikowanych wspomnieniach podaje ona ambitne bożonarodzeniowe menu koleżanki: Soupe à la Vittel, Saumon à sauce blanche, Cornbeef de l'espoir, Tarte de la victoire, café de triomphe, cigarettes de rêve et de l'oubli2.

- Po południu wracałam do Sofki na lekcję rosyjskiego - kontynuowała Królik, wskazując przez okno miejsce, gdzie siadały latem, czytając Tołstoja, Lermontowa i Dostojewskiego. - Rozkładałyśmy pod drzewem dywanik, a „mili ludzie" gapili się na nas - opowiadała z zadowoleniem. - Nie byli intelektualistami i nie mogli zrozumieć, jak możemy cały czas czytać. Uważali, że powinnyśmy grać w tenisa. Angielki nie lubiły Sofki, bo robiła to, na co miała ochotę. Jeśli chciała, leżała w łóżku albo do późna w nocy grała w karty z Rosjankami, nie przyłączała się do ich komitetów ani nie chodziła na ich zajęcia z gimnastyki. Później podejrzewały ją że pomaga więźniom w ucieczce.

Choć życie w Vittel było pełne tragedii, miało też swoją komiczną stronę. W tle trwała wojna i rodzinne nieszczęścia, ale codzienne kobiece dramaty często bardziej przypominały burzę w szklance wody. Przeważał dzielny nastrój - „nie daj się, weź się w garść" - i to on pozwalał jakoś przetrwać. Nawet gdy, ku ogólnemu oburzeniu i rozpaczy, strażnicy zabili wszystkie psy, niektóre kobiety nadal przygarniały zbłąkane kociaki, jedna miała królika na sznurku, inna ukrywała w sypialni

2 Zupa a la Vittel, łosoś w białym sosie, peklowana wołowina nadziei, tarta zwycięstwa, kawa triumfu, papierosy snu i zapomnienia (franc.).

173

kurę, a trzy siostry ze Szkocji przemyciły do łazienki szczeniaki. Kiedy w grudniu 1941 roku Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny, do obozu trafiło kilka eleganckich Amerykanek w kapeluszach. Podobno zostały przeniesione z tymczasowego aresztu w paryskim zoo. Dostawały lepsze paczki z Czerwonego Krzyża (w tym budzącą wielkie emocje mielonkę Spam), a intelektualistki garnęły się do Sylvii Beach, założycielki słynnej paryskiej księgarni Shakespeare & Co. Pojawił się element rywalizacji - zamożniejsze więźniarki w lepszych ubraniach znalazły sposób na otrzymywanie pieniędzy i paczek. Powstał dziwny kontrast pomiędzy uboższymi mieszkankami, odzianymi w połatane, szare łachmany i bieliznę ze starych prześcieradeł, a bogatszymi, wkładającymi na brydżowe przyjęcia biżuterię i kwieciste sukienki koktajlowe.

Niektóre z tych kontrastów uchwycono w brytyjskim filmie z 1944 roku, którego akcja toczy się w Vittel. Kiedy Sofka obejrzała po wojnie „Dwa tysiące kobiet", była przerażona widokiem idealnych fryzur i luksusowych pokojów hotelowych, ale przyznała, że poza lśniącymi lokami i satynowymi szlafroczkami aktorek (i podnoszącym morale charakterem filmu), cieplarniane środowisko gęste od kłótni, spisków, porozumień, oszustw i plotek zostało bardzo wiernie przedstawione. Oczywiście wiele aspektów obozowego życia w filmie przemilczano. Jednym z nich były liczne romanse pomiędzy kobietami. Niektóre z mieszkanek obozu w Vit-tel były zdeklarowanymi lesbijkami. Paryska tolerancja dla miłości sa-fońskiej od dawna dawała schronienie kobietom z bardziej purytańskich krajów, takich jak Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone. W obozie było wiele stałych par - pewna potężnej budowy Angielka o przezwisku Monsieur Huntley-Walker (męska fryzura i nieodłączny pejcz) związała się z kobiecą Lady Bradley, agresywna panna Ehe urządzała gwałtowne sceny zazdrości pięknej, tajemniczej Bebe, a Czajki - cicha, muzykalna, trzymająca się na uboczu para, cieszyły się powszechną sympatią.

Sofka napomknęła w swoich wspomnieniach, że „z oczywistych względów lata odosobnienia musiały prowadzić do wzrostu zachowań homoseksualnych. Nawet ja spróbowałam przez krótki okres, ale będąc zdecydowanie »hetero«, nigdy więcej nie czułam pokusy!" Poruszyłam ten temat z Królikiem, zastanawiając się w duchu, czy to ona mogła być kochanką Sofki - intensywność łączących je uczuć była ewidentna. Królik jednoznacznie dała mi jednak do zrozumienia, że nie znosi lesbijek i nic nie wie o wybrykach swojej mentorki. - Te kobiety, zwłaszcza Monsieur Huntley-Walker, czaiły się w ciemnych korytarzach. - „Chodź, dam

174

ci czekoladę albo ciastka..."- mówiły. W odpowiedzi kopałam je mocno w udo. Rozumiały od razu.

Podczas kolejnych wizyt w Paryżu poznałam inne kobiety z obozu i dowiedziałam się więcej. Szula ma już osiemdziesiąt lat, ale nadal tryska tą samą młodzieńczą energią która przyciągała do niej ludzi, gdy miała lat siedemnaście i była śliczną pełną życia francuską Żydówką z brytyjskim paszportem. Dokładnie pamięta, że spotkała Sofkę kilka tygodni po przyjeździe do Besançon, wciąż jeszcze zszokowana aresztowaniem. Jak wiele kobiet przestała miesiączkować z powodu niedożywienia i umierała z niepokoju o ukrywającą się matkę i ojca, którego wywieziono do Auschwitz. Było to w sylwestra 1940 roku. Szula siedziała w niewielkim pokoju, który dzieliła z kilkoma innymi dziewczętami. Tuż po północy wpadła Sofka. - Była zupełnie naga - opowiadała ze śmiechem Szula.

- Długie, czarne włosy rozpuściła luźno na ramiona i recytowała Puszkina po rosyjsku, trzymając w ręku kieliszek wina! Nie wiem, jakim cudem zdobyła wino i kieliszek, ale wyglądała iście dionizyjsko. Miała w sobie naturalną pogańską dzikość. - Szula, początkująca malarka, wyjęła farby i szybko namalowała akwarelowy portret niezwykłego gościa, który w tak pamiętny sposób powitał rok 1941.

Ta niepohamowana, słowiańska biesiadniczka zupełnie nie przypomina stanowczej i praktycznej Sofki, załatwiającej pozwolenie na kąpiele i przydziały węgla. Spytałam Szulę o kochankę Sofki. Potwierdziła, że wiele osób w Vittel sądziło, że Sofka i Królik były parą. - Króliczek

- uśmiechnęła się Szula - była taka piękna za młodu, zwinna, szczupła i zgrabna jak figurka z drewna. Ale była purytańska i ascetyczna jak zakonnica. Naprawdę była dla Sofki tylko uczennicą. Jeśli Sofka miała romans, to ze Stanley. Przyjaźniły się jeszcze zanim pojawiła się Królik, w Besançon. - Szula przyniosła kilka zdjęć. Na jednym z nich Sofka leży wśród sześciu roześmianych kobiet wyciągniętych na i wokół łóżka (nie widać wśród nich Królika). Z gołymi nogami w powietrzu, oparta o Sofkę leży Stanley. - Stanley była nauczycielką gimnastyki - wyjaśniła Szula. - Była miłą zdrową angielską dziewczyną o chłopięcym wyglądzie

- w typie harcerki - i pięknym uśmiechu. Miała krótkie, jasnobrązowe włosy i wspaniałe nogi. Zawsze chodziła w szortach. Uwielbiała Sofkę i chodziła za nią krok w krok.

Szula z błyskiem w oku pokazywała mi szkice i obrazy z życia obozu, które przywiozła ze swojego domu w Normandii (kilka z nich przedstawiało Sofkę, wśród nich był też pierwszy, nagi porter namalowany pa-

175

miętnej sylwestrowej nocy). Szula prowadziła życie artystki - wyszła za Morleya, angielskiego jeńca wojennego, którego przysłano w 1944 roku do Vittle, by dawał tam lekcje malarstwa.

Później, czytając po raz kolejny wspomnienia Sofki, znalazłam wymijającą wzmiankę o Stanley. „Stanley była nauczycielką w-f i bardzo szybko zapędziła nas i większość młodych mieszkanek obozu do porannych ćwiczeń, tworząc drużynę siatkówki, koszykówki, organizując turnieje tenisa ziemnego i stołowego. Była niezwykle energiczną osobą obdarzoną olśniewającym uśmiechem i szybko stała się obiektem kultu młodszych dziewcząt". Ani słowa o eksperymentach seksualnych, ale jakoś trudno mi sobie wyobrazić Sofkę zrywającą się z łóżka na poranną gimnastykę bez żadnej dodatkowej motywacji.

Królik i Stanley nie darzyły się zbytnią sympatią co tylko utwierdziło mnie w moich przekonaniach. - Stanley miała mi za złe, że nie chodzę na gimnastykę. Nazywała mnie przeklętą cudzoziemką - mówiła Królik, starając się podważyć moją teorię o kochance Sofki. - Nawet jeżeli była z Sofką to bardzo krótko, bo Sofka i ja pracowałyśmy po osiem, dziesięć godzin dziennie i co rano budziłam ją przynosząc herbatę. - Okazało się, że Stanley wyrzucono z Vittel kilka miesięcy po przyjeździe, podobno za to, że poskarżyła się inspektorom Czerwonego Krzyża na Niemców wykradających papierosy z paczek dla więźniów. Wysłano ją do obozu w Libenau i choć młodzież z Vittel wielokrotnie składała petycje z prośbą o powrót nauczycielki gimnastyki, to po Stanley słuch zaginął. Czas jej odejścia wskazuje, że romans z Sofką mógł się zdarzyć latem 1941 roku. Byłby to zatem jeden potwierdzony przypadek niewierności wobec Greya, choć sądzę, że Sofka nie postrzegała tego w tym świetle.

Zaskoczyło mnie, że Królik próbowała kontrolować, jakie informacje otrzymuję, mimo że zaakceptowała mnie jako imienniczkę i duchową spadkobierczynię Sofki i okazała tak dużo serdeczności. Pisała, dzwoniła, przekazywała mi oryginalne dokumenty, a nawet podarowała mi piękną operową lornetkę z kości słoniowej w wyściełanym jedwabiem etui, pamiętającym przedrewolucyjne czasy w Sankt Petersburgu, którą odziedziczyła po pani Barto. Jako uczennica Sofki, Królik porządkowała chyba w pewien sposób pamiątki po Sofce przed wystawieniem na widok publiczny. Podświadomie czy też celowo chciała, by to jej wersja Sofki została zapamiętana. Dopiero po dwóch latach rozmów Królik powiedziała mi coś negatywnego o zachowaniu Sofki w obozie. - Brała sobie różne rzeczy, na przykład książki i inne przedmioty, jeśli miała na nie

176

ochotę - przyznała. - Często od starszych Rosjanek, które nie zdawały sobie sprawy, co się dzieje. Nic jej nigdy nie powiedziałam. - Królik nie skomentowała w żaden sposób tej aspołecznej cechy swojej kulturalnej, inspirującej nauczycielki. Zadziwiające, że ta niewinna, nieśmiała i poważna uczennica stała się największym sprzymierzeńcem pozbawionej zahamowań, towarzyskiej, starszej od siebie kobiety, tak otwarcie manifestującej swoją seksualność.

Królik nie była jednak wbrew pozorom jedyną przyjaciółką Sofki. Obie należały do „la Petite Familie", politycznie motywowanej rodziny zastępczej złożonej z ośmiu kobiet, z których Sofka była najstarsza, choć niekoniecznie pełniła rolę przywódczyni (choć podejrzewam, że zwierzęce przezwiska członkiń były jej pomysłem - sama Sofka była Psem, Szula - Lwem, Morley - Ślimakiem). Dwie Angielki, Frida (Stewart, potem Knight) i Lopey (Penelope Brierly) należały do partii komunistycznej i były pierwszymi komunistkami, jakie Sofka spotkała w życiu. Lopey była niezwykle inteligentna, dużo podróżowała i studiowała w Oksfordzie, a wśród młodszych członkiń Rodzinki znana była jako „Cud nad cudy".

Dziewczyny, zwane też Kocią Rodzinką miały umówiony sygnał - pukając do drzwi pokoju innych członkiń, miauczały w ulubiony sposób. Wieczorne dyskusje na zakazany temat marksizmu „wreszcie dały mi odpowiedź na pytania dotyczące nierówności społecznej, które tak nurtowały mnie przez całe życie - napisała Sofka. - Czułam, że mam do czynienia z ideologią która mogła dać ludzkości równość". W tym właśnie czasie Sofka i Królik wstąpiły do podziemnej partii komunistycznej. Jako więźniarki nie miały nic do stracenia oprócz kajdan, a tego rodzaju poglądy i nowe zajęcia na pewno pomogły wypełnić pustkę po stracie domów, mężów, dzieci, wiary i przyszłości. Nie był to jednak przelotny kaprys. Sofka nigdy nie wyrzekła się inspiracji, którą znalazła w tamtych potajemnych kobiecych dyskusjach. Nawet później, gdy wielu spośród jej towarzyszy opuszczało z niesmakiem szeregi komunistów, ripostowała, że tak jak Torąuemada nie reprezentował prawdziwej idei chrześcijaństwa, tak samo zbrodnie Stalina nie powinny negować podstawowych założeń socjalizmu

Rodzinka nawiązała kontakty z ruchem oporu, głównie za pośrednictwem miejscowych mężczyzn, którzy regularnie wchodzili na teren obozu jako robotnicy wykonujący drobne prace konserwacyjne. Dużą część codziennych operacji ruchu oporu wykonywali zwykli ludzie, wykorzy-

177



stujący swój zawód jako kamuflaż. Ludzie ci przekazywali po kryjomu wiadomości z zewnątrz, dostarczali nożyce do cięcia drutu i inne przydatne narzędzia. Czasem pomagali uciekającym więźniarkom dotrzeć do pośredników, którzy przewozili je przez granicę na stronę aliantów. Jako członek partii uiściła opłatę członkowską za pośrednictwem ruchu oporu i rzuciła palenie, by móc oddawać papierosy dla sprawy, a nawet zrezygnowała z części zawartości swoich paczek żywnościowych z Czerwonego Krzyża. Sofka, Królik i Lopey utworzyły komórkę komunistyczną. Najbardziej doświadczona była Lopey, która słuchała wiadomości BBC z ukrytego radioodbiornika i przekazywała informacje pozostałej dwójce.

Niektórym więźniarkom obozu w Vittel udało się uciec, wśród nich dwóm członkiniom Rodzinki, które wykorzystały próby do „Ali Baby", by pozostać na noc w kasynie i wyrwać się na wolność. Frida zabrała ze sobą tajną wiadomość dla de Gaulle'a, zwiniętą w rulonik i ukrytą w papierosie i dotarła do Londynu, gdzie pracowała dla Wolnej Francji. Królik i Sofka dopilnowały, by pokój uciekinierek wyglądał normalnie, a poczta nie zbierała się przed drzwiami, minęło więc kilka tygodni, zanim zgłoszono zaginięcie obu kobiet. Rodzinka zyskała teraz opinię trudnych więźniów. Ponieważ podejrzewano, że brały udział w zorganizowaniu ucieczki, zostały ukarane w ten sposób, że odtąd zamykano je na noc w pokojach. Sofka utrzymywała, że sama odrzuciła myśl o ucieczce, bo obawiała się ewentualnego odwetu Niemców na jej matce i ojczymie. Jeśli ktoś nie miał krewnych, sprawy wyglądały inaczej.

Do ulubionych historii Sofki i Królika należy sprawa z nożycami do drutu. Narzędzie to idealnie nadawało się do przecinania zewnętrznego ogrodzenia, ale trzeba je było gdzieś ukryć. Trudno było o lepsze miejsce niż oddalone od innych pokoi poddasze. Sofka wzięła więc nożyce i ukryła je w swoim pokoiku pod materacem. Królik była akurat u Sofki, gdy usłyszały niecodzienny, ale niebudzący wątpliwości hałas - po krętych schodach wspinali się niemieccy strażnicy. Być może dostali od kogoś cynk - niektóre więźniarki wypracowywały sobie przywileje, pomagając komendanturze, więc szpiegowanie było na porządku dziennym. Powszechnie plotkowano o komunistycznych sympatiach Sofki i o pomocy, jakiej udzieliła uciekinierkom, a jej zapewnienia o naturalnej wrogości „białych" Rosjan wobec socjalizmu nie przekonywały władz obozu. Królik uśmiechnęła się na wspomnienie opanowania i zdolności aktorskich, jakimi wykazała się Sofka w obliczu zagrożenia. Obie kobiety bezładnie biegały po pokoju, próbując znaleźć lepszą kryjówkę dla zabronionego narzędzia. W ostatniej chwili, gdy strażnicy stali już za drzwiami, Sofka

178

rzuciła nożyce na fotel, usiadła na nich i otworzyła książkę. „Proszę!" -zawołała. Była tuż po trzydziestce, ale gdy chciała, potrafiła grać wielką dostojną damę. Hitlerowcy przeszukali łóżko, półki z książkami i skonfiskowali nielegalny palnik elektryczny, tak przydatny do parzenia herbaty. Sofka nie ruszyła się z miejsca, choć udzielała życzliwych wskazówek: „Nie sprawdzili panowie na szafie". Aż w końcu poirytowani strażnicy sobie poszli. - Niemcy byli głupi - podsumowała radośnie Królik.

Zachowanie Sofki wskazywało na to, że dobrze znosi internowanie, ale jej wiersze z tamtego okresu wskazują że było jej bardzo ciężko:

„Niech się świat rozpadnie Na atomy,

Niech spłonie i zginie,

Rzeki niech spłyną krwią a ludzie zmienią w glinę,

Co mnie to obchodzi...

Gdy każdy nerw w mym ciele krzyczy z bólu,

A każda myśl jak nóż przecina mózg,

Każda modlitwa,

Którą w rozpaczy ślę w niebo,

Prosi, by nadszedł koniec,

A gdy nadejdzie,

By nie było dla Ciebie i dla mnie

Za późno".

Koniec jednak nadszedł za późno.

* * *

Na początku czerwca 1942 roku Sofka usłyszała na schodach kroki dwóch kobiet. Była sama w swoim pokoju, bo Królik pojechała w kajdankach i w towarzystwie niemieckiego strażnika do Paryża zdawać swoje egzaminy. Pod drzwiami dwa głosy naradzały się przez chwilę, a potem rozległo się pukanie. Sofka otworzyła. Za drzwiami stały dwie więźniarki, przedstawicielki powołanego przez Niemców komitetu. Jedna z nich trzymała w ręce zawiadomienie z Czerwonego Krzyża. Czy wyobrażała sobie wcześniej ten moment? Czy czas zwolnił, przyspieszył, a może zupełnie przestał istnieć? Zawiadomienie zawierało informację, że porucznik lotnictwa Grey Skipwith zaginął w akcji 30 maja.

179



*

Wspomnienia Sofki z tego okresu są bardzo chaotyczne. Opisywała dręczące oczekiwanie, niepewność i próby brania się w garść, zanim we wrześniu przyszła wiadomość potwierdzająca śmierć Greya. Okrutnym zbiegiem okoliczności wiadomość nadeszła w dniu odwiedzin matki Sofki - jedynej wizyty w ciągu całego pobytu w obozie. Choć Sofka wspominała, że właśnie się załamała, to Szula i Królik zgodnie potwierdzają bardziej prawdopodobny scenariusz - Sofka zaczęła się załamywać wkrótce po otrzymaniu wiadomości o zaginięciu Greya. Potwierdzenie „poległ w akcji" było właściwie tylko formalnością. Długi list, który Królik dostała od Sofki podczas czerwcowego pobytu w Paryżu (a potwierdzenie śmierci Greya, wydane przez Ministerstwo Lotnictwa, datowano na 26 czerwca), potwierdza tę wersję. Sofka opisywała w nim oszołomienie zaleconymi przez lekarzy pigułkami nasennymi (oprócz nich lekarze przepisali jej także tran) - „sen stał się rzeczywistością a rzeczywistość zmieniła się w koszmar". Sofka wyobrażała sobie rannego Greya w spadającym samolocie. „Królik, to niesprawiedliwe - pisała.

- Musi być jakiś limit cierpienia (...). Los jest najbardziej nieuczciwym graczem w życiowej grze!"

Po powrocie z Paryża Królik zastała Sofkę w okropnym stanie. Nie potrafiąc zatuszować rozpaczy, ukryła się w łóżku. Odwracanie się plecami do świata było jedynym znanym jej sposobem ucieczki przed katastrofą a tym razem nie miała dokąd uciec. Przyszedł moment, w którym zapragnęła śmierci. „Pierwsze kroki są łatwe — pisała w autobiografii.

- Usuwasz się z życia, tracisz zainteresowanie, nie chcesz jeść ani spać, ani nawet czytać. Wycofujesz się". Królik na próżno przynosiła herbatę i zupę ugotowaną przez swoją matkę.

Mniej więcej w tym czasie nadeszły dwa ostatnie listy od Greya, wysłane przed feralnym lotem. Zza grobu Tatsiulek przysłał też uwięzionej Kaczusi mały podarunek - broszkę w kształcie psiej głowy. W liście cytował Ofiarą Swinburne'a:

„Moje serce jest u Twych stóp,

Musi Cię kochać, by móc żyć".

Był to później ulubiony wiersz Królika. Kiedy odwiedziłam ją w Paryżu, pokazała mi swoje tłumaczenie na francuski, które przerabiała szesnaście razy, zanim była zadowolona z rezultatu.

Po tygodniu doktor Levy umieścił Sofkę w obozowym szpitalu. Delikatność i cicha mądrość żydowskiego lekarza, tak jak ona jeńca wojen-

180

nego, były dokładnie tym, czego Sofka potrzebowała. Siadał przy niej i opowiadał o własnym życiu. Jako Żyd żył w poczuciu ciągłego zagrożenia (tylko z powodu swojej wiedzy medycznej nie został deportowany) i lęku o ukrywającą się żonę i dziecko. Sofka wiedziała już wtedy, że współpracował z ruchem oporu, ale nie rozmawiali o tym. Rodzinka celowo unikała jakiegokolwiek kontaktu z nim. Stopniowo do Sofki zaczęła docierać świadomość, że jednak nie umrze. Zaczęła jeść. Po kilku tygodniach wróciła na poddasze i przychodziła do szpitala tylko po codzienną szklankę mleka. Inne mieszkanki obozu były zdumione przemianą jaką przeszła. Zawsze energiczna, roześmiana, stała się cichą i apatyczną, wychudzoną kobietą. Tym razem to Królik przywróciła Sofkę do życia. Z niespożytą energią upierała się przy codziennych lekcjach gramatyki rosyjskiej i zajęciach z literatury, aż obie słaniały się z wyczerpania. W nocy, gdy nad głowami warczały alianckie samoloty, starała się uspokajać roztrzęsioną Sofkę. - Znajdowaliśmy się dokładnie na trasie brytyjskich bombowców lecących na Niemcy - wyjaśniła Królik. - Większość nas cieszyła się, słysząc je, bo wiedziałyśmy, że bombardują też linie kolejowe we Francji. Sofka jednak dostawała szału na ich dźwięk. Kuliła się z płaczem pod kołdrą i nie mogła spać. Byłam bezradna.

Pewnego dnia znalazły w parku żółwia. - Spodobał się Sofce - opowiadała Królik. - Trzymałyśmy go w jej pokoju.

Po kilku miesiącach Sofka wróciła do gry w karty z hałaśliwymi starymi Rosjankami, ale wiedziała, że nic nie będzie takie jak kiedyś. Nigdy nie wchodziła w szczegóły dotyczące śmierci Greya (być może za bardzo cierpiała, wyobrażając sobie, co go spotkało), ale wiersze i listy wskazują, że dręczyło ją to przez całe życie. Nawet na starość jej twarz tężała, gdy mówiła o swoim wdowieństwie i zawsze szybko zmieniała temat rozmowy. W miarę jak zagłębiałam się w tę historię, coraz bardziej przeżywałam to, co spotkało Sofkę. Miałam nawet takie sny, jakie, jak sądziłam, mogła miewać Sofka - o szczęśliwym spotkaniu z Greyem po wojnie, po których budziła się w poczuciu jeszcze większego osamotnienia. Postanowiłam w związku z tym dowiedzieć się więcej o życiu i śmierci Greya. W tym celu zwróciłam się do RAF-u. Wujek Patrick pomógł mi, pisząc (jako najbliższy krewny Greya) do archiwum RAF-u i dzwoniąc do stowarzyszeń dywizjonowych. Udało mu się zdobyć stare dane operacyjne zawierające opis ostatnich godzin życia Greya. Dzięki korespondencji z człowiekiem, który służył w dywizjonie Greya w tym czasie co on, dowiedziałam się, że wiele osób wciąż opłakuje poległych w nocy z 30 na 31 maja 1942 roku. „Bluey" Mottershead wyjaśnił mi, że

181

był to śmiały plan marszałka „Bombera" Harrisa, który chciał przeprowadzić „największy nalot bombowy w historii - pierwszy nalot tysiąca bombowców". Aby zapewnić wystarczającą liczbę maszyn i ludzi do realizacji planu zrujnowania niemieckich miast, zebrano nawet nowicjuszy świeżo po szkoleniu i posadzono ich do lichych samolotów.

Była księżycowa wiosenna noc, gdy samolot Greya wystartował z Driffield w hrabstwie Yorkshire o godzinie dwudziestej trzeciej trzydzieści siedem, przyłączając się do tysiąca innych samolotów lecących w kierunku Kolonii. Grey był przednim strzelcem. Oprócz niego w samolocie było czterech innych członków załogi i dowódca, kapitan O'Brien. Samolot „osiągnął cel", co oznacza, że zrzucili swój śmiercionośny ładunek i zobaczyli płonące niemieckie miasto, rozświetloną czerwoną łuną wstęgę Renu, światła obrony przeciwlotniczej i wybuchające samoloty. Sama myśl o dzikim przerażeniu, którego musiał doświadczyć Grey w swojej samotnej wieżyczce, jest okropna. Mam tylko nadzieję, że wszystko potoczyło się szybko. Rozbili się w drodze powrotnej w Me-iderich, niedaleko Duisburga. Ciała Greya i jego towarzyszy odnaleziono i pochowano na Cmentarzu Leśnym Reichswald w Dusseldorfie. Sofka nigdy tam nie pojechała - groby nic dla niej nie znaczyły. Samolot Greya, Mark II Wellington, był jedną z czterdziestu jeden maszyn zestrzelonych tamtej nocy. Odsetek strat na poziomie trzy i dziewięć dziesiątych procenta uznano za „wysoki, ale dopuszczalny". Churchill powiedział, że był gotowy poświęcić sto samolotów. Miłość czyjegoś życia to rzecz drugorzędna.

Po śmierci Greya Patricka zabrano od Butlerów. Córka pani Butler, Phyllis, opowiada: - Pewnego dnia przyjechała do nas taksówką pani, która przedstawiła się jako Lady Skipwith. Mówiła nieznoszącym sprzeciwu tonem i robiła wrażenie, że uważa się za ósmy cud świata. Powiedziała: „Chcę zabrać Patricka. To nie jest miejsce dla niego". Wzięła go pod pachę i wsadziła na tylne siedzenie taksówki, choć bronił się jak lew, krzycząc, płacząc i drapiąc. Miał okropnie wybuchowy temperament - potrafił tak krzyczeć, że robił się siny na twarzy. - Matka Greya nie podziękowała nawet jednym słowem ludziom, którzy byli dla Patricka rodziną przez prawie trzy lata.

Wydawało mi się dziwne, że ani w czasie wojny, ani po jej zakończeniu, Patrick nigdy nie przebywał u dziadka, Sir Greya. Sofka wspomniała w autobiografii, że teść napisał do niej serdeczny list po śmierci Greya, obiecując w dalszym ciągu przesyłać Patrickowi pieniądze. Kiedy jednak

182

jego znienawidzona była żona zabrała Patricka, zerwał wszelkie kontakty i przerwał pomoc finansową. Podobno był przekonany, że Sofka dobrowolnie oddała syna pod opiekę teściowej. Ta teoria wydawała mi się naciągana, zwłaszcza że Sofka była wtedy w Vittel, skontaktowałam się więc z przyrodnim bratem Greya, Egertonem (synem Sir Greya z drugiego małżeństwa), by dowiedzieć się, jakie on ma na ten temat informacje. Odpisał, że ojciec nigdy nie uznał Patricka za swojego wnuka. Zdziwiło mnie to, ale Egie (jak podpisywał swoje listy) przedstawił mi wersję swojej matki (macochy Greya). Twierdziła ona mianowicie, że Grey zwierzył jej się na krótko przed śmiercią: „Kiedy umrę, powiedz mojemu ojcu, że moje małżeństwo jest skończone". Podobno Grey powiedział jej, że Patrick nie jest jego synem. On i Sofka nie byli razem w momencie poczęcia Patricka, do którego doszło w czasie, „gdy Sofka była z Kozakami". Brzmiało to niedorzecznie - posiadane przeze mnie dowody nie pozostawiały wątpliwości co do wielkiej miłości, jaką Grey darzył żonę i syna, ani co do chronologii spotkań z Kozakami (które zaczęły się, gdy Patrick był noworodkiem). Byłam jednak na tyle zaintrygowana, że z wdzięcznością przyjęłam zaproszenie Egiego do Dorset.

Stare Probostwo, siedziba rodu Skipwithów, było otoczone zadbanymi ogrodami i pełne rodzinnych pamiątek, przekazywanych z baroneta na baroneta, ale nigdy nie przekazanych Patrickowi. Ze ścian spoglądały portrety dumnych przodków w perukach, krezach i czerwonych płaszczach. Skipwithom na portretach towarzyszyły spaniele podobne do tych, które spacerowały teraz po domu. Egie pokazał mi album myśliwski swojego ojca, zawierający długie spisy zwierzyny upolowanej przez Sir Greya w Szkocji, Irlandii i Egipcie. Ze zdjęcia spoglądał skwaszony mężczyzna o wielkopańskim wyglądzie, z martwym głuszcem w ręce. We wpisie na lata 1940-1941 narzekał na brak naganiaczy: „Wojna nadal trwa (...), niszcząc w ten sposób potencjalnie najlepszy sezon łowiecki od wielu lat". Siedząc przy kominku na wygodnym fotelu z czasów króla Jerzego, przysłuchiwałam się opowieści Egiego. - Sofkę postrzegano jako demoralizatorkę - powiedział. Istotnie, bez trudu mogłam sobie wyobrazić, że ta niekonwencjonalna, obdarzona niemal namacalnym seksa-pilem cudzoziemka bez grosza przy duszy musiała wydać się Skipwithom niebezpieczna jak dynamit.

Matka Egiego odwiedziła kiedyś Sofkę i Greya w Londynie i doniosła po tej wizycie, że Sofka lubi ubierać się na czarno, „bo nie widać brudu". Pojawiła się też plotka o „chińskim lokatorze, z którym Sofka

183

miała dziecko". Ta ostatnia historia rozśmieszyła mnie do łez, ale byłam zszokowana, że nieprawdziwe plotki na temat Patricka przetrwały ponad pół wieku. Mogę tylko zgadywać, że wszystko wzięło początek z wielkiego zamiłowania matki Egiego do tytułów - nie po to poślubiła starego, gderliwego, rozwiedzionego baroneta, by tytuł przypadł małemu Rosjaninowi, a nie jej najstarszemu synowi. Nic prostszego, niż puścić w obieg kilka historyjek i zatruć umysł starego człowieka...

Ostatecznie życie człowieka ma tyle scenariuszy, ilu świadków. Nie tylko jedni i drudzy teściowie Sofki, ale nawet jej najbliżsi przyjaciele i krewni tworzyli własne wersje. Samej Sofce było trudno jasno przedstawić swoją historię, szczególnie w odniesieniu do dzieci. Być może czuła się winna, choć nigdy tego nie wyraziła. Na jej obronę trzeba jednak dodać, że pisała z obozu (Grey wspominał, że dostawali od niej listy), robiła na drutach wełniane zabawki dla Patricka i opowiadała Królikowi

0 koszmarach, w których „dzieci były bombardowane". Była też przekonana, że jej synowie byli przynajmniej bardziej bezpieczni, najedzeni

1 zadbani, niż wiele innych europejskich dzieci. Może to i lepiej, że nie zdawała sobie sprawy, jak traumatycznym przeżyciem dla wszystkich trzech synów była wojna.

Wybuchowa babcia Patricka wkrótce oddała go na wychowanie jakimś dalekim krewnym Skipwithów w Kornwalii. Zapamiętali niespokojnego chłopca, który krzyczał, płakał i nie mógł się zaaklimatyzować. Petera i lana też wywieziono z dala od niebezpiecznego Londynu i umieszczono w klasztorze wizytek w Bridport w hrabstwie Dorset. Leo wstąpił do wojska, a jego rodzice przeprowadzili się do Guildford. Nikt nie umiał mi jednak wytłumaczyć, dlaczego uznano, że katolickie zakonnice będą najlepszymi opiekunkami dla siedmio- i czteroletniego chłopca. Może było po prostu tanio, a zakonnice robiły sympatyczne wrażenie. Rzeczywistość przypominała bardziej obóz jeniecki. Chłopcom nadano numery, których używano zamiast imion - Peter był numerem dziewiątym. Do posiłku siadali według numerów, w całkowitym milczeniu wmuszając w siebie grudowatą owsiankę na śniadanie i obrzydliwe flaki na obiad. Zakonnice nie znały granic okrucieństwa - codziennie biły Petera i zamykały go w sypialni na piętrze podczas nalotów. Sądził, że była to kara za to, że nie jest katolikiem. Zanim w 1944 roku zabrano ich z klasztoru, łan był tak niedożywiony, że miał niebezpieczną niedowagę, a Peter doznał urazów psychicznych, które dręczyły go przez całe późniejsze życie.

184

W początkach 1943 roku do Vittel przybyły dwa transporty niezwykłych więźniów. Ogółem było ich dwustu osiemdziesięciu. Sofka natychmiast zauważyła, że przybysze wyglądali na szczególnie wymęczonych i wychudzonych. Ulokowano ich wszystkich w hotelu Providence w odległej części obozu, do której można się było dostać tylko po prowizorycznym drewnianym moście, takim samym jak ten, który hitlerowcy postawili w getcie warszawskim. Most ten był teraz tylko bolesnym przypomnieniem - getto zostało całkowicie zniszczone, a nowi więźniowie byli ostatnimi spośród jego mieszkańców, którzy uniknęli łapanek dzięki szczęściu, determinacji, wpływom lub aryjskiemu wyglądowi.

Sofka i Królik zainteresowały się losem polskich Żydów, zdając sobie sprawę, że ich sytuacja była szczególnie dramatyczna. Szybko zaczęły uczyć ich angielskiego i francuskiego, by pomóc im w ewentualnej ucieczce. Nowi przybysze diametralnie różnili się od gderliwych „miłych ludzi" i grających w karty Rosjanek. Niektóre z kobiet przyjechały w futrach z lisów i aksamitnych kapeluszach, ale bezustannie płakały. Mniej więcej połowę grupy stanowiły dziwnie ciche, wychudzone dzieci, które na rysunkach przedstawiały hitlerowców wyrzucających ludzi z wysokich budynków. Młodzi mężczyźni skradali się ukradkiem na lekcje, nierzadko przez okno i wymykali, oglądając się przez ramię.

„Po raz pierwszy usłyszeliśmy straszne nazwy: Auschwitz, Belsen, Dachau... ostateczne rozwiązanie - pisała Sofka. - Usłyszeliśmy o ludziach umierających w wyniku tortur i głodu, o chłostach i upokorzeniach". Było tam dziecko, które podobno cudem uniknęło śmierci w Treblince. Jego matka wraz z całym transportem trafiła prosto do komory gazowej, ale nie wszyscy byli martwi, gdy wrzucono ich do płytkiego dołu i przysypano ziemią. Ktoś zdołał wypchnąć dziecko na powierzchnię, gdzie jego płacz usłyszał przechodzący polski chłop. Dziecko wciąż miało na szyi kartkę z adresem, więc odesłano je do Warszawy. Jakimś cudem niemowlę trafiło teraz do Vittel.

Wśród Żydów z hotelu Providence był znany poeta Icchak Kacenel-son, tworzący w języku jidysz i hebrajskim. Jego żona i dwóch młodszych synów zginęli z rąk hitlerowców w Treblince. Po przyjeździe do Vittel z ocalałym synem Cwi, był zaszokowany komfortem i normalnością obozowego życia. Było to jak piękny, spokojny sen, podszyty wątpliwościami i strachem. Słuchając, jak żydowska dziewczynka gra gło-

185

śno na skrzypcach pod jego oknem, rozeźlony Kacenelson pisał w dzienniku: „Jeśli mordercy mojej żony i synów mnie nie zabiją, z pewnością wykończą mnie te skrzypce". Przez kolejne miesiące wyraził swój ból i gniew, pisząc między innymi Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie. Swoje zapiski zwinął w rulony, umieścił w butelkach i zakopał pod drzewem w Vittel. Pieśń wkrótce stała się jednym z poetyckich skarbów Sofki, które pracowicie przepisywała i rozdawała.

„Już ich nie ma.

Nie pytaj o nic, nigdzie na świecie. Wszystko jest puste Już ich nie ma".

Sofka spędzała coraz więcej czasu pod drugiej stronie obozu, nauczając, pocieszając i starając się pomagać. - Nigdy nie wiedziałam, gdzie jej szukać - mówiła Królik. - Wracała późno, nie jadła. Bałam się, że nie zdąży przed godziną policyjną. - Sofka za wszelką cenę chciała pomóc przerażonym ludziom, z których wielu miało podejrzane dokumenty krajów Ameryki Łacińskiej lub czekało na zaświadczenie od organizacji syjonistycznych, by wyjechać do Palestyny. Wykorzystując swoje kontakty z ruchem oporu, spisała nazwiska wszystkich na bibule papierosowej, używając pióra i szkła powiększającego. Następnie zwinęła bibułę i schowała w tubkach po paście do zębów lub kapsułkach (które można było połknąć w razie konieczności) i przekazała je pośrednikowi.

Królik pokazała mi hotel Providence i tablicę pamiątkową poświęconą więźniom, których znała. Objaśniła, gdzie stał znienawidzony drewniany most i przekazała mi artykuły na ten temat oraz utwór Kacenelso-na. Nie wspomniała jednak ani słowem o człowieku znanym jako Darling (ang. kochanie). Jego imię pojawiło się dopiero później, gdy czytałam listy Sofki do Jacka, pisane pod koniec lat pięćdziesiątych. Wyjaśniała w nich swoje najgłębsze niepokoje - miłość kojarzyła jej się nieodłącznie z lękiem przed utratą. Twierdziła, że był to odruch jak u psa Pawłowa.

„Kiedy przychodził list - szlochałam i drżałam, kiedy nie przychodził - ogarniała mnie trudna do opanowania panika. Potem wiadomość »Zaginął« - na trzy miesiące zawładnęła mną panika. Potem »Poległ w akcji«. Nie miałam po co żyć i prawie udało mi się umrzeć. Rok później pojawił się Izio - zupełnie inne uczucie dwojga zagubionych ludzi, lgnących do siebie nawzajem. I znowu lęk przed obozem

186

zagłady, lęk, który zmienił się w niekontrolowaną panikę i doprowadził do (jak miałam nadzieję) ostatecznej śmierci wszelkich uczuć w moim sercu".

Kim był Izio? Dlaczego nikt mi nie powiedział? Zadzwoniłam do Szu-li, a potem do Królika we Francji. Szula zastanawiała się przez moment, zaskoczona, a potem skojarzyła, kogo miałam na myśli. - Zawsze nazywaliśmy go Darling - powiedziała. - Był bardzo przystojnym mężczyzną około trzydziestki. Miał piękne, błękitne i bardzo smutne oczy oraz ciemne włosy. Był pełen chłopięcego uroku i ciepła, ale całe jego ciało wyrażało smutek. Stracił wszystko i wszystkich, z wyjątkiem córeczki Wisi.

- Przeglądając jeszcze raz autobiografię, znalazłam i zebrałam rozrzucone tu i ówdzie strzępki informacji. Pochodził z Łodzi. Razem z matką żoną i czteroletnią córeczką przeszedł piechotą całą drogę do Warszawy. Żona nie przeżyła trudów tej wędrówki. Jak to często bywało, miejsce zmarłej zajęła obca kobieta, by wykorzystać jej honduraską wizę. O romansie Sofka praktycznie nie wspomina: „W soboty i niedziele w kasynie odbywały się pokazy filmów, na które zwykle chodziłam z Izydorem Skossowskim". Ani słowa więcej.

Królik nie wyjaśniła, dlaczego Darling został pominięty w jej opowieści, ale przyznała, że byli z Sofkąnierozłączni. - Garnęli się do siebie.

- Wyobrażałam sobie, jak lgną do siebie w sensie dosłownym, fizycznie wyrażając okropne przeżycia i próbując miłością sprzeciwiać się śmierci. - Darling studiował chyba architekturę - dodała Królik. - Był miły i uprzejmy. Częstował mnie herbatą i pomagał, jak tylko mógł. Nigdy nie zadawali sobie z Sofką żadnych pytań - zaakceptowali po prostu przeżycia drugiej osoby. Był też dobrym ojcem. Zawsze troszczył się przede wszystkim o dobro swojej córki. Nie przychodził nawet na spotkania z Sofką jeżeli nie było nikogo znajomego, z kim mógłby zostawić Wi-się. Czasami ja się nią opiekowałam. Porozumiewali się mieszanką kilku języków - Sofka uczyła się polskiego, a on - angielskiego. Chodzili na długie spacery po parku, gdzie brytyjskie internowane przyglądały im się z dezaprobatą.

Po naszej rozmowie Królik, nie wdając się w wyjaśnienia, poleciła mi książkę Abrahama Szulmana Sprawa Hotelu Polskiego. Spodziewałam się kolejnej wstrząsającej litanii śmierci i zniszczenia, jak w publikacjach, które w latach mojej młodości regularnie podsuwała mi Sofka. Tymczasem poznałam niezwykłe szczegóły na temat Darlinga i innych Polaków z Yittel. W 1943 roku warszawskie getto było jedną wielką ruiną a mia-

187

sto ogłoszono oficjalnie judenrein - wolnym od Żydów. Niektórym Żydom udało się jednak przetrwać - w przebraniu lub dzięki pieniądzom, wpływom i sile perswazji. Darling miał brata Lolka, który był jedną z centralnych postaci związanych ze sprawą Hotelu Polskiego, ostatniej nadziei nielicznych ocalałych Żydów. Lolek i jego przyjaciele byli znanymi kolaborantami. Współpracowali z gestapo, podobno jednak jednocześnie opracowali system pomagający Żydom w opuszczeniu miasta. Niektórzy oskarżali Lolka o przyjmowanie złota, diamentów i gotówki w zamian za fałszywe promesy wizowe do Chile, Wenezueli, Paragwaju i Hondurasu w ramach gestapowskiej pułapki na bogatych Żydów. Inni twierdzili, że próbował ocalić Żydów, organizując pociągi do Vittel. W końcu jednym z tych pociągów wysłał do Francji własną matkę, brata i bratanicę! Z Vittel zaczęły nadchodzić listy - uczestnicy pierwszego transportu opisywali wygodne hotele w znanym europejskim uzdrowisku, gdzie ich dzieci uczyły się u zakonnic. Wyczerpanym, przerażonym i wygłodzonym ludziom, zmuszonym czołgać się kanałami i oglądać niewyobrażalne okropieństwa, Vittel wydawał się rajem. Jeden z ocalonych, Adolf Rudnicki, napisał: „Ludzi palono żywcem, a gdzieś tam był Vittel. W każdym momencie spodziewaliśmy się śmierci, a gdzieś tam był Vittel. Żyliśmy w ciągłym lęku przed szantażem, podejrzliwymi gospodyniami (...). A gdzieś tam był Vittel".

Wśród polskich dzieci przybyłych do Vittel za pośrednictwem Hotelu Polskiego był Stefan Schorr-Kon, którego matka i babka zrobiły ogromne wrażenie na Sofce. Babcia, Tamara Schorr, była wdową po naczelnym rabinie Warszawy, a matka, Felicja Kon - niezwykle wysoką elegancką i kulturalną kobietą. (Królik zapamiętała, że była bardzo piękna i dostojna, „trochę jak Sofka"). Stefan spotkał Sofkę czterdzieści lat później, gdy zaprzyjaźniłam się z nim i jego rodziną podczas studiów w Cambridge. Po jakimś czasie, gdy poznałam jego historię i odkryłam zadziwiający zbieg okoliczności, skontaktowałam go z Sofką Dla Stefana to spotkanie było wspaniałą okazją, by dowiedzieć się więcej o strasznych wydarzeniach, o których jego matka nie chciała rozmawiać aż do śmierci (wiele lat później, po długim i udanym życiu w Nowym Jorku). Sofka powiedziała, że odwaga, godność i upięte wysoko śnieżnobiałe włosy jego babki przypominały jej babcię Olgę. Pamiętała, że częstowała czekoladą pięcioletniego Stefana i jego brata, gadatliwych malców w baranich kożuszkach. W rozmowie ze Stefanem Darling nie został wspomniany ani jednym słowem. Być może jej własny ból wydawał się bez znaczenia w obliczu niepojętych okropieństw tamtego okresu.

188

Kiedy w kwietniu 1944 roku do Vittel przyjechały pociągi z oknami zabitymi deskami, większość internowanych nie zwróciła na nie w ogóle uwagi. Polacy z hotelu Providence od razu zrozumieli jednak, co to oznacza. Felicja, matka Stefana, była przygotowana. Szybka śmierć była lepsza od deportacji, a ona zaopatrzyła się zawczasu w kapsułki z cyjankiem. Zastanawiam się, co powiedziała, podając matce truciznę. Jeszcze trudniej sobie wyobrazić ich zgrozę, gdy trucizna nie zadziałała. Pani Schorr bardzo cierpiała, ale nie umarła. W desperacji Felicja oddała jej własną kapsułkę z trucizną, a gdy upewniła się, że matka nie żyje, wyskoczyła z okna na piątym piętrze. Królik była na zewnątrz i widziała jej upadek. Szesnaście innych osób też próbowało popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły lub wypijając żrącą substancję. Trzy z nich zmarły, ale Felicja cudem przeżyła. Upadła na miękką po deszczu ziemię i nie odniosła nawet poważniejszych obrażeń. Doktor Levy zabandażował ją i wyszeptał kilka wskazówek, jak ma się zachowywać. Następnie poinformował Niemców, że chora jest całkowicie sparaliżowana i nie można jej ruszać.

Darling miał tym razem szczęście i nie został wywieziony, ale potworny lęk powrócił. Kto może wiedzieć, ile z tego rozumiały dzieci, takie jak Wisia czy Stefan? Na pewno zbyt wiele. Miejscowy ruch oporu zgodził się ukryć dwanaścioro polskich dzieci, ale była to straszna decyzja dla rodziców. Jeśli schwytano by je poza obozem, oznaczało to dla nich pewną śmierć. A może nie będzie kolejnej deportacji? Może uda im się wyjechać do Ameryki Południowej lub Palestyny? Darling nie potrafił rozstać się z Wisią (tylko jeden człowiek, profesor Eck, zdecydował się oddać swoją jedenastoletnią córkę i cudem odnalazł ją później, po tym jak sam uciekł z pociągu; oboje szczęśliwie dotarli do Izraela). Sofka zdwoiła wysiłki, by poinformować świat o tych okropieństwach. Napisała kilka listów do starego znajomego matki z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Jocka Balfoura, mając nadzieję, że tak jak kiedyś pomógł jej we Francji, tak teraz będzie mógł ocalić tych nieszczęsnych ludzi. Przedstawiła wszystkie argumenty i podkreśliła, że jest to „sprawa najwyższej wagi. Ci ludzie są naocznymi świadkami niewiarygodnej zbrodni popełnionej na ich narodzie. Ich życie ma znaczenie nie tylko z humanitarnego punktu widzenia, ale i dla udokumentowania tych wydarzeń. Zagrożenie jest jak najbardziej realne, trzeba działać szybko. Ludzie są na granicy załamania". Sofka sprzedała sygnet, który Leo podarował jej przed ślubem z Greyem i zapłaciła dwóm pośrednikom, którzy zawieźli listy do

Szwajcarii, a potem między innymi do Czerwonego Krzyża i londyńskiej Rady Żydowskiej.

Kiedy miesiąc później przyjechał kolejny pociąg bez okien, nikt nie miał żadnych wątpliwości. Oczywiście oprócz „miłych ludzi", którzy woleli wierzyć w zapewnienia komendanta obozu, że Żydzi zostaną po prostu przeniesieni w inne miejsce. „Nie ma powodu do zmartwień". Sofka odszukała Wisię i pobiegła z nią do szpitala, gdzie schronienie znaleźli już Stefan i jego brat. Darling usłyszał od niej obietnicę, że „gdyby coś się stało", zajmie się jego córką. Minęła noc. Czy ktoś w ogóle spał? Następnego ranka okazało się, że odległy zakątek, w którym zakwaterowano Polaków, został odcięty od reszty obozu. Otoczyli go groźnie wyglądający niemieccy oficerowie, zupełnie inni od podstarzałych, zmęczonych wojną obozowych strażników, którzy po cichutku zapalili czasem papierosa albo zamienili słowo z internowanymi. W oczekiwaniu na rozwój wydarzeń Sofka usiadła na ławeczce w pobliżu domu komendanta. Królik pokazała mi uroczy drewniany domek, ozdobiony niezbyt trafnym napisem Les Fees - Wróżki. Wtedy był maj i park wyglądał przepięknie, pełen niezliczonych odcieni zieleni i kwitnącego bzu. Nagle przed Sof-ką stanął Darling. Zapytał strażników, czy może pójść do toalety i po prostu sobie odszedł. Sofka błagała go, by poszedł z nią na poddasze, gdzie mógłby ukryć się w tajnym schowku na opał do czasu, aż pojawi się możliwość ucieczki. Niektórzy z jego rodaków zdołali już schować się w piwnicach kasyna. Była jeszcze szansa na ocalenie... Był to jednak wybór nie do pozazdroszczenia - jak mógłby żyć ze świadomością, że zostawił córkę i matkę na pastwę losu?

Zanim odszedł, Darling dał Sofce oświadczenie podpisane przez pięćdziesięciu Żydów potwierdzające, że jego brat Lolek uratował ich przed hitlerowcami. Darling nie chciał umrzeć jako brat kolaboranta. Jakiekolwiek jednak zamiary przyświecały Lolkowi, wyglądało na to, że tych, którym „pomagał" w Hotelu Polskim, czekała teraz nieuchronna zguba. Pożegnali się przed Les Fees. Sofka patrzyła, jak przechodzi obok hotelowych klombów, kierując się z powrotem w stronę drewnianego mostu.

Gdy odszedł, razem z Królikiem pobiegły do szpitala w poszukiwaniu Wisi. Dotarły tam w momencie, gdy dziecko zabierano do czekającego wagonu. Razem z nią do pociągu bez okien wynoszono też na noszach niedoszłych samobójców - tym razem nie było litości nawet dla nich. Sofka opisała ten moment w swoich wspomnieniach i choć nie zdradziła się ze swojej miłości, to wyraźnie zaznaczyła, że opuścił ją wtedy ostatni

190

promyk nadziei: „To był koniec. Madeleine [Królik] i ja czułyśmy się wyprane z wszelkich myśli i uczuć, zupełnie pozbawione energii. Nasze wysiłki nie zdały się na nic".

Minął jakiś czas, zanim ból Sofki złagodniał i przeszedł w oburzenie wobec Holokaustu i braku reakcji ze strony aliantów. Dopiero po latach poznała szczegóły śmierci deportowanych więźniów z Vittel, choć pogłoski o Auschwitz szybko się rozeszły za pośrednictwem ruchu oporu. Trzydzieści pięć osób uniknęło deportacji - dwóch mężczyzn uciekło i dotarło do Szwajcarii, Stefan, jego brat i matka Felicja pozostali w szpitalu wraz z kilkoma innymi poważnie chorymi osobami, kilkoro ludzi ukryło się w obozowych budynkach do czasu wyzwolenia Vittel przez Amerykanów, które nastąpiło cztery miesiące później. Pewien mężczyzna przeżył ukryty w łazience panny Tilney, starej panny i gorliwej anglikanki, która była tak irytująca, że omal nie oddał się dobrowolnie w ręce Niemców.

Tamtego lata Sofka i Królik pomagały, pozwalając przerażonym ludziom nocować w swoich pokojach i zanosząc jedzenie do piwnic kasyna. Udało im się również przeszmuglować dziecko poza teren obozu. Chłopczyk przyszedł na świat tuż przed drugą deportacją. Jego matkę zabrano, ale niemowlę przeoczono. Doktor Levy podał mu środek uspokajający, zawinął w koce, włożył do pudełka po paczce z Czerwonego Krzyża i przekazał Sofce i Królikowi.

- Często pomagałyśmy ludziom przedostać się przez ogrodzenie

- wyjaśniła Królik, pokazując mi, gdzie przecinały zawczasu drut kolczasty, a potem maskowały ślady, mocując go luźno. - Ukrywałyśmy ich w sklepiku sprzedającym notesy, zapałki, nici i czasem jakieś warzywa.

- Królik i ja przeszłyśmy pod cienistymi arkadami, pod którymi turyści z Club Med sączyli leczniczą wodę Vittel i skierowałyśmy się ku miejscu, gdzie był dawniej sklepik. - Czekałyśmy do czwartej rano, a potem wychodziłyśmy na spotkanie ciężarówce. Dokładnie wiedziałam, ile czasu mamy do ponownego przejścia strażników. - Wiedziały też bardzo dobrze, że komendant obozu, kapitan Landhauser i jego oficerowie czyhają w nocy na sabotażystów i rozstrzeliwują ich. To nie była zabawa.

Drut kolczasty zdjęto dawno temu, był słoneczny wiosenny dzień, ale obie zapatrzyłyśmy się na zarośnięty krzakami teren, gdzie Sofka i Królik stały, nasłuchując każdego szmeru z drżeniem serca, w nadziei, że dziecko się nie obudzi. Królik była mniejsza, więc przecisnęła się przez dziurę w ogrodzeniu i podała bezcenne zawiniątko kobiecie z wioski. Sierota chowała się w pobliżu obozu do końca wojny. Potem chłopca

191



wysłano do kibucu w Izraelu. - Nigdy nie dowiedziałyśmy się, dokąd, ale miałyśmy poczucie, że czegoś dokonałyśmy - powiedziała Królik.

Jako wojenna wdowa z dziećmi Sofka otrzymała ofertę repatriacji już pod koniec 1943 roku, ale zrezygnowała z możliwości powrotu do synów. - Partia uważała, że powinnam pozostać i kontynuować starania

0 ocalenie Polaków - napisała później Sofka. Prawdopodobnie ważniejszy od zasad i obowiązków był jednak Darling, łącząca ich miłość i nadzieje. Teraz wszystko było skończone, więc obie z Królikiem wpisały się na listę repatriacyjną. Coraz częściej pojawiały się pogłoski o sukcesach aliantów. Lądowanie w Normandii, bombardowanie Niemiec, wojska radzieckie zmuszające hitlerowców do odwrotu. W połowie upalnego lipca przez obozowe głośniki odczytano nazwiska dziewięciuset osób zwalnianych do domu. Sofka miała wyjechać jako pierwsza, Królik zaraz po niej, a reszta Rodzinki - po tygodniu. Zaczęło się wielkie pakowanie. Można było zabrać czterdzieści kilogramów bagażu, ale żadnych papierów, co skrupulatnie sprawdzano podczas kontroli osobistej. Ukryły więc nazwiska i adresy krewnych Polaków w szwach płaszczy i puderniczkach

1 przekazały je mniej podejrzanym koleżankom (po drugiej deportacji Sofka przez miesiąc nie mogła opuszczać swojego budynku za mieszanie się w nie swoje sprawy).

Podróż do Lizbony trwała niemiłosiernie długie trzy tygodnie. Pociąg krążył i kluczył po Francji, zatrzymując się co chwilę. Przejechali przez zbombardowany dworzec w Lyonie, gdzie zgruchotane lokomotywy leżały w kraterach poprzewracane jak dziecięce zabawki, a wychudzeni rosyjscy jeńcy wojenni kopali i naprawiali tory pod okiem uzbrojonych w pejcze hitlerowców. Któregoś dnia niemal wylecieli w powietrze, gdy ruch oporu zaminował tory, sądząc, że nieoznakowanym pociągiem jadą niemieccy żołnierze. Skład zatrzymał się dosłownie w ostatniej chwili. Później zaatakowały ich amerykańskie myśliwce. Wszyscy wybiegli z pociągu i ukryli się w rowie, a po powrocie pomagali gasić płonące tylne wagony. Podczas postojów w niemiłosiernej spiekocie pasażerowie wysiadali i kładli się na polu, póki gwizdek sygnalizujący odjazd nie wezwał ich do powrotu. Pewnego razu w Camargue Sofka i Della, jej turecka towarzyszka podróży, odpoczywały w cieniu migdałowców, gdy przygalopowało do nich kilku jeźdźców. Dowiedziawszy się, że kobiety wracają z niewoli, zaproponowali im przystąpienie do ruchu oporu - byłyby pomocne, a kto wie, czy nie dotarłyby też szybciej do domu, biorąc

192

AIR MAIL

PAR AVION

Listy Greya były pisane na specjalnym papierze Poczty Jeńców Wojennych i sprawdzane przez cenzora, ale dla Sofki były równie ekscytujące jak prawdziwe listy miłosne. Oboje rozpaczliwie za sobą tęsknili, a teraz, kiedy Grey został ceka-emistą w RAF-ie, Sofka bardzo się o niego martwiła.

Szula miała zaledwie siedemnaście lat, kiedy o północy w noc sylwestrową 1940 roku pierwszy raz zobaczyła Sofkę. Szybko wyjęła akwarele i namalowała ten portret Sofki, która weszła nago do pokoju, pijąc wino i po rosyjsku recytując Puszkina.

Leżąca w otoczeniu członkiń „la Petite Familie" Sofka wygląda na szczęśliwą Opiera się o nią Stanley, nauczycielka gimnastyki, z którą Sofka miała romans. Szula tuli stopę Stanley, a Lopi (zdeklarowana komunistka, znana jako „Cud nad cudy") czyta książkę. Duży emaliowany dzbanek nosił szumną nazwę „imbryka".

Nikt z rodziny Sofki nie wiedział, że przez trzy powojenne lata mieszkała w Londynie z Davidem Rochema-nem. Choć był od niej szesnaście lat młodszy, wspomina, że byli „idealnie zgrani". Kiedy spotkałam się z nim w Paryżu, przyznał, że poprosił Sofkę o rękę, ale odpowiedziała, że ma się nie wygłupiać.

W teczkach MI5 Nicky'ego opisano jako „fanatycznego komunistę" i (błędnie) męża Sofki. Zdjęcie przedstawia go w dobrym zdrowiu, bez śladów poważnych obrażeń głowy, doznanych w czasie wojny, które miały stać się przyczyną ogromnych kłopotów. Trzej synowie Sofki wesoło pozują z nim do zdjęcia w Paryżu (od lewej: Peter, Patrick, łan).

Nie jest do końca jasne, w jaki sposób MI5 weszło w posiadanie tego zdjęcia Sofki. Zrobiono je podczas wizyty u syna Petera, który studiował w Oksfordzie w połowie lat pięćdziesiątych. Mimo zawadiackiej pozy, jej oczy mówią co nieco o problemach, jakie miała w tamtym czasie z Nickym.

Po powrocie z podróży w 1956 roku Sofka dowiedziała się, że Nicky sprzedał ich dom i mieszka w dwóch nieumeblowanych, zrujnowanych pokojach w Paryżu. Wodę czerpano z koryta na podwórzu, tego samego, w którym na zdjęciu Nicky się kąpie. Wygląda na zadowolonego i pewnie nie zdaje sobie sprawy, że cała sytuacja niemal doprowadziła Sofkę do samobójstwa.

Podczas swoich podróży do Leningradu Sofka często zastanawiała się nad „powrotem do domu" i przeprowadzką do tego miasta. Była „pijana jego pięknem" i uwielbiała przebywać wśród Rosjan. Nawet ujawnienie zbrodni Stalina nie przekonało jej do porzucenia wiary w możliwość istnienia socjalizmu idealnego.

40*

Zdeklarowany komunista i związkowiec Jack chciał na własne oczy zobaczyć Związek Radziecki po stłumieniu powstania na Węgrzech w 1956 roku. Jego nieprawdopodobny związek z Sofką narodził się podczas jednej z wycieczek w 1957 roku. Podczas gdy jej ówczesne życie toczyło się w pociągach, on niemal nigdy nie opuszczał rodzinnego Shepherd's Bush. Miał czterdzieści lat i nigdy wcześniej nie był w stałym związku z żadną kobietą.

Sofka, Jack i ich whippety na wrzosowisku Bodmin. Nareszcie ustatkowana i szczęśliwa Sofka dała psom większe poczucie stabilizacji i poświęciła im więcej uwagi niż kiedyś własnym dzieciom.

Listy Sofki do Jacka były żartobliwe i namiętne. Ona była Sową („złą, ale delikatną i jakże mądrą"), a on Gęsią lub Mangustą. Małe szkice przedstawiające Świniogęś i Jeżogęś były jednym ze sposobów, w jaki Sofka wyrażała niezadowolenie, kiedy Jack się na nią złościł lub ją ranił.

Kiedy Sofka zbliżyła się do osiemdziesiątki, wspomnienia przeszłości zaczęły nabierać coraz większego znaczenia. Największy wpływ na kształtowanie jej charakteru i systemu wartości miały doświadczenia wojny i Holokaustu. Każdy, kto ją odwiedzał, wychodził obdarowany książkami, gazetami lub wierszami związanym z czasami wojny.

pod uwagę ostatnie wieści z frontu. Sofce propozycja wydała się kusząca. Twierdziła później, że gdyby nie dzieci, nie wahałaby się.

Najbardziej zaskakująca w tej podróży była uwaga, jaką Sofce i Delii poświęcili gestapowcy. Przenieśli je do wagonu pierwszej klasy, załatwili najlepsze jedzenie w restauracji i zaopatrzyli w książki i czasopisma na drogę. Żadna nie rozumiała, z czego wynikały te przywileje, ale też żadna nie wahała się ich przyjąć. Już w obozie Sofka nie była lubiana, bo cieszyła się opinią wichrzycielki. Teraz współpasażerki nabrały przekonania, że mają w swoim gronie dwie kolaborantki. Patrzono na nie spode łba i ignorowano w towarzystwie. Wszystko się wyjaśniło, gdy pewnego dnia po obiedzie hitlerowcy zaprosili Sofkę i Delię na kawę i brandy. Radio Berlin potrzebowało pomocy w prowadzeniu programu propagandowego, obu kobietom zaproponowano więc współpracę (żadna z nich nie słyszała jeszcze wtedy o słynnych audycjach przebywającego w niewoli P.G. Wodehouse'a3). Gestapo założyło, że jako „biała" Rosjanka, Sofka popiera stronę niemiecką w wojnie ze Związkiem Radzieckim i że ani ona, ani Della (jako Turczynka) nie są związane poczuciem lojalności z Wielką Brytanią. Co prawda, wojna w chwili obecnej przybrała niekorzystny dla Niemiec obrót, przyznał jeden z oficerów, ale nie było wątpliwości, że ostatecznie wszystko ułoży się pomyślnie. Sofka i Della miały kontynuować podróż do Lizbony, by podczas wymiany brytyjskich jeńców na niemieckich jeńców z Afryki Południowej zgadzała się liczba osób, ale stamtąd miały trafić prosto do Berlina.

Kobiety postanowiły się naradzić. Mimo gróźb ze strony współpasa-żerek, że doniosą na nie władzom brytyjskim, Sofka i Della postanowiły podjąć grę z Niemcami - jeśli uzyskają interesujące informacje, mogą przecież same przekazać je władzom. Przy lampce szampana uzgodniły z gestapowcami, że w Lizbonie udadzą się pod podany adres, a stamtąd pojadą do Madrytu i dalej samolotem do Berlina. Dostały adres, dowiedziały się, jak w umówiony sposób pukać do drzwi i wypiły za zdrowie Hitlera („oby sczezł" - dodała w duchu Sofka). Następnego dnia, gdy Niemcy wysiedli tuż przez hiszpańską granicą Sofka odetchnęła z ulgą. Bała się, że coś pójdzie nie tak i naprawdę wylądują w Berlinie. W Hiszpanii pociąg przyspieszył, wioząc w kierunku Portugalii zgrzane,

3 Sir Pelham Grenville Wodehouse (1881-1975), brytyjski pisarz i satyryk (przyp. tłum.).

193

brudne kobiety. Były zmęczone i miały spuchnięte kostki po tygodniach siedzenia w bezruchu, ale czuły, jak narasta w nich wielkie podniecenie. Po trzech latach od czasu, gdy hitlerowcy zajęli Francję, i po tak długim okresie niewoli, żadna z nich nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to będzie znowu być wolnym.

Rozdział VIII

Komunistka

Wszyscy rozsądni ludzie akceptują istniejący stan rzeczy. Wszelki postęp jest więc dziełem ludzi nierozsądnych.

George Bernard Shaw

Latem 1944 roku widok brudnych, zagubionych cudzoziemców nie był niczym nowym na słonecznych lizbońskich ulicach. W neutralnej oazie na zachodzie ogarniętej wojną Europy było pełno wygnańców, uchodźców, członków rodzin królewskich i szpiegów, zarówno ze strony aliantów, jak i państw Osi. Żydzi i inni uciekinierzy z Francji często kierowali się prosto do portugalskiej stolicy, a stamtąd statkiem do Ameryki. Czasem jednak pozostawali w Lizbonie w oczekiwaniu na rodzinę, wizy, pieniądze - albo na nadejście pokoju. Sofka i jej towarzyszki wysiadły z pociągu, ostrożnie stąpając na obolałych i spuchniętych nogach. Były wyczerpane podróżą. Na peronie czekali na nie urzędnicy z ambasady brytyjskiej. Na polecenie Jocka Balfoura, znajomego z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, na Sofkę i Delię czekał nawet samochód.

Pierwszą rzeczą, którą Sofka zrobiła na wolności, gdy już zameldowały się w eleganckim hotelu, była długa, gorąca kąpiel, zmywająca ślady wielotygodniowych niewygód, bólu i pełnego lęku oczekiwania. Zaraz potem obie kobiety poszły do fryzjera (który przeraził się okropnym stanem ich włosów) i na kolację. Po trzydziestu miesiącach internowania tętniące życiem miasto ogłuszało, ale i ekscytowało zarazem. Sofka i Della nie jadły ryb od 1941 roku, pochłonęły w restauracji homara i po dwie porcje soli. Nareszcie mogły zapomnieć o spleśniałym niemieckim chlebie i skromnych porcjach z puszek Czerwonego Krzyża.

Po dziesięciu dniach w Lizbonie zasmakowały wolności, ale nie czuły się bynajmniej u siebie. Pracownicy ambasady przyjęli wiadomości od ruchu oporu, które Sofka przekazała, i podziękowali za rewelację w postaci adresu i sekretnego kodu lizbońskiego gestapo. Pewnego wieczoru Sofka spotkała jednego z gestapowców z pociągu w nocnym klubie. Przyglądał im się złowrogo, gdy obie z Delią śmiały się z jego wy-

195

rzutów, że nie zgłosiły się do gestapo, tak jak obiecały. Sofka spędziła kolejne dni, pisząc niezliczone listy. Odwiedziła też ambasadę amerykańską i polskie przedstawicielstwo, przekazując informację o niedawnej deportacji Polaków z Vittel. Nie ma żadnych informacji ojej osobistej rozpaczy po stracie Darlinga, którą na pewno wciąż boleśnie przeżywała.

Na początku sierpnia kobiety z Vittel wsadzono na szwedzki statek płynący do Anglii, gdzie dołączyły do nich więźniarki drugiego transportu, wśród których była Królik i pozostałe członkinie Rodzinki. Sofka odczuła ulgę na ich widok - nikt nie był jej bliższy niż Królik, a pozostałe dziewczyny stały się jak prawdziwa rodzina. Po pięciu dniach przypłynęły do Liverpoolu, gdzie urzędnicy imigracyjni powitali je obraźliwą uwagą, której Sofka nigdy nie zapomniała: „Koniec lenistwa i łatwego życia. Teraz kiedy w końcu zdecydowałyście się wrócić, będziecie wreszcie musiały zacząć pracować". Czerwony Krzyż wydał im płaszcze przeciwdeszczowe i po kilka szylingów. Gdy udowodniły, że mają dokąd się udać, rozjechały się w różne strony - Królik do ciotki w Leamington Spa, a Sofka pociągiem do Londynu.

Przyjechała do stolicy w czasie zaciemnienia - wojna bynajmniej się jeszcze nie skończyła. Było to „lato latających bomb", gdy bomby V-1 zabiły tysiące londyńczyków, a wielu innych zmusiły do opuszczenia stolicy. Wyły syreny, a mieszkańcy nocowali na stacjach metra. Kiedy przyjechała do domu przyjaciół, położono ją spać w piwnicy. „Martwić należało się wtedy, kiedy gasnął chrypiący warkot silnika - wyjaśniała. - Przez następne piętnaście sekund mogłeś tylko mieć nadzieję, że bomba upadnie gdzieś dalej".

W ciągu następnych dni Sofka załatwiała sprawy praktyczne - bank, talony na żywność, nowe ubrania ze sklepu Peter Jones. Nie spodziewała się serdecznego powitania ze strony matki Greya mieszkającej przy Park Lane, ale antysemickie komentarze teściowej i narzekania na jakość pszennego pieczywa zaszokowały ją zupełnie. Bardziej niż kiedykolwiek uświadomiła sobie przepaść dzielącą tych, którzy doznali grozy i upokorzenia hitlerowskiej okupacji, od tych, którym znany był tylko bardziej fizyczny, bezpośredni strach przed bombardowaniem.

Zagubienie Sofki było czymś więcej niż tylko syndromem zwierzęcia wypuszczonego z klatki. Starała się zaaklimatyzować, odwiedzając przyjaciół i wpadając na drinka do dawnego ulubionego lokalu Jack's Club, ale zrozumiała, że próbuje wrócić do życia, które zostało pozbawione swoich podstaw. Nie miała rodziny, do której mogłaby wrócić,

196

domu ani pracy. Londyn bez Greya był ponurym, samotnym miejscem. Jej poranione emocje odbiły się na zdrowiu fizycznym - zęby chwiały się w dziąsłach, czuła się wyczerpana, miała tak wrażliwą skórę, że nawet energiczny uścisk ręki pozostawiał sine smugi na dłoni. Gdy znajomi udostępnili jej puste mieszkanie przy Fulham Road, zaczęła szukać ludzi, którym oddali z Greyem na przechowanie swoje rzeczy (między innymi ogromne łóżko, książki i listy). Na miejscu ich domu znalazła krater po bombie - częsty widok w wojennym Londynie. Twierdziła później, że nie przejęła się tym zbytnio. Kilka cennych albumów ze zdjęciami przetrwało w pubie w Cookham Dean, a jeśli życie czegoś ją nauczyło, to tego, że rzeczy materialne są najmniej istotne. Przynajmniej zaczynała od zera.

Świat nabrał weselszych kolorów, gdy Laurence Olivier zaoferował jej stanowisko sekretarki w teatrze Old Vic. Po otrzymaniu telegramu, natychmiast udała się do obecnej siedziby Obviera, Teatru Nowego przy St Martin's Lane. Trafiła prosto na próbę „Peer Gynta". Był to wzruszający moment. Na scenie Olivier przemawiał do Ralpha Richardsona swoim niezapomnianym głosem, o którym Sofka tak często myślała w Vittel. Potem razem z Vivien i Lanym wzięli taksówkę i pojechali uczcić spotkanie obiadem w hotelu Claridge's, gdzie pili i jedli do syta ze słynnego szwedzkiego stołu, na przekór racjonowaniu żywności. Para słynnych aktorów nie straciła nic ze swojego miejskiego szyku. Byli dokładnie tacy jak kiedyś, podczas gdy Sofka miała wrażenie, że wyszła z długiego, ciemnego tunelu jako zupełnie inna osoba. Nie wiedziała nawet, od czego zacząć opowiadanie o swoich przeżyciach.

Minął kolejny tydzień i Sofka postanowiła wziąć dwa dni wolnego, by odwiedzić najmłodszego syna w Kornwalii. Patrick mieszkał u kuzynostwa Skipwithów, którzy zaprosili Sofkę do siebie. Nie ma żadnego dowodu na to, że czekała na spotkanie z dziećmi i tęskniła za ich bliskością ale jasne jest, że chciała, by były bezpieczne. Spotkanie z sześcioletnim synem, którego widziała po raz ostatni, gdy miał półtora roku, Sofka opisała jako „niezwykłe przeżycie". W odróżnieniu od Greya, który miał już na zawsze pozostać trzydziestoletnim młodzieńcem, Patrick zmienił się nie do poznania. Sofka nie wspomina natomiast w autobiografii o szoku i bólu, jaki wywołało w niej podobieństwo Patricka do ojca. Tylko w wierszu przyznała, że sam uśmiech chłopca i znajomy sposób trzymania głowy były jak „cios w niezagojone blizny".

197

Gospodarze byli zdziwieni, że Sofka już nazajutrz chce wracać do Londynu i nie bierze nawet pod uwagę możliwości zabrania syna ze sobą. Jedna z córek, Tina, zapamiętała dezaprobatę dorosłych wobec „rosyjskiej awanturnicy", która - ich zdaniem - „rzuciła się na biednego Greya". Tinie, która zaniosła Sofce poranną herbatę do sypialni, „rosyjska awanturnica" wydała się „bardzo egzotyczna". Leżała jeszcze w łóżku, „otoczona morzem ciemnych włosów".

W następny weekend przyszła kolej na Petera i lana. Sofka pojechała pociągiem do Guildford, gdzie chłopcy mieszkali z dziadkami ze strony ojca. - Spotkałem moją matkę na dworcu w Guildford jako ośmiolatek

- powiedział mi łan. Pamięta, jak szedł z rosyjską kucharką Manią na dworzec i czekał przy rogatce. Dziwnie było spotkać nieznaną matkę, równie dziwnie jak spotkać dwóch własnych, obcych synów. Mania trzymała w ręku napisany po rosyjsku list do Sofii Piętrowny. Sofka nie była mile widzianym gościem w ich domu, pisali teściowie, w przyszłości ma tak planować swoje spotkania z dziećmi, by jej noga nie postała w ich progach.

- Moja rodzina nie przyjmowała Sofki - powiedział mi dziadek Kirył, wyrażając odrzucenie językiem Zinovieffów. Zostali zranieni i obrażeni, nie mogło być mowy o kompromisie. Nie wiadomo kiedy dokładnie odkryli jej komunistyczne przekonania, ale na pewno były one gwoździem do trumny. - Teraz to ciekawostka historyczna, wtedy to była zdrada

- wyjaśnił dziadek Kirył.

Peter zapamiętał, że dla dwunastolatka powszechnie znienawidzona matka była ciekawym zjawiskiem. - Moi dziadkowie tak jej nie cierpieli, że aż budziło to moją fascynację. Pamiętam, że byłem bardzo podekscytowany każdą jej wizytą - mówi. - Zabierała nas na wycieczki pociągiem i autobusem, a czasem wiosłowaliśmy po rzece. Urządzaliśmy pikniki albo zbieraliśmy grzyby w lasach Guildford. Pewnego dnia znaleźliśmy niewypał i zgłosiliśmy to na policję, innym razem ugasiliśmy pożar na torach. W porównaniu z życiem pod kloszem u dziadków i biciem, jakie obrywałem w zakonie, była to świetna zabawa. Mam o niej same dobre wspomnienia. Szkoda tylko, że pewnych rzeczy nie robiła...

Niedzielne pikniki od czasu do czasu były formą macierzyństwa, do której Sofka się nadawała i która jej odpowiadała. Była wstrząśnięta, gdy w grudniu Skipwithowie z Kornwalii poprosili ją by zabrała Patricka do siebie. Skipwithowie zaprzeczają tej wersji, ale nie wierzę, że sama chciała go zabrać na tym etapie życia, w którym dla dziecka kompletnie

198

nie było miejsca. Zaczynała pracę w Old Vic wcześnie rano, pomagając Olivierowi uczyć się roli, po południu uczestniczyła w próbach, często zostawała też na wieczornych przedstawieniach (spektakle kontynuowano nawet w czasie bombardowań). A potem oczywiście pito i imprezo-wano. „Człowiek budził się często w cudzych łóżkach, w niespodziewanym towarzystwie" - przyznała się Sofka. Nie ona jedna znajdowała w alkoholu i przelotnych związkach ucieczkę od niekończącej się wojny i codziennego poczucia straty i zagrożenia. Jej serce było teraz „puste jak tykwa", jak napisała w jednym z kilku wierszy, wyrażających nieustanną tęsknotę za Greyem. Wydawało się, że nikt ani nic nie zdoła go zastąpić. Seks był przyjemną rozrywką, ale nie chciała i nie mogła dać nikomu miłości.

Zamieszkała w obskurnym parterowym pokoju przy Sydney Street w Chelsea, w rejonie, który bardzo ucierpiał w wyniku bombardowań. Wielu dawnych mieszkańców porzuciło swoje domy i dotąd nie powróciło. Sąsiedni dom nie istniał (sąsiad obudził się i odkrył, że jego łóżko stoi w ogrodzie), a dom Sofki był pozbawiony dachu.

Zbliżało się Boże Narodzenie i trwała jedna z najostrzejszych zim od lat, gdy Sofka odebrała Patricka w dziale z zabawkami w Harrod-sie. Zapamiętał, że ze strachu kurczowo trzymał się czyjejś spódnicy. Spódnica należała do niani Skipwithów, która przywiozła go do Londynu i patrzyła, jak Sofka zabiera płaczące dziecko i odchodzi. - Pamiętam, że mnie zabierano - mówi Patrick. - Byłem przerażony i darłem się wniebogłosy.

„Biedny Patrick nie cieszył się zbytnio z powrotu do rodzicielki" - napisała Sofka, przyznając, że jej pierwszą reakcją też było paniczne wołanie o pomoc. Była tylko jedna osoba, na którą mogła liczyć - Królik. Dwudziestotrzylatka przyjechała z ciotką do Londynu. Stanowiły teraz dziwaczną, niewielką rodzinę w lodowatym, przeciekającym mieszkaniu.

- Sofka nie była dobrą gospodynią - przyznała Królik z charakterystycznym dla siebie niedomówieniem. - „Życie jest zbyt krótkie na sprzątanie" - mawiała. Nie prała, dopóki nie skończyły się czyste ubrania. Dlatego ja zajęłam się sprzątaniem i zmywaniem. Było nam bardzo ciężko, ale dostawałyśmy kości od rzeźnika i gotowałyśmy na nich zupę w wielkim garnku zawieszonym nad kominkiem, kradłyśmy też węgiel i drewno znad rzeki.

199



Nocą Sofka i Królik na przemian zabierały Patricka do schronu. Reszta spała w najlepsze, zbyt zmęczona, by się przejmować. W ciągu dnia ze stratosfery spadały bez żadnego ostrzeżenia nowe, zabójczo ciche bomby V-2. - Pewnego dnia - opowiadała Królik - byłyśmy z Sofką w sklepie Woolworth's przy King's Road, gdy wybuchła bomba V-2. Nawet jej nie zobaczyłyśmy, po prostu coś uniosło nas w powietrze i rzuciło w przeciwnych kierunkach. Na szczęście nie zostałyśmy ranne.

Po Bożym Narodzeniu gospodyni wyrzuciła całą trójkę z mieszkania, bo nie lubiła dzieci. Patricka wysłano do szkoły z internatem, skąd wracał na weekendy, a Sofka wynajęła mieszkanie w suterenie przy Oakley Street numer 20, tej samej ulicy, przy której mieszkali z Greyem w Londynie. Widok miejsc, w których bywali razem, musiał budzić potworną tęsknotę. Sofka chodziła po starych śladach - wzdłuż obsadzonego platanami nabrzeża i Cheyne Walk, gdzie mieszkali w domu Olivierôw. Nowe mieszkanie należało do znajomego członka partii komunistycznej, poznanego niedawno w Chelsea. Później wspominała z rozbawieniem, że szukając komunistów, podeszła chyłkiem do ulicznego sprzedawcy „Russia Today" i konspiracyjnym szeptem oznajmiła, że chciałaby skontaktować się z partią.

Po wszystkich niebezpieczeństwach i sekretach z czasów Vittel zdziwiła się, jak łatwo było wstąpić do partii. Nie było lepszego czasu dla poparcia polityki Związku Radzieckiego - wujek Joe był w modzie. Rosjanie byli sprzymierzeńcami i z wielką odwagą walczyli z hitlerowcami. Rosja ponosiła ogromne straty - do końca wojny zginęło dwadzieścia pięć milionów ludzi, w tym dziewiętnaście milionów cywilów. Sofka szybko zaangażowała się w działalność partii. Wkrótce sprzedawała „Daily Workera" i w weekendy agitowała na rzecz radzieckich żołnierzy. Wraz z malarzami, dziennikarzami, pisarzami, lekarzami i nielicznymi robotnikami, tworzącymi ekscentryczny, intelektualny oddział partii w Chelsea, zażarcie dyskutowała też o przyszłości świata. W niedzielę chodzili do ambasady radzieckiej i oglądali stare rosyjskie filmy.

Kiedy 8 maja 1945 roku w Europie ogłoszono koniec wojny, ludzie tańczyli i świętowali na ulicach, ale wielu, tak jak Sofka, miało poczucie, że koniec przyszedł za późno. Z kim miała dzielić radość wolności? Umiała jednak zająć się pracą i zachować pozory. Nikt nie widział jej wewnętrznej udręki. Dwa tygodnie po dniu zwycięstwa Old Vie stał się częścią wojskowego stowarzyszenia ENSA (ang. Entertainments National Service Association), które niektórzy żołnierze po obejrzeniu kilku spektakli w różnych częściach świata przezwali „Co noc coś okropnego"

200



(ang. Every Night Something Awful). Pracownicy teatru dostali mundury, a 25 maja wyjechali z „Ryszardem III" i sztuką G. B. Shawa „ Arms and the Man" na siedmiotygodniowe turnée po Europie dla uczczenia zwycięstwa. Najdziwniejsza była wizyta w Hamburgu, wciąż pełnym ruin, w których rozkładały się setki ciał. Jeszcze gorzej było w Belsen. Nie wpuszczono ich do obozu z powodu panującej epidemii tyfusu, ale Sofka opisała wygląd tego miejsca: baraki, krematoria, wychudzonych jak szkielety więźniów, którzy nie zdążyli jeszcze wyjechać. Zaledwie rok wcześniej Darling i pozostali Polacy zginęli w podobnym miejscu. Sofka dostała „ataku płaczu". Wszyscy dużo pili, by jakoś radzić sobie z przygnębiającym otoczeniem, ale nawet w tym teatralnym towarzystwie, wśród ciągłych przyjęć (często w willach, które jeszcze niedawno należały do hitlerowców), trudno było stawić czoło strasznemu dziedzictwu wojny.

Najprzyjemniejszym miejscem, do którego przybyli, był bez wątpienia Paryż, gdzie teatr Old Vie wystąpił w Comédie Française. Sofka zamieszkała w swoim starym pokoju, który stał zamknięty od jej aresztowania w grudniu 1940 roku. Co ciekawe, policja zatrzymała klucz. W pierwszą rocznicę zdobycia Bastylii od czasu wyzwolenia Francji, 14 lipca, Sofka uczciła zakończenie wojny z kilkorgiem starych rosyjskich znajomych, w tym z Nikołajem, który planował jej ucieczkę i Jurijem, dawnym ca-valiere servante. Tańczyli i śpiewali z tłumem na ulicach przez całą noc. Był to moment objawienia - Sofka poczuła przypływ niezwykłego optymizmu i wiary w przyszłość socjalistycznego świata, który odrodzi się z popiołów. „Byliśmy wciąż wystarczająco młodzi, by przyłączyć się do budowania nowego wszechświata - pisała. - Wino, które wypiliśmy w otwartej do późna kawiarni, noc i nasze wielkie nadzieje zmieszały się, zmieniając w pijaną egzaltację, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam".

Sofka przyznała, że jak wielu jej współczesnych, nie zwróciła większej uwagi na dwa japońskie miasta zmiecione z powierzchni ziemi. Nazwy Hiroszima i Nagasaki niewiele jej mówiły, a ich zniszczenie położyło przynajmniej ostateczny kres wojnie.

Życie w Londynie nie było już niebezpieczne, ale nie było też i łatwe, zwłaszcza że Królik wyjechała do Francji. Sofka nie mogła pogodzić opieki nad Patrickiem z pracą i próbami odbudowania własnego życia.

201

Patrick pamięta różnych mężczyzn, których spotykał na Oakley Street, gdy przyjeżdżał ze szkoły na weekend. Pod łóżkiem matki odkrył przerażający gumowy balon z dzióbkiem i domyślił się, że ma on jakiś związek z seksem, choć nie miał pojęcia o irygacji pochwy. Byłam ciekawa, kim byli ci niezliczeni kochankowie i zapytałam Królika, czy pamięta któregoś z nich, ale odparła, że nie wie, choć „z pewnością byli komunistami". Powiedziała mi za to o holenderskich krążkach dopochwowych, na które wtedy zapanował szał. Sofka na pewno ich używała, a Królik organizowała nawet specjalne wyjazdy dla Francuzek, które przyjeżdżały do Londynu na przymiarki u znajomego lekarza Sofki, jako że krążków nie dało się kupić we Francji.

I tym razem więcej dowiedziałam się od Szuli, która swego czasu opowiedziała mi o Darlingu. Okazało się bowiem, że po wojnie Sofka mieszkała z mężczyzną. Siedziałyśmy w mieszkaniu Królika.

- David. David Rocheman - powiedziała Szula. - Był oficerem brytyjskiej armii. Bardzo przystojny, dobrze zbudowany blondyn o niebieskich oczach. Mieszkali razem przed długi czas. - Nie wierzyłam własnym uszom. Dlaczego nikt nigdy nawet nie wspomniał o tym człowieku? W tym momencie do rozmowy włączyła się Królik. - To był skandal, bo David był bratem Raymonde - jednej z dziewcząt z vittelskiej Rodzinki. Był dużo młodszy od Sofki.

-1 co się z nim stało? - zapytałam.

- Nadal żyje - odpowiedziała Szula, rzucając w kierunku Królik niespokojne spojrzenie.

- Gdzie on jest? - próbowałam zachować spokój.

- Mieszka tutaj, w Paryżu - odparła Szula.

Byłam trochę zdenerwowana, dzwoniąc do drzwi mieszkania Davida Rochemana w Boulogne-Billancourt. Gdy tylko otworzył, zrozumiałam, że moje obawy były niepotrzebne. Dobiegający osiemdziesiątki David wygląda na dużo młodszego i wciąż jest bardzo przystojny. Ma mądre, dociekliwe spojrzenie. Gdy weszłam do przestronnego, nowocześnie urządzonego mieszkania, przedstawił mnie swojej żonie, Marjorie. Oboje z zainteresowaniem powitali wnuczkę Sofki. Mówili w ostrożny, grzeczny sposób, charakterystyczny dla ludzi, którzy (niepotrzebnie) obawiają się, że nie władają już angielskim tak dobrze jak kiedyś.

- Mieszkałem z Sofką przez trzy lata, od końca 1945 roku - powiedział David, wyjaśniając, że poznał ją dzięki siostrze mieszkającej niedaleko, w Chelsea. David i jego siostra urodzili się w Anglii, ale dorastali we Francji, wychowywani przez żydowskich rodziców. Po zajęciu

202

Francji przez hitlerowców, David uciekł do Anglii, jego siostra została internowana, ojciec - wywieziony, a matka się ukrywała. Miał dopiero szesnaście lat. Gdy ukończył osiemnasty rok życia, zaciągnął się do wojska i szybko awansował na oficera.

- Miałem dwadzieścia jeden lat, gdy poznałem Sofkę - opowiadał.

- Ona miała trzydzieści sześć lat. Skłamała jednak i powiedziała, że ma trzydzieści siedem! Niektórzy ludzie dziwnie nam się przyglądali, kiedy wychodziliśmy gdzieś razem, bo różnica wieku była wyraźna, ale nie obchodziło mnie to zupełnie. Mieliśmy wspólne zainteresowania - Szekspir, teatr... Zmuszała mnie też do czytania. Zawsze świetnie wyglądała. Dobrze się ubierała, choć nie zwracała uwagi na modę. Ciekawie było być ze starszą kobietą. Oświadczyłem się jej, ale powiedziała, że mam się nie wygłupiać. „Poznasz kogoś w swoim wieku". Ja się wcale nie wygłupiałem. Naprawdę byłem w niej zakochany. A ona kochała mnie. Pamiętam, że byliśmy idealnie dobrani.

Po wojnie David został instruktorem w Sandhurst i dostał urzędniczą posadę w City. Codziennie rano Sofka wychodziła do Old Vic, a on jechał do pracy autobusem numer jedenaście. Naturalnie wkrótce potem Sofka zaprowadziła go na spotkanie. - Nie interesowałem się polityką - mówił David. - Z natury nie opowiadałem się po żadnej stronie, ale niedługo potem zostałem członkiem partii komunistycznej. Wygłaszałem nawet przemówienia na King's Road, choć słuchali mnie tylko trzej towarzysze i policjant, który zapytał mnie potem o nazwisko. W niedzielne poranki sprzedawaliśmy „Daily Workera" przy World's End.

Rozmawiałam z wystarczającą liczbą starych komunistów, by zrozumieć, że należeć w tamtych czasach do partii znaczyło tyle, co być członkiem sekty. Choć prywatnie Sofka powątpiewała w niektóre aspekty ideologii komunistycznej, to trudno byłoby jej żyć z kimś, kto nie wyznawałby podobnych poglądów. - Wszystko opierało się na wierze

- powiedział mi były członek partii. - Komunizm miał wtedy ogromną siłę. Przynależność do partii dawała ekscytujące poczucie jedności, wiary w jedną i tę samą ideę. Byliśmy istotami politycznymi. Staliśmy po stronie aniołów, choć w anioły nie wierzyliśmy. Gdziekolwiek na świecie się znalazłeś, spotykałeś innych komunistów i mogliście sobie całkowicie zaufać - powiedział stary towarzysz. - Stawałeś się częścią rodziny.

- Sofka oddała się tej nowej rodzinie całkowicie. Nie miała tak naprawdę innej, a partia przyjęła ją z otwartymi ramionami. - Przywódcy się nią przechwalali - wspomina jeden ze znajomych. - Towarzyszka Sofka, nasza komunistyczna księżniczka - mawiali.

203

Przez wiele lat wiara w socjalizm była najważniejszym elementem jej życia. Całą swoją pasję poświęciła promowaniu jedynego systemu politycznego, który wydawał się rozwiązywać dręczącą ją od dawna kwestię niesprawiedliwości społecznej, jak i odnosić się do cierpienia, którego doznała w czasie wojny. Walcząc o zmianę świata, skonfrontowała się z własnym poczuciem osamotnienia po śmierci Greya i Darlinga. Komunizm był obietnicą lepszej przyszłości.

W 1947 roku Sofka i David z dwojgiem przyjaciół, dziennikarzem i pisarzem Mauricem Rosenbaumem i jego żoną Eve, którzy mieszkali niedaleko, założyli czasopismo. David znalazł w swoich papierach numer ich miesięcznika „Front Page". Czarno-czerwona okładka była kolażem z tytułowych stron gazet. W środku prezentowano „pełen obraz" spraw zagranicznych (oczywiście nachylony w lewo). Tymczasem jednak moda na komunizm i Związek Radziecki przeminęła. Kto dałby fundusze na takie przedsięwzięcie teraz, gdy „na kontynent opadła żelazna kurtyna" (jak to ujął Churchill), a w powietrzu wisiała już zimna wojna. - Wydaliśmy zaledwie dwa numery i skończyły się nam pieniądze. To była porażka - przyznał z uśmiechem David.

Zauważyłam wzmiankę o tym efemerycznym czasopiśmie w autobiografii Sofki, ale nic nie wskazywało, że David był kimś więcej niż znajomym. Zastanawiałam się, dlaczego o nim nie napisała. Na pewno nie z pruderii. Po rozmowie z kilkoma innymi osobami zrozumiałam, że Sofka prawdopodobnie nie była tak zakochana, jak jej młody przyjaciel. Gdy David w końcu rzeczywiście poznał kogoś w swoim wieku - Mar-jorie - Sofka nie rozpaczała zbytnio. - Powiedziała „C'est magnifique Marjo!" - opowiadała Marjorie, wyjaśniając, że znała Sofkę wcześniej, bo też była internowana w Vittel. - Sofka była osobą, która wznosiła się ponad problemy. Była bardzo, bardzo silna.

Wśród dokumentów David znalazł też swój stary paszport z 1946 roku. Na zdjęciu jest ubrany w mundur wojskowy i ma gwiazdorską prezencję galijskiego Davida Nivena2. Uniesiona brew nadaje jego twarzy tajemniczy wyraz. Potrafiłam zrozumieć, czemu Sofka się na niego rzuciła. David był jednak dla Sofki kimś więcej niż tylko zmysłową rozrywką. Dzięki siostrze stanowił automatycznie część „Rodzinki" z Vittel. Jako Żyd budził jej naturalne zainteresowanie - po wojnie zawarła wiele

1 To wspaniale! (franc.).

2 David Niven (1910-1983), brytyjski aktor, zdobywca Oscara.

204

przyjaźni z Żydami. W otoczeniu, które wciąż jeszcze nie mówiło otwarcie o Holokauście, David był ogniwem łączącym Sofkę z jej wojennymi doświadczeniami. Jego ojciec (oraz dziadek i wujkowie) tak jak Darling zginęli w Auschwitz, a jego rodzina straciła wszystko, nawet dom. Jako Żyd David prawdopodobnie tak jak Sofka czuł się autsajderem. Żadne z nich nie czuło się w Anglii jak w domu. Być może przypominał jej także Greya, który był mniej więcej w jego wieku, gdy poznała go przed dziesięcioma laty. Taki sam honorowy, wrażliwy, inteligentny chłopak, zakochany w niej do szaleństwa - tyle że jakby w kolejnym życiu.

Zapytałam Davida o synów Sofki. Wydawało mi się dziwne, że żaden z nich nawet nie wiedział, że matka z kimś mieszkała.

- Peter i łan niezbyt często przyjeżdżali do Londynu, a kiedy przyjeżdżali, usuwałem się - wyjaśnił David. - A jeśli chodzi o Patricka -robił wrażenie dziecka bardzo spragnionego matczynej miłości, ale nie otrzymał jej wiele. Sofka kochała swoje dzieci, ale jej przeszkadzały. -Wszyscy trzej synowie to potwierdzili. Peter i łan pamiętają że nie lubili rzadkich wizyt w ponurym, przypominającym jaskinię mieszkaniu przy Oakley Street, gdzie piętrzyły się stosy ubrań i nieumytych talerzy. Woleli wypady do Soho, gdzie uczyli się jeść pałeczkami w tanich chińskich restauracyjkach lub wyjścia do teatru i zadymionego Jack's Club.

Choć Patrick bywał u matki najczęściej, pamiętał, że rzadko ją widywał. - Bałem się jej - przyznał. - Była praktyczna, ale niezbyt kochająca. Uczyła mnie łaciny, a Takie sobie bajeczki Kiplinga były moją Biblią. Nie przytulała mnie jednak. Ona i mój ojciec chcieli mnie mieć, byłem dzieckiem ich miłości... a mimo to zostawiła mnie w Anglii i nie widzieliśmy się przez następne cztery lata. A gdy się spotkaliśmy, było już za późno. Nigdy nie mówiła o moim ojcu, a ja nigdy nie pytałem. - Patrick spędzał większość czasu z irlandzką rodziną Devlinôw, sąsiadów, których ogród przylegał do ogrodu posesji przy Oakley Street 20. Sofka była zadowolona, że robotnicza komunistyczna rodzina z gromadą dzieci zajmuje się jej synem, ale Patrick ma wspomnienia godne sieroty. Włóczył się po ulicach, bawił w ruinach zbombardowanych budynków, jadł grube kromki chleba z margaryną i cukrem od pani Devlin i obrywał lanie kijem od szczotki razem z resztą dzieciarni.

Patrick musiał więc dziwnie się poczuć, gdy pewnego dnia w 1947 roku wystrojony i elegancki wsiadł z mamą do samochodu z szoferem, który zawiózł ich do studia filmowego. Vivien Leigh grała Annę Kareninę, a Alexander Korda szukał chłopca do roli jej syna, Siergieja. Olivier

205

zaproponował syna Sofki. Rzeczywiście, ciemnowłosy chłopiec o pełnych wyrazu oczach i rosyjskim typie urody, który tak bardzo podobał się Greyowi, okazał się idealny do tej roli. Jego interpretacja bojaźliwe-go dziecka, spragnionego matczynej miłości, które Vivien Leigh kładła do łóżka przed kamerami, była aż nadto realistyczna. Sofka postrzegała udział w filmie bardziej realistycznie - dziesięć gwinei i wynagrodzenie dla opiekuna wystarczyło na kupno ubrań i szkolnej wyprawki Patricka. A pieniędzy brakowało. Tylko dzięki Funduszowi Dobroczynnemu RAF-u była w stanie opłacić czesne Patricka, bo dziadek Skipwith nigdy się nie ugiął, mimo że prosiła, by pomógł wykształcić wnuka.

Sobotnie zupy u Sofki były początkowo sposobem na zapewnienie pożywnego jedzenia pod koniec wojny. Kilkoro przyjaciół przyłączyło się, przynosząc własny chleb, talerze i łyżki. Ostatecznie zaś stały się znanym elementem życia w Chelsea - pisarze, poeci, aktorzy, dziennikarze, lekarze, rozwodnicy, komuniści, homoseksualiści i przedstawiciele cyganerii wszelkiej maści regularnie przychodzili do zatłoczonej, obskurnej sutereny Sofki i zanurzali łyżki w jej kotle. Do bywalców tego dworu należał Dylan Thomas i jego żona Caitlin, mieszkający tuż za rogiem, oraz aktorka Peggy Ashcroft. Znajomy komunista wspomina, że Jedyną wspólną cechą ludzi, zbierających się tłumnie na zupach u Sofki, było zainteresowanie sztuką i szeroko pojętą aktywnością umysłową. Nie było tam konserwatystów, było za to wielu ludzi, którzy po prostu nie interesowali się polityką. Poza tym wszyscy uwielbiali i podziwiali Sofkę. Była bardzo piękną kobietą choć zachowywała się tak, jakby wcale nie myślała w ten sposób. Miała lekkomyślny stosunek do życia".

Sofka lubiła opowiadać, że często podawała gościom zupę z warzyw i koniny, bo to mięso było najtańsze, a jej samej po latach spędzonych we Francji konina nie przeszkadzała. Jedzenie było jednak tylko pretekstem do niekończących się rozmów. Czasami słuchali muzyki albo tańczyli i oddawali się, jak to określała Sofka, „pieszczotom". Piwo przynoszono wiadrami z pobliskiego pubu na rogu Oakley Street i Nabrzeża, a czasami całe towarzystwo szło przez most do Battersea, gdzie puby zamykano pół godziny później. Obiady często kończyły się o północy, a większość gości siedziała na podłodze lub poduszkach.

- Sofka miała serce na dłoni, dusza na raspaszku - powiedział jeden z jej rosyjskich znajomych z czasów Chelsea. - Była niezwykle silna fizycznie - dodał inny. - Siłowała się na rękę z mężczyznami i wielu pokonywała. Była wspaniałą towarzyszką. Świetnie się z nią spędzało czas.

206

- Miała rosyjski temperament - wspomina siostra Davida, Raymon-de. - Uwielbiałam to. Mogła dużo wypić, ale się nie upijała. Była zmysłowa, kochała jedzenie, wino i inne tego typu przyjemności. Była też fascynująca, inteligentna, poetycka, jednym słowem - niezwykła.

Wszyscy zapamiętali ją jako duszę towarzystwa, wielką miłośniczkę i organizatorkę przyjęć. Teraz na dodatek odkryłam, że mieszkała z czarującym, przystojnym mężczyzną, który ją ubóstwiał. Wygląda na to, że były to wspaniałe czasy - ciekawa praca, zaangażowanie w politykę, podniety seksualne... Mimo to Sofka nie była szczęśliwa. Z jej wierszy wciąż przebija tęsknota za Greyem:

„Obudziłam się sama w ciemnym pokoju

W życiu tak pustym bez Twojego głosu

Jak pusty jest ten pokój...".

W późniejszych listach przyznawała, że porzuciła nadzieję na kolejną miłość. Nie obchodziło jej, że uchodziła za zdrajczynię swojej klasy społecznej ani że dawni przyjaciele i krewni odrzucali ją dlatego, że została komunistką. Dokuczało jej natomiast uczucie wewnętrznej pustki, której nie dało się zapełnić zewnętrzną aktywnością życiową. Nikt (nawet David) się tego nie domyślał.

* * *

Zastanawiając się nad ukrytymi elementami życia Sofki, pomyślałam o brytyjskich służbach specjalnych. Jeżeli była smutna, gdy wyglądała na zadowoloną, mieszkała z mężczyzną, a jednocześnie miała dziesiątki kochanków i czuła, że nigdy więcej nikogo nie pokocha, gdy wszyscy myśleli, że jest zakochana, to może miała także inne tajemnice? Szczególnie takie tajemnice, które mogły kryć się w urzędach, gdzie komunistów uważano za wrogów narodu. W 1946 roku Sofka rzuciła pracę w Old Vic. Miała za dużo zajęć i nie mogła ich wszystkich pogodzić. Dalej była lektorką Oliviera, wróciła też do współpracy z Universal Aunts (jako „sekretarka z maszyną do pisania i dojazdem") i angażowała się coraz bardziej w działalność partyjną. Szybko przejęła obowiązki sekretarza oddziału w Chelsea, pracowała też w Dziale Samorządowym i Dziale Propagandy. Udzielała lekcji rosyjskiego, tłumaczyła partyjne dokumenty z rosyjskiego i była sekretarką Towarzystwa Przyjaźni Brytyjsko-Ra-

207



dzieckiej. Zawsze podejrzewała, że jest obserwowana. Z tego względu zwróciłam się do MI5 z zapytaniem o teczkę Sofki Skipwith.

Dopiero w odpowiedzi na drugi list otrzymałam pismo na bladosza-rym papierze, opatrzonym adresem skrzynki pocztowej i herbem z napisem REGNUM DEFENDE. Okazało się, że teczka Sofki istnieje. Niektóre informacje (sprzed ponad pięćdziesięciu lat) miały zostać wkrótce odtajnione na mocy ustawy o wolnym dostępie do informacji, ale „pod pewnymi warunkami może Pani zapoznać się z tymi dokumentami przed ich oficjalnym odtajnieniem". Po ekscytującej rozmowie telefonicznej niczym z filmu sensacyjnego, podczas której recepcjonistka twierdziła, że osoba o nazwisku, którym podpisano list do mnie, nie pracuje w MI5, połączono mnie z jakimś mężczyzną, który uprzejmie poinstruował mnie, abym o określonej porze podeszła do „okazałych frontowych drzwi" przy Millbank. Umówionego dnia pojawiłam się na miejscu trochę wcześniej i zrobiłam kilka zdjęć, zanim dwóch sympatycznych policjantów nie poinformowało mnie, że nie wolno tego robić. Gdy wyjaśniłam, że jestem umówiona na spotkanie wewnątrz budynku, jeden z nich dodał:

- Będą panią obserwować przez kamery. W środku siedzi facet z pejczem i trzcinką!

Po oddaniu aparatu i telefonu komórkowego do depozytu w recepcji, otrzymałam identyfikator. Uprzejma kobieta zaprowadziła mnie na piąte piętro. Byłam dziwnie przestraszona, wchodząc do małego pokoiku bez okien, w którym czekał na mnie wysoki mężczyzna o włosach w odcieniu rudawego blondu, wyglądający na około sześćdziesiątkę. Przedstawił się tym razem prawdziwym nazwiskiem, a nie tym, którym podpisał list. Rozejrzałam się po anonimowym, dźwiękoodpornym pokoiku w poszukiwaniu ukrytych kamer. Pan Sutcliffe opowiedział mi o komunistach i szpiegostwie w okresie powojennym. - Partia komunistyczna od samego początku była koniem trojańskim pełnym agentów Związku Radzieckiego - powiedział - podczas gdy my zatrudnialiśmy zespół niewiele liczniejszy od drużyny rugby. Wiedzieli jednak, że mają podsłuch w swojej kwaterze głównej, bo powiedział im o tym Blunt3 w 1941 roku.

- Trudno było mi się skoncentrować. Wzrok wędrował co chwilę w kierunku niskiego stolika, na którym czekał kuszący skarb - dwie beżowe teczki. PF 93749V2 SKIPWITH, MRS, SOPHIE. Pan Sutcliffe wyjaśnił, że będzie mi towarzyszył podczas przeglądania ich zawartości. Przyniósł

3 Anthony Frederick Blunt (1907-1983), pracownik brytyjskiego wywiadu, który w 1934 roku został zwerbowany przez NKWD i szpiegował na rzecz ZSRR.

208

sobie książkę do czytania (oczywiście o szpiegach!), miał też dla nas dwa kubki neski i czekoladowe ciasteczka.

Teczki zawierały masę dokumentów - wycinki prasowe, sprawozdania policyjne, tzw. telechecks, czyli zapisy podsłuchiwanych rozmów, fotografie listów od Sofki (wraz z kopertami) i niezliczone strony pełne zebranych plotek, pogłosek, wrażeń i informacji. Niektóre z nich oznaczono jako ściśle tajne, inne były podarte i pożółkłe, poklejone taśmą, a na marginesie przy wielu z nich długopisem lub zielonym ołówkiem dopisano odnośniki do teczek innych osób. Wiele stron usunięto ze względów bezpieczeństwa (być może zawierały informacje o ambasadzie radzieckiej), a inne ocenzurowano, zaklejając białym papierem. Zawartość teczek jednocześnie fascynowała i odrzucała. Czułam się trochę tak jak ktoś, kto jest mimowolnym świadkiem czyichś brudnych sekretów i nie do końca szczerze odwraca głowę. Podglądałam podglądaczy.

Teczkę otwierało piękne zdjęcie z „Evening Standard" z 1931 roku, przedstawiające księżniczkę Sophy Dołgoruki, pozującą w lisim futrze z parą psów w pomieszczeniu wyglądającym na salon księżnej Douglas--Hamilton. Przejrzałam kolejne strony i zwróciłam uwagę, że komentarze z połowy lat czterdziestych były dość sprzeczne.

Sprawozdanie policji miejskiej: „Ur. 1907, wzrost 162 cm [w rzeczywistości miała metr siedemdziesiąt], średniej budowy, włosy ciemny brąz, cera blada, twarz owalna, zwykle elegancko ubrana".

Fragment: „Ukrainka, żona poddanego brytyjskiego (...). Dość ekstrawagancka osoba tuż po trzydziestce, ubiera się dziwacznie i wygląda na typową przedstawicielkę bohemy z Chelsea, pracuje w biurze okręgowym z Jackiem Woddisem".

Inny fragment: „Jest to niezwykle inteligentna, odważna i aktywna kobieta. Doskonała lingwistka, posiadająca szerokie kontakty w różnych sferach (...). Jest cennym nabytkiem dla partii komunistycznej i powinna być obserwowana".

Kolejny fragment: „BRIT [agent MI5] zna tę kobietę od wielu lat i uważa za niezbyt wiarygodną. Ma wybujały temperament, w związku z czym angażuje się w liczne romanse".

Przeglądając teczki, śledziłam szczegółowo udokumentowaną działalność Sofki (archiwa partii komunistycznej nie mogły się równać z dokumentacją MI5). Było tam wszystko: spotkania w urzędzie miejskim w Chelsea zatytułowane na przykład „Rosja - przyjaciel czy wróg", kampanie na rzecz bezpieczeństwa na drogach na World's End, artykuły do

209

r



L

prasy lokalnej (drwiący komentarz policji: niezmiennie przyjmuje pozę „przodowniczki ludu"), pomoc bezdomnym rodzinom, protest przeciwko promowaniu w Wielkiej Brytanii faszyzmu przez Mosleya, a nawet banalne rozmowy telefoniczne (umawianie się z kimś do kina czy planowanie wspólnego wyjazdu). Wszystko to wyglądało dość niewinnie, ale tylko z perspektywy, z jakiej teraz postrzegałam jej życie.

Kilka raportów wspomina o wyjeździe Sofki do Paryża w grudniu

1948 roku, choć żaden nie wyjaśnia powodów jej nagłej decyzji opuszczenia Londynu. Sofka jako powód wymienia w autobiografii tęsknotę za Paryżem i fakt, że wszyscy trzej synowie przebywali w szkołach z internatem, ale brzmi to jak wymówka, zwłaszcza że nie czekała na nią praca. Olivier napisał jej referencje: „Znam Sofkę Skipwith od piętnastu lat. Była moją sekretarką osobistą sekretarką w firmie, lektorką sztuk teatralnych i wsparciem w trudnych chwilach (...)". Jej wyjazd zbiegł się w czasie z odejściem Davida do Maijo, ale obecność w Paryżu byłego chłopaka raczej nie miała dla niej znaczenia. Potwierdza to materiał MI5, który podaje, że Sofka miała „wielu kochanków", zanim wyjechała z Londynu do Paryża, co tylko potwierdza, że David nie zawsze stanowił centrum jej życia.

Co bardziej istotne, nadal umierała z tęsknoty za Greyem, a Londyn stale przypominał jej o ich wspólnym życiu. Nie mogła wrócić do normalności, bo bez niego normalność po prostu nie istniała. W sylwestra

1949 roku napisała smutny wiersz w paryskim pokoju na poddaszu, który zatrzymała przez te wszystkie lata:

„Ponieważ żyłeś kiedyś - nie wolno mi kochać?

Ponieważ Cię kochałam - nie wolno mi żyć?".

Paryż nie był chyba początkiem nowego życia, ale miejscem, do którego Sofka salwowała się ucieczką w trudnych chwilach. Miasto wciąż nosiło ślady wojny, choć odzyskało sporo dawnej elegancji. New Look Diora sprawił, że na ulicach pojawiły się eleganckie kobiety o talii osy, ale świeże kwiaty pod tablicami wciąż znaczyły miejsca, w których zginęli ludzie. Jedną z atrakcji Paryża była też dla Sofki Rodzinka z Vittel. Jej członkinie doskonale rozumiały ból i strach - wiele z nich nękały koszmary, depresja i poczucie winy, wciąż jeszcze opłakiwały swoich zmarłych. Sofka mogła być przy nich sobą bo rozumiały jej chaos wewnętrzny i dostrzegały prawdziwą twarz pod maską wesołej, rozrywko-

210

wej pomysłodawczyni sobotnich zup. Wiele lat później opisała tę wewnętrzną sprzeczność w liście do Jacka: „Widziałam Belsen miesiąc po wyzwoleniu. I choćbym nie wiem ile gadała bzdur i nie wiem jak szalała na przyjęciach, tkwi to we mnie, jak wspomnienie rzeczy, z którymi musimy walczyć z całych sił. Nie chodzi tylko o wojnę, lecz o ludzkie okrucieństwo (...). Nie mogę się pogodzić, że jakiś czyn jest »zbrodnią«, gdy popełniają go Niemcy, a »pomyłką«, gdy robi to Stalin. Jestem przekonana tylko co do jednej rzeczy - rozpaczliwie potrzeba nam prawdy, przede wszystkim prawdy".

Czterdziestojednoletnia Sofka ze śladami siwizny we włosach patrzyła już nie tylko przed siebie, ale i za siebie. Cieszyła się z powrotu do ludzi, których znała i kochała w młodości. Lubiła „być wśród ludzi, którzy mówią po rosyjsku, rozpoznają te same cytaty, śmieją się z tych samych rodzinnych historii" - wyjaśniała w liście do Petera. To wszystko miało najwyraźniej większe znaczenie niż bliskość dzieci. Nie robiła sobie zbytnich wyrzutów, że je opuściła. Wystarczało jej, że ktoś ze znajomych znalazł czas, żeby wsadzić Patricka w pociąg do Paryża, by spędził wakacje z matką. Dwadzieścia lat później Sofka była do tego stopnia pozbawiona poczucia winy, że w swojej autobiografii pozwalała sobie prawić kazania na temat macierzyństwa: „Matka musi mieć własne życie i zainteresowania, aby nie mieć pretensji, że dzieci dorastają i prowadzą swoje życie, aby nie zostać z niczym i nie żerować jak wampir na własnym potomstwie. Poświęcanie dzieciom za mało czasu jest jednak jeszcze gorsze".

Wiosną 1949 roku Sofka pracowała jako tłumacz podczas Światowego Kongresu Pokoju, a potem (czasem w pojedynkę) tworzyła czasopismo zatytułowane „In Defence of Peace". Paradoksalnie to właśnie skupienie na sprawie pokoju sprawiło, że wojna pozostała w centrum jej życia. Królik też nie zapomniała o wojnie, tym bardziej że poślubiła Jean-Louisa, młodego naukowca żydowskiego pochodzenia, który przeżył Auschwitz, ale stracił tam rodzinę.

Sofka z kolei zwróciła swe uczucia ku Rosjanom. Jej pierwszą przygodą w Paryżu był Jurij, dawny cavaliere servante, którego teraz nazywała „swoim odwiecznym". Jurij uciekł z obozu pracy przymusowej, wstąpił do ruchu oporu i przeżył wojnę w ukryciu. Nie wytrwał jednak długo u boku Sofki (był „bardzo interesujący, ale nie do życia" - wyznała).

Zastąpił go jego kuzyn Nikołaj. Nicky, jak nazywała go Sofka, był wysoki i szczupły, miał żywe usposobienie i dowcipny, ujmujący spo-

211

sób bycia. Przed wojną był mistrzem szachowym i pracował w banku, potem wstąpił do Legii Cudzoziemskiej i został ranny w głowę, gdy jego łódź wpadła na minę na Morzu Śródziemnym. Swego czasu zorganizował ucieczkę Sofki z ogarniętego wojną Paryża, co świadczy zarówno

0 jego niezwykłej inteligencji i szerokich kontaktach towarzyskich, jak

1 o sympatii do Sofki. W swoich wspomnieniach Sofka utrzymywała: „Nicky zawsze poświęcał mi dużo uwagi, gdy spotykaliśmy się w Paryżu, po czym radośnie zapominał o moim istnieniu, gdy tylko wyjeżdżałam". Nicky nadal cierpiał z powodu doznanych obrażeń głowy. Pracował w firmie produkującej baletki.

Nicky był dwa lata młodszy od Sofki i nie tylko pochodził z rodziny „białych" Rosjan, ale też podzielał jej poglądy polityczne. Raport MI5 z początku lat pięćdziesiątych błędnie opisuje „Nicholasa Ratkoff-Roj-noffa" jako męża Sofki:

„Urodzony 3.02.1909, wnuk rosyjskiego admirała (...) w przeszłości deportowany z Wielkiej Brytanii za prowadzenie niepożądanej działalności (...) mieszka we Francji od 1934 roku (...) fanatyczny komunista, uważany za członka rosyjskiej partii komunistycznej (...).

Sofka Radkoff

Kobieta ta, której prawdziwe nazwisko brzmi Sofka Skipwith, pracowała jako tłómacz [sic] podczas Światowego Kongresu Pokoju.

Obecnie żyje z Rosjaninem nazwiskiem Radkoff.

Określana jako fanatyczna komunistka, ale inteligentna, atrakcyjna i czarująca osoba.

19 września 1949".

Z teczki Sofki dowiadujemy się, że była „pod stałym nadzorem" władz francuskich, a fotografia listu (złowrogo wyglądająca w negatywie) ujawnia jej plany: „Nicky dostał trochę gotówki i jedziemy na Południe - zwierzała się koleżance z partii - poszukać domu nad morzem, który moglibyśmy kupić, wynajmować tam pokoje - wyłącznie towarzyszom - i jeździć na wakacje". Choć ich związek raczej nie opierał się na wielkiej namiętności (przynajmniej ze strony Sofki), to Nicky wydawał się właściwą osobą która mogła dać jej nie tylko ciepło i rosyjską żywiołowość (mieli tych samych znajomych emigrantów), ale też zaoferować kuszącą perspektywę stabilizacji.

212

Od powrotu do Paryża Sofka rzadko widywała się z matką, która zawsze leżała w łóżku z bólem głowy, gdy odwiedzała ją córka. Nie wiedziała o długiej historii narkotykowego nałogu Sophy, który uczynił z niej półinwalidkę, z rzadka tylko wyłaniającą się w starym szlafroku z zakurzonego pokoju. Sophy przebiegle brała recepty na laudanum od dziewięciu paryskich lekarzy, kupowała też narkotyk w różnych aptekach. Kryzys nastąpił, gdy przestała wychodzić i poprosiła Pierre'a, by poszedł po lekarstwa. Policyjna kontrola lokalnej apteki wkrótce wykryła niepokojącą liczbę wpisów na nazwisko Sophy Wołkonska. Matkę Sofki przesłuchano w domu. W oczekiwaniu na proces sądowy zalecono jej leczenie w klinice i Pierre był zmuszony powiedzieć o wszystkim Sofce, prosząc, by pomogła opłacić kurację.

Sofka musiała też pomóc przy sprzątaniu pokoju Sophy przed jej powrotem z kliniki. Od lat nikt oprócz Sophy tam nie wchodził. Sofka była przerażona tym, co znalazła w pokoju matki. Były tam stosy ubrań, w których uwiły sobie gniazda myszy, nieruszane egzemplarze „Times Literary Supplement", pokryte pajęczynami, nieotwarte listy, kubki z zaschniętymi fusami po kawie, puste butelki po lekarstwach i igły do zastrzyków. Odkrycie, że ta silna, inteligentna kobieta, chirurg i pilot, urodzona wojowniczka, która uratował Pierre'a z bolszewickiego więzienia, tak dalece uległa słabości i uciekła w narkotyki, było dla Sofki straszne.

Decyzja Sophy o samobójstwie była całkiem racjonalna. W klinice przyłapano ją na gromadzeniu pigułek nasennych. Później pielęgniarki odratowały ją, gdy próbowała się powiesić. Księżna Wołkonska była jednak kobietą zdeterminowaną. Była wściekła, że Sofka i Pierre weszli do jej pokoju, być może dlatego, że w ten sposób stali się świadkami jej upadku. Pierwszego wieczoru, nie mając klucza, zabiła drzwi gwoździami. Udało jej się ukryć cztery butelki Veronalu, leku przeciwko „bezsenności wywołanej pobudliwością nerwową". Wyjęła je teraz zza luźnej cegły i brała dawkę po dawce, aż zasnęła ze szklanką w dłoni. Rano Pierre, nie mogąc otworzyć drzwi, pobiegł na poddasze po Sofkę. Sofka przyznała później, że celowo nie śpieszyła się ze schodzeniem, doskonale zdawała sobie bowiem sprawę, co się stało i uważała, że próba odratowania matki będzie okrucieństwem. Pięćdziesięciosiedmioletnia Sophy od dawna marzyła, by odwiedzić Rosję, by po raz ostatni spojrzeć na Newę. Teraz jednak wydawało się to niemożliwe. Nie mogła dłużej znosić paryskiego wygnania, nie mówiąc już o uzależnieniu od narkotyków.

213

Ostatecznie wyważono drzwi. Sophy była nieprzytomna, ale oddychała. Karetka zabrała ją do kliniki, gdzie Sofka i Pierre na zmianę czuwali przy jej łóżku. Rokowania nie były dobre. Siódmego dnia wydawało się, że Sophy się budzi. Zachęcana przez pielęgniarkę Sofka odezwała się do matki: „Moppy, słyszysz mnie? Moppy, wróć do nas". Sophy poruszyła gwałtownie głową i wyjęczała: „Nie-e-e...". Brzmiało to jakby odrzucała życie. Nazajutrz zmarła.

Znając szczegóły smutnego końca Sophy, nie dziwiłam się już temu, co wcześniej powiedziała mi Królik, że Sofka spaliła wszystkie pozostałe po matce papiery. Ze względów historyczno-biograficznych szkoda, że tak się stało, bo Sophy miała niezwykłe życie, ale dla pogrążonej w żałobie córki usunięcie śladów nieszczęść, narkotyków i chaosu było oczyszczeniem. Być może po części zemściła się też w ten sposób na chłodnej, surowej matce. Może w notatkach Sophy były wzmianki o rozczarowaniu i niezadowoleniu z nieudanej, goniącej za przyjemnościami córki? Tym ogniem Sofka po raz kolejny zaczęła wszystko od zera, jak robiła już tyle razy (musiała jednak zachować kilka dokumentów, bo cytowała później wiersze i pisma Sophy we własnych tekstach, ale oryginały się nie zachowały).

Marzenie o cichym i spokojnym życiu z Nickym nad brzegami Morza Śródziemnego zastąpiła propozycja pracy w komunistycznym biurze podróży Progressive Tours. „Idea polegała na tym, by stworzyć brytyjskiemu ludowi pracującemu możliwość poznania zwykłych ludzi z innych krajów - najlepszy sposób walki z uprzedzeniami i nietolerancją z groźbą następnej wojny - pisała z optymizmem Sofka. - Oferowaliśmy organizację wyjazdów grupowych dla robotników - kierowców autobusów, dziennikarzy, piekarzy, inżynierów i ich rodzin - po najniższej możliwej cenie". Logo firmy głosiło PODRÓŻE-PRZYJAŹŃ-POKÓJ i przedstawiało gołębia lecącego ku ziemi z gałązką oliwną w dziobie i maleńką walizką w szponach.

Pierwsze wyjazdy zorganizowano do Paryża na rocznicę zdobycia Bastylii (reklama w „Daily Workerze" przyciągnęła tysiąc osób), a Sofka wydawała się idealnym kandydatem na pracownika. Właściciele firmy (Lou Kenton, Żyd z East Endu i jego żona Rafa) byli sympatykami partii. Powiedzieli mi, że Sofka „nie bała się nikogo i nie zwracała uwagi na to, co pomyślą ludzie". Przepychała się łokciami w urzędach, negocjowała niższe ceny hoteli, a raz nawet przekonała bułgarskiego maszynistę do opóźnienia odjazdu pociągu, by jej grupa mogła wrócić po pozostawio-

214

nego turystę. Innym razem, gdy nie miała biletów dla wszystkich dzieci w grupie, przechytrzyła konduktorów, sprytnie przemycając dzieciaki z wagonu do wagonu. Po niebezpiecznych spiskach, które organizowała w czasie wojny, musiało jej się to wydawać dziecinną igraszką.

Sofka pokazywała turystom słynne atrakcje Paryża, ale zabierała ich też na spotkania ze związkowcami i do Maison des Enfants des Fusilles - domu dziecka dla sierot wojennych, gdzie wielu stałych uczestników wycieczek „adoptowało" dziecko, któremu przywozili później prezenty i jedzenie. Kiedy Prog T (jak w skrócie nazywano firmę) zaczęła organizować wyjazdy do Europy Wschodniej, przez kilka lat była jedynym biurem podróży, które przedarło się przez lód dzielący Wschód od Zachodu. Teczki MI5 zawierają liczne zapisy podsłuchiwanych rozmów telefonicznych i przechwyconej korespondencji Kentonów z Sofką. - Mieliśmy swojego człowieka w Progressive Tours - przyznał pan Sutcliffe, gdy zapytałam, jak niektóre zdjęcia i inne dowody trafiły do służb. Kilka raportów dotyczy podróży Sofki między Londynem a Paryżem: „Po dyskretnym przeszukaniu jej bagażu (lot z Paryża AF 520) przez Służbę Celną Jej Królewskiej Mości nie ujawniono nic interesującego".

Gdy powiedziałam o tym Kentonom, byli zadziwieni. - Wyobraź sobie, mieliśmy wtyczkę w Prog T! - powiedziała Rafa. - Całymi godzinami ktoś słuchał naszych prywatnych rozmów... A prawdziwi szpiedzy chodzili wolno! Zabawne jest to, że MI5 najwyraźniej w świecie kompletnie nie rozumiał, co robimy. Byli przekonani, że musi się u nas dziać coś podejrzanego, że prowadzimy jakąś potajemną działalność. Tymczasem Prog T miał być po prostu źródłem dochodu. Ciężko pracowaliśmy na każdego pensa! Lou, Sof i ja pracowaliśmy za „partyjne wynagrodzenie", absolutne minimum, by prowadzić jak najbardziej efektywny biznes. Prog T był jedynym obszarem działalności partii, który przynosił dochody!

Choć Sofka przez część roku planowała i przygotowywała wyjazdy, a przez część pracowała jako przewodnik wycieczek, to zdarzały się okresy przestoju. Porzuciwszy marzenia o domu na Południu, Sofka i Nicky zdecydowali się zamieszkać na wsi pod Paryżem. Na skutek doznanych w czasie wojny obrażeń, Nicky cierpiał na powracające bóle głowy i stawał się coraz słabszy, Sofka zaś tęskniła za stabilizacją i prawdziwym domem, takim jaki stworzyli z Greyem w Cookham Dean. Wymarzony domek był dwupiętrowym budyneczkiem zbudowanym na płaskowyżu nad wioską Gif-sur-Yvette, około pół godziny jazdy pociągiem

215

od Paryża. Sofka była zachwycona. Wkrótce hodowała króliki i kury, uprawiała warzywa, owoce i uczyła się od wiejskich kobiet jak się robi marc4. Zamieszkał też z nimi czarny kotek imieniem Czort, a przyjaciele z Paryża zjeżdżali na weekendy - wśród nich Rodzinka, wielu Rosjan i doborowa kompania intelektualistów, aktorów i artystów. Na Wielkanoc sąsiedzi podarowali im koźlaka z własnego stada do upieczenia na grillu w ogrodzie. Na jakiś czas wprowadzili się David i Maijo z maleńkim dzieckiem, aż wybudowali własny dom po sąsiedzku. Sofka wyznawała zasadę, że trzeba się przyjaźnić z byłymi kochankami, jeśli to tylko możliwe, ciesząc się z bliskości, gdy „szaleństwo odeszło w zapomnienie".

Patrick przyjeżdżał z Londynu na każde wakacje, a Peter i łan też odwiedzali Sofkę regularnie.

Listy Sofki z tamtego okresu wyrażają zadowolenie z „robienia niewiele" po dwudziestu aktywnych latach, choć podróże pociągiem po Europie były pełne niewygód, bezsennych nocy, uciążliwych urzędników i ograniczonych turystów.

„Na pracę w turystyce narzekam, ale ją uwielbiam. Podróż to zawsze zabawa - pisała do nastoletniego Petera. - A być panią swojego czasu przez sześć miesięcy w roku to luksus, którego nie zamieniłabym na najwyższe nawet wynagrodzenie". Przy swoich dochodach Sofka i Nicky mogli sobie pozwolić na proste, ale wygodne życie. Wystarczało nawet na małe ekstrawagancje, Sofka polubiła więc na dobre perfumy Quadrille znanego hiszpańskiego projektanta Balenciagi. W innym liście do Petera opisywała przyjemność pozostania w łóżku w burzowy dzień („brzmi obrzydliwie, prawda?") i wstawania tylko po to, „by usmażyć pyszny płonący omlet z migdałami, podawany z brandy jak pudding. Nie należy gardzić rozkoszami stołu, skoro ciało należy do nas, dlaczego nie czerpać z niego maksimum przyjemności?"

Nieco później, gdy Peter studiował w Oksfordzie, Sofka wyjaśniła mu przyczyny, dla których zdecydowała się zamieszkać z Nickym. Najwyraźniej nie była zakochana, ale za to - zadowolona.

„Znam Nicky'ego od dwudziestu lat i zawsze go lubiłam, podczas gdy on niezmiennie zakochiwał się we mnie za każdym razem, gdy się spotykaliśmy. Po śmierci Greya w Londynie czułam się okropnie. Praca jest w porządku, ale pracuję od siedemnastego roku życia i mogło mi to zbrzydnąć! Poza tym, kiedy człowiek przyzwyczaił

4 Winiak z wytłoków (franc.).

216

się do życia w małżeństwie, trudno jest żyć samemu. Nie chodzi mi o sprawy fizyczne - zawsze znajdowali się chętni, by uzupełnić te braki i muszę przyznać, pozwalałam na ich uzupełnianie - ale o szarą codzienność. Twierdzę, że (z upływem czasu) ważniejsze jest, by mieć kogoś, kto pomoże zrobić pranie, niż kogoś, kto pisze sonety na cześć twoich brwi".

Nie chodziło tylko o pranie. Sofka i Nicky mieli nie tylko wspólnych przyjaciół, ale i podobne podejście do życia. Oboje wierzyli w budowanie socjalistycznej przyszłości, ale żyli chwilą obecną. Jako para chętnie bywali na przyjęciach (Nicky był, jak to opisywała Sofka, wesoły) i dużo pili. Nigdy też nie starali się odkładać pieniędzy. Jeśli Nicky miał dodatkową gotówkę, przepuszczał ją na wspaniałą kolację z Sofką albo na jakiś kosztowny prezent. Ona robiła tak samo. Oboje wiedzieli, że życie jest zbyt kruche, by brać za pewnik cokolwiek poza dniem dzisiejszym.

Sofka zaczęła teraz bardziej interesować się synami. Uwielbiała dyskutować z nimi o książkach, podsuwała im długie, przemyślane listy lektur, a jej czułe listy były pełne rad i planów, choć unikała w nich matczynego tonu, preferując przyjacielski. Dorastający chłopcy coraz bardziej cenili sobie wizyty we Francji. Peter pamiętał, jak grał z nią na akordeonie na paryskiej ulicy, jeździł na motorowerze i odkrywał w olbrzymiej kolekcji książek Sartre'a i innych zakazanych pisarzy, takich jak Henry Miller. Przekonał też matkę, by wytłumaczyła mu, skąd się biorą dzieci. Seks wciąż był dla niego niejasną zagadką. Na co dzień żyli jednak oddzielnie, a Sofka często wyjeżdżała. Zdaniem lana „matka wysyłała pocztówki z napisem »Napisz koniecznie!«, ale nie podawała adresu".

Kiedy w 1950 roku zmarł ojciec Greya, dwunastoletni Patrick odziedziczył tytuł baroneta. Wzbudziło to ogromną wesołość w szeregach partyjnych towarzyszy Sofki. Więcej kontrowersji wzbudziła być może decyzja posłania syna do Harrow, dzięki hojnej ofercie szkoły dla dzieci absolwentów poległych na wojnie. Pisała we wspomnieniach, że postąpiła wbrew własnym przekonaniom, obawiając się, że w przeciwnym razie obróci się to przeciwko niej, ale też martwiła się, że Patrick będzie cierpiał z powodu braku pieniędzy i tradycyjnego domu. Rzeczywiście. Młody Sir Patrick nienawidził Harrow. - Z towarzyskiego punktu widzenia byłem londyńskim ulicznikiem - opowiada. - Mówiłem z akcentem cockney. Cockney i tytuł baroneta nie przystawały do siebie. Czułem, że utknąłem pomiędzy dwoma poziomami społecznymi, nie znajdując swojego miejsca na żadnym z nich. - Częste samotne podróże do Francji

217

były kiepsko zorganizowane i przerażały go. Pewnego razu trzynastoletni Patrick spędził noc na stacji Waterloo i padł ofiarą gwałtu. Później wyrzucono go z Harrow za kradzież. Ponieważ matki często nie było, spędzał czasami wakacje z rodziną pani Butler, która opiekowała się nim w czasie wojny. Choć Sofka od czasu do czasu rzucała się do Anglii na pomoc synom (jej interwencja uratowała Petera przed wyrzuceniem z Oksfordu za wszczynanie awantur), to jednak, nie zdając sobie z tego sprawy - a może nie mogąc tego uniknąć - zafundowała synom powtórkę ze swojej własnej, chaotycznej, pozbawionej obecności matki młodości.

Dwaj synowie Sofki z pierwszego małżeństwa też nie mieli łatwo. Ich ojciec ożenił się w 1947 roku z najstarszą córką księżnej Hamilton, Jean. Powojenne komunistyczne życie Sofki uczyniło ją persona non grata w domu Hamiltonów, a Leo zajął jej miejsce jako przyjaciel domu, a potem krewny. Jean, rozwiedziona matka czwórki dzieci, była nietole-rancyjną snobką (upierała się przy dyganiu przed własnym bratem-księ-ciem i źle traktowała służbę), ale widać było, że związek z Leo dał im obojgu upragniony spokój. Przeprowadzili się na farmę w hrabstwie Sussex, gdzie Jean pokazała oblicze stereotypowej macochy faworyzującej własne dzieci. Przekonała też Leo, by zabrał swoich chłopców z liceum w Guildford, ze stabilnego domu, jaki stworzyli im troskliwi dziadkowie i wysłał ich do „porządnej" szkoły z internatem. Załamany Peter trafił do Gordonstoun, a Ian - do Harrow. Oboje spędzali wakacje w Sussex.

Trudności zmieniły się w tragedię, gdy Leo zginął w katastrofie kolejowej w 1951 roku. Jean pisała okrutne listy. Peter oberwał za to, że nie uszczęśliwił ojca bardziej za życia, rodzinę męża nazwała histerykami otaczającymi śmierć syna „rosyjskim dramatem" i zignorowała ich prośby o pochówek zamiast kremacji, łan musiał opuścić szkołę w wieku szesnastu lat, bo Jean nie miała zamiaru płacić za niego czesnego, a na osiemnastoletniego Petera złożyła doniesienie na policję, twierdząc, że ukradł srebrne łyżeczki do herbaty i je sprzedał. Z zapisu rozmów telefonicznych prowadzonego przez MI5 wynika, że Sofka przynajmniej raz pojechała do Anglii, tydzień po śmierci Leo. „Kenton (Lou) do Lady Jean Zinovieff: Niezidentyfikowana kobieta. Peter podchodzi do telefonu i umawia się na spotkanie jutro w mieszkaniu Eve Rosenbaum". Strasznie było czytać o tych ciężkich czasach w ten sposób.

W teczkach MI5 znalazłam zdjęcie Sofki z tamtego okresu opisane: „Skipwith, Sophy Petrovna". Nie wygląda na zdjęcie szpiega, bo Sofka uśmiecha się do aparatu. Ciekawa byłam tylko, w jaki sposób trafiło do

218

MI5. Jakieś oszustwo? Sofka przybrała na wadze i nabrała majestatycznej postury. Ma na sobie krzykliwą sukienkę w kwiaty, sznur ciemnych korali i założony na bakier turban. Pali papierosa w bambusowej luf-ce. Wesołej, teatralnej pozie przeczą jej oczy, które mówią nieco więcej

0 życiowych kłopotach. Nicky miał być rozwiązaniem problemów, a tymczasem sam stał się przyczyną największych zmartwień. Bóle głowy tak bardzo się zaostrzyły, że tygodniami leżał w łóżku i przestał pracować.

W 1952 roku lekarze zalecili leukotomię, zastrzegając, że może po niej być un peu diminué5, ale za to ból minie. Operacja, zwykle stosowana w przypadku pacjentów cierpiących na urojenia i poważne choroby psychiczne, polegała na wprowadzeniu ostrego narzędzia przez kanaliki łzowe, przejściu przez kość i przecięciu włókien nerwowych łączących płaty czołowe mózgu. Nicky wrócił do domu bez bólu głowy, ale w ciągu następnych miesięcy zmienił się w imbecyla. Trzej synowie Sofki ze zgrozą obserwowali postępujący rozpad jego osobowości. Wstydzili się, gdy zbierał niedopałki z rynsztoka i publicznie oddawał mocz. Nie chcieli przyjeżdżać do „wariata". Przyjaciele też nie wiedzieli, jak się zachować, gdy Nicky zaczął do nich przychodzić, prosząc o pieniądze. Stopniowo goście przestali odwiedzać Gif, nie mogąc sobie poradzić z pijaństwem

1 nieprzewidywalnościąNicky'ego. Na dodatek Sofka musiała wyjeżdżać z Progressive Tours, często na całe miesiące. Pieniędzy ledwo wystarczało na przeżycie i nie mogło być mowy o płatnej opiekunce.

Rok 1956 był trudny dla wielu. Kryzys sueski na nowo wzbudził obawy przed wojną, a brutalne wkroczenie wojsk radzieckich na Węgry skłoniło wielu komunistów do opuszczenia szeregów partii. Po ujawnieniu przez Chruszczowa stalinowskich zbrodni niewiele zostało inspiracji.

W domu Sofka miała coraz większe problemy z Nickym. Zwykle gdy wyjeżdżała, zostawiała pieniądze znajomym, którzy stopniowo dawali je Nicky'emu. Spodziewała się po powrocie zastać w domu problemy. Po tym jak Nicky sprzedał jej futro i resztki biżuterii po Sophy, by kupić wino, papierosy i słodycze, nauczyła się chować przed nim cenne przedmioty. Nic jednak nie mogło jej przygotować na odkrycie, którego dokonała pewnego dnia. Gdy wróciła do Gif, dowiedziała się, że Nicky sprzedał ich dom za psie pieniądze. Znalazła go w slumsach niedaleko Porte des Lilas. Kupił tam dwa pokoje przerobione ze stajni, bez mebli i łazienki. Z sufitu zwisała goła żarówka. Wodę trzeba było czerpać

5 Trochę ograniczony (franc.).

219

z koryta na podwórzu (na zdjęciu Nicky kąpie się w nim beztrosko). W budynku panował ciągły hałas - mieszkali w nim sami bezrobotni, którzy nie mieli dokąd pójść. Jedyna, cuchnąca toaleta znajdowała się na zewnątrz, przy śmietniku - zupełnie jak w Besançon.

Wydawało się, że nie ma wyjścia z tego koszmaru. Sofka rozważała samobójstwo, podjęła nawet bez przekonania próby z użyciem piekarnika gazowego, ale ostatecznie doszła do tego samego wniosku, co jedna z jej ulubionych poetek, Dorothy Parker, którą często cytowała:

„Żyletki powodują ból, W rzece panuje chłód, Leki wywołują skurcz, Najgrubszy może pęknąć sznur. Kwasy są żrące, Broni nie wolno mieć, Gazy cuchnące,

Równie dobrze można dalej żyć".

Ratunek przyszedł jeszcze tego samego roku. Brat i ojciec Nicky'ego wrócili do Paryża z Maroka, gdzie wcześniej mieszkali i zgodzili się nim zaopiekować. Dręczona poczuciem winy, rozczarowania i smutku Sofka zrobiła to, co zawsze w chwilach kryzysu - uciekła.

Rozdział IX

Sowa

Wskazówko ślepca, pułapko ulubiona głupców

Sir Philip Sidney, Pożądanie

Kiedy pytano Sofkę, gdzie mieszkała pod koniec lat pięćdziesiątych, żartowała, że w pociągu. Nie było to dalekie od prawdy. Spędzała do dziewięciu miesięcy rocznie w podróży, zabierając wycieczki do Jugosławii, Czechosłowacji, na Węgry, do Bułgarii, Polski i Rosji. Długie, męczące podróże koleją odwracały przynajmniej uwagę od przygnębienia, które ją nie opuszczało, odkąd odeszła od Nicky'ego. Objazdowy charakter pracy był po prostu kolejną wersją ucieczki, choć zdarzały się chwile takiego zmęczenia, że zastanawiała się, czy nie lepiej było zostać. Nieugięta przewodniczka, która z siłą buldożera przedzierała się ze swoimi grupami przez kraje Europy Wschodniej, potrafiła się wtedy rozpłakać z powodu oczka w pończosze lub opóźnionego pociągu. Było to tak, jakby całe poczucie winy, którego nie odczuwała, porzucając dzieci, skupiło się w dręczących ją teraz z powodu Nicky'ego wyrzutach sumienia - tak silnych, że wywoływały ból i kołatanie serca. Na dodatek przechodziła kryzys wiary w komunizm. „Byłam sama, bezużyteczna, nie potrafiłam już po dawnemu rzucić się w wir partyjnej działalności, bo brakowało mi przekonania" - pisała później. Nie tak wyobrażała sobie siebie w pięćdziesiątym roku życia. Pociągowe życie też nie było łatwe. Do większości miejsc jechało się dobre dwa dni, podróż do Sofii trwała sześćdziesiąt osiem godzin, a do Moskwy - siedemdziesiąt dwie. Przy skromnym budżecie Progressive Tours nie mogło być mowy o wagonie sypialnym. Trzeba było siedzieć całe noce w wagonie drugiej klasy. Kiedy Sofkę ogarniało zmęczenie, czytała thrillery, ale największą radością podczas tych trudnych podróży było studiowanie Szekspira. Notatkami o życiu i dziełach Szekspira zapełniła nie jeden zeszyt. Wyraźnie przebija z nich naukowe zacięcie - listy lektur z uwagami na marginesie wskazują, że przeczytała wszystkie sztuki, sonety i wiersze. Całe strony własnych przemyśleń (z odwołaniami do innych komentatorów) o te-

221

matyce utworów wieszcza, dogłębna analiza jego tajemniczej biografii i charakteru. Wiele spośród tych prac powstało w trzęsących pociągach, przekraczających w obie strony żelazną kurtynę. Czasami podróżowała sama, czasami z grupą turystów - kontrole graniczne, kontrole bagażu w koszmarnie wczesnych godzinach porannych, świt na opustoszałym peronie gdzieś na końcu świata, okropne śniadania złożone z zimnej wody, jajek na twardo i czerstwego chleba...

Sofka naprawdę nie miała domu. Jej rzeczy leżały u Królika w Paryżu, a gdy wracała pomiędzy wyjazdami, koczowała na kanapach i łóżkach polowych u znajomych. Peter miał dwadzieścia trzy lata i robił doktorat z geologii w Oksfordzie, gdzie zasłynął jako „dziki Rosjanin" z powodu szalonego trybu życia, pełnego imprez i psot. Miał się rzekomo opiekować osiemnastoletnim Patrickiem, który mieszkał u niego i robił kurs przygotowawczy do egzaminów na studia. Sofka potrafiła zrozumieć brak umiaru Petera jako ucieczkę przed cierpieniem, łan za to był dla matki większą zagadką. W wieku dwudziestu jeden lat odszedł z marynarki i został gorliwym prezbiterianinem, rozważał nawet stan duchowny. W kwietniu 1957 roku ożenił się z młodą kobietą, którą poznał w kościele. Trzej synowie rzadko wiedzieli, gdzie w danym momencie przebywa matka i czasem nie mieli nawet żadnej możliwości kontaktu z nią. Kiedy się spotykali, Sofka podkreślała komiczne strony swojego zawodu - stadną głupotę turystów, nieugięty konserwatyzm konfrontowany z obcym jedzeniem lub niekonwencjonalnymi toaletami. Opisywała powolne do granic absurdu jugosłowiańskie pociągi, których maszyniści zatrzymywali przedpotopowe lokomotywy w szczerym polu, by podwieźć pasażerów i bydło czekające przy torach lub napić się z przyjaciółmi.

Czasem rutynowe wyjazdy zmieniały się w prawdziwą przygodę. W lutym 1957 roku Sofka została pierwszą przedstawicielką zachodniego biura podróży, która wjechała do Albanii - pierwszym lotem do tego kraju z Belgradu. Samolot był maleńki, ale w pełni wyposażony, była tam nawet stewardesa, mimo że Sofka była jedynym pasażerem. Szalała okropna burza i trudno było przestać sobie wyobrażać smutny koniec gdzieś na wyszczerbionych szczytach górskich Czarnogóry. Po wylądowaniu albański urzędnik wyjaśnił, że jest święto narodowe i spodziewana jest oficjalna delegacja z Bułgarii. Gdy samochód Sofki zbliżał się do Tirany, oczekujące tłumy myślały, że to bułgarscy dygnitarze. Orkiestra zagrała, ludzie podnieśli flagi, a Sofka poszła na całość. „Machałam ręką

222

w podziękowaniu jak królowa - pisała - szczerząc zęby w uśmiechu do skonfundowanych przedstawicieli władz próbujących uciszyć orkiestrę i wiwatujące tłumy".

W lipcu tego samego roku Sofka po raz drugi zabrała grupę turystów na wycieczkę do Związku Radzieckiego. Tak jak poprzednim razem, widok Leningradu oszołomił ją zupełnie. Miasto było tak znajome, a jednocześnie tak inne niż w czasach jej dzieciństwa. Zatrzymali się w Astorii, gdzie w czasach świetności hotelu przed rokiem 1914 tak często jadał jej ojciec. „Nieważne, jak często wracam do Leningradu - pisała Sofka

- za każdym razem jestem pijana jego pięknem". Była oczarowana miejscem swego urodzenia, które zdaniem Puszkina miało „surową i skromną manierę", a jej własnym - „serdeczną naturę". Ten rosyjski komplement odnosi się do osoby i oznacza uprzejmość, hojność, zrozumienie i ciepło

- cechy, które Sofka dostrzegała w swoim mieście.

Jeszcze raz odwiedziła ulubione miejsca z dzieciństwa. Mieszkanie jej matki na Nabrzeżu Angielskim zamieniono na mieszkania komunalne, a w starym salonie mieszkała teraz cała rodzina. Mimo to wciąż można go było rozpoznać z czasów, gdy Sofka raczkowała na niedźwiedziej skórze, patrząc na półki pełne książek opieczętowanych literą D jak Dołgoruki i na stojący w rogu szkielet. Wspaniały widok na Newę nie zmienił się prawie wcale - to za nim całe życie tęskniła jej matka. Rozmawiając z mieszkańcami, Sofka dowiedziała się, że gospodyni domu była przed rewolucją pokojówką w mieszkaniu piętro niżej. Tak, pamiętała małą dziewczynkę z ciemnymi warkoczami. Kobiety uściskały się serdecznie.

Pewnego razu podczas zwiedzania z grupą Domu Weteranów Sztuki Sofka wdała się w rozmowę z byłą aktorką dobiegającą siedemdziesiątki. Gdy kobieta usłyszała, że Sofka pochodzi z rodziny Dołgorukich, była bardzo podekscytowana. „Pietia! Jaki to był cudowny człowiek - powiedziała, wspominając ze łzami w oczach ojca Sofki. - Znałam go i to bardzo dobrze. Był taki wesoły i przystojny". Okazało się, że była kochanką Pietii przed pierwszą wojną światową. Miło jej było poznać teraz jego córkę. Od tej pory przy każdej bytności w Leningradzie Sofka zabierała wycieczkę do emerytowanej aktorki.

Sofka spotkała się też z Niną dawną koleżanką z emigracyjnych lat dwudziestych w Paryżu, która jako jedna z nielicznych wróciła do domu w latach pięćdziesiątych. Przykład Niny zainspirował Sofkę. Dzięki niej poznała „zwykłych Rosjan" i spędziła niezliczone wieczory przy kuchennych stołach, popijając wódkę i rozmawiając o poezji i polityce. Wszy-

223

scy jeszcze mówili o zdumiewających zbrodniach Stalina ujawnionych rok wcześniej przez Chruszczowa. Zwłaszcza młodzi ludzie z przerażeniem słuchali, że człowiek, którego uważali za boga, okazał się potworem. Sofka tak jak Nina pozostała krytycznym zwolennikiem władzy radzieckiej. Okropne informacje o łagrach i egzekucjach nie wystarczyły, by wytrącić ją z obranego kursu. Choć dostrzegała problem - brak poszanowania praw człowieka i wolności słowa - to nadal wierzyła, że Rosja ma do zaoferowania coś, czego brak głęboko niesprawiedliwemu, mate-rialistycznemu Zachodowi. Nie zamierzała porzucić wiary w szlachetny idealizm socjalizmu. Nie ulegało wątpliwości, że wszyscy powinni mieć równe szanse, jej własne doświadczenia, zarówno przywilejów, jak i niedostatku, tylko to potwierdzały. Dla radzieckiego ucisku miała takie usprawiedliwienie, że nie rozpoczął się on, gdy nastał komunizm, lecz był kontynuacją „historycznego, paranoicznego strachu przed rozłamem, który nękał rosyjskich władców przez stulecia". Lubiła cytować uwagę Tołstoja o cenzurze carskiej za jego czasów: „Nie ma ona tak wielkiego wpływu na to, co napisałem, jak na to, co mógłbym napisać". Sofka nie była rozczarowana radziecką rzeczywistością, a wręcz przeciwnie, oczarowana nią do tego stopnia, że snuła fantazje o powrocie do Rosji na stałe.

Musiała zaskoczyć swoją grupę angielskich związkowców, robotników fabrycznych i niemodnych idealistów, gdy zabrała ich na zwiedzanie Pałacu Bobrinskich, w którym teraz mieścił się Wydział Geografii Uniwersytetu Leningradzkiego. - To był dom moich dziadków - oznajmiła, wskazując na wypchane niedźwiedzie, ustrzelone niegdyś przez jej przodków, zagrody, w których trzymano młode, ogrody, w których bawiła się jako dziecko i znajome meble, których większość wciąż stała na swoim miejscu. - Dobrze się stało - mówiła - że to wszystko zabrano mojej rodzinie. Lepiej żeby służyło narodowi, kształcąc młodych ludzi.

Jeszcze bardziej dziwili się Rosjanie, słysząc o pochodzeniu Sofki. Towarzyszka Dołgoruka była witana serdecznym uśmiechem, uściskiem i pocałunkiem i bynajmniej nie postrzegano jej jako wroga ludu. Pewnego razu uzbrojony strażnik zainteresował się nią, gdy fotografowała tył Pałacu Bobrinskich z ulicy, przy której, jak się okazało, mieścił się jakiś ważny obiekt wojskowy. Sofkę bardzo rozbawiło przesłuchanie, jakie urządzono jej w pobliskiej siedzibie wojsk. Zarzekała się, że jest niewinną brytyjską przewodniczką. Coraz bardziej poirytowany oficer nie mógł z niej wydobyć nazwiska. - Skipwith - odpowiadała z uporem.

224

Rozwścieczony oficer uderzył pięścią w stół, domagając się, by podała rosyjskie nazwisko. Wtedy podeszła do okna i wskazała na domy Bobrin-skich i Dołgorukich.

- Towarzyszu - zapytała - widzicie ten dom? Mieszkałam tam - należał do mojej babci. A widzicie tamten dom? Bawiłam się tam. To był dom mojego dziadka.

Oficer nalegał: - Jak się nazywacie?

- Dołgoruka.

Oficer podszedł do drzwi, otworzył je i zasalutował. - Rozumiem.

W Moskwie też goszczono ją uroczyście - były bankiety, przemówienia i toasty bez końca, które Sofka opisywała w listach: „Witają mnie, jakbym była moim własnym pradziadkiem". Intourist naprawdę zadał sobie trud - witała ją delegacja z fotografami („Gdzie jest ta Dołgoruka?").

Tamtego lata jednym z turystów był niewysoki, uważny ślusarz z Londynu nazwiskiem Jack King. Czterdziestoletni kawaler Jack był aktywnym działaczem związkowym, wybranym przez pracowników zakładu w Acton, i zdeklarowanym, choć niezależnie myślącym komunistą. Po wkroczeniu wojsk radzieckich na Węgry w 1956 roku zapragnął na własne oczy zobaczyć wielki kraj, o którym tyle czytał w „Daily Workerze". Był wyraźnie zaintrygowany żywiołową, upartą przewodniczką, która zdążyła mu już udzielić (i wielu innym) wykładu o rosyjskiej sztuce picia wódki: „Połykasz za jednym razem, odchylając głowę do tyłu, by wódka szybciej spłynęła. Wódka nie powinna prawie w ogóle dotykać ust". Potem każdemu kolejnemu kieliszkowi towarzyszy toast. Drugą kolejkę uzasadniano, mówiąc, że „na jednej nodze się kuleje", a kolejne - „Bóg lubi Trójcę", „dom ma cztery kąty" i „piąte koło u wozu".

Dopiero w Mińsku między Sofką i Jackiem zaiskrzyło, choć białoruska stolica nie była romantycznym tłem. Urodził się tam Dzierżyński, założyciel radzieckiej tajnej policji, a samo miasto zostało kompletnie zniszczone podczas wojny. Teraz nadszedł czas, by zmienić Mińsk we wzorcowe radzieckie miasto, pełne pomników odrażającej architektury. Nie wiem, w którym hotelu się zatrzymali, ale wyobrażam sobie, że był to betonowy blok bez wyrazu, wciąż pachnący szarą farbą i cementem, gdzieś w pobliżu nowo wybudowanego placu Zwycięstwa.

Sofka opowiedziała mi kiedyś, jak zaczął się jej związek z Jackiem. - Leżałam sobie w łóżku pewnego ranka - powiedziała - odsypiając wieczorne pijaństwo, gdy zadzwonił telefon. Przebudziłam się i odebra-

225



L

r

Mało prawdopodobne, by decyzja Sofki o powrocie do Londynu miała bezpośredni związek z Jackiem, ale być może w jakimś stopniu miała go na uwadze. Paryż stał się nie do zniesienia, a poza tym dowiedzia-

226

łam na pół przytomna. Z holu dzwonił spanikowany kolega. Brakowało jednego z turystów, pana Kinga. - Sofka odpowiedziała, że nic na to nie poradzi i przewróciła się na drugi bok, przysuwając bliżej do pana Kinga, który spał przy niej. Wyobrażam ich sobie jako parę z rubasznej pocztówki znad morza - puszysta, duża kobieta, prawie zgniatająca sobą chudziutkiego, drobnego mężczyznę - ale tak wyglądali dwadzieścia lat później. W czasie gdy Sofka i Jack się poznali, mężczyźni wciąż uważali dobrze zbudowane ciało Sofki za bardzo atrakcyjne.

Jack też podobał się Sofce. Był inteligentny i dowcipny, a diametralne różnice między nimi być może tylko dodawały związkowi atrakcyjności. Podczas gdy ona stawiała słowo (mówione i pisane) w centrum swojego życia, on cenił sobie ciszę i milczenie. Ona nie miała domu ani korzeni, a on urodził się, wychował i przeżył całe życie w Shepherd's Bush. Ona była uczuciowa i ekspresyjna, a on zamknięty w sobie i niezależny - wydawało się, że nie potrzebuje nikogo. Matka Jacka zmarła, gdy miał siedem lat. Zakończył edukację w czternastym roku życia i nigdy nie był w poważnym, stałym związku z kobietą. Jego wielką pasją była lekkoatletyka - wciąż trenował biegi, uczestniczył w maratonach i trenował młodszych sportowców, biegał też „z gąbką", asystując uczestnikom olimpiady w 1948 roku. Jego przyjaciele mawiali: „Byłby świetnym mężem, ale trzeba szybko biegać, żeby go złapać".

Sofka nie brała łóżkowych przygód poważnie i nie wyglądało na to, by ona i Jack mieli się dalej spotykać. Poza przygodami z turystami, miała też stałych wielbicieli w miejscach, do których jeździła. Niektórzy z nich stali się z czasem dobrymi przyjaciółmi, którzy serdecznie witali ją przy każdej wizycie. Stała się wręcz znana z zamiłowania do imprez i przygodnych romansów. Ściśle tajny dokument MI5 z 1955 roku odnotowuje podsłuchaną rozmowę dwóch działaczy w kwaterze głównej partii komunistycznej w Londynie: „(...) Jeden ze szkockich towarzyszy, który był na wycieczce do Francji, przyszedł ze skargą że podczas wyjazdu dochodziło do niemoralnych ekscesów. Podobno Sofka była główną prowodyrką (...)". Po latach Sofka z dumą powiedziała Patrickowi, że

miała w życiu ponad stu kochanków.

* * *

ła się, że Nicky trafił do szpitala psychiatrycznego po tym, jak zaczął zachowywać się agresywnie. W ten sposób trzynaście lat po tym, jak w 1944 roku zaczynała w Londynie od zera, znowu wróciła, by zacząć od nowa. Co prawda, tym razem miała przynajmniej pracę w Prog T, ale nie miała domu ani partnera, a jej synowie poszli każdy w swoją stronę i prowadzili własne życie. Wynajęła kawalerkę w Chelsea przy Bramerton Street numer 18, gdzie znów musiała wrzucać monety do podgrzewacza ciepłej wody, gdy chciała się wykąpać i znieczulać się gwarem, piciem i nieustannym imprezowaniem. Mężczyźni, przy których budziła się rano, nic dla niej nie znaczyli. Nie zależało jej. „Nie miało znaczenia, co robiłam ani z kim byłam" - przyznała później, twierdząc, że „najmniejsza fala nie wzruszyła gładkiej powierzchni emocji" od 1944 roku, czyli od momentu, gdy Darling został wywieziony.

Nikt nie odgadłby dręczącego ją smutku i samotności - „zimna", jak określiła to później w liście do Jacka, „zimna wynikającego z tego, że nikomu nie byłam potrzebna, nie byłam częścią niczyjego życia (...), a moje własne było całkowicie pozbawione sensu". Tak jak w czasach sobotnich zup u Sofki, robiła wrażenie najweselszego gościa na przyjęciach, na których bywała. Jeden z przyjaciół z kręgu partii komunistycznej wspomina, że była „duża, śmiała się cały czas i była bardzo wesoła, zawsze jadła coś śmiesznego - połówkę kurczaka albo melona (...)". Inni opisywali jej niefrasobliwy stosunek do stroju. Pewnego razu, gdy pasek od sandała urwał jej się tuż przed przyjęciem w ambasadzie radzieckiej, wzięła młotek i gwóźdź i przybiła go, mówiąc: „I tak nikt nie patrzy na buty". Znana była też z tego, że potrafiła stanąć w progu biura Prog T i oświadczyć: „Dziś przed śniadaniem uszyłam sukienkę". - I rzeczywiście wyglądało na to, że tak było - wspomina jeden ze znajomych. - Choć potrafiła wspaniale wyglądać, ubranie nie miało dla niej żadnego znaczenia.

W Londynie Jack był jednym z okazjonalnych kochanków Sofki i minął jakiś czas, zanim przyznała, że to coś więcej niż tylko fizyczny związek. Pomiędzy spotkaniami zaczęła pisać do niego czułe listy i pocztówki (żadne z nich nie miało telefonu) i tak jak w przypadku każdej osoby, na której jej zależało, wymyśliła „zwierzęce" przezwiska: on był Mangustą lub Gęsią, a ona - Sową. „Jak mogłam zgadnąć - pisała, gdy spotykali się już bardziej regularnie - że to, co wydawało się przyjemną łóżkową przygodą, zmieni się z czasem w »manguści styl życia«?" Możemy się tylko domyślać, co Jack sądził o jej długaśnych epistołach, pisanych często do czwartej nad ranem i kontynuowanych rano. Jej dłu-

227

gie analizy francuskiej „przyjaźni sentymentalnej" i opisy jej skomplikowanego życia musiały dla niego brzmieć zupełnie obco. Jack był znany z przekonania, że Jeśli się coś powie, wieść się rozchodzi".

Jego odpowiedzi musiały być też rzadkie i krótkie, bo Sofka skarżyła się, że nie pisze, że „nie ufa słowu" i zakazywała mu dziękować za swoje listy. W każdym razie nigdy nie odnaleziono jego listów - możliwe, że spalił je po śmierci Sofki. W jej listach natomiast jak na dłoni uwidacznia się jej charakter i uczucia. Sofka drażni się z Jackiem, schlebia mu, krytykuje, cytuje wiersze, omawia Szekspira, snuje rozważania na tematy polityczne i składa osobiste wyznania:

„Cygańskie życie, takie jak moje, jest pełne zabawy i człowiek stara się, by takie było, ale w głębi serca zawsze tęskniłam za jakimiś korzeniami. Moja dzika miotanina po Europie nigdy nie była zaplanowana - zawsze decydowały o niej »okoliczności«. Zawsze, gdy pojawiała się okazja, by gdzieś zostać, korzystałam z niej i zostawałam. Potem jednak zawsze z jakichś powodów musiałam znowu ruszać w drogę. Na pewno mi nie wierzysz, ale poczekaj, a się przekonasz".

Nie było to do końca zgodne z prawdą, bo przeprowadzka do Francji w 1948 roku była świadomym wyborem Sofki, ale prawdziwe były jej uczucia - pragnęła stabilizacji. Jej ostatnie wyznanie potwierdziło się zresztą. Choć Jack nie wyglądał na mężczyznę, który będzie czekał, by się przekonać. W weekendy był zajęty treningami Thames Valley Harriers, a w ciągu tygodnia rzadko znajdowali czas, by spotkać się wieczorem. Jego wcześniejsze związki nie były poważne - cotygodniowe spotkania z młodymi kobietami z Shepherd's Bush. Uważał, że nic więcej nie jest mu potrzebne, bo prowadzi do nudy.

W odpowiedzi na uczuciowe umiarkowanie Jacka Sofka stała się jeszcze bardziej ekspresyjna („kochanie, aż się boję brać do ręki długopis"). Nim nadeszła wiosna 1958 roku, życie w kawalerce Sofki wyraźnie nabrało nowych barw:

„Słuchaj, lubię być z Tobą ze względu na to, jaki jesteś. Nie tylko dlatego, że jesteś wspaniałym kochankiem. A życie jest bardzo, bardzo krótkie...

Jak wiesz, przez ostatnie lata radośnie wskakiwałam do łóżka z każdym, kto wydawał się miły i zabawny. To była przyjemna roz-

228

rywka, dobre ćwiczenie i niewiele więcej. Trwało tydzień czy dwa. Tak jak szampan - bąbelki uderzają do głowy, a po chwili cały gaz ulatuje. Jednak kiedy w grę zaczyna wchodzić uczucie, znika pociąg fizyczny do innych osób. Pójście teraz do łóżka z kimś innym jest równie prawdopodobne jak skok do szamba".

Sofka często pisała o swojej awersji do konwenansów. „Jestem przekonana, że aby najlepiej użyć życia, trzeba być gotowym doświadczyć wszystkiego - i nie bać się. Na tym polega błąd większości ludzi - boją się, co powiedzą sąsiedzi, co pomyślą ludzie, boją się utraty odrobiny komfortu albo konieczności wzięcia odpowiedzialności. Chryste, jakimi jesteśmy słabymi tchórzami. Dzięki Bogu, że raz na jakiś czas spotyka się kogoś takiego jak Ty".

Nadeszło lato 1958 roku, a Jack wciąż stanowił centralny punkt życia Sofki. „Jako przyjaciel, którego cenię ponad wszystkich, jako »towarzysz życia« wystarczasz mi do tego stopnia, że nudzą mnie inni. Jako kochanek doprowadzasz mnie do najwyższego spełnienia (...). Twoja nieprawnie poślubiona Sowa (...). Wiesz, ostatni raz byłam tak szczęśliwa jak teraz - przez dłuższy okres - w 1938 roku. To cholernie dawno temu. Możesz więc sobie to poczytać za życiowe osiągnięcie, bo to wielka rzecz uszczęśliwić drugą osobę".

Choć życie nie było łatwe, Sofka twierdziła, że żyje „całkowicie w chwili obecnej" i nie chce nic więcej niż ma. „A to na pewno jest największy dar od małych rybek" - mawiała, używając swojego ulubionego wyrażenia. Często zwracała się do „małych rybek" zamiast się modlić. Być może w ten sposób chciała zagrać na nosie losowi, który okazał się tak okrutny. Nie był to jej pomysł - stare powiedzenie „o, bogowie i małe rybki" cytował też Joyce w Ulissesie. Czy rzeczywiście Jack był darem małych rybek, czy nie, ponowne odkrycie silnych emocji było dla Sofki objawieniem. Cytowała nawet Jackowi wiersz Swinburne'a, który przysłał jej Grey, nie wyjaśniając jego pochodzenia:

„Obym miał miłość i nic nadto, Dawał Ci tylko ją!".

Nie zawsze jednak Jack wzbudzał wyłącznie czułość:

229

„Wiesz, dlaczego do Ciebie piszę? Nagle do mnie dotarło - bo jeśli próbuję z Tobą porozmawiać, uciekasz! Tacy zimni i zamknięci w sobie ludzie jak Ty nie powinni nigdy zadawać się z Rosjankami. Za późno jednak, stało się - zrób dobrą minę do złej gry i postaraj się dobrze bawić (...). Nigdy w życiu nie miałam do czynienia z kimś tak pełnym kompleksów i przewrażliwionym na własnym punkcie".

Od czasu do czasu Sofka wspominała o swoich synach: „Przyszedł telegram od Patricka [studiującego geologię w Trinity College w Dublinie]: »Wyślij sześćdziesiąt drożdżówek, super pilne«. Lecę więc i kupuję sześćdziesiąt drożdżówek. Jedną z radości posiadania potomstwa jest to, że nigdy się człowiek długo nie nudzi - nie z takimi dzieciakami jak Peter czy Patrick...". Innym razem, wyjaśniając, czemu spotyka się z Peterem a nie z Jackiem, Sofka przybiera nagle przepraszający ton: „Dzieci zajmują w moim życiu takie miejsce, jak lekkoatletyka w Twoim. Rozumiesz?" Nawet jeśli ta uwaga brzmi dość obraźliwie dla synów, prawdopodobnie miała oznaczać, że synowie stanowili tak ważny element jej życia, jakim treningi były dla Jacka. Czy tak rzeczywiście było, to inna sprawa. Jack z całą pewnością poświęcał więcej czasu na bieganie, niż Sofka spędzała z dziećmi.

Sofka wysyłała Jackowi sprzeczne sygnały. Twierdziła, że chce czegoś więcej niż tylko „partnera do łóżka". „Jeśli tylko o to Ci chodzi, to szczerze mówiąc, postaram się jak najszybciej o Tobie zapomnieć". Jednocześnie jednak utrzymywała, że ceni sobie poczucie wolności w ich „małym romansie". Ostatecznie nikt już nie mógł złamać jej serca, argumentowała, cytując ulubione chińskie przysłowie, że „kto raz utonął, nie boi się morza". Poprosiła Jacka o zdjęcie, które mogłaby zabrać z sobą w kolejowe wojaże, a potem drażniła się z nim: „Gdy tylko robię się zbyt sentymentalna, wyjmuję jedno z Twoich zdjęć, patrzę i prycham: »Co? On?«. I od razu robię się twarda i cyniczna".

Wyjeżdżając za granicę, Sofka zasypywała Jacka pocztówkami, telegramami i listami, często skarżąc się na jego milczenie i zmienne nastroje. Bawiła się ich przezwiskami, przedstawiając jego humory jako dziwaczne hybrydy różnych gatunków. Załączała nawet rysunki.

„Przyszła mi do głowy świetna myśl. Religia. Trójca. Zobaczmy, jak to idzie:

1. MANGUSTA - miła bestia, sympatyczna i kochana

2. ŚWINIOGĘŚ - okropny zwierz, który chrząka i warczy, nie ugryzł do tej pory, ale wkrótce to zrobi

230

3. JEŻOGĘŚ - przebiegłe i chytre stworzenie, które wbija kolce w skórę, jeśli ktoś podejdzie zbyt blisko".

Samą siebie Sofka zawsze nazywała Sową: „Kochanie, myślę, że jestem sową - ptakiem nocnym, złym, ale puszystym i bardzo mądrym. Trochę pohukującym". Spędzała czas wolny - w Pradze, Budapeszcie, Sofii, Moskwie czy Warszawie - poszukując sówek z drewna, metalu, szkła i kamienia, które następnie przywoziła w prezencie dla Jacka. Nazywała się jego „własną osobistą sową w Twoim własnym osobistym zoo". Zoo oznaczało w ich języku... seks. „Postaram się przywieźć coś dobrego z Wiednia - jeśli nie, pójdziemy gdzieś na kolację. Wymyśl też coś miłego na niedzielny wieczór - oczywiście po południu pójdziemy do zoo (...)".

Sofka uwielbiała pisać relacje ze swoich podróży, nie szczędząc szczegółowych opisów biesiad i flirtów. „Wyśmienity lunch, rozpoczęty od podwójnego martini, potem piwo, sznaps i whisky (...)" - pisała zadziwiająco pewną ręką. Z wyraźną przyjemnością opisywała też mężczyzn, których zaloty odrzucała - moskiewskiego przyjaciela, który zawsze prosił ją o rękę („Gąsko, jestem próżną ździrą. Lubię oświadczyny pod koniec wieczoru - coroczne oświadczyny! Mruczę z zadowoleniem i... odmawiam"), gości hotelowych („zaatakował mnie postawny Czech z sąsiedniego pokoju, wbrew mojej woli obejmując mnie w korytarzu"), a nawet próbę gwałtu w pociągu nad fińską granicą („walczyłam jak dzika kotka, walnęłam go mocno w twarz, ugryzłam z całej siły i szczęśliwie ocaliłam cnotę"). Od czasu do czasu wyznawała małe grzeszki: „Przyznaję, dałam się pocałować w taksówce. Wybacz, gąsko... Naprawdę o wszystkim Ci mówię".

Sofka zupełnie szczerze opowiedziała Jackowi o Psie, czyli Ladisla-vie Zizce. Poznała go w Pradze w 1954 roku. Był jej kochankiem w czasach, gdy z Nickym było już bardzo źle. W kieszonkowym kalendarzu na rok 1955 zapisała tajemniczo:

„30 sierPnia Wieczór Pies na smyczy Wieczór Pies w budzie

29 wrz. Przyjazd do Pragi Pies Złoty Tygrys zamknięty Fajne notatki Psa. Pies Wszystko o Szekspirze Biblia po tybetańsku".

Pies był tłumaczem i urzędnikiem czeskich kolei, który podzielał odwieczną obsesję Sofki na tle języka, a w szczególności na tle Szekspira. Przez ponad trzydzieści lat porównywali notatki, wymieniali się książkami, założyli też klub Złotego Tygrysa w praskim pubie

231

0 tej samej nazwie. By zostać przyjętym do klubu, trzeba było ukraść z pubu popielniczkę i czytać jedną sztukę Szekspira rocznie. Parę łączyły też traumatyczne wspomnienia z czasów wojny. Pies przeżył horror po aresztowaniu przez gestapo za przynależność do ruchu oporu. Jako nastolatek trafił do Auschwitz, a następnie do Buchenwaldu

1 dwukrotnie cudem uniknął śmierci w komorze gazowej. Choć Sofka często mówiła Jackowi o znaczeniu tej przyjaźni (czasem być może w celu wzbudzenia niewielkiej zazdrości), za każdym razem wyraźnie zaznaczała, że nawet zaloty Psa były teraz odrzucane. Pewnego razu przyszedł do jej pokoju hotelowego. „Myślał, że ma do mnie prawo, bo spał ze mną wcześniej niż jakaś tam Mangusta, bez względu na to, co ja o tym sądzę. Przekonałam go jednak, że się myli. Wiesz, to dziwnie przyjemne być tak niezłomnie wierną mimo wszystkich propozycji Gąsiorku, jestem pewna, że na niczyje życie nie wywarłeś takiego wpływu, jak na moje. A Ciebie to w żaden sposób nie dotknęło, a niech Cię!"

Sofka przyznawała, że mimo obecności innych wielbicieli, czuła się strasznie niepewnie, gdy nie miała kontaktu z Jackiem: „Racjonalnie rzecz biorąc, nie sądzę, by rozjechał Cię autobus, wciągnął piekarnik gazowy czy spadł na Ciebie płonący samolot. Jednak póki nie uda mi się nawiązać z Tobą kontaktu, choćby za pomocą listu ekspresowego, dręczy mnie koszmarna panika (...). To patologiczna reakcja, nad którą rozsądek nie panuje (...) [ponieważ] wszystkie okresy szczęścia w moim życiu kończyły się tak źle, że boję się, boję się, że znowu zostanę zraniona".

Listy Sofki mówiły nie tylko o miłości. Wiele dotyczyło polityki. Wysyłała również Jackowi książki na temat świadomości klasy robotniczej w kapitalistycznym społeczeństwie i często analizowała brytyjską partię komunistyczną:

„Myślę, że w ciągu ostatnich dwunastu lat naszej propagandzie brak uczciwości, wkradł się do niej rodzaj hipokryzji, szczególnie w D.W. [„Daily Worker"]. Straciliśmy przez to dużo więcej wpływów niż przez naciski kapitalistów. Kiedy ktoś słowem lub czynem atakuje Związek Radziecki, obowiązkiem każdego komunisty jest stanąć w jego obronie. Kłamstwa nie stanowią jednak obrony (...). Oczekujemy od przywódców nowego podejścia - przyznania, że popełniono błędy, że błędy pojawią się także w przyszłości - uczciwości w myśleniu i działaniu... Powinniśmy mówić o tym, czego ludzie chcą, ich

232

językiem, unikając uroczych wyrażeń w rodzaju »imperialistyczni podżegacze«. Musimy przestać być tacy zadufani w sobie i protekcjonalni (...). Ale jak to osiągnąć???"

Tego wnikliwego krytycyzmu brakowało jednak Sofce, ilekroć oglądała obchody Święta Pracy w Moskwie: „Szkoda, że Cię tu nie ma! Ta wspaniała parada, podniecenie i duma, jakie przepełniają człowieka, uczucie oszołomienia, że jest się częścią tego impulsu prowadzącego ku Sprawiedliwości i socjalizmowi, które - jestem przekonana - pewnego dnia zatriumfują..."

Ten optymizm dodawał Sofce sił, ale coraz częściej czuła się wyczerpana ciągłymi wyjazdami z Prog T. Pewnego razu, przejeżdżając przez Austrię, przypomniała sobie, że pokonywała tę samą trasę jako nastolatka, gdy matka zabrała ją z Rzymu po miłosnym skandalu. „Przejechałam tę trasę w upale i w zaspach. Nie podoba mi się, że zawsze muszę jeździć do Wiednia i Budapesztu wtedy, gdy chciałabym być gdzie indziej". Najgorsi zaś byli turyści, ci „podludzie": „Ludzie, którzy chcą jechać do Budapesztu i Sofii, spać na tureckiej łodzi i w pociągu do Warszawy. Dlaczego do cholery nie zostaną w domu?"

Grupy Rosjan przyjeżdżające na wycieczki do Anglii, aby zobaczyć pałac Buckingham, grób Marksa i Muzeum Brytyjskie, nie były wcale lepsze. „Rosjanie są mili, ale nie mają poczucia humoru. Są śmiertelnie poważni. I nigdy nie śpią. Wykończyliby Cię. Zadają pytania do późna w nocy, a o siódmej rano stoją już gotowi do drogi (...). Mam dość tej piekielnej, niekończącej się włóczęgi".

Sofka nadal mieszkała w kawalerce (teraz przy Norland Square 31 w Holland Park), ale chciała stworzyć z Jackiem dom. „Wszystko się z czasem ułoży, kochanie, stanę się cichą i spokojną sówką, która nigdy nie będzie Ci zakłócać spokoju pohukiwaniem". Okazja nadarzyła się w 1960 roku, kiedy Patrick ukończył dwadzieścia jeden lat i odziedziczył mały spadek po Skipwithach. Kupił matce dom w Shepherd's Bush niedaleko domu Jacka, a ponieważ dom przy Frithville Gardens 94 był wystarczająco duży, by wynajmować pokoje, Sofka zaczęła marzyć o emeryturze. „Ostatecznie zarabiam na swoje utrzymanie od trzydziestu trzech lat i czas niedługo pójść na zieloną trawkę".

Listy do Patricka wskazują, że choć była zwykle daleko, kochała go i martwiła się o niego, gdy był za granicą: „Ty potworze, Ty antydzie-ciaku, Ty nieznośny szczeniaku - brak odpowiedzi na dwa listy, moje

233

matczyne serce kołacze z niepokoju, a wyobraźnia podsuwa obraz Ciebie zjedzonego przez wielbłądy, połkniętego przez ośmiornice, pochłoniętego przez trzęsienie ziemi, pogrzebanego pod lawiną i Bóg wie co jeszcze. A przez cały ten czas Ty prawdopodobnie siedzisz sobie wygodnie (czy też mniej wygodnie) w Londynie i przytulasz Doreen..."

Tamtego roku poznali się moi rodzice. Sofka poinformowała Patricka w liście, co słychać u starszego brata: „Peter się zakochał. Dziewczyna jest słodką siedemnastolatką o imieniu Victoria. Peter nie ma pracy i pieniędzy, ale jest zakochany. W środę wyjeżdża z Victorią i Mamusią do Grecji na sześć tygodni. Planują się pobrać za jakieś półtora roku". Moi rodzice pobrali się tymczasem już miesiąc później. Moja matka nigdy nie zapomniała chwili, w której przedstawiono ją przyszłej teściowej - dwudziestosiedmioletni narzeczony zadrwił sobie z niej, tłumacząc, że musi dygnąć przed rosyjską księżną. Sofka zaśmiewała się do łez z żartu Petera i czerwonej jak burak nastolatki. Poza tym była jednak zawsze miła dla swojej synowej i dobrze się rozumiały. Na zdjęciach z wesela rodziców w Ritzu (po ślubie w cerkwi prawosławnej) Sofka robi wrażenie surowej matrony. Stoi obok jeszcze surowiej wyglądającego dziadka Kiryła, z którym nie widziała się od czasów wojny.

Rok później urodziłam się ja. Nie sądzę, żeby Sofka specjalnie się mną interesowała, mimo że nazwano mnie na jej cześć - miała już dwoje wnucząt (dzieci lana), a nie da się ukryć, że cudze dzieci ją nudziły. Później była wspaniałą babcią, ale nasze relacje zawsze wiązały się z książkami. Moja matka zapamiętała, że Sofka tylko raz odwiedziła ich w Londynie i była zachwycona, że synowa leży w łóżku o jedenastej i czyta książkę. „O! -zawołała, przyjemnie zaskoczona. - Nie myślałam, że jesteś osobą która czyta od rana!" Ta sytuacja scementowała przyjaźń Sofki z Victorią i gdy moi rodzice mieli się rozejść dziesięć lat później, Sofka próbowała pomóc z typową dla siebie szczerością. „Jak seks?" - zapytała. Kiedy Victoria odparła, że „nie za dobrze", Sofka próbowała zaproponować rozwiązanie: „A może by tak wypić pół butelki wódki i zobaczyć, co się stanie?". Była to metoda, którą sama wykorzystywała z dobrym skutkiem (ciekawe, czy próbowała tego z Leo, kiedy starali się ratować swoje małżeństwo), ale nie trafiła do przekonania moim rodzicom.

Frithville Gardens był pierwszym domem Sofki od 1919 roku, którego nie wynajmowała od kogoś. „To niesamowicie przyjemne uczucie mieć własne drzwi wejściowe" - napisała z wdzięcznością do Patricka. Jeszcze ważniejsze było, że Jack obiecał, iż z nią zamieszka. Szczęśliwa, zaczęła podpisywać listy „Zamężna Sowa". „Tak bardzo Cię potrzebuję...

234

zaczynamy razem nowe życie... mam nadzieję, że na stałe... Budowanie dla nas domu znaczy dla mnie więcej, niż mogę wyrazić słowami".

Dla wielu krewnych i znajomych Sofki i Jacka informacja, że zamieszkali razem, była pierwszą oznaką, że ci dwoje są parą. Jack był znany ze swojej skrytości, a współpracownicy Sofki z Prog T pamiętali, że wcześniej lekceważąco wypowiadała się o Jacku („Gdyby dzwonił ten cały King, to mnie nie ma"). Niektórzy mieli wrażenie, że ten związek jest oparty tylko na wygodzie („Jack się przydaje podczas podróży, pomaga przy bagażach" - powiedział ktoś), a wielu było zaskoczonych, że tak wyrafinowana kobieta jak Sofka wybrała kogoś takiego jak Jack. Bliski przyjaciel z tamtych czasów skomentuje nieco ironicznie: „Jack był niepozornym gościem, ale... Sofka mówiła, że zawsze nosił krótkie slipki, no i wiadomo, że był świetnym sportowcem. Więc może miał ukryte zalety...".

Sama Sofka też czasem wypowiadała się drwiąco o Jacku, na przykład: „Człowiek musi mieć do kogo powiedzieć dzień dobry". Co gorsza, w jednym z listów do Patricka opisuje swoją ukochaną Mangustę w bezceremonialny i zjadliwy sposób, z dużą szczyptą obcego zwykle Sofce snobizmu: „Jack King (mój oddany robol) dał mi swoje meble i pieniądze na kupno nowych (...)". Gdyby nie miłosne listy Sofki, miałabym zupełnie inne zdanie o tym nietypowym związku. Jak wielu innych, uznałabym, że Jack uganiał się za Sofką, a ona w końcu uległa i przystała z wygody. Jednak bijąca z jej listów potrzeba miłości świadczy o czymś innym.

We Frith (jak nazywali pieszczotliwie dom) odbyła się parapetów-ka, podczas której gościom przyszło wycierać brud i osad z kubków w kolejce po porcję słynnej zupy - Sofka była równie złą gospodynią, jak kiedyś. Para była razem szczęśliwa, ale zdrowie Sofki się pogarszało - mdlała, cierpiała na ataki dusznicy bolesnej, miała też problemy z tarczycą. Poszła do lekarki i starej znajomej, Rachel Pinney, którą poznała w partii w latach czterdziestych i działała wspólnie w Ruchu na Rzecz Pokoju. Znana ekscentryczka i zagorzała feministka, doktor Pinney protestowała przeciwko broni nuklearnej i poprzysięgła, że „dopóki bomba nie zostanie zakazana", będzie milczeć przez jeden dzień w roku, pisząc do pacjentów na karteczkach, zamiast z nimi rozmawiać. Zaleciła Sofce „zwolnić i nie przejmować się" i dokładnie tego było jej trzeba. Od dawna chciała rzucić Prog T i znów odnaleźć spokój, uprawiając wiejski ogródek. Wydawało jej się, że śni, gdy Jack oznajmił, że też chce wyjechać z Londynu.

235





Rozdział X

Małe rybki

Jeśli chcesz być szczęśliwy przez jeden dzień, upij się; Jeśli chcesz być szczęśliwy przez trzy dni, weź ślub; Jeśli chcesz być szczęśliwy na zawsze, załóż ogród.

Chińskie przysłowie

Poszukiwanie domu zaczęło się w 1962 roku. Początkowo Sofka i Jack myśleli o hrabstwie Berkshire, ale mając tylko dwanaście tysięcy funtów oszczędności Jacka, nie mogli znaleźć nic, co mieściłoby się w ich skromnym budżecie. Frith miał nie być sprzedany, bo chcieli żyć z jego wynajmu. Sofka miała tylko małą rentę po mężu, więc żeby trochę dorobić, Jack podjął dodatkową pracę. Podobno kierowali się w swoich poszukiwaniach coraz bardziej na zachód, aż w końcu znaleźli coś, na co było ich stać - skromny kamienny domek na wrzosowisku Bodmin, w pobliżu wioski Blisland. Nazwa dobrze wróżyła. Na początku grudnia załadowali rzeczy na ciężarówkę, a sami, uzbrojeni w mopy i wiadra, których używali do sprzątania Frith, wyruszyli do Kornwalii pociągiem.

Panowały największe od dwustu lat mrozy, które miały sparaliżować Anglię aż do marca następnego roku. Myślę, że pozwolili sobie na taksówkę z dworca Bodmin i dzierżąc mopy jak włócznie, pojechali przez pokryte białym puchem wrzosowisko. Wąskimi drogami dojechali aż do wioski Bradford, do swojego małego domku z granitu. Wszystko było zamarznięte i zasypane śniegiem. W kuchni zamarzł nawet jedyny w domu kran, więc przez następne trzy miesiące Jack musiał wiadrami nosić wodę z rzeki, czekając co rano, aż miejscowy rolnik skruszy lód traktorem, dając bydłu dostęp do wody. Kiedy rozpalali ogień, po pomalowanych na okropny odcień żółci ścianach ciekła woda. Nie było prądu, a każda wizyta w ubikacji na zewnątrz wymagała walki z pokrytymi lodem pokrzywami. Mimo tych wszystkich niewygód, byli szczęśliwi. Sofka napisała do Patricka wkrótce po przyjeździe: „To raj na ziemi, przysięgam! Nieważne, że jeszcze tyle do zrobienia ani że męczymy się z ogniem

236

i lampami naftowymi (...). Następna sprawa to znalezienie murarzy i hydraulików i rozwiązanie kwestii rur kanalizacyjnych - kąpiel!".

Gotowali jajka i grzali kiełbasę na przedpotopowym piecu, w którym palili gałęziami, a lampy naftowe zapalali przy pomocy whisky. Ich izolację urozmaicał tylko stary listonosz Nehemiah, przedzierający się przez zaśnieżone pola i dzikie kuce z wrzosowiska przychodzące do wodopoju. Nie mieli samochodu ani telefonu i minęło wiele lat, zanim, starzejąc się, ulegli naciskom ze strony rodziny i zdecydowali się go podłączyć. Było to całkowite odosobnienie.

Wiosną Sofka zajęła się zaniedbanym ogrodem, który z czasem miał się stać jej radością i dumą. Opisała swoje szczęście w notatkach do autobiografii: „Zadowolenie, wynikające z odkrycia na nowo poczucia porozumienia z ziemią, które znałam z nicejskich wzgórz i z nizin Wiltshire dawno, dawno temu, kiedy kładłam się na ziemi w bezruchu, ledwo oddychając, czując się integralną częścią ziemi i otaczających mnie sił natury". Z czasem założyła małą cieplarnię, którą zapełniła sadzonkami i delikatnymi roślinami, pielęgnowanymi z prawdziwą czułością. Rozdawała potem odnóżki znajomym - jeden z nich dał mi ostatnio odnóżkę fioletowej trzykrotki, zwanej „Żydem wiecznym tułaczem", którą kiedyś dostał od Sofki. Czułam się prawie tak, jakbym spotkała kogoś, kogo Sofka kochała, otoczyłam więc roślinkę wielką troską.

Jack też polubił życie w Kornwalii. W liście do Patricka Sofka pisała z dumą, że „zmienia się w prawdziwego człowieka wsi - dokonuje cudów swoimi narzędziami, przykręcając kamisze do kamiennych ścian, rąbiąc drwa na opał i biorąc się za bary ze stertami kompostu i blokami granitu". W nadziei zarobienia paru groszy zbudowali na polu kurnik i kupili trzysta kurczaków, ale tysiące sprzedanych jaj przyniosły po roku tylko dwanaście funtów zysku i przedsięwzięcie stopniowo upadło. Byli jednak praktycznie samowystarczalni jeśli chodzi o warzywa, które jedli, przetwarzali i zamrażali wraz z kilogramami malin i rabarbaru. Wkrótce po tym, jak się urządzili, Peter posłał matce parę młodych psów. Były to szarosrebrne „niebieskie" whippety, które w niedługim czasie doczekały się szczeniąt. Przez następnych trzynaście lat potrzeby pięciu eleganckich, rozpieszczonych psów decydowały o życiu domku w Bradley. Sofka wiedziała, że whippety były ulubionymi psami Katarzyny Wielkiej, ale większe znaczenie miał dla niej wpływ, jaki te stworzenia wywierały na styl życia jej i Jacka. Psy towarzyszyły im podczas długich spacerów po wrzosowisku, tuliły się do nich, gdy czytali przy kominku, były kar-

237

mione, hołubione i pielęgnowane w sposób, jakiego dzieci Sofki mogłyby tylko pozazdrościć. Po tylu latach „małe rybki" wreszcie dały jej to, za czym tak tęskniła - spokój, stabilizację i towarzystwo. Stopniowo znikał strach, że to wszystko zostanie jej znów odebrane.

Para cieszyła się wiejskim odosobnieniem. Wciąż jeszcze byli dość młodzi - Jack miał czterdzieści pięć lat, Sofka o dziewięć więcej.

Wypracowali sobie zwyczaje, według których żyli przez następnych trzydzieści lat. Oczywiście w pierwszych latach mieli więcej energii, ale nie sądzę, by ich życie różniło się wiele od czasów późniejszych, gdy odwiedzałam ich w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Najważniejsze było, że Sofka miała czas na czytanie. „Nie ma większej przygody niż rozkosz czytania książek - znacznie trwalsza niż rozkosze ciała!" - napisała w liście do londyńskich znajomych. Cieszyła się, kiedy na wrzosowisko Bodmin spadały częste ulewne deszcze, bo miała wtedy wymówkę, by nic innego nie robić. „Radość podeszłego wieku, gdy człowiek nie ma poczucia winy, że nic nie robi, tylko siedzi sobie z termoforem i czyta »głupoty« [biografia Nancy Mitford pióra Harolda Actona] - to jak szampan na śniadanie".

Objazdowa biblioteka przybywała regularnie z nową dostawą. Sofka chętnie brała zarówno thrillery do poduszki, jak i nowości wydawnicze z Londynu. Jej apetyt na lektury nie malał, jak pisała w liście, będąc już po siedemdziesiątce:

„Jeśli myślisz, że na emeryturze ma się wreszcie czas przeczytać to, co się zawsze chciało, jakże się mylisz. Jest tyle interesujących nowości - biografie ludzi, których książki przeczytałeś, nowi pisarze (lub nowi przynajmniej dla mnie), tacy jak Paul Scott, Fowles (...), więc przedmowy do sztuk Shawa wciąż stoją na półce, czekając na swoją kolej, podobnie jak dzieła Dickensa. Nie mówiąc już o takich rzeczach, jak Zmierzch i upadek czy Herodot... Czas kurczy się coraz bardziej, aż w końcu pewnie przestanie istnieć".

Po latach spędzonych w podróży, odległości też malały. Sofka i Jack jeździli czasem pociągiem do Londynu (zwykle osobno), ale zawsze z ulgą wracali do domu. W 1964 roku Sofka zrobiła ostatnie zlecenie dla Progressive Tours - pojechała z grupą rosyjskich aktorów i szekspiro-logów na wycieczkę, podczas której spotkali się między innymi z Laurence'em Olivierem. Z ulgą pożegnała firmę, która na tyle lat zdomino-

238

wała jej życie. Choć oboje z Jackiem wciąż formalnie należeli do partii komunistycznej, nie interesowali się zbytnio działalnością miejscowych komunistów. Zdarzały się wyjątki, na przykład pod koniec lat sześćdziesiątych. Sofka redagowała socjalistyczne czasopismo „Albanian Life" („dzieła Envera Hoxhy są wielkim skarbem marksizmu-leninizmu i skuteczną bronią w rękach ludu pracującego naszego kraju").

Czasami musieli jednak ponosić konsekwencje swoich przekonań politycznych. W 1966 roku słynny podwójny agent George Blake uciekł z Wormwood Scrubs i w całym kraju podniesiono alarm. Szpieg odsiadywał wyrok czterdziestu dwóch lat więzienia za przekazanie brytyjskich tajemnic władzom radzieckim. Gazety szybko doniosły, że prawdopodobnie to KGB wywiozło go helikopterem lub łodzią podwodną. Sofka i Jack byli zszokowani, gdy do ich spokojnej wiejskiej chaty wtargnęła policja. Funkcjonariusze przeprowadzili rewizję, szukając śladów Bla-ke'a. Dopiero później okazało się, że za ucieczką Blake'a stali znajomi Sofki z Ruchu na Rzecz Pokoju, którzy wywieźli go z kraju w przyczepie kemingowej do Berlina Wschodniego, skąd trafił do Moskwy. Może więc policjanci mieli jakieś informacje. Blake zamieszkał w Związku Radzieckim i do końca wyznawał poglądy na temat komunizmu podobne do tych, jakie głosiła Sofka - że poświęcił życie szlachetnemu ideałowi i cennemu eksperymentowi, który się nie powiódł. Cała historia zostawiła jednak po sobie niesmak, zwłaszcza że przed domem Sofki pojawili się żądni sensacji dziennikarze prasy brukowej. W liście do znajomego z Londynu Sofka pomstowała na brytyjską hipokryzję: „Mówimy o wolności osobistej, ale co z »inwigilacją« i podsłuchiwaniem rozmów telefonicznych? Muszą tam mieć na mnie niezłą teczkę, jeśli w moim domu zjawia się policja szukająca George'a Blake'a. Prywatność? Nie sądzę! To jest najbardziej »wolny« kraj na świecie. Ludzie to takie podłe zwierzęta!".

Podczas sporadycznych wizyt w Londynie Sofka „bawiła" w domach znajomych. Ubrana w najlepszą czarną suknię, wciskała przyzwyczajone do kapci i kaloszy stopy w eleganckie czółenka na obcasie, paliła gita-nesy i piła tyle, co kiedyś. Odwiedzała swoich ukochanych przyjaciół, między innymi pierwszą żonę Oliviera, Jill Esmond, chodziła do teatru (na Szekspira, jeśli to tylko było możliwe) i kupowała książki. Od czasu do czasu spotykała się z synami i ich rodzinami. Pod koniec lat sześćdziesiątych Peter miał troje dzieci i prowadził studio muzyki elektronicznej w szopie nad rzeką w Putney, łan miał trzy córki i awansował w ban-

239

ku na kierownika, Patrick miał dwoje maleńkich dzieci i wkrótce potem rozwiódł się i wyjechał na kontrakt do Arabii Saudyjskiej jako geolog. Było jasne, że Peter i Patrick wdali się w matkę - niezliczone romanse, nieudane małżeństwa, zmiany kariery i zdolność do odradzania się jak feniks z popiołów i zaczynania wszystkiego od nowa były dla Sofki dobrze znanym terytorium. Dużo bardziej dziwiło ją, jakim cudem mogła urodzić kierownika banku. Fakt, że łan wciąż żył z pierwszą żoną, był już zupełnie sprzeczny z tradycją rodziny.

Synowie wspomagali Sofkę finansowo, a ona pisała listy i robiła na drutach zabawki dla wnucząt. Trzeba jednak przyznać, że dużo bardziej interesowały ją rozmowy z przyjaciółmi o książkach lub przeszłości niż kołysanie płaczących niemowląt. Jack z kolei określał ich mianem „przeklętych krewniaków" i mówił znajomym, że nie zapraszano go do Londynu z Sofką Miał wrażenie, że trzej synowie Sofki i ich potomstwo go nie akceptują. Dopiero po śmierci Sofki zrozumiał, że uważają go za członka rodziny. Być może na początku „oddany robol" Sofki rzeczywiście spotkał się z niechęcią rodziny - sama Sofka niezbyt się starała, by synowie nawiązali lepszy kontakt z powściągliwym Jackiem. Niewiele

osób z zewnątrz rozumiało więź, która ją z nim łączyła.

* * *

W 1967 roku sześćdziesięcioletnia Sofka zaczęła spisywać swoje wspomnienia, korzystając z notatek sporządzonych mniej więcej dziesięć lat wcześniej, podczas pierwszych wizyt w Leningradzie. „Samo pisanie było jak katharsis - napisała później. - W jakiś sposób złagodziło, jeśli nie zatarło najgorsze wspomnienia z czasów wojny, jak gdyby uwalniając część nagromadzonej goryczy". Książka zatytułowana Sojka - autobiografia księżniczki opisywała jej życie od narodzin do czterdziestki, a opublikował ją Rupert Hart-Davis. Na okładce był wisiorek w kształcie jajka wielkanocnego, który dostała od cesarzowej wdowy podczas ucieczki z Rosji i który przetrwał wszystkie zawirowania i wciąż jest w rękach naszej rodziny. Na eleganckie przyjęcie z okazji ukazania się książki w 1968 roku przyszli starzy znajomi z teatru, między innymi Sybil Thorndike, Edith Evans i Jill Esmond. Olivier przesłał telegram z gratulacjami, żałując, że próby uniemożliwiają mu przybycie, nawet Psu udało się wydostać z zajętej przez radzieckie wojska Pragi. Po pierwszych pozytywnych recenzjach Sofka wystąpiła w programach radiowych i telewizyjnych i zaczęła dostawać masę listów - od podchorążego z HMS Marlborough,

240

znajomych z czasów przyjęć koktajlowych w latach trzydziestych, kobiet z Vittel, a nawet anonimowy liścik od zapomnianego wielbiciela („co za niespodzianka, zobaczyć Cię i usłyszeć (...). Cudowne wspomnienia z kasyna oficerskiego w Hamburgu w '45. Ciekawe, czy mnie pamiętasz. Wszystkiego dobrego, kochanie").

Po życiu pełnym niestałości, zmian, strat i lęku, Sofka zakorzeniła się w swojej samotni w Bodmin. Miała stałe zwyczaje, do których wszyscy musieli się dostosować. Goście byli mile witani, dostawali książki i świeże warzywa, ale jeśli spóźnili się choć dziesięć minut, była okropna reprymenda, a zaproszenia na obiad lub drinka często ściśle określały godzinę zakończenia imprezy. Kiedy ktoś przynosił w prezencie cięte kwiaty, Sofka zapominała o dyplomacji: „Zwłoki kwiatów" - komentowała sucho. Niektórzy uważali, że nie szanowała Jacka - komenderowała nim i dominowała rozmowę, siedząc w swoim fotelu jak na tronie, podczas gdy on cichutko siedział w kącie na krześle, podpowiadając dokładne daty, kiedy o to poprosiła. Niektórzy byli tak zdziwieni ich zaskakującą relacją, że powątpiewali, czy tych dwoje w ogóle jest parą. „Może Jack jest jej ogrodnikiem?" - zastanawiali się. W rzeczywistości Sofka i Jack byli jednak oddanymi przyjaciółmi, którzy czerpali siłę z łączącej ich cichej więzi, a z półki przyglądała się wszystkim kolekcja sówek - pamiątka pierwszych lat ich związku i świadectwo miłości Sowy do Mangusty.

Ekscentryczna rosyjska księżniczka w starych gumiakach i niechlujnym ubraniu szybko stała się znaną postacią na wrzosowisku: była uprzejma dla miejscowych, rozdawała książki, jedzenie, pomagała, a nawet uczyła dzieci. Biada jednak temu, kto pojawił się między drugą a czwartą po południu, gdy Sofka ucinała sobie drzemkę lub oglądała mecze tenisa w telewizji, co było jej wielką pasją. Pewien emerytowany pułkownik, mieszkający po sąsiedzku, przyszedł kiedyś przeprosić za starą gęś, którą jego psy zagryzły na polu. Traf chciał, że zjawił się w połowie meczu na Wimbledonie. Zamiast poprosić, by przyszedł później, Sofka ryknęła: „Idź precz!", jak to robiła na vittelskim poddaszu, gdy cierpiała z powodu newralgii. Pułkownik tak się obraził, że już nigdy się do niej nie odezwał. Być może za czepialstwem i wybuchowością Sofki kryło się utajone poczucie zagrożenia, ale możliwe też, że po prostu odziedziczyła autorytarne usposobienie swojej babci.

Przyjaciele i krewni często przyjeżdżali w gości, szczególnie gdy w starej dojami urządzono łazienkę, a domek stał się bardziej przytulny. Poza kilkoma' uprzywilejowanymi osobami (zwłaszcza Królikiem) goście otrzymywali ścisłe wytyczne, które pozwalały Sofce i Jackowi

241

kontynuować swoje zwyczaje bez zakłóceń. Obowiązywało śniadanie w łóżku - gotowane jajka, tost z masłem, marmolada i kubek mocnej herbaty (idealna mieszanka Earl Greya i herbaty indyjskiej) - podane na tacy. Następnie niezależnie od pogody należało wyjść na powietrze.

Nikomu nie wolno było wracać aż do późnego popołudnia, kiedy to siadano przy kominku i gawędzono godzinami przy winie domowej roboty (robionym przez Jacka). Sofka po dawnemu specjalizowała się w prowokacjach. Pewnego razu dziewiętnastoletnia krewna oniemiała z zakłopotania, gdy ciocia Sofka zapytała, czy już uprawiała seks. Zupełnie nie zważając na skrępowanie dziewczyny, Sofka ciągnęła dalej: „To najlepsza rzecz pod słońcem", po czym opowiedziała o swoich licznych kochankach z czasów wyjazdów do Rosji. Poleciła jej też swoją ulubioną metodę antykoncepcji: „Używaj krążka, kochana! Można go zakładać i zdejmować". Goście słuchali też opowieści o jej niezwykłym dzieciństwie i oglądali zdjęcia przedrewolucyjnej Rosji. Jeden ze znajomych wyraził zdziwienie, że zdeklarowana komunistka z takim zadowoleniem pokazuje wpis dotyczący Skipwithów w rejestrach genealogicznych De-bretta, gdzie obok Greya figurował Sir Patrick i ona sama.

Sofka gotowała dla gości przede wszystkim rosyjskie potrawy: kulebiak z łososia, jaki jadała w latach trzydziestych w Hungarii, bitki (mielone kotleciki) z kwaśną śmietaną i grzybami, takie jakie gotowała dla siebie i Leo w czasach wielkiego kryzysu, szynkę w maderze, jaką raczyli się z Laurence'em Ołivierem po premierze Hamleta, barszcz oparty na zupach z Chelsea, maleńkie pierożki z kapustą z ogrodu i kisiel owocowy, który przypominał jej petersburską nianię. W kuchni panował coraz większy chaos i choć jedzenie było niezmiennie przepyszne, co wrażliwsi goście zastanawiali się, czy przypadkiem nie zapłacą za tę ucztę zatruciem pokarmowym. Jeden ze znajomych uważał, że bezwstydne bałaga-niarstwo Sofki świadczyło o jej wielkopańskiej naturze: „To było bardzo arystokratyczne - nie zajmowała się takimi drobiazgami jak higiena".

Mimo skromnych funduszy jedzenie było dla Sofki i Jacka niezmiennym priorytetem - nigdy na nim nie oszczędzali i nie żałowali gościom. Nie było więc nic dziwnego w tym, że Sofka postanowiła napisać książkę kucharską Jedz po rosyjsku, która ukazała się w 1973 roku z dedykacją: „Jackowi, który próbował tych potraw". Książka zawierała wszystkie ulubione przepisy Sofki, choć wiele dań było raczej wspomnieniem dzieciństwa i minionej epoki niż praktycznym przepisem kulinarnym. Czy naprawdę karmiła Jacka jagnięcymi trzustkami, rakami i pieczoną cie-

242

lęciną z sosem kawiorowym? Albo mięsem z niedźwiedzia, które trzeba było marynować przez co najmniej cztery dni, a potem dusić przez pięć do sześciu godzin?

Pamiętam lata siedemdziesiąte u Sofki, bo właśnie wtedy zaczęłam ją odwiedzać. Najazdy rodzinnej hordy nie budziły wielkiego entuzjazmu mojej babci, co sama przyznała w liście do londyńskiej przyjaciółki, Barbary Oliver: „Powoli dochodzę do siebie po inwazji - łan z przyjaciółmi - przede mną dwa tygodnie spokoju, zanim przyjedzie Peter ze swoją trzódką. Lubię moich synów, ale te ich żony i dzieci zabierają tyle przestrzeni!".

Czasami wydawało się, że Sofka nie lubi nawet rozmawiać o dzieciach. Jedna z koleżanek (matka dwojga dzieci) wspomina, że „nie rozmawiało się o dzieciach, tak samo jak o pieniądzach - rzucała ci takie spojrzenie, jakbyś powiedział coś wulgarnego". Mimo to od czasu do czasu Sofka zdobywała się na gderliwą pochwałę: „Ta okropna baba Evelyn Waugh pisze w jednym z listów: »Im częściej spotykam cudze dzieci, tym mniej nie lubię własnych«. Zadziwiające, jak grzeczne są dzieci Petera!".

Z czasem naprawdę zaprzyjaźniła się z niektórymi wnukami, w tym również ze mną ale musieliśmy na to zapracować. Było warto - samodzielne wizyty w Bodmin, cudowne listy i inspirujące listy lektur. Sofka była zachwycona, gdy najstarsza córka lana, Fiona, wyrosła na zbuntowaną młodą kobietę, odrzucającą zachowawcze podejście do życia swojego ojca. Poszła w ślady babci, brała udział w marszach protestacyjnych przeciwko broni jądrowej, wyruszała w długie podróże i miała dziecko bez ślubu. „Po co brać ślub?" - mawiała prowokacyjnie Sofka, dumna, że ona i Jack nie ulegli sile konwenansu.

Wnuki Sofki, tak jak jej synowie, nie mogły być pewne bezwarunkowej akceptacji z jej strony, choć czasem zdradzała się, że jest z nich dumna. Było tak zwłaszcza w sytuacjach, gdy uważała, że wyznają jej własne wartości, a jej komentarze na temat Barbary i jej najstarszego syna mogłyby równie dobrze odnosić się do samej Sofki i Jacka: „To miło, że oboje lubicie Petera i ich styl życia. Naprawdę nie trzeba im wiele r książki i muzyka - rośliny - przyjaciele, ale zupełnie nie obchodzą ich sprawy »pieniężne«. W przeciwieństwie do Patricka, który lubi wydawać, i lana, który poluje na »okazje« i opowiada, gdzie można tanio kupić różne rzeczy. Jak bardzo rodzeństwo może się różnić".

243

Pisała też:

„Ktoś - jakiś biblijny prorok - określił miarę ludzkiego życia jako lat siedemdziesiąt? Miał rację, bo jak długo człowiek by nie żył, w tym wieku wszystko zaczyna się psuć - pamięć... kolana... oczy ... itd., itp. Jak w tym starym wiejskim porzekadle: »czasami siedzę i myślę, a czasami tylko siedzę« - w końcu zrozumiałam, co znaczy »tylko siedzieć«".

W latach osiemdziesiątych podeszły wiek zaczął dawać się Sofce we znaki. Jak przyznawała w listach do przyjaciół (między innymi do Barbary): „Jestem sztywna i obolała, ale myślę, że trzeba dziękować bogom, że szwankują nogi, a nie mózg!". Z okazji siedemdziesiątych i osiemdziesiątych urodzin w domach synów odbyły się wielkie rodzinne uroczystości. Na pierwszej imprezie wszyscy za dużo wypili, trzej synowie kłócili się jak w dzieciństwie, a rozzuchwaleni wujkowie gonili wrzeszczące nastoletnie córki braci. W drugiej uroczystości uczestniczyła krępująco duża liczba obecnych i byłych synowych, ale Sofka dzielnie robiła dobrą minę do złej gry. W końcu niejedno w życiu widziała, sama za dawnych lat nie wylewała za kołnierz, a wkrótce i tak wracała na korn-walijską wieś. Tam coraz więcej czasu spędzała w domu, czytając bez przerwy i przygarniając (po śmierci psów) dzikie zwierzęta i ptaki. W typowym porannym liście do Barbary pisała: „Czas wstać i nakarmić Edipa (kot bez wykształcenia, nie umie pisać bez błędów), który skaleczył się w przednią łapkę (...). Nie daje się oswoić. Siedzi na workach w szopie z węglem i z wrzaskiem domaga się, by podać mu jedzenie i mleko do łóżka (...)".

Ze swojego życia Sofka najczęściej wspominała na starość czasy wojny. Jak wielu starych ludzi, coraz częściej myślała o swojej młodości. Lata 1939-1945 odcisnęły się w jej mniemaniu największym piętnem na jej psychice i najbardziej wpłynęły na rozwój jej osobowości - miłość do Greya, jego śmierć, rozkwit wiary w komunizm i groza Holokaustu. Tylko Królik dzieliła z nią te wspomnienia, które wskrzeszały w cotygodniowych listach i podczas regularnych spotkań. Królik często przyjeżdżała do domu w Bradford na kilka dni. Dwie przyjaciółki czytały wtedy rosyjską i angielską poezję, jak to robiły kiedyś w Vittel. Młodsza z kobiet niewiele się zmieniła przez czterdzieści lat, tylko jej schludna fryzura na pazia posiwiała, a okrągłe policzki nieco opadły. Sofka za to bardzo zmieniła się fizycznie - siwe włosy upinała w niedbały kok i zu-

244

pełnie przestała zwracać uwagę na strój, wbijając potężną figurę w to, co wpadło jej w rękę, nie wysilając się nawet na założenie biustonosza. Dla Sofki i Królika te sprawy nie miały jednak najmniejszego znaczenia.

Ich wieloletnia zażyłość opierała się na ogromnym, niemal obsesyjnym zainteresowaniu Holokaustem. Sofka zebrała ogromną kolekcję publikacji związanych z zagładą i pielęgnowała w swoim wnętrzu dręczące poczucie winy, że nie udało jej się zapobiec tragedii, której świadkiem była w Vittel. Ten ból Sofka zawsze nosiła w sercu i teraz, gdy patrzyła wstecz na swoje życie, przypominał o sobie. Darling rozbudził w niej większą zdolność emocjonalnego zrozumienia, ale osobista strata nie była najważniejsza, Sofka nigdy o niej nie mówiła. Liczyła się szersza perspektywa. „Czytamy teraz książki o obozach i gettach - pisała. - My, którzy ich nie doświadczyliśmy osobiście, dźwigamy większy ciężar niż ci, którzy tam byli. Oni cierpieli i dzielili się cierpieniem. Nasza wina polega na tym, że ani nie cierpieliśmy, ani nie zapobiegliśmy cierpieniu". To był jej zdaniem najgorszy skutek wojny. Argumentowała jednak: „Jesteśmy im to winni, byśmy nigdy nie pozwolili sobie o tym zapomnieć". Innym też nie pozwalała zapomnieć. Mówi się, że groza obozów koncentracyjnych odbiła się na kolejnych pokoleniach rodzin ofiar. W takim razie rodziny świadków też dźwigają część tego ciężaru. Niezależnie od wieku, przybywający do domku na wrzosowisku goście wyjeżdżali obładowani książkami i kserokopiami artykułów z archiwum Sofki, a jej listy były pełne nawiązań do badań i literatury na temat Holokaustu.

Dopiero w 1980 roku Królik odkryła, jaki los spotkał Polaków z Vittel. Przeglądając oficjalne rejestry transportów, odnalazła ich nazwiska w spisie wywiezionych do Auschwitz w 1944 roku z obozu przejściowego Drancy pod Paryżem. Królik powiedziała Sofce, że wszystkich Polaków zastrzelono zaraz po przyjeździe, gdy jedna z kobiet ugryzła hitlerowca w rękę. „To na pewno lepsza śmierć niż uduszenie Cyklonem B w komorze gazowej" - napisała Sofka. Być może jednak Królik chroniła Sofkę przed całą prawdą, bo udało mi się odnaleźć bardziej szczegółowe dane, opisane przez Filipa Mullera w Świadku Auschwitz. Muller był Sonderkommando - więźniem pracującym w krematorium - gdy do przebieralni przywieziono więźniów z Vittel. Kiedy się rozbierali, piękna kobieta (była tancerka, Franciszka Mann) zaczęła robić striptiz, odwracając uwagę strażników. Półnaga, uniosła nogę, by zdjąć but i uderzyła obcasem w głowę SS-mana, po czym wyrwała mu pistolet, wywołując panikę wśród strażników, zaczęła strzelać i uciekła w tłum. Zgasły świa-

245

tła, większość strażników uciekła, a zebranych więźniów, którzy nie wiedzieli, co się dzieje, ogarnęła panika. „Mamy ważne wizy do Paragwaju - zawołał przerażonym głosem jeden z mężczyzn. - Zapłaciliśmy gestapo ogromne pieniądze za pozwolenie na wyjazd". Nagle otworzyły się drzwi i rozbłysły reflektory, ukazując SS-manów w stalowych hełmach, uzbrojonych w karabiny maszynowe. Tych, którzy nie zginęli od razu, zebrano i rozstrzelano. Cieszę się, że Sofka nigdy nie poznała tych szczegółów ostatnich chwil Darlinga, który prawie na pewno zginął właśnie w ten sposób.

W 1985 roku Sofka otrzymała list od doktora Abrahama Oppenheima, naukowca z London School of Economics, który pracował nad książką. „Moje badania dotyczą niezwykłej wymiany, do jakiej doszło podczas drugiej wojny światowej - grupa ponad dwustu żydowskich więźniów obozu koncentracyjnego za podobną liczbę niemieckich internowanych w Palestynie (...). Dowody wskazują, że Pani wysiłki skłoniły władze do wywarcia oficjalnych nacisków na Niemców". Wyjaśnił, że podczas badań w archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych natrafiał ciągle na informacje o tajemniczej pani Skipwith, która znacząco przyczyniła się do tego, że ponad pięćdziesięciu losowo wybranych deportowanych z Vittel odesłano wraz z grupą dwustu dwudziestu dwóch Żydów do Palestyny.

„Długo zastanawiałem się, jaki los spotkał panią Skipwith" - pisał Oppenheim w swojej książce Lud Wybrany. Historia Transportu 222 z Bergen-Belsen do Palestyny, która ukazała się już po śmierci Sofki. Odkrył tyle innych wątków w nieprawdopodobnej historii zwolnienia jego przodków, holenderskich Żydów, z Bergen-Belsen i był zdeterminowany, by odnaleźć panią Skipwith. Początkowo zakładał, że ta kobieta o niezwykłych znajomościach była Żydówką. Inaczej po co miałaby tak bardzo się tym interesować? Teoria upadła, gdy znalazł nazwisko Skipwith w książce telefonicznej. Skipwithowie zasugerowali, by sprawdził genealogiczny rejestr Debretta. Nie minęło wiele czasu i zaintrygowany Oppenheim jechał przez wrzosowisko Bodmin na spotkanie z Sofką.

Bram, jak odtąd zwracała się do niego Sofka, opowiedział jej dziwną historię wymiany, dzięki której ocalała jego matka. Doszło do niej w lipcu 1944 roku, gdy sama Sofka jechała pociągiem przez Europę po zwolnieniu z Vittel. Bram przywiózł kopie listów Sofki i komentarzy urzędników i wyjaśnił, że ostatecznie wszystko sprowadzało się do nie-

246



mieckiego zamiłowania do list. Sofka miała absolutną rację, sądząc, że najlepiej podać wszystkie nazwiska. To listy zdecydowały o tym, że więźniowie z palestyńskimi dokumentami przeżyli, podczas gdy reszta zginęła. Kiedy niektóre władze (Szwajcarzy, brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Wysoki Komisarz Palestyny) zdołały wywrzeć presję na Niemców, by zwolnili kilku przerażonych więźniów obozów koncentracyjnych, wszystko opierało się na listach. Wśród kopii były notatki na bibule papierosowej, na której Sofka spisała nazwiska wszystkich polskich Żydów z Vittel, przeszmuglowane przez członka ruchu oporu w kapsułkach i tubkach po paście do zębów. Mikroskopijnymi literkami zapisano tam wszystkie nazwiska i nazwy południowoamerykańskich krajów, do których mieli wizy. Pod nazwą Honduras figurowało nazwisko Izydora Skossowskiego - Darlinga - i jego rodziny, zapisanych w Urzędzie Rejestrów Publicznych w Kew, nr ref. FO 371 426871.

Dla coraz słabszej Sofki, prowadzącej spokojne życie na wrzosowisku, konfrontacja z bolesną przeszłością z czasów Vittel była wstrząsem. Badanie Oppenheima otworzyło stare rany, ale też potwierdziło ten intensywny etap jej życia. Tego samego roku otrzymała nieoczekiwany list z Izraela i zwróciła się do Brama z prośbą o wyjaśnienie.

„Jeśli chodzi o ten list z Jerozolimy - odparł - dobrze, przyznaję, że w pewnym sensie to moja sprawka, ale nie miałem pojęcia, że do Ciebie napiszą. Yad Vashem, Instytut Pamięci o Holokauście, od lat stara się honorować tych, którzy stanęli w obronie Żydów w czasie wojny. Używa niezbyt trafnego słowa, nazywając ich »sprawiedliwymi«, ale liczą się intencje...". Oppenheim wyjaśnił, że „nawet po tak długim czasie" chciał, by czyn Sofki i Królika spotkał się z uznaniem. Sofka osobiście odpisała na list Yad Vashem: „Niestety, moje wysiłki podjęte w obozie internowanych w Vittel nie pomogły ocalić Żydów, ale jestem dumna, że jestem jedną z tych, którzy próbowali".

Decyzja Yad Vashem przyszła zbyt późno dla Sofki - nie żyła już od kilku lat, gdy instytut ostatecznie postanowił wyryć jej nazwisko na tablicy obok nazwisk innych ludzi, którzy z narażeniem życia pomagali Żydom w czasie Holokaustu. Królik wspomagała Oppenheima w jego staraniach. Gdyby nie jej skromność i pewne wymogi formalne (Yad Vashem wymaga świadectwa naocznych świadków) też otrzymałaby wyróżnienie. Jack i Królik zdecydowali, że mam reprezentować Sofkę, mimo że mieszkałam wtedy w Rzymie. Przedstawiciel izraelskiej am-

247

basady przyjechał do mojego mieszkania z medalem Sofki w pudełku z drewna oliwnego. Zaprosiłam kilku przyjaciół i przygotowałam rosyjską zakąskę i wódkę z lodem. Wyjęłam też kilka zdjęć i pamiątek po Sofce. Była to dziwna ceremonia. Miałam poczucie, że ten moment nadszedł zbyt późno, że Sofkę oszukano i pozbawiono widoku medalu z czerwoną wstęgą - choć podejrzewam, że niewiele by dla niej znaczył. Sama byłam zbyt świadoma ironicznej wymowy tego, że otrzymuję nagrodę za działalność humanitarną od kraju, który w tak nieludzki i brutalny sposób traktuje Palestyńczyków. Mimo to, choć nic jeszcze nie wiedziałam o Darlingu, była to wzruszająca chwila. Ponad pół wieku po strasznych

wydarzeniach, które zrujnowały życie Sofki, coś zostało zakończone.

* * *

Pod koniec lat osiemdziesiątych Sofka była już prababcią, a „starość siała spustoszenie" w jej życiu. „Próbuję sobie tłumaczyć, że wiek to kwestia sposobu myślenia - pisała. - Jeśli nie zwracasz na niego uwagi, nie ma znaczenia. Jednak...". Zawsze umiała z siebie żartować, co udowadnia w wierszu Życie po osiemdziesiątce:

Nogi co kiedyś przemierzały Albanię Byrona, Teraz boleśnie drżą dwa metry od domu! Umysł pogrąża się w otępieniu, Gdy szukam okularów w kolejnych pokojach. Palce upuszczają kubek, oczy słabną, Dokucza artretyzm i rwa. Wysiłek męczy. Więc drzemię bez końca -Co dziś się zdarzyło jest jakby za mgłą. Wszystko nieważne! Żyć jest wspaniale. Półki na książki od skarbów się gną! Ptaki w ogrodzie, przyjaciele przychodzą Cisza i spokój. Wśród wrzosów wiatr".

Uwaga, że życie wciąż było wspaniałe, w dużym stopniu odpowiadała prawdzie. Byli z Jackiem szczęśliwi, prowadząc życie, które sami sobie urządzili i nie przejmowali się zbytnio troskami starości. Udowodniła mu, że zostanie, jeśli dostanie szansę. Teraz cieszyli się cichą harmonią.

248

Jack był przy Sofce, gdy zmarła na niewydolność serca w lutym 1994 roku, mając osiemdziesiąt sześć lat. Jej synowie postąpili zgodnie z ulubionym chińskim przysłowiem matki („Jeśli masz pieniądze na dwa bochenki chleba, kup jeden i jakieś kwiaty") i położyli na jej trumnie bukiet. Po kremacji prochy Sofki rozsypano w jej ogrodzie.

Sofka miała życie, którego nikt nie mógł dla niej przewidzieć, gdy była małym dzieckiem. Co jakiś czas jej plany na przyszłość rujnowała kolejna katastrofa. Musiała iść dalej, chwytając się tego, co znajdowała po drodze. Choć odrzuciła wartości, według których ją wychowano, zawsze pamiętała o tym, skąd przyszła.

Kilka lat po tym, jak podarowała mi swój paryski pamiętnik, babcia opowiedziała mi o swoim marzeniu. - Nie daje mi to spokoju - wyjaśniła. Obiecała, że spisze dla mnie życiorys Sophy - swojej matki - i Olgi - babki ze strony ojca i że będzie dalej pisać swoje wspomnienia. Opisała te trzy biografie, nadając im tytuły Preludium rewolucji, Ofiara rewolucji i Ciąg dalszy rewolucji. Zaczęła nawet rozmowy z wydawcą, choć te spełzły na niczym.

Starzejąc się, Sofka coraz częściej powracała nie tylko do wydarzeń swojego dzieciństwa, ale i poza nie, do lat młodości swojej matki na przełomie XIX i XX wieku i narodzin babki w połowie XIX stulecia. Siedziała przy maszynie do pisania w kornwalijskim domku, a wspomnienia wracały coraz intensywniej, w miarę jak kończył się jej czas. Nagle było jej łatwiej przypomnieć sobie opowiadania Olgi o dzieciństwie w pięknej rezydencji Szuwałowów nad kanałem Fontanki, niż pamiętać o zapłaceniu rachunku za gaz czy o tym, że ktoś ma przyjść na obiad. Słowa babci wracały do niej z zadziwiającą jasnością - obrazy jej pierwszych balów w Pałacu Zimowym, gdy miała szesnaście lat, pokoje udekorowane storczykami z carskich cieplarni i sufity tak wysokie, że ginęły w mroku ponad światłem świec. Bez trudu przypominała sobie siebie na różowej kapie łóżka matki, słuchającą opowieści o bitwach 1915 roku, jak i cierpienie po rozstaniu z Greyem w 1940 roku. Stojąc na progu wieczności, nie musiała się wysilać, by wyobrazić sobie prapraprababkę, Piękną Gre-czynkę, niewolnicę z Konstantynopola, zdobywającą serca europejskich mężczyzn.

Świat, do którego należały te kobiety, nie był bardziej obcy niż świat, w którym sama się urodziła. Łączyło ją z nimi coś więcej niż koronkowe suknie, pamiętniki w aksamitnej oprawie i przejażdżki powozem wzdłuż

249

Newy - każda z nich była odważna i stanowcza na swój własny sposób. To dziedzictwo było dla Sofki najważniejsze - dużo ważniejsze niż absurdalne w jej mniemaniu przywileje. Liczyło się poszukiwanie, które zawsze uważała za podstawowy sens życia. - Nieważne, czego szukasz - mówiła - ani jak boleśnie się rozczarujesz. Lubiła cytować wiersz Ki-plinga, który - jak mówiła - był jej inspiracją od czasów młodości:

„Ponieważ szukałem i spędzałem Całe dnie na poszukiwaniu Błysnęło raz i zniknęło Czarniejszą noc pozostawiając".

Podziękowania

Wiele osób pomogło mi w pracy nad tą książką Niektórzy zostali wspomniani w tekście, ale nie wszyscy. Zmieniłam też kilka nazwisk, by chronić prywatność pewnych osób. Jestem głęboko wdzięczna Kiryłowi Zinovieffowi za okazaną wielkoduszność, mądrość i miłość, nawet wtedy, gdy były one trudne. Madeleine Steinberg również była wspaniałym źródłem informacji i wsparcia od początku do końca pracy.

Niektórzy członkowie rodziny wnieśli nieoceniony wkład w moje poszukiwania. W szczególności dziękuję Peterowi Zinovieffowi, łanowi Fitzlyonowi, Patrickowi Skipwithowi, Elenie de Villaine oraz Deirdre Skipwith, Victorii Zinovieff, Fionie Zinovieff, Jenny Hughes i Jenny Zinovieff.

Za pomoc w odnalezieniu śladów Sofki we Francji jestem bardzo wdzięczna Szuli Troman, Davidowi i Maijorie Rochemanom oraz Raymonde'owi Dubois. W Rosji szczególnie pomogły mi następujące osoby: Waleria Kobee, Olga Piszenkowa, Andriej i Tatiana Gagarin, Jekatierina Gierasimowa, Marina Wierszewska, Anna Abramowna, Galina Fiłatowa, Natalia Kuszmieliowa, Lew Baron, Tanya Illingworth, Prodromos Teknopoulos i Sebastian Zinovieff.

Dziękuję Annelise Freisenbruch za doskonałą pracę w archiwach, a także następującym osobom za ich pomoc: Lou i Rafie Kenton; Anne Hendrie; Margaret Jarvis; Barbarze Oliver; Jean Curdy; Peterowi Rosen-fieldowi; Sonii Goodman; Tarquinowi Olivierowi; Tinie Tarling; Phyllis Birchall; Angeli Thompson; Ann Wilson; Dot i Rayowi Hunt; Terry'emu Colemanowi; Jane Whitely; Sheenie Hilleary; Marinie Lermontov; H.N. Mottersheadowi; Rosemary Wells; Alexandre'owi Dolgorouky; Nikicie Dolgorouky; Annie Greening; Peytonowi Skipwithowi; ś.p. Audrey Ne-gretti; Davidowi Sucklingowi; Shurze Shivarg; Alessandrze Stanley i Peterowi Carsonowi.

Jestem niezmiernie wdzięczna Adamowi Nicholsonowi za jego pomoc przy rękopisie oraz Fiammetcie Rocco, Fani Papageorgiou i Cressidzie Connolly. Wielkie podziękowania dla mojej agentki, Caroline Dawney, i jej asystentki, Jean Edelstein, oraz dla Sajidaha Ahmada, Belli Shand i dla wszystkich w Granta.

251

Jestem szczególnie zobowiązana George'owi Millerowi, cudownemu redaktorowi. Miałam wielkie szczęście, że dane mi było z nim pracować.

Wyrazy miłości i wdzięczności kieruję pod adresem mojego męża Yassilisa i naszych córek, Anny i Lary. Dziękuję za wszystko.

Źródła

Nie jest to książka naukowa, nie podam więc pełnej bibliografii.

Chciałabym jednak przedstawić krótką listę książek, które były szczególnie przydatne w moich badaniach.

Akhmatova A., The Complete Poems of Anna Akhmatova, tłum. Judith Hemschemeyer, red. Roberta Reeder, Edynburg 1997.

Bayliss M., niepublikowane wspomnienia 1940-1944, archiwum Imperial War Museum.

Berberowa N., Podkreślenia moje: autobiografia, tł. E. Siemaszkiewicz, Warszawa 1998.

Berberova N., Moura: The Dangerous Life of Baroness Budberg, Nowy Jork 2005.

Dolgorouky V., Gone Forever, niepublikowane wspomnienia.

Herbert A.R, Serce w pętli, tł. A. Laterner, Warszawa 1936.

Holmes R., Footsteps: Adventures of a Romantic Biographer, Londyn 1995.

MooreheadA., The Russian Revolution, Londyn 1958.

Obolensky D., Bread of Exile, Londyn 1999.

Pridham F., Close of a Dynasty, Londyn 1958.

Sebag-Montefiore S., Potiomkin: książę książąt, tł. K. Bażyńska-Choj-nacka, P. Chojnacki, W. Jeżewski, Warszawa 2006.

Shulman A., The Case of Hotel Polski, Nowy Jork 1982.

Skipwith S., Sofka: The Autobiography of a Princess, Londyn 1968.

Stone N., Glenny M., The Other Russia, Londyn 1990.

Szamuely T., The Russian Tradition, Londyn 1974.

Van der Kiste, J., Hall C., Once a Grand Duchess: Xenia, Sister of Nicholas II, Londyn 2002.

Vecchi J., The Tavern Is My Drum, Londyn 1948.

Volkov S., St Petersburg: A Cultural History, Londyn 1996.

Wiser W., The Crazy Years: Paris in the Twenties, Londyn 1983.

Wolkonsky P., The Way of Bitterness, Londyn 1931.

253

Youssoupoff F., Lost Splendour, Nowy Jork 1953. Zinovieff E., A Princess Remembers: A Russian Life, Londyn 2001. Zinovieff K, Hughes J., The Companion Guide to St Petersburg, Wood-bridge 2003.

Aleksiej Bobrinski = Nadiezda Potowcow Aleksander Dotgoruki = Olga Szuwatow

Sophy Bobrinska : (2) Pierre Wotkonski

(1) Pietia DoJgoruki = (2) Anna Michajtowna

Leo Zinovieff = (1 ) SOFKA =(2) GreySkipwith

Peter Ian

= Victoria Heber-Percy

Patrick

Sofka (ja) Leo Kolinka

255

Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnictw Naukowych Sp. z ul. Wydawnicza 1/3, 92-333 Łódź


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tajemnice dworu sułtana Tom 9 Safiye Demet Altınyeleklioğlu
Sandemo Margit Opowieści Tajemnice starego dworu
13 Tajemnice starego dworu
Zapiski oficera armi czerwonej
Sandemo Margit Opowieści 13 Tajemnice starego dworu
Seriusz Piasecki Zapiski oficera Armii Czerwonej
ebook Margit Sandemo Tajemnice starego dworu 2