Zmiana diety

Zmiana diety

- Panie.... – Glizdogon odchrząknął niewyraźnie i przełknął ze strachem ślinę.
- Tak? – Voldemort zwrócił na niego lodowate, a zarazem pełne groźnego ognia oczy.
- Nagini, to znaczy, ten tego... – Zimny pot spłynął po plecach drżącego Petera. Ogarnięty niewypowiedzianym dyskomfortem zadygotał mocniej.
- Tak? – wzrok Czarnego Pana powoli zaczynał tracić swoją gadzią cierpliwość.
- Ona... Ona... zdechła – ostatnie słowo zabrzmiało jak ochrypły, ledwie słyszalnym pisk. – Znaczy umarła... – Glizdogon upadł w tym momencie na kolana. – Znaczy, panie, to nie moja wina! Nie bij! – Nakrył się rękami i zaszlochał.
Voldemort – nieco zagniewany – powstał ze swojego tronu.
- Och, nie maż się, Glizdogonie! – rzekł i od niechcenia wyciągnął przed siebie różdżkę. – Crucio!
Z podłogi rozległ się urwany wrzask, a zaraz potem charkot.
- Wstań, Glizdogonie – rzekł niedbale Voldemort i machnął ręką. – Spodziewałem się tego... Już była stara – dodał ze smutkiem, o ile zimny falset może wyrażać jakiekolwiek uczucia. – A tak na marginesie, czy ja kiedykolwiek cię uderzyłem? – Tu Voldemort zmarszczyłby brwi, gdyby je miał.
- Eee... - Pettigrew zająknął się i poczuł, jak na jego policzki występuje rumieniec zawstydzenia. – Chyba nie, panie.
- Więc skąd przychodzą ci do głowy takie perwersyjne pomysły?
- Perwersyjne, panie?
- Zamierzasz ze mną dyskutować? – w głosie Lorda pojawiła się lekko dostrzegalna nuta rozbawionego zaciekawienia, przyprawiona szczyptą okrutnej radości.
- N... nie, panie, gdzieżbym śmiał – Glizdogon zgiął się wpół, niemal dotykając czubkiem łysawej głowy posadzki, jednocześnie poczuł drżenie na myśl o Panu, który daje mu razy – najlepiej pejczem. Nie był to nieprzyjemny dreszcz.
- Pochowaj należycie moją Nagini. Sprowadź mi Snape’a i zróbcie coś w końcu z Lucjuszem, nie powinien gnić w więzieniu! Pomóżcie mu uciec z Azkabanu i zapewnijcie, że nie czeka go śmierć. Dostanie tylko lekką karę.
Może parę klapsów? – pomyślał Voldemort i tym razem on poczuł miły dreszczyk w dole kręgosłupa, który zadziwił go i sprawił mu niespodziewaną przyjemność. – Pettigrew ma czasem ciekawe pomysły... – Wąskie usta wygięły się w uśmieszku, który byłby podszyty erotyzmem, gdyby nie paskudna gęba, na której ów uśmieszek wykwitł.
Glizdogon kornie wycofał się tyłem, starając się stłumić dziwną żądzę, która zapłonęła w jego lędźwiach.

***

- Ekhem... – Snape spojrzał wymownie na swego Pana.
- Tak, Severusie? – Voldemort uniósł czerwone spojrzenie znad księgi o intrygującym tytule „Nietypowe potrawy z gadów, płazów, pajęczaków, niewinnych noworodków, dziewic etc., czyli mroczna kuchnia czarnoksiężnika”. Trzeba dodać, że nie był zbyt zadowolony z wtargnięcia sług – właśnie czytał
przepis na deser lodowy z dodatkiem kobrzego jadu i krwi salamandry. Brzmiał tak fascynująco, że omal mu nie pociekła ślinka. I pomyśleć, że do tej pory jechał na samym jadzie. Nadszedł czas zmienić dietę na bardziej wyszukaną. Jego mroczny image zobowiązywał. Z radością pomyślał o niesmaku i grozie, które odmalowałaby się na twarzach jego wrogów, gdyby wiedzieli, jak zamierza się odżywiać.
Księgę zamówił sowią pocztą z katalogu „Najmroczniejsze wymysły Czarnej Magii i jak je zdobyć”, podpisując się pod zamówieniem Aldona Wiedźma z Powołania. Musiał przecież zachować anonimowość. Przesyłka przybyła po sześciu godzinach, a przyniósł ją wyleniały i niedowidzący szary puchacz wielkości świnki. Szczerze powiedziawszy ptak był strasznie paskudny i ani trochę mroczny. Ale Czarny Pan i tak zachwycił się nabytkiem.
- Tylko szybko, jestem zajęty - pieszczotliwie pogładził księgę i posłał swemu słudze najbardziej okrutny uśmiech, jaki miał w repertuarze.
- Chciałem oznajmić, że razem z Glizdogonem – wąskie usta Snape’a skrzywiły się z obrzydzeniem, gdy wymawiał ostatnie słowo – wyciągnęliśmy Lucjusza Malfoya z więzienia.
- To coś wolno wam szło... Minęła doba od mojego polecenia. We trzech stawić mi się za godzinę. Będzie kara!
- Oczywiście, Panie – Severus pochylił głowę, po czym z gracja się oddalił.
Hmm... – zamruczał trzy sekundy później Voldemort, czytając składniki do „marynowanej pupy niemowlęcia nadziewanej wnętrznościami ptasznika”. Postrach świata magicznego przełknął ślinę, a jego niewielki żołądek zaburczał głośno, domagając się treściwego posiłku.

*

Kara była bardzo voldemortowska i dotkliwa. Cruciatusy latały w powietrzu, uderzając w ręce, nogi, brzuchy i pośladki poddanych Czarnego Pana. Na koniec Lord nonszalancko machnął różdżką i wyczarował fontannę lodowatej wody, która zalała ukaranych. Snape, który jako jedyny nie pisnął podczas kary, wydarł się teraz donośnie i, skonsternowany, szybko zamilkł.
- Panie... – rzekł z wyrzutem.
- Tak, Severusie? – spojrzenie i ton głosu Toma sugerowały, że bardzo chętnie ‘podyskutuje’ ze swym sługą.
Lucjusz, który, karany, wydarł się tylko raz, kiedy dostał klątwą torturującą w sam rowek arystokratycznej pupy, prychnął i potrząsnął swoja jasną grzywą. Teraz wyglądał dosłownie jak lew salonowy. Lew mokry, zdziwiony, obolały i mało nobliwy. Laska leżała z boku i wydawała się łypać urażona na sprawcę takiego stanu rzeczy; ona też traciła na dystynkcji w obliczu poniżenia jej prawowitego właściciela.
Pettigrew, który podczas kary wrzeszczał w niebogłosy i pochlipywał, pisnął teraz kilka razy zupełnie jak szczur. Malfoy rzucił mu spojrzenie pełne wzgardy, a Snape spiorunował wzrokiem, tak skutecznie, że „szczurek” zacisnął zęby i całkowicie umilkł.
Voldemort cały czas czekał na reakcję swojego niesubordynowanego sługi.
- Nic, panie, naprawdę nic – burknął w końcu były Mistrz Eliksirów Hogwartu.
- To rozumiem... Lucjuszu – zwrócił się do Malfoya.
- Tak, panie? – mężczyzna podniósł swoją piękną laskę z głową węża i starał się wyglądać jak najdostojniej, co było trudne zważywszy na mokre i oklapnięte włosy oraz lepiący się do ciała czarny aksamit.
- Umiesz może gotować? – spytał niedbale Voldemort.
Pettigrew dostał z wrażenia czkawki, a Snape był tak zaskoczony, że zapomniał go mordować wzrokiem. Malfoy przekrzywił głowę jak zaciekawiony kot. Z jego gardła wydobyło się coś na kształt cichego charkotu. Zaniemówił.
- Pytałem czy potrafisz gotować.
- Nie, panie – Lucjusz w końcu zrozumiał, że się nie przesłyszał. – W naszej rodzinie zawsze gotował skrzat.
Lord nie wyglądał na zadowolonego.
- Crucio – warknął cicho, a Malfoy zacisnął wargi i modlił się, żeby tylko nie dostać między pośladki. Na szczęście Czarny Pan stracił chęć biegania dookoła i znajdywania coraz to nowych części ciała poddanych. Lucjusz oberwał w kolano. Bolało jak diabli, ale lew salonowy mężnie powstrzymał się od ryku.
- Niedobrze... – Voldemort zdjął klątwę i się zasępił, przez co wyglądał o wiele szpetniej niż zazwyczaj.
- Panie, czy mogę zapytać, po co ci kucharz, czy będzie to zbyt dużą impertynencją? – grzecznie zagaił Snape, ukrywając zaciekawienie.
- Nie mam co jeść. Nagini odeszła... Postanowiłem się odżywiać lepiej niż poprzednio. Wydaje mi się, że jestem za chudy. – Czarny Pan zasępił się jeszcze okrutniej. – Crucio – dodał smętnie, a Snape efektownie upadł. –To ostatnie było za impertynencję, o którą pytałeś.
Glizdogon skulił się w sobie, przygryzł język, żeby nie piszczeć, i modlił się, aby Voldemort dał sobie spokój z Cruciatusami.
Malfoy, zaskoczony i przygnębiony, wpatrywał się w swego Pana pokornie.
- Jestem głodny, Lucjuszu.
Zabrzmiało to tak, że Lucjuszu poczuł zimny pot na plecach i przełknął ślinę.
- Panie, jestem żylasty i ciężkostrawny – wyszeptał pobladłymi wargami.
Snape i Glizdogon spojrzeli na niego – pierwszy z litością, drugi z czystą grozą.
- Bez tanich żartów! – Voldemort popatrzył na sługę z odrazą. – Miałbym konsumować czterdziestolatka?!
- To może by tak przyrządzić Pottera w sosie własnym? – zagaił Severus z usłużnym i okrutnym uśmieszkiem. – Mogę to zrobić, potrafię gotować, panie.
Tak mi się przynajmniej wydaje... – dodał w myślach.
- Snape, czy ty chcesz mnie otruć? W najlepszym razie dostałbym niestrawności... Umiesz gotować, powiadasz?
- Owszem, panie.
- Crucio! Cóż za pewność siebie. Ja ci dam owszem! – Czerwone oczy Voldemorta zalśniły słusznym gniewem.
- Jasna cholera, uderzyłem się w głowę – oznajmił Severus, kiedy się już, sponiewierany, podniósł.
Glizdogon i Malfoy okazali mu delikatnie zdziwienie. Tylko były Mistrz Eliksirów mógł uznać uderzenie w głowę za gorsze od Cruciatusa.
- Lucjuszu, Severusie – Czarny Pan zasiadł na tronie i przybrał uroczysty ton. – Musicie zadbać o moją dietę. Chciałbym zjeść coś wyszukanego. Oczywiście mam odpowiednie przepisy. Na pierwszy raz chętnie skonsumuję ptaszniki nadziewane sercem mantykory. – Tu się oblizał tak lubieżnie, że Lucjusz i Severus zadrżeli z odrazy, Peter zaś z czystej żądzy. – Chyba nie muszę tłumaczyć, że macie zdobyć wszystkie składniki i to jak najszybciej? Severusie, ty się zajmiesz gotowaniem.
- Oczywiście, panie – grzecznie odrzekł Snape, przeklinając w duchu nową
fanaberię Lorda.
- Oto lista wszystkiego, co może być mi potrzebne do tej potrawy, a także do innych – Pan wyciągnął dłoń dzierżącą zwinięty pergamin w stronę
jasnowłosego sługi.
Lucjusz odebrał spis i starał się szczerze uśmiechnąć, ale na jego twarzy wykwitł grymas bezsilności.
- A ja, panie? Czy ja też mam udać się na poszukiwanie pożywienia dla ciebie? – Pettigrew spocił się jak mysz, myśląc o polowaniu na mantykory.
Voldemort wykrzywił się z odrazy i politowania.
- Nie, Glizdogonie, ty zostaniesz i wymasujesz mi stopy. A wy, co tu jeszcze robicie? – Czarny Pan groźnie spojrzał na Malfoya i Snape’a.
- Och, panie, dzięki ci! – Peter przypadł do nóg Lorda i z wdzięcznością ucałował rąbek jego szaty.
- Już dobrze, już dobrze... – łaskawie zamruczał Voldemort, obserwując jak czarny, wilgotny materiał niebotycznie drogiej szaty opina się na zgrabnych pośladkach Lucjusza.
Następnym razem, w ramach kary, naprawdę dam mu parę klapsów – pomyślał z rozkoszą mrużąc oczy, a Peter z uwielbieniem i miłością zaczął masować stopy Pana.

***

Półtorej doby i dwa nieudane posiłki autorstwa Snape’a później, panowała pełna przygnębienia atmosfera. Voldemort już nawet nie karał impertynenckiego i nieużytecznego sługi. Severus zaś ledwie chodził, bo wszystko, włącznie z duszą i sumieniem, którego prawdopodobnie nie miał, go bolało. Glizdogon pochlipywał w kąciku, pewien, że jego najdroższy pan skona z głodu, a Lucjusz skubał z roztargnieniem brodę i medytował, wpatrując się w swoją bezcenną laskę – jednak tym razem nie chciała być ona dlań źródłem natchnienia. Lord i Severus patrzyli na siebie z napięciem charakterystycznym dla kochanków, którzy właśnie skończyli idiotyczną, zupełnie niepotrzebną kłótnię, lecz żadne z nich nie chce pierwsze przeprosić.
- No dobrze, Snape, co masz mi do powiedzenia? – spytał w końcu Voldemort.
- Byłem pewien, że potrafię gotować, przecież jestem doskonałym warzycielem i myślałem, że świetnie sobie poradzę z...
- Myślał mugol o złocie, a po Avadzie legł w błocie – przerwał mu niecierpliwie i sarkastycznie Czarny Pan. – A ja nadal jestem głodny...
Na potwierdzenie tych słów rozległo się donośne burczenie z wnętrza trzewi mówiącego.
- Panie, może po prostu przyniesiemy ci kilka kobr i wyssiesz ich jad... – zaproponował nieśmiało Malfoy.
- Lucjuszu, wydawało mi się, że byłem stanowczy w stosunku do zmiany diety. Powinniście mi to zapewnić! – w zimny ton głosu Voldemorta wdarła się irytacja.
- Dobrze, panie, chciałem tylko pomóc...
- Crucio! – warknął Lord, a Lucjusz zacisnął zęby. – Marna ta wasza pomoc... Chyba sam będę musiał coś ugotować.
Zapadła cisza. Był to ten rodzaj dzwoniącej w uszach, rozsądzającej bębenki ciszy;
ciszy pełnej wyczekiwania. Nawet laska zdawała się zamierać od gęstniejącego w powietrzu napięcia i Lucjusz uspokajająco pogładził jej srebrne zwieńczenie.
Cóż za gracja... – pomyślał Voldemort, wpatrując się w zwinne, długie palce Malfoya błądzące po łbie zdobiącym fetysz każdego szanującego się maga ze skłonnością do snobizmu.
Snape w zamyśleniu pocierał wskazującym palcem wargi, a Pettigrew drżał pod ścianą w nadziei, że być może Czarny Pan nie zagłodzi się na śmierć.
W końcu Lord podniósł się z tronu, a Glizdogon, czym prędzej, wyprostował swój obły, skulony do tej pory, korpus.
- W czym ci pomóc, panie? – zapytał służalczo, burząc krew Snape’a, który zacisnął pięści i zaczął liczyć w myślach do dziesięciu. - Już w niczym – pogardliwie odrzekł Voldemort. – Wszyscy trzej się nadajecie, zwłaszcza ty... – Obrzucił Petera pogardliwym spojrzeniem. - Kazał pan, musiał sam! – dodał tonem wskazującym na foch.
- Ależ, panie! A kto ci masuje stopy z takim oddaniem, jak ja! – zaprotestował gorliwe Pettigrew, a Snape i Malfoy spojrzeli na siebie znacząco.
- I dlatego jeszcze żyjesz! – Czarny Pan nadal był nadąsany. – Skombinujcie mi jakiś gustowny fartuch kucharski! – dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Ty nie, Glizdogonie, ty za karę nie pokazuj mi się na oczy do jutra!
Peter wybiegł z rozdzierającym szlochem z komnaty, a Lucjusz i Severus wyszli pospiesznie w poszukiwaniu „gustownego” fartucha.

***

- Panie, czy jesteś pewien? – Wzrok Snape’a wyrażał zdecydowane zdystansowanie
Lucjusz wolał nic nie wyrażać swoim wzrokiem. Miał już dosyć Cruciatusów. Crucio za źle zawiązany fartuch, Crucio za zbyt opieszale sprzątniętą kuchnię, Crucio, bo Czarny Pan potknął się, kiedy zamiast patrzeć pod nogi podziwiał srebrne węże wyszyte na najnowszej części swojej garderoby... Malfoy milczał z pokornym brakiem wątpliwości.
- Czy jestem pewien czego, Severusie? – Czerwone oczy wpatrywały się w jeden z bardziej wyszukanych przepisów, a palec wskazujący prawej dłoni uniósł się nad kartką.
- To znaczy... Panie, no wiesz... gotowanie to trochę... hm... w pewnym sensie erotyczne zajęcie. Mówi się, że przez żołądek do serca i tak dalej., a ty, jakby to powiedzieć... - Snape stracił wenę i zamilkł.
- Sugerujesz, że nie ma we mnie ani odrobiny seksapilu? Albo, że nie można mnie pokochać? – Voldemort zawiesił głos, a Lucjusz stłumił jęk.
- Ależ, panie! – Snape skłonił głowę i odchrząknął. – Miałem na myśli, że ty jesteś ponad to wszystko... źle się wyraziłem.
- Jeśli jeszcze raz tak „źle” się wyrazisz, to dodam do rolady z krokodyla twojej krwi, zamiast krwi testrala.
Malfoy pozwolił sobie na westchnienie ulgi.
- A tobie, co się nie podoba, Lucjuszu?
- Mi, panie? Przecież nic nie mówię. Wszystko, co zrobisz zawsze będzie mi się podobało. – Arystokrata już nie wiedział, co powiedzieć albo zrobić, by uniknąć kary Lorda.
- To się nazywa podlizywanie. Nieładnie – podsumował ten dostani.
Lucjusz zacisnął zęby, a jego laska zdawała się być zażenowana nietaktem właściciela.
- Dobrze, panie, już NIC nie powiem! – Malfoy postanowił strzelić focha niezależnie od konsekwencji. Skoro i tak wszystko robił źle, to po co się starać?
- I tak będzie najlepiej! – podsumował Czarny Pan. – Zostawcie mnie samego i pozwólcie w spokoju gotować. Nie potrzebuję asysty, zwłaszcza tak marnej jak wasza!
- Czy mogę zapytać panie, co będziesz przyrządzał? – spytał Snape przyglądając się zgromadzonym w kuchni składnikom, wśród których była mantykora, pyton, dwie kobry, dziesięć ptaszników, pół kilograma czerwonych mrówek, legwan, kameleon, serce smoka i para oczu starej wiedźmy. Owa wiedźma darła się strasznie, gdy razem z Lucjuszem zdobywali jej oczy, ale została zmuszona do ich oddania, tak samo zresztą jak do oddania wszystkich swoich zapasów, które piętrzyły się teraz przed oczyma sług i ich pana. Wiedźma dysponowała też – do wczoraj – całym zestawem ‘przypraw’, wśród których były słoiki z krwią smoków, mantykor, testrali, dziewic, niemowląt, etc., a także z przeróżnymi wydzielinami, o których pochodzeniu ani Snape, ani Malfoy dokładnie wiedzieć nie chcieli. Ważne, że zdobyli wszystko, co było na liście Voldemorta.
- Krwawe eskalopki z kobry – odrzekł chłodno. – Już was nie ma!
Słudzy wyszli, a pan wziął się do dzieła.
Wypatroszył kobrę i poporcjował ją wedle przepisu, następnie cmoknął i oblizał palce.
- Mniam! – oznajmił ścianie naprzeciwko, zadowolony, że jest jeszcze coś poza torturowaniem i zabijaniem, co może mu sprawić taką radość.
Nalał pół litra wody do kociołka i różdżką wzniecił pod nim niewielki ogień.
- Uncja krwi dziewiczej i uncja krwi smoka. Zamieszać i dodać dwie krople
nasienia koguta... Hm... brzmi intrygująco – wymruczał, a następnie przystąpił do dzieła.
- Och, kuchnia jest fantastyczna! – oznajmił entuzjastycznie i zatarł ręce, widząc, że sos, który przyrządził wygląda dobrze.

*

- Boję się – oznajmił Snape słysząc radosny dźwięk głosu pana.
- Ja też – dodał smętnie Lucjusz.
- A jak coś mu nie wyjdzie?
- To zginiemy.
- Optymistyczna wizja...
- Ewentualnie skonsumuje nas, albo każe sobie upiec na rożnie Glizdogona. – Pogłębił grobowy nastrój Malfoy.
- Zostaje nam tylko czekać... – smętnie orzekł Severus
- ..../#!... – dodał równie smętnie Lucjusz.

*

- Hm... Było pyszne. Trochę przypaliłem, ale są fantastyczne. Została jeszcze jedna! Chcesz, Severusie? – Lord tryskał dobrym humorem.
- Nie, panie, dziękuję – Snape starał się promiennie uśmiechnąć, acz wyraz jego twarzy bardziej przypominał niesmak.
- Nie znacie się! – pogardliwe odrzekł Voldemort i skonsumował z apetytem ostatnia eskalopkę, po czym beknął. – Och, przepraszam! Chyba się przyjęło.
Lucjusz starał się nie puścić ordynarnego pawia, ale okropne zapachy drażniły dosyć mocno jego arystokratyczny żołądek, więc co chwila odkasływał i brał oddech przez usta.
- Może odświeżę zaklęciem kuchnię, panie... Trochę się przypaliło, więc...
– litościwie zaproponował Snape.
Lucjusz spojrzał na Severusa niemal z miłością.
- Och tak! Ja pozmywam! – Entuzjastycznie przystał na propozycję sługi Voldemort.
Lucjuszowi było tak niedobrze, że nie mógł nawet okazać niebotycznego zdziwienia. Chwilę później odetchnęli razem ze Snape’em pełną piersią.
- Gotowanie jest fantastyczne, musisz kiedyś spróbować, Lucjuszu! – Rzekł radośnie Czarny Pan, szorując kociołek.
- Och tak, dobrze, panie...
Voldemort zaczął nucić.
Severus i Lucjusz popatrzyli na siebie ze zgrozą.

***

- Moi drodzy! – oznajmił Czarny Pan i zatarł ręce. – Oto uczta, którą wam przygotowałem! Postanowiłem bowiem spróbować swych sił w kuchni tradycyjnej. Mamy tu kurczaka po turecku, kaczkę nadziewaną jabłkami i ciasto brzoskwiniowe! Za godzinę Glizdogon poda specjalne danie, wymyślone przeze mnie! – Tu Voldemort zadrżał z rozkoszy, a jego czerwone straszne oczy stały się zwyczajnie maślane.
Śmierciożerecy przyglądali się swemu panu z niejaką nieufnością i zaciekawieniem. Od dwóch tygodni świrował na punkcie gotowania. Ciągle coś pichcił, a wojna stała w miejscu. Przestał się niemal zupełnie interesować tym, co robi Jasna Strona Mocy. Niektórzy stwierdzili, że zwariował, ale nikt nie ośmielił się mu tego powiedzieć.
- Konsumpcję czas zacząć! – promiennie obwieścił gospodarz imprezy.
Goście podeszli do ogromnego stołu zastawionego potrawami i talerzami. Pachniało całkiem dobrze i okazało się świetnie smakować. Pół godziny później śmierciożercy pałaszowali już na dobre.
- Hm... Nie powiem, gotuje lepiej od mojego skrzata domowego – szepnął Avery McNairowi na ucho.
- Wyszmienicie – odrzekł z pełnymi ustami McNair.
- Jak tak dalej pójdzie, będę jadała tylko u naszego pana – konspiracyjnie dodała Bellatrix. – Tylko mamy problem z wojną...
- Mhm... – odrzekli ci, którzy stali najbliżej, przeżuwając z rozkoszą.
- Smakuje, panowie? – Podekscytowany Voldemort chodził od gościa do gościa i sprawdzał, czy wszyscy są zadowoleni. Teraz wpatrywał się z oczekiwaniem w Snape’a i Malfoya.
Severus skwapliwie pokiwał głową konsumując kawałek kaczki. Musiał przyznać, że była pyszna.
- Fantastyczne, panie! – Lucjusz przełknął ostatni kęs ciasta i sięgnął po wino.
Voldemort wyglądał na wniebowziętego.
Kiedy Glizdogon wszedł z ogromną wazą i postawił ją na środku stołu, wszyscy zamarli. Jej zawartość pachniała całkiem dobrze i... intrygująco. Lord osobiście nalał każdemu z obecnych porcję parującego rosołu i sam zasiadł u szczytu stołu ze swoją srebrną miską.
- Smacznego! – rzekł i wszystkie łyżki poszły w ruch.
- Hm... Dobre...
- Smaczne...
- Całkiem niezłe....
- Do rzeczy...
Takie komentarze dało się słyszeć wśród obecnych.
- Cóż to jest, jeśli mogę zapytać, panie? – odezwał się w końcu zaciekawiony ponad wszelką miarę Snape; szczerze powiedziawszy trochę się bał. – Pytam bo smakuje naprawdę świetnie.
Gdyby skóra Voldemorta miała zwykłe, ludzkie właściwości, jego policzki przybrałyby w obecnej chwili barwę róży.
- Rosołek z pytona! – odrzekł radośnie Lord. – Cały przepis jest mój! Kuchnia zwykła plus odrobina czarnej magii! Cieszę się, że wam smakuje!
Wszystkie łyżki zawisły w powietrzu. Obecni starali się uśmiechać z rozkoszą, chociaż wychodziły im raczej bolesne grymasy.
Voldemort wydawał się jednak tego nie zauważać, zwłaszcza, że jego słudzy szybko zareagowali zgodnym, pełnym aprobaty pomrukiem.
- Lucjuszu! Byłbym zapomniał! – dodał jeszcze Czarny Pan, wpatrując się w poddanego znacząco.
Był to rodzaj spojrzenia, który spowodował, że serce Malfoya na chwilę przestało bić.
- Zostań proszę po uczcie... – Tu uśmiechnął się, jak miał nadzieję, dwuznacznie i pociągająco.
Malfoy pobladł, ale starał się okazać entuzjazm odkrzykując ze sztuczną wesołością:
- Oczywiście, panie!
Glizdogon wbił w arystokratę spojrzenie pełne zawiści, smutku i złości. Zostawił niedokończony rosół i wstał od stołu. Pan go nie doceniał!
Voldemort nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.
Mam nadzieję, że Malfoy ma na sobie obcisłe i czarne bokserki. Najlepiej jedwabne... – pomyślał rozmarzony i zaproponował gościom dolewkę.


koniec



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dyskusje 342 facebook ZMIANA DIETY Światło stanie się naszym jedyny pożywieniem
Zarzadzanie zmianami GR3
Zmiana spoleczna i jej przyczyna
7 Mikro i makro elementy naszej diety
Postawy i ich zmiana
6 zmiana społ
WYKL 5b zmiana kształtu odlewu
Diety gr 2
Żywnośc wzbogacana i suplementy diety
Zmiana harmonogramu
Zmiana (2)
091 zmiana Dz U 2012 460
ANTYKONCEPCJA I MENOPAUZA ZALECANE METODY TERAPII, HTZ, OTC, SUPLEMENTY DIETY
Zmiana ikon teczek dokumentow
zegary zmiana podswietlenia