IV RELACJE BLISKICH ZE ŚMIERCI , SPOTKANIA Z BOGIEM I JEGO MILOSIERDZIEM

IV


RELACJE BLISKICH ZE ŚMIERCI, SPOTKANIA Z BOGIEM I JEGO MIŁOSIERDZIEM



O CIOCI ALI



27—28 VII 1967. Mówi Matka o swojej stryjecznej siostrze i najbliższej przyjaciółce. Obie pochodziły z rodzin katolickich, pielęgnujących wszelkie tradycje narodowe i religijne, ale praktycznie obojętnych religijnie, jak cała prawie inteligencja polska z przełomu XIX i XX wieku. Matka i ciotka jako pierwsze w rodzinie zaczęły szukać zbliżenia do Boga (starsza siostra Aliny, Jadwiga, dołączyła do nich później). W nawróceniu pomógł im ks. Detkens. Ciocia Ala była bardzo piękna. Życie miała wyjątkowo ciężkie, ale miała w sobie ogromny spokój i radość wewnętrzną. Każdy w chwilach ciężkich szukał u niej oparcia. Moja Matka (która własnych zalet w ogóle nie zauważała) uwielbiała ją. Ciotka zmarła nagle na serce, podczas pobytu w szpitalu.


Chciałabym ci powiedzieć o cioci Ali. Otóż my wiemy, kiedy kto do nas ma przyjść (jeśli jest to ktoś nam bliski). Czekamy a często wychodzimy naprzeciw. Tak było i tym razem. Ciocia była witana i przyjęta jak królowa. Chciałabym, aby tylu ludzi chciało wyrazić ci wdzięczność w tym momencie, ilu — cioci.


U nas nazywa się ten dzień Narodzinami, Przybyciem, Spotkaniem. Nie wiesz nawet, z jakim utęsknieniem czeka rodzina, wszyscy najbliżsi, chcący przyspieszyć tę chwilę, aby nareszcie być razem. Jak dobrze jest mieć tu tylu przyjaciół!


Alina była zupełnie przygotowana i przeszła granicę bez bólu, bez lęku ani niepokoju. Szła do siebie, do domu, do bliskich i drogich sobie, nic dziwnego, że z radością zrzuciła ciało. To jest moment, córeczko, sekunda, to nie boli, o ile człowiek nie trzyma się kurczowo ciała i nie opiera się, a Ala miała taką pomoc i tyle miłości ją otaczało, że wbiegła po prostu w nasz świat. Jest szczęśliwa nieskończenie; zasłużyła sobie na miłość i szczęście, które ją otaczają.


Ala jest i będzie z nami (...). Mogę być z nią w każdej chwili, a i ona może być z każdym z nas. Teraz jest tu przy tobie. Prosi, żebyś nigdy nie płakała, a jeśli zatęsknisz, wołaj ją po prostu. Mówi do ciebie:


Moje Kochanie Drogie! Jak mi dobrze! Dziękuj Jezusowi za Jego miłość do mnie! Tylko to; nic mi nie trzeba. To wy proście; powiedz wszystkim — pomogę. On jest taki dobry, że nie odmawia nam, gdy prosimy. Kochanie, wszystkie moje sny nie oddają nawet w przybliżeniu tej pełni miłości, w której tu żyjemy. Jakie szczęście, piękno, rozmach! Jaka swoboda! Szczęście, szczęście, szczęście! Nigdy nie potrafimy oddać Mu Jego miłości!"


Jak myślisz, czy ktoś w takiej chwili ma ochotę zajmować się sprawami pogrzebu, oglądać swoje ciało, wszystkie zabiegi, ceremonie urzędowe? Jeżeli coś odciąga i mąci radość, to rozpacz i ból żyjących. Trzeba wtedy pamiętać, że dla zmarłego — to święto, nowy świat, świadomość własnej nieśmiertelności i niezniszczalności.


Przecież nie dla każdego?


Naturalnie, że nie dla wszystkich. Są tacy, którzy długo nie wierzą, że „umarli" — myślą, że śpią. Gorzej, są tacy, którzy w ogóle nie wierzą w życie po śmierci i z uporem zaprzeczają mu, tak że sami pogrążeni są w mroku i niewiedzy, i wegetują, a nie żyją, bo własne ich myśli, ponure i złe, odgradzają ich od wszelkiej pomocy. To, z czym przyszli, otacza ich i nadal; dlatego tak ważny jest moment śmierci. Lęk, złość, nienawiść czy własne uprzedzenia otaczają takiego człowieka, a jeśli nie miał w sobie wcale miłości, skazany jest na pozostawanie z sobą samym bez pomocy. Trzeba bardzo prosić za takich nieszczęśliwych. Wujek Stefan (mąż jednej z ciotek, naukowiec, „europejczyk", mason, człowiek cyniczny, traktujący ludzi wierzących z politowaniem) jest bardzo nieszczęśliwy.


Czy jest z wami?


Nie, z nami być nie może; tu trzeba kochać i chcieć kochać więcej. Dobre, życzliwe myśli pomagają zrozumieć, gdzie się jest i dlaczego — one kierują człowiekiem i rozpędzają mroki. Modlitwy to nic innego. Wspólne zbiorowe modlitwy mają ogromną siłę — to wielka pomoc, dowód waszej miłości do tego, za kogo prosicie. Wasza miłość oręduje za takim biedakiem, a Pana naszego wzrusza wasza troska i wstawiennictwo. Jakże często daje się uprosić, zwłaszcza wtedy, kiedy proszą skrzywdzeni za tego, kto ich skrzywdził, a jeśli ofiara błaga o litość dla swego kata, przebaczając mu, może wyprosić niebo temu, kto się sam przez swoje zbrodnie potępił. Wtedy jest to prośba wspólna z Jezusem na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią", i Bóg wobec tej wspólnoty (z Jezusem) zawiesza swoją sprawiedliwość. Dla ofiary niesprawiedliwości lub zbrodni nie ma szybszej drogi do Serca Bożego, jak ta. Wielu jest takich męczenników w naszym narodzie i są naszą dumą i chwałą przed majestatem tronu Boga.


Jeżeli człowiek w życiu cokolwiek kochał bezinteresownie, ta miłość przyciąga doń podobnie kochających — wtedy już ma pomoc i opiekę. Wprowadzają go w swoje „koło" — koło wspólnej miłości — które powiększa się przez to i rośnie, a miłość tego „wprowadzonego" potęguje się ogromnie.



MARIANNA



9 XI 1969 r. Mówi Matka po otrzymaniu wiadomości o śmierci znajomej.


O rodzinie i znajomych, tj. bliskich, wiemy, gdy mają tu przyjść i spotykają się zawsze z nami, o ile w ogóle zostaną dopuszczeni do naszego Życia. Ale, córeczko, znając dobroć i miłosierdzie Chrystusa, czyż można w to wątpić? Marianna jest szczęśliwa, że już „ma to poza sobą"; jest z mężem i rodziną. Przeżywa ogromnie spotkanie z całą rodziną. Na pogrzebie będzie obecna. Śmierć na serce jest tak łagodna, można powiedzieć naturalna, że takiej można życzyć każdemu; to przejście, którego się nie zauważa (fizycznie).



O śmierci



Widzicie, najważniejszą rzeczą jest nie sama chwila śmierci — która może być jednym momentem, jak u mnie, i później nie pamięta się go w ogóle — a przygotowanie człowieka do śmierci, jego dojrzałość, można powiedzieć gotowość. Natomiast w braku dojrzałości mieści się zarówno strach przed śmiercią, uleganie panice przed utratą ciała, zwierzęce pragnienie zatrzymania go — wtedy ciało stawia opór, bo człowiek zjednoczony z nim broni się przed zagładą, unicestwieniem, jak sądzi — broni się także świadomość człowieka. Człowiek boi się nieznanego, boi się też odpowiedzialności, spojrzenia prawdzie w oczy, spotkania ze sprawiedliwością, o ile szerzył zło.


Trzeba rozumieć nasz świat, swoją nieśmiertelność, swoją prawdziwą osobę — byt duchowy nie podlegający prawom materii, stosującym się jedynie do materii — rozumieć swoją niezależność od ciała. Poznali to ludzie, którzy w okresie wojny przeszli przez śledztwa, więzienia i obozy przezwyciężywszy wymagania „ciała", i ci nas łatwo zrozumieją, tak jak i wszyscy naprawdę wierzący. Kościół uczy nas prawdy, tłumaczy, przygotowuje; trzeba przyjąć prawdę. A ponadto trzeba po prostu żyć tak, jakby się miało umrzeć w każdej chwili — nie myśleć o tym, oddać swoje życie i śmierć w ręce Jezusa Chrystusa. Ja tak zrobiłam. Czyż On może zawieść czyjeś zaufanie?


Od urodzenia wiemy, że umrzeć musimy, a skoro nie rządziliśmy swoim urodzeniem się, nie możemy rządzić własną śmiercią.


A samobójstwo?


Samobójstwo jest przeciwstawieniem się (woli Boga), samowolnym dysponowaniem nie swoją własnością, i jako takie musi przynieść złe skutki dla danego człowieka.


Wracając do śmierci; jest ona zakończeniem egzaminu, a tylko egzaminujący wie, kiedy przestać pytać. Nasz „egzaminator" jest naszym Ojcem, Bratem i Przyjacielem. Zna nas i rozumie. Sam dał nam dla nas wybrane warunki, dlatego On wie, czego się po nas spodziewać. Nie należy się lękać. Ale jeśli człowiek „za życia" zrozumie, kim jest Chrystus — pokocha Go. Im więcej zrozumie, tym bardziej kocha. A dla kochającego nie istnieje strach —jest spotkanie się z Miłością. Szczęście, niewyobrażalne szczęście!


Kościół uczy nas tego i nic nie stoi na przeszkodzie istotom obdarzonym inteligencją, wyobraźnią, zdolnością logicznego wnioskowania w zrozumieniu sensu i celu naszego życia — nic oprócz egoizmu. Dlatego im dalej odejdziemy od egoistycznego sposobu użytkowania życia, tym dla nas lepiej, i temu służą na przykład zakony, a dla ludzi świeckich różnorodne służby jeżeli nie Bogu wprost, to społeczeństwu, narodowi, sztuce, wiedzy, prawdzie we wszystkich jej przejawach. Nie ma człowieka, który by nie znalazł służby sobie właściwej, gdyby tylko zechciał. Chodzi o wyrwanie się z poczwarki własnego egoizmu, który nie pozwala nam „rozwinąć skrzydeł". Trzeba stać się prawdziwie sobą. Dobrze, aby to następowało jak najwcześniej; wtedy człowiek może więcej pomóc innym. W przeciwnym wypadku jest pasożytem żerującym na wysiłkach i poświęceniu swoich bliźnich, sam nie dając nic, a zbierając — dla siebie. No cóż, przyjście tu w takim stanie jest wstydem, bo wszyscy wiemy, jakie kto miał możliwości.



...TERAZ I W GODZINE ŚMIERCI"



8 II 1975 r. Matka odpowiada na pytanie pewnej osoby, jak można okazać miłość Maryi Pannie.


Wszystkie swoje sprawy, każdy dzień i każdą chwilę niech ofiarowuje Maryi jako wyrównanie za wszystkie łaski otrzymane (...) i za zaoszczędzenie jej wielu ciężkich przeżyć i cierpień. Niech mówi z Maryją tak jak dziecko z matką, szczerze i prosto — że chciałaby Ją kochać, ale nie umie, że pragnie i potrzebuje Jej opieki, i prosi Ją o to, aby była przy niej. No i niech wszystko składa w Jej ręce. To wystarczy.


Do Maryi trzeba przystępować jak do Matki, bo to Jej największy tytuł do chwały na wieczność, że przez wierność i pełną ofiarną miłość stała się Współodkupicielką, Orędowniczką i Matką całej ludzkości. Macierzyństwo jest pojęciem największej bezinteresownej miłości — i taką jest właśnie Maryja, która niczego nie pragnie dla siebie, pragnie wyłącznie naszego szczęścia, które polega na połączeniu się w miłości z Jej Synem, naszym Zbawcą, Bratem i Panem. Kochając Maryję, nie można nie kochać Chrystusa. Oni są razem, a tylko poprzez miłość Matki najłatwiej nam (i najszybciej) wejść w krainę miłości, jaką jest królestwo Chrystusowe.


Ci, którzy nie zdołali w trakcie swojego życia osiągnąć dojrzałości do królestwa niebieskiego, są z chwilą śmierci jak dzieci strwożone i zagubione. Im jest potrzebna matka i oni właśnie najbardziej opieki Maryi potrzebują. Ona jest ich oparciem, usprawiedliwieniem i osłoną wobec sprawiedliwości Bożej pytającej: „Cóżeście ze swoim życiem zrobili? Jak je wykorzystaliście?" Lepiej wtedy schować się za Matkę i swoje sprawy pozostawić Jej. Matka zawsze jakieś usprawiedliwienie dla swojego dziecka wynajdzie, a jeśli już nic zrobić się nie da, to je osłoni sobą i będzie apelować do Miłosierdzia Bożego, które jest nieskończone. Tak, że kto z Maryją umiera i Ją o opiekę prosi, zginąć nie może.


Twój Ojciec, który tak szalenie Maryję Pannę kocha, mógłby Ci opowiedzieć o Jej miłości do ludzi. (...)


Proszę o to.



Mówi Ojciec.



Chcę Ci sam opowiedzieć, co dla mnie Maryja Panna uczyniła. Czciłem Ją od dziecka i uważałem za Matkę prawdziwą (Ojciec mój nie pamiętał swojej matki, która zmarła, gdy miał dwa lata). Wielekroć ratowała mi życie; ostatni raz, gdy z naszego domu zabierano wszystkich mężczyzn do Oświęcimia. Jej zawdzięczam, że mogłem umrzeć spokojnie, podczas gdy tylu ludzi ginęło w warunkach potwornych — upodlenia, pogardy, nienawiści i bez możności żalu, zastanowienia się nad sobą, bez pojednania się z Bogiem. Jej zawdzięczam to wszystko.


Umierałem spokojnie, bez bólu i nie w samotności, a w obecności Jezusa i Maryi (bo wiem, że powiedziano Ci, iż umarłem w nocy, po spowiedzi, sam). Otóż mogłem nie tylko wyrazić swoją miłość i żal za życie z dala od Niego, ale przekazać Jemu samemu dalszą opiekę nad wami, a więc umierałem bez lęku o was, bez poczucia winy, że was same pozostawiam bez zabezpieczenia i opieki. To Ona przyprowadziła swojego Syna do mnie. Gdy nadeszła śmierć ciała, Ona stanęła przy mnie i osłoniła swym płaszczem. To jest przenośnia i nie. Obecność Maryi przesłania wszystko, tak że sam moment przejścia staje się niezauważalny. Nie ma bólu ani rozdarcia, ponieważ szczęście Jej bliskości jest większe. Nie ma też lęku przed spotkaniem z Chrystusem, gdyż jest to spotkanie się Matki i Syna — dwu miłości przenikających się wzajemnie; towarzyszą im szczęście i radość, w które człowiek zostaje włączony tak jak dziecko w spotkanie rodziców. Oczywiste jest, że są to tylko porównania.


Tam gdzie jest Maryja, są: miłość, poczucie bezpieczeństwa i radość płynące z Jej niezmiernej czystości. Jeżeli możesz, mów o tym wszystkim, ponieważ śmierć w objęciach Matki jest tak niezwykłą łaską, że każdy z was powinien prosić nieustannie Maryję, aby raczyła być mu Matką teraz i w godzinę śmierci.


Ojciec mój był najbardziej prawym i szlachetnym człowiekiem ze wszystkich, jakich znałam. Był niepraktykujący, niemniej miał głęboką cześć i miłość do Maryi. Po kampanii wrześniowej, kiedy odnalazł nas żywych, powrócił do praktyk religijnych.



FILOZOF



1972 r. Mówi Bartek po śmierci mojego stryjecznego dziadka, pisarza, tłumacza, eseisty, krytyka literackiego, filozofa z wykształcenia (studiował w Niemczech), zamiłowania i z postawy życiowej. W przyjętym przez siebie sposobie myślenia odrzucał niestety Boga, gdyż nie potrafił uwierzyć, chociaż „ chciałby", jak mówił...


Zabieram głos ze względu na twojego dziada, na którego pogrzeb idziesz jutro. Prosimy, żebyś była na całej Mszy świętej. Zrób to dla niego i módl się usilnie za niego; w jego imieniu proś o przebaczenie za odrzucanie Prawdy. On jest teraz bardzo nieszczęśliwy, i to nie dlatego, że jest sam — bo jest i będzie przy nim jutro cała wasza rodzina — ale widzisz, on nie chciał przyjąć prawdy Ewangelii, bo wydawała mu się za prosta, zbyt naiwna, a teraz widzi, że zmarnował swoje życie na dociekania i spekulacje filozoficzne i nie doszedł do poznania prawdy. A mógł sam innym ją dawać...


Jaką prawdę?


Prawdę, że miłość jest domem Boga (Bóg jest ukryty w tajemnicy miłości) — jednym słowem, działając z miłości bezinteresownej, zawsze spotka się Boga, jeśli nie wcześniej, to w momencie śmierci.


Przecież wtedy poznaje się miłość Boga do nas?


Tak, ale człowiek po śmierci widzi w sobie tyle zła, tyle niedociągnięć, zmarnowanych okazji i zdolności, a przede wszystkim moc głupstw, które zdziałał, a których wcale robić nie musiał; a jeśli miał dane duże zdolności, tym bardziej go to obciąża. Widzisz, prędzej Bóg usprawiedliwi człowieka, niż człowiek sam sobie wybaczy wtedy, kiedy zobaczy siebie w całej prawdzie, w pełnym świetle, bez żadnych „zasłon", którymi na ziemi osłaniamy się i kłamiemy przed sobą.


Nie strasz mnie — przeraziłam się swoim przyszłym losem.


Jeżeli kochasz tylko Boga, z całego serca, i twoja myśl jest zanurzona w Nim samym, tak że siebie już nie zauważasz w ogóle, a tylko jako Jego narzędzie, własność, Jego rzecz, którą On się posługuje i włada, wtedy rzeczywiście nie masz się czego obawiać, ale rzadko kto tak potrafi umierać, a przedtem — żyć. Ale przecież nie chcę cię straszyć, chcę, żebyś się przejęła jutrzejszym dniem i nie zmarnowała możliwości pomocy. To jest twój krewny i dlatego należy mu się pomoc od ciebie, tak uważam, zwłaszcza że sam wiem, jak się czuje człowiek, który mało rozumiał, a nagle postawiony jest wobec Prawdy, która mówi mu o sensie i celu jego życia, do którego powinien był sam dojść i służyć sobą w miarę sił i umiejętności.


Jeżeli będziesz kochała Chrystusa, Pana naszego, nie będziesz się bać sądu. A kochać Go możesz, nikt ci tego nie broni. Znasz Jego życie, Jego słowa, Jego śmierć i Jego plany zbawienia ludzkości.



Sumienie



Wytłumaczę ci to tak. Gdy kochasz jakieś dobro, kochasz Jego samego w nim. Dlatego masz swoje miejsce w Jego królestwie, gdy na ziemi starasz się o Jego zejście na ziemię pracując nad szerzeniem Jego praw lub walcząc z tymi, którzy Jego prawa chcą zetrzeć z powierzchni ziemi; robisz to zgodnie ze swoim sumieniem, czyli w imię prawdy, w imię Boga. Ale jeżeli wybierasz „swoje" egoistyczne dobro i przez całe życie widzisz prawdę fałszywie, znaczy to, że coś z twoim sumieniem jest nie w porządku, że zapanowało w nim kłamstwo. Z zepsutym kompasem można zbłądzić, to zrozumiałe, ale sumienie to taki kompas, który tylko my sami możemy zdeprawować, uśpić lub zagłuszyć.


Nie chodzi tu o słowa, a o treść. Jeżeli ktoś tak pragnie poznać prawdę, że na to poznanie poświęca życie i nie dochodzi do niej, to przecież dowodzi, że albo ustał w pół drogi, albo poprzestał na półprawdach bojąc się, że za prawdziwe poznanie może zbyt drogo zapłacić; albo może nie prawda sama w sobie była mu celem, a on sam. Za kompromis płaci się u nas wstydem tym większym, im lepsze mniemanie miało się o sobie. Mówię to ogólnie. Jeżeli chodzi o twojego krewnego, jest kochany przez Boga tak, jak my wszyscy. Chodzi o to, żeby on to chciał zrozumieć i przyjąć, i w tym możesz mu pomóc. O to proszę i twoja rodzina również.



Po kilku dniach.



Chcę, żebyś wiedziała, że twój dziad dziękuje wam i przeprasza za kłopoty w związku z jego śmiercią. Prosi o powiedzenie ci, że jest szczęśliwy, że nareszcie oderwał się od niesprawności swego umysłu i ciała, które czyniły takim ciężkim jego życie w ostatnich latach (zmarł w wieku 92 lat). Cała reszta jest radością.


Dla niego? Skoro był niewierzący, a już na pewno niepraktykujący?


Widzisz, ja to rozumiem i postaram się wytłumaczyć ci to. Co innego jest osobiste „samopoczucie", tj. sąd nad sobą samym, zobaczenie siebie najzupełniej obiektywnie — to jest chyba dla każdego, kto ma miłość własną, przeżyciem ogromnie bolesnym, wstrząsającym — ale jeżeli się przyjmie tę prawdę, to zobaczenie, że POMIMO TO byliśmy, jesteśmy i będziemy nieskończenie kochani, jest jeszcze większym, oszałamiającym zaskoczeniem. Człowiek jest nieprzyzwyczajony do miłości prawdziwej, takiej, która ogarnia go całego na zawsze, która płaci za jego wszystkie winy, usprawiedliwia, niczym się nie brzydzi, a tylko współczuje i wybacza. Takie są matki w ludzkich bajkach, a tu tak jest naprawdę i na zawsze.


Straszliwym bólem jest niemożność cofnięcia się, odrobienia błędów, oddania Bogu takiej miłości, jaką On daje nam — czyli pełnej i bezinteresownej. Jest wstyd: to tak, jak gdybyś zaczęła czcić króla wtedy dopiero, gdy widzisz go w chwale królewskiej, w potędze i mocy, ale wówczas gdy był on obok ciebie jako żebrak proszący cię o miłość, o pomoc, o trochę dobroci, odwracałaś się lub gorzej — wyśmiewałaś i pogardzałaś nim.


Nie możesz sobie wyobrazić, jaka jest wrażliwość duchowa człowieka, zupełnie nieporównywalna z jego życiem ziemskim, i jak bardzo jesteśmy odsłonięci (bezbronni) wobec własnych myśli. Nie można uciec od tego, co przynosimy ze sobą, w sobie. Jeżeli przyjmie się miłość Jezusa Chrystusa, tj. nie odrzuci się jej, a odpowie miłością — taką, na jaką nas stać, pełną zawstydzenia, nieśmiałą, niepewną, ale pragnącą Go — On nas przygarnia i włącza w miliony swoich dzieci, z których każde kocha „oddzielnie", zna i rozumie całkowicie i do dna (i każdemu z nas jest najbliższy i wzajemnie kochany do granic możliwości).



Jest szczęście i ból zarazem



Oczyszczanie się nasze jest szczęściem i bólem zarazem. Ból wstydu, żalu, ból widzenia siebie w prawdzie (można to nazwać „bólem osobistym", zależnym od naszej własnej głupoty, pychy i wyhodowanego przez nas w sobie zła). A szczęście jest bezosobowe; dotyczy zrozumienia, że istniejemy; że nigdy nic nie zginęło, nie zmarnowało się z dobra przez nas tworzonego; że jest Prawda jedna, niepodzielna, powszechna, że istnieje w niej sprawiedliwość i że Bóg jest nieskończenie dobry, a przede wszystkim miłosierny. Że znajdujemy się na progu świata miłości wzajemnej i Chrystus Pan pragnie, abyśmy się w tym świecie zanurzyli. Że Jego miłość do mnie jest równa miłości do najwyższych i najświętszych, a także, że tak jak ja jestem kochany, kochani są absolutnie wszyscy, najbardziej zabiedzony parias hinduski i najbardziej trędowaty Murzyn, słowem ci, którymi u was (na ziemi) tak łatwo pogardza się.


Wydaje mi się, że takie szczęście — radość myśli i uczuć, gdzie wola raz powiedziawszy „chcę kochać" zatrzymuje się na tej decyzji na wieczność, a cała energia dawniej skierowana na pokonywanie przeszkód przemienia się w działanie miłości („oddychanie", promieniowanie, przekazywanie innym miłości, życie nią) — że to jest stan nie do oddania; źle powiedziałem, nie stan, a istnienie, życie! Bo nie ma odpowiednika, nie mogę go porównać z niczym, przewyższa wszystko i „materia ziemska" ciała ludzkiego w ogóle nie zniosłaby takiego „ciśnienia", siły, radości życia. A to wszystko zawdzięczamy miłości Jezusa Chrystusa do nas! Ta miłość jest chyba największą z tajemnic Bożych.


Jednak mogę zrozumieć, że tacy pojedynczy ludzie, jak najbliższy nam ojciec Maksymilian Kolbe i dziesiątki tysięcy nieznanych dają sercu Chrystusa radość tak wielką, że wyrównują „rachunek" całej reszty niedojrzałych i nieudanych płodów rodzaju ludzkiego.



Dyspozycje



Po kilku tygodniach. Mówi Matka.


Pytałam stryjka Kazia ...


Czy możecie rozmawiać z ludźmi w czyśćcu?


Widzisz, tu nie ma żadnych przegród, stref czy zamknięć. Jesteśmy tam i z tym, z kim i gdzie pragniemy być, tzn. jeśli spotkanie z tym kimś nie byłoby dla nas dużą przykrością, gdyż rozumiesz sama, że nikt nie chce się spotkać z nienawiścią. Ale z naszym stryjkiem widzieliśmy się wszyscy.


Stryjek przeprasza was za wszystkie kłopoty. Był już za słaby, żeby zrobić w domu porządek, dlatego też pozostawia wam wolną rękę wiedząc, że staracie się zabezpieczyć jakoś jego prace. (...)


Książki powinni wziąć ci, dla których będą one najbardziej pożyteczne. Co do książek, które stryjek lubił, możesz powiedzieć, żeby sprzedać, co się da, a resztę przekazać do ubogich bibliotek. (...) Stryjek cieszy się, że chcesz mieć jego starą lampę; niech ci służy. (...) Co do reszty, róbcie, co wam się podoba. Widzisz, tu nie jest dla nas ważne, co się stanie z pozostawionymi rzeczami (jako przedmiotami „materialnymi"; uwaga ta nie dotyczy dorobku naukowego czy artystycznego). Najlepiej, gdy mogą jeszcze być przydatne innym. (...) Niech każdy weźmie to, co mu się przyda, i tak będzie najlepiej. (...)


Czy modlić się za stryjka? Czy potrzebuje modlitwy?


Każdemu z nas potrzebna jest wasza pamięć, a modlitwa jest wyrazem troski waszej o nasze szczęście tu — jest przecież orędownictwem w naszej sprawie. W pierwszych chwilach po śmierci ciała jest ona szczególnym dowodem waszej łączności z nami, chęci pomocy, miłości czy po prostu więzów krwi, jest więc radością i pomocą; o tym trzeba pamiętać.



O NIEBIE I CZYŚĆCU



25—26 XI 1974 r. Mówi Matka o znajomej zakonnicy skrytce, Klarze.


Możesz uspokoić Klarę. Nikt z jej rodziny — mówię o bliższych, bo o dalszych nie wiem — nie jest poza miłosierdziem Bożym, ale oczywiście wiele osób jeszcze się oczyszcza; ale w szczęściu! Przeczytaj jej to, co mówiłam ci o czyśćcu.


Tu jest ciągły wzrost, rośniecie i stałe rozwijanie się. Nie ma stagnacji, a więc nie ma też i jakiegoś stopnia, na którym się już na wieczność osiada w szczęśliwości lenistwa powiedzmy. Jednak świadomość nasza tu tak bardzo różni się od ziemskiej. O tyle więcej rozumiemy, a przede wszystkim istniejemy „w prawdzie", tj. bez przypuszczeń i wątpliwości. Wiemy więc, czego nam brak i dlaczego, tj. czegośmy w życiu na ziemi zaniedbali, co zniekształcili, popsuli sami, a także jak powinniśmy dążyć do pełni własnej osobowości, aby stać się bliższymi sercu naszego Pana. I tak działamy; mówię o nas, przebywających w królestwie Pana. Jeśli nie wiesz, jak to rozumieć, przypomnij sobie słowa Chrystusa do dobrego łotra: „Dziś jeszcze będziesz ze mną w raju". On (łotr) uznał, że zasłużył na karę i ulitował się nad umęczonym niewinnie, a to wystarczyło Chrystusowi Panu — natomiast, nie możesz mieć wątpliwości, że nie wystarczyło samemu odkupionemu „łotrowi". Chyba nie wyobrażasz sobie, że pozostał na wieczność takim, jakim był w chwili śmierci, prawda?


Widzisz, pod wpływem miłości każdy z nas rozwija się jak kwiat w słońcu, i tak jest z naszymi bliskimi również. W tym sensie pomoc nie jest potrzebna.



Sąd nad sobą



Sąd nad sobą każdy czyni sam w obliczu Boga i od tego nic nas uwolnić nie może, bo początkiem życia duchowego jest zobaczenie siebie takiego, jakim się jest w rzeczywistości, a więc w wyniku naszych własnych „starań". Widzi się wszystko: wpływy ludzkie, pomocne i szkodliwe nam, i naszą na nie reakcję; widzi się stałą opiekę i pomoc, a i to, żeśmy ją na ogół marnotrawili lub odrzucali, tak jak i wszystkie dary mające nam pomóc w rozwoju, ale „niewygodne " w życiu.



O Joannie



Na przykład obecnie Joanna (moja ciotka, siostra Matki) nie jest już zdolna do przyjęcia dobrowolnego żadnej pomocy duchowej, która by była jakąkolwiek, najmniejszą niewygodą jej ludzkiej natury, którą ona utożsamia z sobą. Ale to jest wynik tysięcy wyborów całego życia i to zobaczy już u nas. Ty nic tu nie pomożesz. Dlatego pozostaje jej już tylko bierne przyjmowanie cierpienia, którego w żaden sposób uniknąć się nie da.


Tak byśmy chcieli, żeby Joanna pojednała się z Kościołem, do którego należy, żeby żałowała tylu lat obojętności, lecz na to już chyba za późno... Tutaj wszystko zrozumie, ale jakie to będzie dla niej upokorzenie. Żal mi Joanny, jednak ona sama decyduje o sobie. Proszę cię, módl się za nią serdecznie i szczerze. Może sama cię poprosi o przyprowadzenie księdza, ale już jej więcej sama nie wspominaj o tym, bo Joanna zrozumie to inaczej — jako twoją złośliwość, a nie chęć przyjścia jej z pomocą. Wspomniałam o Joannie, bo teraz naszą troską jest ona. (W szpitalu odbyła spowiedź z całego życia).



Ujrzenie Chrystusa



Wracam do pytań i spraw Klary. A więc najstraszliwsze jest zobaczenie samego siebie, chyba że człowiek umiera tak zatopiony w miłości Chrystusa, że od razu i na zawsze trwa w niej. Wtedy właściwie nie ma przejścia — ponieważ miłość Boga jest jedna, wszechpotężna, obejmująca i niebo i ziemię; zmienia się tylko nasza zdolność odczuwania jej. Śmierć jest odsłonięciem zasłony z twarzy Ukochanego.


I ja Go tak zobaczyłam, bez żadnej mojej zasługi, tylko dlatego, że powierzyłam się Jemu — taka, jaką byłam: brudna, nie przygotowana, niegodna, ponieważ już nie było czasu na oczyszczenie się (tylko cierpieniem, kalwarią szpitala). I widzisz, moje ślepe zaufanie wzruszyło Pana tak, że przyjął je zamiast pracy całego życia jako dowód mojej miłości. Dlatego On przybył do mnie sam w szacie najłagodniejszej, najtkliwszej miłości. Tak mało trzeba, córeczko, pamiętaj o tym, tak bardzo mało!



Spotkanie ze sobą w prawdzie



Znowu dygresja. Chodziło mi o to, żebyś wytłumaczyła Klarze, że najchwalebniejsze lub najstraszliwsze jest spotkanie się ze sobą w prawdzie, a to jest nieuniknione. Reszta jest naprawianiem zaniedbań, oczyszczeniem się przed wejściem na pokoje królewskie. Mówię wciąż o ludziach uznających Boga i zdolnych odróżniać dobro od zła. Ci, którzy odrzucają Boga (a w Nim cały świat duchowy), długo muszą się leczyć ze ślepoty, ale takich w jej rodzinie nie ma.



Świadoma służba siłom zła



O tych, którzy świadomie wybrali służbę siłom zła i nienawiści, nie mówię. Im nic pomóc nie można, ponieważ NIE CHCĄ pomocy. Gardzą litością i współczuciem, a nienawiść, która ich otacza, uniemożliwia dostęp miłosierdziu Bożemu. Tam gdzie wybór zła jest świadomy, pomoc nie jest możliwa! Mówię o piekle, natomiast póki żyją, należy prosić Boga usilnie o ich nawrócenie, bo mogą z pomocą łaski nawrócić się nawet w ostatniej chwili życia.



Pamięć wasza jest naszą radością



Chodzi ci o to, czy pomoc twoja potrzebna jest twojemu ojcu lub innym naszym krewnym, jak i krewnym Klary? Otóż, nie. Bądź spokojna, nikt z nich nie jest poza miłością. Ale pamięć i miłość wasza jest naszą radością, odpowiedzią na naszą miłość, a więc wymianą, łącznością; wtedy możemy pomóc wam o wiele więcej, łatwiej nas pojmujecie. Widzisz, tu jest pomoc wzajemna. Ci, którzy przyszli wcześniej, pomagają i opiekują się tymi, których kochali, którym coś zawdzięczają, słowem — najbliższym potrzebującym. Jaka mogłaby być miłość bez współczucia i pragnienia pomocy i jak mógłby odsuwać od niej Ten, który sam jest Źródłem miłosiernej miłości?


Jedni drugim pomagamy tym bardziej, im bardziej jest ktoś otwarty na naszą pomoc i przyjaźń. Ale wasze modlitwy i pamięć świadczą o was i dają wam — przez zasługi Chrystusa i Jego Kościoła — możność uczestniczenia w tej pomocy. To jest szczęście, a potrzebujących przybywa w każdej sekundzie wielu, tak że trzeba brać udział w niesieniu pomocy, nawet anonimowej, aby być godnym nazwy katolika, a więc apostoła — niosącego pomoc, radość, wieszczącego wspólnotę miłości obejmującej niebo i ziemię tym, którzy nie wierzyli w nią za życia, a tak bardzo są jej spragnieni. Taka pomoc to dowód prawdziwej przyjaźni, a więc duchowej, mającej na celu dobro wieczne człowieka. Pamiętajcie, że najbardziej taka pomoc potrzebna jest w godzinie śmierci i w najbliższym potem czasie - mimo że tu czasu nie ma w sensie ziemskim, ale jest okres dojrzewania do zrozumienia Prawdy, o ile nie znało się Jej lub lekceważyło za życia.



JOANNA



5 IV 1975 r. Mówi Matka po śmierci cioci Joasi.


...Bądź pewna miłości Joanny. Ona dopiero teraz zaczyna rozumieć twoją ogromną wrażliwość i to, jak bardzo jej postępowanie pogarszało twój stan i utrudniało pracę. Tak bardzo pragnie ci ułatwić życie, ale już teraz nic nie może. To wielkie cierpienie, więc nie powiększaj go żalem do niej za jej zaniedbania i błędy. Ona żałuje na pewno bardziej. Kocha was i prosi o wybaczenie.


Ona, która nigdy o nic nie chciała prosić?


Tu się prosi z całego serca, choćby się tego w życiu nie robiło.



11 IV 1975 r. Mówi ojciec Ludwik.


Co do twojej ciotki, proszę cię o większą serdeczność dla niej. Bądź dobra i nie myśl o jej zaniedbaniach. (...) Widzisz, w czyśćcu nie można pomóc sobie, ale można pomóc innym, o ile bardzo się o to prosi, o ile są to długi wdzięczności lub pragnienie pomocy czy opieki. Tak budzi się miłość nie wykształcona za życia, prawdziwa, bo już bezinteresowna. Przecież wy nie wiecie, kto wam pomaga i czy w ogóle pomaga?



20 IV 75 r. Mówi ojciec Ludwik.


...Dobrze, jeśli prosisz mnie o to, pomogę jej.


Czy dopiero na moją prośbę?


Widzisz, potrzebne jest, abyście wy wzajemnie za siebie prosili. Powinna być pomiędzy wami miłość, a wtedy wszystko ułoży się dobrze, bo i my możemy wtedy o wiele więcej wam pomóc. To miłość jest łącznością z nami. Ona jest energią świata duchowego, jest tą energią, którą działa Bóg.


Twoja krewna uczestniczy w waszym życiu, wszystko rozumie i stara się pomóc. Proś ją o pomoc w sprawach przykrych, które są spowodowane jej postępowaniem, a sprawisz jej radość!



1 V 1975 r. Mówi Matka.


Joanna jest w okresie oczyszczania się. Jest bardzo przejęta tym, co tu poznaje, i nie chce wracać do okresu swojej choroby i cierpienia. Musisz to zrozumieć i nie myśleć o tych sprawach w związku z nią. Nikt nie wraca chętnie do swoich najkoszmarniejszych wspomnień. Dlatego nie przypominaj sobie szpitala, swoich wizyt, a pamiętaj ją taką, jaka była, gdy była zdrowa i najmilsza dla ciebie. Chcemy być w waszych oczach „jak najładniejsi"; to zrozumiałe, prawda? Dlatego nie użalaj się nad nią, a myśl o tym, że teraz jest wyzwolona od wszystkich cierpień, a także od spraw codziennych, które ujawniały jej egoizm. Tu się od niego o wiele łatwiej wyzwolić, ponieważ widzi się jasno, co jest w nas złe i chce się tego jak najszybciej pozbyć chociażby dlatego, że każdy nasz brak hamuje dalszy rozwój. Trzeba szybko uzupełnić, naprawić i nadrobić opóźnienia, aby móc zostać dopuszczonym do poznania i zrozumienia spraw duchowych. Słowem — trzeba przejść przez elementarz, aby móc czytać. Ona jest tu jak dziecko, przy całej swojej ziemskiej „wiedzy" (była intelektualistką o wszechstronnych zainteresowaniach), ale pomagamy jej, no i ona pracuje z pasją. Cieszymy się i nie zwracamy jej uwagi na jej braki i wady; sama je widzi i uznaje.



28 VI 1975 r. Mówi Matka.


Widzisz, nie jest miło usłyszeć prawdę o sobie, ale Joanna widzi się tu taką, jaką jest i jaką była. Widzenie się w prawdzie jest widzeniem się w stosunku do miłości — wobec Boga i bliźnich, tj. ile się jej pragnęło innym dać, a także ilekroć nasza miłość własna, wygodnictwo lub egoizm powstrzymało nas przed wyświadczeniem bliźniemu dobra — jemu potrzebnego. Jest to tragiczne, ale trzeba przez tę prawdę przejść i przeżyć wszystko, zrozumieć ogrom skutków, które wywołuje postawa każdego z nas, gdy nie jest prawidłowa, a taką jest niestety prawie zawsze. Nawet najwięksi święci nie są wolni od potknięć, a cóż dopiero my.



Ważna jest pamięć i miłość



3 X1 1975 r. Mówi Michał


Ważna jest pamięć i miłość. Odwiedziny grobu, kwiaty, świece, to tylko gesty; kończą się z chwilą śmierci czy starości odwiedzających. Popatrz, ile cmentarzy już w ogóle nie istnieje. To nie jest takie ważne. Myśl o nas z miłością, zwracaj się do nas, licz na naszą miłość i opiekę, uciekaj się do naszej pomocy w chwilach trudnych, i tak będzie najprawidłowiej. Istniejemy, jesteśmy szczęśliwi, czuwamy nad tobą i wiemy o wszystkim, co ciebie dotyczy. To określa więcej, niż gdybyśmy „żyli" np. w Ameryce i porozumiewali się przy pomocy listów. My ci możemy rzeczywiście pomagać.



O charakterze



A teraz chcę ci opowiedzieć o pani Joannie, twojej ciotce. Tylko musisz wszystko, co było ostatnio, usunąć z pamięci.


Charakter to nawyki i przyzwyczajenia, wynik złego wychowania, egoizmu, zbyt dobrych warunków, zadowolenia z siebie wskutek tego itd., itd. plus wszystko, co się dziedziczy, i otoczenie, które urabia człowieka. Wiem, co mówisz, ale z drugiej strony wszyscy byliśmy w jakiś sposób ukształtowani przez presję innych ludzi, naszą zależność od nich i konieczność współżycia z nimi. Weź sobie to do serca, przecież sama jesteś też jakoś ukształtowana — nie tak, jak byś ty sama chciała, i wiesz, ile w tym nie twojej winy, prawda?



O sądzie szczegółowym



Więc myśląc o niej pamiętaj, że na nią taką, jaką się stała, złożyło się bardzo wiele, a z tego, czym mogła być (co teraz widzi), a czym się stała, ona zdaje rachunek przed Panem — a jest to zawsze straszne dla każdego z nas. Tak że o niesprawiedliwość się nie martw. Każdy otrzymuje możność w pełni jasnej i świadomej oceny samego siebie, a to jest prawdziwy czyściec! Zobaczenie siebie w całej swojej małości, we wszystkich drobnych nędzostkach, w marności swoich odruchów, planików, zamysłów, w całej powodzi malutkich uników gwoli folgowania sobie, zyskania czegoś dla swojej leniwej, wygodnej i zachłannej natury. Przeszliśmy przez to wszyscy. Nawet miłość Chrystusa Pana nie jest zdolna zakryć przed nami, przed sumieniem ducha — uczciwym, mądrym i przenikliwym — obrazu nas samych w całej prawdzie oglądanego wizerunku. Im bardziej pojmujemy i przeżywamy miłość Chrystusa do nas, tym straszniejszym wyrzutem, po prostu przerażającym i przepalającym na wskroś bólem jest obraz naszego stosunku do Boga.



O świętości



Dlatego prawdziwa świętość jest tak szczęśliwa, że od pierwszego tchnienia — tu — jest tylko miłością zakotwiczoną w Bogu, nieświadomą siebie, nie pamiętającą o sobie, zakochaną ślepo i bezgranicznie, tak całkowicie, że pomiędzy tę miłość obopólną, wzajemną nic już wejść nie może. Świętość człowieka jest oddaniem się Bogu tak pełnym, że sobie już nie pozostawia się nic „swojego"; dlatego nie ma z czego osądzać się ten, kto nic nie zrobił dla siebie, a wszystko dla Niego.


Czy to jest w ogóle możliwe?


Nie, nie zrozum mnie źle. Nikt na ziemi, prócz Maryi, nie jest bez grzechu, ale każdy w momencie śmierci jest na jakimś etapie swojej drogi (tej, którą przewidział dla niego Bóg), a Bóg pragnie, aby każdy z nas w godzinie śmierci kończył całą przewidzianą i wybraną mu drogę. Sąd nad samym sobą jest to analiza przyczyn, dla których nie przeszliśmy całej naszej drogi. Im więcej brakuje do pełni, tym ciężej się spłaca — sobie, nie Bogu! Ale sumienie duchowe jest nieskończenie wrażliwe i cierpienie może być straszliwe. Tam, gdzie było odwrócenie się od drogi godnej człowieka i całkowite odejście w złym kierunku, tam jest „płacz i zgrzytanie zębów", jest rozpacz bez nadziei, przerażenie i brak jakichkolwiek perspektyw prócz nieskończonego już oddalania się — czyli piekło. To nie jest tak częste, jak myślisz; zło musi być świadome siebie i szczęśliwe z czynienia zła.


Wracam do pani Joanny. Ofiarowałaś odpust zupełny w jej intencji, aby jej ulżyć i pomóc, więc teraz nie myśl o niej nic przykrego, staraj się zapomnieć. Jeżeli pomyślisz coś przykrego, to mów, że przebaczasz, że wiesz, jak ją to boli — ponieważ tak jest. Ona boleje niezmiernie nad sobą. Widzisz, odpust zupełny to wielka pomoc od was dla cierpiących ludzi, którzy już nic odmienić nie mogą. To jest wasz akt darowania win, zapomnienia i prośby o miłosierdzie. Za tą osobą wstawiasz się u Boga, a im więcej sama doświadczyłaś przykrości, tym twoja prośba łaskawiej jest słuchana, ale dbaj, aby była ona pełna, rzeczywiście braterska. Proszę cię o to.



Intencje



Pani Joanna tyle tu otrzymała nie zasłużonego szczęścia, że sama jest tylko wdzięcznością.


Nigdy nie wspominała nawet słowa „dziękuję".


Właśnie dlatego, że tak wszystko liczyła i uważała, że albo coś kupuje, albo coś jej się należy, a zobaczyła, że wszystko otrzymała niezasłużenie, podczas gdy sama nic nikomu dawać nie chciała. Mówię o dawaniu prawdziwym, bezinteresownym, a nie wymianie „handlowej" opłacanej nawet pochwałą czy zachwytami nad nią. Tu, widzisz, zna się swoje najtajniejsze intencje aż do dna. I inni je znają. W świecie duchowym, u nas, nie ma utajeń ani ukrywania zamiarów czy intencji. Myśli są „głośniejsze" niż słowa, a brudne po prostu budzą odrazę, „cuchną" (mówię w przenośni, oczywiście).



Ciężar czyśćca



10 I 1976 r.


To jest właśnie ciężar czyśćca — świadomość win i obserwowanie skutków wlokących się latami, za które my jesteśmy odpowiedzialni. Na nas wszystkich to ciąży. Jedynie twój ojciec jest zupełnie wolny — nikt nie ma do niego żalu, nikt go nie wini.


To nie znaczy że nie jesteśmy szczęśliwi, ale jesteśmy świadomi swoich win, które On nam odpuścił, ale które na ziemi wciąż „owocują", jeśli tak można określić straszne skutki naszej głupoty, lenistwa i zaniedbań.



28 II 1976 r. Mówi Bartek.


Co do twojej ciotki Joanny mogę powiedzieć, że się zmienia, bo widzi nasz świat, a więc nie może przyjmować nic wedle swoich wyobrażeń, a tylko to, co jest, a to wymaga „odniesienia się", zwrócenia się frontem do prawdy, uznania jej. W zależności od stopnia zafałszowania wyobrażeń (była katoliczką z nazwy, nieprak-tykującą; wierzyła w reinkarnację itp.) jest to proste lub żmudne i skomplikowane — najtrudniejsze dla tych, którzy nie uznają nic poza granicą życia ziemskiego. Trudno jest powiedzieć sobie, że było się głupcem, nie widziało oczywistości i zmarnowało możliwości, często całego życia. Przyznanie się do porażki wymaga ofiary z wysokiego mniemania o sobie, czyli z miłości własnej. Bywa i tak, że przekracza to możliwości przeżartej pychą (jak rdzą) istoty ludzkiej, i w takim przypadku pozostaje ona na zawsze w kręgu kłamstwa, którym się otoczyła jak kokonem. Trwa wewnętrznie martwa, bo nieruchoma, niezdolna do rozwoju.


Ale z twoją ciotką nie jest tak źle. Ona była głodna wiedzy i to ją ratuje przed takim „zamurowaniem się" w pysze. Cierpi jej miłość własna, ale i odpada powoli, jak skorupa, i odkrywa się w niej to, co prawdziwe, wartościowe. To jest jak zmiana skóry węża — wymaga odpowiednich starań i nie staje się nagle, a powoli, ale to kuracja uzdrawiająca.



Egoizm to odmówienie bliźniemu miłości



19 III 1977 r. Mówi Matka.


Joanna potrzebuje modlitwy. Cierpi bardzo nad swoim życiem, nad brakiem w nim miłości. Ona potrzebuje słów dobroci i przebaczenia, a widzi, ile razy je dajesz, a potem wraca znowu żal, bo wracają skutki jej postępowania.


Widzisz, oczyszczenie następuje poprzez zrozumienie — w sobie — cierpień zadanych innym; czuje się to, co czuli inni, przez nas skrzywdzeni. Pytasz o obojętność, egoizm, który na ogół nie krzywdzi, bo w ogóle nie interesuje się innymi. To nie jest tak. Tu się widzi, ile razy Bóg nas stawiał wobec innych dla dania im pomocy i ile razy myśmy jej odmówili. Każdy akt egoizmu jest odmówieniem bliźniemu miłości, a co za tym idzie — potrzebnej mu pomocy, każdy potęguje nasze skamienienie, niezdolność do czynienia dobra, czyli oddala nas od Boga. Każdym takim aktem rzucamy sobie sami dalszą kłodę pod nogi i wreszcie okazuje się, że już nie możemy z braku sił duchowych i czasu powrócić tą zniszczoną przez nas samych drogą do miłości bliźniego, a więc i Boga (bo nie może być miłości Boga bez miłości do ludzi).


Powrót następuje dopiero tu, w pełni świadomości. To jak operacja bez narkozy robiona przez nas na sobie — im okrutniejsza, tym szybsza dla nas. To są „cięcia" w prawdzie, bez tłumaczenia się i usprawiedliwień, z pełnym zrozumieniem winy i głębokim żalem za ograniczanie działania miłości wokół nas, ograniczanie działania Boga w nas i przez nas, a powiększanie sumy krzywd, cierpień i bólu na ziemi.


Zapewniam cię, że Joanna wszystko pamięta i odczuwa w sobie. Swoje okrucieństwo wobec ciebie przeżywa szczególnie mocno, bo zdaje sobie sprawę, jak utrudniała ci ulepszanie się, jak bardzo niszczyła twoją odporność, a przez to przeciwstawiała się twojej drodze do Boga. A nie ma usprawiedliwienia, bo znała twoje prace i znała stan twojego zdrowia, a właśnie jako psycholog i pedagog postępowała wbrew wiedzy i powinności etycznej. Najstraszniejszą dla Joanny sprawą było zobaczenie siebie w prawdzie i przyjęcie tej prawdy o sobie. To był dramat dla jej pychy, a bez przyjęcia prawdy o sobie nie ma drogi ku Bogu — tu, w świecie duchowym — podczas gdy całe serce się ku Niemu wyrywa. To jest początkiem oczyszczania się, tak straszliwie bolesnego, ze wszystkiego, co na nas narosło, a nie jest Boże, i jak brud, grzyb i pleśń wejść z nami do królestwa Bożego nie może.



Mów, że jej wybaczasz



Joaśka teraz wie, ile razy chciałaś jej pomóc i jak martwiłaś się o jej los po śmierci. Ponieważ kochała ciebie, choć tak słabo i nieudolnie, cierpi nad tobą szczególnie i prosi o pomoc dla ciebie, o możność pomagania ci, bo teraz kocha cię już świadomie, bardzo silnie. Wie, że się tobie skojarzyła z oschłością, okrucieństwem i złośliwością i że te jej cechy nasuwają ci się na jej obraz (dlatego trudno ci o niej myśleć, nie tylko kochać ją). Prosi, abyś jej wybaczała, zawsze kiedy możesz, kiedy cię na to stać, nawet teraz. Trudno, ona wie, że długo jeszcze będą wracać reperkusje jej słów i zachowań, ale pomimo to mów do niej, że jej wybaczasz, że nie masz żalu. Mów to jak najczęściej. Pamiętaj, że ona życzy ci tylko dobrze i myśli z miłością. Chce pomagać ci. Cieszy się ze wszystkiego, co cię spotyka, i pragnie dla ciebie szczęścia.


Joanna jest w drodze do nas — stara się odrzucać zło, a nie gromadzić je. To piekło jest ogniskiem nienawiści, zawiści, żalu i złych (acz bezsilnych) życzeń. Joaśka, jak mnóstwo ludzi, szykuje się do wejścia w świat miłości — uczy się kochać. Ty jej w tym możesz pomóc zachętą, a nie przypominaniem win. Pamiętaj o tym.



Pierwsza rozmowa z ciotką Joanną



25 I 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.


Wiem, że chciałaś rozmawiać z twoją ciotką Joanną. Ona długo na to czekała i bardzo pragnie. Czy chcesz teraz mówić?


Czy bezpośrednio i gdzie ona jest, Ojcze? (Chodziło mi o to, czy w czyśćcu).


Jest teraz tutaj. Czyściec to nie miejsce, a stan.



Mówi Joanna.


To ja, Joasia, twoja ciotka. Wiem, jak trudno ci jest teraz mówić ze mną. Bądź spokojna, nie dokuczę ci niczym ani nie będę miała o nic pretensji czy żalu — a jeśli, to tylko do siebie. To jest niestety prawda, że z ludźmi, którzy nie żyją z Chrystusem stale, dzieje się tak, że „kamienieją" czy „wysychają" i nie mogą już odmienić swego sposobu widzenia życia i siebie w nim — dopiero tutaj. Wiem teraz, że przewidywałaś to i martwiłaś się moją sytuacją, podczas gdy ja sądziłam, że martwisz się ze względu na siebie. Wybacz mi to, jeśli możesz, wybacz mi wszystko zło, które ci wyrządzałam, bo wiem, że przeze mnie twój stan zdrowia pogorszył się i bardzo ci utrudniłam powrót do Chrystusa. Ja cię rozumiem, wiem, że skojarzenia i pamięć długo ci będą przypominały moją postawę. To są skutki złego postępowania i wiem, że muszę je przyjąć, bo zasłużyłam na nie. Ty staraj się, kochanie, żyć w prawdzie, abyś nie musiała jej później przyjąć z ogromnym żalem, bólem i wstydem.


A gdybyś jej nie przyjęła?


Gdybym nie przyjęła prawdy o sobie, a wybrała — z pychy — trwanie w złudzeniach czyli w kłamstwie, wybrałabym wieczną nienawiść, piekło. Ono istnieje i nie jest puste. Jest straszliwe. Gdybyście wiedzieli, jaka jest jego groza i jak blisko można być jego krawędzi nie wiedząc o tym, nie „czując" zła, a żyjąc w nim, uważając się przy tym za najporządniejszego człowieka, nie żylibyście tak niefrasobliwie. To ci chciałam powiedzieć przede wszystkim, iż miłość własna, kiedy przesłoni innych tak, że się ich widzi jako coś obcego i gorszego i odcina się od nich, to już droga — od Boga, a nie — ku Niemu. Można na niej odejść za daleko, aby zawrócić (za życia na ziemi), bo nie pozwoli na to brak czasu lub utrwalona niezdolność do miłości. To był mój przypadek. Nie byłam zdolna do ujrzenia prawdy i do powrotu ku Miłości. Z mojej własnej winy rozłożonej na całe lata dogadzania sobie i swojej pysze. Można i tak znaleźć się przed „bramami piekła", a tu się wie, co to znaczy.


Chcę ci powiedzieć, że Chrystus jest osią i centrum naszego ludzkiego życia, że tylko w Nim jest szczęście i że jesteś nieskończenie szczęśliwa służąc Mu, nawet tak, jak obecnie. Jeśli ty chcesz żyć dla Niego, On nigdy cię już nie opuści i nie pozwoli ci „zmartwieć" lub zagubić się. Chcę, żebyś wiedziała ode mnie, że tylko takie życie jest coś warte, które jest służbą Bogu — taką, do jakiej On cię przeznaczył. Dobrze robisz i tylko tak idź dalej, nie cofaj się, nie rezygnuj, nie ociągaj — On ci pomoże. Jeśli tylko człowiek chce — to On robi resztę. Pamiętaj o tym, że nasza małość nic dla Niego nie znaczy, bo siły są Jego, a Jego miłość uzupełnia nasze wszystkie braki. Proszę cię, zachęcam, abyś nie naśladowała mnie, a przeciwnie, traktowała moje życie tak, jak na to zasłużyłam — jako bezużyteczne dla mnie samej, choć pomocne dla innych z racji mojego zawodu (pedagog). Wiem, że tak jak ja żyją setki tysięcy ludzi w krajach bogatszych i dlatego i ja nie widziałam powodu, aby żyć mniej przyjemnie, niż mogłam. Pamiętaj, że moje życie wyrastało w atmosferze wygody i przyjemności. Ale też ja i setki tysięcy innych tu w bólu i wstydzie uczymy się żyć jak ludzie.


Czyściec to przedszkole, szkoła i uniwersytet dla nas, a straszne jest przeżyć życie jako człowiek dorosły, dumny z siebie i żądający od innych uznania i szacunku, a narodzić się do prawdziwego życia jak żebrak — goły, ślepy i świadomy w pełni swej głupoty. Jednak najgorsze jest to, co ty rozumiałaś, że zobaczymy miłość Chrystusa do nas i naszą całkowitą kamienną obojętność: to, żeśmy nic z Jego słów nie przyjęli, a znając je — odrzucili, tylko dlatego, że były nam niewygodne.


Jeśli zgodzisz się, chciałabym móc porozmawiać jeszcze z tobą. Wiem, że „wiedziałaś, że tak będzie", ale jednak nie wszystko. Chcę ci opowiedzieć przebieg mojej „śmierci" i Jego ogromne, nieskończone miłosierdzie.


Czy kochasz Chrystusa?


Tak, teraz Go kocham całą sobą. Jego miłość otworzyła mi oczy i obudziła do miłości. Tylko Bóg! Nic nie istnieje poza Nim i co by nie było w Nim. On jest naszym życiem, szczęściem, miłością!



12 XI 1983 r. Mówi ojciec Ludwik.


Prosiłaś za swoje rodziny i Pan, który wysłuchuje naszych głosów, okazał miłosierdzie względem twojej krewnej, Joanny. Teraz ty z kolei bądź dla niej miłosierna i nie wypominaj jej błędów. Widzisz, rzadko są one świadome, a i zawinione wyłącznie przez osobę grzeszącą. Tak wiele jest w nas grzechów „wspólnych", nabytych bądź przekazanych przez starsze pokolenia, wychowanie lub otoczenie. Tak często są one wywołane postawą obronną, którą każdy z nas posługuje się w odniesieniu do innych ludzi wskutek przykrych doświadczeń. Uwalnia od nich tylko otworzenie się na ludzi — pomimo wszystko — a to jest możliwe jedynie z pomocą Boga. Kto żyje sam — błądzi i grzeszy. Trzeba mu współczuć, bo tu przekonuje się, że grzeszył przeciw miłości, a więc przeciw Bogu.


Czyściec tylko w waszym wyobrażeniu — czyli na ziemi — związany jest z czasem. „Okres" oczyszczania zależny jest od zupełnego zrozumienia swego błędu, od żalu, zadośćuczynienia sprawiedliwości Boga i od siły miłości, która jest „motorem" pragnienia oczyszczenia się w obliczu Boga. Uznanie swoich rzeczywistych win w całym ich ogromie i złu, jakim — w jego wyniku — obdzielaliśmy bliźnich, jest początkiem porządkowania swych brudów, które są odrażające dla właściciela i wszystkim widoczne.


Wśród przebywających w czyśćcu nikt się nie cieszy z nieszczęścia bliźnich, ale też nie może nic pomóc w oczyszczeniu się, gdyż każdy odpowiada sam za swoje całożyciowe wybory. To mówię ci, abyś starała się już teraz prosić o przebaczenie Pana, natychmiast, ilekroć zdarzy ci się zgrzeszyć myślą lub słowem.



Pokusy i ich przezwyciężanie



Chciałbym jednak, abyś nie uważała każdej myśli niechętnej czy gniewliwej za „swoją", gdyż to są właśnie pokuszenia poddawane ci, abyś je podjęła lub odrzuciła: jeśli ich nie podejmiesz, nie masz winy. Wiedz, że pokusy są dostosowane bardzo perfidnie do twojej osobowości z jej nie opanowanymi przywarami. Szatan zna cię na wylot i nie podsunie ci takiej przynęty, której ty nie chwycisz, a tylko specjalnie dobraną do twojego charakteru.


Pierwsza myśl, którą słyszysz winiąc się za nią, nie jest twoja własna — jest propozycją ducha ciemności; jeśli odżegnasz się od niej — zwyciężasz. Ponieważ słabo znasz się na podszeptach i pokusach, radzę ci metodę najprostszą — natychmiastowe wezwanie Maryi. Za osobę, która jest złośliwa, denerwuje cię czy prowokuje, zmów „Zdrowaś Mario", a jeśli jeszcze czujesz irytację czy gniew, powtarzaj modlitwę i oddawaj Maryi Pannie tę osobę i siebie. Ćwicz się w tym, a powoli osiągniesz umocnienie w zwycięstwach.



Odpust — wybór osoby oddaj Panu



1 XI 1983 r. W dniu uroczystości Wszystkich Świętych zwracam się do Matki:


Zapraszam dzisiaj całą rodzinę i przyjaciół na Mszę świętą, a później do mnie, do domu. Powiedz mi, Mamo, kto najbardziej potrzebuje pomocy. Za kogo powinnam dzisiaj ofiarować odpust zupełny Kościoła Chrystusowego? O ile rozumiem, jest to łaska przebaczenia, której udziela nam Jezus Chrystus ze swej Ofiary?


Witaj, córeczko. Tak, darowania i zapomnienia win udziela Pan nasz przez swoją Ofiarę, a prośbę o to oddaje w dłonie swoich dzieci, abyście mogli wziąć udział w radości świętych. Uczestniczycie wtedy w otwarciu bliźnim bram nieba, złączeni miłością Pana, który obejmuje nią i was, i tych, za których prosicie.


Wiem, że musisz się spieszyć na Mszę świętą. Będziemy z tobą. Proś za tę osobę z rodziny, która dziś dzięki Ofierze Pana będzie mogła spotkać się z Nim samym. Wybór oddaj Jemu; to ci radzę.



2 XI 1983 r. Mówi Matka.


Również dzisiaj nie wymieniaj osoby, za którą prosisz. Spełnienie (prośby) oddaj Jego woli, bo tylko On zna stan każdej duszy i jej czystość. Ale dopełnij warunków, najlepiej zaraz.



4 XI 1983 r. Mówi Matka.


Witaj, córeczko. Wyprosiłaś cioci Joasi niebo! Dzisiaj przybyła do nas. Dziękuję ci za troskę i przebaczenie w imieniu całej naszej rodziny. Joaśka jest nieskończenie szczęśliwa, bo bardzo cierpiała, zanim pozbyła się swoich przywar i ciężarów.



Poprosiłam o pomoc Michała, który znał ciotkę (tak zresztą jak Bartek i ojciec Ludwik).


Jestem, Michał. Cieszę się, że masz do mnie zaufanie. Narobiłaś zamieszania. Ciotka twoja tak czeka na tę rozmowę, a teraz przekonała się, jak bardzo dzieli was przeszłość. I twoja Matka też zobaczyła, że nie tak łatwo przemijają urazy i pamięć o naszych błędach. Cieszę się, że mnie nie chcesz nic pamiętać, a przecież też niejeden raz cię zraniłem i sam wiem o tym.


Coś ci powiem. Ten nawrót wspomnień narzuca ci nieprzyjaciel, ten, który nienawidzi was obie, zwłaszcza twoją ciotkę, bo ona była już prawie jego własnością. Została mu wyrwana przez litość Jezusa i nasze błagania. Cała rodzina twoja prosiła nieustannie o ratunek dla ciotki Joanny. Pomyśl, że Bóg ją stworzył z miłości i chciał, by była szczęśliwa.


Wiesz, Michale, nadal nie wiem, jak mam rozmawiać. Pomóż mi.


Chętnie. A więc jednak chcesz rozmawiać z panią Joanną. Dam ci radę. Rozmawiaj jak z zupełnie nieznaną ci osobą. Wtedy wszelkie emocjonalne stany pozostaną bierne. Ona to wszystko wie, słyszała i będzie bardzo starannie unikać osobistych odniesień. Po prostu opisze swoją drogę zwracając uwagę na to, co jej najbardziej zaszkodziło. Słusznie powiedziałaś, że takich osób jest wiele. Każda jest wprawdzie inna, ale podobnie przeżyła życie. Ten typ stosunku do życia jest bardzo powszechny wśród rasy białej w narodach bogatych, wśród ludzi żyjących dobrze lub bardzo dostatnio. Ale i w Polsce jest ich wielu. Nawet teraz, tu, dookoła ciebie, widzimy większość żyjącą z podobnym stosunkiem do życia, a więc z nastawieniem: „mieć", „brać", „korzystać", a nie „dawać" czy „służyć". Ale oni nic nie rozumieją. Szczególnie trudno jest tym, którzy muszą z powodu ogólnej sytuacji ograniczać swoje wymagania, a byli przyzwyczajeni do dużo wyższego standardu życia.


Pan nasz zna każdego i jego życie od narodzenia. Wie, jakie przechodził koleje, co na niego wpływało ujemnie, jakie miał przeszkody, trudności, złe przykłady, ile przez to nabył kompleksów, urazów, uprzedzeń. Co wpłynęło w następstwie na jego charakter, wypaczyło poglądy, skłoniło do kompromisów itd., itd.


Wiem, że jesteś znużona przeprosinami — zawsze spóźnionymi — i nie chcesz słyszeć od osób, które ci zaszkodziły, słów w typie: „teraz wiem, że miałaś rację", „gdybym cię posłuchała", „żebym to wzięła pod uwagę" itd. — czy nie mam racji?


Masz. Wiesz, póki ktoś jest w czyśćcu lub tu (na ziemi) — zagrożony, budzi moją litość i troskę, ale jeśli jest z wami, a skutki jego zła wciąż odczuwam...


Rozumiem cię, bo widziałem, co działo się z tobą na myśl o rozmowie. Sądzę jednak, że trzeba tę sytuację rozładować, a im szybciej, tym lepiej — nie uważasz? Pani Joanna już wszystko rozumie i pragnie ci podziękować z góry za umożliwienie jej dokonania pewnego rodzaju ekspiacji w postaci ostrzeżenia innych ludzi przed podobnym stosunkiem do Boga i bliźnich. Chcę ci jeszcze powiedzieć, że jej typ psychiczny jest bliższy męskiemu niż kobiecemu i że takich mężczyzn są tysiące. Myślę, że jej relacja potrzebna jest mężczyznom bardziej niż kobietom, które w podobnym rodzaju życia przejawiają pasożytnictwo, a ciotka twoja zawdzięczała wszystko sobie...!


Zaprotestowałam — pół życia korzystała z pieniędzy rodziców...



9 VI 1988 r.


Ciociu Joasiu! Wiesz, że już dawno rozmawiałabym z tobą, ale boję się nawrotu wspomnień, tak jak to było wczoraj. Proszę cię, proś Pana o uzdrowienie mojej pamięci, o dar zapomnienia dotąd, póki to nie nastąpi.


Dziękuję ci, kochanie! To jest mój obowiązek, bo nic innego już zrobić dla ciebie nie mogę, jak tylko prosić Jezusa Chrystusa o naprawienie moich błędów, i nic innego od przyjścia na „tę stronę życia" nie robię, wraz z innymi członkami naszej rodziny. Sprawiłaś mi wielką radość mówiąc, że i ty tego chcesz.



Obrońcą naszym jest Chrystus



Teraz może przekażę ci moją relację, bo wiem, że jest ona potrzebna dla zamknięcia tematu. Nie obawiaj się, nie będzie żadnych tłumaczeń się ani wykrętów. Gdybym nie uznała oceny moich win za słuszną, za prawdę o sobie, nie mogłabym odejść od nich, od ich przeżywania przez tych, którym sprawiłam ból. Lecz nie jest możliwe zaprzeczać Prawdzie.


Bo my na sądzie osobistym nie jesteśmy oskarżonymi ani obrońcami: obrońcą naszym jest Chrystus, a oskarżają nas fakty, całe nasze życie. My jesteśmy sędziami — siebie. Obiektywnymi sędziami, bo w świetle Bożym nie może ostać się stronniczość, fałsz, zakłamanie. Od stopnia naszego samozakłamania zależy, jak straszliwy ukazuje się nam nasz prawdziwy obraz.


Jaki jest prawdziwy?


Prawdziwy jest tylko jeden — ujawniający miłość w nas lub jej brak. Miłość jest obecnością Boga w nas, bo Bóg jest Miłością. Absolutny brak miłości, zabicie jej w sobie jest skazaniem się na istnienie poza Bogiem, na wieczność piekła. Nie ma tu nic do rzeczy wyznanie, rasa czy cywilizacja, w której żyliśmy. W każdej można rozwinąć w sobie podobieństwo Boże — zdolność do miłości — lub zabić je. Jeżeli zaś kochamy, to to, co nas otacza: świat, przyrodę, wiedzę, sztukę, ludzi, a nie to, do czego nie mamy dostępu, o czym nie wiemy, czego i kogo nie znamy. (Dlatego Pan nasz nie spodziewa się miłości do siebie od tych, którzy są ateistami z wychowania lub nigdy o Bogu nie słyszeli. Wrócę do tego jeszcze.)


Jednakże każdy dar Boży jest „talentem" pożyczonym nam, który mamy obowiązek podwoić, bo liczy się tylko to, co my z nim zrobiliśmy, nasze starania, wysiłek, trud, praca. Sam dar nie jest nasz, jest nam darmo dany, z miłości, i dlatego służyć ma miłowaniu, a więc dalszemu darzeniu, udzielaniu go sobie wzajemnie, powielaniu. Wszystko, co otrzymaliśmy, aby zatrzymać sobie, czyli wykorzystać dla uzyskania dla siebie tego, co pożądamy (władzy, sławy, znaczenia, uznania, powodzenia, bogactwa itd.), jest sprzeniewierzeniem nie swojego majątku (talentu). Jest kradzieżą, nadużyciem miłości Boga. On daje nam różne dary, abyśmy się nimi dzielili i wspomagali wzajemnie. Jednakże lwia część ludzkości wciąż kradnie je Bogu i marnotrawi, tu zaś liczy się tylko to, co zdołaliśmy rozdać, udzielić bliźnim, jako i nam udzielono: hojnie, z miłością i jak najwięcej — każdemu, z kim Bóg nas spotyka. Bo Pan nie każe nam szukać daleko; daje nam otoczenie, w którym mamy żyć: kraj, miasto, bliźnich i uzdolnienia, wedle których mamy działać, przez nie i w nich — darzyć. Im mniej możliwości, tym mniejsza odpowiedziałność wobec Boga, im więcej otrzymaliśmy, tym więcej plonu powinniśmy Mu przynosić.


Myślałaś o tym, co powiedziałam, że „nie jest ważne wyznanie, rasa czy cywilizacja" — w kontekście miłości Bożej. Tak, gdyż On patrzy w nasze serca i oczekuje wedle naszych możliwości. Im mniej otrzymujemy, tym bardziej Bóg, Pan nasz, jest wyrozumiały, a zgoła współczujący dla chorych od urodzenia, kalek, niewolników (bo ludzie wciąż się jeszcze niewolą), tych, co nie mogą wybierać, żyją w nędzy, głodują. Są też tacy, których Chrystus Pan przyjmuje bez sądu, bowiem Jego miłosierdzie przygarnia ich natychmiast, by ukoić cierpienie, naprawić krzywdę, otoczyć miłością: to ofiary zbrodni — dzieci zamordowane, zanim zaczęły żyć, wszyscy męczennicy idei, jeżeli w tej idei kochali ludzi. Mówię tu np. o ofiarach obozów koncentracyjnych i więzień, o zamordowanych za to, że bronili praw Bożych (a w nich mieści się wolność duchowa i fizyczna i prawo do wolności wyboru, do godności ludzkiej, do obrony praw głodnych i zniewolonych), a przede wszystkim obejmuje tych wszystkich, którzy wybrali śmierć raczej niż sprzeniewierzenie się głosowi sumienia — głosowi Ducha Bożego w nas.


Dlatego tak wspaniała i nieprzeliczona jest Wspólnota Polska zjednoczona wspólną miłością do praw Bożych, których w naszej Ojczyźnie broniliśmy od pokoleń. Wiem, że o tym wiesz. Ja tylko potwierdzam, bo dumna jestem i szczęśliwa, że do niej przynależę — z ducha, z tradycji, z wychowania i z własnego wkładu, chociaż był tak mały.


Dlaczego mały? Dwie wojny!


Widzisz, był ubogi w cierpienia, a nawet w niewygody. Pan nasz nie dał mi wielkich prób, bo wiedział, że nie wytrzymałabym ich tak, jak na przykład Jadwisia (Ravensbruck), a nawet Stasiek (brat, rozstrzelany w Oranienburgu).


Wszystko to, co mówiłam do tej pory, dotyczy przypadków innych niż mój. Chciałam pewne sprawy wykluczyć, aby tym bardziej uwypuklić winy moje i tysięcy podobnych mnie. Ludzi żyjących wygodnie, dostatnio, myślących tylko o sobie jest miliony, zwłaszcza w krajach zachodnioeuropejskich i w Ameryce Północnej. Oczywiście i w innych, ale tam warstwa bogaczy jest stosunkowo dużo mniej liczna. Jednak Pan nie sądzi nas za „winę bogactwa", bo jest to także Jego dar, jak wszystko, co otrzymujemy — na życie. Pan pragnie dawać nam jak najwięcej, ale jest Boży warunek: to, co otrzymaliśmy, dano nam, abyśmy mieli czym się dzielić. Pismo święte, którego nigdy nie przeczytałam poza fragmentami Ewangelii, mówi wyraźnie: „Kochaj Boga z całej duszy, serca i umysłu, a bliźniego swego jak siebie samego", i z tego — życiem — zdajemy egzamin.


Oczywiście nigdy nie uważałam się za bogatą w porównaniu z otoczeniem, w którym wychowywałam się i wyrosłam, dlatego to, co posiadałam, uważałam za co najmniej skromne i — ponieważ uzyskałam to własną pracą — za słusznie mi należne i „tylko moje". Nigdy nie wzięłam pod uwagę sytuacji ogólnej kraju i chociaż mówiłam często, że jestem wdzięczna Bogu za to, że nie zaznałam głodu, nędzy, biedy, w istocie uważałam się skutkiem tego za bardziej wyróżnioną, „lepszą"; przez myśl mi nie przeszło, że w oczach Boga byłam biedniejszą, słabszą, niezdolną do ofiarności i służby rzeczywiście bezinteresownej. W 1920 roku i w czasie II wojny światowej robiłam to wszystko co inni, tym niemniej bardzo dbałam o własną wygodę, bezpieczeństwo i wymagałam dla siebie względów, obsługi, uznania — słowem we wszystkim, co robiłam, byłam „ja". Uważałam też, że słusznie należy mi się szacunek ludzki, pochwały, no i jak wiesz — niestety — lubiłam tylko tych, którzy mnie chwalili. Nie rozumiałam, że moja żądza wyniesienia się nad innych, pragnienie pochlebstw, słów uwielbienia były przez ludzi rozszyfrowywane i wykorzystywane do ich celów, i to takich błahych.


Tutaj zobaczyłam całą moją śmieszną próżność i nigdy nie zaspokojony głód pochwał. Wiem, że chciałam przeglądać się w oczach ludzkich taką, jaką siebie wymyśliłam, wyobraziłam sobie i jaką całymi latami przed ludźmi udawałam. Kto chciał mnie wyprowadzić z kłamstwa, stawał się moim śmiertelnym wrogiem. Dlatego mój stosunek do ciebie stawał się coraz gorszy, że nie udało mi się zmusić cię do przyjęcia mojego pochlebionego portretu. Ponadto tyś chciała ode mnie prawdy! Czyż mogłam dopuścić do obalenia swojego pomnika, w który wreszcie wrosłam i utożsamiłam się z nim? Wybudowałam poza tym wysoki cokół, stąd mój sposób patrzenia na wszystkich — z góry, z poczuciem niezaprzeczalnej swojej wyższości. Ja sama byłam poza wszelką krytyką. I w końcu każde twoje słowo czy gest wydawało mi się nie dosyć grzeczne, lekceważące lub aroganckie.


Widzisz, takie charaktery jak mój, skamieniałe w egocentryzmie, należałoby trzymać z dala od ludzi, jak oset czy pokrzywy. Pan nasz wciąż starał się pomóc mi. Wiedząc, jak słaba jestem, naprowadzał mnie powoli ku sobie przez książki, rozmowy i przez ciebie, licząc, że rozbudzi we mnie miłość. Ale było za późno. Z książek brałam tylko to, czym mogłam zaimponować innym. Dlatego i de Chardin nic mi nie dał, raczej zaszkodził, bo popisując się znajomością jego teorii gnębiłam tych, którzy jej nie znali. A ciebie widziałam jako kogoś, kto czegoś ode mnie chce — bezprawnie (!), bo to ty miałaś mi usługiwać (jako moja siostrzenica).


Kochanie, przy długim i bardzo szczegółowym sądzie nad sobą przeżyłam całe nasze wspólne życie we wszystkich momentach, kiedy cię raniłam, i poznałam twoje odczucia i twoje myśli (z owych chwil). Nic dziwnego, że nie mogłaś o mnie myśleć. Przecież tyś wiedziała, jakie będą skutki po mojej śmierci — i widziałaś, że wszelka pomoc jest już daremna. Najgorszym złem w oczach Bożych jest brak miłości, odmawianie dania jej tym, którzy są koło nas — dlatego że cała nasza energia miłowania jest skupiona na kochaniu wyłącznie siebie i o to tylko zabiega.


Wybacz, że to poruszam, ale widzisz, stosunek do najbliższego otoczenia, do rodziny i przyjaciół jest częścią sądu, dla mnie tym ważniejszą, że mój stosunek do Boga stał się fikcją wiary. Nie było w nim miłości. Miłość człowieka to nasza żywa, aktywna odpowiedź na miłość Boga. A ja byłam „martwa". Łaskawie pozwalałam sobie błogosławić, bo „mi się to należało". Obłęd pychy! Ludzie tacy, zachowujący się zwyczajnie i pozornie normalni, są chorzy, ale nie psychicznie, dużo gorzej — jest to obłęd duszy, a więc i sumienia.


Teraz przechodzę do najistotniejszej części mojej relacji. Bóg dał mi bardzo wiele. Znalazłam się w Jego Kościele przez chrzest, w rodzinie — pro forma — katolickiej, jak prawie wszystkie w końcu XIX wieku. Co gorsza, myliliśmy tradycję i obrzędy z religijnością. Pościliśmy w piątki, uczęszczali do kościoła na chrzciny, śluby i pogrzeby, oczywiście katolickie — niektórzy nawet w zwykłe niedziele — przestrzegaliśmy okresu postu i karnawału, świętowaliśmy Boże Narodzenie i Wielkanoc — zachowując wszelkie polskie obyczaje. Mieliśmy absolutną pewność naszej „zasiedziałości" w katolicyzmie, w gruncie rzeczy nie wiedząc o nim nic, gdyż nie rozumiejąc nawet potrzeby szukania Boga, zbliżania się do Niego, poznawania Go. Nie rozwijała się więc miłość w nas. Byliśmy martwi! Z tego odrętwienia wyrwała się twoja matka i Ala, później Jadwisia (siostry stryjeczne), ale reszcie naszej wielkiej rodziny było dobrze tak, jak było — w atmosferze patriotycznej, polskiej, w kulturze zachodnioeuropejskiej, też „naszej", i w obyczajowości odziedziczonej po przodkach. (Obyczajowości, muszę ci powiedzieć, z gruntu chrześcijańskiej, o bardzo wysokich kryteriach moralno-społecznych, może najwyższej w Europie, nie mówiąc o innych kontynentach. Mówię o obywatelskich jej cechach i zachowanych reliktach rycerskości, poczuciu honoru, godności, braku fanatyzmu czy jak to teraz się mówi — nacjonalizmu, o rzetelności, umiejętności pracy, uspołecznieniu, szacunku dla innych narodów, bez dzielenia ich na lepsze i gorsze i bez dyskryminacji, przy oczywistym w naszym położeniu pragnieniu sprawiedliwości, wolności i czci dla bohaterstwa, a pogardy dla zdrady, donosicielstwa, renegatów i tchórzy).


Wszystko to odziedziczyłam bez żadnego wkładu swojej pracy i uważałam za własne, jak całe nasze otoczenie ziemiańsko-inteligenckie, szlacheckie od wieków. Pracując uczciwie w swoim zawodzie, który mnie pasjonował, rozwijałam nieustannie umysł, bo Bóg dał mi wiele uzdolnień, zainteresowań i darów indywidualnych: chłonny, analityczny umysł, pamięć, słuch absolutny (który pozwalał mi na szybką naukę języków i cieszenie się muzyką), intuicję w sprawach zawodowych, zamożnych rodziców, co umożliwiało mi podróże, studia i życie bez konieczności pracy, tak że mogłam wszystkie siły poświęcić swoim zainteresowaniom i przyjemnościom. Nigdy przez myśl mi nie przeszło, że wszystko to otrzymałam z wielkiej miłości Ojca — Boga pragnącego nas obdarzać i cieszącego się z naszej radości. Wszystko brałam jako sobie należne, a więc dobre mniemanie o sobie wciąż wzrastało w miarę powodzenia na studiach i w pracy. Chciałam, by mnie ceniono, bo pragnęłam być podziwiana, imponować i błyszczeć nie urodą, a intelektem, wiedzą, dowcipem. Miłość nie była mi potrzebna. Czerpałam ją od Matki, rodziny, przyjaciółek i traktowałam jako sprawę oczywistą, naturalną atmosferę życia, którą podtrzymywała ogólna kultura osobista i dobre wychowanie otoczenia. Wszystko to otrzymywałam i brałam, brałam, brałam. O dawaniu nie było mowy. Nie chcę mówić o przyczynach, o moich urazach i kompleksach, bo Jezus Chrystus, Pan nasz, który nauczył mnie miłowania, usprawiedliwiał mnie i może dzięki temu uniknęłam piekła.


Zrozum, że do końca życia tylko zagarniałam ku sobie, a nie dawałam nic. Płaciłam, gdy musiałam, a gdzież była miłość...? Kochałam Mietka (bratanka), ale tak, jak stara panna psa lub kota, i to cudzego. Nieraz ci mówiłam z dumą, że Mietek nic ode mnie nie chce (z materialnych rzeczy), bo wszystko to miał od matki. To, że nic mu nie byłam obowiązana dawać, powiększało moją miłość. Chciałam też być z niego dumna, pysznić się nim, ale to zawiodło, a Mietek unikał mnie.


Człowiekowi naprawdę potrzebna jest prawdziwa miłość, taka, jaką ma dla nas Bóg: bezinteresowna, pełna, niezmienna i pełna wyrozumiałości i zrozumienia. Ja z taką się nie spotkałam. Mamusia była ze mnie dumna, ale wszelkie zbliżenie ja umiejętnie uniemożliwiałam, bo nie było mi potrzebne. Nigdy nie pomyślałam, że jest potrzebne Mamusi, że ona jest bardzo samotna i wie, że jest tylko użyteczna mi, ale nie kochana. Wszystko to zrozumiałam dopiero tu.


Byłam przy ciotce prawie do samej śmierci. Jeszcze przy mnie analizowała przebieg swojego umierania tak chłodno i bezosobowo, jak lekarz robiący wiwisekcje. Byłam przerażona tą zimną analizą skupioną na własnym ciele bez chwili zwrócenia sie ku Bogu, bez potrzeby miłości, bliskości i oczekiwania na Spotkanie. Wyszłam, gdy zmieniła mnie inna osoba. Wiem, że pozostała przytomna aż do końca; umarła w jednej sekundzie po powiedzeniu — nie wiem, czy powtórzono mi to dokładnie — „O Jezu, ja już nie mogę wytrzymać" czy też „O Jezu, kiedy to sie skończy". W każdym razie nie była to modlitwa, ale Pan chciał przyjąć te słowa jako wezwanie na pomoc i przyszedł z pomocą — przynajmniej ja tak to odczulam. A jak było naprawdę?



Dokończenie rozmowy



6—7 III 1989 r. Mówi Joanna.


Cieszę się, że możemy dokończyć rozmowę, bo dopiero teraz chcę ci powiedzieć o tym, co najważniejsze, ale wydawało mi się konieczne nakreślić obraz swojej sytuacji duchowej, gdyż jest on bardzo częsty u osób, które uważają się za intelektualistów, za elitę swojego środowiska, za autentycznych „europejczyków", spadkobierców kultury Greków, Rzymian i całej Europy Zachodniej, z którą utożsamialiśmy się w opozycji do Rosji, traktowanej jako wroga, i to wroga nie tylko naszego narodu, ale wszelkich wartości duchowej i materialnej kultury łacińskiej (zachodniej), uważanej przez nas za najwyższą, choć oczywiście nie bezbłędną. Młodsze pokolenie nie zna już tak dobrze jak my własnej i powszechnej kultury i historii, ale my czuliśmy się w Europie, jak we własnym domu; zresztą sama to rozumiesz.


Pragnę ci zwrócić uwagę jedynie na wielką tragedię kultury europejskiej. Może porównam ją z sytuacją narodu żydowskiego w okresie życia Jezusa, Pana naszego, bo to zrozumiałam dopiero tutaj. Otóż wtedy, tak jak i obecnie (a każdy rok pogarsza sytuację), odwrócono się od sensu swego istnienia, powołania do służby Bogu, świadczenia o Nim swoim istnieniem i niesienia Go reszcie świata. Wtedy odwrócili się od Boga możni i ci, co coś znaczyli w społeczeństwie żydowskim. Chociaż nadal znakiem przynależności była wiara w Boga Jedynego, Boga, który ich wybrał, to jednak wybraństwo uznali za przywilej, za swoją wyższość i prawo do wynoszenia się nad innych. Uznali, że Bóg uważa ich za „swoich synów", a więc należy im się to, co mają dzieci królewskie: błogosławieństwo we wszystkim, co czynią, bogactwo, dostojeństwo, wszelakie zaszczyty i cześć. I chociaż byli małym, a wreszcie podbitym narodem, pycha i arogancja nie opuszczała ich. Im bliżej byli Świątyni, tym więcej wszelakich dóbr świata należało im się. Pielęgnowali pieczołowicie prawa Zakonu aż do najdrobniejszych przepisów i czekali na obiecany dar: władcę, który ich wyniesie i da im władzę nad światem.


Wiesz, że interesowała mnie sprawa żydowska. Tu zrozumiałam istotę błędu i z przerażeniem zobaczyłam, że Europa, ta „nasza", popełniła ten sam błąd: odrzuciła sens swego istnienia — Boga i Jego prawa. Nie dosyć, że je sponiewierała, lecz zaparła się swego Ojca, odwróciła od Niego i szydzi z Tego, któremu zawdzięczała przewodnictwo w rozwoju ludzkości przez wiele wieków. Niegdyś byli gromadą dzikich, mordujących się plemion, potem rywalizujących ze sobą, zdradzających się przeniewierczych ksiąstewek, królików i ich wasali, małych, okrutnych analfabetów, państewek, które Bóg cierpliwie i łagodnie starał się nasycić swoimi dobrami.


No i dzięki pracy Kościoła powoli stawaliśmy się ludźmi. Europa była wtedy „młoda" i pełna entuzjazmu, tak że pomimo strasznych zbrodni (od wypraw krzyżowych przez noc św. Bartłomieja, stosy, wojny i coraz okrutniejszą ekspansję na inne kontynenty) wzrastało w niej zrozumienie praw Bożych i Kościół w najlepszych swych ludziach nawracał, cywilizował, uczył człowieczeństwa — a wszystkie te osiągnięcia duchowe stawały się dobrami całego świata wraz z rozwijającymi się naukami. I stało się tak, że cywilizacja techniczna pokonała duchową i zajęła jej miejsce. Błąd rozumu ludzkiego wyniesiony przez filozofów do godności jedynej prawdy godnej cywilizowanego człowieka zaczął owocować jako coraz straszliwsze systemy; coraz obłędniejsze teorie realizowano na milionach ofiar ludzkich.


Teraz Europa jest dogorywającym, luksusowym domem starców, istniejącym bez żadnego duchowego celu, a więc bez potrzeby... — a nawet przeciwnie, sączącym swój trupi jad w organizmy państewek młodych, naiwnych, oczarowanych blichtrem i swobodą nadużycia; perwersję i wynaturzenia pojmujących jako prawdziwą wartość cywilizacji. Oczywiście mówię o całości, nie zaś o wyjątkach, nie o tych resztkach wiernych starym wartościom, które ich uczyniły ludźmi. Europa jest już stracona. W planach Bożych odmówiła udziału, niszczy i deprawuje dusze ludzkie, czyli służy mocom szatańskim, które są potężne, straszliwe i liczne. Są rzeczywiście nieludzkie, gdyż swoim ofiarom przygotowują zagładę w potwornych warunkach. Wszystko to, co się szykuje, przekroczy wasze wyobrażenia. Tak jak przepadła Jerozolima i rozsypał się cały naród żydowski, tak zginie i rozsypie się mit wyższości białej rasy. Runie raz na zawsze bogactwo, prestiż i znaczenie nie tylko Europy, lecz całego Zachodu, bo upadną Stany Zjednoczone, które zdeprawowały cały nowy świat i swoją pseudokulturę „używania życia za wszelką cenę" narzuciły nawet Japonii, wraz ze zbrodniami, korupcją, swobodą seksualną, praktycznym pogaństwem i brutalnością. (...) Stany runą pod naporem sił przyrody.


Pomyślałam o aniołach.


Rzecz jasna, że wszystkie byty świata duchowego służą Panu naszemu z największym oddaniem, i one według woli Pana rządzą materią.


A wiesz, co jest przyczyną totalnej katastrofy? Odejście od miłości, czyli odwrócenie się od Ojca, Prawodawcy i Źródła miłości. Dla całych kontynentów, poszczególnych państw i pojedynczych ludzi jednakowe w skutkach — zaprzeczenie miłości jest błędem rujnującym wszelkie struktury. Postanowienie, że państwo lub grupa czy pojedynczy człowiek może się obejść bez miłości, bez miłowania, bez wymiany darów Bożych w przyjaźni, bliskości i dobroci, że może żyć tylko dla siebie wykorzystując innych, żerując na nich, wysysając ich siły żywotne lub odtrącając, poniewierając i gnębiąc ludzi czy całe narody lub społeczeństwa, gdy czynią to ich rządy (...) — takie postanowienie jest samobójstwem!


Dla państw trwa to dłużej, dla człowieka krócej, bo rujnuje mu życie, a więc skazuje go na śmierć wieczystą w naszym świecie. Ktoś, kto ze swego życia usuwa miłość, jest samobójcą, chociażby wiodło mu się znakomicie.


I tu właśnie wracam do mojego „przypadku". Wybacz, że tak okrężną drogą, ale wiesz, jak interesowałam się historią; starałam się zatem jak najwięcej poznać i zrozumieć. Razem z moją przyjaciółką, Zosią, „przepatrzyłyśmy" przeszłość (czytając wiele książek); oto, do czego doszłyśmy: Czas obecny i przyszły (lecz prawie dokonany) są obrazem rozpadającej się, martwej, murszejącej struktury, której już uratować się nie da, bo główne filary przegniły. Spoiwo już nie wiąże: jedno mocne uderzenie i cały gmach (taki pozornie błyszczący, świetny, pyszny i bogaty) rozsypie się w proch. Dobrze, że już stąd to zobaczę, bo nie mogłabym odżałować straty. Tu zaś wiem, ile „cudów" (sztuki i kultury) przeminęło bez śladu, bo taki jest tok życia na ziemi. Nic się nie martw, bo tu zobaczyć możesz wszystko, co tylko zechcesz. Przecież my żyjemy poza przebiegiem czasu lub ponad nim... Chciałam ci tylko w wielkim skrócie powiedzieć, że świat Zachodu tak odmówił siebie Panu, jak kiedyś uczynił to Izrael — i tak samo zostanie pozostawiony sam sobie, wedle swego wyboru.


Teraz powiem ci krótko o sobie, chociaż nie będzie to tak piękna relacja, jak te, które już macie.


Po prostu weszłam tu jak żebrak, ogołocona ze wszystkich wyobrażeń o sobie i masek, w które się ubierałam. Nikt mnie z nich nie odzierał. To ja sama zdzierałam je z pasją i wstrętem, gdyż kłamstwo tutaj — mówię o okresie oczyszczania się — cuchnie. Jest tym, czym było zawsze, aczkolwiek niewidoczne w życiu: własnością ojca kłamstwa, zgnilizną, czymś przeciwnym życiu, trupim całunem — tak je można określić. W ogóle wszystko to, co nie jest darem Boga Wszechmocnego, jest własnością nieprzyjaciela. Nie ma na ziemi nic „bezpańskiego", a my tylko wybieramy to, co nam odpowiada.


Mówiłam ci, że życie bez prawdziwej miłości jest samobójstwem na raty. Jest tu już Frania (lekarz, przyjaciółka ciotki). Ona nie miała czasu na założenie rodziny, tak oddana była chorym, bliskim i zupełnie obcym. Kochała wedle swego powołania. Ja nie. Byłam ceniona, podziwiana, wielu osobom wydawało się, że je co najmniej lubię, że się poświęcam. Rzeczywiście interesowała mnie wiedza, ciekawe przypadki i moja osobista umiejętność. Osoby ludzkie były moją widownią, przed którą występowałam odziana w mój profesjonalizm, autorytet, wiedzę i intuicję — będącą, jak wszystko inne, darem. Na ich uznaniu, a często podziwie, budowałam swoją pozycję, aż doszłam do tego, że uważałam się za autorytet we wszystkim. Wygłaszałam opinie na przykład o malarstwie, na którym się nie znałam, głośno i bezwzględnie (poznałam później, jak się za mnie wstydziłaś) i o wszystkim innym — bezkrytycznie, arogancko z wysokości swego postumentu.


Pytasz o moją śmierć. To był upadek z urojonej wysokości!


Nie czułam bólu. Nic. Jeden moment, jedna tysiączna momentu, jak gdyby drgnienie, wyrwanie rośliny z gruntu i... nic więcej. Byłam sobą nadal, tyle że poza zwłokami Joanny, poza salą, szpitalem — słowem wszystkim, co mnie mierziło i od czego pragnęłam odejść jak najszybciej i na zawsze. Ucieszyłam się, że udało mi się przeżyć swoją śmierć świadomie od początku do końca i zrozumiałam, że właściwie jest niedostrzegalna — chyba ten lekki wstrząs, drgnienie jak gdyby oddzielenia, oderwania (byłam bardzo stara i słaba i dlatego był lekki; nie zawsze jest taki, teraz to wiem) — i chciało mi się śmiać, kiedy pomyślałam, jaką ze śmierci robimy tragedię.


Widzisz, dalej myślałam tylko o sobie. Nie wiązała mnie z nikim z was miłość, nie myślałam o waszym żalu ani tym bardziej nie żałowałam życia. Byłam nadal sobą i nadal z całym bagażem swojego dobrego mniemania o sobie. Owszem, bardzo zadowolona, że moje wyobrażenia (bo nie wiara) sprawdziły się, i ciekawa, co będzie dalej.


Zobaczyłam wtedy z daleka Mamusię, twoją Matkę, Jadwisię, Alę, całą rodzinę. Uśmiechali się do mnie, ale nie podchodzili, więc postanowiłam podejść ja i wtedy... poczułam odór. Wiesz, jaka byłam zawsze czysta i wrażliwa na zapachy. To był straszliwy smród rozkładu padliny i zrozumiałam nagle, że to ja go wydzielam. Ogarnęło mnie przerażenie. Nie moje odzienie, ja sama gniłam. Dlaczego? Co się ze mną dzieje? Przecież jestem duchem?


Usłyszałam, a raczej zrozumiałam głos — był przy mnie mój Anioł Stróż, bardzo wyniosły, piękny, poważny i bardzo smutny. On jak gdyby niewrażliwy był na ten zaduch, od którego ja prawie traciłam przytomność. Powiedział mi: „Tę woń sama wybierałaś przez całe życie. Przyjrzyj się sobie". W tym momencie pojęłam, co wybierałam i jaką moje „skarby" mają wartość: proch, próchno, zgnilizna, rozkład. Przegląd życia — tak się to mówi — jest to błyskawiczne zrozumienie siebie, swoich wyborów i ich motywów, setek tysięcy odrzucanych okazji wyboru dobra na rzecz własnej wygody, przyjemności, ambicji, chęci imponowania, znaczenia itd., itd.; w podsumowaniu — wszystko to z zachłannej, nienasyconej miłości siebie.


Mój" Anioł — o tym wiedziałam —jak gdyby towarzyszył mi w tym przekazywaniu: ukazywał odrzucone możliwości, ból osób bliskich, ich odczucia mojego zachowania, krzywdy, jakie wywołałam przez zatrzymanie DOBRA, którym mogłam ich obdarzyć, ale mi się nie chciało... Bo poznawałam malutkie, nędzne motywacje, a także skutki mojego postępowania dla siebie i innych. Sama rosłam w brud, innym dorzucałam ciężaru, spychałam na nich wszystko, co mi się nie podobało. Ileż dodałam cierpienia Mamusi, w ostatnich latach — tobie. Czułam się przygnieciona, sponiewierana, lecz przez siebie samą, tak jak gdybym sama robiła wszystko, by stać się nędzną, brudną, śmierdzącą. I rozumiałam, że to jest prawda. Nie mogłam się bronić, bo jasne były przyczyny: mój wybór i to, dlaczego właśnie tak wybrałam — tysiące razy!


Byłam zmiażdżona. Zrozumiałam, że przez całe długie życie kochałam tylko siebie i wobec tego nikt kochać mnie nie może. Jestem sama tylko ze sobą i zupełnie goła, bez żadnych usprawiedliwień, tłumaczeń, a nawet zasług. Przecież za wszystko to, co robiłam, brałam zapłatę; nie tylko w pieniądzach: w podziękowaniach, prezentach, wdzięczności, zachwytach i usługach — i o to mi chodziło!


To jest straszliwy szok, ale zbawienny, chociaż jako człowiek umarłabym, bo ciało nie wytrzymałoby takiego ciśnienia wstydu, rozpaczy z powodu bezpowrotności uczynionego ze sobą zła i strasznego żalu, że już nigdy nic nie naprawię. Osądziłam się! To jest piekło, choć chwilowe, a może dla tych niezdolnych do żalu zaledwie wstęp do piekieł...



Spotkanie z Panem



A jednak Pan nasz Jezus Chrystus nie brzydził się mnie. Ujrzałam Go jako olśniewającą jasność, która nie oślepia, a promieniuje ciepłem, miłością. Pan powiedział: „Czy teraz, kiedy poznałaś się, możesz się kochać?" Odpowiedziałam zdecydowanie z obrzydzeniem: „Nie!" „Ale Ja ciebie kocham nawet taką, jaką teraz jesteś". Uważałam, że to niemożliwe, lecz Pan dodał: „Zapłaciłem za ciebie swoją krwią. Czy chcesz być ze Mną?" Powiedziałam z płaczem, że: „Przecież nie mogę. Z takim brudem!" Pan rzekł: „Ja poczekam, aż staniesz się czysta. Chcę cię mieć, bo kocham cię, odkąd dałem ci życie. Zawsze byłaś kochana."


Wtedy rozpoczęło się zrozumienie, ile ja otrzymywałam od Pana przez całe życie, i nieskończona wdzięczność i radość. W okresie oczyszczenia pomagała mi cała rodzina i bliscy; ty też. Przyspieszyłaś moje przejście. Dziękuję ci z całego serca i chcę ci pomagać, jeśli się zgodzisz. Jestem w domu Pana. Wciąż uczę się miłości więcej i więcej. Miej miłość, bo w niej jest On. Joanna.



JADWIGA



5 VIII 1972 r. Matka przekazuje mi rady dla ciężko chorej cioci Jadwigi, stryjecznej siostry Mamy (wspomnianej w rozdziale I). Ciocia przeszła Pawiak, tortury na Szucha, Ravensbruck. Pozostałe lata przeżyła w nędzy. Od zlej córki uciekła do domu starców, stamtąd przeniesiono ją do domu dla przewlekle chorych w innym mieście, gdzie leżała ze złamanym, nie zrastającym sie biodrem, z odleżynami, cierpiąc bóle, osamotnienie i przeżywając rozmaite upokorzenia.


Powiedz, że prosimy, aby starała się zjednoczyć z Chrystusem i wszystkie swoje przeżycia zanurzać w Jego drodze krzyżowej, tak jakby to On cierpiał w niej. Gdyż tak jest, że Jadwisia ma olbrzymią łaskę bycia towarzyszem Męki Chrystusowej.


Cokolwiek kiedykolwiek człowiek cierpi, może to przenieść na Golgotę i podzielić z Jezusem, Panem naszym, a wówczas staje się Jego prawdziwym przyjacielem teraz i na wieczność i nigdy już Chrystus nie wyrzeknie się tego zbratania. Jadwisia może towarzyszyć Mu w najgłębszym cierpieniu i łącząc się z Nim (tak jakby trzymając Go za rękę) wspólnie ofiarowywać je za grzechy świata, za wszystko, co kocha On i ona. Nic z tego, czego zapragnie dla innych — w Chrystusie — nie będzie odrzucone.


Dlatego też proś w naszym imieniu, aby nie lękała się prosić; przeciwnie, niech wstawia się za wszystkich i wszystko, co ogarnie miłością, gdyż cierpienie przyjęte ze zgodą jest kluczem do miłosierdzia Jezusa, który nie umie, bo nie chce, odmierzać i wydzielać. Bezgraniczne zaufanie Mu właśnie podczas cierpienia jest najwyższą chwałą człowieczeństwa ludzkiego, zwycięstwem ducha, sprawdzianem jego dojrzałości do życia z Chrystusem. A wówczas wychodzi po nas On sam, jak do mnie i do tysiąca tysięcy cierpiących, i to nie jako Sędzia i Pan, ale jako Król po ukochaną, Ojciec po córkę, Brat po siostrę, aby objąć swoją niecierpliwą miłością „łup" upragniony i zabezpieczyć przy sobie na zawsze — i aby razem darzyć, razem uszczęśliwiać.


Póki jeszcze ten moment naszej największej radości nie nastąpił, można uprosić nieskończenie wiele. Proś w naszym imieniu, aby Jadwisia odważyła się szafować prośbami tak, jakby mogła wszystko, ale przede wszystkim niech prosi o odrodzenie duchowe naszego narodu i ludzkości, o jej oczyszczenie i zawrócenie ze złej drogi, o dobrą wolę, o zdolność do miłosierdzia i miłości, a nade wszystko o opiekę Chrystusową nad wami w okropnych przejściach nadchodzących czasów, o wzajemną pomoc, dobroć i zjednoczenie społeczeństwa, o ponowne nawrócenie Polski, o wszystkich bliskich, o ciebie samą (...)


Jadwiga musi uwierzyć, że jest tak bezgranicznie kochana, że Chrystus wybrał dla niej braterstwo w Męce — braterstwo najtrudniejsze, powierzane tylko tym, którzy zdolni są je podźwignąć; gdyż słabsi mogliby się załamać i tych oszczędza. Natomiast najbliżsi mu mogą być tylko ci, którzy przebędą z Nim całą Jego drogę aż do końca. Ale droga Chrystusa — Boża — jest ponadczasowa, trwa w wieczności i wstępują na nią i wstępować będą zawsze, aż do końca trwania życia ludzkości, ludzie dojrzali, ażeby przez dopełnienie Jego męki w czasie przejść poza czas i dzielić szczęście przyjaźni z Nim na wieczność. Teraz Jadwisia pogrążona jest w miłości, której nie „czuje", ale która otacza ją i podtrzymuje w walce — bo to jest walka o wytrwanie, o wierność, o ufność i o całkowite zawierzenie, zdanie się na Jego wolę.


Gdzie jest walka, tam są ataki sił zła i nienawiści i jeśli Jadwisia zechce przyjąć moją radę, to najlepiej jest w ogóle nie walczyć, a usunąć się za Chrystusa i prosić, żeby On walczył za nas. Ja tak zrobiłam — zdałam się całkowicie na Niego; tak samo Ala (siostra Jadwigi). Wtedy odchodzi niepokój i lęk, a człowiek staje się znowu dzieckiem.


Przekazuję Jadwisi, że my wszyscy, jej bliscy i przyjaciele, jesteśmy przy niej. Musi w to uwierzyć. Niech mówi do nas, myśli, dzieli się kłopotami, zwraca o pomoc, a przede wszystkim niech sobie wyobrazi, że Chrystus siedzi przy niej i trzyma jej rękę w swojej. Niech tej ręki nie „wysuwa", ale prosi o wszystko, o co się da, i o ulgę w cierpieniach również. Niech będzie jak dziecko.



25—26 XI 1974 r. Mówi Matka.


Jadwisia będzie z nami już lada chwila i to w radości i dumie. Cieszymy się nią i czekamy na nią z całą rodziną. Ona kocha Chrystusa Pana, a On ją, i ta wzajemna miłość odsłoni się przed nią w całej ogromnej szczęśliwości. Ale napisz do niej i ucałuj ją ode mnie. Powiedz, że rodzina czeka.


Skąd wiesz, co będzie z nią?


Mówię ci, córeczko, tak jak jest. Widzę Jadwiśkę taką, jaką jest. Ona pragnie odkupić winy córki i reszty rodziny i dlatego tak cierpi. Gdyby nie to, już dawno byłaby z nami — w jej stanie zdrowia!


Ciotka w młodości przeszła gruźlicę. Zawsze była wątła. Aresztowana w czasie okupacji — w jej mieszkaniu była radiostacja, której jednak nie znaleziono — była tak torturowana podczas przesłuchań na Szucha, że potem wyszło zarządzenie, zabraniające takiego torturowania kobiet, żeby później nie mogły już zeznawać. Jeszcze na Pawiaku bito ją, kiedy leżała na noszach; kazano ją cucić lekarkom i bito ją znowu. W Ravensbruck oddawała połowę porcji chleba młodej dziewczynie i zajmowała sie nią jak matka.



Wartość cierpienia



16 V 1974 r. Mówi Matka.


Cieszę się, że Jadwiśka tak przyjęła nasze słowa. Sądzę, że już się nie zobaczycie tu. Obiecuję ci, że ze swej strony prosić będziemy o jej łagodne przejście.


Jej cierpienia przyjmowane z poddaniem są wielką chwałą naszego Pana. On ją kocha tak, jak Jadwiśka nie wyobraża sobie, że można być kochanym. Kiedy będzie już z nami, z pewnością odezwie się do ciebie.


Kiedy?


Wiemy, że już niedługo, bo o to prosimy wraz z nią. Z drugiej strony każde jej cierpienie ofiarowane obecnie ma nieskończoną wartość właśnie ze względu na jej wiek, przejścia i wymęczenie. Sama to rozumiesz, że ten, kto cierpiąc prosi, porusza serce Chrystusa bardziej niż ten, kto prosi, sam nie ofiarowując nic. To tak, jak z ostatnim groszem wdowy — można za niego „wykupić" cały świat.


Pamiętaj też, że Chrystus Pan jest przy niej i dodaje jej sił do znoszenia tych mąk, które ona cierpi. Jadwiśka towarzyszy Mu w Jego drodze krzyżowej, a tacy towarzysze są Mu najbliżsi i największy dostęp daje im do swego miłosierdzia. Widzisz, tak mało osób umie cierpieć z godnością i ze zgodą na to, czego Bóg od nich sobie życzy.



Śmierć Jadwigi



12—13 X 1976 r. Mówi Matka.


Ciocia Jadwisia jest z nami!


Byłam wraz z Alą (rodzoną siostrą cioci Jadwigi) i całą rodziną przy jej przejściu do nas. Jaka ona jest bezgranicznie szczęśliwa. Nie masz pojęcia, co się przeżywa uświadamiając sobie, że tu dopiero zaczyna się prawdziwe życie w szczęściu i w miłości. Jadwiśka była oczyszczona całkowicie, ale ona wciąż chciała cierpieć za Iwonę (córkę), aby ją uratować przed piekłem.


Czy to się uda?


Czy to się uda, nie mogę na to odpowiedzieć, ale wiem, że Chrystus Pan wszystko może, a Jadwiśka przeżywała piekło, wszystko ofiarowując za córkę. Chrystus przedłużał jej życie, sam cierpiąc wraz z nią, ale rozumiał jej miłość do córki i chciał, aby Jadwiśka sama rzeczywiście „wycierpiała" ratunek. Dlatego sądzę, że On jakoś sobie z córką poradzi. Z tym, że ocalenie od wieczystego dramatu a szczęście bycia z Nim dzieli przestrzeń grzechu, którym się człowiek za życia otoczył, a zwleczenie go z siebie jest jak zdzieranie płonącej żarem sukni Dejaniry. Nie w czasie, a w sumieniu dzieje się to oczyszczanie i wiem, jak jest straszliwe.


Ale ty, Mamo, nie byłaś w czyśćcu?


Widzisz, mnie uratowała ślepa ufność w Jego miłość i miłosierdzie. Wyczuwałam je przez cały czas choroby i na nich się opierałam, nie mając już żadnego oparcia wokół siebie.



Powitanie



Jadwiśka z trudem wierzyła w siebie. Uważała siebie za zero, „nic" po prostu, i teraz zobaczyła nagle swoją niesłychaną wartość w Jego oczach. Powitał ją jako ukochaną i upragnioną, jedyną, najdroższą Mu córkę. „Nic" stanęło przed „Wszystkim", i zostało ogarnięte Jego pełnią.


Widzisz, dusze nie umierają z miłości, ale ulegają szokowi; pogrążyć się mogą w ekstazie, w niepamięci, w kompletnym zapomnieniu o wszystkim i o sobie. Jadwiśka przeszła taki stan, a to dlatego, że Chrystus Pan chciał natychmiast odciąć ją od męki ostatnich tygodni. Można tak powiedzieć, że nie mógł już dłużej pohamować swojej miłości do niej.


Jadwiśka rzeczywiście osiągnęła cnotę męstwa — jest męstwem. Przez nią wzrosła potęga naszej Ojczyzny w mężnym przyjmowaniu przeciwności i cierpienia i wzrosła cisza prawdziwej pokory — a tego tak Polsce potrzeba.



Ogród"



Widzisz, nasza Ojczyzna jest — tu, ale na ziemi jest jej gleba, podłoże. Tak jak gdybyś postawiła poziomą granicę, powiedzmy — taflę z matowego szkła o kilka metrów czy centymetrów nad ziemią: z poziomu ziemi widać kiełki i młode rośliny, które rosną w górę ku słońcu, bo nic nie może rosnąć inaczej, ale słońca nie widać, bo ta niewidzialna tafla zasłania je, można tylko odczuwać ciepło, energię, światło i rozumieć, że one skądś płynąć muszą. I widzi się też, że niektóre rośliny dorastają do tej niewidzialnej granicy i dalej giną z oczu; widzisz łodygi, liście, może dolne gałęzie, u tych najwyższych może tylko kawałek pnia, znasz korzenie, które możesz obnażyć, ale co dalej wyrasta, nie wiadomo. Widzi się te małe, niedorosłe, skarlałe, chore lub obumarłe rośliny — w całości; martwe przytłaczają żywe leżąc na nich całym ciężarem — te widzisz, ale co z tymi, które wyrosły wysoko? Nie wiesz, czy i jakie wydały kwiaty, owoce, jaki jest ich prawdziwy kształt i barwa... Nie wiesz, bo one rosną dla tego, który je zasiał, ogrzewał i żywił, dla ich słońca. A słońcem dusz jest Bóg, i On sam, żywy i obecny w pełni swej wielkości i blasku, cieszy się swoim ogrodem, „przechadza się" pośród nas. On ocenia owoce, którymi każda „roślina ludzka" owocuje w Jego klimacie, każda wedle Jego zamierzenia, ale sama z siebie pragnąca róść i sobą Go wysławiać za szczęście istnienia, za możność takiego właśnie dobrowolnego rośnięcia, za radość przekroczenia granicy i prawo do życia w Jego ogrodzie, pod Jego ręką, w Jego bliskości...


Oj, te porównania. Ale wiem, że zrozumiałaś, o co mi chodzi. Kto kim jest naprawdę, widzi się — tu. Ale żeby już tak wytrwać w porównaniach: grunt dla nowych pokoleń użyźniają poprzednie. Im któreś większe i zdrowsze, tym więcej pożytku przyniesie. Jadwiśka jest jak piękne i potężne drzewo. Darzy nieugiętością, męstwem, cierpliwością i pokorą, i to nie tylko tych, którzy ją znali, ale całą ziemię „polskiej działki", na której wyrosła. Tu dopiero widzi się, kim kto był naprawdę.


Przecież ciocia nie była „doskonała"?



Wady? Nie, cechy charakteru



Oczywiście, że miała pewne wady, a właściwie cechy charakteru, które drażniły innych o odmiennych usposobieniach, ale nie ma ludzi, którzy by umierali absolutnie bez skazy. Taką „skazą" ducha jest natura ludzka zepsuta grzechem, a więc niedoskonała, oporna, gnuśna, kłamliwa wobec samej siebie, chwiejna i małoduszna. Najświętszy człowiek do samej śmierci zachowuje własne usposobienie i własną naturę, a ta może być dla innych nie do zniesienia ze względu na odmienność ich usposobień i cech charakteru, ale to nie są od razu wady. To tak, jak maść u konia: możesz nie lubić kasztanów czy siwków, ale to nie znaczy, że one są „złe", a poza tym nawet nie lubianą barwę wybacza się koniowi dla jego innych zalet, np. siły, prędkości, wytrzymałości, urody, które są kryteriami wartości końskich.


Kryteriami wartości człowieka są: jego wierność własnemu wyborowi uczynionemu z miłości, jego pragnienie poznania prawdy i bezkompromisowość szukania, jego zdolność do podnoszenia się z upadków i ponawiania wysiłków. Natomiast kryteria, według których osądza nas Bóg, są niezbadane, ponieważ On jest Ojcem, i jak Ojciec pragnie wybaczać i wytłumaczyć wszystko, jeśli tylko spostrzega dobrą wolę, pragnienie miłości, a nawet tylko zdolność do dawania z siebie czegoś dla innych. O! On tłumaczy nas, bo chce tłumaczyć. Szuka w nas tego, co najlepsze, i dla jednego drgnienia serca gotów jest odpuścić ciężar win.



Gdy człowiek krzywdził innych



Gorzej, gdy człowiek krzywdził innych, zwłaszcza bezbronnych i słabych. Wtedy Bóg czeka na ich przebaczenie. Jeśli ofiary są z Nim, są tak szczęśliwe, że wybaczają wszystko, ale jeśli z winy innych same spodlały i skutkiem zła im uczynionego same stały się złe i muszą długo odpracowywać swoje błędy, źle jest z ich katami (jeśli byli nimi świadomie).


Utrata jednego nieśmiertelnego stworzenia — dziecka Bożego jest wstrząsem dla całego nieba, bo jest umniejszeniem chwały Ojca, a straszliwym nieszczęściem dla samego zabójcy — siebie. Ten z ludzi, kto się przyczynił do takiej tragedii, balansuje na krawędzi piekła. Dlatego np. spowodowanie czyjegoś samobójstwa jest jednym z czynów najstraszliwszych w skutkach, tak strasznym, jak świadome morderstwo. A morderstwo „na duchu" — zgorszenie ewangeliczne — jest często wielokrotnym zabójstwem, odpychającym winowajcę w ogień wieczny, który istnieje.


Pamiętaj, że Bóg przebaczy chętnie nasze wszystkie winy i zaniedbania wobec siebie, jeśli ujrzy żal i skruchę. Ale morderca bliźniego będzie szukał przebaczenia swej ofiary, inaczej nie wejdzie w bramy nieba.


A w czasie wojny?


Nie mówię o wojnie, zwłaszcza gdy cały naród broni własnego bytu i terytorium, czyli bliźnich swoich, bowiem wtedy ludzie na szalę rzucają przede wszystkim swoje własne życie, czyli wszystko co mają. On to nie tylko rozumie, On szanuje ofiarność ludzką. Zawsze u Niego odnajdziesz to, coś sobie odjęła, coś straciła dla innych. W tym rośnie człowiek, czego sobie ujmuje, o co się sam umniejsza czy zuboża dla przymnożenia dobra innym.


Chciałam ci jeszcze powiedzieć, że ciocia Jadwisia „spoczywa na sercu Chrystusa" — pogrążona w Nim i nieskończenie szczęśliwa. Wie i rozumie już swoje szczęście, ale jeszcze nie jest zdolna do kontaktów z nami. Kocha nas, kocha was, jest cała jedną wyzwoloną miłością. Pozostawiamy ją w jej pełni szczęścia.


W czasie pogrzebu pomyśl o niej z miłością...


Czy ciocia teraz widzi wady córki?


Tu się widzi jasno i Jadwisia nie może się mylić w swej opinii o córce, nawet przy największej miłości.



Msza święta



13 X 1976 r. Mówi ojciec Ludwik.


W tym momencie rozpoczyna się Msza święta (w mieście, w którym zmarła) w intencji zbawienia duszy twojej ciotki Jadwigi. Włącz się w Ofiarę Chrystusa Pana prosząc o łaskę dla niej i dziękując za tak wielkie miłosierdzie Jego. Rób to w swoim i jej imieniu.


Przecież ciocia jest w niebie?


Wiem, że Matka twoja powiedziała ci już o jej przyjściu do nas, ale zawsze pierwszym obowiązkiem waszym powinna być prośba o łaskę dla osoby zmarłej, wstawiennictwo za nią i wybaczenie wszystkich krzywd sobie wyrządzonych, o ile wam naprawdę o jej szczęście chodzi. W wypadku kiedy obawiacie się surowości sądu, proście Maryję Pannę o wstawiennictwo poprzez Jej cierpienia pod Krzyżem Syna. Ono owocuje stale, a Maryja, która nigdy o nic dla siebie nie prosiła, walczy o każdą duszę ludzką z miłością wszystkich matek świata.


Ofiara, która teraz spełnia się, jest wspaniałą uroczystością nieba. Oto twoja ciocia Jadwiga staje pod krzyżem Pana i w Jego cierpieniu uczestniczy, to jest widzi, że w swoim życiu towarzyszyła drodze krzyżowej Chrystusa Pana, że była przy Nim i współcierpiała z Nim, że jej ból i krew zmieszane zostały na zawsze już z przenajświętszą Krwią Zbawiciela i nikt tego braterstwa rozdzielić nie zdoła. Widzi, że jest prawdziwym, bo wiernym, dzieckiem Boga, współuczestnikiem (wraz z Chrystusem Panem) zbawiania świata — które trwa. Rozumie już, że wkład jej cierpienia daje jej możność zapobiegania cierpieniu innych, że wespół ze Zbawicielem może działać ku pomocy, że nie zawiodła Jezusa i posiadła Jego nieskończoną miłość na wieki. Dziękuj wraz z nią Panu naszemu i proś Ją o wszystko, czego pragniesz, bo otworzył przed nią Pan nasz skarbiec łask.



Chwała współcierpiącej z Jezusem



Msza święta już się skończyła. Bez względu na ilość osób towarzyszących ceremonii pogrzebu niebo nasze pełne jest radości, ponieważ szczęście Jadwigi zwiększa szczęście nasze. Ja obserwuję i przekazuję ci istotę ceremonii, ale rzadko jest ona tak wspaniałą jak obecna, kiedy to Chrystus Pan odkrywa przed nami chwałę duszy współcierpiącej z Nim, ofiarowującej Mu się dobrowolnie z miłości dla Niego i świata.


Twoja ciotka przyjmowała ciosy i cierpienia świadomie, oddając je Bogu bez rozpaczy i żalu. Staje w szeregu męczenników i bohaterów. Jest jasna od szczęścia, a cała jej rodzina otacza ją teraz i cieszy się wraz z nią. Był tam już jeden z jej braci — męczennikiem. (Zginął jako ochotnik w wojnie 1920 roku w szarży ułańskiej mając 20 lat. Byl nie tylko głęboko wierzący ale oddziaływał na swoje otoczenie; promieniował radością życia, czystością uczuć; byl moralnym autorytetem; chociaż niczego nie narzucał, budził swoją postawą życzliwość, szacunek i respekt). On jej służył pomocą. Twoja Matka jest wraz z nimi, więc bądź szczęśliwa ich szczęściem. Myślą o was i kochają was.


Oczywiście, to, co ci mówiłem, jest ubraniem w czyny stanów wewnętrznych. Nie pojmuj zbyt dosłownie np. „staje w szeregu męczenników"; znaczy to, że ci ludzie mają podobieństwo natury duchowej: męstwo, nieugiętość, hart, wierność w służbie Chrystusowej aż do śmierci, nawet najboleśniejszej.



Wszystkich Świętych



1 XI 1976 r. Mówi Matka.


Dzisiaj jest, jak wiesz, nasze Wspaniałe Święto. Jadwiga pierwszy raz w nim uczestniczy. Prosi, żeby ci powiedzieć, że odnowiła wszystkie przyjaźnie, że może i pragnie z całego serca udzielać ci wsparcia, zachęty, cierpliwości, jeżeli chcesz. Ciocia mówi, że to było jej potrzebne — właśnie takie straszne warunki, aby dopełnić jej ofiarę — takie było pragnienie Chrystusa, z którym dzieliła Drogę Krzyżową. Dzięki temu jest teraz z Nim i może pomagać. (...)


Jest nieskończenie szczęśliwa. Nic jej nie trzeba, ona sama może dawać i robi to. Prosi, żeby ją wzywać natychmiast, gdy jest jakaś potrzeba. Ty sama możesz prosić o wszystko, co dotyczy zdrowia twojego i innych... Ciocia pragnie udzielać się. Widzisz, szczęścia jest tyle, że człowiek aż się ugina, nie mieści go w sobie. I tak będzie zawsze, pomyśl! Wtedy boli to, że inni go nie mają, a najczęściej — nie mogą przyjąć. Proś ciocię, tak mało osób korzysta z naszych możliwości.


Dzisiaj na Mszy świętej łącz się z nami, proś o uczestnictwo z nami w życiu i na zawsze. Proś za Joannę (...), bo tacy jak ona jeszcze muszą się oczyszczać, ale kochają was i pomagają. Joanna tuli cię do serca, przeprasza za wszystko; tak bardzo żałuje każdego okrutnego słowa i czynu.



CIOCIA WANDA



10 XI 1978 r. Mówi ojciec Ludwik o mojej powinowatej, staruszce, niedługo po jej śmierci. Była w AK, wiele lat wraz z siostrą spędziły w wiezieniu (później uniewinnione).


Wanda jest szczęśliwa. Zresztą ona tu jest i prosi, żeby ci przekazać, że dzięki nieskończonemu miłosierdziu Pana, które teraz rozumie i błogosławi, jest w Jego królestwie, choć na to nie zasłużyła, że może pomagać innym i chce tego.


Przekazuje ci, że jest razem z całą rodziną, że jest tu i Wanda (siostrzenica, sanitariuszka AK, zginęła w Powstaniu na Mokotowie), i Andrzej (siostrzeniec, oficer AK, cichociemny, „zmarł" w wiezieniu na Mokotowie w 1953 r), że prawdą jest, iż został wtedy w więzieniu na Rakowieckiej zamordowany. Są razem i pomagają jej w poznawaniu naszego świata. Ciotka przekazuje też, że nie cierpiała dużo i że w momencie śmierci nadchodzi po prostu ulga, błogość, a potem już tylko szczęście spotkania z Bogiem, że nie ma żadnego porównania naszego świata z ziemią, a dopiero tu się prawdziwe życie zaczyna.


Ciotka będzie prosiła o to, aby jej siostra, Halina (matka Andrzeja i Wandy) jak najszybciej mogła przejść do nas. (I tak sie stało).



MICHAŁ



19 IV 1979 r. Kilka dni po Wielkanocy miałam telefon, że kilkanaście dni wcześniej (w tym czasie chorowałam i nie wychodziłam z domu) umarł nagle na serce Michał, przez wiele lat mój najlepszy przyjaciel, który zachęcał mnie do pisania i podtrzymywał na duchu. Michał był przed wojną oficerem służby czynnej. Walczył w kampanii wrześniowej broniąc Przełęczy Dukielskiej. Dostał sie do niewoli; uciekł tak szybko, że już w październiku 1939 r. dotarł do Francji i w Coetquidan szkolił Polaków zgłaszających sie do wojska. W Brygadzie Podhalańskiej bił sie pod Narwikiem. Jako oficer AK, cichociemny, walczył na Wileńszczyźnie. Kawaler Krzyża Virtuti Militari i innych. Przeszedł półroczne straszne śledztwo w NKWD, potem łagry i kopalnie; po powrocie do Polski jeszcze wiezienie i później prześladowania. Nie mógł znaleźć pracy. Był człowiekiem służby. Nie do złamania. Zapytałam zaraz, bardzo zaniepokojona, czy jest z Bogiem — bo Michał nie praktykował. Odpowiada Matka.


Uspokój się! Pan Michał jest z nami. Zapewniam cię, jest teraz obok ciebie. Jest pełen radości. Może mówić z tobą...


Poprosiłam o to.


Tak, to ja. Przede wszystkim chcę ci powiedzieć: Chrystus przebaczył mi wszystko! O niczym nie chciał pamiętać prócz tego, że kocham Go i kocham Jego plany. Bo tak było, a zawdzięczam to tobie i mojej wdzięczności nie da się wyrazić. Dziękuj Bogu za mnie, pomóż mi w tym.


Pamiętasz, jak czytałaś mi o śmierci Bartka i o nabożeństwie Wielkiego Piątku? Otóż tak jest. Widziałem. Byłem świadkiem ukrzyżowania — za siebie. To jest tak przerażające i tak porażające człowieka, kiedy się poznaje wielkość miłości Chrystusa do siebie, że i we mnie umarło to, co się jeszcze opierało, a ja cały znalazłem się przy Jego Sercu.



Jesteś mój"



W śmierci też On przybył po mnie. „Jesteś mój" — powiedział mi — „niech nic cię nie przeraża, przyszedłem uspokoić cię i chcę, żebyś wiedział, że sądzić cię będę wedle mojej do ciebie miłości. A ty czy kochasz Mnie...?"


Teraz wiem, że On mnie uczył, kim jest, przez wszystkie słowa podawane ci, a ja je przyjmowałem. Wiesz o tym, ale nie wiesz, że Go kochałem, „jeśli jest taki". A On jest nieskończoną miłością. Trudno mi nie używać superlatywów, ale nie ma w języku ludzkim określeń na Jego miarę. Tyle chcę ci powiedzieć, ale nie dzisiaj. Dzisiaj jesteś zbyt wstrząśnięta, ale dziękuj za mnie i ciesz się ze mną, bo dla mnie szczęście się rozpoczęło.



24 IV 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.


Zaraz będziesz mogła porozmawiać z Michałem, który niecierpliwie na to czeka, lecz przedtem chciałem ci powiedzieć, że ponieważ znał ciebie, teraz może brać udział w twoim życiu, a ja radziłbym ci, abyś go angażowała w swoje modlitwy i zapraszała do wspólnot, bo chciałbym, aby mógł się włączać w wasze i nasze — wspólne życie duchowe.


Dlaczego?


Widzisz, on nie brał udziału w życiu Kościoła, a teraz pragnie i powinien głęboko wrosnąć — nie tu, u nas, lecz — w modlitwy Kościoła Walczącego, bo one tworzą glebę, na której buduje Pan nasz swoje plany dla swojego ludu, niech więc porozumienie wasze i przyjaźń staną się pełne. Na wsparcie Michała możesz liczyć, ponieważ zawsze pragnął móc ci nim służyć, a teraz opiera się na siłach nie swoich, a Chrystusowych. Może prosić o pomoc dla was i uzyskać ją, ponieważ Chrystus Pan tak bardzo chce okazać mu swoją miłość. Rozmawiaj z Michałem, radź się go i zapraszaj, aby czuł się potrzebny tobie — to mu da radość, której tak mało zaznał w życiu.


Czy jest szczęśliwy?


Tak, jest szczęśliwy, ale pamiętaj, że on tak bardzo pragnął ci pomagać...



Mówi Michał.



Witaj, mówi Michał.


To zabawne, ale nigdy nie stawiałem siebie samego w tej roli, a teraz wydaje się to takie proste. Nie zapewniaj mnie, bo już wiem, że chcesz, aby nasza przyjaźń trwała. Będę zawsze w twoim domu i tam, gdzie mnie zechcesz zabrać. Czy wiesz, że teraz właśnie moja pomoc może być skuteczniejsza? Nie wyobrażałem sobie tego, a tymczasem to jest prawda.


Nie przejmuj się moją śmiercią i nic nie przypuszczaj (koledzy Michała podejrzewali, że go zamordowano). Ona była zupełnie „zwyczajna" i w ogóle nie jest to niczym innym, jak zmianą warunków życia, a jakich na jakie, to jest sprawą inną, indywidualną dla każdego człowieka. Dla mnie — to wyzwolenie z choroby, słabości, niezaradności i niepotrzebności. Nie myśl, że my tu nic nie możemy dla was zrobić; właśnie tu dopiero można wam pomagać tak, jak by się chciało, i to ci obiecuję. Chcę tego i rzeczywiście to, coś mi mówiła, spowodowało, że od początku mogę ci służyć, jestem jak gdyby w domu — o ile można rzeczywistość porównać z tym, co się wam przekazuje.


Czy jest inaczej?


Nie, wszystko się zgadza, lecz atmosfera, ta ilość szczęścia, pełnia radości, wdzięczności, entuzjazmu — tego nie możesz pojąć, bo po prostu człowiek „w życiu" nie mógłby wytrzymać „napięcia" dobra, w którym tu istniejemy. To właśnie — intensywność odczuwania, brak kłamstwa i nienawiści, pełnia miłości, którą nas otacza Pan nasz Jezus Chrystus, Zbawca nasz — to wydaje się niewiarygodne, i z początku trudno uwierzyć, że takie szczęście jest trwałe, że nigdy nie zmniejszy się, a przeciwnie, będzie wzrastało; bo tu wszystko rozwija się i rośnie.


Przecież wiedziałeś o tym?


Widzisz, byłem przygotowany „teoretycznie", ale nie mogłem przypuścić, że ja sam jestem tak niewiarygodnie silnie kochany. Kimże ja byłem? Cóż dla Niego zrobiłem? Po ludzku biorąc — zmarnowałem życie bezużytecznie. Lecz On powiedział, że radowało Go, iż los swój przyjmowałem bez narzekań, złorzeczenia Mu i buntu, że nieraz radowałem Jego serce i że to On szukał mnie słowami pisanymi przez Ciebie (że to była Jego droga do mojego serca). Widzisz, myślałem, że tobie pomagam, choć trochę, i ujmuję ci ciężaru, kiedy zachęcałem cię do pisania i „opiniowałem pozytywnie" te teksty, które były „listami miłosnymi" kierowanymi do mnie samego i uczyły mnie — jakim jest Bóg. To On, nie zniechęcając się, że byłem oporny, uparty i nie chciałem aż do końca pójść sam do Niego, On znalazł kierunek, na którym mógł zbliżyć się do mnie najbliżej i niepostrzeżenie — przez Polskę, którą przecież też On dał mi do kochania!


Tu nie ma fałszywego wstydu (na szczęście!) i wreszcie mogę mówić do ciebie bez skrępowania, bez pozy, którą sobie „wyhodowałem" wstydząc się ujawniania uczuć. Wiem też teraz, jak było to niepotrzebne i śmieszne, a tobie dawało wrażenie zimna i obojętności.


Pamiętaj, że nic z tego, co cię martwi i przejmuje, nie wydaje mi się błahe, bo tu widzi się, jakie są zakresy percepcji świata z całym jego dobrem i złem — dla każdego inne — i jak czasem śmiertelnie zranić może kogoś to, co dla innej osoby wyda się zupełnie nieważne. Tu widzimy was wreszcie „w prawdzie". Uczucia nie tylko pozostają, ale kształtują się prawidłowo, uszlachetniają i ustalają, a więc są o wiele potężniejsze — lecz nie emocjonalne, a oparte na rzeczywistej przyjaźni i miłości — jak gdyby poprzez Chrystusa i w Nim, w Jego miłości do każdego z nas. Dlatego tak wzrasta nasz szacunek dla was.



15 V 1979 r. Mówi Michał


Wiesz, nie mogłem doczekać się tej rozmowy. Wszędzie byłem z tobą. To, co my stąd widzimy, a właściwie w czym uczestniczymy, jest czymś zupełnie innym, niż sądziłoby się „za życia". Byliśmy obecni w S., widzieliśmy Maryję, naszą Królową i Matkę, która tam orędowała za wami i upraszała wam pomoc i uzdrowienia. Było ich bardzo wiele; o niektórych dopiero potem ludzie się dowiedzą lub zorientują, że w nich nastąpiły zmiany wewnętrzne, otrzymali więcej siły woli, zrozumienia, dar miłości bliźniego, współczucia, otworzenie się na słuchanie Boga i mnóstwo Jego miłości, przebaczenia...


Skąd znasz terminologię?


Nazywam je tak jak wy, żeby nie wprowadzać pomieszania pojęć. Tu „uczy się" szybko, a wiele nieporozumień jest w życiu ziemskim z powodu niejasności lub obcej terminologii. Tu u nas nie ma słów: prawda jest prawdą, a dobro jest dobrem, jawnym i wszystkim wiadomym, dla wszystkich tak samo — dobrem.


Nie powiedziałem ci jeszcze, ale kiedy leżałem w szpitalu po pierwszym wylewie, wyspowiadałem się z całego życia, bo zrozumiałem, że nie znam dnia ani minuty mojej śmierci. Niech cię nie peszą różne przypuszczenia bliskich mi osób — to był wylew, a nie zamach czy samobójstwo, normalna śmierć, choć wyglądać musiała „brzydko", śmierć bezbolesna, szybka, lekka, bez agonii, taka jakiej zawsze pragnąłem.


Jezus Chrystus o tym wiedział. Był przy mnie, tak że nie byłem sam ani „bez pomocy". W śmierci członków Jego Kościoła, Jego Krwią okupionych tak drogo, On jest obecny — ku pomocy.



Jak nas widzą



21 VII 1979 r. Mówi Michał


Czy cię to dziwi? Chciałaś ze mną rozmawiać i prosiłaś o to przed chwilą. Otóż możemy być zawsze, kiedy tylko zechcesz.


Czy wam zależy na rozmowie ze mną?


Tak, zależy nam tak na tobie, jak na kimś najbliższym. Nie sądź, że skoro „tu jesteśmy szczęśliwi", to mniej nas obchodzą wasze sprawy — tym bardziej, że one nie są wasze, a nasze, wspólne. Jesteśmy przecież jednym narodem — rodziną w większej rodzinie Chrystusa — i zależy nam na każdym z was, bo wiemy teraz, jaką nieskończoną wartość ma każdy z ludzi w Jego oczach, i jak drogo szczęście nasze zostało okupione.


Służysz temu samemu, czemu służyliśmy my. Uważałem cię i nadal uważam za najbliższą mi — duchowo — osobę na ziemi; przecież to samo kochaliśmy i nic się nie zmieniło. Tu mogę ci pomagać nieskończenie więcej (...).


Wiem, że w przyszłości, u nas, gdzie czas nie istnieje, a za to istnieje nieustanne dojrzewanie i poszerzanie naszej „duchowości", jak gdyby rośniecie w miłość i w pojmowanie... — widzisz, nie da się to opisać słowami, ale wiem, że rozumiesz, o co mi chodzi. Otóż tu będziemy razem, wedle naszego pragnienia i przyjaźni.


Teraz jesteś wciąż zmęczona — ja to „widzę" — i nie pisz wtedy, kiedy nie masz ochoty, nie zmuszaj się, my i tak jesteśmy z tobą. Chcę ci powiedzieć, że jestem wszędzie z tobą. Poznaję twoje otoczenie...


Dlaczego?


Bo tego po prostu chcę. Chcę uzupełnić te braki, na które złożyły się: mój charakter, brak sił i choroba. I zapewniam cię, że nic nie wydaje mi się śmieszne czy naiwne; przeciwnie, tym jest wszystko to, co odległe od Boga, natomiast szukanie Boga, dążenie do Jego poznania, zbliżenia z Nim jest jedyną sprawą poważną, piękną i słuszną, jedyną, dla której warto żyć. Ze wzruszeniem i radością uczestniczę w waszych spotkaniach, rozmowach i modlitwach, uwierz mi.



Oczyszczenie



28 X 1979 r. Mówi Michał


Oczyszczanie się tu z tego, co nas zatrzymuje przed wejściem do naszego domu (w którym już jestem), jest jak możliwie szybkie i gwałtowne zrzucanie z siebie cuchnącej i pełnej błota odzieży. Pragnienie bycia z Chrystusem — kiedy się Go pozna — jest najpotężniejszą siłą naszego ducha. To tęsknota nie do zaspokojenia, póki się nie dopełni.


Czy byłeś w czyśćcu?


Byłem bardzo krótko, bo widzisz, Pan nasz tak mnie znał i rozumiał, że dał mi już w życiu rodzaj oczyszczania się — przez warunki, chorobę, ból, a w tym wszystkim twoje pisanie, które mnie otwierało na Niego... i może przez żarliwe pragnienie sprawiedliwości, prawdy i braterstwa.



Świat duchowy



31 X 1979 r. Mówi Michał


Teraz rozumiem, dlaczego tak trudno jest przekazać wam istotę spraw duchowych, bo co najmniej połowę treści należałoby brać w cudzysłów; są one tylko podobieństwem. Sądzę, że tak samo trudno wytłumaczyć człowiekowi głuchemu, czym jest dźwięk, a tym bardziej muzyka, czym różnią się instrumenty, orkiestry i utwory — podczas gdy on musi sobie wyobrażać najprostszy odgłos, bo żyje w ciszy.


Otóż my, nasz świat wypełnia wszystko, co was otacza, a tylko wy żyjecie w „głuchocie ducha", bo oprzeć możecie się tylko na wierze i zaufaniu w słowa Boże, no i na obserwacji Jego działania w was i w świecie. Oddzielam was i nas, ale jest to podział wyłącznie chwilowy.


Pytasz, czy wy jesteście upośledzeni? Jeśli masz na myśli wolę Boga, to nie. On chciał, by ludzkość wzrastała w ścisłym związku miłości z Nim, jak dzieci z ojcem. To ludzkość sama zapragnęła wolności nieograniczonej, jak syn marnotrawny wzięła wszystko od Ojca i zaczęła tym i sobą gospodarzyć według własnej woli. Właśnie dobija do kresu...



My tu nie potępiamy nikogo



My tu nie potępiamy nikogo, bo dobrze wiemy jakimi byliśmy. Największy nawet święty męczennik, pustelnik czy trapista jest tu wyłącznie z miłosierdzia Bożego, to znaczy dlatego, że Bóg go kocha, a nie dlatego, że zasłużył sobie na to. Nasze wszystkie starania, największe wysiłki, najpiękniejsze dokonania są zaledwie słabym usiłowaniem nawrotu na tę drogę, którą ludzkość w zamierzeniu Pańskim miała stale iść. Miała to być droga miłości wzajemnej i dziecięcej zależności miłości ku Ojcu. I to nam jasno powiedział Jezus Chrystus, a ponieważ był tym, kim jest — Miłością na skalę Boga, Miłością nieskończoną — oddał siebie za nas. Krew Chrystusa, Krew Boga, to miłość zalewająca stale, nieustannie i za każdego z nas przepaść, jaką wykopaliśmy sami pomiędzy nami a Ojcem.


To ona unicestwia grozę, jaka nas otacza i pozwala nam myśleć radośnie i ufnie o naszym domu, Jego domu, który jest dla nas zawsze otwarty. Dlatego, proszę cię, nigdy nie trać nadziei, ufności i spokoju. Czuj się bezpieczna, bo jesteś drogo opłacona, kochana i nigdy nie schodzisz z Jego oczu. Człowiek nie powinien nigdy „bać się" czegokolwiek jak przestępca, który boi się, że go przyłapią na zbrodni. Obawiać się powinien zerwania więzi z Bogiem, bo wtedy staje sam wobec potęgi zła, o jakiej świadomość ani wyobrażenie ludzkie pojęcia nie ma. Ale i wtedy Pan nad nim czuwa i broni go, starając się o niego, aż do godziny śmierci. Robi to w sposób tak troskliwy i delikatny, tak cichy, że głupi człowiek nie wie, iż żyje chroniony Jego dłonią, osłaniany i ratowany, podczas gdy chadza dumny, że „sobie radzi bez Boga".



Bóg nie umie nie kochać



Ten bezmiar nieskończonej troski, tę dobroć, serdeczną, „macierzyńską", bezinteresowną miłość widzi się dopiero tu, i w jednej „sekundzie" — oczywiście poza czasem — człowiek wie i rozumie wszystko o sobie i swoim stosunku do tej rzeczywistości, jednakowo istniejącej w wieczności i w Jego życiu „ziemskim", do Bożej miłości, która go zrodziła, prowadziła, chroniła i przyjęła z „otwartymi ramionami", ponieważ ona jest taka właśnie — łaskawa, miłosierna, pragnąca naszego szczęścia. Bóg nie umie nie kochać. On jest Miłością! Tam, gdzie nie ma miłości, nie ma Boga. Nienawiść, pogarda, okrucieństwo — to straszliwa pustka pozbawiona Miłości. To aktywny świat duchowy istniejący poza Miłością, wciągający w wir swojej ciemnej głębi każdą drobinę tak słabą jak człowiek, która próbuje żyć poza prawami Bożymi. Gdyby nie osłona Jego miłości, nikt z ludzi nie byłby tu.



Zło



Bóg w swoim miłosierdziu nie unicestwia nawet — zaprzeczającego Mu — zła, dając człowiekowi złemu istnienie (bo nic poza Bogiem nie istnieje, a tylko z Niego i przez Niego — w wolności).


Dlaczego Bóg stworzył szatana?


Trudno mi wytłumaczyć ci to, ale obecne zło stało się nim na skutek własnego wyboru. Wolny podmiot zła narodził się z Boga i wie o tym, a tylko odrzuca miłość, miłosierdzie i przebaczenie. Ludzie, którzy wybierają tę drogę świadomie, też nie giną po śmierci. Istnieją, lecz poza Miłością, włączeni w ten potworny stan nienawiści — pustki duchowej, w której żaden twór duchowy nie może rozwijać się, rosnąć; może tylko cierpieć z niezaspokojonego głodu miłości.


To, co nazywaliśmy piekłem, istnieje i jest czymś, co przekracza granice wyobraźni ludzkiej. Dane mi było ujrzeć lub „pojąć" je, aczkolwiek z zewnątrz, abym zrozumiał, przed czym mnie Chrystus uratował. Mnie i nas wszystkich. Wiem też, że miłosierdzie Jego trwa na wieki i że to On walczy o każdego z nas do ostatniego naszego tchu.



Nie jestem godzien"



Miłość Boga do nas jest odkryciem, które oszałamia nas na progu śmierci, lub lepiej — na progu prawdziwego życia. Ty wiesz, jak bardzo wszyscy spragnieni jesteśmy miłości, jak każda kropla miłości ludzkiej — tak mała i tak rzadka — dodawała nam ochoty do życia, a jej brak powodował smutek, załamanie, rozpacz. Jak często ów brak społecznej miłości prowadzi ludzi do samobójstwa, odejścia od Boga, zła, to ja wiem — tu. A tutaj nagle staje się przed źródłem, rzeką, morzem płynącej ku nam nieskończenie fali miłości. Stajemy przed możliwością wejścia w Nią i życia w Niej. Jedynym pragnieniem jest rzucić się w tę objawioną ci miłość całkowicie, natychmiast i na zawsze. Ale zatrzymują cię „szaty" nie dosyć czyste; a brud ich w tym „świetle" jest ujawniony w całej swej cuchnącej szpetocie. I to nie Pan cię wstrzymuje — On wyciąga ręce i czeka — to ty mówisz: „nie jestem godny, do takiej czystości wejść mogę tylko czysty".


Głód bycia z Nim jest głodem niewyobrażalnym, lecz takaż jest nadzieja i pewność Jego miłości. A przyjaźń i miłość bliskich otacza nas i podtrzymuje. Czyściec jest przedsionkiem nieba, przynajmniej mój, lecz jak ci to mówiłem — już jestem z Nim!


Pytasz, co mi ułatwiło? Na ziemi to, coś mi udostępniła. Sądziłem, że to ja ci coś daję podtrzymując cię w decyzji pisania, a to tyś się ze mną dzieliła całym dobrem otrzymywanym od Pana. Przypomnij sobie, w jakim stanie buntu przeciw Kościołowi i Bożej sprawiedliwości byłem, kiedyś mnie poznała. I w tym stanie skończyłbym życie, ale On tak pokierował nim, że mogłem Go powoli odkrywać w tym, co mi czytałaś, tak że ostatnio Boże słowa przyjmowałem całym sercem. Stały mi się bliskie i drogie, a przez nie On sam dawał mi się poznawać w swoim miłosierdziu, którego byłem tak złakniony i które było mi nieskończenie potrzebne. To On sprawił, że uwierzyłem Mu bez zastrzeżeń.



Chrystus Pan pomaga w oczyszczeniu



Widzisz, człowiekowi, który wie, że Bóg jest Miłością, i chce się jej poddać, nie trzeba wiele czasu, by oczyścić się, bowiem Chrystus Pan pomaga mu w tym. Nie myśl, że tylko człowiek tęskni do połączenia się z Panem. On pragnie tego o tyle bardziej, o ile sam potrafi kochać nas mocniej, a więc daje nam całą moc swego miłosierdzia, by legło w gruzy w nas to, co nas od Niego oddziela. Człowiek sam nie oczyściłby się nigdy — nie wiedziałby jak — ale Chrystus daje nam swoje światło, swą pomoc i swoją łaskę, którą nas podtrzymuje.


Mówię ci, że poza ziemią kończy się świat ludzkiej woli, a tam, gdzie dzieje się wola Boga — żyje Miłość! Cokolwiek dzieje się z nami, dzieje się już w miłości. Sama śmierć to przejście z jednej formy... Mówisz „poczwarka"? Pod względem urody i braku światła, martwoty duchowej, ograniczeń — z pewnością na ziemi jesteśmy jak gdyby poczwarką, ale już zdolną do wyboru i działania z miłości. Więcej Pan nasz nie potrzebuje, by z nami współdziałać w zbawianiu świata (bo każdy zbawiając siebie, zbawia świat w mniejszym lub większym stopniu). To przejście jest ostateczne i bezpowrotne, lecz nie ono samo jest ważne, a to, co nas spotyka po tamtej stronie. Nie można równorzędnie określać życia u nas i na ziemi — są nieporównywalne — tak jak nie można traktować równorzędnie długiego szczęśliwego życia w porównaniu z powiedzmy tygodniem śledztwa w gestapo.


Takie straszne wydaje się wam nasze życie?


Takim nam ono wydaje się stąd, przy czym najstraszliwszy jest brak miłości, obecność zła i nasz z nim współudział. Już ci mówiłem — tylko życie i działanie z miłości i w miłości z Nim jest dobrem. A ileż go było w naszym życiu?


Dlatego tak bardzo wam współczujemy i staramy się wam pomagać, o co z waszą zgodą, jak w twoim wypadku, jest łatwiej.



WIESŁAWA



28 V 1979 r. Mówi ojciec Ludwik o zmarłej niedawno Wiesławie, mojej bliskiej znajomej, która znała nasze prace, ale wciąż nie dowierzała, wreszcie zerwała znajomość. Harcmistrzyni, przez całą okupację pracowała w konspiracji, oficer AK w Powstaniu Warszawskim, wielka patriotka, ale mało wierząca katoliczka. Pochodziła z rodziny socjalistów.


Wiesława żałuje swojego postępowania względem ciebie i prosi o przebaczenie. Ona ma przed sobą jeszcze okres przygotowania się na przyjście do królestwa Pana, ale wszystko, cokolwiek od ciebie przyjęła, dało jej większe zbliżenie do Chrystusa Pana niż cokolwiek innego w życiu.



Był przy niej Pan



Nie obawiaj się o nią — był przy niej Pan nasz i bliscy, zwłaszcza ci, którzy polegli w stanie łaski i są od dawna z nami. Nie stała jej się krzywda, a tylko bardzo wiele zrozumiała, w tym swoją winę w stosunku do nas, bo ta praca jest naszą wspólną i służy temu, co kochamy tak, jak i ona kocha. Dlatego teraz czuje wstyd, wie, że zawiodła w tej malutkiej cząstce, w której mogła ci pomóc. Tu, widzisz, pewne sprawy rozumie się od razu prawdziwie, przede wszystkim sprawy dotyczące nas i naszego stosunku do Boga, do bliźnich, do tego, co się wybrało i czemu się w życiu rzeczywiście służyło. (...)


Wiesława przestała ci wierzyć, ponieważ wokół siebie miała wyłącznie opinie negatywne, a jest podatna na wpływy. Przeciąganie się terminów i długie oczekiwanie były ponad jej możliwości percepcji. Ponadto miała złe przykłady, które wydały jej się w pewnej chwili ostrzeżeniem (poznała F. H., czczoną przez jej przyjaciółki, i wyniosła wrażenie oszustwa i naciągania) i wtedy, kiedy ty poprosiłaś ją o pomoc, uznała ją za próbę uzależnienia jej przez ciebie. Oczywiście, była pod wpływem sił zła, które jej zasugerowały obraz fałszywy, ale jej winą jest nie tylko to, że go przyjęła, ale że w nim trwała, odrzuciwszy poczucie wdzięczności za to, że tyle lat korzystała z twojej pomocy, łącznie ze zbliżeniem się do Kościoła i zrozumieniem wielu problemów, w tym swojej winy w próbie samobójstwa. Przeprasza cię i prosi o odpuszczenie jej winy i przebaczenie krzywdy, którą ci wyrządziła. Ona wie, że ta współpraca jest dla niej „zamknięta". Oręduj za Wiesławą u Pana, zwłaszcza w czasie Mszy żałobnej.


Pytasz, czy ona cierpi. Tak, na pewno, ale jest to ból oczyszczający, ból miłości własnej, która stwierdza swoją miałkość, niewdzięczność i ślepotę w stosunku do swego Stwórcy i Ojca.


Zapewniam cię, że bólem jest tu świadomość każdej zmarnowanej minuty. Dlatego też oddawaj od rana każdy dzień Panu z prośbą o wejście Jego samego w twoje życie.


To, co Wiesława przeżywa, jest udziałem każdego człowieka dobrej woli i kochającego ideały, które były mu bliskie, lecz pozostającego z dala od Boga z własnej woli, chłodnego w stosunku do darzącej go, wspomagającej i podtrzymującej Miłości: żal, wstyd, zrozumienie swej świadomej woli przez całe życie nie wybierającej Boga, który nas tak bezgranicznie kocha i tak pragnie nas uszczęśliwić, przygarnąć, ulżyć, i który pomimo niewdzięczności naszej zbawia nas swoją Ofiarą.


Na Mszy żałobnej za Wiesławę proś dla niej o łaskę zrozumienia ogromu miłości i męki Chrystusa Pana, dla niej i za nią przelanej krwi Boga. To ją otworzy ku Bogu, odsuwając rozpamiętywanie własnych błędów. Bo ważniejsze niż zrozumienie własnej nędzy jest zrozumienie, iż Bóg nas i takich kocha, i otwarcie się na przyjęcie Jego miłości, a więc gotowość do wejścia w Jego królestwo miłości.



30 V 1979 r. Myślałam, że ja tu jestem sama, a oni wszyscy — tam, i że nie mam sil i czasu, żeby ze wszystkimi rozmawiać.


Wiemy o tym i nie proponujemy ci współpracy z Wiesławą. Ona będzie wśród swoich przyjaciół i z nimi wspólnie będzie pomagać, ale proś Pana, aby Pan przybliżył chwilę jej wejścia do naszego domu.


A wy, w niebie, czy nie możecie za nią prosić?


My oczywiście możemy pomagać. Dla nas nie ma zakazów, bram i murów. Żyjemy w Jego wolności, w swobodzie dzieci Bożych. Jest jednak stan czyśćca, w którym nie mamy udziału. A pamiętaj, że duch ludzki — nasza rzeczywista nieśmiertelna osobowość — po odrzuceniu tego, co już zbędne, rozkładające się, tymczasowe, pozostaje w nagiej swej istocie, jednak ze wszystkim, co ta istota przyswoiła sobie w życiu na ziemi, czyli ze wszystkim, co wybrała z pojęć, wyobrażeń, przywiązań; a więc wraz z ciałem nie ginie świat uczuć, intelektu i woli.



Człowiek pozostaje sobą



Jeszcze jaśniej spróbuję ci to wyjaśnić: człowiek umierając przekracza granicę wraz z bagażem zbieranym przez całe życie. Dlatego pozostaje sobą, że niczego nie zapomina — kocha to, co kochał, i pragnie to zatrzymać. Tu następuje konfrontacja w świetle Bożym, ale od stanu duchowego, w którym tu człowiek przybył, zależy, ile zdoła przyjąć i ile zechce odrzucić, aby móc stać się zdolnym do przyjęcia prawdy o sobie i swojej pozycji wobec Boga. Nawet piekło wie o swoim złu.


Świadomość jest tu jasna i bezbłędna, ale odległość człowieka od Boga — różna. Tam gdzie miłość człowieka spotyka się z miłością Stwórcy, nie ma żadnej przegrody — stworzenie znajduje ręce Ojca i wprowadzane jest do Ojczyzny swej z dawna wyczekiwanej i wytęsknionej. Lecz bywa tak (najczęściej), że tysiączne przywiązania i wyobrażenia czynią człowieka niezdolnym do spotkania z Panem, ponieważ Bóg to Miłość, a jej energia przepala to, co ma naturę grzechu, niszczy grzech.


Dusza ludzka czasem długo uczyć się musi, że grzech to nie ona sama — obawia się stracić coś z tego, czym obrosła (mówię o ludziach, którzy nigdy nie mieli jasnego pojęcia o Bogu lub w ogóle nie uznawali Stwórcy ani życia poza śmiercią cielesną).


Pamiętaj, że Bóg jest Miłością. Miłość nigdy nikogo do niczego nie zmusza, nie odrzuca, nie karze — bo kocha, wraz z darem udzielonej nam wolności. Bóg po naszej śmierci nie zmienia się, to my się zmieniamy: opadają nam łuski z oczu, poznajemy, że jest Bóg i że Bóg jest nieskończoną miłością, naszym Ojcem i Stwórcą, że przeznaczył nas do szczęścia i tym szczęściem jest życie z Nim w Jego obecności i miłości.


Ale o ile jest to szczęściem dla oczekujących spełnienia swej wiary, o tyle może być oślepiającym światłem błyskawicy dla tych, którzy Boga przez całe życie odrzucali. A od błyskawicy ucieka się, i tak odchodzą na wieczność ci, co znieść prawdy Bożej nie mogą. Pamiętaj, że obecność Pana obnaża grzech i niszczy zło. A zło istnieje, pełne nienawiści i pretensji, obwiniające Boga o swój stan, zbuntowane, niezdolne do skruchy i prośby o przebaczenie win, i chce istnieć nadal, a więc ucieka jak najdalej od światła prawdy Bożej.



Pan nasz litościwy jest...



Pan nasz litościwy jest dla swojego Kościoła, dla tych, których swoją Krwią odkupił (a odkupił całą ludzkość), dla nieświadomych, dziecinnych jeszcze, zbłąkanych. Przygarnia zwłaszcza tych, którzy byli prześladowani lub skrzywdzeni przez innych, przez sytuacje, np. katastrofy, czy z Jego woli, np. kalecy, chorzy fizycznie i psychicznie, dzieci wcześnie zmarłe. Ci, co cierpieli, mają całą Jego miłość i przeważnie właśnie przez to, co przeszli, zyskują niebo — ale pomyśl, że ono jest mieszkaniem Boga, środowiskiem miłości.


Mimo całej miłości, miłosierdzia i współczucia Boga, trzeba być zdolnym do miłości, by móc w niej istnieć. A więc istnieje stan przygotowania zależny (w trwaniu) od możliwości przyjęcia przez człowieka miłości Boga i odpowiedzenia na nią. Dlatego też Kościół całe siły kieruje ku wychowaniu człowieka dla nieba. Z jednej strony nikt o własnych siłach do Boga nie dojdzie, z drugiej, nie ma człowieka, któremu Pan nie dałby każdej potrzebnej mu pomocy. Tak że tylko wola kierowana rozumem decyduje o wyborze człowieka, który trwa i wymaga potwierdzania przez całe jego ziemskie życie.



Bóg walczy o szczęście człowieka



Do ostatniej sekundy Bóg walczy o szczęście człowieka, wybierając mu okoliczności śmierci najbardziej sprzyjające, jeśli ten człowiek kiedykolwiek o pomoc i opiekę prosił. Bóg nie zapomina modlitwy dziecka, które potem stało się zbrodniarzem. Przychyla się do próśb ludzkich i pragnie, byśmy jedni za drugich prosili. Szanuje jednak wolność człowieka.


I niebo jest wolne, i czyściec, bo tam panuje wolne i zdecydowane pragnienie, tęsknota i pożądanie Boga, jako wiadomego już i jasnego świadomości ludzkiej źródła i istoty jego szczęścia, do którego człowiek pragnie dotrzeć, odrzucając wszystko, co mu przeszkadza.


W czyśćcu nie ma szatana, nie ma zła i nienawiści, jest dojrzewanie poprzez zrozumienie miłości Bożej i zrozumienie wszystkiego, czym żeśmy ją obrażali w sobie i w innych, połączone z odczuwaniem krzywd wyrządzonych i z żalem za nie. Duch istnieje w czasie wyłącznie w materii, dlatego z momentem śmierci czas się kończy, a wybory całego życia podsumowane są w jednym, generalnym — choć do ostatniego tchnienia istnieje możliwość odwrotu od wyboru zła.


Bóg jest łaskawy i nieskończenie miłosierny, lecz jest sprawiedliwy i ujmuje się za skrzywdzonymi, dlatego w swej sprawiedliwości może wobec zakamieniałego zła nie dać już czasu na skruchę i żal. Lecz nie sądź, że ci, co umierają nagle w wypadku czy we śnie, pozbawieni są jego łaski; przeciwnie, to On wybiera moment najlepszy, a pomiędzy stanem agonii a śmiercią czy objawami śmierci stoi Pan, Miłość współczująca dla tych, za których przelał krew. Tak był przy Bartku. Ja sam znalazłem się w Jego łagodnej obecności. I Wiesława, która kochała i wielokrotnie ryzykowała życie dla spraw, które kochała, odnalazła Go, i z Jego pomocą przeszła tu.



Do siostry



11 VI 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.


Przekazuję ci prośbę Wiesławy o pocieszenie jej siostry i danie jej nadziei na spotkanie z nimi. Możesz powiedzieć siostrze, że powinna rozmawiać z Wiesią, zwracać się do niej, nie zaś myśleć, że „jej nie ma", bo to właśnie jest dla niej najboleśniejsze. Wiesława może pomagać siostrze, a najbardziej prosi o zgodę pomiędzy nią a swoim mężem. Obiecuje pomoc i zapewnia, że śmierć miała lekką i będzie o taką prosić dla siostry. Ma przed sobą drogę oczyszczenia i zrozumienia wielu spraw, ale pragnie tego z całego serca i spieszy ku „Światłu". Spotkała rodzinę i mnóstwo przyjaciół, którzy wspierają ją, zachęcają i proszą za nią. Przed sobą ma perspektywę nieskończonego szczęścia, o którym nie marzyła i nie mogła go sobie wyobrazić „za życia" — dlatego nie tylko „nie żałuje", lecz nie zamieniłaby swojej sytuacji na żadną inną. Spotkała się z miłością Boga i pragnie na nią odpowiedzieć. Dlatego też, pomimo że bolesny jest osąd własnego życia, a przede wszystkim ran zadanych bliźniemu — wszystkiego, w czym postąpiło się wbrew należnym drugiemu człowiekowi: miłości i szacunkowi, wszystkiego, w czym w życiu rozmijaliśmy się z postawą Chrystusa Pana względem nas — pomimo to żyje w nadziei i usilnie dąży do przygotowania się na spotkanie z Bogiem w Jego domu. Prosi, abyś siostrze to wytłumaczyła.


Próbowałam. Siostra nic nie przyjmowała, bo nie rozumiała i nie chciała rozumieć.



Postaraj się przebaczyć



28 X 1979 r. Mówi Michał.


Widziałem Wiesławę. Trzeba jej pomóc. Proszę cię, postaraj się przebaczyć jej tak od serca. Ona wie, co zrobiła, i naprawdę żałuje.


Szkoda, że nie przeprosiła mnie za życia.


Właśnie tego najbardziej żałuje, że uważała, iż dobrze czyniła, czyniąc źle i nie starając się tego naprawić.


Co ja mam zrobić, kiedy żal do niej powraca?


Powiedz wtedy: „Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom, tak i Ty, Ojcze, odpuść nam nasze winy, których mamy tak wiele". Widzisz, Pan przebacza nam tak całkowicie, tak ogromnie wiele zła z taką wspaniałomyślnością, że nasze małe urazy wobec takiego przebaczenia są jak w tej przypowieści o dłużniku — śmiesznie malutkie, a nasze zawzięte trwanie w żądaniu uzyskania sprawiedliwości, gdy sami spotykamy się z miłosierdziem, na które nie zasługujemy, potępia nas samych. Chciałbym pomóc ci w łatwiejszym przebaczaniu i zapominaniu. Wtedy wolna będziesz od długów, które codziennie zaciągasz.


Jakie długi?


Widzisz, wszystko, co czynimy bez pełni miłości, jest w oczach Boga niczym. A powiedz mi, kto z nas potrafił przeżyć choć godzinę z ludźmi w pełni miłości, na którą oni zasługują, jako rzeczywiste dzieci Boże, stworzone przez Niego, okupione Krwią Boga, przeznaczone do bytu w wieczności w chwale i szczęściu. Powołanie człowieka jest niezmiernie wysokie. Jesteśmy naprawdę „wielkiego rodu" — wszyscy! I to, że traktujemy sami siebie i swoich braci — bo jesteśmy braćmi, zapewniam cię — z lekceważeniem, pogardą, a często okrucieństwem, jest straszliwą ciemnością umysłu ludzkiego.



OJCIEC MARTWI SIĘ CÓRKĄ



28 V 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.


Ponieważ idzie do ciebie koleżanka, przekaż jej, że jej zmarły mąż (którego dobrze znałam) jest przy niej stale. Ma prawo do opieki nad nią i nad rodziną, ale martwi się córką, ponieważ nie może do niej dotrzeć; ona go nie słucha.


Prosi, abyś powtórzyła, iż pragnąłby chociaż tego, by wiedziała, że jest przy niej i aby stawiała sobie pytanie: „czy chciałaby, by ojciec był obecny?" lub „czy ojciec to pochwala?" Może wtedy uda mu się zbliżyć do niej bardziej.


Córka nic nie chciała przyjąć. Żyje w głębokiej niechęci, bliskiej nienawiści, wobec mnóstwa osób, w tym swojej matki i mnie. Szkoda, że nic nie mogę jej pomóc, bo to moja chrzestna córka i ja wywalczyłam jej życie, a teraz widzę, jak je marnuje w pełni samozadowolenia.



MAREK



Mój dobry znajomy. Oficer służby czynnej, cichociemny, oficer AK. Powrócił do kraju wiele lat po wojnie. Musiałam zerwać znajomość z nim, gdyż usiłował narzucić mi swoją koncepcję życia, zupełnie sprzeczną z moją. Był niesłychanie ambitny i zawsze pewien słuszności swoich racji. Boga uznawał jako Stwórcę, ale nie wierzył w miłość Boga do swojego stworzenia. Marek sam zabijał. Przeżył śmierć wielu ludzi bliskich mu i towarzyszy cierpienia (był wieziony na Pawiaku i przeszedł śledztwo w gestapo na Szucha, był w wielu obozach koncentracyjnych, m.in. w Oświęcimiu i Dorze) i mówił, że gdyby Bóg był Miłością, nie mógłby dopuścić do tego, co sie dzieje na ziemi. Jednakże cierpiał bardziej nad śmiercią innych niż nad swoim losem, który sam wybrał i swojego wyboru nigdy nie żałował. Był z niego dumny.



Miłość bliźniego rozciąga się i na świat duchowy



11 I 1980 r. Mówi ojciec Ludwik.


Byłem z wami dzisiaj podczas modlitwy. Kiedy prosicie o dary potrzebne wam dla służby Bogu, My prosimy za was również. Mówię tu o wszystkich, którym bliska jest i droga służba Panu poprzez nasz naród. Wszyscy za was błagamy, ponieważ o wiele jaśniej niż wy widzimy, z kim walczycie i jak ciężko wytrwać wam przy Chrystusie Panu wobec tak ogromnego nasilenia zła w świecie, również i w waszym otoczeniu. (Można to określić tak: w innej sytuacji bieglibyście lekko i szybko, w obecnej przedzieracie się z trudem przez gęste i kolczaste zarośla nic nie widząc poza najbliższym otoczeniem, podrapani, posiniaczeni, zmęczeni. I gdyby nie stała pomoc i podtrzymanie, którego Bóg wam udziela, nie bylibyście w stanie dać ani kroku naprzód.) Pan nasz widzi waszą sytuację, stąd tak ogromne współczucie, troska i pomoc.


Łaski, które otrzymujecie, są nieskończenie wielkie i nie obawiajcie się, że kiedykolwiek ustaną. Przeciwnie, w miarę waszej wierności i stałych wysiłków (nie ich rezultatów) będą wzrastały, bo Pan nasz wzruszony jest waszym usiłowaniem przeciwstawiania się złu w was i dookoła was. Dlatego też otacza was opieką swoją, a więc niezwyciężoną. Możecie nie tylko czuć się bezpieczni (przed zgubą wieczną), lecz i atakować zło bez lęku, bo zawsze z Nim.


Dla waszego dobra, wzmocnienia się, pomocy wzajemnej skupiajcie się, jednoczcie we wspólnej miłości z Nim i w sprawach ważnych proście razem. Taką jest m.in. pomoc Markowi (zmarłemu przed kilkoma dniami), któremu jest ona niezmiernie potrzebna, a nie śmie cię o nią prosić. Miłość bliźniego rozciąga się i na świat duchowy, a skuteczna jest zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzi przebaczenie win. W tym przypadku wiem, że mu wybaczyłaś, lecz on sam ma świadomość głębokiej winy wobec ciebie za odmówienie ci pomocy, przeszkadzanie w twojej pracy i utrudnianie, a nawet chęć uniemożliwienia jej, gdyby mu się to udało. Teraz widzi on, co stracił, jaką szansę ratunku i pomocy danej mu przez Boga odrzucił.



Chrystus przychodzi po swoich



12 I 1980 r. Mówi Michał


Nowiny znasz. Marek jest uratowany. Radujemy się tym wszyscy. Widzisz, on był nie do uratowania — sam nie chciał — aż do ostatniego momentu, ale i tu zwyciężyło miłosierdzie naszego Pana. Jak wiesz, i ja umarłem nagle, ale nie byłem sam. Obecny był Chrystus, władca życia i śmierci, który przeprowadza sam takich, którzy nagle giną, przez próg śmierci. A jeśli On przychodzi po swoich — czyli odkupionych Jego Krwią, należących do Niego z tytułu chrztu — przychodzi Miłość w całej swej mocy. I nawet wtedy, gdy człowiek dla otoczenia wydaje się martwy — nie może ani poruszyć się, ani słowa powiedzieć — może z całego swego serca i woli powiedzieć Miłości: „Tak! Pragnę należeć do Ciebie na zawsze. Ty jesteś Tym, którego szukałem, za którym tęskniłem, którego brak ranił mi serce. Tak! Chcę!" Tak było ze mną.


Chciałem Ci powiedzieć, że jak do mnie przyszedł Pan, ponieważ tak bardzo mnie kochał — przyszedł jak ojciec do dziecka, by mu oszczędzić bodaj chwili lęku czy niepokoju (dlatego moja śmierć była czasem spotkania się z Nim samym, a więc szczęściem nieskończonym) — tak Pan przyszedł po Marka. Przybył, by go ratować, bowiem bez Niego otoczony byłby siłami zła, które go chciały zdobyć. Wiesz, dlaczego Pan tak pragnął go uratować? Bo pamiętał, że Marek przeciwstawiał się złu, wtedy gdy był młody i miał dość sił, że starał się bronić Jego samego, broniąc Jego praw, i że gotów był (wielokrotnie) dać za nie życie. Dlatego — pomimo wszystko — Chrystus, Pan nasz, zasłonił go swoją przelaną Krwią. Pamiętaj, że życie jest tym, co mamy z Jego łaski, i jeśli decydujemy się na oddanie go w obronie braci, dajemy je za Niego samego. Tak samo jest, gdy bronimy Jego praw lub Jego prawdy. Nigdy nie zginie na wieki ten, kto oddaje wszystko, co ma — z miłości, bo Pan nie da się w wielkoduszności prześcignąć, a każda ofiara ma źródło w Jego Ofierze i z nią się łączy, w niej uświęca i unieśmiertelnia.


Nie rozumiem, dlaczego mówisz o ofierze Marka z życia. Przecież on zmarł śmiercią naturalną 35 lat po wojnie?


Tu nie chodzi o fakty, a o wybór. Jeśli ktoś się decydował na taki wybór jak my (cichociemni), wybierał konsekwencje. I apostołowie nie wybierali męczeństwa (spod Golgoty uciekli, prócz Jana), lecz decyzja głoszenia prawdy Chrystusowej — pomimo wszystko — zaprowadziła ich do śmierci, której by nie ponieśli żyjąc jak inni.


Nie każda śmierć i nie każda ofiara służy Panu. Miliony ludzi służą siłom zła, ale widzisz, Polska jest w takiej szczęśliwej sytuacji, że życie w niej wedle jej prawdziwych moralnych praw, które mamy w sercach wyryte, jest zgodne z Jego prawami. Tu obowiązkiem było „dać życie za przyjaciół swoich" przez całe pokolenia — a to jest bilet wstępu do Jego Serca, bo jest kontynuacją Jego drogi.


Jak Marek, który odrzucał Boga jako Dobro i Miłosierdzie, a nawet Sprawiedliwość (choć uznawał Go jako Stwórcę), mógł Go rozpoznać i wybrać?


Tylko w życiu na ziemi człowiek się myli. Sądzę jednak, że nawet tam, gdyby Pan objawił mu się jakim jest, nie miałby chwili wahania. Ale gdy „w przejściu" Pan nasz zechce go oczekiwać, gdy to „światło", „ogień", „blask" — wszystko nie to! — „miłość ojca i matki, braci, przyjaciół razem" — też nie to! — „pragnienie otoczenia cię miłością, współczucie, całkowite zrozumienie cię, usprawiedliwienie, wybaczenie": musisz starać się wyobrazić to sobie — nie można wyrazić oceanu miłości. Gdy On, Jeden Jedyny, stokroć droższy ci niż ty sam sobie, wezwie cię — stajesz się sobą, jakim byłeś zawsze w największej głębinie serca, dzieckiem Bożym, prostym i szczerym. Odpada wszystko, zostaje tylko to, co jest tobą prawdziwym. I „To" właśnie odpowiada: „Chcę! Byłem Twój zawsze, teraz to rozumiem. Powracam do Ciebie, przyjmij mnie i zatrzymaj na zawsze".


Człowiek zrodzony został z miłości i to jest jego właściwy żywioł. Jak ryba z brzegu, gdzie się dusiła długo, wrzucona do wody — tak my, prawie martwi, nieruchomi, bezradni, tu zaczynamy żyć. Wracają nam wszystkie wrodzone cechy duszy — zdolność do miłości, orientacja i sprawność ducha, szybkość pojmowania i zrozumienia — i następuje coraz szybszy i szybszy rozwój, rozkwit jak gdyby. Tylko że u nas nic się nie psuje, nie przekwita, nie ginie.


Jak my żyjemy! Warto wszystko stracić, wszystko oddać, odrzucić, wszystko znieść, by zyskać Jego miłość, a w niej to, co tu odnajdujemy.


Dziwisz się pewno, że tyle mówię, ale trudno mi powstrzymać się, chociaż rozumiem, jak niewiele z tego przyjmujesz.


Dlaczego?


Po prostu nie możesz. Człowiek na ziemi jest nieskończenie ograniczony — jak ptak w malutkiej klatce, chowany od urodzenia w jednej izbie. A tu wolność — cały nieskończony świat! Mogę ci powiedzieć, że niebo jest wszędzie. Świat duchowy przenika wszystko. To wy jesteście oddzieleni, zamknięci w formach materialnych i nimi uzależnieni. Wracam do Marka. Już kończę.


Marek, za którego prosiliśmy wszyscy, gdyż znając jego przeszłość uważaliśmy, iż nie tylko tragedią, ale i hańbą, również naszą, byłoby, by jeden z nas służył na wieczność siłom zła — pozostał na wieki niewolnikiem tych, z którymi walczył. Otóż on uratowany został wstawiennictwem i prośbami Maryi Panny i całego Kościoła. Chrystus Pan nie mógł oprzeć się swej Matce i swemu miłosierdziu. Tak że to oporne dziecko jest uratowane. Lecz bardzo potrzebna mu pomoc. On Cię prosić nie śmie, ale ja proszę Cię — pomów z nim. Nie pisz, a myśl. Wczorajsza wasza modlitwa podtrzymała go bardzo. Pomyśl, że za niego nikt prawdziwie się nie modli. Jutro na Mszy św. pamiętaj o nim, włącz go, proszę Cię. I my będziemy.


Prosi Michał, którego Marek nie cierpiał, ignorował, był uszczypliwy i nieżyczliwy, kiedy go u mnie spotykał. Michał, przeciwnie, odnosił sie do Marka z szacunkiem, jak i do wszystkich, i nigdy nie dał po sobie poznać, że jest mu przykro. Nigdy też Marka nie osądzał. Zdziwiłam sie tą serdeczną prośbą.


Jakżeżbym mógł myśleć inaczej; sam tu jestem tylko z miłosierdzia Jego. I rozumiem Marka.



Dzień narodzin



15 I 1980 r. Dzisiaj był pogrzeb Marka. Od połowy Mszy zaczęłam sie cieszyć i radość trwała przez cały czas pogrzebu. Musiało to niedobrze wyglądać, bo zdaje się, że się cały czas uśmiechałam, a inni mieli „pogrzebowe miny". Jednak teraz, w domu mi smutno. Dlaczego? Odpowiada Michał.


Jeżeli to wyglądało dziwnie, to nie dla nas, bo byliśmy tam wszyscy i cieszyliśmy się razem z Markiem. Dziękujemy za dowód pamięci w postaci zapalonej świecy (postawiłam ją na grobie cichociemnych). Widzisz, tyś się cieszyła z nami, a kiedy rozstaliśmy się, pozostał nastrój taki właśnie, jaki towarzyszył wszystkim innym. Tym niemniej jest to święto przede wszystkim Marka. Prawdziwym dniem narodzin jest wejście do królestwa Chrystusa, do naszego prawdziwego domu, z którego już nigdy i nic nas nie usunie.


Słyszałaś w czasie Mszy słowa „... ze śmierci do życia"; to jest właśnie to, co stało się moim udziałem, a będzie i Marka. Prawdziwe życie, takie, dla jakiego Pan stworzył nas, ludzkość, jest z Nim, tu, w nieustannej radości, ale sama myśl o tym, że będzie się na zawsze z Tym, który nas kocha i oczekuje, już jest szczęściem. Niebo ludzi poza władzą ciała i jego ograniczeń jest czymś, czego nie da się opisać, bo władze duszy są inne niż ciała, ale porównam je do sprawności zmysłów o najwyższej wrażliwości i zdolności percepcji, przy tym zmysłów nieomylnych. Wyobraź sobie, że istnieje ktoś, kto ma pamięć absolutną, taki sam słuch, genialną zdolność analizy i syntezy, kojarzenia faktów, największą spostrzegawczość, fenomenalną intuicję, czyta myśli ludzkie, rozumie wszystkie inne stworzenia, ma nieprawdopodobnie wrażliwe sumienie, takąż dobroć i miłuje wszystko i wszystkich tak, że niezdolny jest do uczynienia najmniejszego zła; takim fenomenem jest tutaj każdy, bo takie są właściwości każdego, kto mieszka w Bogu. Takie są władze wolnej duszy (w bardzo słabym podobieństwie, gdyż życie nasze posiada niebywałą dynamikę, intensywność, barwę i głębię przeżywania).


Pytasz o ciało. Samo w sobie jest czyste. Jest konieczne, bo na „materię" może oddziaływać tylko podobna jej materia. Zło jest w woli człowieka kierowanej przez rozum, wybierający to, co dla niego najlepsze. Gdyby ocena podporządkowana była wyłącznie sumieniu złączonemu miłością z Bogiem, nie byłoby w ogóle zła na ziemi. Ale miłość człowieka stała się przewrotna: zamiast Dawcę życia, Ojca, Sprawcę naszego szczęścia, wybrała jako obiekt największej troski osobę gospodarza. To powód wszelkiego zła. Zaćmienie rozeznania powoduje mylne wnioski, i w ich konsekwencji — błędy. Stałe błędy. Jeśli w nich znajdziemy zadowolenie, możemy do końca życia nie wyjść z upiornego, błędnego koła pomyłek. I tak najczęściej bywa.


Dlatego Chrystus, Pan nasz, aby nas wyzwolić, pozwala, by warunki ogołacały nas ze złudzeń, a jeśli to nie pomaga, daje takie życie, które skraca nasze ogromne cierpienia tu, w naszym świecie. Jeśli nawet nie zwróci nas ono ku Bogu, to zasłoni przed Jego sprawiedliwością, gdyż każdy nasz ból wyzwala współczucie i litość Pana naszego. Ma On wtedy możność okazania miłosierdzia, mówiąc człowiekowi, który staje przed Nim bez szaty godowej, że to, co przecierpiał, usprawiedliwia jego uczynki w oczach Boga. Nie jest wtedy taki biedak całkowicie nagi; Chrystus narzuca nań szatę jego bólu, osłania go przed sprawiedliwością Pana. Nikt wejść do królestwa Bożego nie może, jeśli nie stanie się czysty; wtedy jednak to oczyszczenie następuje szybciej. Jest to tak: czystość — to zdolność zrozumienia wszystkiego, co jest w nas złe, i gorące pragnienie odrzucenia tego. Wraz ze wstrętem do zła rośnie nasza miłość, którą potęguje zrozumienie, jak nas kocha i jak miłosierny jest Bóg. Dlatego ten, kto doznał miłosierdzia Pana, szybciej dojrzewa — ku Niemu — a miłosierdzie Pana rozpala się jak potężny ogień w zetknięciu z ludzką boleścią. Dlatego niech błogosławione będą wszystkie nasze klęski, nieszczęścia i bóle, gdyby nawet nic nam w życiu nie dały, lecz w chwili śmierci świadczyły za nami. Wtedy Chrystus, Pan nasz, łączy je ze swoją męką i czyni wspólnymi. Z takich nikt nie zginie. Tak działo się z Markiem, co on dzisiaj zrozumiał, gdyż przyjął Ofiarę Chrystusową za niego spełnioną na krzyżu, z sercem pełnym wdzięczności i szczęścia. Dziękuj wraz z nim i nami.



23 I 1980 r. Mówi Bartek.


Marek prosi, by Ci powiedzieć, że zdawał sobie sprawę z tego, że umiera, i chciał „uporządkować" swoje sumienie, tylko nie miał już siły. Dlatego robi to teraz. Prosi Cię „w ramach" swojej rewizji postępowania, abyś mu darowała jego gruboskórność, nietakty, opryskliwość i zapewnia Cię, iż wie dobrze, jak swoim postępowaniem zawinił wobec Ciebie. Wie teraz, iż najbardziej zaszkodził sobie samemu i że psuł sobie całe życie przez brak prawdziwej miłości bliźniego, brak życzliwości i narzucanie własnych norm życia. Mówi, że uznaje je teraz za fałszywe i szkodliwe. Rozumie, żeś się przed nimi broniła; musiałaś to zrobić.


Czy wie już, co mu zaszkodziło najbardziej?


Uważa, że najbardziej mu zaszkodziła ciasnota poglądów, niezdolność do weryfikacji ich i przyjęcia nowych spraw i myśli.


Nie wyobrażaj sobie czyśćca, jako miejsca ponurego, jakiejś kaźni. Dla tych, którzy rozumieją, gdzie są, którzy mają znamię chrztu i wiedzą, że przysięgali wierność Bogu, zostali Mu oddani i przez Niego są wybawieni — słowem, dla chrześcijan, którzy kiedyś, przynajmniej w młodości, otarli się o Ewangelię — to, że żyją nadal i to, że stają wobec sprawdzenia się wszystkiego, o czym ich uczono, jest źródłem szczęścia. Spotkanie się osobiste z Jezusem, Panem naszym, jest spotkaniem się z największą miłością swego istnienia i to szczęście, wie się, iż nie będzie nigdy odjęte. Przygotowanie się do połączenia na wieki jest czynione z radością, z pośpiechem, z utęsknieniem. Świadomość własnej nędzy tym bardziej przygniata, im bardziej wyrosła w nas pycha i miłość własna. Ten, kto siebie w ogóle nie kocha i nie „widzi", a tylko służy z całego serca jakiejś idei, np. chorym, czy ucząc młodzież, czy spowiadając i pełniąc posługę kapłańską, czy lecząc, opiekując się, pomagając itp., ten w ogóle nie zazna bólu prawdy o sobie samym, ponieważ nie zbudował sobie pomnika, który mógłby runąć. Mówię ci może nieco chaotycznie; chciałem tylko zaznaczyć, że czyściec jest „stanem", w którym człowiek w świetle Bożej miłości ustawia siebie prawidłowo względem Boga. Człowiek tu — to przede wszystkim sumienie, którym się wyraża, wypowiada dusza i w pełnej wolności wyboru, z własnej woli analizuje dar swego istnienia. Czyni to „w świetle", bo Bóg przenika wszystko, a Jego miłość do nas jest tym centrum, dookoła którego i wedle którego miary mierzymy sami siebie. On jest „Odnośnikiem". Wszystko przymierza się do Niego. Nasza odległość miłości od Niego nas osądza.


Jednak ponad wszystko szczęśliwsze jest to, że Pan przyjął nas pomimo naszej nędzy. Kto tu jeszcze nie jest, nie zna pojęcia „wdzięczność", tak jak zresztą istoty wszystkich pojęć takich, jak miłość Boga do nas, jak miłosierdzie, sprawiedliwość Boga, wina, grzech, jak poczucie przynależenia do Niego.


To na marginesie, bo trudno nie „przeżywać" uratowania tych, których się znało i ceniło. Natomiast Marek był zażenowany pochwałami z mów pogrzebowych na cmentarzu, podczas gdy my wiedzieliśmy, w jakim on stanie przyszedł. Bóg usprawiedliwia i przebacza nie za to, za co cenią ludzie. Czasem jest wprost odwrotnie. Za to, za co go chwalą u was, tu on sam się potępia.



Wzmianka pośmiertna



3—5 II 1980 r. Mówi Bartek.


Chcę cię zawiadomić, że Marek prosi cię, abyś o nim nic nie pisała. (Chciałam napisać wzmiankę pośmiertną).


Oczywiście, słyszał wszystkie twoje plany co do siebie. Wszystkie pochwały byłyby fałszem, gdyby jednocześnie nie napisano o jego błędach i krzywdach, jakie innym wyrządził, a tego nie zrobisz. Pozwól, aby o nim zapomniano; uważa, że sam się chwalił dostatecznie przesadnie. Prosi cię też, żebyś na niego liczyła, gdyż zrobi wszystko, co będzie mógł, by ci pomóc.



Pan naprawia nasze błędy



My tu możemy bardzo dużo wypraszać. Jest to jedyna forma zadośćuczynienia — prosić Chrystusa, by zechciał sam naprawiać nasze błędy. I Pan chętnie skłania się ku prośbom oczyszczających się, gdyż jest to szkoła miłości bliźniego. Każdy z nas prosi, aby Pan pomógł mu wynagrodzić winy, kiedy już znamy ich rozmiar i konsekwencje.


Możesz pomóc Markowi przez kontakt z nim, ale on cię o to nie poprosi, bo uważa, że jego postępowanie względem ciebie było wręcz szkodliwe i nie możesz uważać go za osobę sobie życzliwą.


Szkoda, że za życia tego nie zauważył.


Wiesz, to co mówisz, jest największą naszą karą — tu. Gdybyśmy „w życiu" robili to, co trzeba, nie byłby potrzebny nam ten ogień, przez który trzeba tu przejść.


Więc ogień czyśćcowy naprawdę istnieje?



Ogień" czyśćcowy



On istnieje. Nie fizyczny, bo nie pali ciała, ale istnieje ból duszy tak przeraźliwy, że do niczego innego porównany być nie może. Bo na ziemi tylko ogień przetrawia, spopiela i niszczy tak całkowicie wszystko, co spalić się daje, jak tu niszczony jest grzech w ogniu miłości Bożej do nas i naszej ku Niemu. W miarę poznawania Jego miłości do każdego z nas ożywia się w nas i rozpala miłość ku Niemu pełna wdzięczności, zachwytu i uwielbienia. I wtedy w tym coraz jaśniejszym blasku uwidacznia się w całej ohydzie wszelkie nazbierane przez nas — a często wrośnięte w nas — zło. Ono nas powstrzymuje i nie pozwala zbliżyć się do Pana.


Nie bardzo rozumiem.


Trudno mi wytłumaczyć ci to, ale na przykład nikt z ludzi nie wejdzie do stosu atomowego, bo wie, że zginie. Otóż intensywność miłości Boga ma taką potęgę, że nie może w niej istnieć nic, co jest skażone, a więc „chore". Tylko miłość może bez lęku zbliżyć się do Źródła miłości. A więc pozostajemy w czyśćcu tak długo, jak długo potrzeba, by znikła z nas wszelka choroba.



Szkoła miłości



Czyściec — to szpital i szkoła, i nowicjat zarazem. Uczymy się praktykować miłość. Jedną z pierwszych spraw jest wybaczenie naszym winowajcom tak, jak nam odpuszczono winy — bo tu mogą być tylko tacy, którym Pan w swym miłosierdziu zechce odpuścić zło wyrządzone przez nich i usprawiedliwi ich. Nie jest to łatwe, bo tu widzi się, ile zła dali nam inni i o ile byłoby nam łatwiej, gdyby nie brak dobroci, miłości i miłosierdzia bliźnich. Ale też szczegółowo i dokładnie, sekunda po sekundzie oglądamy i przeżywamy — analizując — własne życie, a w nim to zwłaszcza, w czym zawiniliśmy Bogu i bliźnim. Jeśli umieramy w miłości Bożej, łatwo nam przebaczać i wejść tym sposobem na drogę oczyszczenia, a więc prosić o przebaczenie naszych win względem Niego i bliźnich. Wtedy największym cierpieniem jest pamięć o naszym życiu, o wszystkich winach, bólu zadanym przez nas innym (wszelkiemu stworzeniu Bożemu, nie tylko ludziom) i nieodwracalności czynów, słów i zaniedbań. Widzimy też z rozpaczą, co dzieje się dalej, jak owocują nasze winy, ile zaszkodziły w zbawieniu innych ludzi i w planach Bożych.


Jeśli z naszej świadomej winy choć jeden człowiek zaginął na wieki, rozpacz winowajcy jest straszliwa i ciężar nie do zniesienia. Najczęściej nie jest to zabicie człowieka. (Myślałaś o wojnie i wykonywaniu na zdrajcach wyroków polskich sądów podziemnych. Nie. Bóg rozumie cierpienie człowieka zmuszonego zabijać w obronie własnej lub innych.) Chodzi o zabicie duszy ludzkiej — zdemoralizowanie, zdeprawowanie takie, w którym bliźni traci sumienie i świadomie służyć zaczyna siłom zła.


A jeśli został zmuszony?


Jeśli jest zmuszony do zła presją silniejszą niż jego wytrzymałość, dla Pana naszego jest ofiarą, nad którą Bóg zawsze się lituje, nawet kiedy człowiek w rozpaczy sam się zabija.


Czyściec to wspaniały ogród nieskończonego miłosierdzia Bożego. Tu On ożywia to, co umarło, pielęgnuje chore i leczy złamane. Tu dojrzewają Mu najpiękniejsze kwiaty — najpiękniejsze, bo uratowane: nie miały prawa do życia, a ożywają; były uschłe, złamane, zmrożone, a wyrastają i rozkwitają ku Niemu.


Czyściec jest czasem miłosierdzia i nadziei: dla wielu — czasem obudzenia się w ogóle do życia dziecka Bożego, dla licznych z nas — czasem odwrotu ku prawdzie od błędu i kłamstwa, dla wszystkich — drogą ku Ojcu, czasem straszną, ale pewną i zawsze otwartą. A im bliżej się jest, tym szybciej i szybciej biegnie się na spotkanie, tym jaśniej się widzi Jego oczekiwanie na nas, Jego pragnienie posiadania nas, tym bardziej rozumie się, że dał nam istnienie z miłości, abyśmy żyli w miłości, abyśmy byli nieskończenie szczęśliwi.


Miłość Boga jest tylko darzeniem, jest wylewającą się na zewnątrz Jego naturą. Wszystko, co On powołuje do bytu, tylko przyjmuje i dziękuje w coraz to głębszym, gorętszym, szczęśliwszym uwielbieniu. Królestwo Chrystusa, nasza odwieczna ojczyzna, jest życiem pulsującej miłości.


I jak widzisz, zachowujemy swoją osobowość wraz z pamięcią i przywiązaniem, to jest z wciąż rosnącym pragnieniem pomocy wam, przyciągania was ku Niemu. Dlatego każde działanie na chwałę Bożą ma pomoc całego nieba, zwłaszcza zaś tych, którzy podobnie się trudzili lub związani są wspólną miłością do tego „odcinka pracy" czy dziedziny twórczości albo obojga naraz.


Jeszcze ci powiem, że tu, gdzie znamy się i rozumiemy, gasną wszelkie uprzedzenia i niechęci (mówię jeszcze o czyśćcu). Przede wszystkim umiera pycha czyli miłość własna, a ona na ziemi czyni najwięcej zła. Tu jest po prostu okowami, którymi sami skuliśmy się i rozumiemy to. Nie tylko sami poznajemy, jakimi jesteśmy i na skutek jakich błędów staliśmy się tak „chorzy", lecz jest to widoczne dla wszystkich, jak na ziemi brak ręki czy nogi. Kalectwa duszy są straszne i Chrystus Pan — a jeszcze bardziej może Maryja (choć On jest Pełnią miłosierdzia, ale Maryja rozporządza Jego sercem, są Jednią miłości) — lituje się i współczuje. Jak lekarz nie karze chorych, a leczy, tak On wskazuje nam przyczyny i źródła chorób i zachęca, dodaje odwagi, podtrzymuje.


Czy Bóg jest w czyśćcu?


Bóg przenika wszystko. Czyściec jest stanem duszy, a właściwie milionów dusz oczekujących i gotujących się do wejścia w dom Boży. Każda przeżywa go indywidualnie, gdyż każda jest osobą niepowtarzalną, ale wszystkie przenika światło Boże w większym lub mniejszym stopniu, zależnie od stanu zaćmienia, w jakim przeszły tu. Jest to raczej efekt całego życia niż momentu zgonu, bo Pan tych, którzy Mu zawierzyli, w momencie śmierci wspiera i towarzyszy im. Natomiast aż do ostatniej chwili można zmienić „swój punkt widzenia", zwrócić się o pomoc i otrzymać ją. Bóg chce i może przebaczać całkowicie, byle tylko człowiek uznał swoje winy i błędy i żałował ich. Wtedy — patrz na „dobrego łotra" — wielu takich „łotrów" znalazło się z Nim natychmiast.



Marek przeszedł przez oczyszczenie



7 XI 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.


Pragnę zawiadomić cię, że Marek już przeszedł przez oczyszczenie; nie przez swoje wysiłki, a przez nieskończone miłosierdzie Chrystusa Pana, przez Jego pragnienie pocieszenia i przygarnięcia Marka. Ponieważ prosiłaś za niego i Pan twoje nikłe prośby przyłączył do swojego niezmiernego, gorejącego pragnienia odpuszczenia Markowi wszystkich win i zupełnego oczyszczenia go, wezwał go do siebie i wprowadził w swój dom.


Marek musiał przede wszystkim przyznać się do błędu, a co za tym poszło, do marnowania wszelkich okazji, przez które Pan chciał się zbliżyć do niego. Uratowała go odwaga, z którą podjął ból odradzania się na nowo. Bo czyściec jest oczyszczaniem się aż do bieli nowo narodzonego dziecka Bożego. Tu jest to po stokroć boleśniejsze niż „na ziemi", bo nie chroni nas żadna ułuda, a miłość własna przekroczyć musi siebie — umrzeć, i to dobrowolnie, aby osobowość ludzka, wolna już, mogła żyć w Panu i z Panem.


Tak, miłość własna, nasz egoizm, nasze ukochanie ślepe i namiętne samego siebie musi ustąpić światłu prawdy o sobie. Im szybciej człowiek to zrozumie i zapragnie poddać całego siebie w całym swoim życiu i we wszystkich, ukrytych najgłębiej, najbrudniejszych rodzajach grzechu oczyszczającemu osądowi, żałując i przepraszając, tym prędzej stanie się uwolniony od swoich zropiałych ran i szpetoty duszy. Wtedy, kiedy przeżyłaś „oczyszczenie w sakramencie pokuty", dane ci było słabiutkie i odległe zrozumienie: przez wyobrażenie zrozumiałaś rzeczywisty stan ducha w ohydzie swoich win wobec nieskalanej czystości Ojca. Wy otrzymujecie stale pełne przebaczenie Boga. Jakżeby nie miał On okazywać swego miłosierdzia synom swoim — w pełnej świadomości żałującym popełnionego zła, wstrząśniętym, ogarniętym najgłębszym wstrętem do samych siebie, pragnącym najgoręcej przyjąć każdy ból, byle pozbyć się zgnilizny własnych win.



Trzeba przyjąć samego siebie w prawdzie



Dlatego dla ludzi w czyśćcu najważniejsze jest upraszanie dla nich zgody na przyjęcie samych siebie w prawdzie. Może trwać „wieki", choć poza czasem, uporczywe zaprzeczanie prawdzie, a „wieki" te są „piekłem" dla istoty stworzonej przez Boga i z natury swej pożądającej Go. To, że Chrystus Pan odkupił ją swoją Krwią i uratował od wieczności rozpaczy i cierpienia, nie oznacza jeszcze, że taka istota jest bliska królestwa Chrystusowego. Istnieje ona w świecie poddanym światłu Bożemu, ale ile z niego zechce czerpać, to zależy od jej pragnienia Boga, a więc połączenia się z nim we wzajemnej miłości. Jeżeli żyjąc na ziemi czciła i kochała innych bożków, będzie tęskniła do nich i trudno jej będzie oderwać się od swoich upodobań, do których całkowicie przylgnęła.


Akt miłosierdzia ze strony Stwórcy i Zbawiciela musi zostać przyjęty, aby mógł zaowocować pokutą i przez nią doprowadzić do całkowitego oczyszczenia. Ale bywa tak, że przez istoty ludzkie, które wiele uczyniły, aby sumienie swoje zagłuszyć lub zabić, jest on (chodzi o akt) nie od razu przyjęty, gdyż trwają one tak silnie w swoim świecie pojęć, iż nie chcą przyjąć prawdziwego osądu samych siebie — trwają w kokonie ułudy.


Dlatego proś o łaskę zobaczenia i zrozumienia swojej osoby w świetle Bożym. (...) Marek był zdolny do przyjęcia światła Bożego i miał odwagę zerwać ze sobą, jakim się sam uczynił. Dlatego też (i przy pomocy licznych przyjaciół) zdarł z siebie tę „suknię Dejaniry", w którą sam się ubrał, a Pan wyszedł naprzeciw jego wysiłkom.


Ciesz się i dziękuj Bogu za Jego miłosierdzie dla nas. Niech będzie Bóg uwielbiony!



ZUZANNA



26—31 I 1980 r. Mówi Matka.


Zuzia (zmarła niedawno bliska krewna) nie jest z nami, ale nie jest odrzucona, tylko nadal nic nie rozumie. Nie wie, gdzie jest i co z nią będzie, bo wolą nie chce przyjąć naszej rzeczywistości.



Przed pogrzebem Zuzanny.



Córeczko, przebacz Zuzi już dziś, proszę cię o to z całego serca.


Po Mszy świętej, podczas której przebaczyłam, ale boje sie, że żal może powrócić.


Córeczko, dziękujemy ci, zwłaszcza Babcia. Nie martw się niczym, my będziemy z tobą, ale przed Zuzią jest sprawiedliwy sąd, ponieważ lekceważyła sprawiedliwość i prawa Boże. Proś Boga wraz z nami, aby jej Pan wybaczył i dał jej łaskę zobaczenia się w prawdzie; pomimo że to jest straszliwe przeżycie, jest też otwarciem się na rzeczywistość. Jeśli człowiek nie chce uznać prawdy o sobie, będzie trwał w swoim błędzie w ciemności i ślepocie duchowej i w nieszczęściu, bo z dala od Miłości.


Widzisz, każdy widzi się „nagi", ale może nie chcieć przyznać się do swojej brudnej nagości, a Pan nikogo nie zmusza. Jeśli ze względu na nasze błagania okazuje miłosierdzie i dopuszcza do poprawy — a tak Jego miłość ratuje setki tysięcy ludzi, usprawiedliwiając ich przez ich złe warunki na ziemi — to w wypadku „bogaczy", a właściwie „czcicieli bogactwa", a więc tych, którzy dla ideału osiągnięcia dla siebie korzyści i wygody odrzucają Jego prawa, prawdą jest, że trudniej im przejść bramy nieba niż wielbłądowi przecisnąć się przez ucho igielne, wówczas bowiem łączy się to zwykle z krzywdą ludzką i brakiem miłosierdzia. Zuzia została uratowana, gdyż wielokrotnie pomagała ludziom, choć nie bezinteresownie. On jednak nawet dobrą wolę i chęci bierze pod uwagę. To nie znaczy, że nie czeka jej długa droga i wielkie cierpienie: uświadomienia sobie własnej nędzy — w oczach nie tylko swoich, a wszyskich.


Tu jawne jest dosłownie wszystko, każda myśl przelotna a zła, nie tylko czyn. Tu nic nie przemija, niczego nie można pominąć, ukryć, zataić.


Jeśli kochamy Pana i staramy się Mu służyć, Jego miłość gotowa jest nam wszystko wybaczyć. On słabość usprawiedliwia, ale tam, gdzie nie było miłości do Niego, nawet ukrytego w bliźnich, tam występuje Pan w swej sprawiedliwości, zwłaszcza wobec ludzi swego Kościoła, bo tam Krew Jego lała się na próżno i została przez głupie stworzenie ludzkie wyszydzona i odrzucona. Szczęściem Zuzia nie robiła tego świadomie; rozbudowała chciwość i zachłanność, pożądała dóbr materialnych całą swą naturą.


Tak żyją wszyscy ludzie odchodząc od Boga. Brną coraz dalej w bagno swoich wad, które hodują zamiast wypleniać. Takich osób jest na świecie mnóstwo, szkoda tylko, że Zuzia nic nie skorzystała z wszystkich możliwości, jakie jej dawało urodzenie, wychowanie, przykłady. Nas raduje to, że w ogóle nie przepadła. Proś za nią bardzo i nie wchodź w rozpatrywanie jej win w stosunku do ciebie; broń się przed tym, a Bóg ci pomoże. On raduje się, gdy chcecie przebaczać.



Po kilku dniach.



Przygotowanie się do wejścia w prawdziwe życie dla nas przeznaczone jest świętem duszy, choć wymaga spojrzenia w oczy prawdzie o sobie samym, osądzenia się z każdego momentu życia bez miłości należnej Bogu i bliźnim. Szczegółowa pełna analiza — zależnie od tego czym byliśmy — jest bólem niszczenia swych pojęć o sobie. Może stać się potwornym umieraniem, zdzieraniem z siebie żywego ciała, jeśli wrósł w nas grzech. Może trwać nieskończone dni, jeśli nie ma w nas decyzji przyjęcia tej prawdy o sobie.


Są stany („kręgi") czyśćca bliskie piekłu, lecz polegające nie na nienawiści, bo tu jej nie ma, a na opuszczeniu, istnieniu w samotności, w izolacji, gdyż nasz stan jest widoczny i wiadomy. Wtedy rozwinięta miłość własna odsuwa nas od innych, nawet od ich współczucia i chęci pomocy. Tak jest po trochu z Zuzią. Ona się do pewnych win przyznaje, ale do najgorszych — nie chce. Używa wybiegów, kłamstw, o których wie, że są kłamstwami; ucieka przed światłem. Proś za nią, bo jest nieszczęśliwa.


Joanna jest obecnie w sytuacji ojca Jasi. Oczyszcza się, tak jak chirurg przed operacją myje dłonie. Było gorzej, lecz nie tak jak z Zuzią. Joanna pragnie ci powiedzieć, że wszystko, co przeszłaś i jeszcze przechodzisz z jej winy, boli ją niezmiernie, stokroć bardziej niż ciebie, że zatrzymują ją właśnie wciąż trwające skutki jej postępowania. Tu nie tylko o twoje wybaczenie chodzi, chociaż staraj się nie pamiętać o jej zachowaniu w życiu, tu widzi się konsekwencje swoich czynów, to, jak one niszczą dalej miłość i zgodę pomimo śmierci osoby, która je wywołała. Joanna prosi, abyś nie sądziła źle jej krewnych, a tylko przyjęła ich takimi, jacy są. Szkoda, że idą bez Boga, ale ona wie, że gdyby jej przykład był inny — a mógł być — i oni byliby inni.


Proś za Zuzię tak, jak my prosimy za ciebie.


Jak?


Z całego serca, z dobrocią i przebaczeniem.



W przeddzień święta Matki Bożej



7 XI 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.


Proś o łaskę zobaczenia i zrozumienia swej osoby w świetle Bożym. Proś przede wszystkim za Zuzannę, bo taki jest jej stan teraz.


Dlatego ci to mówię, że jeszcze jutro masz szansę pomożenia jej.



Czym jest oczyszczanie się



11—12 XII 1982 r. Mówi Matka.


Chcę ci opowiedzieć trochę o naszej rodzinie — tu. Często myślisz o nas, a w twoich myślach jest tyle żalu; to nas bardzo boli. Bo co do faktów, masz rację: życie twoje nie byłoby tak ciężkie, a ty tak obolała, gdyby nie nasze winy i błędy. To prawda, że każdy z nas dokładał ci ciężaru i ranił cię. Niektóre z momentów widzimy jako akty okrucieństwa względem ciebie, jako ciężką naszą winę, tym bardziej ciężką, że konsekwencje ty ponosisz do tej pory — a póki skutki naszych czynów trwają i owocują cierpieniem was, żyjących na ziemi, póty my mamy pełną świadomość wyrządzonego zła i nasze sumienie cierpi.


W niebie?


Widzisz, Chrystus, Pan nasz Najwyższy i Najmiłosierniejszy, przebaczył nam nasze winy, odpuścił je tak zupełnie, jak gdyby nigdy nie zaistniały, i nie zażądał dla nas należnej i słusznej kary — odcierpienia tych cierpień, które zadaliśmy innym (bowiem sam je przyjął na siebie na krzyżu i zechciał nam je odpuścić) — a to dlatego, że z ogromnym smutkiem i żalem poznaliśmy je, rozpatrzyliśmy i uznaliśmy naszą winę i błagaliśmy Boga o wybaczenie nam (nie ze strachu, bo tu mamy świadomość miłości Boga, ale z rozpaczą, że są one nieodwracalne i straszne).


Pytasz, jak długo to trwa. To zależy od nas samych, bo w świetle Jego prawdy żadne zło ukryć się nie może, ale rzeczywisty obraz nas samych może być bardzo odległy od naszego wyobrażenia o sobie, tak odległy, że nie od razu jesteśmy zdolni go przyjąć. Zależy to od stopnia naszej miłości Boga i naszej miłości do samych siebie. Takie nieszczęście jest nadal udziałem Zuzi, która nie chce oderwać się od kłamstwa, jakim omotała się za życia i którego kurczowo się trzyma. Dlatego jej istnienie jest stanem strasznego cierpienia, bo walczy z Prawdą.


Czyściec — to „stan" lub „okres", ale bez czasu, może lepiej „przechodzenie" od wszelkich iluzji, złudzeń, wyobrażeń, mitów o sobie do poznania siebie, jakimi Pan nas stworzył, wraz z Jego zamiarami co do nas — z jednoczesnym porównaniem do takiego stanu, do jakiego doprowadziliśmy się świadomie, żyjąc dla siebie i służąc sobie. Im dalej i dłużej żyliśmy wedle własnej woli, odrzucając Jego plan dla nas, dla wypełnienia którego nas powołał i dał nam wszelkie potrzebne warunki, tym stan nasz po przybyciu tu jest cięższy, a oczyszczenie się trwa dłużej.


Ono wymaga współdziałania człowieka. To my musimy pragnąć być z Nim. A niekiedy przybywa się tu, nie wiedząc w ogóle nic o Jego miłości do nas. Poznanie kim On jest, a kim my — jest momentalne, jak otwarcie się oślepłych oczu, ale też nie jest jednakowo „głębokie" czy „czyste". Dlatego przynależność do jakiejkolwiek religii na ziemi już jest nieskończoną łaską. A chrześcijaństwo przyprowadza nas do stóp Chrystusa Pana, jeśli było przez nas docenione i praktykowane.


Sama widzisz, ile pomocy daje nam Pan, ale też inaczej przyjmuje tych, którzy niewiele wiedzieli lub z winy innych ludzi zostali od Jego bliskości odepchnięci, a inaczej tych, którzy wszystkie dane im okazje, możliwości i łaski odpychali. Dlatego Zuzi jest tak ciężko, że lekceważyła miłość i pomoc Chrystusa Pana. To ją ratuje, iż niekiedy pomagała ludziom bez osobistej korzyści, choć rzadko.


Ale, widzisz, Pan korzysta z najdrobniejszych naszych dobrych czynów, aby nas uratować przed straszliwym stanem piekła.


Zuzi trudno przestać kochać siebie, bo była bogiem dla siebie „za życia". Całą zdatność do prawdziwej miłości rozmieniła na pokochanie samej siebie tak bezwzględne, że pożądała dla siebie wszystkiego (dlatego też cierpiała bardzo z powodu braku takiegoż uwielbienia dla siebie ze strony otoczenia) i kosztem innych. Odbierając i krzywdząc bliźnich, gromadziła swoje „skarby", których teraz jest pozbawiona. Mało! — widzi, że gromadziła piasek, popiół i kamienie. To widzi, ale aby uznać swoją winę, trzeba przyjąć ją w całej prawdzie, a nie wciąż szukać wytłumaczeń i usprawiedliwień.



Pomoc sakramentalna



Dlatego tak bezcenna jest szczera i głęboko zrozumiana spowiedź, która jest bezspornym przyznaniem się do naszych win i błędów. Wtedy możemy uzyskać przebaczenie, kiedy powiemy: „Zmiłuj się, Panie, nade mną bardzo grzesznym. Liczę na Twoje miłosierdzie i do Niego odwołuję się, bo zasłużyłem sprawiedliwie na karę stosowną do mego grzechu".


Sakrament ostatniego namaszczenia (obecnie nazywany sakramentem chorych) jest w istocie ostateczną próbą Boga, który pragnie uratować swoje marnotrawne dziecko nawet w ostatniej chwili. Gdy go otrzymać nie można, wystarczy Ojcu naszemu szczera prośba o zmiłowanie wobec morza naszych win. Tak było przecież z „dobrym łotrem" na krzyżu.


Ale wiesz, że Zuzia z tej możliwości nie skorzystała, tak jak skorzystała jej córka. Mówię ci to właśnie ze względu na nią. Sama nie śmie cię prosić o pomoc dla matki, bo teraz wie, ile krzywdy od niej zaznałaś, ale ogromnie cierpi z powodu jej stanu. Ty możesz zrobić więcej niż my, gdyż to na tobie odbija się nadal jej oszustwo i związane z tym oszkalowanie cię przed rodziną i znajomymi. W pełni zdawała sobie sprawę, iż postąpiła wbrew ostatniej woli siostry, a obciąża ją ogromnie to, że ograbiła biedaka, sama mając dużo, a ty do tej pory pozostajesz bez rzeczy bardzo ci potrzebnych. To oburzyło całą naszą rodzinę — tu.


Dlaczego?


Gdyż zdajemy sobie sprawę z twojej ciężkiej sytuacji, a to, co zrobiła Zuzia, pozostaje paskudną zmazą, której wstydzimy się za nią.



Bóg wynagradza innym nasze winy



29 XII 1982 r. Mówi Matka.


Zależy mi bardzo na tym, żeby jakoś pomóc Zuzi. Już trochę pomogłaś, kiedy po naszej rozmowie modliłaś się za nią. (...)


Każdy z nas, kto tu dopiero widzi, ile zła wyrządził swoim bliźnim (czasem nieświadomie lub nie zdając sobie sprawy z ciężaru konsekwencji i winy, czasem ze złej woli), przerażony jest ogromem win. I każdy natychmiast błaga Pana, aby On zechciał ze swej miłości i łaski wyrównać zło przez nas wyrządzone. Bo my możemy już tylko prosić. (Nie mówię o niebie, bo tu Pan nasz daje nam współudział w pomocy wam; ale nie znajdzie się tu nikt obciążony winą wobec swego bliźniego — nie odżałowaną, nie odcierpianą, nie wynagrodzoną).


Wedle siły naszego żalu, skruchy i naszej miłości do Jezusa, On, kochając nas, darowuje nam nasze winy, ale wtedy Jego sprawiedliwość powoduje, że wynagradza je też i tym, którym byliśmy winni, jeszcze na ziemi lub w naszym świecie. Dzięki tak nieskończonej wyrozumiałości i miłosierdziu niebo otwiera się również i przed tymi, którzy tylko dlatego, że wiele od „bliźnich" wycierpieli, przyjęci są wprost w rozwarte ramiona Jezusowej miłości, która przeważa wszystkie grzechy świata. Właśnie dlatego, że On jest tak nieskończenie miłosierny i gotów zawsze przebaczać, godzien jest Pan nasz, Jezus, nieskończonej chwały, uwielbienia, wdzięczności i bezgranicznej miłości, a przez ludzi w sposób haniebny i okrutny jest odrzucany, wzgardzony, a często wyszydzony. To też widzimy.


Niebo nie jest zaślepieniem, błogim odpoczynkiem w nieświadomości, słodką i ckliwą bezpamięcią. Niebo jest stanem pełni szczęścia w świadomej miłości z Panem, jest rzeczywistością jasną, pojmowaną przez całą naszą osobę z uwielbieniem, zachwytem, szacunkiem, czcią, podziwem i radosnym przyzwoleniem. Świadomość nasza wzrasta nieporównywalnie, gdyż nie jest niczym zaciemniona (na ziemi: ograniczoność percepcji, potrzeby ciała, błędy, zło). Widzimy i pojmujemy prawdziwie miłość Boga nie tylko do siebie, ale do wszystkiego, co zechciał powołać do istnienia. Pojmujemy — poza czasem i przestrzenią — dzieje rodzaju ludzkiego, plany Boże dla człowieka od początków do końca ziemskiego istnienia, i wszędzie we wszystkim oglądamy Jego twórczą miłość. Wiemy też o tym, jak sprzeciwia się Panu wszystko w was, co macie „własnego", czego nie chcecie poddać miłości Pana. Wiemy to, bo pilnie śledzimy rozwój ludzkości i rozwój tych spraw i ludzi, którzy są nam drodzy. Towarzyszymy wam, inspirujemy, wspomagamy, prosimy za was i wręcz współtowarzyszymy, kiedy Pan nam zezwoli, a wy nie odrzucacie nas. Taka sytuacja jest teraz na ziemi, a zwłaszcza w Polsce.



EWA



29 X 1983 r. Mówi Matka.


I ja pragnę dopomóc Krystynie, twojej kuzynce (ze strony ojca), dlatego zacznę od wiadomości od jej zmarłej córki. Byliśmy przy niej z twoim ojcem, jego rodzicami i całą dalszą rodziną. Ewa była zdumiona, że tyle osób ją kocha i wie o niej. To częste, że zdumiewamy się, gdy otoczą nas ci, którzy byli dla nas tylko legendą, czymś dawnym i zapomnianym, a okazuje się, że ich miłość, troska i pomoc towarzyszyły nam przez całe życie.


Ewa była jedynym dzieckiem mojej siostry stryjecznej Krystyny. Zmarła na raka w 32 roku życia. Nie znała swojego dziadka Stefana, który został rozstrzelany na Pomorzu jako zakładnik w 1939 r, ani mojego ojca zmarłego w 1943 roku.



Więzi rodzinne



Widzisz, cnoty i przywary, jeśli nie opanujemy ich, przenosimy na innych i szkodzimy im, lub przeciwnie — przez to, co im daliśmy — ułatwiamy im wybory właściwe w ich życiu. Dlatego winy nasze są tak mało „tylko nasze", a dobro przez nas uczynione też trwa i długo owocuje. Nasi potomkowie to nie tylko „kość z kości" i „krew z krwi" naszej, lecz owoc naszego życia.


Przecież każdy z nas decyduje o sobie sam?


Tak, każdy wybiera sam, lecz zanim zaczyna wybierać świadomie, już nasyca się atmosferą duchową, która go otacza, a ta może być przekazywana z pokolenia w pokolenie. Jesteśmy bardzo silnie związani ze sobą. Cała ludzkość jest w rzeczywistości jedną rodziną.


Ale wracam do śmierci — dla Krystyny, dla nas zaś — do dnia narodzin Ewuni. Przekaż Krystynie, że Ewa nie cierpiała zupełnie, a od momentu zrozumienia, że jest z nami, że żyje pełnią życia — bez osłabienia, bólu czy zmęczenia — zaczęła się jej radość. Oczyszcza się i przygotowuje na wejście w nasz świat, ale czyni to z możliwym pośpiechem, tak bardzo chce być już na zawsze z Tym, który dał się jej poznać jako Miłość wciąż odrzucana, a jednak nie rezygnująca, który dał jej życie i chronił, pomagał, obdarzał pomimo jej obojętności.


Powiedz Krystynie, że miłość Chrystusa Pana jest tak absolutnie bezinteresowna, że zapomina natychmiast i na zawsze wszelką naszą nieczułość, oziębłość, lekceważenie i niewierności z chwilą, gdy Jego biedne stworzenie poznając Jego Miłość odpowiada swoją malutką miłością. Tak się dzieje, kiedy człowiek spotyka się z Panem jako z Miłością, i tak było z Ewą, gdyż Pan pomiędzy jej oziębłością a sobą położył jako usprawiedliwienie jej cierpienie. Radość swoją, szybkie zrozumienie i poryw miłości, który ją ogarnął, zawdzięcza Ewa swojej ciężkiej i długiej chorobie, bo Pan przybliżył się do niej jak najczulszy Ojciec.



Choroba jest tu ogromnym zyskiem



Straszny jest stan człowieka, kiedy się spotyka z Tym, kogo lekceważył i odrzucał (mogąc przyjąć w życiu, bo otrzymał wszelkie warunki po temu), a poznaje Pana jako sprawiedliwość, ponieważ wszystko, łącznie z osobowością i życiem, darmo dostał, a sprzeniewierzył lub wręcz walczył ze swym Dobroczyńcą. Choroba jest tu ogromnym zyskiem, gdyż każde cierpienie wzywa miłosierdzia Boga. Wtedy On staje się dla nas samą dobrocią, delikatnością, troskliwością i czułością. Ja tego doświadczyłam i nie przestaję wielbić Jego miłości. Teraz to szczęście spotkało Ewę.


Niektóre choroby są jak przygotowanie do życia — tu. Powoli odcinają więzy łączące z ziemią, osłabiają instynkt życia ciała po to, aby przejście było łatwiejsze, a jeśli są bolesne i dzielnie znoszone, upraszają człowiekowi zmiłowanie tak, jak innym ludziom wyprasza je długoletnia i wierna służba, działalność bezinteresowna dla dobra bliźnich lub męczeństwo świadomie poniesione.


Mówię to, aby Krystyna pojęła radość córki i jej stan teraz, stan oczekiwania na wejście w dom macierzysty, wiecznotrwały, gdzie Pan nasz też niecierpliwie oczekuje, aż Jego ukochana nałoży szaty godne Boga.



Sąd nad sobą przeglądem swego życia



Ewunia ma naszą pomoc. Rozumie doskonale i czyni przegląd swojego życia (o ileż lżejsze zadanie niż tych, którzy mają bagaż z długiego życia!). Tego nikt za nią nie zrobi, a Pan nikogo nie przynagla — to każdy z ludzi spieszy się i tęskni za Nim. Najważniejsze jest zrozumienie, kim jest On i jaką jest i była zawsze Jego miłość, a kim jestem ja i jak użyłam wszystkiego dobra, jakie od Niego otrzymałam. Tu nie ma czasu w sensie przemijania, ale taki sąd nad samym sobą trwa jednak i to poza możliwością kłamstwa.



Powiedz, czym może pomóc córce



Czym Krystyna może pomóc? Powiedz jej ode mnie, że Ewa jest w pełni wszystkiego świadoma i dziękuje, a także przeprasza za wszystko, czym w życiu zawiniła matce i innym. Bardzo prosi cię, abyś jak najszybciej przekazała to Krystynie i aby mama jej uwierzyła, że żyje, jest często w domu i wciąż prosi Boga o pomoc i siły dla niej. Że nie żałuje „życia", bo tu dopiero żyje się w szczęściu, a ziemia teraz wydaje jej się jednym obozem koncentracyjnym, którym rządzi szatan — tyle jest na niej zła i nienawiści. Tutaj zaś ma tylko pomoc, miłość i zachętę, bo tu nie ma zła ani choroby, ani kalectwa. Tyle od Ewy na razie.


Powiedz Krystynie ode mnie, że może pomóc córce ofiarowując Ciało i Krew Chrystusa Ojcu za wszelkie niedbałości, przewinienia i zaniedbania Ewuni. Ewa sama dla siebie teraz nic innego zrobić nie może, jak tylko odrzucać to wszystko, co jej przeszkadza, ale może też prosić o pomoc dla was, i to robi stale, a my wszyscy pomagamy jej w tym i prosimy za nią. Tu jest prawdziwa miłość i widzi się świat ziemi w prawdzie, czyli to, co w nim jest ważne i błahostki.


Powiedz jeszcze, że wszelkie starania „materialne" dotyczące cmentarza, grobów itp. są ważne, gdy ich motywem jest miłość, ale nie jest nam potrzebna przesadna cześć. To tak, jak gdyby ktoś chciał „ubóstwiać" nasze stare ubranie. W gruncie rzeczy krzątamy się koło tych spraw z braku innych możliwości pomocy i żeby działalnością zabić pustkę i niepokój. Lepiej jest, aby Krystyna łączyła się z Ewunią w Komunii, bo jedyna łączność prawdziwie głęboka jest w miłości Boga, który obejmuje Nią nas wszystkich.


Nie wiem, czy Krystyna to zrozumie, ale powiedz jej to. Ewa nie tylko „jest", ale teraz dopiero staje się w pełni sobą, taką, jaką ją Pan nasz mieć pragnął. Szczęśliwi, którzy potrafili stać się takimi już na ziemi.


(Krystyna nic nie rozumie. Przyjmowała moje słowa jako próby pocieszania, bajki. Całe życie zajęta była wyłącznie sprawami materialnymi i wszystko, co wiąże sie z Bogiem i światem duchowym, jest dla niej obce i zupełnie niezrozumiale. Ale też nie czyni żadnych wysiłków, aby poznać czy pogłębić zrozumienie. Szkoda! Widzę, że długa obojętność powoduje stałą niezdolność do przyjęcia podstawowych prawd chrześcijaństwa przez chrześcijan praktykujących „niedzielnie", a praktycznie niewierzących: wierzących w Boga, ale nie wierzących Bogu, nie ufających Mu).



4 XI 1983 r. Mówi Matka.


Ewa pozdrawia cię i dziękuje. Zajmij się nią, prosimy, bo jej matka nie może, bo nic nie rozumie; w zasadzie nie wierzy w życie po śmierci.



15 XI 1983 r. Matka odpowiada na pytanie, czy Ewa jest w niebie.


Jeszcze nie czas. Ewunia przygotowuje się. Powiedz jej matce, że czuje się jak „zakochana narzeczona", bo pomimo wszystkiego, co w życiu zaniedbała lub zlekceważyła, wie już, że jest, była zawsze i będzie kochana całkowicie i bezwarunkowo. To jest największe nasze szczęście, bo przecież wiemy, że nie spełniliśmy zadania, dla którego Pan powołał nas do istnienia, obdarował odpowiednio i dał takie warunki, które mogły nas przygotować, gdybyśmy to zrozumieli wcześniej. Wiemy też, że przychodzimy z pustymi rękoma, bo żyliśmy służąc sobie, a nie Bogu, ani bliźnim, ani żadnej sprawie, które On stawiał przed nami do wyboru. My przeważnie wybieramy siebie, a potem błagamy Go o miłosierdzie, przebaczenie i żałujemy każdej minuty nie Jemu oddanej.



Ostatnia deska ratunku



Rzecz naturalna, że nie chodzi tu o rodzaj służby, bo przez działanie dla dobra bliźnich, pracę fizyczną, służbę publiczną, wiedzę, sztukę też możemy oddać chwałę Panu lub tylko sobie. Ważny jest sposób jej pełnienia. Ci, którzy plany Pana naszego wypełniają świadomie, z radością, wiernie i niezachwianie — to wielcy święci. Ale Pan inną miarę ma dla każdego z nas i wiele od nas nie wymaga. Czasem tylko jednej rzeczy, jak ode mnie. Kiedy już wszystkie szanse zmarnowałam, zdolności zaniedbałam, okazje do służby Jemu odrzuciłam lub w ogóle nie zwróciłam na nie uwagi, wtedy dał mi Pan nasz ostatnią deskę ratunku — paraliż, chorobę ciężką i bardzo trudną do zniesienia w pełni świadomości. A pragnął już tylko zaufania Mu, zawierzenia i polegania na Nim, i w tym mnie podtrzymał swoją mocną łaską. Tak że na końcu zmarnowanego — z lenistwa — życia ten ostatni dar otworzył mi niebo.


Taki jest Bóg! Przebacza zupełnie i na zawsze, a Jego wybaczenie jest otwarciem kochających ramion i przygarnięciem do serca marnotrawnego dziecka. I to już na wieczność!



Pomoc sakramentalna



Gdyby Ewunia mogła przyjąć sakrament pojednania (rodzina starała sie nie dopuścić, żeby wiedziała, że umiera, i w ogóle lekceważyła sakramenty), byłaby z nami.


Czy Chrystus Pan tak dba o okoliczności naszej śmierci?


Widzisz, Pan nasz wynagradza wierność (którą może być też ciągłe podnoszenie się z upadków, aż do końca). On sam czuwa nad naszym umieraniem, sam wybiera porę dla nas najbardziej sprzyjającą „dobrej" śmierci i doprowadza do przygotowania się jak najlepszego tych, którzy Go kochali i służyli Mu, jak umieli, pomimo swojej niezmiernej słabości i nie opanowanych wad. Dlatego ja otrzymałam sakrament spowiedzi i ostatniego namaszczenia (Matka w dniu śmierci, kiedy nie było żadnych oznak pogorszenia, zażądała sakramentów; przedtem poprosiła o kąpiel, aby jak najgodniej je przyjąć), a nawet — co ciebie tak wzruszyło — Pan pamiętał o chrześcijańskim umieraniu. Dlatego przyprowadził zakonnicę, która lubiła mnie bardzo, a ona dokonała wszystkich obrzędów (modlitwy i zapalona gromnica — to pełny obrzęd katolicki). Wiem, żeś to zauważyła i zrozumiałaś, że moja śmierć — wtedy — była z woli naszego Pana. Z miłości do ciebie Pan zabrał mnie w taki sposób i w tym czasie. (Zostałam wezwana i byłam przy śmierci Matki, która zmarła o godzinie 23 w sobotę — pierwszą sobotę miesiąca. Ta zakonnica, która weszła w momencie, gdy serce Mamy stanęło, mówiła mi później, że szła na nocny obchód i wcale nie planowała odwiedzania Matki, która przecież czuła sie dobrze; sama nie wie, dlaczego zaczęła od przyjścia do jej pokoju. Ja zaś mogłam być przy Matce tylko w nocy z soboty na niedziele, gdyż w inne dni nie zdążyłabym wrócić do pracy. Tę troskę Pana o to, abym mogła być obecna i przez to pewna, że niczego nie zaniedbano i że Matka umarła z woli Boga, a nie przez niedopatrzenie, spostrzegłam zaraz i jestem ogromnie i stale wdzięczna Panu).



CIOCIA NIUTA



4 XII 1983 r. Dzisiaj miałam telefon, że umarła ciocia Niuta (na Śląsku). Na moje pytanie: „Czy jest z wami?" odpowiada Matka.


Niutka jest z nami. Prosi, żebyś to przekazała tam, gdzie możesz. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Pan zabrał ją bez bólu, cicho i szybko (podobnie jak mnie). Jaki On jest wspaniałomyślny! Jak kochający! Wybacza nam wszystko, usprawiedliwia i nie patrzy na nasze winy i słabości.


Wszyscy byliśmy przy niej (w chwili śmierci). Już prawie cała nasza rodzina jest razem. Tyle radości i wdzięczności!


Ona jest przykładem tej codziennej „szarej" świętości osób świeckich, której jest tak wiele w naszym narodzie i która okupuje sprawiedliwości Bożej jego winy. Taką skromność i pokorę kocha w nas Pan. W takiej odbija się i trwa świętość Maryi, naszej Królowej. Jesteśmy nieskończenie szczęśliwi. Dziękuj dzisiaj wraz z nami za miłość Pana do Niuty. Nasze wspólne błogosławieństwo dajemy ci w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, Zbawcy i Miłości naszej.



9 XII 1983 r.


Witaj! Mówi ciocia Niuta. Błogosławię cię, dziecko, i będę ci pomagała z tych darów, którymi sama byłam tak niezasłużenie obdarzona.


Dziękuję ci, żeś zaprosiła mnie. Dobrze, będę z tobą wśród ludzi, ale nigdy nie jesteś sama. Są obok twoi dawni przyjaciele, o których mi mówiłaś i których tu poznałam, a także twoja matka, ojciec, babcia i wielu innych. Chcę ci powiedzieć, że każdy z nas, kto służy Bogu — jak umie — ma ciągłe wsparcie, pomoc i opiekę z nieba, choć tego nie czuje, a nawet nie podejrzewa.


Kochanie, gdybyś wiedziała, jakim jest Bóg, kiedy się poznaje bez zasłon Jego miłość do nas, Jego miłosierdzie i Jego przebaczenie dla naszych win i zaniedbań. Jak On nas rozumie, współczuje i usprawiedliwia. Jakim szczęściem jest być przy Nim, i to już na zawsze! Kiedy to piszesz, zdaję sobie sprawę, że przekazanie naszego szczęścia wam nie jest możliwe. Słowa są małe i puste wobec tej mocy, uwielbienia i miłości, w jakiej my istniejemy. Warto znieść wszystko, by być z Nim!


Napisz Andrzejowi (synowi, który byl w tym czasie za granicą na stypendium naukowym), że nic nie czułam bólu, że przyszli po mnie moi najbliżsi, że On oczekiwał mnie, przycisnął do serca, powiedział mi, że pocieszałam Jego Serce i że cieszył się mną.


Ciotka była obdarzona niesłychaną pogodą, radością wewnętrzną i macierzyńską, opiekuńczą miłością dla każdego, kto jej potrzebował. W najcięższych chwilach życia — a miała ich bardzo dużo — nigdy nie skarżyła się, nie narzekała, nie myślała o sobie. Od lat starała sie być codziennie u Komunii świętej.


Już tylko szczęście! Niewyobrażalne szczęście! Z Jego łaski. Darmo nam dawane z miłości.


Wiesz, warto wszystko znieść, nic nie jest zbyt ciężkie: On niesie nasze ciężary, On nas podtrzymuje przez całe życie, zawsze tylko On — a potem za te nasze mizerne wysiłki i tyle zaniedbania, taki brak uwagi i względów, za całą naszą marność On płaci swoją Krwią i kocha nas, i chce nas mieć przy sobie! Pomyśl tylko!


Cieszę się, że mogłam poznać to, co piszesz, bo bardzo mi było łatwo „przejść". Powiedz Jędrkowi, że zaraz byłam przy nim, aby sama sprawdzić, czy nic mu nie brak, i zobaczyć, jak żyje. Kocham was i proszę za was. Nikt z nas nie „odchodzi" od tych, których kocha, a tylko kochamy was inaczej, mądrzej — wraz z Nim i w Nim. Niuta.



Odrzucaj złe wspomnienia



21 III 1984 Mówi Matka.


Powiem ci, co słychać w naszej rodzinie, bo to cię niepokoi i już nieraz chciałaś mnie pytać (...). Jak wiesz, Niutka od razu była z nami i Joaśka już jest na progu i bardzo pragnie rozmowy z tobą, ale lęka się, bo wie, ile jeszcze urazów (które spowodowała sama) jest w tobie żywych. Nie winie cię za to, że one powracają, bo to jest działanie sił zła, ale ty, córeczko, mogłabyś te złe wspomnienia odrzucać.


Dlaczego?


Po prostu dlatego, że one przeszły. Były, ale przeminęły, nie istnieją teraz, chyba że ty je przywracasz do życia. Robisz to wtedy, kiedy podtrzymujesz — wyobraźnią i emocjami — obraz, który jest ci podsuwany, aby wywołać twój niepokój i ożywić twój żal i poczucie krzywdy. Sama widzisz, że takie „wspomnienia" są destrukcyjne, prawda?


Jasia już prędko będzie z nami, a co do Ewy, powiedz Krystynie, że w Niedzielę Miłosierdzia jej córka będzie z nami.


Skąd wiecie?


Pan obiecał to ojcu Krystyny (został rozstrzelany jako zakładnik na początku wojny). Niech w tym dniu złączy się z córką w jej radości. Wiem, że trudno ci rozmawiać z Krystyną, bo ona żyła poza życiem Kościoła i nic prawie nie rozumie, ale powiedz, że Ewa da im wyraźny znak swojego połączenia się z Panem.


Z Zuzanną jest tak smutno. Ty mogłabyś jej pomóc. Postaraj się, córeczko. Zamiast spraw przykrych przypominaj sobie te momenty, w których ona postępowała dobrze.


Widzisz, Mamo, wiele było takich, ale wiem, że kierowały nią intencje interesowne, często nawet szkodliwe dla tych, którym pozornie pomagała.


Wyszukuj więc te bezspornie życzliwe. Widzisz, ona miewała wyrzuty sumienia i dlatego właśnie starała się naprawić to jakąś inną formą działania. Jeszcze ci poradzę: kiedy przychodzą ci jasno i wyraźnie podsuwane obrazy krzywd, momentów jej brutalności i okrucieństwa (z którego mało zdawała sobie sprawę, zapewniam cię), mów: „W imię Miłosierdzia Boga odpuszczam Zuzannie te czyny". To bardzo uderza w podłość szatanów; boją się przeraźliwie Miłosierdzia Pana.



Zlekceważenie łaski sakramentu chrztu świętego



Powiedz jeszcze, co z panią J. i Daneczką i czym można im pomóc?


Pani J. już prędko będzie z nami. Daneczka oczekuje na matkę (żyjącą jeszcze) — razem przybędą. Chcę ci wytłumaczyć, że często najbardziej oskarżają nas przed Panem właśnie Jego dary, kiedy odrzucono je, wzgardzono nimi lub potraktowano jako zawadę w swobodnym używaniu życia. Takim ogromnym skarbem jest przynależność od początków życia do Jego Kościoła. Słyszałam to, coś mówiła Wojciechowi o niezwykłej wartości chrztu, przez który wchodzimy w obręb Jego Kościoła — wtedy zaś Pan czuje się zobowiązany do specjalnych starań o duszę powierzoną Mu z ufnością przez bliskich. Tak jest, ale i o wiele więcej jeszcze.


Chrzest umacnia i oczyszcza duszę. Jest zadatkiem życia wiecznego i Krew Pana naszego jest tego gwarancją. Jeżeli ta gwarancja zostanie świadomie odrzucona, bo przeszkadza w czynieniu swobodnym tego, co samowola dyktuje, wtedy człowiek powraca do stanu życia w grzechu, lecz piętno krwi Chrystusowej nosi na sobie. Zlekceważenie łaski sakramentu chrztu świętego jest najczęstszym grzechem w obrębie Kościoła i opóźnia potem wejście do królestwa Pana. Wstyd i żal z powodu własnej głupoty przeżywa ogromna ilość ludzi, którzy „za życia" uważali się za chrześcijan, często nawet za dobrych chrześcijan, ale nie współpracowali z daną im łaską. Wtedy długi bywa okres oczekiwania na wezwanie Pana. Staraj się szanować i ceń swoją godność dziecka Bożego odkupionego Krwią Baranka, i pamiętaj, że inni też ją posiadają.



Święta są „okazjami" dla nas



Do Matki.


Chyba wszelkie daty świąt są ważne bardziej dla nas niż dla was, prawda?


Tak, oczywiście poza świętami ustanowionymi dla uczczenia Boga i wszystkich w Nim.


Dlaczego?


Dlatego, że kiedy w dniach świąt chrześcijańskich wasza uwaga skupiona jest na Panu, Maryi lub waszych patronach czy aniołach, następuje otwarcie się wasze na łaski i dary miłości, które są wam przeznaczone, ale których tak niewiele jesteście gotowi przyjąć poza właśnie „specjalnymi okazjami". Dlatego Pan nasz wam te „okazje" daje.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Porównaj dwa spotkania człowieka ze śmiercią, opisane przez poetę średniowiecznego i współczesnego
Kain Dawid Spotkanie ze śmiercią
SBW WYK-IV, Starożytny Bliski Wschód, Dodatkowe materiały, Wykłady
Tranzystor bipolarny-gac, Szkoła, Politechnika 1- 5 sem, SEM IV, Elektronika i Energoelektronika. La
Ze śmiercia mu do tvarzy
14 POLSKA POEZJA ŚWIECKA XV WIEKU Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią, Skarga umierającego,?nti
Rozważania o marności życia i nieuchronności śmierci w Rozmowie mistrza polikarpa ze śmiercią
Agatha Christie  Rendez vous ze śmiercią
Rozmowa mistrza polikarpa ze smiercia, Utwór rozpoczyna się wezwaniem pomocy Bożej w tworzeniu dzieł
Rozmowa mistrza polikarpa ze smiercia, Utwór rozpoczyna się wezwaniem pomocy Bożej w tworzeniu dzieł
Ćwiczenia IV (relacje porządkujące), Matematyka stosowana, Logika
Rozmowa miastrza polikarpa ze śmiercią, Rozrywka, FILOLOGIA POLSKA, FILOLOGIA POLSKA, PIERWSZY ROK -
spotkanie z Bogiem przez wiarę
Christie Agatha Rendez vous ze śmiercią
Robb J D In?ath Powtórka ze śmierci