ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII 1 SOCJOLOGIA JAKO ROZRYWKA INDYWIDUALNA


SOCJOLOGIA JAKO ROZRYWKA INDYWIDUALNA

0 socjologach krąży bardzo niewiele dowcipów. Jest to dla nich frustrujące,
zwłaszcza gdy porównują się ze swymi bardziej wyróżnianymi krewniakami,
psychologami, którzy całkiem solidnie osadzili się w sektorze amerykań­
skiego humoru okupowanym niegdyś przez księży. Przedstawiony na
przyjęciu psycholog natychmiast czuje się przedmiotem niemałej uwagi

1 peszącej wesołości. Socjolog w tych samych okolicznościach spotyka się
zapewne z nie żywszą reakcją, niż gdyby został zapowiedziany jako agent
ubezpieczeniowy. Aby ściągnąć na siebie uwagę, będzie musiał solidnie
potrudzić się, tak jak wszyscy. Jest to irytujące i niesprawiedliwe, lecz może
także być pouczające. Niedostatek dowcipów o socjologach wskazuje
oczywiście na to, że nie są oni w tej samej mierze co psychologowie
własnością potocznej wyobraźni. Prawdopodobnie jednak dowodzi także
tego, że w wyobrażeniach, jakie ludzie o nich mają, istnieje pewna
wieloznaczność. Przyjrzenie się bliżej niektórym z tych wyobrażeń może
tedy stanowić dobry punkt wyjścia naszych rozważań.

Jeśli zapytać studentów, dlaczego wybierają socjologię, często słyszy się odpowiedź: “Ponieważ lubię pracować z ludźmi". Jeśli pytać dalej, jak wyobrażają sobie swoją przyszłość zawodową, słyszy się często, że zamierza-

11

ją pracować w sferze socjalnej. Wypadnie do tego jeszcze powrócić. Inne odpowiedzi są jeszcze bardziej mgliste i ogólnikowe, lecz wszystkie wskazują, iż pytany student wolałby mieć raczej do czynienia z ludźmi niż z rzeczami. Wymieniane w związku z tym zawody związane są z pracą działów personalnych, organizacją stosunków międzyludzkich w przemyśle, informa­cją, reklamą, organizacją środowisk lokalnych czy też ze świeckimi formami pracy religijnej. Występuje tu wspólne założenie, iż we wszystkich tych kierunkach działania można “zrobić coś dla ludzi", “pomóc ludziom", “wykonać pracę pożyteczną dla społeczeństwa". Obraz socjologa, jaki się stąd wyłania, można określić jako zsekularyzowaną wersję liberalnego protestanckiego pastora, stanowiącego, obok sekretarza YMCA, ogniwo łączące pomiędzy dobroczynnością sakralną i świecką. Socjologia pojmowa­na jest jako współczesna wariacja na klasyczny amerykański temat. “pokrzepienia serc". Socjolog uważany jest za kogoś, kto zawodowo zajmuje się budującą moralnie pracą na rzecz jednostek i społeczeństwa w ogóle.

Pewnego dnia zostanie napisana wielka amerykańska saga o okrutnym rozczarowaniu, jakie tego rodzaju nastawienie musi przynosić w większości wymienionych wyżej zawodów. Jest wstrząsający patos w losie tych miłośników ludu, którzy idą do pracy w dziale personalnym i zderzają się po raz pierwszy z ludzkimi realiami strajku, w którym muszą walczyć po jednej stronie ostro zarysowanej linii konfliktu, bądź tych, którzy podejmują działalność w sferze stosunków publicznych i odkrywają właśnie, co to znaczy, że oczekuje się od nich uprawiania tego, co eksperci na tym polu nazywają “inżynierią zgody", bądź tych, którzy idą do pracy w agendach społeczności lokalnych po to, by rozpocząć brutalną edukację z zakresu polityki spekulacji nieruchomościami. Nie jest jednak naszym zamiarem pozbawianie kogokolwiek niewinności. Interesuje nas w istocie szczególny obraz socjologa, obraz, który jest mętny i bałamutny.

Jest oczywiście prawdą, że niekiedy zostają socjologami urodzeni skauci. Jest także prawdą, że życzliwość dla ludzi może być biograficznym punktom wyjścia studiów socjologicznych. Trzeba jednak zaznaczyć, że nieżyczliwość i mizantropia mogłyby im służyć równie dobrze. Przenikliwość soi |ologiczna przydaje się każdemu, kto zajmuje się działaniem w społe­czeństwie. Jednakże działanie to nie musi być od razu humanitarne. Nioklór/y amerykańscy socjologowie zatrudniani są dziś', przez agencje i/,)(lowc /ajmujące się planowaniem lepiej urządzonych społeczności. Inni .imriykańscy socjologowie pracują w agencjach rządowych zajmujących siv wyma/.ywaniem z mapy społeczności wrogich narodów, jeśli i gdy tylko


taka konieczność się pojawi. Jakiekolwiek byłyby moralne uwikłania każdego z wymienionych typów działalności, nie ma powodu, dla którego inte­resujące badania socjologiczne nie mogłyby być prowadzone w ramach

2 obydwu. Podobnie kryminologia, jako swoiste pole badawcze w sferze socjologii, dostarcza cennych informacji o procesach przestępczości we współczesnym społeczeństwie. Informacje te są tak samo cenne zarówno dla tych, którzy zwalczają przestępczość, jak i dla tych, którzy byliby zaintereso­wani w jej popieraniu. Fakt, że większość kryminologów zatrudniana jest przez policję, a nie przez gangsterów, można przypisywać etycznej postawie samych kryminologów, społecznej funkcji policji i zapewne brakowi nauko­wego wyrafinowania gangsterów. Nie ma to nic wspólnego z charakterem

2, samej informacji. Mówiąc ogólnie “praca z ludźmi" może oznaczać wyciąganie ich ze slumsów bądź pakowanie ich do więzienia, wciskanie im propagandy lub grabienie im ich pieniędzy (legalnie bądź nielegalnie), staranie się o to, aby produkowali lepsze samochody bądź o to, aby byli lepszymi pilotami bombowców. A więc jako pewien obraz socjologa określenie to pozostawia sporo do życzenia, nawet jeśli może służyć przynajmniej do opisu pierwszego impulsu, na skutek którego pewni ludzie podejmują studia socjologiczne.

Warto dodać kilka uwag w sprawie, ściśle związanego z powyższym, obrazu socjologa jako swego rodzaju teoretyka pracy socjalnej. W świetle rozwoju socjologii w Ameryce obraz ten jest zrozumiały. Co najmniej jeden z korzeni amerykańskiej socjologii trzeba widzieć w problemach pracow­ników socjalnych postawionych w obliczu bardzo trudnych kwestii związa­nych z wybuchem rewolucji przemysłowej — gwałtownego rozrostu miast i slumsów w ich obrębie, masowej imigracji, masowego przemieszczania się -ludzi, zniszczenia tradycyjnych stylów życia i w konsekwencji dezorientacji jednostek ogarniętych tymi procesami. Ten rodzaj zagadnień pobudzał wielką socjologiczną pracę badawczą, l nadal dość często studenci socjologii przed dyplomem planują specjalizowanie się w teorii pracy socjalnej.

W istocie jednak amerykańska służba socjalna pozostaje w rozwoju swej “teorii" znacznie bardziej pod wpływem psychologii niż socjologii. Bardzo prawdopodobne, iż fakt ten nie jest bez związku z tym, co zostało poprzednio powiedziane na temat różnic statusu socjologii i psychologii w wyobraźni masowej. Pracownicy służby socjalnej musieli toczyć przez długi czas zaciętą walkę, aby uznano ich za zawodowców i aby zdobyć prestiż, wpływy i (nie na końcu) płacę, jaką pociąga za sobą takie uznanie. Rozglądając się za “profesjonalnym" modelem do naśladowania, uznali, że



l'

13

model psychiatryczny będzie najbardziej odpowiedni. Tak więc dzisiejsi pracownicy służb socjalnych przyjmują swoich “klientów" w biurach, przeprowadzają z nimi pięćdziesięciominutowe “wywiady kliniczne" proto­kołowane w czterech egzemplarzach i dyskutują na ich temat z całą hierarchią “przełożonych". Przejąwszy zewnętrzne akcesoria psychiatry, przejęli oczywiście także jego ideologię. Tak więc współczesna amerykańska “teoria" pracy socjalnej składa się głównie z okrojonej wersji psycho­analitycznej psychologii — swego rodzaju freudyzmu dla ubogich, służącego uzasadnieniu uroszczeń pracownika socjalnego do “naukowości" w poma­ganiu ludziom. Nie interesuje nas tutaj rozważanie “naukowej" wartości tej sztucznej doktryny. Naszym zdaniem, ma ona nie tylko bardzo niewiele wspólnego z socjologią, ale ponadto jest naznaczona wyjątkową ślepotą na rzeczywistość społeczną. Utożsamienie socjologii z opieką społeczną rodzą­ce się w umysłach wielu ludzi jest poniekąd oznaką “kulturalnego zacofania", datującego się z czasów, gdy jeszcze “preprofesjonalni" opiekunowie społeczni zmagali się z nędzą raczej niż z libidynalną frustracją i czynili to bez pomocy dyktafonu.

Nawet jednak gdyby amerykańska służba socjalna nie wskoczyła do pociągu popularnego psychologizmu, obraz socjologa jako teoretycznego mentora pracownika socjalnego byłby zwodniczy. Opieka społeczna, bez względu na jej teoretyczne racjonalizacje, jest w społeczeństwie pewną praktyką. Socjologia nie jest praktyką, lecz próbą rozumienia. Z pewnością rozumienie to może być użyteczne dla praktyka. Co do tego gotowi jesteśmy twierdzić, że głębsza znajomość socjologii jest bardzo dla pracownika socjalnego pożyteczna, i że taka wiedza usuwałaby konieczność schodzenia przezeń za każdym razem w mitologiczne głębiny “podświadomości" przy wyjaśnianiu kwestii, które zwykle są całkiem świadome, daleko prostsze i naprawdę z natury społeczne. Socjologiczny wysiłek zrozumienia społe­czeństwa nie ma jednak żadnych własności immanentnych, które wiodłyby koniecznie do tej lub jakiejkolwiek innej praktyki. Wiedza socjologiczna może być rekomendowana pracownikom socjalnym, lecz także kupcom, pielęgniarkom, wędrującym kapłanom i politykom — faktycznie każdemu, ( /yje cele zakładają manipulację ludźmi, bez względu na to, jaki kryje się za tym zamiar i jakie jest tego moralne usprawiedliwienie.

Taka koncepcja podejścia socjologicznego ukryta jest w klasycznym iwicrd/cniu Maxa Webera, będącego jedną z najwybitniejszych postaci w historii socjologii, mówiącym, że socjologia jest “wolna od wartości", l'i >i ncw.i/ trzeba będzie do tego jeszcze wiele razy powracać, byłoby dobrze

teraz nieco rozwinąć ten pogląd. Z pewnością twierdzenie to nie oznacza, że socjolog nie ma lub nie powinien mieć żadnych wartości. W każdym razie jest właściwie niemożliwe, aby istota ludzka istniała w ogóle bez jakichkol­wiek wartości, chociaż oczywiście można uznawać nadzwyczaj różnorodne wartości. Socjolog będzie na co dzień posiadał liczne wartości jako obywatel, jako osoba prywatna, jako członek grupy religijnej bądź adherent jakiegoś innego związku ludzi. Jednakże w granicach jego działalności jako socjologa istnieje tylko jedna fundamentalna wartość — naukowa uczciwość. Nawet tutaj oczywiście socjolog, jako istota ludzka, będzie musiał liczyć się ze swoimi przeświadczeniami, uczuciami i przesądami. Do jego intelektualnego treningu należy jednak to, iż stara się on je zrozumieć i kontrolować — jako nastawienia, które powinny być z jego pracy wyeliminowane tak dalece, jak to tylko możliwe. Nie trzeba dodawać, że nie zawsze jest to łatwe, lecz nie jest to niemożliwe. Socjolog stara się zrozumieć, jak się rzeczy mają. Może on żywić nadzieje lub obawy w związku z tym, co może odkryć, lecz stara się widzieć bez względu na swe nadzieje czy obawy. Tym, do czego socjologia dąży, jest tedy akt czystej percepcji, tak czystej, jak na to pozwalają ograniczone środki ludzkie.

Nieco lepiej pozwoli to wyjaśnić pewna analogia. We wszelkich konfliktach politycznych czy militarnych korzystne jest przechwycenie informacji posiadanej przez wywiad strony przeciwnej. Lecz jest tak tylko dlatego, że dobry wywiad dostarcza nam informacji bezstronnej. Jeśli szpieg buduje swoje raporty pod kątem ideologii i ambicji swoich zwierzchników, jego meldunki są bezwartościowe nie tylko dla wroga, jeśli uda mu się je przechwycić, lecz także dla jego własnej strony. Stwierdzono kiedyś, że jedną ze słabości aparatu szpiegowskiego państw totalitarnych stanowi to, że szpiedzy meldują nie to, co ustalili, lecz to, co chcą usłyszeć ich zwierzchnicy. Całkiem oczywiste, iż jest to złe szpiegostwo. Dobry szpieg melduje to, co jest. A inni decydują, co należy w rezultacie jego informacji uczynić. Socjolog jest w bardzo podobnym sensie szpiegiem. Jego zadanie stanowi jak najściślejsze meldowanie o pewnym społecznym terenie. To inni — bądź on sam, lecz już nie w roli socjologa - - będą musieli decydować, jakich posunięć należy na tym terenie dokonać. Chcielibyśmy z naciskiem podkreślić, że stwierdzenie takie nie oznacza, iż socjolog nie ma obowiązku pytania o cele przyświecające jego pracodawcom bądź o użytek, jaki uczynią z jego pracy. Nie jest to już jednak pytanie socjologiczne. Jest to zadawanie tych samych pytań, które każdy człowiek powinien sobie zadawać na temat swych działań w społeczeństwie, l znowu podobnie:








wiedza biologiczna może być użyta do leczenia bądź zabijania. Nie oznacza to, że biolog jest zwolniony od odpowiedzialności za to, czemu służy. Jednakże gdy zadaje sobie pytanie o swoją odpowiedzialność, nie jest to już pytanie biologiczne.

Inny obraz socjologa, związany z dwoma już omawianymi, to obraz reformatora społecznego. Ma on także korzenie historyczne, nie tylko w Ameryce, lecz i w Europie. Auguste Comte, dziewiętnastowieczny filozof francuski, który wymyślił nazwę tej dyscypliny, uważał socjologię za doktrynę postępu, zsekularyzowaną następczynię teologii jako królowej nauk. Socjolog w tym ujęciu odgrywa wobec wszystkich nauk rolę arbitra w kwestiach dobra powszechnego. Mniemanie to, nawet jeśli zostało odarte z najbardziej fantastycznych uroszczeń, uwidoczniło się szczególnie silnie w rozwoju socjologii francuskiej. Miało ono jednak swoje reperkusje także w Ameryce, gdy u początków socjologii amerykańskiej pewni zaatlantyccy uczniowie Comte'a zupełnie poważnie proponowali w memorandum do rektora Brown University podporządkowanie wszystkich wydziałów tej uczelni wydziałowi socjologii. Dziś bardzo niewielu socjologów — praw­dopodobnie żaden w tym kraju — pojmowałoby swą rolę w ten sposób . Coś jednak z tej koncepcji przetrwało, skoro oczekuje się od socjologów występowania z projektami reform w niezliczonych kwestiach społecznych. Z punktu widzenia pewnych wartości (włączając niektóre podzielane przez autora tych słów) jest satysfakcjonujące, że wiedza socjologiczna dopo­mogła w wielu przypadkach w poprawieniu położenia licznych grup ludzkich przez obnażanie szokujących moralnie warunków bądź przez usuwanie zbiorowych złudzeń, bądź też przez wykazywanie, że społecznie pożądane rezultaty mogą być uzyskane w bardziej humanitarny sposób. Można tu wskazać na przykład pewne zastosowanie wiedzy socjologicznej w praktyce karnej krajów zachodnich. Można się także powołać na fakt uwzględnienia wyników badań socjologicznych w orzeczeniu Sądu Najwyższego z 1954 roku w sprawie segregacji rasowej w szkołach państwowych. Można wreszcie spojrzeć na zastosowania innych badań socjologicznych w plano­waniu służącej człowiekowi przebudowy miast. Niewątpliwie socjolog o pewnym stopniu moralnej i politycznej wrażliwości znajdzie w tych przykładach powód do satysfakcji. Powtórzmy jednak raz jeszcze: dobrze jest pamiętać, iż nie idzie tu o zrozumienie socjologiczne jako takie, lecz o pewne jego zastosowania. Nietrudno wyobrazić sobie, jak to samo rozumienie mogłoby zostać użyte z przeciwnymi intencjami. Tak więc Socjologiczne poznanie dynamiki przesądów rasowych może być skutecznie

wykorzystane zarówno przez tych, którzy podsycają nienawiści wewnątrz-grupowe, jak i przez tych, którzy pragną szerzyć tolerancję. A wiedza socjologiczna o naturze solidarności ludzkiej może być użyta w służbie zarówno totalitarnych, jak i demokratycznych rządów. Otrzeźwiające jest uświadomienie sobie faktu, że tymi samymi procesami, które sprzyjają jednomyślności, może manipulować opiekun grupowy na obozie letnim w Adirondacks1 i komunistyczny spec od prania mózgów w obozie więźniów w Chinach. Oczywiście socjolog może być czasami proszony o radę, gdy chodzi o zmianę pewnych warunków społecznych uważanych za niepożą­dane. Jednakże obraz socjologa jako reformatora społecznego jest tak samo mylący, jak jego obraz jako pracownika socjalnegb.

O ile więc omówione dotąd obrazy socjologa mają w sobie pewien element “zacofania kulturalnego", o tyle teraz zajmiemy się obrazami świeższej daty, związanymi z nowszymi wydarzeniami w rozwoju jego dyscypliny. Jeden z nich to obraz socjologa jako zbieracza danych statystycznych o ludzkim zachowaniu. Socjolog występuje tu w istocie jako adiutant komputera. Wyrusza z kwestionariuszem, przeprowadza wywiady z ludźmi wybranymi na chybił trafił, następnie idzie do domu, przenosi swe tabele na niezliczone karty komputerowe, które następnie pakuje do maszyny. W tym wszystkim wspiera go oczywiście wielki sztab ludzi i bardzo wielki budżet. Obraz ten zawiera ukrytą sugestię, że rezultaty tych wysiłków są znikome i stanowią pedantyczne powtórzenie tego, co wszyscy skądinąd wiedzą. Jak to zwięźle ujął pewien postronny obserwator, socjolog to taki facet, który wydaje sto tysięcy dolarów na odnalezienie drogi do domu o bardzo złej sławie.

Taki obraz socjologa został w świadomości powszechnej umocniony przez działalność wielu agencji, które można by z powodzeniem nazwać parasocjologicznymi, zwłaszcza agencji badania opinii publicznej czy trendów rynkowych. Ankieter stał się w życiu amerykańskim dobrze znaną postacią, nagabującą ludzi w najmniej odpowiednich momentach o ich poglądy od polityki zagranicznej do papieru toaletowego. A jako że metody stosowane w tym ankietowym interesie wykazują znaczne podobieństwo do badania socjologicznego, umacnianie się tego obrazu socjologa jest zro­zumiałe. Prawdopodobnie wpływ tego obrazu poważnie wzmocniły Kin-



' Łańcuch górski w Appalachach. (Wszystkie dalsze przypisy w tekście pochodzą od tłumacza. Wprawdzie niekiedy mogą one zdawać się nadmiernie pedantyczne, a jednocześnie nie zawsze konsekwentne, wszakże, tak czy inaczej, ci z Czytelników, którym się przydadzą, być może odczują jakąś wdzięcznoś<^rtrip£|aT]^--r Jjaclafffttelijjowody do zasłużonej dumy.)

iż \ * a

17


seyowskie badania zachowań seksualnych Amerykanów. Za podstawowe pytania socjologiczne — bez względu na to, czy chodzi o pieszczoty przedmałżeńskie, czy o głosowanie na republikanów, czy też o nożownictwo w gangach — uchodzą zawsze pytania: “Jak często?" lub “Jak wiele?". Nawiasem mówiąc, te nieliczne dowcipy na temat socjologów odnoszą się zwykle do ich “statystycznego" obrazu (jakiego rodzaju są to dowcipy, pozostawmy wyobraźni czytelnika).

Otóż trzeba przyznać, choć z ubolewaniem, że ten obraz socjologa i jego rzemiosła nie jest całkowicie produktem fantazji. Poczynając od okresu krótko po pierwszej wojnie światowej, amerykańska socjologia zwróciła się dość zdecydowanie od teorii ku wzmożonemu zaabsorbowaniu wąsko zakreślonymi badaniami empirycznymi. W następstwie tego zwrotu socjo­logowie coraz bardziej udoskonalali swe techniki badawcze. Wśród nich, co zrozumiałe, techniki statystyczne odgrywały wielką rolę. Mniej więcej od połowy lat czterdziestych nastąpiło jednak odrodzenie zainteresowania teorią socjologiczną i wiele wskazuje na to, że tendencja do odchodzenia od wąskiego empiryzmu nadal przybiera na sile. Pozostaje wszakże prawdą, że spora część socjologii w tym kraju nadal zajmuje się drobnymi badaniami bliżej nie określonych fragmentów życia społecznego, nieistotnymi z punktu widzenia jakiegokolwiek szerszego teoretycznego podejścia. Konstatację tę potwierdza jeden rzut oka na spisy treści głównych czasopism socjologicz­nych.

Polityczna i ekonomiczna struktura amerykańskiego życia akademic­kiego podtrzymuje ten model, i to nie tylko w socjologii. Amerykańskie colleges i uniwersytety są zazwyczaj zarządzane przez bardzo zajętych ludzi, mających bardzo mało czasu i chęci do wgryzania się w ezoteryczne materie produkowane przez ich uczonych pracowników. Jednakże ci administ­ratorzy mają prawo do podejmowania decyzji co do zatrudniania i wylewa­nia, awansowania i kadencji swych wykładowców. Jakimi kryteriami mają się oni kierować w tych decyzjach? Nie można od nich oczekiwać, że będą czytać to, co piszą ich profesorowie, gdyż nie mają czasu na tego rodzaju zajęcie, a także, szczególnie w wypadku bardziej specjalistycznych dyscyp­lin, odpowiednich kwalifikacji do oceny materiału. Opinie bezpośrednich współpracowników ocenianych profesorów są podejrzane a priori, albowiem każda instytucja akademicka jest dżunglą zawziętej walki między wy­działowymi frakcjami i od żadnej z nich nie można oczekiwać obiektywnego osądu członków czy to własnej, czy wrogiej grupy. Odwoływanie się do opinii studentów byłoby jeszcze bardziej niepewne. Tak więc administ-

ratorzy stoją wobec kilku równie niezadowalających możliwości. Mogą kierować się zasadą, że uczelnia jest jedną wielką szczęśliwą rodziną, której każdy członek wspina się równomiernie po drabinie awansu bez względu na zasługi. Zasadę tę stosuje się dość często, jednak w dobie współzawodnictwa o względy publiczności i fundusze fundacji staje się to coraz trudniejsze. Inną z możliwych opcji jest oparcie się na radach jednej z klik wytypowanej w mniej lub bardziej racjonalny sposób. Administratorowi grupy tak chorobliwie wrażliwemu na punkcie swej niezależności grozi to jednak oczywistymi politycznymi trudnościami. Trzecią opcją, najbardziej dziś rozpowszechnioną, jest oparcie się na kryterium wydajności stosowanym w świecie interesu. A ponieważ naprawdę bardzo trudno jest oceniać wydajność uczonego, z którego dziedziną nie jest się dobrze obznajomio-nym, trzeba próbować jakoś ustalić, jak dalece uznawany jest ten uczony przez bezstronnych kolegów pracujących w jego dziedzinie. Przyjmuje się wówczas, że uznanie takie można wydedukować z liczby książek i artykułów, które redaktorzy i wydawcy wydawnictw profesjonalnych są gotowi przyjąć od ocenianej osoby. Zmusza to naukowców do koncentrowania się na pracy, która może być łatwo i szybko przetworzona na solidny artykulik / dużą szansą na przyjęcie do druku w specjalistycznym piśmie. Dla socjologa oznacza to niewielkie empiryczne studium na wąsko zakreślony temat. W większości wypadków badanie takie wymaga zastosowania metod statystycznych. Ponieważ zaś większość profesjonalnych czasopism z nie­ufnością spogląda na artykuły nie zawierające przynajmniej pewnej dawki materiału statystycznego, tendencja ta jest jeszcze bardziej wzmacniana.

więc młodzi gorliwi socjologowie, rzuceni gdzieś do prowincjonalnych jczelni, wzdychający do bogatszych pastwisk lepszych uniwersytetów, alewają nas nieprzerwanym strumieniem drobnych statystycznych studiów ia temat zwyczajów randkowych swoich studentów, politycznych zapat-ań okolicznych tubylców czy układu klasowego jakiejś wioski leżącej

zasięgu komunikacji lokalnej od ich uniwersytetu. Można tu dodać, że system ten nie jest wcale tak straszny, jak to może się wydawać przybyszowi zewnątrz, jako że jego rytualne wymogi są wszystkim zainteresowanym dobrze znane. W rezultacie świadoma reguł osoba czytuje czasopisma socjologiczne głównie dla recenzji książek i nekrologów, a udaje się na zgromadzenie socjologów tylko wtedy, gdy poszukuje pracy bądź ma jakieś inne sekretne zamiary.

Eksponowanie technik statystycznych w dzisiejszej amerykańskiej socjologii ma więc pewne funkcje rytualne, łatwe do zrozumienia na tle

18

19

systemu władzy, w ramach którego większość socjologów musi robić karierę. W rzeczywistości wielu z nich ma o statystyce jedynie powierzchowne pojęcie i traktuje ją z taką samą mniej więcej mieszaniną strachu, ignorancji i lękliwej manipulacji, jak prowincjonalny księżyna traktowałby majestatycz­ne łacińskie kadencje tomistycznej teologii. Gdy jednak tylko wszystko to sobie uświadomimy, powinno stać się jasne, że socjologii nie należy osądzać przez pryzmat tych aberracji. Nabywa się z tą chwilą niejako socjologicznego obycia i zyskuje zdolność dojrzenia poza zewnętrznymi oznakami wszelkich wdzięków, jakie mogą się za nimi ukrywać.

Dane statystyczne same przez się nie czynią socjologii. Socjologią stają się one dopiero po ich socjologicznym zinterpretowaniu, ujęciu w ramach właściwej socjologii teoretycznej struktury znaczeniowej. Proste wyliczanie czy nawet wzajemne przyporządkowywanie sobie rozmaitych pozycji, które się wylicza, nie stanowi socjologii. W raportach Kinseya nie ma prawie wcale socjologii. Nie oznacza to, że dane uzyskane w tych badaniach nie są prawdziwe lub że nie mają one znaczenia dla rozumienia socjologicznego. Brane same w sobie są one zaledwie surowym materiałem, który może być użyty w interpretacji socjologicznej. Jednakże interpretacja ta musi wy­kraczać poza dane. Tak więc socjolog nie może poprzestać na zestawieniu tabel częstotliwości pieszczot przedmałżeńskich czy pozamałżeńskich aktów pederastii. Te wyliczenia mają dla niego znaczenie jedynie w kontekście ich znacznie szerszych konsekwencji dla poznania instytucji i wartości naszego społeczeństwa. W dążeniu do takiego poznania socjolog bardzo często będzie musiał się odwoływać do metod statystycznych, zwłaszcza gdy zajmuje się masowymi zjawiskami współczesnego życia społecznego. Jednakże socjologia polega na statystyce w równie małym stopniu, jak filologia polega na koniugacji czasowników nieregularnych bądź chemia na wytwarzaniu przykrych zapachów w probówkach.

otew 'nny °biewy dziś obraz socjologa, dość ściśle związany z omówionym powyżej, przedstawia go jako człowieka zajętego głównie rozwijaniem naukowej metodologii, w którą następnie będzie mógł wtłoczyć zjawiska ludzkie. Obraz ten jest rozpowszechniony wśród reprezentantów humanis­tyki i przedstawiany jako dowód, że socjologia jest formą intelektualnego barbarzyństwa. Częścią tej krytyki socjologii ze strony litterateurs2 są często zjadliwe komentarze na temat dziwacznego żargonu, w który ubranych jest wiele prac socjologicznych. Oczywiście, na zasadzie kontrastu, ten, kto

2 Littśrateurs (fr.): literaci, pisarze (często pejoratywnie).

dokonuje tej krytyki, przedstawia siebie jako strażnika klasycznych tradycji nauk humanistycznych.

Byłoby zupełnie możliwe odeprzeć taką krytykę za pomocą argumentu ad hominem. Intelektualne barbarzyństwo zdaje się dość równomiernie rozdzielone między główne dyscypliny naukowe zajmujące się fenomenem “człowiek". Jednakże nieładnie jest argumentować ad hominem, tak że jesteśmy skłonni przyznać, że istotnie wiele z tego, co dziś uchodzi za socjologię, słusznie zwane jest barbarzyństwem, jeśli słowo to ma oznaczać ignorancję historyczną i filozoficzną, wąską profesjonalność bez szerszych horyzontów, zaabsorbowanie umiejętnościami technicznymi i zupełną niewrażliwość językową. Co więcej, zjawiska te'same mogą być ujęte socjologicznie w kategoriach pewnych właściwości współczesnego życia akademickiego. Coraz bardziej nasilające się i komplikujące współzawodnic­two o prestiż i pracę wymusza specjalizację, która nazbyt często wiedzie do przygnębiającej ciasnoty zainteresowań. Jednakże znowu byłoby błędem utożsamianie socjologii z tymi szerzącymi się trendami intelektualnymi.

Socjologia od swych początków uważała się za naukę. Wokół ścisłego sensu tego samookreślenia istniało wiele kontrowersji. Na przykład socjo­logowie niemieccy podkreślali różnicę między naukami społecznymi i przy­rodniczymi o wiele silniej niż ich francuscy czy amerykańscy koledzy. Przestrzeganie przez socjologów etosu naukowego oznacza jednak zawsze gotowość podporządkowania się pewnym naukowym kanonom postępowa-lia. Jeśli socjolog ma być wierny swemu powołaniu, jego twierdzenia muszą spełniać pewne reguły dowodzenia, które pozwalają innym sprawdzić, >dtworzyć lub rozwinąć jego odkrycia. To właśnie ta dyscyplina naukowa ichęca często do czytania dzieła socjologicznego, zamiast, powiedzmy, >owieści na ten sam temat, która mogłaby opisywać sprawy znacznie bardziej frapującym i sugestywnym językiem. Gdy socjologowie starali się rozwijać własne naukowe reguły dowodzenia, zmuszeni byli zastanawiać się nad problemami metodologicznymi. Oto dlaczego metodologia stanowi konieczną i ważną część przedsięwzięcia, jakim jest socjologia.

Równocześnie jest prawdą, że pewni socjologowie, zwłaszcza w Amery-( c, są tak zaabsorbowani kwestiami metodologicznymi, iż przestali zupełnie /.ajmować się społeczeństwem. W rezultacie nie dowiadują się oni niczego ważnego o jakimkolwiek aspekcie życia społecznego, gdyż w nauce, podobnie jak w miłości, koncentrowanie się na technice prowadzi łacno do impotencji. Wiele z tej metodologicznej fiksacji może tłumaczyć nurtująca względnie nową dyscyplinę potrzeba zyskania akceptacji na akademickiej

21

scenie. Ponieważ nauka jest wśród Amerykanów w ogóle, a amerykańskich akademików w szczególności, istotą nieomal świętą, pragnienie naśladowa­nia procedur starszych nauk przyrodniczych jest wśród nowicjuszy na rynku erudycji bardzo silne. Poddającym się tej żądzy, psychologom eksperymen­talnym na przykład, powiodło się to tak bardzo, że ich badania nie mają na ogół już nic wspólnego z tym, czym są, bądź co robią istoty ludzkie. Ironia tej sytuacji polega na tym, że sami przyrodnicy zarzucają cały ten pozytywis­tyczny dogmatyzm, który ich naśladowcy nadal usilnie starają się przyswoić. Nie jest to jednak w tym miejscu przedmiotem naszego zainteresowania. Dość powiedzieć, że socjologom udało się mimo wszystko — w porównaniu z innymi pokrewnymi dziedzinami — uniknąć najbardziej groteskowych wynaturzeń tego “metodyzmu". Można się spodziewać, że gdy poczują się jeszcze pewniej co do swego akademickiego statusu, ten metodologiczny kompleks niższości będzie zmniejszał się coraz bardziej. m Zarzut, iż wielu socjologów pisze barbarzyńskim dialektem, musi także być traktowany z podobnym dystansem. Każda dyscyplina naukowa musi rozwinąć terminologię. Jest to samo przez się zrozumiałe w odniesieniu do, powiedzmy, dyscypliny takiej jak fizyka jądrowa, zajmująca się zagad­nieniami nie znanymi większości ludzi, dla których ujęcia nie istnieją w mowie potocznej żadne słowa. Jednakże terminologia jest prawdopodob­nie czymś jeszcze ważniejszym w naukach społecznych, właśnie dlatego, że ich przedmiot jest znany i istnieją słowa na jego oznaczenie. Właśnie dlatego, że jesteśmy dobrze zaznajomieni z otaczającymi nas instytucjami społecz­nymi, nasze postrzeganie ich jest niedokładne i często błędne. Na bardzo podobnej zasadzie większość z nas ma niemałe trudności w podaniu dokładnego opisu naszych rodziców, małżonków, dzieci czy bliskich przyja­ciół. Także nasz język jest często (i chyba na szczęście) mglisty i mylący w swoich odniesieniach do rzeczywistości społecznej. Jako przykład weźmy pojęcie klasy, tak ważne w socjologii. Znaczenia, jakie termin ten może przyjmować w mowie potocznej, liczą się pewno na tuziny: przedziały dochodu, rasy, grupy etniczne, kliki władzy, kategorie inteligencji i wiele innych. Jest oczywiste, że socjolog musi mieć ścisłą, jednoznaczną definicję tego pojęcia, jeśli jego praca ma postępować w zgodzie z jakimkolwiek naukowym rygorem. W świetle tego można zrozumieć, że niektórzy socjo­logowie wolą wymyślać całkowicie nowe słowa, aby uniknąć semantycznych pułapek języka potocznego. Twierdzimy tedy, że niektóre z tych neologizmów są konieczne. Twierdzimy również jednak, że większość treści socjologicznych może być przedstawiona z niewielkim wysiłkiem w zrozumiałym dla

22

wszystkich języku i że duża porcja współczesnego “socjologizowania" może być uznana za świadomą mistyfikację. Jednakże tutaj znowu stajemy wobec zjawiska intelektualnego, które dotyczy również innych dziedzin. Być może wiąże się ono z silnym wpływem niemieckiego życia akademickiego na rozwój amerykańskich uniwersytetów w okresie ich powstawania. Naukowa głębia mierzona była solennością naukowego języka. Jeśli naukowa proza była niezrozumiała dla kogokolwiek poza wąskim kręgiem wtajemniczonych w daną dziedzinę, to był to ipso facto dowód jej intelektualnej powagi. Wiele amerykańskich uczonych pism nadal brzmi jak przekład z niemieckiego. Jest to z pewnością godne pożałowania. Tak czy siak ma niewiele wspólnego z prawomocnością socjologicznego podejścia jako takiego.

Przyjrzyjmy się wreszcie obrazowi socjologa odnoszącemu się nie tyle do jego roli profesjonalnej, ile do jego domniemanej osobowości. Jest to obraz socjologa jako bezstronnego, sardonicznego obserwatora i zimnego, manipulatora ludźmi. Jeśli obraz ten zaczyna dominować, to można to uznać /a przewrotny triumf wysiłków samych socjologów, pragnących uznania ich za prawdziwych naukowców. Socjolog jawi się tu jako samozwańczy nadczłowiek, stojący poza gorączkowym witalizmem powszechnej egzys­tencji, czerpiący swe satysfakcje nie z życia, lecz z chłodnego szacowania życia innych, ujmowania jego przejawów w misternych kategoriach i dlatego przypuszczalnie nie docierający do rzeczywistego znaczenia tego, co obserwuje. Istnieje ponadto przekonanie, że jeśli nawet socjolog włącza się procesy społeczne, to czyni tak jako niezaangażowany ekspert, oddający swe manipulacyjne umiejętności do dyspozycji aktualnej władzy.

Ten ostatni obraz nie jest prawdopodobnie zbyt rozpowszechniony. Jest jn podtrzymywany głównie przez ludzi zainteresowanych z politycznych iowodów rzeczywistym i możliwym nadużywaniem socjologii we współ-zesnych społeczeństwach. Samo jego obalenie niewiele jednak daje. Jako >gólny portret współczesnego socjologa jest na pewno ogromnym wypacze-liem. Pasuje on do nader nielicznych jednostek, które ktoś tam może dziś '.potkać tu i ówdzie. Niemniej problem politycznej roli przedstawiciela nauk społecznych jest zupełnie realny. Na przykład zatrudnianie socjologów przez swne gałęzie przemysłu i instytucje rządowe rodzi kwestie moralne, które trzeba by podjąć szerzej niż dotychczas. Są to jednakże kwestie moralne, które dotyczą wszystkich ludzi na odpowiedzialnych stanowiskach we współczesnym społeczeństwie. Obraz socjologa jako bezlitosnego obser­watora i manipulatora bez sumienia nie musi nas tu dłużej zaprzątać, w ogóle to historia produkuje bardzo niewielu Talleyrandów. Jeśli zaś

23

chodzi o współczesnych socjologów, to większości z nich brakuje emoc­jonalnego wyposażenia do takiej roli, nawet jeśliby do niej aspirowali w chwilach rozpalonej fantazji.

Jak więc mamy wyobrażać sobie socjologa? Omawiając rozmaite jego obrazy rozpowszechnione w świadomości potocznej, uwydatniliśmy już pewne elementy, które powinny wejść do naszego pojęcia. Możemy je teraz zebrać. Czyniąc tak, zbudujemy coś, co sami socjologowie nazywają “typem idealnym". Oznacza to, że obraz, który nakreślimy, nie występuje w rzeczy­wistości w swej czystej formie. Można będzie natomiast dostrzec rozmaite przybliżenia i odchylenia odeń. Nie należy go jednak rozumieć jako jakiejś średniej empirycznej. Nie twierdzimy nawet, że wszyscy, którzy obecnie zwą się socjologami, rozpoznają się bez zastrzeżeń w naszym pojęciu, ani też nie chcemy kwestionować prawa tych, którzy się w nim nie znajdą, do używania tego tytułu. Ekskomunikowanie nie jest naszym zadaniem. Pozwolimy sobie jednak utrzymywać, że nasz “typ idealny" odpowiada wyobrażeniu o sobie posiadanym przez większość socjologów należących do głównego nurtu tej dyscypliny zarówno dawniej (przynajmniej w naszym stuleciu), jak dziś.

Socjolog jest to więc ktoś, kto dąży do poznania społeczeństwa w zdyscyplinowany sposób. Dyscyplina ta jest ze swej istoty naukowa. Tak więc to, co socjolog ustala i co mówi o zjawiskach społecznych, występuje w ramach pewnego dość ściśle określonego układu odniesienia. Jedna z głównych właściwości tego naukowego układu odniesienia polega na tym, że dokonywane w nim operacje są wyznaczone przez pewne reguły dowodzenia. Jako naukowiec socjolog stara się być obiektywny, kont­rolować swe osobiste upodobania i uprzedzenia, dokładnie widzieć raczej niż osądzać normatywnie. Wstrzemięźliwość ta nie obejmuje oczywiście całości egzystencji socjologa jako istoty ludzkiej, lecz dotyczy jedynie jego działań jako socjologa. Socjolog nie twierdzi też, że jego układ odniesienia jest jedynym, w którego ramach można patrzeć na społeczeństwo. Jeśli o to idzie, to tylko nader nieliczni naukowscy z jakiejkolwiek dziedziny byliby dziś gotowi twierdzić, że należy patrzeć na świat jedynie w sposób naukowy. Botanik oglądający żonkile nie ma powodu kwestionować prawa poety do patrzenia na te same przedmioty w zupełnie odmienny sposób, jest wiele sposobów prowadzenia gry. Rzecz nie w tym, żeby odrzucać gry innych ludzi, lecz żeby rozumieć reguły własnej. Gra socjologa podlega więc regułom nauki. W konsekwencji socjolog musi być zupełnie pewny co do znaczenia tych reguł. A więc musi podejmować kwestie metodologiczne. Metodologia nie stanowi jego celu. Tym ostatnim jest — przypomnijmy raz jeszcze

- rozumienie społeczeństwa. Metodologia dopomaga w osiąganiu tego celu. Aby zrozumieć społeczeństwo bądź badany akurat jego wycinek, socjolog będzie używał różnych środków%Wśród nich są metody statystycz-i ic. Statystyka może być wielce pomocna w udzielaniu odpowiedzi na pewne pytania socjologiczne. Statystyka nie tworzy jednak socjologii. Jako nauko­wiec, socjolog musi dbać o ścisłe znaczenie stosowanych terminów, a więc musi być skrupulatny w sprawach terminologii. Nie oznacza to zaraz, że musi wymyślać jakiś własny, nowy język, lecz znaczy to, że nie może bezkrytycz­nie używać języka potocznego. Wreszcie, zainteresowania socjologa mają głównie charakter teoretyczny, to znaczy, poznanie interesuje go dla samego l><>/nania. Może on być świadom praktycznej stosowalności i konsekwencji swych odkryć, a nawet może być nimi zaprzątnięty, lecz w tym momencie i ipuszcza socjologiczny układ odniesienia jako taki i przenosi się w dziedziny wartości, przekonań i idei, które dzieli z innymi ludźmi nie będącymi •.<)< |ologami.

Nie wątpimy, że ten obraz socjologa spotkałby się dziś wśród samych sn< jologów z szeroką akceptacją. Jednakże chcielibyśmy posunąć się nieco ej i zadać bardziej osobiste (i dlatego niewątpliwie bardziej kontrowersyj-I pytanie. Chcielibyśmy zapytać nie tylko o to, co właściwie socjolog robi, także o to, co go do tego skłania. Albo też, mówiąc słowami Maxa /chora wypowiedzianymi w podobnym kontekście, chcemy wejrzeć nieco naturę demona socjologów. W ten sposób ewokujemy obraz, który jest nic tyle typem idealnym w określonym wyżej sensie, ile raczej wyznaniem iod/,)cym się z osobistego zaangażowania, l znowu nie mamy zamiaru kogo ekskomunikować. Gra socjologiczna toczy się na rozległym boisku. )| uśniemy tylko trochę dokładniej tych, których chcielibyśmy namówić do cl/i.ilu w naszej grze.

Powiemy więc, że socjolog (to znaczy ktoś, kogo naprawdę chcielibyś­my /.iprosić do naszej gry) jest to osoba intensywnie, stale, bezczelnie /.unicresowana poczynaniami ludzi. Jej środowiskiem naturalnym są wszyst-vic istniejące na świecie miejsca gromadzenia się ludzi, niezależnie od tego, >;< l/ic sic oni stykają. Socjolog może zajmować się wieloma innymi rzeczami. Icdiukże przedmiotem jego najżywszego zainteresowania jest świat ludzi, nr.iyiucje, ich historia, ich namiętność. A ponieważ ciekawią go ludzie, in k) oni czynią, nie może go całkiem nudzić. Będą go oczywiście micirsowały wydarzenia, w których ujawniają się najgłębsze przeświad-Iml/i, < hwilc ich ir.igcdii, wielkości i ekstazy. Lecz jego uwagę będą i.ik/c |)i/ykuw.ily /j.iwiskd codzienne, powszedniość. Wie on, «> (o

25




szacunek, lecz ten szacunek nie powściągnie jego chęci zobaczenia i zrozumienia. Może niekiedy odczuwać niechęć lub pogardę, lecz to także nie powstrzyma go przed poszukiwaniem odpowiedzi na swe pytania. Socjolog w swym dążeniu do rozumienia przemierza świat ludzi bez poszanowania dla utartych linii granicznych. Szlachetność i nikczemność, władza i zapomnienie, rozum i szaleństwo — są dla niego na równi interesujące, bez względu na to, jak odmienną wagę może im przypisywać na swej osobistej skali wartości czy upodobań. Tak więc jego pytania mogą kierować go ku wszelkim poziomom społeczeństwa, miejscom najbardziej i najmniej znanym, najbardziej szanowanym i najbardziej pogardzanym, l jeśli jest dobrym socjologiem, znajdzie się we wszystkich tych miejscach, ponieważ pozostaje tak głęboko we władzy własnych pytań, że nie ma innego wyboru niż poszukiwanie na nie odpowiedzi.

Można by to samo rzec bardziej obcesowo. Moglibyśmy powiedzieć, że
socjolog to człowiek, który — bez względu na dostojeństwo swego
akademickiego tytułu — musi wbrew sobie wysłuchiwać plotek, który jest
skłonny do zaglądania przez dziurki od klucza, czytania listów innych ludzi,
otwierania zamkniętych sekretarzyków. Dodajmy szybko — zanim jakiś nie
zajęty akurat psycholog przystąpi do konstruktowania testu zawodowego
dla socjologów, wychodząc z założenia sublimowanego podglądactwa — że
mówimy po prostu na zasadzie analogii. Być może bywa tak, że jacyś mali
chłopcy podglądający namiętnie swe niezamężne ciotki w kąpieli zostają
później zapalonymi socjologami. To jednak jest mało interesujące. Nas
interesuje ciekawość, która ogarnia socjologa przed zamkniętymi drzwiami,
zza których dobiegają głosy ludzkie. Jeśli jest dobrym socjologiem, zechce
otworzyć te drzwi i dowiedzieć się, co to za głosy. Za każdymi zamkniętymi
drzwiami odgaduje on jakąś nową stronę życia ludzkiego, jeszcze nie odkrytą
i nie poznaną. .

Socjolog będzie się zajmował sprawami, które inni uważają za zbyt uświęcone bądź też wstrętne, by poddać je obiektywnemu badaniu. Uzna za cenne towarzystwo księży lub prostytutek w zależności nie od swoich prywatnych upodobań, lecz od pytań, które sobie akurat zadaje. Będzie się także zajmował kwestiami, które inni mogą uważać za zbyt nudne. Bę­dą go interesowały ludzkie interakcje towarzyszące wojnie czy wielkim odkryciom intelektualnym, lecz także stosunki pomiędzy ludźmi pracu­jącymi w restauracji czy małymi dziewczynkami bawiącymi się lalkami. Jego uwaga koncentruje się nie na ostatecznym znaczeniu tego, co robią ludzie, lecz na samym działaniu jako odrębnym przypadku nieskończo-

26


bogactwa ludzkich zachowań. Tyle o obrazie naszego towarzysza /.ihaw.

W owych podróżach po świecie ludzi socjolog niezawodnie spotka innych zawodowych podglądaczy. Czasami rozzłości ich jego obecność, ponieważ będą uważali, że kłusuje on w ich rezerwatach. W pewnych rejonach natknie się na ekonomistę, w innych na politologa, w jeszcze innych na psychologa czy etnologa. A jednak wszystko przemawia za tym, >o pytania, które przywiodły go do tych samych miejsc, różnią się od tych, które prowadzą innych napotkanych przezeń intruzów. Pytania socjologa l»)/.ostają zawsze zasadniczo te same: “Jak tutaj ludzie wobec siebie l k >stępują?", “Jakie są ich wzajemne stosunki?", “Jak te stosunki organizują się w instytucję?", “Jakie są zbiorowe idee poruszające ludzi i instytucje?". 1'tóbując odpowiedzieć na te pytania, socjolog będzie oczywiście musiał w szczególnych przypadkach zajmować się kwestiami ekonomicznymi czy 11<"litycznymi, lecz w istocie będzie to czynił w sposób odmienny niż ekonomista czy polityk. Scena, nad którą medytuje, to ta sama scena życia ludzkiego, której przypatrują się także tamci uczeni. Jednakże kąt widzenia ••< x jologa jest inny. Gdy się to zrozumie, staje się jasne, że niewiele sensu ma wyznaczenie specjalnej enklawy, w której socjolog powinien prowadzić własny interes. Podobnie jak Wesley3, socjolog będzie musiał wyznać, że jego parafią jest cały świat. Inaczej jednak niż niektórzy współcześni wesleiści, / radością będzie dzielić tę parafię z innymi. Jest jednak pewien wędrowiec, Którego drogi socjolog będzie w swych podróżach przecinał znacznie ( /eściej niż drogi kogokolwiek innego. Jest nim historyk. Rzeczywiście, gdy tylko socjolog zwraca się od teraźniejszości ku przeszłości, jego zaintereso­wania z wielkim trudem dają się odróżnić od zainteresowań historyka, ro/ostawimy jednak te relacje do zbadania w dalszej części naszych ro/ważań. W tym miejscu dość powiedzieć, że socjologiczna podróż byłaby yielce zubożona, gdyby nie przerwać jej dla rozmów z tamtym szczególnym odróżnym.

W działalności intelektualnej chwila, w której wpadamy na trop dkrycia, zawsze wywołuje emocje. W pewnych dziedzinach nauki jest to ulkrywanie światów przedtem nie do pomyślenia i nie do wyobrażenia. Takie vłaśnie emocje towarzyszą odkrywaniu przez astronoma czy fizyka jąd­rowego najdalszych granic rzeczywistości, jakie człowiek zdolny jest pojąć.

3 John Wesley (1703-1791), brytyjski duchowny, współzałożyciel Kościoła Metody-ilycznego.

27


Może to także być podniecenie bakteriologa czy geologa. Jeszcze inne będzie podniecenie językoznawcy odkrywającego nowe sfery ekspresji czy antropologa badającego obyczaje w odległych krajach. Dzięki takim odkryciom, jeśli towarzyszy im prawdziwa pasja, dokonuje się poszerzenie świadomości, niekiedy prawdziwe jej przeobrażenie. Kosmos okazuje się

0 wiele bardziej pełen cudów niż się komu kiedykolwiek śniło. Podniecenie
socjologa jest zwykle innego rodzaju. To prawda, że czasami zapuszcza się
on w światy, które przedtem były dlań całkiem nie znane — takie, jak świat
zbrodni czy świat niektórych dziwacznych sekt religijnych lub świat
ukształtowany przez specyficzne interesy pewnych grup takich jak leka-
rze-specjaliści, dowódcy wojskowi czy agenci reklamowi. Jednakże wiele
czasu socjolog poświęca dziedzinom doświadczenia, które są bliskie jemu

1 większości członków jego społeczeństwa. Bada społeczności, instytucje
i typy działalności, o których można czytać prawie codziennie w gazetach.
Jest jednak inny rodzaj odkrywczego podniecenia, które skłania socjologa do
jego dociekań. Nie jest to emocja odkrywania czegoś całkiem nowego, którą
przeżywamy, gdy okazuje się, że coś, co znamy, zmienia swe znaczenie.
Niezwykłość socjologii polega na tym, że jej perspektywa ukazuje nam
w nowym świetle ten sam świat, w którym spędzamy całe życie. To także
powoduje przeobrażenie świadomości. Co więcej, przeobrażenie to jest
bardziej doniosłe dla naszej egzystencji niż te, które dokonują się dzięki wielu
innym dyscyplinom intelektualnym, ponieważ trudniej jest zamknąć je
w jakiejś oddzielnej przegródce umysłu. Astronom nie żyje w odległych
galaktykach, a fizyk jądrowy może — poza swoim laboratorium — jeść

i śmiać się, żenić się i głosować, nie myśląc o wnętrzu atomu. Geolog ogląda skały jedynie w przeznaczonym na to czasie, sinolog zaś nie rozmawia z żoną po chińsku. Socjolog jest zawsze w społeczeństwie — w pracy i poza nią. Jego własne życie stanowi nieuchronnie część jego przedmiotu teoretycz­nego. Będąc “tylko" ludźmi, socjologowie także potrafią odseparować swe zawodowe odkrycia od swych codziennych spraw, lecz w dobrej wierze trudno tego raczej dokonać.

Socjolog wkracza w codzienny świat ludzi, pozostając blisko tego, co większość z nich uznałaby za rzeczywiste. Kategorie, którymi posługuje się w swych analizach, są jedynie wysnute z kategorii wyznaczających życie innych ludzi w praktyce — władza, klasa, status, rasa, etniczność. W rezul­tacie pewne prace socjologiczne charakteryzuje złudna prostota i oczywis­tość. Czyta się je, potakuje znanemu obrazowi, stwierdza, że już się o tym wszystko słyszało, czy więc ludzie nie mają lepszych rzeczy do robienia niż

28

marnowanie czasu na truizmy — póki nie natknie się nagle na spostrzeżenie, które radykalnie kwestionuje wszystko, co przedtem mniemało się o tym znanym obrazku. To jest właśnie moment, w którym zaczyna się czuć dreszcz socjologii.

Odwołajmy się do konkretnego przykładu. Wyobraźmy sobie socjo­logiczną grupę ćwiczeniową w jakiejś uczelni na Południu, w której prawie wszyscy studenci są białymi mieszkańcami Południa. Wyobraźmy sobie wykład na temat rasowego systemu Południa. Wykonawca mówi więc o sprawach, które są znane jego studentom od dzieciństwa. Możliwe nawet, że znają oni szczegóły tego systemu znacznie lepiej niż on. W rezultacie są dosyć znudzeni. Wydaje się im, że używa on do opisania tego, co już znają, tylko bardziej pretensjonalnych słów. Możliwe więc, że użyje też słowa “kasta", powszechnie stosowanego obecnie przez amerykańskich socjo­logów w opisie rasowego systemu Południa. Objaśniając ten termin, odwoła się jednak do przykładu tradycyjnego społeczeństwa hinduskiego. Przystąpi wówczas do analizy magicznych wierzeń tkwiących w kastowych tabu, społecznego mechanizmu współbiesiadnictwa i małżeństwa, interesów ekonomicznych ukrytych w tym systemie, sposobu, w jaki wierzenia religijne wiążą się z tabu, skutków, jakie ma system kastowy dla przemysłowego rozwoju społeczeństwa i vice versa — wszystko to w Indiach. Nagle okazuje się, że Indie nie są wcale tak odległe, l oto wykład powraca do swego właściwego tematu, jakim jest Południe. To, co znane, nie zdaje się już wcale tak bardzo znane. Rodzą się nowe pytania; być może rodzą się w złości, lecz mimo to rodzą się. Wreszcie przynajmniej niektórzy spośród studentów zaczynają rozumieć, że w cały ten rasowy interes uwikłane są funkcje, o których nie czytali w gazetach (w każdym razie w swych rodzinnych miasteczkach) i o których nie powiedzieli im rodzice — po części dlatego, że ani gazety, ani rodzice o nich nie wiedzieli.

Można rzec, że pierwsza mądrość socjologii brzmi: rzeczy nie są takie, jakimi się wydają. Jest to także zwodniczo proste stwierdzenie. Przestanie być proste niebawem. Okazuje się, że rzeczywistość społeczna ma wiele warstw znaczeniowych. Odkrycie każdej nowej warstwy zmienia postrzeganie całości.

Antropologowie używają terminu “szok kulturowy", gdy chcą określić wrażenia, jakie wywiera całkowicie odmienna kultura na przybyszu z ze­wnątrz. W skrajnym wypadku szoku takiego dozna podróżnik z Zachodu, gdy dowie się w połowie obiadu, że spożywa oto miłą starszą damę, z którą gawędził poprzedniego dnia — szoku z łatwymi do przewidzenia fizjologicz-

29




nymi, jeśli nie moralnymi konsekwencjami. Większość badaczy nie spotyka się już w swych podróżach z kanibalizmem. Jednakże pierwsze zetknięcie się z poligamią czy rytuałami inicjacji lub nawet ze sposobem, w jaki niektóre nacje prowadzą samochody, może być dla gościa z Ameryki zgoła szokiem. Temu wstrząsowi mogą towarzyszyć nie tylko dezaprobata bądź odraza, lecz także niejakie uczucie podniecenia związanego z myślą, iż rzeczy mogą się mieć w sposób rzeczywiście tak bardzo odmienny od tego, jak się przedstawiają we własnym kraju. Do pewnego przynajmniej stopnia takie jest podniecenie towarzyszące pierwszej podróży za granicę. Doświadczenie odkrycia socjologicznego może być określone jako “szok kulturowy" bez zmiany położenia geograficznego. Innymi słowy, socjolog podróżuje w domu — z szokującymi rezultatami. Nie grozi mu skonstatowanie, że spożywa oto na obiad miłą starszą damę. Jednakże odkrycie na przykład, że jego parafialny kościół zainwestował sporą sumę pieniędzy w przemyśle zbroje­niowym lub że w kilku pobliskich blokach mieszkają ludzie uprawiający orgie kultowe, może mieć nie tak znów odmienne skutki emocjonalne. Nie chcielibyśmy jednak sugerować, że odkrycia socjologiczne zawsze gwałcą nasze poczucie moralne. Wcale nie. Tym wszakże, co łączy je z eksploracją odległych krain, jest nagłe oświetlenie nowych i nieoczekiwanych aspektów egzystencji ludzkiej w społeczeństwie. Na tym polega dreszcz socjologii i — jak to postaramy się przedstawić później — jej racja humanistyczna. Ludzie, którzy wolą unikać szokujących odkryć, którzy wolą wierzyć, że społeczeństwo jest takie, jak uczono ich w szkółce niedzielnej, którzy lubią bezpieczeństwo zasad i maksym składających się na to, co Alfred Schutz nazwał “światem oczywistym", powinni trzymać się z dala od socjologii. Ludzie, którzy nie czują żadnej pokusy przed zamkniętymi drzwiami, których nie ciekawią istoty ludzkie, którym wystarczy podziwianie krajobrazu bez zaintrygowania mieszkańcami tamtych oto domów na przeciwległym brzegu tej oto rzeki, powinni chyba także trzymać się od socjologii z dala. Nie znajdą w niej satysfakcji, a w każdym razie nagrody. Trzeba także przestrzec tych, których istoty ludzkie interesują jedynie o tyle, o ile mogą je zmieniać, nawracać czy udoskonalać, że znajdą socjologię znacznie mniej użyteczną, niż tego oczekują. Osoby zaś zaprzątnięte przede wszystkim własnymi konstrukcjami pojęciowymi postąpią równie dobrze, jeśli zajmą się bada­niem małych białych myszek. Socjologia dostarczy na dłuższą metę satysfakcji jedynie tym, którzy nie wyobrażają sobie nic bardziej emoc­jonującego niż obserwowanie ludzi i dociekanie rzeczy ludzkich.

Wyjaśnia się teraz, że w tytule niniejszego rozdziału potraktowaliśmy

|n,iwę nieco lekko, choć uczyniliśmy tak świadomie. Zapewne, socjologia l< 'si indywidualną rozrywką w tym sensie, że ciekawi jednych, a nudzi innych. Icdni wolą obserwować ludzi, inni eksperymentować z białymi myszkami. '.wi.it jest dość duży, aby pomieścić wszystkie te typy zainteresowań i nie ma logicznego priorytetu jakiegoś jednego rodzaju ciekawości nad innymi, kdnakże słowo “rozrywka"jest zbyt słabe, aby opisać to, co mamy na myśli. Socjologia przypomina raczej namiętność. Spojrzenie socjologiczne jest im /ym demon, który opętuje człowieka, każe mu powracać ciągle od nowa 111 pytaniom, które są jego własnymi pytaniami. Wprowadzenie do socjologii |i-.i więc zachętą do poświęcenia się tej pasji bardzo szczególnego rodzaju.

\ i iic ma pasji bez niebezpieczeństw. Socjolog, który sprzedaje swe wytwory, l >i winien przed transakcją dostatecznie wcześnie upewnić się, czy jego awat emptor4 zabrzmiało donośnie.

' Cavea( emptor! (tac.): niechaj kupujący ma się na baczności! — kupiecka formuła i/yi nska, czyli poniekąd: “po odejściu od kasy reklamacji się nie uwzględnia".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Peter L. Berger - ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII, 2. ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII - 2 SOCJOLOGIA JAKO FORMA
P L Berger Zaproszenie do socjologii (Rozdz 2 Socjologia jako forma świadomości)
Peter L. Berger - ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII, 6. ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII - 6 PERSPEKTYWA SOCJOLOGIC
Peter L. Berger - ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII, 3. ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII - 3 DYGRESJA ALTERNACJA l
socjo, PETER L. BERGER- Zaproszenie do socjologii, PETER L
berger zaproszenie do socjologii
Peter L. Berger - ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII, 4. ZAPRASZENIE DO SOCJOLOGII - 4 PERSPEKTYWA SOCJOLOGIC
Peter L. Berger - ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII, 7. ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII - 7 DYGRESJA - MAKIAWELIZM
Peter L. Berger - ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII, 5. ZAPROSZENIE DO SOCJOLOGII - 5 PERSPEKTYWA SOCJOLOGIC
Bourdieu Zaproszenie do socjologii refleksyjnej str 76 130
Bourdieu Zaproszenie do socjologii refleksyjnej str 76 130, 222 234
Berger L Zaproszenie do socjologii książka doc
Bourdieu, Wacquant Zaproszenie do socjologii refleksyjnej str 45 57, 200 212
Peter L Berger Zaproszenie do socjologii (streszczenie)
Peter L Berger Zaproszenie do Socjologii
Bourdieu Zaproszenie do socjologii refleksyjnej str 76 130