Rok jak żaden innyV

ROZDZIAŁ 56: CZAS NA KAKAO


Snape wrócił wieczorem, gdy Harry i Draco jedli obiad.

- Doskonale – skomentował. Znużonym ruchem powiesił szaty na kołku i usiadł przy stole. Nie nałożył sobie jednak nic do jedzenia.

Draco posłał mu pytające spojrzenie. Snape jakby coś sobie przypomniał, gdyż jego twarz spochmurniała.

- Następnym razem, gdy Harry w ogóle nie będzie jadł, proszę mnie poinformować – upomniał Malfoya chłodno.

Ślizgon obrzucił kolegę podejrzliwym spojrzeniem.

- Nic wczoraj nie jadłeś? W ogóle? Sądziłem, że robiłeś to tak, by się z nami nie spotkać.

Harry zarumienił się.

- Zjadłem parę malin w czekoladzie...

- Doprawdy, Harry – wycedził Draco. - Nawet jeśli twoi krewni głodzili cię za karę, ty nie musisz robić sobie tego samego!

- Wcale tego nie robiłem!

- Doprawdy? - zapytał Snape prowokującym tonem, patrząc synowi prosto w oczy.

- Po prostu nie byłem głodny – wyjaśnił Gryfon. - Ja... sam nie wiem. Może zostałem nauczony, że zdenerwowanie wiąże się z unikaniem posiłków.

- Nie unikałeś posiłków jako dziecko. Byłeś do tego zmuszany – poprawił Snape szorstko. - Nie rób tego więcej.

- Nie będę – obiecał Harry z wahaniem.

- Nie będziesz – powtórzył Draco, kręcąc głową. - Tak po prostu. Gdzie twój zmysł strategii? Miałeś właśnie doskonałą okazję, by zaszantażować Severusa, aby też jadł bardziej regularnie.

- Nie chcę nikogo szantażować.

Malfoy uniósł brew i zerknął na Snape'a.

- Nie zależy mu na wykorzystaniu okazji do małego szantażyku? Kiedy ten chłopak zacznie mieć w sobie więcej ze Ślizgona?

- Harry bez wątpienia potrafi zachowywać się jak stuprocentowy Ślizgon, kiedy uważa, że taka taktyka będzie najbardziej skuteczna – odrzekł Mistrz Eliksirów, mierząc syna takim spojrzeniem, jakby wcale się tym nie przejmował. - To zależy tylko od niego.

Harry'emu odpowiadała taka wersja, ale wolał nie kontynuować tematu.

- Nie jest pan głodny, proszę pana? - zapytał. - Może coś dla pana zamówić?

- Jadłem już obiad na zebraniu Zakonu – odparł Snape.

- Wydawało mi się, że pan nigdy...

Mistrz Eliksirów zrobił rozbawioną minę.

- Harry, kiedy jeszcze byłem szpiegiem, nie mogłem zbytnio spoufalać się z pozostałymi członkami Zakonu. Musiałem podtrzymywać pewien wizerunek. A tak przy okazji, masz pozdrowienia od Artura Weasleya. On zdaje się sądzić, że masz na mnie dobry wpływ.

- I vice versa – odparł Harry cicho.

- Owszem – zgodził się Snape, już nieco mniej rozbawiony. - Molly Weasley mówi o tym bez przerwy. Gdyby ta kobieta nie była w stanie gotować i mówić jednocześnie, czekalibyśmy na obiad do tej pory.

- Bleee, ona gotuje? - zapytał Draco z niesmakiem. Po chwili zaczął udawać, że się zastanawia. - No cóż. Chyba nie ma innego wyjścia. Wiewiórów nie stać pewnie nawet na jednego skrzata. Jaka szkoda. Bez obrazy, Severusie. Co zatem jedliście? Duszone kawałki gazet ze smażonymi podeszwami?

- Ona robi przepyszny sos śmietankowy, jeśli musisz wiedzieć! - warknął Harry, po czym odwrócił się do ojca. - I jak poszło?

- Na zebraniu?

Harry miał wprawdzie na myśli sprawę Rona, ale Snape kontynuował temat zebrania.

- Dzięki fragmentom wspomnień uzyskanym z pamięci tego kota Minerwa dowiedziała się, iż Voldemort zamierza zacząć swoje działania na kontynencie. Ostrzegliśmy czarodziejów we Francji, że mogą się zacząć ataki na mugoli.

- Czarny Pan opowiada kotom o swoich planach? - zapytał Draco z niedowierzaniem.

- Kiedy ogląda tortury i śmierć, wpada w dobry humor i mówi więcej, niż powinien – odparł Snape. - Tamten kot nie rozumiał oczywiście wydarzeń, których był świadkiem, ani słów, które wtedy padły, ale gdy Minerwa uzyskała dostęp do jego wspomnień, domyśliła się od razu. - Mężczyzna założył ręce na piersi, jakby chciał się przed czymś osłonić. - Draco, powinieneś wiedzieć, że pewne wydarzenia wskazują, iż Voldemort chce cię teraz dostać żywego.

Malfoy zastygł z widelcem uniesionym do ust.

- Jakie wydarzenia...?

- Twój ojciec potroił nagrodę za dostarczenie ciebie – ale żywcem. Ślizgoni knują teraz, jak usunąć cię z Hogwartu.

Draco skurczył się w sobie.

- Będą mnie torturować.

Snape kiwnął ponuro głową.

- Niewątpliwie, jako część przesłuchania. Od miesięcy dzielisz pokój z Harrym Potterem. Voldemort łaknie wiedzy, którą w ten sposób zdobyłeś.

Malfoy zaczął drżeć jak osika.

- Bardzo przepraszam... ale chyba muszę iść pod prysznic.

Harry na widok twarzy kolegi dostał gęsiej skórki. Po Samhain Ślizgon wiedział wszak doskonale, czego może oczekiwać z rąk Voldemorta... a raczej swojego ojca.

- Przykro mi – wyszeptał, po czym stwierdził, że nie były to adekwatne słowa. Wcześniej nie żałował, że zaprzyjaźnili się z Draco, ale teraz... gdy przyjaźń z nim naraziła Ślizgona na takie niebezpieczeństwo...?

To było straszne. Po prostu straszne.

Mistrz Eliksirów wziął głęboki oddech.

- Draco... przykro mi, że tak szybko zmieniam temat, ale powinieneś wiedzieć. Pan Weasley przyjdzie tu dzisiaj odrabiać swój szlaban.

Malfoy zmierzył Snape'a podejrzliwym spojrzeniem.

- Czy to wszystko? Widzę, że nie. No dalej, Severusie. Mów.

- Będzie jadł z nami obiady aż do odwołania.

Przez wargi Draco przewinął się grymas.

- Czyżby to miał być balsam na moje rany?

- Izolacja od przyjaciół osłabia Harry'ego – tłumaczył Snape. - A twoje życie zależy od tego, by był dość silny, by pokonać Voldemorta. Spodziewam się więc, że poprzesz ten nowy plan. Będziesz dla Weasleya uprzejmy, czy to jasne?

- Jak Lubaantum – wycedził Draco, odwracając się do nich plecami.

- Lubaantum? - zapytał Harry, gdy drzwi od ich pokoju zamknęły się za Malfoyem.

Mistrz Eliksirów ze znużeniem machnął ręką.

- Czarodziejski kryształ. Dość słynny, ale wątpię, by Draco widział go na własne oczy. Lucjusz by tego nie pochwalał, bo Lubaantum nie pochodzi z Europy.

Harry nie oczekiwał aż tak wyczerpującej odpowiedzi. Wciąż zastanawiał się, co będzie z Ronem. Snape był jak dotąd bardzo rozmowny i chłopak postanowił to wykorzystać.

- Aha... co do Rona... Chyba nie każe mu pan pisać znowu zdań, prawda?

Proszę, powiedz nie – modlił się w myślach. - Proszę proszę proszę...

Ojciec rzucił mu kpiące spojrzenie, jakby wiedział dokładnie, o czym Harry myśli.

- Jak się okazało, pan Weasley sam dostarczył nam rozwiązania dylematu. Zupełnie jak ty, kiedy parę miesięcy temu domagałeś się, abym zrobił dla ciebie dodatkowy test. - Snape zachichotał cicho. - Twój przyjaciel zadeklarował, że wskutek tak długiego szlabanu bardzo ucierpiały jego stopnie. Jak to ujął, jest do tyłu ze wszystkimi przedmiotami. Cóż więcej mogłem zrobić, niż nalegać, aby pozwolił sobie pomóc?

Harry wstrzymał oddech.

- Pewnie próbował się wycofać, jak tylko to usłyszał.

- Owszem, owszem. Protestował dość gorąco. Oznajmiłem mu, iż jego edukacja jest najważniejsza i ze względu na nią postanowiliśmy zamienić przepisywanie zdań na powtórki z przerobionego materiału do chwili, w której uznam jego postępy za zadowalające. - Snape uśmiechnął się złośliwie. - Weasleyowie poparli moje rozumowanie jako w pełni uzasadnione, toteż ich synowi pozostały tylko żałosne wykręty, których i tak nikt nie słuchał.

- I właśnie wtedy – dokończył Harry – wspomniał pan o naszych odpytywaniach przy obiedzie i dodał, że Ron może oczywiście do nas dołączyć.

- Coup de grace* – odparł Snape.

- Dzięki temu będzie spędzał z nami mnóstwo czasu – zgodził się Harry. - Musimy się tylko upewnić, by zauważył coś jeszcze poza nauką. Dziękuję panu.

Mistrz Eliksirów kiwnął głową.

- A wracając do naszej rozmowy rano... - zagaił Harry. – Czy w czarodziejskim świecie są jacyś doradcy do spraw nieruchomości? Nie wiem, jak to tutaj działa. Proszę mi powiedzieć, co muszę zrobić w sprawie...

- ...domu? Może porozmawiamy o tym w gabinecie.

Gryfon nie wiedział, czemu miałaby to być taka tajemnica, ale poszedł za ojcem.

- A zatem – odezwał się Snape, kiedy zamknął drzwi i zasiadł w fotelu – jak rozumiem, chcesz całkowicie pozbyć się swojej własności.

- I skrytki Syriusza – dodał Harry.

- Albus ma klucz – wyjaśnił Mistrz Eliksirów. - Jako wykonawca testamentu będzie miał go pod swoją pieczą, dopóki nie osiągniesz pełnoletniości.

- W takim razie trzeba z nim porozmawiać.

Snape pokręcił głową.

- Powiedz mi, czemu tak gorąco pragniesz pozbyć się tego, co twój ojciec chrzestny chciał ci przekazać?

- Ja... - Harry odchylił głowę, kładąc ją na oparciu fotela. - Wie pan, jak się czuję.

Nauczyciel machnął różdżką i w kominku zapłonął ogień.

- Wiem. Czujesz się odpowiedzialny za jego śmierć.

Chłopak jęknął.

- Proszę, czy możemy o tym nie rozmawiać? Wiem, że rzeczywistość wygląda nieco inaczej, ale i tak czuję się koszmarnie winny.

- Rozumiem – odparł Snape i odłożył różdżkę. - Tym niemniej jest o wiele za wcześnie, byś rezygnował z tego spadku. Kiedyś możesz zmienić zdanie na jego temat.

Gryfon zapatrzył się w ogień.

- Nigdy go nie zmienię, proszę pana. Nigdy. Przysięgam.

- Harry, masz szesnaście lat, a nie sześćdziesiąt.

- Szesnastolatek to prawie dorosły - powiedział Gryfon i zamierzał kontynuować, ale Snape uniósł dłoń.

- Uwierz mi na słowo, że któregoś dnia będziesz mi wdzięczny, iż zalecałem ci poczekać. Powiedziałeś mi podczas świąt, że chciałbyś wiedzieć, jak to jest być czyimś dzieckiem. Że chciałbyś móc na kimś polegać. A zatem... czy mógłbyś teraz polegać na mnie? Na moim osądzie? Proszę cię, Harry – w tej sprawie pozwól mi być twoim ojcem.

Takiej prośbie ciężko było odmówić. Chłopak czuł, jak zacisnęło mu się gardło.

- W porządku.

Kiwnął głową, a ojciec posłał mu przelotny uśmiech,

- Doskonale.

Harry wcale tak nie uważał. Owszem, opiekuńczość Snape'a była wspaniała, ale nie jego rady na temat domu przy Grimmauld Place. Harry wciąż chciał pozbyć się tego miejsca. Czuł się jednak nieswojo z myślą, że miał teraz kogoś, kto mógł mu pomagać w takich sprawach. Kogoś, kto by mu doradził. Kogoś, kto troszczył się o niego na tyle, że dawał mu rady, których wolałby nie słyszeć.

Nie „kogoś”.

Ojca.

Harry już dawno nie czuł się tak bezpiecznie – o ile kiedykolwiek. Prawdopodobnie dlatego zdobył się na odwagę, by zagadnąć:

- Proszę pana, jeśli chodzi o Rona... Czy mógłbym coś zasugerować?

Chłopak zagryzł wargę, zastanawiając się, jak sformułować swoją sugestię.

- Tak?

- Mam na myśli, że... Pamięta pan, jak panu powiedziałem, że Ron nie chwyta żadnych niuansów? Może więc spróbowałby pan z nim pogadać? Wydaje mi się, że wolałby zostać potraktowany jak przyjaciel pańskiego syna, a nie jak... jakiś natrętny owad, którego chce pan jak najszybciej pacnąć.

- Zacznę go traktować jak twojego przyjaciela wtedy, gdy zacznie się zachowywać jak przyjaciel – uciął Snape, posyłając synowi nieprzejednane spojrzenie.

- To nie może tak być, że pan czeka na jego ruch – sprzeciwił się Harry. - To pan jest rozsądnym, odpowiedzialnym dorosłym. Nauczycielem. Powinien pan zachowywać się bardziej dojrzale.

- Powinienem? - spytał Mistrz Eliksirów ironicznie, patrząc na Harry'ego z ukosa.

Chłopak westchnął.

- Z tego co słyszałem, gdy jeszcze leżałem w skrzydle szpitalnym, zabierał pan Ronowi punkty, gdy tylko na pana krzywo spojrzał. I niech pan nie mówi, że karał go pan za nieodpowiednie zachowanie. Przez lata niesprawiedliwie odbierał pan Gryfonom punkty, tylko dlatego, że...

- Tak? - wtrącił Snape gniewnym tonem.

- No cóż, nienawidzi pan Gryfonów – dokończył Harry tonem sugerującym, że jest to rzecz oczywista.

- Ja... - nauczyciel urwał i milczał przez chwilę. - Cóż. Możesz być absolutnie pewny, iż jest jeden Gryfon, którego nie nienawidzę.

- Tak, wiem – odparł Harry, uśmiechając się lekko na to wspomnienie. - Wcale mnie pan nie nienawidzi. - Gdy Snape nie odpowiedział, chłopak kontynuował. - Szczerze mówiąc nie sądzę, by nienawidził pan Rona, prawda? Hermiony też nie. Hmm, może Neville'a pan faktycznie nienawidzi.

- Nienawiść to bardzo silne uczucie – odrzekł Mistrz Eliksirów spokojnym głosem.

Harry nie bardzo wiedział, co to miało oznaczać, ale jednego był pewien: rozmowa zaczęła zbaczać na niebezpieczne tory. Chłopak powiedział więc tylko:

- Niech pan przemyśli to, o czym mówiłem, dobra? Ron prędzej zakuma, co tu się dzieje, gdy nie będzie go pan drażnił.

- Cóż za elokwencja – zadrwił Snape.

- Rozmawiam z ojcem, a nie piszę wypracowanie.

- Twoje wypracowania mają tę samą wadę.

- Porozmawia pan z Ronem czy nie? - spytał Gryfon z irytacją.

Ojciec posłał mu poważne spojrzenie.

- Zastanowię się.

Harry stwierdził, że na tę chwilę musi to wystarczyć.

Przez kilka minut siedzieli w ciszy. Snape wpatrywał się w płomienie, najwyraźniej zadowolony z tego, że siedzi razem z synem. Tymczasem Harry wcale nie był zadowolony. Wprawdzie wyglądało na to, że ich kłótnia była już przeszłością, ale chłopak nadal potrzebował o tym porozmawiać. Być może Draco i Snape potrafili tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Może tacy właśnie byli Ślizgoni. Harry jednak, mimo iż nie uważał się za nadwrażliwego Puchona, nie potrafił tak po prostu zapomnieć o okropnych słowach, które padły z ust jego ojca.

- Jestem... trochę zaskoczony, że nie nawiązał pan do tego, co wydarzyło się w piątek – przyznał z wahaniem. - Nie chodzi mi o tę sprawę z Ronem, tylko o mnie i Draco.

Snape wzruszył ramionami.

- Pytasz, czy zamierzam cię ukarać? Sądziłem, że pięćset punktów to wystarczająca konsekwencja.

- Punkty plus zamknięcie się w pracowni – odrzekł Harry, przygryzając wargę tak mocno, że aż go zabolała.

Mistrz Eliksirów zerknął na syna nieodgadnionym spojrzeniem, w którym przez chwilę błysnęły iskierki zaskoczenia.

- To nie miała być kara. Byłem po prostu zajęty.

- W związku z... - Gryfon miał już powiedzieć „W związku z Draco”, ale nie chciał zabrzmieć jak marudny, zazdrosny małolat. - W związku z czymś ważniejszym ode mnie – dokończył. Po chwili stwierdził, że nie zabrzmiało to dużo lepiej.

- Nie ważniejszym – poprawił Snape i przymknął powieki. - To po prostu nie mogło czekać.

- Ale dlaczego zamknęliście się w pracowni? - palnął Harry i aż się skurczył w sobie, ponieważ pytanie wymknęło mu się mimo woli.

Mistrz Eliksirów zwrócił wzrok na niego i nagle chłopak zdał sobie sprawę, że jego ojciec wygląda na strasznie wyczerpanego. Zupełnie jak ktoś, kto jest skrajnie zmęczony zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

- Zresztą nieważne – wybełkotał Harry szybko. - Wygląda pan, jakby potrzebował pan porządnego wypoczynku.

- Akurat to może poczekać – odrzekł Snape, kręcąc głową – biorąc pod uwagę, jak twardo spałem ostatniej nocy.

Chłopak zamrugał z zaskoczenia.

- To dlatego nie odpowiedział pan na moje pukanie?

Mistrz Eliksirów wyprostował się i uważnie przyjrzał synowi.

- Potrzebowałeś czegoś w nocy?

- Nie... tak. Chciałem porozmawiać. Nie mogłem nie zauważyć, że przez całą sobotę pan mnie unikał.

Snape westchnął.

- Przyznaję, że wciąż byłem rozgniewany, ale nie dlatego zamknąłem drzwi. Musiałem wyeliminować... czynniki rozpraszające.

- Draco pana nie rozprasza, ale ja tak?

Mężczyzna potrząsnął głową.

- Draco pomagał mi przy tym już wcześniej. Zaś co do ciebie... - Ściszył głos. - Prawda jest taka, że zamknąłem drzwi, bo nie chciałem, byś wiedział o pewnych rzeczach.

Harry stężał w bezruchu, wbijając zaciśnięte palce w oparcie fotela. Obrazy z koszmarnego snu zaczęły mu tańczyć przed oczami.

- Mój Mroczny Znak się uaktywnił – oznajmił Snape głosem tak cichym, że ledwie słyszalnym na tle trzaskania ognia w kominku.

- Rajd śmierciożerców – wyrzucił Harry, przerażony. Pytał już ojca wcześniej o to, jak sobie radzi z wezwaniami Voldemorta, ale Snape go zbył. Chłopak orzekł teraz, że powinien bardziej nalegać. - Na Merlina. Nic dziwnego, że tak się pan wyżywał na Ronie. Czy Znak często panu dokucza?

- Zaczęło się niebawem przed przyjściem twojego przyjaciela – wyjaśnił Snape. - Zaś co do częstotliwości... - Urwał, jakby nie chciał dalej o tym mówić. - Znalazłem sposób, by sobie z tym poradzić, ale jest on... nieelegancki.

Harry nagle coś zrozumiał.

- Wczoraj przez cały dzień pan i Draco pracowaliście nad jakimś środkiem?

Mistrz Eliksirów zaklął po cichu.

- Środek to zbyt delikatne określenie. Prawdopodobnie słyszałeś, że Znak przypomina w pewien sposób twoją bliznę? Że nie można go w żaden sposób usunąć?

Chłopak kiwnął powoli głową, przyglądając się ojcu rozszerzonymi z przerażenia oczami.

- Nie można usunąć go magicznie – wyjaśnił Snape, a jego głos nagle stwardniał i przybrał nauczycielski ton. - Jednak skórę zawsze można zedrzeć. Oczywiście Znak powraca w miarę gojenia się rany. Dzieje się to nienaturalnie szybko, gdyż celem tego zaklęcia jest trwałe napiętnowanie. Rozumiesz?

Harry poczuł w ustach napływ gorzkiej śliny i przełknął ją gwałtownie.

- Tak. Wycina go pan sobie z ręki wciąż na nowo, prawda?

- Dokładnie tak – odparł Snape. - Jednak nawet ta metoda byłaby nieskuteczna, gdyby nie pewien eliksir, który zacząłem warzyć wkrótce po Samhain. Stwierdziłem, że potrzeba naprawdę jest matką wynalazku. Ten eliksir bardzo spowalnia gojenie, a tym samym opóźnia moment, gdy trzeba będzie ponownie wyciąć Znak. Harry, nie rób takiej miny. W wywarze jest silny środek znieczulający.

- Czyli wczoraj...

- Mroczny Znak całkowicie odrósł. Gdy Voldemort wzywał śmierciożerców, zacząłem cierpieć. Draco pomógł mi go wyciąć.

Chłopak zawstydził się, że tak dał po sobie poznać szok i strach.

- Mogłem panu pomóc, profesorze. Nie tylko Draco jest w stanie znieść... Zaraz, chyba już rozumiem. Biorąc go do pomocy, aplikuje mu pan coś, co w tej książce nazywali „terapią awersyjną”.

- Od tego się zaczęło – przyznał Snape. - Kiedy leżałeś ślepy w skrzydle szpitalnym, a Znak odrósł... Zaczęło się to w Devon. Wtedy sam go sobie wyciąłem. W chacie pojawiła się Marjygold i dała mi jakąś maść, nader nieskuteczną... Dopiero gdy wróciłem do Hogwartu, mogłem opracować coś lepszego. - Mężczyzna zamknął oczy i odpoczywał przez długą chwilę, po czym dodał bełkotliwym tonem: - Czy ja powiedziałem „nieskuteczną”? Równie dobrze mógł uwarzyć ją Longbottom, tak była beznadziejna. Po prostu pomyje. Może dodali ich jako głównego składnika...

- Proszę pana – zaczął Harry i odchrząknął. Stwierdził, że jego ojciec zaczyna bredzić. - Może powinien się pan wcześniej położyć?

- Nie, chcę to zakończyć – odparł Snape uparcie i potarł dłonią oczy. - Na czym to ja skończyłem? A, tak... Gdy Znak odrósł ponownie, orzekłem, że dobrze będzie uświadomić Draco, co Voldemort robi ze swoimi sługami.

Mężczyzna podwinął rękaw powolnymi ruchami. Jego przedramię było obandażowane na prawie całej długości. Wyglądało to jak mugolski opatrunek.

Kiedy Snape zaczął go zdejmować, Harry wykrzyknął:

- Profesorze, nie musi mi pan tego pokazywać! Przecież ja panu wierzę!

- Nic innego nie przeszło mi przez myśl – odrzekł Mistrz Eliksirów ze spokojem. - Jednak teraz, gdy dowiedziałeś się prawdy, nie ma powodu, byś nie miał tego zobaczyć.

Pod bandażem było coś, co wyglądało jak... cóż, Harry stwierdził, że przypomina to spory kawałek surowego mięsa.

Mężczyzna naciągnął opatrunek z powrotem i zawinął rękaw. Zapiął mankiet, po czym odezwał się:

- Harry, jeśli chodzi o zeszłą noc, to po prostu nie słyszałem twojego pukania. Mam nadzieję, że nie zacząłeś podejrzewać najgorszego?

Gryfon zawstydził się, że tak szybko zwątpił w ojca.

- Sądziłem, że gdzieś pan wyszedł – odrzekł dyplomatycznie. Snape z pewnością odgadł prawdę, ale nic na ten temat nie powiedział. - Czyli po prostu pan spał?

- Prawie zapadłem w śpiączkę. Wciąż jeszcze nie doszedłem do siebie. To wina Draco. Za plecami wlał mi do herbaty nadmierną dawkę Bezbolesnego Snu, który warzę dla ciebie.

- Przecież on jest pięć razy silniejszy niż normalny! - zachłysnął się Harry. - O rany, to paskudny błąd.

- Upewniam cię, iż nie był to błąd – wycedził Snape. - Draco zauważył, jak wyczerpują mnie ataki na Mroczny Znak i zorientował się, że za każdym razem cierpię od utraty nie tylko siły życiowej, ale również magicznej mocy. Najlepszym na to remedium jest głęboki, nieprzerwany sen. Miał dobre intencje.

- To prawda, ale gdyby dał panu tyle, że przypadkiem wyrządziłby panu krzywdę?

Mistrz Eliksirów rzucił mu znaczące spojrzenie pełne wyższości.

- Bądź pewien, że wtenczas przyjąłbym antidotum.

Harry wybałuszył oczy.

- Wiedział pan?

Mężczyzna prychnął lekceważąco.

- Przecież jestem Mistrzem Eliksirów. - Dotknął swojego nosa. - Dzięki temu niewiele mi umyka.

- Chyba tak – mruknął Harry. - Ale i tak jestem zaskoczony, że go pan wypił.

- Teraz rozumiem, że powinienem najpierw z tobą porozmawiać. - Snape zwiesił głowę i objął ją rękami, po czym wyprostował się i spojrzał synowi w oczy. - Muszę cię prosić o wybaczenie. Wiem, że to żadne wytłumaczenie... ale wtedy od paru godzin strasznie cierpiałem. Nie byłem zdolny zachować zimnej krwi.

- W porządku – Chłopak wziął głęboki oddech. - Kawa jest chyba odtrutką na ten eliksir? Tak się właśnie zdziwiłem, że rano pił jej pan tyle. A czemu nie eliksir pieprzowy?

- Jego też używałem – odparł Snape. - Przed spotkaniem Zakonu musiałem dojść do siebie. Kofeina przedłuża działanie eliksiru pieprzowego, dlatego musiałem napić się kawy.

- Teraz jednak chyba już minęło – zastanowił się Harry, marszcząc brwi. - Nie powinien pan wziąć kolejnej dawki?

Mistrz Eliksirów wzruszył ramionami.

- Jak mniemam powiedziałem ci kiedyś, że eliksiry nie rozwiązują wszystkich problemów. Potrzebuję po prostu więcej odpoczynku. Snu nie indukowanego eliksirem. Pomyśl, że przechodziłem już przez to kilka razy. Powoli się przyzwyczajam.

- A jednak nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej zamykał pan przede mną drzwi – zaznaczył Harry.

- Z reguły, kiedy Znak zaczyna mnie palić, ty już dawno śpisz. Zwykle dyskretnie przyzywałem Draco, a tobie pozwalałem się wyspać.

To miało pewien sens.

- Dlaczego musi pan czekać, żeby Znak całkowicie odrósł? - zastanawiał się Harry. - Może mógłby pan uniknąć wezwań Voldemorta, gdyby... uch, gdyby odcinał go pan za każdym razem, jak tylko zacznie się pokazywać.

Snape westchnął.

- Oczywiście, że to rozważałem, ale niestety muszę brać pod uwagę jeszcze inne kwestie. - Kolejne westchnienie, tym razem dłuższe, głębsze. - Harry, magiczne blizny nie mogą być w żaden sposób usunięte – i to dosłownie. Zdarta skóra nie rozkłada się. W Znaku jest zamknięta moc Voldemorta, więc tym bardziej nie mogę go pozostawić bez żadnej osłony. To nie jest coś, co można dać skrzatom do wyrzucenia. Odłączony od mojego ciała Znak staje się niestabilny i zaczyna z niego wypływać czarna magia, która może skazić zamek. Żeby temu zapobiec, wynalazłem pewien eliksir stabilizujący, w którym przechowuję kolejne... fragmenty. Wczoraj najpierw warzyliśmy z Draco ten eliksir, a po południu przeszliśmy do operacji wycinania samego Znaku.

- O Boże... - jęknął Harry słabo. Chłopak wolał sobie nie wyobrażać, przez co jego ojciec musiał przejść. Najpierw tyle godzin czekania na uwarzenie eliksiru, a potem... Nic dziwnego, że potrzebował pomocy w pracowni, a później bez protestu wypił herbatę zaprawioną Bezbolesnym Snem. - Proszę pana, a jak poradził pan sobie w Devon? Mówił pan, że wtedy robił to pan pierwszy raz? Przecież nie miał pan wtedy tego eliksiru?

- Owszem. To był pierwszy test, przy którym popełniłem błąd. - Snape zrobił ponurą minę. - Kiedy Albus przyniósł żywność i leki, zabrał Znak ze sobą. Chcieliśmy w ten sposób zmylić Voldemorta, gdyby przyszło mu na myśl tropić mnie poprzez Znak. Niestety jednak skaziliśmy przy tym wnętrze zamku czarną magią. Stąd pilna potrzeba, by uwarzyć eliksir stabilizujący.

- Naprawdę jest pan mistrzem w swoim zawodzie – oznajmił Harry w podziwie. - I jest pan niesamowicie odważny.

Snape zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział.

Gryfon zerknął na czarny rękaw, skrywający pod spodem bandaż i rozległą, krwawą ranę.

- Muszę się pospieszyć i zabić tego skurwiela – oświadczył. - Inaczej będzie pan musiał robić to w nieskończoność.

Mistrz Eliksirów spojrzał na syna z ukosa.

- Jak myślisz, Harry, czemu to przed tobą ukrywałem? Już i tak masz zbyt wiele zmartwień jak na swój wiek. To jest mój problem.

- Prawda, ale ja mógłbym to przerwać...

Snape pochylił się do przodu i wpił wzrok w Harry'ego.

- Któregoś dnia z pewnością tak się stanie – potwierdził z naciskiem. - Póki co jednak jesteś jeszcze dzieckiem i nie jesteś na to gotowy. Jeśli wdasz się w walkę bez przygotowania, przegramy tę wojnę...

Rety, jak ten człowiek mógł być taki tępy?

- A co mnie obchodzi wojna? - krzyknął Harry. - Martwię się o pana!

- Aha. - Mistrz Eliksirów rozluźnił się nieco. - Tak. Ja... Dziękuję ci, Harry. Dobrze to słyszeć, chociaż hiperbolizujesz.

- Hę?

- Hiperbolizujesz. Przesadzasz. Z pewnością wojna też cię obchodzi. Zaś co do mnie... Jeśli spróbujesz mi pomóc, zanim będziesz gotów, tylko pogorszysz całą sytuację.

Snape miał oczywiście rację i Harry niechętnie kiwnął głową.

- Wróćmy do czego innego – zaproponował Mistrz Eliksirów. - Czy przyszedłeś do mnie w nocy tylko po to, by zapytać o zamknięte drzwi?

Powiedz tak – wyszeptał cichy głosik w umyśle chłopaka. - Powiedz, że o to ci właśnie chodziło i teraz już wszystko w porządku. Sam widzisz, że wszystko gra.

Jednak nawet jeśli faktycznie wszystko było już w porządku, to czy Harry chciał mieć takie właśnie układy ze swoim ojcem? Czy chciał udawać, że jest dobrze nawet gdy tak nie było? Przecież tamte słowa były po prostu okropne. Owszem, teraz wyglądało na to, że już sobie wszystko wyjaśnili i Gryfon nie chciał wyjść na osobę, która chowa urazę w nieskończoność. Nie potrafił jednak udawać, że tamte słowa nie padły.

Nawet jeśli Snape potrafił.

Harry przyciągnął kolana do piersi i objął je rękami. Wpatrywał się w ojca wielkimi oczami. Nagle pierścionek na łańcuszku bardzo mu zaciążył. Sięgnął pod sweter i zaczął nerwowo obracać go w palcach.

- Bardzo się przejąłem tym, co pan wtedy powiedział – przyznał.

- Czasem ludzie mówią w gniewie przykre rzeczy – odrzekł Snape, spoglądając chłopcu prosto w oczy. - Jesteś już na tyle dorosły, że z pewnością zdajesz sobie z tego sprawę.

- No tak, ale...

- Kolejna sprawa: dość często najbliżsi członkowie rodziny są tymi, którzy mówią najbardziej przykre słowa. Zastanów się nad tym. Ludzie często mówią do swoich krewnych takie rzeczy, których nigdy nie powiedzieliby przyjaciołom ani znajomym. Im ściślejsza więź, tym więcej prób zbadania jej wytrzymałości.

Harry nie mógł nie zadrwić.

- W takim razie, profesorze, ja i moja mugolska rodzina byliśmy tak blisko jak dwa ziarnka w strączku. Nie było końca przykrym rzeczom, które do mnie mówili.

Mistrz Eliksirów w zamyśleniu pukał palcami.

- To prawda. Powinienem zawsze pamiętać, że przez piętnaście lat obywałeś się bez przyzwoitego wzorca życia rodzinnego. Byłoby dobrze, gdybyś mi przypomniał, co wtedy powiedziałem.

Gryfon wątpił, że Snape zapomniał choć jedno słowo, ale skoro mieli zagrać w kolejną ślizgońską gierkę... cóż.

- Powiedział pan, że to, co mówiłem do Draco, było niewybaczalne.

- Powiedziałem, że tego nie da się w żaden sposób usprawiedliwić – poprawił Snape. - To różnica.

- No a potem powiedział pan, że nie zasługuję, by być pana synem – wyjąkał Harry. - Co to miało znaczyć?

- Owszem, tych słów też nie da się w żaden sposób usprawiedliwić. - Mężczyzna westchnął ciężko. Po chwili dokończył, udowadniając tym samym, że nie potrzebował żadnego przypominania: - Jak mniemam, moje słowa brzmiały dokładnie: „W tym momencie to prawda. Okazałeś się horrendalnie głupi i faktycznie nie zasługujesz, by być moim synem.” I tak było, Harry. W tamtym momencie tak było. Spodziewałem się po tobie czegoś więcej.

- Może i tak, ale sposób, w jaki zabrał pan punkty też pokazał, że nie chce pan mieć więcej ze mną do czynienia – odrzekł Harry, przyglądając się swoim rękom, które nerwowo bawiły się pierścionkiem. - I to mnie zabolało. Może nawet bardziej niż te słowa. Czasami człowiek traci w gniewie rozsądek i coś nagada. Jednak z tymi punktami musiał pan wykalkulować na chłodno. A i tak pan to zrobił.

- Odjąłem punkty za Ronalda Weasleya, a nie za ciebie.

- Użył pan Rona, aby ukarać mnie tak, by nie ucierpiał na tym Slytherin. Jednak skoro jestem pana synem, jestem też Ślizgonem. Odebranie punktów tylko od Gryffindoru było jak wyznanie, że nie chce pan mieć ze mną nic wspólnego. - Kiedy Snape nie odpowiedział, Harry dodał z naciskiem: - Nie rozumie pan tego?

Ojciec zmierzył go długim, badawczym spojrzeniem.

- Stwierdziłeś, że odrzucam w ten sposób twoją adopcję?

- No, owszem – przyznał Gryfon. - Nawet miałem o tym koszmarny sen. Ponieważ... sam pan powiedział, że adopcja stała się faktem, bo pan tak uważał, niezależnie od zewnętrznych okoliczności. A jeśli już by tak nie było...

- Ty głuptasie – wymamrotał Snape i wyciągnął różdżkę. Machnął nią dookoła, rzucając jakieś zaklęcie, które przypominało Harry'emu inkantacje rzucane przez nauczyciela podczas aktywacji magii ochronnej. Powoli na ścianach ukazał się ten sam błyszczący, szmaragdowozielony woal. - Zobacz, wciąż tu są, tak samo silne, jak zawsze. A teraz patrz. - Mistrz Eliksirów ponownie zainkantował jakiś czar. W formule Harry wychwycił słowo tempus. Zaklęcia ochronne w ogóle nie zareagowały.

- To było zaklęcie czasu – wyjaśnił Snape. - Pokazywało stan barier podczas ostatnich kilku dni. Zauważyłeś jakieś zmiany?

Harry pokręcił głową.

- Ani razu się nie zachwiały, bo ja się nie zachwiałem w moim postanowieniu. Chcesz prześledzić ich zachowanie od momentu, kiedy po raz pierwszy się pojawiły?

- Nie. - Chłopak zadumał się. - Skoro jednak to pana wewnętrzne przekonanie wystarczyło, by magia zaczęła działać, po co w ogóle potrzebowaliśmy Czarodziejskiej Służby Rodzinie?

Mistrz Eliksirów zastanowił się.

- Może dlatego, żeby wzmocnić twoje wewnętrzne przekonanie.

- Taa, chyba tak – przyznał Harry. - Bez tego papierka adopcja nie byłaby dla mnie prawdziwa.

Gryfon stwierdził, że wyjaśniało to poniekąd jego sen, który w zasadzie skupiał się wyłącznie na formalnościach.

- Oczywiście przeprowadzenie formalnych procedur dało nam pewne korzyści – dodał Snape. - Biorąc pod uwagę, że mógłbyś się rozgniewać na tyle, by dłużej już nie chcieć pozostawać moim synem...

- To się nigdy nie wydarzy, proszę pana – przerwał Harry. - Obiecuję.

- Mówiłem czysto hipotetycznie – odparł Mistrz Eliksirów z zadowoloną miną. - Gdybyś ty zmienił zdanie, zaklęcia ochronne mogłyby osłabnąć, lecz wątpię, by znikły zupełnie. To jest samoodnawiająca się magia, oparta zarówno na czynnikach formalnych, jak i osobistych. Pojmujesz? Jesteś tu bezpieczny jak nigdzie. Jedynie wzajemne odrzucenie tej więzi mogłoby unieważnić magicznie wiążącą umowę między nami. Upewniam cię, Harry... nie, przysięgam ci: nieważne, jak moglibyśmy być na siebie rozgniewani, nigdy się ciebie nie wyprę. Nigdy. Rozumiesz?

Harry poczuł, jak wspomnienie o jego koszmarnym śnie gdzieś odpływa. Po prostu za bardzo się przejął. Ten sen miał się nigdy nie sprawdzić, a już na pewno nie przepowiadać przyszłość.

- Tak, rozumiem – mruknął Gryfon. Chyba jednak wciąż potrzebował się upewnić, bo zapytał: - Czyli więc... uważa pan, że zasługuję na to, by być pana synem. Racja?

Snape wstał, mamrocząc coś pod nosem, co brzmiało jak „głupi dzieciak”.

- Harry, chodź tu do mnie – poprosił mężczyzna, wyciągając ręce i przytulając syna mocno. Harry oparł się policzkiem o pierś ojca i wsłuchiwał się w bicie jego serca. Rytmiczne uderzenia dawały chłopakowi poczucie bezpieczeństwa.

- Chyba nic nie pojąłeś – szepnął Mistrz Eliksirów, głaszcząc syna po głowie. - To, co nas łączy, nie ma nic wspólnego z zasługiwaniem. Zastanów się nad tym przez chwilę. Jak cholernie irytujący Gryfon mógłby zasłużyć na to, by zostać moim synem? Jak były śmierciożerca, choleryk pozbawiony jakiejkolwiek rodziny, mógłby zasłużyć na to, by zostać ojcem słynnego Harry'ego Pottera?

Po raz pierwszy to sformułowanie nie przeszkadzało Harry'emu. Snape nie powiedział tego, by z niego szydzić. Miał na myśli coś całkiem innego. Chłopak poczuł, jak w jego piersi rozprzestrzenia się fala ciepła. Puścił pierścionek swojej matki, na którym wciąż zaciskał kurczowo dłonie, i objął ojca. Stali tak przez chwilę w milczeniu.

Wreszcie Snape odsunął się z usatysfakcjonowanym wyrazem twarzy. Cicho rzucił jakiś czar i zaklęcia ochronne wtopiły się z powrotem w ściany, po czym odezwał się szorstko:

- Chyba powinienem naprawić swój błąd. - Machnął różdżką. - Dwieście pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru. Dwieście pięćdziesiąt punktów od Slytherinu. I już. Lepiej teraz?

- Pewnie – odrzekł Harry. - Chociaż nadal uważam, że to, co nagadałem Draco, nie miało nic wspólnego ze szkołą. Nie przeszkadzałem przecież w zajęciach.

- Czyli twierdzisz, że gdyby Minerwa weszła do wieży w chwili, gdy dwóch Gryfonów obrzucałoby się inwektywami, uznałaby, że to ich prywatna sprawa?

- Wieża to część szkoły, gdzie przebywają uczniowie. A ja jestem tutaj w domu.

Snape miał kwaśną minę. Przypuszczalnie nie był zbyt szczęśliwy, że odebrał tyle punktów własnemu domowi.

- Próżny wysiłek – zakpił. - Od samego początku dałem wam do zrozumienia, iż nie pozwolę, by mój dom zamienił się w pobojowisko.

- Draco przyczynił się do tego tak samo, jak ja – wytknął Harry spokojnym tonem.

Mistrz Eliksirów wykorzystał tę okazję, by szybko zmienić temat. Jak to Ślizgon.

- Czy wyjaśniliście sobie wszystko? Przy obiedzie wyglądało na to, że relacje między wami uległy poprawie.

- Tak, wszystko gra – potwierdził Gryfon. - Znaczy, przeprosiłem go.

- I?

- Uhm... no i chyba mi wybaczył.

- Sądzę, że pan Malfoy powinien być przy tej rozmowie. - Nauczyciel rzucił jakieś zaklęcie i już po chwili usłyszeli nieśmiałe pukanie do drzwi. Snape otworzył je z ponurym uśmiechem na ustach. - Panie Malfoy, jak miło, że pan do nas dołączył. Która to godzina?

Draco wybałuszył oczy na to dziwaczne pytanie.

- Gdzieś koło wpół do dziewiątej...

- Spójrz na zegarek – polecił Mistrz Eliksirów jedwabistym głosem.

- O co tutaj chodzi? - zapytał Draco, łypiąc na Harry'ego w poszukiwaniu ratunku. Gryfon jednak sam był zbity z tropu i tylko wzruszył ramionami.

- Spójrz na zegarek! - rozkazał Snape ostrzejszym tonem.

Draco, skonfundowany, zrobił, co mu kazano.

- Severusie, on wskazuje: „Czas na kakao”! Czyli zachciało ci się pić? Mam zafiukać do kuchni po jakieś napoje?

Nauczyciel złapał chłopaka za nadgarstek i przypatrzył się zegarkowi.

- Przepraszam za moje błędne domniemanie. Sądziłem, że będzie wskazywał: „Czas na przeprosiny”.

- Och. - Draco cofnął się o krok i spojrzał na nauczyciela, a potem na Harry'ego. - Cóż, prawdę mówiąc, to wczoraj wskazywał na to cały dzień.

- Wiem o tym – wycedził Snape. - A czy ty rzeczywiście przeprosiłeś? Harry jakoś tego nie zauważył.

Gryfon uniósł ręce przeczącym gestem.

- Chwilunia! Przecież wcale się nie skarżyłem. Powiedziałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.

- Severusie, wszystko załatwione – upierał się Draco. Widząc sceptyczną minę Mistrza Eliksirów, dodał: - Nie jesteśmy pierwszoklasistami. Nie potrzebujemy, żeby opiekun domu ciągle mówił nam, co mamy robić i kiedy.

- To dobrze. A teraz siadajcie, obaj. - Snape wskazał różdżką na dwa skórzane fotele.

- No i co? Właśnie nam powiedział, co mamy robić i kiedy! - sarknął Draco, zwracając się do Harry'ego.

- I lepiej go posłuchajmy – padła odpowiedź.

Kiedy chłopcy zajęli swoje miejsca, nauczyciel zaczął spacerować przed nimi, jakby rozważał, co powiedzieć. Wreszcie zatrzymał się przed Harrym.

- Ty – oznajmił z naciskiem – jesteś moim synem.

Przeszedł dwa kroki i stanął przed Malfoyem.

- Ty również jesteś moim synem, tyle że nie zostało to potwierdzone formalnie.

Odszedł do tyłu i kontynuował:

- Panowie, jesteśmy rodziną. Trzeba przyznać, że niezbyt typową. Sierota z przyczyn losowych, sierota z wyboru i człowiek, który nigdy w życiu nie sądził, że dane mu będzie zostać rodzicem. A jednak jesteśmy razem – jesteśmy rodziną. I jako rodzina musimy dojść do porozumienia. Mianowicie, ta śmieszna rywalizacja między wami musi się zakończyć. Jak wam powiedziałem, zależy mi na was obu.

Początkowo Draco wyglądał na niespokojnego, potem jednak przybrał swoją zwykłą minę.

- Wszystko to dlatego, że nie przepadam za żałosnymi przyjaciółmi Harry'ego?

- Nie przejmujesz się panem Weasleyem – zgodził się Snape. - Nie dlatego jednak byłeś dla niego tak niegrzeczny. Boisz się, że jeśli jestem w stanie posunąć się tak daleko, by pogodzić ich ze sobą, to w jakiś sposób wybieram Harry'ego, a ciebie odrzucam.

Draco otworzył usta, ale Mistrz Eliksirów powstrzymał go gestem, zanim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć.

- A ty – ciągnął nauczyciel, zatrzymując się przed Harrym – boisz się, że z powodu zamiłowania Draco do eliksirów będę przedkładał jego towarzystwo nad twoje.

- W końcu spędzacie razem mnóstwo czasu w pracowni – wymamrotał Gryfon.

Malfoy otworzył usta ze zdumienia.

- Harry, doprawdy! Ty miałeś rodziców, którzy byli gotowi oddać za ciebie życie! Teraz masz Severusa, a on zrobiłby dla ciebie to samo! A ja? Ja mam ojca śmierciożercę, który aż się pali, żeby mnie torturować i zabić, i matkę, która w ogóle się tym nie przejęła!

Snape wyglądał na wytrąconego z równowagi.

- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? Obaj jesteście dla mnie tak samo ważni – warknął podniesionym głosem.

Draco skrzyżował ramiona na piersi i zmierzył nauczyciela nieodgadnionym spojrzeniem.

- Severusie, doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś – wycedził. - Rozumiem, że chciałbyś mnie również adoptować – ogromnie byś chciał, jak to ująłeś – ale fakt pozostaje faktem: nie jestem twoim synem w takim stopniu, jak Harry.

Snape lewitował jedno ze stojących pod ścianą krzeseł i usiadł koło Malfoya.

- Jak sądzisz, czym jest rodzina? - zapytał z naciskiem, wpatrując się w chłopaka intensywnie. - Kawałkiem papieru, który jakiś kretyn z ministerstwa uprawomocnia swoją pieczątką?

Kiedy Draco nic nie odpowiedział, Mistrz Eliksirów odchylił się do tyłu i potarł skronie palcami.

- On jest okropnie zmęczony – poinformował kolegę Harry. - To twoja wina. Nie podawaj mu więcej mojego eliksiru. Prawie zapadł przez to w śpiączkę.

Ślizgon zerknął na Snape'a. wystraszony.

- Och. Ups. Bardzo cię przepraszam, Severusie.

Mistrz Eliksirów nachmurzył się.

- Harry chciał wtedy ze mną porozmawiać i pomyślał, że z premedytacją go lekceważę!

- Wcale tak nie myślałem – zaoponował Gryfon. - Ja tylko... się zastanawiałem.

Draco zrobił taką samą minę jak Snape.

- Harry, proszę cię. Powinieneś wiedzieć lepiej. - Po chwili dodał skruszonym tonem: - Nie zrobiłem tego, żeby cię zmartwić.

Harry skinął głową.

- Wiem. Dobra, dosyć tego. Jak już mówiłem, Severus jest bardzo wyczerpany. Moim zdaniem powinniśmy zamówić dla niego kakao i odesłać go do sypialni.

- Dziękuję bardzo, panie Potter, jestem w stanie regulować czas swojego snu.

- Bardzo proszę – odrzekł Gryfon słodko i zwrócił się do Draco: - Wiesz, jakie kakao Severus lubi najbardziej? Słabe, mocne, z miętą?

Malfoy uśmiechnął się pod nosem, słysząc ten zwodniczo spolegliwy ton, i odparł kpiącym szeptem:

- Wiesz, nie wydaje mi się, żeby Severus był wielbicielem kakao, ale jedno jest pewne: nie zaprotestuje, jeśli dodamy tam kropelkę Galliano.

Snape posłał mu oburzone spojrzenie i wycedził:

- Panie Malfoy, nie uważa pan, że ostatnio doprawił mi pan już dosyć napojów? - Po chwili rozpogodził się nieco i dorzucił stanowczym tonem: - Byłoby miło, gdyby Harry zafiukał po kakao, kiedy już skończymy. Teraz jednak, Draco, odpowiedz na moje pytanie. Jak uważasz, czym jest rodzina?

- Z tego, co mogę powiedzieć – odrzekł Malfoy opanowanym, chłodnym tonem – rodzina składa się z ludzi, mających względem ciebie bardzo wysokie wymagania, które musisz spełnić. Ludzi gotowych odepchnąć cię w tej samej chwili, w której stwierdzą, że nie jesteś wart ich wysiłku.

Ile w tym goryczy – pomyślał Harry. Oczywiście rozumiał Draco doskonale. Snape pewnie też. Wprawdzie nauczyciel nigdy nie mówił otwarcie o swojej rodzinie, ale Harry co nieco się domyślał. Żeby dać Draco do zrozumienia, że nie tylko on ma za sobą takie doświadczenia, Gryfon skomentował:

- Czasami faktycznie z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Chociaż moja akurat była typu „zamknąć-i-odizolować”, a nie „wyrzucić-i-wydziedziczyć”.

Mistrz Eliksirów zmierzył obu chłopców grobowym spojrzeniem.

- Kusi mnie, żeby zadać napisanie wypracowania na ten temat. Dwadzieścia cali.

O nie. Harry dostrzegł, że jego ojciec wcale nie żartuje.

- Powiedzmy, że uczymy się przez doświadczenie – odparł, uśmiechając się pogodnie. - Tak, proszę pana. Dowiedziałem się od pewnej mądrej osoby, że w ten sposób człowiek najszybciej się uczy.

- Cóż za kompletny brak subtelności – sarknął Snape, ignorując ukryty komplement. - Jednakże, jak zademonstrował mi pewien głupi dzieciak nie tak dawno temu, o pewnych sprawach trzeba porozmawiać. - Urwał i zrobił znużoną minę. - Czy to jasne, że pod każdym względem, za wyjątkiem jednego, obaj jesteście tak samo moimi synami?

- Czyli wygląda na to, że jesteśmy braćmi – zażartował Draco, ale Harry się nie roześmiał. Nie tym razem.

- I jako bracia – ciągnął Mistrz Eliksirów – musicie popracować nad wzajemną komunikacją.

- Merlinie, znowu czytał tę cholerną książkę – jęknął Draco.

Nauczyciel zupełnie go zlekceważył.

- Poćwiczycie konstruktywną krytykę, z naciskiem na konstruktywną. Inaczej zadam wypracowania. Harry, ty pierwszy.

- Tak, proszę pana.

- Powiedz Draco, co ci w nim przeszkadza, i zaproponuj rozwiązanie.

Gryfon orzekł, że to głupie i całkiem do Snape'a niepodobne, ale kładł to na karb jego zmęczenia. Pewnie najlepiej było po prostu go posłuchać.

- No... hmmm. Cóż, on...

- Mów do Draco – przerwał Mistrz Eliksirów niecierpliwie.

- Wyzywasz mojego najlepszego przyjaciela od wiewiórek.

- On wyzywa mnie od fretek – wycedził Malfoy.

- Cóż, kiedyś przecież byłeś przez chwilę fretką, czyż nie?

- Harry, nie pomagasz mu! – zganił go Snape.

A tak, miało być konstruktywnie...

- Chciałbym, żebyś mówił do niego po imieniu. Pamiętasz, jak było z Hermioną? Kiedy zwracasz się do kogoś po imieniu, trudniej ci żyć z tą osobą w niezgodzie.

- Hermiona jest przynajmniej dość ładna – burknął Ślizgon.

- Doprawdy? - spytał Harry z żywym zainteresowaniem, unosząc brwi.

- Panowie, porozmawiamy o waszym życiu miłosnym następnym razem...

- Ona nie jest częścią mojego życia miłosnego – odrzekł Malfoy, posyłając Snape'owi i Harry'emu rozdrażnione spojrzenie. - I raczej nie będzie. Nie chcę mieć dziewczyny, która jest chodzącą biblioteką, nie mówiąc już o... nieważne. Zatem tak, będę miły dla twojego przyjaciela i mówił do niego „Ronusiu”.

- Tylko bez sarkazmu – zastrzegł Gryfon.

Draco dumnie kiwnął głową, jak król kończący audiencję.

- Teraz ty – odezwał się Snape.

Malfoy łypnął na kolegę spod oka.

- Zawsze skrobiesz po swoich grzankach i po prostu masz przestać. Codziennie rano skrob, skrob, skrob, tak rytmicznie, jakbym słuchał cholernej symfonii. Zrozumiałbym, gdybyś dostawał przypalone z wierzchu, ale one są zawsze tylko leciutko przypieczone. A ty co? I tak niezadowolony. Skrob, skrob, skrob...

- Draco, bądźże poważny – polecił Mistrz Eliksirów zmęczonym tonem.

- Przecież jestem.

- W porządku, ale nie jesteś konstruktywny,

- Zamiast grzanek zamawiaj placki – doradził Malfoy z wyniosłą miną.

- Nie ma sprawy – zgodził się Harry spokojnie. Draco z jakiegoś powodu robił sobie żarty, ale nie było sensu się o to denerwować. Chłopak zerknął na Snape'a i stwierdził, że mała narada rodzinna dobiega końca. - Proszę pana? Mam iść zafiukać po kakao?

Gryfon dla żartu zamówił dodatkowo placki, każdemu po jednym. Starannie ułożył je na spodeczkach i nalał kakao do kubków. Mistrz Eliksirów wyciągnął Galliano i dolał do swojego napoju, ale odmówił podzielenia się z nimi alkoholem. Kiedy odwrócił się plecami, Draco pokazał mu język. Harry prychnął i wciągnął płyn nosem.

Gdy już wszyscy się napili, Snape odchylił się do tyłu i poklepał po brzuchu.

- Draco, to było wspaniałe kakao. Wyśmienite. - Mężczyzna posłał Harry'emu zagadkowy uśmiech. - Potrzebna nam mała poprawka. Dwieście pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu.

Malfoy zdusił śmiech.

- Czy ja dobrze słyszałem? Dwieście pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu za kakao, które przyniósł Harry?

- Ale pomysł był twój – odrzekł Snape nieobecnie. - Czas na kakao. Całkiem rozsądna myśl. Zasłużyłeś na te punkty.

- On naprawdę jest zmęczony – skomentował Draco.

Harry przewrócił oczami.

- Bardzo śmieszne – powiedział do ojca.

- Raczej sprytne – mruknął Snape. - Masz z tym jakiś problem?

- Nie.

- Jesteś pewien? Żadnego kryzysu tożsamości?

Chłopak roześmiał się.

- Nie. Wszystko gra.

- Wcale nie wszystko – zaoponował Draco. - Opiekun mojego domu, Mistrz Eliksirów, nie dał mi nawet jednego nędznego punktu za ulepszenie Maści Na Problemy Skórne, ale dostałem ponad dwieście, bo mój zegarek miał dobry pomysł na wieczorną przekąskę?

Maść Na Problemy Skórne... Harry zastygł w bezruchu, czując, jakby do żołądka wpadła mu kula lodu.

- Maści Na Problemy Skórne? - powtórzył słabym głosem.

- Tak, ona jest na... - Draco urwał.

- Wszystko w porządku – uspokoił go Snape, przesuwając ręką po oczach. - Harry wie, czym się wczoraj zajmowaliśmy.

- To dobrze.

Malfoy zerknął na kolegę, jakby sprawdzał jego reakcję.

- To jest ten... balsam, który dałeś Severusowi na Gwiazdkę?

- A i owszem – odrzekł Draco z zadowoleniem. - Znalazłem sposób, jak odrobinę przytłumić ból, kiedy Znak się uaktywnia. Oczywiście za wiele to nie pomaga, ale Severus mówi, że tak bardzo go nie pali. Wydaje mi się, że dobre i to.

- Harry, dobrze się czujesz? - zapytał Snape. - Bardzo zbladłeś.

- Uch, chyba kakao nie zrobiło mi najlepiej – zmyślił chłopak szybko. Co miał jednak zrobić, przyznać wprost, że nazwa „Maść Na Problemy Skórne” potwierdzała jego proroczy sen? Że jednak miał wgląd w przyszłość?

Mistrz Eliksirów najwyraźniej nie uwierzył synowi.

- Harry, już więcej nie będę zamykał drzwi, rozumiesz? Następnym razem pomożesz nam warzyć eliksir stabilizujący.

- Pokażę ci, jak robić Maść Na Problemy Skórne – dodał Draco.

- Możesz spróbować wymyślić jakąś sensowniejszą nazwę – polecił Snape.

Coraz gorzej. We śnie Mistrz Eliksirów użył słowa „rozsądniejszą”. Harry miał ochotę krzyczeć z frustracji. Właśnie był świadkiem prawdziwej rozmowy... a zatem reszta też musiała być prawdziwa! I co on miał teraz zrobić?

Chłopak zmusił się, by się uspokoić. Ten sen był... cóż, tym, czym był. Stwierdzenie to było głupie, ale dla niego miało w jakiś sposób sens. Z pewnością był to sen proroczy – jasne jak słońce. Czy musiał się ziścić? Czy znaczył to, co się Harry'emu wydawało? A jeśli odpowiedź na oba te pytania brzmiała „tak”, to czyż sen nie dotyczył tylko spraw formalnych? Czyż rzeczywista więź między nim i ojcem nie pozostawała silna i nietknięta?

- Maść Na Problemy Skórne to całkiem sprytna nazwa – mruknął Gryfon.

- Nastolatki – burknął tylko Snape.

- Bracia – poprawił Harry, gdyż właśnie doznał olśnienia. Zmiana paradygmatu... która przebiegała już od jakiegoś czasu. Chłopak zastanawiał się, czy to nie wcześniejsze słowa Snape'a ją spowodowały. Czyżby piętnaście lat jego doświadczeń z rodziną Dursleyów oślepiło go mocniej niż igły Malfoya?

Być może. Teraz jednak pojął prawdę. Mimo iż czuł się dobrze, widząc na dokumentach adopcyjnych nazwisko swoje i Snape'a, to nie te dokumenty czyniły z nich rodzinę, tylko wzajemne zaangażowanie. Snape był tak samo przywiązany do obu swoich synów – a zatem Harry i Draco faktycznie byli braćmi. Wszyscy trzej stanowili rodzinę – dokładnie tak, jak ujął to Snape.

- Myślałem, że ci się to nie podoba – wymamrotał Draco. - Kiedy wcześniej powiedziałem, że jesteśmy braćmi, nawet się nie uśmiechnąłeś.

- Bo to poważna sprawa – odrzekł Harry, wyczuwając, że zranił uczucia kolegi. - Przepraszam, że wtedy tak się śmiałem. Zupełnie to do mnie nie docierało. Ale teraz już wiem.

- Zdaje się, że tak. Teraz obaj już wiecie – dodał Mistrz Eliksirów łagodnie. - Stopień braterskiej rywalizacji w tym domu wzrósł już do poziomu absurdu. Czy zdajecie sobie z tego sprawę, czy nie, czasami naprawdę zachowujecie się jak bracia.

- To chyba tylko udowadnia, że masz normalnych synów – odpowiedział Malfoy. - W tej książce też tak pisali.

- W tej cholernej książce? - zakpił Snape.

- Czasami nadmiar informacji szkodzi – oznajmił Draco. - Mówiłem ci, żebyś się nie wtrącał w sprawy między mną a Harrym. Sami sobie poradzimy.

- Racja – potwierdził Harry i zwrócił się do Malfoya: - Dlatego właśnie nie wtrącaj się w sprawy między mną a Severusem. Sami sobie poradzimy. Nie potrzebuję, żebyś dziesięć razy dziennie pouczał mnie, jak mam go traktować.

Oczy Draco zabłysły.

- No, przynajmniej wreszcie mówisz o nim „Severus”, chociaż nie bezpośrednio do niego. Tak tylko zauważam.

- I właśnie o to mi chodzi! To moja sprawa, jak się do niego zwracam. Tak samo jak wszystko inne, co mówię do mojego ojca!

- Ojca – powtórzył Malfoy aprobującym tonem. - To już lepiej.

Harry rozłożył ręce w geście bezradności.

- Jesteś beznadziejny.

Draco zaśmiał się.

- Wcale nie. Tak cię tylko podpuszczam. Będę się pilnował, dobra?

- Dobra.

Snape odchrząknął.

- A zatem, skoro obaj doszliście do porozumienia, skorzystam z sugestii Harry'ego i położę się wcześniej spać.

Gdy nauczyciela już nie było, Malfoy zwrócił się do kolegi:

- Może zagramy w czarodziejskie scrabble? - Kiedy Gryfon potrząsnął głową, Draco dodał: - Za każde E dostaniesz pięć punktów...

- Innym razem, obiecuję – odparł Harry. - Teraz mam coś do napisania.

- Jasne. Ja chyba też powinienem nadrobić zaległą korespondencję. Usiądziemy razem przy stole?

- Wolę w pokoju.

- Co, listy miłosne?

- Fajnie by było. Tylko... takie tam.

Ślizgon kiwnął głową, zebrał swoje rzeczy i usadowił się przy stole. Harry skierował się do pokoju i zamknął drzwi. To, co miał do napisania, było osobiste – choć nie wiązało się z listami miłosnymi. W zasadzie nie był to nawet list.

Chłopak wyjął pamiętnik, który dostał od Dudleya na gwiazdkę. Nigdy wcześniej z niego nie korzystał, ale teraz miał sporo spraw do przemyślenia. Miał nadzieję, że zapiski mu w tym pomogą.

Co okazało się prawdą.


*coup de grace – śmiertelny cios


NASTĘPNY ROZDZIAŁ: TĘSKNOTA


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rok jak żaden innyE
Rok jak żaden inny8
Rok jak żaden innyS
Rok jak żaden innyC
Rok jak żaden inny`
Rok jak żaden innyb
Rok jak Żaden inny 29
Rok jak żaden innyQ
Rok jak żaden innyB
Rok jak żaden inny7
Rok jak żaden innyd ie
Rok jak zaden inny3
Rok jak żaden innyF
Rok jak żaden innyR
Rok jak żaden innyp
Rok jak zaden inny1
Rok jak żaden inny5
Rok jak żaden innyc
Rok jak żaden innyi