rozmowa z psychiatra na temat schizofrenii

ęęłęóFPRIVATE "TYPE=PICT;ALT=Strona "

Co to jest schizofrenia?

Bardzo dobry artykuł - warto przeczytać, by się dowiedzieć co czuje chory.

"Schizofrenia" profesora psychiatrii Antoniego Kępińskiego - informacja.

Schizofrenia i wirusy.

Przygnębiający nałóg.

Orzechowa kuracja.

Mózg schizofrenika.

Erytropoetyna w terapii schizofrenii.

Czy chorobą psychiczną możemy zarazić się podobnie jak katarem lub anginą?

Głupich w psychiatryku nie ma - nobilitacja choroby

Polecam książkę Jerzego Krzysztonia "Obłęd"

Schizofrenia klasyfikacja, przyczyny, objawy


W 1911 r. szwajcarski psychiatra Eugene Bleurer wprowadził termin "schizofrenia" (od słowa schizoin - oznaczającego dezorganizację, niespójność procesów psychicznych - i frenos - mózg, rozum). - Prawdopodobieństwo zapadnięcia na tę chorobę sięga 1 proc., natomiast ryzyko popadnięcia w jakiś stan, który wymagałby interwencji psychiatrycznej, może się odnosić do 20 proc. populacji. Jeśli chodzi o mężczyzn, to 10 proc. z nich zagrożonych jest uzależnieniem alkoholowym, 1 proc. - schizofrenią, 5 proc. - depresją, a pozostali innymi zaburzeniami - twierdzi prof. Janusz Rybakowski, kierownik Kliniki Psychiatrii Dorosłych Akademii Medycznej w Poznaniu. W wypadku kobiet - aż 10 proc. z nich jest zagrożonych depresją, 1 proc. - schizofrenią, a reszta - różnorodnymi zaburzeniami lękowymi i innymi. Większość tych stanów można leczyć w warunkach ambulatoryjnych, natomiast zdecydowana większość schizofreników trafia do szpitali psychiatrycznych. Na oddziałach stanowią oni prawie połowę hospitalizowanych.
Do tej pory nie wiadomo, jaka jest geneza tej choroby. Obecnie wyjątkowo dużą wagę przywiązuje się do biologicznych hipotez powstania schizofrenii. Prawdopodobny jest jej związek - mówiono podczas sympozjum - z nieprawidłowym rozmieszczeniem w mózgu substancji pośredniczących w przewodzeniu impulsów nerwowych lub z nagromadzeniem substancji toksycznych o działaniu psychozotwórczym. Współczesne techniki obrazowania mózgu, pokazujące, co się w nim naprawdę dzieje, wskazują na zmiany struktury mózgu, a także na odmienności anatomiczne mogące mieć związek z chorobą. Zmiany te są prawdopodobnie konsekwencją zaburzeń rozwoju mózgu. Teorię neurorozwojową schizofrenii sformułowali w ostatniej dekadzie amerykański psychiatra Daniel Wainberg i angielski psychiatra Robin Murray, którzy przedstawiali swoje badania na konferencji. Okazuje się, że nieprawidłowy rozwój mózgu zwiększa podatność na rozpoczęcie procesu chorobowego pod wpływem stresu. Czynniki stresowe odgrywają istotną rolę zarówno w zapoczątkowaniu schizofrenii, jak i w jej nawrotach. Obecnie bardzo dużą wagę przywiązuje się także do określenia wpływu dziedziczności i zmian genetycznych na rozwój schizofrenii. - Trudno jednak ocenić ciężar gatunkowy czynników genetycznych. Na razie konstruuje się jedynie modele przekazywania podatności genetycznej. Nie wykryto bowiem jednego genu schizofrenii - komentuje doc. Jacek Wciórka z I Kliniki Psychiatrii w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Jak przekonują naukowcy, jest to choroba poligenowa. Aby wywołać predyspozycje genetyczne, musi "współdziałać" aż kilkanaście genów. Stwierdzono już wiele miejsc na genomie, które są związane z jej występowaniem. "Taka informacja nic nam jednak nie daje, musimy się dowiedzieć, w jaki sposób patogenetyczny łańcuch wydarzeń prowadzi do rozwoju schizofrenii. Dopiero szczegółowe poznanie jego elementów daje nam możliwości wpływu terapeutycznego" - stwierdził jeden z dyskutantów. Uznano, że jest to bardzo obiecujący kierunek badań, ale może zostać wykorzystany w praktyce klinicznej dopiero za dziesięć, piętnaście lat. Tymczasem już w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat terapię chorych na schizofrenię mogą zrewolucjonizować nowe leki.
- Do pierwszej rewolucji w leczeniu tego schorzenia doszło w latach 50., kiedy zaczęto stosować farmaceutyki neuroleptyczne - twierdzi prof. J. Rybakowski. Okazało się, że skutecznie likwidują one zaburzenia funkcji umysłowych, takich jak urojenia czy omamy słuchowe. Typowe leki neuroleptyczne wywołują jednak skutki uboczne, na przykład parkinsonizm. Ponadto nie działają na inne dolegliwości związane z chorobą, takie jak depresja czy deficyt aktywności oraz zaburzenia funkcji poznawczych - uwagi i pamięci. Są podstawowymi lekami do dzisiaj, mimo że u wielu pacjentów wywołują skutki uboczne, czasem bardziej uciążliwe niż psychozy. Dlatego chorzy muszą równocześnie przyjmować tzw. leki korygujące. Kolejny przełom w leczeniu dokonał się kilka lat temu. Pojawiły się farmaceutyki zwalczające znacznie więcej objawów schizofrenii. Są skuteczne nie tylko w leczeniu stanów psychotycznych, ale również likwidują depresję, poprawiają funkcje poznawcze i nie wywołują skutków wtórnych. Badania wykazują, iż niektóre osoby cierpiące na schizofrenię na skutek podjętego leczenia wróciły do zdrowia, a stan większości chorych poprawił się do tego stopnia, iż przyjmując leki, mogły żyć samodzielnie. Jest to rzeczywiście przełom, zważywszy, że stosowana wcześniej terapia neuroleptyczna u jednej trzeciej chorych dawała całkowicie niezadowalające wyniki. Leczeni w ten sposób wymagają częstych i długotrwałych hospitalizacji psychiatrycznych i znacznego wsparcia przez całe życie. Nowe metody stanowią więc nadzieję dla najciężej chorych. O ile bowiem podczas rocznej terapii nawroty choroby występują aż u 40-60 proc. pacjentów z ciężką postacią schizofrenii leczonych typowymi neuroleptykami, o tyle przy leczeniu nowymi neuroleptykami czasami - jak udowadniano na konferencji - zaledwie u 25 proc.
Leki nowej generacji są znacznie droższe od stosowanych dotychczas. Należy pamiętać, że koszty leczenia schizofrenii są wyższe niż innych chorób psychicznych. Związane jest to z częstymi nawrotami choroby i potrzebą wielokrotnej hospitalizacji, opieki ambulatoryjnej i środowiskowej. Trzeba doliczyć do tego wydatki na leki likwidujące objawy choroby i preparaty znoszące niepożądane skutki leczenia. Warto pamiętać, że pacjenci nie mogą podjąć pracy zawodowej, nie są też zdolni do kontynuowania nauki. Ponadto ich opiekunowie często muszą poświęcić wiele czasu i pieniędzy na walkę z nawrotami choroby. Okazuje się jednak, że stosowanie droższych, ale jednocześnie efektywniejszych farmaceutyków przyczynia się do obniżenia kosztów leczenia schizofrenii, gdyż na przykład pacjenci są rzadziej hospitalizowani. W efekcie, już w pierwszym roku prowadzenia nowej terapii (w porównaniu z rokiem poprzednim) całkowite koszty leczenia maleją o 25 proc. Dużym problemem jest stygmatyzacja pacjentów cierpiących na choroby psychiczne. Przez większość społeczeństw są oni uznawani za niebezpiecznych. Kilka lat temu w Genewie przyjęto światowy program destygmatyzacji. Mówił o nim prof. Norman Sartorius, były przewodniczący Światowego Towarzystwa Psychiatrycznego. Celem programu jest propagowanie wiedzy o problemach chorych i ułatwianie im powrotu do społeczeństwa. W Polsce jest w tej dziedzinie szczególnie dużo do zrobienia, gdyż - jak wynika ze statystyk - do lekarzy zgłasza się tylko jedna trzecia potrzebujących. W terapii schizofrenii ważne jest nie tylko podawanie leków, ale również stworzenie systemu pomocy środowiskowej. Zależnie od natężenia choroby, pacjent powinien móc korzystać z programów opieki dziennej, rehabilitacji oraz leczenia nie wymagającego pobytu w szpitalu. Cierpiący na schizofrenię mogą również potrzebować pomocy w ponownym dostosowywaniu się do życia w społeczeństwie, kiedy już objawy choroby będą pod kontrolą. - W ostatnich latach opracowano nowe metody psychoterapii, m.in. poznawczo-behawioralne, ukierunkowane na radzenie sobie z objawami psychotycznymi, które w istotny sposób wspomagają leczenie farmakologiczne - twierdził prof. Steven Lewis z Manchesteru. Terapia taka jest wprowadzana w kilku ośrodkach na świecie. - Jeszcze może trudno to zauważyć, ale naukowcy dowodzą, że możliwości leczenia schizofrenii porównywalne są z szansami, jakie współczesne terapie dają cierpiącym na cukrzycę czy chorobę wieńcową - twierdzi prof. Rybakowski. Uzasadnione nadzieje chorych ciągle rosną. Jak stwierdzili zebrani w Davos psychiatrzy, społeczeństwa trzeba lepiej informować o problemach chorych na schizofrenię, zwiększając równocześnie nakłady na ich wszechstronne leczenie i opiekę.

Janusz Michalak Davos


Schizofrenia. Rozmowa z psychiatrą dr. Andrzejem Cechnickim

Artur Włodarski 28-08-2003

Schizofrenia poddaje się leczeniu! Co trzeci pacjent całkowicie odzyskuje zdrowie, a stan co drugiego poprawia się w stopniu pozwalającym na powrót do normalnego życia

Pamięta Pan swego pierwszego pacjenta?

Jak dziś. Przyszedłem na oddział, byłem zgrzany, zdjąłem sweter. Patrzę, a mimo chłodu ona - bo była to kobieta - też zdejmuje sweter. Okazało się, że miała rozbitą osobowość i jak wiele osób w tym stanie bezwiednie naśladowała innych.

Co się z nią stało?

Choć minęło prawie 30 lat, wciąż jest moją podopieczną. W tym czasie skończyła studia, wyszła za mąż, straciła pracę, urodziła syna. Jej stan pogorszył się, gdy chłopak zaczął dojrzewać. Walczyli "na noże" aż do czasu, gdy się zakochał.

Problemy miał też jej mąż: tak nie lubił ludzi, że nie mieli w domu krzeseł, "by nikt się nie rozsiadał". Aż kiedyś ten mizantrop poczuł w sobie "dobrą energię", którą zapragnął obdarzać innych. To odmieniło atmosferę w domu. Wyszli na prostą: syn jest zakochany, mąż jest bioenergoterapeutą, a ona pracuje w zakładzie pracy chronionej. Nie wszyscy chorzy mają tyle szczęścia.

Swą najsłynniejszą książkę profesor Antoni Kępiński zadedykował tym, "których nazywamy schizofrenikami". Pan unika tego słowa...

Bo stało się epitetem. Pada wtedy, gdy chce się kogoś obrazić, upokorzyć. W powszechnym mniemaniu schizofrenia to nie tylko choroba, ale również tragedia. Dla chorego i rodziny.

Ale unikając nazwy, uciekamy od istoty rzeczy.

Tu nie ma istoty rzeczy. Nie ma czegoś takiego jak "schizofrenia". Każdy przypadek jest inny. Wielu psychiatrów uważa, że skoro to słowo nic nie znaczy, a ma tak straszne konotacje - należy je wykreślić. Często więc diagnozują: "zespół paranoidalny", "F20", "morbus bleuleri". Wszystko, byle nie schizofrenię.

A co Pan proponuje w zamian?

Zaburzenie psychiczne albo psychozę urojeniową.

Czasem nazywana jest chorobą królewską.

Bo żadna inna nie ma tak bogatych objawów. A czasem trapi też umysły wybitne i piękne. Nietzsche, Kant, Hegel, Strindberg, Hoene-Wroński - nie wyklucza się, że schizofrenia leżała u źródeł ich geniuszu. Że pod jej wpływem zaczęli pisać czy wręcz "zaczęło nimi pisać". Mówi się też o olśnieniu schizofrenicznym u malarzy: van Gogha, Kubina, Monsiela, Muncha, czy uczonych, jak John Nash. Niektórzy twierdzą nawet, że schizofrenia mogła być matką jazzu. Charles "Buddy" Bolden, popularny nowoorleański muzyk, nim na dobre trafił do szpitala w 1907 roku, grał w ośmiu zespołach, znajdując wielu naśladowców, np. Louisa Armstronga. Miał niewiarygodną wręcz łatwość improwizacji.

Czy zna Pan osoby, które zyskały na schizofrenii?

Tylko nieliczni twierdzą, że uczyniła ich bogatszymi. Ogromna większość nie chce powrotu choroby, tych upadków z nieba do piekła.

Mógłby Pan wczuć się w położenie chorego?

Spróbuję. Czuję, jak pęka granica między mną a światem. Wszystko się miesza. Nie wiem, gdzie się kończę, gdzie zaczynam. Czy w głowie mam myśli swoje, czy cudze. A może szatana? Raz jestem Stwórcą, raz marionetką. Prześladują mnie ONI - źli, podstępni, bezwzględni. Już porozumieli się z mafią. A kosmici - metalowi, laserowi? Też coś knują. Mijam ich na ulicy - mają zwierzęce pyski. Te ich głosy, spojrzenia, uśmieszki... Myślą, że nie wiem. A ja wiem. Szykują zagładę. Zginę, to pewne, ale może uratuję innych? Może ktoś przetrwa i opowie? Szybko, trzeba ostrzec ludzi, otworzyć im oczy, powiedzieć prawdę! ONI się już domyślają. Naświetlają mnie promieniami, dosypują trucizny, zastawiają pułapki, a co jedna, to gorsza: samochód bez hamulców, winda podpiłowana, most zaminowany... Bóg odmawia wyjaśnień. Wczoraj odwracał głowę przy moim porodzie - cóż, tak najwygodniej... Ale wiem, co zrobię: wystąpię na forum ONZ. Jeśli zdążę. Lecz co to? Dlaczego moje ciało mnie nie słucha? Dlaczego słucha ich? Nic nie mogę zrobić. Nigdzie pójść, nic powiedzieć. Ja to już nie ja! Nie ja? Więc kto?

Chyba wystarczy. Czy chory naprawdę w to wierzy?

Oczywiście tylko podczas psychoz. I choć ich przebieg może być bardzo różny, dominują w nich te same motywy. Śmierć, katastrofa, kosmici, obce głosy.

Jak często doświadcza tych napadów?

Jedna trzecia - raz w życiu. Kolejne 30 proc. wystarczająco często, by choroba zrujnowała im życie. Następne 10 proc. to ci, którzy, jak John Nash w "Pięknym umyśle", mają ciągłe psychozy. I choć, inaczej niż w filmie, dręczą ich głównie omamy słuchowe, też jest im ciężko. Ręczę, że słysząc bez przerwy jakieś głosy, po roku byłby pan strzępem człowieka. By jako tako funkcjonować, łączą się w grupy Słyszących Głosy, w których uczą się odróżniać dźwięki prawdziwe od urojonych.

Przedstawił Pan wybuch psychozy od środka. A co widzimy oczami psychiatry - od zewnątrz?

Cofnijmy się do czasów dzieciństwa. Jako dzieci żyjemy w świecie fantazji. Czas jednak podcina skrzydła marzeniom. W miarę jak poznajemy życie, pozwalamy, by bańka fantazji kurczyła się wokół nas. Dla niektórych zderzenie z realiami jest szczególnie bolesne. Gubią się w nich, toną. Co więc robią? Kierują "do środka". Chowają się w skorupie przeżyć i wyobrażeń. Mogą w niej tkwić latami, wiodąc - jak to nazywamy - nieprzeżyte życie.

Nie jest to życie spokojne. Okazuje się, że tam, "w środku", panuje ruch jak na międzynarodowym lotnisku. "Tak dużo myśli przelatuje przez głowę! Cud, że co chwila nie dochodzi do katastrofy" - pisał Kępiński.

Czasem jednak dochodzi...

Gdy wybucha psychoza, wszystkie samoloty chcą lądować naraz. Nie mają gdzie. Powstaje nieopisany chaos. Czasoprzestrzeń się wykrzywia. Hierarchia wartości - łamie. Świat na chorego napiera, każdy szczegół nabiera znaczenia. W kształcie chmur, stroju przechodniów czy nazwach ulic - wszędzie widzi złowróżbne znaki. Tonie w zalewie informacji. Nawet siedząc nieruchomo, wykonuje ogromną pracę. Wszechobecny chaos odbija się w jego ruchach i mowie. Gesty i chód stają się niezgrabne i kanciaste, jak u robota sterowanego nie- wprawną ręką. Twarz - nie mogąc oddać tak wielu sprzecznych uczuć - przestaje cokolwiek wyrażać. W jego wypowiedziach roi się od neologizmów, kuriozalnych skojarzeń, wiodących donikąd dygresji.

Dziwne rzeczy dzieją się z poczuciem czasu: teraźniejszość zderza się z równie wyrazistą przeszłością - dochodzi do burzy czasowej. Zegary stają w miejscu. Teraz, jak we śnie, może skakać po epokach i kontynentach. To tylko pogłębia jego kryzys tożsamości. Chory ma wrażenie, że i on, i wszystko wokół niego ginie.

Dlaczego nie szuka pomocy u innych?

Bo nie dość, że boi się ludzi, to jeszcze nie potrafi opisać tego, co czuje. Jest jak podróżnik w obcej, pełnej pułapek krainie. Nie ma mapy, nie zna języka. Może liczyć tylko na siebie. W powieści "Obłęd" Jerzy Krzysztoń na 15 stronach opisywał, jak idąc z jednej ulicy na drugą w każdym napotkanym przechodniu widział egzekutora gotowego pozbawić go życia.

Musi czuć się samotny...

Przeraźliwie. Świadomość, że losy bliskich, ba, ludzkości, zależą od niego, że jako jedyny poznał prawdę zbyt straszną, by zdradzić ją innym - wszystko to go przygniata. Cierpiący na schizofrenię bohater "Obłędu" boi się, że nie zdoła dłużej nieść ciężaru tajemnicy: "Ja wiem, wszystko wiem. Wiem, kiedy umrze Słońce, wiem tysiące różnych rzeczy. Dlatego mój umysł eksploduje na tysiące krwawych strzępów...".

Przecież nie da się tak żyć. Jak ci ludzie to wytrzymują?

Człowiek jest istotą społeczną i za wszelką cenę chce powrotu do wspólnoty.

Co więc czyni rozbite "ja"? Rozpaczliwie szuka kontaktu ze światem. Chory do niego wraca, ale już w innej roli, np. uzdrowiciela czy mesjasza. Rozmawia z Bogiem, wie, jak uratować ludzkość i kiedy będzie koniec świata. Ma misję do spełnienia. To poprawia jego samoocenę. Kawałki rozbitego "ja" składają się w "JA schizofreniczne" - zniekształcony obraz własnej osoby. Wreszcie podnosi głowę, szept zastępuje krzykiem, a bierność - działaniem.

Zarzucając mu megalomanię, popełnimy błąd: on działa dla innych, w zbożnym, szlachetnym celu.

Czy taki chory wie, że jest chory?

Zwykle nie wie i nie chce wiedzieć. Dochodzi do kuriozalnej sytuacji: woli być aresztowany niż hospitalizowany. Kiedy przychodzi sanitariusz, krzyczy, ucieka, wyrywa się. Kiedy policjant - nie stawia oporu. Łatwiej mu wówczas zachować godność. Buntownikiem może być. Chorym - nie.

Dlaczego?

Bo ledwo odnalazł sens, a mówimy mu: Stop! Musisz się leczyć. - Leczyć się? Ja? - krzyczy. - Przecież do mnie przychodzi Matka Boska. Wczoraj z nią rozmawiałem! - Problem polega na tym - tłumaczymy - że w ogóle nie umiesz rozmawiać z ludźmi.

Można sobie wyobrazić, co wtedy czuje.

A rodzina? Jak na to reaguje?

Najczęściej szokiem, niedowierzaniem. Matka płacze: - Moje dziecko psychicznie chore? Wszystko, tylko nie to!

Potem zaczyna się szukanie winnego: złe towarzystwo, surowy nauczyciel, niewierny narzeczony, nieczuła matka, nieobecny ojciec, nieznośny szef - roztrząsane są wszystkie warianty.

W końcu pojawia się wstyd. To on każe ukrywać prawdę przed sąsiadami, ba, nawet rodziną.

W końcu sam chory musi spojrzeć prawdzie w oczy.

Zwykle dowiaduje się o tym ostatni. Jak to przyjmuje? Jak haniebny stygmat. Diagnoza burzy z takim trudem odbudowany autoportret. Znów przeżywa dramat utraty własnego ja. Znów nie znaczy nic. Wrogi i obcy świat spycha go na margines ważnych spraw. A jemu wszystko wymyka się spod kontroli, nawet własny umysł. By odzyskać nad nim kontrolę, musi brać leki. Dzięki nim może dokonać bilansu zysków i strat. I wtedy zwykle dochodzi do samookaleczeń czy samobójstw.

Jaki jest odsetek samobójców?

10 procent chorych tak właśnie kończy życie. Zdarzają się też samobójstwa z przyczyn psychotyczno-urojeniowych, kiedy np. pacjent myśli, że potrafi latać, i wyskakuje przez okno. Albo kiedy czuje, że ofiarą ze swojego życia może zbawić świat.

Kto się bardziej boi - my chorych czy oni nas?

Zdecydowanie bardziej oni. Bywa, że na tle urojeniowym taki chory zaatakuje np. polityka, jak niedawno w Holandii. Ale to wyjątkowe przypadki. Tyle że wtedy cała sprawa trafia na czołówki gazet i zyskuje posmak sensacji.

A więc agresja chorych jest mitem?

Głęboko zakorzenionym i bardzo krzywdzącym. Agresja może zrodzić się w związkach zbyt bliskich, "gęstych". Gdy np. rodzina każe tłumaczyć się z każdej reakcji choremu, który akurat walczy z napierającą nań rzeczywistością, tylko pogłębi jego uczucie osaczenia. Akt agresji będzie wówczas aktem rozpaczy kogoś, kto nie czuje się bezpiecznie nawet w domu.

Trzeba zrobić krok w tył?

Trzeba interweniować, ale umiejętnie. Przypomnijmy, co się działo, kiedy w szpitalach byli salowi - dochodziło do scen jak z więziennych dramatów. Od wyzwisk, przez rękoczyny, na samobójstwach kończąc. Kiedy salowych zastąpiły salowe, takie historie stały się rzadkością.

Jaki rachunek schizofrenia najczęściej wystawia chorym?

Utrata przyjaciół i pracy, odebranie praw rodzicielskich i obywatelskich. Postępujące ubożenie i osamotnienie. Często konsekwencje przysparzają większych cierpień niż sama choroba. A są kraje, jak np. Indie, gdzie schizofrenia dyskryminuje całe rodziny: tam brat czy siostra chorego mogą tylko pomarzyć o małżeństwie.

Kara za grzechy?

Albo sprawka szatana. Paradoksalnie, w Polsce najbardziej surowe są środowiska medyczne. Tu najszybciej traci się pracę.

Nie dziwię się rodzinom chorego, które ukrywają ten fakt przed sąsiadami. Gdy rozejdzie się, że "pod siedemnastką mieszka schizofrenik"...

...zaczynają się wymowne spojrzenia, uśmieszki, komentarze. Jak się przed tym ustrzec? Tu nie ma tak jak z kobietami po raku piersi, że wpinają różową wstążkę i wychodzą na ulicę. Tu chory wpada w błędne koło: ponieważ schizofrenia źle się kojarzy, lepiej się do niej nie przyznawać. Nawet gdy dzięki leczeniu chory wiedzie całkiem normalne życie. Przyznają się tylko ci, którzy nie mają nic do stracenia. Tacy często stają się bohaterami reportaży. Zaś ci, którym na czymś zależy, za żadne skarby nie chcą, by o ich problemie wiedział szef czy sąsiadka. Przykład? Pacjent, który jest świetnie prosperującym prawnikiem - owszem - opowie o swojej chorobie, ale tylko za granicą, i to najlepiej na medycznym kongresie.

Jak uchronić chorych przed dyskryminacją?

Musimy mówić o schizofrenii, aż obalimy mity, jakimi obrosła. Są jak kule u nogi chorych pragnących powrotu do normalności.

Na przykład?

Kwestia winy. Oskarżenie rodzin, że spowodowały chorobę. Nic chyba nie uczyniło więcej zła w psychiatrii. Proszę sobie wyobrazić atmosferę domu, w którym chory boryka się z chorobą, a jego bliscy z winą za tę chorobę. Koszmar.

Nie ma winnych?

Winić nie można nikogo. Zwłaszcza chorego i jego bliskich.

Nic nie dzieje się bez przyczyny...

Tu nie ma jednej przyczyny.

Ostatnio dużo mówi się o genetycznym podłożu schizofrenii.

Kiedyś obliczono, że jeśli jedno z rodziców choruje, to statystycznie co dziesiąte ich dziecko spotka taki sam los. Jeśli oboje - to co drugie. A skoro są rodziny bardziej i mniej dotknięte schizofrenią, to musi być gen schizofrenii. I przez cały wiek go szukano. Bez skutku. Dziś wiadomo, że żaden gen nie ponosi "jednoosobowej" odpowiedzialności. Musi być ich więcej. A wszystkie razem nie są jedynymi jej sprawcami. Najlepszy dowód, że jeśli jedno z bliźniąt jednojajowych choruje na schizofrenię, to ryzyko wystąpienia jej u drugiego wynosi 40 proc. A nie 90-100 proc. jak w przypadku chorób genetycznych. Krótko mówiąc, dziedziczy się nie tyle schizofrenię, co podatność na nią.

Co odpowiada za te brakujące 50 proc.? Środowisko?

Odpowiedzi udzielił Pekka Tienari, fiński psychiatra śledzący losy dzieci matek chorych na schizofrenię (wiadomo, że dzieci chorej matki obciążone są 10-procentowym ryzykiem). Wpadł na pomysł, by zbadać, jak wiele takich dzieci choruje w rodzinach adopcyjnych. Te ostatnie podzielił pod kątem cech sprzyjających schizofrenii (agresja, brak akceptacji) na zaburzone i niezaburzone. W ten sposób odseparował czynnik dziedziczny od środowiskowego. I co stwierdził? W rodzinach zaburzonych aż 18 proc. adoptowanych zapadło na schizofrenię. W rodzinach niezaburzonych - tylko 2 proc. Średnia to 10 proc. - wszystko się zgadza. Wniosek? Schizofrenii nie da się wyjaśnić bez genetyki, ale sama genetyka nie wystarcza do jej wyjaśnienia. Wiele zależy od środowiska.

A konkretnie?

Od wychowania, biedy, głodu, stresu, ale i komplikacji poporodowych, infekcji wirusowych, a nawet - zdaniem niektórych - niedoboru witaminy D.

Jaki jest najczęstszy błąd wychowawczy?

Jeśli rodzice wciąż krytykują poczynania dziecka, wątpią w jego zdolności, burzą autorytet, to muszą się liczyć z tym, że wychowają kogoś, kto nie będzie akceptował sam siebie i kto - w swoim mniemaniu - będzie odrzucany przez innych. Jego "ja" kurczące się jak przekłuty balon można opisać za pomocą antynomii: ludzie są silni - ja słaby; życie jest brutalne - ja wrażliwy; świat jest wrogi - ja bezbronny. A stąd już tylko krok do przekonania, że "świat mnie prześladuje".

Ciekawa jest hipoteza tzw. podwójnego wiązania, winiąca wewnętrznie sprzeczne komunikaty. Jeśli np. rodzice mówią synowi: "Idź, zdobywaj świat", a jednocześnie mimiką, spojrzeniem, gestem dają mu do zrozumienia, że gdy ich opuści, umrą z tęsknoty - to pozostawią go w ogromnej rozterce.

A jeśli każde z rodziców mówi co innego?

Skutek jest podobny. Skonfliktowani rodzice stawiają dziecko w sytuacji patowej. Czuje, że powinno zareagować, ale nie wie jak, bo każda reakcja jest zła. Cokolwiek zrobi, popadnie w konflikt lojalności, a ten zrodzi poczucie winy.

Nie znam choroby, która miałaby aż tyle przyczyn. A co mówią hipotezy wirusowa i witaminowa?

Obie są mało przekonującą próbą wyjaśnienia związku między ryzykiem schizofrenii a datą urodzin. Ktoś kiedyś wyliczył, że wśród Europejczyków i Amerykanów najwięcej chorych przyszło na świat w lutym, marcu i kwietniu.

Hipoteza wirusowa tłumaczy to częstymi infekcjami, na jakie ciężarne matki narażone są zimą. Jeśli np. na najbardziej intensywną fazę rozwoju układu nerwowego płodu nałoży się grypa matki, to skutkiem może być większa wrodzona podatność na schizofrenię.

Hipoteza witaminowa wiąże zaś słabsze nasłonecznienie z okresowym niedoborem witaminy D, zaangażowanej jakoby w rozwój mózgu u płodu.

Brak przekonujących danych każe z rezerwą podchodzić do obu hipotez.

Panuje przekonanie, że schizofrenia jest nieuleczalna.

Kolejny mit! Powtarzam: choć nie zawsze, to jednak schizofrenia poddaje się leczeniu! I proszę zapamiętać, że średnio co trzeci pacjent całkowicie odzyskuje zdrowie, a stan co drugiego poprawia się w stopniu pozwalającym na powrót do normalnego życia.

Dlaczego ten mit jest tak rozpowszechniony?

Trochę zawinili tu sami klinicyści. Niektórzy uważali, że schizofrenia zawsze musi kończyć się źle. A jeśli ktoś sobie z nią radził, wówczas - jak twierdzili - musiało chodzić o coś innego.

Kiedy to się zmieniło?

W latach 50. Zaczęto wtedy śledzić losy pacjentów przez 20-30 lat. Okazało się, że w połowie przypadków schizofrenia ma... korzystny finał. To pozwoliło obalić mit o jej nieuleczalności. Przywrócić nadzieję i przezwyciężyć terapeutyczny nihilizm.

Jak ją leczono?

Próbowano wszystkiego. Oblewano wodą, wszczepiano zarodźce malarii, poddawano lobotomii, wstrząsom hipoglikemicznym i elektro- wstrząsom.

Z jakim skutkiem?

Dwa ostatnie z całkiem dobrym. Leczenie wstrząsami hipoglikemicznymi polegało na wprowadzaniu pacjenta w głęboki sen dużymi dawkami insuliny. Tak potraktowany spał tygodniami. Budził się dopiero po podaniu bardzo słodkiego syropu. Po kilku wstrząsach następowała wyraźna poprawa. Co leczyło? Nie tyle sen, co raczej izolacja od stresu połączona z przyjemnymi doznaniem. "Terapię śpiączkową" zarzucono 30 lat temu.

Wciąż za to stosuje się elektrowstrząsy. Także w Polsce. Dzięki środkom powodującym zwiotczenie mięśni nie wygląda to tak dramatycznie jak np. w "Pięknym umyśle", gdzie chory wije się jak piskorz.

A lobotomię?

Na szczęście to już historia. Ale wciąż mamy kilku pacjentów, którzy przeszli ten barbarzyński zabieg. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że odcinając od reszty mózgu płaty czołowe u czterech chorych na schizofrenię pacjentów, Portugalczyk Egon Moniz stał się pionierem psychochirurgii. W 1949 roku dostał nawet za to Nagrodę Nobla. Przełom lat 40. i 50. był okresem szczytowej popularności lobotomii w USA i ZSRR, traktowanej tam jako skuteczna metoda resocjalizacji krnąbrnych i niedostosowanych.

Jak wyglądał taki zabieg?

Z początku wierciło się otwory z boku czaszki, potem wystarczyło wprowadzić ostre narzędzie przez oczodół. Walter Freeman, gorący zwolennik lobotomii, zoperował w ten sposób przeszło 3500 osób, w tym kobiety i dzieci. Dopiero w 1965 roku nasiliły się głosy, że jest to okaleczanie. Śmierć zadana emocjom pacjenta.

Kiedy w latach 50. pojawiły się leki, wielu chorych nie chciało ich brać. Dlaczego?

Bo wtrącały w stan depresji i pustki. Cofały do tej ciszy przed burzą, od której aż dzwoniło w uszach. Zamykały wrota do świata pełnego emocji. Świata, w którym ON był najważniejszy. Leki to zmieniły. Zostawał żal, smutek, nicość.

W dodatku pogarszały funkcje poznawcze: gorzej się po nich myślało, pamiętało. Tłumiły też popęd seksualny, co dla wielu przesądzało sprawę. John Nash nie brał leków właśnie dlatego, że po nich nie spełniał się jako mężczyzna.

Od paru lat dostępne są leki nowej generacji.

Są lepsze: dają mniej objawów ubocznych, nie wpędzają w depresję i nie otumaniają. Niektóre wręcz wspomagają pamięć, refleks czy zdolność kojarzenia faktów. Ale nie są idealne. Po jednych pacjenci tyją, po innych skarżą się na impotencję.

Mimo ich zalet wciąż określa się je jako "kaftan psychiczny".

Bo w zbyt wysokich dawkach mogą zniewalać. Sztuka leczenia polega na uzdrawianiu możliwie najmniejszą ilością. Długi czas pokutował pogląd, że dawkę dobrze jest podwyższać aż do wystąpienia objawów ubocznych. Bo jeśli są, to znaczy, że wszystko gra: lek działa, a pacjent jest "dobrze zneuroleptyzowany". Tyle że ci "dobrze zneuroleptyzowani" pacjenci odbierali to jako atak na własne ciało. Co więc robili? Zaczynali z lekami walczyć. Do tego stopnia, że aż ośmiu z dziesięciu najzwyczajniej w świecie je wypluwało. Mówili: koniec! Klinicyści podnieśli larum, bo odebrali to jako brak woli współpracy. Przez współpracę rozumieli bezwzględne podporządkowanie się pacjenta lekarzowi.

Dziś wiemy, że jeśli podamy chorym lek, który naprawdę im pomoże, to aż 80 proc. będzie współpracować z lekarzem.

A pozostałe 20 procent?

To ci, dla których przyjęcie leków jest równoznaczne z przyznaniem: "tak, jestem chory". Nie akceptują siebie w tej roli. Tak długo, jak mogą, negują chorobę i wszystko, co się z nią wiąże.

Co Pan mówi takiej osobie?

Masz coraz więcej problemów w życiu. A coraz mniej przyjaźni, perspektyw... Zrób coś z tym! Jeśli będziesz stronił od leków, zaprzepaścisz ostatnią szansę. Na bycie szczęśliwym. Na bycie sobą. Wiem, że łykanie leków trzy razy dzienne przypomina ci o chorobie. I ty trzy razy dziennie musisz z tym walczyć. Proponuję więc: weź zastrzyk. Raz na miesiąc. I nie mówmy więcej o lekach.

A jak nie weźmie?

To w trzech przypadkach na cztery choroba powróci w ciągu kilku miesięcy. Dlatego leki powinno się brać przynajmniej rok. A gdy kryzys się powtarza, nawet pięć lat. Są tacy, którzy muszą to robić do końca życia.

Czy dużo chorych nie korzysta z pomocy lekarskiej?

Co drugi. Połowa chorych jest niezdiagnozowana. Albo obracają się w tolerancyjnym środowisku, albo mają psychozy o łagodnym przebiegu. Jak mężczyzna, który od 20 lat "sprzedaje" róże na krakowskim rynku. Albo bezdomny przemierzający rowerem ulice Krakowa z całym dobytkiem. Czasem telewizja pokazuje ludzi, którzy chomikują śmieci, zapychając nimi swe mieszkania aż po sufit. Mówią, że "porządkują świat".

A jeśli Pana pacjentka chce zostać matką?

Odpowiadam, że to przede wszystkim jej decyzja. Wyjaśniam, na jakie ryzyko naraża dziecko. Wreszcie pytam, czy umie być matką. Kiedy powie "tak", powstaje problem - dziecko a leki. Ten najbardziej skuteczny trzeba zmienić na mniej inwazyjny. Wtedy może okazać się za słaby. Bo ciąża, poród i macierzyństwo to co prawda radosny, ale jednak stres. Czasem zdolny wywołać chorobę.

Czy chorzy zawierają małżeństwa?

W Polsce wyjątkowo często. Wśród naszych pacjentów aż 40 proc. Dla porównania - w Austrii jest ich ledwie 3 proc.

A gdy chorują i ona, i on?

Niektórzy bardzo chwalą sobie taki wybór. Nie muszą udawać. Problem pojawia się, kiedy jedno choruje długo i uporczywie, a drugie musi wziąć na siebie cały ciężar utrzymania i opieki. Może tego nie wytrzymać.

Jeszcze gorzej, kiedy w takim związku pojawi się dziecko. Ryzyko, że i ono kiedyś zachoruje, sięga 50 proc. A nim dorośnie, trzeba je karmić, kąpać, przewijać. Trzeba być tu i teraz, a nie - jak oni - z aniołami i kosmitami. Ale znam pary chorych doskonale sprawdzające się w roli rodziców.

Kiedy powinno się rozpocząć leczenie?

Im wcześniej, tym lepiej. W praktyce od kryzysu do diagnozy mogą upłynąć lata. Rodzice często nie wyczuwają, co się święci. Nagłe zmiany w zachowaniu dzieci tłumaczą wiekiem dojrzewania. "Diagnozują" je jako krnąbrne czy leniwe, łudząc się, że z czasem im to przejdzie.

Czy można przewidzieć chorobę?

Pomylimy się w około 60 proc. przypadków. Inni powiedzą, że przynajmniej uratujemy pozostałe 40 proc. Ale nie ma co ukrywać - margines błędu jest ogromny. Bierze się to głównie z braku jakichkolwiek testów ułatwiających diagnozę. W starszych podręcznikach pisano wręcz, że schizofrenię rozpoznaje się przez... wykluczenie innych chorób.

Kiedy się zaczyna?

Szukając pierwszych symptomów, nieraz trzeba się cofnąć aż do przedszkola.

Po czym rodzice mogą rozpoznać chorobę?

Wystarczy, że przyprowadzą do nas dziecko, którego zachowanie wzbudza niepokój. Jeżeli np. wpada w panikę bez wyraźnego powodu, jeśli opowiada, że w szkole "zmawiają się przeciw niemu", a na ulicy "jakoś tak dziwnie patrzą". Jeśli jako nastolatek całe dnie spędza w swoim pokoju, często ze słuchawkami na uszach. Jeśli jest małomówne i bezwolne. Jeśli do tego miało ciężkie narodziny i krewnego chorego na schizofrenię... Takich sygnałów nie wolno bagatelizować.

Jednym z największych dylematów etycznych jest to, czy mamy wtedy prawo sięgać po leki wpływające na system nerwowy, skoro u sześciu na dziesięciu pacjentów taka interwencja będzie zbędna. Niektórzy psychiatrzy tak robią. Inni uważają, że trzeba szukać mniej ryzykownych sposobów zapobiegania schizofrenii.

Ktoś kiedyś określił ją jako zdrową reakcję na chory świat. Czy te czasy sprzyjają schizofrenii?

Jest zastanawiająco nieczuła na realia, w których żyjemy. Kultura, epoka, kraj, klimat - nie robią jej różnicy.

Gdziekolwiek i kiedykolwiek ją badano, zawsze atakowała mniej więcej co setnego człowieka.

Ale nigdy wokół schizofrenii nie było tak głośno.

Ostatnie dekady XX wieku zmieniły w psychiatrii niemal wszystko:

* Np. koncepcję leczenia. Kiedyś wielkie szpitale wsysały chorych niczym odkurzacze - znikali tam na resztę życia. Teraz miejsce ponurych, otoczonych murem gmaszysk zajęły małe placówki, do których łatwo wejść i z których łatwo wyjść.

* Zmieniła się rola lekarza. Kiedyś interesował się chorym tylko w szpitalu - intra muros.

Dziś oczekuje się, że będzie towarzyszył pacjentowi w drodze przez chorobę. Choćby miała trwać latami.

* Zmienił się czynnik terapeutyczny. Kiedyś była nim izolacja: szpital miał chronić przed realiami, a jego wysoki mur - rozdzielać oba światy. Całkiem niedawno odkryto, że izolowani pacjenci jeszcze bardziej "zatrzaskują się" w sobie. Opisano to jako chorobę szpitalną i stawiano jako przykład instytucjonalnej patologii.

* Wreszcie zmieniła się rola rodziny. Dzisiaj mówimy najbliższym: Jesteście współodpowiedzialni. Musicie sprawić, by chory chciał wrócić do rzeczywistości.

Droga do rzeczywistości jest niebezpieczna. Wiedzie przez depresję.

Problem w tym, że - jak uważał Kępiński - nie mamy wiele do za- oferowania. Świat nie jest chorym życzliwy. Niewielu ma tyle szczęścia co John Nash, którego żona brała za rękę, przyciskała ją do serca i mówiła: "Patrz, to jest rzeczywistość".

Kępiński niewiele uwagi poświęcał terapii.

Jego dewizą było: "Pozwólmy pacjentom być sobą". Uważał, że nie zawsze warto wciągać chorych w "klatkę społecznego życia". Efekt był taki, że kilku pacjentów Kępińskiego zabiło się po jego śmierci.

Schizofrenia go uwiodła?

Nikt bardziej nie przybliżył świata chorych do świata zdrowych. Ale tylko w sferze intelektualnej. Ludzie rzucili się na jego książki z ciekawości. W życiu społecznym pozostały dwa odrębne światy.

Mocne kraty, a za nimi - ośnieżone drzewo! Osuwam się na kolana i kłaniam trzykrotnie śnieżnemu drzewu życia.

Stąd idea "otwartych drzwi?"

Te drzwi były zatrzaśnięte na głucho. A jeśli się otwierały, to po to, by chorzy zniknęli za nimi ze swoimi problemami. Zapraszamy ich do wspólnego świata. By przestali się go bać.

A w praktyce?

Namawiamy rodziny chorych do wymiany doświadczeń: te, które sobie radzą, uczą te, które radzą sobie źle. Samych chorych zachęcamy, by dzieli się przeżyciami. Bo kto jest bardziej wiarygodny? Mamy nawet stowarzyszenie pacjentów, które uczy psychiatrów, młodzież szkolną, kleryków.

Kleryków?

Ksiądz to najbardziej opiniotwórcza osoba w parafii - jeśli on boi się chorych, to i cała parafia się boi. Wśród niektórych wciąż pokutuje średniowieczne apage, Satanas. Nie wiedzą, jak traktować tych, o których przez cale wieki mówiło się, że "Bóg ich opuścił".

Jak chorzy, którzy przeszli przez te drzwi, czują się po "naszej" stronie?

Tym lepiej, im są bardziej aktywni. A ku temu trzeba stworzyć im warunki. Np. na Zachodzie świetnie prosperują małe firmy społeczne. W samych Niemczech jest ich 1300. My mamy tylko kilka - knajpkę na Kazimierzu czy hotelik pod Wawelem. Obsługują je "bywalcy" szpitali psychiatrycznych. Od kiedy żyją jak inni, kryzysy praktycznie im się nie zdarzają.

Myślałem, że celem "Otwórzcie drzwi" jest to, by jak najmniej osób zostawało do końca życia w domach dla psychicznie chorych.

Przede wszystkim jednak chcemy otworzyć drzwi do ludzkich serc i umysłów. Najpierw słowem, potem czynem.

Dużo zostało jeszcze do powiedzenia?

Więcej, niż się wydawało. Z badań CBOS-u wynika, że co drugi Polak nic nie wie o schizofrenii, a co czwarty w ogóle nie słyszał tego słowa! A przecież wszyscy możemy pomóc tym, którzy boją się, by nie umarło Słońce.

Artur Włodarski

Duży Format


Joanna Szczęsna 27-08-2003,

Sięgam na półkę po zaczytany egzemplarz "Schizofrenii" profesora psychiatrii Antoniego Kępińskiego, którego twórczość była w moim pokoleniu przedmiotem prawdziwego kultu. Schizofrenia pod piórem Kępińskiego uwodziła i czarowała. Żyliśmy w kraju z deficytem wolności na wszelkich możliwych frontach, a on miał odwagę mówić o prawie do wolności posiadania choroby psychicznej (a zatem i nieleczenia się). Żyliśmy w świecie szarym i zglajchszaltowanym, a on pokazywał fantazję, barwę, piękno urojonego świata. Żyliśmy w społeczeństwie zatomizowanym i podzielonym, a on zbliżał ku sobie dwa, zdawałoby się, niekompatybilne światy: ludzi zdrowych i chorych. To była piękna lekcja, a przypomniałam ją sobie dzięki rozmowie, jaką Artur Włodarski przeprowadził z doktorem Andrzejem Cechnickim, twórcą środowiskowego systemu leczenia i rehabilitacji chorych na schizofrenię. Od czasu, kiedy Kępiński pukał do naszych serc i umysłów, by otwarły się na inność choroby, dokonał się olbrzymi postęp, jeśli chodzi o rozumienie istoty i mechanizmów schizofrenii czy możliwości leczenia farmakologicznego. A jednak drzwi, które on zaczął wyważać, wciąż pozostają zamknięte. "Schizofrenia - otwórzcie drzwi" - apelują autorzy programu do walki z dyskryminacją i stygmatem choroby, który próbuje zaadaptować jakoś chorych na schizofrenię do codziennego życia w społeczeństwie. Oczywiście, łatwiej zaakceptować ten wymiar choroby, który wyraża się w sztuce, niż ten, z którym przychodzi stykać się na co dzień. Wiem coś o tym. Nieobcy jest mi dreszczyk strachu pod wszystkowidzącymi oczami na obrazach Monsiela czy radość obcowania z wesołymi smokogąsieniczkami z obrazów Sułowskiego (przyglądałam im się, gdy pracowałam w prywatnej kolekcji malarstwa i rzeźby nieprofesjonalnej). A jednak, kiedy choroba dopadła kogoś z kręgu osób zaprzyjaźnionych, wstyd przyznać, odczułam przemożną chęć ucieczki i choć to akurat stłumiłam - nie potrafiłam ocalić naszej więzi. Oj, chyba dużo jest jeszcze do zrobienia.

Schizofrenia i wirusy. Przyczyną schizofrenii mogą być zarówno czynniki genetyczne, jak i środowiskowe. Dowodów na to, że za jej wystąpienie mogą odpowiadać wirusy, dostarczył zespół uczonych z Johns Hopkins Children’s Center. Chodzi naturalnie o retrowirusy endogenne HERV-W, a nie twory biologiczne wywołujące grypę czy katar. Stanowią one integralną część ludzkiego genomu i prawdopodobnie zostały do niego włączone miliony lat temu. Naukowcy dopiero zaczynają poznawać ich rolę w organizmie, a zwłaszcza związek z poszczególnymi chorobami. Robert Yolken wraz ze współpracownikami badał poziom wirusowego RNA (świadczący o aktywności wirusa) w płynie mózgowo-rdzeniowym 35 schizofreników oraz 12 osób zdrowych lub wykazujących objawy chorobowe innego typu. U 29 proc. pacjentów, u których zdiagnozowano ostrą fazę schizofrenii, oraz u 7 proc. chorych w fazie chronicznej poziom kwasu nukleinowego był wyraźnie podwyższony. W grupie zdrowych zaś był zbyt niski, by go oznaczyć. Na razie nie wiadomo, co przyczynia się do wzrostu aktywności wirusa, ale dzięki temu odkryciu być może przynajmniej część przypadków schizofrenii będzie uleczalnych.


Przygnębiający nałóg
Palenie być może wywołuje depresję, napady paniki, a nawet schizofrenię - sugeruje Naomi Breslau z Henry Ford Health Care System w Detroit. Palacze stanowią przeciętnie jedną czwartą społeczeństwa, a wśród osób w depresji jest ich średnio dwa razy więcej, zaś wśród cierpiących na choroby psychiczne takie jak schizofrenia - aż 88 proc. Do tej pory sądzono, że to zaburzenia psychiczne skłaniają ludzi do sięgnięcia po papierosa. Coraz częściej jednak pojawiają się sugestie, że jest odwrotnie. Breslau stwierdziła, że u palaczy prawdopodobieństwo wystąpienia napadu paniki jest cztery razy większe niż u niepalących, a nerwicy lękowej - trzy razy większe. Niepokój, na jaki skarżą się palacze rezygnujący z nałogu, jest - zdaniem badaczki - zjawiskiem przejściowym, przesłaniającym fakt, że ludzi z tej grupy charakteryzuje wyższy poziom lęku niż resztę populacji.


Orzechowa kuracja. Naukowcy z uniwersytetu w Auckland odkryli, że żucie owoców palmy kateszowej (zwanej też betelową) pomaga ludziom chorym na schizofrenię. Orzechy te są popularną używką w Afryce, Azji i na wyspach Pacyfiku. Uczeni przeprowadzili badania na mieszkańcach Republiki Palau, gdyż aż 2 proc. z nich cierpi na schizofrenię (dwukrotnie więcej niż przeciętnie, ponieważ ta odizolowana społeczność jest nosicielem genu mającego związek z tym schorzeniem). Używkę tę stosuje ok. 70 proc. mieszkańców wysp, a wśród schizofreników odsetek ten sięga 80 proc. Po przebadaniu 70 chorych, którzy żuli ponad dziesięć orzechów dziennie, naukowcy stwierdzili, że halucynacje, urojenia i depresja towarzyszące schizofrenii przebiegały u nich w łagodniejszej formie. Specjaliści są zdania, że korzystnie na zachowanie pacjentów wpływa zawarty w orzechach alkaloid arekolina, którego skład jest podobny do neurohormonu acetylocholina. Podwyższenie poziomu acetylocholiny w mózgu powoduje obniżenie poziomu neuroprzekaźnika dopaminy (blokowanie jego działania wykorzystywane jest w leczeniu schizofrenii). Naukowcy sugerują zatem, że alkaloid zawarty w orzechach może się przyczyniać do zmniejszenia produkcji dopaminy. Warto jednak pamiętać, że żucie orzechów arekowych powoduje czerwonobrunatne przebarwienie zębów.


Mózg schizofrenika. Przed wystąpieniem symptomów schizofrenii w mózgach osób zagrożonych tą chorobą można zaobserwować zapowiadające ją zmiany - stwierdzili naukowcy z Instytutu Psychiatrii w Londynie. Odkrycie to prawdopodobnie przyczyni się do stworzenia programu badań przesiewowych, umożliwiających wczesne rozpoczęcie leczenia. Schizofrenia powoduje halucynacje, anormalne i antyspołeczne zachowania oraz średnio piętnastoprocentowy spadek ilorazu inteligencji, co może decydować o zdolności do wykonywania pracy. Podczas eksperymentów przeprowadzonych w Londynie przez Tonmoya Sharmę u osób, które doświadczyły pierwszych halucynacji, i osób zdrowych wykonano rezonans magnetyczny. Obrazy znacznie się różniły, co pozwoliło wywnioskować, że zmiany w mózgu zaczęły się wiele lat przed pierwszym atakiem choroby. Organy schizofreników były mniejsze, ponadto płat skroniowy (związany z mową i przeżywaniem halucynacji) miał nietypową budowę. Co ciekawe, nieprawidłowości te występują również u osób cierpiących na inne zaburzenia psychiczne, na przykład chorobę afektywną.


Erytropoetyna w terapii schizofrenii.


Erytropoetyna może być skutecznym lekiem dodatkowym w terapii schizofrenii, chroniącym komórki nerwowe przed zniszczeniem - donoszą naukowcy na łamach najnowszego numeru "Molecular Psychiatry".

Erytropoetyna (EPO) jest hormonem produkowanym przez nerki, biorącym udział w procesach krwiotworzenia. Jest ona również produkowana w mózgu pod wpływem sygnałów niedokrwienia. Obserwacje naukowców i lekarzy sugerują, że może ona chronić komórki nerwowe przed uszkodzeniem wywołanym tlenkiem azotu bądź innymi wolnymi rodnikami.

Erytropoetynę stosuje się obecnie w terapii anemii, chronicznych chorób nerek oraz leczenia zatruć lekowych. Może ona również być skuteczna w ochronie przed skutkami udarów mózgu.

Grupa naukowców z Instytutów Maxa Plancka z Getyngi w Niemczech pod kierunkiem prof. Hannelore Ehrenreich dowodzi, że erytropoetynę można także zastosować jako lek dodany w terapii schizofrenii.

Schizofrenia to zespół zaburzeń psychicznych powodujących oderwanie się od rzeczywistości i utratę kontroli nad własnym życiem i emocjami. Często występują urojenia, omamy (wzrokowe, słuchowe), zaburzenia mowy i dezorganizacja zachowania, spada motywacja, aktywność emocjonalna i umysłowa.

Większość objawów schizofrenii może być kontrolowana za pomocą neuroleptyków, czyli leków uspokajających, wpływających na zachowanie, łagodzących omamy i urojenia. Jednak leki te nie są w stanie poprawić aktywności umysłowej chorych, gdyż spadek zdolności do uczenia się i zapamiętywania ma podłoże w uszkodzeniu tkanki nerwowej i tylko zahamowanie postępu tej degeneracji może zatrzymać rozwój choroby. Dlatego naukowcy postanowili połączyć leczenie neuroleptykami ze związkami chroniącymi mózg przed zniszczeniem.

Kandydatem na taki lek dodany jest właśnie erytropoetyna. Wiadomo bowiem, że podana obwodowo przedostaje się do mózgu przechodząc przez barierę krew-mózg. Co więcej, w hipokampie i korze mózgowej, najważniejszych dla procesów myślenia obszarach mózgu, znajduje się wiele receptorów dla erytropoetyny. Naukowcy dowiedli także, że erytropoetyna stosowana w mysim modelu schizofrenii poprawia zdolności uczenia się.

Wszystkie te obserwacje przekonują, że erytropoetyna może być także skuteczna u ludzi jako terapia wspomagająca leczenie schizofrenii. Badania kliniczne nad jej zastosowaniem już się rozpoczęły, a pierwszych wyników można spodziewać się w 2004 roku.

Czy chorobą psychiczną możemy zarazić się podobnie jak katarem lub anginą?

Mikromanipulatorzy

Pasożyty – mistrzowie manipulacji

Niektóre sprawiają, że człowiek wystawia się na ugryzienia komarów. Inne zmieniają ostrożnych w ryzykantów.

Wydawałoby się, że zdrowy psychicznie człowiek potrafi decydować o swoim losie. A jednak nie. Okazuje się, że wiele rzeczy robimy nie z wolnej woli, lecz dlatego, że sterują nami mikroskopijne pasożyty. Potrafią dużo więcej, niż dotąd przypuszczaliśmy. Co ciekawe, hipoteza, że chorobą psychiczną możemy zarazić się podobnie jak katarem czy anginą, staje się coraz bardziej prawdopodobna.

Duński uczony dr Jacob Koella z University of Aarhus badał rozprzestrzenianie się malarii – jednej z najgroźniejszych plag współczesnego świata. Co roku choruje na nią 300–500 mln osób, z czego 90 proc. w Afryce. Ponad 2 mln, w większości dzieci poniżej pięciu lat, umiera. Chorobę wywołuje mikroskopijny pasożyt zwany zarodźcem (Plasmodium). Aby przeżyć i wydać potomstwo, potrzebuje dwóch żywicieli: człowieka i komara. Ludzie pełnią funkcję inkubatora, w którym powstają kolejne pokolenia pasożyta. W żołądku komara dochodzi do „zbliżeń płciowych” pierwotniaków, tak więc ich cykl życiowy polega na wędrówce między ciałem człowieka i żołądkiem komara.

Wydaje się to proste, ale tylko z pozoru. Po pierwsze, zakażony komar może zostać zabity, zanim zarodźce zdążą w nim dojrzeć do zaatakowania człowieka. Po drugie, komary jedzą codziennie, podczas gdy płciowe stadia Plasmodium pojawiają się we krwi człowieka raz na dwa–cztery dni. Na obszarach, gdzie odsetek zakażonych ludzi i komarów jest wysoki, problem nie istnieje – zawsze znajdzie się „przewoźnik” z dojrzałymi do inwazji pasożytami oraz „inkubator” z komórkami płciowymi zarodźca krążącymi we krwi i gotowymi do połączenia, gdy tylko znajdą się we wnętrzu „przewoźnika”. A co, jeśli o jednych i drugich w okolicy trudno? Okazuje się, że mikroskopijne pasożyty malarii opracowały skomplikowany system logistyczny, którego jedynym celem jest zoptymalizowanie procesu przechodzenia z jednego żywiciela do drugiego bez przestojów i zakażenie jak największej liczby i jednych, i drugich.

Przed kilkoma laty dr Jacob Koella wykazał, że zarodźce potrafią zmieniać zachowanie zakażonych nimi samic komara. Gdy znajdą się w ich gruczołach ślinowych (skąd rozpoczynają inwazję ludzkiego organizmu), sprawiają, że owady stają się głodniejsze. Aby się nasycić, muszą wyssać znacznie więcej krwi. To zaś zwiększa prawdopodobieństwo, że ludzka żywa stołówka machnie ręką lub w inny sposób przepędzi intruza. Niezakażona samica zwykle zadowala się wtedy „półpełnym” żołądkiem. Zakażona szuka kolejnych ofiar, co znacznie zwiększa liczbę ludzi, którym w ciągu jednej nocy przekaże zarodźca.

Teraz okazuje się, że pasożyt działa także na zachowania drugiego żywiciela – człowieka. Jak wynika z pracy Jacoba Koelli opublikowanej w najnowszym numerze „Public Library of Science”, zakażone dzieci przyciągają znacznie więcej komarów niż zdrowe. Samice owadów (także te niezakażone) wyraźnie wolą kłuć chorych, we krwi których krążą płciowe postacie pasożyta. Dzieci chore na malarię, lecz będące akurat w innych fazach choroby, oraz te, którym podano leki przeciwmalaryczne, nie były dla komarzyc aż tak pożądanym celem ataku.

Wydaje się zatem, że to Plasmodium wpływa na „atrakcyjność” ofiar. Skład potu, wydychanego powietrza, a także podwyższona temperatura skóry – to wszystko świetny wabik na komary. Osoba w malarycznej gorączce jest z jednej strony łatwym celem, bo zwykle odsłania skórę, by się ochłodzić, i nie zwraca uwagi na ukąszenia. Z drugiej strony nasilone drgawki towarzyszące atakowi malarii łatwo płoszą pożywiające się komary, nim te zdążą się nasycić. To zaś każe owadom szukać kolejnych ofiar. Dzięki tej genialnej, podwójnej strategii zarodziec malarii może przetrwać nawet tam, gdzie według statystycznych wyliczeń powinien już dawno wyginąć.

Nie tylko Plasmodium sprytnie steruje naszym zachowaniem. Młode larwy nitkowca podskórnego (Dracunculus medinensis) muszą wydostać się z człowieka, który jest ich żywicielem pośrednim, i dostać się do wody, by stamtąd zaatakować kolejne ofiary. Jak zrobić to najprościej? Podróżują z prądem krwi i usadawiają się w nodze, najlepiej na łydce lub w okolicach kostki. Stamtąd przebijają się pod skórę, gdzie tworzą sączący się wrzód. By zyskać nieco ulgi w bólu i osłabić toczące się w nodze zapalenie, ofiara nitkowca często zadaje sobie wiele trudu, by znaleźć miejsce, w którym mogłaby się ochłodzić. W tropikalnym klimacie, w którym atakują nitkowce, źródłem ochłody bywa najczęściej pobliski staw, w którym ofiara pasożyta moczy nogę. Kontakt z wodą jest dla larw sygnałem do wypłynięcia.

Jeszcze inaczej działa Toxoplasma gondii, pasożyt, który podobnie jak zarodziec malarii potrzebuje dwóch żywicieli. W naturze jednym z nich jest szczur, drugim – kot. Okazuje się, że by zwiększyć prawdopodobieństwo zakończenia cyklu życiowego, czyli przedostania się z jednego żywiciela do drugiego, toksoplazma zmienia zachowanie szczurów. Sprawia, że te gryzonie stają się bardziej śmiałe i dają się łatwiej zjeść swoim ostatecznym żywicielom. Według niektórych badań za takie zachowanie może odpowiadać wydzielana pod wpływem toksoplazmy substancja podobna do LSD wywołująca halucynacje i psychozy. Jeśli przez przypadek pośrednim żywicielem pasożyta stanie się człowiek (a nie szczur), pasożyt nie ma raczej szans, by zakończyć cykl życiowy (koty z reguły nie jedzą ludzi). Zachowuje się jednak w znany, sprawdzony sposób i... zmienia zachowanie zakażonych nim osób.

Zdaniem prof. Jaroslava Flegra z Uniwersytetu Karola w Pradze zakażone nim kobiety stają się bardziej towarzyskie, dbają bardziej o swój wygląd i garderobę, podnosi się ich atrakcyjność, stają się jednak niewierne i częściej zmieniają partnerów. Z kolei u mężczyzn toksoplazma podnosi poziom agresji, sprawia, że stają się zazdrośni i podejrzliwi oraz mniej skłonni do akceptowania zasad współżycia społecznego. Najciekawsze, że u obu płci znacznie wydłuża się czas reakcji – tak jak dające się upolować szczury, również ludzie stają się mniej czujni. Badania czeskich naukowców wykazały, że osoby zarażone toksoplazmą są niemal trzy razy bardziej narażone na wypadki drogowe niż ci, u których nie stwierdzono przeciwciał świadczących o zakażeniu. U dzieci pasożyt zmniejsza zapasy energii i sprawia, że czują się ciągle zmęczone. Amerykańskie Centers for Disease Control and Prevention wykazały też, że istnieje związek między zakażeniem tym mikrobem a zaburzeniami psychicznymi (podobnymi do schizofrenii) i zaburzeniami zachowania.

Niektórzy naukowcy poszli o krok dalej, twierdząc, że samą schizofrenię mogą wywoływać złośliwe mikroby. Taką tezę lansuje dr E. Fuller Torrey, psychiatra ze Stanley Research Laboratory, który od blisko 30 lat szuka dowodu istnienia „schizowirusa”. Po latach cichego podśmiewania się z obsesji Torreya środowisko naukowe powoli zaczyna przyznawać mu rację.

Opublikowany niedawno raport Amerykańskiej Akademii Mikrobiologii wykazał związek wielu chorób psychicznych, m.in. schizofrenii, z cichą działalnością bakterii, wirusów i pierwotniaków. Częściowo potwierdziły to badania dr. Alana Browna z Columbia University przeprowadzone na próbkach krwi pobranych od ciężarnych kobiet w latach 1959–1967. Analizy pokazały, że schizofrenia 2,6 razy częściej dotyka ludzi, którzy w okresie życia płodowego byli narażeni na kontakt z toksoplazmą.

Ta statystyczna metoda badawcza budzi jednak spore kontrowersje, bo zdaje się pomijać dziedziczne skłonności do schizofrenii. Co więcej, dr Brown nie uwzględnił warunków bytowych chorych cierpiących na tę przypadłość, a przecież i one sprzyjają rozwojowi tej choroby.

Naukowcom nie udało się też wyśledzić, jak pierwotniak mógłby wywoływać tę chorobę. Podejrzewają, że toksoplazma może się lokować w mózgu płodu w krytycznym etapie rozwoju. Zaburza ona rozwój połączeń nerwowych, co uwidacznia się dopiero wtedy, gdy mózg staje się dorosły – czyli w okresie dojrzewania. I właśnie wtedy ujawnia się schizofrenia. Kora mózgowa, wzgórze wzrokowe, układ limbiczny i zwoje podstawy mózgu kurczą się, podczas gdy komory – części wypełnione płynem mózgowo-rdzeniowym powiększają się o ponad połowę, tak że chemiczna równowaga mózgu zostaje zachwiana. Takie zmiany mogą być efektem działań intruza, który pojawił się w okresie prenatalnym.

Rewolucyjne wnioski amerykańskich naukowców porządnie wstrząsnęły naszym uporządkowanym obrazem świata. Bo pokazują, że chorobę psychiczną można podłapać, ot tak, jak choćby katar w zatłoczonym autobusie. Co więcej, w raporcie Amerykańskiej Akademii Mikrobiologii wyrażono przypuszczenie, że nawet choroba Alzheimera może być przekazywana przez kontakt. Dotąd sądzono, że zaburzenia psychiczne mają przeważnie podłoże genetyczne albo środowiskowe.

Tymczasem okazuje się, że do schizofrenii doprowadzić może nawet wirus grypy, na którą zapadła ciężarna kobieta. Jej dziecko jest w takim wypadku trzy razy bardziej od innych narażone na tę psychiczną przypadłość – twierdzi dr Brown w swoim raporcie. Badania statystyczne przeprowadzone w Wielkiej Brytanii, Danii i Finlandii pokazują, że po epidemiach grypy rodzi się więcej dzieci ze skłonnościami do schizofrenii. „New England Journal of Medicine” donosi z kolei o większej liczbie zachorowań na schizofrenię wśród dzieci urodzonych w zatłoczonych obszarach miejskich w zimnych warunkach pogodowych, które sprzyjają dolegliwościom oddechowym.

Do choroby psychicznej może doprowadzić nawet zwykła infekcja gardła wywołana przez paciorkowce. Naukowcy z amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego udowodnili jej związek z nerwicą natręctw wieku dziecięcego i towarzyszącymi jej tikami nerwowymi. Niestety, badaczom nie udało się zaobserwować, w jaki sposób bakterie prowadzą swoją krecią działalność. Paciorkowiec prowokuje bardzo silną odpowiedź układu immunologicznego, który zaczyna atakować określony rodzaj komórek mózgowych, wywołując stan zapalny. Kiedy wszczęty zostaje alarm, bakteria oszukuje system odpornościowy, maskując się za pomocą białek identycznych z tymi, które naturalnie występują w organizmie. Przez to układ immunologiczny traci orientację, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem.

Z niezrozumiałych dla naukowców powodów u niektórych osób zaczyna on atakować komórki własnego organizmu. Ofiarą padają neurony umieszczone w zwojach podstawy mózgu. Są to struktury odpowiedzialne za interpretację sygnałów zmysłowych. Ich prawidłowe działanie warunkuje właściwe reakcje emocjonalne. – Objawy zazwyczaj znikają po kilku miesiącach, ale mogą się pojawić przy kolejnym zarażeniu paciorkowcem – mówi dr Susan Swedo, specjalista chorób dziecięcych z Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego.

Działania paciorkowca są niebezpieczne zwłaszcza dla dzieci, których niedojrzały system odpornościowy nie potrafi jeszcze wystarczająco precyzyjnie rozpoznać zamaskowanego wroga. Aby przekonać się o powiązaniach nerwicy natręctw z paciorkowcem, dr Swedo wymieniła osocze krwi chorych dzieci zawierające „ogłupiałe” przeciwciała na osocze pochodzące od zdrowych dawców. W efekcie o blisko połowę spadła liczba tików nerwowych. Zmniejszyły się też inne objawy nerwicy natręctw.

Nerwica natręctw to niejedyna choroba psychiczna wiązana z paciorkowcem. Wiadomo, że może się on też przyczyniać do rozwoju takich schorzeń jak zespół Tourette’a czy pląsawica Sydenhama, objawiających się głównie tikami motorycznymi i głosowymi. Z tą bakterią lekarze łączą również niektóre przypadki anoreksji.

Powstaje pytanie: do czego miałyby bakteriom i pierwotniakom służyć tak dziwne ludzkie zachowania? Cóż, z punktu widzenia mikroskopijnych intruzów nic nie dzieje się bez celu. Na razie trudno co prawda udowodnić, co grypa może zyskać dzięki temu, że wywoła schizofrenię, a paciorkowce przez to, że doprowadzą dzieci do zaburzeń psychicznych.

O ile na przykład można założyć, że częste mycie rąk prowadzące do rozmiękczenia i zdarcia naskórka, popularny objaw nerwicy natręctw, mogłoby pomagać bakteriom w stwarzaniu sobie dogodniejszego środowiska i łatwiejszym przenoszeniu się na innych ludzi, o tyle trudno w ten sposób wytłumaczyć, czemu miałoby służyć (również popularne w tej chorobie) omijanie złączeń płyt chodnikowych? Zaburzenia psychiczne wywoływane przez bakterie mogą zatem wcale nie być celową strategią, ale raczej niezamierzonym efektem ubocznym.

Jakkolwiek by było, dla nas wnioski nie są pocieszające. To, co uznajemy za skutek działania skomplikowanego ludzkiego umysłu, może mieć o wiele prostsze i bardziej prozaiczne, pasożytnicze uzasadnienie. Ale jest i dobra wiadomość: w związku z tym znacznie prostsza może być także terapia.

Głupich w psychiatryku nie ma

Gość Niedzielny

Ta twórczość jest niesamowicie przejmująca. Kiedy oglądasz obraz człowieka chorego psychicznie, to dotykasz cierpienia. Na ból ludzi z problemami psychicznymi zwraca właśnie uwagę Benedykt XVI w orędziu na Światowy Dzień Chorego.

Dzisiejszy temat to: „Niech mi nikt nie przeszkadza, bo teraz coś narysuję” – ogłasza terapeuta Andrzej Obuchowicz ze Szpitala dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Rybniku. Prowadzi zajęcia z psychorysunku. Grupa ludzi, którzy powoli wychodzą z chorób psychicznych i depresji, rzuca się do rysowania. To bardzo sympatyczni i inteligentni ludzie. Mają za sobą pobyt w szpitalu, ale przychodzą na zajęcia już z domów.

Po chwili wszystkie prace wiszą przyszpilone do drzwi. Krysia narysowała dwa czerwone serca, które się ze sobą zazębiają. – Pani Krysiu, wzruszyła mnie pani. Wprowadziła pani kapitalne kolory. A przecież ostatnio pani rysunek był taki smutny... – zagaduje terapeuta. – Może nastrój mi się poprawił? – odpowiada Krysia. – A dlaczego tytuł napisała pani zielonym? Tylko przez przypadek? – Bo już nie chciałam czarnego – rozmawiają dalej. Jednak na rysunku pani Irki jest odwrotnie. Tydzień temu jej rysunek był bajecznie kolorowy. Dzisiaj narysowała czarną gazetę. – Bo gdyby mi dzisiaj nikt nie przeszkadzał, to bym spokojnie czytała gazetę – wyjaśnia.

– Coś się musiało znowu stać. Może ktoś jej powiedział coś nieprzyjemnego – wyjaśnia mi na boku pani Leokadia. – Bo strasznie ciężko otrząsnąć się z choroby, jeśli cię ktoś nie rozumie, kiedy wytyka ci twoje problemy ze zdrowiem. Po takim zdarzeniu ciężko się pozbierać – mówi. – A pani ktoś je wytykał? – pytam. – Tak. Zdarzało się. Przynajmniej tutaj jeden drugiego rozumiemy i próbujemy się wspierać – mówi Leokadia.

Nikt nie umie zrozumieć cierpienia człowieka psychicznie lub nerwowo chorego. Nikt, oprócz innych chorych. Ale zdrowi mogą jednak czegoś się od chorych nauczyć o świecie i o życiu. Choćby przyglądając się temu, co namalowali.

Artyści odpisują od chorych

Po co chorzy rysują podczas zajęć z psychorysunku? – To dla nich sposób na rozładowanie napięcia wewnętrznego. Poza tym, ile oni dają na obrazie sygnałów o swoim stanie! – wyjaśnia Andrzej Obuchowicz. Takie zajęcia prowadzi od ponad ćwierć wieku. – Czasem bardzo długo i poważnie rozmawiamy o tym, co narysowali. Jeśli sobie tego życzą... – dodaje.

Obuchowicz prowadzi też na terenie szpitala Galerię „Pod Basztą”. W czterech salach wisi mnóstwo rysunków i obrazów, które wykonali pacjenci. Czasem to dzieła wybitne.

– Zobaczcie, tu są zestawione ze sobą dzieła naszych pacjentów z obrazami słynnych malarzy. O, to „La gitane” Henriego Matisse’a, malarza z przełomu XIX i XX wieku. A obok obraz „Dorota” naszego pana Jerzego, który na czas malowania był odpinany z kaftanu bezpieczeństwa... Malował zaraz przy łóżku, nawet bez sztalug. Proszę, porównajcie te obrazy... – pokazuje Andrzej Obuchowicz. Rzeczywiście, ze zdziwieniem zauważam, że te obrazy są do siebie w jakiś sposób podobne. Tak, jakby słynny Matisse i anonimowy pan Jerzy widzieli świat w podobny sposób.

– Obrazy Jerzego goście z Niemiec koniecznie chcieli nawet kupić. A nasza pacjentka Marysia, patrzcie, ona maluje jak Jean Dubuffet. Czyli jak malarz, który był klasykiem XX wieku! – Obuchowicz już pokazuje następne dwa podobne do siebie obrazy. – Jak myślicie, kto od kogo odpisywał? Chorzy od artystów czy artyści od chorych? – zawiesza głos.

Elektrowstrząsy!

Bywa, że rysunki chorych są nieudolne. A mimo to robią wrażenie. Jakaś kobieta na kartce papieru narysowała tylko kolorowy pasek. Ale mimo to staję przed tą pracą jak wryty. Tytuł głosi: „Moje szczęście i nieszczęście”. Pasek zaczyna się od jasnych kolorów z podpisami: „dzieciństwo”, „okres dojrzewania i 3 lata małżeństwa”. Ale później kolor zmienia się w gęstą, intensywną czerwień, z podpisem: „śmierć III dziecka”. A dalej różne odcienie brązu i podpisy: „Psychiatryk i elektrowstrząsy!”, „Próba samobójcza i III miesiące w szpitalu na ortopedii”.

Terapeuta patrzy mi przez ramię. – No tak, brąz w twórczości chorych wiąże się z negatywnymi odczuciami... – mówi. Patrzę na dalszy ciąg paska. Pojawia się żółty, tak jak w dzieciństwie. To kolor świadczący na przykład o kontakcie z drugim człowiekiem. Podpis: „Powrót ze szpitala”. Czyżby w życiu tej kobiety zaświeciło słońce? Niestety, następny jest brąz i świadczący o tęsknocie błękit, z napisem: „Rozłąka z mężem, 2 x psychiatryk”. Potem czerwień: „pobyt u rodziców”. A dalej już tylko brązy podpisane: „psychiatryk”. Ostatni fragment brązu ciągnie się na kartce nieproporcjonalnie długo. U niektórych postaci na obrazach przenikają się warstwy: widać na przykład i ubranie, i skórę, i wnętrze żołądka. To dla lekarza jedna ze wskazówek, że pacjent prawdopodobnie jest psychotyczny: ma własne doznania wzrokowe, słuchowe, omamy. Na innych obrazach są wielkie, niezamalowane partie. – Tak malują narkomani. Jak pan Irek, pacjent, który okazał się świetnym artystą. Niekonsekwencja życiowa przekłada się u narkomanów na taką niekonsekwencję na obrazach – wyjaśnia Obuchowicz.

Na obrazach pacjentki Marii białe plamy wyglądają jednak zupełnie inaczej. Jej obraz wygląda na skończony, ale... Biały, niezamalowany farbą, jest tylko dom. Albo tylko okna, czy też wnętrza kubków do picia. – Zobaczcie, Marysia nie wprowadza farby do żadnych przestrzeni wewnętrznych. To świadczy o tym, jak ona bardzo jest zdezorientowana co do tego, co się dzieje w jej wnętrzu – pokazuje Andrzej Obuchowicz.

Głąb nie zachoruje

Anna Kołodziejczyk, kierownik oddziału dziennego w rybnickim szpitalu psychiatrycznym, nieraz obserwowała, jak choroba wyzwalała w ludziach zdolności twórcze. Ludzie, którzy nigdy nie malowali, nagle tutaj zaczynali tworzyć przejmujące dzieła. – Jak to jest: choroba otwiera im oczy na sztukę? A może to ludziom już wrażliwym częściej rzucają się do gardeł choroby psychiczne? – pytam.

– Chyba i jedno, i drugie. Choroba uwrażliwia. Ale też zapadają na nią właśnie ludzie podatni na zranienia – kiwa głową Anna Kołodziejczyk. A Obuchowicz dodaje: – Głąb nie rozchoruje się psychicznie. Trochę to przejaskrawiam, ale coś w tym jest, że jeśli jesteś głąbem i masz niskie IQ, to choroba psychiczna ci nie zagrozi. Ona wisi nad ludźmi o duszach artystów, nad ludźmi wrażliwymi – mówi. Z obrazów na ścianach tej galerii intensywnie wpatruje się w nas wiele par oczu. Na niektórych obrazach jedna twarz ma aż trzy pary oczu. Oczu szeroko rozwartych, świdrujących. – Dlaczego chorzy tak często malują na obrazach oczy? – pytam. Obuchowicz na moment się zamyśla. – Hmm... Ja to wiążę z tym, że oni przywiązują wielkie znaczenie do ludzkiego spojrzenia. Większe niż inni ludzie. Sami też patrzą na ciebie bardzo wnikliwie. I wyjątkowo trafnie wyczuwają, kiedy ktoś jest nieszczery. Ja od chorych psychicznie nauczyłem się, żeby zawsze mówić wprost – mówi.

I czego jeszcze?

– Zdziwi się pan. Oni są wyczuleni na wszelkie udawanie. Kiedy z nimi rozmawiasz, to nie ma miejsca na jakieś zmyły. Gdybym ich próbował, to przyłapią mnie na niekonsekwencji i mi ją wytkną. To właśnie oni nauczyli mnie w dużej mierze logiki rozmowy – mówi terapeuta.

Przemysław Kucharczyk

Jerzy Krzysztoń "Obłęd"

Wydawnictwo: ŚWIAT KSIĄŻKI
Rok wydania: 2005
Oprawa: Twarda z obwolutą
Format: 14x21cm
Język: polski
Ilość stron: 946
ISBN: 837391899X

Opis:
Nota wydawcy: Sugestywna i nie dająca się zapomnieć, na poły autobiograficzna powieść, której bohater cierpi na schizofrenię, ukazała się już po samobójczej śmierci autora i jest jego najlepszym dziełem. Krzysztoń pisał ją, lecząc się w szpitalu psychiatrycznym. 'Sam obłęd jest destrukcją albo niewyjaśnioną grą lęków, rozpaczy, trwóg i udręk, chociaż w tej gehennie zdarzają się olśnienia. Iluminacje. Błyski tak nieprawdopodobne, jakby otwierała się przed człowiekiem tajemnica stworzenia! I on sam czuje się zaliczony do wielkich wtajemniczonych...'. Ale 'Obłęd' nie jest wyłącznie studium choroby psychicznej - to także zbiór gorzkich refleksji na temat współczesnego człowieka i świata. Powieść składa się z trzech części: 'Tropiony i osaczony', 'Przywiązany do masztu' i 'Księżyc nad Epidaurem'.

Do nabycia: Świat Książki


SCHIZOFRENIA
przyczyny, objawy, klasyfikacja



Definicja schizofrenii

Po raz pierwszy użył terminu schizofrenia (schizo - rozszczepiam, phren - rozum, serce) Bleuer w 1911 roku. Posłużył się liczbą mnogą, żeby podkreślić różnorodność obrazów klinicznych i różne rokowanie w grupie schizofrenii. Objawem wiodącym zaś miało być rozszczepienie osobowości. Do dziś nie udało się w pełni wyjaśnić jej etiopatogenezy.

SCHIZOFRENIA ( schizophrenia; schizo-rozszczepiam, phren-rozum, serce gr.) psychoza, której podstawowa cechą jest rozpad, rozszczepienie (disociatio) osobowości. Jest to najcięższa i najczęstsza choroba psychiczna, której rozpowszechnienie ocenia się na 1% populacji.

Ryzyko zachorowania na całym świecie ocenia się na ok. 1 % i jest najwyższe w trzeciej dekadzie. Tak samo często chorują mężczyźni i kobiety. Pierwszy epizod u mężczyzn występuje pomiędzy 15-25 rż., natomiast u kobiet odpowiednio: 25-35 rż.

Czynniki biologiczne

Według Rosenthala, jeżeli dziecko choruje na schizofrenię ryzyko zachorowania przez rodziców wynosi do 12 %, u rodzeństwa do 14 %, zaś u dzieci rodziców, z których jedno choruje na schizofrenię wynosi ono do 18 %. Gdy oboje rodzice chorzy - do 50 %. Krewni drugiego stopnia 2,5 %. Bliźnięta jednojajowe do 50 % - 86 %. Gdy bliźnięta żyją osobno - ok. 77 %, natomiast gdy żyją razem 91,5 % - przemawia to za rolą środowiska rodzinnego w ujawnianiu się schizofrenii.

Przyczyny schizofrenii

1. Przyczyny endogenne - dziedziczno-metaboliczne; tu wieloczynnikowa poligeniczność z efektem progowym, tzn.za występowanie choroby odpowiadają liczne geny, jednak efekt fenotypowy występuje po przekroczeniu pewnego progu ilości tych genów - wskazuje się na następujące geny podatności na schizofrenię: 6 (związany z układem HLA-więc zjawiska odpornościowe), 8 i 22.

2. Przyczyny egzogenne - zakażenia wirusami, zwłaszcza powolnymi (np. jednoczsowa infekcja bliźniąt w okresie płodowym); zaburzenia immunologiczne, m.in. związane z autoagresją; zaburzenia metaboliczne (nieprawidłowa przemiana substancji neuroprzekaźnikowych - niedobór lub nadmiar (np. NA, 5-HT, endogennych agonistów receptorów imidazolinowych), endogenna synteza nieprawidłowych metabolitów, wadliwa dystrybucja neuroprzekaźników w synapsach (tu: nieprawdłowy stan błon, mechanizmów zwrotnego wychwytu lub nieprawidłowości w obrębie miejsc receptorowych: zmieniona wrażliwość (np. nadwrażliwość receptorów dopaminowych, wzrost ilości receptorów 5-HT2) lub zwiększenie ich liczby), lub uszkodzenie mózgu we wczesnej fazie życia.

Schizofrenia psychogenna - jest formą dostosowania się do środowiska osób, które wykazują predyspozycje w postaci cech wrodzonych osobowości (osobowość leptosomiczno-asteniczna) lub cech osobowości ukształtowanych we wczesnym dzieciństwie w schizofrenogennych warunkach. Wg. koncepcji psychoanalitycznej schizofrenia jest regresją do narcystycznego okresu dzieciństwa. Wg. psychologii analitycznej C. G. Junga choroba psychiczna to forma ujawniania się głębokiego, sięgającego nieświadomości problemu człowieka. W ujęciu tego szwajcarskiego psychiatry nieświadomość zawiera w sobie praobrazy - archetypy, będące wzorem dla postrzegania rzeczywistości. Archetypy mogą ulegać przeniesieniu - projekcji i wpływać na wyobrażenia postawy jednostki wobec zdarzeń otaczającego go świata.

Podział schizofrenii wg. Crowa (1980)

Typ I

Przewaga objawów pozytywnych. W okresie przedchorobowym dobre przystosowanie społeczne. Osoby chore na typ I dobrze reagują na neuroleptyki. Metodami neuroobrazowania nie stwierdza się zmian w OUN. Prawdopodobnie w tym typie występuje wzmożone przekaźnictwo w zakresie rec. D2.

Typ II

Przewaga objawów negatywnych. Odpowiada ubytkowi postschizofrenicznemu. Klasyczne neuroleptyki tzn. pochodne fenotiazyny i butyrofenony zawodzą. Lepsze efekty po n. atypowych, działających na rec. 5-HT2 i wybiórczo na D2. Neuroobrazowaniem stwierdza się często poszerzenie komór bocznych, czasem trzeciej oraz zaniki kory przedczołowej i czołowej mózgu.

TYPY SCHIZOFRENII:

  1. Schizofrenia paranoidalna

  2. Schizofrenia hebefreniczna (zdezorganizowana)

  3. Schizofrenia katatoniczna

  4. Schizofrenia ubytkowa (rezydualna)

  5. Schizofrenia prosta

  6. Schizofrenia niezróżnicowana

  7. Schizofrenia dziecięca

  8. Schizofrenia „nietypowa”

Kryteria zaburzeń schizofrenicznych

1. Określone objawy psychotyczne, urojenia, halucynacje, formalne zaburzenia myślenia

2. Pogorszenie funkcjonowania w porównaniu z jego wcześniejszym poziomem

3. Nieprzerwanie występujące objawy choroby przez co najmniej 6 miesięcy

4. Początek choroby zwykle przed 45 rokiem życia

5. Objawy nie są spowodowane zaburzeniami nastroju (afektu)

6. Objawy nie są spowodowane organicznymi chorobami mózgu ani niedorozwojem umysłowym

Poniżej 6 miesięcy - ZESPÓŁ SCHIZOFRENOPODOBNY

Poniżej 2 tygodni , po silnym urazie (traumie) - KRÓTKOTRWAŁA PSYCHOZA REAKTYWNA

Schizofrenia ukryta i prosta - OSOBOWOŚĆ POGRANICZA, ZABURZENIA OSOBOWOŚCI TYPU SCHIZOIDALNEGO

Zespoły schizofrenopodobne o późnym początku (parafrenie inwolucyjne) - ZABURZENIA PARANOIDALNE, PSYCHOZY NIETYPOWE

Objawy osiowe schizofrenii (wg Bleuer)

1. Autyzm - to jest odcinanie się od otoczenia i zamykanie w świecie własnych potrzeb; postępująca utrata kontaktu ze światem i przewaga zainteresowania przeżyciami wewnętrznymi,

2. Rozszczepienie - rozerwanie poszczególnych funkcji psychicznych; obniżenie uczuciowości wyższej i jej zobojętnienie, co prowadzi do pustki uczuciowej i utraty związków emocjonalnych z otoczeniem,

3. Rozszczepienie osobowości:

· dereizm (człowiek nie wchodzi w interakcje z rzeczywistością),

· paratymia (brak zgodności treści uczuć i myśli) i jej objaw,

· paramimia (nieadekwatne reakcje mimiczne),

· ambiwalencja (dwuwartościowość) sądów,

· ambisentencja, ambiwalencja uczuć,

· ambiwalencja dążeń,

· ambitendencja, zaburzenia toku i treści myślenia,

· równoczesne występowanie przeciwstawnych zjawisk,

· ujawnia się też jako tzw. paratymia w postaci reakcji emocjonalnych,

· urojenia i halucynacje,

· iluzje, natłok myśli, zaburzenia ruchowe, dziwaczność, manieryzm i stereotypia.

Klasyfikacje i rozpoznawanie

Ponieważ nie jest znana istota etiopatogenezy schizofrenii w rozpoznawaniu tej grupy zaburzeń posłużyć się można zbiorami objawów (klasyfikacjami) zaleconymi przez grona eksperckie. Najpopularniejsze to ICD-10 i DSM-IV.

RÓŻNICOWANIE: Przy rozpoznawaniu trzeba mieć pewność, że zaburzenie nie jest wynikiem choroby organicznej mózgu, używania środków psychoaktywizujących, intoksykacji, zespołu abstynencyjnego, lub upośledzenia umysłowego. Należy mieć również na względzie zachowania odbiegające od normy a uwarunkowane wpływem kultury lub subkultury.

Kryteria ogólne schizofrenii:

Przez większość czasu trwania epizodu psychotycznego trwającego minimum jeden miesiąc (lub przez pewien czas przez większość dnia) obecny jest przynajmniej jeden objaw z grupy I lub dwa z grupy II.

Grupa I

1. Słyszenie echa swoich myśli, nasyłanie, odciąganie, przesyłanie (nadawanie) myśli na odległość lub odsłonięcie myśli.

2. Urojenia, owładnięcia, oddziaływania, lub wpływu wyraźnie odnoszące się do ciała lub ruchów kończyn lub określonych myśli, działań lub wrażeń, spostrzeżenia urojeniowe.

3. Omamy słuchowe komentujące bieżące zachowanie pacjenta, lub dyskutujące o pacjencie między sobą w trzeciej osobie, lub inne typy omamów słuchowych pochodzących z jakiejś części ciała.

4. Utrzymujące się urojenia innego rodzaju nieuzasadnione kulturowo i zupełnie niemożliwe (np.: możność kontrolowania pogody, lub bycia w łączności z obcymi z innego świata).

Grupa II

1. Utrzymujące się omamy jakiegokolwiek typu, o ile występują każdego dnia przez przynajmniej jeden miesiąc i towarzyszą im urojenia (które mogą być przelotne lub na wpół ukształtowane) lub gdy omamom towarzyszą stale idee nadwartościowe.

2. Neologizmy, przerwy lub wtrącenia w tok myślenia powodujące niespójność i mówienie nie na temat.

3. Zachowanie katatoniczne, takie jak podniecenie, zastyganie w bezruchu lub giętkość woskowa, negatywizm, mutyzm i stupor.

4. Objawy negatywne takie jak wyraźna apatia, ubóstwo mowy i wybuchowość lub niedostosowane reakcje emocjonalne (nie może być to spowodowane depresją lub kuracją neuroleptyczną).

Rodzaj schizofrenii

Jeżeli spełnione są kryteria ogólne przystępujemy do rozpoznania rodzaju schizofrenii:

Schizofrenia paranoidalna - F20.0:

Najczęściej rozpoznawany rodzaj schizofrenii, w obrazie klinicznym dominują omamy i urojenia. Jest to połączenie objawów ogólnych schizofrenii i zespołu paranoidalnego. Choroba wybucha zwykle nagle. Co ważne - nigdy nie są obecne omamy wzrokowe.

1. Spełnione są kryteria ogólne schizofrenii (patrz wyżej).

2. Muszą być obecne urojenia takie jak urojenia prześladowcze, odnoszące, wielkościowe, pochodzenia z wyższych sfer, posłannicze, zmiany w ciele lub niewierności, pochodzenia w znaczeniu: „rodzice nie są moimi rodzicami”, lub halucynacje typu: grożące lub nakazujące głosy, omamy węchowe, smakowe, doznania typu seksualnego lub inne wrażenia cielesne lub pseudochalucynacje.

3. Spłaszczenie lub niedostosowanie afektu, objawy katatoniczne (patrz niżej) lub rozkojarzona mowa nie mogą dominować w obrazie klinicznym.

Schizofrenia hebefreniczna (zdezorganizowana) - F20.1:

Występuje rzadko. Objawia się zupełnym rozprzężeniem całego życia uczuciowego. Początek w okresie pokwitania, rzadko później.

1. Spełnione są kryteria ogólne schizofrenii (patrz wyżej).

2. Obecne jest utrzymujące się spłaszczenie afektu, jego płytkość lub jego niedostosowanie lub nieadekwatność.

3. Muszą być również obecny jeden z następujących objawów:

a. zachowanie nieukierunkowane, raczej bezcelowe i bezładne,

b. wyraźne zdezorganizowane myślenie, ujawniające się bezładną, chaotyczną i niespójną mową.

4. Omamy lub urojenia nie mogą dominować w obrazie klinicznym.

Schizofrenia katatoniczna - F20.2:

Wyróżnia się dwie postacie: hiperkinetyczna i hipokinetyczna. Chory osłupiały może nagle podniecić się ruchowo - raptus catatonicus lub ostre podniecenie może przejść w bezruch - stupor catatonicus. Osłupienie może przebiegać z zachowana percepcją - efektoryczne lub ze zniesieniem percepcji osłupienie receptoryczne.

Postać hipokinetyczna: czynności chorego są bardzo powolne, stoi godzinami w bezruchu, na pytania odpowiada bardzo wolno (objaw otamowania myślenia), mówi cicho, niekiedy milczy (mutyzm). Obecny jest negatywizm czynny i bierny. Chorzy mogą nie przyjmować pokarmów, konieczne jest wtedy karmienie zgłębnikiem. Mogą się zanieczyszczać, często wychudzenie. Czasami charakterystyczne objawy: katalepsja woskowa lub sztywna, echolalia i/lub echopraksja.

Postać hiperkinetyczna: chorzy skaczą, krzyczą, śpiewają, bywają bardzo agresywni, niszczą wszystko dookoła, drą na sobie ubrania. Obserwuje się u nich stereotypie, perseweracje, neologizmy. Może być podwyższenie temperatury ciała. Postać ta ma nazwę śmiertelnej katatonii, jednak określenie to pochodzi z przeszłości, kiedy katatonię mylono z nierozpoznawanymi przypadkami zapalenia mózgu. Obecnie ok. 10 % śmiertelność.

1. Spełnione są kryteria ogólne schizofrenii (patrz wyżej), choć początkowo może to być niemożliwe z powodu braku kontaktu słownego z pacjentem.

2. Przez minimum dwa tygodnie obecny jest przynajmniej jeden z wymienionych objawów (zwanych też zachowaniami katatonicznymi):

· stupor (wyraźne obniżenie reaktywności na bodźce środowiskowe i zmniejszenie spontanicznych ruchów i aktywności),

· podniecenie (zwłaszcza bezcelowa aktywność motoryczna nie wywołana przez zewnętrzne bodźce),

· zastygnięcie w bezruchu (dowolnie przyjęcie postawa i pozostawanie w nieadekwatnych lub dziwacznych postawach),

· negatywizm (bierny: wyraźnie nieumotywowany opór wobec wszystkich poleceń lub usiłowań zmiany pozycji pacjenta, lub czynny: przy próbie zmiany ruchu ruch w przeciwnym kierunku),

· sztywność (utrzymywanie sztywnej postawy wobec wysiłków zmierzających do poruszenia),

· giętkość woskowa (utrzymywanie kończyn lub ciała w niezwykłych pozach lub pozycjach ciała),

· automatyczne wykonywanie poleceń (automatyczne posłuszeństwo).

Schizofrenia ubytkowa (rezydualna) - F20.5:

Potencjalna postać zejściowa schizofrenii.

1. Spełnione są kryteria ogólne schizofrenii (patrz wyżej) przez jakiś czas w przeszłości, ale nie w obecnym czasie.

2. Przynajmniej cztery z następujących objawów ubytkowych musi być obecnych w ciągu poprzedzających dwunastu miesięcy:

· zwolnienie psychomotoryczne lub obniżenie aktywności,

· wyraźne stępienie afektu,

· bierność i brak inicjatywy,

· ubóstwo zarówno jakości jak i treści mowy,

· słabe pozawerbalne porozumienie przez mimikę twarzy, kontakt wzrokowy, modulację głosu lub postawę,

· słabe spełnianie funkcji społecznych, zaniedbanie.

Schizofrenia prosta - F20.6:

A. Bilikiewicz uważa ją za podstawową formę schizofrenii. Początek ma miejsce zwykle w okresie dziecięcym lub dojrzewania płciowego, rzadko później. Aktywność seksualna chorych na ten rodzaj schizofrenii jest słaba, choć niekiedy bez skrępowania chorzy ci uprawiają samogwałt. Niestety, rzadko można spodziewać się znacznej poprawy. Choroba postępuje wolno ale stale. Proces chorobowy może ujawnić nowe zdolności lub talenty (Brzezicki postać tę nazywa schizofrenią paradoksalnie społecznie pozytywną).

1. Występuje powolny ale stały rozwój przez okres przynajmniej jednego roku wszystkich trzech warunków:

· znaczna i konsekwentnie utrzymująca się zmiana w zachowaniu jednostki, która ujawnia się utratą napędu i zainteresowań, bezcelowością, bezmyślnością, zaabsorbowaniem własną osobą i wycofaniem społecznym,

· stopniowe pojawiają się i pogłębiają objawy negatywne takie jak wyraźna apatia, ubóstwo mowy, zmniejszenie aktywności, stępienie afektu, bierność i brak inicjatywy, uboga komunikacja pozawerbalna (mimika twarzy, kontakt wzrokowy, modulacja głosu i postawa),

· znaczny spadek funkcjonowania społecznego, zawodowego i wyników w nauce.

2. Nie występują objawy z grupy 1 kryteriów ogólnych schizofrenii (patrz powyżej).

Schizofrenia niezróżnicowana - F20.3:

Jeżeli spełnione są kryteria ogólne schizofrenii (patrz wyżej) a poza tym stwierdza się objawy więcej niż jednego z następujących rodzajów schizofrenii: paranoidalnej, hebefrenicznej, katatonicznej lub ubytkowej (rezydualnej).

Schizofrenia dziecięca:

Początek na ok. 2-4 rż.. Kryteria i postacie jak u dorosłych.

Schizofrenia innego rodzaju - F20.8:

Jeżeli spełnione są kryteria ogólne schizofrenii (patrz wyżej) i nie możesz rozpoznać żadnego z rodzajów schizofrenii.

Opracowanie: Marzena Mieszkowicz




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ROZMOWA Z BOGIEM NA TEMAT ATEISTÓW ks Edward Staniek
Rozmowa z o. KRZYSZTOFEM LEWANDOWSKIM na temat o .Pio
ZAWSZE BĘDZIE BUDZIĆ KONTROWERSJE rozmowa z Andrzejem Paczkowskim na temat stanu wojennego
Namalujmy prawdziwy obraz rozmowa z Normanem Daviesem na temat II Wojny Światowej
Heisenberg Pierwsze rozmowy na temat stosunku między nauką a religią
Vol 14 Podst wiedza na temat przeg okr 1
Zaburzenia psychiczne na tle organicznym
6 ODCHUDZANIE A NASZ ORGANIZM, Mity i fakty na temat odchudzania
Imelda Chłodna Kilka uwag na temat roli retoryki w kształceniu humanistycznym
informacja na temat kontroli finansowej i audytu wewnętrznego
fakty na temat jakania
Podstawowe informacje na temat zasad przylaczenia farm wiatrowych
Nibymagia, Tolkien, Inne teksty na temat twórczości, Felietony
Litania Loretańska w quenya, Tolkien, Inne teksty na temat twórczości, Nieposegregowane materiały o
Twoja miłość nad górami, POWOŁANIE, WIERSZE NA TEMAT POWOŁANIA
Adresy stron www na temat zastosowania komputera w terapii pedagogicznej, edukacja, WODN, komputer w
Tradycja Kościoła na temat jedności i nierozerwalności małżeństwa - doktryna i praktyka, Sem 1, TMR3
Księga o Sczęściu, ! PSYCHOLOGIA PSYCHIATRIA, 0 0 NA DOBRY POCZĄTEK, 0 samorozwoj