Kontrast
Patrzę
na ciebie. W te szare oczy, które często patrzyły na mnie gamą
tak wielu uczuć. W oczy, w których teraz nic nie ma. Patrzę na
ciebie z przerażeniem, z ogromnym bólem. Dlaczego, dlaczego,
dlaczego?
-Dlaczego!?
- krzyczę. Moje słowa odbijają się echem od ścian i marmurowych
podłóg. Twoi przodkowie, uwiecznieni na obrazach, patrzą na mnie z
dezaprobatą. Jestem tak bardzo upokorzona... Moje oczy zachodzą
mgłą, zamazując twój zimny obraz. W mojej głowie przewijają się
obrazy, po raz kolejny. Setny? Tysięczny? Nie wiem.
Ocieram
policzki, ignorując swoje złe wspomnienia. Twoje palce zanurzone w
czarnych włosach. Wyraz ekstazy na waszych twarzach. Nasze łóżko.
Ignoruję wyobrażenia. Ocieram policzki i prostuję się. Nie będę
płakać, nie będę krzyczeć.
-Jutro
dostarczą papiery. Dzieci należą do mnie. - czekam na jakąś
reakcję, ale ty nadal stoisz wyprostowany, ani drgniesz. Twoje oczy
nadal są zimne, puste. Martwe... Odwracam się. Idę przez hol,
sztywna, wyprostowana, tak jak przystało. Stawiam równe kroki
powstrzymując się od biegu. Zamykam cicho drzwi. Tak jak trzeba.
Rozglądam się po wielkim pokoju. Pusto. Nie słyszę nawet
najmniejszego szmeru. Więc mogę być sobą. Więc przestaję
istnieć.
*
Patrzę
na ciebie. Siedzisz naprzeciw mnie, z rękoma opartymi o blat
drewnianego stołu. Patrzę na ciebie, w twoje oczy. Intensywna
zieleń, w którą wpatrywałam się codziennie, gdzieś znikła.
-Dlaczego!?
- krzyczę. Patrzysz na mnie z bólem.
-Tak
wyszło...
-A
pomyślałeś o mnie!? Boże... - czuję łzy cieknące po moich
policzkach, nie pozwalające mi mówić dalej cierpienie. - Co teraz
zrobisz? - szepcę po chwili.
-Odejdę.-pochylasz
głowę. Włosy przysłaniają ci twarz. A ja czuję... Czuję ból w
sercu, tak ogromny, jakiego nigdy nie doświadczyłam.
-Więc
to... koniec? - patrzę jak kiwasz głową. Serce eksploduje. Słyszę
huk, potem kolejny. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego, że
biegnę. Okna domów migają po mojej lewej stronie. Zostawiam za
sobą wszystko. Przewrócone krzesło leżące koło stołu przy
którym siedzisz. Obrazy tego kpiącego uśmiechu, który tak często
widziałam w szkole, idąc obok ciebie. Obrazy tych samych ust
wpitych w twoje usta. Zostawiam wszystko. Zostawiam siebie.
Najbardziej chcę nie być.
*
Uśmiechają
się do siebie. Jeden smutno, drugi z lekką kpiną. A potem
przytulają się. Stoją przez długą chwilę oparci o siebie
czołami, tworząc kontrast czarnych i białych włosów.
-Trochę
trudne, prawda? - mówi jeden. Drugi kiwa głową, a potem obaj
przytulają się mocniej.
-Więc
to koniec?
-Początek.
Uśmiechają
się zupełnie szczerze. Zupełnie szczęśliwie.