Obsesja


DAVID SHOBIN

Obsesja

THE OBSESSION

Przekład: Maciej Pintara

Wydanie oryginalne: 1985

Wydanie polskie: 1998


Moim rodzicom,

którzy karmili mnie do syta swoją miłością



CZĘŚĆ PIERWSZA

Luty i marzec



ROZDZIAŁ 1

I nadal bym to robiła... Gdybyśmy tylko mieli więcej czasu!

Na twarzy młodej pielęgniarki malowała się rozpacz. Nareszcie została sama w swoim pokoju. Siedziała na łóżku trzymając na kolanach zdjęcie mężczyzny. Nawet nie próbowała opanować drżenia rąk i warg.

Obiecałam sobie, że będę dzielna, że jakoś zniosę ten ból! Ale teraz, kiedy odszedł, wszystko wydaje się takie... daremne.

Nagle przytuliła zdjęcie do piersi i zaczęła rozpaczliwie łkać, kiwając się wolno do przodu i do tyłu.

W końcu przestała płakać. Fotografia wysunęła się z jej zdrętwiałych palców. Dziewczyna wyglądała teraz na osobę przegraną, a jednocześniezdeterminowaną. Oczy, pozbawione blasku, przygasły. Jakby nic już nie miało dla niej znaczenia. Sięgnęła po buteleczkę z proszkami leżącą na nocnym stoliku i sprawdziła datę na nalepce. Lek został przepisany blisko dwa lata wcześniej. Ale czy to ważne? Jeśli jest przeterminowany, po prostu zażyje większą ilość, żeby zadziałał. Wysypała pigułki na dłoń. W buteleczce było czterdzieści pięć czerwonych kapsułek.

Boże... Mój lekarz zabiłby mnie, gdyby wiedział, co zamierzam zrobić.

Uderzyła ją niedorzeczność tego stwierdzenia. Odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła gardłowym, triumfalnym śmiechem. Włożyła pigułki do ust, uniosła stojącą obok szklankę wody i jednym haustem popiła proszki.

Nieźle jak na początkującąpowiedziała zaskoczona.

Przez chwilę siedziała bez ruchu zatopiona w myślach. Potem wstała, zdjęła z siebie pielęgniarski uniform i starannie powiesiła go w szafie.

Za porządek dostałabyś szóstkęzachichotała.Zawsze byłaś obowiązkowa.

Zadowolona zasiadła przed toaletką w samej bieliźnie i zaczęła rozczesywać długie, lśniące włosy. Zajęło jej to pełne pięć minut, jak zwykle przed snem. Znów się roześmiała, tym razem krótko, jakby była pijana. Lekarstwo zaczęło działać. Nieco chwiejnym krokiem wróciła do łóżka, położyła się na wznak i zacisnęła palce na ramce fotografii.

Spojrzała w sufit. Gdy zamrugała powiekami, zdała sobie sprawę, że ma oczy pełne łez. Po chwili powieki zaczęły jej ciążyć. Odpływała w nicość.

Dobranoc, Allison – powiedziała sama do siebie.

A potem zamknęła oczy na zawsze.


Ściemniaj... ściemniaj... Cięcie!Alan Hammill podniósł się z miejsca i zaczął klaskać. – Wspaniale, Jackie! Wspaniale!

Aktorka otworzyła oczy i przerzuciła długie nogi przez krawędź łóżka. Reflektory na planie przygasły. Rozległy się ciche brawa ekipy zdjęciowej. Kobieta zmarszczyła czoło i lekko postukała się kostkami palców w pierś. Potem z udawaną wyższością złożyła ukłon.

Jesteś pewien, że te proszki były sztuczne, Alan? – zapytała.Czy dałam się nabrać?

Czysta żelatyna. Bez żadnej domieszki.

Zobaczymy, co na to powie mój żołądek.

Rozmasowała brzuch, wstała i włożyła szlafrok podany przez garderobianą. Podszedł reżyser i ścisnął jej nadgarstek w geście uznania.

Jakie wrażenia?

Rzuciła mu zdziwione spojrzenie.

Chodzi ci o połknięcie garści prochów, czy o umieranie?

Nie udawaj, że jesteś taka tępa, kochanie. Mówię o tej scenie. Z mojego punktu widzenia wyszła super.

Mówisz poważnie?

Jak zawsze. Ale to ty jesteś aktorką. Co o tym sądzisz?

Nędza. Kompletne dno.Prawdę mówiąc, wcale tak nie uważała. Ale coś ją ugryzło.Mam nadzieję, że dla telewidzów będzie przekonująca. Bo dla mnie nie jest.

Ze zdumienia otworzył usta.

Żartujesz?!

Ruszyła w kierunku garderoby. Ale po kilku krokach zawahała się, odwróciła i spojrzała na niego. Jej rysy złagodniały. Uśmiechnęła się lekko.

No... może i jest.

Oj, Jackie-O... Szkoła się skończyła, więc można teraz pozgrywać się z dyrektora, co? Powinienem był się domyśleć!

Wyraz zaniepokojenia zniknął z jego twarzy. Rozchmurzył się i uśmiechnął od ucha do ucha, przyłączając do oklasków towarzyszących zejściu z planu aktorki. Patrząc na nią, Alan Hammill pomyślał, że jest niezastąpiona. Cudowna.

To prawda, że kiedy poprosiła, pozwolił jej odejść, ale teraz... Chryste! Jak mógł się na to zgodzić?!

Drzwi jej garderoby zdobiła stylizowana gwiazdą. Pod nią widniało nazwisko Jacqueline Ramsey wypisane dużymi, pochyłymi literami. Kobieta weszła do środka i zatrzasnęła drzwi. Była zła na siebie. Dlaczego nie zatrzymała się, żeby pogawędzić z tymi, którzy ją oklaskiwali? Trudno będzie rozstać się z nimi i z serialem. Zawsze zachowywali się wspaniale w stosunku do niej. Wszyscy. A ona nigdy jeszcze nie postąpiła tak jak dziś, zwłaszcza w stosunku do Alana. Kochany facet...

Ale zamiast rozmyślać nad tym, usiadła przed lustrem i jeszcze raz rozczesała lśniące włosy. Tym razem musiała usunąć z nich resztki lakieru i wygładzić loki, które rano zakręciła fryzjerka. Potem zmyła makijaż.

Spojrzała na swoje odbicie, wciąż zakłopotana. Nigdy nie reagowała na komplementy z pogardliwą obojętnością. Przyjmowała je ze szczerym zadowoleniem, w najgorszym razie z życzliwą powściągliwością, A jednak teraz, po nakręceniu ostatniej sceny z jej udziałem, zareagowała zbyt obojętnie.

Czy ta zblazowana poza miała być sposobem na ukrycie smutku z powodu zbliżającego się trudnego pożegnania?

Jacqueline cmoknęła z rozbawieniem. Próba psychoanalizy samej siebie wypadła żałośnie. Naprawdę, powinna to zostawić Rickowi Manleyowi. Pomyślała, że najprawdopodobniej jego nieobecność ma na nią taki zły wpływ. Dopiero wyjechał, a już zaczęła za nim tęsknić. Niech szlag trafi te zjazdy psychiatrów. Westchnęła i wstała.

Tak, tak, doktorze Manley, po twoim powrocie będziemy musieli podyskutować o moim karygodnym zachowaniu.

Zawahała się i zagryzła wargi. To wytłumaczenie jakoś jej jednak nie pasowało. Naturalnie, że za nim tęskni, ale... Opadła na pobliski foteli założyła nogę na nogę. Szlafrok rozchylił się, odsłaniając kształtne uda. W zamyśleniu zaczęła bezwiednie bębnić palcami w poręcz fotela. Gdy po chwili zorientowała się, co robi, natychmiast zwinęła dłoń w pięść.

Na miłość boską... Spokój.

Wyciągnęła się wygodnie i przez kilka następnych minut analizowała sytuację. Co się z nią ostatnio dzieje?

Zespół napięcia przedmiesiączkowegopowiedział jej internista.Proszę ograniczyć dawki soli, panno Ramsey, unikać kofeiny i na próbę zażyć to. Kilka takich pigułek wystarczy, żeby poczuła się pani jak nowo narodzona. Jeśli się pani zdecyduje, proszę dać znać, a ja zatelefonuję do apteki i przedyktuję im receptę.

Ale nie była w okresie przedmiesiączkowym; wiedziała, że nie jest. I niech ją diabli, jeśli zacznie faszerować się proszkami bez naprawdę ważnego powodu. Im dłużej o tym myślała, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że to nie brak Ricka jej doskwiera. Czuła rosnące zdenerwowanie już od ponad tygodnia, jeszcze zanim wyjechał.

Nie potrafiła wytłumaczyć sobie tego stanu. Biorąc pod uwagę wszystko, co się ostatnio działo, powinna czuć się tak dobrze jak nigdy przedtem. Stosunki z Rickiem układały się lepiej, niż się spodziewała, pomimo różnicy zainteresowań. Jej rola w Hospicjum wróżyła, że serial pobije rekord oglądalności; już nazwano go najgłośniejszą z telewizyjnych oper mydlanych. Przygotowania do czekających ją występów na Broadwayu szły pełną parą. Jakby tego było mało, właśnie wróciła ze Spa, ekskluzywnej kliniki w San Sebastian, którą odwiedzała co pół roku. Po każdej takiej kuracji czuła się u szczytu formy. Dzięki Bogu za Spa... Gdyby nie to miejsce... Odpowiedź znała aż nadto dobrze.

Byłabym wielkim, tłustym zerem, proszę państwapowiedziała cicho.Możecie podkreślić słowo „tłustym”. A zatem, drodzy miłośnicy mydlanych oper, dokąd wybiera się Jacqueline Ramsey po porzuceniu was? – Wyprostowała się i odparła:Wstępuje na Wielką Białą Drogę.

Wstała leniwie, wyciągnęła z włosów spinkę i cisnęła ją na toaletkę. Potem przyjrzała się swemu odbiciu.

I co o tym myślisz, mamo? Czy jestem wystarczająco szczupła jak na twój gust? Co mam zrobić, żebyś była ze mnie dumna?W jej głosie zabrzmiał sarkazm.Czy główna rola w głośnym serialu wystarczy? Nie? W takim razie, co powiesz na wprost oszałamiający debiut na Broadwayu?

Jacqueline wciąż przypatrywała się swej sylwetce. W końcu poczuła przypływ niezadowolenia. Odwróciła się od lustra.

Och, mam cię dosyć, ty petuniopowiedziała ze złością. Zrzuciła szlafrok i podeszła do szafy.Do cholery, Rick, nie cierpię, kiedy cię nie ma.Zdjęła z wieszaka dżinsy.Musiałeś wyjechać właśnie teraz, kiedy cię najbardziej potrzebuję?

Już po chwili była ubrana. Owinęła szyję grubym szalikiem. Marcowy chłód dawał się jeszcze we znaki. Ale ciepła wełna i myśli o Manleyu miały aktorkę rozgrzać i uspokoić. Opuściła garderobę i skierowała się do wyjścia ze studia, gdzie znów spotkała członków zespołu. Tym razem zachowała się jednak inaczejjak dawna, kochana Jacqueline Ramsey, którą wszyscy tak dobrze znali. Koledzy wyrazili żal, że odchodzi i życzyli jej dalszych sukcesów na scenie. – Wiemy, że zabłyśnieszzapewnili ją. – Musisz.

Na zewnątrz panowało przenikliwe zimno. Rozejrzała się za swoim kierowcą i wtedy przypomniała sobie, że dziś nie przyjedzie. Z niezadowoleniem wzniosła oczy ku niebu. Akurat dzisiaj nie może skorzystać z limuzyny... Chryste!

Jacqueline zaczęła przytupywać, rozglądając się za taksówką. Jej oddech zamieniał się natychmiast w obłok zamrożonej pary. Nic. Podczas wieczornego szczytu to marzenie ściętej głowypomyślała.

Na szczęście w pobliżu studia znajdowała się stacja metra. Jacqueline wygrzebała z torebki wielkie, ciemne okulary, jakie zazwyczaj noszą ludzie, którzy chcą pozostać anonimowi. Potem pomaszerowała ulicą, odmierzając kroki z wojskową precyzją. Głowę trzymała wysoko, a na jej wargach błądził uśmiech, gdy myślała o czekającym na nią w domu prezencie od Manleya. Dzień przed wyjazdem, mimo zimna, udało mu się dostarczyć jej miniaturowe drzewko pomarańczowe. Trzymał je pod płaszczem, chroniąc przed lodowatym wiatrem. Pocałowała go z entuzjazmem i natychmiast zajęła się swą nową zdobyczą.

Mieszkanie Jacqueline pełne było najrozmaitszych roślin. Uwielbiała je i starannie pielęgnowała. Mówiła do nich pieszczotliwie jak do malutkich dzieci, sprawdzała ziemię w doniczkach wymanikiurowanym paznokciem i bez przerwy spryskiwała liście wodną mgiełką. Manley nigdy nie mógł zrozumieć jej zamiłowania. Nie pojmował, jak znajduje na to czas. A ona z kolei dziwiła się, że on, lekarz, nie interesuje się bardziej jej hobby. W końcu, twierdziła, ogrodnictwo i medycyna mają ze sobą wiele wspólnego. Rośliny potrzebują tego samego co ludzie: właściwego odżywiania, leczenia, świeżej wody i powietrza. Tylko w przeciwieństwie do ludzi, nigdy nie skarżą się na nic. I wypełniają sumiennie swoje obowiązki rodząc piękne kwiaty i smaczne owoce. Nie mają też pretensji o złe traktowanie. Co więcej, była przekonana, że potrafiłaby określić przyszłą specjalizację młodego lekarza po jego stosunku do roślin.

Ortopeda przywiązywałby łodygi do palików, żeby rosły prostomówiła.

A chirurg?

Przycinałby bonsai, żeby nie rozrosło się nadmiernie i zachowało ładny kształt. Wycinałby to, co zbędne.

A położnik?

Bez końca szczepiłby sadzonki, żeby wciąż powstawały nowe.

A patolog?

Przeprowadzałby autopsje.

Więc pozwalałby roślinom więdnąć. Musiałyby usychać, żeby mógł to robić.

Uznał jej żartobliwe uwagi za bardzo trafne. Chętnie kontynuowałby tę zabawę, jednak musiał szykować się do wyjazdu. Ale zadał jej jeszcze jedno pytanie dotyczące jego osobiście.

Co powiesz o psychiatrze?

Miałby najłatwiejsze zadanieodparła.Patrzyłby po prostu na kwiaty i słuchał ich.

A gdyby zaczęły mówić? Co wtedy?

Ależ one mówią, głuptasie!Pocałowała go przelotnie w policzek, gdy ruszył w kierunku sypialni, żeby spakować walizkę. – Tylko jesteś za bardzo zajęty, żeby je słyszeć.

Wysiadając z metra, Jacqueline wciąż się uśmiechała na wspomnienie tamtej rozmowy. W domu uderzyła ją cisza i pustka. Powiesiła płaszcz i nerwowo przygryzła dolną wargę. Znów poczuła ten sam niepokój, co przedtem. Ukryła twarz w dłoniach, jakby ten gest mógł odciąć ją od trosk i zmartwień. Nonsens, stwierdziła po chwili i opuściła ręce. Nic złego się nie dzieje. To tylko ta samotność.

Poszła do kuchni i zapaliła światło. Z niechęcią wydęła wargi. To przecież śmieszne. Znała Ricka zaledwie od kilku miesięcy. Stanowczo zbyt krótko, by czuć się tak beznadziejnie uzależnioną od niego. Otworzyła lodówkę, zajrzała do środka i szybko ją zamknęła. Naprawdę nie była głodna. Podeszła do wiszącego na ścianie telefonu i podniosła słuchawkę. W zamyśleniu przechyliła głowę na bok. Sheila Hastings?zastanowiła się. Nie, dziś jest piątek. Sheila ma kurs aktorski w teatrze. Zmrużyła oczy, koncentrując się. A więc może Suzanne Fontaine? W końcu, razem zaczynały. Wciąż pamiętała ich wspólny hollywoodzki film. W przerwach między zdjęciami dwie uczennice chodziły do cukierni na terenie wytwórni. Ruchy miały jeszcze trochę niezgrabnie, dopiero później nauczyły się chodzić ze spokojną gracją. Paplały ze sobą w młodzieżowej gwarze. Nieważne, o czym. Choć były gwiazdami, nadal pozostały dziewczynkami w wieku szkolnym. I miały prawo zachowywać się tak, jak ich rówieśniczki, które nigdy nie grały w filmie.

Jacqueline przerzucała kartki książki telefonicznej, aż wreszcie znalazła numer. W Kalifornii była dopiero czwarta po południu. Suzanne przypominała sowę; wszelką aktywność zaczynała nie wcześniej niż o ósmej, powinna więc być w domu. Jacqueline pośpiesznie wybrała numer i czekała. Po dwunastu sygnałach odwiesiła słuchawkę zawiedziona i przygnębiona.

Uśmiechnęła się smutno.

Kolejna przegrana – westchnęła. – Beznadzieja. Kompletna beznadzieja. – Próbowała znaleźć w głowie jakieś subtelniejsze określenie, jednak bez rezultatu.

Pozostała jej więc tylko praca, ale w tym była dobra. Scenariusz nowej sztuki leżał w sypialni. Jeszcze nawet nie zaznaczyła stron ze swoją rolą. Przeszła przez miękki dywan i po chwili siedziała nad luźnymi kartkami pierwszego aktu.

Uważnie przejrzała tekst, by wyrobić sobie o nim właściwe pojęcie. Już na samym początku sztuki znalazła scenę miłosną. Przyszedł jej do głowy kaprys, żeby odegrać ją jak na próbie kostiumowej.

Wśliznęła się w plisowaną koszulę nocną i zaczęła poprawiać koronkowe fałdy. Z zaskoczeniem stwierdziła, że przylegają do jej ciała i nie chcą się marszczyć. Wróciła do salonu. Ze scenariuszem w ręce stanęła przed swymi roślinami jak przed publicznością, skłoniła się z promiennym uśmiechem i mrugnęła do nich porozumiewawczo, potem teatralnym gestem wykonała półkolisty ruch ręką, jakby wkraczała do pokoju, spoważniała i zaczęła głośno czytać tekst, linijka po linijce.

Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Mogę wejść?powiedziała z pogodną, choć trochę zażenowaną miną. Potem zamilkła, odliczając czas potrzebny na wypowiedzenie kwestii przez nieobecnego partnera. – Chciałam cię zawołać...ciągnęła po chwiliale wiedziałam, że mnie zlekceważysz. Więc zdobyłam się na odwagę. Głowa do góry, pierś do przodu, sam wiesz... Jak w tych wszystkich reklamach, które nigdy mnie do końca nie przekonują. I oto jestem... – Spojrzała przeciągle na swoje rośliny, wyobrażając sobie odpowiedź partnera. W odpowiednim momencie zaczęła wolno iść przed siebie, wpatrując się z nadzieją w fiołek afrykański zastępujący teraz adresata jej gwałtownych uczuć.

Kochanie, ja...

Nagle urwała, choć scenariusz tego nie przewidywał. Teatralna maska zniknęła z jej twarzy. Zastąpił ją wyraz prawdziwej troski, gdy przyglądała się lawendowym kwiatom. Kiedy dotknęła liści, uniosła się z nich mgiełka drobniutkiego kurzu. Natychmiast poznała, że roślinę zaatakowała choroba, zwana szarą pleśnią.

Jacqueline przestraszyła się. Albo miała wystarczającą wiedzę, albo po prostu szczęście, w każdym razie jej roślin nie nękały dotychczas żadne choroby ani szkodniki. A jednak takie niedopatrzenie mogło powstać tylko z winy ogrodnika. Z pewnością nie miała sobie nic do zarzucenia. Kupowała wyłącznie najlepsze gatunki, doglądała ich regularnie, trzymała je w czystym i dobrze wietrzonym pomieszczeniu, nie przesadzała ani z podlewaniem, ani z odżywkami.

Szybko chwyciła roślinę, by odizolować ją od pozostałych i zaniosła do kuchni. Trzymała ją w wyciągniętych rękach jak zgniłą padlinę. Nie miała pojęcia, do kogo zwrócić się o radę lub pomoc i czy w ogóle powinna ratować kwiatek. Nagle stwierdziła, że tego już za wiele. Bezceremonialnie wrzuciła roślinę wraz z doniczką do kosza na śmieci.

Wstrząśnięta odwróciła się do okna. Miała ochotę popatrzeć na nocną panoramę miasta, ale znajomy widok nie uspokoił jej tak, jak się tego spodziewała. Przez kilka chwil zagryzała wargi, przyglądając się kawalkadzie taksówek sunących w oddali i bezwiednie rozciągała koronkową nocną koszulę.

Co jest z tym materiałem?powiedziała poirytowana, gdy zdała sobie sprawę, że ją uwiera.Powinni ostrzegać, że w gorącej wodzie może się skurczyć!

Nagle zbladła jak płótno. Poraziła ją nieznośna myśl. Wybiegła z kuchni i popędziła do ciemnej łazienki, jakby łudziła się, że szybkość rozwieje straszne podejrzenie. Gwałtownie ściągnęła przez głowę koszulę. Śliski jedwab wysunął się z jej zesztywniałych palców i opadł na podłogę. Naga Jacqueline stała drżąc na całym ciele i wpatrywała się w ciemność.



ROZDZIAŁ 2

Czy może pani zacząć w poniedziałek, czwartego lutego? Wiem, że to dość nagle, ale nieoczekiwanie zwolniło się miejsce.

Tak, panno Howell – odrzekła bez wahania młoda kobieta.O której mam tu być?

Specjalistka od żywienia z porannej zmiany kończy pracę o drugiej, więc gdyby zjawiła się pani o pierwszej trzydzieści, miałaby pani pół godziny na zapoznanie się z kartoteką pacjentek.

Bardzo chętnie.

Doskonale. – Przełożona pielęgniarek z zadowoleniem położyła dłonie na biurku, po czym wstała z powściągliwym uśmiechem.Chodźmy. Oprowadzę panią.

Wyszły z małego biura i ruszyły pustym korytarzem. Po kilku krokach starsza kobieta zwolniła i w końcu przystanęła.

Żebym nie zapomniała, panno Kessler...

Proszę mówić do mnie Sally.

Może poza Spa. Doktor Hume przywiązuje wielką wagę do form i życzy sobie, by członkowie personelu San Sebastian zwracali się do siebie po nazwisku. To bardzo właściwe podejście, nie sądzi pani?

Na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles wszyscy byliśmy po imieniuodrzekła niewinnie Sally Kessler.

Nie wątpię. Jednak tu obowiązuje ścisła etykieta, zwłaszcza w stosunku do naszych pacjentek, które nazywamy gośćmi.Na twarzy panny Howell znów pojawił się wymuszony uśmiech.Mam nadzieję, że to nie będzie dla pani problemem.

Sally wiedziała, że odpowiedź może być tylko jedna.

Naturalnie, że nie, panno Howell.

To dobrze. Teraz, jeśli chodzi o parkowanie: po przejechaniu głównej bramy musi pani natychmiast skręcić w lewo, w alejkę dla personelu. Dojedzie pani nią do parkingu służbowego znajdującego się około dwustu metrów za głównym budynkiem. Jest otoczony bardzo gęstym, ligustrowym żywopłotem. Nie sposób go przeoczyć. Pod żadnym pozorem nie wolno pani pozostawiać samochodu przed głównym wejściem, jak to miało miejsce dzisiaj. To niedopuszczalne.

ZapamiętamSally skinęła głową.Czy z parkingu do budynku prowadzi jakaś ścieżka?

Nie. Jest tunel. – Panna Howell ruszyła przed siebie.

Tunel?

Zdaję sobie sprawę, że to brzmi dziwnie, ale doktor Hume ma na uwadze prywatność gości. Bardzo zależy mu na ich wygodzie. Jego zdaniem, nie powinni spotykać na swej drodze personelu. Lepiej, żeby go w ogóle nie widzieli, o ile to możliwe. Oczywiście wtedy, kiedy nie wykonuje swoich obowiązków. Całe San Sebastian zostało zaprojektowane z myślą o tym. Nasi goście często mówią, że tak rzadko widzą personel, jakby Spa było wymarłe. A jednak wszystko funkcjonuje doskonale.

Jak to możliwe?

Po pierwsze, dzięki ścisłemu przestrzeganiu rozkładu zajęć. Liczy się zgranie czynności w czasie. Doktor Hume to geniusz dokładności. Goście mają tak zorganizowany dzień, że po prostu nie starcza im czasu na spacerowanie po terenie. Po drugie, dzięki tutejszej architekturze. Moim zdaniem, to coś unikatowego; budynek w budynku. Na przykład, ten korytarz...panna Howell zatoczyła ręką szeroki łukjest tylko do użytku służbowego. O ile wiem, nie zapuścił się tu nigdy żaden gość. I odwrotnie; goście mają własne, niedostępne dla nas miejsca.

Ukryte saloniki i tajne przejścia?

Ależ nie, na Boga!żachnęła się starsza, kobieta, a po chwili wahania dodała:Muszę jednak przyznać, że istnieją pomieszczenia, których nawet ja nie widziałam.

Kto z nich korzysta?

W duchu nazywam je „apartamentami gwiazd” – odrzekła panna Howell, uśmiechając się do własnych myśli.To pokoje zarezerwowane dla najbardziej ekskluzywnej klienteli doktora Hume’a. Zajmują oddzielne skrzydło. Doktor osobiście czuwa nad tymi gośćmi, pomaga mu jedynie Vincent.

Kto to jest?

Niedługo przedstawię go pani. Och, proszę mnie źle nie zrozumieć; takich pokoi jest bardzo niewiele. Trzy, może najwyżej cztery. Pójdziemy tędy...

Panna Howell skręciła i zatrzymała się przed szklaną ścianą, Sally Kessler zobaczyła przez szybę dużą salę do ćwiczeń położoną piętro niżej. Wewnątrz trzy kobiety z widoczną nadwagą zawzięcie pedałowały na lśniących rowerach treningowych ustawionych w równym rzędzie. W odległym kącie sali inna kobieta pobierała właśnie lekcję ćwiczeń siłowych na przyrządach. Jej instruktorem był potężnie zbudowany mężczyzna po czterdziestce. Kiedy zrobił kilka kroków, okazało się, że kuleje.

Jednostronne lustro – oznajmiła panna Howell, stukając lekko w szybę.Nie mogą nas zobaczyćdodała z satysfakcją.

Kim jest ten mężczyzna?zapytała Sally.

To właśnie Vincent.

Powinnam była zgadnąć.

Słucham?Howell zerknęła na nią z ukosa.

Nie, nic. Co on robi?

Oficjalnie zajmuje stanowisko głównego sanitariusza. Jest również instruktorem treningu siłowego. Bez wątpienia widzi pani, dlaczego.

Sally przyjrzała się bicepsom Vincenta.

Nietrudno się domyśleć.

Można go również nazwać prawą ręką doktora Hume’a, człowiekiem do wszystkiego. Wykonuje różne prace. Wozi gości na lotnisko i tak dalej. Niezbyt rozmowny, ale przy bliższym poznaniu okazuje się, że to złoty człowiek. Jedyna osoba, która jest tu dłużej ode mnie.

Dlaczego kuleje?

Nie chce o tym rozmawiać, więc nikt dokładnie nie wie. Ale podobno to skutek postrzału.

W nogę?

Panna Howell poklepała się po włosach.

W głowę. Ma za uchem paskudną bliznę. Chyba jest weteranem wojennym, nie sądzi pani?

Sally niepewnie wzruszyła ramionami.

Vincent niejasno daje do zrozumienia, że już by nie żył, gdyby nie doktor Hume. Mgliście sugeruje, że miał szczęście. Został tylko kaleką. Bez względu na to, jak wygląda prawda, jest doktorowi bezgranicznie oddany.W uśmiechu Howell odbił się cień dumy. – Absolutnie oddany.

Poszły dalej i znów skręciły, by wąskimi schodami zejść na parter. Panna Howell minęła pomieszczenie przeznaczone do ćwiczeń i podeszła do dużego, oszklonego okna w ścianie. Ostrożnie zajrzała przez szybę.

Pusto – powiedziała uchylając drzwi.

Sally wsunęła głowę do środka i zobaczyła przestronną salę do masażu z podłogą pokrytą dywanem. W przeciwieństwie do większości wnętrz z lśniącego, białego marmuru, których sklepienia opierały się na masywnych belkach z nierdzewnej stali, to pomieszczenie wyłożone było elegancką, cedrową boazerią. Na środku stał stół do masażu z wypolerowanym, tekowym blatem, a rogi sali zajmowały wanny do kąpieli wirowych. Wielkością przypominały szpitalne, lecz wykonano je z ozdobnego onyksu, a nie ze stali. Ich nogi miały kształt lwich łap. Rurki pozłacanych armatur wyginały się wdzięcznie niczym łabędzie szyje.

Z tyłu są oddzielne drzwi do łaźni parowej i saunyobjaśniła panna Howell.Rodzaj masażu jest dostosowany do indywidualnych potrzeb pacjentki. Można tu korzystać z tradycyjnej, szwedzkiej metody, jak również z terapii specjalistycznych. W kąpielach wykorzystuje się lecznicze właściwości wody morskiej. Badania doktora Hume’a dowodzą, że to niezwykle skuteczne. Daje cudowne efekty.

Gdzie są wszystkie pacjentki?

Panna Howell zerknęła na zegarek.

Niektóre z nich jedzą teraz lunch, inne wypoczywają. Tak organizujemy im zajęcia, żeby nie wpadały jedna na drugą. Staramy się poświęcać każdej możliwie najwięcej czasu. Przestrzegamy zasady, by przebywało tu najwyżej tuzin pacjentek jednocześnie.

Tak mało?Sally ze zdumieniem uniosła brwi.To jak wiążecie koniec z końcem?

Howell obrzuciła ją pobłażliwym spojrzeniem.

Niech panią o to głowa nie boli. San Sebastian to najbardziej ekskluzywne miejsce tego typu.

Odwróciła się energicznie i poprowadziła Sally nieskazitelnie czystymi, srebrzystobiałymi korytarzami do rotundy z ustawionym na środku okrągłym stołem z formiki. Siedziała przy nim kobieta w tradycyjnym uniformie pielęgniarskim, ale bez czepka. Skończyła wpisywać dane do grafiku i podniosła wzrok.

Dzień dobry, panno Howell.

Wszystko w porządku, panno Phillips?

Tak jest, proszę pani.

To dobrze. Chciałabym pani przedstawić pannę Kessler.Howell ruchem głowy wskazała Sally.Zastąpi pannę Neal jako specjalistka od żywienia na popołudniowej zmianie. Wyjaśniłam jej już obowiązujące u nas zasady pracy zespołowej i zapewniłam, że w początkowym okresie może liczyć na naszą pomoc, prawda?

Naturalnie, panno Howell.

Czy panna Fontaine odpoczywa?

Tak, do trzeciej po południu.

Doskonale. – Przełożona odwróciła się do Sally.Teraz tędy...

Po chwili weszły do spartańsko urządzonej klitki, w której urzędowała dietetyczka. Sally została przedstawiona pannie MacMurray z porannej zmiany. W przeciwieństwie do dwóch starszych, poznanych dotychczas kobiet, MacMurray miała niewiele więcej lat niż Sally. Zbliżała się dopiero do trzydziestki. Sally Kessler odetchnęła z ulgą.

Kiedy skończycie panie przeglądać karty diet, proszę przyprowadzić pannę Kessler do mojego biurapoleciła przełożona pielęgniarek na odchodnym.

Tak, panno Howell.

Howell zrobiła kilka kroków i odwróciła się.

Żebym nie zapomniała, panno Kessler. Pani strój...wskazała modny żakiet i spodnie w białym kolorze.Ma pani chyba normalny, biały uniform?

Tak, ale...

Więc proszę go włożyć w poniedziałek. Doktor Hume lubi, kiedy personel jest właściwie ubrany.

Potem oddaliła się, pozostawiając zażenowaną Sally Kessler z poczuciem winy. Gdy jej kroki ucichły, MacMurray mrugnęła porozumiewawczo i lekceważąco machnęła ręką.

Nie przejmuj sięszepnęła uspokajająco.Twój kostium wygląda wspaniale.

Specjalnie go uszyłam, a tymczasem...

Nie bierz tego do siebie. Ona tak zawsze.

Zaczynałam się zastanawiać, czy...

Kawy?

Sally była zaskoczona. Howell uprzedzała ją, że podczas pracy nie wolno robić żadnych przerw na kawę.

Myślałam, że...

Wiem, wiem – MacMurray położyła palec na ustach i ostrożnie podeszła do drzwi. Zamknęła je cicho, po czym szybko wróciła do biurka i pośpiesznie wyciągnęła z najniższej szuflady elektryczny podgrzewacz. Postawiła na płytce dzbanek z kawą i zapytała:Jaką chcesz, zwykłą czy bezkofeinową? A może wolisz herbatę?

Herbatęodrzekła Sally i westchnęła. Odprężyła się, przygnębienie minęło.Tu naprawdę jest tak sztywno?

Dyscyplina jak w wojsku. – MacMurray wetknęła wtyczkę do gniazdka i wyciągnęła rękę.Mam na imię Alice.

Sally uścisnęła jej dłoń i przedstawiła się.

Zostawisz mi listę tych, którym mam salutować?

Jasne – roześmiała się Alice. – To pestka. Niewielu ludzi tu pracuje.

Zauważyłam. Wszędzie pustki.

Niewielki personel i mało pacjentek. Ale można zarobić kupę forsy.MacMurray wymownie potarła kciukiem o palec wskazujący.

Doktor Hume musi robić dobry interes.

Żebyś wiedziała. Poznałaś go już?

Jeszcze nie. Jest w stylu Howell?

Coś ty! Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Ten facet może mieć świra na punkcie rożnych spraw, ale powiem ci jedno: osiąga naprawdę doskonałe wyniki.

W leczeniu?

Alice przytaknęła.

Dla pacjentek to cudotwórca. – Wolno pokręciła głową.Nie mam pojęcia, jak on to robi. To znaczy, wiem na czym polega dwutygodniowe leczenie, ale zawsze mnie zadziwia, ile one potrafią zrzucić. Może to jego osobowość tak na nie działa.

Wypędza z nich te zbędne funty?

MacMurray uśmiechnęła się tajemniczo.

Wręcz przeciwnie. Raczej zaklina je za pomocą czarodziejskiej fujarki. Jak na lekarza, ma fantastyczną osobowość. Nie przypomina żadnego z tych, których zdarzyło mi się spotkać. I jest całkiem przystojny. Coś jak Rossano Brazzi z prostymi włosami.

Jak kto?

O rany, jaka ty jesteś młoda...Woda zaczęła bulgotać. Alice wybrała kilka kart pacjentek i spojrzała na zegarek.Teraz nie mam dużo czasu, ale spróbujmy przelecieć kilka z przypadków, żebyśmy nie musiały robić wszystkiego, kiedy zaczniesz w przyszłym tygodniu.


W następny poniedziałek, mimo niespodziewanych popołudniowych korków, Sally udało się dojechać do Spa punktualnie o drugiej. Alice MacMurray przeprosiła ją, ale bardzo się śpieszyła na umówione spotkanie; obiecała, że nazajutrz przejrzą razem karty. Uniosła do góry kciuk, pożegnała się wesoło i szybko wyszła. Sally została sama. Westchnęła ciężko i wolno usiadła za biurkiem. Opuścił ją zapał do pracy.

Zaczynamy, trenerze – mruknęła ponuro.

W oddzielnych przegródkach naliczyła szesnaście teczek, choć trzy ostatnie były puste. Każda pacjentka miała swoją kartotekę. Dwanaście z nich włożono do zwyczajnych szpitalnych okładek, natomiast trzynasta, podobnie jak trzy puste, tkwiła w oprawie z lekkiego metalu. Sally pomyślała, że to aluminium; dopiero później odkryła, że to platyna.

– „Apartamenty gwiazd”, cholera jasna – wymamrotała pod nosem. Trzynastą teczkę zostawiła sobie na później.

Stosuj się po prostu do tego, co przepisał doktor Hume, poinstruowała ją Alice. W porządku pomyślała Sally, obojętnie wzruszając ramionami.Będę grać takimi kartami, jakie mi rozdali.

Kiedy poznały się przed kilkoma dniami, MacMurray wyjaśniła jej, że ich praca jest zadziwiająco łatwa. Indywidualne zalecenia dietetyczne podpisane przez doktora Hume’a zawierały liczbę kalorii wskazaną dla każdej pacjentki, z procentowym wyszczególnieniem tłuszczu, protein i węglowodanów. Specjalistka od żywienia musiała jedynie wybrać odpowiednie potrawy z menu przygotowywanego codziennie przez szefa kuchni i dopasować skład i wielkość porcji do zapotrzebowania kalorycznego danej osoby.

Sally Kessler nie potrzebowała nawet opracowywać planu dietetycznego dla poszczególnych pacjentek, co doskonale opanowała, zanim uzyskała stopień naukowy. Choć obecna praca nie stawiała przed nią wielkich wymagań, otrzymała dwukrotnie wyższe wynagrodzenie, niż dostałaby gdziekolwiek indziej przy swoim braku doświadczenia.

Wolno przekopywała się przez pierwszy tuzin teczek, starannie kalkulując liczbę i skład posiłków. Zajęcie było wyjątkowo nudne. W końcu doszła do trzynastej, metalowej okładki.

Jak w większości kartotek medycznych, pierwsza strona zawierała dane osobowe pacjentki. O ile poprzednie nazwiska nic jej nie mówiły, to wydawało się znajome. Sally szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.

Czy to możliwe? Suzanne Fontaine? Ta wokalistka uwielbiana przez połowę Ameryki? I oto ona, Sally Kessler, ma teraz osobiście dbać o jej właściwą dietę? Przebiegła wzrokiem całą stronę szukając rubryki: „Zawód”. Serce zabiło jej żywiej, gdy z podnieceniem przeczytała: „Artystka estradowa-piosenkarka”. Uśmiechnęła się szeroko i gorączkowo zaczęła się zastanawiać, jak nawiązać rozmowę, gdy się spotkają.

Nie mając już wiele do roboty, fantazjowała przez następną godzinę. Zdążyła niemal zapomnieć o ostrzeżeniu panny Howell, że nie wolno naruszać prywatności gości. Po co miała psuć sobie humor tak nieprzyjemnym drobiazgiem.

Kiedy już wymyśliła szalenie uprzejme zwroty na powitanie i powtórzyła je sobie tysiąc razy, chwilowo powróciła z krainy marzeń na ziemię i zajęła się ponownie przerwaną pracą. Przerzuciła kolejne kartki i znalazła zalecenia lekarskie.

Najpierw przeczytała je pobieżnie, nie zwracając większej uwagi na treść, ale potem przeanalizowała tekst powoli, litera po literze, bo nie chciało jej się wierzyć w to, co zobaczyła. W końcu zaczęła od początku po raz trzeci.

Trzy i pół tysiąca kalorii? Niemożliwe. Przy wzroście i wadze Suzanne Fontaine to absurd, zwłaszcza jeśli chce schudnąć lub przynajmniej nie przytyć. Co więcej, osiemdziesiąt procent kalorii miały dostarczyć węglowodany. W najlepszym razie, te zalecenia były pomyłką. W najgorszym – czystym nonsensem.

Sally wstała, wzięła kartę i wyszła na korytarz. Minęła piąta, a pacjentki miały kolację o siódmej. Doszła do rotundy, gdzie siedziała pielęgniarka dyżurna z wieczornej zmiany. Sally przedstawiła się i pokazała, co znalazła.

Nie mam pojęcia, dlaczego tak jestpokręciła głową kobieta.

Nawet gdyby chciała tylko utrzymać wagę, nie powinna przekraczać dwóch tysięcy dwustu kalorii. To maksimum. Zgadza się?

Naprawdę nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, że widziałam już takie wpisy doktora Hume’a.

Ale przecież...

To jego klinika. Po co rozrabiać? Niech pani zrobi kalkulację i da sobie z tym spokój.

Strasznie dziwne, pomyślała Sally.

Nic pani w tym nie zastanawia?

Pielęgniarka odłożyła papiery i skrzyżowała ręce na piersi. Spojrzała na plakietkę z nazwiskiem Sally.

Niech pani posłucha, panno... Kessler. Czy nie przyszło pani do głowy, że pewne rzeczy, które mogą wydawać się niezwykłe w normalnym szpitalu, tu są jak najbardziej do przyjęcia? San Sebastian to wyjątkowe miejsce, a doktor Hume jest geniuszem w swojej dziedzinie.

Ale czy nie uważa pani, że powinnam go zawiadomić? Chodzi mi o to, że jest też tylko człowiekiem. Mógł się pomylić. Wszyscy miewamy gorsze dni.

Doktor Hume nie życzy sobie, żeby mu przeszkadzać, chyba że występuje zagrożenie dla czyjegoś życia. Jeśli ma pani jakieś pytanie, proszę je zanotować i przesłać drogą służbową. Na pani miejscu tak bym zrobiła.

Taka odpowiedź jeszcze bardziej zdumiała Sally. Zawahała się, czy powinna dalej naciskać. W końcu postanowiła spróbować.

Nie rozumiem tego. Czy dobro pacjentki nie jest ważniejsze niż święty spokój lekarza?

Pielęgniarka groźnie zmarszczyła brwi, dając do zrozumienia, że uwaga była impertynencka. Potem spojrzała gdzieś w przestrzeń.

Najbardziej w tej pracy podobają mi się zarobkizauważyła bezceremonialnie.Są fantastyczne. A muszę wyżywić troje dzieci. Robię tu, co mi każą. Wykonuję polecenia i przestrzegam zarządzeń. Ja jestem zadowolona i pacjentki są zadowolone. Nie było na mnie jeszcze żadnej skargi.Zerknęła na swoje paznokcie i oderwała z palca maleńką skórkę.Uważam, że może pani sobie darować te wszystkie mądrości na temat odżywiania, jakich uczą na uniwersytecie. Dokładnie to samo poradziłam pannie Neal. Ona też była taka dociekliwa.Popatrzyła na Sally i dodała: – Chyba wie pani, do czego zmierzam, panno Kessler?

Z korytarza dobiegł odgłos gumowych kółek toczących się po marmurowej posadzce. Sally odwróciła się i zobaczyła Vincenta pchającego szpitalny wózek. Leżąca na nim kobieta miała twarz owiniętą ręcznikami.

Sally przemknęło przez głowę, że może to Suzanne Fontaine. Ale zanim zdążyła się nad tym zastanowić, jej uwagę przykuł mężczyzna kroczący na czele.

Miał w sobie dziwną siłę przyciągania, więc domyśliła się, że to Hume, choć pochlebny rysopis nakreślony przez Alice MacMurray niewiele jej podpowiedział. Doskonale skrojony garnitur z białego lnu silnie kontrastował z opalenizną lekarza, a bladoniebieska koszula przypominała kolorem jego błyszczące oczy. Starannie uczesane, czarne, proste włosy przyprószyła już gdzieniegdzie siwizna. Ale największe wrażenie wywarły na Sally usta mężczyzny i jego uśmiech, w którym odsłaniał dwa idealnie równe rzędy białych zębów. Wydawało się jej, że patrzy na nią z sympatią.

Cieszę się, że pannę Kessler tak interesuje właściwe odżywianiepowiedział, jakby słyszał całą rozmowę. Jego głęboki głos brzmiał serdecznie. Wyciągnął ręce, ujął Sally za nadgarstki i przez chwilę patrzył jej prosto w oczy. Miał przenikliwe, zniewalające spojrzenie.Po to ją zatrudniłem.

Szukała w myślach zgrabnej odpowiedzi, ale nie była w stanie się skupić. Jego urok podziałał na nią onieśmielająco.

Doskonale rozumiem pani kłopotliwe położenie i szczerze współczujęciągnął miękko.Czy panna Howell mówiła pani, że kiedyś wykładałem dietetykę?

Zupełnie straciła głowę. Poczuła się jak idiotka.

Nie.

Puścił jej ręce i zaczął wolno spacerować wokół.

Prawdę mówiąc, mam wrażenie, jakby od tamtej pory minęły całe wieki. Nauka o żywieniu była wtedy w powijakachzamilkł i położył palec na ustach.Uniwersytet Kalifornijski to doskonała uczelnia. Czy profesor Fulbright wciąż jest prezesem zarządu?

Tak – odrzekła, zdając sobie sprawę, że jej głos brzmi całkiem naturalnie.

Zdolny gość. Nawet błyskotliwy. Przez wiele lat dzieliliśmy się spostrzeżeniami.Hume znów okrążył Sally, po czym zatrzymał się na wprost niej.Dochodziliśmy do takich samych wniosków, ale równie często nie zgadzaliśmy się ze sobą. Och, nic wielkiego... Różnice zdań dotyczyły zazwyczaj drobiazgów. Aczkolwiek w jednej zasadniczej sprawie nigdy nie byliśmy zgodni. Ale to zupełnie naturalne; środowisko akademickie raczej nie jest elastyczne.

Ujął ją za ramię i odprowadził na bok. Nachylił się, jakby zamierzał zdradzić jej jakąś tajemnicę.

Istnieją pewne zasady, dzięki którym odnosimy tu sukcesy. Z czasem pozna je pani i zrozumie. Obiecuję. Mogę dać pani na to moje słowo. Ale na razie proszę spróbować traktować rzeczy niezwykłe w ten sposób: rozwiązanie wyjątkowych problemów wymaga wyjątkowych środków.

Ale tylko w przypadku wyjątkowych pacjentekpalnęła Sally zaskoczona własną szczerością.

Hume zawahał się, a potem uśmiechnął, kiwając głową w zamyśleniu.

To prawda – stwierdził wycelowując w nią palec. – Jest pani bardzo inteligentna. – Położył jej palec na ustach.Ale mam nadzieję, że nie przemądrzała.Przez chwilę przyglądał się dziewczynie badawczo, po czym zerknął na zegarek.Niestety, nie mam już teraz czasu, ale któregoś dnia będziemy musieli jeszcze porozmawiać.Odwrócił się i wydał sanitariuszowi zwięzłe polecenie:Vincent, zawieź pannę Fontaine do jej pokoju. Do widzenia paniom.

Potem oddalił się raźnym krokiem.

Sally Kessler była oszołomiona. Nie wiedziała, jak pogodzić tajemniczość Hume’a z nagłym ujawnieniem przez niego nazwiska pacjentki. Stała z otwartymi ustami dopóki wózek, na którym leżała piosenkarka, nie zniknął jej z oczu. Przez chwilę przeżywała rozterkę, zmuszona wybierać między pragnieniem poznania gwiazdy estrady i poczuciem obowiązku. W końcu wróciła do biura.

Z trudem zabrała się ponownie do pracy. Mimo aluzji doktora do pewnych zasad, wciąż dręczył ją brak logiki w diecie Fontaine. Sally naprawdę chciała mu ufać i być posłuszną, ale jej umysł naukowca buntował się przeciwko przyjmowaniu czegokolwiek na wiarę. Dziwiła ją również obojętność pielęgniarki dyżurnej. Czy inni członkowie personelu mają podobne nastawienie? Wzruszyła ramionami i zajęła się kalkulowaniem diet.

MacMurray miała rację zadanie było dziecinnie proste. Około dziewiątej wieczorem Sally skończyła menu na śniadanie. Zdążyła już prawie zapomnieć o niedawnych przeżyciach i zaczynała się nudzić. Mogła tylko czytać, bo nie miała się nawet do kogo odezwać. Ale była przecież Suzanne Fontaine...

Sally poczuła dreszcz podniecenia. Ona jest tu, w Spapomyślała. Gdzieś w tych murach.

Jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Zamknęła książkę, na której i tak nie mogła się skoncentrować, wstała i przeciągnęła się. Zdrętwiały jej nogi; potrzebowała ruchu. Uznała, że mały spacerek dobrze jej zrobi. Powinna lepiej poznać to miejsce. A gdyby jakimś cudownym zbiegiem okoliczności udało jej się spotkać Suzanne Fontaine... Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Kiedy wyszła z pokoju, przypomniała sobie o przestrogach panny Howell. Ale to przecież klinika, a nie Fort Knox, na Boga!przekonywała się w duchu.

Ostrożnie ruszyła korytarzem w kierunku miejsca, gdzie poprzednio zniknął wózek z pacjentką. Szła na palcach, żeby nie robić hałasu. Z każdym krokiem coraz lepiej rozumiała, dlaczego San Sebastian tak bardzo różni się od innych placówek medycznych.

Po pierwsze, budowla miała niezwykły układ pomieszczeń. Panna Howell nazwała klinikę „budynkiem w budynku”, ale Sally bardziej przypominała ona labirynt. Korytarze były szerokie i dobrze oświetlone, lecz miały niezliczoną ilość zakrętów.

Po drugie, panowała tu absolutna cisza i Sally czuła się przez to coraz mniej pewnie. Tłumaczyła sobie, że przecież jest noc i pacjentki śpią. Zdawała sobie sprawę, że w każdym szpitalu nocna zmiana to najmniej przyjemne godziny pracy. I choć wiedziała, że San Sebastian nie jest szpitalem w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, jednak nasuwały się jej niemiłe skojarzenia. Podczas ciszy nocnej w przyćmionym świetle pustych korytarzy drażniąca woń kamfory, formaldehydu i alkoholu wydawała się jej zawsze ostrzejsza, a bliska obecność chorób bardziej wyczuwalna. W ponurym, nocnym otoczeniu każdy dźwięk mogący przerwać ten przygnębiający bezruch stanowił pożądaną odmianę, dodawał otuchy.

Cisza w Spa nie była jednak zwyczajna. To miejsce sprawiało wrażenie zupełnie opuszczonego. Jakby spało bezdźwięcznie w głębokim zamrożeniu. Sally poczuła dreszcz grozy. Co gorsza stwierdziła, że chyba się zgubiła.

Po raz nie wiadomo który skręciła za róg i doszła do rozwidlenia korytarzy w kształcie litery T. Zorientowała się, że zatoczyła pełne koło. Po prawej miała rotundę i stanowisko pielęgniarki dyżurnej, po lewej kolejny pusty korytarz. Wybrała tę drogę.

W kilka sekund później zapomniała o strachu. Stanęła przed drzwiami, których srebrzysty kolor przypominał lśniącą, platynową oprawę kartoteki Suzanne Fontaine.

Nacisnęła klamkę i na palcach wśliznęła się do środka. Znalazła się w niewielkim hallu. Na jego końcu zobaczyła drugie, identyczne drzwi. Nie mogła się już doczekać... Słyszała jedynie cichutki odgłos własnych kroków, gdy ostrożnie stąpała po marmurowej podłodze. Z bijącym sercem przygotowywała się do wygłoszenia ułożonych wcześniej zdań: Najmocniej przepraszam, panno Fontaine. Chciałabym tylko...

Dwie potężne dłonie spadły na jej ramiona i zacisnęły się jak imadła. Śmiertelnie przerażona Sally zapewne podskoczyłaby ze strachu, gdyby mogła się poruszyć. Ale została prawie całkowicie unieruchomiona, więc tylko gwałtownie wciągnęła powietrze. Odruchowo szarpnęła głową, jak zaatakowane nagle zwierzę ogarnięte paniką i jej oczy napotkały spojrzenie prześladowcy.

Za nią stał Vincent. Odetchnęła z ulgą. Walące serce zwalniało. W milczeniu czekała, żeby się odezwał, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Nadal trzymał ją w mocnym uścisku i przeszywał wzrokiem.

Proszę mnie puścićskrzywiła się. – To boli.

Dokąd pani idzie?zapytał surowym tonem.

Moje ramiona... Na litość boską, co pan wyprawia?

Wolno rozluźnił chwyt, nie spuszczając jej z oka. Odwróciła się i rozmasowała ramiona. Spojrzała na niego z wyrzutem.

Mógł mi pan połamać kości.

Zignorował tę uwagę.

Czy panna Howell nie kazała pani siedzieć w biurze?

Po prostu chciałam się przejść, nic więcej. Rozejrzeć się, wie pan... To mój pierwszy dzień w nowej pracy.

Na spacery może pani tracić swój prywatny czas. Doktor Hume nie płaci pani za rozglądanie się. W San Sebastian nie mamy zwyczaju wałęsać się po korytarzach.

Na miłość boską, dlaczego wszyscy tutaj zachowują się tak, jakby coś chcieli ukryć?!

Powiedziała to rozdrażnionym tonem i zaraz tego pożałowała. Obawiała się, że niepotrzebnie sprowokowała Vincenta. Wydawał się spokojny, ale czuła, że mógłby ją uderzyć. Teraz już wiedziała, że panna Howell miała rację: ten człowiek był bezgranicznie oddany swemu szefowi.

Doktorowi nie spodobałoby się to pytanie. Proszę wracać do biura.

Niech pan posłucha, czy mogłabym z nim porozmawiać?Z napięciem obserwowała Vincenta. – Jedna z pacjentek...

Dostrzegła ruch jego ramienia i instynktownie odskoczyła do tyłu. Nie zdążył jej dosięgnąć.

Już dobrze, dobrze... Rozumiem. Idę stąd. Nie musi mi pan łamać nadgarstka, do cholery.

Przyglądał się jej czujnie, kiedy wolno odchodziła w głąb korytarza. Zanim zniknęła za rogiem, odwróciła się po raz ostatni.

Znęcanie się nad innymi jest naruszeniem prawa, wie pan o tym?rzuciła zaczepnie.Dyskryminacja w pracy również.Potem dodała mniej pewnie. – Przynajmniej tak mnie uczono na uniwersytecie.

Ale Vincent nie miał o tym pojęcia. Taka myśl nigdy nawet nie przyszła mu do głowy. Dla niego ważne było tylko to, żeby wypełniać co do joty polecenia pracodawcy.

Natomiast Sally Kessler uważała, że musi komuś zameldować o tak rażącym przykładzie prześladowania. I zrobiła to następnego ranka. Zgłosiła ten fakt pannie Howell, po czym złożyła doniesienie w biurze generalnego prokuratora stanowego.

Dwa dni później ponownie odwiedziła doradcę do spraw zatrudnienia na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, żeby poskarżyć się, że została zwolniona z pracy bez słowa wyjaśnienia.



ROZDZIAŁ 3

Co się ze mną stało? Dlaczego zupełnie nie mam siły?zastanawiała się Suzanne Fontaine po wyjściu z podgrzewanego basenu w kalifornijskiej klinice. Stała bez tchu na lśniącej podłodze krytej pływalni i strząsała wodę z jasnych włosów związanych w gruby koński ogon. Jak zwykle, doktor Hume polecił jej pływać samotnie. Podczas wszystkich poprzednich pobytów w San Sebastian robiła to godzinami. A dziś ledwo zdołała pokonać osiem długości basenu i była tak wykończona, że musiała wyjść z wody.

Czyżby złapała jakiegoś wirusa? Zwiesiła ramiona, opuściła głowę i czekała, aż ciepłe promienie lutowego słońca przedostające się przez świetliki w dachu podziałają rozluźniająco na napięte mięśnie jej ramion i pleców.

Zarzuciła ręcznik na opaloną szyję i poczłapała w kierunku wąskiego korytarza prowadzącego do sauny. Krople wody, skapujące od czasu do czasu z jej ciała, pozostawiały na marmurowej posadzce mokry ślad. Z niezadowoleniem obciągała w dół lśniący, elastyczny kostium kąpielowy, przesadnie opinający jej sylwetkę. Uwierał ją w pośladki. Boże!pomyślała.Ten cholerny łach już na mnie nie pasuje. Po to wydałam siedemset dolców, żeby rzecz szyta na zamówienie piła mnie jak zwykła nylonowa tandeta?

Zanim usiadła na drewnianej ławce w wyłożonej cedrową boazerią saunie, znów szarpnęła ze złością brzegi materiału wżynające się jej w pachwiny. Ale na próżno; kostium nadal ją uciskał. Nawet kojące ciepło nie przyniosło jej ulgi. Nie było innego wyjścia, należało go zdjąć. Jednak nie dawała jej spokoju natrętna myśl, że w jej figurze zaszły jakieś zmiany i wina nie leży jedynie po stronie wadliwego kroju stroju kąpielowego.

Nacisnęła brzęczyk wzywający sanitariusza, który zawsze jej towarzyszył. W kilka chwil później odwiózł ją do apartamentu i zamknął drzwi. Kierując się z sypialni do łazienki musiała minąć po drodze antyczny stolik na kółkach służący niegdyś do rozwożenia herbaty. Stał w nogach łóżka. Na blacie, pośród innych rzeczy, leżała starannie złożona gazeta dostarczona z Los Angeles. Porcelanową miseczkę obok, wypełniała dokładnie odmierzona porcja suszonych owoców i bogatych w proteiny ziaren. Doktor Hume nazywał te sto gramów suchego pokarmu „mieszanką zdrowia”. Wchodziła w skład jej codziennej diety. Suzanne spojrzała na naczynie i poczuła, jak gwałtownie skacze jej tętno.

Szybko odwróciła wzrok i ominęła stolik szerokim łukiem. Od chwili przyjazdu do Spa tydzień temu działo się z nią coś dziwnego. Na widok jakiegokolwiek jedzenia ogarniała ją nieprzezwyciężona pokusa i to ją przerażało. W przeszłości nigdy nie miała żadnych problemów z przestrzeganiem przepisanej diety. Może była to kwestia silnej motywacji, w każdym razie nawet najbardziej smakowita potrawa nie mogła jej skusić.

Teraz zaczęły jej dokuczać powtarzające się ataki dotkliwego głodu. Nie znała tego uczucia od lat. Od czasów, gdy wraz z wejściem w dorosły wiek wyszczuplała. Najgorsze było to, że nie miała wcale ochoty na małą przekąskę. Pragnęła napchać się do syta wszystkim, co wpadnie jej w ręce, nerwowymi ruchami palców pośpiesznie napełniać usta, aż napęcznieją jej policzki. Rzucić się na jedzenie jak człowiek, który od dawna głodował.

Przyśpieszyła kroku i zamknęła oczy. Zagryzła wargi, starając się wyrzucić ten obraz z pamięci. Odetchnęła dopiero w łazience. Wprawdzie nie miała na to dowodu, ale zaczynała podejrzewać, że jej wilczy apetyt ma coś wspólnego z przyjazdem do Spa. Musiała porozmawiać o tym z doktorem Hume. Z kimkolwiek.

Przebrała się w szlafrok, wzięła ze stolika gazetę i wyciągnęła się na łóżku. Z przyzwyczajenia zajrzała od razu do działu poświęconego kulturze i rozrywce. Ze zdumieniem zobaczyła w nagłówku dużego artykułu swoje nazwisko. Przydługi tekst poniżej nie był chyba przykładem rzetelnego dziennikarstwa, mimo to musiała go przeczytać. Ale zanim się do tego zabrała, jej uwagę zwróciło zdjęcie znajomej twarzy zamieszczone w połowie strony.

Uśmiechnęła się do wspomnień. Fotografia Jacqueline Ramsey była bardzo dobra; aktorka wyglądała wspaniale, jak zwykle. Co tam u ciebie, moja kochana?pomyślała Suzanne. Pośpiesznie przebiegła wzrokiem artykuł i wybuchnęła śmiechem, gdy w pewnym momencie natrafiła na zdania, które przypomniały jej o czymś zabawnym. Potem przeczytała ten fragment jeszcze raz, wolno i dokładnie. Śmiała się do łez. Boże... Tak dobrze znała Jacqueline, że mogła sobie wyobrazić jej oburzenie.

Och, Jack... Ty słodki głuptasie... Skandalistka z ciebiepowiedziała czule i pieszczotliwie pogłaskała zdjęcie jak ukochane domowe zwierzątko.Dostało ci się za to, że jesteś taką grzeczną dziewczynką. – Potem dodała ciszej:Kiedyś nawet nam się nie śniło, że tak będzie, co?

Położyła się i otarła oczy. Westchnęła i postanowiła wreszcie przeczytać artykuł o sobie, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

Suzanne podniosła się zdziwiona. Wprawdzie nie miała pod ręką zegarka, ale wiedziała, że jest mniej więcej czwarta po południu. O tej porze zwykle odpoczywała i nikt nie powinien jej przeszkadzać. Zastanawiała się, czy nie zignorować intruza, ale pukanie powtórzyło się. Zeskoczyła z łóżka, przybierając częściowo obojętną, a częściowo zagniewaną minę. Lecz w momencie, kiedy otworzyła drzwi, na jej twarzy natychmiast pojawił się wyraz zachwytu. W progu stał Hume. Suzanne uśmiechnęła się radośnie, wsłuchując w jego baryton, którym wypowiadał słowa powitania.

Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi za złe tej niespodziewanej wizyty. Zakłócam twój rozkład dnia...

Ależ nie, skąd!zapewniła pośpiesznie i zamilkła czekając, co jeszcze powie. Ale nie odezwał się.Czy coś się stało?zapytała po chwili, czując nagły niepokój. Z nerwowym śmiechem wyrzuciła z siebie nurtujące ją obawyChyba nie przyszedł pan, żeby odwołać naszą dzisiejszą kolację, prawda? Nie usłyszę, że niestety musi pan odlecieć na jeden z tych zjazdów lekarzy, które zawsze mnie tak intrygują?

Nic podobnego. Pamiętasz, że jesteśmy umówieni na siódmą?

Jak mogłabym zapomnieć? Żartuje pan?odrzekła z wyrzutem, chwytając się za serce. Prawdę mówiąc, niezbyt jej zależało na samym posiłku, ale na myśl, że spotkanie z Humem mogłoby nie dojść do skutku omal nie wpadła w panikę. Odetchnęła z wyraźną ulgą.Prędzej dałabym sobie uciąć prawą rękę.

Odpowiedział na to dźwięcznym, czarującym śmiechem.

Nie ma potrzeby uciekać się do tak drastycznych środków, możesz mi wierzyć.Nabrał powietrza w płuca, jakby szykował się do wygłoszenia dłuższej mowy. – Suzanne... – zaczął i nieoczekiwanie zamilkł.

Przechyliła głowę na bok i poczuła się trochę niepewnie.

Tak?

Przy kolacji chciałbym z tobą omówić pewną sprawę. To nic wielkiego, zapewniam cię. Wspominam o tym wcześniej, żebyś zdążyła wstępnie zastanowić się nad przedmiotem naszych negocjacji.

Zdawało się jej, że źle usłyszała.

Powiedział pan: negocjacji?

Lekceważąco machnął ręką.

Chodzi o nic nieznaczącą transakcję. To absolutnie uczciwy interes. Potrzebny jest mi jedynie twój podpis. Później wszystko wyjaśnię, a w tej chwili powiem tylko tyle: doszedłem do wniosku, że nadszedł czas, żeby przedyskutować ponowny podział twojego majątku.

Myślała, że przez lata przyzwyczaiła się do jego zawiłego stylu mówienia, a jednak nic nie rozumiała. O co mu, do diabła, chodzi?

Na pewno wyraża się pan jasno, tylko ja nie nadążam za tokiem pańskiego rozumowania.

Nie zawracaj sobie głowy nudnymi szczegółamiroześmiał się.Na razie skoncentruj się na swoim wspaniałym głosie i na śpiewaniu. Nie musisz tracić czasu na rozmyślania o drobiazgach dotyczących naszej fuzji.

Fuzji?

Niedawno zarejestrowałaś swą działalność artystyczną w formie, którą nazwalibyśmy jednoosobową spółką akcyjną, prawda Suzanne? Kapitał twojego prywatnego przedsiębiorstwa to 200 udziałów, a ty jesteś ich wyłączną posiadaczką, czyli jedyną akcjonariuszką, zgadza się?

Tak, ale skąd pan...?

To zostało urzędowo potwierdzone. Interesują mnie wszystkie aspekty życia moich pacjentek. Muszę wiedzieć, jakie sprawy mogą mieć wpływ na ich samopoczucie i stan zdrowia.

Rozumiem – odparła, choć nadal nic nie rozumiała.Ale o co panu chodziło z tą fuzją?

Najdroższa Suzanne. Nieprzyjemne niuanse pozostaw mnie. Wprowadzę cię w szczegóły tej transakcji w bardziej odpowiedniej chwili, kiedy już odpoczniesz i uwolnisz się od napięć, jakie towarzyszą twojemu życiu poza murami San Sebastian. Mogą mieć one na ciebie destruktywny wpływ i z przykrością stwierdzam, że już zauważyłem ich oddziaływanie na twoją psychikę. Przekazując mi swoje akcje, uwolnisz się od kłopotliwego ciężaru.

Zakręciło się jej w głowie. Właśnie usłyszała najdziwniejszą propozycję w swoim życiu wypowiedzianą tak niedbałym tonem, jakby chodziło o zupełną błahostkę. Nie była na to przygotowana. Ledwo mogła pojąć sam pomysł; jego skutki w ogóle do niej nie docierały. Zabrakło jej słów.

Moje udziały? Chce pan wszystkie? Całe dwieście akcji?

Droga Suzanne, nie roztrząsaj tego teraz. Zaczekaj do wieczorapowiedział współczująco, po ojcowsku.Obawiam się, że nie całkiem dobrze mnie zrozumiałaś. Nie o mnie tu chodzi. Ja niczego nie potrzebuję. Z nas dwojga to nie ja czegoś chcę, lecz ty. Sama nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale podświadomie rozpaczliwie pragniesz pozbyć się napięć związanych z twoją pracą zawodową. Chcę wyjść ci naprzeciw. Jestem zobligowany do tego, by wypełniać twoje życzenia. To mój lekarski i moralny obowiązek. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że twoje dalsze leczenie tutaj zależy od tego, czy zgodzisz się na moją propozycję.

Jej serce niemal przestało bić. Miała wrażenie, że ledwo tłucze się w piersi i powoli zamiera. Sama myśl, że mogłaby przerwać terapię wystarczyła, by ugięły się pod nią nogi. Była przekonana, że bez kuracji w Spa z powrotem przemieni się w otyłą kreaturę, opasłą maciorę, którą przypominała, zanim nastąpiła cudowna metamorfoza i stała się gwiazdą. To on dokonał tej transformacji i za to go uwielbiała. Wiedziała, że będzie mu wdzięczna do końca życia i nigdy nie zapomni o jego zachętach, by wracała tu co pół roku.

Ale akcje? Sama do wszystkiego doszła. Sukcesy artystyczne i finansowe zawdzięczała tylko sobie. Mimo ogromnej wdzięczności nie mogła oddać mu tak po prostu wszystkiego. Z drugiej stronyznała Hume’a od kilku lat i do tej pory nigdy na nim się nie zawiodła. Słuchała go i wypełniała skrupulatnie wszystkie polecenia, a on nie dał jej powodu, by zwątpiła w jego dobre intencje. Owszem, to, co teraz sugerował, nosiło wyraźne znamiona szantażu, ale może miał rację? Może nieokreślone lęki, jakie ostatnio przeżywała, związane były w jakiś sposób z finansową presją towarzyszącą jej drodze na szczyt?

Szczerze mówiąc, nie wiem, co odpowiedziećwyznała zduszonym głosem.Ale skoro uważa pan, że tak będzie lepiej... Naturalnie, chciałabym to omówić z moim księgowym.

Zabraniam ci tego robić. Decyzję musisz podjąć dziś wieczorem.

Zaskoczył ją surowy ton, jakim powiedział te słowa. Zabraniam? A kim on jest, żeby mógł jej czegokolwiek zabraniać? Zupełnie zbił kobietę z tropu. Była zdezorientowana i oszołomiona.

Nie może pan oczekiwać, że sama podejmę taką decyzjęodrzekła tonem łagodnej perswazji.Po to płacę pewnym ludziom, żeby to oni zajmowali się podobnymi sprawami. Mam do nich zaufanie i...

Powinnaś ufać tylko mnie, Suzanne. Tak będzie dla ciebie lepiej. Do zobaczenia o siódmej.

Wyszedł i cicho zamknął drzwi.

Zmieszana Suzanne stała przez chwilę bez ruchu. Potem odwróciła się, zrobiła kilka kroków i opadła na łóżko. Ale mimo zewnętrznych oznak rezygnacji, w jej głowie kłębiły się przeróżne myśli. Starała się dokładnie obliczyć stan swoich finansów i próbowała przewidzieć następstwa powierzenia obcej osobie dorobku długich lat pracy.

Nadal tego nie pojmowała. Bardzo pragnęła z kimś porozmawiać, nie tylko by wypowiedzieć głośno swe obawy, lecz również żeby usłyszeć uspokajające i pokrzepiające słowa. Miała niezliczoną liczbę współpracowników, znajomych i kolegów, ale teraz brakowało jej prawdziwego przyjaciela. Kogoś, komu mogłaby się zwierzyć tak, jak w młodzieńczych latach zwierzała się Jacqueline. Choć nie widziały się od wieków i dzieliły ich tysiące mil, tylko Jacqueline mogła ją naprawdę zrozumieć, bo kiedyś razem przeżywały dziecinne smutki i uniesienia.

Ale w San Sebastian nie miała nikogo bliskiego, a prowadzenie rozmów telefonicznych ze Spa było zabronione. Suzanne pomyślała, że nawet, gdyby pozwolono jej zadzwonić, to co powiedziałaby Jackie? Jackie znała doktora Hume równie dobrzeto ona wprowadziła artystkę do grona pacjentek Spa. Nie uwierzyłaby w to, co zaszło.

W chwilę później zaczęła się pocieszać, że na pewno opacznie go zrozumiała. Musiała źle usłyszeć; przecież nikt nie stawia tak oburzających żądań. Fuzja...? No cóż, być może. Uznała, że przynajmniej tyle jest mu winna. Jej dług wdzięczności trudno byłoby przeliczyć na dolary i centy. Następne godziny upłynęły jej na wewnętrznych zmaganiach ze sobą. Niedowierzanie ustępowało miejsca racjonalizacji i na odwrót.

Krótko po siódmej zasiedli do kolacji na tarasie Spa. Kiedy podano pierwsze danie, Hume napomknął o wielkim postępie, jaki poczyniła Suzanne od chwili pierwszego przyjazdu do San Sebastian. Po czym, tonem tak swobodnym i niedbałym, jakby mówił o pogodzie, przedstawił swój plan przejęcia pełnej kontroli nad jej interesami. Jednym słowem, odtąd wszelkie wpływy z działalności estradowej Suzanne Fontaine miały trafiać tylko i wyłącznie do jego kieszeni, a jej pozostawałby procent od dochodów, oczywiście w rozsądnej wysokości.

Poczuła chłód w koniuszkach palców. Teraz już wiedziała, że nie żartował. Spojrzenie jego niebieskich oczu było zimne jak stal. Postawił jej ultimatum.

Jestem pewien, że zgodzisz się na to, Suzanne. Nie ma nic bardziej nudnego niż niepotrzebne targowanie się.

Wierzęodparła próbując zachować spokój. Otarła wyschnięte wargi dłonią.

Siedział w milczeniu, dając jej okazję do wypowiedzenia się, ale nie skorzystała.

No więc, Suzanne? Czekam na twoją decyzją?

Zdaję sobie z tego sprawę.

Westchnął ze zniecierpliwieniem.

Nie bawmy się w kotka i myszkę, dobrze? Chcę tylko usłyszeć „tak” lub „nie”.

Ale to niesprawiedliwe! – krzyknęła nagle, gdyż puściły jej nerwy. Oskarżycielsko wycelowała w niego palec.

Niesprawiedliwe? A co jest sprawiedliwe, Suzanne? Czy otyłość i niepowodzenia są sprawiedliwe? A sukcesy i gwiazdorstwo? W końcu, to ja cię stworzyłem. Gdyby nie ja, nigdy nie zdobyłabyś tych wszystkich niezliczonych nagród. Nie miałabyś żadnej Grammy, ani jednej złotej płyty, czy platynowego albumu. Więc nie mów mi o sprawiedliwości. Ona nie ma tu nic do rzeczy.

Ale chce mi pan zabrać wszystko, co sobą reprezentuję! Wszystko, na co zapracowałam! Spodziewa się pan, że oddam to ot tak, po prostu, na raz, dwa, trzy? Że...

Bądź realistkąprzerwał jej, starannie składając serwetkę.Zapominasz, co jest dla ciebie najważniejsze. Byłoby głupotą stawiać zwykłe sprawy zawodowe wyżej niż wygląd zewnętrzny.

Nie słucha mnie pan, a ja jeszcze nie skończyłam!poczuła łzy napływające do oczu. Usiłowała je powstrzymać wpatrując się ponad ramieniem lekarza, w odległy horyzontOch, mój Boże! Przecież pana zupełnie nie obchodzi to, co czuję.

Czy mam to uznać za odpowiedź negatywną?

Naprawdę nie mogę. Nie chcę!

Wolno wypuścił powietrze i spojrzał na nią z wyrzutem.

W porządku, twoja sprawa. Ale muszę cię poinformować, że to może pociągnąć za sobą pewne... konsekwencje. Nie wątpię, że już zaczynasz je dostrzegać.

Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach.

Nie wiem, o czym pan mówi.

O różnych, mało istotnych sprawachwyjaśnił.Bez znaczenia dla większości ludzi. Na przykład o takim drobiazgu jak ten, że dziwnym trafem kostium kąpielowy już na ciebie nie pasuje albo o osobliwej reakcji na widok czegoś tak zwyczajnego jak jedzenie.

Wyglądała, jakby nagle postarzała się o dziesięć lat. Jej cera przybrała niezdrową barwę.

Pan to sobie wymyślił.

Czyżby? Możemy sprawdzić, nie sądzisz?

Przerażenie odebrało jej mowę. Bała się usłyszeć coś więcej. Zerwała się z miejsca i pobiegła do swojego pokoju. Zatrzasnęła drzwi i stała oddychając ciężko. Próbowała opanować strach, ale bez powodzenia. Mijały sekundy, a ona wciąż nie była w stanie zrobić kroku. Wpatrywała się tylko w przestrzeń.



ROZDZIAŁ 4

Central Park South nie jest ulicą znaną z tego, że mieszczą się przy niej siedziby wielkich firm. To przede wszystkim aleja apartamentów z imponującym widokiem na setki akrów terenów parkowych rozpościerających się w sercu Manhattanu. Nie znaczy to jednak, że nie istnieją tutaj żadne biura. W jednym z budynków miał swój gabinet doktor Richard Manley. Być może wybór tego miejsca był odzwierciedleniem charakteru lekarza. Nigdy nie lubił tłoku, toteż nie odpowiadał mu adres w Doctor’s Row na Park Avenue. Ale mogło to również oznaczać, że niezbyt przejmuje się swoją pracą. Bo choć był doskonałym specjalistą w dziedzinie psychiatrii klinicznej, uważał swe zajęcie za zbyt przyziemne, by wykonując je czuć się w pełni usatysfakcjonowanym i dowartościowanym.

Zapewne porzuciłby ten zawód, gdyby tuż po odbyciu stażu nie zafascynowały go badania naukowe. Zakres eksperymentów musiał być z konieczności ograniczony, skoro nie przeprowadzano ich w probówce, lecz na ludzkim mózgu, ale badania te miały istotne znaczenie dla rozwoju gałęzi psychiatrii zajmującej się rolą wad fizycznych i zaburzeń przemiany materii w powstawaniu chorób psychicznych. Dość wcześnie otrzymał dotację z Krajowego Instytutu Zapalnych Chorób Stawów i Chorób Metabolicznych, będącego częścią Narodowych Instytutów Zdrowia. Placówka ta była zainteresowana opracowaniem materiałów potrzebnych do studiów nad psychologicznym podłożem chorób metabolicznych, a w wielu takich przypadkach ważny element stanowiła otyłość. Właśnie taka praca najbardziej pociągała Manleya. Ponieważ miał doskonałe kwalifikacje, przyznano mu subwencję. W ciągu następnych kilku lat stał się uznanym ekspertem od metabolizmu i wiedza z tej dziedziny stanowiła znakomite uzupełnienie jego psychiatrycznych umiejętności. Toteż po zakończeniu sesji zamykał gabinet i z entuzjazmem powracał do badań na uniwersytecie.

Jednak to nie praca naukowa przynosiła mu dochody, lecz lukratywna prywatna praktyka.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, jedną z jego pierwszych pacjentek była zamożna kobieta ze skłonnością do plotkowania. Jej gadatliwości zawdzięczał to, że jego rzadko odwiedzany gabinet stał się popularny w kręgach najbogatszych ludzi w mieście. Wkrótce zauważył, że wszystkie pacjentki skarżą się na to samo: na nudę.

Zawodowa osobowość Manleya świetnie pasowała do neurozy odwiedzających gabinet kobiet. One mówiły, a on uważnie słuchał i odzywał się bardzo rzadko. Zazwyczaj jedynymi słowami padającymi z jego ust były hasła do rozpoczęcia i zakończenia każdej sesji. Obserwując go, ktoś mógłby pomyśleć, że jest zupełnie nieczuły, ale prawda wyglądała inaczej. Pacjentki szukające u niego pomocy bardzo go obchodziły. Manley wiedział też dobrze, że wybrana grupka pacjentek potrzebuje go jedynie po to, by się przed kimś wygadać, więc chętnie służył im swoją osobą. Jego receptą na zawodowy sukces było minimum słów, nieprzerywanie mówiącej, nieudzielanie rad i absolutne nieangażowanie się.

Jednak teraz zaangażował się bardzo, choć sprawa nie dotyczyła pacjentki. Tej zasady bezwzględnie przestrzegał. Miał mnóstwo czasu na rozmyślania podczas zjazdu psychiatrów. W połowie wykładu obraz Jacqueline tak zaprzątał jego uwagę, że nie potrafił się skoncentrować. Po raz pierwszy byli z dala od siebie i Manley uświadomił sobie, jak bardzo ją kocha.

Ze zdumieniem stwierdził, że ten fakt go cieszy. Gdy znów skupił się na wykładzie, okazało się, że nie stracił wątku. Myśli o Jacqueline nie rozproszyły go aż tak bardzo; nadal rozumiał, o czym mowa. Dużo mniej rozumiał za to jej nastroje, jej zachowanie. Ilekroć dochodził do wniosku, że wreszcie udało mu się poznać tę kobietę, zaskakiwała go jakimś dziwnym stwierdzeniem lub czynem. Taka po prostu była: raz przymilna, kiedy indziej nieodgadniona, ale zawsze cudowna.

Z jednym wyjątkiem. Jej przejmowanie się własną wagą graniczyło z obsesją której najlepszym przykładem było to, co zdarzyło się podczas spotkania z jej matką.


To była bardziej jego sugestia niż jej, choć ostatecznie mogło się nawet wydawać, że cieszy się na to spotkanie. Manley zaproponował spędzenie czasu we trójkę między innymi dlatego, że zaskakiwał go ambiwalentny stosunek Jacqueline do matki. Wyrażała się o niej tak, jakby nie mogła się zdecydować, czy ją kocha i podziwia, czy też odnosi się do niej z niechęcią. Bez względu na to, jaka była prawda, bardzo zależało mu na tym, by dobrze poznać Jacqueline, a nie mógł tego osiągnąć bez lepszego zrozumienia jej psychiki. Toteż wpadł na pomysł, żeby zaprosić jej matkę do Nowego Jorku. Miała przyjechać samochodem z Connecticut i zjeść z nimi kolację na Manhattanie.

Wizyta w eleganckiej restauracji pod względem kulinarnym należała do całkiem udanych. Podano smaczne zakąski i dobre wina. Po chwili skrępowania towarzyszącego wzajemnej prezentacji, Manley i pani Ramsey szybko znaleźli wspólny język. Matka Jacqueline była szczera i otwarta. Oznajmiła wprost, że jest zachwycona nowym adoratorem córki. Manley na moment zaniemówił, a zakłopotana Jacqueline próbowała bez przekonania zaprotestować.

Pod koniec wieczoru Manley miał już wyrobione zdanie o Maureen. Uznał ją za czarującą i dowcipną kobietę. Bez końca snuła barwne opowieści o Hollywood. Zauważył, że ma niezwykłe oczy, które błyszczą takim samym złocistym blaskiem jak oczy jej córki. Od czasu do czasu spoglądał ukradkiem na Jacqueline. Słuchała z satysfakcją, a jej mina wyrażała pewien rodzaj dumy świadczącej zazwyczaj o silnej emocjonalnej więzi między matką i córką.

Przy deserze Manley zgrabnie skierował temat rozmowy na osobę doktora Hume’a. Nie chciał naciskać, ale miał nadzieję dowiedzieć się o nim więcej, niż do tej pory powiedziała mu Jacqueline. Zwłaszcza że wiedział, iż to pani Ramsey sfinansowała pierwszy wyjazd córki do Spa.

Kiedy usłyszała pani o nim po raz pierwszy?

Dokładnie nie pamiętam – Maureen zamyśliła się.Chyba w czasie mojej rekonwalescencji po wypadku. Byczyłam się wtedy i przybrałam na wadze.Rzuciła okiem na córkę.Nawet w przybliżeniu nie byłam takim tłuścioszkiem jak kiedyś Jacqueline, ale przytyłam sporo.

Manley zerknął na Jacqueline. Jej spojrzenie zdawało się mówić: „Jak śmiesz?!”

Nie musiałaś mi o tym przypominać, mamo.

Wielkie rzeczy! Od tamtych czasów upłynęły całe wieki.Nastąpiła dłuższa chwila krępującej ciszy. – Ale spójrz na siebie teraz.

Jacqueline skrzyżowała ręce na piersi.

Mimo wszystko wolałabym, żebyś o tym nie wspominała..

Maureen wygładziła suknię takim gestem, jakby wraz z okruchami chciała strzepnąć z siebie pretensje córki. Uśmiechnęła się i skubnęła płatek ucha.

Jak sobie życzysz, kochanie.

Manley nie mógł odgadnąć, czy to szczery uśmiech, czy wystudiowany grymas. W końcu była aktorką. Westchnęła i w milczeniu wpatrywała się w córkę. Manley wyczuł napięcie Maureen i zawziętość Jacqueline. Unikała wzroku matki i spuściła oczy. Uznał, że bezpieczniej będzie zmienić temat. Odchrząknął i znów zapytał o Spa. Poprosił obie kobiety, by opisały mu klinikę.

Pierwsza odezwała się Maureen.

Musisz tam kiedyś pojechać. Naprawdę warto. To cudowne miejsce. Jedyne w swoim rodzaju. Z tego, co słyszałam o innych uzdrowiskach, nie ma porównania. Żadne nie umywa się do San Sebastian. No i oczywiście jest tam doskonały lekarz.

To dzięki niemu wszystko działa tak wspanialeprzyznała skwapliwie Jacqueline. Gdyby nie doktor Hume... Sama nie wiem... Bez niego to po prostu nie byłoby to.

Manley milczał i słuchał wspomnień kobiet. Nietrudno było zauważyć, że są Humem oczarowane. Kiedy wymieniały spostrzeżenia z licznych wizyt w San Sebastian, Jacqueline nagle zdziwiła się, że ich terapie się różniły.

Naprawdę nie używałaś Nautilusa?

Nigdy. To piekielna maszyna. Mam z doktorem niepisaną umowę.

Jaką?

Że przez dwa tygodnie pobytu w Spa korzystam tylko z intensywnych masaży.Maureen uśmiechnęła się.Jedyną odmianą są dietetyczne kolacje w jego towarzystwie. Nie masz pojęcia, jak wspaniale się z nim rozmawia.

Ja też jadam z nim kolację, mamo.

Tak, tak, wiem. Ja mu to zasugerowałam.

Jacqueline była zaskoczona.

Jak mam to rozumieć?

Doktor jest bardzo zajęty, kochanie. Ale nalegałam, żeby jako gospodarz znalazł trochę czasu dla córki Maureen Ramsey.

Chcesz powiedzieć, że jada ze mną przez uprzejmość wobec ciebie?

To była tylko sugestiaMaureen wzruszyła ramionami.Ale cieszę się, że wziął ją sobie do serca.

Manley miał wrażenie, że jej lekceważące komentarze są niezamierzone. Wątpił, by zdawała sobie sprawę, jaki skutek odnoszą. Zamyślił się.

Czy my cię nudzimy, Richardzie?zapytała Maureen.

Ależ nie, bardzo przepraszam. Cały czas słucham, tylko przez chwilę błądziłem myślami gdzie indziej.

Umysł odmawia ci posłuszeństwa. To wyraźny objaw starzenia się. Mam nadzieję, że inne organy jeszcze cię nie zawodzą?uśmiechnęła się porozumiewawczo do córki.

Jacqueline poczerwieniała.

Mamo! Zachowujesz się skandalicznie.

Całe szczęście. Inaczej życie byłoby nudne.

Manley poprosił o rachunek i wyszli. Na zewnątrz była piękna noc. Nad Manhattanem rozciągało się bezchmurne, atramentowoczarne niebo. Niezbyt mroźne powietrze zachęcało do spaceru. Restauracja mieściła się przy Pierwszej Alei. Postanowili przejść się promenadą nad East River.

Jacqueline mówiła mi, że byłeś sportowcemzagadnęła Maureen.

Kiedyś tak.

Hokeistą, zgadza się? Ciągle grasz?

Staram się nie wyjść z wprawy.

Bierzesz udział w meczach ligowych?

Nie, zakładam łyżwy tylko dla przyjemności. To moje jedyne chwile wytchnienia.

Kiedy znajdujesz na to czas? Myślałam, że lekarze są strasznie zapracowani.

Wzruszył ramionami, jakby czuł się winny.

Nie jest tak źle. Kilka lat temu, kiedy po stażu zostałem w szpitalu, bywało gorzej.

A teraz, kiedy jesteś swoim własnym szefem?

Powołuję się na Piątą Poprawkę. Gdyby prawda wyszła na jaw, splamiłbym dobre imię mojej profesji.

Doszli nad rzekę i usiedli na jednej z wielu pustych ławek. Patrząc w kierunku Queens mogli dostrzec tramwaj na Roosevelt Island. Dalej na południe wyginał się wdzięcznie Most Brooklyński. Błyszczał w ciemności jak sznur pereł.

Z nogą wszystko w porządku, mamo?

Maureen lekceważąco machnęła ręką.

Czasami trochę zaboli.

Miała pani jakiś wypadek? – zainteresował się Manley.

Właściwie doznałam urazu czaszki.Poczuła na policzku nagły podmuch zimnego wiatru i szczelniej osłoniła szyję kołnierzem futra z norek. Potem dotknęła ręką modnej fryzury zasłaniającej ucho i odgarnęła do tyłu włosy. Przesunęła palcami po długiej szramie.Rozbiłam sobie głowę na planie. Przewróciłam się i uderzyłam o dekoracje. Drobiazg, ale musiałam przejść operację. Zrobił się jakiś skrzep i skutek był taki, że teraz utykam. Wy, lekarze, nazywacie chyba takie następstwa „sequelum”?

Roześmiał się lekko.

Tylko po to, żeby wywrzeć wrażenie na pacjentach. Kto panią operował?

W zamyśleniu potarła nos.

Ktoś w Cedars... To śmieszne, chyba nigdy w życiu nie zapamiętam jego nazwiska.

Doktor Hobson – przypomniała jej Jacqueline.

A tak, Hobson.

Neurochirurg?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Ale na pewno odwalił kawał dobrej roboty. Fachowiec. Stosował jakieś cudowne, niekonwencjonalne techniki. Podobno uratował mi życie.

Niełatwo spłacić taki dług wdzięcznościzauważył Manley. Odezwał się w nim psycholog.

Uśmiechnęła się chytrze.

Też coś. To najłatwiejsza rzecz na świecie. Kobieta musi tylko wykorzystać to, czym obdarzyła ją natura. Mogłabym go uszczęśliwić, gdyby nie był takim bezpłciowym świętoszkiem.

Manley i Jacqueline wybuchnęli śmiechem.

Mamo, jesteś beznadziejna. Kompletnie beznadziejna.

Nie będę się kłócićMaureen zapatrzyła się w gwiazdy.Choć to moja wina. Nigdy nie miałam cierpliwości do mężczyzn.

Jacqueline wzruszyła ramionami.

Jeśli połączymy nasze talenty, to może jeszcze wydamy cię za jakiegoś starego, dystyngowanego, wiejskiego lekarza.

Byle nie był za stary, kochanie.Maureen zastanowiła się. – Jeszcze jeden lekarz... Nie, to do niczego. Nie bierz tego do siebie, Richardzie.

Nie wziąłem.

Chodzi o to, że w łóżku lekarze są strasznymi ignorantamiciągnęła.Może poza psychiatrami.Rzuciła mu sugestywne spojrzenie.To przerażające, bo przecież właśnie oni powinni wiedzieć cokolwiek na temat kobiecej anatomii. Być może znają podstawy, ale o namiętności nie mają zielonego pojęcia.Poklepała go po kolanie. – Rzecz jasna, nie mówimy o tu obecnych.

Manley zachichotał z rozbawieniem.

Skąd pani wie?

Spojrzała na Jacqueline ze sztuczną powagą.

Ten facet udaje niewiniątko.Potem odwróciła się do Manleya. – Wszyscy wiedzą, jak to jest z psychiatrami. Znają różne sztuczki i potrafią to wykorzystać. Może powiesz, że to nudne zajęcie?

To szczyt nudy.

Wiem z pierwszej ręki, że wręcz przeciwnie.

Manley i Jacqueline wymienili spojrzenia.

Wolno spytać o szczegóły?zainteresował się.

Żadna tajemnica. Ryzyko zawodowe polega na tym, że budzi się w tobie natura bestii. Każdy aktor prędzej czy później trafia do psychoanalityka. Tak się zaczęło...

Jacqueline nie posiadała się ze zdumienia.

Nie wiedziałam, że kogoś masz.

Maureen machnęła ręką.

To było wieki temu.

Zanim umarł ojciec?

Potem. Nie jestem dziwką, moja droga.Spojrzała na rwący nurt rzeki.O ile dobrze pamiętam, niewiele wtedy ze sobą rozmawiałyśmy. To zdarzyło się na długo przedtem, zanim pojechałam do Spa. Po śmierci twojego ojca zaczęłam się obżerać. I za dużo piłam. Utyłam jak świnia. Pomyślałam, że pomoże mi psychiatra. Ale nie miałam szczęścia.Zamilkła, chcąc pozbierać myśli.Po kilku sesjach powiedział mi, że nie jest w stanie znaleźć psychologicznego podłoża moich problemów z wagą i że to prawdopodobnie skutek picia.Zachichotała.Zapewniłam go, że nie ma sprawy; wrócę, jak będzie trzeźwy.

Jacqueline pisnęła z zachwytu.

Co do jego zalet... – Maureen wpatrywała się w dal – to miał wygodną kozetkę.

Odwróciła się do Manleya.

Taki mebel potrafi zdziałać cuda, nie sądzisz?

Uśmiechnął się i pokręcił głową.

Nie potrafię na to odpowiedzieć.

O rany, jakbym słyszała tamtego. Zadziwiające, jak wy wszyscy lubicie takie dyplomatyczne, wykrętne gadki. Nie, żeby w jego przypadku język miał jakieś znaczenie...Przechyliła głowę na bok, coś sobie przypominając.On był nienasycony. A jaki lubieżny! Ale to było wspaniałe... Boże, co za sprośności...W zamyśleniu pokręciła głową.A te paciorki Ben Wa, czy jak on tam nazywał to draństwo... Absolutna sensacja.

Manley starał się zachować powagę, ale nie wytrzymał. Jacqueline spuściła głowę i krztusiła się ze śmiechu.

Jest jeszcze dla ciebie nadzieja, mamo.

Tak uważasz?

Myślę o jakimś kąciku w gazecie. Na przykład: „Porady Maureen dla opuszczonych kochanek”.

Maureen zamyśliła się nad tą sugestią i niechętnie pokręciła głową.

Tylko wtedy, jeśli nic innego nie wypali.

Spojrzała na Manleya.

To wprost niewiarygodne, żebym skończyła, mając taką córkę.

Uśmiech Jacqueline stał się bardziej sztywny, nerwowy.

Jak mam to rozumieć, mamo?

Mówię o twoim życiu seksualnym, kochanie. Pod tym względem jesteś do mnie zupełnie niepodobna. Musiałaś wrodzić się w ojca. Pochodził z dobrej, starej rodziny mormonów. Jako nastolatka byłaś po prostu wzorem cnót.

Jacqueline zagryzła wargi.

Nie ma sensu zanudzać Richarda opowieściami o moim zmarnowanym wieku dojrzewania.

Manley czuł, że napięcie rośnie. Bez słowa obserwował obie kobiety.

Zmarnować to ty się nie zdążyłaś. Kiedy ja miałam tyle lat, co ty wtedy, marzyłam tylko o tym, żeby znaleźć się pod facetem w burdelu. Pozwolę sobie zauważyć, że twój wiek młodzieńczy był żenująco dziewiczy. Chodząca niewinność. Szkoda.

Uśmiech zniknął z twarzy Jacqueline.

Nie widzę powodu, dla którego mogłoby to obchodzić kogokolwiek poza mną.

Och, nie bądź taką świętoszką.Maureen odgarnęła do tyłu włosy.Słyszałam, że zdążyłaś to nadrobić z nawiązką.

Jacqueline odwróciła się i spojrzała na drugi brzeg rzeki. Jej oczy wypełniły się łzami.

Wolno wstała z ławki. Manley wyczytał z jej twarzy, że została dotkliwie zraniona. Maureen jeszcze coś plotła, obojętna na rozgrywający się obok cichy dramat. Richard podniósł się i ścisnął dłoń Jacqueline. To wystarczyło, by doszła do siebie. Po chwili spokojnie usiadła.



ROZDZIAŁ 5

Gdzie są te pasy, do jasnej cholery?! Jezu Chryste, gdzie się wszyscy podziali?! Pacjentka leżąca na łóżku walczyła z zadziwiającą siłą, biorąc pod uwagę jej wątłą budowę ciała. Za wszelką cenę chciała się podnieść do pozycji siedzącej. Lekarz z trudem powstrzymywał ją za ręce. Na podłodze rosła kałuża płynu skapującego z wyrwanej z jej żyły kroplówki. Obok walała się rurka sondy żołądkowej. Kobieta wyszarpnęła z ciała jedną i drugą.

Dzienna zmiana skończyła dyżur i pomoc nadeszła wraz z przystąpieniem do pracy personelu nocnego. Grupa pielęgniarek i lekarzy uspokoiła pacjentkę i unieruchomiła jej nadgarstki i kostki mocnymi, skórzanymi pasami przymocowanymi do metalowych poręczy łóżka. Pielęgniarka zabiegowa napełniła strzykawkę żółtym płynem, przemyła ramię kobiety alkoholem i zrobiła zastrzyk.

Dziesiątka valium?zapytał lekarz świeżo po stażu.

Aha...

Przygotuj mi setkę secobarbitalu dożylnie. Ona ma siłę byka.

Proszę... – odezwała się błagalnie pacjentka, próbując się oswobodzić. Usiłowała uchwycić rękę czuwającej obok pielęgniarki. Potem poszukała wzrokiem lekarza.

Proszę mi pomóc!

Jej zaczerwienione, podkrążone oczy wypełniły się łzami.

Robimy, co możemy, panno Fontaineodrzekł lekarz.

Mimo że ton jego głosu zdradzał lekkie zniecierpliwienie, był do głębi poruszony cierpieniem młodej kobiety.

Ale niech pani też nam pomoże, dobrze?

Środek uspokajający zaczął działać. Pacjentka opadła z powrotem na materac i przestała się wyrywać. Łkała coraz ciszej. Pielęgniarka przygotowała świeżą kroplówkę i podała umocowaną do butelki rurkę lekarzowi. Założył pacjentce opaskę uciskową i oklepał jej przedramię, żeby znaleźć żyłę.

Biała skóra kobiety przypominała pergamin. Lekarz odszukał cienką, bladoniebieską smugę i wprowadził igłę na miejsce. Ustawił dozowanie przepływu i przykleił rurkę do ciała chorej taką ilością plastra, że mogłoby to zniechęcić najbardziej niepoczytalną osobę. Pielęgniarka wręczyła mu strzykawkę z secobarbitalem. Wolno wstrzyknął płyn do rurki. W ciągu kilku sekund płacz pacjentki umilkł. Zasnęła.

Masz zamiar z powrotem wprowadzić jej zgłębnik nosowożołądkowy?

Nie teraz, kiedy jest po środkach uspokajających. Za duże ryzyko. Może rano, jak wszyscy trochę się prześpimy. Pilnuj tylko tej cholernej kroplówki dożylnej. I na litość boską, niech nikt nie zbliża się do tych pasów!

Wszyscy opuścili salę. Kiedy lekarz wracał do dyżurki, jedna z nocnych pielęgniarek zawołała go po imieniu. Odwrócił się, zobaczył opaloną dziewczynę i uśmiechnął się.

Janet... Wyglądasz super. Jak było na Maui?zapytał, zastanawiając się, czy podczas wakacji coś ją trapiło.

Fantastycznie. Najlepszy tydzień w moim życiu. Nie masz pojęcia, jak mi się nie chciało wracać do pracyodparła, licząc na to, że jej swobodne zachowanie ukryje fakt, że rzeczywiście coś ją gryzło.

Wyobrażam sobie.

Nagle spoważniała.

Czy tamta pacjentka to Suzanne Fontaine? – wskazała ruchem głowy koniec korytarza.

We własnej osobie. Przywieźli ją przedwczoraj w nocy.

Pielęgniarka była wyraźnie przejęta.

Nic z tego nie rozumiem. Jeszcze kilka miesięcy temu widziałam jej koncert w Forum. Wyglądała w porządku. Co się z nią stało?

Lekarz wzruszył ramionami.

A kto to wie? Jak ją przywieźli, była w śpiączce. Cholernie dziwna sprawa.

Prochy?

Na początku też tak myśleliśmy. Ale nie. Okazało się, że jest czysta. Podobno zamknęła się w łazience. Jej gospodyni znalazła ją nieprzytomną.

Z jakiego powodu?

Nie wiadomo. Nie... Wróć. Cofam to, co powiedziałem. Nie wiemy dlaczego. Ale z klinicznego punktu widzenia powodem mogła być bulimia.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie, co oznacza to słowo.

Czyli żarłoczność?

Lekarz skinął głową.

Dokładnie. Wiesz, to tak jak przy anoreksji. Ludzie najpierw napychają się, a potem rzygają, aż im mózg wyłazi. Tylko że ona zemdlała, zanim zaczęła wymiotować. Chryste, żebyś widziała całe to świństwo, które odciągnęliśmy jej z żołądka.

Pielęgniarka nie wierzyła własnym uszom.

Czy ktoś wie, dlaczego to zrobiła?

Nie. Ona ma tam nie wszystko po kolei – lekarz poklepał się po głowie.To może być jakiś problem z metabolizmem. Poziom albumin nie mieści się u niej w normie, o elektrolitach lepiej nie mówić, a jak tylko odwrócić się do niej plecami, rzuca się na jedzenie innych pacjentów. Możesz to sobie wyobrazić? Jedna z najlepszych piosenkarek na świecie grasuje po salach i wykrada żarcie, żeby pochłonąć je jak robot kuchenny. Pewien staruszek omal nie dostał zawału, kiedy wskoczyła na jego łóżko i gwizdnęła mu sprzed nosa brokuły. W końcu musieliśmy przypiąć ją pasami.

Dziewczyna zbladła.

Chryste! To straszne!

Ty mi to mówisz? Trudno uwierzyć, żeby w tych czasach w jednym z najlepszych szpitali w Los Angeles pacjentka mogła się przejeść prawie na śmierć.

Zaszokowana pielęgniarka pokręciła głową.

Jestem jej fanką od dawna. Jeszcze z czasów, kiedy mało kto ją znał, bo była za gruba. W weekendy pracowała w takich miejscach jak „Sweeney” albo „The Cellar”, no wiesz? A potem, gdy przed kilkoma laty zrzuciła wagę, od razu zauważył ją chyba cały świat.

Pamiętam. Nie wiesz przypadkiem, czy leczyła się w jakiejś klinice? Jej karta to jeden wielki znak zapytania. Chcielibyśmy ustalić jakieś fakty.

Może. Nie jestem pewna. Ale bulimia? To obłęd.

Psychiatrzy mówią to samo. Ona jest stuknięta. Chętnie zabraliby ją na swój oddział, gdyby udało nam się doprowadzić ją trochę do porządku. Wiesz, co w tym jest najśmieszniejsze, Janet?

Co?

Choć może to wcale nie takie śmieszne, raczej smutne... Mam! Najlepsze określenie to „żałosne”. Od chwili jej przyjęcia jestem przy niej prawie bez przerwy. Przez większość czasu majaczy, ale zdarzają się jej przebłyski świadomości i wtedy mówi dziwne rzeczy.

Jakie?

Weźmy dzisiejszy poranek. Myślałem, że śpi. Siedziałem na brzegu łóżka i osłuchiwałem jej klatkę piersiową. Nagle uniosła powieki i chwyciła mnie za nadgarstek. Ze łzami błagała, żebym nie pozwolił jej umrzeć. A potem zamknęła oczy i znów odpłynęła. To była najsmutniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem.

Biedna kobieta.

Najbardziej zaniepokoił mnie śmiertelnie poważny ton, jakim to powiedziała. Jakby naprawdę czegoś się bała i jakby...lekarz urwał.

Jakby co?

Jakby nie miała wpływu na to, co się z nią dzieje.

Zmusił się do uśmiechu.

To trochę bez sensu, nie sądzisz?

W dalszym ciągu nie rozumiem, w czym problem. Nie możecie po prostu trzymać jej na kroplówce, dopóki jej metabolizm, czy co tam jeszcze, nie będzie w porządku?

Jasne, gdyby tylko chciała nam w tym pomóc. Ale jakimś cudem udaje się jej wyrwać rurki szybciej, niż zdążymy podłączyć je z powrotem.

Dlaczego ona to robi, na Boga?

Kto to wie? Psychiatrzy twierdzą, że to pragnienie śmierci.

Ale ty w to nie wierzysz?

Jej oczy, Janet... Gdybyś zobaczyła jej wzrok, kiedy mówi, na pewno byś zrozumiała.


Mimo późnej nocy na szpitalnym piętrze panowała gorączkowa krzątanina. Wyjątkowo wielu pacjentów po operacjach, którzy wymagali ciągłej opieki i ogólna liczba pięćdziesięciu łóżek na oddziale stanowiły zbyt duże obciążenie dla personelu składającego się tylko z jednej pielęgniarki dyplomowanej i jej trzech młodszych pomocnic. W normalnych warunkach, pacjentka tego kalibru co Suzanne Fontaine miałaby osobistą pielęgniarkę dyżurną. Ale z taką prośbą mogła wystąpić tylko rodzina, a nikt nigdy nie słyszał, żeby piosenkarka miała jakichś krewnych. Toteż obowiązek opieki nad pacjentką spadł na pielęgniarkę przełożoną. Upewniwszy się, że chora śpi, kobieta zostawiła ją samą. Doskonale wiedziała, jak ważną rolę w procesie leczenia odgrywa spokojny sen.

W głębi słabo oświetlonego korytarza zamajaczyła jakaś postać. Miała na sobie pielęgniarski uniform, ale nie zachowywała się jak członek personelu. Przemykała pod ścianami niczym duch i w końcu niezauważona dotarła do sali. Silne ręce rozpięły klamry skórzanych pasów, którymi skrępowana była Suzanne Fontaine i dziwna zjawa rozpłynęła się w mroku. Trzasnęły tylko pobliskie drzwi prowadzące na zapasową klatkę schodową.

Pielęgniarka wróciła zgodnie z planem o godzinie drugiej. Usłyszawszy odgłos kapania, zaintrygowana, zapaliła światło. Krople roztworu wypływały z luźno zwisającej rurki i skapywały do rosnącej na podłodze kałuży. Pasy umocowane do łóżka były odpięte i odrzucone na boki. Pacjentka zniknęła.

Pielęgniarka natychmiast wezwała ochronę i zawiadomiła koleżanki. Wiedziała, że chora nie mogła uciec windą, której drzwi były doskonale widoczne z dyżurki. Przełożona ruszyła korytarzem w towarzystwie pracownika ochrony. Pośpiesznie sprawdzali salę za salą, ale bez rezultatu. Nagle zwrócili uwagę na uchylone drzwi przeciwpożarowe.

Na schodach było ciemno i cicho. Ostrożnie posuwali się w dół, nasłuchując płaczu lub jęku. Ale do ich uszu nie dotarł żaden dźwięk. Trzy piętra niżej natknęli się na kolejne uchylone drzwi, które normalnie powinny być zamknięte. Stołówka pracownicza była nieczynna między dziesiątą wieczorem a szóstą rano. Wsunęli się do sali i zapalili światło. Ujrzeli tylko porządnie poustawiane rzędy stolików z krzesłami na blatach. Z ciemnej kuchni za jadalnią dobiegał cichy szum. Strażnik zapalił latarkę, skierował ją przed siebie i wolno wszedł do środka.

Wszędzie walało się jedzenie. Leżało na czystych kafelkach podłogi obok wielkich, buczących lodówek i w dużych zlewach umieszczonych przy stalowych kuchennych blatach. Krąg światła przesuwał się po pomieszczeniu, aż wyłowił z ciemności groteskową postać Suzanne Fontaine przyciśniętą do ściany.

Miała na sobie tylko brudną koszulę nocną i wydawała się zdumiewająco patologicznie wielka. Jej nabrzmiałe ciało miało niezdrowy kolor i przypominało napęczniałą błyszczącą od tłuszczu skórę gotującego się serdelka, który za chwilę pęknie. Pod wzdętą koszulą rysował się wystający brzuch zupełnie jakby kobieta była w ciąży. W jednej ręce ściskała na wpół zjedzoną, pokruszoną bułkę, w drugiej ogryzione do kości udko kurczaka.

Patrząc w świetle latarki na nieszczęsną kobietę, Janet przypomniała sobie, co wcześniej mówił jej lekarz o oczach Suzanne Fontaine. Znała je dobrze, ale teraz zobaczyła w nich tak straszne przerażenie, że doznała wstrząsu. Poruszona do głębi, wydała z siebie okrzyk zgrozy. Strażnik nie był w stanie wymówić słowa; zamarł z otwartymi ustami. Koszmarna maska, wykrzywiona w grymasie potwornego strachu, wpatrywała się w nich niemo.



ROZDZIAŁ 6

Wytarzała się w cuchnącym błocie, a potem podniosła i oparła na rękach i kolanach. Łokcie nadal miała zanurzone w odchodach zalegających podwórze wiejskiego obejścia. Za ogrodzeniem chlewu chwiało się na niepewnych nogach cielę stojące przy korycie. Łapczywie chłeptało mleko, dopóki jego napęczniały żołądek nie przypominał rozmiarami okrągłego, wzdętego brzucha pasącego się obok konia. W rogu zagrody pochrząkiwał wielki tucznik ryjący w robaczywych kolbach kukurydzy. Nieco dalej zobaczyła leżącą na boku maciorę karmiącą pulchne, brudne prosiaki.

Popełzła przed siebie przez ciepłe, parujące grzęzawisko i prychnęła, gdy odór wypełnił jej nozdrza. Dobrnęła do maciory i rozepchnęła na boki jej potomstwo. Prosięta zapiszczały rozpaczliwie. W słońcu zalśniły odsłonięte, wilgotne i wystające, różowe sutki. Jacqueline wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana. Brutalnie odpędziła głodne świnie i bardzo wolno rozchyliła drżące wargi, zbliżając je do...

Obudziła się i usiadła na łóżku, nieprzytomnie rozglądając wokół. Trzęsła się na całym ciele. Po chwili do jej świadomości dotarło, gdzie się znajduje. Wolno opadła z powrotem w mokrą od potu pościel. Wzdrygnęła się. Mężczyzna śpiący obok nawet nie drgnął. Jacqueline otrząsnęła się z koszmaru i wróciła myślami do rzeczywistości.

Jak zawsze po takim śnie, jej skóra była zimna i wilgotna. Przesuwała palcami po całym ciele. Dotykała różnych miejsc sprawdzając, czy nic się nie zmieniło. Serce zamierało jej na myśl o tym, że pewnego dnia jej najstraszniejsze obawy urzeczywistnią się i nagle obudzi się gruba jak niegdyś. Może nawet bardziej otyła niż w najgorszych czasach bólu i poniżenia. Ale, jak zwykle, i tym razem jej dłonie napotykały tylko smukłe kształty szczupłej, zgrabnej kobiety.

Położyła ręce na biuście i potarła brodawki. A potem ścisnęła nagie piersi, jakby jedynie ich jędrność mogła ją uspokoić i powstrzymać niemy krzyk cisnący się jej na usta.



ROZDZIAŁ 7

Rick szykował się do wyjścia na poranną konferencję w szpitalu, gdy zaczęła się budzić. Przeciągnęła się leniwie. Pocałował ją, a ona przywitała go uśmiechem. Nie otwierając oczu, przytuliła policzek do jego ust.

Kawa stoi obok telewizora – powiedział.Spotkamy się w domu o szóstej?

Mhm... – zgodziła się. Już niemal zapomniała o złym śnie. W tej chwili ogarniało ją tylko przyjemne uczucie błogiego lenistwa.

Obecnie mogła sobie pozwolić na luksus późniejszego wstawania. Dawniej, kiedy dopiero zaczynała karierę, było inaczej. Teraz, gdy wreszcie wygrzebała się z łóżka, oglądała najpierw poranne wiadomości. Ze szczególną uwagą śledziła trwające trzy minuty migawki z tak zwanego wielkiego świata.

Rick wkładał w przedpokoju płaszcz, kiedy dostrzegł Jacqueline w głębi mieszkania. Miała na sobie jedną z jego koszul. Rozpuszczone włosy opadały wijącymi się pasemkami na nagą szyję kobiety. Obserwował, jak idzie po dywanie z gracją kotki. Uwielbiał jej figurę; długie, zgrabne nogi i jędrne pośladki. Wiedział zresztą, że uwielbiałby wszystko, co miałoby z nią związek. Uśmiechając się do siebie, wysunął się z mieszkania i cicho zamknął drzwi.

Jacqueline pociągnęła łyk kawy, patrząc na ekran telewizora.

Na wieść o śmierci Suzanne Fontaine pobladła jak płótno. Krótką wiadomość zakończył fragment koncertu piosenkarki. Widząc jej smukłą sylwetkę, Jacqueline nagle zrobiła się czujna. Poczuła suchość w gardle, a filiżanka i spodeczek zaczęły drżeć w jej dłoniach.

Zacisnęła palce, aż zbielały jej kostki. Ucho filiżanki pękło, kawa chlusnęła na dywan, a naczynie upadło i roztrzaskało się na drobne kawałeczki.

Przez moment nie mogła oddychać. Jakimś cudem udało się jej odstawić spodeczek, a potem bezradnie uniosła zdrętwiałe ręce do szyi. Później cofnęła się i opadła na sofę w stanie bliskim omdlenia. Słowa i obrazy przestały do niej docierać.

Mój Boże, tylko nie Suzanne! I nagle Jacqueline ogarnęła gwałtowna fala wyrzutów sumienia. Była jeszcze zbyt oszołomiona, by poczuć gniew towarzyszący bolesnej stracie. Jej oczy wypełniły się gorzkimi łzami.

Jeśli miała do kogoś pretensję, to do samej siebie. Od roku nie kontaktowała się z Suzanne. Och... znała najnowsze plotki, słyszała pogłoski... Ale ich ostatnia rozmowa była pustą gadaniną, pozbawioną ciepła. Po co zwlekała, do diabła?! Dlaczego? Gdyby...Usiadła, otarła łzy rękawem koszuli i znów spojrzała na ekran telewizora. Wciąż pokazywano zdjęcia jej przyjaciółki z dzieciństwa. Przerażająco dobrze znała większość z nich. Najbardziej przygnębiające wrażenie wywarły na niej te, na których smukła sylwetka piosenkarki ubranej w czarną suknię do złudzenia przypominała zgrabną postać Jacqueline. Droga, najdroższa Suzanne!

Zapatrzyła się gdzieś w przestrzeń. Pogrzeb... Będzie pogrzeb. Może, jeśli reżyser... I gdyby udało się jej zarezerwować lot... Nagle z całej siły uderzyła się pięścią w kolano. Cholera! Niech to jasna cholera! Miała tak napięty program zajęć, że nie było co marzyć o wzięciu choćby jednego wolnego dnia.

Jacqueline wstała. Na jej twarzy malowało się poczucie winy i żal. Otarła kciukiem łzę zbierającą się w kąciku oka i potrząsnęła głową. Idąc w kierunku łazienki, przypomniała sobie pierwszy wspólny z Suzanne wyjazd do Spa. Jakież były wtedy szczęśliwe!

Wzięła gorący, kojący prysznic. Wytarła się do sucha, naniosła warstwę różu na papierowoblade policzki i spróbowała się uspokoić, oddychając równo i głęboko. Ale mimo wysiłków, by zapanować nad emocjami, czuła nie tylko smutek, lecz również dziwny lęk.

Co mi jest? – zastanawiała się z niepokojem.Próby w teatrze idą gładko, prowadzę czynne życie towarzyskie, którego nie zakłócają żadne mogące mi zaszkodzić sensacje...

Włożyła bieliznę i przyjrzała się sobie w wysokim lustrze. Zawsze bardzo krytycznie odnosiła się do swojej figury. Ciało stanowiło jej kapitał i bardziej ceniła sobie własne zdanie na jego temat niż opinie innych. Było jej biletem wizytowym, przepustką do świata, w którym chciała się obracać. Kartą wstępu na dansingi w „Claudine”, eleganckie przyjęcia wydawane w „Calvinie” i na spotkania w wąskim gronie osobistości wymieniających poufne informacje.

W rzeczywistości ludzie ci wcale nie potrzebowali towarzystwa Jacquelin. Była zbyt bystra, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Wbrew przychylnym uwagom na temat jej aktorskiego talentu, naprawdę interesowało ich co innego: kobiece ciało, a nie dusza. Posyłali jej znaczące spojrzenia i przechodząc muskali palcami jej nagie ramiona, stwarzając złudzenie intymności.

Na jej widok kobiety odpinały jeden guzik więcej, chcąc zademonstrować dekolt. Mężczyźni witali się z nią serdecznie, ale ich poufałość miała tylko jedno podłoże: biologiczne.

Nie miała nikomu za złe, że stała się rodzajem symbolu. Wręcz przeciwnie. Taki stosunek otoczenia mógł tylko cieszyć osobę, która kiedyś czuła wstręt do samej siebie. Uwielbienie tłumu było dla niej najwyższą nagrodą za tamte lata. Jej ciało określało jej egzystencję. Ale choć dało jej nowe życie, przypominało jednocześnie o przeszłości i uosabiało wszystko, co miała do stracenia.

Jacqueline ogarnęła wzrokiem swe odbicie i zagryzła wargi. Lata wprawy w dokonywaniu takiej kontroli mówiły jej, że coś jest nie w porządku. Może to biustonosz? Od miesięcy nosiła ten sam fason. Tylko że... Zdjęła go i włożyła inny. I znów przez jej głowę przeniknął cień niepokoju.

Zrobiło się późno, musiała się wreszcie ubrać. Zdenerwowana wciągnęła na siebie zieloną, wełnianą spódnicę i beżowy, kaszmirowy sweter z golfem. Zgodnie ze swym zwyczajem, zawsze najpierw sprawdzała, czy kolor stroju pasuje do jej piwnych oczu. Zadowolona sięgnęła po szczotkę i rozczesała długie, kasztanowe włosy. Potem znów spojrzała na swoje odbicie i poprawiła sweter. Ale nadal wydawało się jej, że źle leży.

Czy ja go niedawno nie oddawałam do prania? – usiłowała sobie przypomnieć.

Zapie³a w talii pasek, który nieoczekiwanie okazał się dziwnie ciasny.

Cholera jasna... – mruknęła, poprawiając klamrę. Obiecała sobie w duchu, że już ona porozmawia z tą kobietą w pralni!

Trzęsącymi się rękami włożyła jeszcze wełnianą kamizelkę, w pośpiechu narzuciła płaszcz i wyszła. Po godzinie dotarła do teatru, weszła tylnymi drzwiami i udała się do swojej garderoby.

Zauważyła swobodne zachowanie się członków obsady. Ich nonszalancja wskazywała na to, że jeszcze nie słyszeli o śmierci Suzanne Fontaine. Wkrótce się dowiedząpomyślała.Ale na razie, dobrze jest, jak jest. Wszyscy doskonale wiedzieli o jej przyjaźni z Suzanne i teraz nie zniosłaby żadnych wyrazów współczucia.

W ciągu kilku minut znów się przebrała, tym razem w kostium sceniczny. Poczuła, że uciska ją w pasie.

Ojejku! – westchnęła.Nie ściągałaś tego w talii, Phoebe?

Nie, panno Ramsey. Niczego nie ruszałam. Wszystko powinno być tak, jak wczoraj.

Kto jeszcze mógł zrobić poprawki?

Nikt.

Jacqueline nie zadowoliła ta odpowiedź. Wzbierała w niej irytacja.

A nie mogło się zdarzyć, że miałaś zwęzić kostium komuś innemu i przez pomyłkę wzięłaś mój?

Na pewno nie.

Może pan Berson prosił cię, żebyś to zrobiła? No powiedz...zachęciła z przyjaznym uśmiechem Jacqueline, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu.Nie bój się. Mnie możesz zaufać.

Panno Ramsey! Nie ruszyłabym ani jednego szwu w kostiumie jakiejkolwiek aktorki bez jej wiedzy. A już na pewno nie za jej plecami!

Więc dlaczego to jest takie ciasne, do cholery?

To raczej pani powinna wiedzieć, panno Ramsey. Nie ja.

Jacqueline spojrzała na kobietę surowo.

Co ty sugerujesz, kochana?

To nie moja sprawa, ale znam jedną aktorkę, która od pewnego czasu nosi trochę przyciasny kostium.

Bezczelna! – pomyślała Jacqueline, ale nie odezwała się. Starsza kobieta oddaliła się z godnością, pozostawiając ją osłupiałą z oburzenia.

Jacqueline wyszła z garderoby wściekła i pomaszerowała korytarzem w kierunku garderoby Sheili. Przyjaciółka zabawiała się właśnie nadmuchiwaniem balonowej gumy do żucia i obserwowała, jak różowa kula osiada na jej pulchnym nosie.

Możesz mnie nazywać „Gumowa Twarz”sapnęła.

Jacqueline uśmiechnęła się z trudem, przyglądając jej minie. Wyglądało na to, że Sheila jeszcze nie wie o śmierci Suzanne. Dzięki Bogu!pomyślała z ulgą.

Znasz tę wiedźmę, która poprawia kostiumy?zapytała.

Starą, kochaną Phoebe?

Zobacz, jak to leżyJacqueline zaczęła skubać materiał.Miała czelność zebrać go w talii bez mojej wiedzy. A kiedy ją o to zapytałam, wyparła się w żywe oczy i dała mi do zrozumienia, że zaczynam tyć!próbowała roześmiać się na znak, że to bagatelizuje, ale na twarzy Sheili nie dostrzegła uśmiechu.Co ona sobie wyobraża?!

Sheila zlizała z warg resztki gumy.

Spokojnie. Jesteś tylko człowiekiem.

Jacqueline przyglądała się przyjaciółce.

Uważasz, że jestem drażliwa.

To zdarza się każdemu z nas. Nasze mocne strony stają się naszym największym ciężarem.

Aha...

Nadal żując gumę, Sheila patrzyła na odbicie Jacqueline w lustrze swojej garderoby. Być może lekceważyła problem przyjaciółkiw końcu, w przeciwieństwie do Jacqueline, całe życie zawsze miała nadwagę. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że Jacqueline była jej najbliższą przyjaciółką, nie mogła dłużej odkładać tego, co nieuniknione. Od wielu dni czekała na właściwy moment i ten moment właśnie nadszedł.

Jackie, usiądź na chwilę, dobrze?

Jacqueline zrobiła zdziwioną minę i wolno usiadła. Sheila zacisnęła wargi, zbierając myśli.

Posłuchaj, zła jestem na siebie, że muszę ci to powiedzieć...zaczęłaale jeśli ja ci nie powiem, to kto?

O czym ty mówisz, do diabła?

O tobie, kochanie. Stara, poczciwa Phoebe zapewne tylko próbowała być uprzejma.Sheila przerwała i spojrzała Jacqueline prosto w oczy. – Straszna prawda jest taka, że rzeczywiście przybyło ci dwa czy trzy kilo.

Jacqueline była oszołomiona.

Ależ... to niemożliwewyszeptała.

A gdzie tak jest napisane?

Dobrze wiesz, że od trzech lat nie utyłam nawet o gram! Od chwili, kiedy zaczęłam kurację! A gdzie znikam co pół roku? Jak ci się wydaje? Powiedzieli, że dopóki będę tam przyjeżdżać...Jacqueline uniosła drżące dłonie do ust. Nagle ogarnęła ją panika. – Och, Sheila... – odezwała się ochrypłym głosemgdybym kiedykolwiek znów przybrała na wadze, chyba bym umarła.

Oszczędź mi tych melodramatów. To się może zdarzyć każdemu. Posłuchaj...zaczęła pokrzepiającym tonem.Pochodzimy trochę na ćwiczenia do jakiegoś klubu i...

Nic nie rozumiesz! – krzyknęła przerażona Jacqueline.To się w ogóle nie powinno zdarzyć!

Ale to jeszcze nie tragedia – uśmiechnęła się Sheila. – Pójdziemy razem na lunch? Pogadamy i zaraz ci przejdzie.

Jacqueline nie była w stanie odpowiedzieć. Wstała bez słowa i wyszła powłócząc nogami. Na korytarzu bezwiednie dotknęła palcami bransoletki na prawej ręce. Zatrzymała się wolno, zdziwiona, że kółko uciska jej przegub. Przecież nigdy... Nie bądź głupia!przywołała się do porządku.Tuż przed miesiączką zawsze tak było.

Próba nie wypadła tak dobrze jak zwykle. Jacqueline grała bez pasji. Wśród obsady zaczęła w końcu krążyć wiadomość o śmierci Suzanne Fontaine. Gdziekolwiek się obróciła, widziała szepczących po kątach ludzi, unikających jej spojrzenia. Choć nie chciała się do tego przyznać, nie była w nastroju do pracy. Udawała, że wszystko jest w porządku i uważała, że zachowuje się normalnie, ale swoją rolę odtwarzała mechanicznie. Nie potrafiła się wczuć. Reżyser widząc, co się dzieje, zapytał, czy dobrze się czuje. Odparła, że jest tylko trochę zmęczona.

Sztywno zeszła ze sceny, ignorując nerwowe drganie powieki. Próbowała się nawet uśmiechnąć na myśl o tym, co mówiła Sheila. To absolutnie niemożliwe!

Weszła do pustego pokoju masażystki. Berson dbał o to, żeby aktorzy mieli wszystko. Zatrzymała się i spojrzała w lustro zajmujące całą ścianę. Przyglądając się sobie, wolno przesunęła palcami od biustu do bioder. Pod kostiumem jej sylwetka wciąż była smukła, ale jakby zbyt zaokrąglona, a nawet trochę przyciężka. Niech szlag trafi ten gruby materiał!

Odwróciła się od lustra i zrobiła kilka kroków w głąb pokoju. Za stołem do masażu stała pionowa waga lekarska. Dotknęła dokładnie wyzerowanego ramienia. Uniosło się wolno do góry i zakołysało jak wahadło. Może powinna...? Nie bądź idiotką!upomniała się. Nie korzystała z tego przyrządu od ponad roku, bo waga jej ciała nigdy się nie zmieniała. Z pewnością nie było powodu, by sprawdzać ją teraz tylko dlatego, że inni zachowują się jak dzieci.

Szybko wybiegła z pokoju, zdecydowana za wszelką cenę uwolnić się od tego obłędu. Za jej plecami ramię wagi poruszało się miarowo w górę i w dół. Jacqueline rozpaczliwie pragnęła uspokoić się i odprężyć, ale nie potrafiła. Drżała na całym ciele na myśl o tym, że będzie musiała stawić czoło swym najskrytszym obawom. Bo mogło się okazać, że jej koszmarny sen przestał być tylko snem.



CZĘŚĆ DRUGA

Od poprzedniego grudnia



ROZDZIAŁ 1

Po zejściu z planu kolejnego odcinka Hospicjum, Jacqueline znalazła w swojej garderobie plik wiadomości. Leżały na toaletce, starannie spięte przez studyjną recepcjonistkę, tuż obok stosu kuponów rabatowych. Zostały ułożone datami, w takiej kolejności, w jakiej nadchodziły. Jacqueline westchnęła; była bardziej znudzona niż zmęczona. Usiadła przed lustrem do makijażu oprawionym w ramę ozdobioną błyszczącymi perłami i pomyślała apatycznie, że przejrzenie korespondencji zajmie jej całą wieczność. Na razie postanowiła zająć się usunięciem z twarzy charakteryzacji.

O, to znowu ja – szepnęła do własnego odbicia, gdy zmyła grubą warstwę różu. W jej głosie pobrzmiewało głębokie zadowolenie, wręcz dziecięca radość z tego, co zobaczyła.

Zabrała się do przeglądania poczty z entuzjazmem najedzonej do syta lwicy w porze drzemki. Większość listów miała nieistotną treść i z powodzeniem mógł się nimi zająć jej agent. Ale ostatni skrawek papieru przykuł jej uwagę na tyle, że wyprostowała się i ze zdumieniem uniosła brwi. Po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech.

Sheila? – powiedziała głośno, jakby chciała się upewnić, że to prawda. – Tutaj? Teraz?

Pośpiesznie wystukała numer na klawiaturze telefonu. Czekając na połączenie, przechyliła głowę, uśmiechając się do wspomnień.

Laverne! – wykrzyknęła wesoło, gdy w słuchawce odezwał się znajomy głos.

To może być tylko Shirleypadła odpowiedź.

Podczas gorączkowej paplaniny Jacqueline ustaliła, że Sheila natychmiast wychodzi ze swojego hotelu w śródmieściu, łapie taksówkę i przyjeżdża do studia na West Side. Nie czas na uprzejmości, kiedy jest co świętować: Sheila wróciła! Dalsza rozmowa może poczekać, dopóki się nie spotkają. Jacqueline nie widziała przyjaciółki od dwóch lat.

Zadzwoniła do portierni i uprzedziła, że zjawi się niejaka Sheila Hastings i należy ją wpuścić. Potem zrzuciła biały strój pielęgniarki, w którym grała większość scen i odszukała w szafie dżinsy. Rozsadzała ją energia. Ponownie wyszczotkowała długie włosy, co zajęło jej dziesięć minut i przez cały czas chichotała jak wariatka. Wciągnęła na siebie luźny sweter i w tym samym momencie rozległo się pukanie.

Przebiegła przez pokój, szarpnęła drzwi i otworzyła je na całą szerokość.

Ta, da! – wykrzyknęła rozpościerając ramiona.

Nie musiała zapraszać Sheili do wejścia. Objęły się serdecznie, ściskając i klepiąc po plecach. Jacqueline odsunęła przyjaciółkę i przyjrzała się jej rozpromieniona.

Ty cholero! Dlaczego mnie nie uprzedziłaś, że przyjeżdżasz?

Och... Chodziło o element zaskoczeniaodparła Sheila. Jej głos nabrał bardzo brytyjskiego brzmienia.Gdybyś wiedziała, pewnie ozdabiałabyś w tej chwili drugie pudło wazeliny.

Jacqueline zarumieniła się na to wspomnienie.

Boże! Już prawie zapomniałam. Zachowałyśmy się wobec niego strasznie.

Masz na myśli to, że paczka była płatna przy odbiorze, czy to, że dostał ją na urodziny?Sheila zbyła te wyrzuty sumienia machnięciem ręki.Facet sobie zasłużył. A swoją drogą, pewnie teraz jest nam wdzięczny. Takim ludziom wychodzi na zdrowie, jak trzymają się z daleka od szaletów.

Zrzuciła z ramion ciężki, zimowy płaszcz i Jacqueline rozwiesiła go w szafie. Potem usadowiła się na jednym z foteli reżyserskich zagracających pokój. Przyniosła ze sobą stertę gazet.

Skoro już mowa o „ciotach”, to wiesz, jak cię nazywają stare ciotki w Londynie? Królową mydlanych oper.Sheila zamilkła na chwilę.To zabawne, ale wcale się nie zmieniłaś.

Ty też nie.

Jacqueline przyjrzała się z uśmiechem twarzy przyjaciółki. Sheila wyglądała dokładnie tak samo, jak kiedyś. Wciąż miała pulchne, czerwone policzki i poruszała się z gracją otyłej matrony.

Sheila przerzuciła gazety, które trzymała na kolanach.

Uważnie śledzę twoje poczynania, żeby być na bieżąco. A nuż przeoczyłabym jakąś skrobankę albo zaręczyny i co wtedy?

Jacqueline westchnęła i rzuciła okiem na plik tygodników pełnych sensacyjnych doniesień.

Skąd to wszystko wzięłaś, na Boga?

Z hallu hotelowego. Zadziwiające, co oni tam sprzedają. Wolałabym „High Times”. Ale trudno. Zobaczmy...przerwała i zaczęła wolno przewracać kartki.O rany! Źle się prowadzisz. Kiedy znajdujesz na to czas?

Pokaż mi to! Ale już!

Jacqueline wyrwała przyjaciółce pismo. Wygładziła okładkę i spojrzała na tytuł magazynu.

Nic dziwnego – pomyślała. Trzymała w rękach „Score”, plotkarski tygodnik kierujący się zasadą „maksimum nakładu, minimum skrupułów”. Przyjrzała się nagłówkom.

Cudowne dziecko przeżyło przeszczep mózgu”?zapytała.

Czytaj dalej – zachęciła Sheila, otwierając następny magazyn leżący na jej kolanach.

Sperma łososia zmniejsza ryzyko raka”?

W środku, moja droga.

Jacqueline otworzyła gazetę.

Poznaliśmy się, kiedy splunął mi na but”?

Głupia! Na odwrocie.

A tak... – Jacqueline skinęła głową. – „Gwiazda serialu Hospicjum, J.R.: Jestem zakochana”. – Przeczytała kilka pierwszych linijek artykułu.Ciekawe, dlaczego Bernie nic mi o tym nie wspomniał?

Bo jest twoim agentem, a nie adwokatem.

Nie chce mi się przekopywać przez to całe nudziarstwo, Sheil. W dwóch słowach: według nich, w co wdepnęłam tym razem?

Sheila zachichotała szatańsko.

Chryste, Jackie... Rzekomo sypiasz z facetem od trzech miesięcy i jeszcze nie znasz jego nazwiska?

Nie wygłupiaj się. O kogo chodzi?

O Nicka Tuckera.

Żartujesz?Jacqueline zmięła gazetę i odwróciła się z wyrazem obrzydzenia na twarzy.Chyba się porzygam.

Zaczekaj, to jeszcze nic. – Sheila przewróciła stronę i podsunęła ją Jacqueline.Nie rozumiem, kochanie, dlaczego mi nie powiedziałaś, że jest dla ciebie bez znaczenia, czy twój facet jest impotentem, czy nie?

Pod warunkiem, że umie gotowaćwestchnęła Jacqueline. Wzięła do rąk pismo i spojrzała tam, gdzie wskazała Sheila.„Czego przede wszystkim oczekuje od męża Jackie Ramsey”przeczytała głośno.To może być interesujące.Przebiegła wzrokiem tekst.Boże! Skąd oni to wzięli? Chciałabym wiedzieć o moim życiu seksualnym tyle, co autorzy tej historyjki.

Jestem rozczarowana. Czy to znaczy, że nie będzie dalszych pikantnych szczegółów?

W każdym razie, nie w tym tygodniu.

Sheila była zaskoczona nagłym przygnębieniem przyjaciółki. Cisnęła gazetę do kosza na śmiecie.

Hej, nie zachowujesz się wcale jak Jackie, którą znam. Uszy do góry. Wiesz, że mało brakowało, a do tej pory obie byłybyśmy kelnerkami.

Jacqueline rozchmurzyła się.

Masz racjępowiedziała ze śmiechem.Od czasu do czasu ktoś powinien mi o tym przypominać. Dzwoniłaś już do Grace?

Pomyślałam, że razem ją zaskoczymy.

Jacqueline wycelowała w przyjaciółkę palec i udała, że pociąga za spust.

Super!

Poderwała się z fotela i podeszła do szafy, żeby się ubrać. Sheila z uśmiechem obserwowała, jak przyjaciółka wkłada na siebie ciepłe rzeczy. Nawet ona nie była w stanie dostrzec żadnej zmiany w wyglądzie Jackie. Jacqueline prezentowała się tak samo doskonale, jak w dniu wyjazdu Sheili do Anglii. Mimo zimy jej długie, kasztanowe włosy lśniły słonecznym blaskiem, wargi błyszczały jak dawniej, a opalona cera wciąż przypominała o minionym lecie.

Jacqueline była wysoka, miała metr siedemdziesiąt wzrostu, a długie futro podkreślało jej smukłą sylwetkę. Ale największe wrażenie robiły jej zgrabne nogi. Oczywiście nie zawsze tak było; Sheila doskonale o tym wiedziała. Ale nawet w czasach, gdy dwie grube przyjaciółki były jeszcze nikomu nie znane, nogi Jacqueline zwracały uwagę. Wciąż o tym myślała, kiedy trzymając się pod ręce wychodziły ze studia. Pewne rzeczy nie zmieniają się nigdy. Jacqueline nadal przechylała na bok głowę, gdy plotła, co jej ślina na język przyniosła. Swoboda mówienia świadczyła o sile jej charakteru i osobowości, ale tego nerwowego gestu dziewczyna nie mogła się pozbyć tak łatwo, jak zbędnych kilogramów. Boże...pomyślała Sheiladokonała tego ot tak, niemal w cudowny sposób. Stała się szczupła w przeciągu kilku zaledwie tygodni.

Portier zawczasu przywołał taksówkę i gdy zatrzymała się przy krawężniku, usłużnie otworzył drzwi samochodu, czekając aż wsiądą. Tuż obok wejścia do budynku czatowali trzej paparazzi. Kiedy obie kobiety wyszły na zewnątrz, natychmiast usłyszały charakterystyczne dźwięki towarzyszące robieniu zdjęć.

Prosimy o uśmiech, Jackie!zawołał jeden z fotografów.

Możesz odwrócić się profilem?zaproponował drugi, pstrykając raz za razem.I chciałbym rzucić okiem na twoją figurę.

Sheila dostrzegła cień uśmiechu na twarzy przyjaciółki i ucieszyła się. Wiedziała, jak wielką przyjemność sprawia Jacqueline zainteresowanie towarzyszące od niedawna jej osobie.

Nie dziś, chłopaki! Jak rozepnę futro, zmarznie mi pupa.

Wpakowały się na tylne siedzenie taksówki i Jacqueline poprawiła wielkie, ciemne okulary, które omal nie spadły jej podczas wsiadania.

To moja „maska anonimowości”uśmiechnęła się.

Sheila nalegała, żeby najpierw wstąpiły do „Bloomingdale’a”. Powiedziała, że po dwóch latach nieobecności stęskniła się za zapachem dolarów i wielkiego kapitału, tak niepodobnym do woni brytyjskich funtów. „Bloomie” i tak znajdował się na ich trasie do Grace, ale kiedy Sheila zobaczyła ilość poliestru na wystawie, natychmiast zawróciła.

Pomocna bryza łącząca się z podmuchami znad East River sprawia, że nowojorska Trzecia Aleja należy do najbardziej wietrznych ulic w mieście. W ten ponury, zimny wieczór prędkość wiatru dochodziła w porywach do stu kilometrów na godzinę. W powietrzu fruwały kapelusze zrywane z głów i śmieci. Była wczesna pora kolacji i na śródmiejskiej arterii panował duży ruch. Mężczyźni chowali głowy w ramiona i podnosili kołnierze, a kobiety przytrzymywały na udach poły płaszczy i chwytały kolorowe wełniane szaliki trzepoczące niczym proporce. Na domiar złego, zaczął padać gęsty śnieg i białe płatki niesione wichurą ograniczały pole widzenia do minimum.

Na tym tle wyróżniały się dwie młode kobiety maszerujące pod ramię przed siebie i nie zwracające uwagi na śnieg oblepiający ich okrycia. Przecinając Sześćdziesiątą Ulicę, skierowały się do widocznej w oddali małej restauracyjki. Po chwili Jacqueline i Sheila dotarły do ich dawnego miejsca pracy.

Stopień przed wejściem pokrywała cienka warstwa śniegu. Na nieszczęście, Sheila źle postawiła na nim stopę i poślizgnęła się. Siedzącym w lokalu klientom ukazał się niecodzienny widok wyrzuconych do góry nóg. Przez ułamek sekundy Sheila wydawała się unosić w powietrzu, potem ciężko opadła na ziemię.

Zaskoczona Jacqueline zamarła z otwartymi ustami. Sheila rozmasowywała mięśnie, gdy w drzwiach ukazała się czyjaś postać.

Upewniwszy się, że jej była pracownica jest cała i zdrowa, Grace uśmiechnęła się z politowaniem i wolno pokręciła głową. Sheila podniosła na nią wzrok.

Niespodzianka!

Mogłam się domyślećzaczęła gderać Grace. – To znowu wy. Duet Laverne i Shirley.

Nie udawaj. Przecież jesteś zachwycona, że nas widzisz.

To był pomysł Sheili, żeby tu wpaśćodezwała się Jacqueline.

Grace wyciągnęła ramię.

Przedstawiasz żałosny widok, dziecino. Daj mi rękę.

Sheila chwyciła pomocną dłoń i podniosła się z chodnika. Obejrzała swój płaszcz i otrzepała się ze śniegu. Potem klepnęła się w biodro.

Dodatkowa warstwa tłuszczu czasem się przydaje.

Wejdźcie, dziewczyny. Jak będziemy tu stać, wszystkie zamarzniemy.

Grupka stałych bywalców lokalu przyglądała się z zaciekawieniem przechodzącej obok nich Sheili. Skłoniła się i powiedziała z rozbrajającym uśmiechem:

Dzięki za oklaski, chłopcy. Następny numer wykonam za dziesięć minut.

Zdjęła płaszcz, przerzuciła go przez ramię i weszła za barowy kontuar. W kącie siedziały już Grace i Jacqueline.

Nauczyłaś się tego w Londynie?zagadnęła Grace.

Nie. W Anglii ludzie padają na twarz, nie na tyłek.

Lepiej uważaj, co mówisz, kochana. Moja matka była z domu Chamberlain.

Rozmowa urwała się i przez chwilę panowała krępująca cisza, co często zdarza się podczas spotkań osób, które długo się nie widziały. Ale radość z faktu, że znów są razem była oczywista. Trzy kobiety łączyły silne więzy emocjonalne. W końcu Jacqueline przemówiła pierwsza.

Jak za dawnych czasów, co Grace?

Szorstka właścicielka lokalu wzruszyła się.

O, tak... – przyznała, czując pod powiekami napływające łzy.Mogłabym zamknąć oczy i zapomnieć, że stąd odeszłyście.

O Chryste... – Sheila rozpostarła ramiona i przyciągnęła do siebie przyjaciółki.Coś wam powiem. Poczujecie się lepiej jak przetrę kontuar?

Odwal się!Grace odsunęła się, otarła łzy i zrobiła groźną minę.Ją mogę co dzień oglądać w telewizji...wskazała głową Jacqueline – ale ty jesteś mi winna parę informacji. Piszesz dwa razy do roku i to ma wystarczyć? I co ja mam sobie myśleć? Chcę wiedzieć o wiele więcej niż to, co czasem donosi mi Jackie.

Sheila wzięła głęboki oddech.

Trzymaj się dobrze, Gracezaczęła i mrugnęła do Jacqueline. – Jestem honorowym członkiem parlamentu, wróciłam właśnie z inspekcji garnizonu na Falklandach i nie obchodzi mnie, co piszą w gazetach: książę Andrzej i ja zerwaliśmy ze sobą.

Rozmawiały w ten sposób przez następną godzinę, raz bardziej, raz mniej poważnie, ale serdecznie. Sheila snuła opowieść o swych nowych doświadczeniach mało znanej amerykańskiej aktorki występującej w brytyjskim teatrze i o ciernistej drodze wiodącej do sukcesu na londyńskiej scenie. Grace przerywała jej opowiadaniem o swoich obowiązkach za barowym kontuarem, ale mimo ciągłego wtrącania się najważniejsze fragmenty relacji przyjaciółki nie uszły jej uwadze.

Więc nie wracasz tam?zapytała w końcu.

Nie w tym roku – odrzekła Sheila.Sztuka miała powodzenie. Osiemnaście miesięcy na afiszach to nieźle jak na Londyn. Ale nie byłam w formie, żeby jechać w trasę, więc... witaj Nowy Jorku, jestem z powrotem! Pomyśl, Jackie, czy w tym mieście nie znalazłoby się coś odpowiedniego dla osoby z moją pozycją. Musiałabym tylko zrzucić z pięćdziesiąt kilo wagi.

Jacqueline w zamyśleniu zagryzła wargi.

Zastanówmy się... Stacja PBS szuka kobiety do programu dla dzieci. Wystąpiłabyś w przebraniu strusia.

To „Ulica Sezamkowa”?

Nie, coś innego. Nie serial, tylko jednorazowa sprawa.

Zawsze lubiłam piórka.

Ale musiałabyś mieć co najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu.

Mogę włożyć buty na wysokich obcasach.Sheila otworzyła lodówkę i wyciągnęła z niej duży, podłużny owoc.Co to za dziwoląg?

Papaja – wyjaśniła Grace.

Ach, to coś, co przepisał mi lekarz.

Znalazła nóż, zdjęła delikatną skórkę, pokroiła miąższ na cząstki i zmieszała z ananasem z puszki. Jacqueline i Grace obserwowały ją ze zdziwieniem.

Myślałam, że nadal trzymasz się chudego mleka i zimnych wędlinpowiedziała Jacqueline.

Tak było jeszcze do zeszłego tygodnia, ale ta dieta to niewypał. Nie straciłam nawet uncji. Założę się, że zawierała za dużo zwierzęcego tłuszczu.

A teraz co? Wyłącznie ananas i papaja?

Jasne, że nie...Sheila napchała sobie usta sałatką owocową.Można jeść prawie wszystkie owoce, jakie się chce. Bez ograniczeń, różne warianty. I co ty na to?

Grace zastanowiła się.

Dieta, powiedziałabym, wybuchowa.

Sheila odłożyła łyżkę.

Co proszę?

Gdybym jadła same owoce i nic poza tym, miałabym takie gazy, że mogłabym się unieść w powietrze niczym sterowiec.

Jacqueline spojrzała na Sheilę i uśmiechnęła się. Cieszyła się z jej powrotu. Dobrze było znów mieć przyjaciółkę przy sobie. Od chwili wyjazdu Sheili, z nikim nie czuła się tak dobrze i nikomu nie mogła tak zaufać.

Wyjrzała przez okno. Śnieg przestał padać, ale wiatr nie stracił na sile. Ostatni klient wyszedł i Grace wzięła się za sprzątanie. W telewizji Walters właśnie zaczynała swój kolejny wywiad. Jacqueline i Sheila z uwagą wpatrzyły się w ekran.

Rozmówczynią słynnej dziennikarki była gwiazda filmowa, która największe sukcesy odnosiła dwadzieścia lat wcześniej. Ale nawet teraz jej kontrakty opiewały na siedmiocyfrowe sumy. Mimo że nie grywała już głównych ról, wciąż pozostawała w centrum zainteresowania reporterów zbierających plotki o takich sławach jak księżna Karolina czy Jackie-O.

To jest ktoś, no nie?zachwyciła się Grace.Widziałam każdy jej film przynajmniej dwa razy.

Jesteś stukniętaodparła Sheila.Ona ma mniej więcej tyle talentu, co australijski dingo. Kiedyś umiała tylko rozkładać nogi i nic więcej. Teraz już nawet tego nie potrafi. Szczerzy zęby i robi słodkie miny, to wszystko. Mam rację, Jackie?

Jacqueline nie odpowiedziała. Zahipnotyzował ją wygląd kobiety. Poczuła chłód na karku i lekkie pulsowanie w skroniach.

Patrzyła na ekran, jakby zaglądała do kulistego akwarium powiększającego każdy szczegół i obnażającego każdą niedoskonałość. Upływ czasu nie okazał się łaskawy dła aktorki. Jej walka z tuszą była powszechnie znanym faktem. Ale to, co ktoś inny mógłby zlekceważyć jako mało ważną potyczkę, dla Jacqueline urastało do rangi krwawej bitwy. Widziała tylko straszną przemianę: dolna warga kobiety wydymała się i łączyła z fałdami podbródka, a obwisła skóra na policzkach zlewała się z szyją tworząc odrażające podgardle. Po gładkiej, jędrnej cerze i ostro zarysowanej linii szczęki nie pozostał żaden ślad. Zwały tłuszczu poruszały się, gdy mówiła i zdawały się szydzić z Jacqueline.



ROZDZIAŁ 2

Allison Wade zdecydowała się w końcu wyznać miłość Brandonowi McCall, ale ten umierał na białaczkę, więc najlepsza przyjaciółka Allison, również pielęgniarka, Margo Tyler, przestrzegła ją przed tym, widząc, co się święci. Przecież właśnie trzeźwo myśląca, choć wrażliwa Allison zawsze twierdziła, że taki związek z pacjentem to szaleństwo, bo los wszystkich pensjonariuszy największego hospicjum w mieście jest przesądzony. Jednak McCall był młodym i utalentowanym poetą i pisał wiersze dla Allison, co wydawało się tym bardziej wzruszające, że został porzucony przez Erikę, czego Allison nigdy nie mogła jej wybaczyć. Ale ten fakt sprawiał również, że jeszcze mocniej przywiązała się do McCalla, zwłaszcza po tym, jak lekarz, doktor Bradley Worthington nazwał jego przypadek beznadziejnym. Nadszedł czas na ich pierwszy pocałunek.

Na miejsca! – wezwał reżyser.

Jacqueline wróciła z charakteryzatorni z włosami upiętymi do góry i ciasno upakowanymi pod pielęgniarskim czepkiem. Gdy wchodziła na plan, rozległ się cichy gwizd podziwu. Obejrzała się i zobaczyła jednego z nowych członków ekipy zdjęciowej patrzącego z uznaniem na jej sylwetkę. Uśmiechnęła się lekko.

Przez moment myślała o swojej figurze z wielkim zadowoleniem. To dzięki wyjątkowo zgrabnym kształtom Jacqueline jej agent zorganizował podczas przerw w kręceniu serialu kilka krótkich sesji zdjęciowych. Portret aktorki ozdabiał teraz okładki wielu magazynów mody, choć ze zdziwieniem stwierdziła, że czuje się dużo lepiej pozując w kostiumie plażowym lub stroju gimnastycznym dla pism zajmujących się sprawnością fizyczną. Zrobiła dla trykotów to, co Brooke Shields dla dżinsów. Wcześniej rozpowszechniła własny styl aerobiku. Kiedy w „Newsweeku” opublikowano „Krótki kurs gimnastyki wyszczuplającej i ćwiczeń tanecznych Jacqueline Ramsey”, sprzedaż magazynu pobiła wszelkie rekordy. Jacqueline była w siódmym niebie. Miała obsesję na punkcie tego, żeby być szczupłą i szczupłą pozostać. Pracowała nad tym i dążyła do tego wszelkimi możliwymi sposobami, bo szczupła sylwetka uczyniła ją szczęśliwą.

Scena miłosna nie wypadła dobrze. Jacqueline zastanawiała się, czy powodem nie jest jej brak doświadczenia. Przez trzy lata, od kiedy Hospicjum miało największą oglądalność ze wszystkich popołudniowych seriali, pocałowała przed kamerą tylko trzech mężczyzn, choć tamte sceny nakręcono bez powtórek. Miały być tylko elementami niewinnych flirtów Allison, gdy tym razem będzie przeżywać na ekranie pierwszy prawdziwy romans.

Nie – doszła do wniosku. To nie jej wina. To przecież nie ona skręcała się ze śmiechu podczas dwóch pierwszych ujęć, tylko jej partneraktor grający McCalla. Uśmiechnęła się w duchu. Morrison zawsze wybierze sobie najmniej odpowiedni moment, żeby szczerzyć zęby.

Keith... – odezwał się reżyser.Czy mógłbyś łaskawie nie mrugać do kamery i nie macać Jackie po biuście przy powtórce?

Przecież wie pan, że jestem najwyższej klasy zawodowcem.

A ty, Jackie? Masz jakieś uwagi?

Co powinnam zrobić, kiedy będzie miał wzwód?

O Chryste! Nie możecie być poważni? Jesteśmy już pół godziny do tyłu. Pieprz jego wzwód!

Chce pan, żebym pieprzyła jego wzwód?

Ona jest naprawdę przebojowa, panie Hammillpowiedział Morrison.Popieram ją w stu procentach.

Poddaję sięreżyser wzruszył ramionami.Chcecie się wygłupiać, proszę bardzo. Tylko dajcie mi znać, jak skończycie.

Jackie, mam genialny pomysł!zapalił się Morrison.Posłuchaj. Najpierw odegramy tę scenę ze wszystkimi sprośnymi szczegółami i sprzedamy wyłączność kablówce, a potem powtórzymy ją przyzwoicie. No dalej, pomogę ci się rozebrać... – zaczął odpinać jej guziki.

Odepchnęła go i zajęła miejsce na planie. Morrison westchnął, poprawił włosy i przyłączył się do niej.

Niektóre kobiety w ogóle nie mają głowy do interesówmruknął.

Światła przygasły i kamery podjechały do aktorów, żeby zrobić zbliżenie. Scenariusz przewidywał, że siostra Wade odbędzie długą rozmowę z pacjentem siedząc na brzegu łóżka, potem ta pogawędka stanie się bardziej intymna, wreszcie nastąpi pocałunek. Dialog wypadł dobrze, ale miłosne uniesienie odegrali katastrofalnie. Teraz byli gotowi do powtórzenia tej sceny i za moment miało nastąpić ujęcie. Nagle Morrison zaczął się wiercić.

Założę się, że nie zmienili pościeliwarknął.

Keith, proszę cię!zawołał błagalnie reżyser.Możemy zaczynać?

Tak, tak, oczywiście.

Po godzinie zakończyli wreszcie kręcenie sceny mającej trwać osiemdziesiąt sekund i Jacqueline wróciła do swojej garderoby z lekkim uśmiechem na ustach. Ostatecznie wszystko poszło dobrze. Co za kretyn z tego Morrisona. Była ciekawa, czy naprawdę wierzy w barwne opisy jej prywatnego życia zamieszczane w brukowcach. Na planie rzadko opowiadała o swoich sprawach osobistych, bo właściwie nie miała o czym. Przez ostatnie trzy lata pracowała od świtu do późnej nocy pięćdziesiąt tygodni w roku. Zdumiewało ją, w jaki sposób fotografom udaje się wytropić ją na tych nielicznych przyjęciach, na których bywała i potem ilustrować zdjęciami tytułowe strony magazynów drukujących niekończące się historyjki o jej miłosnych przygodach.

Moje życie seksualne...pomyślała niechętnie.Gdybyż oni wiedzieli, jak nieszczęśliwie się zaczęło.


Ogrzewanie małego samochodu nie mogło sobie poradzić z zimowym chłodem i szyby pokryła mgła oddechów. Palce chłopaka, z którym miała randkę, były lodowate, gdy wykręcały jej nadgarstek.

No, co z tobą? Przecież wiem, że tego chcesz. Dla kogo to chowasz?

Czy mógłbyś odwieźć mnie do domu?

Jasne, tylko najpierw daj się tam dotknąć.

Prosiłam, żebyś trzymał ręce przy sobie.Początkowo wydawał się jej poważnym studentem. Teraz okazało się, że chce tylko tego, co wszyscy.

Hej, wyluzuj się! Szesnastka to już nie taki młody wiek.

Matka mnie zabije, jak nie wrócę do dwunastej.

We wnętrzu zaparkowanego samochodu zapadła pełna napięcia cisza. Oddech chłopaka był lodowaty. Gdy lizał jej policzek i szyję, siedziała sztywno jak posąg.

Wiesz co? Jak tak ci się śpieszy, to tylko wejdź na mnie, dobra?

Jesteś obrzydliwy.

Odsunął się wściekły i uruchomił silnik.

Zadowolona? Ale coś ci powiem, kochanie. Przeceniasz się. Jeżeli ktoś tu jest obrzydliwy, to ty. Wiesz, że wszyscy nazywają cię grubą świnią? Twoje miejsce jest w chlewie, z innymi maciorami!


Jeszcze teraz to wspomnienie przejmowało ją dreszczem. Trzęsły się jej ręce, kiedy zamykała drzwi garderoby. Próbowała nie myśleć o tym więcej i zaczęła przeglądać korespondencję. Znalazła informację, że dzwoniła Sheila i wiadomość od agenta, że załatwia Jacqueline występ w Donahue Show w Święta Bożego Narodzenia. Dlaczego nie?pomyślała. W tym dniu nie miała zdjęć, a matka zamierzała wrócić z St. Thomas dopiero w Nowy Rok. Wykręciła numer agenta i zaczęła zdejmować z siebie kostium. Podczas rozmowy nagle zamilkła i pobladła.

Boże, co za zbieg okoliczności... Nie, nic, tylko coś sobie pomyślałam. Ze wszystkich gwiazd, które kiedyś miały nadwagę, wybrali akurat mnie... Żartujesz?! Richard Simmons, Lorraine Taylor i kto?... Nie, nigdy nie miałam okazji... W porządku, jeśli tak uważasz... Powiedz im, że załatwione.

Jacqueline niepewnie odłożyła słuchawkę. Wciąż myślała o tamtych czasach, których nie mogła wymazać z pamięci. O upokorzeniu, jakie przeżyła zaraz po przyjeździe do Nowego Jorku.

Właśnie wtedy, w wieku dwudziestu jeden lat, nauczyła się, że swoją wagę należy sprawdzać tylko raz w tygodniu, nie częściej. Ciągłe czuła głódżywiąc się przez wiele dni wyłącznie rybami, nie mogła się najeść. Wciąż ssało ją w żołądku. Spodziewała się, że zrzuciła przynajmniej trzy kilo. Ale kiedy rozebrała się, by jak w każdą sobotę przystąpić do porannego rytuału ważenia się, spotkał ją srogi zawód. Była wprost załamana. Skala wskazywała, że ubyło jej zaledwie niecały kilogram.

Odkręciła prysznic i czekając, aż woda się nagrzeje, przyglądała się swojej figurze w lustrze. Czy rzeczywiście miała „grube kości”, jak to sugerowała matka? Być może należało to uznać za jeszcze jeden eufemizm określający nadwagę podobnie jak „mały grubasek”, jak ją nazywano w dzieciństwie, czy „taki masz układ hormonalny”, jak mówiono, gdy stała się nastolatką. W gruncie rzeczy, każda część jej ciała z osobna wyglądała zupełnie dobrze. Miała pełne, okrągłe piersi, zgrabne nogi i regularne rysy twarzy. Ale oceniając całość, czegoś było za dużo. Dawno przekonała się, że osiemdziesiąt pięć kilo to po prostu dla niej zbyt dużo. A największym ciosem dla ego Jacqueline i najdotkliwszą obrazą były szepty, które czasami udawało się jej przypadkiem podsłuchać: „I pomyśleć, że ma taką piękną twarz...”.

O wiele łatwiej pogodziłaby się z faktem, że ma nadwagę, gdyby była brzydka. Uważała, że wtedy nie przejmowałaby się. Ale naprawdę miała ładną twarz; wiedziała o tym od lat. Ta twarz mogłaby być jeszcze piękniejsza, bardziej interesująca, gdyby nie należała do kobiety korpulentnej. Miej odwagę przyznać się do tego przed samą sobąpowiedziała sobie w duchu wchodząc pod prysznic.Jesteś zwyczajnie gruba.

Stosowanie diet nie było jej obce. Od dawna z zapałem wypróbowywała każdą nową metodę odchudzania się. Zaczęła jako pulchna czternastolatka dziesięć lat wcześniej. Przez ten czas zrzuciła setki kilogramów tylko po to, by zaraz z powrotem przytyć. Nie istniała taka magiczna kombinacja potraw, której by nie znała. Zawartość jej lodówki przypominała wnętrze chłodni na zapleczu restauracji serwującej dania z różnych stron świata. Prosciutto, genuę i wodę Vichy wyparły z czasem potrawy z ryżu, a potem wysokoproteinowe jajka skandynawskie i soja, przeplatane sushi, kozim mlekiem i chudym twarożkiem. Teraz miała w jadłospisie krajowe i egzotyczne owoce: granaty, kiwi, melony, guavę i tamaryndę.

Narkotyki nie sprawdziły się. Amfetamina, którą dostała w college’u od przyjaciółki paradoksalnie wzmagała tylko jej apetyt zamiast go osłabiać. Kiedyś, w geście rozpaczy, spróbowała suszonego wyciągu z tarczycy, naparstnicy i diuretyku. Ta mieszanka, popularna w kręgach znajomych Jacqueline, nie wyszła jej na zdrowie. Wylądowała w szpitalu z odwodnieniem organizmu, niedoborem potasu i arytmią serca.

Przed dwoma laty próbowała nawet, choć niechętnie, uprawiać sport. Po kilku dniach morderczego biegania trafiła do lekarza z boleśnie opuchniętymi kolanami i kostkami. Diagnoza brzmiała: chroniczne osłabienie więzadeł. Jak na ironię, specjalista pocieszył ją, że będzie mogła nadal uprawiać jogging, o ile najpierw... trochę schudnie. Czasowy zakaz biegania nie zmartwił jej zbytnio, gdyż do tej metody miała szczególną awersję. Nie, żeby się w ogóle nie ruszała: w poniedziałki i czwartki uczęszczała na kurs tańca w pobliżu Actors’ Studio, a co dzień rano i wieczorem gimnastykowała mięśnie brzucha i pośladków zgodnie z programem opracowanym przez Jane Fondę. Czuła się potem sprężysta, ale nadal gruba i doszła do wniosku, że mięśnie ładnie wyglądają tylko pod warunkiem, że nie przykrywa ich warstwa tłuszczu.

W rzeczywistości, gdy Jacqueline była ze sobą całkiem szczera, co zdarzało się jej zresztą bardzo często, przyznawała, że każdy sposób na schudnięcie jest dobry, jeśli stosuje się go regularnie i bez przerwy. A tymczasem brakowało jej wytrwałości. Mizerne efekty podejmowanych prób szybko podkopywały jej wiarę w siebie. Najmniejsze niepowodzenie i rozczarowanie, że zbędne funty nie znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniechęcały Jacqueline. Prowadziło to nieuchronnie do rezygnacji z każdej nowej „diety cud” i powrotu do typowo amerykańskiej kuchni. Obżerała się chicagowską pizzą, hamburgerami Big Mac, meksykańskimi Super Taco i lodami z owocami i bitą śmietaną.

Tego poranka była jednak w dość dobrym nastroju. O dziesiątej miała się spotkać ze swoim agentem w jego biurze na West Side. Klientelę Berniego Sokola stanowili mało znani aktorzy i początkujące aktorki jak ona. Przez niego poznała Sheilę. Sokol załatwił już Jacqueline kilka małych ról, ale żadna z nich nie wpłynęła na wzrost jej popularności. Teraz jednak upatrzyła sobie pewną szczególną rolę i bardzo jej na niej zależało. Miała nadzieję, że ktoś wreszcie dostrzeże jej talent.

Ubrała się i zjadła na śniadanie banana i połowę konserwowej gruszki. Wolno przeżuwając posiłek, liczyła ruchy szczęki, co miało rzekomo ograniczać apetyt. Podobne sposoby nigdy do niej naprawdę nie przemawiały, ale chodziło o to, by podczas posiłku zająć myśli czymś innym niż jedzenie. O dziewiątej trzydzieści wyszła z mieszkania, marząc jedynie o wielkiej porcji jajecznicy na bekonie.

Biuro agenta mieściło się na drugim piętrze budynku usytuowanego w kiepskiej dzielnicy daleko od centrum. Jego działalność można było nazwać niskobudżetową. Jacqueline wspięła się po rozchybotanych drewnianych schodach i stanęła przed drzwiami z tabliczką: „Bernard SokolAgent i Producent”. Zawsze uśmiechała się na widok tego szyldu. Jedyną „produkcją”, jaką Bernie miał na swoim koncie, była dwójka dzieci z pierwszego małżeństwa. Zapukała energicznie.

Otwarte!

Nacisnęła klamkę, weszła do pokoju i rozejrzała się. Na ścianach wisiały oprawione zdjęcia sławnych aktorów opatrzone autografami. Żadna z tych znakomitości nigdy nie korzystała z usług Sokola, ale mówiąc o nich dawał do zrozumienia, że ze wszystkimi jest po imieniu. Bernie był łysiejącym, zażywnym mężczyzną po pięćdziesiątce. Jak zwykle siedział za biurkiem w kłębach tytoniowego dymu i czytał wymięty egzemplarz „Variety”.

Jackie, dziecinko! Wyglądasz szałowostwierdził, odrywając się od lektury.

Daruj sobie, Bernie. Wyglądam mniej więcej tak szałowo, jak Matka Gęś.

Aktorska Zasada Numer Jeden: nigdy nie lekceważ komplementów.

Stosowałabym się do niej, gdybym była Bo Derek.Jacqueline usiadła na krześle stojącym blisko biurka.Ale mimo wszystko, dziękuję. Jest może coś nowego w tym tygodniu?

Niestety... A bardzo bym chciał. Muszę zapłacić czynsz.

Nic? Zupełnie nic?

Zero.

Szkoda... – Jacqueline spuściła wzrok.Co z produkcją Jonesa w Village?

Warsztaty w Harlemie? Zapomnij o tym. Tylko dla czarnych. Ale nie martw się. Przygotowuję coś na sezon letni.

Bernie, ja nie mogę czekać do lata. Muszę mieć pracę od zaraz!

W czym problem? Brakuje ci forsy?

Nie oto chodzi. Jakoś sobie radzę. Tylko że... minęły już trzy lata, a ja ciągle czekam.

Sokol roześmiał się.

Wiesz co? Gdybym dostawał tylko dziesięć centów od każdego dzieciaka, który zagrał kiedyś w szkolnym przedstawieniu i uważa, że świetnie nadaje się na Broadway, mieszkałbym teraz w Beverly Hills.Zdusił papierosa w popielniczce i przysunął się bliżej.Posłuchaj, Jackie. Zrób sobie samej przysługę i przełknij własną pychę, dobra?

Robię to, od kiedy przyjechałam do Nowego Jorku.

Wiesz, co mam na myśli. Na rany boskie, nie bądź taka uparta! Zadzwoń do matki. Ona ma takie kontakty, o jakich ja nie mogę nawet marzyć. Chcesz dalej pędzić żywot męczennicy?

Jacqueline wstała.

Już to przerabialiśmy, Bernie. Jeśli nie masz mi do powiedzenia nic innego, to odpuść sobie.Była prawie przy drzwiach, kiedy odwróciła się.Zgłosiłam się na przesłuchania do Hospicjum. Idę tam w przyszłym tygodniu.

Oj... widzę, że mam tu masochistkę... Pytałaś mnie o zdanie i powiedziałem ci: to nie dla ciebie!

Czytałam scenariusz i...

Ja teżprzerwał jej.Nie ma tam nic dla ciebie. O której roli myślisz?

Zawahała się.

O głównej kobiecej.

Chyba żartujesz?!

Ależ to wprost wymarzona rola dla mnie! Widzę się w niej, czuję ją...

Jasne, jasne... – agent spojrzał na dziewczynę i dostrzegł na jej twarzy rozpacz. – No, dobra... przepraszam. – Wstał i podszedł do Jacqueline.Wiesz, na czym polega twój problem? Powiem ci. Masz talent. Prawdziwy talent Cholerny talent, o wiele większy niż twoja matka. Jasne, że dałabyś sobie radę. Wiem o tym. Ale chodzi o image, dziecino. W dzisiejszych czasach tylko to się liczy. Główna rola kobieca w serialu to dla ciebie nic trudnego. Bo masz to...pokazał na jej głowę.Ale reszta? Nie oszukuj się, spójrz w lustro.

Wiem, że jestem w stanie zrzucić wagę.

Zrzucisz dwadzieścia kilo do przyszłej środy?

Nie. Ale jak dostanę tę rolę, to zdążę przed zdjęciami.

Kto tu z kogo żartuje?

Mówię prawdę! Uda mi się!

Prawdę? Chcesz znać prawdę? W porządku. Prawda jest taka, że nikt w tym mieście nie zaangażuje tłustej flądry tylko dlatego, że ładnie przeczyta kilka linijek scenariusza.

Jacqueline poczerwieniała.

Wielkie dzięki, Bernie. Bardzo mi pomogłeś. Umiesz się jasno wyrażać.

Odwróciła się na pięcie i wybiegła z biura.

W drodze powrotnej do domu okrążyła Broadway i minęła jaskrawy neon przy Czterdziestej Drugiej Ulicy. Wszędzie widziała plakaty i afisze reklamujące filmy, sztuki teatralne i seanse porno. Nie mogła się powstrzymać, by na nie nie patrzeć.

Spoglądały z nich piękne, zmysłowe kobiety. Wydawały się odwzajemniać jej spojrzenie. I wszystkie były tak prowokacyjnie szczupłe, jakby chciały, żeby im zazdrościła.


Jacqueline nie miała ochoty rozmawiać o scenie miłosnej w Hospicjum, ale Sheila nie dawała jej spokoju. Chciała znać każdy szczegół.

No gadaj. Nie udawaj, że to było takie nieprzyjemne.

Zrobiłam tylko odpowiednią minę do kamery. To wszystko.

Akurat! A papież jest muzułmaninem. Próbujesz mi wmówić, że nic nie czułaś? Nic cię nie wzięło?

No wiesz... – Jacqueline zawiesiła głos.

Tak już lepiej. Opowiadaj!

W porządku. No więc, on ma takie wąskie usta...

Aha... I co?

...ale za to bardzo miękkie.

O to chodzi! – podnieciła się Sheila.

Jacqueline obejrzała się przez ramię, żeby sprawdzić, czy nie słyszą jej ludzie w sąsiedniej loży. Potem zmrużyła oczy, poprawiła się na siedzeniu i zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu.

Powiedział mi, że musimy zrobić próbę, żeby potem dobrze wypaść.

Wiedziałam! On na takiego diabełka w oczach. No i?

Zaczął wolniutko przesuwać wargami po moich ustach i... nagle poczułam w środku jego język.

O rany! Chyba się posikam!

Jacqueline pociągnęła łyk wina. Nie spuszczała oczu z rozgorączkowanej Sheili, wpatrującej siew nią wyczekująco.

Kiedy ssał koniuszek mojego języka, zaczęłam drżeć, no wiesz... Pieścił palcami moją szyję, a potem opuszczał rękę coraz niżej i niżej, aż...

Nie wierzę!Sheila ciężko westchnęła. Gdy Jacqueline przestała mówić, natychmiast ją przynagliła. – No dalej, Jackie! Teraz nie możesz przerwać. Co było potem?

Naprawdę chcesz wiedzieć?

Jezu, no co z tobą? Powiedz!

No więc... poczułam jego wargi na moim uchu...

Sheila odruchowo dotknęła swojego.

...a później otworzył usta...

No i...? – wyszeptała Sheila.

Zwierzył mi się, że ma opryszczkę.

Sheila przyglądała się Jacqueline w osłupieniu. Wolno opuściła szczękę.

Co?!

Jacqueline parsknęła śmiechem. Część zawartości kieliszka chlapnęła na obrus. Musiała zakończyć tę zabawę. Wiedziała, że mówiła bardzo przekonująco, ale nie miała sumienia dłużej dręczyć przyjaciółki. Sheila była wyraźnie zawiedziona, lecz jej rozczarowanie szybko minęło. Zrozumiała, że dała się nabrać i również wybuchnęła śmiechem. Trzepnęła Jacqueline w rękę.

Ty mała cholero! Nabijasz się ze mnie, a ja głupia siedzę tu i kupuję te bzdury.

Jacqueline śmiała się do łez. Po chwili otarła oczy.

Naprawdę, Sheil, słuchając cię, można by pomyśleć, że Londyn leży na innej planecie. Nie czytałaś tam gazet?

Nie, kochana. Ledwo miałam czas na oglądanie telewizji.

Robię to z przykrością, ale muszę cię oświecić, że Keith to pedzio.

Kompletnie zaszokowana Sheila osunęła się na poduszkę oparcia.

Chyba żartujesz?

Słowo harcerki.

Nie wierzęSheila wolno pokręciła głową.Keith Morrison, jedyna miłość mojego życia, jest pedałem?

Podrywał już połowę facetów z obsady.

Och, Boże! Chyba się zabiję!wykrzyknęła, odrzucając do tyłu głowę teatralnym gestem.Wszystko bym dała, żeby to była nieprawda!

Sheila... – Jacqueline niespokojnie rozejrzała się wokół.Wygłupiaj się tak dalej, a ktoś poczuje się w obowiązku założyć ci kaftan bezpieczeństwa.

Nie dobijaj mnie. To mógł być największy romans mego życia.Sheila wciąż była wstrząśnięta rewelacją, którą przed chwilą usłyszała.Dlaczego mi to zrobiłaś?

Nie mogłam się powstrzymać.

Przysięgam, że od samego słuchania cię miałam mokro w majtkach, jakbym pierwszy raz poczuła tam palec. Chryste, Keith Morrison... Boże, ale numer! Mam nadzieję, że chłopcy z tej paczki nie kręcą się również w moim nowym przedstawieniu.

W poniedziałek zaczynasz próby?

Bladym świtem.

Nie wydajesz się być przesadnie podniecona.

Sheila zapaliła papierosa i zamyśliła się.

Trafia mi się po prostu bardzo dobra okazja.

O rany, jak dyplomatycznie to ujęłaś. A nie tak zwana „życiowa szansa”?

Wątpię. Ta rola przypomina linoleum, które jest wszędzie, ale nikt go nie zauważa. Szansę na nagrodę Emmy zerowe. Główna rola kobieca to co innego.

Meeghan Fleming?

Mają zamiar zainwestować kupę forsy w tę primadonnę. Skierować na nią reflektory, zrobić jej reklamę. Udało mi się rzucić okiem na fundusz promocyjny. Wygląda jak zestawienie zasobów Banku Rezerw Federalnych.

Zdawało mi się, że ją lubisz.

Podziwiam jąodrzekła Sheila, zaciągając się głęboko papierosem.Pod tą maską wiecznego niezadowolenia kryje się duży talent. Większy niż początkowo myślałam. W pewnym sensie ona przypomina mi twoją matkę.

Jacqueline spochmurniała i odwróciła wzrok. Natychmiast straciła dobry nastrój.


Bardzo dziękujemy. Zawiadomimy panią. Następna proszę.

Onieśmielona młoda aktorka zdobyła się na uprzejmy uśmiech i zeszła z planu. Jej miejsce zajęła równie młoda, pulchna kobieta. Z entuzjazmem podeszła do znaku narysowanego kredą na podłodze studia. W ręce trzymała scenariusz. Mimo obiekcji jej agenta, Jacqueline postanowiła ubiegać się o rolę w Hospicjum.

Cześćpowiedziała rozpromieniona.

Dwaj mężczyźni siedzący w odległości trzydziestu stóp od niej wymienili znaczące spojrzenia.

Czy ona jest tu naprawdę, czy to mi się śni?szepnął producent.

Kogoś mi przypominaodrzekł cicho reżyser.Jak się pani nazywa, kochanie?zawołał.

Jacqueline Ramsey.

Reżyser zawahał się.

Córka Maureen?

Tak.

Widzę duże podobieństwo. A przy okazji, co słychać u mamy?

Dziękuję, wszystko dobrze.

W porządku, Jacqueline. Niech pani zacznie od strony osiemnastej.

Przystąpiła do czytania, kierując całą siłę głosu w stronę obu mężczyzn. Choć producent osuwał się na krześle coraz niżej, to reżyser słuchał jej uważnie. Jacqueline skończyła wskazany fragment tekstu i podniosła wzrok.

Jak wypadłam?

Nieźle. Posłuchajmy jeszcze monologu ze strony czterdziestej drugiej.

Producent odwrócił się do reżysera.

Chyba nie mówisz poważnie?zapytał ledwo słyszalnym szeptem.

Ona jest dobra. Cholernie dobra. Lepsza od matki.

Ale to krowa.

Mhm... – mruknął reżyser, przyciskając do ust ołówek zakończony gumką. Kiedy tylko skończyła, skinął ręką, żeby podeszła. Zbliżyła się z nadzieją.

Panno Ramsey... – zacz¹³ – ma pani potencjalne możliwości zostania doskonałą aktorką...

Dziękuję!ucieszyła się.

Jest pani obdarzona wdziękiem, potrafi pani przyjąć odpowiednią pozę i porusza się pani zgrabniej niż większość profesjonalistek. Nie widziałem dziś nikogo lepszego.

Wpadła w euforię.

Dostanę tę rolę?!

Producent nie wytrzymał. Parsknął i warknął do kolegi:

Straciłeś rozum, człowieku?!

Reżyser zignorował go.

Obawiam się, że nic z tegoodrzekł patrząc na Jacqueline. – Nie chodzi o brak kwalifikacji. Powód jest chyba równie oczywisty dla pani, jak dla nas.

Jeśli ma pan na myśli moją wagę, to straciłam siedem kilo w ciągu niecałych dziesięciu dniskłamała.W zeszłym roku ważyłam sześćdziesiąt i za kilka tygodni znów do tego dojdę.

Mężczyzna zmarszczył brwi.

Bądźmy ze sobą szczerzy. Pamiętam panią sprzed roku z jakiejś niewielkiej rólki.Zamilkł na moment i Jacqueline zarumieniła się.Rozumiemy się?

Przepraszam, panie Hammill. Ale gdybym dostała tę rolę, schudłabym. Naprawdę.

Zdaje pani sobie sprawę z tego, że za niecały miesiąc zaczynamy kręcić pilota serialu?

Oczywiście, ale...

Coś pani powiem. Przyjdzie pani do mnie za trzy tygodnie, jak będzie pani ważyła te deklarowane sześćdziesiąt kilo i wtedy porozmawiamy.

Ale gdyby pan chociaż...

Słuchaj, mała...wtrącił się producent. – Alan jest w stosunku do ciebie wspaniałomyślny. Ale ja nie będę. W moim serialu nie ma miejsca dla grubej pindy z talentem. A teraz byłbym wdzięczny, gdybyś się stąd wyniosła, bo już zmarnowałaś dosyć naszego czasu.

Jezu, Oscar... – odezwał się reżyser.

Uważa pan pewnie, że taka brutalna szczerość wyjdzie mi na dobre, prawda?odparowała Jacqueline.

Zgadza się. Tak uważam. I gówno mnie obchodzi, co sobie pomyślisz. Spadaj.

Odwróciła się wściekła i energicznym krokiem ruszyła do wyjścia. Zatrzymała się jednak w pół drogi.

Ja tu wrócę, panie Hammillzapowiedziała. – Za trzy tygodnie.

Jasne, że wrócisz, małaodparł producent.Będziemy wtedy kompletować obsadę dla cyrku.

Gdy znalazła się na zewnątrz, obraźliwe słowa wciąż dźwięczały jej w uszach. W cienkim płaszczu trzęsła się z zimna, tylko słone łzy spływające po policzkach były gorące. Starała się nie zwracać na nie uwagi, krocząc z dumnie podniesioną głową w stronę Central Parku. Na ślizgawce Wollmana roiło się od łyżwiarzy, bo dzień był bezchmurny i słoneczny. Przechodząc obok, przyglądała się szczupłym postaciom kręcącym piruety na lodowej tafli. Doszła do dziecięcego zoo i pomaszerowała przed siebie pustymi alejkami w stronę klatki słonia.

Nie – pomyślała.Nie słoń. Hipopotam. Facet miał rację. Jestem tylko opasłym, cyrkowym zwierzęciem, niczym więcej!

W końcu przestała się nad sobą użalać i wstręt do własnej osoby zastąpił gniew. Wybiegła z parku, czując do siebie pogardę. Miała w zasięgu ręki życiową szansę, ale nie mogła z niej skorzystać. Przecinając Siedemdziesiątą Drugą Ulicę zobaczyła swoje odbicie w wystawowej szybie. Było odpychające!

W pobliżu domu, pod wpływem nagłego impulsu, wstąpiła do delikatesów i kupiła litr lodów i torbę ciasteczek w czekoladzie. W mieszkaniu natychmiast rzuciła na podłogę płaszcz i wpadła do kuchni. Chwyciła łyżkę i zaczęła jeść lody prosto z pojemnika. Wpychała do ust jedną wielką porcję za drugą. Prawie nie czuła smaku, przełykając je łapczywie. Przerwała tylko na chwilę, by rozerwać celofanowe opakowanie ciasteczek. Policzki wydęły się jej od nadmiaru jedzenia, ale nadal napychała usta słodyczami. Przypominała dziecko, które dobrało się do urodzinowego tortu. Ochłonęła, gdy pojemnik był niemal pusty. Ból w żołądku powoli ustępował. Wyrzuciła łyżkę i odsunęła ciasteczka.

Niech cię diabli!pomyślała ze złością.Jesteś wstrętną świnią, niczym więcej!

Była tak pełna obrzydzenia, jak jej żołądek słodyczy. Rozpaczliwie chciała się pozbyć jednego i drugiego. Pobiegła do łazienki i wcisnęła sobie palce do gardła. Poczuła tylko chwilową ulgę. Swego umysłu tak łatwo, jak wnętrzności nie mogła oczyścić.

Leżąc później w łóżku przy szczelnie zaciągniętych zasłonach odgradzających ją od zewnętrznego świata, usiłowała zastanowić się spokojnie nad swoją sytuacją. Nie mogła się dalej oszukiwać. Próbowała i przegrała. Teraz, kiedy była zrozpaczona i znalazła się w nagłej potrzebie, istniało tylko jedno wyjście. Niechętnie przekręciła się na bok i sięgnęła po telefon. A potem wybrała numer, pod który miała nadzieję już nigdy nie zadzwonić.

Hallo? To ty, mamo?



ROZDZIAŁ 3

Przedpołudniowy talk show rozpoczął się. Prowadzący program przywitał publiczność w studio i telewidzów i po zwyczajowych uprzejmościach przeszedł do rzeczy.

Nasza dzisiejsza dyskusja może wydać się nie na miejscu w dniu, w którym Święty Mikołaj przyniósł nam to, co niektórzy nazywają „żarciem” i wiele rodzin zasiądzie wkrótce do suto zastawionego stołu. Ale spróbujmy porozmawiać na ten wiecznie aktualny, choć nieprzyjemny temat, jakim jest dieta. Innymi słowy, o tym, jak nie dopuścić, by przybyło nam kilka niepotrzebnych kilogramów. Wielu z nas ma za sobą tortury odchudzania się na różne sposoby. Niektórym udaje się nawet osiągnąć sukces, ale większość zna ten niekończący się koszmar, gdy po okresie stosowania kolejnej „diety cud” okazuje się, że w ciągu kilku dni znów coś nam przybyło i całą zabawę trzeba zaczynać od początku. Ilu z was to się zdarzyło?

Zgromadzeni na widowni ludzie zaczęli wzdychać żałośnie, kiwać głowami i podnosić ręce.

Te przeżycia są niezwykle frustrujące i często mogą prowadzić do jeszcze gorszych nawyków związanych z jedzeniem niż poprzednio. Ten świąteczny dzień spędzą razem z nami cztery osoby cieszące się popularnością w całym kraju. Wystąpią dziś w roli ekspertów. Mogę śmiało powiedzieć, że jeszcze nie prowadziłem programu, który zgromadziłby takie znakomitości. Podzielą się one z nami swymi doświadczeniami z przeszłości i udzielą cennych rad. Pozostańcie przed telewizorami, bo zapowiada się naprawdę tak fascynujący talk show, jaki rzadko macie okazję oglądać. Po reklamach wrócimy na wizję.

Gospodarz programu trochę minął się z prawdą twierdząc, że nikogo z jego gości nie potrzeba przedstawiać. Choć większość ludzi znała nazwiska Simmons, Ramsey i Taylor, to mało kto słyszał o doktorze Richardzie Manleyu. Podczas przerwy Manley wypił łyk wody i niespokojnie poruszył się w fotelu. Siedząc w oślepiającym świetle reflektorów, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie należy do świata show businessu, którego trójka przedstawicieli gawędziła ze sobą swobodnie tuż obok niego. Po prostu czuł się tu obco. W ostatniej chwili zastąpił autora bestsellerowej książki o diecie, doktora Roberta Morse’a, gdyż ten zmuszony był nagle odwołać swój udział w programie. Producentowi zależało jednak na tym, by wystąpił lekarz. Nie mogąc w tak krótkim czasie znaleźć innego specjalisty od odchudzania, uznał, że powstałą lukę z powodzeniem wypełni naukowiec. Manley niechętnie zgodził się zasiąść przed kamerami.

Po przerwie publiczność entuzjastycznie powitała gości. W centrum uwagi znalazła się Jacqueline, ubrana w obcisłą suknię z szarego jedwabiu. W końcu przyszła kolej na prezentację Manleya. Gospodarz programu przedstawił go jako znakomitego, praktykującego psychiatrę i jednocześnie naukowca zajmującego się psychicznymi aspektami chorób metabolicznych, których wynikiem często jest otyłość. W pierwszej połowie programu Manley pojawił się przed kamerą tylko ten jeden raz. Przez następne trzydzieści minut nikt się nim nie interesował.

Początek show zajęły zwierzenia, przerywane śmiechem, dowcipami i żartobliwymi docinkami. Większość widowni wiedziała o tym, że Simmons i Taylor mieli kiedyś nadwagę i wyglądali zabawnie. Dla wielu było jednak zaskoczeniem, że z tym problemem borykała się również Jacqueline Ramsey. Wszyscy widzieli w niej tylko cudownie smukłą gwiazdę stanowiącą ozdobę najgłośniejszego z popołudniowych seriali telewizyjnych. Kiedy gospodarz przy aplauzie publiczności zwrócił się do niej, jej nieco zakłopotany uśmiech świadczył o tym, że jeszcze nie całkiem przyzwyczaiła się do popularności.

Dawno nie mieliśmy tutaj tak żywiołowo reagującej widownizauważył.Czy przywykłaś już do sławy?

Raczej nie, to jedna z takich rzeczy, z którymi niełatwo się oswoić.

Powiedziałaś to z właściwym sobie wdziękiem i skromnością...odwrócił się do kamery.Nie odchodźcie od telewizorów, bo po krótkiej przerwie spotkamy się znowu, by wysłuchać nieznanej historii Jacqueline Ramsey.

Gdy przygasły światła, prowadzący program odbył krótką naradę z reżyserem. Ze stacji nadeszła wiadomość, że oglądalność bije wszelkie rekordy i stale rośnie. Musieli to wykorzystać. Po ponownym wejściu na wizję, gospodarz chwilowo zostawił Jacqueline w spokoju i zadał Manleyowi kilka pytań natury medycznej.

Zanim Manley udzielił pierwszej odpowiedzi, przelotnie rzucił okiem na Jacqueline. Na moment ich spojrzenia spotkały się, i to ona dłużej patrzyła na niego. W jakiś dziwny sposób pociągał ją. Jeszcze przed rozpoczęciem programu przyglądała mu się za kulisami. Kobiecie spodobał się sposób, w jaki przechylał głowę, jego niedbała swoboda, kiedy opierał się o ścianę i tym podobne szczegółyjęzyk gestów bardzo do niej przemawiał. Wywarł na niej wrażenie również jego sposób mówienia, przyjazny i nieskrępowany. Zachowanie psychiatry bardziej przypominało widza niż aktora.

Na wstępie Manley wspomniał o psychologicznych skutkach niepowodzeń w odchudzaniu. Przypomniał, że osoby, którym nie udaje się uzyskać pożądanego efektu, szybko nabywają skłonności do niskiej samooceny, frustracji i poczucia winy. Następnie ustosunkował się do kilku nowych i kontrowersyjnych poglądów rozpowszechniających się w środowisku medycznym. Wyjaśnił więc, iż występuje tendencja do umniejszania roli samej diety, uważanej przez wielu za czynnik odpowiedzialny za pojawianie się u pacjentów odczucia poniesionej klęski. Potem przedstawił teorię niewystarczającej skuteczności diety niskokalorycznej i wysokoproteinowej. Wreszcie stwierdził, że w związku z powyższym, często najlepsze rezultaty daje wzmożona aktywność ruchowa.

Dlatego nie mogę zgodzić się z panem Simmonsempodsumował.Klucz do sukcesu tkwi w tym, żeby lekarze wreszcie przestali zalecać każdemu spożywanie tysiąca kalorii dziennie, jakby uważali to za panaceum. Wolałbym, żeby zamiast tego siadali spokojnie z pacjentem i opracowywali wspólnie sensowny program ćwiczeń i wyznaczali możliwe do osiągnięcia cele.

Czy nie jest to równoznaczne z tym, że nie zgadza się pan z lekarzami, którzy napisali wszystkie bestsellerowe książki na temat diety wydane na przestrzeni ostatniego dziesięciolecia?zapytał z uśmiechem gospodarz programu i z udanym oburzeniem ciągnął dalej.Chce mi pan wmówić, że te wszystkie proteiny, które jadłem i ta cała woda, którą piłem, nic mi nie dały? Nie wspomnę o godzinach spędzonych w toalecie.

Widownia zareagowała głośnym śmiechem.

Zupełnie nicodrzekł Manley.Liczy się wyłącznie motywacja. Jeśli znajdzie pan bodziec do rozpoczęcia diety, zrobi pan ten pierwszy, decydujący krok. Potem to już kwestia przełożenia dobrych chęci na rozsądny plan ćwiczeń ruchowych. Nie mogę powiedzieć, żeby większość wspomnianych tu książek warta była swojej ceny.

Jaki zatem jest sekret zrzucenia wagi?

Nie ma na to cudownej recepty. Jest po prostu stara jak świat formuła mówiąca o zażywaniu ruchu, właściwym odżywianiu i odrobinie wytrwałości.

Obawiałem się, że pan to powieprowadzący program skrzywił się żartobliwie w kierunku publiczności. Rozbawieni ludzie zachichotali. – Panie i panowie, doktor Richard Manley! – Rozległy się uprzejme, lecz wstrzemięźliwe brawa.Po przerwie porozmawiamy z gwiazdą serialu Hospicjum.

Poza zasięgiem mikrofonu zwrócił się prywatnie do Manleya:

To budujące, że można jeszcze spotkać kogoś, kto nie próbuje zbić grubej forsy na kolejnych rewelacjach na temat odchudzania.

Dzięki.

Jackie... – gospodarz programu powrócił do swojej roli.Nie zapomnę o tobie, obiecuję. Twój występ zostawiłem na finał.

Domyśliłam sięodrzekła z uśmiechem.

Czy ktoś mówił ci kiedyś, że chwilami jesteś bardzo podobna do matki?

Ciągle mi to mówią.

Wspaniała aktorka. Kilka razy występowała w moim programie.

Dziesięć sekundzapowiedział reżyser.

Prowadzący program podszedł swobodnym krokiem do wyznaczonego miejsca na planie. Tylko Manley zauważył wyraz zamyślenia w oczach Jacqueline.


Podczas pierwszego lotu do uzdrowiska Jacqueline rozpamiętywała rozmowę telefoniczną z matką niezliczoną ilość razy. W ciągu kilku dni poprzedzających wyjazd starała się o tym nie myśleć i wyrzucić wszystko z pamięci. Codzień pakowała i rozpakowywała walizki, uprzedzała sąsiadów o swojej dwutygodniowej nieobecności i uzgadniała urlop z Grace, która zapewniała ją, że poradzi sobie z pomocą Sheili. Ale teraz, w samotności i ciszy kabiny samolotu, słowa matki dźwięczały jej w uszach ponuro jak marsz żałobny.

Ich dialog bardziej przypominał pojednanie niż wzajemne obwinianie się. Nie padły zdania w stylu: „Przecież ci mówiłam, że tak będzie”. Jacqueline w istocie spodziewała się, że usłyszy podobne słowa, gdyż to ona powiększała z biegiem czasu dystans między nimi. To ona odrzucała dobre rady, to ona upierała się, że sama, bez matczynej pomocy i protekcji zrobi karierę i wreszcie to ona zatoczyła krąg i wróciła do matki, by dodała jej otuchy, jak tyle razy w dzieciństwie.

Rozdźwięk między nimi zaczął się od zwykłej różnicy zdań, gdy Jacqueline była na ostatnim roku uniwersytetu. Matka uważała, że mając tak bystry umysł, jej córka powinna robić karierę zawodową jako prawniczka, lekarka lub dziennikarka. Ale Jacqueline to nie odpowiadało. Gdy będąc w college’u pozbyła się nieśmiałości, zafascynował ją teatr, podobnie jak kiedyś jej matkę. I teraz właśnie ona uprzedzała i ostrzegała: droga do sukcesu na scenie jest długa i trudna; ci, którym brakuje silnej woli lub zdolności odpadają. Co więcej, w tej branży dużo bardziej liczy się szczupła talia i wydatny biust niż prawdziwy talent. To środowisko zakochane samo w sobie. Co do uzdolnień Jacqueline, nie różniły się w opiniach; matka otwarcie przyznawała, że córka ma talent aktorski. Ale Jacqueline podejrzewała, że matka chce ją zniechęcić głównie z powodu jej nadwagi. Wielkie dzięki, mamo! Ale ja potrafię schudnąć. A kiedy zobaczysz, jak wschodzi moja gwiazda, będziesz wiedziała, że dokonałam tego sama.

Jacqueline doskonale zdawała sobie sprawę, że pomoc matki mogłaby się okazać nieoceniona. Znakomita aktorka, skazana z powodu wypadku na wcześniejszą emeryturę, wiedziałaby, za które sznurki pociągnąć, by ułatwić córce start.

W przemyśle rozrywkowym odpowiednie kontakty miały wartość najlepszych listów uwierzytelniających. Ale Jacqueline uparła się, żeby pójść własną drogą. Nie wyobrażała sobie, by nie udało jej się samodzielnie osiągnąć sukcesu. I tak zaczęła się powiększać przepaść dzieląca dwie kobiety. Jacqueline przestała odpowiadać na listy i telefony, a w końcu wyruszyła na podbój Manhattanu uzbrojona tylko w walczące serce i wielkie ambicje.

Mimo to, wciąż rozmawiały ze sobą, choć niezwykle rzadko. Jacqueline zachowywała się uprzejmie, jednak pod grzecznościowymi zwrotami kryła się wzajemna niechęć. W ich kontaktach nie zostało nic z dawnej serdeczności. W głębi duszy Jacqueline marzyła o dniu, w którym powróci do matki w blasku sławy. Ale ten dzień nie nadchodził. Przez trzy lata, od chwili ukończenia studiów, wciąż czekała na życiową szansę. Przeżywała trudny okres. Traciła odwagę widząc, jak jej nadzieje zastępuje zwątpienie. W końcu musiała przyznać się do porażki spowodowanej nadwagą i zwrócić się o pomoc do matki. Postanowiła raz na zawsze pozbyć się otyłości, która tak jej ciążyła.


Panie Hammill?

Tak? – reżyser odwrócił się i spojrzał na piękną, młodą kobietę.

Wróciłam.

Wróciła pani?powiedział, nie mogąc jej sobie przypomnieć.

Po trzech tygodniach, tak jak mi pan zaproponował. Niestety, nie dotrzymałam umowy. Nie ważę teraz sześćdziesięciu kilouśmiechnęła się.Ważę mniej.

Ramsey... Jacqueline Ramsey, tak?

Przytaknęła skinieniem głowy.

Jak wyglądam?

Jeszcze pani pyta?! Cudownie! Jak pani tego dokonała, na Boga?!

To długa historia. Ale trzymam pana za słowo. Obiecał mi pan, że pogadamy.

Tak, ale... Obawiam się, że już za późno. Główna rola kobieca została obsadzona. Tydzień temu podpisaliśmy kontrakt.

Proszę, niech pan da mi szansę. Przeczytam fragment scenariusza jeszcze raz. Nie zajmę panu dużo czasu. Chyba tyle może pan dla mnie zrobić? Jest pan mi to winien.

To nie takie proste. Kontrakty zostały podpisane i w piątek zaczynamy kręcić.

Jestem pewna, że w razie czego sieć ma dobrych prawników. Czuję ten scenariusz, znam go na pamięć. Mówił pan, że najlepiej nadaję się do tej roli. Proszę pozwolić mi spróbować.

Hammill był w rozterce. Idiotka z dużym biustem, która dostała tę rolę, na pewno nie należała do jego ulubionych aktorek. Nie ulegało wątpliwości, że jakimś cudem Ramsey wygląda teraz jak marzenie reżysera, a technicznie nie miała sobie równych. Jednak produkcja już się rozpoczęła i promocja szła pełną parą. Z drugiej strony, dał słowo...

W porządku, ale niczego nie obiecuję. Przejdźmy do studia obok, tu jest za duży hałas.

Dziesięć minut później Jacqueline stała na nieoświetlonej scenie dźwiękowej i wygłaszała tekst gładko i z wyczuciem. Hammill przyglądał się jej z rękami skrzyżowanymi na piersi z odległości pięćdziesięciu metrów. Próba wywarła na nim wielkie wrażenie. W pewnym momencie podszedł do niego jakiś mężczyzna.

Alan, gdzie ty się podziewałeś, do cholery?! Szukałem cię...zauważył Jacqueline i urwał. Przez kilka sekund wpatrywał się w nią bez słowa.

Chryste, ona jest rewelacyjna. Spójrz na to ciało.

Obaj patrzyli na nią w milczeniu, przyznając w duchu, że ma wielki talent. Była wprost urodzona do grania na scenie. Hammill poprosił ją, by powtórzyła ten sam długi monolog, co przed trzema tygodniami. Zaczęła od razu, bez żadnej podpowiedzi.

Gdzie ona była, do cholery, kiedy kompletowaliśmy obsadą?!

Nic nie mów, Oscar. Tylko słuchaj.

Jacqueline skończyła i czekała.

Kim ona jest, Alan?

Masz krótką pamięć, Oscar.Hammill sięgnął po telefon, by odbyć pierwszą z wielu niezbędnych rozmów.Zaraz przedstawię ci ją po raz drugi. A potem będziesz musiał stanąć na głowie, żebyśmy nie skończyli w sądzie.


Prowadzący talk show kontynuował wywiad na żywo.

Będąc córką Maureen Ramsey i osobą obdarzoną niewątpliwym talentem mogłaś zapewne rozpocząć karierę aktorską bardzo wcześnie. Dlaczego zagrałaś dopiero przed trzema laty w Hospicjum, a więc w wieku... Ile wtedy miałaś? Dwadzieścia pięć?

Jacqueline przytaknęła i wzruszyła ramionami.

Nie mogłam dostać pracy.

Mówisz poważnie?

Tak. Zawsze interesowało mnie aktorstwo. Problem polegał na tym, że od dziecka byłam strasznie gruba. Powiedziałabym nawet „tłusta”. To lepsze określenie.

Dla większości ludzi, którzy dziś cię oglądają, to musi być zaskoczenie. Zaryzykowałbym twierdzenie, że przeciętny telewidz zasiadający przed ekranem, by obejrzeć kolejny odcinek Hospicjum uważa, że zawsze musiałaś być szczupła.

Wręcz odwrotnie. Przeżyłam te same upokorzenia i rozczarowania, co chyba wszystkie grube dzieci. Otyłość wyciska na człowieku niezatarte piętno. Tego nie można zapomnieć.

Jesteś w Nowym Jorku od...

Przyjechałam tu, kiedy miałam dwadzieścia lat. Szukałam jakiejś roli... Nic ciekawego. Nikt nie chciał mnie zaangażować z powodu mojej nadwagi. A potem, w pewnym momencie, schudłam.

W ciągu jednego dnia?!

Nie! – Jacqueline roześmiała się.To zajęło mi dwa tygodnie.

Ile ci wtedy ubyło?

Trzydzieści kilo.

Przez widownię przebiegł szmer. Gospodarz programu wyglądał na zaskoczonego.

To fenomenalny wynik! Jak to osiągnęłaś?

Pojechałam do uzdrowiska Spa w San Sebastian.

Prowadzący program zmarszczył brwi.

San Sebastian... Opowiedz nam o tym. Przypominam sobie mgliście, że to chyba gdzieś na zachodnim wybrzeżu, prawda?

Tak, w południowej Kalifornii. To niewielka klinika.

Czy wszyscy pensjonariusze Spa odnoszą takie sukcesy jak ty?

Naprawdę nie wiem. San Sebastian jest małe i urocze, a każdego pacjenta otacza się tam tak troskliwą opieką, że nawet się ze sobą nie spotykają. Ale przypuszczam, że innym też się udaje.

Czy nadal tam jeździsz?

Tak, mniej więcej co pół roku.

Czy kiedyś miał pan do czynienia z tak wielkim postępem w odchudzaniu, doktorze Manley? Jest panu znana klinika w San Sebastian?

Odwracając kolejność pańskich pytań, odpowiedzi brzmią „nie” i „nigdy”.

Jacqueline spojrzała w kierunku Manleya z niezadowoleniem. Czyżby uważał, że skłamała?

Domyślam się, że niektórym ekspertom trudno pogodzić się z faktem, że ktoś wie więcej od nichodezwała się lodowatym tonem.

Jak pan na to odpowie, doktorze Manley?

Chętnie dowiedziałbym się, gdzie tkwi sekret sukcesu panny Ramsey i jaki jest program pobytu w jej uzdrowisku.

To żadna tajemnicaodparła i zamilkła. Wzbierała w niej złość, ale nie była pewna, co ma powiedzieć. Personel Spa nigdy nie wprowadzał jej w szczegóły.

Zaciekawia mnie pani, panno Ramsey – ciągnął Manley.Co oni tam z panią robili, żeby mieć tak wspaniałe wyniki?

Jacqueline zaczerwieniła się.

Ja nie... Dokładnie nie wiem.

Nie wątpię w szczerość panny Ramseykontynuował.Ale kwestionuję jej prawdomówność. Gdyby rzeczywiście było tak, jak twierdzi, do Kalifornii ciągnęłyby pielgrzymki.

Publiczność wybuchnęła śmiechem. Jacqueline poczuła się ciężko dotknięta. Odwróciła się w stronę Manleya i przeszyła go zimnym spojrzeniem.

Po programie zaczekała na niego w holu. Przed wyjściem zmywano mu z twarzy charakteryzację.

Doktorze Manley?

Witam znowu! – odrzekł wesoło.Jak wyglądam bez cieni na powiekach?

Zignorowała ten żart.

Nie wiem, o co panu chodziło w czasie programu ani dlaczego powiedział pan to, co pan powiedział. Ale chcę, żeby pan wiedział, że uważam pana za skończonego sukinsyna!

Zaraz, zaraz... Niech pani posłucha...

To pan niech posłucha!krzyknęła wściekle.Co pana upoważnia do tego, żeby publicznie upokarzać inną osobę?! Skrót: „Dr med.” przed pańskim nazwiskiem?!

Proszę pani... Chyba nie zamierza mnie pani przekonywać, że mówiła pani poważnie?

Oczywiście, że mówiłam poważnie! Może z racji swojego zawodu styka się pan ciągle z patologicznymi kłamcami, ale obrażają mnie pańskie sugestie, że ja jestem jedną z takich osób!

Posłuchaj, Jackie-O...

Panno Ramsey, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu!

Wzruszył ramionami.

Jak pani woli... Rzeczywiście, stykam się z wieloma dziwacznymi ludźmi. Znam również takich, którzy próbują trochę koloryzować. I naprawdę nie rozumiem, dlaczego jest pani taka oburzona, skoro przyłapałem panią na kłamstwie.

Jak pan śmie!

Spokojnie. Ja zajmuję się faktami. Wie pani równie dobrze jak ja, że to, o czym pani mówiła, jest po prostu niewykonalne. I nie obchodzi mnie, czy jest pani wielką gwiazdą czy nie. Uważam, że to zwyczajne świństwo, żeby okłamywać miliony ludzi.

Wpatrywała się w niego płonącymi z gniewu oczami. Nie wiedziała, jak bronić się przed tym oskarżeniem, jak go przekonać. Nie była nawet pewna, czy warto próbować.

Mam wrażenie, że obrażanie mnie sprawia panu przyjemność.

Panno Ramsey. Nie chcę, żeby myślała pani, że mój atak wymierzony był osobiście w panią. Nie bawi mnie również rola Ralpha Nadera medycyny. Myślę jednak, że miliony otyłych ludzi powinny znać prawdę.

Podeszła do nich młoda, uśmiechnięta kobieta przypominająca przerośniętą pandę. Obrzuciła Manleya zalotnym spojrzeniem i wzięła Jacqueline pod ramię.

Mam nadzieję, że przeszkadzampowiedziała Sheila.Cierpię ostatnio na potworną psychozę. Mogę dostać pańską wizytówkę, doktorze?

Pan doktor nie przyjmuje już nowych pacjentówodparła Jacqueline.

Ja... – zaczął Manley.

Musi zająć się sobąciągnęła Jacqueline.Właśnie sam wybiera się do lekarza.Odwróciła się do Sheili.Oskarżył mnie o to, że zmyśliłam tę historię o zrzuceniu trzydziestu kilogramów.

Powiedziałem tylko...

Dlaczego każdy przystojniak to taki palant?spytała Sheila, ciągnąc Jacqueline za łokieć.Chodź, kochanie. Pójdziemy na najbliższą budowę i poszukamy prawdziwych mężczyzn.

Obie kobiety zaczęły się oddalać.

Kiedy już się pan wyleczy, proszę o mnie pamiętaćzawołała przez ramię Sheila.

Manley patrzył za nimi i zastanawiał się, czy nie popełnił omyłki. Wiedział, że potraktował Jacqueline dość brutalnie, ale to, co mówiła, było kompletną bzdurą. Tylko, czy na pewno?



ROZDZIAŁ 4

Przeciętnie raz na sześć tygodni Manley prowadził dla studentów medycyny wykłady z psychiatrii, farmakologii lub medycyny ogólnej. Jego dzisiejszy wykład z fizjologii dotyczył przyczyn otyłości. Systematycznie uzupełniał notatki, żeby dysponować najnowszą wiedzą ze swojej dziedziny. Po występie w telewizyjnym talk show zasypywano go pytaniami o najprostsze sposoby utrzymywania właściwej wagi ciała.

Jak na piątek, sala wykładowa była wyjątkowo zatłoczona. Spore grupy pielęgniarek i personelu pomocniczego stały pod ścianami i w drzwiach. Prowadząc wykład, Manley spacerował tam i z powrotem, zaskoczony tłumem słuchaczy. Miał prowokujący, chytry styl nauczania i potrafił żywo przedstawić temat Jednak choć zdawał sobie sprawę, że wzbudza wielkie zainteresowanie tak licznej widowni, nie mógł się skupić. Wciąż prześladował go obraz pięknej, młodej kobiety, którą niedawno obraził.

Zbliżając się do końca wykładu krótko skomentował niewielki związek różnych modnych diet z realiami dotyczącymi fizjologii człowieka. Zwięźle uzasadnił niezasadność stosowania witaminy B15, dolomitu i blokerów skrobiowych wyjaśniając, że nauka nie potwierdza ich skuteczności.

Jednym słowem, pojęcie otyłości sugeruje nadmiar tkanki tłuszczowej w ciele, podczas gdy nadwaga oznacza, że ważymy więcej, niż przewidują pewne ustalone normy. Jak wiemy, trzydzieści pięć procent dorosłej populacji cierpi na otyłość, choć przyczyny natury medycznej można znaleźć jedynie w pięciu procentach przypadków. Przy czym otyłość, bezpośrednio lub pośrednio, powoduje prawdopodobnie od piętnastu do dwudziestu procent zgonów wśród dorosłej części społeczeństwa. Kiedy otrzymacie dyplomy lekarzy, jednym ze stojących przed wami zadań będzie między innymi skuteczne zwalczanie tego zjawiska, które zagraża tak licznej grupie waszych przyszłych pacjentów.

Z sali zaczęły padać pytania. Większość dotyczyła możliwości korzystania z terapii, wartości supresorów apetytu lub osobistych dylematów związanych z dietą. Manley udzielał krótkich odpowiedzi, żeby zmieścić się w przewidzianym czasie. Gdy słuchacze opuszczali salę, składając notatki zastanawiał się, czy któryś z tych przyszłych lekarzy stanie się kiedyś odkrywcą nowej, rewolucyjnej metody walki z otyłością. Nagle znów pomyślał o Jacqueline Ramsey.

O ile – poprawił się w duchutaka metoda już nie została odkryta.

Po wykładzie wyruszył samochodem do swojego letniego domku w pó³nocnej części stanu Nowy Jork. Zanim dotarł do rejonu Finger Lakes minęło pięć godzin. Usytuowana w głuszy nad jeziorem drewniana chata nie przypominała weekendowej posiadłości. Sta³a z dala od uczęszczanych dróg, ukryta wśród drzew. Od najbliższej autostrady dzieliły ją całe mile. Tak opracował sobie plan zajęć, by móc wyjeżdżać z miasta nie później niż w piątek w południe i wracać w niedzielę wieczorem. Zawsze przyjeżdżał tu sam, jedynie z psem imieniem Dart. Pogoda nie miała znaczenia. Terenowe auto z napędem na cztery koła radziło sobie z każdą śnieżycą na szosie i z zaspami na wyboistym trakcie wijącym się dwie mile przez las.

Gdy budował chatę sześć lat wcześniej, nawet nie przypuszczał, że stanie się ona dla niego przystanią, o jakiej marzył. Początkowo zamierzał traktować ją jako rodzaj sanktuarium, do którego mógłby uciec przed miejskim zgiełkiem, by odpocząć w samotności na łonie natury. Okazało się, że zyskał o wiele więcej. Dobrze poznał otaczającą go przyrodę i nauczył się rozumieć zwyczaje leśnych zwierząt. Latem spędzał całe dnie nad jeziorem lub na wodzie. Łowił na wędkę okonie i pstrągi albo wylegiwał się w łódce.

Pewnego dnia spotkał Bena i z czasem zaprzyjaźnił się z tym emerytowanym traperem, na wpół człowiekiem gór, na wpół filozofem. Benowi spodobał się młody mieszczuch próbujący oderwać się od cywilizacji. Manley nie polował, ale razem chodzili na ryby, zapuszczali się w las i siadywali przy kominku w długie, zimowe wieczory.

Ben był typem samotnika. Potrafił znikać na całe miesiące, a potem pojawiał się nieoczekiwanie z naręczem drewna na opał lub świeżo upolowaną dziczyzną. Nie mówił wiele, ale kiedy się odzywał, wygłaszał zwięzłe zdania pełne treści. O lesie wiedział chyba wszystko, ale nie chwalił się tym. Nie lubił opowiadać; wolał posługiwać się monosylabami. Z jego krótkich, oderwanych uwag wyłaniał się zadziwiająco pełny obraz całej dziedziny wiedzy. Celność tych obserwacji zdumiewała, tym bardziej że nie posiadał żadnego formalnego wykształcenia. Uczył się sam w ciemnych, leśnych ostępach. Do przyrody miał łagodny i filozoficzny stosunek. Uważał po prostu, że wszystko na tym świecie ma swoje wyznaczone miejsce.

Manley nauczył go grać w szachy i Ben okazał się niezwykle trudnym przeciwnikiem. W milczeniu pykał z fajki i zastanawiał się nad każdym ruchem. Siedząc nad szachownicą w oparach dymu, przypominał nieco Hemingwaya. Miał siwe, długie włosy i krótko przystrzyżoną brodę. Manley szczerze go lubił i wiedział, że tę głęboką sympatię podziela również Dart. Często zastanawiał się, do którego z mężczyzn pobiegłby pies, gdyby obaj zawołali go jednocześnie.

Śnieg sięgał aż do zderzaka samochodu. Wokół zapadał zmierzch. Dart spał niemal przez całą drogę, ale na leśnym trakcie obudził się, kiedy pojazd pokonywał koleiny i omijał zwalone konary. Nagle zerwał się i zaczął głośno szczekać, wpatrując w boczną szybę. Manley nacisnął pedał hamulca. W ujadaniu psa brzmiała tęskna nuta, a jego opuszczone uszy wskazywały, że nie wyczuwa niebezpieczeństwa, lecz raczej jest podniecony.

Co tam, stary? Zauważyłeś jedną z twoich dzikich kuzynek?

Sięgnął do klamki i otworzył drzwi. Dart wyskoczył z samochodu i zniknął w śnieżnych zaspach. W kilka sekund później rozległ się przeciągły skowyt. Manley uśmiechnął się. Zgasił silnik, wciągnął długie buty i ruszył na poszukiwanie psa.

Dart pojawił się wkrótce, podskakując radośnie na tylnych łapach. Manley spojrzał na śnieg. Pies odnalazł ślady Bena. Unoszący się w powietrzu zapach zapowiadał spotkanie jeszcze z kimś, być może z dorodnym jeleniem. Wrócili do samochodu, byli już blisko celu.

Tego wieczoru najedli się do syta. Woń, którą wyczuł Manley, rzeczywiście oznaczała bliską obecność jelenia. Ben ustrzelił go ze swego winchestera, po czym oprawił zwierzę i umieścił poćwiartowane mięso w prowizorycznej lodówce obok chaty Manleya. Aromatyczny dym z fajki wiszący w izbie kazał się domyślać, że Ben dopiero przed chwilą opuścił domek. Manley upiekł na otwartym ogniu soczyste steki i podzielił się kolacją z Dartem. Po posiłku pies ułożył się obok stóp swego pana ogryzając kość. Manley delikatnie drapał go za uchem i wpatrywał się w płomienie. Czuł się prawie jak prawdziwy traper po powrocie z polowania.

Patrząc na płonące w palenisku szczapy zobaczył złocisty blask oczu Jacqueline i ich gorące spojrzenie. Zdziwił się, że właśnie teraz o niej myśli. Co powiedziałby na to Ben? Wyobraził sobie ogorzałą twarz starego człowieka mrugającego do niego porozumiewawczo: nic nie dzieje się bez przyczyny.

Dawno temu przekonałem się, że największym przywilejem w życiu jest to, iż człowiek chodzi po tej ziemi jako obserwatorpowiedział mu kiedyś Ben.Patrzysz i uczysz się. Możesz nie rozumieć, ale to przychodzi z czasem. Prędzej czy później odkryjesz przyczynę wszystkiego. Ta przyczyna może wydać ci się dziwna, lub nawet śmieszna, ale jeśli będziesz dostatecznie wytrwały, znajdziesz ją.

Jak?

Sztuka polega na tym... – odparł stary człowiekżeby wiedzieć, gdzie szukać.

Manley wstał, wrzucił do przygasającego ognia następną szczapę i wyjrzał przez okno wychodzące na zamarznięte jezioro. Na bezchmurnym niebie świecił księżyc w pełni. Jego blask odbijał się w lodowej tafli jak w lustrze. Pod wpływem nagłego impulsu Manley podszedł do szafy i wyciągnął łyżwy. Dart zerwał się z podłogi i z podnieceniem zaczął merdać ogonem. Po chwili Manley miał już na sobie kurtkę z kapturem, a w ręce kij hokejowy. Wyprowadził psa na dwór.

Powietrze było ostre i zimne, ale wieczornej ciszy nie mącił najlżejszy nawet podmuch wiatru. Pozostawiając za sobą obłoczki pary, pan i jego pies pomaszerowali w kierunku brzegu. Manley usiadł na zwalonej kłodzie i zasznurował łyżwiarskie buty. Dart pierwszy wbiegł na lód, ślizgając się jak cyrkowy klown. Manley przyłączył się do niego i zaczął zgrabnie przemierzać lodową taflę długimi, sprężystymi ruchami nóg. Przypominał sobie czasy, kiedy grał w uniwersyteckiej drużynie gwiazd jako obrońca.

Znalazł trzy proste konary i ułożył z nich hokejową bramkę w kształcie litery U. Dart, doświadczony weteran zmagań na lodzie, szczeknął i zajął pozycję. Manley rzucił na lód piłkę tenisową zastępującą krążek, opuścił kij i ruszył. Posuwał się naprzód, zataczając szerokie kręgi i nabierając szybkości. Nie odrywał oczu od bramki, w której nieruchomo tkwił pies. Dart z kolei nie spuszczał z oka piłki. Nagle Manley gwałtownie zmienił kierunek i zaatakował bramkę. Pies przysiadł w rozkroku, szykując się do obrony. Gdy napastnik znalazł się kilka metrów od niego, padł strzał wycelowany w środek bramki. Kij Manleya drasnął lód i piłka wzbiła się w powietrze. W dokładnie wyliczonym momencie Dart wyskoczył do góry i chwycił pocisk zębami. Manley wyhamował, ustawiając łyżwy bokiem. Rozległ się zgrzyt ścieranego lodu i srebrzysty pył uniósł się nad taflą. Mężczyzna schylił się i z uznaniem poklepał psa.

Dobry jesteś, starypochwalił.Założę się, że tylko ty jeden byłbyś w stanie obronić strzały Gretzky’ego.

Dart machał ogonem jak oszalały. Wypuścił piłkę i polizał twarz Manleya.



ROZDZIAŁ 5

Zawołał ją po nazwisku, ale szum wiatru zagłuszył jego słowa. Manley przyśpieszył kroku, dogonił ją i klepnął w ramię. Sheila odwróciła się z przekleństwem na ustach i natychmiast przyjęła bojową postawę karateki. Wyglądała nieco komicznie. Przyglądał się jej z zaskoczeniem i zastanawiał, czy ma przepraszać, czy się roześmiać. Wtedy wyrzuciła z siebie groźne ostrzeżenie.

Tylko spróbuj mnie tknąć, a będziesz mógł pocałować swoje jaja na do widzenia.

Panna Hastings? Sheila?

Poznała go i opuściła uniesione do ciosu ramię.

To chyba widać.Obrzuciła go przychylnym spojrzeniem.Skądś znam te piwne oczy.

Jacqueline Ramsey przedstawiła nas sobie po programie.

No jasne! Niegrzeczny doktorek udający psychiatrę.

Próbowała zmiażdżyć go wzrokiem, ale nic z tego nie wyszło. Podobał się jej.

Manley skinął głową.

Zgadza się. Możemy chwilę porozmawiać?

Wiem, że powinnam ci powiedzieć, żebyś spadał i poszedł do wszystkich diabłów. W imieniu Jackie.Teatralnym gestem uderzyła się w piersi. – Niestety jestem kobietą zupełnie pozbawioną godności. Więc o co ci chodzi, słoneczko?

O chwilę rozmowy.

Tylko rozmowy? Jakież to dla mnie poniżające! Liczyłam na coś więcej.

Wskazał ruchem głowy kawiarnię po drugiej stronie ulicy.

Napijemy się?

Herbaty, kochanie. – Niespodziewanie chwyciła go pod ramię i z wprawą przeprowadziła przez jezdnię.Znam właściciela tego lokalu. Jestem pewna, że za kilka dolców skombinuje nam kozetkę.

Nie miałem zamiaru przeprowadzać psychoanalizy.

A ja nie to miałam na myśli.

Weszli do kawiarni i zostali zaprowadzeni do narożnej loży. Manley pomógł Sheili zdjąć płaszcz, a kelner natychmiast przyjął zamówienie. Kobieta oparła łokcie na stole, brodę na dłoniach i wpatrzyła się w Manleya.

Oglądając pana w telewizji, odniosłam wrażenie, że ma pan dobre referencje, doktorze Manley.

Skromnie wzruszył ramionami.

Trochę mnie przereklamowali... I proszę mówić mi Rick.

Cóż za cudowne imię!Sheila uniosła brwi, po czym spoważniała.Zanim zaczniemy, doktorze, muszę cię uprzedzić, że bez przerwy myślę o seksie. Czarna skóra, bicz, wysokie obcasy i tym podobne.

Sheila, ja...

Nie mam nic pod spodem. Ale możesz czuć się bezpieczny.

Uśmiechnął się.

Zaczynam podejrzewać, że zmierzam donikąd.

To już zależy wyłącznie od ciebie, kochanie. Niech cię nie zraża to, że jestem taka szybka.Wyciągnęła stokrotkę z wazonika obok i zaczęła obrywać płatki.

Kocha, nie kocha, kocha...

Czy moglibyśmy ewentualnie porozmawiać o Jacqueline Ramsey?

Spojrzała na niego z niechęcią i złamała łodyżkę kwiatka.

Świnia. Tak mnie wykorzystywać. Nienawidzę cię.

Mniej więcej to samo dała mi do zrozumienia panna Ramsey. Uważa mnie za sukinsyna, świnię i szowinistę.

Takie słowa w ustach tej uroczej dziewczyny?! Cóż za wstyd! Choć pewnie miała rację.

Zaraz, zaraz... Gdyby...

Niech zgadnęprzerwała mu Sheila.„Gdyby poznała mnie lepiej”?

Odwrócił wzrok. Zbiła go z tropu.

Coś w tym rodzajuprzyznał.

I chcesz, żebym ci pomogła?

Chcę, żebyś wysłuchała, co ma do powiedzenia druga strona. Obawiam się, że ona mnie zupełnie nie zrozumiała.

Otworzysz przede mną serce, ja przyznam w końcu, że w rzeczywistości jesteś uroczym facetem i co dalej? Mam pójść do Jack i załagodzić sprawę, żebyście potem mogli sobie pofiglować?

Chcę tylko złożyć pewne oświadczenie...

O Jezu! Jak polityk.

...a potem zobaczymy.

Sheila westchnęła.

Rzecz sprowadza się do tego, żebym została twoim posłańcem.

Tak bym tego nie nazwał.

Jakkolwiek byś to nazwał, jesteś sukinsynem.

Zaskoczył go jej ostry ton.

Sheila, proszę cię, nie zrozum mnie źle...zaczął przepraszająco.

Wy, mężczyźni, wszyscy jesteście tacy samimlasnęła cicho i pokręciła głową. Potem odsunęła się od stolika, bo właśnie podano napoje.Marzyciele szukający ideału. Siedzi tu przed tobą kompletnie zepsuta kobieta gotowa spełnić twoje najwymyślniejsze zachcianki, a ty co?Otaksowała spojrzeniem odchodzącego kelnera. – O rany, ale zbudowany!

Więc nie masz zamiaru rozmawiać ze mną o niej?

Ale jesteś uparty.Odwróciła się bokiem.Mam ochotę powiedzieć ci, żebyś się odwalił ode mnie.Nagle spojrzała na niego uważnie.Aczkolwiek w twoim wypadku mogłabym zrobić wyjątek. Tylko dlatego, że pamiętam, w jaki sposób Jackie na ciebie patrzyła. Bo widzisz, ja wiem, co ona naprawdę myśli wbrew temu, co mówi.Urwała na chwilę.Bez wątpienia to małe wyznanie sprawia, że mięknie twoje twarde serce?

Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi.

Och, jestem pewna, że doskonale rozumiesz. To zwykła psychologia. A może to chemia? Nieważne... Ach, ja nieszczęsna...westchnęła rozdzierająco.Jeszcze jeden, który odszedł, nie dając mi nic uszczknąć.Obrzuciła go pożądliwym wzrokiem i odpięła dwa górne guziki bluzki.Jeśli obiecasz, że przestaniesz tak nachalnie wlepiać oczy w mój biust, to powiem ci, co tylko chcesz.

Manley roześmiał się. Potem serdecznie uścisnął dłoń Sheili.

W głębi serca, Jackie jest najsłodszą osobą, jaką można sobie wyobrazić. Lojalna, godna zaufania. Dosłownie oddałaby ci ostatnią koszulę. Nawiasem mówiąc, zapewne chętnie byś zobaczył, jak ją dla ciebie zdejmuje.

Jeszcze nie wybiegałem myślami tak daleko w przyszłość.

A szkoda. Na własne oczy widziałam, co tracisz. Ale nie zawsze tak było. Dlatego poczuła się strasznie dotknięta, kiedy robiłeś sobie z niej żarty i sugerowałeś, że kłamie.

Nie miałem takiego zamiaru. Po prostu to, co mówiła brzmiało nieprawdopodobnie.

A to, co za chwilę usłyszysz jest prawdopodobne? Pamiętasz Indigo Caper?

Ten film z Suzanne Fontaine, w którym grała jako dziecko?

I z Jackie Ramsey. Grały tam razem, ale nie wiadomo dlaczego większość ludzi pamięta tylko Suzanne.

Boże, to było wieki temu. Nawet nie przypuszczałem...

Jackie miała jedenaście lat, Suzanne dziesięć. Suzanne zagrała potem jeszcze w jednym filmie, ale następny film Jackie trafił do śmietnika zamiast na ekrany.

Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że urosły jej cycuszki. To psuło dziecięcy, niewinny wizerunek, o jaki chodziło. Po drugie, utyła. Nie mam na myśli tego, że zrobił się z niej słodki grubasek. W ciągu roku przybyło jej dwadzieścia kilo. Kiedyś powiedziała mi, że w dniu swoich trzynastych urodzin ważyła siedemdziesiąt. Więc naprawdę była gruba. W dodatku, tyła bez końca.

Manley napił się i zaczął obracać w palcach pudełko zapałek.

Otyłość w wieku młodzieńczym to duży problem. Składa się nań wiele przyczyn. Presja rówieśników, budzący się pociąg seksualny, stosunek rodzicówwszystko ma wpływ na własny wizerunek dziecka.

Wierzę, że cokolwiek tam mamroczesz, to prawda. W końcu jesteś lekarzem. Ale wątpię, by Jackie kiedykolwiek myślała w takich kategoriach. Wiedziała tylko, że jest gruba.

Opowiadała ci o tym?

Jesteś zaskoczony? Grubaski rozmawiają ze sobą o tych rzeczach. Ale tylko ze sobą. Mieszkałyśmy razem po przyjeździe do Nowego Jorku.Zamyśliła się na moment.Wciąż prześladował ją jeden i ten sam sen, po którym budziła się i nie mogła dalej spać.

Koszmar?

Tak, ale nigdy mi go dokładnie nie opisywała. Zdradziła tylko, że w tym śnie zamieniała się w świnię. Tobie to pewnie coś mówi.

Odwrócił wzrok i zastanawiał się przez krótką chwilę.

Teraz rozumiem jej reakcję.

Na co?

Na to, co wtedy powiedziałem. Jeśli naprawdę była aż tak otyła...

Była. Widziałam jej album ze zdjęciami. Niech się schowają wszystkie grubaski.

...to wściekłaby się na każdego, kto zakwestionowałby jej prawdomówność.

Ładnie to ująłeś. Cokolwiek znaczyło „zakwestionowałby”.

Manley zamieszał lód rozpuszczający się w szklaneczce.

Szkoda, że rodzina jej nie pomogła. Rodzice mogą być w takich wypadkach podporą.

Jej mamunia? Słodka, kochana Maureen?

Dlaczego powiedziałaś to w ten sposób?

Bo to sam wdzięk i czar. Publicznie. Ale jakoś nie wyobrażam jej sobie w roli podpory.

Nie?

Jack nigdy nie powiedziała tego wprost, ale założę się, kochany, że istniała między nimi cicha rywalizacja. Która godzina?

Manley wyciągnął rękę, pokazał jej zegarek i ruchem głowy wskazał pustą filiżankę.

Jeszcze jedną herbatę?

Niezwykle trudno mi się przemóc i nazwać to coś kompletnie pozbawione smaku herbatą, ale owszem. Napiję się. Kiedy indziej.Sięgnęła po płaszcz i uniosła jedną brew.Chyba że dobrze się zastanowisz i będziesz wolał spędzić ze mną czas na wyuzdanych uciechach.

Uśmiechnął się i przecząco pokręcił głową.

Ale moje ego dziękuje ci za komplement.

Cóż za rozczarowanie!Zapięła płaszcz.A co do Jack, to chyba będę mogła szepnąć jej ciepłe słówko lub dwa na twój temat. Powinnam wspomnieć, że robi się miękka jak wosk na widok kwiatów.

Powiedz mi jeszcze coś, zanim pójdziesz – poprosił Manley, wstając z miejsca.

Co tylko zechcesz, kochanie.

Ta cała historia ze zrzuceniem wagi przez Jacqueline...

Jest faktem, doktorze. Nie wiem dokładnie, jak to zrobiła, ale mogę zaświadczyć, że było tak, jak mówiła.

Ale...

Położyła mu palec na ustach.

Dlaczego sam jej nie zapytasz?

Odwróciła się i odeszła, a on stał i zastanawiał się, jak zrealizować to, co mu zasugerowała.



ROZDZIAŁ 6

Dzwoni już drugi raz, panno Ramseyoznajmiła telefonistka.

Jacqueline spojrzała na migające światełko aparatu stojącego w jej garderobie. Nie przypuszczała, że się odezwie, choć po cichu chyba na to liczyła. No i te kwiaty: nie jakieś wyszukane, krzykliwe kompozycje ani tuziny cieplarnianych róż w pąkach, ale bezpretensjonalny bukiet fioletowych krokusów i żółtych żonkili. Z karteczką: „Przepraszam. Rick Manley”. Podniosła słuchawkę.

Tak?

Przepraszam, że przeszkadzam, panno Ramsey. Dzwonię tylko, żeby przeprosić za to, co powiedziałem tydzień temu podczas programu. Nie miałem prawa tak na panią naskakiwać.

Rzeczywiście, nie miał pan.

W słuchawce zapadła cisza. Żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć.

Pierwszy odezwał się Manley.

Przeprosiny przyjęte?

Jacqueline uśmiechnęła się.

Przyjęte.

Może moglibyśmy przypieczętować zawarcie pokoju filiżanką kawy? Wiem, że jest pani zajęta, ale poczułbym się dużo lepiej, gdybym przeprosił panią osobiście.

Pomyślała, że pierwsze wrażenie, jakie na niej wywarł, było prawdziwe.

Dobrze – zgodziła się i podała mu adres lokalu Grace.

Spotkali się niebawem. Właśnie skończył się wieczorny tłok. W restauracji nie pozostało już wielu klientów; większość ludzi rozeszła się do domów. Manley zamówił tylko kawę, ale Jacqueline wyznała, że jeszcze nic nie jadła. Znała menu na pamięć, więc krzyknęła do Grace, co ma jej podać. Grace przyniosła zamówioną potrawę, a potem wycofała się dyskretnie. Od czasu do czasu spoglądała na siedzącą parę i mrugała do Jacqueline porozumiewawczo. Manley zdążył wypić dwie kawy, a Jacqueline prawie skończyła jedzenie, zanim oboje pozbyli się skrępowania. Wyczuwała, że chce ją o coś zapytać, ale czeka na odpowiedni moment. Zagadnęła, czy zawsze mieszkał na Manhattanie.

Opowiedział jej, jak znalazł się w Nowym Jorku. Po ukończeniu Boston College omal nie został zawodowym hokeistą. Otrzymał interesujące propozycje z kilku klubów, znał swoją wartość i wiedział, że kiedyś będzie może nawet tak dobry, jak Potvin czy Esposito. Ale obawiał się, że nie starczy mu cierpliwości na przebrnięcie przez chude lata gry w niższej lidze i ciągłe narażanie się na kontuzje, zanim wreszcie wywalczy sobie miejsce w NHL. Rozpoczął więc studia w nowojorskiej akademii medycznej. Z czasem zainteresowała go psychologia i po odbyciu stażu na psychiatrii pozostał w szpitalu. Wyjaśnił też Jacqueline, dlaczego wolał się zająć pracą naukową niż wykonywaniem praktyki lekarskiej.

Przeprowadza pan eksperymenty na zwierzętach?

Ależ nie! Nie znoszę tego. Nie mógłbym patrzeć, jak cierpią. Nigdy mi się to nie podobało. Najchętniej wypuściłbym wszystkie z klatek.

Jacqueline roześmiała się. Czuła do tego mężczyzny coraz większą sympatię i wydawało się jej, że jest w stanie zrozumieć przyczynę jego beztroskiego, pogodnego usposobienia. W głębi duszy pozostał wiecznym chłopcem. Wciąż najchętniej bawiłby się na świeżym powietrzu. Nadal zachował też dziecięcą wrażliwość.

Opowiadając o sobie, Manley obserwował kobietę. Była uważnym słuchaczem. Nie znalazł u niej oznak snobizmu, z którym zawsze kojarzyły mu się znane osoby ze świata rozrywki. Sprawiała wrażenie, jakby wciąż nie mogła oswoić się z sukcesem, jakby był dla niej ciągle nowym doświadczeniem. I miała w sobie zaraźliwy entuzjazm.

Wreszcie nadszedł właściwy moment.

Nie widzę zbyt wielkiego podobieństwa.

Między?

Panią i pani matkązaczął ostrożnie.

Zamierzał dążyć do celu okrężną drogą. Zauważył, że przez jej twarz przemknął cień niezadowolenia. Uciekła wzrokiem przed jego spojrzeniem.

A powinno być?

Takie stwierdzenie padło podczas programu.

Ach, o to chodzi... Wszyscy mówią, że jestem do niej podobna, ale ja zgadzam się z panem; Uważam, że przypominam raczej ojca. On już nie żyje.

Nie wiedziałem.

Zginął w wypadku samochodowym, kiedy miałam dwanaście lat. Matka została tylko ranna.W jej głosie pojawiło się ledwo słyszalne rozdrażnienie.

Rozczarowało to panią?

Rozczarowało? A niby dlaczego miało mnie to rozczarować, na Boga?

Taki wniosek wysnułem z tonu pani głosu. Odnoszę wrażenie, że między wami dwiema stoi jakaś niedokończona sprawa.

Niedokończona sprawa...powtórzyła wolno, analizując słowa Manleya – Tak, chyba można to tak nazwać.

Chce pani o tym porozmawiać?

Aha... – wycelowała w niego palec.Odezwał się psychiatra.

Powiedzmy, że po prostu jestem ciekawy.

Co pana tak ciekawi?

Znów to samo. Robi pani uniki.

Jacqueline ze zdziwieniem stwierdziła, że w towarzystwie tego mężczyzny w ogóle nie czuje się skrępowana. W jego zachowaniu było coś, co ją ośmielało i zachęcało do zwierzeń. Uniosła do góry otwartą dłoń.

W porządku. Co życzy pan sobie wiedzieć?

Wszystko, co zechce mi pani powiedzieć.

Westchnęła.

To nas zaprowadzi donikąd.

W takim razie, niech mi pani opowie o wypadku matki. Co się stało potem?

Nic – odpowiedziała szybko, ale po chwili namysłu dodała.Albo wszystko. Zależy, jak na to spojrzeć.

A jak pani na to patrzy?

Zdaje się, że nie uda mi się zgrabnie wywinąć, prawda?

Odnoszę wrażenie, że woli pani o tym nie mówić. Jakieś bolesne wspomnienia?

Nie, nie tak bardzo bolesne. Chociaż... no, może trochę.

To znaczy?

W zamyśleniu wpatrzyła się w przestrzeń, jakby coś sobie przypominała.

Chyba wszystko zaczęło się po tym, jak zagrałam w Indigo Caper. Widział pan ten film?

Tak.

Wtedy mój ojciec jeszcze żył. Był strasznie podekscytowany. Jestem jedynaczką, rozumie pan. Kiedy byłam młodsza, rodzice nie widzieli świata poza mną. Ale po tym filmie, matka zaczęła... odnosić się do mnie jakby z rezerwą.

Jak to wyglądało?

Miała dla mnie coraz mniej czasu. Przestałyśmy robić razem różne rzeczy. Coraz częściej czułam się, jakbym stanowiła dla niej jakiś zbędny balast, który z trudem musi dźwigać.

Poczucie winy – pomyślał Manley.I jednocześnie odrzucenia.

I to była pani wina?

A była?

Właśnie o to pytam.

Jacqueline zastanowiła się.

Chyba wtedy tak myślałam. Pamiętam, że chciałam postępować tak, żeby była ze mnie zadowolona. Czekałam, żeby mnie pochwaliła, ale to nigdy nie nastąpiło. Nocami leżałam i rozmyślałam, co robię źle. Czy tak powinno być?

Nie chodzi o to, czy powinno. Ważne, jak pani to odczuwała. Wspomniała pani, że zależało pani na pochwałach. Może inne słowa oddałyby to lepiej?

Jakie?

Wzruszył ramionami.

Na dostrzeganiu pani. Na tym, żeby zwracała na panią uwagę?

Na tym, żeby zwracała na mnie uwagę...powtórzyła w zamyśleniu, wodząc palcem po brzeżku filiżanki.Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób.

To musiało być bardzo nieprzyjemne uczucie.

O tak. Bardzo.

A po śmierci pani ojca było jeszcze gorzej?

Skąd pan wie?

Nietrudno się tego domyśleć. Najpierw była pani w centrum zainteresowania rodziców. Skupiała pani na sobie sto procent ich uwagi. Potem, po zagraniu w filmie, ten procent zmalał do pięćdziesięciu, a po śmierci ojcado zera. Wszystko zmieniło się w stosunkowo krótkim czasie. To mogło mieć swoje następstwa.

Jakie?

Manley szeroko rozłożył ręce.

Kiedy ktoś zostaje nagle pozbawiony czyjejś miłości, próbuje znaleźć ją gdzie indziej. Kilkunastoletnia dziewczyna może szukać u chłopcówprzykładem są nastolatki stające się łatwą zdobyczą dla rówieśników z tej samej dzielnicy.

Spojrzała na niego z rozbawieniem.

To mogłoby być interesujące. Ale wtedy nie chodziłam jeszcze na randki. Zaczęłam dużo później.

Dlaczego?

Bo utyłam. Stałam się groteskowo gruba. Doszło do tego, że wstydziłam się pokazywać ludziom na oczy.

A zatem to mógł być pani sposób na rozwiązanie problemu.

Jaki?

Jedzenie. Jedzenie może być doskonałym źródłem zadowolenia. Staje się nagrodą, rekompensatą. Rozumie pani, do czego zmierzam?

Tak... Tak, rozumiem.

Kłopot polega na tym, że rozpoczyna się wówczas szkodliwy cykl. Im więcej się je, tym bardziej się tyje. Im człowiek jest grubszy, tym gorzej się czuje. Im gorzej się czuje, tym więcej je.Manley urwał i patrzył, jak Jacqueline powoli kiwa głową.Jaki był stosunek matki do pani nowego przyzwyczajenia?

Nie wydawała się tym przejmować. Wciąż mi powtarzała, żebym się nie martwiła. Wręcz odwrotnie, przynosiła mi coraz więcej jedzenia. Kupowała ciastka, różne słodycze...

Jak się pani wtedy czuła?

Byłam złaodparła bez wahania.Czasem nawet wściekła. Ale, nie wiadomo dlaczego, zjadałam wszystko.

Czy to wzbudzało w pani niechęć do niej?

Och, zdecydowanie!

Przez moment wpatrywał się w stół, jakby szukając właściwych słów.

Czy kiedykolwiek zastanawiała się pani, jak mogła na to patrzeć pani matka?

Raczej nie. A powinnam była?

To znów nie jest kwestia tego, czy powinna była pani, czy nie, ani czy to źle, czy dobrze. Ale pozwoli pani, że na moment postawię się na jej miejscu. Z jej punktu widzenia, pani mogła stanowić dla niej zagrożenie.

Bez przesady! Jak mogłam jej zagrażać?

Oczywiście nie fizycznie. I jako osoba podziwiająca swoją matkę, żeby przytoczyć pani własne słowa, nie miała pani powodu podejrzewać, że ona może żywić do pani jakieś negatywne uczucia. Ale proszę rozważyć, jaki mógł być jej punkt widzenia. Powiedzmy, że osiągnęła już szczyt kariery i dalej mogła tylko z niego spaść. Toteż kiedy córka nagle błysnęła talentem, miała prawo poczuć się zagrożona.

Tak pan sądzi?

To bardzo prawdopodobne. I jeśli tak było, to naturalnie niechętnie myślała o tym zagrożeniu. W takim przypadku, pani zachowanie przez te wszystkie lata, za które się pani obwinia i które określiła pani jako niechęć do matki, było tylko normalną ludzką reakcją na niechętny stosunek do pani innego człowieka.

W pańskich ustach brzmi to dość prosto.

Oczywiście w rzeczywistości tak nie jest. Celowo upraszczam sprawę, żeby być dobrze zrozumianym. Ale myślę, że warto spróbować spojrzeć na to wszystko oczami pani matki.

Odwróciła wzrok.

Próbowałam.

Dla Manleya wyglądało to na typowy, podręcznikowy przypadek zazdrości matki o córkę, z subtelnym posmakiem sabotażu. Nie rozumiał tylko obecnego stosunku Jacqueline do jedzenia. Mógł sobie wyobrazić, jaka musi być ostrożna w doborze potraw, a jednak przez cały czas ich rozmowy bez przerwy coś skubała.

Jak pani sobie z tym poradzi? – zapytał wskazując jej pusty talerz.Spaghetti, bajgiel, a teraz bagietka. Nie przejmuje się pani swoją wagą?

Oczywiście, że się przejmuję. Przeraża mnie myśl, że mogłabym utyć. Ale w moim wypadku, to nie jest przejadanie się. Stosuję się do zaleceń lekarza.

Pozwala pani jeść bez ograniczeń takie rzeczy?

Węglowodany. Powinnam jeść dużo węglowodanów. Makaron, pieczywo. Kiedy dorastałam, nienawidziłam się za to, że coś takiego jadam.

To duża zmiana.

Wiem. Jak pan widzi, nie napycham się zbytnio, ale trzymam się wytycznych. Bałabym się postępować inaczej.

Chyba nie dziwi się pani, że przy mojej specjalizacji odnoszę się nieco sceptycznie do tempa, w jakim zrzuciła pani wagę?

Naturalnie, że nie. Na pana miejscu zapewne rozumowałabym tak samo.

Problem polega na tym, panno Ramsey...

Proponuję, żebyśmy dali spokój tym formalnościom i przeszli na ty.

Manley uśmiechnął się.

Zgoda. Ale nie ukrywam, że jestem w dużym kłopocie, próbując pojąć logikę tego, co mówiłaś.

Jacqueline odwzajemniła uśmiech.

Chyba nie dojdzie do następnej wielkiej kłótni na ten temat?

Mam nadzieję. Jednak jako naukowiec nie mogę pogodzić się z faktem, że coś jest dla mnie tajemnicą w dziedzinie, w której rzekomo jestem ekspertem.

Dlaczego nie zadzwonisz do Spa?

Możliwe, że to zrobię. A ty nie orientujesz się zupełnie, o co w tym chodzi?

Absolutnie nie. Ale to wszystko wydaje się dość proste. Jest oczywiście dieta i ćwiczenia pod okiem instruktora.Zamilkła na chwilę i zastanowiła się. – Jedyna rzecz, jaką można by uznać za niezwykłą to... Nie, nieważnepotrząsnęła głową.Nie ma o czym mówić.

Proszę, powiedz.

Och, miałam na myśli tylko to, że podczas pobytu tam inaczej śpię.

Roześmiał się.

Ja też zawsze się wiercę na nieswoim materacu.

Właśnie o to chodzi, że śpię tam cudownie! Może to tamtejsze powietrze, a może dobre trawienie, sama nie wiem.

Nie ma to jak gorąca czekolada przed pójściem do łóżka!

Jesteś całkiem blisko. Częścią diety jest przekąska spożywana późną nocą, coś w rodzaju ciasteczek i mleka. Niesamowite, jak szybko po tym zasypiam. Po piętnastu minutach jestem pogrążona w zdrowym, głębokim śnie. Nic mi się nie śni i budzę się po ośmiu godzinach.

Śpisz bez przerwy osiem godzin?

Tak. Czy to nie dziwne? Widzisz, o ile pamiętam, przez całe życie wstawałam w nocy przynajmniej dwa razy. Ale w San Sebastian nigdy mi się to nie zdarzyło. Zawsze śpię jak zabita do rana.

To brzmi tak, jakby dawali ci jakiś narkotyk.

Uśmiechnęła się i przecząco pokręciła głową.

Oni nie uznają proszków ani zastrzyków. Twierdzą, że to nienaturalne.

Czy nie niepokoi cię taki głęboki sen?

Dlaczego miałby mnie niepokoić?

Wzruszył ramionami.

Z różnych powodów. Na przykład, ktoś mógłby cię wtedy wykorzystywać seksualnie.

Wybuchnęła śmiechem.

Nigdy nie widziałeś żadnego zdjęcia doktora Hume’a, prawda?

Kto to jest doktor Hume?

Dyrektor Spa. To najwspanialszy i najbardziej czarujący mężczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Gdyby mnie napastował we śnie, żałowałabym tylko, że to nie jawa.

Spojrzała na ścienny zegar i włożyła do ust ostatni kęs bułki.

Boże, ale późno! Muszę jeszcze popracować nad nowym scenariuszem.Wstała i sięgnęła po płaszcz.Nie przejmuj się rachunkiem. Grace stwierdziła, że to na koszt firmy. Podobno odkąd ludzie dowiedzieli się, że kiedyś tu pracowałam, interes zaczął kwitnąć.Włożyła płaszcz, zapięła guziki i obrzuciła Manleya czułym spojrzeniem.Kwiaty od ciebie są cudowne, Rick.

Wyhodowałem je w moim domku na północy stanu.

Może kiedyś pokażesz mi to miejsce. Ciao.

Odwróciła się i odeszła.

Jeszcze długo po jej wyjściu wpatrywał się w drzwi i rozmyślał nad tym, czy to, co mówiła może być prawdą. Ona najwyraźniej we wszystko wierzyła. Jako psychiatrę zaniepokoiły go jej noce bez snów. Dwa tygodnie bez żadnych wspomnień, pod kontrolą innego człowieka... Kto wie, jaki uraz może to pozostawić w podświadomości. Zauważył jej wahanie i cień zaniepokojenia, gdy zaczął wypytywać o szczegóły.

Martwił się. Była taka wesoła, taka beztroska, jednak pod tą niemal dziecięcą radością życia krył się straszliwy fanatyzm, niewzruszona determinacja. Ani przez chwilę nie wątpił, że byłaby gotowa na wszystko, byle tylko pozostać szczupłą.

Nic nie dzieje się bez przyczyny, jak mawiał Ben. Manley w tym przypadku nie rozumiał przyczyny i przekonał się, że Jacqueline też jej nie rozumie. Ale teraz bardziej niż kiedykolwiek pragnął tę przyczynę poznać.



ROZDZIAŁ 7

Jacqueline oparła się wygodniej na poduszce i podciągnęła wyżej kolana. Leżała w łóżku i czytała scenariusz Hospicjum. Po kilku minutach koncentracji odchyliła do tyłu głowę i głęboko westchnęła. Przetarła oczy i rozejrzała się po pokoju. Z zadowoleniem stwierdziła, że każda jej roślina doskonale pasuje do miejsca, w którym stoi. Oczywiście, nie zawsze tak było. Zamknęła oczy, przypominając sobie okres sprzed kilku lat, kiedy mieszkała z Sheilą. Ostatnie dni we wspólnym pokoju, wkrótce po tym, jak Jacqueline dostała główną rolę w Hospicjum, stały się punktem zwrotnym w ich życiu zawodowym.

Uśmiechnęła się do tych wspomnień. Mieszkanie, które dzieliły, nie miało nawet jednej trzeciej powierzchni jej obecnego apartamentu. Miniaturowa kuchenka była niewiele większa od szafy w ścianie. O ile Jacqueline, tuż po kuracji odchudzającej, mogła się w niej swobodnie poruszać, to Sheila miała z tym duże trudności. Jakoś przeciskała się między ścianami ciasnego pomieszczenia, choć nieco niezdarnie. Wciąż się tam kręciła, przygotowując niezliczone ilości dań i przekąsek. Ilekroć Jacqueline wracała wieczorem z pracy, zastawała w kuchence Sheilę zajętą robieniem kawy. Siadały potem przy parującym dzbanku i opowiadały sobie, jak minął dzień.

Były ze sobą bardzo zżyte. Dzieliły te same nadzieje i troski. Jedną z niewielu rzeczy różniących je od siebie był stosunek do mężczyzn. Według słów Sheili, Jacqueline należała do kobiet „rozbrajająco naiwnych”, podczas gdy Sheila określała siebie samą jako typ „rozczarowanej rozpustnicy”, co miało oznaczać, że żaden z poznanych przez nią mężczyzn nie podziela w wystarczającym stopniu jej nadmiernego zainteresowania seksem. A potem, gdy Jacqueline dostała rolę w mydlanej operze, Sheila nagle postanowiła się wyprowadzić. Protesty Jacqueline nie zdały się na nic.

Sheila widziała swoją szansę w teatrze angielskim. Zamiar wyjazdu uzasadniała dwojako. Po pierwsze, uważała, że gdy Jacqueline zacznie odnosić sukcesy, zrobi się wokół niej tłok i będzie potrzebowała większej „przestrzeni życiowej”. Po drugie, łudziła się, że wbrew utartym opiniom Brytyjczycy płci męskiej będą w stanie sprostać jej kobiecym wymaganiom lepiej niż ich amerykańscy kuzyni.

Kolejny błądpowiedziała głośno Jacqueline, wciąż zatopiona we wspomnieniach, i uśmiechnęła się.

Pamiętała, jak bardzo zależało Sheili, żeby przed wyjazdem poznać jej matkę. W końcu, twierdziła, jak często zdarza się początkującej aktorce, czy w ogóle komukolwiek, porozmawiać osobiście z gwiazdą tej wielkości? Jacqueline ostatecznie uległa jej prośbom. Ustaliły, że zanim Sheila znajdzie się po drugiej stronie Atlantyku, odwiedzą posiadłość Maureen.

Uśmiech Jacqueline przybladł, gdy przypomniała sobie ich rozmowę tuż przed wizytą. W tamtą mroźną noc ledwo dowlokła się do domu. Cisnęła płaszcz na kanapę i osunęła się obok niego.

Jestem tak wykończona, że najchętniej przespałabym cały weekend.

To taka z ciebie kumpela?! Ledwo przekroczyłaś próg, już marudzisz? Nic z tego! Wyjeżdżamy jutro punkt ósma.

A nie miałabyś ochoty pospać trochę dłużej?

Nie!

To przynajmniej dwie godziny jazdy.

Mnie nie przeszkadza. Nigdy nie cierpiałam na „chorobę lokomocyjną”.

Sheil... Jesteś pewna, że tego chcesz?

Sheila wycelowała w nią palec.

Nie ma mowy, żebym ci pozwoliła nie dotrzymać obietnicy, kochana. Nawet o tym nie myśl. Nie wybieramy się do markiza de Sade, tylko do twojej matki, na litość boską! Jak długo jej nie widziałaś?

Jacqueline spojrzała w sufit.

Chyba dwa lata... Może nawet trzy.

Chcesz powiedzieć, że ona nigdy nie widziała cię szczupłej?!

Nie. Nie w naturze.

Sheila pokręciła głową.

Nie rozumiem cię. Jeszcze niedawno mogłabyś występować w roli dublerki słonia Dumbo. Nie sądzisz, że twoja matka byłaby dumna widząc, jak wyglądasz teraz?

Nie mam pojęcia. Nie wiem, co może się jej podobać. Wiem tylko, czego nie lubi.

To znaczy?

Jacqueline zmrużyła oczy w zamyśleniu.

Matka jest... Sama nie wiem. To trudno wyjaśnić. Może chodzi o to, co mówi... Albo raczej o sposób, w jaki mówi niektóre rzeczy.

Następnego dnia, przed południem dotarły do posiadłości Maureen w Connecticut. Sheila była podekscytowana. Wciąż coś paplała w podnieceniu i chichotała. Jacqueline wydawała się obojętna, ale w głębi duszy nie mogła się doczekać spotkania z matką. Może nawet miała nadzieję, że uda się jej naprawić ich wzajemne stosunki i znów obie poczują to ciepło i bliskość, jakie łączyły je przed laty. Dotychczas brakowało jej odwagi, ale upór Sheili stworzył okazję do pojednania.

Sheila poprawiała włosy, gdy Jacqueline naciskała dzwonek.

Ta „trwała” za bardzo mi się kręci, nie?

Wyglądasz świetnie, nie przejmuj się.

Jak mam do niej mówić? Pani Ramsey?

Sheila, daj spokój. Po prostu Maureen.

Ale mam się ukłonić, czy coś w tym stylu? Może dygnąć?

Bądź sobą.

Chryste, nie żartuj! Za moje zachowanie jeszcze wylądowałybyśmy w więzieniu!

Pokojówka otworzyła ciężkie, frontowe drzwi. Jacqueline niepewnie wkroczyła do domu. Za nią podreptała dziwnie onieśmielona Sheila.

Jacqueline!

Maureen Ramsey, uśmiechając się szeroko ruszyła przez pokój w kierunku córki. Opierała się na lasce i lekko powłóczyła nogą.

Widząc uśmiech matki, Jacqueline przyśpieszyła kroku. Obie kobiety objęły się i mocno przytuliły. To ciepłe przywitanie przypominało spotkanie dwóch serdecznych przyjaciółek, które nie miały ze sobą kontaktu od dłuższego czasu. Po tych czułych uściskach Maureen odsunęła się od córki na długość ramienia.

Niech ci się przyjrzę... Słowo daję, wyglądasz oszałamiająco!

Jacqueline rozpromieniła się jak nastolatka i wolno obróciła w miejscu.

Czy to nie fantastyczne?

Niewiarygodne! Po prostu nieprawdopodobne!

Jacqueline nie posiadała się z radości.

Oglądasz serial, mamo?

Och, nie przepuściłam ani jednego odcinka! Grasz cudownie.Spojrzenie matki powędrowało z wolna ku Sheili.A to pewnie twoja wspaniała współlokatorka, o której słyszałam?

Jacqueline odwróciła się zmieszana. Popełniła gafę.

Przepraszam cię, Sheil. Mam paskudne maniery. Mamo, to Sheila Hastings. Jest dla mnie kimś więcej niż współlokatorką.Chwyciła Sheilę za nadgarstek i przyciągnęła bliżej.To moja najbliższa przyjaciółka.

Sheila nieśmiało zerknęła na panią Ramsey, ale gdy tylko podały sobie ręce, jej skrępowanie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Miło mi cię poznać, Sheila.

Sheila przez chwilkę zbierała się w sobie.

Mnie o wiele bardziej, pani Ramsey.

Mów mi Maureen.

Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałam się z tobą spotkać. Nie mogłam się doczekaćplotła Sheila potrząsając ramieniem aktorki jak dźwignią pompy.

Dziękujęodrzekła Maureen, z trudem uwalniając rękę.Usiądźmy.

Zaprowadziła je do salonu, gdzie wszystkie zasiadły wokół niskiego stolika do kawy. Maureen pochyliła się do przodu i z ożywieniem zwróciła do córki.

Dochodzą mnie słuchy, że oglądalność twojego serialu bije wszelkie rekordy. To prawda?

Tak! W ciągu dwóch miesięcy awansował na pierwsze miejsce „listy przebojów”!przytaknęła z uśmiechem Jacqueline.

I wciąż się na nim utrzymujedodała Sheila.

Musisz być podekscytowana.

Och, mamo! Jestem taka szczęśliwa!

Maureen lekko ścisnęła dłoń córki.

A ja jestem z ciebie taka dumna, Jacqueline – powiedziała ze szczerym uznaniem.

Oczy Jacqueline zwilgotniały.

Mamo... – zaczęła wzruszona, również ściskając rękę matki...nie dokonałabym tego bez twojej pomocy.

Raczej bez pomocy doktora Hume’a.

O nie... – Jacqueline spojrzała w kierunku pokojówki stojącej dyskretnie kawałek dalej z herbatą i ciastkami.Kiedy wracam pamięcią do dni poprzedzających mój wyjazd do Spa, który mi załatwiłaś, to wydaje mi się... wydaje mi się, jakbym wtedy żyła w innym świecie. Prawda Sheila?

Na innej planecie – zgodziła się Sheila.

Nie wyobrażam sobie nawet, jak mogłabym ci się za to odwdzięczyć, mamo.

Nonsens! Wystarczy, że widzę cię szczęśliwą. Ale czy rzeczywiście twoje życie aż tak się zmieniło?

Całkowicie. Nie masz pojęcia, jak.

Czyżby?Maureen mrugnęła znacząco.Zatem muszę zadać ci pytanie, które od dawna nie daje mi spokoju. Jak tam twoje stosunki z mężczyznami? Pewnie masz teraz mnóstwo wspaniałych adoratorów.

Jacqueline wzruszyła ramionami.

Tak naprawdę, niezbyt wielu. Nie mówię, że nie otrzymuję różnych ofert. Ale po prostu brakuje mi czasu. Jestem zbyt zajęta pracą.

Sheila parsknęła śmiechem.

Nie wierz w to. Jackie przyciąga więcej facetów niż pies pcheł.

Jacqueline zarumieniła się.

Jesteś beznadziejna, Sheilapowiedziała z zażenowaniem.

A może mam ich wymienić?

Maureen z zachwytem klasnęła w dłonie.

No, teraz będzie najlepsze!

Owszem... – przyznała Jacqueline z lekkim uśmiechem.Czasem umawiam się z kimś. Ale to nic poważnego.

Ależ Jackie...wtrąciła się Sheila.Chyba pamiętasz, co stało się z nosem Pinokio?

Sheila! – zniecierpliwiła się Jacqueline.Czy ty przypadkiem nie chcesz mnie przedstawić mojej matce w fałszywym świetle? Wymień chociaż jednego.

Jednego? – Sheila zrobiła oko do Maureen i ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu.Nawet tuzin byłoby mało. – Potem odwróciła się do Jacqueline.A co z Rogerem Markhamem? To tylko na początek.

Oj, Sheila... Dałabyś spokój... Nie widziałam go od miesięcy.

Czy on nie jest potomkiem pewnego aktora o tym samym nazwisku? – zainteresowała się pani Ramsey.

Zgadza się, Mo.

Roger senior to straszny typ. No... może nie taki całkiem straszny. Miał jedną zaletę.

Nie wiedziałam, że spotykałaś się z nimpowiedziała zaskoczona Jacqueline.

Oczywiście, że się nie spotykałam! W każdym razie, nie w potocznym znaczeniu tego słowa.Twarz Maureen rozjaśnił lekki uśmiech.Aczkolwiek, będąc w ciąży, myślałam przez pewien czas, że to on cię spłodził. Dzięki Bogu, okazało się, że nie. Co nie znaczy, żebym kiedykolwiek wspomniała o tym twojemu ojcu.

Prowadziłaś się skandalicznie, mamo!

Zdecydowanie niemoralnie – przytaknęła zachwycona Sheila.

Jak najbardziej – potwierdziła Maureen.I dobrze to wspominam. Może nawet rozwiodłabym się, gdyby Roger nie był spod znaku Lwa.

To zły znakstwierdziła ze znawstwem Sheila.

Jacqueline wzniosła oczy ku niebu i westchnęła ciężko.

Znów się zaczyna.

Co, kochanie?

Astrologia. Sheila ma bzika na tym punkcie. Może cię zagadać na śmierć.

I bardzo dobrze! To dziedzina nauki. Zgodzisz się ze mną, Sheila?

Absolutnie.

Weźmy, na przykład, tego Rogera seniora. Jako Lew uważał się za urodzonego przywódcę, podczas gdy inni mówili o nim, że po prostu rozpycha się łokciami. Ale prawie wszystkie Lwy to brutalne typy. Roger był też wyjątkowo zarozumiały. Nie znosił żadnej krytyki. Arogancki do obrzydliwości.Maureen zamyśliła się na chwilę.Tak, ludzie spod znaku Lwa to skończone dranie.

Jacqueline uśmiechnęła się pod nosem i lekko pokręciła głową. Matka zawsze mówiła szczerze to, co myślała. Schyliła się i wzięła z półmiska dużego rogalika.

Lepiej uważajostrzegła ją Maureen.Są tuczące.

Nie ma obawy. To część mojej diety. Wszystko jest w porządku, dopóki wystrzegam się węglowodanów pod postacią słodyczy.

Coś takiego! A mnie doktor Hume zabronił jedzenia takich rzeczy. Nie chcę cię urazić, kochanie, ale ile teraz ważysz?

Około pięćdziesięciu siedmiu kiloodpowiedziała Jacqueline i poczuła się dziwnie zakłopotana, przełykając drugi kęs ciastka.

Doprawdy, kochanie... Nie powinnaś oszukiwać własnej matki.

Jacqueline spojrzała na nią z urazą.

Ja cię nie oszukuję, mamo.

No tak... – Maureen wolno przesunęła wzrokiem po sylwetce siedzącej córki.Może to wina kamery. Celuloidowa taśma bywa bezlitosna, sama wiesz. Potrafi dołożyć człowiekowi z pięć kilo.

Mięśnie twarzy Jacqueline stężały. Została upokorzona. Powietrze wokół wydało się jej nagle ciężkie, oddychała z trudem.

Nawet teraz, po trzech latach niesłabnącej popularności, Hospicjum nie była pewna, czy matka kiedykolwiek będzie z niej w pełni zadowolona.


Cała czwórka – dwaj producenci i dwie aktorki, siedziała w milczeniu za kulisami planu Hospicjum. Trzy osoby czekały na to, co powie Jacqueline. Sheila usadowiła się obok niej, Emil Berson naprzeciwko, a Alan Hammill między nimi. Berson tkwił pochylony do przodu, a Hammill zamarł z rękami skrzyżowanymi na piersi i z wydętymi wargami. Choć Jacqueline była oszołomiona, udało się jej zachować zewnętrzny spokój.

Nie wiem, co powiedzieć.

Po prostu powiedz „tak” – odezwał się Berson.A resztę zostaw mnie.

Sheil? Wiedziałaś o tym?

A skąd! Jestem tak samo zaskoczona, jak ty.

Myślisz, że powinnam?

Myślę, że byłabyś stuknięta, gdybyś uważała inaczej.

Jacqueline przez chwilę zastanawiała się nad tą odpowiedzią, po czym zwróciła się do Hammilla

A ty, Alan? Domyślam się, że nie jesteś zachwycony?

Nie jestem, przyznaję. Ale to twoja kariera. Chcę, żebyś wiedziała, że Emil i ja znamy się na tyle długo, że wszystko możemy mówić sobie otwarcie. Masz wolny wybór.

To stało się tak nagle... Posłuchajcie, muszę zadzwonić do Berniego.

Już z nim rozmawiałempoinformował Berson.Wręcz pali się do tego. Z trudem wymogłem na nim obietnicę, że da ci dwadzieścia cztery godziny na przemyślenie decyzji, zanim zacznie cię naciskać.

Boże!

Jacqueline wstała i zaczęła spacerować w kółko.

Pewnie powinnam być dumna. Jezu... Ale głupio gadam. Przecież jestem dumna! Ale rozmawiamy o czymś zupełnie innym niż to, co robiłam do tej pory. Nie wiem, czy potrafię się przestawić.

Daj spokój! Chyba żartujesz?!obruszyła się Sheila.

Sheil, nie występowałam na scenie od czasów college’u. Umiem grać tylko w serialu.

Gdybym tak uważał, nie proponowałbym ci tej rolizapewnił Berson.

Ale jak mam rzucić wszystko tutaj w tak krótkim czasie?!

Jackie, mnie się śpieszyprzypomniał Berson. – Muszę znać odpowiedź do jutra. Ale na pewno nie powinnaś się martwić, że stąd odejdziesz. Alan to spec od wykańczania ludzi.

Słucham?!powiedział Hammill z udanym oburzeniem i uśmiechnął się pod nosem.

Jacqueline zatrzymała się na wprost Hammilla.

Alan, bądź ze mną szczery. Uważasz, że dam sobie radę?

Ale mnie załatwiłaś! Co ja mam ci powiedzieć?!

Muszę wiedzieć. Mogę polegać tylko na twojej opinii.

Hammill popatrzył na nią i westchnął.

Nie wiem, dlaczego zawsze tak nisko się cenisz. Masz jakąś podświadomą skłonność do patrzenia na siebie jako na aktorkę jednej roli. To błąd, bo tak nie jest. Toteż mimo że stracę największą gwiazdę, z jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się pracować, moja odpowiedź brzmi: oczywiście, że sobie poradzisz. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

To wystarczyło. Nieoficjalna konferencja zakończyła się. Jacqueline obiecała dać odpowiedź do jutra. Dwaj mężczyźni wyszli pierwsi. Aktorki wolno wkładały płaszcze.

Czasami wydaje mi się, że ty naprawdę straciłaś rozumstwierdziła Sheila.

Nie nazywam się Meeghan Fleming.

I dzięki Bogu, bo jesteś od niej tysiąc razy lepsza.

Ale odejść stąd tak nagle...

Niemożliwe! Słuchając cię, można by pomyśleć, że idziesz do klasztoru!parsknęła Sheila.Ta rola to szansa na spełnienie marzeń, a ty zachowujesz się tak, jakbyś straciła pracę.

Na ulicy szybko złapały taksówkę i wsiadły do środka.

Dlaczego ona odeszła?

Nie wiem. Ale kogo to obchodzi! Może ktoś wreszcie miał odwagę powiedzieć jej, że jest jednym wielkim zerem? Tylko, co to ma wspólnego z tobą?

Pewnie nic.

Dokładnie. Gdybyś nie wzięła jej roli, musiałabyś zacząć leczyć się na głowę.

Ciekawa jestem, jak oceniłby to Rick.

Powiedziałam „na głowę”, kochana. Nie chodziło mi o te rzeczy, które on ci ogląda.

Wiesz, Sheila, że gdybym cię tak dobrze nie znała...

Tak, tak, wiem. Kazałabyś mi iść do cholery. Ale ja potrafię czytać miedzy wierszami.

Chryste! Przecież nie widuję się z tym facetem zbyt często.

Ile razy to robiliście?

Jesteś niemożliwa.

Jacqueline wzdrygnęła się na tylnym siedzeniu taksówki. Gadanina Sheili przestała ją obchodzić.

Główna rola w głośnej sztuce na Broadwayu gwarantowała sukces i otwierała drogę do dalszej kariery. Jednak wciąż dręczyła ją dziwna niepewność, odbierająca jej wiarę w siebie. Zaczęła sobie wyobrażać, jak wychodzi na scenę i staje przed publicznością. Ale bez względu na kostium, jaki na sobie miała, postrzegała siebie jako otyłą kobietę.

Zbliżał się czas odbycia kolejnej pielgrzymki do San Sebastian. Oczami wyobraźni zobaczyła przyjaźnie uśmiechniętą twarz doktora Hume’a. W uszach zadźwięczały jej słowa ciepłego powitania. Jeśli ktoś mógł dodać jej odwagi, to tylko on.

Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Wolała jednak poczekać, aż obie skończą kolację i dopiero wtedy przedstawić go przyjaciółce. Zacisnęła wargi obserwując, jak Sheila dolewa śmietankę do kawy.

Naprawdę musisz dodawać tego aż tyle? A ten twój deser jest wyjątkowo tuczący. Nie możesz się obejść bez słodyczy?

Nie ma obawy, kotku. Nic mi nie będzie. Ekstra kalorie dodają mi uroku.

Ale Jacqueline obawiała się o nią. Bawiła się skórką od chleba i patrzyła, jak Sheila pochłania deser. I nagle poczuła do niej tak wielkie przywiązanie, że ze wzruszenia zwilgotniały jej oczy. Dla Sheili była gotowa zrobić wszystko. Podejrzewała, że mimo lekceważącego stosunku przyjaciółki do własnej tuszy, tak naprawdę Sheila tylko udaje beztroską. Jacqueline nie wierzyła, by komuś mogło nie zależeć na tym, żeby być szczupłym. Każdy z pewnością chętnie zrzuciłby wagę, gdyby tylko nadarzyła się okazja. A właśnie teraz taka sposobność zaistniała.

Kiedy ostatni raz byłaś w Kalifornii?

Nigdy. Od takiego słońca można dostać raka.

Nie widziałaś Disneylandu?

Żadna strata. Wszyscy mężczyźni w moim życiu w liczbie siedmiu przypominali krasnoludki.

Sheil, co powiedziałabyś na nasz wspólny wyjazd do San Sebastian?

Chryste! To ja wyglądam aż tak ociężale?!

Mówię poważnie.

Sheila wzruszyła ramionami.

Nigdy nie myślałam o czymś takim. A przy moich zarobkach i tak mnie nie stać.

Byłabyś moim gościem. Wiesz, że muszę tam jechać w przyszłym tygodniu. Na szczęście scenariusz Hospicjum już przewiduje moją nieobecność na planie. Tobie też Emil dałby na pewno dwa tygodnie urlopu. Potrafisz szybko uczyć się roli. Po powrocie obie jeszcze zdążymy się przygotować.

Czym zasłużyłam sobie na taki prezent? Gwiazdka dawno minęła.

Jacqueline ścisnęła rękę przyjaciółki.

Potraktuj to jako inwestycjępowiedziała z uśmiechem.Jeśli zrobię ci przyjemność, to tak, jakbym zrobiła ją sobie.

Ach, znów nosić ciuchy rozmiar dwanaście...rozmarzyła się Sheila.O, święta Jacqueline... Nie powiem, to brzmi przyjemnie.

Więc pojedziesz ze mną?

No pewnie, kochanie! Nie jestem taka głupia, na jaką wyglądam.Wzruszona Sheila odwzajemniła uścisk Jacqueline.

Następnego dnia, w środę, Jacqueline zakomunikowała Hammillowi, jaką podjęła decyzję. Spodziewał się tego, co usłyszał, lecz mimo to posmutniał. Objęła go i ucałowała w oba policzki. Potem odbyło się pośpieszne zebranie całej obsady. Kiedy decyzja Jacqueline została podana do ogólnej wiadomości, nastąpiły gratulacje, składane jednak z pewną rezerwą. Aktorzy obawiali się, że odejście gwiazdy może zaważyć na ich dalszym losie. Później krótką naradę odbyli scenarzyści. Musieli wymyśleć efektowne zakończenie udziału Jacqueline w serialu. Mieli na to dwa tygodnie jej nieobecności. Obiecali, że pożegna się z życiem w tak romantycznych okolicznościach, że będzie się zastanawiała, czy któregoś dnia nie powinna zmartwychwstać.

Gdy było już po wszystkim, Jacqueline poczuła wielką ulgę. Trudne momenty miała wreszcie za sobą. W piątek mogła spokojnie dokończyć zdjęcia do najnowszego odcinka i zająć się przygotowaniami do wyjazdu. Rick zaprosił ją w sobotę na obiad i na mecz hokejowy, a w niedzielę rano obie z Sheilą miały znaleźć się na pokładzie samolotu. Dopiero dwa tygodnie później zaczną naprawdę ciężką pracę.


Patrz na faceta z numerem 99. Obserwuj zawodnika, nie krążek!

Czy to nie on strzelił pierwszego gola?!krzyknęła do ucha Manleyowi, żeby usłyszał ją wśród panującej wrzawy.

Zgadza się.

Od dwóch minut na lodowisku toczyła się nierówna walka. Wprawdzie bramkarz efektownie obronił dwa strzały z bliskiej odległości, ale obrońcy nie bardzo radzili sobie z atakami przeciwnika. Dla Jacqueline wszystko działo się zbyt szybko. Zgodnie z radą Manleya, nie spuszczała z oka gracza z numerem 99, który wydawał się śmigać przed bramką tam i z powrotem bez określonego celu. Jeden ze skrzydłowych dojechał do niebieskiej linii i posłał długi, niski strzał w kierunku siatki. Krążek minął bramkę i odbił się od bandy. Inny napastnik, czający się za siatką, wystawił kij, przejął krążek i wystartował przed siebie. Nagle gracz z numerem 99 znalazł się na wprost bramki. Przyjął krótkie podanie kolegi, wykonał błyskawiczny zamach z bekhendu i posłał krążek w róg bramki, tuż obok rękawicy bezradnego bramkarza.

Widziałam to! Tym razem widziałam!wrzasnęła Jacqueline.Skąd on wiedział, gdzie się ustawić?

Ma instynkt. Facet jest niesamowity.

Jacqueline przyglądała się, jak Manley wraz z całą widownią oklaskuje zdobycie gola. Najwyraźniej fascynował go poziom gry, ale był to podziw rzemieślnika dla pracy innego rzemieślnika. Zastanawiała się, czy każdy sukces smakuje tak samo.

Brakuje ci tego, prawda?

Czasami. Ale kiedy podejmowałem decyzję o porzuceniu gry, wydawało mi się, że lepiej prać ludziom mózgi w gabinecie lekarskim, niż prać ich po głowach na lodzie.

A teraz?

Było jeszcze cośManley wskazał swój nos.Spójrz na to skrzywienie. Łamałem go sobie trzy razy. Pomyślałem, że lepiej się wycofam, póki mam wszystkie zęby. Widziałaś kiedyś uśmiech hokeisty?

Jacqueline widziała. Od kiedy stała się sławna, przy różnych okazjach spotykała znanych ludzi z różnych branż. Ciągle ktoś coś świętował. Przedstawiano jej aktorów, często bardzo atrakcyjnych, biznesmenów, sportowców i artystów. Jednak trudno jej było zaprzyjaźnić się z którymś z nich. Wszyscy sprawiali wrażenie wyrachowanych. W przeciwieństwie do jej przyjaciół z młodych lat, a więc z okresu, gdy jeszcze była gruba i nikomu nie znana, nowi znajomi mieli tylko jeden cel: uwieść młodą gwiazdkę. Początkowo ich zainteresowanie jej osobą schlebiało jej, ale szybko zaczęła odnosić się do tego z niechęcią. Podejrzewała nawet, że czegoś jej brakuje, skoro żaden z mężczyzn nie miał ochoty na poważną dyskusję i traktował ją z góry. Tak było, dopóki nie spotkała Ricka.

Wydawał się strasznie pewny siebie. Teraz, podczas trzeciej randki, wokół zaczynały błyskać flesze aparatów, gdy tylko ktoś rozpoznał aktorkę w tłumie. Ale jego to absolutnie nie peszyło; raczej bawiło. I choć to ona znajdowała się w centrum uwagi, zauważyła, że sporo kobiet przygląda mu się z zainteresowaniem. A on zachowywał się tak, jakby był do tego przyzwyczajony. Podziwiała naturalną swobodę i wdzięk, z jakim reagował. Zupełnie nie przypominał innych przystojnych mężczyzn, natychmiast przybierających w takich sytuacjach napuszoną, sztuczną pozę. I choć korzystnie różnił się od znajomych Jacqueline, zaczynała się zastanawiać, czy uważa ją za równie atrakcyjną, jak ona jego.

Żałowała, że ma jeszcze tyle pakowania, ale nazajutrz mogło jej nie starczyć czasu. Po meczu Rick odwiózł ją prosto do jej mieszkania w Village, w którym ciągle coś zmieniała. Zaparkował niedaleko wejścia do budynku.

Mam ochotę napić się kawy, ale ciebie mogę poczęstować czymś mocniejszym, jeśli chciałbyś wpaść na chwilęzaproponowała.

Niestety, muszę lecieć, Jack. Czeka mnie jeszcze kupa zaległej roboty.

Spojrzała na niego stropiona i znów poczuła starą, dobrze znaną niepewność grubej dziewczyny. W końcu, nie próbuje przecież zaciągnąć go na siłę do łóżka. A od chwili ich pierwszego spotkania w lokalu Grace nie sprawiał wrażenia zainteresowanego niczym więcej poza towarzyską pogawędką. Nie myślała, żeby miał powody obawiać się czegokolwiek z jej strony. Więc dlaczego? Może ma dziewczynę? Chciała tylko poznać go trochę lepiej, zanim być może... No właśnie. Zanim co? Prawdę mówiąc, jeszcze o tym nie myślała. Sięgnęła do klamki. Zauważył wyraz zawodu w jej oczach i odruchowo chwycił ją za nadgarstek.

Poczekaj, dzieciaku.

Przesunął się na siedzeniu i lekko pocałował ją w usta. Potem odsunął się, popatrzył na nią uważnie i pogładził delikatnie po policzku.

Nie chcę, żebyś myślała, że daję ci kosza.Tym razem pocałował ją mocniej.

Odwzajemniła pocałunek.

Kiedy ich wargi rozdzieliły się, objęła go ramionami za szyję, spuściła głowę i oparła czoło na jego brodzie.

Wiesz, że możesz wpędzić mnie w kompleksy?

Nie miałem takiego zamiaru.

A jaki miałeś zamiar?

Dotknął palcami podbródka dziewczyny i uniósł jej głowę.

Czy mama nigdy ci nie mówiła...urwał i pocałował ją...że nie zadaje się...znów ją pocałował...pewnych pytań?dokończył i pocałował po raz trzeci.

Nie. Ale mówiła mi o lekarzach.

Naprawdę?uśmiechnął się.

O ile pamiętam, chodziło o to, że nie są potrzebni, jeśli je się jabłka. I wiesz co?przysunęła twarz do jego twarzy.

Mhm...?

Nie znoszę jabłek.

Teraz ona pocałowała go pierwsza, mocno i namiętnie. Pocałunek trwał długo. Zakończyli go spleceni czułym uściskiem.

Wreszcie odsunęła się i oparła plecami o drzwi samochodu. Patrzyli na siebie w uniesieniu. Ujęła go za rękę. Przypadkowy przechodzień zerknął na auto, szybko odwrócił głowę i poszedł dalej.

Nigdy przedtem tego nie robiłam. Wstydziłam się.

Nie było powodu. Uważam, że idzie ci całkiem dobrze.

Nie o to chodzi... – roześmiała się.Miałam na myśli całowanie się w miejscu publicznym. Podejrzewam, że ma to psychologiczne uzasadnienie.

Jedną ręką odpiął jej futro.

Zapewne...

Miała taką gładką i kuszącą skórę... Patrzył na żyłkę pulsującą lekko na smukłej szyi. Dotknął jej, powiódł palcami w dół, wzdłuż tętnicy i rozchylił bluzkę. Wolno odpiął górny guzik i wtedy Jacqueline delikatnie odsunęła jego rękę.

Rick... Nie tutaj.

Uśmiechnął się.

To tylko mała powtórka z anatomii.

Naprawdę mam jeszcze mnóstwo pakowania i muszę przeczytać kawał scenariusza. A ty wspominałeś, że czeka cię kupa roboty.

Owszem – przyznał niechętnie i odwrócił wzrok.

Jacqueline przyglądała mu się, kiedy przekręcał kluczyk w stacyjce. Nagle przestraszyła się, że źle ją zrozumiał.

Przepraszam – powiedziała cicho.

Za co? – zapytał z uśmiechem.Wiem, że psychiatrzy powinni doświadczyć wszystkiego, ale ja też nigdy tego nie robiłem na środku ulicy.

Więc spotkamy się jeszcze?

Jacqueline, nie powiedziałem, że twoje zaproszenie mnie nie interesuje, tylko, że nie mogę z niego skorzystać dzisiaj.

To dobrze – odrzekła uspokojona i oparła głowę na jego ramieniu.Szkoda, że nie mamy więcej czasu.

Słyszałem, że wystarczy pięć minut.

On jest beznadziejny – pomyślała i uśmiechnęła się, lekko kręcąc głową.

Nie robisz na mnie wrażenia mężczyzny, którego interesuje szybka miłość w samochodzie.

Jeszcze długo po jej odejściu Manley wpatrywał się w drzwi domu. Wciąż czuł zapach jej perfum i słyszał brzmienie głosu. Niepomyślał.Żadna szybka miłość. Na pewno nie z nią.


W jakiś czas później siedział w swoim mieszkaniu ubrany w szlafrok i wygodnie opierał wyciągnięte nogi na krześle. Myślami ciągle był tam, gdzie rozstał się z nią przed godziną. Obok piętrzył się stos papierów. Czyjaś praca doktorska czekała na ocenę i komentarz. Powinien zrobić to na poniedziałek rano, ale po przerzuceniu kilku stron stwierdził, że sprawa jest z góry przegrana. Nie mógł się skupić. Odłożył kartki i sięgnął po pudełko z suchym pokarmem dla psów.

I co ty na to, stary? – zapytał Darta, rzucając mu małe herbatniki. Pies chwytał je zębami w powietrzu.Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Może z wyjątkiem Bena. Mam się czym przejmować, czy nie?

Dart zaskowyczał i wyciągnął się na dywanie.

To się musi skończyć. Kobieta nie może mi zawrócić w głowie aż tak, żebym nie był w stanie pracować. Ile ja mam lat? Szesnaście? Ale pewnie nie znasz się na tych sprawach, co? Chociaż ta mała ruda suczka z dołu wyraźnie cię interesuje, mam rację? O Chryste...

Manley poczuł się śmiesznie sentymentalny. Rzucił psu jeszcze jednego herbatnika i wrócił do papierów. Na próżno. Im dłużej wpatrywał się w tekst, tym wyraźniej widział twarz Jacqueline. Nagle rozległo się pukanie. Dart zerwał się z podłogi i zaczął podejrzliwie warczeć. Potem pognał do wejścia, powęszył trochę i zamerdał ogonem.

Manley otworzył drzwi i jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. W progu stała Jacqueline.

Jack! Nie wiedziałem, że składasz wizyty domowe na telefon.

Nie była pewna, jak na to zareagować. Nie miała wprawy w szybkim udzielaniu dowcipnych odpowiedzi. Poza tym, okłamała go. Wcale nie musiała czytać scenariusza i uczyć się roli. Nie powiedziała mu jeszcze, że zmienia pracę.

Cześćodezwała się nieśmiało.

Jak znalazłaś mój adres?

Wzruszyła ramionami.

Po prostu zajrzałam do książki telefonicznej.

Powinienem był się domyśleć. Nie stój tak, wejdź.

Postąpiła kilka kroków w jego kierunku. Ręce miała luźno opuszczone wzdłuż boków i wciąż była w tym samym futrze, co przedtem. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował w usta.

Skąd wiedziałaś, że jestem w domu?

Przekupiłam dozorcę.

No tak... Ach, ten Angelo... Ma słabość do pięknych kobiet. A co ze scenariuszem?

Uniosła do góry okładkę z pierwszym aktem nowej sztuki. Miała wielką ochotę pochwalić się przed nim swoją nową rolą, ale uznała, że lepiej z tym zaczekać do powrotu ze Spa.Siedemdziesiąt stron z kawałkiem.

Manley wskazał papiery, na których bezskutecznie próbował się skoncentrować.

Ja nie posunąłem się z robotą ani o krok. Nie mogłem się skupić.

Ja też nie.

Bez przerwy myślałem o kimś, z kim się niedawno rozstałem.

Ja też.

Stali naprzeciw siebie i z zakłopotaniem patrzyli sobie w oczy.

Nie jest ci za gorąco w tym futrze? – zapytał w końcu.

Trochę.

Pomógł jej się rozebrać i powiesił okrycie w szafie. Potem wzruszył ramionami i zaproponował.

To może... popracujemy razem?

Świetny pomysł.

Usiedli obok siebie na sofie i rozłożyli papiery. Każde próbowało skoncentrować się na swojej pracy, ale nic z tego nie wychodziło. Od czasu do czasu rzucali ku sobie ukradkowe spojrzenia. Po dziesięciu minutach tej zabawy spojrzeli sobie prosto w oczy. Oboje wiedzieli, że ich wysiłki są daremne.

Rick?

Mhm?

Pamiętasz, jak mówiłeś, że wystarczy pięć minut?

Pamiętam!

Chyba mam teraz wolne pięć minut.

Kilka godzin później leżeli wyczerpani w łóżku. Ale nawet wtedy Manley nie przestał całować szyi i twarzy Jacqueline, która nie otwierając oczu odwróciła głowę i przywarła policzkiem do jego policzka. Okazał się najbardziej romantycznym mężczyzną, jakiego dotąd spotkała. Była zaskoczona, że ciągle ją całowałw kolana, w palce u nóg, w plecy. To nowe doświadczenie bardzo się jej podobało. Ale najcudowniejsza była świadomość, że nie jest to tylko gra wstępna. Jego usta wędrowały teraz po jej brwiach, dalej skierowały się w dół i zamarły na jej górnej wardze. Czuła na niej drobniutkie kropelki potu. Starł je czubkiem nosa. Jego wargi przesunęły się po jej wargach. Były miękkie i gorące, a ich aksamitny dotyk sprawił, że usta kobiety nabrzmiały. Potem zaczął ssać i lekko gryźć jej dolną wargę. Robił to tak namiętnie, że znów go zapragnęła.

Musnął wargami jej piersi. Po chwili usta mężczyzny rozchyliły się i jego język począł okrążać sutki. Poczuła, jak twardnieją. Jego twarz przesunęła się powoli w dół, aż do podbrzusza.

Rick – szepnęła. Czyżby znów chciał to zrobić?

Przywarł ustami do jej pachwiny i mimowolnie rozsunęła nogi. Zanurzyła palce w jego włosach. Czuła jego język błądzący wysoko między jej udami.

O Boże...jęknęła. Nie chciała, żeby przestał, ale nie była pewna, czy starczy jej sił. Och, Rickpomyślała, przyciągając go mocniej. Już nie mogła... Ale on...

Zrobił to.

Pół godziny później Jacqueline zgłodniała. Włożyła na siebie jego białą koszulę sięgającą jej do połowy ud i poszła do kuchni. Manley usłyszał odgłos grzebania w szafkach. Po chwili wróciła z paczką krakersów i kawałkiem trochę wyschniętego sera.

Nie masz tutaj zbyt wiele do jedzenia – stwierdziła, sadowiąc się w rogu łóżka.

Niezbyt często jadam w domu. Więcej tu zapasów dla Darta niż dla mnie.

Zauważyłam. Dlaczego na psim żarciu jest napisane „Tylko do celów eksperymentalnych”?

Bo to specjalna mieszanka służąca do karmienia zwierząt w pracowniach badawczych. Dart przepada za nią.

Bardzo go kochasz, prawda?

O, tak! – Przez cały czas, kiedy byli w sypialni, pies grzecznie leżał w salonie. Manley gwizdnął w kierunku drzwi.Chodź tu, stary!zawołał.

Dart momentalnie zjawił się przy łóżku. Polizał twarz swego pana, po czym obwąchał jego palce. Jacqueline zaczerwieniła się. Manley spojrzał na nią i uśmiechnął się.

Ma doskonały węch, nie sądzisz?

Ubrali się i wyszli z psem na spacer. Manley otoczył Jacqueline ramieniem. Poszli wolno przed siebie długą ulicą między Drugą i Pierwszą Aleją. Dart rzadko odstępował swego pana. Oddalał się tylko na krótko, by „podlać” znak drogowy lub hydrant przeciwpożarowy.

Myślałam, że psy trzeba trzymać na smyczy.

Tak być powinno. Ale to wyjątkowo grzeczny pies. Ludziom wydaje się, że jest przywiązany do mojej nogi.

A co z kupką?

Zaraz zobaczysz.

Przy końcu ulicy znajdowała się studzienka ściekowa. Dart przysiadł na zadzie i wypróżnił się wprost do kanału odpływowego. Jego odchody wpadły dokładnie w otwory w kracie. Jacqueline nie posiadała się ze zdumienia.

Gdzie on się tego nauczył, na Boga?!

Podejrzewam, że jego matka pakowała zakupy w sklepie.

Wrócili do Manleya i poszli do łóżka.

Zanim z powrotem zabrali się do pracy, wybiła pó³noc. Jacqueline powiedziała, że wkrótce wyjedzie i nie będzie jej przez dwa tygodnie. Ale na razie była zadowolona, że siedzą obok siebie, dotykając się bosymi nogami i niedbale przerzucała swoje papiery. Od czasu do czasu sięgała do paczki krakersów leżącej na nocnym stoliku.

Manley miał wrażenie, że Jacqueline nigdy nie przestaje jeść. Nie obżerała się, ale ciągle coś połykała. Przyglądał się jej i nie mógł dostrzec w tym żadnej logiki. Od ich pierwszego spotkania do chwili obecnej powinna już była przytyć, jeśli zachowywała się tak przez cały czas. Z pewnością pochłaniała więcej jedzenia niż jakakolwiek znana mu osoba o jej budowie. A jednak nie znalazł na jej ciele ani grama zbędnego tłuszczu. Jego wprawne oko lekarza nie odkryło również żadnego śladu choroby, jak na przykład nadczynność tarczycy, która umożliwiałaby metabolizowanie nadmiaru kalorii.

Przekręciła się na bok i znów sięgnęła po krakersa. Manley przyglądał się jej gładkiej skórze. Dotknął jej pleców. Powiódł palcami w górę łagodnej krzywizny rysującego się wyraźnie kręgosłupa i nagle gwałtownie cofnął rękę. Z rozchylonymi ze zdumienia ustami przyglądał się oparzonym koniuszkom swoich palców.

Skóra między jej łopatkami miała temperaturę rozżarzonych węgli.



ROZDZIAŁ 8

Pasażerski odrzutowiec dotknął kołami ziemi i wkrótce potem znieruchomiał. W kilka chwil później dwie młode kobiety znalazły się we wnętrzu ogromnego terminalu Międzynarodowego Portu Lotniczego w Los Angeles. Podobnie jak Jacqueline, Sheila niosła tylko niewielką torbę podróżną. Gdy obie mijały ludzi ustawiających się w kolejce po odbiór bagażu, dziękowała Bogu, że nie musi nic dźwigać, choć nie miała pojęcia, w co się będzie ubierać przez najbliższe dwa tygodnie.

Jest – powiedziała trochę niepewnym tonem Jacqueline, wskazując potężnie zbudowanego mężczyznę w ciemnym garniturze i czarnej czapce szofera. Jego widok zawsze przejmował ją dziwnym niepokojem.

Chryste, co za góra mięsa!

O, panna Ramsey – przywitał się Vincent i skinął głową Sheili.Wezmę to.Chwycił obie torby, jakby nic nie ważyły i ruszył przed siebie.Proszę za mną.

Z trudem dotrzymywały mu kroku. Przemierzyły halę i wyszły z budynku w jasne, popołudniowe słońce. Mimo zimy, temperatura przekraczała dwadzieścia stopni. Vincent zaprowadził je do stojącej w pobliżu czarnej limuzyny, otworzył drzwi i zaprosił kobiety do zajęcia miejsc na tylnym siedzeniu. Schował torby do bagażnika, usiadł za kierownicą i uruchomił silnik.

Dlaczego tutaj wszyscy się uśmiechają?zapytała Sheila.

Taki jest tu po prostu styl bycia.

Wyglądają, jakby chcieli wystąpić w reklamie pasty do zębów.

Samochód jechał przez niekończące się przedmieścia Los Angeles, wreszcie opuścił autostradę i zagłębił się w coraz mniej ruchliwe ulice. Wkrótce potem skręcił nagle na północ w rzadko uczęszczaną drogę gruntową, wzbijając za sobą tumany kurzu. W oddali pojawiła się oaza zieleni, wyrastająca jakby znikąd. Zarośla przeistoczyły się stopniowo w żywopłot z wysokich cyprysów, ciągnący się na długości setek metrów. Limuzyna zwolniła i wielka, żelazna brama sama otworzyła się przed nią.

Wjechali na teren Spa w San Sebastian.

Sheila zobaczyła dokładnie to, co opisała jej Jacquelinemały pałac stojący w środku pustynnej oazy. Jego centralną część stanowił budynek z białego marmuru. Szerokie portyki z masywnymi kolumnami przywodziły na myśl klasyczną grecką świątynię. Budowlę otaczały malownicze japońskie ogrody. Połacie zieleni przecinały małe potoczki i strumyki, których koryta pokrywały drobne gładkie kamyki, a brzegi zdobiły duże, granitowe głazy. Tu i ówdzie wznosiły się kamienne mostki Gangyo-bashi przypominające kształtem klucz dzikich gęsi. Wśród drzew i krzewów wiły się serpentyny kamiennych alejek. Zdawało się, że za chwilę pojawi się gejsza odziana w kimono przemierzająca ogród drobnymi kroczkami.

Samochód podjechał do drzwi budynku i zatrzymał się. Kierowca wysiadł pierwszy i otworzył tylne drzwi limuzyny. Idąc w ślady Jacqueline, Sheila przesunęła się na siedzeniu i wystawiła kolana na skwar. Ruszyły za szoferem białą, żwirową ścieżką kończącą się u podnóża marmurowych schodów.

Z cienia wyszedł na słońce uśmiechnięty mężczyzna i zszedł po stopniach w kierunku samochodu. Jacqueline odwzajemniła uśmiech, ale Sheila tylko rozdziawiła usta. Wyglądała jak wiejska dziewczyna, która nagle znalazła się w wielkim świecie.

Patrzyła właśnie na najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziała. Już wiedziała, że to musi być doktor Hume.

Chyba się zakochałamszepnęła.

Uspokój się, bo speszysz biedaka.

Jeżeli zemdleję, to dopilnuj, żeby zrobił mi oddychanie usta-usta.

Hume przywitał się najpierw z Jacqueline. Wziął ją za ręce i ucałował w oba policzki. Wymawiał jej imię tak, jakby pisało się je „Jackleen”. Miał dziwny akcent, którego Sheila nie mogła rozpoznać. Z pewnością był europejski, ale ani francuski, ani włoski. Potem Hume zwrócił się do Sheili.

Witam, panno Hastings.

Podała mu rękę i poczuła mocny uścisk jego chłodnej dłoni.

Zawsze z radością goszczę tu Jacqueline. Ale nigdy dotąd nie wspominała mi, że ma aż tak śliczną przyjaciółkę.

Gdyby to niewinne kłamstwo wypowiedział któryś ze znajomych Sheili, zabrzmiałoby ono w jej uszach niedorzecznie. Ale teraz, po raz pierwszy w życiu, odważyła się pomyśleć, że jest ładna. Zaczerwieniła się jak burak i wybąkała nieśmiałe „dziękuję”.

Nie przestając wygłaszać uprzejmości, Hume poprowadził je w górę schodów. Szofer niosący bagaże trzymał się dyskretnie w pewnej odległości.

Kiedy zadzwoniłaś do mnie w zeszłym tygodniu...Hume zwrócił się do Jacquelinemiałem wrażenie, jakbyśmy nie rozmawiali od wieków.

Czas szybko mija.

W rzeczy samej... – zatrzymał się u szczytu schodów.Na wstępie muszę cię uprzedzić, Jacqueline, że nie mogę dotrzymać danej ci obietnicy. Bardzo żałuję, ale to niemożliwe, żebyś zapłaciła za pobyt panny Hastings.

Ale czy nie mówił pan, że...?

Pozwól, proszę, żeby twoja przyjaciółka była moim gościem. Nalegam.

Odwrócił się do Sheili.

Zawsze chętnie będę tu widział tak bliską znajomą Jacqueline Ramsey.

Jacqueline nie wierzyła własnym uszom.

To bardzo uprzejmie z pańskiej strony, ale czy dwadzieścia pięć tysięcy dolarów to nie nazbyt wielka gościnność?

Hume z uśmiechem położył dłonie na jej ramionach i spojrzał na nią dobrodusznie jak ojciec na córkę.

Wierzę w to, Jacqueline, że znajdziesz właściwy sposób, żeby mi się odwdzięczyć.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, puścił ją i cofnął się.

Obie musicie być zmęczone po podróży. Pozwólcie, że pokażę wam wasze pokoje.

Czy jest szansa, żebyśmy miały z Sheilą jeden wspólny pokój?

Przecież wiesz, Jacqueline, że wszystkich gości kwaterujemy oddzielnie, prawda? Przygotowałem twój stały apartament, a panna Hastings zamieszka obok. Zechcą panie pójść tędy?

Po drodze kroczył między nimi i Sheila odniosła dziwne wrażenie, że nie chce, żeby ze sobą rozmawiały. Najpierw dotarli do jej pokoju. Hume otworzył drzwi i zaproponował, żeby się odświeżyła. Nie zdążyła nic powiedzieć, gdyż natychmiast skłonił się, zamknął za sobą drzwi i zniknął.

Sheila westchnęła, wzruszyła ramionami i szybko pozbyła się uczucia nieokreślonego niepokoju. Zauważyła swoją torbę podróżną; najwidoczniej kierowca limuzyny wiedział, gdzie ją przynieść. Pokój był duży, jasny i nieskazitelnie czysty, ale umeblowany po spartańsku. Na środku stało podwójne łóżko, a na nim leżał biały szlafrok.

Rozejrzała się. Nie było tu ani telewizora, ani dywanu, ani nawet zwykłych zasłon. Czuła pod stopami chłód gołej, marmurowej posadzki. Na pustych, surowych ścianach wisiało jedynie lustro.

A czego się spodziewałaś?pomyślała.Że to Holiday Inn?

Szybko się rozpakowała, skorzystała z łazienki i włożyła szlafrok na gołe ciało. Obawiała się, że będzie ją drapał, ale okazał się aksamitnie gładki. Syntetykdomyśliła się. Zawiązywała pasek, gdy rozległo się pukanie do drzwi. W progu stał Hume, a obok niego Jacqueline. Miała na sobie taki sam szlafrok.

Widzę, że jest pani gotowa. Zatem chodźmy, moja droga. Oprowadzę panią.

Jak wyglądam?zapytała Sheila, patrząc na Jacqueline.Uważasz, że...

Tędy...przerwał jej Hume, odsuwając Jacqueline na bok.Proszę za mną.

Gdy ruszyli w kierunku hallu wejściowego, zobaczyli nadchodzącą pannę Howell. Miała zatroskaną minę.

Przepraszam, że przeszkadzam, panie doktorze. Nie zawracałabym panu głowy, gdyby to nie było ważne. Ale prosił pan, żebym poinformowała pana, czy znalazłam nową dietetyczkę.

Udało się pani?

Niestety, nie. Szukałam wszędzie, gdzie to możliwe, ale bez rezultatuodrzekła Howell zmartwionym głosem.

Hume zachował kamienny spokój.

A jak dawała pani sobie radę do tej pory?

No cóż... Sama przygotowywałam wieczorne menu dla naszych pacjentek.

Hume uśmiechnął się.

No właśnie. A zatem, nie pozostaje pani nic innego, jak robić to dalej do chwili, aż znajdzie pani właściwą osobę do pracy.

Panie doktorze, nie jestem pewna, czy...

Nonsens! Nie docenia pani własnych możliwości. Niech pani robi to, co powiedziałem.

Panna Howell nie odezwała się. Stała zakłopotana, nie wiedząc, jak zareagować. Cała trójka podążyła dalej.

Szkoda... – westchnął Hume.Doskonale wypełnia wszystkie polecenia, ale brak jej wiary we własne siły.

Od dawna pracuje u pana? – zapytała Sheila.

Hume przygryzł wargi, usiłując sobie przypomnieć.

Zaczęła chyba sześć miesięcy po otwarciu Spa. Naprawdę potrafi dużo więcej, niż jej się zdaje, tylko nie ma pewności siebie. Ale ufam jej bez zastrzeżeń.

Wyszli na zewnątrz. Pomarańczowa kula słońca powoli kryła się za horyzontem. Zbliżał się wieczór. Hume zabawiał kobiety rozmową utrzymaną w żartobliwym tonie. Poprowadził je przez niski, drewniany mostek na drugą stronę stawu pokrytego liliami wodnymi. Pod powierzchnią leniwie pływały ławice złotych rybek, marszcząc gładką taflę wody. Na brzegu stały trzy krzesełka. Hume poprosił swoje pacjentki, żeby usiadły.

Uwielbiam moje ogrody. Zapewniają mi spokój i pogodę ducha pośród tej jałowej pustyni, zwanej Kalifornią. Często przychodzę tu sam, żeby pomyśleć. No, ale dość tego. Proszę mi powiedzieć, panno Hastings, co pani wie o San Sebastian?

Tylko tyle, ile powiedziała Jackie.

To znaczy?

Uniósł brwi i przyjrzał się jej uważnie. Sheila miała dziwne wrażenie, że jest przesłuchiwana.

Że to jedyne miejsce, gdzie z całą pewnością stracę na wadze. Przynajmniej Jackie to się udało.

Istotnie. Efekt był oszałamiający, prawda Jacqueline?

Jacqueline przytaknęła.

Osiągnęła swój celciągnął Hume.A nawet więcej. Wygląda przepięknie i taka pozostanie, jeśli będzie tu wracać co pół roku.Uśmiechnął się do Jacqueline, po czym znów zwrócił do Sheili.Pani również jest aktorką, prawda?

Szkoda, że nie wszyscy krytycy teatralni raczą to dostrzegać. Choć nie mogę się równać z Jackie. Ale kto wie, jaki cud mógłby się zdarzyć, gdybym zrzuciła kilka kilogramów.

OczywiścieHume uśmiechnął się uprzejmie.Pomożemy pani w tym. Ale co jeszcze wie pani o Spa? Może na przykład, jak pracujemy?

Nie mam bladego pojęcia.

Zatem powiem pani. – Hume zmrużył oczy, odwracając głowę ku zachodzącemu słońcu.San Sebastian to nowość. Nie jest romantyczną kryjówką podobną do kurortów używających nazwy „uzdrowisko”. Moim zdaniem, nie są one niczym więcej niż ustronnymi klasztorami dla bogaczy zaspokajającymi ich potrzeby, ale naprawdę nie służącymi żadnemu celowi. San Sebastian nie przypomina również średniowiecznych uzdrowisk europejskich, gdzie wożono chorych i słabych „do wód”. To raczej unikatowa, jak mi się wydaje, placówka medyczna, której jedynym przeznaczeniem jest umożliwianie wybranym przeze mnie osobom pozbycia się nadwagi.

Czy to znaczy, że nie każdy może tu przyjechać, nawet jeśli ma pieniądze?

Na Boga, naturalnie, że nie! Bardzo starannie dobieram moich pacjentów. Ludzie nie spełniający określonych warunków nie mają tu wstępu, bez względu na to, jak bardzo są bogaci.

Co decyduje o tym, kto się nadaje, a kto nie?

Mam swoje... powiedzmy, kryteria. Ale nie będę pani zanudzał szczegółami.

Przyglądając się lekarzowi, Jacqueline nie po raz pierwszy miała wrażenie, że na jego twarzy dostrzegła przelotny wyraz chłodu.

Czy oprócz nas są tu inni pacjenci?ciągnęła Sheila.Od chwili przyjazdu nikogo nie widziałam.

Owszem, jest kilka osób. Mają teraz zabiegi. Później powiem pani nieco więcej na ten temat.Hume wstał i wyciągnął ręce do obu kobietPrzejdziemy się po ogrodach? Pięknie wyglądają o zachodzie słońca.

Ujęły go pod ramiona. Jacqueline zerknęła na Sheilę i zauważyła, że jest oczarowana gospodarzem. Spacerowali powoli, zatrzymując się czasem przy ocienionej drzewami ławce lub małym torii. Hume pokazał im wspaniałą kolekcję bonsai, a za nią, na środku niewielkiego stawu, Matsa Jimę i wyrastającą z niej karłowatą antyczną sosnę. Jeśli to królestwo Hume’a miało służyć odświeżeniu umysłu i uzyskaniu spokoju ducha poprzez kontemplację w cudownym otoczeniu, to dobrze spełniało swoje żądanie.

Wróciły do swoich pokoi. Jacqueline umyła się i położyła, by trochę odpocząć. Po godzinie pojawił się Hume, żeby zabrać ją na kolację. Kiedy weszli do jadalni, Jacqueline była nieco zaskoczona, że Sheila już tam siedzi.

A... co ty tutaj robisz?

Sheila spojrzała na nią ponuro, a potem wskazała wzrokiem nakrycia.

Myślałam, że mamy coś zjeść, ale widzę, że czeka nas licytacja srebra stołowego.

O Boże! Strasznie mi przykro. Powinnam była o tym pomyśleć. Widzisz... doktor Hume i ja zawsze jadaliśmy sami.

Tylko dlatego, że przyjeżdżałaś tu sama.Hume posadził ją na krześle z wysokim oparciem.W tej sytuacji to nie do pomyślenia.

Spożywali posiłek przy długim, suto zastawionym stole. Obsługiwał ich lokaj. Hume wyjaśnił, że to ostatnia taka uczta, gdyż nazajutrz rozpoczną kurację. Dania były jednak lekkie, a porcje niewielkie, choć wystarczające. Podczas kolacji gospodarz zabawiał kobiety rozmową i czarował światowymi manierami.

Po jedzeniu dało o sobie znać zmęczenie. Miały za sobą długi dzień. Hume najpierw odprowadził do pokoju Sheilę, potem wrócił po Jacqueline. Trzymała go pod ramię, gdy szli korytarzem. Otworzył przed nią drzwi, uśmiechnął się i pocałował w rękę.

Dobranoc, Jacqueline. Śpij dobrze.

Dobranoc.

Zaczął zamykać drzwi, ale nagle zawahał się.

Jacqueline...

Tak?

Ta sztuka, w której niedługo będziesz grać... Słyszałem, że jest wspaniała.

Cieszę się.

Uważam, że podjęłaś słuszną decyzję. Ta rola umożliwi ci zrobienie ogromnej kariery.

Dziękuję, że pan we mnie wierzy.

Jestem wielkim miłośnikiem sztuki, a zwłaszcza teatru.Zamilkł na chwilę.Zastanawiałem się, czy mogłabyś coś dla mnie zrobić.

Naturalnie, jeśli tylko będę w stanie... A o co chodzi?

Och... sam jeszcze nie wiem. Ale być może uda mi się nakłonić cię do wykorzystania twoich wpływów. To byłoby dla mnie bardzo ważne. Czy mogę na tobie polegać?

O czym on, u diabła, mówi?! W pierwszej chwili myślała, że chodzi o tak niewinną przysługę, jak zarezerwowanie dobrych miejsc w teatrze. Ale najwidoczniej zależało mu na załatwieniu czegoś dużo ważniejszego. Powinien jednak wiedzieć, że jej możliwości są ograniczone.

Z przyjemnością pomogę panu, doktorze Hume. Ale wszystkie ważne sprawy muszę uzgadniać z moim agentem albo z producentem.

Chyba jednak twoje słowo też się dla nich liczy, prawda?

Wzruszyła ramionami.

Trudno powiedzieć. Niech pan nie zapomina, że stawiam dopiero pierwsze kroki na Broadwayu.

Kąciki jego ust opadły i przez moment zdawało się jej, że dostrzega w jego oczach wyraz niezadowolenia. Ale ten błysk zniknął tak szybko, jak się pojawił. Na twarzy Hume’a znów zagościł zwykły uśmiech.

Tak, oczywiście. Doskonale to rozumiem. Dobranoc.

Odwrócił się i odszedł. Zamykając za nim drzwi, Jacqueline poczuła dziwny niepokój. Doktor Hume nigdy o nic nie prosił. To było do niego niepodobne. Włożyła peniuar, zgasiła światło i wśliznęła się pod chłodną kołdrę. Położyła głowę na poduszce i czekała, aż nadejdzie sen. Ten sam głęboki, długi sen trwający do rana, co zawsze. Sen, w który zapadała natychmiast.

Mijały minuty. Otworzyła oczy i spojrzała w ciemność zdumiona, że jeszcze nie śpi. Podczas poprzednich pobytów w Spa samo wejście do łóżka działało na nią usypiająco. Kleiły się jej powieki, zmysły stawały się przytępione i od razu zasypiała. Przekręciła się na plecy i utkwiła wzrok w suficie.

Coś było nie całkiem w porządku. Dręczył ją leciutki, ledwo wyczuwalny niepokój. Przypominał swędzenie skóry, zbyt małe, żeby je podrapać, lecz na tyle wyraźne, że nie można o nim zapomnieć. Przez godzinę wierciła się w łóżku. Zrobiło się jej duszno, więc odrzuciła kołdrę, wstała i odsunęła zasłony w szerokim oknie na przeciwległej ścianie. Było umieszczone tak wysoko, że parapet znajdował się nad jej głową. Sięgnęła ręką do góry, żeby poszukać na dolnej ramie klamki, ale jej nie znalazłaokno się nie otwierało. Zdziwiła się, że nigdy przedtem tego nie zauważyła.

Jacqueline zapaliła światło i włożyła szlafrok. Ostrożnie otworzyła drzwi i wyszła na palcach z pokoju. W słabo oświetlonym korytarzu panował chłód. Poszła przed siebie, skręciła za róg i... zamarła na widok wpatrujących się w nią nieruchomych oczu.

Cofnęła się przerażona i gwałtownie wciągnęła powietrze. Twarz Vincenta wyglądała jak martwa maska.

Mogę w czymś pomóc, panno Ramsey?

Ja... Przestraszył mnie pan...wyjąkała drżącym głosem.

Szuka pani czegoś?

Mój pokój... – powiedziała, starając się dojść do siebie. – Tam jest strasznie duszno. Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem.Bezwiednie zacisnęła palce na klapach szlafroka i szczelnie się nim otuliła.

Doktor Hume życzy sobie, by goście po udaniu się na spoczynek pozostawali w łóżkach. Powinni oszczędzać siły. Może wróci pani do pokoju, panno Ramsey, a ja sprawdzę, czy klimatyzacja funkcjonuje prawidłowo?

Tak, dobrze... Oczywiście.

Odwróciła się i szybko odeszła, nie oglądając się za siebie. Sanitariusz stał i przyglądał się jej w zamyśleniu.



ROZDZIAŁ 9

Bywają chwile, kiedy naprawdę zastanawiam się nad tobą.Ten tekst jest do niczego, Sheila. Odpuść sobie.

Jacqueline odłożyła scenariusz, skrzyżowała ręce na piersi i wyjrzała przez małe okno pasażerskiego odrzutowca. Sheila przyjrzała się przyjaciółce z mieszaniną niechęci i troski. Od chwili wejścia na pokład samolotu Jacqueline była coraz bardziej rozdrażniona. Warczała na stewardesę, narzekała na jedzenie, a teraz krytykowała autora sztuki.

Co z tobą? Szczerze mówiąc, gówno mnie obchodzi, czy podoba ci się ten dialog, czy nie. Powiedz to temu facetowi, jeśli masz ochotę, ale na litość boską, nie wyżywaj się na mnie.

Jacqueline odwróciła głowę i dostrzegła na twarzy przyjaciółki przygnębienie. Po raz pierwszy od kilku godzin jej rysy złagodniały. Wyciągnęła rękę i ścisnęła ramię Sheili.

Przepraszam cię, Sheil. Jestem jakaś... Sama nie wiem. To pewnie dlatego, że już po wakacjach.

Słuchając cię, trudno byłoby uwierzyć, że na nich byłaś. Ale ja jestem bardzo zadowolona. Od dziesięciu lat nie widziałam czubków moich palców u nóg, a teraz mogę ich nawet dosięgnąć. Przez okrągłe dwa tygodnie jadałam w towarzystwie najbardziej czarującego faceta pod słońcem. No i zgubiłam sześć kilo. Przed wyjazdem mówiłaś mi, że to raj na ziemi, a teraz jęczysz, jakby spotkał cię jakiś wielki zawód. Przez cały lot wiercisz się, jakbyś miała szkło w majtkach. Czy naprawdę było tak strasznie?

Nie. Chyba wręcz przeciwnie.

Wiesz, co myślę? Jesteś rozpieszczona. Dawniej miałaś osobistego instruktora zamiast ćwiczeń we wspólnej sali, sama korzystałaś z sauny, a jadałaś tylko w towarzystwie doktora Hume’a, no i padło ci na mózg. Może za bardzo przyzwyczaiłaś się do tych luksusów.

Możeodrzekła chłodno Jacqueline.

Ale przecież on wszystko ci wytłumaczył. Chodzi mi o to, że facet odsyła z kwitkiem setki pacjentek tygodniowo. To, że się tam pchają, jest w dużym stopniu twoją zasługą. Oglądają cię w telewizji. Nic dziwnego, że w końcu musiał trochę zmienić rozkład zajęć w Spa.

Oczywiście. Masz rację.

Jacqueline wreszcie uśmiechnęła się i Sheila odetchnęła z ulgą. Wzięła do ręki swoją część scenariusza i zaczęła szukać miejsca, w którym skończyły. Nie zauważyła, że przyjaciółka przygląda się jej z czułością.

Co można powiedzieć niewidomemu o kolorach?pomyślała Jacqueline. Nie gnębiły jej zwykłe problemy, a terapia grupowa nawet się jej spodobała. Nie, tu chodziło o coś zupełnie innego. O takie mało znaczące drobiazgi, jak dziwnie bezsenne noce, czy osobliwa, ledwo dostrzegalna zmiana w charakterze doktora Hume’a. Ale przede wszystkim, zmieniła się ona sama. Z niewyjaśnionych przyczyn była rozdrażniona i wpadała nieoczekiwanie w różne nastroje.

Boże, jak szorstko potraktowała Sheilę, która przecież nie zasłużyła na to. Nie mogła się doczekać powrotu do domu i rozmowy z Rickiem na ten temat, może on coś zrozumie z jej zachowania. Wyobraziła sobie jego męską, roześmianą twarz, a potem z zakamarków umysłu wypłynęło ku niej przystojne, smagłe oblicze doktora Hume’a.

Co jest? – Sheila zmarszczyła czoło, przerzucając strony.Gdzie ja byłam, do cholery?

Nagły dreszcz wstrząsnął ciałem Jacqueline. Właśnie...pomyślała.Gdzie ja byłam?


Nigdy o nim nie słyszałem.

Myślisz, że nigdy nie prowadził badań nad otyłością?

Tego nie powiedziałem. Prowadzić badania to jedno, a publikować ich wyniki to zupełnie co innego. Stwierdzam tylko, że nigdy nie natrafiłem na jego artykuły w literaturze medycznej. W każdym razie, nie na temat otyłości.

Manley odwrócił wzrok i zamyślił się. Spodziewał się, że jeśli ktokolwiek zna Hume’a, to właśnie Lindstrom. Björn Lindstrom, profesor z uniwersytetu w Goeteborgu, przebywający gościnnie w Stanach, był światowym autorytetem w dziedzinie badań laboratoryjnych nad otyłością. Specjalizował się w analizie komórek tworzących tkankę tłuszczową. Jednocześnie, jako bystry klinicysta, dobrze znał pospolite objawy otyłości. Negatywna odpowiedź Lindstroma zbiła Manleya z tropu. Nie wiedział, do kogo jeszcze mógłby się zwrócić.

Jeśli chcesz znać moje zdanie, to masz do czynienia z utajoną nadczynnością tarczycyciągnął Szwed. – Sprawdzałeś jej poziom hormonów?

Chyba powinienem. Tylko że... Ona po prostu nie ma takich objawów. Żadnych zmian we włosach ani w oczach. Nie zauważyłem typowych symptomów.

Ale powiedziałeś, że je ponad przeciętną, a mimo to nie przybiera na wadze i jej skóra jest cieplejsza niż normalnie, prawda? A to są dość charakterystyczne symptomy.

Manley wkrótce rozpoczynał pracę. Zniechęcony dopił kawę i wstał od stolika akurat w momencie, gdy kelnerka przyniosła Lindstromowi fettucini. Podziękował Szwedowi i przelotnie spojrzał na talerz klusek.

Ona jada to samo, co ty – zauważył.Z tą różnicą, że robi to bez przerwy, dniem i nocą.

Dosłownie?zainteresował się Lindstrom.

Jak najbardziej. Podobno kazali jej stosować dietę wysokowęglowodanową. Chyba kupię jej na urodziny maszynę do produkcji makaronu.

Szwed zmarszczył czoło.

Makaron... – powiedział w zamyśleniu.

Czy to ci coś mówi?

Być może to nic nie znaczy. Ale niektórzy uważają, że dieta bogata w produkty mączne stymuluje metabolizm brązowego tłuszczu.

Manley zastanowił się. Brązowy tłuszcz... Ogólnie orientował się, o czym mowa, gdyż jako wykładowca lubił znać wszystkie zagadnienia związane z przedmiotem, którego nauczał i pierwszy przyznałby się do tego, że nie ma pojęcia o najnowszych odkryciach w tej specyficznej dziedzinie wiedzy. Powoli usiadł z powrotem i zgarbił się nad stolikiem.

Czy to możliwe?

Kto wie. Ale uważam, że na razie mamy za mało danych, by formułować te czy inne wnioski. Z pewnością jednak warto się tym zainteresować.

Björn, poświęć sześćdziesiąt sekund na wprowadzenie mnie w temat. Tylko w podstawowym zakresie.

Daj spokój, przecież znasz go równie dobrze, jak ja.

Nie wiedziałem o tej teorii z makaronem. Posłuchaj, wytłumacz mi to tak, jakbym był studentem pierwszego roku medycyny.

Skoro nalegasz... – Lindstrom wzruszył ramionami i poprawił się na krześle, przyjmując profesorską pozę.Brązowy tłuszcz...zacząłto jeden z dwóch głównych rodzajów tłuszczu występujących w ludzkim ciele. Stanowi około jednego procenta ogólnych zasobów... Rick, czy to nie nazbyt elementarne wiadomości?

Przyjmijmy założenie, że nie. Mów dalej.

Jeśli chcesz...westchnął Szwed.Stanowi on zatem około jednego procenta zasobów tłuszczu w ludzkim ciele. Tkanka ma brązową barwę, gdyż zawiera dużą ilość pigmentu. Zwykły tłuszcz jest biały i stanowi pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Ciekawą sprawą związaną z brązowym tłuszczem jest to, że jego komórki działają jak maleńkie silniczki spalające nadmiar kalorii.

I mają go wszystkie ssaki – dodał Manley, przypominając sobie, co kiedyś czytał o roli brązowego tłuszczu w hibernacji.

Zgadza się. Wydaje się, że najmniej mają go ssaki naczelne. U człowieka jego zasoby zgromadzone są w pewnych obszarach ciała, czyli wokół nerek, na szyi, między łopatkami...Lindstrom urwał nagle, widząc szeroko otwarte oczy Manleya.Coś nie w porządku?zapytał zaniepokojony.

Dobry Boże! Zupełnie o tym zapomniałem.

O czym?

Jej skóra... Powiedziałem ci, że była ciepła.

No i?

Tak naprawdę... ona nie była ciepła... To znaczy, prawie na całym ciełe miała normalną temperaturę. Tylko między łopatkami była wręcz gorąca.

Pewnie miałeś zimne palce.

Nie. Z całą pewnością nie. Czy to coś znaczy?

Wątpię. Zapewne nie była aż tak gorąca, jak ci się zdawało. No cóż... Brązowy tłuszcz byłby magiczną tkanką, panaceum dla ludzi na diecie, gdyby udało się zwiększyć jego ilość w ciele. Lub gdyby możliwe było podwyższenie jego aktywności metabolicznej, co wydajesz się sugerować.

A czy podwyższonej aktywności metabolicznej nie towarzyszy wydzielanie się ciepła?

Może tak byćprzyznał cierpliwie Lindstrom.

Więc jeśli można byłoby podwyższyć u kogoś tę aktywnośćnaciskał rozgorączkowany Manleyto taka osoba mogłaby jeść, ile dusza zapragnie i wciąż byłaby chuda jak szczapa?

Oczywiście. W teorii. Problem w tym, że nikt jeszcze nie wynalazł praktycznej metody zwiększenia ilości tego tłuszczu w ciele ani podwyższenia jego aktywności. Przynajmniej ja o tym nic nie wiem.

Manley zamyślił się.

Posłuchaj, Björn. Czy mimo to, nie istnieją czynniki regulujące jego aktywność?

Masz na myśli czynniki podwyższające ją?

Tak.

Zaczynamy fantazjować. Ale teoretycznie można byłoby przyśpieszyć ten metabolizm za pomocą tak prostego środka, jak kwas askorbinowy, czyli zwykła witamina C. Mogą go również zmieniać pewne odmiany nowotworów mózgu.

Chryste! Nawet o tym nie wspominaj.

Mam nadzieję, że to nie wchodzi w rachubę, prawda?

Wątpię. Nie występują u niej symptomy schorzeń neurologicznych. Co jeszcze?

Istnieją pewne neurotransmitery, peptydy mózgowe, które mogą wywoływać taki efekt, jeśli ich poziom jest nienormalnie wysoki. To samo powoduje dieta wysokowęglowodanowa, o której wspominałeś, choć sądzę, że jej wpływ byłby w najlepszym wypadku marginalny.

Ale gdyby udało się wyizolować jakiś czynnik wywierający wyraźny, stały wpływ na metabolizm brązowego tłuszczu, to czy jego działanie nie uwidoczniłoby się w postaci zmiany wagi ciała?

Owszem – odparł Lindstrom. – Tak przypuszczam. – Zmrużył oczy i przyjrzał się uważnie koledze.Posłuchaj, Rick. Zanim zaczniesz wyciągać pochopne wnioski, pozwól, że wyjaśnimy sobie tę sprawę raz na zawsze.

Jak?

Przynieś mi malutki wycinek jej tkanki tłuszczowej. Sprawdzę go w moim laboratorium. Jeśli okaże się, że z jakiegoś dziwnego powodu ma przesadnie podwyższoną aktywność metaboliczną, dam ci znać.

A jeśli tak?

Wówczas, mój przyjacielu... – odrzekł wolno Szwedty i ja będziemy mogli ubiegać się o nagrodę Nobla.


Zamiast po pracy udać się do domu, Manley skierował swe kroki wprost do biblioteki uniwersyteckiej. Nie dlatego, by nie wierzył Lindstromowi, ale po prostu musiał dowiedzieć się wszystkiego sam.

Przejrzał spis lekarzy, tuziny podręczników i Cumulative Index Medicus, wykaz artykułów o tematyce medycznej, pochodzących z czasopism fachowych wydawanych na świecie. Nigdzie nie znalazł nazwiska Hume. Natrafił natomiast na bogatą literaturę dotyczącą brązowego tłuszczu. Badania wszystkich aspektów tego zagadnienia przeżywały swój renesans po przeszło dziesięcioletnim okresie braku zainteresowania tą sprawą. Manley wybrał kilka nowszych publikacji i zaczął czytać.

Zbliżała się godzina zamknięcia biblioteki, gdy zniechęcony przewrócił ostatnią stronę. Choć ta lektura poszerzyła jego ogólną wiedzę, nigdzie nie było wzmianki o dokonaniu przełomu, jaki sobie wyobrażał. Materiały przechowywane w bibliotece dotyczyły ostatniej dekady. Manley uznał, że dla spokoju sumienia powinien cofnąć się do artykułów opublikowanych jeszcze wcześniej. Zanim wyszedł, wręczył bibliotekarce spis najczęściej wymienianych starych publikacji i poprosił o odnalezienie ich mikrofilmów. Zapowiedział, że wpadnie znów za kilka dni.

Pomyślał o Jacqueline. Och, Jacqueline... Tęsknił za nią bardziej, niż gotów był się przyznać. Ale miała wrócić już jutro i ta świadomość poprawiła mu nastrój. Obawiał się jednak, że stała się zegarem odmierzającym godziny jego egzystencji. Bez niej czas płynął wolniej. Lecz najbardziej gnębiło go irracjonalne uczucie zazdrości. Przebywała teraz z innym mężczyzną i Manley miał wrażenie, jakby musiał się nią z nim dzielić. Z jakimś obcym i potężnym człowiekiem, o którym nie wiedział absolutnie nic.



ROZDZIAŁ 10

Tak dobrze?

W porządku. A teraz nie ruszaj się.

Tylko nie wykorzystuj okazji.

Przestań. Leż spokojnie.

Nie mogę. To łaskocze. O Boże, jakie to zimne!

To tylko jodyna... Dobrze, zostań w tej pozycji. Poczujesz teraz lekkie ukłucie igły.

Jacqueline leżała nieruchomo na materacu. Była naga. Dolną połowę jej ciała okrywało prześcieradło. Nie mogła uwierzyć w to, że się zgodziła. Myślała, że Manley żartuje, kiedy wypowiedział słowo „biopsja”. Słabo znała terminologię medyczną, ale jedno wiedziała na pewno: biopsja to jakiś zabieg chirurgiczny. Od czasu, gdy w wieku sześciu lat wycięli jej migdałki, każda operacja, nawet najdrobniejsza, przerażała ją. Ale przeprowadzenie tego zabiegu wydawało się dla Manleya tak ważne, że w końcu uległa.

Od jej powrotu z Kalifornii spędzali razem każdą noc. Stosunki między nimi układały się wspaniale, a w dodatku próby w teatrze również szły świetnie.

Po przylocie, jego widok tak ją ucieszył, że szybko zapomniała o obawach dręczących ją na pokładzie samolotu. Nie wspominała mu o tym, co działo się podczas wyjazdu, a on nie pytał. Ich sprzeczka po programie telewizyjnym poszła już w niepamięć. Żadne z nich nie miało zamiaru do tego wracać. Oboje taktownie zgodzili się, że nie warto sprawy rozgrzebywać.

Kiedy więc napomknął o biopsji, nie wiedziała, o co mu chodzi. Powiedział jedynie, że ma to coś wspólnego z jednym z jego programów badawczych i bardzo mu na tym zależy. Wobec tego, zgodziła się. Zapewnił ją, że po nakłuciu nie zostanie żadna blizna i nikt nie zauważy śladu między łopatkami. Potem pokazał jej igłę do punkcji.

Stalowy szpikulec o długości piętnastu centymetrów przypominał jej sztylet z Otella. Gdy go zobaczyła, ugięły się pod nią kolana. Manley chwycił ją i ułożył na łóżku. Oznajmiła mu, że nic z tego. Nie ma mowy, żeby dała się tym dotknąć. Ale on zaczął ją całować. Jego usta błądziły po jej uchu, policzkach, szyi. Zamknęła oczy i oboje upadli z powrotem na materac.

To przekupstwo... – szepnęła, całując go.

Odpiął guziki jej bluzki.

To tylko część właściwej opieki lekarskiej.

Od kiedy?

Nigdy nie przeprowadzam zabiegu bez specjalnego przygotowania. To pozwala pacjentowi uspokoić się.

W takim razie, daj mi wszystko, czym dysponujesz – zażądała, wciągając go na siebie.

Miał rację. Kiedy skończyli się kochać, odprężyła się, choć nie całkiem. Gdy była gotowa, przekręcił ją na brzuch i wytłumaczył krok po kroku, co zamierza zrobić.

Poczuła lekkie ukłucie, a potem szczypanie, kiedy pod skórę dotarł środek do znieczulenia miejscowego. Ze zdziwieniem stwierdziła, że podczas biopsji nie odczuła nic, poza leciutkim naciskiem na plecy. W ciągu kilku sekund było po zabiegu. Zdumiała się jeszcze bardziej, słysząc własny głos mówiący, że chce zobaczyć próbkę. Wyglądała jak miniaturowy skrawek bardzo cienkiego makaronu; jej długość nie przekraczała pół centymetra. Manley ostrożnie umieścił ją w sterylnej buteleczce.

I o to robiłam tyle szumu?!

Dokładnie, Jackprzytaknął i pocałował ją w policzek.Dzielnie to zniosłaś. Byłaś wspaniała.

Założę się, że mówisz to każdej dziewczynie, której robisz biopsję.

Skąd znowuuśmiechnął się.Czyżbyś zapomniała, że jestem psychiatrą? To pierwszy taki zabieg w moim życiu.

Chcesz powiedzieć, że... Ty draniu!wrzasnęła z niekłamanym oburzeniem. Ledwo zdążył uchylić się przed jej paznokciami. Chichocząc, wybiegł nago z sypialni, ale nie dała za wygraną i ruszyła za nim w pogoń. – Dostanę cię, ty padalcu!

Próbowała go złapać, ale wciąż się wymykał. W końcu oboje wybuchnęli śmiechem. Wyglądał zabawnie, uciekając. Dalszy pościg nie trwał długo. Gdy go wreszcie dopadła, bez przekonania zaczęła wymierzać ciosy. Bronił się przez chwilę, po czym oboje opadli spoceni na dywan. Kiedy odsapnęli trochę po walce, przyszedł czas na pocałunki.


Wyczerpani emocjami i miłością, lecz bardzo szczęśliwi, leżeli na podłodze ze splecionymi nogami. Oboje zrobili się senni. Jacqueline wtuliła policzek w zagłębienie jego ramienia. To miejsce wydawało się jej stworzone specjalnie do tego celu. W kilka minut później spała smacznie, oddychając regularnie.

Manley wiedział, że też zaraz zaśnie. Ale na razie wpatrywał się w sufit całkiem przytomnie. Jego umysł, w przeciwieństwie do ciała, nie chciał oddać się słodkiemu lenistwu.

Tylko mały wycinekpowiedział mu Lindstrom. I teraz Manley go miał. Próbka była gotowa do przeprowadzenia analizy. A co, jeśli... Nie bądź śmiesznyupomniał sam siebie. Ale nie mógł pozbyć się obaw. Tym bardziej że wyczuwał niechęć Jacqueline do prowadzenia rozmów na temat jej podróży do Spa.

Miał nadzieję, że i na to przyjdzie czas. Trzeba być cierpliwym. Mocniej przytulił się do niej, dotknął policzkiem jej twarzy i poczuł gładkość skóry. Nie chciał stracić tej kobiety. Ani teraz, ani kiedykolwiek.



CZĘŚĆ TRZECIA

Marzec



ROZDZIAŁ 1

Od chwili przyjęcia roli w nowej sztuce, Jacqueline nie mogła się przyzwyczaić do stale rosnącego zainteresowania jej osobą. Dziennikarze otaczali ją jak sępy, czyhając na każdy smakowity kąsek wiadomości, który mogliby zamieścić w swoich gazetach. Broniła się przed udzielaniem odpowiedzi na niekończące się pytania najlepiej jak umiała, dając im okazje do spekulacji na temat proponowanych ról filmowych, najnowszych romansów czy nieporozumień między nią a pozostałymi członkami obsady. Nigdy jednak nie oburzały jej plotki zamieszczane w pismach goniących za sensacją. Wolała, żeby pisano o jej rzekomych grzeszkach i podbojach niż żeby uznano, że nie ma o czym pisać.

We wszystkich wzmiankach o niej podkreślano, że kocha grę na scenie i jej wierna publiczność uwielbiała ją za to jeszcze bardziej. Martwiło ją tylko to, że ma coraz mniej czasu dla siebie. Ale fakt, że spotyka się z Manleyem jakimś dziwnym trafem wciąż umykał uwadze dziennikarzy. Przed wyjazdem do San Sebastian nic nie mąciło jej dobrego nastroju, mimo że wciąż żyła pod presją. Prawdę mówiąc, nie miała nawet wolnej chwili, żeby martwić się czymkolwiek. Jej umysł i ciało wciąż były czymś zajęte. Koncentrowała się bez reszty na próbach do nowej sztuki. Jednak z czasem, kilku bardziej bystrych przedstawicieli prasy dostrzegło zachodzące w niej zmiany.

Manley też to zauważył. Po powrocie z Kalifornii łatwo wpadała w rozdrażnienie. Jako wprawny obserwator ludzkich zachowań, odgadł bez trudu, że gnębi ją jakiś poważny problem. Szybko doszedł do wniosku, że nie jest to typowy objaw nerwicy spowodowanej zmaganiami wewnętrznymi z samą sobą czy nieporozumieniami z otoczeniem. Zaobserwował u niej powolny, lecz ciągły wzrost napięcia świadczący o tym, że sprawa nie jest błaha.

Co gorsza, w drodze na poranną konferencję w szpitalu dowiedział się o tragicznej śmierci Suzanne Fontaine. W samochodzie usłyszał przez radio tę samą wiadomość, którą podały stacje w całym kraju: zdobywczyni nagrody Grammy, Suzanne Fontaine zmarła wczesnym rankiem na atak serca. Przypomniał sobie, co przed mniej więcej dwoma miesiącami mówiła mu Sheila. „Jackie miała jedenaście lat, Suzanne dziesięć... Grały razem...” Kiedy wrócił do domu, zastał Jacqueline bladą jak płótno. Siedziała nieruchomo, wpatrując się w przestrzeń. Natychmiast spróbował wyrwać ją z otępienia, nakłonić do rozmowy. Bez skutku. Milczała uparcie.

Jej przygnębienie utwierdziło go w przekonaniu, że ma do czynienia ze skomplikowanym przypadkiem. Analizując oddzielnie nerwowość Jacqueline i wpływ, jaki wywarła na nią tragiczna wiadomość mógłby uznać, że sprawa jest stosunkowo prosta. Ale biorąc wszystko razem, problem nie wydawał się łatwy do rozwiązania. Dobrze wiedział, że powinien poczekać, aż sama zacznie mówić o jednym i drugim w chwili, którą uzna za stosowną. Jednak nic nie wskazywało na to, że zamierza otrząsnąć się z ponurego nastroju. Toteż zachował się jak typowy psychiatra: najpierw zaczął krążyć wokół tematu, by po pewnym czasie powoli przejść do rzeczy. Przez dwa dni nie doczekał się odpowiedzi na żadne pytanie. Potem Jacqueline nagle eksplodowała.

Dlaczego nie zapytałeś o to Rochelle Rothstein?!wybuchnęła poirytowana.

Nie mógł przypomnieć sobie nazwiska, ale pociągnął ten wątek.

O co?

Spojrzała na niego ze złością.

Kiedy wpadała w zły nastrój, jak często oszukiwała samą siebie i czy nienawidziła swoich rodziców. O to wszystko, co chcesz wyciągnąć ze mnie!

Te rzeczy akurat niezbyt mnie interesują.

Więc przestań dręczyć mnie tymi idiotycznymi pytaniami brzmiącymi tak, jakby nie miały na końcu znaku zapytania! Nie jestem jedną z twoich cholernych pacjentek.

Zwinęła dłonie w pięści i zamilkła.

Nie znam żadnej Rochelle Rothsteinpowiedział.

Jasne, że nie znasz! A niby skąd miałbyś ją znać?warknęła.Jak ci się zdaje, ile osób wie, że to prawdziwe nazwisko Suzanne Fontaine? Ale w końcu była tylko jedną z wielu grubych świń, która chciała coś znaczyć.

I udało się jej?zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.

Jak cholera! Doszła na sam szczyt! Zrzuciła wagę i sięgnęła po wszystko, co mogła zdobyć! Opłaciło się. Za każde wyjście na estradę inkasowała sześciocyfrowe sumy.

Rozumiem.

Na pewno!

Spojrzał na jej przygryzione wargi.

Czy rozmowa z nią pomogłaby mi zrozumieć, co dzieje się z tobą?

Uniosła ręce do góry i odwróciła się do niego plecami.

A skąd mam wiedzieć, do cholery?!

Więc dlaczego o niej wspomniałaś?

Odwróciła się gwałtownie.

Po co mnie prowokujesz?! To nie twój zasrany interes, Zygmuncie!

Westchnął ciężko.

Jack, martwię się tylko o...

Rzuciła się w jego kierunku.

Ty sukinsynu! – wrzasnęła wściekle.Jak śmiesz mi mówić, o co się martwisz! Nie masz pojęcia o cierpieniu... o cierpieniu, jakie znoszą ludzie, by osiągnąć to, na czym im zależy. A kiedy już to osiągną, wystarczy jedna chwila, by... stracili wszystko...

Jej oczy zwilgotniały. Napad furii minął. Znowu przygryzła dolną wargę i odwróciła wzrok, starając się opanować drżenie podbródka. Po chwili otarła łzy i spojrzała na niego przytomnie.

Po co to wszystko... Idę spać.

Przeszła przez pokój i zamknęła za sobą drzwi sypialni.


Siedział przy telefonie, od czasu do czasu pociągając z puszki łyk piwa, które już dawno zdążyło się ogrzać. Wydawało mu się, że tkwi przy aparacie całą wieczność. Był pewien, że wciąż czegoś nie dostrzega. Pełna wściekłości tyrada Jacqueline miała jakąś ukrytą treść, ale nie potrafił jej odgadnąć. Postanowił przemyśleć wszystko od początku.

Profesorowie uczyli go, że w przypadku „reakcji nerwicowej” należy wnikliwie przestudiować całe życie pacjenta, by odnaleźć czynniki wywołujące takie zachowanie. Manley przystąpił do analizy.

Po pierwsze, musiał wziąć pod uwagę możliwości osłabienia mechanizmów obronnych jednostki przez niebezpieczne żądze zagrażające jej ego lub niezwykłe przeżycia pozostawiające głębokie urazy. Wątpił jednak, by tym razem o to chodziło. Dotychczasowe życie Jacqueline upływało bez wstrząsów. Następnie powinien zastanowić się nad sytuacjami wymagającymi intensyfikacji procesów obronnych i będącymi zadaniem ponad siły. Mogły to być na przykład bezskuteczne próby osiągnięcia nierealnych celów, prowadzące do nerwicy, która jest reakcją na niemożność zrealizowania zamierzeń. Takie wytłumaczenie również nie przemawiało do Manleya. Cele Jacqueline wydawały się jak najbardziej realne. Wreszcie ostatnia możliwość była taka, że przyczyny obecnego stanu rzeczy tkwią w okresie dzieciństwa aktorki i w powracających do niej lękach z tamtych lat. Z tego właśnie powodu zdecydował się zadzwonić do Sheili.

Krótko zrelacjonował jej, co zaszło. Mówił do słuchawki szeptem, żeby nie obudzić Jacqueline. Kiedy skończył, Sheila natychmiast wyraziła swoje zdanie.

Wątpię, żeby mała Suzy miała z tym coś wspólnego.

Ale Jack musiała mieć powód, żeby się tak zachowywać.

Sheila zawahała się.

Ty nigdy nie byłeś gruby, prawda Rick?

Nie, nie byłem.

Grube dziewczyny identyfikują się ze sobą. Tworzymy oryginalne grupki. Naszymi idolami nie są gwiazdy rocka, tylko tacy faceci, jak pułkownik Sanders czy Ronald McDonald. Trzymamy się razem, bo wspólnie łatwiej grzeszyć.Sheila zaczęła opowiadać zasłyszane historie z okresu, gdy Jacqueline i Suzanne były nastolatkami. Mówiła o latach ich cierpień i urażonej dumy, które przyszły po krótkim flircie z gwiazdorstwem. – Można powiedzieć, że razem dorosłyciągnęła.Para grubych dziewczyn z Doliny. Biorąc pod uwagę to, co gazety pisały o Suzanne, nie dziwię się, że... A zresztą, nieważne.

Sugerujesz, że ponieważ Jacqueline identyfikowała się z Suzanne, boi się, że ją spotka to samo?

Ja to zasugerowałam? Coś takiego! Nie miałam pojęcia, że jestem taka bystra.

Nie sądzisz, że właśnie to może ją gnębić?

Możliwe. Ale nie dostrzegasz oczywistej rzeczy. Gdzie byłeś przez ostatnich kilka dni?

Nie zrozumiał, o co jej chodzi.

Jak to? Byłem tutaj.

Więc lepiej zbadaj sobie wzrok. To, co dzieje się z Jackie jest tak proste, jak kozetka w twoim gabinecie. Ona tyje, Rick.

Co? – wykrztusił zaszokowany.Jesteś pewna?

Absolutnie. Przestań się do niej wdzięczyć i szeroko otwórz oczy. Och... Jasne, że nie przybrała na wadze zbyt dużo. Ale jednak tyje. I podejrzewam, że dobrze o tym wie.

Rozmawiałaś z nią o tym?

Próbowałam, ale nie chciała słuchać. Ty jesteś lekarzem, więc mi powiedz, jakiego określenia używasz, kiedy jedna z twoich pacjentek nie chce przyznać, że coś jest oczywiste?

Chodzi ci o zaprzeczanie?

Otóż to. Zaprzeczanie. Tak to dokładnie wyglądało.

Manley zamknął oczy. Waga i figura Jacqueline stanowiły podstawy jej zdrowego wyobrażenia o sobie. Jeśli Sheila mówiła prawdę, to zachowanie Jacqueline stawało się jasne. Próbowała na swój sposób uporać się z lękiem przed czymś, co nieuchronnie nadciąga. Rozpaczliwie broniła się przed tym, co może zniszczyć jej osobowość. Jeśli przegra...

Nagle oboje usłyszeli odgłos odkładanej słuchawki. Ktoś podsłuchiwał ich rozmowę z innego aparatu.

O Jezu! – jęknęła Sheila.Myślisz, że słyszała?

Nie mam poję...Manley zobaczył, że drzwi sypialni otwierają się.Zadzwonię do ciebie później.

Jacqueline pojawiła się w progu. Ze zwisającymi bezwładnie ramionami przypominała szmacianą lalkę. Jej wściekłość dawno zastąpiła melancholia. Wyglądała na załamaną i opuszczoną. Wiedział, że wszystko słyszała. Ale nie nastąpił wybuch gniewu, którego się spodziewał. Na jej twarzy malował się smutek i strach.

Miała wilgotne i podkrążone od płaczu oczy. Zauważył, że cała drży i obawiał się, że lada moment załamie się. Podszedł i otoczył ją ramionami. Jej ciało było lodowato zimne.

Sheila się mylipowiedziała bezbarwnym głosem.Nie może mieć racji. Po prostu nie może...

Mocno przytulił jej głowę do swojej piersi i delikatnie pogładził ją po włosach. Jakim strasznym ciosem byłoby dla niej przyznanie, że jest inaczej! Wiedział, co czułaby, gdyby spojrzała prawdzie w oczy. Gdyby dopuściła do siebie myśl, że wszystko, czym żyje, może się nagle zawalić.

Będzie dobrze, Jack. Jestem tego pewien.

A jeśli nie?

Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Każdej innej osobie odpowiedziałby: – No i co z tego? Jakie znaczenie ma kilka kilo wagi? Ale dla Jacqueline to znaczyło wszystko. Waga ciała kształtowała jej osobowość. Stanowiła jej kamień węgielny. Poruszenie go mogło spowodować utratę równowagi i zniszczenie jej. Wówczas cała piramida jej ego ległaby w gruzach.



ROZDZIAŁ 2

W ten zimny, szary poranek Manley poważnie obawiał się, że Jacqueline lada chwila straci kontakt z rzeczywistością. Jej rozpacz z powodu tycia graniczyła z obsesją. Co z tego, że rozumiał psychologiczne podłoże tego załamania, skoro był kompletnie bezsilny.

Długofalowa psychoterapia zapewne okazałaby się skuteczna, ale wątpił, by Jacqueline zgodziła się na takie leczenie. Poza tym, liczył się czas, a ona dosłownie rozsypywała się psychicznie na jego oczach. Tylko dwie drogi ratunku przychodziły mu do głowy. Pierwsza polegała na odbudowaniu jej własnego wizerunku. Jeśli rzeczywiście przybierała na wadze, mógł starać się namówić ją, by przeciwdziałała temu za wszelką cenę. Gdyby to zawiodło, powinien wreszcie dowiedzieć się, w jaki cudowny sposób pozbyła się kiedyś nadwagi. Jeżeli zrozumiałby, jak tego dokonała, może udałoby mu się wykorzystać tę metodę w obecnej, kryzysowej sytuacji.

Jacqueline wyglądała na tak przybitą, że zastanawiał się, czy nie odradzić jej pójścia do pracy. Powstrzymał się jednak; próba opiekowania się nią jak chorym dzieckiem mogła przynieść wręcz odwrotny skutek. Pożegnał się z nią tak czule, jak tylko potrafił i pojechał do swego gabinetu. Miał nadzieję, że znów uda mu się porozmawiać z Sheilą. Był przekonany, że martwi się o Jacqueline nie mniej niż on. Być może we dwójkę zdołają opracować jakiś sensowny plan działania. Gdy tylko znalazł się przy swoim biurku podniósł słuchawkę telefonu i połączył się z informacją o numerach.

Jak to, nie figuruje? – zapytał po chwili zdziwiony.Tak, przez H... Więc niech pani sprawdzi w spisie lekarzy i chirurgów... Tak, poczekam... – Zniecierpliwiony bębnił palcami o blat biurka.Ależ to niemożliwe! Musi być... Jest pani pewna? To może pod San Sebastian... Klinika Spa w San Sebastian.W słuchawce znów zapadła irytująca cisza.Oczywiście, że jestem pewien! Proszę szukać dalej... Na litość boską!Manley nie wytrzymał i cisnął słuchawkę na widełki.

Mimo zdenerwowania próbował się zastanowić, czy nie za wiele sobie obiecywał. Może należało się spodziewać, że tak ekskluzywna kalifornijska klinika ma zastrzeżony numer. Pozostawało mu więc tylko wyciągnięcie informacji od Jacqueline. Pod warunkiem, że zrobi to na tyle umiejętnie, żeby jej nie rozzłościć.

Na razie nie bardzo wiedział, co dalej. Do chwili spotkania z Sheilą mógł jedynie znów pogrzebać w bibliotece. Materiały, o które prosił, powinny już być dostępne.

Po przybyciu na miejsce dowiedział się, że nadeszły tego ranka. W chwilę później usiadł wygodnie i zaczął przeglądać mikrofilmy.

Wybrał odpowiednie artykuły i przystąpił do uważnego czytania, nie pomijając odnośników i bibliografii. Zgodnie z przewidywaniami, nigdzie nie znalazł nazwiska Hume’a. Nie był tym zaskoczony, podobnie jak brakiem przydatnych szczegółów na temat brązowego tłuszczu. Jeden tekst zaintrygował go jednak.

Pochodził sprzed piętnastu lat i dotyczył aktywności metabolicznej komórek tłuszczowych. Z niewiadomych przyczyn, autora bardziej interesowały komórki brązowego, a nie białego tłuszczu. Opracował unikatową metodę dzielenia ich w hodowli tkankowej. Manley odniósł wrażenie, że ta wysoce skomplikowana technika wyprzedzała swoją epokę. Wymagała obliczania częstotliwości łączenia się pewnych radioaktywnych protein z DNA jądra komórkowego, która to wartość odzwierciedlała zarówno podział komórki, jak i jej aktywność metaboliczną.

Autor stwierdzał, że komórki brązowego tłuszczu posiadają ogromne rezerwy metaboliczne. Poniżej Manley znalazł jednak opis dalszej modyfikacji aktywności metabolicznej polegającej na dodawaniu do hodowli tkankowych mało wówczas znanych substancji z rodziny neurotransmiterów, o których niedawno wspominał Lindstrom.

Z rosnącym zainteresowaniem przeczytał wszystko jeszcze raz. Próbował właśnie ocenić wartość tekstu pod kątem swoich potrzeb, gdy czyjaś ręka wyłączyła zasilanie czytnika mikrofilmów i ekran zgasł. Podniósł wzrok i zobaczył nad sobą twarz Lindstroma.

Nie masz zwyczaju zostawiać wiadomości, dokąd wychodzisz?zapytał Szwed.Poluję na ciebie przez cały ranek.

Przepraszam.

Zrobiłem tę analizę, o której rozmawialiśmy.

Manley starał się odgadnąć, co oznacza dziwnie strapiona mina Lindstroma. Od chwili przekazania mu wycinka pobranego od Jacqueline usiłował zachowywać wyczekującą obojętność: mówił sobie, że ze spokojem przyjmie do wiadomości każdy wynik. Ale podświadomie pragnął, by analiza nie wykazała niczego nienormalnego. Bał się odkrycia czegoś nieoczekiwanego, co kazałoby mu zadawać sobie tysiące dręczących pytań bez odpowiedzi. Ale wyraz twarzy Szweda nie wróżył nic dobrego.

Nie potrafię tego wyjaśnić – oznajmił Lindstrom.Ale w sumie wygląda to tak: eksperymenty z wychwytem radioaktywnym wykazały wysoki stopień obrotu metabolicznego i wymiany.

A co to właściwie znaczy?

Że jej metabolizm brązowego tłuszczu jest co najmniej dziesięciokrotnie przyśpieszony.

Manley na moment zaniemówił.

Chyba żartujesz?

Nie. Dwukrotnie sprawdzałem wyniki.

Ale jak... Czy kiedykolwiek spotkałeś się z czymś takim?

Tylko w szybko dzielących się komórkach rakowych.

Jezu Chryste, chyba nic na to nie wskazuje?

Nie, komórki wyglądają zupełnie normalnie. Interesujące jest natomiast to, jak zaczęła spadać ich aktywność od chwili, gdy przeprowadziłem pierwsze obliczenia.

Manley był zbyt oszołomiony, by nadążać za tokiem jego rozumowania.

Jak to wytłumaczysz?

No cóż... To może być wina samej hodowli tkankowej. W warunkach laboratoryjnych to się często zdarza. Komórki wyrwane ze swojego naturalnego środowiska wyczerpują się.Szwed zawahał się.Ale w grę może wchodzić również coś innego.

Na przykład?

Może istnieć czynnik regulujący aktywność jej brązowego tłuszczu, umieszczony w niej samej. Kontrolujący ten proces. Komórki usunięte podczas biopsji zostały pozbawione tego regulatora.

Manleyowi zakręciło się w głowie. Nie chciał, żeby komórki okazały się chore; miałby wówczas wystarczający powód do zmartwienia. Ale dużo, dużo gorsza była ewentualność, że nie chodzi o zmiany tkwiące w samej tkance, lecz o coś, co je powoduje. Taka możliwość przerażała go: ciało Jacqueline mogło okazać się jakimś wybrykiem natury.

To niewiarygodne... – szepnął.Przy tak wzmożonej przemianie materii trudno się dziwić, że jej skóra była gorąca. Czy to również powoduje, że nie przybiera na wadze?

Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.

Ale jak? Dlaczego jej komórki brązowego tłuszczu funkcjonują w ten sposób?

Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz.

Przygnębiony Manley pokręcił głową.

Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

Lindstrom zaczął zbierać się do wyjścia.

Jeśli czegoś się dowiesz, daj mi znać, dobra?

Oczywiście.

Szwed odwrócił się, ale Manley nagle chwycił go za ramię.

Björn, możesz rzucić na to okiem, zanim wyjdziesz?

A co to jest?

Stary artykuł o brązowym tłuszczu.

Lindstrom włączył czytnik i przebiegł wzrokiem tekst, kiwając z uznaniem głową. Najwyraźniej rozprawa naukowa wywarła na nim takie samo wrażenie, jak na Manleyu.

Bardzo interesujące. Kto to napisał?

Facet nazywa się Wahlberg. Na imię ma Seymour. Słyszałeś o nim?

Tak. Kilka razy spotkaliśmy się na gruncie towarzyskim. Zawodowo nigdy nie mieliśmy ze sobą do czynienia. Prowadził gabinet na Park Avenue. Był znaną postacią w branży dietetycznej.

Jak to „był”?

Już nie żyje. Umarł cztery, może pięć lat temu.

O Chryste... Chciałem z nim pogadać. Uważasz, że mógł napisać pracę naukową tego kalibru?

Wątpię. Sam tego nie napisał. Nie był typem obdarzonym wielkim intelektem.

Więc kto jest autorem?

Przewiń film do tyłu. Spojrzymy na stronę tytułową.

Manley wykonał polecenie.

Jest... – powiedział Lindstrom, wskazując nazwisko umieszczone pod nazwiskiem Wahlberga. – Założę się, że to gość, którego szukasz.

Manley przyjrzał się słowom „Doktor medycyny Robert Emmerich”. Wypisano je dużo mniejszym drukiem niż nazwisko Wahlberga. Kiedy pierwszy raz czytał tekst, nie zawracał sobie głowy takimi szczegółami jak ten, komu autor składa podziękowania. Teraz jednak dostrzegł, że wymienione zostały dwa oddziały szpitalne: chorób wewnętrznych i neurochirurgii w New York’s Flower and Fifth Avenue Hospital. Podejrzewał, że Flower – obecnie nieczynny – był jednym z miejsc, gdzie przyjmował Wahlberg. A Emmerich?

Czy to nazwisko coś ci mówi?

Zupełnie nic.

Może to któryś z asystentów Wahlberga?

Raczej współautor. Dam głowę, że ta rozprawa to jego dzieło. Jeśli ten człowiek jest osiągalny, powinieneś zwrócić się właśnie do niego.

Manley spojrzał na ekran.

Neurochirurgia... – mruknął.

Co mówisz?

Materiały do artykułu zbierano na internie i neurochirurgii. Wahlberg był internistą...ciągnął wolno Manley, myśląc głośno.Ale dlaczego jakiś neurochirurg miałby się interesować badaniami tkanki tłuszczowej?

Kto wie? To było piętnaście lat temu.

Lindstrom wyszedł. Manley zwrócił mikrofilmy i spędził następną godzinę na poszukiwaniach nazwiska Emmerich. Bez skutku. Pomyślał jednak, że zbiory biblioteki uniwersyteckiej są ograniczone; większą szansę odnalezienia tego, czego szukał, miałby w Akademii Medycznej przy Piątej Alei. Złapał taksówkę i wkrótce był na miejscu.

Bibliotekarka, której wyjaśnił powód swojej wizyty, również nigdy nie zetknęła się z nazwiskiem Emmericha. Doradziła, żeby Manley wystąpił z prośbą o sprawdzenie, czy mężczyzna ten nie figuruje w którejś z komputerowych baz danych. Jeśli cokolwiek publikował, jego prace powinny być gdzieś wymienione; akademia ma dostęp do katalogów różnych zbiorów obejmujących w niektórych przypadkach teksty pochodzące nawet z połowy lat sześćdziesiątych.

Manley wypełnił odpowiedni formularz, zapłacił czterdzieści dolarów i poprosił, żeby potraktować sprawę jako pilną. Spotkał się jednak z odmową. Kobieta wytłumaczyła mu, że zamówienia realizowane są w kolejności ich składania, choć zapewne nie potrwa to dłużej niż tydzień. Pożegnał ją nieco rozczarowany. Wolno wyszedł z biblioteki naukowej, wciąż rozmyślając o tym, co niedawno przeczytał.

Piętnaście lat... Taki szmat czasu wydawał się wiecznością, na przestrzeni której wszystko mogło się zdarzyć.



ROZDZIAŁ 3

Mijały dni i Manley doszedł do wniosku, że Jacqueline uznała aluzję, iż mogłaby mieć problemy z wagą za upokarzającą, gdyż nie chciała więcej rozmawiać na ten temat. Mimo że, opierając się na swym zawodowym doświadczeniu, wciąż ponawiał próby podjęcia dyskusji, pozostawała głucha na jego prośby. Uparcie milczała i z irytująco zimną krwią zaprzeczała istnieniu problemu.

Nie wspominała mu o drobnych zatargach w pracy; nie mogła. Dla Manleya z każdym dniem stawało się coraz bardziej jasne, że Jacqueline nie jest już tą samą osobą, co kiedyś. Jej poprzednie, łagodne, „ja” zniknęło. Ale jako psychiatra musiał pogodzić się z tym, że nie może wyciągać z niej niczego na siłę. To ona powinna wyrzucić z siebie, co ją gnębi, na własnych warunkach i we właściwym czasie.

Stan psychiczny Jacqueline odbijał się na jej zachowaniu. Często bywała zmęczona i dłużej sypiała, ogarniała ją ospałość typowa dla ludzi w depresji. Jednocześnie zaczęła się regularnie gimnastykować i ćwiczyć z fanatycznym zapałem. Przygnębienie nie wpłynęło jednak na jej apetyt; nadal uporczywie trzymała się diety wysokowęglowodanowej. A gdy to nie pomagało, stopniowo zwiększała porcje jedzenia. Choć nie mówiła, dlaczego to robi, Manley widział w tym pewną logikę; uważała zapewne, że im więcej zje makaronu, tym więcej straci na wadze. Mogła to być również podświadoma potrzeba ciągłego podjadania, dobrze znana ludziom otyłym i tym, którzy kiedyś mieli nadwagę.

Nie odstępował jej teraz ani na chwilę. Od jej powrotu z Kalifornii minęły prawie dwa tygodnie. Tego dnia oglądali razem telewizję, grali w szachy i w karty. Przez cały czas Jacqueline z nerwową energią wpychała coś do ust. Przyglądał się temu z przerażeniem, ale nie odzywał się. Niepokoiły go nie tyle ilości tego, co zjadała, ile fakt, że robi to ciągle. Pochłaniała na zmianę prażoną kukurydzę, chrupki i krakersy. Kusiło go, żeby kazać jej zwolnić tempo i uprzedzić, że przy takich ilościach przekroczy swoją, i tak już wysoką, tolerancję na węglowodany i zacznie szybko tyć. I nagle, gdy zastanawiał się, jakim „u diabła” cudem udaje się jej ciągle zachować szczupłą sylwetkę, przestała jeść, jakby czytała w jego myślach. Popatrzyła na swoje drżące dłonie, jakby należały do kogoś innego, a potem z krzykiem chwyciła miskę prażonej kukurydzy i cisnęła ją w drugi koniec pokoju.

Co się dzieje, na Boga?zapytał zaskoczony.

Zaczęła płakać.

Mój Boże... Spójrz tylko, co ja ze sobą robię!

Już dobrze, dobrze... Wszystko w porządku.

Nic nie jest w porządku!wrzasnęła.Jak mogę tu siedzieć i zachowywać się jak świnia?!

Nareszcie... – pomyślał.Zaczyna się do tego przyznawać.

Więc o to chodzipowiedział zachęcającym tonem.

O co? Przecież nawet nie wiesz, o czym mówię!

To jasne, że coś cię gryzie od chwili powrotu z Kalifornii. Proszę cię, powiedz mi o tym, Jack. Chcę tego posłuchać.

Na jej twarzy pojawił się wyraz cierpienia grzesznika, który pragnie wyznać długo skrywaną tajemnicę. Urywanymi słowami opowiedziała mu, co się ostatnio zdarzyło. Wspomniała o incydencie w garderobie, o zbyt ciasnych ubraniach i przede wszystkimo powtarzających się, przykrych komentarzach w pracy.

Nie docierały do niej żadne z jego argumentów; nie istniał sposób, żeby ją pocieszyć. Była święcie przekonana, że jej los jest przesądzony; lada chwila zacznie tyć bez względu na to, co zrobi. Manley słuchał ze zdumieniem. Mówiła z tak szaleńczym zapamiętaniem, że obawiał się o nią. Przestał apelować Jacqueline do rozsądku i zamiast tego zaoferował swoje wsparcie. Przyjęła je.

Kochał się z nią wolno i czule. Gdy potem leżeli obok siebie w łóżku, otoczył ją ramionami jak tarczą. Upłynęło dużo czasu, zanim zasnął. Śniły mu się ostre, wyraźne obrazy, które napawały go lękiem. Obudził się zmęczony.

Przekręcił się na bok i wyciągnął rękę w kierunku Jacqueline. Znalazł tylko ciepłe, puste miejsce. Zdziwił się, westchnął głęboko i zaczął z powrotem zapadać w sen.

Wtedy usłyszał krzyk.

Natychmiast otworzył oczy. Jack...? Odrzucił kołdrę, zerwał się na równe nogi i pobiegł do przedpokoju. Znalazł ją w łazience. Stała z dłońmi przyciśniętymi do twarzy i patrzyła z przerażeniem w dół, na wagę.

Uspokoił się trochę.

Co się stało?

Nie mogła wymówić słowa. Drżącym palcem pokazała mu skalę. Spojrzał tam, ale nie zauważył nic, poza strzałką spoczywającą nieruchomo na zerze.

Nie rozumiem... Waga?

Pokiwała głową.

Coś nie w porządku?

Przybyło mi trzy kiloszepnęła.

Zrozumiał.

Od kiedy? – zapytał.

Chwyciła się za skronie.

To niemożliwe, do cholery! Niemożliwe!

Znał jej zwyczaje wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie ważyła się od wielu lat.

Jack, ta waga jest stara. Ma co najmniej dziesięć lat.

Ale działa dobrze. Wiem o tym!

Nie możesz polegać na mojej wadze. Musisz się ważyć zawsze na tej samej. Moja może wskazywać zupełnie co innego niż ta, na której stałaś ostatnio. Różnica może wynosić nawet pięć kilo.

Wyciągnęła rękę w kierunku dziesięciokilowych hantli leżących obok.

Działa doskonale!Na jej twarzy malowała się panika.Sprawdzałam na twoich ciężarkach!

Trzęsła się na całym ciele. Objął ją wpół.

Biorąc pod uwagę to, jak się wieczorem obżerałaś, nie jestem ani trochę zdziwiony.

Bardzo cię proszę, nie próbuj mnie pocieszać. Zawsze tyle jem i doskonale o tym wiesz!

Nie tyle, co wczoraj.

Nie było sensu dyskutować dalej. Przytulił Jacqueline mocno i pieszczotliwie gładził po plecach dopóki się nie uspokoiła i nie przestała drżeć. Pociągnęła nosem, wysunęła się z jego objęć i przyjrzała się w lustrze swoim załzawionym oczom. Do świtu pozostało niewiele czasu.

Po prostu powinnaś jeść zdecydowanie mniejpowiedział pokrzepiającym tonem.Może warto spróbować diety stosowanej w cywilizowanym świecie.

To nic nie da – odparła, patrząc tępo na swoje odbicie.Nic mi już nie pomoże. Znów będę gruba.

Nie wygłupiaj się.

Ale dlaczego? – szepnęła z przestrachem. – Dlaczego to mnie spotyka?

Manley doskonale rozumiał, co czuje jego ukochana. Przez lata borykała się z nadwagą i wstydem, potem jej ciało uległo cudownej metamorfozie i zdobyła sławę, a teraz koszmar miał powrócić. Chciał powiedzieć coś mądrego, żeby podnieść ją na duchu, ale nagle uznał, że nadszedł czas, by przestać bawić się w psychiatrę i odwoływać do zdrowego rozsądku. Jacqueline była w takim stanie, że musiał zmienić taktykę i zacząć działać żartobliwie. Zbliżył się i pocałował ją w kark.

Czy mówiłem ci kiedyś, że szaleję za grubymi dziewczynami? Kochałbym cię tak samo, gdybyś ważyła dwa razy więcej niż teraz. To, że przytyłaś o kilka kilo nie jest jeszcze najgorszą rzeczą, jaka mogła się zdarzyć.

Rzeczywiście. Bywają gorsze.

Hmmm...?

Spojrzała na niego w lustrze.

Najgorsze przyjdzie wtedy, kiedy mój koszmarny sen stanie się jawą. Zacznę jeść i nie będę mogła przestać.

Powiedziała to z takim przekonaniem, że przeszedł go dreszcz grozy. Poczuł lęk, jakby jej ciało miało wkrótce znieruchomieć w lodowatym uścisku śmierci.



ROZDZIAŁ 4

Tego dnia Jacqueline nie nadawała się do pracy. Siedząc w charakteryzatorni i czekając na wezwanie na scenę, próbowała ze wszystkich sił skupić swą uwagę na scenariuszu. Bez skutku. Kiedy wreszcie przyszła jej kolej, ruszyła przed siebie korytarzem, czując, że jest kłębkiem nerwów. Ale zawodowa duma nie pozwalała aktorce przyznać się do tego.

Bersonowi wystarczył jednak jeden rzut oka, żeby zorientować się, że coś jest nie tak. Poradził, żeby dała sobie dziś spokój. Od wielu dni obserwował jej pogarszający się stan psychiczny.

Czyżby zachorowała? Zaokrągliła się trochę. Miała jakby grubsze nogi w kostkach i leciutką fałdę skóry na podbródku. Inni też to zauważyli. Za jej plecami otwarcie żartowali, że zaszła w ciążę. Pomyślał z niepokojem, że jeśli wkrótce wszystko nie wróci do normy, stracą miliony.

Ale kiedy z troską zapytał ją, jak się czuje, odburknęła, że nie chce o tym rozmawiać. Berson zmarszczył brwi. Lata doświadczeń nauczyły go, że scena nie jest najlepszym miejscem do rozwiązywania osobistych problemów. Zapewnił, że gdyby jednak miała ochotę pogadać, zawsze jest do dyspozycji, ale uprzedził, że nie pozwoli jej wziąć udziału w próbie w takim stanie. Dał jej dzień wolny i poradził, żeby poszła odpocząć. Zanim wyszła, zdążył pośpiesznie zmienić plan dnia dla reszty obsady.

Zaskoczona i upokorzona Jacqueline postanowiła przespacerować się do domu. Idąc ulicą, przypominała sobie, kiedy po raz ostatni wracała do siebie pieszo: po przesłuchaniach do Hospicjum. Szalała wówczas z radości, że dostała tamtą rolę. Jej dzisiejszy nastrój był zupełnym przeciwieństwem euforii. Przystanęła i przyjrzała się swemu odbiciu w szybie wystawowej. Przeraziło ją to, co zobaczyła.

Boże, nie!krzyknęła w duchu. Przez resztę drogi biegła, potykając się, pochłonięta rozmyślaniami o tym, jak obrzydliwie wygląda. Co się z nią dzieje, na litość boską?!

W końcu bez tchu dotarła do domu. Wsiadła do windy, drżąc na całym ciele. Czuła przeraźliwy głód. Do tego stopnia, że miała mdłości. Ręce trzęsły się jej tak, że z trudem uporała się z zamkami w drzwiach.

Wiedziała, co musi zrobić. Chwyciła książkę telefoniczną leżącą na nocnym stoliku, znalazła właściwy numer i wybrała go zesztywniałymi palcami. Po pewnym czasie usłyszała wreszcie znajomy, kojący głos.

Doktorze Hume, dzięki Bogu! Myślałam, że już nigdy nie podniesie pan słuchawki!

Czy to ty, Jacqueline? Co się stało?

Szybkim, nerwowym ruchem odgarnęła włosy.

To okropne, wszystko się wali... Nie wiem, co się ze mną dzieje... Ja...

Uspokój się, Jacquelineodpowiedział łagodnie. Jego cierpliwy ton podziałał na nią jak balsam. Zaczęła oddychać wolniej i swobodniej.No... tak już lepiej. A teraz, opowiedz mi proszę, cóż to, na Boga, mogło wyprowadzić z równowagi tak uroczą osobę jak ty?

Och... Nie potrafię tego wyjaśnić. Wiem, że to brzmi głupio, ale mam przeczucie, że stanie się coś złego.

Roześmiał się współczująco.

Chyba wszyscy miewamy czasem takie chwile.

Nie, nie... Mówię poważnie! Ja...zawahała się, zażenowana tym, co zamierza wyznać. Po chwili opanowała się.Zaczynam przybierać na wadze.

W słuchawce zapanowała dłuższa cisza.

Stosujesz się do przepisanej diety?

Ależ tak! Przysięgam! Nie robię nic innego. Ja... – Po policzku Jacqueline spłynęła łza.Doktorze Hume, błagam pana! Muszę wrócić do San Sebastian.

Przecież dopiero stąd wyjechałaś, Jacqueline.

Och, wiem o tym. Wiem, że to brzmi śmiesznie...pociągnęła nosem – ale musi pan pozwolić mi wrócić!

Moja najdroższa Jacqueline. Dobrze wiesz, że zrobiłbym wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby ci pomóc. Ale jaką korzyść może ci przynieść taki pośpieszny powrót do Spa?

Chodzi o to, doktorze Hume, że jest pan jedynym człowiekiem, któremu ufam. W przeszłości dokonywał pan cudów i wiem, że jeśli wrócę, tym razem będzie tak samo!

Znów usłyszała jego sympatyczny śmiech i krzepiący ton głosu.

Jesteś wspaniała, że tak mi schlebiasz. Dziękuję ci za to z całego serca.

Zaczynała dostawać szału.

Ale...

Posłuchaj mnie przez moment, Jacqueline. Musisz mi wierzyć, skoro mówię, że zrobiłbym wszystko, żeby ci pomóc. Ale to, co teraz przeżywasz, nie jest czymś niezwykłym. Pojawia się u jednej trzeciej moich pacjentek, a nazywa się zjawiskiem nasilania objawu po przerwaniu kuracji. W stresie, w jakim teraz żyjesz, tkanka ulega osłabieniu. Dlatego przybierasz na wadze. Słuchaj uważnie, Jacqueline. Wiesz, co musisz zrobić?

Co? – zapytała słabym głosem.

Po prostu kontynuować dietę. To absolutnie podstawowa sprawa. Nie rezygnuj z niej pod żadnym pozorem. Po tygodniu zobaczysz radykalną zmianę. Gwarantuję ci to.

Odetchnęła z niewypowiedzianą ulgą.

Na pewno?

Zdecydowanie. Musisz mi zaufać, Jacqueline. Czy kiedykolwiek zawiodłaś się na mnie?

Napięcie opuściło ją, jakby uszło z niej powietrze.

Nie, nigdy.

Więc sama widziszroześmiał się.Powrót do Spa nic by ci nie dał. Wierz w swoją dietę. Ona zadziała. Możesz to dla mnie zrobić, Jacqueline? Muszę mieć twoje słowo.

Obiecuję.

Dobrze.

Głęboki ton jego głosu był tak przekonujący i natchnął ją takim optymizmem, że zdobyła się na uśmiech przez łzy. Będzie uratowana. Co za szczęście. Rozejrzała się po pokoju. Gdzie, na Boga, podziały się te nieszczęsne chusteczki? Drżącymi rękami sięgnęła po nie i otarła mokre oczy i policzki.



ROZDZIAŁ 5

Po kilku dniach, które upłynęły od rozmowy z tłumem, Jacqueline z przerażeniem stwierdziła, że jej radość była przedwczesna. Stosując się do jego zaleceń, kalkulowała ilość spożywanych węglowodanów co do miligrama. A jednak, mimo wręcz obsesyjnej dokładności w przestrzeganiu diety, jej waga ciągle rosła.

Radykalna zmiana przepowiedziana przez Hume’a rzeczywiście nastąpiła. Tyle że w złym kierunku. Zrozpaczona Jacqueline zadzwoniła do niego ponownie. Nie zastała go. Próbowała jeszcze wiele razy, ale jakimś dziwnym trafem zawsze był nieosiągalny. Po każdym daremnym telefonie odkładała słuchawkę bliska histerii.

Po kilku następnych dniach była już tak zdesperowana, że uznała, iż nie ma wyboru. Dieta węglowodanowa po prostu przestała przynosić efekty. Zarzuciła ją więc całkowicie i prawie w ogóle przestała jeść.

Ta gwałtowna zmiana nie uszła uwadze Manleya. Nie mógł również nie dostrzec tego, z jakim fanatycznym zapałem Jacqueline oddaje się wyczerpującym ćwiczeniom fizycznym. Z każdym dniem zwiększała dawkę ruchu, aż doszło do tego, że ćwiczyła niemal bez przerwy. Strój gimnastyczny stał się jej drugą skórą. Ale wciąż nie zamierzała dyskutować o swoim problemie z Manleyem.

Siedział właśnie w gabinecie, zastanawiając się nad jej zachowaniem, gdy odebrał telefon z Akademii Medycznej. Bibliotekarka oznajmiła mu, że komputer bardzo szybko odnalazł interesujący go materiał, zapewne dlatego, że w bazie danych figurowała tylko jedna praca opublikowana przez poszukiwanego autora. Wkrótce potem Manley zjawił się w bibliotece, gdzie wspomniana rozprawa naukowa już na niego czekała.

Usadowił się przy jednym z długich, drewnianych pulpitów, oparł łokcie na wyblakłym blacie i otworzył książkę na stronie zaznaczonej zakładką. Tom nosił tytuł Rocznik Biochemiczny i ukazał się trzy lata wcześniej niż artykuł, który pokazał Lindstromowi. Manley przesunął palcem po linijkach strony tytułowej. Nagłówek stwierdzał wyraźnie, że jedynym autorem jest doktor Emmerich. Biochemia...pomyślał. Fakt, że lekarz opublikował swoje wnioski w periodyku z innej dziedziny niż medycyna, wydał mu się dość niezwykły. Szybko przeczytał tekst i zdziwił się jeszcze bardziej. Artykuł w ogóle nie dotyczył brązowego tłuszczu. Zawierał mnóstwo niezrozumiałego słownictwa technicznego, które dla Manleya było czysto biochemicznym żargonem.

Przestudiował wszystko od początku, tym razem wolno i bardzo uważnie. Emmerich najwyraźniej opisywał nową bazę chemiczną dla pewnych leków podawanych domięśniowo. Wstrzyknięty środek „magazynował się” w tkance i jego „zapas” wystarczał na szereg dni lub tygodni. Krótko mówiąc, chodziło o depotydawki leku o przedłużonym działaniu. Koncepcja była analogiczna do podawania doustnie środków w postaci kapsułek działających przez dłuższy czas.

Emmerich nie wspominał jednak nic o samych lekach. Koncentrował się wyłącznie na nowej, unikalnej formie bazy depotu. Stanowił ją nie znany wcześniej polimer wchłaniany tak wolno, że działanie leku mogło zostać rozciągnięte już nie na tygodnie, lecz całe miesiące.

Tak przynajmniej utrzymywał autor. Manley zastanawiał się, co to ma wspólnego, jeśli w ogóle ma, ze specjalnością Emmericha, czyli neurochirurgią. Co do brązowego tłuszczu, również nie widział tu żadnego związku. Przerzucił strony bibliografii i zauważył przy nazwisku lekarza dodatkowy odsyłacz. Zapisał tę informację, zamknął książkę i zwrócił bibliotekarce.

Odnalezienie ostatniego źródła zajęło mu trochę czasu. Wreszcie wyciągnął z półki stary, zakurzony tom zatytułowany Archiwum Neurochemii. Przewertował wydaną dawno temu księgę i odszukał rozprawę Emmericha. Artykuł był pierwszą publikacją lekarza, jaka kiedykolwiek się ukazała. Najwyraźniej powstał jako praca dyplomowa w czasach, gdy zdobywał on stopień naukowy na Nowojorskim Uniwersytecie Stanowym. Manley zrozumiał teraz to, co przedtem wydawało mu się tak osobliwe: Emmerich najpierw został biochemikiem, dopiero potem lekarzem.

Tekst zawierał podsumowanie wyników badań prowadzonych na szczurach, którym wstrzykiwano noradrenalinę. Emmerich skrupulatnie notował zaobserwowane różnice zachowań. Zastosowany środek należał do grupy neurotransmiterów wspomnianych niedawno przez Lindstroma. Manley doznał uczucia zawodu. Spodziewał się, że w artykule znajdzie coś ciekawszego. Już miał odłożyć na miejsce bezużyteczną dla siebie lekturę, gdy jego wzrok padł na tabelę u dołu strony zatytułowaną „Przeciętny spadek wagi w gramach”. Wyglądała na dołączoną w ostatniej chwili, jakby autor nie mógł się zdecydować, czy jest potrzebna. Ale dla Manleya artykuł nabrał nagle nowego znaczenia.

W zamyśleniu spojrzał na ścianę, gdzie wysoko wisiał antyczny zegar. Jego staromodne wskazówki zdawały się z trudem odmierzać sekundy, minuty i godziny. Utkwił w nim wzrok analizując to, co przeczytał. Neurotransmitery i spadek wagi... Zastrzyki robione zwierzętom doświadczalnym... Nieznany polimer wydłużający działanie leków... To wszystko musiało się wiązać ze sobą... Jakiś genialny wynalazek? Ale jaki?

Zrobiło się późno. Wyszedł z biblioteki i wrócił do swojego gabinetu. Pozostawało mu tylko jedno: porozmawiać z Emmerichem. Na jego biurku leżała Książka Telefoniczna Lekarzy Specjalistów. Pochodziła sprzed siedmiu lat, ale mimo to Manley postanowił zajrzeć do niej. Spochmurniał, gdy nie znalazł nazwiska Emmericha. Może przeszedł na emeryturę? W wykazie zauważył jednak numer telefonu Amerykańskiej Rady Neurochirurgii w Nowym Orleanie. Usiadł i wolno sięgnął po słuchawkę.

Kilka minut później odłożył ją poirytowany. Zamiejscowa rozmowa zaczęła się obiecująco, ale nic mu nie dała. Dowiedział się jedynie, że jeszcze przed siedmioma laty Emmerich praktykował jako neurochirurg w jakieś klinice gdzieś na przedmieściach Nowego Jorku. Potem nagle przestał płacić należności i słuch po nim zaginął. Rada zupełnie straciła go z oczu. Nie miała żadnych informacji, czy przeszedł na emeryturę, czy może zmarł.

Nikt nie znika tak po prostu – pomyślał Manley.

Dochodziła piąta. Jacqueline powinna niedługo zjawić się w domu. Przed udaniem się do jej mieszkania Manley złożył ostatnią wizytę w bibliotece uniwersyteckiej. Musiał zajrzeć do spisu lekarzy Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego. Niestety, uzyskał tylko potwierdzenie wiadomości otrzymanej podczas rozmowy z Nowym Orleanem. Od siedmiu lat Emmerich nie figurował w żadnych wykazach specjalistów.

Ze zwieszoną głową opuścił bibliotekę. Był zupełnie zrezygnowany. Rozmowa z Humem wydawała się w tej sytuacji koniecznością. Ale ten człowiek wciąż stanowił dla niego wielki znak zapytania, a jedyna osoba, która ewentualnie mogłaby mu pomóc, zniknęła.



ROZDZIAŁ 6

Wspaniale, kochani! Super! – Reżyser wstał i podszedł do aktorów.Zróbcie sobie małą przerwę, a potem przelecimy to jeszcze raz.

Członkowie obsady rozeszli się. Reżyser złapał Jacqueline, gdy kierowała się do swojej garderoby. Miała zaciśnięte usta, a na jej twarzy malował się wyraz przygnębienia. Jednak bez względu na to, jakiego rodzaju miała problem, potrafiła pokazać swój wielki kunszt aktorski.

Wypadłaś cudownie, Jackie. Szkoda, że reszta nie może ci dorównać.

Skwitowała komplement lekkim skinieniem głowy.

Masz chwilkę?ciągnął dalej, wskazując miejsca dla orkiestry.Pan Berson chciałby zamienić z tobą słówko.

Podbródek Jacqueline wykrzywił nerwowy skurcz. Sztywnym krokiem przecięła scenę i zeszła po schodkach ku pustym krzesełkom dla muzyków.

Siadaj, Jackie.

Wolę stać, jeśli ci to nie przeszkadza, Emilu.

Proszę bardzo.Spojrzał na nią i złożył dłonie jak do modlitwy.Co ja mam z tobą zrobić, Jackie? Co ty byś zrobiła na moim miejscu?

Z czym? – zapytała zaczepnie.

Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. Jesteś zbyt inteligentna.

Łatwo mogła przewidzieć, co teraz nastąpi. O Boże!pomyślała.Żebym tylko nie wybuchnęła płaczem.

Nie czuję się odpowiednią osobą do udzielania ci radodparła, zastanawiając się gorączkowo, jak mogłaby wynagrodzić sobie przyszłe straty.Wiem tylko, że nikt nie krytykuje mojej gry.

Jeszcze nie. Ale oboje wiemy, że nie o to chodzi.

Patrzył na nią, czekając na odpowiedź, ale milczała. Westchnął ciężko.

Jeśli nie masz mi nic więcej do powiedzenia, trudno. Ale posłuchaj. Zbliżamy się do końca prób i wszystko idzie doskonale, poza jedną rzeczą. Ja to wiem, ty to wiesz i skłamałbym mówiąc, że inni nie wiedzą. Nie mam pojęcia, na czym polega twój problem, ale dałem ci cholernie dużo czasu, żebyś coś z tym zrobiła.

Oczekiwała tych słów, a jednak sparaliżowały ją. Stała niema jak posąg, czując w skroniach drżenie rozprzestrzeniające się na całe ciało.

Nie pozostawiasz mi wyboru, Jackie. Albo ty pozbędziesz się kilku funtów wagi, albo ja pozbędę się ciebie. Przykro mi to mówić, ale ktoś inny będzie musiał zająć twoje miejsce.


Manley miał niesamowite szczęście. Nie chcąc zaniedbać żadnej możliwości, zadzwonił do Los Angeles do kolegi psychiatry, u którego leczyło się sporo znanych osób. Po odbyciu stażu podyplomowego, Michael Houghton i Manley kształcili się dalej w tej samej instytucji i choć Houghton był o dwa lata starszy, wspólne zainteresowanie sportem sprawiło, że bardzo się zaprzyjaźnili. Podtrzymywali bliską znajomość, dzwoniąc do siebie przy każdej nadarzającej się okazji.

Po rozmowie o ostatnich wydarzeniach sportowych, a zwłaszcza o ciężkiej sytuacji drużyn Rams i Raiders, Manley przeszedł do rzeczy. Wyjaśnił, że chciałby się dowiedzieć, czy jego przyjaciel zna w środowisku psychiatrów z Hollywood lekarza, który opiekował się Suzanne Fontaine.

Dobrze trafiłeśusłyszał.Zajmowałem się nią osobiście.

Manley na moment zaniemówił z wrażenia.

Chryste! Czułem, że dzwonię do właściwej osoby. Dzięki tobie zaoszczędzę fortunę na telefonach zamiejscowych. Możemy o niej pogadać?

To zależy od tego, co chcesz wiedzieć. I czy będziesz trzymał buzię na kłódkę.

Bez wdawania się w długie wyjaśnienia, Manley opowiedział o tym, co o Fontaine z domu Rothstein mówiła Jacqueline. Dorzucił własne obserwacje i wnioski, powtarzając mniej więcej to samo, co wcześniej powiedział Sheili. Wytłumaczył, że teraz chciałby znać prawdziwe fakty z kariery Fontaine i jej stan psychiczny przed śmiercią.

Mimo że Houghton był jej psychoanalitykiem, potrafił dodać zaskakująco niewiele. Nakreślił portret psychologiczny Suzanne, z którego wynikało, że miała osobowość podobną do Jacqueline. Prześladowały ją te same lęki grubej niegdyś dziewczyny i nawet wielki sukces nie pomógł jej pozbyć się ich całkowicie. Manley spodziewał się tego, choć zauważył drobne różnice między kobietami. Houghton określił Fontaine jako osobę podatną na zranienie i dającą się łatwo zastraszyć, podczas gdy Jacqueline, zdaniem Manleya, w podobnej sytuacji nie poddałaby się i walczyła o przetrwanie.

Przyznaję to z niechęcią...ciągnął Houghtonale chyba straciła wiarę we mnie. Cokolwiek się z nią działo, nie chciała mi tego wyjawić. Krępowały ją zwierzenia. Zrezygnowała z naszych sesji nagle, mniej więcej miesiąc przed śmiercią.

Zupełnie nieoczekiwanie?

Właśnie. Miała taki kaprys i już. Ale to było do niej niepodobne.

Nie domyślałeś się, o co mogło chodzić? Może stał za tym jej chłopak?

Nie sądzę. Wątpię, by powodem była kłótnia z chłopakiem. Nie mam oczywiście pewności, ale odniosłem wtedy niejasne wrażenie, że ktoś wywiera na nią nacisk.

Ale kto?

Nie mam bladego pojęcia.

Manley kluczył dalej wokół tematu, mając nadzieję, że natrafi na coś, co miałoby związek z zachowaniem Jacqueline. Ale nie znalazł odpowiedzi na dręczące go pytania i w końcu poczuł, że wie jeszcze mniej niż na początku rozmowy. Gotów był uznać, że znów zabrnął w ślepą uliczkę, gdy przyszedł mu do głowy pomysł, by otwarcie zapytać Houghtona, czy nie orientuje się, w jaki sposób Fontaine pozbyła się nadwagi.

Obawiam się, że nie potrafię ci pomóc.

Nie wiesz nawet, czy stosowała jakąś specjalną dietę? Może intensywnie ćwiczyła?

Wręcz odwrotnie. Miała bardzo ruchliwy umysł, ale nie ciało.

Więc jak to zrobiła, do diabła?

Zawsze podejrzewałem, że fantazjuje, bo nigdzie nie znalazłem nazwiska faceta, o którym mówiła. Ale przysięgała, że w jakiś cudowny sposób pomógł jej lekarz nazywany przez nią doktorem Hume.

Manley osłupiał z wrażenia.

Hume...

Znasz go, Rick?

Nie. Tylko że... Ta cała sprawa była wielkim szokiem. Jacqueline i Suzanne były sobie bardzo bliskie. Nic dziwnego, że atak serca Suzanne

Jak powiedziałeś? Atak serca?

Manley poczuł rosnące napięcie.

Tak. To przecież był atak serca, prawda?

Może tak pisały gazety w Nowym Jorku, ale u nas mówi się, że w szpitalu dostała pomieszania zmysłów. Umarła z przejedzenia. Dosłownie. Wepchnęła w siebie tyle żarcia, że nastąpiło pęknięcie dolnej części przełyku i jedzenie zablokowało serce.


Jeszcze jedno okrążenie... Tylko jedno!

Już nie mogę... Padam na twarz... Brak mi tchu...

Do cholery, Sheil! Obiecałaś! Trzymaj się!

Sheila dostrzegła wyraz udręki na spoconej twarzy przyjaciółki. Nie irytację, lecz strach. To rozpacz dodawała Jacqueline sił. Spróbowała ją dogonić i zrobiła ostatni nadludzki wysiłek, by przebiec jeszcze kawałek halowej bieżni.

W końcu Jacqueline stanęła i zaczęła oddychać równo i głęboko. Sheila oparła się o ścianę. Z trudem chwytała powietrze. Była bliska omdlenia.

Chodźmy. Czas na aerobik.

Chyba nie mówisz poważnie?

Nie możemy pozwolić, żeby na nas czekała.

Za dwa patyki tygodniowo może zaczekać kilka minut.

Posłuchaj, Sheil!warknęła Jacqueline.To był twój pomysł. Pamiętasz?

Musiałam mieć chyba chwilowe zaćmienie umysłu.

Chodźmy.

Jacqueline raźnym krokiem zeszła z bieżni. Sheila powlokła się za nią, ciężko dysząc. Weszły do małej sali gimnastycznej. Na podłodze leżały jaskrawe maty do ćwiczeń. Na widok wchodzących kobiet, instruktorka pociągnęła ostatni łyk kawy, odstawiła kubek i ziewnęła szeroko. Nie była przyzwyczajona do wstawania o tak idiotycznie wczesnej godzinie; nie zdążyła się jeszcze rozbudzić na dobre. Ale skoro ktoś zdecydował się płacić jej dwa tysiące dolarów tygodniowo za poranne wynajęcie pomieszczeń klubowych tylko dla siebie, chętnie przystała na taki układ.

Dziwiło ją tylko, że kobieta o figurze Jacqueline Ramsey w ogóle zamierza tu przychodzić. Jej zaskoczenie minęło, gdy zobaczyła podejrzane krągłości rysujące się pod sportowym strojem panny Ramsey i obłęd w oczach aktorki. Odwróciła się i włączyła kasetę z rytmiczną muzyką.

Jak z formą?zagadnęła.

W porządkuodparła sucho Jacqueline.

Są panie gotowe? Możemy zaczynać ćwiczenia?

Ja nadaję się raczej do zabalsamowaniajęknęła Sheila. Mimo to stanęła obok przyjaciółki, czekając na sygnał instruktorki.

Proszę rozstawić nogi na szerokość bioder, ręce luźno wzdłuż bokówzaczęła trenerka.Zwieramy pośladki, wciągamy brzuch i oddychamy nosemciągnęła.Teraz głowa w prawo, raz i dwa, raz i dwa i prostujemy. I w lewo, raz...

Jacqueline wiernie naśladowała ruchy instruktorki; jej ciało poruszało się w takt muzyki. Sheila szybko straciła rytm, ale nikt jej nie poprawiał. Było jasne, że główną postacią jest tu Jacqueline. Rozpostarły ramiona i przystąpiły do skrętów tułowia.

Powtarzamy: raz, dwa, trzy, cztery i wdech. Wypuszczamy powietrze. Teraz w prawo: raz i dwa i trzy... Pochylamy się... Plecy i nogi proste. Obracamy się... Wdech i wydech...

Po półgodzinnych ćwiczeniach czoło Jacqueline ociekało potem. Sheila dawno odpadła; nie była w stanie nadążyć. Stojąc z boku, nie mogła dostrzec grymasu na twarzy przyjaciółki, Jacqueline też była potwornie zmęczona. To, co kiedyś należało do jej codziennych, rutynowych zajęć, teraz sprawiało jej kłopot.

Muzyka skończyła się i instruktorka wyłączyła magnetofon. Próbowała powiedzieć coś pocieszającego, ale Jacqueline nie zamierzała słuchać. Odwróciła się na pięcie i poszła do sauny. Sheila współczująco wzruszyła ramionami i podreptała za nią.

Po kilku chwilach siedziały w gorącym i wilgotnym pomieszczeniu. Na głowach miały turbany z ręczników, a ich ciała błyszczały od potu. Jacqueline wpatrywała się w przestrzeń z ponurym wyrazem twarzy.

Co ja robię źle, Sheil?zapytała nagle. – Dlaczego nic z tego nie wychodzi?

A kto tak mówi?

Nie pocieszaj mnie! – krzyknęła niemal histerycznie.Lepiej spójrz, jak wyglądam!

Obie przyjrzały się jej talii i biodrom. Jeszcze kilka tygodni temu nie zobaczyłyby na nich grama tłuszczu. Teraz zgrubienia były widoczne.

Powinnaś słuchać Rickazaryzykowała Sheila.

O Chryste! On jest jeszcze gorszy niż ty!odparowała Jacqueline. Po chwili zdała sobie sprawę ze swojego zachowania i jej oczy wypełniły się łzami.Przepraszam cię, Sheila. Nie zasługujesz na takie traktowanie. Jesteś dla mnie taka dobra, a ja... Ale Rick... Ciągle mi tylko powtarza, jak wspaniale wyglądam i że nie obchodzi go, czy przytyję kilka kilo. Ale mnie to obchodzi, do cholery!Krople potu zmieszały się ze łzami spływającymi po jej policzkach.

A może powinnaś była posłuchać doktora Hume’a i pozostać przy swojej diecie?

Czy nie rozumiesz, że to mi nic nie dawało?! A skoro potrafię wytrzymać na prawdziwej diecie, kiedy prawie nic nie jem, to w końcu muszę schudnąć, prawda?!

Zanim Sheila zdążyła odpowiedzieć, Jacqueline zerwała z siebie ręcznik i wybiegła z sauny. Sheila zaniepokoiła się nie na żarty. Jej przyjaciółka gotowa była zagłodzić się na śmierć, ćwicząc jednocześnie do upadłego. Robiła wszystko, co mogła, a jednak nic z tego nie wychodziło. Gdyby tylko...

Z szatni dobiegł ją rozdzierający krzyk.

Sheila rzuciła się w tamtym kierunku. Przebiegła między rzędami szafek i znalazła Jacqueline stojącą przy wadze lekarskiej. Poziome ramię podrygiwało lekko. Wynik był o kilogram wyższy niż poprzedniego dnia. Jacqueline łkała głośno z twarzą ukrytą w dłoniach.



ROZDZIAŁ 7

Im bardziej Jacqueline koncentrowała się na diecie i ćwiczeniach, tym gorzej grała. Spodziewała się, że Berson zwolni ją lada chwila. Ale wciąż ważniejszy był dla niej własny wygląd niż kariera. Uporczywie trzymała się myśli, że jej jedynym ratunkiem jest doktor Hume.

Dzwoniła do niego codziennie, modląc się w duchu, by go złapać. O dziwo, kiedy wreszcie raczył podejść do telefonu, odniosła wrażenie, że kontynuują ich poprzednią rozmowę. Znów usłyszała znajomy śmiech i kojący głos. Przygotowywała się do opowiedzenia doktorowi o swojej porażce i rozpaczy, chciała błagać go o pomoc, ale gdy tylko zaczęła mówić, przerwał jej w pół słowa.

Przepraszam, że nie odpowiadałem na twoje telefony, Jacqueline, ale byłem zajęty. W końcu jednak dotarły do mnie niepokojące wieści o twojej wadze.

Ale jak pan się o tym...

Nieważne. Liczy się to, żebyś nie zrujnowała sobie kariery. Może nawet będziesz musiała jeszcze raz wrócić do San Sebastian.

Kiedy to powiedział, zaczęła łkać. Nie posiadała się z wdzięczności. Zamknęła oczy, a podbródek trząsł się jej z przejęcia.

Och, mój Boże! Dziękuję panu! Zastosuję się do wszystkiego, co uzna pan za słuszne.

To dobrze. Ale zanim to przedyskutujemy, chciałbym cię poprosić, żebyś coś dla mnie zrobiła.

Poczuła nagły niepokój, odpowiedziała jednak bez wahania.

Co tylko pan zechce. O co chodzi?

Roześmiał się dobrodusznie.

Zupełnie znienacka przyszła mi do głowy pewna sugestia. Tam u ciebie jest jeszcze dość wcześnie, prawda?

Spojrzała na zegarek.

Dochodzi dwunasta.

No właśnie... Masz dziś po południu wolną chwilę?

Niepewnym gestem uniosła ręką do czoła i zastanowiła się.

Tak... Ja...

O ile wiem, w twoim mieście przebywa akurat Sidney Lambert. Na pewno znasz jego twórczość.

Nawet bardzo dobrze – pomyślała, przypominając sobie nieprzyjemny incydent z przeszłości.

Słyszałam o nimodrzekła powściągliwie.

Wyczuła wahanie Hume’a.

Zastanawiam się, czy nie mogłabyś się z nim spotkać, Jacqueline. Wyświadczyłabyś mi przysługę. A potem porozmawialibyśmy o twoim powrocie tutaj.

Przysługę?

Byłbym ci bardzo wdzięczny. On nie zostanie długo w Nowym Jorku. Prawdę mówiąc, oczekuje twojej wizyty.

Wkrótce potem Jacqueline siedziała posłusznie w taksówce jadącej w kierunku hotelu „Intercontinental”. Z przygnębieniem patrzyła na szare, ponure miasto za szybą, czując się jak uczennica wezwana przed oblicze dyrektora szkoły. Zaczesane do tyłu włosy osłaniała szalikiem zawiązanym pod brodą.

Jej jedyne spotkanie z Lambertem miało miejsce wiele lat temu, niedługo po tym, jak przeniosła się do Nowym Jorku. Jej agent ostrzegał ją, że to podstępny sukinsyn i żeby nie wierzyła jego obietnicom. Ale Jacqueline tak bardzo zależało na szybkim rozpoczęciu kariery aktorskiej, że widząc szansę pojawienia się na ekranie, zignorowała te przestrogi.

Gdyby wówczas wiedziała, o co naprawdę chodziło Lambertowi, nigdy nie odpowiedziałaby na jego ogłoszenie o poszukiwaniu obsady. Interesowały go tylko pieniądze i seks. Wprawdzie zapewniał Jacqueline, że ma zamiar zaproponować jej zupełnie niewinną rolę w filmie erotycznym, ale jeden rzut oka na innych aktorów wystarczył, by zorientowała się, że będzie kręcił ordynarne porno w najgorszym gatunku.

Kilka kasowych horrorów zapewniło mu jednak pozycję w branży i wysoki status finansowy. W krótkim czasie zyskał opinię zdolnego producenta mało ambitnych filmów komercyjnych. Najchętniej wykorzystywał sprawdzone schematy i nie porywał się na stworzenie poważniejszego dzieła o walorach artystycznych. Należał do tych hollywoodzkich „osobistości”, z którymi Jacqueline nie chciała mieć nic wspólnego.

Więc po co jadę na spotkanie z nim?pytała teraz samą siebie.

Boże, przecież to tylko przysługauspokajała się po chwili. Przynajmniej tyle mogła zrobić dla doktora Hume’a. Ale właściwie dlaczego chciał, żeby... Otrząsnęła się z tych myśli i spojrzała na szare niebo nad miastem.

Jak niewiele rzeczy miało dla niej ostatnio sens... Męczarnie spowodowane tyciem były wprost niewyobrażalne. Zdarzały się jej również krótkie zaniki pamięci. I ta wiadomość o Suzannetak niespodziewana, niezrozumiała, nie pasująca do niczego...

Taksówka zatrzymała się przed wejściem do hotelu. Lambert zajmował apartament na ostatnim piętrze. Podczas jazdy windą na górę myślała tylko o jednymczy ją rozpozna; pełną dobrych chęci, ale naiwną dziewczynę sprzed lat, której kiedyś coś proponował.

Nie pamiętał jej. Po wejściu do pokoju zmusiła się do cierpliwego, sztucznego uśmiechu, gdy przez pełne pięć minut wysłuchiwała pretensjonalnego, pełnego przechwałek monologu gospodarza, okraszonego zachwytami pod jej adresem. Nagle zakończył ten popis krasomówstwa i natychmiast przeszedł do interesów.

Jacqueline przyjęła do wiadomości to, co miał do powiedzenia, po czym wyprostowała się w fotelu, nie będąc pewną, czy dobrze zrozumiała. Spojrzała mu prosto w oczy i zapytała:

Powiedział pan Pigmalion?

Taaa... No wiesz, ta rzecz Shawa. Znasz ją, nie?

Zaplotła palce.

Nie wiedziałam, że jest pan takim mecenasem sztuki.

To właściwie nie moja działka, ale wyczułem w tym dobry pieniądz, więc z tobą w roli głównej...

Przeszyła go wzrokiem.

On panu obiecał, że się zgodzę?!

Facet nie dał mi tego na piśmie, złotko, ale takie było założenie.

W chwilę potem znalazła się za drzwiami oburzona i zaniepokojona jednocześnie. Lambert wyraźnie stwierdził, że uzyskał od doktora Hume’a zapewnienie, iż Jacqueline chętnie przyjmie tę rolę. Co więcej, dostał gwarancje finansowe. Producent zaczął przedstawiać jej swoją wizję filmu, gdy nie wytrzymała i wyszła.

W drodze powrotnej drżała na całym ciele, choć szczelnie zapięła ciepły płaszcz. W porządku, pocieszała się. Przynajmniej wypełniła zobowiązanie wobec Hume’a. Poszła tam i wysłuchała, o co chodzi. Nie miała pojęcia, dlaczego był tym zainteresowany, ale postanowiła, że powie mu dosadnie, co myśli o producencie. Uważała Hume’a za rozsądnego człowieka i przypuszczała, że ją zrozumie. Natomiast Lambert... Bezczelny, obleśny typ! Jak ten nadęty dupek w ogóle śmiał zakładać, że ona... Och, czy to ważne, skoro może wrócić do Spa?

Ledwo weszła do mieszkania, zadzwonił telefon. Pomyślała, że to na pewno Rick. Uśmiechnęła się ciepło, wyobrażając sobie jego twarz. Wiedziała, że ma do niej żal. Jego zdaniem, powinna dzielić z nim swoje kłopoty, zamiast zamykać się w sobie. Ale tym razem, jak jeszcze nigdy przedtem, była zdecydowana samodzielnie zapobiec katastrofie. Kiedy tylko upora się ze swym problemem, powie mu, jak bardzo docenia jego troskę.

A może to Emil?zgadywała, idąc w kierunku aparatu. Strasznie go ostatnio traktowała. Ale oczywiście wszystko się zmieni po powrocie z San Sebastian.

Podniosła słuchawkę i ze zdumieniem przekonała się, że to doktor Hume. Najpierw swobodnym tonem powiedział coś żartobliwego, potem oznajmił, że właśnie rozmawiał z Lambertem. Zupełnie ją zaskoczył nalegając, by przyjęła tę rolę.

Zgódź się, Jacqueline. To coś w sam raz dla ciebie.

Pobladła. Poczuła, że zaczyna jej dygotać podbródek.

Nie bardzo widzę się w Pigmalionie. Chyba nie nadaję się do tegoodrzekła dyplomatycznie, starając się opanować drżenie głosu.

Nie doceniasz własnych możliwości aktorskich, moja droga.

Ale moja nowa sztuka... Jesteśmy w trakcie...

Podejrzewam, że się nie rozumiemy, Jacqueline. Bardzo bym chciał, żebyś zagrała tę rolę. Byłabyś wspaniałą Galateą. Dopilnuję, żeby kontrakt dotarł do ciebie pod koniec tygodnia. Kiedy tylko odeślesz mi go z powrotem, przedyskutujemy sprawę twojego przyjazdu do San Sebastian.

Była oszołomiona. Gdyby tak jej nie przestraszyła jego pewność siebie, może nawet dałaby upust swej irytacji. Nie miała wątpliwości, że powinna być mu wdzięczna do końca życia, jeśli sprawi, że pozostanie szczupła, ale... Chyba nie zamierza się targować? Jako człowiek rozsądny, musi przecież rozumieć, że jej kariera to wyłącznie jej sprawa, czyż nie?

Przez twarz Jacqueline przebiegł nerwowy skurcz. Wyschło jej w gardle. Z trudem przełknęła ślinę.

Będę musiała porozmawiać o tym z moim agentemodpowiedziała wymijająco.

Nie jest ci do niczego potrzebny. Kiedy nadejdą papiery, po prostuje podpisz i odeślij na mój adres. Zrobisz to dla mnie, prawda Jacqueline?

Fakt, że po tym, co usłyszała, zawahała sięchoćby na momentuznała później za coś odrażającego. Wolno odłożyła słuchawkę. Twarz miała tak bladą jak biały marmur nagrobka w księżycowej poświacie.



ROZDZIAŁ 8

Zapadki zamka zagrzechotały jak rzucone na stół kości do gry, gdy przekręcał klucz w drzwiach jej mieszkania. We wszystkich pokojach panowały nieprzeniknione ciemności. Zdjął płaszcz i wolno ruszył korytarzem.

Jack?

Czuł, że gdzieś jest, choć nie dawała znaku życia. Tuż przy wejściu do salonu stało biurko, a na nim antyczna lampa Waterforda. Pociągnął łańcuszek i żółte światło wydobyło z mroku kontury pokoju. Siedziała na kanapie. Wciąż miała na sobie płaszcz.

Przypominała nieruchomą rzeźbę. Nie drgnęła nawet, jakby nie zauważyła jego obecności.

Dlaczego siedzisz po ciemku?

Cisza.

Coś się stało w pracy?

Jej podbródek zadrżał, przez twarz przebiegł skurcz, a z gardła wydobył się głuchy szept:

Lada chwila zostanę wyrzucona.

Tak po prostu, bez uprzedzenia? – zapytał z niedowierzaniem.

Ostrzegano mnie. Wielokrotnie. Ale nie słuchałam.

Powiedziano ci, dlaczego?

Wciągnęła głęboko powietrze.

Czy to nie oczywiste?

Wstała z trudem i wolno powlokła się do szafy. Stawiała kroki z wyraźnym wysiłkiem. Ile ona jeszcze może znieść?zastanawiał się. Wiedział o jej zabójczej diecie i wspomniała mu też o morderczych ćwiczeniach, a reszty dowiedział się od Sheili. Jacqueline znalazła się u kresu wytrzymałości.

Nie jadłaś nic przez cały dzień?spytał, przyglądając się jej ociężałym ruchom.

Nagle wstąpiła w nią energia. Ospałość zniknęła, gdy odwróciła się nagle.

Czy jadłam?!wyrzuciła z siebie, jakby to słowo ją parzyło.Wylatuję przez to z pracy, a ty masz czelność pytać mnie o jedzenie?!

Rób tak dalej, a niedługo będziesz własnym cieniem.

Wszystko, na co tak długo pracowałam, rozwiewa się jak dym. Więc co za różnica, jeśli ja też rozpłynę się we mgle?

Uniósł brwi.

Uważasz, że to co robisz, pomoże ci?

Odwróciła wzrok. Była wściekła, że nie potrafi nad sobą panować.

Tylko jedna osoba mogłaby mi pomóc!krzyknęła ochryple. – Ale nie chce!

Kto?

Doktor Hume – odparła ponuro.Muszę wrócić do Spa, a on mi nie pozwala.

Nie rozumiem...

Spojrzała w jego kierunku, potem wolno opuściła głowę, zamknęła oczy i potarła palcami powieki. Wzięła głęboki oddech i w jednej chwili się zdecydowała.

Opowiedziała mu o rozmowie z Humem, pomijając jego dziwaczne żądanie, i o tym, co później zrobiła. Manley słuchał w milczeniu, nie mogąc rozwikłać tej zagadki. Nie wiedział, co powiedzieć.

Idę wziąć prysznic.

Powiesiła płaszcz w szafie i weszła do sypialni, żeby się rozebrać. Manley obserwował ją w zamyśleniu. Musiał koniecznie porozumieć się z Humem, ale wyraźna chęć tego człowieka do życia w izolacji uniemożliwiała mu to. Zaczynał się niecierpliwić i coraz bardziej martwił się o Jacqueline. Stosując głodówkę i wyczerpujące ćwiczenia, powinna chudnąć, a nie przybierać na wadze, jej pragnienie powrotu do San Sebastian graniczyło z obsesją.

Trudno było mu się w tym połapać. Wszystko działo się tak szybko, jakby nagle znaleźli się w środku trąby powietrznej. Jacqueline zrzuciła ubranie i poszła do łazienki. Mimo że trochę przytyła, nadal zachwycał się jej nagim ciałem.

Namydliła włosy, a potem spłukała je pod prysznicem. Gorąca woda działała na nią kojąco. Zasłona odsunęła się i poczuła na ciele chłodny powiew. Odwróciła głowę, mrugając mokrymi powiekami. Manley stanął obok niej. Spojrzała na jego uśmiechniętą twarz i zły nastrój opuścił ją całkowicie.

Na jej ramiona spadły ostre igiełki wody. Zerknęła w dół i zauważyła jego wzwód.

O rany... – szepnęła.Czy to ma mnie pocieszyć?

Możesz to nazwać rodzajem terapii.

Otoczył ją ramionami. Przywarli do siebie w strumieniach wody.

Gdybym tylko mogła w ten sposób zrzucić wagęwestchnęła, przysuwając wargi do jego ust.

To zależy od tego, jak bardzo będziesz się starała.

Pocałował ją. Najpierw lekko, potem mocniej. Woda zalewała im głowy i spływała po twarzach. Przycisnęła piersi do owłosionego torsu Manleya i potarła policzkiem o jego policzek.

Całe napięcie Jacqueline znalazło ujście w miłosnym zapamiętaniu. Jego pobudzały gorące kaskady omywające ich ciała, czuł podniecenie i energię. Przesuwając dłońmi po jej plecach, całował ją w szyję i uszy. Zamknęła oczy i przegarnęła palcami jego włosy. Ich usta i języki połączyły się. Jego ręce pieściły jej piersi. Westchnęła z rozkoszy. Chwycił ją w talii i uniósł do góry. Otoczyła udami jego biodra i uwięziła jego głowę w swoich ramionach.

Oddychała coraz szybciej. Podciągnęła się, przyciskając podbrzusze do jego ciała. Bała się, że wysunie się z niej.

Zostań we mnieszepnęła.

Zacisnął dłonie na jej pośladkach. Ich mokre, śliskie ciała poruszały się razem, aż wreszcie wstrząsnął nimi dreszcz i powoli znieruchomiały.

Jacqueline czuła się wyczerpana fizycznie i emocjonalnie, ale usatysfakcjonowana. Wyczuł jej zmęczenie i pomógł wyjść spod prysznica. Potem owinął ją grubym ręcznikiem kąpielowym. Nie miała siły suszyć sobie włosów. Wsparła się na Manleyu i zamknęła oczy. Wyszli razem z zaparowanej łazienki. Wpełzła na łóżko i natychmiast zasnęła.

Manley spojrzał na jej spokojną twarz i lekko pocałował ją w czoło. Poczekał, aż jej oddech będzie rytmiczny i rozpoczął swoje poszukiwania. Cicho przetrząsnął szuflady, szafę i stolik nocny. Na małej półeczce znalazł notes telefoniczny.

Numer, którego szukał, widniał pod literą S jak San Sebastian. Zanotował go pośpiesznie, starannie złożył skrawek papieru i schował do portfela. Postanowił zadzwonić tam jutro, jeśli tylko nadarzy się okazja. Poszedł do kuchni i zrobił sobie coś do jedzenia.

Kilka godzin później stał w oknie sypialni, patrząc na jasny, zimowy księżyc. Potem zrzucił szlafrok i wśliznął się pod kołdrę obok Jacqueline. Przez sen odwróciła się do niego plecami.

Delikatnie przesunął dłonią po jej ramionach i w dół krzywizny kręgosłupa. Jego palce znieruchomiały między jej łopatkami. Poczuł nagły chłód przenikający jego ramię i docierający aż do serca.

Środek jej pleców był lodowato zimny.


Białe światło księżyca przesunęło się wolno po twarzy Jacqueline i padło na jej powieki. Otworzyła oczy. Podniosła się jak w transie i usiadła na łóżku. Była jeszcze w półśnie i do jej świadomości nie docierały żadne obrazy.

Wysunęła się spod kołdry jak lunatyczka, pozostawiając śpiącego obok Manleya. Włożyła ciepłe ubranie i wymknęła się z mieszkania. Gdy znalazła się na ulicy, bez wahania ruszyła w kierunku nocnych delikatesów.

Kilka chwil później wyszła ze sklepu z małą torbą na zakupy. W drodze powrotnej najpierw odpakowała lodową kanapkę i odgryzła duży kawałek. Po chwili pozostało po niej tylko wspomnienie. Sięgnęła do torby po batony Mars. Szybko pochłaniała jeden za drugim. Trasę jej marszu znaczyły papierki, rzucane niedbale na chodnik. Następnie przyszła kolej na pistacje. Zabrała się do nich jak wiewiórka. Rozgryzała łupinki, wypluwała je i chrapała orzeszki, a jej ręka niestrudzenie wędrowała od torebki do ust i z powrotem.

Nawet nie poczuła, że coś zjadławciąż ssało ją w żołądku z głodu. Gdy dotarła do domu, torba była pusta, a w ostatnim półkilowym pojemniku z lodami niewiele zostało. Ale ciągle nie mogła się najeść i potrafiła myśleć tylko o swoim niezaspokojonym apetycie. Minęła portiera skinąwszy lekko głową i wsiadła do windy. Zdumiony mężczyzna dostrzegł dziki wyraz jej twarzy i obłędne spojrzenie.

W mieszkaniu nerwowo rozpięła płaszcz, zrzuciła go z siebie na podłogę i poszła prosto do lodówki. Otworzyła drzwiczki, zajrzała do środka i już po chwili w pośpiechu mieszała w dużej misce składniki, na omlet z dwunastu jaj. Wylała zawartość na wielką patelnię i nastawiła płomień na maksimum.

Potrawa była gotowa w kilka sekund, ale tylko część jajek przypiekła się na brązowo; inne ledwo się ścięły. Nie mogła jednak dłużej czekać. Porwała patelnię i i ulokowała ją na blacie obok zlewu. Szarpnęła szufladę ze sztućcami i zobaczyła na wierzchu duży widelec do sałatek. Chwyciła go i trzymając patelnię za plastikową rączkę, zaczęła wpychać do ust wielkie kęsy niejednorodnej, jajecznej masy.

Parzyła sobie podniebienie, ale nie przejmowała się tym. Kiedy pochłonęła tę część omletu, która zdążyła się porządnie usmażyć, przyłożyła brzeg patelni do ust, odchyliła do tyłu głowę i wypiła łapczywie niemal surowe, płynne żółtka zmieszane z ledwo zastygłym białkiem. Odstawiła pustą patelnię do zlewu, nie ocierając nawet brudnych, lepiących się warg i brody.

Nie miała pojęcia, ile zjadła. Wiedziała tylko, że ciągle jest głodna jak wilk. Otworzyła spiżarnię i popatrzyła na półki. Na górze leżały różne słodycze. Wyciągnęła rękę i zaczęła grzebać między nimi. Odsunęła na bok małe czekoladowe fallusy, biusty i pośladki, pochodzące ze sklepu z galanterią erotyczną, które kiedyś przyniosła z przyjęcia dla członków obsady. Wreszcie znalazła to, czego szukała. W głębi stał wielki zając wielkanocny z czekolady, opakowany w celofan.

Zerwała przezroczystą powłokę i pożerając czekoladowego zwierzaka, ruszyła do salonu. Odgryzła długie uszy, a potem całą głowę. Usta miała tak pełne, że wydęły się jej policzki. Następny ogromny kęs pozbawił zająca połowy tułowia. Przeżuwając czekoladę ledwo mieszczącą się jej w ustach, rozejrzała się nieprzytomnie. Wtedy zobaczyła w lustrze swoje odbicie.

Na moment przestała poruszać szczękami. Wpatrywała się w postać stojącą naprzeciw i nie poznawała jej. Miała przed sobą jakąś kobietę, trzymającą w dłoniach dziwną, brązową substancję. Spomiędzy jej zaciśniętych palców wypływała roztopiona masa tej samej barwy, jej policzki były nabrzmiałe od trzymanego w ustach jedzenia, a twarz ubrudzona jak u dziecka. Z kącików ust ściekała gęsta, brunatna ślina.

Nagle Jacqueline wróciła pełna świadomość. Mimo ciemności rozpoznała w lustrze siebie.

Nie mogła uwierzyć, że to robi. Patrząc na swoje odbicie, poczuła, jak ciepła czekolada rozpływa się w jej rękach. Rozwarła dłonie, jakby śliska masa parzyła ją w palce. Resztki zająca upadły na dywan, zamieniając się w bezkształtną brązową kupkę. Z niedowierzaniem spojrzała na swoje brudne ręce. Smugi pokrywające wierzchy jej dłoni były ciemniejsze niż krew, palce zaczęły dygotać.

Nie! – krzyknął wewnętrzny głos Jacqueline.

Najgorszy z koszmarów stawał się jawą. Serce tłukło się jej w piersi jak oszalałe. Ugięły się pod nią kolana i zrobiło się jej gorąco. Dusiła się. Poczuła, że żołądek wywraca się jej do góry nogami, a fala nudności podchodzi do gardła.

Popędziła do łazienki. Wpadła tam w ostatniej chwili. Osunęła się na podłogę obok sedesu i klęcząc wyrzuciła z siebie pierwszą partię niestrawionej czekolady. Wymiotowała spazmatycznie, dopóki nie opróżniła żołądka.

Z trudem łapiąc oddech, usiadła obok muszli klozetowej. Czuła się potwornie słaba i chora. Rozpłakała się. Zawodziła cienkim głosem przypominającym pisk zwierzęcia. Po chwili szloch przerodził się w ciche łkanie.

Kiedy uspokoiła się trochę i przestała wylewać potoki łez, niezgrabnie podniosła się z podłogi.

Trzęsąc się na całym ciele, stanęła przed umywalką. Drżącymi rękami odkręciła kran i opryskała twarz wodą. Zmyła żółte i brązowe plamy z warg i policzków i wypłukała usta. Potem dotknęła zimnymi, mokrymi palcami opuchniętych powiek. Przyjrzała się własnemu odbiciu w lustrze i zobaczyła w swoich oczach przerażenie. Potrzebowała pomocy. Rick będzie wiedział, co zrobić. Dopiero teraz przypomniała sobie, że przecież jest w pobliżu, śpi obok, w sypialni.

Wytarła się ręcznikiem. Ale co mu powie? Głęboko zamyślona wróciła wolno do salonu.

Nagle na środku pokoju zobaczyła częściowo zjedzonego, czekoladowego zająca. Ciepła masa jeszcze nie zastygła na dywanie. Żołądek podszedł jej gwałtownie do gardła. Ale gdy wpatrywała się w te żałosne szczątki, stało się coś dziwnego. Mimo strachu poczuła straszliwy głód. Żądza jedzenia przeszyła jej ciało elektryzującym dreszczem. Chciała tego. Tej kupki miękkiej, brązowej, roztopionej czekolady, tej...

O mój Boże!wyszeptała. Chwyciła się za głowę i zamknęła oczy, próbując wymazać z pamięci ten obraz. Nie patrz na to! Nie patrz!

Chwiejnym krokiem skierowała się do sypialni. Nogi miała ciężkie jak z ołowiu. Uczucie głodu eksplodowało nagle w jej umyśle, niemal rozsadzając czaszkę. Wbrew swej woli zaczęła się odwracać. Nie mogła oprzeć się tej sile, nie była w stanie przezwyciężyć tego bolesnego przymusu. Zanim straciła kontrolę nad tym, co robi, zdążyła w przebłysku świadomości chwycić się ostatniej deski ratunku.

Rick! Rick, pomóż mi!wrzasnęła na cały głos.

Potem bezradnie opuściła ręce i wolno zawróciła. Wpatrując się szklistym wzrokiem w tę rzecz leżącą na środku dywanu, zrobiła jeden krok, dwa...

Manley przewrócił się na drugi bok, podświadomie rejestrując fakt, że coś przeszkadza mu spać. Potem dotarły do niego jakieś odgłosy przypominające tupot biegnących stóp i zaczął się budzić. Zaspanym wzrokiem zerknął na puste miejsce obok siebie. Jacqueline... Znów waga? Natychmiast wyskoczył z łóżka i pobiegł tam, skąd doszedł krzyk, mrużąc oczy przed jasnym światłem zalewającym przedpokój. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył, była Jacqueline. Wypadła z kuchni i popędziła w stronę łazienki. Zdawała się nie dostrzegać jego obecności. Na ciele miała resztki jedzenia. Nad jej górną wargą błyszczały ślady majonezu, a pestki pośpiesznie pożartego pomidora przykleiły się do jej szyi. Końce palców i nos usmarowane były ketchupem.

Jack! Co się dzieje, na litość boską?!

Nie przestając płakać, osunęła się na kafelki podłogi i wepchnęła sobie palce do gardła. Manley stanął obok, przerażony tym, co zobaczył wokół.

Wszędzie były wymiociny. Ściekały po sedesie, umywalce i wanniecuchnące, niestrawione odpadki rozpryśnięte po całej łazience z ogromną siłą.

Gdy się temu przyglądał, Jacqueline zmusiła się, by znów zwymiotować. Jej ciałem wstrząsnął spazm i zawartość żołądka znalazła się w muszli klozetowej. W osłupieniu wpatrywał się w breję wypełniającą sedes. Czego ona się najadła, u licha? Spróbował spuścić wodę, ale odpływ był już zatkany. Ze zgrozą patrzył, jak śmierdząca ciecz, w której pływały kawałki jedzenia, wylewa się na podłogę.

Jacqueline ledwo miała czas złapać oddech. Odchyliła się do tyłu, a z jej gardła dobiegło świszczące charczenie. Była blada jak ściana. Manley schylił się i chwycił ją za nadgarstek. Drugą ręką ściągnął z wieszaka ręcznik i zmoczył go w umywalce.

Już dobrze, Jack. Już po wszystkim.

Odwróciła twarz w jego stronę. Ujrzał tragiczną maskę wykrzywioną cierpieniem, ze ściągniętymi bólem ustami i zapadniętymi oczami. Ale kryło się pod nią coś więcej niż udręka. Zwierzęcy strach, który mógł niemal wyczuć.

Nagle szarpnęła dłoń z jego uścisku i zerwała się na równe nogi. W mgnieniu oka wypadła z łazienki i popędziła z powrotem do kuchni.

Jack!

Dogonił ją i zobaczył, jak miota się, chwytając wszystko, co tylko nadawało się do zjedzenia. Bałagan panujący w kuchni przypominał pole bitwy. Podłoga zawalona była żywnością wyciągniętą z lodówki i ze spiżarni. Pomiędzy strzępami owoców i warzyw leżały w nierównych rzędach kawały surowego mięsa wyglądające, jakby maszerowały zwycięsko na rzeźniczej paradzie. Wśród tego pobojowiska Jacqueline wiła się na ziemi, wpychając do ust cukierki nie odwinięte nawet z papierków.

W pierwszej chwili doznał takiego szoku, że nie mógł się ruszyć. Potem ocknął się, podszedł i złapał ją za ramię.

Niespodziewanie wymierzyła mu tak silny cios w szczękę, że zatoczył się i osunął na kolana. Rozmasował policzek, myśląc o tym, że bardziej ucierpiała jego duma niż twarz. Otrząsnął się i znów zrobił krok w jej kierunku.

Widząc, że się zbliża, Jacqueline wycofała się na czworakach w kąt kuchni. Po drodze wpychała do ust cokolwiek znalazło się w jej zasięgu. Surowe mięso połykała bez przeżuwania. W jej załzawionych oczach malowała się rozpacz, ale warczała jak wściekły pies.

Wtem poderwała się i przemknęła obok Ricka z pełnymi ustami. Rzucił się za nią, ale zanim dobiegł do łazienki, już wymiotowała. Chwycił ją za ramiona i skierował nad umywalkę. Wydawało się, że chce mu pomóc, schylając głowę, gdy nagle wysunęła się z jego rąk. Jej ciało zwiotczało. Ujął ją pod pachy, wyciągnął z cuchnącej łazienki i ułożył w przedpokoju.

Miała zamknięte oczy, lecz wciąż jedzenie podchodziło jej do gardła. Jej ciałem wstrząsały konwulsje, jakby chciała wyrzucić z siebie to, co jeszcze pozostało we wnętrznościach. Manley odchylił jej głowę do tyłu i próbował otworzyć usta, ale mocno zaciskała szczęki. Robiła się coraz bledsza, wkrótce jej skóra przybrała sinawą barwę ryby. Manley z przerażeniem zobaczył, że z ust wydobywa się krwawa piana.

Przestała oddychać. Nie zwalniał nacisku na jej dolną szczękę, starając się odgiąć palcami jej podbródek, żeby wymusić dopływ powietrza, ale miała zablokowaną krtań. Dusiła się.

No, rusz się...szepnął błagalnie, ogarnięty paniką.

Nagle spazmy ustały. Brak dopływu tlenu do mózgu spowodował, że jej napięte mięśnie zwiotczały. Szybko rozchylił jej usta i wyciągnął resztki jedzenia zmieszane z różową pianą. Jednak wciąż nie oddychała. Spróbował ratować ją metodą usta-usta.

Dotknął jej szyi, szukając tętna. Jego własne serce waliło jak oszalałe.

Minęła minuta, potem druga, choć Manley nie zdawał sobie sprawy, ile czasu upłynęło. Bardzo wolno policzki Jacqueline zaróżowiły się. Twarz mężczyzny ociekała potem, ale bał się przerwać sztuczne oddychanie. Kiedy w końcu pomyślał, że wszystko stracone, głowa Jacqueline przekręciła się lekko na bok. Zaczęła kaszleć i wciągnęła powietrze do płuc.

Otworzyła oczy i gdy tylko wróciła jej ostrość widzenia, przyjrzała mu się z uwagą. Wciąż była bardzo blada, ale chciała wstać.

Leż spokojnieupomniał ją.

Zignorowała go jednak i podniosła się z podłogi, rozglądając z troską po mieszkaniu. Przeszła się kawałek, najpierw chwiejnie, ale wkrótce odzyskała pewność kroków. Widząc wokół pobojowisko, pokręciła głową z niedowierzaniem. Manley wciąż klęczał, dysząc ciężko z wysiłku. Podeszła i stanęła nad nim. Po chwili schyliła się, otoczyła go ramieniem i zajrzała mu w oczy.

Rick, co ci się stało, na Boga?! Źle się czujesz? Może wezwać lekarza?

Nie te słowa, lecz wyraz jej twarzy sprawił, że omal nie pękło mu serce. Miała niewinną minę sennego dziecka, które nie ma pojęcia, co się zdarzyło.



ROZDZIAŁ 9

Tak się szczęśliwie złożyło, że nazajutrz była środa, a w te dni Manley nie przyjmował w gabinecie. Inaczej musiałby odwoływać umówione wizyty, gdyż po wstrząsie, jaki przeżył ostatniej nocy, nie nadawał się do pracy. Razem z Jacqueline spędzili godziny dzielące ich od świtu na sprzątaniu mieszkania. Nie zamienili ze sobą ani słowa na temat tego, co zaszło, jakby każde z nich czuło się zobowiązane do dochowania skrywanej głęboko tajemnicy. Potem Jacqueline wyszła do pracy, jak gdyby w ogóle nic się nie stało.

Manley nie mógł dłużej zwlekać; musiał koniecznie zadzwonić do Hume’a. Jednak z uwagi na różnicę czasu postanowił odczekać do chwili, gdy nad Pacyfikiem będzie wczesne przedpołudnie. Spojrzał na zegarek; zostało mu sześć godzin, więc zamiast siedzieć bezczynnie udał się na uniwersytet, gdzie też miał różne obowiązki.

Jako uczelniany cenzor, bezustannie pomagał przyszłym doktorom w pisaniu prac dyplomowych. Po przyjściu do biura przerzucił kilka teczek, zanim wybrał jedną do sprawdzenia.

Zawierała ezoteryczną rozprawę naukową. Jej autor poddawał krytyce całą koncepcję podstawowej przemiany materii, nazywając ją „uproszczonym podejściem do skomplikowanego zagadnienia”. Większość danych student zebrał podczas rocznych wnikliwych badań metabolizmu u pacjentów szpitala uniwersyteckiego. Manley niedbale przewracał kartki, szukając pomyłek statystycznych lub błędów logicznych. Znalazł ich niewiele; chłopak odwalił kawał dobrej roboty.

Wśród wielu tabel informacyjnych widniał również wykaz kalorycznego zapotrzebowania pacjentów. Manleya zdumiała informacja, że niejaka pani Dillon, objęta programem badawczym, przyjmowała trzy tysiące kalorii dziennie w postaci płynnego pożywienia podawanego przez rurkę.

Nazwisko wydało mu się znajome... Zerknął do danych pomocniczych i stwierdził, że wymieniona osoba jest pacjentką oddziału psychiatrycznego. Zamyślił się. Przypominał sobie tę kobietę. Widział ją podczas obchodu mniej więcej przed miesiącem. Przebywała w izolatce, do której można było zajrzeć przez weneckie lustro. Pamiętał, że pani Dillon – aktorka – cierpi na katatonię, w wyniku brutalnego morderstwa, które popełniła na własnym mężu.

Gdy się jej przyglądał, sprawiała wrażenie zupełnie nieobecnej. Ta atrakcyjna kobieta w średnim wieku siedziała nieruchomo jak posąg, wpatrując się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Wyglądała jak eksponat z gabinetu figur woskowych. Manley wiedział, że zniewoliła ją jakaś potężna siła i popchnęła poza krawędź normalnego życia w otchłań niewyobrażalnej grozy.

Wrócił myślami do teraźniejszości i zadzwonił na oddział psychiatryczny do pielęgniarki przełożonej.

Czy Dillon ktoś odwiedza?zapytał. – Krewni, przyjaciele?

Nie przypominam sobie żadnych wizyt – odrzekła siostra.Ale trudno mieć do ludzi pretensje. Raczej nie jest rozmowna. Raz czy dwa był u niej jej lokaj. Zaraz po tym, jak ją przyjęliśmy. Potem już się nie pokazał.

Kilka minut później Manley siedział w taksówce, wiozącej go przez miasto do położonej niedaleko rezydencji Dillonów. Wolał złożyć wizytę, niż wykonywać anonimowy telefon; więcej sobie obiecywał po osobistym kontakcie. Przed wyjazdem poprosił tylko pielęgniarkę oddziałową, by zadzwoniła tam i uprzedziła, że jeden ze szpitalnych psychiatrów wybiera się na nieoficjalną pogawędkę.

Służący oczekiwał go. Przedstawił się jako Hadley, zaprosił Manleya do salonu i zaproponował sherry. Manley odmówił. Mężczyzna zapytał o zdrowie swojej chlebodawczyni.

Jak się czuje pani Dillon, sir?

Jej stan nie uległ zmianie.

Hadley złożył dłonie i zrobił zatroskaną minę.

Zapewne jest pan jej osobistym lekarzem?

Jednym z kilku... Jak długo pracuje pan u Dillonów?

Blisko dwadzieścia lat, sir.Lokaj potrząsnął głową.Cóż za nieszczęśliwy ciąg wypadków... Czy mógłbym w czymś pomóc?

Właśnie o tym chciałem porozmawiać.

Jestem do pańskiej dyspozycji.

Manley bawił się jakąś antyczną figurką, zastanawiając się, w jaki sposób zgrabnie wyrazić myśl, która nagle przyszła mu do głowy.

Czy pani Dillon miała kiedykolwiek problemy z wagą?

Chce pan zapytać, czy była otyła, sir?

Manley uśmiechnął się.

Właśnie.

Pani Dillon miała pewną nadwagę jeszcze na początku bieżącego roku. Konsultowała się w tej sprawie z wieloma lekarzami.

Ze specjalistami z tej dziedziny?

Hadley spojrzał w sufit, zastanawiając się nad odpowiedzią.

W większości wypadków, tak.

U kogo była ostatni raz?

Służący znów musiał chwilę pomyśleć.

Jak on się nazywa...? Zdaje się, że przejął praktykę po doktorze Wahlbergu...

Manley nie krył zdumienia. Przecież właśnie współautora pracy naukowej Wahlberga tak pilnie poszukiwał. Postanowił jednak zmierzać do celu okrężną drogą.

Czy pani Dillon stosowała jakąś dietę?

Tak. Nawet kilka rodzajów... – Lokaj pozwolił sobie na poufały chichot.Niestety, żaden z nich nie okazał się skuteczny. Dopiero ten ostatni. O ile wiem, była to dieta węglowodanowa.

Manley poczuł na plecach zimny dreszcz. Stężały mu rysy twarzy.

Kiedy to się zaczęło?zapytał ochrypłym głosem.

Chyba wkrótce po jej ostatnich wakacjach. Spędziła dwa tygodnie w pewnej klinice i wróciła znacznie szczuplejsza.

Pamięta pan nazwę tej kliniki?

Tak. To Spa w San Sebastian... Proszę pana? Proszę pana, czy dobrze się pan czuje?


Nadeszło wczesne przedpołudnie.

Czekając, aż jego rozmówca podejdzie do telefonu, Manley nerwowo stukał palcami w blat biurka. Przygotował się na demonstrację wrogości ze strony Hume’a, toteż zupełnie zaskoczyło go przyjazne powitanie, które zabrzmiało w słuchawce.

Tu doktor Manley z Nowego Jorku... – zaczął. – Jestem przyjacielem Jacqueline Ramsey...

Tak, wiem – przerwał mu ciepłym tonem Hume.Bliskim przyjacielem, jak rozumiem. Proszę mi powiedzieć, jak się miewa Jacqueline?

Niezbyt dobrze. – Manley postanowił uzbroić się w cierpliwość. – Jest na skraju załamania nerwowego i fizycznego wycieńczenia. Szybko przybiera na wadze i wbiła sobie do głowy, że tylko pan może jej pomóc.

W basowym głosie Hume’a odbiła się głęboka troska.

Nawet nie ma pan pojęcia, jak przykro mi to słyszeć. Bardzo lubię Jacqueline. Dzwoniła do mnie niedawno z prośbą o pomoc, ale nie wiedziałem, że jej stan jest aż tak poważny.

Manley był zdumiony.

Ona się wykończyciągnął dalej.Może pan zasugerować, co należy zrobić, żeby ją z tego wyciągnąć?

Bardzo bym chciał, ale niestety muszę wyznać, że jestem zupełnie bezradny. To dla mnie zagadka, której nie potrafię rozwiązać. Podczas ostatniego pobytu tutaj Jacqueline czuła się doskonale. Czy przestrzega diety?

Zrezygnowała z niej całkowicie. Albo się głodzi... – Manley urwał. Ponure wspomnienie ostatniego napadu szału Jacqueline paliło go jak ogień....albo dziwnie się zachowujedokończył.Zastanawiam się, dlaczego dieta, którą jej pan przepisał, jest taka ważna. Czy mógłby mi pan to wyjaśnić?

Ponieważ zawsze jej służyła, nie widziałem powodu, dla którego nie miałaby jej kontynuować.

Ale dlaczego akurat węglowodany?nie ustępował Manley.Czy mają aż takie znaczenie?

Uważam tę metodę za wyjątkowo skuteczną.

Rozumiem pana, ale jaką one spełniają rolę?

Zapewniają pacjentowi ogólnie dobry stan zdrowia.

Manley był zbity z trapu. Wprawdzie ton głosu Hume’a wciąż brzmiał przyjaźnie, ale jego rozmówca najwyraźniej uchylał się od udzielenia mu konkretnej odpowiedzi.

Czy mają coś wspólnego z brązowym tłuszczem?

Słucham...?

Z brązowym tłuszczem. Czy stan Jacqueline wiąże się w jakiś sposób ze zmianami w brązowym tłuszczu w jej ciele?

Hume zawahał się na moment. To go zdradziło.

Muszę z przykrością stwierdzić, że pierwszy raz słyszę o substancji, o której pan wspomniał.

Daj spokój, Hume. Przecież wiesz, o czym mówię. Zdążyłem się już zorientować, że odkryłeś metodę przyśpieszania metabolizmu brązowego tłuszczu. Kiedy Jacqueline poczuje się lepiej, chętnie pokażę ci dowód. Teraz chcę jedynie, żebyś pomógł mi ją uzdrowić.

Hume roześmiał się wyrozumiale.

Czuję się zaszczycony, doktorze Manley. Widzę, że uważa mnie pan za czarodzieja.

Czy mam traktować to jako odmowę?

Przykro mi, ale nie potrafię czynić cudów.

Irytacja Manleya sięgnęła szczytu.

Tak naprawdę, to ona cię gówno obchodzi, mam rację?!wyrzucił z siebie.

Ależ wręcz przeciwnie. Jej dobro bardzo leży mi na sercu.

Tak jak dobro pani Dillon?

Hume znów zawahał się na krótką chwilę. Potem zapytał zmartwionym tonem.

Chodzi o panią George Dillon? Czy z nią też jest coś nie w porządku?

Na litość boską, doktorze Hume! Niech pan przestanie udawać, że nie wie pan, co się z nią dzieje! Nic panu nie wiadomo o tym, że ta kobieta ma katatonię i jest na oddziale dla psychicznie chorych?! Dzięki Bogu, ostatnio wygląda trochę lepiej.

Nie miałem pojęcia...Głos Hume’a zabrzmiał nagle ostro i zdecydowanie. – W którym szpitalu?

Manley całkowicie stracił panowanie nad sobą. Tego już było za wiele.

Sam się tego dowiedz, do jasnej cholery!wrzasnął i czerwony z wściekłości rzucił słuchawkę.



ROZDZIAŁ 10

Czy coś się stało, sir?

Co? – Zamyślony Hume odwrócił się i jego twarz rozpromienił uśmiech. – Aaa... Vincent. Czy w skrzydle specjalnym panuje spokój?

Tak jest jak zwykle.

To bardzo dobrze. Jutro przyjeżdża panna Rhodes, ta młoda aktorka. Przejdzie u nas kurację specjalną.

Tak, wiem.

Hume podszedł bliżej i z szerokim uśmiechem klepnął Vincenta w ramię.

Niewiele jest rzeczy, których nie wiesz, prawda, mój przyjacielu?

Staram się wiedzieć wszystko, co dotyczy pana, sir. To mój obowiązek.

I udaje ci się to. Jestem ci wdzięczny.

Z pewnością nie tak, jak ja panu. Gdyby nie zjawił się pan w Szpitalu dla Weteranów, byłbym teraz jednym z wielu 11B10 na wózku inwalidzkim.

Wydaje się, jakby to było wieki temu.

Minęło dziewięć lat i siedem miesięcy.

Zdumiony Hume uniósł brwi.

Masz zadziwiająco dobrą pamięć. Powiedziałeś 11B10... Siły Specjalne, tak?

To 10S. Ja byłem 10R. Służyłem w Rangersach.

Hume skwitował to sprostowanie lekkim skinieniem głowy. Doskonale znał szczegóły dotyczące przebiegu służby wojskowej Vincenta.

Trafiłem wtedy do twojego szpitala przez czysty przypadek. Zwykła rotacja personelu.

Może pan to nazywać, jak pan chce, sir. Dla mnie to był cud.

Nie wiedziałem, że wierzysz w cuda.

Vincent wzruszył ramionami.

Tak się mówi. Ogólnie rzecz biorąc, uważam się za praktycznego człowieka. Mam oczy i uszy otwarte, wie pan...

To się w życiu przydaje.

Tak myślę. Weźmy obecną chwilę, na przykład. Bez obrazy, doktorze Hume, ale tak się złożyło, że podsłuchałem pańską rozmowę telefoniczną.

Doprawdy? – zdziwił się Hume. W rzeczywistości dobrze o tym wiedział.

Jest pan dżentelmenem, doktorze Hume. Zawsze pan nim był. Ale nie mogę powiedzieć tego samego o tamtym.

Hume lekceważąco machnął ręką.

To nikt ważny. Jeszcze jeden gbur, któremu wydaje się, że może się wtrącać w sprawy San Sebastian.

Co pan powie? – zaniepokojony Vincent zmarszczył brwi.Czy przypadkiem nie jest powiązany z jedną z naszych pacjentek?

Ależ nie, na Boga!zaprzeczył Hume.Choć jest w tym wszystkim coś dziwnego, a właściwie zabawnego. To lekarz. A przecież należałoby się spodziewać, że tacy ludzie powinni mieć więcej wyrozumiałości.

Tak, to zabawne... – przyznał Vincent, choć na jego twarzy nie było nawet cienia humoru. – Czy jego nazwisko coś mi powie, doktorze Hume?

Wątpię. Jakiś doktor Manley z Nowego Jorku.

Richard Manley – uzupełnił gładko sanitariusz.Psychiatra. Chodzi z panną Ramsey.

Hume oparł ręce na biodrach i kręcąc głową przyjrzał się z niedowierzaniem swemu byłemu pacjentowi.

Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać.

Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, panie doktorze. Po prostu czytuję gazety. Ten Manley przewija się we wszystkich artykułach o niej. A skoro już mowa o pannie Ramsey, to niektórzy dziennikarze dają do zrozumienia, że ona przybiera na wadze. Myśli pan, że to prawda?

Błogi uśmiech rozjaśnił twarz Hume’a.

To całkiem możliwe, Vincent. Całkiem możliwe.

Oczywiście, jeśli życzy pan sobie, doktorze Hume, żebym coś załatwił... po cichu, ma się rozumieć, to nie ma sprawy.

Dziękuję ci, Vincent. Wiem, że jesteś uosobieniem dyskrecji. Ale co do panny Ramsey, nie musisz się nią przejmować. Czuwam nad tą sprawą i kontroluję sytuację.Hume odwrócił się, zamierzając odejść.

Panie doktorze...

Hume zatrzymał się w pół kroku.

Tak?

Nie mogłem się też powstrzymać od podsłuchania rozmowy na temat pani Dillon.

A tak... Pani Dillon... Cóż to za tragedia... Katatonia.

Tak czytałem.

Hume w zamyśleniu potarł czubek nosa.

Słuchając naszego doktora Manleya, odniosłem niejasne wrażenie, że jej stan może się poprawić.

Myśli pan, że może się z tego otrząsnąć?

No cóż... Manley to psychiatra, więc chyba wie, co mówi. Ale jeśli to prawda...Hume urwał i przyjrzał się uważnie Vincentowi – ...to sprawa byłaby... interesująca.

Mogę się dowiedzieć, o jaki szpital chodzi, panie doktorze.

Oczy Hume’a rozbłysły, ale z niesmakiem pokręcił głową.

Oj, Vincent, Vincent... Co ja z tobą mam...Spojrzał chytrze na sanitariusza.A zresztą... Rób, co uważasz za słuszne.

Kąciki ust Vincenta uniosły się nieznacznie w grymasie oznaczającym u niego uśmiech.

Sam spędziłem wiele czasu w szpitalach. Znam rozkład pomieszczeń jak własne pięć palców.

Nie wątpię.

Można powiedzieć, że szpitale to moja specjalność. To tak, jak na przykład specjalnością panny Fontaine było śpiewanie.

Hume zastanowił się nad tym.

Dobre porównanie – przyznał.Tylko że w odróżnieniu od ciebie, panna Fontaine nigdy nie nauczyła się najważniejszej rzeczy, która powinna cechować dobrego specjalistę.

To znaczy, sir?

Hume już się nie uśmiechał, a jego głos zabrzmiał złowieszczo.

Że należy słuchać rozkazówpowiedział, akcentując dobitnie każdą sylabę. Potem odwrócił się i odszedł.


Rita Goldschmidt była doświadczonym weteranem w dziedzinie praktyki lekarskiej. Nowemu pracodawcy służyła z takim samym oddaniem, jak poprzednio doktorowi Wahlbergowi. Pilnowała, by nikt nie niepokoił jej szefa nieistotnymi telefonami, przeglądała uważnie korespondencję, by na jego biurko nie trafiły niepotrzebne listy i czuwała nad tym, by wszystkie rachunki były opłacone w terminie. Toteż sceptycznie przyjrzała się młodemu człowiekowi wchodzącemu do sekretariatu, podejrzewając, że to przedstawiciel firmy farmaceutycznej lub innej bezużytecznej instytucji związanej z medycyną.

Z dużą rezerwą odniosła się do oświadczenia Manleya, że jest doktorem medycyny z uniwersytetu i chce porozmawiać z nią o doktorze Wahlbergu. Jednak powoli zaczął na nią oddziaływać urok osobisty gościa i ostatecznie pozbyła się oporów. Było południe, a pierwszy pacjent miał się zjawić dopiero o pierwszej. Obcy mężczyzna mile ją zaskoczył, proponując wspólne wyjście na lunch, ale uznała, że niestety ma zbyt mało czasu. Natomiast nic nie stało na przeszkodzie, żeby poświecić mu kilka minut pozostając na miejscu.

Poczęstowała gościa kawą i Manley ostrożnie przystąpił do rzeczy. Zamiast od razu wspomnieć o konkretnym artykule, zapytał najpierw ogólnie o publikacje Wahlberga. Wyjaśnił, że bada pewne podstawowe koncepcje dotyczące otyłości i chciałby dotrzeć bezpośrednio do źródeł.

Pani Goldschmidt wyjawiła mu, że dorobek Wahlberga w zakresie literatury fachowej jest raczej skąpy. Oprócz bestsellerowej książki na temat diety, zatytułowanej Wieczna szczupłość, napisał niewiele. Powiedziała, że powinna mieć jeszcze teczkę zawierającą kopie artykułów, których był współautorem. Manley czekał niecierpliwie, gdy wstała, żeby ją odszukać. Po kilku chwilach znalazła ją w szafce z aktami. Na samym dole teczki spoczywała kopia artykułu z biblioteki.

Tą publikację dobrze pamiętamoznajmiła pani GoldschmidtAle pewnie już bym o niej dawno zapomniała, gdyby nie to, co zdarzyło się kilka lat temu.

Manley odstawił filiżankę.

Obawiam się, że nie rozumiem...

Poprawiła dwuogniskowe okulary i wskazała stronę tytułową.

Widzi pan to nazwisko?

Manley poczuł, jak zasycha mu w ustach. Zacisnął wargi, wpatrując się w nazwisko doktora Roberta Emmericha.

A o co chodzi? – zapytał, usiłując zachować spokój.

Jego żona była pacjentką doktora Wahlberga. Miała długą praktykę w leczeniu się z nadwagi. O ile pamiętam, to trwało ze zmiennym szczęściem całymi latami. Nigdy nie spotkałam jej męża, i zapewne w ogóle bym go nie zobaczyła na oczy, gdyby nie ta straszna sprawa sprzed siedmiu czy ośmiu lat.

Jaka sprawa?

Nie przypomina pan sobie? Przez wiele dni to był główny temat telewizyjnych wiadomości.

Manley wolno pokręcił głową. Wciąż nie rozumiał, o czym mówi ta kobieta.

Pamiętam moje pierwsze wrażenie, kiedy pokazali jego zdjęcie. Pomyślałam wtedy, że to wyjątkowo nieatrakcyjny mężczyzna. Taki... wazeliniarz.

Manley z trudem krył zniecierpliwienie.

Nadal nie mam pojęcia, do czego pani zmierza.

Pani Goldschmidt posłała mu zdumione spojrzenie.

Jego żona została zamordowana!

Zamordowana?!

Skinęła głową.

To było ohydne, brutalne zabójstwo. Niektórzy podejrzewali męża, ale nigdy nie znaleziono na to dowodów. Naprawdę nie pamięta pan tej sprawy?

Żałuję, ale nie.

Wzruszyła ramionami i zajęła się wyciąganiem luźnej nitki ze swetra.

Chyba nic w tym dziwnego, że ja tak dobrze pamiętam. W końcu, była naszą stałą pacjentką. Kiedyś nawet przyszła tu policja, żeby o tym porozmawiać.

Dlaczego? Czy ona odwiedzała doktora Wahlberga tuż przed śmiercią?

Nie, zrezygnowała z wizyt dużo wcześniej – pani Goldschmidt zamyśliła się.Zdarzył się jakiś cud. Nikt z nas nie mógł pojąć, jak udało się jej schudnąć w tak krótkim czasie. I najwyraźniej sama tego dokonała.

Manley musiał mocno ścisnąć uszko filiżanki, żeby nie wypadła mu z ręki.

Jak to zrobiła?

Nie powiedziała. Och, wspominała mgliście, że pomógł jej mąż, ale ja w to wątpię. Gdyby tak rzeczywiście było, wdzięczność nie pozwoliłaby jej odpłacić mu się w taki sposób.

To znaczy, w jaki?

Pani Goldschmidt uporządkowała papiery leżące na biurku.

Pani Emmerich należała do kobiet, które wraz ze zmianą wyglądu muszą znaleźć sobie nową osobowośćwytłumaczyła.Często obserwowałam takie przypadki, kiedy jeszcze żył doktor Wahlberg. Wyleczył wiele pacjentek, nie to, co dziś. Widzi pan, w nowym wcieleniu, pani Emmerich mogła wreszcie robić to, co chciała. Słyszałam, że dlatego rzuciła męża.

Dla innego mężczyzny?

W pewnym sensie, tak – pani Goldschmidt uśmiechnęła się. – O ile wiem, dla George’a Bernarda Shawa.

Manley nie posiadał się ze zdumienia. Nic z tego nie rozumiał.

Tego dramaturga?! Przecież...

Mówiąc ściślej, dla jego sztuki. Widzi pan, pani Emmerich była w końcu w stanie zrealizować marzenie swojego życia.

Co pani chce przez to powiedzieć?

Kiedyś wyznała mi, że oddałaby wszystko, żeby to osiągnąć. I kto wie, może tak się stało...pani Goldschmidt spojrzała Manleyowi prosto w oczy.Chodzi o to, doktorze, że ta biedna kobieta zawsze pragnęła zostać aktorką.



ROZDZIAŁ 11

Myśli wirowały w jego głowie jak płatki śniegu podczas zamieci i nie potrafił ułożyć ich w jedną całość. Opierając się na informacjach, które zdobył, na aluzjach Jacqueline, Manley podejrzewał, że to, co się z nią dzieje, może mieć jakiś niewyjaśniony na razie związek z Suzanne Fontaine, która również stosowała dietę i była pacjentką Spa. Prawda o tym, co ją spotkało, przerażała go. Do tego dochodziła tajemnica pani Dillon, choć to, co się jej zdarzyło, było daleko bardziej wytłumaczalne.

Tak bardzo pragnął porozmawiać o tym z Jacqueline! Ale jej zmienne nastroje i irracjonalny sposób myślenia uniemożliwiały nawiązanie rozsądnego dialogu. Rola Manleya sprowadzała się do pełnienia funkcji opiekuna i dlatego wrócił do niej tego dnia. Ale zupełnie nie był przygotowany na to, co go czekało.

Jacqueline zacisnęła pięści i przeszyła go wściekłym spojrzeniem.

Zostaw mnie w spokoju, na litość boską!

Puścił ją i oparł ręce na biodrach. Starał się nie denerwować, ale nie udało mu się ukryć irytacji.

Czego się po mnie spodziewasz? Że będę czekał, aż zasłabniesz, a dopiero potem zawiozę cię do szpitala?

Nigdzie nie jadę, do cholery! Jeśli mnie kochasz, to odczep się ode mnie!

Znów spróbował jej dosięgnąć, ale wywinęła mu się i odwróciła plecami.

Chwycił ją mocno za ramiona, czyniąc ostatnią, rozpaczliwą próbę przemówienia dziewczynie do rozsądku. Jednak Jacqueline nie chciała go słuchać. Z żelazną konsekwencją zmierzała ku swemu przeznaczeniu. Postanowiła sama rozwiązać swój problem, i gdy tylko Manley wszedł do jej mieszkania, natychmiast kazała mu się wynosić.

Jack, nie bądź śmieszna. Fakt, że cię kocham, nie ma tu nic do rzeczy. Umiem się posługiwać tylko prostym angielskim i mówię ci w moim ojczystym języku, że lada moment wpędzisz się w śpiączkę. Nie mogę przyglądać się bezczynnie, jak coraz bardziej rujnujesz sobie zdrowie.

Nic do niej nie przemawiało. Pozostawała głucha na wszelkie argumenty.

Wybacz, Rick, ale to nie twoja sprawa. To moje życie i moja decyzja.

Chcesz, żebym sobie poszedł?

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, w końcu powiedziała cicho:

Tak.

Ta gęsta atmosfera pełna napięcia wydała mu się nagle nie do zniesienia. Jakby zawisł nad nimi miecz, który miał przeciąć na zawsze łączące ich więzy. Nagle Jacqueline spojrzała na niego z miłością. Delikatnie ujęła go za rękę i lekko potargała mu włosy nad czołem.

Richard, czy ty nie rozumiesz, że to kwestia tylko kilku dni?przemówiła łagodnie.Nie rób takiej miny, jakbyśmy rozstawali się na dobre. Wiesz, że cię potrzebuję. Tylko że... muszę być teraz sama. Naprawdę chcę mieć trochę czasu dla siebie.Pokręciła głową.Tyle spraw mnie nurtuje, że jestem wewnętrznie rozdarta. Presja w pracy, ten obłęd z moją wagą, twoja ciągła obecność... wciąż wisisz nade mną. To jeden wielki stres. Nie mogę już tego wytrzymać.Przesunęła palcem po jego górnej wardze.Wiem, że mnie kochasz i ja cię kocham. Ale wiem również, że muszę się pozbierać i mogę zrobić to sama, jeśli tylko dasz mi szansę. Zostaw mnie na trochę z moimi myślami, żebym mogła poukładać sobie wszystko w głowie.Dotknęła jego policzka.To się czasem zdarza, czyż nie? Ludzie miewają takie momenty, których nie chcą z nikim dzielić, prawda?

Manley przyznał ze smutkiem, że ma rację. To się rzeczywiście zdarza.

Zajrzał jej głęboko w oczy. Przypominała mu kameleona. W ciągu kilku sekund potrafiła się całkowicie zmienić. W tej chwili sprawiała wrażenie rozsądnej, trzeźwo myślącej, w pełni opanowanej osoby. Nie pozostało w niej nic z tamtej szalonej istoty bliskiej delirium. Zastanawiał się, czy ma to podłoże chemiczne. Może wewnętrzne toksyny lub zmiany komórkowe w tkankach oddziaływały tak na jej mózg, że powodowały przebłyski świadomości i umożliwiały krótkie powroty do rzeczywistości tylko po to, by w chwilę później popchnąć ją ponownie ku demencji?

Bez względu na przyczynę, jej spostrzeżenie było słuszne. Nawet najbardziej irracjonalne, psychotyczne jednostki potrzebują czasu dla siebie. Co ważniejsze, mimo wątpliwości co do jej zdrowia psychicznego, nie miał prawa narzucać swej woli, choćby w najlepszej wierze. Czuł się zraniony, lecz jeśli żądała samotności, musiał zostawić ją samą. Ale jednocześnie wcale nie zamierzał tracić jej z oczu. Postanowił cały czas być w pobliżu.

Patrząc na nią, poczuł skurcz w sercu. Westchnął ciężko.

Zatem podjęłaś decyzję?

Tak.

Wzruszył ramionami z udaną nonszalancją.

Więc nie mam ci chyba nic więcej do powiedzenia.

Nie, chyba rzeczywiście nie.

W porządku.Odwrócił się wolno i sięgnął po płaszcz. Zapiął guziki i spojrzał na nią po raz ostatni.Kiedy mam zadzwonić?

I wtedy coś wyczułnagłą nerwowość w jej zachowaniu. Zbyt szybko, jakby z obawą uniosła do góry dłoń, najwyraźniej chcąc go powstrzymać.

Nie dzwoń. Pozwól, że ja pierwsza się odezwę.

Rozumiem... A czek pewnie przyślesz mi pocztą?

Zrobiła błagalną minę.

Proszę cię, Rick... Nie utrudniaj tego nam obojgu.

Schylił głowę i uśmiechnął się pod nosem nieco skruszony.

Wiesz... to zabawne, ale czuję się jak skazaniec. Jeszcze trochę, a poproszę o spełnienie mojego ostatniego życzenia.

Proszę bardzo.

Podszedł do niej i uniósł jej podbródek ruchem podpatrzonym u Bogarta. Na jego twarzy zagościł uśmiech, który miał wypaść zuchwale, podobnie jak ton jego głosu.

Chyba nie odmówisz staremu weteranowi hokejowych zmagań pożegnalnego pocałunku?

Oparła głowę na jego piersi i przytuliła się. Pieszczotliwie pogłaskała go po karku.

To nie pożegnanie, tylko krótkie rozstanie dla złapania oddechu.

Potem nastąpił długi, czuły pocałunek. Kiedy ją puścił, zdecydowanie ruszył ku drzwiom, bojąc się, że staje się zbyt sentymentalny. Przekręcił klamkę, jeszcze raz spojrzał za siebie i zmusił się do wesołego uśmiechu.

Jestem do dyspozycji, gdybyś mnie potrzebowała. Zadzwonisz pierwsza, tak?

Obiecuję.

Kocham cię, Jack.

Ja też cię kocham...Jej oczy nagle zwilgotniały. Osuszyła je koniuszkami palców i uśmiechnęła słabo. – Idź już, zanim zdążę zrobić głupstwo i pozwolę ci wpłynąć na zmianę mojej decyzji.

Masz rację.

Skinął jej głową, wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Jacqueline słuchała oddalających się kroków, bezskutecznie próbując opanować drżenie podbródka. Nie miała odwagi nawet myśleć o tym, co się właśnie zdarzyło, żeby nie popaść w paraliżującą melancholię. Najchętniej od razu wyrzuciłaby ten incydent z pamięci. Mężnie pomaszerowała do sypialni i zaczęła się pakować.


L’ addition, Monsieur.

Kierownik francuskiej restauracji skłonił się, podając Manleyowi rachunek i wycofał się dyskretnie. Manley obojętnie rzucił okiem na sumę i znowu utkwił wzrok w wejściu do budynku, w którym mieszkała Jacqueline. Ustawiony przy oknie stolik zapewniał mu dobre pole obserwacji. Sheila wzięła do ręki rachunek i zmarszczyła brwi.

Dwadzieścia dolców za dwie kawy to chyba lekka przesada, nie sądzisz?Odwróciła się w stronę kierownika sali i wyszczerzyła zęby w uśmiechu.Za tyle forsy spodziewałam się, że ktoś mnie tu przynajmniej trochę popieści.

Manley zerknął na nią.

Jesteś pewna, że chcesz tu ze mną siedzieć? Do niczego cię nie zmuszam.

Obrzuciła go zniecierpliwionym spojrzeniem i uniosła do oczu lornetkę.

Myślisz, że sterczę tutaj tylko dlatego, że ty tak sobie życzysz? Jak jeszcze raz błysnę tym Nikonem, wezmą mnie pewnie za jakiegoś cholernego szpicla, czy jak tam się nazywa babski odpowiednik takiego typa...przyjrzała się światłom zapalającym się w oknach po drugiej stronie ulicy...ale to wcale nie takie złe zajęcie.

Manley wiedział, że za tą odpowiedzią kryje się głęboka troska o Jacqueline. Sheila martwiła się o przyjaciółkę nie mniej niż on. Zadzwonił do niej natychmiast po wyjściu z mieszkania Jacqueline i zaproponował spotkanie w „La Cote d’ Azur” – jedynym lokalu usytuowanym na wprost domu Jacqueline. Przy kawie opowiedział jej, co zaszło. Zaznaczył przy tym, że o ile wcześniejsze zachowanie Jack nosiło wszelkie znamiona poważnej nerwicy, o tyle jej ostatnia utrata kontaktu z rzeczywistością wskazuje, jego zdaniem, na groźne pogorszenie się jej stanu i popadanie w daleko bardziej niebezpieczną psychozę. Wyraził obawę, że jej gwałtowne i nieobliczalne wyskoki połączone z kompletnymi zanikami pamięci są oznaką zaburzeń psychicznych, które mogą zaowocować najbardziej nieoczekiwanymi posunięciami. Po Jacqueline można się teraz spodziewać wszystkiegouprzedził.

Ich narada w restauracji miała służyć opracowaniu jakiejś strategii działania, ale oboje szybko doszli do smutnego wniosku, że niewiele mogą zrobić. Pozostawało im jedynie śledzenie Jacqueline i ewentualne przyjście jej z pomocą w razie potrzeby. Manley wyznał, że obiecał jej kilka dni spokoju, gdyż tego zażądała. Ale zapowiedział, że zamierza zastosować dużo bardziej drastyczne środki w celu ratowania jej, jeśli sama nie upora się wkrótce ze swym problemem.

Mówisz poważnie? To jest legalne?zapytała Sheila.

Jak najbardziej. Próbowałem nie angażować się w to jako profesjonalista, ale mamy do czynienia z kryzysem na ogromną skalę.

To brzmi jak plan gry wojennej.

Bo w pewnym sensie tak jest. Naprawdę uważam, że od tego może zależeć jej życie.

Oboje spojrzeli na przeciwległy budynek.

Ile czasu jej dasz?

Najwyżej do końca tygodnia.

A jeśli nie zadzwoni?

Wystarczy, że podniosę słuchawkę telefonu i wykręcę odpowiedni numer. Sprawę wezmą w swoje ręce właściwi ludzie. Jeżeli do poniedziałku nic się nie zmieni, Sheil...Manley spojrzał kobiecie prosto w oczyżadna siła nie powstrzyma mnie przed zrobieniem tego, co będę musiał.



ROZDZIAŁ 12

Szeroki w barach mężczyzna opuścił swój punkt obserwacyjny na Drugiej Alei i pogrążył się w mroku. Choć rozpoczął swą misję zaledwie dwadzieścia cztery godziny wcześniej, zdążył się już przekonać, że kroki człowieka, którego śledził, są daleko trudniejsze do przewidzenia niż się tego spodziewał. Będzie musiał poświęcić na obserwację o wiele więcej czasu, zanim wykona zadanie. Zerknął na zegarek. Zwlekając, mógł zaprzepaścić inną okazję; miał do załatwienia jeszcze coś, co wydawało się dużo łatwiejsze. Wrócił do motelu, by zaczekać, aż zapadnie noc.

Ocknął się z drzemki o pierwszej. Natychmiast usiadł czujnie na łóżku, jak ktoś przyzwyczajony do zrywania się ze snu o różnych dziwnych porach. W dłoni trzymał automatyczny pistolet, mocno zaciskając palce na twardej, gumowej rękojeści. Po chwili ubrał się spokojnie i metodycznie. Zapakował do sportowej torby to, co było mu potrzebne, zamknął pokój i poszedł na parking. Wsunął się za kierownicę wynajętego samochodu i umieścił swój bagaż na siedzeniu obok.

Dwadzieścia minut później zaparkował na Pierwszej Alei, jak najdalej od najbliższej latarni. Wyciągnął z torby biały, laboratoryjny fartuch, włożył go na siebie i wygładził pognieciony materiał. Do lewej klapy przypiął plastikowy identyfikator. Po raz ostatni sprawdził metalowe przedmioty przymocowane do biodra i kostki i wysiadł z auta. Przeszedł kilka przecznic i znalazł się przed szpitalem. W ciemności ledwo można było dostrzec, że utyka na jedną nogę.

Strażnik pilnujący wejścia do budynku przelotnie rzucił okiem na plakietkę przypiętą do fartucha wchodzącego mężczyzny. Lekko skinął głową lekarzowi i odwrócił się obojętnie.

Na oddziale psychiatrycznym szpitala uniwersyteckiego, w przeciwieństwie do innych tego typu placówek, panował osobliwy zwyczaj zamykania drzwi przed pacjentami chcącymi dostać się do wewnątrz. Wyznawano tu wątpliwie liberalną filozofię, że pacjent zawsze powinien mieć prawo wyjść; o wiele trudniej było wrócić. Mężczyzna w bieli podniósł słuchawkę jednego z telefonów i wybrał numer wewnętrzny oddziału. Wymamrotał krótką zapowiedź, że za chwilę będzie na górze celem zbadania pacjentki i nie czekając na odpowiedź wyłączył się.

Adrienne Melman podniosła wzrok znad kart chorobowych i mrużąc oczy spojrzała na twarz, która pojawiła się w małym okienku na końcu korytarza. Nie przywykła do wizyt nieznajomych lekarzy składanych w środku nocy. Najczęściej tacy goście wcale nie byli lekarzami, lecz zabłąkanymi włóczęgami lub pacjentami wracającymi wcześniej z przepustki po nieudanym kontakcie ze światem zewnętrznym. Zmarszczyła czoło i podeszła do drzwi.

Nie tyle zainteresowała ją osoba mężczyzny, co jego identyfikator przypięty do fartucha. Fotografia zgadzała się z wyglądem obcego. Uznała, że w takim razie rzeczywiście musi mieć przed sobą lekarza z oddziału laryngologii. Odblokowała zamek i wpuściła doktora Trottera do środka.

Czym mogę służyć, panie doktorze?

Przekroczył próg i natychmiast obrzucił szybkim spojrzeniem korytarz. Miał bystre oczy, takie, które wszystko zauważają w lot.

Proszono mnie o zbadanie jednej z waszych pacjentek – odezwał się bezbarwnym głosem.Chodzi o niejaką...zawahał się, wykonał jakby przepraszający gest i sięgnął do kieszeni na piersi, by zajrzeć do wykazu – ...George Dillon.

Spojrzała na niego zdziwiona. Przelotnie pomyślała, że jego oczy przypominają oczy kreta lub może raczej ciemne, chytre ślepia fretki.

O tej porze?

Zamierzałem przyjść rano, ale akurat skończyłem dyżur w izbie przyjęć, więc po co jeździć dwa razy, prawda?

Nikt mnie nie informował, że ta pacjentka ma jakieś problemy z uszami, nosem albo gardłem.

Jestem tu właśnie po to, żeby to sprawdzić, rozumie pani?Wyminął ją bezceremonialnie i ruszył przed siebie korytarzem.Proszę mi dać jej kartę, dobrze?

Westchnęła i wzruszyła ramionami.

Proszę bardzo.

Zatrzymał się przy dyżurce, żeby zaczekać, aż zdejmie ze stojaka kartę choroby oprawioną w okładkę z nierdzewnej stali. Wziął teczkę do ręki, szybko zerknął na pierwszą stronę i zatrzasnął akta.

W której jest sali?

W trzeciej na lewo.

Proszę tam nie wchodzić przez kilka minut.

Odwrócił się i pokuśtykał w głąb korytarza.

Nie będzie pan niczego potrzebował?zawołała za nim.

Nie – odparł, oglądając się przez ramię. – Wystarczy mi to – poklepał dłonią stetoskop.

Chwilę później dokładnie zamknął za sobą drzwi sali. Stał przez moment, czekając, aż jego oczy oswoją się z ciemnością. Nieruchoma postać pacjentki spoczywała płasko na łóżku. Nie wiedział, czy kobieta śpi czy nie. Powiedziano mu, że to nie będzie miało znaczenia.

Wyciągnął spod fartucha pistolet i przyklęknął na jedno kolano. Tłumik ukryty był w futerale z cienkiej skóry przypasanym do jego kostki. Wydobył metalowy cylinder, wstał i przykręcił go do nagwintowanego wylotu lufy lugera.

Siostra Melman podniosła głowę znad papierów, zmrużyła oczy i spojrzała w kierunku zamkniętych drzwi sali. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, co nie dawało jej spokoju. Jak można przeprowadzić rzetelne badanie laryngologiczne jedynie przy pomocy stetoskopu? Zmarszczyła czoło i wysunęła szufladę biurka. Na dnie leżał podręczny zestaw złożony z otoskopu i szpatułek językowych. Wyjęła pojemnik, wstała i poszła do sali pani Dillon.

Mężczyzna stanął nad śpiącą pacjentką. Wycelował pistolet w jej głowę i położył palec na spuście, gdy nagle usłyszał za plecami odgłos otwierających się drzwi.

Adrienne Melman, zaskoczona ciemnością, nie mogła rozróżnić kształtów w głębi sali. Odruchowo sięgnęła do włącznika światła.

Doktorze Trotter?

Ciche plaśnięcie od strony łóżka rozległo się w tym samym momencie, gdy na wysokości twarzy pielęgniarki odpadł od ściany kawałek tynku. Odskoczyła instynktownie, trafiona drobinkami muru w policzek i zobaczyła na wprost siebie trzy krótkie błyski. W tym ułamku sekundy nie wiedziała nawet, że metalowy pojemnik w jej dłoniach uratował jej życie jak tarcza. Poczuła tylko, jak ciężka skrzynka otoskopu rozrywa się na jej piersi i wypada z jej palców. Przerażona rzuciła się do ucieczki, kiedy tuż za nią coś odłupało fragment drewnianej framugi drzwi.

Mężczyzna wiedział jedno: pielęgniarka nie może dopaść wyjścia. Kuśtykając szybko, lecz spokojnie, dotarł do progu sali. Kobieta była w odległości kilku metrów od niego. Słyszał jej ciężki oddech, gdy biegła w kierunku drzwi na końcu korytarza. Stanął w pozycji bojowej z wyprostowanymi ramionami, oburącz ściskając rękojeść pistoletu. Lufa broni podążała za sylwetką ofiary, choć duża średnica tłumika utrudniała dokładne celowanie. Wymierzył starannie i nacisnął spust. Pocisk poszedł za wysoko i za bardzo w lewo, ale trafił pielęgniarkę w ramię. Siła wystrzału rzuciła ją na ścianę, jednak szybko odzyskała energię i podjęła dalszą ucieczkę. Walczyła o życie jak ranne zwierzę.

Wystrzelił jeszcze dwa razy. Na białej bluzce kobiety pojawiły się ciemne otwory ran wlotowych i po chwili zabarwiły się na czerwono. Potknęła się i zachwiała. Wtedy jeszcze raz nacisnął spust. Upadła na podłogę twarzą do ziemi.

Mężczyzna opuścił broń i niezgrabnie pokuśtykał w kierunku leżącej. Podszedł prawie do jej stóp, gdy nagle zwinęła się w kłębek. Stanął nad nią w rozkroku, myśląc początkowo, że to ostami spazm, niekontrolowany odruch towarzyszący agonii. Ale wtedy kobieta uniosła się na łokciach, próbując wstać. Nie czekając, co będzie dalej, wystrzelił ostatni pocisk w tył jej głowy. Tym razem znieruchomiała na zawsze.

Wsunął pistolet za pas i chwycił bezwładne ciało za nogi. Za wleczonym po kaflach trupem Adrienne Melman pozostał krwawy ślad. Mężczyzna ułożył zwłoki pielęgniarki w sali pani Dillon pod oknem i podszedł do łóżka.

Wyciągnął broń i odkręcił ciepły tłumik. Magazynek lugera zawierał dziesięć naboi i teraz był już pusty. Morderca przygotowując się do tej akcji nie spodziewał się, że zabraknie mu amunicji. Mocno ujął pistolet za lufę, uniósł go nad głową i z całej siły uderzył rękojeścią w skroń leżącej kobiety. Potem Vincent znów wziął zamach i tłukł w czaszkę pani Dillon, dopóki pod jego ciosami nie zamieniła się w krwawą, martwą miazgę.



ROZDZIAŁ 13

A ja sapnę i chuchnę i twój domek zdmuchnę.

Berson obrócił się na krześle, słysząc znajomy, kobiecy głos. Pomyślał, że do twarzy jej w tym eleganckim kostiumie. Z pewnością wyglądała dużo lepiej, niż gdy widział ją po raz ostatni.

Żakiet Jacqueline ciasno opinał jej talię i lekko rozchodził się na biodrach, a krótka, wąska spódniczka pasowała do jej figury. Mimo że przybrała na wadze, wciąż była bardzo zgrabna. Krój stroju wyraźnie to podkreślał.

Cześć, Jackie. Co mówiłaś przed chwilą...?

Panie fryzjerze, panie fryzjerze, niech pan ogoli świnkę...odrzekła cichym, ponurym tonem.

Początkowo sądził, że to jakiś żart, którego znaczenia nie rozumie. Ale gdy się jej przyjrzał, zaintrygował go wyraz jej twarzy. Wyprostował się za biurkiem i przechylił głowę na bok, obserwując ją uważnie. Miała tajemniczą, nieodgadnioną minę i nieprzenikniony wzrok, jakby była w transie.

Jackie? – zagadnął delikatnie.

Nie odpowiedziała. Stała bez ruchu jak zahipnotyzowany żołnierz pełniący wartę honorową. Głośno strzelił palcami.

Jacqueline aż podskoczyła. Ocknęła się jakby ze snu, zamrugała powiekami i wolno rozejrzała wokół. Sprawiała wrażenie, że nie wie, gdzie się znajduje. Potem spojrzała na Bersona.

Emil? – zapytała zdziwiona.

Pochylił się do przodu i oparł na łokciach.

Dobrze się czujesz, Jackie?

Ależ...uśmiechnęła się szybko, sztucznym, wystudiowanym uśmiechem aktorkioczywiście!

Skoro tak twierdzisz... Więc co to było?

Zastanowiła się.

Chciałeś się ze mną zobaczyć, Emilu?

Nie, nie chciałem. To chyba ty chciałaś zobaczyć się ze mną.

Zawahała się, po czym lekceważąco machnęła ręką.

Zwykłe żarty.

Naprawdę, Jacqueline...

Wpadłam tylko na momentprzerwała mu pośpiesznie.

Rozumiem. No i...?

Zastanawiałam się, czy...

Tak?

...doszedłeś do jakichś wniosków. Co do mojej roliwyjaśniła.

Wyciągnął się na krześle. Z jednej strony, niepokoił się o nią. Z drugiejmiał jej już dosyć.

Przerabialiśmy to, Jackie.Skrzyżował ręce na piersi, jakby chcąc dać do zrozumienia, że nie ma o czym mówić.To, co się dzieje, jest wyłącznie twoją winą.

Ile możesz mi dać?

Czego?

Czasu. Ile czasu?

Wzruszył ramionami.

To zależy. Ale chyba się domyślasz, że nie będę czekał w nieskończoność.

Tydzień? Możesz dać mi tydzień?

No cóż... Miałem nadzieję...urwał nagle, przyglądając się jej z zaskoczeniem.Co ty, u diabła, wyrabiasz?

Stanęła na jednej nodze we wdzięcznej pozie flaminga. Jej twarz znów miała poprzedni, nieprzenikniony wyraz. Patrzyła nad nim gdzieś w przestrzeń wzrokiem sześcioletniego dziecka.

Elsie Marlie wyrosła na grzeczną dziewczynkę...

Kompletnie oszołomiony Berson odruchowo wyrecytował z pamięci następną linijkę.

I nie wyjdzie z domu, żeby karmić świnkę.

Słysząc to, Jacqueline nagle spojrzała na niego spode łba. Czy on już nie chce się z nią bawić? Dlaczego przygląda się jej tak dziwnie? Przeszywa ją świdrującym wzrokiem, jakby mierzył do niej ze strzelby... Ma takie ciemne, przenikliwe oczy jak prosiak... Odwróciła się na pięcie i szybko wybiegła z pokoju.

Zdumiony Berson wpatrywał się w drzwi, próbując pojąć, co się stało. Jacqueline wydawała się zupełnie normalna, dopóki nie zaczęła pleść tych bzdurnych wierszyków. Nagle uświadomił sobie, że te wszystkie przedszkolne rymowanki miały coś wspólnego ze świniami.

Jacqueline zatrzymała się w połowie korytarza i utkwiła wzrok w walizce. Taka znajoma... Czy to jej? A wokół tyle światła... Powoli zaczęła wracać do rzeczywistości.

Nie mogę się spóźnićpomyślała.

Chwyciła swój bagaż i nonszalanckim krokiem przemierzyła hall teatru, kierując się wprost do czekającej przed wejściem limuzyny.


Już drugi wieczór spędzali na czatach. Od wielu godzin nie wysiadali z zaparkowanego w dogodnym miejscu samochodu. Znudzona Sheila zaczęła zabawiać Manleya wystawianiem ocen wszystkim mężczyznom, jacy znaleźli się w polu widzenia. Potem posunęła się dalej. Próbowała zgadywać, jakie mają przyzwyczajenia i preferencje seksualne oraz czym się zajmują.

Ekshibicjonista – stwierdziła, opuszczając lornetkę i wskazując ruchem głowy mężczyznę na rogu ulicy.

Dlaczego tak uważasz?

Spójrz na jego płaszcz. On go zdradza.Przez chwilę przyglądała się obcemu opartemu o latarnię. – Nie wstydź się, kochanie, chodź tu. Sheila chciałaby z bliska rzucić na ciebie okiem.

Manley dostrzegł, że w oknie Jacqueline zgasło światło.

Założę się, że jest chora.

Sheila przecząco pokręciła głową.

Zadzwoniłaby do ciebie albo do mnie.

Na pewno wyglądała normalnie, kiedy widziałaś ją wczoraj po próbie?

Lepiej niż kiedykolwiek. Chyba wreszcie coś postanowiła.

Manley zmarszczył czoło.

Więc dlaczego nie pokazała się dziś w pracy?

Sheila westchnęła.

A skąd mam wiedzieć?! Powiem ci, że jesteś beznadziejny. Ale skoro już musisz być taki przegrany, to przynajmniej nie zarażaj mnie swoim pesymizmem.

Poprawił się na siedzeniu, próbując się odprężyć.

Po prostu nie potrafię przestać się martwić, to wszystko.

Ja też nie, ale może powinieneś przyjąć jej słowa za dobrą monetę. Dam głowę, że kilka dni samotności wcale jej nie zaszkodzi.

Pewnie nie. Pod warunkiem, że nie zagłodzi się na śmierć.

O, zobacz! Przyjrzyj się tamtemu.

Spojrzał we wskazanym kierunku.

No i co?

Co za supergarnitur! I te rękawiczki. Taki elegant to na pewno jakiś mafioso.

Manley przeciągnął się i założył ręce za głowę.

Nadal twierdzę, że powinniśmy wejść na górę.

Po to, żeby usłyszeć, że mamy się wynosić? Jak ona coś postanowi, to nie ma siły.

Przez chwilę nie odzywał się.

Zastanawiam się, czy przypadkiem nie dzwoni do nas, kiedy tu siedzimypowiedział w końcu.

Jezu Chryste! Jesteś niemożliwy! Nie możemy robić dwóch rzeczy naraz. Albo obgryzamy paznokcie przy telefonie, albo bawimy się w tajnych agentów i sterczymy przed jej domem. Słowo daję, że niedługo dostanę przez ciebie kręćka.

Zerknął na zegarek.

Jest jeszcze wcześnie. Myślisz, że już śpi?

Sheila wzniosła oczy ku niebu i westchnęła przeciągle. Jej oddech pokrył parą kawałek przedniej szyby. Narysowała na nim kilka linii i zaczęła grać ze sobą w „kółko i krzyżyk”.

Popraw mnie, jeśli jestem w błędzie, ale to był zdaje się twój pomysł, żeby dać jej czas do poniedziałku rano.

Powoli pokiwał głową. Nagle zmarszczył brwi. W oknie Jacqueline znów zrobiło się jasno.

Spojrzał na Sheilę.

Nie dziwi cię to, że co kilka minut gasi i zapala to cholerne światło?

Poklepała go po ramieniu.

Richardzie, mój skarbie. Czy nie obawiasz się, że jak będziesz się tak dalej zachowywał, to niedługo zamienimy się w parę automatów powtarzających w kółko to samo?

Nie odpowiedział. Wtem przyszła mu do głowy pewna myśl. Przyjrzał się jej uważnie.

Automatów?

Zgadza sięodrzekła, udając mechaniczny głos komputera.Tu R1. Odezwij się, R2.

O, Chryste! – wykrzyknął nieoczekiwanie i gwałtownie otworzył drzwi samochodu. Chwycił dziewczynę za rękę.Jak mogliśmy być aż takimi idiotami?!

W ułamku sekundy znalazł się na ulicy. Sheila nie zdążyła nic powiedzieć. Z trudem złapała równowagę, gdy pociągnął ją za sobą. Potykając się, myślała tylko o jednym: Manley postradał zmysły! Przebiegli obok zaskoczonego portiera i wpadli do windy. Dopiero w połowie drogi na górę Sheila odzyskała głos.

Pewnie jestem głupia, że się nie domyślam...wysapałaale co my właściwie robimy?

Drzwi windy rozsunęły się. Manley znów chwycił ją za rękę i pociągnął korytarzem, w biegu szukając w kieszeni kluczy.

Lampa, na litość boską!Przekręcił klucz w zamku mieszkania Jacqueline, kręcąc z niedowierzaniem głową.Ale ze mnie ciemniak! Jak mogłem nie pomyśleć, że to jakieś magiczne urządzenie włącza i wyłącza światło z taką precyzyjną regularnością?

Masz racjęprzyznała oszołomiona Sheila.To z pewnością lampa Alladyna.

Uznała to za rzecz oczywistą, że gdy tylko wejdą do środka, Manley natychmiast zawoła Jacqueline. Ale zamiast tego wbiegł do salonu, którego wielkie okno wychodziło na ulicę, na której znajdował się ich punkt obserwacyjny. Ze zdumieniem patrzyła, jak szuka czegoś pod abażurem, a potem klęka i sprawdza kabel ciągnący się po podłodze do gniazdka w ścianie. W końcu oddychając ciężko, podniósł się z kolan, trzymając w dłoni małe, czarne pudełeczko.

Oto i nasz automat.

W milczeniu patrzyła na ten przedmiot, w dalszym ciągu nie rozumiejąc, w czym rzecz. Zerknęła w stronę sypialni, a potem spojrzała na Manleya.

Założę się, że spokojnie śpipowiedziała, ruszając w tamtym kierunku.

Nie fatyguj siępowstrzymał ją. – Jej tu nie ma.

Mimo to Sheila podeszła do drzwi sypialni i zajrzała do ciemnego pokoju.

Oczywiście, że jestodparła z przekonaniem.

Manley cierpliwie obserwował, jak Sheila znika w głębi sypialni.

Jackie... – usłyszał jej szept. Po chwili powtórzyła to samo głośniej. Pstryknął włącznik i pokój zalało światło. Sheila ukazała się w progu z wyrazem zakłopotania i strachu na twarzy.

Gdzie ona się podziała, Rick? Jak mogła...

Masz tu swojego Alladyna – przerwał jej.Automatyczny włącznik czasowy.Roześmiał się ponuro, z podziwem kręcąc głową.Szczwany z niej lis. Powinienem był się domyśleć.

Sheila wreszcie pojęła, o co chodzi.

To małe urządzenie... A to spryciara! Ale dlaczego chciała nas oszukać?

Chryste, ależ byłem głupi!ciągnął Manley.Żeby dać się tak wykiwać! To całe gadanie, że potrzebuje czasu dla siebie... Chyba muszę zacząć leczyć się na głowę.

Ale...

Bo wiedziała, że będziemy ją obserwować. Dlategoodpowiedział w końcu Sheili.Zdawała sobie sprawę z tego, że się o nią martwimy i czuła, że nie zostawimy jej samej.

Sheila wolno pokręciła głową. Była zupełnie przybita.

Czyżby wyjechała? Ale dokąd? Co ona wyrabia?

Manley wolno podszedł do okna i spojrzał na nocną panoramę miasta.

Nie mam pojęciaodrzekł bezbarwnym głosem.Ale zapamiętaj moje słowa: coś sobie zaplanowała.

Sheila zbliżyła się i spojrzała na jego udręczoną twarz.

Jak myślisz, nic się jej nie stanie?

Dopóki nie straci przytomności umysłu.Przetarł zmęczone, zaczerwienione oczy.Nosi w sobie tykającą bombę zegarową. Stan jej świadomości zmienia się jak w kalejdoskopie. Raz jest normalna, wkrótce potem nic do niej nie dociera. Boję się myśleć, co się może stać, kiedy znów będzie miała atak.

Sheila nerwowo zaplotła palce.

Naprawdę jest z nią tak źle?

Nawet bardzo źle. W jej przypadku można mówić o śmiertelnym niebezpieczeństwie.Manley uniósł głowę i spojrzał na ciemne chmury, wolno zasłaniające księżyc.Musimy ją znaleźć, Sheila. Bo jeśli nam się nie uda...dodał grobowym tonem – niech Bóg ma nas wszystkich w opiece.



ROZDZIAŁ 14

Najpierw zobaczyła niewielkie błyski, jakby jasne, migające gwiazdy o różnych barwach. A potem pustkę. Ciemny, niekończący się korytarz czasu. Wystarczyło mrugnąć, by znów mogła widzieć wyraźnie. Przypuszczała, że to tylko zmęczeniepowtarzające się chwile znużenia prowadzące do snów na jawie. Zdarzało się jej to coraz częściej. Błądziła gdzieś myślami, ale nie mogła sobie przypomnieć ani gdzie, ani jak długo.

Ci wokół niej patrzyli na to inaczej. To, co Jacqueline uważała za objawy przemęczenia, było okresową utratą kontaktu z rzeczywistością. Jej oczy stawały się szkliste, a twarz bez wyrazu. Jeszcze łatwiej dawało się to zauważyć, gdy jej zachowanie nagle zaczynało odbiegać od sposobu postępowania uznawanego za normalny.

Jej kierowca zauważył, że zmieniało się jej spojrzenie. Woził ją wiele razy, ale nigdy przedtem nie wyglądała tak jak teraz. Obserwował ją w lusterku wstecznym od chwili, gdy wyruszyli w drogę na lotnisko. Wprawdzie na przywitanie obdarowała go swym zwykłym uśmiechem, ale wydawała się dziwnie zdenerwowana, wręcz przestraszona, co było do niej niepodobne. Pomyślał, że może to z powodu problemów z wagą, słyszał na ten temat różne plotki. Teraz już wiedział, że jest w nich przynajmniej część prawdy. Ale zauważył coś więcej. Sprawiała niemiłe wrażenie zaniedbanej, a taki obraz zupełnie nie pasował do jej wizerunku znanego szerokiej publiczności. A później, podczas jazdy, niepokój Jacqueline ustąpił miejsca temu dziwnemu spojrzeniu i potem stała się jakaś... inna.

Masz w tym samochodzie coś do jedzenia?

Obawiam się, że nic takiego nie znajdę, panno Ramsey.

To co robisz, kiedy jesteś głodny?

Zwykle zatrzymuję się przy jakimś barze.

A tu w pobliżu znasz takie miejsce?

Na Van Wyck raczej nie. Może woli pani zaczekać, aż dojedziemy na lotnisko?

Skręć w następny zjazd.

Wzruszył ramionami i zjechał w dół do Queens. Limuzyna minęła 188 ulicę i zagłębiła się w wąskie uliczki. Nagle Jacqueline wskazała kierowcy supermarket. Podjechał do sklepu i zaparkował przed wejściem. Czekał cierpliwie, aż jego pasażerka włoży ciemne okulary i wygramoli się z auta.

Wróciła po chwili z kilkoma paczkami wędlin, słoikiem musztardy i bochenkiem włoskiego chleba. Kierowca bez słowa obserwował w lusterku, jak sadowiła się na tylnym siedzeniu, po czym ruszył w dalszą drogę do portu lotniczego. Jacqueline pośpiesznie odrywała kawałki pieczywa, kładła na nie plastry szynki i salami, i wytrząsała na wierzch musztardę prosto ze słoika. Pakowała kanapki do ust, połykając je niemal bez przeżuwania.

Lubi pani dania włoskie, panno Ramsey?

Owszem... – odparła z pełnymi ustami.

Była pani kiedyś u Manganero?

Nie...

Niech się pani tam wybierze. U niego karmią najlepiej.

Jadła dalej, nie przejmując się tym, że na nią patrzy. Kiedy skończyła, osunęła się wygodnie na oparcie.

Niedługo potem limuzyna zatrzymała się przed terminalem Pan Am. Kierowca wyjął z bagażnika walizki i wręczył je portierowi. Uśmiechnął się na pożegnanie i przyłożył dłoń do daszka czapki, życząc swej pracodawczyni przyjemnego lotu. Nawet tego nie zauważyła. Wyminęła portiera i pierwsza pchnęła szklane drzwi poczekalni.

Szybko podeszła do kasy biletowej i niecierpliwie zastukała paznokciami w kontuar.

Jej walizka została oznakowana i przeszła przez kontrolę bagażu. Pracownik linii lotniczych wsunął bilet Jacqueline do papierowej okładki.

Proszę uprzejmie, panno Ramseypowiedział, wręczając go jej z uśmiechem.Pasażerowie pani samolotu już wchodzą na pokład.

Rozejrzała się, jakby czegoś szukała.

Gdzie tu jest restauracja?

Podczas lotu dostanie pani posiłek, panno Ramsey. W pierwszej klasie dania są dość obfite.

Spostrzegła strzałkę wskazującą drogę do baru i ruszyła w tamtym kierunku. Zdumiony urzędnik zawołał za nią:

Pani wyjście jest z drugiej strony, panno Ramsey! Panno Ramsey?

Nie zareagowała. Długimi krokami przemierzała hall, gdy nagle jej uwagę przykuł sklep papierniczy. Zatrzymała się gwałtownie i natychmiast podjęła decyzję.

Weszła do środka i zaczęła spacerować między półkami. W końcu przy kasie dostrzegła słodycze. Otworzyła torebkę i zdążyła wrzucić do niej tuzin różnych rzeczy, zanim zaskoczony sprzedawca spróbował jej przeszkodzić.

Jedną chwileczkę, droga pani...

Cisnęła na ladę pięćdziesięciodolarowy banknot. Pokręcił głową.

Nie mam wydać. Może znajdzie pani jakieś drobne?

Reszta dla pana.

Wyszła ze sklepu i zaczęła odwijać baton, gdy dogonił ją przedstawiciel linii lotniczych. Ujął ją delikatnie za ramię.

Panno Ramsey, spóźni się pani na samolot. Bardzo proszę, żeby zechciała pani wejść na pokład. Panno Ramsey?

Powoli odwróciła głowę i przyjrzała się umundurowanemu mężczyźnie. Miał zatroskaną minę.

Co? – wymamrotała.

Pani lot. Proszę ze mną. Odprowadzę panią.

Z głośnika dobiegło właśnie ostatnie wezwanie do zajmowania miejsc w samolocie i komunikat, że maszyna wkrótce startuje. Jacqueline dała się zaprowadzić do wyjścia. Urzędnik przeprowadził ją specjalnym rękawem obok ostatnich pasażerów pierwszej klasy wchodzących na pokład, posadził na miejscu i przypiął pasami. Obojętnie wyjrzała przez okno kabiny. Nie zdawała sobie sprawy z zainteresowania, jakie wzbudza wśród stewardes, pokazujących ją sobie dyskretnie i wymieniających ciche komentarze.

Gdy obroty silników wzrosły i przez kadłub przebiegło lekkie drżenie, kątem oka coś zauważyła. Najpierw pomyślała, że to kłaczki materiału lub pyłki kurzu. Ale gdy zaczęła strzepywać je z płaszcza, zorientowała się, że to drobniutkie okruchy chleba. Nie miała pojęcia, skąd się wzięły i dlaczego przylgnęły do jej ubrania. Ten zanik pamięci sprawił, że wpadła w panikę.

Trzęsącymi się palcami odpięła klamerkę torebki, by wyciągnąć lusterko i szminkę. Chciała się uspokoić poprawiając makijaż. Ale kiedy zajrzała do środka, zaparło jej dech w piersiach. Torebka była pełna batonów. Kolorowe papierki zdawały się krzyczeć do niej, że tylko czekają, żeby po nie sięgnęła. Przerażona cisnęła otwartą torebkę na puste siedzenie obok, jakby miała w rękach coś wstrętnego, wywołującego obrzydzenie. Okrągłe lusterko wypadło i potoczyło się w jej kierunku. Podniosła je, drżąc na całym ciele.

Przyjrzała się swemu odbiciu. Policzki miała blade, a oczy bez wyrazu. Nagle zamarła ze zgrozy. Wokół jej ust widniały ślady zaschniętej musztardy. Lusterko wysunęło się z jej bezwładnych palców.

Och, mój Boże!pomyślała.

Ukryła twarz w dłoniach.

Co się dzieje?

Zaczęła się uspokajać dopiero w pobliżu Los Angeles. Poprosiła jedną ze stewardes, by pozbierała i zabrała batony, ale mimo to odsuwała się jak najdalej od pustego miejsca obok, jak gdyby zalęgło się tam robactwo. Kilka razy odwiedzała toaletę, dopóki nie upewniła się, że całkowicie usunęła z twarzy ślady musztardy i dokładnie wytrzepała ubranie z okruchów.

Jako pierwsza opuściła budynek portu lotniczego i wsiadła do taksówki. Znów czuła przerażający głód i pragnęła jak najszybciej zobaczyć doktora Hume’a. Nie znała adresu Spa, gdyż zawsze odbierał ją z lotniska kierowca. Jednak na tyle dobrze pamiętała drogę, że mogła wskazywać taksówkarzowi, dokąd ma jechać.

Zastanawiała się, jak zareaguje na jej przyjazd doktor Hume. Nie miał pojęcia, że zdecydowała się przylecieć do Kalifornii. Dobrze pamiętała, że był temu przeciwny. Co więcej, na zakończenie ich ostatniej rozmowy telefonicznej kategorycznie odmówiła przyjęcia roli w filmie Lamberta i powiedziała, co o nim myśli.

Ale miała nadzieję, że mimo wszystko pozwoli jej zostać. Modliła się w duchu, żeby nie potraktował jej jak nieproszonego gościa. Wierzyła, że tylko on może ją uratować.

Taksówka skręciła w drogę prowadzącą do San Sebastian i wkrótce potem zatrzymała się przed zamkniętą żelazną bramą. Jacqueline wysiadła z samochodu z walizką w ręce. Zapłaciła za kurs i kierowca odjechał.

Gdy pojazd zniknął z pola widzenia, Jacqueline niepewnie ruszyła przed siebie, pełna obaw. Ale nie miała okazji zastanawiać się dłużej nad tym, co może ją spotkać. Rozległ się metaliczny dźwięk zamka, a po nim szum elektrycznego silnika i brama się otworzyła. Kobieta bez wahania weszła do środka.

Poszła prosto żwirową ścieżką dochodzącą do białych marmurowych schodów budynku. Była w połowie drogi, gdy pojawił się na stopniach w swym nieskazitelnym garniturze. Stał bez ruchu i patrzył na nią. Najpierw nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy, ale kiedy podeszła bliżej, odetchnęła z wielką ulgą. Doktor Hume uśmiechał się do niej przyjaźnie, jak zwykle. W jego oczach zobaczyła tę samą, dobrze znaną życzliwość, co zawsze. Wyciągnął ręce w ojcowskim geście i zszedł na dół, by ją powitać..

Jacqueline – powiedział serdecznie. – A co ty tu robisz?

Objął ją, ucałował w oba policzki i trzymał przez chwilę w ramionach. Potem odsunął się i patrzył na nią czekając, co powie.

Nie jest pan na mnie zły za to, że przyjechałam?zapytała z wahaniem.

Oczywiście, że nie! Dlaczego tak uważasz?

Zagryzła wargi.

Po naszej ostatniej rozmowie bałam się, że nie będzie pan chciał mnie więcej widziećwyznała dziecinnym, przepraszającym tonem.

Bzdura! Jestem zachwycony, że przyjechałaś.

Więc pozwoli mi pan zostać?W oczach Jacqueline zalśniły łzy.Chyba widać, co się ze mną stało.Wskazała swoją figurę i z rozpaczą pokręciła głową.Tylko pan może mi pomóc.

Naturalnie, że możesz zostać.Przyjrzał się jej z troską.Wyglądasz nieszczególnie, ale zajmiemy się tym. Jestem tu po to, żeby ci pomóc, Jacqueline. W końcu, od czego są lekarze, prawda?

Dzięki Bogu!pomyślała i zamknęła oczy, czując niewyobrażalną ulgę. Hume wziął jej walizkę i wspięli się po schodach. Jacqueline rozejrzała się za potężnym sanitariuszem, który podczas poprzednich wizyt wydawał się wszechobecny.

A gdzie pański służący?

Wyjechał w sprawach osobistych. Wróci za dzień lub dwa.

Hume wziął ją pod rękę i weszli do budynku.

Powiedz mi... – zagadnąłkto wie, że tu jesteś?

Nikt. Pomyślałam, że lepiej będzie trzymać moją podróż w sekrecie.

To dobrze. – W jego niebieskich oczach pojawił się na moment lodowaty błysk. – To bardzo dobrze.



ROZDZIAŁ 15

Manley i Sheila natychmiast rozpoczęli intensywne poszukiwania. Wykonywali niezliczone telefony, odwiedzali pośpiesznie różne miejsca i składali niezapowiedziane wizyty. Ale po dwudziestu czterech godzinach nie posunęli się ani o krok w kierunku rozwiązania zagadki zniknięcia Jacqueline. Nadal nie mieli pojęcia, dokąd mogła się udać i po co. Rozsądek podpowiadał Manleyowi, że powinna być gdzieś niedaleko, by nie zaprzepaścić ostatniej szansy utrzymania się w pracy. Ale jednocześnie pamiętał o tym, że trudno kierować się logiką przy ocenie poczynań ludzi postępujących nielogicznie.

Próbował sobie wyobrazić, co zrobiłby on, będąc na miejscu Jacqueline. Hume wyraźnie dał mu do zrozumienia, że nie chce jej widzieć. W takim razie, mogła usiłować skontaktować się z innym lekarzemspecjalistą od otyłości. Ale po spędzeniu sześciu godzin nad nowojorską książką telefoniczną przekonał się, że tak się nie stało. W końcu obdzwonił dwa tuziny czołowych uzdrowisk w kraju, by dowiedzieć się, że Jacqueline nie przebywa w żadnym z nich.

Kiedy Sheila zapadła w krótką drzemkę, porozumiał się z Bersonem, Hammillem i innymi znajomymi Jacqueline z branży, ale wszyscy byli zdumieni, lub wręcz oburzeni, że zniknęła. Wreszcie wybrał jedyny numer podkreślony w notesie Jacquelinenumer jej matki, Maureen Ramsey. Służąca poinformowała go, że starsza pani wyjechała na weekend na Karaiby. Kobieta nie znała dokładnego adresu pobytu aktorki, ani nie wiedziała, czy towarzyszy jej w podróży córka.

Śpiąca na łóżku Jacqueline Sheila obudziła się i przysłuchiwała z uwagą tej rozmowie. Gdy Manley odłożył słuchawkę, zamyślony i przybity, usiadła i przetarła oczy.

To jedyna możliwość...ziewnęła.Jackie i jej matka są gdzieś razem...pokazała zaplecione palce. Przyjrzała się Manleyowi.Wszystko w porządku?

Tak, tylko na chwilę zaniemówiłem – spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.Naprawdę myślisz, że wróci w poniedziałek?

Opalona i wypoczętaodrzekła z przekonaniem Sheila.Czego nie będzie można powiedzieć o tobie.

Myślisz, że potrafiłbym się teraz odprężyć?zapytał szorstkim tonem.

Może powinieneś spróbować...zastanowiła się.Co byś zrobił, gdybyś wiedział, że z Jackie jest wszystko w porządku?

Hm...? – przetarł zmęczone oczy.Aaa... Pewnie pojechałbym do mojej chaty w lesie.

Zerwała się z łóżka.

Świetny pomysł! Jedźmy tam!

Nigdzie nie jadę, Sheila.

Więc chcesz dalej sterczeć przy telefonie jak załamany nastolatek?Przesiadła się na fotel obok, oparła łokcie na kolanach i wlepiła w niego wzrok.Patrząc na ciebie odnoszę wrażenie, że niedługo będziesz w takim samym stanie psychicznym jak ona. Posłuchaj, jeśli wierzysz tak samo jak ja, że Jackie wyjechała z matką, należy ci się chwila wytchnienia. Rusz się, Rick. Jedźmy. To nam obojgu dobrze zrobi. Daj dziewczynie odetchnąć.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Sheila splotła ręce na kolanach i zastygła w niewinnej pozie. Tak zapewne zrobiłaby Jacqueline. W końcu Manley odezwał się cicho.

Naprawdę myślisz, że nic jej nie jest?

Założę się, że wszystko gra.Mrugnęła do niego i nagle coś przykuło jej uwagę. – Co się dzieje z tym twoim psem?

Manley wstał gwałtownie i zerknął na zegarek.

Jezu Chryste! Nie wyprowadzałem go od przeszło dwunastu godzin!

Aha! Więc stąd te piękne plamy na dywanie.

Dart jest w tym bardzo dobry. Podczas suszy mógłby uratować niemało roślin.

Telefon Manleya, podobnie jak aparat Jacqueline, podłączony był do automatycznej sekretarki umożliwiającej odsłuchiwanie pozostawionych wiadomości na odległość po połączeniu się z macierzystym numerem. Nastawił jej telefon, po czym zabrał na spacer Darta i pojechał do swojego mieszkania, by również włączyć sekretarkę u siebie. Po drodze podwiózł do domu Sheilę, żeby mogła wziąć prysznic i spakować potrzebne rzeczy. Postanowił, że wyjadą najwyżej na jeden dzień.

Godzinę później cała trójka – dwoje zmęczonych ludzi i podekscytowany pieszapakowała się do terenowego samochodu Manleya. Tylko psiego uczestnika wyprawy zdawała się cieszyć ta nieoczekiwana podróż na kraniec stanu, zamerdał nawet entuzjastycznie ogonem na widok Mostu Tappan Zee. Sheila obojętnie śledziła przesuwający się za szybą krajobraz. Manley pochłonięty był własnymi myślami. Z zaciśniętymi wargami siedział za kierownicą, wpatrując się w wąską wstęgę szosy. Nie zauważył samochodu podążającego cały czas za nim w bezpiecznej odległości.


Podczas długich godzin czuwania w mieście, Manley celowo unikał rozmowy z Sheilą na temat swoich podejrzeń. Zbyt absorbowała go obserwacja domu Jacqueline i nie chciał się rozpraszać snując teoretyczne rozważania.

W drodze do leśnego domku wszystko się zmieniło. Tego pochmurnego, ponurego popołudnia jego rola ograniczała się tylko do prowadzenia samochodu. Teraz był biernym widzem, z konieczności śledzącym machinalnie zakręty i daleki horyzont. Mimo że czuł zmęczenie fizyczne, jego umysł nadal działał sprawnie.

Co właściwie wiedział? Choć na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że całkiem sporo, w rzeczywistości wszystko opierało się na domysłach.

Przede wszystkim do jego koncepcji nie pasował człowiek: obcy mężczyzna nazwiskiem Emmerich, jeśli można było wierzyć Ricie Goldschmidt, zupełnie nie przypominał wyglądem doktora Hume’a z opisu Jacqueline.

Kiedy wreszcie zdecydował się wyjawić Sheili swe podejrzenia co do osoby Hume’a, wybuchnęła.

Czyś ty zwariował?! Ten facet to chodząca dobroć!

A nie zastanowiło cię, dlaczego udawał, że nic nie wie na temat brązowego tłuszczu?

Potrząsnęła głową i stwierdziła rezolutnie.

Powiedzmy, że kupił ten „wynalazek” od twojego Emmericha. Co ty na to?

Kupił?

Kupił, ukradł, czy to ważne? Chodzi o to, że jeśli to odkrycie jest tak doniosłe jak twierdzisz, to ma kopalnię złota. Po co miałby przez telefon zdradzać tajemnicę sukcesu komuś, kogo nigdy nie widział na oczy?

Gdyby był tak wspaniałym facetem, za jakiego się go uważa, bez wahania zaoferowałby Jackie swoją pomoc.

Wzruszyła ramionami.

Nie uważam za właściwe wystawianie mu oceny na podstawie tego, jak ustosunkował się do sytuacji, którą mu opisałeś. Ty twierdzisz, że przedstawiłeś mu jako bardzo poważną, ale pamiętaj o jednym: kiedy Hume ostatni raz widział Jackie, była w świetnej formie. Poza tym, jest jeszcze coś.

Mianowicie?

Ten cały proces, o którym mówiłeś... Nie zapominaj, że ja też byłam pacjentką Spa w San Sebastian. Jeśli ta kuracja może mieć takie zgubne skutki, to dlaczego nic mi nie jest?

Manley przez chwilę koncentrował się tylko na prowadzeniu samochodu.

Rozważałem to. Możliwe, że nie każda pacjentka przechodzi tam taką samą kurację.

Doprawdy? Czyżbyś sądził, że wybiera sobie pewne kobiety i leczy je inaczej niż pozostałe? Na przykład Jacqueline, Rochelle i tę panią Dillon, o której wspominałeś?

Sheila, różni dziwni ludzie mają różne dziwne motywy działania. To może wydawać ci się śmieszne, ale według mnie nieprzypadkowo wszystkie są aktorkami.

Cmoknęła i pokręciła głową.

Coś mi się zdaje, że chwytasz się brzytwy. Żeby ci uwierzyć, musiałabym zobaczyć naprawdę przekonujące dowody.

Właśnie tego szukam, moja droga Sheilo.

Dojechali na miejsce późnym popołudniem. Dart natychmiast wyskoczył z samochodu i pomknął przed siebie po dwudziestocentymetrowej warstwie śniegu, który wciąż zalegał w okolicy. Widok domku nieco poprawił Manleyowi nastrój; Sheila była wręcz zachwycona. Miała przed sobą prawdziwie męski azyl ze starannie ociosanych, surowych belek dokładnie dopasowanych do siebie. Gdy obchodziła dookoła chatę, Manley wniósł jej rzeczy do środka. Zanim weszła do izby, zdążył rozpalić ogień.

Krąży tu cień Daniela Boone’astwierdziła, oglądając uważnie ściany i sufit. Wciąż pachniały świeżo ściętym lasem. Ich zapach mieszał się z wonią węgla drzewnego i białego amerykańskiego orzecha, dając niepowtarzalny aromat sągów wypalanego drewna.Nieźle jak na wielkomiejskiego szczura. Ile zajęła ci budowa?

Kilka letnich sezonów.

Pracowałeś sam?

Nie. Pomagał mi Ben.Podczas podróży Manley wspomniał Sheili o samotniku. Zaprowadził ją do okna i wskazał miejsce odległe o ćwierć mili.Tam żyje.

Wie, że przyjechaliśmy?

Wie. To jego lasy. Nie dzieje się tu nic, o czym nie wiedziałby Ben.

Sheila przyjrzała się zamarzniętej tafli jeziora i sprzętowi hokejowemu wiszącemu na ścianach.

Być może trudno w to uwierzyć, ale umiem się tym posługiwać. Powinnam była zabrać swoje łyżwy.

To zbyt niebezpieczne. Miejscami lód może być bardzo cienki. Później pójdziemy tam z Dartem. On zna tu każdy skrawek terenu. To nocny łyżwiarz.

Manley czuł się coraz bardziej odprężony; znajome otoczenie dobrze na niego działało. Sheila miała rację, namawiając go na przyjazd tutaj. Potrzebował tego. Postanowił nie psuć sobie krótkiego pobytu w lesie rozmyślaniami o tym, co nurtowało go po drodze. Chata znajdowała się w zupełnej głuszy, o całe mile od najbliższego telefonu. Oboje mogli wreszcie odpocząć i zregenerować siły. Kto wie, co trzeba będzie wytrzymać po powrocie Jacqueline?pomyślał.

Zabawiał Sheilę opowieściami o Benie i o lesie, traktując to jak rodzaj terapii. Po zachodzie słońca wydobył z lodówki zamrożone sarnie steki i pokazał jej, jak upiec je na otwartym ogniu. Przepis nie był skomplikowanywymagał jedynie soli, pieprzu, bułki tartej, sarniego tłuszczu i dżemu z jagód czarnego bzu. Przygotował tyle porcji, żeby starczyło dla Darta, a nawet dla Berta, gdyby leśny człowiek zdecydował się złożyć im wizytę.

Pies przepadł na dłużej. Mięso było prawie gotowe, kiedy usłyszeli szalejącego wśród śniegu Darta. Jego ujadaniu towarzyszyły głośne przekleństwa. Manley uśmiechnął się. Drzwi otworzyły się z impetem i do chaty wtargnął powiew mroźnego powietrza.

Kiedyś skręcę mu karkzapowiedział Ben, przestępując próg. Zatrzasnął za sobą drzwi, strzepnął z kurtki śnieg i oparł karabin o ścianę.

Wtedy już nigdy nie przyprowadzi cię na kolacjęodrzekł Manley.

Może i ma jakieś zaletyprzyznał Ben. Schylił się i chwycił psa za szyję.Chodź tu, łobuzie.

Gdy Dart lizał go po twarzy, mężczyzna spojrzał w kierunku Sheili. Zdawał się uśmiechać do niej całą gębą, choć kąciki jego ust nawet nie drgnęły. Odwzajemniła uśmiech i od razu poczuła sympatię do tego człowieka.

Manley dokonał krótkiej prezentacji.

Sheila, to Ben... – potem skinął głową w drugą stronę – Ben, to Sheila.

Cześć, Sheilaprzywitał się Ben. Po chwili dodał.Jesteś przyjaciółką Jacqueline.

Po prostu stwierdził fakt, nie snując żadnych domysłów. Sheila zaniemówiła i ze zdumieniem spojrzała na Manleya. Uśmiechnął się i z podziwem pokręcił głową. Przenikliwość Bena nie przestawała go zadziwiać. Jego przyjaciel posiadał niemal mistyczną zdolność rozpoznawania rzeczywistości.

Wprawdzie zapomnieliśmy kart do tarota, ale może jemu wystarczą herbaciane fusy?powiedziała Sheila, gdy odzyskała głos.

Wspólna kolacja wypadła wspaniale. Mówił głównie Manley, ale dowcipne i błyskotliwe komentarze Bena mogły wywołać wrażenie, że ten samotnik spędził całe życie w otoczeniu kobiet. Sheila zrozumiała teraz, dlaczego Manley jest do niego tak przywiązany. Ben miał przyjemny sposób bycia. Łagodnie odnosił się do otaczającego go świata i traktował go z głębokim zrozumieniem człowieka znającego ziemię, po której stąpa.

Front burzowy przeszedł bokiem i o dziewiątej na pogodne nocne niebo wypłynął jasny księżyc. Dart zaczął się niecierpliwie wiercić przy drzwiach.

Czas na przedstawienie – oznajmił Manley.

Wstał od stołu i zdjął ze ściany sprzęt hokejowy. Dart drapał już pazurami drzwi. Manley wyciągnął z jednego buta żółtą piłkę tenisową i podrzucił ją do góry. Pies chwycił ją zębami i wypadł za próg, gdy tylko drzwi stanęły otworem. Do izby wdarł się zimny podmuch wiatru.

Mroźna noc dla miłośników hokejastwierdził Manley. Włożył ciepłą kurtkę z kapturem i zarzucił na ramię łyżwiarskie buty.

Wkrótce się przekonamy, czy twoja sportowa przeszłość to nie mitpowiedziała Sheila.

Tylko poczekaj. – Wyjrzał przez okno.Z przyjemnością zobaczyłbym cię w roli rozentuzjazmowanego kibica, ale na ślizgawce trochę dziś dmucha. Może zostaniesz tutaj?Przysunął do okna wysoki stołek.Stąd będziesz miała doskonały widok na lodowiskowskazał ręką pobliski fragment zamarzniętego jeziora.

Sheila wdrapała się na taboret i spojrzała w tamtym kierunku. Oparła łokcie na kolanach, podparła dłońmi brodę i poczuła się bardzo zadowolona. Nie tylko dlatego, że miała frajdę. Cieszyła się również z tego, że Manley przynajmniej chwilowo przestał zamartwiać się o Jacqueline. Za jej plecami Ben zapalił zapałkę i przyłożył ją do nabitej fajki. Niebieski, aromatyczny dym wypełnił wkrótce całą izbę. Sheila przyglądała się, jak Manley zawiązuje buty, a Dart szaleje na lodowej tafli.

Jeździsz na łyżwach, Ben?

Nie, nigdy nie próbowałem. Jedyny sprzęt, jaki zdarza mi się przypinać do nóg to raki śnieżne.

Czy Rick jest w tym rzeczywiście taki dobry, jak podejrzewam?

Myślę, że byłby dobry we wszystkim, za co by się wziął.

Ben wstał i rozprostował kości, nie wyjmując fajki z ust. Podszedł do Sheili i wyjrzał ponad jej ramieniem przez okno.

Mam nadzieję, że nie mówisz tego tylko po to, żeby go pochwalić przede mną.

Nie. Ten młody człowiek ma głowę na karku. Jest zdecydowany, ale jednocześnie nie brak mu ludzkich uczuć. Widać to po sposobie, w jaki traktuje psa.

Musi go naprawdę kochać.

Rozumie go. A to chyba mówi wszystko.

Na tle tarczy księżyca przesunęła się chmura płynąca wysoko po niebie. Wśród zawodzenia wiatru rozległ się daleki, ledwo słyszalny głosnocnego ptaka, może sowy. Sheila nie zwróciła na to uwagi, ale Ben złowił go wprawnym uchem; po latach spędzonych w lesie miał wyostrzony słuch. Ten dźwięk zarejestrował już wcześniej, kilka godzin temu, gdy zauważył samochód podążający w bezpiecznej odległości za pojazdem Manleya. Obce auto zaparkowało daleko na drodze. Od tamtej pory nasłuchiwał uważnie. Początkowo sądził, że przyjechał tu jakiś polujący nielegalnie myśliwy, który trzymał się za Manleyem, żeby nie zabłądzić. Teraz jednak nie był tego pewien; czuł w kościach dziwny niepokój. Przechylił głowę na bok. Patrząc przez okno w prawo, widział w oddali ciemne gałęzie drzew kołyszące się na wietrze. Wyglądały jak targane wichrem miotły czarownic.

Chodźmy. Przyjrzysz się hokeistom z bliskazaproponował.Wezmę stołek.

Chyba jest strasznie zimno – zaoponowała Sheila.

Dam ci moją kurtkę. W tej baranicy na pewno nie zmarzniesz.

Okrycie było grube i ciepłe, a wysoki kołnierz zasłaniał uszy. Kobieta owinęła się kurtką i ruszyła w stronę jeziora. Ben szedł z tyłu, niosąc taboret. Wiatr wiejący im prosto w twarze porywał parujące, oddechy. Kiedy dotarli na brzeg, Ben wszedł na lód i ustawił stołek w bezpiecznym miejscu. Sheila usadowiła się i pomachała Manleyowi. Krzyknął coś do niej, a Dart zaszczekał z zachwytu.

Ben zapiął kurtkę z grubego sukna i wrócił do domku. Zatrzymał się z ręką na klamce i przez chwilę patrzył w ciemną otchłań lasu. Potem wszedł do środka i sięgnął po winchestera. Wolno wyszedł na zewnątrz, wpatrując się uważnie w otaczającą go ciemność.

W dole, na zamarzniętym jeziorze Sheila klaskała w dłonie śmiejąc się na widok bezskutecznych prób zdobycia bramki przez Manleya. Dart bronił każdy strzał. Zatrzymywał piłkę łapami albo chwytał ją w powietrzu zębami. Manley też się śmiał, ubawiony jak zwykle popisami psa.

Ben powoli ruszył w górę wzniesienia za chatą, trzymając broń w pogotowiu. Pokonał kawałek łagodnego zbocza i przystanął przy pierwszych sosnach. Przechylił głowę na bok i nasłuchiwał.

Do jego uszu docierał tylko szum wiatru hulającego wśród wysokich drzew. Ale wiedział, że w pobliżu coś jest. Coś obcego. Zmrużył oczy, by lepiej widzieć w ciemności i czekał. Na szyi czuł zimny powiew wichury targającej jego długą, siwą brodą. Przeładował broń i zagłębił się w las.

Od mroźnego powietrza łzawiły mu oczy. Zamrugał, żeby je osuszyć. Oczy starego człowieka pomyślał. Dotychczas nigdy nie zastanawiał się nad tym. Przesunął wzrokiem po grubych pniach i uniósł głowę, by przyjrzeć się rozkołysanym wierzchołkom drzew. Wiedział, że jest blisko. Zaciskając zimne palce na lufie karabinu ostrożnie posuwał się naprzód. Dotarł do małej polanki. Spojrzał w dół i wtedy to zobaczył.

Na śniegu widniały ślady ludzkich stóp, a człowiek, który je pozostawił, musiał być ogromny. Prowadziły w kierunku domku. Ben szedł wzdłuż nich do miejsca, gdzie przecinały się z jego własnymi. Nagłe zamarł. Za plecami usłyszał kroki.

Jestem już stary – pomyślał z żalem.O wiele za stary. Nie wiadomo, czy to z tego powodu, czy też dlatego, że jego wzrok jeszcze nie całkiem oswoił się z ciemnością, pozwolił się zaskoczyć. A może po prostu przeciwnik był lepszy. Po latach udanych łowów, Ben poczuł się teraz bezradny jak zwierzyna, którą tyle razy potrafił przechytrzyć. Z rezygnacją opuścił broń i odwrócił się. Wiatr zwiał mu włosy z czoła, gdy spojrzał prosto w oczy mężczyźnie w płaszczu.

Obcy świdrował go wzrokiem i mierzył mu w głowę z pistoletu. Jego czarne oczy przypominały zwierzęce ślepia. Ben nie poczuł strachu; było już na to za późno. Ale zapłonęła w nim nienawiść do tego człowieka, który przybył, by czynić zło. I choć nie wyrzekł ani słowa, obcy wyczytał wszystko z jego płonących oczu.

Pistolet cicho błysnął ogniem. Trzy pociski trafiły Bena w twarz. Upadł plecami na miękki śnieg. Lodowaty wiatr szarpnął jego kurtką, której kołnierz zatrzepotał jak skrzydła kruka, uderzając Bena w policzki. Spod przymkniętych powiek stary człowiek po raz ostatni spojrzał na rozgwieżdżone niebo, które zawsze było jego dachem nad głową.

Wielki mężczyzna przez chwilę stał nad nim i przyglądał się zwłokom. Potem schował pistolet, wyciągnął z ukrycia długą walizeczkę i ruszył w kierunku skraju lasu. Wicher przywiał z dołu jakieś odgłosyobcy słyszał je doskonale. Kierunek wiatru sprzyjał mujego nikt nie mógł usłyszeć. Wyjął z kieszeni lornetkę Nikona i przyłożył ją do oczu.

Pobliska zatoczka na jeziorze miała nieregularny kształt Manley i jego pies byli sto metrów od brzegu. Pojawiali się, to znów znikali, gdy zasłaniało ich skalne urwisko po prawej stronie, wrzynające się w lód na długości siedemdziesięciu metrów. Po lewej rozciągał się gęsty zagajnik. Wielkie drzewa rosły tam tuż nad wodą. Mężczyzna przyjrzał się dziewczynie. Miałby doskonałą pozycję do strzału, gdyby usadowił się dziesięć metrów za nią.

Kryjąc się w mroku, zakradł się nad jezioro. Ciemny strój pozwalał mu pozostać niewidocznym. Zadanie ułatwiała mu również wznosząca się lekko linia brzegowa, zasłaniająca jego sylwetkę. Przykucnął za kępą karłowatych sosen i otworzył walizeczkę. Wewnątrz spoczywał rozłożony na części, zmodyfikowany karabin snajperski Krico. Miał skrócone łożysko z włókna szklanego i odkręcaną lufę ze specjalną osłoną płomienia. Mężczyzna złożył broń i odpiął paski przytrzymujące celownik optyczny. Luneta była ciężka, ale jej dużą wagę usprawiedliwiała szczególna konstrukcjatrzymał w rękach noktowizor Littona działający na zasadzie wykorzystania naturalnego źródła światła. Dzięki niemu w blasku gwiazd widział cel tak wyraźnie jak w dzień.

Zamontował teleskop na karabinie i zamknął walizeczkę. Pochylił się nisko, przemknął na brzeg i wydostał się na lód. Gdy znalazł się dziesięć metrów za Sheilą, przyklęknął na jedno kolano. Wiatr dmuchał mu prosto w twarz. Przycisnął kolbę do ramienia i spojrzał przez lunetę na jezioro.

Sheila klaskała z zachwytu, podziwiając kolejny popis sprawności Darta. Pies wykonał w powietrzu efektowną paradę bramkarską, wyskakując na wysokość dwóch metrów i broniąc strzał. Gdy opadł na lód, nastawił uszu. Odwrócił łeb w kierunku Sheili i wypuścił z pyska piłkę. Z jego gardła wydobyło się groźne warknięcie, kiedy odsłonił kły i zaczął się skradać w stronę chaty.

Dogrywka! – krzyknęła Sheila, przykładając złożone dłonie do ust.Tylko na tyle was stać?! Kibice chcą bramek!

Za jej plecami potężny mężczyzna obserwował swój cel. Luneta miała czerwony punkt naprowadzający i kropka znajdowała się teraz dokładnie na środku piersi Manleya. Nie odrywając oka od wizjera, morderca odciągnął zamek karabinu i wprowadził do lufy pierwszy z pięciu naboi znajdujących się w magazynku. Wstrzymał oddech i położył palec na spuście.

Manley stanął nieruchomo, widząc dziwne zachowanie Darta. Nagle usłyszał huk i coś bzyknęło obok jego twarzy. Pies zaczął ujadać i popędził w stronę Sheili. Biegł przez lód w kierunku brzegu, jednak Manley nie mógł z tej odległości dostrzec, co Dart tam zauważył.

Wystrzał niemal zupełnie ogłuszył Sheilę. Zeskoczyła ze stołka i odruchowo zakryła dłońmi uszy. Zobaczyła gnającego przed siebie Darta i odwróciła się. Wiatr szarpnął włosami dziewczyny i kosmyki zasłoniły jej oczy. Dostrzegła jednak ciemną postać klęczącą na lodzie i mierzącą z czegoś... Nagle zrozumiała i wrzasnęła z przerażenia.

Pies znalazł się dokładnie na linii strzału. Patrzący przez lunetę mężczyzna naprowadził czerwony punkt na szyję zwierzęcia, które rozjuszone, zbliżało się bardzo szybko. Nie czekając dłużej, nacisnął spust w tym samym momencie, w którym Dart odbił się od lodu i wykonał długi skok wprost na wylot lufy.

Pocisk trafił psa w krtań i rozerwał mu gardło, gdy zwierzę było w powietrzu, w odległości kilku metrów od swego zabójcy. Bezwładne ciało przeleciało nad ramieniem mężczyzny i ciężko opadło na lód, po czym zamarło w żałosnej pozie.

Manley wciąż nie miał pojęcia, co się dzieje. Stracił Darta z oczu. Choć wiatr dał w przeciwnym kierunku, był pewien, że usłyszał krzyk Sheili, a huk, który rozległ się sekundę później przypominał wystrzał. Nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, bez wahania pomknął na łyżwach w tamtą stronę. Serce zabiło mu gwałtownie, kiedy za Sheilą dostrzegł na lodzie ciemny kształt. Pochylił się i przyśpieszył, ściskając w rękach kij hokejowy, jakby podczas meczu pędził pod bramkę przeciwnika.

Wielki mężczyzna musiał działać szybko. Jego cel znajdował się w odległości czterdziestu metrów od niego i rósł w oczach. Szarpnął zamek karabinu i wprowadził do lufy drugi nabój. Zużyta łuska potoczyła się po lodzie. Nadciągający łyżwiarz poruszał się zygzakami, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Czerwony punkt podążał za jego ruchami, aż wreszcie mężczyzna wystrzelił.

Manley znów usłyszał huk, ale tym razem ujrzał również błysk. Coś uderzyło w kaptur jego kurtki i przebiło go na wylot. Ktoś do niego strzelił! Ta myśl wprawiła go we wściekłość. Pochylił się jeszcze niżej i zaczął energiczniej poruszać nogami.

Po chwili zobaczył wszystko wyraźnie. Gdy mijał Sheilę, zauważył Darta leżącego nieruchomo na lodzie i wielką postać w ciemnym płaszczu. Mężczyzna trzymał w dłoniach karabin. W szkle lunety odbiło się światło księżyca i wtedy Manley zorientował się, że broń wycelowana jest w jego pierś. Natychmiast się schylił.

Na moment oślepił go krótki błysk, usłyszał eksplozję i pocisk zafurczał obok jego twarzy. Został ogłuszony i poczuł, że coś otarło się o jego włosy. Już prawie zrównał się ze snajperem i teraz zadziałał z refleksem godnym doświadczonego hokeisty, który ma za sobą wiele lat treningu. Wyprostował się błyskawicznie, wziął szeroki zamach i z całej siły walnął kijem w łożysko karabinu. Broń podskoczyła do góry i luneta uderzyła mężczyznę w twarz. Ułamek sekundy później dwa ciała zderzyły się ze sobą.

Obaj przewrócili się o kilka metrów od siebie. Strzelec upadł na plecy, nie wypuszczając z rąk karabinu. Manleyowi wciąż szumiało w uszach. Wstając z lodu ze złamanym kijem zobaczył, że mężczyzna już podnosi się na kolana i odciąga zamek. W świetle księżyca zamigotała złotym blaskiem pusta łuska wyrzucona w powietrze. Kiedy snajper zatrzaskiwał zamek, Manley wystartował.

Rzucił się przed siebie jak szalony, opętańczo przebierając nogami. Sam nie miał pojęcia, co robi; czuł tylko, że furia dodaje mu odwagi. Wykonał cztery zamaszyste kroki i gdy mężczyzna uniósł broń, Manley wyskoczył do góry, wyrzucając do przodu poziomo ustawione stopy. Rozległ się huk wystrzału i w tym samym momencie ostrza łyżew zagłębiły się w szyi snajpera.

Manley po raz drugi runął na lód, uderzając tyłem czaszki o twardą taflę. Upadek zamroczył go i na chwilę oślepił. Przekręcił się na bok, z trudem łapiąc oddech. Kiedy odzyskał zdolność widzenia, zobaczył mężczyznę pełznącego na czworakach przez zamarznięte jezioro. Zabójca zwolnił nagle i chwycił się za gardło. Jego ciałem wstrząsnęły konwulsje. Oparł się na głowie, jakby chciał na niej stanąć, potem osunął na lód i znieruchomiał.

Manley głęboko wciągnął powietrze. Wstał wolno i podjechał ostrożnie do leżącego człowieka. Umierający miał na wpół przymknięte powieki i powoli poruszał wargami. Wokół jego głowy stopniowo rosła kałuża krwi. Po chwili uszła z niego resztka życia.

Wracając do Sheili, Manley ledwo powłóczył nogami; były ciężkie jak drewniane kłody. Roztrzęsiona Sheila wpatrywała się w zwłoki mężczyzny szeroko wytrzeszczonymi oczami. Do otwartych ust przyciskała dłonie zwinięte w pięści. Manley stanął przed nią, by zasłonić trupa, i otoczył ją ramionami. Podeszli do brzegu jeziora i usiedli na pniu zwalonego drzewa.

Oboje byli zbyt oszołomieni, żeby rozmawiać. Manley próbował myśleć, ale nic z tego nie wychodziło. Gdy opadła z niego wściekłość, w głowie pozostały mu tylko oderwane fragmenty obrazów. Wciąż widział obcego mężczyznę, słyszał strzały i krzyki... I ujadanie psa...

Ty krwawisz – odezwała się Sheila.

Dotknęła czerwonej strużki spływającej mu po policzku z małego rozcięcia nad czołem. Szybko starła ją palcami, jakby ta krwawa smuga miała wyrządzić skórze Manleya nieodwracalne szkody. Kiedy przyglądała się jego smutnej twarzy, nagle wstał i wolno ruszył z powrotem na lód.

Rick?

Nie odpowiedział. Obchodziła go teraz tylko nieruchoma kupka sierści leżąca na zamarzniętej powierzchni jeziora.

Uklęknął i pogłaskał wciąż ciepłe ciało psa. Po twarzy płynęły mu rzęsiste łzy.

Och, Dart! Ty wariacie! Byłeś takim wspaniałym przyjacielem... Mój Boże, jak ja cię kochałem!

Wziął na ręce zwłoki psa i mocno przytulił do piersi. Potem podniósł się z kolan i ruszył przed siebie z wysoko uniesioną głową. Drżał mu podbródek, kiedy znów stanął obok Sheili. Zamrugał oczami, żeby strząsnąć łzy z rzęs. Modlił się, by nic teraz nie mówiła. W tej chwili nie chciał nikogo słuchać ani odpowiadać na żadne pytania.

Ale nic nie powiedziała. Ujęła go pod ramię i wrócili razem do domku. Manley ułożył psa na podłodze na wprost paleniska. Zdjął łyżwiarskie buty i opadł na fotel. Sheila zaczęła nerwowo spacerować po izbie.

Czy nie powinniśmy wezwać policji?

Tu nie ma telefonu.

Mogę prowadzić samochód, jeśli chcesz.

Wszystko w porządku, nic mi nie jest.Manley popatrzył na płonący ogień. – Nie rozumiem, dlaczego... – Urwał i pokręcił głową. Nie potrafił jasno myśleć. Podniósł się ciężko i rozpiął kurtkę.A co tam, do diabła! Ben może się tym zająć. Założę się, że lada chwila...

Nagle zesztywniał.

Oboje spojrzeli na siebie. W oczach Sheili odmalował się niepokój. Niepewnie uniosła ręce do ust.

On był ze mnąszepnęła.

O, Boże! tylko nie to!

Manley szarpnął drzwi. Na zewnątrz wiatr przybrał na sile. Dął teraz potężnie, wciskający się w szpary między belkami chaty. Manley pobiegł przed siebie i zatrzymał się po kilku metrach, nasłuchując wycia wichury szalejącej wśród drzew.

Ben! – zawołał głośno, przykładając złożone dłonie do ust – Ben!

Odpowiedziało mu tylko zawodzenie wiatru.



ROZDZIAŁ 16

Doktor Hume poprowadził Jacqueline do jej pokoju. Od chwili, gdy tylko ją zobaczył, stało się dla niego oczywiste, że jej stan psychiczny i fizyczny bardzo się pogorszył. Mówiła z wahaniem i robiła nagłe przerwy, jakby traciła wątek, co nie zdarzało się nigdy przedtem; zawsze cechowała ją duża jasność umysłu. Miała ciemne worki pod oczami, ostro kontrastujące z jasnym odcieniem jej gładkiej cery, pulchne, wydęte policzki i nabrzmiałą szyję.

Przyglądał się jej z błyskiem w oku, a wyraz jego twarzy był nieprzenikniony. W jednej ręce niósł walizkę Jacqueline, drugą ściskał ją za pulchny nadgarstek. Kobieta biernie dreptała z tyłu. Sprawiała wrażenie, jakby była ciągnięta na siłę, a nie po prostu odprowadzana.

Po drodze minęli pielęgniarkę przełożoną nadzorującą portiera sprzątającego korytarz. Hume odpowiedział na jej zdziwione spojrzenie lekkim skinieniem głowy, dając tym do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Wkrótce potem dotarli do znajomego, oddzielnego skrzydła budynku.

Po wejściu do pokoju Jacqueline najpierw rozejrzała się wokół tępym wzrokiem, po czym nagle jej twarz rozjaśniła się.

Czy mogę od razu zacząć kurację?zapytała z nadzieją.

Najpierw musisz odpocząć, Jacqueline. W pełni rozumiem twoją niecierpliwość, ale pierwszy etap polegający na zrelaksowaniu się jest bardzo istotny.

Jej głos załamał się.

Więc kiedy?zakwiliła żałośnie. – Czy pan nie widzi, że...

Ujął ją mocno za ramiona i spojrzał prosto w oczy.

Niedługo, Jacqueline. Bądź cierpliwa. Najważniejsze, żebyś mi zaufała.Jego wzrok był rozkazujący. – Ufasz mi, prawda?

Uciekła spojrzeniem w bok i skinęła głową.

Oczywiście, że panu ufam, ale...bezradnie wzruszyła ramionamijuż sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Cały czas potwornie chce mi się jeść i...

To nie ma znaczenia – przerwał jej.Nie przejmuj się. Kiedy rozpoczniesz kurację, wszystko się zmieni. Zapomnisz o tym.

Po jej policzku spłynęła łza. Podbródek zaczął jej drżeć.

Och, Boże... Naprawdę pan tak sądzi?

Ja to wiem. – Ucałował ją po ojcowsku w oba policzki i uśmiechnął się promiennie.Czyż nie miałaś mi obiecać, że będziesz mi ufać?

Obiecuję.

Dobrze. – Opuścił ręce i uścisnął uspokajająco jej łokcie. Potem puścił ją i ruszył ku drzwiom. W połowie drogi przystanął, odwrócił się i oznajmił niechętnie.Niestety, nie będę mógł zjeść dziś z tobą kolacji.

Wzmianka o jedzeniu wywołała grymas na jej twarzy. Spojrzała na niego błagalnie.

Chcę tylko zacząć kurację, nic więcej. Wiem, że powiedziałam, że ciągle jestem głodna, ale naprawdę nie potrzebuję nic...

Ależ to konieczność!odparł szybko.Współczuję ci i rozumiem twoją niecierpliwość, lecz pamiętaj, jak ważną rolę odgrywają tu nasze posiłki, moja droga Jacqueline. To niezwykle istotny element kuracji. Bez właściwego odżywiania cały program leczenia okazałby się nieskuteczny. A przecież chcesz być uzdrowiona, nieprawdaż?zakończył z emfazą.

Zaczęła nerwowo skubać dolną wargę. Wpatrywała się w niego, próbując odgadnąć, co kryje się za jego zagadkowym uśmiechem. Jak w ogóle może o to pytać?pomyślała i pokiwała głową.

Potraktuj najbliższe pół godziny jako okres aklimatyzacjiciągnął dalej. – Umyj się i odpręż. Kiedy się odświeżysz, pójdź po prostu do jadalni w tym skrzydle. Znasz drogę.

Nie przestając się uśmiechać, skłonił się lekko i wyszedł.

Dla Jacqueline było nie do pomyślenia, żeby mogła się teraz odprężyć. Ale chciała się czymś zająć, więc wzięła gorący prysznic. Miała nadzieję, że może przyniesie jej ulgę. Myliła się jednak. Ostre strumienie wody, zawsze działające kojąco na jej ciało, tym razem wzmogły napięcie mięśni zamiast je osłabić i nie odniosły zbawiennego skutku. Szybko wytarła się do sucha i włożyła znajomy, biały szlafrok. Potem zaczęła spacerować po pokoju, rozważając możliwość opuszczenia wieczornego posiłku. Ale przecież doktor Hume nalegał.

W końcu uznała, że jest zupełnie bezradna. Przyjeżdżając tu w rozpaczy, zdecydowała się złożyć swój los w jego ręce. Naprawdę powinna dać mu dowód na to, że darzy go szczerym zaufaniem. Westchnęła z rezygnacją i postanowiła udać się do jadalni.

Ledwo wyszła z pokoju, poczuła to. W powietrzu unosił się smakowity zapach jedzenia. Aromat świeżych wypieków mieszał się z wonią pieczonego mięsa. Już przedtem czuła głód, ale teraz to uczucie owładnęło nią bez reszty. Jednak ta mieszanina zapachów nie tylko szalenie wzmogła jej apetyt, lecz również wzbudziła w niej ogromne zdziwienie; jeszcze nigdy nie spotkała się z taką wonią w Spa. Poważnie zaniepokojona zwolniła i pełna podejrzeń weszła ostrożnie do jadalni.

Długi, wąski stół przykryty białym obrusem stał na swoim miejscu. Lecz zamiast lekkiego posiłku, do jakiego była przyzwyczajona, Jacqueline zobaczyła prawdziwą ucztę: wazę parującej zupy, tacę do krajania mięsa pełną rostbefu, półmisek wykwintnych zakąsek i paterę słodyczy. Rozejrzała się nerwowo, szukając wzrokiem innych osób, ale wokół nie zauważyła nikogo. Była tu sama.

Opanowało ją nagłe pragnienie, by zjeść wszystko. Wiedziona głodem i ośmielona zapewnieniami Hume’a, że powinna się właściwie odżywiać, podbiegła do stołu i zaczęła się częstować.

Posilała się bez skrępowania, jakby była u siebie. Chwytała jedzenie rękoma, jej palce pośpiesznie porywały smaczne kąski, które wpychała do ust całymi garściami.

Najadła się w ciągu kilku minut. Ale im pełniejszy miała żołądek, tym mniejszą zdolność pojmowania tego, co ją otacza. Stojąc z tłustymi policzkami i brudnymi dłońmi przestała stopniowo rozumieć, gdzie jest. Wyraz jej twarzy zmienił się. Oczy straciły blask i patrzyły przed siebie tępo i ponuro. Opuściła ręce i resztki jedzenia upadły na podłogę. Odwróciła się wolno, wyszła z jadalni i skierowała z powrotem do pokoju.

Nie mogła wiedzieć, na co naraziła swoje ciało. Jej organizm, pozbawiony od wielu dni pożywienia, został nagle poddany straszliwemu obciążeniu z powodu nadmiaru pokarmu. Poziom hormonów gwałtownie skoczył, gdy gruczoły wydzielania wewnętrznego zaczęły je znowu intensywnie wytwarzać. Ciśnienie krwi niebezpiecznie wzrosło, powodując przyśpieszenie rytmu serca, bijącego już przedtem szybciej niż normalnie. Układ pokarmowy zmagał się z nieoczekiwanym dopływem soli i enzymów trawiennych. Zanim doszła do pokoju, do jej płuc zdążył przedostać się płyn, co groziło uszkodzeniem serca i zapaścią naczyniową.

Wewnętrzny system ostrzegawczy kazał jej odpocząć. Jacqueline opadła na łóżko. Leżała bez ruchu, nic nie widząc i nie słysząc, kiedy jej organizm toczył walkę o odzyskanie gwałtownie zachwianej równowagi. W pierwszej chwili jej ciało omal się nie poddało, tak jak w wypadku Suzanne Fontaine. Ale stopniowo zebrało wszystkie siły i bitwa o przetrwanie została wygrana. Po godzinie stan krytyczny minął i Jacqueline poczuła się dużo lepiej. Zaczęła oddychać równo i spokojnie, a jej tętno wróciło do normy. Lecz mimo iż tym razem wszystko skończyło się dobrze, rezultat następnego takiego zdarzenia nietrudno było przewidzieć.

Nagle odzyskała świadomość. Szeroko otworzyła oczy i usiadła na łóżku. Rozejrzała się przytomnie po pogrążonym w mroku pokoju.

Nie pamiętała, jak tu wróciła. Mgliście przypominała sobie dziwny posiłek, a potem... nic. Pewnie znów śniłam na jawieuspokajała się.Ostatnio często mi się zdarza. Nic przyjemnego, ale też nic groźnego. Położyła się z powrotem i zamknęła oczy. Z wdzięcznością pomyślała, że tym razem przynajmniej może spać.

Zwinęła się w kłębek pod kołdrą i w pozycji embrionalnej próbowała znów zasnąć. Wciąż miała w pamięci bezsenne noce podczas poprzedniego pobytu w Spa. Wtem zaniepokoiła się, że sen nie nadejdzie. Wyschły jej wargi. Zwilżyła je językiem i poczuła, że są pomarszczone i strasznie słone. Dotknęła ich ręką i ze wstrętem stwierdziła, że ma tłuste i śliskie dłonie.

Odrzuciła kołdrę i pobiegła do łazienki. Po omacku odszukała włącznik i zapaliła światło. Od nagłego blasku zmrużyła oczy, lecz po chwili wytrzeszczyła je szeroko, gdy zobaczyła swoje odbicie w lustrze.

Ze zgrozą patrzyła na brudną twarz i poplamiony biały szlafrok. Wszędzie widniały kolorowe, rozmazane ślady różnych potraw. Na policzku zastygł brązowy, gęsty sos, a do włosów przylgnęły żółte resztki skóry kurczaka, przypominając żywe, wijące się larwy. Chciała je strząsnąć, ale nie dały się oderwać.

Drżąc ze strachu i obrzydzenia odwróciła się w kierunku umywalki, chcąc się umyć. I wtedy dostrzegła coś, co zaparło jej dech w piersi.

Na lśniącym, srebrnym półmisku spoczywała głowa prosiaka w galarecie. Zwrócony w jej stronę ryjek wpatrywał się w nią martwymi, szklistymi oczami.

Jacqueline pobladła. Z jej gardła wyrwał się okrzyk przerażenia. Poczuła, jak uginają się pod nią kolana i oparła się o ścianę.

Po drugiej stronie fałszywego lustra doktor Hume przyglądał się spokojnie, jak nieprzytomna Jacqueline osuwa się na podłogę.



ROZDZIAŁ 17

Wszystko zaczęło się walić od chwili, gdy Manley i Sheila znaleźli zwłoki Bena. Sheila zupełnie straciła głowę. Przerażona i zrozpaczona była bliska ataku histerii. Manley również przeżył wstrząs, ale próbował uspokoić swoją towarzyszkę. Nie potrafił jednak wyjaśnić przyczyny tego, co się stało, więc dał za wygraną. Zachowywał obojętne milczenie, nie będąc w stanie jej pomóc. Myślał tylko o jednym: żeby się stąd wydostać, wrócić do Nowego Jorku i czekać na Jacqueline.

Na razie nie zamierzał zawiadamiać policji;, mógł to zrobić później. Dużo później. Dopiero wtedy, gdy odzyska Jacqueline i znów będą razem w jej mieszkaniu na Manhattanie. Kiedy będzie pewien, że nic się jej nie stało i jest bezpieczna. I kiedy on i Sheila otrząsną się po spotkaniu ze śmiercią. Nie przyszło mu nawet do głowy, żeby zabezpieczać dowody: odciski palców, ślady stóp na śniegu czy łuski. Zajął się natomiast Benem i Dartem. Wykopał mogiłę w zaspie za chatą i ułożył w niej obu swych przyjaciół. Przykrył ich starym brezentem chroniącym dotychczas stertę drewna na opał i przysypał śniegiem ten tymczasowy całun żałobny. Potem chciał pójść po mężczyznę leżącego na zamarzniętym jeziorze.

Sheila chwyciła go za rękaw kurtki.

Zostaw go tam, gdzie jest – zasugerowała.

Nie mogę.

Usiłował uwolnić ramię, ale Sheila nie puszczała.

Dlaczego po prostu nie wyniesiemy się stąd?

Ktoś może go znaleźć.

No to co? Zostaw go. Czy nie masz...

Muszę, Sheilaprzerwał jej. – To jedyny sposób.

Wyszedł w objęcia nocnej wichury, zostawiając kobietę przy gasnącym ogniu. Stała na wprost paleniska i płomienie grzały jej stopy, ale to nie pomagało; wciąż czuła zimne dreszcze. Nigdy przedtem tak się nie bała. Paniczny strach zupełnie ją paraliżował. Poczuła jednak wewnętrzny przymus, by podnieść wzrok i spojrzeć przez szybę na jezioro skąpane w bladym świetle księżyca. Daleko w dole zobaczyła, jak Manley chwyta trupa za nogi i ciągnie go po lodzie. Wiedziona nagłym impulsem, podeszła ostrożnie do okna.

Czarny płaszcz martwego mężczyzny wlókł się za nim jak peleryna sztukmistrza. Manley holował go bezceremonialnie w stronę chaty, ledwo dysząc z wysiłku. Sheila przyglądała się temu z rezygnacją. W księżycowej poświacie twarz obcego wydawała się na tle śniegu upiornie szara. Sheila wpatrywała się w nią z rosnącym zaciekawieniem. Nagle jej oczy zrobiły się okrągłe. Kurczowo zacisnęła palce na parapecie okna z taką siłą, że jej paznokcie zagłębiły się w desce.

Manley dowlókł trupa do domku, puścił jego nogi i rozprostował plecy. Wtem usłyszał za sobą, jak stojąca tuż przy szybie Sheila cicho krzyknęła. Obejrzał się.

Sheila patrzyła na zwłoki. Przyciskała palce do ust w niemym geście przerażenia. Najwyraźniej coś ją zaszokowało. Zaczęła się cofać. Manley wbiegł do izby myśląc, że wstrząsnął nią widok trupa i głębokiej, krwawej rany na szyi mężczyzny.

Lekko ujął kobietę za ramię, chcąc odprowadzić jak najdalej od okna.

Nie patrz. To niezbyt przyjemne.

Jej twarz była teraz dziwnie spokojna.

To on – stwierdziła cicho z pełnym przekonaniem.

Manley nie wierzył własnym uszom.

Jak to? Ty go znasz?

Potakująco skinęła głową.

Przedtem nie przyjrzałam mu się dobrze. To wszystko stało się tak szybko, że... Ale teraz go poznałam. To Vincent.

Jaki Vincent?

Spojrzała mu prosto w oczy. Na jej twarzy znów pojawił się strach.

Ten człowiek odebrał Jackie i mnie z lotniska.

Manley nie od razu zrozumiał. Z lotniska? Czyżby w Kalifornii? Odwrócił wzrok od Sheili, chcąc uciec przed jej uporczywym spojrzeniem. Kręciło mu się w głowie. Rozpaczliwe pragnienie Jacqueline, by wrócić do Spa... Jego rozmowa telefoniczna z Humem pełna wykrętnych odpowiedzi... To niemożliwe!

San Sebastian leży tysiące mil stądodrzekł.Ten facet to po prostu jakiś zwykły bandzior, który...

Nie – przerwała mu stanowczym tonem.To główny sanitariusz doktora Hume’a.

Manleya zaskoczyła pewność, z jaką to oświadczyła. Ale ten pomysł wydał mu się tak niedorzeczny, że w tej chwili nawet nie chciał się nad tym zastanawiać. Podał Sheili płaszcz.

Pogadamy o tym w drodze do domu.

Rick, wiem, co mówięusiłowała go przekonać. – Znam go.

W porządku. Wiesz, co mówisz i znasz go. Ale na razie wynośmy się stąd.

Wzięła od niego płaszcz.

Nie wierzysz mi?

Wierzę ci, Sheila. Ale teraz to nie ma znaczenia.

Nie zamierzała ustąpić. O dziwo, była coraz bardziej opanowana i pewna siebie. Z kolei Manley coraz bardziej się niecierpliwił. Uniosła do góry dłonie, dając mu do zrozumienia, żeby zaczekał i wysłuchał jej.

Rick, zastanów się przez moment nad tym, co powiemzaczęła spokojnie, ale z naciskiem. – Kiedy tu jechaliśmy, uważałam twoje podejrzenia co do osoby doktora Hume’a za śmieszne. W końcu, ten facet to niemal święty. Ale czasami zdarza mi się mieć otwartą głowę. Powiedziałam ci, że potrzebowałabym bardziej przekonujących dowodów. Teraz mam przynajmniej jeden – zakończyła, wskazując w kierunku trupa leżącego za oknem na śniegu.

Manley zamyślił się, znów unikając jej natarczywego spojrzenia. Dokonała się między nimi osobliwa zamiana ról. Teraz on odgrywał obojętnego, a ona dociekliwą. Z początku zależało mu tylko na tym, żeby jej nie denerwować i nie zastanawiał się poważnie nad znaczeniem jej słów. Wysłuchał ich dla świętego spokoju. Ale po chwili namysłu musiał przyznać, że brzmiały całkiem rozsądnie.

Dowód – powtórzył patrząc na martwego mężczyznę. – Przedstawiasz mi dowód i chcesz wiedzieć, czy pasuje, tak?

Uważasz, że nie?

Owszem – zgodził się.Może nawet bardzo.

Sheila nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.

Dlaczego Hume chce cię zabić, Rick?

Manley wolno podszedł do okna i spojrzał w dół. Na zimnej szybie osiadła para jego oddechu. Stał przez chwilę w milczeniu, po czym odwrócił się i wykonał ręką nieokreślony gest Był na siebie zły.

Prawdopodobnie uważa mnie za zagrożenie. Pewnie za bardzo zbliżyłem się do czegoś, co za wszelką cenę chce ukryć. Może mieć jakąś tajemnicę i boi się, że jej ujawnienie zaszkodzi mu albo go ośmieszy. Cokolwiek to jest, stanowi wystarczający powód, żeby się mnie pozbyć.

Zabawne, jak łatwo zmienia się w zupełnie inną postać.

Oto oblicze psychopaty. Zachowanie na pokaz rekompensuje mu jego obłędRysy Manleya nagle stężały;Chryste, wolę sobie nawet nie wyobrażać, co ten szaleniec robi teraz z Jack.

Choć to stwierdzenie zawierało całkiem oczywistą treść, w głowie Sheili nigdy nie powstałaby taka myśl. Jej logika podsuwała jej tylko jedno: że to nie do uwierzenia.

Sądzisz, że porwał Jacqueline?zapytała sceptycznie.

Porwał? Wręcz odwrotnie. Skoro góra nie przyszła do Mahometa...

To, co wydawał się sugerować, nie miało dla niej sensu.

Czy nie mówiłeś, że nie chciał jej u siebie widzieć?

Zgadza się, ale to proste rozumowanie nie uwzględnia jednego czynnika: samej Jackie.Manley zacisnął pięści i postukał się w czoło.Gdzie ja miałem oczy?!Z niedowierzaniem pokręcił głową.Widzisz, Jack była przekonana, że tylko Hume może jej pomóc. Jego odmowa, kiedy prosiła go, żeby pozwolił jej przyjechać, zmyliła mnie, to prawda. Ale też nie wziąłem pod uwagę czegoś o wiele ważniejszegojej determinacji. Znając obsesję Jack, powinienem był wiedzieć, że chwyci byka za rogi i sama skieruje swoje kroki prosto do Hume’a!

Wątpię, żeby przyznał, że jest u niego, gdybyś chciał to sprawdzić telefonicznie.

Manley potarł policzki.

Nie potrzebuję nigdzie dzwonić, Sheila. Jackie nie ma teraz na Karaibach. Jestem tego pewien. – Szybko podciągnął suwak kurtki.A im szybciej dotrę tam, gdzie naprawdę jest, tym lepiej.Zamilkł na moment i spojrzał Sheili prosto w oczy.Zakładając, że jeszcze nie jest za późno.


Czuła się jak w stanie nieważkości. Leniwie wykonywała figury akrobatyczne, unosząc się w otchłani snu.

Jacqueline, Jacqueline...

Echo jej imienia rozbrzmiewało wszędzie wokół, jakby powtarzały je tysiące ust. Wzlatywała wolno ku widocznemu w górze światłu, niesiona jakimś tajemniczym prądem. Poczuła klepanie w policzki. Była taka senna...

Jacqueline... Jacqueline?

Powieki miała ciężkie jak z ołowiu. Nie mogła ich unieść. Podbródek opadł jej z powrotem na pierś, ale wciąż czuła to irytujące klepanie w policzki. Zmuszało ją, by się obudziła. Powoli podniosła głowę i z najwyższym trudem otworzyła oczy.

Wszystko w porządku, Jacqueline?

Głos był bezosobowy. W oddali majaczył niewyraźnie jakiś kształt. Zamrugała powiekami.

Dzięki Bogu, że się ocknęłaś, Jacqueline. Nic ci nie jest?

Patrzyła na twarz doktora Hume’a pochylającą się nad nią.

Co? – zapytała chrapliwym szeptem.

Krzyczałaś. Przybiegłem tu jak mogłem najszybciej, ale upadłaś. Mam nadzieję, że się nie zraniłaś, Jacqueline?

Rozejrzała się tępym wzrokiem. Siedziała na podłodze w łazience. W znajomej łazience, jej łazience, w łazience, gdzie...

O mój Boże...

Otrząsnęła się gwałtownie z resztek snu i przypomniała sobie wszystko. Straszne, żywe wspomnienie dusiło ją, zapierało dech w piersi, odbierało jej zdolność mówienia. Ale zdobyła się na to, by wyciągnąć przed siebie drżącą rękę i wskazać palcem tamto miejsce. Pokazała mu umywalkę. Siedziała sztywno, przerażona, gdy odwrócił się, by tam spojrzeć.

Bała się, że pęknie jej serce, jeśli to zobaczy. Ale potem zamrugała oczami, najpierw wolno, potem coraz szybciej. Z niedowierzaniem wpatrywała się w pustą umywalkę. Nic w niej nie było. Bezwiednie pokręciła głową.

To po prostu niemożliwe...

Wstrząśnięta Jacqueline, blada jak płótno, wciąż patrzyła na umywalkę. Nie wierzyła własnym oczom. Chciała wstać i podejść tam, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa, jakby zamiast nich miała drewniane kłody. Doktor Hume położył dłoń na jej ramieniu.

Nie wstawaj jeszcze, Jacqueline – powiedział uspokajającym tonem.Zaczekaj, aż rozjaśni ci się w głowie.

Gdzie jest świnia? Co pan zrobił ze świnią?zapytała słabym głosem.

Zmarszczył brwi, nic nie rozumiejąc. Zerknął na umywalkę, a potem znów na pacjentkę.

Świnia? Ależ tu nie ma żadnej świni, Jacqueline.

Ale była! Widziałam ją!krzyknęła.

Strząsnęła jego dłoń, podniosła się niepewnie i pełna podejrzliwości podeszła do umywalki. Zajrzała tam i szeroko wytrzeszczyła oczy. Pusto. Tylko nieskazitelnie czysta, biała, lśniąca powierzchnia. Drżącymi rękami dotknęła rozdygotanych warg.

Potem zobaczyła własne odbicie w lustrze i zaparło jej dech. Na swojej twarzy i szlafroku nie dostrzegła nawet najmniejszego śladu brudu. Obrzydliwe, tłuste plamy zniknęły, a starannie uczesane, puszyste włosy opadały jej wdzięcznie na ramiona. Powoli rozchyliła usta i odwróciła się do Hume’a.

Była tu, przysięgamszepnęła.

Hume uśmiechnął się ciepło i wyrozumiale, otaczając ją ramieniem.

Moja najdroższa Jacqueline. Ostatnio nie czujesz się dobrze. Przez cały czas byłaś tu sama. Bez wątpienia krzyczałaś przez sen, bo śniło ci się coś złego i to wszystkopowiedział uspokajająco.Miewasz zapewne nocne koszmary, senne widziadła?

Odwróciła głowę w drugą stronę. Chciało jej się płakać. Sny na jawie i koszmary, przywidzenia i zaniki pamięci... Dlaczego, och, dlaczego to ją spotyka? Nagle przypomniała sobie o dziwnej uczcie i na moment opuścił ją żałosny nastrój. Spojrzała na Hume’a płonącym wzrokiem.

Kolacja! – odezwała się zupełnie przytomnie.

Z jego oczu wyczytała, że nie rozumie, o co jej chodzi.

Kolacja?

Wybiegła z łazienki, pchnęła gwałtownie drzwi sypialni i wypadła na korytarz. Hume podążył za nią.

Jacqueline, co ty... Jacqueline!

Zatrzymała się przy wejściu do jadalni. Gdy zobaczyła długi stół, ze zdumienia zakręciło się jej w głowie i poczuła że słabnie. Na białym obrusie stały tylko dwa małe talerze z resztkami skromnego posiłku. Hume dogonił ją w chwili, gdy zaczęła łkać.

Trzymała twarz w drżących dłoniach, a po palcach spływały jej łzy. Hume ujął ją delikatnie za łokieć i poprowadził z powrotem do pokoju.

Prosiłem cię wcześniej, żebyś mi zaufałaprzypomniał surowym tonem.Teraz muszę na to nalegać.

Po chwili znalazła się w łóżku. Znów leżała w ciemności, w chłodnej, gładkiej pościeli. Doktor Hume zapewnił ją, że koszmary wkrótce przestaną ją nawiedzać i zaniki pamięci nie będą się jej zdarzać, gdy tylko rozpocznie kurację.

Przekręciła się na bok i przytuliła policzek do mokrej od łez poduszki. Wpatrywała się w przestrzeń i modliła w duchu, by zasnąć. Ale sen nie nadchodził. Czekała w tej pozycji przez następną godzinę, od czasu do czasu mrugając powiekami lub na krótko zamykając oczy.

W powietrzu zaczął się unosić ostry aromat i dotarł do jej nozdrzy. Poczuła woń przyrządzanych potraw zapowiadającą obfity, smakowity posiłek. Zerwała się i rozejrzała ze strachem. Zapach wypełnił jej gardło, dusił ją, jakby chciał wyssać z niej życie.



ROZDZIAŁ 18

Sheila pośpiesznie zbierała swoje rzeczy, a Manley wrócił na dwór. Zbiegł w dół brzegiem jeziora i podniósł karabin leżący na lodzie. Wspiął się z powrotem po zaśnieżonym zboczu i przyklęknął obok sztywniejących, zimnych zwłok spoczywających w cieniu chaty. Szybko przeszukał kieszenie martwego mężczyzny i znalazł ciężki, automatyczny pistolet. Obejrzał go dokładnie w świetle księżyca. Potem nagle zamachnął się, cisnął broń daleko w kierunku jeziora i znów zajął się przetrząsaniem garderoby zabójcy.

W płaszczu nie było nic więcejani portfela, ani pieniędzy, ani dokumentów. W spodniach i w walizeczce znajdowały się tylko klucze na kółku, pudełko amunicji i zapasowe magazynki.

Kiedy Manley znów pojawił się w izbie, Sheila kończyła pakowanie. Położył karabin snajperski na podłodze obok broni Bena i zacisnął wargi, wpatrując się w stary winchester model 94. Świadomość bolesnej straty wywołała falę wspomnień.

Przyczyna – mruknął.

Sheila spojrzała w jego kierunku.

Co?

Odwrócił wzrok, zły na siebie, że ma wilgotne oczy.

Ben zawsze mawiał, że wszystko dzieje się z jakiejś przyczyny. Chyba właśnie zaczynam rozumieć przyczynę tego, co się stało.

Sheila złożyła i zapakowała szlafrok.

Więc może mi ją wytłumaczysz.

Przeszedł wolno przez izbę i zapatrzył się na gasnący ogień.

Hume do czegoś dąży, Sheila. Może chcieć różnych rzeczy od różnych osób, ale ma bardzo konkretny motyw działania.

To znaczy?

Manley wzruszył ramionami.

Nie jestem pewien. Ale może gdybyśmy ustalili, jak to robi, łatwiej moglibyśmy zrozumieć, dlaczego. Czujesz się na siłach, żeby o tym porozmawiać?

W tej chwili nie czuję się na siłach, żeby robić cokolwiek. Ale trudno, mów.

Daj mi to. – Wziął od niej neseser i postawił przy drzwiach. Sheila usiadła, żeby wciągnąć buty.Pozwól, że nawiążę do tego, co mówiłem w drodze tutaj, dodam tylko nieco więcej szczegółówzaczął Manley.Załóżmy, że Hume wszedł w posiadanie wynalazku Emmericha i zastosował go w praktyce. Nawiasem mówiąc, nie byłbym zaskoczony, gdyby się okazało, że byli wspólnikami i razem dokonali tego odkrycia. To by tłumaczyło zniknięcie Emmericha tuż przed pojawieniem się na scenie Hume’a. Nadążasz za mną?

Uporała się z jednym butem i sięgnęła po drugi.

Jak na razie, tak.

O ile rozumiem, metoda Emmericha, którą możemy nazwać umownie „kuracją” Hume’a polega na okresowym wstrzykiwaniu pacjentowi jakiegoś środka i zabieg ten należy powtarzać co sześć miesięcy.

Po co? – zapytała, podciągając skórzaną cholewkę jak najwyżej.

Bo lek się zużywa. Widzisz, chodzi o to, że Emmerich znalazł sposób na chemiczne połączenie bazy leku o przedłużonym działaniu z pewnymi neurotransmiterami, w tym przypadku zapewne z noradrenaliną. Jeśli wstrzyknie się standardową dawkę tego specyfiku normalnemu człowiekowi, uzyska się krótkotrwały wzrost metabolizmu brązowego tłuszczu. Proces ten nie będzie się utrzymywał długo, najwyżej kilka godzin. Ale jeśli ta sama porcja leku pozostanie w organizmie przez pół roku, gdyż odłoży się w tkankach pacjenta, jego metabolizm brązowego tłuszczu będzie ciągle znacznie podwyższony. W rezultacie, stworzy to możliwość stałego metabolizowania ogromnych ilości kalorii i ta osoba zawsze zachowa cudownie szczupłą sylwetkę.

Sheila poruszyła palcami w czubkach butów. Zadowolona z rezultatu, sięgnęła po płaszcz.

A dieta wysokowęglowodanowa...

Oczywiście zwiększa skuteczność tej metodydokończył Manley.Same wyroby mączne stymulują metabolizm brązowego tłuszczu. Kombinacja takiej diety i wcześniej uaktywnionego procesu tłuszczowej przemiany materii to pewne lekarstwo na nadwagę.

Sheila skończyła zapinać płaszcz.

Właśnie to miałeś na myśli, gdy mówiłeś, że wszystko potwierdziła biopsja?

Tak. Jedynym powodem tak nieprawdopodobnej aktywności metabolicznej brązowego tłuszczu u Jack mogło być tylko to, że była ona czymś nieustannie stymulowana. A to tajemnicze „coś” okazało się neurotransmiterem o przedłużonym działaniu.

Skinęła głową, mając wrażenie, że rozumie, o czym mowa.

A zatem, jeśli nie dostała kolejnego zastrzyku...

Aktywność metaboliczna jej brązowego tłuszczu osłabła. Przypuszczam, że wykazałaby to następna biopsja, ale nie musiałem jej robić. Dowód natury klinicznej uzyskałem, stwierdzając, że jej plecy są zimne. A więc jej brązowy tłuszcz przestał działać. Szkoda tylko, że nie byłem na tyle inteligentny, żeby wtedy zdać sobie z tego sprawę.

Dała mu znak, że jest gotowa. Manley otworzył drzwi i natychmiast zaatakował ich zimny wiatr. Był środek nocy. Mężczyzna zamknął chatę, zmagając się z naporem wichury i szybko poprowadził Sheilę do samochodu.

Brnęła po jego śladach, głęboko zamyślona.

Wciąż nie jest dla mnie jasne, jaki związek ma to, co mówiłeś z zachowaniem Jacqueline.

Obłok pary z jego ust przemknął obok jej twarzy.

Najpierw ten neurotransmiter pobudzał obszar jej mózgu regulujący uczucie głodu. Mówiąc ściślej, sytości. Dopóki jego ilość była odpowiednia, czuła się stosunkowo syta. Wystarczało jej skubanie jedzenia. Koncentrując się na ciągłym spożywaniu małych porcji węglowodanów, stymulowała swój brązowy tłuszcz i cykl po prostu trwał. Potem zaczęła odczuwać skutki braku tego specyfiku w organizmie. Jej ustrój zdążył się już przyzwyczaić do jego ciągłego działania. Jeśli zapas leku wyczerpał się i nie został uzupełniony następnym zastrzykiem, wystąpiły u niej typowe symptomy uzależnienia, objawy nienasycenia i różne dziwne zmiany w zachowaniu.

Włącznie z przejadaniem się?

Oczywiście. Żeby to spowodować, wystarczyłyby te przyczyny, które wymieniłem, ale było jeszcze coś. Oprócz ośrodka regulującego uczucie sytości, w mózgu istnieje ośrodek regulujący apetyt czy też uczucie głodu. Kiedy ośrodek sytości zostaje nagle wyłączony, wywołuje to tak gwałtowny oddźwięk w ośrodku głodu, że człowiek je i je i nigdy nie ma dosyć. Wciąż jest nienasycony.Manleyowi stanął przed oczami obraz ataku Jacqueline.Jakby tego było mało, sam szał na punkcie jedzenia mógł zmienić jej zachowanie nawet bardziej.

Otworzył drzwi samochodu. Chociaż działali w pośpiechu, zaskakująca szybkość, z jaką rozegrały się ostatnie wydarzenia sprawiła, iż wydawało mu się, że poruszają się w zwolnionym tempie. Sheila sadowiła się na przednim siedzeniu, gdy Manley czyścił buty ze śniegu. Potem wdrapał się za kierownicę, uruchomił silnik i zaczął wolno cofać pojazd w dół drogi. Ani razu nie obejrzał się na domek, gdzie spędził najwspanialsze dni swojego życia.

Sheila opanowała zdumienie i wróciła do przerwanej rozmowy.

Sugerujesz, że Jackie nie dostała zastrzyku, kiedy ostatni raz byłyśmy w Spa?

Właśnie. Z jakiegoś powodu Hume go nie zrobił. Nie zdziwiłbym się, gdyby to miało coś wspólnego z bezsennością, na którą się skarżyła. Widzisz, Jack nigdy nie potrafiła sobie przypomnieć, czy dostawała jakieś zastrzyki, więc domyślam się, że robiono je, gdy spała. Z kolei, tak głęboki sen musiał powodować narkotyk. Założę się, że szprycowano nim jej przekąskę do poduszki.

Ale nie moją.

Właśnie. I tu wracamy do tego, że Hume dokonuje selekcji. Jeśli moje podejrzenie jest słuszne, chodzi mu o aktorki. Ale dlaczego tylko o pewne aktorki, a nie o inne, jak na przykład ty, nie mam pojęcia. Może łączy je podobieństwo budowy ciała czy osobowości, Bóg raczy wiedzieć. W każdym razie, kiedy już wybierze odpowiednie kobiety, tylko im podaje narkotyki i tylko one przechodzą kurację. Przyjrzała się jego skupionej twarzy odwróconej w stronę tylnej szyby.

Czy to dotyczy również twojej pani Dillon?

Tak sądzę. Przynajmniej czas się zgadza. Minęło mniej więcej pół roku od jej pobytu w Spa. Jej brązowy tłuszcz jest zapewne jeszcze całkiem aktywny, co tłumaczy duże ilości spożywanych przez nią kalorii, ale już zaczyna pracować coraz słabiej. Jednak w jej wypadku różnica polega na tym, że chroni ją własna psyche: jej katatonia jest silniejsza od głodu. Dawno umarłaby z przejedzenia, gdyby nie choroba umysłowa. Uratowała jej życie.

Manley zmrużył oczy patrząc na drogę. Zdjął nogę z pedału gazu.

Jakiś samochód.

Czyj?

Nie wiem.

Pokonali dopiero jedną ósmą mili. Pojazd zaparkowany na środku traktu blokował przejazd. Manley zatrzymał wóz, ale nie wyłączył silnika. W wirze przerażających zdarzeń nie pomyślał o tym, że obcy mężczyzna musiał dysponować jakimś środkiem transportu, by tu dotrzeć. Dla niego, zabójca po prostu zjawił się na jeziorze. Z niewiadomego powodu Manley nie zastanawiał się nad tym, jak snajper dostał się tutaj. Wysiadł i wyciągnął z kieszeni klucze na kółku.

Podbiegł do auta, otworzył drzwi i obrzucił spojrzeniem wnętrze. Skórzana tapicerka pachniała jeszcze nowością. Usiadł na przednim siedzeniu i uchylił skrytkę pod deską rozdzielczą. Była oświetlona małą żarówką. W środku leżały papiery w plastikowej okładce. Manley pochylił się i obejrzał je w słabym blasku lampki.

Znalazł rachunki zapłacone kartą kredytową. Jeden pochodził z wypożyczalni samochodów, inny z motelu na Manhattanie. Oba podpisał James Smith. Bez namysłu wsunął je do kieszeni. Widok następnych dokumentów sprawił, że serce zabiło mu żywiej. Trzymał w dłoni kartę parkingową, dowód rejestracyjny, prawo jazdy i bilet lotniczy. Wszystko wystawiono w Kalifornii.

Ręce zaczęły mu drżeć i poczuł, że jego zimne palce zwilgotniały, gdy przeczytał nazwisko. W przeciwieństwie do rachunków, w kalifornijskich papierach figurował Vincent Triolo. Prawo jazdy było ważne, a kartę parkingową wydaną na długoterminowym parkingu Międzynarodowego Portu Lotniczego w Los Angeles ostemplowano kilka dni wcześniej. Bilet lotniczy został wykupiony na lot powrotny pojutrze. Manleyowi zaschło w gardle. Z trudem przełknął ślinę i zapatrzył się w światło małej lampki. Nie mógł w to uwierzyć.

Wyprostował się, schował dokumenty i klucze do kieszeni, i zamknął skrytkę. Uruchomił silnik i włączył światła. Ostrożnie manewrując samochodem w przód i w tył, wydostał się ze śliskich kolein i wjechał w zaśnieżone krzaki między dwoma drzewami. Droga była wolna. Zamknął auto i wrócił do swojego pojazdu.

Co ci zajęło tyle czasu?zapytała Sheila.

Nie mogłem zapalić tego cholernego grata.

Wkrótce potem wyjechali na autostradę międzystanową. Manley mocno wciskał pedał gazu. Śpieszyło mu się; czuł, że jest coraz bliżej Jacqueline. W samochodzie panowała napięta cisza. Sheila nie odzywała się. Nie potrafiła się odprężyć. Próbowała drzemać, ale gdy tylko zamykała oczy, natychmiast otwierała je z powrotem i wpatrywała się jak zahipnotyzowana w umykającą szybko szosę. Strzałka szybkościomierza zbliżyła się do stu pięćdziesięciu, a Manley choć starał się skoncentrować tylko na prowadzeniu, błądził myślami gdzie indziej.

Dlaczego obcy mężczyzna usiłował go zabić? Osobnik znany mu jako Hume z pewnością chciał się go pozbyć, ale z jakiego powodu? Nigdy się nie spotkali. Owszem, dzwonił do Hume’a, ale odbył z nim tylko jedną rozmowę. Co prawda rozpytywał o niego tu i tam, i widocznie to dotarło do San Sebastian. Ale czy było przyczyną? Czy sam fakt, że węszył, okazał się dla niego aż tak groźny w skutkach?

Jeśli tak, to musiało chodzić o coś bardzo poważnego, o jakiś straszliwy sekret, do którego przypadkowo się zbliżył, a którego Hume za żadną cenę nie chciał ujawnić. Miało to coś wspólnego z Dillon, Fontaine, Jacqueline i Bóg jeden wie, z iloma jeszcze. Ta tajemnica warta była nawet popełnienia morderstwa.

Sheila nagle przerwała milczenie.

Czym kieruje się Hume dokonując selekcji?

Wzruszył ramionami.

Nie wiem. To znów kwestia jego motywu działania. Może ty mogłabyś mi pomóc w ustaleniu czegokolwiek?

Zmarszczyła czoło.

Kiedy widziałam go po raz pierwszy, w pewnym momencie wspomniał o pewnych kryteriach...

Kryteriach?

Tak. Chyba zapytałam go, czy Spa jest dostępne dla wszystkich, których stać na pobyt tam. Odpowiedział mi wtedy zagadkowo i nigdy nie wyjaśnił, jakie to kryteria.

Manley w zamyśleniu przyśpieszył i wyprzedził ciężarówkę.

Nie zdradził ci, co decyduje o tym, kto może być gościem Spa... albo inaczejdo kogo mają zastosowanie te kryteria?

Nie przypominam sobie nic takiego. Pewnie chodziło mu o osoby polecone przez znajomych.

Manley zjechał z powrotem na swój pas ruchu.

Wątpię. Prawdopodobnie na początek sam wybrał określoną grupę ludzi i wśród nich dokonuje dalszej selekcji.

Spojrzała na niego z zaciekawieniem.

Mógłbyś to rozwinąć?

Zacznijmy od tego, że telefon Spa jest zastrzeżony, więc poleganie tylko na kręgu znajomych byłoby raczej ryzykowne, jeśli ma się sprecyzowany cel. Oczywiście, osoby polecone przez znajomych też tam trafiają, czego najlepszym przykładem jesteś ty. Ale założę się, że Hume ma również specjalnego pośrednika podstawiającego mu kobiety, które go interesują. Ten ktoś kieruje je do Spa, a Hume dokonuje ostatecznej selekcji.

Emmerich?

Możliwe. Nie mam pojęcia... – Manley westchnął.W każdym razie, nadal nie wiemy, po co potrzebna mu jest Jacqueline, dlaczego wybrał właśnie ją... Musisz mi pomóc, Sheila. Czy Jack nie wspominała ci ostatnio o czymś niezwykłym?

Nie, na pewno nie.

Manley odetchnął ciężko, wpatrując się w noc przed samochodem pędzącym w kierunku Manhattanu.

Aktorki... – powiedział ochryple.Z jakiegoś powodu interesują go aktorki. Przynajmniej tak mi się wydaje. Wygląda na to, że zawód stanowi wspólny mianownik. Czy Hume kiedykolwiek wspominał o aktorstwie? Wygłaszał jakieś komentarze na temat kina lub teatru?

Sheila pokręciła głową.

Bardzo ogólnikowe. Ale odniosłam niejasne wrażenie, że lubi Broadway. Wątpię jednak, by interesowało go współczesne aktorstwo.

Dlaczego tak uważasz?

Zawahała się.

Po namyśle przypomniałam sobie, że Jackie powiedziała coś dziwnego, kiedy razem ćwiczyłyśmy w zeszłym tygodniu. Ale wtedy wzięłam to za nerwową uwagę wygłoszoną bez zastanowienia.

Co to było?

Roześmiała się po tym zdaniu i szybko zmieniła temat. Nie pamiętam, od czego się zaczęło, ale wspomniała, że Hume z przyjemnością zobaczyłby ją w Pigmalionie Shawa.

Manley zaniemówił. Przecież Rita Goldschmidt robiła aluzje do Shawa i żony Emmericha! Motyw Hume’a stawał się teraz wyraźniejszy. A implikacje tego były oszałamiające!

Zacisnął dłonie na kierownicy. Już wkrótce się dowie! Kiedy zabójca nie wróci do Kalifornii, Hume szybko uświadomi sobie, że coś poszło źle. I bez względu na to, jakie plany ma wobec Jacqueline, będzie musiał przyśpieszyć ich realizację.

Hume trzymał w garści wszystkie atuty. Manley był pewien, że cokolwiek ma spotkać Jacqueline, jest nieuniknione. Jedyną nadzieję pokładał w tym, że zdąży temu przeszkodzić. Wcisnął gaz do podłogi i utkwił zmrużone oczy w linii horyzontu. Myślał o karcie parkingowej i bilecie lotniczym w swojej kieszeni. W jego umyśle rodził się plan, który pozornie nie miał żadnych szans powodzenia. Ale alternatywa nie istniała. Niebo na wschodzie zaczęło się rozjaśniać. Patrzył na nie i modlił się, żeby wystarczyło mu czasu.


Przerażająca woń zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Siedząc na łóżku z walącym sercem, Jacqueline zaczęła się zastanawiać, czy jej się nie przywidziało. Może wyobraźnia znów spłatała jej okrutnego figla?

Opadła z powrotem na poduszkę. Leżała bez ruchu, wpatrując się w ciemność. Nie mogła zasnąć. Nerwy miała napięte do ostateczności. Nie było lekarstwa na jej cierpienie; jedynie nadejście świtu i rozpoczęcie kuracji mogło jej pomóc. Gdy noc wolno ustępowała miejsca pierwszym oznakom wstającego dnia, spłynęło na nią senne ukojenie przynoszące ulgę zmęczonemu umysłowi. Ale nadzieja na krótki odpoczynek od brutalnej rzeczywistości prysła nagle w momencie, kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi.

Doktor Hume wszedł do pokoju, nie czekając na zaproszenie. Jacqueline odwróciła się na bok. Była słaba i wyczerpana, drżały jej ręce i nogi. Hume przyjrzał się jej z troską.

Źle spałaś, Jacqueline?

Wcale nie spałam.

To się wkrótce zmieni. Chodź, zaczynamy kurację.Pomógł jej wstać z łóżka, spojrzał prosto w oczy i zauważył z satysfakcją, że ma szklisty, błędny wzrok. – Jutro o tej porze... – zaczął dziwnie chłodnym głosembędziesz pogrążona w najgłębszym śnie, jaki tylko możesz sobie wyobrazić.

Wyprowadził ją za próg. Zastanawiała się, dlaczego mówi do niej takim cierpkim tonem.

To do niego zupełnie niepodobne...

Starała się skupić, ale nie udało się jej, bo wtem chwycił ją tak straszny głód, że byłaby gotowa pożreć wszystko, co tylko nadawałoby się do jedzenia. Przypomniała sobie, że jest pora śniadania i przeraziła ją ta myśl.

Żeby tylko nie wspomniał o posiłku. Proszę, zacznijmy już tę kurację, myślała.

Poprowadził ją korytarzem.

Na pewno chętnie zjadłabyś śniadaniepowiedział dobitnie.

Nie! – wrzasnęła.

Zatrzymała się i zasłoniła rękami uszy, a jej twarz wykrzywił grymas, jakby wokół niej nagle zaczął rozbrzmiewać nieznośny hałas. Hume uniósł brwi.

Jacqueline. Co ty wyrabiasz?

Oderwał jej dłonie od uszu i zmusił, żeby na niego spojrzała. Mina kobiety wyrażała udrękę. Ale dostrzegł w niej również nienasycone pragnienie jedzenia.

Masz mnie wysłuchaćwarknął. Chwycił ją za policzki i przytrzymał jej głowę.Dobrze wiesz, że normalnie każdy dzień tutaj rozpoczyna się właściwym posiłkiem. Biorąc jednak pod uwagę twój niepokojący stan zdrowia, postanowiłem zwolnić cię z tego obowiązku i od razu zacząć kurację.

Zamknęła oczy. Poczuła tak wielką ulgę, że ugięły się pod nią kolana.

ChodźHume pociągnął ją brutalnie za ramię.Rozpoczniemy od ćwiczeń.

Podczas poprzednich wizyt, każdego ranka najpierw miała masaż. Ale widocznie Hume uznał, że i to można sobie darować; wprowadził ją prosto do małej, lecz dobrze wyposażonej sali gimnastycznej. Jak zwykle, nie było tu nikogo, gdyż zawsze ćwiczyła sama. Jednak nie zauważyła swojego osobistego instruktora. Hume podszedł do szafki i wyciągnął strój gimnastyczny. Kazał jej przebrać się w łazience i szybko wracać.

Wykonała polecenie. Gdy pojawiła się z powrotem, skierował ją do przyrządu służącego do wiosłowania. Usadowiła się na ruchomym siedzeniu i wtedy mocno zacisnął opaski na jej nadgarstkach i kostkach. Zignorowała to, że ocierają jej skórę.

Nie ma dziś instruktora?zapytała.

Ja jestem twoim instruktorem – odparł szorstko.Zacznij wiosłować.

Spojrzała na niego zdziwiona i zobaczyła, że patrzy na nią chłodnym wzrokiem. Zawahała się na moment. To było takie niezwykłe, że powinna chyba...

Wiosłuj!padła ostra komenda.

Zupełnie ją zaskoczył. Ale otrząsnęła się i posłusznie chwyciła wiosła. Wbiła stopy w pedały i przyciągnęła drążki do siebie. Miała żałośnie słabe mięśnie. Naprężyła je z trudem, zdołała jednak odepchnąć od siebie drewniane trzonki. Po chwili szło jej nieco łatwiej. Hume wolno krążył wokół niej.

Przedtem twoim problemem było jedzenie...odezwał się lodowato – i teraz twoim problemem może być jedzenie.

W jej oczach błysnęło przerażenie. Zaczęła wiosłować z większym zapałem.

Będziemy musieli uwolnić cię od jedzenia, dopóki twój problem nie zniknieciągnął.Będziesz musiała obejść się bez tego, do czego jesteś przyzwyczajona, Jacqueline. A więc bez ciastek, słodyczy, pieczonych potraw i tak dalej.

Wiosłowała jeszcze szybciej, starając się powstrzymać łzy i niekontrolowane skurcze twarzy. Jego słowa sprawiały jej ból. Próbowała go nie słuchać. Miała nadzieję, że mechaniczne dźwięki wydawane przez przyrząd do ćwiczeń zagłuszą to, co mówi Hume. Ale im zacieklej wiosłowała, tym bardziej podnosił głos.

Pomyśl o tympowiedział.Wszystko, czego pragniesz, zostanie ci odebrane. Żadnych gorących parówek, pasztetów, na widok których leci ślinka, soczystych owoców i innych przysmaków, do których rwie się twoje serce...

Jacqueline pociła się obficie. Rzucała głową z boku na bok, a serce waliło jej jak oszalałe.

...nie dostaniesz, moja droga Jacqueline, dopóki nie dojdziesz do określonego punktu. To jest część twojej ostatniej kuracji i to będzie ostateczną nagrodą.Zatrzymał się za nią, oparł ręce na biodrach i pochylił się nad jej głową. – A wiesz, co to za punkt? – podniósł głos jeszcze bardziej. – Wiesz, czy nie?!

To moment, kiedy zaczniesz mnie błagać!wrzasnął.Wtedy i tylko wtedy to dostaniesz! Wszystko będzie na wyciągnięcie ręki, ale najpierw będziesz musiała błagać!

Odwrócił się gwałtownie i szybko wyszedł z sali. Jacqueline nie słyszała jego kroków. Wiosłowała zapamiętale coraz szybciej i szybciej.



ROZDZIAŁ 19

Lot na zachód przebiegał w równie nerwowej atmosferze, jak jazda do Nowego Jorku. Kilka godzin wcześniej, w pierwszym brzasku dnia, Manley przedzierał się szaleńczo przez ruch panujący na Moście Whitestone, kierując się prosto na lotnisko.

Podjął właściwą decyzję. Od chwili, gdy w kieszeni nieznajomego znalazł bilet lotniczy, nie miał wątpliwości, co powinien zrobić. Kiedy jego samochód terenowy pędził przez noc na południe, pośpiesznie przedstawił Sheili swój plan. Zamierzał stanąć oko w oko z Humem i wyjawić mu wszystko, co wiepowiedzieć mu o potajemnych odkryciach medycznych, zamachu na jego życie i roli, jaką w tym odegrał Hume. Liczył na to, że działając przez zaskoczenie i ujawniając wszystkie fakty skłoni go do wypuszczenia Jacqueline.

Miał nadzieję, że wystarczy sam ciężar tych zarzutów, by przemówić Hume’owi do rozsądku. Gdyby okazało się, że to za mało, chciał zagrozić mu złożeniem doniesienia do władz. Jednak największy wpływ na powodzenie tego planu mógł mieć sposób myślenia Hume’astopień jego szaleństwa i logika, którą się kieruje. Trudno było przewidzieć, jak zareaguje. Ale Manley musiał zaryzykować.

Początkowo nie zamierzał zabierać ze sobą Sheili. Liczył się czas i wiedział, że bez niej będzie się poruszał szybciej. Z drugiej strony, gdyby chciał wysadzić ją gdzieś w mieście, straciłby co najmniej godzinę. Nie mógł sobie na to pozwolićta godzina była zbyt cenna. Poza tym, Sheila nalegała, by pozwolił jej polecieć. Twierdziła, że jej znajomość Hume’a na pewno się przyda. W końcu, jest przecież spakowana, przekonywała. Manley niechętnie ustąpił.

Po przybyciu na lotnisko kazał jej zaparkować samochód, a sam pobiegł do terminalu. Niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, gdy stojąc przy ladzie biletowej wysłuchiwał wywodów kasjera na temat tego, jakie ma szczęście, że udało mu się dostać dwa miejsca w pełnym samolocie, bo gdyby nie to, że ktoś w ostatniej chwili odwołał rezerwację... Do Manleya to nie docierało, był zaabsorbowany własnymi niespokojnymi myślami. Po oczekiwaniu, wydającym się ciągnąć w nieskończoność, znaleźli się wreszcie w samolocie.

Manley podziwiał spokój Sheili. Dużo wcześniej, podczas nocnej jazdy, w okolicach Albany zapadła w drzemkę. Nie mógł się nadziwić, że potrafi spać w takich okolicznościach. Dla niego obecny stres był nie do wytrzymania. Ale mimo niewygód szaleńczej podróży Sheila nie obudziła się przez całą dalszą drogę. Ocknęła się dopiero na lotnisku. Teraz, ledwo samolot oderwał się od ziemi, znów zapadła w drzemkę.

Odesłał gestem stewardesę, która przyniosła im posiłek. Był zbyt podekscytowany, żeby jeść, nie chciał też budzić Sheili. Wiercił się niespokojnie na siedzeniu, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie lot dobiegnie końca. W myślach powtarzał sobie to, co zamierzał powiedzieć Hume’owi. Gdzieś nad Utah odrzutowiec rozpoczął powolne schodzenie w dół. Pozostała im jeszcze godzina lotu.

Sheila otworzyła oczy, gdy maszyna dotknęła ziemi. Manley już nie pamiętał, kiedy ostatni raz spał. Ale to nie miało znaczenia; napięcie nie pozwalało, by ogarnęło go zmęczenie. Samolot jeszcze kołował, gdy mężczyzna zerwał się z miejsca. Zaczął się przepychać do wyjścia, przepraszając pod nosem stojących bliżej pasażerów i ciągnąc za sobą Sheilę. Po opuszczeniu wnętrza odrzutowca kazał jej czekać przed drzwiami terminalu, a sam popędził przez halę i wybiegł z budynku.

Było wczesne popołudnie. Na zewnątrz poczuł pod stopami ciepło rozgrzanego słońcem betonu. Zbliżając się do umundurowanego strażnika, w biegu wyciągnął z kieszeni kartę parkingową. Zobaczył strzałkę wskazującą drogę do sektora C, skręcił i lawirując między ciężarówkami i taksówkami, pognał w tamtym kierunku. Miał do pokonania sporą odległość. Dotarł na miejsce, nie mogąc złapać tchu. Zwolnił, sięgnął do portfela i sprawdził numery samochodu w dowodzie rejestracyjnym.

Przebiegał wzdłuż rzędów pojazdów, przyglądając się tablicom rejestracyjnym i od czasu do czasu zerkał do dokumentu. Parking zajmował ogromną przestrzeń. Mijały minuty, a on wciąż nie mógł dostrzec auta, którego szukał. Klął pod nosem, że traci cenny czas. W końcu znalazł się w środkowym rzędzie i stanął jak wryty. Wolno przesunął wzrokiem po lśniącej karoserii długiej, czarnej limuzyny.

Pogrzebał w kieszeni, wyciągnął klucze zabrane sanitariuszowi i szybko otworzył samochód. Szyby z ciemnego szkła uniemożliwiały zaglądanie do wnętrza pojazdu, ale nie ograniczały widoczności jego pasażerom. Wskoczył za kierownicę i zauważył za plecami przezroczystą przegrodę oddzielającą kierowcę od osób siedzących z tyłu. Na desce rozdzielczej spostrzegł kilka dziwnych urządzeń w plastikowych obudowach, ale nie miał czasu na zastanawianie się, do czego służą.

Przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik ożył na moment, zakrztusił się i zgasł. Manley zaklął, wcisnął gaz do oporu i ponowił próbę. Tym razem udało się; spod maski doszedł głośny ryk. Zmniejszył obroty, przesunął dźwignię automatycznej skrzyni biegów i wystartował ostro w kierunku wyjazdu. Spod kół samochodu wzbił się tuman kurzu. Zahamował z piskiem przy budce parkingowego i podał mu kartę. Mężczyzna ziewnął i leniwym ruchem wyciągnął rękę.

Uważaj, amigo. Na dojazdach do autostrady stoją radaryuprzedził, przyjmując bilet i banknot dwudziestodolarowy.

Manley zignorował to ostrzeżenie. Kiedy kasjer odliczał resztę, przyjrzał się dokładnie adresowi w dowodzie rejestracyjnym. Nazwa miejsca przy wiejskiej drodze nic mu nie mówiła.

Którędy najszybciej dojadę do Villa Park?

Za Anaheim, niedaleko El Modena?

Nie wiem.

Nie znam szybkiej drogi w tamtym kierunku. – Mężczyzna wzruszył ramionami. Głęboko zaciągnął się skrętem i wypuścił nosem słodkawy dym.Ale możesz spróbować pojechać Autostradą San Diego.

Manley wyjechał z parkingu i poprowadził samochód według strzałek wskazujących drogę do budynku terminalu. W chwilę później zatrzymał się przed wejściem i niecierpliwym gestem przywołał Sheilę. Nie zdążyła nawet zatrzasnąć drzwi, gdy limuzyna skoczyła do przodu.

San Sebastian musi być gdzieś blisko miejsca o nazwie Villa Parkpowiedział Manley. – Za Anaheim.

Z czymś mi się to kojarzy...Sheila zmarszczyła brwi. – Tylko nie wiem, czy z Disneylandem, czy z baseballem.

Rzucił jej poirytowane spojrzenie.

Daj mi po prostu znać, jak zobaczysz coś znajomego.

Przyglądała się innym samochodom, gdy opuszczali rejon lotniska.

Każdy wygląda tutaj na obrzydliwie zadowolonego z życia.

Miej oczy szeroko otwarte – przypomniał.

Zamrugała powiekami.

Miałabym, gdyby nie ten cholerny smog. Co za obrzydliwe miasto.

Aktorki podobno je uwielbiają.

Też coś! Mnie nie przyszłoby to do głowy.

Manley pędził szeroką arterią, spoglądał na tuziny drogowskazów nad głową i nic z nich nie rozumiał. Ogarniało go coraz większe przygnębienie. Czuł się bezradny. Wiedział, że bez mapy nigdy nie dotrze do celu. Dostrzegł stację benzynową i z piskiem opon przeciął dwa pasy ruchu skręcając w tamtym kierunku. Zahamował z poślizgiem, wyskoczył z limuzyny i wbiegł do biura. Po chwili wypadł stamtąd i odjechał, zanim zdumiony pracownik stacji zdążył zapytać, czy ma napełnić zbiornik paliwa. Po chwili znów byli na autostradzie.

Wręczył Sheili mapę metropolii Los Angeles. Rozpostarła ją szybko i ułożyła na siedzeniu między nimi, szukając najlepszej drogi. Wodziła palcem po spisie ulic, co chwila opadając plecami na oparcie, gdy samochód gwałtownie przyśpieszał.

W końcu znalazła właściwą trasę i zaznaczyła ją, rysując paznokciem głęboką kreskę. Wyjaśniła Manleyowi, że miejsce, którego szukają, nie leży w rejonie Villa Park, lecz w odludnej okolicy graniczącej z odległymi górami Santa Ana. Wyliczyła, że mają do przejechania około trzydziestu mil, ale droga jest raczej prosta. Manley rzucił okiem na mapę i wcisnął gaz do podłogi.

Zgodnie ze wskazówkami jechał na południowy wschód. Nerwowo zerkał na pobocza autostrady, wokół której rozciągał się koszmarny, spowity smogiem moloch, zwany Los Angeles. Przeklinał ogrom miasta wydającego się nie mieć końca. Wreszcie skręcił na północ i pomknął autostradą Newport.

Tam – odezwała się Sheila. – To ten zjazd.

Opuścił autostradę i zapuszczał się w coraz mniej ruchliwe ulice, by w końcu dotrzeć do Santiago Canyon Road. Ta węższa szosa wyprowadziła go na rozległy, niezaludniony obszar. Nagle Sheila pochyliła się do przodu.

To ta droga! – wykrzyknęła z podnieceniem.Pamiętam ją!

Manley powiódł wzrokiem po sięgającym aż po horyzont pustkowiu, z rzadka porośniętym jukką, chaparralem i bylicą.

Widzisz coś?

To chyba jeszcze kilka mil, a potem w lewo.

Zaschło mu w gardle. Mocno ścisnął kierownicę i przyśpieszył. Po kilku sekundach zaczęła błyskać mała, czerwona lampka umieszczona pod deską rozdzielczą obok popielniczki. Sheila przyjrzała się jej ze zdumieniem.

Mój Boże, a to co? Ktoś nas wywołuje?

Manley zerknął kątem oka na plastikowe pudełeczko. W słabym blasku pulsującej żarówki widoczne były jakieś litery.

Co jest napisane pod tą lampką?

Sheila przysunęła się bliżej.

Coś jakby „Brama Główna”.

O co tu może chodzić?

Zastanowiła się.

Tam jest jakaś żelazna brama, o ile dobrze pamiętam.

Szybko opisała, jak wygląda Spa. Ledwo skończyła, kiedy w oddali pojawiła się plama zieleni, ostro kontrastująca z barwą pustyni. Coraz wyraźniej rysowały się żywopłoty, a potem ukazał się stojący za nimi biały budynek. Manley na moment zwolnił, gdy dojechał do skrętu w długą drogę prowadzącą wprost do posiadłości. Minął zakręt i znów nabrał szybkości, cały czas obserwując czerwoną lampkę. Sheila była zaskoczona.

Dokąd jedziesz?!

Pamiętaj, że to ma być niespodzianka. Nie zamierzam anonsować naszego przybycia, zwłaszcza tą limuzyną. Rozglądaj się.

Za czym?

Za tablicą reklamową, wrakiem samochodu, za czymkolwiek. Musimy ukryć nasz środek transportu.

Pół kilometra dalej wcisnął gwałtownie pedał hamulca. Auto zatrzymało się w tumanach żółtego pyłu. Przy drodze rosła gęsta kępa wysokich kaktusów. Niezupełnie o to mu chodziło, ale ostatecznie mógł wykorzystać tę kryjówkę. Bez wahania zjechał ze szlaku, przeciął pobocze i ostrożnie poprowadził samochód przez kamieniste, wyboiste podłoże. Ustawił go w cieniu kolczastych roślin, odetchnął głęboko i spojrzał na Sheilę.

Gotowa?

Skinęła głową.

Tak.

Niepewnie dotknął jej ramienia.

Sheila, jeśli miałoby ci się cokolwiek stać, to...

Nie chcę o tym dyskutowaćprzerwała.Wszystko będzie dobrze. Niedługo wrócimy tu razem z Jackie.

Wygląda na to, że jesteś o tym przekonana. Czy w szkole aktorskiej uczą optymizmu?

Naturalnie. Uczą również wiary w siebieodparła odważnie.

W porządku. Chodźmy.

Pod czerwoną lampką umieszczony był czarny, plastikowy przycisk. Manley wcisnął go i światełko zgasło. Wysiadł z samochodu, zamknął drzwi na kluczyk i wziął Sheilę za rękę. Wyszli na drogę i ruszyli ramię w ramię z powrotem w kierunku San Sebastian i tego, co ich tam czekało.


Hume wrócił po kilku minutach. Jacqueline wciąż wiosłowała w tym samym, szaleńczym tempie. Straciwszy jasność myślenia, święcie wierzyła, że jej jedynym ratunkiem są intensywne ćwiczenia. Nie potrafiłaby jednak powiedzieć, czy wigor i furia, z jaką macha wiosłami, mają ją uwolnić od ataków głodu, czy też od dziwacznych żądań Hume’a. Tymczasem lekarz podszedł do niej i zachował się tak, jakby jego niedawny wybuch gniewu wcale nie miał miejsca.

Wspaniale, Jacqueline! – pochwalił ją z uśmiechem i zaklaskał w dłonie.Stopniowo zwalniaj, a potem przejdziemy do następnego stanowiska.

Zastosowała się do polecenia nie tylko dlatego, że tak kazał, ale również z powodu wyczerpania. Jego głos znów miał cudownie kojącą moc, gdyż teraz mówił do niej swym zwykłym, przyjaznym tonem, do którego była przyzwyczajona. Przestała ćwiczyć i ciężko dysząc pochyliła się do przodu. Pomógł jej wstać i zaprowadził do innego przyrządu. Musiał ją podtrzymywać, bo słaniała się na nogach. Osunęła się ciężko na siedzenie.

Sala gimnastyczna wyposażona była w zestaw skomplikowanych urządzeń do ćwiczeń, wykonanych na zamówienie i umożliwiających stopniowe zwiększanie wysiłku. Wraz z upływem czasu Hume kierował Jacqueline do kolejnych przyrządów, by przeszła cały cykl. Nie zwracał uwagi na to, że brakuje jej sił. A im bardziej chwalił jej pracowitość, tym mocniej utwierdzał ją w przekonaniu, że musi dać z siebie wszystko. Do wczesnego popołudnia miała za sobą tysiące ruchów powtarzanych bez odpoczynku. Hume obserwował ją z satysfakcją z małego pokoiku przylegającego do sali. Od czasu do czasu wracał do Jacqueline, by dodać jej otuchy.

Rozległ się brzęczyk. Hume nie spodziewał się gości. Spojrzał na ekrany otaczających go monitorów i upewnił się, czy w innych częściach budynku panuje spokój. Ruszył korytarzem specjalnego skrzydła, pokonując po drodze niezliczone zakręty, i dotarł do rozwidlenia prowadzącego między innymi do jasno oświetlonego głównego hallu. Wyszedł na ganek i stanął w cieniu filarów, wpatrując się w drogę wiodącą do Spa. Szeroka brama otworzyła się samoczynnie, ale w polu widzenia nie pojawił się żaden samochód. Czyżby usterka techniczna? Przez kilka minut patrzył podejrzliwie w dal. Już miał zamknąć bramę jednym z przycisków umieszczonych na ścianie w zasięgu ręki, gdy na podjeździe ukazała się dwójka intruzów.

Hume przyglądał się im z uwagą. Z tej odległości mógł tylko rozpoznać, że to mężczyzna i kobieta. Wygląd mężczyzny nic mu nie mówił, ale gdy para podeszła bliżej z zaskoczeniem stwierdził, że kobieta to panna Hastings.

Szybko spojrzał w stronę sali gimnastycznej, skąd dochodził jednostajny odgłos pracy przyrządu do ćwiczeń. Uspokojony, z powrotem odwrócił głowę ku nadchodzącemu mężczyźnie, jednak po kilku dalszych sekundach wnikliwej obserwacji, przybysz nadal wydawał mu się nieznajomy. Wciąż kryjąc się w cieniu filarów, Hume wycofał się pośpiesznie do specjalnego skrzydła i wszedł do sali, gdzie ćwiczyła Jacqueline. Dotknął lekko jej ramienia i uśmiechnął się szeroko.

Podniosła na niego nieprzytomny wzrok. Obiema dłońmi ujął ją za rękę.

Spisujesz się doskonale, Jacquelinepochwalił.Robisz znaczne postępy. Może sama tego nie czujesz, ale moje wieloletnie doświadczenie mówi mi, że kuracja przyniesie pożądany skutek szybciej, niż się spodziewałem.

Patrzyła na niego zapadłymi, podkrążonymi oczami. Gdy usłyszała pochwałę w jej zmęczonym spojrzeniu pojawił się natychmiast błysk nadziei. Hume dostrzegł go i postanowił wykorzystać okazję. Mocniej ścisnął jej dłoń.

Nie wolno ci przerywać leczenia pod żadnym pozorempowiedział z naciskiem.Jeśli to zrobisz, cały twój trud pójdzie na marne. Kontynuuj ćwiczenia i nie przestawaj bez względu na okoliczności. Obiecuję, że niedługo będziesz w tak wspaniałej formie jak nigdyzakończył łagodnym tonem.

Uśmiechając się do niej, wyszedł z sali.


Byli kilka metrów od schodów, gdy się pojawił. Miał na sobie elegancki garnitur z nieskazitelnie białego lnu. Wyszedł wolno zza marmurowych kolumn, uśmiechając się pogodnie i wyciągnął ramiona w powitalnym, serdecznym geście. Manley przystanął, czując rosnący niepokój.

Panna Hastings! – ucieszył się Hume. – Pani wizyta jest nieoczekiwana, ale jak zwykle, więcej niż mile widziana.

Zapominając o czujności, Manley odwrócił się do Sheili. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale była tak zaskoczona, że nie mogła wymówić słowa. Wargi zaczęły jej drżeć.

A kimże jest ten dżentelmen?ciągnął Hume, zwracając uśmiechniętą twarz ku Manleyowi.

Kiedy ich spojrzenia spotkały się, w pierwszej chwili Manleya opanował lęk. Niebieskie oczy Hume’a zahipnotyzowały go na moment jak jelenia, który natknie się na myśliwego i znieruchomieje, by w sekundę później rzucić się do ucieczki i skryć w gęstwinie lasu. Ale jego instynktowna obawa szybko ustąpiła miejsca trzeźwemu myśleniu. Rozpoznał, z kim ma do czynienia, bo nagle uświadomił sobie, że zna to spojrzenie. Widywał takie uśmiechy niezliczoną ilość razy i w różnych odmianach, już od pierwszych dni stażu na oddziale psychiatrycznym. Widział taki wyraz w oczach maniaka, zanim do jego krwiobiegu dotarł lit i w oczach pacjenta z depresją psychotyczną, zanim jego mózg poraziły elektrowstrząsy. A także w oczach wrzeszczącego mordercy, zanim spętał go kaftan bezpieczeństwa. I już wiedział.

Ten człowiek był jednym z nich.

Kiedy to zrozumiał, cały jego plan wziął w łeb. Nadzieja na to, że przemówi temu mężczyźnie do rozsądku lub nastraszy go, rozwiała się. Nie było sposobu, by porozumieć się z szaleńcem. Powoliupomniał się.Działaj rozważnie.

Doktorze Hume, jestem doktor Manley.

Oznajmił to spokojnym, pewnym głosem. Nie spuszczał Hume’a z oka, ale też starał się nie przyglądać mu zbyt natarczywie i zachować obojętny wyraz twarzy.

Stał w swobodnej pozie, z rękami luźno opuszczonymi wzdłuż tułowia. Chciał zademonstrować swą całkowitą neutralność i liczył na to, że takie zachowanie upewni Hume’a, iż nie ma złych zamiarów oraz że zapewni mu wygraną. O ile wykorzysta swe umiejętności i dopisze mu szczęście.

Zastanawiał się, czy Sheila to zauważyła. Nie wiedział, czy obserwuje Hume’a, bo nie mógł sobie pozwolić na luksus odwrócenia wzroku w jej stronę. Ale Manley zauważyłgdy tylko wypowiedział swoje nazwisko, mięśnie wokół uśmiechniętych ust Hume’a lekko stężały, a w kącikach jego oczu zarysowały się drobniutkie zmarszczki. Jego nozdrza wydęły się ostrzegawczo, choć niemal niedostrzegalnie. Lecz te subtelne zmiany zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Uśmiechając się przyjaźnie, Hume wolno opuścił lewe ramię i wyprostował prawą rękę do uścisku dłoni.

Facet jest dobry – pomyślał Manley. – Spryciarz z tego pieprzonego wariata.

To dla mnie prawdziwa przyjemnośćciągnął Hume.Spodziewałem się, że się spotkamy, doktorze Manley.

Nie odrywając wzroku od oczu Hume’a, Manley postąpił krok naprzód i wyciągnął rękę. Wiedział, jaki uścisk dłoni poczuje: tacy ludzie mieli zazwyczaj przesadnie mocny chwyt, będący w ich mniemaniu oznaką siły, której w rzeczywistości nie posiadali. Jednak ku jego zdumieniu dłoń Hume’a była wiotka, a chłodne palce ledwo otoczyły rękę Manleya. Poczekał, aż Hume pierwszy rozluźni słaby uścisk i cofnie dłoń.

Chcielibyśmy porozmawiać z panną Ramsey, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.

Na twarzy Hume’a pozostał niezmącony uśmiech.

To dość ciekawe...powiedział wolno.Panna Ramsey dała mi do zrozumienia, że jej wizyta tutaj pozostaje tajemnicą. Nie miałem pojęcia, że wiedzą państwo, iż tu przebywa. Uprzedzała was, że wybiera się do mnie?

Niezupełnie. Ale bardzo często wspominała o pańskich znaczących osiągnięciach i wiem, jak pana ceni. Więc nietrudno było się domyśleć, dokąd pojechała.

W istocie... Niestety, panna Ramsey przechodzi obecnie kurację. Jak panna Hastings doskonale wie...posłał Sheili lodowate spojrzenie...w San Sebastian obowiązuje zakaz przyjmowania gości. Taką mamy zasadę. Stwierdziłem bowiem, iż odwiedziny zakłócają przebieg leczenia i opóźniają postępy czynione przez pacjentki. Może mógłbym przekazać jej wiadomość?

Manley nie potrzebował zerkać na Sheilę, żeby wiedzieć, że wpatruje się w niego z niedowierzaniem. Wyczuwał, że nic nie rozumie, bo spodziewała się usłyszeć coś zupełnie innego.

A czy nie mógłby pan zrobić tym razem wyjątku?zapytał Manley.Przecież obaj jesteśmy przedstawicielami tego samego zawodu. Jeśli poszedłby mi pan na rękę, jak kolega koledze, to obiecuję, że nie zabawilibyśmy tu długo.

Hume uniósł dłonie w przepraszającym geście, a na jego twarzy odmalował się wyraz żalu.

Z przyjemnością spełniłbym pańską prośbę, ale... Czy wolno spytać, dlaczego to takie pilne?

Manley pozwolił sobie na uniżony uśmiech.

Po prostu Jacqueline ostatnio nie czuła się zbyt dobrze. Obawiamy się o nią. Jestem pewien, że znajduje się w doskonałych rękach, ale odetchnęlibyśmy, mogąc ją zobaczyć i chociaż przywitać się z nią. Na pewno docenia pan naszą troskę.

Tak, oczywiście. Całkowicie pana rozumiem. Jednak w takich przypadkach jak ten należy rozważyć, czy wizyta nie przyniesie pacjentce więcej szkody niż pożytku, skoro zakłóci przebieg kuracji. To tak, jakby przerwać podawanie choremu lekarstwa.Hume urwał, zamyślił się na moment, po czym podjął decyzję.Niestety, nie mogę się na to zgodzićoświadczył uprzejmie, kręcąc głową.Może zechcieliby państwo zajrzeć tu, gdy leczenie dobiegnie końca?

Milcząca dotychczas Sheila odezwała się nagle.

Za dwa tygodnie? Chyba jest pan niespełna...

On ma racjęprzerwał jej Manley, ściskając ją za nadgarstek, żeby się uciszyła.Może tak będzie lepiej.Spojrzał na Hume’a z szacunkiem. – Przepraszamy, że zabieraliśmy panu cenny czas i dziękujemy, że zechciał pan z nami porozmawiać.

Pociągnął Sheilę za sobą, ale nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca.

Postradałeś rozum?warknęła.Zapomniałeś o sanitariuszu? A co z zastrzykami i z...

Sheila! – wycedził przez zęby, udając, że uśmiecha się szeroko. Ale było już za późno. Kątem oka dostrzegł, że Hume drgnął i z jego twarzy zniknął uśmiech. Najwyraźniej usłyszał jej słowa. Zjeżył się.

O sanitariuszu? – zapytał z osobliwą mieszaniną oburzenia i niepokoju w głosie. W jego oczach pojawił się zły błysk. – O jakim sanitariuszu?

Manley roześmiał się wymuszenie, próbując obrócić to w żart.

Któregoś dnia spotkaliśmy mężczyznę, którego Sheila wzięła za pańskiego głównego sanitariusza. – Gorączkowo usiłował znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie, a jednocześnie pośpiesznie ułożyć jakiś plan działania.Naturalnie przekonywałem ją, że musi się mylić. Człowiek z pańską pozycją nie uciekałby się przecież do takich... gróźb.

Jakich gróźb?

Manley starał się uspokoić go, jak tylko potrafił. Zrobił przepraszającą minę i chciał to zbagatelizować.

Nie ma o czym mówić, proszę mi wierzyćzapewnił, wzruszając ramionami.Nie wiem dlaczego, ale ona twierdziła, że pan coś ukrywa...ciągnął, obserwując uważnie Hume’a... i że nie pozwoli nam pan zobaczyć Jacqueline. Oczywiście byłem innego zdania. Uważałem, że nie ma pan nic do ukrycia. A teraz, po usłyszeniu tego, co pan nam powiedział, jestem o tym absolutnie przekonany. I chyba całkiem słusznie, prawda?

Hume przyglądał mu się podejrzliwie. Jego oczy przypominały zdradzieckie ślepia węża wahającego się, czy zaatakować.

Naturalnie.

No widzisz – Manley odwrócił się do Sheili.Teraz mi wierzysz? Chodźmy stąd. Pozwólmy Jack dokończyć kurację. Potem po nią wrócimy.Zwrócił się znów do Hume’a.Doceniam to, że spotkał się pan z nami, doktorze. Proszę wybaczyć, że zabraliśmy panu tyle czasu.

Nie szkodzi.

Sheila stała jak skamieniała. Manley pociągnął ją za rękę i poprowadził w kierunku bramy.

Na pewno jeszcze zdążymy na ten lot o szóstejodezwał się głośno.Założę się, że...

Doktorze Manley! – zawołał Hume.

Manley przystanął i obejrzał się zaskoczony.

Tak?

Odnoszę dziwne wrażenie, że jednak nie do końca pana przekonałem.

Ależ to śmieszne. Pańskie słowo mi wystarczy.

Czy byłby pan w pełni usatysfakcjonowany, gdyby zobaczył pan pannę Ramsey i upewnił się, że nic jej nie jest?

Manleyowi zamarło serce. Poczuł, że cały drży, ale starał się nie okazywać zdenerwowania.

Spokojnie, stary. Tylko spokojnie – powtarzał sobie w duchu.

To naprawdę zbyteczne, doktorze. Nie chcę, żeby pan pomyślał...

Parafrazując pańskie słowa, koledzy po fachu powinni ułatwiać sobie życie.

No cóż...

Proszę tu zaczekać. Zaraz wrócę. – Hume odwrócił się i szybko wszedł do budynku.

Gdy tylko zniknął z pola widzenia, Manley zamknął oczy, odchylił do tyłu głowę i odetchnął z nieopisaną ulgą. Sheila zareagowała zupełnie inaczej. Nie posiadała się z oburzenia. Oparła ręce na biodrach i naskoczyła na Manleya.

Na głowę upadłeś, do cholery?! Co ty wyrabiasz?! Przecież miałeś pomysł, żeby...

Mówiła niebezpiecznie głośno. Manley z obawą zerknął w stronę drzwi i zasłonił jej dłonią usta.

Zamknij się! Nie ruszaj się i nie odzywaj. A jak chcesz coś powiedzieć, rób to szeptem. Jasne?

Nic z tego nie rozumiała, ale skinęła głową. Odepchnęła jego rękę i spojrzała na niego ze złością. Nie dał jej dojść do słowa.

Posłuchaj, Sheila. Nie mamy wiele czasuzaczął pośpiesznie tłumaczyć przyciszonym głosem. – Ten facet, Hume, czy jak się tam naprawdę nazywa, to zupełny, całkowicie obłąkany szaleniec. Nie jakiś zwykły, nieszkodliwy wariat Jest..

I ty to mówisz? Zaczynam podejrzewać, że jeśli ktoś tu jest naprawdę stuknięty, to...

Do jasnej cholery! – nie wytrzymał Manley.Kazałem ci słuchać, czy nie?! Proszę cię, Sheila, zrozum, że musisz mi zaufać. Wiem, co mówię. Znam się na tym. Taki mam zawód. Widziałem już tysiące umysłowo chorych ludzi, ale żaden nie był tak kompletnym szaleńcem jak ten. Nieważne, jakie sprawia wrażenie. Coś się musiało stać i zupełnie postradał rozum. Całkowicie oszalał. Co gorsza, jest cholernie niebezpieczny.

O czym ty, u diabła, mówisz?!

O, Chryste! Sheila! Wysłuchaj mnie do końca. Ten cały Hume...Manley gorączkowo rozejrzał się, jakby szukając odpowiednich słów.Jak ci to powiedzieć? On jest, nieprzewidywalny. To bomba zegarowa, gotowa wybuchnąć w każdej chwili. Może mieć nóż czy nawet pistolet i zacząć strzelać bez uprzedzenia. Nie patrz tak na mnie. Mówię ci, że on może eksplodować w każdej sekundzie. Dlatego proszę cię, Sheila, błagam: nie rób nic, ale to nic, co mogłoby go sprowokować.

Ale co z Jackie? Jak mamy jej pomóc, skoro stąd odejdziemy?

Bynajmniej. Nie rozumiesz, że chodzi mi o to, żeby ją zobaczyć i przekonać Hume’a, że nic mu nie grozi z naszej strony? Wcześniej nic nie zrobimy.

A później?

Plan jest następujący. Kiedy ja zajmę się Humem, ty porozmawiasz z Jack. Spróbuj poprowadzić ją wolno w kierunku bramy. Postaram się odwrócić uwagę Hume’a. Myślę, że zaabsorbuję go do czasu, gdy oddalicie się na bezpieczną odległość. Ale cokolwiek będziesz robiła, nie prowokuj go. Zgoda?

Sheila zastanawiała się. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

Chyba tak... Ale jeśli...

Słysząc odgłos kroków, zamilkła. Manley zaczął się powoli odwracać w stronę filarów. To, co po chwili oboje zobaczyli, odjęło im mowę. Stali z otwartymi ustami i wpatrywali się w żałosną postać, drepczącą bezwolnie za Humem, jak zwierzę prowadzone na postronku na rzeź.

Jezu Chryste! – szepnął Manley.

Nie przypuszczał, że będzie aż tak źle. Owszem, spodziewał się, że Jacqueline kiepsko wyglądanie zdziwiły go jej nabrzmiałe policzki, niezdrowa, woskowa cera, opuchnięte powieki i zapadłe oczy. Ale był zupełnie nie przygotowany na to, że jest w tak opłakanym stanie psychicznym. Patrzyła przed siebie bezmyślnie, otępiałym, niewidzącym wzrokiem i sprawiała wrażenie niedorozwiniętej umysłowo. Zaszokowani tym widokiem, Manley i Sheila wymienili współczujące, bezradne spojrzenia.

Hume zbliżył się do nich z uśmiechem złośliwej satysfakcji.

Jak państwo widzą, nie ma powodu do obawstwierdził.Panna Ramsey jest nieco zmęczona, ale ogólnie jej stan jest zadowalający. Mam nadzieję, że zaspokoili państwo swoją ciekawość.Urwał i patrzył na nich cierpliwie, uśmiechając się szeroko. Potem zwrócił się do Jacqueline.Chodźmy. Zaczniemy od momentu, w którym skończyliśmy.

Zamierzał zabrać ją z powrotem, ale wtedy Sheila postanowiła działać. Korzystając z okazji, wbiegła szybko na schody, chwyciła zwisające bezwładnie ręce Jacqueline i ze smutkiem spojrzała w zgaszone oczy przyjaciółki. Manley natychmiast znalazł się obok Hume’a, nie szczędząc mu komplementów.

To bardzo uprzejme, ale naprawdę niekonieczne. Nigdy w pana nie wątpiłem. Jestem pod wrażeniem tego, co zobaczyłem, a nawet nieco onieśmielony tym miejscem.Kątem oka dostrzegł, że Sheila powoli sprowadza Jacqueline ze schodów. Teraz wszystko zależało od zgrania ich działań w czasie. Sheila musiała oddalić się wraz z Jacqueline na odległość co najmniej dziesięciu metrów. Nie przestawał paplać pośpiesznie, co mu ślina na język przyniosła.Wiem, że to zbytnia natarczywość z mojej strony, ale może mógłby mnie pan oprowadzić po swojej klinice? Byłbym szalenie zobowiązany. Co pan na to, żeby poświęcić mi kilka chwil?

Hume przyglądał mu się zagadkowo. Z boku odezwał się ledwo, słyszalny, przynaglający szept Sheili.

Jackie, kochanie, wychodzimy stąd. Uśmiechnij się. Nic nie mów i nie oglądaj się. Tylko idź... za mną... O, tak.

Mimo iż Jacqueline wydawała się być w transie, nagle zesztywniała, słysząc polecenie Sheili. Zawahała się i spojrzała na przyjaciółkę błędnym wzrokiem. Sheila, nie ustępując, pociągnęła ją mocniej.

Już niedaleko, Jacqueline. Jeszcze kawałek i wszystko będzie dobrze.

Hume zdecydował się w końcu udzielić Manleyowi odpowiedzi.

Nie sądzę, żeby to był właściwy moment na zwiedzanie. Być może za dwa tygodnie, kiedy pan tu wróci.

Manley złożył dłonie w proszącym geście.

Może chociaż sale do ćwiczeń...zaproponował przymilnie.Naprawdę byłbym niezmiernie wdzięczny. Poczytywałbym to sobie za zaszczyt. Obiecuję, że nie zabiorę panu dużo czasu.

Hume dostrzegł kątem oka dwie kobiety posuwające się krok za krokiem w kierunku bramy. Odwrócił się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Manley starał się nie spuszczać go z oka i jednocześnie mieć w polu widzenia Sheilę i Jacqueline. Serce waliło mu jak oszalałe. Ostrożnie wysunął do tyłu jedną nogę i przeniósł na nią ciężar ciała.

Jacqueline? – zawołał Hume, zdumiony widokiem oddalających się przyjaciółek.

Kobiety stanęły. Sheila odwróciła się niepewnie i posłała Manleyowi rozpaczliwe spojrzenie. Zmarszczył brwi i z niezadowoloną miną skinął głową na znak, że mają iść dalej. Przyjaciółka mocniej ścisnęła rękę Jacqueline i natychmiast ruszyła przed siebie.

Hume nachmurzył się. Zszedł stopień niżej.

Jacqueline, nalegam, żebyś...

Manley sprężył się i z całej siły wymierzył mu nagły cios w szczękę. Uderzenie zwaliło Hume’a z nóg. Upadając potoczył się pod filary. Manley zbiegł ze schodów i popędził w stronę Sheili.

Uciekajcie! – wrzasnął przeraźliwie.

Daleko przed nimi błyszczały w słońcu żelazne sztachety otwartej bramy. Słysząc rozkaz Manleya, Sheila rzuciła się naprzód, wlokąc Jacqueline żwirowym podjazdem. Po kilku sekundach Manley znalazł się przy nich. Chwycił Jacqueline za drugą rękę i pociągnął za sobą.

Otępiała kobieta nie zrobiła wiele, żeby im pomóc. Ale Manley wiedział, że dopóki nie stawia oporu, wciąż istnieje szansa. Oboje z Sheila ciągnęli Jackie mocno i wkrótce pokonali pół dystansu dzielącego ich od bramy. Granica posiadłości zbliżała się szybko. Manley widział ją coraz wyraźniej poprzez mglistą zasłonę unoszącego się w powietrzu kurzu. Poczuł się raźniej. Jeśli brama pozostanie otwarta, uda im się.

Jacqueline! – rozległ się za nimi wściekły ryk. – Bez odbycia kuracji będziesz skończona!

Manley obejrzał się w biegu przez ramię. Hume podnosił się na nogi. Na dźwięk jego głosu Jacqueline zwolniła, a po chwili zaczęła się opierać. Wbiła pięty w żwir i nie pozwoliła ciągnąć się dalej. Musieli stanąć. Manley omal nie wyszedł z siebie.

Jack! Co ty robisz, na litość boską?! Rusz się, musimy stąd uciekać!

Za ich plecami Hume wstał. Tym razem jego głos brzmiał pewnie i spokojnie.

Przypominam ci o leczeniu, Jacqueline! – zawołał.Tylko ja mogę ci pomóc, nikt inny!

Nie słuchaj go! To szaleniec. On chce cię zabić!

Jacqueline zawahała się. W jej oczach pojawił się błysk przytomności. Zdawało się, że dopiero teraz rozpoznała swoich towarzyszy. Niezdecydowanie spojrzała na Sheilę, a potem na Hume’a cofającego się wolno w cień filarów. Manley obserwował z niepokojem, jak Hume sięga w kierunku czegoś ukrytego przed wzrokiem uciekinierów.

Nie czekając, co będzie dalej, Manley schylił się, chwycił Jacqueline i uniósł ją do góry. Niosąc ją na rękach pobiegł naprzód, potykając się na nierównym żwirze.

Brama! – wrzasnęła Sheila.

Dwie żelazne kraty zaczęły zbliżać się do siebie. Manley patrzył na to z rozpaczą, nie przestając zawzięcie przebierać nogami. Przejście zmniejszało się z każdą chwilą. Sheila desperacko pędziła za Rickiem, a spod jej stóp wylatywały drobne kamyki. Gdy byli piętnaście metrów od celu, zrozumieli, że nie zdążą. Brama zatrzasnęła się z metalicznym szczękiem.

Manley nie mógł złapać tchu. W płucach czuł rozżarzone węgle i suchość w gardle. Pot lał się z niego strumieniami. Zwolnił i zatrzymał się. Postawił Jacqueline na ziemi, ale nadal ściskał jej nadgarstek. Obejrzał się przez ramię. Hume wolno szedł w ich stronę. Manley rzucił okiem na ogrodzenie. Miało dwanaście stóp wysokości. Może gdyby przy pomocy Sheili zdołał jakoś podciągnąć Jacqueline... Ale kiedy spróbował szarpnąć ją w kierunku parkanu, znów stawiła mu opór. Wydał z siebie przeciągłe westchnienie rezygnacji. Bez jej udziału sprawa wyglądała beznadziejnie.

Hume stanął w pobliżu, powoli masując szczękę.

Imponujący pokaz brawurystwierdził.Bardzo mi się podobał.

Manley przyglądał mu się z nienawiścią. Zacisnął zęby, zwinął dłonie w pięści i ruszył w kierunku lekarza.

Ty sukinsynu – wycedził.

Biały garnitur Hume’a nosił ślady wcześniejszego upadku. Kiedy Manley zbliżył się, Hume niedbale sięgnął do kieszeni naznaczonej szarą smugą kurzu i wyciągnął mały pistolet. Manley ujrzał na wprost siebie czarny wylot lufy wymierzonej w jego pierś, ale to go nie powstrzymało.

Rick!

Sheila podbiegła do niego i obiema rękami chwyciła go za ramię.

Niech go pani puści, panno Hastings. Zastrzelę doktora Manleya z największą przyjemnością.

Twój sanitariusz już próbowałwarknął Manley.

A tak. Domyśliłem się, że mu nie wyszło, kiedy nie zameldował się z powrotem. Podziwiam pańską zaradność, doktorze. Jednak w tej chwili działam zgodnie z prawem, gdyż bronię się przed brutalnym intruzem, który wtargnął na moją posesję i zaatakował mnie.

Manley próbował opanować wściekłość, nie przestając wpatrywać się w mściwe oczy Hume’a. W końcu ustąpił i pozwolił Sheili odciągnąć się na bok. Nie miał ochoty ginąć z rąk szaleńca.

Ponad tuzin osób wie, że tu jesteśmyzaryzykował, uciekając się do kłamstwa.A połowa z nich zna już pańską tajemnicę. Nie wydaje mi się, żeby zastrzelenie mnie było dobrym pomysłem. Nie ma pan szans.

Nie zamierzam pana zastrzelić, doktorze Manley. Oboje możecie odejść w każdej chwili. Muszę dodać, że im szybciej to zrobicie, tym lepiej.

Manley i Sheila wymienili zdumione spojrzenia. Mimo że Hume był szaleńcem, teraz zachowywał się o wiele bardziej przytomnie i rozsądnie, niż Manley mógł się spodziewać.

A co z Jacqueline? Jak długo chce pan ją tu trzymać?

Nie dłużej, niż sama będzie sobie tego życzyła. Panna Ramsey przyjechała do San Sebastian z własnej woli i może stąd wyjechać, kiedy tylko wyrazi taką ochotę.

Pan chyba żartuje.

Tak pan sądzi? Więc proszę ją o to spytać.

Manley nie wierzył własnym uszom. Ta odpowiedź przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Chociaż kwestia tego, czy Jackie podjęła decyzję o przyjeździe tutaj samodzielnie pozostawała na razie nie rozstrzygnięta, Rick był pewny, że kobieta jest więźniem Spa. Jej tragiczny wygląd umacniał go w tym przekonaniu. Dlatego zdumiewające było oświadczenie Hume’a, które przed chwilą wygłosił. Nie ulegało wątpliwości, że Jacqueline powinna... A jednak, czyż już raz nie przyjął błędnego założenia, że Jacqueline powinna współpracować z nimi przy ucieczce?

Podszedł do kobiety i delikatnie wziął ją za ramiona. Utkwił wzrok w jej zmęczonych oczach, starając się siłą woli zmusić ją do powiedzenia tego, co pragnął usłyszeć.

Jack... – zaczął ostrożnie.Jack, Sheila i ja chcemy zabrać cię do domu.

W jej niewinnym spojrzeniu dostrzegł smutek i melancholię, ale wyczytał w nim również poczucie przegranej i całkowitą uległość. Jego serce przepełniła rozpacz. Gorączkowo starał się znaleźć słowa, którymi mógłby ją przekonać.

On chce cię oszukać, Jack. Okłamywał cię przedtem i okłamuje cię teraz. Błagam, nie słuchaj go. Nie stracisz na wadze, pozostając tutaj. Możesz tylko stracić życie.

Nagle, kiedy wspomniał o wadze, zauważył w jej oczach przebłysk zrozumienia. Waga zawsze stanowiła podstawę istnienia Jacqueline.

On szkodzi twojemu ciału, nie pomagaciągnął Manley.Jeśli tu zostaniesz... on już nic dla ciebie nie zrobi, Jack. Proszę cię, wróć z nami do domu. Jesteśmy jedynymi osobami, które naprawdę martwią się o ciebie.

Spostrzegł, że Jacqueline próbuje się skoncentrować i przełamać. Subtelna zmiana zachodząca w jej umyśle była widoczna, jakby tryby w jej mózgu pozostające dotąd w bezruchu zaczęły się obracać i zazębiać. Hume też zdał sobie z tego sprawę i w porę wkroczył do akcji.

Przypominam ci o kuracji, Jacqueline – powiedział głośno. – To jedyny sposób, by...

Zamknij się, do cholery!przerwał mu Manley.Skoro ma wolny wybór, niech sama podejmie decyzję!

Twarz Hume’a rozjaśnił szeroki uśmiech.

Myślę, że to całkiem oczywiste, co wybierze. Jacqueline doskonale wie, że pod żadnym pozorem nie wolno jej przerwać kuracji.

Stul ten swój parszywy pysk! – wybuchnął Manley.

Hume zignorował go. Podszedł do Jacqueline, nie przestając się uśmiechać.

Mam rację, Jacqueline? Wchodząc z powrotem do budynku pokażesz tym ludziom, co postanowiłaś.

Zawahała się na moment, a potem zaczęła się wolno odsuwać od Manleya.

Jack, nie wierz mu! Na litość boską, posłuchaj mnie!

Hume nie dał jej następnej okazji do zastanawiania się. Nie czekał, aż znów się zawaha.

Wracaj do sali gimnastycznej, Jacqueline. Musimy dokończyć ćwiczenia, które przerwałaś.

Obróciła się sztywno wokół własnej osi i pozostawiając ich za plecami podążyła jak robot w kierunku białej fasady Spa. Manley i Sheila patrzyli bez słowa, jak wchodzi po marmurowych schodach na ganek. Hume promieniał z zadowolenia.

Manleya ogarnęła czarna rozpacz. Kiedy Jacqueline znikała w wejściu, po raz ostatni zawołał ją rozdzierającym głosem. Ale nadaremnie. Nie zareagowała i moment później stracił ją z oczu.

Doprawdy, doktorze Manley... – powiedział z wyrzutem Hume, uśmiechając się wymuszenie. – Takie zachowanie nie przystoi lekarzowi. Czy nie widzi pan, jak to źle wpływa na moją pacjentkę?

Skłonił się lekceważąco i odszedł nonszalanckim krokiem. W jego swobodnych ruchach było coś przerażającegopewność siebie oprawcy mającego pełną władzę nad bezbronnym skazańcem. Przypominał najbardziej okrutnego z katów: nie tego, co kryjąc twarz pod kapturem unosi topór, lecz tego, co odbiera swym ofiarom ostatnią nadzieję, pozwalając, by na ich oczach zgniła w blasku palącego słońca.



ROZDZIAŁ 20

Fizycznie nic już nie odczuwała; mięśnie miała stwardniałe jak węzły okrętowej liny, naprężenie jej ścięgien dawno przekroczyło granicę bólu. Nadszedł wieczór, a ona wciąż ćwiczyła. O dziwo, powtarzanie tych samych ruchów, które przedtem wydawało się tak uciążliwe, teraz działało na nią znieczulająco. Monotonia każdego cyklu utrzymywała ją w narkotycznym zamroczeniu wywołującym wizje spełnienia jej nadziei.

Hume’a wezwały codzienne obowiązki w innym skrzydle kliniki, toteż opuścił salę gimnastyczną przed godziną, nie zapominając zachęcić jej do wzmożonego wysiłku. Kiedy wyszedł i została sama, jej świadomość zawisła pomiędzy snem na jawie i otępieniem. Widziała siebie szczupłą: dumnie wkraczała na scenę, rozmawiała z przyjaciółmi, tańczyła z wielbicielami. A kilka godzin wcześniej ktoś ją odwiedził. Nie mogła sobie przypomnieć, kto. To było całą wieczność temu, zanim Hume...

Nie, nie potrafiła sobie przypomnieć. Jej głowa opadała na ramiona, powieki zamykały się i otwierały jak u lalki, tułów poruszał się bezsilnie w przód i w tył. Jedynym dźwiękiem był odgłos pracy dobrze naoliwionego mechanizmu przyrządu do ćwiczeń.

Wtem dał się słyszeć słaby szelest, jakby gdzieś daleko ktoś zgniatał celofan. W pierwszej chwili nie dotarł do uszu Jacqueline, ale kiedy stał się głośniejszy, przebił się przez zasłonę jej nieświadomości i trafił do wyższych ośrodków mózgu. Szerzej otworzyła zmęczone oczy. Teraz słyszała to wyraźnie. Coraz donośniejszy szelest przejmował ją lękiem. Rozejrzała się z trwogą po sali, szukając źródła tego hałasu. Nie znalazła go, a jednak znajdował się gdzieś blisko i nasilał się z każdą sekundą. Narastał równie szybko jak jej strach, choć dopiero teraz rozpoznała ten dźwięk. To nie był szelest, jak początkowo jej się zdawało, lecz skwierczący syk, jaki towarzyszy... pieczeniu lub smażeniu.

Nagle w sali zrobiło się ciemno. Na ścianie na wprost niej ukazał się biały, świetlisty kwadrat. Równocześnie rozległ się cichy, mechaniczny szum przytłumiony odgłosami przywodzącymi na myśl przygotowywanie jedzenia. Ścienny ekran wypełnił wyrazisty, barwny obraz fotograficzny.

Przedstawiał posiłek na pikniku. Na grillu piekły się duże porcje kurczaka, o obok nich rumieniły się tłuste kiełbaski ociekające sosem. W tle wciąż słychać było skwierczący syk. W innych okolicznościach widok byłby niezwykle przyjemny; teraz jednak przerażał.

Przejęta zgrozą Jacqueline szeroko wytrzeszczyła oczy. Oddychała szybko, nie mogąc złapać tchu. Dusiła się. Niezgrabnie zeszła z przyrządu do ćwiczeń i bezwiednie ruszyła naprzód, rozdarta wewnętrznie przez odruchową chęć ucieczki i pragnienie zbliżenia się do kuszącego zdjęcia. Ale decyzja już nie należała do niej. Obraz zahipnotyzował ją. W następnym momencie poczuła tak gwałtowny głód, że nie była w stanie mu się oprzeć.

Ogarnęła ją dzika żądza nasycenia się. Wpatrywała się w ścianę i szła ku niej opętana tylko jedną myślą: żeby się najeść. Ale kiedy podeszła bliżej, fotografia zniknęła. Coś pstryknęło i snop światła spoczął na ścianie za jej plecami. Jacqueline odwróciła się. Ciągle słyszała odgłos przyrządzania potraw. Tym razem na ekranie widniało zdjęcie kuchni: w wielkim garnku gotował się smakowity gulasz. Jacqueline zmieniła kierunek i podążyła w stronę nowego obrazu.

Kolorowe slajdy zmieniały się jeden za drugim, a każdy przedstawiał inne danie, równie apetyczne jak poprzednie. Podążając za nimi wyszła z sali na korytarz. Pojawiające się i znikające zdjęcia prowadziły ją do jadalni. Głód przechodził jej wyobrażenie. Już prawie biegła, zataczając się jak pijana. Gdy dotarła na miejsce, zaatakowany został również jej zmysł powonienia: do obrazów i dźwięków dołączył zniewalający aromat znany jej z poprzedniej nocy.

Nagle w ciemnym hallu rozbłysło oślepiające światło. Umieszczone pod sufitem reflektory zalały jasnym blaskiem długi stół, przykryty jak poprzednio białym, jedwabnym obrusem i znów zastawiony jak do świątecznej uczty.

Z ust Jacqueline wyrwał się krótki krzyk, który przerodził się w jęk cierpienia. Osunęła się na kolana, zmagając z głodem i łzami napływającymi do oczu. Centymetr po centymetrze pełzła w stronę stołu, wiedząc, że za chwilę przestanie ze sobą walczyć i jej męka zakończy się orgią niewyobrażalnego obżarstwa.

Kiedy znalazła się o krok od celu, niespodziewanie natrafiła na niewidzialną przeszkodę. Drogę zagrodziła jej przezroczysta, plastikowa ścianka. Zaczęła drapać ją paznokciami, ale nie mogła przekroczyć tej bariery.

Wrzeszcząc głośno, napierała na szybę, aż wreszcie poddała się i opuściła głowę na marmurową posadzkę. Dlaczego, och, dlaczego on tak jej to utrudnia?

Proszę...zapiszczała płaczliwie, nie dbając już o nic.

W ciszy zadudnił wściekle zagniewany ryk.

Najpierw musisz mnie błagać!

Nigdzie go nie dostrzegła, a jednak jego słowa rozbrzmiewały wokół głośnym echem. Przytuliła policzek do mokrej od łez podłogi.

Błagam pana... Błagam...wykrztusiła cicho.

Usłyszała przytłumiony, mechaniczny szum i poczuła na twarzy powiew chłodnego powietrza. Ścianka podniosła się, prześlizgując po koniuszkach palców Jacqueline, która uniósłszy głowę najpierw wolno, a potem coraz niecierpliwiej zaczęła zbliżać się na czworakach do stołu. Wreszcie zerwała się i rzuciła na jedzenie, nie zwracając uwagi na towarzyszący jej szaleństwu donośny śmiech.


Mam cię podsadzić?

Szarpnął linę, żeby sprawdzić, czy jest mocno przywiązana.

Czekaj w samochodzie i bądź gotowa.

Westchnęła bezradnie.

Jasne.

Kiedy Sheila oddaliła się w kierunku limuzyny, Manley przedarł się przez gęsty żywopłot z cyprysów i oparł stopę na parkanie. Wziął głęboki oddech, odepchnął od ziemi i chwytając się napiętej liny rozpoczął powolną wspinaczkę na metalowe ogrodzenie. W połowie drogi mięśnie ramion i nóg zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa. Przeklinał swoją słabą kondycję, ale na szczęście płot nie był zbyt wysoki. Po kilku krokach dotarł do jego górnej krawędzi. Wdrapał się na szczyt i stojąc na stalowej listwie przez chwilę balansował w rozkroku, przytrzymując się ostrych, pionowych kolców. Mógł odpocząć.

Choć nie miał pewności, czy płot nie jest zabezpieczony jakimś systemem alarmowym, na razie nie słyszał wycia syren. Spojrzał na pogrążony w mroku budynek Spa. W nocy San Sebastian ledwo można było dostrzec; z zewnątrz nie oświetlała go ani jedna lampa. W bladej poświacie księżyca białe ściany miały upiornie szary odcień.

Zerknął w dół, gdzie rozciągał się rozległy, czarny dywan starannie przystrzyżonej trawy. Przekonywał się w duchu, że z pewnością wyląduje na ziemi jak rasowy spadochroniarz, ale ponieważ dotychczas dobrze lądować potrafił tylko finansowo, obserwowanie trawnika z tej wysokości nie działało na niego uspokajająco. Wolał nie rozważać tego dłużej i skoczył w ciemność.

Opadł ciężko na ziemię, stracił równowagę i przewrócił się na bok. Skrzywił się, przygniatając sobie ramię, ale bardziej ze strachu niż z bólu. Trawa pod jego policzkiem była mokra od rosy. Podniósł się na łokcie i kolana, a potem przyjął pozycję startową sprintera. Sprawdził, czy dwa plastikowe pudełeczka, które miał w kieszeni są na swoim miejscu i odetchnął z ulgą. Kilka razy wciągnął głęboko powietrze i zerwał się do biegu.

Skórzane podeszwy jego butów ślizgały się na wilgotnej murawie, tak że kilka razy o mało się nie przewrócił. Biegł zgięty w pół, gdyż bardziej zależało mu na tym, by być jak najmniej widocznym niż na szybkości. Zbliżając się do podjazdu okrążającego budynek zwolnił i schylił się jeszcze bardziej, omijając starannie żwirowaną nawierzchnię.

Wcześniej razem z Sheilą próbowali wyobrazić sobie, jaki jest wewnętrzny rozkład kliniki. Mogli się oprzeć jedynie na domysłach, słabej orientacji Sheli, pobieżnym opisie Jacqueline i na tym, co zaobserwowali z zewnątrz. Nie mieli pojęcia, gdzie Hume przetrzymuje Jacqueline, choć kilka części budynku sprawiało wrażenie lepiej nadających się do tego celu niż inne. Ale najpierw trzeba było dostać się do środka.

Trzymając się brzegu trawnika, Manley biegł wzdłuż podjazdu skręcającego szerokim łukiem na tyły domu. Kiedy omawiał z Sheilą strategię akcji, zwrócił jej uwagę na to, że karoseria limuzyny mimo postoju na lotnisku jest nieskazitelnie czysta. Zdaniem Manleya oznaczało to, że auto na co dzień stoi w garażu. A ponieważ Spa nie miało takiego pomieszczenia od frontu, wjazd musiał znajdować się z tyłu.

Żwirowa alejka za budynkiem stopniowo zwężała się i dochodziła do asfaltowego zjazdu do podziemi. Manley zatrzymał się i spojrzał w dół. Z pewnością trafił do garażu. Zadowolony z tego, że nie mylił się w swoich rachubach, wyciągnął z kieszeni czarne plastikowe pudełeczko. Drugim takim samym urządzeniem otworzył przed kilkoma godzinami bramę. Rozejrzał się szybko i nacisnął guzik.

Znów przez moment obawiał się, że lada chwila usłyszy wycie syren, ale wokół panowała cisza. Ciężkie, otwierane hydraulicznie drzwi garażu uniosły się bez hałasu i zamarły płasko pod sufitem. Za nimi widniała nieprzenikniona, czarna czeluść. Manley schylił się, zbiegł w dół i wszedł w ciemność.


Jacqueline leżała nieprzytomna na boku wśród walających się wokół resztek jedzenia. Jej twarz była woskowo blada. Nieznacznie poruszała wargami, oddychając ciężko jak ryba wyciągnięta z wody. Nabrzmiałe, czerwonawe żyły na jej szyi pulsowały tak wolno, jakby jej serce miało za chwilę przestać bić. Przepocony strój gimnastyczny, upstrzony tłustymi plamami, stanowił świadectwo okrutnej męki, jaką sama sobie zadała.

Z wąskiej galeryjki umieszczonej wysoko w górze, całą scenę obserwował Hume.

Jego wąskie usta wykrzywiał zgryźliwy uśmiech. To, co spotkało Jacqueline, sprawiało mu wielką satysfakcję. Zwłaszcza że była znaną i lubianą aktorką. Z pewnością zasłużyła na taki koniec, odmawiając mu należnego udziału w swoim życiu. W końcu, czy to nie on stworzył gwiazdę? Jej niezapowiedzianą wizytę uznałby za omen, gdyby wierzył w takie rzeczy. Ale nie wierzył; o wiele bardziej ufał sobie niż losowi. Od lat ufał tylko swoim niemal nadprzyrodzonym możliwościom. Od czasu, gdy dawno temu... Patrząc w dół, uśmiechał się coraz szerzej i coraz bardziej szyderczo. Jak bardzo ta kobieta przypominała mu tamtą! Roześmiał się pogardliwie.

Przyszłość zapowiadała się obiecująco: takich jak Jacqueline było jeszcze mnóstwo. A każdy nowy przypadek mógł mu dać nie niniejsze zadowolenie niż ten. Może nawet ta kobieta powinna posłużyć jako przykład dla innych. Oczy Hume’a zapłonęły szaleńczym blaskiem. Nasyciwszy się upojnym widokiem, odwrócił się wolno i opuścił swój punkt obserwacyjny.



ROZDZIAŁ 21

Wygaszone monitory telewizji wewnętrznej wisiały wszędzie na ścianach jak drzemiący metalowi strażnicy gotowi obudzić się w każdej chwili. Gdy tylko Manley je zobaczył, zdał sobie sprawę, że nie ma sposobu, by znaleźć się poza zasięgiem kamer. Gdyby system był włączony, już zostałby wykryty. Wiedząc, że w tej chwili nie działa, bez wahania przeszedł przez ciemny, pusty garaż.

Ku wewnętrznej ścianie prowadziła w górę wąska betonowa kładka. Manley wspiął się po niej i stanął przed parą drzwi. Jedne były stalowe, przeciwpożarowe; drugie miały dziwną platynową barwę. Wybrał te i nacisnął klamkę. Ustąpiły. Uchylił je i ostrożnie wyjrzał zza framugi. Ujrzał długi, wąski korytarz. Z ulgą stwierdził, że nie ma tam nikogo. Zaczął podejrzewać, że szczęśliwie trafił do specjalnego skrzydła.

Cicho zamknął za sobą drzwi i podążył na palcach ciasnym przejściem. Z każdym krokiem czuł coraz większe zdenerwowanie; przejmował go zimny dreszcz i waliło mu serce. Przywarł plecami do ściany i posuwał się naprzód wpatrzony w głąb korytarza. Z sufitu sączył się słaby blask jarzeniówek. W oddali dostrzegł zarys drzwi. W kilku susach znalazł się przy nich. Wątpił, żeby Jacqueline znajdowała się właśnie tutaj; z tego, co mówiła Sheila wynikało, że raczej powinien jej szukać w drugim końcu budynku. Jednak nie mógł być tego absolutnie pewien. Z napięciem chwycił za klamkę i pchnął drzwi.

W pokoju było ciemno. Manley z trudem rozróżniał kształty mebli, ale domyślił się, że to pomieszczenie biurowe. Przesuwając dłonią po ścianie, wymacał włącznik i zapalił światło. Ostrożnie przekroczył próg.

Na środku stało szerokie, mahoniowe biurko. Miejsce przy jednej ze ścian zajmowała elegancka skórzana sofa, wzdłuż drugiej ciągnął się rząd szafek na akta. Cała trzecia ściana ozdobiona była powiększonymi zdjęciami. Wisiało ich tu co najmniej pięćdziesiąt, może nawet dwa razy więcej. Manley natychmiast dostrzegł fotografię Jacqueline. Ze zdziwieniem podszedł bliżej.

Zdjęcie przedstawiające aktorkę na scenie z pewnością zostało zrobione z widowni. Jego pożółkłe brzegi, jak również fryzura i strój Jacqueline wskazywały, że musiało być bardzo stare. Manley przyjrzał mu się dokładnie. Ogarniało go coraz większe zdumienie, rozpoznał bowiem, że to wcale nie Jacqueline, lecz ktoś uderzająco do niej podobny.

Zaczął oglądać inne zdjęcia. Na jednym z nich ta sama kobieta uśmiechała się kusząco do obiektywu, obejmując swego towarzysza. Mężczyzna wyglądał wyjątkowo nieatrakcyjnie, a uroda jego partnerki jeszcze bardziej to podkreślała. Miał posępne rysy twarzy, czarne, przylizane włosy i wydatny nos. W sumie sprawiał ponure wrażenie. Manley podszedł do następnej fotografii w rzędzie. W przeciwieństwie do poprzednich, była wycięta z gazety. Ten sam mężczyzna siedział w sądzie na ławie oskarżonych. Manley szybko przeczytał podpis i krew odpłynęła mu z twarzy. Zakrztusił się i oparł dłonią o ścianę, żeby nie upaść. Kiedy po chwili doszedł do siebie, jeszcze raz przebiegł wzrokiem tekst pod zdjęciem. Trzy krótkie linijki informowały o uniewinnieniu z braku dowodów niejakiego doktora Roberta Emmericha, oskarżonego o zamordowanie żony.

Matko Boska! – pomyślał z przerażeniem Manley.

Drżąc na całym ciele, znów spojrzał na wcześniejsze zdjęcie. Dopiero teraz zauważył odręczny napis w prawym dolnym rogu: „Dla Boba i Jean Emmerich z najlepszymi życzeniami z okazji siedemnastej rocznicy ślubu”.

Manley czuł, że się dusi. Pośpiesznie odwrócił wzrok i zmusił się, by obejrzeć pozostałe fotosy pokrywające ścianę. Zaskoczenie minęło, gdy odkrył fotografię prawdziwej Jacqueline. Znalazł też podobiznę Suzanne Fontaine. Mimo iż nie rozpoznał reszty twarzy, jedno stało się dla niego jasne: na wszystkich zdjęciach były tylko kobiety. Domyślał się, że większość z nich to aktorki.

Choć Manley przyglądał się zdjęciom dopiero od minuty, zdawało mu się, że tkwi tutaj całą wieczność. Zamierzał przyjrzeć się kolejno następnym, gdy nagle dostrzegł na samym końcu dwie mniejsze fotografie oprawione w oddzielną ramkę. Zaintrygowany podszedł bliżej. Każda przedstawiała dwóch mężczyzn. Jeden z nich, łysiejący i w białym fartuchu, wydał mu się dziwnie znajomy. Przestudiował pierwszą odbitkę i nagle zauważył stetoskop wystający z kieszeni mężczyzny. Wtedy doznał olśnienia. Wprawdzie nie przypominał sobie nazwiska, ale lekarz na zdjęciu był znanym chirurgiem plastycznym. Stojący obok Robert Emmerich wpatrywał się w niego z chmurną miną.

Manley przeniósł spojrzenie na drugą fotografię. Chirurg ściskał dłoń innego mężczyzny, tego samego wzrostu i tej samej budowy ciała, co Emmerich.

Manley bezwiednie otworzył usta. Pod zdjęciem brakowało podpisu, ale już wiedział, na kogo patrzy. Miał przed sobą wymodelowaną, uśmiechniętą twarz doktora Hume’a.

Oszołomiony odwrócił się i przeszedł przez pokój. Kręciło mu się w głowie. – Przed i po... – mruknął kilkakrotnie pod nosem, jakby powtarzał słowa rytualnej liturgii. Teraz zrozumiał: więc to wszystko z powodu czegoś, co zdarzyło się wiele lat temu, w zamierzchłej przeszłości. Fakty, które od dawna były już tylko historią i zostały zapomniane, wciąż żyły w chorym, szalonym umyśle jednego człowieka.

Zdawał sobie sprawę z tego, że powinien się pośpieszyć. Jacqueline mogła już nie żyć, lub w najlepszym wypadku być bliska śmierci, a tymczasem on stał tutaj, wpatrując się w ścianę pełną fotografii. Wątpił, by w gabinecie znajdowało się jeszcze coś godnego uwagi. A jednak, wiedziony jakimś impulsem podszedł do szafek z aktami i zaczął przerzucać kartoteki. Natrafił na to, czego się spodziewał: na tekturowych teczkach pacjentek widniały te same nazwiska, co pod zdjęciami kobiet. Dokładne przestudiowanie tych dokumentów byłoby fascynującym zajęciem z zakresu psychopatologii, ale, na Boga, nie teraz!

Opuścił pokój i, podążając dalej korytarzem, skręcił pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Przed nim ciągnął się następny ciemny korytarz. Na jego końcu błyszczało światło padające zza dużej szyby. Schylił się i podkradł bliżej. Dotarł do krawędzi okna, wstrzymał oddech i ostrożnie wychylił głowę.

Pomieszczenie o powierzchni dwudziestu stóp kwadratowych zalane było tak silnym bladoniebieskim blaskiem, że musiał zmrużyć oczy. Początkowo myślał, że oświetlają je potężne jarzeniówki o niespotykanej mocy, ale po chwili zorientował się, że to lampy kwarcowe o unikatowej konstrukcji wysyłające promienie ultrafioletowe. Przyzwyczajając wzrok do jasnego światła, próbował odgadnąć, jaką spełniają rolę. Kiedy blask przestał go oślepiać, ujrzał najbardziej niewiarygodny spektakl, jaki zdarzyło mu się kiedykolwiek oglądać.

Na środku sali zobaczył nagą kobietę. Fałdy tłuszczu na jej ciele przypominały ręczniki ułożone w stos. Od razu rozpoznał śpiewaczkę operową grającą czasami w teatrze, lecz bardziej znaną dzięki swemu sopranowi niż zdolnościom aktorskim. Miała zamknięte oczy, jakby spała. Nie zwracała uwagi na kroplówkę mocno przyklejoną do jej ramienia i pompującą płyn do żyły. Sprawiała wrażenie zupełnie otępiałej, co upewniło Manleya, że go nie zauważy. Wyprostował się i wyszedł z ukrycia, żeby lepiej się jej przyjrzeć.

Kobieta przywodziła na myśl upiorną lunatyczkę. Jej ciało, przypięte pasami do dziwnie wyglądającego roweru treningowego, znajdowało się w ciągłym ruchukończyny obracały się niezmordowanie, a zwisające piersi odbijały w makabrycznym tańcu od tułowia pochylającego się jak przy wiosłowaniu. Niebieskawa poświata nadawała tej scenie nierealną, pozaziemską atmosferę. Manley przez moment wpatrywał się w ten żywy obraz, zafascynowany jego groteskową choreografią. Gdy zamierzał odwrócić się i odejść, drzwi sali otworzyły się.

Manley cofnął się w mrok i przywarł plecami do ściany korytarza. Do pomieszczenia wszedł Hume. Miał na twarzy okulary ochronne. Zbliżył się do przyrządu i przesunął dźwignię wyłącznika. Kobieta poruszała się coraz wolniej, wreszcie zamarła w bezruchu.

Hume wyjął z kieszeni fiolkę i wbił w nią igłę strzykawki. Napełnił ją niewielką ilością płynu i schował małą buteleczkę do fartucha. Przetarł gruby pośladek kobiety wacikiem nasączonym alkoholem i zrobił jej zastrzyk. Potem z powrotem włączył maszynę treningową i wyszedł.

Na widok fiolki Manley poczuł dreszcz podniecenia. Nagle uświadomił sobie, że wszystko sprowadza się właśnie do tego: spadek wagi ciała Jacqueline, jej stan zdrowia i cierpienie zależały od kilku miligramów tajemniczego specyfiku mogącego wyleczyć lub zabić, a szaleniec będący w jego posiadaniu dawkował go według własnego widzimisię. Manley zrozumiał, że za wszelką cenę musi zdobyć tę buteleczkę.

Przemknął w pośpiechu obok okna i dotarł do małego hallu połączonego z kolejnym korytarzem. Wyjrzał zza rogu i nie zobaczywszy nikogo, zagłębił się w mrok. Uszedł zaledwie kilka kroków, kiedy natknął się na następną szybę sięgającą od podłogi do sufitu. Wyrosła przy nim tak nagle, że omal o nią nie zawadził. Zatrzymał się w ostatnim momencie i ukrył za jej krawędzią.

Nie zauważył przeszkody nie dlatego, że nie uważał. Pomieszczenie za wysokim oknem, w przeciwieństwie do poprzedniego, pogrążone było w ciemności. A przynajmniej tak się Manleyowi zdawało, dopóki na ścianę obok jego głowy nie padła nikła smuga światła. Przysunął się i zerknął do środka.

Zobaczył laboratorium i Hume’a wkładającego fiolkę do lodówki Po umieszczeniu jej na półce, Hume zamknął chłodziarkę i ruszył ku drzwiom prowadzącym na korytarz, w którym stał Manley. Wyszedł i nie oglądając się poszedł przed siebie.

Manley nie poruszył się. Słuchał odgłosu oddalających się kroków. Czuł się tak, jakby szeroka taśma ściskała mu klatkę piersiową. Kiedy zapanowała cisza i opadło z niego napięcie, jeszcze raz zajrzał przez szybę. W specjalistycznych naczyniach laboratoryjnych, połączonych ze sobą systemem gumowych rurek, trwał jakiś skomplikowany proces chemiczny. Tu i ówdzie błyskały płomienie palników Bunsena podgrzewających zawartość szklanych pojemników.

Manley spojrzał na lodówkę. Nadstawił uszu i upewniwszy się, że nikt nie nadchodzi, w jednej chwili podjął decyzję. Błyskawicznie znalazł się w pracowni i dokładnie zamknął za sobą drzwi.

Musiał zdobyć lek dla Jacqueline. Energicznym ruchem otworzył lodówkę, chwycił fiolkę i uniósł ją pod światło. Buteleczka była prawie pusta. Pozostały w niej nie więcej niż dwa centymetry sześcienne białej mętnej cieczy..

Nie miał zielonego pojęcia, jaka dawka będzie potrzebna. Czy to wystarczy? Nerwowo przeszukał lodówkę, ale nie znalazł drugiej takiej fiolki. Zerknął na szklaną instalację laboratoryjną. Ostatni pojemnik w rzędzie wyglądał na naczynie destylacyjne. Jego zawartość bulgotała pod wpływem wysokiej temperatury, a na ściankach rurki dozownika zaczynały osiadać kropelki. Sądząc po ilości płynu, należało się spodziewać, że proces destylacji potrwa jeszcze jakieś pół godziny. Ale Manley nie miał co do tego pewności, a do pracowni w każdej chwili mógł ktoś wejść. Ścisnął fiolkę w dłoni. Musi wystarczyć, do cholery! To było wszystko, co posiadał.

Obok lodówki stało proste biurko. Pośpiesznie przetrząsnął szuflady w poszukiwaniu strzykawek, ale bez rezultatu. Nerwowo bębnił palcami w blat, przesuwając wzrokiem po wiszących wyżej półkach. W końcu, w sąsiedztwie małej paczki sterylnych wacików dostrzegł znajomo wyglądające pudełko.

Sięgnął do niego i wyszarpnął jedno opakowanie. Trzęsły mu się ręce, gdy rozrywał plastikową osłonkę strzykawki. Kapturek ochronny upadł na podłogę, kiedy wbijał igłę w gumowy korek fiolki. Wyciągnął z buteleczki resztkę płynu i schował igłę do osłonki. Odłożył pustą buteleczkę do lodówki, wsunął strzykawkę do kieszeni i na palcach wybiegł z laboratorium.

Na korytarzu przystanął, żeby pozbierać myśli. Nie mógł wszystkiego zepsuć, pędząc na oślep przez cały budynek. Odetchnął głęboko i poczekał, aż przestanie mu walić serce. Potem ostrożnie ruszył dalej.

Zatrzymał się na zakręcie, w miejscu, gdzie zniknął Hume. Szeregi równoległych korytarzy nasuwały mu podejrzenie, że to skrzydło Spa ma kształt łączących się czworokątów. Teraz z pewnością znajdował się w części służbowej. O ile opis Sheili był trafny, część przeznaczona dla gości musiała mieścić się w sąsiednim czworoboku, który z kolei przylegał do pierwszego. Manley ruszył wolno przez mroczny hali. W połowie drogi napotkał przejście o łukowatym sklepieniu. Przystanął pod osłoną marmurowego portalu i ostrożnie wyjrzał zza muru.

Mimo nocnej pory, obszerne atrium było jasno oświetlone. Na jego odległym krańcu zobaczył jeszcze jedno łukowate przejście, tym razem platynowe. Domyślił się, że za nim rozciąga się następna, czworokątna część budowli, będąca zapewne celem jego wędrówki. Kątem oka dostrzegł w oddali pielęgniarkę mijającą tamto wejście w drodze do drugiego skrzydła. Zacisnął wargi. Nie po to dobrnął aż tutaj, żeby teraz zostać zauważonym. Ale nie miał wyboru, musiał zaryzykować i przebiec tę jasno oświetloną przestrzeń. Rozejrzał się i puścił pędem przed siebie.

Mimo iż starał się nie robić hałasu, jego kroki odbijały się głośnym echem. Przeciął atrium i rozglądając się na wszystkie strony wpadł w ciągnący się przed nim korytarz, który rozszerzał się i przechodził w hall. Zwolnił, szukając wzrokiem jakiegoś śladu, który wskazałby mu drogę do Jacqueline. Z boku wyrastały masywne kolumny podobne do filarów przed wejściem do budynku. Zorientował się, że jest w przedsionku. Wyjrzał na zewnątrz. Gdzieś w ciemności, na niewidocznej stąd drodze czekała Sheila.

Pobiegł dalej następnym korytarzem. Strzykawka podskakiwała mu w kieszeni. Przytrzymywał ją ręką, żeby nie wypadła. Dobiegł do oszklonych drzwi, przyhamował i zajrzał przez szybę do środka. Zobaczył dobrze wyposażoną salę gimnastyczną. Lśniące przyrządy treningowe z nierdzewnej stali czaiły się w mroku jak mechaniczne strachy na wróble. Nigdzie nie dostrzegł Jacqueline.

Popędził przed siebie gnany coraz większym niepokojem. Korytarz kończył się zakrętem, zza którego przesączało się światło. Skręcił za róg i znalazł się w przestronnej, eleganckiej jadalni. Ale nawet nie zauważył otaczających go marmurów i płaskorzeźb zdobiących białe, połyskliwe ściany. Jego wzrok padł natychmiast na leżącą na alabastrowej podłodze Jacqueline ubraną w strój gimnastyczny.

Stanął jak wryty.

Jack – szepnął żałośnie.

Manley uklęknął i uniósł jej nadgarstek. Ledwo wyczuł puls. Na chwilę zapomniał o wszystkim, nie był w stanie nic zrobić, tylko wpatrywał się w Jacqueline z rozpaczą. Nagle przypomniał sobie o strzykawce. Wyciągnął ją z kieszeni, zdjął kapturek ochronny i zatopił igłę w zwiotczałych mięśniach ramienia kobiety.

Wiedział, że nie należy dłużej zwlekać. Przykucnął, wziął ją na ręce i podniósł do góry. Pusta strzykawka upadła i z grzechotem potoczyła się po posadzce. Zanim znieruchomiała, Manley wyprostował się, mocno przytulił Jacqueline i trzymając ją w ramionach, ruszył z powrotem tą samą drogą, którą przyszedł.

Biegł, jak tylko mógł najszybciej, zapuszczając się bez wahania w labirynt korytarzy skrzydła specjalnego Spa. Przekradł się przez odsłoniętą, jasną przestrzeń atrium i pogrążył w ponurych ciemnościach pierwszego czworoboku. Czuł, że drętwieją mu ręce i paliło go w płucach. W każdej sekundzie spodziewał się Hume’a wynurzającego się nagle znikąd. Ale na szczęście mroczne przejścia były puste. Na uginających się z wysiłku nogach przebiegł obok laboratorium i upiornego blasku sali zabiegowej. W przeciągu niecałej minuty dotarł do tylnego wyjścia przeciwpożarowego.

Dopiero wtedy zwolnił. Serce waliło mu tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Przerzucił ciało Jacqueline przez ramię i niepewnie oparł się o ścianę, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu plastikowego pudełeczka. Znalazł je, ścisnął w dłoni i dwoma palcami przekręcił klamkę drzwi.

Zawiasy zapiszczały przeraźliwie. Niosąc Jacqueline na rękach, zszedł po betonowych schodach i przebiegł przez garaż. Drzwi wciąż były otwarte. Wspiął się na zjazd i odetchnął gorącym, nocnym powietrzem.

Na ciemnym niebie świecił blady księżyc. Jacqueline wciąż była nieprzytomna, ale świadomość, że zrobił już tyle, dodawała Manleyowi sił. Niestrudzenie parł przed siebie.

Z trudem łapał oddech. Dotarł do granicy trawnika i biegł nim dalej wzdłuż ścieżki unikając stąpania po żwirze. Na śliskiej murawie ledwo utrzymywał równowagę. Mięśnie nóg miał napięte jak postronki, bolało go całe ciało, ale bał się zwolnić. W oddali dostrzegał już linię żywopłotu i niewyraźny kształt samochodu czekającego za ogrodzeniem.

Ciężko dysząc i zataczając się, ciągle biegł naprzód. Wciąganie powietrza do płuc sprawiało mu coraz większy bólta prosta czynność stała się nagle poważnym problemem. W klatce piersiowej czuł żar pieca spalającego każdą porcję dostarczanego mu tlenu. Krzywiąc się z wysiłku, uniósł w dłoni małe pudełeczko i wcisnął guzik. Był w połowie trawnika, gdy ciężka, żelazna brama zaczęła się wolno uchylać.

Sheila nerwowo spacerowała wzdłuż limuzyny. Wargi miała nabrzmiałe i spękane od ciągłego zagryzania. Na dźwięk otwierającej się bramy zamarła wyczekująco. Kiedy po chwili zobaczyła zbliżającego się, słaniającego na nogach Manleya, szybko szarpnęła tylne drzwi auta.

Wyciągnęła ramiona, wsunęła ręce pod plecy Jacqueline i pomogła ułożyć ją na siedzeniu. Głowa kobiety opadła bezwładnie w dół. Mimo mroku, Sheila zauważyła trupiobladą twarz przyjaciółki i jej na wpół otwarte, szkliste oczy wpatrujące się bez wyrazu w przestrzeń. Podbródek zaczął jej drżeć.

Czy ona...

Pierś Manleya falowała gwałtownie.

Nie ma czasu... – wydyszał. – Wsiadaj do samochodu i odjeżdżaj stąd jak najszybciej.

Spojrzała na niego zdumiona.

A ty nie...

Nie mogę...przerwał jej, kręcąc głową i gwałtownie wciągając powietrze.Muszę tam wrócić.

Po co?!

Nie zamierzał jej teraz wyjaśniać, że niepokoi się, czy zastrzyk zrobiony Jacqueline wystarczy, ani opowiadać o trwającym w laboratorium procesie destylacji, mogącym przypuszczalnie dostarczyć potrzebnego im lekarstwa. Poirytowany ociąganiem się Sheili, zatrzasnął tylne drzwi, złapał ją za nadgarstek i pociągnął w kierunku miejsca kierowcy.

Na litość boską, wsiadaj i odjeżdżaj!warknął wściekle, ocierając wierzchem dłoni pot zalewający mu oczy.Później ci wszystko wytłumaczę, a na razie zawieź ją do szpitala, który mijaliśmy po drodze. Powiedz im to, co ustaliliśmy, a oni już będą wiedzieli, co robić.

Kiedy Sheila sadowiła się za kierownicą, Manley niecierpliwie obejrzał się w kierunku budynku. Zauważyła, że mu się śpieszy.

A co z tobą?zapytała.

Najpierw odwieź ją do szpitalaodparł ponaglającym tonem. – Potem możesz po mnie wrócić. Będę czekał w tym miejscu.

Ale...

Jedź! Już!

Zanim zdążyła jeszcze coś powiedzieć, odwrócił się i wbiegł z powrotem przez bramę. Jego pochylona sylwetka oświetlona blaskiem księżyca szybko zniknęła w mroku. Tymczasem limuzyna ostro ruszyła i pomknęła po ciemnej, pustej drodze.



ROZDZIAŁ 22

Zaalarmowany dźwiękiem brzęczyka, Hume zerwał się z fotela. Zanim go usłyszał, siedział spokojnie w pokoju służbowym w skrzydle specjalnym i leniwie przerzucał strony albumu ze starymi wycinkami prasowymi. Zmarszczył brwi i zatrzasnął album.

W pomieszczeniu obok znajdowały się monitory kontrolne. Wszedł tam i przesunął rząd włączników. Ciemne ekrany ożyły. Wcisnął guzik i wokół ogrodzenia Spa rozbłysły lampy. Kiedy cały teren zalało światło, zaczął wpatrywać się w monitory.

Ich pierwszy rząd pokazywał panoramę posiadłości. Hume przesuwał się wolno wzdłuż nich, patrząc uważnie na uśpione ogrody i stawy. Zatrzymał się przed ekranem, na którym widać było wjazd. Gdy w obiektywie obracającej się powoli kamery pojawił się koniec żwirowego podjazdu, unieruchomił ją i zrobił zbliżenie. Wtedy wyraźnie zobaczył otwartą bramę.

Zdziwiony i zaniepokojony, skoncentrował się teraz na wnętrzu budynku. Korytarze i sale wydawały się puste, a garstka pacjentek spała w swoich pokojach. Z wyjątkiem dwóch. Na następnym ekranie widniał obraz nieprzytomnie pedałującej kobiety. Z satysfakcją popatrzył na jej nogi wirujące w upiornej poświacie. Ale gdy spojrzał na monitor obok, wyraz jego twarzy zmienił się gwałtownie. Żyły na szyi nabrzmiały mu, a policzek zaczął drgać w niekontrolowany sposób. Jacqueline zniknęła!

Wściekł się. Zaczął się miotać od ekranu do ekranu, ale nigdzie nie mógł jej dostrzec. Wreszcie wzrok lekarza padł na ostatni z monitorów i zatrzymał się raptownie. Czoło mężczyzny pokryło się głębokimi bruzdami, gdy obserwował postać skradającą się korytarzem.

Hume wyłączył monitory. Nagle opanował go kamienny spokój. Jego usta wykrzywił uśmiech. Wyszedł z pokoju kontrolnego i wrócił do siebie. Tutaj, w zamkniętej szafce spoczywało to, czego potrzebował.


Pędząc z prędkością ponad stu trzydziestu kilometrów na godzinę, Sheila obserwowała w lusterku czerwono-białe, pulsujące światła. Nie ujechała daleko, gdy pojawiły się za nią nie wiadomo skąd i jednocześnie odezwało się wycie syreny. Patrzyła to na szosę, to na migające lampy i zastanawiała się, czy nie zgubić patrolu drogowego. Jacqueline była w krytycznym stanie. Ale w razie próby ucieczki załoga radiowozu mogła ją staranować albo użyć broni, czy Bóg jeden wie, co jeszcze. Westchnęła z rezygnacją i zjechała na pobocze.

Dwaj policjanci zbliżali się do samochodu z obu stron przeraźliwie wolnym krokiem. Z niedowierzaniem pokręciła głową na widok ich ciemnych okularów. Muszą je nosić nawet w nocy? Miała ochotę wrzasnąć, żeby przestali się wygłupiać i ruszali się szybciej, bo przez nich traci cenny czas. Ale kiedy opuściła szybę, umundurowany mężczyzna położył dłoń na kaburze rewolweru.

Później mnie zastrzelisz, kowboju!warknęła wściekle.Wiozę kogoś do szpitala, na litość boską!

Prawo jazdy i dowód rejestracyjny proszę.

Sheila bezradnie wzniosła oczy ku niebu.

Nie wierzę. Po prostu nie wierzę! Wystarczy zajrzeć do samochoduwskazała głową tylne siedzenie. Jeden z policjantów zerknął w tamtym kierunku. – Zadowolony?

PN?

Sheila spojrzała na niego jak na idiotę.

Że co?!

Przedawkowanie narkotyków. Co brała i kiedy?

Zaniemówiła z oburzenia i odwróciła się do niego plecami. Snop światła latarki drugiego policjanta przesuwał się tymczasem po leżącej Jacqueline, aż zatrzymał się na jej twarzy.

Nie, to mi się tylko śniwymamrotała oszołomiona Sheila, kiedy odzyskała mowę.

Zgłoszę toodezwał się policjant.

Jasne – odparł jego kolega.

A gdyby ona miała rodzić? Co wtedy?zapytała Sheila.

Policjant nawet nie mrugnął okiem.

Sheila wzruszyła ramionami.

A co? Może ma mało widoczną ciążę? W takich wypadkach chyba powinniście zapewniać eskortę do szpitala, no nie?

Lepiej zaczekamy na karetkę. A na razie, proszę mi pokazać jakiś dokument tożsamości.

Jacqueline nadal nie dawała znaku życia. W tle rozległy się trzaski dochodzące z policyjnego radia. Pierwszy policjant stał obok samochodu z rękami na biodrach w pozie nieskończonej cierpliwości. Sheila patrzyła przed siebie, wolno kręcąc głową.

To tylko sen – mruczała sama do siebie.To nie może być prawda.


Odrobina mlecznego płynu skapującego kropla po kropli z kolby destylacyjnej wypełniała małą zlewkę, gdy Manley wśliznął się do laboratorium i cicho zamknął za sobą drzwi. Obrzucił wzrokiem pracownię, szukając odpowiedniego pojemnika. Mógłby wykorzystać któreś ze szklanych naczyń, ale żadne nie miało pokrywki. Spojrzał na pudełko ze strzykawkami i szybko wyciągnął dwie sztuki. Usunął z nich tłoczki, ostrożnie wlał destylat do plastikowych rurek, po czym złożył je z powrotem. Przypuszczał, że taka ilość wystarczy do zrobienia Jacqueline kilku następnych zastrzyków, gdyby ich potrzebowała, zanim fachowcy odkryją formułę chemiczną płynu. Schował strzykawki do kieszeni i wymknął się na korytarz.

Skradając się jak kot przebył zaledwie kawałek drogi, gdy hall pogrążył się w ciemności.

Jest pan wyjątkowo upartym człowiekiem.

Głos Hume’a zabrzmiał w ciemności gdzieś za nim. Manley znieruchomiał. Czuł, jak przyśpiesza mu tętno. Ale mimo strachu, myślał tylko o Jacqueline. Był ciekaw, czy Sheila dojechała już do szpitala.

Jak przechytrzyć tego sukinsyna?

Przez kilkanaście sekund nie ruszał się. Przyszło mu do głowy, że Hume zapewne jest uzbrojony. Kiedy Manley w końcu się odwrócił, zrobił to wolno i spokojnie, żeby nie sprowokować przeciwnika. Hume stał u wylotu korytarza w przyćmionym blasku światła.

W dłoni trzymał wycelowaną broń, która przypominała Manleyowi dziecinny pistolet pneumatyczny, choć jego niewprawne oko mogło się mylić. W drugiej ręce Hume ściskał plastikowe urządzenie z przyciskami podobnymi do telefonicznych, a w kieszeni jego fartucha rysował się kształt kolejnego, automatycznego pistoletu. Wydawało się, że czeka, żeby Manley odezwał się pierwszy.

Domyślam się, że mam podnieść ręce do góry?

Zupełnie mnie nie obchodzi, co pan zrobi z rękami, doktorze Manley. Natomiast interesuje mnie to, co pan zrobił z panną Ramsey.

On nie wie – uświadomił sobie Manley. Zastanawiał się, czy Hume widział go w laboratorium, kiedy przelewał płyn do strzykawek. Powoli przeniósł ciężar ciała na lewą stopę i strzykawki znajdujące się w kieszeni na jego piersi przesunęły się na bok. Zasłaniała je teraz klapa marynarki.

Zrobiłem? Chyba ma pan na myśli to, co dopiero zamierzam zrobić, jak ją znajdę. Tym razem pójdzie ze mną, czy będzie tego chciała, czy nie.

Nie mam już cierpliwości do pańskiego zuchwałego zachowania, które początkowo nawet mi się spodobało. Zauważyłem otwartą bramę, więc wiem, jak pan się tu dostał. Nie jestem tylko pewien, jak znalazł pan drogę do tego specjalnego korytarza, ani jakie ma pan intencje przebywając w tej części budynku. Ale nie wątpię, że z czasem dowiem się od pana również i tego. A na razie powtarzam pytanie: co pan zrobił z panną Ramsey?

Manley przyglądał się uważnie jego twarzy. Szyja Hume’a poczerwieniała i nabrzmiała. Krew zaczynała uderzać mu do głowy, co zwiastowało zbliżający się atak wściekłości.

Nie wiem, o czym pan mówi.

Kostki palców Hume’a zbielały, gdy zacisnął je mocniej na rękojeści pistoletu. Ostrzegawczo uniósł lufę.

Zna pan neuroleptyczne środki znieczulające?

Nie posiadam zbyt wielkiej wiedzy na ten temat

Wcale mnie to nie dziwi. Zaczynam powątpiewać w pańską inteligencję, w którą wcześniej wierzyłem. A wszelkie jej resztki odbierze panu strzałka z neuroleptykiem tkwiąca w lufie tego pistoletu. Jeśli będzie pan uparcie odmawiał udzielenia mi odpowiedzi na moje pytanie, zmusi mnie pan do użycia tego środka.

A co z pańską inteligencją?Manley rozpaczliwie próbował zyskać na czasie. Obrzucił korytarz szybkim spojrzeniem. – Chce pan to wszystko stracić? Ten budynek będący dziełem pańskiego geniuszu, pańską sławę, całą pańską... władzę?

Twarz Hume’a posiniała ze złości.

Pozbywając się pana, niczego nie stracę!

Sheila jest teraz w komendzie policji. – Manley wzruszył ramionami.Jeśli nie wyjdę stąd z Jack, odpowiedni ludzie złożą panu wizytę.

To kłamstwo! To wszystko kłamstwo!

Manley z uwagą śledził gwałtowne reakcje Hume’a. Facet zaczynał pękać. Gdyby tylko Rick zdołał to wykorzystać, zagrać na jego słabości... Nadał swojemu głosowi ton łagodnej troski.

Ja nie kłamię, doktorze Hume. Wiem, że w przeszłości był pan okłamywany. Tyle cierpienia, tyle lat życia w fałszu...

Co pan wie o fałszu?! Śmie pan twierdzić, że rozumie pan, co to jest grzech oszustwa?!

Owszem, to jest grzech. Może najcięższy ze wszystkich. To coś, czego człowiek nigdy nie może wybaczyć i za co zawsze pragnie się zemścić.Manley urwał i pokiwał głową ze współczującym zrozumieniem.Nie ma na świecie mężczyzny, który postąpiłby inaczej niż pan po tym, jak Jean pana oszukała.

Hume zbladł. Krew odpłynęła mu z twarzy. Jego oczy zabłysły dziko na to wspomnienie.

Jean?

Pańska żonapotwierdził Manley. – Jean Emmerich.

Policzki Hume’a pulsowały spazmatycznie. Wykrzywił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wykrztusić słowa. Po chwili uspokoił się, a jego spojrzenie zasnuła mgła. Opuścił głowę. Broń zaczęła drżeć w jego dłoni.

Zrobił pan dla niej wszystko, dał pan jej wszystkociągnął Manley. – I obaj wiemy, co dostał pan w zamian. Może pan to nazwać sprawiedliwością, doktorze Emmerich. Jean spotkało to, na co zasłużyła.

Hume zamrugał powiekami.

To, na co zasłużyła...wymamrotał.

To, na co zasłużyły one wszystkiepodpowiedział Manley, wykorzystując sytuację. Gra była ryzykowna, ale miał tylko tę jedną szansę. Nadszedł właściwy moment. Postąpił krok naprzód.Te wszystkie Jean, którymi się pan zajął i uczynił je szczupłymi. Te wszystkie Jean, które pan stworzył, ukształtował na nowo, przeistoczył w doskonałe Galatee. Te wszystkie Jean, wszystkie aktorki, które potem pana porzuciły, bo okłamywały pana, oszukiwały, byle tylko dostać się na scenę.

Na scenę...wyszeptał Hume. W kącikach jego ust pojawiły się bąbelki śliny.

Broń omal nie wypadła mu z opuszczonej ręki. Manley wpatrywał się w nią z rosnącym przekonaniem, że gdyby teraz rzucił się do ucieczki, zapewne udałoby mu się to. Ale skoro do tej pory wystarczyło umiejętne formułowanie zdań, może lepszym wyjściem była dalsza perswazja? Powoli kontynuował tę rozgrywkę, jednocześnie posuwając się przed siebie centymetr po centymetrze.

Wygrał pan, doktorze Hume. To już skończone. Wszystkie tamte Jean odeszły. Nigdy więcej pana nie skrzywdzą.

Nigdy...

Manley wyciągnął rękę.

Proszę mi oddać broń. Może mi pan zaufać.

Natychmiast zrozumiał, że popełnił błąd. W duchu przeklinał własną głupotę. Nie powinien wspominać o zaufaniu człowiekowi, który kiedyś obdarzył kogoś bezgranicznym zaufaniem, a potem... Hume znów zaczął unosić pistolet, choć wciąż trzęsła mu się dłoń. Jego drżące ramię zatrzymało się, gdy lufa znalazła się na wysokości kolan Manleya.

Manley ruszył naprzód.

Co pan robi?

Starał się pewnie stawiać kroki, wyglądać na spokojnego i mówić przekonująco.

Proszę o broń, doktorze Hume. Już nie będzie panu potrzebna.

Niech pan nie podchodzi bliżej.

Manley zatrzymał się. Wolno uniósł ręce i wyciągnął je w proszącym geście, uśmiechając się uspokajająco.

Jak pan sobie życzy. Ale czy nie mógłbym przynajmniej zadzwonić? Powinienem zawiadomić pannę Hastings, że nic mi się nie stało.

Zadzwonić?

Z pańskiego telefonuManley wskazał aparat w dłoni Hume’a.To zajmie tylko sekundę.

Z mojego telefonu? – powtórzył Hume. Wyraz jego twarzy zmienił się niepokojąco. Uniósł wyżej pistolet i powiódł wzrokiem od Manleya do swego urządzenia. – Telefonu?

Manley stał bez ruchu. Spojrzał na plastikowe pudełko i przestał się uśmiechać. Zaschło mu w gardle, a jego oczy zrobiły się okrągłe z przerażenia, gdy uświadomił sobie, że to nie telefon.

Ty imbecylu! – parsknął Hume. – To dzieło geniuszu, przyrząd do zdalnego sterowania mojej własnej konstrukcji. Przez moment myślałem, że naprawdę mnie rozumiesz. Ale telefon? Musiałem być szalony!

Doktorze Hume, chciałbym zauważyć, że...

Hume nie dał mu skończyć. Podniósł głos.

Jeśli wcisnę prawy guzik, San Sebastian przestanie istnieć!krzyknął z obłędem w oczach.Wyleci w powietrze, zniknie z powierzchni ziemi! Wcisnę inny i zamknie się brama. Potem trzeci i wysuną się ukryte panelezaśmiał się złowieszczo, przysuwając palec do przycisków. – Wcisnę czwarty i limuzyna...wtem zamilkł i przechylił głowę na bok. Wyglądał, jakby nagle coś sobie przypomniał. Zmarszczył brwi i przeszył Manleya groźnym spojrzeniem.Właśnie.

Limuzyna...

Manley czuł pulsowanie w skroniach. Był bezradny. Zdobycie się na sztuczny uśmiech kosztowało go wiele wysiłku.

Jaka limuzyna? – zażartował.

Och, pan dobrze wie.

Hume wolno uniósł pudełko.

Doktorze Hume, proszę, niech pan nie...

Tak – zachichotał Hume. – Pan dobrze wie!

Jego palec zawisł tuż nad przyciskiem.

Manley był bliski paniki. Wyciągnął złożone błagalnie dłonie.

Nie! – zawołał.

Wtedy Hume wcisnął guzik.


Zawodzenie syreny ucichło w oddali. Sheila zamknęła zmęczone oczy i oparła głowę na kierownicy. Potem westchnęła, wyprostowała się i spojrzała na szosę.

Boże... Co za cholerne tępaki z tych miejscowych glin. Niczego bardziej nie pragnęła, niż wynieść się wreszcie z tego koszmarnego stanu, zostawić za sobą te wieczne uśmiechy i tutejszą ich uprzejmość i znaleźć się z powrotem w hałaśliwym, szorstkim, zdenerwowanym otoczeniu nowojorskiego raju. Wysunęła dolną wargę i zdmuchnęła włosy z czoła.

Usłyszała trzaski i niewyraźne głosy dochodzące z policyjnego radia. Odwróciła głowę w lewo i spojrzała ponad opuszczoną szybą na wóz patrolowy zaparkowany w pobliżu. W świetle padającym z otwartych drzwi samochodu stał jeden z policjantów. Opierając się o swój pojazd, zabierał się do wypisania wezwania do sądu.

Przypominając sobie lakoniczną wymianę zdań pomyślała, że członek załogi radiowozu nie należy do zbyt rozmownych. Ale przynajmniej zdjął te ciemne okulary i teraz wyglądał o wiele lepiej. Przesunęła wzrokiem po barczystej sylwetce mężczyzny w dopasowanym mundurze koloru khaki. Przez moment zastanawiała się, czy nie wykorzystać swoich kobiecych wdzięków, żeby uniknąć kary. Potem odwróciła się i roześmiała.

Wdzięki... Ja i wdziękipomyślała. Przysuń się bliżej, kochanie. Ze mną będzie ci dobrze... Nagle przypomniała sobie z żalem, kto naprawdę ma kuszące wdzięki. Zerknęła w lusterko i zobaczyła tylko puste tylne siedzenie. Ogarnęła ją straszna tęsknota za przyjaciółką i po jej policzku spłynęła łza melancholii.

Jackie wyjdzie z tego. Nie może być inaczej.

Musiała zagryźć wargi, żeby opanować drżenie ust. Otarła rękawem oczy, pociągnęła nosem i również wytarła go rękawem. Popatrzyła na wilgotny materiał.

Klasa – mruknęła. – Pierwsza klasa, nie ma co.

Podniosła wzrok i przez moment intensywnie wpatrywała się w ciemność. Z trudem dostrzegła ledwo widoczne z tej odległości, błyskające lampy karetki. Z rosnącym zniecierpliwieniem znów odwróciła głowę w kierunku wozu patrolowego. Stojący do niej tyłem policjant schylił się właśnie, żeby wziąć coś z przedniego siedzenia radiowozu.

No, no... Rasowy ogier – stwierdziła z uznaniem.

Wahała się przez chwilę, po czym uśmiechnęła się i podjęła decyzję. Postanowiła spróbować.

A co mi tam, do cholery... – powiedziała sama do siebie.Żyje się tylko raz.

Rzuciła ostatnie, pełne nadziei spojrzenie w stronę znikającego na horyzoncie ambulansu wiozącego Jacqueline do szpitala i sięgnęła do klamki limuzyny. Kiedy położyła na niej dłoń, ogłuszająca eksplozja rozerwała samochód, a martwe ciało kobiety zostało wyrzucone wysoko ku rozgwieżdżonemu niebu.



ROZDZIAŁ 23

Ty maniaku!

Manley skoczył i w tym samym momencie Hume nacisnął spust. Manley poczuł ukłucie igły zagłębiającej się w jego pierś. Nie było bardzo bolesne, ale wystarczająco zaskakujące, by stracił impet. Jego dłonie nie zdążyły zacisnąć się na szyi przeciwnika, choć popchnięty Hume zatoczył się do tyłu i upadł, wypuszczając z ręki broń. Manley wylądował na posadzce.

Zaczynał widzieć jak przez mgłę. Myślał, że to pot zalewa mu oczy. Pełznąc na czworakach, gwałtownie mrugał powiekami, ale to nie pomagało. Zerknął w dół, spodziewając się, że zobaczy krew na swoim ciele. Tymczasem w jego torsie sterczała strzałka do złudzenia przypominająca jedną z tych, którymi rzuca się do tarczy w podrzędnych barach. Wpatrywał się w nią oszołomiony.

Kilka metrów od niego Hume przekręcił się na bok. Manley wyszarpnął z piersi strzałkę i zamachnął się w jego kierunku. Ale ramię miał zbyt ciężkie. Pocisk przeleciał obok twarzy przeciwnika, nie wyrządzając mu żadnej krzywdy.

Zamroczony upadkiem Hume niezdarnie sięgał do kieszeni fartucha po automatyczny pistolet. Manley przyklęknął na jednym kolanie, a strzykawki wypełnione lekiem wypadły mu z kieszeni. Chwycił je szybko, myśląc tylko o Jacqueline. Możliwe, że Sheila zdołała dotrzeć do szpitala, zanim limuzyna wyleciała w powietrze. Gdyby udało mu się stąd uciec, to...

Hume zaciskał dłoń na rękojeści pistoletu, ale nie mógł wyciągnąć go z fartucha, bo kurek zaczepił o materiał. Manley niepewnie stanął na nogach. Środek znieczulający krążący w jego krwiobiegu działał. Manleyowi kręciło się w głowie i widział coraz mniej wyraźnie. Ale wciąż myślał o kobiecie swojego życia i o tym, jak mało czasu być może jej zostało.

Jack... – wykrztusił.

Hume w końcu wydobył broń i przesunął bezpiecznik. Manley otrzeźwiał. Odwrócił się i rozpaczliwie rzucił do ucieczki, choć ledwo przypominał sobie drogę do wyjścia i z trudem poruszał nogami.

Może była na zewnątrz samochodu...myślał nieprzytomnie. Jack...

Skręcał za róg, gdy huknął strzał. Pocisk trafił w mur na wysokości szyi mężczyzny. Kawałki odłupanego marmuru prysnęły mu w twarz. Ogarniało go zupełne otępienie. Zataczał się i odbijał od ścian korytarza, ale biegł naprzód. Dotarł do wyjścia z atrium, chwycił za klamkę drzwi i uderzył w nie ramieniem. Otworzyły się szeroko i Manley stracił równowagę. Potoczył się po betonowych stopniach i zatrzymał w garażu.

Hume całkowicie odzyskał pewność siebie. Wstał, zachichotał szaleńczo i uniósł plastikowe pudełko. Potakująco skinął głową, jakby udzielając zgody samemu sobie i nacisnął kolejny guzik.

Leżąc na podłodze garażu, Manley usłyszał szum. Podniósł się na jedno kolano. Szklistymi oczami zobaczył opuszczające się drzwi wjazdowe. Poderwał się i zgięty wpół rzucił się przed siebie, wymachując rękami. Nie zdążył. Był w połowie drogi, kiedy dolna krawędź drzwi dotknęła betonu.

Manley zatrzymał się. Słaniając na nogach, przesunął błędnym wzrokiem po ścianach. Nie myślał już ani o Jacqueline, ani o ucieczce. Resztką świadomości pragnął tylko zemsty. Gwałtownie mrugając powiekami, zauważył w końcu ciemne przedmioty rysujący się przed nim na tle muru.

Na hakach wisiały narzędzia samochodowe. Obok lewarka dostrzegł łyżkę do opon. Zbliżył się do ściany, chwycił narzędzie i mocno pociągnął do siebie. Omal nie upadł na plecy, kiedy stalowy pręt został oswobodzony. Wydawał mu się absurdalnie ciężki. Dysząc z wysiłku, Manley zacisnął na nim obie dłonie, wrócił do schodów i wspiął się po stopniach. Przez moment zmagał się z klamką drzwi, po czym ruszył dalej.

Stawiał kroki jak marynarz posuwający się po rozkołysanym sztormem pokładzie. Wszystko wokół zdawało się falować i Manley ledwo widział na oczy. Wiedziony bardziej instynktem niż wzrokiem, pokonał pierwszy korytarz i zagłębił się w następny. Nagle zmrużył oczy. Wydało mu się, że przed sobą rozpoznaje sylwetkę Hume’a i jego twarz wykrzywioną w szyderczym uśmiechu. Lekarz mierzył do niego z jakiejś broni. Manley ostatkiem sił uniósł nad głową ciężkie narzędzie i zaatakował.

Hume celował spokojnie, bez pośpiechu. Manley znajdował się w odległości siedmiu metrów od niego, zataczając się między ścianą a wielką szybą laboratorium. Miał nieskoordynowane ruchy, ale mimo braku równowagi parł do przodu popychany płonącą w nim nienawiścią. Kiedy brał zamach, z jego ust wyrwał się zwierzęcy ryk.

Opuszczony w dół pręt przeciął powietrze. Manley nacierał jak rozwścieczony gladiator, którego nic nie jest w stanie zatrzymać. Pistolet wycelowany w jego serce wypalił w momencie, gdy mężczyzna zachwiał się, wymierzając cios w próżnię, i dlatego Hume chybił. Pocisk dużego kalibru trafił Manleya w ramię i zamiast go unieruchomić, obrócił jego ciałem. Łyżka do opon wyśliznęła się z palców Manleya i przebiła szklaną ścianę pracowni chemicznej.

Manley wpadł z rozpędu do wewnątrz. Podłoga laboratorium i korytarza pokryła się błyszczącymi, śliskimi odłamkami szyby. Utrzymał się jednak na nogach, ale chcąc podnieść łyżkę, zatoczył się niebezpiecznie w kierunku aparatury destylacyjnej.

Ty idioto! – wrzasnął Hume.

Jego oczy zalśniły wściekłym blaskiem. Patrzył z niepokojem na rząd szklanych naczyń. To, czemu zawdzięczał swą wielkość, znalazło się nagle w niebezpieczeństwie. Lekarz wyprostował ramię, starając się dokładnie wycelować w chwiejącą się z boku na bok postać. Nacisnął spust, gdy Manley osuwał się na jedno kolano. Pocisk przebił ocalały fragment szyby i o milimetry minął głowę Manleya.

Mimo hałasu sypiącego się szkła, dał się słyszeć dziwny dźwięk. Brzmiał jak głośny syk węża i Hume rozpoznał go od razu: skądś wydostawał się sprężony pod dużym ciśnieniem gaz. Rozejrzał się w panice, szukając nieszczelności i jego wzrok spoczął na stalowym zbiorniku umieszczonym pod przeciwległą ścianą laboratorium. Rozchodziły się stamtąd rurki zasilające palniki Bunsena.

Bał się nawet pomyśleć o wybuchu pożaru. Stał jak skamieniały z oczami utkwionymi w srebrzystej powłoce wielkiej butli, w której widniał okrągły otworek po pocisku. Poniżej ciągnął się duży, czarny napis PROPAN.

Manley nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Opadł na kolana, a jego uszy wypełniał świszczący syk. Pociemniało mu w oczach i czuł, jak powoli zapada się w jakąś otchłań. Ale resztka świadomości kazała mu zebrać ostatnie siły. Ujął w dłonie łyżkę do opon, zamachnął się i cisnął ją przed siebie.

Hume ocknął się i zamierzał zacząć działać, gdy nadlatujące narzędzie roztrzaskało płaskim, zaostrzonym końcem elektryczną puszkę rozdzielczą. Przewody zaiskrzyły i w sekundę później cicha pustynna noc zamieniła się w piekło na ziemi. Grube ściany Spa zatrzęsły się od wybuchu i kawałki marmuru zawirowały w oślepiającym, pomarańczowym blasku ogromnej, ognistej kuli.


Jacqueline leżała w sali pomocy doraźnej z nadgarstkami i kostkami przywiązanymi do noszy pasami gazy. Jej naprężonym ciałem wstrząsały gwałtowne konwulsje. Wszystkie jej mięśnie drgały z taką siłą, iż wydawało się, że zmiażdżą kości. W ustach miała dwie szpatułki językowe zapobiegające zwarciu szczęk i odgryzieniu języka. Po jej wargach spływała biała piana, a oczy wychodziły z orbit.

Status epilepticus.

Ta świadomość zawisła nad całym zespołem medycznym jak miecz. Lekarze mieli właśnie do czynienia z jednym z najgroźniejszych przypadków, jakie zdarzają się w medycynie. Ci, którzy już się z tym zetknęli, czuli się bezradni. Wiedzieli, że ataki będą się powtarzać i wraz z upływem czasu życie zacznie powoli uchodzić z pacjentki.

Pierwszy napad padaczkowy nastąpił, gdy sanitariusze wwozili Jacqueline do sali. Wkrótce potem nie powstrzymała moczu, pojawiły się problemy z oddychaniem i znacznie przyśpieszyło jej tętno. Pociła się obficie i niebezpiecznie wzrosło ciśnienie krwi. Zdawało się, że jej ciało drwi sobie z wszelkich prób pomocy, kiedy nagle bezwładne kończyny zrywały się do szalonego tańca jak u miotanego wichurą stracha na wróble.

Dwaj lekarze dyżurni przyglądali się nieprzytomnej pacjentce. Nie mieli zielonego pojęcia, co może wywoływać u niej ataki padaczki, a podjęcie właściwych działań znacznie utrudniał brak historii choroby. Czekając na wstępne wyniki badań laboratoryjnych, zastanawiali się nad ewentualną diagnozą, odrzucając kolejne warianty. Wreszcie, po kilkunastu ciągnących się w nieskończoność minutach, pielęgniarka przerwała ich czuwanie przy chorej i wręczyła im pierwsze dane.

Dobry Boże...mruknął jeden z nich.

Jak źle to wygląda?zapytał kolega.

Pierwszy lekarz podał mu raport i odwrócił się do pielęgniarki.

Powiedz operatorce w centrali telefonicznej, żeby wywołała mi jakiegoś internistę.

Skinęła głową i szybko odeszła.

Myślisz, że w laboratorium się pomylili?

Módl się, żeby tak było. Inaczej diabli wiedzą, jak sobie z tym poradzimy.Zerknął na zegar ścienny. – Ciekaw jestem, czy Schein gdzieś się tu jeszcze kręci.

Isadore Schein był bystrym diagnostą w zakresie medycyny wewnętrznej i jednym z bardziej sumiennych lekarzy w szpitalu. Często zostawał w pracy dużo dłużej niż inni. Tego wieczoru ociągał się z wyjściem prawie do północy. Kiedy wreszcie postanowił ruszyć do domu, wezwano go do sali pomocy doraźnej.

Po dokładnym zbadaniu pacjentki i zapoznaniu się z wynikami z laboratorium spotkał się ze swoimi kolegami w małym pokoju na końcu korytarza. Z zatroskaniem pokręcił głową. Pozostali wymienili zdumione spojrzenia. Nie spodziewali się, że będzie w kłopocie.

Coś mi tu nie pasujepowiedział.

Dlaczego to nie może być zwykła śpiączka hiperosmotyczna?

Z kilku powodów. Po pierwsze, to zdarza się zazwyczaj diabetykom, a poziom cukru w jej krwi wskazuje, że ona nie jest cukrzyczką. Po drugie, zwykle nie spotyka się takiej bipernatremii, czyli podwyższonej ilości sodu we krwi, chyba że pacjent jest na kroplówce. A ona przecież nie jest, prawda?

Ale czy nie mamy tu objawów takiej śpiączki? Patrząc na to z klinicznego punktu widzenia?

No cóż... I tak, i nie. Jeśli ma pan na myśli symptomy neurologiczne, to oczywiście. Jest w osłupieniu i ma konwulsje.

Czy to nie potwierdza wstępnej diagnozy?

Gdyby ta diagnoza była prawidłowa, to pacjentka już czułaby się lepiej, nie sądzi pan, doktorze?

W pokoju zapanowała konsternacja.

Może źle ją leczymy.

Posłuchajcieuspokoił ich Schein.To cholernie osobliwy przypadek, więc nie śpieszcie się tak z robieniem sobie wyrzutów. Niełatwo cokolwiek ustalić bez szczegółowej historii choroby, bo musimy opierać się na domysłach. Przyjmijmy założenie, że to prawdopodobnie przypadek dla psychiatrów. Pacjentka z niewiadomych powodów pochłonęła ogromne ilości słonych potraw, po czym tak długo wymiotowała, aż znalazła się na granicy odwodnienia. Laboratorium to potwierdziło i stwierdziło hipematremię. Ta kobieta ma encefalopatię, zaburzenia umysłowe. Zaczęło się zapewne od zwykłego letargu, a skończyło na głębokiej śpiączce. Potem doszło do ostrej niewydolności nerek, kwasicy mleczanowej i napadów padaczki.Rozejrzał się i zobaczył utkwione w sobie oczy.Zmierzam do tego, że normalnie potrafimy się z tym wszystkim uporać za pomocą zwyczajnej kroplówki dożylnej. Ale w jej przypadku to na nic.

Lekarze z oddziału pomocy doraźnej wymienili zawiedzione spojrzenia.

Więc skoro to nie śpiączka hiperosmotyczna, to co?

Nie wiem – wyznał Schein.Ale przygotujcie się na najgorsze. To może być jeden z takich przypadków, kiedy robi się, co w ludzkiej mocy i nic.

Ma pan na myśli to, że nie da się jej wyleczyć?

Nie – odparł Schein z grobową miną.Mam na myśli to, że w ciągu następnej godziny może być po niej.

Dyskusję przerwało wejście pielęgniarki. Jacqueline znów miała atak. Szybko wrócili do chorej. Inna pielęgniarka już przygotowywała zastrzyk.

A jeśli valium jej nie uspokoi? Dostała już dilantin.

Macie amytal? – zapytał Schein.

Już go niosą z farmacji.

Będziemy musieli spróbować i tego.

Schein cofnął się, złożył ręce na piersi i z niepokojem przyglądał się pacjentce. Wykorzystał już wszystkie sposoby znane z podręczników medycyny oraz kilka, które właśnie sam wymyślił. Miał świadomość tego, że inni na niego liczą i ta odpowiedzialność potęgowała w nim poczucie bezradności i osamotnienia.

Przez następne pół godziny skoncentrował wszystkie wysiłki terapeutyczne na powstrzymaniu ataków padaczki, które stanowiły największe niebezpieczeństwo. W każdej chwili gwałtowne konwulsje, napinające ścięgna do granic wytrzymałości, mogły pozbawić pacjentkę dopływu tlenu, zupełnie jakby ktoś zamknął niewidzialny zawór. Mózg uległby uszkodzeniu, a nerki przestałyby funkcjonować, o ile wcześniej nie zatrzymałoby się serce. Początkowo amytal wydawał się działać, ale na krótko. Zwiększanie dawek było bronią obosieczną: zbyt mała ilość leku nie powstrzymywała konwulsji; zbyt duża groziła zatrzymaniem czynności oddychania.

Dużo wcześniej umieścił pacjentkę pod respiratorem. Zaczynał dochodzić do wniosku, że jedynym ratunkiem byłoby przewiezienie jej do sali operacyjnej, gdzie zostałaby uspokojona potężną dawką barbituranu lub poddana narkozie. Ale wiedział, że nawet gdyby okazało się to skuteczne, nie można będzie stosować anestezji bez końca. Jednak przynajmniej chwilowo lepsze było takie rozwiązanie niż żadne. A potem, jeśli nie zdarzy się cud, życie nieznajomej, młodej kobiety zapewne wymknie mu się z rąk.

Zadzwoniono z sali operacyjnej, że zespół będzie czekał za pięć minut. Kiedy sanitariusze przygotowywali pacjentkę do transportu, jej ciałem znów wstrząsnęły silne konwulsje. Jej zęby tak mocno zacisnęły się na rurce prowadzącej do tchawicy, że omal jej nie przegryzły. Schein ze współczuciem patrzył na wyginającą się w drgawkach kobietę i odliczał sekundy trwania ataku. Zastanawiał się, kiedy strumień drogocennego tlenu przestanie dopływać do jej mózgu i ten narząd zamieni się w bezużyteczny, martwy organ.



ROZDZIAŁ 24

Dwa różne dźwięki brzmiały nieharmonijnie, wyraźnie oddzielając się od siebie. Dalekie trzaski przypominały odgłos zgniatania celofanu, a jednostajny grzmothuk napływającej tunelem wody. Ale to ból sprawił, że Manley się ocknął. W otępieniu spowodowanym działaniem neuroleptyku nie zdawał sobie sprawy z tego, że kilka sekund wcześniej nastąpiła eksplozja. Kiedy odzyskał przytomność, wiedział jedynie, że boli go ramię. Najpierw leżał na plecach i prawie nic nie widział; potem zdołał jakoś przekręcić się na bok i przyjrzeć się miejscu poniżej lewego łokcia.

Ach, więc o to chodzi...pomyślał.Po prostu moja skóra płonie.

Jego przedramię paliło się. Przyglądał się tępo, jak włosy na jego ręce wiją się i kurczą w ogniu. Sama skóra była czerwona i wilgotna, a miejscami nawet zwęglona. Jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w nią, zafascynowany faktem, że część jego ciała trawią płomienie, zanim przyszło mu do głowy, żeby ugasić ten pożar. Parząc sobie prawą dłoń, kilkoma apatycznymi klepnięciami zdusił ogień.

Spróbował usiąść, zastanawiając się, gdzie jest ten pociąg, co robi tyle hałasu. I co tak przyciska jego stopy. Nie mógł wiedzieć, że spadł na niego oderwany wybuchem arkusz blachy. Ta tarcza uratowała mu życie. Zmrużył oczy, czując na twarzy gorąco. Może pięćdziesiąt stóp od niego szalały wielkie, pomarańczowe płomienie. Przez drgające, rozgrzane powietrze dostrzegł niewyraźną sylwetkę mężczyzny biegnącego przez to piekło. Paliły mu się włosy. Manley jeszcze bardziej zmrużył oczy, ale nie udało mu się zobaczyć nic więcej.

Pomyślał, że ktoś powinien wezwać straż pożarną. A potem znów stracił przytomność.


Schein wyszedł z lekarskiej szatni, czując się jak człowiek, który wybrał się na oficjalne przyjęcie w slipkach. Miał na sobie strój chirurgiczny o kilka numerów za duży, spodnie wisiały na nim jak worek.

Trzej sanitariusze i anestezjolog pchali korytarzem wózek z pacjentką. Co kilka sekund ten ostatni ściskał gumowy miech tłoczący tlen do rurki dotchawiczej umożliwiającej Jacqueline oddychanie. Schein dołączył do nich, ale trzymał się z tyłu. Poruszał się niezgrabnie w „dyżurnych” ochraniaczach butów i wyglądał nieco śmiesznie w wydętym pielęgniarskim czepku zastępującym mu obcisłą czapeczkę chirurgiczną. Jednak całe jego zakłopotanie zniknęło, gdy przystąpił do działania.

Przede wszystkim zależało mu na utrzymaniu krążenia krwi u pacjentki. Przyjrzał się barwie jej skóry. Kiedy Jacqueline przenoszono z wózka na stół operacyjny, ciało kobiety przybrało nagle niepokojący, szarobiały odcień starego marmuru. O dziwo, chyba tylko doktor Schein to zauważył. Anestezjolog bez pośpiechu przykleił do piersi pacjentki przewody monitora serca i włączył ich końcówki do kardioskopu. Schein natychmiast sięgnął po swój stetoskop i przyłożył go do klatki piersiowej pacjentki. Pozostali wpatrywali się bez emocji w równą linię przecinającą ekran kardioskopu.

Schein podniósł wzrok i oznajmił krótko.

Zatrzymanie pracy serca.

Trzeba poczekać kilka sekund, żeby aparat się rozgrzałodparł obojętnie anestezjolog.

Schein, którego wprawne ucho potrafiło wyłowić bezbłędnie nawet najsłabsze uderzenie serca, bezzwłocznie rozpoczął masaż klatki piersiowej. Zaskoczony anestezjolog złapał go za ramię.

Co pan, do diabła, robi? Mówiłem panu, że aparat musi...

Schein odtrącił jego rękę, nie przestając naciskać klatki piersiowej.

Więc sam posłuchaj, idioto.

Teraz wszyscy z niepokojem przyglądali się płaskiej linii na monitorze, poruszającej się tylko w takt uderzeń Scheina. Anestezjolog chwycił pośpiesznie własny stetoskop i przycisnął go do żeber pacjentki. Potem szybko wyrwał go z uszu i krzyknął do pielęgniarek.

Wózek z zestawem do nagłych wypadków!

W sali operacyjnej zapanował chaos. Wśród gorączkowej krzątaniny zbity z tropu anestezjolog zwrócił się o radę do spoconego z wysiłku Scheina.

Mam tego użyć?

Tego? Ona może już nie żyćodrzekł spokojnie Schein. – Niech pan tylko pompuje tlen.

Nie jest niczym niezwykłym spotkać w szpitalu chirurga, który nawet nie mając do przeprowadzenia żadnego zabiegu lubi się przespacerować późną porą w kierunku sali operacyjnej, by zerknąć, co się tam dzieje. Korytarzem przechodził właśnie szef oddziału chirurgii klatki piersiowej. Przed chwilą zakończył wizytę u pacjenta leżącego w pobliskim pokoju pozabiegowym i postanowił udać się na przechadzkę. Usłyszawszy odgłosy zamieszania, zatrzymał się, żeby zapoznać się z sytuacją. Kilka sekund później wkroczył do sali z zamiarem przejęcia inicjatywy. Towarzyszyło mu dwóch chirurgów po stażu. Warknął do pielęgniarki, żeby podała mu skalpel i z ostrzem w dłoni podszedł do Scheina. Przyjmując postawę dowódcy, spojrzał na pacjentkę i jednym ruchem zerwał z niej resztkę koszuli nocnej.

Ile to już trwa? – zapytał.

Schein zerknął na zegar ścienny.

Około dwóch minut.

Niech się pan odsunie. Otworzę jej klatkę.

Schein nie przestawał naciskać piersi Jacqueline.

O czym pan mówi?

Zrobię bezpośredni dostęp do serca.

Schein nie tylko nie przerwał swego zajęcia, ale jeszcze zdwoił wysiłki. Nie należał do tych, co stają przed innymi na baczność.

Spieprzaj pan stąd, do jasnej cholery!rzucił przez ramię.

Nikt nigdy nie odezwał się w ten sposób do ordynatora. Chirurg zaniemówił, ale się cofnął. Jeden z jego asystentów natychmiast dotknął uda pacjentki, szukając tętna. Do sali zaczęli zaglądać inni członkowie personelu medycznego.

Niech ktoś da jej ampułkę dwuwęglanu sodupolecił opanowanym tonem Schein.Przygotujcie wapń i przynieście defibrylator. Jest tu gdzieś adrenalina dosercowa?

Pielęgniarki rozbiegły się w różnych kierunkach, a on kontynuował uciskanie klatki piersiowej pacjentki.

Jaki mam nacisk? – zapytał asystenta chirurga.

Dobry. Bardzo dobry. Wyczuwam pulsowanie.

Po raz pierwszy od blisko trzech minut Schein pozwolił sobie na odpoczynek i spojrzał na monitor. Wtedy zdarzył się cud. Na ekranie pojawiły się słabe oznaki wznowienia akcji serca. Nie wierzył własnym oczom. Wydawało mu się niemożliwe, że bije samo, już bez jego pomocy.

W sali rozległy się stłumione westchnienia ulgi. Napięcie opadło. Nieco chaotyczna początkowo akcja ratownicza przybrała bardziej zorganizowaną formę. Zadowolony z tego, że serce kobiety rzeczywiście funkcjonuje, Schein nie odmówił sobie przyjemności wygłoszenia ironicznej uwagi.

Chyba pańska zabawka wreszcie się rozgrzałapowiedział do anestezjologa.

Ten nie odezwał się. Wsunął do przełyku pacjentki próbnik temperatury i napompował opaskę aparatu mierzącego ciśnienie krwi. Oba przyrządy miały cyfrowe wyświetlacze danych. Schein zerknął na odczyty i przyjął wyniki pomiarów z niedowierzaniem. Tętno kobiety i jej ciśnienie krwi całkowicie wróciły do normy!

Anestezjolog wiedział, że w sali pomocy doraźnej pacjentka miała bardzo duże nadciśnienie. Spodziewając się, że Schein zakwestionuje uzyskane wartości, natychmiast poprosił o inny aparat, by powtórzyć pomiary. W ciągu minuty okazało się, że pierwsze wyniki były prawidłowe. Chora dochodziła do siebie.

Schein nie posiadał się ze zdumienia. Oto leżała przed nim kobieta, która przed chwilą była o włos od śmierci i znajdowała się w tak krytycznym stanie, że gorszy trudno sobie wyobrazić. A tymczasem, ledwo jej serce zabiło z powrotem, zatrzepotała powiekami i zaczęła samodzielnie oddychać.

Czy ktoś mógłby sprawdzić stan jej elektrolitów?

Jeden z młodych lekarzy założył opaskę uciskową na ramię pacjentki i pobrał kilka próbek krwi.

Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu...odezwał się anestezjologto do chwili umieszczenia jej w pozabiegowym wstrzymam się z usuwaniem rurki z jej tchawicy.

Schein nie przywykł do tego, by traktowano go z takim szacunkiem.

Oczywiście.

Pacjentka rozbudziła się całkowicie i walczyła z rurką. Kiedy wywożono ją z sali operacyjnej, jedna z pielęgniarek przemawiała do niej uspokajająco. Chirurg wyminął Scheina w milczeniu i znacząco klepnął go w ramię. Schein zdobył się na lekki uśmiech; facet od lat nie powiedział mu dobrego słowa. Ale ten nagły dowód uznania wcale nie pomógł mu rozstrzygnąć dylematu natury diagnostycznej. Jeszcze nigdy nie zetknął się z taką zagadką.

Mała procesja skręciła w stronę sali pooperacyjnej. Tutaj anestezjolog wypuścił powietrze z rurki i delikatnie wyciągnął aparat oddechowy z płuc pacjentki. Zakrztusiła się i zaczęła oddychać spokojnie, z szeroko otwartymi oczami. W kilka chwil później, gdy wyglądało na to, że sytuacja została całkowicie opanowana, z laboratorium wrócił lekarz z wynikami. Schein wpatrywał się w nie z rosnącym zdumieniem. Mało tego, że poziom sodu był u tej kobiety w normie, to jeszcze wszystkie inne testy wskazywały, iż jest ona najzdrowszą osobą, jaką kiedykolwiek miał pod opieką.

W sali pooperacyjnej robiło się tłoczno. Pielęgniarki szeptały między sobą i wskazywały na chorą. Jedne ze zdziwieniem unosiły brwi; inne potakująco kiwały głowami. Jacqueline Ramsey? Ależ tak! Chcąc zakończyć te dysputy, przełożona pielęgniarek odłączyła się od koleżanek i podeszła do wózka, by dyplomatycznie zapytać samą pacjentką. Ochrypła odpowiedź twierdząca wywołała ogólną wrzawę, z którą wcześniejsze podniecenie nie mogło się nawet równać.

Elektryzująca wiadomość lotem błyskawicy obiegła cały szpital i przeciekła na zewnątrz. W przeciągu kilku minut zjawili się dziennikarze. Dyrektor administracyjny poprosił Scheina o pośpieszne zorganizowanie konferencji prasowej. Mimo nerwowej atmosfery i nacisków ze strony reporterów, Schein pozostał przy swojej pacjentce jeszcze dobre pół godziny. Dopiero, gdy upewnił się, że nic już jej nie grozi, skinął głową i wolnym krokiem poszedł się przebrać.

Wydawało się nieprawdopodobne, by kobieta w tak głębokiej śpiączce, wstrząsana tak gwałtownymi konwulsjami i mająca tak złe wyniki badań laboratoryjnych wróciła tak szybko do normalnego stanu. A jednak tak było. Zaczynał podejrzewać, że może nawet nie wystąpią u niej żadne efekty następcze. Miał do czynienia z przypadkiem z pogranicza medycznego cudu. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Zupełnie, jakby uzdrowiła ją nieznana, czarodziejska moc.

W szatni ściągnął z głowy damski czepek i cisnął go do śmieci, zastanawiając się, czy ktoś zdążył zauważyć wyszyty na nim kwiatek. Nieważne. Miał inny problem: jak wytłumaczyć prasie to, co się zdarzyło.

Nie był pewien, czy potrafi.


Dwie odziane na szaro sylwetki majaczyły niewyraźnie, niczym duchy. Zdawały się gestykulować i mówić do niego coś, co brzmiało jak echo jego własnego nazwiska odbijające się w głębokim kanionie: DOKTORZE MANLEY, doktorze Manley, doktorze...

Miał wrażenie, jakby unosił się w przestrzeni i to uczucie było całkiem przyjemne. Zamrugał oczami, ale mgła przesłaniająca mu widok nie zniknęła. Pokój wydawał mu się dziwnie znajomy i wiedział, że leży na łóżku. Spróbował się poruszyć, ale zabolało go całe ciało, więc dał sobie spokój. Już nie miał pewności, czy tamtych jest dwóch, bo wszystko robili jednocześnie. Wyciągali w jego kierunku swoje portfele, jakby w nadziei, że ich rozpozna, a potem schowali dowody tożsamości do kieszeni.

Obudził się pan, doktorze Manley?

Skąd znali jego nazwisko? On na pewno ich nie znał. Nagle zamazane twarze przysunęły się bliżej i zaczęły mu się uważnie przyglądać jak robakowi pod szkłem powiększającym.

Niech pan nam opowie o człowieku nazwiskiem Hume, doktorze Manley.

Hume? O czym oni mówią? Potem coś sobie przypomniał, jakieś strzępy przerażających zdarzeń, fragmenty koszmaru.

Jacqueline... – wyszeptał.

Jest bezpieczna, doktorze Manley.

Jeszcze coś mówili, ale nie rozróżniał słów. Zamknął oczy i opadł na poduszkę, a na jego wargach pojawił się słaby uśmiech. Czuł, że znów dokądś odpływa, ale to już nie miało znaczenia.

Nic już nie miało znaczenia, poza jednym: że Jacqueline jest bezpieczna.



ROZDZIAŁ 25

Obudził się pan? Jak się pan czuje?

Zamrugał powiekami i otworzył oczy. Tym razem widział wyraźnie i jego wzrok spoczął na pielęgniarce, która ujęła go za nadgarstek, żeby sprawdzić tętno. Rozejrzał się po znajomo wyglądającej sali.

Jestem w szpitalu.

W istocie. Siedemdziesiąt osiemoznajmiła, mając na myśli puls. Potem zmierzyła mu ciśnienie krwi.Sto szesnaście na siedemdziesiąt. Całkiem nieźle, jak na kogoś tuż po kryzysie.

Jak długo tu jestem?

Uśmiechnęła się lekko i zerknęła na niego z ukosa.

Nic pan nie pamięta, prawda? Ani wypadku, ani operacji sprzed trzech dni?

Trzy dni?!

Jest druga nad ranem, doktorze Manley – poinformowała, zbierając się do wyjścia.Może będzie lepiej, jeśli wstrzyma się pan z pytaniami do obchodu i porozmawia z lekarzami.

Ale...

A na korytarzu cały dzień czeka pewien pan, żeby się z panem zobaczyć.

Odwróciła się i wyszła, zostawiając oszołomionego Manleya samego. Zauważył, że ma bandaże na rękach i zdał sobie sprawę, że boli go klatka piersiowa i ramię. Zaczynało rozjaśniać mu się w głowie. Przypominał sobie Spa, Hume’a i eksplozję. Ale potem... nic.

Do sali wszedł mężczyzna. Był w szarym garniturze i Manley miał mgliste wrażenie, że już go widział, tylko nie pamiętał gdzie.

John Reilly, doktorze Manley – przedstawił się obcy i wyciągnął rękę.Byłem tu wczoraj rano z moim partnerem, ale jeszcze nie w pełni odzyskał pan przytomność.

Mówił pan coś o Jack...

Słyszałem, że panna Ramsey ma zamiar odwiedzić pana dziś przed południem. Na razie najważniejsze jest, żebyśmy...

Jak ona się czuje?

O ile wiem, całkiem dobrze.

Dzięki Boguodetchnął Manley i zamknął oczy.

Mężczyzna przez moment czekał cierpliwie, po czym lekko zmarszczył brwi.

Doktorze Manley, musimy porozmawiać. To bardzo ważne. Śledztwo nie może ruszyć z miejsca od siedemdziesięciu dwóch godzin.

Najpierw chcę wiedzieć, gdzie jest Jack.

U przyjaciół. Prawdę mówiąc...Reilly rzucił okiem na zegarekzanim ją wypisali osiem godzin temu, też była pacjentką tego szpitala.

Co?!

To jedyna placówka medyczna położona tak blisko San Sebastian. A raczej tego, co zostało z tamtego miejsca... No więc, doktorze? Możemy przejść do rzeczy?

Tylko pod warunkiem, że da mi pan numer telefonu Jack.

Zamierza pan dzwonić do niej w środku nocy?

No dobrze... Zrobię to z samego rana.

Niech pan lepiej poczeka, aż ona tu przyjdzie. Rano może pan tam nikogo nie zastać.

Dlaczego?

O świcie wybierają się na nabożeństwo.

Na co?

Na mszę żałobną za duszę panny Hastings.


Manley opowiedział policjantowi wszystko, co wiedział. Wstrząśnięty wiadomością o śmierci Sheili, mówił melancholijnym tonem i czasami musiał przerywać, żeby wytrzeć wilgotne oczy.

Reilly notował zeznania i kilkakrotnie robił zdumioną minę, słuchając o potajemnie robionych zastrzykach i tajemnicach psychopatologii. Kiedy przesłuchanie dobiegło końca, cicho zamknął notes i wstał.

To na razie tyle, doktorze Manley. Teraz chyba nam obu należy się trochę odpoczynku.

Manley przyjrzał się uważnie jego twarzy.

Wierzy mi pan?

Reilly wzruszył ramionami.

Większość tego, co pan powiedział, zgadza się z zeznaniami panny Ramsey. Oczywiście, później będziemy musieli zająć się bliżej różnymi szczegółami.

Nie odpowiedział pan na moje pytanie.

Jestem detektywem, doktorze. Wiarę zostawiam tym, co chodzą do kościoła.

Manley odwrócił głowę i zamyślił się. Po chwili znów spojrzał na policjanta.

Czy strzykawki na pewno są w bezpiecznym miejscu?

Reilly przytaknął.

Zamknęliśmy je w szpitalnym laboratorium.

To bardzo ważne, wie pan o tym?

Niech pan będzie spokojny, nic im się nie stanie.Detektyw podszedł do drzwi i zatrzymał się.Po południu przyprowadzę ze sobą doktora Scheina. Z przyjemnością posłucham waszej pogawędki. Aha, i jeszcze coś...

Mhm?

Przykro mi z powodu panny Hastings.


Kiedy noc zamienia się w dzień i nastaje kojąca pora zwana świtem, z mroku wyłaniają się wyraźne kształty tego, co przedtem przesłaniała mgła ciemności. W jasnym świetle poranka rzeczywistość wygląda inaczej.

Wszystko ułożyło się w głowie Manleya, gdy patrzył na ptaki szybujące na tle nieba różowiejącego za oknem. Całą noc nie zmrużył oka, zmagając się ze swymi myślami. Nocne tajemnice zniknęły o brzasku. Wreszcie znalazł wytłumaczenie tego, co się zdarzyło.

Wiedział niewiele. Był u niego policjant, ale wydawał się bardziej zainteresowany szczegółami eksplozji, w wyniku której zginął Hume, cztery pacjentki i trzy osoby należące do personelu Spa niż zasadami leczenia obowiązującymi w klinice. Choć Reilly tego nie powiedział, Manley odniósł wrażenie, że detektyw uznał niektóre, bardziej zaskakujące fragmenty jego opowieści za wytwór fantazji chorego, ubarwienia w pełni usprawiedliwione przebytą operacją. Co do Scheina, to musiał się od niego dowiedzieć całej prawdy o wyzdrowieniu Jacqueline, bo dotychczas słyszał tylko to i owo od pielęgniarek. Pomoc i zrozumienie ze strony Scheina, zwłaszcza w sprawie strzykawek wypełnionych nieznanym lekiem, mogły okazać się nieocenione. Pozostawała jeszcze sama Jacqueline: miała większe prawo wiedzieć, co jej się stało niż ktokolwiek inny.

Wyjaśnienie tego było o wiele łatwiejsze niż odgadnięcie, co przyniesie przyszłość. Przez najbliższe sześć miesięcy, dopóki lek będzie działał, stan Jacqueline nie powinien ulec pogorszeniu. Co nastąpi potem, miało zależeć w głównej mierze od przenikliwości Scheina i chemików, którzy spróbują stworzyć duplikat preparatu. Ale Manley był przekonany, że nawet gdyby nie mógł liczyć na ich współpracę, wie wystarczająco dużo, by samemu poradzić sobie z tym problemem. Rzecz jasna, o ile Jacqueline rzeczywiście potrzebowałaby tego specyfiku. Brał również pod uwagę, że uda mu się wyleczyć ją z uzależnienia i doprowadzić do etapu, kiedy sama sensowna dieta zapewni jej szczupłą sylwetkę.

Gdyby nalegała, mógł wyjawić jej przyczynę wszystkiego, co zaszło. Hume uważał kobiety, które uczynił zgrabnymi i pięknymi za swoje dzieła. Oczekiwał, że odwdzięczą mu się za zdobytą dzięki niemu sławę. Ale to mu nie wystarczało. Powodowany nienawiścią i zazdrością, pragnął wiecznego zadośćuczynienia za to, czego kiedyś go pozbawionokobietę, którą bezgranicznie kochał. Nie zadowalało go to, że została unicestwiona; szaleństwo Emmericha kazało mu powtarzać akt zemsty bez końca. Bardziej uległe ofiary jego obłędu naginały się do ekstrawaganckich, upokarzających żądań i pokornie godziły się na to, że ma nad nimi władzę. Los innych, bardziej buntowniczych, od początku był przesądzony, o czym najlepiej świadczył przykład Jacqueline: miały zostać ukarane za nieposłuszeństwo.

Przygotowania do odgrywania tej swoistej psychodramy zajęły lata i przez ten czas Emmerich doskonalił swoje techniki biochemiczne, które miały dać mu władzę. Manley uważał, że z psychiatrycznego punktu widzenia wszystko jest jasne: mężczyzna porzucony przez kobietę, między innymi z powodu swej powierzchowności, dążył do tego, by otaczało go piękno. Zdołał pozbyć się własnej brzydoty dzięki operacji plastycznej, ale stworzenie prywatnego świata elegancji wzmacniało jego nowy wizerunek. Ukoronowaniem osiągnięć psychopaty miała być możliwość kształtowania sylwetek kobiet wedle jego woli. Chciał przeistaczać otyłe w wysmukłe i na odwrót, uzależniać je od siebie jako kolejne symbole tamtej jedynej i w końcu zmuszać, żeby błagały go o litość.

Lekarz Manleya, jeden ze szpitalnych chirurgów, zjawił się krótko po ósmej i wyjaśnił, jakie chory odniósł obrażenia: złamanie obojczyka i naruszenie górnej części płuca przez pocisk oraz oparzenia trzeciego stopnia na nodze i przedramieniu, wymagające przeszczepu skóry, czego już dokonano. Obiecał, że jeśli stan pacjenta będzie się poprawiał w zadowalającym tempie, wypiszą go ze szpitala za tydzień.

Minęło przedpołudnie. Manley kilkakrotnie ze smutkiem rozmyślał o Sheili. Czuł się winny jej śmierci, ale gdy patrząc o świcie w jaśniejące niebo żegnał się w duchu z przyjaciółką, zdążył się już pogodzić z tą świadomością. Teraz pragnął tylko zobaczyć Jacqueline.

Poprosił pielęgniarkę, by przyniosła mu mydło, miednicę, lusterko i brzytwę. Nie golił się prawie od tygodnia i urosła mu krótka, szczeciniasta broda. Zmoczył policzki zdrową ręką i krótkimi ruchami ostrza zaczął usuwać z twarzy szorstki zarost. Przyglądając się swemu odbiciu, przypomniał sobie o ostatniej, nie wyjaśnionej dotąd sprawie. Bez wyświetlenia tej tajemnicy układanka była niekompletna.

Od początku uważał, że Hume musiał mieć pośrednika. Kogoś, kto kierował odpowiednie pacjentki do San Sebastian. Sheila twierdziła, że to mógł być Emmerich i Manley zgadzał się z nią, ale ponieważ okazało się, że Hume i Emmerich to ta sama osoba, zagadkowy pośrednik nadal pozostawał nieznany. Chyba że Hume obywał się bez niego i sam nawiązywał kontakty ze swymi przyszłymi pacjentkami. A wówczas...

Gdzie jest mój krążek, do cholery?rozległ się nagle w drzwiach gderliwy głos.

Zaskoczony Manley spojrzał w tamtą stronę i zobaczył ją, jak z promiennym uśmiechem zagląda do sali, potrząsając uniesionym wysoko kijem hokejowym. Wyglądała wspaniale, o niebo lepiej, niż mógł się spodziewać. Upuścił brzytwę do miednicy i uśmiechnął się od ucha do ucha. Jacqueline przestąpiła próg i rozejrzała się.

Pytałaś, gdzie jest twoje co?

Krążek, kochanie. Tylko to miałam na myśli.

A, krążek. Myślałem, że powiedziałaś coś innego, na literę „D”.

Opuściła kij hokejowy, wzięła się pod boki i posłała mu uwodzicielskie spojrzenie, naśladując ton głosu Mae West.

Gdybyś nie leżał jak kłoda, przystojniaczku, twoja dziewczyna chętnie zamieniłaby ten kawał drewna na prawdziwą rzecz.Sugestywnie uniosła brwi, a potem opuściła ręce wzdłuż boków, jakby zażenowana.Jak wypadłam?

Manley wpatrywał się w nią z miłością, zapominając o nie ogolonej do końca twarzy i mydlinach skapujących z brody. Jacqueline też przyglądała mu się w milczeniu. Wciąż miała na sobie ciemny, prosty kostium, który włożyła na nabożeństwo. Oboje wiedzieli, że jej popisy to tylko zasłona dymna. Chciała humorem rozładować napięcie spowodowane ich długą rozłąką i choć trochę uśmierzyć ból po stracie Sheili. Jacqueline powoli przestała się uśmiechać i zagryzła wargi. Nie mogła dłużej udawać. Jej oczy wypełniły się łzami.

A przysięgałam sobie, że się nie rozpłaczę, bo już się wypłakałam. Obiecywałam sobie, że będę pogodna i że cię rozweselę...Jej podbródek zaczął drżeć. – Nie jestem w tym dobra, prawda?

Wyciągnął ramiona.

Chodź do mnie.

Rzuciła się w jego objęcia. Całowali się długo i czule i wciąż nie mieli dość. W końcu odsunął ją i uśmiechnął się, ścierając mydlaną pianę z jej górnej wargi.

Sam twój widok wystarczająco mnie rozwesela.

I wzajemnie.

Dotknęła jego policzka i popatrzyła na bandaże. Lekko pogładziła je palcem, szukając w myślach właściwych słów.

Opowiedziano mi, jak wróciłeś po mnie do Spa i o pożarze. Myślałam o tej całej strasznej sprawie tuzin razy, ale wiedziałam, że nie uwierzę, dopóki cię nie zapytam. – Spojrzała mu w oczy z nadzieją.Czy to już naprawdę koniec, Rick?

On też popatrzył jej głęboko w oczy i ujął za rękę.

Raz na zawsze – odrzekł, całując koniuszki palców kobiety.

Zamknęła oczy i zacisnęła usta. Jej ciało zaczęło spazmatycznie drżeć.

Dusza lekarza podpowiadała mu, że powinien pozwolić jej samodzielnie uporać się z dręczącym ją wewnętrznym bólem. Ale jako człowiek nie mógł patrzeć, jak cierpi. Dość już przeżyła. Rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, co odwróciłoby jej uwagę. Jego wzrok padł na kij hokejowy.

Skąd wzięłaś taki sprzęt?

Otworzyła oczy, pociągnęła nosem i uśmiechnęła się.

Od koleżanki, u której mieszkam. Jej chłopak gra w drużynie „Kingsów”.Zerknęła na obandażowane ramię Manleya.Pomyślałam, że to odwróci twoją uwagę od tych paskudnych opatrunków. Boże, owinęli cię tym jak mumię.

A tak, bo to najlepsza forma opieki medycznej.

Jacqueline opanowało nagłe podniecenie.

O mały włos zapomniałabym ci powiedzieć! Wczoraj wieczorem rozmawiałam z Emilem!oświadczyła z entuzjazmem.

Naprawdę?

Tak! Słyszał o tym, co się stało i chce, żebym wróciła.Odwróciła głowę i ziewnęła z udawaną nonszalancją.Odpowiedziałam mu, że się zastanowię.

Nie żartuj!

Oczywiście, że żartuję, głuptasie. Możesz mi wierzyć...mrugnęła porozumiewawczo, wodząc palcem po jego wargachże tym razem rzucę wszystkich na kolana.

Wierzył jej. Miała w oczach błysk pewności siebie i determinacji. Nagle wyprostowała się.

Przyniosłam ci prezent.Zeskoczyła z łóżka.Jest na zewnątrz. Pójdę po niego.

Wróciła po chwili z koszykiem przykrytym małym pledem. Postawiła go na łóżku. Manley obejrzał go, przechylając głowę to w jedną, to w drugą stronę.

Co to może być?

Zajrzyj do środka.

Sądząc po opakowaniu, to domowe wypieki od Czerwonego Kapturka dla babuni.

Zajrzysz tam wreszcie, czy nie?

A nie wolisz, żebym zgadywał?

Pokręciła głową ze zniecierpliwieniem i roześmiała się.

Na litość boską, to jest prezent, a nie konkurs!

Uniósł przykrycie. Maleńki szczeniak zaczął gwałtownie merdać ogonkiem, gdy tylko Manley zdjął pled. Wygramolił się z koszyka i niepewnie stanął na przerośniętych łapkach. Manley był zachwycony. Piesek bardzo przypominał Darta. Potargał długie, miękkie uszy szczeniaka.

Jacqueline przysiadła obok, obserwując reakcję Manleya.

Policjant powiedział mi, co się stało z Dartemodezwała się zduszonym głosem. Potem uśmiechnęła się z nadzieją.Podoba ci się?

Tak.

Piesek dobrnął do oparzonej ręki mężczyzny i zaczął bawić się bandażem.

O nie! – zaprotestowała Jacqueline.

Szczeniak tarmosił zębami koniec plastra przytrzymującego opatrunek i nie zamierzał wypuścić go z pyska. Manley czuł się szczęśliwy i jednocześnie smutny. Po policzkach spłynęły mu gorące łzy. Jacqueline próbowała podnieść pieska za skórę na karku, ale bez powodzenia.

Ten zwierzak to katastrofa. Nic ci nie jest?

Wszystko w porządkuzapewnił z uśmiechem Manley, gdy szczeniak lekko ugryzł go w palec.W jak najlepszym porządku.


Kilka chwil później rozległo się pukanie do drzwi. Manley uniósł głowę. Do sali wsunął się niepewnie łysiejący mężczyzna o twarzy cherubina. Miał na sobie biały, lekarski fartuch. Jacqueline obejrzała się przez ramię.

Doktor Schein? – zapytała.

Ta prezentacja wydawała się wystarczająca. Schein przytaknął i uśmiechnął się do niej. Potem wyciągnął rękę i podszedł do Manleya. Uścisnęli sobie dłonie.

Wpadłem tylko na moment, żeby się przywitać.Lekarz popatrzył na Jacqueline i na szczeniaka.Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?

Ależ nie. Po prostu, jedna wielka, szczęśliwa rodzina musi się sobą nacieszyćodrzekł Manley.

Idę właśnie na konferencję, ale podobno chciał pan ze mną porozmawiać?

O tak. Nawet bardzo.

Schein zerknął na zegarek.

Może po lunchu? Powiedzmy, o wpół do drugiej?

Będę na pana czekał.

Doskonale. W takim razie, do zobaczenia później.Schein ruszył w stronę drzwi, ale przystanął w pół drogi i odwrócił się.A co do tych strzykawek, o których wspominał policjant, to...

Tak?

Czy nie powinno się ich trzymać w lodówce?

Myślałem, że tam właśnie są.

Dał je pan pielęgniarce z prośbą o włożenie do lodówki na oddziale?

W umyśle Manleya zadźwięczał dzwoneczek alarmowy. Zaniepokojony podciągnął się na łóżku.

Nie. Miały być zamknięte w lodówce w laboratoriumodparł ochrypłym z przejęcia głosem.

Schein otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie odezwał się. Zmarszczył czoło, spuścił głowę i spojrzał spod oka na Manleya.

Nic z tego nie rozumiem, doktorze Manley. Właśnie stamtąd wracam.

Manley czuł, jak z przerażenia wali mu serce.

No i...?

Strzykawki zniknęły.



ROZDZIAŁ 26

W studiu nagraniowym w Pasadenie praca trwała do późnych godzin nocnych. Na jasno oświetlonej scenie młoda piosenkarka wyciągnęła ostatni wysoki ton i akompaniament ucichł. Kiedy dźwiękowiec skinął głową, dziewczyna zdjęła słuchawki i odeszła od mikrofonu. W głębi mrocznej sali dwie osoby obserwowały ją uważnie.

I co? Jest taka dobra jak mówiłem?

Absolutnie. Lepsza niż się spodziewałam.

Więc dobijemy targu?

Po chwili ciszy padła negatywna odpowiedź.

Nie za twoją cenę. Obstaję przy mojej propozycji: dwadzieścia procent mniej.

Ależ ona ma wielkie możliwości! To żyła złota!

Zrobisz, jak zechcesz. Albo zaakceptujesz moje warunki, albo nie mamy o czym rozmawiać.

Rozległo się ciche westchnienie.

W porządku.Uścisnęli sobie dłonie. – Jest twoja.

Doskonale. Powiedz jej, że przyjdę do jej garderoby za pięć minut. Aha... Nie zapomnij dodać, że mam tę niespodziankę, którą obiecałam.

Będzie wiedziała, o co chodzi?

Na pewno.

Mężczyzna ruszył przejściem między fotelami w kierunku sceny dźwiękowej. Kilka sekund później kobieta wstała i wyszła ze studia na powietrze. Była piękna, ciepła noc. Spojrzała na rozgwieżdżone niebo. Ogarnęła ją fala wspomnień.

W taką noc, dawno temu, wszystko się zaczęło. Ile to lat? Osiem? Może dziewięć? Wtedy jeszcze ciągle próbowała coś zdziałać jako aktorka. Przez blisko dwadzieścia lat nie zdołała zabłysnąć. Ale w odróżnieniu od wielu koleżanek grających na scenie, była wystarczająco bystra, by zdawać sobie sprawę ze swoich braków. Czekała tylko na dogodną okazję, żeby wrócić do poprzedniego zawodu. Hume’a poznała przez przypadek, krótko po otwarciu Spa. Spotkali się za kulisami. Grała wówczas jedną z ostatnich swoich ról. Co to była za sztuka? Chyba Shaw... Wypadła raczej żałośnie, a mimo to spodobała mu się. Długo rozmawiali. Opowiedziała mu o swojej przeszłości i późniejszych rozczarowaniach. Kiedy napomknął o pracy w Spa, zdecydowała się.

Nigdy nie kwestionowała jego geniuszu, choć niejednokrotnie dawał jej do zrozumienia, że uważa ją za osobę o ograniczonych możliwościach. Ale ona w głębi duszy nie wątpiła w swoje zdolności i wewnętrzną siłę.

Fascynował go teatr i często prowadzili na ten temat niekończące się dyskusje. Nowe zajęcie bardzo ją absorbowało, jednak udało się jej utrzymać kontakt ze środowiskiem aktorskim. On nawet ją do tego zachęcał. I choć początkowo miał własne pacjentki, stopniowo zdawał się na jej znajomości przy doborze właściwej klienteli. Ale ani razu nie przyznał, że ma wobec niej dług wdzięczności.

Czuła się dotknięta, że traktuje ją z góry, z taką pewnością siebie. Wzbierała w niej chęć powiedzenia mu, żeby się odpieprzył i dał jej święty spokój. Był tak zadufany w sobie i tak nisko ją cenił, że nawet nie zauważył, jaki z niej bystry obserwator. Na przestrzeni lat pracy zorientowała się, o co mu chodzi i co naprawdę robi. Oczywiście nie wiedziała wszystkiego, ale nazywać ją niekompetentną? Śmiechu warte!

Najwspanialsze było to, że ostatnie wydarzenia w Spa nie mogły się rozegrać w lepszym momencie. Od dłuższego czasu zamierzała rozmówić się z nim i wciąż wahała się, jak postąpić.

Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności, że sprawy same ułożyły się tak pomyślnie. Zacznie wszystko od nowa. W przyszłości stworzy drugie Spa, w innym miejscu. Och, naturalnie na początku popełni kilka błędów, to zrozumiałe. Ale ma dużo czasu. No i trzeba się będzie dostosować do obecnej rzeczywistości. Aktorki nie wystarczą. Już nie.

W epoce teledysków wyrosło nowe pokolenie młodzieży, zmieniły się oczekiwania odbiorców. Nadejście ery wideoklipów postawiło wykonawcom muzyki inne wymagania i wywarło wpływ na cały przemysł rozrywkowy.

Szybko dostrzegła następstwa tej sytuacji. Umiejętne zaprezentowanie się na wideo mogło teraz zadecydować o dalszej karierze. Toteż zaczęła wykupywać kontrakty młodych piosenkarek, kiedy tylko nadarzała się sposobność. Wiedziała, że właściwe ukierunkowanie jest o wiele ważniejsze niż talent. Chętnych do kreowania nowych gwiazd było wielu, ale ona miała coś, czego nie posiadał żaden z jej konkurentów. Coś... unikatowego.

Wróciła do budynku i przeszła ciemnymi korytarzami do garderoby wokalistki. Skręcając za róg, uśmiechnęła się z rozbawieniem. Dostanie się do szpitala okazało się dużo łatwiejsze, niż przypuszczała. Zadziwiające, jak szybko można sobie przypomnieć to, co umiało się kiedyś. Ale w końcu, czyż nie była zdolną pielęgniarką, zanim została aktorką? Skoro zdobyła strzykawki, cała reszta wydawała się dość prosta.

Zapukała do drzwi piosenkarki. Otworzyły się szybko i w progu stanęła młoda kobieta. Na jej pulchnej twarzy odmalowała się radość. Mocno objęła swego gościa, po czym odsunęła się na wyciągnięcie ramion, uśmiechając się promiennie.

Dzięki Bogu! Tak się bałam, że tego nie sprzeda!Klasnęła w dłonie i nagle spoważniała. Przyniosła pani, prawda?zapytała z wahaniem.

Starsza kobieta roześmiała się.

Oczywiście, moja droga.

Jest pani pewna, że to zadziała?

Absolutnie pewna. – Sięgnęła do torebki i wyjęła strzykawkę. Uniosła ją pod światło i lekko nacisnęła tłoczek, by usunąć z igły pęcherzyki powietrza.

Czy to nie jakaś pułapka? Dostanę tylko zastrzyk i nie muszę nic robić?

Panna Howell wolno odwróciła głowę i utkwiła przenikliwe spojrzenie w oczach dziewczyny.

Na początek masz po prostu podwinąć rękawpowiedziała.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
00 10 najdziwniejszych obsesji
31 OBSESJA WZBUDZA ZDUMIENIE I ZGORSZENIE NIEWIERZĄCYCH
Skąd się biorą nocne lęki naszych dzieci, Psychoterapia, Lęki, fobie, obsesje
30 STRASZLIWA BROŃ OBSESJA
32 OBSESJA, CZYLI OBECNOŚĆ TAJEMNYCH CIEMNYCH MOCY
33 DUSZE OFIARY OBSESJI
Lęk Objawy Leku, Psychoterapia, Lęki, fobie, obsesje
4. Obsesja diabelska, religia, TEOLOGIA(1)
Obsesja odchudzania, Bulimia
Obsesja zdrowej diety
torcik Malinowa obsesja
Obsesje, Psychologia, psychopatologia
Tallis Frank Wolni od obsesji 3
Zostan jej obsesja Rozkoszne techniki seksualne eBook Pdf uossex p
Zostan jej obsesja Rozkoszne techniki seksualne Edycja zmieniona i rozszerzona uosse2
§ McCullough Colleen Nieprzyzwoita obsesja