16 stycznia 1971
R
o z m ó w c a: Ludzie zachodu, którzy czasami przychodzą do pana,
stają przed szczególną trudnością. Już samo pojęcie człowieka
wyzwolonego, człowieka który się urzeczywistnił, który zna
siebie, zna Boga, który jest "poza" światem - jest im
obce. Wszystko co mają w swej chrześcijańskiej kulturze, to idee
świętego, człowieka nabożnego, przestrzegającego praw,
przepojonego bojaźnią bożą, rozmodlonego, doświadczającego
niekiedy ekstazy, którego świętość potwierdzona jest cudami.
Samo pojecie dżnianiego jest obce kulturze zachodniej, jest czymś
egzotycznym, w co trudno uwierzyć. Nawet gdy fakt istnienia
dżnianiego zostanie przyjęty do wiadomości, patrzy się na niego
podejrzliwie, jak na osobę, której radość wewnętrzna została
rozbudzona dzięki przyjmowaniu dziwnych póz i szczególnej postawie
psychicznej. Sama myśl o nowych sferach świadomości wydaje się
ludziom zachodu nieprawdopodobna, dlatego odnoszą się do niej
nieufnie.
Byłaby
dla nich pomocna możliwość usłyszenia relacji dżnianiego o
własnym doświadczeniu samorealizacji, jego przyczynach i
początkach, o jego postępach i osiągnięciach oraz o obecnych
codziennych praktykach. Wiele z tego co powie, może pozostać
dziwne, nawet pozbawiona sensu, wywoła jednak wrażenie czegoś
rzeczywistego, przekaże atmosferę doświadczania, nie dającego się
opisać, lecz bardzo realnego, stworzy punkt, z którego będzie
można zacząć żyć zgodnie z tym wzorem.
M
a h a r a j: Doświadczenie może być nieprzekazywalne. Czy może
pan przekazać doświadczanie?
R:
Oczywiście, jeśli się jest artystą. Istotą sztuki jest
przekazywanie uczuć i doświadczeń.
M:
Aby odebrać taki przekaz, należy być odpowiadało wrażliwym.
R:
Naturalnie. Odbiorca jest niezbędny. Jeśli jednak nadawca nie
nadaje, na co miałby się przydać odbiorca?
M:
Dżniani należy do wszystkich. Niestrudzenie stawia siebie do
dyspozycji każdego, kto tylko do niego przyjdzie. Gdyby nie był
dawcą, nie byłby dżnianim. Cokolwiek posiada, dzieli się z
innymi.
R:
Czy może jednak dzielić z innymi to czym jest?
M:
Chodzi panu o to, czy może sprawić, aby inni stali się dżnianimi?
I tak, i nie. Nie, gdyż nie sposób ich takimi uczynić.
Urzeczywistniają oni siebie tylko wówczas, gdy wracają do swego
źródła, do swego prawdziwego jestestwa. Nie mogę zrobić pana
tym, czym pan już jest. Jedyne co mogę uczynić, to powiedzieć
panu o drodze, którą przebyłem i zachęcać, aby poszedł pan nią
również.
R:
Nie jest to odpowiedź na moje pytanie. Mam na myśli krytycznego i
sceptycznego człowieka zachodu, który zaprzecza samej możliwości
istnienia wyższych stanów świadomości. Ostatnio wyłom w jego
niewierze zrobiły narkotyki, nie naruszając jednak jego
materialistycznego spojrzenia na świat. Z narkotykami czy bez
narkotyków, ciało jest dla niego sprawą pierwszoplanową, a umysł
pozostaje na planie drugim. Poza umysłem nie widzi już niczego.
Począwszy od Buddy stan samourzeczywistnienia przedstawiano w sposób
negatywny, poprzez stwierdzanie, że nie jest on tym ani tamtym. Czy
jest to jedyna metoda? Czy nie byłoby możliwe zobrazowanie tego
stanu, opisania go? Przyznaję, że opis słowny nie jest
wystarczający, opisywany stan bowiem jest niewysłowiony. Jednakże
równocześnie można zawrzeć go w słowach. Poezja jest właśnie
sztuką wyrażania słowem tego co niewyrażalne.
M:
Nie brak jest religijnych poetów. Niech pan poszuka u nich tego,
czego pan pragnie. Jeśli o mnie chodzi, moje nauki są proste;
proszę mi zaufać przez chwile i robić to, co powiem. Jeśli pan
wytrwa, przekona się pan, że to zaufanie było uzasadnione.
R:
A co uczynić z ludźmi, którzy są zainteresowani, ale nie potrafią
zaufać?
M:
Jeśli mogliby ze mną pozostać, zaufaliby mi. Gdy będą mi ufać,
będą postępowali zgodnie z moimi wskazówkami i oczekiwania ich
zostaną spełnione.
R:
Nie chodzi mi w tym momencie o ćwiczenia ale o ich wynik. Zna pan
jedno i drugie. Mówi pan nam tylko o ćwiczeniach, kiedy jednak
przychodzi mówić o ich skutkach, nie chce pan podzielić się z
nami. Jesteśmy pozbawieni możliwości wgląda w pański stan.
M:
W jaki sposób chciałby pan mieć wgląd w mój stan, jeśli nie
potrafi pan uczynić tego ze sobą? Jeżeli nie ma pan narzędzia
wglądu, to czyż znalezienie go nie jest najważniejsze? To tak
jakby niewidomy chciał nauczyć się malować, zanim jeszcze odzyska
wzrok. Chciałby pan znać mój stan, ale czy wie pan coś o stanie
świadomości swej żony lub służącego?
R:
Proszę tylko o kilka wskazówek.
M:
Dobrze, dam panu jedną, bardzo ważną: tam gdzie pan widzi różnice,
ja nie widzę żadnych. Myślę, że to wystarczy. Jeśli będzie pan
innego zdania, powtórzę tylko: to wystarczy. Proszę przemyśleć
to głęboko, a dojdzie pan do tego samego co ja.
Wydaje
mi się, że chciałby pan posiąść natychmiast zdolność wglądu,
zapominając, że można do niego dojść tylko po długich
przygotowaniach. Owoc spada nagle, ale dojrzewanie jest powolne.
Poza
tym kiedy mówię o zaufaniu, chodzi mi tylko o krótki okres czasu,
niezbędny aby poruszyć pana z miejsca. Im bardziej poważne jest
pańskie dążenie, tym mniej potrzeba panu wiary. Niebawem przekona
się pan, iż zaufanie pańskie było uzasadnione. Czy chce pan, abym
udowodnił, że można mi zaufać? Jak mógłbym to uczynić i po co?
Jednakże proponuję panu podejście praktyczne, doświadczalne, tak
powszechne w nauce zachodniej. Kiedy naukowiec opisuje swe
doświadczenia i ich rezultaty, zwykle przyjmuje się jego
stwierdzenia na wiarę i powtarza eksperymenty według jego opisu.
Kiedy otrzymuje pan takie same lub podobne wyniki, nie potrzebuje pan
już mu ufać - ufa pan własnym doświadczeniom. Zachęcony,
postępuje pan tą drogą dalej i dochodzi do zasadniczo takich
samych rezultatów.
R:
Hinduski umysł przygotowany jest do metafizycznego eksperymentowania
przez kulturę i wychowanie. Dla Hindusa takie wyrażenia jak
"bezpośrednie doznanie Najwyższej Rzeczywistości", są
zrozumiałe i trafiają do najgłębszych pokładów jego istoty. Dla
człowieka zachodu znaczą one niewiele. Wychowany nawet w jednej z
wyjątkowych odmian chrześcijaństwa, nie wychodzi on myślą poza
przestrzeganie przykazań bożych i nakazów Chrystusa. Osiąganie
bezpośredniej wiedzy o rzeczywistości leży nie tylko poza
ambicjami, ale i poza jego możliwościami pojmowania. Niektórzy
Hindusi mówią mi: "To beznadziejne. Człowiek zachodu nie
będzie tego robił, bo nie może. Nie opowiadaj mu o samorealizacji,
niech przeżywa swe życie pożytecznie i zasłuży na ponowne
wcielenie w Indiach. Tylko wówczas będzie miał on szanse."
Inni zaś powiadają: "Rzeczywiste jest takie samo dla
wszystkich, ale nie wszyscy są obdarzeni jednakowymi zdolnościami,
aby dojść do niego. Zdolności te przyjdą wraz z pragnieniem,
które przerodzi się w oddanie, a w końcu w całkowite
samopoświęcenie. Człowiek zachodu, który jest uczciwy, poważny i
który podjął niezłomne postanowienie pokonania wszelkich
przeciwności, ma takie same szanse jak człowiek wschodu. Potrzebne
jest tylko rozbudzenie jego zainteresowania." Aby jednak
zainteresowanie samopoznaniem zostało rozbudzone, musi on być
przekonany o płynących z niego korzyściach.
M:
Czy wierzy pan, że przekazanie własnych doświadczeń jest możliwe?
R:
Nie wiem. Mówi pan o jedności, identyczności widzącego i
przedmiotu. Jeśli wszystko jest jednią, komunikowanie się powinno
być możliwe.
M:
Aby mieć bezpośrednie doświadczenie życia w jakimś kraju, trzeba
w nim zamieszkać. Niech pan nie prosi o rzeczy niemożliwe. Duchowe
zwycięstwo człowieka przynosi niewątpliwie korzyść ludzkości,
ale by skorzystał z niego inny człowiek, niezbędny jest bliski
kontakt osobisty. Taki kontakt nie jest przypadkowy i nie każdy może
go uzyskać. Z drugiej strony naukowe podejście dostępne jest
wszystkim. "Zaufaj - sprawdź - posmakuj." Czegóż więcej
pan potrzebuje? Po co karmić prawdą tego, kto nie jest jej
spragniony. Zresztą nie można tego zrobić. Cóż może uczynić
dawca, jeśli nie ma odbiorcy?
R:
Istotą sztuki jest stosowanie zewnętrznej formy do przekazywania
wewnętrznych doświadczeń. Nie ulega wątpliwości, że trzeba być
wrażliwy na to, co wewnętrzne, aby zewnętrzna postać nabrała
znaczenia. Jak pogłębia się wrażliwość?
M:
Jakkolwiek pan to ujmie, rzecz sprowadza się do tego samego. Wielu
jest dających - gdzież są jednak odbiorcy?
R:
Czy nie może pan dzielić się z innymi własną wrażliwością?
M:
Tak. mogę. Ale dzielenie się jest zadaniem dwustronny. Potrzeba
dwóch osób, aby mogły coś dzielić. Któż gotów jest brać to,
co jestem gotów dawać?
R:
Mówi pan, że stanowimy jedność. Czy to nie wystarczy?
M:
Jestem jednym z panem. Ale czy pan tworzy jedność ze mną? Gdyby
tak było, nie zadawałby pan pytań. Jeśli tak nie jest, jeśli nie
dostrzega pan tego, co ja widzę, mogę panu tylko wskazać sposób
doskonalenia pańskiego widzenia.
R:
Nie może pan dać tego, czego pan nie posiada.
M:
Nie uważam niczego za moją własność. Czy coś może być "moje",
kiedy nie ma "ja"? Dwóch ludzi patrzy na drzewo. Jeden
widzi owoce ukryte między liśćmi, zaś drugi ich nie dostrzega.
Mają oni te same możliwości. Pierwszy z nich wie, że gdyby drugi
poświecił temu odrobinę uwagi, też dostrzegłby owoce, ale
dzielenie się tym doświadczeniem nastąpić nie może. Proszę mi
wierzyć, nie jestem skąpy i nie wzbraniam panu udziału w
rzeczywistym. Przeciwnie, jestem cały dla pana, może mnie pan jeść
i pić do woli. Ale jeśli powtarza pan tylko słowo "daj, daj",
to nie stara się pan czerpać z tego, co zostało ofiarowane.
Wskazuję panu krótką i prostą drogę, aby mógł pan zobaczyć
to, co ja widzę, ale pan trzyma się swych dawnych nawyków
myślowych, uczuć i zachowań, zrzucając winę na mnie. Stan mojego
posiadania nie jest większy niż u pana. Samowiedza nie jest rzeczą,
którą się posiada i którą można darować oraz przyjąć. Jest
to całkowicie nowy wymiar, w którym nie ma co dawać ani
przyjmować.
R:
Proszę umożliwić nam chociaż pewien wgląd w pański stan umysłu
w życiu codzienny. Jedzenie, picie, rozmowa, spanie - jak to jest
odbierana przez pana?
M:
Jeśli chodzi o zwykłe wydarzenia życiowe, odbieram je tak samo jak
pan. Inaczej jest z tym, czego nie doświadczam. Nie odczuwam lęku
ani pożądania, nienawiści ani gniewu. O nic nie proszę, niczego
nie odmawiam, niczego nie zatrzymuję. W tych sprawach nie uznaję
kompromisu. Być może w tym wyraża się zasadnicza różnica między
nami. Nie zadowalam się kompromisami, jestem sobie wierny, podczas
gdy pan obawia się rzeczywistości.
R:
Z zachodniego punktu widzenia, jest coś niepokojącego w pańskim
sposobie życia. Samotne siedzenie w kącie i powtarzanie: "Jestem
Bogiem, Bóg jest mną", wydaje się być czystym obłędem. Czy
można przekonać człowieka zachodu, że takie postępowanie
prowadzi do najpełniejszego zdrowia psychicznego?
M:
Człowiek, który uważa się za Boga, podobnie jak i ten, kto w to
wątpi, jest w błędzie. Obaj mówią jak w obłędzie.
R:
Jeśli wszystko jest snem, to co jest przebudzeniem?
M:
Jak opisać stan przebudzenia w języku snu? Słowa nie opisują, są
one tylko symbolami.
R:
Znów to samo usprawiedliwianie, że słowa nie mogą przekazać
rzeczywistości.
M:
Jeśli chce pan słów, dam panu niektóre ze starożytnych słów
pełnych mocy. Niech pan powtarza je wytrwale; mogą ona sprawić
cuda.
R:
Czy mówi pan poważnie? Czy chciałby pan zalecić człowiekowi
zachodu ciągłe powtarzanie "OM", "Ram" lub
"Hari Kriszna", chociaż człowiekowi temu brak zupełnie
wiary i przekonania, które zależą od właściwego klimatu
kulturowego i religijnego. Czy bez wiary i żarliwości można przez
mechaniczne powtarzanie samych dźwięków cokolwiek osiągnąć?
M:
Dlaczegóżby nie? Znaczenie ma sam wewnętrzny impuls, ukryty motyw,
a nie jego kształt. Cokolwiek człowiek taki czyni jeśli czyni to
dla znalezienia swojej rzeczywistej jaźni, z pewnością dojdzie do
niej.
R:
Czy nie potrzeba wiary w skuteczność używanego środka?
M:
Nie potrzeba wiary, która jest tylko oczekiwaniem wyniku. Tutaj
znaczenie ma tylko działanie. Cokolwiek uczyni pan w imieniu prawdy,
doprowadzi to pana do prawdy. Niech pan będzie tylko szczery i
uczciwy. Rodzaj pańskiego działania jest obojętny.
R:
Po co w takim razie dawać wyraz swoim tęsknotom?
M:
Nie jest to potrzebne. Nie czynienia niczego jest równie dobre. Sama
tęsknota, nie osłabiona myślą i działaniem, ale czysta i
skupiona, doprowadzi pana szybko do celu. Znaczenie ma prawdziwy
motyw a nie rodzaj działania.
R:
Niewiarygodne! W jaki sposób może się stać skuteczne tępe
powtarzanie, w atmosferze nudy graniczącej z rozpaczą?
M:
Istotne tu jest samo powtarzanie, nieustanne zmaganie się, odporność
i wytrwałość, pomimo nudy, rozpaczy i zupełnego braku
przekonania. Nie są one ważne samo przez się, ale przez kryjące
się za nim oddanie. Musi istnieć wewnętrzny impuls i bodziec
zewnętrzny.
R:
Moje pytania są typowe dla łudzi zachodu, którzy myślą w
kategoriach przyczyn i skutków, celów i środków. Nie dostrzegają
oni związku, jaki mógłby istnieć pomiędzy konkretnym słowem i
absolutną rzeczywistością.
M:
Nie ma tu żadnego związku. Jest natomiast związek między słowem
i jego znaczeniem, pomiędzy działaniem i motywem działania.
Praktyki duchowe, to wciąż odnawiająca się wola samorealizacji.
Komu brak odwagi, ten nie przyjmie rzeczywistego, nawet gdyby zostało
mu dane, niechęć zrodzona z lęku jest jedyną przeszkodą.
R:
Ale co przejmuje lękiem?
M:
Nieznane. Nieistnienie, niepamiętanie, niedziałanie. I
transcendentalne.
R:
Czy chce pan powiedzieć, że może pan podzielić się z innymi
sposobem dochodzenia do swoich osiągnięć, lecz nie może pan
dzielić się ich owocami?
M:
Oczywiście, mogę dzielić się owocami i robię to nieprzerwanie.
Lecz moją mową, jest milczenie. Niech pan uczy się jej słuchać i
rozumieć ją.
R:
Nie mogę pojąć, jak można rozpocząć praktykę bez przekonania.
M:
Niech pan pozostanie u mnie przez jakiś czas albo zaufa temu co
mówię, a przekonanie się pojawi.
R:
Nie każdy ma możliwość spotkać się z panem.
M:
Niech pan spotka siebie, swoją własną jaźń. Niech pan z nią
przebywa, słucha jej, będzie jej posłuszny, cieszy się nią
stale: proszę o niej stale pamiętać. Nie potrzebuje pan innego
przewodnika. Dopóki pragnienie prawdy ma wpływ na pańskie
codzienne życie, wszystko jest z panem w porządku. Niech pan żyje
swoim życiem, nie raniąc nikogo. Nieczynienie zła jest
najpotężniejszą jogą. Szybko zaprowadzi ona pana do celu. Właśnie
ją nazywam nisarga-jogą. Jogą naturalną. Jest to sztuka życia w
spokoju i harmonii, przyjaźni i miłości. Owocem takiego życia
jest samorodne i niewyczerpane szczęścia.
R:
Wszystko to jednak zakłada posiadanie chociaż odrobiny wiary.
M:
Niech pan wejrzy w siebie, a dojdzie pan do tego, że będzie pan
wierzył sobie. Zaufanie do czegoś innego przychodzi wraz z
doświadczeniem.
R:
Kiedy jakiś człowiek mówi mi, że wie coś, czego ja nie wiem
czuje się uprawniony do zapytania: "Czym jest to, co pan zna, a
czego ja nie znam?"
M:
A jeśli on odpowie, iż nie może to być przekazane przy pomocy
słów?
R:
Wtedy przyglądam mu się bliżej i staram się go zrozumieć.
M:
Ależ o to mi właśnie chodzi! Niech pan będzie zaangażowany i
czujny, aby nić wzajemnego zrozumienia wzmocniła się. Wówczas
dzielenie się będzie łatwe. Naprawdę, wszelkie urzeczywistnienie
jest dzieleniem się. Wchodzi się w rozszerzoną świadomość i
uczestniczy się w niej. Niechęć aby wejść i podzielić ten stan,
jest jedyną przeszkodą. Nigdy nie mówię o różnicach, nie
istnieją one dla mnie. To pan o nich mówi, a więc pańskim
zadaniem jest ich wykazanie. Proszę mi je pokazać. Aby to uczynić,
będzie pan musiał mnie zrozumieć. Tylko że wtedy nie będzie pan
już więcej mówił o różnicach! Niech pan dobrze zrozumie jedną
rzecz, a znajdzie się pan u celu. Przeszkadza panu nie brak okazji,
ale brak umiejętności skupienia uwagi na tym, co chce pan
zrozumieć. Gdyby pan tylko potrafił być stale czujny wobec
nieznanego, odkryłoby ono przed panem swoje tajemnice. Ale skoro
jest pan powierzchowny i brakuje panu powagi, wytrwałości, aby
uważnie patrzeć i czekać, jest pan podobny do dziecka, które
płacze, by mu dano księżyc.