Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  痚ra 艣r贸dziemnomorska

CLIVE CUSSLER

AFERA 艢R脫DZIEMNOMORSKA

Tytu艂 orygina艂u THE MEDITERRANEAN CAPER

Autor ilustracji KLAUDIUSZ MAJKOWSKI

Opracowanie graficzne IMI design studio / prepress

Redaktor MIRELLA REMUSZKO

Redaktor techniczny ANNA WARDZA艁A

Copyright (c) 1973 by Clive Cussler Polish edition published by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

Published by arrangement with

Peter Lampack Agency, Inc.

551 Fifth Avenue, Suit臋 2015

New York, N.Y. 10176-0187 USA

ISBN 83-7082-360-2

Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

Warszawa 1994. Wydanie I Druk: 艁贸dzka Drukarnia Dzie艂owa


Dla Amy i Eryka,

aby 偶eglowali jak najd艂u偶ej

PROLOG

Panowa艂 偶ar jak w piekarniku i by艂a niedziela. W wie偶y kontroli ruchu powietrznego dy偶urny Bazy Lotnictwa Wojskowego Brady przypali艂 nast臋pnego papierosa, po艂o偶y艂 na przeno艣nym klimatyzatorze stopy w skarpetkach i czeka艂, a偶 si臋 cokolwiek wydarzy.

Nie bez powodu nudzi艂 si臋 jak mops: ruch powietrzny by艂 zazwyczaj w niedziele marny, a praktycznie rzecz bior膮c - bliski zera, bo w dni 艣wi膮teczne samoloty bojowe niezmiernie rzadko lata艂y nad 艢r贸dziemnomorskim Teatrem Operacyjnym, zw艂aszcza 偶e akurat nie dojrzewa艂y 偶adne napi臋cia mi臋dzynarodowe. Od czasu do czasu siada艂a lub startowa艂a wprawdzie jaka艣 maszyna, zwykle jednak chodzi艂o tylko o uzupe艂nienie paliwa w samolocie, kt贸rym jaki艣 dygnitarz spieszy艂 na konferencj臋 gdzie艣 w Europie albo Afryce.

Po raz dziesi膮ty od rozpocz臋cia s艂u偶by kontroler powi贸d艂 spojrzeniem po wielkiej tablicy z rozk艂adem lot贸w - 偶adnych start贸w, a od 16:30, przybli偶onego czasu jedynego dzi艣 l膮dowania, dzieli艂o go jeszcze bez ma艂a pi臋膰 godzin.

By艂 m艂ody - niewiele po dwudziestce - i stanowi艂 uderzaj膮cy dow贸d przeciwko tezie, 偶e blondyni opalaj膮 si臋 kiepsko: ka偶dy widoczny kawa艂ek jego sk贸ry przypomina艂 ciemnoorzechowy fornir, intarsjowany platynow膮 paj臋czyn膮 w艂osk贸w. Cztery paski na r臋kawie 艣wiadczy艂y, 偶e ma stopie艅 sier偶anta sztabowego, a jego mundurowa koszula koloru khaki by艂a nawet pod pachami sucha jak pieprz, chocia偶 temperatura si臋ga艂a 37掳C. Zwyczajem powszechnie tolerowanym w jednostkach Air Force, stacjonuj膮cych w regionach o gor膮cym klimacie, mia艂 rozpi臋ty ko艂nierzyk i nie nosi艂 krawata.

Wychyli艂 si臋 i ustawi艂 klimatyzator w taki spos贸b, aby strumie艅 ch艂odnego powietrza owiewa艂 mu nogi. Rad z orze藕wiaj膮cego 艂askotania u艣miechn膮艂 si臋, spl贸t艂 d艂onie na karku, rozpar艂 si臋 wygodniej i wbi艂 wzrok w metalowy sufit.

Natychmiast przed oczyma jego duszy zamajaczy艂a towarzysz膮ca mu nieustannie wizja Minneapolis i dziewcz膮t paraduj膮cych po Nicollet Avenue - zn贸w przeliczy艂 w pami臋ci: jeszcze pi臋膰dziesi膮t cztery dni b臋dzie si臋 musia艂 m臋czy膰, zanim w ramach rotacji wr贸ci do Stan贸w. Ka偶d膮 up艂ywaj膮c膮 dob臋 odfajkowywa艂 ceremonialnie w noszonym na piersi czarnym notesiku.

Ziewn膮wszy po raz mo偶e dwudziesty wzi膮艂 z parapetu lornetk臋 i spojrza艂 na samoloty, kt贸re sta艂y na czarnym asfalcie pod budynkiem wie偶y kontroli.

Lotnisko zbudowano na le偶膮cej w p贸艂nocnej cz臋艣ci Morza Egejskiego wyspie Thasos, oddzielonej od kontynentalnej Macedonii greckiej szesnastomilowym pasem wody, zwanym - jak偶eby inaczej - cie艣nin膮 Thasos. L膮dowy masyw Thasos sk艂ada si臋 z czterystu trzydziestu kilometr贸w kwadratowych ska艂 poro艣ni臋tych drzewami. Pe艂no tu staro偶ytnych ruin, datuj膮cych si臋 niekiedy z tysi臋cznego roku przed nasz膮 er膮. Baza, skr贸towo okre艣lana przez jej personel mianem Lotniska Brady, zosta艂a wybudowana pod koniec lat sze艣膰dziesi膮tych na mocy traktatu pomi臋dzy Stanami Zjednoczonymi i rz膮dem greckim, a opr贸cz eskadry my艣liwc贸w z艂o偶onej z dziesi臋ciu F-105 starfire na sta艂e stacjonowa艂y w niej tylko dwa monstrualne transportowce C-133 cargomaster, kt贸re po艂yskuj膮c w o艣lepiaj膮cym egejskim s艂o艅cu, wygl膮da艂y teraz jak para spasionych wieloryb贸w.

W daremnym poszukiwaniu jakichkolwiek oznak 偶ycia sier偶ant kolejno przygl膮da艂 si臋 u艣pionym maszynom, lotnisko by艂o jednak puste. Wi臋kszo艣膰 personelu albo krzepi艂a si臋 piwem w pobliskim miasteczku Panaghia, albo za偶ywa艂a na pla偶y k膮pieli s艂onecznej, albo te偶 drzema艂a w klimatyzowanych koszarach. Obecno艣膰 ludzi sygnalizowa艂a tylko samotna sylwetka 偶andarma, strzeg膮cego bramy g艂贸wnej, i pozostaj膮ce w nieustannym ruchu anteny radarowe, obracaj膮ce si臋 na dachu betonowego bunkra. Dy偶urny powoli uni贸s艂 lornet臋 i pobieg艂 wzrokiem ponad lazurowymi falami morza: w dniu r贸wnie jasnym i bezchmurnym jak dzisiejszy m贸g艂 z 艂atwo艣ci膮 dostrzec szczeg贸艂y odleg艂ego greckiego l膮du. Potem skierowa艂 szk艂a na wsch贸d, chwytaj膮c fragment linii horyzontu, gdzie ciemny b艂臋kit morza styka艂 si臋 z jasnym b艂臋kitem nieba, a po chwili z migotliwej mgie艂ki rozpalonego upa艂em powietrza wy艂oni艂a si臋 bia艂a plamka statku, stoj膮cego na kotwicy. Sier偶ant zmru偶y艂 oczy, poprawi艂 ostro艣膰 i wreszcie z najwy偶szym trudem odcyfrowa艂 wymalowane na dziobie mikroskopijne czarne literki: Pierwsze Podej艣cie.

Krety艅ska nazwa, uzna艂. Nie potrafi艂 dopatrzy膰 si臋 w niej sensu. Na kad艂ubie statku widnia艂y r贸wnie偶 inne oznakowania - 艣r贸dokr臋cie pionow膮 masywn膮 krech膮 przecina艂 czarny napis NUMA - Narodowa Agencja Bada艅 Morskich i Podwodnych.

Zwieszaj膮ce si臋 nad wod膮 zakrzywione rami臋 ustawionego na rufie 偶urawika dobywa艂o z g艂臋bi jaki艣 podobny do kuli ob艂y przedmiot; na widok krz膮taj膮cych si臋 przy urz膮dzeniu ludzi sier偶ant do艣wiadczy艂 cichej satysfakcji, 偶e r贸wnie偶 cywile musz膮 harowa膰 w tym niedzielnym skwarze.

Nagle jego obserwacyjne rozrywki uci膮艂 dobiegaj膮cy z interkomu odcz艂owieczony g艂os: - Wie偶a, tu Radar... Odbi贸r!

Sier偶ant od艂o偶y艂 lornetk臋 i wcisn膮wszy guzik uruchomi艂 mikrofon. - Zg艂asza si臋 Wie偶a Kontrolna, Radar. Kto umar艂?

- Mam kontakt mniej wi臋cej szesna艣cie kilometr贸w na zach贸d.

- Szesna艣cie kilometr贸w na zach贸d? - zagrzmia艂 sier偶ant. - To przecie偶 w g艂臋bi wyspy. Praktycznie mamy ten wasz kontakt ju偶 nad g艂ow膮. - Raz jeszcze zerkn膮艂 na zapisan膮 wielkimi literami tablic臋 i upewni艂 si臋, 偶e nie ma prawa oczekiwa膰 偶adnego lotu, kt贸ry by艂by zaplanowany. - Nast臋pnym razem dajcie mi cynk wcze艣niej, dobra?

- Nie mam bladego poj臋cia, sk膮d si臋 wzi膮艂 - zadudni艂 g艂os z bunkra radarowego. - Przez sze艣膰 minionych godzin nie mieli艣my na ekranie w promieniu stu sze艣膰dziesi臋ciu kilometr贸w dos艂ownie niczego, co by lecia艂o w nasz膮 stron臋.

- No to albo przesta艅cie kima膰 na s艂u偶bie - warkn膮艂 sier偶ant - albo sprawd藕cie sw贸j cholerny sprz臋t. - Zwolni艂 przycisk mikrofonu, chwyci艂 lornet臋, wsta艂 i uwa偶nie popatrzy艂 w kierunku zachodnim.

By艂 tam... male艅ki ciemny punkcik, sun膮cy zaledwie par臋 metr贸w ponad wzg贸rzami. Nadlatywa艂 powoli - z szybko艣ci膮 najwy偶ej stu czterdziestu kilometr贸w na godzin臋. Przez kilka chwil wydawa艂o si臋, 偶e trwa w nieruchomym zawieszeniu, ale potem, niemal b艂yskawicznie, zacz膮艂 nabiera膰 konkretnego kszta艂tu i w okularach lornety zarysowa艂y si臋 wyrazi艣cie kontury kad艂uba oraz skrzyde艂. Tak wyrazi艣cie, 偶e o pomy艂ce nie mog艂o by膰 mowy. Sier偶antowi ze zdziwienia opad艂a szcz臋ka, gdy suche powietrze wyspy rozdar艂 terkoc膮co-dudni膮cy ha艂as silnika stare艅kiego jednomiejscowego dwup艂atu o sta艂ym podwoziu ze szprychowymi ko艂ami.

Dzi贸b, zdeformowany stercz膮cym zgrubieniem rz臋dowego silnika, mia艂 poza tym op艂ywowy kszta艂t, kt贸ry jednak na wysoko艣ci otwartej kabiny robi艂 si臋 kanciasty. Wielkie drewniane 艣mig艂o t艂uk艂o powietrze jak stary wiatrak, popychaj膮c antyczn膮 maszyn臋 z 偶贸艂wi膮 ospa艂o艣ci膮, pokryte za艣 p艂贸tnem skrzyd艂a o typowych dla wczesnych konstrukcji karbowanych kraw臋dziach sp艂ywu p艂ata dygota艂y i ko艂ysa艂y si臋 na wietrze. Od ko艂paka 艣mig艂a po koniuszki ster贸w wysoko艣ci ca艂y samolot by艂 wymalowany na jadowicie 偶贸艂ty kolor. Sier偶ant odj膮艂 od oczu lornet臋 dok艂adnie w chwili, gdy maszyna, ukazuj膮c dobrze znany krzy偶 malta艅ski, niemieckie oznakowanie samolot贸w bojowych z czas贸w I wojny, przemkn臋艂a nad wie偶膮.

艢ci艣le rzecz bior膮c: przemkn臋艂a najwy偶ej p贸艂tora metra ponad ni膮. Gdyby co艣 takiego wydarzy艂o si臋 w innych okoliczno艣ciach, sier偶ant pad艂by zapewne plackiem na pod艂og臋, zdumienie jednak, wywo艂ane widokiem tego niepoj臋tego rozumowo, a tak przecie偶 materialnego ducha sp艂ywaj膮cego z zamglonych niebios nad Frontem Zachodnim sprawi艂o, 偶e sta艂 jak s艂up soli. Kiedy samolot przelatywa艂 nad wie偶膮, jego pilot bezczelnie pomacha艂 ze swojej kabiny. By艂 tak blisko, 偶e sier偶ant zdo艂a艂 dostrzec jego rysy, przys艂oni臋te nieco goglami, i wys艂u偶on膮 czapk臋-pilotk臋. Widmo z przesz艂o艣ci u艣miecha艂o si臋 od ucha do ucha, poklepuj膮c kolby zamontowanych na os艂onie silnika sprz臋偶onych karabin贸w maszynowych.

Czy chodzi艂o o jaki艣 monstrualny dowcip? Czy facet by艂 szajbni臋tym Grekiem, kt贸ry urwa艂 si臋 z cyrku powietrznego? A w og贸le, sk膮d przylecia艂? Nagle zmys艂y sier偶anta zarejestrowa艂y fakt, i偶 gdzie艣 za 艣mig艂em zamigota艂y dwa 艣wietlne punkciki i oto roztrzaskane okna wie偶y kontrolnej przesta艂y istnie膰.

Czas si臋 zatrzyma艂 i na u艣pione Lotnisko Brady wtargn臋艂a wojna. Pilot antycznego my艣liwca zatacza艂 kr臋gi wok贸艂 wie偶y kontroli lot贸w, schodz膮c nad ziemi臋 atakowa艂 wysmuk艂e sylwetki leniwie rozpartych na pasie startowym odrzutowc贸w i swymi muzealnymi o艣miomilimetrowymi pociskami dziurkowa艂 jak sito i rwa艂 na strz臋py cienkie kad艂uby FS-105. Trzy z nich, trafione w zbiorniki paliwa, natychmiast stan臋艂y w ogniu tak gwa艂townym, 偶e zdo艂a艂 przemieni膰 asfalt w dymi膮ce ka艂u偶e smo艂y. Raz za razem lataj膮cy eksponat wznosi艂 si臋 nad lotnisko i spada艂, sypi膮c o艂owianym niszczycielskim gradem. Po trzech my艣liwcach przysz艂a kolej na jeden z gigantycznych C-133 cargomaster贸w, kt贸ry eksplodowa艂 z rykiem p艂omieni, si臋gaj膮cych wysoko艣ci stu metr贸w.

W wie偶y kontrolnej pe艂ni膮cy s艂u偶b臋 sier偶ant patrzy艂 oszo艂omiony na s膮cz膮c膮 si臋 z jego piersi czerwon膮 stru偶k臋 krwi. Delikatnie wyszarpa艂 z g贸rnej kieszonki czarny notes i z hipnotyczn膮 fascynacj膮 spojrza艂 na ma艂膮, schludn膮 dziurk臋 w samym 艣rodku ok艂adki. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, 偶eby zrzuci膰 czarny welon, kt贸ry przes艂ania艂 mu oczy, a potem z wysi艂kiem d藕wign膮艂 si臋 na kolana i powi贸d艂 doko艂a t臋pym spojrzeniem.

Dos艂ownie wszystko - sprz臋t radiowy, umeblowanie, pod艂og臋 - za艣ciela艂y roziskrzone kawa艂ki pot艂uczonego szk艂a. Klimatyzator le偶a艂 na grzbiecie jak 艣miertelnie trafiony mechaniczny zwierzak: sztywne 艂apy stercza艂y do g贸ry, a z kilku okr膮g艂ych dziurek wycieka艂 na pod艂og臋 p艂yn ch艂odz膮cy. Sier偶ant nieprzytomnie popatrzy艂 na, cudownym zbiegiem okoliczno艣ci, nietkni臋te radio i kalecz膮c d艂onie i nogi ostrymi od艂amkami poczo艂ga艂 si臋 w jego stron臋. Si臋gn膮艂 po mikrofon i chwyci艂 go kurczowo, plami膮c krwi膮 plastykow膮 r膮czk臋.

Ciemno艣膰 zacz臋艂a ogarnia膰 my艣li sier偶anta, kt贸ry zastanawia艂 si臋: 鈥濲aka jest w艂a艣ciwa procedura? Co cz艂owiek m贸wi w podobnej sytuacji?鈥

Byle co! Byle co!

- Do wszystkich, kt贸rzy mnie s艂ysz膮. MAYDAY! MAYDAY! Tu Lotnisko Brady. Zostali艣my zaatakowani przez nie zidentyfikowany samolot. To nie jest alarm 膰wiczebny. Powtarzam: Lotnisko Brady zosta艂o zaatakowane...

Rozdzia艂 1

Major Dirk Pitt poprawi艂 kab艂膮k s艂uchawek na swoich ciemnych g臋stych w艂osach i powoli kr臋c膮c ga艂k膮 cz臋stotliwo艣ci usi艂owa艂 polepszy膰 odbi贸r. Potem, z b艂yskiem zdumienia w oczach koloru akwamaryny, uwa偶nie s艂ucha艂 przez moment, a na jego ogorza艂ym czole pojawi艂y si臋 zmarszczki.

Nie o to chodzi, i偶 wiadomo艣膰, jak膮 odebra艂, by艂a niezrozumia艂a. Wr臋cz przeciwnie. Ale po prostu nie m贸g艂 da膰 jej wiary. Jeszcze raz wyt臋偶y艂 s艂uch w zgie艂ku, jaki czyni艂y dwa silniki wodnosamolotu catalina. S艂owa, kt贸re dobiega艂y jego uszu, s艂ab艂y zamiast nabiera膰 mocy. Potencjometr si艂y g艂osu by艂 rozkr臋cony do oporu, od Lotniska Brady za艣 dzieli艂o ich zaledwie czterdzie艣ci osiem kilometr贸w: w tych okoliczno艣ciach meldunek kontrolera ruchu powietrznego powinien rozszarpa膰 b臋benki Pitta. Albo siada zasilanie na Wie偶y, albo kontroler jest powa偶nie ranny - uzna艂 Pitt. Duma艂 mo偶e minut臋, a potem si臋gn膮wszy w prawo potrz膮sn膮艂 u艣pion膮 sylwetk膮 w fotelu drugiego pilota.

- Koniec drzemki, 艣pi膮ca kr贸lewno. - Jego g艂os, cichy z pozoru i naturalny, mia艂 w sobie co艣, co sprawia艂o, 偶e z 艂atwo艣ci膮 przebija艂 si臋 przez ha艂as dudni膮cego silnika czy zgie艂k zat艂oczonego pokoju.

Kapitan Al Giordino ze znu偶eniem d藕wign膮艂 g艂ow臋 i dono艣nie ziewn膮艂. W jego ciemnych podkr膮偶onych oczach wyra藕nie odbija艂y si臋 trudy trzynastu godzin, jakie sp臋dzi艂 w kabinie starej 艂odzi lataj膮cej bez przerwy wstrz膮sanej drgawkami. Wyrzuci艂 w g贸r臋 ramiona, nabra艂 powietrza w niezwykle pojemne p艂uca i przeci膮gn膮艂 si臋 a偶 zatrzeszcza艂y stawy. Potem siad艂 prosto i wysun膮wszy g艂ow臋 wbi艂 spojrzenie w przestrze艅 rozci膮gaj膮c膮 si臋 za szybami kabiny.

- Jeste艣my ju偶 nad Pierwszym Podej艣ciem! - wymamrota艂 znowu ziewaj膮c.

- Prawie - odpar艂 Pitt. - Thasos na wprost przed nami.

- O kurcz臋 - mrukn膮艂 Giordino, a potem skrzywi艂 usta w u艣miechu. - Mog艂em sobie jeszcze pospa膰 dobrych dziesi臋膰 minut. Czemu艣 mnie obudzi艂?

- Przechwyci艂em z Brady wiadomo艣膰, 偶e lotnisko zosta艂o zaatakowane przez nie zidentyfikowany samolot.

- Chyba mnie podpuszczasz - powiedzia艂 z niedowierzaniem Giordino. - To musi by膰 jaki艣 kawa艂.

- Nie, wcale tak nie s膮dz臋. Z g艂osu kontrolera nie wynika艂o, 偶e wpuszcza mnie w maliny. - Pitt zawaha艂 si臋, ca艂y czas uwa偶nie obserwuj膮c fale, kt贸re przemyka艂y najwy偶ej pi臋tna艣cie metr贸w pod kad艂ubem cataliny. Dla wprawy i utrzymania refleksu w dobrej formie, przez ostatnie kilometry lecia艂 tu偶 nad morzem.

- Niewykluczone, 偶e Wie偶a Brady m贸wi zupe艂n膮 prawd臋 - stwierdzi艂 Giordino, wci膮偶 wpatrzony w okno. -Tylko sp贸jrz tam, na wschodni膮 cz臋艣膰 wyspy.

Obaj m臋偶czy藕ni skoncentrowali ca艂膮 uwag臋 na wy艂aniaj膮cym si臋 z morza kopulastym skrawku sta艂ego l膮du. Opustosza艂e pla偶e, granicz膮ce z bia艂膮 wst膮偶k膮 przyboju, by艂y 偶贸艂te, a stoki 艂agodnych pag贸rk贸w pokrywa艂a ziele艅 drzew. Kolory te, rozmyte przez fale ciep艂a, 偶ywo kontrastowa艂y z b艂臋kitem Morza Egejskiego. Gdzie艣 z po艂udniowego obszaru Thasos bi艂a w bezwietrzne niebo wielka kolumna dymu, tworz膮c nad wysp膮 olbrzymi膮, spiralnie skr臋con膮 czarn膮 chmur臋. Gdy dzi贸b cataliny przybli偶y艂 si臋 do Thasos nieco bardziej, Pitt i Giordino dostrzegli migotanie p艂omieni.

Pitt chwyci艂 mikrofon i wcisn膮艂 guziczek na jego r膮czce. - Wie偶a Brady, Wie偶a Brady, tu Papa-Bravo-Yankee-086, odbi贸r. - Nie by艂o odpowiedzi i Pitt jeszcze dwukrotnie powt贸rzy艂 wezwanie.

- Cisza? - zapyta艂 Giordino.

- Grobowa - odpar艂 Pitt.

- Powiedzia艂e艣: nie zidentyfikowany samolot. Rozumiem, 偶e chodzi艂o o jeden?

- Dok艂adnie takich s艂贸w u偶y艂a przed zamilkni臋ciem Wie偶a Brady.

- To kompletnie bez sensu. Dlaczego jeden samolot mia艂by atakowa膰 baz臋 si艂 powietrznych Stan贸w Zjednoczonych?

- B贸g raczy wiedzie膰 - odrzek艂 Pitt, poci膮gaj膮c lekko dr膮偶ek sterowy. - Mo偶e to jaki艣 grecki kmie膰, wpieprzony, 偶e nasze odrzutowce p艂osz膮 mu kozy? Tak czy inaczej, nie jest to atak na du偶膮 skal臋, bo w takim razie Waszyngton ju偶 by nas powiadomi艂. Po偶yjemy, zobaczymy. - Pitt potar艂 oczy, aby odegna膰 z nich senno艣膰. - Przygotuj si臋, zamierzam wznie艣膰 si臋 wy偶ej, zatoczy膰 kr膮g nad tymi wzg贸rkami i maj膮c s艂o艅ce za sob膮 zej艣膰 na d贸艂, 偶eby si臋 dok艂adniej wszystkiemu przyjrze膰.

- Tylko bez 偶adnych numer贸w, zgoda? - poprosi艂 Giordino marszcz膮c brwi i u艣miechaj膮c si臋 z powag膮. - Ten stary karawan b臋dzie mocno do ty艂u, je艣li czeka tam na nas odrzutowiec uzbrojony w rakiety.

- Nie b贸j bidy - powiedzia艂 ze 艣miechem Pitt. - M贸j g艂贸wny cel w 偶yciu polega na tym, 偶eby najd艂u偶ej, jak to mo偶liwe, uchowa膰 si臋 w zdrowiu. - Pchn膮艂 manetki przepustnicy i dwa silniki Pratt & Whitney Wasp wyra藕nie zwi臋kszy艂y obroty, a potem, zr臋cznie manipuluj膮c dr膮偶kiem skierowa艂 w s艂o艅ce sp艂aszczony ryj samolotu; catalina z sekundy na sekund臋 zwi臋ksza艂a wysoko艣膰 i nad g贸rami Thasos ruszy艂a po 艂uku w stron臋 pot臋偶niej膮cej chmury dymu.

Nagle w s艂uchawkach Pitta zahucza艂 g艂os - ten sam co przedtem, ale teraz nier贸wnie mocniejszy. Omal nie og艂uszy艂 Pitta, zanim ten zdo艂a艂 go wyciszy膰.

- Wzywa Wie偶a Brady. Zostali艣my zaatakowani! Powtarzam: zostali艣my zaatakowani! Odezwijcie si臋... B艂agam, niech si臋 ktokolwiek odezwie! - G艂os brzmia艂 nieomal histerycznie.

- Wie偶a Brady, tu Papa-Bravo-Yankee-086. Odbi贸r - powiedzia艂 Pitt.

- Bogu dzi臋ki - dobieg艂o w odpowiedzi westchnienie.

- Pr贸bowa艂em wywo艂a膰 ci臋 ju偶 wcze艣niej, Wie偶a Brady, ale znikn膮艂e艣 z eteru.

- Zosta艂em trafiony podczas pierwszego ataku i... i chyba straci艂em przytomno艣膰. Teraz ju偶 czuj臋 si臋 lepiej. - G艂os si臋 艂ama艂, lecz s艂owa by艂y zrozumia艂e.

Jeste艣my w przybli偶eniu pi臋tna艣cie kilometr贸w od was na wysoko艣ci tysi膮ca o艣miuset metr贸w - powiedzia艂 powoli Pitt, nie powtarzaj膮c swoich namiar贸w. - Jak wygl膮da sytuacja?

- Jeste艣my bezbronni. Wszystkie nasze jednostki zosta艂y zniszczone na ziemi. Najbli偶sza eskadra my艣liwc贸w przechwytuj膮cych stacjonuje o kilkaset kilometr贸w st膮d. 呕adnym cudem nie dotrze tu na czas. Mo偶ecie nam pom贸c?

Pitt odruchowo pokr臋ci艂 g艂ow膮. - To nie wchodzi w gr臋, Wie偶a Brady. Nie wyci膮gam nawet trzystu kilometr贸w na godzin臋 i na pok艂adzie mam zaledwie dwa karabiny. Walka z odrzutowcem by艂aby tylko strat膮 czasu.

- Prosz臋, pom贸偶cie - powiedzia艂 b艂agalnie g艂os. - Samolot, kt贸ry nas zaatakowa艂, nie jest odrzutowym bombowcem, lecz dwup艂atem z czas贸w pierwszej wojny. Pom贸偶cie...

Pitt i Giordino, kompletnie zbici z panta艂yku, popatrzyli po sobie i min臋艂o pe艂nych dziesi臋膰 sekund, zanim Pitt wzi膮艂 si臋 w gar艣膰.

- Dobra, Wie偶a Brady, lecimy. Miejmy tylko nadziej臋, 偶e nie da艂e艣 plamy z identyfikacj膮 napastnika, bo w przeciwnym wypadku dwie siwow艂ose matusie pogr膮偶膮 si臋 w cholernej 偶a艂obie, kiedy ja i m贸j drugi pilot kopniemy w kalendarz. Bez odbioru. - Potem Pitt odwr贸ci艂 si臋 do Giordino i zachowuj膮c niewzruszony wyraz twarzy wyrzuci艂 szybko, pewnie i rzeczowo: - Id藕 na ty艂, otw贸rz luki, we藕 karabin i r贸b za snajpera.

- Nie wierz臋 w艂asnym uszom - powiedzia艂 oszo艂omiony Giordino.

Pitt pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Ja te偶 nie kupuj臋 tego bez zastrze偶e艅, ale musimy do ch艂opak贸w z ziemi wyci膮gn膮膰 pomocn膮 d艂o艅. A teraz zasuwaj.

- Zrobi臋 to - wymamrota艂 Giordino - ale wci膮偶 nie wierz臋.

- Praca my艣lowa to nie twoja dzia艂ka, brachu. - Pitt, z przelotnym u艣miechem, lekko szturchn膮艂 Giordino w rami臋. - Powodzenia.

- Tobie te偶 si臋 przyda. Krwawisz r贸wnie 艂atwo jak ja - odpar艂 przytomnie Giordino, a potem, mrucz膮c pod nosem, wsta艂 z fotela drugiego pilota i ruszy艂 w g艂膮b samolotu. Kiedy znalaz艂 si臋 w 艂adowni, wyj膮艂 z szafki 艣ciennej karabin kaliber .30 i za艂o偶y艂 magazynek z pi臋tnastoma nabojami. Otworzy艂 luk, a rozgrzane powietrze smagn臋艂o go po twarzy i wype艂ni艂o ca艂膮 艂adowni臋. Raz jeszcze sprawdzi艂 bro艅, a gdy zasiad艂 w oczekiwaniu, zn贸w pomy艣la艂 o swym przyjacielu pilotuj膮cym samolot.

Giordino zna艂 Pitta od bardzo dawna. Bawili si臋 ze sob膮 jako ch艂opcy, w szkole 艣redniej byli cz艂onkami tej samej dru偶yny lekkoatletycznej, umawiali si臋 z tymi samymi dziewczynami. 呕aden facet na 艣wiecie nie zna艂 Pitta tak dobrze jak Giordino... ani, skoro o tym mowa, 偶adna kobieta. W Picie mieszka艂o dw贸ch r贸偶nych ludzi. By艂 zatem 贸w kompetentny perfekcjonista Dirk Pitt, kt贸ry rzadko pope艂nia艂 b艂臋dy, a zarazem - co stanowi doprawdy niecz臋st膮 kombinacj臋 przymiot贸w - nie mia艂 w sobie szczypty zarozumia艂o艣ci, za to mn贸stwo humoru i wielk膮 艂atwo艣膰 nawi膮zywania kontakt贸w i zawierania przyja藕ni. Ale by艂 jeszcze ten drugi Pitt, melancholijny Pitt, kt贸ry na d艂ugie godziny zamyka艂 si臋 w sobie i jak gdyby pogr膮偶ony bez reszty w jakiej艣 fantastycznej mrzonce, stawa艂 si臋 cz艂owiekiem nieprzyst臋pnym i wynios艂ym. Musia艂 wprawdzie istnie膰 klucz, zdolny otworzy膰 drzwi, dziel膮ce tych dw贸ch Pitt贸w, ale Giordino nigdy go nie znalaz艂. Wiedzia艂 tylko, 偶e - odk膮d w minionym roku opodal Hawaj贸w Pitt straci艂 ukochan膮 kobiet臋 - znacznie cz臋艣ciej ni偶 kiedy艣 popada艂 w zmienne nastroje.

Giordino przypomnia艂 sobie jeszcze jedn膮 przemian臋: ot贸偶 na moment przed wyj艣ciem z kabiny pilot贸w spostrzeg艂, 偶e ciemnozielone oczy Pitta staj膮 si臋 w obliczu niebezpiecze艅stwa 艣wietli艣cie jasne. Takie oczy widzia艂 dot膮d tylko raz w 偶yciu; zerkn膮艂 na swoj膮 praw膮 d艂o艅, w kt贸rej brakowa艂o palca, i z lekka si臋 wzdrygn膮艂. Potem oderwa艂 my艣li od wspomnie艅 i wr贸ciwszy do tera藕niejszo艣ci odbezpieczy艂 karabin. I wtedy - rzecz osobliwa - poczu艂 si臋 niczym nie zagro偶ony.

Twarz siedz膮cego w kabinie Pitta mog艂aby stanowi膰 rze藕biarskie studium m臋sko艣ci. Pitt nie by艂 przystojniakiem w typie amanta filmowego, wr臋cz przeciwnie, i kobiety z rzadka - je艣li w og贸le - z w艂asnej inicjatywy pada艂y mu do st贸p. Zazwyczaj w jego obecno艣ci nieco strwo偶one i zak艂opotane, wyczuwa艂y sz贸stym zmys艂em, i偶 nie jest m臋偶czyzn膮 sk艂onnym czyni膰 zado艣膰 niewie艣cim zachciankom czy te偶 wdawa膰 si臋 w g艂upawe kokieteryjne gierki. Pitt przepada艂 za damskim towarzystwem i mi臋kko艣ci膮 kobiecych cia艂, a zarazem chorobliwie nie znosi艂 owych sztuczek, k艂amstewek oraz innych krety艅skich zabieg贸w, do jakich trzeba si臋 uciec, aby uwie艣膰 przeci臋tn膮 samic臋. Nie brakowa艂o mu kunsztu w sztuce zwabiania kobiet do 艂贸偶ka - zas艂ugiwa艂 w tej mierze na miano eksperta - po prostu musia艂 pokona膰 w sobie ogromne opory wewn臋trzne, by podj膮膰 t臋 gr臋. Preferowa艂 kobiety bezpo艣rednie i szczere, kt贸re jednak by艂y towarem niezmiernie trudno dost臋pnym na rynku.

Pitt pchn膮艂 dr膮偶ek sterowy i catalina obni偶y艂a dzi贸b, schodz膮c p艂ytkim lotem nurkowym w kierunku piek艂a, jakie rozp臋ta艂o si臋 na Lotnisku Brady; bia艂e wskaz贸wki wysoko艣ciomierza cofaj膮c si臋 po swojej czarnej tarczy rejestrowa艂y powolne opadanie. Pitt wyostrzy艂 k膮t schodzenia i dwudziestopi臋cioletni samolot - skonstruowany z my艣l膮 o niezawodno艣ci, du偶ym zasi臋gu i powolnych lotach zwiadowczych, nie za艣 rekordach szybko艣ci - zacz膮艂 wyczuwalnie wibrowa膰.

Pitt wyst膮pi艂 o zakup tej maszyny, kiedy na 偶膮danie admira艂a Jamesa Sandeckera, zosta艂 - zachowuj膮c stopie艅 majora - oddelegowany z Air Force do NUMY na okres, wedle dokument贸w, nie okre艣lony. Oficjalna nazwa jego funkcji - L膮dowo-Pok艂adowy Specjalista ds. Bezpiecze艅stwa - to, zdaniem Pitta, wy艂膮cznie wydumany eufemizm. Pitt sta艂 si臋 bowiem szpeniem od wszelkich k艂opot贸w. Ilekro膰 takie czy inne przedsi臋wzi臋cie rozbija艂o si臋 o jak膮艣 przeszkod臋 b膮d藕 problem natury nienaukowej, w艂a艣nie on mia艂 usun膮膰 trudno艣ci i przywr贸ci膰 status quo ante. I st膮d wzi膮艂 si臋 postulat kupna wodnosamolotu. Catalina-086 P by艂a, powolna wprawdzie jak 偶贸艂w, mog艂a jednak bez trudu przewozi膰 pasa偶er贸w i 艂adunki, a tak偶e - co istotniejsze, skoro bez ma艂a dziewi臋膰dziesi膮t procent operacji NUMY mia艂o miejsce na otwartym morzu - l膮dowa膰 na wodzie i z niej startowa膰.

Nagle uwag臋 Pitta przyku艂 barwny b艂ysk na czarnym tle chmury. By艂 to jaskrawo偶贸艂ty samolot, kt贸ry nagle skr臋ci艂 ostro i zanurkowa艂 w ob艂ok dymu. Pitt cofn膮艂 manetki przepustnicy, 偶eby zredukowa膰 pr臋dko艣膰, z jak膮 obni偶a艂a lot catalina, i nie przemkn膮膰 zbyt szybko obok niezwyk艂ego przeciwnika. 呕贸艂ty samolot niczym diabe艂 z pude艂ka wyprysn膮艂 z chmury po jej przeciwnej stronie i - co by艂o doskonale widoczne - ponowi艂 atak na Lotnisko Brady.

- Niech mnie wszyscy diabli - zahucza艂 dono艣nie Pitt. - To stary niemiecki my艣liwiec typu Albatros.

Catalina nadlatywa艂a wprost od strony s艂o艅ca i poch艂oni臋ty bez reszty swym niszczycielskim zaj臋ciem pilot albatrosa nie m贸g艂 jej widzie膰. Pitt zbli偶aj膮c si臋 do przeciwnika u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. Ubolewa艂 jedynie, 偶e w dziobie cataliny nie drzemi膮 kaemy, gotowe rzygn膮膰 ogniem. Lekko przycisn膮艂 lewy orczyk i odszed艂 w bok, 偶eby Alowi Giordino otworzy膰 lepsze pole ostrza艂u. Catalina, wci膮偶 niepostrze偶enie, nadlatywa艂a z rykiem silnik贸w, przez kt贸ry jednak przebi艂 si臋 nagle odg艂os karabinowych wystrza艂贸w.

Znajdowali si臋 prawie nad albatrosem, kiedy stercz膮ca z otwartej kabiny g艂owa w sk贸rzanej pilotce zacz臋艂a si臋 obraca膰; byli tak blisko, 偶e Pitt dostrzeg艂, jak na widok nadlatuj膮cego od strony s艂o艅ca wodnosamolotu opad艂a szcz臋ka faceta za sterami 偶贸艂tej maszyny - my艣liwy sta艂 si臋 ofiar膮. Zanim wzi膮艂 si臋 w gar艣膰 i przewaliwszy albatrosa na grzbiet zdo艂a艂 uciec w bok, Giordino opr贸偶ni艂 w jego kierunku ca艂y magazynek.

Pos臋pny, absurdalny dramat, rozgrywaj膮cy si臋 na zasnutych dymem niebiosach ponad Lotniskiem Brady wszed艂 w nowy etap, kiedy wodnosamolot z czas贸w drugiej wojny 艣wiatowej stawi艂 czo艂o my艣liwcowi z pierwszej wojny. Catalina by艂a szybsza, albatros jednak mia艂 przewag臋, jak膮 daj膮 dwa karabiny maszynowe i niepor贸wnanie wi臋ksza manewrowo艣膰. Mniej znany ni偶 wsp贸艂czesny mu fokker, by艂 wszak偶e doskona艂ym samolotem my艣liwskim i w latach 1916-1918 prawdziwym wo艂em roboczym Cesarskiej Floty Powietrznej.

Albatros wykona艂 nag艂y zwrot z p贸艂beczki i zaatakowa艂 catalin臋. Pitt zareagowa艂 b艂yskawicznie: szarpn膮艂 do siebie dr膮偶ek sterowy i modl膮c si臋 gor膮co, aby skrzyd艂a nie oderwa艂y si臋 od kad艂uba, wprowadzi艂 wodnosamolot w p臋tl臋. Zapomnia艂 o wszelkiej ostro偶no艣ci i powszechnie stosowanych zasadach pilota偶u; krew zawrza艂a w nim uniesieniem, jakie towarzyszy tylko walce jeden na jednego. Nieomal s艂ysza艂 trzask nit贸w, kiedy 艂贸d藕 lataj膮ca przewali艂a si臋 na grzbiet. Jego nietypowy zw贸d kompletnie zaskoczy艂 przeciwnika i bli藕niacze nitki ognia z dziobu 偶贸艂tego samolotu posz艂y Panu Bogu w okno.

Wykonawszy ostry skr臋t w lewo albatros znalaz艂 si臋 z catalin膮 na kursie kolizyjnym: Pitt widzia艂 ogniki pocisk贸w smugowych mniej wi臋cej trzy metry poni偶ej swojej kabiny. Dzi臋ki Bogu, 偶e facet jest kiepskim strzelcem, pomy艣la艂, czuj膮c jednak, w miar臋 jak samoloty zbli偶a艂y si臋 do siebie, narastaj膮cy skurcz w 偶o艂膮dku.

Wyczeka艂 do ostatniego momentu, pchn膮艂 nos cataliny w d贸艂 i szybkim nawrotem uzyska艂 dla swej maszyny na jedn膮 kr贸tk膮 chwil臋 uprzywilejowan膮 pozycj臋 ponad i za albatrosem; Al Giordino ponownie otworzy艂 ogie艅. 呕贸艂ty samolot wywin膮艂 si臋 spod karabinowej salwy nurkuj膮c pionowo ku ziemi i Pitt na moment straci艂 go z oczu. Natychmiast odszed艂 w prawo, przepatruj膮c niebo, ale by艂o ju偶 za p贸藕no - przewidzia艂 raczej ni偶 us艂ysza艂 艂omot pocisk贸w, wgryzaj膮cych si臋 w poszycie lataj膮cej 艂odzi. Jadowitemu 偶膮d艂u ma艂ego samolociku uszed艂 tylko dlatego, 偶e gwa艂townie zmusi艂 catalin臋 do wykonania manewru spadaj膮cego li艣cia, ale tym razem naprawd臋 niewiele brakowa艂o.

Nier贸wny b贸j, maj膮cy za jedynych widz贸w grupk臋 wojskowych, kt贸rzy jak oczarowani obserwowali go z ziemi, trwa艂 osiem pe艂nych minut. Potem samoloty min膮wszy lini臋 nadbrze偶a przenios艂y si臋 nad morze, gdzie dosz艂o do ostatniej rundy.

Pitt by艂 ju偶 zlany potem: s艂one po艂yskliwe kropelki jedna za drug膮, niczym zostawiaj膮cy smugowy 艣lad mikroskopijne 艣limaki, spe艂za艂y w d贸艂 jego twarzy. Przeciwnikowi nie brakowa艂o sprytu, ale je艣li chodzi o strategiczne sztuczki, Pitt te偶 nie wypad艂 sroce spod ogona. Z bezgraniczn膮 cierpliwo艣ci膮, czerpan膮 z B贸g wie jakich rezerw, utajonych w jego organizmie, wyczekiwa艂 odpowiedniego momentu, a kiedy ten wreszcie nadszed艂 - Pitt by艂 przygotowany.

Albatros zdo艂a艂 usytuowa膰 si臋 za catalin膮 i nieco ponad ni膮, Pitt jednak nie zmienia艂 szybko艣ci; pilot 偶贸艂tego my艣liwca, przekonany o rych艂ym zwyci臋stwie, podszed艂 na czterdzie艣ci metr贸w do ogona wodnosamolotu, zanim jednak zagada艂y jego kaemy, Pitt przymkn膮艂 przepustnic臋 i opu艣ci艂 klapy sprawiaj膮c, 偶e jego wielka maszyna nieomal stan臋艂a w miejscu. Zaskoczony facet z albatrosa przemkn膮艂 nad lataj膮c膮 艂odzi膮, zaliczaj膮c przy okazji w silnik kilka dobrze i z bliskiej odleg艂o艣ci wymierzonych kulek. Pitt ujrza艂, 偶e tu偶 przed kabin膮 wodnosamolotu albatros odszed艂 w bok, a jego pilot zsuwa gogle na czo艂o i z szacunkiem, jaki jeden odwa偶ny cz艂owiek potrafi okaza膰 drugiemu, unosi d艂o艅 w kr贸tkim salucie. Potem, ci膮gn膮c za sob膮 czarn膮 smug臋 dymu potwierdzaj膮c膮 umiej臋tno艣ci strzeleckie Ala Giordino, 偶贸艂ty samolocik zawr贸ci艂 i maj膮c pod sob膮 wysp臋, skierowa艂 si臋 na zach贸d.

Catalin膮, wyhamowana niemal do zera, wchodzi艂a teraz w lot nurkowy, wi臋c Pitt przez kilka dramatycznych sekund musia艂 boryka膰 si臋 z urz膮dzeniami sterowniczymi zanim wyr贸wna艂 lot. Potem 艂agodnym 艂ukiem rozpocz膮艂 wznoszenie. Znalaz艂szy si臋 na wysoko艣ci tysi膮ca pi臋ciuset metr贸w ponownie wyr贸wna艂 lot i uwa偶nym spojrzeniem omi贸t艂 wysp臋 oraz najbli偶szy sp艂ache膰 morza. Nie dostrzeg艂 jednak jaskrawo偶贸艂tej maszyny z krzy偶em malta艅skim. Znikn臋艂a. Rozwia艂a si臋 jak dym.

Ten 偶贸艂ty albatros by艂 mu sk膮d艣 znany i Pitt pomy艣la艂, 偶e oto zapomniany upi贸r z przesz艂o艣ci powr贸ci艂, aby go prze艣ladowa膰. Niesamowite uczucie ust膮pi艂o jednak r贸wnie szybko, jak si臋 pojawi艂o; Pitt g艂臋boko westchn膮艂, napi臋cie zel偶a艂o, m贸g艂 si臋 z ulg膮 rozlu藕ni膰.

- No to kiedy za艂apuj臋 si臋 na oznak臋 strzelca wyborowego? - zapyta艂 Giordino od drzwi kabiny. Mimo paskudnej rany na g艂owie u艣miecha艂 si臋 od ucha do ucha. Krew 艣ciekaj膮c po prawej skroni i policzku, plami艂a ko艂nierz jego jaskrawej, kwiecistej koszuli.

- Musisz poprzesta膰 na tym, 偶e kiedy wyl膮dujemy, postawi臋 ci drinka - odpar艂 Pitt, nie odwracaj膮c g艂owy.

Giordino wsun膮艂 si臋 w fotel drugiego pilota. - Czuj臋 si臋 tak, jakbym przed chwil膮 zaliczy艂 w Disneylandzie przeja偶d偶k臋 g贸rsk膮 kolejk膮 - oznajmi艂.

Pitt nie potrafi艂 powstrzyma膰 szerokiego u艣miechu. Przez chwil臋 milcza艂, rozlu藕niony i wygodnie rozparty, a potem spojrza艂 na Ala spod przymru偶onych powiek. - Co ci si臋 sta艂o? Dosta艂e艣 kulk臋?

Giordino obdarzy艂 Pitta kpi膮co-偶a艂osnym spojrzeniem. - Sk膮d ci strzeli艂o do 艂ba, 偶e mo偶esz catalin膮 robi膰 p臋tle?

- Wtedy uzna艂em to za sensowny manewr - odpar艂 Pitt z b艂yskiem w oku.

- Nast臋pnym razem uprzed藕 pasa偶er贸w. Rzuca艂o mn膮 po 艂adowni jak pi艂k膮.

- W co waln膮艂e艣? - zapyta艂 Pitt, unosz膮c brwi.

- Musisz wiedzie膰?

- Wi臋c?

Giordino by艂 wyra藕nie zak艂opotany. - Je艣li naprawd臋 musisz: w klamk臋 od sracza.

Po kr贸tkiej chwili Pitt odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u i rykn膮艂 艣miechem tak zara藕liwym, 偶e Al mu zawt贸rowa艂. Zag艂uszaj膮c silniki rechotali niemal przez trzydzie艣ci sekund, potem jednak dotar艂a do nich powaga ich obecnego po艂o偶enia.

Pitt wci膮偶 mia艂 trze藕wy umys艂, ale z wolna zaczyna艂o opanowywa膰 go znu偶enie. D艂ugie godziny lotu i napi臋cie ledwie sko艅czonej walki przyt艂acza艂o go i przejmowa艂o odr臋twiaj膮cym ch艂odem jak g臋sta wilgotna mg艂a. Rozmy艣la艂 o rozkosznym zapachu myd艂a pod zimnym prysznicem, o szorstkim dotyku wykrochmalonej po艣cieli - i nagle te rzeczy sta艂y si臋 dla艅 niezwykle istotne. Zerkn膮wszy przez szyb臋 na Lotnisko Brady u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ich pierwotnym celem by艂o Pierwsze Podej艣cie, powodowany jednak instynktem czy te偶 m臋tnym przeczuciem zmieni艂 teraz plany.

- Chyba powinni艣my odpu艣ci膰 sobie l膮dowanie na wodzie obok Pierwszego Podej艣cia i jak B贸g przykaza艂 si膮艣膰 na ziemi. Co艣 mi m贸wi, 偶e mamy w kad艂ubie kilka dziurek.

- Nie g艂upi pomys艂 - odpar艂 Giordino. - Nie mam nastroju na skakanie ze spadochronem.

Wielki wodnosamolot zszed艂 nad zas艂any 偶elastwem pas startowy, a kiedy wyl膮dowa艂 na wy偶arzonym asfalcie, podwozie podskoczy艂o w艣r贸d jadowitego pisku gumy, jakie zwykle towarzyszy przyziemieniu.

Trzymaj膮c si臋 z dala od p艂omieni, Pitt poko艂owa艂 na przeciwleg艂y skraj p艂yty lotniska, gdy za艣 catalina stan臋艂a w miejscu - wy艂膮czy艂 zap艂on i ju偶 po chwili dwa srebrne 艣mig艂a wytraci艂y obroty i zastyg艂y nieruchomo, l艣ni膮c w mocnym egejskim s艂o艅cu.

Pitt i Giordino przez jaki艣 czas siedzieli bez s艂owa, wch艂aniaj膮c w siebie pierwsze rozkoszne sekundy ciszy, kt贸ra zapanowa艂a w kabinie pilot贸w po trzynastu godzinach zgie艂ku i wibracji, a potem Pitt odryglowa艂 boczne okienko, otworzy艂 je i z beznami臋tnym zainteresowaniem zacz膮艂 przypatrywa膰 si臋 zwalczaj膮cym ogniste piek艂o stra偶akom z bazy. W臋偶e, jak autostrady na mapie samochodowej, wi艂y si臋 dos艂ownie wsz臋dzie, wrzeszcz膮cy za艣 i miotaj膮cy si臋 ludzie powi臋kszali tylko wra偶enie og贸lnego chaosu. Ogie艅 trawi膮cy FS-105 zosta艂 prawie opanowany, ale jeden z cargomaster贸w C-133 wci膮偶 gwa艂townie p艂on膮艂.

- Tylko tam popatrz - powiedzia艂 Giordino wyci膮gaj膮c rami臋.

Pitt przechyli艂 si臋 nad tablic膮 rozdzielcz膮 i przez okna Ala Giordino zobaczy艂, 偶e po p艂ycie lotniska zmierza slalomem w ich kierunku niebieski kombi Air Force, wioz膮cy kilku oficer贸w, za samochodem za艣, niczym sfora ujadaj膮cych ogar贸w, gna trzydziestu czy czterdziestu szeregowych, kt贸rzy wiwatuj膮 jak w艣ciekli.

- Oto co nazywam prawdziwie zajebistym komitetem powitalnym - powiedzia艂 rozbawiony Pitt, u艣miechaj膮c si臋 szeroko.

Giordino przetar艂 krwawi膮ce rozci臋cie chusteczk膮 do nosa, a potem, gdy ju偶 dok艂adnie przesi膮k艂a, zwin膮艂 j膮 w k艂臋bek, wyrzuci艂 przez okno i spojrzawszy na niedaleki brzeg morski uton膮艂 na moment w g艂臋bokiej zadumie. W ko艅cu zwr贸ci艂 si臋 do Pitta: - Chyba nie musz臋 ci m贸wi膰, jaki mieli艣my cholerny fart, 偶e tu siedzimy?

- Nie, nie musisz - odpar艂 Pitt g艂ucho. - Przynajmniej dwa razy by艂em pewien, 偶e ten duch nas za艂atwi.

- Chcia艂bym wiedzie膰, kim, do diab艂a, by艂 i o co chodzi w tej ca艂ej rozr贸bie.

Na twarzy Pitta malowa艂a si臋 analityczna ciekawo艣膰. - Jedyn膮 przes艂ank膮 jest ten 偶贸艂ty albatros.

Giordino spojrza艂 na przyjaciela pytaj膮co. - A jakie znaczenie m贸g艂by mie膰 kolor tego lataj膮cego rupiecia?

- Gdyby艣 przyk艂ada艂 si臋 do lekcji z historii awiacji - odpar艂 Pitt nie bez 偶yczliwej ironii - by艂by艣 sobie zapewne przypomnia艂, 偶e piloci niemieccy z czas贸w I wojny 艣wiatowej zwykli malowa膰 samoloty na 鈥瀙rywatne鈥, cho膰 niekiedy dziwaczne kolory.

- Od艂贸偶 ten wyk艂ad z historii na p贸藕niej - burkn膮艂 Giordino. - W tej chwili chc臋 si臋 tylko wykaraska膰 z tej sauny i skasowa膰 drinka, kt贸rego mi jeste艣 winien. - Wsta艂 z fotela i ruszy艂 w stron臋 wyj艣cia.

Sekund臋 p贸藕niej ko艂o srebrzystej lataj膮cej 艂odzi gwa艂townie zatrzyma艂 si臋 niebieski samoch贸d. Wszystkie jego drzwi rozwar艂y si臋 na o艣cie偶, a na p艂yt臋 lotniska wysypali si臋 pasa偶erowie, kt贸rzy w艣r贸d wrzasku zacz臋li 艂omota膰 pi臋艣ciami we w艂az cataliny. Zaraz potem ca艂y samolot opadli rozentuzjazmowani 偶o艂nierze.

Pitt nie wstawa艂 z miejsca i tylko machaj膮c zza szyby d艂oni膮, odpowiada艂 na radosne powitania. Jego cia艂o by艂o odr臋twia艂e i znu偶one, umys艂 jednak wci膮偶 pracowa艂 na pe艂nych obrotach. Dwa s艂owa ko艂ata艂y nieustannie w my艣lach Pitta, kt贸ry wreszcie wymrucza艂 je na g艂os. 鈥濲astrz膮b Macedonii鈥.

- Co m贸wisz? - zapyta艂 Giordino odwracaj膮c si臋 od wyj艣cia.

- Nic, zupe艂nie nic - odrzek艂 Pitt, wzdychaj膮c d艂ugo i dono艣nie. - Chod藕my... postawi臋 ci wreszcie tego drinka.

Rozdzia艂 2

Kiedy Pitt si臋 obudzi艂, by艂o jeszcze ciemno. Nie mia艂 poj臋cia, jak d艂ugo spa艂 - mo偶e si臋 tylko zdrzemn膮艂, a mo偶e zasn膮艂 na wiele godzin; nie wiedzia艂 i nic go to nie obchodzi艂o. Daremnie przewraca艂 si臋 z boku na bok, szukaj膮c przy wt贸rze skrzypu spr臋偶ynowego 艂贸偶ka najwygodniejszej pozycji - ulga, jak膮 przynosi tylko g艂臋boki sen, wci膮偶 by艂a nieosi膮galna. 艢wiadom膮 cz膮stk膮 swojej duszy usi艂owa艂 odgadn膮膰 powody takiego stanu rzeczy. Czy przeszkadza. mu monotonny pomruk klimatyzacji? Nie, bo przecie偶 nauczy艂 si臋 sypia膰 w艣r贸d jazgotliwego ha艂asu silnik贸w lotniczych. Mo偶e wi臋c natarczywe karaluchy? B贸g 艣wiadkiem, 偶e na Thasos si臋 od nich roi. Nie, chodzi艂o o co艣 innego. Wtedy poj膮艂. To ta druga, nie艣wiadoma, cz臋艣膰 jego duszy nie pozwala艂a mu zasn膮膰. Niczym projektor filmowy wci膮偶, bez przerwy wy艣wietla艂a obrazy z niezwyk艂ych zdarze艅 minionego dnia.

By艂 w艣r贸d nich jeden, kt贸ry wybija艂 si臋 ponad wszystkie inne - pewna fotografia z galerii Cesarskiego Muzeum Wojny. Pitt wyra藕nie j膮 sobie przypomina艂: aparat uwieczni艂 niemieckiego lotnika z czas贸w I wojny 艣wiatowej, pozuj膮cego obok samolotu my艣liwskiego. Ubrany w lotniczy str贸j, trzyma艂 d艂o艅 na 艂bie olbrzymiego bia艂ego owczarka. Pies, pe艂ni膮cy najwyra藕niej rol臋 maskotki, mia艂 wywalony oz贸r i pob艂a偶liwie spogl膮da艂 na swojego pana. Lotnik patrzy艂 w obiektyw aparatu. Mia艂 ch艂opi臋c膮 twarz, kt贸ra wydawa艂a si臋 bezbronna bez typowych pruskich atrybut贸w: monokla i korporanckiej blizny. Jednak wynios艂o艣膰 teuto艅skiej postawy wojskowej mo偶na by艂o wyczyta膰 z cienia aroganckiego u艣mieszku na wargach i sylwetki tak wyprostowanej, jakby jej w艂a艣ciciel kij po艂kn膮艂.

Pitt zapami臋ta艂 nawet informacj臋, kt贸r膮 umieszczono pod fotografi膮:

JASTRZ膭B MACEDONII

Porucznik Kurt Heibert z Jagdstaffel 91. zaliczy艂 na Froncie Macedo艅skim trzydzie艣ci jeden zwyci臋stw nad lotnikami sprzymierzonych; jeden z wybijaj膮cych si臋 as贸w wielkiej wojny. Przypuszczalnie zestrzelony, zagin膮艂 nad Morzem Egejskim 15 lipca 1918 roku.

Przez jaki艣 czas Pitt le偶a艂 nieruchomo wpatruj膮c si臋 w ciemno艣膰, by uzna膰 wreszcie, 偶e tej nocy ju偶 nie za艣nie. Uni贸s艂 si臋, wspar艂 na 艂okciu i wzi膮wszy z nocnego stolika swoj膮 omeg臋, przybli偶y艂 zegarek do oczu. Jego fosforyzuj膮ce wskaz贸wki pokazywa艂y czwart膮 dziewi臋膰. Pitt usiad艂 na 艂贸偶ku i spu艣ci艂 bose stopy na pod艂og臋 z p艂ytek PCW, potem z paczki le偶膮cej obok zegarka wyj膮艂 papierosa i przypali艂 go srebrn膮 zapalniczk膮. Wsta艂 z papierosem w z臋bach, przeci膮gn膮艂 si臋 i nagle wykrzywi艂 twarz, gdy bole艣nie zapiek艂y go mi臋艣nie grzbietu, kt贸remu wiwatuj膮cy ludzie z Brady nie szcz臋dzili wczoraj poklepywali. Pitt u艣miechn膮艂 si臋 w duszy na wspomnienie owej lawiny gratulacji i u艣cisk贸w d艂oni, jak膮 zostali z Alem zasypani po wyj艣ciu z kabiny wodnosamolotu.

Blask ksi臋偶yca, wpadaj膮cy szerok膮 smug膮 przez okno pokoju, i ciep艂e czyste powietrze nadchodz膮cego ranka podkr臋ci艂y Pitta, kt贸ry 艣ci膮gn膮艂 gatki i tak d艂ugo po omacku myszkowa艂 w swoich baga偶ach, a偶 rozpozna艂 dotykiem znajom膮 tkanin臋 k膮piel贸wek. Za艂o偶y艂 je, wzi膮艂 z 艂azienki r臋cznik i wyszed艂 w cisz臋 przed艣witu.

Ksi臋偶yc, tak 艣wietlisty bywa tylko w regionach 艣r贸dziemnomorskich, natychmiast sk膮pa艂 go w blasku od st贸p do g艂贸w i obna偶y艂 fantastyczn膮, nieco upiorn膮 pustk臋 pejza偶u. Na rozgwie偶d偶onym niebie droga mleczna k艂ad艂a si臋 jak wielki bia艂y ornament, wyhaftowany na czarnym aksamicie.

Z kwater oficerskich Pitt ruszy艂 alejk膮 w stron臋 bramy g艂贸wnej; przystan膮wszy na moment spojrza艂 na opustosza艂y pas startowy i spostrzeg艂, 偶e tu i 贸wdzie w szeregach obrze偶aj膮cych go wielobarwnych 艣wiate艂 widnieje czarna wyrwa. Zapewne, doszed艂 do wniosku, cz臋艣膰 systemu sygnalizacyjnego zosta艂a zniszczona podczas ataku, niemniej jednak dla pilota, dokonuj膮cego nocnego l膮dowania, og贸lny wz贸r by艂 nadal czytelny. Na drugim ko艅cu p艂yty, za poprzerywanymi nitkami 艣wiate艂ek, dostrzeg艂 ciemn膮, opuszczon膮 sylwetk臋 cataliny, kt贸ra przywiod艂a mu na my艣l kaczk臋 wysiaduj膮c膮 jajka. Uszkodzenia, jakie pociski wyrz膮dzi艂y jej kad艂ubowi, okaza艂y si臋 nieznaczne i ludzie z ekipy technicznej solennie obiecali, 偶e do naprawy, kt贸ra mia艂a potrwa膰 trzy dni, wezm膮 si臋 z samego rana. Dow贸dca bazy, pu艂kownik James Lewis, da艂 wyraz swemu ubolewaniu, i偶 remont tak si臋 przeci膮gnie, musia艂 jednak wi臋kszo艣膰 technik贸w skierowa膰 do pokiereszowanych odrzutowc贸w i ocala艂ego cargomastera C-133. W zwi膮zku z tym Pitt i Giordino uznali, 偶e przyjm膮 zaproszenie pu艂kownika, by tymczasem zamieszka膰 w bazie, u偶ywaj膮c welbotu Pierwszego Podej艣cia do przerzucania si臋 z l膮du na statek i odwrotnie; ten uk艂ad odpowiada艂 wszystkim, bo Pierwsze Podej艣cie dysponowa艂o niewieloma kajutami i wszystkie by艂y straszliwie zat艂oczone.

- Co艣 kapk臋 za wcze艣nie na k膮piel, nie, brachu?

Wyrwany tymi s艂owami z zadumy, Pitt stwierdzi艂, 偶e stoi w jaskrawobia艂ym 艣wietle reflektora, umocowanego na dachu budki stra偶niczej przy bramie g艂贸wnej. Budka, zdolna pomie艣ci膰 najwy偶ej jednego cz艂owieka, sta艂a na obudowanej kraw臋偶nikiem wysepce, oddzielaj膮cej pasy ruchu dla pojazd贸w wje偶d偶aj膮cych i wyje偶d偶aj膮cych. Z drzwi budki wyszed艂 kr臋py nied藕wiedziowaty 偶andarm i przyjrza艂 si臋 Pittowi badawczo.

- Nie mog艂em spa膰 - powiedzia艂 Pitt i natychmiast ugryz艂 si臋 w j臋zyk, 偶e nie potrafi艂 wykrzesa膰 z siebie czego艣 bardziej oryginalnego. Ale w ko艅cu do cholery z tym, pomy艣la艂, przecie偶 to stuprocentowa prawda.

- Trudno ci si臋 dziwi膰 - stwierdzi艂 偶andarm. - Po tych dzisiejszych historiach chyba nikt w bazie nie 艣pi jak niemowl臋. - Samo s艂owo 鈥瀞en鈥 wyzwoli艂o odruch i wartownik szeroko ziewn膮艂.

- Musisz si臋 piekielnie nudzi膰 przesiaduj膮c tu po ca艂ych nocach - zagadn膮艂 Pitt.

- Taa, nudy na pudy - odpar艂 偶andarm i zahaczy艂 kciuk jednej d艂oni o pas, podczas gdy drug膮 wspar艂 na kolbie zawieszonego u biodra colta .45 automatic. - Je艣li chcesz wyj艣膰 z bazy, poka偶 lepiej przepustk臋.

- Wybacz, ale nie mam. - Pitt zapomnia艂 poprosi膰 pu艂kownika Lewisa o przepustk臋 umo偶liwiaj膮c膮 opuszczenie Lotniska Brady i wchodzenie na jego teren.

Na twarzy wartownika zago艣ci艂 wyraz twarzy w艂a艣ciwy ludziom gro藕nym i twardym. - No to lepiej zasuwaj po ni膮 do koszar. - Pacn膮艂 膰m臋, kt贸ra zmierzaj膮c ku 艣wiat艂u zderzy艂a si臋 z jego obliczem.

- To by by艂a czysta strata czasu, bo w og贸le nie mam przepustki - powiedzia艂 z bezradnym u艣miechem Pitt.

- Nie odstawiaj g艂upka, brachu. Nikt bez przepustki nie przejdzie przez t臋 bram臋 w jedn膮 czy drug膮 stron臋.

- A jednak da艂em sobie rad臋.

Oczy 偶andarma sta艂y si臋 podejrzliwe. - Jakim cudem?

- Przylecia艂em.

Wyraz kompletnego zaskoczenia ca艂kowicie odmieni艂 twarz wartownika, a jego oczy - co w blasku reflektora by艂o doskonale widoczne - rozjarzy艂y si臋 ciep艂o. Zbagatelizowa艂 nawet fakt, i偶 z jego bia艂膮 czapk膮 zderzy艂a si臋 kolejna przelatuj膮ca 膰ma.

- To ty jeste艣 pilotem tej cataliny! - wyrzuci艂 z siebie.

- Przyznaj臋 si臋 bez bicia - odpar艂 Pitt.

- Ano, musz臋 u艣cisn膮膰 ci grab臋. - Usta 偶andarma rozchyli艂y si臋 w szerokim u艣miechu, ukazuj膮c komplet uz臋bienia. - To by艂 najlepszy lotniczy popis, jaki w 偶yciu widzia艂em - stwierdzi艂 wyci膮gaj膮c masywn膮 d艂o艅.

Pitt poda艂 swoj膮 i skrzywi艂 twarz w grymasie: mia艂 krzepki u艣cisk, ale przy tym, co zademonstrowa艂 wartownik, by艂o to ledwie mu艣ni臋cie. - Dzi臋ki, tyle 偶e czu艂bym si臋 znacznie lepiej, gdyby tamten si臋 rozbi艂.

- E, do diab艂a, nie m贸g艂 zalecie膰 daleko. Ten rz臋ch dymi艂 jak komin, kiedy przelatywa艂 nad wzg贸rzami.

- Mo偶e spad艂 po tamtej stronie?

- Nic z tych rzeczy. Pu艂kownik zap臋dzi艂 do poszukiwa艅 ca艂y szwadron 偶andarmerii lotniczej. A偶 do zmroku miotali艣my si臋 d偶ipami po ca艂ej wyspie i g贸wno艣my znale藕li - oznajmi艂 z niesmakiem. - Najbardziej wkurza mnie to, 偶e艣my sp贸藕nili si臋 do bazy na wy偶erk臋.

Pitt szeroko si臋 u艣miechn膮艂. - No wi臋c albo run膮艂 do morza, albo jakim艣 cudem doci膮gn膮艂 nad kontynent i spad艂 dopiero tam.

呕andarm wzruszy艂 ramionami. - Mo偶liwe. Ale jedno jest pewne - na Thasos go nie ma. Daj臋 ci na to osobist膮 gwarancj臋.

Pitt wybuchn膮艂 艣miechem. - Mnie to wystarczy. - Zarzuci艂 r臋cznik na rami臋 i podci膮gn膮艂 k膮piel贸wki. - Mi艂o si臋 z tob膮 gada...

- Moody. Lotnik drugiej klasy.

- Jestem major Pitt.

呕andarm t臋po wyba艂uszy艂 oczy. - Och, przepraszam, panie majorze. Nie wiedzia艂em, 偶e jest pan oficerem. My艣la艂em, 偶e jest pan jednym z tych cywil贸w, kt贸rzy pracuj膮 dla NUMY. Tym razem pana wypuszcz臋, panie majorze, ale radzi艂bym za艂atwi膰 sobie przepustk臋.

- Zajm臋 si臋 tym z samego rana.

- M贸j zmiennik przychodzi o 贸smej. Je艣li pan do tej pory nie wr贸ci, powiem mu, 偶eby nie robi艂 panu s臋k贸w.

- Dzi臋kuj臋, Moody. Mo偶e si臋 jeszcze zobaczymy. - Pitt pomacha艂 wartownikowi r臋k膮, odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w stron臋 pla偶y.

Trzymaj膮c si臋 prawej strony w膮skiej brukowanej drogi, po przej艣ciu mniej wi臋cej p贸艂tora kilometra dotar艂 do ma艂ej zatoczki, oflankowanej wielkimi urwistymi ska艂ami, Ksi臋偶yc wskaza艂 mu 艣cie偶yn臋 i Pitt schodzi艂 po niej tak d艂ugo, a偶 pod jego stopami zachrz臋艣ci艂 piasek pla偶y - wtedy upu艣ci艂 r臋cznik i podszed艂 do linii przyboju. W艂a艣nie o brzeg uderzy艂a fala, a jej pienisty grzbiet prze艣lizgn膮艂 si臋 g艂adko po ubitym piasku i obliza艂 stopy Pitta; potem umieraj膮ca fala zawaha艂a si臋 przez moment i wreszcie zacz臋艂a si臋 cofa膰. Wiatr ledwie dysza艂 i l艣ni膮ce morze by艂o wzgl臋dnie spokojne - ksi臋偶yc rzuca艂 na jego powierzchni臋 srebrzyst膮 smug臋, kt贸ra si臋ga艂a horyzontu, gdzie woda i niebo zlewa艂y si臋 w nieprzeniknion膮 czer艅. Pitt, wch艂aniaj膮c w siebie ciep艂膮 cisz臋, wszed艂 do morza i pop艂yn膮艂 wzd艂u偶 owej smugi.

Ilekro膰 przebywa艂 samotnie nad morzem, ogarnia艂o go osobliwe uczucie. By艂o tak, jak gdyby wys膮cza艂a si臋 ze艅 dusza, przekszta艂caj膮c go w byt pozbawiony materialnego istnienia. Jego umys艂 oczyszcza艂 si臋 i sublimowa艂; wysi艂ek intelektu stawa艂 si臋 zb臋dny; wszelkie my艣li znika艂y. B臋d膮c w takim stanie, Pitt mia艂 tylko m臋tne poczucie gor膮ca, ch艂odu, zapachu i dotyku - pozostawa艂 mu jedynie s艂uch. Ws艂uchiwa艂 si臋 tedy w nico艣膰 ciszy, 贸w najwi臋kszy, lecz zarazem najmniej znany, skarb cz艂owieka. Na chwil臋 ton臋艂y w zapomnieniu wszystkie jego kl臋ski, zwyci臋stwa i mi艂o艣ci, nawet samo 偶ycie zatraca艂o si臋 i gin臋艂o w owej ciszy.

Le偶a艂 jak martwy, pozwalaj膮c unosi膰 si臋 wodzie, prawie godzin臋, dop贸ki wreszcie jaka艣 ma艂a falka nie wt艂oczy艂a mu do gard艂a kilku s艂onych kropel. Gdy usi艂owa艂 je wyparska膰, wr贸ci艂a do艅 艣wiadomo艣膰 fizycznego istnienia i Pitt, ani przez moment nie kontroluj膮c kierunku, bez wysi艂ku pop艂yn膮艂 na grzbiecie w stron臋 brzegu. Kiedy wyczu艂 pod plecami twardy piasek, przesta艂 p艂yn膮膰 i pozwoli艂, by fale wyrzuci艂y go na brzeg jak szcz膮tek rozbitego okr臋tu. W贸wczas podci膮gn膮艂 si臋 nieco, a偶 g贸rna po艂owa jego cia艂a wychyn臋艂a z morza, i pozwoli艂, by woda tysi膮cem miniaturowych wir贸w i pr膮d贸w op艂ywa艂a jego nogi i po艣ladki. Ciep艂y egejski przyb贸j narasta艂 w szar贸wce przed艣witu i zalewa艂 pla偶臋; Pitt zapad艂 w drzemk臋.

Gwiazdy kona艂y jedna po drugiej w bladym 艣wietle brzasku, kiedy wewn臋trzny alarm rozdzwoni艂 si臋 w m贸zgu Pitta, uprzedzaj膮c go o czyjej艣 obecno艣ci. Pitt obudzi艂 si臋 natychmiast, ale trwa艂 w ca艂kowitym bezruchu i tylko zerka艂 spod lekko uchylonych powiek. Ledwie dostrzega艂 kontury stoj膮cej nad sob膮 postaci. Wyt臋偶aj膮c wzrok usi艂owa艂 zobaczy膰 co艣 wi臋cej. To by艂a kobieta.

- Dzie艅 dobry - powiedzia艂 i usiad艂.

- O m贸j Bo偶e! - wyrzuci艂a bez tchu, a potem poderwa艂a r臋k臋 do ust, jak gdyby zamierza艂a wrzasn膮膰.

By艂o wci膮偶 zbyt ciemno, aby widzie膰 przera偶enie w jej oczach, ale Pitt s艂usznie si臋 go domy艣la艂. - Przepraszam - powiedzia艂 mi臋kko. - Nie chcia艂em pani przestraszy膰.

D艂o艅 powoli opad艂a. Kobieta sta艂a jaki艣 czas wpatruj膮c si臋 w Pitta, wreszcie jednak, odzyskawszy g艂os, wyj膮ka艂a cichutko: - Ja... ja s膮dzi艂am, 偶e pan nie 偶yje.

- Wcale si臋 pani nie dziwi臋. Przypuszczam, 偶e doszed艂bym do tego samego wniosku, gdybym o tej porze znalaz艂 na granicy fal u艣pionego faceta.

- I dozna艂am strasznego szoku, kiedy pan usiad艂 i powiedzia艂 鈥瀌zie艅 dobry.

Jeszcze raz szczerze prosz臋 o wybaczenie. - Nagle do Pitta dotar艂o, 偶e kobieta m贸wi po angielsku. Mia艂a wymow臋 zdecydowanie brytyjsk膮, aczkolwiek z leciutkim akcentem niemieckim. Wsta艂. - Pozwoli pani, 偶e si臋 przedstawi臋: Dirk Pitt.

- Nazywam si臋 Teri - odpar艂a - i brak mi s艂贸w, aby powiedzie膰, jak bardzo si臋 ciesz臋, i偶 pan jest 偶ywy i zdrowy, panie Pitt. - Nie poda艂a swojego nazwiska, a Pitt nie zamierza艂 o nie pyta膰.

- Niech pani uwierzy, Teri, ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie. - pokaza艂 d艂oni膮 piasek. - Czy nie zechcia艂aby pani wraz za mn膮 wskrzesi膰 s艂o艅ca?

Roze艣mia艂a si臋. - Dzi臋kuj臋, z przyjemno艣ci膮. Cho膰, z drugiej strony, prawie pana nie widz臋, sk膮d wi臋c mog臋 wiedzie膰, 偶e nie jest pan potworem albo kim艣 w tym rodzaju? - W tonie jej g艂osu pobrzmiewa艂a zalotna nutka. - Czy mog臋 panu ufa膰?

- Szczerze m贸wi膮c, nic a nic. Czuj臋 si臋 w obowi膮zku uprzedzi膰 pani膮, i偶 dok艂adnie w tym zak膮tku dopu艣ci艂em si臋 akt贸w przemocy na dwustu niewinnych dziewicach. - By艂 to gruby 偶art, Pitt jednak zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to skuteczna metoda wysondowania osobowo艣ci rozm贸wczyni.

- O! Z rozkosz膮 zosta艂abym numerem dwie艣cie pierwszym, tyle 偶e nie jestem niewinn膮 panienk膮. - 艢wiat艂a by艂o ju偶 do艣膰, aby Pitt zdo艂a艂 dostrzec biel z臋b贸w w rozchylonych u艣miechem ustach. - Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dzie mi pan mia艂 tego za z艂e.

- Nie, jestem wobec podobnych u艂omno艣ci bardzo tolerancyjny. Musz臋 tylko prosi膰, aby zachowa艂a pani w tajemnicy fakt, i偶 numer dwie艣cie pierwszy nie by艂 czysty jak 艣nieg. Gdyby rzecz przedosta艂a si臋 do wiadomo艣ci opinii publicznej, moja reputacja potwora zosta艂aby bezpowrotnie zrujnowana.

Oboje wybuchli 艣miechem, a potem siedli rami臋 w rami臋 na r臋czniku Pitta i pogr膮偶yli si臋 w rozmowie, podczas gdy s艂o艅ce z wahaniem rozpoczyna艂o wspinaczk臋 na niebosk艂on ponad Morzem Egejskim. Gdy rozjarzona pomara艅czowa kula wystrzeli艂a znad rozchwianej linii horyzontu pierwsze z艂ociste strza艂y, Pitt w nowym 艣wietle zacz膮艂 uwa偶nie przypatrywa膰 si臋 kobiecie.

Mia艂a oko艂o trzydziestu lat i nosi艂a czerwone bikini. Kostium, chocia偶 majteczki zaczyna艂y si臋 dobre pi臋膰 centymetr贸w poni偶ej p臋pka, nie nale偶a艂 do owych mikroskopijnych stroik贸w, a materia艂, z kt贸rego by艂 wykonany, l艣ni艂 niczym at艂as i przylega艂 do cia艂a jak druga sk贸ra. Posta膰 Teri stanowi艂a czaruj膮c膮 mieszanin臋 wdzi臋ku i j臋drno艣ci: p艂aski, g艂adki brzuch, kszta艂tne piersi, ani za du偶e, ani za ma艂e, d艂ugie nogi kremowej barwy... Mo偶e nieco za szczup艂e, ale Pitt postanowi艂 zbagatelizowa膰 t臋 drobn膮 niedoskona艂o艣膰 i przyjrza艂 si臋 twarzy kobiety. Profil by艂 wy艣mienity, a rysy, 艂膮cz膮ce w sobie pi臋kno i tajemniczo艣膰 greckiego pos膮gu, zas艂ugiwa艂yby na miano nieskazitelnych, gdyby nie ma艂a okr膮g艂a blizna w pobli偶u prawej skroni. W normalnych okoliczno艣ciach zakrywa艂yby j膮 si臋gaj膮ce ramion czarne w艂osy, ale teraz, spogl膮daj膮c w s艂o艅ce, Teri odrzuci艂a g艂ow臋 do ty艂u i hebanowe pukle sp艂ywaj膮ce po plecach si臋ga艂y piasku.

Odwr贸ci艂a si臋 nagle, chwytaj膮c na sobie przenikliwe spojrzenie Pitta.

- Mia艂 pan obserwowa膰 wsch贸d s艂o艅ca - powiedzia艂a z rozbawieniem.

- Napatrzy艂em si臋 ju偶 w 偶yciu na wschody s艂o艅ca, ale po raz pierwszy stan膮艂em twarz膮 w twarz z niepodrabian膮 Afrodyt膮. - Pitt dostrzeg艂, 偶e jego komplement wywo艂a艂 b艂ysk zadowolenia w ciemnobr膮zowych oczach.

- Dzi臋ki za pochlebstwo, ale Afrodyta by艂a stuprocentow膮 Greczynk膮, podczas gdy ja jestem ni膮 tylko w po艂owie.

- A ta druga po艂贸wka?

- Ojciec by艂 Niemcem.

- W takim razie bogom niech b臋d膮 dzi臋ki, 偶e wda艂a si臋 pani w matk臋.

Rzuci艂a mu nad膮sane spojrzenie. - Lepiej 偶eby nie s艂ysza艂 tego m贸j wujek.

- Typowy szkop?

- Tak, chyba tak. W istocie to dzi臋ki niemu jestem na Thasos.

- Wi臋c nie mo偶e by膰 taki z艂y - stwierdzi艂 Pitt, podziwiaj膮c orzechowe oczy Teri. - Czy stale z nim pani mieszka?

- Nie. Urodzi艂am si臋 tu, ale dorasta艂am w Anglii. Jako艣 prze偶y艂am tamtejsze szko艂y, a potem, kiedy mia艂am osiemna艣cie lat. zakocha艂am si臋 w pewnym osza艂amiaj膮cym sprzedawcy samochod贸w i wysz艂am za niego za m膮偶.

- Nie mia艂em poj臋cia, 偶e sprzedawcy samochod贸w potrafi膮 by膰 osza艂amiaj膮cy.

Zignorowa艂a sarkastyczn膮 uwag臋 Pitta i podj臋艂a: - Uwielbia艂 w wolnych chwilach wy艣cigi samochodowe i by艂 w tym dobry. Zwyci臋偶a艂 w rajdach, pr贸bach terenowych, konkursach. - Wzruszy艂a ramionami i zacz臋艂a palcem kre艣li膰 k贸艂ka na piasku, jej g艂os za艣 sta艂 si臋 dziwnie ochryp艂y. - Potem, podczas pewnego deszczowego weekendu, jad膮c podrasowanym MG wpad艂 w po艣lizg, wylecia艂 z toru i uderzy艂 w drzewo. Ju偶 nie 偶y艂, kiedy do niego dobieg艂am. Mo偶e minut臋 Pitt siedzia艂 w milczeniu, wpatruj膮c si臋 w jej posmutnia艂膮 twarz. - Jak dawno to by艂o? - zapyta艂 po prostu.

- Osiem i p贸艂 roku temu - odpar艂a szeptem.

Pitta najpierw ogarn臋艂o zdumienie, a potem gniew. Co za idiotyzm, pomy艣la艂, co za beznadziejny idiotyzm, 偶eby tak pi臋kna kobieta op艂akiwa艂a zmar艂ego faceta przez niemal dziewi臋膰 lat. Im d艂u偶ej nad tym my艣la艂, tym bardziej by艂 w艣ciek艂y. Widok pogr膮偶onej w rozpami臋tywaniu Teri o wype艂nionych 艂zami oczach przyprawia艂 go o md艂o艣ci. Uni贸s艂 r臋k臋 i mocno j膮 spoliczkowa艂.

Silne uderzenie sprawi艂o, 偶e zesztywnia艂a i szeroko otworzy艂a oczy. Mog艂o si臋 zdawa膰, 偶e porazi艂a j膮 kula. - Dlaczego mnie bijesz? - zapyta艂a bez tchu.

- Bo tego potrzebujesz, i to bardzo - warkn膮艂. - Ta mi艂o艣膰, kt贸r膮 w sobie nosisz, jest zeszmat艂awiona jak stary ciuch. Dziwi臋 si臋, 偶e nikt dot膮d nie wzi膮艂 ci臋 na kolano i nie zbi艂 po pupie. No wi臋c tw贸j m膮偶 by艂 niezwyk艂y. I co z tego? Zmar艂, zosta艂 pochowany i nawet sto lat op艂akiwania nie wskrzesi go z grobu. Zarygluj gdzie艣 wspomnienia na siedem spust贸w i wyrzu膰 je z pami臋ci. Jeste艣 pi臋kn膮 kobiet膮. Nie nale偶ysz do krypty, w kt贸rej tkwisz, przykuta 艂a艅cuchem do trumny pe艂nej ko艣ci. Powinna艣 nale偶e膰 do ka偶dego m臋偶czyzny, kt贸ry ogl膮da si臋 za tob膮, podziwia ci臋 i pragnie posi膮艣膰. - Pitt dobrze wiedzia艂, 偶e jego s艂owa skutecznie forsuj膮 niezbyt silne linie obronne Teri. Wi臋c si臋 nad wszystkim zastan贸w. To twoje 偶ycie. Nie odrzucaj go, aby tak d艂ugo odgrywa膰 dam臋 kameliow膮, a偶 b臋dziesz pomarszczona i siwa.

Teri mia艂a wystraszon膮 twarz i wstrz膮sa艂y ni膮 艂kania; Pitt pozwoli艂 jej p艂aka膰 bardzo d艂ugo. Kiedy wreszcie unios艂a g艂ow臋 i odwr贸ci艂a j膮 w stron臋 Pitta, ten dostrzeg艂 na policzkach smugi po 艂zach, do kt贸rych przywar艂y drobiny piasku. Potem w jej oczach - 艂agodnych, przestraszonych i prawie dziewcz臋cych - zobaczy艂 jaki艣 b艂ysk. Obj膮艂 Teri i poca艂owa艂. Mia艂a mi臋kkie wilgotne wargi.

- Kiedy po raz ostatni by艂a艣 z m臋偶czyzn膮? - zapyta艂 szeptem.

- Nie by艂am, odk膮d...

Wzi膮艂 j膮, a d艂ugie cienie ska艂 podpe艂z艂y do nich pla偶膮, by da膰 im os艂on臋 przed s艂o艅cem. Stadko brod藕c贸w najpierw zatoczy艂o nad nimi kr膮g, a potem siad艂o na granicz膮cym z falami pasie wilgotnego piasku. Ptaki przebiega艂y drobnymi kroczkami wzd艂u偶 brzegu, bawi膮c si臋 w berka z przybojem, od czasu do czasu kt贸ry艣 z nich rzuca艂 koralikowym okiem na par臋 kochank贸w, skrytych w cieniu, przygl膮da艂 si臋 przez kr贸tki moment, by wnet zn贸w wrazi膰 w piasek sw贸j d艂ugi zakrzywiony dzi贸b w poszukiwaniu skorupiak贸w. W miar臋 jak s艂o艅ce w臋drowa艂o w g贸r臋, cienie skraca艂y si臋 coraz bardziej. Pyrkocz膮cy kuter sun膮艂 kilkaset metr贸w od skraju ska艂, ale rybacy byli zbyt zaj臋ci stawianiem sieci, aby dostrzec na brzegu co艣 niezwyk艂ego. Pitt odsun膮艂 si臋 wreszcie od Teri i ogarn膮艂 spojrzeniem jej rozpogodzon膮, u艣miechni臋t膮 twarz.

- Nie wiem, czy powinienem teraz poprosi膰 o wyrazy wdzi臋czno艣ci czy te偶 przebaczenie - powiedzia艂 cicho.

- Masz jedno i drugie - wyszepta艂a prawie bezg艂o艣nie. Musn膮艂 wargami jej oczy. - Widzisz, co traci艂a艣 przez wszystkie te lata - powiedzia艂 z u艣miechem.

- To prawda. Przyznaj臋, 偶e zaordynowa艂e艣 cudowne antidotum na moj膮 depresj臋.

- Zawsze przepisuj臋 uwiedzenie. Stuprocentowo skuteczne przy wszelkich chorobach rzadkich, jak te偶 dolegliwo艣ciach pospolitych.

- A ile wynosi pa艅skie honorarium, doktorze? - zapyta艂a z typowo kobiecym chichotem.

- Mo偶esz uzna膰, 偶e zosta艂o ju偶 zap艂acone do ostatniego grosza.

- Tak 艂atwo si臋 nie wykr臋cisz. Nalegam, 偶eby艣 wpad艂 wieczorem na kolacj臋 do domu mojego wuja.

- To dla mnie zaszczyt. O kt贸rej wi臋c, i jak si臋 tam dostan臋?

- Za艂atwi臋, 偶eby o sz贸stej po po艂udniu szofer wuja zabra艂 ci臋 spod bramy g艂贸wnej bazy.

Pitt uni贸s艂 brew. - Z czego wnosisz, 偶e stacjonuj臋 w Brady?

- Jeste艣 bez w膮tpienia Amerykaninem; tam w艂a艣nie mieszkaj膮 wszyscy Amerykanie, przebywaj膮cy na wyspie. - Uj臋艂a d艂o艅 Pitta i przytuli艂a j膮 do swego policzka. - Powiedz mi co艣 o sobie. Czym si臋 zajmujesz w tym waszym lotnictwie? Latasz? Czy jeste艣 oficerem?

Pitt ze wszystkich si艂 stara艂 si臋 zachowa膰 powag臋. - Jestem w bazie 艣mieciarzem.

Zaskoczona szeroko otwar艂a oczy. - Naprawd臋? Jak na 艣mieciarza jeste艣 zdecydowanie zbyt inteligentny. - Wbi艂a spojrzenie w twarde rysy Pitta i jego ciemnozielone oczy. - C贸偶, nie b臋d臋 ci mia艂a za z艂e twojego zawodu. Zosta艂e艣 ju偶 awansowany na sier偶anta?

- Nie. Nigdy nie by艂em sier偶antem.

Nagle uwag臋 Pitta przyci膮gn膮艂 jasny b艂ysk po艣r贸d ska艂, oddalony o jakie艣 dwie艣cie metr贸w: co艣 - przypuszczalnie przedmiot ze szk艂a - na kr贸tki moment odbi艂o promienie s艂o艅ca. Pitt wpatrywa艂 si臋 d艂u偶sz膮 chwil臋 w miejsce, gdzie pojawi艂o si臋 l艣nienie, ale nie dostrzeg艂 nic wi臋cej.

Teri poczu艂a, 偶e zesztywnia艂. - O co chodzi? - zapyta艂a.

- O nic - sk艂ama艂 Pitt. - Mia艂em przez chwil臋 wra偶enie, 偶e co艣 p艂ywa na wodzie, ale ju偶 znikn臋艂o. - Spojrza艂 na uniesion膮 twarz Teri i w jego oczach zamigota艂y demoniczne iskierki. - Chyba powinienem wraca膰 ju偶 do bazy. Od wczoraj uzbiera艂o si臋 mn贸stwo 艣mieci.

- Ja te偶 powinnam wraca膰. Wuj pewnie zachodzi w g艂ow臋, co mi si臋 mog艂o przydarzy膰.

- Zamierzasz mu powiedzie膰?

- Chyba zg艂upia艂e艣 - odpar艂a ze 艣miechem. Wsta艂a, otrzepa艂a si臋 z piasku i poprawi艂a kostium.

- Dlaczego kobiety, przed seksem nie艣mia艂e, a nawet pruderyjne, staj膮 si臋 po nim tak rozpromienione i beztroskie? - zapyta艂 偶artobliwie.

Lekko wzruszy艂a ramionami. - Chyba dlatego, 偶e seks pozwala nam pozby膰 si臋 wszelkich frustracji i sprawia, i偶 czujemy si臋 bardziej... docze艣nie. - W ciemnobr膮zowych oczach rozjarzy艂a si臋 zmys艂owo艣膰. - My, kobiety, miewamy r贸wnie偶 zwierz臋ce instynkty.

Pitt klepn膮艂 j膮 w po艣ladek. - Chod藕my, odprowadz臋 ci臋 do domu.

- W takim razie czeka ci臋 d艂uga przechadzka. Willa wujka jest w g贸rach, a偶 za Liminas.

- Co to za g贸ry i czym jest Liminas?

- Liminas to ma艂a wioska, mniej wi臋cej dziesi臋膰 kilometr贸w od nas, gdyby i艣膰 t膮 drog膮 - wskaza艂a na p贸艂noc. - Ale nie bardzo rozumiem, co masz na my艣li pytaj膮c o g贸ry. - Skierowa艂a r臋k臋 w stron臋 wzniesie艅, kt贸re - po艂o偶one mniej wi臋cej p贸艂tora kilometra za drog膮 - wypi臋trza艂y si臋 w 艣rodkowej cz臋艣ci wyspy.

- W Kalifornii, z kt贸rej pochodz臋, wszystko, co nie si臋ga tysi膮ca metr贸w ponad poziom morza, nazywamy pag贸rkami.

- Ach, wy, jankesi, i ta wasza nieustanna che艂pliwo艣膰.

- To firmowy ameryka艅ski numer.

Niespiesznie ruszyli 艣cie偶k膮. Na grzbiecie urwiska sta艂, zaparkowany na poboczu drogi, usportowiony kabriolet mini-cooper; typowy dla angielskich woz贸w wy艣cigowych zielony kolor jego karoserii by艂 ledwie widoczny spod grubej warstwy greckiego kurzu.

- No i jak ci si臋 podoba m贸j osza艂amiaj膮cy bolid? - zapyta艂a z dum膮 Teri.

Pitt parskn膮艂 艣miechem. - Na Jowisza, nieziemski - odrzek艂, usi艂uj膮c utrzyma膰 si臋 w angielskiej poetyce. - Naprawd臋 tw贸j?

- Nowiutki. Kupi艂am go w zesz艂ym miesi膮cu w Londynie i sama przyprowadzi艂am a偶 do Havru.

- Jak d艂ugo b臋dziesz jeszcze u wuja?

- Wzi臋艂am trzymiesi臋czny urlop, zosta艂o mi sze艣膰 tygodni. Wr贸c臋 do kraju statkiem. Jazda przez ca艂y kontynent by艂a nawet zabawna, ale zbyt m臋cz膮ca.

Pitt otworzy艂 jej drzwi i Teri w艣lizgn臋艂a si臋 za kierownic臋; kiedy pod siedzeniem odszuka艂a kluczyki i w艂膮czy艂a zap艂on, z rury wydechowej rozleg艂o si臋 kaszlni臋cie, a potem nieprzyjemny pomruk.

Pitt wspar艂 si臋 o zakurzone drzwiczki i lekko poca艂owa艂 Teri. - Mam nadziej臋, 偶e wujaszek nie b臋dzie czeka膰 na mnie z dubelt贸wk膮.

- Bez obaw. Mo偶e najwy偶ej zagada膰 ci臋 na 艣mier膰. Przepada za facetami z lotnictwa, sam podczas pierwszej wojny 艣wiatowej by艂 pilotem.

- Nie gadaj - powiedzia艂 sarkastycznie Pitt. - P贸jd臋 o zak艂ad, i偶 utrzymuje, 偶e lata艂 z Richthofenem.

- Ach, nie. Nawet nie by艂 we Francji. Walczy艂 tutaj, w Grecji.

Sarkazm Pitta ust膮pi艂 miejsca fantastycznemu dreszczykowi, kt贸ry przej膮艂 ch艂odem ca艂e jego cia艂o. Pitt tak mocno zacisn膮艂 d艂onie na kraw臋dzi okna, 偶e a偶 pobiela艂y mu k艂ykcie. - Czy tw贸j wuj wymieni艂 kiedykolwiek nazwisko... Kurta Heiberta?

I to nie raz. Odbywali wsp贸lnie loty patrolowe. - Wrzuci艂a jedynk臋, a potem z u艣miechem pomacha艂a Pittowi d艂oni膮. - Do zobaczenia wieczorem. Tylko si臋 nie sp贸藕nij. Pa!

Zanim Pitt zdo艂a艂 cokolwiek odpowiedzie膰, kar艂owate autko wystrzeli艂o jak z procy, gro藕nie warcz膮c pomkn臋艂o drog膮 na p贸艂noc i niczym burozielony cie艅 znikn臋艂o za grzbietem wzg贸rza. Ostatni膮 rzecz膮, jak膮 widzia艂 Pitt, by艂y powiewaj膮ce na wietrze czarne w艂osy Teri.

Upa艂 zaczyna艂 ju偶 pot臋偶nie doskwiera膰, Pitt zatem odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w stron臋 lotniska. Nagle zakl膮艂, gdy w jego bos膮 stop臋 wbi艂 si臋 ostry kawa艂ek ska艂y; podskakuj膮c na jednej nodze wyszarpn膮艂 go z pi臋ty i ze z艂o艣ci膮 cisn膮艂 w krzaki porastaj膮ce pobocze. Kiedy szed艂 z opuszczon膮 g艂ow膮, obserwuj膮c teren, aby unikn膮膰 kolejnych nieprzyjemnych przyg贸d, dostrzeg艂 艣lady. Ktokolwiek je zostawi艂, nosi艂 podbite 膰wiekami buty.

Pitt ukl臋kn膮艂 i uwa偶nie zbada艂 wg艂臋bienia; gniewnie skrzywi艂 usta, kiedy stwierdzi艂, 偶e 艣lady but贸w w kilku miejscach nak艂adaj膮 si臋 na 艣lady bosych st贸p jego i Teri. Kto艣 wi臋c 艣ledzi艂 Teri. Os艂oniwszy d艂oni膮 oczy, spojrza艂 w s艂o艅ce: by艂o jeszcze do艣膰 wcze艣nie, postanowi艂 zatem zbada膰 trop.

Ko艅czy艂 si臋 w po艂owie 艣cie偶ki, a potem skr臋ca艂 w stron臋 ska艂, by si臋 w艣r贸d nich urwa膰; Pitt pokona艂 chropawy grzbiet i podj膮艂 poszukiwania po jego przeciwleg艂ej stronie - trop wraca艂 w stron臋 drogi, ale bieg艂 teraz r贸wnolegle do 艣cie偶ki. Pitt by艂 tak zaabsorbowany, 偶e nie zwr贸ci艂 nawet uwagi, gdy ciernista ga艂膮藕 smagn臋艂a go po ramieniu, wytaczaj膮c nitk臋 krwi. Ocieka艂 potem, kiedy wdrapa艂 si臋 znowu na drog臋. Po chwili 艣lady podbitych but贸w ko艅czy艂y si臋 bezpowrotnie, ust臋puj膮c miejsca koleinom; na mi臋kkim poboczu Pitt znalaz艂 wyra藕ne wg艂臋bienie, pozostawione przez opon臋 o dziwnym bie偶niku, przypominaj膮cym mozaik臋 z brylant贸w.

Nic znik膮d nie nadje偶d偶a艂o, Pitt spokojnie wi臋c roz艂o偶y艂 r臋cznik na 艣rodku drogi, usiad艂 na nim i przyst膮pi艂 do my艣lowej rekonstrukcji przebiegu wydarze艅.

Cz艂owiek, kt贸ry 艣ledzi艂 Teri, zaparkowa艂 w艂a艣nie w tym miejscu, podszed艂 do jej samochodu, a wreszcie pod膮偶y艂 za ni膮 艣cie偶yn膮; w po艂owie drogi us艂ysza艂 g艂osy, w ciemno艣ciach skry艂 si臋 pomi臋dzy ska艂ami i stamt膮d obserwowa艂 Teri i Pitta. Gdy si臋 ju偶 rozja艣ni艂o, niepostrze偶enie wr贸ci艂 na drog臋.

Wszystko si臋 zgadza艂o w tej trywialnej uk艂adance wyj膮wszy fakt, i偶 wci膮偶 brak艂o kilku element贸w. Kto i dlaczego 艣ledzi艂 Teri? Pitt u艣miechn膮艂 si臋, gdy przysz艂a mu do g艂owy najprostsza z mo偶liwych odpowiedzi: prawdopodobnie miejscowy podgl膮dacz. Je艣li tak, facetowi trafi艂o si臋 widowisko, o jakim zapewne nie marzy艂.

Ale najbardziej niepokoi艂 Pitta trzeci z brakuj膮cych element贸w uk艂adanki. Przyprawia艂 o skurcz w 偶o艂膮dku i powodowa艂, 偶e znacz膮ca ca艂o艣膰 wci膮偶 nie mog艂a przybra膰 ostatecznego kszta艂tu w jego logicznym umy艣le. Pitt zn贸w popatrzy艂 na 艣lady opon: by艂y zbyt du偶e, aby m贸g艂 je pozostawi膰 zwyk艂y samoch贸d osobowy. Nale偶a艂y do znacznie masywniejszego pojazdu, powiedzmy ci臋偶ar贸wki. Pitt zmru偶y艂 oczy i zacz膮艂 kombinowa膰 ze zdwojon膮 intensywno艣ci膮. Nie m贸g艂 us艂ysze膰 nadje偶d偶aj膮cej Teri, bo wtedy spa艂. A ci臋偶ar贸wka przypuszczalnie dotoczy艂a si臋 na miejsce z wy艂膮czonym silnikiem.

Skupione spojrzenie Pitta pow臋drowa艂o od 艣lad贸w opon ku pla偶y, gdzie podpe艂zaj膮cy coraz wy偶ej przyb贸j zmywa艂 wszelkie 艣lady pozostawione na piasku. Oceniwszy odleg艂o艣膰 pomi臋dzy drog膮 a brzegiem morza, Pitt uczyni艂 pr贸b臋 uj臋cia problemu w taki spos贸b, w jaki swoim uczniom by艂by go na pewno przedstawi艂 nauczyciel pi膮tej klasy.

Ci臋偶ar贸wka znajduje si臋 w punkcie A, dwoje ludzi za艣 w odleg艂ym o dwie艣cie metr贸w punkcie B. Dlaczego ludzie ci w ciszy poranka nie us艂yszeli, jak w艂膮cza si臋 silnik ci臋偶ar贸wki?

Odpowied藕 wci膮偶 wymyka艂a mu si臋 z r膮k, Pitt wi臋c wzruszy艂 tylko ramionami i da艂 za wygran膮. Otrz膮sn膮艂 r臋cznik z kurzu, zarzuci艂 go na ramiona i pogwizduj膮c 鈥濱t's a Long Road to Tiperary鈥 ruszy艂 w stron臋 bazy opustosza艂膮 drog膮.

Rozdzia艂 3

M艂ody jasnow艂osy marynarz rzuci艂 cumy i niewielki sze艣ciometrowy welbot oderwa艂 si臋 ospale od prowizorycznej przystani w pobli偶u Lotniska Brady, by po b艂臋kitnym dywanie wody wzi膮膰 kurs na Pierwsze Podej艣cie. Warkocz膮cy czterocylindrowy silnik typu Buda popycha艂 masywn膮 艂贸dk臋 z szybko艣ci膮 o艣miu w臋z艂贸w i zasnuwa艂 pok艂ad dieslowskim smrodkiem. Dochodzi艂a dziewi膮ta, s艂o艅ce by艂o coraz gor臋tsze, nawet najs艂absza bryza nie przynosi艂a ulgi...

Pitt sta艂 i spogl膮da艂 na uciekaj膮cy do ty艂u brzeg tak d艂ugo, a偶 przysta艅 zmieni艂a si臋 we wtopiony pomi臋dzy fale przyboju brudny punkcik; wtedy wyd藕wign膮艂 swoich osiemdziesi膮t pi臋膰 kilogram贸w na otaczaj膮cy cz臋艣膰 rufow膮 reling z metalowych rurek i usiad艂 na nim w taki spos贸b, 偶e jego po艣ladki zawis艂y niepewnie nad bia艂ym spienionym kilwaterem. Siedz膮c w tej osobliwej pozycji czu艂 wibracje wa艂u nap臋dowego i widzia艂, jak 艣ruba przegryza si臋 przez wod臋. Welbot dzieli艂o od Pierwszego Podej艣cia zaledwie 膰wier膰 mili, kiedy Pitt zorientowa艂 si臋, 偶e m艂ody marynarz zerka na艅 od steru z szacunkiem.

- Zechce pan wybaczy膰, sir, ale sprawia pan wra偶enie cz艂owieka obytego z takimi 艂贸dkami - powiedzia艂 wreszcie. - Roztacza艂 intelektualn膮 aur臋 i wydawa艂o si臋, 偶e ma wykszta艂cenie akademickie. By艂 mocno opalony egejskim s艂o艅cem, a opr贸cz szort贸w nosi艂 jedynie d艂ug膮, 偶贸艂t膮 i rzadk膮 brod臋.

Pitt, aby nie straci膰 r贸wnowagi, otoczy艂 ramieniem s艂upek lampy sterowej, drug膮 r臋k膮 za艣 wyj膮艂 z kieszonki na piersi pude艂ko papieros贸w. - P艂ywa艂em podobn膮 艂ajb膮, kiedy by艂em w og贸lniaku - odpar艂 lekko.

- To pewnie mieszka艂 pan gdzie艣 nad morzem.

- W Newport Beach, w Kalifornii.

- Bombowe miejsce. Nieustannie tam je藕dzi艂em, kiedy u Scrippsa w LaJolla robi艂em kurs podyplomowy. - Skrzywi艂 usta w lubie偶nym u艣miechu. - Rany! C贸偶 to by艂a za meta na dziewczyny! Musia艂 pan mie膰 niez艂y ubaw, skoro pan tam dorasta艂.

- Na pewno ze swoim pokwitaniem mog艂em trafi膰 gorzej - odrzek艂 Pitt i korzystaj膮c z okazji, 偶e m艂ody cz艂owiek rozkrochmali艂 si臋, szybko zmieni艂 temat. - Niech pan powie, co to za problemy macie z programem?

- Przez dwa pierwsze tygodnie wszystko sz艂o jak po ma艣le, ledwie jednak znale藕li艣my obiecuj膮cy teren, zacz臋艂y si臋 potkni臋cia i odt膮d idzie nam jak kurwie w deszcz.

- Na przyk艂ad?

- Przewa偶nie awarie sprz臋tu - zerwane przewody, popsute albo zaginione cz臋艣ci zamienne, k艂opoty z generatorem, rozumie pan, takie tam historie.

Zbli偶ali si臋 ju偶 do Pierwszego Podej艣cia, m艂ody cz艂owiek zatem na powr贸t zaj膮艂 si臋 sterem i ustawi艂 welbota r贸wnolegle do trapu.

Pitt wsta艂 i szacuj膮cym spojrzeniem obrzuci艂 statek. Wedle standard贸w 偶eglugowych, by艂 ma艂膮 jednostk膮: osiemset dwadzie艣cia ton wyporno艣ci, trzydzie艣ci sze艣膰 metr贸w d艂ugo艣ci. Zbudowany w rotterdamskiej stoczni jeszcze przed wojn膮, pe艂ni艂 pierwotnie funkcj臋 holownika oceanicznego. Kiedy Niemcy zaatakowali kraje Beneluksu, za艂oga wyprowadzi艂a go do Anglii i stateczek zapisa艂 pi臋kn膮 kart臋 bojow膮, a偶 do ko艅ca wojny 艣ci膮gaj膮c przed nosami niemieckich U-boot贸w do liverpoolskiego portu uszkodzone i storpedowane jednostki. Po zako艅czeniu dzia艂a艅 militarnych w Europie rz膮d holenderski sprzeda艂 ameryka艅skiej marynarce wojennej zn臋kany i pokiereszowany kad艂ub holownika, kt贸ry dwadzie艣cia pi臋膰 nast臋pnych lat sp臋dzi艂 pod szarym plastikowym kokonem jako cz艂onek widmowej floty, kotwicz膮cej w Olympii, w stanie Waszyngton. Wreszcie zakupiony przez nowo utworzon膮 Narodow膮 Agencj臋 Bada艅 Morskich i Podwodnych zosta艂 przemianowany na Pierwsze Podej艣cie i przerobiony na nowoczesny statek do bada艅 oceanograficznych.

Mru偶膮c oczy w o艣lepiaj膮cym blasku, jaki bi艂 z wymalowanej na bia艂o burty Pierwszego Podej艣cia, Pitt wdrapa艂 si臋 po trapie; na pok艂adzie powita艂 go stary przyjaciel, komandor Rudi Gunn, 艂膮cz膮cy funkcje kapitana i dyrektora programu.

- Wygl膮da艂by艣 zdrowo - stwierdzi艂 bez u艣miechu Gunn - gdyby nie te przekrwione oczka. - Wyci膮gn膮艂 paczk臋 papieros贸w i pocz臋stowa艂 Pitta, ten jednak pokaza艂, 偶e ju偶 pali.

- S艂ysza艂em, 偶e macie problemy - zagadn膮艂 Pitt.

Twarz Gunna spos臋pnia艂a. - Masz cholern膮 s艂uszno艣膰 - burkn膮艂. - Nie prosi艂bym Sandeckera, 偶eby ci臋 tu przysy艂a艂 z Waszyngtonu, gdyby chodzi艂o o balang臋 na pok艂adzie Pitt z zaskoczeniem uni贸s艂 brwi. Do Gunna, faceta w zwyk艂ych okoliczno艣ciach o 偶yczliwym i weso艂ym usposobieniu, to nag艂e grubia艅stwo nie pasowa艂o w najmniejszym stopniu. - Tylko bez nerw贸w, Rudi - powiedzia艂 cicho. - Zejd藕my ze s艂o艅ca i wtedy mi wyja艣nisz, o co chodzi w tym ca艂ym zamieszaniu.

Gunn zdj膮艂 okulary w rogowych oprawkach i przetar艂 czo艂o zmi臋t膮 chusteczk膮. - Wybacz, Dirk, po prostu w 偶yciu nie widzia艂em, 偶eby tyle rzeczy nawala艂o jednocze艣nie. To diablo wkurzaj膮ce po tej ca艂ej pracy, jak膮 w艂o偶yli艣my w przygotowanie operacji. Chyba sta艂em si臋 cholernie dra偶liwy, bo od trzech dni unika mnie nawet za艂oga.

Pitt po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu Gunna i szeroko si臋 u艣miechn膮艂: - Masz moje s艂owo, 偶e ci臋 nie b臋d臋 unika膰 nawet wtedy, kiedy zachowasz si臋 jak wredny ma艂y skurwiel.

Gunn przez chwil臋 spogl膮da艂 t臋po, potem na jego twarzy pojawi艂o si臋 uczucie ulgi, a wreszcie odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u i wybuch艂 艣miechem. - Dzi臋ki Bogu, 偶e tu jeste艣 - powiedzia艂 zaciskaj膮c d艂o艅 na ramieniu Pitta. - Mo偶e nie rozwik艂asz 偶adnych zagadek, ale b臋d臋 si臋 czu膰 o niebo lepiej maj膮c ci臋 przy sobie. - Odwr贸ci艂 si臋 i pokaza艂 dzi贸b statku. - Chod藕, tam jest moja kabina.

Pod膮偶aj膮c za Gunnem po w膮skiej drabince, wiod膮cej na g贸rny pok艂ad, Pitt dotar艂 do kajutki zaprojektowanej chyba przez meblarza. Jedyn膮, ale za to doprawdy ogromn膮, zalet膮 tego miniaturowego wn臋trza by艂 strumie艅 zimnego powietrza, wyp艂ywaj膮cy spod 艣mig艂a wentylatora zawieszonego pod sufitem.

Pitt sta艂 przez chwil臋 w drzwiach, delektuj膮c si臋 ch艂odnym powiewem, a potem siad艂 okrakiem na krze艣le, po艂o偶y艂 ramiona na oparciu i czeka艂, a偶 Gunn zacznie sw贸j raport.

Gunn zamkn膮艂 iluminator, ale nie siada艂. - Powiedz najpierw, co wiesz o naszej egejskiej ekspedycji - poprosi艂.

- S艂ysza艂em tylko, 偶e Pierwsze Podej艣cie myszkuje po Morzu 艢r贸dziemnym w zwi膮zku z jakimi艣 sprawami natury zoologicznej.

Gunn popatrzy艂 na Pitta niemal zaszokowany. - Czy przed wyjazdem z Waszyngtonu admira艂 nie zapozna艂 ci臋 ze szczeg贸艂ami?

Pitt zapali艂 nast臋pnego papierosa. - A偶 czego wnosisz, 偶e przylecia艂em tu wprost ze stolicy?

- Nie wiem - odrzek艂 z wahaniem Gunn. - Przypuszcza艂em tylko, 偶e...

- Od czterech miesi臋cy nawet nie otar艂em si臋 o Stany - przerwa艂 mu z szerokim u艣miechem Pitt. Wydmuchn膮艂 w stron臋 wentylatora d艂ug膮 smug臋 dymu i patrzy艂, jak najpierw zamienia si臋 w spiral臋, a potem w nico艣膰. - Wiadomo艣膰 od Sandeckera m贸wi艂a tylko, 偶e masz mnie oczekiwa膰 na Thasos. Admira艂 nie wspomnia艂 natomiast, sk膮d przylec臋 i kiedy, mia艂e艣 zatem wszelkie podstawy s膮dzi膰, 偶e sfrun臋 z b艂臋kitnego nieba ju偶 cztery dni temu.

- Wybacz - powiedzia艂 Gunn, wzruszaj膮c ramionami. - Masz, oczywi艣cie, racj臋. Zak艂ada艂em, 偶e na przylot z Waszyngtonu ta twoja blaszana kaczka b臋dzie w najgorszym razie potrzebowa膰 dw贸ch dni. Kiedy wreszcie wczoraj w艂adowa艂e艣 si臋 w t臋 rozr贸b臋 nad Lotniskiem Brady, by艂e艣, wedle mojego rozk艂adu, sp贸藕niony ju偶 o cztery dni.

- Nic nie mog艂em poradzi膰. Mieli艣my z Alem Giordino rozkaz, 偶eby dostarczy膰 zapasy dla glacjologicznej stacji badawczej gdzie艣 na p贸艂noc od Spitzbergenu. Kiedy艣my tylko wyl膮dowali, zamie膰 uziemi艂a nas na siedemdziesi膮t dwie godziny.

Gunn si臋 roze艣mia艂. - No to zaliczasz po kolei temperaturowe ekstrema.

Pitt nic nie odrzek艂, tylko lekko si臋 u艣miechn膮艂.

Z g贸rnej szuflady ma艂ego biurka Gunn wyj膮艂 i poda艂 Pittowi du偶膮 kopert臋 zawieraj膮c膮 kilka rysunk贸w; przedstawia艂y - jak stwierdzi艂 Pitt - ryb臋 o dziwacznym wygl膮dzie. Na ka偶dym z nich ryba by艂a ta sama, lecz stylistyka poszczeg贸lnych obrazk贸w znacznie si臋 r贸偶ni艂a. Pierwszy pochodzi艂 ze staro偶ytnej greckiej wazy, drugi bez w膮tpienia stanowi艂 fragment rzymskiego fresku, trzeci i czwarty za艣, we wsp贸艂czesnym uproszczonym uj臋ciu, ukazywa艂 fazy ruchu osobliwego stworzenia. Poza tym w kopercie by艂o zdj臋cie zastyg艂ej w piaskowcu skamieliny. Pitt spojrza艂 pytaj膮co na Gunna.

- Popatrz przez to - powiedzia艂 Gunn, podaj膮c mu lup臋.

Pitt, znalaz艂szy dla szk艂a odpowiedni膮 wysoko艣膰, ponownie, tym razem znacznie uwa偶niej, zbada艂 obrazki. Na pierwszy rzut oka ryba rozmiarem, jak i kszta艂tem przypomina艂a tu艅czyka niebiesko-p艂etwego, tyle 偶e zamiast p艂etw piersiowych i odbytowych z jej cz臋艣ci brzusznej stercza艂o co艣 na kszta艂t b艂oniastych st贸p.

Pitt cicho gwizdn膮艂 przez z臋by. - Szczeg贸lny okaz, Rudi. Jak to si臋 nazywa?

- Nie potrafi臋 wym贸wi膰 艂aci艅skiej nazwy, ale naukowcy z Pierwszego Podej艣cia pieszczotliwie nazwali toto Filutem.

- Dlaczego?

- Bo w zgodzie z wszelkimi prawami natury ten gatunek powinien wygin膮膰 przesz艂o dwie艣cie milion贸w lat temu, a jednak, co widzisz na rysunkach, ludzie wci膮偶 widuj膮 jego przedstawicieli. Co pi臋膰dziesi膮t - sze艣膰dziesi膮t lat pojawia si臋 fala takich obserwacji, chocia偶, na nieszcz臋艣cie dla nauki, dot膮d Filuta nie schwytano. - Gunn przelotnie popatrzy艂 na Pitta, a potem znowu odwr贸ci艂 wzrok. - Biedak wiedzie czaruj膮ce 偶ycie, je艣li w og贸le istnieje. Mamy dos艂ownie setki relacji od naukowc贸w i rybak贸w, kt贸rzy w oczy, z podniesionym czo艂em twierdz膮, i偶 mieli Filuta na haku albo w sieci, tyle 偶e im zwia艂, zanim zd膮偶yli wyci膮gn膮膰 go na pok艂ad. Ka偶dy zoolog na 艣wiecie da艂by sobie za 偶ywego lub martwego Filuta obci膮膰 lewe jajco.

Pitt rozgni贸t艂 niedopa艂ek w popielniczce. - Sk膮d wyj膮tkowe znaczenie tej akurat ryby?

Gunn uni贸s艂 obrazki. - Zwr贸膰 uwag臋, 偶e arty艣ci nie zgadzaj膮 si臋 co do rodzaju sk贸ry. Mamy tu drobn膮 艂usk臋, g艂adk膮 sk贸r臋 w rodzaju delfiniej, a nawet w艂ochat膮, tak膮 jak u fok. Ot贸偶: je艣li nie vykluczymy, i偶 Filut jest pokryty sier艣ci膮, a przy tym, co wida膰, ma prymitywne ko艅czyny, to mo偶e si臋 okaza膰, 偶e przy艂apali艣my ewolucj臋 na tworzeniu prassaka.

- Zgoda, ale je艣li oka偶e si臋, 偶e sk贸ra jest g艂adka, b臋dziesz mia艂 najwy偶ej wczesnego gada. W tamtych czasach na ziemi roi艂o si臋 od tego 艣wi艅stwa.

Z oczu Gunna wyziera艂a pewno艣膰 siebie. - Nast臋pny punkt pod rozwag臋: Filuty 偶yj膮 w ciep艂ych p艂ytkich wodach - wszystkie obserwacje mia艂y miejsce w odleg艂o艣ci g贸ra trzech mil od brzegu i bez wyj膮tku, w po艂udniowej cz臋艣ci Morza 艢r贸dziemnego, gdzie temperatura powierzchniowej warstwy w贸d rzadko spada poni偶ej 16掳 C.

- I czeg贸偶 to dowodzi? - zapyta艂 Pitt.

- Niczego konkretnego, skoro jednak ssaki prymitywne lepiej daj膮 sobie rad臋 w ciep艂ym klimacie, teoria, i偶 niekt贸re z najwcze艣niejszych gatunk贸w mog艂y przetrwa膰 w tym regionie a偶 do dzi艣, zyskuje niejakie poparcie.

Pitt w zadumie popatrzy艂 na Gunna. - Wybacz, Rudi. Wci膮偶 niczego nie rozumiem.

- Wiedzia艂em, 偶e masz twardy 艂eb - powiedzia艂 Gunn - i najciekawsze zostawi艂em na koniec. - Urwa艂, zdj膮艂 okulary, przetar艂 je chusteczk膮 jednorazow膮, a kiedy ponownie umie艣ci艂 szk艂a na swym haczykowatym nosie, podj膮艂 tonem cz艂owieka pogr膮偶onego w marzeniach. - W triasie, zanim wypi臋trzy艂y si臋 Alpy i Himalaje, ogromne morze pokrywa艂o obszar dzisiejszych Indii, Tybetu, a nawet Europy 艣rodkowej a偶 do Morza P贸艂nocnego. Geologowie nazywaj膮 贸w olbrzymi zbiornik Morzem Tetydy. Pozosta艂o艣膰 po nim to dzisiejsze morza: Czarne, Kaspijskie i 艢r贸dziemne.

- Przepraszam za ignorancj臋 - wtr膮ci艂 Pitt - ale troch臋 si臋 gubi臋 w tych epokach geologicznych. Kiedy dok艂adnie by艂 ten trias?

- Dwie艣cie trzydzie艣ci do stu dziewi臋膰dziesi臋ciu pi臋ciu milion贸w lat temu - odpar艂 Gunn. - W tym czasie dokona艂 si臋 ogromny post臋p ewolucyjny w艣r贸d zwierz膮t kr臋gowych i gady odskoczy艂y na znaczny dystans od swych prymitywniejszych antenat贸w. Niekt贸re z gad贸w morskich dorasta艂y do siedmiu metr贸w d艂ugo艣ci i by艂y naprawd臋 gro藕nymi bestiami, za najbardziej jednak godny uwagi fakt nale偶y uzna膰 pojawienie si臋 w tym okresie pierwszych prawdziwych dinozaur贸w, kt贸re by艂y nawet zdolne kroczy膰 na zadnich 艂apach, pos艂uguj膮c si臋 ogonem jak lask膮.

Pitt odchyli艂 cia艂o i wyprostowa艂 nogi. - S膮dzi艂em, 偶e era dinozaur贸w nasta艂a znacznie p贸藕niej.

Gunn wybuch艂 艣miechem. - Ogl膮da艂e艣 zbyt wiele starych film贸w. Bez w膮tpienia chodz膮 ci po g艂owie owe monstra, kt贸re w pierwszych filmach science-fiction prze艣ladowa艂y plemiona nieszcz臋snych jaskiniowc贸w. Zawsze w tych historyjkach jaki艣 czterdziestotonowy brontosaurus, straszliwy tyranosaurus albo skrzydlaty pteranodon 艣ciga艂 po dziewiczej d偶ungli p贸艂nag膮 piersiast膮 heroin臋. W istocie jednak te najpowszechniej znane dinozaury zamieszkiwa艂y ziemi臋 i znik艂y z jej powierzchni sze艣膰dziesi膮t milion贸w lat przed pojawieniem si臋 cz艂owieka.

- Jak w og贸lny obraz wpisuje si臋 ta twoja popyrtana rybka?

- Zechciej sobie wyobrazi膰 metrowego Filuta, kt贸ry 偶y艂, romansowa艂, kopulowa艂, a w ko艅cu zdech艂 gdzie艣 w Morzu Tetydy; nikt nie zwr贸ci艂 uwagi, jak 艣cierwo niepoka藕nego stworzenia sp艂ywa na dno i osuwa si臋 w czerwony mu艂. Bezimienny gr贸b wraz z jego zawarto艣ci膮, spowit膮 w w臋glowy ca艂un, pokry艂y p贸藕niej osady denne, kt贸re wreszcie stwardnia艂y w piaskowiec. To w艂a艣nie 贸w 艣lad w臋gla obrysowa艂 wyrazist膮 kresk膮 szcz膮tki Filuta i oddzieli艂 je od warstwy geologicznej, w kt贸rej spocz臋艂y. Ery sz艂y w eony i wreszcie, pewnego ciep艂ego wiosennego dnia dwie艣cie milion贸w lat p贸藕niej, lemiesz p艂uga austriackiego rolnika z miasteczka Neukirchen uderzy艂 o co艣 twardego. I, uwaga: nasz Filut, jakkolwiek obecnie w wersji doskonale skamienia艂ej, zn贸w ujrza艂 艣wiat艂o dzienne. - Gunn zawaha艂 si臋 i przeczesa艂 palcami rzedn膮c膮 czupryn臋. W 艣ci膮gni臋tej i znu偶onej twarzy p艂on臋艂y jednak podniecone oczy.

Pitt ponownie przestudiowa艂 fotografi臋 skamieliny. - Wydaje si臋 niemo偶liwe, aby jakiekolwiek 偶ywe stworzenie przetrwa艂o tak d艂ugo, nie podlegaj膮c drastycznym zmianom ewolucyjnym.

- Niemo偶liwe? Tak, ale podobne rzeczy zdarza艂y si臋 ju偶 wcze艣niej. Rekin pa艂臋ta si臋 po 艣wiecie od trzystu milion贸w lat, krab zbroje艅 istnieje bez dos艂ownie najmniejszych zmian od przesz艂o dwustu. No i, oczywi艣cie, mamy klasyczny przyk艂ad: Latimeria.

- Tak, s艂ysza艂em - powiedzia艂 Pitt. - Ryb臋, o kt贸rej s膮dzono, 偶e wygin臋艂a siedemdziesi膮t milion贸w lat temu, zacz臋to od czasu do czasu po艂awia膰 u wschodnich wybrze偶y Afryki.

Gunn skin膮艂 g艂ow膮. - Latimeria, odkrycie w owym czasie sensacyjne i wa偶ne, to jednak betka w por贸wnaniu z tym, co zyska 艣wiat naukowy, je艣li dostanie w r臋ce Filuta. - Gunn urwa艂 na chwil臋, aby zapali膰 nast臋pnego papierosa; by艂 bez reszty poch艂oni臋ty tematem. - Ca艂a historia sprowadza si臋 do tego, i偶 Filut mo偶e by膰 jednym z najwcze艣niejszych ogniw 艂a艅cucha ewolucyjnego ssak贸w, a zatem r贸wnie偶 cz艂owieka. Bo nie wspomnia艂em ci dot膮d, i偶 austriackie znalezisko wykazuje bez w膮tpienia cechy anatomiczne w艂a艣ciwe ssakom. Tak zewn臋trzne, jak i wewn臋trzne. To wszystko idealnie lokuje Filuta w owej linii rozwojowej, kt贸rej zwie艅czeniem s膮 ssaki.

Pitt mimochodem raz jeszcze zerkn膮艂 na obrazki. - Jakim cudem p艂ywaj膮c sobie w niezmienionej postaci ta tak zwana 偶ywa skamielina mog艂a ewoluowa膰 ku bardziej zaawansowanym formom? - Ka偶dy gatunek ro艣linny czy zwierz臋cy mo偶na por贸wna膰 do rozbudowanej rodziny - odpar艂 Gunn. - Jedna ga艂膮藕 wytwarza progeniture jak spod strychulca, podczas gdy w drugiej, wyrastaj膮cej z przeciwnej strony pnia drzewa genealogicznego, pojawiaj膮 si臋 dwug艂owi i czteror臋cy olbrzymi.

Pitta zaczyna艂o ju偶 nosi膰. Otworzy艂 drzwi, wyszed艂 na pok艂ad i skrzywi艂 si臋, gdy rozgrzane powietrze smagn臋艂o go jak strumie艅 pary. Cholera, pomy艣la艂, takie koszty i tylu facet贸w zapacaj膮cych si臋 na 艣mier膰, 偶eby z艂apa膰 jedn膮 parszyw膮 rybk臋. Kogo, do diab艂a, obchodzi, czy nasi przodkowie byli ma艂pami czy te偶 rybami... co to ma za znaczenie? Bior膮c pod uwag臋 tempo, w jakim ludzko艣膰 zmierza ku samozag艂adzie, za tysi膮c lat albo nawet mniej cz艂owiek b臋dzie gatunkiem wymar艂ym. Odwr贸ci艂 si臋 ku ciemnej plamie drzwi i popatrzy艂 na Gunna. - Dobra - wycedzi艂 - wiem ju偶 czego szukasz razem z ca艂ym swoim 艂adunkiem akademickich m贸zg贸w. Dr臋czy mnie tylko jedno pytanie: gdzie jest w tym bardaku moje miejsce? Bo je艣li masz problemy z przerwanymi kablami, zawodnymi pr膮dnicami czy zaginionym sprz臋tem, potrzebujesz nie mnie, lecz dobrego mechanika, kt贸ry wie, jak troszczy膰 si臋 o sw贸j kram.

Gunn najpierw si臋 nachmurzy艂, a potem roze艣mia艂. - Widz臋, 偶e podpytywa艂e艣 doktora Knighta.

- Doktora Knighta?

- Tak, tego m艂odego faceta, kt贸ry przywi贸z艂 ci臋 tu welbotem. Ken Knight jest nader b艂yskotliwym geofizykiem oceanicznym.

- Imponuj膮ca wizyt贸wka - stwierdzi艂 Pitt. - Sprawia艂 na lodzi wra偶enie sympatycznego go艣cia, ale b艂yskotliwo艣ci膮 jako艣 nie zwali艂 mnie z n贸g.

Upa艂 panuj膮cy na. dworze stawa艂 si臋 niezno艣ny i metal relingu b艂yszcza艂 z艂owr贸偶bnie. Pitt nieopatrznie dotkn膮艂 balustrady i natychmiast zakl膮艂 szpetnie, gdy parz膮cy b贸l na wskro艣 przewierci艂 mu d艂o艅, wyzwalaj膮c jednocze艣nie tkwi膮ce w duszy pok艂ady irytacji; Pitt wr贸ci艂 do kabiny, zatrzaskuj膮c za sob膮 drzwi. - Odpu艣膰my sobie te wszystkie pierdu艂y - powiedzia艂 ostro. - M贸w po prostu, jakich cud贸w mam dokona膰, 偶eby wsadzi膰 ci Filuta na ro偶en, a ja wezm臋 si臋 do roboty. - Rozci膮gn膮艂 si臋 na koi Gunna, g艂臋boko zaczerpn膮艂 powietrza i wreszcie, och艂on膮wszy dzi臋ki 艣wietnej wentylacji dzia艂aj膮cej w kajucie, zn贸w odzyska艂 spok贸j. Spojrza艂 na Gunna, kt贸ry mia艂 twarz pozbawion膮 wszelkiego wyrazu, ale Pitt zna艂 go dostatecznie dobrze, aby wyczuwa膰 jego zak艂opotanie. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i 艣cisn膮艂 rami臋 Gunna.

- Nie chc臋 sprawia膰 wra偶enia pospolitego najemnika - powiedzia艂 - ale je艣li 偶膮dasz, 偶ebym zamustrowa艂 do twojej za艂ogi naukowych pirat贸w, b臋dziesz si臋 musia艂 szarpn膮膰 na drinka. To wszystko przyprawia cz艂owieka o cholerne pragnienie.

Gunn roze艣mia艂 si臋 z ulg膮 i przez telefon wewn臋trzny poprosi艂 o przys艂anie z kambuza jakiego艣 lodu, a potem, z dolnej szuflady biurka, wydoby艂 butelk臋 Chivas Regal i dwie szklaneczki. - W oczekiwaniu na l贸d m贸g艂by艣 rzuci膰 okiem na raport, kt贸ry przygotowa艂em w zwi膮zku z naszymi awariami. - Poda艂 Pittowi 偶贸艂t膮 teczk臋 na akta. - Ka偶dy incydent opisa艂em szczeg贸艂owo i w porz膮dku chronologicznym. Z pocz膮tku k艂ad艂em wszystko na karb wypadk贸w czy te偶 niefartu, ale ta ca艂a historia ju偶 dawno przekroczy艂a ramy zwyk艂ego zbiegu okoliczno艣ci.

- Masz jakiekolwiek dowody na ingerencj臋 albo sabota偶? - zapyta艂 Pitt.

- Najmniejszych.

- Ta zerwana lina, o kt贸rej wspomina艂 Knight... Czy zosta艂a przeci臋ta?

Gunn wzruszy艂 ramionami. - Nie. Ko艅c贸wki by艂y wystrz臋pione, ale to nast臋pna zagadka. Zaraz ci wyja艣ni臋. - Gunn zrobi艂 pauz臋, aby strz膮sn膮膰 popi贸艂 z papierosa. - Pracujemy stosuj膮c margines bezpiecze艅stwa pi臋膰 do jednego. Na przyk艂ad: je艣li wedle charakterystyki technicznej liny istnieje niebezpiecze艅stwo zerwania jej przy ud藕wigu jedenastu ton czy wi臋kszym, nigdy nie dajemy wi臋kszego obci膮偶enia ni偶 dwie tony. W艂a艣nie z powodu tak znacznego marginesu bezpiecze艅stwa NUMA nie mia艂a dot膮d podczas swych operacji ani jednego wypadku 艣miertelnego. 呕ycie ludzkie jest dla nas wa偶niejsze ani偶eli sukces naukowy. Badania podwodne to ryzykowny interes i lista naszych poprzednik贸w, kt贸rzy zgin臋li usi艂uj膮c wydrze膰 morzu jego tajemnice, jest bardzo d艂uga.

- Jaki by艂 margines bezpiecze艅stwa, kiedy zerwa艂a si臋 ta lina?

- W艂a艣nie do tego zmierza艂em. Niemal sze艣膰 do jednego.

Obci膮偶enie wynosi艂o nieca艂e dwie tony. Mieli艣my ogromne szcz臋艣cie, 偶e nikt nie ucierpia艂 od smagni臋cia, gdy nast膮pi艂o zerwanie.

- M贸g艂bym j膮 zobaczy膰?

- Jasne, kaza艂em odci膮膰 przerwane ko艅c贸wki i zachowa膰 do twojego przyjazdu.

Rozleg艂o si臋 pukanie i do kabiny wszed艂 m艂ody, najwy偶ej osiemnasto- albo dziewi臋tnastoletni rudzielec z kube艂kiem lodu. Postawi艂 go na stoliku i zwr贸ci艂 si臋 do Gunna: - Czy mam przynie艣膰 co艣 jeszcze, panie kapitanie?

- Trafi艂e艣 w sedno - odpar艂 Gunn. - Biegnij na pok艂ad techniczny, odszukaj kawa艂ki tej liny, kt贸ra ostatnio p臋k艂a, i przynie艣 je tutaj.

- Tak jest, panie kapitanie. - Ch艂opak wykona艂 w ty艂 zwrot i wybieg艂 z kabiny.

- Cz艂onek za艂ogi? - zapyta艂 Pitt.

Gunn wrzuci艂 l贸d i nala艂 szkockiej do obu szklaneczek, a nast臋pnie jedn膮 z nich poda艂 Pittowi. - Tak, mamy na pok艂adzie o艣miu marynarzy i czternastu naukowc贸w.

Pitt zakr臋ci艂 szklaneczk膮 z 偶贸艂tym napitkiem i z kostkami lodu.

- Czy za twoje problemy mo偶e by膰 odpowiedzialny kt贸rykolwiek z tych dwudziestu dw贸ch ludzi?

Gunn pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Rozmy艣la艂em o tym, 艣ni艂em po nocach, chyba z pi臋膰dziesi膮t razy przestudiowa艂em wszystkie akta osobowe i nie znalaz艂em najmniejszego powodu, dla kt贸rego kto艣 z nich mia艂by sabotowa膰 operacj臋. - Gunn urwa艂 i poci膮gn膮艂 whisky. - Nie, jestem zupe艂nie pewien, 偶e przeciwnik wywodzi si臋 sk膮din膮d. Kto艣, z zupe艂nie niepoj臋tych powod贸w, usi艂uje nie dopu艣ci膰, by艣my z艂apali ryb臋, o kt贸rej nie wiadomo nawet, czy istnieje.

Po chwili pojawi艂 si臋 ch艂opak z dwoma kawa艂kami plecionej stalowej liny, poda艂 je Gunnowi i wyszed艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

Pitt napi艂 si臋 szkockiej i wylaz艂 z koi; odstawiwszy szklaneczk臋 na biurko Gunna, wzi膮艂 do r膮k oba kawa艂ki liny i uwa偶nie zbada艂 ich ko艅ce.

By艂a to stalowa lina jak wszystkie inne zapa膰kane smarem stalowe liny: dwa tysi膮ce czterysta stalowych drut贸w tworzy艂o splot o 艣rednicy trzynastu centymetr贸w. Lina nie p臋k艂a w jednym miejscu, lecz na odcinku czterdziestu centymetr贸w. Oba wystrz臋pione kawa艂ki wygl膮da艂y jak r贸wno przyci臋te, rozplecione ko艅skie ogony.

Nagle co艣 przyku艂o uwag臋 Pitta, kt贸ry wzi膮艂 lup臋 i spojrza艂 uwa偶nie przez grub膮 soczewk臋. By艂 skupiony, lecz jednocze艣nie na jego ustach wykwita艂 u艣mieszek zadowolenia, bowiem poczu艂 podniecenie, jakie zawsze wywo艂uje obcowanie z tajemnic膮. Pitt doszed艂 w ko艅cu do wniosku, 偶e ta misja mo偶e koniec ko艅c贸w okaza膰 si臋 ca艂kiem interesuj膮ca.

- Widzisz co艣? - zapyta艂 Gunn.

- Jak na d艂oni - odpar艂 Pitt. - Gdzie艣 po drodze zrobili艣cie sobie wroga, kt贸ry nie chce 偶adnych po艂ow贸w na swoim terytorium.

Gunn obla艂 si臋 rumie艅cem i szeroko otworzy艂 oczy. - Co znalaz艂e艣?

- Ta lina zosta艂a przerwana celowo - odpowiedzia艂 beznami臋tnie Pitt.

- Co to znaczy: 鈥瀋elowo鈥? - wykrzykn膮艂 Gunn. - Gdzie masz dowody na ludzk膮 ingerencj臋?

Pitt podsun膮艂 Gunnowi lup臋 pod nos. - Widzisz, jak w miejscu zerwania lina po spirali zw臋偶a si臋 ku 艣rodkowi? Zwr贸膰 te偶 uwag臋, 偶e w艂贸kna s膮 pozaginane do wewn膮trz i maj膮 sp艂aszczone ko艅c贸wki. Je艣li lina tej 艣rednicy zrywa si臋 w zwi膮zku z przy艂o偶eniem zbyt wielkiej si艂y, ko艅c贸wki w艂贸kien s膮 r贸wne i maj膮 tendencj臋 do wyginania si臋 na zewn膮trz. Tu sytuacja wygl膮da inaczej.

- Nic nie rozumiem - powiedzia艂 t臋po Gunn, wpatruj膮c si臋 w kawa艂ki liny. - Co j膮 mog艂o przerwa膰?

Pitt zamy艣li艂 si臋 na moment. - Stawia艂bym na primacord - stwierdzi艂 wreszcie.

Oszo艂omienie sprawi艂o, 偶e oczy Gunna za szk艂ami okular贸w zaokr膮gli艂y si臋 jeszcze bardziej. - M贸wisz powa偶nie? Czy to nie jest przypadkiem materia艂 wybuchowy?

- Tak - odpar艂 ze spokojem Pitt. - Primacord wygl膮da jak sznurek albo linka, bywa zreszt膮 produkowany w najrozmaitszych grubo艣ciach. W zasadzie wykorzystuje si臋 go do zwalania drzew i jednoczesnego eksplodowania rozmieszczonych w sporej odleg艂o艣ci od siebie 艂adunk贸w wybuchowych. Zachowuje si臋 jak zwyk艂y lont, tyle 偶e reakcja nast臋puje gwa艂townie, niemal z szybko艣ci膮 艣wiat艂a.

- Jakim cudem jednak ktokolwiek m贸g艂 niepostrze偶enie za艂o偶y膰 艂adunek wybuchowy pod samym statkiem? Woda jest tu krystalicznie czysta, a widoczno艣膰 si臋ga stu z g贸r膮 st贸p. Kto艣 z za艂ogi albo ekipy naukowej z pewno艣ci膮 zauwa偶y艂by intruza i... 呕e nie wspomn臋 o huku eksplozji.

- Zanim podejm臋 pr贸b臋 udzielenia ci odpowiedzi, pozw贸l, 偶e zadam dwa pytania. Jaki sprz臋t wisia艂 na linie w chwili zerwania i kiedy艣cie je zauwa偶yli?

- Na linie by艂a zamocowana podwodna kabina dekompresyjna. Nurkowie pracowali na g艂臋boko艣ci stu osiemdziesi臋ciu st贸p, nale偶a艂o zatem przeprowadza膰 dekompresj臋 pod wod膮, 偶eby unikn膮膰 choroby kesonowej. A zerwanie odkryli艣my o si贸dmej rano, tu偶 po 艣niadaniu.

- Rozumiem wi臋c, 偶e komor臋 zostawili艣cie na noc w morzu?

- Nie. Opu艣cili艣my j膮, jak to mamy w zwyczaju, przed 艣witem, aby by艂a gotowa na wypadek, gdyby rano zaistnia艂a jaka艣 alarmowa sytuacja.

- No i masz swoj膮 odpowied藕! - wykrzykn膮艂 Pitt. - Kto艣 podp艂yn膮艂 pod os艂on膮 mroku i za艂o偶y艂 primacord. Widoczno艣膰 po wschodzie s艂o艅ca mo偶e sobie si臋ga膰 stu st贸p, ale przed 艣witem jest bliska zeru.

- A odg艂os wybuchu?

- Nic prostszego, m贸j drogi Gunnie. Sk艂onny by艂bym s膮dzi膰, 偶e huk, wywo艂any zdetonowaniem na g艂臋boko艣ci, w przybli偶eniu, osiemdziesi臋ciu st贸p niewielkiego 艂adunku primacordu bardzo przypomina grom d藕wi臋kowy jednego ze stacjonuj膮cych w Brady odrzutowc贸w F-105 starfire.

Gunn popatrzy艂 na Pitta z nie skrywanym szacunkiem. Teoria by艂a w zasadzie sp贸jna i nie przychodzi艂o mu do g艂owy nic, co m贸g艂by w niej zakwestionowa膰. Zmarszczy艂 czo艂o. - W jakiej nas to stawia sytuacji?

Pitt dopi艂 szkock膮 i z dono艣nym stukni臋ciem odstawi艂 szklaneczk臋 na biurko Gunna. - Ty po staremu mocz zadek w morzu i 艣cigaj swojego Filuta. Ja wr贸c臋 na wysp臋 i przymierz臋 si臋 do ma艂ego polowanka. Zwi膮zek pomi臋dzy twoimi k艂opotami a nalotem na Lotnisko Brady wcale nie jest wykluczony, nast臋pny zatem logiczny krok polega na tym, aby ustali膰, kto stoi za ca艂膮 rozr贸b膮 i jakie kieruj膮 nim motywy.

Nagle drzwi kabiny rozwar艂y si臋 na o艣cie偶 i do 艣rodka wpad艂 m臋偶czyzna, przyodziany tylko w skurczone k膮piel贸wki i szeroki pas z przytroczonym no偶em oraz nylonow膮 siatk膮. Obsypany piegami na nosie i piersi, mia艂 mokre, sp艂owia艂e na s艂o艅cu w艂osy, w kt贸rych skrzy艂y si臋 bia艂e drobiny soli. Woda, sp艂ywaj膮ca z jego st贸p, wyrysowa艂a na wyk艂adzinie ciemn膮 plam臋. - Panie komandorze! - wykrzykn膮艂 z podnieceniem. - Widzia艂em go! Naprawd臋 go widzia艂em i to najwy偶ej z odleg艂o艣ci dziesi臋ciu st贸p!

Gunn poderwa艂 si臋 na nogi. - Jeste艣 pewien? Dobrze si臋 mu przyjrza艂e艣?

- Lepiej, panie komandorze. Zrobi艂em mu zdj臋cie - o艣wiadczy艂 piegowaty, szczerz膮c wszystkie z臋by, jakimi dysponowa艂. - By艂bym go dosta艂, gdybym mia艂 kusz臋, ale akurat fotografowa艂em formacje koralowe.

- Natychmiast daj film do laboratorium i ka偶 go wywo艂a膰 - rzuci艂 Gunn.

- Tak jest, panie komandorze. - Golas odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i wylecia艂 z kabiny, zraszaj膮c po drodze Pitta kilkoma kroplami s艂onej wody.

Twarz Gunna by艂a uszcz臋艣liwiona i stanowcza zarazem. - Dobry Bo偶e! Tylko pomy艣le膰, 偶e mia艂em zamiar da膰 za wygran膮 i z podkurczonym ogonem wraca膰 do domu! A teraz? Do cholery, b臋d臋 tu kotwiczy膰 tak d艂ugo, a偶 z艂api臋 Filuta albo umr臋 ze staro艣ci. - Z b艂yskiem w oku popatrzy艂 na Pitta. - C贸偶, majorze, ! co o tym my艣lisz?

Pitt wzruszy艂 tylko ramionami. - Osobi艣cie wol臋 ugania膰 si臋 za panienkami. - Jego wyobra藕nia bez wi臋kszego wysi艂ku wykreowa艂a w miejsce spraw wa偶kich i bie偶膮cych kusz膮cy wizerunek Teri, kt贸ra stoi na pla偶y w swoim czerwonym kostiumie bikini...

Rozdzia艂 4

Min臋艂a ju偶 pi膮ta, kiedy Pitt wr贸ci艂 na swoj膮 kwater臋 w bazie Brady. Potrzebowa艂 zaledwie sekund, aby zrzuciwszy z siebie przepocon膮 odzie偶 zaj膮膰 akrobatyczn膮 pozycj臋 w w膮skiej kabinie prysznicu: pochylona g艂owa Pitta tkwi艂a w jednym k膮cie, plecy na mokrej pod艂odze wy艂o偶onej terakot膮, ugi臋te za艣 i stercz膮ce prostopadle do g贸ry ow艂osione nogi - w k膮cie przeciwleg艂ym. Pozycj臋 t臋, dla obserwatora z zewn膮trz karko艂omn膮 i niewygodn膮, Pitt uznawa艂 jednak za sprzyjaj膮c膮 relaksowi i przyjmowa艂 pod prysznicem zawsze, ilekro膰 pozwala艂 mu na to czas. Niekiedy zapada艂 w drzemk臋, cz臋艣ciej wszak偶e wykorzystywa艂 samotno艣膰, aby porozmy艣la膰 nad rozmaitymi kwestiami. A teraz jego dusz臋 dr臋czy艂a ca艂a mnogo艣膰 nie tylko rozmaitych, lecz r贸wnie偶 zawi艂ych problem贸w.

Rozpatruj膮c jednocze艣nie fakty i niewiadome, usi艂owa艂 odnale藕膰 og贸lniejszy wz贸r i skupi膰 uwag臋 na sprawach najwa偶niejszych, kt贸re jednak wci膮偶 mu si臋 wymyka艂y. Uparcie powraca艂 do temat贸w zast臋pczych i ma艂o istotnych, na przyk艂ad do zagadkowej bezg艂o艣nej ci臋偶ar贸wki.

Z niepoj臋tych powod贸w kwestia ta mocno Pitta irytowa艂a; usi艂owa艂 j膮 od siebie odepchn膮膰, by艂y to jednak pr贸by daremne. Uleg艂 wi臋c i odtworzywszy w pami臋ci ca艂膮 scen臋 zacz膮艂 z nadziej膮 poszukiwa膰 trop贸w wiod膮cych do rozwi膮zania.

Nagle w drzwiach kabiny pojawi艂a si臋 niewyra藕na sylwetka.

- Hej, ty, pod prysznicem - zagrzmia艂 zag艂uszaj膮c szum p艂yn膮cej wody g艂os Ala Giordino. - Siedzisz tam ju偶 prawie p贸艂 godziny i pewnie nasi膮k艂e艣 jak g膮bka. Pitt z rezygnacj膮 zakr臋ci艂 kran.

- Lepiej si臋 po艣piesz! - wrzasn膮艂 Giordino zanim dotar艂o do艅, 偶e woda ju偶 nie szumi. - Idzie tu pu艂kownik Lewis... b臋dzie lada sekunda.

Pitt ci臋偶ko westchn膮艂. Wyd藕wign膮艂 cia艂o do pozycji siedz膮cej, a potem, 艣lizgaj膮c si臋 na mokrej posadzce, stan膮艂. Na jego g艂owie niczym zaw贸j wyl膮dowa艂 przerzucony ponad drzwiami r臋cznik. Pitt zje偶y艂 si臋 na sam膮 my艣l, 偶e m贸g艂by zosta膰 zmuszony do wej艣cia w dup臋 oficerowi wy偶szemu stopniem. Wbi艂 w mleczn膮 szyb臋 drzwi w艣ciek艂e spojrzenie. - Wyjd臋, kiedy b臋d臋 mia艂 na to ochot臋, a teraz spieprzaj, sukinsynu, zanim wepchn臋 ci myd艂o w kich臋 stolcow膮.

- Nagle Pitt poczu艂, 偶e piek膮 go policzki; nie mia艂 zamiaru zachowa膰 si臋 po chamsku wobec starego kumpla. - Wybacz, Al - powiedzia艂 ze skruch膮. - Nie wiem, co mi odbi艂o.

- Nie ma sprawy. - Giordino, nie m贸wi膮c nic wi臋cej, wyszed艂 z 艂azienki i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

Pitt wytar艂 si臋 pospiesznie, ogoli艂, wydmuchn膮艂 z elektrycznej maszynki drobiny czarnych w艂osk贸w, a wreszcie wyklepa艂 twarz p艂ynem po goleniu Funt angielski. Kiedy wyszed艂 z 艂azienki, zasta艂 w sypialni Ala Giordino i pu艂kownika Lewisa.

Lewis siedzia艂 na kraw臋dzi 艂贸偶ka, podkr臋caj膮c imponuj膮cego rudego w膮sa. Ze swymi puco艂owatymi rumianymi policzkami, rozbieganymi niebieskimi oczyma i obfitym zarostem na g贸rnej wardze, sprawia艂 wra偶enie rubasznego dziewi臋tnastowiecznego drwala. Porusza艂 si臋 i przemawia艂 z gwa艂towno艣ci膮 bez ma艂a neurotyczn膮, tak i偶 Pitt nie m贸g艂 oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e pu艂kownikowi dra偶ni krocze przynajmniej p贸艂 kilograma t艂uczonego szk艂a.

- Przepraszam za wtargni臋cie - zahucza艂 Lewis - ale jestem ciekaw, czy natkn膮艂 si臋 pan na jaki艣 konkretny trop, kt贸ry m贸g艂by mie膰 zwi膮zek z wczorajszym atakiem.

Pitt olewa艂 fakt, 偶e jest kompletnie nagi. - Nie, nie natkn膮艂em si臋. Co艣 mi wprawdzie chodzi po g艂owie i mam par臋 pomys艂贸w, ale bardzo niewiele fakt贸w, na kt贸rych da艂oby si臋 zbudowa膰 sp贸jn膮 teori臋.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e co艣 pan wyniucha. W przeciwie艅stwie do mojej eskadry zwiadu lotniczego.

- A zatem nie znalaz艂 pan 偶adnych szcz膮tk贸w albatrosa? - zapyta艂 Pitt.

Lewis otar艂 d艂oni膮 zapocone czo艂o. - Je艣li ten grat run膮艂 do morza, nie pozostawi艂 po sobie 艣ladu, nawet ma艂ej plamy oleju. Wygl膮da na to, 偶e wraz z pilotem rozwia艂 si臋 jak dym.

- Mo偶e dotar艂 na kontynent - zasugerowa艂 Giordino.

- Nic z tych rzeczy. Nie znale藕li艣my 偶ywej duszy, kt贸ra widzia艂aby, jak wylatuje albo wraca.

Giordino zgodliwie skin膮艂 g艂ow膮. - Racja, przedpotopowy 偶贸艂ty samolot, poruszaj膮cy si臋 z pr臋dko艣ci膮 stu mil na godzin臋 musia艂by zosta膰 zauwa偶ony, gdyby przelatywa艂 nad cie艣nin膮.

Lewis wyj膮艂 paczk臋 papieros贸w. - Tak naprawd臋 peszy mnie tylko fakt, i偶 atak zosta艂 starannie zaplanowany i przeprowadzony. Facet, kt贸ry dokona艂 nalotu na baz臋, dobrze wiedzia艂, i偶 w tym czasie nie b臋dzie startowa膰 ani l膮dowa膰 偶aden samolot.

Pitt zapi膮艂 guziki koszuli i poprawi艂 naszywki ze z艂otymi d臋bowymi li艣膰mi. - Uzyskanie informacji nie by艂o trudne, skoro ka偶dy cz艂owiek z Thasos przypuszczalnie wie, i偶 w niedziel臋 Lotnisko Brady staje si臋 wymar艂ym miastem. W istocie ta ca艂a historia przypomina ze strategicznego punktu widzenia atak Japo艅czyk贸w na Pearl Harbor - a偶 do takich szczeg贸艂贸w, jak wykorzystanie g贸rskiej prze艂臋czy do skrytego podej艣cia.

Lewis, uwa偶aj膮c aby nie osmali膰 sobie w膮s贸w, przypali艂 papierosa. - Ma pan oczywi艣cie s艂uszno艣膰 i nie podlega kwestii, 偶e niespodziewane pojawienie si臋 pa艅skiego wodnosamolotu w jednakowym stopniu zaskoczy艂o napastnika i nas. Nasz radar nie z艂apa艂 cataliny, poniewa偶 ostatnie 300 kilometr贸w przelecia艂 pan tu偶 nad morzem. - Wydmuchn膮艂 pot臋偶n膮 chmur臋 dymu. - Nie potrafi臋 wyrazi膰 nawet w skromnym stopniu, jak radosn膮 niespodziank臋 nam pan sprawi艂, spadaj膮c nagle z nieba w tym swoim poczciwym ptaszku.

- Zaskoczenie naszego przyjaciela z albatrosa by艂o jeszcze wi臋ksze - stwierdzi艂 z szerokim u艣miechem Giordino. - Niech pan 偶a艂uje, pu艂kowniku, 偶e pan nie widzia艂, jak opad艂a mu szcz臋ka, kiedy zobaczy艂 nas po raz pierwszy.

Pitt ko艅czy艂 zawi膮zywa膰 krawat. - Nikt si臋 nas nie spodziewa艂, bo m贸j plan lotu w og贸le nie uwzgl臋dnia艂 bazy Brady. Pierwotnie zamierza艂em si膮艣膰 na morzu obok Pierwszego Podej艣cia i oto dlaczego zar贸wno lataj膮cy duch z albatrosa, jak i kontroler z Brady nie mieli poj臋cia o naszym PCP . - Urwa艂 i w zadumie popatrzy艂 na Lewisa. - Sugeruj臋 z ca艂ym naciskiem, pu艂kowniku, aby podj膮艂 pan jak najdalej id膮ce 艣rodki ostro偶no艣ci. Mam przeczucie, 偶e z 偶贸艂tym albatrosem jeszcze艣my si臋 ostatecznie nie po偶egnali.

Lewis podni贸s艂 na Pitta zaciekawione spojrzenie. - Sk膮d bierze pan pewno艣膰, 偶e jeszcze wr贸ci?

Pittowi zaiskrzy艂y si臋 oczy. - Realizowa艂 艣ci艣le okre艣lony zamiar, dokonuj膮c ataku na lotnisko, a zamiarem owym nie by艂o zabijanie ludzi czy niszczenie ameryka艅skich samolot贸w, lecz po prostu wywo艂anie paniki.

- Co by m贸g艂 przez to zyska膰? - zapyta艂 Giordino.

- Pomy艣l przez chwil臋. - Pitt zerkn膮艂 na zegarek, a potem przeni贸s艂 wzrok na Lewisa. - Gdyby sytuacja sprawia艂a wra偶enie prawdziwie alarmowej i niebezpiecznej, pu艂kownik musia艂by wszystkich ameryka艅skich cywil贸w ewakuowa膰 na kontynent.

- To prawda - przyzna艂 Lewis - jakkolwiek w chwili obecnej nie widz臋 dostatecznych powod贸w uzasadniaj膮cych taki krok. Rz膮d grecki zapewni艂 mnie o pe艂nej gotowo艣ci do wsp贸艂pracy w poszukiwaniu samolotu i pilota.

- Gdyby jednak uzna艂 pan, 偶e ma takie powody - naciska艂 Pitt - to by膰 mo偶e wyda艂by pan komandorowi Gunnowi rozkaz opuszczenia Pierwszym Podej艣ciem rejonu Thasos...

Lewis zmarszczy艂 czo艂o. - W ramach 艣rodk贸w ostro偶no艣ci - oczywi艣cie. Taki bia艂y statek to dla naszego podniebnego snajpera cholernie zach臋caj膮cy cel.

Pitt wyj膮艂 z paczki papierosa i pstrykn膮艂 zapalniczk膮. - Prosz臋 wierzy膰 lub nie, pu艂kowniku, ale to jest w艂a艣nie odpowied藕.

Giordino i Lewis, w jednakowym stopniu stropieni, najpierw popatrzyli po sobie, a potem zgodnie obr贸cili wzrok na Pitta.

Jak pan wie, pu艂kowniku - podj膮艂 Pitt - admira艂 Sandecker wys艂a艂 Giordino i mnie na Thasos w celu zbadania zastanawiaj膮cej serii niefortunnych wypadk贸w, jakie dotkn臋艂y prowadzon膮 na morzu operacj臋 NUMY. Dzi艣 rano, podczas rozmowy z komandorem Gunnem, odkry艂em 艣lady sabota偶u, co sk艂ania mnie do wyra偶enia opinii, i偶 pomi臋dzy wydarzeniami na pok艂adzie Pierwszego Podej艣cia a nalotem istnieje niew膮tpliwy zwi膮zek. Ot贸偶: je艣li p贸jdziemy z nasz膮 teori膮 o krok dalej, stanie si臋 oczywiste, 偶e Lotnisko Brady bynajmniej nie by艂o g艂贸wnym celem widmowego napastnika. Nalot s艂u偶y艂 jedynie do tego, aby w spos贸b niebezpo艣redni usun膮膰 z w贸d przybrze偶nych Thasos Pierwsze Podej艣cie.

Zadumany Lewis popatrzy艂 na Pitta. - Chyba zatem nast臋pne pytanie powinno brzmie膰 鈥瀌laczego?鈥

- Nie znam jeszcze odpowiedzi - rzek艂 Pitt. - Ale jestem pewien, 偶e naszym tajemniczym przyjacielem, kt贸ry ma sk艂onno艣膰 do dramatycznych widowisk, powoduj膮 istotne, nie byle jakie motywy. Nie ucieka艂by si臋 do tak wyrafinowanych metod, gdyby stawki w jego rozgrywce by艂y groszowe. Prawdopodobnie ukrywa co艣, na co przypadkiem mogliby si臋 napatoczy膰 badacze z Pierwszego Podej艣cia.

- Przyjmijmy, 偶e to 鈥瀋o艣鈥, o czym pan m贸wi, jest zatopionym skarbem - zasugerowa艂 Lewis z 艂akomym b艂yskiem w oku.

Pitt wyj膮艂 z walizki kepi i zawadiacko za艂o偶y艂 je na g艂ow臋. - To najoczywistszy wniosek.

- Ciekawe, jaki to skarb oraz ile jest wart - cicho, z rozmarzeniem powiedzia艂 Lewis.

Pitt zwr贸ci艂 si臋 do Giordino: - Al, skontaktuj si臋 z admira艂em Sandeckerem, popro艣 o kwerend臋 wszystkich miejsc w pobli偶u Thasos, gdzie mog艂yby znajdowa膰 si臋 zaginione albo zatopione skarby, i jak najszybsze przys艂anie danych. Powiedz, 偶e to bardzo pilne.

- Zrobione - odpar艂 Giordino. - W Waszyngtonie jest teraz jedenasta, wi臋c odpowied藕 powinni艣my mie膰 na jutro rano.

- No, wreszcie ruszamy z miejsca - zagrzmia艂 Lewis. - Im szybciej b臋d臋 wiedzie膰 co艣 konkretnego, tym szybciej przestan臋 mie膰 Pentagon na karku. Czy m贸g艂bym wam jako艣 pom贸c?

Pitt ponownie zerkn膮艂 na zegarek. - Jak powiadaj膮 skauci: 鈥濨膮d藕 got贸w鈥. To chwilowo wszystko, na co mo偶emy si臋 zdoby膰. P贸jd臋 o zak艂ad, 偶e zar贸wno Baza, jak i Pierwsze Podej艣cie s膮 uwa偶nie obserwowane. Kiedy stanie si臋 jasne, 偶e nie rozpocz臋艂a si臋 ewakuacja, a statek stoi na kotwicy, jak sta艂, b臋dziemy mogli si臋 spodziewa膰 nast臋pnej wizyty 偶贸艂tego albatrosa. Pan, pu艂kowniku, ju偶 mia艂 sw贸j ubaw. Przypuszczam, 偶e nast臋pny w kolejce jest komandor Gunn.

- Prosz臋 poinformowa膰 komandora - powiedzia艂 Lewis - 偶e udziel臋 mu wszelkiej pomocy, na jak膮 mnie sta膰.

- Dzi臋kuj臋, panie pu艂kowniku - odpar艂 Pitt - ale nie s膮dz臋 aby ostrzeganie komandora Gunna ju偶 w tej chwili by艂o rozs膮dne.

- Na rany boskie, dlaczego? - parskn膮艂 Giordino.

Pitt pos艂a艂 mu zimny u艣miech. - Na razie wszystko opiera si臋 na przypuszczeniach, a poza tym jakiekolwiek przygotowania na pok艂adzie Pierwszego Podej艣cia zdradz膮 nasze zamiary. Nie, musimy wywabi膰 na otwart膮 przestrze艅 naszego ducha z I wojny.

- Nie mo偶esz nara偶a膰 na szwank naukowc贸w i marynarzy, nie daj膮c im szansy zorganizowania obrony - zaoponowa艂 Giordino.

- Gunnowi nie grozi 偶adne natychmiastowe niebezpiecze艅stwo. Nasz widmowy pilot odczeka przynajmniej jeszcze jeden dzie艅 i zaatakuje ponownie dopiero wtedy, gdy stwierdzi, 偶e Pierwsze Podej艣cie nie odp艂yn臋艂o - Pitt rozpromieni艂 oblicze w anielskim u艣miechu. - A tymczasem ja po艣wi臋c臋 swoje talenty tw贸rcze na wykoncypowanie ma艂ej pu艂apki.

Lewis wsta艂 i przeci膮gle popatrzy艂 na Pitta. - Dla dobra tych ludzi na statku mam nadziej臋, 偶e b臋dzie nie tylko ma艂a, lecz r贸wnie偶 skuteczna - powiedzia艂.

- Panie pu艂kowniku, 偶adnego planu nie mo偶na uzna膰 za doskona艂y - zareplikowa艂 Pitt - dop贸ki nie wcieli si臋 go w 偶ycie. Giordino ruszy艂 ku drzwiom. - Id臋 do Centrali pchn膮膰 depesz臋 i o admira艂a.

- Jak si臋 pan z tym upora, zapraszam do siebie na kolacj臋 - powiedzia艂 Lewis, a potem, kr臋c膮c w膮sa, odwr贸ci艂 si臋 do Pitta. Pana, oczywi艣cie, te偶. Ch艂opcy, to b臋dzie paluszki liza膰, bo upichc臋 wam swoj膮 specjalno艣膰: eskalopki z pieczarkami w sosie z bia艂ego wina.

- Brzmi niezwykle kusz膮co - powiedzia艂 Pitt - ale obawiam si臋, 偶e b臋d臋 musia艂 odm贸wi膰. Ju偶 wcze艣niej zobowi膮za艂em si臋 zje艣膰 kolacj臋... z pewn膮 bardzo urodziw膮 dam膮.

Giordino i Lewis potrafili si臋 zdoby膰 tylko na rozdziawienie ust.

Pitt usi艂owa艂 zachowywa膰 si臋 nonszalancko. - Wysy艂a samoch贸d, kt贸ry o sz贸stej zabierze mnie spod bramy g艂贸wnej, a skoro pozosta艂o mi zaledwie dwie i p贸艂 minuty, 偶eby tam dotrze膰, musz臋 natychmiast biec. Mi艂ego wieczoru, panie pu艂kowniku, i dzi臋kuj臋 za zaproszenie. Mam nadziej臋, 偶e zechce je pan ponowi膰. - Potem zwr贸ci艂 si臋 do Giordino: - Al, kiedy przyjdzie odpowied藕 od admira艂a, powiadom mnie bez zw艂oki.

Kiedy wyszed艂 z pokoju, Lewis powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Zgrywa si臋, czy naprawd臋 ma randk臋 z dziewczyn膮?

- Dirk, jak go znam, nigdy nie zgrywa si臋 na temat kobiet, panie pu艂kowniku - odrzek艂 Giordino, kt贸rego oszo艂omienie Lewisa zaczyna艂o bawi膰.

- Ale gdzie j膮 pod艂apa艂? Wydaje mi si臋, 偶e by艂 tylko w bazie i na statku.

Giordino wzruszy艂 ramionami. - G艂upi jestem. Ale wiedz膮c o Picie tyle, ile o nim wiem, nie by艂bym zaskoczony, gdyby poderwa艂 panienk臋 na tym kilkudziesi臋ciometrowym odcinku pomi臋dzy bram膮 a przystani膮.

Gromki rechot Lewisa wype艂ni艂 ca艂y pok贸j. - C贸偶, wi臋c chod藕my, kapitanie. Wprawdzie nie jestem seksown膮 panienk膮, ale mam kulinarny talent. Co pan powie na moje eskalopki?

- Czemu nie? - odrzek艂 Giordino. - To najciekawsza propozycja, jak膮 otrzyma艂em w ci膮gu ca艂ego dzisiejszego popo艂udnia.

Rozdzia艂 5

W miar臋 jak poza g贸rami Thasos s艂o艅ce chyli艂o si臋 ku zachodowi, pocz膮艂 z wolna ust臋powa膰 niezno艣ny skwar. Kiedy Pitt przekroczy艂 bram臋 g艂贸wn膮 Lotniska Brady, d艂ugie z臋bate cienie zaros艂ych drzewami szczyt贸w sp艂yn臋艂y ju偶 ze stok贸w i dotyka艂y bli偶szej morzu granicy bazy. Pitt przystan膮艂 na drodze i delektuj膮c si臋 lekkim mrowieniem w p艂ucach, g艂臋boko zaczerpn膮艂 czystego 艣r贸dziemnomorskiego powietrza; potem, zwalczywszy natr臋tny odruch, by si臋gn膮膰 po papierosa, dotleni艂 si臋 jeszcze raz i spojrza艂 na morze. Pierwsze Podej艣cie, oddzielone od brzegu rozfalowan膮 materi膮 wody, s艂o艅ce ubarwi艂o na malowniczy z艂otopomara艅czowy kolor. Nawet z odleg艂o艣ci trzech kilometr贸w Pitt dostrzeg艂 wyra藕nie zdumiewaj膮c膮 liczb臋 szczeg贸艂贸w na pok艂adzie. Sta艂, poch艂oni臋ty bez reszty pi臋knem tej sceny, przez niemal dwie minuty, zanim zaczai si臋 rozgl膮da膰 za samochodem, kt贸ry obieca艂a przys艂a膰 po niego Teri.

Parkowa艂 nieco z boku, przywodz膮c na my艣l stoj膮cy na kotwicy superluksusowy jacht.

- Niech mnie cholera! - mrukn膮艂 Pitt i z nie skrywanym podziwem w oczach zbli偶y艂 si臋 do auta.

By艂a to limuzyna maybach-zeppelin, w kt贸rej nie brakowa艂o nawet opuszczanej szyby, oddzielaj膮cej zamkni臋t膮 kabin臋 pasa偶ersk膮 od szofera, wystawionego na dzia艂anie s艂o艅ca czy deszczu. Za ch艂odnic膮, zdobn膮 wielkim ornamentem w kszta艂cie dw贸ch liter M, ci膮gn臋艂y si臋 dwa metry maski, zako艅czonej nisk膮, dwudzieln膮 szyb膮 przedni膮; stwarza艂o to wra偶enie nieokie艂znanej brutalnej si艂y. D艂ugie op艂ywowe b艂otniki i stopnie l艣ni艂y czerni膮, reszt臋 karoserii jednak pokrywa艂 k艂adziony wielowarstwowo ciemnosrebrny lakier. Oto klasyk po艣r贸d klasyk贸w: znakomite niemieckie wykonawstwo widoczne by艂o w ka偶dym okuciu, w ka偶dej 艣rubce i nakr臋tce. Je艣li pochodz膮cy z 1936 roku rolls-royce phantom III uciele艣nia艂 brytyjski idea艂 bezg艂o艣no艣ci i mechanicznej perfekcji, to jego niemieckim odpowiednikiem i r贸wie艣nikiem by艂 w艂a艣nie maybach-zeppelin.

Pitt zbli偶y艂 si臋 do maski, powi贸d艂 d艂oni膮 po monstrualnym kole zapasowym, umocowanym ponad b艂otnikiem, a wreszcie u艣miechn膮艂 si臋 z mieszanin膮 satysfakcji i ulgi, kiedy stwierdzi艂, 偶e g艂臋boki bie偶nik opony przypomina mozaik臋 z brylant贸w. Poklepa艂 wielki precel ko艂a i przeni贸s艂 wzrok na kierowc臋.

Szofer, rozwalony na swoim siedzeniu, bezmy艣lnie b臋bni艂 palcami w kraw臋d藕 drzwi. Nie tylko sprawia艂 wra偶enie znudzonego, lecz r贸wnie偶 ziewn膮艂, aby udowodni膰, 偶e istotnie si臋 nudzi. Nosi艂 szarozielon膮 kurtk臋, kt贸ra, gdyby nie to, i偶 by艂a pozbawiona jakichkolwiek insygni贸w, stanowi艂aby niemal replik臋 munduru niemieckiego oficera z czas贸w II wojny. Czapka o szerokim daszku zakrywa艂a w艂osy i tylko na podstawie baczk贸w mo偶na by艂o zawyrokowa膰, 偶e jest blondynem. Mia艂 na nosie po艂yskuj膮ce w promieniach s艂o艅ca staro艣wieckie okulary w srebrnych oprawkach, w k膮ciku skrzywionych ust - d艂ugiego cienkiego papierosa, na ca艂ej twarzy za艣 - wyraz samozadowolenia i nie skrywanej arogancji.

Pitt go z miejsca znielubi艂. Postawi艂 nog臋 na stopniu i przeci膮gle popatrzy艂 na umundurowanego faceta. Chyba czeka pan na mnie. Nazywam si臋 Pitt.

Szofer nie zada艂 sobie trudu, aby cho膰 zerkn膮膰 na pasa偶era: pstrykni臋ciem wystrzeli艂 papierosa ponad ramieniem Pitta, wyprostowa艂 si臋 i przekr臋ci艂 kluczyk w stacyjce. Je艣li to pan jest ten ameryka艅ski 艣mieciarz - powiedzia艂 z silnym niemieckim akcentem - mo偶e pan wsiada膰.

Pitt u艣miechn膮艂 si臋, ale jego oczy stwardnia艂y. - Do przodu z cuchn膮cym chamstwem, czy do ty艂u z pa艅stwem?

- Gdzie pan sobie chce - odrzek艂 szofer. Twarz mu spurpurowia艂a, ale nadal nie podnosi艂 g艂owy.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 grzecznie Pitt. - Wobec tego do ty艂u. - Przycisn膮艂 wielk膮 chromowan膮 klamk臋, otworzy艂 drzwi godne skarbca bankowego i wsiad艂 do limuzyny. Do szklanego przepierzenia by艂a umocowana zwijana roleta, opu艣ci艂 j膮 wi臋c, aby nie widzie膰 szofera, rozsiad艂 si臋 na wygodnej sk贸rzanej kanapie i zapali艂 papierosa, got贸w smakowa膰 rozkosze przedwieczornej przeja偶d偶ki drogami Thasos.

Silnik maybacha cichutko obudzi艂 si臋 do 偶ycia i odpowiada艂 szeptem na wszystkie zmiany bieg贸w, jakie, rozp臋dzaj膮c w贸z na drodze wiod膮cej w stron臋 Liminas, wykonywa艂 szofer.

Pitt otworzy艂 okno i odprowadza艂 spojrzeniem rosn膮ce na zboczach wzniesie艅 jod艂y i orzechy, obrze偶aj膮ce w膮ziutkie pla偶e prastare oliwki, a tak偶e z rzadka rozrzucone na pobliskich pag贸rkach poletka tytoniu czy pszenicy, kt贸re przywodzi艂y mu na my艣l owe ma艂e farmy, jakie widywa艂 tak cz臋sto, przelatuj膮c nad po艂udniowymi stanami swojego kraju.

Auto tocz膮c si臋 po wiekowym bruku i rozpryskuj膮c ka艂u偶e przejecha艂o przez malownicz膮 wie艣 Panaghia; wi臋kszo艣膰 dom贸w, dla obrony przed s艂onecznym 偶arem, by艂a tu pomalowana na bia艂o, a okapy dach贸w, obrysowanych czerwieni膮 zachodz膮cego s艂o艅ca, niemal styka艂y si臋 nad w膮ziutkimi uliczkami. Up艂yn臋艂o zaledwie kilka minut, odk膮d zostawili za sob膮 Panaghi臋, a ju偶 w polu widzenia pojawi艂o si臋 Liminas: omijaj膮c centrum miasteczka samoch贸d gwa艂townie skr臋ci艂 i wrazi艂 sw贸j krokodyli pysk w zapylon膮 g贸rsk膮 drog臋. Zrazu pi臋艂a si臋 艂agodnie, wnet jednak jej narastaj膮c膮 stromizn臋 poskr臋ca艂a seria ostrych wira偶y.

Pitt czu艂, jak szofer boryka si臋 z kierownic膮 maybacha: limuzyn臋 zaprojektowano raczej dla rekreacyjnych przeja偶d偶ek alej膮 Unter den Linden, ani偶eli karko艂omnych rajd贸w po katuj膮cych resory g贸rskich szlakach, gdzie dobrze mog膮 si臋 czu膰 tylko mu艂y. Spogl膮daj膮c na morze, rozci膮gaj膮ce si臋 w dole przepastnych urwisk, zadawa艂 sobie pytanie, co by si臋 sta艂o, gdyby z przeciwnej strony nadje偶d偶a艂 inny samoch贸d. Potem zobaczy艂 cel podr贸偶y: wielk膮 bia艂膮 bry艂臋 na tle ciemniej膮cych szarych ska艂. Zakr臋ty wreszcie si臋 sko艅czy艂y i wielkie ko艂a o brylantowym bie偶niku wjecha艂y na tward膮 nawierzchni臋 podjazdu.

Pitt by艂 pod wra偶eniem; je艣li chodzi o rozmiary, willa mog艂a i艣膰 w zawody z budowlami Forum Romanum, ca艂a posesja doskonale utrzymana, wsz臋dzie za艣 panowa艂a atmosfera bogactwa i dobrego smaku. Z posiad艂o艣ci, wtulonej w dolin臋 pomi臋dzy dwoma sporymi szczytami, roztacza艂 si臋 wspania艂y widok na Morze Egejskie. Brama, zapewne poci膮gni臋ta przez niewidocznego od藕wiernego, rozwar艂a si臋 tajemniczo i szofer bezceremonialnie dodaj膮c gazu pomkn膮艂 schludn膮 jod艂ow膮 alej膮, a nast臋pnie zahamowa艂 przed marmurowymi schodami. Pitta wysiadaj膮cego z maybacha powita艂o nieme spojrzenie stoj膮cego na 艣rodku schod贸w antycznego pos膮gu, kt贸ry przedstawia艂 kobiet臋 z dzieckiem na r臋kach.

Pitt zd膮偶y艂 pokona膰 ju偶 kilka stopni, gdy zatrzyma艂 si臋 nagle, odwr贸ci艂 i podszed艂 do samochodu.

- Wybacz, sa艂ata - powiedzia艂 - ale nie dos艂ysza艂em twojego nazwiska.

Stropiony szofer podni贸s艂 g艂ow臋. - Nazywam si臋 Willi. Czemu pan pyta?

- Willi, drogi przyjacielu - o艣wiadczy艂 z powag膮 Pitt - musz臋 ci co艣 powiedzie膰. Nie wy siad艂by艣 na momencik z auta?

Willi zmarszczy艂 czo艂o, ale wzruszywszy ramionami wysiad艂 z samochodu i stan膮艂 przed Pittem. - Co takiego, Her Pitt, ma mi pan do powiedzenia?

- Widz臋, 偶e nosisz oficerki, Willi.

- Ja, nosz臋 oficerki.

Pitt b艂ysn膮艂 najpromienniejszym ze swoich komiwoja偶erskich u艣miech贸w. - A one bywaj膮 podbite 膰wiekami, nieprawda偶?

- A maj膮 膰wieki - odpar艂 poirytowany Willi. - Czemu marnuje pan m贸j czas? Czekaj膮 na mnie obowi膮zki. No wi臋c co chce mi pan powiedzie膰?

Spojrzenie Pitta stwardnia艂o. - Ot贸偶, przyjacielu, 偶ywi臋 przekonanie, i偶 je艣li chcesz zdoby膰 sprawno艣膰 podgl膮dacza, mam 艣wi臋ty obowi膮zek ostrzec ci臋, 偶e okulary w srebrnych oprawkach maj膮 sk艂onno艣膰 do b艂yszczenia w s艂o艅cu i mog膮 艂atwo zdradzi膰 twoj膮 kryj贸wk臋.

Willi poblad艂 i zacz膮艂 co艣 m贸wi膰, ale pi臋艣膰 Pitta na powr贸t wt艂oczy艂a mu s艂owa do gard艂a. G艂owa szofera z szarpni臋ciem skoczy艂a do g贸ry i w ty艂 - przy czym czapka polecia艂a w powietrze - jego oczy za艣 nagle sta艂y si臋 t臋pe i puste; Willi zako艂ysa艂 si臋 jak opadaj膮cy li艣膰 i sp艂yn膮艂 na kolana, by zastygn膮膰 w pozycji uciele艣niaj膮cej oszo艂omienie i bezradno艣膰. Z jego z艂amanego nosa pociek艂 strumie艅 krwawej flegmy, tworz膮c z szarozielon膮 materi膮 kurtki w tle interesuj膮c膮, zdaniem Pitta, kompozycj臋 kolorystyczn膮.

Wreszcie Willi pad艂 twarz膮 na marmurowe stopnie i leg艂 jak 艂achman.

Pitt, u艣miechaj膮c si臋 z zimn膮 satysfakcj膮, pomasowa艂 nadwer臋偶one kostki palc贸w, odwr贸ci艂 si臋 i bior膮c po trzy stopnie na raz, ruszy艂 po schodach. Min膮wszy kamienny hak, znalaz艂 si臋 na kolistym dziedzi艅cu z basenem o krystalicznie czystej wodzie po艣rodku. Ca艂y dziedziniec otacza艂o dwadzie艣cia kilka pos膮g贸w naturalnej wielko艣ci: rzymscy 偶o艂nierze w he艂mach pos臋pnie spogl膮dali kamiennymi niewidz膮cymi oczyma na swe bia艂e odbicia w wodzie, jak gdyby szukali dawno utraconych wspomnie艅 o zwyci臋skich bitwach i chwalebnych wojnach. G臋stniej膮cy mrok spowija艂 ka偶d膮 z postaci niematerialn膮 opo艅cz膮, budz膮c w Picie niesamowite wra偶enie, i偶 lada chwila kamienni wojownicy o偶yj膮 i wezm膮 will臋 w kleszcze obl臋偶enia.

Spiesznie obszed艂 basen i dotar艂 do masywnych dwuskrzyd艂owych drzwi w przeciwleg艂ym ko艅cu dziedzi艅ca. Zwiesza艂a si臋 z nich odlana na kszta艂t lwiego 艂ba du偶a ko艂atka z br膮zu - Pitt uj膮艂 pier艣cie艅 i mocno uderzy艂, a p贸藕niej odwr贸ci艂 g艂ow臋 i raz jeszcze spojrza艂 na dziedziniec, kt贸ry przypomina艂 mu mauzoleum. Uzna艂, 偶e do pe艂nego efektu brakuje kilku wie艅c贸w i dyskretnej organowej muzyki.

Drzwi rozwar艂y si臋 bezg艂o艣nie i Pitt zajrza艂 do 艣rodka, a gdy nikogo nie zobaczy艂 - zawaha艂 si臋 na moment. Moment ur贸s艂 w minut臋, minuta w dwie i wreszcie, znudzony t膮 gr膮 w chowanego Pitt napr臋偶y艂 bary, d艂onie zacisn膮艂 w pi臋艣ci i przest膮piwszy pr贸g wkroczy艂 do bogato zdobionego przedsionka.

艢ciany by艂y tu poobwieszane gobelinami, przedstawiaj膮cymi sceny z dawnych bitew: gdziekolwiek spojrze膰, zwarte szeregi haftowanych armii dziarsko sz艂y do boju. Pomieszczenie wie艅czy艂o kopulaste sklepienie, z kt贸rego s膮czy艂o si臋 艂agodne 偶贸艂tawe 艣wiat艂o. Pitt rozejrza艂 si臋 doko艂a, a zyskawszy pewno艣膰, 偶e jest sam, usiad艂 na jednej z dw贸ch ustawionych po艣rodku przedpokoju rze藕bionych marmurowych 艂aw i zapali艂 papierosa. Czas mija艂 i niebawem Pitt zacz膮艂, daremnie zreszt膮, szuka膰 popielniczki.

Wtedy nagle bezszelestnie odsun膮艂 si臋 jeden z gobelin贸w i w towarzystwie ogromnego bia艂ego psa do salki wszed艂 stary, masywnie zbudowany m臋偶czyzna.

Rozdzia艂 6

Lekko oszo艂omiony Pitt przeni贸s艂 niepewny wzrok z gigantycznego owczarka na twarz jego s臋dziwego pana. Zna艂 takie fizjonomie cho膰by z powt贸rek starych film贸w w telewizyjnym nocnym kinie: bezszyja wygolona g艂owa, z艂owieszcze oblicze o rozbieganych oczkach i ustach zaci艣ni臋tych tak mocno, jakby ich w艂a艣ciciel cierpia艂 na zatwardzenie. Cielsko zreszt膮 te偶 by艂o utrzymane w poetyce w艂a艣ciwej czarnym charakterom: jego kulista masywno艣膰 wype艂nia艂o ubite mi臋cho bez odrobiny t艂uszczu. Brakowa艂o tylko szpicruty i oficerek. Pittowi przebieg艂o przez my艣l, 偶e oto zmartwychwsta艂 Erich von Stroheim, 鈥瀎acet, kt贸rego uwielbiacie nienawidzi膰鈥 - i zaraz przyst膮pi do filmowania kolejnej sceny ze 鈥濻k膮pstwa鈥.

- Dobry wiecz贸r - powiedzia艂 starzec g艂osem o podejrzanie gard艂owym brzmieniu. - Jest pan zapewne tym d偶entelmenem, kt贸rego moja siostrzenica zaprosi艂a na kolacj臋?

Pitt wsta艂, obserwuj膮c k膮tem oka posapuj膮ce psisko. Tak, szanowny panie. Major Dirk Pitt, do us艂ug.

Wyraz zaskoczenia przeci膮艂 krech膮 czo艂o pod napi臋t膮 jak b臋ben sk贸r膮 czerepu. - Ze s艂贸w siostrzenicy wysnu艂em wniosek, 偶e nie ma pan nawet stopnia sier偶anta, pa艅ska za艣 funkcja wojskowa polega na zbieraniu 艣mieci.

- Musi mi pan wybaczy膰 moje ameryka艅skie poczucie humoru - odpar艂 Pitt, delektuj膮c si臋 zmieszaniem gospodarza. - Mam nadziej臋, 偶e ta drobna mistyfikacja nie sprawi艂a panu k艂opotu.

- Sta艂a si臋 najwy偶ej powodem przelotnej troski. - Wiekowy Niemiec wyci膮gn膮艂 r臋k臋, badawczo przypatruj膮c si臋 Pittowi. - To prawdziwy zaszczyt pozna膰 pana, majorze. Jestem Bruno von Till.

Pitt u艣cisn膮艂 podan膮 d艂o艅 i zrewan偶owa艂 si臋 r贸wnie przenikliwym spojrzeniem. - Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie.

Von Till odchyli艂 jeden z gobelin贸w, ukazuj膮c ukryte za nim drzwi. - Prosz臋 t臋dy, majorze. Wypijemy po kieliszku, oczekuj膮c a偶 Teri sko艅czy toalet臋. Zapewne pan nie odm贸wi?

Id膮c za barczystym m臋偶czyzn膮 i bia艂ym psem Pitt przemierzy艂 mroczny korytarz i wszed艂 do otch艂annego gabinetu. 艁ukowo sklepiony sufit, wsparty na kilku 偶艂obkowanych jo艅skich kolumnach, dzieli艂o od posadzki przynajmniej dziewi臋膰 metr贸w, oszcz臋dnie za艣 rozstawione, klasyczne w swej prostocie meble przydawa艂y imponuj膮cemu wn臋trzu atmosfery dyskretnej elegancji. Stolik na k贸艂kach d藕wiga艂 zestaw osobliwych greckich przek膮sek, a w 艣ciennym wykuszu kry艂 si臋 doskonale zaopatrzony barek. Tu偶 nad nim, na p贸艂ce, widnia艂 jedyny element wystroju, stanowi膮cy - zdaniem Pitta - dysonans w tej starannie zakomponowanej ca艂o艣ci: model niemieckiego okr臋tu podwodnego.

Von Till gestem zach臋ci艂 Pitta do zaj臋cia miejsca. - Na co mia艂by pan ochot臋, majorze?

- Prosz臋 o szkock膮 z lodem - odrzek艂 Pitt, rozsiadaj膮c si臋 na kanapie. - Pa艅ska willa jest doprawdy imponuj膮ca i ma zapewne ciekaw膮 histori臋.

- Tak, zbudowana przez Rzymian w 138 roku przed Chrystusem, pe艂ni艂a pierwotnie funkcj臋 艣wi膮tyni Minerwy, bogini m膮dro艣ci. Kupi艂em ruiny tu偶 po pierwszej wojnie 艣wiatowej i nada艂em im taki kszta艂t, jaki pan obecnie widzi. Poda艂 Pittowi szklaneczk臋. - Czy wzniesiemy jaki艣 toast?

- Za kogo lub za co?

- Wyb贸r nale偶y do pana, majorze - odpar艂 z u艣miechem von Till. - Za pi臋kne kobiety... bogactwo... d艂ugowieczno艣膰. Mo偶e za prezydenta pa艅skiego kraju.

Pitt g艂臋boko zaczerpn膮艂 powietrza. - W takim razie - o艣wiadczy艂 - proponuj臋 toast za m臋stwo i kunszt lotniczy Kurta Heiberta, Jastrz臋bia Macedonii.

Twarz von Tilla, kt贸ry powoli opad艂 na krzes艂o i zacz膮艂 obraca膰 w palcach swoj膮 szklaneczk臋, straci艂a wszelki wyraz. - Jest pan doprawdy niezwyk艂ym cz艂owiekiem, majorze. Podaje si臋 pan za 艣mieciarza. Sk艂adaj膮c mi wizyt臋, napada mego szofera, a wreszcie zdumiewa mnie jeszcze bardziej proponuj膮c toast ku czci Kurta Heiberta, mojego starego towarzysza broni z lotnictwa. - Nad kraw臋dzi膮 szklanki pos艂a艂 Pittowi chytre spojrzenie. - Ali艣ci najwi臋kszym z pa艅skich dokona艅 jest uwiedzenie dzisiaj rano na pla偶y mojej siostrzenicy. Gratuluj臋 panu tego osi膮gni臋cia i wyra偶am za nie wdzi臋czno艣膰, po raz pierwszy bowiem od dziewi臋ciu lat widzia艂em dzi艣 Teri, kt贸ra napawaj膮c si臋 偶yciem pod艣piewywa艂a rado艣nie i by艂a roze艣miana. Obawiam si臋 zatem, 偶e jestem zmuszony wybaczy膰 panu jego wyuzdane zachowanie.

W tym momencie zaskoczony powinien poczu膰 si臋 Pitt, ten jednak odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u i parskn膮艂 艣miechem. - Prosz臋 o wybaczenie ka偶dej z wymienionych przewin, wyj膮wszy mo偶e obr贸bk臋, jak膮 zafundowa艂em pa艅skiemu zboczonemu szoferowi. W pe艂ni na ni膮 zas艂u偶y艂.

- Biedny Willi nie by艂 niczemu winien. Dzia艂a艂 tylko w my艣l moich rozkaz贸w, mia艂 艣ledzi膰 i chroni膰 Teri.

- A c贸偶 z艂ego mog艂oby si臋 jej przydarzy膰?

Von Till wsta艂, podszed艂 do balkonowych drzwi, prowadz膮cych na otwarty taras, i wbi艂 wzrok w horyzont ponad ciemniej膮cym morzem. - Przez p贸艂 stulecia z g贸r膮, p艂ac膮c wysok膮 cen臋, wypruwa艂em z siebie 偶y艂y, aby stworzy膰 naprawd臋 znacz膮ce przedsi臋biorstwo. Po drodze zrobi艂em sobie r贸wnie偶 kilku wrog贸w. Sk膮d mam wiedzie膰, w jaki spos贸b kt贸ry艣 z nich m贸g艂by zechcie膰 wywrze膰 na mnie zemst臋?

Pitt popatrzy艂 badawczo na von Tilla. - Czy dlatego w艂a艣nie nosi pan pod pach膮 lugera?

Von Till odwr贸ci艂 si臋 od okna i mimowolnie wyg艂adzi艂 wybrzuszenie bia艂ej smokingowej marynarki w okolicach lewej pachy. - Czy m贸g艂bym zapyta膰, sk膮d pan wie, 偶e to luger?

- To tylko przypuszczenie - odpar艂 Pitt. - Wygl膮da mi pan na zwolennika luger贸w.

Von Till wzruszy艂 ramionami. - Zwykle unikam tak... przyziemnych metod, z przedstawionego jednak przez Teri opisu pa艅skiej osoby mia艂em wszelkie prawo wnioskowa膰, i偶 jest pan, najogl臋dniej m贸wi膮c, podejrzanym typkiem.

- Przyznaj臋 ze skruch膮, i偶 w swoim czasie dopu艣ci艂em si臋 kilku grzesznych uczynk贸w - odpar艂 z szerokim u艣miechem Pitt - jakkolwiek nie mam na koncie ani morderstw, ani wymusze艅.

Twarz von Tilla pocz膮艂 wykrzywia膰 dwuznaczny grymas. - Nie s膮dz臋, by... jak to mawiacie, wy, Amerykanie?... siedz膮c w moim siodle okazywa艂 pan podobn膮 dezynwoltur臋.

- Pa艅skie siod艂o zaczyna mi wygl膮da膰 bardzo tajemniczo, Hen von Till - stwierdzi艂 Pitt. - A w艂a艣ciwie w jakiej bran偶y pan dzia艂a?

W oczach von Tilla zab艂ys艂a podejrzliwo艣膰, a jego usta wykrzywi艂 fa艂szywy u艣mieszek. - Ta informacja, drogi majorze, mog艂aby zepsu膰 panu apetyt, co zapewne bardzo rozgniewa艂oby Teri, kt贸ra sp臋dzi艂a w kuchni p贸艂 popo艂udnia, dogl膮daj膮c przyrz膮dzania dzisiejszej kolacji. - W typowo europejski spos贸b wzruszy艂 ramionami. - Mo偶e powiem to panu innym razem, kiedy poznamy si臋 nieco lepiej.

Pitt zawirowa艂 szklaneczk膮 z ostatnim 艂ykiem szkockiej, zadaj膮c sobie pytanie, w co si臋 w艂a艣ciwie w艂adowa艂. Von Till, uzna艂 wreszcie, by艂 albo sz膮jbusem, albo te偶 niezwykle szczwanym kombinatorem.

- Czy mog臋 s艂u偶y膰 nast臋pnym drinkiem? - zapyta艂 von Till.

- Szkoda fatygi, sam sobie nalej臋. - Dopi艂 whisky, podszed艂 do baru i nape艂ni艂 szklaneczk臋. Potem uwa偶nie spojrza艂 na von Tilla. - Z moich lektur na temat awiacji podczas pierwszej wojny 艣wiatowej wnioskuj臋, 偶e okoliczno艣ci 艣mierci Kurta Heiberta s膮 dosy膰 mgliste. Wedle oficjalnych raport贸w niemieckich, zestrzelony przez Brytyjczyk贸w run膮艂 do Morza Egejskiego, raporty te jednak dyskretnie przemilczaj膮 nazwisko zwyci臋skiego przeciwnika Heiberta. Jak te偶 fakt, czy kiedykolwiek odnaleziono jego zw艂oki.

Von Till z roztargnieniem g艂aska艂 psa, a jego oczy przez kilka chwil zdawa艂y si臋 patrze膰 w przesz艂o艣膰. Na koniec powiedzia艂: - Wtedy, w 1918 roku, Kurt toczy艂 z Anglikami swoj膮 w艂asn膮, prywatn膮 wojn臋. Z rzadka bywa艂 podczas lot贸w bojowych pilotem opanowanym i kompetentnym - prowadzi艂 maszyn臋 w spos贸b zaiste szale艅czy, atakuj膮c za艣 formacje brytyjskie zachowywa艂 si臋 jak cz艂owiek op臋tany ta艅cem 艣wi臋tego Wita. W powietrzu piekli艂 si臋, kl膮艂 i a偶 do krwi rani艂 d艂onie, wal膮c nimi w desk臋 rozdzielcz膮, przy starcie jego albatros podrywa艂 si臋 z ziemi jak przestraszony ptak. Kiedy jednak nie by艂 na patrolu i chocia偶 na chwil臋 potrafi艂 zapomnie膰 o wojnie, okazywa艂 wielkie poczucie humoru, staj膮c si臋 ca艂kowitym zaprzeczeniem takiego wizerunku 偶o艂nierza niemieckiego, jaki wy, Amerykanie, sobie wyobra偶acie z uporem godnym lepszej sprawy.

Pitt, u艣miechaj膮c si臋 k膮tem ust, powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Zachce pan wybaczy膰, Herr von Till, ale spotkanie z niemieckim wojakiem, zas艂uguj膮cym na miano beczki 艣miechu, jest dla wi臋kszo艣ci moich towarzyszy broni wydarzeniem wci膮偶 skrytym w mrokach jutra.

艁ysy Niemiec zignorowa艂 uwag臋 Pitta, a jego twarz zachowa艂a wyraz powagi. - Przyczyn膮 艣mierci Kurta, kiedy wreszcie nadesz艂a, by艂 sprytny angielski podst臋p. Ot贸偶 Brytyjczycy, dokonawszy wnikliwej analizy taktyki Kurta, rych艂o odkryli jego s艂abo艣膰 do atakowania i niszczenia balon贸w obserwacyjnych. 艢ci膮gn臋li zatem wys艂u偶ony balon, w jego za艣 koszu umie艣cili pot臋偶ny 艂adunek wybuchowy oraz wypchan膮 zielskiem kuk艂臋 w mundurze; balon by艂 po艂膮czony z ziemi膮 przewodem, umo偶liwiaj膮cym zdaln膮 detonacj臋. Teraz Anglicy musieli tylko poczeka膰, a偶 pojawi si臋 Kurt. - Von Till opad艂 na oparcie mi臋kkiej kanapy; patrzy艂 w sufit, ale oczyma duszy widzia艂 takie niebo, jakie wisia艂o nad Grecj膮 w 1918 roku. - Nie czekali d艂ugo. Ju偶 na drugi dzie艅 Kurt przelecia艂 nad liniami sprzymierzonych i dostrzeg艂 balon, ko艂ysz膮cy si臋 艂agodnie w podmuchach bryzy, wiej膮cej ku morzu. Bez w膮tpienia zada艂 sobie pytanie, dlaczego nie wita go ogie艅 przeciwlotniczy... Zapewne dlatego, 偶e obserwator, wsparty o barierk臋 kosza, spa艂 jak zabity, nie usi艂uj膮c nawet ratowa膰 偶ycia skokiem ze spadochronem, kiedy karabiny maszynowe Kurta obr贸ci艂y wype艂niony wodorem w贸r w ognist膮 chmur臋.

- Nie mia艂 poj臋cia, 偶e to pu艂apka? - zapyta艂 Pitt.

- Nie - odrzek艂 von Till. - Balon tam po prostu by艂, symbolizowa艂 nieprzyjaciela. Kurt zaatakowa艂 lotem nurkowym niemal automatycznie. Zbli偶y艂 si臋 do balonu, a kule jego karabin贸w maszynowych spandau rozpru艂y pow艂ok臋. I wtedy, nagle, balon eksplodowa艂, wzniecaj膮c fontanny dymu i ognia. Brytyjczycy zdetonowali 艂adunek wybuchowy.

- Heibert roztrzaska艂 si臋 za liniami alianckimi? - spyta艂 z zadum膮 Pitt.

- Kurt wcale nie rozbi艂 si臋 po eksplozji - odrzek艂 von Till, powracaj膮c my艣lami do tera藕niejszo艣ci. - Albatros przedar艂 si臋 przez ogniste piek艂o, jednak dzielny samolocik, kt贸ry ni贸s艂 Kurta w tylu powietrznych bitwach, by艂 straszliwie okaleczony, sam za艣 Kurt - ci臋偶ko ranny. Z podart膮 na strz臋py materi膮 p艂at贸w, z rozbit膮 desk膮 rozdzielcz膮 i zakrwawionym pilotem w kabinie, maszyna chwiejnym lotem min臋艂a lini臋 macedo艅skiego wybrze偶a i znikn臋艂a gdzie艣 nad morzem. Odt膮d nie widziano ani Jastrz臋bia Macedonii, ani jego 偶贸艂tego albatrosa.

- A przynajmniej nie widziano do wczoraj. - Pitt zn贸w wzi膮艂 g艂臋boki oddech i czeka艂 na jak膮艣 wymown膮 reakcj臋.

Oczy von Tilla w twarzy poza tym ca艂kowicie pozbawionej wyrazu lekko si臋 zaokr膮gli艂y, ale Niemiec nic nie odrzek艂. Wydawa艂o si臋, 偶e wa偶y s艂owa Pitta.

Pitt niezw艂ocznie wr贸ci艂 do pierwotnego tematu.

- Czy cz臋sto lata艂 pan z Heibertem?

- Tak, wiele razy pe艂nili艣my wsp贸lnie s艂u偶b臋 patrolow膮. Zdarza艂o si臋 nawet, 偶e brali艣my dwumiejscowy bombowiec 鈥濺umpler鈥 i zrzucali艣my bomby zapalaj膮ce na lotnisko brytyjskie, kt贸re mie艣ci艂o si臋 w艂a艣nie tu, na Thasos. Kurt pilotowa艂, ja za艣 pe艂ni艂em funkcj臋 obserwatora i bombardiera.

- Gdzie stacjonowa艂a wasza eskadra?

- Byli艣my z Kurtem cz艂onkami eskadry Jasta 73 i nasz膮 baz膮 wypadow膮 by艂o lotnisko Xanthi w Macedonii.

Pitt zapali艂 papierosa, a potem popatrzy艂 na s臋dziw膮, lecz wyprostowan膮 sylwetk臋 von Tilla. - Dzi臋kuj臋 za lapidarn膮, a zarazem szczeg贸艂ow膮 relacj臋 o 艣mierci Heiberta. Niczego pan nie pomin膮艂.

- Kurt by艂 moim serdecznym przyjacielem powiedzia艂 melancholijnie von Till - a ja takich rzeczy 艂atwo nie zapominam. Dok艂adnie pami臋tam nawet dat臋 i czas. By艂o to pi臋tnastego lipca 1918 o godzinie dwudziestej pierwszej.

- Wydaje si臋 co najmniej dziwne, 偶e nikt poza panem nie zna pe艂nego przebiegu zdarzenia - mrukn膮艂 Pitt, kt贸rego ch艂odne i nieruchome oczy zdradza艂y determinacj臋. - Ani archiwa berli艅skie, ani te偶 akta londy艅skiego Muzeum Lotnictwa nie dysponuj膮 偶adnymi informacjami na temat 艣mierci Heiberta. Wszystkie materia艂y 藕r贸d艂owe, kt贸re zdo艂a艂em przestudiowa膰, podaj膮, 偶e Heibert, podobnie jak inne wielkie asy lotnictwa - na przyk艂ad Albert Bali czy Georges Guynemer - zagin膮艂 bez wie艣ci w nie wyja艣nionych okoliczno艣ciach.

- Dobry Bo偶e - warkn膮艂 z rozdra偶nieniem von Till - w niemieckich archiwach brakuje fakt贸w, bo Cesarskie Najwy偶sze Dow贸dztwo zawsze mia艂o gdzie艣 wojn臋 w Macedonii, Anglicy za艣 nigdy nie o艣miel膮 si臋 opublikowa膰 s艂owa na temat tak niesportowego post臋pku. Poza tym samolot Kurta wci膮偶 lecia艂, kiedy widzieli go po raz ostatni, mogli zatem jedynie domniemywa膰, 偶e ich zdradziecki plan zosta艂 uwie艅czony sukcesem.

- Nigdy wi臋c nie trafiono na 艣lad cz艂owieka i jego samolotu?

- Nigdy. Po wojnie brat Heiberta wszcz膮艂 wprawdzie poszukiwania, ale miejsce wiecznego spoczynku Kurta wci膮偶 pozostaje tajemnic膮.

- Czy 贸w brat by艂 r贸wnie偶 lotnikiem?

- Nie. Spotka艂em si臋 z nim kilkakrotnie przed drug膮 wojn膮 艣wiatow膮. By艂 oficerem niemieckiej marynarki wojennej.

Pitt umilk艂. Doszed艂 do wniosku, 偶e opowie艣膰 von Tilla sprawia wra偶enie gadki, trzymanej na podor臋dziu. A poza tym nie m贸g艂 si臋 oprze膰 uczuciu, 偶e jest wykorzystywany w charakterze drewnianego wabika podczas wiosennych polowa艅 na kaczory, co gdzie艣 w g艂臋bi duszy budzi艂o z艂e przeczucie. Wtedy us艂ysza艂 stukot szpilek na posadzce i chocia偶 nie m贸g艂 tego widzie膰, zorientowa艂 si臋, 偶e do sali wesz艂a Teri.

- Witam pan贸w - rzuci艂a beztrosko i rado艣nie.

Pitt pospiesznie si臋 odwr贸ci艂. Mia艂a na sobie sukienk臋 mini, zainspirowan膮 krojem greckiego peplum, kt贸ra mi臋kkimi fa艂dami op艂ywa艂a smuk艂e uda. Z艂otopomara艅czowy kolor te偶 przypad艂 Pittowi do gustu i doskonale harmonizowa艂 z krucz膮 czerni膮 jej w艂os贸w. Spojrzenie Teri, zrazu nieuwa偶ne, wnet skoncentrowa艂o si臋 na mundurze Pitta i wtedy dziewczyna z lekka poblad艂a, a potem unios艂a d艂o艅 ku wargom w tym samym ge艣cie, jaki Pitt dostrzeg艂 wcze艣niej, na pla偶y. Dopiero p贸藕niej u艣miechn臋艂a si臋 s艂abo i emanuj膮c cudownie seksownym ciep艂em podesz艂a do go艣cia.

- Dobry wiecz贸r, osza艂amiaj膮ca istoto - powiedzia艂 Pitt, ca艂uj膮c wyci膮gni臋t膮 d艂o艅.

Teri, oblewaj膮c si臋 rumie艅cem, podnios艂a wzrok na u艣miechni臋te od ucha do ucha oblicze Pitta. - Mia艂am zamiar podzi臋kowa膰 ci za wizyt臋 - o艣wiadczy艂a - ale teraz, skoro wiem, jak paskudny numer mi wykr臋ci艂e艣, jestem raczej sk艂onna wyrzuci膰 ci臋 na zbity...

- Nie ko艅cz - przerwa艂 jej Pitt, krzywi膮c wargi w demonicznym u艣miechu. - Wiem, 偶e mi nie uwierzysz, ale w艂a艣nie dzisiejszego popo艂udnia szef bazy odebra艂 mi funkcj臋 艣mieciarza, mianowa艂 pilotem i awansowa艂 do stopnia majora.

- Wstyd藕 si臋 - powiedzia艂a ze 艣miechem. - M贸wi艂e艣, 偶e nie jeste艣 nawet sier偶antem.

- O nie. Powiedzia艂em tylko, 偶e nigdy nie by艂em sier偶antem, a to prawda.

Wsun臋艂a d艂o艅 pod rami臋 Pitta. - Czy wujek Bruno zanudza艂 ci臋 lotniczymi opowie艣ciami z czas贸w Wielkiej Wojny?

- Fascynuj膮cymi - zgoda, ale w 偶adnym wypadku nudnymi - odpar艂 Pitt. W oczach Teri za u艣miechem czai艂 si臋 l臋k i Pitt zastanawia艂 si臋, o czym naprawd臋 my艣li ta dziewczyna.

Teri z dezaprobat膮 pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Ach, wy, m臋偶czy藕ni, i te wasze wojenne historyjki... - Wci膮偶 nie spuszcza艂a wzroku z munduru Pitta, a zw艂aszcza z oficerskich insygni贸w. To nie ten sam m臋偶czyzna, kt贸rego na pla偶y obdarzy艂a mi艂o艣ci膮. Ten by艂 znacznie bardziej czaruj膮cy, mia艂 wi臋cej og艂ady. - Po kolacji, wujku Bruno, mo偶esz sobie bez reszty zagarn膮膰 Dirka, kt贸ry jednak teraz nale偶y tylko do mnie.

Von Till fachowo strzeli艂 obcasami i sk艂oni艂 g艂ow臋. - Jak sobie 偶yczysz, moja droga. Przez najbli偶sze p贸艂torej godziny ty wydajesz rozkazy.

呕artobliwie zmarszczy艂a nos. - To 艂adnie z twojej strony, wujaszku. W takim razie m贸j rozkaz brzmi: 鈥濪o sto艂u - marsz!鈥

Wyholowa艂a Pitta na taras, a potem 艂agodnie obni偶aj膮cymi si臋 schodami sprowadzi艂a na p贸艂kolisty balkon.

Rozpo艣ciera艂 si臋 st膮d widok zapieraj膮cy dech w piersiach: v dole, znacznie poni偶ej poziomu willi, kolejno zapala艂y si臋 艣wiat艂a A domach Liminas, na horyzoncie za艣, za morzem, pierwsze gwiazdy poczyna艂y przebija膰 swym blaskiem si臋gaj膮c膮 coraz dalej i dalej opon臋 mroku. Po艣rodku balkonu rozstawiono st贸艂 dla trzech os贸b; sze艣膰 艣wiec, skrytych w wielkim 偶贸艂tym kloszu, rzuca艂o na wszystko intryguj膮c膮 po艣wiat臋, przemieniaj膮c w z艂oto srebrn膮 zastaw臋.

Odsuwaj膮c krzes艂o dla Teri Pitt wyszepta艂 jej do ucha: - Lepiej uwa偶aj na siebie. Wiesz, jak mnie podkr臋ca romantyczna atmosfera.

Mia艂a u艣miechni臋te oczy, gdy podnios艂a na niego wzrok. - Sk膮d pomys艂, 偶e wpisa艂am j膮 w scenariusz?

Zanim Pitt zdo艂a艂 odpowiedzie膰, pojawi艂 si臋 von Till ze swoim depcz膮cym mu po pi臋tach olbrzymim psem, po czym pstrykn膮艂 palcami; w okamgnieniu m艂oda Greczynka w stroju ludowym zaserwowa艂a przystawki - p贸艂misek ser贸w, oliwki i og贸rki. Potem by艂a zupa - przyprawiony cytryn膮 i 偶贸艂tkami ros贸艂 z kury - a wreszcie danie g艂贸wne: pieczone ostrygi z cebul膮 i mielonymi orzeszkami. Von Till odkorkowa艂 butelk臋 tradycyjnej greckiej retsiny, kt贸rej 偶ywiczny posmak przywi贸d艂 Pittowi na my艣l terpentyn臋. Po uprz膮tni臋ciu talerzy s艂u偶膮ca przynios艂a tac臋 owoc贸w i poda艂a kaw臋 zaparzon膮 na tureck膮 mod艂臋 - zmielone ziarna osiad艂y na dnie fili偶anek grub膮 warstw膮 fus贸w, przypominaj膮cych mu艂.

Pitt zmusi艂 si臋 do prze艂kni臋cia mocnego, gorzkiego napitku i potar艂 kolanem o kolano Teri, kt贸ra jednak, zamiast kokieteryjnego u艣miechu, jakiego oczekiwa艂, obdarzy艂a go zal臋knionym spojrzeniem. Mog艂o si臋 zdawa膰, 偶e usi艂uje mu co艣 powiedzie膰.

- C贸偶, majorze - odezwa艂 si臋 von Till - mam nadziej臋, 偶e przypad艂 panu do gustu nasz skromny posi艂ek.

- Tak, dzi臋kuj臋 - odpar艂 Pitt. - By艂 doskona艂y.

Von Till nad sto艂em przeci膮gle popatrzy艂 na Teri. Jego twarz by艂a nieprzenikniona jak kamie艅, a g艂os - lodowato zimny. Chcia艂bym przez chwil臋 pozosta膰 z majorem sam na sam, moja droga. Zechciej poczeka膰 w gabinecie, do艂膮czymy do ciebie niebawem.

Teri wydawa艂a si臋 zaskoczona. Wzdrygn臋艂a si臋 lekko i zacisn臋艂a d艂onie na kraw臋dzi blatu.

- Wujku, prosz臋, jeszcze nie teraz. Czy nie m贸g艂by艣 swojej pogaw臋dki z Dirkiem od艂o偶y膰 na p贸藕niej?

Von Till pos艂a艂 jej ostre spojrzenie. - Nie dyskutuj ze mn膮. Mam do om贸wienia z majorem Pittem kilka wa偶nych kwestii. Jestem zreszt膮 pewien, 偶e przed wyj艣ciem zechce si臋 jeszcze z tob膮 zobaczy膰.

Pitt stwierdzi艂, 偶e narasta w nim gniew i zastanawia艂 si臋, sk膮d to nag艂e rodzinne spi臋cie. Poczu艂, 偶e po kr臋gos艂upie przebiega mu szczeg贸lny dreszczyk, b臋d膮cy dobrze znanym zwiastunem niebezpiecze艅stwa, sygna艂em, 偶e dojrzewa jaka艣 parszywa sytuacyjka. Niepostrze偶enie Pitt zwin膮艂 z tacy n贸偶 do obierania owoc贸w i podci膮gn膮wszy nogawk臋 wsun膮艂 go w skarpet臋.

Teri, kt贸rej twarz blad艂a coraz bardziej, popatrzy艂a na Pitta:

- Zechciej mi wybaczy膰, Dirk. Nie zamierza艂am robi膰 z siebie s艂odkiej idiotki.

- Nic si臋 nie przejmuj - odpar艂 z u艣miechem. - Mam s艂abo艣膰 do s艂odkich idiotek pod warunkiem, 偶e s膮 艂adne.

- Chyba potrafisz znale藕膰 w艂a艣ciwe s艂owa na ka偶d膮 okoliczno艣膰 - wyszepta艂a.

艢cisn膮艂 jej d艂o艅. - Przyjd臋 do ciebie najszybciej, jak b臋d臋 m贸g艂.

- B臋d臋 czeka膰. - Nagle do jej oczu nap艂yn臋艂y 艂zy i odwr贸ciwszy si臋 na pi臋cie ruszy艂a biegiem po schodach.

- Przepraszam za grubia艅ski spos贸b, w jaki zwr贸ci艂em si臋 do Teri - powiedzia艂 von Till. - Musia艂em porozmawia膰 z panem w cztery oczy, a siostrzenica moja niezmiernie rzadko rozumie potrzeb臋 czysto m臋skiej pogaw臋dki bez niewie艣cich wtr臋t贸w. Stanowczo艣膰 wobec kobiet jest cz臋sto jedynym wyj艣ciem, zgodzi si臋 pan ze mn膮, nieprawda偶?

Pitt przytakn膮艂. Nie przychodzi艂a mu do g艂owy 偶adna sensowna odpowied藕.

Von Till wcisn膮艂 papierosa do d艂ugiej cygarniczki z ko艣ci s艂oniowej i zapali艂. - Niezmiernie ch臋tnie wys艂ucha艂bym relacji z wczorajszego ataku lotniczego na Lotnisko Brady powiedzia艂. - Wedle informacji, jakie otrzyma艂em z tamtej cz臋艣ci wyspy, na wasz膮 baz臋 uderzy艂 bardzo stary samolot nieznanego typu.

- By艂 mo偶e stary - odpar艂 Pitt - ale z pewno艣ci膮 znany.

- Chce mi pan powiedzie膰, 偶e艣cie ustalili jego model?

Pitt badawczo wpatrywa艂 si臋 w twarz von Tilla. Przez chwil臋 w milczeniu bawi艂 si臋 widelcem, a potem od艂o偶y艂 go na obrus.

- Samolot zosta艂 bez najmniejszych w膮tpliwo艣ci zidentyfikowany jako my艣liwiec typu Albatros D-3.

- A pilot? - wycedzi艂 von Till przez zaci艣ni臋te z臋by. - Czy ustalili艣cie to偶samo艣膰 pilota?

- Jeszcze nie, ale ustalimy j膮 niebawem.

- Wydaje si臋 pan by膰 pewien rych艂ego sukcesu.

Pitt nie spieszy艂 si臋 z odpowiedzi膮. Powoli, metodycznie zapali艂 papierosa. - A niby dlaczego nie? Antyczna, licz膮ca sze艣膰dziesi膮t lat maszyna powinna bez wi臋kszego trudu doprowadzi膰 nas do swego w艂a艣ciciela.

Na twarzy von Tilla zago艣ci艂 bezczelny u艣mieszek. - Grecka Macedonia to obszar g贸rski, dziki i niego艣cinny. S膮 tu ca艂e tysi膮ce kilometr贸w kwadratowych wzniesie艅, dolin i stoczonych erozj膮 r贸wnin, gdzie nawet jeden z waszych monstrualnych odrzutowych bombowc贸w m贸g艂by znikn膮膰 bez 艣ladu.

Pitt odwzajemni艂 u艣miech. - Kto m贸wi o przeszukiwaniu g贸r czy dolin?

- A gdzie偶 indziej mogliby艣cie szuka膰?

- W morzu - odpar艂 Pitt, wskazuj膮c rozci膮gaj膮c膮 si臋 w dole czarn膮 g艂ad藕. - Przypuszczalnie w tym samym miejscu, gdzie w 1918 roku run膮艂 Kurt Heibert.

Von Till uni贸s艂 brew. - Czy chce pan, abym uwierzy艂 w duchy?

- W szczeni臋cych latach - odrzek艂 z szerokim u艣miechem Pitt - wierzyli艣my w 艣wi臋tego Miko艂aja. Nieco p贸藕niej w istnienie dziewic. Dlaczego zatem nie dorzuci膰 duch贸w do naszej listy?

- Wielkie dzi臋ki, majorze, ale w moim przekonaniu przes膮dy s膮 niczym wobec suchych fakt贸w i liczb.

- Co pozostawia nam jeszcze jeden trop, godzien zbadania - powiedzia艂 Pitt g艂osem wyra藕nym i beznami臋tnym.

Siedz膮c tak prosto, jakby kij po艂kn膮艂, von Till koso spogl膮da艂 na Pitta.

- Za艂贸偶my, na przyk艂ad, 偶e Kurt Heibert wci膮偶 偶yje.

Von Tillowi opad艂a szcz臋ka, ale natychmiast Niemiec wzi膮艂 si臋 w gar艣膰 i wypu艣ci艂 chmur臋 papierosowego dymu. - To absurdalne. Kurt mia艂by dzi艣 dobrze ponad siedemdziesi膮t lat. Niech偶e pan na mnie spojrzy, majorze. Urodzi艂em si臋 w 1899 roku, Czy s膮dzi pan, 偶e cz艂owiek w moim wieku m贸g艂by pilotowa膰 samolot z otwartym kokpitem, nie m贸wi膮c o przeprowadzeniu ataku na lotnisko? Ja przynajmniej tak nie uwa偶am.

- Fakty, rzecz jasna - odpar艂 Pitt - przemawiaj膮 za pa艅sk膮 tez膮. - Urwa艂 na chwil臋, przeczesuj膮c w艂osy d艂ugimi palcami. - A jednak wci膮偶 si臋 zastanawiam, czy Kurt Heibert nie ma z tym wszystkim jakiego艣 zwi膮zku. - Pitt przeni贸s艂 wzrok z gospodarza na jego wielkiego bia艂ego psa i poczu艂, 偶e zaczyna ogarnia膰 go napi臋cie. Zaproszony przez Teri do willi, oczekiwa艂 przyjemnej kolacji, zamiast tego jednak zwar艂 si臋 w intelektualnym pojedynku z wujem dziewczyny, szczwanym pruskim staruchem, kt贸ry - co do tego Pitt nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci - o nalocie na Lotnisko Brady wie znacznie wi臋cej, ni偶 got贸w jest przyzna膰. Najwy偶szy czas cisn膮膰 harpunem... i do diab艂a z konsekwencjami! Skupi艂 spojrzenie na twarzy von Tilla. - Je艣li Jastrz膮b Macedonii naprawd臋 znikn膮艂 sze艣膰dziesi膮t lat temu, by ponownie pojawi膰 si臋 wczoraj, pytanie brzmi: gdzie sp臋dzi艂 czas dziel膮cy te daty? W piekle, w niebie... czy na Thasos?

Z twarzy von Tilla znik艂a arogancja, zast膮pi艂 j膮 wyraz zak艂opotania. - Chyba niezupe艂nie rozumiem, o czym pan m贸wi.

- M贸wi臋 o piekle - warkn膮艂 Pitt. - Albo bierze mnie pan za kompletnego idiot臋, albo sam go pan udaje. S膮dz臋, 偶e nie ja panu, lecz pan mnie powinien relacjonowa膰 atak na Lotnisko Brady. - Przeci膮ga艂 s艂owa, smakuj膮c sytuacj臋.

Von Till, kt贸rego owaln膮 twarz wykrzywi艂 grymas gniewu, w okamgnieniu porwa艂 si臋 na nogi. - Zbyt daleko i g艂臋boko, majorze Pitt, wnikn膮艂 pan w obszary, kt贸re nie powinny pana obchodzi膰. Nie znios臋 d艂u偶ej pa艅skich absurdalnych insynuacji. Musz臋 prosi膰, by zechcia艂 pan opu艣ci膰 m贸j dom.

Przez twarz Pitta przemkn膮艂 wyraz pogardy. - Jak pan sobie 偶yczy. - Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 schod贸w.

- Nie ma potrzeby, aby przechodzi艂 pan przez gabinet, majorze - o艣wiadczy艂 von Till, wskazuj膮c niewielkie drzwi, wklejone w przeciwleg艂膮 艣cian臋 balkonu. - Tamten korytarz doprowadzi pana do wyj艣cia.

- Chcia艂bym najpierw zobaczy膰 si臋 z Teri.

- Nie widz臋 powod贸w, dla kt贸rych mia艂by pan przed艂u偶a膰 swoj膮 wizyt臋. - Chc膮c podkre艣li膰 wag臋 gniewnych s艂贸w, von Uli pos艂a艂 w twarz Pitta chmur臋 dymu. - 呕膮dam r贸wnie偶, aby nigdy wi臋cej nie spotyka艂 si臋 pan i nie rozmawia艂 z moj膮 bratanic膮.

Pitt zacisn膮艂 pi臋艣ci. - A je艣li nie us艂ucham?

Von Till u艣miechn膮艂 si臋 z艂owieszczo. - Nie zamierzam panu grozi膰, majorze. - Je艣li z uporem b臋dzie pan trwa膰 przy swej agresywnej g艂upocie, po prostu ukarz臋 Teri.

- Ty parszywy pieprzony szkopie - warkn膮艂 Pitt, t艂umi膮c w sobie ch臋膰, by wymierzy膰 von Tillowi kopniaka w krocze. - Nie wiem, jak膮 afer臋 szykujesz, ale nie b臋d臋 ukrywa艂, 偶e z najwy偶sz膮 przyjemno艣ci膮 stan臋 na uszach, 偶eby pokrzy偶owa膰 ci plany. Zaczn臋 od stwierdzenia, 偶e atak na Lotnisko Brady nie przyni贸s艂 zaplanowanych rezultat贸w. Statek Narodowej Agencji Bada艅 Morskich i Podwodnych pozostanie tam, gdzie w tej chwili kotwiczy, dop贸ki naukowcy nie zrealizuj膮 ca艂ego programu.

D艂onie von Tilla dr偶a艂y, chocia偶 jego twarz zachowywa艂a beznami臋tny wyraz. - Serdeczne dzi臋ki, majorze. Nie s膮dzi艂em, 偶e t臋 istotn膮 informacj臋 otrzymam tak wcze艣nie.

Wreszcie, pomy艣la艂 Pitt, stare szkopisko zaczyna si臋 ods艂ania膰. Nie ma ju偶 najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e za spiskiem, zmierzaj膮cym do pozbycia si臋 Pierwszego Podej艣cia, stoi w艂a艣nie von Till. Ale dlaczego? Na to pytanie wci膮偶 nie by艂o odpowiedzi i Pitt zaryzykowa艂 strza艂 na o艣lep. - Traci pan czas, von Till. P艂etwonurkowie z Pierwszego Podej艣cia znale藕li ju偶 zatopiony skarb i teraz zaczynaj膮 wydobywa膰 go na powierzchni臋.

Na twarzy von Tilla wy kwit艂 szeroki u艣miech i Pitt z miejsca poj膮艂, 偶e jego k艂amstwo by艂o b艂臋dem.

- Kiepski strza艂, majorze. Nie m贸g艂 si臋 pan omyli膰 bardziej.

Wyszarpn膮艂 z kabury lugera i wymierzy艂 ciemnogranatow膮 luf臋 w szyj臋 Pitta. Potem otworzy艂 drzwi. - Czy b臋dzie pan 艂askaw? - powiedzia艂, ukazuj膮c pistoletem pr贸g.

Pitt rzuci艂 pospieszne spojrzenie: korytarz, roz艣wietlony anemicznym blaskiem 艣wiec, wydawa艂 si臋 pusty. - Zechce pan - powiedzia艂 po chwili wahania - przekaza膰 Teri moje wyrazy wdzi臋czno艣ci za wy艣mienit膮 kolacj臋.

- Nie omieszkam tego uczyni膰.

- I panu r贸wnie偶, Hen von Till - doda艂 sarkastycznie Pitt - bardzo dzi臋kuj臋 za go艣cinno艣膰.

Von Till u艣miechn膮艂 si臋 g艂upawo, strzeli艂 obcasami i sk艂oni艂 g艂ow臋. - Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie. - Po艂o偶y艂 d艂o艅 na 艂bie psa, kt贸ry odchyli艂 warg臋, obna偶aj膮c imponuj膮cy bia艂y kie艂.

艁ukowy wykusz drzwi by艂 niski i Pitt musia艂 zgi膮膰 si臋 w scyzoryk, 偶eby wej艣膰 do korytarza, kt贸ry zas艂ugiwa艂 raczej na miano tunelu. Zrobi艂 kilka ostro偶nych krok贸w.

- Majorze Pitt!

- Tak? - odrzek艂 Pitt, odwracaj膮c si臋 w stron臋 blokuj膮cego drzwi spa艣nego cienia.

W g艂osie von Tilla pobrzmiewa艂a sadystyczna rado艣膰. - Wielka szkoda, 偶e nie b臋dzie pan m贸g艂 by膰 艣wiadkiem nast臋pnego lotu 偶贸艂tego albatrosa.

Zanim Pitt zdo艂a艂 cokolwiek odpowiedzie膰, drzwi zosta艂y zatrza艣ni臋te, a masywny rygiel z hukiem wsun膮艂 si臋 w gniazdo, budz膮c w mrocznym korytarzu ponure echa.

Rozdzia艂 7

W艣ciek艂o艣膰 wstrz膮sn臋艂a Pittem jak spazm. Mia艂 ochot臋 grzmotn膮膰 ku艂akiem w drzwi, wystarczy艂o wszak偶e jedno spojrzenie na grube belki, z kt贸rych zosta艂y zbite, by zmieni艂 zdanie. Popatrzy艂 w g艂膮b wci膮偶 pustego korytarza i pod艣wiadomie zadr偶a艂 - nie mia艂 z艂udze艅, co go czeka, w tej chwili bowiem by艂o zupe艂nie oczywiste, 偶e von Till ju偶 wcze艣niej planowa艂, i偶 Pitt nie wyjdzie z willi 偶ywy. Przypomnia艂 sobie o no偶u i doznaj膮c lekkiego przyp艂ywu pewno艣ci siebie wy艂owi艂 go ze skarpetki. Chwiejne 偶贸艂tawe 艣wiate艂ko 艣wiec, osadzonych w przerdzewia艂ych 艣ciennych uchwytach, matowo odbi艂o si臋 od ostrza, sprawiaj膮c, 偶e male艅ki, ostro zako艅czony no偶yk wyda艂 si臋 Pittowi 偶a艂o艣nie nieodpowiednim narz臋dziem obrony. Po g艂owie ko艂ata艂a mu si臋 tylko jedna uspokajaj膮ca my艣l: ma艂y nie ma艂y, n贸偶 jest zdecydowanie lepszy ni偶 nic.

Nagle korytarzem dmuchn膮艂 mocny powiew powietrza i wygasiwszy wszystkie 艣wiece pozostawi艂 Pitta w morzu d艂awi膮cej ciemno艣ci.

Pitt wyt臋偶a艂 wszystkie zmys艂y, aby przenikn膮膰 mrok, nie z艂owi艂 jednak 偶adnego d藕wi臋ku, najmniejszego b艂ysku 艣wiat艂a.

- Zaczyna si臋 zabawa - mrukn膮艂, usi艂uj膮c znale藕膰 w sobie gotowo艣膰 do spotkania z niewiadomym.

Pitt czu艂, jak ogarnia go panika. Przypomnia艂 sobie przeczytane gdzie艣 s艂owa, 偶e nic nie jest dla ludzkiego umys艂u bardziej przera偶aj膮ce i niepoj臋te, ani偶eli ca艂kowite ciemno艣ci. Niemo偶no艣膰 rozpoznania tego, co le偶y poza zasi臋giem wzroku czy dotyku, wywo艂uje w ludzkim m贸zgu taki sam efekt, jak kr贸tkie spi臋cie w komputerze: dezintegracj臋. Pustk臋, spowodowan膮 nieobecno艣ci膮 rzeczy poznawalnych zmys艂owo, pracowicie zaczyna wype艂nia膰 wyobra藕nia, a jej wytwory bywaj膮 na og贸艂 koszmarne - cz艂owiek zamkni臋ty w szafie imaginuje sobie, 偶e po偶era go rekin albo przeje偶d偶a poci膮g. Ca艂a ta teoria sprawi艂a, 偶e Pitt u艣miechn膮艂 si臋 w mroku i poczu艂, jak zwiastuny paniki ust臋puj膮 powoli miejsca ch艂odnej logice.

Jego nast臋pna my艣l polega艂a na tym, 偶eby zapalniczk膮 ponownie rozpali膰 艣wiece, doszed艂 jednak do wniosku, i偶 je艣li kto艣 lub co艣 dalej w korytarzu gotuje mu zasadzk臋, jego szans臋 nieco si臋 zwi臋ksz膮, gdy zar贸wno on, jak i nieznany napastnik b臋d膮 jednakowo pogr膮偶eni w mroku. Pochyli艂 si臋 zatem, szybko rozsznurowa艂 buty, zdj膮艂 je i pozostawiwszy na pod艂odze ruszy艂 po omacku wzd艂u偶 ch艂odnej 艣ciany. Po drodze min膮艂 kilkoro drzwi, zabitych na 艣lepo grubym 偶elaznym p艂askownikiem. W艂a艣nie sprawdza艂 kolejne drzwi, gdy zastyg艂 nagle, czujnie nas艂uchuj膮c.

Gdzie艣 z przodu dolecia艂 d藕wi臋k - trudny do okre艣lenia, niewyja艣niony, ale wyra藕nie s艂yszalny. Mo偶e j臋k, a mo偶e warkni臋cie; Pitt nie potrafi艂 powiedzie膰. Po chwili d藕wi臋k os艂ab艂 i zn贸w zapad艂a cisza.

Ustaliwszy ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰, 偶e w mroku czyha na艅 realne niebezpiecze艅stwo - jaka艣 bestia, kt贸ra jest cielesna, potrafi wydawa膰 odg艂osy i przypuszczalnie rozumowa膰 - Pitt zdwoi艂 ostro偶no艣膰. Opad艂 na czworaki, a potem zamieniony w s艂uch i dotyk podj膮艂 w臋dr贸wk臋. Pod艂oga by艂a g艂adka i miejscami wilgotna - Pitt przepe艂za艂 przez oleiste ka艂u偶e, kt贸rych zawarto艣膰 wsi膮ka艂a w ubranie sprawiaj膮c, 偶e obrzydliwie klei艂o si臋 do cia艂a, Pitt w duszy kl膮艂 sw贸j parszywy los w 偶ywy kamie艅.

Po kilku chwilach, kt贸re wydawa艂y si臋 ca艂ymi godzinami, Pitt wyobrazi艂 sobie, 偶e ci膮gn膮c brzuch po betonie przeby艂 ju偶 ze trzy kilometry, cho膰 dobrze wiedzia艂, i偶 pokonany dystans jest raczej bli偶szy dwudziestu pi臋ciu metrom. Wisz膮cy nad pod艂og膮 zapach st臋chlizny przywodzi艂 Pittowi na my艣l nale偶膮cy ongi艣 do dziadka stary kufer podr贸偶ny: jako dzieciak Pitt siadywa艂 w jego mrocznym wn臋trzu, wyobra偶aj膮c sobie, i偶 oto na gap臋 p艂ynie statkiem gdzie艣 ku portom tajemniczego Wschodu. Osobliwe, pomy艣la艂 mimochodem, jak zapachy potrafi膮 wywo艂a膰 z niebytu u艣pione wspomnienia.

Nagle faktura 艣cian i pod艂ogi zasadniczo si臋 zmieni艂a: g艂adki beton ust膮pi艂 miejsca pospajanym wapnem chropawym kamiennym p艂ytom, nowa cz臋艣膰 korytarza - znacznie starszej.

Pitt wyczu艂 d艂oni膮, 偶e 艣ciana urywa si臋 i ucieka w lewo, lekkie mu艣ni臋cie powietrza na policzku powiedzia艂o mu natomiast, i偶 dotar艂 do skrzy偶owania. Zastyg艂 nieruchomo i nastawi艂 ucha.

Zn贸w d藕wi臋k... przerywany i ostro偶ny. Tym razem co艣 jakby postukiwanie... odg艂os, jaki wydaj膮 zwierz臋ta o d艂ugich pazurach st膮paj膮ce po twardej powierzchni.

Pitt zadygota艂 jak osika i obla艂 si臋 potem. Przywar艂 cia艂em do kamiennych p艂yt pod艂ogi, godz膮c no偶em w kierunku, sk膮d nadci膮ga艂 d藕wi臋k.

Stukanie sta艂o si臋 g艂o艣niejsze. Potem umilk艂o i zapad艂a dr臋cz膮ca cisza.

Pitt wstrzymywa艂 oddech, lecz s艂ysza艂 jedynie bicie w艂asnego serca. Co艣 tam by艂o, najwy偶ej trzy metry od niego. W my艣li przyr贸wnywa艂 si臋 do 艣lepca, kt贸rego w jakiej艣 zakazanej uliczce podchodzi zbir. Niesamowita, mro偶膮ca krew w 偶y艂ach atmosfera tego miejsca parali偶owa艂a umys艂 Pitta. Usi艂owa艂 skoncentrowa膰 si臋 na metodach walki z niewidocznym zagro偶eniem.

Od贸r st臋chlizny sta艂 si臋 nagle wr臋cz niezno艣ny i omal nie przyprawi艂 Pitta o wymioty. Mimo to wychwyci艂 jeszcze ledwie wyczuwalny zwierz臋cy zapach...

W jego umy艣le b艂yskawicznie skrystalizowa艂 si臋 plan, zak艂adaj膮cy rozgrywk臋 z uwzgl臋dnieniem jednej niewiadomej. Pitt wyszarpn膮艂 z kieszeni zapalniczk臋, mocno potar艂 k贸艂kiem o kamie艅 i poczeka艂, a偶 knot rozgorzeje z ca艂膮 jasno艣ci膮; wtedy cisn膮艂 zapalniczk臋 przed siebie. Male艅ki p艂omyk po偶eglowa艂 przez mrok, o艣wietli艂 par臋 fosforyzuj膮cych 艣lepi贸w z diabelsko rozta艅czonym na 艣cianie ogromnym cieniem w tle, i wreszcie zgas艂, gdy ze stukni臋ciem zapalniczka uderzy艂a w pod艂og臋. Od strony 艣lepi贸w rozleg艂o si臋 z艂owr贸偶bne warkni臋cie, kt贸re korytarze powt贸rzy艂y s艂abn膮cym echem.

Pitt zareagowa艂 natychmiast: spr臋偶y艂 cia艂o, przewali艂 si臋 na grzbiet i no偶em, trzymanym obur膮cz w zapoconych d艂oniach, pchn膮艂 ciemn膮 nico艣膰. Nie widzia艂 upiornego napastnika, lecz wiedzia艂 ju偶, czym jest.

Bestia zawaha艂a si臋 przez chwil臋 i skoczy艂a.

I w艂a艣nie ta chwila wahania uratowa艂a Pitta. Zyska艂 bezcenn膮 chwil臋 na unik i pies chybi艂 celu. To wszystko wydarzy艂o si臋 z tak osza艂amiaj膮c膮 szybko艣ci膮, i偶 p贸藕niej Pitt pami臋ta艂 tylko, jak n贸偶 wbija si臋 w co艣 mi臋kkiego i kud艂atego, i jak opryskuje mu twarz fontanna g臋stej ciep艂ej cieczy. Kiedy n贸偶 Pitta tu偶 za 偶ebrami otworzy艂 bok wielkiego owczarka, warkni臋cie zab贸jcy przemieni艂o si臋 w skowyt 艣miertelnie ranionego zwierz臋cia, a korytarze ch贸rem rozwrzeszczanych ech powt贸rzy艂y 贸w pe艂en b贸lu ryk, jaki wydar艂 si臋 z kud艂atej gardzieli. U艂amek sekundy p贸藕niej osiemdziesi膮t kilogram贸w rozp臋dzonej morderczej furii zderzy艂o si臋 z pionow膮 艣cian膮 za Pittem. Zwierz臋 ci臋偶ko run臋艂o na pod艂og臋 i zdech艂o po kilku chwilach konwulsyjnej agonii.

Zrazu Pitt s膮dzi艂, 偶e pies chybi艂 ca艂kowicie, ale potem, kiedy poczu艂 pieczenie sk贸ry na piersi, poj膮艂, 偶e si臋 pomyli艂. Le偶a艂 bez ruchu, ws艂uchany w konwulsje psa, a potem, jeszcze przez d艂ugie minuty, w upiorn膮 cisz臋 korytarzy. Wreszcie napi臋cie pocz臋艂o ust臋powa膰, mi臋艣nie z wolna si臋 rozlu藕nia艂y, a b贸l zaw艂adn膮艂 Pittem, daj膮c jego umys艂owi nowy rodzaj jasno艣ci.

Pitt poma艂u d藕wign膮艂 si臋 na nogi i ci臋偶ko opar艂 o niewidoczn膮 zakrwawion膮 艣cian臋. Ca艂ym jego cia艂em wstrz膮sn膮艂 kolejny dreszcz, zatem odczeka艂, a偶 uspokoj膮 mu si臋 nerwy i dopiero wtedy zapu艣ci艂 si臋 w mrok, by szuraj膮c stopami tu i tam natrafi膰 wreszcie na metalowy sze艣cianik zapalniczki, przy kt贸rej 艣wietle obejrza艂 swoje rany.

Krew ciek艂a mu z czterech r贸wnoleg艂ych dra艣ni臋膰, kt贸re rozpoczyna艂y si臋 tu偶 ponad prawym sutkiem i bieg艂y uko艣nie do prawego barku. Rozci臋cia by艂y na tyle g艂臋bokie, 偶e Pitt mia艂 rozoran膮 sk贸r臋, ale ledwo dra艣ni臋t膮 tkank臋 mi臋艣niow膮. Poniewa偶 koszula zwiesza艂a si臋 z Pitta w strz臋pach koloru khaki i czerwieni, zerwa艂 j膮 do ko艅ca i u偶y艂 w charakterze tamponu, aby zatamowa膰 krew. Najpro艣ciej by艂oby osun膮膰 si臋 teraz na posadzk臋 i odda膰 w opiek臋 koj膮cej nie艣wiadomo艣ci. Pitt wszak偶e zwalczy艂 w sobie t臋, co tu gada膰, siln膮 pokus臋 i stoj膮c na mocnych nogach z ch艂odn膮 przenikliwo艣ci膮 planowa艂 nast臋pne posuni臋cie.

Po minucie podszed艂 do martwego psa i obejrza艂 go w 艣wietle uniesionej zapalniczki: owczarek le偶a艂 na boku, a wypuszczone z jamy brzusznej trzewia uformowa艂y obok jego 艣cierwa odra偶aj膮cy stosik. Stru偶ki krwi sp艂ywa艂y odr臋bnymi szlakami ku jakiemu艣 ni偶ej po艂o偶onemu miejscu, sk膮d podkrad艂 si臋 pies. Okropny widok sprawi艂, 偶e b贸l i znu偶enie opad艂y z Pitta jak p艂aszcz, ust臋puj膮c miejsca przemo偶nemu gniewowi, kt贸ry ostro偶no艣膰 i l臋k o 偶ycie przemieni艂 w kompletn膮 pogard臋 wobec niebezpiecze艅stwa i 艣mierci. Dusz臋 Pitta bez reszty wzi臋艂a we w艂adanie jedna my艣l: zamordowa膰 von Tilla.

Nast臋pny krok wydawa艂 si臋 prosty i to absurdalnie prosty - nale偶y znale藕膰 wyj艣cie z labiryntu. I chocia偶 szans臋 wydawa艂y si臋 marne, a sytuacja prawie beznadziejna, Pitt ani na moment nie wzi膮艂 pod uwag臋 ewentualno艣ci fiaska, bo s艂owa von Tilla o nast臋pnym locie 偶贸艂tego albatrosa skutecznie rozstrzyga艂y za niego wszelkie w膮tpliwo艣ci. Analityczny umys艂 Pitta pracowa艂 zatem na pe艂nych obrotach, rozpatruj膮c kolejne fakty i mo偶liwo艣ci.

Teraz, skoro kombinuj膮cy B贸g wie co stary szkop wie ju偶, 偶e Pierwsze Podej艣cie b臋dzie po staremu kotwiczy膰 u brzeg贸w Thasos, naka偶e samolotowi zaatakowa膰 statek. Poniewa偶 - rozumowa艂 Pitt - napa艣膰 w 艣rodku dnia by艂aby dla starej maszyny zbyt ryzykowna, Von Till wy艣le j膮 jak najwcze艣niej, prawdopodobnie o 艣wicie. Nale偶y wi臋c na czas ostrzec Gunna i jego za艂og臋. Zerkn膮艂 na fosforyzuj膮ce wskaz贸wki zegarka: by艂a 21:55, a skoro 艣wit nast膮pi o plus minus 4:40, ma sze艣膰 godzin i trzy kwadranse, aby znale藕膰 wyj艣cie z tej krypty i uprzedzi膰 statek!

Wepchn膮艂 n贸偶 za pas, zgasi艂 zapalniczk臋, aby zaoszcz臋dzi膰 paliwa i ruszy艂 lewym odga艂臋zieniem korytarza, sk膮d nap艂ywa艂 s艂abiutki strumyk powietrza. Pitt porusza艂 si臋 teraz szybciej, szed艂 bowiem wyci膮gni臋tym krokiem. Pasa偶 zw臋zi艂 si臋 wprawdzie do metra, ale sklepienie wci膮偶 mia艂 wysoko nad g艂ow膮.

Nagle Pitt wyci膮gni臋tym przed siebie ramieniem dotkn膮艂 litej 艣ciany: korytarz ko艅czy艂 si臋 艣lepym zau艂kiem, a powietrze przes膮cza艂o si臋 przez szczelin臋 pomi臋dzy ska艂ami, z kt贸rej zreszt膮 opr贸cz niego dobiega艂 jeszcze dobrze s艂yszalny pomruk. Gdzie艣 za 艣cian膮, w trzewiach g贸ry, pracowa艂a pr膮dnica. Pitt nas艂uchiwa艂 przez chwil臋, ale wnet odg艂os umilk艂.

- Je艣li nie uda艂o ci si臋 raz - powiedzia艂 na g艂os Pitt - spr贸buj innej drogi. - Cofaj膮c si臋 po swoich 艣ladach dotar艂 do skrzy偶owania i tym razem pod膮偶y艂 korytarzem po艂o偶onym dok艂adnie naprzeciwko tego, w kt贸rym stoczy艂 walk臋 z psem.

Jeszcze bardziej przyspieszy艂 kroku i taranowa艂 nieprzenikniony mrok. W臋druj膮c w samych skarpetkach po zimnych wilgotnych p艂ytach posadzki czu艂, 偶e jego stopy przejmuje odr臋twiaj膮cy ch艂贸d. Zastanawia艂 si臋 mimochodem, ilu facet贸w - a mo偶e r贸wnie偶 kobiet - von Till cisn膮艂 psu na po偶arcie. Mimo zimna pot sp艂ywa艂 ze艅 strumieniami. B贸l w piersi wydawa艂 si臋 odleg艂y. Pitt czu艂, jak pot miesza si臋 z krwi膮 i 艣cieka za spodnie. Szed艂 i by艂 zdecydowany i艣膰, dop贸ki nie padnie - pozby艂 si臋 natarczywej my艣li, aby zwolni膰 na chwil臋 i odpocz膮膰. Raz za razem jego wyci膮gni臋te ramiona, a niekiedy r贸wnie偶 mi艂y rozb艂ysk zapalniczki, odkrywa艂y nowe rozga艂臋zienia uciekaj膮ce w mroczn膮 nico艣膰; w kilku miejscach trafi艂 na skalne zwaliska zamykaj膮ce kolejne odnogi labiryntu.

Zapalniczka powoli dogorywa艂a, Pitt wi臋c u偶ywa艂 jej jak najrzadziej, w coraz wi臋kszym i wi臋kszym stopniu polegaj膮c na swoich podrapanych i posiniaczonych d艂oniach. Min臋艂a godzina, potem jeszcze jedna, a Pitt wyczerpany i pokancerowany wci膮偶 wl贸k艂 si臋 bezkresnymi staro偶ytnymi tunelami.

Wreszcie jego stopa zderzy艂a si臋 z czym艣 twardym: Pitt run膮艂 w prz贸d na kamienne schody, a kraw臋d藕 czwartego stopnia r膮bn臋艂a go w nos, rozcinaj膮c nasad臋 a偶 do ko艣ci i zalewaj膮c krwi膮 ca艂膮 twarz. Wyczerpanie, wysi艂ek emocjonalny i rozpacz sprzymierzy艂y si臋 przeciwko udr臋czonemu cia艂u Pitta, kt贸ry osun膮艂 si臋 u podstawy schod贸w, czuj膮c jak czas spowalnia sw贸j bieg. Leg艂 ws艂uchany w odg艂os skapuj膮cej na stopie艅 krwi. Po chwili uton膮艂 w mi臋kkim bia艂ym ob艂oku, kt贸ry wyp艂yn膮艂 gdzie艣 z ciemno艣ci i okry艂 go jak koc.

Gwa艂townie potrz膮saj膮c obola艂膮 g艂ow膮, Pitt usi艂owa艂 odzyska膰 jasno艣膰 my艣lenia. Powoli, bardzo powoli, jak cz艂owiek podnosz膮cy olbrzymi ci臋偶ar, d藕wign膮艂 g贸rn膮 po艂ow臋 cia艂a i rozpocz膮艂 stopie艅 po stopniu pe艂n膮 udr臋ki wspinaczk臋 po schodach, by wreszcie dotrze膰 do miejsca, gdzie przegrodzi艂a mu drog臋 masywna krata. Pot臋偶nie skorodowana i bardzo stara, by艂a jednak wci膮偶 jeszcze dostatecznie gruba, aby powstrzyma膰 s艂onia.

Pitt z trudem wdrapa艂 si臋 na podest, gdzie po zat臋ch艂ej atmosferze labiryntu powita艂o go 艣wie偶e powietrze. Spojrza艂 w niebo przez prostok膮ty krat i na widok rozmigotanych gwiazd przyby艂o mu si艂. Tam, w kr臋tych korytarzach, czu艂 si臋 jak umarlak w trumnie. Jakby min臋艂a wieczno艣膰 odk膮d po偶egna艂 艣wiat doczesny... D藕wign膮艂 si臋 na nogi i szarpn膮艂 krat臋 - ani drgn臋艂a, masywny za艣 zamek, s艂u偶膮cy niegdy艣 do jej otwierania, zosta艂 ostatnio zaspawany.

Zmierzy艂 odleg艂o艣膰 pomi臋dzy poszczeg贸lnymi sztabami, szukaj膮c najwi臋kszego odst臋pu; zainteresowa艂 go trzeci od lewej, wynosz膮cy mo偶e dwadzie艣cia centymetr贸w. Pitt rozebra艂 si臋 z wysi艂kiem, prze艂o偶y艂 ubranie na drug膮 stron臋, a nast臋pnie rozsmarowa艂 po torsie krew zmieszan膮 z potem i a偶 do b贸lu opr贸偶ni艂 p艂uca. Wtedy wsun膮艂 pomi臋dzy sztaby g艂ow臋 i zacz膮艂 z ogromnym wysi艂kiem przepycha膰 na Bo偶y 艣wiat ca艂膮 reszt臋 swej osiemdziesi臋ciopi臋ciokilogramowej osoby, przy czym p艂atki rdzy, zdarte z prastarego metalu, przywiera艂y jeden po drugim do kleistej krwi. Pitt j臋kn膮艂 przejmuj膮co, gdy z臋bata kraw臋d藕 kraty przejecha艂a po jego genitaliach, a potem, machaj膮c na o艣lep ramionami, aby znale藕膰 jaki艣 sta艂y punkt zaczepienia, podj膮艂 ostatni wysi艂ek - i oto by艂 wolny.

Kiedy usiad艂, ho艂ubi膮c w gar艣ci pokiereszowane klejnoty i usi艂uj膮c ignorowa膰 b贸l, nie m贸g艂 uwierzy膰 w sw贸j sukces. Ale 鈥瀢yj艣膰鈥 to jeszcze nie znaczy艂o 鈥瀠ciec鈥. Oczy Pitta, przywyk艂e ju偶 do ciemno艣ci, pospiesznie bada艂y najbli偶sze otoczenie.

Zakratowany, 艂ukowo sklepiony wylot labiryntu otwiera艂 si臋 na scen臋 wielkiego amfiteatru. Dostojn膮 budowl臋 roz艣wietla艂 anemicznie nieziemski blask bia艂ych gwiazd i ksi臋偶yca, kt贸ry niczym zdeformowany kr膮偶ek wyziera艂 spoza okrytego mrokiem wierzcho艂ka g贸ry. Amfiteatr by艂 utrzymany w stylu greckim, lecz solidno艣膰 konstrukcji wskazywa艂a na rzymskie wykonawstwo. Skraj kolistej sceny oddziela艂o od korony teatru niemal trzydzie艣ci rz臋d贸w stromo pn膮cych si臋 艂aw. Opr贸cz niewidocznych w mroku nocnych owad贸w w pobli偶u nie by艂o 偶ywej duszy.

Pitt przywdzia艂 strz臋py munduru, a lepk膮 nawilg艂膮 koszul膮 niczym prymitywnym banda偶em przewi膮za艂 poranion膮 pier艣.

Nowych si艂 dodawa艂a mu 艣wiadomo艣膰, 偶e mo偶e i艣膰 przed siebie, wdychaj膮c ciep艂e nocne powietrze. Tam, w labiryncie, stoczy艂 walk臋 i zwyci臋偶y艂, chocia偶 wszystko przemawia艂o przeciwko niemu i nie mia艂 偶adnej nici Ariadny. Zarechota艂 dono艣nie, a jego 艣miech dobieg艂 do ostatniego rz臋du amfiteatru i wr贸ci艂 echem. Wystarczy艂o, by Pitt wyobrazi艂 sobie min臋 von Tilla podczas nast臋pnego spotkania, a b贸l i znu偶enie rozwia艂y si臋 jak dym.

- Mo偶e chcieliby艣cie bilety na ten spektakl? - wykrzykn膮艂 Pitt do swojej pustej widowni, ale jedyn膮 odpowiedzi膮 by艂a cisza egejskiej nocy, chocia偶 Pitt, ulegaj膮c fantastycznemu nastrojowi chwili i miejsca, wyobrazi艂 sobie przelotnie publik臋 w togach, kt贸ra wiwatuje na jego cze艣膰.

Podni贸s艂 g艂ow臋 i spogl膮daj膮c na gwiezdny kalejdoskop usi艂owa艂 ustali膰 swe po艂o偶enie: wskazuj膮ca przybli偶on膮 p贸艂noc Gwiazda Polarna przyja藕nie pu艣ci艂a do艅 oko, ale poza tym co艣 najwyra藕niej nie gra艂o. Zbadawszy ca艂y niebosk艂on Pitt doszed艂 do wniosku, 偶e Byk i Plejady, kt贸re powinien mie膰 wprost nad g艂ow膮, migoc膮 daleko ku wschodowi.

- Niech to cholera! - zakl膮艂 Pitt, gdy zerkn膮艂 na zegarek i stwierdzi艂, 偶e jest 3:22. Do 艣witu pozostawa艂a jedynie godzina i osiemna艣cie minut. Jakim艣 cudem zaba艂agani艂 gdzie艣 niemal pi臋膰 godzin. Co si臋 sta艂o? - zadawa艂 sobie pytanie. - Gdzie straci艂em ten czas. Potem poj膮艂, 偶e zapewne po zderzeniu ze schodami straci艂 przytomno艣膰.

Teraz ka偶da minuta by艂a droga. Pospiesznie przebieg艂 przez kamienn膮 scen臋 i w s艂abym blasku ksi臋偶yca znalaz艂 艣cie偶k臋 wiod膮c膮 w d贸艂 zbocza.

Wszed艂 na ni膮 i rozpocz膮艂 sw贸j wy艣cig ze s艂o艅cem.

Rozdzia艂 8

Czterysta metr贸w ni偶ej 艣cie偶ka przemienia艂a si臋 w drog臋, a w艂a艣ciwie dwie spe艂zaj膮ce po zboczu karko艂omnym meandrem koleiny wy偶艂obione przez ko艂a. Pitt, z 艂omocz膮cym sercem, bieg艂 kr贸tkim ci臋偶kim truchtem; nie by艂 powa偶nie ranny, ale utraci艂 wiele krwi. Z pewno艣ci膮, ka偶dy przypadkowo napotkany lekarz bez chwili wahania po艂o偶y艂by go w szpitalnym 艂贸偶ku.

Od momentu opuszczenia labiryntu wyobra藕ni臋 Pitta raz za razem nawiedza艂 obraz naukowc贸w i marynarzy z Pierwszego Podej艣cia, atakowanych przez stary my艣liwiec; Pitt widzia艂 w najdrobniejszych szczeg贸艂ach, jak pociski rozrywaj膮 cia艂a i ko艣ci pstrz膮c biel statku lepkimi czerwonymi kleksami. Dojdzie do rzezi, zanim z Lotniska Brady zdo艂aj膮 wystartowa膰 my艣liwce przechwytuj膮ce, je艣li oczywi艣cie w ramach uzupe艂nienia przyby艂y ju偶 z Afryki P贸艂nocnej. Takie i podobne wizje zmusza艂y Pitta do wysi艂ku, jaki w normalnych okoliczno艣ciach le偶a艂by poza zasi臋giem jego mo偶liwo艣ci.

Nagle stan膮艂 jak wryty, dostrzegaj膮c przed sob膮 poruszenie, a potem zszed艂 z drogi i szerokim kr臋giem, wok贸艂 g臋stego gaju orzech贸w, j膮艂 przybli偶a膰 si臋 do niespodziewanej przeszkody. Wreszcie wychyli艂 g艂ow臋 zza powalonego zmursza艂ego pnia.

Mimo ciemno艣ci o pomy艂ce nie mog艂o by膰 mowy: przy sporym g艂azie, uwi膮zany do niego postronkiem, sta艂 doskonale od偶ywiony osio艂. Na widok Pitta nastawi艂 ucha i zarycza艂 cicho, niemal 偶a艂o艣nie.

- Trudno ci臋 nazwa膰 odpowiedzi膮 na mod艂y d偶okeja - powiedzia艂 z szerokim u艣miechem Pitt - ale 偶ebracy nie mog膮 by膰 wybredni. - Odwi膮za艂 link臋 od g艂azu, szybko zrobi艂 z niej co艣 na kszta艂t prymitywnego og艂owia i w艂o偶ywszy w t臋 czynno艣膰 sporo cierpliwo艣ci naci膮gn膮艂 je na o艣li 艂eb. Potem dosiad艂 wierzchowca.

- Okay, o艣le, wio!

Zwierzak ani drgn膮艂.

Pitt napar艂 艂ydkami na jego j臋drne boki. Wci膮偶 bez efektu. Bi艂 pi臋tami, pracowa艂 krzy偶em, wymierza艂 szturcha艅ce. Ci膮gle nic, nawet rykni臋cia. D艂ugie uszy spoczywa艂y na karku, a ich uparty w艂a艣ciciel nie post膮pi艂 nawet o krok.

Znajomo艣膰 greckiego ogranicza艂a si臋 w przypadku Pitta do kilku imion, ale niespeszony tym Pitt doszed艂 do wniosku, 偶e t臋pe bydl臋 ma przypuszczalnie za patrona jakiego艣 greckiego herosa albo boga.

- Naprz贸d, Zeusie... Apollinie... Posejdonie... Heraklesie. A mo偶e Atlasie? - Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, i偶 osio艂 przemieni艂 si臋 w kamie艅. Nagle Pitta tkn臋艂a pewna my艣l; przechyli艂 si臋 na bok i obejrza艂 podbrzusze os艂a. Tak, brakowa艂o na nim zewn臋trznych instalacji hydraulicznych.

B艂agam o wybaczenie, czaruj膮ca, osza艂amiaj膮ca istoto - wyszepta艂 pie艣ciwie Pitt do zaostrzonych uszu. - Ruszaj, moja pi臋kna Afrodyto, i miejmy to z g艂owy.

Osio艂 drgn膮艂 i Pitt poj膮艂, 偶e jest na dobrym tropie.

- Atalanto? 呕adnej reakcji.

- Ateno?

Uszy strzeli艂y w g贸r臋 i o艣lica obr贸ci艂a na Pitta swe wielkie smutne oczy.

- No to zasuwamy, Ateno. Pooosz艂a!

I Atena, ku bezgranicznej rado艣ci i uldze Pitta, grzebn膮wszy najpierw kilkakro膰 kopytem ziemi臋, pos艂usznie ruszy艂a drog膮.

Poranek wion膮艂 ju偶 ch艂odem, a rosa zaczyna艂a si臋 k艂a艣膰 wilgotnym ca艂unem na obrze偶onych lasem 艂膮kach, gdy wreszcie Pitt dotar艂 na przedmie艣cie Liminas. Liminas, typowa grecka miejscowo艣膰 nadmorska, zosta艂o wzniesione na ruinach staro偶ytnego miasta i teraz, w osobliwej mieszance styl贸w, szcz膮tki prastarych budowli stercza艂y tu i tam spomi臋dzy krytych dach贸wk膮 nowych dom贸w. Na wybrze偶u, wbity w miasteczko strz臋piastym p贸艂ksi臋偶ycem, port pe艂en p艂askodennych kutr贸w m贸g艂by stanowi膰 ilustracj臋 z folderu turystycznego, gdyby nie dodawa艂 mu konkretno艣ci zapach s艂onego powietrza, ryb i dieslowskich spalin. Drewniane 艂odzie o starannie z艂o偶onych masztach sta艂y u艣pione wzd艂u偶 pla偶y jak stado wieloryb贸w, wyrzuconych na brzeg; lu藕ne liny kotwiczne paj臋czyn膮 艂膮czy艂y je z morzem. Za bia艂膮 wst臋g膮 piasku rozwieszone na powbijanych w rz臋dach pionowych palikach suszy艂y si臋 cuchn膮ce, br膮zowe sieci rybackie, dalej za艣 przebiega艂a g艂贸wna ulica miasteczka, kt贸rej pozamykane na g艂ucho drzwi i okiennice nie powita艂y wymaglowanego Pitta i jego czworonogiego 艣rodka transportu 偶adnym znakiem 偶ycia. Bia艂o tynkowane domy z miniaturowymi balkonikami przedstawia艂y sob膮 w ksi臋偶ycowej po艣wiacie malowniczy i bardzo koj膮cy widok, nie mia艂y jednak nic wsp贸lnego z wydarzeniami, kt贸re sprowadzi艂y Pitta do Liminas.

Na w膮skim skrzy偶owaniu Pitt zsiad艂 z o艣licy, przywi膮za艂 j膮 do skrzynki pocztowej, a nast臋pnie wcisn膮艂 pod prowizoryczne og艂owie dziesi臋ciodolarowy banknot. - Dzi臋ki za podrzucenie, Ateno - powiedzia艂. - Reszty nie trzeba.

Czule poklepa艂 zwierz臋 po mi臋kkich chrapach i podci膮gn膮wszy swe ma艂o eleganckie spodnie ruszy艂 ulic膮 w stron臋 pla偶y, daremnie rozgl膮daj膮c si臋 za przewodami telefonicznymi. Z pojazd贸w dostrzeg艂 na ulicy tylko rower. Pitt by艂 jednak zbyt wyczerpany fizycznie, aby my艣le膰 o przepeda艂owaniu jedenastu kilometr贸w do bazy Brady.

Fosforyzuj膮ce wskaz贸wki omegi m贸wi艂y, 偶e jest 3:59 i 偶e nast臋pny upalny poranek spadnie na wysp臋 za czterdzie艣ci minut. Czterdzie艣ci minut na ostrze偶enie Gunna i za艂ogi Pierwszego Podej艣cia. Pitt pobieg艂 wzrokiem wzd艂u偶 wkl臋s艂ej linii wybrze偶a; je艣li l膮dem by艂o do Lotniska Brady siedem mil, to morzem, po ci臋ciwie, od statku dzieli艂y go najwy偶ej cztery. Nie ma co zwleka膰, trzeba po prostu ukra艣膰 艂贸d藕. Bo niby dlaczego nie? Pitt uzna艂, 偶e skoro porwa艂 o艣lic臋, mo偶e r贸wnie偶 uprowadzi膰 kuter.

Potrzebowa艂 kilku minut, aby znale藕膰 solidnie wys艂u偶on膮 艂ajb臋 o wysokich roz艂o偶ystych burtach i skorodowanym jednocylindrowym silniku benzynowym. Macaj膮c na o艣lep Pitt odszuka艂 sprz臋g艂o przepustnicy i uchwyt rozrusznika, ale ko艂o zamachowe by艂o tak masywne, 偶e ledwie zdo艂a艂 je obr贸ci膰. Potem, wyt臋偶aj膮c wszystkie obola艂e mi臋艣nie, drugi raz, trzeci... Pot sp艂ywa艂 z czo艂a i kapa艂 na oporny silnik, skronie Pitta w艣ciekle pulsowa艂y, a oczy zacz臋艂a mu zasnuwa膰 mg艂a, gdy zdzieraj膮c sobie d艂onie do krwi daremnie ponawia艂 wysi艂ki.

Je艣li ju偶 wcze艣niej goni艂 go czas, teraz sytuacja stawa艂a si臋 rozpaczliwa, bo cenne minuty up艂ywa艂y jedna za drug膮, a cholerny silnik jak milcza艂, tak milcza艂. Pitt zacisn膮艂 z臋by, si臋gn膮艂 do ostatnich rezerw organizmu i pot臋偶nie szarpn膮艂 jeszcze raz: rozleg艂o si臋 kilka pykni臋膰 i znowu zapad艂a cisza. Pitt ponownie szarpn膮艂 ko艂em i wyczerpany osun膮艂 si臋 w chlupocz膮c膮 w z臋zie oleist膮 wod臋. Silnik kichn膮艂 raz, potem drugi, zacharcza艂, znowu kichn膮艂, a wreszcie zacz膮艂 pracowa膰, kwituj膮c miarowym 艂up-艂up-艂up ruchy t艂oka w zniszczonym przez pier艣cienie cylindrze. Zbyt wycie艅czony, aby wsta膰, Pitt wychyli艂 si臋, przeci膮艂 cum臋 wiernym no偶ykiem do owoc贸w i wrzuci艂 wsteczny bieg: zdezelowana 艂ajba, z kt贸rej burt farba odpada艂a wielkimi 艂uskami, wyp艂yn臋艂a ty艂em na 艣rodek zatoki, obesz艂a p贸艂kolem stary rzymski falochron i skierowa艂a si臋 na otwarte morze. Id膮c pe艂nym gazem, ci臋艂a niewysokie fale z pr臋dko艣ci膮 mo偶e siedmiu w臋z艂贸w.

Pitt wtarabani艂 si臋 na krzes艂o sterowe i mocno uj膮艂 rumpel pomi臋dzy d艂onie okrwawione w walce z zardzewia艂膮 r膮czk膮 ko艂a zamachowego.

Min臋艂o p贸艂 godziny - bezmiar czasu w obliczu bezchmurnego nieba i zar贸偶owionego ju偶 na wschodzie horyzontu - a krypa wci膮偶, w tempie dla Pitta m臋cz膮co 偶贸艂wim, p艂yn臋艂a wzd艂u偶 wyspy, ka偶da jednak przebyta stopa o tak膮 sam膮 stop臋 przybli偶a艂a go do Pierwszego Podej艣cia. Pitt 艂apa艂 si臋 na tym, 偶e co par臋 chwil zapada w drzemk臋, a potem gwa艂townie si臋 budzi, podrywaj膮c g艂ow臋, kt贸ra zd膮偶y艂a ju偶 opa艣膰 na piersi. Zmusza艂 do trze藕wo艣ci sw贸j ot臋pia艂y umys艂 z pasj膮, o jak膮 si臋 nawet nie podejrzewa艂.

Potem jego przymglone oczy dostrzeg艂y statek: nisk膮 szar膮 sylwet臋, zastyg艂膮 za niewielkim przyl膮dkiem i odleg艂膮 od Pitta o nieco ponad mil臋. Rozpozna艂 dwa bia艂e trzydziestodwupunktowe 艣wiat艂a na dziobie i rufie, kt贸re oznaczaj膮, 偶e statek stoi na kotwicy. Pierwsze promienie s艂o艅ca gwa艂townie rozja艣nia艂y niebo, wyra藕nie obrysowuj膮c kontury Pierwszego Podej艣cia na tle horyzontu: najpierw nadbud贸wk臋, potem 偶urawik i maszt radarowy, a wreszcie poniewieraj膮ce si臋 na pok艂adzie stosy naukowego sprz臋tu.

Pitt przemawia艂 do starego ha艂a艣liwego silnika, b艂agaj膮c o zwi臋kszenie obrot贸w, samotny za艣 cylinder trzeszcza艂, stuka艂 i popierdywa艂 w odpowiedzi, obracaj膮c zwichrowany i pogi臋ty wa艂ek 艣ruby z takim zaanga偶owaniem, 偶e ten pomrukiwa艂 z艂owieszczo w swoich zatartych 艂o偶yskach. Wy艣cig ze 艣witem nie mia艂 przynie艣膰 zdecydowanego rozstrzygni臋cia.

Gor膮ca pomara艅czowa kula s艂o艅ca ledwie zdo艂a艂a wystawi膰 zza morskiego horyzontu sw贸j ob艂y garb, kiedy Pitt nagle zmniejszy艂 obroty silnika, ci臋偶ko wrzuci艂 wsteczny bieg i nieporadnie dobi艂 do burty Pierwszego Podej艣cia. - Statek, ahoj! - krzykn膮艂 anemicznie, zbyt zm臋czony, aby ruszy膰 si臋 z miejsca.

- Ty g艂upi dupku! - odrzek艂 w odpowiedzi poirytowany g艂os. - Patrz, gdzie si臋 pchasz! - Niewyra藕ne oblicze spojrza艂o sponad relingu na 艂贸d藕, obt艂ukuj膮c膮 burt臋 statku. - Nast臋pnym razem uprzed藕, 偶e wybierasz si臋 z wizyt膮, to wymalujemy ci tarcz臋, 偶eby艣 m贸g艂 trafi膰.

Mimo napi臋cia i dojmuj膮cego b贸lu Pitt nie potrafi艂 powstrzyma膰 u艣miechu. - O tej porze jako艣 nieskoro mi do 偶art贸w. Przesta艅 pieprzy膰 i z艂a藕 tutaj, 偶eby mi pom贸c.

- A to niby dlaczego? - zapyta艂 wachtowy, wyt臋偶aj膮c wzrok. - Kim, do cholery, jeste艣?

- Major Pitt, jestem ranny. A teraz naprawd臋 przesta艅 pieprzy膰 i z艂a藕.

- Czy to naprawd臋 pan, majorze? - zapyta艂 niepewnie wachtowy.

- Czego ty, do stu diab艂贸w, chcesz? - warkn膮艂 Pitt. - Aktu urodzenia?

- Nie, panie majorze. - Wachtowy znikn膮艂 za relingiem, by par臋 chwil p贸藕niej z bosakiem w gar艣ci pojawi膰 si臋 na trapie. Zaczepi艂 艂贸d藕, podci膮gn膮艂 j膮 do siebie i przycumowa艂 za ster; kiedy przeskakiwa艂 na pok艂ad, zaczepi艂 nog膮 o kozio艂ek i jak d艂ugi run膮艂 na Pitta.

Przygnieciony Pitt mrukn膮艂 i zacisn膮艂 powieki, a kiedy je na powr贸t otworzy艂, stwierdzi艂, i偶 spogl膮da na 偶贸艂t膮 brod臋 Kena Knighta.

Knight zacz膮艂 co艣 m贸wi膰 i wtedy wyra藕niej dostrzeg艂, jak pokiereszowany i obdarty jest Pitt. Po spopiela艂ej nagle twarzy m艂odego naukowca przeszed艂 skurcz i zaszokowany Knight zastyg艂 jak kamie艅.

Pitt skrzywi艂 usta z rozbawieniem. - Nie sied藕 jak baba pod ko艣cio艂em, tylko zaprowad藕 mnie do kabiny komandora Gunna.

- M贸j Bo偶e, m贸j dobry Bo偶e - zaszemra艂 Knight, w oszo艂omieniu kr臋c膮c powoli g艂ow膮. - Na rany boskie, co si臋 sta艂o?

- P贸藕niej - warkn膮艂 Pitt. - Teraz nie ma czasu. - Chwiejnie post膮pi艂 w stron臋 Knighta. - Pom贸偶 mi, ty t臋py sukinsynu, zanim b臋dzie za p贸藕no.

Przebijaj膮ce z g艂osu Pitta desperacja i w艣ciek艂o艣膰 sprawi艂y, 偶e Knight otrz膮sn膮艂 si臋 z szoku i przyst膮pi艂 do dzia艂ania. Na po艂y nios膮c, na po艂y ci膮gn膮c Pitta po trapie, wholowa艂 go na pok艂ad, a gdy dotarli do kabiny Gunna, kopn膮艂 drzwi. - Prosz臋 otworzy膰, panie komandorze. To sytuacja wyj膮tkowa.

Kiedy strojny tylko w gatki i okulary w rogowych oprawkach Gunn otworzy艂 drzwi, wygl膮da艂 jak zak艂opotany profesor, kt贸rego przy艂apano w艂a艣nie w motelu z 偶on膮 rektora. - Co ma znaczy膰 to... - Urwa艂 na widok wspieranej przez Knighta zakrwawionej zjawy, a jego oczy za grubymi szk艂ami rozszerzy艂y si臋 do niewiarygodnych rozmiar贸w. - Dobry Bo偶e, Dirk, czy to ty? Co si臋 sta艂o?

Pitt my艣la艂 o u艣miechu, ale uda艂o mu si臋 jedynie lekko unie艣膰 g贸rn膮 warg臋. - Nie, demobil z piek艂a! - Jego cichy zrazu g艂os wnet nabra艂 mocy. - Masz na pok艂adzie jaki艣 sprz臋t meteorologiczny?

Gunn nie odpowiedzia艂 na jego pytanie, tylko nakaza艂 Knightowi natychmiast przyprowadzi膰 lekarza pok艂adowego. Potem wprowadzi艂 Pitta do swojej kabiny i delikatnie u艂o偶y艂 go na koi. - Tylko spokojnie, Dirk. Nawet si臋 nie obejrzysz, jak ci臋 po艂atamy.

- Chodzi o to, Rudi, 偶e nie ma czasu - powiedzia艂 Pitt chwytaj膮c poranionymi d艂o艅mi nadgarstki Gunna. - Czy masz na pok艂adzie jaki艣 sprz臋t meteo?

Gunn z oszo艂omieniem popatrzy艂 na Pitta. - Mamy troch臋 instrument贸w do rozmaitych bada艅. Dlaczego pytasz?

Pitt zsun膮艂 d艂onie z nadgarstk贸w Gunna, z trudem wspar艂 si臋 na 艂okciu i u艣miechn膮艂 z zadowoleniem. - Lada chwila ten statek zostanie zaatakowany przez samolot, kt贸ry dokona艂 nalotu na baz臋 Brady.

- Chyba majaczysz - stwierdzi艂 Gunn, zbli偶aj膮c si臋 do Pitta, aby pom贸c mu usi膮艣膰.

- Mo偶e moje cia艂o wygl膮da jak siedem nieszcz臋艣膰, ale umys艂 mam w tej chwili trze藕wiejszy ni偶 ty - stwierdzi艂 Pitt. - A teraz s艂uchaj, i to s艂uchaj uwa偶nie. Zrobisz, co nast臋puje...

To wachtowy na oku, usadowiony na wielkiej wci膮garce w kszta艂cie litery A, pierwszy dostrzeg艂 偶贸艂ty samolocik na bezkresnym b艂臋kicie nieba. Potem zobaczyli go r贸wnie偶 Gunn i Pitt: odleg艂y od statku o najwy偶ej dwie mile, sun膮艂 na wysoko艣ci o艣miuset st贸p. Powinni byli wypatrzy膰 go wcze艣niej, ale nadlatywa艂 wprost od strony s艂o艅ca.

- Jest sp贸藕niony o dziesi臋膰 minut - mrukn膮艂 Pitt. Sta艂 z uniesionym ramieniem, aby u艂atwi膰 prac臋 lekarzowi z siw膮 kozi膮 br贸dk膮, kt贸ry szybko i sprawnie banda偶owa艂 jego pokiereszowan膮 pier艣. Przed chwil膮 stary medyk, nie bacz膮c na to, i偶 Pitt nieustannie przemieszcza si臋 po mostku, oczy艣ci艂 i wst臋pnie opatrzy艂 艣wie偶e rany, a teraz nawet nie podni贸s艂 g艂owy, aby spojrze膰 na coraz bli偶szy samolot. Mocno zaci膮gn膮艂 ostatni w臋ze艂, przy czym Pitt wykrzywi艂 twarz i zrobi艂 kwa艣n膮 min臋.

- To wszystko, co mog臋 dla pana zrobi膰, majorze, a przynajmniej zrobi膰 dop贸ty, dop贸ki nie przestanie pan ugania膰 si臋 po pok艂adzie i wywrzaskiwa膰 rozkazy niczym kapitan Bligh.

- Przepraszam, doktorze - powiedzia艂 Pitt nie spuszczaj膮c oczu z nieba. - Nie mia艂em czasu na kurtuazyjn膮 wizyt臋. A teraz prosz臋 lepiej zej艣膰 na d贸艂. Je艣li nie wypali moja ma艂a taktyczna sztuczka, ju偶 za dziesi臋膰 minut b臋dzie pan m贸g艂 rozpocz膮膰 praktyk臋 na l膮dzie.

呕ylasty, mocno opalony lekarz bez s艂owa zamkn膮艂 sw贸j du偶y wys艂u偶ony neseser ze sk贸ry, odwr贸ci艂 si臋 i po schodni zbieg艂 z mostku.

Pitt cofn膮艂 si臋 od relingu i spojrza艂 na Gunna. - Jeste艣 pod艂膮czony? - zapyta艂.

- Daj tylko sygna艂. - Gunn by艂 spi臋ty, ale pe艂en ochoty i gotowo艣ci. Trzyma艂 w d艂oni czarne pude艂eczko, od kt贸rego wzd艂u偶 masztu radarowego bieg艂 ku niebu przew贸d elektryczny. - Czy s膮dzisz, 偶e pilot tej starej machiny chwyci przyn臋t臋?

- Historia powtarza si臋, kiedy tylko mo偶e - odpar艂 pewnym g艂osem Pitt, spogl膮daj膮c gro藕nie na zbli偶aj膮cy si臋 samolot.

Nawet w tej chwili napi臋cia i niepokoju Gunn znalaz艂 czas, aby zdumie膰 si臋 kompletn膮 przemian膮, jakiej od wschodu s艂o艅ca uleg艂 Pitt: ci dwaj faceci - ten, kt贸ry kilkana艣cie minut temu w op艂akanym stanie ledwie wdrapa艂 si臋 na pok艂ad, i ten, kt贸ry teraz z b艂yszcz膮cymi oczyma sta艂 na mostku, rozdymaj膮c nozdrza niczym wietrz膮cy bitw臋 ogier bojowy - byli zupe艂nie innymi lud藕mi. Rzecz osobliwa, ale Gunn nie m贸g艂 nic poradzi膰 na to, 偶e przypomnia艂 sobie wydarzenia sprzed kilku miesi臋cy: mostek zupe艂nie innego statku, parowego trampa o nazwie Dana Gail. Wyra藕nie, jakby to wszystko dzia艂o si臋 zaledwie kilka godzin temu, widzia艂 wyraz twarzy Pitta na chwil臋 przed wyj艣ciem w morze starej przerdzewia艂ej skorupy, kt贸rej misja polega艂a na zlokalizowaniu i zniszczeniu tajemniczej podwodnej g贸ry stercz膮cej z dna Pacyfiku na p贸艂noc od Hawaj贸w. Nagle do tera藕niejszo艣ci przywo艂a艂 go silny ucisk d艂oni na ramieniu.

- Padnij - powiedzia艂 przynaglaj膮co Pitt - albo fala uderzeniowa ci艣nie ci臋 za burt臋. B膮d藕 got贸w na m贸j sygna艂 zewrze膰 przewody.

Jaskrawo偶贸艂ty samolot okr膮偶a艂 teraz statek, szukaj膮c 艣lad贸w ewentualnej obrony. Zawodzenie jego silnika nios艂o si臋 nad wod膮 i wibruj膮cym echem hucza艂o w b臋benkach Pitta, kt贸ry obserwowa艂 albatrosa przez po偶yczon膮 lornet臋 i u艣miecha艂 si臋 z satysfakcj膮 na widok okr膮g艂ych 艂at na kad艂ubie i skrzyd艂ach. Sporo strza艂贸w Giordino znalaz艂o drog臋 do celu. Potem, uni贸s艂szy lornet臋 niemal pionowo do g贸ry, Pitt zogniskowa艂 j膮 na czarnej nitce przewodu i do艣wiadczy艂 przyp艂ywu nadziei, kt贸ra zacz臋艂a si臋 przeradza膰 w pewno艣膰.

- Spokojnie... spokojnie... - powiedzia艂 cicho. - S膮dz臋, 偶e skusi si臋 na ser.

Ser, pomy艣la艂 ze zdumieniem Gunn. Nazywa ten cholerny balon serem. Komu by przysz艂o do g艂owy, 偶e Pittowi chodzi艂o o balon, kiedy pyta艂, czy Pierwsze Podej艣cie ma na pok艂adzie sprz臋t meteo. A teraz ten cholerny balon, obci膮偶ony stufuntowym 艂adunkiem wybuchowym z cholernego laboratorium sejsmicznego, buja sobie pod cholernym niebem. Gunn zerkn膮艂 zza relingu na wielk膮 srebrzyst膮 kul臋 i podwieszony do niej 艣mierciono艣ny pakunek. Linka, kt贸ra przytrzymywa艂a balon na uwi臋zi, i przew贸d elektryczny prowadz膮cy do 艂adunku, si臋ga艂y 250 metr贸w w pionie i - licz膮c od rufy - 120. Gunn pokr臋ci艂 g艂ow膮 na my艣l, 偶e materia艂 wybuchowy, u偶ywany zwykle do wytwarzania s艂u偶膮cych analizie dna morskiego fal sejsmicznych, ma teraz pos艂u偶y膰 do rozpieprzenia samolotu na niebie.

Ryk silnika narasta艂 i przez ulotny moment Pitt pomy艣la艂, 偶e samolot zanurkuje na statek, potem jednak zda艂 sobie spraw臋, i偶 k膮t jego schodzenia jest zbyt szeroki. Pilot albatrosa przymierza艂 si臋 do ataku na balon. 艢wiadom, 偶e stanowi dobry i kusz膮cy cel, Pitt wsta艂, aby mie膰 lepszy widok. Silnik warcza艂 teraz piskliwie, a celowniki kaem贸w godzi艂y w leniwie rozko艂ysany nad roziskrzonymi falami w贸r z gazem: 偶贸艂te skrzyd艂a tak mocno l艣ni艂y w s艂o艅cu, 偶e ogniki wystrza艂贸w by艂y prawie niewidoczne i rozpocz臋cie ataku obwie艣ci艂 tylko 艣wist ku艂 i urywany kaszel kr贸tkich serii.

Wype艂niona helem pow艂oka z podgumowanego nylonu zadr偶a艂a pod gradem pocisk贸w, zacz臋艂a wiotcze膰, pomarszczy艂a si臋 niczym suszona 艣liwka i jak 艂achman sp艂yn臋艂a ku morzu. 呕贸艂ty Albatros przemkn膮艂 nad spadaj膮cym balonem, kieruj膮c si臋 wprost na Pierwsze Podej艣cie.

- Teraz! - wrzasn膮艂 Pitt i pad艂 na pok艂ad.

Gunn prze艂o偶y艂 d藕wigienk臋.

Nast臋pna chwila wydawa艂a si臋 wieczno艣ci膮: gigantyczna eksplozja wstrz膮sn臋艂a statkiem od st臋pki po maszt, cisz臋 poranka zniweczy艂 taki 艂oskot, jak gdyby huragan rozbi艂 tysi膮c okien naraz, na niebie za艣 pojawi艂a si臋 pomara艅czowo-czarna kolumna rozta艅czonego ognia i g臋stego dymu. Pitt i Gunn stracili dech w piersiach, gdy fala uderzeniowa z impetem nagle atakuj膮cego taranu przycisn臋艂a im do kr臋gos艂up贸w wszystkie narz膮dy wewn臋trzne.

Poma艂u, obola艂y i sztywny pod ciasnym kokonem banda偶y, Pitt wsta艂 i usi艂uj膮c odzyska膰 oddech obserwowa艂 pot臋偶niej膮c膮 chmur臋; zrazu podni贸s艂 wzrok zbyt wysoko i dostrzeg艂 tylko spiral臋 dymu, ani 艣ladu natomiast maszyny i jej pilota. Potrzebowa艂 chwili, by zrozumie膰, co si臋 sta艂o: minimalna zw艂oka pomi臋dzy jego sygna艂em a eksplozj膮 ocali艂a samolot przed ca艂kowitym natychmiastowym zniszczeniem. Opu艣ciwszy wzrok ni偶ej, ku linii horyzontu, Pitt wypatrzy艂 albatrosa, kt贸ry z unieruchomionym silnikiem ci臋偶ko szybowa艂 nad falami.

Pitt chwyci艂 lornet臋 i szybko skierowa艂 j膮 na samolot: niczym spadaj膮cy meteor albatros ci膮gn膮艂 za sob膮 warkocz dymu i ognistych szcz膮tk贸w. Potem jeden z dolnych p艂at贸w z艂o偶y艂 si臋 do ty艂u i odpad艂, sprawiaj膮c, 偶e samolot, niczym arkusik papieru rzucony z wie偶owca, zacz膮艂 cholerycznym korkoci膮giem spada膰 w d贸艂. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e na jeden kr贸tki moment zawis艂 nieruchomo, by wreszcie, pozostawiwszy 艣lad w postaci smugi rzedn膮cego dymu, nurkn膮膰 do morza.

- Spad艂 - o艣wiadczy艂 z podnieceniem Pitt. - Zaliczyli艣my trafienie.

Gunn, kt贸ry le偶a艂 w przeciwleg艂ym k膮cie grodzi, przeczo艂ga艂 si臋 przez mostek i p贸艂przytomnie podni贸s艂 g艂ow臋. - Jaka odleg艂o艣膰 i namiar?

- Jakie艣 dwie mile za prawym trawersem - odpar艂 Pitt. Odj膮艂 od oczu lornet臋 i spojrza艂 na poblad艂膮 twarz Gunna. - Nic ci si臋 nie sta艂o?

Gunn pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Troch臋 mi dech zapar艂o, ot i wszystko.

Pitt u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem; by艂 z siebie diablo rad, a jeszcze bardziej zadowolony z wyniku, jaki przyni贸s艂 jego plan. - Wy艣lij tam szalup臋 z kilkoma nurkami. Nie mog臋 si臋 doczeka膰, 偶eby popatrze膰 w oblicze naszego ducha.

- Oczywi艣cie - powiedzia艂 Gunn. - Osobi艣cie si臋 tym zajm臋. Ale pod jednym, jedynym warunkiem... natychmiast zawlecz dupsko do mojej kabiny. Lekarz jeszcze z tob膮 nie sko艅czy艂.

Pitt wzruszy艂 ramionami. - Ty tu dowodzisz. - Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 relingu i raz jeszcze spojrza艂 w miejsce, kt贸re sta艂o si臋 grobem 偶贸艂tego albatrosa.

Wci膮偶 sta艂 wsparty o reling, gdy dziesi臋膰 minut p贸藕niej Gunn z czterema lud藕mi z Pierwszego Podej艣cia odbi艂 艂odzi膮 za艂adowan膮 sprz臋tem do nurkowania. Szalupa skierowa艂a si臋 wprost ku miejscu, gdzie znikn膮艂 samolot. Pitt patrzy艂 a偶 do chwili, gdy nurkowie jeden po drugim znikn臋li w skrz膮cym si臋 b艂臋kitnym morzu.

- Chod藕my, majorze - rozleg艂 si臋 g艂os gdzie艣 na wysoko艣ci Pittowego 艂okcia.

Pitt powoli si臋 odwr贸ci艂 i spojrza艂 w brodat膮 twarz lekarza.

- Niepotrzebnie si臋 pan za mn膮 ugania, doktorze. I tak za pana nie wyjd臋 - powiedzia艂 z szerokim u艣miechem.

Stary lekarz okr臋towy u艣miechu tego nie odwzajemni艂 i tylko pokaza艂 Pittowi drabink臋 prowadz膮c膮 do kabiny Gunna.

Pitt nie mia艂 wyboru: skapitulowa艂 i powierzy艂 swe udr臋czone cia艂o lekarskim zabiegom. W kabinie Gunna stoczy艂 jeszcze prowadzony zreszt膮 bez wielkiego przekonania pojedynek z nie艣wiadomo艣ci膮, 艣rodki uspokajaj膮ce wszak偶e, jakimi go potraktowano, rych艂o zdoby艂y przycz贸艂ek i wnet Pitt zasn膮艂 g艂臋bokim snem.

Rozdzia艂 9

Pitt spojrza艂 na zmizerowane i odpychaj膮ce oblicze faceta, odbite w ma艂ym lustrze zawieszonym na 艣cianie sraczyka. Czarne pozlepiane w艂osy spada艂y na czo艂o i uszy, wie艅cz膮c niechlujn膮 koron膮 twarz o podkr膮偶onych i mocno przekrwionych oczach koloru akwamaryny. Nie spa艂 d艂ugo; zegarek pokazywa艂, 偶e min臋艂y zaledwie cztery godziny, odk膮d si臋 po艂o偶y艂. To skwar go obudzi艂. Stwierdzi艂, 偶e nie pracuje wentylacja, w艂膮czy艂 j膮 wi臋c, ale najgorsze szkody zosta艂y ju偶 poczynione: suche gor膮ce powietrze zadomowi艂o si臋 na dobre i klimatyzacja, przynajmniej do wieczora, by艂a bez szans w walce o wych艂odzenie kabiny. Pitt odkr臋ci艂 kran i ochlapa艂 twarz wod膮, pozwalaj膮c jej wnika膰 w um臋czon膮 sk贸r臋 i 艣cieka膰 po ramionach i plecach.

Wytar艂 si臋 pospiesznie i podj膮艂 pr贸b臋 zrekapitulowania w logicznym porz膮dku wydarze艅 ubieg艂ego wieczora i nocy. Szofer i maybach-zeppelin. Willa. Drink z von Tillem. Uroda i poblad艂a twarz Teri. Potem labirynt, pies i ucieczka. Atena (czy odnalaz艂 j膮 w艂a艣ciciel?). 艁ajba, 艣wit, 偶贸艂ty albatros i eksplozja. A teraz czekanie, a偶 Gunn i jego ludzie wydob臋d膮 samolot ze zw艂okami tajemniczego pilota. Jaki to wszystko ma zwi膮zek z von Tillem? I jakie motywy powoduj膮 starym szkopem? A wreszcie Teri. Czy wiedzia艂a o pu艂apce? Czy pr贸bowa艂a go ostrzec? A mo偶e wr臋cz przeciwnie: zwabi艂a Pitta, aby wujaszek m贸g艂 ze艅 wyci膮gn膮膰 informacje?

Otrz膮sn膮艂 si臋 z tych my艣li i pyta艅. W艣ciekle sw臋dzia艂o go pod banda偶ami i musia艂 zwalcza膰 pokus臋, by si臋 podrapa膰... Bo偶e, co za upa艂... gdyby tak mie膰 co艣 zimnego do picia. Jedynym elementem przyodziewku, kt贸rego lekarz z niego nie zdar艂, by艂y szorty, przep艂uka艂 je wi臋c w umywalce i ponownie za艂o偶y艂. Wysch艂y na nim w kilka minut.

Rozleg艂o si臋 ciche pukanie do drzwi, kt贸re zaraz ostro偶nie si臋 uchyli艂y, ukazuj膮c wyzieraj膮c膮 zza grodzi rudow艂os膮 ch艂opi臋c膮 g艂ow臋. - Ju偶 pan wsta艂, panie majorze? - zapyta艂 m艂odzik.

- Raczej si臋 zwlok艂em.

- Ja... ja nie chcia艂em pana niepokoi膰 - wyb膮ka艂 - ale doktor kaza艂 mi sprawdza膰 co pi臋tna艣cie minut, czy dobrze si臋 panu wypoczywa.

Pitt zmia偶d偶y艂 ch艂opca srogim spojrzeniem. - Kt贸偶 u diab艂a m贸g艂by dobrze wypoczywa膰 w tym piecu, skoro nie w艂膮czono wentylatora?

Przez m艂od膮 opalon膮 twarz przebieg艂 wyraz zagubienia i przera偶enia. - O rany, przepraszam, sir. My艣la艂em, 偶e komandor Gunn go nie wy艂膮czy艂.

- Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie - stwierdzi艂 Pitt wzruszaj膮c ramionami. - Mo偶e by艣 tak zorganizowa艂 co艣 zimnego do picia?

- Co pan powie o butelce fixa. Pitt zmru偶y艂 oczy. - Butelce czego?

- Fixa. To greckie piwo.

- W porz膮dku, je艣li mnie namawiasz. - Pitt nieznacznie si臋 u艣miechn膮艂. - S艂ysza艂em o fiksowaniu, ale nie wiedzia艂em, 偶e Grecy za艂atwiaj膮 to piwem.

- Wracam na jednej nodze, sir. - Ch艂opak wypad艂 z kabiny, zamkn膮艂 za sob膮 drzwi, ale zaraz otworzy艂 je ponownie i wsun膮艂 do 艣rodka swoj膮 ognist膮 g艂ow臋. - Przepraszam, panie majorze, omal by艂bym zapomnia艂. Pu艂kownik Lewis i kapitan Giordino chc膮 si臋 z panem zobaczy膰. Pu艂kownik chcia艂 nawet wle藕膰 bez czekania i pana obudzi膰, ale doktor nie chcia艂 o tym s艂ysze膰. Zagrozi艂, 偶e wyrzuci pu艂kownika za burt臋, je艣li spr贸buje.

- Dobra, wpu艣膰 ich - powiedzia艂 ze zniecierpliwieniem Pitt. - Tylko pospiesz si臋 z tym piwem zanim wyparuj臋.

Po艂o偶y艂 si臋 na koi i pozwoli艂 by pot, sp艂ywaj膮cy z jego cia艂a, tworzy艂 na zmi臋tym prze艣cieradle wilgotne plamy. I nieustannie kombinowa艂: przypatruj膮c si臋 ze wszystkich stron szczeg贸艂om minionych zdarze艅, odnosi艂 je do tera藕niejszo艣ci i usi艂owa艂 przewidzie膰 z nich przysz艂o艣膰.

Lewis i Giordino przyszli bez chwili zw艂oki. Odpowied藕 z centrali NUMY, je艣li, rzecz jasna, Giordino j膮 otrzyma艂, stanie si臋 by膰 mo偶e jednym z wielu, brakuj膮cych dot膮d, element贸w uk艂adanki. Cztery linie boczne zaczyna艂y si臋 ju偶 wprawdzie wy艂ania膰, ca艂y 艣rodek jednak by艂 nadal chaotycznym zbiorowiskiem jako艣ci niepewnych i niewiadomych. Z ca艂ej tej pl膮taniny wyziera艂o zdobne z艂owrogim u艣mieszkiem, pe艂ne wzgardliwego samozadowolenia oblicze von Tilla. Umys艂 Pitta gna艂 dalej: wielki bia艂y pies - to nast臋pny element uk艂adanki, lecz element ten nigdzie nie pasowa艂. To dziwne, pomy艣la艂 Pitt, 偶e nie da si臋 go wstawi膰 na w艂a艣ciwe z pozoru miejsce. Z jakich艣 niewiadomych powod贸w zwierzak nie chce wej艣膰 pomi臋dzy von Tilla a Kurta Heiberta.

Nagle z subtelno艣ci膮 pioruna kulistego do kabiny wpad艂 Lewis. Mia艂 zaczerwienion膮 i mokr膮 twarz, a kropelki potu sp艂ywa艂y mu po nosie i by艂y wch艂aniane przez g臋stw臋 w膮s贸w jak deszcz przez d偶ungl臋. - No i co, majorze, nie 偶a艂uje pan teraz, 偶e ola艂 moje zaproszenie na kolaq臋?

Pitt skrzywi艂 k膮cik warg. - Przyznam, 偶e by艂y w ci膮gu ubieg艂ej nocy chwile, kiedy my艣la艂em t臋sknie o pa艅skich eskalopkach. - Pokaza艂 palcem spowijaj膮c膮 pier艣 paj臋czyn臋 banda偶y i plastr贸w. - Ale przynajmniej ta kolacja, w kt贸rej wzi膮艂em udzia艂, da艂a mi gar艣膰 niezapomnianych wra偶e艅.

Zza masywnego cielska Lewisa ukaza艂 si臋 Giordino i przywita艂 Pitta. - Widzisz, co dzieje si臋 za ka偶dym razem, kiedy spuszczam ci臋 z oczu i pozwalam zabalowa膰 samodzielnie?

W twarzy Giordino, wykrzywionej szerokim u艣miechem, Pitt dostrzega艂 jednak ojcowsk膮 trosk臋.

- Nast臋pnym razem, Al, p贸jdziesz zamiast mnie.

- Dzi臋ki za tak膮 艂ask臋 - powiedzia艂 Giordino ze 艣miechem - Stanowisz 偶ywy dow贸d, czym si臋 ko艅cz膮 podobne imprezki, Lewis ci臋偶ko usadowi艂 si臋 na krze艣le, stoj膮cym tu偶 przy koi.

- Bo偶e, ale偶 tu gor膮co. Czy te cholerne p艂ywaj膮ce muzea nie maj膮 klimatyzacji?

Pitt do艣wiadczy艂 lekkiego przyp艂ywu sadystycznej uciechy na widok obgotowywanego na parze Lewisa. - Zechce pan wybaczy膰, pu艂kowniku, ale wentylator jest chyba przeci膮偶ony. Zam贸wi艂em piwo, kt贸re pomo偶e nam lepiej znosi膰 upa艂.

- W tej chwili - parskn膮艂 Lewis - nie odm贸wi艂bym nawet szklanki wody z Gangesu.

Giordino pochyli艂 si臋 nad koj膮. - Na rany boskie, Dirk, w co艣 ty si臋 w艂adowa艂 wczoraj wieczorem? Gunn m贸wi艂 przez radio co艣 o w艣ciek艂ym psie.

- Powiem wam - odrzek艂 Pitt - ale najpierw sam chcia艂bym uzyska膰 od was par臋 odpowiedzi. - Spojrza艂 na Lewisa. - Pu艂kowniku, czy zna pan Brunona von Tilla?

- Czy znam von Tilla? - powt贸rzy艂 Lewis. - Bardzo powierzchownie. Zostali艣my sobie przedstawieni, potem widywa艂em go od czasu do czasu na przyj臋ciach u miejscowych notabli, ale na tym koniec. Z tego, co wiem, facet jest do艣膰 tajemniczy.

- Mo偶e wie pan przypadkiem, czym si臋 zajmuje?

- Jest w艂a艣cicielem niewielkiej flotylli statk贸w. - Lewis urwa艂 na chwil臋, w zadumie przymkn膮艂 oczy, a potem, jak gdyby sp艂yn臋艂a na艅 iluminacja, szeroko je otworzy艂. - Minerwa, tak, Linie 呕eglugowe Minerwa. Tak si臋 nazywa ta jego flota.

- Nigdy o nich nie s艂ysza艂em - mrukn膮艂 Pitt.

- Nic dziwnego - prychn膮艂 Lewis. - S膮dz膮c po tych rozpadaj膮cych si臋 zardzewia艂ych baliach, kt贸re widywa艂em w okolicach Thasos, pa艅ska ignorancja nie jest 偶adnym wyj膮tkiem.

Pitt zmru偶y艂 oczy. - Statki von Tilla 偶egluj膮 u wybrze偶y Thasos?

Lewis skin膮艂 g艂ow膮. - Tak, mniej wi臋cej jeden w tygodniu. 艁atwo je zauwa偶y膰: wszystkie maj膮 na kominach wielk膮 偶贸艂t膮 liter臋 M.

- Kotwicz膮 na morzu czy zawijaj膮 do Liminas?

Lewis zaprzeczy艂 ruchem g艂owy. - Ani jedno, ani drugie. Ka偶dy statek, kt贸ry przypadkiem wpad艂 mi w oko, nadp艂ywa艂 z po艂udnia, okr膮偶a艂 wysp臋 i zn贸w przyjmowa艂 kurs na po艂udnie.

- Bez 偶adnego postoju?

- Stawa艂 w dryfie na wysoko艣ci cypla obok starych ruin, i to g贸ra na p贸艂 godziny.

Pitt d藕wign膮艂 si臋 na koi, spojrza艂 pytaj膮co na Giordino, a potem na Lewisa. - To dziwne.

- Dlaczego? - spyta艂 Lewis zapalaj膮c cygaro.

- Thasos jest po艂o偶ona o co najmniej pi臋膰set mil na p贸艂noc od wszystkich przebiegaj膮cych Kana艂em Sueskim szlak贸w 偶eglugowych - wycedzi艂 Pitt. - Dlaczego von Till ka偶e swoim statkom nak艂ada膰 drogi o tysi膮c mil?

- Nie wiem - odpar艂 ze zniecierpliwieniem Giordino - i szczerze m贸wi膮c, niewiele mnie to obchodzi. Mo偶e by艣 tak przesta艂 pieprzy膰 w bambus i opowiedzia艂 nam o swoim nocnym wypadzie? Co ma z nim wsp贸lnego ten typek, von Till?

Pitt wsta艂 i z grymasem na twarzy przeci膮gn膮艂 si臋 prostuj膮c swe obola艂e i sztywne cia艂o. Mia艂 piasek w ustach i nie potrafi艂 sobie przypomnie膰, kiedy odczuwa艂 podobn膮 sucho艣膰. Gdzie jest ten durny g贸wniarz z piwem? Dostrzeg艂 paczk臋 papieros贸w Giordino, poprosi艂 gestem o jednego, zapali艂 i zaci膮gn膮艂 si臋, pog艂臋biaj膮c tylko panuj膮cy w ustach smak szamba.

Wzruszy艂 ramionami i u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. - Dobrze, powiem wszystko jak na spowiedzi i daj臋 wam prawo gapi膰 si臋 na mnie jak na wariata; zrozumiem to.

Siedz膮c w kabinie, gdzie stalowe 艣ciany niemal parzy艂y przy dotyku, Pitt przedstawi艂 swoj膮 relacj臋. Nie przemilcza艂 niczego - nawet w膮t艂ego podejrzenia, i偶 Teri mog艂a go wystawi膰 von Tillowi na odstrza艂. Lewis od czasu do czasu ze zrozumieniem kiwa艂 g艂ow膮, ale nie wyg艂asza艂 偶adnych komentarzy; sprawia艂 wra偶enie nieobecnego duchem i powraca艂 do rzeczywisto艣ci tylko wtedy, gdy Pitt opisywa艂 jaki艣 szczeg贸lnie malowniczy epizod. Giordino, amortyzuj膮c z lekka przechy艂y statku, przemierza艂 kajut臋 od 艣ciany do 艣ciany.

Kiedy Pitt sko艅czy艂, nikt si臋 nie odezwa艂. Min臋艂o dziesi臋膰 sekund, dwadzie艣cia, potem trzydzie艣ci. Atmosfera, wilgotna od potu trzech m臋skich cia艂, z powodu dymu z cygar i papieros贸w stawa艂a si臋 r贸wnie偶 dusz膮ca.

- Wiem - powiedzia艂 ze znu偶eniem Pitt - 偶e to wszystko wygl膮da jak bajka i nie ma wielkiego sensu. Ale opowiedzia艂em dok艂adnie jak by艂o i niczego me pomin膮艂em.

- Daniel w jaskini lw贸w - stwierdzi艂 bezbarwnie Lewis. - Przyznaj臋, 偶e to, co艣my us艂yszeli, brzmi nieprawdopodobnie, ale fakty w osobliwy spos贸b przyznaj膮 panu racj臋. - Wyj膮艂 z kieszeni chusteczk臋 i przetar艂 mokre czo艂o. - Mia艂 pan stuprocentow膮 s艂uszno艣膰, przepowiadaj膮c, 偶e samolot-antyk zaatakuje te偶 statek; wiedzia艂 pan nawet kiedy.

- Von Till dostarczy艂 mi przes艂anek, a reszta by艂a tylko dedukcj膮.

- Nie mog臋 si臋 po艂apa膰 w tej dziwacznej kombinacji - przyzna艂 Giordino. - U偶ycie starego dwup艂atu do ostrzeliwania l膮du i morza tylko po to, 偶eby si臋 pozby膰 Pierwszego Podej艣cia, sprawia wra偶enie pomys艂u przesadnie skomplikowanego.

- Wcale nie - zaoponowa艂 Pitt. - Von Till rych艂o zda艂 sobie spraw臋, 偶e jego pr贸by sabota偶u nie przynosz膮 zaplanowanych efekt贸w.

- Co mu stan臋艂o na przeszkodzie? - zapyta艂 Giordino.

- Up贸r Gunna - odrzek艂 z u艣miechem Pitt. - Gunn k艂ad艂 wprawdzie wszelkie awarie i niepowodzenia na karb przyczyn naturalnych, ale nie zamierza艂 podnosi膰 kotwicy i dawa膰 za wygran膮.

- 艁adnie to o nim 艣wiadczy - mrukn膮艂 Lewis i odchrz膮kn膮艂, gotuj膮c si臋 do d艂u偶szej oracji, Pitt jednak nie da艂 sobie przerwa膰.

- Von Till musia艂 ruszy膰 innym tropem - podj膮艂. - Wykorzystanie starego samolotu by艂o genialnym posuni臋ciem. Gdyby poszczu艂 na Lotnisko Brady nowoczesny my艣liwiec odrzutowy, rozp臋ta艂oby si臋 piek艂o na skal臋 mi臋dzynarodow膮. Grecy, Rosjanie, Arabowie... wszyscy mieliby w nim sw贸j udzia艂, a na wyspie zaroi艂oby si臋 od wojska. Ale, nie, von Till by艂 sprytny: stary albatros wprawi艂 nasz rz膮d w niejakie zak艂opotanie i szarpn膮艂 Air Force na kilka milion贸w dolar贸w strat, lecz oszcz臋dzi艂 wszystkim dyplomatycznego zamieszania i ewentualnego konfliktu zbrojnego.

- To bardzo interesuj膮ce, majorze - powiedzia艂 z nie skrywanym sceptycyzmem Lewis. - Bardzo interesuj膮ce... i niezmiernie pouczaj膮ce, czy nie zechcia艂by jednak pan odpowiedzie膰 mi na pytanie, kt贸re od pewnego czasu ko艂acze si臋 po rozmaitych zak膮tkach mego nieszcz臋snego m贸zgu?

- A zatem, sir? - Po raz pierwszy Pitt zwr贸ci艂 si臋 do Lewisa w spos贸b formalny i do艣wiadczy艂 w zwi膮zku z tym g艂臋bokiego uczucia niesmaku.

- Czym偶e jest owo co艣, czego szukaj膮 pa艅scy morscy jajog艂owi, 偶e 艣ci膮gn臋艂o na nas ten ca艂y syf?

- Ryb膮 - odpar艂 Pitt, u艣miechni臋ty od ucha do ucha. - Zwana potocznie Filutem, jest wedle doniesie艅 偶yw膮 skamienia艂o艣ci膮. Gunn zapewnia mnie, 偶e po艂贸w jednego takiego egzemplarza b臋dzie najwi臋kszym naukowym osi膮gni臋ciem dekady. - Pitt pomy艣la艂 kwa艣no, 偶e odrobin臋 przeholowa艂, ale by艂 ju偶 poirytowany pompatyczno艣ci膮 Lewisa.

Kiedy pu艂kownik rozdygotany wstawa艂 z krzes艂a, nie mia艂 przyjemnego wyrazu twarzy. - Chce pan powiedzie膰, 偶e baz臋, kt贸rej jestem dow贸dc膮, zawalaj膮 szcz膮tki maszyn wartych pi臋tna艣cie milion贸w dolar贸w, 偶e moja kariera wojskowa niemal leg艂a w gruzach... z powodu jednej cholernej ryby!?

Pitt ze wszystkich si艂 stara艂 si臋 zachowa膰 powag臋. - Tak, panie pu艂kowniku, chyba podobne twierdzenie mo偶na uzna膰 za prawdziwe.

Lewis, ze sm臋tnym wyrazem twarzy cz艂owieka, kt贸rego spotka艂a ca艂kowita kl臋ska, powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Dobry Bo偶e, to niesprawiedliwe, to po prostu nie jest...

Przerwa艂o mu pukanie do metalowych drzwi; wszed艂 ch艂opak okr臋towy nios膮c tac臋 z trzema br膮zowymi butelkami.

- Dbaj o ci膮g艂o艣膰 dostaw - rozkaza艂 Pitt. - I w艂a艣ciw膮 temperatur臋.

- Tak jest, sir - wymamrota艂 ch艂opak, postawi艂 tac臋 na biurku i wypad艂 z kabiny.

Giordino poda艂 butelk臋 Lewisowi. - Niech pan sobie chlapnie, pu艂kowniku, i zapomni o szkodach, tak czy siak, podatnicy jako艣 to prze艂kn膮.

- A tymczasem ja sko艅cz臋 na zawa艂 - odpar艂 Lewis pos臋pnie. Osuwaj膮c si臋 na krzes艂o, wygl膮da艂 jak przek艂uty balon.

Pitt wzi膮艂 oszronion膮 butelk臋 i przetoczy艂 j膮 po zapoconym czole. Z艂oto-srebrna etykietka by艂a przyklejona krzywo; Pitt bezmy艣lnie przeczyta艂 dumn膮 inskrypcj臋: DOSTAWCA GRECKIEGO DWORU KR脫LEWSKIEGO.

- No i co dalej? - zapyta艂 Giordino mi臋dzy jednym 艂ykiem a drugim.

Pitt wzruszy艂 ramionami. - Jeszcze nie jestem pewien. Wiele zale偶y od tego, co Gunn znajdzie we wraku albatrosa.

- Jakie艣 pomys艂y?

- Chwilowo 偶adnych.

Giordino rozgni贸t艂 papierosa w popielniczce. - Mo偶na przynajmniej powiedzie膰, 偶e w por贸wnaniu z wczorajsz膮 sytuacj膮 nasza pozycja zmieni艂a si臋 zdecydowanie na korzy艣膰. Dzi臋ki tobie duch z pierwszej wojny jest kaput i mamy solidny namiar na inspiratora atak贸w. Wystarczy teraz sk艂oni膰 w艂adze greckie do zwini臋cia von Tilla.

- Nie do艣膰 solidny - odrzek艂 z namys艂em Pitt. - Postawiliby艣my si臋 w po艂o偶eniu prokuratora okr臋gowego, kt贸ry 偶膮da skazania za morderstwo faceta nie maj膮cego 偶adnych motyw贸w. Nie, musi by膰 jaki艣 pow贸d tego ca艂ego niszczycielskiego szale艅stwa, przy czym niekoniecznie pow贸d istotny z naszego punktu widzenia.

- Ale na pewno nie jest nim skarb.

Pitt przeci膮gle popatrzy艂 na Giordino. - Zapomnia艂em zapyta膰. Czy admira艂 Sandecker odpowiedzia艂 na depesz臋?

Giordino upu艣ci艂 do kosza pust膮 butelk臋 po piwie. - Dzisiaj rano, par臋 chwil przedtem, zanim ruszyli艣my z pu艂kownikiem na Pierwsze Podej艣cie. - Urwa艂, zapatrzony w much臋, maszeruj膮c膮 po suficie, a potem bekn膮艂.

- No wi臋c? - przynagli艂 go Pitt.

- Admira艂 zleci艂 czterem ludziom przewertowanie archiw贸w pod k膮tem katastrof morskich w interesuj膮cym nas regionie. Doszli do zgodnego wniosku, 偶e nie istniej膮 dokumenty wskazuj膮ce na obecno艣膰 w pobli偶u Thasos jakichkolwiek zatopionych skarb贸w.

- A 艂adunki? Czy kt贸rykolwiek ze statk贸w przewozi艂 艂adunek o potencjalnie du偶ej warto艣ci?

- Niczego, o czym warto by wspomina膰. - Z kieszeni na piersi Giordino wyj膮艂 艣wistek papieru. - Sekretarka admira艂a przedyktowa艂a przez radio nazwy wszystkich statk贸w, kt贸re w ci膮gu dwustu minionych lat zagin臋艂y w pobli偶u Thasos. List臋 nader imponuj膮c膮.

Pitt otar艂 z oczu k艂uj膮cy sol膮 pot. - Rzu膰my kilka przyk艂ad贸w.

Giordino roz艂o偶y艂 kartk臋 na kolanie i zaczai czyta膰 szybko i monotonnie: - Mistral, fregata francuska, zaton臋艂a w 1753; Clara G, w臋glowiec brytyjski, zaton膮艂 w 1856; Admira艂 DeFosse, pancernik francuski, zaton膮艂 w 1872; Scylla, bryg w艂oski, zaton膮艂 w 1876; Daphne, kanonierka brytyjska, za to...

- Przeskocz do 1915 - przerwa艂 Pitt.

- HMS Forshire, kr膮偶ownik brytyjski, zatopiony przez niemieckie baterie nadbrze偶ne w 1915; Von Schroder, niszczyciel niemiecki, zatopiony przez kr膮偶ownik brytyjski w 1916; U-19, niemiecki okr臋t podwodny, zatopiony w 1918 przez angielski samolot.

- Starczy - powiedzia艂 z ziewni臋ciem Pitt. - Wi臋kszo艣膰 statk贸w z naszej listy to okr臋ty wojenne. Marne szans臋, aby kt贸rykolwiek z nich przewozi艂 fortun臋 w z艂ocie.

Giordino skin膮艂 g艂ow膮. - Jak powiedzia艂y ch艂opaki z Waszyngtonu: 鈥炁糰dnych udokumentowanych dowod贸w na istnienie zatopionego skarbu鈥.

Rozwa偶ania o skarbach wywo艂a艂y w oczach Lewisa b艂ysk czujno艣ci. - A staro偶ytne statki greckie lub rzymskie? 呕adne archiwa nie si臋gaj膮 tak daleko.

- Fakt - przyzna艂 Giordino - ale jak s艂usznie podkre艣li艂 Dirk, Thasos le偶y kawa艂 drogi od szlak贸w 偶eglugowych, co by艂o w staro偶ytnych czasach tak膮 sam膮 prawd膮 jak teraz.

- Je艣li jednak von Till odnalaz艂 fortun臋, kt贸ra spoczywa艂a pod naszymi stopami - powiedzia艂 z uporem Lewis - to na pewno utrzyma艂 贸w fakt w tajemnicy.

- Nie istnieje prawo zabraniaj膮ce odnajdywania zatopionych skarb贸w. - Giordino wypu艣ci艂 przez nos bli藕niacze strugi dymu. - Dlaczego mia艂by zawraca膰 sobie g艂ow臋 zatajaniem czegokolwiek?

- Z pazerno艣ci - odrzek艂 Pitt. - Szale艅czej pazerno艣ci, ch臋ci zagarni臋cia dla siebie stu procent, bez odpalania pod postaci膮 podatk贸w i domiar贸w cho膰by u艂amka 艂upu w艂adzom kraju, na kt贸rego wodach terytorialnych skarb zosta艂 znaleziony.

- Bior膮c pod uwag臋, jak wielkiej dzia艂ki 偶膮da dla siebie wi臋kszo艣膰 kraj贸w - stwierdzi艂 gniewnie Lewis - chyba nie mam von Tillowi za z艂e jego tajemniczo艣ci.

Ch艂opak okr臋towy pojawi艂 si臋 i znikn膮艂, pozostawiaj膮c w kabinie trzy kolejne butelki piwa. Giordino opr贸偶ni艂 swoj膮 jednym haustem, a nast臋pnie dorzuci艂 pust膮 flaszk臋 do czekaj膮cej ju偶 w koszu kole偶anki. - Ta ca艂a historia cuchnie - powiedzia艂 swarliwie - i wcale mi si臋 nie podoba.

- Mnie te偶 nie - odpar艂 cicho Pitt. - Ka偶dy logiczny trop ko艅czy si臋 w 艣lepym zau艂ku. Nawet to gadanie o skarbach nie ma sensu. Pr贸bowa艂em podpu艣ci膰 von Tilla, sugeruj膮c, 偶e chodzi o skarb, ale szczwany stary sukinsyn nie zdradzi艂 si臋 z najmniejszym zainteresowaniem. Usi艂uje co艣 ukry膰, lecz na pewno nie jest tym czym艣 z艂oto w sztabach albo diamenty. - Urwa艂 i przez iluminator pokaza艂 Thasos, u艣pion膮 za morzem pod narastaj膮c膮 fal膮 upa艂u, - Rozwi膮zanie jest albo na wyspie, albo w jej pobli偶u; mo偶liwe zreszt膮, 偶e w gr臋 wchodzi i jedno, i drugie. B臋dziemy wiedzie膰 wi臋cej, kiedy tylko Gunn wydob臋dzie albatrosa z jego tajemniczym pilotem.

Giordino za艂o偶y艂 d艂onie na kark i przechyli艂 si臋 z krzes艂em. - Wedle wszelkich regu艂, powinni艣my zbiera膰 si臋 ju偶 w drog臋, 偶eby jutro o tej porze by膰 w Waszyngtonie. Skoro powietrzny napastnik zosta艂 unicestwiony i wiemy, kto inspirowa艂 wypadki na pok艂adzie Pierwszego Podej艣cia, wszystko niebawem powinno wr贸ci膰 do normy. Nie widz臋 powod贸w, dla kt贸rych nie mieliby艣my zwin膮膰 manatk贸w i rusza膰 do domciu, - Rzuci艂 Lewisowi oboj臋tne spojrzenie. - Jestem pewien, 偶e pan pu艂kownik z 艂atwo艣ci膮 upora si臋 ze wszystkimi awaryjnymi historiami, jakie mog艂yby wykie艂kowa膰 w bazie.

- Nie mo偶ecie teraz wyjecha膰! - Lewis poci艂 si臋 obficie, przemawia艂 z wysi艂kiem i ledwie hamowa艂 w艣ciek艂o艣膰. - Skontaktuj臋 si臋 z admira艂em Sandeckerem i za艂atwi臋, 偶e...

- Prosz臋 si臋 nie martwi膰, pu艂kowniku - wtr膮ci艂 Gunn, kt贸ry bezg艂o艣nie otworzy艂 drzwi i sta艂 w nich teraz, wychylaj膮c si臋 zza grodzi. - Major Pitt i kapitan Giordino chwilowo nigdzie nie wyjad膮.

Pitt spojrza艂 pytaj膮co na ma艂ego komandora. Na twarzy Gunna nie by艂o 艣lad贸w triumfu - tylko wyraz rezygnacji i kl臋ski, w艂a艣ciwy ludziom, kt贸rym jest ju偶 wszystko jedno. Drobne ko艣ci stercza艂y przez sk贸r臋 pochylonych zm臋czeniem ramion, a na porastaj膮cych cia艂o w艂oskach l艣ni艂y miniaturowe kropelki wody. Gunn mia艂 jak zawsze okulary w rogowych oprawkach i nic wi臋cej, pr贸cz czarnych slip贸w, kryj膮cych bez wielkiego powodzenia wychud艂e cia艂o. Cztery godziny nieustannego nurkowania wyczerpa艂y do granic mo偶liwo艣ci ka偶d膮 jego kostk臋 i mi臋sie艅.

- Przepraszam, pu艂kowniku - wymamrota艂 cicho Gunn - ale obawiam si臋, 偶e mam niedobre wiadomo艣ci.

- Na rany boskie, Rudi - powiedzia艂 Pitt. - O co chodzi? Mia艂e艣 jakie艣 k艂opoty z wydobyciem samolotu? Gunn wzruszy艂 ramionami. - 呕adnych.

- A偶 tak 藕le? - ze 艣mierteln膮 powag膮 w g艂osie i na twarzy zapyta艂 Pitt.

- Gorzej - odpar艂 ponuro Gunn.

- Miejmy to z g艂owy.

Gunn milcza艂 niemal trzydzie艣ci sekund. Trzej pozostali m臋偶czy藕ni s艂yszeli poskrzypywanie statku, ko艂ysanego 艂agodnymi falami Morza Egejskiego, i widzieli, jak z wolna zaciskaj膮 si臋 wargi dow贸dcy Pierwszego Podej艣cia.

- Uwierzcie, starali艣my si臋 ze wszystkich si艂 - ze znu偶eniem powiedzia艂 wreszcie Gunn. - Zastosowali艣my ka偶d膮 mo偶liw膮 sztuczk臋 z katalogu podwodnych poszukiwa艅, ale nie zdo艂ali艣my zlokalizowa膰 wraku. - Bezradnie roz艂o偶y艂 r臋ce. - Przesta艂 istnie膰, znikn膮艂 B贸g raczy wiedzie膰 gdzie.

Rozdzia艂 10

- Mieszka艅cy Thasos uwielbiali teatr, uznaj膮c go za niezwykle wa偶ny element wykszta艂cenia, w zwi膮zku z czym wszyscy, 艂膮cznie z 偶ebrakami, byli w nim mile widziani. Kiedy z kontynentu dociera艂a premiera nowego dramatu, zamykano sklepy, przerywano interesy, a z loch贸w wypuszczano wi臋藕ni贸w. Nawet miejskie ladacznice, nie maj膮ce zwykle prawa uczestniczenia w wydarzeniach publicznych, mog艂y, bez obawy, 偶e b臋d膮 prze艣ladowane przez w艂adze, uprawia膰 swoje rzemios艂o w otaczaj膮cych amfiteatr zaro艣lach.

Smag艂y przewodnik z Greckiej Pa艅stwowej Agencji Turystycznej przerwa艂 sw膮 艣piewk臋 i z zadowoleniem obna偶y艂 z臋by w u艣miechu na widok zgrozy, jaka odmalowa艂a si臋 na twarzach 偶e艅skiej cz臋艣ci grona jego s艂uchaczy. To zawsze wygl膮da tak samo, pomy艣la艂. Kobiety poszeptuj膮 z udanym zak艂opotaniem, obwieszeni za艣 aparatami i 艣wiat艂omierzami m臋偶czy藕ni w lu藕nych szortach porykuj膮 艣miechem i porozumiewawczo szturchaj膮 si臋 w 偶ebra.

Przewodnik podkr臋ci艂 imponuj膮cego w膮sa i uwa偶niej przypatrzy艂 si臋 grupie. Zwyk艂y koktail ze spasionych biznesmen贸w na emeryturze oraz ich t艂ustych po艂owic... nie zwiedzaj膮 ruin dlatego, 偶e s膮 zainteresowani histori膮, lecz po to, aby wr贸ciwszy do kraju zaimponowa膰 przyjacio艂om i s膮siadom. Wzrok Greka przeni贸s艂 si臋 na cztery m艂ode nauczycielki z miasta Alhambra w stanie Kalifornia. Trzy okularnice wygl膮da艂y banalnie i nieustannie chichota艂y. Uwag臋 zwraca艂a ta czwarta. Bezmiar mo偶liwo艣ci. Du偶e j臋drne piersi, rude w艂osy, d艂ugie - jak u wi臋kszo艣ci Amerykanek - i nader kszta艂tne nogi. Sk艂onne do flirtu oczy, w kt贸rych czai si臋 obietnica. Nieco p贸藕niej zaprosi j膮 na prywatne zwiedzanie ruin w blasku ksi臋偶yca.

Przewodnik obci膮gn膮艂 po艂y kusej kamizelki i starannie wcisn膮艂 j膮 pod szeroki pas z czerwonego materia艂u.

Powoli, z profesjonaln膮 oboj臋tno艣ci膮, si臋gn膮艂 spojrzeniem w g艂膮b t艂umu i zatrzyma艂 wzrok na dw贸ch m臋偶czyznach wspartych nonszalancko o powalon膮 kolumn臋. W 偶yciu nie widzia艂 takiego duetu zatwardzia艂ych, pokancerowanych zakapior贸w. Ni偶szy, z bary艂kowatym torsem, najwyra藕niej W艂och, przypomina艂 bardziej ma艂p臋 ani偶eli cz艂owieka. Wy偶szy, o przenikliwych zielonych oczach, mia艂 w sobie wiele pewno艣ci i swobody, a zarazem roztacza艂 aur臋, kt贸ra zdawa艂a si臋 krzycze膰: 鈥濽waga: wysoki stopie艅 zagro偶enia!鈥 Przewodnik ponownie podkr臋ci艂 w膮sa. Najprawdopodobniej Niemiec. S膮dz膮c po opatrunkach na nosie i d艂oniach, uwielbia b贸jki. Dziwne, bardzo dziwne. Dlaczego ci dwaj wybrali si臋 na nudne zwiedzanie starych ruin? Prawdopodobnie s膮 marynarzami, kt贸rzy zwiali ze statku. Tak, o to chyba chodzi, pomy艣la艂 dumny ze swej przenikliwo艣ci grecki przewodnik.

- Teatr odkopano w 1952 roku - podj膮艂 obna偶aj膮c z臋by w nast臋pnym, tym razem szerokim u艣miechu. -Tak grub膮 warstw膮 pokry艂y go zniesione z g贸r osady, 偶e trzeba by艂o dw贸ch lat, aby m贸g艂 ponownie ujrze膰 艣wiat艂o dzienne. Zwr贸膰cie, pa艅stwo, uwag臋 na geometryczn膮 mozaik臋, zdobi膮c膮 podium dla orkiestry. Wykonana z kamyk贸w o naturalnym zabarwieniu, nosi podpis: 鈥濽艂o偶y艂 mnie Coenus鈥. - Urwa艂 na chwil臋, pozwalaj膮c swej turystycznej trz贸dce napa艣膰 oczy kwiecistym ornamentem na wydeptanych, wyblak艂ych p艂ytach. A teraz, je艣li zechcecie, pa艅stwo, pod膮偶y膰 za mn膮 tymi schodami po lewej stronie, odb臋dziemy kr贸tk膮 przechadzk臋 za nast臋pne wzniesienie, aby zwiedzi膰 艣wi膮tyni臋 Posejdona.

Pitt, odgrywaj膮cy rol臋 zmarnowanego i znu偶onego turysty, ci臋偶ko przysiad艂 na stopniu obserwuj膮c, jak reszta grupy wspina si臋 po granitowych schodach, a potem znika za ich szczytem. Czwarta trzydzie艣ci. Min臋艂o dok艂adnie trzy godziny, odk膮d z Alem Giordino opu艣cili Pierwsze Podej艣cie, swobodnym krokiem wmaszerowali do Liminas, a wreszcie z grup膮 i przewodnikiem ruszyli na zwiedzanie. Odczekali jeszcze kilka minut - podczas kt贸rych niski kapitan nerwowo przemierza艂 kamienn膮 posadzk臋, 艣ciskaj膮c pod pach膮 niewielk膮 torb臋 lotnicz膮 - a kiedy zyskali pewno艣膰, 偶e nikt nie zwraca na nich uwagi, skierowali si臋, pod przewodnictwem Pitta, ku wej艣ciu na scen臋.

Po raz mo偶e setny Pitt szarpn膮艂 irytuj膮cy banda偶 na piersi, pomy艣la艂 o lekarzu okr臋towym i u艣miechn膮艂 si臋 z rozbawieniem. Zar贸wno brodaty doktorek, jak i Gurm, stanowczo zabronili mu opuszczania statku i powrotu do willi von Tilla, gdy jednak Pitt o艣wiadczy艂 stanowczo, 偶e w razie potrzeby stoczy b贸j z ca艂膮 za艂og膮 Pierwszego Podej艣cia i pop艂ynie do Liminas wp艂aw, lekarz w ge艣cie kapitulacji uni贸s艂 r臋ce do g贸ry i jak burza wypad艂 z kabiny.

Na razie wk艂ad Pitta w potajemny rekonesans ogranicza艂 si臋 do zap艂acenia za wino, gdy dla zabicia czasu przed rozpocz臋ciem zwiedzania przysiedli w ma艂ej tawernie. To Giordino poci艂 si臋 i kl膮艂 nad przymocowan膮 do wa艂ka 艣ruby starej krypy grud膮 rdzy, usi艂uj膮c pobudzi膰 j膮 do 偶ycia, i to Giordino doprowadzi艂 wreszcie rz臋cha do Liminas. Na szcz臋艣cie nikt nie zauwa偶y艂, 偶e brakuje 艂odzi i na wybrze偶u nie czeka艂 got贸w skarci膰 jankeskich pirat贸w ani gniewny w艂a艣ciciel, ani funkcjonariusz policji. Przycumowanie 艂ajby na starym miejscu i przej艣cie pla偶膮 do centrum miasta zaj臋艂o tylko kilka minut. Pitt, pewien zreszt膮, 偶e to zwyk艂a strata czasu, sk艂oni艂 Giordino do zboczenia o przecznic臋 z drogi, 偶eby sprawdzi膰, czy Atena wci膮偶 stoi przywi膮zana do naro偶nej skrzynki pocztowej. Osio艂 wprawdzie znikn膮艂, ale po przeciwleg艂ej stronie ulicy dostrzegli schludny, bia艂o tynkowany budyneczek biurowy, w kt贸rym, jak g艂osi艂 szyld zredagowany w j臋zyku angielskim, mie艣ci艂o si臋 przedstawicielstwo Greckiej Pa艅stwowej Agencji Turystycznej. Reszta by艂a prosta: do艂膮czy膰 do wycieczki, maj膮cej w programie zwiedzanie amfiteatru, z t艂umkiem turyst贸w dotrze膰 w pobli偶e labiryntu i niepostrze偶enie wkra艣膰 si臋 do matecznika von Tilla.

Giordino przetar艂 r臋kawem mokre czo艂o. - W艂amanie w samo popo艂udnie. Czy jak wszyscy szanuj膮cy si臋 rabusie nie mo偶emy poczeka膰 do zmroku?

- Im szybciej przygwo藕dzimy von Tilla, tym lepiej - odpar艂 ostro Pitt. - Zniszczenie albatrosa wytr膮ci艂o go z r贸wnowagi, a ostatni膮 rzecz膮, jakiej si臋 spodziewa, b臋dzie ujrzenie w blasku dnia powsta艂ego z martwych Dirka Pitta.

Giordino bez trudu dostrzeg艂 w oczach przyjaciela pragnienie zemsty. Pami臋ta艂, jak Pitt - z trudem, wysi艂kiem i b贸lem, ale bez s艂owa skargi - wspina艂 si臋 strom膮 艣cie偶k膮 po艣r贸d ruin. Pami臋ta艂 r贸wnie偶 gorycz i rozpacz, jaka zago艣ci艂a na twarzy Pitta, kiedy Gunn powiadomi艂 ich o znikni臋ciu tajemniczego samolotu. By艂o co艣 z艂owr贸偶bnego w skupieniu Pitta i jego pos臋pnie zastyg艂ych rysach. Giordino stawia艂 sobie niezbyt wyrazi艣cie sformu艂owane pytanie, czy Pitt daje z siebie wszystko powodowany poczuciem obowi膮zku, czy te偶 szale艅cz膮 ch臋ci膮 wyr贸wnania rachunk贸w.

- Jeste艣 pewien, 偶e to w艂a艣ciwy spos贸b? Mo偶e by艂oby pro艣ciej...

- To jedyny spos贸b - przerwa艂 mu Pitt. - Albatrosa nie po艂kn膮艂 wieloryb, a przecie偶 po samolocie nie osta艂a si臋 ani jedna 艣ruba czy nakr臋tka. Ustalenie to偶samo艣ci pilota pozwoli rozstrzygn膮膰 gar艣膰 w膮tpliwo艣ci. Nie mamy wyboru. Przeszukanie willi to jedyne wyj艣cie.

- A ja wci膮偶 uwa偶am, 偶e powinni艣my wzi膮膰 pluton 偶andarmerii - o艣wiadczy艂 pos臋pnie Giordino - i w艂adowa膰 si臋 si艂膮 przez drzwi frontowe.

Pitt zerkn膮艂 na Ala, a potem, przez rami臋, raz jeszcze na schody. Dobrze zna艂 uczucia Giordino, bo je podziela艂 - by艂 r贸wnie sfrustrowany i niepewny, tak samo chwyta艂 si臋 wszystkiego, co dawa艂o szans臋 wyja艣nienia cho膰by w niewielkim stopniu osobliwych wydarze艅 kilku minionych dni. W ci膮gu najbli偶szej godziny mia艂o si臋 rozstrzygn膮膰, czy dostan膮 si臋 do willi niepostrze偶enie, czy znajd膮 jakie艣 dowody przeciwko von Tillowi, czy Teri w niepoj臋tej na razie intrydze wuja uczestniczy艂a z w艂asnej woli. Pitt wr贸ci艂 spojrzeniem do Giordino i zobaczy艂 g艂臋boko osadzone piwne oczy, pos臋pnie zaci艣ni臋te usta i 偶ylaste ku艂aki, innymi s艂owy, wszystkie zewn臋trzne znamiona najwy偶szej koncentracji - koncentracji niezb臋dnej wobec czekaj膮cych ich by膰 mo偶e niebezpiecze艅stw. W gard艂owej sytuacji trudno by艂o o lepszego faceta u boku.

- Chyba nie zdo艂am ci tego wbi膰 do t臋pego 艂ba - powiedzia艂 cicho Pitt. - To terytorium Grecji. Nie mamy 偶adnego prawa wdziera膰 si臋 do prywatnej rezydencji. Wol臋 nie my艣le膰 o problemach, jakie sprawiliby艣my naszym w艂adzom wywa偶aj膮c drzwi w domu von Tilla. A tak - je艣li dupn膮 nas greccy gliniarze, odegramy role dw贸ch marynarzy z Pierwszego Podej艣cia, kt贸rzy podczas zwiedzania dali nura do podziemi, 偶eby odespa膰 przepustkowe przepicie.

- To dlatego nie wzi臋li艣my 偶adnej broni?

- Zgad艂e艣. Musimy zaryzykowa膰, 偶e w razie czego b臋dziemy do ty艂u, aby unikn膮膰 gorszych nast臋pstw. - Pitt zatrzyma艂 si臋 pod murszej膮cym 艂ukiem. 呕elazne kraty w 艣wietle dziennym wygl膮da艂y inaczej: noc膮 Pittowi wydawa艂y si臋 masywniejsze i znacznie bardziej nieposkromione. - To tu - powiedzia艂, mimochodem z艂uszczaj膮c palcami z zardzewia艂ej sztaby plam臋 zasch艂ej krwi.

- T臋dy si臋 przecisn膮艂e艣? - zapyta艂 z niedowierzaniem Giordino.

- To by艂a betka - odpar艂 z szerokim u艣miechem Pitt. - Po prostu jeszcze jeden drobia偶d偶ek w d艂ugim rejestrze moich osi膮gni臋膰. - U艣miech szybko znik艂 z jego twarzy. - Spiesz si臋, nie mamy czasu. Za czterdzie艣ci pi臋膰 minut przewali si臋 t臋dy nast臋pna wycieczka.

Giordino przyst膮pi艂 do kraty i w u艂amku sekundy zaton膮艂 bez reszty w swej trudnej i ryzykownej robocie. Otworzy艂 torb臋, ostro偶nie opr贸偶ni艂 i systematycznie u艂o偶y艂 jej zawarto艣膰 na starym r臋czniku. Szybko, w odleg艂o艣ci pi臋膰dziesi臋ciu centymetr贸w od siebie, umie艣ci艂 na sztabie dwa ma艂e 艂adunki trotylu, wcisn膮艂 zapalnik, a nast臋pnie omota艂 ca艂o艣膰 wieloma warstwami metalizowanej ta艣my hydraulicznej, solidnie okr臋ci艂 grubym kablem i raz jeszcze spowi艂 ta艣m膮. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na bulwiaste 艂adunki, spoczywaj膮ce w swoich kokonach, pod艂膮czy艂 do detonatora ko艅c贸wki przewodu. Najwyra藕niej rad ze swojego dzie艂a, kt贸remu od rozpocz臋cia do zako艅czenia po艣wi臋ci艂 niespe艂na sze艣膰 minut, gestem zaprosi艂 Pitta do bezpiecznej kryj贸wki za 艣cian膮 no艣n膮 z wielkich kamiennych blok贸w, i powoli, ty艂em, pod膮偶y艂 za nim, rozwijaj膮c kabel 艂膮cz膮cy detonator z 艂adunkami. Gdy stan膮艂 za 艣cian膮, Pitt 艣cisn膮艂 go za rami臋. - W jakim promieniu b臋dzie s艂ycha膰 eksplozj臋?

- Je艣li wszystko zrobi艂em prawid艂owo - odpar艂 Giordino - to dla kogo艣 oddalonego st膮d o sto metr贸w wybuch zabrzmi jak strza艂 z wiatr贸wki.

Pitt wspi膮艂 si臋 na podmur贸wk臋 艣ciany i jak 偶uraw wykona艂 obr贸t o trzysta sze艣膰dziesi膮t stopni, a kiedy nie dostrzeg艂 艣lad贸w ludzkiej obecno艣ci, u艣miechn膮艂 si臋 do Giordino i skin膮艂 g艂ow膮. -Mam nadziej臋, 偶e sk艂adanie nieproszonych wizyt i to wej艣ciem dla s艂u偶by nie le偶y poni偶ej twojej godno艣ci.

- Nas, Giordin贸w, byle drobiazgi nie wprawiaj膮 w zak艂opotanie - odpar艂 Al, odwzajemniaj膮c u艣miech.

- A zatem?

- Je艣li nalegasz.

Dali nurka za star膮 艣cian臋 i uchwycili d艂o艅mi rozgrzane s艂o艅cem g艂azy, 偶eby zamortyzowa膰 ewentualny wstrz膮s. Potem Giordino przekr臋ci艂 niewielki plastikowy w艂膮cznik detonatora.

Nawet z niewielkiej odleg艂o艣ci trzech czy czterech metr贸w wybuch sprawia艂 wra偶enie zaledwie lekkiego 艂upni臋cia. Fala uderzeniowa nie zatrz臋s艂a ziemi膮, spod 艂ukowego sklepienia nie rzygn膮艂 ogie艅 i dym, wreszcie og艂uszaj膮cy huk nie zadudni艂 im w uszach. Rozleg艂o si臋 po prostu nieg艂o艣ne 艂upni臋cie.

B艂yskawicznie porwali si臋 na nogi i podbiegli do 偶elaznych wr贸t. Dwa poszarpane zwitki ta艣my 偶arzy艂y si臋 i wion臋艂y ostrym odorem wypalonych ogni sztucznych, w膮ska smu偶ka dymu niczym w膮偶 wpe艂za艂a mi臋dzy kraty, by rozwia膰 si臋 w wilgotnym mroku podziemia, a sztaba wci膮偶 by艂a na swoim miejscu.

Pitt spojrza艂 pytaj膮co na Giordina. - Za s艂aby 艂adunek?

- Dostateczny - odpar艂 z przekonaniem Giordino. - 艁adunki by艂y w sam raz. Popatrz, z 艂aski swojej. - Wymierzy艂 sztabie dziarskiego kopniaka pi臋t膮. Sztaba nie ust膮pi艂a ani na milimetr. Kopn膮艂 jeszcze raz, mocniej, i zagryz艂 wargi, gdy stop臋 przewierci艂 mu ostry b贸l. W miejscu g贸rnego 艂adunku sztaba p臋k艂a i pochyli艂a si臋 o dziewi臋膰dziesi膮t stopni, mierz膮c swym poszarpanym ko艅cem w czelu艣ci labiryntu. Usta Giordino zacz臋艂y si臋 rozlu藕nia膰 w u艣miechu i powoli ukazywa膰 z臋by. - A teraz moja nast臋pna sztuczka...

- Daj sobie spok贸j - warkn膮艂 brutalnie Pitt. - Ruszajmy, do jasnej cholery. Musimy dosta膰 si臋 do willi i wr贸ci膰 na czas, aby do艂膮czy膰 do nast臋pnej grupy.

- D艂ugo b臋dziemy i艣膰 w tamt膮 stron臋?

Pitt prze艂azi艂 ju偶 przez otw贸r w kracie. - Zesz艂ej nocy w t臋 szed艂em osiem godzin, wi臋c my艣l臋, 偶e wyrobimy si臋 w osiem minut.

- Jak? Masz map臋?

- Co艣 lepszego - odpar艂 Pitt z niemal pos臋pnym spokojem, pokazuj膮c torb臋 lotnicz膮. - Daj latark臋.

Giordino si臋gn膮艂 do torby, wyj膮艂 reflektorek o 艣rednicy niemal pi臋tnastu centymetr贸w i poda艂 go Pittowi przez dziur臋. - Spora sztuka. Co to jest?

- Podwodna Jasno艣膰 Allena. Aluminiowa obudowa zachowuje wodoszczelno艣膰 do g艂臋boko艣ci dziewi臋ciuset st贸p. Nie b臋dziemy nurkowa膰, ale latareczka jest nie do zdarcia i rzuca d艂ugi w膮ski snop o nat臋偶eniu stu osiemdziesi臋ciu tysi臋cy luks贸w. Dlatego po偶yczy艂em j膮 sobie ze statku.

Giordino wzruszy艂 tylko ramionami, a kiedy w艣lizgn膮艂 si臋 za Pittem, przystan膮艂 i powiedzia艂: - Poczekaj chwil臋, usun臋 dowody zbrodni. - Potem manipuluj膮c zwinnie kr贸tkimi grubymi palcami odwi膮za艂 poszarpane kokony 艂adunk贸w, a kiedy przykry艂 dymi膮ce szcz膮tki stosem od艂amk贸w kamiennych, odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Pitta i zmru偶y艂 oczy, pr贸buj膮c przyzwyczai膰 je do p贸艂mroku.

Pitt skierowa艂 w ciemno艣膰 snop 艣wiat艂a. - Popatrz na ziemi臋. Rozumiesz teraz, dlaczego nie potrzebuj臋 szczeg贸艂owej mapy?

Silny blask wy艂owi艂 z mroku plamy zasch艂ej krwi, pstrz膮cej strome szczerbate schody; w niekt贸rych miejscach widnia艂y ca艂e skupiska czerwonych plam, w innych - tylko pojedyncze punkciki. Schodz膮c po schodach Pitt dr偶a艂, nie tyle zreszt膮 na widok 艣lad贸w swojej krwi, co z powodu drastycznej zmiany temperatury, panuj膮cy bowiem na zewn膮trz skwar popo艂udnia raptownie ust膮pi艂 miejsca wilgotnemu ch艂odowi zat臋ch艂ego labiryntu. Stan膮wszy u podn贸偶a schod贸w pu艣ci艂 si臋 truchcikiem, a rozko艂ysane 艣wiat艂o jego latarki poruszy艂o ca艂膮 lawin臋 cieni, skacz膮cych ze sp臋kanego sklepienia na prymitywnie obrobion膮 kamienn膮 posadzk臋. Poczucie samotno艣ci i l臋ku, jakie towarzyszy艂o mu minionej nocy, nie dawa艂o o sobie zna膰, bo by艂 przy nim Giordino, niezawodny przyjaciel od wielu lat i niezniszczalny obrzyn z twardych mi臋艣ni. Tym razem nikt i nic nie zdo艂a go powstrzyma膰, pomy艣la艂 z zawzi臋to艣ci膮 Pitt.

Jedn膮 za drug膮 mijali rozwarte paszcz臋ki kolejnych korytarzy. Pitt nie spuszcza艂 wzroku z posadzki, tropi膮c plamki krwi; na skrzy偶owaniu o wielu wylotach przystan膮艂 na moment i uwa偶niej przyjrza艂 si臋 艣ladom - korytarz, w kt贸rym bieg艂y dwie czerwone nitki, ko艅czy艂 si臋 艣lepo, nale偶a艂o wi臋c pod膮偶a膰 za jedn膮 nitk膮. Cia艂o Pitta by艂o ju偶 piekielnie obola艂e, a pole widzenia, co stanowi艂o z艂y znak, zacz臋艂a ogranicza膰 mu obw贸dka z mg艂y. By艂 wyczerpany do szpiku ko艣ci, odczuwa艂 to w ka偶dym dr臋twiej膮cym zako艅czeniu nerwu. Potkn膮艂 si臋 i by艂by upad艂, gdyby Giordino nie chwyci艂 go z si艂膮 imad艂a i nie podtrzyma艂.

- Przesta艅 si臋 forsowa膰, Dirk - powiedzia艂 stanowczo Giordino, a jego s艂owa ponios艂y si臋 po labiryncie s艂abym echem. - Nie ma sensu przesadza膰. W twoim stanie powiniene艣 sobie odpu艣ci膰 odgrywanie bojowego ameryka艅skiego ch艂opaka.

- To ju偶 niedaleko - odpar艂 z wysi艂kiem Pitt. - Pies powinien le偶e膰 jakie艣 dwa zakr臋ty dalej.

Ale pies znikn膮艂 i tylko ka艂u偶e zakrzep艂ej krwi znaczy艂y miejsce, gdzie w agonii wytrz膮s艂 z siebie resztki 偶ywota. Pitt stan膮艂 jak wryty i gapi艂 si臋 na wielkie plamy. Ci臋偶ki od贸r krwi wisia艂 w korytarzu i nie tyle przebija艂, co pog艂臋bia艂 panuj膮c膮 w nim zgni艂膮 atmosfer臋. W duszy Pitta od偶y艂y z wielk膮 wyrazisto艣ci膮 szczeg贸艂y walki: roziskrzone 艣lepia psa, sus w ciemno艣ciach, n贸偶 ton膮cy w podatnym ciele, skowyt b贸lu.

- Idziemy - powiedzia艂 ponuro Pitt, zapominaj膮c o znu偶eniu. - Do drzwi mamy tylko dwadzie艣cia pi臋膰 metr贸w.

Teraz ju偶 Pitt nie potrzebowa艂 偶adnych 艣lad贸w - tak dok艂adnie pami臋ta艂 dotyk ka偶dego centymetra 艣cian i posadzki, 偶e da艂by g艂ow臋, i偶 bez latarki, w zupe艂nych ciemno艣ciach, jak po sznurku trafi do wyj艣cia. Po kilku chwilach spiesznego marszu nowsz膮, betonow膮 cz臋艣ci膮 podziemi, kr膮g mocnego 艣wiat艂a wymaca艂 w mroku masywne wrota.

- To tu - powiedzia艂 Pitt pomi臋dzy jednym a drugim ci臋偶kim oddechem.

Giordino wysun膮艂 si臋 przed niego, nie trac膮c czasu ukl臋kn膮艂 i j膮艂 bada膰 palcami w膮sk膮 szczelin臋 pomi臋dzy drzwiami a o艣cie偶nic膮.

- Cholera - mrukn膮艂.

- O co chodzi?

- Wielka zasuwa po tamtej stronie. Nie mam sprz臋tu, 偶eby si臋 do niej dobra膰.

- Spr贸buj zawias贸w - zasugerowa艂 szeptem Pitt. Skierowa艂 艣wiat艂o na przeciwleg艂y bok drzwi. Jego s艂owa wisia艂y jeszcze w powietrzu, gdy Giordino wyszarpn膮艂 z torby kr贸tki, ostro zako艅czony 艂om i wzi膮艂 si臋 do podwa偶ania d艂ugich zardzewia艂ych gwo藕dzi. Kiedy upora艂 si臋 ze wszystkimi, po艂o偶y艂 je cicho na posadzce i pozwoli艂 Pittowi uchyli膰 drzwi. Pitt wyjrza艂 przez rozszerzaj膮c膮 si臋 szczelin臋 - ani 偶ywej duszy w polu widzenia, ani d藕wi臋ku pr贸cz ich posapywania... Otworzy艂 drzwi na o艣cie偶, mru偶膮c oczy w ostrym s艂o艅cu, kilkoma susami przeci膮艂 balkon i wiedz膮c, 偶e Giordino depcze mu po pi臋tach, wpad艂 na schody. Drzwi do gabinetu by艂y otwarte, zas艂ony wydyma艂y si臋 i falowa艂y w zachodnim wietrzyku. Pitt rozp艂aszczy艂 si臋 na murze i nastawi艂 ucha; mija艂y sekundy, p贸艂 minuty, a w gabinecie wci膮偶 panowa艂a niezm膮cona cisza. Gospodarzy nie ma w domu, uzna艂 Pitt, albo doskonale udaj膮 martwych. G艂臋boko zaczerpn膮艂 powietrza, skr臋ci艂 szybko i wszed艂 do 艣rodka.

Gabinet by艂 pusty i wygl膮da艂 dok艂adnie tak, jak go Pitt zapami臋ta艂: kolumny, klasyczne meble, barek, miniatura okr臋tu podwodnego. Pitt podszed艂 do p贸艂ki i uwa偶nie obejrza艂 male艅k膮 艂贸d藕. Heban, z kt贸rego wyrze藕biono kad艂ub i wie偶臋, l艣ni艂 jak at艂as, ka偶dy za艣 szczeg贸艂 - od pojedynczych nit贸w do mikroskopijnej haftowanej flagi bojowej cesarskich Niemiec - sprawia艂 tak niewiarygodnie realistyczne wra偶enie, i偶 Pitt spodziewa艂 si臋, 偶e lada chwila z w艂azu wypadnie lilipucia za艂oga, by zaj膮膰 stanowiska przy dzia艂kach pok艂adowych. Ze starannie wymalowanego na wie偶y napisu wynika艂o, 偶e okr臋cik to U-19, bli藕niacza jednostka U-boota, kt贸ry storpedowa艂 Lusitani臋.

Pitt odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, czuj膮c na ramieniu u艣cisk d艂oni Giordino, kt贸ry ledwie s艂yszalnie wyszepta艂 mu do ucha: - Chyba co艣 us艂ysza艂em.

- Gdzie? - r贸wnie偶 szeptem zapyta艂 Pitt.

- Nie jestem pewien, nie z艂apa艂em wyra藕nego namiaru. - Giordino nas艂uchuj膮c przechyli艂 g艂ow臋, a potem wzruszy艂 ramionami. - A mo偶e mi si臋 zdawa艂o.

Pitt ponownie spojrza艂 na model U-boota. - Pami臋tasz numer tego okr臋tu podwodnego, kt贸ry zosta艂 zatopiony w tych stronach?

Giordino si臋 zawaha艂. - Taaa... To by艂 U-19. Dlaczego pytasz akurat teraz?

- Wyja艣ni臋 ci p贸藕niej. Chod藕, Al, zabierajmy si臋 st膮d do diab艂a.

- Ledwie艣my przyszli - zaoponowa艂 Giordino, podnosz膮c nieco g艂os.

Pitt poklepa艂 model. - Ale mamy to, po co艣my przyszli...

Zastyg艂 nagle, zamieniony w s艂uch, i gestem zmusi艂 Giordino do milczenia.

- Nie jeste艣my tu sami - sykn膮艂 Pitt. - Rozdzielmy si臋 i okr膮偶my pok贸j, 偶eby doj艣膰 od ty艂u do tej drugiej kolumny. Ja p贸jd臋 przy oknach.

Giordino skin膮艂 g艂ow膮, nawet nie uni贸s艂 brwi.

Minut臋 p贸藕niej spotkali si臋 za kanap膮 o wysokim oparciu. Wystawili zza niej g艂owy.

Pitt dos艂ownie wr贸s艂 w dywan i przez czas, kt贸ry wydawa艂 si臋 Giordino wieczno艣ci膮, sta艂 nieruchomo, usi艂uj膮c opanowa膰 szok, jakiego do艣wiadczy艂 na widok Teri spokojnie 艣pi膮cej na kanapie. Zareagowa艂 jednak nie po up艂ywie wieczno艣ci, lecz najwy偶ej pi臋ciu sekund.

Teri, zwini臋ta w k艂臋bek, spa艂a z g艂ow膮 na tapicerowanym oparciu, a jej czarne w艂osy g臋stymi puklami sp艂ywa艂y niemal na pod艂og臋. Mia艂a na sobie d艂ugi czerwony negli偶 o bufiastych kr贸tkich r臋kawach; okrywa艂 j膮 wprawdzie od szyi po stopy, ale tylko pozornie, albowiem spod p贸艂prze藕roczystej materii wyziera艂 kusz膮co ciemny tr贸jk膮t poni偶ej podbrzusza i dwie r贸偶owe p贸艂kule piersi. Pitt wyszarpn膮艂 z kieszeni chusteczk臋 do nosa, zgni贸t艂, wcisn膮艂 Teri do ust, nast臋pnie za艣 naci膮gn膮艂 na g艂ow臋 dziewczyny skraj negli偶u i obezw艂adniaj膮c j膮 ca艂kowicie zawi膮za艂 go na plecach. Teri przebudzi艂a si臋 za p贸藕no i zanim zdo艂a艂a po艂apa膰 si臋 o co chodzi, przerzucona przez rami臋 Giordino zmierza艂a ku s艂o艅cu.

- Chyba ci odbi艂o - wymrucza艂 poirytowany Giordino, kiedy dotarli do schod贸w. - Tyle zachodu, 偶eby pogapi膰 si臋 na zabawk臋 i porwa膰 jak膮艣 dzidzi臋.

- Zamknij si臋 i zasuwaj - powiedzia艂 Pitt nie odwracaj膮c g艂owy. Kopniakiem rozwar艂 szerzej drzwi tunelu, wpu艣ci艂 Giordino z jego wierzgaj膮cym brzemieniem, a potem ustawi艂 drzwi na miejscu i wsun膮艂 gwo藕dzie w zawiasy.

- Po choler臋 zawracasz sobie tym g艂ow臋? - zapyta艂 ze zniecierpliwieniem Giordino.

- Dot膮d nikt nie wie o naszej wizycie - odpar艂 Pitt chwytaj膮c torb臋. - Chc臋 jak najd艂u偶ej utrzyma膰 von Tilla w nie艣wiadomo艣ci. P贸jd臋 o zak艂ad, 偶e znalaz艂 oczywi艣cie 艣lady mojej potyczki z psem, s膮dzi wi臋c, 偶e zb艂膮kany w labiryncie wykrwawi艂em si臋 na 艣mier膰.

Pitt spiesznie ruszy艂 korytarzem, o艣wietlaj膮c posadzk臋, aby Giordino, pochylony pod ruchliwym ci臋偶arem, m贸g艂 widzie膰, gdzie st膮pa. Gruby p艂aszcz mroku, rozdzierany ma艂ym ostrzem 艣wiat艂a, otwiera艂 si臋 przed nimi, a potem, za ich plecami, zamyka艂, na powr贸t pogr膮偶aj膮c labirynt w wiecznej nocy. Noga za nog膮, krok za krokiem, w powtarzanej bez ko艅ca sekwencji szli przed siebie, a ciemno艣膰 osobliwie g艂uchym echem wt贸rowa艂a uderzeniom ich st贸p o tward膮 posadzk臋.

Mocno 艣ciskaj膮c w d艂oniach latark臋 i torb臋, tylko m臋tnie 艣wiadom 艂askotania w brzuchu, Pitt maszerowa艂 jak cz艂owiek, kt贸ry nie musi sili膰 si臋 na ostro偶no艣膰 i nie oczekuje k艂opot贸w, lecz ma owo niezwyk艂e uczucie, przekonanie prawie, 偶e dokona艂 czego艣, co dot膮d uwa偶a艂 za niemo偶liwe. Jestem na tropie tajemnicy von Tilla - powtarza艂 sobie - i mam jego bratanic臋. Ale nie m贸g艂 do ko艅ca wyzby膰 si臋 z duszy utajonego w niej l臋ku.

Pi臋膰 minut p贸藕niej dotarli do schod贸w. Pitt odst膮pi艂 na bok i o艣wietlaj膮c stopnie pu艣ci艂 przodem Giordino. Potem odwr贸ci艂 si臋, po raz ostatni skierowa艂 w mrok korytarza 艣wiat艂o latarki i pos臋pnie skrzywiwszy usta zada艂 sobie pytanie, ile os贸b cierpia艂o w tym podziemnym piekle, ale usz艂o z niego z 偶yciem. Jedno jest pewne, pomy艣la艂: nikt nigdy nie pozna w pe艂ni historii labiryntu - pozosta艂y w nim tylko duchy i cia艂a, ju偶 dawno obr贸cone w proch. Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i ruszy艂 po schodach, pokrzepiony blaskiem s艂o艅ca, wdzieraj膮cym si臋 na g贸rny podest. Przepchn膮艂 przez kraty p贸艂 cia艂a i zaczyna艂 si臋 w艂a艣nie zastanawia膰 nad dziwnym milczeniem Giordino, kt贸ry sta艂 przed nim z Teri wci膮偶 przerzucon膮 przez rami臋, gdy us艂ysza艂 gdzie艣 z boku dono艣ny wzgardliwy 艣miech.

- Gratuluj臋 panom doskona艂ego smaku w wyborze pami膮tek, jakkolwiek spe艂niaj膮c sw贸j patriotyczny obowi膮zek musz臋 ich poinformowa膰, 偶e prawo greckie kategorycznie zabrania kradzie偶y warto艣ciowych przedmiot贸w z miejsc o znaczeniu historycznym.

Rozdzia艂 11

Zaszokowany Pitt stan膮艂 jak wryty i sta艂 tak - z jedn膮 nog膮 na zewn膮trz, drug膮 za艣 w 艣rodku niewygodnie ugi臋t膮 - przez chwil臋, kt贸ra wyda艂a mu si臋 wieczno艣ci膮. Odrzuciwszy na schody latark臋 i torb臋 mru偶y艂 oczy, czekaj膮c a偶 przyzwyczaj膮 si臋 do jaskrawego s艂o艅ca: ledwo dostrzega艂 mglist膮 nieforemn膮 posta膰, kt贸ra oderwa艂a si臋 od niskiej kamiennej 艣ciany i stan臋艂a dok艂adnie przed nim.

- Ja... ja nie rozumiem - wymamrota艂 Pitt g艂upawo, udaj膮c prostaczka. - Nie jeste艣my 偶adnymi z艂odziejami.

Nast臋pna eksplozja hucznego 艣miechu. Rozmyta za艣 sylwetka uleg艂a przemianie, staj膮c si臋 przewodnikiem z Pa艅stwowej Greckiej Agencji Turystycznej, kt贸ry szczerzy艂 z臋by pod okaza艂ym w膮sem, 艣ciska艂 w 艣niadej gar艣ci dziewi臋ciomilimetrowy pistolet automatyczny glisenti i kierowa艂 jego luf臋 wprost w serce Pitta.

- Nie jeste艣cie z艂odziejami - powiedzia艂 przewodnik sarkastycznie w nienagannej angielszczy藕nie. - A wi臋c mo偶e kidnaperami?

- Nie, nie - wyrzuci艂 Pitt g艂osem, kt贸ry stara艂 si臋 uczyni膰 b艂agalnym i dr偶膮cym. - Jeste艣my tylko dwoma samotnymi matrosami na przepustce, no i postanowili艣my troch臋 sobie zabalowa膰. - Pu艣ci艂 oko i skrzywi艂 usta w porozumiewawczym u艣miechu. - Kapuje pan, nie?

- Rozumiem doskonale. - Pistolet ani drgn膮艂. - I w艂a艣nie dlatego jeste艣cie aresztowani.

Pitt poczu艂, jak gdzie艣 w 偶o艂膮dku zap臋tla mu si臋 w臋ze艂, a do ust nap艂ywa suchy, piaskowy smak pora偶ki. Bo偶e, to gorszy obciach ni偶 si臋 obawia艂: mo偶e oznacza膰 koniec wszystkiego, proces s膮dowy, a potem wydalenie z Grecji. Nie zmieniaj膮c naiwnie krety艅skiego wyrazu twarzy prze艂azi na zewn膮trz i bezradnie roz艂o偶y艂 r臋ce. - Musi mi pan uwierzy膰. Nikogo 偶e艣my nie porywali. Niech pan popatrzy - powiedzia艂 wskazuj膮c wypi臋t膮 go艂膮 pup臋 Teri - to tylko wiejska kurewka, kt贸r膮艣my dorwali, jak 艂ajdaczy艂a si臋 w chlewie za tawern膮. Powiedzia艂a, 偶eby艣my poszli na zwiedzanie ruin i 偶e spotka si臋 z nami w amfiteatrze.

Przewodnik sprawia艂 wra偶enie rozbawionego. Wyci膮gn膮艂 woln膮 r臋k臋, pomaca艂 tkanin臋 negli偶u Teri, a potem powi贸d艂 koniuszkami palc贸w po g艂adkich, kr膮g艂ych p贸艂kulach piersi, co spowodowa艂o kolejn膮 eksplozj臋 wierzgania. - Niech no pan powie - wycedzi艂 - ile od was za偶膮da艂a?

- Najsampierw dwie drachmy - odpar艂 ponuro Pitt - ale po balandze chcia艂a nas szarpn膮膰 na dwadzie艣cia. Jasne, 偶e艣my na to nie poszli.

- Jasne - zgodzi艂 si臋 bezbarwnie przewodnik.

- On m贸wi prawd臋 - wtr膮ci艂 Giordino, wyrzucaj膮c z siebie s艂owa w takim tempie, jakby goni艂 go diabe艂. - To ta wszawa 艂ajza jest z艂odziejk膮, nie my.

- Mistrzowskie przedstawienie - uzna艂 przewodnik. - Szkoda, 偶e marnujecie sw贸j talent wobec tak ma艂ej widowni. My, Grecy, wiedziemy mo偶e w por贸wnaniu z wami, obywatelami pa艅stw znacznie wy偶ej rozwini臋tych, 偶ycie proste i bezpretensjonalne, niemniej jednak wcale nie jeste艣my prostoduszni. - Gestem pokaza艂 Teri. - Ta dziewczyna nie jest tani膮 dziwk膮; je艣li ju偶 - drog膮 prostytutk膮. Waszym s艂owom zadaje k艂am jej cera i budowa - pierwsza zbyt jasna, druga - zbyt szczup艂a, nasze dziewcz臋ta z wyspy s艂yn膮 bowiem z bardzo 艣niadej karnacji i szerokich bioder. Jej s膮 zdecydowanie za w膮skie.

Pitt nic nie odrzek艂, czekaj膮c na okazj臋; wiedzia艂, 偶e ka偶dy jego ruch sprowokuje Giordino do natychmiastowego dzia艂ania. Grek wygl膮da艂 na niebezpiecznego faceta, szczwanego i czujnego, ale w jego smag艂ej, pomarszczonej od s艂o艅ca twarzy Pitt nie dostrzega艂 oznak wrogo艣ci. Przewodnik skin膮艂 luf膮 w stron臋 Giordino.

- Niech pan postawi dziewczyn臋, 偶eby艣my mogli j膮 sobie obejrze膰 od drugiej strony.

Giordino, patrz膮c na Pitta, powoli spu艣ci艂 Teri na ziemi臋.

Ko艂ysz膮c si臋 jak wielki tulipan na wietrze, sta艂a chwiejnie z uwi臋zionymi w g贸rze ramionami, dop贸ki Giordino nie rozplata艂 zawi膮zanego nad g艂ow膮 negli偶u. Odzyskawszy swobod臋 ruch贸w, Teri wyszarpn臋艂a knebel z ust i obr贸ci艂a na Giordino w艣ciek艂e spojrzenie. - Ty cholerny, parszywy skurwysynu - wrzasn臋艂a. - Co to wszystko ma znaczy膰?

- To nie by艂 m贸j pomys艂, kochanie - odpar艂 Giordino, przewrotnie unosz膮c brwi. - Pogadaj ze swoim kumplem - szarpn膮艂 kciukiem w stron臋 Pitta.

G艂owa Teri pod膮偶y艂a za jego gestem: na widok Pitta dziewczyna otworzy艂a usta, jak gdyby chcia艂a co艣 powiedzie膰, ale zdoby艂a si臋 tylko na g艂臋boki oddech, a jej orzechowe oczy odzwierciedli艂y z b艂yskawiczn膮 szybko艣ci膮 ca艂膮 gam臋 emocji - zdumienie, lodowaty ch艂贸d, a wreszcie co艣 na kszta艂t iskierki ciep艂a. Potem Teri zarzuci艂a ramiona na szyj臋 Pitta i poca艂owa艂a go z nami臋tno艣ci膮 zbyt, jak uzna艂, w tej sytuacji ostentacyjn膮.

- Dirk, to naprawd臋 ty - wyrzuci艂a w艣r贸d 艂ka艅. - Tam, w ciemno艣ciach, tw贸j g艂os... Nie by艂am pewna. S膮dzi艂am, 偶e ty... 偶e ju偶 nigdy ci臋 nie zobacz臋.

- Wygl膮da na to - odpar艂 z u艣miechem - 偶e nasze spotkania stanowi膮 sta艂e niewyczerpane 藕r贸d艂o niespodzianek.

- Wujek Bruno powiedzia艂, 偶e ju偶 nigdy do mnie nie przyjdziesz.

- Nie wierz bez zastrze偶e艅 we wszystko, co m贸wi wujek.

Teri delikatnie dotkn臋艂a banda偶a na nosie Pitta. - Jeste艣 ranny - powiedzia艂a z mieszanin膮 troski i przej臋cia. - Czy to zrobi艂 wujek Bruno? Czy ci grozi艂?

- Nie. Wchodzi艂em po schodach, potkn膮艂em si臋 i upad艂em - odpar艂 Pitt, lekko jedynie zniekszta艂caj膮c prawd臋. - Ot i ca艂a historia.

- O co w tym wszystkim chodzi? - zapyta艂 z rozdra偶nieniem przewodnik. Lufa pistoletu zacz臋艂a nieznacznie opada膰. - Czy m艂oda dama by艂aby tak dobra i zechcia艂a poda膰 swoje nazwisko?

- Jestem siostrzenic膮 Brunona von Tilla - o艣wiadczy艂a Teri wynio艣le. - Ale nie widz臋 powodu, dlaczego mia艂oby to pana obchodzi膰.

- Ach! - wykrzykn膮艂 Grek i post膮piwszy dwa kroki w stron臋 Teri zacz膮艂 studiowa膰 jej twarz; czyni艂 to przez niemal p贸艂 minuty, a potem, ze 艣wiadom膮 nonszalancj膮, zn贸w uni贸s艂 bro艅, kt贸ra zreszt膮 ca艂y czas mierzy艂a w Pitta. Raz, drugi szarpn膮艂 w膮sa w zadumie i niejakim zak艂opotaniu.

- By膰 mo偶e m贸wi pani prawd臋 - powiedzia艂 cicho - a mo偶e k艂amie, aby os艂oni膰 te szumowiny o nieprzyjemnej powierzchowno艣ci.

- Pa艅skie absurdalne insynuacje nie maj膮 dla mnie 偶adnego znaczenia. - Teri zadar艂a g艂ow臋, a jej dumnie uniesiony podbr贸dek szed艂 w zawody z wypi臋tym biustem. - 呕膮dam, aby od艂o偶y艂 pan t臋 obrzydliw膮 bro艅 i da艂 nam 艣wi臋ty spok贸j. M贸j wuj cieszy si臋 wielkimi wp艂ywami w艣r贸d miejscowych w艂adz. Jedno jego s艂owo, a dokona pan n臋dznego 偶ywota w wi臋zieniu na kontynencie.

- Doskonale zdaj臋 sobie spraw臋 z wp艂yw贸w Brunona von Tilla - odpar艂 oboj臋tnie przewodnik - niestety, nie wywieraj膮 one na mnie 偶adnego wra偶enia. Ostateczna decyzja dotycz膮ca kwestii waszego aresztowania b膮d藕 zwolnienia jest w gestii mego zwierzchnika z Panaghii, inspektora Zacynthusa. Z pewno艣ci膮 zechce z wami porozmawia膰, a je艣li przy艂apie was na jednym k艂amstwie - gorzko tego po偶a艂ujecie. A teraz prosz臋 i艣膰: za t膮 艣cian膮 znajdziecie 艣cie偶k臋, kt贸ra doprowadzi was do auta, czekaj膮cego w odleg艂o艣ci zaledwie dwustu metr贸w. - Przeni贸s艂 luf臋 pistoletu z Pitta na Teri. - Ostrzegam, panowie, pozb膮d藕cie si臋 my艣li o jakichkolwiek nierozwa偶nych dzia艂aniach. Je艣li dostrzeg臋 cho膰by najdrobniejszy tik na twarzy kt贸regokolwiek z was, natychmiast umieszcz臋 kulk臋 w m贸zgu tej delikatnej i uroczej istoty. A teraz: czy mogliby艣my rusza膰?

Pi臋膰 minut p贸藕niej dotarli do samochodu, czarnego mercedesa, parkuj膮cego dyskretnie pod k臋p膮 drzew. Drzwi kierowcy by艂y otwarte, a szofer, ubrany w nieskazitelny garnitur koloru lod贸w waniliowych, siedzia艂 swobodnie za k贸艂kiem, wystawiwszy na zewn膮trz jedn膮 nog臋. Na widok zbli偶aj膮cej si臋 grupki wysiad艂 i otworzy艂 tylne drzwi.

Pitt przygl膮da艂 mu si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, kontrast bowiem pomi臋dzy starannie wyprasowanym jasnym garniturem a 艣niad膮 szpetn膮 twarz膮 by艂 wr臋cz uderzaj膮cy. Wy偶szy od Pitta o jakie艣 pi臋膰 centymetr贸w, facet postury kamiennego pos膮gu: wa偶y艂 co najmniej sto pi臋tna艣cie kilogram贸w i mia艂 najszersze bary, jakie Pitt kiedykolwiek widzia艂. W jego zdeformowanej odpychaj膮cej twarzy - jednej z tych, kt贸rych niezwyk艂o艣膰 tak cz臋sto usi艂uj膮 odda膰 na swych p艂贸tnach arty艣ci - by艂o co艣 pi臋knego, ale Pitt nie da艂 si臋 zwie艣膰. Na kilometr wyczuwa艂 cz艂owieka zoboj臋tnia艂ego wobec zabijania. Po wielekro膰 spotyka艂 bowiem sympatycznych zakapior贸w, kt贸rzy mordowali z 艂atwo艣ci膮, jak膮 zwykle rezerwuje si臋 dla czynno艣ci banalnych i codziennych.

Przewodnik odst膮pi艂 do ty艂u, omin膮艂 swoich wi臋藕ni贸w i podszed艂 do przedniej cz臋艣ci wozu. Skin膮艂 g艂ow膮 swojemu kompanowi.

- Mamy go艣ci, Darius. Trzy zb艂膮kane owieczki. Zawieziemy je do inspektora Zacynthusa, przed kt贸rym b臋d膮 mog艂y odegra膰 sw贸j ujmuj膮cy spektakl. - Odwr贸ci艂 si臋 do Pitta: - 艢wietnie si臋 pan ubawi w towarzystwie inspektora; jest wybornym s艂uchaczem.

Darius bez ceregieli pokaza艂 tylne siedzenie. - Wy dwaj tam, dziewczyna pojedzie z przodu. - Mia艂 g艂os, jakiego si臋 mo偶na by艂o spodziewa膰, g艂臋boki i ochryp艂y.

Pitt rozpar艂 si臋 wygodnie na kanapie auta, dokonuj膮c w duszy przegl膮du najrozmaitszych plan贸w ucieczki, kt贸re mia艂y jedn膮 wsp贸ln膮 cech臋 - ka偶dy nast臋pny wydawa艂 si臋 gorszy od poprzedniego. Dop贸ki by艂a z nimi Teri, przewodnik krzepko trzyma艂 ich za jaja. Bez niej istnia艂a szansa, 偶e zdo艂aj膮 z Alem obezw艂adni膰 przewodnika i wyrwa膰 mu bro艅; trudno by艂o r贸wnie偶 wykluczy膰 mo偶liwo艣膰, 偶e Grek nie znajdzie w sobie odwagi, by zastrzeli膰 kobiet臋, gdyby podj臋li pr贸b臋 ucieczki, Pitt jednak nie mia艂 zamiaru ryzykowa膰 偶yciem Teri, aby si臋 o tym przekona膰.

Przewodnik sk艂oni艂 g艂ow臋 z najwyra藕niej sztuczn膮 uprzejmo艣ci膮. - B膮d藕偶e d偶entelmenem, Darius, i zaproponuj uroczej m艂odej damie swoj膮 marynark臋. Jej... hm... prowokuj膮ce wdzi臋ki mog艂yby rozprasza膰 nas podczas jazdy.

- Nie ma potrzeby - odpar艂a z pogard膮 Teri. - Nie w艂o偶臋 marynarki tej cholernej ma艂py. Nie mam nic do ukrycia. A poza tym widok takiej o艣lizg艂ej glisty, jak pan, kt贸ra wije si臋 w udr臋ce, sprawi mi 偶yw膮 przyjemno艣膰.

W oczach przewodnika zago艣ci艂 ch艂贸d, a jego usta wykrzywi艂y si臋 nieznacznie. - Pani wola.

Teri starannie zaci膮gn臋艂a negli偶 na uda i wsiad艂a do wozu, a przewodnik pod膮偶y艂 za ni膮, dociskaj膮c dziewczyn臋 do ogromnego Dariusa, kt贸ry pochyli艂 si臋 nad kierownic膮. Zagada艂 dieslowski silnik i mercedes ruszy艂 w膮sk膮 kr臋t膮 drog膮, obrze偶on膮 na wielu odcinkach g艂臋bokimi, zabagnionymi rowami. L艣ni膮ce oczy Greka przeskakiwa艂y z Pitta na Giordino i z powrotem, a lufa pistoletu tkwi艂a jak przyklejona u prawego ucha Teri. Czujno艣膰 i nieustanne skupienie przewodnika sprawia艂y na Picie wra偶enie fanatycznych. Pitt, uwa偶aj膮c, czy nie wywo艂a jakiej艣 negatywnej reakcji, pomalutku wyj膮艂 papierosa z kieszeni na piersi i r贸wnie wolno go zapali艂.

- Niech pan powie, panie... jak tam panu...

- Polyclitus Anaxamander Zeno - odpar艂 przewodnik. - Do us艂ug.

- Wi臋c niech pan powie - powt贸rzy艂 Pitt, nie sil膮c si臋 na recytowanie nazwiska - jakim cudem znalaz艂 si臋 pan przy kracie, kiedy艣my wychodzili?

- Mam w艣cibsk膮 natur臋 - odrzek艂 Zeno z krzywym u艣mieszkiem. - Gdy zorientowa艂em si臋, 偶e wraz z przyjacielem znikn膮艂 pan tajemniczo z mojej grupy, zada艂em sobie pytanie: c贸偶 mog艂o zainteresowa膰 w艣r贸d ruin te dwa typki o grubia艅skim wygl膮dzie? Gdy odpowied藕 z uporem wymyka艂a si臋 memu skromnemu intelektowi, powierzy艂em koledze m膮 zafascynowan膮 zwiedzaniem trz贸dk臋 i wr贸ci艂em do amfiteatru, nigdzie jednak pan贸w nie dostrzeg艂em. Potem zauwa偶y艂em wy艂aman膮 krat臋... 偶aden sukces, upewniam pana, skoro znam tam najmniejszy kamyk i szczelin臋. Pewien, 偶e si臋 w ko艅cu pojawicie, zasiad艂em w oczekiwaniu.

- Czu艂by si臋 pan jak idiota, gdyby艣my jednak nie wyszli.

- Rzecz by艂a tylko kwesti膮 czasu, z Tartaru bowiem nie ma innego wyj艣cia.

- Z Tartaru? - zapyta艂 zaciekawiony Pitt. - Dlaczego tak pan to nazywa?

- Sk艂ama艂bym m贸wi膮c, 偶e spodziewa艂em si臋 po panu zainteresowania histori膮, skoro wszak偶e pan pyta... - powiedzia艂 z rozbawieniem Zeno. - Kiedy w Grecji panowa艂 z艂oty wiek, przodkowie nasi urz膮dzali w amfiteatrze procesy s膮dowe. Rzecz zrozumia艂a, gdy si臋 we藕mie pod uwag臋, i偶 sk艂ad orzekaj膮cy tworzy艂o stu wybranych obywateli miasta, co z kolei wynika艂o z bardzo rozs膮dnego pogl膮du, 偶e im wi臋cej os贸b wydaje os膮d, tym sprawiedliwszy wyrok. Oskar偶ony, kt贸rego uznano winnym, mia艂 do wyboru natychmiastow膮 艣mier膰 albo lochy zwane Tartarem.

- Takie fatalne by艂y te lochy? - zapyta艂 Giordino, uwa偶nie obserwuj膮c we wstecznym lusterku odbicie twarzy Dariusa.

- Ot贸偶 w istocie wcale nie by艂y lochami - odpar艂 Zeno - lecz ogromnym podziemnym labiryntem o setce korytarzy, i tylko dw贸ch wlotach, z kt贸rych pierwszy pe艂ni艂 rol臋 oficjalnego wej艣cia, drugi za艣, b臋d膮cy 艣ci艣le strze偶on膮 tajemnic膮 - wyj艣cia.

- Skazani mieli przynajmniej szans臋 wydobycia si臋 na wolno艣膰 - stwierdzi艂 Pitt, strz膮saj膮c papierosa do popielniczki umieszczonej w pod艂okietniku.

- Wyb贸r Tartaru stwarza艂 im t臋 szans臋 tylko pozornie, bo, widzi pan, w labiryncie zamieszkiwa艂 wiecznie g艂odny lew, kt贸ry pr贸cz b艂膮dz膮cego od czasu do czasu przest臋pcy dostawa艂 do 偶arcia bardzo niewiele.

Pitt spos臋pnia艂, ale zaraz wzi膮艂 si臋 w gar艣膰. Zn贸w wtargn膮艂 mu w dusz臋 wizerunek skrzywionej w sztucznym u艣mieszku twarzy von Tilla. Dlaczego stary szkop wykorzystuje zdarzenia historyczne do kamuflowania swych tajemniczych kombinacji? Mo偶e ta obsesyjna sk艂onno艣膰 do dramatycznych gest贸w oka偶e si臋 szczerb膮 w pancerzu von Tilla. Pitt opad艂 na oparcie i g艂臋boko zaci膮gn膮艂 si臋 papierosem.

- Fascynuj膮cy mit.

- Zapewniam, 偶e to nie mit - o艣wiadczy艂 z powag膮 Zeno. - Lista skaza艅c贸w, kt贸rzy w艣r贸d wrzask贸w odbijaj膮cych si臋 echem przez mroczne 艣ciany tuneli, scze藕li w Tartarze, jest niesko艅czenie d艂uga. Ba, nawet stosunkowo niedawno, zanim okratowano wej艣cie, do loch贸w zapu艣ci艂o si臋 kilka os贸b, by w paszcz臋ce nieznanego zagin膮膰 bez wie艣ci. Nie odnotowano przypadku, kiedy z Tartaru ktokolwiek uszed艂 z 偶yciem.

Pitt pstrykni臋ciem wyrzuci艂 niedopa艂ek przez okno, spojrza艂 na Giordino, a potem, z wyrazem samozadowolenia, kt贸ry przerodzi艂 si臋 w szeroki u艣miech, popatrzy艂 znacznie uwa偶niej na Zeno.

Grek przez chwil臋 przypatrywa艂 mu si臋 badawczo, wnet jednak z rezygnacj膮 wzruszy艂 ramionami, machn膮艂 d艂oni膮 na Dariusa, kt贸ry odpowiedzia艂 lekkim skinieniem g艂owy i kilka chwil p贸藕niej wprowadzi艂 mercedesa na dwupasmow膮 szos臋 g艂贸wn膮. W贸z przyspieszy艂 na wyje偶d偶onej nawierzchni z kostki, a drzewa, stoj膮ce na poboczach jak zapomniani wartownicy, zla艂y si臋 w szarozielon膮 smug臋. By艂o ju偶 nieco ch艂odniej i wykr臋ciwszy si臋 na siedzeniu Pitt zdo艂a艂 dostrzec, jak promienie zachodz膮cego s艂o艅ca padaj膮 na 艂ysy szczyt Hypsarionu, najwy偶szego wzniesienia na wyspie. Przypomnia艂 sobie przeczytane gdzie艣 s艂owa greckiego poety, kt贸ry przyr贸wna艂 Thasos do 鈥瀙oro艣ni臋tego nieprzebytym g膮szczem grzbietu dzikiego os艂a鈥. Opis ten, licz膮cy sobie kilka dziesi膮tk贸w lat, uzna艂 za ci膮gle aktualny.

Darius zredukowa艂 biegi, mercedes zwolni艂 i znowu skr臋ci艂: tym razem ko艂a samochodu zachrz臋艣ci艂y na wyboistej wiejskiej 偶wirowce, kt贸ra pi臋艂a si臋 pod g贸r臋 i pogr膮偶a艂a w lesistym parowie.

Pitt nie mia艂 poj臋cia, ani dlaczego Darius zboczy艂 z g艂贸wnej drogi jeszcze przed Panaghi膮, ani dlaczego Zeno porzuci艂 sk贸r臋 przyjacielskiego przewodnika turystycznego i wszed艂 w rol臋 uzbrojonego tajnego agenta. Znajome przeczucie niebezpiecze艅stwa zn贸w poklepa艂o Pitta po ramieniu i przepe艂ni艂o trudnym do opanowania niepokojem.

Mercedes przetoczy艂 si臋 przez g艂臋bok膮 dziur臋 w drodze, wspi膮艂 d艂ugim stromym podjazdem i przez wrota, w kt贸rych bez problemu zmie艣ci艂aby si臋 wysoka ci臋偶ar贸wka, wjecha艂 do wn臋trza, przypominaj膮cego stodo艂臋, wielkiego budynku o wysmaganych wiatrem drewnianych 艣cianach, pokrytych resztkami zniszczonej przez silne egejskie s艂o艅ce szarozielonej farby. W chwili kiedy poch艂ania艂 ich p贸艂mrok, Pitt dostrzeg艂 w g贸rze jak膮艣 tablic臋, zapisan膮 po niemiecku wyblak艂ymi czarnymi literami. Darius przekr臋ci艂 kluczyk w stacyjce i jednocze艣nie Pitt us艂ysza艂, 偶e za ich plecami zgrzytaj膮c w zardzewia艂ych prowadnicach zamykaj膮 si臋 drzwi.

- Bud偶et tej waszej agencji turystycznej musi by膰 cholernie skromny, je艣li nie mo偶ecie si臋 zdoby膰 na lepszy biurowiec - powiedzia艂 z ironi膮 Pitt, strzelaj膮c oczyma po ogromnym pustym wn臋trzu. Zeno tylko si臋 u艣miechn膮艂, ale by艂 to u艣miech, kt贸ry sprawi艂, 偶e serce Pitta zacz臋艂o bi膰 z wielkim wysi艂kiem, jak gdyby niezmiernie utrudnia艂a mu prac臋 zaci艣ni臋ta na nim mocarna d艂o艅. Przej膮艂 go ch艂贸d, poczucie pora偶ki i 艣wiadomo艣膰, 偶e w spos贸b niepoj臋ty pod艂o偶y艂 si臋 von Tillowi.

Pitt wiedzia艂 przez ca艂y czas, 偶e przewodnicy P.G.A.T nie nosz膮 broni, nie maj膮 prawa dokonywa膰 aresztowa艅 i je偶d偶膮 po wyspie ci臋偶kimi od reklam kolorowymi mikrobusami volkswagen, nie za艣 czarnymi mercedesami bez jakichkolwiek oznacze艅. Musz膮 z Giordino uczyni膰 jaki艣 ruch, i to szybko.

Zeno otworzy艂 tylne drzwi i odst膮pi艂 o krok. Lekko sk艂oni艂 g艂ow臋 i zrobi艂 gest pistoletem. - Tylko pami臋tajcie, prosz臋 - powiedzia艂 g艂osem twardym jak ska艂a. - Bez 偶adnych g艂upstw. Pitt wykaraska艂 si臋 z wozu, stan膮艂 obok przednich drzwi i poda艂 r臋k臋 Teri, aby pom贸c jej wysi膮艣膰. Rzuci艂a mu uwodzicielskie spojrzenie, 艣cisn臋艂a d艂o艅 i wykonuj膮c lekki p贸艂obr贸t zacz臋艂a prostowa膰 nogi. Kiedy stan臋艂a na ziemi, szybko, zanim Pitt zdo艂a艂 zareagowa膰, zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋, przyci膮gn臋艂a g艂ow臋 i okry艂a jego spocon膮 twarz lawin膮 bezwstydnych poca艂unk贸w.

Ten numer nigdy nie zawodzi, pomy艣la艂 z roztargnieniem Pitt: zafunduj kobiecie - oboj臋tne czy na co dzie艅 jest ona nonszalancka czy kulturalna - troch臋 przygody i niebezpiecze艅stwa, a podniecisz j膮 ze stuprocentowym skutkiem. Szkoda. Jest ugotowana, tyle 偶e to nie czas i miejsce. Z wysi艂kiem odsun膮艂 Teri od siebie.

- Niebywale poruszaj膮ca scenka - stwierdzi艂 Zeno ze zniecierpliwieniem - ale chod藕my ju偶, bo inspektor Zacynthus, zmuszony do oczekiwania, gwa艂townie traci wrodzon膮 dobro膰.

Zeno, trzymaj膮c pistolet na wysoko艣ci biodra, zosta艂 pi臋膰 krok贸w z ty艂u, a grupka wi臋藕ni贸w przemierzy艂a pod przewodem Dariusa ca艂y budynek, dor贸wnuj膮cy d艂ugo艣ci膮 boisku futbolowemu. Pokonawszy rozchwierutane drewniane schody znale藕li si臋 w korytarzu, wzd艂u偶 kt贸rego po obu stronach ci膮gn臋艂y si臋 drzwi. Darius stan膮艂 przy drugich z lewej, otworzy艂 je, gestem zach臋ci艂 do wej艣cia Giordino i Pitta, a kiedy ruszy艂a za nimi Teri - nagle przegrodzi艂 jej drog臋 ramieniem.

- Ty nie - mrukn膮艂.

Pitt, z gniewem zasnuwaj膮cym twarz, odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie. - Ona zostaje z nami - powiedzia艂 zimno.

- Nie musi pan odgrywa膰 rycerza - rzuci艂 lekko Zeno, cho膰 jego oczy m贸wi艂y, 偶e wcale nie 偶artuje. - Obiecuj臋, 偶e nie spotka jej 偶adna krzywda.

Pitt badawczo popatrzy艂 na Greka, ale nie wyczyta艂 k艂amstwa w jego twarzy. Z jakiego艣 osobliwego powodu Zeno budzi艂 w Picie zaufanie. - Trzymam pana za s艂owo - warkn膮艂.

- Nie przejmuj si臋, Dirk. - Teri zmrozi艂a Zeno lodowatym spojrzeniem. - Kiedy tylko ten durny inspektor dowie si臋 kim jestem, uwolnimy si臋 od tych ohydnych facet贸w.

Zeno zignorowa艂 jej s艂owa i skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 Dariusa.

- Pilnuj naszych przyjaci贸艂 i to pilnuj dobrze. Podejrzewam, 偶e s膮 bardzo sprytni.

- B臋d臋 uwa偶a艂 - odrzek艂 z przekonaniem Darius. Poczeka艂, a偶 Zeno i bosonoga Teri odejd膮 zakurzonym korytarzem, a potem zamkn膮艂 drzwi i opar艂 si臋 o nie leniwie, krzy偶uj膮c ramiona na masywnej piersi.

- Osobi艣cie - wymrucza艂 Giordino - wol臋 warunki, jakie zapewnia go艣ciom hotel San Quentin. - Jego spojrzenie pow臋drowa艂o w stron臋 Dariusa. - Przynajmniej nie maj膮 tam tak rozro艣ni臋tych karaluch贸w.

Pitt u艣miechem skwitowa艂 obra藕liw膮 uwag臋 Giordino pod adresem ich stra偶nika, a potem uwa偶nie, odnotowuj膮c ka偶dy szczeg贸艂, powi贸d艂 wzrokiem po pokoju. By艂 ma艂y - mierzy艂 najwy偶ej dwa i p贸艂 na trzy metry - i mia艂 艣ciany ze spaczonych i zmursza艂ych desek ustawionych w nier贸wnych odst臋pach i byle jak przybitych od zewn膮trz do zwichrowanych wspornik贸w. Nie by艂o w nim ani mebli, ani okien, jedyne za艣 艣wiat艂o przenika艂o do wewn膮trz przez poziome szczeliny w 艣cianach i poszarpan膮 dziur臋 w suficie.

- Gdybym mia艂 zgadywa膰 - o艣wiadczy艂 Pitt - powiedzia艂bym, 偶e to opuszczony magazyn.

- Prawie by pan trafi艂 - odezwa艂 si臋 nie pytany Darius. W czterdziestym drugim, okupuj膮c wysp臋, Niemcy wykorzystywali ten budynek jako sk艂ad amunicji.

Pitt oboj臋tnie wyj膮艂 i zapali艂 papierosa, nie cz臋stuj膮c Dariusa, to bowiem niechybnie obudzi艂oby czujno艣膰 wielkoluda. Odst膮pi艂 do ty艂u i zacz膮艂 podrzuca膰 zapalniczk臋, za ka偶dym razem nieco wy偶ej ni偶 poprzednio, a偶 zauwa偶y艂, 偶e Darius k膮tem oka 艣ledzi jego 偶onglerk臋. Zapalniczka polecia艂a w powietrze raz, drugi, trzeci, czwarty, ale za pi膮tym razem wy艣lizgn臋艂a si臋 z palc贸w Pitta i ze stukiem upad艂a na pod艂og臋. Pitt bezradnie wzruszy艂 ramionami i pochyli艂 si臋, by j膮 podnie艣膰.

Zaatakowa艂 Dariusa brutalniej ni偶 za czas贸w Akademii Lotniczej jakiegokolwiek halfbacka czy auarterbacka. Mocno wpar艂 stopy w szorstk膮 drewnian膮 pod艂og臋 i wystartowa艂 z futbolowego przysiadu, przemieniaj膮c g艂ow臋 i barki w taran, p臋dzony ka偶dym gramem si艂y, jaki potrafi艂 wykrzesa膰 z krzepkich mi臋艣ni n贸g, korpusu i karku. Na chwil臋 przed starciem poderwa艂 si臋 w g贸r臋, trafiaj膮c Dariusa w brzuch tu偶 ponad paskiem. Pitt sapn膮艂 w szoku, maj膮c wra偶enie, i偶 r膮bn膮艂 艂bem w ceglan膮 艣cian臋 i skr臋ci艂 sobie kark.

脫w zjadliwy, obezw艂adniaj膮cy blok, zwany w terminologii futbolowej 鈥瀊lokiem z nabiegu鈥, wi臋kszo艣膰 nie przygotowanych oponent贸w pos艂a艂by do szpitala, wszystkich przygotowanych za艣 rzuci艂 na ziemie. Wszystkich z wyj膮tkiem Dariusa. Olbrzym mrukn膮艂 tylko, z lekka ugi膮艂 si臋 pod ciosem, a potem uchwyciwszy Pitta za bicepsy poderwa艂 go z pod艂ogi.

Pitt odr臋twia艂, b贸l jednak, kt贸ry eksplodowa艂 w jego ramionach i karku, by艂 niczym wobec zdumienia, 偶e s膮 ludzie zdolni utrzyma膰 si臋 na nogach po takim ataku, ba - skwitowa膰 go lekkim wzdrygni臋ciem jak pieszczotliwego klapsa. Darius docisn膮艂 Pitta do 艣ciany i z wolna zacz膮艂 jego cia艂o okr臋ca膰 wok贸艂 o艣cie偶nicy na kszta艂t pionowego precla. To ju偶 by艂o naprawd臋 bolesne: Pitt zacisn膮艂 z臋by i czuj膮c, 偶e jego kr臋gos艂up trza艣nie lada chwila, wpatrywa艂 si臋 w oddalon膮 zaledwie o dziesi臋膰 centymetr贸w pozbawion膮 wyrazu twarz Dariusa. Potem zacz膮艂 traci膰 wzrok, a Darius po prostu sta艂, gapi艂 si臋 b艂yszcz膮cymi oczyma i zwi臋ksza艂 nacisk.

Nagle 贸w nacisk zel偶a艂 i Pitt jak przez mg艂臋 dostrzeg艂, 偶e olbrzym spogl膮da za siebie i gor膮czkowo pracuj膮c wargami usi艂uje z艂apa膰 oddech, by po chwili j臋kn膮膰 bezg艂o艣nie i chwiejnie osun膮膰 si臋 na kolana.

Giordino, wy艂膮czony z gry frontalnym atakiem Pitta, musia艂 bezradnie czeka膰, zanim Darius nie przygwo藕dzi艂 Pitta do 艣ciany. Wtedy, bez chwili wahania, skoczy艂 nogami do przodu, trafiaj膮c stop膮 w nerki Dariusa. By艂 przygotowany, 偶e pot臋偶ne cielsko zaabsorbuje wi臋ksz膮 cz臋艣膰 energii uderzenia, sta艂o si臋 jednak tak, jakby pi艂ka trafi艂a w s艂upek bramki - Giordino dos艂ownie odbi艂 si臋 od Dariusa i oszo艂omiony run膮艂 na pod艂og臋. Przez moment le偶a艂 nieruchomo, a potem chwiejnie zaczai podnosi膰 si臋 na czworaki, potrz膮saj膮c g艂ow膮, aby odp臋dzi膰 mrok, kt贸ry zabiera艂 si臋 do po艂kni臋cia jego 艣wiadomo艣ci.

By艂o ju偶 jednak za p贸藕no. Darius pierwszy doszed艂 do siebie i z wyrazem triumfu na pobru偶d偶onej bliznami twarzy spad艂 na Giordino, przycisn膮艂 go do pod艂ogi, a wreszcie - krzywi膮c usta w owym z艂owieszczym sadystycznym u艣miechu, kt贸ry zapowiada, 偶e prawdziwa przemoc dopiero nast膮pi - otoczy艂 jego g艂ow臋 swymi stalowymi d艂o艅mi, spl贸t艂 palce na potylicy i zacz膮艂 cisn膮膰 z bezlitosn膮 si艂膮 zwieraj膮cych si臋 szcz臋k imad艂a.

Giordino, przez kilka nie maj膮cych ko艅ca sekund, le偶a艂 nieruchomo, daj膮c odp贸r eksploduj膮cemu w skroniach przera藕liwemu b贸lowi; potem drgn膮艂, uni贸s艂 d艂onie, uchwyci艂 kciuki Dariusa i szarpn膮艂 je w d贸艂. Przy swoim wzro艣cie Giordino by艂 silny jak byk, nie mia艂 jednak 偶adnych szans z takim olbrzymem. Darius, oboj臋tny z pozoru na chwyt przeciwnika, przygarbi艂 si臋 tylko i zwi臋kszy艂 nacisk.

Pitt ledwo utrzymywa艂 r贸wnowag臋: jego grzbiet pulsowa艂 b贸lem. T臋po spogl膮da艂 na mordercz膮 scen臋, wrzeszcz膮c do siebie: 鈥濺usz si臋, ty durny skurwielu! Rusz si臋, i to szybko!鈥 Kiedy wspar艂 d艂onie o 艣cian臋, gotuj膮c si臋 do skoku na Dariusa, poczu艂, 偶e co艣 si臋 poddaje pod jego palcami. Z nadziej膮 wykr臋ci艂 g艂ow臋 i spostrzeg艂, 偶e jedna z desek, oderwana od s艂upka, wisi pionowo na kilku przerdzewia艂ych gwo藕dziach. Szarpn膮艂 j膮 gor膮czkowo najpierw w jedn膮, a potem drug膮 stron臋; podda艂a si臋 i oto wreszcie mia艂 j膮 w r臋kach... Na trzy centymetry gruba, mia艂a jakie艣 metr dwadzie艣cia d艂ugo艣ci. Bo偶e, oby tylko nie by艂o za p贸藕no! Resztk膮 uciekaj膮cych si艂 Pitt uni贸s艂 desk臋 do g贸ry i opu艣ci艂 j膮 na kark Dariusa.

Nigdy nie mia艂 zapomnie膰 uczucia beznadziei i rozpaczy, kt贸re zala艂o jego dusz臋, gdy zmursza艂y kawa艂ek drewna rozpad艂 si臋 niczym 艂upka fistaszka w zetkni臋ciu z potylic膮 olbrzyma. Nie odwracaj膮c g艂owy Darius pu艣ci艂 skronie Giordino, daj膮c ofierze kr贸tk膮 chwil臋 ulgi, a potem na odlew waln膮艂 Pitta w brzuch i pos艂a艂 go w przeciwleg艂y koniec pokoju. Pitt bezw艂adnie zderzy艂 si臋 z drzwiami i powoli sp艂yn膮艂 na pod艂og臋.

D藕wign膮艂 si臋 jako艣 chwytaj膮c klamk臋 i sta艂 chwiejnie, a jego 艣wiadomo艣膰 nie rejestrowa艂a niczego - ani b贸lu, ani krwi, przes膮czaj膮cej si臋 przez banda偶e i koszul臋, ani wreszcie twarzy Giordino, kt贸ra zaczyna艂a si臋 robi膰 fioletowa w kleszczach pot臋偶nych 艂ap. Jeszcze tylko jedna pr贸ba, powiedzia艂 sobie Pitt, wiedz膮c, 偶e b臋dzie to pr贸ba ostatnia. W jego m贸zg zacz臋艂y si臋 wwierca膰 s艂owa, kt贸re kiedy艣, w barze na Hawajach, us艂ysza艂 od przygodnie poznanego sier偶anta piechoty morskiej. 鈥濶ajwi臋kszy, najtwardszy, najwredniejszy skurwysyn 艣wiata padnie jak neptek, i to padnie natychmiast, po szybkim, zdrowym, ostrym kopie w jajca鈥.

Niepewnie, ospale zaszed艂 od ty艂u pochylonego Dariusa, kt贸ry by艂 zbyt zaj臋ty wyka艅czaniem Giordino, aby go dostrzec, przymierzy艂 si臋 i kopn膮艂 mi臋dzy nogi. Jego stopa zderzy艂a si臋 z ko艣ci膮, a tak偶e czym艣, co by艂o gumiaste i mi臋kkie. Darius pu艣ci艂 g艂ow臋 Giordino, wyrzuci艂 w g贸r臋 monstrualne 艂apska i zacz膮艂 szarpa膰 palcami powietrze. Potem zwali艂 si臋 na bok i w bezg艂o艣nej udr臋ce zwin膮艂 na pod艂odze w ruchomy k艂臋bek.

- Witamy w krainie 偶ywych trup贸w - powiedzia艂 Pitt, unosz膮c Giordino do pozycji siedz膮cej.

- Wygrali艣my? - zapyta艂 szeptem Giordino.

- O w艂os. Jak tam g艂owa?

- Nie wiem. Najpierw musz臋 si臋 za ni膮 rozejrze膰.

- Nic si臋 nie przejmuj - rzek艂 z szerokim u艣miechem Pitt. - Wci膮偶 ci siedzi na karku.

Giordino delikatnie pomaca艂 palcami skronie. - Chryste, zdaje mi si臋, 偶e m贸j czerep jest bardziej sp臋kany ni偶 szyba auta po zderzeniu czo艂owym.

Pitt zerkn膮艂 niespokojnie na Dariusa. Olbrzym, spopiela艂y na twarzy i oddychaj膮cy z najwy偶szym trudem, le偶a艂 jak d艂ugi na pod艂odze, ho艂ubi膮c obur膮cz ura偶one krocze.

- Zabawa sko艅czona - powiedzia艂 Pitt, pomagaj膮c Giordino podnie艣膰 si臋 na nogi. - Zwijajmy 偶agle zanim ten Frankenstein dojdzie do siebie.

Nagle obaj zastygli w miejscu na g艂uchy stuk otwieranych na o艣cie偶 drzwi; nic ich na ten d藕wi臋k nie przygotowa艂o, nic nie ostrzeg艂o - wiedzieli tylko, 偶e ich czas up艂yn膮艂 i nie maj膮 ju偶 si艂 na dalsz膮 walk臋.

Do pokoju, z r臋k膮 w kieszeni drogiego, klasycznego w kroju garnituru, wszed艂 swobodnym krokiem wysoki chudy m臋偶czyzna o wielkich smutnych oczach. W zadumie popatrzy艂 na Pitta ponad cybuchem d艂ugiej fajki mocno 艣ci艣ni臋tej w niepospolicie r贸wnych z臋bach. Mia艂 艂agodn膮, schludn膮 i og艂adzon膮 powierzchowno艣膰 wy偶szego urz臋dnika koncernu, kt贸ry opuszcza agencj臋 reklamow膮. Prze膰wiczonym gestem podni贸s艂 d艂o艅 i wyj膮艂 z ust fajk臋. - Przepraszam za wtargni臋cie, panowie - o艣wiadczy艂. -Jestem inspektor Zacynthus.

Rozdzia艂 12

Zacynthus tylko w niewielkim stopniu odpowiada艂 wcze艣niejszym wyobra偶eniom Pitta. Po艂ykanie g艂osek, starannie ufryzowane w艂osy, a wreszcie swoboda, z jak膮 si臋 przedstawi艂, nie pozostawia艂y najmniejszych w膮tpliwo艣ci - Zacynthus by艂 Amerykaninem.

Najpierw przez dziesi臋膰 sekund przygl膮da艂 si臋 dok艂adnie Pittowi i Giordino, potem odwr贸ci艂 g艂ow臋 i zerkn膮艂 na j臋cz膮cego Dariusa. Twarz inspektora zastyg艂a wprawdzie w wyrazie lodowatej oboj臋tno艣ci, ale ton jego g艂osu zdradza艂 oszo艂omienie.

- Zdumiewaj膮ce, doprawdy zdumiewaj膮ce. Nie s膮dzi艂em, 偶e to mo偶liwe. - Ponownie spojrza艂 na Pitta i Giordino, tym razem z mieszanin膮 pow膮tpiewania i podziwu w oczach. - Je艣li doskonale wyszkolony zawodowiec zdo艂a chocia偶 tkn膮膰 Dariusa palcem, mo偶e to sobie poczyta膰 za wielki sukces, gdy jednak dw贸ch takich sm臋tnych nieszcz臋艣nik贸w jak wy zamiata nim pod艂og臋, mamy do czynienia z prawdziwym cudem. Wasze nazwiska, przyjaciele?

Zielone oczy Pitta rozb艂ys艂y demonicznie. - M贸j ma艂y kompan to Dawid, a ja jestem Ja艣 Gigantyczny Morderca.

Zacynthus u艣miechn膮艂 si臋 ze znu偶eniem. - Mam za sob膮 d艂ugi upalny dzie艅, a wy uszkodzili艣cie jednego z moich najlepszych ludzi. Nie pogarszajcie, prosz臋, mego op艂akanego stanu niesmacznymi 偶artami.

- W takim razie, Dirk - cwaniackim szeptem zaproponowa艂 Giordino - opowiedz mu ten numer o nimfomance i gitarzy艣cie.

- Dajcie spok贸j - zaoponowa艂 Zacynthus tonem rezerwowanym zwykle dla dzieci. - Nie mam czasu na takie banialuki. Informacje, prosz臋, je艣li nie macie nic przeciwko temu! Zacznijmy od waszych prawdziwych nazwisk.

- Odpieprz si臋 pan - warkn膮艂 gniewnie Pitt. - Nie prosili艣my ani o to, 偶eby przywlok艂a nas tu ta ma艂pa, kt贸ra powiada, 偶e nazywa si臋 Zeno, ani o to, 偶eby rozstawia艂 nas po k膮tach ten Hulk Hogan, co tam le偶y na pod艂odze. Nie zrobili艣my nic bezprawnego. Niemoralnego - mo偶e, ale nie bezprawnego. Je艣li pan liczy na jakiekolwiek odpowiedzi z naszej strony, sugeruj臋, 偶eby najpierw zdoby艂 si臋 pan na kilka ze swojej.

Zacynthus, mocno zacisn膮wszy usta, ze z艂o艣ci膮 popatrzy艂 na Pitta. - Pa艅ska aroganqa budzi we mnie ciekawo艣膰 zawodow膮 - powiedzia艂 cierpko. - Odk膮d uczyni艂em prac臋 艣ledcz膮 moj膮 偶yciow膮 pasj膮, wiele dziesi膮tk贸w razy stawa艂em oko w oko z przest臋pcami szczwanymi i niebezpiecznymi. Jedni pluli mi w twarz zaprzysi臋gaj膮c zemst臋, drudzy stali nieporuszeni i milcz膮cy, inni wreszcie na kolanach b艂agali o 艂ask臋. Pan jednak, m贸j obt艂uczony przyjacielu, musi by膰 inny. - Oskar偶ycielsko wymierzy艂 fajk臋 w stron臋 Pitta. - Na Boga, to klasyczna sytuacja, doprawdy klasyczna. Nie mog臋 si臋 doczeka膰 chwili, gdy zetr臋 si臋 z panem intelektualnie podczas przes艂uchania.

Urwa艂, gdy do pokoju wkroczy艂 Zeno. Grek zacz膮艂 co艣 m贸wi膰, ale nagle dostrzeg艂 Dariusa, kt贸ry teraz siedzia艂 na pod艂odze wci膮偶 zwini臋ty w k艂臋bek. Wydawa艂o si臋, 偶e ze zdumienia opad艂 nawet imponuj膮cy w膮s fa艂szywego przewodnika. - Na Zeusowe gromy, panie inspektorze, co si臋 sta艂o?

- Powinien pan by艂 ostrzec Dariusa, 偶eby zachowywa艂 wi臋ksz膮 ostro偶no艣膰.

- Ale偶 ostrzega艂em go - tonem t艂umaczenia odrzek艂 Zeno. - Pomy艣le膰 jednak - Darius pokonany... nie s膮dzi艂em, 偶e to mo偶liwe.

- Moje w艂asne s艂owa. - Zacynthus wytrz膮sn膮艂 popi贸艂 z fajki. - Prosz臋 zobaczy膰, co mo偶na zrobi膰 dla naszego biednego przyjaciela. Ja wezm臋 tych ludzi do siebie, 偶eby ustali膰, czy s艂owami pos艂uguj膮 si臋 z r贸wnym kunsztem, jak d艂o艅mi i nogami.

- Czy wszak偶e po tym, co tu zrobili, s膮dzi pan, panie inspektorze, i偶 pozostawanie z nimi sam na sam jest rzecz膮 rozwa偶n膮?

- Moim zdaniem, u艣wiadamiaj膮 sobie, 偶e nie zyskaj膮 nic przez dalsze uciekanie si臋 do przemocy. - Zacynthus rzuci艂 Pittowi i Giordino kpi膮ce spojrzenie. - Ale na wszelki wypadek, Zeno, niech偶e pan przykuje prawy nadgarstek kurdupla do lewej kostki tego cwaniaczka. Nie jest to z ca艂膮 pewno艣ci膮 艣rodek zaradczy o stuprocentowej skuteczno艣ci, ma jednak t臋 zalet臋, 偶e w pewnym stopniu utrudnia op贸r.

Zeno szybko odczepi艂 od paska chromowane kajdanki, otworzy艂 bransolety i wykona艂 polecenie Zacynthusa, zmuszaj膮c w ten spos贸b Giordino do zgi臋cia si臋 w scyzoryk.

Przez dziur臋 w dachu Pitt spojrza艂 na niebo, stwierdzi艂, 偶e zapada wiecz贸r i pomy艣la艂 z ulg膮, i偶 to nie on musia艂 wykona膰 idiotyczny sk艂on. Wci膮偶 bola艂y go plecy, a kiedy wyprostowa艂 ramiona, a偶 si臋 krzywi艂 z b贸lu. Spojrza艂 za Zacynthusa. - Co pan zrobi艂 z Teri? - zapyta艂 spokojnie.

- Jest bezpieczna - odpar艂 Zacynthus - i odzyska wolno艣膰, kiedy tylko zweryfikuj臋 jej twierdzenie, 偶e jest bratanic膮 von Tilla.

- A my? - dobieg艂 z do艂u g艂os Giordino.

- W swoim czasie - powiedzia艂 kr贸tko Zacynthus, pokazuj膮c drzwi. - Panowie, prosz臋 przodem.

Dwie minuty p贸藕niej Pitt i niezgrabnie pow艂贸cz膮cy nogami Giordino weszli do gabinetu Zacynthusa: by艂 to ma艂y, lecz funkcjonalnie urz膮dzony pokoik z przybitymi do 艣cian szczeg贸艂owymi lotniczymi zdj臋ciami Thasos, trzema telefonami i kr贸tkofal贸wk膮, por臋cznie ustawion膮 na stole tu偶 obok starego, podrapanego i obt艂uczonego biurka. Pitt rozejrza艂 si臋 z zaskoczeniem - ten ca艂y wystr贸j by艂 zbyt uporz膮dkowany, zbyt profesjonalny... Szybko doszed艂 do wniosku, 偶e najlepsze perspektywy wci膮偶 stwarza grubia艅ska manifestacja wrogo艣ci.

- To mi bardziej wygl膮da na generalski punkt dowodzenia ni偶 biuro prowincjonalnego inspektorka policji.

- Pan i pa艅ski przyjaciel jeste艣cie dzielnymi lud藕mi - odpar艂 ze znu偶eniem Zacynthus - i dowiedli艣cie tego swoimi czynami. Ale post臋puje pan g艂upio, nie wychodz膮c z roli prostaka, jakkolwiek - musz臋 przyzna膰 - gra j膮 pan wy艣mienicie. - Obszed艂 biurko i siad艂 na piszcz膮cym, obrotowym krze艣le. - Tym razem prosz臋 m贸wi膰 prawd臋. Wasze nazwiska.

Pitt nie odpowiedzia艂 od razu. By艂 stropiony i jednocze艣nie z艂y, niekonwencjonalne zachowanie ludzi, kt贸rzy ich pochwycili, wytr膮ca艂o go z r贸wnowagi. Pod艣wiadomie doznawa艂 osobliwego uczucia, ba, mia艂 niemal stuprocentow膮 pewno艣膰, 偶e nie musi si臋 niczego obawia膰: Zacynthus, Zeno i Darius w 偶aden spos贸b nie pasowali do jego wyobra偶enia o typowych greckich policjantach. A je艣li byli na us艂ugach von Tilla, to dlaczego z takim uporem domagaj膮 si臋 nazwisk jego i Giordino? Chyba, 偶e bawi膮 si臋 w kotka i myszk臋.

- A zatem? - W g艂osie Zacynthusa pojawi艂y si臋 twarde nuty. Pitt wyprostowa艂 si臋 i rzuci艂 karty na st贸艂.

- Pitt, Dirk Pitt, dyrektor wydzia艂u operacji specjalnych ameryka艅skiej Narodowej Agencji Bada艅 Morskich i Podwodnych. A ten d偶entelmen po lewej to Albert Giordino, m贸j zast臋pca.

- Be zw膮tpienia, ja za艣 jestem premie... - Zacynthus urwa艂 w p贸艂 s艂owa, uni贸s艂 brwi, przechyli艂 si臋 przez biurko i popatrzy艂 wprost w oczy Pitta. - Chcia艂bym us艂ysze膰 to jeszcze raz. Jak, powiada pan, brzmi jego nazwisko? - Tym razem jego g艂os by艂 cichy i pe艂en pob艂a偶liwo艣ci.

- Dirk Pitt.

Zacynthus nie poruszy艂 si臋 i nie przem贸wi艂 przez pe艂nych dziesi臋膰 sekund, a p贸藕niej powoli odchyli艂 si臋 do ty艂u, wyra藕nie wytr膮cony z r贸wnowagi.

- Pan k艂amie, musi k艂ama膰...

- Czy偶by?

- Imi臋 pa艅skiego ojca? - Zacynthus wci膮偶 wpatrywa艂 si臋 w Pitta bez zmru偶enia oka.

- Senator George Pitt z Kalifornii.

- Prosz臋 go opisa膰: powierzchowno艣膰, historia, sytuacja rodzinna... wszystko.

Pitt przysiad艂 na skraju biurka, wyj膮艂 papierosa, zacz膮艂 przetrz膮sa膰 kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki i dopiero po chwili u艣wiadomi艂 sobie, 偶e le偶y na pod艂odze tam, gdzie j膮 upu艣ci艂 atakuj膮c Dariusa.

Zacynthus potar艂 zapa艂k臋 o biurko i poda艂 Pittowi ogie艅.

Pitt podzi臋kowa艂 skinieniem g艂owy.

Potem bez chwili przerwy m贸wi艂 przez dziesi臋膰 minut. Zacynthus s艂ucha艂 zadumany, a poruszy艂 si臋 tylko raz, aby w艂膮czy膰 lamp臋, poniewa偶 g臋stnia艂 mrok. Na koniec uni贸s艂 d艂o艅.

- Wystarczy. Musi pan by膰 jego synem, osob膮, za kt贸r膮 si臋 pan podaje. C贸偶 jednak robi pan na Thasos?

- Dyrektor NUMY, admira艂 James Sandecker, wydelegowa艂 mnie i Giordino w celu zbadania serii dziwnych wypadk贸w, jakie ostatnimi czasy dotkn臋艂y jeden z naszych statk贸w oceanograficznych.

- Ach, to ten bia艂y, kt贸ry kotwiczy na wysoko艣ci Lotniska Brady. Teraz zaczynam rozumie膰.

- To cudownie - stwierdzi艂 sarkastycznie wci膮偶 zgi臋ty wp贸艂 Giordino. - Wybaczy pan, 偶e przerywam, ale je艣li natychmiast nie ul偶臋 p臋cherzowi, kolejny wypadek zdarzy si臋 tutaj, na pod艂odze pa艅skiego gabinetu.

Pitt szeroko u艣miechn膮艂 si臋 do Zacynthusa. - Niech mu pan uwierzy.

Zacynthus co艣 sobie w my艣lach przekalkulowa艂, a potem wzruszy艂 ramionami i przycisn膮艂 guzik, ukryty pod blatem biurka. Drzwi natychmiast rozwar艂y si臋 na o艣cie偶, ukazuj膮c Zeno z jego pistoletem glisenti krzepko trzymanym w gar艣ci.

- Problemy, panie inspektorze?

Zacynthus zignorowa艂 pytanie. - Niech pan od艂o偶y bro艅, zdejmie kajdanki i wska偶e... hm... panu Giordino drog臋 do toalety. Zeno uni贸s艂 brwi. - Czy jest pan pewien, 偶e...

- Wszystko w porz膮dku, stary przyjacielu. Ci panowie nie s膮 ju偶 naszymi wi臋藕niami, lecz go艣膰mi.

Nie okazuj膮c zaskoczenia w 偶aden widoczny spos贸b, bez jednego s艂owa wi臋cej, Zeno wsun膮艂 pistolet do kabury, uwolni艂 Giordino i poprowadzi艂 dok膮d艣 korytarzem.

- Teraz ja chcia艂bym uzyska膰 kilka odpowiedzi - powiedzia艂 Pitt, wydmuchuj膮c p贸艂prze藕roczyst膮 chmur臋 niebieskawego dymu. - Jakie zwi膮zki 艂膮cz膮 pana z moim ojcem?

- Senator Pitt jest w Waszyngtonie osob膮 znan膮 i szanowan膮, zas艂u偶onym cz艂onkiem kilku komisji senackich. Mi臋dzy innymi Komisji ds. Narkotyk贸w.

- Co jednak nadal nie wyja艣nia, jaka w tym wszystkim jest pa艅ska rola.

Z kieszeni marynarki Zacynthus wyj膮艂 wys艂u偶ony kapciuch, niespiesznie nabi艂 fajk臋 i monet膮 starannie ubi艂 tyto艅. - Z powodu mych d艂ugoletnich do艣wiadcze艅 艣ledczych na polu narkotyk贸w wielokrotnie pe艂ni艂em funkcj臋 艂膮cznika pomi臋dzy komisj膮 pa艅skiego ojca a moim pracodawc膮.

Stropiony Pitt podni贸s艂 g艂ow臋. - Pracodawc膮?

- Tak. Wujaszek Sam wyp艂aca moj膮 pensj臋 tak samo jak pa艅sk膮, drogi Picie - powiedzia艂 z u艣miechem Zacynthus. - Wybaczy pan, 偶e formalnej prezentacji dokonuj臋 z op贸藕nieniem. Inspektor Hercules Zacynthus z Federalnego Biura ds. Narkotyk贸w. Przyjaciele m贸wi膮 mi Zac i by艂bym zaszczycony, gdyby poszed艂 pan za ich przyk艂adem.

Z duszy Pitta ulecia艂y wszelkie w膮tpliwo艣ci, a uczucie, 偶e znowu stan膮艂 na pewnych nogach, zala艂o go niczym nios膮ca ulg臋 ch艂odna morska fala. Dopiero gdy jego mi臋艣nie zacz臋艂y si臋 rozlu藕nia膰, poj膮艂 jak bardzo by艂 spi臋ty. Z uwag膮, powstrzymuj膮c mimowolne dr偶enie, rozdusi艂 papierosa w popielniczce.

- Czy przypadkiem nie wysun膮艂e艣 si臋 o par臋 krok贸w poza granice swojej jurysdykcji?

- W sensie geograficznym - tak, w profesjonalnym natomiast - nie. - Zac urwa艂, aby rozbudzi膰 z u艣pienia swoj膮 fajk臋. - Jaki艣 miesi膮c temu biuro dosta艂o z Interpolu meldunek, 偶e na pok艂ad pewnego frachtowca za艂adowano w Szanghaju olbrzymi transport heroiny...

- Jeden ze statk贸w von Tilla?

- Sk膮d wiesz?

Pitt u艣miechn膮艂 si臋 zagadkowo. - To tylko przypuszczenie. Przepraszam za wtr臋t. Kontynuuj, prosz臋.

- Statek 贸w, nale偶膮cy do Linii 呕eglugowej Minerwa frachtowiec o nazwie Kr贸lowa Artemizja, wyszed艂 z Szanghaju trzy tygodnie temu, wioz膮c na pok艂adzie nader, wedle listu przewozowego, niewinny 艂adunek: ziarna soi, mro偶on膮 wieprzowin臋, herbat臋, papier i dywany. - Zac nie potrafi艂 powstrzyma膰 u艣miechu. - Spora rozmaito艣膰, trzeba przyzna膰.

- A przeznaczenie?

- Najpierw statek zawin膮艂 do Colombo, gdzie wy艂adowano towary z komunistycznych Chin, przyjmuj膮c na pok艂ad grafit i kakao. Po tankowaniu w Marsylii Kr贸lowa Artemizja pop艂ynie, korzystaj膮c ze Szlaku 呕eglugowego 艣w. Wawrzy艅ca, wprost do Chicago, swego docelowego portu.

Pitt zastanawia艂 si臋 przez chwil臋. - Dlaczego do Chicago? Przecie偶 Nowy Jork, Boston czy inne porty wschodniego wybrze偶a s膮 przez podziemie kryminalne lepiej przystosowane do odbioru narkotyk贸w z zagranicy.

- A dlaczego nie do Chicago? - zareplikowa艂 Zac. - Miasto Wichr贸w jest najwi臋kszym w starych zacnych Stanach centrum dystrybucji towaru i jego spedycji. Czy偶 jest lepsze miejsce, 偶eby wy艂adowa膰 na brzeg sto trzydzie艣ci ton czystej heroiny?

Pitt popatrzy艂 na Zacynthusa z niedowierzaniem. - To niemo偶liwe. Nikt na 艣wiecie nie zdo艂a przeszwarcowa膰 przez c艂o takiej masy narkotyk贸w.

- Nikt, wyj膮wszy, rzecz jasna, Brunona von Tilla. - G艂os agenta federalnego by艂 ledwie s艂yszalnym szeptem i Pitt poczu艂 nagle, jak przejmuje go ch艂贸d. - Oczywi艣cie, to nie jest jego prawdziwe nazwisko. Prawdziwe uton臋艂o gdzie艣 w mrokach przesz艂o艣ci na d艂ugo przedtem, zanim von Till sta艂 si臋 dzisiejszym nieuchwytnym przemytnikiem i najbardziej diabolicznym, najbardziej wyrachowanym handlarzem ludzk膮 tragedi膮, jaki kiedykolwiek st膮pa艂 po ziemi. - Zac odwr贸ci艂 g艂ow臋 i wbi艂 w okno nie widz膮ce spojrzenie. - Kapitan Kidd, konfederaccy gwa艂ciciele blokady i wszyscy handlarze 偶ywym towarem razem wzi臋ci to ma艂e piwo w por贸wnaniu z von Tillem.

- Kre艣lisz wizerunek arcy艂otra stulecia - wtr膮ci艂 Pitt. - Czym zas艂u偶y艂 sobie na taki zaszczyt?

Zac pos艂a艂 Pittowi szybkie spojrzenie, a potem znowu wbi艂 wzrok w okno. - Liczne rewolucyjne rzezie, jakie w ci膮gu minionych dwudziestu lat mia艂y miejsce w Ameryce Po艂udniowej i 艢rodkowej, by艂yby niemo偶liwe bez przemytu broni z Europy. Czy przypominasz sobie wielk膮 kradzie偶 hiszpa艅skiego z艂ota, kt贸rej dokonano w 1944 roku? I tak chwiejna gospodarka Hiszpanii omal nie obr贸ci艂a si臋 w gruzy, gdy z tajnych skarbc贸w Ministerstwa Finans贸w znikn臋艂a nagle wielka cz臋艣膰 krajowych rezerw z艂ota. Wkr贸tce potem czarny rynek Indii zosta艂 dos艂ownie zalany sztabami z艂ota z herbem Hiszpanii. Jakim cudem tak ogromny 艂adunek przemycono na odleg艂o艣膰 siedmiu tysi臋cy mil? Rzecz wci膮偶 pozostaje tajemnic膮. Wiemy jednak, i偶 nazajutrz po kradzie偶y wyp艂yn膮艂 z Barcelony frachtowiec Linii 呕eglugowej Minerwa, by dobi膰 do Bombaju dzie艅 przed pojawieniem si臋 z艂ota na tamtejszym rynku.

Obrotowe krzes艂o skrzypn臋艂o i Zac zn贸w siedzia艂 twarz膮 do Pitta. Melancholijne oczy inspektora by艂y przes艂oni臋te mgie艂k膮 zadumy.

- Tu偶 przed kapitulacj膮 III Rzeszy - podj膮艂 - pojawi艂o si臋 w Buenos Aires osiemdziesi臋ciu pi臋ciu hitlerowc贸w wysokiej rangi. Jak si臋 tam dostali? I zn贸w jedynym statkiem, jaki rankiem tego dnia wszed艂 do portu, by艂 frachtowiec Minerwy... Latem 1954 podczas wycieczki do Neapolu uprowadzono ca艂y autobus kilkunastoletnich uczennic. Cztery lata p贸藕niej urz臋dnik ambasady w艂oskiej natkn膮艂 si臋 w bocznej uliczce Casablanki na jedn膮 z zaginionych dziewczyn. - Zac milcza艂 niemal minut臋, a potem podj膮艂 znacznie ciszej: - B艂膮dzi艂a bez celu i by艂a zupe艂nie szalona. Widzia艂em fotografie jej cia艂a... Sk艂oni艂yby do p艂aczu najtwardszego faceta.

- A jej wersja?

- Zapami臋ta艂a, 偶e wieziono j膮 statkiem z wymalowan膮 na kominie wielk膮 liter膮 M. To by艂 jedyny sensowny element jej zwierze艅, bo reszt臋 stanowi艂 wariacki be艂kot.

Pitt czeka艂 na dalszy ci膮g, ale Zac umilk艂, zaj臋ty rozpalaniem fajki. Pok贸j wype艂nia艂 si臋 s艂odkim aromatycznym dymem.

- Handel 偶ywym towarem to plugawy interes - zauwa偶y艂 ochryple Pitt.

Zac skin膮艂 g艂ow膮. - To tylko cztery z setek spraw po艣rednio zwi膮zanych z von Tillem. Gdybym potrafi艂 s艂owo w s艂owo zacytowa膰 z pami臋ci wszystkie akta Interpolu na jego temat, siedzieliby艣my tu miesi膮c albo nawet d艂u偶ej.

- Czy s膮dzisz, 偶e to von Till jest m贸zgiem wszystkich przest臋pstw?

- Nie, staruch jest zbyt cwany, 偶eby anga偶owa膰 si臋 bezpo艣rednio. On tylko dostarcza 艣rodk贸w przewozu. Jego bran偶a to przemyt - przemyt na wielk膮 skal臋.

- Dlaczego, do cholery, nie powstrzymano tego parszywego skurwiela? - spyta艂 Pitt, na po艂y gniewny, na po艂y zbity z tropu.

- Gdybym tak m贸g艂 odpowiedzie膰 na to pytanie bez poczucia wstydu! - Zac sm臋tnie pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Ale nie mog臋. Prawie ka偶da na 艣wiecie agencja egzekwowania prawa usi艂owa艂a z艂apa膰 von Tilla na gor膮cym uczynku, ale facet unikn膮艂 wszystkich pu艂apek i wyko艅czy艂 wszystkich agent贸w, kt贸rzy pr贸bowali przenikn膮膰 do Linii 呕eglugowej Minerwa. Jego statki przeszukiwano od dziobu po ruf臋 i od rufy po dzi贸b przynajmniej tysi膮c razy, a jednak nie znaleziono nic obci膮偶aj膮cego.

Pitt bezmy艣lnie obserwowa艂 spiral臋 dymu, wysnuwaj膮c膮 si臋 z fajki agenta.

- Nikt nie jest a偶 tak szczwany. Je艣li von Till jest cz艂owiekiem, mo偶na go z艂apa膰.

- B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e艣my si臋 starali. Po艂膮czone si艂y wielu agencji 艣ledczych przebada艂y ka偶dy cal statk贸w Minerwy, dniem i noc膮 艣ledzi艂y je na morzu, jak s臋p obserwowa艂y podczas postoj贸w w portach, prze艣wietli艂y sprz臋tem elektronicznym ka偶dziute艅k膮 grod藕 i z臋z臋. M贸g艂bym bez namys艂u wyklepa膰 nazwiska przynajmniej dwudziestu agent贸w - i to cholernie dobrych agent贸w - kt贸rzy doprowadzenie do aresztowania von Tilla uznali za 偶yciow膮 misj臋.

Pitt zapali艂 drugiego papierosa i wbi艂 w Zaca niewzruszone spojrzenie. - Dlaczego m贸wisz mi to wszystko?

- Bo s膮dz臋, 偶e m贸g艂by艣 nam pom贸c.

Pitt milcza艂 przez chwil臋, drapi膮c si臋 przez irytuj膮ce banda偶e. Uzna艂, 偶e nie zaszkodzi, je艣li skubnie przyn臋t臋. - Jak?

Po raz pierwszy w oczach Zaca b艂ysn臋艂o wyrachowanie, by znikn膮膰 r贸wnie szybko, jak si臋 pojawi艂o. - Rozumiem, 偶e z bratanic膮 von Tilla 艂膮cz膮 ci臋 nader przyjazne stosunki.

- Zer偶n膮艂em j膮, je艣li o to ci chodzi.

- Od jak dawna j膮 znasz?

- Poznali艣my si臋 wczoraj rano na pla偶y.

Zaskoczenie na twarzy Zaca powoli ust膮pi艂o miejsca chytremu u艣mieszkowi. - Albo jeste艣 diablo szybkim zawodnikiem, albo sko艅czonym 艂garzem.

- Sam zdecyduj - rzuci艂 oboj臋tnie Pitt. Wsta艂 i przeci膮gn膮艂 si臋, aby rozlu藕ni膰 obola艂e mi臋艣nie. - Wiem, co ci chodzi po g艂owie, i radz臋, 偶eby艣 da艂 sobie spok贸j.

- Doprawdy ciekawe, co te偶 wyczyta艂e艣 w moich my艣lach.

- Najstarsza taktyka 艣wiata - U艣miechn膮艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮 Pitt. - Chcesz, abym kontynuowa艂 m贸j intymny zwi膮zek z Teri, bo masz nadziej臋, i偶 von Till uzna mnie za cz艂onka rodziny. To by mi da艂o nieograniczony dost臋p do willi i szans臋 bezpo艣redniej obserwacji poczyna艅 starego szkopa.

Zac bez mrugni臋cia okiem stawi艂 czo艂o spojrzeniu Pitta. - Charakteryzujesz si臋 niebywa艂膮 przenikliwo艣ci膮, drogi Picie. A zatem: czy wchodzisz do gry?

- Nie ma mowy!

- M贸g艂bym spyta膰 dlaczego?

- Pozna艂em von Tilla wczoraj przy kolacji i nie rozstali艣my si臋 jako najlepsi przyjaciele. Poszczu艂 na mnie psa.

Pitt zdawa艂 sobie spraw臋, i偶 Zac nie potraktuje powa偶nie jego frywolnego komunikatu, ale do cholery, pomy艣la艂, w imi臋 czego jeszcze raz mi臋dli膰 t臋 ca艂膮 koszmarn膮 histori臋? Zacz臋艂a mu si臋 marzy膰 lufka czego艣 mocniejszego.

- Od seksu z siostrzenic膮 do kolacji z wujem; i wszystko tego samego dnia. - Zac z niedowierzaniem pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Naprawd臋 szybki z ciebie zawodnik.

Pitt wzruszy艂 tylko ramionami.

- Szkoda - ci膮gn膮艂 Zac. - Jako wtyczka m贸g艂by艣 by膰 nam bardzo pomocny. - Popyka艂 chwil臋, a偶 popi贸艂 w cybuchu jego fajki rozjarzy艂 si臋 agresywnie pomara艅czow膮 czerwieni膮. - Mamy ci膮gle will臋 pod obserwacj膮, ale z daleka nie zdo艂ali艣my dostrzec nic niezwyk艂ego. Dwie艣cie metr贸w... tylko na tyle mogli艣my si臋 zbli偶y膰, nie wzbudzaj膮c podejrze艅 von Tilla. S膮dzili艣my, 偶e nasz ma艂y wyst臋p w roli przewodnik贸w turystycznych przyni贸s艂 wreszcie korzy艣ci, gdy pu艂kownik Zeno zatrzyma艂 was i siostrzenic臋 von Tilla.

- Pu艂kownik Zeno?

Zac skin膮艂 g艂ow膮, a potem dla wi臋kszego efektu uczyni艂 pauz臋. - Tak. S膮 z kapitanem Dariusem funkcjonariuszami 呕andarmerii Greckiej. Mo偶na by nawet rzec, i偶 z formalnego punktu widzenia Zeno przewy偶sza mnie stopniem.

- Stopie艅 pu艂kownika w policji? - zdziwi艂 si臋 Pitt. - To chyba dosy膰 niezwyk艂e.

- Nie, je艣li rozumie si臋 system greckich s艂u偶b kryminalno-porz膮dkowych. Bo, rozumiesz, z wyj膮tkiem Aten i kilku innych du偶ych aglomeracji, kt贸re posiadaj膮 w艂asne organizacje miejskie, s艂u偶b膮 policyjn膮 na prowincji zajmuje si臋 偶andarmeria. Jest cz臋艣ci膮 armii, a poza tym struktur膮 bardzo elitarn膮 i kompetentn膮.

Mimo nienawi艣ci do Zeno i Dariusa Pitt by艂 pod wra偶eniem.

- To wyja艣nia ich obecno艣膰, ale co z panem, inspektorze? Ameryka艅ski agent od spraw narkotyk贸w tak samo nie ma prawa zwalcza膰 narkotyk贸w w Grecji, jak agent FBI wrogich szpieg贸w w Hiszpanii.

- Mia艂by pan zupe艂n膮 racj臋, gdyby chodzi艂o o tuzinkow膮 spraw臋 - powiedzia艂 dobitnie Zac, kt贸rego twarz wyra藕nie spos臋pnia艂a. - Ale von Till to nie jest tuzinkow膮 sprawa. Kiedy wsadzimy go za kratki i po艂o偶ymy kres jego obrzydliwej dzia艂alno艣ci przemytniczej, automatycznie zmniejszymy mi臋dzynarodow膮 przest臋pczo艣膰 o dwadzie艣cia procent, co, upewniam pana, nie jest drobnostk膮. - Zakiem zaw艂adn膮艂 taki mimowolny gniew, 偶e musia艂 urwa膰 na chwil臋 i zaczerpn膮膰 kilka g艂臋bokich oddech贸w, aby wr贸ci膰 do r贸wnowagi. - W przesz艂o艣ci poszczeg贸lne kraje dzia艂a艂y osobno, wykorzystuj膮c kana艂y Interpolu do transmitowania na skal臋 mi臋dzynarodow膮 informacji o szczeg贸lnej wadze. Gdybym, na przyk艂ad, otrzyma艂 ze swych utajnionych 藕r贸de艂 wiadomo艣膰, 偶e do Anglii zmierza transport narkotyk贸w, powiadomi艂bym londy艅skie biuro Interpolu, a to, z kolei - Scotland Yard. Zak艂adaj膮c, 偶e przep艂yw informacji by艂 dostatecznie szybki, angielska policja zastawi艂aby pu艂apk臋 i aresztowa艂a przemytnik贸w.

- Uk艂ad, jak si臋 zdaje, prosty i funkcjonalny.

- Niestety, wobec von Tilla dot膮d zawodzi艂. Bez wzgl臋du na to, ile wysy艂ano ostrze偶e艅 oraz ile urz膮dzano zasadzek, von Till zawsze potrafi艂 unikn膮膰 wnyk贸w, wychodz膮c z ca艂ego zamieszania czysty i pachn膮cy. Ale tym razem b臋dzie inaczej. - Dla podkre艣lenia wagi swych s艂贸w waln膮艂 pi臋艣ci膮 w blat biurka. - Nasze rz膮dy udzieli艂y zgody na sformowanie mi臋dzynarodowej brygady 艣ledczej, kt贸ra mo偶e przekracza膰 wszystkie granice, korzysta膰 z technicznego zaplecza policji wszystkich zainteresowanych kraj贸w, a nawet dysponowa膰 wojskiem i sprz臋tem wojskowym. - Zac ci臋偶ko westchn膮艂 i doda艂 przepraszaj膮cym tonem: - Wybaczy pan, Picie, nie chcia艂em si臋 rozp臋dza膰. Mam jednak nadziej臋, 偶e wyja艣ni艂em panu powody swojej obecno艣ci w Thasos.

Pitt badawczo przypatrywa艂 si臋 Zacowi. Inspektor nie wygl膮da艂 na cz艂owieka przywyk艂ego do niepowodze艅: wszystkie jego ruchy, gesty, nawet s艂owa sprawia艂y wra偶enie starannie przemy艣lanych i zaplanowanych - a jednak gdzie艣 w g艂臋bi oczu Zaca Pitt dostrzeg艂 iskierk臋 l臋ku. L臋ku przed kl臋sk膮 w starciu z von Tillem. I jeszcze bardziej ni偶 Pitt zat臋skni艂 za drinkiem.

- Gdzie s膮 inni cz艂onkowie pa艅skiej ekipy? - zapyta艂. - Dot膮d widzia艂em tylko trzech.

Drewnianym g艂osem s臋dziego, recytuj膮cego paragrafy kodeksu, Zac odpar艂: - Dok艂adnie w tej chwili angielski inspektor przebywa na pok艂adzie niszczyciela Royal Navy, kt贸ry tropi Kr贸low膮 Artemizje; przedstawiciel policji tureckiej obserwuje z powietrza ten sam statek von Tilla lec膮c nie oznakowanym starym DC-3; s膮 r贸wnie偶 do dyspozycji dwaj detektywi z francuskiej Suretee - udaj膮c marsylskich doker贸w czekaj膮, a偶 Kr贸lowa zawinie do portu w celu zatankowania paliwa.

Pitta zacz臋艂o powoli ogarnia膰 uczucie, 偶e wszystko doko艂a jest abstrakcyjne i nierzeczywiste. Zastanawia艂 si臋, jak d艂ugo jeszcze zdo艂a zachowa膰 przytomno艣膰 - w ci膮gu dw贸ch minionych dni przespa艂 zaledwie kilka godzin. Potar艂 oczy, ostro pokr臋ci艂 g艂ow膮 i zn贸w zacz膮艂 my艣le膰 przytomnie.

- Zac, staruszku - po raz pierwszy zwr贸ci艂 si臋 do inspektora po imieniu - zastanawiam si臋, czy nie wy艣wiadczy艂by艣 mi przys艂ugi.

- Je艣li b臋d臋 m贸g艂... - Zac u艣miechn膮艂 si臋 nieprzekonuj膮co - ...staruszku.

- Przeka偶 Teri pod moj膮 opiek臋.

- Przekaza膰 j膮 pod twoj膮 opiek臋? - Brwi ponad niewinnymi oczyma Zaca unios艂y si臋 wysoko. Steve McQueen nie zrobi艂by tego lepiej. - Co za wszeteczne pomys艂y chodz膮 ci po g艂owie?

- 呕adne tam wszetecze艅stwa - odpar艂 powa偶nie Pitt. - Nie masz wyboru i musisz j膮 wypu艣ci膰. Po odzyskaniu wolno艣ci Teri b臋dzie potrzebowa膰 najwy偶ej dwudziestu minut, 偶eby jak huragan wpa艣膰 do willi - Czym furia piekie艂 wobec gniewu niewiasty poni偶onej? - 偶膮daj膮c od wujaszka Brunona, by zrobi艂 co艣 w sprawie jej haniebnego zniewolenia. Stary zgred uruchomi trybiki swojego przenikliwego umys艂u i w ci膮gu godziny twoja konspiracyjna siateczka szpiegowska na Thasos dostanie takiego kopa, 偶e oprze si臋 a偶 w Stanach.

- Chyba nas nie doceniasz - stwierdzi艂 uprzejmie Zac. - Jestem doskonale 艣wiadom mo偶liwych konsekwencji i dysponujemy planem awaryjnym na tak膮 w艂a艣nie okazj臋. Mo偶emy natychmiast opu艣ci膰 t臋 baz臋 i ju偶 jutro rano dzia艂a膰 pod zupe艂nie inn膮 przykrywk膮.

- To za p贸藕no - ostro zareplikowa艂 Pitt. - Szkody ju偶 zosta艂y poczynione, bo von Till zda sobie spraw臋 z waszej obecno艣ci i z pewno艣ci膮 zdwoi ostro偶no艣膰.

- Si臋gasz po bardzo przekonuj膮ce argumenty.

- Masz cholern膮 racj臋.

- A je艣li ci j膮 oddam? - zapyta艂 z namys艂em Zac.

- Kiedy von Till zorientuje si臋, 偶e Teri znikn臋艂a - je艣li, oczywi艣cie, ju偶 si臋 nie zorientowa艂 - staruszek przewr贸ci Thasos do g贸ry nogami. Najbezpieczniejszym miejscem ukrycia dziewczyny b臋dzie Pierwsze Podej艣cie, bo von Till nie wpadnie na pomys艂, aby jej tam szuka膰, a przynajmniej nie wpadnie, dop贸ki nie zyska ca艂kowitej pewno艣ci, 偶e Teri nie ma na wyspie.

Zac d艂ugo i przenikliwie wpatrywa艂 si臋 w Pitta, jak gdyby widzia艂 go po raz pierwszy, i zadawa艂 sobie pytanie, dlaczego kto艣, kto ma doskona艂e stanowisko i wp艂ywow膮 rodzin臋, 艂aduje si臋 w takie tarapaty, podejmuje takie ryzyko, nie mog膮c przecie偶 wiedzie膰, kiedy b艂膮d w ocenie sytuacji wyznaczy koniec jego kariery czy wr臋cz spowoduje wyrok 艣mierci. Zac bezmy艣lnie postuka艂 fajk膮 w popielniczk臋, wytrz膮saj膮c sypki popi贸艂 z wrzo艣cowego cybucha. - Zapewne b臋dzie tak, jak m贸wisz - mrukn膮艂. - Zak艂adaj膮c, oczywi艣cie, 偶e m艂oda dama nie zechce nam sprawia膰 k艂opot贸w.

- My艣l臋, 偶e nie zechce - odrzek艂 z u艣miechem Pitt. - Ma na g艂owie ciekawsze sprawy ni偶 mi臋dzynarodowy przerzut narkotyk贸w. Zaryzykowa艂bym twierdzenie, 偶e potajemna wycieczka na statek w moim towarzystwie zafascynuje Teri bardziej ni偶 kolejny nudny wiecz贸r z wujaszkiem Brunonem. Poza tym poka偶 mi kobiet臋, kt贸ra od czasu do czasu nie marzy o zakosztowaniu prawdziwej przygody, a ja ci poka偶臋...

Urwa艂, gdy otworzy艂y si臋 drzwi i do pokoju wszed艂 Giordino, a za nim w膮saty Zeno. Na swojej twarzy amorka Giordino mia艂 szeroki u艣miech, w gar艣ci za艣 - butelk臋 pi臋ciogwiazdkowej brandy metaxa.

- Tylko popatrz, co znalaz艂 Zeno! - Giordino odkr臋ci艂 butelk臋, pow膮cha艂 jej zawarto艣膰 z udawanym wyrazem ekstazy. - Doszed艂em do wniosku, 偶e ci faceci nie s膮 wcale tacy wredni.

Pitt parskn膮艂 艣miechem i powiedzia艂 do Zaca: - Musisz wybaczy膰 Alowi. Rozkrochmala si臋 na sam widok gorza艂y.

- W takim razie - Zeno u艣miechn膮艂 si臋 pod w膮sem - mamy ze sob膮 wiele wsp贸lnego. - Omin膮艂 Giordino i postawi艂 na biurku tac臋 z czterema kieliszkami.

- Jak si臋 miewa Darius? - zapyta艂 Pitt.

- Stoi na nogach - odpar艂 Zeno - ale b臋dzie kusztyka膰 przez kilka dni.

- Prosz臋 go przeprosi膰 w moim imieniu- powiedzia艂 szczerze Pitt. - Ubolewam...

- Nie potrzeba 偶adnych wyraz贸w ubolewania - przerwa艂 mu Zeno. - W naszej bran偶y takie rzeczy si臋 zdarzaj膮. - Kiedy podawa艂 Pittowi kieliszek, po raz pierwszy zauwa偶y艂 krwawe plamy na koszuli. - Chyba tobie te偶 si臋 dosta艂o.

- Wyrazy sympatii ze strony psa von Tilla - wyja艣ni艂 Pitt, unosz膮c kieliszek pod 艣wiat艂o.

Zac bez s艂owa skin膮艂 g艂ow膮: zaczyna艂 rozumie膰 nienawi艣膰, jak膮 Pitt odczuwa do starego Niemca, i uspokojony, 偶e motywem jego dzia艂a艅 nie jest seks, lecz zemsta, rozlu藕ni艂 si臋 i rozsiad艂 wygodniej w obrotowym krze艣le. - Kiedy wr贸cisz na statek, b臋dziemy ci臋 drog膮 radiow膮 informowa膰 o poczynaniach von Tilla.

- Dobrze - odpar艂 po prostu Pitt. Popija艂 brandy ma艂ymi 艂yczkami, delektuj膮c si臋 ognistym napitkiem, kt贸ry kropla po kropli sp艂ywa艂 przez gard艂o do 偶o艂膮dka. - I jeszcze jedna przys艂uga, Zac. Chcia艂bym, 偶eby艣 wykorzystuj膮c sw贸j oficjalny status, pchn膮艂 do Niemiec par臋 depesz.

- Oczywi艣cie, co chcesz przekaza膰?

Pitt zd膮偶y艂 ju偶 wzi膮膰 z biurka notes i o艂贸wek. - Zapisz臋 ci wszystko, w艂膮cznie z nazwiskami i adresami, ale celowo troch臋 popyrtam pisowni臋. - Sko艅czywszy pisa膰, Pitt poda艂 notes inspektorowi. - Popro艣, 偶eby przekazano odpowied藕 na Pierwsze Podej艣cie. Poda艂em cz臋stotliwo艣膰, wykorzystywan膮 przez NUM臉.

Zac przebieg艂 spojrzeniem tekst. - Nie rozumiem twoich motyw贸w.

- To tylko strza艂 na o艣lep. - Pitt ponownie nape艂ni艂 metax膮 sw贸j kieliszek. -A tak nawiasem m贸wi膮c, kiedy Kr贸lowa Artemizja b臋dzie przechodzi膰 obok Thasos?

- Jakim... sk膮d wiesz, 偶e b臋dzie przechodzi膰?

- Jestem telepat膮 - odrzek艂 zwi臋藕le Pitt. - A wi臋c kiedy?

- Jutro rano. - Zac pos艂a艂 Pittowi d艂ugie zamy艣lone spojrzenie. - Mi臋dzy czwart膮 a pi膮t膮 rano. Dlaczego pytasz?

- Z czystej ciekawo艣ci. - Pitt przygotowa艂 si臋 duchowo na opr贸偶nienie kieliszka jednym haustem, ale i tak rzuci艂o nim bardziej ni偶 si臋 spodziewa艂. Gor膮czkowo kr臋c膮c g艂ow膮 usi艂owa艂 opanowa膰 nap艂ywaj膮ce do oczu 艂zy. - Dobry Bo偶e - wyszepta艂 ochryple. - Ten towar wchodzi jak kwas do akumulator贸w.

Rozdzia艂 13

W miar臋 jak statek wytraca艂 pr臋dko艣膰, pod jego archaicznym prostopad艂ym dziobem zamiera艂y fantastycznie fosforyzuj膮ce bruzdy piany. Potem kotwica osun臋艂a si臋 z grzechotem w wod臋 na g艂臋boko艣膰 dziesi臋ciu s膮偶ni, wygas艂y 艣wiat艂a nawigacyjne i Kr贸lowa Artemizja wtopi艂a si臋 w czarn膮 powierzchni臋 morza, znikn臋艂a, jak gdyby nigdy jej nie by艂o.

W odleg艂o艣ci dwustu st贸p na falach leniwie podskakiwa艂a niewielka drewniana skrzynia najpospolitszego typu - jeden z tysi臋cznej rzeszy morskich rupieci, za艣miecaj膮cych wszystkie akweny i wszystkie szlaki 偶eglugowe. Takie w艂a艣nie wra偶enie sprawia艂a na pierwszy rzut oka, bo nawet wypisana przez szablon informacja: T膭 STRON膭 DO G脫RY wskazywa艂a dno morskie. T臋 jednak skrzyni臋 wyr贸偶nia艂 spo艣r贸d wielu, wielu innych jeden istotny element: nie by艂a pusta.

Pewnie da艂oby si臋 wykombinowa膰 jaki艣 lepszy spos贸b, pomy艣la艂 kwa艣no Pitt, gdy za spraw膮 wi臋kszej fali r膮bn膮艂 czerepem w deski, ale i tak ten jest o niebo lepszy ni偶 podp艂ywanie na widoku w rodz膮cym si臋 brzasku dnia. Zach艂ysn膮艂 si臋 s艂on膮 wod膮, odkaszln膮艂 j膮, a potem dodmucha艂 kamizelk臋 ratunkow膮, aby zwi臋kszy膰 jej wyporno艣膰, i przez nier贸wn膮 dziur臋 w 艣ciance skrzyni podj膮艂 obserwacj臋 statku.

Kr贸lowa Artemizja ko艂ysa艂a si臋 w ciszy i tylko s艂aby pomruk pr膮dnic oraz kla艣ni臋cia fal o burty zdradza艂y jej obecno艣膰; stopniowo jednak i te odg艂osy obumiera艂y, zacieraj膮c ostatnie 艣lady istnienia statku. Pitt nas艂uchiwa艂 jeszcze d艂ugo, ale do jego podskakuj膮cej na falach plac贸wki obserwacyjnej nie dotar艂 ju偶 偶aden d藕wi臋k - ani kroki na pok艂adzie, ani m臋skie g艂osy wydaj膮ce rozkazy, ani szcz臋k urz膮dze艅 obs艂ugiwanych przez ludzi. Cisza by艂a absolutna i bardzo zastanawiaj膮ca: Kr贸lowa Artemizja sprawia艂a wra偶enie widmowego statku z widmow膮 za艂og膮.

Spuszczona by艂a prawoburtowa kotwica i Pitt, powoli wios艂uj膮c nogami, ruszy艂 w jej stron臋; fala i lekki wiatr mu sprzyja艂y, niebawem wi臋c skrzynia stukn臋艂a lekko o kotwiczny 艂a艅cuch. Pitt szybko zdj膮艂 z plec贸w aparat powietrzny, przyczepi艂 go paskami do jednego z wielkich stalowych ogniw tu偶 pod powierzchni膮 morza, a nast臋pnie od strony ustnika nawl贸k艂 na w膮偶 ss膮cy p艂etwy i mask臋. Zabezpieczywszy w ten spos贸b sw贸j sprz臋t, chwyci艂 obur膮cz 艂a艅cuch kotwiczny i uni贸s艂 g艂ow臋: gin膮ce w mroku paciorki ogniw zdawa艂y si臋 ci膮gn膮膰 w niesko艅czono艣膰 i Pitt poczu艂 si臋 jak Ja艣, kt贸ry rozpoczyna wspinaczk臋 na gigantyczn膮 fasol臋. Pomy艣la艂 o Teri, u艣pionej w przytulnej kajucie Pierwszego Podej艣cia, o jej mi臋kkim smuk艂ym ciele - i zada艂 sobie pytanie, co on, do jasnej cholery, tu robi.

Teri te偶 si臋 zastanawia艂a, ale nad nieco inn膮 spraw膮. - Dlaczego zabierasz mnie na statek? Przecie偶 nie mog臋 w takim stanie przedstawia膰 si臋 tym wszystkim naukowym m膮dralom. - Unios艂a r膮bek swego przezroczystego negli偶u, pokazuj膮c nogi do po艂owy ud.

- Do diab艂a z tym - roze艣mia艂 si臋 Pitt. - Prawdopodobnie b臋dzie to najbardziej podniecaj膮ca historia, jaka przydarzy艂a si臋 im od stuleci.

- A co z wujkiem Brunonem?

- Wyt艂umacz mu, 偶e pop艂yn臋艂a艣 na zakupy na kontynent. Powiedz mu co ci 艣lina na j臋zyk przyniesie, przecie偶 jeste艣 ju偶 pe艂noletnia.

- Chyba zabawnie by by艂o troch臋 narozrabia膰 zachichota艂a. - Prze偶y膰 tak膮 filmow膮 przygod臋.

Mo偶na na to i tak spojrze膰 - odpar艂 Pitt. zadowolony, i偶 bezb艂臋dnie przewidzia艂 reakcj臋 Teri.

Jak Polinezyjczyk wdrapuj膮cy si臋 na palm臋 kokosow膮 pi膮艂 si臋 po 艂a艅cuchu: niebawem dotar艂 do kluzy i ostro偶nie, usi艂uj膮c wzrokiem i s艂uchem wytropi膰 w mroku jakiekolwiek 艣lady porusze艅, wyjrza艂 zza relingu. Nie dostrzeg艂 偶ywej duszy - pok艂ad dziobowy by艂 pusty.

Przesadzi艂 okr臋偶nic臋, pochyli艂 si臋 nisko i ruszy艂 w stron臋 masztu dziobowego. Zaciemnienie, panuj膮ce na statku, by艂o najprawdziwszym b艂ogos艂awie艅stwem - gdyby pali艂y si臋 lampy za艂adunkowe, ca艂y dzi贸b i 艣r贸dokr臋cie k膮pa艂yby si臋 w bia艂ym 艣wietle, znacznie utrudniaj膮c skryte dzia艂anie. W dodatku, za co Pitt r贸wnie偶 dzi臋kowa艂 niebiosom, ciemno艣膰 skutecznie zaciera艂a wilgotne 艣lady, jakie pozostawia艂 za sob膮 na pok艂adzie; przystan膮艂, nas艂uchuj膮c - panowa艂a idealna cisza, zbyt, prawd臋 m贸wi膮c, idealna. A zreszt膮 w Kr贸lowej Artemizji by艂o jeszcze co艣, czego pod艣wiadoma cz膮stka umys艂u Pitta na razie nie potrafi艂a nazwa膰 po imieniu...

Z pochwy przymocowanej do 艂ydki Pitt doby艂 no偶a nurkowego i godz膮c w ciemno艣膰 osiemnastocentymetrowym ostrzem ruszy艂 w stron臋 rufy.

Mia艂 doskona艂y widok na mostek, kt贸ry - rzecz niewiarygodna - wydawa艂 si臋 opustosza艂y. Pitt wtopi艂 si臋 w mrok i bezg艂o艣nie pocz膮艂 pokonywa膰 stopnie trapu. Ster贸wka by艂a ciemna i pusta: szprychy ko艂a ton臋艂y w mroku, a szafka busoli stercza艂a jak niemy mosi臋偶ny wartownik. Napisy na tarczy telegrafu pok艂adowego zla艂y si臋 w ciemn膮 smug臋, ale z po艂o偶enia wskaz贸wek Pitt wywnioskowa艂, 偶e ostatni rozkaz brzmia艂: Maszyna Stop. W bladym 艣wietle gwiazd zdo艂a艂 dostrzec p贸艂k臋 poni偶ej parapetu prawoburtowego okna i sun膮c po niej palcami powoli identyfikowa艂 zawarto艣膰: lampa Aldisa, rakietnica, rakiety... Potem dopisa艂o mu szcz臋艣cie - wymaca艂 znajomy ob艂y kszta艂t latarki. Zdj膮艂 k膮piel贸wki i okr臋ci艂 je wok贸艂 szkie艂ka: w rezultacie zamiast wyra藕nego snopa 艣wiat艂a latarka dawa艂a zaledwie s艂ab膮 po艣wiat臋. Po kolei zbada艂 ka偶dy centymetr ster贸wki - pod艂og臋, grodzie, sprz臋t: jedyn膮 aktywno艣膰 zdradza艂y 艣wiate艂ka wska藕nik贸w, 偶arz膮ce si臋 na tablicy rozdzielczej.

W kabinie nawigacyjnej by艂y zasuni臋te zas艂ony i panowa艂 wr臋cz niewyobra偶alny porz膮dek. Mapy, pokre艣lone precyzyjnymi o艂贸wkowymi liniami, le偶a艂y w geometrycznie schludnych stosach. Pitt wsun膮艂 n贸偶 do pochwy, opar艂 latark臋 o 鈥炁籩glugowy Almanach Browna鈥 i przyjrzawszy si臋 uwa偶nie liniom stwierdzi艂, i偶 w najdrobniejszych szczeg贸艂ach odpowiadaj膮 deklarowanej trasie Kr贸lowej Artemizji z Szanghaju. Zauwa偶y艂 r贸wnie偶 ca艂kowity brak jakichkolwiek b艂臋d贸w, poprawek czy przekre艣le艅 - to wszystko wydawa艂o si臋 niezwykle schludne. A偶 za schludne.

Dziennik okr臋towy by艂 otwarty na stronie z ostatnim wpisem: 鈥濭odzina 03.52 - Stacja radiolokacyjna bazy Brady namiar 312掳, w przybli偶eniu osiem mil. Wiatr po艂udniowo-zachodni, 2 w臋z艂y. Bogowie maj膮 Minerw臋 w swojej opiece鈥. Wpisu dokonano niespe艂na godzin臋 przed wyp艂yni臋ciem Pitta z pla偶y. Ale gdzie jest za艂oga statku? Ani 艣ladu wachty pok艂adowej, szalupy zamocowane na 偶urawikach... pusta ster贸wka... Nic tu nie mia艂o sensu.

Usta Pitta by艂y wyschni臋te z emocji, a 艂omot w skroniach utrudnia艂 rozumowanie. Wyszed艂 ze ster贸wki, odnalaz艂 korytarz, kt贸ry prowadzi艂 do kapita艅skiej kajuty, pchn膮艂 jej uchylone drzwi i bezszelestnie, bokiem, wsun膮艂 si臋 do 艣rodka.

Plan filmowy. Kabina wygl膮da艂a jak plan filmowy i tylko w taki spos贸b Pitt potrafi艂by j膮 opisa膰. Wszystko by艂o schludne, czyste i dok艂adnie na swoim miejscu. Na grodzi w g艂臋bi kajuty Kr贸lowa Artemizja w ca艂ej swej dostojnej chwale 偶eglowa艂a po amatorskim malowidle olejnym. Dob贸r kolor贸w przyprawi艂 Pitta o dreszcz - dzi贸b statku ci膮艂 purpurowe morze. Sygnatura w prawym dolnym rogu informowa艂a, i偶 dzie艂o wysz艂o spod p臋dzla Sophii Remick. Z ustawionej na biurku taniej metalowej ramki spogl膮da艂o macierzy艅skie okr膮g艂e oblicze niewie艣cie, a podpis pod zdj臋ciem g艂osi艂: 鈥濳apitanowi mego serca od kochaj膮cej 偶ony鈥. Nie by艂o 偶adnego imienia, Pitt jednak 偶ywi艂 zupe艂n膮 pewno艣膰, i偶 inskrypcje na fotografii i p艂贸tnie wykona艂a ta sama r臋ka. Opr贸cz ramki na blacie biurka sta艂 tylko jeden przedmiot: popielniczka ze starannie upozowan膮 fajk膮. Pitt podni贸s艂 fajk臋 i obw膮cha艂 poczernia艂y cybuch: tyto艅 nie 偶arzy艂 si臋 w nim od miesi臋cy. Ani jedna rzecz nie sprawia艂a wra偶enia b臋d膮cej w u偶yciu, by艂o to muzeum bez kurzu, dom bez zapachu domu. I, jak na ca艂ym statku, panowa艂a tu cmentarna cisza.

Wr贸ci艂 do korytarza, zamkn膮艂 za sob膮 drzwi; mia艂 niemal nadziej臋, 偶e us艂yszy nieznajomy g艂os - jakikolwiek g艂os - kt贸ry wo艂a: 鈥濳to idzie?鈥 albo 鈥濩o tu robisz?鈥 Cisza sprawia艂a, 偶e ocieka艂 lodowatym potem, zaczyna艂 wyobra偶a膰 sobie przytajone w ciemnych k膮tach niewyra藕ne postaci, a jego serce 艂omota艂o w coraz wi臋kszym tempie. Potrzebowa艂 dziesi臋ciu sekund, 偶eby stoj膮c bez najmniejszego poruszenia podporz膮dkowa膰 dusz臋 dyktatowi rozs膮dku.

Niebawem nadejdzie 艣wit, pomy艣la艂. Trzeba si臋 spieszy膰, bardzo spieszy膰. Poniechawszy jakichkolwiek 艣rodk贸w ostro偶no艣ci bieg艂 korytarzem i otwiera艂 kolejne drzwi - jeden ruch okapturzon膮 latark膮 i ka偶da z kabin ciemnych jak studnia s艂owo w s艂owo powtarza艂a histori臋 kapita艅skiej kajuty.

Pitt przeszuka艂 r贸wnie偶 kabin臋 radiow膮: nadajnik by艂 ciep艂y, nastawiony na fale ultrakr贸tkie, ale rzuca艂 si臋 w oczy fakt nieobecno艣ci radiooficera. Pitt delikatnie zamkn膮艂 drzwi i skierowa艂 si臋 w stron臋 rufy.

Schodnie, lewo- i prawoburtowe korytarze zlewa艂y si臋 w co艣 na kszta艂t d艂ugiego, mrocznego tunelu - zachowanie orientacji w tym labiryncie wymaga艂o wielkiego wysi艂ku. Pitt - golas w kamizelce ratunkowej - b艂膮dzi艂 w ciemnym koszmarze, a kiedy potkn膮艂 si臋 o stopie艅 grodzi, upad艂, bole艣nie st艂uk艂 sobie gole艅, upu艣ci艂 latark臋 i sykn膮艂 przez z臋by: 鈥濶iech to cholera!鈥

W latarce roztrzaska艂o si臋 szkie艂ko i zapanowa艂a ciemno艣膰. Pitt opad艂 na czworaki i przy wt贸rze litanii przekle艅stw wszcz膮艂 gor膮czkowe poszukiwania; po pe艂nych udr臋ki sekundach jego d艂onie zmaca艂y aluminiow膮 tub臋, zako艅czon膮 z艂owieszcz膮 grzechotk膮 z materia艂u. Pitt podni贸s艂 latark臋 i pchn膮艂 prze艂膮cznik - 偶ar贸wka rozjarzy艂a si臋 przy膰mionym blaskiem. Pitt wyda艂 g艂臋bokie westchnienie ulgi i skierowa艂 w膮t艂膮 po艣wiat臋 w g艂膮b korytarza; z mroku wy艂oni艂y si臋 drzwi opatrzone napisem Droga Po偶arowa - 艁adownia numer trzy.

Wielkie groty Karlovych Var贸w wysiada艂y przy 艂adowni numer trzy: w膮t艂y blask latarki Pitta znikn膮艂 w olbrzymiej stalowej jaskini, wype艂nionej po brzegi u艂o偶onymi na drewnianych rega艂ach niezliczonymi workami. W powietrzu unosi艂 si臋 s艂odki kadzidlany zapach. Kakao z Cejlonu, uzna艂 Pitt. Doby艂 no偶a nurkowego i w szorstkiej tkaninie jednego z work贸w zrobi艂 centymetrowe naci臋cie - na pok艂ad, niczym grad na dach blaszanego baraku, posypa艂y si臋 strug膮 twarde jak kamie艅 ziarenka o pomarszczonej sk贸rze. Pitt zbada艂 je dok艂adnie i doszed艂 do wniosku, 偶e s膮 prawdziwe.

Nagle us艂ysza艂 jaki艣 ha艂as - w膮t艂y, niewyra藕ny, ale na pewno rzeczywisty. Skamienia艂, nastawiaj膮c ucha. Potem odg艂os umilk艂 r贸wnie nagle jak si臋 pojawi艂 i cisza ponownie zaw艂adn臋艂a widmowym statkiem z jego mrocznymi i ukrytymi sekretami. Mo偶e, pomy艣la艂 Pitt, to jest naprawd臋 statek-widmo, kolejna Mary Celeste czy Lataj膮cy Holender. Brakowa艂o tylko wzburzonego morza, zacinaj膮cego deszczu i wichury 艣wiszcz膮cej w olinowaniu.

W 艂adowni nie by艂o ju偶 nic ciekawego, Pitt zatem skierowa艂 si臋 do maszynowni; straci艂 kilka cennych minut, szukaj膮c w艂a艣ciwych schodk贸w. Serce statku cuchn臋艂o rozgrzanym smarem i tchn臋艂o ciep艂em silnik贸w. Stoj膮c na galeryjce ponad u艣pion膮 maszyneri膮, Pitt szuka艂 艣lad贸w prawdziwej ludzkiej dzia艂alno艣ci - latarka u艂owi艂a l艣nienie wypolerowanych rur, kt贸re r贸wnoleg艂ymi szlakami wi艂y si臋 po grodzi i ko艅czy艂y bateri膮 zawor贸w i zegar贸w. Potem 艣wiat艂o pad艂o na niechlujnie zgniecion膮 zat艂uszczon膮 szmat臋, ponad kt贸r膮 na p贸艂ce sta艂o kilka kubk贸w z osadem kawy i taca, pe艂na rozrzuconych narz臋dzi popstrzonych odciskami t艂ustych palc贸w. Pitt pomy艣la艂 z ulg膮, 偶e przynajmniej w tej cz臋艣ci statku kto艣 zajmowa艂 si臋 prawdziw膮 robot膮. Chocia偶, jak wiedzia艂, w maszynowniach nie panowa艂a na og贸艂 sterylna czysto艣膰, tu by艂o po prostu brudno. Gdzie偶 jednak podzia艂 si臋 pierwszy mechanik i jego ludzie? Nie mogli przecie偶 po prostu rozp艂yn膮膰 si臋 jak dym.

Zmierza艂 ju偶 ku wyj艣ciu, gdy nagle zatrzyma艂 si臋 w p贸艂 kroku: znowu, ten sam tajemniczy d藕wi臋k, nios膮cy si臋 po kad艂ubie statku. Pitt sta艂 jak s艂up soli i wstrzymywa艂 oddech przez czas, kt贸ry wydawa艂 mu si臋 wieczno艣ci膮. Odg艂os by艂 naprawd臋 niesamowity, przypomina艂 szuranie kilu o podwodn膮 ska艂臋 czy raf臋... albo te偶 zgrzyt kredy po tablicy. Pitt mimowolnie zadr偶a艂. D藕wi臋k rozbrzmiewa艂 mo偶e przez dziesi臋膰 sekund, a potem skona艂 w g艂uchym uderzeniu metalu o metal.

Pitt oblany zimnym potem nigdy nie siedzia艂 w celi 艣mierci wi臋zienia San Quentin, czekaj膮c a偶 oddzia艂owi stra偶nicy zaprowadz膮 go do komory gazowej. Ale wiedzia艂 co si臋 w贸wczas czuje. Samotno艣膰 w przyprawiaj膮cej o klaustrofobi臋 atmosferze wn臋trza statku, czekanie na odg艂os krok贸w 艣mierci, kt贸ra lada chwila mo偶e nadej艣膰 z anonimowego mroku - to wszystko mrozi艂o krew w 偶y艂ach. Je艣li nie jeste艣 pewien, pomy艣la艂 Pitt, zwiewaj jak sto diab艂贸w. Tak te偶 uczyni艂: gna艂 korytarzami i zej艣ci贸wkami tak d艂ugo, a偶 wreszcie odetchn膮艂 czystym powietrzem na pok艂adzie.

Wci膮偶 panowa艂 przedranny mrok i 偶urawiki godzi艂y w aksamitne niebo, o偶ywione przepychem rozmigotanych gwiazd. Bryza wia艂a ledwie, ledwie, nad mostkiem antena radiowa w臋drowa艂a w t臋 i z powrotem po Mlecznej Drodze, pod stopami Pitta za艣 poskrzypywa艂 ko艂ysany lekk膮 fal膮 kad艂ub statku. Pitt zawaha艂 si臋 przez chwil臋, spogl膮daj膮c na odleg艂膮 zaledwie o mil臋 brzegow膮 lini臋 Thasos, a potem przeni贸s艂 spojrzenie w d贸艂, na g艂adk膮 czarn膮 powierzchni臋 morza. By艂o tak spokojne i kusz膮ce...

Latarka wci膮偶 si臋 jarzy艂a i Pitt obrzuci艂 si臋 w duchu obelgami, 偶e jej nie zgasi艂 wychodz膮c na pok艂ad. Pomy艣la艂, ze r贸wnie dobrze m贸g艂by sw膮 obecno艣膰 rozg艂asza膰 neonow膮 reklam膮. Wy艂膮czy艂 latark臋, a nast臋pnie bardzo ostro偶nie, 偶eby si臋 nie pokaleczy膰, rozmota艂 k膮piel贸wki, od艂owi艂 z nich miniaturowe od艂amki szk艂a i cisn膮艂 za burt臋. Kiedy do jego uszu dobieg艂y ciche plu艣ni臋cia, przywodz膮ce na my艣l uderzenia kropel deszczu w powierzchni臋 stawu, dozna艂 pokusy, by wyrzuci膰 r贸wnie偶 latark臋; zapanowa艂 jednak nad tym impulsem, odzyskawszy jasno艣膰 my艣lenia - gdyby nie od艂o偶y艂 latarki na p贸艂k臋 w ster贸wce, w spos贸b jednoznaczny da艂by do zrozumienia kapitanowi Kr贸lowej Artemizji- je艣li w og贸le Kr贸lowa mia艂a kapitana - 偶e jaki艣 intruz myszkowa艂 po statku i przeszuka艂 go od dziobu po ruf臋. Nie by艂oby to z pewno艣ci膮 rozwa偶ne posuni臋cie, zw艂aszcza w stosunku do ludzi, kt贸rzy zdo艂ali przechytrzy膰 niemal wszystkie agencje 艣ledcze na 艣wiecie. Na st艂uczone szkie艂ko nic nie mo偶na by艂o poradzi膰; nale偶a艂o podj膮膰 ryzyko.

Spiesz膮c z powrotem do ster贸wki Pitt zerkn膮艂 na zegarek. Fluoryzuj膮ce wskaz贸wki pokazywa艂y 4:13. Niebawem wzejdzie s艂o艅ce. Pitt wdrapa艂 si臋 na mostek i z gor膮czkowym po艣piechem od艂o偶y艂 latark臋 na p贸艂k臋. Zanim 艣wit zdradzi jego obecno艣膰, musi - w swoim sprz臋cie nurkowym - znale藕膰 si臋 przynajmniej dwie艣cie metr贸w od statku.

Pok艂ad dziobowy wci膮偶 by艂 - czy mo偶e wydawa艂o si臋, 偶e jest - kompletnie opustosza艂y. Gdzie艣 zza plec贸w Pitta dobieg艂o co艣 na kszta艂t trzepotu. Pitt, na nowo ogarni臋ty przestrachem, b艂yskawicznie odwr贸ci艂 si臋, jednym p艂ynnym ruchem dobywaj膮c no偶a. By艂 bliski paniki, w skroniach wali艂y mu werble. Bo偶e, pomy艣la艂, przecie偶 nie mog臋 wpa艣膰 teraz, kiedy ju偶 jestem prawie bezpieczny.

By艂a to tylko mewa; nadlecia艂a z mroku, usiad艂a na wentylatorze i przechylaj膮c 艂ebek pytaj膮co spojrza艂a na Pitta. Zastanawia艂a si臋 bez w膮tpienia, c贸偶 to za idiota gania nago po pok艂adzie, trzymaj膮c w jednej r臋ce n贸偶, w drugiej za艣 - k膮piel贸wki. Uczucie ulgi sprawi艂o, 偶e pod Pittem ugi臋艂y si臋 kolana. Wchodz膮c na pok艂ad, nie wiedzia艂, czego si臋 mo偶e spodziewa膰: znalaz艂 z艂owrog膮 cisz臋. Bezw艂adnie opad艂 na reling usi艂uj膮c wzi膮膰 si臋 w gar艣膰. Je艣li sprawy nadal potocz膮 si臋 tym trybem, jeszcze przed 艣witem zaliczy zawa艂 albo za艂amanie nerwowe. G艂臋boko oddychaj膮c czeka艂, a偶 pozb臋dzie si臋 strachu.

Nawet nie obejrzawszy si臋 za siebie przesadzi艂 reling i po 艂a艅cuchu spu艣ci艂 w d贸艂. Jak膮偶 ulg臋 nios艂o dotkniecie wody! Morze rozwar艂o ramiona i da艂o Pittowi uczucie, 偶e niebezpiecze艅stwo zostawi艂 za sob膮.

Na艂o偶enie k膮piel贸wek i odczepienie sprz臋tu zaj臋艂o Pittowi najwy偶ej minut臋, umocowanie na plecach aparatu nurkowego - zabieg nader trudny, kiedy panuj膮 ciemno艣ci, a fale ustawicznie rzucaj膮 cz艂owiekiem o stalowe poszycie kad艂uba - te偶 przebieg艂o do艣膰 g艂adko dzi臋ki 膰wiczeniu znanemu jako 鈥瀠pu艣膰 i odzyskaj鈥, kt贸re Pitt wykonywa艂 wielokrotnie na pocz膮tku swej kariery p艂etwonurka. Rozejrza艂 si臋 za drewnian膮 skrzyni膮, ta jednak zdryfowa艂a gdzie艣 w czer艅 nocy i znikn臋艂a; zapewne niesiona fal膮 by艂a teraz w p贸艂 drogi do brzegu.

Le偶膮c nieruchomo na powierzchni morza Pitt rozwa偶a艂 ewentualno艣膰 zanurkowania i przyjrzenia si臋 od spodu kad艂ubowi Kr贸lowej Artemizji, osobliwy bowiem zgrzyt, kt贸ry us艂ysza艂 przebywaj膮c na pok艂adzie statku, dobiega艂 z do艂u i to zza poszycia. Po chwili doszed艂 do wniosku, 偶e plan jest bezsensowny, bo niczego nie zdo艂a zobaczy膰, skoro nie ma wodoszczelnego reflektora. Nie mia艂 za艣 najmniejszej ochoty obmacywa膰 jak 艣lepiec stu dwudziestu metr贸w kad艂uba, naje偶onego ostrymi jak brzytwa skorupami ma艂偶y. Zna艂 stare opowie艣ci relacjonuj膮ce w szczeg贸艂ach star膮 i brutaln膮 praktyk臋 przeci膮gania pod st臋pk膮 niesubordynowanych brytyjskich marynarzy i doskonale pami臋ta艂 jedn膮, szczeg贸lnie mro偶膮c膮 krew w 偶y艂ach histori臋 pewnego artylerzysty z H.M.S. Confident, na kt贸rym taki wyrok wykonano opodal brzeg贸w Timoru w 1786 roku. Skazany za kradzie偶 kubka brandy z kapita艅skiej szafki, by艂 przeci膮gany pod st臋pk膮 tak skutecznie, 偶e jego cia艂o zwis艂o w strz臋pach, spod kt贸rych wyziera艂a biel 偶eber i kr臋gos艂upa. Nieszcz臋艣nik by艂by mo偶e wy偶y艂, zanim jednak wyci膮gni臋to go na pok艂ad, zosta艂 rozszarpany przez dwa zwabione zapachem krwi rekiny m膮ko. Pitt dobrze zna艂 mo偶liwo艣ci rekina: w Key West wyci膮gn膮艂 kiedy艣 z fal przyboju ch艂opaka napadni臋tego przez rekina. Ch艂opak ocala艂, ale ju偶 do ko艅ca 偶ycia pozostanie mu w lewym udzie wielka dziura.

Pitt zakl膮艂 na g艂os. Musi przesta膰 my艣le膰 o takich historiach. Do jego uszu dobieg艂 pomruk, kt贸ry uzna艂 zrazu za wytw贸r wyobra藕ni, i gwa艂townie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. D藕wi臋k nie umilk艂, ba, nabra艂 mocy, pot臋偶nia艂. Wtedy Pitt poj膮艂, sk膮d dochodzi.

Ponownie ruszy艂y generatory statku: rozb艂ys艂y 艣wiat艂a nawigacyjne, a fala d藕wi臋k贸w o偶ywi艂a nagle Kr贸low膮 Artemizj臋. Pitt uzna艂, 偶e ju偶 najwy偶szy czas, aby wcieli膰 w 偶ycie maksym臋, i偶 rozs膮dek jest lepsz膮 cz膮stk膮 odwagi: 艣lepy w czarnej wodzie, s艂ysz膮c tylko bulgot b膮belk贸w powietrza, wyp艂ywaj膮cych z aparatu, zaczai ze wszystkich si艂 pracowa艂 p艂etwami. By艂a to jedna z tych chwil, kiedy 偶a艂owa艂, 偶e nie rzuci艂 palenia. Pokonawszy niemal pi臋膰dziesi膮t metr贸w wyp艂yn膮艂 na powierzchni臋 i obejrza艂 si臋 za siebie.

Kr贸lowa Artemizja samotnie trwa艂a na kotwicy; obrysowana szarzej膮cym niebem przed艣witu, sprawia艂a wra偶enie obrazka w staro艣wieckiej latarni magicznej. Tu i tam budzi艂y si臋 do 偶ycia snopy bia艂ego 艣wiat艂a, kt贸rych monotoni臋 urozmaica艂a jedynie ziele艅 prawo burtowego o艣wietlenia nawigacyjnego. Przez kilka minut nic wi臋cej si臋 nie dzia艂o, a potem - bez jakiegokolwiek sygna艂u, krzykni臋tej dono艣nie komendy - kotwica oderwa艂a si臋 od dna i z grzechotem ruszy艂a w stron臋 kluzy. Pitt doskonale widzia艂 jasno o艣wietlon膮 ster贸wk臋: wci膮偶 by艂a pusta. To niemo偶liwe, powtarza艂 sobie raz za razem, to jest po prostu niemo偶liwe. Ale stary statek nie odegra艂 jeszcze do ko艅ca swego widmowego spektaklu, bo oto nagle, jakby na znak re偶ysera, cichutko poni贸s艂 si臋 nad wod膮 brz臋k telegrafu pok艂adowego, na kt贸ry zduszonym pomrukiem odpowiedzia艂y silniki. Statek, wioz膮c wci膮偶 skryty gdzie艣 w g艂臋binach kad艂uba z艂owieszczy 艂adunek, podj膮艂 rejs.

Pitt wcale nie musia艂 widzie膰, i偶 Kr贸lowa Artemizja ruszy艂a: czu艂 przez wod臋 obroty jej 艣rub. Pi臋膰dziesi膮t metr贸w stanowi艂o odpowiedni膮 odleg艂o艣膰 - by艂 niewidoczny dla ewentualnej wachty, a ponadto mia艂 pewno艣膰, 偶e wielkie 艣ruby nie przerobi膮 go na pokarm dla ryb.

Kiedy nawis艂a burta przesuwa艂a si臋 obok jego podskakuj膮cej na falach g艂owy, Pittem zaw艂adn臋艂a gorycz. Czu艂 si臋 jak cz艂owiek obserwuj膮cy rakiet臋 bali styczn膮, kt贸ra startuje ze swego silosu i wchodzi na wst臋pnie zaprogramowany kurs nios膮c 艣mier膰 i zniszczenie. By艂 bezradny, nic nie m贸g艂 zrobi膰. Kr贸lowa Artemizja wioz艂a na pok艂adzie do艣膰 heroiny, by wprowadzi膰 w trans po艂ow臋 ludno艣ci pomocnej p贸艂kuli. Jeden B贸g raczy wiedzie膰, jaki chaos zapanuje w贸wczas, gdy trafi w r臋ce szumowin 偶eruj膮cych na fatalnym uzale偶nieniu innych, ile os贸b stoczy si臋 do rynsztoka, by pa艣膰 w ko艅cu ofiar膮 艣miertelnego zatrucia. Sto ton towaru na pok艂adzie statku. Jak sz艂a ta pioseneczka, kt贸r膮 dawno temu 艣piewa艂 jako uczniak? - 鈥濻to flaszek piwa na barowej p贸艂ce鈥. Prawie ten sam rytm, ale zupe艂nie inne skojarzenia. Wtedy - beztroska zabawa, teraz - ot臋pia艂e umys艂y i utracone nadzieje.

Potem Pitt pomy艣la艂 o sobie. Nie czu艂 satysfakcji z powodu, i偶 zniszczy艂 偶贸艂tego albatrosa i niepostrze偶enie przeszuka艂 Kr贸low膮 Artemizj臋. My艣la艂, 偶e jest idiot膮, odwalaj膮cym robot臋, kt贸ra nie powinna go obchodzi膰, robot臋, za kt贸r膮 nikt mu nie zap艂aci. Mia艂 czuwa膰 nad sprawnym przebiegiem wypraw oceanograficznych; nikt mu nie kaza艂 ugania膰 si臋 za przemytnikami. Bo c贸偶 m贸g艂by zwojowa膰? Nie by艂 anio艂em str贸偶em ca艂ej ludzko艣ci. Niechaj z von Tillem bawi si臋 w kotka i myszk臋 Zacynthus, Zeno, ca艂y Interpol, wszyscy cholerni gliniarze 艣wiata. To ich dzia艂ka, tego ich nauczono i za to im si臋 p艂aci. Raz jeszcze zakl膮艂 dono艣nie. Zbyt wiele czasu straci艂 na te rozmy艣lania, trzeba rusza膰 w stron臋 brzegu. Mechanicznie odprowadza艂 spojrzeniem gin膮ce w szar贸wce przed艣witu 艣wiat艂a statku. Wychodzi艂 w艂a艣nie na pla偶臋, gdy s艂o艅ce wyd藕wign臋艂o si臋 zza horyzontu i rzuci艂o pierwsze promienie na skaliste szczyty Thasos. Pitt 艣ci膮gn膮艂 z siebie i rzuci艂 na mi臋kki piasek ca艂y sprz臋t nurkowy, a potem osun膮艂 si臋 w 艣lad za nim. By艂 zmarnowany i obola艂y, ale umys艂 mia艂 zaj臋ty zupe艂nie czym innym i prawie na to nie zwraca艂 uwagi.

Pitt nie znalaz艂 na pok艂adzie statku ani 艣ladu heroiny; nie znajd膮 jej r贸wnie偶 ani agenci Biura ds. Narkotyk贸w, ani celnicy - to by艂o pewne. A zatem ostatnia mo偶liwo艣膰 to dno Kr贸lowej Artemizji. Tyle 偶e z pewno艣ci膮 nie raz i nie dwa nurkowie badali je starannie podczas postoj贸w statku w porcie. A poza tym jedyny spos贸b przekazania tak wielkiego 艂adunku musia艂by polega膰 na tym, 偶e spuszczony na morskie dno, jest wy艂awiany znacznie p贸藕niej; to te偶 nie wchodzi艂o w gr臋, bo wyci膮gni臋cie wodoszczelnego pojemnika, zdolnego pomie艣ci膰 sto trzydzie艣ci ton heroiny, wymaga艂oby operacji ratowniczej na pe艂n膮 skal臋. Nie, musi by膰 jaka艣 inna metoda, metoda na tyle przemy艣lna, 偶e nie po艂apano si臋 w niej przez wiele d艂ugich lat. Pitt doby艂 no偶a i bezmy艣lnie zacz膮艂 szkicowa膰 na wilgotnym piasku kontury Kr贸lowej Artemizji. Potem, zaintrygowany niespodziewanym pomys艂em, wsta艂 i wykre艣li艂 mierz膮cy dziesi臋膰 metr贸w d艂ugo艣ci szkic kad艂uba. P贸藕niej mostek, 艂adownie, maszynownie... nanosi艂 na rysunek w podatnym bia艂ym piasku wszystko, co zdo艂a艂 zapami臋ta膰. W miar臋 up艂ywu minut statek nabiera艂 kszta艂tu. Pitta tak poch艂on臋艂a robota, 偶e nie zwr贸ci艂 nawet uwagi, i偶 w jego kierunku oci臋偶ale zmierza starzec prowadz膮cy os艂a.

S臋dziwy Grek stan膮艂 jak wryty i z pomarszczonej twarzy spojrza艂y na Pitta oczy, kt贸re widzia艂y w 偶yciu zbyt wiele, aby jeszcze si臋 czemukolwiek dziwi膰. Po kilku chwilach wzruszy艂 oboj臋tnie ramionami i pod膮偶y艂 w 艣lad za os艂em, kt贸ry, w przeciwie艅stwie do swojego pana, ani na chwil臋 nie przerwa艂 dostojnego marszu.

Wreszcie schemat, uwzgl臋dniaj膮cy ka偶d膮 zapami臋tan膮 zej艣ci贸wk臋, by艂 niemal kompletny; m艂ode promienie s艂o艅ca zab艂ys艂y na no偶u, kiedy Pitt uzupe艂nia艂 dzie艂o drobnym humorystycznym akcentem - rysunkiem mikroskopijnego ptaka, usadowionego na male艅kim wentylatorze. Pitt odst膮pi艂 o kilka krok贸w i obrzuci艂 swoj膮 robot臋 krytycznym spojrzeniem. Patrzy艂 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, a potem parskn膮艂 g艂o艣nym 艣miechem. - Jedno jest pewne, nigdy nie zgarn臋 malarskich laur贸w. To bardziej przypomina ci臋偶arn膮 wielorybic臋 ni偶 jakikolwiek statek.

Nagle jego oczy zm臋tnia艂y jak oczy cz艂owieka w transie, a twarz o ostrych rysach straci艂a wszelki wyraz. Pitt wpad艂 na pomys艂 zupe艂nie nowy i poci膮gaj膮cy. Zrazu uzna艂 偶e jest zbyt dziwaczny, aby po艣wi臋ca膰 mu uwag臋, im d艂u偶ej go jednak rozwa偶a艂, tym wi臋cej dostrzega艂 w nim sensownych mo偶liwo艣ci. Pospiesznie nakre艣li艂 na piasku dodatkowe linie i zapominaj膮c o bo偶ym 艣wiecie por贸wnywa艂 je z tymi, kt贸re rysowa艂y si臋 w jego wyobra藕ni. Potem, dokonawszy ostatnich zmian, skrzywi艂 usta w pos臋pnym u艣miechu satysfakcji. Nie藕le to sobie von Till wykombinowa艂, naprawd臋 nie藕le.

Przesta艂 odczuwa膰 znu偶enie, kiedy zrzuci艂 z duszy ci臋偶ar nie rozwi膮zanych zagadek. Znalaz艂 nowe podej艣cie, ca艂kiem nieoczekiwan膮 odpowied藕. Szybko pozbiera艂 sprz臋t i j膮艂 si臋 wspina膰 na wzniesienie, kt贸rym bieg艂a nabrze偶na szosa. Przesta艂 my艣le膰 o porzuceniu tej gry. Nast臋pne rozdanie oka偶e si臋 zapewne najbardziej interesuj膮cym ze wszystkich. Kiedy stan膮艂 na g贸rze, spojrza艂 na wyrysowany w piasku wizerunek Kr贸lowej Artemizji.

Przyp艂yw podchodzi艂 coraz wy偶ej i powoli zaczyna艂 rozmywa膰 komin, zdobny wielk膮 liter膮 M.

Rozdzia艂 14

Giordino, wspar艂szy g艂ow臋 o futera艂 lornety, nogi za艣 o spory g艂az, chrapa艂 jak zabity obok granatowej furgonetki Air Force. Kolumna mr贸wek prze艂azi艂a przez jego odrzucone rami臋, nie zamierzaj膮c nadk艂ada膰 drogi w w臋dr贸wce do niewielkiego kopczyka sypkiej ziemi. Pitt u艣miechn膮艂 si臋 i pomy艣la艂, 偶e zasypianie gdziekolwiek, kiedykolwiek i w jakichkolwiek warunkach jest czym艣, co Giordino potrafi naprawd臋 doskonale.

Pitt otrz膮sn膮艂 p艂etwy, kieruj膮c s艂ony prysznic wprost na skupion膮 twarz Giordino; w odpowiedzi na ten brutalny zabieg nie rozleg艂 si臋 p贸艂senny be艂kot, nie nast膮pi艂o te偶 gwa艂towne wzdrygni臋cie - po prostu rozwar艂o si臋 jedno du偶e br膮zowe oko i Giordino, poirytowany, spojrza艂 na Pitta.

- Aha! Patrzcie, patrzcie! Oto nasz nieustraszony, wiecznie czujny anio艂 str贸偶 - powiedzia艂 Pitt z nie skrywanym sarkazmem. - Dr偶臋 na my艣l o straszliwym 偶niwie, jakie zgarn臋艂aby 艣mier膰, gdyby艣 postanowi艂 zosta膰 ratownikiem.

Druga powieka unios艂a si臋 powoli niczym roleta w oknie. - 偶eby unikn膮膰 niedom贸wie艅 - stwierdzi艂 ze znu偶eniem Giordino - chc臋 tylko podkre艣li膰, 偶e te stare 艣lepia nie odrywa艂y si臋 od noktowizora od chwili, gdy艣 si臋 w艂adowa艂 do tej twojej skrzyni, do momentu, kiedy wylaz艂e艣 na brzeg i zacz膮艂e艣 si臋 bawi膰 w piasku.

- B艂agam o wybaczenie, stary druhu - roze艣mia艂 si臋 Pitt. - Przypuszczam, 偶e niewiara w twoj膮 nieustaj膮c膮 czujno艣膰 b臋dzie mnie kosztowa膰 nast臋pnego drinka?

- Dwa drinki - mrukn膮艂 chytrze Giordino.

- Masz je jak w banku.

Giordino usiad艂, mru偶膮c oczy w s艂o艅cu. Zauwa偶y艂 mr贸wki i oboj臋tnie zmi贸t艂 je z ramienia. - Jak ci posz艂a k膮pi贸艂ka?

- Robert Southey musia艂 mie膰 na my艣li Kr贸low膮 Artemizj臋, kiedy pisa艂: 鈥濵orze zamar艂o, bryza skona艂a i zastyg艂 statek, niemy jak ska艂a鈥. Mo偶na by powiedzie膰, 偶e znalaz艂em co艣, nie znajduj膮c niczego.

- Nie kapuj臋.

- Wyja艣ni臋 ci p贸藕niej. - Pitt zgarn膮艂 sprz臋t nurkowy i rzuci艂 go na pak臋 furgonetki. - S膮 jakie艣 wiadomo艣ci od Zaca?

- Jeszcze nie. - Giordino skierowa艂 lornet臋 na posiad艂o艣膰 von Tilla. - Zac i Zeno wzi臋li pluton miejscowej 偶andarmerii i obstawili t臋 ca艂膮 baroni臋. Darius zosta艂 w magazynie przy radiostacji; ci膮gle w臋druje po d艂ugo艣ciach, na wypadek gdyby by艂a jaka艣 艂膮czno艣膰 pomi臋dzy statkiem a brzegiem.

- Z pozoru przemy艣lana akcja, ale niestety czysta strata czasu. - Pitt wytar艂 r臋cznikiem w艂osy, a potem przeczesa艂 je grzebieniem. - Gdzie by tu mo偶na znale藕膰 fajki i co艣 do picia?

Giordino skinieniem g艂owy pokaza艂 szoferk臋 furgonetki. - Z piciem na mnie nie licz, ale papierosy le偶膮 na siedzeniu.

Pitt wsun膮艂 tors do kabiny wozu i z czara o-z艂otego pude艂ka opatrzonego napisem 鈥濰ellas Specials鈥 wyj膮艂 sp艂aszczonego papierosa o owalnym przekroju; nigdy dot膮d nie pr贸bowa艂 tego gatunku i by艂 zaskoczony jego 艂agodnym smakiem. A zreszt膮 po przej艣ciach dw贸ch minionych godzin smakowa艂by mu nawet skr臋t z wodorost贸w.

- Kto艣 ci dokopa艂 w gole艅? - zapyta艂 rzeczowo Giordino.

Pitt wypu艣ci艂 smug臋 dymu i spojrza艂 na swoj膮 nog臋: z g艂臋bokiego czerwonego dra艣ni臋cia poni偶ej prawego kolana na ca艂ej d艂ugo艣ci powoli s膮czy艂a si臋 krew. Na pi臋膰 centymetr贸w w ka偶d膮 stron臋 od rany sk贸ra mia艂a malownicz膮 zielono-purpurowo-niebiesk膮 barw臋.

- Ot, drobny niefart, zderzenie z drzwiami w grodzi.

- Lepiej to opatrz臋. - Ze schowka w szoferce Giordino wyj膮艂 pakiet z zestawem pierwszej pomocy. - Dla doktora Giordino, neurochirurga 艣wiatowej s艂awy, taka operacja to dziecinna zabawa. Nie chc臋 si臋 che艂pi膰, ale dobrze wychodz膮 mi te偶 transplantacje.

Pitt nie potrafi艂 pohamowa膰 艣miechu. - Tylko staraj si臋 pami臋ta膰, 偶eby najpierw da膰 gaz臋, a dopiero p贸藕niej plaster.

- Jak偶e pan mo偶e m贸wi膰 takie rzeczy? - powiedzia艂 z uraz膮 Giordino, a potem przebiegle doda艂: - Zmieni pan 艣piewk臋, kiedy otrzyma ode mnie rachunek.

Pitt wzruszy艂 ramionami i powierzy艂 posiniaczon膮 nog臋 d艂oniom Giordino; kilka nast臋pnych minut up艂yn臋艂o w zupe艂nym milczeniu. Pitt siedzia艂, wch艂ania艂 w siebie cisz臋 i spogl膮da艂 tam, gdzie b艂臋kitne jak niebo morze spotyka艂o si臋 z bia艂ym piaskiem. W膮ska pla偶a, biegn膮ca poni偶ej szosy, ci膮gn臋艂a si臋 sze艣膰 mil w kierunku po艂udniowym, przemienia艂a w ledwo widoczn膮 kresk臋, a wreszcie nikn臋艂a za zachodnim cyplem wyspy. Jak okiem si臋gn膮膰, nie by艂o na niej 偶ywej duszy, w zwi膮zku z czym widok by艂 r贸wnie kusz膮cy i romantyczny, jak obrazek z plakatu, reklamuj膮cego podr贸偶e po morzach po艂udniowych. Prawdziwy kawa艂ek raju.

Pitt zauwa偶y艂, 偶e fale sze艣膰dziesi臋ciocentymetrowej wysoko艣ci nadchodz膮 w o艣miosekundowych odst臋pach, za艂amuj膮 si臋 co najmniej sto metr贸w od brzegu, by wreszcie w ostatnim porywie gniewu spienion膮 falang膮 zaatakowa膰 piasek i zgin膮膰 w tysi臋cznych strumykach cofaj膮cych si臋 ku morzu. Dla p艂ywaka warunki by艂y wr臋cz doskona艂e, do p艂ywania na desce surfingowej - przyzwoite, nurek jednak nie mia艂 na co liczy膰 w owych b艂臋kitnych wodach o p艂ytkim, piaszczystym i ja艂owym dnie. Prawdziwa podmorska przygoda dzieje si臋 tam, gdzie wody s膮 ziele艅sze, a po艣r贸d licznych raf kwitnie 偶ycie.

Pitt odwr贸ci艂 si臋 o sto osiemdziesi膮t stopni i popatrzy艂 na p贸艂noc: tu sytuacja prezentowa艂a si臋 zgo艂a odmiennie.

Z morza pi臋艂y si臋 ku niebu wysokie urwiste ska艂y; ich 艣ciany, pokiereszowane w nieustaj膮cym starciu z przybojem i wiatrami, by艂y ca艂kowicie pozbawione ro艣linno艣ci, wielkie za艣 z艂omy kamienne i g艂臋bokie rozpadliny dawa艂y wymowne cho膰 nieme 艣wiadectwo tego, co - pu艣ciwszy w ruch swe narz臋dzia - potrafi dokona膰 matka-natura. Pitta szczeg贸lnie zainteresowa艂 jeden fragment klifu.

Rzecz osobliwa, ale by艂 tylko w niewielkim stopniu nara偶ony na atak przyboju - wody u podstawy pionowego, nagiego masywu skalnego, obrze偶one z trzech stron pienist膮 fr臋dzl膮, ciemnozielone, g艂adkie i spokojne, sprawia艂y wra偶enie ogrodowej sadzawki o powierzchni stu metr贸w kwadratowych. Wygl膮da艂y wr臋cz nierealnie.

Pitt zastanawia艂 si臋, jakie cuda m贸g艂by odnale藕膰 w nich p艂etwonurek. Jeden B贸g obserwowa艂, jak przez miliony lat powstawa艂a i zmienia艂a si臋 wyspa, jak nadchodzi艂y i ust臋powa艂y zlodowacenia, jak podnosi艂 si臋 i opada艂 poziom m贸rz. Niewykluczone, 偶e grzywacze w swej w艣ciek艂ej aktywno艣ci wy偶艂obi艂y w urwisku ca艂y labirynt podwodnych jaski艅.

- No, zrobione - powiedzia艂 weso艂o Giordino. - Kolejny triumf Wielkiego Ala i jego sztuki medycznej. - Pitt nie pozwoli艂 si臋 zwie艣膰 frywolnemu tonowi g艂osu przyjaciela: wiedzia艂, 偶e skrywa autentyczn膮 trosk臋. Giordino wsta艂, przyjrza艂 si臋 Pittowi i ze zdumieniem pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Z tymi wszystkimi opatrunkami na nosie, piersi i nogach zaczynasz wygl膮da膰 jak zapasowe ko艂o z lat trzydziestych. Prawdziwy symbol depresji.

- Masz racj臋 - odpar艂 Pitt, robi膮c kilka krok贸w, aby roz膰wiczy膰 sztywniej膮c膮 nog臋 - tyle 偶e czuj臋 si臋 raczej jak odbojowa opona na holowniku.

- O, jest Zac - powiedzia艂 Giordino wyci膮gaj膮c rami臋.

Pitt odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 we wskazanym kierunku. Ci膮gn膮c za sob膮 smug臋 br膮zowego py艂u drog膮 ze wzg贸rz zje偶d偶a艂 czarny mercedes. Kiedy znalaz艂 si臋 na twardej nawierzchni przybrze偶nej szosy, zgubi艂 sw贸j welon i ju偶 niebawem poprzez szum przyboju Pitt us艂ysza艂 warkot dieslowskiego silnika. W贸z zaparkowa艂 r贸wnolegle do furgonetki i wyplu艂 ze swoich trzewi Zacynthusa, Zeno, a wreszcie Dariusa, kt贸ry silnie kusztyka艂, nie usi艂uj膮c ukry膰 bole艣ciwej miny. Zacynthus, ubrany w wyszarza艂y mundur polowy, mia艂 przekrwione i znu偶one oczy. Sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka, kt贸ry sp臋dzi艂 nieprzyjemn膮, bezsenn膮 noc. Pitt pos艂a艂 mu wsp贸艂czuj膮cy u艣miech. -No i co, Zac, jak posz艂o? Zobaczy艂e艣 co艣 ciekawego?

Wydawa艂o si臋, 偶e Zacynthus nie us艂ysza艂 pytania. Ci臋偶kim ruchem wydoby艂 z kieszeni fajk臋, nabi艂 j膮 i zapali艂. Potem powoli opad艂 na ziemi臋 i wsparty na 艂okciu wyci膮gn膮艂 si臋 jak d艂ugi.

- Skurwysyny, parszywe cwane skurwysyny - zakl膮艂 z gorycz膮. - Ca艂膮 noc wyt臋偶ali艣my wzrok, kryli艣my si臋 w krzakach i za kamieniami, a komary ci臋艂y nas jak w艣ciek艂e. I co艣my znale藕li? -Zaczerpn膮艂 powietrza, aby udzieli膰 odpowiedzi na w艂asne pytanie, Pitt go jednak uprzedzi艂.

- Nic 偶e艣cie nie znale藕li, niczego 偶e艣cie nie widzieli i nie s艂yszeli. Zacynthus zdoby艂 si臋 na anemiczny u艣miech, - To si臋 rzuca w oczy, co?

- Rzuca - odpar艂 lakonicznie Pitt.

- Ta ca艂a afera jest niebywale irytuj膮ca - stwierdzi艂 Zacynthus, dla podkre艣lenia wagi swych s艂贸w uderzaj膮c ku艂akiem w ziemi臋.

- Niebywale irytuj膮ca? - powt贸rzy艂 Pitt. - Tylko tyle potrafisz powiedzie膰?

Zacynthus usiad艂 i bezradnie wzruszy艂 ramionami. - Chyba wyczerpa艂em wszystkie mo偶liwo艣ci. Czuj臋 si臋 jak facet, kt贸ry po d艂ugiej wspinaczce osi膮gn膮艂 szczyt tylko po to, 偶eby stwierdzi膰, i偶 wszystko doko艂a jest sk膮pane we mgle. Mo偶e to zrozumiesz, nie wiem, ale po艣wi臋ci艂em ca艂e 偶ycie 艣ciganiu takich szumowin jak von Till. - Urwa艂 na chwil臋, a potem podj膮艂 bardzo cicho: - Nigdy dot膮d nie ponios艂em kl臋ski. Trudno mi si臋 teraz podda膰. Ten statek musi zosta膰 zatrzymany, a jednak, dzi臋ki naszym nie偶yciowym przepisom - nie mo偶e. Rany boskie, czy wyobra偶asz sobie, co nast膮pi, je偶eli ten 艂adunek heroiny dotrze do Stan贸w?

- Troch臋 si臋 nad tym zastanawia艂em.

- Pieprzy膰 te wasze przepisy - wtr膮ci艂 ze z艂o艣ci膮 Giordino. - Dajcie mi tylko przyczepi膰 do kad艂uba tej starej balii min臋 magnetyczn膮 i... bang! - klasn膮艂 w d艂onie - wszystkie narkotyki b臋d膮 sobie 膰pa膰 ryby.

Zacynthus powoli pokiwa艂 g艂ow膮. - Charakteryzuje ci臋 podej艣cie bezpo艣rednie, ale troch臋...

- ...prostackie - podpowiedzia艂 Pitt, kwituj膮c u艣miechem pe艂en urazy wyraz twarzy Giordino.

- Uwierz, wola艂bym widzie膰 sto 艂awic na膰panych ryb ni偶 jednego nawalonego licealist臋 - stwierdzi艂 pos臋pnie Zacynthus. - Zniszczenie statku, tak samo jak odci臋cie macki o艣miornicy, rozwi膮za艂oby problem tylko dora藕nie. Wci膮偶 mieliby艣my na karku von Tilla z jego band膮 szczwanych morskich przemytnik贸w.

Pozosta艂aby te偶 nie rozwi膮zana kwestia ogromnie - jestem zmuszony to przyzna膰 - pomys艂owych metod dzia艂ania tylu ludzi. Nie, musimy okaza膰 cierpliwo艣膰. Kr贸lowa Artemizja nie dotar艂a jeszcze do Chicago - mo偶e w Marsylii trafi si臋 nam kolejna szansa.

- Mocno w to w膮tpi臋 - o艣wiadczy艂 Pitt. Na czerpanym papierze daj臋 ci stuprocentow膮 gwarancj臋 Pitta, 偶e je艣li nawet kt贸ry艣 z twoich lewych doker贸w w艣lizgnie si臋 na pok艂ad, nie odkryje niczego, o czym warto by艂oby napisa膰 do domciu.

- Sk膮d bierzesz tak膮 pewno艣膰? - Zaskoczony agent podni贸s艂

gwa艂townie g艂ow臋. - Chyba 偶e... sam jakim艣 cudem przeszuka艂e艣 statek.

- Z tym facetem wszystko jest mo偶liwe - zaszemra艂 Giordino. - Kiedy Kr贸lowa kotwiczy艂a, by艂 na morzu dalej ni偶 ona. Potem zgubi艂em go z noktowizora na p贸艂 godziny.

Teraz wszyscy czterej m臋偶czy藕ni spogl膮dali na Pitta pytaj膮co.

Pitt roze艣mia艂 si臋 i strzeli艂 niedopa艂kiem za skraj szosy. - I nadszed艂 czas, o艣wiadczy艂 mors, by rzec o tym i owym... Bli偶ej, moi panowie, pos艂uchajcie opowie艣ci spod znaku sierpa, m艂ota i szpadryny o dramatycznych przygodach cz艂owieka-kota, nagiego w艂amywacza Dirka Pitta...

Kiedy sko艅czy艂, opar艂 si臋 o furgonetk臋 i przez d艂ug膮 chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w zamy艣lone twarze s艂uchaczy. - Ot i wszystko, kombinacja czysta jak kryszta艂 - podj膮艂 wreszcie z krzywym u艣mieszkiem. - W rzeczywisto艣ci Kr贸lowa Artemizja jest tylko fasad膮. Ach, jasne, 偶egluje po morzach i oceanach, przewo偶膮c rozmaite 艂adunki. Ale na tym ko艅czy si臋 jej podobie艅stwo do ka偶dego innego uczciwego frachtowca. Kr贸lowa jest star膮 艂ajb膮, ale pod jej stalow膮 sk贸r膮 funkcjonuje supernowoczesny system kontrolny. W zesz艂ym roku, na Oceanie Spokojnym, widzia艂em podobnie wyposa偶ony stary statek. Do jego obs艂ugi wystarczy sze艣ciu czy siedmiu ludzi.

- Ma艂e dziecko, ma艂y k艂opot... - zauwa偶y艂 sentencjonalnie Giordino.

- W艂a艣nie - skin膮艂 g艂ow膮 Pitt. - Ka偶da kabina, ka偶dy przedzia艂 to przygotowany do zdj臋膰 plan filmowy. Kiedy statek zawija do portu, zza kulis wybiegaj膮 cz艂onkowie za艂ogi i przemieniaj膮 si臋 w zesp贸艂 aktorski.

- Wybaczy pan, majorze, wie艣niacze ograniczenia mojego skromnego umys艂u - powiedzia艂 z oksfordzkim akcentem Zeno - ale nie rozumiem, jakim cudem Kr贸lowa Artemizja mo偶e bez nale偶ytej obs艂ugi odbywa膰 d艂ugie rejsy komercyjne.

- Bo przypomina zabytek historyczny - odrzek艂 Pitt. - Na przyk艂ad jaki艣 s艂ynny zamek, gdzie wci膮偶 dzia艂a kanalizacja, w kominkach p艂onie ogie艅, a trawniki i ogrody s膮 zawsze nienagannie utrzymane. Przez pi臋膰 dni w tygodniu obiekt jest zamkni臋ty, podczas weekend贸w jednak otwiera si臋 dla turyst贸w - w tym przypadku: stra偶y celnej.

- A kustosze? - unosz膮c brew zapyta艂 Zeno.

- Kustosze mieszkaj膮 w piwnicach - odmrukn膮艂 Pitt.

- W piwnicach to 偶yj膮 szczury - kwa艣no wtr膮ci艂 swoje dwa grosze Darius.

- Uwaga jak najbardziej a propos - stwierdzi艂 z aprobat膮 Pitt. - W szczeg贸lno艣ci je艣li wzi膮膰 pod uwag臋 ich dwunog膮 odmian臋, z kt贸r膮 mamy do czynienia.

- Piwnice, plany filmowe, zamki. Za艂oga skryta gdzie艣 w g艂臋bi kad艂uba. Do czego zmierzasz? - zapyta艂 ze zniecierpliwieniem Zacynthus. - Zechciej przej艣膰 do sedna.

- Nic innego nie robi臋. Po pierwsze za艂oga nie kryje si臋 w kad艂ubie, lecz pod nim.

Zacynthus zmru偶y艂 oczy. - To nie jest mo偶liwe.

- Wr臋cz przeciwnie - stwierdzi艂 Pitt z u艣miechem. - Zupe艂nie mo偶liwe, je艣li przyjmiemy, i偶 zacna Kr贸lowa Artemizja jest brzemienna.

Zapad艂a kr贸tka chwila ciszy, podczas kt贸rej wszyscy wpatrywali si臋 w Pitta z niedowierzaniem. Pierwszy przerwa艂 milczenie Giordino.

- Chyba chcesz nam co艣 powiedzie膰, ale niech mnie diabli, je艣li ci si臋 udaje.

- Zac przyzna艂, i偶 stosowana przez von Tilla metoda przemytu jest niezwykle pomys艂owa - powiedzia艂 Pitt. - Racja. A genialno艣膰 wyrasta z prostoty. Kr贸lowa Artemizja oraz inne statki Minerwy potrafi膮 wprawdzie p艂ywa膰 samodzielnie, lecz zarazem mog膮 by膰 sterowane przez pod艂膮czon膮 do st臋pki mniejsz膮 jednostk臋. Zastan贸wcie si臋 nad tym przez moment, bo my艣l wcale nie jest absurdalna. - Z g艂osu Pitta przebija艂a taka pewno艣膰, 偶e sceptycyzm s艂uchaczy zaczyna艂 powoli p臋ka膰. - Kr贸lowa nie po to nadk艂ada drogi o dwa dni, 偶eby pos艂a膰 von Tillowi buziaka: musi w jaki艣 spos贸b nawi膮zywa膰 z nim 艂膮czno艣膰. - Zwr贸ci艂 si臋 do Zacynthusa: - Zeno - Mieli艣cie will臋 pod obserwacj膮 i nie dostrzegli艣cie 偶adnych sygna艂贸w.

- Ani te偶 nikogo, kto by wchodzi艂 lub wychodzi艂 - doda艂 Zeno.

- Ze statkiem sytuacja by艂a identyczna - o艣wiadczy艂 Giordino, z ciekawo艣ci膮 spogl膮daj膮c na Pitta. - Opr贸cz ciebie nikt nie postawi艂 nogi na pla偶y.

- Do艂膮czmy do tego spostrze偶enia moje i Dariusa: on nie 艂apa艂 偶adnej transmisji, a ja widzia艂em pust膮 kabin臋 radiow膮.

- Zaczynam za tob膮 nad膮偶a膰 - stwierdzi艂 z zadum膮 Zac. - Wszelka 艂膮czno艣膰 pomi臋dzy statkiem a von Tillem musi odbywa膰 si臋 pod wod膮. Ale wci膮偶 nie jestem pewien, 偶e kupuj臋 twoj膮 wersj臋 statku-satelity.

- Spr贸bujmy inaczej. - Pitt zrobi艂 kr贸tk膮 pauz臋. - Co mo偶e przebywa膰 pod wod膮 wielkie odleg艂o艣ci, przewozi膰 za艂og臋 plus ewentualnie sto trzydzie艣ci ton heroiny, a wreszcie czego nie mog膮 przeszuka膰 celnicy? Jedyna logiczna odpowied藕 brzmi: pe艂nowy-miarowy okr臋t podwodny.

- Zgrabna koncepcja, ale nie przejdzie. - Zac stanowczo pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nasi p艂etwonurkowie przynajmniej sto razy zagl膮dali pod dno statk贸w Minerwy i jako艣 dot膮d nie natkn臋li si臋 na okr臋t podwodny.

- W dodatku przypuszczalnie nigdy si臋 nie natkn膮. - Pitt mia艂 sucho w ustach, a papieros smakowa艂 mu jak spalona tektura. Cisn膮艂 go na 艣rodek szosy i obserwowa艂, a偶 asfalt pod roz偶arzonym koniuszkiem roztopi艂 si臋 w miniaturow膮 smolist膮 ka艂u偶臋. - Nie twierdz臋, 偶e b艂臋dna jest metoda poszukiwa艅. Twoi nurkowie, je艣li wybaczysz 偶artobliwe sformu艂owanie, po prostu sp贸藕niaj膮 si臋 na statek.

- Sugerujesz wi臋c, 偶e okr臋t podwodny od艂膮cza si臋 jeszcze przed wej艣ciem statku do portu? - zapyta艂 Zacynthus.

- Tak to z grubsza wygl膮da.

- I co potem? Dok膮d p艂ynie?

- Wr贸膰my najpierw do Kr贸lowej Artemizji w Szanghaju. - Pitt urwa艂 na chwil臋, 偶eby pozbiera膰 my艣li. - Gdyby艣 stoj膮c na nabrze偶u rzeki Whangpoo obserwowa艂 statek, dostrzeg艂by艣 zwyk艂膮 operacj臋 za艂adunkow膮: d藕wigi spuszczaj膮ce do wn臋trza Kr贸lowej worki z towarem. Najpierw, oczywi艣cie, worki z heroin膮, kt贸re jednak nie pole偶a艂yby d艂ugo w 艂adowni statku - prawie na pewno przez tajemny w艂az, niemo偶liwy do wykrycia sprz臋tem jakiejkolwiek s艂u偶by celnej, zosta艂yby przeflancowane na pok艂ad 艂odzi podwodnej. P贸藕niej dorzucono by legalny 艂adunek, l oto Kr贸lowa Artemizja wychodzi w morze, zmierza na Cejlon, gdzie herbat臋 i soj臋 wymienia na grafit i kakao - kolejny uczciwy towar - potem zahacza o Thasos, zawija do Marsylii, 偶eby uzupe艂ni膰 paliwo, i wreszcie sunie wprost do Chicago.

- Jedna rzecz mi tu nie gra - mrukn膮艂 Giordino.

- Wal.

- Poniewa偶 nie jestem ekspertem od p艂ywaj膮cych trumien, nie mog臋 sobie wykombinowa膰, jak jedna z nich mo偶e si臋 bawi膰 z frachtowcem w kangurzego dzidziusia albo sk膮d bierze miejsce na za艂adowanie stu trzydziestu ton hery.

- Niezb臋dne by艂yby modyfikacje - przyzna艂 Pitt. - Ale nie trzeba 偶adnych in偶ynierskich cud贸w, 偶eby usun膮膰 kiosk oraz inne stercz膮ce elementy konstrukcji; po takich przer贸bkach okr臋t mo偶e si臋 bez trudu przytuli膰 do kilu statku-matki. Przeci臋tny okr臋t podwodny z czas贸w II wojny 艣wiatowej to jakie艣 p贸艂tora tysi膮ca ton wyporno艣ci, sto metr贸w d艂ugo艣ci. Kad艂ub mia艂, powiedzmy z grubsza, kubatur臋 dw贸ch podmiejskich domk贸w. Po opr贸偶nieniu przedzia艂贸w torpedowych i pomieszcze艅 dla osiemdziesi臋ciu cz艂onk贸w za艂ogi znajdzie si臋 a偶 nadto miejsca na zmagazynowanie heroiny.

Pitt dostrzeg艂, 偶e Zacynthus przygl膮da mu si臋 w bardzo osobliwy spos贸b: najpierw z g艂臋bok膮 zadum膮, a potem z rosn膮cym zrozumieniem.

- Jak膮, twoim zdaniem, szybko艣膰 mog艂aby rozwin膮膰 Kr贸lowa Artemizja p艂yn膮c z podczepion膮 do dna 艂odzi膮 podwodn膮? - zapyta艂.

Pitt zastanawia艂 si臋 przez chwil臋. - Powiedzia艂bym, 偶e oko艂o dwunastu w臋z艂贸w, a bez takiego balastu - pi臋tna艣cie czy nawet szesna艣cie.

Zacynthus zwr贸ci艂 si臋 do Zeno: - Jest zupe艂nie mo偶liwe, i偶 major wpad艂 na w艂a艣ciwy trop.

- Wiem, o czym pan my艣li, inspektorze - pod ogromnym w膮sem b艂ysn臋艂y w u艣miechu z臋by. - Wielokrotnie zastanawiali艣my si臋, dlaczego statki Minerwy odbywaj膮 rejsy z tak r贸偶nymi szybko艣ciami.

Zacynthus ponownie skierowa艂 wzrok na Pitta. Roz艂adunek heroiny; gdzie si臋 odbywa i w jaki spos贸b?

- Noc膮, podczas przyp艂ywu. W dzie艅 ryzyko jest zbyt du偶e okr臋t podwodny m贸g艂by zosta膰 dostrze偶ony z powietrza...

- To si臋 zgadza - wtr膮ci艂 Zacynthus. - Frachtowce von Tilla zawsze wed艂ug planu zawijaj膮 do port贸w po zmierzchu.

- A co do roz艂adunku? - ci膮gn膮艂 Pitt, nie zwracaj膮c uwagi na wtr臋t. - Okr臋t podwodny zostaje odczepiony natychmiast po wej艣ciu do portu. Skoro nie ma kiosku ani peryskopu, musi go prowadzi膰 jaka艣 ma艂a jednostka. W tym momencie pojawia si臋 jedyne prawdziwe ryzyko przedsi臋wzi臋cia - mo偶liwo艣膰 staranowania w ciemno艣ciach przez inny, niczego nie podejrzewaj膮cy statek.

- Bez w膮tpienia bior膮 na pok艂ad pilota, znaj膮cego port jak w艂asn膮 kiesze艅 - powiedzia艂 zamy艣lony Zacynthus.

- Doskona艂y pilot jest w takiej operacji absolutnie niezb臋dny - zgodzi艂 si臋 Pitt - bo unikanie w p艂ytkim akwenie i to po ciemku podwodnych przeszk贸d jest czym艣, czemu 偶adnym cudem nie podo艂a 偶eglarz-amator.

- Nast臋pny problem z listy - powiedzia艂 powoli Zacynthus - polega na tym, 偶eby ustali膰, gdzie potajemnie m贸g艂by si臋 odby膰 wy艂adunek towaru i jego dystrybucja.

- Co powiecie o jakim艣 pustym sk艂adzie portowym? - zasugerowa艂 Giordino. Mia艂 zamkni臋te oczy i mog艂o si臋 zdawa膰, 偶e podrzemuje, ale Pitt wiedzia艂 z d艂ugoletniego do艣wiadczenia, 偶e nie uroni艂 ani s艂owa.

Pitt prychn膮艂 艣miechem. - Zbrodniczy obwie艣 przymykaj膮cy po pustych sk艂adach wypad艂 z gry razem z Sherlockiem Holmesem. Teraz magazyny portowe to 艂akomy towar i pusty budynek wzbudzi艂by natychmiastowe podejrzenia. Poza tym, a obecny tu Zac zapewne potwierdzi moje s艂owa, taki sk艂ad jest zawsze pierwszym miejscem, do kt贸rego zagl膮da detektyw.

Zacynthus u艣miechn膮艂 si臋 blado. - Major Pitt ma stuprocentow膮 racj臋. Wszystkie budynki portowe s膮 uwa偶nie obserwowane przez ludzi z naszego biura i celnik贸w, 偶e nie wspomn臋 o Stra偶y Portowej. Nie, metoda musi by膰 znacznie bardziej wyrafinowana. Na tyle wyrafinowana, 偶e pozwoli艂a g艂adko prowadzi膰 interes przez wiele lat. - Uczyni艂 d艂ug膮 pauz臋 i podj膮艂 cicho: - Mamy w ko艅cu konkretny trop. To tylko nitka, ale je艣li nitka 艂膮czy si臋 z lin膮, ta za艣 - z 艂a艅cuchem, istnieje szansa, 偶e przy odrobinie szcz臋艣cia na ko艅cu znajdziemy von Tilla.

- Je艣li chce pan pod膮偶y膰 艣ladem zasugerowanym przez majora Pitta, jest rzecz膮 niezwykle wa偶n膮, aby Darius poinformowa艂 naszych agent贸w w Marsylii. - Zeno m贸wi艂 tonem cz艂owieka, kt贸ry usi艂uje przekona膰 si臋 do czego艣, co nie jest stwierdzonym faktem.

- Nie, im mniej wiedz膮, tym lepiej - odpar艂 Zacynthus kr臋c膮c g艂ow膮. - Nie chc臋 偶adnych dzia艂a艅, kt贸re da艂yby von Tillowi do my艣lenia. Kr贸lowa Artemizja i heroina musz膮 dotrze膰 do Chicago bez najmniejszych przeszk贸d.

- Bardzo sprytne - uzna艂 z u艣miechem Pitt. - Chcesz u偶y膰 towaru von Tilla, 偶eby zwabi膰 rekiny.

- 艁atwo by艂o zgadn膮膰 - przytakn膮艂 Zacynthus. - Na powitanie okr臋tu przyb臋d膮 wszyscy wielcy gangsterzy i przedstawiciele wszystkich podziemnych organizacji wyspecjalizowanych w handlu narkotykami. - Urwa艂, 偶eby poci膮gn膮膰 fajk臋. - Moje biuro z najwi臋ksz膮 satysfakcj膮 ugo艣ci to szacowne grono.

- Zak艂adaj膮c, 偶e ustalisz miejsce wy艂adunku - dorzuci艂 Pitt.

- Ustalimy je - o艣wiadczy艂 Zacynthus z przekonaniem. - Kr贸lowa Artemizja wejdzie na Wielkie Jeziora dopiero za trzy tygodnie, a to daje nam czas, aby przeszuka膰 ka偶de molo, stoczni臋 czy basen jachtowy wzd艂u偶 wybrze偶a. Dyskretnie, rzecz jasna, bo nie ma sensu wznieca膰 alarmu i p艂oszy膰 graczy.

- To nie b臋dzie 艂atwe.

- Chyba nie doceniasz biura - powiedzia艂 Zacynthus z uraz膮. - Tak si臋 sk艂ada, 偶e jeste艣my specjalistami od takich historii. Ale 偶eby ci臋 uspokoi膰, dodam, i偶 nie b臋dziemy usi艂owali precyzyjnie zlokalizowa膰 punktu, lecz tylko z grubsza okre艣li膰 termin roz艂adunku. Potem do akcji przyst膮pi sonar, a w odpowiednim momencie - my.

Pitt obdarzy艂 Zacynthusa pos臋pnym spojrzeniem. - Zbyt wiele niewiadomych uznajesz za pewniki.

- Zaskakujesz mnie, majorze. To ty wskaza艂e艣 nam kierunek. Pierwszy, spiesz臋 doda膰, obiecuj膮cy kierunek, jaki od wielu lat zarysowa艂 si臋 przed Biurem ds. Narkotyk贸w i Interpolem Czy偶by艣 zaczyna艂 pow膮tpiewa膰 we w艂asne mo偶liwo艣ci dedukcji?

Pitt pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nie, jestem pewien, 偶e moje przypuszczenia odno艣nie do okr臋tu podwodnego s膮 s艂uszne.

- A zatem na czym polega problem?

- S膮dz臋, 偶e stawiasz wszystko na jedn膮 kart臋, koncentruj膮c ca艂y wysi艂ek w Chicago.

Jakie masz lepsze miejsce na zastawienie pu艂apki?

Pitt odpowiedzia艂 powoli i wyra藕nie: - Od dzi艣, do chwili gdy na pok艂ad Kr贸lowej Artemizji wejd膮 celnicy, mo偶e si臋 wydarzy膰 mn贸stwo rozmaitych rzeczy. Sam powiedzia艂e艣, 偶e trzy tygodnie to a偶 nadto, 偶eby starannie przeszuka膰 wybrze偶e w okolicy miasta. Po co gna膰 na z艂amanie karku? Sugeruj臋 z ca艂ym naciskiem, 偶eby艣 przed podj臋ciem zdecydowanych dzia艂a艅 spr贸bowa艂 ustali膰 jeszcze kilka fakt贸w.

Zacynthus popatrzy艂 na Pitta z zaciekawieniem. - Co ci chodzi po g艂owie?

Pitt opar艂 si臋 o rozpalon膮 karoseri臋 furgonetki, zmarszczywszy w zadumie czo艂o spojrza艂 na morze, g艂臋boko wci膮gn膮艂 w p艂uca przesycone sol膮 powietrze i na d艂ugie sekundy pozwoli艂 si臋 unie艣膰 uczuciu narkotycznego niemal oszo艂omienia. Kiedy wreszcie z wysi艂kiem wr贸ci艂 my艣lami ku ch艂odnej rzeczywisto艣ci, wiedzia艂 ju偶, co musi zrobi膰.

- Zac, potrzebuj臋 dziesi臋ciu dobrych ludzi i jakiego艣 wilka morskiego, kt贸ry zna wody wok贸艂 Thasos.

- Po co? - zapyta艂 kr贸tko Zacynthus.

- Jest do pomy艣lenia, 偶e je艣li von Till kieruje z domu swoimi operacjami przemytniczymi, ze statkami za艣 utrzymuje podwodn膮 艂膮czno艣膰, musi gdzie艣 u wybrze偶y wyspy dysponowa膰 podmorsk膮 baz膮.

- I ty j膮 zamierzasz odnale藕膰.

- Na tym z grubsza polega pomys艂 - odpar艂 beznami臋tnie Pitt. Popatrzy艂 Zacynthusowi prosto w oczy. - No i?

Zacynthus d艂u偶sz膮 chwil臋 bawi艂 si臋 fajk膮. - Niemo偶liwe - odrzek艂 wreszcie stanowczym g艂osem. - Nie mog臋 na to pozwoli膰. Jeste艣 zdolnym facetem i a偶 do tej chwili dzia艂a艂e艣 w zgodzie z rozs膮dkiem. No i nikt w wi臋kszym stopniu ni偶 ja nie docenia ogromnej pomocy, jak膮 nam okaza艂e艣. Nie mog臋 jednak ryzykowa膰, 偶e von Till zostanie zaalarmowany. Powtarzam: statek bez przeszk贸d musi dotrze膰 do Chicago.

- Von Till ju偶 jest zaalarmowany - g艂osem cz艂owieka pewnego swych racji o艣wiadczy艂 Pitt. - By艂by 艣lepy, gdyby nie zorientowa艂 si臋, 偶e robicie mu ko艂o pi贸ra. Przecie偶 ten angielski niszczyciel i turecki samolot, kt贸re z Cejlonu na Morze Egejskie tropi艂y Kr贸low膮 Artemizj臋, to jednoznaczny komunikat, 偶e Interpol wpad艂 na 艣lad heroiny. Powiadam: powstrzymajmy go teraz, zanim kt贸rykolwiek z jego statk贸w przyjmie na pok艂ad albo dostarczy do celu jakikolwiek nielegalny 艂adunek.

- Dop贸ki Kr贸lowa Artemizja nie zboczy z zaplanowanego kursu, powtarzam: a偶 do tego momentu, wobec von Tilla obowi膮zuje kategorycznie zasada nieingerencji. - Zacynthus przerwa艂 na kilka sekund, a potem podj膮艂 ju偶 ciszej: - Musisz zrozumie膰: pu艂kownik Zeno, kapitan Darius i ja jeste艣my specjalistami od narkotyk贸w. Je偶eli mamy sw膮 prac臋 wykonywa膰 kompetentnie, nie mo偶emy zawraca膰 sobie g艂owy handlem 偶ywym towarem, skradzionym z艂otem czy nielegalnym przerzutem kryminalist贸w. To brzmi bezwzgl臋dnie i cynicznie, przyznaj臋, ale przecie偶 istniej膮 agencje i detektywi zajmuj膮cy si臋 takimi w艂a艣nie rodzajami przest臋pczo艣ci. Us艂ysza艂by艣 z ich ust to samo, gdyby Kr贸lowa wioz艂a 艂adunek, kt贸rym oni byliby zainteresowani. Nie, wybacz, mo偶e von Till nam si臋 wymknie, ale przynajmniej zgarniemy najwi臋kszych hurtownik贸w w Ameryce P贸艂nocnej, a przy okazji drastycznie ukr贸cimy nap艂yw heroiny z zewn膮trz.

Zapad艂a chwila ciszy, a potem Pitt eksplodowa艂 jak granat. - Pieprzenie! Nawet je艣li zgarniesz heroin臋, okr臋t podwodny i wszystkich handlarzy narkotyk贸w w Stanach, nie powstrzymasz von Tilla od kontynuowania dzia艂alno艣ci. 艁atwo znajdzie nowych odbiorc贸w i natychmiast wr贸ci z nowym transportem.

Pitt czeka艂 na reakcj臋, a gdy nie nast膮pi艂a, podj膮艂: - Nie masz nade mn膮 i Giordino 偶adnej w艂adzy, cokolwiek wi臋c teraz zrobimy - zrobimy bez twojej wiedzy i zgody.

Zacynthus mocno zacisn膮艂 wargi, spojrza艂 w艣ciekle na Pitta. a potem na zegarek. - Tracimy czas. Mam tylko godzin臋, 偶eby dotrze膰 na Lotnisko Kavalla i z艂apa膰 poranny samolot do Aten, Wymierzy艂 w Pitta fajk臋 jak rewolwer. - Preferuj臋 metody parlamentarne, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Wyrazy ubolewania, majorze. Chocia偶 pozostaj臋 twoim d艂u偶nikiem, raz jeszcze lestem zmuszony pozbawi膰 was wolno艣ci.

- Takiego wa艂a - odpar艂 zimno Pitt. - Nie zamierzamy i艣膰 ci na r臋k臋.

- W takim razie czeka ci臋 niemi艂e do艣wiadczenie aresztowania przy u偶yciu 艣rodk贸w przymusu. - Zacynthus poklepa艂 kabur臋, wisz膮c膮 na biodrze.

Giordino leniwie d藕wign膮艂 si臋 z ziemi i z艂apa艂 Pitta za rami臋. U艣miecha艂 si臋 od ucha do ucha. - Nie s膮dzisz, 偶e to najwy偶szy czas, aby Dziki Giordino Hickok prze膰wiczy艂 szybkie dobywanie spluwy?

Ani na trykotowej koszulce Giordino, ani na spodniach koloru khaki nie odznacza艂o si臋 wymowne wybrzuszenie, Pitt jednak, chocia偶 zbity z panta艂yku, ufa艂 staremu kumplowi bez zastrze偶e艅. Popatrzy艂 na niego z mieszanin膮 nadziei i podejrzliwo艣ci w oczach.

- W膮tpi臋, czy nadarzy si臋 lepsza okazja - powiedzia艂.

Zacynthus odpina艂 ju偶 kabur臋 z automatyczn膮 czterdziestk膮pi膮tk膮. - Jaki numer trzymacie tym razem w r臋kawie? Musz臋 was ostrzec...

- Chwileczk臋 - wtr膮ci艂 chrapliwie Darius. - Je艣li pan pozwoli, inspektorze... - Ton jego g艂osu sugerowa艂 mordercze zamiary. - Mam z tymi dwoma rachunki do wyr贸wnania.

Giordino nie da艂 si臋 speszy膰; ignoruj膮c gro藕b臋 Dariusa o艣wiadczy艂 z takim spokojem, jakby prosi艂 Pitta o podanie wazy z zup膮: - Spod pachy wyci膮gam bro艅 wr臋cz artystycznie, ale z biodra jestem szybszy. Co wolisz na pierwszy ogie艅?

- W tej chwili - odpar艂 Pitt, zaciekawiony raczej ni偶 rozbawiony - sugeruj臋 ten szybki numer z rozporka.

- Przesta艅cie! Do艣膰! - Zacynthus z irytacj膮 zamacha艂 fajk膮. - B膮d藕cie rozs膮dni i nie stawiajcie oporu.

- Gdzie zamierzasz nas zapud艂owa膰 na trzy tygodnie? - zapyta艂 Pitt.

Zacynthus wzruszy艂 ramionami. - Wi臋zienie na kontynencie szczyci si臋 znakomitymi warunkami, ch臋tnie tam przetrzymuj膮 wi臋藕ni贸w politycznych. By膰 mo偶e pu艂kownik Zeno b臋dzie musia艂 u偶y膰 swoich wp艂yw贸w, aby za艂atwi膰 wam cel臋 z widokiem... - Szcz臋ka Zacynthusa opad艂a w p贸艂 zdania, jego piwne oczy zw臋zi艂y si臋 w bezsilnej w艣ciek艂o艣ci, a cia艂o zesztywnia艂o tak, 偶e mog艂oby p贸j艣膰 w zawody z kamiennym pos膮giem.

W d艂oni Giordino zmaterializowa艂 si臋 nagle male艅ki pistolecik, nie wi臋kszy ni偶 kapiszonowiec; jego lufa grubo艣ci o艂贸wka mierzy艂a w punkt dok艂adnie pomi臋dzy brwiami inspektora. Nawet Pitt pozwoli艂 si臋 zaskoczy膰. Logika podpowiada艂a mu, 偶e Giordino blef uje, bo nikomu przez my艣l nie przesz艂o, 偶e przyjaciel naprawd臋 wyci膮gnie uczciw膮 spluw臋.

Rozdzia艂 15

Bro艅 - oboj臋tne: ma艂a i niepoka藕na czy te偶 wielka i gro藕na - ma t臋 cech臋, 偶e znakomicie przykuwa uwag臋. Stwierdzi膰, i偶 Giordino stanowi艂 centrum powszechnej uwagi, by艂oby zaledwie p贸艂prawd膮. Gra艂 sw膮 rol臋 z pasj膮 - pistolecik w wyci膮gni臋tej na pe艂n膮 d艂ugo艣膰 r臋ce, pos臋pny u艣mieszek na twarzy. Gdyby przyznawano Oskary za kozack膮 zawadiacko艣膰, Giordino dosta艂by co najmniej trzy.

Przez d艂ug膮 chwil臋 nikt si臋 nie odzywa艂, na koniec jednak Zeno, kt贸ry u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie, 艂upn膮艂 pi臋艣ci膮 w otwart膮 d艂o艅. - Sam m贸wi艂em, 偶e wy dwaj jeste艣cie diablo niebezpiecznymi i szczwanymi facetami, a przecie偶 wci膮偶 okazuj臋 si臋 na tyle g艂upi, by stwarza膰 wam okazje, kt贸re pozwalaj膮 tego dowie艣膰.

- R贸wnie jak pan nie lubimy tych 偶enuj膮cych scenek - powiedzia艂 pojednawczo Pitt. - A teraz, d偶entelmeni, pozw贸lcie, 偶e zamkniemy kramik i wr贸cimy do domu.

- G艂upio by by艂o zarobi膰 kulk臋 w plecy. - Giordino niedbale machn膮艂 pistolecikiem w stron臋 trzech agent贸w. - Lepiej po偶yczmy ich spluwy zanim zejdziemy ze sceny.

- To nie b臋dzie konieczne - stwierdzi艂 Pitt. - Nikt nie poci膮gnie za spust. - Spojrza艂 w oczy Zacynthusowi a potem Zeno: obaj wyra藕nie wa偶yli szans臋. - Sytuacja jest patowa, a pokusa wielka, ale jako ludzie honoru nie strzelicie nam w plecy. Poza tym nie by艂oby to rozwi膮zanie praktyczne, 艣ledztwo bowiem w sprawie naszej 艣mierci z pewno艣ci膮 narobi艂oby niez艂ego smrodu. Wyobra偶acie sobie, panowie, ten zachwyt von Tilla? Z drugiej strony wiecie cholernie dobrze, i偶 nie zaczniemy si臋 ostrzeliwa膰, bo nie gramy o stawk臋, kt贸ra uzasadnia艂aby zabicie kt贸regokolwiek z was. Cierpliwo艣膰... prosz臋 was tylko o cierpliwo艣膰 przez dziesi臋膰 najbli偶szych godzin. Obiecuj臋 ci, Zac, 偶e spotkamy si臋 jeszcze przed zachodem s艂o艅ca i to w znacznie przyjemniejszych okoliczno艣ciach.

W g艂owie Pitta pobrzmiewa艂a jaka艣 wieszcza nuta, a wyrachowanie w oczach Zacynthusa ust膮pi艂o miejsca zaskoczeniu.

Pitt dozna艂 przelotnej pokusy, 偶eby przeci膮gn膮膰 nieco t臋 gr臋 w kotka i myszk臋, ale si臋 rozmy艣li艂. Zacynthus i Zeno sprawiali wprawdzie wra偶enie zrezygnowanych, lecz z Dariusem sprawa przedstawia艂a si臋 odmiennie. Z w艣ciek艂o艣ci膮 na twarzy post膮pi艂 dwa kroki do przodu, a jego d艂onie zaciska艂y si臋 i otwiera艂y jak dwie wielkie ostrygi z po艂udniowego Pacyfiku. Zdecydowanie by艂 najwy偶szy czas, 偶eby spiesznie wycofa膰 si臋 na z g贸ry upatrzone pozycje.

Pitt obszed艂 furgonetk臋 z przodu, wykorzystuj膮c mask臋 w charakterze barykady oddzielaj膮cej go od Dariusa, zaj膮艂 miejsce za kierownic膮 - przy czym skrzywi艂 si臋, kiedy rozgrzany s艂o艅cem skaj przypali艂 jego nagie uda i plecy - a nast臋pnie w艂膮czy艂 silnik. Giordino z pistoletem w gar艣ci, ani na chwil臋 nie spuszczaj膮c z oka trzech m臋偶czyzn stoj膮cych przy mercedesie, poszed艂 w 艣lady Pitta, kt贸ry spokojnie, bez nerwowego po艣piechu wrzuci艂 bieg i ruszy艂 w stron臋 Lotniska Brady. Kilkakrotnie zerka艂 to na szos臋, to w lusterko wsteczne, a偶 wreszcie trzy m臋skie sylwetki ostatecznie znikn臋艂y z pola widzenia, gdy furgonetka wzi臋艂a zakr臋t ko艂o starego gaju oliwnego.

- Na wyr贸wnanie szans nie ma jak spluwa westchn膮艂 Giordino, wygodnie rozpieraj膮c si臋 na siedzeniu.

- Poka偶 no tego korkowca.

Giordino, trzymaj膮c pistolet za luf臋, poda艂 go Pittowi.

Pitt jednym okiem przyjrza艂 si臋 lilipuciemu pistolecikowi i rozpozna艂 w nim kieszonkowego mausera kaliber 6,35, bro艅, kt贸r膮 na wszelki wypadek lubi膮 nosi膰 Europejki; rozmiar pozwala艂 z 艂atwo艣ci膮 ukry膰 j膮 w torebce lub za podwi膮zk膮. By艂 skuteczny tylko z najbli偶szej odleg艂o艣ci, je艣li ta bowiem przekracza艂a trzy metry, nawet w r臋kach zawodowca nadawa艂 si臋 psu na buty.

- Mo偶emy uzna膰, 偶e dopisa艂o nam cholerne szcz臋艣cie.

- Diab艂a tam szcz臋艣cie - mrukn膮艂 bezbarwnie Giordino. - To ten dziudziu艣 jako trzeci w naszej kompanii wyr贸wna艂 szans臋.

Nie bez kozery bandyci z dawnych czas贸w nazywali spluw臋 wyr贸wnywaczem.

- Poci膮gn膮艂by艣 za spust, gdyby Zac i jego ch艂opcy nie zdecydowali si臋 na wsp贸艂prac臋? - zapyta艂 Pitt.

- Bez wahania - odpar艂 stanowczym g艂osem Giordino. - Tyle 偶e bym wali艂 po nogach i r臋kach, bo jaki sens zabija膰 facet贸w, kt贸rzy zaopatruj膮 cz艂owieka w metax臋?

- Widz臋, 偶e niejednego musisz si臋 jeszcze nauczy膰 o niemieckich pistoletach.

Giordino zmru偶y艂 oczy. - Co chcesz przez to powiedzie膰?

Pitt zwolni艂, 偶eby omin膮膰 ma艂ego ch艂opca, kt贸ry prowadzi艂 pot臋偶nie ob艂adowanego os艂a. - Dwie rzeczy. Po pierwsze, ten pistolecik trudno nazwa膰 艣mierciono艣n膮 broni膮. M贸g艂by艣 wypr贸偶ni膰 w Dariusa ca艂y magazynek, ale bez trafienia w g艂ow臋 czy serce nawet by艣 nim nie wstrz膮sn膮艂. A po wt贸re, wyraz twojej twarzy w chwili, gdy nacisn膮艂by艣 spust, by艂by czym艣, co warto by zobaczy膰. - Pitt nonszalancko rzuci艂 pistolet na kolana Giordino. - Jest ci膮gle zabezpieczony.

Giordino t臋po zagapi艂 si臋 na mausera, nawet nie pr贸buj膮c go podnie艣膰. Mia艂 twarz pozbawion膮 wyrazu, ale Pitt zna艂 go dostatecznie dobrze, aby wiedzie膰, 偶e jest kompletnie zbity z panta艂yku.

Giordino wzruszy艂 ramionami i u艣miechn膮艂 si臋 niepewnie do Pitta. - Ano wychodzi na to, 偶e Dziki Giordino Hickok zosta艂 w艂a艣nie kretynem roku. Zapomnia艂em w kamie艅 o tym bezpieczniku.

- Nigdy dot膮d nie mia艂e艣 w r臋ku mausera. Sk膮d go wzi膮艂e艣?

- Nale偶a艂 do tego twojego kr贸liczka miesi膮ca. Znalaz艂em bro艅, kiedy nios艂em dziewczyn臋 przez tunel. Mia艂a j膮 przyklejon膮 do nogi.

- Ty ma艂y sukinsynu - rzek艂 bez emocji Pitt. - Chcesz powiedzie膰, 偶e mia艂e艣 j膮 przy sobie ca艂y czas, kiedy Darius wytrz膮sa艂 nam m贸zgi ze 艂b贸w?

- Jasne - skin膮艂 g艂ow膮 Giordino. - W skarpetce. Nawet nie mia艂em szansy jej u偶y膰. Zaatakowa艂e艣 tego Frankensteina kiedy jeszcze nie by艂em got贸w, a potem wszystko potoczy艂o si臋 za szybko, bo zanim si臋 po艂apa艂em, le偶a艂em jak neptek, a Darius rozgniata艂 mi g艂ow臋.

Pitt zamilk艂, my艣l膮c o zupe艂nie innych sprawach. By艂 wci膮偶 wczesny ranek i rosn膮ce wzd艂u偶 drogi drzewa rzuca艂y ku zachodowi d艂ugie, w膮skie cienie. Pitt prowadzi艂 automatycznie, w jego m贸zgu za艣 kr膮偶y艂y setki pyta艅 i w膮tpliwo艣ci. Nie wiedzia艂, od kt贸rego ko艅ca si臋 do nich zabra膰, no i jeszcze ten plan, zrodzony w chwili, gdy spogl膮da艂 na t艂uczone przybojem klify. Plan, w najlepszym wypadku, ryzykowny strza艂 w ciemno, opcja, za kt贸r膮 nie sta艂o nic pr贸cz przemo偶nej ch臋ci, by j膮 zrealizowa膰.

Pitt mechanicznie nacisn膮艂 peda艂 hamulca; furgonetka zwolni艂a i zatrzyma艂a si臋 przed bram膮 Lotniska Brady.

Czterdzie艣ci minut p贸藕niej wspinali si臋 po trapie na pok艂ad Pierwszego Podej艣cia. Statek by艂 opustosza艂y, ale z mesy dobiega艂 ch贸ralny m臋ski 艣miech z sol贸wkami niewie艣ciego chichotu. Kiedy Pitt i Giordino weszli do 艣rodka, znale藕li Teri w otoczeniu wszystkich cz艂onk贸w za艂ogi i naukowej ekipy statku. Mia艂a na sobie - czy te偶 raczej na niewielkiej cz膮stce cia艂a - prowizorycznie zaaran偶owany kostiumik typu bikini z pozawi膮zywanych szmatek; wydawa艂o si臋, 偶e jest go w stanie kompletnie zniweczy膰 najs艂abszy powiew bryzy. Usadowiona wdzi臋cznie na stole, stanowi艂a, jak kr贸lowa przyjmuj膮ca wasalne ho艂dy, centrum powszechnej uwagi i nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e delektuje si臋 ka偶dym m臋skim spojrzeniem. Pitt z rozbawieniem przypatrywa艂 si臋 twarzom otaczaj膮cych j膮 ludzi: nie trzeba by艂o szczeg贸lnej przenikliwo艣ci, 偶eby odr贸偶ni膰 naukowc贸w od zawodowych marynarzy, ci drudzy bowiem stali w milczeniu spogl膮daj膮c lubie偶nie na kobiece wdzi臋ki, wyobra藕nia za艣 rzuca艂a na ich siatk贸wki pornograficzne obrazki. Ha艂asowali przewa偶nie naukowcy. Biolog, meteorolog, geolog... wszyscy z gor膮czkowym zapa艂em usi艂owali zwr贸ci膰 na siebie uwag臋 Teri, zachowuj膮c si臋 jak podrostki, kt贸rych w internacie odwiedzi艂a panuj膮ca obecnie kr贸lowa pi臋kno艣ci.

Do Pitta podszed艂 komandor Gunn. Ciesz臋 si臋, 偶e wr贸ci艂e艣, bo nasz radzik powoli zaczyna 艣wirowa膰. Od 艣witu wiadomo艣ci przychodz膮 w takim tempie, 偶e ledwo nad膮偶a notowa膰. Przewa偶nie dla ciebie.

Pitt skin膮艂 g艂ow膮. - Dobra, chod藕my przejrze膰 t臋 korespondencj臋 od moich wielbicieli. - Zwr贸ci艂 si臋 do Giordino: - Zobacz, czy nie da si臋 wyrwa膰 naszej gwiazdy z r膮k fan贸w i na par臋 minut 艣ci膮gn膮膰 do kajuty Gunna. Mam par臋 osobistych pyta艅.

Giordino szeroko si臋 u艣miechn膮艂. - S膮dz膮c po minach tych facet贸w, mog臋 pa艣膰 ofiar膮 linczu, je艣li spr贸buj臋.

- Gdyby zrobi艂o si臋 za gor膮co, si臋gnij po spluw臋. Tylko nie zapomnij jej odbezpieczy膰.

Giordino rozdziawi艂 g臋b臋 niczym wyci膮gni臋ta z wody ryba, nim za艣 zdo艂a艂 odzyska膰 rezon - Pitt i Gunn znikn臋li.

Radzik, m艂ody, dwudziestokilkuletni Murzyn, podni贸s艂 g艂ow臋, gdy wkroczyli do kabiny radiowej. - W艂a艣nie to odebra艂em. Do pana, panie komandorze. - Poda艂 Gunnowi depesz臋.

Gunn przebieg艂 j膮 wzrokiem, a potem powoli rozci膮gn膮艂 usta w szerokim u艣miechu. -Tylko pos艂uchaj: 鈥濪o komandora Gunna, dow贸dcy statku badawczego NUMY Pierwsze Podej艣cie. Do jasnej cholery, co to za gniazdo szerszeni poruszyli艣cie, ch艂opcy, na Morzu Egejskim? Wys艂a艂em was na poszukiwania naukowe, nie za艣 zabaw臋 w policjant贸w i z艂odziei. Niniejszym rozkazuj臋, by艣cie udzielili wszelkiej, powtarzam: wszelkiej mo偶liwej pomocy lokalnym przedstawicielom Interpolu. I nie wracajcie do kraju bez tego cholernego Filuta. Admira艂 James Sandecker, NUMA, Waszyngton鈥.

- Powiedzia艂bym, 偶e nasz admira艂 co艣 nie w formie - mrukn膮艂 Pitt. - Rzuci艂 choler膮 tylko dwa razy.

- O艣wie膰 mnie, z 艂aski swojej - poprosi艂 艂agodnie Gunn. - -Jakiej pomocy mogliby艣my udzieli膰 Interpolowi?

Pitt zaduma艂 si臋 przez moment. Do decyzji Gunna trzeba b臋dzie doprowadzi膰 metod膮 ma艂ych krok贸w: by艂o na razie za wcze艣nie na ujawnienie wszystkich fakt贸w. Pitt zdecydowa艂 si臋 na wymijaj膮c膮 odpowied藕. - Mo偶e si臋 okaza膰, 偶e nasze dzia艂ania stan膮 si臋 jedyn膮 nadziej膮 na unicestwienie imperium von Tilla. Nie jest wykluczone, 偶e trzeba b臋dzie podj膮膰 pewne ryzyko, ale gra toczy si臋 o wysok膮 stawk臋.

Gunn zdj膮艂 okulary i wbi艂 w Pitta przenikliwe spojrzenie. - Jak wysok膮?

- 艁adunek heroiny dostatecznie wielki, by mog艂a si臋 nim na膰pa膰 ca艂a ludno艣膰 Stan贸w Zjednoczonych i Kanady - odpar艂 powoli Pitt. - Sto trzydzie艣ci ton, 艣ci艣le rzecz bior膮c.

Gunn nie okaza艂 po sobie zaskoczenia. Niespiesznie uni贸s艂 okulary pod 艣wiat艂o, kiedy za艣 stwierdzi艂, 偶e na szk艂ach nie ma 偶adnych smug - za艂o偶y艂 je na nos i nisko osadzone uszy. -

Zaryzykowa艂bym twierdzenie, 偶e to spora ilo艣膰. Dlaczego nie powiedzia艂e艣 mi o tym wczoraj wieczorem, kiedy przywioz艂e艣 t臋 dziewczyn臋?

- Potrzebowa艂em czasu i kilku dodatkowych odpowiedzi; wci膮偶 zreszt膮 brakuje mi i jednego, i drugiego. S膮dz臋 jednak, 偶e wpad艂em na co艣, co pozwoli wreszcie u艂o偶y膰 t臋 ca艂膮 ob艂臋dn膮 艂amig艂贸wk臋 w jaki艣 czytelny wz贸r.

- Nadal nie wiem, czego po mnie si臋 spodziewasz.

- Musimy r膮bn膮膰 von Tilla poni偶ej pasa. Zabawa rozegra si臋 pod wod膮. Potrzebuj臋 ka偶dego zdrowego faceta, jakiego mo偶esz mi da膰, wyposa偶onego w sprz臋t nurkowy i bro艅 nadaj膮c膮 si臋 do u偶ycia pod wod膮 - n贸偶, kusz臋, cokolwiek.

- Jak膮 mam gwarancj臋, 偶e nikomu nic si臋 nie stanie?

- Absolutnie 偶adnej - odpar艂 ze spokojem Pitt.

Gunn wpatrywa艂 si臋 w Pitta przez dobrych dziesi臋膰 sekund. - Zdajesz sobie spraw臋 z powagi swojej pro艣by? Moi ludzie nie s膮 komandosami, lecz naukowcami. To prawdziwe tygrysy je艣li chodzi o pos艂ugiwanie si臋 salinometrem, menzurk膮 czy mikroskopem, ale ich umiej臋tno艣ci jako no偶ownik贸w czy strzelc贸w pozostawiaj膮 wiele do 偶yczenia.

- A cz艂onkowie za艂ogi?

- Warto mie膰 ich u boku w karczemnej bijatyce, ale jak wszyscy marynarze, 偶ywi膮 patologiczn膮 niech臋膰 do jakiejkolwiek dzia艂alno艣ci poni偶ej powierzchni morza. Po prostu nie zdo艂asz ich zmusi膰 do nurkowania. - Gunn pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Wybacz, Dirk, prosisz o zbyt wiele.

- Przesta艅 chrzani膰 - warkn膮艂 ostro Pitt. -To nie jest Little Big Horn, a ja nie 偶膮dam, by艣 wys艂a艂 Si贸dmy Regiment Kawalerii przeciwko Siedz膮cemu Bykowi i po艂膮czonym si艂om Siuks贸w. Pos艂uchaj, niespe艂na pi臋膰dziesi膮t mil st膮d p艂ynie statek Minerwy wioz膮c 艂adunek r贸wnie 艣mierciono艣ny jak bomba atomowa. Je艣li taka ilo艣膰 heroiny zostanie rzucona na ameryka艅ski rynek, jeszcze naszym wnukom b臋dzie si臋 to odbija膰 czkawk膮. Prawdziwy koszmar.

Pitt urwa艂, pozwalaj膮c, by jego s艂owa w pe艂ni dotar艂y do Gunna. Zapali艂 papierosa i podj膮艂: - Biuro ds. Narkotyk贸w i s艂u偶by celne zastawi艂y pu艂apk臋. Je艣li - a jest to bardzo powa偶ne 鈥瀓e艣li鈥 - wszystko p贸jdzie dobrze, za jednym zamachem zgarn膮 heroin臋, przemytnik贸w i po艂ow臋 handlarzy w Stanach.

- No wi臋c na czym polega problem? - przyciska艂 Gunn. - Jak wpisuj膮 si臋 w ten obraz p艂etwonurkowie?

- Powiedzmy tylko, 偶e jako艣 nie mog臋 pozby膰 si臋 w膮tpliwo艣ci. Von Till nie da艂 si臋 przy艂apa膰 na gor膮cym uczynku przez 艂adnych kilka dziesi膮tk贸w lat. Naszym agentom rz膮dowym brak podstaw prawnych, aby mogli wej艣膰 na pok艂ad frachtowca, dop贸ki ten nie otrze si臋 o ameryka艅ski szelf kontynentalny, co nast膮pi dopiero za trzy tygodnie. W tym czasie von Till mo偶e co艣 przew膮cha膰 i zamiast p贸j艣膰 na wsp贸艂prac臋 z naszymi ch艂opakami - w ostatniej chwili zmieni tras臋 statku albo zatopi towar w Atlantyku. Agenci i celnicy b臋d膮 wtedy najwy偶ej mogli polecie膰 sobie w kapucyna. Jedyny pewny spos贸b, bezpieczny spos贸b, polega na tym, 偶eby zatrzyma膰 statek ju偶 teraz, zanim wyp艂ynie z Morza 艢r贸dziemnego.

- Sam powiedzia艂e艣, 偶e brak do tego podstaw prawnych.

- Istnieje jedna mo偶liwo艣膰. - Pitt zaci膮gn膮艂 si臋 papierosem i powoli wypu艣ci艂 dym przez nos. - Znale藕膰 jeszcze dzi艣 dowody przeciwko von Tillowi i Linii 呕eglugowej Minerwa.

Gunn po raz wt贸ry pokr臋ci艂 g艂ow膮 - Nawet w takim przypadku wtargni臋cie na wodach mi臋dzynarodowych na pok艂ad statku, w szczeg贸lno艣ci statku, kt贸ry p艂ywa pod bander膮 zaprzyja藕nionego pa艅stwa, mog艂oby doprowadzi膰 do reperkusji o charakterze politycznym. W膮tpi臋, czy p贸jdzie na to jakikolwiek kraj.

- B臋dzie okazja. - odrzek艂 Pitt. - Statek wejdzie do Marsylii na tankowanie. Interpol musia艂by dzia艂a膰 szybko - je艣li otrzyma dowody i w trymiga upora si臋 z papierkow膮 robot膮, b臋dzie m贸g艂 zatrzyma膰 statek podczas postoju.

Gunn wspar艂 si臋 o drzwi i prze艣widrowa艂 Pitta spojrzeniem

- Hak polega na tym, 偶e chcesz ryzykowa膰 偶yciem ludzi pozostaj膮cych pod moj膮 komend膮.

- Nie ma innego wyj艣cia - odpar艂 cicho Pitt.

- Moim zdaniem kr臋cisz - wycedzi艂 Gunn. Siedzisz po uszy w m臋tnej wodzie. To wszystko wcale mi si臋 nie podoba. Odpowiadam wobec NUMY za ten statek i ca艂y jego personel. Interesuje mnie tylko jedno: bezpiecznie doprowadzi膰 ekspedycj臋 do ko艅ca. Dlaczego akurat my? Nie widz臋 powod贸w, dla kt贸rych sprawy nie m贸g艂by za艂atwi膰 Interpol wspomagany przez tutejsz膮 policj臋. Na kontynencie nietrudno b臋dzie znale藕膰 nurk贸w.

Pitt doszed艂 do wniosku, 偶e sytuacja staje si臋 diablo niezr臋czna. Na tym etapie rozgrywki nie m贸g艂 nawet b膮kn膮膰, 偶e Zacynthus sprzeciwi艂 si臋 stanowczo, aby w jakikolwiek spos贸b niepokoi膰 von Tilla. Pitt zna艂 Gunna od przesz艂o roku i zd膮偶y艂 si臋 z nim w tym czasie zaprzyja藕ni膰. Komandor by艂 sprytnym facetem. Nast臋pn膮 scen臋 trzeba wi臋c rozegra膰 bezb艂臋dnie, naprawd臋 bezb艂臋dnie. Pitt przez moment spogl膮da艂 podejrzliwie na zapracowanego radiooperatora, a potem ponownie zwr贸ci艂 si臋 do Gunna. - Nazywaj fatum, zbiegiem okoliczno艣ci czy jak tam sobie chcesz to, co sprawi艂o, 偶e Pierwsze Podej艣cie znalaz艂o si臋 u brzeg贸w Thasos w odpowiedniej chwili, aby pokrzy偶owa膰 wspaniale pomy艣lane zbrodnicze przedsi臋wzi臋cie. W ca艂ej dzia艂alno艣ci przemytniczej von Till wykorzystuje okr臋t podwodny, mo偶e nawet kilka okr臋t贸w. Tego jeszcze nie wiemy. Heroina to najwi臋ksze z dotychczasowych przedsi臋wzi臋膰 starego szkopa: na tej jednej operacji mo偶e zgarn膮膰 co艣 w okolicach dwustu milion贸w dolar贸w. Zaplanowa艂 wszystko precyzyjnie, zdawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e wszystko p贸jdzie jak po ma艣le. Potem, pewnego dnia - bach! Von Till wygl膮da z okna i widzi zakotwiczony w odleg艂o艣ci zaledwie dw贸ch mil statek oceanograficzny; dowiaduje si臋, 偶e szukacie legendarnej ryby i zaczyna mie膰 pietra, bo zupe艂nie powa偶nie rysuje si臋 mo偶liwo艣膰, i偶 jeden z twoich nurk贸w natrafi na jego baz臋 b膮d藕 te偶, co wa偶niejsze, rozgryzie metod臋 przemytu. Von Till, przyparty do muru, nie m贸g艂 jednak po prostu wysadzi膰 was w powietrze, bo to by si臋 wi膮za艂o z k艂opotliwym, rozbudowanym 艣ledztwem. Nie m贸g艂 tak偶e liczy膰 na sprowokowanie antyameryka艅skich zamieszek czy akt贸w przemocy, bo tutejsi obywatele to jowialni rybacy i rolnicy, kt贸rym wisi organizowanie protest贸w przeciwko ekspedycji naukowej. Wr臋cz przeciwnie, jeste艣cie mile widzianymi go艣膰mi i miejscowi kupcy musieliby zg艂upie膰, 偶eby zrezygnowa膰 z tak dobrych klient贸w, jak twoi ludzie. Von Till postanowi艂 zadzia艂a膰 niekonwencjonalnie: urz膮dzi艂 atak na Lotnisko Brady, maj膮c nadziej臋, 偶e w ramach sytuacji alarmowej pu艂kownik Lewis naka偶e, by Pierwsze Podej艣cie opu艣ci艂o zagro偶ony teren. Kiedy pomys艂 zawi贸d艂, ola艂 ostro偶no艣膰 i wzi膮艂 si臋 bezpo艣rednio do twojego statku.

- No, nie wiem - stwierdzi艂 z wahaniem Gunn. - To nawet brzmi logicznie. Z wyj膮tkiem tego kawa艂ka o okr臋tach podwodnych. Cywil nie mo偶e po prostu i艣膰 do firmy handluj膮cej statkami i kupi膰 sobie okr臋t podwodny.

- Istnieje tylko jeden spos贸b, w jaki von Till, nie zwracaj膮c na siebie uwagi, m贸g艂 dosta膰 w 艂apy okr臋t podwodny: podnie艣膰 z dna jednostk臋 zatopion膮 na p艂ytkich wodach podczas II wojny 艣wiatowej.

- To ju偶 brzmi prawdopodobnie - mrukn膮艂 Gunn. Odbiera艂 wreszcie na tej samej d艂ugo艣ci, na jakiej nadawa艂 Pitt. Mia艂 przebieg艂膮 min臋 starego poszukiwacza z艂ota, kt贸ry znalaz艂 map臋 z zaznaczon膮 drog膮 do ukrytej kopalni.

- To robota dla zawodowych p艂etwonurk贸w - podj膮艂 Pitt. - Zanim Interpol zdo艂a skleci膰 w艂asn膮 ekip臋, b臋dzie za p贸藕no. - To ostatnie stwierdzenie cz臋艣ciowo mija艂o si臋 z prawd膮, ale znakomicie pos艂u偶y艂o Pittowi do zaakcentowania nast臋pnej kwestii. - Dzia艂a膰 trzeba natychmiast. Na ca艂ym Morzu 艢r贸dziemnym tylko Cousteau ma r贸wnie dobrych nurk贸w i sprz臋t jak ty. Nie b臋d臋 wciska膰 ci ciemnot w rodzaju , jeste艣cie ostatni膮 nadziej膮 ludzko艣ci鈥 albo 鈥瀕epiej po艣wi臋ci膰 kilku, aby ocali膰 miliony鈥. Prosz臋 tylko o paru ochotnik贸w, kt贸rzy pomog膮 mi zbada膰 klif poni偶ej posiad艂o艣ci von Tilla. Mo偶e nie znajdziemy nic, a mo偶e zgromadzimy do艣膰 dowod贸w, 偶eby skonfiskowa膰 statek, a von Tilla uziemi膰 na dobre. Tak czy siak, trzeba spr贸bowa膰.

Gunn, pogr膮偶ony w g艂臋bokim namy艣le, nic nie odrzek艂. Pitt postanowi艂 zarzuci膰 jeszcze jeden haczyk.

- Mo偶e zdo艂aliby艣my te偶 ustali膰, co si臋 sta艂o z 偶贸艂tym albatrosem.

Gunn spojrza艂 na Pitta przez zagracone wn臋trze kabiny radiowej i zacz膮艂 pobrz臋kiwa膰 w kieszeni garstk膮 drobniak贸w. W 偶yciu nie widzia艂 takiego twardog艂owego i upartego faceta. Przypomnia艂 sobie, 偶e rok temu zaufa艂 rozs膮dkowi Pitta podczas owej hawajskiej afery z Delphi Ea i wcale nie wyszed艂 na tym 藕le. Je艣li Pitt twierdzi, 偶e wyko艅czy wszystkie rekiny w oceanie, duma艂 Gunn, wedle wszelkiego cholernego prawdopodobie艅stwa zdo艂a tego dokona膰. Ogarn膮艂 szacuj膮cym spojrzeniem mokre banda偶e na torsie Pitta, raz leszcze brz臋kn膮艂 drobniakami i zada艂 sobie pytanie, o czym b臋dzie rozmy艣la膰 nazajutrz o tej samej porze.

- Dobrze, wygra艂e艣 - o艣wiadczy艂, ze znu偶eniem. - Bez w膮tpienia po偶a艂uj臋 tej decyzji, kiedy stan臋 przed s膮dem wojskowym, a 艣wiadomo艣膰, 偶e kresowi mojej kariery b臋d膮 towarzyszy膰 krzycz膮ce nag艂贸wki, jako艣 mnie specjalnie nie pociesza.

Pitt parskn膮艂 艣miechem. - Nawet na to nie licz, bracie. Cokolwiek nast膮pi, b臋dziesz kryty. Poleci艂e艣 po prostu swoim ludziom zapolowa膰 u podn贸偶a klifu na interesuj膮ce okazy fauny morskiej. Je艣li wpadn膮 w tarapaty - c贸偶, nast膮pi艂o to przez przypadek.

- Mam nadziej臋, 偶e Waszyngton kupi tak膮 wersj臋.

- Nic si臋 nie przejmuj. Chyba znamy obaj admira艂a Sandeckera dostatecznie dobrze, by wiedzie膰, i偶 bez wzgl臋du na konsekwencje stanie za nami jak mur.

Gunn wyj膮艂 z kieszeni spodni chusteczk臋 do nosa i obtar艂 pot z twarzy i karku. - A zatem, co teraz?

- Skrzyknij ochotnik贸w - odpar艂 lapidarnie Pitt. - W po艂udnie ka偶 im zebra膰 si臋 z ca艂ym sprz臋tem na rufie. Wyja艣ni臋 charakter misji w kilku starannie dobranych s艂owach, a potem we藕miemy si臋 do dzie艂a.

Gunn zerkn膮艂 na zegarek. - Jest dziewi膮ta. Mog膮 by膰 gotowi do nurkowania w przeci膮gu kwadransa. Dlaczego mamy czeka膰 trzy godziny?

- Musz臋 nadrobi膰 zaleg艂o艣ci w spaniu - odpar艂 Pitt. - Nie mam ochoty przypadkiem uderzy膰 w kimono na g艂臋boko艣ci sze艣膰dziesi臋ciu st贸p.

- My艣l nie jest z艂a - stwierdzi艂 z powag膮 Gunn. - Wygl膮dasz jak noworoczny poranek. - Odwr贸ci艂 si臋, ruszy艂 ku drzwiom, ale nagle przystan膮艂. - A tak nawiasem m贸wi膮c, zr贸b mi przys艂ug臋 i najszybciej, jak to b臋dzie mo偶liwe, ode艣lij t臋 dziewczyn臋 na brzeg. B臋d臋 mia艂 niebawem na g艂owie za du偶o problem贸w, 偶eby jeszcze odpiera膰 zarzuty, i偶 prowadz臋 p艂ywaj膮cy burdel.

- Dopiero jak wr贸cimy. Jest niezwykle wa偶ne, 偶eby pod czyim艣 nadzorem pozosta艂a chwilowo na pok艂adzie.

- Trudno - powiedzia艂 z rezygnacj膮 Gunn. - Zn贸w co艣 przede mn膮 ukrywasz. Kim jest?

- Da艂by艣 wiar臋, 偶e siostrzenic膮 von Tilla?

- O rany -j臋kn膮艂 Gunn. - Jeszcze tego mi by艂o potrzeba.

- Tylko nie dosta艅 zawa艂u - poradzi艂 Pitt. - Wszystko p贸jdzie jak po ma艣le. Masz na to moje s艂owo.

- Miejmy nadziej臋 - westchn膮艂 Gunn. Wzni贸s艂 oczy w niebo i bezradnie wzruszy艂 ramionami. - Bo偶e, dlaczego mnie tak srodze do艣wiadczasz?

Przez otwarte drzwi Pitt d艂ugo wpatrywa艂 si臋 w rozfalowany b艂臋kit morza. Radzik, pochylony nad wielkim aparatem, akurat co艣 nadawa艂, ale Pitt go nie s艂ysza艂. Wpad艂 w odr臋twienie, wywo艂ane niedostatkiem snu i wyt臋偶on膮 prac膮 umys艂u, a jego nerwy by艂y napi臋te jak liny podtrzymuj膮ce wisz膮cy most; kiedy p臋ka艂a jedna, pozosta艂e zaczyna艂y si臋 strz臋pi膰, a偶 wreszcie ca艂a budowla lecia艂a w otch艂a艅. Niczym hazardzista, kt贸ry za ostatnie pieni膮dze obstawia fuksa, czu艂 przyspieszone l臋kiem przed nieznanym 艂omotanie serca.

- Przepraszam, panie majorze. - Niski d藕wi臋czny g艂os radiooperatora zdawa艂 si臋 dobiega膰 gdzie艣 z bardzo daleka. - To wszystko do pana.

Pitt bez s艂owa wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i wzi膮艂 depesze.

- Ta z, Monachium przysz艂a o sz贸stej, a dwie z Berlina o si贸dmej.

- Dzi臋kuj臋 - drewnianym g艂osem mrukn膮艂 Pitt. - Co艣 jeszcze?

- Ta ostatnia, sir... ano... jest po prostu cholernie dziwna. Nie by艂o 偶adnego wezwania, powt贸rzenia ani sygna艂u zako艅czenia transmisji... Sama wiadomo艣膰.

Pitt zerkn膮艂 na g贸rny arkusik w pliku i powoli skrzywi艂 usta w nieweso艂ym u艣miechu. 鈥濵ajor Dirk Pitt, statek NUMY Pierwsze Podej艣cie. Min臋艂a godzina, zosta艂o dziewi臋膰. H.Z.鈥

- B臋dzie... b臋dzie jaka艣 odpowied藕, panie majorze? - wyj膮ka艂 radiooperator, a Pitt u艣wiadomi艂 sobie nagle, 偶e ch艂opak ma twarz cz艂owieka chorego.

- Dobrze si臋 czujesz?

- Prawd臋 m贸wi膮c, panie majorze, nie. Od 艣niadania mam najgorsze zatrucie pokarmowe, jakie mi si臋 przytrafi艂o w 偶yciu, i haftowa艂em ju偶 dwa razy.

Pitt nie potrafi艂 opanowa膰 u艣miechu. - Robota kucharza okr臋towego, co?

Radzik pokr臋ci艂 g艂ow膮 i jednym p艂ynnym gestem przetar艂 oczy.

- Niemo偶liwe. Kuk jest bombowy... absolutna ekstraklasa. Nie, to pewnie jaka艣 tutejsza odmiana grypy. Albo nawet flaszka zat臋ch艂ego piwa czy co艣 w tym stylu.

- Spr贸buj wytrzyma膰 - powiedzia艂 Pitt. - Przez najbli偶sze dwadzie艣cia cztery godziny potrzebujemy przy aparacie solidnego faceta.

Mo偶e pan na mnie liczy膰, a poza tym ta cizia, kt贸r膮 pan przywi贸z艂 na statek, chodzi za mn膮 jak kwoka. Ile si臋 cz艂owiek wycierpi przy takiej opiece?

Pitt uni贸s艂 brew. - O to bym jej nie podejrzewa艂.

- Niez艂a jest. Nie w moim stylu, ale niez艂a. Tak czy smak, od samego rana nosi mi herbat臋... prawdziwa Florence Nightingale. - Urwa艂 nagle, szeroko rozwar艂 oczy i przycisn膮艂 d艂o艅 do ust. Potem przewracaj膮c krzes艂o zerwa艂 si臋 na nogi, wypad艂 z kabiny i bezw艂adnie przewiesi艂 si臋 przez reling. Do kabiny doszed艂 odg艂os zwierz臋cych charkot贸w punktowanych cichym poj臋kiwaniem.

Pitt wyszed艂 na pok艂ad i lekko poklepa艂 po ramieniu schorowanego radzika. - Jeste艣 mi potrzebny na stanowisku, przyjacielu. Wytrzymaj jeszcze chwil臋, a ja si臋 rozejrz臋 za lekarzem.

Radiooperator bez s艂owa pokiwa艂 g艂ow膮, Pitt za艣 odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂 pod wiatr.

Straciwszy kilka minut na odszukanie lekarza pok艂adowego, Pitt wkroczy艂 do kajuty Gunna: zaciemnionej i - w mi艂ym kontra艣cie wobec wczorajszego niezno艣nego upa艂u - sch艂odzonej mocn膮 strug膮 powietrza z w艂膮czonego wentylatora. Dostrzeg艂 w p贸艂mroku sylwetk臋 Teri, kt贸ra wspieraj膮c podbr贸dek na podci膮gni臋tym kolanie siedzia艂a na blacie biurka. Kiedy wszed艂 Pitt, podnios艂a g艂ow臋 i u艣miechn臋艂a si臋 do niego,

- Co ci臋 zatrzyma艂o?

- R贸偶ne sprawy - odpar艂.

- P贸jd臋 o zak艂ad, 偶e raczej sprawki stwierdzi艂a, po kobiecemu wydymaj膮c usta. - Gdzie ta wielka przygoda, kt贸r膮 mi obieca艂e艣? Znikasz, ilekro膰 si臋 odwr贸c臋.

- Gdy wo艂aj膮 mnie obowi膮zki, musz臋 spieszy膰 na ich zew, kochanie. - Pitt siad艂 okrakiem na krze艣le i opad艂 piersi膮 na oparcie. - Masz na sobie piekielnie intryguj膮cy stroik. Sk膮d go wzi臋艂a艣?

- Ot, to takie nic...

- W艂a艣nie widz臋.

- Wyci臋艂am z jakiej艣 starej poszewki. Stanik jest zawi膮zany z ty艂u, a majteczki po bokach. Popatrz! - Zeskoczy艂a z biurka i kusz膮co obna偶aj膮c biodro rozwi膮za艂a kokardk臋 z lewej strony.

- Sprytne. A co proponujesz na bis?

- Zale偶y ile jest dla ciebie warte - odpar艂a uwodzicielsko. - Mam tu gdzie艣 stary tramwajowy 偶eton...

- Niezno艣ny! - prychn臋艂a. - Zaczynani podejrzewa膰, 偶e masz nie po kolei w g艂owie.

Musia艂 u偶y膰 ca艂ej si艂y woli, aby nie ulec powabom Teri. - W tej chwili mam kilka spraw, kt贸re z tob膮 musz臋 wyja艣ni膰.

Stropiona wpatrywa艂a si臋 w Pitta przez kilka sekund, zacz臋艂a co艣 m贸wi膰, ale na widok jego powa偶nej twarzy zmieni艂a zdanie, wzruszy艂a ramionami i zawi膮zawszy majteczki usiad艂a na krze艣le.

- Zachowujesz si臋 okropnie tajemniczo.

- Wr贸c臋 do swojej s艂odkiej, czaruj膮cej sk贸ry, kiedy mi tylko odpowiesz na gar艣膰 prostych pyta艅.

Reaguj膮c na urojone sw臋dzenie podrapa艂a si臋 nad lew膮 piersi膮. Pytaj zatem.

- Pytanie numer jeden: co wiesz o przemytniczej dzia艂alno艣ci swojego wuja.

Szeroko rozwar艂a oczy. - Nie mam poj臋cia, o czym m贸wisz.

- Jestem przekonany, 偶e jednak masz.

- Oszala艂e艣. - Pos艂a艂a mu w艣ciek艂e spojrzenie. - Wujek Bruno jest w艂a艣cicielem linii 偶eglugowej. Dlaczego cz艂owiek o jego pozycji i maj膮tku mia艂by si臋 zni偶a膰 do drobnego przemytu?

- Niczego, co si臋 z nim wi膮偶e, nie mo偶na uzna膰 za drobne - odpar艂 Pitt. Urwa艂 na chwil臋, badaj膮c reakcj臋 Teri, a potem podj膮艂: - Pytanie numer dwa: kiedy, wy艂膮czaj膮c obecn膮 wizyt臋 widzia艂a艣 go po raz ostatni?

- By艂am w贸wczas ma艂膮 dziewczynk膮 odpar艂a og贸lnikowo. - Mama i tata uton臋li, kiedy podczas nag艂ego sztormu ich jacht wywr贸ci艂 si臋 do g贸ry dnem opodal Wyspy Ma艅 Na pok艂adzie by艂am r贸wnie偶 ja i wujek. Uratowa艂 mi 偶ycie. Od tego okropnego wypadku by艂 dla mnie bardzo dobry; najlepsze szko艂y z internatami pieni膮dze, kiedy ich potrzebowa艂am... Zawsze pami臋ta艂 o moich urodzinach.

- Tak, serce na d艂oni - stwierdzi艂 sarkastycznie Pitt. - Czy jak na twojego wuja nie jest odrobin臋 za stary?

- W rzeczywisto艣ci jest bratem mojej babki.

- Pytanie trzecie: jakim cudem z艂o偶y艂a艣 mu wizyt臋 dopiero teraz?

- W ka偶dym li艣cie b艂aga艂am go, 偶eby mi pozwoli艂 przyjecha膰 na Thasos, on jednak zawsze odpisywa艂, 偶e jest zaj臋ty, ma na g艂owie jak膮艣 niezmiernie wa偶n膮 transakcj臋 czy co艣 w tym rodzaju. - Zachichota艂a cicho. - Tym razem go jednak nabra艂am. Po prostu wpad艂am z niezapowiedzian膮 wizyt膮.

- Co wiesz o jego przesz艂o艣ci?

- W gruncie rzeczy nic. Jest bardzo pow艣ci膮gliwy, niewiele m贸wi na w艂asny temat. Ale wiem, 偶e nie ma z przemytem nic wsp贸lnego.

- Tw贸j ukochany wujaszek jest najwi臋ksz膮 szumowin膮, jak膮 kiedykolwiek wyplu艂a matka-ziemia - o艣wiadczy艂 znu偶onym g艂osem Pitt. Nie chcia艂 rani膰 Teri, by艂 jednak pewien, 偶e dziewczyna k艂amie. - B贸g jeden raczy wiedzie膰, ile gnij膮cych trup贸w zawdzi臋cza mu sw贸j obecny stan; setki albo wedle wi臋kszego prawdopodobie艅stwa - tysi膮ce. A ty siedzisz z nim w tym gnoju po swoje 艣liczne uszka. Ka偶dy parszywy dolar, kt贸rego wyda艂a艣 w ci膮gu owych dwudziestu lat, by艂 splamiony krwi膮. W niekt贸rych przypadkach krwi膮... i tak, 艂zami, zw艂aszcza 艂zami... niewinnych dzieci. M艂odych dziewczyn, kt贸re wyrwane z ramion rodzic贸w dojrzewa艂y na zapchlonych materacach w jakim艣 p贸艂nocno-afryka艅skim burdelu.

Skoczy艂a na nogi. - Takie rzeczy ju偶 si臋 dzi艣 nie zdarzaj膮! K艂amiesz, k艂amiesz, zmy艣lasz jak naj臋ty! - By艂a, uzna艂 Pitt, wystraszona, ale gra艂a po mistrzowsku. - Powiedzia艂am ci prawd臋. O niczym nie wiem. O niczym!

- O niczym? Wiedzia艂a艣, 偶e von Till zamierza mnie zamordowa膰. Przyznaj臋, zwiod艂a艣 mnie t膮 艂zaw膮 scenk膮 na tarasie. Ale nie na d艂ugo. Min臋艂a艣 si臋 z powo艂aniem - powinna艣 zosta膰 aktork膮.

- Nie wiem... - z jej cichego g艂osu przebija艂a rozpacz. - Przysi臋gam, ja nie...

Pitt pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nie mog臋 tego kupi膰. Zdradzi艂a艣 si臋 przy wej艣ciu do labiryntu, kiedy aresztowa艂 nas ten przewodnik. Ty nie by艂a艣 po prostu zaskoczona moim widokiem; by艂a艣 zaszokowana, 偶e wci膮偶 jestem w jednym kawa艂ku.

Podesz艂a do Pitta i ukl臋kn膮wszy na pod艂odze uj臋艂a jego d艂onie.

- Prosz臋, prosz臋... O, Bo偶e! Co mam zrobi膰, 偶eby艣 mi uwierzy艂?

- Mog艂aby艣 zacz膮膰 od przedstawienia mi paru fakt贸w. - Podni贸s艂 si臋 z krzes艂a, zdar艂 z piersi mokre banda偶e i upu艣ci艂 je Teri na kolana. - Popatrz na mnie. Oto co zyska艂em przyjmuj膮c twoje zaproszenie na kolacj臋. Zosta艂em wrobiony i w charakterze dania g艂贸wnego podany ludo偶erczemu psu twojego wujaszka. No, popatrz na mnie!

Podnios艂a wzrok. - Chyba zwymiotuj臋.

Przez chwil臋 t臋po wpatrywa艂a si臋 w umywalk臋, nie maj膮c pewno艣ci, czy w ko艅cu zwymiotuje, czy nie, a potem ponownie spojrza艂a na Pitta zaczerwienionymi oczyma i powiedzia艂a szeptem: - Jeste艣 szatanem. Opowiadasz r贸偶ne rzeczy o wujku Brunonie, ale jeste艣 od niego gorszy, znacznie gorszy. Szkoda, 偶e nie zgin膮艂e艣.

Pitt powinien by艂 poczu膰 nienawi艣膰, lecz ogarn膮艂 go jedynie smutek. - Dop贸ki nie zmieni臋 decyzji, pozostaniesz na statku.

- Nie mo偶esz mnie tu zatrzyma膰, nie masz takiego prawa.

- Nie mam prawa, zgoda, ale zrobi臋 to. A skoro ju偶 o tym m贸wimy: przypadkiem nie wbij sobie do uroczej g艂贸wki my艣li o ucieczce. Wszyscy faceci na tym statku s膮 doskona艂ymi p艂ywakami, gdyby艣 zatem nawet wysz艂a ze sk贸ry, dopadn膮 ci臋, zanim zrobisz pi臋膰dziesi膮t metr贸w.

- Nie mo偶esz wi臋zi膰 mnie w niesko艅czono艣膰. - Na jej twarzy rysowa艂a si臋 odraza. 呕adna kobieta nie patrzy艂a dot膮d na Pitta w taki spos贸b. Czu艂 si臋 z t膮 艣wiadomo艣ci膮 nieswojo.

- Je艣li dzi艣 po po艂udniu powiedzie si臋 pewna ma艂a przewalanka, kt贸r膮 zaplanowa艂em, ju偶 wieczorem b臋d臋 ci臋 mia艂 z g艂owy, a ty zjesz kolacj臋 w towarzystwie 偶andarm贸w.

Nagle popatrzy艂a na niego badawczo. Czy to dlatego znikn膮艂e艣 zesz艂ej nocy?

Pitt by艂 zdumiony, 偶e jej wielkie piwne oczy, jej osza艂amiaj膮co pi臋kne oczy... mog膮 w u艂amku sekundy wyrazi膰 lak wiele rozmaitych emocji. - Tak, w rzeczy samej tu偶 przed 艣witem zakrad艂em si臋 na pok艂ad jednego ze statk贸w twojego wuja. By艂a to niezmiernie pouczaj膮ca wycieczka. Nigdy si臋 nie domy艣lisz, co znalaz艂em.

Obserwuj膮c j膮, pr贸bowa艂 przewidzie膰, co w nast臋pnej kolejno艣ci wyczyta w jej oczach.

- Nie domy艣le si臋 - powt贸rzy艂a g艂ucho. Jedyne statki, na kt贸rych dot膮d p艂ywa艂am, to promy.

Pitt zrobi艂 par臋 krok贸w i usiad艂 na koi. Dotyk mi臋kkiego materaca by艂 rozkoszny. Pitt leg艂 z d艂o艅mi za艂o偶onymi na kark, a potem ziewn膮艂 g艂o艣no i przeci膮gle.

- Wybacz, zachowa艂em si臋 niegrzecznie.

- A wi臋c?

- A wi臋c co?

- Mia艂e艣 mi powiedzie膰, co znalaz艂e艣 na statku wujka Brunona.

Pitt u艣miechn膮艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Ach, ta niewie艣cia ciekawo艣膰. Jest nienasycona, kiedy j膮 cz艂owiek rozbudzi. Ale je艣li nalegasz... Znalaz艂em map臋 z zaznaczon膮 podmorsk膮 grot膮.

- Grot膮?

- Oczywi艣cie. Bo niby sk膮d, twoim zdaniem, mia艂by zacny wujaszek prowadzi膰 swoje 艣liskie interesy?

- Dlaczego opowiadasz mi te wszystkie historie? - zapyta艂a z uraz膮. - Na pewno 偶adna nie prawdziwa.

- Och, dobry Bo偶e, Teri, miej troch臋 oleju w tym g艂upim 艂ebku. Przecie偶 nie m贸wi臋 ci niczego nowego. Von Till m贸g艂 sobie wpu艣ci膰 w maliny Interpol, 偶andarmeri臋 greck膮 i Biuro ds. Narkotyk贸w, ale tw贸j wierny s艂uga by艂 dla niego za m膮dry.

- Opowiadasz bzdury - wycedzi艂a.

- Czy偶by? - zapyta艂 z zaskoczeniem. - Dok艂adnie o 4:30 rano nale偶膮cy do twego wuja statek Kr贸lowa Artemizja zakotwiczy艂 opodal willi. Statek od burty do burty pe艂en heroiny. Przecie偶 musisz wiedzie膰 o tej heroinie. Wszyscy wiedz膮. Rzecz zas艂uguje na miano najgorzej strze偶onej tajemnicy roku. Musz臋 twojemu wujaszkowi przyzna膰 jedno: jest mistrzem w tej starej magicznej sztuczce, kiedy to hipnotyzuje si臋 widowni臋 jedn膮 r臋k膮, trick natomiast wykonuje drug膮. Jego popis dobiega wszelako kresu. Mam w zanadrzu w艂asny numerek, po kt贸rym b臋dzie mog艂a zapa艣膰 kurtyna.

Teri milcza艂a przez chwil臋. - Co zamierzasz zrobi膰? - zapyta艂a wreszcie.

- To, co w podobnych okoliczno艣ciach zrobi艂by ka偶dy pe艂no-krwisty ameryka艅ski kowboj. Zamierzam wzi膮膰 Giordino plus jeszcze kilku facet贸w i myszkowa膰 u podn贸偶a ska艂 tak d艂ugo, a偶 znajd臋 wlot jaskini. Przypuszczalnie jest gdzie艣 dok艂adnie poni偶ej willi. Kiedy dopniemy celu, wp艂yniemy do 艣rodka, skonfiskujemy wszelkie dowody i sprz臋t, dokonamy obywatelskiego aresztowania twojego wujka, a wreszcie wezwiemy 偶andarmeri臋.

- Oszala艂e艣 - powt贸rzy艂a, tym razem jednak ze znacznie wi臋ksz膮 ekspresj膮. - Ta ca艂a przewalanka, czy jak j膮 nazywasz, jest kompletnym idiotyzmem. Nie mo偶e ci si臋 uda膰. Prosz臋, b艂agam, uwierz mi... Na pewno si臋 nie uda.

- B艂agaj sobie na zdrowie. Mo偶esz swojemu wujaszkowi i jego 艣mierdz膮cej forsie da膰 buzi na po偶egnanie. Ruszamy o pierwszej. - Pitt ziewn膮艂 po raz drugi. - A teraz, je艣li mi zechcesz wybaczy膰, chcia艂bym si臋 zdrzemn膮膰.

Teri zn贸w mia艂a w oczach 艂zy. Powoli pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Idiotyzm, idiotyzm - zacz臋艂a powtarza膰 raz za razem. Potem odwr贸ci艂a si臋, wesz艂a do toalety i zatrzasn臋艂a za sob膮 drzwi.

Pitt le偶膮c gapi艂 si臋 w sufit. Jasne, 偶e mia艂a racj臋. Ta ca艂a przewalanka naprawd臋 sprawia艂a wra偶enie idiotycznej. Ale, w ko艅cu, jaki偶 inny wniosek mog艂a wyci膮gn膮膰 Teri znaj膮c tylko po艂ow臋 prawdy?

Rozdzia艂 16

Ka偶da fala niespokojnego morza spi臋trza艂a si臋 w wysoki grzywacz, ugi臋ty niczym z艂owr贸偶bny palec przeznaczenia, a potem taranowa艂a niepodatne na ciosy szare urwisko. Powietrze, o偶ywione s艂abym wietrzykiem z po艂udniowego zachodu, by艂o gor膮ce i czyste. Pierwsze Podej艣cie na kszta艂t bia艂ej stalowej zjawy powoli sun臋艂o w stron臋 kipieli, kiedy jednak katastrofa wydawa艂a si臋 nieunikniona, Gunn przekr臋ci艂 ster w prawo, wprowadzaj膮c statek na kurs r贸wnoleg艂y do skalistego wybrze偶a. Uwa偶nie spogl膮da艂 to na ta艣m臋, wysuwaj膮c膮 si臋 spod ig艂y g艂臋boko艣ciomierza, to na odleg艂膮 o ledwie pi臋膰dziesi膮t metr贸w lini臋 przyboju.

- No i co powiesz o moim pierwszym podej艣ciu - zapyta艂 nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie. M贸wi艂 cicho, zachowuj膮c taki spok贸j i opanowanie, jak w臋dkarz ci膮gn膮cy na wios艂ach po g艂adzi jeziora w stanie Minnesota.

- Tw贸j s臋dziwy wyk艂adowca nawigacji w Annapolis by艂by z ciebie cholernie dumny - odpar艂 Pitt. W przeciwie艅stwie do Gunna wci膮偶 patrzy艂 przed siebie.

- To tylko z pozoru wygl膮da tak gro藕nie - stwierdzi艂 Gunn, pokazuj膮c g艂臋boko艣ciomierz. - W istocie od kilu do dna jest dobrych dziesi臋膰 s膮偶ni!

- Na odcinku dziewi臋膰dziesi臋ciu metr贸w nielichy spadek.

Gunn oderwa艂 jedn膮 r臋k臋 od ko艂a sterowego, zdj膮艂 obszyt膮 z艂otym galonem czapk臋 marynarki wojennej i strz膮sn膮艂 ni膮 z czo艂a kilka kropelek potu.

- To do艣膰 pospolite zjawisko w miejscach, gdzie nie ma przybrze偶nych raf.

- Dobry znak - rzek艂 zamy艣lony Pitt.

- Dlaczego tak s膮dzisz?

- Okr臋t podwodny mo偶e w takiej sytuacji spokojnie manewrowa膰, nie obawiaj膮c si臋 wykrycia z powierzchni.

- Noc膮 mo偶e tak - odpar艂 Gunn. - Ale za dnia widoczno艣膰 si臋ga trzydziestu metr贸w w g艂膮b wody. Kto艣, kto w promieniu p贸艂tora kilometra b臋dzie sta膰 na grani urwiska, bez trudu wypatrzy sun膮cy nad dnem kad艂ub o d艂ugo艣ci stu metr贸w.

- To samo dotyczy nurka. - Pitt pod膮偶y艂 spojrzeniem ku willi, usadowionej niczym forteca na z臋batym zboczu g贸ry.

- Tego ryzyka nie da si臋 unikn膮膰 - powoli powiedzia艂 Gunn. - Von Till dostrze偶e ka偶dy tw贸j ruch. Stawiam dolary przeciw orzechom, 偶e jeste艣my lornetowani, odk膮d podnie艣li艣my kotwic臋.

- Ja te偶 poszed艂bym na taki zak艂ad - odmrukn膮艂 Pitt, a potem przez chwil臋 podziwia艂 pi臋kno pejza偶u. Lazurowe ramiona Morza Egejskiego obejmowa艂y wysp臋 艣wietlistym kr臋giem rozmigotanej w s艂o艅cu wody, a pomrukowi silnik贸w statku wt贸rowa艂 tylko huk przyboju, z rzadka odzywa艂a si臋 pojedyncza mewa. Ponad klifem, na zielonym zboczu pas艂o si臋 stado kr贸w, niczym detal z obrazu flamandzkiego mistrza, w dole za艣, w miniaturowych zatoczkach pomi臋dzy rozrzuconymi ska艂kami, naniesione przyp艂ywem drewno tworzy艂o ze z艂otym piaskiem i punkcikami muszel najbardziej fantastyczne mozaiki.

Pitt, 艣wiadom, 偶e si臋 nadmiernie rozanieli艂, wr贸ci艂 my艣lami do rzeczywisto艣ci. Zbli偶ali si臋 coraz bardziej do tajemniczego stawu g艂adkiej wody, odleg艂y by艂 teraz o zaledwie trzy czwarte mili od lewej burty statku. Pitt wspar艂 d艂o艅 na ramieniu Gunna i wyci膮gn膮艂 przed siebie r臋k臋. - Tam - powiedzia艂.

Gunn skin膮艂 g艂ow膮. - Dobra, widz臋. Utrzymuj膮c dotychczasow膮 pr臋dko艣膰 dotrzemy tam za dziesi臋膰 minut. Twoi ludzie gotowi?

- Wszystko dograne - odrzek艂 lakonicznie Pitt. - Wiedz膮, czego si臋 mog膮 spodziewa膰. Kaza艂em im stan膮膰 na prawej burcie wzd艂u偶 nadbud贸wki; w ten spos贸b nie wida膰 ich z willi.

Gunn za艂o偶y艂 czapk臋. - Przypomnij, 偶eby skakali jak najdalej. Facet wci膮gni臋ty przez 艣rub臋 to naprawd臋 parszywy widok.

- Nie s膮dz臋, 偶eby trzeba im by艂o o tym przypomina膰 - odpar艂 spokojnie Pitt. - Sam m贸wi艂e艣, 偶e s膮 dobrzy.

- Masz cholern膮 racj臋 - parskn膮艂 Gunn. - B臋d臋 i艣膰 blisko brzegu jeszcze przez trzy mile. Mo偶e zdo艂amy sk艂oni膰 w ten spos贸b von Tilla, 偶eby uwierzy艂, i偶 to jedynie rutynowy rejs s艂u偶膮cy sondowaniu p艂ycizn. Albo zagra, albo nie. Dla waszego dobra mam nadziej臋, 偶e zagra.

- Niebawem si臋 dowiemy. - Pitt por贸wna艂 czas na swoim zegarku z chronometrem pok艂adowym. - Na kt贸r膮 uzgadniamy spotkanie?

- W drodze powrotnej p贸jd臋 zygzakami i b臋d臋 na miejscu o 14:10. Czyli masz dok艂adnie pi臋膰dziesi膮t minut, 偶eby odnale藕膰 okr臋t podwodny i zwin膮膰 偶agle. - Gunn od艂owi艂 z kieszonki na piersiach cygaro, zapali艂 je i doda艂: - Macie tu czeka膰 na statek, zrozumia艂e艣?

Pitt nie odpowiedzia艂 od razu. Na jego twarzy rozla艂 si臋 szeroki u艣miech, kt贸ry zago艣ci艂 r贸wnie偶 w zielonych oczach.

- Powiedzia艂em mo偶e co艣 zabawnego? - zapyta艂 stropiony Gunn.

- Przez chwil臋 przypomina艂e艣 mi matk臋. Zawsze powtarza艂a, 偶e na statek b臋d臋 prawdopodobnie czeka膰 na przystanku autobusowym.

Gunn sm臋tnie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Je艣li si臋 nie zjawicie, b臋d臋 przynajmniej wiedzie膰, gdzie was szuka膰. Dobra, ruszajmy z tym cyrkiem. Wbijaj si臋 w sprz臋t.

Pitt machn膮艂 r臋k膮, wyszed艂 z rozgrzanej celi ster贸wki i po trapie zjecha艂 na pok艂ad, gdzie czeka艂o ju偶 na niego pi臋ciu mocno opalonych, pe艂nych zapa艂u m臋偶czyzn. Pitt pomy艣la艂, 偶e chyba nigdy nie mia艂 do dyspozycji ekipy o tak wysokim 艣rednim wsp贸艂czynniku inteligencji. Ubrani - jak Pitt - w czarne slipy, pracowicie sprawdzali wyposa偶enie i uwa偶nie, pilnuj膮c, by ka偶dy pas u艂o偶y艂 si臋 w艂a艣ciwie, zak艂adali na plecy butle z tlenem.

Na widok Pitta najbli偶szy z p艂etwonurk贸w, Ken Knight, podni贸s艂 g艂ow臋. - Przygotowa艂em dla pana sprz臋t, majorze. Aparat z obiegiem otwartym... mam nadziej臋, 偶e me ma pan nic przeciwko temu.

- B臋dzie w porz膮dku - odpar艂 Pitt. Za艂o偶y艂 p艂etwy, przypi膮艂 n贸偶 do prawej 艂ydki, sprawdzi艂 przew贸d doprowadzaj膮cy tlen i nasun膮艂 na czo艂o szerok膮 mask臋, daj膮c膮 nurkowi pole widzenia o rozpi臋to艣ci stu osiemdziesi臋ciu stopni. Mia艂 w艂a艣nie przyst膮pi膰 do boju z pasami butli z tlenem, gdy nagle sprz臋t o wadze osiemnastu kilogram贸w jak pi贸rko wzlecia艂 z pok艂adu, uniesiony dwiema ow艂osionymi d艂o艅mi.

- Jak ty w og贸le potrafisz prze偶y膰 dzie艅 bez moich us艂ug - stwierdzi艂 z namaszczeniem Giordino - pozostaje dla mnie wieczn膮 tajemnic膮.

- Prawdziwa tajemnica polega na tym, jakim cudem potrafi臋 znosi膰 twoj膮 niewyparzon膮 g臋b臋 i rozbuchane ego - odpar艂 kwa艣no Pitt.

- No i znowu te uszczypliwe od偶ywki pod moim adresem. - Giordino bez powodzenia usi艂owa艂 sprawi膰 wra偶enie cz艂owieka, kt贸rego dotkni臋to do 偶ywego. Odwr贸ci艂 g艂ow臋, spojrza艂 na uciekaj膮c膮 do ty艂u wod臋 i po d艂u偶szej chwili mrukn膮艂 cicho: - Tylko popatrz, jaka przejrzysta! Nie znajdziesz r贸wnie czystej nawet w akwarium ze z艂otymi rybkami.

- Zauwa偶y艂em. - Pitt doby艂 dwumetrowego harpunu i sprawdzi艂 spr臋偶ysto艣膰 gumowej procy, przymocowanej do jego t臋pego ko艅ca. - Odrobi艂e艣 lekcje?

- Te zacne szare kom贸rki - odpar艂 Giordino postukuj膮c si臋 w skro艅 - u艂o偶y艂y wszystko w nale偶ytym porz膮dku i opatrzy艂y numerami.

- Krzepi my艣l, 偶e jak zawsze jeste艣 pewny siebie.

- Sherlock Giordino wszystko wie i widzi. 呕adna tajemnica nie umknie przed jego analitycznym umys艂em.

- Lepiej 偶eby trybiki tego twojego analitycznego umys艂u by艂y dobrze nasmarowane - o艣wiadczy艂 z przekonaniem Pitt - bo je艣li chodzi o zgranie wszystkiego w czasie, jeste艣my na styk.

- Zdaj si臋 na mnie - odpar艂 Giordino z kamiennym wyrazem twarzy. - No, czas najwy偶szy. Szkoda, 偶e z tob膮 nie p艂yn臋. Przyjemnej k膮pi贸艂ki.

- Licz臋 na ni膮 - mrukn膮艂 Pitt. - Naprawd臋 licz臋.

Dwa uderzenia okr臋towego dzwonu oznajmi艂y jednominutowy stan gotowo艣ci. Pitt, niezgrabny w p艂etwach, wszed艂 na niewielk膮 platform臋 stercz膮c膮 poza burt臋.

- Nast臋pny dzwon i skaczemy, szanowni panowie! - Nie powiedzia艂 nic wi臋cej - po cz臋艣ci dlatego, 偶e i tak wszyscy wiedzieli, co maj膮 robi膰, a poza tym nie mia艂 do powiedzenia nic sensownego.

P艂etwonurkowie mocniej 艣cisn臋li w d艂oniach kusze i popatrzyli po sobie, maj膮c jedn膮 my艣l: je艣li skok nie b臋dzie dostatecznie daleki, mog膮 straci膰 na rzecz wiruj膮cej 艣ruby nog臋 albo nawet co艣 jeszcze wa偶niejszego. Na wyra偶ony gestem rozkaz Pitta ustawili si臋 wzd艂u偶 zewn臋trznego skraju platformy.

Na moment przez zsuni臋ciem maski na oczy Pitt jeszcze raz przyjrza艂 si臋 swoim ludziom, po raz dziesi膮ty odnotowuj膮c cechy, kt贸re pozwol膮 mu rozpozna膰 ich pod wod膮. Stoj膮cy najbli偶ej geofizyk Ken Knight by艂 jedynym blondynem w grupie; Stan Thomas, kurduplowaty pierwszy mechanik statku, mia艂 niebieskie p艂etwy i jako cz艂onek ekipy, wed艂ug Pitta potrafi艂by da膰 sobie rad臋 w ostrym mordobiciu. Dalej sta艂 rudobrody biolog Lee Spencer i chudy dwumetrowy botanik Gustaw Hersong; obaj m臋偶czy藕ni nieustannie spogl膮dali na siebie z szerokimi u艣miechami. Szyk zamyka艂 Omar Woodson, jeden z najbardziej nieprzeniknionych typk贸w, jakich Pitt spotka艂 w 偶yciu; by艂 fotografem wyprawy, sprawia艂 wra偶enie szczerze znudzonego ca艂膮 imprez膮 i zamiast kuszy trzyma艂 przystosowany do zdj臋膰 podwodnych aparat Nikon z trzydziestopi臋ciomilimetrowym obiektywem i fleszem, wymachuj膮c kosztownym sprz臋tem, jakby ten by艂 smien膮 z drugiej r臋ki.

Nasuwaj膮c mask臋 na oczy Pitt gwizdn膮艂 przez z臋by i spojrza艂 na wod臋, przesuwaj膮c膮 si臋 teraz pod platform膮 znacznie wolniej; Gunn zmniejszy艂 pr臋dko艣膰 Pierwszego Podej艣cia do leniwych trzech w臋z艂贸w na godzin臋, co, zdaniem Pitta, stwarza艂o odpowiednie warunki do skoku na bomb臋. Pitt, omijaj膮c dzi贸b, z hipnotycznym skupieniem skoncentrowa艂 wzrok na miejscu, gdzie lada chwila pogr膮偶y si臋 w fale.

Niemal w tej samej chwili Gunn spojrza艂 na wskazania g艂臋boko艣ciomierza i skalisty brzeg... potem powoli uni贸s艂 d艂o艅... zmaca艂 link臋... zawaha艂 si臋... i mocno poci膮gn膮艂. Metaliczny brz臋k rozdar艂 gor膮c膮 popo艂udniow膮 cisz臋, ponad falami przyboju poni贸s艂 si臋 ku pionowej 艣cianie klifu, by przyg艂uszonym echem wr贸ci膰 na statek.

Impet skoku sprawi艂, 偶e rozmigotana s艂o艅cem powierzchnia morza strzeli艂a 艣wietlist膮 fontann膮. Pitt, ledwie woda zamkn臋艂a si臋 nad jego g艂ow膮, z艂o偶ony w scyzoryk zacz膮艂 pracowa膰 p艂etwami niczym stary 艂opatkowy parowiec na Missisipi. Pi臋膰 sekund i pi臋膰dziesi膮t metr贸w p贸藕niej zerkn膮艂 przez rami臋 i dostrzeg艂 sun膮cy powoli ciemny kad艂ub statku. Dwie wiruj膮ce 艣ruby sprawia艂y przera偶aj膮ce wra偶enie: d藕wi臋k w臋druje w wodzie cztery razy szybciej ni偶 w powietrzu, za艂amanie 艣wiat艂a sprawia za艣, 偶e wszystko wydaje si臋 tu o jedn膮 czwart膮 wi臋ksze ni偶 w rzeczywisto艣ci.

Zaciskaj膮c z臋by na ustniku Pitt odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 w 艣lad za malej膮cym statkiem, 偶eby sprawdzi膰, jak dali sobie rad臋 inni; westchnieniu ulgi odpowiedzia艂 sycz膮cy strumie艅 b膮belk贸w. Dzi臋ki Bogu, byli wszyscy, ka偶dy w jednym kawa艂ku - Knight, Thomas, Spencer i Hersong, skupieni w grupk臋 niemal na odleg艂o艣膰 wyci膮gni臋tej r臋ki, a troch臋 dalej za nimi Woodson, kt贸ry nieco si臋 sp贸藕ni艂.

Widoczno艣膰 by艂a wr臋cz osza艂amiaj膮ca: z dystansu niemal osiemdziesi臋ciu st贸p rysowa艂y si臋 w szczeg贸艂ach d艂ugie, jasnopurpurowe czu艂ki przypominaj膮cego meduz臋 偶agielnika, nad dnem sun臋艂y leniwie dwa szpetne dziworyby o bez艂uskich niebiesko-偶贸艂tych cia艂ach, zwie艅czonych d艂ugimi kolcami skrzelowymi. By艂 to 艣wiat ukryty i niemy, kr贸lestwo dziwacznych stworze艅, przystrojone w tak膮 mnogo艣膰 fantastycznych kszta艂t贸w i t臋czowych odcieni, 偶e ludzki j臋zyk okazywa艂 si臋 wobec niego bezradny. A zarazem by艂 to 艣wiat niebezpiecze艅stw i tajemnic, strze偶ony straszliwym arsena艂em or臋偶a tak diametralnie r贸偶nej natury, jak rze藕nicze z臋by rekina i 艣mierciono艣ny jad niewinnej z wygl膮du ryby-zebry. W nieroz艂膮czn膮 ca艂o艣膰 zlewa艂o si臋 tu nie艣miertelne pi臋kno i ci膮g艂e zagro偶enie.

Nie czekaj膮c na pierwsze objawy b贸lu, Pitt zacz膮艂 przedmuchiwa膰 nos, aby zr贸wna膰 ci艣nienie w uszach z zewn臋trznym, a kiedy rozleg艂y si臋 dwa pykni臋cia, powoli ruszy艂 w d贸艂, by stopi膰 si臋 z majestatycznym krajobrazem dna.

Na g艂臋boko艣ci trzydziestu st贸p znikn臋艂y wszelkie czerwono艣ci, ust臋puj膮c miejsca harmonijnej kompozycji zieleni i b艂臋kit贸w. Osi膮gn膮wszy pi臋膰dziesi膮t st贸p, Pitt przesta艂 schodzi膰 i uwa偶nym spojrzeniem ogarn膮艂 dno morskie: nie dostrzeg艂 偶adnych ska艂 i wodorost贸w, jedynie piaszczysty sp艂ache膰, sfa艂dowany ci膮gn膮cymi si臋 jak okiem si臋gn膮膰 kr臋tymi rz臋dami miniaturowych wydm. Jedynymi oznakami 偶ycia by艂y tu stercz膮ce miejscami z piachu groteskowo fr臋dzlaste pyski i patrz膮ce w g贸r臋 nieruchome oczy 偶yj膮cych przy dnie gwiazdozor贸w.

Min臋艂o dok艂adnie osiem minut, odk膮d opu艣cili Pierwsze Podej艣cie, gdy dno zacz臋艂o si臋 podnosi膰, a woda, za spraw膮 rozfalowanej powierzchni - m臋tnie膰; potem w szaroniebieskiej mgle zamajaczy艂a pokryta rozko艂ysanymi wodorostami formacja skalna i oto nagle znale藕li si臋 u podn贸偶a kamiennego urwiska, kt贸re pi臋艂o si臋 prostopadle do g贸ry i gin臋艂o za zwierciadlan膮 kurtyn膮 fal. Niczym kapitan Nemo w podwodnym ogrodzie, Pitt rozproszy艂 swoich ludzi, nakazuj膮c im gestami rozpocz臋cie poszukiwa艅. Nie zaj臋艂y wi臋cej ni偶 pi臋膰 minut. Wej艣cie do podwodnej groty odnalaz艂 Woodson, kt贸ry - oddalony od Pitta o sto st贸p - zamyka艂 tyralier臋 z prawej strony. Przywo艂a艂 towarzyszy postukuj膮c r臋koje艣ci膮 no偶a w butl臋 z tlenem, potem podp艂yn膮艂 wzd艂u偶 p贸艂nocnej 艣ciany urwiska a偶 do miejsca poza rozpadlin膮 zielon膮 od wodorost贸w, a wreszcie przystan膮艂 i wyci膮gn膮艂 przed siebie rami臋, pokazuj膮c ziej膮cy najwy偶ej dwana艣cie st贸p pod powierzchni膮 czarny z艂owr贸偶bny otw贸r, dostatecznie wielki, by mog艂a si臋 w nim zmie艣ci膰 lokomotywa czy te偶 艂贸d藕 podwodna. P艂etwonurkowie zawi艣li nieruchomo w krystalicznie czystej wodzie, to przerzucaj膮c si臋 spojrzeniami, to usi艂uj膮c nimi przenikn膮膰 zg臋stnia艂y we wlocie mrok.

Pierwszy ruszy艂 Pitt: przez chwil臋 w ciemno艣ciach migota艂y jeszcze jego bia艂e pi臋ty, zaraz jednak tunel poch艂on膮艂 go bez reszty.

Popychany przybojem sun膮艂 przed siebie, leniwie pracuj膮c p艂etwami. 艢wietlista akwamaryna przenikanego s艂o艅cem morza ust膮pi艂a miejsca ciemniej膮cemu granatowi, wnet jednak wzrok Pitta zacz膮艂 wy艂awia膰 w nim pojedyncze szczeg贸艂y.

Na 艣cianach tunelu powinno si臋 roi膰 od tysi臋cznych przejaw贸w podmorskiego 偶ycia - przemykaj膮cych krab贸w, zwieraj膮cych si臋 w obronnym odruchu polip贸w i ostryg, homar贸w wreszcie, kt贸re sun膮c majestatycznie poszukuj膮 smakowitych skorupiak贸w. Nic z tych rzeczy - kamienne 艣ciany by艂y zupe艂nie nagie i pokrywa艂a je tylko czerwonawa substancja, przy dotkni臋ciu tworz膮ca w wodzie atramentow膮 chmur臋. Pitt przekr臋ci艂 si臋 na wznak i zafascynowany spogl膮da艂 przez chwil臋, jak b膮belki powietrza pn膮 si臋 ku 艂ukowemu sklepieniu. ,

Nagle sklepienie umkn臋艂o w g贸r臋 i g艂owa Pitta przebi艂a powierzchni臋; Pitt rozejrza艂 si臋 doko艂a, ale we wszechobecnym tumanie mg艂y nie zdo艂a艂 niczego dostrzec; stropiony zanurkowa艂 i zszed艂 na g艂臋boko艣膰 dziesi臋ciu st贸p - tu, w cylindrycznym snopie wciskaj膮cego si臋 przez tunel kobaltowego 艣wiat艂a widzia艂 ka偶dy wyst臋p i zag艂臋bienie podwodnej groty.

Akwarium; tylko tak Pitt potrafi艂by to opisa膰... Gdyby ze 艣cian spoziera艂y szklane oczy luk贸w, pieczar臋 mo偶na by wzi膮膰 bez trudu za g艂贸wny zbiornik kalifornijskiego Marinelandu, w przeciwie艅stwie bowiem do tunelu 偶ycie tu po prostu kipia艂o: homary, kraby, polipy, ostrygi, nawet d艂ugie warkocze morszczynu, a pomi臋dzy tym wszystkim przemieszczaj膮ce si臋 艂awice bajecznie kolorowych ryb. Jedna z owych ryb szczeg贸lnie zainteresowa艂a Pitta, zanim jednak zdo艂a艂 si臋 do niej zbli偶y膰, da艂a nura w rozpadlin臋 skaln膮.

Przez kilka chwil Pitt delektowa艂 si臋 tym zapieraj膮cym dech w piersiach widowiskiem, a potem wzdrygn膮艂 si臋 gwa艂townie, czuj膮c na nodze u艣cisk czyjej艣 d艂oni. Ken Knight; pokazywa艂 w stron臋 powierzchni. Pitt skin膮艂 g艂ow膮, ruszy艂 w g贸r臋, a gdy powitany przez g臋st膮 mg艂臋 wychyn膮艂 z wody, wyplu艂 ustnik i zapyta艂: - No i co pan o tym s膮dzi? - 艢ciany groty odbi艂y jego g艂os echem.

- Nader pospolite zjawisko - rzeczowym rykiem odpar艂 Knight. - Ilekro膰 w tunel wdziera si臋 fala przyboju, niczym t艂ok spr臋偶a powietrze uwi臋zione w grocie. Kiedy ci艣nienie ust臋puje - powietrze rozpr臋偶a si臋, sch艂adza i skrapla w g臋si膮 mg艂臋. - Urwa艂 偶eby wysi膮ka膰 nos. - Fale id膮 w mniej wi臋cej dwunastosekundowych odst臋pach, tak 偶e lada chwila powinno si臋 przeja艣ni膰.

Nie zd膮偶y艂 jeszcze dopowiedzie膰 my艣li do ko艅ca, gdy mg艂a nagle znikn臋艂a, obna偶aj膮c wypi臋trzone na wysoko艣膰 sze艣膰dziesi臋ciu st贸p 艂ukowe sklepienie. To by艂a zwyk艂a zatopiona jaskinia, nic wi臋cej, bez jakiejkolwiek dzia艂alno艣ci cz艂owieka. Pitt mia艂 wra偶enie, jakby znalaz艂 si臋 w opustosza艂ej katedrze, kt贸rej zrujnowane nawy trwaj膮 w niezmienionej postaci od czasu mszcz膮cego ostrza艂u artyleryjskiego w pierwszej czy te偶 bombardowania w drugiej wojnie 艣wiatowej 艢ciany by艂y zerodowane, tu i 贸wdzie nawis艂e, niewielkie za艣 go艂oborza g艂az贸w u ich podstawy dowodzi艂y, 偶e w ka偶dej chwili mo偶e nast膮pi膰 kolejny obwa艂. Po chwili, zacieraj膮c wszelk膮 widoczno艣膰, wr贸ci艂a mg艂a.

Pitt, gdy ogl膮da艂 wn臋trze groty, do艣wiadczy艂 najpierw uczucia dojmuj膮cego l臋ku i w膮tpliwo艣ci, potem za艣 niedowierzania i rozpaczliwej 艣wiadomo艣ci, 偶e spieprzy艂 spraw臋,

- To niemo偶liwe - wymamrota艂 - to po prostu niemo偶liwe. - Ogarni臋ty gniewem i frustracj膮 zacisn膮艂 d艂o艅 w ku艂ak i kilkakrotnie r膮bn膮艂 w wod臋. - Ta grota musi by膰 baz膮 operacyjn膮 von Tilla. Dobry Bo偶e, pom贸偶 nam wykaraska膰 si臋 z bigosu, w kt贸ry nas w艂adowa艂em.

- Ja tam wci膮偶 pana obstawiam, majorze - Knight wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i po艂o偶y艂 Pittowi d艂o艅 na ramieniu. - Geologia potwierdza pa艅skie przeczucia. To jest naprawd臋 najbardziej prawdopodobne miejsce.

- To 艣lepy zau艂ek. Poza wylotem tunelu nie ma tu innych otwor贸w.

- W przeciwleg艂ym ko艅cu dostrzeg艂em p贸艂k臋 skaln膮. Mo偶e gdybym spr贸bowa艂...

- Nie ma na to czasu - niecierpliwie przerwa艂 mu Pitt. - Musimy jak najszybciej wraca膰 na zewn膮trz i na nowo zacz膮膰 poszukiwania.

- Przepraszam, majorze! - Pitta zaskoczy艂o nag艂e pojawienie si臋 Hersonga, kt贸ry wyprysn膮艂 niczym diabe艂 z pude艂ka. - Znalaz艂em co艣, co mo偶e okaza膰 si臋 interesuj膮ce.

Mg艂a, zgodnie ze swoim cyklem, rozproszy艂a si臋 ponownie i Pitt dostrzeg艂 na twarzy Hersonga wyraz, kt贸ry go zaintrygowa艂,

- W porz膮dku, Hersong - powiedzia艂 Pitt do szczud艂owatego botanika - ale niech si臋 pan streszcza. Nie mamy czasu na wyk艂ad o podmorskiej florze.

- Mo偶e pan wierzy膰 lub nie, ale taki w艂a艣nie mia艂em zamiar. - Hersong odpowiedzia艂 u艣miechem, a strumyki l艣ni膮cej wody sp艂yn臋艂y w d贸艂 koleinami w pozlepianej w kosmyki rudej brodzie. - Niech pan powie, majorze, czy na skale naprzeciwko wylotu tunelu dostrzeg艂 pan skupiska macrocystis pyrifera1.

- By膰 mo偶e m贸g艂bym udzieli膰 panu odpowiedzi twierdz膮cej -odpar艂 beznami臋tnie Pitt - gdybym wiedzia艂, o czym pan m贸wi.

- Macrocystis pyrifera to br膮zowe algi z rodziny Phaeophyta, lepiej, by膰 mo偶e, znane jako morszczyn.

Pitt badawczo wpatrywa艂 si臋 w naukowca, pozwalaj膮c mu kontynuowa膰 wyw贸d.

- Rzecz ot贸偶 sprowadza si臋 do tego, majorze, i偶 ta konkretnie odmiana morszczynu jest endemiczna dla pacyficznego wybrze偶a Stan贸w Zjednoczonych. Temperatura w贸d w tej cz臋艣ci Morza 艢r贸dziemnego jest zbyt wysoka aby macrocystis pyrifera mog艂y przetrwa膰. Co wi臋cej, morszczyn - tak jak jego l膮dowi kuzyni - potrzebuje do fotosyntezy promieni s艂onecznych. Nie wyobra偶am sobie, by m贸g艂 si臋 pieni膰 w podwodnej grocie. Nie, panie majorze, takie cuda, je艣li zechce pan wybaczy膰 kolokwializm, po prostu si臋 nie zdarzaj膮.

Pitt powoli wios艂owa艂 p艂etwami. - Czym偶e zatem jest, je艣li nie morszczynem?

- Dzie艂em sztuki, majorze, prawdziwym dzie艂em sztuki. Bez w膮tpienia najlepsz膮 plastikow膮 replik膮 macrocystis pyrifera, jak膮 mo偶na sobie wyobrazi膰.

- Plastikow膮? - przetoczy艂 si臋 po jaskini hucz膮cy g艂os Knighta. - Czy jeste艣 pewien?

- Drogi ch艂opcze - odpar艂 z wy偶szo艣ci膮 Hersong. - A czy ja kwestionuj臋 twoje analizy pr贸bek gleby czy...

- A to czerwone 艣wi艅stwo na 艣cianach tunelu? - wtr膮ci艂 Pitt. - Co to jest, pa艅skim zdaniem?

- Nie mog臋 mie膰 pewno艣ci - odrzek艂 Hersong. - Wygl膮da艂o jak farba albo lakier.

- Zgadzam si臋 z nim. - W cofaj膮cej si臋 mgle zamajaczy艂y kontury g艂owy Stan膮 Thomasa. - To czerwona minia do antykorozyjnego zabezpieczania kad艂ub贸w okr臋towych. Zawiera arsen i dlatego w tunelu nic nie ro艣nie.

Pitt zerkn膮艂 na zegarek. - Czasu robi si臋 coraz mniej. To musi by膰 w艂a艣nie tam.

- Drugi tunel za zas艂on膮 wodorost贸w? - bez przekonania zapyta艂 Knight. - Czy to pan ma na my艣li?

- Rzecz zaczyna wygl膮da膰 zach臋caj膮co - odpar艂 cicho Pitt. - Ukryty tunel, kt贸ry prowadzi do drugiej groty. Teraz rozumiem, dlaczego tubylcy nigdy nie wpadli na 艣lad poczyna艅 von Tilla.

- C贸偶 - Hersong wydmuchn膮艂 wod臋 z ustnika. - No to chyba ruszamy.

- Nie mamy innego wyboru - stwierdzi艂 Pitt. - Wszyscy gotowi?

- Gotowi i obecni. Z wyj膮tkiem Woodsona - odrzek艂 Spencer. W tym samym momencie b艂yska flesza zala艂 grot臋 jasnob艂臋kitnym 艣wiat艂em.

- Nikt si臋 nie u艣miechn膮艂 - zauwa偶y艂 kwa艣no Woodson spod 艣ciany pieczary, dok膮d podp艂yn膮艂, 偶eby ogarn膮膰 obiektywem szersze pole.

- Nast臋pnym razem wrzeszcz, 偶e si臋 szykuje balecik - odpali艂 Spencer.

- A co by to zmieni艂o? - mrukn膮艂 Woodson. - 呕aden z was nigdy nie bra艂 udzia艂u w takiej imprezie.

Pitt u艣miechn膮艂 si臋 i zgi臋ty w scyzoryk zszed艂 do dna jak nurkuj膮cy bombowiec; pozostali, w odleg艂o艣ci trzech metr贸w jeden od drugiego, poszli w jego 艣lady.

Las sztucznych wodorost贸w by艂 g臋sty i prawie nieprzenikniony: cienkie ga艂膮zki rozrastaj膮ce si臋 od dna niczym ogromny grzyb, tworzy艂y na powierzchni szeroki baldachim i nawet na dystans wyci膮gni臋tej r臋ki sprawia艂y wra偶enie najzupe艂niej prawdziwych. Pitt doby艂 no偶a i zacz膮艂 ci膮膰 rozko艂ysane 艂odygi, zatrzymuj膮c si臋 tylko na kr贸tkie chwile, 偶eby wypl膮ta膰 z nich aparat tlenowy. Niebawem dotar艂 do drugiego tunelu, kt贸ry mia艂 wi臋ksz膮 艣rednic臋 ni偶 pierwszy, ale by艂 znacznie kr贸tszy. Wystarczy艂y cztery silne ruchy p艂etw, by wyp艂yn膮膰 na powierzchni臋 w drugiej grocie, w kt贸rej tak偶e wisia艂a g臋sta bia艂a mg艂a. Nast臋puj膮ce w kilkusekundowych odst臋pach pluski dowodzi艂y, 偶e z wody wy艂aniaj膮 si臋 g艂owy kolejnych cz艂onk贸w zespo艂u.

- Widzi pan co艣? - G艂os nale偶a艂 do Spencera.

- Na razie nic - odpar艂 Pitt, wpatruj膮c si臋 bez zmru偶enia powieki w wilgotny p贸艂mrok. Nagle odni贸s艂 wra偶enie, 偶e co艣 jednak dostrzega, dopisuj膮c wyobra藕ni膮 szczeg贸艂y do kszta艂tu niezupe艂nie rzeczywistego... p贸藕niej 贸w kszta艂t naprawd臋 zamajaczy艂 we mgle... i oto nagle sta艂 si臋 konkretem - g艂adkim, metalowym i czarnym kad艂ubem okr臋tu podwodnego. Pitt wyplu艂 ustnik, dop艂yn膮艂 do okr臋tu i wyd藕wign膮wszy si臋 na r臋kach wlaz艂 na pok艂ad.

By艂 jak zahipnotyzowany, ile偶 to bowiem razy zastanawia艂 si臋, jak zareaguje i co poczuje, kiedy wreszcie dotknie tego podwodnego instrumentu przemytu heroiny. Uniesienie, wynik艂e z faktu, 偶e dowi贸d艂 swych racji - tak, ale r贸wnie偶 co艣 wi臋cej: gniew i odraza... O ilu偶 potwornych tragediach mog艂yby opowiedzie膰 stalowe p艂yty poszycia.

- Prosz臋 rzuci膰 kusz臋 na pok艂ad i zachowywa膰 si臋 bardzo, ale to bardzo spokojnie. - G艂os, kt贸ry dobieg艂 zza plec贸w Pitta, by艂 twardy - r贸wnie twardy jak lufa broni, kt贸ra go w te plecy d藕gn臋艂a. Pitt powoli od艂o偶y艂 kusz臋 na mokry pok艂ad. - Doskonale. Teraz prosz臋 rozkaza膰 swoim ludziom, 偶eby upu艣cili bro艅 na dno. 呕adnych sztuczek. Ci艣ni臋ty do wody granat og艂uszaj膮cy mo偶e przemieni膰 cia艂o p艂ywaka w nader szpetn膮 legumin臋.

Pitt skin膮艂 w stron臋 pi臋ciu stercz膮cych nad powierzchni膮 g艂贸w. - S艂yszeli艣cie, co powiedzia艂. Rzu膰cie kusze... i no偶e. Nie ma sensu denerwowa膰 naszych sympatycznych gospodarzy. Przepraszam, panowie. Wygl膮da na to, 偶e da艂em dupy.

Bo c贸偶 innego m贸g艂by im powiedzie膰? Zaprowadzi艂 ich w pu艂apk臋, z kt贸rej - by膰 mo偶e - nie ujd膮 z 偶yciem. Z Pitta wyciek艂y wszelkie emocje; by艂 teraz jedynie 艣wiadom up艂ywu czasu. Odruchowo podni贸s艂 r臋ce i powoli odwr贸ci艂 si臋 o sto osiemdziesi膮t stopni.

- Majorze Pitt, jest pan niepospolicie upierdliwym m艂odym cz艂owiekiem.

Z u艣miechem doktora Fu Manchu, kt贸ry szykuje si臋, by rzuci膰 krokodylom na po偶arcie nast臋pn膮 ofiar臋, z oczami pod 艂ysin膮 czerepu zamru偶onymi jak szparki, na pok艂adzie okr臋tu sta艂 von Till, sprawiaj膮c wra偶enie tak, przynajmniej z punktu widzenia Pitta, odra偶aj膮ce, 偶e zapewne musia艂 d艂ugo i z zaanga偶owaniem nad nim pracowa膰. Co艣 tu si臋 jednak nie zgadza艂o i to bardzo nie zgadza艂o. Obie d艂onie starego Niemca tkwi艂y w kieszeniach, 偶adna zatem nie mog艂a trzyma膰 broni, kt贸ra d藕gn臋艂a Pitta w plecy. Ta bro艅 gin臋艂a w 艂apsku m臋偶czyzny stoj膮cego u boku von Tilla, cz艂owieka-g贸ry z torsem jak pie艅 d臋bu. Von Till uni贸s艂 powieki i o艣wiadczy艂 kpi膮co: - Wybaczy pan, 偶e zaniecha艂em prezentacji. - Wskaza艂 gestem swojego towarzysza. - Jak wszak偶e rozumiem, majorze, mia艂 ju偶 pan okazj臋 pozna膰 Dariusa.

Rozdzia艂 17

- Wydaje si臋 pan by膰 zaskoczony moim widokiem, majorze - zaszemra艂 Darius diabolicznie. - Nawet nie potrafi臋 wyrazi膰, jak mi艂o mi spotka膰 pana ponownie w tych znacznie bardziej sprzyjaj膮cych okoliczno艣ciach. - Wbi艂 w gard艂o Pitta luf臋 lugera o arcynieprzyjemnym wygl膮dzie. - Prosz臋 sta膰 spokojnie i nie zmusza膰 mnie, bym zabi艂 pana przedwcze艣nie, pa艅ska szybka i nag艂a 艣mier膰 odebra艂aby mi bowiem mn贸stwo satysfakcji osobistej i przyjemno艣ci. Powiedzia艂em wcze艣niej, 偶e mam rachunek do wyr贸wnania z panem i pa艅skim szpetnym ma艂ym kumplem; teraz przyszed艂 czas zap艂aty za b贸l, jaki wycierpia艂em z pa艅skich r膮k, czy, m贸wi膮c precyzyjniej, st贸p.

Pitt wy艂azi艂 ze sk贸ry, 偶eby sprawia膰 wra偶enie nieporuszonego.

- Przykro mi pana rozczarowa膰, ale Giordino zosta艂 w domu.

- A zatem kar臋 nale偶n膮 jemu do艂膮cz臋 do pa艅skiej.

Darius u艣miechn膮艂 si臋 czaruj膮co, opu艣ci艂 bro艅 i ze spokojem postrzeli艂 Pitta w nog臋. Ostre kaszlni臋cie lugera odbi艂o si臋 w kamiennych 艣cianach pieczary gromowym echem. Uderzenie - przypominaj膮ce pchni臋cie zadane roz偶arzonym do bia艂o艣ci pogrzebaczem - szarpn臋艂o Pittem w bok i odrzuci艂o o dwa kroki do ty艂u. Jakim艣 cudem, kt贸rego nigdy nie uda艂o mu si臋 zrozumie膰, Pitt utrzyma艂 si臋 na nogach. Dziewi臋ciomilimetrowy pocisk mijaj膮c ko艣膰 o kilka milimetr贸w przeszed艂 przez mi臋kk膮 cz臋艣膰 uda i pozostawi艂 schludn膮 czerwonaw膮 dziurk臋 w punkcie wlotu, nieco wi臋ksz膮 za艣 - wylotu. Uczucie palenia szybko min臋艂o, nadesz艂a dr臋twota szoku i Pitt poj膮艂, 偶e niebawem odczuje prawdziwy b贸l.

- Daj偶e spok贸j, Darius - powiedzia艂 z przygan膮 von Till. - Nie przesadzajmy z tymi okrucie艅stwami. S膮 wa偶niejsze kwestie do rozstrzygni臋cia, zanim oddasz si臋 tej swojej zabawie w 鈥瀘ko za oko鈥. Wybaczy pan, majorze, ale pretensj臋 mo偶e mie膰 pan tylko do siebie. Pa艅ski starannie w tak czu艂e miejsce wymierzony kopniak zmusi Dariusa do utykania jeszcze przez co najmniej dwa tygodnie.

- 呕a艂uj臋 tylko, 偶e nie dokopa艂em mu dwa razy mocniej - sykn膮艂 Pitt przez zaci艣ni臋te z臋by.

Von Till go zignorowa艂 i rozkaza艂 ludziom wci膮偶 pozostaj膮cym w wodzie: - Upu艣膰cie sw贸j sprz臋t nurkowy na dno, panowie, a potem wejd藕cie na pok艂ad. Szybko, nie mamy czasu do stracenia.

Thomas zsun膮艂 na czo艂o mask臋 i pos艂a艂 von Tillowi mordercze spojrzenie. - Tu, gdzie jeste艣my, czujemy si臋 cholernie dobrze.

Von Till wzruszy艂 ramionami. - Doskonale, wida膰 potrzeba wam zach臋ty. - Odwr贸ci艂 si臋 i krzykn膮艂 w mrok jaskini: - Hans, 艣wiat艂a!

Nagle pod sklepieniem rozb艂ys艂 sznur reflektor贸w, roz艣wietlaj膮c wn臋trze groty. Pitt dostrzeg艂 teraz, 偶e okr臋t podwodny cumuje do p艂ywaj膮cego pomostu, kt贸ry zaczyna si臋 u wlotu tunelu i jak gigantyczny drewniany j臋zor si臋ga na dwie艣cie st贸p ku 艣rodkowi zbiornika. W por贸wnaniu z grot膮 zewn臋trzn膮, kopulaste sklepienie wewn臋trznej wisia艂o znacznie ni偶ej, jej szeroko艣膰 by艂a jednak znacznie wi臋ksza. Grota rozmiarami dor贸wnywa艂a powierzchni boiska do pi艂ki no偶nej. Na p贸艂ce skalnej wzd艂u偶 prawej 艣ciany sta艂o, trzymaj膮c w d艂oniach wymierzone pistolety maszynowe, pi臋ciu doskonale nieruchomych m臋偶czyzn, ubranych w takie same mundury jak szofer von Tilla. Ze sposobu, w jaki celowali do ludzi w wodzie, jasno wynika艂o, 偶e nie 偶artuj膮.

- Zr贸bcie lepiej, co wam ka偶e - poradzi艂 Pitt.

Wr贸ci艂a mg艂a, ale 艣wiat艂o redukowa艂o j膮 do minimum, skazuj膮c na niepowodzenie ewentualn膮 pr贸b臋 ucieczki. Spencer i Hersong wspi臋li si臋 na okr臋t pierwsi, po nich Knight i Thomas. Woodson, jak zwykle ostatni, wci膮偶, wbrew rozkazowi von Tilla, 艣ciska艂 w d艂oni aparat.

Knight pom贸g艂 Pittowi pozby膰 si臋 butli. - Niech pan pozwoli, 偶e zerkn臋 na pa艅sk膮 nog臋, sir. - Delikatnie usadzi艂 Pitta na pok艂adzie, zdj膮艂 pas z obci膮偶eniem i odczepiwszy o艂owiane bry艂ki zacisn膮艂 go na nodze Pitta, tamuj膮c krwawienie. Potem podni贸s艂 g艂ow臋 i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Wygl膮da na to, 偶e ocieka pan krwi膮, ilekro膰 na pana spojrz臋.

- Fatalny zwyczaj, kt贸rego ostatnimi czasy jako艣 nie udaje mi si臋 pozby膰 i...

Pitt urwa艂 w p贸艂 zdania. Mg艂a zrzed艂a na tyle, 偶e reflektory wy艂owi艂y z niebytu drugi okr臋t podwodny, przycumowany po przeciwleg艂ej strome pomostu. Pitt por贸wna艂 obie jednostki - ta, na kt贸rej siedzia艂, wygl膮da艂a jak cygaro bez jednego wyst臋pu. Druga by艂a zupe艂nie inna: wci膮偶 mia艂a kiosk, masywn膮 nadbud贸wk臋 o kszta艂cie przeci臋tego na p贸艂, zdeformowanego b膮bla... Trzech m臋偶czyzn, niebacznych na rozgrywaj膮cy si臋 za ich plecami dramat, krz膮taj膮c si臋 na szerokim pok艂adzie wymontowywa艂o karabiny maszynowe z roztrzaskanego samolotu.

- Teraz rozumiem, jak zdematerializowa艂 si臋 偶贸艂ty albatros - powiedzia艂 Pitt. - Stary japo艅ski okr臋t podwodny klasy 鈥濱鈥, zdolny przewozi膰 ma艂y samolot zwiadowczy. Te jednostki wysz艂y z u偶ytku z ko艅cem drugiej wojny.

- Tak, pi臋kny egzemplarz - stwierdzi艂 jowialnie von Till. - To dla mnie zaszczyt, 偶e zdo艂a艂 go pan zidentyfikowa膰. Zatopiony przez ameryka艅ski niszczyciel opodal Iwo Jimy, podniesiony przez statek Linii 呕eglugowej Minerwa w 1951 roku. Uzna艂em kombinacj臋 okr臋tu podwodnego i samolotu za niezmiernie skuteczn膮 metod臋 dostarczania niewielkich 艂adunk贸w na obszary, gdzie najwy偶sza dyskrecja jest podstawowym wymaganiem.

- To r贸wnie偶 por臋czny instrument atak贸w na ameryka艅skie bazy lotnicze i statki badawcze - doda艂 Pitt.

- Trafi艂 pan w sedno, majorze - mrukn膮艂 von Till. - Onegdaj, przy kolacji, wyg艂osi艂 pan tez臋, 偶e samolot zjawi艂 si臋 z morza. Macaj膮c na o艣lep otar艂 si臋 pan o prawd臋 bli偶ej, ni偶 mu si臋 zdawa艂o.

- Teraz i ja to widz臋. - Pitt rzuci艂 szybkie spojrzenie w stron臋 paszcz臋ki tunelu. Dw贸ch kolejnych wartownik贸w z broni膮 maszynow膮 na ramieniu, wspartych beztrosko o skaln膮 艣cian臋. - Zabytkowy albatros... - zacz膮艂 Pitt, ale von Till mu przerwa艂.

- Poprawka. Replika albatrosa. Dla moich cel贸w powolny dwup艂at, zdolny wykorzystywa膰 jako pas startowy czy l膮dowisko kr贸tkie pole albo sk膮pan膮 w ciemno艣ciach pla偶臋, stanowi艂 idealne rozwi膮zanie; poniewa偶 za艣 jego dolny p艂at mo偶e - a raczej m贸g艂 - funkcjonowa膰 jako p艂ywak wodolotu, by艂 r贸wnie偶 w stanie siada膰 na morzu obok statku. Wykorzysta艂em projekt albatrosa D-3 - z nowocze艣niejszym, rzecz jasna, silnikiem - poniewa偶 jego cechy aerodynamiczne idealnie odpowiada艂y moim potrzebom. W dodatku stary i w膮t艂y z pozoru samolot nigdy nie by艂 podejrzewany o dzia艂ania... nazwijmy to tak, odrobin臋 niezgodne z prawem.

Von Till wy艂owi艂 papierosy z kieszeni na piersi, zapali艂, a potem podj膮艂: - Samolot 贸w nie by艂 pomy艣lany jako jednostka bojowa i uzbrojona. Dopiero w贸wczas, kiedy nie mia艂em innego wyj艣cia, jak zaatakowa膰 baz臋 Brady i pa艅ski wspania艂y statek badawczy, zainstalowano na nim karabiny. Drastyczne posuni臋cie, by膰 mo偶e, ali艣ci komandor Gunn nie pozwoli艂 si臋 zniech臋ci膰 drobnymi aktami sabota偶u. Nie by艂o powodu, by obawia膰 si臋, 偶e jaki艣 niedzielny p艂ywak b膮d藕 nurek-amator wpadnie na trop mojej ma艂ej operacji, wyszkolony jednak oceanograf to co艣 zupe艂nie innego. Nie mog艂em podejmowa膰 ryzyka. Nalot by艂, wci膮偶 jestem o tym przekonany, doskona艂ym pomys艂em. Wedle wszelkich logicznych przes艂anek pu艂kownik Lewis powinien by艂 rozkaza膰... umyka mi nazwa, ach tak, Pierwszemu Podej艣ciu opuszczenie w贸d w pobli偶u Thasos, gdyby, rzecz jasna, atak bez przeszk贸d zosta艂 doprowadzony do ko艅ca. Bo nie mo偶e pan, oczywi艣cie, wiedzie膰, i偶 po zneutralizowaniu lotniska albatros mia艂 rozkaz postraszy膰 jeszcze statek. Niestety, majorze Pitt, przypa艂臋ta艂 si臋 pan i pokrzy偶owa艂 moje plany.

- Zmienne losy wojny - stwierdzi艂 ironicznie Pitt.

- Szkoda, 偶e w tej chwili nie mo偶e pana s艂ysze膰 Willi.

- A w艂a艣nie, gdzie jest zacny stary podgl膮dacz Willi?

- Willi by艂 pilotem - odpar艂 von Till. - Kiedy albatros run膮艂 do morza, biedny Willi zosta艂 uwi臋ziony we wraku maszyny. Uton膮艂, nime艣my do niego dotarli. - Twarz von Tilla stwardnia艂a nagle i przybra艂a gro藕ny wyraz. - Wygl膮da na to, 偶e utraci艂em przez pana szofera i pilota, a tak偶e psa.

- To wszystko przez 艂atwowierno艣膰 Willego - odpar艂 beznami臋tnie Pitt. - Wzi膮艂em go na ten sam numer z balonem, jaki wobec Kurta Heiberta zastosowali Anglicy. A co do psa? Radz臋, aby policzy艂 pan sto艂owe utensylia, von Till, zanim nast臋pne ze swych w艣ciek艂ych bydl膮t poszczuje na kolejnego Bogu ducha winnego go艣cia.

Von Till przez chwil臋 ciekawie przygl膮da艂 si臋 Pittowi, a potem ze zrozumieniem pokiwa艂 g艂ow膮. - Niezwyk艂e, doprawdy niezwyk艂e. U艣mierci艂 pan mego wspania艂ego psa no偶em z mojego w艂asnego sto艂u. Wstyd, majorze, ujmuj膮c rzecz najogl臋dniej. Czy m贸g艂bym spyta膰, co uprzedzi艂o pana o niebezpiecze艅stwie?

- Nos - odpar艂 Pitt. - Ni mniej, ni wi臋cej. Nie powinien pan by艂 pr贸bowa膰 mnie u艣mierci膰. Wtedy pope艂ni艂 pan pierwszy b艂膮d.

- Szkoda, 偶e ucieczka z labiryntu zaledwie o kilka godzin przed艂u偶y艂a pa艅ski 偶ywot.

Pitt nonszalancko pow臋drowa艂 spojrzeniem poza von Tilla i Dariusa - z艂owr贸偶bny czarny tunel opustosza艂: wartownicy znikn臋li. W przeciwie艅stwie zreszt膮 do swych pi臋ciu koleg贸w, kt贸rzy po staremu, niezmiennie gro藕ni, stali z pistoletami maszynowymi pod 艣cian膮 groty.

- Ten komitet powitalny ka偶e mi s膮dzi膰 - mrukn膮艂 cicho Pitt - 偶e si臋 nas pan spodziewa艂.

- Oczywi艣cie, 偶e tak - odpar艂 rzeczowo von Till. - M贸j obecny tu dobry przyjaciel Darius poinformowa艂 mnie o pan贸w rych艂ym przybyciu, dok艂adny za艣 czas wizyty sta艂 si臋 oczywisty, kiedy Pierwsze Podej艣cie rozpocz臋艂o swe podejrzane manewry. 呕aden kapitan przy zdrowych zmys艂ach nie poprowadzi艂by statku tak blisko klif贸w Thasos.

- Ilu trzeba by艂o srebrnik贸w, aby z Dariusa uczyni膰 zdrajc臋?

- Dok艂adna suma nie powinna pana obchodzi膰 - rzek艂 von Till. - W istocie Darius jest moim pracownikiem ju偶 od dziesi臋ciu lat i mo偶na by rzec, i偶 alians nasz jest obop贸lnie owocny.

Pitt spojrza艂 w czarne jak w臋giel oczy Dariusa. - Jak go zwa艂, tak go zwa艂, zdrada zawsze pozostaje zdrad膮. To ju偶 drugi pa艅ski b艂膮d, von Till. Wynajmowanie takiego plugawego karalucha jak Darius musi si臋 zem艣ci膰.

Darius zadygota艂 z w艣ciek艂o艣ci, a luger, sprawiaj膮cy wra偶enie naro艣li na ogromnym 艂apsku, zata艅czy艂 na wysoko艣ci p臋pka Pitta.

Von Till ze znu偶eniem pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nastawianie do siebie Dariusa wrogo sprawi tylko, 偶e b臋dzie pan bardzo martwym trupem.

- C贸偶 za r贸偶nica? I tak wyko艅czy pan nas wszystkich.

- Znowu nos, majorze? Nigdy pana nie zawodzi.

Von Till m贸wi艂 wr臋cz rado艣nie. Zbyt rado艣nie, jak na gust Pitta.

- Nie znosz臋 niespodzianek - stwierdzi艂 sucho Pitt. - Jak i kiedy?

Z aktorskim rozmachem von Till podci膮gn膮艂 r臋kaw i z namys艂em popatrzy艂 na zegarek. - Za jedena艣cie minut, m贸wi膮c 艣ci艣le. Mog臋 pozwoli膰 sobie tylko na tak膮 zw艂ok臋.

- Dlaczego nie zaraz? - warkn膮艂 Darius. - Po co czeka膰? Mamy na g艂owie inne sprawy.

- Cierpliwo艣ci, Darius - 艂agodnie poprosi艂 von Till. - Nic nie my艣lisz. Przecie偶 do za艂adunku okr臋tu przyda nam si臋 pomoc. - Z u艣miechem spojrza艂 na Pitta. - Pan, majorze, jako ranny jest z tego zwolniony, pa艅scy ludzie jednak natychmiast maj膮 zacz膮膰 znosi膰 ten sprz臋t, kt贸ry le偶y na pomo艣cie, do w艂azu dziobowego.

- Nie pracujemy dla rze藕nik贸w - cicho i beznami臋tnie odpar艂 Pitt.

- Doskonale. Je艣li si臋 pan upiera... - Pos艂a艂 Dariusowi promienny u艣miech. - Odstrzel mu lewe ucho. Potem nos, a potem...

- Odpu艣膰 sobie, ty sadystyczny stary faszysto - prychn膮艂 wzgardliwie Woodson. - Za艂adujemy t臋 twoj膮 p艂ywaj膮c膮 trumn臋.

Nie mieli wyboru. Pitt te偶 go nie mia艂. M贸g艂 tylko bezradnie siedzie膰 i przygl膮da膰 si臋, jak Spencer i Hersong przyst臋puj膮 do ataku na g贸r臋 drewnianych skrzy艅, kt贸re jedna po drugiej podaj膮 ustawionym na pok艂adzie okr臋tu podwodnego Knightowi i Thoma-sowi; koniec 艂a艅cuszka stanowi艂 skryty we w艂azie Woodson, kt贸rego pozycj臋 zdradza艂y tylko ramiona wyrastaj膮ce od czasu do czasu ponad pok艂ad.

Uczucie palenia na dobre zago艣ci艂o w nodze Pitta, kt贸ry wiedzia艂 wprawdzie, jaki jest rzeczywisty pow贸d takiego stanu rzeczy, ale m贸g艂by przysi膮c, i偶 przez jego ran臋 przebiega w t臋 i z powrotem jaki艣 mikroskopijny cz艂owieczek z w艂膮czonym miotaczem p艂omieni. Raz czy dwa omal nie zemdla艂 i tylko rozpaczliwy op贸r stawiany napieraj膮cej ze wszech stron ciemno艣ci pozwoli艂 mu przerwa膰 os艂abienie. I tylko dzi臋ki sile woli potrafi艂 zachowa膰 naturalny ton g艂osu. - Odpowiedzia艂 pan tylko na po艂ow臋 mojego pytania, von Till.

- Czy偶by spos贸b, w jaki zejdzie pan z tego 艣wiata, mia艂 dla pana a偶 takie znaczenie?

- Jak powiedzia艂em, nienawidz臋 niespodzianek.

Von Till zimno studiowa艂 przez chwil臋 twarz Pitta, a potem wzruszy艂 ramionami. - Chyba zatajanie tego, co nieuchronnie nast膮pi, nie ma wielkiego sensu. - Urwa艂, aby ponownie zerkn膮膰 na zegarek. - Pan i pa艅scy ludzie zostaniecie zastrzeleni. Koniec by膰 mo偶e barbarzy艅ski, zgoda, ali艣ci sk艂aniam si臋 do pogl膮du, 偶e nader humanitarny w por贸wnaniu, na przyk艂ad, z pogrzebaniem 偶ywcem.

Pitt zastanawia艂 si臋 przez chwil臋. - Za艂adunek zapas贸w i sprz臋tu na okr臋t podwodny, demonta偶 karabin贸w z albatrosa... to wszystko wskazuje mi na odwr贸t. Zwija pan kramik, von Till, i roztapia si臋 w mroku. Po pa艅skiej ucieczce - minut臋, pi臋膰, mo偶e nawet p贸艂 godziny p贸藕niej - eksploduj膮 艂adunki wybuchowe, zagrzebuj膮c pod tysi膮cami ton ska艂y nas sze艣ciu a tak偶e 艣lady pa艅skiej podmorskiej operacji przemytniczej.

Von Till spogl膮da艂 na Pitta z mieszanin膮 zaskoczenia i podejrzliwo艣ci. - Prosz臋 kontynuowa膰, majorze. Pa艅skie domniemania wydaj膮 mi si臋 wr臋cz fascynuj膮ce.

- Goni pana czas i strach. Dok艂adnie pod naszymi stopami spoczywa sto trzydzie艣ci ton heroiny - przemyconej z Szanghaju na pok艂adzie okr臋tu podwodnego, a nast臋pnie dostarczonej tu przez Ocean Indyjski i Kana艂 Sueski w 艂adowniach jednego z frachtowc贸w Linii 呕eglugowej Minerwa. Kto艣 inny na pa艅skim miejscu usi艂owa艂by wcisn膮膰 si臋 ze swym towarem do Stan贸w po cichutku, kuchennymi drzwiami - wszyscy, ale nie Bruno von Till. Wszystkie do kupy wzi臋te agencje reklamowe z Madison Avenue nie odwali艂yby bardziej profesjonalnej roboty z nag艂o艣nieniem lewego 艂adunku Kr贸lowej Artemizji i jej portu przeznaczenia. Musz臋 to panu przyzna膰: b艂yskotliwa koncepcja. C贸偶 za problem, gdyby nawet agenci Interpolu rozgry藕li pa艅ski system transportu podwodnego? Przecie偶 gapi膮 si臋 wy艂膮cznie na Kr贸low膮 Artemizj臋. Rozumie pan, co mam na my艣li?

Von Till milcza艂 jak zakl臋ty, ani przecz膮c, ani potwierdzaj膮c.

- Jak bez w膮tpienia poinformowa艂 pana Darius - ci膮gn膮艂 Pitt - inspektor Zacynthus oraz inni agenci z Biura ds. Narkotyk贸w trwoni膮 teraz czas i si艂y, przygotowuj膮c w Chicago pu艂apk臋 na Kr贸low膮. Strach pomy艣le膰, ile mi臋sa poleci nad jeziorem Michigan, kiedy znajd膮 tylko za艂og臋, strojn膮 w teatralne u艣miechy, w 艂adowni za艣 jedynie kakao z Cejlonu.

Pitt uczyni艂 pauz臋 i zmieni艂 pozycj臋 pulsuj膮cej b贸lem nogi. Zauwa偶y艂, i偶 Knight i Thomas do艂膮czyli we w艂azie do Woodsona.

- Musi doznawa膰 pan niebywa艂ej satysfakcji - podj膮艂 - widz膮c, 偶e ludzie z Interpolu po艂kn臋li nie tylko haczyk z przyn臋t膮, lecz r贸wnie偶 ci臋偶arek i sp艂awik. Nie maj膮 bladego poj臋cia, 偶e okr臋t z heroin膮 zesz艂ej nocy od艂膮czy艂 si臋 od Kr贸lowej Artemizji i czeka tu na najbli偶szy przep艂ywaj膮cy w okolicy frachtowiec Minerwy. Kt贸rym, nawiasem m贸wi膮c, jest Kr贸lowa Jokasta, zmierzaj膮ca do Nowego Orleanu z 艂adunkiem tureckiego tytoniu. Statek ten mniej wi臋cej za dziesi臋膰 minut rzuci kotwice mil臋 od brzegu. Goni pana czas i musi pan podj膮膰 ryzyko spotkania w bia艂y dzie艅.

- Ma pan 偶yw膮 wyobra藕ni臋 - stwierdzi艂 pogardliwie von Till, ale Pitt dostrzeg艂 w jego twarzy zmarszczki zak艂opotania. - W 偶aden spos贸b nie potrafi艂by pan udowodni膰 swoich szale艅czych teorii.

Pitt nie podj膮艂 wyzwania. - A po co mia艂bym sobie zawraca膰 tym g艂ow臋? - odpar艂. - Przecie偶 zgin臋 za kilka minut.

- Trafi艂 pan w sedno, majorze - wycedzi艂 von Till. - Gratuluj臋 niezwyk艂ej przenikliwo艣ci. Nie zaszkodzi, gdy przyznam, i偶 mia艂 pan racj臋 we wszystkich punktach z wyj膮tkiem jednego: Kr贸lowa Jokasta nie zawinie do Nowego Orleanu, lecz, zmieniwszy w ostatniej chwili kurs, do Galveston w Teksasie.

Trzej m臋偶czy藕ni, kt贸rzy na pok艂adzie drugiego okr臋tu wymontowywali karabiny maszynowe z 偶贸艂tego albatrosa, sko艅czyli robot臋 i tajemniczo znikn臋li. Hersong przeszed艂 z pomostu na pok艂ad i poda艂 skrzyni臋 Spencerowi, ten za艣, w 艣lad za Thomasem, Knightem i Woodsonem, skry艂 si臋 we w艂azie. Pitt potrzebowa艂 teraz ka偶dej sekundy, odezwa艂 si臋 wi臋c pospiesznie: - Jeszcze jedno pytanie zanim Darius ulegnie swoim instynktom. Odwo艂uj臋 si臋 do pa艅skiej europejskiej uprzejmo艣ci.

Darius, z morderczym grymasem na z艂owieszczej twarzy, sta艂 lak sadystyczny ch艂opaczek, kt贸ry na lekcji biologii nie mo偶e si臋 doczeka膰 rozkrawania 偶aby.

- Zgoda, majorze - odpar艂 lekko von Till. O co zatem chodzi?

- W jaki spos贸b po roz艂adunku w Galveston zostanie rozprowadzona heroina?

Von Till u艣miechn膮艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮 - Ot贸偶 do moich mniej znanych dzia艂a艅 gospodarczych nale偶y prowadzenie niewielkiej floty rybackiej; przedsi臋wzi臋cie to - niezbyt, musz臋 doda膰, zyskowne - bywa czasami nader u偶yteczne. W tej chwili kutry owej floty zarzucaj膮 sieci w wody Zatoki Meksyka艅skiej i oczekuj膮 na m贸j sygna艂. Kiedy sygna艂 nadejdzie, wyci膮gn膮 sieci i pospiesz膮 do portu, by wej艣膰 do niego jednocze艣nie z Kr贸low膮 Jokast膮. Reszta jest prosta: statek odczepia okr臋t podwodny, a ten, prowadzony przez kutry, p艂ynie do wytw贸rni konserw. Roz艂adunek nast臋puje pod budynkiem, heroina za艣 trafia do puszek z - wedle etykietki - pokarmem dla kot贸w i w takiej oto postaci w臋druje do ka偶dego z pi臋膰dziesi臋ciu jeden stan贸w pa艅skiego kraju. Czysta kpina z Biura ds. Narkotyk贸w, kiedy bowiem jego agenci si臋 po艂api膮, b臋dzie za p贸藕no - ka偶da porcja towaru trafi do r膮k odbiorcy i szukaj wiatru w polu. Niech pan przyzna, majorze, i偶 wizja owej masy heroiny w膮chanej, 艂ykanej i wstrzykiwanej przez miliony pa艅skich rodak贸w brutalnie gwa艂ci pa艅skie po jankesku 艣wi臋toszkowate normy moralne.

Teraz u艣miechn膮艂 si臋 Pitt. - Pewnie by gwa艂ci艂a, gdyby mia艂a szans臋 realizacji.

Von Till zmarszczy艂 czo艂o. Pitt nie zachowywa艂 si臋 jak skazaniec. Co艣 tu nie gra艂o. - Zostanie zrealizowana, ma pan na to moje s艂owo.

- Miliony ludzi... - powiedzia艂 ze zdumieniem Pitt. - Stoi pan tu z u艣miechem na swym obrzydliwym pysku i otwarcie che艂pi si臋 nieszcz臋艣ciem, jakie za gar艣膰 wszawych dolar贸w zamierza 艣ci膮gn膮膰 na miliony os贸b.

- Ale偶 nie gar艣膰, drogi majorze. Byliby艣my znacznie bli偶si prawdy m贸wi膮c o sumie w okolicach p贸艂 miliarda.

- Nie starczy panu 偶ycia, aby to policzy膰. A co tu dopiero m贸wi膰 o wydaniu!

- Kt贸偶 mnie powstrzyma? Pan, majorze? Inspektor Zacynthus? A mo偶e grom z jasnego nieba.

- Wiara czyni cuda.

- Mam ju偶 do艣膰 jego g艂upiej gadaniny - wtr膮ci艂 z rozdra偶nieniem Darius. - Teraz... teraz powinien zap艂aci膰 za swoj膮 arogancj臋.

Pittowi wcale, ale to wcale nie podoba艂 si臋 wyraz twarzy Dariusa przypominaj膮cej groteskow膮 mask臋. Niemal czu艂, jak gruby paluch t臋偶eje na j臋zyku spustowym lugera.

- Przesta艅 - powiedzia艂 uspokajaj膮co Pitt. - Zachowa艂by艣 si臋 niesportowo, gdyby艣 mnie teraz wyko艅czy艂. Przecie偶 nie wyczerpa艂em jeszcze swoich jedenastu minut. - W gruncie rzeczy mia艂 wra偶enie, i偶 peroruje od trzydziestu.

Von Till przez kilka sekund sta艂 w milczeniu, obracaj膮c papierosa w palcach. - Jest jedna kwestia, kt贸ra mnie intryguje, majorze - powiedzia艂 wreszcie. - Dlaczego uprowadzi艂 pan moj膮 siostrzenic臋?

Usta Pitta wyci膮gn臋艂y si臋 w chytrym u艣mieszku. - Zacznijmy od tego, 偶e nie jest pa艅sk膮 siostrzenic膮.

Twarz Dariusa przybra艂a g艂upawy wyraz. - Ty... ty nie mog艂e艣 o tym wiedzie膰.

- Wiedzia艂em - odpar艂 oboj臋tnie Pitt. - W przeciwie艅stwie do pana, von Till, nie dysponowa艂em informatorem, a jednak wiedzia艂em. Najkr贸cej m贸wi膮c: Zacynthus nie藕le si臋 przy艂o偶y艂, ale jego plan od samego pocz膮tku skazany by艂 na niepowodzenie. Prawdziw膮 siostrzenic臋 ukry艂 gdzie艣 bezpiecznie w Anglii i znalaz艂 inn膮 dziewczyn臋, z grubsza do niej podobn膮. Sobowt贸r wcale nie by艂 mu potrzebny, skoro prawdziwej Teri nie widzia艂 pan od dwudziestu lat. Potem zaplanowa艂 dla swojej Maty Hari co艣, co mia艂o sprawia膰 wra偶enie niespodziewanej wizyty z dawna nie widzianej siostrzenicy. Ot, taka niewinna niespodzianka.

Darius spogl膮da艂 na von Tilla, a jego masywna szcz臋ka pracowa艂a z takim zaanga偶owaniem, jakby rewelacje Pitta rozgniata艂a na proszek. Von Till nie zmieni艂 wyrazu twarzy i tylko ze zrozumieniem pokiwa艂 g艂ow膮.

- Szkoda - podj膮艂 Pitt - 偶e to wszystko posz艂o na marne. Darius dopilnowa艂, aby nie spotka艂o pana 偶adne zaskoczenie. W tym momencie mia艂 pan alternatyw臋: zarzuci膰 dziewczynie uzurpacj臋 i przegoni膰 z domu albo te偶 wej艣膰 do gry i wykorzystywa膰 fa艂szyw膮 Teri do dezinformowania przeciwnik贸w. Naturalnie pa艅ska pokr臋tna dusza wybra艂a t臋 drug膮 mo偶liwo艣膰. By艂 pan w swoim 偶ywiole, czu艂 si臋 pan jak lalkarz, poci膮gaj膮cy za sznurki. Maj膮c dziewczyn臋 z jednej, Dariusa natomiast z drugiej strony, ca艂kowicie osaczy艂 pan Zacynthusa i Zeno.

- Zgodzi si臋 pan - powiedzia艂 von Till - 偶e by艂a to sytuacja nieodparcie poci膮gaj膮ca.

- Istotnie, gra艂 pan na pewniaka - przyzna艂 spokojnie Pitt. - Odk膮d dziewczyna zjawi艂a si臋 w willi a偶 do momentu, gdy艣my j膮 z Giordino porwali, by艂a nieustannie 艣ledzona przez pa艅skiego szofera. Udaj膮c kogo艣 na kszta艂t ochroniarza, Willi przywar艂 do niej jak pijawka, a jego robota, szczeg贸lnie kiedy Teri si臋 opala艂a, stwarza艂a mu mo偶liwo艣膰 艂膮czenia obowi膮zku z przyjemno艣ci膮. Nami臋tno艣膰 dziewczyny do porannych k膮pieli wynika艂a z ustalonego trybu bezpo艣rednich kontakt贸w z Zacynthusem; pozwala艂 pan, by przy takich okazjach przekazywa艂a mu bezwarto艣ciowe od pocz膮tku do ko艅ca informacje, kt贸re jej pan zawczasu podsuwa艂. Ile偶 musia艂 pan mie膰 uciechy, widz膮c jak 艂yka te wszystkie bzdury! Potem Zacynthus zacz膮艂 co艣 przew膮chiwa膰. Przypuszczalnie kt贸rego艣 razu sp贸藕ni艂 si臋 na spotkanie, dostrzeg艂 w krzakach przyczajonego Willego z lornetk膮 u oczu i, rzecz oczywista, musia艂 wzi膮膰 pod rozwag臋 kwesti臋, czy jest to pierwszy, czy kolejny taki przypadek. Nagle zorientowa艂 si臋, i偶 starannie przemy艣lany plan nadaje si臋 tylko na 艣mietnik. Wygl膮da艂o na to, 偶e znowu go pan przechytrzy艂.

- Wszystko wr贸ci艂oby do normy - parskn膮艂 w艣ciekle Darius - gdyby nie ty!

Pitt wzruszy艂 ramionami. - Rzeczywi艣cie, wkroczy艂 wtedy do akcji wasz skromny bohater w mojej osobie, ca艂kowicie nie艣wiadom, 偶e zanim opadnie kurtyna zostanie podrapany, pobity, a wreszcie zastrzelony. O ile偶 mniej skomplikowane by艂oby moje 偶ycie, gdybym owego poranka zamiast i艣膰 pop艂ywa膰 zosta艂 sobie w 艂贸偶ku. Teri natkn臋艂a si臋 na mnie, kiedy drzema艂em na granicy pla偶y i fal. Wci膮偶 by艂o ciemno, wzi臋艂a mnie wi臋c za Zacynthusa, kt贸ry - jak uzna艂a - zosta艂 zamordowany przez jednego z pa艅skich ludzi. Omal nie popad艂a w szok, kiedy nagle usiad艂em i wszcz膮艂em nieobowi膮zuj膮c膮 pogaw臋dk臋.

B贸l znowu zaatakowa艂 i Pitt obur膮cz chwyci艂 nog臋, jak gdyby usi艂owa艂 wycisn膮膰 z niej cierpienie. Potem, cedz膮c s艂owa przez zaci艣ni臋te z臋by, zmusi艂 si臋, by podj膮膰: - Co艣 tu si臋 mocno... mocno nie zgadza艂o. Zacynthus nie przyszed艂... na pla偶y wylegiwa艂 si臋 nieznajomy facet, nie maj膮cy, na pierwszy rzut oka, poj臋cia, co jest grane... dodajmy do tego bliskie zera prawdopodobie艅stwo, 偶e o czwartej nad ranem akurat na ten kawa艂ek pla偶y zab艂膮ka si臋 przypadkowy p艂ywak... czy trzeba czego艣 wi臋cej, 偶eby zbi膰 dziewczyn臋 z panta艂yku? Trzeba jej to przyzna膰, 偶e potrafi szybko kombinowa膰. Bior膮c pod uwag臋 okoliczno艣ci, dosz艂a do jedynego, ze swojej perspektywy, logicznego wniosku: musz臋 by膰 pa艅skim cz艂owiekiem, von Till. Wykona艂a zatem sw膮 wykut膮 na blach臋 biograficzn膮 艣piewk臋 i zaprosi艂a mnie do willi na kolacj臋, s膮dz膮c, 偶e wykr臋ci panu niez艂y numer, gdy z min膮 niewini膮tka przedstawi mu jego w艂asn膮 kreatur臋.

Von Till skrzywi艂 wargi w u艣miechu. - Obawiam si臋, drogi Pitt, i偶 narobi艂 pan sobie w kiesze艅 t膮 idiotyczn膮 historyjk膮 o zbieraniu 艣mieci. Ona wcale panu nie uwierzy艂a, ja jednak, rzecz osobliwa - tak.

- Osobliwa tylko pozornie - odpar艂 Pitt. - 呕aden wyszkolony agent przy zdrowych zmys艂ach nie u偶yje tak krety艅skiej przykrywki. I pan o tym wiedzia艂. A poza tym nie mia艂 pan powod贸w do niepokoju, poniewa偶 Darius pana nie uprzedza艂. Naprawd臋 by艂 to z mojej strony tylko 偶art... 偶art jednak nader op艂akany w skutkach - Pitt zawaha艂 si臋, poprawiaj膮c pasek 艣ciskaj膮cy nog臋. - Gdy pojawi艂em si臋 w pa艅skich drzwiach ubrany w mundur majora, natychmiast doszed艂 pan do wniosku, 偶e jestem agentem Zacynthusa, wci膮gni臋tym do akcji bez wiedzy pa艅skiego informatora. Mimowolnie zaostrzy艂em pa艅sk膮 podejrzliwo艣膰, gdy niemal w oczy oskar偶y艂em pana o atak na Lotnisko Brady. Stawa艂em si臋 k艂opotliwy, zbyt k艂opotliwy jak na pa艅ski gust. Postanowi艂 pan zatem zabawi膰 si臋 w Houdiniego i sprawi膰, bym znikn膮艂. M贸g艂 pan liczy膰 na bezkarno艣膰, bo wedle wszelkiego prawdopodobie艅stwa moich zw艂ok czy te偶 tego, co by z nich w labiryncie zosta艂o, nikt by nie odkry艂. W tym momencie dziewczyna zdawa艂a ju偶 sobie spraw臋, 偶e pope艂ni艂a okropny b艂膮d. Naprawd臋 by艂em niewinnym facetem, kt贸ry naprawd臋 przypadkowo k膮pa艂 si臋 o czwartej nad ranem akurat w tym miejscu. By艂o ju偶 jednak za p贸藕no, szkody zosta艂y poczynione. Mog艂a tylko bezradnie i w milczeniu przypatrywa膰 si臋, jak robi pan ze mn膮 porz膮dek.

- Chyba rozumiem - powiedzia艂 zadumany von Till. - Tak, ju偶 rozumiem. - S膮dz膮c, 偶e dziewczyna istotnie jest moj膮 siostrzenic膮, porwa艂 j膮 pan dla zemsty.

- Ma pan po艂owiczn膮 racj臋 - odrzek艂 Pitt. - Drugim z moich motyw贸w by艂a ch臋膰 zdobycia informacji. Kiedy kto艣 usi艂uje mnie zabi膰, chc臋 wiedzie膰, dlaczego. Mia艂em do wyboru tylko dwa 藕r贸d艂a: pana i dziewczyn臋. Niestety, u wej艣cia do labiryntu zjawi艂 si臋 pu艂kownik Zeno i skutecznie pokrzy偶owa艂 moje zamys艂y, zanim zd膮偶y艂em przepyta膰 Teri. W ko艅cu okaza艂o si臋 jednak, 偶e wyrz膮dzi艂em inspektorowi Zacynthusowi niema艂膮 przys艂ug臋.

- Chyba nie rozumiem - lodowato oznajmi艂 Darius.

- Dla Zacynthusa uprowadzenie by艂o darem niebios; Teri przesta艂a by膰 u偶yteczna, a tak d艂ugo, jak d艂ugo odgrywa艂a rol臋 siostrzenicy von Tilla, jej 偶ycie nie by艂o warte pi臋ciu groszy. Musia艂 w jaki艣 spos贸b wyci膮gn膮膰 j膮 z willi i wywie藕膰 z wyspy. Okaza艂o si臋, 偶e nie艣wiadomie wyszed艂em naprzeciw jego planom i poda艂em mu dziewczyn臋 na srebrnym p贸艂misku. Nie oznacza艂o to jeszcze, 偶e Zacynthus wyp艂yn膮艂 na czyste wody. Ca艂kiem nieoczekiwanie stan膮艂 przed nim kolejny i to dwuosobowy problem: Giordino i ja. Wiedzia艂, 偶e polujemy na pa艅sk膮 g艂ow臋 i bez wzgl臋du na to, jak mi艂y jego sercu by艂 to pomys艂 - musia艂 nas powstrzyma膰. Z prawnego punktu widzenia by艂 bezradny - nie m贸g艂 nam rozkazywa膰, nie m贸g艂 te偶 zastosowa膰 si艂y - spr贸bowa艂 zatem drogi tylko niewiele mniej skutecznej: zaproponowa艂 nam wsp贸艂prac臋 z Interpolem. Gdyby艣my j膮 podj臋li, m贸g艂by czuwa膰 nad nami jak s臋p.

- Nie myli si臋 pan, majorze. - Von Till d艂oni膮 otar艂 wilgo膰 ze swojego b艂yszcz膮cego czerepu. - Mia艂em stanowczy zamiar zabi膰 dziewczyn臋.

Pitt skin膮艂 g艂ow膮. - Zastanawia艂em si臋 nad powodami uporu Zacynthusa, by zabra膰 Teri na pok艂ad Pierwszego Podej艣cia. By艂aby tam przed panem bezpieczna, a poza tym mog艂aby mie膰 na oku Giordino i mnie. Dopiero dzisiaj rano dozna艂em ol艣nienia, jak膮 prowadzi gr臋 i po czyjej stoi stronie.

Stropiony Darius t臋po popatrzy艂 na Pitta. - Co tu jest grane, majorze? Przecie偶 偶adnym cudem nie m贸g艂 pan wiedzie膰 tego wszystkiego.

- Grzeczne dziewczynki nie nosz膮 mauser贸w przyklejonych do nogi-wyja艣ni艂 Pitt. - To specjalno艣膰 profesjonalistek. Teri nie nosi艂a broni, gdy艣my spotkali si臋 na pla偶y, mia艂a j膮 natomiast, kiedy Giordino porwa艂 j膮 z sofy. A zatem ba艂a si臋 kogo艣 z willi, nie za艣 spoza niej.

- Ma pan nawet wi臋cej przenikliwo艣ci ni偶 mu przypisywa艂em - stwierdzi艂 nieweso艂o von Till. - W jakiej艣 mierze wr臋cz pana nie docenia艂em. Co zreszt膮, bior膮c pod uwag臋 efekt ko艅cowy, nie odgrywa wi臋kszej roli.

- Tylko w jakiej艣 mierze? - powiedzia艂 z namys艂em Pitt. - Ciekawe. Jak pan s膮dzi, dlaczego - zak艂adaj膮c, i偶 orientowa艂em si臋 w grze dziewczyny - pozwoli艂em jej podtru膰 radiooperatora i patrzy艂em biernie, jak przekazuje Zacynthusowi wiadomo艣膰 o moim zamiarze zbadania podwodnej groty?

- To proste - odpar艂 z zadowoleniem von Till. - Nie wiedzia艂 pan, 偶e Darius pracuje dla mnie. Otrzyma艂 wiadomo艣膰, ale przemilcza艂 j膮 przed Zacynthusem. Niech pan, majorze, stawi czo艂o 艣wiadomo艣ci, 偶e oto w艂adowa艂 si臋 pan w sytuacj臋, kt贸ra znacznie go przerasta.

Pitt nie odpowiedzia艂 od razu. Siedzia艂 nieruchomo i wch艂aniaj膮c w siebie b贸l przewiercaj膮cy nog臋 zastanawia艂 si臋, czy nadszed艂 ju偶 w艂a艣ciwy moment. Nie m贸g艂 wstrzymywa膰 si臋 wiele d艂u偶ej - pole jego widzenia zaczyna艂a ogranicza膰 obw贸dka mg艂y - a zarazem nie powinien przeszar偶owa膰. Nieznacznie odkr臋ci艂 g艂ow臋 i t臋po spojrza艂 na luf臋 lugera, wci膮偶 godz膮c膮 w jego p臋pek. Teraz, uzna艂, maj膮c nadziej臋 w Bogu, 偶e prawid艂owo obliczy艂 czas.

- Zgadzam si臋 z panem - powiedzia艂 nonszalancko. - Nie ma ludzi wszechmocnych i wszystkowiedz膮cych, nieprawda偶, admirale Heibert?

Zrazu von Till zareagowa艂 milczeniem. Po chwili na jego nieprzeniknionej dot膮d twarzy odmalowa艂o si臋 niedowierzanie. Post膮pi艂 o krok w stron臋 Pitta i zapyta艂 zduszonym szeptem:

- Jak... jak mnie pan nazwa艂?

- Admira艂 Heibert - powt贸rzy艂 Pitt. - Admira艂 Erich Heibert: dow贸dca floty transportowej faszystowskich Niemiec, fanatyczny zwolennik Adolfa Hitlera, a tak偶e brat Kurta Heiberta, lotniczego asa z okresu I wojny 艣wiatowej.

Z twarzy starego Niemca odp艂yn臋艂y ostatnie kropelki krwi.

- Pan... pan postrada艂 zmys艂y.

- U-19; to by艂 pa艅ski ostatni b艂膮d.

- Nonsens, zupe艂ny nonsens.

- M贸wi臋 o modelu w pa艅skim gabinecie. Pami臋tam, 偶e wyda艂 mi si臋 zastanawiaj膮cy: dlaczego pilot miast miniatury samolotu, na kt贸rym lata艂 podczas wojny, eksponuje replik臋 okr臋tu podwodnego? Lotnicy s膮 w tych kwestiach r贸wnie sentymentalni jak marynarze. Nic mi tu nie gra艂o. Najwi臋ksza ironia polega na tym, 偶e to Darius, nie艣wiadom pa艅skiej prawdziwej to偶samo艣ci, na moj膮 pro艣b臋 i korzystaj膮c z aparatu Zacynthusa, skontaktowa艂 si臋 z berli艅skimi archiwami morskimi.

- A wi臋c o to panu chodzi艂o - o艣wiadczy艂 Darius, nie spuszczaj膮c z Pitta czujnego spojrzenia.

- Rzecz potraktowano jako rutynow膮 pro艣b臋, a poprosi艂em o list臋 za艂ogi U-19. Skontaktowa艂em si臋 r贸wnie偶 z pewnym starym monachijskim przyjacielem, kt贸ry ma kr臋膰ka na punkcie awiacji podczas I wojny, i zapyta艂em go, czy s艂ysza艂 o pilocie o nazwisku Bruno von Till. Obie odpowiedzi by艂y niezwykle interesuj膮ce. Ot贸偶 von Till istotnie lata艂 w Cesarskich Si艂ach Powietrznych. Gdy jednak pan twierdzi艂, i偶 wraz z Kurtem Heibertem i reszt膮 Jagdstaffel 73. operowa艂 z macedo艅skiego lotniska Xanthi, prawdziwy von Till by艂 cz艂onkiem Jasta 9. i od lata 1917 roku do zawieszenia broni w listopadzie 1918 roku stacjonowa艂 we Francji; nigdy nie opuszcza艂 Frontu Zachodniego. Drugim smakowitym k膮skiem by艂o pierwsze nazwisko na li艣cie za艂ogi U-19 - komandor Erich Heibert. Maj膮c dociekliwy umys艂 nie poprzesta艂em na tych faktach, lecz ponownie, tym razem ze statku, skontaktowa艂em si臋 drog膮 radiow膮 z Berlinem, prosz膮c o wszelkie dost臋pne informacje na temat Ericha Heiberta. Zapewne nie wznieci艂bym w艣r贸d niemieckich czynnik贸w oficjalnych wi臋kszego poruszenia, gdybym za jednym zamachem wskrzesi艂 Hitlera, Goeringa i Himmlera.

- Banialuki... on majaczy. - Na twarz starego Niemca powr贸ci艂a przenikliwa, wyrachowana maska doktora Fu Manchu. - Nikt przy zdrowych zmys艂ach nie da wiary takim bajeczkom. Model okr臋tu podwodnego... 艂adny mi dow贸d na jakikolwiek zwi膮zek mojej osoby z Erichem Heibertem.

- Nie musz臋 niczego dowodzi膰, bo fakty m贸wi膮 za siebie. Kiedy Hitler doszed艂 do w艂adzy, sta艂 si臋 pan jego zagorza艂ym poplecznikiem. W zamian za lojalno艣膰, a tak偶e w uznaniu dawnych zas艂ug bojowych i do艣wiadczenia, mianowa艂 pana g艂贸wnodowodz膮cym flot膮 transportow膮; tytu艂 ten zachowa艂 pan przez ca艂膮 wojn臋 - a偶 do chwili, gdy w przeddzie艅 kapitulacji Niemiec rozwia艂 si臋 pan jak dym.

- Ta historyjka nie odnosi si臋 do mnie - zaoponowa艂 gniewnie von Till.

- Tu si臋 pan myli - zareplikowa艂 Pitt. - Prawdziwy Bruno von Till po艣lubi艂 c贸rk臋 bogatego bawarskiego przedsi臋biorcy, kt贸ry mi臋dzy innymi by艂 w艂a艣cicielem niewielkiej flotylli statk贸w handlowych p艂ywaj膮cych pod greck膮 flag膮. Von Till natychmiast zorientowa艂 si臋 w mo偶liwo艣ciach - przyj膮艂 obywatelstwo greckie i zosta艂 naczelnym dyrektorem Linii 呕eglugowej Minerwa. Finansowo kompania by艂a do ty艂u, ale rych艂o postawi艂 j膮 na nogi, kiedy gwa艂c膮c postanowienia traktatu wersalskiego zacz膮艂 przemyca膰 do Niemiec bro艅 i materia艂y o charakterze militarnym. Tak go pan pozna艂, a nawet pom贸g艂 mu technicznie dopracowa膰 operacje. Interes kr臋ci艂 si臋 ku obop贸lnemu zadowoleniu, ale von Till nie by艂 kretynem - doszed艂 do wniosku, 偶e pa艅stwa Osi b臋d膮 stron膮 przegran膮 i ju偶 w pocz膮tkach wojny opowiedzia艂 si臋 po stronie aliant贸w.

- Na razie niczego pan nie dowi贸d艂 - stwierdzi艂 Darius. Pitt nareszcie zdo艂a艂 go zainteresowa膰, wiedzia艂 jednak, 偶e lada chwila mo偶e to zainteresowanie utraci膰.

- Teraz b臋dzie clou programu. Pa艅ski mocodawca nie jest cz艂owiekiem, kt贸ry cokolwiek pozostawia przypadkowi. Kto艣 o mniej gi臋tkim umy艣le by艂by po prostu znikn膮艂. Ale nie admira艂 Erich Heibert. By艂 na to za sprytny. Jakim艣 cudem przez linie alianckie przedosta艂 si臋 do Anglii, gdzie mieszka艂 prawdziwy von Till, zamordowa艂 go i zaj膮艂 jego miejsce.

- Czy to mo偶liwe? - zapyta艂 z naciskiem Darius.

- Nie tylko mo偶liwe - odpar艂 Pitt - lecz r贸wnie偶 perfekcyjnie zrealizowane. Mieli podobny wzrost i budow臋. Kilka drobnych zmian, dokonanych przez dobrego chirurga plastycznego, kilka gest贸w i manieryzm贸w j臋zykowych prze膰wiczonych do tego stopnia, 偶e wchodz膮 w krew - i tak oto cz艂owiek, kt贸ry przed panem stoi, zosta艂 idealnym sobowt贸rem Brunona von Tilla. Bo niby czemu nie? Von Till mia艂 samotnicze usposobienie, 偶adnych bliskich przyjaci贸艂 a nawet ludzi, kt贸rzy dobrze go znali. Wdowiec, bezdzietny... Mia艂 jednak siostrze艅ca, urodzonego i wychowanego w Grecji - nawet on pozna艂 si臋 na zamianie dopiero wiele lat p贸藕niej. I przyp艂aci艂 to 偶yciem. Morderstwo pod przykrywk膮 katastrofy jachtu; dziecinna igraszka dla takiego zawodowego zab贸jcy jak Heibert. Teri, ma艂a c贸reczka zamordowanych, zosta艂a oszcz臋dzona, co jednak nie wynik艂o z Heibertowej dobroci serca. Nie chcia艂 przegapi膰 doskona艂ej okazji, by wykreowa膰 si臋 w oczach bli藕nich na troskliwego, opieku艅czego wujaszka.

Pitt ogarn膮艂 jednym szybkim spojrzeniem wartownik贸w, tunel i japo艅ski okr臋t podwodny, a potem zwr贸ci艂 si臋 do von Tilla:

- Tu偶 po przeistoczeniu, przemyt by艂 dla pana zaledwie zaj臋ciem ubocznym, Heibert. Doskona艂y pomys艂 z okr臋tem podwodnym, mocowanym do kilu statku-matki, przyszed艂 do g艂owy panu, staremu dow贸dcy U-boota, w spos贸b zupe艂nie naturalny.

Heibert alias von Till by艂 w oczach 艣wiata cz艂owiekiem, kt贸remu si臋 powiod艂o - Lima 呕eglugowa Minerwa prosperowa艂a, pieni膮dze p艂yn臋艂y niepowstrzymanym strumieniem. Ale pan zacz膮艂 si臋 niepokoi膰, bo wszystko sz艂o a偶 za dobrze, w miar臋 bowiem jak poprawia艂a si臋 pa艅ska pozycja, ros艂o ryzyko ujawnienia. Przeni贸s艂 si臋 pan zatem na Thasos, odbudowa艂 will臋 i wszed艂 w rol臋 ekscentrycznego milionera-eremity. Dalsze prowadzenie interes贸w nie stanowi艂o problemu - dzi臋ki pot臋偶nej kr贸tkofal贸wce m贸g艂 pan nie ruszaj膮c si臋 z domu kierowa膰 ca艂ym swoim przedsi臋biorstwem. Do艣cign臋艂a pana jednak zbrodnicza przesz艂o艣膰, pozwoliwszy zatem Minerwie stoczy膰 si臋 do roli czwartorz臋dnej kompanii handlowej, niemal wszystkie swoje talenty odda艂 pan przemytowi...

- Dok膮d w艂a艣ciwie prowadzi ta ca艂a gadanina? - przerwa艂 Pittowi Darius.

- Do problemu zbrodni i kary - wyja艣ni艂 Pitt. - Ot贸偶 rzuca si臋 w oczy fakt nieobecno艣ci admira艂a Herberta na norymberskich procesach zbrodniarzy wojennych. Na li艣cie poszukiwanych przest臋pc贸w wojennych jego nazwisko s膮siaduje z nazwiskiem Martina Bormanna. Prawdziwy rozkoszniaczek. Kiedy Eichmann pali艂 呕yd贸w, Heibert pracowicie opr贸偶nia艂 obozy alianckich je艅c贸w wojennych. Czyni艂 to w ten spos贸b, 偶e okr臋towa艂 je艅c贸w na stare statki handlowe, kt贸re nast臋pnie pozostawia艂 na 艣rodku Morza P贸艂nocnego w nadziei, 偶e brytyjskie i ameryka艅skie bombowce odwal膮 za niego ca艂膮 brudn膮 robot臋. Znikn膮艂 przed ko艅cem wojny, bo wiedzia艂, co go czeka. Os膮dzony in absentia przez Mi臋dzynarodowy Trybuna艂 Wojskowy, zosta艂 skazany na 艣mier膰. Szkoda, 偶e nie zadynda艂 wcze艣niej, ale przecie偶 lepiej p贸藕no ni偶 wcale.

Pitt rozegra艂 swoj膮 ostatni膮 kart臋. Pozosta艂a mu tylko nadzieja, bo na dalsze odroczenie nie m贸g艂 ju偶 liczy膰.

- Ot i wszystko. Gar艣膰 fakt贸w, gar艣膰 udokumentowanych przypuszcze艅. Historia, przyznam, jest odrobin臋 szkicowa, Niemcy bowiem drog膮 radiow膮 mogli mi przes艂a膰 zaledwie skr贸cony wyci膮g z materia艂贸w, jakie maj膮 w swoich archiwach. Szczeg贸艂y nigdy, by膰 mo偶e, nie b臋d膮 znane. To zreszt膮 nieistotne, Heibert, bo i tak praktycznie jest pan trupem.

Von Till spojrza艂 na Pitta zimno i z wyrachowaniem. - Nie zwracaj uwagi na s艂owa majora, Darius. To chora fantazja cz艂owieka, kt贸ry usi艂uje gra膰 na zw艂ok臋...

Urwa艂 i nastawi艂 ucha. Zrazu odg艂os - rodzaj bardzo dalekiego dudnienia - by艂 ledwie s艂yszalny, wnet jednak Pitt rozpozna艂 w nim ci臋偶ki tupot podkutych but贸w, zbli偶aj膮cych si臋 po drewnianym pomo艣cie. Wr贸ci艂a mg艂a, kt贸ra zacieraj膮c kszta艂ty i kolory, wzmacnia艂a zarazem d藕wi臋ki, po chwili kroki dudni艂y jak werbel wybijany na wielkim b臋bnie. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, i偶 nadchodz膮cy cz艂owiek celowo unosi nogi jak najwy偶ej, a potem opuszcza je z nadmiern膮 moc膮. Min臋艂o kolejnych kilka sekund i oto z mg艂y wyros艂a pozbawiona twarzy posta膰 w mundurze goryli von Tilla, zatrzyma艂a si臋 w odleg艂o艣ci kilku krok贸w i strzeli艂a obcasami.

- Kr贸lowa Jokasta rzuci艂a kotwic臋, prosz臋 pana - rozleg艂y si臋 s艂owa wypowiedziane niskim gard艂owym g艂osem.

- Ty idioto! - warkn膮艂 gniewnie von Till. - Wracaj na stanowisko.

- Koniec z tym zwlekaniem - sykn膮艂 Darius. - Teraz tylko kuleczka w l臋d藕wie, 偶eby nasz major troch臋 si臋 pom臋czy艂. - Lufa lugera opad艂a nieco ni偶ej.

- Jak sobie 偶yczysz - powiedzia艂 cicho Pitt. Mia艂 dziwne, pozbawione wyrazu spojrzenie, kt贸re von Tilla wytr膮ca艂o z r贸wnowagi znacznie bardziej ni偶 najbardziej dramatyczna manifestacja strachu.

Von Till wykona艂 ca艂ym cia艂em kr贸tki precyzyjny sk艂on. - Wybaczy pan, majorze, ale nasza interesuj膮ca pogaw臋dka dobieg艂a ko艅ca. Licz臋, 偶e nie b臋dzie mi pan mia艂 za z艂e, i偶 nie zagwarantowa艂em panu tradycyjnej przepaski na oczy i ostatniego papierosa.

Nie powiedzia艂 nic wi臋cej, jadowicie rozradowany grymas jego twarzy by艂 jednak znacznie wymowniejszy ni偶 s艂owa.

Pitt st臋偶a艂 wewn臋trznie, gotuj膮c si臋 na przyj臋cie kuli z pistoletu Dariusa.

Rozdzia艂 18

Hukn膮艂 strza艂: nie by艂o to jednak ostre szcz臋kni臋cie lugera, lecz og艂uszaj膮cy ryk automatycznego kolta czterdzie艣ci pi臋膰. Darius wrzasn膮艂 z b贸lu, wypu艣ci艂 do wody pistolet, Giordino za艣, w mundurze jak ze starszego brata, spr臋偶y艣cie zeskoczy艂 z pomostu na pok艂ad i wrazi艂 luf臋 kolta w lewo ucho von Tilla. Dopiero wtedy odwr贸ci艂 g艂ow臋, 偶eby oceni膰 swoj膮 strzeleck膮 skuteczno艣膰.

- No, no, no, kto by pomy艣la艂... pami臋ta艂em nawet o odbezpieczeniu spluwy.

艁adna robota - pochwali艂 go Pitt. - Nawet Errol Flynn nie potrafi艂by odstawi膰 r贸wnie dramatycznego wej艣cia.

Von Till i Darius, niczego nie pojmuj膮c, stali jak wryci. Gor膮ce 艣wiat艂o reflektor贸w do reszty wypali艂o mg艂臋 i wartownicy, czuwaj膮cy na skalnej p贸艂ce, zorientowali si臋, 偶e na pok艂adzie okr臋tu podwodnego dosz艂o do nieoczekiwanego rozwoju wydarze艅. Jak jeden m膮偶 unie艣li pistolety maszynowe i wycelowali w Pitta.

Palce z dala od spust贸w! - hukn膮艂 Giordino. - Jeden strza艂 do majora Pitta, a m贸zg waszego szefa rozpry艣nie si臋 st膮d do Aten. Potem zginiecie wszyscy. Nie blefuj臋... mierzy do was 艂adnych kilka luf. Zerknijcie tylko w tunel.

Ju偶 przedtem towarem, kt贸rego nie brakowa艂o w grocie, by艂y pistolety maszynowe, a teraz pojawi艂o si臋 jeszcze dziesi臋膰 dodatkowych sztuk; tkwi艂y w d艂oniach najwi臋kszych twardzieli, jakich Pitt widzia艂 w 偶yciu. Zaj臋li pozycje strzeleckie u wlotu tunelu czterech le偶膮c膮, po trzech kl臋cz膮c膮 i stoj膮c膮. W swych czarno-br膮zowych mundurach polowych niemal wtapiali si臋 w t艂o. Przypadkowemu spojrzeniu zdradza艂y ich obecno艣膰 tylko jasnokasztanowe berety, znak przynale偶no艣ci do elitarnej formacji komandos贸w.

- A teraz - ci膮gn膮艂 Giordino - zwr贸膰cie uwag臋 na okr臋t podwodny za moimi plecami.

Kropl膮 przepe艂niaj膮c膮 puchar - tym, innymi s艂owy, co ostatecznie odebra艂o ochroniarzom von Tilla wol臋 walki - sta艂 si臋 ch艂odzony powietrzem karabin maszynowy w r臋kach demonicznie u艣miechni臋tego pu艂kownika Zeno, kt贸ry zajmowa艂 stanowisko na kiosku japo艅skiego okr臋tu. Powoli od艂o偶yli bro艅 i unie艣li r臋ce do g贸ry - wszyscy z wyj膮tkiem jednego.

Zeno musn膮艂 spust, lufa z kr贸tkim kaszlni臋ciem wyplu艂a najwy偶ej dwa pociski i nieszcz臋sny opiesza艂y wartownik bezw艂adnie stoczy艂 si臋 do wody, zabarwiaj膮c jej kobaltow膮 to艅 rozrastaj膮c膮 si臋 czerwon膮 plam膮.

- A teraz, z d艂o艅mi na karku, id藕cie, powtarzam: id藕cie... 偶adnego biegania... do najbli偶szego wyj艣cia - rozkaza艂 beznami臋tnie Giordino.

Pitt, na kt贸rego znu偶onej twarzy widoczny by艂 b贸l, powiedzia艂 do Giordino: - O ma艂y w艂os by艂by艣 si臋 sp贸藕ni艂.

- Stolicy W艂och nie zbudowano w ci膮gu dwudziestu czterech godzin - parafrazuj膮c znane przys艂owie odpar艂 kaznodziejskim tonem Giordino. - W ko艅cu musia艂em dop艂yn膮膰 na brzeg, odszuka膰 Zacynthusa, Zeno oraz ich w臋drown膮 trup臋 powietrzno-desantow膮, a wreszcie biegiem przeprowadzi膰 przez ten cholerny labirynt. Nie by艂a to, 艣ci艣le rzecz bior膮c, najbardziej relaksowa fucha na 艣wiecie.

- Po艂apa艂e艣 si臋 w moich wskaz贸wkach?

- Bez problemu. Szyb windy by艂 dok艂adnie tam, gdzie m贸wi艂e艣. Von Till, kt贸rego oczy sprawia艂y wra偶enie bry艂ek lodu, przysun膮艂 si臋 nieco do Pitta. - Kto powiedzia艂 panu o windzie?

- Nikt - odpar艂 ochryple Pitt. - B艂膮dz膮c po labiryncie przypadkowo trafi艂em do odga艂臋zienia, kt贸re ko艅czy艂o si臋 szybem. Przez szpar臋 us艂ysza艂em szum pr膮dnic, a ich przeznaczenie sta艂o si臋 dla mnie oczywiste, kiedy zyska艂em pewno艣膰, 偶e musi istnie膰 ta podmorska grota. Pa艅ska willa stoi niemal dok艂adnie nad urwiskiem, winda zatem mog艂a by膰 jedynym 艣rodkiem potajemnej komunikacji. Dzi臋ki Fenicjanom sprzed dw贸ch tysi臋cy lat mia艂 pan wszystko, co niezb臋dne do pa艅skiej przemytniczej operacji - grot臋, korytarze i szyb.

- Jedna chwila - wtr膮ci艂 Giordino. - Sugerujesz, 偶e jeszcze przed Chrystusem prowadzono st膮d dzia艂alno艣膰 przemytnicz膮?

- Nie przygotowa艂e艣 si臋 do lekcji - powiedzia艂 z u艣miechem Pitt. - Gdyby艣 przejrza艂 jedn膮 z tych broszurek, kt贸re Zeno rozdawa艂 przed zwiedzaniem, dowiedzia艂by艣 si臋, 偶e Thasos by艂a pierwotnie zasiedlona przez Fenicjan, eksploatuj膮cych tutejsze z艂o偶a srebra i z艂ota. Tunele i szyb to pozosta艂o艣ci staro偶ytnej kopalni, wyczyszczonej w ko艅cu do cna i porzuconej. Grecy odkryli j膮 kilkaset lat p贸藕niej i uznali za jaki艣 stworzony przez bog贸w tajemniczy labirynt.

Pitt podni贸s艂 nagle g艂ow臋, zaintrygowany jakim艣 poruszeniem na pomo艣cie: jak wyczarowany stan膮艂 na nim niespodziewanie Zacynthus. D艂ug膮 chwil臋 spogl膮da艂 na Pitta, a wreszcie spyta艂: - Jak tam noga?

Pitt wzruszy艂 ramionami. - Pewnie troch臋 posw臋dzi, kiedy b臋dzie zbiera艂o si臋 na deszcz, ale nie powinna utrudnia膰 mi 偶ycia seksualnego.

- Pu艂kownik Zeno wys艂a艂 dw贸ch swoich ludzi po nosze. B臋d膮 lada chwila.

- S艂ysza艂e艣 nasz膮 pouczaj膮c膮 wymian臋 my艣li? Zacynthus skin膮艂 g艂ow膮. - Ka偶de s艂owo. Akustyki, jak膮 ma ta grota, nie powstydzi艂aby si臋 La Scala.

- Niczego nie zdo艂acie mi udowodni膰 - parskn膮艂 wzgardliwie von Till. Jego usta skrzywi艂y si臋 w nieprzyjemnym u艣miechu, ale z oczu przebija艂a rozpacz.

- Jak ju偶 m贸wi艂em - wymamrota艂 Pitt - nie musz臋 panu niczego udowadnia膰. Dzi臋ki uprzejmo艣ci ameryka艅skich si艂 powietrznych, a偶 nadto sk艂onnych do pomocy po tym fajerwerku, jaki zafundowa艂 pan Lotnisku Brady, w tej chwili leci z Niemiec czterech cz艂onk贸w Komisji do Badania Zbrodni Wojennych. Ci ludzie to wysokiej klasy spece od to偶samo艣ci i nie zwiedzie ich ani chirurgia plastyczna, ani zmieniony g艂os, ani wreszcie pa艅ski zaawansowany wiek. Obawiam si臋, admirale, 偶e dotar艂 pan do ko艅ca swojej podr贸偶y.

- Jestem obywatelem greckim - o艣wiadczy艂 arogancko von Till. - Nie b臋d膮 mieli prawa wywie藕膰 mnie do Niemiec.

- Sko艅cz pan z tym cyrkiem - wypali艂 Pitt. - To von Till by艂 obywatelem greckim, nie pan. Pu艂kowniku Zeno, czy nie zechcia艂by pan sprowadzi膰 admira艂a z ob艂ok贸w na ziemi臋?

- Z najwy偶sz膮 przyjemno艣ci膮, panie majorze. - Zeno zszed艂 ju偶 z kiosku. Stoj膮c obok Zacynthusa u艣miecha艂 si臋 pod sumiastym w膮sem i 艣widrowa艂 von Tilla wzrokiem. - Nie jeste艣my szczeg贸lnie tolerancyjni wobec nielegalnych imigrant贸w, a wr臋cz brzydzimy si臋 graniem roli gospodarza wobec poszukiwanych zbrodniarzy wojennych. Je艣li, jak utrzymuje major Pitt, jest pan rzeczywi艣cie admira艂em Erichem Heibertem, osobi艣cie dopilnuj臋, aby pierwszym samolotem odlecia艂 pan na szafot do Niemiec.

- Rozwi膮zanie bardzo odpowiednie i wygodne - wycedzi艂 Zacynthus - poniewa偶 oszcz臋dzi ameryka艅skim podatnikom koszt贸w d艂ugiego, skomplikowanego procesu o przemyt narkotyk贸w. Z drugiej jednak strony utracimy niepowtarzaln膮 okazj臋 zwini臋cia po艂owy hurtownik贸w w Stanach.

- Chyba zapomnia艂e艣, 偶e okazja czyni z艂odzieja - powiedzia艂 u艣miechni臋ty Pitt.

- Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Dodaj dwa do dw贸ch, Zac. Wiesz ju偶, gdzie i w jaki spos贸b nast膮pi przerzut. Z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂by艣 opanowa膰 Kr贸low膮 Jokast臋, zamkn膮膰 jej za艂og臋 i dostarczy膰 towar osobi艣cie. Jestem pewien, 偶e odno艣ne w艂adze p贸jd膮 ci na r臋k臋 i zachowaj膮 w tajemnicy aresztowanie Heiberta, dop贸ki nie zatrza艣nie si臋 pu艂apka, kt贸r膮 zastawisz w Galveston.

- Tak - przyzna艂 z zadum膮 Zacynthus. - Na Boga, tak, to mo偶e zagra膰. Zak艂adaj膮c, 偶e od r臋ki znajd臋 ludzi, zdolnych poprowadzi膰 statek i okr臋t podwodny.

- Dziesi膮ta Flota 艢r贸dziemnomorska - podsun膮艂 Pitt. - Wykorzystaj swoje wp艂ywy i za偶膮daj od marynarki wojennej kilku za艂ogant贸w. Mogliby zosta膰 podrzuceni do Brady drog膮 lotnicz膮 i w rezultacie Kr贸lowa Jokasta mia艂aby najwy偶ej pi臋膰 czy sze艣膰 godzin sp贸藕nienia wzgl臋dem zaplanowanego rozk艂adu. Je艣li wy偶y艂ujesz troch臋 star膮 bali臋, nadrobisz to w p贸艂tora dnia.

Zacynthus badawczo wpatrywa艂 si臋 w Pitta z mieszanin膮 ciekawo艣ci i podziwu. - Fakt, 偶e mak贸wka nie藕le ci pracuje.

Pitt, wci膮偶 u艣miechni臋ty, wzruszy艂 ramionami. - Robi臋, co mog臋.

- Chcia艂bym, 偶eby艣 mi wyja艣ni艂 jedn膮 spraw臋.

- Wal.

- Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e Darius jest informatorem?

- Zacz膮艂em co艣 przew膮chiwa膰, kiedy myszkowa艂em po Kr贸lowej Artemizji. Nadajnik w kabinie radiowej by艂 nastawiony na t臋 sam膮 cz臋stotliwo艣膰 co tw贸j aparat. Musz臋 uczciwie przyzna膰, 偶e w贸wczas wzi膮艂em pod uwag臋 was obu. Pozosta艂 tylko Darius, kiedy na brzegu Giordino mi powiedzia艂, 偶e przez ca艂y czas pomi臋dzy przyp艂yni臋ciem a odp艂yni臋ciem Kr贸lowej Artemizji to w艂a艣nie Darius obs艂ugiwa艂 odbiornik. Mia艂 idealny uk艂ad. Gdy ty z pu艂kownikiem Zeno goni艂e艣 za w艂asnym ogonem i t艂uk艂e艣 komary, Darius siedzia艂 sobie wygodnie, ch艂epta艂 metax臋 i powiadamia艂 Heiberta o ka偶dym waszym ruchu. Dzi臋ki temu mia艂em statek tylko dla siebie, bo za艂oga krz膮ta艂a si臋 w z臋zach, zaj臋ta odczepianiem okr臋tu podwodnego. Kapitan nie zawraca艂 sobie g艂owy ustawianiem wacht, bo Darius go zapewni艂, 偶e sytuacja jest czysta. Ale Darius nie mia艂 poj臋cia - tak samo zreszt膮 jak ty, Zac - 偶e mam zamiar podp艂yn膮膰 do statku wp艂aw. Niczego nie podejrzewa艂e艣, kiedy艣my si臋 z Giordino zg艂osili na ochotnika do obserwowania statku z pla偶y. Pomys艂 przyszed艂 mi do g艂owy nagle, gdy nie dostrzeg艂em na pok艂adzie Kr贸lowej Artemizji 偶ywej duszy. Wybacz, 偶e zrobi艂em to bez uzgodnienia, ale by艂em pewien, 偶e w艣ciekniesz si臋 i spr贸bujesz mnie powstrzyma膰.

- To ja powinienem ci臋 przeprosi膰 - odrzek艂 Zacynthus. - Zas艂u偶y艂em sobie na tytu艂 kretyna roku. Bo偶e, jak mog艂em by膰 tak 艣lepy? Fakt, 偶e Dariusowi nigdy nie uda艂o si臋 przechwyci膰 jakiejkolwiek wymiany sygna艂贸w pomi臋dzy will膮 a przep艂ywaj膮cymi statkami Minerwy, ju偶 dawno powinien mi da膰 do my艣lenia.

- Tego ranka, na szosie, mog艂em wprawdzie podzieli膰 si臋 z tob膮 podejrzeniami - rzek艂 Pitt - ale doszed艂em do wniosku, 偶e to nie czas ani, bior膮c pod uwag臋 obecno艣膰 Dariusa, miejsce. Po wt贸re, w膮tpi臋, czy Zeno da艂by wiar臋 moim oskar偶eniom bez przekonuj膮cych dowod贸w.

- Masz zupe艂n膮 s艂uszno艣膰 - przyzna艂 Zacynthus. - Jeszcze jedno. Kiedy dowiedzia艂e艣 si臋 o Kr贸lowej Joka艣cie?

- Po偶yczaj膮c swoje pojazdy, lotnictwo ameryka艅skie ho艂duje pewnemu zabawnemu przyzwyczajeniu: 偶膮da ich zwrotu. Po naszym wi臋c rozstaniu na szosie wpadli艣my z Giordino do bazy, 偶eby odstawi膰 furgonetk臋. Czeka艂 ju偶 na nas pu艂kownik Lewis i to on poinformowa艂 mnie o Kr贸lowej Joka艣cie; jeden z samolot贸w porannego patrolu spostrzeg艂 j膮, jak zmierza na p贸艂noc, w stron臋 Thasos. Nast臋pny, oczywisty, krok polega艂 na skontaktowaniu si臋 z ate艅skim przedstawicielem Minerwy w celu ustalenia 艂adunku i portu przeznaczenia statku. Odpowied藕 wskaza艂a na interesuj膮cy zbieg okoliczno艣ci - dwa statki Minerwy nie tylko w ci膮gu dwudziestu czterech godzin przechodzi艂y obok Thasos, lecz r贸wnie偶 oba zmierza艂y do Stan贸w. Wtedy po艂apa艂em si臋, 偶e von Till - czy raczej Heibert - chce okr臋t podwodny z heroin膮 odczepi膰 od Kr贸lowej Artemizji i pod艂膮czy膰 pod Kr贸low膮 Jokast臋.

- Mog艂e艣 mnie jednak wtajemniczy膰 - z widocznym 艣ladem rozgoryczenia powiedzia艂 Zacynthus. - Omal nie przymkn膮艂em Giordino, kiedy wpad艂 do mnie jak bomba i za偶膮da艂, by艣my wraz z pu艂kownikiem Zeno biegli za nim do labiryntu.

Pitt popatrzy艂 na spos臋pnia艂膮 twarz inspektora. - Rozwa偶a艂em tak膮 mo偶liwo艣膰 - przyzna艂 otwarcie - ale doszed艂em do wniosku, 偶e im mniej wtajemniczonych, tym wi臋ksze szans臋 utrzymania Dariusa w nie艣wiadomo艣ci. Celowo r贸wnie偶 niczego nie powiedzia艂em dziewczynie: by艂o spraw膮 niezwykle wa偶n膮, aby jej cynk o moich planach - przechwycony z ca艂膮 pewno艣ci膮 przez Dariusa - brzmia艂 powa偶nie i dramatycznie. Dzia艂a艂em pokr臋tnie, przyznaj臋, ale mia艂em istotne powody.

- I tylko pomy艣le膰, 偶e zwyk艂y amator zrobi艂 durnia z najlepszego agenta mojej firmy. - Potem Zacynthus u艣miechn膮艂 si臋 niespodziewanie, zacieraj膮c nieprzyjemne wra偶enie, jakie mog艂y wywrze膰 jego s艂owa. - Ale by艂o warto, naprawd臋 warto.

Pitt odetchn膮艂 z ulg膮. Nie chcia艂 z Zacynthusa robi膰 sobie wroga. Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i jego oczy spotka艂y si臋 z oczyma von Tilla; by艂o w nich co艣 wi臋cej ani偶eli zwyk艂a nienawi艣膰. Pitt, nie odczuwaj膮c niczego poza narastaj膮cym obrzydzeniem, powiedzia艂 g艂osem cichym ale s艂yszalnym w ka偶dym zak膮tku groty: - Powiniene艣 umrze膰 tysi膮c razy, 偶eby odpokutowa膰 za wszystkie swoje zbrodnie, staruchu. Wi臋kszo艣膰 ludzi przychodzi na 艣wiat i umiera nie zabijaj膮c nikogo, ale lista twoich ofiar nie ma ko艅ca - od bezbronnych je艅c贸w, kt贸rych topi艂e艣 w lodowatych wodach Morza P贸艂nocnego, po uczennice, kt贸re sprzeda艂e艣 do plugawych burdeli Casablanki. Jest co艣 krzepi膮cego w fakcie, 偶e twoja 艣mier膰 r贸wnie偶 b臋dzie okropna. 呕a艂uj臋 tylko, i偶 nie b臋d臋 widzie膰, jak na ko艅cu liny twoim pomarszczonym cielskiem wstrz膮sn膮 drgawki, jak wyd艂u偶y si臋 tw贸j byczy kark... Pono膰 w chwili 艣mierci wisielcy wypr贸偶niaj膮 si臋 i oddaj膮 mocz; to dla ciebie odpowiedni koniec, staruchu - rzucony do anonimowego grobu, b臋dziesz gni膰 po wieczno艣膰 w swoim w艂asnym g贸wnie.

Von Till, nie zwracaj膮c uwagi na pistolety 偶andarm贸w, wybe艂kota艂 co艣 niezrozumiale i z twarz膮 skrzywion膮 w艣ciek艂ym grymasem jak szaleniec rzuci艂 si臋 na Pitta. Nie zdo艂a艂 jednak uczyni膰 nawet dw贸ch krok贸w, gdy uderzony przez Giordino kolb膮 czterdziestki-pi膮tki, niczym niekszta艂tny t艂umok osun膮艂 si臋 na pok艂ad. Le偶a艂 jak martwy, ale Giordino nawet na niego nie spojrza艂, kiedy wsuwa艂 bro艅 do kabury.

- Przy艂o偶y艂e艣 mu odrobin臋 za mocno - stwierdzi艂 z przygan膮 Zacynthus.

- Robactwo ma twardy 偶ywot - odrzek艂 beznami臋tnie Giordino. - Szczeg贸lnie robactwo tak jadowite jak ten stary skurwysyn.

Darius, odk膮d Giordino go postrzeli艂, sta艂 nieruchomy i milcz膮cy. Ka偶dy inny cz艂owiek chwyci艂by zranion膮 r臋k臋, on jednak trzyma艂 j膮 wyci膮gni臋t膮 wzd艂u偶 boku, pozwalaj膮c, by krew skapywa艂a na pok艂ad. Rysuj膮cy si臋 na jego twarzy wyraz zagubienia przywi贸d艂 Pittowi na pami臋膰 pewnego goryla z ogrodu zoologicznego w San Diego; szpetn膮 niekszta艂tn膮 besti臋, kt贸ra nie pojmuj膮c, dlaczego znalaz艂a si臋 w艣r贸d krat i mur贸w, a tak偶e dlaczego gapi膮 si臋 na ni膮 jakie艣 dziwne zwierz臋ta, mia艂a dok艂adnie tak膮 sam膮 min臋. Pitt by艂 szczerze rad, i偶 w punkt pomi臋dzy czarnymi jak w臋giel, zimnymi oczyma Dariusa mierzy przynajmniej pi臋膰 luf.

Pitt wskaza艂 Dariusa skinieniem g艂owy. - Co z nim?

- Szybki proces - odpar艂 Zacynthus - a potem pluton egzekucyjny.

- Nie b臋dzie 偶adnego procesu - wtr膮ci艂 Zeno. - W szeregach 偶andarmerii nigdy nie by艂o zdrajc贸w. - M贸wi艂 pos臋pnie, ale mia艂 smutny wzrok. - Kapitan Darius zgin膮艂 podczas pe艂nienia obowi膮zk贸w s艂u偶bowych.

W grocie zapad艂a cisza, a Pitt, Zacynthus i Giordino popatrzyli po sobie, zbici z tropu czasem przesz艂ym, kt贸rego u偶y艂 Zeno.

Darius milcza艂 nadal, nie pokazuj膮c po sobie 偶adnych uczu膰 pr贸cz bezgranicznej rezygnacji. Powoli, oci臋偶ale, jak cz艂owiek, kt贸ry nie spa艂 od wielu dni, wdrapa艂 si臋 na pomost i z pochylon膮 g艂ow膮 stan膮艂 przed pu艂kownikiem.

- Wydawa艂o si臋, 偶e znam ci臋 od wielu lat, Darius - powiedzia艂 ze znu偶eniem Zeno - a przecie偶 nie zna艂em wcale. B贸g jeden raczy wiedzie膰, dlaczego sta艂e艣 si臋 tym, kim jeste艣. Szkoda, 偶andarmeria straci艂a doskona艂ego cz艂owieka... - Zeno urwa艂, bez powodzenia szukaj膮c s艂贸w. Potem z uwag膮, niemal pietyzmem, wyj膮艂 magazynek z pistoletu i opr贸偶ni艂 go, pozostawiaj膮c tylko jedn膮 kul臋. W ko艅cu na powr贸t wsun膮艂 magazynek w kolb臋 i trzymaj膮c bro艅 za luf臋 poda艂 j膮 Dariusowi.

Darius skin膮艂 g艂ow膮, spojrza艂 w oczy Zeno, a kiedy nie znalaz艂 w nim znaku, na kt贸ry czeka艂 - wzi膮艂 pistolet, odwr贸ci艂 si臋 powoli i jak lunatyk ruszy艂 pomostem w stron臋 tunelu.

- Bez po偶egna艅, wyraz贸w 偶alu, bez jednego 鈥瀗iech was diabli wezm膮鈥 - z niedowierzaniem powiedzia艂 Giordino. - Ot, tak, jak gdyby nigdy nic idzie rozwali膰 sobie 艂eb... P贸jd臋 o zak艂ad, 偶e spr贸buje prysn膮膰.

- Umar艂, kiedy zosta艂 zdrajc膮 - odrzek艂 cicho Zeno. - Darius wiedzia艂 to wtedy i wie teraz. Wczesna 艣mier膰 by艂a jego nieuchronnym przeznaczeniem, odk膮d wyszed艂 z 艂ona. Teraz pi臋膰 minut rozmowy z Bogiem, 偶eby przygotowa膰 dusz臋, a potem - naci艣nie spust.

Giordino w milczeniu odprowadza艂 wzrokiem gin膮c膮 w mrokach tunelu sylwetk臋 Dariusa. Stanowczo艣膰 s艂贸w pu艂kownika rozwia艂a wszelkie jego w膮tpliwo艣ci co do zamierze艅 olbrzyma. Giordino nigdy nie mia艂 poj膮膰, jakim cudem ktokolwiek mo偶e z tak膮 rezygnacj膮 rozstawa膰 si臋 z 偶yciem?

Spojrza艂 na Pitta. - Trwonimy czas i ko艅czy nam si臋 forsa. Gunn pewnie dostaje sza艂u zastanawiaj膮c si臋, gdzie przepadli jego bezcenni naukowcy.

- Trudno mu si臋 dziwi膰 - stwierdzi艂 przekornie u艣miechni臋ty Knight, tarabani膮c si臋 z w艂azu na pok艂ad. - Wielki intelekt to ostatnimi czasy 艂akomy towar.

- Jajog艂owy b艂azen - j臋kn膮艂 Giordino. - Nauka zesz艂a na psy.

Pitt u艣miechn膮艂 si臋 mimo b贸lu w nodze. - Mo偶e cz膮stka intelektu Knighta sp艂ynie na ciebie, kiedy b臋dziesz jego i reszt臋 jajog艂owych odstawia膰 na pok艂ad Pierwszego Podej艣cia. Odpowiadasz za to, 偶eby dotarli tam bezpiecznie.

- I to si臋 nazywa wdzi臋czno艣膰 - po raz wt贸ry j臋kn膮艂 Giordino. Po tym wszystkim, co mi zawdzi臋czasz...

- O ile偶 szlachetniej jest dawa膰 ni偶 bra膰 - zapewni艂 go Pitt. - Teraz migiem. Je艣li chcesz przep艂yn膮膰 tunelem, b臋dziecie musieli wy艂owi膰 sprz臋t.

Z w艂azu wychyn膮艂 Woodson i podszed艂 do Pitta. - Mo偶e zostan臋 z panem, majorze, dop贸ki nie po艂o偶ymy pana do 艂贸偶ka?

- Nie, dzi臋ki - odpar艂 Pitt, lekko zaskoczony wyrazem troski na kamiennej twarzy Woodsona. - Jestem w dobrych r臋kach. Zac zabierze mnie do szpitala pe艂nego ch臋tnych piel臋gniareczek, prawda, Zac?

- Wybacz, ale nic z tego - odrzek艂 z u艣miechem Zac - chyba 偶e lotnictwo zmieni艂o polityk臋 kadrow膮. Obawiam si臋, 偶e na ca艂ej wyspie tylko szpital w bazie ma odpowiednie zaplecze do zatykania dziur po kulach.

Pojawili si臋 dwaj 偶o艂nierze z noszami i natychmiast u艂o偶yli na nich Pitta, kt贸ry o艣wiadczy艂: - No i doskonale, wreszcie jad臋 pierwsz膮 klas膮. - Potem nagle usiad艂. - Cholera! O ma艂y w艂os by艂bym zapomnia艂. Gdzie jest Spencer?

- Tu, majorze, tu - odpar艂 rudobrody biolog wy艂aniaj膮c si臋 zza plec贸w Woodsona. - Co mog臋 dla pana zrobi膰?

- Prosz臋 w moim imieniu przekaza膰 komandorowi Gunnowi wyrazy szacunku i ma艂y prezent.

Spencer poblad艂 na widok zakrwawionej nogi Pitta. - Zrobione.

Pitt wychyli艂 si臋 poza nosze i wsparty na 艂okciu powiedzia艂: - W pierwszej grocie, na g艂臋boko艣ci dwudziestu st贸p jest u podn贸偶a p贸艂nocnej 艣ciany kilka niewielkich szczelin. Nad jedn膮 wisi co艣 na kszta艂t p艂askiego skalnego okapu. Znajdzie tam pan Filuta, je艣li tymczasem nie zwia艂.

- Filuta!? - wykrzykn膮艂 zaskoczony Spencer. - M贸wi pan serio, majorze?

- Chyba wiem, jak wygl膮da uczciwy Filut! - z udanym oburzeniem powiedzia艂 Pitt. - Niech pan uwa偶a, 偶eby go po drodze nie zgubi膰.

Spencer przeci膮gle gwizdn膮艂 przez z臋by. - No i kto by pomy艣la艂.

By艂y chwile, kiedy zaczyna艂em w膮tpi膰 w jego istnienie. - Urwa艂 na chwil臋, pogr膮偶ony w g艂臋bokiej zadumie. - Chryste, przecie偶 nie mog臋 u偶y膰 kuszy, bo go uszkodz臋. Siatka, cholera, gdybym tylko mia艂 siatk臋.

- Istnieje tylko jeden skuteczny spos贸b polowania na Filuty - o艣wiadczy艂 Pitt. - Niech go pan z艂apie za ogon.

B贸l ju偶 odp艂yn膮艂 i Pitt przesta艂 czu膰, 偶e w og贸le ma nog臋. 艢wiat艂a razi艂y go w oczy, otoczenie traci艂o kontury, czas spowalnia艂 sw贸j bieg, a g艂osy dobiega艂y gdzie艣 z daleka. Kiedy 偶andarmi unie艣li nosze i ruszyli pomostem, Pitt mia艂 wra偶enie, i偶 brodz膮 w jeziorze kleju. Po raz ostatni tego dnia d藕wign膮艂 g艂ow臋. - Zac, jeszcze jedno pytanie - wyszepta艂 ledwie s艂yszalnie. - Jak naprawd臋 nazywa si臋 ta dziewczyna?

Zac popatrzy艂 na Pitta z u艣miechem w oczach. - Nazywa si臋 Amy.

- Amy - powt贸rzy艂 Pitt. - Nigdy dot膮d nie zna艂em 偶adnej Amy.

Rozlu藕ni艂 si臋, opad艂 na nosze i zamkn膮艂 oczy. Ostatni膮 rzecz膮 jak膮 us艂ysza艂, zanim okry艂a go bez reszty opona mroku, by艂 odbity od 艣cian labiryntu daleki pojedynczy strza艂.

Rozdzia艂 19

Jak okiem si臋gn膮膰, niebo wisia艂o niczym 艣wietliste niebieskie sklepienie. Upalne powietrze, nieustannie podgrzewane falami gor膮ca, wr臋cz ocieka艂o wilgoci膮, jakiej nie pami臋tali najstarsi g贸rale. Wysokie bia艂e budynki, przywodz膮ce na my艣l obrobione d艂utem rze藕biarza niewielkie g贸ry, odbija艂y o艣lepiaj膮ce promienie na czarny asfalt ulic. Ruch panowa艂 okropny, a chodniki roi艂y si臋 od spiesz膮cych na lunch biuralist贸w, kiedy Pitt pchn膮艂 szerokie szklane drzwi i sztywno kusztykaj膮c wkroczy艂 do klimatyzowanego holu gmachu Federalnego Biura ds. Narkotyk贸w.

Z punktu widzenia kawalera, pomy艣la艂, jednym z najwi臋kszych plus贸w Waszyngtonu jest ogromna poda偶 艂adnych dziewczyn. Dost臋pne we wszelkich rozmiarach, kategoriach wiekowych i typach charakterologicznych, na kszta艂t rozgadanej szara艅czy roi艂y si臋 w ka偶dym biurowcu, gwarantuj膮c wyg艂odzonemu samcowi ten sam rodzaj nieograniczonych perspektyw, jakie ma wst臋puj膮c z ob艂臋dem w oku do sklepu ze s艂odyczami zamo偶ny dzieciak. Pitt przyoblek艂 twarz w najbardziej czaruj膮cy ze swych nonszalancko uwodzicielskich u艣miech贸w i uderzy艂 nim trio chichocz膮cych sekretarek, kt贸re wysiada艂y z windy. Odwzajemni艂y 贸w u艣miech, dok艂adaj膮c do niego przelotne i wstydliwe spojrzenia, a nast臋pnie prze艣lizgn臋艂y si臋 obok Pitta i rzucaj膮c mu przez rami臋 po偶egnalne spojrzenie posz艂y swoj膮 drog膮.

Chwil臋 p贸藕niej, odgrywaj膮c z pe艂nym zaanga偶owaniem rol臋 rannego wojownika, Pitt, wsparty ci臋偶ko na lasce, wykusztyka艂 z windy na puszyst膮 wyk艂adzin臋 贸smego pi臋tra. W 艣rodku recepcji tuzin dziewcz膮t, eksponuj膮cych z wzruszaj膮cym brakiem pruderii las obleczonych w nylon n贸偶ek, siedzia艂 przy tuzinie biurek, atakuj膮c bezkompromisowo tuzin maszyn do pisania. Panienki by艂y tak zaj臋te rzetelnym wykonywaniem obowi膮zk贸w, 偶e nawet nie spojrza艂y na niego.

Pitt powoli podszed艂 do blondynki o obfitym biu艣cie, kt贸ra zajmowa艂a biurko oznaczone ma艂膮 prostok膮tn膮 tabliczk膮 z napisem 鈥濱nformacja鈥. Potem pochyli艂 g艂ow臋 i sta艂 przez chwil臋 w milczeniu napawaj膮c si臋 widokiem.

- Przepraszam - powiedzia艂 wreszcie.

Nie s艂ysza艂a go w zgie艂ku stukaj膮cych maszyn.

- Przepraszam - powt贸rzy艂 znacznie dono艣niej Pitt. Raczy艂a go zauwa偶y膰.

- Czym mog臋 s艂u偶y膰? - G艂os by艂 ozi臋b艂y, a wielkie orzechowe oczy nieprzyjazne. Bia艂y golf, zielona sportowa marynarka z niedbale wetkni臋t膮 do kieszonki na piersi chusteczk膮 nie sugerowa艂y, 偶e Pitt jest jakim艣 wa偶nym waszyngto艅skim urz臋dnikiem.

- Chcia艂bym si臋 widzie膰 z dyrektorem.

- Wybaczy pan - o艣wiadczy艂a wracaj膮c do maszyny - ale pan dyrektor jest ogromnie zaj臋ty i nie mo偶e przyj膮膰 nikogo.

Pitta zacz臋艂a ogarnia膰 irytacja. - Spotkanie zosta艂o uzgodnione przez inspektora Zacynthusa i....

- Gabinet inspektora Zacynthusa mie艣ci si臋 na czwartym pi臋trze - wyrecytowa艂a bez namys艂u.

Nawet wystrza艂 nie zwr贸ci艂by na siebie wi臋kszej uwagi ni偶 dono艣ny stuk laski Pitta, kt贸ra r膮bn臋艂a w blat biurka. Pok贸j pogr膮偶y艂 si臋 w ciszy, sekretarki rozdziawi艂y usta, a ich d艂onie zastyg艂y nad klawiaturami maszyn do pisania. W obfitej piersi sekretarki wezbra艂 l臋k, krew za艣 z jej twarzy odp艂yn臋艂a do ostatniej kropelki.

- W porz膮dku, kiciu - o艣wiadczy艂 z gro藕b膮 w g艂osie Pitt. - Rusz no ten sw贸j kszta艂tny zadeczek i poinformuj dyrektora, 偶e major Dirk Pitt zjawi艂 si臋 na spotkanie uzgodnione przez inspektora Zacynthusa.

- Pitt... Major Pitt z NUMY - wyrzuci艂a bez tchu blondynka. - Ach, strasznie przepraszam, sir, ale s膮dzi艂am, 偶e...

- Wiem - wszed艂 jej w s艂owo Pitt. - Nie mam na sobie munduru.

Dziewczyna poderwa艂a si臋 zza biurka, rozdzieraj膮c przy okazji po艅czoch臋. - T臋dy, panie majorze. Jest pan oczekiwany.

Pitt obdarzy艂 szerokim u艣miechem najpierw j膮, a potem pozosta艂e dziewczyny, delektuj膮c si臋 pe艂nym podziwu spojrzeniem dwudziestu czterech oczu, owym ciel臋cym spojrzeniem zarezerwowanym dla s艂aw i gwiazdor贸w filmowych. Poczu艂, 偶e m臋skie ego nabrzmiewa w nim jak balon.

- Piszcie, dziewcz臋ta - poradzi艂 dobrotliwie. - Przecie偶 waszej firmie te listy i raporty s膮 potrzebne jak powietrze.

Blondynka powiod艂a go d艂ugim korytarzem, zwalniaj膮c od czasu do czasu kroku, aby m贸g艂 za ni膮 nad膮偶y膰, a wreszcie przystan臋艂a i zapuka艂a do zabejcowanych na orzech drzwi. - Major Pitt - zaanonsowa艂a, odsuwaj膮c si臋 na bok.

Trzech m臋偶czyzn podnios艂o si臋 z miejsc, kiedy Pitt wszed艂 do pokoju; czwarty - Giordino - jak przykuty siedzia艂 sobie wygodnie na sk贸rzanej kanapie. - Nie my艣la艂em, 偶e tego doczekam - o艣wiadczy艂. - Dirk Pitt, wlok膮cy si臋 o lasce!

- To tylko trening, kt贸ry przyda si臋 na staro艣膰 - zareplikowa艂 Pitt.

Niski rudow艂osy m臋偶czyzna, z kt贸rego z臋b贸w zawadiacko stercza艂o cygaro kszta艂tu i rozmiaru zeppelina, podszed艂 do Pitta i u艣cisn膮艂 mu d艂o艅. - Witaj w domu, Dirk. Gratulacje za doskona艂膮 robot臋 na Egejskim.

Pitt spojrza艂 w jastrz臋bie oblicze Jamesa Sandeckera, pop臋dliwego szefa NUMY.

- Dzi臋kuj臋, panie admirale. S膮 jakie艣 wie艣ci o Filucie?

- Tylko takie, 偶e na razie 偶yje i p艂ywa - odpar艂 Sandecker. - Odk膮d Gunn przys艂a艂 go tydzie艅 temu w specjalnym zbiorniku, nie mog臋 si臋 do niego dopchn膮膰 przez hord臋 naukowc贸w, kt贸rzy dniem i noc膮 wytrzeszczaj膮 na bydl臋 cholerne 艣lepia. Mia艂em obiecany na rano wst臋pny raport.

Nast臋pny w kolejce do powitania by艂 Zacynthus; sprawia艂 wra偶enie znacznie m艂odszego i bardziej rozlu藕nionego ni偶 wtedy, kiedy Pitt rozmawia艂 z nim po raz ostatni.

- Mi艂o widzie膰, 偶e znowu 艂azisz o w艂asnych si艂ach - stwierdzi艂 z u艣miechem. - Wygl膮dasz r贸wnie wrednie jak za najlepszych czas贸w.

Uj膮艂 Pitta pod rami臋 i podprowadzi艂 do stoj膮cego przy oknie wysokiego m臋偶czyzny. Pitt szacuj膮cym spojrzeniem obrzuci艂 dyrektora Federalnego Biura, czuj膮c jednocze艣nie na sobie r贸wnie badawcze spojrzenie szarych oczu, spogl膮daj膮cych z ospowatej twarzy o wystaj膮cych ko艣ciach policzkowych. Twarzy jakby wzi臋tej wprost z archiw贸w policyjnych. Pitt stwierdzi艂 z rozbawieniem, 偶e dyrektor bardziej przypomina przemytnika narkotyk贸w, ani偶eli zwierzchnika kilku tysi臋cy agent贸w federalnych. Dyrektor przem贸wi艂 pierwszy. - Nie mog艂em si臋 doczeka膰 na spotkanie z panem, majorze Pitt. Biuro wyra偶a g艂臋bok膮 wdzi臋czno艣膰 za pa艅sk膮 pomoc. - Mia艂 niski g艂os i bardzo precyzyjnie wymawia艂 s艂owa.

- Nie zrobi艂em znowu tak wiele. G艂贸wny ci臋偶ar spoczywa艂 na barkach pu艂kownika Zeno i inspektora Zacynthusa.

Dyrektor stawi艂 czo艂o spojrzeniu Pitta. - Mo偶e, ale to panu pozosta艂y blizny. - Wskaza艂 krzes艂o i pocz臋stowa艂 Pitta papierosem. - Mia艂 pan przyjemny lot z Grecji?

Pitt zapali艂 i g艂臋boko si臋 zaci膮gn膮艂. - Wprawdzie maszyny transportowe Air Force nie s艂yn膮 z dobrej kuchni i urody stewardes, ale i tak by艂o to o niebo przyjemniejsze ni偶 lot w przeciwnym kierunku.

Admira艂 Sandecker pos艂a艂 Pittowi stropione spojrzenie. - Dlaczego Air Force? Mog艂e艣 przylecie膰 z Aten PanAmem albo TWA.

- Pami膮tki! - parskn膮艂 艣miechem Pitt. - Jeden z suwenir贸w, jakie zabra艂em z Thasos, by艂 za wielki, aby m贸g艂 si臋 zmie艣ci膰 w luku baga偶owym zwyk艂ego rejsowego samolotu. Na odsiecz pospieszy艂 mi pu艂kownik Lewis, proponuj膮c powr贸t prawie pustym transportowcem zmierzaj膮cym do kraju.

- A jak tam rana? - Sandecker skinieniem g艂owy pokaza艂 nog臋 Pitta. - Dobrze si臋 goi?

- Troch臋 kulej臋 - odpar艂 Pitt - ale trzydzie艣ci dni urlopu zdrowotnego pozwoli mi wr贸ci膰 do normy.

Admira艂 przez d艂u偶sz膮 chwil臋 艣widrowa艂 spojrzeniem Pitta poprzez niebiesk膮 chmur臋 dymu, a potem o艣wiadczy艂 g艂osem nie znosz膮cym sprzeciwu: - Dwa tygodnie. Mam wi臋ksz膮 wiar臋 w si艂y regeneracyjne twojego organizmu ni偶 ty sam.

Dyrektor odchrz膮kn膮艂 znacz膮co. - Z ogromnym zainteresowaniem przeczyta艂em raport inspektora Zacynthusa, kt贸ry jednak pomija pewn膮 kwesti臋. Zastanawiam si臋, majorze, czy dla zaspokojenia mojej prywatnej ciekawo艣ci nie zechcia艂by pan powiedzie膰, w jaki spos贸b doszed艂 pan do wniosku, i偶 statki Minerwy mog膮 pracowa膰 w tandemie z okr臋tem podwodnym.

W oczach Pitta zab艂ys艂a weso艂o艣膰. - Chyba mo偶na by rzec, i偶 tajemnica zosta艂a zapisana na piasku.

Usta dyrektora skrzywi艂y si臋 w sztucznym u艣miechu. Szef biura mia艂 sceptyczny stosunek do metafor. - To bardzo homeryckie, majorze, ale trudno uzna膰 pa艅skie s艂owa za odpowied藕 na moje pytanie.

- Dziwne lecz prawdziwe - odpar艂 Pitt. - Kiedy nie znalaz艂szy na pok艂adzie Kr贸lowej Artemizji 艣ladu heroiny wr贸ci艂em na pla偶臋, zacz膮艂em d艂uba膰 kijem w piasku. Zrazu okr臋t podwodny, podczepiany pod frachtowiec, wyda艂 mi si臋 pomys艂em abstrakcyjnym im d艂u偶ej jednak d艂uba艂em, tym wyrazistszych nabiera艂 kszta艂t贸w.

Dyrektor odchyli艂 si臋 w fotelu i sm臋tnie pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Czterdzie艣ci lat, stu agent贸w z dwunastu pa艅stw, kt贸rzy w najbardziej niesprzyjaj膮cych okoliczno艣ciach wypruwali z siebie 偶y艂y, aby rozgry藕膰 przemytnicz膮 operacj臋 von Tilla... Trzech z nich, nawiasem m贸wi膮c, odda艂o 偶ycie podczas tych usi艂owa艅... - Pos艂a艂 Pittowi zza biurka ponure spojrzenie. - Jest, na sw贸j spos贸b, tragicznym 偶artem, 偶e艣my przegapili rozwi膮zanie tak oczywiste dla cz艂owieka z zewn膮trz.

Pitt nic nie odrzek艂.

- A propos - podj膮艂 dyrektor tonem niespodziewanie radosnym. - Nie przypuszczam, aby mia艂 pan okazj臋 s艂ysze膰 o wynikach naszej akcji w Galveston...

- Nie, panie dyrektorze. - Pitt z uwag膮 strz膮sn膮艂 papierosa do popielniczki. - Inspektora Zacynthusa, odk膮d trzy tygodnie temu rozstali艣my si臋 na Thasos, ujrza艂em ponownie dopiero przed pi臋cioma minutami, sk膮d mog艂em zatem wiedzie膰, czy moja skromna sugestia dotycz膮ca Galveston przynios艂a jakie艣 owoce czy te偶 nie.

Zacynthus zerkn膮艂 na swojego szefa. - Czy mog臋 poinformowa膰 majora Pitta, sir?

Dyrektor skin膮艂 g艂ow膮.

Zacynthus zwr贸ci艂 si臋 do Pitta: - Wszystko przebieg艂o zgodnie z planem. Pi臋膰 mil od brzegu powita艂a nas flotylla kutr贸w Heiberta... to by艂 艣liski moment, bo艣my nie znali w艂a艣ciwych sygna艂贸w rozpoznawczych. Na szcz臋艣cie sk艂oni艂em kapitana Kr贸lowej Jokasty - gro偶膮c mu kastracj膮 przy u偶yciu zardzewia艂ego no偶a - do dezercji i przej艣cia na nasz膮 stron臋.

- Czy ktokolwiek wszed艂 na pok艂ad? - zapyta艂 Pitt.

Takie ryzyko nie istnia艂o, bo rzecz, z punktu widzenia 艂odzi patrolowej, by艂aby cholernie podejrzana. Rybacy po prostu przekazali nam z dala sygna艂, 偶eby odczepi膰 okr臋t podwodny. To interesuj膮ca konstrukcja, nawiasem m贸wi膮c na in偶ynierach z marynarki wojennej, kt贸rzy badali j膮 podczas rejsu przez Atlantyk, wywar艂a silne wra偶enie.

- Czym si臋 wyr贸偶nia?

- Jest w pe艂ni zautomatyzowana.

- Zdalne sterowanie? - zapyta艂 z niedowierzaniem Pitt.

- Tak, kolejny z genialnych pomys艂贸w von Tilla. Rozumiesz, gdyby okr臋t mia艂 wypadek albo w drodze do wytw贸rni konserw zosta艂 wykryty przez stra偶 portow膮, 偶aden diabe艂 nie zdo艂a艂by go powi膮za膰 z Lini膮 呕eglugow膮 Minerwa. A kog贸偶 mo偶na by przes艂ucha膰, skoro nie mia艂 na pok艂adzie 偶ywej duszy?

- A zatem by艂 sterowany przez kt贸ry艣 z kutr贸w? - spyta艂 zaintrygowany Pitt.

Zacynthus skin膮艂 g艂ow膮. - Przez sam 艣rodek basenu portowego, a偶 pod pale, na kt贸rych stoi fabryka konserw. Tylko tym razem okr臋t wi贸z艂 kilku pasa偶er贸w na gap臋 - mnie i dziesi臋ciu komandos贸w z piechoty morskiej, kt贸rych wypo偶yczy艂em z Dziesi膮tej Floty. Mog臋 jeszcze doda膰, 偶e wytw贸rni臋 otacza艂o trzydziestu naszych najlepszych agent贸w.

- By艂by艣 w powa偶nych tarapatach - stwierdzi艂 z zadum膮 Giordino - gdyby w Galveston by艂o wi臋cej wytw贸rni konserw.

Zacynthus u艣miechn膮艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮. - W rzeczy samej Galveston che艂pi si臋 czterema fabrykami konserw i wszystkie zosta艂y wzniesione na palach.

Giordino nie musia艂 zadawa膰 nast臋pnego pytania; mia艂 je wypisane na twarzy.

- Regionalny wydzia艂 biura ju偶 na dwa tygodnie przed przybyciem Kr贸lowej Jokasty wzi膮艂 pod obserwacj臋 wszystkie cztery. Namierzyli艣my w艂a艣ciw膮, kiedy otrzyma艂a du偶膮 dostaw臋 cukru.

Pitt uni贸s艂 brew. - Cukru?

- Cukier - pospieszy艂 z wyja艣nieniem dyrektor - jest cz臋sto wykorzystywany jako domieszka do heroiny. Towar, zanim trafi do r膮k klienta, jest doprawiany cukrem najpierw przez hurtownika, a potem przez detalist臋, dzi臋ki temu zasadniczo zwi臋ksza obj臋to艣膰.

Pitt zastanawia艂 si臋 przez chwil臋. - A zatem sto trzydzie艣ci ton to by艂 tylko pocz膮tek?

- By艂oby pocz膮tkiem - odpar艂 Zacynthus - gdyby nie ty, stary przyjacielu. Tylko ty przejrza艂e艣 plan von Tilla. Gdyby艣cie z Giordino w odpowiednim momencie nie zjawili si臋 na Thasos, mniej wi臋cej w tej chwili, tkwi膮c w Chicago s艂aliby艣my sobie joby obcy i na kopach wnosili jeden drugiego do jeziora Michigan.

- Z艂贸偶 to na karb szcz臋艣cia - zaproponowa艂 z u艣miechem Pitt.

- Jak go zwa艂, tak go zwa艂 - odparowa艂 Zacynthus. - Sprawy stoj膮 natomiast tak, 偶e na oskar偶enie czeka w tej chwili trzydziestu najwi臋kszych importer贸w w kraju oraz wszyscy maj膮cy jakikolwiek zwi膮zek ze sp贸艂k膮 transportow膮, zajmuj膮c膮 si臋 rozwo偶eniem towaru. Ale to tylko po艂owa ca艂ej historii. Przeszukuj膮c biuro wytw贸rni konserw znale藕li艣my notes z adresami niemal dw贸ch tysi臋cy odbiorc贸w z Nowego Jorku i Los Angeles. Nagle biuro znalaz艂o si臋 w po艂o偶eniu poszukiwacza z艂ota, kt贸ry trafi艂 na macierzyste z艂o偶e.

Giordino gwizdn膮艂 przeci膮gle. - 膯pun贸w czeka trudny rok.

- Fakt - zgodzi艂 si臋 Zacynthus. - Skoro g艂贸wne 藕r贸d艂o dostaw kompletnie wysch艂o, a lokalne s艂u偶by policyjne po kolei zwijaj膮 hurtownik贸w i detalist贸w, narkoman贸w czeka najwi臋ksza plaga g艂odu od dwudziestu lat.

Pitt wbi艂 w okno nie widz膮ce spojrzenie. - Mam jeszcze jedno pytanie - powiedzia艂.

- Tak? - Zacynthus podni贸s艂 g艂ow臋.

Pitt przez chwil臋 obraca艂 w d艂oniach lask臋. - Co si臋 sta艂o z naszym starym druhem? Nie widzia艂em w gazetach 偶adnych wzmianek na jego temat.

- Zanim odpowiem, popatrz najpierw na to - Zacynthus wyj膮艂 z szuflady i po艂o偶y艂 na biurku dwie fotografie.

Pitt pochyli艂 g艂ow臋 i obejrza艂 je uwa偶nie. Pierwsza przedstawia艂a jasnow艂osego m臋偶czyzn臋 w mundurze niemieckiej marynarki wojennej. Rozlu藕niony, z d艂o艅mi na zwieszaj膮cej si臋 z szyi lornecie, sta艂 na mostku okr臋tu i spogl膮da艂 na morze. Twarz na drugim zdj臋ciu obdarzy艂a Pitta znajomym grymasem wygolonego do go艂ej sk贸ry Ericha von Stroheima; na dolnej cz臋艣ci fotografii pr臋偶y艂 si臋 do skoku wielki bia艂y pies. Wspomnienia - a偶 nadto 偶ywe - sprawi艂y, 偶e Pitta od st贸p do g艂贸w przebieg艂 dreszcz.

- Chyba nie ma tu zbyt wielkiego podobie艅stwa - zauwa偶y艂.

Zacynthus skin膮艂 g艂ow膮. - Admira艂 Heibert odwali艂 robot臋 godn膮 najwy偶szego podziwu. W stosunku do charakterystyki von Tilla zgadza si臋 wszystko - blizny, znamiona, nawet plomby w z臋bach.

- A odciski palc贸w?

- I tu nie spos贸b niczego udowodni膰. Nie istniej膮 w archiwach odciski palc贸w prawdziwego von Tilla.

- Wi臋c sk膮d mo偶emy mie膰 pewno艣膰... - zapyta艂 stropiony Pitt.

- Niepo偶膮dany szczeg贸艂 - odpar艂 powoli Zacynthus. - Bez wzgl臋du na skal臋 i staranno艣膰 przygotowa艅, przest臋pca zawsze wpada za spraw膮 nie dostrze偶onych szczeg贸艂贸w. W wypadku Heiberta takim drobiazgiem by艂 czerep von Tilla.

Pitt pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Chyba nie rozumiem.

- Von Till z艂apa艂 w m艂odo艣ci chorob臋 sk贸rn膮, zwan膮 Alpecia areata, kt贸ra powoduje ca艂kowite wy艂ysienie. Heibert jednak o tym nie wiedzia艂. S膮dz膮c, 偶e na mod艂臋 prusk膮 von Till goli czaszk臋 na zero, wzi膮艂 si臋, rzecz jasna, za brzytw臋. Facetom z komisji nie trzeba by艂o wiele czasu, aby dostrzec odrosty. Oczywi艣cie, p贸藕niej znalaz艂y si臋 kolejne dowody potwierdzaj膮ce to偶samo艣膰 admira艂a Heiberta, ale w艂osy by艂y pierwszym gwo藕dziem do trumny.

Pitt dozna艂 nagle niedookre艣lonego uczucia ulgi przemieszanej z satysfakcj膮. - Wi臋c ju偶 zadynda艂?

- Cztery dni temu - odpar艂 rzeczowo Zacynthus. - Nie znalaz艂e艣 w gazetach niczego, bo nic w nich nie by艂o. Niemcy wszystko wyciszyli. Maj膮 po uszy wypominania sobie faszystowskiej przesz艂o艣ci przy okazji ka偶dego wykurzonego z jamy zbrodniarza wojennego. Poza tym Heibert nie by艂 r贸wnie s艂awny jak Bonnann czy kilku innych akolit贸w Hitlera.

- Cz艂owiek zaczyna si臋 zastanawia膰, ile jeszcze tej swo艂oczy pa艂臋ta si臋 po 艣wiecie.

Zadzwoni艂 telefon na biurku i dyrektor podni贸s艂 s艂uchawk臋. - Tak... tak, przeka偶臋 te wspania艂e nowiny, dzi臋kuj臋. - Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki i z szerokim u艣miechem na ospowatej twarzy zwr贸ci艂 si臋 do admira艂a Sandeckera: - Dzwoni艂 pa艅ski sekretariat, admirale. Niech pan pozwoli, 偶e b臋d臋 pierwszym, kt贸ry z艂o偶y gratulacje.

Sandecker przetoczy艂 cygaro z jednego k膮cika ust w drugi. - Z jakiego powodu, do jasnej cholery?

Dyrektor, wci膮偶 u艣miechaj膮c si臋 od ucha do ucha, wsta艂 i po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu Sandeckera. - Pa艅skie morskie kuriosum okaza艂o si臋 偶yworodn膮 samic膮. W艂a艣nie zosta艂 pan dumnym tatusiem ma艂ego, rozhasanego Filuta.

Kiedy Pitt wykusztyka艂 na chodnik, upalna duchota nieco zel偶a艂a, s艂o艅ce za艣 k艂ad艂o coraz d艂u偶sze cienie p贸藕nego popo艂udnia. Pitt przystan膮艂 na moment i rozejrza艂 si臋 doko艂a: okoliczne budynki wypluwa艂y ze swoich trzewi rzesz臋 pracownik贸w, a w miar臋 jak pustosza艂y - g臋stnia艂 ruch na ulicach. Potem przeni贸s艂 spojrzenie na daleki gmach capitolu, kt贸rego bia艂a kopu艂a zaczyna艂a gorze膰 z艂otem w blasku zachodz膮cego s艂o艅ca; ten widok przywi贸d艂 Pittowi na my艣l tamt膮 odleg艂膮 pla偶臋, roziskrzone fale morskie i bia艂y statek... To wszystko sprawia艂o wra偶enie historii, od kt贸rej oddziela艂a go niemal wieczno艣膰.

Zacynthus i Giordino zeszli po schodach, a kiedy do艂膮czyli do Pitta, Zacynthus powiedzia艂 rubasznie: - Skoro jeste艣my bez wyj膮tku samotnymi i weso艂ymi m臋偶czyznami bez zobowi膮za艅, sugeruj臋, by艣my po艂膮czyli si艂y, ulegaj膮c wsp贸lnie pokusie zabawy, a nawet swawoli.

- Ja to kupuj臋 - oznajmi艂 ochoczo Giordino.

Pitt wzruszy艂 ramionami w udanej rozterce. - Serce mi p臋ka, ale nie mog臋 przyj膮膰 twego zaproszenia. Mam wcze艣niejsze zobowi膮zania.

- Cholera, znowu ja -j臋kn膮艂 Giordino.

Zacynthus parskn膮艂 艣miechem. - Pope艂niasz ogromny b艂膮d, bo tak si臋 akurat sk艂ada, 偶e jestem szcz臋艣liwym posiadaczem czarnego notesiku z namiarami najpi臋kniejszych w Waszyngtonie... - Urwa艂 w p贸艂 s艂owa i z g艂upaw膮 min膮 zagapi艂 si臋 na ulic臋.

Przy kraw臋偶niku zatrzyma艂 si臋 monstrualny czarno-srebrny w贸z. Elegancki w liniach, majestatyczny w ca艂o艣ci, sprawia艂 w艣r贸d nowoczesnych aut wra偶enie kr贸lowej, kt贸ra zab艂膮ka艂a si臋 pomi臋dzy cuchn膮cy plebs. Akcentem za艣 dope艂niaj膮cym jego 艣wietno艣ci czy mo偶e raczej clou ca艂ego programu by艂a siedz膮ca za kierownic膮 ciemnow艂osa dziewczyna.

- Dobry Bo偶e - westchn膮艂 Zacynthus. - Maybach von Tilla.

Sk膮d go wzi膮艂e艣?

- Zwyci臋zca bierze wszystko - u艣miechn膮艂 si臋 chytrze Pitt.

Giordino uni贸s艂 brew. - Teraz rozumiem, co mia艂e艣 na my艣li m贸wi膮c o wielkim suwenirze. M贸g艂bym tylko doda膰, 偶e ten drugi te偶 mu w niczym nie ust臋puje.

Pitt otworzy艂 przednie drzwiczki. - Chyba znacie, panowie, mojego czaruj膮cego szofera.

- Przypomina mi jedn膮 dziewczyn臋, kt贸r膮 zna艂em w Atenach - stwierdzi艂 z u艣miechem Giordino. - Tyle 偶e jest du偶o 艂adniejsza.

Dziewczyna wybuch艂a 艣miechem. - Chc膮c ci dowie艣膰, 偶e pochlebstwo si臋 op艂aca, wybaczam ci ten okropny galop, jaki zafundowa艂e艣 mi w labiryncie. Ale nast臋pnym razem uprzed藕 mnie zawczasu, 偶ebym zd膮偶y艂a wci膮gn膮膰 na siebie co艣 przyzwoitego.

Giordino wygl膮da艂 na szczerze zafrasowanego. - Obiecuj臋.

Pitt, z weso艂o艣ci膮 w oczach, zwr贸ci艂 si臋 do Zacynthusa: - Zr贸b mi pewn膮 przys艂ug臋, dobra, Zac?

- Je艣li b臋d臋 m贸g艂.

- Chcia艂bym na par臋 tygodni zagwarantowa膰 sobie us艂ugi jednego z twoich agent贸w. S膮dzisz, 偶e m贸g艂by艣 to za艂atwi膰?

Zacynthus popatrzy艂 na dziewczyn臋 i skin膮艂 g艂ow膮. - Chyba tak. Biuro ma wobec ciebie przynajmniej taki d艂ug.

Pitt zaj膮艂 miejsce na siedzeniu i zamkn膮艂 drzwiczki. Potem poda艂 Giordino swoj膮 lask臋. - Trzymaj, chyba nie b臋dzie mi ju偶 potrzebna.

Zanim Giordino zdo艂a艂 wymy艣li膰 stosown膮 odpowied藕, dziewczyna zwolni艂a sprz臋g艂o i wielki w贸z w艂膮czy艂 si臋 do ruchu.

Giordino odprowadza艂 wzrokiem wysoki dach maybacha a偶 do chwili, gdy auto znikn臋艂o za odleg艂ym rogiem, a potem spojrza艂 na Zacynthusa. - Jak ci wychodz膮 eskalopki z pieczarkami w sosie z bia艂ego wina?

Zacynthus pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Obawiam si臋, 偶e mam dyplom tylko z mro偶onych da艅.

- W takim razie mo偶esz postawi膰 mi drinka.

- Zapomnia艂e艣, 偶e jestem tylko biednym urz臋dnikiem na pa艅stwowej posadzie.

- No wi臋c wpiszesz mnie w rubryk臋: wydatki reprezentacyjne. Zacynthus daremnie usi艂owa艂 zachowa膰 powa偶ny wyraz twarzy. Potem wzruszy艂 ramionami. - My艣lisz?

- Jasne.

Ku rozbawieniu przechodni贸w, rami臋 w rami臋, wysoki Zacynthus i male艅ki Giordino, kt贸rzy wygl膮dali jak Pat i Pataszon, pospieszyli w stron臋 najbli偶szego baru.


KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta 01 Afera 艣r贸dziemnomorska
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  Cyklop
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  Potop
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta Z艂oto Ink贸w
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta Sahara
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  Operacja HF
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta Potop
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  Vixen
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  Wir Pacyfiku (Hawajski wir)
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  ?rber
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  Odyseja troja艅ska
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  Na dno nocy
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  Lodowa pu艂apka
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta  Czarny wiatr
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta ?rber
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta Smok
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta Skarb
Cussler Clive Przygody Dirka Pitta Skarb