Swiadkowie Bozego Milosierdzia






ŚWIĘTYCH OBCOWANIE W CZASACH WSPÓŁCZESNYCH


© Wydawnictwo WAM, 1995 http://www.wydawnictwowam.pl/

ul. M. Kopernika 26, 31-501 Kraków

Część II (rozdziały IV - VII)

ISBN 83-7097-526-7 Wznowienie I, 2000

NIHIL OBSTAT Przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego ks. Mieczysław Kotuch SJ, Kraków, 21 IV 1994 r. L. dz. 70/1/94

Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnictwa WAM, ul. Kopernika 26, 31-501 Kraków, tel : (0 12) 429 18 88

IV

RELACJE BLISKICH ZE ŚMIERCI, SPOTKANIA Z BOGIEM I JEGO MIŁOSIERDZIEM


O CIOCI ALI

27-28 VII 1967. Mówi Matka o swojej stryjecznej siostrze i najbliższej przyjaciółce. Obie pochodziły z rodzin katolickich, pielęgnujących wszelkie tradycje narodowe i religijne, ale praktycznie obojętnych religijnie, jak cała prawie inteligencja polska z przełomu XIX i XX wieku. Matka i ciotka jako pierwsze w rodzinie zaczęły szukać zbliżenia do Boga (starsza siostra Aliny, Jadwiga, dołączyła do nich później). W nawróceniu pomógł im ks. Detkens. Ciocia Ala była bardzo piękna. Życie miała wyjątkowo ciężkie, ale miała w sobie ogromny spokój i radość wewnętrzna. Każdy w chwilach ciężkich szukał u niej oparcia. Moja Matka (która własnych zalet w ogóle nie zauważała) uwielbiała ją. Ciotka zmarła nagle na serce, podczas pobytu w szpitalu.

- Chciałabym ci powiedzieć o cioci Ali. Otóż my wiemy, kiedy kto do nas ma przyjść (jeśli jest to ktoś nam bliski). Czekamy, a często wychodzimy naprzeciw. Tak było i tym razem. Ciocia była witana i przyjęta jak królowa. Chciałabym, aby tylu ludzi chciało wyrazić ci wdzięczność w tym momencie, ilu - cioci.

U nas nazywa się ten dzień Narodzinami, Przybyciem, Spotkaniem. Nie wiesz nawet, z jakim utęsknieniem czeka rodzina, wszyscy najbliżsi, chcący przyspieszyć tę chwilę, aby nareszcie być razem. Jak dobrze jest mieć tu tylu przyjaciół!

Alina była zupełnie przygotowana i przeszła granicę bez bólu, bez lęku ani niepokoju. Szła do siebie, do domu, do bliskich i drogich sobie, nic dziwnego, że z radością zrzuciła ciało. To jest moment, córeczko, sekunda, to nie boli, o ile człowiek nie trzyma się kurczowo ciała i nie opiera się, a Ala miała taką pomoc i tyle miłości ją otaczało, że wbiegła po prostu w nasz świat. Jest szczęśliwa nie­skończenie; zasłużyła sobie na miłość i szczęście, które ją otaczają.

Ala jest i będzie z nami (...). Mogę być z nią w każdej chwili, a i ona może być z każdym z nas. Teraz jest tu przy tobie. Prosi, żebyś nigdy nie płakała, a jeśli zatęsknisz, wołaj ją po prostu. Mówi do ciebie:

Moje Kochanie Drogie! Jak mi dobrze! Dziękuj Jezusowi za Jego miłość do mnie! Tylko to; nic mi nie trzeba. To wy proście; powiedz wszystkim - pomogę. On jest taki dobry, że nie odmawia nam, gdy prosimy. Kochanie, wszystkie moje sny nie oddają nawet w przybliżeniu tej pełni miłości, w której tu żyjemy. Jakie szczęście, piękno, rozmach! Jaka swoboda! Szczęście, szczęście, szczęście! Nigdy nie potrafimy oddać Mu Jego miłości!"

Jak myślisz, czy ktoś w takiej chwili ma ochotę zajmować się sprawami pogrzebu, oglądać swoje ciało, wszystkie zabiegi, ceremo­nie urzędowe? Jeżeli coś odciąga i mąci radość, to rozpacz i ból żyjących. Trzeba wtedy pamiętać, że dla zmarłego - to święto, nowy świat, świadomość własnej nieśmiertelności i niezniszczalności.

- Przecież nie dla każdego?

- Naturalnie, że nie dla wszystkich. Są tacy, którzy długo nie wierzą, że „umarli" - myślą, że śpią. Gorzej, są tacy, którzy w ogóle nie wierzą w życie po śmierci i z uporem zaprzeczają mu, tak że sami pogrążeni są w mroku i niewiedzy, i wegetują, a nie żyją, bo własne ich myśli, ponure i złe, odgradzają ich od wszelkiej pomocy. To, z czym przyszli, otacza ich i nadal; dlatego tak ważny jest moment śmierci. Lęk, złość, nienawiść czy własne uprzedzenia otaczają takiego człowieka, a jeśli nie miał w sobie wcale miłości, skazany jest na pozostawanie z sobą samym bez pomocy. Trzeba bardzo prosić za takich nieszczęśliwych. Wujek Stefan (mąż jednej z ciotek, naukowiec, „europejczyk", mason, człowiek cyniczny, traktujący ludzi wierzących z politowaniem) jest bardzo nieszczęśliwy.

- Czy jest z wami?

- Nie, z nami być nie może; tu trzeba kochać i chcieć kochać więcej. Dobre, życzliwe myśli pomagają zrozumieć, gdzie się jest i dlaczego - one kierują człowiekiem i rozpędzają mroki. Modlitwy to nic innego. Wspólne zbiorowe modlitwy mają ogromną siłę – to wielka pomoc, dowód waszej miłości do tego, za kogo prosicie. Wasza miłość oręduje za takim biedakiem, a Pana naszego wzrusza wasza troska i wstawiennictwo. Jakże często daje się uprosić, zwłaszcza wtedy, kiedy proszą skrzywdzeni za tego, kto ich skrzywdził, a jeśli ofiara błaga o litość dla swego kata, przebaczając mu, może wyprosić niebo temu, kto się sam przez swoje zbrodnie potępił. Wtedy jest to prośba wspólna z Jezusem na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią", i Bóg wobec tej wspólnoty (z Jezusem) zawiesza swoją sprawiedliwość. Dla ofiary niesprawied­liwości lub zbrodni nie ma szybszej drogi do Serca Bożego, jak ta. Wielu jest takich męczenników w naszym narodzie i są naszą dumą i chwałą przed majestatem tronu Boga.

Jeżeli człowiek w życiu cokolwiek kochał bezinteresownie, ta miłość przyciąga doń podobnie kochających - wtedy już ma pomoc i opiekę. Wprowadzają go w swoje „koło" - koło wspólnej miło­ści - które powiększa się przez to i rośnie, a miłość tego „wprowa­dzonego" potęguje się ogromnie.


MARZANNA

9 XI 1969 r. Mówi Matka po otrzymaniu wiadomości o śmierci znajomej.

- O rodzinie i znajomych, tj. bliskich, wiemy, gdy mają tu przyjść i spotykają się zawsze z nami, o ile w ogóle zostaną dopusz­czeni do naszego Życia. Ale, córeczko, znając dobroć i miłosierdzie Chrystusa, czyż można w to wątpić? Marianna jest szczęśliwa, że już „ma to poza sobą"; jest z mężem i rodziną. Przeżywa ogromnie spotkanie z całą rodziną. Na pogrzebie będzie obecna. Śmierć na serce jest tak łagodna, można powiedzieć naturalna, że takiej można życzyć każdemu; to przejście, którego się nie zauważa (fizycznie).


O śmierci

Widzicie, najważniejszą rzeczą jest nie sama chwila śmierci ­która może być jednym momentem, jak u mnie, i później nie pamięta się go w ogóle - a przygotowanie człowieka do śmierci, jego dojrzałość, można powiedzieć gotowość. Natomiast w braku dojrzałości mieści się zarówno strach przed śmiercią, uleganie panice przed utratą ciała, zwierzęce pragnienie zatrzymania go - wtedy ciało stawia opór, bo człowiek zjednoczony z nim broni się przed zagładą, unicestwieniem, jak sądzi - broni się także świadomość człowieka. Człowiek boi się nieznanego, boi się też odpowiedzial­ności, spojrzenia prawdzie w oczy, spotkania ze sprawiedliwością, o ile szerzył zło.

Trzeba rozumieć nasz świat, swoją nieśmiertelność, swoją prawdziwą osobę - byt duchowy nie podlegający prawom materii, stosującym się jedynie do materii - rozumieć swoją niezależność od ciała. Poznali to ludzie, którzy w okresie wojny przeszli przez śledztwa, więzienia i obozy przezwyciężywszy wymagania „ciała", i ci nas łatwo zrozumieją, tak jak i wszyscy naprawdę wierzący. Kościół uczy nas prawdy, tłumaczy, przygotowuje; trzeba przyjąć prawdę. A ponadto trzeba po prostu żyć tak, jakby się miało umrzeć w każdej chwili - nie myśleć o tym, oddać swoje życie i śmierć w ręce Jezusa Chrystusa. Ja tak zrobiłam. Czyż On może zawieść czyjeś zaufanie?

Od urodzenia wiemy, że umrzeć musimy, a skoro nie rządzili­śmy swoim urodzeniem się, nie możemy rządzić własną śmiercią. - A samobójstwo?

- Samobójstwo jest przeciwstawieniem się (woli Boga), samowolnym dysponowaniem nie swoją własnością, i jako takie musi przynieść złe skutki dla danego człowieka.

Wracając do śmierci; jest ona zakończeniem egzaminu, a tylko egzaminujący wie, kiedy przestać pytać. Nasz „egzaminator' jest naszym Ojcem, Bratem i Przyjacielem. Zna nas i rozumie. Sam dał nam dla nas wybrane warunki, dlatego On wie, czego się po nas spodziewać. Nie należy się lękać. Ale jeśli człowiek „za życia" zrozumie, kim jest Chrystus - pokocha Go. Im więcej zrozumie, tym bardziej kocha. A dla kochającego nie istnieje strach - jest spotkanie się z Miłością. Szczęście, niewyobrażalne szczęście!

Kościół uczy nas tego i nic nie stoi na przeszkodzie istotom obdarzonym inteligencją, wyobraźnią, zdolnością logicznego wnioskowania w zrozumieniu sensu i celu naszego życia - nic oprócz egoizmu. Dlatego im dalej odejdziemy od egoistycznego sposobu użytkowania życia, tym dla nas lepiej, i temu służą na przykład zakony, a dla ludzi świeckich różnorodne służby, jeżeli nie Bogu wprost, to społeczeństwu, narodowi, sztuce, wiedzy, prawdzie we wszystkich jej przejawach. Nie ma człowieka, który by nie znalazł służby sobie właściwej, gdyby tylko zechciał. Chodzi o wyrwanie się z poczwarki własnego egoizmu, który nie pozwala nam „rozwinąć skrzydeł". Trzeba stać się prawdziwie sobą. Dobrze, aby to następo­wało jak najwcześniej; wtedy człowiek może więcej pomóc innym. W przeciwnym wypadku jest pasożytem żerującym na wysiłkach i poświęceniu swoich bliźnich, sam nie dając nic, a zbierając - dla siebie. No cóż, przyjście tu w takim stanie jest wstydem, bo wszyscy wiemy, jakie kto miał możliwości.


...TERAZ 1 W GODZINA ŚMIERCI"

8 11 1975 r. Matka odpowiada na pytanie pewnej osoby, jak można okazać miłość Maryi Pannie.

- Wszystkie swoje sprawy, każdy dzień i każdą chwilę niech ofiarowuje Maryi jako wyrównanie za wszystkie łaski otrzymane (...) i za zaoszczędzenie jej wielu ciężkich przeżyć i cierpień. Niech mówi z Maryją tak jak dziecko z matką, szczerze i prosto - że chciałaby Ją kochać, ale nie umie, że pragnie i potrzebuje Jej opieki, i prosi Ją o to, aby była przy niej. No i niech wszystko składa w Jej ręce. To wystarczy.

Do Maryi trzeba przystępować jak do Matki, bo to Jej naj­większy tytuł do chwały na wieczność, że przez wierność i pełną ofiarną miłość stała się Współodkupicielką, Orędowniczką i Matką całej ludzkości. Macierzyństwo jest pojęciem największej bezintereso­wnej miłości - i taką jest właśnie Maryja, która niczego nie pragnie dla siebie, pragnie wyłącznie naszego szczęścia, które polega na połączeniu się w miłości z Jej Synem, naszym Zbawcą, Bratem i Panem. Kochając Maryję, nie można nie kochać Chrystusa. Oni są razem, a tylko poprzez miłość Matki najłatwiej nam (i najszybciej) wejść w krainę miłości, jaką jest królestwo Chrystusowe.

Ci, którzy nie zdołali w trakcie swojego życia osiągnąć dojrzałości do królestwa niebieskiego, są z chwilą śmierci jak dzieci strwożone i zagubione. Im jest potrzebna matka i oni właśnie najbardziej opieki Maryi potrzebują. Ona jest ich oparciem, usprawie­dliwieniem i osłoną wobec sprawiedliwości Bożej pytającej: „Cóżeście ze swoim życiem zrobili? Jak je wykorzystaliście?" Lepiej wtedy schować się za Matkę i swoje sprawy pozostawić Jej. Matka zawsze jakieś usprawiedliwienie dla swojego dziecka wynajdzie, a jeśli już nic zrobić się nie da, to je osłoni sobą i będzie apelować do Miłosier­dzia Bożego, które jest nieskończone. Tak, że kto z Maryją umiera i Ją 0 opiekę prosi, zginąć nie może.

Twój Ojciec, który tak szalenie Maryję Pannę kocha, mógłby Ci opowiedzieć o Jej miłości do ludzi. (...)

- proszę o to.


Mówi Ojciec.

- Chcę Ci sam opowiedzieć, co dla mnie Maryja Panna uczyniła. Czciłem ją od dziecka i uważałem za Matkę prawdziwą (Ojciec mój nie pamiętał swojej matki, która zmarła, gdy miał dwa lata). Wielekroć ratowała mi życie; ostatni raz, gdy z naszego domu zabierano wszystkich mężczyzn do Oświęcimia. Jej zawdzięczam, że mogłem umrzeć spokojnie, podczas gdy tylu ludzi ginęło w warun­kach potwornych - upodlenia, pogardy, nienawiści i bez możności żalu, zastanowienia się nad sobą, bez pojednania się z Bogiem. Jej zawdzięczam to wszystko.

Umierałem spokojnie, bez bólu i nie w samotności, a w obec­ności Jezusa i Maryi (bo wiem, że powiedziano Ci, iż umarłem w nocy, po spowiedzi, sam). Otóż mogłem nie tylko wyrazić swoją miłość i żal za życie z dala od Niego, ale przekazać Jemu samemu dalszą opiekę nad wami, a więc umierałem bez lęku o was, bez poczucia winy, że was same pozostawiam bez zabezpieczenia i opieki. To Ona przyprowadziła swojego Syna do mnie. Gdy nadeszła śmierć ciała, Ona stanęła przy mnie i osłoniła swym płaszczem. To jest przenośnia i nie. Obecność Maryi przesłania wszystko, tak że sam moment przejścia staje się niezauważalny Nie ma bólu ani rozdarcia, ponieważ szczęście Jej bliskości jest większe. Nie ma też lęku przed spotkaniem z Chrystusem, gdyż jest to spotkanie się Matki i Syna - dwu miłości przenikających się wzajemnie; towarzyszą im szczęście i radość, w które człowiek zostaje włączony tak jak dziecko w spotkanie rodziców. Oczywiste jest, że są to tylko porównania.

Tam gdzie jest Maryja, są: miłość, poczucie bezpieczeństwa i radość płynące z jej niezmiernej czystości. Jeżeli możesz, mów o tym wszystkim, ponieważ śmierć w objęciach Matki jest tak niezwykłą łaską, że każdy z was powinien prosić nieustannie Maryję, aby raczyła być mu Matką teraz i w godzinę śmierci.

Ojciec mój był najbardziej prawym i szlachetnym człowiekiem ze wszystkich, jakich znałam. Był niepraktykujący, niemniej miał głęboka cześć i miłość do Maryi. Po kampanii wrześniowej, kiedy odnalazł nas żywych, powrócił do praktyk religijnych.


FILOZOF

1972 r. Mówi Bartek po śmierci mojego stryjecznego dziadka, pisarza, tłumacza, eseisty, krytyka literackiego, filozofa z wykształcenia (studiował w Niemczech), zamiłowania i z postawy życiowej. W przyjętym przez siebie sposobie myślenia odrzucał niestety Boga, gdyż nie potrafił uwierzyć, chociaż „chciałby", jak mówił...

- Zabieram głos ze względu na twojego dziada, na którego pogrzeb idziesz jutro. Prosimy, żebyś była na całej Mszy świętej. Zrób to dla niego i módl się usilnie za niego; w jego imieniu proś o przebaczenie za odrzucanie Prawdy On jest teraz bardzo nieszczęś­liwy, i to nie dlatego, że jest sam - bo jest i będzie przy nim jutro cała wasza rodzina - ale widzisz, on nie chciał przyjąć prawdy Ewangelii, bo wydawała mu się za prosta, zbyt naiwna, a teraz widzi, że zmarnował swoje życie na dociekania i spekulacje filozoficzne i nie doszedł do poznania prawdy A mógł sam innym ją dawać...

- Jaką prawdę?

- Prawdę, że miłość jest domem Boga (Bóg jest ukryty w tajemnicy miłości) - jednym słowem, działając z miłości bezinte­resownej, zawsze spotka się Boga, jeśli nie wcześniej, to w momencie śmierci.

- Przecież wtedy poznaje się miłość Boga do nas?

- Tak, ale człowiek po śmierci widzi w sobie tyle zła, tyle niedociągnięć, zmarnowanych okazji i zdolności, a przede wszystkim moc głupstw, które zdziałał, a których wcale robić nie musiał; a jeśli miał dane duże zdolności, tym bardziej go to obciąża. Widzisz, prędzej Bóg usprawiedliwi człowieka, niż człowiek sam sobie wybaczy wtedy, kiedy zobaczy siebie w całej prawdzie, w pełnym świetle, bez żadnych „zasłon", którymi na ziemi osłaniamy się i kłamiemy przed sobą.

- Nie strasz mnie - przeraziłam sil swoim przyszłym losem.

- Jeżeli kochasz tylko Boga, z całego serca, i twoja myśl jest zanurzona w Nim samym, tak że siebie już nie zauważasz w ogóle, a tylko jako Jego narzędzie, własność, Jego rzecz, którą 4n się posługuje i włada, wtedy rzeczywiście nie masz się czego obawiać, ale rzadko kto tak potrafi umierać, a przedtem - żyć. Ale przecież nie chcę cię straszyć, chcę, żebyś się przejęła jutrzejszym dniem i nie zmarnowała możliwości pomocy. To jest twój krewny i dlatego należy mu się pomoc od ciebie, tak uważam, zwłaszcza że sam wiem, jak się czuje człowiek, który mało rozumiał, a nagle postawiony jest wobec Prawdy, która mówi mu o sensie i celu jego życia, do którego powinien był sam dojść i służyć sobą w miarę sił i umiejętności.

Jeżeli będziesz kochała Chrystusa, Pana naszego, nie będziesz się bać sądu. A kochać Go możesz, nikt ci tego nie broni. Znasz Jego życie, Jego słowa, Jego śmierć i jego plany zbawienia ludzkości.


Sumienie

- Wytłumaczę ci to tak. Gdy kochasz jakieś dobro, kochasz jego samego w nim. Dlatego masz swoje miejsce w Jego królestwie, gdy na ziemi starasz się o Jego zejście na ziemię pracując nad szerzeniem Jego praw lub walcząc z tymi, którzy Jego prawa chcą zetrzeć z powierzchni ziemi; robisz to zgodnie ze swoim sumieniem, czyli w imię prawdy, w imię Boga. Ale jeżeli wybierasz „swoje" egoistyczne dobro i przez całe życie widzisz prawdę fałszywie, znaczy to, że coś z twoim sumieniem jest nie w porządku, że zapanowało w nim kłamstwo. Z zepsutym kompasem można zbłądzić, to zrozumiałe, ale sumienie to taki kompas, który tylko my sami możemy zdeprawować, uśpić lub zagłuszyć.

Nie chodzi tu o słowa, a o treść. Jeżeli ktoś tak pragnie poznać prawdę, że na to poznanie poświęca życie i nie dochodzi do niej, to przecież dowodzi, że albo ustał w pół drogi, albo poprzestał na półprawdach bojąc się, że za prawdziwe poznanie może zbyt drogo zapłacić; albo może nie prawda sama w sobie była mu celem, a on sam. Za kompromis płaci się u nas wstydem tym większym, im lepsze mniemanie miało się o sobie. Mówię to ogólnie. Jeżeli chodzi o twojego krewnego, jest kochany przez Boga tak, jak my wszyscy. Chodzi o to, żeby on to chciał zrozumieć i przyjąć, i w tym możesz mu pomóc. O to proszę i twoja rodzina również.


Po kilku dniach.

- Chcę, żebyś wiedziała, że twój dziad dziękuje wam i przeprasza za kłopoty w związku z jego śmiercią. Prosi o powiedze­nie ci, że jest szczęśliwy, że nareszcie oderwał się od niesprawności swego umysłu i ciała, które czyniły takim ciężkim jego życie w ostatnich latach (zmarł w wieku 92 lat). Cała reszta jest radością.

- Dla niego? Skoro był niewierzący, a już na pewno nieprak­tykujący?

- Widzisz, ja to rozumiem i postaram się wytłumaczyć ci to. Co innego jest osobiste „samopoczucie", tj. sąd nad sobą samym, zobaczenie siebie najzupełniej obiektywnie - to jest chyba dla każdego, kto ma miłość własną, przeżyciem ogromnie bolesnym, wstrząsającym - ale jeżeli się przyjmie tę prawdę, to zobaczenie, że POMIMO TO byliśmy, jesteśmy i będziemy nieskończenie kochani, jest jeszcze większym, oszałamiającym zaskoczeniem. Człowiek jest nieprzyzwyczajony do miłości prawdziwej, takiej, która ogarnia go całego na zawsze, która płaci za jego wszystkie winy, usprawiedliwia, niczym się nie brzydzi, a tylko współczuje i wybacza. Takie są matki w ludzkich bajkach, a tu tak jest naprawdę i na zawsze.

Straszliwym bólem jest niemożność cofnięcia się, odrobienia błędów, oddania Bogu takiej miłości, jaką On daje nam - czyli pełnej i bezinteresownej. Jest wstyd: to tak, jak gdybyś zaczęła czcić króla wtedy dopiero, gdy widzisz go w chwale królewskiej, w potędze i mocy, ale wówczas gdy był on obok ciebie jako żebrak proszący cię o miłość, o pomoc, o trochę dobroci, odwracałaś się lub gorzej ­wyśmiewałaś i pogardzałaś nim.

Nie możesz sobie wyobrazić, jaka jest wrażliwość duchowa człowieka, zupełnie nieporównywalna z jego życiem ziemskim, i jak bardzo jesteśmy odsłonięci (bezbronni) wobec własnych myśli. Nie można uciec od tego, co przynosimy ze sobą, w sobie. Jeżeli przyjmie się miłość Jezusa Chrystusa, tj. nie odrzuci się jej, a odpowie miło­ścią - taką, na jaką nas stać, pełną zawstydzenia, nieśmiałą, niepewną, ale pragnącą Go - On nas przygarnia i włącza w miliony swoich dzieci, z których każde kocha „oddzielnie", zna i rozumie całkowicie i do dna (i każdemu z nas jest najbliższy i wzajemnie kochany do granic możliwości).


Jest szczęście i ból zarazem

Oczyszczanie się nasze jest szczęściem i bólem zarazem. Ból wstydu, żalu, ból widzenia siebie w prawdzie (można to nazwać „bólem osobistym", zależnym od naszej własnej głupoty, pychy i wyhodowanego przez nas w sobie zła). A szczęście jest bezosobowe; dotyczy zrozumienia, że istniejemy; że nigdy nic nie zginęło, nie zmarnowało się z dobra przez nas tworzonego; że jest Prawda jedna, niepodzielna, powszechna, że istnieje w niej sprawiedliwość i że Bóg jest nieskończenie dobry, a przede wszystkim miłosierny. Że znajdujemy się na progu świata miłości wzajemnej i Chrystus Pan pragnie, abyśmy się w tym świecie zanurzyli. Ze Jego miłość do mnie jest równa miłości do najwyższych i najświętszych, a także, że tak jak ja jestem kochany, kochani są absolutnie wszyscy, najbardziej zabiedzony parias hinduski i najbardziej trędowaty Murzyn, słowem ci, którymi u was (na ziemi) tak łatwo pogardza się.

Wydaje mi się, że takie szczęście - radość myśli i uczuć, gdzie wola raz powiedziawszy „chcę kochać" zatrzymuje się na tej decyzji na wieczność, a cała energia dawniej skierowana na pokonywanie przeszkód przemienia się w działanie miłości („oddychanie", promieniowanie, przekazywanie innym miłości, życie nią) - że to jest stan nie do oddania; źle powiedziałem, nie stan, a istnienie, życie! Bo nie ma odpowiednika, nie mogę go porównać z niczym, przewyż­sza wszystko i „materia ziemska" ciała ludzkiego w ogóle nie zniosłaby takiego „ciśnienia', siły, radości życia. A to wszystko zawdzięczamy miłości Jezusa Chrystusa do nas! Ta miłość jest chyba największą z tajemnic Bożych.

Jednak mogę zrozumieć, że tacy pojedynczy ludzie, jak najbliższy nam ojciec Maksymilian Kolbe i dziesiątki tysięcy niezna­nych dają sercu Chrystusa radość tak wielką, że wyrównują „rachu­nek" całej reszty niedojrzałych i nieudanych płodów rodzaju ludzkiego.


Dyspozycje

Po kilku tygodniach. Mówi Matka.

- Pytałam stryjka Kazia ...

- Czy możecie rozmawiać z ludźmi w czyśćcu?

- Widzisz, tu nie ma żadnych przegród, stref czy zamknięć. Jesteśmy tam i z tym, z kim i gdzie pragniemy być, tzn. jeśli spotkanie z tym kimś nie byłoby dla nas dużą przykrością, gdyż rozumiesz sama, że nikt nie chce się spotkać z nienawiścią. Ale z naszym stryjkiem widzieliśmy się wszyscy.

Stryjek przeprasza was za wszystkie kłopoty. Był już za słaby, żeby zrobić w domu porządek, dlatego też pozostawia wam wolną rękę wiedząc, że staracie się zabezpieczyć jakoś jego prace. (...)

Książki powinni wziąć ci, dla których będą one najbardziej pożyteczne. Co do książek, które stryjek lubił, możesz powiedzieć, żeby sprzedać, co się da, a resztę przekazać do ubogich bibliotek. (...) Stryjek cieszy się, że chcesz mieć jego starą lampę; niech ci służy. (...) Co do reszty, róbcie, co wam się podoba. Widzisz, tu nie jest dla nas ważne, co się stanie z pozostawionymi rzeczami (jako przedmiotami „materialnymi"; uwaga ta nie dotyczy dorobku naukowego czy artysty­cznego). Najlepiej, gdy mogą jeszcze być przydatne innym. (...) Niech każdy weźmie to, co mu się przyda, i tak będzie najlepiej. (...)

- Czy modlić się za stryjka? Czy potrzebuje modlitwy?

- Każdemu z nas potrzebna jest wasza pamięć, a modlitwa jest wyrazem troski waszej o nasze szczęście tu - jest przecież orędownictwem w naszej sprawie. W pierwszych chwilach po śmierci ciała jest ona szczególnym dowodem waszej łączności z nami, chęci pomocy, miłości czy po prostu więzów krwi, jest więc radością i pomocą; o tym trzeba pamiętać.


O NIEBIE I CZYŚĆCU

25-26 XI 1974 r. Mówi Matka o znajomej zakonnicy skrytce, Klarze.

- Możesz uspokoić Klarę. Nikt z jej rodziny - mówię o bliższych, bo o dalszych nie wiem - nie jest poza miłosierdziem Bożym, ale oczywiście wiele osób jeszcze się oczyszcza; ale w szczę­ściu! Przeczytaj jej to, co mówiłam ci o czyśćcu.

Tu jest ciągły wzrost, rośnięcie i stałe rozwijanie się. Nie ma stagnacji, a więc nie ma też i jakiegoś stopnia, na którym się już na wieczność osiada w szczęśliwości lenistwa powiedzmy. Jednak świadomość nasza tu tak bardzo różni się od ziemskiej. O tyle więcej rozumiemy, a przede wszystkim istniejemy „w prawdzie", tj. bez przypuszczeń i wątpliwości. Wiemy więc, czego nam brak i dlaczego, tj. czegośmy w życiu na ziemi zaniedbali, co zniekształcili, popsuli sami, a także jak powinniśmy dążyć do pełni własnej osobowości, aby stać się bliższymi sercu naszego Pana. I tak działamy; mówię o nas, przebywających w królestwie Pana. jeśli nie wiesz, jak to rozumieć, przypomnij sobie słowa Chrystusa do dobrego łotra: „Dziś jeszcze będziesz ze mną w raju". On (łotr) uznał, że zasłużył na karę i ulitował się nad umęczonym niewinnie, a to wystarczyło Chrys­tusowi Panu - natomiast, nie możesz mieć wątpliwości, że nie wystarczyło samemu odkupionemu „łotrowi". Chyba nie wyobrażasz sobie, że pozostał na wieczność takim, jakim był w chwili śmierci, prawda?

Widzisz, pod wpływem miłości każdy z nas rozwija się jak kwiat w słońcu, i tak jest z naszymi bliskimi również. W tym sensie pomoc nie jest potrzebna.


Sąd nad sobą

Sąd nad sobą każdy czyni sam w obliczu Boga i od tego nic nas uwolnić nie może, bo początkiem życia duchowego jest zoba­czenie siebie takiego, jakim się jest w rzeczywistości, a więc w wyni­ku naszych własnych „starań". Widzi się wszystko: wpływy ludzkie, pomocne i szkodliwe nam, i naszą na nie reakcję; widzi się stałą opiekę i pomoc, a i to, żeśmy ją na ogół marnotrawili lub odrzucali, tak jak i wszystkie dary mające nam pomóc w rozwoju, ale „niewy­godne" w życiu.


O Joannie

Na przykład obecnie Joanna (moja ciotka, siostra Matki) nie jest już zdolna do przyjęcia dobrowolnego żadnej pomocy duchowej, która by była jakąkolwiek, najmniejszą niewygodą jej ludzkiej natury, którą ona utożsamia z sobą. Ale to jest wynik tysięcy wyborów całego życia i to zobaczy już u nas. Ty nic tu nie pomożesz. Dlatego pozostaje jej już tylko bierne przyjmowanie cierpienia, którego w żaden sposób uniknąć się nie da.

Tak byśmy chcieli, żeby Joanna pojednała się z Kościołem, do którego należy, żeby żałowała tylu lat obojętności, lecz na to już chyba za późno... Tutaj wszystko zrozumie, ale jakie to będzie dla niej upokorzenie. Żal mi Joanny, jednak ona sama decyduje o sobie. Proszę cię, módl się za nią serdecznie i szczerze. Może sama cię poprosi o przyprowadzenie księdza, ale już jej więcej sama nie wspominaj o tym, bo Joanna zrozumie to inaczej - jako twoją złośliwość, a nie chęć przyjścia jej z pomocą. Wspomniałam o Joannie, bo teraz naszą troską jest ona. (W szpitalu odbyła spowiedź z całego życia).


Ujrzenie Chrystusa

Wracam do pytań i spraw Klary. A więc najstraszliwsze jest zobaczenie samego siebie, chyba że człowiek umiera tak zatopiony w miłości Chrystusa, że od razu i na zawsze trwa w niej. Wtedy właściwie nie ma przejścia - ponieważ miłość Boga jest jedna, wszechpotężna, obejmująca i niebo i ziemię; zmienia się tylko nasza zdolność odczuwania jej. Śmierć jest odsłonięciem zasłony z twarzy Ukochanego.

I ja Go tak zobaczyłam, bez żadnej mojej zasługi, tylko dlatego, że powierzyłam się Jemu - taka, jaką byłam: brudna, nie przygoto­wana, niegodna, ponieważ już nie było czasu na oczyszczenie się (tylko cierpieniem, kalwarią szpitala). I widzisz, moje ślepe zaufanie wzruszyło Pana tak, że przyjął je zamiast pracy całego życia jako dowód mojej miłości. Dlatego On przybył do mnie sam w szacie

najłagodniejszej, najtkliwszej miłości. Tak mało trzeba, córeczko, pamiętaj o tym, tak bardzo mało!


Spotkanie ze sobą w prawdzie

Znowu dygresja. Chodziło mi o to, żebyś wytłumaczyła Klarze, że najchwalebniejsze lub najstraszliwsze jest spotkanie się ze sobą w prawdzie, a to jest nieuniknione. Reszta jest naprawianiem zaniedbań, oczyszczeniem się przed wejściem na pokoje królewskie. Mówię wciąż o ludziach uznających Boga i zdolnych odróżniać dobro od zła. Ci, którzy odrzucają Boga (a w Nim cały świat duchowy), długo muszą się leczyć ze ślepoty, ale takich w jej rodzinie nie ma.


Świadoma służba siłom zła

O tych, którzy świadomie wybrali służbę siłom zła i nienawiś­ci, nie mówię. Im nic pomóc nie można, ponieważ NIE CHCĄ pomocy. Gardzą litością i współczuciem, a nienawiść, która ich otacza, uniemożliwia dostęp miłosierdziu Bożemu. Tam gdzie wybór zła jest świadomy, pomoc nie jest możliwa! Mówię o piekle, nato­miast póki żyją, należy prosić Boga usilnie o ich nawrócenie, bo mogą z pomocą łaski nawrócić się nawet w ostatniej chwili życia.


Pamięć wasza jest naszą radością

Chodzi ci o to, czy pomoc twoja potrzebna jest twojemu ojcu lub innym naszym krewnym, jak i krewnym Klary? Otóż, nie. Bądź spokojna, nikt z nich nie jest poza miłością. Ale pamięć i miłość wasza jest naszą radością, odpowiedzią na naszą miłość, a więc wymianą, łącznością; wtedy możemy pomóc wam o wiele więcej, łatwiej nas pojmujecie. Widzisz, tu jest pomoc wzajemna. Ci, którzy przyszli wcześniej, pomagają i opiekują się tymi, których kochali, którym coś zawdzięczają, słowem - najbliższym potrzebującym. Jaka mogłaby być miłość bez współczucia i pragnienia pomocy i jak mógłby odsuwać od niej Ten, który sam jest Źródłem miłosiernej miłości?

Jedni drugim pomagamy tym bardziej, im bardziej jest ktoś otwarty na naszą pomoc i przyjaźń. Ale wasze modlitwy i pamięć świadczą o was i dają wam - przez zasługi Chrystusa i Jego Kościo­ła - możność uczestniczenia w tej pomocy. To jest szczęście, a po­trzebujących przybywa w każdej sekundzie wielu, tak że trzeba brać udział w niesieniu pomocy, nawet anonimowej, aby być godnym naz­wy katolika, a więc apostoła - niosącego pomoc, radość, wieszczące­go wspólnotę miłości obejmującej niebo i ziemię tym, którzy nie wierzyli w nią za życia, a tak bardzo są jej spragnieni. Taka pomoc to dowód prawdziwej przyjaźni, a więc duchowej, mającej na celu dobro wieczne człowieka. Pamiętajcie, że najbardziej taka pomoc po­trzebna jest w godzinie śmierci i w najbliższym potem czasie - mimo że tu czasu nie ma w sensie ziemskim, ale jest okres dojrzewania do zrozumienia Prawdy, o ile nie znało się Jej lub lekceważyło za życia.


JOANNA

5 IV 1975 r. Mówi Matka po śmierci cioci Joasi.

- ...Bądź pewna miłości Joanny. Ona dopiero teraz zaczyna rozumieć twoją ogromną wrażliwość i to, jak bardzo jej postępowanie pogarszało twój stan i utrudniało pracę. Tak bardzo pragnie ci ułatwić życie, ale już teraz nic nie może. To wielkie cierpienie, więc nie powiększaj go żalem do niej za jej zaniedbania i błędy. Ona żałuje na pewno bardziej. Kocha was i prosi o wybaczenie.

- Ona, która nigdy o nic nie chciała prosić?

- Tu się prosi z całego serca, choćby się tego w życiu nie robiło.


11 IV 1975 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Co do twojej ciotki, proszę cię o większą serdeczność dla niej. Bądź dobra i nie myśl o jej zaniedbaniach. (...) Widzisz, w czyśćcu nie można pomóc sobie, ale można pomóc innym, o ile bardzo się o to prosi, o ile są to długi wdzięczności lub pragnienie pomocy czy opieki. Tak budzi się miłość nie wykształcona za życia, prawdziwa, bo już bezinteresowna. Przecież wy nie wiecie, kto wam pomaga i czy w ogóle pomaga?


20 IV 75 x Mówi ojciec Ludwik.

- ...Dobrze, jeśli prosisz mnie o to, pomogę jej. - Czy dopiero na moją prośbę?

- Widzisz, potrzebne jest, abyście wy wzajemnie za siebie prosili. Powinna być pomiędzy wami miłość, a wtedy wszystko ułoży się dobrze, bo i my możemy wtedy o wiele więcej wam pomóc. To miłość jest łącznością z nami. Ona jest energią świata duchowego, jest tą energią, którą działa Bóg.

Twoja krewna uczestniczy w waszym życiu, wszystko rozumie i stara się pomóc. Proś ją o pomoc w sprawach przykrych, które są spowodowane jej postępowaniem, a sprawisz jej radość!


1 V 1975 r. Mówi Matka.

- Joanna jest w okresie oczyszczania się. Jest bardzo przejęta tym, co tu poznaje, i nie chce wracać do okresu swojej choroby i cierpienia. Musisz to zrozumieć i nie myśleć o tych sprawach w związku z nią. Nikt nie wraca chętnie do swoich najkoszmar­niejszych wspomnień. Dlatego nie przypominaj sobie szpitala, swoich wizyt, a pamiętaj ją taką, jaka była, gdy była zdrowa i najmilsza dla ciebie. Chcemy być w waszych oczach „jak najładniejsi"; to zrozumia­łe, prawda? Dlatego nie użalaj się nad nią, a myśl o tym, że teraz jest wyzwolona od wszystkich cierpień, a także od spraw codziennych, które ujawniały jej egoizm. Tu się od niego o wiele łatwiej wyzwolić, ponieważ widzi się jasno, co jest w nas złe i chce się tego jak najszybciej pozbyć chociażby dlatego, że każdy nasz brak hamuje dalszy rozwój. Trzeba szybko uzupełnić, naprawić i nadrobić opóźnienia, aby móc zostać dopuszczonym do poznania i zrozumie­nia spraw duchowych. Słowem - trzeba przejść przez elementarz, aby móc czytać. Ona jest tu jak dziecko, przy całej swojej ziemskiej „wiedzy" (była intelektualistka o wszechstronnych zainteresowaniach), ale pomagamy jej, no i ona pracuje z pasją. Cieszymy się i nie zwracamy jej uwagi na jej braki i wady; sama je widzi i uznaje.


28 VI 1975 r. Mówi Matka.

- Widzisz, nie jest miło usłyszeć prawdę o sobie, ale Joanna widzi się tu taką, jaką jest i jaką była. Widzenie się w prawdzie jest widzeniem się w stosunku do miłości - wobec Boga i bliźnich, tj. ile się jej pragnęło innym dać, a także ilekroć nasza miłość własna, wygodnictwo lub egoizm powstrzymało nas przed wyświadczeniem bliźniemu dobra - jemu potrzebnego. Jest to tragiczne, ale trzeba przez tę prawdę przejść i przeżyć wszystko, zrozumieć ogrom skutków, które wywołuje postawa każdego z nas, gdy nie jest prawidłowa, a taką jest niestety prawie zawsze. Nawet najwięksi święci nie są wolni od potknięć, a cóż dopiero my.


Ważna jest pamięć i miłość

3 XI 1975 r. Mówi Michał.

- Ważna jest pamięć i miłość. Odwiedziny grobu, kwiaty, świece, to tylko gesty; kończą się z chwilą śmierci czy starości odwiedzających. Popatrz, ile cmentarzy już w ogóle nie istnieje. To nie jest takie ważne. Myśl o nas z miłością, zwracaj się do nas, licz na naszą miłość i opiekę, uciekaj się do naszej pomocy w chwilach trudnych, i tak będzie najprawidłowiej. Istniejemy, jesteśmy szczęś­liwi, czuwamy nad tobą i wiemy o wszystkim, co ciebie dotyczy. To określa więcej, niż gdybyśmy „żyli" np. w Ameryce i porozumiewali się przy pomocy listów. My ci możemy rzeczywiście pomagać.



O charakterze

A teraz chcę ci opowiedzieć o pani Joannie, twojej ciotce. Tylko musisz wszystko, co było ostatnio; usunąć z pamięci.

Charakter to nawyki i przyzwyczajenia, wynik złego wycho­wania, egoizmu, zbyt dobrych warunków, zadowolenia z siebie wskutek tego itd., itd. plus wszystko, co się dziedziczy, i otoczenie, które urabia człowieka. Wiem, co mówisz, ale z drugiej strony wszyscy byliśmy w jakiś sposób ukształtowani przez presję innych ludzi, naszą zależność od nich i konieczność współżycia z nimi. Weź sobie to do serca, przecież sama jesteś też jakoś ukształtowana - nie tak, jak byś ty sama chciała, i wiesz, ile w tym nie twojej winy, prawda?


O sądzie szczegółowym

Więc myśląc o niej pamiętaj, że na nią taką, jaką się stała, złożyło się bardzo wiele, a z tego, czym mogła być (co teraz widzi), a czym się stała, ona zdaje rachunek przed Panem - a jest to zawsze straszne dla każdego z nas. Tak że o niesprawiedliwość się nie martw. Każdy otrzymuje możność w pełni jasnej i świadomej oceny samego siebie, a to jest prawdziwy czyściec! Zobaczenie siebie w całej swojej małości, we wszystkich drobnych nędzostkach, w marności swoich odruchów, planików, zamysłów, w całej powodzi malutkich uników gwoli folgowania sobie, zyskania czegoś dla swojej leniwej, wygodnej i zachłannej natury. Przeszliśmy przez to wszyscy. Nawet miłość Chrystusa Pana nie jest zdolna zakryć przed nami, przed sumieniem ducha - uczciwym, mądrym i przenikliwym - obrazu nas samych w całej prawdzie oglądanego wizerunku. Im bardziej pojmujemy i przeżywamy miłość Chrystusa do nas, tym straszniej­szym wyrzutem, po prostu przerażającym i przepalającym na wskroś bólem jest obraz naszego stosunku do Boga.


O świętości

Dlatego prawdziwa świętość jest tak szczęśliwa, że od pierwszego tchnienia - tu - jest tylko miłością zakotwiczoną w Bogu, nieświadomą siebie, nie pamiętającą o sobie, zakochaną ślepo i bezgranicznie, tak całkowicie, że pomiędzy tę miłość obopól­ną, wzajemną nic już wejść nie może. Świętość człowieka jest oddaniem się Bogu tak pełnym, że sobie już nie pozostawia się nic „swojego"; dlatego nie ma z czego osądzać się ten, kto nic nie zrobił dla siebie, a wszystko dla Niego.

- Czy to jest w ogóle możliwe?

- Nie, nie zrozum mnie źle. Nikt na ziemi, prócz Maryi, nie jest bez grzechu, ale każdy w momencie śmierci jest na jakimś etapie swojej drogi (tej, którą przewidział dla niego Bóg), a Bóg pragnie, aby każdy z nas w godzinie śmierci kończył całą przewidzianą i wybraną mu drogę. Sąd nad samym sobą jest to analiza przyczyn, dla których nie przeszliśmy całej naszej drogi. Im więcej brakuje do pełni, tym ciężej się spłaca - sobie, nie Bogu! Ale sumienie duchowe jest nieskończenie wrażliwe i cierpienie może być straszliwe. Tam, gdzie było odwrócenie się od drogi godnej człowieka i całkowite odejście w złym kierunku, tam jest „płacz i zgrzytanie zębów", jest rozpacz bez nadziei, przerażenie i brak jakichkolwiek perspektyw prócz nieskończonego już oddalania się - czyli piekło. To nie jest tak częste, jak myślisz; zło musi być świadome siebie i szczęśliwe z czynienia zła.

Wracam do pani Joanny. Ofiarowałaś odpust zupełny w jej intencji, aby jej ulżyć i pomóc, więc teraz nie myśl o niej nic przy­krego, staraj się zapomnieć. Jeżeli pomyślisz coś przykrego, to mów, że przebaczasz, że wiesz, jak ją to boli - ponieważ tak jest. Ona boleje niezmiernie nad sobą. Widzisz, odpust zupełny to wielka pomoc od was dla cierpiących ludzi, którzy już nic odmienić nie mogą. To jest wasz akt darowania win, zapomnienia i prośby o miłosierdzie. Za tą osobą wstawiasz się u Boga, a im więcej sama doświadczyłaś przykrości, tym twoja prośba łaskawiej jest słuchana, ale dbaj, aby była ona pełna, rzeczywiście braterska. Proszę cię o to.


Intencje

Pani Joanna tyle tu otrzymała nie zasłużonego szczęścia, że sama jest tylko wdzięcznością.

- Nigdy nie wspominała nawet słowa „dziękuję".

- Właśnie dlatego, że tak wszystko liczyła i uważała, że albo coś kupuje, albo coś jej się należy, a zobaczyła, że wszystko otrzy­mała niezasłużenie, podczas gdy sama nic nikomu dawać nie chciała. Mówię o dawaniu prawdziwym, bezinteresownym, a nie wymianie „handlowej" opłacanej nawet pochwałą czy zachwytami nad nią. Tu, widzisz, zna się swoje najtajniejsze intencje aż do dna. I inni je znają. W świecie duchowym, u nas, nie ma utajeń ani ukrywania zamiarów czy intencji. Myśli są „głośniejsze" niż słowa, a brudne po prostu budzą odrazę, „cuchną" (mówię w przenośni, oczywiście).


Ciężar czyśćca

10 1 1976 r.

- To jest właśnie ciężar czyśćca - świadomość win i obserwo­wanie skutków wlokących się latami, za które my jesteśmy odpowie­dzialni. Na nas wszystkich to ciąży. Jedynie twój ojciec jest zupełnie wolny - nikt nie ma do niego żalu, nikt go nie wini.

To nie znaczy, że nie jesteśmy szczęśliwi, ale jesteśmy świadomi swoich win, które On nam odpuścił, ale które na ziemi wciąż „owocują", jeśli tak można określić straszne skutki naszej głupoty, lenistwa i zaniedbań.


28 II 1976 r. Mówi Bartek.

- Co do twojej ciotki Joanny mogę powiedzieć, że się zmienia, bo widzi nasz świat, a więc nie może przyjmować nic wedle swoich wyobrażeń, a tylko to, co jest, a to wymaga „odniesienia się", zwrócenia się frontem do prawdy, uznania jej. W zależności od stopnia zafałszowania wyobrażeń (była katoliczką z nazwy, nieprak­tykującą; wierzyła w reinkarnację itp.) jest to proste lub żmudne i skomplikowane - najtrudniejsze dla tych, którzy nie uznają nic poza granicą życia ziemskiego. Trudno jest powiedzieć sobie, że było się głupcem, nie widziało oczywistości i zmarnowało możliwości, często całego życia. Przyznanie się do porażki wymaga ofiary z wysokiego mniemania o sobie, czyli z miłości własnej. Bywa i tak, że przekracza to możliwości przeżartej pychą (jak rdzą) istoty ludzkiej, i w takim przypadku pozostaje ona na zawsze w kręgu kłamstwa, którym się otoczyła jak kokonem. Trwa wewnętrznie martwa, bo nieruchoma, niezdolna do rozwoju.

Ale z twoją ciotką nie jest tak źle. Ona była głodna wiedzy i to ją ratuje przed takim „zamurowaniem się' w pysze. Cierpi jej miłość własna, ale i odpada powoli, jak skorupa, i odkrywa się w niej to, co prawdziwe, wartościowe. To jest jak zmiana skóry węża - wymaga odpowiednich starań i nie staje się nagle, a powoli, ale to kuracja uzdrawiająca.


Egoizm to odmówienie bliźniemu miłości

19 Ill 1977 r. Mówi Matka.

- Joanna potrzebuje modlitwy. Cierpi bardzo nad swoim życiem, nad brakiem w nim miłości. Ona potrzebuje słów dobroci i przebaczenia, a widzi, ile razy je dajesz, a potem wraca znowu żal, bo wracają skutki jej postępowania.

Widzisz, oczyszczenie następuje poprzez zrozumienie - w so­bie - cierpień zadanych innym; czuje się to, co czuli inni, przez nas skrzywdzeni. Pytasz o obojętność, egoizm, który na ogół nie krzywdzi, bo w ogóle nie interesuje się innymi. To nie jest tak. Tu się widzi, ile razy Bóg nas stawiał wobec innych dla dania im pomocy i ile razy myśmy jej odmówili. Każdy akt egoizmu jest odmówieniem bliźniemu miłości, a co za tym idzie - potrzebnej mu pomocy, każdy potęguje nasze skamienienie, niezdolność do czynienia dobra, czyli oddala nas od Boga. Każdym takim aktem rzucamy sobie sami dalszą kłodę pod nogi i wreszcie okazuje się, że już nie możemy z braku sił duchowych i czasu powrócić tą zniszczoną przez nas samych drogą do miłości bliźniego, a więc i Boga (bo nie może być miłości Boga bez miłości do ludzi).

Powrót następuje dopiero tu, w pełni świadomości. To jak operacja bez narkozy robiona przez nas na sobie - im okrutniejsza, tym szybsza dla nas. To są „cięcia" w prawdzie, bez tłumaczenia się i usprawiedliwień, z pełnym zrozumieniem winy i głębokim żalem za ograniczanie działania miłości wokół nas, ograniczanie działania Boga w nas i przez nas, a powiększanie sumy krzywd, cierpień i bólu na ziemi.

Zapewniam cię, że Joanna wszystko pamięta i odczuwa w sobie. Swoje okrucieństwo wobec ciebie przeżywa szczególnie mocno, bo zdaje sobie sprawę, jak utrudniała ci ulepszanie się, jak bardzo niszczyła twoją odporność, a przez to przeciwstawiała się twojej drodze do Boga. A nie ma usprawiedliwienia, bo znała twoje prace i znała stan twojego zdrowia, a właśnie jako psycholog i pedagog postępowała wbrew wiedzy i powinności etycznej. Najstraszniejszą dla Joanny sprawą było zobaczenie siebie w praw­dzie i przyjęcie tej prawdy o sobie. To był dramat dla jej pychy, a bez przyjęcia prawdy o sobie nie ma drogi ku Bogu - tu, w świecie duchowym - podczas gdy całe serce się ku Niemu wyrywa. To jest początkiem oczyszczania się, tak straszliwie bolesnego, ze wszystkie­go, co na nas narosło, a nie jest Boże, i jak brud, grzyb i pleśń wejść z nami do królestwa Bożego nie może.


Mów, że jej wybaczasz

Joaśka teraz wie, ile razy chciałaś jej pomóc i jak martwiłaś się o jej los po śmierci. Ponieważ kochała ciebie, choć tak słabo i nieudol­nie, cierpi nad tobą szczególnie i prosi o pomoc dla ciebie, o możność pomagania ci, bo teraz kocha cię już świadomie, bardzo silnie. Wie, że się tobie skojarzyła z oschłością, okrucieństwem i złośliwością i że te jej cechy nasuwają ci się na jej obraz (dlatego trudno ci o niej myśleć, nie tylko kochać ją). Prosi, abyś jej wybaczała, zawsze kiedy możesz, kiedy cię na to stać, nawet teraz. Trudno, ona wie, że długo jeszcze będą wracać reperkusje jej słów i zachowań, ale pomimo to mów do niej, że jej wybaczasz, że nie masz żalu. Mów to jak najczęściej. Pamiętaj, że ona życzy ci tylko dobrze i myśli z miłością. Chce pomagać ci. Cieszy się ze wszystkiego, co cię spotyka, i pragnie dla ciebie szczęścia.

Joanna jest w drodze do nas - stara się odrzucać zło, a nie gromadzić je. To piekło jest ogniskiem nienawiści, zawiści, żalu i złych (acz bezsilnych) życzeń. Joaśka, jak mnóstwo ludzi, szykuje się do wejścia w świat miłości - uczy się kochać. Ty jej w tym możesz pomóc zachętą, a nie przypominaniem win. Pamiętaj o tym.


Pierwsza rozmowa z ciotką Joanną

25 I 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Wiem, że chciałaś rozmawiać z twoją ciotką Joanną. Ona długo na to czekała i bardzo pragnie. Czy chcesz teraz mówić?

- Czy bezpośrednio i gdzie ona jest, Ojcze? (Chodziło mi o to, czy w czyśćcu).

- Jest teraz tutaj. Czyściec to nie miejsce, a stan.


Mówi Joanna.

- To ja, Joasia, twoja ciotka. Wiem, jak trudno ci jest teraz mówić ze mną. Bądź spokojna, nie dokuczę ci niczym ani nie będę miała o nic pretensji czy żalu - a jeśli, to tylko do siebie. To jest niestety prawda, że z ludźmi, którzy nie żyją z Chrystusem stale, Relacje bliskich ze śmierci, spotkania z Bogiem i Jego miłosierdziem dzieje się tak, że „kamienieją" czy „wysychają" i nie mogą już odmienić swego sposobu widzenia życia i siebie w nim -dopiero ~~j. Wiem teraz, że przewidywałaś to i martwiłaś się moją sytuacją, podczas gdy ja sądziłam, że martwisz się ze względu na siebie. Wybacz mi to, jeśli możesz, wybacz mi wszystko zło, które ci wyrzą­dzałam, bo wiem, że przeze mnie twój stan zdrowia pogorszył się i bardzo ci utrudniłam powrót do Chrystusa. Ja cię rozumiem, wiem, że skojarzenia i pamięć długo ci będą przypominały moją postawę. To są skutki złego postępowania i wiem, że muszę je przyjąć, bo zasłużyłam na nie. Ty staraj się, kochanie, żyć w prawdzie, abyś nie musiała jej później przyjąć z ogromnym żalem, bólem i wstydem

- A gdybyś jej nie przyjęła?

- Gdybym nie przyjęła prawdy o sobie, a wybrała - z py­chy - trwanie w złudzeniach czyli w kłamstwie, wybrałabym wieczną nienawiść, piekło. Ono istnieje i nie jest puste. Jest straszli­we. Gdybyście wiedzieli, jaka jest jego groza i jak blisko można być jego krawędzi nie wiedząc o tym, nie „czując" zła, a żyjąc w nim, uważając się przy tym za najporządniejszego człowieka, nie żylibyś­cie tak niefrasobliwie. To ci chciałam powiedzieć przede wszystkim, iż miłość własna, kiedy przesłoni innych tak, że się ich widzi jako coś obcego i gorszego i odcina się od nich, to już droga - od Boga, a nie - ku Niemu. Można na niej odejść za daleko, aby zawrócić (za życia na ziemi), bo nie pozwoli na to brak czasu lub utrwalona niezdolność do miłości. To był mój przypadek. Nie byłam zdolna do ujrzenia prawdy i do powrotu ku Miłości. Z mojej własnej winy rozłożonej na całe lata dogadzania sobie i swojej pysze. Można i tak znaleźć się przed „bramami piekła", a tu się wie, co to znaczy.

Chcę ci powiedzieć, że Chrystus jest osią i centrum naszego ludzkiego życia, że tylko w Nim jest szczęście i że jesteś nieskoń­czenie szczęśliwa służąc Mu, nawet tak, jak obecnie. jeśli ty chcesz żyć dla Niego, On nigdy cię już nie opuści i nie pozwoli ci „zmart­wieć" lub zagubić się. Chcę, żebyś wiedziała ode mnie, że tylko takie życie jest coś warte, które jest służbą Bogu - taką, do jakiej On cię przeznaczył. Dobrze robisz i tylko tak idź dalej, nie cofaj się, nie rezygnuj, nie ociągaj - On ci pomoże. Jeśli tylko człowiek chce - to On robi resztę. Pamiętaj o tym, że nasza małość nic dla Niego nie znaczy, bo siły są Jego, a jego miłość uzupełnia nasze wszystkie braki. Proszę cię, zachęcam, abyś nie naśladowała mnie, a przeciwnie, traktowała moje życie tak, jak na to zasłużyłam - jako bezużyteczne dla mnie samej, choć pomocne dla innych z racji mojego zawodu (pedagog). Wiem, że tak jak ja żyją setki tysięcy ludzi w krajach bogatszych i dlatego i ja nie widziałam powodu, aby żyć mniej przyjemnie, niż mogłam. Pamiętaj, że moje życie wyrastało w atmos­ferze wygody i przyjemności. Ale też ja i setki tysięcy innych tu w bólu i wstydzie uczymy się żyć jak ludzie.

Czyściec to przedszkole, szkoła i uniwersytet dla nas, a strasz­ne jest przeżyć życie jako człowiek dorosły, dumny z siebie i żądający od innych uznania i szacunku, a narodzić się do prawdziwego życia jak żebrak - goły, ślepy i świadomy w pełni swej głupoty. Jednak najgorsze jest to, co ty rozumiałaś, że zobaczymy miłość Chrystusa do nasi naszą całkowitą kamienną obojętność: to, żeśmy nic z Jego słów nie przyjęli, a znając je - odrzucili, tylko dlatego, że były nam niewygodne.

Jeśli zgodzisz się, chciałabym móc porozmawiać jeszcze z tobą. Wiem, że „wiedziałaś, że tak będzie", ale jednak nie wszystko. Chcę ci opowiedzieć przebieg mojej „śmierci" i Jego ogromne, nieskończo­ne miłosierdzie.

- Czy kochasz Chrystusa?

- Tak, teraz Go kocham całą sobą. Jego miłość otworzyła mi oczy i obudziła do miłości. Tylko Bóg! Nic nie istnieje poza Nim i co by nie było w Nim. On jest naszym życiem, szczęściem, miłością!


12 XI 1983 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Prosiłaś za swoje rodziny i Pan, który wysłuchuje naszych głosów, okazał miłosierdzie względem twojej krewnej, Joanny. Teraz ty z kolei bądź dla niej miłosierna i nie wypominaj jej błędów. Widzisz, rzadko są one świadome, a i zawinione wyłącznie przez osobę grzeszącą. Tak wiele jest w nas grzechów „wspólnych", nabytych bądź przekazanych przez starsze pokolenia, wychowanie lub otoczenie. Tak często są one wywołane postawą obronną, którą każdy z nas posługuje się w odniesieniu do innych ludzi wskutek przykrych doświadczeń. Uwalnia od nich tylko otworzenie się na ludzi - pomimo wszystko - a to jest możliwe jedynie z pomocą Boga. Kto żyje sam - błądzi i grzeszy. Trzeba mu współczuć, bo tu przekonuje się, że grzeszył przeciw miłości, a więc przeciw Bogu.

Czyściec tylko w waszym wyobrażeniu - czyli na ziemi ­związany jest z czasem. „Okres" oczyszczania zależny jest od zupełnego zrozumienia swego błędu, od żalu, zadośćuczynienia sprawiedliwości Boga i od siły miłości, która jest „motorem" pragnienia oczyszczenia się w obliczu Boga. Uznanie swoich rzeczy­wistych win w całym ich ogromie i złu, jakim - w jego wyniku ­obdzielaliśmy bliźnich, jest początkiem porządkowania swych brudów, które są odrażające dla właściciela i wszystkim widoczne.

Wśród przebywających w czyśćcu nikt się nie cieszy z nie­szczęścia bliźnich, ale też nie może nic pomóc w oczyszczeniu się, gdyż każdy odpowiada sam za swoje całożyciowe wybory. To mówię ci, abyś starała się już teraz prosić o przebaczenie Pana, natychmiast, ilekroć zdarzy ci się zgrzeszyć myślą lub słowem.


Pokusy i ich przezwyciężanie

Chciałbym jednak, abyś nie uważała każdej myśli niechętnej czy gniewliwej za „swoją", gdyż to są właśnie pokuszenia pod­dawane ci, abyś je podjęła lub odrzuciła: jeśli ich nie podejmiesz, nie masz winy. Wiedz, że pokusy są dostosowane bardzo perfidnie do twojej osobowości z jej nie opanowanymi przywarami. Szatan zna cię na wylot i nie podsunie ci takiej przynęty, której ty nie chwycisz, a tylko specjalnie dobraną do twojego charakteru.

Pierwsza myśl, którą słyszysz winiąc się za nią, nie jest twoja własna - jest propozycją ducha ciemności; jeśli odżegnasz się od niej - zwyciężasz. Ponieważ słabo znasz się na podszeptach i poku­sach, radzę ci metodę najprostszą - natychmiastowe wezwanie Maryi. Za osobę, która jest złośliwa, denerwuje cię czy prowokuje, zmów „Zdrowaś Mario", a jeśli jeszcze czujesz irytację czy gniew, powtarzaj modlitwę i oddawaj Maryi Pannie tę osobę i siebie. Ćwicz się w tym, a powoli osiągniesz umocnienie w zwycięstwach.


Odpust - wybór osoby oddaj Panu

1 XI 1983 r. W dniu uroczystości Wszystkich Świętych zwracam sil do Matki:

- Zapraszam dzisiaj całą rodzinę i przyjaciół na Mszę świętą, a później do mnie, do domu. Powiedz mi, Mamo, kto najbardziej potrzebuje pomocy. Za kogo powinnam dzisiaj ofiarować odpust zupełny Kościoła Chrystusowego? O ile rozumiem, jest to łaska przebaczenia, której udziela nam Jezus Chrystus ze swej Ofiary?

- Witaj, córeczko. Tak, darowania i zapomnienia win udziela Pan nasz przez swoją Ofiarę, a prośbę o to oddaje w dłonie swoich dzieci, abyście mogli wziąć udział w radości świętych. Uczestniczycie wtedy w otwarciu bliźnim bram nieba, złączeni miłością Pana, który obejmuje nią i was, i tych, za których prosicie.

Wiem, że musisz się spieszyć na Mszę świętą. Będziemy z tobą. Proś za tę osobę z rodziny, która dziś dzięki Ofierze Pana będzie mogła spotkać się z Nim samym. Wybór oddaj Jemu; to ci radzę.


2 XI 1983 r. Mówi Matka.

- Również dzisiaj nie wymieniaj osoby, za którą prosisz. Spełnienie (prośby) oddaj Jego woli, bo tylko On zna stan każdej duszy i jej czystość. Ale dopełnij warunków, najlepiej zaraz.


4 XI 1983 r. Mówi Matka.

- Witaj, córeczko. Wyprosiłaś cioci Joasi niebo! Dzisiaj przybyła do nas. Dziękuję ci za troskę i przebaczenie w imieniu całej naszej rodziny Joaśka jest nieskończenie szczęśliwa, bo bardzo cierpiała, zanim pozbyła się swoich przywar i ciężarów.


Druga rozmowa z ciotką Joanną

8 VI 1988 r. Długo odkładałam rozmowy z ciotka. Wracały stare urazy, żale. Nie mogłam pogodzić jej obrazu, jaki zapamiętałam, z obrazem nieba. Poprosiłam o pomoc Michała, który znał ciotki (tak zresztą jak Bartek i ojciec Ludwik).

- Jestem, Michał. Cieszę się, że masz do mnie zaufanie. Narobiłaś zamieszania. Ciotka twoja tak czeka na tę rozmowę, a teraz przekonała się, jak bardzo dzieli was przeszłość. I twoja Matka też zobaczyła, że nie tak łatwo przemijają urazy i pamięć o naszych błędach. Cieszę się, że mnie nie chcesz nic pamiętać, a przecież też niejeden raz cię zraniłem i sam wiem o tym.

Coś ci powiem. Ten nawrót wspomnień narzuca ci nieprzyja­ciel, ten, który nienawidzi was obie, zwłaszcza twoją ciotkę, bo ona była już prawie jego własnością. Została mu wyrwana przez litość Jezusa i nasze błagania. Cała rodzina twoja prosiła nieustannie o ratunek dla ciotki Joanny. Pomyśl, że Bóg ją stworzył z miłości i chciał, by była szczęśliwa.

- Wiesz, Michale, nadal nie wiem, jak mam rozmawiać. Pomóż mi.

- Chętnie. A więc jednak chcesz rozmawiać z panią Joanną. Dam ci radę. Rozmawiaj jak z zupełnie nieznaną ci osobą. Wtedy wszelkie emocjonalne stany pozostaną bierne. Ona to wszystko wie, słyszała i będzie bardzo starannie unikać osobistych odniesień. Po prostu opisze swoją drogę zwracając uwagę na to, co jej najbardziej zaszkodziło. Słusznie powiedziałaś, że takich osób jest wiele. Każda jest wprawdzie inna; ale podobnie przeżyła życie. Ten typ stosunku do życia jest bardzo powszechny wśród rasy białej w narodach bogatych, wśród ludzi żyjących dobrze lub bardzo dostatnio. Ale i w Polsce jest ich wielu. Nawet teraz, tu, dookoła ciebie, widzimy większość żyjącą z podobnym stosunkiem do życia, a więc z nasta­wieniem: „mieć", „brać", „korzystać", a nie „dawać" czy „służyć". AIę oni nic nie rozumieją. Szczególnie trudno jest tym, którzy muszą z powodu ogólnej sytuacji ograniczać swoje wymagania, a byli przyzwyczajeni do dużo wyższego standardu życia.

Pan nasz zna każdego i jego życie od narodzenia. Wie, jakie przechodził koleje, co na niego wpływało ujemnie, jakie miał przeszkody, trudności, złe przykłady, ile przez to nabył kompleksów, urazów, uprzedzeń. Co wpłynęło w następstwie na jego charakter, Wypaczyło poglądy, skłoniło do kompromisów itd., itd.

Wiem, że jesteś znużona przeprosinami - zawsze spóźniony­mi - i nie chcesz słyszeć od osób, które ci zaszkodziły, słów w typie: „teraz wiem, że miałaś rację", „gdybym cię posłuchała", „żebym to wzięła pod uwagę" itd. - czy nie mam racji?

- Masz. Wiesz, póki ktoś jest w czyśćcu lub tu (na ziemi) ­zagrożony, budzi moją litość i troskę, ale jeśli jest z wami, a skutki jego zła wciąż odczuwam...

- Rozumiem cię, bo widziałem, co działo się z tobą na myśl o rozmowie. Sądzę jednak, że trzeba tę sytuację rozładować, a im szybciej, tym lepiej - nie uważasz? Pani Joanna już wszystko rozumie i pragnie ci podziękować z góry za umożliwienie jej dokonania pewnego rodzaju ekspiacji w postaci ostrzeżenia innych ludzi przed podobnym stosunkiem do Boga i bliźnich. Chcę ci jeszcze powiedzieć, że jej typ psychiczny jest bliższy męskiemu niż kobiece­mu i że takich mężczyzn są tysiące. Myślę, że jej relacja potrzebna jest mężczyznom bardziej niż kobietom, które w podobnym rodzaju życia przejawiają pasożytnictwo, a ciotka twoja zawdzięczała wszystko sobie...!

Zaprotestowałam - pół życia korzystała z pieniędzy rodziców...


9 VI 1988 r.

- Ciociu Joasiu! Wiesz, że już dawno rozmawiałabym z tobą, ale boję się nawrotu wspomnień, tak jak to było wczoraj. Proszę cię, proś Pana o uzdrowienie mojej pamięci, o dar zapomnienia dotąd, póki to nie nastąpi.

- Dziękuję ci, kochanie! To jest mój obowiązek, bo nic innego już zrobić dla ciebie nie mogę, jak tylko prosić Jezusa Chrystusa o naprawienie moich błędów, i nic innego od przyjścia na „tę stronę życia" nie robię, wraz z innymi członkami naszej rodziny. Sprawiłaś mi wielką radość mówiąc, że i ty tego chcesz.


Obrońcą naszym jest Chrystus

Teraz może przekażę ci moją relację, bo wiem, że jest ona potrzebna dla zamknięcia tematu. Nie obawiaj się, nie będzie żadnych tłumaczeń się ani wykrętów. Gdybym nie uznała oceny moich win za słuszną, za prawdę o sobie, nie mogłabym odejść od nich, od ich przeżywania przez tych, którym sprawiłam ból. Lecz nie jest możliwe zaprzeczać Prawdzie.

Bo my na sądzie osobistym nie jesteśmy oskarżonymi ani obrońcami: obrońcą naszym jest Chrystus, a oskarżają nas fakty, całe nasze życie. My jesteśmy sędziami - siebie. Obiektywnymi sędziami, bo w świetle Bożym nie może ostać się stronniczość, fałsz, zakłama­nie. Od stopnia naszego samozakłamania zależy, jak straszliwy ukazuje się nam nasz prawdziwy obraz.

- Jaki jest prawdziwy?

- Prawdziwy jest tylko jeden - ujawniający miłość w nas lub jej brak. Miłość jest obecnością Boga w nas, bo Bóg jest Miłością. Absolutny brak miłości, zabicie jej w sobie jest skazaniem się na istnienie poza Bogiem, na wieczność piekła. Nie ma tu nic do rzeczy wyznanie, rasa czy cywilizacja, w której żyliśmy. W każdej można rozwinąć w sobie podobieństwo Boże - zdolność do miłości - lub zabić je. Jeżeli zaś kochamy, to, co nas otacza: świat, przyrodę, wiedzę, sztukę, ludzi, a nie to, do czego nie mamy dostępu, o czym nie wiemy, czego i kogo nie znamy. (Dlatego Pan nasz nie spodziewa się miłości do siebie od tych, którzy są ateistami z wychowania lub nigdy o Bogu nie słyszeli. Wrócę do tego jeszcze.)

Jednakże każdy dar Boży jest „talentem" pożyczonym nam, który mamy obowiązek podwoić, bo liczy się tylko to, co my z nim zrobiliśmy, nasze starania, wysiłek, trud, praca. Sam dar nie jest nasz, jest nam darmo dany, z miłości, i dlatego służyć ma miłowaniu, a więc dalszemu darzeniu, udzielaniu go sobie wzajemnie, powiela­niu. Wszystko, co otrzymaliśmy, aby zatrzymać sobie, czyli wykorzy­stać dla uzyskania dla siebie tego, co pożądamy (władzy, sławy, znaczenia, uznania, powodzenia, bogactwa itd.), jest sprzeniewie­rzeniem nie swojego majątku (talentu). Jest kradzieżą, nadużyciem miłości Boga. On daje nam różne dary, abyśmy się nimi dzielili i wspomagali wzajemnie. Jednakże lwia część ludzkości wciąż kradnie je Bogu i marnotrawi, tu zaś liczy się tylko to, co zdołaliśmy rozdać, udzielić bliźnim, jako i nam udzielono: hojnie, z miłością i jak najwięcej - każdemu, z kim Bóg nas spotyka. Bo Pan nie każe nam szukać daleko; daje nam otoczenie, w którym mamy żyć: kraj, miasto, bliźnich i uzdolnienia, wedle których mamy działać, przez nie i w nich - darzyć. Im mniej możliwości, tym mniejsza odpowiedzial­ność wobec Boga, im więcej otrzymaliśmy, tym więcej plonu powinniśmy Mu przynosić.

Myślałaś o tym, co powiedziałam, że „nie jest ważne wyznanie, rasa czy cywilizacja" - w kontekście miłości Bożej. Tak, gdyż On patrzy w nasze serca i oczekuje wedle naszych możliwości. Im mniej otrzymujemy, tym bardziej Bóg, Pan nasz, jest wyrozumiały, a zgoła współczujący dla chorych od urodzenia, kalek, niewolników (bo ludzie wciąż się jeszcze niewolą), tych, co nie mogą wybierać, żyją w nędzy, głodują. Są też tacy, których Chrystus Pan przyjmuje bez sądu, bowiem Jego miłosierdzie przygarnia ich natychmiast, by ukoić cierpienie, naprawić krzywdę, otoczyć miłością: to ofiary zbrodni ­dzieci zamordowane, zanim zaczęły żyć, wszyscy męczennicy idei, jeżeli w tej idei kochali ludzi. Mówię tu np. o ofiarach obozów koncentracyjnych i więzień, o zamordowanych za to, że bronili praw Bożych (a w nich mieści się wolność duchowa i fizyczna i prawo do wolności wyboru, do godności ludzkiej, do obrony praw głodnych i zniewolonych), a przede wszystkim obejmuje tych wszystkich, którzy wybrali śmierć raczej niż sprzeniewierzenie się głosowi sumienia - głosowi Ducha Bożego w nas.

Dlatego tak wspaniała i nieprzeliczona jest Wspólnota Polska zjednoczona wspólną miłością do praw Bożych, których w naszej Ojczyźnie broniliśmy od pokoleń. Wiem, że o tym wiesz. Ja tylko potwierdzam, bo dumna jestem i szczęśliwa, że do niej przynależę ­z ducha, z tradycji, z wychowania i z własnego wkładu, chociaż był tak mały.

- Dlaczego mały? Dwie wojny!

- Widzisz, był ubogi w cierpienia, a nawet w niewygody. Pan nasz nie dał mi wielkich prób, bo wiedział, że nie wytrzymałabym ich tak, jak na przykład Jadwisia (Ravensbruck), a nawet Stasiek (brat, rozstrzelany w Oranienburgu).

Wszystko to, co mówiłam do tej pory, dotyczy przypadków innych niż mój. Chciałam pewne sprawy wykluczyć, aby tym bardziej uwypuklić winy moje i tysięcy podobnych mnie. Ludzi żyjących wygodnie, dostatnio, myślących tylko o sobie jest miliony, zwłaszcza w krajach zachodnioeuropejskich i w Ameryce Północnej. Oczywiście i w innych, ale tam warstwa bogaczy jest stosunkowo dużo mniej liczna. Jednak Pan nie sądzi nas za „winę bogactwa", bo jest to także Jego dar, jak wszystko, co otrzymujemy - na życie. Pan pragnie dawać nam jak najwięcej, ale jest Boży warunek: to, co otrzymaliśmy, dano nam, abyśmy mieli czym się dzielić. Pismo święte, którego nigdy nie przeczytałam poza fragmentami Ewangelii, mówi wyraźnie: „Kochaj Boga z całej duszy, serca i umysłu, a bliźnie­go swego jak siebie samego", i z tego - życiem - zdajemy egzamin.

Oczywiście nigdy nie uważałam się za bogatą w porównaniu z otoczeniem, w którym wychowywałam się i wyrosłam, dlatego to, ca posiadałam, uważałam za co najmniej skromne i - ponieważ uzyskałam to własną pracą - za słusznie mi należne i „tylko moje". Nigdy nie wzięłam pod uwagę sytuacji ogólnej kraju i chociaż mówiłam często, że jestem wdzięczna Bogu za to, że nie zaznałam grodu, nędzy, biedy, w istocie uważałam się skutkiem tego za bardziej wyróżnioną, „lepszą"; przez myśl rni nie przeszło, że oczach Boga byłam biedniejszą, słabszą, niezdolną do ofiarności i służby rzeczywiście bezinteresownej. W 1920 roku i w czasie II wojny światowej robiłam to wszystko co inni, tym niemniej bardzo dbałam o własną wygodę, bezpieczeństwo i wymagałam dla siebie względów, obsługi, uznania - słowem we wszystkim, co robiłam, byłam „ja". Uważałam też, że słusznie należy mi się szacunek ludzki, pochwały, no i jak wiesz - niestety - lubiłam tylko tych, którzy mnie chwalili. Nie rozumiałam, że moja żądza wyniesienia się nad innych, pragnienie pochlebstw, słów uwielbienia były przez ludzi rozszyfrowywane i wykorzystywane do ich celów, i to takich błahych.

Tutaj zobaczyłam całą moją śmieszną próżność i nigdy nie zaspokojony głód pochwał. Wiem, że chciałam przeglądać się W oczach ludzkich taką, jaką siebie wymyśliłam, wyobraziłam sobie i jaką całymi latami przed ludźmi udawałam. Kto chciał mnie wyprowadzić z kłamstwa, stawał się moim śmiertelnym wrogiem. Dlatego mój stosunek do ciebie stawał się coraz gorszy, że nie udało mi się zmusić cię do przyjęcia mojego pochlebionego portretu. Ponadto tyś chciała ode mnie prawdy! Czyż mogłam dopuścić do obalenia swojego pomnika, w który wreszcie wrosłam i utożsamiłam się z nim? Wybudowałam poza tym wysoki cokół, stąd mój sposób patrzenia na wszystkich - z góry, z poczuciem niezaprzeczalnej swojej wyższości. Ja sama byłam poza wszelką krytyką. I w końcu każde twoje słowo czy gest wydawało mi się nie dosyć grzeczne, lekceważące lub aroganckie.

Widzisz, takie charaktery jak mój, skamieniałe w egocentryz­mie, należałoby trzymać z dala od ludzi, jak oset czy pokrzywy. Pan nasz wciąż starał się pomóc mi. Wiedząc, jak słaba jestem, naprowa­dzał mnie powoli ku sobie przez książki, rozmowy i przez ciebie, licząc, że rozbudzi we mnie miłość. Ale było za późno. Z książek brałam tylko to, czym mogłam zaimponować innym. Dlatego i de Chardin nic mi nie dał, raczej zaszkodził, bo popisując się znajomo­ścią jego teorii gnębiłam tych, którzy jej nie znali. A ciebie widziałam jako kogoś, kto czegoś ode mnie chce - bezprawnie (!), bo to ty miałaś mi usługiwać (jako moja siostrzenica).

Kochanie, przy długim i bardzo szczegółowym sądzie nad sobą przeżyłam całe nasze wspólne życie we wszystkich momentach, kiedy cię raniłam, i poznałam twoje odczucia i twoje myśli (z owych chwil). Nic dziwnego, że nie mogłaś o mnie myśleć. Przecież tyś wiedziała, jakie będą skutki po mojei śmierci - i widziałaś, że wszelka pomoc jest już daremna. Najgorszym zip .i w oczach Bożych jest brak miłości, odmawianie dania jej tym, którzy są koło nas ­dlatego że cała nasza energia miłowania jest skupiona na kochaniu wyłącznie siebie i o to tylko zabiega.

Wybacz, że to poruszam, ale widzisz, stosunek do najbliższego otoczenia, do rodziny i przyjaciół jest częścią sądu, dla mnie tym ważniejszą, że mój stosunek do Boga stał się fikcją wiary Nie było w nim miłości. Miłość człowieka to nasza żywa, aktywna odpowiedź na miłość Boga. A ja byłam „martwa". Łaskawie pozwalałam sobie błogosławić, bo „mi się to należało". Obłęd pychy! Ludzie tacy, zachowujący się zwyczajnie i pozornie normalni, są chorzy, ale nie psychicznie, dużo gorzej - jest to obłęd duszy, a więc i sumienia.

Teraz przechodzę do najistotniejszej części mojej relacji. Bóg dał mi bardzo wiele. Znalazłam się w Jego Kościele przez chrzest, w rodzinie - pro forma - katolickiej, jak prawie wszystkie w końcu XIX wieku. Co gorsza, myliliśmy tradycję i obrzędy z religijnością. Pościliśmy w piątki, uczęszczali do kościoła na chrzciny, śluby i pogrzeby, oczywiście katolickie - niektórzy nawet w zwykłe niedziele - przestrzegaliśmy okresu postu i karnawału, świętowali­śmy Boże Narodzenie i Wielkanoc - zachowując wszelkie polskie obyczaje. Mieliśmy absolutną pewność naszej „zasiedziałości" w katolicyzmie, w gruncie rzeczy nie wiedząc o nim nic, gdyż nie rozumiejąc nawet potrzeby szukania Boga, zbliżania się do Niego, poznawania Go. Nie rozwijała się więc miłość w nas. Byliśmy martwi! Z tego odrętwienia wyrwała się twoja matka i Ala, później Jadwisia (siostry stryjeczne), ale reszcie naszej wielkiej rodziny było dobrze tak, jak było - w atmosferze patriotycznej, polskiej, w kultu­rze zachodnioeuropejskiej, też „naszej", i w obyczajowości odziedzi­czonej po przodkach. (Obyczajowości, muszę ci powiedzieć, z gruntu chrześcijańskiej, o bardzo wysokich kryteriach moralno-społecznych, może najwyższej w Europie, nie mówiąc o innych kontynentach. Mówię o obywatelskich jej cechach i zachowanych reliktach rycers­kości, poczuciu honoru, godności, braku fanatyzmu czy jak to teraz się mówi-nacjonalizmu, o rzetelności, umiejętności pracy, uspołecz­nieniu, szacunku dla innych narodów, bez dzielenia ich na lepsze i-gorsze i bez dyskryminacji, przy oczywistym w naszym położeniu pragnieniu sprawiedliwości, wolności i czci dla bohaterstwa, a pogardy dla zdrady, donosicielstwa, renegatów i tchórzy).

Wszystko to odziedziczyłam bez żadnego wkładu swojej pracy i uważałam za własne, jak całe nasze otoczenie ziemiańsko-inteligen­ckie, szlacheckie od wieków. Pracując uczciwie w swoim zawodzie, który mnie pasjonował, rozwijałam nieustannie umysł, bo Bóg dał mi wiele uzdolnień, zainteresowań i darów indywidualnych: chłonny, analityczny umysł, pamięć, słuch absolutny (który pozwalał mi na szybką naukę języków i cieszenie się muzyką), intuicję w sprawach zawodowych, zamożnych rodziców, co umożliwiało mi podróże, studia i życie bez konieczności pracy, tak że mogłam wszystkie siły poświęcić swoim zainteresowaniom i przyjemnościom. Nigdy przez myśl mi nie przeszło, że wszystko to otrzymałam z wielkiej miłości Ojca - Boga pragnącego nas obdarzać i cieszącego się z naszej radości. Wszystko brałam jako sobie należne, a więc dobre mniema­nie o sobie wciąż wzrastało w miarę powodzenia na studiach i w pracy. Chciałam, by mnie ceniono, bo pragnęłam być podziwiana, imponować i błyszczeć nie urodą, a intelektem, wiedzą, dowcipem. Miłość nie była mi potrzebna. Czerpałam ją od Matki, rodziny, przyjaciółek i traktowałam jako sprawę oczywistą, naturalną atmosferę życia, którą podtrzymywała ogólna kultura osobista i dobre wychowanie otoczenia. Wszystko to otrzymywałam i brałam, brałam, brałam. O dawaniu nie było mowy. Nie chcę mówić o przyczynach, o moich urazach i kompleksach, bo Jezus Chrystus, Pan nasz, który nauczył mnie miłowania, usprawiedliwiał mnie i może dzięki temu uniknęłam piekła.

Zrozum, że do końca życia tylko zagarniałam ku sobie, a nie dawałam nic. Płaciłam, gdy musiałam, a gdzież była miłość...? Kochałam Mietka (bratanka), ale tak, jak stara panna psa lub kota, i to cudzego. Nieraz ci mówiłam z dumą, że Mietek nic ode mnie nie chce (z materialnych rzeczy), bo wszystko to miał od matki. To, że nic mu nie byłam obowiązana dawać, powiększało moją miłość. Chciałam też być z niego dumna, pysznić się nim, ale to zawiodło, a Mietek unikał mnie.

Człowiekowi naprawdę potrzebna jest prawdziwa miłość, taka, jaką ma dla nas Bóg: bezinteresowna, pełna, niezmienna i pełna wyrozumiałości i zrozumienia. Ja z taką się nie spotkałam. Mamusia była ze mnie dumna, ale wszelkie zbliżenie ja umiejętnie uniemożli­wiałam, bo nie było mi potrzebne. Nigdy nie pomyślałam, że jest potrzebne Mamusi, że ona jest bardzo samotna i wie, że jest tylko użyteczna mi, ale nie kochana. Wszystko to zrozumiałam dopiero tu.

Byłam przy ciotce prawie do samej śmierci. Jeszcze przy mnie analizowała przebieg swojego umierania tak chłodno i bezosobowo, jak lekarz robiący wiwisekcji. Byłam przerażona tą zimną analizę skupione na własnym ciele bez chwili zwrócenia się ku Bogu, bez potrzeby miłości, bliskości i oczekiwania na Spotkanie. Wyszłam, gdy zmieniła mnie inna osoba. Wiem, że pozostała przytomna aż do końca; umarła w jednej sekundzie po powiedzeniu - nie wiem, czy powtórzono mi to dokładnie ­„O Jezu, ja już nie mogę wytrzymać" czy też „O Jezu, kiedy to sil skończy". W każdym razie nie była to modlitwa, ale Pan chciał przyjęć te słowa jako wezwanie na pomoc i przyszedł z pomocą - przynajmniej ja tak to odczułam. A jak było naprawdę?


Dokończenie rozmowy

6-7111 1989 r. Mówi Joanna.

- Cieszę się, że możemy dokończyć rozmowę, bo dopiero teraz chcę ci powiedzieć o tym, co najważniejsze, ale wydawało mi się konieczne nakreślić obraz swojej sytuacji duchowej, gdyż jest on bardzo częsty u osób, które uważają się za intelektualistów, za elitę swojego środowiska, za autentycznych „europejczyków", spadkobier­ców kultury Greków, Rzymian i całej Europy Zachodniej, z którą utożsamialiśmy się w opozycji do Rosji, traktowanej jako wroga, i to wroga nie tylko naszego narodu, ale wszelkich wartości duchowej i materialnej kultury łacińskiej (zachodniej), uważanej przez nas za najwyższą, choć oczywiście nie bezbłędną. Młodsze pokolenie nie zna już tak dobrze jak my własnej i powszechnej kultury i historii, ale my czuliśmy się w Europie, jak we własnym domu; zresztą sama to rozumiesz.

Pragnę ci zwrócić uwagę jedynie na wielką tragedię kultury europejskiej. Może porównam ją z sytuacją narodu żydowskiego w okresie życia Jezusa, Pana naszego, bo to zrozumiałam dopiero tutaj. Otóż wtedy, tak jak i obecnie (a każdy rok pogarsza sytuację), odwrócono się od sensu swego istnienia, powołania do służby Bogu, świadczenia o Nim swoim istnieniem i niesienia Go reszcie świata. Wtedy odwrócili się od Boga możni i ci, co coś znaczyli w społeczeń­stwie żydowskim. Chociaż nadal znakiem przynależności była wiara w Boga Jedynego, Boga, który ich wybrał, to jednak wybraństwo uznali za przywilej, za swoją wyższość i prawo do wynoszenia się nad innych. Uznali, że Bóg uważa ich za „swoich synów", a więc należy im się to, co mają dzieci królewskie: błogosławieństwo we wszystkim, co czynią, bogactwo, dostojeństwo, wszelakie zaszczyty i cześć. I chociaż byli małym, a wreszcie podbitym narodem, pycha i arogancja nie opuszczała ich. Im bliżej byli Świątyni, tym więcej wszelakich dóbr świata należało im się. Pielęgnowali pieczołowicie prawa Zakonu aż do najdrobniejszych przepisów i czekali na obiecany dar: władcę, który ich wyniesie i da im władzę nad światem.

Wiesz, że interesowała mnie sprawa żydowska. Tu zrozumia­łam istotę błędu i z przerażeniem zobaczyłam, że Europa, ta „nasza", popełniła ten sam błąd: odrzuciła sens swego istnienia - Boga i Jego prawa. Nie dosyć, że je sponiewierała, lecz zaparła się swego Ojca, odwróciła od Niego i szydzi z Tego, któremu zawdzięczała przewod­nictwo w rozwoju ludzkości przez wiele wieków. Niegdyś byli gromadą dzikich, mordujących się plemion, potem rywalizujących ze sobą, zdradzających się przeniewierczych ksiąstewek, królików i ich wasali, małych, okrutnych analfabetów, państewek, które Bóg cierpliwie i łagodnie starał się nasycić swoimi dobrami.

No i dzięki pracy Kościoła powoli stawaliśmy się ludźmi. Europa była wtedy „młoda" i pełna entuzjazmu, tak że pomimo strasznych zbrodni (od wypraw krzyżowych przez noc św. Bartłomie­ja, stosy, wojny i coraz okrutniejszą ekspansję na inne kontynenty) wzrastało w niej zrozumienie praw Bożych i Kościół w najlepszych swych ludziach nawracał, cywilizował, uczył człowieczeństwa ­a wszystkie te osiągnięcia duchowe stawały się dobrami całego świata wraz z rozwijającymi się naukami. I stało się tak, że cywiliza­cja techniczna pokonała duchową i zajęła jej miejsce. Błąd rozumu ludzkiego wyniesiony przez filozofów do godności jedynej prawdy godnej cywilizowanego człowieka zaczął owocować jako coraz straszliwsze systemy; coraz obłędniejsze teorie realizowano na milionach ofiar ludzkich.

Teraz Europa jest dogorywającym, luksusowym domem starców, istniejącym bez żadnego duchowego celu, a więc bez potrzeby... - a nawet przeciwnie, sączącym swój trupi jad w orga­nizmy państewek młodych, naiwnych, oczarowanych blichtrem i swobodą nadużycia; perwersję i wynaturzenia pojmujących jako prawdziwą wartość cywilizacji. Oczywiście mówię o całości, nie zaś o wyjątkach, nie o tych resztkach wiernych starym wartościom, które ich uczyniły ludźmi. Europa jest już stracona. W planach Bożych odmówiła udziału, niszczy i deprawuje dusze ludzkie, czyli służy mocom szatańskim, które są potężne, straszliwe i liczne. Są rzeczy­wiście nieludzkie, gdyż swoim ofiarom przygotowują zagładę w potwornych warunkach. Wszystko to, co się szykuje, przekroczy wasze wyobrażenia. Tak jak przepadła Jerozolima i rozsypał się cały naród żydowski, tak zginie i rozsypie się mit wyższości białej rasy. Runie raz na zawsze bogactwo, prestiż i znaczenie nie tylko Europy, lecz całego Zachodu, bo upadną Stany Zjednoczone, które zdeprawo­wały cały nowy świat i swoją pseudokulturę „używania życia za wszelką cenę" narzuciły nawet Japonii, wraz ze zbrodniami, korupcją, swobodą seksualną, praktycznym pogaństwem i brutalnością. (...) Stany runą pod naporem sił przyrody


Pomyślałam o aniołach.

- Rzecz jasna, że wszystkie byty świata duchowego służą Panu naszemu z największym oddaniem, i one według woli Pana rządzą materią.

~, wiesz, co jest przyczyną totalnej katastrofy? Odejście od włości, czyli odwrócenie się od Ojca, Prawodawcy i Źródła miłości. Dla całych kontynentów, poszczególnych państw i pojedynczych ludzi jednakowe w skutkach - zaprzeczenie miłości jest błędem rujnującym wszelkie struktury. Postanowienie, że państwo lub grupa czy pojedynczy człowiek może się obejść bez miłości, bez miłowania, bez wymiany darów Bożych w przyjaźni, bliskości i dobroci, że może żyć tylko dla siebie wykorzystując innych, żerując na nich, wysysając ich siły żywotne lub odtrącając, poniewierając i gnębiąc ludzi czy całe narody lub społeczeństwa, gdy czynią to ich rządy (...) - takie postanowienie jest samobójstwem!

Dla państw trwa to dłużej, dla człowieka krócej, bo rujnuje mu życie, a więc skazuje go na śmierć wieczystą w naszym świecie. Ktoś, kto ze swego życia usuwa miłość, jest samobójcą, chociażby wiodło mu się znakomicie.

I tu właśnie wracam do mojego „przypadku". Wybacz, że tak okrężną drogą, ale wiesz, j ak interesowałam się historią; starałam się zatem jak najwięcej poznać i zrozumieć. Razem z moją przyjaciółką, Zosią, „przepatrzyłyśmy" przeszłość (czytając wiele książek); oto, do czego doszłyśmy: Czas obecny i przyszły (lecz prawie dokonany) są obrazem rozpadającej się, martwej, murszejącej struktury, której już uratować się nie da, bo główne filary przegniły. Spoiwo już nie wiąże: jedno mocne uderzenie i cały gmach (taki pozornie błyszczący, świetny, pyszny i bogaty) rozsypie się w proch. Dobrze, że już stąd to zobaczę, bo nie mogłabym odżałować straty. Tu zaś wiem, ile ;,cudów" (sztuki i kultury) przeminęło bez śladu, bo taki jest tok życia na ziemi. Nic się nie martw, bo tu zobaczyć możesz wszystko, co tylko zechcesz. Przecież my żyjemy poza przebiegiem czasu lub ponad rum... Chciałam ci tylko w wielkim skrócie powiedzieć, że kwiat Zachodu tak odmówił siebie Panu, jak kiedyś uczynił to Izrael i tak samo zostanie pozostawiony sam sobie, wedle swego wyboru.

Teraz powiem ci krótko o sobie, chociaż nie będzie to tak piękna relacja, jak te, które już macie.

Po prostu weszłam tu jak żebrak, ogołocona ze wszystkich wyobrażeń o sobie i masek, w które się ubierałam. Nikt mnie z nich nie odzierał. To ja sama zdzierałam je z pasją i wstrętem, gdyż kłamstwo tutaj - mówię o okresie oczyszczania się - cuchnie. Jest tym, czym było zawsze, aczkolwiek niewidoczne w życiu: własnością ojca kłamstwa, zgnilizną, czymś przeciwnym życiu, trupim całunem - tak je można określić. W ogóle wszystko to, co nie jest darem Boga Wszechmocnego, jest własnością nieprzyjaciela. Nie ma na ziemi nic „bezpańskiego", a my tylko wybieramy to, co nam odpowiada.

Mówiłam ci, że życie bez prawdziwej miłości jest samobój­stwem na raty. Jest tu już Frania (lekarz, przyjaciółka ciotki). Ona nie miała czasu na założenie rodziny, tak oddana była chorym, bliskim i zupełnie obcym. Kochała wedle swego powołania. Ja nie. Byłam ceniona, podziwiana, wielu osobom wydawało się, że je co najmniej lubię, że się poświęcam. Rzeczywiście interesowała mnie wiedza, ciekawe przypadki i moja osobista umiejętność. Osoby ludzkie były moją widownią, przed którą występowałam odziana w mój profesjo­nalizm, autorytet, wiedzę i intuicję - będącą, jak wszystko inne, darem. Na ich uznaniu, a często podziwie, budowałam swoją pozycję, aż doszłam do tego, że uważałam się za autorytet we wszystkim. Wygłaszałam opinie na przykład o malarstwie, na którym się nie znałam, głośno i bezwzględnie (poznałam później, jak się za mnie wstydziłaś) i o wszystkim innym - bezkrytycznie, arogancko z wysokości swego postumentu.

Pytasz o moją śmierć. To był upadek z urojonej wysokości! Nie czułam bólu. Nic. Jeden moment, jedna tysiączna momen­tu, jak gdyby drgnienie, wyrwanie rośliny z gruntu i... nic więcej. Byłam sobą nadal, tyle że poza zwłokami Joanny, poza salą, szpita­lem - słowem wszystkim, co mnie mierziło i od czego pragnęłam odejść jak najszybciej i na zawsze. Ucieszyłam się, że udało mi się przeżyć swoją śmierć świadomie od początku do końca i zrozumia­łam, że właściwie jest niedostrzegalna - chyba ten lekki wstrząs, drgnienie jak gdyby oddzielenia, oderwania (byłam bardzo stara i słaba i dlatego był lekki; nie zawsze jest taki, teraz to wiem) ­i chciało mi się śmiać, kiedy pomyślałam, jaką ze śmierci robimy tragedię.

Widzisz, dalej myślałam tylko o sobie. Nie wiązała renie z nikim z was miłość, nie myślałam o waszym żalu ani tym bardziej nie żałowałam życia. Byłam nadal sobą i nadal z całym bagażem swojego dobrego mniemania o sobie. Owszem, bardzo zadowolona, że moje wyobrażenia (bo nie wiara) sprawdziły się, i ciekawa, co będzie dalej.

Zobaczyłam wtedy z daleka Mamusię, twoją Matkę, Jadwisię, Alę, całą rodzinę. Uśmiechali się do mnie, ale nie podchodzili, więc postanowiłam podejść ja i wtedy... poczułam odór. Wiesz, jaka byłam zawsze czysta i wrażliwa na zapachy. To był straszliwy smród rozkładu padliny i zrozumiałam nagle, że to ja go wydzielam. Qgarneło mnie przerażenie. Nie moje odzienie, ja sama gniłam. Dlaczego? Co się ze mną dzieje? Przecież jestem duchem?

Usłyszałam, a raczej zrozumiałam głos - był przy mnie mój Anioł Stróż, bardzo wyniosły, piękny, poważny i bardzo smutny. On hak gdyby niewrażliwy był na ten zaduch, od którego ja prawie traciłam przytomność. Powiedział mi: „Tę woń sama wybierałaś przez całe życie. Przyjrzyj się sobie". W tym momencie pojęłam, co wybierałam i jaką moje „skarby" mają wartość: proch, próchno, zgnilizna, rozkład. Przegląd życia - tak się to mówi - jest to bły­skawiczne zrozumienie siebie, swoich wyborów i ich motywów, setek tysięcy odrzucanych okazji wyboru dobra na rzecz własnej wygody, przyjemności, ambicji, chęci imponowania, znaczenia itd., itd.; w podsumowaniu - wszystko to z zachłannej, nienasyconej miłości siebie.

Mój" Anioł - o tym wiedziałam - jak gdyby towarzyszył mi w tym przekazywaniu: ukazywał odrzucone możliwości, ból osób bliskich, ich odczucia mojego zachowania, krzywdy, jakie wywołałam przez zatrzymanie DOBRA, którym mogłam ich obdarzyć, ale mi się nie chciało... Bo poznawałam malutkie, nędzne motywacje, a także skutki mojego postępowania dla siebie i innych. Sama rosłam w brud, innym dorzucałam ciężaru, spychałam na nich wszystko, co mi się nie podobało. Ileż dodałam cierpienia Mamusi, w ostatnich latach - tobie. Czułam się przygnieciona, sponiewierana, lecz przez siebie samą, tak jak gdybym sama robiła wszystko, by stać się nędzną, brudną, śmierdzącą. I rozumiałam, że to jest prawda. Nie mogłam się bronić, bo jasne były przyczyny: mój wybór i to, dlaczego właśnie tak wybrałam - tysiące razy!

Byłam zmiażdżona. Zrozumiałam, że przez całe długie życie kochałam tylko siebie i wobec tego nikt kochać mnie nie może. Jestem sama tylko ze sobą i zupełnie goła, bez żadnych usprawie­dliwień, tłumaczeń, a nawet zasług. Przecież za wszystko to, co robiłam, brałam zapłatę; nie tylko w pieniądzach: w podziękowaniach, prezentach, wdzięczności, zachwytach i usługach - i o to mi chodziło!

To jest straszliwy szok, ale zbawienny, chociaż jako człowiek umarłabym, bo ciało nie wytrzymałoby takiego ciśnienia wstydu, rozpaczy z powodu bezpowrotności uczynionego ze sobą zła i strasznego żalu, że już nigdy nic nie naprawię. Osądziłam się! To jest piekło, choć chwilowe, a może dla tych niezdolnych do żalu zaledwie wstęp do piekieł...


Spotkanie z Panem

A jednak Pan nasz Jezus Chrystus nie brzydził się mnie. Ujrzałam Go jako olśniewającą jasność, która nie oślepia, a promie­niuje ciepłem, miłością. Pan powiedział: „Czy teraz, kiedy poznałaś się, możesz się kochać?" Odpowiedziałam zdecydowanie z obrzydze­niem: „Nie!" „Ale Ja ciebie kocham nawet taką, jaką teraz jesteś". Uważałam, że to niemożliwe, lecz Pan dodał: „Zapłaciłem za ciebie swoją krwią. Czy chcesz być ze Mną?" Powiedziałam z płaczem, że: „Przecież nie mogę. Z takim brudem!" Pan rzekł: „Ja poczekam, aż staniesz się czysta. Chcę cię mieć, bo kocham cię, odkąd dałem ci życie. Zawsze byłaś kochana."

Wtedy rozpoczęło się zrozumienie, ile ja otrzymywałam od Pana przez całe życie, i nieskończona wdzięczność i radość. W okre­sie oczyszczenia pomagała mi cała rodzina i bliscy; ty też. Przyspie­szyłaś moje przejście. Dziękuję ci z całego serca i chcę ci pomagać, jeśli się zgodzisz. Jestem w domu Pana. Wciąż uczę się miłości więcej i więcej. Miej miłość, bo w niej jest On. Joanna.


JADWIGA

5 VIII 1972 r. Matka przekazuje mi rady dla ciężko chorej cioci Jadwigi, stryjecznej siostry Mamy (wspomnianej w rozdziale 1). Ciocia przeszła Pawiak, tortury na Szucha, Ravensbruck. Pozostałe lata przeżyła w nadzy. Od złej córki uciekła do domu starców, stamtąd przeniesiono ja do domu dla przewlekle chorych w innym mieście, gdzie leżała ze złamanym, nie zrastającym sil biodrem, z odleżynami, cierpiąc bóle, osamotnienie i przeży­wając rozmaite upokorzenia.

- Powiedz, że prosimy, aby starała się zjednoczyć z Chrystu­sem i wszystkie swoje przeżycia zanurzać w Jego drodze krzyżowej, tak jakby to On cierpiał w niej. Gdyż tak jest, że Jadwisia ma olbrzymią łaskę bycia towarzyszem Męki Chrystusowej.

Cokolwiek kiedykolwiek człowiek cierpi, może to przenieść na Golgotę i podzielić z Jezusem, Panem naszym, a wówczas staje się Jego prawdziwym przyjacielem teraz i na wieczność i nigdy już Chrystus nie wyrzeknie się tego zbratania. Jadwisia może towarzy­szyć Mu w najgłębszym cierpieniu i łącząc się z Nim (tak jakby trzymając Go za rękę) wspólnie ofiarowywać je za grzechy świata, za wszystko, co kocha On i ona. Nic z tego, czego zapragnie dla in­nych - w Chrystusie - nie będzie odrzucone.

Dlatego też proś w naszym imieniu, aby nie lękała się prosić; przeciwnie, niech wstawia się za wszystkich i wszystko, co ogarnie miłością, gdyż cierpienie przyjęte ze zgodą jest kluczem do miłosier­dzia Jezusa, który nie umie, bo nie chce, odmierzać i wydzielać. Bezgraniczne zaufanie Mu właśnie podczas cierpienia jest najwyższą chwałą człowieczeństwa ludzkiego, zwycięstwem ducha, sprawdzia­nem jego dojrzałości do życia z Chrystusem. A wówczas wychodzi po nas On sam, jak do mnie i do tysiąca tysięcy cierpiących, i to nie jako Sędzia i Pan, ale jako Król po ukochaną, Ojciec po córkę, Brat po siostrę, aby objąć swoją niecierpliwą miłością „łup" upragniony i zabezpieczyć przy sobie na zawsze - i aby razem darzyć, razem uszczęśliwiać.

Póki jeszcze ten moment naszej największej radości nie nastąpił, można uprosić nieskończenie wiele. Proś w naszym imieniu, aby Jadwisia odważyła się szafować prośbami tak, jakby mogła wszystko, ale przede wszystkim niech prosi o odrodzenie duchowe naszego narodu i ludzkości, o jej oczyszczenie i zawrócenie ze złej drogi, o dobrą wolę, o zdolność do miłosierdzia i miłości, a nade wszystko 0 opiekę Chrystusową nad wami w okropnych przejściach nadchodzących czasów, o wzajemną pomoc, dobroć i zjednoczenie społeczeństwa, o ponowne nawrócenie Polski, o wszystkich bliskich, o ciebie samą (...)

Jadwiga musi uwierzyć, że jest tak bezgranicznie kochana, że Chrystus wybrał dla niej braterstwo w Męce - braterstwo najtrud­niejsze, powierzane tylko tym, którzy zdolni są je podźwignąć; gdyż słabsi mogliby się załamać i tych oszczędza. Natomiast najbliżsi mu mogą być tylko ci, którzy przebędą z Nim całą Jego drogę aż do końca. Ale droga Chrystusa - Boża - jest ponadczasowa, trwa w wieczności i wstępują na nią i wstępować będą zawsze, aż do końca trwania życia ludzkości, ludzie dojrzali, ażeby przez dopełnie­nie Jego męki w czasie przejść poza czas i dzielić szczęście przyjaźni z Nim na wieczność. Teraz Jadwisia pogrążona jest w miłości, której nie „czuje", ale która otacza ją i podtrzymuje w walce - bo to jest walka o wytrwanie, o wierność, o ufność i o całkowite zawierzenie, zdanie się na Jego wolę.

Gdzie jest walka, tam są ataki sił zła i nienawiści i jeśli Jadwisia zechce przyjąć moją radę, to najlepiej jest w ogóle nie walczyć, a usunąć się za Chrystusa i prosić, żeby On walczył za nas. ja tak zrobiłam - zdałam się całkowicie na Niego; tak samo Ala (siostra Jadwigi). Wtedy odchodzi niepokój i lęk, a człowiek staje się znowu dzieckiem.

Przekazuję Jadwisi, że my wszyscy, jej bliscy i przyjaciele, jesteśmy przy niej. Musi w to uwierzyć. Niech mówi do nas, myśli, dzieli się kłopotami, zwraca o pomoc, a przede wszystkim niech sobie wyobrazi, że Chrystus siedzi przy niej i trzyma jej rękę w swojej. Niech tej ręki nie „wysuwa", ale prosi o wszystko, o co się da, i o ulgę w cierpieniach również. Niech będzie jak dziecko.


25-26 XI 1974 r. Mówi Matka.

- Jadwisia będzie z nami już lada chwila i to w radości i dumie. Cieszymy się nią i czekamy na nią z całą rodziną. Ona kocha Chrystusa Pana, a On ją, i ta wzajemna miłość odsłoni się przed nią w całej ogromnej szczęśliwości. Ale napisz do niej i ucałuj ją ode mnie. Powiedz, że rodzina czeka.

- Skąd wiesz, co będzie z nią?

- Mówię ci, córeczko, tak jak jest. Widzę Jadwiśkę taką, jaką jest. Ona pragnie odkupić winy córki i reszty rodziny i dlatego tak cierpi. Gdyby nie to, już dawno byłaby z nami - w jej stanie zdrowia!

Ciotka w młodości przeszła gruźlic. Zawsze była wątła. Aresztowana w czasie okupacji - w jej mieszkaniu była radiostacja, której jednak nie znaleziono - była tak torturowana podczas przesłuchań na Szucha, że potem wyszło zarządzenie, zabraniające takiego torturowania kobiet, żeby później nie mogły już zeznawać. jeszcze na Pawiaku bito ją, kiedy leżała na noszach; kazano ją cucić lekarkom i bito ją znowu. W Ravensbriick oddawała połowę porcji chleba młodej dziewczynie i zajmowała sil nią jak matka.


Wartość cierpienia

16 V 1974 r. Mówi Matka.

- Cieszę się, że Jadwiśka tak przyjęła nasze słowa. Sądzę, że już się nie zobaczycie tu. Obiecuję ci, że ze swej strony prosić będziemy o jej łagodne przejście.

Jej cierpienia przyjmowane z poddaniem są wielką chwałą naszego Pana. On ją kocha tak, jak Jadwiśka nie wyobraża sobie, że można być kochanym. Kiedy będzie już z nami, z pewnością odezwie się do ciebie.

- Kiedy?

- Wiemy, że już niedługo, bo o to prosimy wraz z nią. Z drugiej strony każde jej cierpienie ofiarowane obecnie ma nieskoń­czoną wartość właśnie ze względu na jej wiek, przejścia i wymęcze­nie. Sama to rozumiesz, że ten, kto cierpiąc prosi, porusza serce Chrystusa bardziej niż ten, kto prosi, sam nie ofiarowując nic. To tak, jak z ostatnim groszem wdowy - można za niego „wykupić" cały świat.

Pamiętaj też, że Chrystus Pan jest przy niej i dodaje jej sił do znoszenia tych mąk, które ona cierpi. Jadwiśka towarzyszy Mu w Jego drodze krzyżowej, a tacy towarzysze są Mu najbliżsi i największy dostęp daje im do swego miłosierdzia. Widzisz, tak mało osób umie cierpieć z godnością i ze zgodą na to, czego Bóg od ruch sobie życzy.


Śmierć Jadwigi

12-13 X 1976 r. Mówi Matka.

- Ciocia Jadwisia jest z nami!

Byłam wraz z Alą (rodzona siostrą cioci Jadwigi) i całą rodziną przy jej przejściu do nas. Jaka ona jest bezgranicznie szczęśliwa. Nie masz pojęcia, co się przeżywa uświadamiając sobie, że tu dopiero zaczyna się prawdziwe życie w szczęściu i w miłości. Jadwiśka była oczyszczona całkowicie, ale ona wciąż chciała cierpieć za Iwonę (córki), aby ją uratować przed piekłem.

- Czy to się uda?

- Czy to się uda, nie mogę na to odpowiedzieć, ale wiem, że Chrystus Pan wszystko może, a Jadwiśka przeżywała piekło, wszystko ofiarowując za córkę. Chrystus przedłużał jej życie, sam cierpiąc wraz z nią, ale rozumiał jej miłość do córki i chciał, aby Jadwiśka sama rzeczywiście „wycierpiała" ratunek. Dlatego sądzę, że On jakoś sobie z córką poradzi..Z tym, że ocalenie od wieczystego dramatu a szczęście bycia z Nim dzieli przestrzeń grzechu, którym się człowiek za życia otoczył, a zwleczenie go z siebie jest jak zdzieranie płonącej żarem sukni Dejaniry. Nie w czasie, a w sumieniu dzieje się to oczyszczanie i wiem, jak jest straszliwe.

- Ale ty, Mamo, nie byłaś w czyśćcu?

- Widzisz, mnie uratowała ślepa ufność w Jego miłość i miłosierdzie. Wyczuwałam je przez cały czas choroby i na nich się opierałam, nie mając już żadnego oparcia wokół siebie.


Powitanie

Jadwiśka z trudem wierzyła w siebie. Uważała siebie za zero, „nic" po prostu, i teraz zobaczyła nagle swoją niesłychaną wartość w Jego oczach. Powitał ją jako ukochaną i upragnioną, jedyną, najdroższą Mu córkę. „Nic" stanęło przed „Wszystkim", i zostało ogarnięte Jego pełnią.

Widzisz, dusze nie umierają z miłości, ale ulegają szokowi; pogrążyć się mogą w ekstazie, w niepamięci, w kompletnym zapomnieniu o wszystkim i o sobie. Jadwiśka przeszła taki stan, a to dlatego, że Chrystus Pan chciał natychmiast odciąć ją od męki ostatnich tygodni. Można tak powiedzieć, że nie mógł już dłużej pohamować swojej miłości do niej.

Jadwiśka rzeczywiście osiągnęła cnotę męstwa - jest męs­twem. Przez nią wzrosła potęga naszej Ojczyzny w mężnym przyjmowaniu przeciwności i cierpienia i wzrosła cisza prawdziwej pokory - a tego tak Polsce potrzeba.


Ogród"

Widzisz, nasza Ojczyzna jest - tu, ale na ziemi jest jej gleba, podłoże. Tak jak gdybyś postawiła poziomą granicę, powiedzmy ­t~1ę z matowego szkła o kilka metrów czy centymetrów nad ziemią: Z poziomu ziemi widać kiełki i młode rośliny, które rosną w górę ku słońcu, bo nic nie może rosnąć inaczej, ale słońca nie widać, bo ta niewidzialna tafla zasłania je, można tylko odczuwać ciepło, energię, światło i rozumieć, że one skądś płynąć muszą. I widzi się też, że niektóre rośliny dorastają do tej niewidzialnej granicy i dalej giną z oczu; widzisz łodygi, liście, może dolne gałęzie, u tych najwyższych może tylko kawałek pnia, znasz korzenie, które możesz obnażyć, ale co dalej wyrasta, nie wiadomo. Widzi się te małe, niedorosłe, skarlałe, chore lub obumarłe rośliny - w całości; martwe przytłaczają żywe leżąc na nich całym ciężarem - te widzisz, ale co z tymi, które wyrosły wysoko? Nie wiesz, czy i jakie wydały kwiaty, owoce, jaki jest ich prawdziwy kształt i barwa... Nie wiesz, bo one rosną dla tego, który je zasiał, ogrzewał i żywił, dla ich słońca. A słońcem dusz jest Bóg, i On sam, żywy i obecny w pełni swej wielkości i blasku, cieszy się swoim ogrodem, „przechadza się" pośród nas. On ocenia owoce, którymi każda „roślina ludzka" owocuje w Jego klimacie, każda wedle jego zamierzenia, ale sama z siebie pragnąca róść i sobą Go wysławiać za szczęście istnienia, za możność takiego właśnie dobrowolnego rośnięcia, za radość przekroczenia granicy i prawo do życia w jego ogrodzie, pod Jego ręką, w Jego bliskości...

Oj, te porównania. Ale wiem, że zrozumiałaś, o co mi chodzi. Kto kim jest naprawdę, widzi się - tu. Ale żeby już tak wytrwać w porównaniach: grunt dla nowych pokoleń użyźniają poprzednie. Im któreś większe i zdrowsze, tym więcej pożytku przyniesie. Jadwiśka jest jak piękne i potężne drzewo. Darzy nieugiętością, męstwem, cierpliwością i pokorą, i to nie tylko tych, którzy ją znali, ale całą ziemię „polskiej działki", na której wyrosła. Tu dopiero widzi się, kim kto był naprawdę.

- Przecież ciocia nie była „doskonała"?


Wady? Nie, cechy charakteru

- Oczywiście, że miała pewne wady, a właściwie cechy charakteru, które drażniły innych o odmiennych usposobieniach, ale nie ma ludzi, którzy by umierali absolutnie bez skazy. Taką „skazą" ducha jest natura ludzka zepsuta grzechem, a więc niedoskonała, oporna, gnuśna, kłamliwa wobec samej siebie, chwiejna i małodusz­na. Najświętszy człowiek do samej śmierci zachowuje własne usposobienie i własną naturę, a ta może być dla innych nie do zniesienia ze względu na odmienność ich usposobień i cech charak­teru, ale to nie są od razu wady. To tak, jak maść u konia: możesz nie lubić kasztanów czy siwków, ale to nie znaczy, że one są „złe", a poza tym nawet nie lubianą barwę wybacza się koniowi dla jego innych zalet, np. siły, prędkości, wytrzymałości, urody, które są kryteriami wartości końskich.

Kryteriami wartości człowieka są: jego wierność własnemu wyborowi uczynionemu z miłości, jego pragnienie poznania prawdy i bezkompromisowość szukania, jego zdolność do podnoszenia się z upadków i ponawiania wysiłków. Natomiast kryteria, według których osądza nas Bóg, są niezbadane, ponieważ On jest Ojcem, i jak Ojciec pragnie wybaczać i wytłumaczyć wszystko, jeśli tylko spostrzega dobrą wolę, pragnienie miłości, a nawet tylko zdolność do dawania z siebie czegoś dla innych. O! On tłumaczy nas, bo chce tłumaczyć. Szuka w nas tego, co najlepsze, i dla jednego drgnienia serca gotów jest odpuścić ciężar win.


Gdy człowiek krzywdził innych

Gorzej, gdy człowiek krzywdził innych, zwłaszcza bezbronnych i słabych. Wtedy Bóg czeka na ich przebaczenie. Jeśli ofiary są z Nim, są tak szczęśliwe, że wybaczają wszystko, ale jeśli z winy innych same spodlały i skutkiem zła im uczynionego same stały się złe i muszą długo odpracowywać swoje błędy, źle jest z ich katami (jeśli byli nimi świadomie).

Utrata jednego nieśmiertelnego stworzenia - dziecka Bożego jest wstrząsem dla całego nieba, bo jest umniejszeniem chwały Ojca, a straszliwym nieszczęściem dla samego zabójcy - siebie. Ten z ludzi, kto się przyczynił do takiej tragedii, balansuje na krawędzi piekła. Dlatego np. spowodowanie czyjegoś samobójstwa jest jednym z czynów najstraszliwszych w skutkach, tak strasznym, jak świadome morderstwo. A morderstwo „na duchu" - zgorszenie ewangelicz­ne - jest często wielokrotnym zabójstwem, odpychającym winowajcę w ogień wieczny, który istnieje.

Pamiętaj, że Bóg przebaczy chętnie nasze wszystkie winy i zaniedbania wobec siebie, jeśli ujrzy żal i skruchę. Ale morderca bliźniego będzie szukał przebaczenia swej ofiary, inaczej nie wejdzie w bramy nieba.

- A w czasie wojny?

- Nie mówię o wojnie, zwłaszcza gdy cały naród broni własnego bytu i terytorium, czyli bliźnich swoich, bowiem wtedy ludzie na szalę rzucają przede wszystkim swoje własne życie, czyli wszystko co mają. On to nie tylko rozumie, On szanuje ofiarność ludzką. Zawsze u Niego odnajdziesz to, coś sobie odjęła, coś straciła dla innych. W tym rośnie człowiek, czego sobie ujmuje, o co się sam umniejsza czy zuboża dla przymnożenia dobra innym.

Chciałam ci jeszcze powiedzieć, że ciocia Jadwisia „spoczywa na sercu Chrystusa" - pogrążona w Nim i nieskończenie szczęśliwa. Wie i rozumie już swoje szczęście, ale jeszcze nie jest zdolna do kontaktów z nami. Kocha nas, kocha was, jest cała jedną wyzwoloną miłością. Pozostawiamy ją w jej pełni szczęścia.

W czasie pogrzebu pomyśl o niej z miłością... - Czy ciocia teraz widzi wady córki?

- Tu się widzi jasno i Jadwisia nie może się mylić w swej opinii o córce, nawet przy największej miłości.


Msza święta

13 X 1976 r. Mówi ojciec Ludwik.

- W tym momencie rozpoczyna się Msza święta (w mieście, w którym zmarła) w intencji zbawienia duszy twojej ciotki Jadwigi. Włącz się w Ofiarę Chrystusa Pana prosząc o łaskę dla niej i dzięku­jąc za tak wielkie miłosierdzie Jego. Rób to w swoim i jej imieniu. - Przecież ciocia jest w niebie?

- Wiem, że Matka twoja powiedziała ci już o jej przyjściu do nas, ale zawsze pierwszym obowiązkiem waszym powinna być prośba o łaskę dla osoby zmarłej, wstawiennictwo za nią i wybacze­nie wszystkich krzywd sobie wyrządzonych, o ile wam naprawdę o jej szczęście chodzi. W wypadku kiedy obawiacie się surowości sądu, proście Maryję Pannę o wstawiennictwo poprzez Jej cierpienia pod Krzyżem Syna. Ono owocuje stale, a Maryja, która nigdy o nic dla siebie nie prosiła, walczy o każdą duszę ludzką z miłością wszystkich matek świata.

Ofiara, która teraz spełnia się, jest wspaniałą uroczystością nieba. Oto twoja ciocia Jadwiga staje pod krzyżem Pana i w Jego cierpieniu uczestniczy, to jest widzi, że w swoim życiu towarzyszyła drodze krzyżowej Chrystusa Pana, że była przy Nim i współcierpiała z Nim, że jej ból i krew zmieszane zostały na zawsze już z przenaj­świętszą Krwią Zbawiciela i nikt tego braterstwa rozdzielić nie zdoła. Widzi, że jest prawdziwym, bo wiernym, dzieckiem Boga, współu­czestnikiem (wraz z Chrystusem Panem) zbawiania świata - które trwa. Rozumie już, że wkład jej cierpienia daje jej możność za­pobiegania cierpieniu innych, że wespół ze Zbawicielem może działać ku pomocy, że nie zawiodła Jezusa i posiadła Jego nieskończoną miłość na wieki. Dziękuj wraz z nią Panu naszemu i proś ją o wszystko, czego pragniesz, bo otworzył przed nią Pan nasz skarbiec łask.


Chwała współcierpiącej z Jezusem

Msza święta już się skończyła. Bez względu na ilość osób towarzyszących ceremonii pogrzebu niebo nasze pełne jest radości, ponieważ szczęście Jadwigi zwiększa szczęście nasze. Ja obserwuję i przekazuję ci istotę ceremonii, ale rzadko jest ona tak wspaniałą jak obecna, kiedy to Chrystus Pan odkrywa przed nami chwałę duszy współcierpiącej z Nim, ofiarowującej Mu się dobrowolnie z miłości dla Niego i świata.

Twoja ciotka przyjmowała ciosy i cierpienia świadomie, oddając je Bogu bez rozpaczy i żalu. Staje w szeregu męczenników i bohaterów. Jest jasna od szczęścia, a cała jej rodzina otacza ją teraz i cieszy się wraz z nią. Był tam już jeden z jej braci - męczennikiem. (Zginał jako ochotnik w wojnie 1920 roku w szarży ułańskiej mając 20 lat. Był nie tylko głęboko wierzący, ale oddziaływał na swoje otoczenie; promieniował radością życia, czystością uczuć; był moralnym autorytetem; chociaż niczego nie narzucał, budził swoja postawę życzliwość, szacunek i respekt). On jej służył pomocą. Twoja Matka jest wraz z nimi, więc bądź szczęśliwa ich szczęściem. Myślą o was i kochają was.

Oczywiście, to, co ci mówiłem, jest ubraniem w czyny stanów wewnętrznych. Nie pojmuj zbyt dosłownie np. „staje w szeregu męczenników"; znaczy to, że ci ludzie mają podobieństwo natury duchowej męstwo, nieugiętość, hart, wierność w służbie Chrys­tusowej aż do śmierci, nawet najboleśniejszej.


Wszystkich Świętych

1 XI 1976 r. Mówi Matka.

Dzisiaj jest, jak wiesz, nasze Wspaniałe Święto. Jadwiga pierwszy raz w nim uczestniczy Prosi, żeby ci powiedzieć, że odnowiła wszystkie przyjaźnie, że może i pragnie z całego serca udzielać ci wsparcia, zachęty, cierpliwości, jeżeli chcesz. Ciocia mówi, że to było jej potrzebne - właśnie takie straszne warunki, aby dopełnić jej ofiarę - takie było pragnienie Chrystusa, z którym dzieliła Drogę Krzyżową. Dzięki temu jest teraz z Nim i może pomagać. (...)

jest nieskończenie szczęśliwa. Nic jej nie trzeba, ona sama może dawać i robi to. Prosi, żeby ją wzywać natychmiast, gdy jest jakaś potrzeba. Ty sama możesz prosić o wszystko, co dotyczy zdrowia twojego i innych... Ciocia pragnie udzielać się. Widzisz, szczęścia jest tyle, że człowiek aż się ugina, nie mieści go w sobie. I tak będzie zawsze, pomyśl! Wtedy boli to, że inni go nie mają, a najczęściej - nie mogą przyjąć. Proś ciocię, tak mało osób korzysta z naszych możliwości.

Dzisiaj na Mszy świętej łącz się z nami, proś o uczestnictwo z nami w życiu i na zawsze. Proś za Joannę (...), bo tacy jak ona jeszcze muszą się oczyszczać, ale kochają was i pomagają. Joanna tuli cię do serca, przeprasza za wszystko; tak bardzo żałuje każdego okrutnego słowa i czynu.


CIOCIA WANDA

10 X11978 r. Mówi ojciec Ludwik o mojej powinowatej, staruszce, niedługo po jej śmierci. Była w AK, wiele lat wraz z siostra spędziły w wiezieniu (później uniewinnione).

- Wanda jest szczęśliwa. Zresztą ona tu jest i prosi, żeby ci przekazać, że dzięki nieskończonemu miłosierdziu Pana, które teraz rozumie i błogosławi, jest w Jego królestwie, choć na to nie zasłużyła, że może pomagać innym i chce tego.

Przekazuje ci, że jest razem z całą rodziną, że jest tu i Wanda (siostrzenica, sanitariuszka AK, zginęła w Powstaniu na Mokotowie), i Andrzej (siostrzeniec, oficer AK, cichociemny, „zmarł" w wiezieniu na Mokotowie w 1953 r.), że prawdą jest, iż został wtedy w więzieniu na Rakowieckiej zamordowany. Są razem i pomagają jej w poznawaniu naszego świata. Ciotka przekazuje też, że nie cierpiała dużo i że w momencie śmierci nadchodzi po prostu ulga, błogość, a potem już tylko szczęście spotkania z Bogiem, że nie ma żadnego porównania naszego świata z ziemią, a dopiero tu się prawdziwe życie zaczyna.

Ciotka będzie prosiła o to, aby jej siostra, Halina (matka Andrzeja i Wandy) jak najszybciej mogła przejść do nas. (1 tak sil stało).


MICHAŁ

19 IV 1979 r. Kilka dni po Wielkanocy miałam telefon, że kilkanaście dni wcześniej (w tym czasie chorowałam i nie wychodziłam z domu) umarł nagle na serce Michał, przez wiele lat mój najlepszy przyjaciel, który zachęcał mnie do pisania i podtrzymywał na duchu. Michał był przed wojny oficerem służby czynnej. Walczył w kampanii wrześniowej broniąc Przełęczy Dukielskiej. Dostał się do niewoli; uciekł tak szybko, że już w październiku 1939 r. dotarł do Francji i w Coetquidan szkolił Polaków zgłaszających sil do wojska. W Brygadzie Podhalańskiej bił sil pod Narwikiem. jako oficer AK, cichociemny, walczył na Wileńszczyźnie. Kawaler Krzyża Virtuti Militari i innych. Przeszedł półroczne straszne śledztwo w NKWD, potem łagry i kopalnie; po powrocie do Polski jeszcze więzienie i później prześlado­wania. Nie mógł znaleźć pracy. Był człowiekiem służby. Nie do złamania. .pytałam zaraz, bardzo zaniepokojona, czy jest z Bogiem - bo Michał nie praktykował. Odpowiada Matka.

- Uspokój się! Pan Michał jest z nami. Zapewniam cię, jest teraz obok ciebie. Jest pełen radości. Może mówić z tobą...

Poprosiłam o to.

- Tak, to ja. Przede wszystkim chcę ci powiedzieć: Chrystus przebaczył mi wszystko! O niczym nie chciał pamiętać prócz tego, że kocham Go i kocham Jego plany. Bo tak było, a zawdzięczam to tobie i. mojej wdzięczności nie da się wyrazić. Dziękuj Bogu za mnie, pomóż mi w tym.

Pamiętasz, jak czytałaś mi o śmierci Bartka i o nabożeństwie Wielkiego Piątku? Otóż tak jest. Widziałem. Byłem świadkiem ukrzyżowania - za siebie. To jest tak przerażające i tak porażające człowieka, kiedy się poznaje wielkość miłości Chrystusa do siebie, że i we mnie umarło to, co się jeszcze opierało, a ja cały znalazłem się przy Jego Sercu.


jesteś mój"

W śmierci też On przybył po mnie. „Jesteś mój" - powiedział mi - „niech nic cię nie przeraża, przyszedłem uspokoić cię i chcę, żebyś wiedział, że sądzić cię będę wedle mojej do ciebie miłości. A ty czy kochasz Mnie...?"

Teraz wiem, że On mnie uczył, kim jest, przez wszystkie słowa podawane ci, a ja je przyjmowałem. Wiesz o tym, ale nie wiesz, że Go kochałem, „jeśli jest taki". A On jest nieskończoną miłością. Trudno mi nie używać superlatywów, ale nie ma w języku ludzkim określeń na Jego miarę. Tyle chcę ci powiedzieć, ale nie dzisiaj. 1~zisiaj jesteś zbyt wstrząśnięta, ale dziękuj za mnie i ciesz się ze mną, bo dla mnie szczęście się rozpoczęło.


24 IV 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Zaraz będziesz mogła porozmawiać z Michałem, który niecierpliwie na to czeka, lecz przedtem chciałem ci powiedzieć, że Ponieważ znał ciebie, teraz może brać udział w twoim życiu, a ja

radziłbym ci, abyś go angażowała w swoje modlitwy i zapraszała do wspólnot, bo chciałbym, aby mógł się włączać w wasze i nasze ­wspólne życie duchowe.

- Dlaczego?

- Widzisz, on nie brał udziału w życiu Kościoła, a teraz pragnie i powinien głęboko wrosnąć - nie tu, u nas, lecz - w mo­dlitwy Kościoła Walczącego, bo one tworzą glebę, na której buduje Pan nasz swoje plany dla swojego ludu, niech więc porozumienie wasze i przyjaźń staną się pełne. Na wsparcie Michała możesz liczyć, ponieważ zawsze pragnął móc ci nim służyć, a teraz opiera się na siłach nie swoich, a Chrystusowych. Może prosić o pomoc dla was i uzyskać ją, ponieważ Chrystus Pan tak bardzo chce okazać mu swoją miłość. Rozmawiaj z Michałem, radź się go i zapraszaj, aby czuł się potrzebny tobie - to mu da radość, której tak mało zaznał w życiu.

- Czy jest szczęśliwy?

- Tak, jest szczęśliwy, ale pamiętaj, że on tak bardzo pragnął ci pomagać...


Mówi Michał.

- Witaj, mówi Michał.

- To zabawne, ale nigdy nie stawiałem siebie samego w tej roli, a teraz wydaje się to takie proste. Nie zapewniaj mnie, bo już wiem, że chcesz, aby nasza przyjaźń trwała. Będę zawsze w twoim domu i tam, gdzie mnie zechcesz zabrać. Czy wiesz, że teraz właśnie moja pomoc może być skuteczniejsza? Nie wyobrażałem sobie tego, a tymczasem to jest prawda.

Nie przejmuj się moją śmiercią i nic nie przypuszczaj (koledzy Michała podejrzewali, że go zamordowano). Ona była zupełnie „zwyczaj­na" i w ogóle nie jest to niczym innym, jak zmianą warunków życia, a jakich na jakie, to jest sprawą inną, indywidualną dla każdego człowieka. Dla mnie - to wyzwolenie z choroby, słabości, niezarad­ności i niepotrzebności. Nie myśl, że my tu nic nie możemy dla was zrobić; właśnie tu dopiero można wam pomagać tak, jak by się chciało, i to ci obiecuję. Chcę tego i rzeczywiście to, coś mi mówiła, spowodowało, że od początku mogę ci służyć, jestem jak gdyby w domu - o ile można rzeczywistość porównać z tym, co się wam przekazuje.

- Czy jest inaczej?

- Nie, wszystko się zgadza, lecz atmosfera, ta ilość szczęścia, pełnia radości, wdzięczności, entuzjazmu - tego nie możesz pojąć, bo po prostu człowiek „w życiu" nie mógłby wytrzymać „napięcia" dobra, w którym tu istniejemy. To właśnie - intensywność odczuwa­nia, brak kłamstwa i nienawiści, pełnia miłości, którą nas otacza Pan nasz Jezus Chrystus, Zbawca nasz - to wydaje się niewiarygodne, i z początku trudno uwierzyć, że takie szczęście jest trwałe, że nigdy nie zmniejszy się, a przeciwnie, będzie wzrastało; bo tu wszystko rozwija się i rośnie.

- Przecież wiedziałeś o tym?

- Widzisz, byłem przygotowany „teoretycznie", ale nie mogłem przypuścić, że ja sam jestem tak niewiarygodnie silnie ko­chany. Kimże ja byłem? Cóż dla Niego zrobiłem? Po ludzku biorąc ­zmarnowałem życie bezużytecznie. Lecz On powiedział, że radowało Go, iż los swój przyjmowałem bez narzekań, złorzeczenia Mu i buntu, że nieraz radowałem Jego serce i że to On szukał mnie słowami pisanymi przez Ciebie (że to była Jego droga do mojego serca). Widzisz, myślałem, że tobie pomagam, choć trochę, i ujmuję ci ciężaru, kiedy zachęcałem cię do pisania i „opiniowałem pozytyw­nie" te teksty, które były „listami miłosnymi" kierowanymi do mnie samego i uczyły mnie - jakim jest Bóg. To On, nie zniechęcając się, że byłem oporny, uparty i nie chciałem aż do końca pójść sam do Niego, On znalazł kierunek, na którym mógł zbliżyć się do mnie najbliżej i niepostrzeżenie - przez Polskę, którą przecież też On dał mi do kochania!

Tu nie ma fałszywego wstydu (na szczęście!) i wreszcie mogę mówić do ciebie bez skrępowania, bez pozy, którą sobie „wyhodowa­łem" wstydząc się ujawniania uczuć. Wiem też teraz, jak było to niepotrzebne i śmieszne, a tobie dawało wrażenie zimna i obojętności.

Pamiętaj, że nic z tego, co cię martwi i przejmuje, nie wydaje mi się błahe, bo tu widzi się, jakie są zakresy percepcji świata z całym jego dobrem i złem -dla każdego inne - i jak czasem śmiertelnie zranić może kogoś to, co dla innej osoby wyda się zupełnie nieważne. Tu widzimy was wreszcie „w prawdzie". Uczucia nie tylko pozostają, ale kształtują się prawidłowo, uszlachetniają i ustalają, a więc są o wiele potężniejsze - lecz nie emocjonalne, a oparte na rzeczywistej przyjaźni i miłości - jak gdyby poprzez Chrystusa i w Nim, w Jego miłości do każdego z nas. Dlatego tak wzrasta nasz szacunek dla was.


15 V 1979 r. Mówi Michał.

- Wiesz, nie mogłem doczekać się tej rozmowy. Wszędzie byłem z tobą. To, co my stąd widzimy, a właściwie w czym uczestni­czymy, jest czymś zupełnie innym, niż sądziłoby się „za życia". Byliśmy obecni w S., widzieliśmy Maryję, naszą Królową i Matkę, która tam orędowała za wami i upraszała wam pomoc i uzdrowienia. Było ich bardzo wiele; o niektórych dopiero potem ludzie się dowiedzą lub zorientują, że w nich nastąpiły zmiany wewnętrzne, otrzymali więcej siły woli, zrozumienia, dar miłości bliźniego, współczucia, otworzenie się na słuchanie Boga i mnóstwo Jego miłości, przebaczenia...

- Skąd znasz terminologię?

- Nazywam je tak jak wy, żeby nie wprowadzać pomieszania pojęć. Tu „uczy się" szybko, a wiele nieporozumień jest w życiu ziemskim z powodu niejasności lub obcej terminologii. Tu u nas nie ma słów: prawda jest prawdą, a dobro jest dobrem, jawnym i wszyst­kim wiadomym, dla wszystkich tak samo - dobrem.

Nie powiedziałem ci jeszcze, ale kiedy leżałem w szpitalu po pierwszym wylewie, wyspowiadałem się z całego życia, bo zrozumia­łem, że nie znam dnia ani minuty mojej śmierci. Niech cię nie peszą różne przypuszczenia bliskich mi osób - to był wylew, a nie zamach czy samobójstwo, normalna śmierć, choć wyglądać musiała „brzyd­ko", śmierć bezbolesna, szybka, lekka, bez agonii, taka jakiej zawsze pragnąłem.

Jezus Chrystus o tym wiedział. Był przy mnie, tak że nie byłem sam ani „bez pomocy'. W śmierci członków Jego Kościoła, Jego Krwią okupionych tak drogo, On jest obecny - ku pomocy.


Jak nas widzą

21 Vll 1979 r. Mówi Michał.

- Czy cię to dziwi? Chciałaś ze mną rozmawiać i prosiłaś o to przed chwilą. Otóż możemy być zawsze, kiedy tylko zechcesz.

- Czy wam zależy na rozmowie ze mną?

- Tak, zależy nam tak na tobie, jak na kimś najbliższym. Nie sądź, że skoro „tu jesteśmy szczęśliwi", to mniej nas obchodzą wasze sprawy - tym bardziej, że one nie są wasze, a nasze, wspólne. Jesteśmy przecież jednym narodem - rodziną w większej rodzinie Chrystusa - i zależy nam na każdym z was, bo wiemy teraz, jaką nieskończoną wartość ma każdy z ludzi w Jego oczach, i jak drogo szczęście nasze zostało okupione.

Służysz temu samemu, czemu służyliśmy my. Uważałem cię i nadal uważam za najbliższą mi - duchowo - osobę na ziemi; przecież to samo kochaliśmy i nic się nie zmieniło. Tu mogę ci pomagać nieskończenie więcej (...).

Wiem, że w przyszłości, u nas, gdzie czas nie istnieje, a za to istnieje nieustanne dojrzewanie i poszerzanie naszej „duchowości", jak gdyby rośnięcie w miłość i w pojmowanie... - widzisz, nie da się to opisać słowami, ale wiem, że rozumiesz, o co mi chodzi. Otóż tu będziemy razem, wedle naszego pragnienia i przyjaźni.

Teraz jesteś wciąż zmęczona - ja to „widzę" - i nie pisz wtedy, kiedy nie masz ochoty, nie zmuszaj się, my i tak jesteśmy z tobą. Chcę ci powiedzieć, że jestem wszędzie z tobą. Poznaję twoje otoczenie...

Dlaczego? - Bo tego po prostu chcę. Chcę uzupełnić te braki, na które złożyły się: mój charakter, brak sił i choroba. I zapewniam cię, że nic nie wydaje mi się śmieszne czy naiwne; przeciwnie, tym jest wszystko to, co odległe od Boga, natomiast szukanie Boga, dążenie do Jego poznania, zbliżenia z Nim jest jedyną sprawą poważną, Piękną i słuszną, jedyną, dla której warto żyć. Ze wzruszeniem i radością uczestniczę w waszych spotkaniach, rozmowach i modlit­wach, uwierz mi.


Oczyszczenie

28 X 1979 r. Mówi Michał.

- Oczyszczanie się tu z tego, co nas zatrzymuje przed wejściem do naszego domu (w którym już jestem), jest jak możliwie szybkie i gwałtowne zrzucanie z siebie cuchnącej i pełnej błota odzieży. Pragnienie bycia z Chrystusem - kiedy się Go pozna - jest najpotężniejszą siłą naszego ducha. To tęsknota nie do zaspokojenia, póki się nie dopełni.

- Czy byłeś w czyśćcu?

- Byłem bardzo krótko, bo widzisz, Pan nasz tak mnie znał i rozumiał, że dał mi już w życiu rodzaj oczyszczania się - przez warunki, chorobę, ból, a w tym wszystkim twoje pisanie, które mnie otwierało na Niego... i może przez żarliwe pragnienie sprawiedliwo­ści, prawdy i braterstwa.


Świat duchowy

31 X 1979 r. Mówi Michał.

- Teraz rozumiem, dlaczego tak trudno jest przekazać wam istotę spraw duchowych, bo co najmniej połowę treści należałoby brać w cudzysłów; są one tylko podobieństwem. Sądzę, że tak samo trudno wytłumaczyć człowiekowi głuchemu, czym jest dźwięk, a tym bardziej muzyka, czym różnią się instrumenty, orkiestry i utwory ­podczas gdy on musi sobie wyobrażać najprostszy odgłos, bo żyje w ciszy.

Otóż my, nasz świat wypełnia wszystko, co was otacza, a tylko wy żyjecie w „głuchocie ducha", bo oprzeć możecie się tylko na wierze i zaufaniu w słowa Boże, no i na obserwacji Jego działania w was i w świecie. Oddzielam was i nas, ale jest to podział wyłącznie chwilowy.

Pytasz, czy wy jesteście upośledzeni? Jeśli masz na myśli wolę Boga, to nie. On chciał, by ludzkość wzrastała w ścisłym związku miłości z Nim, jak dzieci z ojcem. To ludzkość sama zapragnęła wolności nieograniczonej, jak syn marnotrawny wzięła wszystko od Ojca i zaczęła tym i sobą gospodarzyć według własnej woli. Właśnie dobija do kresu...


My tu nie potępiamy nikogo

My tu nie potępiamy nikogo, bo dobrze wiemy, jakimi byliśmy Największy nawet święty, męczennik, pustelnik czy trapista jest tu wyłącznie z miłosierdzia Bożego, to znaczy dlatego, że Bóg go kocha, a nie dlatego, że zasłużył sobie na to. Nasze wszystkie starania, największe wysiłki, najpiękniejsze dokonania są zaledwie słabym usiłowaniem nawrotu na tę drogę, którą ludzkość w zamie­rzeniu Pańskim miała stale iść. Miała to być droga miłości wzajemnej i :dziecięcej zależności miłości ku Ojcu. I to nam jasno powiedział j~zus Chrystus, a ponieważ był tym, kim jest - Miłością na skalę Boga, Miłością nieskończoną - oddał siebie za nas. Krew Chrystusa, Krew Boga, to miłość zalewająca stale, nieustannie i za każdego z nas przepaść, jaką wykopaliśmy sami pomiędzy nami a Ojcem.

To ona unicestwia grozę, jaka nas otacza i pozwala nam myśleć radośnie i ufnie o naszym domu, jego domu, który jest dla nas zawsze otwarty. Dlatego, proszę cię, nigdy nie trać nadziei, ufności i pokoju. Czuj się bezpieczna, bo jesteś drogo opłacona, kochana i nigdy nie schodzisz z Jego oczu. Człowiek nie powinien nigdy „bać się" czegokolwiek jak przestępca, który boi się, że go przyłapią na zbrodni. Obawiać się powinien zerwania więzi z Bogiem, bo wtedy staje sam wobec potęgi zła, o jakiej świadomość ani wyobrażenie ludzkie pojęcia nie ma. Ale i wtedy Pan nad nim czuwa i broni go, starając się o niego, aż do godziny śmierci. Robi to w sposób tak troskliwy i delikatny, tak cichy, że głupi człowiek nie wie, iż żyje chroniony Jego dłonią, osłaniany i ratowany, podczas gdy chadza dumny, że „sobie radzi bez Boga".


Bóg nie umie nie kochać

Ten bezmiar nieskończonej troski, tę dobroć, serdeczną, „macierzyńską", bezinteresowną miłość widzi się dopiero tu, i w jednej „sekundzie" - oczywiście poza czasem - człowiek wie i rozumie wszystko o sobie i swoim stosunku do tej rzeczywistości, jednakowo istniejącej w wieczności i w Jego życiu „ziemskim", do Bożej miłości, która go zrodziła, prowadziła, chroniła i przyjęła z „otwartymi ramionami", ponieważ ona jest taka właśnie - łaska­wa, miłosierna, pragnąca naszego szczęścia. Bóg nie umie nie kochać. On jest Miłością! Tam, gdzie nie ma miłości, nie ma Boga. Nienawiść, pogarda, okrucieństwo - to straszliwa pustka pozbawiona Miłości. To aktywny świat duchowy istniejący poza Miłością, wciągający w wir swojej ciemnej głębi każdą drobinę tak słabą jak człowiek, która próbuje żyć poza prawami Bożymi. Gdyby nie osłona Jego miłości, nikt z ludzi nie byłby tu.


Zło

Bóg w swoim miłosierdziu nie unicestwia nawet - zaprzecza­jącego Mu - zła, dając człowiekowi złemu istnienie (bo nic poza Bogiem nie istnieje, a tylko z Niego i przez Niego - w wolności). - Dlaczego Bóg stworzył szatana?

- Trudno mi wytłumaczyć ci to, ale obecne zło stało się nim na skutek własnego wyboru. Wolny podmiot zła narodził się z Boga i wie o tym, a tylko odrzuca miłość, miłosierdzie i przebaczenie. Ludzie, którzy wybierają tę drogę świadomie, też nie giną po śmierci. Istnieją, lecz poza Miłością, włączeni w ten potworny stan nienawiści - pustki duchowej, w której żaden twór duchowy nie może rozwijać się, rosnąć; może tylko cierpieć z niezaspokojonego głodu miłości.

To, co nazywaliśmy piekłem, istnieje i jest czymś, co przekracza granice wyobraźni ludzkiej. Dane mi było ujrzeć lub „pojąć" je, aczkolwiek z zewnątrz, abym zrozumiał, przed czym mnie Chrystus uratował. Mnie i nas wszystkich. Wiem też, że miłosierdzie jego trwa na wieki i że to On walczy o każdego z nas do ostatniego naszego tchu.


Nie jestem godzien"

Miłość Boga do nas jest odkryciem, które oszałamia nas na progu śmierci, lub lepiej - na progu prawdziwego życia. Ty wiesz, jak bardzo wszyscy spragnieni jesteśmy miłości, jak każda kropla miłości ludzkiej - tak mała i tak rzadka - dodawała nam ochoty do życia, a jej brak powodował smutek, załamanie, rozpacz. Jak często ów brak społecznej miłości prowadzi ludzi do samobójstwa, odejścia od Boga, zła, to ja wiem - tu. A tutaj nagle staje się przed źródłem, rzeką, morzem płynącej ku nam nieskończenie fali miłości. Stajemy przed możliwością wejścia w Nią i życia w Niej. Jedynym pragnie­niem jest rzucić się w tę objawioną ci miłość całkowicie, natychmiast i na zawsze. Ale zatrzymują cię „szaty" nie dosyć czyste; a brud ich w tym „świetle" jest ujawniony w całej swej cuchnącej szpetocie. I to nie Pan cię wstrzymuje - On wyciąga ręce i czeka - to ty mówisz: ;,nie jestem godny, do takiej czystości wejść mogę tylko czysty".

Głód bycia z Nim jest głodem niewyobrażalnym, lecz takaż jest nadzieja i pewność Jego miłości. A przyjaźń i miłość bliskich otacza nas i podtrzymuje. Czyściec jest przedsionkiem nieba, przynajmniej mój, lecz jak ci to mówiłem - już jestem z Nim!

Pytasz, co mi ułatwiło? Na ziemi to, coś mi udostępniła. Sądziłem, że to ja ci coś daję podtrzymując cię w decyzji pisania, a to tyś się ze mną dzieliła całym dobrem otrzymywanym od Pana. Przypomnij sobie, w jakim stanie buntu przeciw Kościołowi i Bożej sprawiedliwości byłem, kiedyś mnie poznała. I w tym stanie skończyłbym życie, ale On tak pokierował nim, że mogłem Go ;powoli odkrywać w tym, co mi czytałaś, tak że ostatnio Boże słowa przyjmowałem całym sercem. Stały mi się bliskie i drogie, a przez nie On sam dawał mi się poznawać w swoim miłosierdziu, którego byłem tak złakniony i które było mi nieskończenie potrzebne. To On sprawił, że uwierzyłem Mu bez zastrzeżeń.


Chrystus Pan pomaga w oczyszczeniu

Widzisz, człowiekowi, który wie, że Bóg jest Miłością, i chce się jej poddać, nie trzeba wiele czasu, by oczyścić się, bowiem Chrystus Pan pomaga mu w tym. Nie myśl, że tylko człowiek tęskni do połączenia się z Panem. On pragnie tego o tyle bardziej, o ile sam potrafi kochać nas mocniej, a więc daje nam całą moc swego miłosierdzia, by legło w gruzy w nas to, co nas od Niego oddziela. Człowiek sam nie oczyściłby się nigdy - nie wiedziałby jak - ale Chrystus daje nam swoje światło, swą pomoc i swoją łaskę, którą nas podtrzymuje.

Mówię ci, że poza ziemią kończy się świat ludzkiej woli, a tam, gdzie dzieje się wola Boga - żyje Miłość! Cokolwiek dzieje się ~ nami, dzieje się już w miłości. Sama śmierć to przejście z jednej

formy... Mówisz „poczwarka"? Pod względem urody i braku światła, martwoty duchowej, ograniczeń - z pewnością na ziemi jesteśmy jak gdyby poczwarką, ale już zdolną do wyboru i działania z miłości. Więcej Pan nasz nie potrzebuje, by z nami współdziałać w zbawianiu świata (bo każdy zbawiając siebie, zbawia świat w mniejszym lub większym stopniu). To przejście jest ostateczne i bezpowrotne, lecz nie ono samo jest ważne, a to, co nas spotyka po tamtej stronie. Nie można równorzędnie określać życia u nasi na ziemi - są nieporów­nywalne - tak jak nie można traktować równorzędnie długiego szczęśliwego życia w porównaniu z powiedzmy tygodniem śledztwa w gestapo.

- Takie straszne wydaje się wam nasze życie?

- Takim nam ono wydaje się stąd, przy czym najstraszliwszy jest brak miłości, obecność zła i nasz z nim współudział. Już ci mówiłem - tylko życie i działanie z miłości i w miłości z Nim jest dobrem. A ileż go było w naszym życiu?

Dlatego tak bardzo wam współczujemy i staramy się wam pomagać, o co z waszą zgodą, jak w twoim wypadku, jest łatwiej.


WIESŁAWA

28 V 1979 r. Mówi ojciec Ludwik o zmarłej niedawno Wiesławie, mojej bliskiej znajomej, która znała nasze prace, ale wciąż nie dowierzała, wreszcie zerwała znajomość. Harcmistrzyni, przez całą okupację pracowała w konspi­racji, oficer AK w Powstaniu Warszawskim, wielka patriotka, ale mało wierząca katoliczka. Pochodziła z rodziny socjalistów.

- Wiesława żałuje swojego postępowania względem ciebie i prosi o przebaczenie. Ona ma przed sobą jeszcze okres przygotowa­nia się na przyjście do królestwa Pana, ale wszystko, cokolwiek od ciebie przyjęła, dało jej większe zbliżenie do Chrystusa Pana niż cokolwiek innego w życiu.


Był przy niej Pan

Nie obawiaj się o nią - był przy niej Pan nasz i bliscy, zwłaszcza ci, którzy polegli w stanie łaski i są od dawna z nami. Nie

stała jej się krzywda, a tylko bardzo wiele zrozumiała, w tym swoją `,~,~ę w stosunku do nas, bo ta praca jest naszą wspólną i służy temu, co kochały tak, jak i ona kocha. Dlatego teraz czuje wstyd, wie, że zawiodła w tej malutkiej cząstce, w której mogła ci pomóc. Tu, Widzisz, pewne sprawy rozumie się od razu prawdziwie, przede wszystkim sprawy dotyczące nasi naszego stosunku do Boga, do bliźnich, do tego, co się wybrało i czemu się w życiu rzeczywiście służyło. (...)

Wiesława przestała ci wierzyć, ponieważ wokół siebie miała wyłącznie opinie negatywne, a jest podatna na wpływy. Przeciąganie się terminów i długie oczekiwanie były ponad jej możliwości percepcji. Ponadto miała złe przykłady, które wydały jej się w pewnej chwili ostrzeżeniem (poznała F. H., czczona przez jej przyjaciółki, i wyniosła wrażenie oszustwa i naciągania) i wtedy, kiedy ty poprosiłaś ją o pomoc, uznała ją za próbę uzależnienia jej przez ciebie. Oczywi­ście, była pod wpływem sił zła, które jej zasugerowały obraz fałszywy, ale jej winą jest nie tylko to, że go przyjęła, ale że w nim trwała, odrzuciwszy poczucie wdzięczności za to, że tyle lat korzy­stała z twojej pomocy, łącznie ze zbliżeniem się do Kościoła i zrozu­mieniem wielu problemów, w tym swojej winy w próbie samobój­stwa. Przeprasza cię i prosi o odpuszczenie jej winy i przebaczenie krzywdy, którą ci wyrządziła. Ona wie, że ta współpraca jest dla niej „zamknięta". Oręduj za Wiesławą u Pana, zwłaszcza w czasie Mszy żałobnej.

Pytasz, czy ona cierpi. Tak, na pewno, ale jest to ból oczyszcza­jący, ból miłości własnej, która stwierdza swoją miałkość, niewdzięcz­ność i ślepotę w stosunku do swego Stwórcy i Ojca.

Zapewniam cię, że bólem jest tu świadomość każdej zmarno­wanej minuty. Dlatego też oddawaj od rana każdy dzień Panu z prośbą o wejście jego samego w twoje życie.

To, co Wiesława przeżywa, jest udziałem każdego człowieka dobrej woli i kochającego ideały, które były mu bliskie, lecz pozosta­jącego z dala od Boga z własnej woli, chłodnego w stosunku do darzącej go, wspomagającej i podtrzymującej Miłości: żal, wstyd, zrozumienie swej świadomej woli przez całe życie nie wybierającej Boga, który nas tak bezgranicznie kocha i tak pragnie nas uszczęś­liwić, przygarnąć, ulżyć, i który pomimo niewdzięczności naszej zbawia nas swoją Ofiarą.

Na Mszy żałobnej za Wiesławę proś dla niej o łaskę zrozumie­nia ogromu miłości i męki Chrystusa Pana, dla niej i za nią przelanej krwi Boga. To ją otworzy ku Bogu, odsuwając rozpamiętywanie własnych błędów. Bo ważniejsze niż zrozumienie własnej nędzy jest zrozumienie, iż Bóg nas i takich kocha, i otwarcie się na przyjęcie Jego miłości, a więc gotowość do wejścia w jego królestwo miłości.


30 V 1979 r. Myślałam, że ja tu jestem sama, a oni wszyscy -tam, i że nie mam sił i czasu, żeby ze wszystkimi rozmawiać.

- Wiemy o tym i nie proponujemy ci współpracy z Wiesławą. Ona będzie wśród swoich przyjaciół i z nimi wspólnie będzie pomagać, ale proś Pana, aby Pan przybliżył chwilę jej wejścia do naszego domu.

- A wy, w niebie, czy nie możecie za nią prosić?

- My oczywiście możemy pomagać. Dla nas nie ma zakazów, bram i murów. Żyjemy w Jego wolności, w swobodzie dzieci Bożych. Jest jednak stan czyśćca, w którym nie mamy udziału. A pamiętaj, że duch ludzki - nasza rzeczywista nieśmiertelna osobowość - po odrzuceniu tego, co już zbędne, rozkładające się, tymczasowe, pozostaje w nagiej swej istocie, jednak ze wszystkim, co ta istota przyswoiła sobie w życiu na ziemi, czyli ze wszystkim, co wybrała z pojęć, wyobrażeń, przywiązań; a więc wraz z ciałem nie ginie świat uczuć, intelektu i woli.


Człowiek pozostaje sobą

jeszcze jaśniej spróbuję ci to wyjaśnić: człowiek umierając przekracza granicę wraz z bagażem zbieranym przez całe życie. Dlatego pozostaje sobą, że niczego nie zapomina - kocha to, co kochał, i pragnie to zatrzymać. Tu następuje konfrontacja w świetle Bożym, ale od stanu duchowego, w którym tu człowiek przybył, zależy, ile zdoła przyjąć i ile zechce odrzucić, aby móc stać się zdolnym do przyjęcia prawdy o sobie i swojej pozycji wobec Boga. Nawet piekło wie o swoim ,złu.

Świadomość jest tu jasna i bezbłędna, ale odległość człowieka od Boga - różna. Tam gdzie miłość człowieka spotyka się z miłością Stwórcy, nie ma żadnej przegrody - stworzenie znajduje ręce Ojca i wprowadzane jest do Ojczyzny swej z dawna wyczekiwanej i wytęsknionej. Lecz bywa tak (najczęściej ), że tysiączne przywiązania i wyobrażenia czynią człowieka niezdolnym do spotkania z Panem, ponieważ Bóg to Miłość, a jej energia przepala to, co ma naturę grzechu, niszczy grzech.

Dusza ludzka czasem długo uczyć się musi, że grzech to nie ona sama - obawia się stracić coś z tego, czym obrosła (mówię o ludziach, którzy nigdy nie mieli jasnego pojęcia o Bogu lub w ogóle nie uznawali Stwórcy ani życia poza śmiercią cielesną).

Pamiętaj, że Bóg jest Miłością. Miłość nigdy nikogo do niczego nie zmusza, nie odrzuca, nie karze - bo kocha, wraz z darem udzielonej nam wolności. Bóg po naszej śmierci nie zmienia się, to my się zmieniamy: opadają nam łuski z oczu, poznajemy, że jest Bóg i że Bóg jest nieskończoną miłością, naszym Ojcem i Stwórcą, że przeznaczył nas do szczęścia i tym szczęściem jest życie z Nim w Jego obecności i miłości.

Ale o ile jest to szczęściem dla oczekujących spełnienia swej wiary, o tyle może być oślepiającym światłem błyskawicy dla tych, którzy Boga przez całe życie odrzucali. A od błyskawicy ucieka się, i tak odchodzą na wieczność ci, co znieść prawdy Bożej nie mogą. Pamiętaj, że obecność Pana obnaża grzech i niszczy zło. A zło istnieje, pełne nienawiści i pretensji, obwiniające Boga o swój stan, zbunto­wane, niezdolne do skruchy i prośby o przebaczenie win, i chce istnieć nadal, a więc ucieka jak najdalej od światła prawdy Bożej.


Pan nasz litościwy jest...

Pan nasz litościwy jest dla swojego Kościoła, dla tych, których swoją Krwią odkupił (a odkupił całą ludzkość), dla nieświadomych, dziecinnych jeszcze, zbłąkanych. Przygarnia zwłaszcza tych, którzy byli prześladowani lub skrzywdzeni przez innych, przez sytuacje, np. katastrofy, czy z Jego woli, np. kalecy, chorzy fizycznie i psychicznie, dzieci wcześnie zmarłe. Ci, co cierpieli, mają całą Jego miłość i przeważnie właśnie przez to, co przeszli, zyskują niebo - ale pomyśl, że ono jest mieszkaniem Boga, środowiskiem miłości.

Mimo całej miłości, miłosierdzia i współczucia Boga, trzeba być zdolnym do miłości, by móc w niej istnieć. A więc istnieje stan przygotowania zależny (w trwaniu) od możliwości przyjęcia przez człowieka miłości Boga i odpowiedzenia na nią. Dlatego też Kościół całe siły kieruje ku wychowaniu człowieka dla nieba. Z jednej strony nikt o własnych siłach do Boga nie dojdzie, z drugiej, nie ma człowieka, któremu Pan nie dałby każdej potrzebnej mu pomocy. Tak że tylko wola kierowana rozumem decyduje o wyborze człowieka, który trwa i wymaga potwierdzania przez całe jego ziemskie życie.


Bóg walczy o szczęście człowieka

Do ostatniej sekundy Bóg walczy o szczęście człowieka, wybierając mu okoliczności śmierci najbardziej sprzyjające, jeśli ten człowiek kiedykolwiek o pomoc i opiekę prosił. Bóg nie zapomina modlitwy dziecka, które potem stało się zbrodniarzem. Przychyla się do próśb ludzkich i pragnie, byśmy jedni za drugich prosili. Szanuje jednak wolność człowieka.

I niebo jest wolne, i czyściec, bo tam panuje wolne i zdecydo­wane pragnienie, tęsknota i pożądanie Boga, jako wiadomego już i jasnego świadomości ludzkiej źródła i istoty jego szczęścia, do którego człowiek pragnie dotrzeć, odrzucając wszystko, co mu przeszkadza.

W czyśćcu nie ma szatana, nie ma zła i nienawiści, jest dojrzewanie poprzez zrozumienie miłości Bożej i zrozumienie wszystkiego, czym żeśmy ją obrażali w sobie i w innych, połączone z odczuwaniem krzywd wyrządzonych i z żalem za nie. Duch istnieje w czasie wyłącznie w materii, dlatego z momentem śmierci czas się kończy, a wybory całego życia podsumowane są w jednym, general­nym - choć do ostatniego tchnienia istnieje możliwość odwrotu od wyboru zła.

Bóg jest łaskawy i nieskończenie miłosierny, lecz jest sprawie­dliwy i ujmuje się za skrzywdzonymi, dlatego w swej sprawiedliwo­ści może wobec zakamieniałego zła nie dać już czasu na skruchę i żal. Lecz nie sądź, że ci, co umierają nagle w wypadku czy we śnie, pozbawieni są jego łaski; przeciwnie, to On wybiera moment najlepszy, a pomiędzy stanem agonii a śmiercią czy objawami śmierci stoi Pan, Miłość współczująca dla tych, za których przelał krew. Tak był przy Bartku. ja sam znalazłem się w Jego łagodnej obecności. I Wiesława, która kochała i wielokrotnie ryzykowała życie dla spraw, które kochała, odnalazła Go, i z jego pomocą przeszła tu.


Do siostry

11 VI 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Przekazuję ci prośbę Wiesławy o pocieszenie jej siostry i elanie jej nadziei na spotkanie z nimi. Możesz powiedzieć siostrze,

powinna rozmawiać z Wiesią, zwracać się do niej, nie zaś myśleć, że „jej nie ma", bo to właśnie jest dla niej najboleśniejsze. Wiesława może pomagać siostrze, a najbardziej prosi o zgodę pomiędzy nią a swoim mężem. Obiecuje pomoc i zapewnia, że śmierć miała lekką i będzie o taką prosić dla siostry. Ma przed sobą drogę oczyszczenia i zrozumienia wielu spraw, ale pragnie tego z całego serca i spieszy ku „Światłu". Spotkała rodzinę i mnóstwo przyjaciół, którzy wspierają ją, zachęcają i proszą za nią. Przed sobą ma perspektywę nieskończonego szczęścia, o którym nie marzyła i nie mogła go sobie wyobrazić „za życia" - dlatego nie tylko „nie żałuje", lecz nie zamieniłaby swojej sytuacji na żadną inną. Spotkała się z miłością Boga i pragnie na nią odpowiedzieć. Dlatego też, pomimo że bolesny jest osąd własnego życia, a przede wszystkim ran zadanych bliź­niemu - wszystkiego, w czym postąpiło się wbrew należnym drugiemu człowiekowi: miłości i szacunkowi, wszystkiego, w czym

życiu rozmijaliśmy się z postawą Chrystusa Pana względem nas ­pomimo to żyje w nadziei i usilnie dąży do przygotowania się na spotkanie z Bogiem w Jego domu. Prosi, abyś siostrze to wytłuma­czyła.

Próbowałam. Siostra nic nie przyjmowała, bo nie rozumiała i nie chciała rozumieć.


Postaraj się przebaczyć

28 X 2979 r. Mówi Michał.

- Widziałem Wiesławę. Trzeba jej pomóc. Proszę cię, postaraj się przebaczyć jej tak od serca. Ona wie, co zrobiła, i naprawdę żałuje.

- Szkoda, że nie przeprosiła mnie za życia.

- Właśnie tego najbardziej żałuje, że uważała, iż dobrze czyniła, czyniąc źle i nie starając się tego naprawić.

- Co ja mam zrobić, kiedy żal do niej powraca?

- Powiedz wtedy: „Jako i my odpuszczamy naszym winowaj­com, tak i Ty, Ojcze, odpuść nam nasze winy, których mamy tak wiele". Widzisz, Pan przebacza nam tak całkowicie, tak ogromnie wiele zła z taką wspaniałomyślnością, że nasze małe urazy wobec takiego przebaczenia są jak w tej przypowieści o dłużniku - śmiesz­nie malutkie, a nasze zawzięte trwanie w żądaniu uzyskania sprawie­dliwości, gdy sami spotykamy się z miłosierdziem, na które nie zasługujemy, potępia nas samych. Chciałbym pomóc ci w łatwiejszym przebaczaniu i zapominaniu. Wtedy wolna będziesz od długów, które codziennie zaciągasz.

- Jakie długi?

- Widzisz, wszystko, co czynimy bez pełni miłości, jest w oczach Boga niczym. A powiedz mi, kto z nas potrafił przeżyć choć godzinę z ludźmi w pełni miłości, na którą oni zasługują, jako rzeczywiste dzieci Boże, stworzone przez Niego, okupione Krwią Boga, przeznaczone do bytu w wieczności w chwale i szczęściu. Powołanie człowieka jest niezmiernie wysokie. Jesteśmy naprawdę „wielkiego rodu" - wszyscy! I to, że traktujemy sami siebie i swoich braci - bo jesteśmy braćmi, zapewniam cię - z lekceważeniem, pogardą, a często okrucieństwem, jest straszliwą ciemnością umysłu ludzkiego.


OJCIEC MARTWI SIĘ CÓRKA

28 V 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Ponieważ idzie do ciebie koleżanka, przekaż jej, że jej zmarły mąż (którego dobrze znałam) jest przy niej stale. Ma prawo do opieki nad nią i nad rodziną, ale martwi się córką, ponieważ nie może do niej dotrzeć; ona go nie słucha.

Prosi, abyś powtórzyła, iż pragnąłby chociaż tego, by wie­działa, że jest przy niej i aby stawiała sobie pytanie: „czy chciałaby, by ojciec był obecny?" lub „czy ojciec to pochwala?" Może wtedy uda mu się zbliżyć do niej bardziej.

Córka nic nie chciała przyjąć. Żyje w głębokiej niechęci, bliskiej nienawiści, wobec mnóstwa osób, w tym swojej matki i mnie. Szkoda, że nic n~ mogę jej pomóc, bo to moja chrzestna córka i ja wywalczyłam jej życie, a teraz widzę, jak je marnuje w pełni samozadowolenia.


MAREK

Mój dobry znajomy. Oficer służby czynnej, cichociemny, oficer AK. Powrócił do kraju wiele lat po wojnie. Musiałam zerwać znajomość z nim, gdyż usiłował narzucić mi swoją koncepcję życia, zupełnie sprzeczni z moja. Był niesłychanie ambitny i zawsze pewien słuszności swoich racji. Boga uznawał juko Stwórcę, ale nie wierzył w miłość Boga do swojego stworzenia. Marek sam zabijał. Przeżył śmierć wielu ludzi bliskich mu i towarzyszy cierpienia (był więziony na Pawiaku i przeszedł śledztwo w gestapo na Szucha, był w wielu obozach koncentracyjnych, m.in. w Oświęcimiu i Dorze) i mówił, że gdyby Bóg był Miłością, nie mógłby dopuścić do tego, co się dzieje na ziemi. jednakże cierpiał bardziej nad śmiercią innych niż nad swoim losem, który sam wybrał i swojego wyboru nigdy nie żałował. Był z niego dumny.


Miłość bliźniego rozciąga się i na świat duchowy

11 11980 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Byłem z wami dzisiaj podczas modlitwy. Kiedy prosicie a dary potrzebne wam dla służby Bogu, My prosimy za was również. Mówię tu o wszystkich, którym bliska jest i droga służba Panu poprzez nasz naród. Wszyscy za was błagamy, ponieważ o wiele jaśniej niż wy widzimy, z kim walczycie i jak ciężko wytrwać wam przy Chrystusie Panu wobec tak ogromnego nasilenia zła w świecie, również i w waszym otoczeniu. (Można to określić tak: w innej sytuacji bieglibyście lekko i szybko, w obecnej przedzieracie się z trudem przez gęste i kolczaste zarośla nic nie widząc poza najbliższym otoczeniem, podrapani, posiniaczeni, zmęczeni. I gdyby ~e stała pomoc i podtrzymanie, którego Bóg wam udziela, nie bylibyście w stanie dać ani kroku naprzód.) Pan nasz widzi waszą sytuację, stąd tak ogromne współczucie, troska i pomoc.

Łaski, które otrzymujecie, są nieskończenie wielkie i nie obawiajcie się, że kiedykolwiek ustaną. Przeciwnie, w miarę waszej wierności i stałych wysiłków (nie ich rezultatów) będą wzrastały, bo Pan nasz wzruszony jest waszym usiłowaniem przeciwstawiania się złu w was i dookoła was. Dlatego też otacza was opieką swoją, a więc niezwyciężoną. Możecie nie tylko czuć się bezpieczni (przed zgubą wieczną), lecz i atakować zło bez lęku, bo zawsze z Nim.

Dla waszego dobra, wzmocnienia się, pomocy wzajemnej skupiajcie się, jednoczcie we wspólnej miłości z Nim i w sprawach ważnych proście razem. Taką jest m.in. pomoc Markowi (zmarłem przed kilkoma dniami), któremu jest ona niezmiernie potrzebna, a nie śmie cię o nią prosić. Miłość bliźniego rozciąga się i na świat duchowy, a skuteczna jest zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzi przebaczenie win. W tym przypadku wiem, że mu wybaczyłaś, lecz on sam ma świadomość głębokiej winy wobec ciebie za odmówienie ci pomocy, przeszkadzanie w twojej pracy i utrudnianie, a nawet chęć uniemożliwienia jej, gdyby mu się to udało. Teraz widzi on, co stracił, jaką szansę ratunku i pomocy danej mu przez Boga odrzucił.


Chrystus przychodzi po swoich

12 1 1980 r. Mówi Michał.

- Nowiny znasz. Marek jest uratowany. Radujemy się tym wszyscy. Widzisz, on był nie do uratowania - sam nie chciał - aż do ostatniego momentu, ale i tu zwyciężyło miłosierdzie naszego Pana. Jak wiesz, i ja umarłem nagle, ale nie byłem sam. Obecny był Chrystus, władca życia i śmierci, który przeprowadza sam takich, którzy nagle giną, przez próg śmierci. A jeśli On przychodzi po swoich - czyli odkupionych Jego Krwią, należących do Niego z tytułu chrztu - przychodzi Miłość w całej swej mocy. I nawet wtedy, gdy człowiek dla otoczenia wydaje się martwy - nie może ani poruszyć się, ani słowa powiedzieć - może z całego swego serca i woli powiedzieć Miłości: „Tak! Pragnę należeć do Ciebie na zawsze. Ty jesteś Tym, którego szukałem, za którym tęskniłem, którego brak ranił mi serce. Tak! Chcę!" Tak było ze mną.

Chciałem Ci powiedzieć, że jak do mnie przyszedł Pan, ponieważ tak bardzo mnie kochał - przyszedł jak ojciec do dziecka, by mu oszczędzić bodaj chwili lęku czy niepokoju (dlatego moja śmierć była czasem spotkania się z Nim samym, a więc szczęściem nieskończonym) - tak Pan przyszedł po Marka. Przybył, by go

ratować, bowiem bez Niego otoczony byłby siłami zła, które go chciały zdobyć. Wiesz, dlaczego Pan tak pragnął go uratować? Bo pamiętał, że Marek przeciwstawiał się złu, wtedy gdy był młody miał dość sił, że starał się bronić Jego samego, broniąc Jego praw, że gotów był (wielokrotnie) dać za nie życie. Dlatego - pomimo wszystko - Chrystus, Pan nasz, zasłonił go swoją przelaną Krwią.

Pamiętaj, że życie jest tym, co mamy z Jego łaski, i jeśli decydujemy się na oddanie go w obronie braci, dajemy je za Niego samego. Tak samo jest, gdy bronimy Jego praw lub Jego prawdy Nigdy nie zginie na wieki ten, kto oddaje wszystko, co ma - z miło­ść, bo Pan nie da się w wielkoduszności prześcignąć, a każda ofiara a źródło w Jego Ofierze i z nią się łączy, w niej uświęca i unie­śmiertelnia.

- Nie rozumiem, dlaczego mówisz o ofierze Marka z życia. Przecież on zmarł śmiercią naturalną 35 lat po wojnie?

- Tu nie chodzi o fakty, a o wybór. Jeśli ktoś się decydował na taki wybór jak my (cichociemni), wybierał konsekwencje. I apostołowie nie wybierali męczeństwa (spod Golgoty uciekli, prócz Jana), lecz decyzja głoszenia prawdy Chrystusowej - pomimo wszystko - zaprowadziła ich do śmierci, której by nie ponieśli żyjąc jak inni.

Nie każda śmierć i nie każda ofiara służy Panu. Miliony ludzi służą siłom zła, ale widzisz, Polska jest w takiej szczęśliwej sytuacji, że życie w niej wedle jej prawdziwych moralnych praw, które mamy w sercach wyryte, jest zgodne z jego prawami. Tu obowiązkiem było :,;dać życie za przyjaciół swoich" przez całe pokolenia - a to jest bilet wstępu do Jego Serca, bo jest kontynuacją Jego drogi.

- Jak Marek, który odrzucał Boga jako Dobro i Miłosierdzie, a nawet Sprawiedliwość (choć uznawał Go jako Stwórcę), mógł Go rozpoznać i wybrać?

- Tylko w życiu na ziemi człowiek się myli. Sądzę jednak, że nawet tam, gdyby Pan objawił mu się jakim jest, nie miałby chwili wahania. Ale gdy „w przejściu" Pan nasz zechce go oczekiwać, gdy to „światło", „ogień", „blask" - wszystko nie to! - „miłość ojca i matki, braci, przyjaciół razem" - też nie to! - „pragnienie

otoczenia cię miłością, współczucie, całkowite zrozumienie cię, uspra­wiedliwienie, wybaczenie": musisz starać się wyobrazić to sobie -­nie można wyrazić oceanu miłości. Gdy On, Jeden Jedyny, stokroć droższy ci niż ty sam sobie, wezwie cię - stajesz się sobą, jakim byłeś zawsze w największej głębinie serca, dzieckiem Bożym, prostym i szczerym. Odpada wszystko, zostaje tylko to, co jest tobą prawdziwym. I „To' właśnie odpowiada: „Chcę! Byłem Twój zawsze, teraz to rozumiem. Powracam do Ciebie, przyjmij mnie i zatrzymaj na zawsze".

Człowiek zrodzony został z miłości i to jest jego właściwy żywioł. Jak ryba z brzegu, gdzie się dusiła długo, wrzucona do wo­dy -tak my, prawie martwi, nieruchomi, bezradni, tu zaczynamy żyć. Wracają nam wszystkie wrodzone cechy duszy - zdolność do miłości, orientacja i sprawność ducha, szybkość pojmowania i zrozumienia - i następuje coraz szybszy i szybszy rozwój, rozkwit jak gdyby. Tylko że u nas nic się nie psuje, nie przekwita, nie ginie.

Jak my żyjemy! Warto wszystko stracić, wszystko oddać, odrzucić, wszystko znieść, by zyskać Jego miłość, a w niej to, co tu odnajdujemy.

Dziwisz się pewno, że tyle mówię, ale trudna mi powstrzymać się, chociaż rozumiem, jak niewiele z tego przyjmujesz.

- Dlaczego?

- Po prostu nie możesz. Człowiek na ziemi jest nieskończenie ograniczony - jak ptak w malutkiej klatce, chowany od urodzenia w jednej izbie. A tu wolność - cały nieskończony świat! Mogę ci powiedzieć, że niebo jest wszędzie. Świat duchowy przenika wszyst­ko. To wy jesteście oddzieleni, zamknięci w formach materialnych i nimi uzależnieni. Wracam do Marka. Już kończę.

Marek, za którego prosiliśmy wszyscy, gdyż znając jego przeszłość uważaliśmy, iż nie tylko tragedią, ale i hańbą, również naszą, byłoby, by jeden z nas służył na wieczność siłom zła - pozo­stał na wieki niewolnikiem tych, z którymi walczył. Otóż on uratowa­ny został wstawiennictwem i prośbami Maryi Panny i całego Kościo­ła. Chrystus Pan nie mógł oprzeć się swej Matce i swemu miłosier­dziu. Tak że to oporne dziecko jest uratowane. Lecz bardzo potrzeb­na mu pomoc. On Cię prosić nie śmie, ale ja proszę Cię - pomów z nim. Nie pisz, a myśl. Wczorajsza wasza modlitwa podtrzymała go bardzo. Pomyśl, że za niego nikt prawdziwie się nie modli. Jutro na Mszy św. pamiętaj o nim, włącz go, proszę Cię. I my będziemy.

Prosi Michał, którego Marek nie cierpiał, ignorował, był uszczypliwy i nieżyczliwy, kiedy go u mnie spotykał. Michał, przeciwnie, odnosił się do Marka z szacunkiem, jak i do wszystkich, i nigdy nie dał po sobie poznać, że jest mu przykro. Nigdy też Marka nie osądzał. Zdziwiłam się tą serdeczną prośbę.

- Jakżebym mógł myśleć inaczej; sam tu jestem tylko z miłosierdzia Jego. I rozumiem Marka.


Dzień narodzin

I5 1 T 980 r. Dzisiaj był pogrzeb Marka. Od połowy Mszy zaczęłam się cieszyć i radość trwała przez cały czas pogrzebu. Musiało to niedobrze wyglądać, bo zdaje się, że się cały czas uśmiechałam, a inni mieli „pogrzebowe miny". Jednak teraz, w domu mi smutno. Dlaczego? Odpowiada Michał.

- Jeżeli to wyglądało dziwnie, to nie dla nas, bo byliśmy tam wszyscy i cieszyliśmy się razem z Markiem. Dziękujemy za dowód pamięci w postaci zapalonej świecy (postawiłam ją na grobie cichociem­nych). Widzisz, tyś się cieszyła z nami, a kiedy rozstaliśmy się, pozostał nastrój taki właśnie, jaki towarzyszył wszystkim innym. Tym niemniej jest to święto przede wszystkim Marka. Prawdziwym dniem narodzin jest wejście do królestwa Chrystusa, do naszego prawdziwe­go domu, z którego już nigdy i nic nas nie usunie.

Słyszałaś w czasie Mszy słowa „... ze śmierci do życia"; to jest właśnie to, co stało się moim udziałem, a będzie i Marka. Prawdziwe życie, takie, dla jakiego Pan stworzył nas, ludzkość, jest z Nim, tu, W nieustannej radości, ale sama myśl o tym, że będzie się na zawsze z Tym, który nas kocha i oczekuje, już jest szczęściem. Niebo ludzi poza władzą ciała i jego ograniczeń jest czymś, czego nie da się opisać, bo władze duszy są inne niż ciała, ale porównam je do sprawności zmysłów o najwyższej wrażliwości i zdolności percepcji, przy tym zmysłów nieomylnych. Wyobraź sobie, że istnieje ktoś, kto ma pamięć absolutną, taki sam słuch, genialną zdolność analizy z syntezy, kojarzenia faktów, największą spostrzegawczość, fenome­nalną intuicję, czyta myśli ludzkie, rozumie wszystkie inne stworze­nia, ma nieprawdopodobnie wrażliwe sumienie, takąż dobroć i miłuje wszystko i wszystkich tak, że niezdolny jest do uczynienia najmniejszego zła; takim fenomenem jest tutaj każdy, bo takie są właściwości każdego, kto mieszka w Bogu. Takie są władze wolnej duszy (w bardzo słabym podobieństwie, gdyż życie nasze posiada niebywałą dynamikę, intensywność, barwę i głębię przeżywania).

Pytasz o ciało. Samo w sobie jest czyste. Jest konieczne, bo na „materię" może oddziaływać tylko podobna jej materia. Zło jest w woli człowieka kierowanej przez rozum, wybierający to, co dla niego najlepsze. Gdyby ocena podporządkowana była wyłącznie sumieniu złączonemu miłością z Bogiem, nie byłoby w ogóle zła na ziemi. Ale miłość człowieka stała się przewrotna: zamiast Dawcę życia, Ojca, Sprawcę naszego szczęścia, wybrała jako obiekt naj­większej troski osobę gospodarza. To powód wszelkiego zła. Zaćmienie rozeznania powoduje mylne wnioski, i w ich konsekwen­cji - błędy. Stałe błędy. Jeśli w nich znajdziemy zadowolenie, możemy do końca życia nie wyjść z upiornego, błędnego koła pomyłek. I tak najczęściej bywa.

Dlatego Chrystus, Pan nasz, aby nas wyzwolić, pozwala, by warunki ogałacały nas ze złudzeń, a jeśli to nie pomaga, daje takie życie, które skraca nasze ogromne cierpienia tu, w naszym świecie. Jeśli nawet nie zwróci nas ono ku Bogu, to zasłoni przed Jego sprawiedliwością, gdyż każdy nasz ból wyzwala współczucie i litość Pana naszego. Ma On wtedy możność okazania miłosierdzia, mówiąc człowiekowi, który staje przed Nim bez szaty godowej, że to, co przecierpiał, usprawiedliwia jego uczynki w oczach Boga. Nie jest wtedy taki biedak całkowicie nagi; Chrystus narzuca nań szatę jego bólu, osłania go przed sprawiedliwością Pana. Nikt wejść do królestwa Bożego nie może, jeśli nie stanie się czysty; wtedy jednak to oczyszczenie następuje szybciej. Jest to tak: czystość - to zdolność zrozumienia wszystkiego, co jest w nas złe, i gorące pragnienie odrzucenia tego. Wraz ze wstrętem do zła rośnie nasza miłość, którą potęguje zrozumienie, jak nas kocha i jak miłosierny jest Bóg. Dlatego ten, kto doznał miłosierdzia Pana, szybciej dojrzewa - ku Niemu ­a miłosierdzie Pana rozpala się jak potężny ogień w zetknięciu z ludzką boleścią. Dlatego niech błogosławione będą wszystkie nasze klęski, nieszczęścia i bóle, gdyby nawet nic nam w życiu nie dały, lecz w chwili śmierci świadczyły za nami. Wtedy Chrystus, Pan nasz, łąc2y je ze swoją męką i czyni wspólnymi. Z takich nikt nie zginie.

Tak działo się z Markiem, co on dzisiaj zrozumiał, gdyż przyjął Ofiarę Chrystusową za niego spełnioną na krzyżu, z sercem pełnym wdzięczności i szczęścia. Dziękuj wraz z nim i nami.


23 I 1980 r. Mówi Bartek.

- Marek prosi, by Ci powiedzieć, że zdawał sobie sprawę z tego, że umiera, i chciał „uporządkować" swoje sumienie, tylko nie miał już siły. Dlatego robi to teraz. Prosi Cię „w ramach" swojej rewizji postępowania, abyś mu darowała jego gruboskórność, nietakty, opryskliwość i zapewnia Cię, iż wie dobrze, jak swoim postępowaniem zawinił wobec Ciebie. Wie teraz, iż najbardziej zaszkodził sobie samemu i że psuł sobie całe życie przez brak prawdziwej miłości bliźniego, brak życzliwości i narzucanie własnych norm życia. Mówi, że uznaje je teraz za fałszywe i szkodliwe. Rozumie, żeś się przed nimi broniła; musiałaś to zrobić.

- Czy wie już, co mu zaszkodziło najbardziej?

- Uważa, że najbardziej mu zaszkodziła ciasnota poglądów, niezdolność do weryfikacji ich i przyjęcia nowych spraw i myśli.

Nie wyobrażaj sobie czyśćca, jako miejsca ponurego, jakiejś kaźni. Dla tych, którzy rozumieją, gdzie są, którzy mają znamię chrztu i wiedzą, że przysięgali wierność Bogu, zostali Mu oddani i przez Niego są wybawieni - słowem, dla chrześcijan, którzy kiedyś, przynajmniej w młodości, otarli się o Ewangelię - to, że żyją nadal i to, że stają wobec sprawdzenia się wszystkiego, o czym ich uczono, jest źródłem szczęścia. Spotkanie się osobiste z Jezusem, Panem naszym, jest spotkaniem się z największą miłością swego istnienia i to szczęście, wie się, iż nie będzie nigdy odjęte. Przygoto­wanie się do połączenia na wieki jest czynione z radością, z pośpie­chem, z utęsknieniem. Świadomość własnej nędzy tym bardziej przygniata, im bardziej wyrosła w nas pycha i miłość własna. Ten, kto siebie w ogóle nie kocha i nie „widzi", a tylko służy z całego serca jakiejś idei, np. chorym, czy ucząc młodzież, czy spowiadając l pełniąc posługę kapłańską, czy lecząc, opiekując się, pomagając itp., ten w ogóle nie zazna bólu prawdy o sobie samym, ponieważ nie budował sobie pomnika, który mógłby runąć. Mówię ci może nieco chaotycznie; chciałem tylko zaznaczyć, że czyściec jest „stanem", w którym człowiek w świetle Bożej miłości ustawia siebie prawi­dłowo względem Boga. Człowiek tu - to przede wszystkim sumienie, którym się wyraża, wypowiada dusza i w pełnej wolności wyboru, z własnej woli analizuje dar swego istnienia. Czyni to „w świetle", bo Bóg przenika wszystko, a Jego miłość do nas jest tym centrum, dookoła którego i wedle którego miary mierzymy sami siebie. On jest „Odnośnikiem". Wszystko przymierza się do Niego. Nasza odległość miłości od Niego nas osądza.

Jednak ponad wszystko szczęśliwsze jest to, że Pan przyjął nas pomimo naszej nędzy. Kto tu jeszcze nie jest, nie zna pojęcia „wdzięczność", tak jak zresztą istoty wszystkich pojęć takich, jak miłość Boga do nas, jak miłosierdzie, sprawiedliwość Boga, wina, grzech, jak poczucie przynależenia do Niego.

To na marginesie, bo trudno nie „przeżywać" uratowania tych, których się znało i ceniło. Natomiast Marek był zażenowany pochwałami z mów pogrzebowych na cmentarzu, podczas gdy my wiedzieliśmy, w jakim on stanie przyszedł. Bóg usprawiedliwia i przebacza nie za to, za co cenią ludzie. Czasem jest wprost odwrotnie. Za to, za co go chwalą u was, tu on sam się potępia.


Wzmianka pośmiertna 3-5 II 1980 r. Mówi Bartek.

- Chcę cię zawiadomić, że Marek prosi cię, abyś o nim nic nie pisała. (Chciałam napisać wzmiankę pośmiertni).

Oczywiście, słyszał wszystkie twoje plany co do siebie. Wszystkie pochwały byłyby fałszem, gdyby jednocześnie nie napisano o jego błędach i krzywdach, jakie innym wyrządził, a tego nie zrobisz. Pozwól, aby o nim zapomniano; uważa, że sam się chwalił dostatecznie przesadnie. Prosi cię też, żebyś na niego liczyła, gdyż zrobi wszystko, co będzie mógł, by ci pomóc.


Pan naprawia nasze błędy

My tu możemy bardzo dużo wypraszać. Jest to jedyna forma zadośćuczynienia - prosić Chrystusa, by zechciał sam naprawiać nasze błędy. I Pan chętnie skłania się ku prośbom oczyszczających się, gdyż jest to szkoła miłości bliźniego. Każdy z nas prosi, aby Pan pomógł mu wynagrodzić winy, kiedy już znamy ich rozmiar i konsekwencje.

Możesz pomóc Markowi przez kontakt z nim, ale on cię o to nie poprosi, bo uważa, że jego postępowanie względem ciebie było wręcz szkodliwe i nie możesz uważać go za osobę sobie życzliwą. - Szkoda, że za życia tego nie zauważył.

- Wiesz, to co mówisz, jest największą naszą karą - tu. Gdybyśmy „w życiu" robili to, co trzeba, nie byłby potrzebny nam ten ogień, przez który trzeba tu przejść.

- Więc ogień czyśćcowy naprawdę istnieje?


Ogień" czyśćcowy

- On istnieje. Nie fizyczny, bo nie pali ciała, ale istnieje ból duszy tak przeraźliwy, że do niczego innego porównany być nie może. Bo na ziemi tylko ogień przetrawia, spopiela i niszczy tak całkowicie wszystko, co spalić się daje, jak tu niszczony jest grzech w ogniu miłości Bożej do nas i naszej ku Niemu. W miarę poznawa­nia Jego miłości do każdego z nas ożywia się w nas i rozpala miłość ku Niemu pełna wdzięczności, zachwytu i uwielbienia. I wtedy w tym coraz jaśniejszym blasku uwidacznia się w całej ohydzie wszelkie nazbierane przez nas - a często wrośnięte w nas - zło. Ono nas powstrzymuje i nie pozwala zbliżyć się do Pana.

- Nie bardzo rozumiem.

- Trudno mi wytłumaczyć ci to, ale na przykład nikt z ludzi nie wejdzie do stosu atomowego, bo wie, że zginie. Otóż intensy­wność miłości Boga ma taką potęgę, że nie może w niej istnieć nic, co jest skażone, a więc „chore". Tylko miłość może bez lęku zbliżyć się do Źródła miłości. A więc pozostajemy w czyśćcu tak długo, jak długo potrzeba, by znikła z nas wszelka choroba.


Szkoła miłości

Czyściec - to szpital i szkoła, i nowicjat zarazem. Uczymy się praktykować miłość. Jedną z pierwszych spraw jest wybaczenie naszym winowajcom tak, jak nam odpuszczono winy - bo tu mogą być tylko tacy, którym Pan w swym miłosierdziu zechce odpuścić zło wyrządzone przez nich i usprawiedliwi ich. Nie jest to łatwe, bo tu widzi się, ile zła dali nam inni i o ile byłoby nam łatwiej, gdyby nie brak dobroci, miłości i miłosierdzia bliźnich. Ale też szczegółowo i dokładnie, sekunda po sekundzie oglądamy i przeżywamy ­analizując - własne życie, a w nim to zwłaszcza, w czym zawinili­śmy Bogu i bliźnim. Jeśli umieramy w miłości Bożej, łatwo nam przebaczać i wejść tym sposobem na drogę oczyszczenia, a więc prosić o przebaczenie naszych win względem Niego i bliźnich. Wtedy największym cierpieniem jest pamięć o naszym życiu, o wszystkich winach, bólu zadanym przez nas innym (wszelkiemu stworzeniu Bożemu, nie tylko ludziom) i nieodwracalności czynów, słów i zaniedbań. Widzimy też z rozpaczą, co dzieje się dalej, jak owocują nasze winy, ile zaszkodziły w zbawieniu innych ludzi i w planach Bożych.

Jeśli z naszej świadomej winy choć jeden człowiek zaginął na wieki, rozpacz winowajcy jest straszliwa i ciężar nie do zniesienia. Najczęściej nie jest to zabicie człowieka. (Myślałaś o wojnie i wykony­waniu na zdrajcach wyroków polskich sądów podziemnych. Nie. Bóg rozumie cierpienie człowieka zmuszonego zabijać w obronie własnej lub innych.) Chodzi o zabicie duszy ludzkiej - zdemoralizowanie, zdeprawowanie takie, w którym bliźni traci sumienie i świadomie służyć zaczyna siłom zła.

- A jeśli został zmuszony?

- Jeśli jest zmuszony do zła presją silniejszą niż jego wytrzy­małość, dla Pana naszego jest ofiarą, nad którą Bóg zawsze się lituje, nawet kiedy człowiek w rozpaczy sam się zabija.

Czyściec to wspaniały ogród nieskończonego miłosierdzia Bożego. Tu On ożywia tó; co umarło, pielęgnuje chore i leczy złamane. Tu dojrzewają Mu najpiękniejsze kwiaty - najpiękniejsze, bo uratowane: nie miały prawa do życia, a ożywają; były uschłe, złamane, zmrożone, a wyrastają i rozkwitają ku Niemu.

Czyściec jest czasem miłosierdzia i nadziei: dla wielu - cza­sem obudzenia się w ogóle do życia dziecka Bożego, dla licznych z nas - czasem odwrotu ku prawdzie od błędu i kłamstwa, dla wszystkich - drogą ku Ojcu, czasem straszną, ale pewną i zawsze otwartą. A im bliżej się jest, tym szybciej i szybciej biegnie się na spotkanie, tym jaśniej się widzi Jego oczekiwanie na nas, Jego pragnienie posiadania nas, tym bardziej rozumie się, że dał nam istnienie z miłości, abyśmy żyli w miłości, abyśmy byli nieskończenie szczęśliwi.

Miłość Boga jest tylko darzeniem, jest wylewającą się na zewnątrz Jego naturą. Wszystko, co On powołuje do bytu, tylko przyjmuje i dziękuje w coraz to głębszym, gorętszym, szczęśliwszym uwielbieniu. Królestwo Chrystusa, nasza odwieczna ojczyzna, jest życiem pulsującej miłości.

I jak widzisz, zachowujemy swoją osobowość wraz z pamięcią i przywiązaniem, to jest z wciąż rosnącym pragnieniem pomocy wam, przyciągania was ku Niemu. Dlatego każde działanie na chwałę Bożą ma pomoc całego nieba, zwłaszcza zaś tych, którzy podobnie się trudzili lub związani są wspólną miłością do tego „odcinka pracy" czy dziedziny twórczości albo obojga naraz.

Jeszcze ci powiem, że tu, gdzie znamy się i rozumiemy, gasną wszelkie uprzedzenia i niechęci (mówię jeszcze o czyśćcu). Przede wszystkim umiera pycha czyli miłość własna, a ona na ziemi czyni najwięcej zła. Tu jest po prostu okowami, którymi sami skuliśmy się i rozumiemy to. Nie tylko sami poznajemy, jakimi jesteśmy i na skutek jakich błędów staliśmy się tak „chorzy", lecz jest to widoczne dla wszystkich, jak na ziemi brak ręki czy nogi. Kalectwa duszy są straszne i Chrystus Pan - a jeszcze bardziej może Maryja (choć On jest Pełnią miłosierdzia, ale Maryja rozporządza Jego sercem, są Jednią miłości) - lituje się i współczuje. Jak lekarz nie karze chorych, a leczy, tak On wskazuje nam przyczyny i źródła chorób i zachęca, dodaje odwagi, podtrzymuje.

- Czy Bóg jest w czyśćcu?

- Bóg przenika wszystko. Czyściec jest stanem duszy, a właściwie milionów dusz oczekujących i gotujących się do wejścia w dom Boży. Każda przeżywa go indywidualnie, gdyż każda jest osobą niepowtarzalną, ale wszystkie przenika światło Boże w więk­szym lub mniejszym stopniu, zależnie od stanu zaćmienia, w jakim przeszły tu. Jest to raczej efekt całego życia niż momentu zgonu, bo Pan tych, którzy Mu zawierzyli, w momencie śmierci wspiera i towarzyszy im. Natomiast aż do ostatniej chwili można zmienić „swój punkt widzenia", zwrócić się o pomoc i otrzymać ją. Bóg chce i może przebaczać całkowicie, byle tylko człowiek uznał swoje winy i błędy i żałował ich. Wtedy - patrz na „dobrego łotra" - wielu takich „łotrów" znalazło się z Nim natychmiast.


Marek przeszedł przez oczyszczenie

7 XI 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Pragnę zawiadomić cię, że Marek już przeszedł przez oczyszczenie; nie przez swoje wysiłki, a przez nieskończone miłosier­dzie Chrystusa Pana, przez Jego pragnienie pocieszenia i przygarnię­cia Marka. Ponieważ prosiłaś za niego i Pan twoje nikłe prośby przyłączył do swojego niezmiernego, gorejącego pragnienia odpusz­czenia Markowi wszystkich win i zupełnego oczyszczenia go, wezwał go do siebie i wprowadził w swój dom.

Marek musiał przede wszystkim przyznać się do błędu, a co za tym poszło, do marnowania wszelkich okazji, przez które Pan chciał się zbliżyć do niego. Uratowała go odwaga, z którą podjął ból odradzania się na nowo. Bo czyściec jest oczyszczaniem się aż do bieli nowo narodzonego dziecka Bożego. Tu jest to po stokroć boleśniejsze niż „na ziemi", bo nie chroni nas żadna ułuda, a miłość własna przekroczyć musi siebie - umrzeć, i to dobrowolnie, aby osobowość ludzka, wolna już, mogła żyć w Panu i z Panem.

Tak, miłość własna, nasz egoizm, nasze ukochanie ślepe i namiętne samego siebie musi ustąpić światłu prawdy o sobie. Im szybciej człowiek to zrozumie i zapragnie poddać całego siebie w całym swoim życiu i we wszystkich, ukrytych najgłębiej, najbrud­niejszych rodzajach grzechu oczyszczającemu osądowi, żałując i przepraszając, tym prędzej stanie się uwolniony od swoich zropia­łych ran i szpetoty duszy. Wtedy, kiedy przeżyłaś „oczyszczenie w sakramencie pokuty", dane ci było słabiutkie i odległe zrozumie­nie: przez wyobrażenie zrozumiałaś rzeczywisty stan ducha w ohy­dzie swoich win wobec nieskalanej czystości Ojca. Wy otrzymujecie stale pełne przebaczenie Boga. Jakżeby nie miał On okazywać swego miłosierdzia synom swoim - w pełnej świadomości żałującym popełnionego zła, wstrząśniętym, ogarniętym najgłębszym wstrętem do samych siebie, pragnącym najgoręcej przyjąć każdy ból, byle pozbyć się zgnilizny własnych win.


Trzeba przyjąć samego siebie w prawdzie

Dlatego dla ludzi w czyśćcu najważniejsze jest upraszanie dla nich zgody na przyjęcie samych siebie w prawdzie. Może trwać „wieki", choć poza czasem, uporczywe zaprzeczanie prawdzie, a „wieki" te są „piekłem" dla istoty stworzonej przez Boga i z natury Sutej pożądającej Go. To, że Chrystus Pan odkupił ją swoją Krwią i uratował od wieczności rozpaczy i cierpienia, nie oznacza jeszcze, ie taka istota jest bliska królestwa Chrystusowego. Istnieje ona w świecie poddanym światłu Bożemu, ale ile z niego zechce czerpać, to zależy od jej pragnienia Boga, a więc połączenia się z nim we wzajemnej miłości. Jeżeli żyjąc na ziemi czciła i kochała innych bożków, będzie tęskniła do nich i trudno jej będzie oderwać się od swoich upodobań, do których całkowicie przylgnęła.

Akt miłosierdzia ze strony Stwórcy i Zbawiciela musi zostać przyjęty, aby mógł zaowocować pokutą i przez nią doprowadzić do całkowitego oczyszczenia. Ale bywa tak, że przez istoty ludzkie, które wiele uczyniły, aby sumienie swoje zagłuszyć lub zabić, jest on (chodzi o akt) nie od razu przyjęty, gdyż trwają one tak silnie w swoim świecie pojęć, iż nie chcą przyjąć prawdziwego osądu samych siebie - trwają w kokonie ułudy.

Dlatego proś o łaskę zobaczenia i zrozumienia swojej osoby w świetle Bożym. (...) Marek był zdolny do przyjęcia światła Bożego i miał odwagę zerwać ze sobą, jakim się sam uczynił. Dlatego też (i pxzy pomocy licznych przyjaciół) zdarł z siebie tę „suknię Dejaniry", w którą sam się ubrał, a Pan wyszedł naprzeciw jego wysiłkom.

Ciesz się i dziękuj Bogu za Jego miłosierdzie dla nas. Niech będzie Bóg uwielbiony!


ZUZANNA

26-31 1 1980 r. Mówi Matka.

- Zuzia (zmarła niedawno bliska krewna) nie jest z nami, ale nie jest odrzucona, tylko nadal nic nie rozumie. Nie wie, gdzie jest i co z nią będzie, bo wolą nie chce przyjąć naszej rzeczywistości.


Przed pogrzebem Zuzanny.

- Córeczko, przebacz Zuzi już dziś, proszę cię o to z całego serca.


Po Mszy świętej, podczas której przebaczyłam, ale boje sil, że żal może powrócić.

- Córeczko, dziękujemy ci, zwłaszcza Babcia. Nie martw się niczym, my będziemy z tobą, ale przed Zuzią jest sprawiedliwy sąd, ponieważ lekceważyła sprawiedliwość i prawa Boże. Proś Boga wraz z nami, aby jej Pan wybaczył i dał jej łaskę zobaczenia się w praw­dzie; pomimo że to jest straszliwe przeżycie, jest też otwarciem się na rzeczywistość. Jeśli człowiek nie chce uznać prawdy o sobie, będzie trwał w swoim błędzie w ciemności i ślepocie duchowej i w nieszczę­ściu, bo z dala od Miłości.

Widzisz, każdy widzi się „nagi", ale może nie chcieć przyznać się do swojej brudnej nagości, a Pan nikogo nie zmusza. Jeśli ze względu na nasze błagania okazuje miłosierdzie i dopuszcza do poprawy - a tak Jego miłość ratuje setki tysięcy ludzi, usprawie­dliwiając ich przez ich złe warunki na ziemi - to w wypadku „bogaczy", a właściwie „czcicieli bogactwa", a więc tych, którzy dla ideału osiągnięcia dla siebie korzyści i wygody odrzucają Jego prawa, prawdą jest, że trudniej im przejść bramy nieba niż wielbłądowi przecisnąć się przez ucho igielne, wówczas bowiem łączy się to zwykle z krzywdą ludzką i brakiem miłosierdzia. Zuzia została uratowana, gdyż wielokrotnie pomagała ludziom, choć niebezintere­sownie. On jednak nawet dobrą wolę i chęci bierze pod uwagę. To nie znaczy, że nie czeka jej długa droga i wielkie cierpienie: uświado­mienia sobie własnej nędzy - w oczach nie tylko swoich, a wszyst­kich.

Tu jawne jest dosłownie wszystko, każda myśl przelotna a zła, nie tylko czyn. Tu nic nie przemija, niczego nie można pominąć, ukryć, zataić.

Jeśli kochamy Pana i staramy się Mu służyć, Jego miłość gotowa jest nam wszystko wybaczyć. On słabość usprawiedliwia, ale tam, gdzie nie było miłości do Niego, nawet ukrytego w bliźnich, tam występuje Pan w swej sprawiedliwości, zwłaszcza wobec ludzi swego Kościoła, bo tam Krew Jego lała się na próżno i została przez głupie stworzenie ludzkie wyszydzona i odrzucona. Szczęściem Zuzia nie robiła tego świadomie; rozbudowała chciwość i zachłanność, pożądała dóbr materialnych całą swą naturą.

Tak żyją wszyscy ludzie odchodząc od Boga. Brną coraz dalej w bagno swoich wad, które hodują zamiast wypleniać. Takich osób jest na świecie mnóstwo, szkoda tylko, że Zuzia nic nie skorzystała z wszystkich możliwości, jakie jej dawało urodzenie, wychowanie, przykłady. Nas raduje to, że w ogóle nie przepadła. Proś za nią bardzo i nie wchodź w rozpatrywanie jej win w stosunku do ciebie; broń się przed tym, a Bóg ci pomoże. On raduje się, gdy chcecie przebaczać.


Po kilku dniach.

- Przygotowanie się do wejścia w prawdziwe życie dla nas przeznaczone jest świętem duszy, choć wymaga spojrzenia w oczy prawdzie o sobie samym, osądzenia się z każdego momentu życia bez miłości należnej Bogu i bliźnim. Szczegółowa pełna analiza ­zależnie od tego czym byliśmy - jest bólem niszczenia swych pojęć o sobie. Może stać się potwornym umieraniem, zdzieraniem z siebie żywego ciała, jeśli wrósł w nas grzech. Może trwać nieskończone dni, jeśli nie ma w nas decyzji przyjęcia tej prawdy o sobie.

Są stany („kręgi") czyśćca bliskie piekłu, lecz polegające nie na nienawiści, bo tu jej nie ma, a na opuszczeniu, istnieniu w samot­ności, w izolacji, gdyż nasz stan jest widoczny i wiadomy. Wtedy rozwinięta miłość własna odsuwa nas od innych, nawet od ich współczucia i chęci pomocy. Tak jest po trochu z Zuzią. Ona się do pewnych win przyznaje, ale do najgorszych - nie chce. Używa wybiegów, kłamstw, o których wie, że są kłamstwami; ucieka przed światłem. Proś za nią, bo jest nieszczęśliwa.

Joanna jest obecnie w sytuacji ojca Jasi. Oczyszcza się, tak jak chirurg przed operacją myje dłonie. Było gorzej, lecz nie tak jak z Zuzią. Joanna pragnie ci powiedzieć, że wszystko, co przeszłaś i jeszcze przechodzisz z jej winy, boli ją niezmiernie, stokroć bardziej niż ciebie, że zatrzymują ją właśnie wciąż trwające skutki jej postępowania. Tu nie tylko o twoje wybaczenie chodzi, chociaż staraj się nie pamiętać o jej zachowaniu w życiu, tu widzi się konsekwencje

swoich czynów, to, jak one niszczą dalej miłość i zgodę pomimo śmierci osoby, która je wywołała. Joanna prosi, abyś nie sądziła źle jej krewnych, a tylko przyjęła ich takimi, jacy są. Szkoda, że idą bez Boga, ale ona wie, że gdyby jej przykład był inny - a mógł być ­i oni byliby inni.

Proś za Zuzię tak, jak my prosimy za ciebie. - jak?

- Z całego serca, z dobrocią i przebaczeniem.


W przeddzień święta Matki Bożej

7 XI 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Proś o łaskę zobaczenia i zrozumienia swej osoby w świetle Bożym. Proś przede wszystkim za Zuzannę, bo taki jest jej stan teraz.

Dlatego ci to mówię, że jeszcze jutro masz szansę pomożenia jej.


Czym jest oczyszczanie się

11-12 XII 1982 r. Mówi Matka.

- Chcę ci opowiedzieć trochę o naszej rodzinie - tu. Często myślisz o nas, a w twoich myślach jest tyle żalu; to nas bardzo boli. Bo co do faktów, masz rację: życie twoje nie byłoby tak ciężkie, a ty tak obolała, gdyby nie nasze winy i błędy. To prawda, że każdy z nas dokładał ci ciężaru i ranił cię. Niektóre z momentów widzimy jako akty okrucieństwa względem ciebie, jako ciężką naszą winę, tym bardziej ciężką, że konsekwencje ty ponosisz do tej pory - a póki skutki naszych czynów trwają i owocują cierpieniem was, żyjących na ziemi, póty my mamy pełną świadomość wyrządzonego zła i nasze sumienie cierpi.

- W niebie?

- Widzisz, Chrystus, Pan nasz Najwyższy i Najmiłosierniejszy, przebaczył nam nasze winy, odpuścił je tak zupełnie, jak gdyby nigdy nie zaistniały, i nie zażądał dla nas należnej i słusznej kary odcierpienia tych cierpień, które zadaliśmy innym (bowiem sam je przyjął na siebie na krzyżu i zechciał nam je odpuścić) - a to dlatego, że z ogromnym smutkiem i żalem poznaliśmy je, rozpatrzy­liśrny i uznaliśmy naszą winę i błagaliśmy Boga o wybaczenie nam (nie ze strachu, bo tu mamy świadomość miłości Boga, ale z rozpa­czą, że są one nieodwracalne i straszne).

Pytasz, jak długo to trwa. To zależy od nas samych, bo w świetle Jego prawdy żadne zło ukryć się nie może, ale rzeczywisty obraz nas samych może być bardzo odległy od naszego wyobrażenia o sobie, tak odległy, że nie od razu jesteśmy zdolni go przyjąć. Zależy to od stopnia naszej miłości Boga i naszej miłości do samych siebie. Takie nieszczęście jest nadal udziałem Zuzi, która nie chce oderwać się od kłamstwa, jakim omotała się za życia i którego kurczowo się trzyma. Dlatego jej istnienie jest stanem strasznego cierpienia, bo walczy z Prawdą.

Czyściec - to „stan" lub „okres", ale bez czasu, może lepiej „przechodzenie" od wszelkich iluzji, złudzeń, wyobrażeń, mitów o sobie do poznania siebie, jakimi Pan nas stworzył, wraz z Jego zamiarami co do nas - z jednoczesnym porównaniem do takiego stanu, do jakiego doprowadziliśmy się świadomie, żyjąc dla siebie i służąc sobie. Im dalej i dłużej żyliśmy wedle własnej woli, odrzu­cając Jego plan dla nas, dla wypełnienia którego nas powołał i dał nam wszelkie potrzebne warunki, tym stan nasz po przybyciu tu jest cięższy, a oczyszczenie się trwa dłużej.

Ono wymaga współdziałania człowieka. To my musimy pragnąć być z Nim. A niekiedy przybywa się tu, nie wiedząc w ogóle nic o Jego miłości do nas. Poznanie kim On jest, a kim my - jest momentalne, jak otwarcie się oślepłych oczu, ale też nie jest jedna­kowo „głębokie" czy „czyste". Dlatego przynależność do jakiejkol­wiek religii na ziemi już jest nieskończoną łaską. A chrześcijaństwo przyprowadza nas do stóp Chrystusa Pana, jeśli było przez nas docenione i praktykowane.

Sama widzisz, ile pomocy daje nam Pan, ale też inaczej przyjmuje tych, którzy niewiele wiedzieli lub z winy innych ludzi zostali od Jego bliskości odepchnięci, a inaczej tych, którzy wszystkie dane im okazje, możliwości i łaski odpychali. Dlatego Zuzi jest tak ciężko, że lekceważyła miłość i pomoc Chrystusa Pana. To ją ratuje, iż niekiedy pomagała ludziom bez osobistej korzyści, choć rzadko.

Ale, widzisz, Pan korzysta z najdrobniejszych naszych dobrych czynów, aby nas uratować przed straszliwym stanem piekła.

Zuzi trudno przestać kochać siebie, bo była bogiem dla siebie „za życia". Całą zdatność do prawdziwej miłości rozmieniła na pokochanie samej siebie tak bezwzględne, że pożądała dla siebie wszystkiego (dlatego też cierpiała bardzo z powodu braku takiegoż uwielbienia dla siebie ze strony otoczenia) i kosztem innych. Odbierając i krzywdząc bliźnich, gromadziła swoje „skarby", których teraz jest pozbawiona. Mało! - widzi, że gromadziła piasek, popiół i kamienie. To widzi, ale aby uznać swoją winę, trzeba przyjąć ją w całej prawdzie, a nie wciąż szukać wytłumaczeń i usprawiedliwień.


Pomoc sakramentalna

Dlatego tak bezcenna jest szczera i głęboko zrozumiana spowiedź, która jest bezspornym przyznaniem się do naszych win i błędów. Wtedy możemy uzyskać przebaczenie, kiedy powiemy: „Zmiłuj się, Panie, nade mną bardzo grzesznym. Liczę na Twoje miłosierdzie i do Niego odwołuję się, bo zasłużyłem sprawiedliwie na karę stosowną do mego grzechu".

Sakrament ostatniego namaszczenia (obecnie nazywany sakramen­tem chorych) jest w istocie ostateczną próbą Boga, który pragnie uratować swoje marnotrawne dziecko nawet w ostatniej chwili. Gdy go otrzymać nie można, wystarczy Ojcu naszemu szczera prośba o zmiłowanie wobec morza naszych win. Tak było przecież z „do­brym łotrem" na krzyżu:

Ale wiesz, że Zuzia z tej możliwości nie skorzystała, tak jak skorzystała jej córka. Mówię ci to właśnie ze względu na nią. Sama nie śmie cię prosić o pomoc dla matki, bo teraz wie, ile krzywdy od niej zaznałaś, ale ogromnie cierpi z powodu jej stanu. Ty możesz zrobić więcej niż my, gdyż to na tobie odbija się nadal jej oszustwo i związane z tym oszkalowanie cię przed rodziną i znajomymi. W pełni zdawała sobie sprawę, iż postąpiła wbrew ostatniej woli siostry, a obciąża ją ogromnie to, że ograbiła biedaka, sama mając dużo, a ty do tej pory pozostajesz bez rzeczy bardzo ci potrzebnych. To oburzyło całą naszą rodzinę - tu.

- Dlaczego?

- Gdyż zdajemy sobie sprawę z twojej ciężkiej sytuacji, a to, co zrobiła Zuzia, pozostaje paskudną zmazą, której wstydzimy się za nią.


Bóg wynagradza innym nasze winy

29 XII 1982 r. Mówi Matka.

- Zależy mi bardzo na tym, żeby jakoś pomóc Zuzi. Już trochę pomogłaś, kiedy po naszej rozmowie modliłaś się za nią. (...)

Każdy z nas, kto tu dopiero widzi, ile zła wyrządził swoim bliźnim (czasem nieświadomie lub nie zdając sobie sprawy z ciężaru konsekwencji i winy, czasem ze złej woli), przerażony jest ogromem win. I każdy natychmiast błaga Pana, aby On zechciał ze swej miłości i łaski wyrównać zło przez nas wyrządzone. Bo my możemy już tylko prosić. (Nie mówię o niebie, bo tu Pan nasz daje nam współ­udział w pomocy wam; ale nie znajdzie się tu nikt obciążony winą wobec swego bliźniego - nie odżałowaną, nie odcierpianą, nie wynagrodzoną).

Wedle siły naszego żalu, skruchy i naszej miłości do Jezusa, On, kochając nas, darowuje nam nasze winy, ale wtedy Jego sprawiedliwość powoduje, że wynagradza je też i tym, którym byliśmy winni, jeszcze na ziemi lub w naszym świecie. Dzięki tak nieskończonej wyrozumiałości i miłosierdziu niebo otwiera się również i przed tymi, którzy tylko dlatego, że wiele od „bliźnich" wycierpieli, przyjęci są wprost w rozwarte ramiona Jezusowej miłości, która przeważa wszystkie grzechy świata. Właśnie dlatego, że On jest tak nieskończenie miłosierny i gotów zawsze przebaczać, godzien jest Pan nasz, Jezus, nieskończonej chwały, uwielbienia, wdzięczności i bezgranicznej miłości, a przez ludzi w sposób haniebny i okrutny jest odrzucany, wzgardzony, a często wyszy­dzony. To też widzimy.

Niebo nie jest zaślepieniem, błogim odpoczynkiem w nieświa­domości, słodką i ckliwą bezpamięcią. Niebo jest stanem pełni szczęścia w świadomej miłości z Panem, jest rzeczywistością jasną, pojmowaną przez całą naszą osobę z uwielbieniem, zachwytem, szacunkiem, czcią, podziwem i radosnym przyzwoleniem. Świado­mość nasza wzrasta nieporównywalnie, gdyż nie jest niczym zaciemniona (na ziemi: ograniczoność percepcji, potrzeby ciała, błędy, zło). Widzimy i pojmujemy prawdziwie miłość Boga nie tylko do siebie, ale do wszystkiego, co zechciał powołać do istnienia. Pojmuje­my - poza czasem i przestrzenią - dzieje rodzaju ludzkiego, plany Boże dla człowieka od początków do końca ziemskiego istnienia, i wszędzie we wszystkim oglądamy Jego twórczą miłość. Wiemy też o tym, jak sprzeciwia się Panu wszystko w was, co macie „własne­go", czego nie chcecie poddać miłości Pana. Wiemy to, bo pilnie śledzimy rozwój ludzkości i rozwój tych spraw i ludzi, którzy są nam drodzy. Towarzyszymy wam, inspirujemy, wspomagamy, prosimy za was i wręcz współtowarzyszymy, kiedy Pan nam zezwoli, a wy nie odrzucacie nas. Taka sytuacja jest teraz na ziemi, a zwłaszcza w Polsce.


EWA

29 X 1983 r. Mówi Matka.

- I ja pragnę dopomóc Krystynie, twojej kuzynce (ze strony ojca), dlatego zacznę od wiadomości od jej zmarłej córki. Byliśmy przy niej z twoim ojcem, jego rodzicami i całą dalszą rodziną. Ewa była zdumiona, że tyle osób ją kocha i wie o niej. To częste, że zdumiewamy się, gdy otoczą nas ci, którzy byli dla nas tylko legendą, czymś dawnym i zapomnianym, a okazuje się, że ich miłość, troska i pomoc towarzyszyły nam przez całe życie.

Ewa była jedynym dzieckiem mojej siostry stryjecznej Krystyny. Zmarła na raka w 32 roku życia. Nie znała swojego dziadka Stefana, który został rozstrzelany na Pomorzu jako zakładnik w 1939 r., ani mojego ojca zmarłego w 1943 roku.


Więzi rodzinne

Widzisz, cnoty i przywary, jeśli nie opanujemy ich, przenosimy na innych i szkodzimy im, lub przeciwnie - przez to, co im daliśmy - ułatwiamy im wybory właściwe w ich życiu. Dlatego winy nasze są tak mało „tylko nasze", a dobro przez nas uczynione też trwa i długo owocuje. Nasi potomkowie to nie tylko „kość z kości" i „krew z krwi" naszej, lecz owoc naszego życia.

- Przecież każdy z nas decyduje o sobie sam?

- Tak, każdy wybiera sam, lecz zanim zaczyna wybierać świadomie, już nasyca się atmosferą duchową, która go otacza, a ta może być przekazywana z pokolenia w pokolenie. Jesteśmy bardzo silnie związani ze sobą. Cała ludzkość jest w rzeczywistości jedną rodziną.

Ale wracam do śmierci - dla Krystyny, dla nas zaś - do dnia narodzin Ewuni. Przekaż Krystynie, że Ewa nie cierpiała zupełnie, a od momentu zrozumienia, że jest z nami, że żyje pełnią życia ­bez osłabienia, bólu czy zmęczenia - zaczęła się jej radość. Oczysz­cza się i przygotowuje na wejście w nasz świat, ale czyni to z możli­wym pośpiechem, tak bardzo chce być już na zawsze z Tym, który dał się jej poznać jako Miłość wciąż odrzucana, a jednak nie rezygnu­jąca, który dał jej życie i chronił, pomagał, obdarzał pomimo jej obojętności.

Powiedz Krystynie, że miłość Chrystusa Pana jest tak absolut­nie bezinteresowna, że zapomina natychmiast i na zawsze wszelką naszą nieczułość, oziębłość, lekceważenie i niewierności z chwilą, gdy Jego biedne stworzenie poznając Jego Miłość odpowiada swoją malutką miłością. Tak się dzieje, kiedy człowiek spotyka się z Panem jako z Miłością, i tak było z Ewą, gdyż Pan pomiędzy jej oziębłością a sobą położył jako usprawiedliwienie jej cierpienie. Radość swoją, szybkie zrozumienie i poryw miłości, który ją ogarnął, zawdzięcza Ewa swojej ciężkiej i długiej chorobie, bo Pan przybliżył się do niej jak najczulszy Ojciec.


Choroba jest tu ogromnym zyskiem

Straszny jest stan człowieka, kiedy się spotyka z Tym, kogo lekceważył i odrzucał (mogąc przyjąć w życiu, bo otrzymał wszelkie warunki po temu), a poznaje Pana jako sprawiedliwość, ponieważ wszystko, łącznie z osobowością i życiem, darmo dostał, a sprzenie­wierzył lub wręcz walczył ze swym Dobroczyńcą. Choroba jest tu ogromnym zyskiem, gdyż każde cierpienie wzywa miłosierdzia Boga. Wtedy On staje się dla nas samą dobrocią, delikatnością, troskliwo­ścią i czułością. Ja tego doświadczyłam i nie przestaję wielbić Jego miłości. Teraz to szczęście spotkało Ewę.

Niektóre choroby są jak przygotowanie do życia - tu. Powoli odcinają więzy łączące z ziemią, osłabiają instynkt życia ciała po to, aby przejście było łatwiejsze, a jeśli są bolesne i dzielnie znoszone, upraszają człowiekowi zmiłowanie tak, jak innym ludziom wyprasza je długoletnia i wierna służba, działalność bezinteresowna dla dobra bliźnich lub męczeństwo świadomie poniesione.

Mówię to, aby Krystyna pojęła radość córki i jej stan teraz, stan oczekiwania na wejście w dom macierzysty, wiecznotrwały, gdzie Pan nasz też niecierpliwie oczekuje, aż Jego ukochana nałoży szaty godne Boga.


Sąd nad sobą przeglądem swego życia

Ewunia ma naszą pomoc. Rozumie doskonale i czyni przegląd swojego życia (o ileż lżejsze zadanie niż tych, którzy mają bagaż z długiego życia!). Tego nikt za nią nie zrobi, a Pan nikogo nie przynagla - to każdy z ludzi spieszy się i tęskni za Nim. Najważ­niejsze jest zrozumienie, kim jest On i jaką jest i była zawsze Jego miłość, a kim jestem ja i jak użyłam wszystkiego dobra, jakie od Niego otrzymałam. Tu nie ma czasu w sensie przemijania, ale taki sąd nad samym sobą trwa jednak i to poza możliwością kłamstwa.


Powiedz, czym może pomóc córce

Czym Krystyna może pomóc? Powiedz jej ode mnie, że Ewa jest w peini wszystkiego świadoma i dziękuje, a także przeprasza za wszystko, czym w życiu zawiniła matce i innym. Bardzo prosi cię, abyś jak najszybciej przekazała to Krystynie i aby mama jej uwie­rzyła, że żyje, jest często w domu i wciąż prosi Boga o pomoc i siły dla niej. Że nie żałuje „życia", bo tu dopiero żyje się w szczęściu, a ziemia teraz wydaje jej się jednym obozem koncentracyjnym, którym rządzi szatan - tyle jest na niej zła i nienawiści. Tutaj zaś ma tylko pomoc, miłość i zachętę, bo tu nie ma zła ani choroby, ani kalectwa. Tyle od Ewy na razie.

Powiedz Krystynie ode mnie, że może pomóc córce ofiarowując Ciało i Krew Chrystusa Ojcu za wszelkie niedbałości, przewinienia i zaniedbania Ewuni. Ewa sama dla siebie teraz nic innego zrobić nie może, jak tylko odrzucać to wszystko, co jej przeszkadza, ale może też prosić o pomoc dla was, i to robi stale, a my wszyscy pomagamy jej w tym i prosimy za nią. Tu jest prawdziwa miłość i widzi się świat ziemi w prawdzie, czyli to, co w nim jest ważne i błahostki.

Powiedz jeszcze, że wszelkie starania „materialne" dotyczące cmentarza, grobów itp. są ważne, gdy ich motywem jest miłość, ale nie jest nam potrzebna przesadna cześć. To tak, jak gdyby ktoś chciał „ubóstwiać" nasze stare ubranie. W gruncie rzeczy krzątamy się koło tych spraw z braku innych możliwości pomocy i żeby działalnością zabić pustkę i niepokój. Lepiej jest, aby Krystyna łączyła się z Ewunią w Komunii, bo jedyna łączność prawdziwie głęboka jest w miłości Boga, który obejmuje Nią nas wszystkich.

Nie wiem, czy Krystyna to zrozumie, ale powiedz jej to. Ewa nie tylko „jest", ale teraz dopiero staje się w pełni sobą, taką, jaką ją Pan nasz mieć pragnął. Szczęśliwi, którzy potrafili stać się takimi już na ziemi.

(Krystyna nic nie rozumie. Przyjmowała moje słowa jako próby pocieszania, bajki. Całe życie zajęta była wyłącznie sprawami materialnymi i wszystko, co wiąże się z Bogiem i światem duchowym, jest dla niej obce i zupełnie niezrozumiałe. Ale też nie czyni żadnych wysiłków, aby poznać czy pogłębić zrozumienie. Szkoda! Widz, że długa obojętność powoduje stałą niezdolność do przyjęcia podstawowych prawd chrześcijaństwa przez chrześcijan praktykujących „niedzielnie", a praktycznie niewierzących: wierzących w Boga, ale nie wierzących Bogu, nie ufających Mu).


4 XI 1983 r. Mówi Matka.

- Ewa pozdrawia cię i dziękuje. Zajmij się nią, prosimy, bo jej matka nie może, bo nic nie rozumie; w zasadzie nie wierzy w życie po śmierci.


15 XI 1983 r. Matka odpowiada na pytanie, czy Ewa jest w niebie.

- Jeszcze nie czas. Ewunia przygotowuje się. Powiedz jej matce, że czuje się jak „zakochana narzeczona", bo pomimo wszyst­kiego, co w życiu zaniedbała lub zlekceważyła, wie już, że jest, była zawsze i będzie kochana całkowicie i bezwarunkowo. To jest

największe nasze szczęście, bo przecież wiemy, że nie spełniliśmy zadania, dla którego Pan powołał nas do istnienia, obdarował odpowiednio i dał takie warunki, które mogły nas przygotować, gdybyśmy to zrozumieli wcześniej. Wiemy też, że przychodzimy z pustymi rękoma, bo żyliśmy służąc sobie, a nie Bogu, ani bliźnim, ani żadnej sprawie, które On stawiał przed nami do wyboru. My przeważnie wybieramy siebie, a potem błagamy Go o miłosierdzie, przebaczenie i żałujemy każdej minuty nie Jemu oddanej.


Ostatnia deska ratunku

Rzecz naturalna, że nie chodzi tu o rodzaj służby, bo przez działanie dla dobra bliźnich, pracę fizyczną, służbę publiczną, wiedzę, sztukę też możemy oddać chwałę Panu lub tylko sobie. Ważny jest sposób jej pełnienia. Ci, którzy plany Pana naszego wypełniają świadomie, z radością, wiernie i niezachwianie - to wielcy święci. Ale Pan inną miarę ma dla każdego z nas i wiele od nas nie wymaga. Czasem tylko jednej rzeczy, jak ode mnie. Kiedy już wszystkie szanse zmarnowałam, zdolności zaniedbałam, okazje do służby Jemu odrzuciłam lub w ogóle nie zwróciłam na nie uwagi, wtedy dał mi Pan nasz ostatnią deskę ratunku - paraliż, chorobę ciężką i bardzo trudną do zniesienia w pełni świadomości. A pragnął już tylko zaufania Mu, zawierzenia i polegania na Nim, i w tym mnie podtrzymał swoją mocną łaską. Tak że na końcu zmarnowanego ­z lenistwa - życia ten ostatni dar otworzył mi niebo.

Taki jest Bóg! Przebacza zupełnie i na zawsze, a Jego wyba­czenie jest otwarciem kochających ramion i przygarnięciem do serca marnotrawnego dziecka. I to już na wieczność!


Pomoc sakramentalna

Gdyby Ewunia mogła przyjąć sakrament pojednania (rodzina starała sil nie dopuścić, żeby wiedziała, że umiera, i w ogóle lekceważyła sakramenty), byłaby z nami.

- Czy Chrystus Pan tak dba o okoliczności naszej śmierci? - Widzisz, Pan nasz wynagradza wierność (którą może być też ciągłe podnoszenie się z upadków, aż do końca). On sam czuwa nad naszym umieraniem, sam wybiera porę dla nas najbardziej sprzyjającą „dobrej" śmierci i doprowadza do przygotowania się jak najlepszego tych, którzy Go kochali i służyli Mu, jak umieli, pomimo swojej niezmiernej słabości i nie opanowanych wad. Dlatego ja otrzymałam sakrament spowiedzi i ostatniego namaszczenia (Matka w dniu śmierci, kiedy nie było żadnych oznak pogorszenia, zażądała sakramentów; przedtem poprosiła o kąpiel, aby jak najgodniej je przyjąć), a nawet - co ciebie tak wzruszyło - Pan pamiętał o chrześcijańskim umieraniu. Dlatego przyprowadził zakonnicę, która lubiła mnie bardzo, a ona dokonała wszystkich obrzędów (modlitwy i zapalona gromnica - to pełny obrzęd katolicki). Wiem, żeś to zauważyła i zrozumiałaś, że moja śmierć - wtedy - była z woli naszego Pana. Z miłości do ciebie Pan zabrał mnie w taki sposób i w tym czasie. (Zostałam wezwana i byłam przy śmierci Matki, która zmarła o godzinie 23 w soboty - pierwsza soboty miesiąca. Ta zakonnica, która weszła w momen­cie, gdy serce Mamy stanęło, mówiła mi później, że szła na nocny obchód i wcale nie planowała odwiedzania Matki, która przecież czuła sil dobrze; sama nie wie, dlaczego zaczęła od przyjścia do jej pokoju. ja zaś mogłam być przy Matce tylko w nocy z soboty na niedziel, gdyż w inne dni nie zdążyłabym wrócić do pracy. T~ troski Pana o to, abym mogła być obecna i przez to pewna, że niczego nie zaniedbano i że Matka umarła z woli Boga, a nie przez niedopatrzenie, spostrzegłam zaraz i jestem ogromnie i stale wdzięczna Panu).


CIOCIA NIUTA

4 X11 1983 r. Dzisiaj miałam telefon, że umarła ciocia Niuta (na Śląsku). Na moje pytanie: „Czy jest z wami?" odpowiada Matka.

- Niutka jest z nami. Prosi, żebyś to przekazała tam, gdzie możesz. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Pan zabrał ją bez bólu, cicho i szybko (podobnie jak mnie). Jaki On jest wspaniałomyślny! Jak kochający! Wybacza nam wszystko, usprawiedliwia i nie patrzy na nasze winy i słabości.

Wszyscy byliśmy przy niej (w chwili śmierci). Już prawie cała nasza rodzina jest razem. Tyle radości i wdzięczności!

Ona jest przykładem tej codziennej „szarej" świętości osób świeckich, której jest tak wiele w naszym narodzie i która okupuje sprawiedliwości Bożej jego winy. Taką skromność i pokorę kocha w nas Pan. W takiej odbija się i trwa świętość Maryi, naszej Królowej. jesteśmy nieskończenie szczęśliwi. Dziękuj dzisiaj wraz z nami za miłość Pana do Niuty. Nasze wspólne błogosławieństwo dajemy ci w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, Zbawcy i Miłości naszej.


9 XII 1983 r.

- Witaj! Mówi ciocia Niuta. Błogosławię cię, dziecko, i będę ci pomagała z tych darów, którymi sama byłam tak niezasłużenie obdarzona.

Dziękuję ci, żeś zaprosiła mnie. Dobrze, będę z tobą wśród ludzi, ale nigdy nie jesteś sama. Są obok twoi dawni przyjaciele, o których mi mówiłaś i których tu poznałam, a także twoja matka, ojciec, babcia i wielu innych. Chcę ci powiedzieć, że każdy z nas, kto służy Bogu - jak umie - ma ciągłe wsparcie, pomoc i opiekę z nieba, choć tego nie czuje, a nawet nie podejrzewa.

Kochanie, gdybyś wiedziała, jakim jest Bóg, kiedy się poznaje bez zasłon Jego miłość do nas, Jego miłosierdzie i Jego przebaczenie dla naszych win i zaniedbań. Jak On nas rozumie, współczuje i usprawiedliwia. Jakim szczęściem jest być przy Nim, i to już na zawsze! Kiedy to piszesz, zdaję sobie sprawę, że przekazanie naszego szczęścia wam nie jest możliwe. Słowa są małe i puste wobec tej mocy, uwielbienia i miłości, w jakiej my istniejemy. Warto znieść wszystko, by być z Nim!

Napisz .Andrzejowi (synowi, który był w tym czasie za granie na stypendium naukowym), że nic nie czułam bólu, że przyszli po mnie moi najbliżsi, że On oczekiwał mnie, przycisnął do serca, powiedział mi, że pocieszałam Jego Serce i że cieszył się mną.

Ciotka była obdarzona niesłychaną pogodą, radością wewnętrzną i macierzyńska opiekuńcza miłością dla każdego, kto jej potrzebował. W najcięższych chwilach życia - a miała ich bardzo dużo - nigdy nie skarżyła się, nie narzekała, nie myślała o sobie. Od lat starała się być codziennie u Komunii świętej.

Już tylko szczęście! Niewyobrażalne szczęście! Z Jego łaski. Darmo nam dawane z miłości.

Wiesz, warto wszystko znieść, nic nie jest zbyt ciężkie: On niesie nasze ciężary, On nas podtrzymuje przez całe życie, zawsze tylko On - a potem za te nasze mizerne wysiłki i tyle zaniedbania, taki brak uwagi i względów, za całą naszą marność On płaci swoją Krwią i kocha nas, i chce nas mieć przy sobie! Pomyśl tylko!

Cieszę się, że mogłam poznać to, co piszesz, bo bardzo mi było łatwo „przejść". Powiedz Jędrkowi, że zaraz byłam przy nim, aby sama sprawdzić, czy nic rnu nie brak, i zobaczyć, jak żyje. Kocham was i proszę za was. Nikt z nas nie „odchodzi" od tych, których kocha, a tylko kochamy was inaczej, mądrzej - wraz z Nim i w Nim. Niuta.


Odrzucaj złe wspomnienia

21 111 1984 Mówi Matka.

- Powiem ci, co słychać w naszej rodzinie, bo to cię niepokoi i już nieraz chciałaś mnie pytać (...). Jak wiesz, Niutka od razu była z nami i joaśka już jest na progu i bardzo pragnie rozmowy z tobą, ale lęka się, bo wie, ile jeszcze urazów (które spowodowała sama) jest w tobie żywych. Nie winię cię za to, że one powracają, bo to jest działanie sił zła, ale ty, córeczko, mogłabyś te złe wspomnienia odrzucać.

- Dlaczego?

- Po prostu dlatego, że one przeszły. Były, ale przeminęły, nie istnieją teraz, chyba że ty je przywracasz do życia. Robisz to wtedy, kiedy podtrzymujesz - wyobraźnią i emocjami - obraz, który jest ci podsuwany, aby wywołać twój niepokój i ożywić twój żal i poczucie krzywdy. Sama widzisz, że takie „wspomnienia" są destrukcyjne, prawda?

jasia już prędko będzie z nami, a co do Ewy, powiedz Krys­tynie, że w Niedzielę Miłosierdzia jej córka będzie z nami.

- Skąd wiecie?

- Pan obiecał to ojcu Krystyny (został rozstrzelany jako zakładnik na poczatku wojny). Niech w tym dniu złączy się z córką w jej radości. Wiem, że trudno ci rozmawiać z Krystyną, bo ona żyła poza życiem

Kościoła i nic prawie nie rozumie, ale powiedz, że Ewa da im wyraźny znak swojego połączenia się z Panem.

Z Zuzanną jest tak smutno. Ty mogłabyś jej pomóc. Postaraj się, córeczko. Zamiast spraw przykrych przypominaj sobie te momenty, w których ona postępowała dobrze.

- Widzisz, Mamo, wiele było takich, ale wiem, że kierowały nią intencje interesowne, często nawet szkodliwe dla tych, którym pozornie pomagała.

- Wyszukuj więc te bezspornie życzliwe. Widzisz, ona miewała wyrzuty sumienia i dlatego właśnie starała się naprawić to jakąś inną formą działania. Jeszcze ci poradzę: kiedy przychodzą ci jasno i wyraźnie podsuwane obrazy krzywd, momentów jej brutal­ności i okrucieństwa (z którego mało zdawała sobie sprawę, zapew­niam cię), mów: „W imię Miłosierdzia Boga odpuszczam Zuzannie te czyny". To bardzo uderza w podłość szatanów; boją się przeraź­liwie Miłosierdzia Pana.


Zlekceważenie łaski sakramentu chrztu świętego

- Powiedz jeszcze, co z panią J. i Daneczką i czym można im

pomóc? - Pani . już prędko będzie z nami. Daneczka oczekuje na

matkę (żyjącą jeszcze) - razem przybędą. Chcę ci wytłumaczyć, że często najbardziej oskarżają nas przed Panem właśnie Jego dary, kiedy odrzucono je, wzgardzono nimi lub potraktowano jako zawadę w swobodnym używaniu życia. Takim ogromnym skarbem jest przynależność od początków życia do Jego Kościoła. Słyszałam to, coś mówiła Wojciechowi o niezwykłej wartości chrztu, przez który wchodzimy w obręb Jego Kościoła - wtedy zaś Pan czuje się zobowiązany do specjalnych starań o duszę powierzoną Mu z ufno­ścią przez bliskich. Tak jest, ale i o wiele więcej jeszcze.

Chrzest umacnia i oczyszcza duszę. Jest zadatkiem życia wiecznego i Krew Pana naszego jest tego gwarancją. Jeżeli ta gwarancja zostanie świadomie odrzucona, bo przeszkadza w czynie­niu swobodnym tego, co samowola dyktuje, wtedy człowiek powraca do stanu życia w grzechu, lecz piętno krwi Chrystusowej nosi na sobie. Zlekceważenie łaski sakramentu chrztu świętego jest najczęst­szym grzechem w obrębie Kościoła i opóźnia potem wejście do

królestwa Pana. Wstyd i żal z powodu własnej głupoty przeżywa ogromna ilość ludzi, którzy „za życia" uważali się za chrześcijan, często nawet za dobrych chrześcijan, ale nie współpracowali z daną im łaską. Wtedy długi bywa okres oczekiwania na wezwanie Pana. Staraj się szanować i ceń swoją godność dziecka Bożego odkupionego Krwią Baranka, i pamiętaj, że inni też ją posiadają.


Święta są „okazjami" dla nas

Do Matki.

- Chyba wszelkie daty świąt są ważne bardziej dla nas niż dla was, prawda?

- Tak, oczywiście poza świętami ustanowionymi dla uczcze­nia Boga i wszystkich w Nim.

- Dlaczego?

- Dlatego, że kiedy w dniach świąt chrześcijańskich wasza uwaga skupiona jest na Panu, Maryi lub waszych patronach czy aniołach, następuje otwarcie się wasze na łaski i dary miłości, które są wam przeznaczone, ale których tak niewiele jesteście gotowi przyjąć poza właśnie „specjalnymi okazjami". Dlatego Pan nasz wam te „okazje" daje.



V

ŚWIADECTWA DANE

W ODPOWIEDZI NA PYTANIA PRZYJACIOŁ I ZNAJOMYCH


KRÓLEWSKIE GODY. PRZYGOTOWANIE DO ŚMIERCI


12 VI 1968 r. Matka odpowiada na pytanie przyjaciółki ciężko chorej znajomej, pani R.

- Powiedz, że wszystko, co dzieje się z nami, jest zawsze tak układane, by było dla każdego człowieka tym najlepszym. Chyba rozumiesz, że człowieka, który oddał się Bogu - Bóg strzeże. Mąż jej (zmarły nie tak dawno) pragnął być jak najszybciej z żoną, to zrozumiałe. Musiał czekać, ale teraz wolno mu zabrać ją, to znaczy być przy niej w chwili śmierci, tak jak przy mnie był twój ojciec i cała rodzina. Decyzja czasu śmierci nie od niego zależy, toteż i teraz nie może określić dnia i godziny, ale to już blisko. Oni oboje tak chcą spotkania.

Powiedz, że trzeba by, póki pani R. jest przytomna, wypełnić cały liturgiczny ceremoniał Kościoła, do którego przecież należała. To tak, jak uroczyste przygotowanie na królewskie gody dla tych, którzy żyli w Bogu i w łączności z Jego Kościołem; dla innych jest to oczyszczenie, a czasem ostatni ratunek.

Mąż pragnie przekazać, że jest obecny przy żonie; prosi, aby dopomóc ich synowi. Jemu jest teraz bardzo ciężko. Oni oboje z matką modlą się za niego, a matka ofiarowywała za syna zawsze swoje cierpienia, a ofiarowała i śmierć. Pan R. prosi, aby raczej modlić się o szybką i lekką śmierć dla żony, a nie o dłuższe życie, bo to byłoby dużym cierpieniem. On sam czuwa i zrobi wszystko, aby śmierć żony była bezbolesna. To troska całej rodziny. Wszyscy cieszą się na rychłe spotkanie. To jest ogromne szczęście, najpiękniejszy dzień; takim był dla niego i będzie dla żony, która nie odczuwa strachu i niepokoju. Chodzi o to, aby otoczyć ją atmosferą spokoju, miłości, ciepła, ale przede wszystkim spokoju.

Mąż wierzy, że o ile żona będzie przytomna, przekaże się jej to, co on mówi. On jest przy niej stale. Zobaczy go natychmiast. Czeka na nią - on i cała rodzina. Prosi, żeby się nic nie bała, bo miłość Boża otacza ją i spotka ją u progu nowego życia. Powinna zaufać miłości i miłosierdziu Boga, cieszyć się i być zupełnie spokojną. To nic groźnego ani strasznego. Mąż sądzi, że żona nawet nie zauważy samego momentu przejścia. Czeka ją radość, niech myśli o tym.

Rzadko zdarza się, żeby ktoś był tak przygotowany do śmierci i miał taką pomoc z naszej strony, aby można było postąpić w taki sposób, jak to robimy teraz.


Po kilkunastu dniach.

- Chcesz wiedzieć, jak umarła pani R.? Upewniłam się. Tak było, jak to jej mąż mówił: umarła bez bólu. jest szczęśliwa!


DAĆ ŻYCIE

16 11 1968 r. Mówi Matka po rozmowie na temat polskiego oficera, cichociemnego, który zginął w Jugosławii.

- Każdy, kto zginął dla jakiegoś celu, dając życie z miłości, tzn. ryzykując je świadomie dla celu, który był według niego wart tego ryzyka - każdy jest kochany przez Jezusa i przyjęty do Jego królestwa, gdyż jest to królestwo miłości, a człowiek żyjąc na ziemi nic większego ponad rezygnację z dalszego życia dać nie może. Oczywiście nie o samobójstwie tu mówimy, tylko o świadomym odrzuceniu dalszych możliwości rozwoju wewnętrznego, wzrostu, poszerzenia wiedzy i służby w zamian za możność służenia sprawie godnej naszej miłości - o tyle godnej, że decydujemy się na służbę, wiedząc, że możemy za nią dać życie, i to nawet w najpotworniej­szych męczarniach, tak jak to bywało w czasie tej wojny.


PRZYKUTY DO WÓZKA INWALIDZKIEGO

6 Ill 1968 r. Mówi Matka o Romku, młodym chłopcu chorym na gościec, mieszkającym w naszym domu; Matka odwiedzała go czysto, rozmawiała, pożyczała książki.

- Myślałaś o Romku. Przyszłam przywitać go, gdy tu przychodził. Jest nieprawdopodobnie szczęśliwy - wolny, swobodny po tym „przykuciu" go do wózka.

On pomaga ludziom chorym, sparaliżowanym, kalekom. Dodaje sił, odwagi, radości; dużo robi. Tu Chrystus nagradza, i to tak, jak tylko On może to zrobić.

Jeżeli spotkasz rodzinę Romka, powiedz im, że Romek może im pomagać. Będzie ich bronił i osłaniał, a w chorobach niech go proszą o pomoc i pociechę. (Możesz powiedzieć, że ci się śnił on lub ja i to powiedzieliśmy - wtedy uwierzą.)


POMOC

61111968 r. Mówi Matka o oficerze AK, inwalidzie, który niedawno zmarł

- Pytasz o Cześka? Tak, wiemy, to ten porucznik, z którym Bartek był w partyzantce. Tak, on jest tutaj. Wiesz, nie zawsze mogę ci wszystko o innych mówić (kwestia dyskrecji). Chcesz wiedzieć, czy on czegoś nie chce, czy może ma jakieś prośby i polecenia lub po­trzebna jest mu pomoc? Więc, tak. Jest mu pomoc potrzebna, bo nie oczyścił się dostatecznie, a bardzo pragnąłby móc pomagać. Wielu z nas ma tu przyjaciół, którzy zań proszą, ale i wy powinniście. Wtedy Czesiek szybciej będzie mógł pracować nad pomaganiem lu­dziom; robił to i będzie robił nadal, ale jeszcze nie teraz. Jeżeli chcesz, porozumiem się z nim osobiście i będę pewno mogła przekazać ci jego prośby. A módl się od razu.


O STEFANIE STARZYŃSKIM

2 11 1969 r.

- To wielka postać. Dostał prawo opieki nad ludnością Warszawy i nad rozwojem miasta w przyszłości. W okresie zagroże­nia będzie on dodawał otuchy, będzie „sumieniem" Warszawy, bo był nim. Dlatego sądzimy, że uda się uzyskać jednomyślność, współpracę i wydobyć heroizm. Będziecie go słuchać, chociaż w sumieniach. To jest męczennik i jest tu przedstawicielem tych wszystkich, którzy walczyli bez broni, a więc trudniej i bardziej odważnie. Bo tak walczyć z gestapo, jak on i ci, co szli w jego ślady, było o wiele ciężej i wymagało to po prostu heroizmu. Starzyński ­to duma i chluba Warszawy.


3 IX 1978 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Pytałaś mnie, czy widziałem prezydenta Starzyńskiego. Tak, i mogę ci powiedzieć, że zmarł z Bogiem, obdarzony Jego miłością i łaską.

Wiedziałam, że zmarł jako protestant, bo dla otrzymania rozwodu zmienił wyznanie. Spowiadał sil na Pawiaku; pisze o tym ks. St. Tworkow­ski w książce „Ostatni zrzut".

- Tu nie ma podziałów na niebo „katolickie", „protestanckie" czy inne. To jest dom Ojca, dom całej rodziny ludzkiej. Wszyscy są kochani jednakowo - całkowicie.

Ci, co ponieśli śmierć walcząc przeciw niesprawiedliwości, w obronie praw Bożych - a takimi są prawa człowieka do życia w pokoju, do swobody wyboru, do sprawiedliwości, miłości i miłosierdzia społecznego (wszystkie je Niemcy odrzucili i wystąpili przeciw nim) - ci wszyscy są Jego dumą, ponieważ naśladowali Syna Bożego, oddając życie za sprawiedliwość (dla zbliżenia królestwa Bożego na ziemi) z miłości do współbraci. Wszyscy oni otrzymują prawo niesienia pomocy w tym dziele, w którym pracowa­li z miłością, za które dali życie.


Warszawa

Widzisz, „Warszawa" to nie materia, a duch zbiorowości, która w niej żyje - jej zbiorowa wola, jej dążenia, umiłowania, cierpienia, poświęcenie i jej związanie zbiorowe z Chrystusem Panem ­opowiedzenie się za Nim lub przeciw Niemu. Zbiorowo twoje miasto nigdy nie wystąpiło przeciw Bogu, choć nieraz było winne ospałości, lenistwa, bierności. Warszawa jest i moim miastem. Kocham je i podziwiam. Dało Panu tysiące świętych. Było kuźnią inicjatyw ku Jego chwale. Całe występowało ofiarnie i chętnie w obronie jego praw, chociaż je widziało niejasno. Tak jak dziecko czy młodzieniec występowało czynnie, chcąc w walce fizycznej osiągnąć ideę. Lecz idąc stale tą drogą hartowało się i dojrzewało aż do świadomej ofiary dla dania świadectwa swojej prawdzie: prawu (Bożemu) do wolności wyboru własnego kierunku życia - choć znów niejasno widzianemu. Lecz On tę ogromną ofiarę całego miasta przyjął, ukochał je i posta­nowił tu założyć podwaliny swojego królestwa na ziemi. Nie będzie ono „fizyczne", lecz duchowe, ale da prawdziwą wolność, miłość społeczną i pokój prawdziwy, Boży zrozpaczonej i złaknionej tego (po wszystkich nieszczęściach) ludzkości. Dlatego macie Jego opiekę, miłość i nieskończone łaski, w tym tak wielką pomoc już obecnie. Przygotowujcie się, bo wedle miary waszej miłości powstanie tu Jego gmach - ustrój społeczny oparty na sprawiedliwości i miłosierdziu. „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało" - oby tego nie powiedział wam Pan nasz.


CHRYSTUS JEST OBECNY PRZY ŚMIERCI

23 IV 1974 r. Mówi moja Matka o śmierci matki Michała, mojego przyjaciela i „współpracownika" (współpracownika w tym sensie, że poznawszy to, co pisałam, podtrzymywał mnie na duchu; relacja Michała ­w rozdz. IV).

- Ze względu na Michała starałam się „zobaczyć" z jego rodziną, oczywiście nie narzucając się. Dlatego nie pytałam wprost jego matki, a tylko byłam obecna przy spotkaniu się jego rodziców i bliskich. Widzisz, ojciec Michała towarzyszy synowi, dlatego znamy się i nie czułam się natrętem...

Mogę ci powiedzieć, że jego matka obawiała się szpitala i szczęśliwa była, że śmierć nastąpiła wśród bliskich - pomimo zmartwienia, które spowodowała. To była „dobra śmierć", taka jak moja - bez bólu i strachu agonii.

- Dlaczego?

- Dlatego, że matka Michała była przygotowana do śmierci, a ponadto więzy z ciałem były już bardzo delikatne. Widzisz, śmierci nie trzeba się bać. A jeśli się wie, że istnieje dalsze życie, istnieją osoby bliskie nam i kochające nas, to nie przeraża nas przyszłość; a słabość i nieudolność ciała powoduje, że właściwie ono już tylko nam zawadza i jako narzędzie naszego ducha - nas - jest zużyte i krępuje nas zamiast pomagać. Toteż ulga potem jest ogromna; wiem to po sobie.

- Czy był przy niej Pan Jezus?

- Chrystus jest zawsze „obecny". To On nas podejmuje i otwiera przed nami królestwo, ale nie każdy Go rozpoznaje i nie zawsze pragnie stanąć przed Nim. Tam, gdzie jest oczekiwany, jest sobą, a więc dawcą szczęścia, Jezusem, bratem człowieczym, Miłością i Dobro Czyniącym.

Możesz powiedzieć Michałowi, że jego matka jest nieskoń­czenie szczęśliwa i cieszy się teraz obecnością przede wszystkim męża, a ponadto synów, których poznaje w innej postaci - dojrzałej duchowości (zmarli w dzieciństwie). Bliscy wprowadzają ją w świat. Trzeba pozostawić ich w szczęściu pierwszych „dni', ale powiedz, że każdy jest zawsze obecny na Mszy żałobnej i podczas pogrzebu, chyba gdyby towarzyszyła mu ludzka obojętność lub ból zbyt silny (np. z powodu radości ze śmierci zmarłego) - bowiem odczuwamy je ogromnie intensywnie - ale też nie jesteśmy wtedy sami. Towarzy­szą nam bliscy; i czasem można wam coś przekazać.

W czasie Mszy żałobnej każdy z nas jest świadkiem Ofiary Chrystusa za nas osobiście i przeżywa potężny wstrząs płynący ze zrozumienia, jak bardzo byliśmy dlań pożądani, jak bardzo kochani, jak opłaceni. To jest „moment" obmycia się duszy w krwi Chrystu­sowej, przeżycie ponowne chrztu, a zarazem uświadomienie sobie, że związaliśmy się z Nim - już wtedy, przez chrzest - na wieczność.

Natomiast nasz stan zależny jest od rezultatów całego życia. Może być stanem nieprawdopodobnego szczęścia i wdzięczności, a może być rozpaczą, gdyż Ofiara odrzucona osądza nas we własnym sumieniu przed obliczem Pana.

Bądźcie spokojni i jeżeli o mnie chodzi, radziłabym Michałowi, aby w imieniu swoim i swojej matki dziękował naszemu Panu za jego dobroć, miłość i delikatność, z jaką przeniósł ją do siebie, oszczędzając cierpień i lęku przez wzgląd na jej ciężkie, pracowite i pełne ciosów życie. On nigdy słabemu i zbolałemu cierpień nie dołoży, a ciche pragnienia uwzględnia.

Zawsze jestem poruszona i przejęta widząc niesłychaną delikatność, z jaką Chrystus Pan, Przyjaciel i Ojciec przystępuje do nas, gdy kończymy naszą małą Golgotę. Tu nie było lęku, a tylko zmęczenie fizyczne i wyczerpanie organizmu, które u nas przestały istnieć, a pozostała radość, szczęście bezpieczeństwa pod Jego opieką, radość spotkania, poczucie wieczności istnienia, potwierdzenie wia­ry - to, co można by wyrazić jako uwielbienie Boga, „gdyż jest wierny i wiarygodny, a obietnice wypełnia!"

Jak widzisz, tego opisać się nie da. Możesz tylko usiłować wyobrazić sobie to, co niewyobrażalne i chcieć czuć to, czego żadne ludzkie ciało pomieścić nie zdoła w takim natężeniu; ale spróbuj.


O SAMOBÓJSTWIE

Bób jest zbyt miłosierny, żeby nie pomóc człowiekowi, ktory żałuje i rozpacza

9 Vll 1969 r. Mówi Bartek o siostrzeńcu pani H., który popełnił samobój­stwo.

- Jest z nami, to znaczy został dopuszczony do Jego króles­twa. Ale widzisz, on musi to odrobić... - to złe wyrażenie - on widzi teraz, co miał zrobić w życiu, jakie miał zadanie, jakim miał się stać, ile mógł zrobić dobrego, i widzi też, że nikt już nie odrobi za niego tego, co miało być jego własnym wkładem. On tylko z jego cechami charakteru, z tym, czym on został na życie obdarowany, mógł wypełnić swoje życie w pełni tak, jak tego pragnął dla niego Bóg. A on zawiódł, zakłócił rytm rozwoju całej ludzkości, wywołał pustkę, lukę, a dołożył pracy innym.

Wiesz, to jest straszne. Taka olbrzymia odpowiedzialność spoczywa na każdym z nas. jakie to szczęście, że On mnie uratował przed samobójstwem. To jest tak wielkie poczucie winy, że nie można po prostu znieść zrozumienia, czym jest w istocie samobój­stwo. A spotkał się z miłością darzącą, pomocą, ratunkiem, dobrocią, i to może najstraszniejsze, że rozumiejąc teraz wszystko już nie moż­na się wykazać, zasłużyć. Ale można „odrobić" w inny sposób - po prostu Bóg jest zbyt miłosierny, żeby nie pomóc człowiekowi, który żałuje i rozpacza. Daje mu okazje, swoją pomoc, podtrzymanie, dźwiga go i pociesza. On nie zniósłby wokół siebie cierpienia. Pragnie uszczęśliwić, a więc i tu daje swoją łaskę. On nigdy nikogo nie odtrącił sam, a widzisz, nikt tak jak samobójca nie jest pozbawio­ny pychy i zarozumiałości. Jest „starty w proch" zrozumieniem swojej głupoty, a to już początek właściwego widzenia świata (mówię o całości życia waszego i naszego).

Trzeba go wprowadzać w nasz świat, dlatego że on nie miał o tym pojęcia, nie interesował się nim. Myślał, że „przestanie być" i teraz czuje się zagubiony i absolutnie przybity tym, co zrobił, z czym tu wszedł. I rodzina mu pomaga, i was słyszy, ale wiesz, gdy się to słyszy i otrzymuje nie mogąc nic dać w zamian, wiedząc że tylko korzysta się z cudzej dobroci, jest to też ciężkie do zniesienia. Świadomość swego istnienia, jak gdyby pasożytniczego (bo jest się dopuszczonym do wspólnego szczęścia bez dania własnego udziału), jest ogromnie bolesna. On prosi i błaga o możność jakiegokolwiek działania. Jestem pewien, że dostanie swoją szansę, tak jak ja ­swoją. Po prostu wiem, że Bóg go nie pozostawi bez pomocy. Każde wezwanie trafia do Jego Serca i budzi współczucie. Chodzi o to, aby wzywał, pragnął i wierzył w Jego miłosierdzie dla siebie; on sam się obecnie potępia.


3 Vlll 1969 r. Mówi Matka.

- Chcę ci powiedzieć, że Bartek bardzo zajmuje się siostrzeń­cem Heleny, a i my również. Powiedz Helenie, że musi go przekonać o tym, że Bóg go kocha pomimo wszystko. Niech mówi mu o wielko­ści miłosierdzia i miłości Bożej i ofiarowuje swoje przejścia - Bogu w imieniu swojego siostrzeńca (tak, jak gdyby on to robił). Jest przerażony, przybity wielkością „głupstwa", które popełnił, ale słyszy zawsze wszystko, tak jak ciebie słyszał Bartek. Tu się tego uczyć nie trzeba. Tak jak dziecko od razu widzi i słyszy, tylko nie rozumie ­co, tak tu uczyć się trzeba rozumieć, pragnąć pojąć wielkość, wspaniałość i prawdę tego świata.

Widzisz, przecież słyszymy o tym od dziecka (Ewangelie), a nie pojmujemy, i na ogół przechodzimy do Jego królestwa jak ślepi i głusi - z własnej woli. Nie wiemy, co to jest miłość. Na ziemi podkładamy pod to pojęcie uczucia sentymentu, przyjemności, nastroju, podczas gdy to jest energia, siła, potęga rządząca wszech­światem, samo światło, prawda, szczęście. Na ziemi można poznać miłość oddając się jakiejś służbie, a więc wyrzekając się wygody dla przyniesienia pożytku innym (rodzinie, społeczności, ojczyźnie) poprzez swoje możliwości dane nam. Im więcej oddajemy się służbie, tym bardziej może się rozwinąć w nas miłość; rozwijać się - to promieniować, udzielać się.

Siostrzeniec Heleny zamknął sobie drogę rozwoju miłości poprzez decyzję wyboru wygodną, jak sądził, dla niego - czyli dla siebie i tylko dla siebie. Ale nie uczynił tego z rozmysłem, a pod wpływem impulsu i nic nie rozumiejąc. Jednak odpowiada za to, że nic zrozumieć nie chciał, bo miał ku temu wszystkie dane - miał przykład, wzory, radę, pomoc, wiedzę i oparcie, a wszystkim tym wzgardził. I to właśnie rozumie teraz.

Widzisz, córeczko, my tu odczuwamy wszystko bardzo głęboko, poważnie, zależnie od prawdziwej wagi spraw, a nie ma dla człowieka sprawy ważniejszej ponad stosunek jego do Miłości. Człowiek a Bóg - to jest treść istnienia, a droga ku Bogu - jedynym celem życia na ziemi. Jeżeli skraca się samowolnie czas tej drogi, tym samym gardzi się celem życia, odrzuca się możliwość zbliżenia się ku Bogu; nie chce się „fatygować". Czy rozumiesz, że znaczy to, iż własna wygoda jest ważniejsza niż On? Jeżeli nawet pod „wygodą"rozumiemy niemożność wytrzymania ciężaru, jest to wyłącznie nasz ciężar, podczas gdy żyjąc, jesteśmy potrzebni Jemu dla jego Pla­nów - pomocy. Zawsze mógłby nas użyć dla dopomożenia innym, zawsze będąc nieszczęśliwymi możemy jeszcze być pożyteczni, możemy dawać.

Samobójstwo jest odcięciem się od ludzkiej wspólnoty, rezygnacją z „brania", ale i z „dawania", zamknięciem się w egoiz­mie. Jednak taka postawa możliwa jest tylko przy braku równowagi, przy poddaniu się presji sił zła i nienawiści, które mogą wykorzystać każdą słabość ludzką, i czynią to. Dlatego nie należy rozpaczać, ale wierzyć w miłosierdzie Boga, który zna nasz stan i rozumie nas.

To, że człowiek odtrąca Boga, nie znaczy, że Bóg odtrąca człowieka. Bóg kocha nadal i bezgranicznie współczuje, jak matka kilkuletniemu dziecku, które by chciało pozostać samo, bez jej opieki. Ale gdy człowiek odtrąca Boga, staje się niezdolny do przyjęcia czegokolwiek z Jego darów - zamyka się przecież przed miłością, z której otrzymuje wszystko, odcina się sam. A Bóg wolnej woli człowieka nie łamie - ani tu, ani na ziemi. Piekło przestałoby nim być, gdyby zapragnęło miłości!

Tak wygląda sprawa samobójców, że chociaż Bóg ich nie odrzuca - przeciwnie, lituje się - oni w to nie mogą uwierzyć, gdyż sami Boga odrzucili. Pozostają poza obrębem Miłości, wtedy gdy mierzą miłość Boga wedle ludzkiej miary Tymczasem ona miary nie ma! Jeżeliby zawierzyli miłosierdziu Bożemu, w jednym momencie byliby włączeni w naszą wspólnotę. To jest stan zawieszenia i choć nić miłości Bożej nie zerwie się nigdy, okres trwania na niej zależny jest od samego człowieka. Dlatego ta moja prośba do Heleny.

- Czy on nas słyszy i widzi?

- Naturalnie, że on nas „słyszy" i „widzi" - nie jest „zam­knięty". Ale trudno mu uwierzyć nam, natomiast Helenę znał i może jej uwierzy Proszę ją o to w imię Współczucia! Niech mówi wprost do niego, ciągle, systematycznie, wszędzie, niech mu logicznie tłumaczy - przecież i on rozumuje logicznie. Niech się posłuży całą swoją wiedzą. My też cierpimy czując jego nieszczęście, dlatego pragniemy zrobić wszystko, aby mu ulżyć. Tu się naprawdę współczuje; szczególnie Bartek, który był o włos od samobójstwa i to nie jeden raz.

Jeszcze tylko powiem ci, córeczko, bo to cię niepokoiło, że samobójstwo w więzieniu czy w obozie (np. koncentracyjnym) dla ratowania innych albo pod wpływem presji, to albo akt poświęcenia, albo zmuszenie człowieka do zamordowania samego siebie. Tam nie bywa woli śmierci - jako odrzucenia życia - tylko niemożność kontynuowania go. Winni są ci, co do tego stopnia uniemożliwiają życie, że ofiara nie widzi przed sobą żadnych możliwości. Jest zwykle zresztą osłabiona fizycznie i psychicznie niezdolna do odparcia pokusy „ucieczki od zła" - bo tak się wtedy odczuwa czyn samobój­czy. Ci ludzie mają całą wynagradzającą miłość Pana naszego i Jego niezmierzone współczucie. Po ziemi chodzi wielu „morderców", którzy będą musieli spojrzeć kiedyś prawdzie w twarz; straszliwa to będzie dla nich chwila. Są jeszcze „mordercy dusz", jak ich nazywa Mickiewicz. To są ci, o których Chrystus mówił: „Lepiej by sobie kamień przywiązać do szyi, niż zgorszyć jednego z tych maluczkich". Jednym słowem, samobójstwo czyli odcięcie się samemu od wspól­noty ludzkiej jest lepsze dla człowieka niż świadome działanie na szkodę innych ludzi celem wyłączenia ich ze wspólnoty i oderwania od celu życia. To jest działanie z nienawiści i szczęściem by było móc wytłumaczyć się głupotą. Przeważnie jednak tak postępuje pycha i cynizm (czyli ci, którzy służą świadomie lub poprzez swoje nie opanowane wady nieprzyjaciołom rodzaju ludzkiego - aniołom ciemności, siłom zła i nienawiści).


Śmierć samobójcza dziecka

19 X 1974 r.

- Śmierć samobójcza dziecka może być koniecznym wstrząso­wym lekarstwem na zło, które się zalęgło w otoczeniu. Potrzeba czasem aż takiego, żeby wywołać reakcję dorosłych. Jeżeli zabija dziecko brak zrozumienia, delikatności i miłości ze strony najbliż­szych, wtedy jego śmierć nie obwinia go w oczach Chrystusa Pana. Jest przygarnięty i kochany i jest o wiele szczęśliwszy, niż mógłby być na ziemi, gdzie potrzebował miłości, której mu nie potrafiono dać.


29 IX 1978 r. Pytałam na prośby mojego znajomego, Zygmunta, niespokoj­nego o swojego przyjaciela, Tomasza, który popełnił samobójstwo. Odpowia­da ojciec Ludwik.

- Chcę, aby powiadomić Zygmunta, że jego przyjaciel jest tu teraz obecny. Prosi, aby z całego serca podziękować w jego imieniu za serdeczność i troskę Zygmunta, i pragnie przekazać, że nie został potępiony przez Pana, a wytłumaczony i wybroniony, i że miłość Chrystusa przewyższa wszystko to, co sobie można wyobrazić; że nie tylko nie czyni On wyrzutów, lecz pociesza i lituje się nad tymi, co w tak głupi sposób odrzucili największy Jego dar - życie - a z nim możność służenia Mu i współuczestniczenia w Jego odradzaniu i uświęcaniu świata. Prosi też, aby powiedzieć, że sekunda lub jej milionowa część wystarcza, by żal i skrucha otwarły ducha człowie­czego na całą prawdę o Jego do nas stosunku i konsekwencjach tego w naszym życiu.

Powiedz, że sama świadomość nie odrzucenia przez Pana jest nieprawdopodobnym szczęściem, a pozostaje pragnienie oczyszczenia się za cenę nawet największego cierpienia jak najszybciej, by móc stać się godnym zamieszkania w Jego Chwale; że człowiek grzesząc, a więc postępując wbrew sumieniu, każe się sam, i to straszliwie, a świadomość swojej głupoty zabiera na wieczność, chociaż w przy­szłości radość pokryje żal; że cierpieniem największym jest świado­mość, ile jeszcze dobrego mogliśmy dokonać i że tego odmówiliśmy Bogu, naszemu najbardziej kochającemu i dobremu Ojcu.

Dalej - mówi - iż nie jest potępionym przez Pana nikt, kto nie potępi się sam, ale że tu kłamstwa być nie może i każde zło świadczy samo o sobie tym, że znieść Prawdy nie może i nie chce, ucieka od niej. Potępienie jest decyzją na wieczność, decyzją ucieczki jak najdalej od Prawdy - światła Bożego. jest to straszliwe, ale ból prawdy może stać się zbyt silny dla tych, którzy jej nienawidzili i zwalczali Boga w sobie i w braciach swoich.

Tomasz prosi o pamięć, przede wszystkim o tym, że jest i pracuje usilnie nad oczyszczeniem się, i że jest w drodze do Boga. Prosi, by w jego imieniu wielbić Boga za Jego miłosierdzie, a kiedyś spotkają się w szczęściu.


ZAKONNIK O MIŁOŚCI BOGA

16 V 1969 r Pytałam na prośby znajomego o jego zmarłego brata, zakonnika. Odpowiada Matka.

- Możesz przekazać, że jego brat jest z nami, że jest niepra­wdopodobnie szczęśliwy; że żyje w Pełni i że nic, cokolwiek było mu drogie, nie przestało nim być. Może teraz objąć swoją miłością więcej i szerszych spraw i o wiele więcej czynić, gdyż już nie własną energią, a miłością i mocą Jezusa, który udziela się całkowicie, oddając się w swojej nieskończoności skończonej i wątłej miłości człowieka.

Powiedz, że - przekazuję dosłownie - „ta wymiana miłości jest niepojęta, niewyobrażalna i wy nie jesteście w stanie zrozumieć ani wyobrazić sobie natężenia naszego szczęścia. To odczuwamy wszyscy jednakowo - Pełnię, aż do zachwytu, do uwielbienia, nieustannego zdumienia i niemożności odwzajemnienia Jego niezmiernej, wstrząsającej swoją prawdą miłości, z jaką byliśmy i jesteśmy kochani. Miłość Boga obejmuje wszystkie «odcienie» miłości ludzkich jednocześnie i podnosi je do nieskończonej potęgi, a także podnosi, oczyszcza i umacnia nas, gdyż inaczej nie znieślibyś­my jej energii".


ZAKONNICE

Filipa

21 IV 1975 r. Ojciec Ludwik mówi o Filipie, zmarłej siostrze zakonnej, przełożonej domu, która bardzo szkodziła intrygując, rozbijając jedność...

- Powiadom (siostry z jej zgromadzenia), że Filipa dziękuje im za darowanie uraz i natychmiastową pomoc. Prosi o ...modlitwy całego zgromadzenia i prosi bardzo o wybaczenie jej postępowania. 2e swej strony będzie się starała w przyszłości o naprawienie krzywd, załagodzenie zadrażnień i przywrócenie jedności. (...)

Mogę ci powiedzieć, że tu widzi się i odczuwa skutki swojego postępowania aż do ich ustania, a więc największym pragnieniem jest naprawienie krzywd i wyrównanie szkód, a ponieważ jest to osobiście niemożliwe, pomaga się ze wszystkich sił tym, którzy to robią. Tragedią zaś jest niemożność pomocy ze względu na „niegoto­wość" i im większa jest świadomość win, tym gorętsze jest pragnienie oczyszczenia się. To jest ten „ogień" czyśćcowy, który trawi. Jest to ból nie mający porównania z żadnym na ziemi, gdzie organizm ma ograniczoną zdolność cierpienia; ból wstydu i żalu za niszczenie ­poprzez uleganie swojej naturze - dzieła Bożego, któremu ślubowało się służyć, które się samemu dobrowolnie wybrało i kochało.

Mówię to, aby poruszyć wasze współczucie i pobudzić wyrozumiałość. Ponadto właśnie siostry z tego zgromadzenia powinny pamiętać o bezradności, rozpaczy i cierpieniu umierających, ale jeszcze nie oczyszczonych.


20 IV 75 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Powiedz obu naszym znajomym siostrom zakonnym, że Filipa jest im niezmiernie wdzięczna i zrobi wszystko, co będzie mogła, aby im pomagać (według ich życzenia, a nie wedle swojego postępowania w życiu). Chce im odwdzięczyć się za ich chrześcijań­skie miłosierdzie i za pomoc, jaką jej dają, a na którą ona nie zasłużyła. Powiedz im ode mnie, że Filipa nie tylko jasno widzi swoje błędy, ale je uznaje i pragnie je „odrobić" w sposób dla niej możliwy. Ponieważ cofnąć nic nie może ani zatrzymać skutków, będzie starała się pomagać im w ich pracach dla zjednoczenia i jednomyślności rodziny. W życiu tę jedność rozbijała.


Leona - przygotowanie do śmierci

18 Vll 1976 r. Mówi ojciec Ludwik o Leonie, chorej siostrze zakonnej, rodzonej (i zakonnej) siostrze Elizy.

- Powiedz Elizie, aby była najzupełniej spokojna, wszystko dzieje się z woli Pana naszego, a On jest samą miłością. Postaramy się pomóc w tak ciężkich chwilach. Wiem, że i Eliza i siostra jej rozumieją się dobrze i że obie poddane są woli Tego, którego wybra­ły. Powiedz, że nasz Pan nigdy zaufania nie zdradza, że sam w swo­jej wielkiej niecierpliwości przychodzi, aby zerwać swoje kwiaty.

Niezależnie od cierpienia ciała jest to szykowanie się na gody. Dlatego radziłbym, aby ofiarowując swoją chorobę i śmierć, jedno­cześnie porzucić myśli o sądzie i karze, a oczekiwać na przyjęcie naszej największej miłości. Spokojnie i z zaufaniem czekać na Jego przybycie, bo to On będzie stęskniony i szczęśliwy, że wreszcie może swoją własność przygarnąć do serca i na zawsze mieć w swoim domu.

Dla Chrystusa my nie jesteśmy „mrówkami". Każdy z nas jest kochany indywidualnie, osobiście upragniony i oczekiwany Na każdego czeka jego miejsce; gdyby ktoś miłość Pana naszego odrzucił, pozostanie ono puste, a po takim człowieku pozostaną Rany i Krew na próżno przelana przez Boga. Czy byłoby nas sto, czy sto milionów, nie zmieni się w niczym Jego stosunek do nas, Jego nieprawdopodobna miłość, Jego upodobanie w nas. I mówię ci, że jest to ta największa tajemnica Boska - miłość Boga do człowieka.

Tam gdzie nie znajduje ona oporu, przenika i uświęca nas w sposób dla każdego z nas właściwy, dla każdego inny, a jednak upodabniający nas wszystkich do Niego. Tak jak gdyby w milionach lamp (a każda inna od pozostałych) zapłonęło to samo światło. Tym światłem jest Jego Życie. Ono nas przenika i upodabnia do siebie ­tu. Jest w nas jedno szczęście, jedna radość, jedno zrozumienie ­„światło"; jedna miłość nas nasyca i zespala. Dlatego w tym najbogat­szym ogrodzie, jaki założył sobie Bóg, nie ma zgrzytów ani dysonan­su - panuje tak pełna harmonia w nieskończonej rozmaitości bytów świadomych, rozumnych i wolnych. Szczęście tych, którzy wchodzą w dom Boży, jest nieskończone!

Ja sam tak zabrany zostałem w niezmiernej łaskawości Jego i dlatego mogę mówić i radzić, zwłaszcza gdy śmierć można przeżywać świadomie. Jest to wielki dar i łaska, bowiem wierząc, rozumiemy z Kim się spotykamy i możemy przygotować się godnie.


Nasz ostatni dar

Jeśli chcemy umierać spokojnie, należy poddać się procesowi fizycznemu - nie walczyć i nie starać się za wszelką cenę przedłużać walki, a raczej łagodnie zezwalać, aby gaśnięcie przebiegało bez za­kłóceń i tak, jak On zechce. Jest to ostatni dar, jaki możemy Mu zło­żyć, i dobrze jest, aby był on złożony z całego serca, radośnie i ulegle.

Powiedz też Elizie, że On nam towarzyszy stale, że jest obecny i żadne uczucie pustki, lęku czy niewiary nie jest nasze, a narzucane nam. Kiedy słabniemy, ataki mogą być silniejsze, bo odporność nasza maleje, ale jeśli wybierzemy postawę dziecka, które ufa i polega tylko na Ojcu - On je osłoni.

Trzeba osobom umierającym towarzyszyć wiarą i modlitwą. Orędować trzeba zawsze i ufać wraz z nimi.

Cała rodzina Elizy czeka, czekają bliscy, siostry w regule, a nade wszystko On. Wydaje mi się, że ich prośby spowodują łagodne przejście do nas. Przekaż to Elizie i powiedz, że wszyscy pomożemy im obu w chwili umierania Leony.


Po śmierci Leony

19 VIII 1976 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Elizie napisz, tak delikatnie, o ogromnej radości, którą przeżywa jej siostra, Leona. (...) Są złączone podwójnie: więzami krwi i wyborem jednej drogi miłości, a ta jest nieśmiertelna. Leona dziękuje za stałe modlitwy i prosi, żeby podać Elizie, że będzie mogła jej dużo pomagać, a także innym, i prosi też o modlitwy za inne siostry zmarłe niedawno, zwłaszcza za Filipę. Ona potrzebuje modlitwy, orędownictwa i przebaczenia.

Co do tego ostatniego, staraj się myśleć o twojej krewnej Joannie bez żalu. Ona twoje myśli odczuwa o wiele silniej niż za życia na ziemi. Bądź pewna, że u nas nic się nie skłamie - sobie i nic, co się komuś wyrządziło złego, nie jest zapomniane. Cudzy ból odczuwa się jako własny, jeśli się go zadało świadomie lub dlatego, że się nie rozwinęło delikatności i dobroci.


8 IX 1976 r.

- Wiem, że Eliza nie może się doczekać wiadomości od siostry. (...) Pragniemy, żeby wiedziały (obie), że nie ustaje łączność, a nawet współuczestnictwo w życiu rodziny zakonnej, z tym że jest inne, niż to sobie wyobrażają; uzależnione od sposobu pełnienia swoich obowiązków w okresie życia. Jedne mogą korzystać z zasług drugich, które się za nimi wstawiają. Dlatego też pierwszą prośbą siostry Leony było wstawiennictwo za siostrą Filipą i o to prosi ona nadal. Radzę wam, gdy się modlicie za kogoś zmarłego, łączcie się w modlitwie z tymi, którzy proszą z naszej strony. Obejmujcie w modlitwie całą rodzinę, tak jak to się odmawia we Mszy św.: „Łącząc się ze świętymi...". Eliza wie, o co mi chodzi. Teraz jeszcze kilka słów od jej siostry - powtarzam:

Dzięki niezwykłemu miłosierdziu Pana naszego, który tak bardzo nas kocha, że raczy nie widzieć naszych słabości i błędów, a użala się nad cierpieniami, zostałam przyjęta do Jego królestwa, a szczęście, w którym żyję, którym zostałam otoczona i przeniknięta, nie pozwala mi myśleć o niczym innym prócz nadzwyczajnej wdzięczności. Łaska, która mnie spotkała, jest tak niewspółmierna do moich «zasług», których nie widzę, że aż cierpieniem staje się świadomość, że nie wszystkie z nas są tutaj, chociaż tak bardzo są Boga spragnione. Ela mnie zrozumie i pomoże mi we wspólnym wyproszeniu im nieba. Ofiarowujcie za nie wszystko, co was spotyka, przypominajcie o nich, bądźcie natrętne i nie ustawajcie, a my będziemy wam towarzyszyły.

Żebyście wiedziały, jak On jest wielkoduszny, jak pragnie was mieć, jak boleje nad tymi, które nie przygotowały sobie zawczasu białej szaty. To On prosi przeze mnie, gdyż skutki postępowania ludzkiego, jeśli trwają i nadal tworzą zło, uniemożliwiają wejście do królestwa Bożego. Trzeba tu waszego przebaczenia, darowania uraz, ale i starań w kierunku przezwyciężenia tych złych skutków czyjegoś postępowania, aby ukrócić trwanie pokuty i żalu.

Co do mnie, mogę i chcę pomagać, zwłaszcza tym, wobec których zdarzało mi się zawinić, szczególnie brakiem należnej im miłości. Pan nasz darował mi wszystko, ale ja widzę swoją małość i wiem, że mogłam być czystsza i bardziej godna jego miłości ­pomimo że nikt i nigdy naprawdę godnym Jej być nie może. Szczęście nie zaciemnia tu obrazu siebie i swoich całożyciowych wysiłków i zaniedbań, a to boli, bowiem wobec Niego jedyną godziwą szatą jest nieskalaność, którą posiadła tylko Matka Boża, Maryja. Przekazuję ci też, Elizo, że Ona jest prawdziwą Królową

naszego Kraju i we wszystkich sprawach «polskich» należy do niej się zwracać, zwłaszcza w trudnościach naszej rodziny (i innych). (...)

Kocham was i modlę się za was wszystkie, a wy dziękujcie Panu za jego niezmierzone dla mnie miłosierdzie. Błogosławię wam jako domownik Pana naszego, Jezusa Chrystusa, Jego znakiem, w jego imieniu".


6 X 1976 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Siostra Elizy dziękuje bardzo siostrom z ich zgromadzenia za starania o nią i o siostrę Filipę. Zwłaszcza jej było to potrzebne i jest nadal. Miłosierdziu Chrystusa zawdzięcza, że nie została na zawsze poza domem wiecznym; i ona o tym dobrze wie, toteż nieustannie dziękuje. Pomóżcie jej w tym, dziękujcie Panu za Jego pobłażliwość, wyrozumiałość i miłosierdzie, które tłumaczy, uspra­wiedliwia i własną Krew rzuca na wagę, aby tylko uratować swoje dziecko od wieczystego dramatu.


Pamiętajcie o umierających

- Dalej prosi Leona o pamięć o wszystkich umierających (jej zgromadzenie ma w regule modlitwy za konających), zwłaszcza za tych, którzy umierają samotni, opuszczeni i niepotrzebni nikomu, bo tym najtrudniej uwierzyć w istnienie miłości. Dla takich właśnie, dla cierpiących i umierających w torturach, poniżeniu i pogardzie, zdeptanych, bezbronnych i zaszczutych, dla dzieci, starców, matek pozostawiających swoje dzieci bez pomocy, dla tych, których „świat", czyli silni i podli zadeptują jak szkodliwe robactwo - dla nich jest otwarta cała potęga Jego miłości. Wtedy Chrystus Pan jest Ojcem i Matką, obrońcą i ukoicielem. Włączajcie się w tę Jego miłość czynnie.

Nie dozwólcie nikomu umierać samotnie, współdziałajcie z Nim. Dzisiaj jest to pilną potrzebą i w Polsce. I u nas tak wiele osób umiera samotnie. Myślcie o tych, których nikt w szpitalach ani w domach nie odwiedza. jeśli macie czas na odwiedziny - dla rozmów i spotkań dla przyjemności, znajdźcie chwilę, choć raz w tygodniu, na danie komuś, kto nie ma nic, chwili radości.

Pielęgniarki, które pracują w szpitalach, znają wiele takich przypad­ków, są też osoby samotne i opuszczone w pobliżu.

Eliza jest proszona, aby przekazała te sugestie, bo pomimo tak wielu zajęć i zmęczenia trzeba wychodzić poza własny dom, na zewnątrz, do ludzi, i to jest pierwsze przykazanie miłości bliźniego, w waszym przypadku bliźniego cierpiącego i umierającego. Siostra Leona bardzo prosi o to, co może stać się nowym, zapładniającym i rozwijającym je tchnieniem Ducha Świętego - o świadczenie osobiste miłosierdzia poza domem, i również obcym, choćby raz w tygodniu, ale stale i przez wszystkie te, które mają dość sił. To prośba o sprawy możliwe do wykonania choć sprzeczne z wygodą i męczące, ale bardzo Chrystusowi Panu potrzebne!


15 111 1977 r.

- Powtórz Elizie od jej siostry słowa zachęty i obietnicę pomocy w razie trudności. Ona będzie mogła Elizie dużo pomóc, znając ich troski i problemy Powiedz, że zawsze może na nią liczyć, a także na wdzięczność siostry Filipy, która prosi za nie, a przede wszystkim za te, którym najwięcej zrobiła przykrości i wobec których zawiniła pychą i nielojalnością, siejąc też zamęt i rozdrażnienie zamiast pokoju. Jeśli chcecie jej pomóc, bardzo proście o łaskę Pana dla niej, dodając zawsze od siebie darowanie uraz. Leona będzie z Elizą zawsze aż do jej przejścia do nas, a i wtedy, tak jak Eliza była przy niej. A w tych nadchodzących latach - zapewnia Elizę, że dużo dobrego dokona działając w Jego imieniu. Jest niezmiernie kochana przez Pana.


MARYNIA

- To samo dotyczy Maryni, która swoją postawą cieszy Pana naszego i przyciąga Jego miłość. Matka Maryni prosi o opiekę nad córką, ponieważ Marynia jest wątła. Powinna więcej przebywać na świeżym powietrzu, ale trzeba jej to nakazać (proś o to). Marynia, jeśli jej nikt nie pohamuje, zapracuje się i wpędzi w chorobę. Matka

Maryni prosi córkę o umiar w pracy, o to, aby pamiętała, że Pan jest Panem dobrym i nie obarcza ciężarami ponad miarę, natomiast prosi, aby Marynia zechciała przejąć od Elizy sprawę, której ta nie będzie mogła prowadzić: odwiedzenie co pewien czas chorej, znajomej Elizy, wniesienie trochę radości na salę szpitalną wśród chorych. Marynia, jak nikt inny, może ludziom nieszczęśliwym z powodu bólów czy choroby udzielić odwagi i zachęty do walki z własnym nieszczęś­ciem, ponieważ sama jest dowodem (malutka garbuska - urocza!), jak można być szczęśliwym - pomimo kalectwa - zaufawszy miłości Boga.

- „Tak widzi córkę moją Chrystus, Pan nasz, jako swego przedstawiciela w radosnym przyjmowaniu woli Pana. Kocha ją, towarzyszy jej i wspomaga".

Tu „włączyła się" w rozmowę bezpośrednio matka Maryni, która już raz rozmawiała przeze mnie z córka, a więc znała mnie. Relacja samej Maryni po jej śmierci - w rozdziale Vl.


DZIADKOWIE KATARZYNY

Katarzyna, znajoma studentka, związana z Ruchem Odnowy w Duchu Świętym.


O dziadku Katarzyny

20 111 1980 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Mogę z radością powiedzieć, że jest z Nami. Jest szczęśliwy ponad swoje wyobrażenie, bo nikt z ludzi wyobrazić sobie nie może spotkania z Panem. Powiedz Kasi, że jej dziadek obiecuje pomoc i że jest z nimi. Niebo nie polega na wykreśleniu z pamięci tych i tego, co się kochało, a właśnie na wzroście tej oczyszczonej w Panu miłości, i nie na oddaleniu, a na orędowaniu i wypraszaniu pomocy. Tylko niech Katarzyna pamięta, że pomoc nasza polega na dodawaniu sił w walce, ale nie prosimy o uchylenie się wasze od prób i walki, są one bowiem drogą (ku Bogu), a zaszczytem i chwałą waszą - tu.


Ofiara za innych

- Dziadek prosi, by Kasia była w łączności z nim, a więc wdzięczna Bogu za Jego miłość i miłosierdzie. To, co on przeszedł, jest tym, co jeszcze człowiek może dać za innych, póki żyje. Panu nie zawsze chodzi tylko 0 oczyszczenie człowieka, które go uratuje od czyśćca, ale również o to, aby poprzez przyjęcie cierpienia lub znoszenie go bez wyrzutów przyniósł on sobą chwałę Panu - a Pan obraca wtedy jego ofiarę na pożytek potrzebujących. Cała ludzkość czerpie z ofiary kochających Pana i wzięcie udziału w tym dziele zbawienia (które ma formy różne: od apostolstwa i pracy służebnej aż do cierpienia chorych, kalek i umierających) jest łaską Boga, a zaszczytem - tu - (szczęściem współtowarzyszenia jezusowi w drodze krzyżowej) na całą wieczność.

Katarzyna będzie mogła nawiązać łączność ze swoim dziad­kiem w modlitwie uwielbienia i wdzięczności. Zwłaszcza w czasie Mszy żałobnej, kiedy zgromadzona jest cała żyjąca w Panu rodzina i przyjaciele, niech z nimi wysławia i wielbi miłość Pana aż do śmierci krzyżowej i raduje się wraz dziadkiem swoim Józefem, iż krew Chrystusa nie była za niego przelana daremnie. Jeśli nie ulegnie atmosferze emocjonalnej towarzyszącej pogrzebom, odczuje naszą radość i obecność. Dziadek prosi, by Kasia nie zapominała o nim, a on starać się będzie współpracować z nią dla dobra innych; ma w tym obietnicę Pana. Przekaż od dziadka Katarzyny, że będzie prosił i błagał Pana o ład w rodzinie i zdrowie, ale wolna wola człowieka jest barierą; dlatego trzeba ofiarowywać wiele, aby ona stała się wolna (np. u ludzi uzależnionych).

Daje on Kasi swoje pierwsze błogosławieństwo w imię Chrystusa Pana i prosi, aby po przyjeździe do domu zrobiła wszystko, by wytłumaczyć rodzinie, zwłaszcza żonie i córce, jaka jest miłość Chrystusa do nas i jak niewiele trzeba, aby otrzymać wszyst­ko. Prosi ich, aby modląc się włączali jego i innych „zmarłych" członków rodziny, i wspólnie wielbili Boga.


O babci Katarzyny

3 XI 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Tak jak tego Katarzyna oczekuje, chcemy przekazać jej wiadomość od jej dziadka. Współczuł on wnuczce i córce, widział ich stan i bardzo prosił o skrócenie choroby swojej żony Pan go wysłuchał, dając tylko tyle cierpienia, ile było konieczne, by od razu mogła spotkać się z mężem i nie rozstawać już nigdy. Powiedz, że dla Boga nie są ważne żadne „osiągnięcia" w życiu, a tylko przyjęcie takiego życia, jakie Pan nam dał i przeżycie go z Nim razem. Ważna jest zgoda na to, co nas spotyka - dobrego, ale i złego lub smutne­go - ważne jest zrozumienie, że w tym wszystkim jest wola Boga, ale i Jego miłość, opieka i Jego plan życia dla nas wybrany, czyli najlepszy (najbardziej dla nas pożyteczny na przyszłość).

Przekaż Katarzynie, że dziadek był obecny i powitał żonę, że babcia nie cierpiała i nie bała się, że Chrystus jest nieskończenie miłosierny i On sam płaci swoją Męką za wszystkie nasze niedocią­gnięcia po to, abyśmy mogli cieszyć się w wieczności. Jego szczę­ściem jest uszczęśliwianie każdego człowieka, jeśli on da Bogu wolność działania w sobie. Przekaż też, że dziadek jest często przy Katarzynie, że prosi za nią, ale też mówi teraz wnuczce, aby nie martwiła Pana Jezusa, który chce jej dać więcej, niż mogłaby sobie wyobrazić, a ona wciąż wyrywa się i nie chce uwierzyć, że Bóg jej lepiej życzy niż ona sama sobie. Niech więc wierzy dziadkowi, który wie i sam doświadczył Chrystusa Pana, a teraz Pan oddał mu żonę.

Babcia teraz jeszcze rozmawiać nie może. Jest zbyt przejęta i szczęśliwa. Cała pogrążona jest w uwielbianiu. Tak dzieje się z każdym, kto jest dopuszczony do królestwa niebieskiego.

Dziadek Józef obiecuje pomoc i opiekę dla dzieci i wnuków. Prosi, żeby w czasie pogrzebu pamiętać, że oni są żywi i szczęśliwi, i dziękować, i wielbić Boga wraz z nimi. Wtedy się spotkają we wspólnym dziękczynieniu.

Prosi też, żeby Katarzyna dała oparcie jego córce (mamie Katarzyny), która cierpi i jest słaba. Niech Katarzyna stanie się jej podporą, bardziej duchowo niż fizycznie. Niech wytłumaczy, że nie została „opuszczona" i „sama", ale przeciwnie - ma ich blisko, u siebie w domu i może na ich pomoc liczyć. Niech się do nich zwraca, rozmawia w myśli, radzi, a oni jej zawsze pomogą, bo miłość nie ustaje; a wzmacnia się i utrwala w miłości Boga.

Dziadek daje Katarzynie swoje błogosławieństwo w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, Króla nieba i ziemi.


Co hamuje rozwój wewnętrzny

19 XI 1981 r.

- Powiedz Katarzynie, iż Pan spodziewa się po niej, że będzie postępować według Jego wskazań znanych jej dobrze i że tym tylko udowodnić może, czy Go kocha i do jakiego stopnia. Emocje i uczuciowość mogą kierować postępowaniem dzieci lub osób, które nigdy nie staną się dojrzałe, a więc w jakiś sposób upośledzonych. Człowiek w swoim życiu ulega procesowi dojrzewania i ten, kto swój rozwój usiłuje zatrzymać z przywiązania do dawnych form, ustaje w drodze, sam sobie przeszkadza, a Pan siłą nikogo do dalszego postępu nie zmusza. Pozostawia ze smutkiem w spokoju, który dla takiej osoby staje się nieznośny. Usiłuje ona wtedy znaleźć jakieś wyjście i szarpie się na oślep. Może też w tym okresie wyrządzić wiele szkód sobie i innym. Wrócić do postawy infantylnej nie może, ale może powrócić do posłusznego podporządkowania się znanym jej prawom Chrystusowym, pełnić wolę Pana tak, jak On by sobie życzył, i wtedy spotka się z oczekującym na jej „dojście" Jezusem.

Nie można żądać od Pana specjalnych względów, czyli wiecznego „noszenia na rękach". Właściwą postawą dziecka Bożego jest przyjmowanie tego, co Ojciec mu w tym czasie, teraz, zechce dać. Nie ma innej drogi, jak przyjmowanie wszystkiego, co nas spotyka z Jego woli. Całe nasze dalsze losy zależą od tego, jak przyjmujemy codzienne dary. Życzyłbym Katarzynie, żeby zechciała przyjmować wszystko, co ją spotyka (sprawy zewnętrzne i wewnętrzne), z ochotą i wdzięcznością - ze względu na Niego, a nie na te sprawy.

Przekaż jej też, że babcia dziękuje za troskę i pamięć, ale prosi, aby wnuczka teraz bardziej zajęła się matką, która jest tak słaba, że każdy nowy cios może ją - obecnie - zabić.


OJCIEC STASI

2711980 r. Mówi Matka o ojcu Stasi, znajomej studentki, głęboko wierzcacej (wstąpiła później do zgromadzenia klauzurowego). Ojciec Stasi, sam też głęboko wierzący, praktykujący, zginał w samochodowym wypadku ulicznym.

- Ojciec Ludwik pragnie ci przekazać: powiedz Stasi, żeby nie niepokoiła się o swojego ojca. Ojciec Stasi pragnie, by Stasia zaopie­kowała się matką i nie niepokoiła się o niego. Gdyby nie zginął teraz, czekałaby go długa i bolesna choroba, której Bóg pragnął mu oszczędzić. Jest szczęśliwy, bo wie, że jest kochany, że czeka go szczęście, do którego się przygotowuje. Ma możność pomagania rodzinie i będzie to robił.

Nie jest daleko. Na cmentarzu pozostaje ciało, a on sam jest z nimi, w domu, i martwi go ich ból. Chciałby jakoś ulżyć im i dlatego prosi, by raczej dziękowali Bogu za to, że był przy nim z pomocą i współczuciem w tym trudnym momencie. Dlatego też nie czuł lęku, a radość ze spotkania się z Chrystusem, który w swojej Osobie przewyższa wszystko, co mógł sobie wyobrazić. Jest dumny z córki, ponieważ Pan powiedział mu, że ona przez swoją wierną służbę zobowiązała Pana do specjalnej troski o niego i przyspiesza jego przejście do domu Boga, gdzie będzie ich oczekiwał.

On jest przy Stasi obecny, pragnie ją pocieszyć, bo jest szczęśliwy świadomością, że żyje, że nic mu nie grozi, dookoła ma miłość i pomoc bliskich i przyjaciół, a świat, w którym się odnajduje, przerasta wszelkie wyobrażenia. On się go uczy, poznaje swój stosunek do Boga i miłość Boga do niego i do nas wszystkich.


Moja Matka radzi od siebie.

- Jeśli Stasia chce mu pomóc, niech mówi do ojca, rozmawia z nim, prosi o pomoc, w ogóle niech go nie odrzuca jako nieobecne­go, bo wtedy każdy czuje się zbędny, wykluczony z rodziny, opuszczony przez bliskich, których kocha.


31 1 1980 r. Mówi Matka.

- Poznałam ojca Stasi. Możesz jej powiedzieć, że wszystko, co dotyczy Marka, w pewnym stopniu dotyczy i jego. Ojciec Stasi dziękuje wam wszystkim za serdeczność i natychmiastową pomoc (wiele osób natychmiast modliło się za niego). Dzięki niej zrozumiał już w czwartek (w dniu pogrzebu) istotę Ofiary Chrystusa za niego, którą jest nieskończona miłość pełna współczucia i miłosierdzia. W czasie pogrzebu był szczęśliwy i mógł podtrzymywać swoich. Ból rozdarcia jest bólem więzów silniejszych niż tylko ciało, lecz dotyczy on przede wszystkim żyjących - tym bardziej, im bardziej utożsamiają oni osobę z umarłym ciałem. Natomiast sam „zmarły", jeśli zrozumie, gdzie jest i kim jest, nosi w sobie radość uwolnienia od wszelkich więzów, szczęście świadomości istnienia pełniejszego, bez zagrożeń, ale przede wszystkim radość bezgraniczną z poznania swego synostwa Bożego, przynależenia do Boga, który go kocha i z miłości do niego oszczędza mu cierpień. jest to świadomość bycia sobą już na zawsze, pewności, że został on wybawiony, wyniesiony ku Miłości, która go oczekuje i która go usprawiedliwia.


TYLKO CIERPIENIE MOGŁO GO URATOWAC

3 Vll 1980 r. Mówi ojciec Ludwik o synu mojej koleżanki.

- Możesz przekazać przyjaciółce dla waszej koleżanki szkolnej, matki Bogusława, że został on uratowany przez krew Chrystusa za nas przelaną. Pan nasz jego cierpienie połączył ze swoim i tak wybronił go przed sprawiedliwością Boga. Tylko cierpienie mogło go uratować, gdyż sam robił wszystko, aby się zabić na wieki. Ponieważ wiele dobra odrzucił i wielekroć Boga odrzucał świadomie, nie było dla niego innej drogi, jak cierpienie, które powoduje, że Bóg lituje się wtedy nad człowiekiem niewdzięcznym i zbuntowanym. To, coś słyszała, on usiłował ci przekazać, gdyż teraz rozumie cierpienie matki swojej i pragnie jej ulżyć. Mało rozumie, lecz to przynajmniej, że nigdy już cierpieć nie będzie, bo Bóg jest Miłością, a Miłość wszystko przebacza, że został ocalony, bo był kochany, i Pan, który znał go i rozumiał, osłonił go i przygarnął, odpuszczając mu wszystko i całkowicie. Teraz odczuwa radość uwolnienia od bólu, świadomość wolności, istnienia bez zagrożenia na wieki już i świadomość tego, że był, jest i będzie kochany. Tyle na razie jest w stanie przyjąć. Gdy rozwinie się, poczuje wdzięczność i uwielbienie dla takiej Miłości. Na razie przyjmuje jak dziecko, ale wy powinniście dziękować za niego.

Słyszałam na modlitwie wspólnej - po tym, jak opowiedziałam o nim i wspólnie prosiliśmy - mniej więcej to:

- „Proszę cię, przekaż mojej Matce, że nigdy już cierpieć nie będę, ani chwili. Czy słyszysz? Czy słyszysz mnie? Powiedz, że jestem szczęśliwy, szczęśliwy, szczęśliwy...! Powiedz to. Czy słyszysz mnie? Proszę cię, powiedz to Matce?"

Bogusław umarł dziś w nocy na raka. Miał około 30 lat. Przeszedł wiele operacji (czerniak). Prosiłam, oddając go miłosierdziu Boga, o skrócenie męczarni, bo był już na morfinie. Jednak podobno wczoraj (w dniu śmierci) był inny w stosunku do matki; przedtem wymyślał jej i nie chciał widzieć; kiedy przychodziła, odnosił sil do niej z pogardę i złością. Otrzymał ostatnie namaszczenie, chociaż był w agonii. Bóg jest nieskończenie miłosierny, bo on odrzucał Boga, wołał, że Go nie ma, że jeśli jest, to okrutny, i on nie chce Boga znać. Pan wie, co dzieje sil z człowiekiem, kiedy cierpi - rozumie go i nie pot~pia. Bóg jest Źródłem miłosierdzia dla świata. Chwała Mu!


OJCIEC WOJCIECHA

21 1111982 r. Mówi Matka o ciężko chorym ojcu Wojtka, znajomego kleryka.

- Teraz radziłabym wam jeszcze raz oddać Bogu ojca Wojciecha przez męczeńską śmierć Jezusa, i w jego (ojca Wojtka) imieniu prosić o wybaczenie mu długich lat odejścia od Boga. Pan nasz jest Panem w tej rodzinie i działa tam wedle swej miłości do Wojtka, bo wzrusza Pana jego wiara i ufność w miłość Boga do ludzi, nawet tych, którzy od Pana nic nie chcą.


26 111 1982 r. Ojciec Wojtka zmarł w międzyczasie. Żył z dala od Kościo­ła - był członkiem partii - ale nie sprzeciwiał sil wstąpieniu syna do seminarium (pomimo iż przez to miał wiele nieprzyjemności). Dużo pracował społecznie, starał sil pomagać ludziom. Przed śmiercią wyspowia­dał sil. Mówi ojciec Ludwik.

- Dlaczego tak się niepokoisz. Modliliście się i wasze wstawiennictwo było potrzebne. Ojciec Wojciecha dziękuje wam. Prosi, abyś przekazała synowi, że jest szczęśliwy tak, jak nigdy w życiu nie był, że wszystko zrozumiał - swoje błędy i ciężkie winy.


28 111 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Proszę cię, zaufaj trochę naszej dobrej woli i miłości do was. Sądzimy, że Wojciech już pewne sprawy przemyślał. Staraliśmy się oszczędzić mu cierpienia do ostatniego momentu, ale pamiętaj, że taka była wola Pana, który wszystko czyni z miłości do was. I On najwspanialej spełnił prośby Wojciecha od wielu lat błagającego o nawrócenie swego ojca, zdawałoby się bezskutecznie.

Wciąż zapominacie, że poddawanie się woli Pana jest ryzy­kiem, które ma swoje uzasadnienie rozumowe w wierze w miłość Boga do nas. Jeśli się wierzy bez reszty w czyjąś miłość do siebie ­ufa się tej osobie i ślepo na niej polega, i to zawsze, a nie tylko wtedy, gdy działa ona „po naszej myśli".

Pomiędzy Bogiem a człowiekiem jest tak nieskończona różnica jakości dobra, mądrości, a przede wszystkim miłosierdzia - którego człowiek nieustannie potrzebuje - iż poddanie się Bogu, naszemu Ojcu,, powinno być bezwarunkowe, bowiem wszelki inny stosunek przeczyłby prawdzie. Bezwarunkowe, czyli w każdym przypadku pełne, ale nasze skażone wyobrażenie o sobie i wielka miłość własna powodują, że godzimy się - jak gdybyśmy łaskę Jemu czynili ­przyjąć Jego wolę, o ile Pan postąpi, jak przypuszczamy, wedle woli naszej i naszych wyobrażeń i uczuć, i tylko wtedy. Widzimy w Panu Ojca, lecz ojca bezwolnego, zdominowanego przez dzieci, gotowego spełniać wszystkie ich pragnienia szybko i „dobrze" (wedle naszego wyobrażenia), słowem - chcemy żądać i otrzymywać to, czego pożądamy.

Postawa taka nie tylko jest błędna, ale wprost szkodliwa dla was, bo Bogu nic ubliżyć nie zdoła, lecz was stawia w pozycji ­powiedzmy - zbliżonej do postawy szatanów. Postawa pychy, niewdzięczności, żądań i wymagań uniemożliwia wam rzeczywiste, synowskie, ufne oddanie się Panu, utrzymuje was poza kręgiem obcowania z Bogiem w prawdziwej przyjaźni, intymnej, szczerej i pełnej miłości.

Chrystus oddał się nam bez reszty i bez zastrzeżeń, Maryja, bez zmazy poczęta, odpowiedziała Panu: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie wedle Twego słowa" - wy, dzieci zaprzeczenia i buntu, musicie w bólu i trudzie przyjmować to, co Pan sam wam podaje, lub radzić sobie samemu. O ile to drugie jest gorsze i głup­sze, sama już zrozumiałaś, ale postawę wiary i ufności budować musisz - ty i inni - poprzez codzienne próby, aż stanie się mocna i trwała. Wtedy zaś i dopiero wtedy zyskuje się wolność i swobodę, radość i beztroskę. Wtedy prawo nie panuje już nad człowiekiem, który na skrzydłach wiary unosi się, niezależny już od niczego ziemskiego, w atmosferze Boga; żyje miłością, przyjmuje ją i oddaje innym, zawsze jej pełen, zawsze w obecności Pana, pod Jego skrzydłami, w zrozumieniu wzajemnym, cudownym partnerstwie stworzenia ze Stworzycielem, miłości z Miłością.

Tego pragniemy dla was. W tym świetle przyjrzyj się temu, co Pan dokonał na prośbę Wojciecha. Dla jego wiary ojciec jego otrzymał prawo do szczęścia wiecznego; odzyskał znowu swoje dziecięctwo Boże, poznał miłość Boga. Szczęście jego jest tak wielkie, że pomimo bólu (a jest to ból straszny, świadomość, ile dobra można było dokonać, gdyby nie opór i odrzucanie Boga), pomimo, powtarzam, bólu przeżywania ponownego swego życia w świetle Bożym (gdzie widoczny staje się każdy gest, słowo, myśl gniewu, lekceważenia lub obojętności, każde tchnienie zła, niewykonanie dobra; najmniejszy brud czernieje jak ogromna plama) odkrywa się jednocześnie miłość, opiekę i troskę Ojca, który obecny był zawsze, gotów do przeba­czenia, pomocny, pomimo odrzucenia podtrzymujący, ratujący, by wreszcie pokonawszy przeszkody ze strony człowieka przygarnąć go, już na zawsze, z ojcowskim przebaczeniem i radością. Tak więc szczęście towarzyszy cierpieniu, a wy pomagajcie myśląc z miłością, również przyjmując Komunię świętą za niego i dziękując Panu z całej mocy i sił.


31 Ill 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Pragnę zawiadomić Wojciecha, że ojciec jego został zbawiony. Przyjął Pana szczerze i ze skruchą, a znalazł się u nas „po nieznacznym skarceniu", jak mówi Paweł, po „czasie" potrzebnym do pełnego zrozumienia własnego życia, powołania i udziału Pana we wszystkim, co zdziałał dobrego.

Bóg przebacza całkowicie i na zawsze. Bóg cieszy się każdym z nas. To ja zwracałem ci uwagę na słowa z książki „Pójdź za Mną", bo tak się stało również z nim. Bóg ujawnił mu się jako żywy i obecny w każdym człowieku, którego kochał, któremu pomógł lub ulżył w jego ciężarach, w każdej jego myśli o innych i w każdym bezinteresownym czynie. Zobaczył siebie w oczach Bożej miłości i zdumiał się Jej ogromem, wyrozumiałością i dobrocią.

Spojrzenie na siebie przez pryzmat Bożego miłosierdzia oszałamia człowieka i momentalnie zwraca jego miłość z ogromnym porywem wdzięczności, zachwytu i uwielbienia - ku Ojcu. Jest już tylko jedno pragnienie: oddać się Mu, przylgnąć do Niego, przynale­żeć na zawsze - a Pan odpowiada szerokim otwarciem ramion. On przecież bardziej szukał i pragnął człowieka i zdobył wreszcie jego dobrowolną miłość. Wtedy już nic nie stoi na przeszkodzie, aby obie miłości połączyły się.

Powiedz Wojciechowi, że ojciec jego obiecuje pomoc całej rodzinie, zwłaszcza córce, za którą szczególnie czuje się odpowie­dzialny. Będzie z nimi, bo kocha ich teraz o wiele silniej w miłości Bożej, w zrozumieniu, jak są bezcenni i ukochani przez Boga. Prosi, aby nie marnowali życia z dala od Boga, aby kochali się i pomagali sobie wzajemnie, ciężarów nie zwalając, ale jedni drugim je ujmując. Ojciec Wojciecha daje - przeze mnie - błogosławieństwo całej swej rodzinie i prosi, aby stale towarzyszyli mu w wielbieniu i wysławia­niu miłości Boga, bo Bóg godzien jest, aby ludzie nieustannie Go wysławiali i dziękowali za to, co dla nich uczynił i wciąż czyni. Do Wojciecha mówi:

Synu, dziękuję ci! Wierzę, że nie cofniesz się ze swej drogi. Licz na mnie w trudnościach. Pragnę, abyś ty za nas obu oddał Bogu to, co Mu się od nas należy - a tym jest wierna służba całego życia. W ten sposób choć trochę wynagrodzisz to, czego ja zaniedbałem i czym ciężko zawiniłem wobec Jego miłości. Pamiętaj też synu o braciach i staraj się zastąpić im mnie lepiej, niż ja to robiłem. Cieszę się, że jesteś moim synem. Pamiętaj o tym zawsze i nie przynoś mi wstydu.

Daję ci moje ojcowskie błogosławieństwo, którego nie zdążyłem dać ci na ziemi

twój Ojciec uratowany przez Miłosierdzie Boże."


22 XI 1983 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Wojciechowi przekaż, że ojciec jego towarzyszy mu i przez niego i z nim pogłębia swoją wiedzę o Kościele, ponieważ pragnie tego, aby bardziej zbliżyć się do syna i dać mu większą pomoc. Ojca Wojtka martwią stosunki w domu, zmęczenie żony i stan córki. Prosi, by Wojtek zwiększył troskę o nie, chociażby przez listy. Przekazuje synowi błogosławieństwo na następne lata nauki i zachęca do pogłębiania wiedzy Przekaż mu słowa ojca:

Ucz się synu, korzystaj z każdej chwili, bo życie jest krótkie i dni szybko mijają. Życzę ci, synu, żeby wszystko, co poznasz teraz, później przyniosło owoc i ludziom pomagało. Z syna, który będzie kapłanem gorliwym i obowiązkowym, dumny będę i szczęśliwy i niechby się nie zdarzyło, bym miał żałować, żem ciebie zrodził. Bądź, synu, na usługi innych i nie myśl o sobie. O ciebie troszczy się Pan, Bóg nasz, a ja strzec cię będę w godzinie trwogi. Służ z całej mocy i serca, a ja ci pomagać będę, bo mam pozwolenie chronienia ciebie. Nie bój się, bo żyć będziesz i wiele dobra Bóg nasz chce dać przez twoje ręce. Czcij i szanuj przełożonych twoich, a szczególnie Założyciela waszego zgromadzenia. Słuchaj też uważnie rad, jakie ci dają".


MATKA KLARY

31 V 1982 r. Mówi matka Klary do swojej córki (przełożonej zgromadzenia zakonnego).

- Córeczko moja! Mówię do ciebie w pełni szczęścia i miłości. Dziękuję ci za wszystkie twoje starania, za cierpliwość i miłość, z którą znosiłaś moją chorobę. Teraz wiem, jakie to było ciężkie dla ciebie. Otrzymałam łaskę pomagania ci i strzeżenia cię, zwłaszcza w twoich wyjazdach („za życia" matka Klary bardzo bała sig wyjazdów córki), ale zrozumiałam też nieskończoną miłość Chrystusa do ciebie i Jego nieustającą opiekę, tak że niczym już się nie niepokoję. Proszę cię, bądź zawsze pewna Jego obecności.

Jeżeli czegoś mogę ci życzyć, to pełniejszego, zupełnego, tj. w każdej sekundzie i w każdych okolicznościach, poddania się Jego prowadzeniu, tak abyś mogła wypełniać wszystkie Jego zamysły co do waszego zgromadzenia. I ja przynależę do niego, czyli mam udział w waszych dokonaniach i w waszych staraniach. Mogę pomagać i troszczyć się o was i prosić za wami w waszych potrze­bach. Mam wiele córek.

Podziękuj, proszę, ode mnie wszystkim siostrom, które pielęgnowały mnie. Jestem im tak wdzięczna, że będę stale prosiła za nie.


Nie można opisać szczęścia

Córeczko! Nie można opisać ani porównać z niczym na ziemi tego szczęścia, które nas obejmuje - szczęścia płynącego ze świado­mości ukochania nas przez Pana, szczęścia z bliskości naszych kiedyś straconych i opłakanych, a teraz żywych, radosnych i kochających rodzin. Ojciec twój zawsze był przy nas. Powitał mnie tu, a tobie śle błogosławieństwo i zapewnia o swej miłości. Jesteśmy razem - nie na cmentarzu, a koło ciebie, bliżej niż „w życiu", bo rozumiemy cię lepiej.

Chcę, żebyś wiedziała i zawsze była pewna obecności, troski i pomocy nie tylko nas, ale wszystkich, za którymi się przyczyniłaś, a zwłaszcza będących tu matek i sióstr naszego zgromadzenia. Staraj się, córeczko, prosić ich o radę i wskazówki w trudnościach, zwła­szcza ojca Honorata, który tyle może wam pomóc.

Jeżelibyś się niepokoić miała o okoliczności mojej śmierci, pragnę, abyś wiedziała, że naprawdę nie cierpiałam. Więzi łączące mnie z ciałem były już bardzo słabe i z woli Pana naszego Jezusa Chrystusa zerwały się cicho i niezauważalnie. Widzisz, nasz świat to królestwo Jego, i On sam jest w centrum naszej uwagi. Kiedy pełna świadomość mówi nam, że narodziliśmy się Jemu, istotne jest tylko jedno: On i ja; On - miłość niepojęta, obejmująca mnie, jak matka obejmuje upragnione i oczekiwane dziecko, i ja. Moją odpowiedzią na tę miłość jest całe życie ziemskie. Wtedy widzisz (spoglądasz. na siebie i osądzasz sama), czy ofiarować się możesz natychmiast, jak najwspanialszy kwiat, czy też było w naszym życiu wiele pustych i czarnych miejsc - bez Niego, poza Nim. Wtedy pragniesz stać się co prędzej jak najwspanialszym darem wdzięczności, „kwiatem" absolutnie czystym i świeżym.

To cię zatrzymuje na progu. Nie On. Bo On przygarnia, tęskni i czeka - po prostu kocha tak, jak wyobrazić sobie nie można. Lecz nasze poznanie, jakim Chrystus Pan jest w rzeczywistości, zatrzymuje nas, bo cześć, wdzięczność i uwielbienie nie dopuszczają, abyśmy mogli ofiarować Mu siebie, nie będąc jeszcze doskonałymi w stopniu dla nas możliwym. Jego „poczekalnie" żyją oczekiwaniem, miłością wciąż wzrastającą i szczęściem - świadomością jego miłości. To On przyspiesza nasze oczyszczenie, zachęca, podtrzymuje i otacza miłosierną pomocą. Tak krótko, jak tylko można, pozwala nam pozostawać na progu królestwa, potem porywa nas ku sobie.

Chcę, abyś zrozumiała miłość Boga do nas, abyś się Go nigdy nie bała, abyś szła ku spotkaniu z Nim tak przynajmniej, jak biegłabyś do mnie i ojca - a nas spotkasz z Nim, obiecuję ci to, bo otrzymałam tę obietnicę. Teraz jednak staraj się miłować Go „w ciemności życia", bo godzien jest naszej zupełnej, nieustającej miłości, uwidoczniającej się czynem.


O MATCE OLKA

10 V 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Pytasz o matkę Olka. Ona jest tutaj i możesz ją sama zapytać.

Mówi matka Olka, mojego kolegi z AK. Prosta kobieta, córka unitów, chrzczona w lesie. Matka wielu dzieci; po śmierci męża wychowywała je sama. Sama też nauczyła się czytać i pisać. jej lekturę, zrozumiałą i „bardzo łatwą", były pisma św. Jana od Krzyża. Przy ciężkim i pełnym ciosów i bólu życiu nigdy nie narzekała. Oparła sil na Bogu i wszystko znosiła w milcze­niu. Znałam ją i wysoko ceniłam.

- W imię Pana naszego pozdrawiam panią. - Proszę mi mówić po imieniu.

- Dobrze, będę mówiła po imieniu. Chciałabym, aby syn mój był bliżej Boga, abyśmy mogli cieszyć się wspólnym szczęściem.

- Co z dziećmi?

- Wszystkie moje dzieci już tu są. Proszę za niego nieustannie i on to czuje, bo stara się, ale nie rozumie jak. Dlatego robi dużo dla Kościoła wedle swego zrozumienia, ale sam jest z dala od życia z Panem Jezusem, tak jak ja pragnęłabym, aby był. Być może, iż przez miłość Ojczyzny, którą zachowuje w sercu, podejdzie bliżej i do Pana. Proszę o to dla całej rodziny żyjącej.


Nie czyny wielkie, a przyjęcie Jego woli cieszy Go najbardziej

Jeśli będziesz chciała i mogła, pomóż Olkowi zrozumieć, jak bardzo Bóg nas kocha i jak tęskni za naszą miłością. Mnie przyjął jak ukochaną córkę i ani chwili nie pozostawił mnie poza sobą. Szczęście nasze jest takie, że z radością zgodziłabym się przeżyć moje życie sto i dwieście razy, aby tyleż osób mogło przyjść do Pana nawróciwszy się. Chcę ci powiedzieć, że Bóg jest miłością, że Jego miłosierdzie dla nas nie ma granic. On wszystkich tłumaczy, pociesza i wynagradza nawet za to, czego myśmy w życiu na ziemi nie zauważali. Nie czyny wielkie, a przyjęcie Jego woli cieszy Go najbardziej. Jeżeli chcesz uczcić Jezusa najbardziej, to przyjmuj to, co On ci daje, z wdzięcznością i dziękuj Panu za Jego miłość do was wszystkich, bo tylko Ona teraz Polskę osłania. (...)

Wszyscy Polacy Tu proszą za was i wysławiają miłosierdzie Pana, bo to, co On postanowił, stanie się, i nic Jego woli przeciwsta­wić się nie może. Krew naszych dzieci i wszystkie nasze cierpienia Pan liczy pilnie. Nic nie stało się nadaremno, ani jeden człowiek na świecie nie był opuszczony i nie zauważony. Bóg jest naszym Ojcem prawdziwym i stale obecnym, by bronić nas i osłaniać. Każdy z was żyje z Jego łaski i miłości, bo już od lat nie żyłby, gdyby nie jego ratunek. On nie pragnie podziękowań, bo ratuje i wspomaga nas

z miłości, ale jak bardzo my powinniśmy dziękować, i to na ziemi, bo wtedy jest to uwielbienie Boga, oddanie Mu chwały, a tu jest to oczywiste.

Żałuję, że tak mało dziękowałam Bogu za cierpienia. Powin­nam zawsze, za wszystkie, bo one są naszym bogactwem tu, jeśli nie są odrzucone. One są tak małe, jak tylko można, abyśmy mogli być tu, szczęśliwi, a i tak Pan daje nam siłę i swoje podtrzymanie.

Dziękuję ci za rozmowę.

Niech będzie uwielbiony Bóg w Trójcy Świętej Jedyny, Święty i Miłosierny.


JESTEM TAKI SZCZĘŚLIWY

22 XI 1982 r. D nieznajomym (mam jego nekrolog).

Kilka dni temu zaszedłszy po południu do kościoła pozostałam na Mszy żałobnej, która sil akurat zaczynała. Zdziwiło mnie, że było mnóstwo ludzi i że nastrój był taki pogodny. Ktoś zapytany wyjaśnił mi, że zmarł uczestnik walk ostatniej wojny, człowiek głęboko wierzący i bardzo dobry. Kiedy chciałam już wyjść (przed całym tłumem), bardzo wyraźnie, ale nic nie widząc odczułam, że ten właśnie człowiek staną obok mnie (z lewej strony) i powiedział (bez głosu, ale był to jak gdyby głos miski, wyraźny, jak szept) mniej więcej tak:

- „Jestem taki szczęśliwy. Bóg mi wszystko przebaczył. Kocha mnie."

Zdziwiłam sil, bo nie znałam tego człowieka. Wtedy powiedział mi:

- „Wiem, kim jesteś, bo jest koło ciebie wielu moich przyja­ciół. Nie proszę, żebyś przekazywała rodzinie coś ode mnie (pomyśla­łam o tym z przestrachem), ale tylko z tobą mogę się tu porozumieć, a chciałbym powiedzieć, jak bardzo jestem szczęśliwy. To szczęście przekracza moją pojemność; chciałbym się z kimś nim podzielić."

Nie pamiętam już dosłownych sformułowań, ale zrozumiałam, że za każdego zmarłego powinno sil Bogu dziękować.


PRAGNIE PEŁNEGO OCZYSZCZENIA

15 1 1983 r. Mówi ojciec Ludwik o zmarłym p. Andrzeju, harcmistrzu, żołnierzu AK odznaczonym Krzyżem Virtuti Militari i Krzyżem Walecz­nych, wieloletnim więźniu politycznym.

- Pan Andrzej jest tutaj i najserdeczniej dziękuje ci za życzliwość. Jest w przedsionku naszego domu. Szykuje się na spotkanie z Panem, znaczy to, że poznawszy wszystkie swoje błędy, zaniedbania i niedociągnięcia pragnie oczyszczenia pełnego, a jedno­cześnie przeprasza Pana za swoje winy wobec bliźnich i prosi, by Pan nasz, Jezus Chrystus zechciał naprawić w swoim miłosierdziu dla niego i w swojej miłości do was to wszystko, czym on względem was zawinił.

Przekazuję ci od niego, że widział się ze wszystkimi swoimi kolegami, współpracownikami i przyjaciółmi, w tym z Tadeuszem Zawadzkim, Aleksandrem Kamińskim i innymi. Mówi, że odnalezie­nie tych, których się straciło zdawałoby się bezpowrotnie, w pełni radości życia, kochających i rozumiejących go, jest szczęściem, jakiego nigdy nie spodziewał się; że kiedy będzie już z Panem, wejdzie w krąg tych, którzy wspomagają was, bo Pan obiecał mu to. Pan Andrzej prosi, abyś jeśli spotkasz jego córkę, zrobiła to, co uznasz za możliwe, by jej uświadomić jego bliskość i możliwość pomagania jej i wnukowi, bo bardzo jest załamana. (...) Nie radzi mówienia wprost, bo ona nie przyjmie takich możliwości, ale chodzi o podtrzymanie jej na duchu.

Jeśli chodzi o pomoc dla niego, dziękuj Panu naszemu za Jego miłosierdzie i dobroć dla p. Andrzeja tak w chwili zgonu, jak i obecnie.

Przekaż Klarze i Maryni (zakonnicom) oraz innym znajomym, których bliscy zwracają się przez ciebie do nich, że możemy im przekazać potrzeby zmarłych, zwłaszcza zaraz po śmierci, często słowa wprost od nich, ale nie jest to współpraca stała ich z wami. (...)

- Lecz przecież miłość Boga do nas wszystkich jest równie bezgraniczna?

- Tak, miłość Pana jest równie bezgraniczna dla każdego z nas, ale zróżnicowana w swoim przejawianiu się. Nie ma w domu

Pańskim nikogo, kto by przez Jego miłość nie mógł pomagać „ziemi", ale są różne drogi pomocy.


Ufność Bogu. Sens cierpienia

Z miłości do was Pan udziela nam tej łaski, aby tych z was, którzy wierzą w „jeden Kościół powszechny, świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie" - słowem, rzeczywiście wierzą Bogu ­pocieszyć, napełnić ufnością i wdzięcznością, a potrzebującym wstawiennictwa okazać swoje miłosierdzie. Jest to wyraz jego Ojcowskiej miłości.

Ale przypominam, że podstawą stosunku Bóg - człowiek jest synowskie zawierzenie Ojcu i pełne zaufanie do Jego dla nas miłości i miłosierdzia, które nam Syn, Jezus Chrystus objawił jasno. Trzeba zawierzyć i ufać bezgranicznie Temu, który życie swoje dał za każdego z nas. Ufność ta obejmuje nie tylko każdego osobiście, ale powinna opierać się na całkowitej wierze w Jego kierowanie każdą istotą ludzką i opiekę nad nią w życiu i śmierci.

Musicie silnie uwierzyć, że ten, który umiera, umiera w czasie i usposobieniu dla niego najlepszym, że żadne zewnętrzne objawy fizyczne - maligna, skleroza, brak przytomności - nie dotykają ducha ludzkiego. A cierpienia są lekarstwem duszy i nigdy Pan nie daje ich bez przyczyny.

- Cóż one mogą dać człowiekowi?

- Nie tylko oczyszczają człowieka, ale mogą być jego jedyną szansą na zyskanie miłosiernego przebaczenia Boga, mogą obudzić wyższe, zagłuszone przez złe życie wartości ducha, zniszczyć mur egoizmu, oderwać od obłędnej pogoni za ułudą, np. kariery, władzy, posiadania itp., i zwrócić ku prawdzie, nawróceniu i pojednaniu z Panem.

Cierpienia ofiarowane Bogu mogą ocalić od zguby cały świat, a nie tylko pojedynczych ludzi, zaś ofiarowującego je przywieść natychmiast w ramiona Boga. Dla wielu daje je Pan jako dar męczeństwa - braterstwo z Jezusem w konaniu i śmierci, tak jak inni zawierają je przez ubóstwo, życie ukryte bez skarg i narzekania, służbę samarytańską, życie bezdomne (porzucenie wszystkiego, co bliskie i drogie sercu), życie w posłuszeństwie i modlitwie, głoszenie słowa Pana i posługiwanie Mu.

Kościół przez wieki powtarza i spełnia jako Ciało Mistyczne Chrystusa żywot ziemski Boga-Człowieka, bo w Jego naturze Boskiej jest On nieskończony i trwa, tak jak nieustającą jest ofiara śmierci Chrystusa Pana za rodzaj ludzki.

Bóg sam przyjął naturę ludzką, by odkupić znieprawionego człowieka, ale Kościół, lud Jego, w całości swojej podąża śladami Pana, aby nieustannie upodabniając się do Niego przekraczać bramę królestwa i jednoczyć swe drobne ludzkie wysiłki z Jego gorejącą obecnością we wspólnej spełnionej miłości.

Jest to droga jedyna, wskazana nam całym życiem Jezusa Chrystusa, droga odzyskanego synostwa, wiary, ufności i miłości. (...) Przekaż Klarze, Maryni (zakonnicom) i Wojtkowi (klerykowi),

że ich matki i jego ojciec są już z Panem, a zatem są i z nimi: pomagają, orędują, cieszą się ich postępami na drodze służby i nieustannie wspomagają. Możecie prosić ich o pomoc.

Powiedz też, że każdy z nas tutaj ma jedno pragnienie dla bliskich: aby oddali się zupełnie prowadzeniu Bożemu, aby służyli z całego serca i wypełniali wszystko, co Pan im zlecił. A ponieważ nikt nie zna planów, jakie Bóg ma dla niego, tylko sam Bóg, trzeba ufać Mu z całego serca, woli i sił, kochać Go i polegać na Nim i tylko na Nim (nie na sobie)!


PONOWNE NARODZINY

10 11 1983 r. Mówi ojciec Ludwik po tym, jak zadzwonił do mnie jeden z moich przyjaciół z Odnowy Charyzmatycznej, Zygmunt, powiadomiony właśnie przez szpital z innego miasta, że jego matka tam zmarła.

- Wiem, że chcesz zapytać mnie o matkę Zygmunta. Wiem, kim ona jest, bo modliliście się za nią wiele razy, a i my prosiliśmy z wami. Przekaż Zygmuntowi, że matka jego jest całkowicie zdrowa i jej czyściec, który przeżywała na ziemi, skończył się (matka Zygmunta miała w ostatnich latach zaburzenia psychiczne). Wiesz, jak współczuje Pan nasz i jak wynagradza tym, którzy mniej otrzymali i przez innych byli odrzuceni, tak że życie ich wydawało się niepotrzebnym cierpieniem. Otóż ono właśnie otworzyło serce Pana szybciej niż jakakolwiek inna droga, którą wybrałaby sobie matka Zygmunta sama. Jest już z Panem i szczęście jej nie da się wyrazić. Jest tak silne i niespodziewane, że matka Zygmunta przeżywa jak gdyby ponowne narodziny, tyle że w pełni świadomości. Jest uzdrowiona na wieczność.

Niech Zygmunt nie żałuje, a dziękuje wraz z nią za miłość Pana, który zechciał skrócić jej wygnanie i cierpienie, sam płacąc za nią i uzupe3niając jej braki ze swego miłosierdzia. Jedyne, w czym może Zygmunt łączyć się z matką, jest dziękczynienie i uwielbienie Pana, a nie żal czy łzy. Pan przychylił się do waszych próśb i pospieszył zabrać sobie cierpiącą.


KSIĄDZ JERZY

31 X 1984 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Powiedzieliśmy ci, że ksiądz Jerzy (Popiełuszko) jest z nami, a nawet więcej, i to ci powtórzę jeszcze raz, abyś się upewniła (słyszałam to przedtem w duchu w kościele). Otóż dla księdza Jerzego taka śmierć była niezwykłą łaską, bo dała rnu osiągnąć niebo szybciej, niż pozwoliłaby na to sprawiedliwość Boża, gdyby nie jej (śmierci) nagły i tragiczny przebieg.

Gdy ludzie działają bez miłosierdzia, Bóg staje się dla ofiary samym miłosierdziem. I tu nie było inaczej. Dlatego jest szczęśliwy i wdzięczny za tę szansę stania się męczennikiem i świadectwem, które więcej znaczyć będzie dla was niż jego działalność. Ta ostatnia mogła stać się nawet szkodliwa (wykorzystywana przez innych dla ich celów), lecz Bóg to ukrócił, gdyż ksiądz Jerzy działał w dobrej wierze.

Podaję ci to, co rozumiemy wszyscy, również on sam. Nie cierpiał, a teraz prosi - jak i my, i jak wy powinniście - za swoich morderców, bo ich życie wieczne jest zagrożone. Proś za nich Ojca naszego Przedwiecznego przez przelaną za nich Krew Chrystusa. Proś usilnie i powiedz to innym.


MATKA GRZEGORZA

6 V 1987 r. Matka na mojro prośby mówi o matce Grzegorza, mojego znajomego, zmarłej młodo w następstwie przerwania cięży. Przed śmiercią pojednała sil z Bogiem. Grzegorz nie pamiętał matki i tęsknił za nim.

- Jest przy synu zawsze, nie tylko teraz. Już od dawna jest tu z Nami, dlatego może synowi tak pomagać. Najlepiej będzie, jeśli przekażę bezpośrednio słowa matki do syna (Czy ty rozumiesz, że to ich pierwsza rozmowa!):

Synku! Czy ty wiesz, jak bardzo cię kocham, jak od momentu śmierci nieustannie modlę się za ciebie? Zdawałam sobie sprawę od początku, jak cię straszliwie skrzywdziłam: odebrałam ci siebie i wiedziałam, że nikt ci matki nie zastąpi. To był mój najcięższy krzyż, ból i pokuta. Ale też Pan nasz, Jezus zrozumiał mnie i dał mi możność opiekowania się tobą, bronienia cię przed złymi wypadkami i zapewnił mnie, że będziesz żył i będziesz pożyteczny i potrzebny ludziom. Ale to, że mogę teraz z tobą mówić, to jest nieskończoną łaską i miłosierdziem Boga. Naprawdę na to nie zasłużyłam, ale widzisz, Pan nasz powiedział mi, że ty to wysłużyłeś, a ty, to i ja ­my razem (ponieważ dziecko dziedziczy wiele po matce).

Cały czas pomagam ci i jeśli zechcesz, będę ci wciąż towarzy­szyła. Nie znaczy to, że się narzucamy, ale jesteśmy obecni, wiemy o wszystkim, co dotyczy spraw wspólnych, przeżywamy wszystko z wami, cieszymy się i prosimy za was, a ja za całą waszą rodzinę. Powiedz córce mojej (synowej), że kocham ją i błogosławię za pomoc, jaką ci daje, że tak ją traktuję, jak ciebie i twoje dzieci - moje kochane wnuki, które znam od urodzenia, za które nieustannie proszę i których rozwojowi i wzrastaniu asystuję. Cieszę się wami i obiecuję ci, synku, że nie pozwolę zrobić wam krzywdy w czasach zagrożenia. Bądźcie spokojni, mam obietnicę Pana.

Widzisz, synku, Pan nasz jest bardziej miłosierny i współczują­cy dla tych, którzy skrzywdzili sami siebie, jeśli żałują, niż dla tych „dobrych synów". Wiesz, dziecko, jak bardzo umierając żałowałam ciebie? Przede wszystkim ciebie. I natychmiast prosiłam Pana o pomoc dla ciebie. I wiesz, co odpowiedział mi Jezus? Że już dosyć ukarałam siebie sama i On mnie karać nie będzie; przeciwnie, chce mnie pocieszyć i ukoić po tym strasznym wstrząsie, który przeszłam. Że dla Niego ja jestem biednym, nieszczęśliwym dzieckiem wyrwa­nym siłą z życia, w którym byłam zanurzona, i On mnie pragnie zabrać - sobie - od razu, jeżeli kocham Go i ufam Mu!

Chcę, żebyś wiedział, synu, że Pan przekreślił mi wszystkie winy życia - całego życia, nie tylko ostatniego okresu - właśnie ze względu na krzywdę uczynioną samej sobie, jako swojemu pierwsze­mu bliźniemu. On powiedział mi, że dlatego dał za nas życie, aby móc zawsze i każdemu przekreślić jego winy, jeśli człowiek je sam uznaje. A ja, widzisz, byłam w takiej sytuacji, w jakiej człowiek nie tylko je uznaje, ale ich sam sobie przebaczyć nie może - jest przy­gnieciony ogromem winy. Tymczasem On je odrzucił, zapomniał i nie chciał więcej o nich słyszeć. Chciał mnie uspokoić, przytulić do Serca i tak objąć miłością, żebym przestała rozpaczać i płakać. I tak zrobił! Dziękuj Panu nieustannie, synu, za Jego miłość do nas - bo gdyby nie ona, piekło pełne byłoby naszego cierpienia i czyściec nigdy by się nie kończył.

Im bliżej jesteś, synku, Chrystusa, tym bliżej jesteś nas wszystkich, nie tylko mnie. Masz tu wielką rodzinę i wszyscy bacznie wam się przyglądamy, ale wciąż wspomagamy, a nawet często uczestniczymy w waszej pracy, gdy jest czyniona bezinteresownie ­w imię Boga. W każdym z was są zawarte nasze zalety i wady, każdy nosi na sobie ciężar naszych win, o ile nie potrafiliśmy przezwyciężyć się, ale i dziedzictwo naszych osiągnięć, i wy, żyjąc, prowadzicie dalej nasze dzieło - dla Pana lub - jak bywa cza­sem - przeciw Bogu, i to z naszej winy. Wtedy długo trzeba czekać na spotkanie z Panem. Bywa, że dziadowie dopiero wraz z wnukami wchodzą do domu Pana albo - wspólnie - nigdy (jeśli potomkowie winy przodków jeszcze spotęgowali).

Pamiętaj, że jestem zawsze przy tobie, a także w twoim domu. Jesteśmy rodziną, prawda?

Chcę ci powiedzieć, że zawdzięczam ci bardzo dużo szczęścia. Świadomość, że moja śmierć nie spowodowała twojego nieszczęścia, wykolejenia się, nienawiści do Boga, to wielka i trwała moja radość. Cokolwiek robisz dla innych, jest moją dumą. To tak, jak gdybyś przedłużał moje życie i pozwalał mi być potrzebną ludziom i Bogu, a przecież tego właśnie pozbawiłam się. Kiedy się spotkamy, sam zobaczysz, jak bardzo jesteśmy związani wspólnym dziedzictwem i wspólną naszą służbą Chrystusowi, Panu naszemu. Tu się wie, że nie ma na ziemi niczego innego, jak tylko nieustanny wybór: za Nim lub przeciw Niemu. W miarę waszego duchowego dojrzewania wybór utrwala się i staje się rzeczywistą służbą Bogu we wszystkich dziedzinach twórczości (bo, synku, we wszystkim i ciągle my tworzymy siebie przez to, co robimy i jak robimy). Tak się cieszę, że ty to rozumiesz. Jestem spokojna, że życie twoje będzie wzbogacało się w wartości istotnie ważne, że twój rozwój duchowy nie zatrzyma się, a to jest najważniejsze. Wiesz, tym właśnie rośnie nasza Ojczyzna i cała ludzkość. Cokolwiek ty dajesz Bogu, On to obraca na dobro bliźnich twoich, ale też jeśli ty służysz bliźnim z miłością i bezintere­sownie, to jest to twój dar dla Boga. Najlepiej zaś pracować wspólnie z Nim i według Jego wskazówek i pragnienia. Prosiłam o to dla ciebie, synku, od wielu lat i widzisz, Pan nas wysłuchał!

Teraz kończę. Bądź zawsze z Panem. Mogę ci dać moje pierwsze błogosławieństwo i czynię to z największą miłością. Tulę cię do serca i błogosławię tobie i twojej rodzinie.

W imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa trwajcie w pokoju Bożym. Matka".


17 VII 1987 r. Matka Grzegorza odpowiada na jego pytanie o zmarłych z rodziny.

- Witaj, synku. Wiem wszystko o naszej rodzinie, ponieważ nas obchodzi los naszych bliskich. Troszczymy się o wszystkich, którzy jeszcze nie są z nami. (...)

Wujek dojrzewa do naszego domu, a byłby tu już, gdyby nie owocowały jego opinie, których się teraz wstydzi.

Babci możesz pomóc zwłaszcza ofiarowując za nią Krew Pana naszego, Jezusa Chrystusa.

Chcę ci powiedzieć, synku, że pomaga ci cała twoja rodzina (ci w czyśćcu też).

Jeśli możesz, to dziękuj Panu nieustannie za każdego z nas. Dziękuj Mu za Jego miłość i przebaczenie dla mnie, za Jego wielko­duszność i wspaniałomyślność. Kiedy myślisz o mnie z miłością, obejmuj tą miłością przede wszystkim Jego, jako dawcę mojego szczęścia i jako dawcę waszego istnienia i możliwości szczęścia. My tu istniejemy cali pogrążeni we wdzięczności...

Kocham twoją żonę - czuję do niej taką miłość jak do siostry - cieszę się moimi wnukami. Pamiętajcie, że macie babcię (bardzo młodą babcię).

Daję wam wszystkim moje błogosławieństwo i pamiętaj, że jestem obecna. Mów do mnie, proś, zwracaj się do mnie, bo wielkim szczęściem jest możność wymiany miłości pomiędzy nami a wami.


31 V 1993 r. Mówi matka Grzegorza do syna.

- Mój synku, czy wiesz, że cały czas jestem przy was i staram się pomagać całej twojej rodzinie?

- Wiem, ale jakbym ostatnio mniej o tym pamiętał. Ale wiem i cieszę się.

- Nie musisz o tym pamiętać. To nic nie zmienia. Ja was kocham. Już dawno pogodził mnie Pan z moim drugim dzieckiem. I jesteśmy tu razem. (Ze zrozumienia: Panu chodziło o to, żeby dziecko miało matki, żeby nie czuło się odrzucone, a przygarnięte). I jemu mogę okazać całą miłość, której nie mogłam okazać tobie. Tak że oboje cię kochamy

A całe to szczęście zawdzięczam temu, że Ojciec nasz, Bóg, dał mi dość czasu, abym mogła otrzymać przebaczenie w sakramencie pojednania i odnowić stosunek miłości z Nim. On zapomina nam wszystkie przewiny, chociażby najcięższe, i przyobleka nas w szaty godowe. Nikt nie przeżywa tak przebaczenia Boga jak ci, którzy dużo zawinili. Nie mogę powiedzieć, że nasza (takich winowajców) miłość jest większa, ale jest pełna wdzięczności, zachwytu i uwielbienia, które ogarniają nas z tak gwałtowną radością, że i my nie mamy już w sobie miejsca, w którym moglibyśmy zachować wstyd i żal. I w tym jest też wielka łaska Boża.

Ja twierdzę, że szczęście uratowanych w ostatniej chwili może nie jest większe, lecz gwałtowniej się objawia. Przypomnij sobie Marię Magdalenę. Ona została dopuszczona pod Krzyż, bo wdzięcz­ność jej i miłość była większa niż jakikolwiek lęk o siebie. Synku, czy chciałbyś mnie o coś zapytać?

- Komu z bliskich szczególnie potrzebna jest moja pomoc i jaka? I jeszcze, czy mógłbym coś uczynić dla mojego brata czy siostry lub czymś szczególnie ucieszyć?

- To jest twój młodszy brat. Wszystko zostało naprawione przez Pana. I on rośnie i rozwija się tak, jak to jest możliwe w króles­twie Bożym. Nie chciałabym ci robić przykrości, ale on jest o wiele dojrzalszy od ciebie, dlatego nie traktuj go jako dziecka. (Wierzę, że to, co on miał wypełnić, potrafi spełnić jedno z twoich dzieci z jego pomocą).

Bo my naprawdę nie jesteśmy daleko. Jeżeli nawet nie ma pomiędzy nami a wami wymiany miłości, to jest ustalona w Bogu nasza miłość do was. A Pan nasz udziela nam wszelkiej pomocy we wspomaganiu was i obronie, przede wszystkim przed niewidzialnym światem duchów zła i nienawiści.

Nie myśl, synku, że nasza pomoc jest mała. Przecież my mamy za sobą nieskończoną moc Boga. Dlatego musisz mi wierzyć, kiedy zapewniam cię, że możemy wyprosić bezpieczeństwo dla całego naszego narodu; tym bardziej, kiedy prosimy za tych, względem których zaniedbaliśmy swoich obowiązków (ze zrozumienia: chodzi o to, że Bóg naprawia nasze błędy).

Posłuchaj mnie, synku (chodzi o odpowiedź na pierwsze pytanie). Trzeba zaufać miłości Boga do każdego z nas - Jego dzieci. Pan zabiega o każdego człowieka, bo każdy przeznaczony był dla Niego. Wy nie wiecie, kiedy i w jaki sposób działać, aby spowodować nawrócenie człowieka ku Bogu. Dlatego - a wiem, że Pan już raz wam to powiedział - najlepszą pomocą są czyny miłosierdzia (pełnione) wobec każdego, kto jest wam dostępny. Czyny miłosier­dzia są niejako okupem za brak miłosierdzia u tych osób, za które się wstawiamy Uwierz mi, że nic was nie dzieli: cała ludzkość jest naprawdę jedną rodziną.

Staraj się, synku, rozbudowywać w sobie i wyostrzać wzrok miłości twojego serca, bo to ci pomoże więcej dawać z siebie. Nie każdy ma ochotę ten wzrok miłości (wrażliwość na potrzeby innych) rozbudowywać w sobie, bo to go bardziej obciąży, ale taka postawa jest prawidłowa. Potrzeba nawet prosić o nią, i to bardzo, bo ona dopiero uczyni z was człowieka współpracującego z Bogiem, czyli przyjaciela Pana.

- Proś, Mamo, o taką moją postawę wraz ze mną.

- Czy nie widzisz, synku, że moje prośby w jakimś stopniu są już skuteczne? Zawsze jesteśmy z tobą. Pamiętaj, że my oczekując was tutaj, z ogromną cierpliwością czekamy, aż Pan sam powie, że służba wasza jest zakończona. A to dlatego, że tym pragnieniem ogarniamy waszą służbę Panu, życząc wam jak najwięcej pracy i trudu, a równocześnie prosząc o siły dla was i pomoc Pana.

Zastanawiamy się, że z jednej strony chodzi o to, żebyśmy przyszli Tam jak „najbogatsi", a z drugiej...

- Tak, to jest nasza modlitwa o przybliżanie się królestwa Bożego na ziemi. Jeszcze powiem ci, synku, że my tutaj kochamy was miłością Boga. Dlatego nie istnieje nikt, za kogo byśmy nie prosili, zwłaszcza że znamy piekło ze zrozumienia. (...)

Chciałabym teraz, synu, dać ci moje macierzyńskie błogosła­wieństwo. Tulę cię do serca razem z twoim bratem. Bądź chętny i posłuszny Panu. Szanuj Jego przyjaźń i ceń to wszystko, co On dla ciebie czyni. Przyjmij błogosławieństwo moje w imieniu Pana naszego niezwyciężonego, Pana nieustającego miłosierdzia. To błogosła­wieństwo obejmuje wszystkich, których kochasz.

VI

ŚWIADECTWA DANE NA ŻYCZENIE PANA


CHCE, ABYŚCIE DOWIEDZIELI SIC Z UST BRACI WASZYCH...

15 IX 1987 r

- Chcę, aby ludzie dowiedzieli się o moim świecie więcej, gdyż wyobrażenia wasze są oparte na przekazach kulturowych z czasów dawnych, a zwłaszcza z okresu średniowiecza, kiedy zmieszały się z wierzeniami ludów prymitywnych i pozostały w tradycji wciąż widziane poprzez różnorakie mity, wyobrażenia, a nawet bajki.

Teraz, kiedy zagrożenie wasze wzrasta, a lęk przeniknie wszystkie klasy, narody i ludzi różnych wierzeń, a także ludzi w nic nie wierzących, odrzucających istnienie świata duchowego (a więc ciągłości waszego życia), a co ważniejsze dla nich samych - istnienie mojej sprawiedliwości - potrzeba, aby świadectwa waszych braci były znane.

To, co mówi wam Jerzy, mówi z mojego życzenia. Dlatego też wysłuchaj również tego, co powie ci Jasia (kuzynka). Marynię sam ci przyprowadzę, gdyż jest pokorna i nie śmie mówić o sobie, a Ja chcę, aby ludzie na ziemi poznali, jaką jest miłość moja do wiernych powołaniu i jak witam te ciche, skromne i wierne Mi dzieci moje.

Słuszne jest, ażeby relacje objęły też tych, którzy umierają obecnie, gdyż w czasach wojny, czasach rozpasania duchów ciemności, Ja sam przesłaniam sprawiedliwość płaszczem przebacze­nia, a współczucie stępia miecz sądu. Życzę sobie, aby i to, co mówię ci teraz, zostało włączone, bo wszystkie relacje z mojego świata - świata szczęścia i świata ekspiacji, nauki człowieczeństwa dla niedojrzałych i tęsknoty dla oczyszczających się (czyśćca) - są moim darem dla was na czas grozy i żałoby.

Tym sposobem przychodzę wam z pomocą, by was przygoto­wać i zapoznać ze sobą przez usta tych, którzy już poznali Mnie, a proszą o pomoc wam wszystkim, żyjącym na ziemi w grzechu i nieświadomości. Chcę, abyście zrozumieli, że kocham was od chwili waszego zaistnienia i nie przestaję kochać nigdy; że życie wasze tu, na ziemi jest terenem nieustannej walki i wyborów, które powoli krystalizują się i po śmierci ciała ustawią w stałości wedle prawdzi­wej woli waszego serca.

Jeżeli wybierzecie nienawiść do Mnie i bliźnich waszych, sami uciekać będziecie od światła, od prawdy, od potęgi miłości mojej ­bo znieść Jej nie możecie, kiedy przesyca was nienawiść. Sami się osądzacie i sami wybieracie wieczność beze Mnie: straszliwą otchłań bezlitosności, w całym jej okrucieństwie i wieczystej agonii ducha.

Ja nie zabijam istnień tych, których powołałem do bytu, lecz że powołała je Miłość w pragnieniu uszczęśliwienia miłością, odrzucenie jej powoduje wieczystą udrękę, głód i powolne konanie z braku mojej obecności.

Pragnę oszczędzić wam piekła. Chcę, żebyście poznali, jak łatwo Mnie przebłagać, uprosić, jak prosta jest droga do Mnie. Chcę też, abyście dowiedzieli się z ust braci waszych, jaką jest nieustanna pomoc, której wam udzielam, jaką jest moja ojcowska miłość do tych, którzy z samego zaistnienia swego powołani są do miłości wzajem­nej, do szczęścia w domu moim.


JERZY

10-16 IX 1987 r. Podczas wspólnej modlitwy z moją znajoma, żoną Jerzego, zmarłego przed kilkoma Laty, Pan powiedział:

- Teraz chcę, by mógł zwrócić się do żony syn mój, Jerzy, który jest już ze Mną, a bardzo pragnie rozmowy. Obiecałem mu ją wiedząc, że chętnie jego słowa przekażesz; Ja zaś życzę sobie tego. Widzisz, Jerzy miał bardzo ciężką drogę przez życie (kaleka, niewido­my), dlatego Ja nie mogłem być względem niego surowy (był członkiem partii).


10-16 IX 1987 r. Mówi Jerzy.

- My wszystko o was - o tych, których kochamy - wiemy i słyszymy wasze myśli, kiedy o nas myślicie. Żona moja jest nadal dla mnie żoną, osobą najbliższą, jedyną, która mnie naprawdę rozumiała. Proszę powiedzieć jej, że nigdy nie zapomnę jej dobroci i starań, a tu zrozumiałem, że tylko dzięki jej poświęceniu stałem się kimś. Wiem teraz, że dzięki temu, że życie swoje oddała mnie, bo dzieciom mniej była potrzebna niż mnie, i to nie tylko „fizycznie", lecz przede wszystkim jako człowiek kochający mnie i naprawdę rozumiejący, a także - wiele wybaczający, a przez to nie „deprymu­jący", a przeciwnie - zachęcający do dalszych wysiłków. Proszę powiedzieć, że nie tylko jestem obecny, ale mogę jej pomagać z woli Pana naszego, który kochał mnie tak, że dał mi - w zaufaniu ­zadanie życia tak ciężkie. Jednak bez niej nie podołałbym mu.

Jeżeli pani się zgadza i sama mi to proponuje, to „napiszę" wprost do żony. 0 mojej śmierci opowiem, ale może następnym razem. I ja tego pragnę, aby ludziom ukazać, jak nieskończenie miłosiernym i łagodnym dla nas jest Bóg, Ojciec nasz i Zbawca, ten, który nas miłuje.

Żono moja ukochana. Czy wiesz, że ja zawsze jestem przy tobie? Że znane mi są wszelkie twoje troski, zmartwienia i radości? To samo jest z dziećmi, ale im nie jestem tak potrzebny. Ty jesteś tą, która pomagała mi w pierwszym okresie (po śmierci ciała), kiedy z własnej winy czułem się zagubiony i straszliwie onieśmielony dobrocią i przebaczeniem naszego Pana.

On był przy mnie w czasie mojego przejścia, bo trudno nazwać śmiercią przejście do życia nieporównywalnie wspanialszego i nie ma też możliwości zauważenia momentu śmierci, kiedy On jest obecny i mówi do nas, bo Jezus jest prawie zawsze przy dzieciach z Jego Kościoła włączonych weń przez chrzest. Obszernie wam to opowiem, bo swojego przejścia - tu - nie zapomina się. (Jerzy, który zmarł na wylew, w ostatnich dniach był mało przytomny).

Teraz chcę ci tylko przekazać, że nie czułem ani bólu, ani niepokoju, a świadomość śmierci przestała w ogóle coś znaczyć: skoro był Bóg, byłem ja i On obiecał mi, że mnie do siebie weźmie (przygarnie na wieczność), kiedy się przygotuję.

Teraz chcę ci powiedzieć, że biorę udział w twoim życiu duchowym. Prosiłem o to bardzo, a Pan nie stawiał przeszkód, przeciwnie - uważał, że ty nadal możesz mi pomóc najwięcej przez wprowadzenie mnie w głąb życia, jakim dusza żyje z Panem, i uczestniczę w nim stale, ale teraz, kiedy jestem już z Panem w Jego domu, mój udział jest inny Nie tyle korzystam, ile wspomagam twoją modlitwę. Dlatego tak wiele chcesz prosić za innych. Bo my tu prosimy nieustannie, wiedząc ilu ludzi zginie i w jak okropny sposób. Ja - widzisz - jestem szczególnie „uczulony" na wypadki i cierpienia, gdyż sam ich doświadczyłem.

Jeżeli mógłbym prosić o coś, to o to, abyś jak najwięcej myślała o wstawianiu się za tych zagrożonych śmiercią wieczną. Mówisz, że oddajesz ich Maryi. Tak, ale zanurzonych we Krwi Jezusa, którą On za nas przelewał.

Jakie modlitwy mamy mówić? (żona)

- Te modlitwy, które polecał sam Pan lub Maryja, są wam potrzebne, ale tylko wtedy są skuteczne, kiedy są mówione świado­mie, nie mechanicznie, natomiast wy możecie się modlić bez przerwy własnymi słowami, interweniując u Pana momentalnie w chwili zauważenia potrzeby. Dam wam przykład. Jeżeli jedziesz samocho­dem i widzisz przechodzącego ułomnego starego człowieka, proś natychmiast, aby Pan ulżył mu przez wzgląd na swoje miłosierdzie.

Ojciec twój jest z nami. Chcę ci powiedzieć, że cała moja zmarła rodzina jest tutaj. Niedawno przybył mój ojciec, który został zbawiony dzięki matce, dzięki jej trudom i cierpieniom, które były ekspiacją za niego.

12 IX 1987 r. Tego dnia rano opowiadałam żonie Jerzego o chorobie i śmierci na raka mojej kuzynki, jasi, oraz o znajomej zakonnicy skrytce, Maryni (wspomnianej w rozdziale IV), która odwiedzała ciężko chore w Instytucie Onkologii nie z nakazu, a z wyboru serca. Widziałam kobiety rozpromieniajace sig na widok Maryni wchodzącej na sali. Marynia zmarła niedawno przedwcześnie na wylew. Później zapytałam Jerzego, czy możemy mówić.

Świadectwa dane na życzenie Pana 149

- Dobrze, zaraz będziemy rozmawiali. Ale tu jest kuzynka pani, Janina N. Ona chce pani podziękować za pamięć i mówi, że dużo jej pani pomogła i że ona była obecna w czasie Mszy świętej, którą pani za nią ofiarowała. Prosi o pomoc dla swojej zmarłej matki. I jeśliby pani zechciała, to bardzo chciałaby pani zdać relację ze swojej śmierci, bo wie, że pani teraz takie relacje zbiera dla potrzeb ludzi, aby ich przygotować i ostrzec. Sądzi, że może jej świadectwo też kogoś ostrzeże lub przekona.

- Dobrze.

- Janina dziękuje i postara się przygotować. Przekazuje, że pamięta o pani i będzie się starała pomóc, jak potrafi. Mówi też, że jej pomaga - z nieba - Marynia, bo pamięta o wszystkich, którym służyła w życiu na ziemi. A jeśli się pani zgodzi, to i Marynia opowie o swoim „przejściu". Pani Janina bardzo panią zachęca, bo Marynia weszła wprost do domu Pana. One obie słyszały to, co pani rano o nich mówiła żonie.

A teraz wracam do odpowiedzi (na pytania żony).


1 tutaj możemy sobie pomagać

- Co dzieje się z naszymi przyjaciółmi i jak im pomóc? - pyta żona o Leszka O. i Tadeusza Z., zmarłych w 1980 i 1981 r.

- Oczywiście, że ich znam. I tutaj możemy sobie pomagać. Oni obaj starają się bardzo, żeby jak najszybciej oczyścić się i móc wejść do domu Bożego. Są nieskończenie wdzięczni za to, że Bóg był względem nich tak wyrozumiały i łagodny, gdyż obraz każdego człowieka zanurzonego w świecie jest dla niego samego po przyjściu tu - wstrząsem. Dobre mniemanie o sobie zupełnie nas zaślepia i prawie nikt na ziemi nie ustawia się - żyjąc - „frontem" do nieba. Śmierć przestawia nas momentalnie i najczęściej nasza własna hierarchia wartości nas oskarża.

Czyściec nie jest więzieniem z izolatkami; jest dla każdego człowieka - inny. Jednak nie ma w nim szkodzenia sobie wzajemnie, a przeciwnie, staramy się sobie pomagać, a nasi przyjaciele i bliscy z nieba nie tylko proszą za nami, ale wspomagają nas z woli Pana ­jeśli taka pomoc będzie zrozumiana i przyjęta. Bo są „rejony" czy stany samotnego cierpienia, i to straszliwego. Ale światłem czyśćca jest nadzieja.

Świadomość, że jesteśmy kochani i Pan nasz oczekuje nas z miłością i utęsknieniem - czy rozumiecie? - nas niedbałych, obojętnych, niewdzięcznych, lekceważących Jego dary, łaski i Jego samego, tępych, zarozumiałych, odrzucających Jego plany, niszczą­cych Jego zamierzenia, mające na celu dobro nas samych przecież! Tych głupich ludzi, marnujących bezmyślnie życie zamiast służyć Mu do utraty tchu, Bóg, czystość nieskończona, nieograniczona moc i majestat - On każdego z nas wygląda z niecierpliwością, jak ojciec syna marnotrawnego, aby objąć go swoją nieskończoną miłością natychmiast i na wieczność, gdy tylko jesteśmy zdolni znieść szczęście Jego królestwa.

Oni obaj byli ze mną. Teraz ja ich oczekuję. Zapraszaj ich na każdą twoją Mszę i dziel się z nimi każdą Komunią świętą. Pan tego ci nie zabroni. Boga cieszy miłosierdzie człowieka. Włączaj ich w swoje codzienne modlitwy. Po prostu zapraszaj do uczestnictwa w nich.

Wtedy, gdy wy prosicie za świat i w poszczególnych inten­cjach, czyściec też prosi, bo my was kochamy - tym bardziej, im bardziej czujemy się wam wdzięczni za wstawiennictwo - ale też tym bardziej prosimy i pomagamy, im bardziej zawiniliśmy lub w jakikolwiek sposób opóźniliśmy zbliżenie do Boga każdego z was.

Żeby wejść w dom Boga, trzeba obmyć się z win wobec jakiegokolwiek człowieka, a także ujrzeć, zrozumieć i przebłagać Pana za zło nieświadome, ale szkodzące innym. Na przykład, jeśli przez naszą obojętność lub zlekceważenie potrzeby inny człowiek poniesie duchową stratę - powiedzmy, zwątpi w dobroć, odejdzie od modlitwy, odrzuci obowiązki itd. - ileż czekać trzeba na przebaczenie tych, wobec których zawiniliśmy, jeśli oni wskutek tego ulegli pokusom, zahamowali swój rozwój duchowy lub w ogóle upa­dli z braku współczucia i pomocy Wtedy i nam samym trudno ­tu - otrzymać wspomożenie.

Oni obaj pamiętają o tobie i proszą za ciebie. Teraz, ponieważ słyszą, że o nich pytasz, zapewniają o swojej stałej życzliwości i pamięci. Wiesz, że wy możecie więcej im pomóc niż my - z domu Pana? A to dlatego, że Pan inaczej ocenia wasze prośby, ofiary i wstawiennictwo - jako ostatni grosz wdowy, dany z niedostatku waszego. Oni cię nie poproszą, ale ja proszę cię bardzo, pomagaj im, to niedługo będą mogli być z nami.

Wiesz, jak oni czekają? Nie, nikt z was tego wyobrazić sobie nie może. Głód Boga - tu - jest jak umieranie bez wody. Pragnienie bycia z Tym, który nas do życia powołał, do którego wracamy stęsknieni, to największe cierpienie „pod bramą" Królestwa - bramą naszego prawdziwego domu.

Przechodzę do sprawy ważniejszej, gdyż mogącej pomóc ludziom w zobaczeniu miłosierdzia Bożego względem człowieka. Ja tu jestem tylko przykładem, ale może ze względu na moje

inwalidztwo (brak nogi i utrata wzroku po wybuchu pocisku, zaraz po wojnie) zdołam przekazać, jakim jest Pan nasz dla tych, którzy są „pokrzywdzeni przez los", czyli idą przez życie drogą prowadzącą poprzez cierpienia, ciężki trud i znoszenie swego kalectwa (drogą wybraną przez Boga jako taką, która zaprowadzi ich najdalej w rozwoju duchowym i przez którą najwięcej dla siebie zdobędą ­na wieczne, prawdziwe życie). Czy mówię dość jasno?

Po śmierci bardzo szybko rozumie się, że nasze cechy czy wady przy bardziej sprzyjających warunkach mogłyby nas sprowa­dzić na manowce tak dalece, że moglibyśmy stracić życie wieczne.

Ale może zacznę od początku, od naszych narodzin w świecie Bożym. Mówię to dla odróżnienia od świata wolności woli ludzkiej, naszego ziemskiego świata, który przepełniony jest nieszczęściem, gwałtem, nienawiścią i smutkiem. Stąd oglądamy was z największym współczuciem i dziwimy się, jak mogliśmy w nim żyć, a co gorsza ­jakże często współpracować z szatanami; bo duchów zła i nienawiści jest nieprzeliczona ilość, a wskutek naszej pewności siebie - homo sapiens! - i ignorancji, działają prawie nie niepokojone. Nie wiem, czy istnieje człowiek, który by im kiedykolwiek i w czymkolwiek nie służył, a my, przeciętni człowieczkowie, służymy im sobą często i ochoczo choć nieświadomie (na ogół).

Bóg o tym wie, rozumie i usprawiedliwia naszą rzeczywistą, duchową ślepotę. Ale tu spojrzenie na swoje życie jest jasne i zgroza ogarnia, kiedy się widzi setki tysięcy zmarnowanych okazji uczynie­nia dobra - od czego daliśmy się pokornie odwieść - i tyleż samo odrzuconych szans, wzgardzonych propozycji, zlekceważonych łask, z których każda była pomocą Boga, Jego ojcowską zachętą do przyjaźni, do zbliżenia, do zaufania Jego mocy, która tylko oczekiwa­ła na nasze zezwolenie, aby nas wziąć na ręce, osłonić, obsypać darami, czekającymi na nasze „chcę".

A najczęściej nie chcieliśmy o tej pomocy słyszeć, nie wierzyliś­my w nią, bo nie wierzyliśmy Jego miłości do nas lub, co gorsza, nic nas Ona nie obchodziła. Najstraszniejszy jest obraz zmarnowania swojego zadania życiowego, które Pan nasz w troskliwej miłości wybrał specjalnie dla nas jako najlżejszą, najprostszą drogę do Jego Serca i tę, na której wysławimy Go najpiękniej i nie wejdziemy do Jego domu z pustymi rękoma.

Przecież Pan, Ojciec najdobrotliwszy robi to dla nas, dla szczęścia każdego z nas! - dlatego, byśmy mogli być dumni w wieczności, że choć odrobinę przyczyniliśmy się do wzrostu dobra na ziemi, do wzrostu chwały Bożej, którą kiedyś głosić będzie cała ziemia.

I to będzie przyjście królestwa Bożego!


Świadectwo

Miałem dać świadectwo osobiste.

Śmierć jest najważniejszym momentem życia. Może to brzmi dziwnie, ale dla nas jest narodzinami do życia w wieczności, w które wchodzimy w pełni naszej - różnej dla każdego - możliwości rozumienia. Powinna to być - w zamierzeniu Boga - dojrzałość duchowa, ale jakże rzadko to się zdarza.

Jedno jest pewne: każdy, kto umiera, wie, że to jest śmierć, chociażby był dla oczu ludzkich nieprzytomny. Natomiast zdarza się, że ludzie niezmiernie do życia przywiązani i kurczowo trzymający się życia ze względu na lęk przed utratą - według ich pojęć ­wszystkiego, nie chcą uwierzyć, tłumacząc sobie, że to jest sen, majaczenie gorączkowe czy złudzenie. Bóg nikogo nie zmusza do pozbycia się złudzeń, jeśli tak kurczowo jest się do nich przywartym.

I w czyśćcu istnieje czas, ale w innym znaczeniu; można go nazwać w przybliżeniu - czasem psychologicznym. Tak jest, że każdy ma dość „czasu", aby będąc „w drzwiach" postanowić o sobie, bo myśl jest poza czasem i jeśli Pan nasz, Jezus Chrystus (nasz Zbawca, Odkupiciel, a zatem Ten, który nabył - swoją ofiarną śmiercią - prawo do nas), jeśli Pan uznaje, że potrzeba komuś z nas czasu na decyzję, daje go nam tyle, ile jest niezbędne. Przecież Jemu chodzi o nasze (!) szczęście. On jest przy każdym, który Go wzywa, chociażby był Żydem, mahometaninem czy ateistą, a za tych, których przez chrzest przyjął do swego Kościoła, jest odpowiedzialny, bo tak postanowił. On jest Prawodawcą - sam.

Kiedy zrozumiałem, że umieram, a może, że umarłem ­zobaczyłem Jezusa, Pana naszego. Zrozumcie! Ja, niewidomy, zobaczyłem Pana wyciągającego do mnie ręce, uśmiechającego się cudownym uśmiechem, wzruszonego i szczęśliwego na mój widok! Usłyszałem: „Mroki przeminęły na zawsze. Mój synu, oczekiwałem cię z tęsknotą. A ty, czy chcesz być ze Mną?"

Czy chcę? Pan nasz, Jezus Chrystus jest samym światłem! Samą miłością! Zachwytem! Olśnieniem!... Brak tu słów. Czy chcę? On na mnie czekał! Na mnie! On - sama czystość! Słońce wieczności! Matka i ojciec! brat i przyjaciel! - WSZYSTKO!

To się czuje, nie rozumie, a wie z całą pewnością, że to jest Ten, który był naszym celem, spełnieniem naszych marzeń, końcem poszukiwań i trudów, zaspokojeniem tęsknoty, odpoczynkiem, ochłodą, uciszeniem łez i najgłębszym pokojem spragnionego serca.

A ja...? I tu widzi się nagle siebie takiego, jakim się jest: niegodnym, brudnym, małym i lichym, niewdzięcznym, bezrozumnie marnotrawiącym Jego nieustanną miłość, narzekającym, niezadowolo­nym, pełnym pretensji i żalów - absolutnie niegodnym. I wtedy, kiedy całe serce wyrywa się, aby paść do nóg, przylgnąć na zawsze do tych przebitych - za mnie - stóp i nigdy, nigdy już odeń nie odejść - sumienie mówi: nie jesteś godny!

W oczach Pana jest zrozumienie, współczucie i usprawiedliwie­nie. On nas tłumaczy: „nie chciałeś tego", „nie rozumiałeś", „nie wiedziałeś, jak bardzo jesteś kochany", „cierpiałeś", „było ci trudno i ciężko", „byłeś sam”, „krzywdzono cię". Jezus wie o mnie wszyst­ko, bo nigdy nie pozostawił mnie samego. On usprawiedliwia i tłumaczy, ale ja wiem, że wiedziałem - byłem ochrzczony, uczyłem się religii, słyszałem Jego słowa, mogłem w każdej chwili sięgnąć po nie (po Ewangelię) - podczas gdy miliony ludzi tej pomocy nie miało. Ja miałem ogromny skarb, z którego nie korzystałem, który zlekceważyłem. To jest stanięcie twarzą w twarz z prawdą o sobie!

Nie myślcie, że Pan nas osądza. On rad by przytulić każde swoje dziecko do serca i za jedno słowo miłości zapomnieć mu wszystko złe, a kiedy Bóg zapomina - wina przestaje istnieć. Nie ma jej i nie będzie.

154 Świadkowie Bożego miłosierdzia

Ale my nie możemy darować sami sobie. Nie możemy podejść do Nieskazitelności Przeczystej - brudni z własnej winy, cuchnący i ociekający gnojem. To jeszcze bardzo łagodne słowo. Wydaje się nam, że wydobyliśmy się z bagna i czuć od nas całą zgniliznę ziemi. Bo w świetle Pana widoczny jest najmniejszy pył na nas. Zaczynamy odczuwać najgłębszy wstyd, zażenowanie i pragnienie natychmias­towej ucieczki, aby zedrzeć z siebie ten haniebny brud, umyć się, a właściwie myć i myć, aż śladu nie pozostanie z tego, co nas tak plami.

To wszystko są przenośnie, a rzeczywistość jest nieporówny­walnie tragiczniejsza. Bo zrozumienie miłości Pana do nas porywa nas i przemienia, a sumienie ukazuje wszystko, cośmy zawinili przeciwko sobie i przeciwko bliźnim naszym jako w przenośni ­brud, w rzeczywistości - zło, ohydę, trupi odór i trupią zgniliznę, gdyż wszystko, co przynieśliśmy ze sobą, a co przynależy do ducha nienawiści i buntu, jest tu martwe, rozkłada się i wydziela trupi jad.

A przecież tak wielu, prawie wszyscy stajemy przed naszym Zbawcą, naszą miłością - tak właśnie odrażający. Wtedy On zezwala nam na pracę oczyszczania się aż do pełnej bieli. I czeka na nas, wspomaga, dodaje sił i zawsze kocha. A niebo całe prosi za nas i przeprasza, wy zaś dajecie zadośćuczynienie. Wam wszystkim zawdzięczamy nasze wieczyste szczęście.

Powiedziałem, że osądzamy się sami w świetle Bożym, bo nie zawsze Chrystus Pan jest obecny Wiem, że mnie chciał oszczędzić nawet „sekundy" niepokoju, niepewności, lęku. Przecież ja przez tyle lat nic nie widziałem i tę niepewność i ukryty lęk przed niewiado­mym zagrożeniem miałem w sobie głęboko wrośnięty i przeniosłem go w nowy świat. Pan go natychmiast unicestwił. Radość widzenia, którą obecność Jezusa Chrystusa - Boga - przesłoniła (bo On przesłania wszystko, jako że jego obecność jest pełnią szczęścia i nic nie istnieje wtedy poza zachwytem, uwielbieniem, wdzięcznością i zdumieniem, że się tej nieskończonej miłości mogło nie zauważyć ani przyjąć), teraz żyje we mnie wciąż nie umniejszona.

Sądzę, że każdy, kto był na ziemi niepełnosprawny fizycznie czy umysłowo, przeżywa większe szczęście; określić to można by jako szerszy zasięg szczęścia, gdyż brak upośledzenia jest przez nas odczuwany szczególnie silnie. To samo dotyczy ludzi przykutych do łóżka, chorych psychicznie, zniewolonych, zmarłych w więzieniach i obozach.

Dom Pana to wolność! Wolność od jakichkolwiek uwarunko­wań, wolność bycia sobą prawdziwie i w pełni.


Wiemy, żeśmy kochani

Czyściec - stan oczyszczania się, stan przygotowania do wejścia w Jego królestwo - jest pełen szczęścia nadziei. Wiemy, żeśmy kochani nie mniej niż najwięksi święci, bo Bóg kocha bezgrani­cznie - zawsze i każde ze swych dzieci (bytów, które powołał do istnienia z pragnienia miłowania ich i podzielenia się z nimi swoją miłością). Czyściec (stosuję nazwę przyjętą przez Kościół katolicki) jest też pełen cierpienia, cierpienia miłości własnej człowieka, bo tu ujawnia się wszystko, co było ukryte. Poznajemy samych siebie w dobrym i złym (ale w świetle prawdy, która przenika cały Boży świat duchowy, a i na ziemi jest dostępna tym, którzy jej pragną i proszą o nią). Tu szczególnie boli każde sprzeniewierzenie nasze, każdy unik przed łaską, każde skłonienie się przed duchami ciemności, a takim hołdem szatanowi jest każde kolejne przyjęcie jego propozycji dla nas (pokusy) odejścia od Boga. Zwłaszcza w sprawach pozornie błahych i drobnych czynił to każdy z nas. A tu, wiedząc już, że Pan nam wszystko przebaczył, mamy przed oczyma Jego Mękę i Krzyż, i Krew spływającą za nas - przez nas odrzucaną i wyszy­dzoną.

Wszelki grzech, zwłaszcza ciężki, jest wyszydzeniem przez piekło - przy naszej pomocy - miłosierdzia Boga. My w tym dziele kpiny i nieugaszonej nienawiści (z powodu odrzucenia) jesteśmy ich narzędziem. Straszny jest prawdziwy obraz naszych zmarnowanych możliwości, naszej nędzy i głupoty. Straszniejszy jeszcze jest wgląd w odrzucone przez nas szansę przyczynienia się do zbliżenia królestwa Bożego na ziemi - niespełnienie swojego zadania, które Pan sam dla nas wybrał, jako najbardziej nam odpowiadające, bo odpowiednio do niego nas uposażył, tak że odrzucając je, marnujemy największe nasze talenty i możliwości i „zakopujemy" je, a dobro, które mogliśmy dać światu - które On przeznaczył światu przez nasze ręce - pozostaje nie wykorzystane. Świat zaś cierpi i umiera z braku pożywienia dla dusz.

Brak miłości bliźniego, czy to przez egoizm, obojętność, czy przez chciwość, wszelkie pożądanie, czy przez nienawiść aż do mordu zbiorowego, w którym uczestniczy się dobrowolnie (macie ujawnianych coraz więcej tego rodzaju „plonów" faszyzmu i innych ustrojów totalitarnych z ostatnich kilkudziesięciu lat), to ciężary szczególnie oskarżające nas przed Bogiem przez świadectwo skrzywdzonych. Każdy, kto jest ofiarą złości bliźnich swoich, ma specjalne miłosierdzie Boga i jeśli mógłbym coś powiedzieć - to warto być prześladowanym, bo On sam wtedy bierze na ręce i przenosi w swój dom takiego biedaka, a o jego brakach i grzechu słyszeć nie chce.

Natomiast taki, który „bawił się" w kata - również w znacze­niu psychicznym, na przykład „zaszczucia" kogoś, oszkalowania, doprowadzenia do nędzy, więzienia lub samobójstwa - jeśli w ogóle Pan nasz zlituje się nad nim (tym, który sam nie miał litości), błagać musi o przebaczenie tych, którym zawinił. Bywa, że wiele pokoleń czeka, aż w niepamięć pójdą jego czyny, bo zbrodnia owocuje okropnym owocem: wykrzywieniem psychiki ludzkiej, krzywdą wielu innych osób, które nie mając pomocy swoich bliskich (którzy mogliby ich wychować właściwie, np. po śmierci zamordowanej matki czy obojga rodziców) - żyją pragnieniem zemsty za swoją krzywdę i deprawują się przez uczucia i sugestie podsuwane przez duchy zła, które łapczywie korzystają z nieszczęścia ludzkiego, by takie uczucia zaszczepić.

Pan nasz chce, aby Jego miłosierdzie dla nas podnosiło was na duchu i ośmielało, a w czasach najbliższych stało się dla was kołem ratunkowym, którego będziecie mogli się uchwycić. Bo Bóg je rzuca każdemu, i to tyle razy, ile trzeba, ludzie natomiast albo nie chcą go chwytać bojąc się pułapki, albo ignorują uważając, że sami dadzą sobie radę.

- Mogą nie mieć już sił...

- Pan tonącemu, który sił nie ma, sam śpieszy z pomocą i na własnych barkach na ląd go wynosi, o ile ten zechce, nie szarpie się, nie boi i pomocy nie odrzuca. Nie mówiąc już o tym, ilu „topielców" sam wyniósł z toni i sam do życia przywrócił. Mnie samego kilka razy, abym mógł dalej cieszyć się życiem i abym mógł coś od siebie dać światu. Chwała Mu za to!


Dziękujcie za każdego z nas

I w tym uwielbieniu i wdzięczności, jakiego Jezusowi, Panu mojemu i Zbawcy nie jestem w stanie wyrazić, możecie mi pomóc. Kiedy łączycie się z nami w uwielbieniu Pana, dziękujcie za każdego z nas w niebie i w czyśćcu, tak jak my dziękujemy za stworzenie każdego z was.

Nie wyobrażajcie sobie sal koncertowych, chórów, godzin, w których zbieramy się na modlitwę itp. Wdzięczność, miłość bezgraniczna i uwielbienie jest stałym naszym stanem; w nim istniejemy tak, jak wy oddychacie, jak w was bije serce i krąży krew. Świadomość naszego szczęścia, które się nigdy nie zmniejszy, nie ustanie, a przeciwnie - wciąż wzrasta, jest tak wszechogarniająca, że człowiek w ciele umarłby w jednej sekundzie jak przepalona żarówka przy prądzie zbyt silnym na jej wytrzymałość.

W ogóle wytrzymałość ciała ludzkiego jest ogromnie słaba, dlatego wszystko, co wy możecie znieść, daje wam Pan w minimal­nych dawkach. Tu odbieram otoczenie, a właściwie cały Boży wszechświat, w tym i was - całym sobą, nie poprzez zmysły ­aparat przeznaczony do orientowania się w materii i niezdolny do odbioru naszego świata (zbyt słaby i wąski zakres, wciąż zakłócenia, szumy, gwizdy - oczywiście przenośnia).

Wiem, że wiele osób już mówiło ci (w trakcie pisania przeszliśmy na „ty") o swoich losach - tu - i o niebie. Nie chciałbym się powta­rzać, więc uzupełnię może ich relacje podając moje osobiste prze­życie.

Otóż wtedy, gdy stanąłem w całej swej nagości duchowej przed Panem naszym, dowiedziałem się... (zrozumiałem w jednej sekundzie, bo tutaj mamy natychmiastowe pojmowanie tematu bliskiego nam - całościowo, a jednocześnie widocznego we wszyst­kich najdrobniejszych szczegółach - zaczynając od ujrzenia samego siebie). Otóż dowiedziałem się, że Pan zna i pamięta każde moje cierpienie od narodzin do zgonu ciała, i że te cierpienia dane mi niejako na zapas - w przewidywaniu, że będą mi potrzebne po przejściu tu - skracają okres pokuty i to bardzo znacznie. (Gdyż Pan inaczej traktuje błądzących we mgle ziemi, oślepionych jej iluzjami, poddawanych presji, oszukiwanych i poszukujących, uwikłanych w wielorakie zależności i prześladowanych przez zło działające przez poddaną im wolę ludzką).

Wiesz, każde zdanie wymagałoby szerokiego omówienia, dlatego gubię się w dygresjach. Chciałbym jasno i prosto wytłuma­czyć nasz Świat, a on we wszystkim tak przerasta ziemię i tak jest od niej różny, że „łapię" się na ciągłych nawrotach i odbieganiu od tematu głównego. Trochę mnie to peszy. Powiedz, czy to co mówię jest dla was zrozumiałe? Chodzi mi o żonę, bo ty już nas dobrze rozumiesz, ale ona jest „papierkiem lakmusowym" dla mnie, bo jeśli mnie zrozumie, to i wszyscy inni potrafią przyjąć nasze przekazy. Przytaknęłyśmy.

- Wracam więc do istoty sprawy. Tu kłamstwo nie może istnieć. To jest dom Boga. Dlatego tak surowy był sąd Pana i tak straszliwe w skutkach wyzwanie rzucone Panu przez Jego stworzenia (anioły) - wspaniałe i znające prawdę o swojej zależności i o tym, że do istnienia powołała je miłość Boga. Tu wybiera się na wieczność, bo świadomość jest już pełna i czysta.

Dla umierających w grzechu Bóg może - gdy zechce - tę „chwilę" wyboru przedłużyć, zwłaszcza gdy Go nie znali, a tęsknili do Niego (pod wszelkimi postaciami). O tym już wam mówiono. - Skąd wiesz?

- Skąd wiem? Są przy mnie teraz ci twoi bliscy, którzy już ci wiele mówili o naszym świecie. Przyszli pomóc mi w tym przekazie, bo to nie jest sprawa prywatna, a pomoc Kościoła Triumfującego ­pomoc nasza wspólna dla was - z woli Pana. Ojciec Ludwik wspomaga mnie stale, odkąd zacząłem rozmawiać z tobą. Tu poznajemy się szybko i z radością pomagamy i uczymy się wzajem­nie w tym, w czym Pan zezwala nam na współdziałanie z wami.

Pan nasz zna naszą przyszłość i daje nam takie warunki, jakie są dla nas najlepsze - nie tylko w życiu na ziemi, ale przede wszystkim w drodze ku naszemu prawdziwemu szczęściu. Życie jest naprawdę tylko drogą, nieskończoną ilością prób, w których wybieramy prawidłowo lub nie - wedle światła sumienia. Ale nie jest bezwartościowe, jak uznawano w średniowieczu...

- Nie wszyscy!

- Wiem, że nie wszyscy! Przeciwnie, jest bezcennym darem Boga, tak cennym, że za przedwczesne odebranie go przez złość ludzką Bóg płaci wiecznością szczęścia.


Gdy skrzywdzony prosi za winowajców

Nasze cierpienia i krzywdy, które nas spotykają, Bóg sam waży i zachowuje w swym Sercu - Sercu Ojca. Dlatego należy je oddawać od razu i w całości - zapominając je, przebaczając i darowując. On je pamięta, a przebaczone są wręcz wstępem do Jego domu, chociaż­by człowiek nic innego na swoje usprawiedliwienie nie miał.

Zreflektowałem się, że przebaczenie i darowanie win to już wysoka dojrzałość, którą nabywa się przestając blisko z Panem.

A gdy skrzywdzony modli się i prosi za winowajców, wtedy radość ogarnia całe niebo. Wtedy szatan jest (upokorzony) poniżony, a śmierć Chrystusa na krzyżu wyniesiona i uwielbiona, bo to jest braterstwo z Jezusem. Słowa „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" rozświetlają się nad ziemią jak tęcza Przymierza. My to widzimy!

Bóg policzył mi wszystko, co przecierpiałem, i dał mi lata całe na to, bym mógł być pożyteczny. Wspierał mnie nieustannie, spotkał mnie z tobą, żono, i dał mi możność tworzenia. Chcę ci powiedzieć kochanie, że tylko na ziemi książki są „moje"; tu są „nasze", bo przecież talent też dostałem, aby móc coś z siebie dać ludziom - to nagroda Jego za dzieciństwo i młodość. Ale trud włożony był wspólny: według mnie twój był większy. Tyś otrzymała dar miłości do mnie, dar wybaczania i wytrwałości. A teraz Pan pragnie twoje dary, rozbudowane w tobie i umocnione, wykorzystać, abyś i ty była pożyteczna wedle swoich uzdolnień i swojego wyboru. Bo nie ma większego szczęścia - tu - jak zrozumieć, że się było użytecznym Panu, a największe, gdy się służyło w Jego zamierzeniach dla ratowania i odrodzenia ludzkości.

Nieustannie dziękuję Panu naszemu za to, iż chce ci powierzyć udział w swoich planach. Pamiętaj, że ja zawsze będę z tobą, że twoje „osiągnięcia" są i moją radością, że tu nie ma „własności' osiągnięć, lecz tylko wspólna radość - i cieszymy się wszyscy, kiedy ktoś zaufa Panu i służy Mu. Zwłaszcza, gdy jest to ktoś bliski nam na ziemi i drogi.

Błogosławię cię w imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa i tulę cię do serca. Zawsze i wszędzie będziemy razem.


Życzenia

23 X11 1987 r. Mówi Jerzy do żony.

- Wiesz, dla nas najważniejsza jest wasza pamięć i wasze myśli do nas; a same dokonania tylko o tyle, ile w nich jest prawdzi­wej miłości, nie zaś wartości materialnej, ceny

Jednak ja zainteresowany jestem przede wszystkim tym, co ty robisz dla Pana. Dlatego, że dzięki tobie i razem z tobą wchodzę w tę dziedzinę, w której niebo łączy się z ziemią we wspólnej służbie. Sama wiesz, jak mało w tym zakresie uczestniczyłem w życiu. Nie służyłem bezpośrednio Bogu; starałem się służyć sobą -ale robiłem to dla siebie.

Moja żono, przecież wiesz, że się spotkamy, i wtedy chciałbym, żeby wszystkie nasze dążenia i myśli były wspólne. Dlatego tak usilnie staram się poznawać wszystko, co czytasz, czym żyjesz i w czym jesteś pożyteczna ludziom. I w tym wszystkim pomagam ci czym mogę.

W imieniu całej rodziny, a przede wszystkim twego ojca i siebie, życzę ci, abyś w roku następnym służyła Panu jeszcze goręcej i była ludziom jeszcze bardziej pożyteczna. Bo to jest jedyna droga do świętości, do Boga, który jest Świętością świętych: służyć Mu coraz gorliwiej, coraz goręcej, coraz pełniej wedle tych możliwości, jakie Bóg kładzie przed tobą, i tylko wedle nich!

Widzisz, każdy z nas tutaj pragnąłby i spodziewa się, że jego „żyjący" bliscy zechcą propozycje Boże przyjąć i swoje zadanie wypełnić możliwie jak najpiękniej. I tylko tego mogę ci życzyć.

Ja ze swej strony opiekuję się tobą. Jestem przy tobie i naszych dzieciach. Wiem wszystko o was i stale proszę ó pomoc wam.

Daję ci błogosławieństwo nasze w imieniu Jezusa Chrystusa, Pana naszego i Miłości naszej.


JASIA

10 XI 1982 r. Mówi Matka o mojej kuzynce zmarłej na raka. jasia wyszła za mltż za człowieka rozwiedzionego, niewierzącego. Przestała praktykować, lecz synka posyłała na lekcje religii i dbała o jego religijne wychowanie.

- Chcesz zapytać o Jasię, prawda? Jest w przedsionku nieba, zupełnie świadoma i nieskończenie szczęśliwa. Tak jak ci Pan obiecał, nie cierpiała i nie odczuwała lęku przed śmiercią. On sam był przy niej i pomógł jej zrozumieć wszystko, co ją w życiu spotykało. Mówiłam ci, że samo szczęście płynące ze świadomości, że się istnieje w pełni swej osoby, bez bólu, bez choroby, z poczuciem pełnego bezpieczeństwa przy Panu, i to już na zawsze - to wystarczy do szczęścia „ludzkiego", ale kiedy człowiek spotyka się z Bogiem, który w pełni swego miłosierdzia i miłości wita cię z radością i przebacze­niem - wtedy szczęście przekracza prawie możliwość pomieszczenia go w sobie.

Widzisz, jak działa Chrystus i co On może zrobić dla człowieka wydawałoby się jak najdalej żyjącego od Niego?

Radujemy się wszyscy, cała rodzina. Jasia jeszcze musi się przygotować i oczyścić z tego, co teraz dopiero spostrzegła w sobie, ale jest w oczekiwaniu w pełni świadomości.

Prosi cię bardzo, żebyś powiedziała mężowi w jakikolwiek sposób, że istnieje, żyje, przebywa przy nim i przy Kubusiu, że może im pomagać i nigdy nie będzie od nich odsunięta. Ten ból rozdziele­nia muszą przyjąć - on dotyka każdego człowieka - ale niech wiedzą, że ona żyje i czuje się wyzwolona od tego, co ją mordowało przez ostatnie lata. Prosi, aby mąż pamiętał, że ona go widzi i rozumie, że przebywa przy nim, słyszy jego myśli, i najcięższą do zniesienia jest niemożność powiadomienia go o tym. Jeśli ją kocha naprawdę, niech mówi do niej, rozmawia, dzieli się z nią myślami. Kochać niewidocznych i niekomunikatywnych jest bardzo trudno, ale przecież spotkają się, będą zawsze razem - jeśli on nie odwróci się od Boga, który zrobił wszystko, co Jasia mogła przyjąć, aby stała się człowiekiem i dał jej też do kochania jego i dziecko. (Niestety niczego nie mogłam przekazać wprost, bo mąż Jasi jest nie tylko niewierzący, ale i zarozumiały. Powiedziałam tylko, że mi się śniła i prosiła, żebym powie­działa...)


15 XI 1982. Mówi ojciec Ludwik.

- Jasia dziękuje ci z całego serca. Mówi, że to było jej największe marzenie - Tu - i zrobiłaś dla niej najwięcej ze wszyst­kich, bo mąż jej przyjął to, coś mu mówiła. Co prawda z wahaniem, ale jego miłość do niej przyczynia się do tego, że chce wierzyć w to, co mówiłaś. A skoro chce, to znaczy, że jego wola opowiada się za prawdą, więc Jasia sądzi, że nie odwróci się od tej możliwości łączności czysto duchowej, opartej na wierze.

Jasia przekazuje ci, że zrozumiała wszystko, co w życiu otrzymywała, ile szans odrzuciła, jak bardzo nie wykorzystała tej nieskończonej ilości okazji bycia dobrą, miłosierną, przebaczającą, i tego, że była przez całe życie tak bardzo kochana i tak ślepa na tę miłość. W ogóle najbardziej żałuje swojej ślepoty, a z drugiej strony jest nieskończenie wdzięczna, że Pan nie osądził jej tak, jak ona sądziła innych, że okazał jej taką dobroć i przebaczenie; a jedyną przyczyną Jego przebaczenia i darowania jej wielkich win, zwłaszcza względem bliźniego, była jej choroba (cierpienie - rak z przerzutami; wieloletnia walka o życie, liczne operacje i bolesne zabiegi). Ona była konieczna dla jej oczyszczenia się, przygotowania i wydobycia z niej tego, co było ukryte, o czym ona sama nie wiedziała, ale Pan nasz wiedział i pragnął, aby to, co w niej jest najlepsze, ujawniło się, i tak działał, ażeby jej to umożliwić. Tylko z miłości do niej. Pomimo nieodwzajemnienia i niewdzięczności On ją kochał i chciał ją mieć, dać jej swoje szczęście na wieczność. Jasia mówi, że tego nie jest w stanie wyrazić, ale jej wdzięczność jest ponad wszelkie możliwości wyrażenia jej. Prosi, abyś jutro (czyli w dniu pogrzebu) dziękowała wraz z nią i pomogła jej uwielbiać miłosierdzie i wspaniałomyślność Pana naszego. (...) Cała rodzina będzie dziękować wraz z nią.


4 XI 1983 r. Mówi Matka.

- Jasia stoi blisko bram naszego domu. Ale widzisz, czasem oczekiwanie jest już ostatnią pokutą, jeśli - zwłaszcza jako chrześci­janie - wiedzieliśmy i mogliśmy „w życiu" otrzymać przebaczenie, lecz odrzucaliśmy pomoc Pana.


Rozmowa z Jasią

2-6 V 1988 r.

- Jestem przy tobie, mówi Jasia. Proszę cię bardzo, nie denerwuj się, na pewno nie zrobię ci żadnej przykrości. Wiem, że nie masz do mnie zaufania, nie wierzysz w moją życzliwość i obawiasz się złośliwości lub interesowności z mojej strony. Zasłużyłam sobie na to.

Gdybyś wiedziała, jak boli cudza opinia - a tyle ich jest, ilu się znało ludzi - kiedy jest nieprzychylna. Ale to jest część sądu nad sobą, jaki tu trzeba znieść. Dopiero tu widzimy, ile ran zadaliśmy bliźnim i jakie one są głębokie i trudne do darowania. Jeśli wynikały one z naszego braku delikatności, gruboskórności, złego wychowania - możemy się wytłumaczyć, bo Bóg wie, czym nas obdarzył i gdzie nas umieścił (w jakim środowisku), zna też nasze uzależnienia, braki i wady Ale wiesz, że ja otrzymałam dużo - w porównaniu z inny­mi - i nie miałam żadnego powodu, by ludźmi gardzić, wytykać ich braki i okazywać im niechęć, a właśnie tak postępowałam całe życie.

Znasz sprawę mojego małżeństwa i wiesz, ile wtedy wycier­piałam. Wciąż wydawało mi się, że ja jestem ofiarą innych, że dokuczają mi i prześladują, że niezasłużenie odbieram przykrości. Prawda zaś była taka, że wracało do mnie wszystko to, co ja dawałam ludziom. Pan Bóg chciał, żebym się zastanowiła, chciała zmienić - wtedy by mi pomógł - ale ja ciągle uważałam się za coś lepszego od innych, i co gorsza, że należy mi się w życiu coś lepszego niż innym; tak jak gdyby to, co dawali mi rodzice, właś­ciwie mamusia i ciocia, uprawniało mnie do dalszych wymagań. Wiesz, bo znałaś mnie, że wszystkich i wszystko osądzałam i potępia­łam, dlatego nie miałam przyjaciół, i kiedy spotkałam Włodka, który akceptował mnie taką, jaką byłam - stał mi się niezbędny, jako potwierdzenie, że i ja mogę się podobać, że można mnie kochać.

Mówisz, że pomiatałam nim, upokarzałam go i poniżałam, i że straciłaś do niego szacunek za to, że to znosił. On mnie kochał pomimo wszystko, a ja nauczyłam się kochać dopiero po ślubie, dużo później. I wtedy naprawdę starałam się wynagrodzić mu to, co musiał ode mnie znieść poprzednio.

Myślisz, że łączyły nas tylko zmysły? Tak było początkowo. Istnieje dziedziczenie wartości i dziedzictwo biologiczne. To ostatnie bardzo nas (w życiu) uzależnia, wiąże, tym bardziej, że w biologicz­nych zależnościach naszego organizmu jesteśmy zdani na siebie. Nikt nas nie wychowuje w całościowym pojmowaniu naszego zadania życia, tj. że mamy czynić naturę (ziemi) poddaną sobie, zaczynając od własnej natury: od jej pożądań, emocji, pragnień i potrzeb ciała fizjologicznych i emocjonalnych, od porządkowania w sobie tego wszystkiego, co mamy wspólne ze światem zwierzęcym i podporząd­kowywania swojej woli wedle wskazań rozumu.

Zobacz, że do tej pory rodzice dbają tylko o nakarmienie i ubranie dzieci; w wychowaniu - o to, co „wypada", a czego „nie wypada" robić; w wiedzy - myślą o wykształceniu zawodowym, dającym samodzielność lub karierę. I w ogóle rodzice kształtują nas na swoje podobieństwo, wpajając nam jako wartości to, co sami za wartość uważają. A jeśli są zupełnie różni, to dziecko musi wybierać, i zwykle jedno z nich wybiera za wzór. Ja wybrałam ojca. Ale, proszę, nie pytaj mnie o niego („słyszę" płacz).

Mamę wszyscy ośmieszali w moich oczach, najbardziej ciocia, i ona właściwie urobiła mnie na swoje podobieństwo. Sama widziałaś rezultat. Byłyśmy jak dwie pokrzywy, i każdy, sparzywszy się, omijał nas.

- Ile razy próbowałam nawiązać z tobą kontakt...

- Teraz wiem, że próbowałaś, ale rzeczywiście nie dawało się ze mną mówić, a tym bardziej - zbliżyć do mnie. Ja to wszystko już „przerobiłam": poznałam wszystkie próby, jakie Bóg czynił - sam i przez was - aby coś we mnie poruszyć, otworzyć „oczy duszy". Wszystko odrzucałam. Widzisz, z punktu widzenia opinii ludzkiej miałam wszystko, a z Bożego - nic. Rosłam jak kaleka, zmartwiałam w opinii o sobie, jaką mi narzuciła ciotka.

Ciotka niedawno zmarła, więc zapytałam o nią, chociaż dokuczała mi, ile mogła.

- Z nią jest bardzo źle, ale ja nic jej pomóc nie mogę. Ona musi sama chcieć pójść drogą prawdy. Jeśli kiedyś zechcesz, proś Pana naszego o dobrą wolę dla niej. Wiem, że obawiałaś się moich próśb, dlatego nie chcę nic na ten temat mówić.

Mówisz, że się tak zmieniłam, że właściwie rozmawiasz z inną osobą. Ja tu jestem sobą, a na ziemi chodziłam jak gdyby w cudzej skórze - w ubiorze cioci, myśląc, że to mój.

jakie to smutne, że pamiętasz, że „aż dwa razy" chciałam zrobić ci przyjemność i pamiętałam o tobie. Pomyśl, na tyle lat życia postarałam się „aż dwa razy", by coś dobrego zrobić, co mnie zresztą nic nie kosztowało, a przecież tak często widywałyśmy się.

Wiem, że opinie o ludziach miałam „wkładane wprost do głowy" przez ciocię, a ona chciała mnie „mieć" dla siebie - tak jak ma się kota, kanarka czy papugę - w domu, przy sobie. Wiesz, ja tu zrozumiałam, że najbardziej zaszkodzili mi najbliżsi, że walczyli o wpływy nade mną, że ciotka chciała nie mojego dobra, a odebrania mnie własnej matce po to, by jej dokuczyć, by się zemścić nad nią za to, że miała wszystko to, czego jej ciotka zazdrościła: swój dom, męża, dzieci, i że dobrze sobie radziła w życiu. A wszystko to z wdzięczności za przyjęcie jej do domu.

Pomyślałam, że Jasia kochała ciotki prawie do jej śmierci.

- Dziwi cię to? Sądzisz, że tu powinno się wszystkich kochać? Jeszcze nie dojrzałam do tego stanu. Człowiek kocha całym sobą, gdy wie, że jest kochany. Myślisz o tym, że ja wiem, że jestem kochana przez Jezusa? Tak, inaczej nie byłabym tu, w czyśćcu. Nie bierz tej nazwy w cudzysłów. Czyściec istnieje i jest nieskończenie poważ­ny - tak jak sąd, proces publiczny, zeznania świadków, a nade wszystko osądzenie się przez własne sumienie.


Sumienie

Pytasz, czy w czyśćcu jest jeszcze sumienie? Przede wszystkim sumienie. Ja cała jestem sumieniem, sumieniem krwawiącym, skurczonym z bólu, płaczącym nad zmarnowanym życiem, odrzuco­ną miłością Boga, nad tysiącami sytuacji, w których sponiewierałam, wzgardziłam i wyszydziłam miłość mojego Pana, Ojca, Zbawcy ­Tego, który za mnie poniósł śmierć i który był ubiczowany, opluty, zmasakrowany ze względu na to, że kiedyś narodzi się taka Janina, która wszystkie Jego dary i Jego miłość wyśmieje i którą uratować może tylko Męka Syna Bożego. Jego sińce, rany, ciernie wbite głęboko w żywe ciało, Jego śmiertelny pot, upadki pod ciężarem krzyża, otarte kolano, opuchnięta twarz, potworne męki krzyża - to moja wina. Milionów - takich jak ja, ale milionów, z których każdy jest jedynym winowajcą, bo gdyby był jedynym tylko na ziemi człowiekiem zbyt podłym, by mógł być uchroniony przed piekłem, to Chrystus, Jezus z Nazaretu też pozwoliłby ukrzyżować się za niego.

Bóg kocha nas tak, że nie ma na to porównania na ziemi, i ponad całą naszą obrzydliwością, ponad nią. Widzisz, jest tak, że On bierze odpowiedzialność za każdy byt powołany przez siebie do

istnienia - w szczęściu(!), bo tylko po to Bóg stwarza, by wzrastała ilość bytów szczęśliwych.

Gdyby nie wolna wola człowieka, piekło byłoby puste. Ale ono jest i jest straszliwe. Przed tą potworną wegetacją Bóg uratował mnie już poza moją wolą. Choroba, moja walka z rakiem i równocześnie rozwijająca się we mnie miłość do Włodka i Kubusia pozwoliły Panu znaleźć usprawiedliwienie dla mnie. Trudno nie kochać własnego dziecka i Włodka (męża), który stawał się coraz troskliwszy, łagod­niejszy, i z którym uczyłam się rozumieć, przede wszystkim dlatego, że wiedziałam, jak mało mam czasu.

Człowiekowi życie wydaje się wieczne. Sądzi, że wiele ma czasu. Dopiero, gdy przychodzi śmiertelne zagrożenie, uczy się korzystać z każdej chwili. Wiesz, że robiłam co tylko można, żeby im stworzyć miły i zasobny dom na te lata, które mi pozostawały. Pamiętam, co mi mówiłaś, ale ja mogłam postąpić tylko wedle własnego rozeznania, a ono opierało się jedynie na sprawach materialnych. Dlatego czyściłam, myłam, prałam, froterowałam, robiłam im zapasy dżemów i konfitur, kupowałam ubrania i starałam się zabezpieczyć Kubusia. Żeby im przekazać wartości prawdziwe ­dla duszy - musiałabym je posiadać sama. Nie da się szybko odrobić braków całego życia.

Pan, który mnie rozumiał, dał mi deskę ratunku: chorobę, z jej lękiem, bólem, operacjami, męczącymi zabiegami i stałym niepoko­jem. Walczyłam o przedłużenie życia - dla Kubusia - i tu też mnie wspomógł. Zyskałam sześć lat. Nie stałam się inna, bo nie miałam żadnego wzorca, przykładu, ideału. Uwierzyłam, że ważne są pieniądze i dobrobyt, i wszystkie inne „sposoby" życia - jak np. twój i twojej mamy - lekceważyłam.

Wiesz, jak ojciec wyśmiewał wiarę w Boga, a mamusia też była praktycznie poganką. Nie mogę o tym mówić, bo zbyt straszne jest potem obudzenie. Rozumiesz mnie, prawda? (Jasia płacze, gdy myśli o ojcu). Wiem, bo niejeden raz słyszałam, jak mówiłaś, co Bóg zrobił dla mnie. Nie chciałam, żeby Kubuś był wyśmiewany przez dzieci, dlatego dbałam o jego religijne wychowanie. On jest pewien, że byłam zawsze wierząca, a ja byłam po prostu dewotką jak ciotka. Dlatego tak łatwo później odrzuciłam religię, że nigdy w życiu nie stosowałam jej zasad.

Nauka Zbawiciela naszego: miłosierdzie, przebaczenie, miłowanie bliźniego - to nigdy nie zamąciło spokoju, z jakim osądzałam, krytykowałam, odsądzałam od czci i wiary i pogardzałam tymi, których życie było inne niż moje; i wtedy nawet, gdy sama stałam się taką, jakim przedtem nie podawałam ręki, wtedy ja byłam w swoich oczach usprawiedliwiona, byłam ofiarą, a nie winowajczy­nią. Wiem o każdym moim złośliwym słowie, o każdej myśli zawistnej, o każdym momencie, w którym świadomie i z przyjemno­ścią zadawałam innym cierpienie. Teraz - wiem. Ale już nie napra­wię, nie przeproszę, nie przebłagam wszystkich, których uczyniłam moimi wrogami.

Czy mogę kochać ciotkę, skoro ona całe swoje zło nałożyła na mnie jak garb? Uczę się darowywać jej winy, ale wiem, że bez jej „wychowania" moje życie byłoby inne. Nie chcę już więcej mówić o niej, bo ona to słyszy i cierpi, a nie chcę dokładać jej więcej cierpienia, chociaż widzieć jej nie mogę. Może później. Stan analizy swojego życia jest tak ogromnym ciężarem, smutkiem, żalem, wyrzutem, że trzeba najpierw pozbyć się wszelkich zarzutów względem tych, których uważamy za winowajców, by móc im przebaczyć - tak jak On nam wybacza - a potem prosić za nich.

Wina tych, którzy innym niszczyli sumienie, odbierali prawdę, a podsuwali kłamstwa - słowem deprawowali (chociaż w życiu nigdy bym tak o ciotce nie pomyślała), bo taka jest istota deprawacji - tutaj jest chyba najcięższą zbrodnią. I oni, jeśli się Bóg nad nimi zmiłował i są tutaj, to przebywają w stanie bliskim piekłu, czyli w rozpaczy zrozumienia nieodwracalności popełnionych win, pojmując w pełni ciężar winy i jej następstwa w życiu innych ludzi. Gdyby Bóg mnie nie uratował, obie byłybyśmy w wieczystej otchłani, pogrążone we wzajemnej nienawiści na zawsze. Tu są nie słowa, a stan rzeczywistego przeżywania.

Czy rozumiesz moją - niemożliwą do wyrażenia - wdzięcz­ność Jezusowi, mojemu Zbawcy?

Może powiem ci o moich ostatnich dniach choroby, bo i to chcę ci przekazać. Marynia mi pomogła, mnie i wielu innym. I teraz prosi za nas. Ona umarła za nas, w każdym razie wizyty w szpitalu skróciły jej życie, tak bardzo przejmowała się nami.

Prosiłam cię, żebyś się do niej zwróciła, bo pragnęłam gorąco, aby ujawniona została jej wielka troska o nas i miłość - które trwają.

Wiesz, że u nas nie ma murów ani krat. Ci, którzy nas kochają, mogą z woli Boga pomagać nam, ale my nie możemy być z nimi, dopóki nie pozbędziemy się ostatniego pyłu, który nas brudzi.

Wczoraj wieczorem usiłowałam dać ci wyobrażenie o tym i wiem, że mnie słyszałaś. Może powtórzę, ale powtarzam wciąż ­przez analogię, przez odległą analogię. Więc wyobraź sobie, że istnienie w niebie, w Bogu, jest jak gdyby życiem w bardzo wysokich górach na wysokości np. sześciu tysięcy metrów. Tam żyć mogą tylko silni i zdrowi. Powietrze jest nieskończenie czyste i tak nasycone światłem, mocą, życiodajną energią, że nikt nie pragnie jedzenia ani napoju, snu lub wypoczynku, bo wszyscy nasyceni są zawsze do pełni. (W Jego domu nasyca i zaspokaja wszelkie potrzeby sam Pan).

Ale my przychodzimy w różnych stanach choroby duszy: od lekkiej słabości, którą szybko można uleczyć, do stanu tak rozpaczli­wego, tak bliskiego śmierci, że pierwej trzeba chorego leczyć, i to długo, aby potem mógł on zacząć przygotowywać się do wejścia w dom Boży. Ci uratowani w ostatniej chwili są w takim stanie, jak np. byłby człowiek z wielką gorączką, w malignie. Nie ma z nim kontaktu. Tylko obecność Boga powoli, bardzo powoli wyzwala z ciemności i chory zaczyna wtedy rozumieć kim jest, co się z nim dzieje i dlaczego.

Wszystko to, co ci mówię, jest tylko odległym podobieństwem, bez proporcji, bez barwy, bez bryły, i ma się jak szkic lub plan domu do istniejącego w naturze pałacu.

W stanie niejako rekonwalescencji wiele zależy od pragnienia zbliżenia się do Pana, od głodu duszy, który wciąż rośnie. Zaczyna rozwijać się miłość od poczucia wdzięczności za wybawienie, za dar życia, za to nieskończone miłosierdzie Pana, które zaczyna się rozumieć i które podtrzymuje życie w nas. Wtedy otrzymujemy pomoc: od was - prośby i wstawiennictwo, z nieba - przyjaźń, braterstwo, radę i pociechę. Poznajemy, że niebo jest wspólnotą miłości i silnie odczuwamy nasze wyłączenie, naszą nieumiejętność miłowania. Rośnie nasze pragnienie bycia razem z nimi, ale towa­rzyszy temu również wciąż rosnące zrozumienie naszych braków powstałych z własnej winy. Coraz wyraźniej i szczegółowiej analizu­jemy własne życie; ale w świetle Bożym inaczej je widzimy: jako szereg prób, egzaminów, pytań zadawanych nam w życiu przez miłość Bożą, która nas zawsze chroniła, prowadziła i trwała przy nas - nawet odrzucona.

Te setki tysięcy zmarnowanych okazji, odrzuconych szans wzrostu, pogrzebanej przez nasz egoizm miłości do bliźnich, głodnych naszej miłości, potrzebujących jej i martwiejących pod wpływem naszej obojętności i nienawiści! Każde nie udzielenie dobra, którą to okazję dawał nam Pan nasz, jest aktem nienawiści bliźniego.

Mamusia moja i ja jesteśmy równie winne względem siebie. Tylko ja już to rozumiem. Gdyby nie choroba, gdyby nie cierpienie, Pan nie mógłby tak mi pomóc, bo póki byłam zdrowa, odrzucałam Go. Dopiero rak, lęk, poczucie zagrożenia spowodowały, że zwróci­łam na Niego uwagę.

On podtrzymywał renie w ostatnich dniach. Otrzymałam pozwolenie przyjmowania Ciała i Krwi Pańskiej, i korzystałam z tego daru. Ile zachęty dała mi Marynia, a i inne panie. Mogłam być usprawiedliwiona, na tyle na ile wtedy widziałam swoje winy i otrzymałam ich odpuszczenie, lecz dopiero tutaj zobaczyłam, kim byłam w istocie.

To straszne! Mów wszystkim, komu możesz: niech często korzystają z sakramentu przebaczenia, niech nie odwlekają, nie odkładają do ostatniej chwili, bo wiele lat zaniedbywania czyni nas tak „zarośniętymi brudem", że już go nie czujemy Jeśli sumienie tak zlekceważymy, że już nie śmie nam nic wyrzucać, jeśli uczynimy tępymi i ślepymi oczy naszej duszy, jakże możemy spowiadać się uczciwie?

Bóg nam zawsze odpuści nasze winy, jeśli je wyznamy żałując i pragnąc oczyszczenia. Ale kiedy nie wyznamy ich i nie żałujemy, bo nie wydają się nam winą, bo w ogóle już nie zauważamy, że grzeszymy - co wtedy?

Mówię tu o najcięższej winie względem miłości Boga i miłości bliźniego, o tym ciężarze, który przygniata nas tutaj, bo jest zaprze­czeniem prawa miłości wzajemnej, jest zaprzeczeniem samej podsta­wy istnienia świata bytów duchowych - wyłonionych z nicości darzącą, udzielającą się miłością Boga i z Nim związanych obopól­nym miłowaniem.

Ktokolwiek przychodzi tu, zaniedbawszy kształtowania w sobie zdolności kochania, biedniejszy jest od najuboższego, najnędzniejszego żebraka ziemi. A kto znienawidził miłość lub odwrócił się od niej ku pokochaniu siebie ponad wszystko, pozosta­nie w wieczności sam pośród podobnych sobie, aby w nieskończo­nym zamieraniu z głodu duchowego powtarzać sobie: sam tego chciałeś, sam wybrałeś, sam odrzuciłeś bezpowrotnie, na zawsze.

Poznałam, czym jest zimna nienawiść piekła, i wiem, że tylko miłość Boga do swego głupiego stworzenia ocaliła mnie. Wiesz, tu prosiło za mnie tyle osób, za które ja nie prosiłam, gdy mogłam. Jaki to wstyd. jak można spojrzeć w oczy osobie, której choroba i śmierć była dla nas obojętna, a ona przychodzi do nas z pomocą, z zachętą, z serdecznością i dobrocią. Straszna jest świadomość, że człowiek niczym nie zasłużył sobie na to, że przecież mógł być dobry, życzliwy, miły, mógł pamiętać o innych, dbać o nich, troszczyć się, pomóc lub chociażby zatelefonować, napisać, okazać, że nam na tym innym człowieku zależy. Mógł, ale nie chciał. Sobą sam przesłonił cały świat.

Czy wiesz, że twoja mamusia była jedną z pierwszych osób, które mitu pomogły? Pocieszała mnie, opowiadała o miłości Boga do mnie; bo wiesz, wtedy myśli się, że Bóg już nas - teraz - kochać nie może. Gdy poznajemy własną szpetotę, nie możemy uwierzyć, że może nas ktoś kochać, nawet Bóg. A to dlatego, że przestajemy kochać siebie, bo nie można kochać siebie, poznając się w prawdzie. Na ziemi człowiek tworzy o sobie mity i uwielbia je w sobie. To tak, jak gdybyś sama ulepiła bałwana, przyodziała go w klejnoty i wspaniałości, umalowała, upiększyła i zaczęła przed nim bić pokłony. Co za głupota, prawda? A przecież tylu ludzi tak żyje.

I ja byłam tak zaślepiona sobą. Wtedy szok wobec swojego prawdziwego obrazu jest wstrząsający, tym bardziej, że wie się z absolutną pewnością, że takim się jest prawdziwie.

W piekle nienawidzi się przede wszystkim siebie, potem wszystko - z nienawiścią rozpaczy, zawiści, gniewu. Tu też można przeżyć taki „okres" - stan, jeśli było z nami tak źle, że uratowało nas wyłącznie miłosierdzie Boże, ale jeszcze tego nie zdołaliśmy zobaczyć. Nienawiść - to ślepota, ciemność, pustka. Ale w czyśćcu jest nadzieja, świadomość, że jest się kochanym, i to światło powoli rozjaśnia mroki niewiedzy w tych, którzy żyli całe życie poza Bogiem (ale bliźnim cokolwiek dobrego uczynili).

Wiem, że już powiedziano ci, iż Pan nasz jest niezmiernie wrażliwy i łagodnie traktuje tych, którzy starali się świadczyć bliźnim swoim jakieś dobro, choćby mizerne, i broni zawsze tych, którzy o Nim nie wiedzieli, otrzymali w życiu na ziemi mało lub zostali przez innych skrzywdzeni; zwłaszcza gdy krzywdzili ich Jego „wyznawcy". Dlatego tak wiele wybaczył Pan w czasie ostatniej wojny Japończykom, Rosjanom i Chińczykom, a tak surowy był dla Niemców. I my byliśmy przez nich mordowani, a teraz stanowimy w Jego domu potężną i wspaniałą wspólnotę (do której i ja zostałam włączona przez zasługi innych Polaków, bo własnych nie mam), podczas gdy Niemcy - ci, którzy mordowali lub spowodowali śmierć bliźniego rozkazem, donosem, pastwieniem się, w czasie gdy mogli to robić bezkarnie - wciąż jeszcze pomnażają piekło; dlatego właśnie, że nigdy nie żałowali swoich czynów nienawiści i pogardy (mówię o tych, którzy zmarli wiele lat po wojnie i jeszcze umierają). To jest wstrząsające, gdy się wie, ilu z nich mogłoby się ocalić, gdyby - każdy z byłych zabójców - uznali zło swoich czynów i prosili Boga o wybaczenie.


Szkoła miłości bliźniego

My tu wiele o was wiemy, wedle własnych zainteresowań i poczucia wspólnoty, które wzrasta. Wiele możemy wam pomóc, gdyż jest to nasza szkoła miłości bliźniego. Przecież trudno nie prosić, jeśli się poznało samemu na sobie, jak trudno jest żyć „dobrze", zwłaszcza teraz w Polsce. Współczujemy wam bardzo...

Chciałam ci powiedzieć o Niemcach, bo wiem, że ten temat jest dla ciebie niezupełnie jasny Sprawiedliwość Boga jest tą prawdziwą sprawiedliwością, której tak łakniemy na ziemi. Bóg daje nam czas na naprawienie zła (mówię o naszym ziemskim życiu) i daje nam po temu okoliczności i pomoc. Dopiero przez uparte trwanie w złym wyborze osądzamy się sami. Przed obliczem Boga kłamstwo istnieć nie może, dlatego człowiek pełen zła ucieka przed swoim Stwórcą, jak zrobił to Adam. Ale można postąpić tak, jak Dobry Łotr na krzyżu, i uzyskać w jednym momencie przebaczenie.

Mówię to, aby ci ukazać, że Bóg do ostatniej chwili naszego życia oczekuje na nasz wybór i wspomaga nas. Nie wierz, że w piekle są „potępieni'; tam są tylko ci, którzy nie chcieli porzucić swojego wyboru, wiedząc że jest on zły. Przykładowo ci powiem, że jeśli jest obyczajem plemiennym wyciąganie zagłówka, aby przyspieszyć śmierć starców, to czyn taki jest w oczach plemienia miłosier­nym, i Pan nie osądza go inaczej. Inaczej: nasze sumienie jest głosem Bożym w nas, władzą naszego ducha wiążącą nas z Ojcem naszym. Jest ono najdroższym klejnotem, którego należy strzec jak bezcenny skarb.

Mogę cię zapewnić, że od początku świata nie zdarzyło się, by Bóg wyrzekł się człowieka, który zmuszony okolicznościami, np. w więzieniu, w śledztwie, na torturach wybierał śmierć, jeśli jego sumienie nakazywało mu raczej taki wybór niż ustępstwo ze swego przekonania. Dlatego w Panu żyją „heretycy" i „zdrajcy", i ci, co nie pokajali się przed inkwizycją, np. Giordano Bruno, a inkwizytorzy i słudzy wielu „sprawiedliwości ludzkich" zaludniają piekło; oczywiście nie wszyscy i nie zawsze.

Przed Panem sumienie ludzkie nie ma tajemnic. On patrzy w nasze serca, a zapytuje o to, czy kochaliśmy, i co, i jak bardzo. Sama rozumiesz, że nie każdy człowiek może poznać Boga przez jakąś religię (np. teraz Rosjanie), i to nie z własnej winy Ponadto my, katolicy - mówię tu o sobie i innych podobnych do mnie - bardzo rzadko świadczymy sobą o Jezusie; najczęściej gorszymy i odstrasza­my swoim postępowaniem.

Dlatego naiwnością byłoby przypuszczać, że Pan sądzi nas wedle przynależności wyznaniowej. Bóg szuka w nas miłości bezinteresownej, bo w niej jest „podobieństwo" człowieka do jego Ojca. Jeśli znajdzie w człowieku chociaż zalążek takiej darzącej, pragnącej dawać miłości, to na pewno dopomoże mu w dojrzewaniu. Czyściec to właśnie okres inkubatora, w którym jego niedorozwinięte dzieci, chore i słabe wcześniaki (z własnej winy takie „niewyda­rzone") dojdą do siebie, by jak w pełni dojrzałe dzieci narodzić się dla nieba.

Od momentu, kiedy zrozumiałam, że już jestem tu, przeszłam bardzo długi i ciężki okres nauki; ciężki z powodu świadomości zmarnowania życia. Ale też od początku miałam światło Pana i zrozumienie, że On mnie kocha i już przebaczył mi. Wszystko, co działo się w moim życiu, zobaczyłam jako dar Boga i szansę oczyszczania się, ulepszania. I wiesz, dopiero w chorobie skorzy­stałam z tych Bożych okazji. Wszystkim, co robiłam, okazywałam moją miłość Włodkowi i Kubusiowi. Chociaż tych dwoje najbliższych nauczyłam się kochać. Wniosłam w świat tyle złości, zawiści, niechęci i pogardy, a tak mało dobra. Byłam jak skąpiec, który nigdy nic potrzebującym nie da (a głodni dobra i miłości są wszyscy ludzie); skąpiłam im tego, co mogłam rozdawać bez miary, bo Bóg mi udostępniał swoje dobra i mogłam brać, ile chciałam - ale ja nie chciałam. Co byłoby ze mną, gdyby nie choroba i długie cierpienie? Pan mi je policzył i... cieszył się mną(!) - tym, że w końcu zrozumia­łam Jego wolę i nie odrzuciłam Jego pomocy.


O chrzcie

7 V 1988 r. Mówi Jasia pawia, nawiązując do mojej refleksji na temat chrztu i naszego chrześcijaństwa.

- Tak, chrzest jest wielkim przywilejem, wielkim dobrem Pana. Ale jak możesz wracając do Ojca szczycić się tym, że dostałaś odeń o wiele więcej niż inni, że było ci łatwiej? Przecież to są zobowiązania. Urodzenie się i wejście w Kościół Chrystusowy to taki przywilej jak urodzenie się na królewskim dworze. To zobowiązuje! Wtedy trzeba się zachowywać jak królewskie dziecko: przynosić Ojcu zaszczyt, a nie wstyd i utrapienie. Gdybyśmy to rozumieli, świat już by się przemienił.

Jeżeli jesteśmy ochrzczeni, wtedy musimy stając przed Bogiem ukazać Mu, jak o Nim świadczyliśmy i czy w ogóle świadczyliśmy... To dopiero jest straszne. Takie masy synów marnotrawnych, przenie­wierców i renegatów wciąż stają przed sprawiedliwością Pana - od dwóch tysięcy lat. Jeżeli ktoś urodzony wśród mętów jest złodziejem, Pan to zrozumie, ale jeśli syn królewski - a jest nim każdy, kto przez chrzest święty staje się bratem Jezusa, zbawionym przez Niego - tak „wysoko urodzony" schodzi w doły etyczne i żyje jak złodzieje, oszuści, kłamcy, chciwcy, mordercy i donosiciele, jak swój pomiędzy swymi, jak można go usprawiedliwić...?

Łaska Boska to kredyt, który trzeba spłacić. Wszystko, co nam na ziemi „na życie" dał Pan, jest pożyczone, darowane na czas pewien, nie nasze, a Jego - abyśmy używali Jego dóbr, abyśmy się czuli bogaci i szczęśliwi. On tego chce, chce dla nas szczęśliwego życia. Ale jeśli my z Jego daru uczynimy ugór lub wyjałowioną ziemię, gnojowisko, co Mu oddamy, przychodząc tu? Jest się czego lękać, prawda?

Chciałabym ci powiedzieć, że wszystkie przypowieści i podo­bieństwa Pana Jezusa z Ewangelii to szczera prawda, tylko „ubrana" w materialne szaty, bo inaczej nie zrozumiano by sensu, wtedy i teraz. Przecież ja je znałam, tak jak i prawie wszyscy, którzy się nazywają chrześcijanami. I co myśmy z tych słów przyjęli do serca, skoro tu musimy się uczyć od początku? A ilu z tych chrześcijan ­tylko nie sądź, że z sekt, właśnie katolików, protestantów, prawo­sławnych - zdradziwszy Boga i działając świadomie przeciw miłości, jest ofiarami piekła. Ofiarami - mówię - bo piekło to stan istnienia, ale ma swego gospodarza, i przy mocach ciemności najgorsi esesmani i gestapowcy są tylko ofiarami swych panów, jak psy gestapowskie szczute na ludzi (szukam porównań znajomych nam obu).

Mów tam, gdzie możesz, że śluby kapłańskie i zakonne nie chronią przed piekłem. Jeśli zdradza swego pana sługa wysoko wyniesiony, straszliwsze ponosi skutki swojego wyboru. Pan nasz służył - sobą - przez całe swoje ziemskie życie i śmierć, i tego od swoich sług wymaga: służby. Jeśli człowiek w odpowiedzi niby służy, a w zasadzie wykorzystuje swoje stanowisko, by z niego czerpać korzyści dla siebie, nie dla Pana swego - tu, u nas zostanie przez Pana pozostawiony sam sobie, a bez obrony Jezusa (w ostateczności bez wstawiennictwa Maryi, Matki naszej u Jezusa, jako tej, która przez współuczestnictwo w Męce jest Współodkupicielką i wciąż za nas prosi) taki człowiek zginie. I to dopiero można nazwać śmiercią. Później trwa już tylko wieczne konanie bez nadziei i bez powrotu.

Mów, niech się „wierzący" strzegą pewności siebie i zadowole­nia z siebie, bo przed sądem Boga staną obnażeni w pełni swej pychy, ignorancji i win. Ja to wszystko znam z doświadczenia. Chociaż z piekła nikt nie powraca, ale my tu - zależnie od naszego stosunku do miłości Pana, a więc niezrozumienia, lekceważenia lub odrzucenia Jego darów, a przede wszystkim daru istnienia - zazna­jemy piekła, nie będąc w nim. Aby zrozumieć, przed czym nas Jego Ofiara uchroniła, potrzebne jest zaznanie nieszczęścia, jeśli już nic innego nie pomaga, by dusza mogła zacząć odczuwać. Przerażenie, groza, wstręt - to są ostateczne środki, którymi łaska wstrząsa skamieniałymi duszami, budzi je niejako do życia. Nie zaznałam tego stanu sama dzięki pomocy Pana, której nie odrzuciłam w ostatnich tygodniach choroby, ale wiem, co czują inni, widzę to (ale to, co mówię, to tylko podobieństwa). My tu silnie odczuwamy cudzy ból. Współczujemy, bo prawie współodczuwamy To też jest szkoła miłości.


Ja już jestem tu, w domu Pana!

25 V 1988 r. Mówi Jasia.

- Czy mogę? Nie zajmę ci dużo czasu. Ja już jestem tu, w domu Pana!

W Dniu Zesłania Ducha Świętego, wtedy, kiedy prosiłaś za mnie przez krew Chrystusa Pana, naszego Zbawcy, On cię wysłuchał! Przelana za nas Krew Boga-Człowieka ma nieskończoną moc zbawczą. Ona przesłania wszystkie nasze winy i zmywa je, nawet te jeszcze nie odpokutowane. Przecież to jest miłość Boga! Nieustanna rzeka miłosierdzia. Każdy, kto w niej z wiarą, nadzieją i skruchą zanurzy się, będzie oczyszczony!

Tak bardzo dziękuję ci, że o mnie pomyślałaś, żeś zawierzyła miłości Boga!

Marynia, twoja mama i ty pomogłyście mi najwięcej. Kiedy pomyślę o tym, że ja mogłam przez całe życie pomagać potrzebują­cym, a nie robiłam tego i nie zasługiwałam przez to na pomoc i wstawiennictwo, a jednak je otrzymałam i dzięki waszym prośbom jestem już z Panem (a mogłam długo jeszcze oczekiwać, bo na to sobie zasłużyłam). Kiedy sama doświadczyłam niezasłużonego miłosierdzia i sama, osobiście spotkałam się z miłością Boga do mnie, zostałam nią przeniknięta i nasycona - nie mogę o niczym innym myśleć, jak tylko zachwycać się, zdumiewać i wielbić; ale to są słowa, które zaledwie sygnalizują ten stan szczęścia, w jaki wstępujemy. Na ziemi nikt by takiego stanu nie wytrzymał, nawet na chwilę. Wiem, że słyszałaś mnie, ale tak pragnęłam potwierdzić ci to nieprawdopo­dobne, niewyobrażalne szczęście, w którym żyję.

Ja tak mało rozumiałam, że Pan potraktował mnie jak chore dziecko - chore z własnego wyboru, bo choć może niezupełnie tylko z mojej winy, lecz wybierać mogłam. Mogłam swoje chrześcijaństwo traktować tak, jak na to zasługuje - jako najwyższe posłannictwo, a więc i apostolstwo na ziemi - a przyjęłam je jako formalny znak przynależności, i poza przykazaniami kościelnymi, do których stosowałam się, reszta, istota, miłość była we mnie martwa. To tak, jakbym całe życie odżywiała się łupinami, skorupkami, łuskami, odrzucając odżywczy miąższ, treść - to, co było życiem, owocem wiary. Nie sądź, że tu, w niebie zapomina się przeszłość, przeciwnie, rozeznaje się ją szczegółowo i prawdziwie, czyli według hierarchii wartości - tych, które mieliśmy wokół siebie i z których zatem mogliśmy uczynić nasz własny wybór.

Miłość Boga do każdego z nas jest ponad wszystkim i poprzez ten płaszcz miłości patrzymy, lecz nie zapominamy i dlatego wdzięczność takich jak ja - a jest ich miliony - jest radością nieba; tzn. nasyca je uwielbieniem, zachwytem pełnym podziwu nad istotną wielkością Bożej miłości, z której zupełnie nie zdajemy sobie sprawy na ziemi. Człowiek, którego Bóg swoją miłością ogarnia, nie ma już żadnych potrzeb. Jest nieskończenie szczęśliwy, bo wie, że po to został powołany do istnienia i - pomimo swego sprzeciwu, złej woli i oporu natury cielesnej - został uratowany, by być przy Ojcu: na zawsze znaleźć swoje miejsce w Jego domu i żyć z Nim i w Nim. Dlatego naszym najgorętszym pragnieniem jest, aby to szczęście nie ominęło nikogo z was.

Wybacz, że zajęłam ci tyle czasu i sił, ale widzisz, chciałam ci jeszcze coś o niebie powiedzieć i wyrazić ci wdzięczność i stałą pamięć.


Mówi Matka.

- Jestem, córeczko. Wszyscy cieszymy się, cała rodzina, a Jasia poznaje tych, którzy ją naprawdę kochali i prosili za nią. Bardzo prosiła babcia i tu dopiero jej starania i troskę Jasia poznała.


MARYNIA

20 IV 1988 r. Mówi Pan.

- Maria stała się moją radością i jej służba wstawiała się za całym zgromadzeniem, które nie jest niestety wierne wszystkim punktom konstytucji, a przecież składając śluby zobowiązują się wypełniać ją. Maria, najsłabsza z nich, postanowiła poza pracą jej przydzieloną iść i nieść radość i pociechę najbardziej nieszczęśliwym, chorym na raka, umierającym. Sama widziałaś radość swojej kuzynki na widok Marii. (Kiedy byłam w Instytucie Onkologii u mojej kuzynki, Jasi, na kilka tygodni przed jej śmierci, weszła Marynia i wszystkie chore rozpromieniły sił).

Maria była moim prawdziwym świadkiem. Apostołowaliśmy razem. Wiesz, że dałem jej ciężki krzyż: kalectwo widoczne i przykre (Marynia była maleńka - ważyła 35 kg - i garbata; zmarła na wylew do mózgu, który się szybko powtórzył), a ona, moje kochane dziecko, oddawała Mi wszystkie swoje trudy, bóle i smutki z radosną ufnością.

Zabrałem ją sobie szybko z waszego świata, bo zapragnąłem uszczęśliwić ją tak, jak ona uszczęśliwiała wszystkich dookoła siebie. Myślisz, że „szkoda, że jeszcze tyle dobrego mogła z siebie dać". Tak, to prawda. Ona tak bardzo starała się być przydatna, że przemęczyła się. Śmierć jej jest wynikiem zbyt dużego wysiłku. A jednak Maria byłaby bardzo nieszczęśliwa, nie dając z siebie wszystkiego. Po chorobie nie pozwolono by jej na odwiedziny w szpitalu. Pracowała­by zamknięta z księgami nad historią zgromadzenia - dla zgroma­dzenia, a nie dla Mnie. A Ja dałem jej - co Maria zrozumiała i czyniła - apostolstwo „pomimo wszystko", i dlatego było ono tak skuteczne, choć krótkie.

Mnie nie potrzeba waszych zasług i waszych wieloletnich umiarkowanych wysiłków, by móc was wprowadzić do domu Ojca. Szukam miłości wśród was i poszukuję gorącej przyjaźni, prawdziwe­go zrozumienia. Maria tak właśnie, głęboko i z całego serca ukochała Mnie i wszystkich - we Mnie; tych zwłaszcza, o których Ja zabiegam najbardziej i pragnę ich wesprzeć: umierających, zbolałych i przerażo­nych. Zrobiła dla nich (i dla Mnie) wszystko, co tylko mogła. Czyż Ja nie miałbym zrobić dla niej tego samego? Tylko że Ja mogę nieskończenie wiele. Mogłem uszczęśliwić bezgranicznie i na wieczność to dziecko wierne, kochające, zapracowujące się i zapomi­nające o sobie. Bo i Ja mam wrażliwe ludzkie serce, ukształtowane przez Maryję, Matkę moją, córkę człowieczą. Moje Serce pragnie waszego szczęścia, pragnie posiadać przyjaciół przy sobie... i czasami nie mogę się powstrzymać: zabieram z gwałtowną miłością mój drogocenny skarb i unoszę go w mój dom, dom miłowania. Tak zrobiłem dla Marii - umiłowany dla umiłowanej. Czy może cię to dziwić?

- Nie, Panie, dziwi mnie to tylko, że Ty zechciałeś mi to powiedzieć.

- Przecież powiedziałem ci, córko, że sam przyprowadzę ci Marię, bo ona nie potrafi się przemóc, by ci o sobie powiedzieć. Ukochana moja jest tak nieśmiała, cicha i zawstydzona moją miłością, że sam musiałem dać o niej świadectwo. Nie dla ciebie tylko, lecz także dla biednych niewierzących ludzi, tak bardzo lękających się śmierci, przerażonych na myśl o spotkaniu ze Mną. Chcę, by wiedzieli, jakim dla was jestem, jak mało wymagam, jak wiele daję, jak nieskończenie was kocham.

O spotkaniu ze Mną, pragnę, by Maria powiedziała ci to, co sama zechce.


21 IV 1988 r. Mówi Marynia.

- Jestem przy tobie - Marynia. Wiesz, ogromnie martwiło Mnie, że ty wciąż na mnie czekasz, a ja nie wiedziałam, jak ci powiedzieć, że już jestem tu (umówiłyśmy się, że Marynia odwiedza mnie, kiedy będzie miała trochę czasu). Pan nasz życzy sobie, żebym ci powiedziała o naszym spotkaniu, o narodzinach dla nieba, ale może najpierw powiem ci, że to, co robicie (przygotowanie tekstów) jest bardzo ważne i potrzebne. Pamiętam, jak pomogło mi to, coś mi powtórzyła od mojej Matki po jej śmierci (zamieszczone w rozdziale V). Teraz jesteśmy już razem. Wiem, że w przygotowywaniu rozmów z nami pomagają ci wszyscy, którzy cię znali, więc i ja się dołączam. Nie bardzo wiem, od czego zacząć. Może od Pana, dobrze?


Człowiek w ogóle nie wyobraża sobie, że mógłby być tak szczęśliwy

- Wiesz, właściwie nie wiem, jak ci powiedzieć, kim jest Jezus, Chrystus Pan, nasz Zbawca, cel naszych uczuć, miłości, wdzięczności i uwielbienia. Całe niebo jest zwrócone ku Niemu (jak słoneczniki ku słońcu), zgadujemy Jego pragnienia, żeby móc w jakiś sposób okazać panu ogrom naszej miłości do Niego. Takiej miłości, jaką jest On, nie ma na ziemi. Nie ma skali porównawczej. Człowiek w ogóle nie wyobraża sobie, że mógłby być tak szczęśliwy, jak my tu jesteśmy wszyscy. Mamy świadomość, iż ta miłość jest trwała, wieczna. Jej udzielanie się - bo Pan udziela się stale swojemu stworzeniu - owa ogarniająca nas miłość, nie znajdując już w nas oporów, jak to było na ziemi, wypełnia nas i poszerza, czyni zdolnymi do przyjęcia jeszcze większej mocy miłości. To są porównania, ale wyobraź sobie, że oddychasz, a każdy oddech jest głębszy, każdy daje ci więcej życia, więcej sił, zdolności zrozumienia, poznawania, po prostu wzrostu.

Tu zrozumiałam, że człowiek, aby naprawdę żyć, potrzebuje miłości, ale duch potrzebuje miłości prawdziwej, nie zaś jej namiast­ki - potrzeba mu miłości Boga, swego Stwórcy i Ojca. Gdybyśmy potrafili tak kochać ludzi na ziemi, jak Bóg kocha nas, znikłyby nieszczęścia, rozpacz i łzy. Dlatego tak ważną, zasadniczą sprawą jest więź osobista każdego człowieka z Bogiem. Bo jak możemy kochać własnymi siłami, z własnej mocy...? Przecież my nic nie mamy.

Wiesz, ja tak bardzo chciałam ulżyć ludziom cierpiącym, lękającym się śmierci, żyjącym w ciągłym żalu, że Bóg im odbierze ­jak gdyby niesprawiedliwie - czas życia, podczas gdy innym go daje. Bolało mnie to, że nic nie potrafię zrobić sama. Dlatego zapraszałam Pana i wszędzie, a zwłaszcza w szpitalu, byłam z Nim i prosiłam Go o działanie; usuwałam się, aby On mógł sam dotrzeć do człowieka. Wtedy nie widziałam Pana, ale wierzyłam, że On kocha chorych i mnie, i dlatego pewna byłam, że Jezus udziela się, że Jest i daje im siebie. Starałam się o to, aby sakrament chorych przyjęło jak najwięcej osób, dlatego nie chciałam, żeby wiedziały, że jestem zakonnicą; żeby nie sądziły, że robię to niejako profesjonalnie, a nie z chęci zbliżenia ich do Boga. (Marynia wtedy w szpitalu prosiła mnie, żebym o tym nie mówiła kuzynce; teraz tłumaczy mi, dlaczego nie chodziła w habicie). Teraz wiem, że Jezus, Zbawiciel nasz, był ze mną zawsze przez cały czas służby Powiedział mi: „Przyjaciółko moja", kiedy przyszedł po mnie (wiesz, że miałam drugi wylew i umarłam nie odzyskawszy przytomności).

Śmierci w ogóle nie ma! Przerwana zostaje więź ciała z jego duchem i to można nazwać śmiercią, ale też dopiero wtedy stajemy się wolni, już nie związani i trzymani przez ciało jak przez... „skafander nurka" - podpowiadasz mi (dałam określenie Bartka); to dobre porównanie: coś ciężkiego, co nie pozwala na swobodę ruchów, tłumi dźwięki i zniekształca obraz rzeczywistości. Byłam jak gdyby we śnie, w mroku, w nocy, i w pierwszej chwili sądziłam, że budzę się, gdy poznałam, że ktoś staje przy mnie. To był Jezus.

Wiesz, jakim był Pan nasz w tym momencie? Nie jaśniejący, po trzykroć Święty, Pan Światów - nie. On nie tak przychodzi do swojego stworzenia, zwłaszcza tak słabego i małego, jak ja. Był Jezusem z Nazaretu, żywym człowiekiem, młodym, uśmiechniętym, szczęśliwym tak, jak gdyby przyszedł do domu ukochanej. Był cały pewnym oparciem, bezpieczeństwem, dobrocią i łagodnością. Jezus, Pan mój powiedział: „Przyjaciółko moja, przyszedłem do ciebie, bo nie mogę dłużej czekać. Pragnę cię zabrać, tęsknię za tobą. Chcę mieć cię, ukochana moja, na zawsze przy sobie. Czy chcesz pójść ze Mną. .?"

Czy ty możesz sobie wyobrazić, że Pan pytał mnie, swoje stworzenie, o zgodę? Nic nie odpowiedziałam, bo serce we mnie zamarło z zachwytu i szczęścia, tylko wyciągnęłam ręce. Pan się pochylił, wziął mnie w ramiona i podniósł jak chore dziecko, i... nagle znaleźliśmy się wśród jasności nieba. Kiedy to zrozumiałam, przeraziłam się swojej nędzy i sądu. Wtedy Jezus powiedział do mnie cichutko: „Nic nie mów i nie bój się. Nie ma sądu dla tych, którzy kochają Mnie, a przecież ty Mnie kochasz...?" Poczułam się jak malutkie dziecko w ramionach ojca: nie miałam siły odpowiedzieć, tylko przytuliłam się mocniej. Zrozumiałam, że Pan już zapłacił za mnie swoją Krwią, że jestem dla Niego droga, jedyna na świecie, utęskniona. Wiesz, wydawało mi się, że nie zniosę takiej mocy miłości, że jej w sobie nie pomieszczę, umrę, rozpłynę się, zatracę w Nim...

Nie mogę ci wytłumaczyć, jak to się działo w czasie, w miej­scu; to wszystko jest zupełnie nieistotne. Prawdziwy jest tylko Jezus i Jego miłość do nas. Mówię ci to wszystko po to, aby ludzie wiedzieli, jakim Pan jest, bo to są tak bardzo osobiste sprawy. Kiedy oprzytomniałam, stałam (ale byłam wysoka, tak jak wszyscy), a dookoła byli moi bliscy: matka, ojciec, rodzina; zobaczyłam wiele naszych sióstr (Leona także mnie witała). Wszyscy byli tacy piękni, młodzi, radośni. Witali mnie z wielką radością, tak jak gdybym wróciła do domu po długiej nieobecności. Pan stał obok, trochę z tyłu, dłonie oparł lekko o moje ramiona i wtedy zobaczyłam bardzo wyraźne ślady ran. Odwróciłam głowę, chciałam uklęknąć i ucałować je ze czcią, lecz Jezus wysunął mnie lekko przed siebie, a może cofnął się, i wtedy zobaczyłam matkę założycielkę i ojca Honorata stojących przede mną. Pan powiedział: „Oto moja ukochana, moja przyjaciółka, która pocieszała Mnie i radowała moje serce. Kochaliśmy wspólnie najbiedniejszych ludzi, służyliśmy im. Jest moją dumą i radością..."

Pan jeszcze trochę mówił o mnie. Nie poznawałam siebie. Czy ty wiesz, że Jezus, Pan nasz, w ogóle nie zwraca uwagi na nasze błędy i niedociągnięcia? Pomija je, nie chce o nich nic wiedzieć. Ceni tylko to, co było w nas dobrem. A przecież i to otrzymaliśmy. A On chwalił mnie - publicznie - za swoje dary.

Pan zwrócił mnie mojej rodzinie zakonnej, mówiąc że przynio­słam jej chlubę. Matka założycielka podeszła, objęła moją głowę i ucałowała mnie w czoło, a ojciec Honorat dał mi swoje błogosła­wieństwo kładąc rękę na głowie. Tyle radości.

Tyle osób otoczyło mnie. Były niektóre z tych chorych poznanych przeze mnie i zmarłych przede mną. Okazało się też, że wszyscy, którzy cokolwiek od nas otrzymali - to znaczy Pan im dopomógł lub skrócił okres oczyszczenia - oni wszyscy wiedzieli, kto o nich prosił i pamiętali o nas, modlili się za nas, a teraz ­dziękowali.

Ja już ci pomogłam w Instytucie. Mogę tam pomagać, a także innym chorym, pamiętaj o tym. Zwłaszcza gdy chodzi o sakrament chorych, będę prosiła Pana, więc proszę, pamiętaj o mojej chęci pomocy.

Już kończę, ale wiedz jeszcze, że jestem prosta - dusze nie mają garbów. Oczywiście żartuję, ale ja teraz wciąż żartuję, cieszę się i śmieję, jak gdybym miała 15 lat. Tu u nas panuje radość, życie pulsuje, śmiejemy się po prostu ze szczęścia. Kiedy mnie zobaczysz, nie poznasz mnie: nie jestem już mała, i nie mam garba, ale jestem sobą bardziej niż kiedykolwiek. Wszystko pamiętam, a o ileż więcej rozumiem.

Jeśli będziesz mogła, powiedz o mnie Klarze (siostrze ze zgromadzenia), bo chcę i mogę im pomagać. Kocham je wszystkie, i te nieznośne również. Kocham was wszystkich.

Dziękuję ci, żeś mnie wysłuchała. Za dużo mówiłam o sobie, a za mało o Panu, ale starałam się wypełnić Jego życzenie. Jak On was kocha, jak zawsze jest przy was, ile dobra wam daje. Żebyś ty wiedziała, jak cudowne życie szykuje Bóg dla was w Polsce. Nie załamujcie się, wytrwajcie! W zaufaniu Panu jest wasza chwała, całego narodu.

Żegnam i błogosławię ci w imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa. Marynia, twoja przyjaciółka.


OGLĄDANIE BOGA TWARZĄ W TWARZ

22 IV 1988 r. Ojciec Ludwik odpowiada na prośby teologa, który zapoznaw­szy sil z niniejszymi relacjami, zapytał o „oglądanie Boga twarzą w twarz".

- „Oglądanie Boga twarzą w twarz" to jest obrazowe określe­nie „zobaczenia", a więc poznania, zrozumienia, kim jest Bóg; i o tym mówi ci chyba każdy, kto już znalazł się w Jego królestwie. „Zoba­czenie" kogoś - to określenie ludzkie, bo człowiek ogląda przy pomocy wzroku, ale u nas nie „ogląda się", a pojmuje: natychmias­towo, jasno, bezbłędnie i prawdziwie. Celowo mówię „pojmuje", a nie „poznaje", w sensie zgłębienia tajemnicy Boga w Trójcy Jedynego. To, co należy do istoty Bytu Boga, świadome jest tylko Jemu samemu. Nawet najwyższy Anioł też jest bytem stworzonym: ma swój początek, Bóg - nie. Już to pojęcie tak naprawdę jest nie do zrozumienia.

Spotkanie z Bogiem nie jest spotkaniem równego z równym, jak spotkanie dwóch filozofów, dwóch mędrców czy dwóch kole­gów - to przecież jasne. Jest to spotkanie bytu stworzonego, jednego z nieprzeliczonej liczby bytów powołanych do istnienia przez ojcowską miłość Boga, z Nim samym. Inaczej mówiąc, jest to zaznanie mocy tej miłości, z której każdy z nas powstał, natychmias­towe przyjęcie prawdy o Bogu jako o naszym Ojcu, czyli pojęcie całym sobą - kim jest Bóg w stosunku do bytów powołanych przezeń do istnienia, i indywidualnie - kim jest dla mnie samego. Tu nie ma procesu rozumowania, nie „uczy się", lecz z niesłychaną jasnością wie - jakim Bóg zawsze był i jest dla mnie, ile mi dał, jak mi zaufał, dając mi taką właśnie a nie inną drogę, zadanie życia, jak pragnie mojego szczęścia, w jaki sposób od początku mojego istnienia opiekował się mną, dbał o mnie, czuwał przy mnie, bronił, osłaniał, po wielekroć ratował, jak nieskończenie mnie kocha i jak jest szczęśliwy, że ma mnie znów przy sobie.

Spotkanie rzeczywiste z Tym, którego na ziemi kochaliśmy w wierze (komu ufaliśmy poprzez przyjęcie przez nasz rozum i wolę świadectwa Pisma świętego), jest olśnieniem, zachwytem, niewyobra­żalnym szczęściem dla wszystkich władz duchowych człowieka. Wszystko staje się nam jasne. To, co głosił nam Kościół, jest prawdzi­we, ale przechodzi wszelkie wyobrażenia. I dlatego człowiek „w cie­le" zginąłby natychmiast zobaczywszy Boga (sprawdź, co o tym mówi Stary Testament), gdyż ciało ludzkie jest niesłychanie słabe (to tylko glina... i trochę innych pierwiastków).

W swoim królestwie Bóg ujawnia się nam, a zarazem objawia w swojej Boskiej naturze. Jest w całej swej mocy, i człowiek poznaje jego uszczęśliwiającą nas naturę, Jego miłość, a także wedle swej indywidualnej możliwości kochania zostaje „nasycony" Nim, przeniknięty - do pełni, którą może znieść.

Bóg jest Bogiem żywych, a to, co żywe, rozwija się, rośnie ku swojej pełni - człowiek ku pełni rozkwitu ducha ludzkiego - a że jesteśmy nieśmiertelni, rozwój nasz trwa i nie ma mu końca. W domu Bożym następuje już bez koniecznego dla świata materii procesu życie - śmierć, bo tu istniejemy w Nim, a On nie zna przemijania.

Kiedy człowiek staje wobec Boga (a więc w prawdzie), poznaje samego siebie, jakim miał się stać w zamyśle Pana. I im dalej był od miłości, tym gorzej siebie osądza. Pojmuje, na ile sprzeciwiał się sam i jak szkodził bliźnim z własnej winy, bo pojmuje (też wedle indywidualnej możności swej natury) dużo szerzej, mianowicie: plany Boga dla ludzkości, wspaniałe, ożywiające i podtrzymujące życie na ziemi, i swój w nich współudział lub sprzeciw czy bierność. To jest sąd szczegółowy w prawdzie, pierwsze otwarcie oczu duszy w Bożym świecie. Człowiek osądza sam swój stan; ale że Bóg jest i że jest miłością, poznaje to każdy, kto przekracza granicę ciała.

Jednakowoż ci, którzy Go kochali i zawierzyli Mu, wykazując prawdziwość swojej miłości w próbach, ci nie znają sądu. Wszyscy bowiem zostaliśmy odkupieni krwią Zbawiciela (prawidłowiej: dobrowolną ofiarą niewinnej Osoby Baranka, Syna Bożego, Jezusa), ale nie wszyscy Ją przyjmują z czcią i wdzięcznością. Ci, którzy na bezgraniczną miłość swego Zbawcy odpowiadają miłością i usiłują wykonać wszystko, co mogą, wedle woli Pana, łącząc całe swoje życie z Nim, lub jak robotnicy ostatniej godziny idą za Nim drogą krzyżową, przyjmując śmiertelną chorobę, cierpienie, prześladowanie, okaleczenie lub śmierć z ręki człowieka z poddaniem i wiarą w miłość Boga do siebie - ci wszyscy stają się prawdziwymi przyjaciółmi Chrystusa Pana lub zawierają z Nim braterstwo krwi. A miłość Boga trwa na wieki. Dlatego Jezus sam przybywa po przyjaciół swoich i przenosi ich przez sąd sprawiedliwości Ojca wprost w dom Boży. Miłość bowiem przekreśla Prawo. Jest ponad nim, bo Bóg jest Miłością.


DOBRZY CHRZEŚCIJANIE

10 IV 1988 r. Pytałam o p. Ludwika, mojego szefa z konspiracji, o którego śmierci dowiedziałam sil niedawno, i o jego przyjaciela Eugeniusza. Mówi Matka.

- Obaj są już z nami, ale przeszli przez krótki okres oczysz­czenia. Bo, widzisz, dużo otrzymali od Pana, dużo wiedzieli i w życiu na ziemi uważali się za „dobrych chrześcijan", a w takim przypadku Bóg zapytuje człowieka o to, jakim był apostołem i czy nikt przez niego rue cierpiał i nie płakał?

Dlatego, pamiętaj, nigdy nie uważaj się za coś lepszego od innych, za „dobrego syna" (z przypowieści o synu marnotrawnym), bo dobrym jest tylko święty. Ale nigdy nie przychodzi do głowy człowiekowi prawdziwie świątobliwemu, że jest nim, gdyż wie, że jest sługą nieużytecznym i bez pomocy Boga nie dokonałby nawet okruszyny dobra. Po prostu ludzie naprawdę „święci" wszystko, cokolwiek dzieje się dobrego z ich przyczyny, odnoszą do Boga, bo są Jego przyjaciółmi; rozumieją Jezusa i dlatego lepiej się orientują w swojej słabości i grzechu, i w Bożej miłości, która ich wspiera i działa w ich życiu.

Kto żyje blisko z Jezusem, Panem naszym, wybawicielem i największą naszą miłością, ten coraz jaśniej widzi Jego działanie w swoim życiu i przeszkody, jakie Mu czyni. Widzi, jak Pan buduje na ludzkiej słabości swoje dzieło, i może jak gdyby z ubocza obserwować siebie, podziwiać i błogosławić miłosierdzie Boga i Jego niezachwianą wierność i cierpliwość względem nędzy człowieka.

Ty przynajmniej możesz zupełnie jasno widzieć, że wszystko, co dajesz ludziom, daje ci Bóg - darmo, hojnie i nie rezygnując ze współpracy z tobą mimo licznych twoich wad i przeszkód, jakie stawiasz przed Jego łaską. Tak zresztą obdarza i nas, współpracują­cyh z tobą - z miłości, bez względu na to, w jakim stanie weszliś­my w Jego dom.

Zrozum, że „oczyszczanie się" każdego z nas jest inne; On od nas wymaga według miary i wagi darów, jakie w nas złożył, i warunków, jakie nam dał. W dom Boży wejść można tylko w czystej, „białej" szacie, ale może być ona ze zgrzebnego płótna, z atłasu, jedwabiu lub olśniewającej srebrzystej lamy; czyli - jako że wszystko to jest przenośnią - blask miłości świadczy o tym, ile jej w sobie mamy. Jeszcze inaczej: miłość w nas jest Jego obecnością w nas, a On - to światło, promienność, szczęście.

Niebo to nie „miejsce" leniwego spoczynku, to dalsza droga, dążenie, nieustanne zbliżanie się ku Źródłu miłości, rozszerzanie się jak gdyby, rośnięcie w miłość - świadome, radosne, aktywne, już bez oporów, a przeciwnie, angażujące całą naszą istotę ku miłowaniu Tego, który miłuje nas, cieszy się nami, uszczęśliwia nas i wciąż pociąga bliżej i bliżej: nasyca sobą. Tu miłość Stwórcy i stworzenia jest przestawaniem w świadomej i pełnej zrozumienia miłości, lecz jest to nadal miłość Ojca i Jego dzieci.


12-25 V 2988 r. Mówi Bartek.

- Teraz my, jako twoi przyjaciele, prosimy za nimi. Oni też, po ludzku biorąc, mieli zmarnowane życie. Przypomnij sobie. Pan Ludwik: więzienie, obóz, okropne warunki i ludzie mu wrodzy

186 Świadkowie Bożego miłosierdzia

Ciągłe bóle kręgosłupa, bezradność, bezsilność i choroba, no i samotność. Bóg prowadził go po bardzo trudnej drodze. A Euge­niusz? Ile on przeszedł: obozy, więzienie, brak pracy i możności działania, odsunięcie na boczny tor - a przecież on był „stworzony do działania". Przemyśl to sobie...


EUGENIUSZ

- Proszę pani. Pierwszy zabieram głos, bo czuję się bardziej winny wobec pani. Nigdy bym nie rozpoczął rozmowy bez pani zgody, tak samo Ludwik. Nie tylko wiem, słyszałem, ale czuję samym sobą pani obawy, niepokój i lęki. Wie pani oczywiście, że z naszej strony nie spotka pani nigdy już nic przykrego, ale rozu­miem, że tyle spraw pomiędzy nami jest jak gdyby „obolałych", że wciąż boi się pani „urażenia", poruszenia przez nas czegoś, co boli, czego pani nie chce słyszeć od nas, łącznie z podziękowaniami. Więc dobrze. Obaj chcielibyśmy wyłącznie złożyć świadectwo o naszej śmierci i drodze do królestwa Chrystusowego, gdyż powinna ona być ostrzeżeniem dla innych. I nie będziemy się usprawiedliwiać i tłumaczyć, a przeciwnie, chcemy wszystkim wskazać, co jest obciążeniem i winą dla katolików, powiedzmy dla ludzi wierzących i uważających się za dobrych chrześcijan, bo obaj jesteśmy przy­kładem tej pewności siebie i arogancji „dobrych synów" z przypo­wieści o synu marnotrawnym. Pozwoli pani, że ja zacznę pierwszy.

Umarłem śmiercią chrześcijanina, przyjąłem sakrament chorych, a jednak stanąłem wobec sprawiedliwości Bożej. Nie sądźcie, że krew Chrystusa oczyszcza kogokolwiek „automatycznie". Bóg „puszcza w niepamięć", wymazuje to, co człowiek sam ocenia jako złe, błędne, fałszywe, szkodzące innym i prosi o darowanie win i błędów, apelując do miłosierdzia Bożego z pozycji celnika (bo każdy nim jest). Dlatego trzeba dobrze zrozumieć, że nikt nie jest „godny" spotkania z Panem i wejścia do Jego domu. To Bóg w swojej nieskończonej, przebaczającej i litościwej miłości chce nas przyjąć i włączyć w swoje życie. Czy pani rozumie to, że niebo jest istnie­niem włączonym w życie Boga, życiem w żywej Miłości, w jej energii, potędze i bezmiarze szczęścia?

Jaki człowiek ośmieli się, stanąwszy w świetle prawdy o sobie, powiedzieć Miłości, Zbawicielowi swemu, Temu, który za niego dał życie na krzyżu: „Należy mi się życie z Tobą. Jestem nieskazitelnie czysty!"? Nie ma takiego. Przecież my w tym blasku widzimy każdy pył na sobie, nie mówiąc o plamach, dziurach, rozdarciach i strzę­pach szaty duszy. A wszystkie one mówią nam o naszej ślepocie, o miłości własnej, która przesłaniała nam prawdę o nas i skłaniała do zakłamywania się, usprawiedliwiania i tłumaczenia wszystkiego, co robiliśmy, na własną korzyść. A Bóg sądzi nasz miłości, przede wszystkim z miłości do bliźniego swego. (Bo wielu ludzi nic nie wie o Bogu albo wie niewiele, błędnie, fałszywie lub poznaje Go przez zachowanie samych chrześcijan i po nich osądza ich Pana; wtedy może nawet znienawidzić Boga).

Miłość nie jest „łatwa" ani „przyjemna", ale jest takim stosunkiem do innych ludzi, jaki ma Pan do wszystkich i do każdego z ludzi z osobna. Dlatego miłość bliźniego łączy nas z Chrystusem Panem. Jeśli jest „uprawiana", powoli zespalamy się z Nim. Każdy z nas w swoim życiu, codziennie przechodzi szkolenie: uczy się, przegrywa, ale i zwycięża. Chodzi o to, by nauka postępowała i przynosiła efekty.

Gdybyśmy obaj zdali celująco ten egzamin, nikt nie miałby do nas żalu. Pan przygarnął nas jak gdyby przedwcześnie, ale On ponad czasem wie, że uzyskamy odpuszczenie naszych win od wszystkich, którym zawiniliśmy, powiększyliśmy ich poczucie krzywdy, spowodowaliśmy ból.

- Dobrze. Ja już więcej nie chcę o przykrościach pamiętać i przypominać ich sobie, a także proszę was o wybaczenie moich win, bo też nie zdaję sobie sprawy, jak ranię ludzi.

- Dzięki! Jesteśmy szczęśliwi. My nic złego nie pamiętamy. Taka pamiętliwość tutaj, wobec szczęścia, którym nas Pan otoczył, byłaby po prostu zbrodnią wobec was, żyjących na ziemi i stale umęczonych, z takim trudem walczących. Nic złego od pani nie otrzymałem, a Ludwiczek od przyjścia tutaj zrozumiał, że zawiódł panią i nie pomógł, a przeciwnie, szkodził. Tak dawno chcieliśmy to pani powiedzieć, ale nie wiedzieliśmy jak, skoro pani obawiała się rozmowy z nami. Czy teraz jeszcze czuje pani lęki i opory?

- Nie. Wydaje mi się, że przeszły.

- To dobrze, to bardzo dobrze. My tu tak bardzo prosiliśmy Pana o przebaczenie, a Chrystus, Pan nasz, uzależnił to od dobrej woli pani. Niebo daje nam Pan czasami z tak wielkiej miłości, że ostatnie nasze winy pozwala nam „odpracować" - jak gdyby - już tu, w swoim domu. Pan ulitował się nad nami, znając nasze życie, i „zaliczył" nam niejako wszystkie przejścia i cierpienia „na poczet czyśćca". Lecz tu nie zapomina się ziemi, a nasze postępowanie ma reperkusje dobre i złe - jeszcze długo po naszej śmierci; prawidło­wiej byłoby mówić „po odejściu" lub „po wyzwoleniu", jak w przy­padku Ludwiczka. My obaj przy pierwszym spotkaniu wybaczyliśmy sobie wzajemnie - dwaj dłużnicy Pana! Także prosiliśmy naszych znajomych i bliskich o wybaczenie. Ja na przykład mówiłem pani z pretensją o „Janku Kmicie" w tyle lat po jego męczeńskiej śmierci (wiem, że to panią zasmuciło), a on witał nas tutaj, pomagał, tłumaczył i nie chciał słuchać żadnych usprawiedliwień, tłumaczeń i przeprosin. Lecz on od razu był z Panem, tak jak i Polesiński. Jak można być niemiłosiernym, skoro się samemu miłosierdzia nieskoń­czonego dostąpiło...?

Pan nasz tak wysoko ceni „braterstwo krwi" i tak mało wymaga od tych, którym bliźni z SS i gestapo odebrali czas życia, zadając nadto męki i nasycając nienawiścią i pogardą (to są tortury dla ducha ludzkiego - gorsze!). Nie chodzi o to, by życzyć sobie wczesnej, nagłej i okrutnej śmierci. Sprawa polega na tym, że wobec zbrodni popełnianych przez jedne swoje dzieci - też z miłości stworzone - na innych, ich braciach w Panu, Bóg potęguje swoje miłosierdzie dla ofiar, płacąc im ze swej nieskończonej hojności za czas życia, za odjęte im możliwości rozwoju, wyborów i zasług (w znaczeniu przyniesienia bliźnim dobra w dalszym życiu). Sprawiedliwość Pana dla katów staje się natomiast surowsza ­według czynów nienawiści i dokonanego zła (jeśli je rozumieją).


14V1988r.

- Jesteśmy obaj, Ludwiczek i Eugeniusz. Wiem, że nasze relacje są niejasne i brak im zwartości. Teraz, kiedy zyskaliśmy pani życzliwość, postaramy się relacjonować bardziej konsekwentnie. Widzi pani, i my byliśmy niespokojni czując pani nastrój i obawy. Teraz wszystko jest jak „spokojna woda", a przedtem „wyglądało" to tak, jak wzburzone fale, przez które usiłowaliśmy przedrzeć się do Pani. Oczywiście, to porównanie. Pyta pani, przez co „przedrzeć się". Przez emocje, uczucia, uprzedzenia - i zaraz dodaję: które my sami wywołaliśmy „swego czasu" swoim postępowaniem, a które teraz broniły nam dostępu do pani. Tylko pani wola mogła je „osadzić".

Nikt nie ma prawa wpływać na żadnego człowieka na ziemi. My możemy jedynie prosić Pana za was i czekać... - nawet w niebie. Co by to było, gdybyśmy wywierali nacisk na wasze postępowanie. Bóg dał nam pełnię wolnej woli i my też z tej wolności korzystaliś­my. Jak moglibyśmy uszczuplać ją wam? Co innego, kiedy prosicie nas lub oddajecie swój czas Panu naszemu, zwłaszcza wtedy, kiedy zajmujecie się jego sprawami. Kiedy człowiek współpracuje z Panem, może otrzymać pomoc wprost nieograniczoną, „cudowną" - tak, ale to dlatego, że jego wola poddaje się woli Boga.


16 V 1988 r. Mówi Eugeniusz.

- Witam panią. Pytała mnie pani, czy wiem o motywach pani postępowania. Wszyscy mi o tym mówili, ponieważ kiedy pani myśli o czymś w związku z kimkolwiek z nas „po tej stronie granicy", ten ktoś słyszy to tak, jak pani teraz słyszała znajomą przez telefon. Rzecz w tym, że ta druga osoba nie może prowadzić rozmowy i odpowiedzieć, wyjaśnić, wytłumaczyć się - i to jest część składowa sądu nad sobą. Jak szczęśliwi są ci, o których wszyscy myślą z wdzięcznością!

Ale taki sąd jest konieczny, abyśmy mogli przejrzeć się w oczach bliźnich i zobaczyć, jakimi byliśmy dla nich. Każdy akt życzliwości daje nam wtedy radość i pociechę, a każdy przez nas wywołany ból, przykrość, poniżenie, zniechęcenie, poderwanie czyjejś wiary, odebranie nadziei, złośliwość lub intrygę widzimy, rozumiemy ciężar i doświadczamy tak, jak czuł to ten człowiek, względem którego byliśmy „źli".

Zło to nie „brak dobra", to aktywna i destrukcyjnie działająca siła, szkodząca, osłabiająca; a także mająca czasem moc zabijania. Mówię tu o słowie wypowiedzianym lub napisanym, nie o czynach. Ludzie - poza wojną, gangsterstwem, terroryzmem i bandytyz­mem - rzadko zabijają się świadomie, ale słowem potrafią zniszczyć prawdę, nadzieję, niewinność, czyjąś wiarę, uczciwość, honor i dobre imię człowieka, potrafią szkodzić zdrowiu i karierze - w znaczeniu pracy twórczej uzdolnionego czy wybitnego twórcy lub naukowca ­wreszcie w ustrojach opartych na sile policji donosy, pogłoski, machinacje sitw potrafią zniszczyć każdego. Przed skutkami „słowa" nikt nie jest bezpieczny. I tu jesteśmy osądzani przez nasze własne słowa i ich reperkusje w życiu innych ludzi. Ale póki żyjemy, tak mało to rozumiemy, potem zaś nie sposób krzywdy naprawić.


Niebo - szczęśliwy jest tu każdy

Wiem, jak chaotycznie mówię. Zdaje się, że każdy, kto może „mówić z ziemią", w tym wypadku z panią, przechodzi okres euforii radości, takie wydaje się to nieprawdopodobne. W ogóle niebo jest poza wszelkim wyobrażeniem, bo szczęśliwy (ale co to naprawdę znaczy!) jest tu każdy, a przecież każdy człowiek jest odmienny, nie mówiąc już o różnicy pojmowania, stosownie do epoki, z której powraca do Pana, z jej zasobem wiedzy, wyobrażeń, przesądów, no i „stanowości", nie mówiąc już o pochodzeniu. Buszmen i filozof starej Grecji, artysta, król i jego błazen (z tym, że królów tu mniej), zakonnica, ojciec Kościoła i ateista, o ile szczerze „nie wierzył", a czynił dobro - oni wszyscy odnajdują przy Panu naszym swoje miejsce oczekujące ich, zrozumienie, przyjaźń, no i otoczeni zostają miłością, która tak uszczęśliwia, jak właściwie nic na ziemi. Nie ma porównania.

Tu każdy odzyskuje świadomość siebie samego, czyli zaczyna pojmować kim jest i dlaczego w ogóle jest, kto dał mu istnienie i w jakim celu, kim jest Ten który Jest, a kim - my Biedny, mały, zagubiony, stroskany i smutny człowiek poznaje miłość Boga do siebie, miłość nieustającą i niewymierną, która może gasić i zapalać wszechświaty, a która otula wystraszone pisklę ludzkie najdelikat­niejszym puchem miłości macierzyńskiej i najczulej wprowadza w tajemnicę ukochania człowieka przez jego Stwórcę i Ojca. Każdy z nas jest dlań jedyny, niepowtarzalny, opłacony męką i śmiercią Zbawiciela, upragniony przez Boga i oczekiwany Wobec Niego wszyscy jesteśmy synami marnotrawnymi. Ale ten syn, kiedy rzuca się w wyciągnięte ramiona Ojca, przestaje myśleć o sobie. Poznaje, że oto istnieje taka Miłość! - absolutna, niezmienna, oczekująca ze wzruszeniem powrotu każdego dziecka. Bo każde jest - Jego.

Istnienie i wolność otrzymało od Ojca, by móc „żyć", czyli rosnąć, poznawać, uczyć się darzenia, wybierać, poszukiwać, i jeśli magnesu sumienia nie zniszczy - powrócić ze swym plonem w oczekujące dłonie Boga i spocząć na Jego Sercu.

Czy pani wie, że tu nie ma już tęsknoty, smutku, czekania, błądzenia, niepewności, lęku przed tym, co może nadejść? Oczywiście nie ma chorób, starości, śmierci, a więc i strachu przed nią, nie ma głodu, zimna, pragnienia. Wszelkie nasze potrzeby (ducha ludzkiego) są natychmiast zaspokajane; to jeszcze można sobie wyobrazić, ale ciągłego stanu pełni szczęścia bez przesytu i nudy - nie.

Czy pani wie, czym jest samo uświadomienie sobie, że śmierci nie ma? Przecież spotykamy tu rodzinę, przyjaciół, kolegów. Wszyscy, których „straciliśmy", są przy nas - nietykalni (dla śmierci), pełni życia, radośni - i wciągają nas natychmiast w atmos­ferę miłości, dobroci, wyrozumiałości, serdecznej przyjaźni. Wszyscy tu są rzeczywistymi już synami Bożymi. Czerpią z natury Ojca, są nią przepojeni, a więc odbijają sobą, w różnym stopniu i w różnych proporcjach, stosownie do swej osobowości, zawsze jednak -Jego cechy, których zarodki zdołaliśmy wybrać dla siebie, pokochać i zacząć rozwijać na ziemi. Tu jest dopełnienie, z Jego łaski, woli i miłosierdzia. A wszystko to otrzymujemy darmo, przez miłość, ofiarę życia i śmierci Syna Bożego, Jezusa, Zbawiciela i Pana nieba, naszego Króla, Towarzysza naszych dróg, Tego, kogo mogliśmy uwielbiać już wtedy, na ziemi, życiem, a poznajemy Go, jakim jest naprawdę, dopiero w Jego domu.


Katolicka pycha"

Położę nacisk na sprawę „katolickiej pychy" i samozadowole­nia. Może trafi to do umysłów „arcykatolickich" działaczy i trochę wstrząśnie nimi. Pragnę ukazać obraz tzw. „dobrego katolika", a co więcej takiego, który uważa, że się Panu Bogu „zasłużył" i pewien jest swojej ustalonej pozycji w hierarchii zasług. Dotyczy to przede wszystkim „personelu" Kościoła, kleru na wszelkich stanowiskach, ale nagminnie na wyższych i we władzach zakonów. Ale pycha nadymać może najskromniejszą zakonniczkę, gdy się porównuje ze świeckimi, jeżeli ich stan uważa za coś gorszego niż własny, a własny traktuje jako zaszczyt i wybraństwo, a nie jako służbę i obowiązek, i to nie ustalone, lecz mające obowiązek ustawicznego doskonalenia się. Słowem tam, gdzie człowiek w swojej niezmiennej, zawsze i wciąż niezmiennej głupocie porównuje się do drugiego człowieka i nad niego wynosi, grzeszy w duchu, a co gorsza - błądzi i może się już z tego gąszczu głupstwa nigdy nie wydobyć.

Ten, kto sądzi innych, będzie osądzony Najlepszym przy­kładem jest „cnotliwy" faryzeusz, który nie był „jako ten celnik". Nie został usprawiedliwiony, bo żył w kłamstwie o sobie. Przed Panem prezentował własną zasługę, której nie miał, albowiem cokolwiek „miał", otrzymał to od Boga wraz z życiem i wszystko... zmarnował. Tak mówię, zmarnował, gdyż obrócił na własną chwałę. Wielką łaskę i przywilej lepszego służenia Panu, możność lepszego poznawania, a przez to większego zbliżenia się do Pana (a więc zyskania Jego pomocy, możności przyjaźni, współpracy i rozwoju wewnętrznego ­ku Miłości) - to wszystko zlekceważył, a pozostał przy oznakach zewnętrznych służby, bo przynosiły mu pożądane przywileje, prestiż, znaczenie i na ogół również korzyści materialne. Jak pani zauważyła, przechodzę od faryzeusza do ogólnej zasady funkcjonującej do dzisiaj, na szczęście nie wszędzie; lecz jest to bardzo obciążające tam, gdzie wyznanie pozornie „kwitnie", np. obecnie u nas w Polsce.

Myśli pani, że teraz ja go „osądziłem"? Nie, to jest przykład dany przez Jezusa jako wzorzec postawy błędnej bogobojnego i pobożnego sługi Pana. Ten, kto jest - lub może staje się - praw­dziwym sługą Pana, wie dobrze, że „sługą nieużytecznym" jest, rozumie bowiem swoje braki, nieumiejętność, wszelkie ludzkie ułomności i ma głęboką i stałą świadomość swej nieudolności i grzeszności wobec ideału, jakim jest Jezus Chrystus i wobec Jego miłości do siebie - której nikt nigdy odwzajemnić nie potrafi.

Święci są pomiędzy nami, na ziemi, lecz bardzo trudno ich zauważyć. W przeciwieństwie do tych zadowolonych faryzeuszy znają swoje wady i nie kryją ich przed światem (bo nie kłamią i nie oszukują siebie i innych). Mają tak bolesną świadomość swej nędzy wobec możności służby Panu wszechświata, samej Świętości, Czystości i Doskonałości. jeśli Pan zauważy taki stosunek do służby, to już dobrze, lecz lepiej jeszcze, gdy ktoś w ogóle nie myśli o sobie, robi to, co tylko może, jest przyjacielem wszystkich i wszystkiego ­jak jego Przyjaciel, Jezus - i żyje w pokoju i uczuciu wdzięczności i miłości. Taka jest postawa właściwa dla sługi Tego, który przyszedł, by służyć nam.

A teraz wracam do istoty sprawy czyśćca. Obaj nie wyszlibyś­my z niego długo, gdyby nie współczucie Pana dla naszych życio­wych „przegranych" szans. Bo obaj nie spełniliśmy swego prawdzi­wego powołania nie z własnej winy Za to nie poszliśmy na kompro­mis, nie zrezygnowaliśmy z oporu, aby być wobec Niego bez zdra­dy - każdy według swego sumienia. Teraz obaj wiemy, że los, jaki podjęliśmy, dał nam o wiele więcej, niż dałaby jak najusilniejsza działalność. Bóg nie stworzył nas, byśmy Mu usługiwali, i to z Jego darów! Stworzył nas, byśmy istnieli w Jego szczęściu, i abyśmy mogli ten stan osiągnąć sami, z własnej woli, stawiał nam przeszkody; hartował nas i oczyszczał dla naszego wzrostu, byśmy dojrzewali jak najlepiej. Jednocześnie zaś współczuł nam i cierpiał wraz z nami. Dlatego nasz czyściec nie trwał długo. Natomiast niezmiernie ciężki jest dla „faryzeuszy".

Im więcej darów Pan składa w człowieku, tym więcej wymaga (talenty). Łaska służenia samemu Bogu, zwłaszcza braterstwo w kapłaństwie, to jest nie dziesięć, a dwadzieścia talentów! Dopraw­dy, zysk to dwadzieścia następnych, to już tylko świętość! Dobry kapłan to kapłan świątobliwy, a te masy innych zaludniają czyściec, jakże często do dnia sądu. Przykro mi, ale muszę powiedzieć, że najstraszliwszym losem jest kapłaństwo w piekle. Oni tam też są, i to z własnego wyboru, jak Judasz (też sam wybrał swój los).

Im więcej człowiek otrzymał, tym trudniej mu „obrócić" dobrem Pana. Największym darem Bożym jest brak widocznych darów, np. brak zdolności, brak dobrych warunków, choroba, kalectwo, ubóstwo umysłowe i fizyczne, słowem - to wszystko, czym inni gardzą. Bo braki owocują pokorą, ufnością, prostotą i zawierzeniem. Braki chronią przed pychą.

Lecz Bóg, Ojciec nasz kocha nas i pragnie obdarzać - również dlatego, byśmy mieli z czego służyć Mu, nie mając nic własnego. Biada tym, którzy wiele otrzymali, a nie rozumieją i nie chcą zrozumieć, że to są dobra wypożyczone - Jego, nie nasze - i do ostatniego szelążka przyjdzie się nam wyliczyć. Czyściec to sąd nad sobą, sąd oczyszczający z kłamstwa, obłudy, ze wszystkiego, cośmy otrzymali, a i „wypożyczyliśmy" od przeszłych pokoleń (jak np. uczył nas Słowacki, Norwid, a i Paweł, Augustyn, Jan od Krzyża), w cośmy się ubierali i ukazywali innym, jakby te skarby były nasze własne. Wszystko to opada z nas, osypuje się, a pozostaje to tylko, co własne, czasem po prostu nic. Częściej coś tam mamy: jakąś szatę, ale nie białą, jakieś prace, trudy, wysiłki, lecz prawie nigdy bezintere­sowne.

Zdarza się tak, że ktoś przybywa tu w pełności swoich zasług, osiągnięć, dzieł napisanych, akcji wykonanych, lat wykładów, odczytów, prelekcji, kazań, lub w „odzieży służbowej": ministra, posła, generała, polityka lub działacza i spotyka się z pytaniem: „Czy kochałeś bliźniego swego? Co zrobiłeś z bezinteresownej miłości? Co wybrałeś jako miłowania godne? Czy wyborowi swemu byłeś wierny...?" Wtedy „odzienie" nasze rozsypuje się w proch i pył i pozostajemy w świetle prawdy Bożej nadzy, najczęściej brudni, chorzy, kalecy, pokryci wrzodami, trędowaci. Tak jest. Na oczach wszystkich stajemy obnażeni ze wszystkiego, co sprzeniewierzyliśmy, co zmarnowaliśmy z dóbr Pana. Opada z nas również wszystko, za co już wzięliśmy sobie sami nagrodę, za co płaciliśmy sobie hojnie i bez pohamowania zaszczytami, powodzeniem, karierą, sławą, bogactwem. Im więcej nabraliśmy na siebie „ciężarów" i im prymi­tywniejsze, bardziej powiedzmy przyziemne, materialne one były, tym z nami gorzej. A najgorzej, kiedy osiągnięte zostały nędznymi środkami: zdradą, podłością, podstępem, zaparciem się sumienia i ideałów. Jeśli człowiek przed prawdą o sobie ucieka, może trwać niezmiernie długo w stanie ciemności, bólu, wstydu i rozpaczy nad zmarnowanym życiem, w stanie bliskim piekłu, choć nie wieczystym.

Straszne jest też spotkanie się ze sprawiedliwością Pana ludzi okrutnych, bezlitosnych, obojętnych na cierpienia innych. Ojciec nasz ujmuje się za każdą łzą ludzką, nie mówiąc już o odebraniu życia innemu człowiekowi. Straszliwe jest położenie zabójców, gdyż weszli w prerogatywy Boże: siebie mianowali sędziami bliźniego!

Bóg nikogo na piekło nie „skazuje". Ono istnieje dlatego, że są byty stworzone, które uciekają od swego Stwórcy, bo nie są w stanie żyć w świetle prawdy o sobie. Aby nadal istnieć, muszą odejść w „ciemności zewnętrzne", dalej od blasku prawdy, od ognia miłości. Ten, kto prawdzie zaprzeczał, nie może znieść jej mocy. Ucieka.

Ale Bóg do ostatniej sekundy życia człowieka oczekuje na jeden błysk żalu, jedno: „zgrzeszyłem przeciw Tobie", „przebacz". Dlatego piekło jest skutkiem świadomego wyboru człowieka, który znał prawdę, lecz ją odrzucał, gardził nią i szkodził jej - nienawidził Boga lub Jego odbicia w bliźnich swoich. Ale są tu, u nas i wielcy zbrodniarze, ci, nad którymi ulitował się Bóg, bo nie wiedzieli, co czynią.

Wie pani, gdybyśmy się więcej w życiu modlili, ofiarowywali swoje cierpienia za innych ludzi, gorliwiej prosili za nich Maryję i Chrystusa Pana, można by uratować - chociaż w ostatniej godzinie -bardzo wielu tych, którzy giną na wieczność. Oni nas nienawidzą, ale my żałujemy ich, bo wiemy, czym jest istnienie poza Miłością i wiemy, że zbyt mała była nasza miłość bliźniego, nasze miłosier­dzie, nasza dobroć i współczucie. Nie umieliśmy przebaczać tak jak Jezus ani tak się ofiarowywać. Nie umieliśmy kochać naszych katów, a wobec ich nieustannej tragedii nasze przejściowe cierpienia były niczym.


LUDWICZEK

- Witam panią, mówi Ludwiczek. Wiem, że nie chce pani wracać do przeszłości, więc od razu zacznę od mojej śmierci. To było prawdziwe wyzwolenie z ciężkiego więzienia. Ja czekałem na operację i bałem się jej. Na szczęście lekarze nie kwapili się, by ratować starca z domu opieki społecznej. No i umarłem bez ich pomocy.

- Dlaczego pan nie zadzwonił?

- W szpitalu już nie miałem sił ani chęci telefonować, właściwie byłem mało przytomny i obolały

Pan nasz jest niezwykle wyrozumiały dla cierpiących i nie­szczęśliwych, dlatego bardzo łagodnie potraktował moje zaniedbania. Widzi pani, ze względu na mój stan fizyczny i niedołężność taka droga krzyżowa, jaką mi wybrał Bóg, była dla mnie najłatwiejsza i najdalej na niej mogłem dojść ku Panu, gdybym potrafił wykorzys­tać ją w całości. Powinienem był to zrozumieć, a nie zrozumiałem. Oddawałem Bogu wszystkie bóle, dolegliwości i cierpienie, przede wszystkim niezrozumienia i osamotnienia, ale zupełnie zaniedbałem świadczenia o Panu. A przecież mogłem być Jego apostołem. On tego chciał. Starałem się jeszcze pisać, korespondować, a powinienem był „być"; nie działać, bo od tego Pan mnie odsunął, a być chrześcija­ninem - w każdej chwili, dla każdego: chorych, personelu, gości. Sądzę, że zemściło się na mnie ciągłe teoretyzowanie. ja przecież dużo o katolicyzmie wiedziałem i mógłbym o nim mówić, pisać, wykładać - jak to robiłem przed wojną, zwłaszcza z Polesińskim, w okresie okupacji i jeszcze nieco po, w latach czterdziestych, kiedy wydawało się, że odbudujemy Stronnictwo Pracy i będziemy mieli swoją prasę (Tygodnik Warszawski). Gdybym przyjął to, co mnie spotykało, jako wybór Boży dla mnie i starał się w takich warunkach „praktykować" chrześcijaństwo, nie zaznałbym czyśćca, gdyż Pan współczuł mi i pragnął dać mi szczęście jak najszybciej, od razu.

Wie pani pewno od innych, że Bóg przygarnia nas, pociesza i nasyca radością swego domu, gdy to tylko jest możliwe, lecz ja nie byłem przygotowany. Wiem, że wychodziła pani ode mnie zawsze ze smutkiem...

Miałem żal do księży (do proboszcza), że pomimo próśb nie przychodzili z Komunią, a przecież powinienem rozumieć, że Pan jest zawsze z cierpiącymi. Miałem przecież doświadczenia z więzienia (Mokotów) i ze Stutthofu. Gdyby doskonałość chrześcijańska zależała od codziennej Komunii świętej, jakże mało byłoby świętych. Odwrot­nie, tak mało jest świętych księży, a przecież przyjmują codziennie Komunię, a nawet odprawiają ofiarę Mszy świętej, ale zaniedbują to, co najważniejsze, do czego Pan ich powołał: miłosierdzie i miłość bliźniego, obraz Boga, którym mieli być dla innych oni sami. Uczestniczenie we Mszy świętej, przyjmowanie Pana w Komunii ma nas nieustannie oczyszczać, umacniać, nasycać, abyśmy mogli pełniej i święciej służyć światu, a więc darzyć i miłować, być rzeczywistymi świadkami Boga. Jeśli zaś czynimy to niejako dla siebie, a nie aby służyć, pomagać, pocieszać, leczyć i nasycać Bogiem, po prostu dzielić się Nim z bliźnimi, to marnujemy dary Boże i to będzie nam policzone (jak zakopane talenty). Tym jest, proszę pani, wszystko, co z darów Bożych zatrzymujemy dla siebie. Tak że dla mnie lepiej było, że nie dał mi Pan zmarnować jeszcze i tego.

Wiem, jak pani się tam czuła, bo byłem, gdy przyszła mnie pani odwiedzić (już po śmierci Ludwiczka). To ja pomogłem pani zostawić tekst przeznaczony dla cierpiących: przypomniałem o nich, bo bardzo mi zależało na tym, aby choć cokolwiek zrobić dla tych ludzi, z którymi byłem tyle lat, ale „odwrócony' i niechętny im. Cała moja postawa była buntem względem Pana, pomimo że to On zadbał o to, bym miał oddzielny pokój, ciszę i możność modlitwy. Nic lepszego w warunkach naszego kraju (teraz) nie mógł mi dać. Była to też ostatnia szansa, umożliwienie mi - pomimo złego stanu serca i cukrzycy - apostolstwa dosłownie dookoła siebie, skoro nie mogłem iść i szukać potrzebujących i skoro ja sam uważałem się za działacza.


Działacz katolicki"

Działacz katolicki" - straszna forma pokusy; bez aktywnej służby jest to „używanie Boga" dla własnego wywyższenia, zna­czenia, kariery czysto politycznej, jak to teraz obserwujemy w naszym kraju. Posługiwanie się imieniem i Osobą Boga Najwyższego dla swojej osobistej korzyści to, proszę pani, grzech przeciw Duchowi Świętemu. Dlatego w domu Bożym tak mało jest działaczy (z wszel­kich wyznań). Im bliżej prawdy, tym cięższa wina.


25 V 1988 r. Mówi Matka.

- Prawda, jakie ważne jest to, co mówi Ludwiczek (p. Ludwik był przyjacielem mojej Matki i ciotki Aliny), zwłaszcza dla pewnych siebie współczesnych faryzeuszy i „uczonych w Piśmie". Zawsze ich pełno, w każdej epoce. Przecież pycha żywota to największa pułapka szatana. Przynosi mu najwięcej łupu i wam szkodzi najbardziej. Na pytanie „dlaczego?" odpowie ci pan Ludwik, bo on sam był tym zagrożony i bardzo wielu „porażonych" pychą znał, tu spotkał lub ­stracił.


Mówi Ludwiczek.

- Jestem, proszę pani, mówi Ludwiczek. Cieszę się, że moją relację oceniła pani jako potrzebną i pożyteczną. Wszystko bym dał (ale już nic innego dać nie mogę, jak tylko to ostrzeżenie i dziękuję pani, że chce je przyjąć), aby uchronić chociaż jednego człowieka od piekła, bo pycha jest do niego można powiedzieć „drogą na skróty": zaślepia, a człowiek niewidomy pozostawiony sam sobie musi zginąć.

Tymczasem człowiek pyszny pomoc odrzuca lub o nią nie prosi. Nie będę pani wymieniał nazwisk, ale wiem, że wielu z moich „współży­jących" na zawsze odpadło od Pana. I gdybyż to byli tylko nasi przeciwnicy ideowi, nasi wrogowie. Niestety, z „obozu katolickiego" też wielu ginie, i to aż do najwyższych stanowisk. Pan nasz naj­surowiej ocenia zdradę najbliższych Mu. Dlatego tak zagrożeni są: kler, zakony, szczególnie zaś ich władze i hierarchia, wśród świeckich zaś ci, którzy ze swej religii czynią pretekst dla osobistej kariery (takiej, jak ją widzą).

Chrześcijaństwo ukazuje wolę Pana jasno i jednoznacznie. Katolicyzm jest drogą prostą, szeroką, wydeptaną, pełną znaków kierunkowych i może aż zbyt pełną „służby ruchu", przewodników i „nauczycieli". Ci przede wszystkim są zagrożeni, gdyż pełniona funkcja może im przesłonić obowiązek nieskazitelności osobistej ­tak wielkiej, na jaką zasługuje Pan, któremu się służy.

Któż może być godny służby Bogu? Nikt nie jest dość czysty, lecz niech się przynajmniej stara, niech sam z pielgrzymami idzie, nie zaś ustawiwszy przy drodze stragan z własną twórczością (na temat Pana i drogi ku Niemu) kupczy i zyski zagarnia. Nikt, kto Boga Najwyższego ośmielił się „używać" dla własnych ambicji, nie wejdzie w jego dom wcześniej, nim się nie rozliczy do ostatniego grosika. To dotyczy tych, którzy coś niecoś starali się oddać Panu, coś niecoś dla przechodniów robili, lecz cudu trzeba, by uratował się ten, kto Pana swego „użył" jako fundamentu dla pomnika własnej chwały, tym bardziej, że potępią go „własne" uzdolnienia - talenty otrzymane od Pana, by nimi obracać, a sprzeniewierzone, jeśli zamienione w mart­wy kamień pomnika.

Mówiąc bez przenośni, wszystko to, w co ubogaca nas na życie Bóg, daje nam to z miłości. Dar miłości służyć ma szerzeniu miłości, i gdyby od dwóch tysięcy lat każdy człowiek tak niestrudzenie pracował nad darzeniem miłością, jak np. Paweł, miłość Boża powielana przez nas zalałaby już wszystek grzech świata. Ziemia już byłaby królestwem Bożym ofiarowanym przez nas, ludzkość jako dar wdzięcznej miłości Temu, który nas stworzył, obdarował wolnością, rozumem oraz sumieniem i zdolnością do miłowania - na podobień­stwo swoje. Wszystko, co człowiek ma, otrzymał, i to czasowo, aby dzięki darom Pana móc sam zdecydować o sobie. W czasie życia człowiek ma na ogół dość czasu, ażeby uczyć się, szukać, badać, porównywać, wybierać - i nie jest w tym sam, bo Ojciec nasz nie opuszcza nas.

Jeśli ktoś oddaje się Bogu z zaufaniem i miłością, taką, na jaką go stać, i pozostaje wierny swemu wyborowi, Pan nasz staje się jego przyjacielem i uczy, wprowadza na tę drogę, którą sam mu wybrał - zawsze jest to droga dla danego człowieka najdoskonalsza, tj. na niej on właśnie najszybciej i najłatwiej wzniesie się ku dojrzałości i najwięcej dobra da światu. Proszę nie mylić tego z efektami wizualnymi i sprawdzalnymi: wtedy zbyteczne byłyby zakony zamknięte i bezużyteczne cierpienia, nędza, choroby i kalectwa, a także przedwczesna śmierć.

Jeżeli człowiek liczy na miłość Boga do siebie i polega na niej, wtedy przyjmuje każdą chwilę i każdy dzień jako nowy dar Boży, który powinien wykorzystać; inaczej, w którym wraz z Jezusem i dla Niego stara się to, co robi, robić jak najlepiej, z jak największą sumiennością i radością, a w kontaktach z ludźmi - z dobrocią, współczuciem, wyrozumiałością, pokorą i miłością. Oczywiście, takim nie jest się od razu, ale się staje przez powolne praktykowanie. Świętość jest wynikiem nauki, a więc pracy.


Pan tak niewiele od nas chce

Chciałem ukazać efekt końcowy stałej współpracy z Panem dlatego, że nasza religia daje nam wszystkie potrzebne po temu pomoce. Jednak niewielu katolików (bo pozostanę przy naszym podwórku) przynosi swoim życiem rzeczywistą chwałę Bogu, czyli jest wprowadzanych przez Jezusa, Pana naszego z radością i dumą wprost w dom Boży. A to już tylko nasza wina. Późniejsza kanoniza­cja to tylko ludzkie uznanie postawy danego człowieka, zwłaszcza względem bliźnich, bo ta jest bardziej widoczna. Kogo przyjmuje Pan w swój dom, tego uświęca. Nie ma „nie świętych" w niebie - lepiej brzmiałoby: „w naszej wiecznej Ojczyźnie" - lecz najwięcej jest cichych, nieznanych, skromnych, którzy przeszli przez życie nie zauważeni i nikt o nich nie wiedział poza najbliższym otoczeniem. Święci - kanonizowani lub czczeni, jak u nas królowa Jadwiga, Romuald Traugutt i towarzysze itd. - to tylko „wierzchołek góry lodowej", poszczególne przykłady niezaprzeczalnej świętości nieba. Pan tak niewiele od nas chce - tylko przyjęcia swojego losu bez buntu i złorzeczenia Mu. Tylko zawierzenia Mu i tej trochę miłości, jaką możemy Mu dać. Miłości skierowanej ku bliźnim, ku biedom świata, bo przecież jesteśmy potencjalną rodziną, a w niebie udziela­jącą się sobie, kochającą wspólnotą. Jak możemy tam wejść nie rozpaliwszy w sobie miłości?

Bóg jest Miłością. Kto nie ma jej nic w sobie, przeszedłszy przez życie, ten zabił w sobie podobieństwo Boże - nie może tu być! Jest obcy do tego stopnia, że znieść miłości nie może, ucieka jak najdalej. Piekło jest brakiem miłości Boga, ale nie pustką - wypełnia je to wszystko, co przed Miłością uchyliło się, uciekło, co nienawidzi Miłości. Jest zawiść, zazdrość, pycha i zaciekły bunt. Jest pogarda wzajemna i zadawanie sobie bólu. Najbardziej przypomina to (mnie) stosunek esesmanów do nas w Stutthofie, ale o wiele straszliwszy, bo oni byli opanowani przez duchy ciemności, a piekło to one same ­„legion" szatanów i ich ofiary, na wieczność razem, nierozłączni. Trzeba sobie wyobrazić, że piekło - stan, przed którym zatrzymała się miłość Boga, by ich nie zniszczyć - to absolutny brak atrybutów Boga, a więc współczucia, litości, miłosierdzia, dobroci, solidarności. Nie ma pociechy, nie ma ulgi, nie ma nadziei. Kaci i ich ofiary na zawsze razem. I tam są chrześcijanie, wielu, tysiące! Tam są także ci, których na ziemi czci się publicznie, a to jest dla nich męczarnią.

Chyba nie ma wśród nas nikogo, kto nie poznałby, jaki los sobie sam gotował - bo czyściec to stan grzeszników uratowanych przez ofiarę Jezusa Chrystusa, uratowanych przez miłość Boga. Ale oni wszyscy nie rozpoznali woli Pana lub odrzucili, lub przełożyli własne plany nad zamiary Boże. Niekiedy są uratowanymi „wbrew sobie" - przez ofiary i modlitwy bliskich, przez ich zawierzenie Panu, przez wstawiennictwo naszej Matki, Maryi, która jest ostatnią ucieczką grzeszników. Lecz czyściec to rozpiętość stanów od „prawie piekła" do oczekiwania z utęsknieniem na wezwanie Pana. Ci, którzy bez wstawiennictwa Maryi, błagań ziemi i nieba, niekiedy bez przebaczenia swoich ofiar byliby skazani na straszliwą wegetację piekła - ci wszyscy, a jest ich mnóstwo, powoli, bardzo powoli uzyskują cechy ludzkie, pączkuje w nich współczucie dla innych, litość, chęć niesienia pomocy bliźnim; budzi się świadomość wspólnoty. Ci wszyscy, zwłaszcza chrześcijanie - bo więcej otrzymali, wiedzieli i mieli całą pomoc Kościoła Chrystusowego i Jego łaski - powoli budzą się z egoizmu (formy nienawiści, zamknięcia się przed udzielaniem, darzeniem i miłowaniem); i można powiedzieć, że wychodzą z piekła (choć czasowego), zaczynają dopiero żyć. Uczą się być członkami ludzkiej wspólnoty!

Proszę powiedzieć, czy nie mieliśmy dość czasu, czy nie powinniśmy byli nauczyć się być bliźnimi już na ziemi?

Mówię pani o tym, boja jestem winien wobec miłości bliźniego i też przeżyłem, choć bardzo szybko, lecz jednak taką jak gdyby wędrówkę przez różne kręgi błędów, zaniedbań, a zwłaszcza zaniechania czynienia dobra, i stąd dobrze poznałem i mogę ostrzegać. Teraz kończę i dziękuję za rozmowę.

Jeżeli tylko pani sobie życzy, zawsze chętnie służę, bo i Ja się tu uczę i poznaję plany Boże. Ludwiczek.


ANTONI

10 1V 1988 r. Po zobaczeniu nekrologu zapytałam, czy znajomy mój, pan Antoni, prawnik, uczestnik KOR, zmarły przed miesiacem, nie potrzebuje pomocy. Mówi Matka.

- Pan Antoni nie tyle potrzebuje pomocy, ile chciałby z tobą mówić. Pan nasz usprawiedliwił go ze względu na jego wieloletnie trudy i cierpienia, a ostatnio - starcze osłabienie umysłu wynikłe z ciężkiego pobicia (przez nieznanych sprawców).


14 IV 1988 r. Mówi ojciec Ludwik.

- Bądź pewna, że nigdy nie ośmielilibyśmy się prosić cię o takie prywatne sprawy, którym śmierć stawia barierę (powiadamia­nie rodziny, załatwianie pozostawionych spraw, wskazówki w spra­wach podziału majątku itp.). Nie ma jej, gdy chodzi o wspólną służbę planom Pana naszego, a także tam, gdzie chodzi o pomoc wam lub przez was innym ludziom, lecz pomoc w skierowaniu ich ku Bogu ­słowem, w sprawach duchowych, a nie w sprawach tzw. „doczes­nych" lub naszych traktowanych jako sensacja czy też zaspokojenie waszych pragnień i nadziei emocjonalnych. Tak że nie obawiaj się rozmowy z p. Antonim, tym bardziej, że jest on już z nami.

Dziwisz się, że tak szybko? Widzisz, człowiek wierzący i mądry, kiedy staje w prawdzie (w świetle Bożym) wobec rzeczywis­tości życia w naszym świecie, przyjmuje tę rzeczywistość z radością i pragnie natychmiast włączyć się w nią, oddając siebie do całkowitej dyspozycji Chrystusowi Panu, tak jak to przywykł czynić „za życia", służąc jakiemuś z jego dóbr; w przypadku p. Antoniego - Polsce. Tak że krótko trwa oczyszczanie się tych, którzy służyli - wedle swoich możliwości i rozeznania sumienia oraz rozumu, lecz możliwie bezinteresownie, ofiarnie i czysto - celom wysokim, od Niego danym i do Niego prowadzącym.

Pan nasz wiele wybacza słabości ludzkiej, gdy nie ma złej woli. Zapamiętaj sobie przykład z życia Pana naszego. Dobry łotr (Łk 23, 39) otrzymał zapewnienie, że „dziś jeszcze" będzie z Jezusem w raju, a nie był to niewinny baranek. Jednakże uznał swą winę i nie zniszczył swojego sumienia, skoro osądził, że ich słusznie spotyka kara, natomiast Jezus ginie niewinnie.

Czyściec to nie jest miejsce, gdzie Bóg nas gnębi i męczy za nasze winy To stan powrotu do rzeczywistości, stan, w którym w człowieku, przy jego zezwoleniu i czynnym udziale, następuje właściwe ustawienie hierarchii istnienia, powrót do prawdy o Stwór­cy, Bogu Nieskończonym, Dobroczyńcy i Ojcu naszym, i o stworze­niu, dziecku Jego, zbuntowanym i zaślepionym w pysze, jak również prawdy o naszym miejscu w świecie Bożym względem innych bytów i o naszym stosunku do nich: stosunku braterskim, serdecznym lub chociażby życzliwym, albo stosunku nienawiści, wykorzystywania bliźnich dla swojej korzyści czy też posługiwania się nimi, lekceważe­nia, pogardy, niechęci, obojętności.


Służba ludziom

Ci, którzy żyli służbą, służyli ludziom. Bo cokolwiek się czyni, służąc sobą bezpośrednio Bogu, kulturze, wiedzy czy wprost bliźnim, jako np. pielęgniarka, kolejarz, nauczyciel, szewc, listonosz, przed­szkolanka, czy też pośrednio, w handlu, służbie zdrowia, przemyśle, na morzu, pod ziemią czy w powietrzu - zawsze jest to udział we wzajemnym udzielaniu sobie dobra, w wymianie miłości, jeśli praca nasza była rzetelna, czyniona z sercem, świadoma swojej misji twórczej, jak jest nią chociażby orka i siew, ogrodnictwo, pszczelar­stwo, hodowla, praca w laboratoriach medycznych, nauczanie dzieci itd., itd. Świadomie wymieniłem wiele prac fizycznych bardzo prostych, bo Bóg dał nam swoje podobieństwo w pragnieniu tworzenia, ulepszania, uszlachetniania, czynienia ładu. Dziecko układając klocki w budowlę, gospodyni piorąc lub sprzątając też realizują tę konieczność natury człowieka: czynienia porządku w chaosie świata, czynienia go poddanym sobie, swoim potrzebom, pragnieniom, marzeniom.

Każda służba jest wyborem pomiędzy zagarnianiem ku sobie, a darzeniem, dawaniem ze siebie, a więc uczy miłości wedle podobieństwa do miłości Boga, czyli Miłości darzącej. Mówię o służbie z wyboru sumienia i rozumu. Jeszcze raz to podkreślam, aby nie było pomyłek i wątpliwości. Jeśli ktoś, jak pomyślałaś, wybierał służbę w SS lub gestapo, chociażby ze ślepej miłości do führera, to jednak służąc, musiał zabić w sobie sumienie, by móc świadomie zabijać człowieka lub niszczyć go i jego dzieła. Nie jest służbą działanie wprowadzające lęk, zagrożenie, niszczenie, deprawa­cję, upadlanie istot Bożych lub zabijanie ich, bo jest działaniem przeciw Bogu, przeciw Jego prawom i Jego twórczej, darzącej miłości. Jeśli w naszej służbie pojawiają się elementy destrukcji, egoizm, cynizm i żądza zagarniania ku sobie, to albo służymy planom szatana, albo my sami uczyniliśmy naszą służbę pretekstem i kłamie­my światu, a czasem nawet sobie. Tak że mówiąc o służbie, mówię ci o działaniu uszlachetniającym - przede wszystkim nas samych ­ograniczającym naszą miłość własną, pożądliwość ciała i serca, ponadto kształtującym w nas predyspozycje ku temu, by stać się pomocnikiem Pana. Kształtujemy w ten sposób siebie, jako dziecko Boże, na podobieństwo Ojca w Jego miłości do świata. Naśladujemy Jezusa w jego zadaniu na ziemi - służby i zbawienia ludzkości.


15 IV 1988 r. Mówi Antoni.

- Witam panią bardzo serdecznie. Proszę się nie obawiać, nie zajmę Pani wiele czasu. Dziękuję za pragnienie pomożenia mi, ale już jestem z Panem. Rzeczywistość życia tu przerasta wszystkie nasze wyobrażenia, ściślej mówiąc nie ma sposobu wyobrażenia sobie tak odmiennego stanu istnienia. Ziemia z jej ograniczeniami wydaje się nam ciężkim więzieniem, natomiast my, Polacy - tu jesteśmy zwróceni ku wam w powszechnym pragnieniu pomożenia wam i wiemy nieskończenie więcej, przy tym prawdziwie, o wszystkim, co dotyczy naszego kraju. Tu poznaje się to, czemu oddało się miłość, pracę całego życia i w co zaangażowaliśmy wszystkie nasze siły

Może to brzmi naiwnie, ale miliony Polaków ze względu na losy naszego Narodu oddało Polsce swoją miłość, a często i życie; dlatego tu tworzymy Bożą Polskę, która może wam pomagać i już to czyni. W innych narodach te zainteresowania są rozproszone lub słabe, u nas stanowią jedność myśli, planów i działań. Bo my działamy, proszę pani; najlepszym dowodem są te nasze przekazy których tyle pani otrzymała. Są to zaledwie początki naszej z wami współpracy dla dobra - nie zawaham się powiedzieć - nie tylko naszej Ojczyzny, lecz całej przyszłości ludzkości i ziemi...


CZŁOWIEK, AŻEBY P0TĘPIĆ SIĘ, MUSI ZABIC W SOBIE WSZELKI CIEN MIŁOSCI

8 IX 1986 r. Przeczytałam nekrolog o śmierci Adama Borysa, dowódcy batalionu „Parasol" w Powstaniu Warszawskim, i zapytałam Pana o niego.

- Moja córko, nie martw się o niego. Ja sam się o niego zatroszczyłem i jest już ze Mną. Nie od razu, lecz po krótkim przygotowaniu zabrałem go, bo wielu moich ukochanych synów prosiło za niego.

- Przecież on chyba nie był święty?

- Gdyby wasza nieskazitelność była warunkiem wstępu do mego królestwa, byłoby ono puste. Ale Matka moja, Królowa nieba i wasza Królowa w wieczności ma niezliczoną ilość poddanych, bo Ja dałem wam warunek możliwy do spełnienia - miłość. Miłością jest kochanie Mnie aż do śmierci, najczęściej aż do „śmierci za przyjaciół swoich", bo w każdym z nich żyję Ja. Wtedy nie mogę od­rzucić nikogo, kto naśladował Mnie, a tylko - jeśli jest potrzeba ­oczyszczam go i oświecam. Wiesz teraz, ile milionów moich dzieci tą drogą, drogą ofiary z największego dobra otrzymanego ode Mnie ­z życia, doszło do domu miłości, swojej prawdziwej ojczyzny i swego źródła.

Ja zazdrośnie strzegę i nie oddam nieprzyjacielowi nikogo z was, jeśli jest w nim chociaż odrobina Mnie samego - Miłości bezinteresownej, darzącej, ofiarnej, bezmiernie szczodrej i gorącej. Człowiek, ażeby potępić się, musi zabić w sobie wszelki cień miłości, czyli zerwać nawet najcieńszą nić więzi pomiędzy sobą a Bogiem ­Miłością w jej istocie, pełni i czystości. Musi mieć świadomą wolę odrzucenia miłości, najczęściej mieć wolę nienawiści, a nie miłości ­bliźniego, swego brata i przyjaciela, jakim jest dlań każdy człowiek; wolę zniszczenia i zabicia duszy bliźniego lub jego ciała.

Ciało zniszczyć jest łatwo, a w przypadku obrony własnej lub bliźnich, zwłaszcza zależnych od naszej opieki (odpowiadam ci, bo znów pytasz o wojny twojego narodu; ]a sam znam powody i oceniam je, bo obrona bliźnich jest również miłością Mnie, w nich żyjącego) nie możecie przeciwstawiać się konieczności. Owszem czujecie, że obowiązkiem waszego sumienia jest przeciwstawiać się zbrodni i bronić się przed śmiercią, a nawet bronić kosztem siebie ­innych, słabszych lub bezbronnych. I w tym przejawia się miara waszej ofiarnej miłości: miara pełna, bo oddająca wszystko, co otrzymaliście - dla dobra innych ludzi. Bóg, Miłość sama, przyznaje się wtedy do miłości człowieczej, bo żył w niej.

Lecz nienawiść obraca się częściej ku zniszczeniu ducha ludzkiego, bo kieruje nią nieprzyjaciel, duch nieśmiertelny, władca duchów ciemności i tych, którzy przez odrzucenie miłości stają się jego ofiarami na wieczność. Nieprzyjaciel działa nieustannie na wszystkich frontach słabości ludzkiej. Jeśli tak spojrzysz na historię, zrozumiesz, jak wielką liczbę dusz wiodą na zatracenie rządy państw napastniczych, chociażby zwyciężały, a jak ogromną szansą zyskania nieba jest dla ich ofiar śmierć.

Szatan wie o tym i dlatego stara się wykorzystać stan „pokoju", bo wtedy zbiera dla siebie plony większe. Poprzez wszystkie grzechy człowieka, zwłaszcza przez chciwość, pożądanie oczu i serc, a w Koś­ciele moim przez pychę, obojętność, nieczułość i egoizm zyskuje sobie zwolenników, którzy stają się bezwolnymi ofiarami. Przez nałogi, które prowadzą do nienawiści siebie samego, aż do zabijania siebie, przez perwersje i pochwałę swobody czynienia grzechu zabija sumienie, ten kompas człowieka, który mu dałem. Przez chciwość i żądzę władzy niszczy głodem i wojną małe i słabe narody, rujnując ich gospodarkę, handlując bronią i uzależniając je od ciągłych pożyczek. Tak że bicz głodu, lęku i zniewolenia wciąż wisi nad ziemią. To są jego „pokojowe" działania, po stokroć groźniejsze dla dusz ludzkich niż wojna.

Teraz osądźcie sami, czy słusznie czynicie mi wyrzuty za stan waszego narodu. Oszczędziłem mu wiele, a to co czynicie (zabójstwa dzieci, alkoholizm, kradzieże, zdrada Boga), czynicie z własnego wyboru. Natomiast narody bogate i syte wciąż przez te czterdzieści lat grzęzły w zbrodnię i szala mojej sprawiedliwości już się przechy­liła. Tam władze służą planom nieprzyjaciela - przez odrzucenie praw moich - i tam szatan ma swobodę działania, bo wola ludzka wybrała bożki podane przez niego dla przynęty. Dlatego też tam przystąpi do swoich żniw, a was bronię Ja sam w swojej mocy.

Tu (w Polsce) wierzycie Mi i dlatego będę mógł was oczyścić i napełnić moimi łaskami.

Przestraszyłam sil, że zmarnujemy je, bo odrzucimy. Pan od razu dodał:

- Nie odrzucicie ich, zwłaszcza w dniach grozy


OTO ŻOŁNIERZ..."

19 IV 1988 r. Pragnęłam rozmawiać z jednym z naszych dowódców z Armii Krajowej, z kimś, kto był wierny Bogu i Polsce aż do śmierci. Myślałam o generale Roweckim lub Okulickim czy moim dowódcy z Wileńszczyzny, generale „Wilku" Krzyżanowskim. Zapytałam Pana, kogo On chciałby wybrać. Pan odpowiedział:

- O relację o swojej śmierci proś generała „Nita" - Emila Fieldorfa.

Wiedziałam, że gen. „Nil" został zamordowany na Rakowieckiej w roku 1952 lub 1953, ale bałam się, że rozmowa o okolicznościach jego śmierci bidzie dla niego zbyt ciężkim przeżyciem. Postanowiłam porozma­wiać o tym z Bartkiem albo Michałem.

- Jesteśmy tu obaj. Wiemy wszystko, bo myślałaś o tym, że nas zapytasz. Możemy ci odpowiedzieć, iż „Nil" zgadza się na rozmowę, gdyż zna twoje motywy; poza tym wie, że i my takie relacje daliśmy ci, oczywiście nie przypuszczając, że przydadzą się one innym. My mówiliśmy tobie, wyrażając naszą wdzięczność i uwielbienie Bogu i chcąc się z tobą podzielić naszym szczęściem i opowiedzieć ci o naszym życiu tu.

Teraz, kiedy już wiemy, że przygotowujecie całość dla pomożenia innym, i z woli Pana, który chce, abyście poznawali Jego miłosierdzie i nie lękali się Go w obliczu śmierci, każdy pragnie ci pomóc, uzupełniając informacje, jakie już posiadasz. Dlatego mówimy już inaczej i teksty nie będą teraz osobiste, a raczej „dokumentalne" i obiektywne. Wobec tego zapoznaliśmy się z wcześniejszymi przekazami i siłą rzeczy - z ich autorami. „Nil" wie, że nie otrzyma­łaś żadnej relacji o zamordowaniu, o śmierci takiej, jaką on poniósł, i dlatego pragnie ci podać fakty, i to raczej „od naszej strony". Bałaś się, że to będzie zbyt przykre dla niego i nie śmiałaś mu tego proponować. Jednak tu już inaczej pojmuje się fakty ziemskie. Nie wraca się do odczuć i cierpienia własnego, a poznaje przyczyny, dla jakich Bóg dopuścił do takich przejść. Zna się też uzależnienie od szatana, może lepiej zniewolenie swoich katów, ich tragiczne położenie w wieczności, głupotę i ślepotę, która ich prowadzi do niewoli wieczystej; o niektórych już się wie, co znoszą, i dlatego budzi się w nas litość, nawet współczucie. Bo piekło jest niewyobra­żalnie potworne, a ten, kto był dobrowolnie katem, przeżywa lęk wszystkich swoich ofiar (lecz bez ich świadomości, może raczej ­dojrzałości) jako własny, i to poza czasem, bez końca.

Chcesz dzisiaj rozmawiać?

- Tak, myślę, że tyle już mi powiedzieliście o nim. Ponadto już wiem, że „Nil" nie będzie wracał do tego, co czuł wtedy, a tego się bałam.


Mówi Michał.

- Wiesz, że cierpienie przyjęte bez żalu, pretensji czy nienawiści do Boga jest jak zaszczytne odznaczenie - przynosi chlubę. Myślisz o „palmach męczeństwa" męczenników? Rzecz jasna, że nie tak. Ale jest dla wszystkich wiadome, że ten człowiek nie dał się złamać, i to nie tylko fizycznie: chodzi o wierność temu, co kochał, co sam wybrał, aż do najgorszej śmierci, pomimo wszystko. Dotyczy to także tych wszystkich, którzy umierając młodo, w bólach, np. na raka czy w wypadku, nie odwrócili się od Boga, nie złorzeczyli Mu, zachowali dla Niego cześć i nadal wierzyli, że On ich kocha. Cierpienie ma swój odrębny blask i mogę ci powiedzieć, że promie­nieje nim nie tylko Joanna d'Arc i Andrzej Bobola. Także „mała" święta Teresa od Dzieciątka Jezus, a od nas ostatnio siostra Nulla i ogromna liczba poległych i zmarłych w czasie ostatniej wojny posiada ten blask wiary, męstwa, hartu i miłości. Natężenie światła w nas - to On, Bóg, Jezus, Miłość żyjąca w nas, ale jego siła, barwa i ton, to nasze własne „życiowe" wysiłki, by zdać się na Niego pomimo wszystko.


NIL" - EMIL FIELDORF

- Witam Panią. Bardzo proszę, niech się Pani nie denerwuje, bo naprawdę nie ma czym. 0 mojej śmierci mogę mówić jako o egzaminie, który z pomocą Bożą udało mi się zdać. Bóg ustawia nasze życie tak, by dać nam największe możliwości wykorzystania go, z których na ogół niewiele korzystamy; lecz w warunkach trudnych mobilizujemy się, a w skrajnie trudnych następuje całkowita koncentracja, jeśli chcemy go zdać. Ponieważ takie otrzymałem, dostałem też odpowiednie do trudności wsparcie od Pana. Zawsze byłem wierzący.

Wiem, że w obozie byłem, aby nabyć doświadczenia (wywiezio­ny w 1945 r. do ZSRR; powrócił wraz z innymi w 1947 r.); to też była pomoc. Obóz wiele mi pomógł, przygotował mnie tak, że po aresztowaniu wiedziałem, z kim mówię: znałem ich metody, kłamstwo i podstępność.

Nie od razu zrozumiałem, że los mój jest przesądzony Ale widzi Pani, jest tak, że nacisk ludzi budzi opór, a tylu moich przyjaciół i podwładnych zginęło w więzieniach niemieckich i rosyjskich, że nie widziałem powodu, dla którego ja, ich dowódca, nie miałbym podzielić również ich losu. Wieloletnia służba tak przygotowuje człowieka do oddania całego siebie na usługi Kraju, iż nie odczuwa on swojego losu jako nieszczęścia, a jako konsekwencję swojego wyboru życiowego, z którego był, a więc i pozostaje dumny.

Byłem już chory i długo bym nie żył, a tu Pan nasz dał mi takie możliwości dopełnienia ofiary. Nigdy nie zdołam odwdzięczyć się Bogu za tę wspaniałą okazję, szansę zbliżenia się ku Niemu.

Ojczyzna okazała mi zaufanie nadając mi stopień generalski, ale Pan zechciał, abym wobec mojej wielomilionowej, wielopokoleniowej, wiecznie żyjącej Ojczyzny w Jego domu stanął w godności oficera polskiego, który wie, komu służy i co reprezentuje sobą, nawet bez munduru. Zawierzyłem Bogu swoją cześć i przyjąłem hańbę oskarżenia o współpracę z Niemcami i zdradę Narodu z pokorą, za wszystkie moje winy i niedociągnięcia. Gdyby On nie podtrzymywał mnie, na pewno załamałbym się, lecz Pan był przy mnie. Dał mi swój pokój i pewność swojej obecności. Dlatego zawierzyłem mu z całko­witą pewnością, że to w Jego rękach jest moje życie i śmierć, moja rehabilitacja i moja godność żołnierza polskiego walczącego za swój Kraj i wiernego Mu. Wszystko, łącznie z egzekucją, oddałem Chrystusowi, którego ukrzyżowano za nas, który dobrowolnie poszedł na okrutną śmierć, i prosiłem, aby moją przyjął za szczęście mojego Narodu i połączył ze swoją.

Przekazuję Pani przebieg moich myśli już po odczytaniu mi wyroku. Nie byłem wobec nich sam. Był przy mnie Jezus i od tej chwili nie opuszczał mnie. Moim krzyżem była szubienica, ale przez cały czas egzekucji czułem Jego obecność, prawie fizyczną, i miałem pewność, że idę z Nim i do Niego. Więc spieszyłem się w duchu, żeby już prędzej uwolnić się od tej szatańskiej atmosfery triumfują­cego zła, sadyzmu, nikczemności. Jeżeli Bóg zechce, to sprawia, że człowiek nie tylko nie żałuje, ale prawie odbija się od ziemi, wzlatuje w niebo.

Mogę Panią zapewnić, że momentu śmierci nie pamiętam, właściwie go nie zaznałem. Objęły mnie Jego ramiona, uniosły i przytuliły do serca. Byłem objęty mocnym uściskiem. Czułem bicie Jego ludzkiego Serca. Jezus powiedział: „Przyjacielu mój. Jesteśmy razem, na zawsze już. Patrz, oni sądzą, że cię zabili, a ty właśnie wszedłeś w prawdziwe życie. Chodźmy, sam wprowadzę cię do naszego domu. Wszyscy twoi bliscy i przyjaciele oczekują, by cię powitać. Spotkasz tu całą Polskę w Jej wspaniałości; Ona żyje i rośnie wami. Chodź, synu, pragnę, by cię poznano."

Później zdałem sobie sprawę, że to nie były słowa, lecz myśli, ale tak mocne, wyraziste, pełne miłości. Pan nasz - królewski, wspaniały, dostojny i nieskończenie święty - wobec mnie stał się przyjacielem, bratem, a jednocześnie jak gdyby najwyższym naszym wodzem, królem, szczęśliwym teraz z tego powodu, że ja Go nie zawiodłem. Znalazłem się wśród bliskich, wśród radości, ale ponieważ Jezus mnie prowadził, wszyscy rozsuwali się z czcią, a On zatrzymał się i, dalej ogarniając mnie ramieniem, powiedział: „Oto żołnierz Polski, który przyniósł jej chwałę. Jest przyjacielem moim, bo zawarł przyjaźń ze Mną i nie odrzucił Mnie w najcięższej próbie. Poszedł za Mną drogą krzyża aż do śmierci, a ofiarował ją za szczęście waszej Ojczyzny. Dlatego będzie jej służył w szczęściu i miłości. Kochajcie go wszyscy, bo zasłużył na cześć i miłość waszą."

Ja się wcale nie chcę chwalić. Pan nasz życzył sobie, bym Pani opowiedział tak, jak było. Otóż nie było sądu ani czyśćca, ani kary czy lęku. Od początku objęła mnie miłość Pana i Jego uszczęśliwienie ze mnie. Pan był promienny, rozradowany tym, że nie wzgardziłem jego wyborem, nie odrzuciłem „takiej śmierci", że chciałem wtedy być z Nim. Ale przecież w takiej sytuacji pozostał mi tylko On, a poza Nim była dookoła nienawiść, pogarda, szyderstwo. Czyż mogłem odrzucić jedyną Miłość, jedyną Dobroć, która przy mnie stanęła? Każdy postąpiłby tak samo. Mogę tylko nieustannie dziękować, że Pan nasz zaufał mi i wierzył, że Go nie zawiodę nawet w takich okolicznościach. Z tego jestem dumny I z tej chwili, kiedy Jezus powiedział: „Oto żołnierz - Polski", bo dawał mnie za przykład, jak nasza Ojczyzna wychowuje ludzi - Jemu. Właściwie Pan uczcił całą Polskę. Ilu tu nas jest: Grot i Pełczyński (chociaż nie od razu), tylu cudownych towarzyszy broni, tylu cudownych wspaniałych Polaków - od wieków.

- Panie generale, dziękuję panu za wszystko, co pan mi podał. I ja jestem dumna z mojego Kraju i z każdego człowieka, który stawał się świadectwem „polskiego wychowania". To, co pan powiedział, daje nam wyobrażenie o pomocy Chrystusa Pana dla wszystkich, którzy giną nie wyrzekając się swojego wyboru ani swojej służby. Zapewne i w Katyniu tak Pan nasz stał przy mordowanych?

- I w Katyniu, i zawsze, wszędzie gdzie człowiek ginąc nie odrzuca Go, a nawet tam, gdzie świadomie nie wzywa Boga, bo Go nie zna, lub umiera w takim lęku, cierpieniu czy nieświadomości albo nagle, nie zdając sobie sprawy z tego, że umiera - On jest obecny, bo jest Ojcem, Stwórcą i Zbawcą każdego człowieka. Każde cierpie­nie, ból, lęk, samotność, głód czy pragnienie miłości, dobroci w warunkach nieludzkich - oczekiwania śmierci lub przesłuchania z jego torturami - każde upokorzenie, sponiewieranie człowieka wzywa doń Chrystusa, Pana naszego, który jest nieskończenie czułą wrażliwością, delikatnością, dobrocią i miłosierdziem. On dał nam wolność pełną i na zawsze, ale też sam naprawia wszelkie krzywdy świata. Dlatego ogromną szansą jest dla nas cierpienie. Ono powodu­je, że Jezus odsuwa sprawiedliwość Boga, wobec której nikt nie jest dostatecznie czysty, i mocą swojej dobrowolnej Ofiary, swoją krwią płaci za nas.

Jego Krew jest nieskończoną rzeką zbawienia. Całe narody, ba, cała ludzkość może być w niej zanurzona, obmyta i oczyszczona (oby tylko zechciała). Dlatego teraz, kiedy nadchodzą na nią czasy najgorszego ucisku i cierpienie wciąż rośnie i zalewa coraz szersze połacie globu, oręduje ono za ludzkością i jest to jedyne skuteczne orędownictwo. Ludzkość jest w tak wielkiej części zdeprawowana, zepsuta i pełna zbrodni, że niemożliwe byłoby jej uratowanie (na życie wieczne), gdyby nie cierpienie. Każdy, kto je zadaje, zbliża się ku piekłu, lecz każda ofiara ogarniana jest współczuciem i miłością Pana, a ofiar jest zawsze więcej niż katów. To, co będzie się działo, nas nie dotyczy. Bóg wyłącza nas z hekatomby, bośmy ją już złożyli. Mało - myśmy przebłagali Pana i zyskali Jego ochraniającą, wybaczającą i twórczą miłość. Jak szczęśliwy jestem, że dał mi Pan w swej nieskończonej szczodrobliwości być jednym z mnóstwa tych, którzy uznani zostali przez Niego za godnych, by móc wykupić naszą Ojczyznę Jego sprawiedliwości, stać się sprawcami jej odrodze­nia i rozkwitu, jej wspaniałej misji zwrócenia ludzkości znów ku Bogu.


TOŃKO"

10 V 1988 r. Prosiłam Pana za „Tońka", o którego śmierci dowiedziałam się niedawno. Ufałam, że tacy jak on, którym nie pozwolono żyć „po ludzku", nawet jeśli mało zwracali sil do Pana, są jednak przez Pana kochani szczególnie.

- Tak, córko, Ja nieskończenie wiele wybaczam tym biednym dzieciom moim, którzy od bliźnich swoich doświadczyli nienawiści, prześladowań i cierpienia. Pomyślałaś o ich zmarnowanym życiu,

o tym, że nie zaznali szczęścia i nie dano im służyć tak, jak pragnęli. Myślisz o „Tońku" i jemu podobnych i los ich widzisz jako jeden ciąg smutku, głodu duchowego i nieszczęścia?

Oni sami pojmują to inaczej. Przyjmują rzeczywistość, która ich spotyka i podejmują ją. To jest mój Krzyż, który ofiarowałem im w dowód zaufania i specjalnego wyróżnienia. „Tońko" walczył o byt waszej Ojczyzny i w tym wykazał odwagę, ofiarność i wierność. Ale Ja też pragnę mieć u siebie wierne „straże". Zawsze pragnąłem; i poczynając od Jozuego, i młodzieńców z pieca ognistego, od siedmiu braci i ich matki, o których mówi Pismo i sławi ich męstwo, wciąż zbieram nowe szeregi męczenników. Czy sądzisz, że dały Mi ich tylko pierwsze wieki chrześcijaństwa? Sebastian, Wawrzyniec, Szczepan i równie mężne niewiasty to tylko jedni z ogromnej liczby mojego prawdziwego wojska. Nigdy nie zakończę „poboru", bo wciąż są tacy, którzy dążą do Mnie poprzez wierność i męstwo w najcięższych przeżyciach, a których oczyszczam Ja sam, w sposób dla ich osobowości najzrozumialszy. Gdybyś wiedziała, dziecko, ilu takich wspaniałych żołnierzy dała Mi twoja Ojczyzna przez wieki swego „wojowania" na ziemi. Ilu ich mam wśród twojej rodziny, bliskich i tych, których znasz ze słyszenia, takich jak syn mój Emil, którego ci sam przyprowadziłem.

Ja jestem wodzem mężnych, bo trzeba było męstwa, by pójść na krzyż. Oni wszyscy są ze Mnie, są moimi prawymi synami, przynoszącymi Mi chwałę i zaszczyt twojej Ojczyźnie. A przecież nie tyle śmierć w boju, ile męstwo, wytrwałość i wierność temu, co się wybrało, by kochać i służbą swą miłość wykazywać - wykazywać przez lata, przez całe życie, a nie przez godzinę - to ponad wszystko jest chwałą prawego żołnierza. Wiernością najwyższą jest wytrwanie w nieszczęściu, opuszczeniu, cierpieniach i prześladowa­niach. Twój rodak Walery Łukasiński jest Mi bliższy niż wielu „bohaterów chwili". I przy takich jak on, jak Emil, jak Adam ­„Tońko" i tysiącach innych na całym świecie - ja jestem. Wspoma­gam, umacniam, podtrzymuję w załamaniach, pocieszam i nieustan­nie, choć niewidzialnie, uczę. Wciąż ich podnoszę, oczyszczam, poszerzam ich serca.

Bo widzisz, dziecko, ten, kto kocha bezinteresownie i zupełnie to, co uznał za miłości godne, kocha Mnie, ukrytego w swoim ideale. Mówię: „ten, kto kocha", a nie „ten, kto nienawidzi". Zapewniam cię, że nigdy nikt prześladowany nie był pozbawiony mojej obecności i miłości. A Ja jestem miłością podnoszącą was, przemieniającą, uświęcającą. Kto ze Mną przebywa, tego Ja prowadzę - już do mojego domu, do moich pragnień i miłości. Nie dziw się więc, że dojrzewają do nieba, i kiedy mówię „dość", zabieram ich sobie na szczęście wieczyste. To są moi bracia w męce krzyżowej. Daję im udział, wielką moc w zbawianiu świata, bo dzielę się z nimi moją doskonałością. Nie żałuj nikogo, kto szedł drogą wierności, niezłom­ności i męstwa, bo oni są chwałą nieba. Szczęście ich rośnie na miarę cierpienia, które Mi oddali. „Tońko" jest wśród nich. Nie doświadczył sekundy oczekiwania. Ja zabrałem go sam. Bądź spokojna, córko.


Jezus jest naszym niedościgłym wzorem męstwa

11-12 V 1988 r. Mówi Michał.

- Ja nie tylko biorę udział w naszej pracy, ale mogę wprowa­dzać w nią innych, tłumaczyć jej sens i nasze wspólne osiągnięcia oraz zamierzenia na przyszłość. Adam już wie o wszystkim; dziękuje ci za to, co zamierzałaś, a przede wszystkim żałuje (że nie skorzystał z danej mu szansy. Cichociemny, oficer AK, kolega Michała z walk na Wileńszczyźnie. Skazany na karę śmierci zamieniony na dożywocie przesiedział wiele lat w więzieniu i pozostał nieufny aż do śmierci. Michał chciał mu pomóc, ale spotkał się nie tylko z odmówi, Lecz nawet z posądze­niem o prowokację; bardzo to przeżył).

- Czy dalej podejrzewa ciebie?

- Tu nikt nikogo podejrzewać nie może. Tu są tylko ci, których przyjął Pan nasz, a każdy jest w pełni widoczny dla drugich; gdyby chciał coś ukrywać, nie byłoby go tu - odpowiadam ci ­ponadto my przecież nie „oglądamy się", a rozumiemy i... przyjaźni­my. Cieszymy się wzajemnie naszym szczęściem i udzielamy się sobie. Każdy pragnie podzielić się z innymi tym wszystkim, co ma w sobie z dóbr, jakie umieścił w nim Bóg.

Jeśli chcesz nazywać go jego pseudonimem, on się zgadza; zgodziłby się na wszystko, co zaproponujesz.

- Czy cię przeprosił?

- Nie miał potrzeby Uściskaliśmy się jak odnalezieni bracia. Wiesz, niezmiernie radosna dla nas i podniosła jest chwila, gdy „nowo narodzony" wchodzi w nasz świat, w dom Boży, zwłaszcza kiedy Pan sam wprowadza tu tych, których chce dać poznać wszystkim. To są ci z nas, którzy oddali swoje życie Jemu i pozostali Mu wierni pomimo przeciwności, pomimo tego wszystkiego, co się na nich waliło. Tak jak generał „Nil". To wspaniały człowiek. Jakże jesteśmy dumni, że tak wyrósł poprzez cierpienie i presję, że nigdy się nie poddał. On będzie znany Będą jego imieniem nazywać jeszcze pułki i szkoły wojskowe. Pan nasz nie dopuści do zapomnienia, bo dzielnych miłuje i jest nieskończenie szczodry dla przyjaciół swoich.

Cieszymy się, że nie zapominasz nas i chciałaś od razu pospieszyć Adamowi z pomocą. „Tońko" przyszedł do nas po długiej i ciężkiej chorobie, która nadała ostateczny szlif jego osobowości. On też jest spod znaku „męstwa". Pan ci o nim powiedział i chciał, abyśmy to słyszeli. To wielkie szczęście usłyszeć pochwałę z ust naszego Króla, Wodza najdoskonalszego, najmężniejszego z mężnych. Jeśli się poznaje przebieg męki Chrystusa Pana, Jezusa, znając Jego nieskończoną subtelność i wrażliwość, jeśli się wie, że nasz Wybawca żył wiedząc o wszystkim, co będzie musiał znieść, i o wszystkich, którzy Jego Ofiarę odrzucą, wyśmieją, wyszydzą lub będą na Niej żerowali i kupczyli Nią (mówię tu o niegodnych kapłanach), to zdumiewa fakt, że Jezus, Pan nasz nie cofnął się, a przeciwnie, spieszył się (Mk Z0, 32), by ofiary w pełni dokonać. Spieszył się, by Jego Krew już płynęła i już zbawiała, ratowała, oczyszczała umierają­cych. My wszyscy - Tu jesteśmy świadkami Jego Golgoty i wielbimy Jego męstwo, bo ono wypływało z takiej miłości, która przesłaniała wszystko, która z nieskończenie wielką mocą pożądała naszego szczęścia, każdego z osobna: mojego, twojego i „Tońka", i pokonała, przekroczyła granice wytrzymałości, lęku i bólu z pełnią współczucia, przebaczenia, litości i miłosierdzia dla każdego z katów. Tak umierać mógł tylko człowiek, w którym żyła miłość, sama w sobie, który z człowieczeństwem podatnym na cierpienie i lęk zespolił naturę Boga. Nikt z nas tak umrzeć by nie potrafił, bo jesteśmy tylko ludźmi. Dlatego Jezus jest naszym niedościgłym wzorem, a jeśli wypróbowani żołnierze, którzy sami zaznali cierpienia, upokorzeń, klęsk i bólu fizycznego (Michał sam doświadczył tego wszystkiego) uwielbiają i wysławiają czyjeś męstwo, czyjąś ofiarność, bohaterstwo i szlachetność, to znaczy, że ten Ktoś jest ponad wszelkie wyobraże­nia dzielniejszy, bardziej prawy, bardziej porywający.

Takim jest Jezus - Zbawiciel nasz, Król i Miłość nasza. Gdybyśmy mogli walczyć za Niego, całe niebo walczyłoby szaleń­czo - z pełni swej miłości. Ale Pan nasz sam jest Zwycięzcą: zwyciężył śmierć i wyrwał nas piekłu.

A jednak On tak bardzo potrzebuje waszej miłości, odzewu waszych serc. Tymczasem wy tak beztrosko żyjecie. Tak mało o Niego dbacie. Tak wciąż poniewieracie Jego wspaniałomyślną, cierpliwą miłością. Kopiecie, biczujecie, wbijacie ciernie i gwoździe w Jego żywe ciało.


Ludzie, co wy robicie!

Ludzie, co wy robicie? Lekceważycie Serce Boga! Co z wami będzie, kiedy staniecie przed nieskończonym majestatem Boga sprawiedliwego z piętnem Krwi Chrystusowej zmarnowanej i odrzuconej?

My i te zdarzenia widzimy, zdarzenia dla wielu ostateczne, przejmujące nas rozpaczą nad daremnie przelaną krwią Zbawiciela i nad straconym istnieniem szydercy Być może „poniosło" mnie, lecz nadchodzi czas masowych i nagłych zgonów. Mów wszystkim, ostrzegaj, proś, by się przygotowali, bo zaskoczy ich sprawiedliwy sąd. My za was wciąż prosimy...

- Michał, ja ciebie nie poznaję. Zmieniłeś się ogromnie.

- Tak, dorosłem po prostu. Tu się szybko dojrzewa. Wiele zrozumiałem, więc zmieniłem wszystkie moje błędne poglądy, no i odrzuciłem wszelkie pozy, zahamowania i udawanie kogoś, kim nie jestem. Dlatego mówię ci wprost to, co zamierzam. Niczego nie omijam i niczego nie taję, a prawda jest właśnie taka. Na ziemi ty mówiłaś i wprowadzałaś mnie w nowe dla mnie sprawy. Całe moje szczęście, że dotyczyły one tego, co było mi drogie, inaczej, że zachowałem miłość do swoich ideałów i że nadal chciałem poznawać. Tu ocalił mnie brak pychy. Nie byłem przekonany, że „już wszystko wiem i niczego od nikogo przyjmować nie chcę". Ponadto w twoich zapisach była nadzieja na odrodzenie i na powrót do naszych wspaniałych wartości - to ci mówię już stąd - naprawdę wspania­łych, których świat potrzebuje, aby dalej rosnąć, a nie zna i nie rozumie swoich potrzeb. Dlatego tak konieczny jest żywy przykład.

- Z takimi ludźmi? Wynarodowionymi, zdemoralizowanymi, nieuczciwymi, głupimi, „pazernymi", żyjącymi bez ideałów, bez honoru, bez godności...?

- Odrzucaj takie myśli. Jesteśmy bardzo zdolni. Szybko się uczymy, zwłaszcza tego, co w sercach naszych złożył Pan. Istnieje „Ojczyzna" jako matka-wychowawca i rodzina: kilka żyjących pokoleń, które czerpią z doświadczenia, wiedzy i przykładu poprzed­nich. To jest upadek, post i pokuta, lecz jednocześnie nauka, zrozumienie i spotęgowanie tęsknoty, a więc wciąż Boża orka, nawożenie - tak, potrzebny jest także nawóz, gnój jako przygotowa­nie gruntu pod Jego ziarno - zdrowe i wspaniale owocujące.


WACŁAW

6 VI 1988 r. Znany działacz polityczny w Polsce Ludowej, zajmujący wysokie stanowiska, niewierzący, bliski krewny mojej znajomej (zakonnicy). Gdy odwiedziła go przed śmierci, a on poznał ja i - jak sadziła - chciał zwrócić sil do niej o pomoc (o księdza), jego najbliżsi usuneli ją z pokoju i uniemożliwili przybycie kapłana. W tym okresie modliłam sil za niego wraz z nią. Dlatego, kiedy myślałam o tym, że dobrze by było, aby opowiedział o swojej śmierci ktoś, kto pomimo działania przeciw Bogu uzyskał przebaczenie Boga, i żałowałam, że nie znam nikogo takiego, powiedziano mi, że p. Wacław mnie zna, bo modliłam sil za niego, i pragnie dać świadectwo miłosierdziu Boga, jeśli zgodzę sil na to. Oczywiście odpowiedziałam, że pragnę usłyszeć jego relacji. Oto ona. Mówi Wacław.

- Proszę Pani. Nie zajmę Pani dzisiaj wiele czasu, bo wiem, że nie włada Pani jeszcze w pełni ręką i nie należy jej forsować. Może więc tylko to, co najważniejsze na początek.

Jestem w przedsionku nieba - tak nazywam czyściec, który rozpoczął się dla mnie jeszcze za życia, w chorobie (paraliż). Słyszałem wszystko, rozumiałem, choć miałem okresy jakby snu, zapadania w ciemność, ale nie mogłem mówić ani dać najmniejszego znaku, że jestem przytomny Z rozmów wnioskowałem, że umieram, a jednocześnie zaczęło wzrastać przeświadczenie, że nie „ginę", a „odchodzę". Stało się ono wreszcie pewnością i wtedy zrozumiałem (jako że byłem ochrzczony i wychowany w rodzinie wierzącej i uczyłem się religii w szkole), że stanę przed Panem naszym nie przygotowany i że już na to za późno. Poznałem siostrzenicę, chciałem ją prosić o pomoc, o ratunek, ale moja rodzina, moje dzieci(!) usunęły ją. Ogarnęła mnie rozpacz, bo zrozumiałem, że ich postawa jest skutkiem mojej, że ja sam sobie jestem winien i zbieram plony swego wyboru.

Poznałem, że zmarnowałem życie przeciwstawiając się Prawdzie i służąc jej wrogom. Chociaż ja sam z Bogiem nie walczy­łem; wystarczy, że pominąłem Go i zignorowałem jedyny sens, jedyną drogę właściwą i opowiedziałem się za tymi, którzy chcą zniszczyć Boga w sercach ludzi i tym samym zamknąć im drogę do Prawdy, jak zamknąłem ją dla siebie i rodziny Myślałem coraz jaśniej i logiczniej, pojmowałem coraz szerzej konsekwencje swojego dobrowolnego wyboru i skutki, które z niego wynikną dla mnie, a i dla innych: bliskich, współpracowników i tych, którzy brali przykład ze mnie. To było straszne! Wiedziałem, że już nic zrobić się nie da, by sprostować, zaprzeczyć, przyznać się do błędu.

Szczególnie straszne wydało mi się zgorszenie innych, odwiedzenie ich od Prawdy, a więc zgotowanie im mojego losu ­gorszyciela z Ewangelii (bo przypomniałem sobie ten fragment znany ze szkoły). Wiedziałem, że słusznie należy mi się wyrok potępienia. Ale ci inni, którzy zginą przeze mnie! Ogarnęło mnie przerażenie. Zacząłem prosić Boga (bo wiedziałem, że On jest i będzie mnie sądzić) za tych, wobec kto y g y ich ratował.

Wtedy zobaczyłem Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Był w koronie cierniowej, w czerwonym płaszczu obszarpanym u dołu, z plamami krwi. Pod płaszczem, rozchylonym na piersiach, widać było nagie ciało pokryte sińcami, ranami i zaschłą krwią. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym współczucia i zrozumienia, nie jak sędzia, a jak przyjaciel, towarzysz niedoli, tak jak gdyby użalał się nade mną, a nie nad sobą. Zapytał: „Żałujesz?" Byłem wstrząśnięty, przerażony takim obrazem, bo była w Panu naszym wielka czystość, niewinność i spokój, a jednocześnie krew spływała z czoła, po policzkach i wzdłuż szyi kroplami i strumykami. Wykrzyknąłem: „Tak! Tak! Tak! Jezu, ratuj ich, bo zginą przeze mnie!" Pan powiedział „A ty?" z taką serdeczną troską, że zdumiałem się; lecz miałem przekonanie, że los mój jest przesądzony: nie miałem nic na swoje usprawie­dliwienie i nie chciałem się tłumaczyć, bo wiedziałem, że sam wybrałem dobrowolnie takie życie i do końca nie chciałem o Bogu słyszeć.

Jezus patrzył na mnie, czytał w moim sercu; miałem świado­mość, iż wiedział o mnie wszystko. Jak gdyby przybliżył się i cicho, łagodnie powiedział: „Teraz, kiedy Mnie poznałeś, czy chciałbyś być ze Mną?" To było dla mnie straszliwym bólem, bo w jednej sekun­dzie zrozumiałem, że oddałbym całe swoje minione życie za możność bycia przy Panu, że być z Nim nie mogę i że odtąd cała wieczność będzie dla mnie nieskończoną tęsknotą i rozpaczą. Nie byłem w starce nic powiedzieć, a Jezus zapytał: „Czy kochałeś ludzi? Czy starałeś się im pomóc? Czy pragnąłeś ich dobra?" Podniosłem oczy. Pan się uśmiechał tak jak matka do dziecka, a ja zdałem sobie sprawę, że mogłem zrobić o wiele więcej dobra, że w ogóle mogłem tylko tym się zajmować, pomagać, służyć im i że tylko to ma wartość w oczach Pana. Powiedziałem bardzo cicho, ze wstydem: „Za mało. Mogłem więcej". I to była prawda.

Jezus odpowiedział: „Nikt nigdy nie zrobił tyle dobrego, ile mógł, ale ty, synu (!), chciałeś, prawda?" To słowo „synu" spowodo­wało, że zalała mnie wdzięczność połączona z zachwytem i zdumie­niem, że On, odepchnięty przeze mnie, znieważony, przyznaje się do mnie. Zbudził się cień nadziei, a Pan szerzej rozchylił płaszcz i wypowiedział swój wyrok: „Patrz, oto jest cena twojego ocalenia. Wykupiłem cię i drogo zapłaciłem, abyś mógł żyć. Dlatego, synu, że kocham cię. Od początku swego istnienia byłeś i jesteś kochany. Krew Ojca usprawiedliwia syna." Pan nasz przemienił się. Stał się jaśniejący, promienny, szczęśliwy - tak pełen majestatu, że upadłem Mu do nóg, ale nie śmiałem dotknąć stóp. Ogarnęło mnie takie szczęście, że miałem wrażenie, że zginę, rozpadnę się, przestanę istnieć.

Potem - nie wiem po jak długim czasie - poczułem na głowie ręce swojej matki. Byli przy mnie bliscy, otaczali mnie, cieszyli się, że będę z nimi. Pan oddalił się chyba dlatego, bym nie umarł ­jeśli tak można powiedzieć o nas, tu - ze szczęścia. Powoli zacząłem się orientować, że to jest stała i pewna rzeczywistość świata Bożego, a wszystko, co nazywałem „życiem", to tylko chwilowy zbiór spraw, rzeczy, ludzi i czasu, który wciąż przemija i przemienia się. Nietrwa­łe, ulotne przemijanie pełne bólu, lęku, emocji, ambicji, gwałtu, przemocy, wrogości wzajemnej, walki, głupoty, zacietrzewienia, podłości, intryg, zdrady i nędznych motywacji i czynów. Przemijanie, ciągłe zmiany, śmierć i narodziny, wiosna i już zima. Krótki czas wyboru, który można wypełnić albo dobrem - z Bogiem - albo swoją nicością, i z niczym lub gorzej, ze zbrodnią, zdradą, zaprzań­stwem stanąć przed sądem Miłości.


7 VI 1988 r. Mówi Wacław.

- Proszę pani. Gdyby Bóg nie był Miłością, zapewne nie istniałby w ogóle rodzaj ludzki. Jak my się z naszym Zbawicielem obchodzimy! Jak podle żyjemy. A przecież mamy to jedno krótkie życie i w nim możemy wybrać jedyne wartościowe działanie ­miłowanie, lub je odrzucić.

My, chrześcijanie, mamy tak ogromną pomoc, tyle wiemy Od narodzenia przez chrzest święty włączeni jesteśmy w Kościół powszechny Ziemia to tylko teren przejściowy dla obecnie żyjących. Prawdziwie ludzkość jest w królestwie naszego Zbawcy i w jego „przedsionku" - czyśćcu - jak ja. Tu i tam są nas miliony, ale chcę pani powiedzieć, że jestem szczęśliwy. Wiem, że Bóg mnie kocha i oczekuje, że stworzył mnie dla szczęścia i mam je zapewnione, pomimo że zrobiłem wszystko, by się sam potępić. Poznałem miłosierdzie Boga i pragnąłbym krzyczeć, że ono jest bezgraniczne! Bóg nas kocha i broni, a w ostateczności istnieje cena najwyższa ­Krwi i Męki Chrystusa, cena zmiłowania się Boga. Chrystus Pan jest słońcem nieba i czyśćca. Ku Niemu idą nasze myśli, uwielbienie, wdzięczność, podziw i nieustanny zachwyt nad Bożym planem zbawienia, nad ofiarą Boga za człowieka.

Może nikt nie błogosławi Boga tak, jak my, którzy na ziemi walczyliśmy z Nim - czasem pośrednio, walcząc z prawami Bożymi, czasem wprost, zwalczając Kościół, niszcząc sumienia ludzkie, wolność, prawo wyboru, ośmieszając cnoty, a sławiąc zbrodnie. Ja najlepiej wiem, co przez wieki zdziałała podłość ludzka, bo oczysz­czając swój umysł musiałem poznać prawdziwą historię ludzkości i nieustanną, aktywną działalność mocy zła, z którymi tak beztrosko i bezmyślnie współpracuje ludzkość dla zniszczenia samej siebie. Wszystkie nasze błędy, pożądania, pasje, lecz przede wszystkim pycha, żądza posiadania wszystkiego, od władzy do mamony, i zmysły - one wszystkie są na usługach nieprzyjaciół ludzi i Boga; a my im służyliśmy myśląc, że służymy swoim celom i planom! Jeśli nie trzymamy się najprostszych wskazań Boga, który sam nam je dał - mówię o Piśmie świętym - i który sam stał się nam wzorem i okupem, jeśli Go nie naśladujemy - błądzimy. Czasami w dobrej wierze (jak ja) sądząc, że darzymy ludzkość dobrem, nawet wtedy, gdy przemocą narzucamy to, co uznaliśmy sami za dobro.

Zapytałam o sam moment śmierci.

- Chętnie odpowiem na pani pytania. Jeśli chodzi o śmierć ­właściwie ona nie istnieje. Po prostu przechodzi się z tego, co czasowe, zmienne i przemijające, do rzeczywistości Bożej, stałej, niezmiennej, pewnej i jednoznacznej, w której centrum jest Bóg ­Światłość, Prawda i Miłość - udzielający się swojemu stworzeniu. Wszystkie byty duchowe są Jego stworzeniami, wyłonionymi zeń z miłości pragnącej obdarzać istnieniem i szczęściem; wszystkie zatem są rzeczywiście dziećmi Bożymi - ukochanymi przez Ojca, dawcę istnienia. Świat istnień duchowych jest tak ogromny i zróżni­cowany, że nie podejmuję się o nim mówić. Przecież ja dopiero uczę się być takim, jakim On zapragnął mnie mieć.

Wracając do śmierci. Ja momentu opuszczenia ciała nie zauważyłem, bo już rozpocząłem proces uświadamiania sobie, kim się stałem, jak zawiodłem Boga. To wielka łaska móc jeszcze przed śmiercią ciała zrozumieć swoje główne błędy i winy. Wtedy można żałować. Zawdzięczam to mojej siostrzenicy i wam, między innymi Pani, bo wszyscy prosiliście za mnie wiedząc, że nie wolno dopuścić do mnie księdza. I Pan się zlitował. Chrystus, Pan nasz, znał moje myśli, moje serce i widział żal i wstyd, a przede wszystkim rozpacz z powodu niemożności naprawienia win. On wie wszystko o każdym z nas i każdego usprawiedliwia. Po to poświęcił się, by móc nas okupić sprawiedliwości Bożej, wobec której zawiniliśmy tak ciężko, że nie byłoby dla nas ratunku, gdyby nie On! Mówię o takich, jak ja. I nie tyle przynależność formalna do takiej lub innej partii nas osądza, ile wyrzeczenie się Boga, odejście od Jego praw i przystąpie­nie do tych, którzy w realizacji swoich celów posługiwali się zbrodnią, podstępem, oszczerstwem, prowokacją, kłamstwem i przekupstwem. A więc potępia nas nasza akceptacja i dobrowolna zgoda na takie metody działania, jak niszczenie, zabijanie, upadlanie bliźnich naszych. To stosuje się do każdej epoki i każdej rasy czy narodowości.

Bóg nas wyposażył w sumienie i rozum, nadał nam swoje prawa, a w sercu każdego człowieka zawarł pragnienie miłości ­Jego znamię. Można powiedzieć, że zdolność miłowania jest dowo­dem naszego pochodzenia od Boga. Jeśli ją zabijemy, a na miejsce puste wstawimy nienawiść, dobrowolnie przyjmujemy znak nieprzy­jaciela - też stworzenia Bożego, lecz zbuntowanego tak, że pierwszy odrzucił miłość i wyszydził miłosierdzie swego Stwórcy On nie ma w sobie już nic z dobra Ojca i pragnie zniszczyć znamię Boże w każdym człowieku, a my tak łatwo ulegamy, tak posłusznie służymy złu. Mogę Panią zapewnić, że nikt, kto zabił w sobie dar, umiejętność czy podobieństwo do Ojca... - słowem miłowanie, nigdy nie wejdzie do królestwa Bożego.

Lecz jest wielu ludzi ogłupionych, tak jak byłem ja, i oni wierzą, że tworzą dobro czyniąc zło. Sądzą, że można osiągnąć szczęście wielu na nieszczęściu mniejszości i że „cel uświęca środki". To nie jest hasło jezuickie, przeciwnie, to myśl szatańska, służąca szkalowaniu tego groźnego dla nieprzyjaciela zakonu.

Nie będę dłużej mówił. Wiem, że „mój przypadek" jest przykładem stosunku Pana naszego Jezusa Chrystusa do „niewie­rzących", „partyjnych" czy walczących z Panem, i mogę Panią zapewnić, że jest nas tutaj setki, setki tysięcy Wobec naszych win i niskiego rozwoju rozumienia spraw duchowych (ciemnoty) Bóg szuka dla nas usprawiedliwienia - jak dla dzieci - w tym, co mogliśmy zrozumieć i praktykować, w naszym stosunku nie do Niego, a do bliźnich, w naszych staraniach o ich dobro. Lecz jeśli ich nie było, jeśli była tylko „prywata" (miłość siebie i tylko siebie, ewentualnie tak zwanych „swoich") lub gorzej, jeśli była nienawiść i szkodzenie bliźniemu, nie mówiąc już o morderstwach ciała lub ducha (deprawacji czy kierowaniu ku życiu w kłamstwie, w niena­wiści do miłości Boga i bliźniego) - Pan nasz może nie zechcieć szukać usprawiedliwienia, bo taki człowiek już dobrowolnie przylgnął do nieprzyjaciela, opowiedział się za złem. I będzie z nim (z nieprzyjacielem). To koniec życia. Pozostaje tylko wieczysta agonia, umieranie.

Dziękuję bardzo za pomoc i proszę, pamiętajcie o takich jak ja.


Mówi ojciec Ludwik.

- Przekazuję, że pan Wacław ogromnie się cieszy, że mógł choć tyle zrobić, by uczcić Pana. To też jest jego droga ku służbie Panu. Jeśli ktokolwiek odmieni swoje spojrzenie na Chrystusa Pana pod wpływem jego relacji, będzie to akt zadośćuczynienia pana Wacława za własne błędy i jego akt miłości bliźniego, jego osobista pomoc.


JANUSZ KORCZAK

1-2 XI 1988 r. Mówi Matka.

- Jesteśmy przy tobie. Pomożemy ci. Wieczorem będziemy razem z tobą na Mszy świętej (uroczystość Wszystkich Świętych). 0 co nas prosisz?

0 siły.

- Dobrze. 0 co jeszcze?

- Co byście zaproponowali do naszych rozmów?

- Pan nasz życzy sobie, żebyś rozmawiała z Januszem Korczakiem. Czy chcesz teraz?

- Tak.


Mówi Janusz Korczak.

- Moje dziecko. Nie obawiaj się, że ci powiem coś zbyt trudnego. Raczej uzupełnię relacje innych osób, z którymi zapoz­nałem się, gdy poznałem życzenie Pana.

- Którego Pana?

Miałam na myśli to, czy Jahwe, czy Jezusa. Pytanie było agresywne. Pan Janusz Korczak odpowiedział cierpliwie, ze spokojem i powagą.

- Jest tylko jeden Bóg: Ojciec całej ludzkości, Zbawiciel nasz, Odkupiciel, Mesjasz, Słowo Boże i Duch Prawdy i Miłości - Jeden Bóg w trzech Osobach, Jedna Miłość stwórcza, nieskończona, odwieczna i niezmienna, Miłość darząca istnieniem nieogarnioną mnogość bytów i przygarniająca je ku sobie.

Zrozumiałam, że Bóg stwarza nieustannie nowe byty, aby mogły w wolności wyboru, radośnie - jak dzieci ku ojcu - powracać ku Niemu.

- Ja, dziecko, wierzyłem w Jezusa i - jezusowi. Byłem

Żydem i pozostałem nim w obliczu zagłady mojego narodu (chodzi o zaniechanie zmiany wyznania). Sama to rozumiesz, bo nie postąpiła­byś inaczej. Znałem całe Pismo święte i całe (!) je przyjmowałem, a więc i Ewangelię. Byłem ponadto obywatelem państwa polskiego, polskim Żydem. Pisałem po polsku i działałem dla dobra całego narodu, wszystkich jego obywateli, bo chciałem, aby cały rozwijał się prawidłowo, szlachetniał i dojrzewał ku swojej własnej doskonałości... Ale nie o tym chcę ci opowiedzieć.

Jezus, Pan nasz, polecił mi, abym powiedział ci o „chrzcie krwi", którym ochrzczony został ogromny zespół moich współziom­ków na polskiej ziemi; a że żyli na niej i z jej dóbr korzystali, śmierć ich - jeżeli przyjęta została z poddaniem, bez nienawiści, a przez nielicznych jako zadośćuczynienie za winy narodu żydowskiego ­przyjął Pan i zaliczył na dobro obu narodów: tego, którego krew mieliśmy w żyłach, i tego, który nas przygarnął i karmił przez ponad pięćset lat, nie czyniąc nam krzywdy, podczas gdy my, niestety, jako naród mamy ciężkie winy wobec Polski. Nie będę ci o tym mówił, tym bardziej że nie dotyczyły one biedoty żydowskiej (z nielicznymi wyjątkami), lecz planów żydostwa międzynarodowego, które jednak pragnęło realizacji ich na terenach Polski w oparciu o liczebność masy moich współziomków. Te plany zostały obalone z wyroku Pana, bo realizować miały cele nieprzyjaciela ludzkości, któremu, niestety, służą świadomie i świętokradczo pewne nieliczne, lecz najbogatsze, bo władające pieniądzem, grupy Żydów w świecie zachodniej Europy, obu Ameryk i Izraela. I te plany obali nadcho­dząca na ten świat - na ten, o którym ci powiedziałem (czyli zachodni) - katastrofa, lecz nie dotyczy to Polski, mojej i twojej Ojczyzny. Powiedziałem ci to, abyś nie posądzała mnie o stron­niczość. Teraz zaś wracam do sedna sprawy

Wiesz, że królestwo Pana jest wspólną Ojczyzną całej ludzkoś­ci. Bóg kocha wszystkich swoich synów i pragnie ich obecności przy sobie. Chrzest jest potencjalnym aktem przyjęcia dziecka, uczynionym w jego imieniu przez rodziców z ich dobrowolnego wyboru, lecz aby stał się aktem dokonanym, konieczne jest potwierdzenie go życiem przez ochrzczonego. Chrzest jest przynależnością do Kościoła Chrystusowego - a więc ponadczasowego - jest jak gdyby wstąpie­niem w szeregi wiernych, przyznaniem z góry obywatelstwa królestwa wraz z towarzyszącymi temu przywilejami (wszystkimi sakramentami). Lecz wiadomo, że wśród obywateli kraju bywają też renegaci, zdrajcy lub po prostu ludzie, których nic los ich Ojczyzny nie obchodzi, byleby im samym się dobrze działo; jeśli tak nie jest, szukają sobie innego miejsca w świecie (Mówiłem to w przenośni, ale sama wiesz, co dzieje się w ostatnich latach z Polakami. Tragiczne jest, że ich ucieczka pozbawi ich opieki, którą Królowa nasza roztacza nad Polską).

A Bóg, dziecko, jest poważny i nasz wybór także traktuje poważnie; przecież „synami Bożymi jesteśmy" (Słowacki). Nosimy w sobie Jego podobieństwo, a na sobie - chrześcijanie - piętno Krwi Zbawiciela swego (która ich odkupia).

Jednakże Pan jest Bogiem całej ludzkości i powinnością Izraela było szerzenie tej prawdy. Kiedy chcieli ograniczyć miłość Bożą (wraz ze spodziewanymi przywilejami) tylko do swego narodu, Bóg rozproszył ich, a służbę światu zlecił tym, którzy przyjęli Słowo Boże, Mesjasza, i zechcieli Dobrą Nowinę nieść całemu światu z zapałem i radością. Chcieli dzielić się tym, co było dla człowieka najważ­niejsze, najcenniejsze i najlepsze, z każdym, kto potrzebował, tęsknił, szukał prawdy i miłości. Bo widzisz, dziecko, oni nieśli światu miłość Boga, a ta jest zawsze darząca, bezinteresowna, wspaniałomyślna i pragnie wypełnić sobą pustkę i głód każdego człowieka, nasycić go. „Resztą Izraela" byli moi rodacy. Ich krew płynęła w żyłach moich i po wielu wiekach wydała i we mnie swój owoc. Jakżeż bym mógł nie przyjąć Boga w całej pełni Jego miłosierdzia. Miłosierdziem Ojca był Syn, Słowo Boże, Mesjasz. Krwią Jego odkupieni jesteśmy wszyscy - cała ludzkość, wszystkie pokolenia - bo miłość Boga nie zna ograniczeń. Zna je natomiast wola ludzka: może powiedzieć „nie" Panu swemu. Na naszych oczach tak się działo z tyloma milionami ludzi - sprzeciw, jakiego chyba nigdy dotąd nie było wśród ludzkości, już znającej naukę Chrystusa Pana.

Naród żydowski nadal od wieków oczekujący Mesjasza, odrzucający Jezusa Chrystusa i jego orędzie miłości i przebaczenia, wrogi Mu, zawzięty, mściwy i żywiący w sobie nienawiść do innych niż oni, do „gojów", stał się nagle obiektem nienawiści innego narodu i jego ofiarą. I to było zbawieniem dla wielu, bardzo wielu z nas. Pan sprawiedliwość ma dla katów, ale ich ofiarom okazuje oblicze Miłosierdzia, chociażby na miłosierdzie nie zasługiwali. Ale czyż wśród tej głodującej biedoty, schorowanych i starych kobiet i mężczyzn, chorych i słabych, bezradnych, bezbronnych i prześlado­wanych, ginących z głodu na ulicach, wśród dzieci bezdomnych, przerażonych, niczego nie rozumiejących wielu ich było? Nie, ci żyli bezpieczni na Zachodzie, w Szwajcarii, USA i innych krajach (Chodzi o tych, co świadomie walczyli z Bogiem i odrzucali Słowo Boże, starając się zniszczyć chrześcijaństwo, ośmieszyć je i wyrwać z dusz ludzkich - słowem, o niektóre kręgi międzynarodowego żydostwa). Prawdą jest też, że i tu byli liczni donosiciele, policja, łapownicy (jak w każdym społeczeństwie - a w tak zagrożonym, jak nim było nasze, cechy te potęgują się, ludzie pragną się ratować za wszelką cenę), ale wreszcie zginęli i oni. Mówię więc o całości, która przeszła przez czyściec i piekło za życia. Cierpienie spala winy, jeśli się je zrozumie. Tu odczuwano nienawiść wroga, a wtedy trudno analizo­wać własne winy, lecz byli i tacy

Ja, jak wiesz, opiekowałem się dziećmi, bo one były najbardziej bezbronne i pierwsze ginęły (nie mogły pracować, więc były niepotrzebne). Chciałem, aby moja miłość osłaniała je przed lękiem, póki można. Bóg dał mi tę łaskę, że mogłem być z nimi do ostatniej chwili i dlatego mogłem oddać je wszystkie w Jego wyciągające się ku nam przebite dłonie - przygotowane, więc ufne i oczekujące zapowiedzianego przeze mnie Spotkania. Zapewnić cię mogę, że „chrzest krwi" - chociaż krwi nie było (był gaz, a przedtem nienawiść, groza, krzyk, strzały, bieg, szczekające, rzucające się ku nam psy, i trupy, masa trupów po drodze) - jest kluczem do Serca Pana. Jego współczucie, litość, łagodność, nieskończona dobroć i to, czego ja nie przewidziałem: Jego pośpiech (!), z jakim spieszył ku nam! Jego obecność już w komorze gazowej - zupełnie przesłoniła nam ból i lęk śmierci (bo szczęście duszy niezmiernie przewyższa lęk i ból ciała). Był CM i niebo otworzyło się w komorze „kąpielowej", plugawym miejscu mordu. Widzieliśmy Go, jak gdyby kolejno otwierały nam się oczy, i wtedy moja miłość do dzieci wydała mi się nikłym cieniem, zaledwie śladem tej, która nas ogarnęła.

Dzieci, moje dzieci, przyciągane tą miłością były zachwycone, olśnione, jak gdyby budziły się ze snu, garnęły się ku Niemu, otoczyły Go, a On wziął dwoje najmniejszych na ręce i powiedział; „Chodźcie, przyjaciele, zabieram was do mojego domu, do wiecznej radości, a o tym, co było, zapomnijcie". I zostaliśmy otoczeni przez piękne, świetliste, radosne postacie aniołów - sług pańskich (dzieci zobaczyły, że każde miało swego opiekuna), potem przez rodziny nasze, tych, których pogrzebaliśmy i pożegnali, a to, co dotąd było realne, stało się mgłą, nicością. Czy wiesz, że dzieci nie zdążyły nawet zauważyć swoich ciał? Ja nas widziałem przez moment jako jak gdyby ślad przeszłości.

Nie tylko ja jestem z Panem. Są wszystkie moje dzieci i w ogóle wszystkie nieszczęśliwe dzieci. I niezmierzona jest liczba moich rodaków tu, w domu Pana. To są Jego plony z rzezi kierowa­nej przez moce nieprzyjaciela. Każda ofiara, każdy człowiek zamor­dowany przez ludzi - też Jego synów - ma wstęp do Jego królestwa, a ci, którzy wiele zawinili i oczyszczać się muszą (często bardzo długo), też błogosławią Pana, bo dobrze rozumieją, że otrzymali łaskę ratującą ich przed potępieniem siebie, przed wieczys­tością konania, straszniejszą niż wszystkie katownie świata.

Chciałbym ci jeszcze przekazać, że mogę wam pomagać, zwłaszcza w zakresie swoich umiejętności, ale chciałbym bardzo, abyście oddawali mi moich współwyznawców, bo mogę prosić o ich nawrócenie ku Panu.

Po przerwie.

- Cieszę się, że zniknęły twoje wątpliwości. (Bo tak było). Chcę ci teraz powiedzieć, ile my, polscy Żydzi, zawdzięczaliś­my polskiej kulturze, tolerancji, zdolności do przyjmowania innych jako równych sobie. Mówię o tych z nas, którzy wyszli ze swoich gett i żyli życiem całego społeczeństwa.

Wiem o tym, że tyś zadecydowała o przyjęciu do domu będącej w tragicznym położeniu rodziny żydowskiej, państwa „Sa­dowskich". On jest tu z nami i opowiadał mi o tym, że nigdy nie zaznali od was niczego, co by świadczyło, że uważacie ich za „gorszych" od siebie, co było dla nich odprężeniem, radością i przywróciło im poczucie godności, że po prostu poczuli się znowu ludźmi; a przecież wiedzieli, że ich pobyt u was jest wyrokiem śmierci dla was wszystkich. Twoja matka mówiła mi, że decyzję przyjęcia ich pozostawiła tobie z obawy, aby nie odpowiadać za śmierć córki przed Bogiem, bo wydawało się niemożliwe, żebyście przeżyli, i wiem, że byliście o tym wszyscy przekonani. Wiem, że wygląd p. Zofii (która jeszcze żyje) był tak bardzo „semicki", a mimo to nie było w waszym domu lęku. On czuł się i czuje się Polakiem; tylko ze względu na żonę i córkę nie mógł brać udziału w konspi­racji. Pan Jerzy zawsze pamięta o tobie i teraz przekazuje wyrazy wdzięczności i szacunku.

Odbiegłem od tematu, lecz nie tak bardzo, bo właśnie on, jak również ja, a przede wszystkim nasza młodzież, która kształciła się już w polskich szkołach, gimnazjach i na uniwersytetach (świadomie pomijam ekscesy, bo to wymaga dłuższego tłumaczenia) czerpała z polskich wartości, i one właśnie zaszczepiły się w naszych du­szach - dlatego może, że do porzucenia niczego nas nie zmuszano, nie dzielono, nie upokarzano, niczego nie narzucano. Wielka poezja narodowa, umiłowanie wolności, tradycja zrywów i powstań, która w niektórych rodzinach żydowskich żyła już od pokoleń (p. Janusz przypomina mi wiersz Norwida „Żydowie polscy", obrazy Grottgera, udział w walkach) - to wszystko, a i harcerstwo spowodowały, że polski szacunek dla godności człowieczej w młodym pokoleniu zmienił je tak, że było zdolne do powstania. Powstanie w Getcie Warszawskim było jedynym w Europie! Było skutkiem wartości polskich, które wchłonęliśmy. Ja je widziałem już stąd i sam wraz z innymi przyjmowałem nasze poległe dzieci, które Pan witał z radością i wielu z nich wprowadził wprost do swego domu.

Bóg nasz kocha odwagę, poświęcenie i męstwo. Niebo pełne jest tej radosnej, męczeńskiej młodzieży żydowskiej i o wiele liczniejszej waszej, a właściwie naszej polskiej. Tu nie ma różnicy pomiędzy narodowościami - jest wspólnota dróg, którymi szło się ku Panu, wspólnota umiłowań. Bo ta wartość, za którą człowiek oddał życie, jest zawsze jego wyborem, jego drogą, jego umiłowa­niem Boga w Jego atrybutach, np. w mądrości, pięknie, szlachetności, ofiarności, męstwie, miłosierdziu, w ukochaniu Jego praw. Dla Polski jest nim prawo do godności ludzkiej, do wolności wyboru, sprawie­dliwości i miłosierdzia społecznego. W tej miłości spotykamy się w Panu.

Dziękuję i błogosławię.


Po kilku dniach (6 XI 1988 r.).

- Panie Januszu. Dziękuję panu za przekaz, ale chciałabym spytać, czy na odmianę cechy żydowskie nie oddziaływały na Polaków i jak?

- Dobrze, odpowiem pani. Otóż mogły one oddziaływać tylko przez tych Żydów, którzy kończyli polskie szkoły, poznawali język i zyskiwali przyjaciół w społeczeństwie polskim. Owszem, słyszałem, co pani mówiła o karczmarzach rozpijających chłopstwo, lichwia­rzach, a w okresie zrywów narodowych i szpiclach - na usługach zaborców. Nie zaprzeczam, że takie wypadki były, ale gdzie miała się wcisnąć społeczność bardzo liczna i bardzo biedna w kraju rolni­czym? Pozostawał jej tylko handel i pośrednictwo...

- I lichwa - podpowiedziałam.

- To prawda, ale też iluż było wśród Żydów w małych miasteczkach nędzarzy? W wielodzietnych rodzinach, które trzeba było wyżywić, pracowały już małe dzieci. Żydzi są pracowici. Wykształcili w sobie tę umiejętność przez wieki poniewierki w społeczeństwach, gdzie byli zawsze poza nawiasem życia społecz­nego. Pozostał im tylko handel i rzemiosło, a u najbardziej prze­myślnych i pozbawionych skrupułów - lichwa, obrót pieniądzem, no i popieranie się wzajemne, poparcie wspólnoty żydowskiej.

Powracam do tych, którzy postanowili wyjść z getta żydow­skiego z jego nie zmienionymi od wieków obyczajami i nauką wyłącznie religijną, hebrajską, z narosłymi przez stulecia tomami komentarzy, Kabałą i Torą. Jest prawdą, że w świat chrześcijański wnosili oni sceptycyzm i ateizm. Z trudem odrywali się od religij­ności żydowskiej w pożądaniu wolności umysłu, wolności od niesłychanej ilości przykazanych reguł zachowania i zakazów i nakazów Prawa. Niełatwo im było powrócić znowu do jakiejkol­wiek religii. Lecz ile dali talentów wedle swej specyfiki uzdolnień w muzyce, w literaturze, poezji, wtedy gdy włączali się w kulturę Europy, w kulturę łacińską? Ile zawdzięcza Żydom język polski w XX wieku, jak go opanowali, jak stał się im językiem ojczystym? Jeśli pani bez uprzedzeń rozważy ich wkład do kultury, zobaczy pani, że nie był taki mały. To samo z wiedzą, chociażby Askenazy i Hirszfeld. Chodzi mi o sprawiedliwy osąd.

Natomiast to, co popełnili złego względem narodu polskiego, a co jest zbrodnią, jest nią również tu, w oczach naszych - bo Pan nie zna stronniczości - i za tych z nas nie przestajemy was przepra­szać i prosić was o przebaczenie. Tym bardziej też staramy się ­stąd - naprawiać ich winy Widzimy bowiem jasno, że działali z inspiracji nieprzyjaciela i usiłowali zniszczyć nie tylko wasz naród, lecz i plany Boże względem niego i ludzkości, którym i my z całego serca służymy

Tu nie ma nikogo, kto by nie pragnął otoczyć was pomocą, i to, co teraz mówię pani, jest też usiłowaniem dopomożenia - wedle moich słabych możliwości, lecz z całego serca czynionych. Przecież nasze ciała użyźniają polską ziemię, a nasze dusze, nasze serca i pamięć są z nią na zawsze związane. Polska jest także i moją Ojczyzną. I ja czerpałem wzory z tych samych źródeł: z historii, tradycji i kultury polskiej, tak jak wy czerpiecie z najpiękniejszego daru mojego starodawnego narodu: z Pisma świętego. Ludzkość, dziecko, jest jednym umiłowanym dzieckiem Pana, jedną rodziną, w której wszyscy powinni wspomagać się i dzielić tym, co posiada­ją - a właściwie co wypracowali jako naród - najpiękniejszego, własnego, niepowtarzalnego. Teraz nadchodzi czas, kiedy my, Polacy, ukażemy światu drogę ratunku, drogę Pańską: miłości i przebaczenia, sprawiedliwości i miłosierdzia społecznego. Pan przez nas daje światu nową pomoc: dla tak zdegenerowanej i martwej duchowo ludzkości Polska będzie obrazem odrodzenia, nadziei, prawidłowości rozwoju - ku Bogu i we współpracy z Nim.

Wszyscy bierzemy w tym działaniu udział, a zwłaszcza ci, którzy kochali i nadal - lecz bardziej - kochają swoją Ojczyznę ziemską, a których Pan zechciał do współpracy dopuścić, jak mnie teraz.

Widzisz, dziecko, naród żydowski to naród wschodni, krańcowy: gwałtownie kocha i gwałtownie nienawidzi. Wielu Żydów nienawidzi nie tylko Jezusa i chrześcijaństwa, lecz całej ludzkości. Są wśród nich świadomi i potężni słudzy nieprzyjaciela pragnący zagłady ludzkości, zwłaszcza zniszczenia planów Boga dla niej. (...) Jest też wielu wśród nas, którzy pośród narodów służymy Panu i Jego wspaniałym prawom. Żydzi odrzucili Mesjasza, odrzucili Zbawienie narodu, dlatego jako naród powrócą ostatni. Lecz pojedynczo już powracają ku Niemu. Ostatnia wojna do pierwszych świętych chrześcijaństwa Żydów, jak i Jezus, dołącza nowych, jak Edyta Stein i mnóstwo innych. To początek powrotu. Koło się zamyka. Wy, Polacy, pomogliście nam w tym powrocie. Dlatego macie naszą pomoc i miłość.

Błogosławię w imię Chrystusa.


GRAŻYNA

3 I 1989 r. Dowiedziałam się, że kilka miesięcy temu zmarła moja dobra znajoma, z która w pewnym okresie modliłyśmy się wspólnie w Odnowie w Duchu Świętym. Była katoliczka, zwyczajna kobieta, słabego zdrowia, mająca rodzin, pracująca, przeżywająca trudności życia codziennego dotykające nas wszystkich. Wyróżniała ja tylko miłość do Pana Jezusa, możliwa do dostrzeżenia chyba wyłącznie przy bliskim poznaniu. Kilka lat temu przeżyła nawrócenie - powrót do żywej wiary po 20 latach odrzuca­nia Boga (ojciec jej był aktywnym członkiem partii komunistycznej, tak jak i jej maż). Związała się w ostatnim czasie z grupa (katolicka) ukierunko­wana na rozważanie Męki Pana i wstawianie się za grzeszników przez moc i świętość przelanej za nich Krwi Chrystusowej. W tym czasie Grażyna poznała i zaopiekowała się rodzina narkomanów, których usiłowała wyciągnąć z tego straszliwego uzależnienia. Mówiła mi, że ich „kocha ponad wszystko", sama nie wie dlaczego, lecz wie, że gotowa jest „życie za nich oddać, aby stali się zdrowi". Zachorowała ciężko, miała silne bóle, została częściowo sparaliżowana. Swoja chorobę przeżywała w duchu ofiary za tę rodzinę; od kapłana prowadzącego jej grupę, który odwiedził ja w jednym z kolejnych szpitali, dowiedziała się o uzdrowieniu ich z uzależnienia. Niemniej nie spodziewałam się jej śmierci, Lecz raczej wyzdrowienia. Gdy już otrząsnęłam się z zaskoczenia, zapytałam Pana naszego, czy mogę rozmawiać z Grażyna.


Mówi Pan:

- Moje dziecko, to ona Mnie o to prosi. Zanim rozpoczniesz rozmowę, Ja sam chcę ci powiedzieć, że zabrałem córkę moją na jej życzenie, ponieważ jej miłość do Mnie tak ją pochłonęła, że wszystko poza Mną wydawało jej się smutne. Bo widzisz, kiedy ona Mnie się oddała gorąco, z całego serca, pokochałem ją tak, że zaczęliśmy kochać wspólnie. Wtedy dałem jej swoją miłość do tej biednej, zagubionej, ginącej rodziny. Wiesz, że nie ma większej miłości, jak oddać życie za przyjaciół swoich. Kto tak czyni, jest prawdziwie bratem moim. Grażyna zrozumiała Mnie, a tak bardzo chciała okazać Mi swoją wdzięczność za dar nawrócenia... Czyż mogłem jej odmówić? Dałem jej szansę zbawienia, wyzwolenia, uratowania rodziny - właśnie obcych, aby w pełni ujawniła się jej miłość bliźniego - a moja ukochana pochwyciła tę okazję oddając Mi się całkowicie jako ofiara zadośćuczynienia za ich winy. Dlatego wykorzystałem jej miłość dla jej wiecznego szczęścia i nie przedłu­żałem już jej życia, aby mogła natychmiast cieszyć się szczęściem wieczności. Czy rozumiesz Mnie, dziecko?

- Tak, rozumiem, że dla Ciebie, Jezu, ważny jest każdy człowiek dla niego samego bez względu na jego zobowiązania na ziemi (jak u Grażyny jej własna rodzina), że każdego z nas zabierasz sobie w najkorzystniejszym dla niego momencie i że czasem nie możesz już powstrzymać swego oczekiwania, jeśli my bardzo cię pragniemy lub bardzo cierpimy.

- Tak. I dlatego także, że nie żądam od was osiągnięć ani dużego i żmudnego wysiłku, a tylko miłości. Jeżeli ktoś z was kocha Mnie naprawdę i pragnie obecności mojej nade wszystko, od­powiadam na jego pragnienie, chyba że przewidziałem dlań inne jeszcze służby. Lecz Grażyna słabła coraz bardziej. Dlatego zabrałem ją sobie - obdarzając chwałą męczenników, najbliższych przyjaciół moich, którzy świadczyli o Mnie miłością aż do ofiarnej śmierci. W waszych czasach jest i zawsze będzie miejsce na śmierć za innych ludzi, jeśli się ich pokocha tak w pełni i bez względu na swoje osobiste dobro, jak to zrobiła Grażyna.

- Tak, Panie, ale to Tyś ją napełnił swoją miłością.

- Tak jest zawsze, ale trzeba tę daną wam miłość podjąć, uczynić swoją i nigdy nie żałować. Choroba Grażyny, ciężka i męcząca, była czasem sprawdzenia, czy nie cofnie się i nie będzie się żalić i litować nad sobą. Byłem przy niej i podtrzymywałem ją, lecz wybór był jej. Nadal była szczęśliwa, że zostali uratowani ci, którzy już byli zgubieni, i, nadal kochała Mnie z jeszcze większą wdzięcznością, uchwyciwszy się Mnie jako jedynego przyjaciela (jak niegdyś twoja matka). Czy dziwisz się, że nie mogłem się takiej miłości oprzeć?

- Nie, Panie, przecież dla Ciebie wszyscy jesteśmy biednymi dziećmi, a Ty tak jesteś wrażliwy na nasze cierpienia. Trzeba tylko wierzyć w Ciebie i ufać Ci; cała reszta idzie za tym.

- Tak, córko, „cała reszta" - szczęście wiecznego przebywa­nia ze Mną w miłości wzajemnej, szczęście niewyobrażalne na ziemi mieści się w zawierzeniu Mnie. Teraz, pragnę, abyście rozmawiały ze sobą jak siostry. Ja daję umiłowanej mojej możność pomocy ludziom chorym, cierpiącym i uzależnionym. W każdym przypadku, kiedy będziesz prosić za nich, zapraszaj do orędownictwa Grażynę. Proście razem. Pragnę, aby współpraca obu „światów" pogłębiała się.


Mówi Grażyna.

- Droga moja, to ja, Grażyna. Czy chcesz mówić ze mną? Pytam, bo widzę, jak się denerwujesz. Rozumiem, że moja śmierć to dla ciebie wielkie zaskoczenie. Słyszałam, co mówiłaś wczoraj do naszego znajomego i rozumiem teraz powody, dla których nie dzwoniłaś. Wiem, że mój mąż nie jest „łatwy" w kontaktach z ludźmi i było ci trudno mówić z nim. Dlatego nie będę cię prosiła o przeka­zanie mu czegokolwiek ode mnie, przynajmniej obecnie - nie chciałby cię zrozumieć. Widzisz, jego i syna biorę w opiekę; oddaję ich Panu naszemu z prośbą o uratowanie ich i ufam Mu. Wiem, że On ich oboje kocha tak, jak i moich ukochanych narkomanów, którzy są już zdrowi oboje i będą dobrą rodziną; będę im pomagać.

Wiesz, to że poznałam ciebie i przez ciebie Pana tak bezpośred­niego i kochającego nas, bardzo mi pomogło w zbliżeniu się do Niego. Właściwie tylko z tobą mogłam mówić o moich lękach, rozmowach z Panem i o tym, co głęboko odczuwałam, ale czego nie umiałam wyrazić. Tak naprawdę nie ja oddaliłam się od ciebie, tylko Chrystus, nasz Pan, odrywał Mnie sam od wszystkiego, co nie najważniejsze, bo On wiedział, jak krótko będę żyła i chciał, abym maksymalnie wykorzystała ten okres dla zawarcia bezpośredniej i poufałej przyjaźni z Nim samym. Dlatego prowadził mnie najkrót­szą drogą - drogą krzyża i przygotowywał do śmierci, czego nie wiedziałam, lecz czułam, że to jest ta „moja" właściwa droga; na niej właśnie otrzymałam najwięcej pomocy. Ale początki zaznajamiania się z żywym Jezusem były w Odnowie (w Duchu Świętym) i potem u ciebie; nawet dużo więcej skorzystałam u ciebie. Dlatego dziękuję ci za wszystko i proszę cię, nie miej do mnie żalu, że później tak rzadko się odzywałam. Ja wciąż szłam, tylko inną drogą - tą, jaką wybrał mi On!

- Ja to przecież rozumiałam.

- Wiem, ale było ci przykro, bo lubiłaś mnie. Teraz to zrozumiałam i dlatego tak cię przepraszam. Nie mogłam tak pozostawić ciebie i bardzo prosiłam Pana naszego o pomoc. Wiem też, co Jezus, nasz Pan, Król ukochany, najbliższy, najbardziej nas rozumiejący Przyjaciel, Zbawca, ośrodek naszej miłości, Bóg, Miłość sama... - nie ma słów na wypowiedzenie, kim On jest - wiem, co powiedział ci o mnie, bo chciał, abym była obecna. Wiesz teraz, dlaczego tak gorąco zajął się mną: bo miałam mało życia przed sobą. I popatrz tylko, jakie szczęście przygotował mi: zamiast umrzeć „normalnie" mogłam swoje życie wykorzystać dla dobra innych ludzi. Przecież wiesz, że On mi ich dał wraz z tą wielką miłością i współczuciem, które były Jego miłością i Jego współczuciem.

Pamiętasz, że mówiłam ci, jak bardzo ich kocham, nie wiedząc dlaczego. Wiedziałam tylko tyle, że łatwo mi kochać bliźnich, a trudno - idee czy pojęcia abstrakcyjne, tak jak ty kochasz. A to takie proste: Jezus, Pan nasz daje nam ten „rodzaj miłości", wedle którego mamy Mu służyć - jeśli zechcemy. Otrzymałam tę trójkę zmarzniętych, nieszczęśliwych ludzi tak bardzo potrzebujących zrozumienia, współczucia, miłości - dużo bardziej niż mój syn i mąż, i o wiele bardziej zagrożonych. Mówiłam ci: „on jest na wykończeniu" (kilkanaście lat używania narkotyków) - a teraz są zdrowi, szczęśliwi! Nie walczyli, nie męczyli się - Pan ich wyzwolił. Pomyśl tylko, taką cudowną możliwość ratowania ich dał mi Jezus! Wciąż dziękuję i dziękuję, bo to przecież Jego Ofiara i Jego Krew ich uzdrowiła - nie ja, cóż ja mogłam? - a przecież dał mi Pan mój łaskę włączenia się w Jego Ofiarę. Pomyśl, ile lat oni się męczyli, a ja tak krótko...

- Krótko? Chyba rok?

- No, około roku, i naprawdę nie tak bardzo. Widzisz, On był ze mną. Ja to wiedziałam, czułam i - o czym już nie wiesz - Jezus był coraz bliżej i coraz realniejszy, bardziej kochający. Był moim oparciem i skałą.

Wiem, że przygotowujecie relacje o śmierci, bo Pan chce, aby Go poznawano i aby był wzywany i pożądany przez chorych i zagrożonych śmiercią. Dlatego opowiem ci to, co mogę, co pamię­tam jako ważne i istotne.

Jestem z Nim od początku mojego nowego życia. Nie znam czyśćca z autopsji, chociaż należał mi się. Lecz On powiedział, że kto miłuje braci swoich aż do śmierci, ten śmierci nie podlega i z życia przechodzi do Życia - Życia z Nim, na zawsze z Nim! Pan wziął mnie na ręce jak chore i słabe dziecko i po prostu wniósł w swój dom. Ja ostatnio byłam już tak słaba, że nie miałam siły protestować. Chciałam powiedzieć: „nie jestem godna...", ale Jezus uprzedził mnie. Przytulił i cicho powiedział: „Życie swoje oddałaś za nich, a Ja twoją ofiarę przyjąłem i połączyłem ze swoją. Cóż mogłoby nas rozdzielić? Mamy jedno serce i wspólnie miłować będziemy, teraz już w wiecz­ności!" Czy ty rozumiesz tę nieprawdopodobną różnicę pomiędzy Bogiem Nieskończonym a Jego marnym i słabym stworzeniem? Pomiędzy przeczystą ofiarą Krwi Boga-Człowieka a zgodą na śmierć grzesznego, pełnego win i niedoskonałości zwykłego człowieka, takiego jak ja? A On potrafi przekreślić winę całych lat niewierności i odrzucania Go, wszystkie nasze błędy i grzech i przyznać się do braterstwa z taką nicością!

Bóg - to jest Miłość! Miłość chce widzieć tylko to co najlepsze w swoim dziecku; resztę po prostu przekreśla. Pan ukazał mnie ogro­mnym tłumom spieszącym ku Niemu i powiedział, że daje mi moc orędownictwa, bo przyjęłam śmierć za bliźnich swoich, i określił ją jako męczeńską - taką, jaką poniósł ojciec Kolbe i wielu innych Pola­ków. I oni mnie przyjęli pośród siebie! Ja teraz jestem w Polsce, w tej wspaniałej wspólnocie męczenników i wyznawców! I uczę się jej.

Coraz bardziej rozumiem ciebie. Chciałabym ci pomagać. Może będziesz mogła porozmawiać ze mną jeszcze, bo teraz matka twoja prosi mnie, abym już nie mówiła więcej. Nie wiedziałam, że masz nadciśnienie.




VII

PAN MÓWI SAM O SWOICH DZIECIACH - LUDZIACH


Pan nasz, Jezus Chrystus, nie tylko zezwalał na rozmowy z moimi zmarłymi krewnymi i przyjaciółmi, lecz sam do takich rozmów zachęcał, odpowiadał na pytania, wyjaśniał sprawy trudne, np. naszego cierpienia i śmierci. Sam mówił o spotkaniu z Nim, o naszym oczyszczeniu, o uspra­wiedliwianiu nas, a także o swojej miłości do nas i współczuciu. Mówił o wielkości daru, jakim jest jego Krew za nas wylana, która ma moc oczyszczać nas. Mówił wreszcie o pomocy Jego i naszej Matki, Maryi, na która zawsze możemy liczyć, bo Ona wstawia sil nieustannie za nami.


ZAWIERZCIE MARYI

14 marca 1989 r. pytałam Pana, czy to, co już przygotowaliśmy do niniejszego wyboru, wystarczy, czy też Pan chciałby, żebym rozmawiała z kimś jeszcze. Pan nasz odpowiedział:

- Treści o moim świecie mamy już dosyć. Wiesz, czego brakuje? Moich słów o Matce mojej i waszej Orędowniczce, Wspomo­życielce, Ucieczce grzeszników. I to powiem ci Ja sam w sobotę Wielkiego Tygodnia, jeśli dasz Mi czas. Ja w tym dniu (Święto Zwiastowania Pańskiego - przeniesione ze względu na Wielkanoc na inny termin) uczcić pragnę najdroższą Mi i najwierniejszą Matkę, Przyja­ciółkę, Towarzyszkę życia i śmierci. Ona jest radością czyśćca, Matką dobrej śmierci, obroną waszą. Maryja nieustannie wstawia się za wami, błaga i szuka ratunku dla każdego z was.


25 marca w Wielka Soboty Pan spełnił swoja obietnic. Najpierw polecił mi odmówić w skupieniu litanii loretańska. Następnie rozpoczął objaśnianie:

- Pragnę ukazać wam rolę Matki mojej, Królowej nieba i Matki waszej, w dziele waszego oczyszczania się i przygotowania was do wejścia w mój dom.

Poleciłem ci przeczytać wezwania z litanii loretańskiej i wskazałem sam wezwania szczególnie uprawniające was do zawierzenia Maryi. Bo Ona jest rzeczywiście „Wspomożeniem wiernych", teraz i w czyśćcu; jest "Uzdrowieniem chorych", na duszy i na ciele; a przede wszystkim jest „Ucieczką grzesznych", bo nie ma wśród was czystych poza Nią jedną, Niepokalaną, „Przybytkiem Ducha Świętego", „Matką Zbawiciela" i Współzbawicielką waszą (poprzez ogrom cierpienia przeżytego wraz ze Mną). Jest „Matką Kościoła" i „Bramą niebieską" dla tych, którzy zaufają Jej macie­rzyńskiej miłości.

ja sam dałem Matkę swoją za Matkę wam wszystkim, ludzkości całej, nie tylko Kościołowi mojemu, który czci Ją i Jej orędownictwu zawierza, podczas gdy ci, którym ono jest najbardziej potrzebne, odrzucają Matkę moją lub nic o Niej nie wiedzą. A prze­cież konieczna jest wam wszystkim stała, wytrwała i bezwarunkowa miłość - miłość „pomimo wszystko". Taką właśnie jest miłość Matki.

Znam was tak dobrze, iż pomiędzy sprawiedliwością moją a wami postawiłem Maryję, człowieka, a więc siostrę waszą, rozumiejącą was i współczującą wam, lecz także Matkę Boga, przezeń wybraną i ukochaną, bez grzechu poczętą, nieskalaną i zawsze wierną, przeto mogącą wam wyprosić wszystko, gdyż nic w oczach Boga nie przesłania pełni Jej miłości.

Ona powiedziała: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa" - a zamiar Boga dotyczył dzieła zbawienia ludzkości i wciąż trwa. Trwa też w swojej misji macie­rzyńskiej względem was Matka moja, widząca w każdym dziecku Bożym odbity obraz mój. Usiłuje zatem przywrócić memu podobień­stwu jego prawdziwy blask, aby żadne z marnotrawnych dzieci nie zginęło. Matka moja, stojąc pod krzyżem i podzielając Mękę moją, poznała straszliwą cenę szczęścia każdego z was, i wie, co dla Mnie znaczycie. Dlatego nieustannie ofiarowuje sprawiedliwości Bożej

Krew moją, odkupiającą winy wasze, i błaga o zmiłowanie nad wa­mi - zamiast was, bo jakże rzadko wspólnie z wami...

Właśnie dla tych, którzy sami nie chcą, nie potrafią lub nie mogą zdążyć oczyścić się przed sądem, Ona jest ostatnim ratunkiem, „Ucieczką grzeszników". Wystarczy decyzja woli, czasem jedna myśl: „Matko, ratuj!", aby mogła objąć swoim wstawiennictwem najbardziej zatwardziałego grzesznika. Lecz skoro nie znacie dnia ani godziny waszej śmierci, słuszniej byłoby, abyście prosili stale: „Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej". Ona nie zapomina. Lecz jeszcze lepiej jest oddać się Jej opiece, trosce i prowadzeniu jak najwcześniej, serdecznie i z zaufa­niem. Maryja doprowadzi was do Mnie najprostszą drogą, bo matka zawsze stara się ułatwić wszystko swemu dziecku. Jeszcze doskonalej jest powierzyć się miłości Maryi, jako swej Matce w wieczności, i prosić, aby Ona uczyła was służby - wedle służby swojej. Wtedy macie pewność, iż staniecie się pomocnikami Królowej waszej w Jej służbie światu. Wtedy Ona przyprowadzi was do Mnie dostatecznie wcześnie, abyśmy zawarli przyjaźń, abyście - przez Nią przygoto­wani - stali się towarzyszami w moich dziełach, które wśród was prowadzę. Ona, jako Matka, tak was rozumie, że bez błądzenia i żmudnych poszukiwań staniecie na tym z moich pól, na którym najwięcej pożytku przyniesiecie - dla własnej waszej radości, dzieci!

- Ja świat przemienić mógłbym w jednej sekundzie w królestwo moje, lecz gdzież byłaby wtedy chwała wasza, wasze szczęście ze współ­pracy ze Mną, wasza świadomość, że jesteście Mi mili, potrzebni i że

e niezastąpiony jest Mi każdy z was? Chwałą nieba są moi przyjaciele; a kimże oni są? Waszymi starszymi, dojrzałymi braćmi, przedtem tak samo jak wy w trudzie borykającymi się ze sobą i ze światem. Jakże wielu z nich przyprowadziła Mi Matka moja.

Obawiacie się świętości Boga, jego sprawiedliwości i majestatu, ale któż by obawiał się Matki? Takiej Matki! Najczulszej, najtroskliw­szej, pełnej współczucia i zawsze wszystko wam wybaczającej. Ona rozumie was i tłumaczy, wciąż prosi za wami, a im bardziej chorzy na duchu jesteście, tym usilniejsze są Jej starania. Bo Maryja wybrana została przez Boga, by zostać najbliższym Mi człowiekiem na drodze życia ludzkiego. Jakże więc czysta być musiała, jak subtelna i ofiarna, jak skromna, cicha, głęboko pogrążona w uwielbianiu Ojca, jak zupełnie pozbawiona miłości własnej, jak doskonała, aby mogła nade Mną, Bogiem swoim i dzieckiem zarazem, sprawować opiekę? Ojciec Niebieski Jej miłości zawierzył życie moje. Czyż wy nie powinniście tym bardziej zawierzać Jej siebie...?

I jeszcze jedno, dzieci. Matka zna najlepiej naturę swego dziecka. Zna wszystkie jego zalety, jak również wady, nawet te najszpetniejsze, ale nie brzydzi się go i nigdy nie wyrzeknie, nawet wtedy, gdy wydawałby się najbardziej zdeprawowany i gdy w jego poprawę nikt już by nie wierzył. Nikt prócz Watki. Matka ma zawsze nadzieję. Jeśli nie na ziemi, to jeszcze przed sądem Boga tłumaczy, usprawiedliwia, szuka nawet najmniejszego dobra w swoim dziecku i ukazuje je, a jeśli zawiedzie wszystko i syn marnotrawny nic na swoje usprawiedliwienie nie posiada, wtedy ta Matka, nieugięta w obronie waszej, oddaje Ojcu Niebieskiemu swój okup: Krew Syna swego, Krew moją, brata waszego, za was przelaną. Wszelako Ona ma dostęp otwarty do Serca Boga, była bowiem najdoskonalszą Matką, służebnicą najwierniejszą, uczestniczyła w Męce mojej i oddała za wasze grzechy wszystko, co miała najdroższego: Jezusa, Syna umiłowanego, gdy pod krzyżem konała z boleści wraz z Nim.

Dlatego ofiara Krwi mojej dokonana przez Maryję, kochającą najdoskonalej z was, inną ma cenę w Sercu Boga - który jest Miłością - niż ofiary wasze - ludzi grzesznych - i dla Jej błagań gotów jest przechylić sprawiedliwość swoją na rzecz zmiłowania.

Matka moja pozostaje Matką waszą i w wieczności, dlatego również w czyśćcu was nie opuszcza, lecz pomaga. Pomoc Jej mają przede wszystkim ci, którzy powierzali się jej za życia lub w godzi­nie śmierci. Zależnie od stopnia waszego rozwoju wewnętrznego w momencie przejścia do świata mojego otrzymujecie Jej czułość, uspokojenie i pociechę, potem Maryja uczy was, tłumaczy, budzi nadzieję w pewność mojej miłości. Zwłaszcza nauka miłości jest wam potrzebna, bo wielu z was nigdy i nikogo nie kochało prawdziwie. Jak łatwo jest pojąć, czym jest miłość, w obecności osoby kochającej bezmiernie. W obecności Maryi „prześwietlonej" miłością Boga chłoniecie Jej miłość tak, jak niemowlęciu udziela się radość i ciepło uśmiechu matki.


Szczęśliwi, ...którzy Ją naśladowali

Szczęśliwi ci, którzy za Matkę uznali Ją w godzinie śmierci. Po stokroć szczęśliwsi ci, którzy czcili Ją w życiu. Lecz ci, którzy Maryję za Matkę wybrali i w Jej obecności starali się żyć, słuchali jej natchnień i naśladowali, jak mogli - ci są wybrańcami prawdziwie. Bo Maryja w godzinie ostatecznej próby przyprowadza Mnie. Ja zaś przybywam jako Syn na wezwanie ukochanej Matki, pełen wzru­szenia i radości, gdyż więź pomiędzy Nami jest nieustającą wymianą miłości. W tej atmosferze szczęścia zanurzony zostaje umierający człowiek i jak małe dziecko złożony przez Matkę w moje ręce. Czyż może mu cokolwiek zagrozić? Wszak zamiast sądu spotyka się z radością, otoczony jest staraniem, troskliwością, opiekuńczą miłością, bo zaiste, oto narodziło się nowe dziecko Boże, aby na zawsze połączyć się z Ojcem swoim.

Jeśli nawet wymagacie oczyszczenia, Matka was już nie opuści. Dlatego to, co brudne, opada z was szybko, aż „ponad śnieg bielsi' zostajecie wprowadzeni przez Maryję w bramy nieba, którego jest Królową.

Wam, Polakom, Matka moja stała się szczególnie bliska. A darzy was Ona miłością bezgraniczną; stąd tylu waszych świętych, oddanych Jej dzieci, przy Jej pomocy uzyskało niebo. Myślisz o ojcu Kolbem, o Stanisławie Papczyńskim... Córko! Liczba twoich rodaków przez Nią do Mnie doprowadzonych jest ogromna. Wśród nich jest i twój ojciec. Dziękuj więc Matce mojej i głoś to, co ci teraz powie­działem.

Zapewniam, że nikt, kto czcił Maryję i słuchał Jej wskazań, nie zginął, a otrzymał życie wieczne.

Masz wątpliwości, córko. Pytasz, jaka droga ku Mnie jest najlepsza (przez Maryję czy bezpośrednia). Otóż najdoskonalszą jest droga przyjaźni i przeżywania życia ze Mną aż do śmierci. Lecz właśnie Ona, Maryja, przeszła ją pierwsza - w całości, jak żaden z was, aż po krzyż - jako Matka, obrońca, wychowawca, przyjaciel, towarzysz drogi, współuczestnik cierpień i konania. Dlatego Ona właśnie rozumie Mnie najgłębiej, jak istota stworzona zrozumieć może Stwórcę swego, i Ona doprowadzi was do Mnie szybciej i doskonalej, niżbyście sami mogli dojść. Matka moja i wasza każdego z was powierza Mnie. Wyniesiona ponad najwyższe duchy anielskie, Królowa wszystkich świętych, Matka ludzkości, pozostaje nadal Służebnicą Pańską i drogę ku Mnie sposobi na ziemi. W trosce o wasze dalsze istnienie i zbawienie wasze stara się zwracać wszystkie serca ku Mnie i Mnie szykuje pracowników na żniwa. Jest Matką ludzi, nauczycielką i przewodniczką w śród mroków ziemi. Całą ludzkość ogarnia miłością i pragnie oddać Mnie - Zbawczej Miłości, Światłości Swiata.

Błogosławieni ludzie, którzy Jej zawierzą.

Błogosławione narody, które Królową swą i Matką Ją wybie­rają.

Błogosławiony jesteś, narodzie polski, bo Ona oręduje za tobą przed tronem Boga. Błogosławiony będziesz przez pokolenia, jeśli posłuszny pozostaniesz swojej Królowej.

Maryja wciąż was ratuje i Ona wyprosiła wam udział w mojej służbie. Razem będziemy pracować nad odrodzeniem świata, gdyż Ja zawierzam Matce mojej i z Jej poręki w obronę was biorę. Dlatego nie zginiecie, a jako pierwszy naród staniecie się sługą zamierzeń moich. Naprawicie przeszłe błędy braci waszych, a współczesnemu światu przedstawicie wizję nową: obraz życia wspólnoty narodu postępującego drogami Pańskimi, współżyjącego z Bogiem swoim i budującego nowe przymierze pomiędzy Ojcem a dzieckiem Jego, człowiekiem.

Błogosławieństwo Boga Najwyższego niech spocznie na tobie i na twoim narodzie.


TAK BARDZO BOLEJĘ NAD WASZYMI CIERPIENIAMI


2 1 1984 r. Pan powiedział mi:

- Powiedz Krystynie, twojej krewnej, że o córkę jej Ja się troszczę, a ona sama niech zwraca się ku Mnie, aby uzyskać siły i moją pomoc. Ewa nigdy na ziemi nie była taka szczęśliwa, jaką jest w moim świecie. Oczekuję jej rychło, a miłość moja ją otacza.


8V1984r.

- Chcesz dowiedzieć się o Ewę, by pocieszyć jej matkę. Ja silniej tego pragnę. Krystyna jest Mi tak droga jak ty i cierpię nad jej bólem, opuszczeniem i smutkiem. Dlatego teraz powiedz jej, że tak, jak to obiecałem jej ojcu, Stefanowi, któremu wiele odpuściłem ze względu na jego nagłą i przedwczesną śmierć (Stefan, starszy brat mego ojca, został rozstrzelany jako zakładnik w 1939 r. w Gostyninie), zabrałem Ewę do siebie w dniu przyrzeczonym (tj. w 1 niedzieli po Wielkanocy, Niedzieli Miłosierdzia - według pragnień Pana wyrażonych siostrze Faustynie Kowalskiej).

Ewa jest ze Mną. Możesz to z pełną odpowiedzialnością powiedzieć jej matce. Zrób to zaraz!


Niedziela Miłosierdzia

To ja życzyłem sobie, aby pierwsza niedziela po święcie mojego Z martwych powstania czczona była jako dzień Miłosierdzia Bożego nad wami, dzień, w którym wszystko stać się może udziałem tych, którzy zawierzą mojemu miłosierdziu. Zmiłuję się nad każdym, kto Mnie wezwie i mojej miłości zaufa. Któż z was zaś bardziej Mi ufa niż ci, którzy już zmiłowania dostąpili i oczekują w tęsknocie i pragnieniu spotkania z Miłością, skruszeni, świadomi swoich win i zaniedbań i opłakujący je?

Niczego bardziej nie pragnę, aniżelibyście żyli w prawdzie ­nie w kłamstwie. Kiedy przechodzicie w świat duchowy, stajecie wobec prawdy o was samych i o waszym stosunku do mojej miłości, którą odkrywacie w waszym istnieniu i o mojej dla was pomocy i trosce, teraz poznanej i zrozumianej. Jeśli tylko otworzycie się na tę prawdę i zapragniecie całą mocą ducha odpowiedzieć miłością na miłość, którą was ogarniam, szczęście moje jest tak wielkie, że zapominam wam wszystko zło całego waszego życia i przygarniam do Serca. Jestem zawsze tym samym Ojcem synów i córek marno­trawnych. Radością moją jest mieć was przy sobie.

Moja kuzynka, niestety, mimo że sama pytała, nie chciała nawet przyjść i przeczytać słów Pana, ponieważ nie wierzy. jak wielką przykrość zrobiła córce i matce (też niedawno zmarłej)!


Temu, kto prosi Mnie, przebaczam natychmiast

28 Vlll 1984 r.

- Powiedz siostrze swojej, Krystynie, że jestem nieskończenie miłosierny i przebaczam natychmiast wszystkie zaniedbania, obojętności całego życia, winy wobec bliźnich i Mnie - temu, kto prosi Mnie o ich darowanie. Wytłumacz jej, że każdy człowiek przechodząc przez bramę śmierci, staje przed moją prawdą. Widzi sam siebie w przebiegu swego życia, jakim ono było w rzeczywistoś­ci - w moim świetle i nie jest możliwe, aby mógł pozostawać w kłamstwie. Chyba że je wybierze świadomie; wtedy staje się niewolnikiem ojca kłamstwa na wieczność. Lecz ci, którzy poznając siebie w moich oczach, takimi jakimi byli w rzeczywistości w stosun­ku do miłości do Mnie i do siebie wzajem, żałują i boleją nad wszelkim popełnionym złem i błędem - już teraz nie do naprawie­nia - ci skruszeni otrzymują moją łaskę, przebaczenie i pomoc w oczyszczaniu się, o ile tego potrzebują.

Ja tak bardzo boleję nad waszymi cierpieniami, że tym, którzy przychodzą z wielkiego ucisku, otwieram mój dom szybko, jak najprędzej pragnąc ich uszczęśliwić. Dlatego choroba, cierpienie, zło, które tak często was prześladuje, bywa często waszym usprawie­dliwieniem.

Ewa jest ze mną od niedzieli, którą ustanowiłem dla was dniem szczególnego miłosierdzia, dniem przebaczenia i zmiłowania się nad wami, którzy mojego miłosierdzia potrzebujecie wszyscy. Matka Krystyny wiele przecierpiała duchem, który znosił długie uwięzienie w ciele pozbawionym jasności rozumu; jakże mógłbym jej ból przedłużać? Dałem jej radość prawdy mojej, przebaczając wszystko, czym kiedykolwiek wobec Mnie zawiniła. Obie są w moim domu ciesząc się pełnią takiego szczęścia, jakiego nie znały przedtem ani nie spodziewały się zaznać. `


ja czekam...

Powiedz jednak Krystynie, że cierpienie tych, którzy odrzucali lub lekceważyli prawa moje znając je, jest bardzo ciężkie, gdyż łamie się ich pycha, ich fałszywe wyobrażenie o sobie samych i sami nic na swoje usprawiedliwienie znaleźć nie mogą, gdyż oskarżają ich ci, którzy mniej ode Mnie otrzymali. Sądzi ich odrzucanie wszelkiego dobra, którym ich obdarzyłem. Jest nim: wejście w obręb mojego Kościoła, możliwość poznania Mnie i życia ze Mną w bliskiej zażyłości, możliwość niesienia Mnie innym, służenia Mi sobą w obdarzaniu świata moim dobrem, które stawiam dzieciom moim do dyspozycji. Zaprawdę, wiele cierpienia trzeba wam przejść, aby miłosierdzie moje przeważyło nad sprawiedliwością. To przekaż jej i powiedz, że ma jeszcze czas. Niech go wykorzysta dla dobra swej duszy. Bo dusze jej córki i matki nie potrzebują niczego, gdyż wszystko otrzymały ode Mnie i nasycone są, Krystyna zaś nie; więc niech rozważy głód swojej duszy i wróci do Mnie, póki może to zrobić. Ja czekam...


GDYBYŚCIE MI WIERZYLL..

Pytano mnie kiedyś, czy mogę zapytać o męża nieznanej mi kobiety, Krystyny, matki dwojga dzieci, której maż, robotnik, został znaleziony martwy w łazience swojego zakładu pracy. Krystyna była zrozpaczona. Pan dał jej odpowiedź, który jej przekazałam (nie zachowując sobie odpisu). Nie byłam pewna, czy ja zrozumie, i wtedy Pan powiedział:

- Ona zrozumie. Ja daję nie tylko słowa, lecz słowom towarzyszy moja łaska. Kocham Krystynę i jej dzieci tak samo nieskończenie jak Andrzeja (jej męża). Prędzej czy później spotkają się razem w moim domu i będą szczęśliwi.

Ziemia jest doliną prób, a wy przemieniliście ją w morze cierpienia, łez, rozpaczy i buntu. Gdybyście bardziej polegali na Mnie i wierzyli słowom moim, nie cierpielibyście tak silnie i nie przeżywa­libyście tak ciężko rozstania z waszymi bliskimi, które jest przecież pozorne. Jest tylko zniknięciem ciała, formy sprawdzalnej zmysłami. Gdybyście Mi wierzyli...


CIERPIENIE JEST SKARBEM WASZYM...

30 III 1983 r. Podczas wspólnej modlitwy z moją młodą znajoma, Wiktorią, niespokojną o los swojej zmarłej babki, Anny (przy której czuwała w szpita­lu, ale nie do samej śmierci). Zapytałam Pana, czy mog~ spytać o zmarłą babcię Wiktorii.

- Jestem z wami, córko. Chciałem, abyś mogła pomóc współ­pracując ściśle ze Mną. Tego cię uczę.

Powiedz Wiktorii, córce mojej, żeby była zupełnie spokojna: Anna jest ze Mną. Kocham ją i cieszę się nią. Dziękujcie Mi za moje zmiłowanie, za moją miłość i łagodność z jaką przeprowadzam tych, którzy ufają Mi.

Anna mogła chorować długo i cierpieć straszliwie (nowotwór). Ja zrobiłem to, co było potrzebne, aby ulżyć jej. Wszystkie okoliczno­ści temu służyły, by spotkała się ze Mną w radości. Kto z cierpienia do Mnie przychodzi, przeżywa szczęście nieskończone.

Ból jest konieczny dla tych, którym chcę go oszczędzić w moim świecie. Ból jak strumień czystej wody obmywa resztki brudu u tych, którzy nie potrzebują gruntownego oczyszczenia, bo przyjęli moją propozycję i wykorzystali ją. Spowiedź i sakrament chorych, który przygotowuje was na spotkanie ze Mną, są moimi ogromnymi darami. jeśli są wykorzystane, otwierają przed wami mój dom. Lecz cierpienie zniesione bez narzekania i złorzeczenia Mi powoduje, że sam przychodzę, by wprowadzić umęczone moje dziecko. Cierpienie jest skarbem waszym. A daję go tylko tyle, ile jest niezbędne.

Wiktorio, ciesz się, bo będziesz miała opiekę i pomoc babki twojej, której to obiecuję. Ona otrzymała tę łaskę, o którą prosiła. Dlatego chciałem, abyś była przy niej, by więź pomiędzy wami utrwaliła się. (jak sil później dowiedziałam, Wiktoria otrzymała na spotkaniu modlitewnym polecenie czuwania przy umierającej babce).

Nikt, kto ze Mną jest, nie odchodzi od swych bliskich. Wszyscy kochają bardziej, goręcej i z większą mocą bliskich swoich, bo kochają moją miłością, bezinteresowną, pełną współczucia i dobroci. Niech w rodzinie twojej Anna (babka) będzie uszanowana wedle mojej miłości do niej, bo pokochałem ją za jej cichość, wytrwałość i miłość zdolną przebaczać.

Na prośbę Anny błogosławię was.

Anny nie znałam. Wiedziałam o niej tylko, że była prostą wiejską kobietę i że „niecierpliwiła się chorobą", bo czekała na nią praca w domu. Już po naszej modlitwie dowiedziałam sil więcej: Przed operacja wyspowia­dała sil; przed śmiercią przyjęła sakrament chorych (była przytomna aż do zakończenia udzielania go). W życiu wyróżniała ją „cichość", pokora, nie myślenie o sobie, nie żądanie niczego dla siebie, samozaparcie, troska o innych i znoszenie z miłością(!) męża pijaka i dwóch pijących synów. Ileż takich cichych kobiet Pan doprowadza do siebie taką „zwyczajną" drogą!


TAK RZADKO MNIE PROSICIE...

21 VI 1988 r. Myślałam o mojej zmarłej właśnie cioci Annie. Pan powie­dział:

- Nie martw się o twoją ciotkę, Annę. Zabrałem ją, a wszyst­ko, co zniosła w ciągu ostatnich lat, policzyłem jej. Starość, słabość, bezradność (wobec złośliwości synowej) to też jest cierpienie. Ona przygotowuje się i chcę ją zabrać do mego domu jak najszybciej. Dlatego Ofiara moja w dniu pochowania jej ciała stanie się dla niej okupem, przebaczeniem i chwilą ostatecznego mojego zmiłowania. Przyjdzie po nią syn jej Jan. Nie będzie już nigdy więcej samotna i smutna.

Ja osądzam was wedle darów, jakie wam dałem i nie wyma­gam więcej, niż dać z siebie możecie, bo znam wasze uwarunkowa­nia, słabość i wpływ otoczenia, w którym wyrośliście i przebywacie. Jeśli Ja wam nie pomogę, sami nie wyrwiecie się z mierności waszych pragnień i dążeń, a tak rzadko Mnie prosicie...

Ponieważ jestem wrażliwy, daję się nakłonić błaganiom waszych bliskich na ziemi i domowników moich, tych zwłaszcza, którym wynagrodzić pragnę ból, cierpienia życia, przedwczesną śmierć, kalectwo czy krzywdy wyrządzone im przez inne moje dzieci.

O Annę prosił syn jej, który zginął walcząc o moje prawa w waszym kraju (poległ w Powstaniu Warszawskim). Dlatego chcę, by on matkę wprowadził w mój dom. Dziękujcie Mi i cieszcie się, ty szczególnie, gdyż twoja rodzina będzie z wami. Z przybycia każdego

z was cieszą się niezliczone dzieci nieba, gdyż łączy ich z wami miłość moja do was i do nich.


JESTEM BRATEM CIERPIĄCEGO CZŁOWIEKA

12V1984r.

- Jezu, mój Przyjacielu, oglądałam dzisiaj odcinek „Polskich dróg" - Ty wiesz o tym. Powróciłam do lat i klimatu mojej młodości i ogarniałam to nieskończone morze cierpień ludzkich. Chciałam cię spytać, jak Ty, który masz również całą naszą ludzką naturę, przy Twojej delikatności, czułości, współczuciu i miłości - jak Ty, Boże Człowieku, możesz to wytrzymać? Jak może znosić to Maryja ­pełny człowiek? Przecież cały świat jęczy, wyje z bólu i płacze bez ustanku. Jak może być szczęśliwy Bóg, Ojciec stworzenia, Ty, Jezu, i Duch Święty, Duch miłości? A zwłaszcza Ty w swojej człowieczej naturze?

- Ja żyję w każdym człowieku i ponieważ przenikam go, odczuwam jego wszystkie smutki, cierpienia i bóle głębiej i jaśniej niż on sam. Dlatego moje współczucie i miłosierdzie jest bezgraniczne. Dlatego jestem dla was litościwy i przebaczający zawsze, jeśli tego zapragniecie. Ale to nie wszystko.

Przeszedłem w moim ziemskim życiu przez wiele różnych cierpień. Wedle swej wrażliwości odbierałem całe zło świata z ogromną siłą. Doświadczyłem głodu i lęku, bezdomności i odrzuce­nia, pogardy i szyderstwa, okrucieństwa, tortur i zdrady Uderzało we Mnie kłamstwo, fałsz, pycha, przewrotność, obojętność i niena­wiść. Niewdzięczność była moją strawą codzienną. Niezrozumienie spotykało Mnie nawet od najbliższych.

Chciałem obudzić i oczyścić mój naród, aby móc go uratować, a oni wybrali śmierć i zatracenie, zwłaszcza w Jerozolimie, mieście świętym mego Ojca. Ja zaś wiedziałem, co stanie się z nimi, i byłem bezradny.

Cierpienie towarzyszyło Mi na ziemi. Ono jest z ziemią związane aż do dnia Sądu.

Dlatego zapragnąłem stać się bratem cierpiącego człowieka. I jestem nim! Każdy z was, który cierpi, jest bratem moim, bratem Jezusa cierpiącego, konającego, umęczonego, zamordowanego i zmartwychwstałego.

Ja, Jezus, z martwych powstały, wieczyście żyjący, od tamtej nocy (Nocy Zmartwychwstania) pocieszam braci moich w cierpieniu, dając im udział w mojej chwale, chwale nieskończonej i niewymier­nej. Cierpię w każdym człowieku - wraz z nim - tak silnie, że gotów jestem wszystko darować, całe, nawet największe zło mu wybaczyć, aby natychmiast za granicą śmierci ciała móc zanurzyć go w mojej miłości.

Nie ma szybszej drogi do Mnie jak przez cierpienie. Odjąć go wam nie mogę, bo ono jest gruntem ziemi skażonej grzechem, ale zarazem jest ono pewnością zbawienia dla tych, którzy nic innego na swoje usprawiedliwienie nie mają (uwaga: jeśli oczywiście nie gardzą Bogiem i nie odrzucają Go aż do ostatniej chwili - świadomie i dobrowolnie, a nawet i wtedy, jeżeli to odrzucenie Boga jest zawinione przez grzech lub wady czy złe postępowanie innych chrześcijan).

Bądź pewna, że moje współczucie niezdolne jest bezstronnie osądzić cierpiącego: miłość moja pochłania wtedy sprawiedliwość i przebacza grzech, słabość i zdradę. Współczucie Boga jest współczu­ciem Prawodawcy, który gdy zechce, zawiesi własną sprawiedliwość, by wylać bezmiar miłosierdzia.

Ja naprawiam zło świata. W moim królestwie szczęście przybywających z cierpienia i wielkiego ucisku przewyższa szczęście sprawiedliwych, bo jest w nim braterstwo krwi z Jezusem Ukrzyżo­wanym.


SŁOWO PANA DO CIERPIĄCYCH, CHORYCH...

21 1 1988 r. Pan powiedział:

- Najmilsze moje dzieci!

Wy, którzy teraz cierpicie, jakże blisko jesteście mojego Serca.

Chcę, żebyście wiedzieli, że cierpienie ludzkie wzrusza Mnie i czyni ślepym na wszystkie wasze winy, błędy i zaniedbania, a kiedy człowiek w bólu, lęku i umęczeniu wzywa Mnie - Ja, Pan wasz, Ojciec i Zbawca, Bóg nieskończonego majestatu i mocy, biegnę natychmiast ku dziecku memu, aby być przy nim, wspomagać je i uspokajać. Żadna matka nie kocha was goręcej, nie troszczy się bardziej i nie czuwa nad wami troskliwiej niż Ja, Jezus, wasz przyjaciel, bo tylko Ja oddałem swoje życie i opłaciłem wasze wybawienie własnym cierpieniem. Znam ból ludzkiego ciała, jego lęki i trwogę przewidywań. W nocy Ogrójca przeżyłem nie tylko przyszłą mękę swoją, lecz poznałem waszą niewdzięczność, waszą przyszłą nieczułość, nienawiść do Mnie, odrzucenie mojej Ofiary ­przez każdego, kto to uczyni w ciągu tysięcy lat - a pomimo to nie cofnąłem się, bo moja miłość do was była ponad wszelkie wasze obecne i przyszłe winy silniejsza, była i jest nieskończona.

Pragnę, abyście korzystali z czasu miłosierdzia, jaki wam daję. Jest to dar braterstwa. Jeśli zawrzecie ze Mną, Jezusem Chrystusem, Zbawcą waszym, braterstwo w cierpieniu i złączycie je z moją Ofiarą krzyżową, chociażby drobne było i niewiele znaczyło w porównaniu ze straszną śmiercią krzyżowanego, przedtem torturowanego duchowo i fizycznie Boga-Człowieka, to jednak braterstwo to trwać będzie w wieczności i ono osłoni was przed sprawiedliwością Boga w blasku nieskończonej świętości Trójcy Świętej.

Nigdy bowiem zdarzyć się nie może, bym Ja, Bóg Miłosierdzia, Miłość przebaczająca, odrzucił tego, kto wzywał Mnie w cierpieniu i trwodze. Dlatego korzystajcie z czasu danego wam po to, abyście mogli przebywać ze Mną bez lęku o stan waszego ducha, bez wstydu i trwogi - wobec nędzy waszej i grzechu - przede Mną, lekarzem dusz waszych.

Matka nie pamięta choremu dziecku jego win, chociażby przewrotne było, fałszywe i pomiatające nią. Dziecko cierpi - a to wystarcza, by matka zapomniała o wszystkim prócz tego, że jest swojemu dziecku potrzebna. Tak samo Ja.

Im gorzej się macie, tym bardziej niezbędny wam jestem, tym bardziej wyrywam się ku wam, i jeśli tylko wasza wola powie „przyjdź", natychmiast staję przy was, i pozostanę. Nic Mnie nie może odrzucić od was: ani wasz grzech, ani złość, ani wcześniejsze uprzedzenia, nienawiść lub obojętność. Ja ich nie chcę widzieć ani pamiętać. Wiem tylko, że to dziecko moje jest zagrożone, że jest samotne, strwożone, bezradne, że jego serce płacze. Wtedy mam dla niego łagodność, czułość, dobroć, wyrozumiałość i nieskończoną cierpliwość. Dlatego nie obawiajcie się Mnie, nie unikajcie. Przecież mogę wam ulżyć, dać wam pokój i nasycić wasz głód uczucia moją miłością. Ja mogę wszystko. jestem najlepszym lekarzem. Pragnę służyć wam moją mocą, siłą, odwagą, przyjaźnią wypełnić waszą samotność, dać wam nadzieję i pewność mojej miłości. Kiedy Ja jestem przy was, usuwam wszelki lęk. Jestem wam tak bardzo potrzebny, moje biedne, bezradne, zbolałe i smutne dzieci.

Korzystajcie z czasu cierpienia - czasu łaski i miłosierdzia ­bo jest on pełen moich darów dla was, mojego zmiłowania.

Dzieci! Dla was przeznaczyłem sakrament chorych - mój akt przebaczenia, którym przekreślam wszystkie winy wasze, przede wszystkim względem braci waszych. W nim Ja przejmuję wasze długi wobec sprawiedliwości Ojca i Ja je spłacam swoją Krwią przelaną za was, abyście wy stali się wolni. I wtedy, czyści już i radośni, możecie wejść wprost w mój dom, który jest pełnią szczęścia. Bo Ja tak pragnę ukoić wasz ból, nasycić miłością, oszczędzić wam czyśćca - pory wstydu, bólu duszy, żalu i pokuty. Każdego z was, kto cierpi, pragnąłbym wziąć w ramiona i najdelikat­niej, śpiącego na moim Sercu, przenieść przez próg śmierci do mojego królestwa. Przy Mnie nie ma ona władzy nad wami, nie istnieje lęk ani groza Przechodzicie z życia ku Życiu ze Mną w szczęściu wieczystej radości. Nie zawiodłem nigdy nikogo, kto Mi zaufał. Ale Ja jestem też uzdrowicielem i sakrament chorych może stać się dla was drogą ku zdrowiu ciała, a uzdrowieniem dla dusz waszych. Ja sam wybieram dla was to, co najlepsze, a któż zna i rozumie każdego z was tak, jak Ja...? Dlatego bać się Mnie nie trzeba. Jestem waszym Życiem, Duszą waszych dusz. Jestem wam tak potrzebny, jak ciału niezbędne jest światło i woda, powietrze i krew.

I wy, dzieci moje ukochane szczególnie, jesteście Mi potrzebne. Czas cierpienia, czas bezradności, lęku i smutku - to czas łaski mojej. Czy wiecie, że wtedy wszystko u Mnie możecie wyprosić? Zwłaszcza gdy prosicie łącząc stan wasz ze zbawczą męką moją, bo wtedy razem prosimy Ojca. Jeślibyście błagali we wspólnocie ze Mną o szczęście, pokój i pojednanie dla świata, moglibyście je wyprosić całej ludzkości... Ja dla bezinteresownej prośby słabego i cierpiącego człowieka otwieram Serce; takiej prośbie nie mogę się oprzeć.

Ludzie proszą Mnie, żyjąc wciąż w brudzie i grzechu, i jakże rzadko proszą Mnie o dobra prawdziwe. Spojrzyjcie na ziemię. Cała zagrożona jest. Wciąż giną ludzie mordowani przez braci swoich, wzrasta głód skutkiem obojętności sytych, rozrastają się zbrodnie, zepsucie, wynaturzenia, wszelakie zwyrodnienia psychiki ludzkiej, pojawiają się nowe choroby, nowe skażenia, nowe powody do wojen i zadawania sobie cierpień. A ileż jest rozbitych rodzin w waszym kraju? Ile osieroconych, smutnych dzieci? A ilu z nich nie dano żyć z winy rodziców i rodzin? Jak szaleje alkoholizm, rośnie narkomania, nienawiść wzajemna, zawiść, chciwość, egoizm, lenistwo, intrygi...?

Ja wyłączam was, dzieci, na czas jakiś z tej trującej atmosfery pożądania i wyścigu ku posiadaniu, z walki o rzeczy marne i sprawy błahe, abyście mogli zobaczyć ich nicość wobec jedynej sprawy wielkiej - mojej walki o wasze zbawienie. Proszę, pomóżcie Mi w niej!

Walczę o nieskończone szczęście dla każdego z was. I nikt nie jest mniej kochany niż inni. Każdego z was kocham dla niego samego, różnego od innych, ukochanego tak, że dałem mu wszelkie szansę, by wybrał to, co najlepsze, to, co go uszczęśliwi nie na krótko, a na wieczność. Chcę, by każdy z was zrozumiał, że on sam jest dla Mnie najważniejszy. Chociażby był uważany za niepotrzeb­nego, samotny, opuszczony, stary i bezradny, lekceważony lub pogardzany przez innych - przeze Mnie jest kochany, i to kochany szczególnie mocno, gorąco, tym bardziej, im mniej miłości ludzkiej otrzymał. Bo każdy z was otrzymał istnienie z miłości mojej, pragnącej darzyć i uszczęśliwiać. I dałem wam pełnię wolności po to, żebyście mogli dobrowolnie wybrać życie takie, jakiego sami pragniecie - ze Mną lub na wieczność poza Miłością. Świat was łudzi i oszukuje, otoczenie jakże rzadko jest serdeczne, pomocne, dobre. Wszyscy szarpiecie się i męczycie, doświadczani boleśnie, odtrącani, oszukiwani. Wasze błędy i winy są najczęściej wspólną winą. Dlatego tak wam pomagam, tak was bronię, osłaniam i pragnę żyć w bliskiej przyjaźni z każdym z was; i nie potępiam, a tłumaczę. Wszyscy jesteście tak bardzo słabi, zmienni, skłonni do upadków, dlatego właśnie macie potężną pomoc moją zawsze, na każde najcichsze wezwanie.

Jednak kiedy chorujecie, cierpicie, jesteście zbolali i bezradni, wtedy Ja sam, nawet nie czekając na wezwanie, ogarniam was swoją opieką. Wszystko przebaczam, a widzę tylko wasz zły stan. I wtedy ofiarowuję wam czas łaski i zmiłowania. Teraz zaś proszę was, tych, którzy zrozumieją moją troskę o ludzkość. Nie marnujcie, nie odrzucajcie mojego daru. Wstawiajcie się za sobą wzajemnie, oddawajcie swoje cierpienia Mnie - za kogo chcecie. Potrzeb jest mnóstwo. Cała ziemia płacze. Ulitujcie się nad błądzącymi, nieszczęś­liwymi braćmi waszymi i proście za nich, ofiarowujcie wasze codzienne cierpienia za wasze rodziny, lekarzy i personel, za Kościół, za Ojczyznę, za ginących, samotnych i konających... - wedle potrzeby serca.

Proście, bo nikt nigdy nie był tak wysłuchany, jak cierpiący człowiek. Któż ma tyle łaski, co wy? I któż może Mi pomóc, jeśli nie wy? Proście, dzieci moje umiłowane, za świat, za bliźnich waszych, a wtedy Ja ogarnę proszących i tych, za których proszą, jedną gorejącą miłością. Wtedy nikt z was nie zginie, a błogosławiony będzie przez tych, którzy dzięki niemu zyskali niebo.

Pomóżcie Mi, dzieci, zbawiać świat!


TAJEMNICA MIŁOŚCI BOGA

27 1 1989 r. Podczas modlitwy wspólnej zastanawiamy się nad tym, że warto by jakoś wyrazić tę zaskakującą nas (radośnie) różnicę pomiędzy naszym patrzeniem na bliskie osoby zmarłe, których „niedoskonałość" potwierdzają ich dobrze nam znane cechy, nieraz nader dla nas dokuczliwe, przykre, zasmucające, a spojrzeniem Pana, który potrafi ich przyjąć wprost do swego domu, z pominięciem okresu oczyszczenia... Mówi Pan:

- Przypomnijcie sobie psalm „pokrop mnie hyzopem, a ponad śnieg bielszym się stanę" i uzdrowienie w jednej chwili trędowatego: „Chcę, bądź oczyszczony". To będzie dzisiaj moja lekcja dla was.

Ja jestem Bogiem przemieniającym. Nie niszczę, nie depczę, nie burzę, a przeobrażam, aby to co skażone, brudne i niegodne stało się czyste, odrodzone, święte - po to, by móc wejść do domu mego i zamieszkać wraz ze Mną. Pomyślcie, dzieci, czyż ktokolwiek z was mógłby to uczynić sam z siebie? A przecież dom mój zapełniają miliony świętych.

Zdradzę wam moją tajemnicę (bo mówiliście o tym). Jeżeli spotykam się z miłością człowieka, taką na jaką go stać wedle jego natury, ale wierną i zdecydowanie wybierającą Mnie jako najcen­niejszy obiekt swojej miłości, sam podtrzymuję i pielęgnuję tę miłość (jak ogrodnik - cenny kwiat, jak matka - dziecko) i odpłacam pełnią mojej miłości. A ona jest działaniem przemieniającym i uświęcającym. Rozpoczyna rozwijać się w samym sercu duszy (dlatego nie zawsze sil uwidacznia i jest rozpoznawana przez ludzi). To czynię dla radości tego, który Mnie kocha. Nie czynię go jednak „doskonałym" czyli nieskazitelnym dla oczu ludzkich, przeciwnie, pozostawiam mu jego osobowość wraz z życiem w świecie niedoskonałym i skażonym.

Dopiero kiedy go sobie zabieram, przemieniam go do nie­skazitelności godnej spotkania z Najwyższym i Nieskalanym. Dlaczego tak czynię? Bo moja miłość uzupełnia natychmiast i absolut­nie wszystkie wasze braki. Pomyślcie, dzieci, choćby były ogromne w waszym ludzkim wymiarze, czym są wobec mojego nieugaszonego pragnienia przyciśnięcia do serca i wprowadzenia w mój dom ukochanego i kochającego Mnie dziecka.

To jest tajemnica mojej miłości: przemienienie, moje natych­miastowe i pełne przebaczenie i zapomnienie o wszystkim, co nie było miłością - ono właśnie czyni człowieka „ponad śnieg biel­szym". Tak czynię zawsze względem kochających Mnie i zawierzają­cych Mi. Tak czynię, ponieważ moje pragnienie ich obecności przy Mnie jest nieskończenie od ich pragnienia gorętsze, a także dlatego, żem jest dobry i mogę wszystko uczynić dla ukochanych moich.

Mówiłem wam kiedyś, że dla kochających Mnie nie ma lęku ani śmierci. Z życia zabieram ich do Życia ze Mną i wtedy nie pozostaje w nich już nic oprócz miłości. Wtedy nie ma pokuty czyśćcowej, nie ma „czasu" na wyrażanie żalu i wstydu z powodu swych niedoskonałości - bo Ja do tego nie dopuszczam. Jest tylko nieskończona radość, wzajemne miłowanie.

Wy sami mówicie Mi ciągle, że czyściec wam się należy. Słusznie - wedle waszego osądu, lecz nie według mojego. ja chcę widzieć w was przede wszystkim dobro. Widzę wasze starania. O waszej miłości woła Mi nawet wasz smutek z powodu niemożności przyjęcia Mnie przez wielu, wasze troski i prośby za innych. Wy osądzacie, że prosicie za mało, za rzadko i o wielu sprawach nie pamiętacie - a przecież to właśnie jesteście wy i wedle swoich możliwości odwołujecie się do Mnie. Jeśli teraz na więcej was nie stać, to jak możecie wyrzucać sobie brak doskonałości...? Ja cieszę się tym, co robicie, co myślicie, co Mi oddajecie, nie zaś martwię się tym, że nie dajecie Mi więcej. Znam wasze siły i presję wywieraną na was. Raduję się świadomością, że kochacie Mnie i okazujecie Mi to tak, jak umiecie, każdy po swojemu - bo jakżeby inaczej. Bądźcie spokojni, bo jesteście kochani stale, na zawsze.


OR.ĘDUJCIE

4 IV 2987 r. Pan powiedział:

- Pragnę, aby modlitwy twoje były szczere, bezpośrednie, nie wyuczone, a twoje, z tej chwili, w której się zwracasz do Mnie. Natomiast wtedy, kiedy modlisz się modlitwami Kościoła (we wspólnocie ludu Bożego, przede wszystkim na Mszy świętej), włączaj w nie cały mój Kościół w pełni! W łączności z moim niebem ogarniaj orędownictwem wszystkich obecnie żyjących oraz pokutujących (w czyśćcu) w oczekiwaniu na wejście do mojego domu: oni wszyscy potrzebują waszego miłosierdzia i przebaczenia.


MOJE KRÓLESTWO JEST OJCZYZNA OJCZYZN

5112985 r. zapytałam Pana, dlaczego czuje tak silna widź z tymi, którzy za Polskę walczyli, cierpieli, umierali, dlaczego tęsknię za nimi, choć oni „nie żyj@". Pan odpowiedział:


- Moja córko. Ta silna więź to jest miłość do Wspólnoty Polskiej - takiej, jaką ona jest w moim zamierzeniu: dojrzała do pełni człowieczeństwa. A taką jest rzeczywista, żywa twoja wielka rodzina istniejąca w moim domu, w twojej prawdziwej Ojczyźnie.

Moje królestwo jest Ojczyzną ludzkości i jest Ojczyzną ojczyzn. Węzły miłości łączą mój świat z wami, teraz żyjącymi na ziemi. Lecz u Mnie nie ma przemijania i śmierci. Dlatego wszyscy, którzy kochali to samo co ty, łączą się z tobą w tej miłości; która w nich jest utrwalona na wieczność, oczyszczona i piękna, bo Ja sam ją przeni­kam.

Ze Mną są ci, którzy starali się usilnie wprowadzić w świat ludzki moje prawa: sprawiedliwość, wolność wyboru, szacunek dla godności człowieka, miłosierdzie i czynne współczucie - pomoc skrzywdzonym, słabym, bezbronnym i zniewolonym. Za te dobra i mnóstwo innych, aby je zdobyć dla wielu, a nie tylko dla waszego narodu, gotowi byli oddać trud całego życia, przyjąć cierpienie, uwięzienie i śmierć. I tak żyli, a bardzo wielu ginęło.

Wiem, że myślałaś, że byłoby to straszliwe, gdyby poza ziemią nie było Mnie. Ale jestem, Ja - wasze odniesienie, Sędzia sprawie­dliwy Dla was, córko, jestem Zmiłowaniem i Miłosierdziem, towarzyszyliście Mi bowiem, jakże licznie, w mojej drodze krzyżowej i w okrutnej śmierci. Zapewniam cię, że każdy, kto życie swoje oddaje za przyjaciół swoich - a iluż was wybierało taką śmierć ­uczestniczy w mojej miłości do was i braterstwo ze Mną zawiera na wieczność.

Gdybyś uczestniczyła w moim spotkaniu chociażby z jednym z nich, wiedziałabyś, z jakim zdumieniem przyjmowali moją nieskończoną miłość ci, którzy nie czuli się jej godni lub nie spo­dziewali się w ogóle życia po śmierci. Miłość wasza (bezinteresowna) do każdego człowieka zanurzona jest we Mnie. Kiedy oddajecie własne życie - wszystko, co macie - dla i za innych ludzi, powtarzacie Ofiarę moją. Wtedy Ja gotów jestem przekreślić wam cały rachunek win, chociażby był ogromny. Bo miłość jest ponad wszystkie winy. Miłość dociera i łączy się z naturą Boga, odwołuje się doń. Dołącza swoją moc, wątłą, ale całkowicie wypełniającą istotę człowieka, do nieskończonej pełni miłości Boga i przylega do Niego już na zawsze w zrozumieniu i przyjaźni. (...)

Pamiętaj, że śmierci nie ma - jest życie! A życie ze Mną ma każdy z was, kto kochał braci swoich. Nieskończenie miłosierna jest miłość moja dla twoich braci, i dla was - dzięki nim. (...)

Wiedz, że pracując dla Mnie spełniasz marzenia tych, którzy przedwcześnie żyć przestali; i oni towarzyszą ci. Udział im daję w tym, co tworzą dla Mnie żyjący, by jedną radością cieszyli się ci, co siali, i ci, co przy żniwie pracują. Dam im i większą radość, gdy przyjdzie pora, bo zabiegam o to, by szczęście ich rosło.


PRAGNĘ URATOWAĆ KAŻDEGO Z WAS

23-24 IV 1985 r. Pan odpowiada na pytania znajomego zakonnika o czyściec i o to, jak ja słyszy Pana (skoro nie słuchem).

- Ojcu wytłumacz, że Ja mówię nie do ciała człowieka, a do tego, co w nim jest na podobieństwo moje - do jego ducha, i tak mówię, jak jest to przydatne w planach moich, jeśli człowiek chce współpracować ze Mną.

Przekaż mu też podobieństwo, jakie ci ukazałem: Kiedy huragan niszczy, spadają wszystkie owoce, a drzewa łamią się i giną. Lecz Ja jestem ogrodnikiem doskonałym i nie dopuszczam, by owoce zielone i niedojrzałe przepadły. Tylko zgniłe i robaczywe pozosta­wiam, a te, które czasu potrzebują, przechowuję w moich pomiesz­czeniach w takich warunkach i na tak długo, jak im potrzeba do osiągnięcia pełnej dojrzałości. Rumieniec dojrzałości to miłość bezinteresowna, prawdziwa i ogarniająca całą istotę człowieka. Kto kochał siebie tylko, długo pracować musi, aby ujrzeć się w Prawdzie. Ja nie przymuszam i nie poganiam nikogo. Kocham, a moja miłość jest jak słońce - pobudza do wzrostu, rodzi słodycz i powoli daje dojrzałość owocu.

Od stopnia niedojrzałości duszy do przyjęcia mojej miłości zależy okres wzrostu. Zrozumienie, kim jestem wobec niej, u bardzo słabo rozwiniętych duchowo nie następuje od razu i w pełni. A dopiero pełne zrozumienie i przyjęcie mojej miłości rozpala duszę, czyniąc ją zdolną do odpowiedzenia Mi miłością.

Moje miłosierdzie ratuje słabych i upośledzonych w rozwoju duchowym, jeśli znajdę w nich chociaż zalążek miłości bezinteresow­nej, choć trochę pragnienia darzenia, czynienia dobra, poszukiwania lub głodu dobra (bo pod tą zasłoną szuka Mnie zwykle człowiek niedojrzały duchowo). Lecz mój dom jest domem Miłości i nie zniósłby jej energii ten, kto sam jej niewiele posiada.

Ja jestem Ojcem i lekarzem dusz, a nie sędzią bezlitosnym i bezwzględnym, a krew Syna mego usprawiedliwia was wciąż. Również i oskarża tych, którzy sami odkupionymi nią będąc, braci swoich osądzali bez miłosierdzia. Twoja ciotka tego nie zrobiła, dlatego i Ja nie potępiłem jej, a dałem jej ratunek i wciąż cierpliwy jestem oczekując pory, gdy przyjmie pełnię prawdy o sobie.

Szybką i nagą sprawiedliwością nie miażdżę dusz słabych i dziecinnych, lecz daję im czas wzrostu i rozwoju zrozumienia, nawet gdy same są winne swemu stanowi - gdyż żyjecie we wspólnocie braterskiej i winy wasze też są wspólne. Gdybym ją potępił, ileż innych wokół niej żyjących surowo musiałbym osądzić. Grzech wasz jest wspólny i przechodzi z pokolenia na pokolenie. Na winę jednego z was składa się zaniedbanie, lenistwo, brak miłości, delikatności i dobroci, a często ciężki grzech wielu innych.

Ja sam naprawiam wasze błędy, bo wszyscy niedojrzali jesteście, żyjecie we wspólnocie grzechu i trudno wam iść przeciw prądowi. Jestem rzeczywistym Ojcem waszym, wyrozumiałym, łaskawym i miłosiernym. Pragnę uratować każdego z was, a nie odrzucić na zatracenie.


CZYNY MIŁOSIERDZIA - POMOCĄ ZMARŁYM

19 XI 1987 r. Poznałam osoby działająca w Hospicjum, której matka niedawno zmarła. Po rozmowie z nią zapytałam Pana, jak jej pomóc w jej trosce o matkę i związanych z nią rozterkach. Pan odpowiada:

- Przekaż córce mojej, że matka jej oczekuje na wejście do domu mego. Każdy czyn miłosierdzia czyniony przez córkę zbliża matkę ku życiu wiecznemu, gdyż świadczy, że dobrze córkę wychowała, i oręduje za nią.

W odpowiedzi na pytanie córki o celowość „zakupywania" dalszych Mszy za duszę matki Pan mówi:

- Ofiara moja na Mszy świętej nigdy nie jest daremna, lecz ponieważ jest Ofiarą mojej męki i krwi, to Ja sam decyduję, jaką duszę jej użytecznością wykupię. Wy „zakupujecie" ofiarę Mszy u kapłanów, lecz nie u Mnie i żadne pieniądze nie mają znaczenia dla tych, którzy nie wykupili się sprawiedliwości mojej, jeżeli oni nie dojrzeli jeszcze do przyjęcia miłosierdzia mego. Lecz wasze prośby, wasza miłość wzrusza Mnie, a najbardziej dzieła miłosierdzia czynione przez was z prośbą o miłosierdzie dla waszych bliskich. Ofiarą moją najchętniej podnoszę tych, którzy przyszli z wielkiego ucisku, samotnych, za których nikt się nie modli i tych, którzy innym świadczyli dobro.

Módl się, córko, przez wstawiennictwo Matki mojej oraz Jej Niepokalane Serce. Wiesz, że prośbom Matki mojej nie mogę się oprzeć, a Ona kocha wszystkie dzieci swoje, szczególnie zaś w czyść­cu cierpiące, bezbronne i nie mogące się już zasłużyć inaczej niż przez waszą posługę.

Droga Mi jesteś, córko! Proszą, abym ukoił twój ból, te dzieci, którym ty pomagałaś w przejściu ku Mnie, i dzięki ich wstawien­nictwu i prośbom Matki mojej, do której się zwrócisz, obiecuję ci, że w dniu 8 grudnia, dniu uroczystości uczczenia Niepokalanego Poczęcia Maryi, Matki mojej, Ja przyjmę do mego domu matkę twoją, która z utęsknieniem Mnie oczekuje. Nie martw się, córko, a dziękuj Mi za łaskawość moją.


O czyśćcu

Jeżeli królestwo moje jest ogrodem pełnym wspaniałości, o niezmiernej ilości żywych kwiatów cudownej urody, woni i kształtu, to czyściec jest tym rejonem, który możesz porównać do szklarni: tam sieję nasiona, które nie zdołały zakiełkować za życia na ziemi i pielęgnuję maleńkie lub wątłe i połamane roślinki, póki nie dojrzeją do przeniesienia w mój ogród. Ja sam je pielęgnuję i troszczę się o nie (bo lubię porównywanym być do umiejętnego ogrodnika). Szklarnie moje różne są, a rośliny w nich - zdane na moją troskę i pieczołowitość, lecz wiesz, że Ja jestem miłosierdziem i nigdy nie odrzucę nikogo, dla kogo bodaj cień usprawiedliwienia znajdę. Miejsce to jest pełne cierpienia, wstydu miłości własnej, lecz i pieśni wdzięczności i radości.

Wszystkie te biedne dzieci moje mają moją miłość. Chciałbym, aby miały ją i od was. Wspomagajcie je ofiarą i miłosierdziem.


KREW CHRYSTUSA

23 11 1983 r. zapytałam Pana, kto z mojej rodziny potrzebuje pomocy

- Pomocy twojej potrzebuje wiele osób, ale najbardziej ciotka twoja Zuzanna. Inne osoby bliskie ci same już usilnie błagają Mnie i przepraszają poznawszy swoją nędzę i brak miłości, którym raniły Mnie, obojętnie przechodząc obok potrzeb bliźnich, a nawet szkodząc im pogardą, lekceważeniem, surowym sądem lub złością. Ona nadal nie chce uznać w zupełności swoich win.

- Modliłam się za nią, Panie.

- Wiem, prosiłaś Mnie już, ale Ja nie zmuszam i nie przyna­glam nikogo. Czyściec mój jest stanem pojmowania, niekiedy bardzo powolnego zrozumienia swojego własnego stosunku do Prawdy; często dowiedzenia się - tu dopiero - o swoim miejscu w moim planie i o mojej nieskończonej miłości w stosunku do tych moich biednych dzieci, które przez całe swoje życie odrzucały Mnie ­o moim nieskończonym dla nich zmiłowaniu.

Nie sądź, że ich tam opuszczam. Ja ich leczę, a potem uczę podtrzymując, w miarę jak oczyszczające się oczy dusz coraz jaśniej pojmują moje miłosierdzie w swoim życiu i w śmierci. Tak bardzo poranione przez braci swych i sponiewierane przychodzą one do Mnie, że tu dopiero poznają, kim jestem. Szczęściem moim jest objęcie ich moją miłością, danie pocieszenia w płaczu, obietnicy życia w wieczystej radości ze Mną. Kiedy mogę, otwieram im mój dom, ale gdy nienawiść wrogów rozbudziła ich nienawiść i mściwość, kiedy sami czynili zło, muszą oczyścić się przez głęboki żal, przebaczenie winowajcom swoim i przebłaganie za własne winy - a wtedy ważne jest dla nich przebaczenie wasze.

Dlatego jeśli rzeczywiście pomóc chcesz twoim zmarłym, przebaczaj im co prędzej wszystko, czym ci zawinili, a przebaczenie twoje łącz, z Ofiarą Syna mego i Mnie oddawaj.

- Ofiarowałam za nich odpust zupełny.

- Zrobiłaś tak. Ale wszystkie nawroty żalu staraj się oddalać w imię miłosierdzia mojego; wtedy łączysz się ze Mną, a Ja udzielam ci łask, o które prosisz.


MAREK

Sama nie wiem dlaczego - pamiętałam przecież, że ojciec Ludwik ponad rok temu (rozdz. IV) mówił, że Marek przeszedł przez oczyszczenie - zapyta­łam jeszcze raz o Marka. Pan odpowiedział:

- Zmiłowałem się nad jego wielką winą, bo bolał nie tyle nad sobą, ile nad losami swoich bliźnich, zwłaszcza zamordowanych w okresie wojny (był w kilku obozach koncentracyjnych). To, czego nie mógł przezwyciężyć na ziemi, tu, u Mnie zrozumiał i miłość moja do was stała mu się widoma. Oczekuję nań, córko, i nie dopuszczę, by długo trwał pod bramami domu mego. Cierpienia jego tłumaczą go przede Mną, bo chociaż nie łączył ich z Męką Syna mego, przeszedł bardzo wiele bólu służąc sprawie swojego narodu, a więc dawał swoje życie za waszą przyszłość.

Przerwałam rozmowy i zaczęłam sil modlić. Oddałam Marka Chrystusowi prosząc, aby choć jedna kropla Krwi Jezusa Ukrzyżowanego oczyściła go.

- Dobrze zrobiłaś. Powiedziałem, że możesz czerpać z nie­skończoności moich skarbów, ale największym z nich jest Krew Syna mojego wylana za was aż do ostatniej kropli. W tej Krwi, która stała się widomym znakiem nieogarnionej a niewidzialnej miłości Boga, zanurzaj tych, dla których uprosić pragniesz moje przebaczenie.

Znowu zaczęłam sil modlić, dziękując Bogu za Jego miłość do nas. Po pewnym czasie, gdy wzi~łam pióro do ręki, zaczął mówić Jezus z najwięk­szą miłością, żarliwie i gorąco:

- Ciałem moim karmię wasze dusze, a Krwią obmywam was z win. Na krzyżu pojednałem was z Ojcem i krzyż aż do skończenia świata jest miejscem przebaczenia i powrotu do Ojca Niebieskiego. Przez krzyż przeprowadziłem was Ja sam. Podźwignąłem go i zawisłem na nim, aby moja miłość do was widoczna się stała dla wszystkich pokoleń ludów ziemi. Krew moja oczyszcza was w oczach Ojca. Dlaczego tak mało z niej korzystacie...?

Zanurzcie w niej wszystkie zbrodnie ziemi, a Ja wam przeba­czę. Krew moja - miłość moja - pragnie odpuszczać wam winy, oczyszczać was i przebaczać wam. Przychodźcie pod mój Krzyż. Widoczny jest wszystkim, bo zawiesiłem go nad światem. Przyjdźcie do mnie wszyscy, bo wszyscy potrzebujecie Mnie, aby ocaleć.

Przyjdź i ty, Anno, nie obawiaj się: to Ja ukrzyżowany zostałem, abyś ty była wolna. Swoje małe krzyże codzienne przynoś Mnie, opieraj o mój krzyż. Ja na nim zawsze jestem obecny, bo aż do końca ziemi krzyżujecie Mnie nieustannie, a Ja, głodny waszej wolności, waszego szczęścia, czekam ciągle, by móc wyzwalać każdego, kto przyjdzie zaufawszy Mi.

Przyjdź, córko, po miłość moją. Bez ustanku wylewa się z mojego Serca rzeka Krwi dla waszego zbawienia. Czerp z niej dla każdego, kto potrzebuje. ­

Wróciłam do modlitwy. Prosiłam za Marka, by został obmyty we Krwi Jezusa. Potem Pan zachęcał mnie, bym odpoczęła oparłszy sil (w wyobraźni) o drzewo jego Krzyża i przebywała w jego obecności. Po pewnym czasie Pan nasz, Jezus Chrystus, powiedział:

- Marek już jest ze Mną!

Ze zdumienia i szczęścia nie mogłam nic powiedzieć, tylko serce dziękowało...


Czyściec też jest domem moim, ale to jeszcze nie Ja sam

Rozbieżność pomiędzy relację ojca Ludwika o Marku w rozdz. IV i powyż­szym świadectwem Pana bardzo długo mnie niepokoiła. Nie wiedziałam, czy źle „usłyszałam", czy źle zrozumiałam, i kogo, ojca Ludwika czy Pana. Wreszcie przygotowując teksty do niniejszego wyboru wróciłam do tego tematu, ale bałam sil, że może nadal nie zrozumiem lub coś „poplączę". W końcu 16 marca 1989 r. zapytałam:

- Nie wiem, Panie, od czego zacząć. Jestem zdezorientowana tym przeciwieństwem dat w sprawie Marka i zupełnie tego nie rozumiem. Pomóż mi, proszę!

- Moje dziecko! Przecież to takie proste. Chciej tylko zrozu­mieć, że określenia „ziemskie" są zaledwie podobieństwem, a czasem nie są w ogóle zdolne do przekazania treści, a właściwie istoty mojego świata. Czyściec nie jest miejscem, a stanem istnienia pomiędzy niebem a ziemią (to znaczy pomiędzy nieskończonym szczęściem istnienia ze Mną a długim często procesem zrozumienia, czym jest prawdziwe szczęście człowieka, rozpoczynającym się po śmierci ciała) - różnym dla każdego z was i zależnym od waszej postawy względem miłości Boga i bliźnich waszych w okresie waszego życia ziemskiego, okresie wyborów. W miarę wzrostu waszego zrozumienia rośnie też tęsknota za mną samym, bo domem moim jest wszystko, co istnieje, z tym, że na ziemi współistnieje też zło, niewidzialne, potężne, nienawidzące was i wolności waszej wo­li - wolności wyboru, którą was obdarowałem.

W świecie duchowym istnieje ono również, gdyż nigdy żadnemu bytowi powołanemu przez siebie do istnienia bytu jego nie odbieram. Jednak zło czysto duchowe nie może istnieć w mojej obecności, a więc aby ich nie zniszczyć, wycofałem swoją obecność, pozostawiając im możność dalszego istnienia w największej „odległo­ści", w której się schronili w ucieczce przed mocą miłości. Piekło jest pełnią mojej nieobecności, tragedią, wieczystym nieszczęściem i rozpaczą. Nie Ja je stworzyłem, lecz podtrzymuję jego istnienie, aby nie zniszczyć nikogo, kto jest.

Tam, gdzie działa nienawiść - mówię ci o waszym życiu na ziemi - tam sami wzywacie moce nienawiści, przyzywacie anioły piekieł. I sami wasze życie zamieniacie w stan bliski piekłu. Przypo­mnij sobie tylko obozy koncentracyjne, łagry, więzienia i wszelkie domy duchowego zniewolenia: stan narkomanów, alkoholików, ofiar zboczeń i nałogów bywa bliski piekłu. I zawsze macie w nim towarzyszy pragnących posiadania was już na zawsze. Nienawiść pragnie pociągać za sobą inne ofiary, pragnie współwinnych, równie okrutnie cierpiących. Piekło jest wieczystym konaniem z braku miłości. Jest tęsknotą zrozpaczoną i beznadziejną.

Czy możesz przypuścić, że Ja sam, Miłość, mógłbym którekol­wiek z moich dzieci „skazać na piekło"? Ja jedynie podtrzymuję ich istnienie, ograniczając ich ból i odsuwając moją miłość, aby ich nie unicestwiła.

- Czy to nie jest okrutniejsze niż nieistnienie?

- Jest to istotnie straszliwe, lecz przecież z ich własnego wyboru. Dałem wam wszystkim wolność, a anioły moje miały wspaniały rozum, jasną świadomość i zrozumienie. Wy, ludzie, jesteście wobec nich jak małe dzieci; choć często bardzo złe, ale „ślepe", „głuche" i nierozumne. Dlatego tak was bronię i osłaniam. Jeśli odnajduję w was najsłabszy cień miłości, a więc choćby ślad podobieństwa do Mnie, nie wydam takiego dziecka na zatratę, gdyż po to właśnie sam na śmierć krzyżową poszedłem, abyście wy mogli być ocaleni. Maryja, Matka moja i wasza, oręduje wciąż, a Krew moja przez Nią oddawana Ojcu za wasze winy i zbrodnie wciąż was ratuje, pomimo iż coraz dalej odchodzicie ode Mnie.

Nie znaczy to jednak, że Ja i Matka wasza opuszczamy was. Przeciwnie, coraz bliżej wychodzimy wam na spotkanie. Czymże jest to, co piszesz teraz, jeżeli nie nowym darem mojej miłości pragnącej was przygarnąć, wyzwolić z lęku i nauczyć przyjaźni ze Mną. Słowa moje są żywą Miłością nieustannie działającą, teraz na przykład, aby cię przygarnąć do serca, a zarazem tych wszystkich, którzy je czytać będą.

Tak bardzo pragnę oszczędzić wam wstydu stanięcia przede Mną w żalu i przygnębieniu z pustymi rękami... Pragnę waszej radości w chwili spotkania. Pragnę, abyśmy się rozpoznali jak kochający się ludzie, którzy nareszcie są razem. Czyż nie dlatego stałem się człowiekiem, żeby byt stworzony mógł złączyć się ze swym Stwórcą w szczęśliwej, ufnej, radosnej miłości?

Ale wiesz, córko, jak niewielu z was tak do Mnie powraca. Dlatego długo nieraz trwa oczyszczanie się, gdyż jakże często poprzedza je okres powolnego, żmudnego pojmowania sensu swego istnienia, poznawania mojego świata, pozbywania się złudzeń. Jest to jak gdyby błądzenie w mroku, szukanie światła prawdy. Mój Kościół rozpoznaje Mnie łatwiej i szybciej włącza się w okres oczyszczenia. Ten, kto nie oderwał się ode Mnie świadomie i dobrowolnie, sąd nad sobą przeżywa szybko i poznaje miłość moją do siebie, która staje się dlań siłą wspomagającą trud oczyszczania się ze wszystkiego, co w dom mój wejść nie może. O tym mówił ci syn mój, Ludwik, zawiadamiając cię, że Marek przeszedł przez oczyszczenie. Wtedy mógł wejść w dom mój bliżej Mnie.

Czyściec, dziecko, też jest domem moim, i nie ma w nim duchów ciemności - ale to jeszcze nie Ja sam. Ja tylko pielęgnuję was i wciąż potęguję tęsknotę, aby rozpalić miłość w człowieku, gdyż wnętrze domu mego jest gorejącą Miłością. Im bliżej Mnie, tym większy żar. Jakże wytrzymać go może biedak, który dopiero co przeszedł przez całopalenie i stoi na popiołach miłości własnej? W tym stanie czystości - gdyż odrzucił już wszelki brud grzechu ­jest jak malutkie bezgrzeszne niemowlę, chociażby był na ziemi sławą, tytanem rozumu. Często jest to droga filozofów, a nawet „moich" teologów, tak w życiu ziemskim dbałych o własną chwałę...

Najszybciej i najłatwiej przechodzą przez „ucho igielne" czystości nieba ludzie prości, cisi i mali. Powiedziałem: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą". Lecz miłość dopiero w tęsknocie się rozpala (jeżeli przedtem zaledwie się tliła).

Niebo - to Ja w otoczeniu przyjaciół moich. A cóż łączy przyjaciół, jeśli nie miłość: obopólna, wzajemna, oparta na zrozumie­niu i wspólnocie we wszystkim. Tu Ja dzielę się z wami nieskończo­nością moich dóbr tak, jak wy, żyjąc na ziemi w trudzie, zmęczeniu i „pomimo wszystko", ofiarowywaliście Mi wasze skromne możliwo­ści i stawaliście się przez to moimi rękoma, moim głosem, moim sercem. Tak bardzo pragnęliście przychylić bliźnim waszym nieba, spotkać ich ze Mną. Jakże Ja w moim domu pragnę wam odwzajem­nić miłość waszą, gdy mogę już oddać ją wam w mojej prawdziwej naturze: w Niezmierzoności i Nieskończoności. Wymiana miłości: wciąż bardziej rozpłomieniający się żar, wciąż rosnące szczęście, promieniejąca radość - w takie środowisko wprowadzić mogę tych tylko, w których żyje już miłość ku Mnie. A ona jest wyrazem zrozumienia, kim Ja jestem dla człowieka, jak Ja go kocham i jak z miłości powołałem go do istnienia, strzegłem, pielęgnowałem nie zrażając się niczym, nie odchodziłem, nawet odpędzany, niewidocz­nie wciąż wspomagałem, radziłem, umacniałem w dobrych zamia­rach, chroniłem w zagrożeniu, wielekroć ratowałem od śmierci i dawałem dalsze dziesiątki lat życia. A to wszystko czyniłem, bo miłowałem bezmiernie; inaczej nie umiem - jestem Miłością, Źródłem Jej.

Gdy wy prosicie, a człowiek już to zrozumie, wystarczy Krew moja, ogień żywy, którą nasycony może wejść ku Mnie syn mój niecierpliwie oczekiwany i ukryć się w moich ramionach. Jest to moment największego waszego szczęścia, rzeczywiste narodziny dla nieba. Powraca - już na zawsze - umiłowane dziecko, by żyć z Ojcem swym w uszczęśliwiającej bliskości.

Dlatego wtedy potrzebna jest wasza pomoc, że wy miłując bezsilnych waszych braci „czyśćcowych" obdarzacie ich największą potęgą przemawiającą za wami: mocą zbawczą Krwi Boga-Człowieka, żywym ogniem miłości, który uzdalnia ich do życia z Bogiem. Krew Jezusa Chrystusa przelana na krzyżu i wciąż płynąca jest ogniem trawiącym wszelaki brud duchowy i może w jednej sekundzie otwo­rzyć człowiekowi niebo, jeśli jest w nim już tęsknota i pragnienie miłości i jeśli prosicie o to wy, słabi, cierpiący, idący wraz ze Mną drogą krzyżową ziemi. Dla waszej słabości i waszych wysiłków pomimo tej słabości i braków przychylam się natychmiast do waszych próśb o ratunek dla bardziej od was cierpiących braci waszych, tak jak ojciec gotów jest natychmiast spełnić prośbę swego małego chorego dziecka.

Proszę was, korzystajcie częściej dla dobra konających i zmarłych ze zbawczej mocy Krwi mojej, gdyż daję ją wam jako miłość moją, okup mój dla zbawienia świata. Zwłaszcza teraz jest wam niezbędna Krew moja, osłaniająca was przed zagładą wieczną. Tak bardzo nie przygotowani jesteście na tragedię, którą ściągnęliście na siebie.

Przynajmniej ty, Kościele mój, szafuj Krwią Chrystusową szeroko i hojnie, gdyż jest to dar Nieskończony. Jedna kropla Krwi mojej może zbawić całą ludzkość, gdy ona tego zapragnie.

Chociaż wy pamiętajcie o tym, przyjaciele moi.


Modlitwa do Miłosierdzia Bożego

13 IV 1990 r. Wielki Piętek. Postanawiamy razem z przyjacielem rozpoczęć nowenny do Miłosierdzia Bożego, tak żeby skończyć ję przed Niedzielę Przewodnia. Pan mówi wtedy.

- Cieszę się, że od dzisiaj zaczynacie wspólną modlitwę do Miłosierdzia Boga Wszechmogącego - niezmierzonego, niezmożo­nego, zdolnego wszystko zmienić. Proście o skrócenie dni grozy, o miłosierdzie dla ślepych i nieświadomych, o miłosierdzie dla was samych z powodu waszych wielu i ciężkich grzechów, którymi (wy, Polacy) Mnie ciągle zasmucacie (ze zrozumienia: wstrzymujemy wylew łaski i ograniczamy jej działanie w nas, w naszym kraju).

W modlitwie ofiarowujcie - wspólnie z waszymi zmarłymi braćmi - wszelkie cierpienia i ofiary waszego narodu za przyspie­szenie czasu waszego przejrzenia i świadomego odwrócenia się od zła.


16 IV 1990 r. Drugi dzień Świat Wielkanocnych. Spotykamy sil w kilka osób. Po powrocie z Mszy św. i odmówieniu nowenny do Miłosierdzia Bożego pytamy Pana, czy chce nam coś powiedzieć. Pan mówi:

- Moje kochane dzieci, cieszy Mnie, że podjęliście przygoto­wania do dnia mojego miłosierdzia. Jest to dzień, który sam wybra­łem, aby w roku liturgicznym mojego Kościoła następował w pierw­szym dniu świętym po dniu, w którym czcicie pamiątkę mojego Zmartwychwstania. Gdyż po to wybrałem śmierć krzyżową, aby móc do końca istnienia rodzaju ludzkiego wylewać na was nieustannie potoki mojego miłosierdzia (wypływające fala za falę z Serca Pana). Moje przyjście na świat i śmierć za was świadczyły o stosunku Boga do swojego biednego stworzenia, które samo zagubiło się i teraz nie może odnaleźć prostej drogi ku swemu Ojcu. Jak inaczej możecie nazwać postępowanie swego Boga, jeżeli nie miłością miłosierną? Dlatego tak spieszę się w rozdzielaniu wśród was darów mojego miłosierdzia - lecz wedle waszych pragnień i potrzeb (ze zrozumie­nia: Miłosierdzie Pana trzeba przyjęć świadomie i pragnąć go. Pan zna nasze potrzeby lepiej niż my sami i może nas obdarzać niekoniecznie wedle naszych chuci, lecz według naszych rzeczywistych potrzeb - ale my musimy liczyć na Niego i pragnąć ]ego pomocy).

Prosiłem was, dzieci, abyście się modlili za cały świat, za wszystkich ludzi, którzy zginą, za tych, których dusze są zagrożone. Prosi za nich całe niebo i wasi oczyszczający się (w czyśćcu) bracia. Jeżeli i wy dołączacie do nich wasze prośby, wtedy jednoczycie się, a wasza modlitwa jest nieskończenie potężniejsza, bo staje się wspólną modlitwą całego mojego świętego Kościoła.


Nie ma człowieka, którego bym potępił - ja sam

21-30 XI 1990 r. Mówi Pan:

- Szatan już odchodzi. Minął dany mu czas władania wami ­wedle waszego wolnego wyboru, wyboru waszej woli. Jednak on nie odejdzie inaczej, niż zagarniając możliwie wielu ze swoich zwolenni­ków i wyznawców; dlatego żniwo będzie straszne. W tym czasie wy powinniście walczyć miłością, a więc wstawiennictwem za nimi, bo przecież ani jeden człowiek nie istnieje inaczej, jak z mojej miłości i nie ma żadnego, którego bym potępił - Ja sam - ponieważ stwarzając każdy byt duchowy pragnę dla niego szczęścia w wie­czności, we współżyciu ze Mną pełnym miłości. Pragnę, abyście myśląc - słusznie - o wrogach waszych, odrzucili jednak nienawiść w stosunku do każdego poszczególnego człowieka, ponieważ każdy z nich jest ofiarą, a im głębiej zabrnął w tę służbę złu, której napraw­dę nie rozumie, tym bardziej waży się jego życie wieczne. O tym mówcie, bo trzeba bardzo za nich prosić, trzeba za nich ofiarowywać się, pokutować w ich imieniu i wzywać Matkę moją, która jest Matką Miłosierdzia, Matką całej ludzkości i rr~go Kościoła i której wsta­wiennictwo często jest dla was jedynym ratunkiem, ostatnią ucieczką. Ona stale prosi za wszystkie swoje dzieci. Wy proście wraz z Nią. Pragnąłbym, żebyście odczuwali nie wstręt i obrzydzenie, pogardę i gniew, lecz współczucie i pragnienie ratowania waszych bliźnich.


Za wami stoją miliony waszych braci

21 X 1991 r. Odmówiliśmy „Pozdrowienie Anielskie". Odpowiada Maryja:

- Wszystkich, którzy Nam ufają, mamy w swej opiece. Nawet nie wiecie, jak wielu jest ich w waszym kraju. Na ogół nie mają znaczenia; znoszą z umęczeniem ciężary dnia. I oni właśnie przeważą winy sprzedajnych i niegodziwych, a także obojętnych (na wszystko prócz swojego dobra).

Przypomnijcie sobie Ewangelie. Kto poszedł za Jezusem? Malutka garstka ludzi biednych i mało wykształconych. I na nich Syn mój zbudował swój Kościół, którego nic i nikt zniszczyć nie potrafi. Czy myślicie, że w waszym narodzie nie potrafimy założyć ogniska miłości wzajemnej? I to z pomocą całego królestwa niebieskiego! Czyż nie wiecie, że za wami stoją miliony waszych braci oczekują­cych na czas, w którym Bóg zezwoli im na pomoc w walce o prawo Syna mojego do objęcia swojego królestwa, za które poszedł na krzyż?

Módlcie się „Przyjdź królestwo Twoje" z wiarą i ufnością, bo czas już bliski. Oczywiście nie zstąpi ono na całą ziemię, ale tu, na mojej ziemi, rozpoczniemy jego realizację, widoczną, dostrzeganą (przez inne narody). To będzie bardzo szybko (podobnie szybko chrześcijaństwo rozprzestrzeniało sil w I wieku).

Bądźcie pełni nadziei opartej wyłącznie na Jezusie Chrystusie, Zbawicielu waszym. Bądźcie radośni, wdzięczni i oczekujący samego dobra - bo damy je wam. Niech nic was nie przeraża i nie podda­wajcie się presji szatana, który pragnie zrazić was do własnego narodu i skłócić ze sobą. Kochajcie się i starajcie się to okazywać bliźnim waszym. Spieszcie im z pomocą, proście za nich, ofiarowujcie wszystko to, co was boli, przez ręce waszej Królowej, a Ja wszystkie wasze dary wyłożę przed tron Boga.


Spotkanie

25 I 1991 r. Podczas modlitwy wspólnej Pan mówi:

- Pamiętajcie, że gdy spotkacie się ze Mną, będzie to spotka­nie stęsknionego Ojca, który wybiega przed dom, gdyż nie może się doczekać chwili spotkania z powracającymi do domu dziećmi. A kiedy te dzieci wracają sterane i zmęczone z długiej, ciężkiej podróży, czyż radość Ojca nie jest większa? (Pan powołuje sil tu na przypowieść o synu marnotrawnym - Łk 15, 11-32 – a sam przyrównu­je sil do ojca z tej przypowieści).


Proście wraz z Maryją

22 VII 1991 r. Mój bliski znajomy był przygnębiony po śmierci swojego zięcia, który zginał, kiedy popisywał się przed kolegami brawurowa jazda swoim samochodem, a wszyscy przedtem pili alkohol. Zwracamy sil do Pana.

- Proszę Cię, Panie, powiedz o Twoim Miłosierdziu w stosun­ku do niego. Proszę też o „słowo" o tym, co jest nam konieczne, zwłaszcza kiedy giniemy nagle, nie przygotowani na śmierć. Wiem, że nigdy człowiek nie spotka się z większym miłosierdziem, niż kiedy staje przed Tobą.

- Cieszę się, że zrozumiałaś to, córeczko. Nawet w nagłej, niespodziewanej śmierci objawiam swoje Miłosierdzie. Jeżeli wybieram ją, to często po to, aby była usprawiedliwieniem dla tych z moich dzieci, po których nie spodziewam się, że kiedykolwiek zechcą przygotować się na spotkanie ze Mną, natomiast dłuższe życie powiększy ciężar ich win. (Tak się okazało po jego śmierci. Zamierzał porzucić żony i dzieci i nowym samochodem wyjechać za granicę z inna kobiet).

Jest to też ostrzeżenie dla ich otoczenia - wezwanie do zastanowienia się nad stanem własnej duszy i zachęta do szybszego oczyszczenia się z win (Łk 13,1-5 - zawalenie się wieży w Siloe); mówię oczywiście o tych, którzy wiedzą, że mogą oczyścić się w sakramencie pokuty. Lecz i inni mogą zastanowić się nad zmianą swego sposobu życia, naprawieniem krzywd przez siebie bliźnim wyrządzonych, porzuceniem nałogów lub złych nawyków, okaza­niem bliźnim swoim - szczególnie tym, za których ponoszą odpo­wiedzialność - większej troski, uwagi, czasu, a zwłaszcza miłości. Patrząc na nagłą śmierć, zaskakującą innego człowieka, nie sposób nie zastanowić się: „A ja, czy jestem gotów? Czy rzeczywiście najważniejsze są dla mnie te sprawy, które mnie pochłaniają? Jaką pamięć pozostawię po sobie? Czy ludzie będą mi wdzięczni, życzliwi, czy też obojętni, ponieważ i ja byłem względem nich obojętny lub może nawet niemiłosierny? Czy zasłużyłem sobie na ich orędownic­two...?"

Dla człowieka zmarłego w niedojrzałości duchowej straszny jest sąd jego bliźnich o nim, bo słyszy myśli ich i rozumie, lecz wytłumaczyć się nie może. Jeśli jednakże człowiek ginie nagle, opinia ludzka łagodnieje: jest w niej więcej współczucia, a także woli wybaczenia jego win. Ludzie gotowi są zapomnieć jego przewinienia i modlą się o pomoc dla niego. I to też zmarły słyszy i za każdą modlitwę, dobrą myśl lub słowo jest ogromnie wdzięczny.

Pamiętaj o tym, że każdy z was od momentu śmierci żyje w świecie duchowym - w świecie mojej prawdy. Odpadają odeń wszelkie mity, złudzenia, zakłamanie i fałsz - jeśli w nich żył. Obecność Boża jest żywą miłością i wobec niej człowiek, zrozumiaw­szy że jest kochany bezwarunkowo i na zawsze - a to poznaje natychmiast - nie chce kłamać, oszukiwać i udawać. Wie, że jest kochany taki, jakim był i jest. Wie też, że Chrystus Pan jest jego orędownikiem i obrońcą wobec sprawiedliwości Bożej.

Człowiek poznaje prawdę o Bogu: Stwórcy, Ojcu i Zbawicielu swoim, i poznaje swoją odpowiedź na wszystko, co otrzymał: jest nią jego życie, jego czyny, słowa i miłość lub jej brak - niekoniecznie brak miłości do Mnie samego, bo mógł Mnie nie znać lub wychowa­ny został w nienawiści do Mnie, lecz do bliźnich swoich. Dlatego taki nacisk kładę na słowo z Sądu Ostatecznego (Mt 25, 34--40), bo wypełnianie miłosierdzia usprawiedliwiać was może w oczach moich. Ostatnią zaś szansą ocalenia waszego może stać się wasza nagła śmierć. Wtedy gotów jestem wysłuchać waszego sądu o sobie: „Ojcze, nie jestem godzien, abyś przyjął mnie do domu Twego, ale wejrzyj na swoje nieskończone miłosierdzie i przebacz mi winy przeciw Tobie i braciom moim". Kto odwołuje się do Miłosierdzia, odrzucony nie będzie.

Natomiast sąd człowieka nad sobą samym może być straszli­wym bólem i trwać długo, aczkolwiek poza czasem. Dlatego zachęcam was do miłosierdzia względem winowajców swoich, a szerzej - względem wszystkich braci swoich, którzy umierają lub właśnie zmarli, zwłaszcza zaś tych, którzy zginęli śmiercią nagłą.

Proście za nich odwołując się do mego miłosierdzia. Proście wraz z Maryją, Matką waszą, poprzez Jej przeczyste Serce. Dołączaj­cie zaś wasze czyny miłosierdzia zadośćczyniąc w ten sposób brakom w życiu zmarłego. Jeśli był skąpy, bądźcie hojni w swoim i jego imieniu; jeśli nienawidził i gardził ludźmi, kochajcie ich; jeżeli mściwy był i okrutny, bądźcież wy kochający i litościwi; gdy był chciwy, bądźcie bezinteresowni i wielkoduszni. Tak naprawiając winy zmarłego, wznosicie jego i siebie ku bramom niebieskim. Wszak wiecie, że zmarły nic już dla siebie zrobić nie zdoła. Lecz wam dany jest jeszcze czas. Możecie wybawiać z czyśćca braci swoich. A dla miłosiernych i Ja miłosiernym będę.


Jakim szczęściem jest dla Mnie spotkanie się z każdym z was

4 Xł 1991 r. Podczas pobytu w szpitalu modlimy sil wspólnie z jedna z pacjentek, Barbar, która bardzo cierpiała.

- Pani Barbara jest z nami pierwszy raz. Wierzę, że to Ty, Panie, chciałeś spotkać się z nią...

- Każdy ojciec pobiegłby najpierw do dziecka chorego i cierpiącego, a przecież Ja nie jestem inny niż ojcowie ludzcy. Barbaro, moja córeczko. Gdybyś wiedziała, jakim szczęściem

jest dla Mnie spotkanie się z każdym z was. Przecież nie mam i nigdy nie miałem, i nigdy nie będę miał takiej samej córki jak ty. Ja stwarzam każdego człowieka z przeznaczeniem od razu do życia wiecznego w miłości ze Mną. Dlatego pragnę, aby każdy z was był inny, był sobą, niepodobnym w swoim zbiorze cech tworzących jego indywidualną osobowość. I do każdego z was mam inny stosunek miłości, bo dostosowuję się do waszych potrzeb, do waszego zrozumienia, do waszej natury.

Od razu powiem ci, córko, że twoja matka jest w moim domu i bardzo prosi Mnie o ciebie, a także stara się pomagać całej twojej rodzinie (troszczy się o wnuki). Czy chciałabyś, córko, zapytać twoją matkę?

- Chciałabym zapytać o przyszłość moich dzieci... Kiedy się z nią spotkam? (Barbara)


Mówi matka Barbary:

- Córeczko, przecież ja jestem stale przy tobie. W świecie duchowym naszego Pana znajduje się wszystko oprócz was ludzi (póki żyjecie na ziemi), a to dlatego, moja dziecinko, że wy żyjecie dla dokonania wyboru czy chcecie być Tu z nami, czy przeciwnie, chcecie być poza Bogiem. Gdybyście chociaż na chwilę zobaczyli nasz świat, wybór byłby dokonany, a wy nie chcielibyście żyć dłużej na ziemi. Tymczasem każdy człowiek, nawet kiedy tak bardzo cierpi jak ty - a ja przecież wiem o tobie wszystko, córeńko, bo my tu współodczuwamy z wami (chodzi o „rozumienie" bólu bez fizycznego odczuwania) - może pomimo bólu świadczyć dobro. A dobro świadczone przez cierpiących ma niesłychaną wagę u Boga. I tak czyniąc człowiek może nie tylko zwiększyć swoje szczęście w naszym świecie (w niebie), ale i wyprosić u Boga niewyobrażalnie wiele dla wszystkich i wszystkiego co kocha. Dlatego, córeczko, zwłaszcza w tych czasach tak bardzo potrzebni jesteście, nawet gdyby chodziło tylko o dobro duchowe waszych bliskich (twoich dzieci). A zobacz, ile ty rozbudzasz w nich teraz delikatności i opiekuńczości.

Barbara mówi o swoich kłopotach rodzinnych. Matka odpowiada:

- Wiem o wszystkim. Czuwam nad swoimi wnukami. A teraz tulę cię do serca, córeczko.


Mówi Pan:

- Dziecinko, Ja jestem twoim prawdziwym Ojcem. Ja ciebie rozumiem i współczuję ci do tego stopnia, że zrobiłem wszystko, żeby móc z tobą rozmawiać. Proszę cię, zaufaj mojej miłości, bo Ja nigdy nikogo nie zawiodłem. Na Mnie możesz liczyć. Proszę, powierz Mi czas twego życia i przestań się obawiać, bo Ja mogę wszystko. To przede wszystkim chciałem ci powiedzieć i o to prosić. Jeżeli zdasz się na Mnie i zaufasz Mi, Ja postąpię wedle mojej miłości do ciebie i dam ci mój pokój i pewność, że jesteś nieskończenie kochana.

A jeżeli chcesz dopomóc Mi w moich staraniach, ofiarowuj teraz, w najbliższym czasie, wszystko, co cię boli, w intencji przemia­ny twojego męża, bo bardzo potrzebuje mojego miłosierdzia.

Teraz, córeczko, daję ci moje specjalne błogosławieństwo, mój pokój. Pragnę, abyś spała dzisiaj spokojnie. I proszę cię, dziecko, nie trap się niczym, nie myśl o przyszłości (w rodzinie), bo jeżeli ty Mi na to zezwolisz, Ja sam się zajmę sprawami twojego domu. Przecież Ja kocham was wszystkich. A matka twoja będzie opiekunką twojego domu.

Nie martw się o swoje dzieci. Dałem ci je, abyś wychowała je Mnie - dla ich dobra - i robiłaś co mogłaś, a teraz Ja ci pomogę. Błogosławię was, dzieci. Kładę dłonie na wasze głowy, na

wasze ramiona (biedne, chore, zbolałe) i proszę, bądźcie dobrej myśli: Ja jestem najlepszym lekarzem.

Błogosławieństwo Boga Najwyższego niech spocznie na was i pozostanie. Kocham was, dzieci.


Żebyście w jego imieniu czynili jak najwięcej dobra

31 1 1992 r. Prosimy o wskazówki, jak pomóc znajomemu, który zginał w zoypadku samochodowym, a także jego rodzinie. Odpowiada Maryja:

- Powiedzcie, że Zygmunt już niedługo będzie mógł wejść do królestwa Bożego, jeśli mu pomożecie („wy" to przede wszystkim rodzina, ale także przyjaciele, znajomi...). Oczekuje na waszą pomoc i prosi, żebyście w jego imieniu czynili jak najwięcej dobra, bo on nie wykorzystał swoich możliwości w pełni. Czynienie dobra to nie tylko łożenie pieniędzy ze zbywających środków; to modlitwa za innych, też oczekujących w czyśćcu - stała modlitwa.

Zapraszajcie Zygmunta do współpracy. Obdarzajcie uwagą potrzebujących tego. Rozglądajcie się dookoła, komu potrzebna jest pomoc i jaka. On tego zaniedbał, róbcie więc, co możecie, z nim i w jego imieniu. Żadne msze święte „zakupione" przez tych, których na to stać, nie zastąpią czynów miłosierdzia, bo tylko one prawdziwie świadczą o was jako chrześcijanach. Dlatego możecie sprawić, by Zygmunt szybciej wszedł do mojego królestwa, skąd będzie mógł pomagać wam, troszczyć się o was bardziej niż żyjąc na ziemi. On bardzo prosi was o pomoce i dziękuje, zwłaszcza tobie, synu, za twoją pamięć.

Ja zaś proponuję ci, synu, abyś zabierał syna mojego; Zygmun­ta, tam, gdzie jedziesz służyć ludziom, i proś go wtedy o współ­udział. Zapewniam cię, synu, że będzie ci towarzyszem i potrafi ci pomóc, bo to jest jego szansa bycia pożytecznym dla innych, pomimo że fizycznie sam nic już uczynić nie może.


Ja lituję się nad wami

14 V 1992 r. Zmarła sąsiadka. Kobieta ta miała zapewne na sumieniu ciężkie zbrodnie. W czasie wojny była zamieszana w sprawę wydawania Niemcom ukrywających obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. Władze podziemnej Polski prowadziły w tej sprawie śledztwo (były już wydane i wykonane wyroki), z tym że akurat w stosunku do niej docho­dzenie nie zostało zakończone. Po wojnie natychmiast wsta, piła do partii. Nie sprawiała wrażenia, żeby żałowała swoich czynów, niemniej do śmierci okazywała chorobliwy lik (ciągłe zmiany zamków i zabezpieczanie drzwi, podsłuchiwanie). Koniec życia miała ciężki: opuszczona przez bliskich, cierpiąca na zanik pamięci, niespokojna, uciekająca przed czymś.

- Panie, prosimy Cię za zmarłą sąsiadkę, która zapewne bardzo potrzebuje pomocy.

- Twojej sąsiadce nie grozi już piekło, nad którym balan­sowała przez długie lata. Dlatego dałem jej chorobę. I nie potępiłem jej, ale długo będzie trwała jej droga do Mnie, droga do zrozumienia sensu własnego życia. Widzisz, córko, człowiek wybierając zło zostaje zmuszony do kontynuowania tej drogi i z czasem ślepnie całkowicie, a więc jest niezdolny do odczuwania żalu; tym bardziej do zadość­uczynienia (jeżeli nie można zadośćuczynić bezpośrednio ludziom skrzywdzonym, to zawsze można czynić dobro innym, ale trzeba widzieć tego potrzeby czy wartość, a ona nie widziała potrzeby). Dlatego tak się dzieje, że bez mojej pomocy człowiek nie jest w stanie oprzeć się szatanowi i staje się jego ofiarą (jest zmuszony do podporządkowania sil mu). Ja lituję się nad wami i dlatego staram się ratować tych, którzy tego chcą lub przynajmniej nie odrzucają świadomie mojej pomocy. Dlatego czasami korzystne jest, a nawet zbawienne dla człowieka, kiedy zapada na chorobę psychiczną. (Ze zrozumienia: dla szatana panowanie nad człowiekiem bezwolnym jest igraszka, natomiast zniewolenie człowieka przez choroby psychiczne aż krzyczy do Boga i Bóg stara sil człowieka ratować).

Módl się za nią, dziecko, kiedy będziesz pamiętać, bo ona należy do tych, za których prawie nikt się nie modli.


Jak wielką pomoc macie...

24 V 1992 r. Spotykamy sil zu kilka osób po Mszy św., na który zapraszaliś­my również „polskie niebo", a także czyściec. Mówi Pan:

- Pragnę, abyście wiedzieli, że nigdy nie jesteście sami. Wiem, że już nie odczuwacie osamotnienia, ale chciałbym, żebyście pojmowali, jak wielką pomoc macie i jaką ciągłą opieką jesteście otoczeni. Niebo patrzy na was i kocha was jak własne dzieci, tak samo jak wy w przyszłości będziecie otaczali troskliwą miłością następne pokolenia.


Mówią nasi bliscy, ale nie wiemy kto konkretnie:

- Bronimy was zwłaszcza od ataków szatańskich (nie tylko tych duchowych, ale np. od wypadków). Ileż pomysłów wam podsuwa­my ile okazji do czynienia dobra! Ile pocieszenia i nadziei, która tak jest wam potrzebna, staramy się wam przekazać. Niebo z ziemią rzeczywiście współpracuje „na co dzień", starając się przy tym nie krępować waszej wolności. Nie chodzi nam jednak o umniejszanie waszych wysiłków i oszczędzanie wam trudu, chyba że bardzo po­trzeba wam pomocy. Gdybyście wiedzieli, jak poszerza się w króles­twie niebieskim nasze pragnienie służenia wam naszą miłością...


Zastanawiamy sil nad tymi słowami.

- My podzielamy miłość Jezusa do was, a miłość Pana obejmuje każdego człowieka. Dlatego możecie poinformować wszystkich, którzy pracują wśród więźniów, że zawsze jesteśmy z nimi, nie mówiąc już o pomocy wszystkich aniołów, którzy mają sobie zleconą opiekę nad wami i nad więźniami.

Zawsze i wszędzie, gdzie pobudza was do działania miłość Boga i miłość bliźnich potrzebujących pomocy, wspomaga was też miłość całego nieba. Chcemy, żebyście wiedzieli, jak blisko was jesteśmy, jak uczestniczymy w waszym życiu. A dlatego teraz wam to mówimy, że w obecnym okresie oczyszczenia i odrodzenia ziemi współpraca nasza zacieśni się, stanie się o wiele wyraźniejsza, po prostu widoczna lub odczuwalna („namacalna"). W walce o dalsze istnienie ludzkości bierzemy udział wszyscy. Przecież jesteśmy jedną (ludzką) rodziną, a Pan nasz nigdy nas nie rozdzielał. Warunkiem jest jednak istnienie we wspólnym miłowaniu.

Dzisiejszy dzień, w którym na Ofiarę Chrystusa (we Mszy świętej) zaprosiliście nas, chcemy zakończyć uczestnicząc w spotka­niu wraz z Panem i Maryją - bo nie powiedzieliście, że zapraszacie nas tylko na Mszę (żartobliwie). Nie możemy wymienić wszystkich, którzy biorą w nim udział, ale są przy was wszyscy, których znaliście i kochaliście, a także ci, którzy was znali i kochali (...). Ogólnie, nie tylko rodzina i bliscy, ale i przyjaciele i koledzy, a także ci, których ceniliście i jesteście im wdzięczni i którzy wam pomogli w drodze ku Bogu, ku dojrzałości duchowej, ku poznawaniu wiedzy, np. nauczy­ciele, i także ci, którym wy pomagaliście (modlitwa za zmarłych).


Do jednego z nas:

Ponieważ jutro jest dzień twojego patrona (imieniny), otrzymasz od niego jutro błogosławieństwo, a dzisiaj mówi do ciebie matka, która serdecznie ci dziękuje za pamięć, za miłość; którą ją obdarzasz. Jest szczęśliwa, jest wzruszona, że dajesz jej tę miłość nie znając jej (kolega matki nie pamiętał), i dziękuje ci za to, co robisz, nawet w tej chwili, bo twój wysiłek przyspiesza plany Boże...


Nie jestem waszym sędzią, ale Ojcem

28 V 1992 r. Przyjaciel mówi o swoim koledze, przygnębionym po śmierci rodziców (i długotrwałej, przykrej chorobie ojca). Jego rodzice żyli z dala od Kościoła (tzw. „wierzący niepraktykujący"), a sam kolega odszedł zupełnie od wiary. Przyjaciel pyta się, jak może mu pomóc.

- Powiedz mu, że jego rodzice są już przy Mnie. Powiedz mu, że w moim świecie najłatwiej naprawić błędy rozumu, gdyż staje się w pełnym blasku prawdy mojej, i jeśli wtedy skutkiem jest wstyd, żal i pragnienie naprawienia błędów, Ja skłonny jestem użyć swojego miłosierdzia. A zrozumienie mojej miłości wyzwala w odpowiedzi pełną wdzięczności miłość człowieka. Wtedy Ja otwieram moje ramiona szeroko i takie biedne, zawstydzone, stęsknione i cierpiące (z tęsknoty za miłością) dziecko przygarniam do siebie.

Mówiłem wam: nie jestem waszym sędzią, ale Ojcem. Prawdzi­wy ojciec zawsze przebaczy proszącym o przebaczenie i zawsze przed marnotrawnymi dziećmi otworzy swój dom. Dlatego też dałem im takie a nie inne przygotowanie do śmierci.

- Bardzo dziękuję za te słowa dla kolegi.

Synu, przecież Ja was kocham!


Ofiarom ludzkich katów odpuszczam wszelkie winy

3 IX 1992 r. Podczas modlitwy wspólnej w dwie osoby Pan mówi:

- To, co dzieje się teraz w Jugosławii, budzi wstręt i ochrania przed naśladownictwem, ale tylko te narody, w których jeszcze nie rozpalił się płomień nienawiści. A w wielu już tli się i stosy już są przygotowane. Nie jest to dzień Sądu Ostatecznego, lecz pora, w której osądzają się całe narody. Módlcie się i proście o skruchę dla ginących.

Znowu muszę dopuścić, żeby lała się krew najmniej winnych i bezbronnych: dzieci, matek, ludzi starych, chorych, nie potrafiących sobie poradzić w warunkach krańcowych, ale tylko krew niewinna może zapłacić za zbrodnie całego swojego narodu. I zawsze tak było. Ci, którzy giną z moim imieniem w sercu, są ostateczną szansą przeżycia dla innych swoich współbraci. Pamiętajcie, że po śmierci każdy jest świadomy i wie, przed kim stoi i jak bardzo jest kochany. Dlatego też natychmiast proszą Mnie oni o ratunek dla jeszcze żyjących, proszą o ugaszenie ogni nienawiści.

Tak jak ty Mnie prosiłaś o ugaszenie ognia (pożaru lasów) w Kuźnicy Raciborskiej, tak samo proszą tam.

- W takim razie prosimy za wszystkich, którzy buntują się przeciw Tobie.

- A zwłaszcza za tych, co mienią się chrześcijanami, i za tych, którzy wyrośli w kulturze chrześcijańskiej.

- Każdy, kto był chrześcijaninem, a morduje, jest zdrajcą. A kto zdradza Mnie, ten później już może zdradzić wszystko, ponieważ zdradził już samego siebie - mówi Pan.

- Ale oni dają tym gorsze świadectwo o Tobie niż ci, którzy z chrześcijaństwem nie mają nic wspólnego.

- Mówisz, że dają gorsze świadectwo o Mnie wobec świata. Oni świadczą tylko o sobie, o tym, jak mało dla nich znaczyłem - do tego stopnia, że depczą wszystkie moje prawa i wyszydzają je swoimi czynami. Czy nie widzicie, że sami potępiają się?

- I to jest takie przerażające!


Pan tłumaczy nam:

- Szatan i jego zastępy spieszą się. W pośpiechu popełniają wiele błędów. I będzie tak, jak było w obozach koncentracyjnych, łagrach i innych polach śmierci, które obecnie są na całej ziemi: Ja zbiorę z nich największe żniwa. Bowiem ten, kto został zniewolony, nie może wybierać, a wtedy Ja - Ojciec - ujmuję się za nim.

Kiedy jestem wśród ludzi zniewolonych doprowadzonych do progu śmierci (np. umierających z tortur, z głodu, z wycieńczenia, z zimna), wtedy nie wymagam, aby zwracano się do Mnie. Wtedy to, co jest w nich jeszcze żywego, łaknie ciszy, spokoju, ciepła, pożywie­nia, ukojenia i objęcia miłością - a ja tym wszystkim jestem. A ponad wszystko jestem Miłosierdziem. Ofiarom ludzkich katów odpuszczam wszelkie winy. Dlatego ci, co przychodzą z pustymi rękami, otrzymują wszystko - z mojej pełni. Otaczam ich moją miło­ścią, która przenika ich łagodnie, delikatnie i czule, lecząc wszystkie bóle i zatapiając w szczęściu, które oni wchłaniają i powoli rozumieją, by następnie całą świadomością pojąć, iż jest to miłość ich Ojca ­Boga, miłość bezgraniczna, wieczna, która będzie wciąż rosła. I to są już początki miłości wzajemnej. (Ze zrozumienia: to jest jak budzenie nowo narodzonego dziecka do życia - tylko już do życia wiecznego).


Bóg nie po to daje chorobę, aby gnębić, lecz aby oszczędzić wam czyśćca

8 IX 1992 r. Modlimy sil we troje razem z p. Bogusława i młodym kapłanem. Oboje w ostatnich latach przeżyli śmierć swoich bliskich. Zwracamy sil do Maryi. Odmawiamy „Zdrowaś Mario".

- Prosimy o rozmowę, Matko.

- Ja zawsze pośredniczę z radością. Moja córka (p. Natalia) jest tu. Niech mówi matka z córką. (Maryja)


Dalej Maryja zwraca sil do p. Bogusławy:

Powiedz, dziecko, powiedz, co chcesz, swojej matce.

Mówi p. Natalia, matka p. Bogusławy:

- Moje dziecko, przede wszystkim chcę ci powiedzieć, że jesteśmy tu wszyscy: jest twój tatuś, dziadek, są już wszyscy, którzy umarli wcześniej. O swoją najbliższą rodzinę nie martw się. Bóg nie po to daje choroby, aby gnębić, lecz aby oszczędzić nam czyśćca, jeśli nie przeklniemy daru choroby. Dlatego tak się dzieje, że wszystkie nasze wady i grzechy Bóg odsuwa, kiedy ma do czynienia z cierpie­niem ludzkim (cierpienie ludzkie wzrusza miłosiernego Pana).

Moje ukochane maleństwo. Chcemy ci dzisiaj podziękować za wszystko, co zrobiłaś, aby ulżyć nam w naszych ciężarach. Twoja postawa - wytrwałość, miłość i cierpliwość, którą nam okazywa­łaś - powodowała, że łatwiej nam było znosić utrapienia i choroby i łatwiej umierać. Tu dopiero można zrozumieć, jak konieczna jest nam w życiu na ziemi miłość ludzka. Wielu ludzi umiera nie zaznawszy w życiu miłości (ze zrozumienia: i potem musi przejść przez czyściec, bo nie rozumiejąc miłości musi sil jej dopiero nauczyć. Niebo jest wzajemnym miłowaniem).

Tobie zawdzięczamy tak wiele, córeńko. Obiecujemy ci, że będziemy przy tobie wszyscy i w momencie śmierci otoczymy cię naszą miłością. Pan mi to obiecał. (Ze zrozumienia: bidzie to śmierć bez liku i samotności).

Wiem, że odczuwasz naszą obecność. Chcę ci powiedzieć, że nie możemy usuwać z twojej drogi cierpień, zmartwień i kłopotów (powodowanych przez ludzi), dlatego że umniejszalibyśmy w ten sposób twoje szczęście (chwałę) tu (w niebie), więc skrzywdzilibyśmy cię. Ale czuwamy nad tobą i bronimy cię od wszelkich zagrożeń. Tu miłość nasza wzrasta, staje się świadoma i dlatego nie opieramy się nigdy zamiarom Boga wobec człowieka.

Czy chciałabyś mnie o coś zapytać, dziecino? - O męża. (p. Bogusława)

- Przeszedł przez czyściec, ale krótko w nim był dzięki tobie. (p. Natalia)

- Mama wie, że niektórzy wierzą, ale wierzą bezmyślnie (to znaczy nie zastanawiając sil nad treścią prawd wiary i nad tym, że je trzeba praktykować). (p. Bogusława)

- Córeczko, zawsze kiedy modlisz się za innych, proś nas o wstawiennictwo, o współudział; najprościej: mówiąc Panu, że prosisz wraz z nami. Bo my cię słyszymy; to mało - jesteśmy przy tobie, odczuwamy wraz z tobą twoje stany duchowe, a także emocjonalne, a również pojmujemy twoje cierpienia fizyczne. (p. Natalia)

- Prosimy o zdrowie dla p. Bogusławy. (kapłan)

- My też prosimy o to. Ale w obecnej sytuacji potrzebne jest Polsce każde cierpienie ofiarowane za tych, co cierpieć nie chcą, nic nie rozumieją lub są daleko od Boga. Bo Pan nasz pragnie przemienić cały kraj. Dlatego wy wszystko, co was boli (również ból psychiczny, np. ból z powodu strajków, niewiary, oszustw...), składajcie Jemu jako swój dar z prośbą o użycie dla uratowania tych, którzy mogą zginąć śmiercią wieczną.

Pomyśl tylko o nas. Wy jeszcze możecie oddawać Bogu cierpienia, zawody, smutki, czyli skarby waszego życia ziemskiego ­my już nic. Ale wciąż prosimy za wami, a uzupełniamy wasze prośby naszą nieustającą wdzięcznością, zachwytem, uwielbieniem Boga. (p. Natalia)


Po chwili p. Natalia mówi:

- Dzieci, teraz my prosimy Maryję, Matuchnę naszą, aby udzieliła wam błogosławieństwa Bożego.


Mówi Maryja, Matka Boża:

- Moje drogie dzieci. Kochamy was, cieszymy się waszą wiernością Bogu (co nie oznacza bezgrzeszności). A teraz przez moje ręce przyjmijcie błogosławieństwo Boga w całym majestacie Trójcy Świętej. Niech spocznie na was, na waszych domach i bliskich, i wszystkich, o których się troszczycie. Niech towarzyszy waszej służbie. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

Przyjmijcie też błogosławieństwo w Bogu od rodziny i bliskich dla Bogusławy i dla was.


10 IX 1992 r. Modlimy sil we troje. Odmawiamy „Zdrowaś Mario". Maryja zwraca sil do nas:

- Znowu jesteśmy wszyscy razem. Zawsze, jeżeli o kimś mówicie, ten ktoś was słyszy i przychodzi (jeśli jest w niebie).

Widzicie, dzieci, człowiek został stworzony z miłości. Bóg powołując do bytu każdą istotę ludzką pragnął uczynić ją bytem szczęśliwym na wieczność, ponieważ ludzkość to byty nieśmiertelne.

Wolność została wam udzielona jako ogromny dar Boży i przywilej i nie jest obwarowana żadnymi warunkami. Ale ze względu na waszą wielką słabość duchową, zaciemnienie władz duchowych, otrzymaliście od początku ogromną pomoc Bożą, która trwa. Rodzicie się i rośniecie w cieple miłości Bożej, w słońcu Jego miłosierdzia. Bóg dał wam prawo do poszukiwań, pomyłek i błędów. Pomaga wam, uczy i prowadzi. Jeżeli pragniecie słuchać, macie Jego bezpośrednią pomoc. Jeśli pragniecie kochać, Bóg przybliża się ku wam. Daje się poznawać tym, którzy szukają prawdy, sensu życia, pragną odkrywać prawa rządzące waszym wszechświatem. Takim Bóg daje możliwości zdobywania wiedzy. Nikt z was nie schodzi z Jego oczu, ponieważ dar wolności wyboru przechodzi wasze możliwości i bez pomocy Boga zagubilibyście się. Reszta zaś zależy od siły i stałości waszych pragnień.

Bóg nie odmawia wam pożądania rzeczy dla was szkodliwych, ale usiłuje wytłumaczyć wam poprzez wydarzenia życia, że są to rzeczy złe, a zatem spotykacie się ze skutkami swoich czynów, tak ludzie jak i całe narody. Najprostszy przykład macie przed oczyma. Słyszycie, wciąż mówi się wam o miłości, o miłosierdziu i przebacze­niu. Zobaczcie, co dzieje się w Jugosławii, która odrzuciła przykaza­nia Boże. Prawdą jest, że giną zwykle najsłabsi, najbardziej bezbronni, ale co pozostanie mordercom? Kraj wyludniony, zniszczony, cofnięty w rozwoju, pełen goryczy, smutku i żałoby. Pozostanie wstręt i pogarda innych narodów, a walczącym ze sobą - poczucie bezowocności swoich działań. Pozostaną w historii jako przykład głupoty swoich wyborów.

Mówiłam wam o wolności i miłości Boga, Ojca waszego. Kto chce, może całe swoje życie przeżyć istniejąc w miłości Ojca. Jezus niczego innego nie pragnie, jak tylko abyście się społem miłowali, abyście się stawali przyjaciółmi Jego. Jeśli ktoś z was na zaproszenie do przyjaźni odpowie, zostaje wezwany do wspólnej z Jezusem służby światu. Bo Syn mój nie kieruje wami, a prowadzi - idąc pierwszy. I macie w Nim zawsze doradcę i przyjaciela. Syn mój nie żąda od was wiele, gdyż wszystko, czego potrzebujecie, otrzymujecie dla tej służby, którą On dla was wybrał, a także miłość do waszego zadania. Przecież wy troje to rozumiecie. Każde z was otrzymało imienne zaproszenie i odpowiedziało na nie, dlatego tu dziś rozmawiamy.

Świat ludzki jest tak różnorodny, że potrzebuje niezliczonej rozmaitości służb. I żadna nie jest lepsza od drugiej, gdyż każdy otrzymał dary odpowiednie dla własnej służby.

Widzę, że się rozumiemy, moje dzieci, moje biedne, kochane, zmęczone dzieci. Przecież wasi bliscy, o których prosicie Mnie, nie byli inni. Też swoje życie wypełniali tym, że służyli pracą swoim bliźnim. A więc w ten sposób wypełniali przykazanie miłości bliźniego tak, jak umieli, jak potrafili, jak rozumieli swoje zadanie życiowe. Bóg nigdy nie wymaga od człowieka więcej, niźli dał mu darów (umiejętności i sił), i nigdy nie sądzi człowieka według innych, ale według jego własnych możliwości pojmowania.

Ogólnie biorąc, Bóg Ojciec tak mało od was chce, a tak wiele daje. Dlatego też - aczkolwiek na ogół dopiero po śmierci - błogo­sławicie Pana i dziękujecie Mu w nieustannym uwielbieniu za Jego hojność, wielkoduszność, dobrotliwość, łagodność, nieustającą troskliwość i miłosierdzie. Ono bowiem towarzyszy wam do ostatniej sekundy życia. Dlatego, proszę, nie próbujcie osądzać śmierci żadnego człowieka według waszych osobistych pragnień czy wyobrażeń o dobrej śmierci. Śmierć tych, którzy nie odrzucili w życiu Pana, jest spotkaniem dziecka z Ojcem swoim i jest najważniejszym momentem życia przede wszystkim dla niego samego, a nie dla tych, którzy patrzą, są obecni itd. Dlatego, proszę was, od dzisiaj dziękujcie Bogu za śmierć każdego z waszych bliskich.


Maryja zwraca sil teraz do kapłana:

- Przekaż, synu, swojej matce, że śmierć jej matki była łagodnym jak sen przejściem do wieczności spracowanego robotnika. Powiedz matce swojej, aby przy najbliższej bytności przed taberna­kulum podziękowała Synowi mojemu za Jego przybycie do twojej babci, przygarnięcie jej do Serca i bezbolesne, łagodne, spokojne przeniesienie do Jego królestwa.

- Babcia nie była w czyśćcu?

- Przecież to Syn mój zapłacił za nią już z góry. Nie zażądał od niej zapłaty za swoją Krew, przyjąwszy ze wzruszeniem wszystkie jej wysiłki, starania i trudy (fizyczne), które Mu dała za życia - Jemu samemu w postaciach swoich bliźnich (inaczej mówiąc, to co czyniła dla was, przyjął jako miłość do siebie).

Powiedz, synu, matce swojej, że we wszystkim, co czyni dobrego, jest również ślad trudu i przykładu jej matki. Powiedz też matce, że swojej matce zawdzięcza łatwość służenia innym i obdarza­nia, bo weszła na już utorowaną ścieżkę. Dlatego też należy się babce twojej wdzięczna pamięć.

Moje dziecko, twoja babcia jest tutaj ze Mną. Prosi, abyś powiedział swojej matce, że pierwszą jej prośbą do Pana było błaganie o opiekę nad córką i wnukami, i od tej pory nigdy nie przestaje się troszczyć o was. Przekaż także błogosławieństwo matczyne, którego nie otrzymała w momencie śmierci swojej matki (która zmarła w szpitalu). Powiedz też matce, że matka jej oręduje za wami stale i towarzyszy wam, ponieważ jeśli była miłość między ludźmi, w domu Bożym utrwala się, jest stała i wzrasta w miarę waszego wzrostu. Bo w królestwie Bożym wy, ludzkie dzieci Ojca Niebieskiego, wciąż wzrastacie w pojmowaniu miłości. Babcia twoja obiecuje wam (całej rodzinie) pomoc i wsparcie we wszelkich trudnościach, a podtrzymanie w czynach dobrych oraz obecność przy was w momencie przejścia. Przecież jesteście z jej krwi! Przekazuję wam błogosławieństwo babci. (...)


Maryja zwraca sil teraz do p. Bogusławy.

- Bogusławo, z twoją rodziną nie było inaczej. Proszę cię, nie myśl już nigdy więcej o fizycznych okolicznościach śmierci swoich bliskich, bo ciało jest schorowane i nie można od niego wymagać specjalnego (poprawnego) zachowania się, gdy obumiera. (Ze zrozumie­nia: gdy duch spotyka się z Panem, ciało przestaje cokolwiek wyrażać).

Byłaś świadkiem tego spotkania. Widziałaś, jak Bóg szybko objął swoją miłością twojego ojca, nie pozwalając na żaden ból, szok czy przerażenie. Stało się tak dlatego, że ojciec twój wiedział, z kim się spotyka. Dalsze istnienie trwa w wieczności, a tym samym staje się nieosiągalne dla zmysłów człowieka. Podziękuj więc za szybkie, bezbolesne przejście, gdyż gdyby nie wstawiennictwo członków rodziny (już nieżyjących), mogłoby być cięższe. Bycie przy śmierci swoich najbliższych bywa łaską i przywilejem, a jednocześnie zwiększonym cierpieniem, ale pamiętajcie, że jest to wyłącznie asystowanie przy spotkaniu, które rozpoczyna życie duchowe w wieczności (ze zrozumienia: matce ks. Grzegorza zostało oszczędzone cierpienie umierania jej matki).

Moje dzieci kochane, przytulam was do Serca, ogarniam moją opieką i błogosławię imieniem Pana, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.


Ja tęsknię za nim

19 IX 1992 r. Podczas modlitwy w kilka osób jeden z kapłanów pyta Pana:

- W moim bloku jest chłopiec chory na raka. Nie godzi się na to cierpienie. Ojciec pije. Co mogę mu powiedzieć?


Pan odpowiada:

- Jeżeli dziecko będzie wiedziało, że umiera, to powiedzcie mu, że Ja tęsknię za nim i chcę go mieć jak najszybciej u siebie. I tak go kocham, że chcę spełniać jego prośby za innych ludzi. Jego choroba daje mu prawo do tego, by jego prośby orędujące za innymi były wysłuchane. Bóg obiecuje mu, że w Jego królestwie będzie mógł prosić za tych, którzy zostają na ziemi. Będzie wysłuchany. Dlatego prosi go Pan, aby jeszcze trochę zgodził się pocierpieć.

Powiedz mojemu dziecku, że sam przyjdę po niego. Niech się nie boi, bo spotkanie nasze będzie samym szczęściem i już nigdy nie będzie czuł bólu.


Świętość jest osiągalna nawet w zwykłym codziennym życiu

28 IX 1992 r. Modlimy sil w kilka osób. Jeden z nas zwraca sil do Pana, nawiązując do śmierci przyjaciela, człowieka cichego, zapracowanego (żeby utrzymać rodzin), pogodnego, ogromnie prawego i bardzo „zwykłego":

- Twoje słowa sprzed miesiąca dotyczące chorego przyjaciela, żebyśmy dodali „bądź wola Twoja", zrozumiałem jako zapowiedź jego śmierci. I tak się stało. Jestem przekonany, że umierał w poko­ju...?

- Synku, On jest ze Mną. Dziękuje ci za serdeczną pamięć. Jeżeli możesz, powiedz jego bliskim, że zabrałem go do siebie i teraz daję mu duże możliwości pomocy jego rodzinie, przyjaciołom, bliskim i wszystkim, którzy zwrócą się do niego. Jestem szczęśliwy, że ten biedny mój synek przyjął moją wolę bez goryczy i bez lęku, z zaufaniem. Dlatego pragnę go uszczęśliwić możliwościami pomocy. Pamiętajcie o nim i nie płaczcie, a towarzyszcie mu w jego radości. Czy wiecie, na czym ta radość polega? On już widzi i rozumie moją miłość do każdego z was, poznaje moje działanie w każdym człowieku, który Mnie nie odrzuca i pojmuje, że mój wybór daje każdemu z was największą szansę świętości.

Masz w nim przykład, synu, że świętość jest osiągalna nawet w zwykłym codziennym życiu i zwykłej śmierci w chorobie. Ja zawsze jednego pragnę dla każdego z was: abyście wchodzili w mój dom z podniesioną głową, bez wstydu (i bez uczucia, że wchodzi się tu „z łaski", wybłagani i cudem uratowani). Trudno wymagać tego od jego rodziny, ale wy możecie Mi za niego dziękować.


Niebo jest nieustającą wymianą miłości

20 X 1992 r. Modlimy sil w kilka osób. jest wśród nas Jan, który ma dzisiaj imieniny. Pan zwraca sil do niego:

- Czy pozdrowiłeś dzisiaj swojego patrona (Jana Kantego)? - Byłem u św. Anny przy jego grobie; modliłem się.

- Synu, pamiętaj, że on otrzymał prawo do opieki nad tobą, które mu nadała twoja rodzina i rodzice chrzestni, i on traktuje ciebie jak przybranego syna. Żaden święty nie narzeka na zbyt dużą ilość synów. Wszyscy się cieszą, kiedy mogą - przez zezwolenie waszej ludzkiej dobrej woli - objąć nowe dziecko swoją opieką.

- Ks. Jan Kanty ma chyba także wiedzę dotyczącą współczes­ności, a nie tylko jego czasów...? - zapytałam.

- Nie martw się o to, córko. U Mnie wiedza wasza, a właści­wie pojmowanie w Prawdzie wciąż rośnie i z pewnością niezmiernie przekracza wiedzę wam współczesną.

Ksiądz Jan Kanty obiecuje ci, Janie, swoją pomoc, a także pragnie objąć nią tych wszystkich uczniów, których mu polecisz. Masz, synu, błogosławieństwo od swojego patrona. (...)

Moje dzieci, przecież niebo jest nieustającą wymianą miłości. Całe nasycone jest miłością Boga do Jego dzieci i radością bytów duchowych przyjmujących tę miłość i odpowiadających na nią (ze zrozumienia: przyjmując miłość, są nimi nasycone, ta miłość ich przenika, odpowiadają na nic dalszym wzrastaniem). Im więcej mojej miłości „wchłaniają', tym większe staje się ich pragnienie darzenia (Bóg bowiem jest miłością darzącą, udzielającą się). Dlatego ogarniają miłością nieba wszystko, co istnieje poza nim - oprócz piekła - czyli wszystkie byty duchowe dorastające powoli i z wysiłkiem ku niebu. Wszyscy jesteście kochani. Za każdego z was proszą Mnie, orędują, tłumaczą was i każdemu gotowi są służyć pomocą, jeżeli o pomoc prosi się ich, czyli jeżeli istnieje w was wola przyjęcia miłości waszych starszych braci, dojrzałych w miłości.

Moją wolą jest, abyście się łączyli we wspólnej miłości, aby potęga miłowania mogła udzielać się wam, walczącym w ciemno­ściach materii z przeciwnikiem takim jak szatan. Weźcie to sobie, dzieci, do serca i mówcie o tym innym.


17 XI 1992 r.

- Panie, dziękuję Ci za wszystkich, których doprowadziłeś do bezpośredniego wejścia do Twojego królestwa (np. gen. „Nil", Marynia, Grażyna) - wymieniam osoby, które na życzenie Pana podały świadectwa o swoim spotkaniu z Nim, przytoczone w rozdziale VI.

- Ja tylko spełniłem ich wolę. Oni wszyscy pragnęli być ze Mną i swojego aktu zawierzenia dokonali za życia.

Mówiłaś o słowach mojej Matki na temat losu ludzi umierają­cych obecnie (w Medjugorie Maryja miała powiedzieć, że obecnie najwięcej osób idzie do czyśćca, ale dużo idzie do piekła; bezpośrednio do nieba ­niewiele). Odchodzą ode Mnie na zawsze wielkie ilości ludzi, ale są wśród nich tylko ci, którzy zdecydowanie odrzucili wszelką miłość ­przede wszystkim jednak miłość do swoich braci, ludzi.

- Weź scenę Sądu Ostatecznego. Pan nie pyta nikogo o wyznanie, tylko mówi: „Byłem głodny, a daliście Mi jeść" albo „Byłem spragniony, a nie daliście Mi pić" itd. - zwraca sil do mnie przyjaciel.

- Słusznie, synu, gdyż niebo jest wspólnotą miłości. Nie mogą tam wejść ci, którzy kochali wyłącznie siebie, gdyż w takim wypadku jest to postawienie siebie na miejscu Boga, a w skutku jest to nienawiść, pogarda lub obojętność dla wszystkich innych ludzi: inaczej, jest to odmówienie swoim bliźnim należnej im troski, współczucia, litości, pomocy. Dlatego najtragiczniejszy jest los ludzi bogatych we wszelkie rodzaje bogactwa wtedy, gdy oni nie tylko odmawiali ludziom pomocy pieniężnej, lecz szacunku, uwagi, czasu lub podzielenia się z bliźnim swoim szczególnym bogactwem, np. talentem, wiedzą, zaradnością, umiejętnościami działania w celu bogacenia się, a także wtedy, kiedy te umiejętności prowadziły w konsekwencji do zbrodni kainowej. (...)

Dotyczy to takich ludzi, którzy dla uzyskania osobistych korzyści lub satysfakcji gotowi byli poświęcić życie, zdrowie i cześć innych ludzi. W obronie tych skrzywdzonych występuję wtedy Ja jako Sędzia sprawiedliwy: takim jestem wobec bezwzględności, okrucieństwa i nikczemności ludzkiej (np. donosów). W tym wieku zaiste zapełnia się piekło. Ale zawsze gotów jestem usprawiedliwić zniewolonych, przymuszonych i tak zdeptanych, że zatracili swoje człowieczeństwo.

Zawsze więcej mam tych dzieci, dla których mogę znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie. I ci przygotowują się powoli, czasem bardzo powoli postępuje zrozumienie, żal, pragnienie uzyskania przebaczenia, oczyszczenia się z win, ale jednak zaczyna się przygo­towanie do wejścia do Królestwa Miłości. Jest to droga ku dojrzałości ludzkiej w swoim człowieczeństwie. Dlatego mogą tak wiele wyprosić dla was, żyjących, ponieważ dla nich jest to uczenie się miłości wzajemnej.

- Strasznie się cieszę, że jesteś, Panie, tak miłosierny. Wiem, że naprawdę trudno jest osiągnąć piekło, bo Ty robisz wszystko, żeby nas ratować. Musi być w nas zaciekła zła wola...

- Tak, córko. Ale człowiek potrafi rozwijać ją w sobie, nie zauważając momentu, kiedy zostaje zniewolony przez nieprzyjaciela waszego - szatana - i już od tej pory jest tylko narzędziem własnej zguby.


ROSJANKA

8 II 1993 r. Podczas modlitwy wspólnej znajomy kapłan zwraca się do Pana:

- Jutro idę do Rosjanki, która umiera na raka. Jest ochrzczona, ale nic więcej. Idę z proboszczem, żeby przygotować ją do spowiedzi. - Pomóżcie jej. I nie zwlekajcie. - odpowiada Pan.

- Pomóż jej, Panie.

- Kiedy będziesz u niej, Ja będę z tobą. Mów jej o miłości bliźniego. Mów jej o miłości lub braku miłości. I powiedz jej, żeby się Mnie nie bała, bo musiałem ją pokochać, aby dać jej istnienie.

- Ona ma już piątego męża (o ile to mąż?).

- Ja wiele wybaczam tym, którzy nie rozumieją, co czynią. Pomóżcie jej przygotować się na spotkanie ze Mną, na spotkanie Ojca z córką, może nieroztropną, ale bardzo kochaną.


19 IV 1993 r. Przy nastypnym spotkaniu kapłan mówi:

-Tę Rosjankę pogrzebaliśmy w tym tygodniu. Spowiadała się przed śmiercią (kapłan, który jg spowiadał, mówił, że to była dobra spowiedź). Dałem jej „Słowo do chorych" po rosyjsku i po polsku dla jej męża (chodzi o tekst z 21 1 1988 r. zamieszczony w tym rozdziale). Modliła się dużo przed śmiercią. I w jej mężu nastąpiła duża zmiana na lepsze, jeśli chodzi o powrót do wiary.


Każdemu z was pragnąłbym oszczędzić czyśćca

16 III 1993 r. Zmarła znajoma ze stołówki, osoba starsza, emerytka. Zwracam sil do Pana:

- Panie, może zacznę od pani Loni, która nagle umarła. Martwię się, że pewno nie miała możliwości skorzystać z sakramen­tów..

- Moje dziecko, Ja ją zabrałem, żeby już nie przeżywała zmartwień i kłopotów. Prosili o nią jej bliscy. I nie martw się, że była nie przygotowana. Wszystko, co przechodziła ostatnio (remont, ciągnąca się od kilku miesięcy wymiana rur, brak ogrzewania zimą), było takim ostatnim „szlifem". Widzisz, Ja tak działam, żeby przyspieszyć wasze spotkanie ze Mną. Każdemu z was pragnąłbym oszczędzić czyśćca, tak abyśmy mogli spotkać się na progu wieczno­ści w czystym szczęściu, bez poczucia winy. Jeżeli chcesz sprawić jej radość, myśl o niej życzliwie, powiedz do niej parę słów, a przy najbliższej Mszy św. współofiaruj ją za nią.

- Dziękujemy Ci, Panie, za p. Lonię. To znaczy, że ona jest z Tobą?

- Tak, ona jest ze Mną - i z wszystkimi bliskimi, których jej tak bardzo brakowało na ziemi.


Czy wiecie, co to jest miłosierdzie?

5 IV 1993 r. Prosimy Pana o błogosławieństwo. Pan mówi:

- Moje dzieci, błogosławię was (Pan jakby kładł dłonie na naszych głowach), podtrzymuję was moją mocą i ubogacam. Pragnę, aby rozwijał się w was dar miłosierdzia. Czy wiecie, co to jest miłosierdzie? Jest to miłość do wszystkiego, co potrzebuje miłości (Pan mówi tu nie tylko o ludziach, ale także o zwierzętach i w ogóle o przyrodzie), a co jest słabe. Miłość miłosierna jest miłością darzącą, wspaniałomyślną, przepełnioną współczuciem i pragnieniem nie­sienia pomocy, dania ratunku, wskazania drogi, a nawet ocalenia życia. Miłość miłosierna myśli bardziej o tych, którzy jej potrzebują, niż o sobie. Miłość miłosierna jest łagodna i cierpliwa, niczego się nie domaga, a wszystko wybacza. Pragnę, abyście i wy napełnieni zostali moją miłością.

Pozostańcie w pokoju. Błogosławię was.

Niedziela Miłosierdzia

18 IV 1993 r. Niedziela Miłosierdzia. Modlimy sil zv kilka osób. Pan mówi:

- Mówiłaś kiedyś, córko, że tak się spieszyłem z rozdziela­niem miłosierdzia, że wybrałem na to święto pierwszą niedzielę po Zmartwychwstaniu. A po cóż byłaby moja śmierć na krzyżu, gdybym nie otworzył wam wtedy wrót miłosierdzia. Potencjalnie każdy z was już jest zbawiony, ale tak trudno wam przeżyć życie będąc zanu­rzonymi w moim miłosierdziu. Dlatego obmyśliłem plan waszego zbawienia i realizować go będę aż do końca wieków.

- Ostatnim etapem mojego planu jest wylanie mojego miłosierdzia na was wszystkich. Czy rozumiecie, co to znaczy? Woda, jeśli się wylewa, pogrąża w sobie wszystkich - i dobrych, i złych. Miłosierdzie moje pragnie pogrążyć w sobie całą ludzkość, bo miłosierdzie jest taką właśnie miłością, która działa bez względu na godność czy niegodność osoby.

A jednak i tu może się przeciwstawić mu ludzkie „nie chcę". Dlatego mój plan zbawienia opieram na was, dzieci. Potrzeba Mi jak najwięcej ludzi dobrej woli, ludzi mówiących Mi „chcę", by wraz z wami wytyczać, pomnażać i poszerzać drogi zbawienia.


UCZYNI TO TYLKO MIŁOŚĆ...

14 IV 1993 r. Mówi Pan:

- Pracujemy nad dotarciem do serc zwyczajnych ludzi, którzy szukają Mnie, pragną Mnie i potrzebują mojej Osoby - żywej i obecnej, kochającej ich, współczującej im i chcącej im dopomóc, pocieszyć, otoczyć opieką. Człowiek tak został stworzony, aby mógł żyć pełnią swoich możliwości; nie tylko możliwościami umysłu, woli, pamięci, lecz wrażliwością uczuć, a przede wszystkim potrzebą dawania i otrzymywania miłości. Zrozumienie intelektualne nie uczyni człowieka przyjacielem i współpracownikiem Boga. Uczyni to tylko miłość. W miłości mieści się olśnienie, zachwyt, dążenie do zbliżenia, poznania, zawiązania wymiany, do coraz bliższej przyjaźni. Przyjaźń zaś rozwija zrozumienie i potrzebę jak najściślejszej bliskości, wspólnoty miłowania. Gdy człowiek zrozumie, jaką darzącą, wspaniałomyślną i udzielającą się swemu dziecku jest miłość Boga, a jak zarazem delikatną, cierpliwą, łagodną i pokorną jest ona, rozpala się jego serce - i wtedy Stwórca zyskuje sobie prawdziwą, bo wytrwałą i wierną, miłość swojego dziecka.

Bóg jest Miłością, a człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże; przecież nie fizyczne, bo Bóg jest duchem, a duchowe. W każdym człowieku złożone zostało ziarno miłości ­prawdziwe podobieństwo do Ojca. Ziarno zaczerpnięte ze skarbca natury Boga ma zdolność i prawo rozwoju ponad granice miejsca i czasu. Pochodzi od Boga i ze swej natury dąży ku Niemu. Bóg zaś dąży ku miłości człowieczej, gdyż - również z natury swojej ­Ojciec pragnie nasycić ze swej pełni wszystko, co jeszcze niepełne, takie jak człowiek, dziecko Boże raczkujące ku wieczności. (To zdanie Pan powiedział z ogromną czułości).

Nieskończona energia miłości Bożej spieszy ku każdej drobinie miłości ukrytej w człowieku, kiedy ta cierpi, szamocze się i płacze z nieprzezwyciężonego głodu kiełkowania, rośnięcia, pragnienia pełni. Kiedy te dwie moce miłości: jedna - nieskończona, wciąż niesyta darzenia, druga - drobina jęcząca, bo zbyt słaba, by stać się w pełni sobą, spotkają się, Bóg - Miłość ojcowska i macierzyńska zarazem - ogarnia swoje ludzkie dziecko i unosi ku sobie.

Jeżeli tylko człowiek potrzebuje prawdziwej miłości i wzywa jej, Miłość przybywa, by usługiwać mu, jak matka służy swojemu niemowlęciu karmiąc je własną piersią.

jeżeli człowiek chce, Bóg go ogarnie, bo czuły jest jak matka na głos dziecka swego.

Wtedy ten człowiek na pewno dojrzeje do pełni i stanie się ziarnem stokrotnym - pokarmem dla wielu.

Jeżeli jednak człowiek milczy, Bóg szanuje jego wolność i usuwa się w milczenie.

My, córko, pracujemy wspólnie nad tym, by głos mojej miłości usłyszało jak najwięcej ludzi, dzieci moich ukochanych, a tak zagubionych i nieszczęśliwych, i odpowiedziało Mi: „Przybądź, Ojcze, i pozostań ze mną."

A Ja tak czekam dniami i nocami na wezwanie biednych dzieci moich.


* * * **

Potężne spotyka słabe, nie by je zniszczyć lub podporządkować sobie, lecz aby je wzmocnić.

Jaśniejące spieszy ku ledwie świecącemu, nie aby je zaćmić, lecz by rozświetlić.

Ogień pałający przybywa ku nikłemu płomykowi świeczki, nie aby ją stopić, lecz aby pomnożyć jej blask, aby stała się światłem dla wielu.

Miłość pochyla się ku pustym człowieczym dłoniom, by mogły rozdzielać głodnym Chleb Boga.


- 76 -




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ŚWIADKOWIE BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
Anna ŚWIADKOWIE BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
Odpust jako wielki dar Bożego miłosierdzia
RACHUNEK SUMIENIA, Różne modlitwy za zmarłych w czyśću cierpiących, TAJEMNICA BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
MB Szatan już został pokonany, gdyż jego klęską jest iskra Bożego Miłosierdzia, która wyszła z Pol
do Boga (M e m e n t o M o r i), Litania do Bożego Miłosierdzia (2)
Koronka do Bozego Miłosierdzia
NIE BĘDZIE „TYSIĄCLETNIEGO RAJU” NA ZIEMI! – teologiczna ocena tekstów Marii od Bożego Miłosierdzia
D35 litania do Bozego Milosierdzia, religia, Dzienniczek św. Faustyny
KONTEMPLACJA BOŻEGO MIŁOSIERDZIA, medytacja chrześcijańska
NOWENNA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
NOWENNA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA, Miłosierdzie Boże
Odpust jako wielki dar Bożego miłosierdzia
nowenna do bożego miłosierdzia 2
NOWENNA DO BOŻEGO MIŁOSIERDZIA
KAPŁAN W SŁUŻBIE BOŻEGO MIŁOSIERDZIA ŚW LEOPOLD MANDIĆ (Mały wzrostem a wielki święty u Boga)
Sanktuaria św Jana Pawła II i Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach
Modlitewnik do Bozego milosierdzia