Co ludzie robią z własnym sumieniem

Co ludzie robią z własnym sumieniem / 19 marzec 2008

Bogdan Wojciszke


Z badań wynika, że za moralne uważamy to, co służy interesom naszej grupy, choćby szkodziło wszystkim innym. Niemoralne jest to, co tym interesom szkodzi, nawet gdy służy interesom, zdrowiu czy życiu ogółu. A zatem jesteśmy moralni wtedy, gdy działamy na rzecz własnego interesu.


Janusz Grzelak w latach 90. minionego stulecia zadał reprezentatywnej próbie Polaków pytanie, jak by się zachowali, gdyby na osiedlu zepsuł się wodociąg, a beczkowóz przywiózł zbyt mało wody. Zapytał też o to, jak – ich zdaniem – zachowaliby się w takiej sytuacji ich sąsiedzi. Odpowiedzi okazały się uderzająco odmienne. Połowa badanych deklarowała, że wzięliby mniej wody, niż potrzebują, aby zostawić więcej dla innych. Tylko co piąty ankietowany twierdził, że wziąłby sobie wody na zapas – kosztem sąsiadów. Dokładnie odwrotnie ułożyły się odpowiedzi na drugie pytanie. Połowa badanych sądziła, że inni postąpią egoistycznie i wezmą wody na zapas, a tylko co piąty uważał, że sąsiedzi zachowają się altruistycznie i wezmą wody mniej, niż potrzebują. Ludzie myślą o sobie, że są altruistyczni, zaś o innych – że są egoistyczni. Ponieważ „inni to właśnie my” (co wyraźnie widać w opisanej przed chwilą próbie reprezentatywnej), takie dwa sprzeczne sądy nie mogą być równocześnie prawdziwe, podobnie jak niemożliwe jest, aby aż 70 proc. Polaków udzieliło innym pomocy, a tylko 40 proc. ją otrzymało (co wykrył CBOS przed kilku laty). Badania dowodzą, że przy takiej sprzeczności ludzie zachowują realistyczne sądy na temat innych, natomiast nazbyt pochlebnie oceniają samych siebie. Ludzie mają notoryczną i niepohamowaną skłonność do pozytywnych sądów na swój temat. Znaczna większość ma wysoką samoocenę, a nieliczni o samoocenie niskiej to raczej osoby, które nie są pewne, co o sobie sądzić, niż takie, które sądzą o sobie źle. W badaniach przeprowadzonych wśród ponad 5 tys. urzędników bankowych ja i moi współpracownicy stwierdziliśmy, że niezależnie od płci, wieku, stażu i szczebla w hierarchii służbowej, tylko 4 proc. z nich dawało sobie jako pracownikowi oceny niższe od „dobrych” (jednak 30 proc. dawało takie oceny swojemu przełożonemu). Te 4 proc. to typowy odsetek osób, które odmawiają sobie sprawności, czyli inteligencji, bystrości czy skuteczności. Ten niewielki odsetek zmniejsza się jeszcze o połowę w przypadku moralności, a więc takich cech, jak uczciwość, szczerość i bezinteresowność.

Wolter twierdził, że najbardziej sprawiedliwie rozdzielonym dobrem jest mądrość, gdyż nikt nie uskarża się na jej niedostatek. Wyraźnie widać, że tak samo sprawiedliwie rozdzielona jest uczciwość, gdyż wszyscy uważają się za ludzi moralnych, nie wyłączając przestępców i prawomocnie skazanych morderców (wywiady psychologiczne z dwudziestoma takimi osobami ujawniły, że żadna nie uważała się za niemoralną). Nie wspomnę już o niesławnych bohaterach licznych afer korupcyjnych we współczesnej Polsce, którzy kolejno deklarują przed sądami, dziennikarzami i publicznością, że nie czują się winni. Zwykle skłonni jesteśmy podejrzewać, że mówią tak tylko po to, aby sprawić wrażenie, że nie są winni – trudno przecież oczekiwać, by inni (z sądem włącznie) uznali ich za niewinnych, jeżeli sami przyznaliby się do poczucia winy. Jednak problem w tym, że oni naprawdę wierzą we własną niewinność. Oni to znaczy my, gdyż politycy to tacy sami ludzie jak inni, tylko bardziej.


Jak to robimy, że utrzymujemy szczere przekonanie o własnej moralności mimo wielu postępków, które każą sądzić inaczej (przynajmniej, gdy sądzimy innych)? Moim zdaniem stosujemy kilka sposobów tak częstych i prostych, że dawno już przestaliśmy je zauważać. Przyjrzyjmy się bliżej czterem z nich.

Pewien dociekliwy tygodnik przeprowadził kiedyś wywiad ze szwagrem prominentnego polityka, ponieważ szwagier ów odsiedział rok w więzieniu za ciężkie pobicie. Pytany o powody swojego postępku, człowiek ten powiedział krótko: „Eee..., bo głupi byłem”. Nie wyglądał na szczególnie rozgarniętego, jednak bez trudu potrafił uciec od moralnej kategoryzacji swojego postępowania. Podobnie jest na przykład ze studentami. Nieraz zdarzało mi się złapać studenta na ściąganiu, wskutek czego i on, i ja byliśmy rozgniewani. Obaj na niego, ale wcale nie z tych samych powodów. Ja byłem rozgniewany z powodu jego nieuczciwości, on – że „był osłem”, bo „dał się złapać”.


Bardzo wiele aktów o znaczeniu moralnym daje się także interpretować w zupełnie innych kategoriach. Często są to kategorie sprawnościowe, co ilustrują przytoczone anegdoty. Moje badania (opisałem je w „Charakterach” z lipca 2002 roku, w artykule „Grzeszne sukcesy, cnotliwe porażki”) sugerują, że kiedy interpretujemy własne zachowania, do których w tym samym stopniu pasują kategorie moralne i sprawnościowe, to widzimy je w kategoriach sprawności, a unikamy interpretacji moralnych. Natomiast w odniesieniu do zachowań cudzych z upodobaniem stosujemy jednak kategorie moralne. Co ciekawe, nie wynika to jedynie z podwyższania dobrego mniemania o sobie, bowiem także własne „cnotliwe porażki” (postępki moralne, ale niesprawne) interpretujemy raczej jako niepochlebne niepowodzenia niż jako pochlebnie o nas świadczące cnoty. Po prostu mamy skłonność do ignorowania moralnego znaczenia własnych zachowań.

Zanik kategoryzacji moralnych zdaje się w ogóle znakiem czasów. Często omawia się w mass mediach odkrycia kolejnych genów, które miałyby być „odpowiedzialne” (w przeciwieństwie do sprawców) za różne naganne skłonności, takie jak przestępczość czy alkoholizm. To, co nie tak dawno uważano za przywary moralne i grzechy ciężkie, coraz częściej jest „de-moralizowane” – określane mianem choroby. Nie ma już opilstwa (jest choroba alkoholowa), obżarstwa (są zaburzenia jedzenia), rozpusty (to uzależnienie seksualne) ani lenistwa (teraz to syndrom chronicznego zmęczenia). Dobroczynnym skutkiem tych zmian jest pewien pragmatyzm – choroby można leczyć, podczas gdy przywary moralne tylko potępiać. Ale jest i cena – ułatwienie ucieczki od moralnej odpowiedzialności za własne postępki.

Myślę, że w Polsce lat 90. dwudziestego wieku ten ogólnocywilizacyjny odwrót od kategorii moralnych został wzmocniony jeszcze jednym, dosyć dziwacznym zjawiskiem, jakim było znaczne zawężenie w dyskursie publicznym pojęcia moralności do spraw seksu i współpracy z różnymi bezpieczniackimi służbami poprzedniego reżimu. Część sceny politycznej (inna część uciekała od wszelkich kategorii moralnych) występki w tych dwóch dziedzinach jawnie piętnowała jako niemoralne. Znacznie słabsze, jeżeli w ogóle widoczne, było napiętnowanie kradzieży, malwersacji, łapownictwa, nepotyzmu i naciągania prawa do partykularnych interesów kosztem dobra wspólnego. Tego rodzaju postępki traktowano jako niepożądany, lecz konieczny produkt uboczny akumulacji kapitału, upragnionego bogacenia się i jako cenę transformacji systemu w kapitalistyczny. Jednak korupcja jest kosztowna i od pewnego stopnia jej rozpowszechnienia system kapitalistyczny przestaje przynosić korzyści większości jego uczestników. W obecnej dekadzie widać więc oznaki pewnego otrzeźwienia i powrotu moralnego napiętnowania korupcji, za co chwała wolnym mediom.


Drugim godnym uwagi mechanizmem jest utożsamianie moralności z interesem osobistym i własnej grupy. Samorząd polskich notariuszy stwierdza czarno na białym, że obniżanie cen usług notarialnych jest niemoralne. Przedstawiciele samorządu lekarskiego głoszą, że niemoralnie postępuje lekarz świadczący przeciwko innemu lekarzowi, który szkodzi pacjentom wskutek zaniedbania lub nieuctwa. Lobby rolnicze jawnie i – w swoim przekonaniu – cnotliwie zabiega o ustawę nakazującą dodawanie biokomponentów do benzyny, na czym zyska grupka producentów rzepaku (nieważne natomiast jest to, że samochody połowy polskich rodzin, które je posiadają, mogą zamienić się w złom).

Rzecz nie sprowadza się do anegdot, które zawsze można dobrać do tezy. Wspólnie z Arturem Mikiewiczem i Aleksandrą Cisłak prowadzę badania, w których uczestnicy oceniają polityków i swoje skłonności do głosowania na nich, w zależności od tego, jak przedstawiają się ich kompetencje i program. Jeżeli polityk opowiada się za działaniem na rzecz interesu nauczycieli albo emerytów, to badani nauczyciele lub emeryci pragną na niego głosować równie mocno jak wtedy, gdy jest to polityk kompetentny. Głównie dlatego, że uważają go za człowieka moralnego, a po trosze i dlatego, że wydaje im się on bardziej kompetentny niż jego konkurenci. Natomiast polityka działającego wbrew ich interesom postrzegają jako zdecydowanie niemoralnego i dość niekompetentnego. Jednak studenci prawa, których dla porównania także zbadaliśmy, wcale nie chcą głosować na takiego polityka i nie uważają go za osobę moralną – chcą głosować na kompetentnego i to on wydaje się im bardziej moralny. W sumie nasze badania pokazują, że wszystkie oceny polityka (a także szefa czy jakiejkolwiek innej osoby) zależą od jego działań wbrew lub na rzecz interesu badanych, ale najbardziej zależy od tego ocena jego moralności.

Moralne jest zatem to, co służy interesom mojej grupy, choćby szkodziło wszystkim innym. Niemoralne jest to, co moim interesom szkodzi, nawet gdy służy interesom, zdrowiu, czy wręcz życiu ogółu. Stąd już tylko krok do stwierdzenia, że ja jestem moralny, gdyż działam na rzecz własnego interesu. Oczywiście moje interesy mogą być sprzeczne z interesami innych, którzy będą mnie postrzegać jako człowieka niemoralnego, co mi nie przeszkodzi uważać się nadal za osobę przyzwoitą. Zważmy, iż najsilniej podkreślaną społeczną funkcją moralności jest to, że jej istnienie ma powstrzymywać ludzi od przedkładania interesów egoistycznych nad dobro cudze bądź wspólne. Jednak im bardziej sądy o moralności bazują na interesach sądzącego, tym mniej moralność spełnia tę swoją podstawową funkcję. A współcześnie bazują bardzo.

Jeżeli dobro moje i mojej grupy rozstrzyga o tym, co jest moralne, to dobro innych grup jest w najlepszym razie moralnie obojętne, a przeważnie niepożądane – to trzeci z omawianych mechanizmów. „Chwała nam i naszym kolegom. Ch... precz!” – pisał w tym roku wysoki urzędnik państwowy do jeszcze wyższego urzędnika wywodzącego się z tej samej partii politycznej, co ujawniła komisja sejmowa badająca tzw. aferę Rywina. W tym esemesie mamy nie tylko apoteozę własnej sitwy, niczym bohaterów spod Termopil, ale także wykluczenie tych, którzy do sitwy nie należą. Wykluczeni są „ch...mi”, więc oczywiście nie obowiązują w stosunku do nich reguły moralne. Jeżeli łamię normy przyzwoitości wobec „onych”, w stosunku do których normy nie obowiązują, nie stanowi to skazy na mojej moralności. Właściwie wręcz przeciwnie – przecież działam w ten sposób na rzecz konkurencyjnego interesu „naszych”, a to jest moralnie pożądane.


Wykluczanie „onych” poza zakres norm moralnych jest zjawiskiem równie starym jak same normy. Zawsze i wszędzie bywają jacyś „oni”, w stosunku do których normy nie obowiązują: barbarzyńcy, heretycy, podludzie, wróg klasowy itd. Problem polega nie tylko na tym, że takie wykluczenie ułatwia i usprawiedliwia wielkie zbrodnie, ale także na tym, że samo zjawisko wykluczenia moralnego wcale nie ogranicza się do okoliczności dramatycznych, a więc i rzadko występujących. Przeciwnie, pojawia się w życiu codziennym – od rolnika, który na uwagę, że zatruwa warzywa nadmierną ilością nawozów sztucznych, odpowiada: „Przecież to nie do jedzenia, tylko na sprzedaż”, do ocen banalnych zdarzeń. Przed kilku laty spytałem reprezentatywną próbę Polaków o ocenę mężczyzny, który ignoruje dwóch dziesięciolatków dotkliwie bijących trzeciego albo w pociągu nie ustępuje miejsca matce z małymi dziećmi. Ludzie potępiali takie akty zaniechania. Jednak potępiali je wyraźnie słabiej, gdy dotyczyły one dzieci rumuńskich.

Pluralizm, jaki pojawił się w naszym kraju po upadku starego reżimu usiłującego wszystko ujednolicić, oznacza także pluralizm interesów grupowych, wcale często przeradzający się w konflikty. Dobrze wiadomo, że konflikty grupowe mają ostrzejszy przebieg od indywidualnych. Jednym z tego przejawów i mechanizmów napędowych jest grupowe konstruowanie „onych”, których pojawia się coraz więcej. Coraz liczniejsze zachowania łamiące normy stają się zatem moralnie obojętne, jeśli nie godne pochwały.

Czwartą osobliwością ocen własnej moralności jest to, że choć są one wysokie, nie wiążą się z żadnymi innymi ocenami samego siebie. Natomiast oceny moralności wystawiane innym ludziom silnie wiążą się z ocenami ich pozostałych cech, ale przede wszystkim z naszym ogólnym do nich stosunkiem.

W odniesieniu do samoocen uzyskiwałem wielokrotnie na różnych próbach badanych – od uczniów poczynając na urzędnikach państwowych kończąc – taki oto wzorzec zależności: ogólna samoocena nie zależy wcale od tego, co ludzie myślą o własnej moralności, choć silnie zależy od tego, co myślą o swojej sprawności i umiejętności działania na rzecz własnego interesu. Samooceny moralności nie wiążą się przy tym wcale z samoocenami sprawności.


Pozytywne sądy o własnej moralności są więc aprioryczne: ani nie opierają się na faktach, ani nie są nimi modyfikowane (przypomnijmy sobie morderców, którzy też uważają siebie za ludzi moralnych). Wygląda na to, iż człowiek musi o sobie myśleć, że jest przyzwoity, uczciwy i moralny niezależnie od tego, co faktycznie robi albo czego nie robi. Dlaczego? Tego jeszcze nie wiadomo, ale podejrzewam, że z lęku przed wykluczeniem społecznym, który – jak pokazują badania Marka Leary’ego i Roya Baumeistera – jest bardzo silnym motywem ludzkich działań. Ludzie pozbawieni różnych sprawności są wykluczani z różnych grup społecznych (dla których dany rodzaj sprawności jest ważny). Jednakże oszuści, złodzieje i kłamcy są wykluczani ze wszystkich społecznych grup. Być może dlatego człowiek nie jest w stanie przyznać się do swojej niemoralności.

Nawoływania do działań na rzecz własnych interesów („Bierzcie swoje sprawy w swoje ręce”) i do doskonalenia się w tym zakresie (np. treningi asertywności) wydają się nowoczesne i na czasie. Nawoływania do uczciwości i przyzwoitości są anachroniczne i trącą myszką (nikt nie oferuje ani nie poszukuje treningów altruizmu). Jednak jako społeczeństwo wszyscy możemy źle skończyć, jeśli nie przywrócimy kategorii moralnych do dyskursu publicznego. I to kategorii odnoszących się do pewnych norm, a nie tylko do działań na rzecz własnego interesu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
codzienność, Co ludzie robią z własnym sumieniem, Co ludzie robią z własnym sumieniem / 19 marzec 20
Co ludzie robią w związkach
Co ludzie sukcesu robia przed sniadaniem
Co ludzie sukcesu robia przed sniadaniem porwee
ROZLICZ SIĘ Z WŁASNYM SUMIENIEM, odnowa-charyzmaty
Emocje ujawnione Odkryj co ludzie chca przed Toba zataic i dowiedz sie czegos wiecej o sobie emouja
Co właściwie robią psy terapeutyczne(1), dogoterapia
ROZLICZ SIĘ Z WŁASNYM SUMIENIEM-GRZECH, odnowa-charyzmaty
CO POLACY ROBIĄ W CZASIE WOLNYM
ROZLICZ SIĘ Z WŁASNYM SUMIENIEM, odnowa-charyzmaty
DLACZEGO LUDZIE ROBIĄ ZDJĘCIA