Na tyle słabi, Czytadła


"Na tyle słabi - na ile podzieleni, na tyle silni - na ile zjednoczeni."

I. "Na tyle słabi..."

Przekraczam już po raz kolejny progi tego domu, a za każdym razem nie potrafię się opędzić od okropnego uczucia, że jestem nieproszonym gościem. Wyjątkowo niechcianym, choć oczekiwanym.

Sprzeczność? Ironia losu.

Nie dziwi mnie to, w końcu swoich wrogów nigdy nie chce się "gościć" pod własnym dachem, choćby przez chwilę.

Mi te wizyty również nie sprawiają żadnej przyjemności, no może trochę cichej satysfakcji, jednak jestem do nich zmuszony.

Gdybym tylko mógł wybrać...

- O! Już jesteś Severusie - słyszę głos Lupina. Opiera się o framugę drzwi uśmiechając się nieznacznie. Zawsze jest w stosunku do mnie tak cholernie uprzejmy. Nienawidzę tego, bo wiem, że robi to naprawdę szczerze. Potrafię rozpoznać, gdy ktoś udaje. - W takim razie czekamy już tylko na Dumbledore'a.

Bez słowa wchodzę do salonu. Faktycznie są już wszyscy. Wszyscy, jak to brzmi? Raczej powinienem powiedzieć garstka. Jest nas tak niewielu w porównaniu z armią Czarnego Pana, która i tak jest mocno nadwątlona.

Nasza konspiracyjna dotychczas działalność zaczęła jednak przynosić niewielkie rezultaty.

Zawsze coś, choć nadal twierdzę, że to za mało.

Cóż, Albus najwyraźniej jest innego zdania, on zawsze porażał mnie swoim niewytłumaczalnym optymizmem, anielskim spokojem w obliczu rzeczy niemożliwych i przerażających.

Siadam z dala od reszty w głębokim cieniu wielkiego fotela. Nie lubię tłumów ludzi, nigdy nie lubiłem.

Denerwuje mnie gęsta atmosfera, która stała się jeszcze bardziej nieprzyjemna tuż po moim przyjściu.

Niektórzy, jak Black na przykład, nawet nie wysilają się z ukrywaniem swej wrogości wobec mnie jawnie ją demonstrując na rozmaite sposoby. Raczej mało wyszukane.

Bałwan! Zawsze był prymitywnie agresywny i przez te wszystkie lata nie raczył nawet nad tym popracować, by udoskonalić swą jadowitą postawę.

Nie mają do mnie za grosz zaufania, żadne z nich. Tylko Dumbledore, ale jego nie liczę, bo on po prostu "wierzy w ludzi" - jak sam twierdzi - i McGonagall... chyba.

No... może jeszcze ten przeklęty Lupin. Nie rozumiem go. Ale kto zrozumie wilkołaka?

- Witam wszystkich. Możemy zaczynać - ach jest i Albus. Dobrze, im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.

Wszyscy zajmują swoje zwyczajowe miejsca za wielkim stołem, ja również podnoszę się z fotela chcąc mieć to przedstawienie jak najprędzej za sobą. Jestem zmęczony. W tym tygodniu prawie nie spałem, praca na trzy etaty potrafi dosłownie zwalić z nóg.

Dumbledore ucisza ostatnie rozmowy podniesioną dłonią i wstaje z miejsca.

- Na dzisiejszym spotkaniu poruszymy tylko jeden, aczkolwiek wyjątkowo ważny problem, mianowicie- kwestię doniesienia o planowanym ataku na Ministerstwo.

Severusie - zwraca twarz w moją stronę - czy mógłbyś przybliżyć całej reszcie szczegóły tej sprawy?

Wszystkie oczy uważnie zaczęły śledzić każdy mój ruch. Jak ja nienawidzę być w centrum zainteresowania!

Black przeszywa mnie swym pogardliwym spojrzeniem, jestem pewien, że gdyby nie obecność tylu osób z Dumbledorem na czele rzuciłby się na mnie z zamiarem rozerwania na strzępy.

Głupi, zazdrosny kundel.

Krótko, treściwie i bez zbytecznego owijania w bawełnę oraz rozwodzenia się nad niepotrzebnymi opisami przedstawiam sytuację.

Chyba ich zszokowałem. Tylko Albus zachowuje kamienny nieprzenikniony wyraz twarzy, ale on już słyszał wcześniej mój raport, jednak nawet wtedy pozostawał opanowany.

Zadziwiający człowiek. Jak on to robi?

Reakcja członków Zakonu nieco mnie śmieszy. Razem stanowią osobliwy obrazek: Molly Weasley zastyga w bezruchu; McGonagall zasłania usta dłonią; Moody wbija we mnie to swoje przeklęte magiczne oko; Tonks z niedowierzaniem kręci głową; Lupin lekko blednie.

A Black...

- Nie mamy żadnych podstaw, by wierzyć temu... - najwyraźniej szuka przyzwoitego słowa. Wygląda zabawnie - ... informatorowi.

Chyba parsknę ze śmiechu... cóż za "elokwencja", nie podejrzewałem cię Black.

- Skąd mamy wiedzieć, czy to nie jest zwykła pułapka, nie sądzę, by Sam - Wiesz - Kto informował swoich śmierciożerców o rzeczach tak ważnych.- krzywi się z pogardą, jednak ja nie pozostaję mu dłużny - Chyba, że Snape jest jego zaufanym sługą - ostanie słowa wręcz wypluwa.

- Syriuszu. - Dumbledore wkracza na scenę z wyraźnym naciskiem sygnalizując, by Black nie przekraczał pewnych niepisanych granic. Jednak ten głupi kundel, zaślepiony nienawiścią, nigdy nie będzie w stanie trafnie odczytać takich "subtelnych" komunikatów. Prostak!

- Wiesz co, Black? - zaczynam cicho i spokojnie, choć mam ochotę dać temu kretynowi na odlew w pysk - Nie interesuje mnie twoje zdanie na ten temat, ale jeśli czujesz niedosyt i nie potrafisz znieść poczucia swojej mniejszej roli, powiem ci... Czarny Pan nigdy nie informuje mnie o swoich zamiarach osobiście.

Muszę się uspokoić, biorę głębszy oddech. Cholerny zapchlony bohater! Mocny tylko w gębie.

Black powoli podnosi się z miejsca. Jest wściekły, widać to jak na dłoni. Nigdy nie potrafił ukrywać swych emocji. Jego oczy płoną chęcią mordu, ale przynajmniej nie sili się na udawaną sympatię, jak cała reszta. Trzymają się na dystans udając neutralność. Kiepsko im to wychodzi, atmosfera aż kipi od wrogości, którą pragną ukryć za wszelką cenę... resztkami sił.

Całkiem groteskowe.

Znaleźli sobie czarną owcę, jakież to łatwe. Wystarczy teraz zrzucić wszystkie niepowodzenia minionych akcji na mnie wmawiając sobie, że jestem zdrajcą.

Proste.

Pozostaję na miejscu, nie będę bezsensownie tracił energii i tak zbyt wiele wysiłku kosztuje mnie utrzymanie kamiennej maski na twarzy.

- Dość! - Albus wstaje, w jego oczach dostrzegam ostrzegawczy błysk - Nie jesteśmy tutaj by toczyć wewnętrzne walki. Stanowimy zespół... nie zapominajcie o tym.

Zespół... akurat. Nie potrafię opanować kpiącego uśmieszku, który przez ułamek sekundy gości na mych ustach. Black oddychając ciężko ponownie zajmuje swoje miejsce. On również nie wydaje, się być przekonany, co do szczerej współpracy między nami.

Przynajmniej w tej jednej kwestii zgadzamy się całkowicie!...Dość specyficzne uczucie, zgadzać się z Blackiem.

Reszta spotkania przebiega we względnym spokoju, nie licząc nienawistnych spojrzeń rzucanych w moją stronę między innymi przez młodego Weasleya. Smarkacz.

No i oczywiście kipiącego wulkanu, jakim jest zapchlony kundel.

Erupcja niewątpliwie nastąpiłaby, gdyby Albus nie oznajmił końca naszych obrad. Rychło w czas.

Z ogromną ulgą podnoszę się z krzesła, wreszcie opuszczę to jakże sympatyczne domostwo.

Marzę wyłącznie o jednym - o łóżku. Głowa mi pęka, jestem całkowicie wyczerpany. Parę osób zostaje na kolacji. Byłem co prawda wielokrotnie zapraszany - niedoczekanie - jednak jakoś bez przekonania, z czystej grzeczności.

Czy im się naprawdę wydaje, że chciałbym zostać, choć jeszcze przez chwilę, w tym miejscu narażając się na kolejne ataki ze strony "pana domu"?

Swoją drogą ciekawa perspektywa... może kiedyś przyjmę zaproszenie, tylko po to, by popatrzeć sobie na reakcję Blacka. Tak... może kiedyś, jednak nie dziś. Po wczorajszym "przedstawieniu" Czarnego Pana nie mam najmniejszej ochoty zabawiać się z tym kundlem.

Ani ochoty, ani energii.

Jestem zupełnie pozbawiony sił. Czuję to specyficzne zimno... przeszywające zimno.

W zasadzie powinienem się już do tego przyzwyczaić, zawsze tak się czuję, gdy oberwę Cruciatusem.

To tak zwane sprzężenie zwrotne - pojawia się w przeciągu doby po rzuceniu klątwy.

A gdy ową klątwą obrywa się zbyt często, objawy nasilają się. W moim przypadku najwyraźniej się nasiliły.

Mam tylko nadzieję, że nikt nie zauważy jak chwieję się na nogach. Tego bym sobie nie wybaczył!

Nigdy nie okazywałem słabości. Tym razem będzie podobnie.

Czy nigdy?

Ach, tylko przed Albusem... ale przed nim nie ma sensu udawać. Niczego nie zdołam ukryć, jest zbyt... spostrzegawczy i "dociekliwy". Tylko on wie co czuję, gdy jestem na dnie. Tylko jemu pozwalam na to, by ujrzał mą prawdziwą twarz. Nikomu innemu!

Zbliżam się do drzwi wyjściowych i zdejmuję płaszcz z wieszaka. Jednak po chwili upuszczam go na podłogę. Moja lewa ręka odmawia posłuszeństwa, drętwieje.

Przeklęty Znak! Już nie raz doprowadzał do podobnych sytuacji.

Dumbledore twierdzi, że to za sprawą odrodzonej mocy Czarnego Pana... i mojego braku "lojalności" wobec niego.

Dwie zwalczające się siły tkwiące w jednym ciele. Być może to od tego, nie wiem. Nie zmienia to jednak faktu, że utrudnia mi to "normalne" funkcjonowanie.

Zwłaszcza, podczas warzenia eliksirów. Już niejeden całkowicie zepsułem właśnie z tego powodu.

Pochylam się, by podnieść płaszcz, jednak ktoś okazuje się być ode mnie szybszy. Lupin.

- Proszę - patrzy na mnie trzymając płaszcz w wyciągniętej ręce. Patrzy jakoś dziwnie, jakby wszystko wiedział.

Niemożliwe!

- Dziękuję - odbieram moją własność i zarzucam na ramiona.

Lupin nie rusza się jednak z miejsca cały czas bacznie się we mnie wpatrując. Czego u diabła chce? Widzę jego przepełniony troską wzrok. Cholera... domyśla się. Niedobrze, nie pozwolę się zdemaskować!

- Chcesz mi coś oznajmić, Lupin? - mówię najbardziej chłodnym głosem, na jaki mnie stać w tej chwili - Jeśli nie, to nie musisz mnie dłużej pilnować... zapewniam cię, że potrafię ubrać się samodzielnie i odnaleźć drogę do wyjścia.

Uśmiecha się... nieznacznie, ale wystarczająco, bym to ujrzał. Przebiegły wilkołak, ma bardziej wyczuloną intuicję niż inni, nie kupi taniej bajeczki. Nie nabierze się na mój sarkazm.

Gdybym nie był taki osłabiony, nie miałby ze mną szans. Nigdy by mu się nie udało przebić przez ten idealny emocjonalny mur, doskonałą barierę, którą opracowałem do perfekcji.

- Więc o co chodzi Lupin? - gram dalej, nie pozostało mi nic innego.

Uśmieszek znika z jego twarzy ustępując miejsca śmiertelnej powadze. Nie podoba mi się to. Kto, jak kto, ale Lupin jest chyba ostatnią osobą, która powinna... Co on robi!?

Chwyta mnie za lewą rękę, która jest jeszcze bezwładna i nienaturalnie zimna. Nie mam siły jej wyrwać. Zaskoczył mnie drań! Bezczelny cwaniak!

- Lupin... jeśli chcesz kogoś potrzymać za rękę to znalazłeś niewłaściwą osobę - cedzę przez zęby, jeśli nie puści mnie natychmiast nie mogę za siebie ręczyć - puść mnie Lupin z łaski swojej... chciałbym już opuścić ten dom.

Jego palce jeszcze mocniej zaciskają się na moim przegubie. Ma bardzo ciepłe dłonie, w porównaniu z moimi są wręcz parzące. Patrzy mi prosto w twarz - cholera - widać, że jest nieugięty, domaga się wyjaśnienia.

- Dlaczego... dlaczego tu przyszedłeś w takim stanie? - jego głos jest miękki, cichy. Mówi szczerze.

Jak ja nienawidzę tej gryfońskiej bezpośredniości! Co go to interesuje? Co go obchodzi stan mojego zdrowia!?

No i co mam mu odpowiedzieć? Do diabła! Tego już za wiele, jestem zmęczony, a tu jeszcze muszę użerać się z przeklętym wilkołakiem.

- Wybacz Lupin, ale to nie twój interes, co robię, a czego nie robię. Byłbym wysoce zobowiązany gdybyś zechciał uwolnić mnie ze swojego serdecznego uścisku.

Choć tembr mojego głosu jest wręcz idealną maską czuję, że przegrałem. Lupin jest teraz panem sytuacji. Cholera! Kręci mi się w głowie, muszę koniecznie odpocząć.

Lupin w końcu puszcza moją rękę. Czyżby zrezygnował? Nie... cały czas patrzy w ten właściwy sobie sposób - jakby mnie nienawidził i współczuł jednocześnie. Doskonale znam to spojrzenie, raczył mnie nim niemal każdego dnia, gdy razem przebywaliśmy w Hogwarcie.

Nienawidzę tego, nie znoszę współczucia! Ono robi ze mnie jakąś przeklętą ofiarę, a ja nie jestem ofiarą... nikt nie powinien mi współczuć! Nie ma czego. Ja jestem katem- tu nie ma miejsca na zrozumienie. Na wybawienie. Na zaszczyt współczucia.

Zapinam płaszcz i odwracam się w stronę drzwi. Opuścić to miejsce, jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Zasnąć.

Naciskam klamkę.

- Severus?

No nie, znowu... Czego do cholery?! Przystaję i nieznacznie odwracam głowę patrząc spod opuszczonych powiek na natręta. Inny pewnie uciekłby jak najdalej, gdyby zobaczył mój wyraz twarzy. Tylko, że Lupin nie zalicza się do kategorii "zwyczajnych" ludzi - na moje nieszczęście.

- Uważaj na siebie... - prawie szepcze.

Nawet Dumbledore nie mówił do mnie z taką łagodnością, jego oczy błyszczą dziwnie. I wtedy moje ciało robi coś zupełnie nieoczekiwanego, wbrew mej woli!

Przytakuję i uśmiecham się lekko. Nie drwiąco, ale ciepło... a już myślałem, że się tego oduczyłem.

Dlaczego? Dlaczego do stu diabłów tak się zachowałem!? Jestem zmęczony. Muszę odpocząć.

Otwieram drzwi... już za chwilę będę sam, tylko tego teraz mi trzeba - samotności.

II. "Na tyle silni..."

Kolejny raz spotykamy się w Kwaterze Głównej, tym razem już nie w wąskim gronie, jak zazwyczaj, lecz w pełnym składzie. Ciekawe. Widać, że stało się coś ważnego. Dumbledore zwołał zebranie praktycznie z dnia na dzień! Zwykle nasze posiedzenia miały ustalone terminy... To nie wróży niczego dobrego.

Mam złe przeczucia. Ach, są już prawie wszyscy... brakuje wyłącznie Albusa i ...

- O! Już jesteś Severusie - przybywa jak zwykle na ostatni dzwonek - W takim razie czekamy już tylko na Dumbledore?a.

Severus nigdy się, co prawda nie spóźnia, jednak nigdy też nie jest przed czasem. Najwyraźniej chce ograniczyć czas swojego tu przebywania do całkowitego minimum

Wcale mu się nie dziwię. Gdyby mnie tak "ciepło" witano w ogóle nie chciałbym przychodzić. Obrzuca mnie swym specyficznym spojrzeniem mówiącym "nie zbliżaj się do mnie" i bez słowa przechodzi obok.

Odczekuję chwilę i podążam za nim do salonu. Tłum ludzi. Rzadko to się zdarza, by ten pokój gościł tyle osób na raz... jednak, mam nieodparte wrażenie, że i tak jest nas za mało.

Za mało, by zwyciężyć. Choć Albus wielokrotnie powtarzał, że nie w ilości, lecz w jedności siła. Cóż, ja mam poczucie, że nawet "jedności" nie stanowimy dostatecznej.

W salonie jest gwar. Wszyscy wyczuwają napiętą atmosferę. Chyba każdy zastanawia się - dlaczego?

Tylko jedna osoba trzyma się z boku... Severus, pogrążony w cieniu fotela.

Jak zwykle - obserwuje ludzi. W ciszy. Czasami zastanawia mnie o czym on tak usilnie rozmyśla... zawsze rozmyśla i prawie nigdy rozmyślaniami się nie dzieli.

Ta jego daleko posunięta introwersja zakrawa już na chorobę.

Chwytam przelotne pogardliwe spojrzenie Syriusza skierowane oczywiście pod adresem nieproszonego gościa.

Syriusz. On chyba nigdy się nie zmieni. Tak bardzo go nienawidzi... czasami zachowuje się jak dziecko. A gdy mu o tym mówię, zaczyna złościć się na mnie.

Trudny charakter! Bezkompromisowy.

- Witam wszystkich. Możemy zaczynać - jest Dumbledore. Wreszcie. Jeszcze chwila, a napięcie stałoby się nie do zniesienia.

Siadam przy stole. Słychać jeszcze nieliczne ciche rozmowy, milkną jednak całkowicie na znak Albusa, który wstaje z miejsca.

- Na dzisiejszym spotkaniu poruszymy tylko jeden, aczkolwiek wyjątkowo ważny problem, mianowicie- kwestię doniesienia o planowanym ataku na Ministerstwo.

Severusie - zawiesza głos wpatrując się w niego. Dostrzegam w tym spojrzeniu ogromne skupienie i... niepokój? - czy mógłbyś przybliżyć całej reszcie szczegóły tej sprawy?

Wszyscy zastygają w bezruchu, w napięciu oczekując na to, co za chwilę nastąpi.

Patrzę na Severusa. Jest zdenerwowany, choć doskonale to ukrywa. Pewnie nikt nie zauważył, że wygląda jakoś... niezdrowo. Inaczej.

Jest bledszy niż zazwyczaj i tętno ma też słabsze. Tak, jako wilkołak potrafię usłyszeć bicie serca. To dość przydatny "dar", poza tym zbliża się pełnia, więc mój instynkt bardzo się wyostrzył.

Jest wyraźnie wycieńczony. Boże. Mam nadzieję, że nie z tego powodu!

Zaczyna opowiadać. Szybko, nie poruszając zbędnych wątków. Sama "esencja"... nigdy nie lubił publicznych wystąpień. Szkoda, bo byłby znakomitym mówcą. Jednak jest zbyt powściągliwy i zamknięty na jakikolwiek kontakt. Tym bardziej ten pozawerbalny, który jest niezbędny, by zjednać sobie słuchaczy.

Całkowita emocjonalna ściana. Suchy raport. Koniec. Cisza.

Nie potrafię uwierzyć, w to, co usłyszałem przed momentem! Nie mieści mi się to w głowie!

Inni najprawdopodobniej myślą podobnie - sądząc po ich minach.

Tylko jedna osoba wydaje się być nieporuszona - Dumbledore. Oczywiście, jak zwykle całkowite uosobienie spokoju. W przeciwieństwie do Syriusza, który ciska błyskawice w naszego "szpiega".

- Nie mamy żadnych podstaw, by wierzyć temu... - najwyraźniej gryzie się w język, by nie powiedzieć czegoś "nieprzyzwoitego" w obecności Albusa- ... informatorowi.

Oddycha coraz szybciej a krew zaczyna wściekle krążyć w jego żyłach. Rany! Za każdym razem to samo... agresja hamowana resztkami sił, wyłącznie z powodu obecności niektórych osób. Gdyby nie to, pewnie rzuciłby się na Severusa z gołymi rękami. Jest całkowicie przekonany o jego zdradzie. Podobnie zresztą, jak inni.

Tylko, że ci inni nie dają po sobie tego poznać... a przynajmniej tak im się wydaje.

- Skąd mamy wiedzieć, czy to nie jest zwykła pułapka, nie sądzę, by Sam - Wiesz - Kto informował swoich śmierciożerców o rzeczach tak ważnych.- jego słowa ociekają jadem. Dlaczego Syriusz tak bardzo lubi go krzywdzić? - Chyba, że Snape jest jego zaufanym sługą - nie! Tego już za wiele!...nie powinien... nie w taki sposób... nie przy wszystkich.

Na twarzy Severusa zastyga wyraz głębokiej pogardy. Podziwiam go za to "opanowanie".

- Syriuszu. ? Dumbledore najwyraźniej pragnie ochłodzić jego "temperament". Mówi z takim naciskiem, jakby zwracał się do krnąbrnego dziecka, które absolutnie nie dostrzega granic, których nie należy przekraczać.

Syriuszowi zawsze brakowało "taktu" w słownych starciach z... przeciwnikiem.

Spoglądam na Severusa. Został wyprowadzony z równowagi, wyczuwam to wyraźnie po częstotliwości jego oddechu. Jest zdecydowanie szybszy i płytszy.

- Wiesz co, Black? - mówi bardzo cicho. Panuje nad swym głosem do perfekcji - Nie interesuje mnie twoje zdanie na ten temat, ale jeśli czujesz niedosyt i nie potrafisz znieść poczucia swojej mniejszej roli, powiem ci... Czarny Pan nigdy nie informuje mnie o swoich zamiarach osobiście.

Powoli się uspokaja... odniósł sukces - trzeba przyznać, że riposty daje rewelacyjne. Trafia doskonale w sedno sprawy. Tak. Syriusz zawsze czuł się "gorszym" i mniej ważnym członkiem Zakonu... a Severus ośmielił się wypomnieć mu to publicznie. Świetne zagranie - cudownie odbił piłeczkę.

Mógłbym godzinami oglądać ich "starcia", gdyż wyglądają osobliwie. Jednak w tej sytuacji wcale dobrze się nie stało. Syriusz za chwilę wybuchnie, a Severus jest najwyraźniej niezdolny do odpierania ciągłych ataków. Niepokoi mnie jego stan.

Łapa powoli podnosi się z krzesła. Niedobrze, trzeba coś zrobić, przecież to jest chora sytuacja. Niech ktoś to zakończy!

- Dość! - słyszę silny głos Dumbledore'a. Przyprowadza on wszystkich do rozsądku - Nie jesteśmy tutaj by toczyć wewnętrzne walki. Stanowimy zespół... nie zapominajcie o tym.

Syriusz zrezygnowany opada na krzesło. Nadal jednak jest wściekły, choć już nieco "spokojniejszy". Dzięki Bogu, że Albus ma tak silny autorytet.

Szkoda tylko, że nikt nie bierze sobie do serca jego słów.

"Zespół".

Nie stanowimy zgranego zespołu. Nie wszyscy darzeni są "zaufaniem". To okrutne, przecież Severus ryzykuje najwięcej i tylko dzięki niemu mogliśmy wpłynąć na wiele rzeczy, zmienić bieg wydarzeń.

To przykre, jak podejrzliwość potrafi wewnętrznie rozbić całą grupę. Najłatwiej jest go obwiniać za niepowodzenia.

Nikt jeszcze nie powiedział słowa "dziękuję". Nikt nie okazał mu serdeczności, wdzięczności.

A przecież robi dla Zakonu tak wiele! Żeby nie powiedzieć - najwięcej.

Po niespodziewanym "incydencie" zebranie przebiega już w spokoju. Tylko Łapa jest kłębkiem nerwów. Nigdy nie pojmę jego agresywnej postawy. Po półgodzinie, Albus obwieszcza koniec naszych obrad. Na szczęście, bo Syriusz jest już na skraju wybuchu.

Nie rozumiem go. Dlaczego aż tak nienawidzi Severusa? Minęło przecież tyle lat, mógłby już dać sobie spokój z tą dziecinadą!

Wszyscy zaczynają się rozchodzić. Salon w przeciągu trzech minut prawie całkowicie pustoszeje. Zostają tylko ci, którzy będą na kolacji.

Severus także zbiera się do wyjścia. Jest nienaturalnie blady. Czy mi się wydaje... czy on lekko drży? Na nogach też nie trzyma się zbyt pewnie.

Najprawdopodobniej jest przekonany, że nikt go nie obserwuje. Niedobrze. To ta głupia duma nie pozwala mu okazywać słabości. Kiedyś się przez to wykończy, nie można przecież wciąż walczyć samotnie!

Wychodzi do przedpokoju, niezauważony podążam jego śladem. Dziwnie się zachowuje. Nie podoba mi się jego stan. Jest bardzo słaby... teraz widzę wyraźnie, że jest mu zimno. Ma dreszcze.

Zawsze widziałem więcej niż inni, zapewne za sprawą mojego "wilkołactwa", choć Albus twierdzi, że to cecha osobowości. Umiejętność empatii. Tak... wyczuwam przenikliwy chłód, który targa ciałem Severusa. To nie jest zwyczajne drżenie... to musi być... Nie!

A jednak, nie mylę się. To "sprzężenie zwrotne". A więc znowu był torturowany... Boże!

Sięga lewą ręką po płaszcz wiszący przy drzwiach... i upuszcza go. Coś jest nie tak... całkowicie nie tak! Pochylam się i pierwszy podnoszę płaszcz z podłogi.

- Proszę - mówię cicho podając mu odzienie. Jest zaskoczony, widzę to w jego oczach. Chwilowy błysk konsternacji. Jednak szybko się orientuje i z powrotem przybiera zimny wyraz twarzy. Ta jego przeklęta maska!

- Dziękuję - zimna, rzeczowa odpowiedź. Oficjalna.

Zawsze był taki... niedostępny. Przyglądam mu się uważnie, jest wewnętrznie roztrzęsiony. Cholera! Nigdy nie zachowywał się w taki sposób. Niby co miało go tak zdenerwować... to, że upuścił własny płaszcz? Podejrzane.

Zauważa moje natarczywe spojrzenie. Ale ze mnie idiota! On jest wykończony a ja go dodatkowo "dręczę". Ale nie potrafię inaczej. Ktoś musi mu pomóc. Severus nigdy o pomoc nie poprosi - przynajmniej nie wprost! Jednak wyraźnie widzę, że jej potrzebuje.

Tylko... co mam zrobić?

- Chcesz mi coś oznajmić, Lupin? - standardowa zagrywka Severusa, gdy czuje się zagrożony - atak - Jeśli nie, to nie musisz mnie dłużej pilnować... zapewniam cię, że potrafię ubrać się samodzielnie i odnaleźć drogę do wyjścia.

Tego mogłem się spodziewać... cynizm - nawet wtedy, gdy ledwo stoi na nogach.

Cały Severus. On również, podobnie jak Łapa, nigdy się nie zmieni. Z jednej strony jest to żałosne, z drugiej zabawne.

Jednak dzisiaj nie pójdzie mu tak gładko, jak zazwyczaj. Nie dam się zwieść. Szybko go przejrzałem, pewnie dlatego, że jest zbyt wyczerpany, by utrzymać swą idealną "tarczę ochronną".

- Więc o co chodzi Lupin? - Boże, jaki on jest nieugięty... uparty, jak osioł.

Chyba zdaje sobie sprawę z tego, że mnie już nie nabierze. Rozpaczliwie staranie podtrzymania image. Nie powinienem go tak męczyć, ale przecież coś zrobić muszę. Jeśli tak dalej pójdzie, Sev skończy w piachu. To niedorzeczność, by aż tak się odcinać os świata! Rozumiem, że jest silny. Nawet bardzo. Ale ma prawo do słabości, na Boga! Jest tylko człowiekiem. Dlaczego nie szanuje własnego zdrowia?! Poświęcenie- poświęceniem, a głupota- głupotą.

Nie pozostaje mi nic innego, jak podjęcie kroków "radykalnych".

Chwytam go za nadgarstek lewej ręki. Jest lodowaty. A jego ręka całkowicie bezwładna.

Dlaczego??

Severus robi taki ruch, jakby chciał się wyrwać. Jednak nie ma siły. Jego ręka nadal tkwi w mojej dłoni.

Przez ułamek sekundy dostrzegam - gdzieś na dnie jego źrenic - przerażenie.

Czego u diabła się boi? Że się dowiem? Że on też cierpi? Że jest rozpaczliwie samotny? Że chciałby uciec?

- Lupin... jeśli chcesz kogoś potrzymać za rękę to znalazłeś niewłaściwą osobę - za wszelką cenę pragnie mnie zniechęcić. To oczywiste, jestem blisko. Zbyt blisko! - puść mnie Lupin z łaski swojej... chciałbym już opuścić ten dom.

Teraz żałuję tego, co zrobiłem. Powinienem rozegrać to inaczej. Idiota!

Nie pozostaje mi już nic innego, jak grać dalej. Nie pozwolę, by się teraz wywinął, jestem na wygranej pozycji.

Mocniej zaciskam palce, wiedząc doskonale, że narażam się na "niebezpieczeństwo", gdyż sprawiam mu ból.

Dziwne. Jak zwykły uścisk dłoni potrafi czasami skruszyć ścianę lodu zmuszając do kapitulacji najbardziej "nieugiętych".

Patrzę Severusowi prosto w twarz - nie zrezygnuję, zbyt daleko doszedłem!

- Dlaczego... - pytam cicho - ... dlaczego tu przyszedłeś w takim stanie?

Powiedziałem! Jasny komunikat - "wiem o wszystkim, nie musisz udawać".

Czekam na reakcję.

Severus milczy przez moment, jakby rozważał, co powinien odpowiedzieć. Widzę jego ogromne zmęczenie - wybacz mi Sev, musiałem - z ogromnym wysiłkiem podtrzymuje resztki swego "srogiego" wizerunku. Praktycznie nie musi już nawet odpowiadać, przyparłem go do muru i widzę wszystko, jak na dłoni.

- Wybacz Lupin, ale to nie twój interes, co robię, a czego nie robię. Byłbym wysoce zobowiązany gdybyś zechciał uwolnić mnie ze swojego serdecznego uścisku.

To już nawet nie jest atak - to jest prośba. Żal mi go. Cholera. Tylko całkowicie samotny człowiek, który zapomniał już, czym jest bliskość innej osoby... który został dotkliwe zraniony, nie potrafi przyjąć wyciągniętej ręki.

Boi się ponownego bólu i zawodu.

Puszczam jego nadgarstek. Z jednej strony wygrałem, z drugiej przegrałem. Udało mi się przebić emocjonalną ścianę obojętności a jednocześnie po moim "ataku" zasklepiła się ona ze zdwojoną mocą!

Może uda mi się kiedyś do niego "dotrzeć"... może...

Severus zapina płaszcz i odwraca się z zamiarem opuszczenia "placu boju". Co teraz powinienem zrobić? Zostawić go z tym błędnym "przekonaniem", że jestem kolejnym natrętem, który tylko chciał się zabawić jego kosztem?

Któremu zależy tylko na tym, by wyciągnąć z niego potrzebne informacje i później zignorować jego kondycję psychiczną?

Przecież nie o "zwierzenia" mi chodziło do diabła! Tylko o to, by zrozumiał, że nie jest sam!

Naciska klamkę. Zaraz wyjdzie. Muszę go zatrzymać, choć na moment!

- Severus?

Przystaje i spogląda na mnie spod przymkniętych powiek. W czarnych oczach dostrzegam wyłącznie ból i chęć ucieczki. Nie ma siły już walczyć.

Zatrzymałem go. Muszę coś powiedzieć to licha! Wytłumaczyć mu, że...

- Uważaj na siebie... - to jedyne słowa, które cisną mi się na usta.

Nie wiem, czy zrozumie, co chcę mu powiedzieć. Chciałbym.

Przez chwilę stoi w bezruchu... by za moment zrobić coś zupełnie nieoczekiwanego!

Kiwa głową i uśmiecha się. Naprawdę się uśmiecha. Ciepło, delikatnie. Nigdy nie wiedziałem na jego twarzy prawdziwego uśmiechu! Wygląda, jak zupełnie inny człowiek. Przez krótką chwilę jest sobą.

Przez chwilę.

Odwraca się i pośpiesznie wychodzi. Znowu pragnie samotności, jednak już wie, że nie jest całkowicie sam. Kiedyś uda mi się zerwać tą maskę... kiedyś..

KONIEC.



Wyszukiwarka