Alfabet.Mafii.czesc10.Korek.Szykuje.sie.do.Wystrzalu.UoM, Mafia w Polsce


Korek szykuje się do wystrzału

Czy gang pruszkowski został rozbity? Wciąż działa, gdyż wygrano bitwę, ale nie wojnę. Przestępczość zorganizowana, czyli polska odmiana mafii, będzie się odradzać, nadal napadać i zabijać, bo młode gangsterskie wilki niczego tak nie pragną jak pieniędzy i krwi.

PIOTR PYTLAKOWSKI

Wśród maili, jakie przychodzą do „Alfabetu mafii”, powtarza się na pozór żartobliwe pytanie od młodych ludzi: jak dostać się do mafii, kto przyjmuje zapisy? Udział w działalności grupy przestępczej wciąż jest w wielu środowiskach, głównie w małych, ogarniętych bezrobociem i stagnacją miastach, szczytem aspiracji i jedynym wyobrażeniem życiowej kariery.

Z badań przeprowadzonych wśród wychowanków zakładów poprawczych przez kryminologa dr. Zbigniewa Rau wynika, że młodzi przestępcy idealizują stosunki panujące w polskich grupach mafijnych. Ci z nich, którzy deklarują chęć przystąpienia do gangsterskich grup, wierzą, że to organizacja, w której panuje wzorowy porządek, wzajemna lojalność i odpowiedzialność starszych za młodszych. Postrzegają grupę jako namiastkę rodziny. Wielu z nich wyobraża sobie, iż aby mieć zaszczyt dostania się do takiej rodziny, trzeba się mocno zasłużyć i złożyć przysięgę krwi.

Zatęsknić za starą gwardią

We włoskiej Cosa Nostrze rzeczywiście, aby wejść w struktury mafijne, trzeba mieć wprowadzających, przejść inicjację i złożyć przysięgę. Ale to i tak wystarczy jedynie, żeby osiągnąć status „banditi”, czyli żołnierza od czarnej roboty. Najwyższy szczebel w hierarchii zajmują „ludzie honoru”, a to wymaga już nie lada koneksji. Przede wszystkim trzeba się wywodzić z rodziny mafijnej i mieć zasługi (np. osobiście dokonać zbrodni).

W Polsce nie ma ani takich tradycji, ani nawet niepisanego kodeksu regulującego zasady naboru, ale selekcja nowych do grupy też bywa ostra. Rzadko komu udaje się wejść do gangu, ot tak, prosto z ulicy. W warszawskich grupach zorganizowanych dokonał tego bodajże jeden człowiek - Jacek S. ps. Falconetti. Przystąpił do gangu Rympałka i chociaż nie wywodził się ze środowiska przestępczego, szybko został w pełni zaakceptowany. Uczestniczył we wszystkich ważniejszych akcjach grupy - m.in. brał udział w słynnym napadzie na konwój z pieniędzmi na wypłaty dla ZOZ.

Falconetti pochodził ze środowiska inteligenckiego. W latach 80. wyjechał do Norwegii i tam na dyskotece śmiertelnie poranił nożem dwóch Pakistańczyków. Tłem tego wydarzenia była jego nieszczęśliwa miłość do pewnej studentki. Falconetti po dokonaniu krwawej dintojry uciekł, powrócił do Polski i zgłosił się do prokuratury. Został skazany na zaledwie kilka lat więzienia. Policjant z grupy rozpracowującej gang Rympałka podejrzewa, że Falconetti współpracował z SB, a potem z UOP. Tym tłumaczy niski wyrok za podwójne zabójstwo w Norwegii. Twierdzi, że do grupy Rympałka Jacek S. też dostał się na zlecenie UOP, ale potem urwał się ze smyczy, całkowicie przeszedł na stronę bandytów.

Nowi ludzie werbowani do polskich struktur mafijnych, podobnie jak we Włoszech, muszą mieć patronów, którzy polecą ich komu trzeba i wezmą odpowiedzialność za ich dalsze poczynania. Najczęściej są to po prostu starsi koledzy z ulicy, z osiedla czy z bloku. Ostatnio coraz częściej z trybun stadionów piłkarskich.

Po trwających od 2000 r. masowych aresztowaniach gangsterów szeregi grup przestępczych przetrzebiono i niezbędny okazał się dopływ świeżego narybku. Dla policji to nowe kłopoty, bo miejsce starych, dobrze znanych mafioso zajmują ludzie z cienia, całkowicie nierozpoznani. Rozwijają się nowe kariery i kreowani są nowi bossowie. Skończył się czas grypserskich zasad. Teraz obowiązuje prawo siły. Codzienność to napady z bronią w ręku, strzelaniny, w wyniku których coraz częściej giną nie tylko bandyci, ale też policjanci, a zdarza się, że przypadkowi przechodnie.

Nie bez racji jeden z byłych żołnierzy Pruszkowa mówi reporterowi „Polityki”:

- Jeszcze zatęsknicie za starymi pruszkowskimi. Za Parasolem, za Wańką, za Słowikiem. W ich czasach panował porządek.

Jak z buraka wyrósł mafioso

Sukcesy Pruszkowa i innych grup przestępczych wynikały z dobrego marketingu. Z inspiracji policji w pierwszej połowie lat 90. cała polska prasa ścigała się, kto pierwszy da świeżego newsa o mrożących krew w żyłach wyczynach Pruszkowa i Wołomina. Lansowano Pershinga, Wańkę, Maliznę, Parasola, Bola, Klepaka, Dziada czy Wariata jako nieznających lęku mafiosów. - Wystarczyło pokazać się gdzieś w Polsce i powołać na Pruszków, a już lokalni gangsterzy deklarowali poddaństwo - opowiada Jarosław S. ps. Masa, dzisiaj świadek koronny w wielu procesach przestępców zorganizowanych. Marka robiła swoje, Pruszków budził strach.

Policja była niekonsekwentna, bo ujawniając istnienie organizacji przestępczych nieznanego wcześniej typu, jednocześnie bagatelizowała możliwości gangsterów. Liderów Pruszkowa określano mianem drobnych bandziorów, niezbyt rozgarniętych, prymitywnych zbirów. To buraki - upierali się policyjni rzecznicy prasowi. Faktycznie zaś policja była wobec lekceważonych pruszkowiaków bezradna. Gwoli prawdy, wielu policjantów pozostawało w zażyłych korupcyjnych układach z tą grupą. Podczas procesu powiązanego z Pruszkowem gangu Rympałka na ławie oskarżonych siedziało czterech byłych i aktualnych policjantów.

Przez całe lata 90. trwały zmagania o wyposażenie organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości w nowe narzędzia prawne, które sprawdziły się już w Europie Zachodniej i USA. Do dzisiaj nie wyjaśniono powodów, dla których Sejm tak długo opierał się przed uchwaleniem przepisów o prowokacji policyjnej, przesyłce kontrolowanej oraz wprowadzeniu instytucji świadka incognito i koronnego.

A tymczasem Pruszków urósł w siłę i stał się najpotężniejszą w Polsce organizacją przestępczą, liczącą wraz z tzw. żołnierzami ok. 1,5 tys. osób. Masa twierdzi, że ujawnił organom ścigania dane prawie tysiąca żołnierzy Pruszkowa, a dobrano się do skóry zaledwie kilkudziesięciu. Oznacza to, że chociaż oficjalnie powiadomiono opinię publiczną, że grupa pruszkowska już nie istnieje, gang przetrwał i czeka w swoistym uśpieniu na powrót przywódców.

Słowiki będą fruwać

Ludzie uważani za liderów organizacji pruszkowskiej odsiadują wyroki. Skazano ich głównie na podstawie zeznań Masy. Poza Budzikiem (dożywocie za morderstwo), Ryszardem Boguckim (dożywocie za wykonanie wyroku na Pershingu), Malizną (m.in. 10 lat za zlecenie zabicia Pershinga) i Wańką (kilka równolegle toczonych procesów i kilka nieprawomocnych wyroków, m.in. 12 lat za narkotyki) pozostali dostali od 2 do 7 lat za udział w gangu i kierowanie zorganizowaną grupą zbrojną. Ostatnio wielkie poruszenie wywołała decyzja sądu zezwalająca Żabie i Bedziowi (obaj z tzw. średniego szczebla w strukturze gangu) przedterminowo wyjść na wolność. Oburzenia nie kryła stołeczna prokuratura, tymczasem to właśnie prokuratorzy nie potrafili zgromadzić dowodów i dowieść przed sądem winy obu gangsterów poza ogólnikowo brzmiącym zarzutem o udziale w grupie zorganizowanej. Ci sprytnie przyznali się do winy i dobrowolnie poddali karze. Wyrok dla Żaby - 3 lata i 8 miesięcy więzienia - i tak oznaczał, że za kilka miesięcy opuściłby więzienie, bo na poczet kary zaliczono mu prawie 3 lata aresztu.

Większość członków grupy pruszkowskiej niebawem znajdzie się na wolności. Ryszard Sz. ps. Kajtek już szykuje się do świętowania powrotu na łono rodziny i przyjaciół, bo lada chwila dostanie zgodę na opuszczenie zakładu karnego. Zygmunt R. ps. Bolo i Janusz P. ps. Parasol, skazani na 7-letnie odsiadki, mają już za sobą ponad połowę wyroku i w każdej chwili mogą starać się o warunkowe zwolnienie. Andrzej Z. ps. Słowik, mimo że na koncie miał „niepowrót” do więzienia (po fikcyjnej operacji kręgosłupa) i ucieczkę aż do Hiszpanii, dostał zgodę sądu i prokuratora na dobrowolne poddanie się karze (6 lat więzienia). Tylko patrzeć, a znów wyfrunie zza krat.

Prokuratura zapowiadała, że pierwsze procesy przeciwko przestępczym grupom zorganizowanym to dopiero początek całej serii dalszych. Obiecywano, iż po ogólnych i mało precyzyjnych zarzutach dotyczących działalności w gangach przyjdzie pora na akty oskarżenia, w których opisane będą konkretne czyny przestępcze. Coraz większa nerwowość wykazywana przez Jarosława S. ps. Masa wynika z faktu, że wiedza, jaką podzielił się z prokuraturą, nie jest jak na razie wykorzystywana. A to może oznaczać, że ludzie, którzy przez niego trafili za kraty, niebawem powrócą na wolność. Naraża to Masę na śmiertelne niebezpieczeństwo, jest bowiem przez swoich byłych kompanów znienawidzony i wyklęty. Za zdradę grozi mu śmierć.

Podobno przestępcze podziemie wyrok na Masę już wydało. Determinacja bossów mafijnych wynika też ze strachu, że Masa obciąży ich kolejnymi oskarżeniami. Najbardziej boją się nawet nie utraty wolności, takie ryzyko każdy z nich ma bowiem skalkulowane, ale faktu, że w końcu prokuratura, sądy i izby skarbowe dobiorą się do ich nielegalnie zdobytych majątków.

Masa, Kiełbasa i pedały

Jarosław S. ps. Masa prowadzi swoją grę. Obciąża jednych, a działalność innych przemilcza. To jego swoista polisa na życie. Ludzie, których chroni, będą spłacać dług wdzięczności na przykład informując go o zagrożeniach. Masa występuje też jako nieformalny agent CBŚ i prokuratury, nakłaniając niektórych kolegów z gangu do współpracy z organami ścigania. Wszystko po to, aby jeszcze bardziej obciążyć tych, których zdradził. Obsesyjnie wręcz nienawidzi kilku z nich. Kiedy mówi o Parasolu i Słowiku, nie ukrywa pogardy. Z ich strony spotyka go zresztą pełna wzajemność.

Na sali sądowej podczas procesu tzw. zarządu Pruszkowa Masa zeznając jako świadek koronny przytoczył opowieść o Parasolu. Rzecz miała dziać się w latach 80., kiedy Parasol siedział w więzieniu. Założył głodówkę, schudł kilkadziesiąt kilogramów, a administracja więzienna, aby go złamać, podpuściła innych więźniów, żeby go upokarzali. - I oni bili go członkami po twarzy - opowiadał Masa. - A ten człowiek był taki twardy, że nie odpuścił.

Ta historyjka na pozór brzmiała pozytywnie dla Parasola, ujawniała jego determinację. Ale Janusz P. ps. Parasol doskonale wiedział, w jakim celu Masa ją przytoczył. Świadkowie twierdzą, że dostał ataku szału, próbował rozbić pancerną szybę oddzielającą ławę oskarżonych od reszty sali i wykrzykiwał pod adresem Masy przekleństwa. Bowiem w gruncie rzeczy Masa publicznie ujawnił, że Parasol został w więzieniu przecwelony (bicie członkiem po twarzy), a więc utracił status wynikający z przynależności do grypsery.

Parasol nie pozostaje dłużny. Opowiada o Masie, że podczas wesela Wojtka K. ps. Kiełbasa został przyłapany w niedwuznacznej sytuacji z innym mężczyzną. - Kiełbasa mówił mi potem, że nie chce z tym pedałem mieć nic wspólnego - Parasol nie ukrywa satysfakcji. Masa komentuje: - Teraz, kiedy Kiełbasa nie żyje, można mu w usta włożyć największy absurd. To wszystko wymyślił Parasol, żeby się na mnie zemścić.

Samoobrona biznesmenów

Zygmunt R. ps. Bolo skazany na 7 lat za założenie i kierowanie gangiem pruszkowskim twierdzi, że on i koledzy z ławy oskarżonych padli ofiarą spisku. Nigdy nie był gangsterem, zajmował się biznesem.

Fragment rozmowy z Zygmuntem R. (sala widzeń oddziału dla niebezpiecznych Aresztu Śledczego w Radomiu):

- Nigdy nie popełniał pan przestępstw?

- Nie twierdzę, że jestem całkowicie legalny. Ale jeżeli kiedyś nawet popełniałem przestępstwa, to nie znaczy, jak chciał prokurator, że popełniałem je ciągle. Zawsze kombinowałem, jak tu nic nie robić i dużo zarobić.

- Jakie przestępstwa?

- My byliśmy wychowani, żeby kraść i to najlepiej państwowe, a nie zabijać, chyba że w obronie własnej. Ja nigdy w życiu bym nawet z kijem na kogoś nie poszedł. U nas pewna moralność jest, pewnych rzeczy się nie robi. Zarabialiśmy na spirytusie. Masa, Kiełbasa i Jacek Dresz napadli na tiry. My się tym nie zajmowaliśmy, kupowaliśmy spirytus z przemytu, to dawało dobry zarobek. Byliśmy biznesmenami.

- Kto był biznesmenem?

- Ja, Rysiek Sz. (ps. Kajtek - przyp. autor), Słowik, Malizna, Parasol. Handlowaliśmy walutą. W kwietniu 1989 r., jak wprowadzono wolny handel dewizami, stanęliśmy pod kantorem na Wiatracznej. Różni z nami stali, także Ceber, ten od Dziada. Dziad też z nami handlował aż do czasu, gdy pożyczył Zdziśkowi W. pieniądze, a ten je przegrał w kasynie. Wtedy Dziad potrącił sobie z naszej kasy i o to był konflikt. Ale wcześniej na Wiatracznej panowała zgoda i porządek. Dawaliśmy klientom lepsze ceny niż kantor, to woleli handlować z nami. Zarabialiśmy dziennie po tysiąc dolarów na głowę. Zabroniliśmy robić przewałki na tzw. wajchę (przy większych transakcjach oszuści zamiast paczek z pieniędzmi wręczali klientom pocięty papier - przyp. autor). Ale i tak milicja za nami jeździła, szukała dziury w całym. Potem, już za Suchockiej, kiedy była premierem, wydano specjalną instrukcję na nasz temat. Nazwano nas grupą Pięciu, a sprawie nadano kryptonim Elita. Inwigilowali nas, ale i tak niczego nie znaleźli.

- Ale handel pod kantorami szybko się skończył.

- Wtedy założyliśmy spółkę akcyjną Oldstar - ja, Słowik, ten Zdzisiek, który orżnął Dziada, i pewien finansista Jerzy K., on do tej pory w tej firmie działa. To było konsorcjum finansowo-handlowe, ale interesowała nas też produkcja. Kupowaliśmy tłuszcze z zakładów mięsnych w Sokołowie, a produkowaliśmy obrotnice na targi poznańskie. Potem to siadło, bo prasa nas atakowała i partnerzy nie chcieli z nami handlować. Mieliśmy kontrole jedna za drugą, ale nigdy nic nie znalazły. Siedziba firmy była na ul. Francuskiej, w lokalu dzierżawionym nam przez Wojtka P. (przedsiębiorca budowlany, uważany za skarbnika Pruszkowa, na początku lat 90. typowany na wiceministra budownictwa - przyp. autor). Ten Wojtek miał przez nas kłopoty, bo bez jego wiedzy wpisałem go do rady nadzorczej spółki i potem mówiono, że współpracuje z gangsterami.

- Jakimi gangsterami, przecież twierdzi pan, że to tylko biznes?

- Bo tak było aż do czasu, jak zaczął na nas polować brat Heńka zwanego Dziadem, czyli Wariat. Ubzdurał sobie, że będzie nas po kolei porywał dla okupu. Ryśka Sz. nawet zawinął, zwolnił go za 120 tys. dol. Kiedyś pod go-go przy hotelu Polonia zaczął do nas walić z kałacha. Chciał zabić Pershinga. No to zaczęliśmy się bronić.

Kiedy wystrzeli Korek

Chociaż ludzie z czołówki Pruszkowa twierdzą, że nie stworzyli organizacji przestępczej i siedzą za niewinność, zeznania Masy ujawniają, że istniała struktura przypominająca mafijną. Cały krąg postaci z różnych części kraju pozostawał ze sobą w bliskich relacjach. Ludzie ci znali się, współpracowali ze sobą, wspólnie organizowali różne przedsięwzięcia. W siatce wspólnych powiązań byli Pershing, Bolo, Malizna, Wańka czy Słowik ze strony Pruszkowa, Oczko ze Szczecina, Simon z Katowic, Dziad i Ceber z Ząbek, Lutek i Klepak z Wołomina, Nikoś z Gdańska, Carrington i Lelek ze Zgorzelca, Wiesław P. z Kurowa, a obok niego sam Bogusław Bagsik, Orzech z Poznania, Uchal z Wyszkowa i dziesiątki innych, drobniejszych przestępców z Suwałk, Lublina, Bydgoszczy, Opola, Wrocławia, Krakowa i Częstochowy. Ludzie ci przyjaźnili się z tzw. uczciwymi biznesmenami, robili z nimi interesy. Pozostawali w bliskich związkach z wieloma politykami. Znane są kontakty, jakie z mafiosami utrzymywał wicepremier z czasów rządu Mieczysława Rakowskiego, a potem szef GUC i działacz SLD Ireneusz Sekuła.

W Polsce lat 90. funkcjonował twór, który można określić mianem międzymiastówki gangsterskiej. Zgubiła ich pazerność. Wybuchły konflikty, w zamachach trup słał się gęsto. Dzisiaj jedni nie żyją, inni siedzą. Ale natura nie znosi próżni.

Po epoce spirytusowej przyszedł czas na narkotyki - na tym rynku zarabia się dzisiaj najwięcej. Opłacają się nielegalne automaty do gier hazardowych. Wciąż modna jest współczesna forma piractwa, czyli napady na tiry. Plagą stały się porwania ludzi dla okupu.

Według znawców tematu w okresie wymuszonego bezkrólewia na mafijnym tronie zasiadł Andrzej H. ps. Korek z Warszawy, założyciel tzw. grupy mokotowskiej. To on miał przejąć interesy pozostawione przez Pruszków. Jego działalność znana jest policji, szczególnie tej z Komendy Mokotów, od wielu lat. Niektórzy z naszych rozmówców twierdzą, że Korek potrafił sobie kupić bezkarność. Na pytanie, dlaczego Korkowi wciąż się udaje, ze strony policji pada odpowiedź: bo nie udało się zgromadzić przeciwko niemu dowodów procesowych. Tajemnica tkwi w tym, dlaczego się nie udało.

Panuje opinia, że po wyjściu na wolność zarządu Pruszkowa w stolicy dojdzie do nowej wojny gangów. Starzy pruszkowscy będą bowiem chcieli odzyskać utracony teren, a to oznacza, że Korek zacznie strzelać.



Wyszukiwarka