Mniejsza o ministra i NFZ, Polityka gospodarcza- semestr VI


Mniejsza o ministra i NFZ

0x01 graphic

Spory-polemiki: "Służbo zdrowia, ulecz się sama"

0x01 graphic

Lekarz kazał mi zrobić rutynowe badanie krwi. Ponieważ wiarę w ubezpieczalnię straciłem już dawno, poszedłem do lekarskiej spółdzielni na rogu. Wynik był tak dobry, że lekarz kazał powtórzyć badanie. Wpadłem więc na szalony pomysł, aby je zrobić w szpitalu przy ulicy Banacha w Warszawie. Przecież to wielki szpital, więc - rozumowałem - musi mieć dobre laboratorium, a przecież świadczą tam odpłatne “usługi dla ludności”. Pieniędzy im brakuje. Wiem o tym nie tylko z prasy. Gdy parę miesięcy temu leżałem tam, w dniu wyjścia szefowa ekipy obiadowej stanowczym głosem rzekła: “Pan dziś wychodzi, to dla pana tylko zupa, drugie się nie należy!”.

0x01 graphic

2004-02-08

0x01 graphic

Pojechałem więc na Banacha. Najpierw nie mogłem się dopytać, gdzie iść - a ten szpital to całe miasteczko. W końcu usłyszałem, że mam opłacić badanie w rejestracji, gdzie rejestrują się pacjenci, przychodzący do szpitala. Tam kolejka była długa i nieprzyjemna. Ludzie, zapisujący się do szpitala, nie są na ogół we wspaniałych humorach. Rejestratorka wielokrotnie nie potrafiła wytłumaczyć bardziej skomplikowanych spraw prostym pacjentom, którzy przeważają. Ona nie potrafi tłumaczyć, oni nie są w stanie jej zrozumieć... W końcu usłyszałem, że ktoś do mnie przyjdzie. Rzeczywiście przyszła jakaś pani, która pobrała ode mnie opłatę, ręcznie wypisała kwitek itd. - wszystko w taki sposób, iż było oczywiste, że nie zdarza się jej to często. Co lepsze, zapytała o dowód osobisty - choć nie było to badanie na odczyn Wassermanna. Wykorzystałem jednak moment i pokazałem legitymację profesorską. W tym momencie stałem się pacjentem chyba bardziej poważanym. Takie przynajmniej miałem wrażenie.

Po dokonaniu czynności kancelaryjno-księgowych Pani zaprowadziła mnie do pierwszego ambulatorium. Tam tylko mruknęli, żeby pójść do innego, bo oni są zajęci, a w tym drugim nic nie robią. Pani zaprowadziła mnie więc do następnego. Tam na noszach leżał jakiś facet - na moje oko w złym stanie. Obok stały wprawdzie parawany do oddzielania chorych - ale tylko stały. No, ale w końcu to on leżał, a nie ja, więc było jak było. Posadzono mnie na krześle bez podpórki pod rękę i już po drugim wkłuciu pobrano krew. Następnie wręczono mi ampułkę. Zapytałem, co mam z nią zrobić. Powiedziano “nie wiem”. Zapytałem, czy mam zabrać krew do domu. Pokręcono głową “e, nie...”. Powtórnie zapytałem się więc, co mam zrobić z moją krwią. Wtedy spytano, skąd przyszedłem. Powiedziałem, że z rejestracji. Kazano mi zatem wrócić do rejestracji. Z pewną biedą ponownie ją odnalazłem. Tam już nie było “mojej” pani. Zapytałem rejestratorki, co mam zrobić z ampułką. Ta powiedziała, że nie wie. Ponownie zapytałem, czy mam zabrać krew do domu. Tym razem rejestratorka poszła po rozum do głowy i rzuciła: “blok C, centralne laboratorium”. Zapytałem, gdzie jest blok C, centralne laboratorium. Wskazując kolejkę powiedziała, że nie może mnie zaprowadzić. Ponowiłem pytanie, czy może mi powiedzieć, gdzie jest blok C, centralne laboratorium. Tym razem wytłumaczyła, trafiłem i pozbyłem się mojej ampułki.

Wynik był jaskrawo inny od wyniku ze spółdzielni na rogu. Nie tracę nadziei, że w tym podejściu prawidłowy. Życzę Państwu i sobie zdrowia.

MARCIN KULA (Warszawa)



Wyszukiwarka