klis praca, Studia Peadagogika, dysleksja itp


Socjologiczne uwarunkowania modelu małodzietności

W 1999 roku, wg danych GUS-u, po raz pierwszy od wojny liczba mieszkańców Polski zmniejszyła się o około 1000 osób (nie licząc ubytku z powodu emigracji). Oznacza to ujemny przyrost naturalny. Zjawisko spadku urodzeń i zawężonej re­produkcji ludności wystąpiło wcześniej i wyraźniej na Zachozie (obecnie także w Rosji). Większość rodzin w krajach cy­wilizowanych ogranicza się do 1-2 dzieci. Rośnie też liczba małżeństw bezdzietnych. Statystyczna kobieta w Polsce rodzi­ła 1,43 (1,51) dziecka, co nie zapewnia prostej zastępowalności pokoleń. Równocześnie obserwuje się, że społeczeństwa kra­jów cywilizowanych są nieprzychylne wielodzietności, two­rząc w ten sposób antynatalistyczny klimat, który dodatkowo przyczynia się do niechęci rodzenia więcej niż 1-2 dzieci. Zjawisko małodzietności w Polsce (i w krajach postkomunistycz­nych) tłumaczy się w sposób nieco uproszczony: trudną i po­garszającą się sytuacją ekonomiczną oraz wzrostem kosztów utrzymania (rodzice twierdzą, że nie stać ich na kolejne dziec­ko). Sytuację w krajach zamożnych i liberalnych, gdzie wcze­śniej wystąpiła małodzietność, wyjaśnia się z kolei konsump­cyjnym stylem życia, wygodnictwem, czy wręcz egoizmem lu­dzi bogatych. Nie da się ukryć, że oba te czynniki faktycznie nie sprzyjają dzietności. Ale trzeba pamiętać, że wszystkie zja­wiska i procesy społeczne (w tym wypadku małodzietności) są zwykle bardziej złożone i nie dają się zredukować tylko do ekonomii, czy też liberalnego stylu życia. Model małodziet­ności nie tylko już od wieku utrwalił się w społeczeństwach cywilizowanych, ale też przybrał cechy swoistego nowego obyczaju. Stanowi to niekorzystne rokowanie nawet mimo pewnych wysiłków polityki prorodzinnej. Obyczaje mają zwy­kle cechy inercyjne i „cierpią na długowieczność". Warto więc spojrzeć na rodzinę i jej obecne przemiany z szerszej perspek­tywy historyczno-kulturowej, aby w ten sposób poznać korze­nie tego niekorzystnego społecznie zjawiska.

Rys historyczny

Początek cywilizacji oraz podstawa jej rozwoju, wg Pierre'a Chaunu, współczesnego francuskiego socjologa i historyka, zależy od czterech niezbędnych czynników:

1. Co najmniej milion ludzi na stosunkowo ograniczonej przestrzeni.

2. Uprawa zboża.

3. Odpowiedni poziom komunikacji.

4. Jakaś forma języka pisanego.

Oczywiście te cztery czynniki warunkują się wzajemnie, ale przed ich spełnieniem lub jeśli pojawią się nie wszystkie na raz - mamy do czynienia raczej z układem przedcywilizacyj-nym (lub plemiennym). Otóż takie 4 warunki zaistniały przed ok. 6 tys. lat na trzech obszarach - dużych centrach naszej pla­nety: w północnych Chinach, u podnóża Himalajów (Indie) i w basenie Morza Śródziemnego (w dolinie Nilu, Eufratu, Ty­grysu, Jordanu). Centrum basenu Morza Śródziemnego dało początek naszej zachodniej cywilizacji. Z kolei, wg tegoż au­tora, po to, aby mógł nastąpić rozwój oraz ekspansja takiego centrum musiał być osiągnięty pewien pułap demograficzny, tj. ok. 40 ludzi na 1 km2 w ciągu co najmniej 3 stuleci. Począ­tek opanowania świata przez naszą cywilizację miał miejsce w Europie od odkrycia dwóch pozostałych centrów - Chin oraz Indii oraz od odkrycia Ameryki w XV w. Od tego czasu zaczęła się powolna unifikacja planety na wzór cywilizacji za­chodniej. Odpowiednia gęstość i wzrost zaludnienia jako pod­stawowy warunek rozwoju mógł być spełniony tylko dzięki ogromnej, tzw. żywiołowej rodności, utrwalanej w historycz­nym i tradycyjnym modelu obyczajowym naszej cywilizacji patriarchalnej. Rodność musiała być zresztą szczególnie duża, aby kompensować bardzo wysoką śmiertelność ludzi, a głów­nie małych dzieci. W historycznych czasach śmiertelność ma­łych dzieci wynikała nie tylko z ciężkich warunków bytowych ubogich warstw ludzi, wojen i epidemii, ale także z powodu niskich wymagań pielęgnacyjnych wobec dzieci. W pewnych okresach historycznych nawet połowa urodzonych dzieci umierała przed ukończeniem pierwszego roku życia. Do koń­ca XVIII w. dziecko było poza prawem, rodzice decydowali o jego życiu i przyszłości. Dzieci były traktowane instrumen­talnie, jako siła robocza, wojskowa, lub u bogatych - jako pre­stiż rodu.

Mimo żywiołowej rodności bezwzględny wzrost ludności w Europie nie następował zbyt szybko, właśnie wskutek wyżej wymienionych czynników powodujących wysoką śmiertel­ność - nie tylko zresztą dzieci. W XVII wieku na świecie żyło około 0,5 mld ludzi. Stopniowa poprawa warunków byto­wych, a szczególnie od XIX wieku postęp wiedzy medycznej, odkrycie bakterii, potem wirusów jako przyczyn chorób za­kaźnych, wprowadzenie profilaktyki medycznej, zasad higie­ny, szczepień ochronnych - pozwoliło opanować epidemie chorób zakaźnych i w jakiejś mierze chorób z niedożywienia. Wskutek tych osiągnięć społecznych i medycznych zaczęła się powoli zmniejszać umieralność dzieci do pierwszego roku ży­cia. Taka sytuacja spadku umieralności (a jeszcze wysokiej tra­dycyjnie rodności) określa się mianem pierwszego stadium transformacji demograficznej (T.D.). Stadium to początkowo było mało zauważalne. W drugim stadium T.D. następuje dal­szy, już bardzo wyraźny spadek umieralności, przy ciągle jesz­cze bardzo wysokiej tradycyjnej rodności, głównie na wsi. W drugim stadium ma miejsce zjawisko eksplozji demogra­ficznej - gwałtownie wzrasta gęstość zaludnienia. Thomas Malthus (1766-1834), angielski duchowny i ekonomista, twór­ca pierwszej teorii ludnościowej, przewidział i sygnalizował zbliżającą się eksplozję. Ogłosił wtedy swoją pierwszą (znaną dziś jako neomaltuzjańską) teorię demograficzną: „ludność wzrasta w postępie geometrycznym, a środki żywności tylko w postępie arytmetycznym". Wobec tego, aby uniknąć nędzy i niedożywienia należy ograniczyć przyrost naturalny, a rodzi­na powinna posiadać tylko 1-2 dzieci (ein-zwei Kinder Sys­tem). Faktycznie zgodnie z przewidywaniami Malthusa w wy­niku wyżej wymienionej eksplozji nastąpił w XIX wieku gwałtowny wzrost ludności i osiągnął na początku XX wieku w skali świata 1,5 mld ludzi (i rośnie nadal aż do obecnych 6 mld). Wbrew jednak przewidywaniom Malthusa nie towarzy­szył tej eksplozji ludnościowej w Europie (zaznaczam w Euro­pie) w XIX i początku XX wieku wzrost nędzy, a raczej nastą­piła średnia poprawa stopy życiowej.

Na początku XX wieku mniej więcej po I wojnie światowej pojawiło się wśród inteligencji zurbanizowanej (wywodzącej się często z ziemiaństwa) nowe zjawisko: obok spadku umie­ralności równolegle wystąpił spadek urodzeń. Oznaczało to przejście do trzeciego stadium transformacji demograficznej. Trzecie stadium T. D. polega więc na obniżającej się stale umieralności niemowląt (do pierwszego roku życia) i równo­legle spadku rodności kobiet i zapoczątkowanie modelu ma-łodzietności. Trzecie stadium z ową małodzietnością począt­kowo dotyczyło tylko niewielkiej grupy społecznej - wymie­nionej wyżej inteligencji zurbanizowanej. Pozostałe warstwy społeczne, a głównie wieś pozostawała ciągle (mniej więcej do lat 50-60. XX w.) w fazie drugiego stadium transformacji i pewnej eksplozji ludnościowej. Oprócz trzeciego stadium transformacji związanej ze spadkiem urodzeń, wpływ na stop­niowe rozpowszechnianie się modelu małodzietności miały także inne, różnorodne czynniki społeczne:

1.  Przede wszystkim emancypacja kobiet, która zaczęła się na przełomie wieków (XIX i XX) jako słuszny, choć nie wol­ny od błędów proces wyzwalania się kobiet z patriarchalnej zależności prawnej, ekonomicznej i obyczajowej, a równocze­śnie odchodzenie od przymusu rodzenia i wychowywania licznego potomstwa. Wraz z emancypacją kobiet zaczął się szeroki udział kobiet w kształceniu zawodowym, średnim i wyższym oraz, szczególnie po II wojnie światowej, masowe podejmowanie przez kobiety pracy zawodowej, także nauko­wej. Kształcenie kobiet, praca i zaangażowanie w życie spo­łeczne nie sprzyjają wielodzietności.

2. Drugim znaczącym czynnikiem upowszechniania się mo­delu małodzietności była stale rosnąca urbanizacja wskutek migracji ludzi ze wsi do miast. Urbanizacja oznacza także przyjęcie miejskiego stylu życia oraz spadku liczby urodzeń.

3. Równocześnie z wyżej wymienionymi zjawiskami (eman­cypacji i urbanizacji) spadła w społeczeństwie ranga macie­rzyństwa. Wielokrotne macierzyństwo zaczęto traktować jako dowód pewnego „zacofania". Wysoką natomiast rangę miała praca zawodowa, a szczególnie o charakterze fachowym i na­ukowym.

4.   Istotnym czynnikiem małodzietności jest pozytywne w istocie zjawisko wzrostu wymagań pielęgnacyjnych wobec dziecka. Postęp społeczny, medyczny, a także rozwój psycho­logii, pedagogiki i oświaty ogólnej, wywierał (i wywiera) na­cisk na dbałość o dziecko już od jego urodzenia (a nawet od poczęcia). Dziecko powinno mieć zapewnioną opiekę lekar­ską, być poddawane okresowym badaniom, szczepieniom, ra­cjonalnie żywione, ubrane (modnie), posyłane do szkoły, kształcone. Wymagania wobec dziecka mają raczej charakter materialno-konsumpcyjny, mimo że współczesna psychologia zaleca również dbałość o portrety emocjonalno-uczuciowe dziecka oraz osobisty z nim kontakt (te ostatnie są mniej zna­ne w pewnych kręgach społecznych). Wszystkie te wymagania odczuwane są przez rodziców jako duże obciążenie, zmuszają do koniecznych wyrzeczeń oraz poświęcenia dziecku więcej niż dawniej czasu, uwagi i wysiłków wychowawczych. Rodzi-

ce, a szczególnie matki boją się kolejnego dziecka i związa­nych z tym nowych trudów oraz przerw w pracy. Dla więk­szości kobiet (nie tylko wykształconych) dłuższa izolacja od kontaktów społecznych i zawodowych bywa szczególnie fru­strująca. Należy więc sądzić, że obecne, słuszne przecież, wy­magania stawiane rodzicom są jednym z hamulców posiada­nia więcej niż 1-2 dzieci. Z wysokimi wymaganiami łączy się także problem zapewnienia opieki małemu dziecku (nie każ­dy ma chętną do zajęcia się dzieckiem babcię). Opieka insty­tucjonalna (żłobki) jest słusznie krytykowana, zagraża bo­wiem potrzebom rozwojowym dziecka. Przedłużone urlopy macierzyńskie (i wychowawcze) nieco poprawiają sytuację, ale nie rozwiązują jej całkowicie.

5. Polityka PRL była wbrew deklaracjom raczej antyro-dzinna i antynatalistyczna. Władze PRL bały się nadmier­nego przyrostu (znane hasło z lat 60. W. Gomułki „dzieci i konie nas zjedzą"). Szczególnie widoczne nastroje antyna-talistyczne wśród władz miały miejsce po uchwaleniu w 1956 roku ustawy o dopuszczalności przerywania ciąży z tzw. przyczyn społecznych. Warto w tym miejscu przypomnieć, że pierwsza na świecie legalizacja aborcji miała miejsce już w 1920 roku w byłym ZSRR za czasów i z inicjatywy Lenina (potem czasowo wycofana i znów wprowadzona przez Chruszczowa w 1955 r.). Kraje zachodnie wzorem państw komunistycznych także wprowadziły u siebie legalizację przerywania ciąży ze względów społecznych, w 1973 roku USA i Niemcy, w 1975 - Francja, kraje skandynawskie i in­ne z wyjątkiem Irlandii i Portugalii. Polityka państw za­chodnich, a szczególnie USA wobec krajów nierozwiniętych (tzw. Trzeci Świat) była w tamtym okresie wyraźnie antyna­talistyczna, zmierzająca do ograniczenia u nich przyrostu naturalnego.

Współczesność w zarysie

Nowe czynniki ograniczające dzietność związane z transfor­macją ustrojową i przejściem do gospodarki rynkowej:

1. Wzrost bezrobocia (szczególnie w byłych PGR) i zuboże­nie znacznej części społeczeństwa.

2. Brak mieszkań (zerowy przyrost powierzchni lokalowej).

3. Złożone przyczyny psychologiczne, szczególnie wśród lu­dzi, którzy z trudem lub w ogóle nie potrafią przystosować się do nowej sytuacji. Niepewność, lęk przed jutrem, brak per­spektyw łączy się często z utratą poczucia sensu życia (wzrost liczby samobójstw). Takie pesymistyczne nastroje nie sprzyja­ją motywacji do posiadania dzieci.

4.  Wzrastające zjawisko niepłodności małżeńskiej, a szcze­gólnie w ostatnim czasie niepłodności męskiej (około 40%). Jedną z przyczyn niepłodności kobiecej są przebyte sztuczne poronienia, głównie pierwszej ciąży i stany zapalne dróg rod­nych. Niepłodność męska jest sprawą bardzo złożoną, poza przebytymi schorzeniami przenoszonymi drogą płciową (STD), prawdopodobną przyczyną jest skażenie naturalnego środowiska. Zgodnie z nowymi badaniami, substancje tok­syczne znajdujące się w środowisku, m.in. niektóre pestycydy (herbicydy), także dawniejsze DDT, niektóre żywice, sztuczne tworzywa (plastiki) mają działanie estrogenopodobne - blo­kujące płodność u samców w przyrodzie, a być może także u człowieka.

5.  Postawy konsumpcyjne - hedonistyczne (wzorem boga­tych krajów zachodnich) nastawienie na maximum posiada­nia i „używania życia" powodują często świadomą rezygnację z posiadania dzieci, model 2+0. Dla tej grupy ludzi wymyślo­no na Zachodzie nazwę DINK (Double Incom No Kids), co w wolnym tłumaczeniu oznacza - nie masz dzieci - masz po­dwójny dochód (zysk).

 

Czynniki funkcjonujące na świecie, które również zagrażają dzietności:

1.  Rewolucja seksualna, która pojawiła się w latach 60. w USA i na Zachodzie (ruch hippisów) rozeszła się na cały świat cywilizowany. Co prawda fala rewolucji seksualnej z jej hasłami „wyzwolonego seksu" powoli opada (przestaje być „modna"), tym niemniej pozostała po niej swoboda seksualna, która objęła także młodzież żeńską (w tradycji obyczajowej dziewczęta wychowywano bardzo restryktywnie w tej sferze życia, gdy młodzież męska od zawsze miała prawo do swobody seksualnej na zasadzie podwójnej moralności - prostytucja).

2.  Upowszechnienie antykoncepcji, dopuszczalność aborcji sprzyja również swobodzie seksualnej i odwrotnie - swoboda seksualna przyczynia się do wzrostu aborcji, głównie ciąż przedmałżeńskich.

3.  Na fali rewolucji i swobody seksualnej wzrosła zachoro­walność na STD, a także na początku lat 80. pojawiło się no­we zagrożenie - AIDS - nabyty zespół obniżonej odporności. Przyczyną AIDS jest retrowirus HIV przenoszony głównie drogą płciową, obecnie głównie drogą kontaktów heteroseksu-alnych oraz przez igły używane przez narkomanów. W 1999 ro­ku ogółem na świecie zarejestrowano około 34 min zakażo­nych HIV, z tego zmarło na pełnoobjawowy AIDS 13,5 min ludzi. Szczególnie zagrożona HIV/AIDS jest Afryka i Azja Po-łudniowo-Wschodnia. W pewnych obszarach Afryki co 4 mieszkaniec jest nosicielem HIV. W krajach tzw. Trzeciego Świata problemem nie jest kwestia dzietności, dramatycznym problemem tych krajów (biednej części Afryki) jest problem głodu i nędzy, ciągłych wojen plemiennych, migracji, epide­mii, a ostatnio epidemii AIDS. Wszystkie te czynniki dzie­siątkują ubogą ludność tego obszaru. Rodzi się pytanie, czy Afryka jest kontynentem wymierającym? Główną przyczyną szerzenia się AIDS na tych obszarach jest nasilona prostytu­cja oraz prostytucja nieletnich (Tajlandia). W Rosji ostatnio notuje się wzrost HIV/AIDS o 51%, w Polsce (dane z 1998/99) - zarejestrowanych nosicieli HIV było 6118, z tego narkoma­nów 3932. Zmarło z powodu pełnoobjawowego AIDS 470 osób. Bardzo niekorzystnie przedstawia się stosunek zakażo­nych mężczyzn do zakażonych kobiet. Dawniej wynosił 20:1, obecnie 3:1. Rośnie zachorowalność wśród kobiet, co oznacza również zakażenia HIV/AIDS urodzonych dzieci.

Te wszystkie wymienione czynniki, dawniejsze i nowe, a być może mniej uchwytne spowodowały stopniowe rozsze­rzenie się i demokratyzację modelu małodzietności na całe społeczeństwo. Objęły także w latach 50. ludność wiejską. Co prawda po II wojnie światowej spadkowa tendencja urodzin i zaczynające się trzeciego stadium T.D. zostało zamaskowa­ne przez czasową powojenną zwyżkę urodzin, tzw. powojenny „Baby Boom" z lat 1945-50-60. Wynikło to z powojennego łą­czenia się rodzin, a także zakładania rodzin przez roczniki z okresu eksplozji, „nadrabianie" strat wojennych itp. Wtedy to w latach powojennych z racji okresowego „Baby Boomu" odżyły nastroje maltuzjańskie i neomaltuzjańskie i wiara w przeludnienie świata. Tytuły prasowe z lat 70. (np. „Bomba De" lub „Czy będziemy żyć na stojąco" itp.) sugerowały zbli­żającą się katastrofę nadmiernego przyrostu naturalnego. Nie brakowało także (i do dziś) poglądów, że nadmiar ludzi jest jedną z głównych przyczyn kryzysu ekologicznego (więcej lu­dzi, więcej zużytych surowców, większa produkcja, więcej za­nieczyszczeń i odpadów). Łączenie kryzysu z nadmiernym przyrostem jest niesłuszne. Kryzys ekologiczny wynika z za­stosowania technik niszczących wobec przyrody, a przede wszystkim z niskiej świadomości ekologicznej społeczeń­stwa, bezmyślnej lub wrogiej postawy wobec środowiska na­turalnego.  Poglądy o przeludnieniu świata (przekonanie

o stałej eksplozji), głównie te z lat 50-80., choć nie wpływały bezpośrednio na osobiste decyzje rodziców o urodzeniu ko­lejnego dziecka, tym niemniej tworzyły pewien antynatali-styczny klimat i nieuświadomioną formę racjonalizacji (uza­sadnienia) własnych postaw antynatalistycznych. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na mało uświadomiony fakt, że utrwalony w krajach cywilizowanych model małodzietności (mimo okresowego „Baby Boomu") zaczyna przybierać (wła­ściwie już przybrał) cechy nowego obyczaju. Obyczajowość jest jednym z najstarszych systemów normatywnych społe­czeństwa (obok religii, moralności i prawa), ale ma charakter nieoficjalny i niepisany (choć opisywany w literaturze). Oby­czaje wywierają wyjątkowo silną presję na świadomość prze­ciętnych ludzi, ponieważ kryterium i sankcją obyczajową jest opinia publiczna (wypada - nie wypada, a nie dobro - zło) oraz naśladownictwo - „wszyscy tak robią". Niepisana norma obyczajowa głosi obecnie, że „nie wypada" mieć więcej niż 1-2 dzieci. Szereg badań socjologicznych i obserwacja życia po­twierdza fakt funkcjonowania modelu małodzietnego, jako swoistego obyczaju. Badania socjologiczne D. Markowskiej (PAN) z początku lat 80. wykazały, że w opinii mieszkańców Warszawy wielodzietność była traktowana jako dowód zaco­fania, braku kultury lub braku rozumu. Z badań socjologicz­nych Łobodzińskiej z tego samego okresu wynikało, że trze­cia ciąża była (i jeszcze jest) z reguły nieakceptowana przez bliższe i dalsze środowisko kobiety (stąd statystycznie czę­ściej były przerywane trzecie i kolejne ciąże małżeńskie). Ba­dania kobiet bułgarskich wykazały, że głównym czynnikiem przerwania ciąży był „wstyd przed sąsiadką" z powodu trze­ciej lub kolejnej ciąży. Nie tylko zresztą dorośli, a głównie matki wielodzietne były wyśmiewane przez otoczenie. Dzie­ci i młodzież z rodzin wielodzietnych także bywają zawsty­dzane, co w sposób krzywdzący frustruje ich naturalną po­trzebę uznania i akceptacji. W tym miejscu pozwolę sobie na przekazanie osobistych doświadczeń. W okresie prokreacyj­nym mego pokolenia - lata 50-60. panowała już powszechnie małodzietność (w moim i nie tylko moim środowisku), a po­siadanie dwojga (ostatecznie trojga) dzieci było powszechnie czymś wstydliwym. Decydując się na urodzenie pięciorga (potem szóstego dziecka), musiałam chcąc nie chcąc zderzyć się z panującym w społeczeństwie obyczajem i dezaprobatą środowiska, zarówno rodzinnego (pochodzę z rodziny mało-dzietnej), jak i środowiska towarzyskiego oraz środowiska le­karskiego. Doświadczyłam wtedy mnóstwa krytycznych ko­mentarzy, uszczypliwości, nie mówiąc o epitetach, a przede wszystkim zdziwienie, że będąc lekarzem decydowałam się na kolejne dziecko. Natomiast ku memu zaskoczeniu w cza­sie szóstej ciąży nie doznałam już specjalnych przykrości ze strony środowiska, ale wtedy byłam na stanowisku dyrektora dużej placówki służby zdrowia. Widać, że stanowisko budzi duży respekt społeczny. Z tej pozycji górowałam nad otocze­niem i nie docierały do mnie żadne złośliwości ani komenta­rze. Odczuwałam pełny komfort psychiczny. Ostatnie dziec­ko wynagrodziło mi wszystkie przykrości związane z urodze­niem poprzednich.

Cytowane badania socjologiczne (Makowska, Łobodzińska) potwierdziły moje osobiste doświadczenia, ale co ciekawsze -społeczno-obyczajową dezaprobatę wobec wielodzietności po­twierdzają także aktualne świadectwa rodzin wielodzietnych. W 1995 roku w Nowym Sączu z inicjatywy Krystyny Zając powstała fundacja rodzin wielodzietnych (licząc od czwartego dziecka wzwyż). Fundacja organizuje coroczne wakacyjne spotkania rodzin razem z dziećmi (rodziny są typowane przez diecezje). Celem spotkań jest wzajemne poznanie, wymiana doświadczeń, kontakty z ciekawymi ludźmi, ale i odpoczynek, wycieczki. Byłam na 4 takich spotkaniach. Wszystkie świa­dectwa wielodzietnych par małżeńskich potwierdzają, że (nie tylko) trudności ekonomiczne, a nawet problemy wychowaw­cze nie są pierwszoplanowe. Najbardziej bolesnym proble­mem tych rodzin jest społeczna dezaprobata (prawie dyskry­minacja) ze strony ich środowiska społecznego. Okazało się, że te spotkania spełniają przede wszystkim rolę swoistej psy­choterapii, wzajemnego wsparcia, dowartościowania i poczu­cia, że nie są osamotnieni. W ostatnich latach rodziny, które były na spotkaniach, zakładają w swoich miejscowościach ko­ła rodzin wielodzietnych.

Badania przeprowadzone w przez Fundację „Głos dla życia" (Poznań 2000 r.) dowiodły, że ogólny poziom wykształcenia rodziców rodzin wielodzietnych jest wyższy niż przeciętny. Wyniki te mogą być dla wielu zaskakujące wobec wciąż poku­tującego stereotypu, według którego rodzina wielodzietna to rodzina z niewykształconymi, niezaradnymi rodzicami o ra­czej niskim poziomie inteligencji. Taki punkt widzenia przed­stawia rodzinę wielodzietną jako pewnego rodzaju problem społeczny, a nie pożądany i atrakcyjny model rodziny. Jedno­cześnie wyniki te wskazują na fakt, że problemy tych rodzin wynikają nie z ich niezaradności, a raczej z nieprawidłowego podziału dóbr. W Polsce model małodzietności zaczął się po I wojnie wśród inteligencji, a teraz model ten odwraca się wśród inteligencji, bowiem obecnie w rodzinach inteligenc­kich pojawia się trzecie dziecko (lub kolejne).

Obyczaj a moda na małodzietność

Teza ta jest pewną tendencją, według której rodziny inteli­genckie mają małą liczbę dzieci. Aktualne obserwacje wyka­zują, że to właśnie w rodzinach o wysokim poziomie wy­kształcenia pojawia się trzecie lub kolejne dziecko. Wg da­nych z 1995 roku struktura rodzin wielodzietnych w Polsce przedstawia się następująco:

rodziny z 1 dzieckiem             37%

rodziny z 2 dzieci                   34%

rodziny z 3 dzieci                   12%

rodziny bezdzietne                 12%

rodziny z 4 dzieci                     5%

Łącznie 71% stanowią rodziny małodzietne (1-2 dzieci).

W Poznaniu w 1995 roku:

rodziny z 1 dzieckiem             40%

rodziny z 2 dzieci                   37%

rodziny z 3 dzieci                    9%

rodziny bezdzietne                 13%

rodziny z 4 i więcej dzieci         1%

Demografowie nie mogli rzecz jasna nie zauważyć tendencji spadkowych urodzeń i modelu małodzietności. Już w 1983 ro­ku na zjeździe demografów w Warszawie padło sformułowa­nie, że „puls demograficzny w Polsce jest bardzo osłabiony". Zaczęto nawet ostrożnie korygować demograficzne prognozy dla Polski i świata na rok 2000, ale wtedy w latach 80. za cza­sów PRL te informacje demograficzne nie były podane do pu­blicznej wiadomości. Społeczeństwo nadal żyło w przekona­niu o przeludnieniu świata, mimo widocznej małodzietności. Wskaźnik reprodukcji netto określa stosunek ilości córek do ilości matek i oznacza reprodukcję prostą, rozszerzoną lub za­wężoną. Przykładowo, jeśli 100 matek pozostawia 70 córek zdolnych do prokreacji, to 70 dzielone przez 100 = 0,7.

W latach 80. taką zawężoną reprodukcję miały Niemcy Za­chodnie, także niektóre miasta w Polsce, np. Łódź, Warszawa (0,6).

Obecnie wskaźnik dzietności, tj. liczba dzieci na statystycz­ną kobietę w Polsce wynosi 1,43 (1,51), a żeby była prosta za­stępowalność pokoleń winno być na statystyczną kobietę 2,1 dziecka. We Francji dzietność na kobietę wypada 1,7, w An­glii 1,55, w Niemczech 1,3, w Rosji 1,35, średnio w Unii Eu­ropejskiej 1,4. W krajach rozwijających się także pojawiła się tendencja spadkowa, która była sygnalizowana przez demo­grafów w latach 80. W 1996 r. w 51 krajach wystąpił brak za­stępowalności pokoleń. Rodziny wielodzietne w Polsce sta­nowią 1,9%, w Poznaniu 0,8%. Konsekwencją zawężonej re­produkcji jest starzenie się społeczeństwa. Obecnie przyjmu­je się granice starzenia 15% osób powyżej 60 roku życia. Cy­towany już Pierre Chaunu twierdzi, że prawdziwym zagroże­niem cywilizacji nie jest wizja przeludnienia, ani nawet kata­strofa nuklearna czy ekologiczna, a groźba starzenia się i de-populacji społeczeństw cywilizowanych. Rozwój zależy od wyobraźni, a ludzie starzy są jej (statystycznie) pozbawieni. Czeka nas, podobnie jak w krajach zachodnich, „boom" 80-latków i związane z tym problemy utrzymania rosnącej gru­py ludzi w wieku pozaprodukcyjnym przez malejącą grupę ludzi w wieku produkcyjnym. Skutki starzenia się społeczeń­stwa ponoszą już dzisiaj (nieświadomie) rodzice wielodzietni, nie mając ze strony społeczeństwa ani wsparcia ekonomicz­nego, ani moralnego.

Cytuję fragment listu ojca rodziny wielodzietnej: „czy ci lu­dzie z wyboru jedno- lub bezdzietni mają świadomość, że ktoś na nich dziś pracuje, wychowując przyszłych płatników ZUS, VAT, akcyzy itp. Ktoś dzisiaj wychowuje tych, którzy w przy­szłości wyprodukują żywność. Ktoś pierze dziś pieluchy leka­rza, który za 40 lat zoperuje prostatę zgrzybiałego DINKA. Bez ludzi, którzy wytworzą towary i będą świadczyć usługi - same pieniądze bogatych DINKÓW staną się bezwartościowe".

„Ale warto też, aby rodziny wielodzietne uświadamiały so­bie, że wychowują dzieci dla tych, którzy uważają, że nie ma­ją wobec nich żadnych zobowiązań" (dodatek „Gazety Wybor­czej" - „Wysokie Obcasy"). Taka jest smutna prawda. Pytanie - czy obecny model dzietności i zawężonej reprodukcji może ulec zmianom? Są pewne przesłanki, że tam, gdzie ten model zaczął się wcześniej (np. wśród inteligencji zurbanizowanej po I wojnie światowej, także we Francji na początku XX w.) po­jawiają się pewne tendencje do posiadania trzeciego dziecka (trójdzietność nieco wzrasta wśród inteligencji). Na razie jed­nak działa zbyt wiele wyżej opisanych czynników hamujących dzietność, aby można było liczyć na szybkie zmiany. Model nabrał już cech nowego obyczaju, a obyczaje mają tendencje inercyjne i „cierpią na długowieczność". Demografia z kolei działa na „długich falach" i raz obniżone wskaźniki dzietno­ści z trudem dają się wyprostować. Społeczeństwo dzisiejsze być może zaczyna powoli uświadamiać sobie sytuację i widoczną już „gołym okiem" małodzietność oraz wzrost liczby ludzi starych, ale samo pozostaje nadal w modelu małodziet-nym. Dawne prognozy dla Polski - 40 min około lub po roku 2000 - raczej uległy korekcie i obecnie szacuje się, że w poło­wie XXI wieku będzie nas nie więcej niż 35 min (spadek za­ludnienia).

Tradycyjna rodzina patriarchalna była dawniej ostoją wie-lodzietności (przynajmniej na wsi), ale tradycyjna rodzina oparta na dominacji mężczyzny i sztywnym podziale ról na kobiece (opieka i wychowanie dziecka) i męskie (praca za­robkowa) powodowały ograniczenie kobiety tylko do środo­wiska rodzinnego, nie zaspokajając często jej szerszych aspi­racji (pisze o tym Jan Paweł II w „Liście do kobiet", czerwiec 1995 r.). „Obecne przemiany społeczne, emancypacja kobiet, kształcenie oraz udział kobiet w życiu społecznym z trudem dają się pogodzić z tradycyjnym modelem rodziny. Nie ozna­cza to, że nie ma dziś kobiet i małżeństw, które przed iluś la­ty funkcjonowały w rodzinach jeszcze tradycyjnych (patriar-chalnych) - nie potrafiły pogodzić roli żony i matki (nawet wielodzietnej) z kształceniem i pracą zawodową. Są też takie kobiety (i mężczyźni) wychowane w tradycyjnych rodzinach (patriarchalnych), którzy akurat wynieśli dobre doświadcze­nia ze swego dzieciństwa i chciałyby w swojej rodzinie kon­tynuować wyniesione z rodziny pochodzenia dawne zwycza­je. Ogólnie jednak rzecz biorąc rodzina ulega dziś przemia­nom i nawet w jej tradycyjnej wersji, gdy kobieta z wyboru pozostaje w domu i wychowuje dzieci, a mężczyzna zarabia na utrzymanie - nie jest już na ogół rodziną wielodzietną ani wielopokoleniową. Paradoks tradycyjnej rodziny polega na tym, że także nie sprzyja już wielodzietności. Natomiast obecnie coraz częściej młoda, kształcąca się lub wykształcona kobieta boi się, że po założeniu rodziny i urodzeniu dziecka, cały ciężar opieki i wychowania (zgodnie z tradycją) spadnie na nią. Wobec tego często te kobiety rezygnują z założenia ro­dziny, wybierają samodzielność i karierę zawodową. Około 20% kobiet nie wychodzi za mąż, być może z różnych powo­dów. A jeśli te wykształcone kobiety wychodzą za mąż, to od­kładają urodzenie dziecka na później. Obserwuje się stałe opóźnianie urodzenia pierwszego dziecka i zwykle rodzą tyl­ko jedno dziecko. Pewną nadzieję na dzietność można raczej wiązać z nowym rodzącym się modelem partnerskim, który wydaje się być bardzo adekwatny do obecnej sytuacji spo­łecznej. Partnerstwo przeciwstawia się sztywnemu podziało­wi ról na kobiece i męskie. Role są dzielone między oboje małżonków i za ich zgodą i wg aktualnych możliwości ojca i matki. Partnerski model od początku włącza ojca do opieki i wychowania małego dziecka na równi z matką. Korzysta z tego dziecko, mając kontakt uczuciowy symetrycznie i z oj­cem, i z matką. W tradycyjnej rodzinie patriarchalnej małe dziecko zdane wyłącznie na matkę było często „niedowarto­ściowane uczuciowym kontaktem z ojcem". Należy mieć na­dzieję, że jeśli kobiety zrozumieją, że ciężar rodzicielstwa bę­dzie rozłożony na dwie osoby (w układzie partnerskim), nie będą tak łatwo rezygnowały z założenia rodziny i posiadania dzieci. Tutaj otwiera się problem wychowania młodego poko­lenia - w rodzinie pochodzenia i szkale oraz przygotowanie obu płci (chłopca i dziewczyny) do ról rodzicielskich i odpo­wiedzialności za przyszłą rodzinę. Przemiany w rodzinie są procesem, a nie gwałtownym przejściem od modelu patriar-chalnego do partnerskiego.

Współczesne przemiany w rodzinie w kierunku partnerstwa pozytywnie ocenia też Jean Vaneir, założyciel „Arki", który na Kongresie Rodzin w 1994 roku powiedział m.in., że „trady­cyjne struktury rodziny, oparte na dominacji mężczyzny i zbyt sztywnym podziale ról utrudniają wzajemną miłość" (a obecnie, paradoksalnie, utrudniają dzietność). Obecny kryzys ro­dziny patriarchalnej stwarza, mimo przejściowych trudności, większą równowagę moralną między kobietą i mężczyzną i szansę odnowy rodziny w duchu chrześcijańskim.

Na zakończenie: małodzietność jest faktem społecznym i demograficznym, wobec tego, poza oceną tego faktu, jego ge­nezy i skutków w postaci zawężonej reprodukcji ludności (co skrótowo próbowałam przedstawić) - nie można pominąć problemu, jaką metodą ludzie ograniczają liczbę swego po­tomstwa?

Metody planowania rodziny nie są tematem tej publikacji, tym nie mniej warto przypomnieć, że współczesne społeczeń­stwo ma do wyboru dwie drogi:

1.  Sztuczną kontrolę urodzin (birel control) - antykoncep­cja, legalizacja aborcji, sterylizacja oraz alternatywną drogę w postaci naturalnego planowania rodziny (metody rozpozna­wania płodności - NPR wg WHO). Sztuczna kontrola uro­dzeń pociąga za sobą szereg znanych i omawianych konse­kwencji psychologicznych, moralnych i medycznych, które nie będą tu omawiane.

2.  W latach 20. XX wieku miało miejsce przełomowe od­krycie, że płodność ludzka jest zjawiskiem cyklicznym. Od­krycie to stworzyło możliwość opracowania w latach 50-70. (m.in. Billing, Petzer) naturalnych, ekologicznych metod roz­poznawania okresu płodnego u kobiety, ale funkcjonujących jako rytm danej pary. Niezaprzeczalnym walorem NPR, pro­mowanej także przez WHO, jest szeroko rozumiana ekologiczność. Nie zaburzają równowagi ekologicznej organizmu kobiety (także równowagi psychologicznej rodziny). Tym sa­mym chronią zdrowe środowisko dla planowanego poczęcia. Szczególnie ważne są wobec rozmiarów skażenia biosfery i na­turalnego środowiska, w którym przyszło nam obecnie żyć. Metody ekologiczne są przede wszystkim wyrazem szacunku wobec praw natury, życia oraz akceptacji dziecka jako samo­istnej wartości.

Na zakończenie wracam do myśli Pierre'a Chaunu, badacza 6 tys. lat dziejów naszej cywilizacji basenu Morza Śródziem­nego. To w tej cywilizacji, pomimo jej błędów i, niestety, okre­sowego nawrotu do barbarzyństwa wynaleziono i rozwinięto pismo, kulturę, sztukę, nauki i abstrakcję. W naszej cywiliza­cji człowiek spotkał Boga lub, mówiąc językiem świeckim, tu przed dwoma tysiącami lat narodziło się chrześcijaństwo. I choć ludzkość, jako całość, nie dorosła jeszcze do tej idei i zrozumienia nauki Chrystusa, to właśnie chrześcijaństwo przekazało nam uniwersalne prawdy i wartości, bez których nie przetrwalibyśmy aż do dziś i bez których nie byłby możli­wy dalszy rozwój człowieka i świata. Wreszcie za tę cywiliza­cję wszyscy powinniśmy się czuć odpowiedzialni, aby uchro­nić ją przed katastroficzną wizją samozagłady nuklearnej, ekologicznej, ale... i ludnościowej.


Krystyna Neugebauer

lekarz dermatolog - wenerolog

zajmuje się psychologią prenatalną

i ekologią rodziny


Wykład wygłoszony podczas konferencji „Blaski i cienie wielodzietności" 14.06.2000. w Poznaiu. Materiały udostęp­nione przez Fundację „Głos dla życia".


Bibliografia

1. E Chaunu: „Forum" z lat 70.

2. E. Fromm „Zapomniany język"

3. D. de Rougemont „Miłość a świat kultury zachodu", 1957

4. Jan Paweł II „List do kobiet", „Pallotinum", Poznań, 1995

5. Materiały z Kongresu Rodzin, Warszawa, 1994

6. Materiały dotyczące AIDS



Wyszukiwarka