Ulica nie jest dla dzieci, Resocjalizacja, Streetworking


Ulica nie jest dla dzieci

Zarabiają na życie żebrząc, odprowadzając wózki przy supermarketach, myjąc szyby samochodowe lub kradnąc. Zazwyczaj piją alkohol i wąchają klej. Mają od kilku do kilkunastu lat. Mówi się o nich dzieci ulicy, bo wychowuje je ulica.

W terminologii międzynarodowej wśród dzieci ulicy wyróżnia się kilka kategorii:

- street working children - dzieci, które pracują na ulicy, ale utrzymują kontakt z rodziną i zazwyczaj wracają tam na noc;

- street living children - dzieci, które mieszkają i pracują na ulicy i prawie nie utrzymują kontaktu z rodziną;

- children at risk - dzieci, których warunki życia dalekie są od postanowień Konwencji o Prawach Dziecka; ciężko pracują lub przebywają w więzieniach.

Biorąc pod uwagę realia polskie oraz innych krajów postkomunistycznych, definicję dzieci ulicy trzeba poszerzyć o te, które większość swojego życia spędzają na ulicy i dla których ulica jest głównym środowiskiem życia. Takie dzieci często nie wykraczają poza tzw. normę określaną przez placówki oświatowe, sypiają w domach swoich rodziców czy opiekunów, ale nie znajdują tam żadnego wsparcia emocjonalnego. Przebywają więc na ulicy nie tylko z poczucia nudy i braku alternatywnych zajęć, ale z powodu życiowej konieczności.

Bukareszt, Sofia, Bogota, Rio de Janeiro, Warszawa...

Niedawno obejrzałam film dokumentalny pod tytułem "Children underground". Opowiadał o dzieciach rumuńskich, których domem jest stacja metra w Bukareszcie. Dzieci ulicy ściągają tu z całego kraju, szczególnie zimą, bo w grupie w dużym mieście łatwiej jest przeżyć. Nie chodzą do szkoły, wiele z nich nie umie czytać ani pisać. Popełniają drobne przestępstwa, są ofiarami przemocy. Większość z nich wącha klej, farby, lakier samochodowy. Tworzą grupy, na czele których stoi "boss", nadzorujący dany obszar miasta lub jedną ze stacji metra. Każdy członek grupy musi płacić bossowi haracz. Jedno ładnie wyglądające dziecko, może wyżebrać dziennie 500 tys. lei (ok. 20 dolarów). Bochenek chleba kosztuje 5 tys. lei, litr mleka 6 tys., a hot dog 10,5 tys. Do żebrania wystawiają najmłodszych. Wiadomo - nastolatkowi, który śmierdzi papierosami i lakierem samochodowym, nikt nie da forsy. A kilkuletniej dziewczynce, przycupniętej w kucki przed kościołem i patrzącej wielkimi, głodnymi oczami, każdy wrzuci parę groszy. Większość pieniędzy zabiera boss w zamian za ochronę, miejsce do spania i jedzenie. Każdy boss ma swoich szpiegów, więc trudno go oszukać. Im starsze i brzydsze staje się dziecko, tym mniej przynosi pieniędzy i jest gorzej traktowane.

Liczba dzieci ulicy w Rumunii jest na pewno wyższa niż w Polsce. Choć dokładnych danych na ten temat nie ma. Krajowy Komitet Wychowania Resocjalizującego szacuje, że tylko w Warszawie jest ich około 15 tysięcy.

Mówi się, że dzieci ulicy to "produkt" transformacji politycznej i ustrojowej, która doprowadziła do zubożenia społeczeństwa. Ludzie czują się zagubieni i nie potrafią przystosować do nowych warunków, tracą pracę i trudno im znaleźć inną. Bieda sprzyja zaś powstawaniu różnych patologii, między innymi powoduje, że coraz więcej dzieci próbuje wyżywić się na ulicy. Z tego procesu Polska otrząsa się szybciej niż Rumunia. Kiedy w 2000 roku średni dochód na mieszkańca Rumunii utrzymywał się na poziomie 46 dolarów, w Polsce było to 487. Nie bez znaczenia jest również fakt, że ludność Polski jest dość jednolita - mamy zaledwie kilka mniejszości narodowych. W Rumunii jest inaczej, zwłaszcza jeśli uwzględnimy Cyganów, których styl życia jest szczególny i dla których żebranie oraz posługiwanie się w tej profesji dziećmi, jest tradycyjnym sposobem zarabiania na życie. Jednak mimo tych różnic ani Polska, ani Rumunia nie radzą sobie z problemem dzieci ulicy. A problem ten będzie niewątpliwie narastał.

Jest to jednak zjawisko również na skalę światową, dotyczy zarówno bogatych europejskich stolic, jak i Bukaresztu, Sofii, Bogoty, Nairobi, Rio de Janeiro czy Warszawy. Z danych międzynarodowych wynika, że na ulicach światowych metropolii przebywa dziś sto milionów włóczących się dzieci w wieku od kilku do kilkunastu lat. Różnica polega na tym, jak radzą sobie z tym problemem poszczególne państwa i jak władze tych państw traktują dzieci ulicy. W wielu krajach są one aresztowane za włóczęgostwo, trafiają do więzień, gdzie przebywają dorośli przestępcy. Często są tam bite, torturowane, gwałcone. Przykładem państw, które w sposób bardzo brutalny traktują swoich "uliczników" jest Brazylia i Gwatemala. W latach 90. dochodziło tam nawet do mordowania dzieci przez funkcjonariuszy policji.

Piranie, hieny, wojownicy

Wbrew rozpowszechnionym opiniom dzieci ulicy zazwyczaj mają dom i rodzinę, ale nie czują się tam bezpieczne i nie mogą liczyć na żadne wsparcie emocjonalne. W ich domu z reguły panuje bieda, stosuje się przemoc albo rodzice zwyczajnie nie mają dla nich czasu. Ulica staje się dla nich domem, szkołą życia, miejscem pracy, wychowuje ich i narzuca swój system wartości. Marek Liciński, szef Powiślańskiej Fundacji Społecznej od lat pomagającej dzieciom z warszawskiego Powiśla, mówi, że dzieci ulicy można podzielić na dwie kategorie: hieny i wojowników. Hiena z jednej strony jest potulna, nieśmiała, ciągle potakuje, ze wszystkim się zgadza, z drugiej zaś jest zimna i pozbawiona skrupułów. Łasi się do silniejszych, niszczy słabszych. Wojownika łatwo poznać po sposobie poruszania - chodzi jak Rambo, sztywny i z wypiętą do przodu klatką piersiową. To ktoś kto musi w każdej chwili być gotowy do odparowania ciosu.

Inaczej dzieci ulicy nazywają salezjanie, pracujący na misjach w Bogocie. Mówią o nich "piranie", bo tak jak piranie potrafią zniszczyć wszystko, co napotkają na swojej drodze.

W grupie raźniej

Dzieci ulicy żyją z reguły w grupach, bo wtedy łatwiej jest im przetrwać. Mają swój kodeks moralny: nie kapować, nie okradać swoich, dzielić się żarciem i forsą. Za trzy przewinienia wypada się z grupy. Można wtedy przychodzić na wspólny nocleg, ale nie dostanie się ani jedzenia, ani papierosa i nikt komuś takiemu nie pomoże, jeśli będzie mu się działa krzywda. Twierdzą, że w grupie jest bezpieczniej i weselej. Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi, niektórzy znikają na zawsze... Najbardziej ryzykują ci, którzy działają w pojedynkę, wtedy często padają ofiarą pedofilii albo przydarza im się inne nieszczęście.

Śpią w piwnicach, na klatkach schodowych, pod mostem, na rurach z ciepłą wodą, w opuszczonych fabrykach albo na terenie ogródków działkowych. Niektóre na noc wracają do swoich domów. Czasem łapie ich policja i odwozi do pogotowia opiekuńczego, z którego często rodzice nie chcą ich nawet odbierać. Wtedy idą do domu dziecka albo do poprawczaka, skąd też po jakimś czasie uciekają. Większość z nich jest znana i policji, i personelowi pogotowi opiekuńczych. Zarabiają żebrząc, odprowadzając wózki przy supermarketach, myjąc szyby samochodowe lub kradnąc. Z reguły piją alkohol i wąchają klej. Wielu - zarówno chłopców, jak i dziewcząt - sprzedaje usługi seksualne. Po roku, dwóch spędzonych na ulicy są już bardzo mocno zdemoralizowani. Mimo to wiele organizacji w Polsce i za granicą próbuje im pomóc.

Otwarty dom

Ponieważ system pomocy społecznej nawet w najmniejszym stopniu nie jest w stanie sprostać temu problemowi, lukę próbują wypełnić organizacje pozarządowe. W Polsce istnieje ponad 20 tysięcy organizacji zajmujących się pracą na rzecz dzieci. Jednak szacuje się, że w Warszawie obejmują one swoją opieką tylko około 4 tysięcy dzieci. Oznacza to, że ponad 10 tysięcy, którym potrzebna jest pomoc, nie uzyskuje jej.

Grażyna Młotek, koordynator programu "Dzieci ulicy" w Polsce, opowiadała mi o dwóch organizacjach rumuńskich pomagających dzieciom w Bukareszcie. Jedna z nich - The Open House - oferuje dzienną opiekę. Warunkiem skorzystania z pomocy jest to, że dziecko musi chcieć się uczyć, a gdy tylko będzie gotowe, musi iść do szkoły. Każde dziecko ma też obowiązek myć się codziennie i prać ubrania. Inne obowiązki, takie jak sprzątanie, gotowanie, robienie zakupów są codziennie rozdzielane wśród wszystkich dzieci. W czasie pobytu w ośrodku nie można używać środków odurzających. Dzieci muszą przestrzegać zasad, aby zebrać punkty, które z kolei mogą wymienić na piątkowe zajęcia rekreacyjne. Ci, którzy nie zbiorą odpowiedniej ilości punktów, nie mogą przyjść do ośrodka. Dzieci, które przestrzegają wszystkich zasad, nie biorą narkotyków i chodzą do szkoły, mogą po jakimś czasie zamieszkać w domu opieki społecznej. Te, które mimo wszystko wybierają życie na ulicy, otrzymują jedynie podstawową pomoc.

Pracownicy innej organizacji pod nazwą ASIS codziennie odwiedzają stacje metra i kanały, pomagają dzieciom zdobyć dokumenty, ułatwiają kontakt z rodzicami, lekarzem czy policją, a także przynoszą środki dezynfekujące, opatrunki, ubrania czy lekarstwa. Niektóre dzieci decydują się na zmianę stylu życia i wtedy na kilka miesięcy dostają mieszkanie (jedno dla czterech chłopców), które opłaca ASIS. W tym czasie chłopcy muszą chodzić do szkoły i znaleźć pracę.

Fundacja króla Baudouina

Organizacją, która przed czterema laty zainicjowała program "Dzieci ulicy" w Polsce, jest belgijska Fundacja króla Baudouina. Jest to program skierowany do krajów Europy Środkowo-Wschodniej. W tej chwili obejmuje, oprócz Polski, Rumunię, Litwę, Łotwę, Estonię, Bułgarię, Czechy, Macedonię, Słowację i Węgry. Program ma na celu poprawę sytuacji życiowej dzieci ulicy, stworzenie sieci współpracujących ze sobą organizacji, wypracowanie modelu pracy z dziećmi w ich środowisku, monitorowanie skali zjawiska, wywieranie wpływu na instytucje państwowe i samorządowe, by te podejmowały więcej działań na rzecz dzieci ulicy oraz uwrażliwianie społeczeństwa na ten problem. W Polsce program "Dzieci ulicy" koordynowany jest przez Fundację dla Polski. Podstawową formą działalności Fundacji jest udzielanie dotacji organizacjom, które posiadają w swoim zespole doświadczonych pedagogów i psychologów gotowych pracować z dziećmi w każdych warunkach: na ulicy, podwórkach, dworcach kolejowych. Pieniądze na granty pochodziły dotychczas z Fundacji króla Baudouina, Fundacji im. Stefana Batorego oraz Fondation de France. Mogą być przeznaczone na wyposażenie hosteli dla dzieci, opłacenie specjalistów prowadzących zajęcia z dziećmi, wycieczki, zakup rzeczy niezbędnych do prowadzenia zajęć.

Aby uzyskać dotację organizacja musi prowadzić przynajmniej dwie z czterech form pracy z dziećmi świetlicę, hostel, pracę z rodziną lub streetworking. Dodatkowo musi to być organizacja już sprawdzona, a więc taka, która pracuje z dziećmi przynajmniej dwa lata, a jej personel stanowią osoby posiadające odpowiednie kwalifikacje i wykształcenie. Ważnym kryterium jest również to, aby organizacja działała w oparciu o współpracę z lokalnymi instytucjami pomocy dziecku i władzami samorządowymi.

Najtrudniejszą metodą pracy z dziećmi jest streetworking - praca na ulicy. Streetworker ma na celu wypatrzyć wałęsające się po ulicach dzieci, zdobyć ich zaufanie i zaprzyjaźnić się z nimi. Dopiero potem może proponować dzieciom alternatywne sposoby spędzania wolnego czasu i próbować nakłonić je, aby przyszły do świetlicy. Z założenia streetworker nie posiada własnego biura, spotyka się z dziećmi w podwórkach, na dworcu, pod sklepem czy w piwnicy. Czasem odwiedza domy dzieciaków. Jest to właściwie praca wykonywana przez całą dobę. Dzieci wiedzą, gdzie mieszka streetworker i kiedy wreszcie mają ochotę pogadać, nawet o północy potrafią wyciągnąć opiekuna z łóżka.

Hostel to miejsce czynne całą dobę. W sytuacjach kryzysowych dzieci mogą tu spędzić noc albo kilka dni. Pracownicy hostelu są przygotowani do tego, aby w każdej chwili przeprowadzić interwencję w rodzinie. Mają dobry kontakt z policją i sądem rodzinnym.

Świetlica musi być otwarta codziennie, najlepiej od 13:00 do 20.00. Każda dobra świetlica zapewnia dzieciom posiłki, pomoc w odrabianiu lekcji, gry, zabawy, organizuje wycieczki i obozy letnie. Powinna też prowadzić zajęcia socjoterapeutyczne.

Praca z rodziną zaczyna się od krótkich kontaktów telefonicznych, potem dopiero wizyt w domach dzieci. Najważniejsze jest, aby rodzice zaczęli interesować się dziećmi i uwierzyli, że są w stanie im pomóc.

Dotowane organizacje oraz te, które prowadzą podobną działalność, tworzą tzw. Sieć Współpracy, w ramach której mogą wymieniać się doświadczeniami. Dla nich Fundacja dla Polski organizuje wizyty studyjne i warsztaty szkoleniowe. Wizyty studyjne to spotkania przedstawicieli zespołów w miejscach pracy poszczególnych organizacji, podczas których gospodarze prezentują swój projekt pracy oraz sposób jego realizacji. Warsztaty szkoleniowe zaś mają na celu rozwijanie specyficznych umiejętności przydatnych w pracy z dziećmi ulicy.

Z inicjatywy Fundacji dla Polski i przy wsparciu Fundacji Pomoc Społeczna SOS powstało Centrum Informacyjne, którego celem jest prowadzenie poradnictwa, przekazywanie informacji i promowanie modelowych projektów pracy z dziećmi. Centrum informuje też o możliwościach pozyskiwania funduszy na działalność i prowadzi bazę danych o organizacjach pracujących z dziećmi ulicy w Polsce i w Europie Środkowo-Wschodniej.

Zobaczyć, czego nie widać

Zdecydowana większość ludzi, którzy rano pędzą do pracy, a wieczorem do domu, nie zauważy ich. W oczy rzucają się jedynie dzieci rumuńskie, od których wszyscy próbują się opędzić. Inne żyją w ukryciu. Wystarczy jednak zboczyć z Nowego Światu w Warszawie w okolice Galerii ZAR albo EMPIKU, do którejś z bram, i wtedy można zobaczyć ich wiele. Stoją w grupach, palą papierosy, piją piwo. Z reguły któreś jest na ucieczce z domu i mieszka w piwnicy. Wtedy pozostałe przynoszą mu jedzenie. Zazwyczaj jednak mieszkają w okolicy, chodzą do pobliskiej szkoły. Ale są też przyjezdne z innych dzielnic. Wszystko to dzieje się niemal pod oknami kuratorium oświaty.

Dzieci ulicy ukrywają się ponieważ wstydzą się tego, jak żyją. Ukrywają się również przed policją. Większość z nich wiele razy lądowała w pogotowiu opiekuńczym i to nie jest ich ulubione miejsce.

Dla rodzin, z których dzieci pochodzą, służby socjalne oraz placówki oświatowe mają raczej skąpą, żeby nie powiedzieć - żadną ofertę pomocy. Metody, które stosują, charakteryzują się dużą restrykcyjnością. Mechanizm zawsze jest ten sam: dzieciak zaczyna uciekać z domu, przestaje chodzić do szkoły, włóczy się, pali, pije alkohol, więc szkoła lub pomoc społeczna kieruje sprawę do sądu. Sąd daje kuratora, który raz, dwa razy w miesiącu odwiedza rodzinę. Trudno tu mówić o rzeczywistym wpływie kuratora na sytuację dziecka i rodziny. Te wizyty to raczej inspekcje. Jeżeli nic się nie zmienia, a z reguły nie zmienia się, bo rodzina dotychczas nie uzyskała przecież żadnej pomocy, wówczas sprawa wraca do sądu i to on umieszcza dziecko w placówce. Albo w poprawczaku, jeżeli uzna, że stopień demoralizacji dziecka jest wysoki, albo w domu dziecka, jeżeli przeważy pogląd, że to rodzice nie wywiązują się należycie z rodzicielskich obowiązków. Tak czy inaczej dziecko kolejny raz doświadcza kary i tym bardziej nie ma motywacji do tego, aby zmienić swoje życie. Przy pierwszej nadarzającej się okazji ucieka z placówki i wtedy dotarcie do niego z pomocą jest niemal niemożliwe. Zaś podstawowy problem pozostaje wciąż nie rozwiązany. Bo przecież powodem tego, że dzieciak żył na ulicy, była bieda panująca w jego domu, przemoc, brak zainteresowania ze strony rodziców, alkoholizm, itd.

"Ulica nie jest dla dzieci" -  tak głosiło hasło kampanii przygotowanej w mediach przez Fundację dla Polski. I choć trudno nawet marzyć, że uda nam się sprawić, aby dzieci przestały żyć na ulicy, to powinniśmy spróbować ograniczać ten problem. Aby tak się stało, musimy sobie uświadomić jego wagę. To prawda, że w Bukareszcie o wiele więcej dzieci żyje na ulicy i jest znacznie mniej organizacji, które mogą im pomóc, mimo to warto pamiętać, że w samej tylko Warszawie takich dzieci jest blisko 15 tysięcy.

Anna Staszewska

Źródło: Niebieska Linia 1/24/2003

www.niebieskalinia.pl



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dorosłe Dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
Rady św. Moniki dla rodziców dzieci trudnych i nie tylko, DLA DZIECI
Gorsze Dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
Dorosłe Dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
ks Maliński Mieczysław Bajki nie tylko dla dzieci
37 gier i zabaw nie tylko dla dzieci
Potrawy nie tylko dla dzieci
Szkoła nie jest dobra, a dzieci nie są lepsze i milsze tylko dlatego, że nauczyciele są wykształc
Maliński Mieczysław Bajki nie tylko dla dzieci
Maliński Mieczysław Bajki nie tylko dla dzieci
ks Mieczysław Maliński Bajki nie tylko dla dzieci
Jezus jest bramą-ROZWIĄZANIE, KATECHEZA DLA DZIECI, QUIZY
NIECH MÓWIĄ ŻE TO NIE JEST MIŁOŚĆ, PIOSENKI DLA GIMNAZJUM
dyplom 4, Dla dzieci i nie tylko, to i owo z myślą o dzieciakach

więcej podobnych podstron