DoD, 10, X


X.. Im dalej w las tym ciekawiej.

Po tygodniowej wędrówce byli już na południowo- zachodniej granicy Shadowspire. Trawa miała tu brunatno zielony kolor, częściowo z powodu, nadchodzącej jesieni, częściowo z powodu niezbyt urodzajnych gleb wyżej wspomnianej wiochy. Coraz częściej pojawiały się jednak wczesne formy drzew i krzaków, na oko rodem z paleozoiku a gdzieniegdzie przebiegł także karaluch lub szczur, to zaś oznaczało, że są już blisko granicy bądź też za nią. Niestety brak jakichkolwiek znaków, czy przejść granicznych komplikuje trochę rozeznanie w terenie.

Jak dotąd Upiory ich nie dopadły a to oznacza, że kierując się swoim marnym instynktem pognały za Zehirem, który to pognał w zupełnie inną stronę.

Z dnia na dzień okolica barwniała i roślinniała a ten postępujący wybuch czerwono, złoto zielonej przyrody był naprawdę przejmujący. Trzeba pamiętać, że miejsce do, którego zmierzali uważane było za jedne z najpiękniejszych na świecie.

Przyjaciele weszli na ostatni pagórek i stanąwszy na jego szczycie zamarli oszołomieni pięknem krainy rozciągającej się w dole.

Przed nimi znajdowały się dwa niewysokie wzgórza oddzielone od siebie, wijącą się jak srebrny wąż wstążką rzeki. Las rosnący w dole wyglądał jak najrzadszy skarb wykuty ze złota, rubinów, szmaragdów i brązu oprawionych w błękit nieba i zdobionych srebrem rzeki. Gdy zeszli niżej szalony wiatr przyniósł ze sobą szkarłatno złoty deszcz bukowych liści, pachnących wilgocią i nieokreśloną słodyczą.

stokiem porośniętym ciemnozieloną trawą sięgającą im kostek Zeszli na polanę pokrytą szkarłatnymi i złotymi liśćmi, na której co chwila pojawiały się i znikały plamy ciepłego, jesiennego słońca. Tym piękniejszy był ten widok, że słońca przyjaciele nie widzieli od dwóch tygodni. W ciszy przysłuchiwali się zawodzeniu wiatru w koronach prastarych drzew oraz perlistym śmiechom, plusku srebrnego strumienia. Gdy podeszli na skaj lasu gdzie drzewa kołysały się miarowo na wietrze z oddali dobiegły ich krzyki dzikich łabędzi.

Chcieli nie chcieli, musieli iść za Xellosem a co za tym idzie wejść do Żyjącego lasu. Przez chwilę się wzdrygali przed przekroczeniem linii starych drzew, tworzących mur za, jednak gdy w końcu weszli do puszczy, nagle ogarnął ich zupełnie inny świat. Pierwsze wrażenie jakie odnieśli po wkroczeniu pod korony drzew, to wszechobecny brak czasu. Nikt i nic, nie było tu takie jak w reszcie zwiedzanych przez nich krain, czuli to pomimo tego, że jeszcze nie mogli tego stwierdzić. Po paru minutach marszu podróżnicy zauważyli też, że słońce przebijające przez korony drzew, pada pod innym kątem i inaczej oświetla barwne liście spadające na ziemię jak bardzo leniwy złoty deszcz. Nawet żołędzie i kasztany, zrzucane przez wiatr skaczący po czubkach drzew, spadały na szafirowy mech w zwolnionym tempie. Gdzieniegdzie przemykał rudy lis, wiewiórka czy jakiś ptak, zajmujące się tylko im znanymi sprawami. Potok płynął w oddali służąc słońcu za lustro a całe to przedstawienie odbywało się w absolutnej ciszy, która aż wciskała się w uszy wędrowców. Podszycie było tak miękkie, że nie było nawet słychać kroków przybyszów, jedynie ich urywane oddechy rozpływały się w milczeniu lasu.

Wszyscy, z wyjątkiem Xellosa szli jakby pogrążeni w transie. Pierwszy raz w życiu widzieli coś tak cudownego jak Bukowina. Ten widok miał na zawsze pozostać w ich wspomnieniach jak najpiękniejszy sen, ponieważ już nigdy nie dane im było oglądać cudów tego miejsca.

Po pewnym czasie wkroczyli na zarośniętą trawą ścieżkę. Wypatrzenie jej było prawdziwym wyczynem, ponieważ kamieni niegdyś tworzących gościniec było mniej, niż roślin wypełniającym przerwy między nimi. Drogę zbudowano jeszcze przed Wielką Wojną i prowadziła ona do dwóch, wcześniej wspomnianych sanktuariów. Gdy nastały Ciemne Czasy sanktuaria opuszczono a droga między Niebem a Piekłem została zajęta przez las. Z czasem to miejsce odeszło w niepamięć i stało się legendą aż w końcu, zupełnie o nim zapomniano.

Leśna ścieżka prowadziła ich w głąb lasu. Nie trudno było to wywnioskować, ponieważ z metra na

metr drzewa stawały się wyższe i grubsze a ich korony były tak gęste, że po za mchem w lesie nie było żadnego innego podszycia. Poza tym pnie drzew powoli zaczęły przybierać gabaryty filarów, wspierających sklepienie świątyni Boga Ognistego Smoka.

przyszło jej do głowy, że przecież Xellos nie ma prawa jej uciszać ale wtedy zauważyła, że kapłan czegoś nasłuchuje. Sama nastawiła uszu, i po paru sekundach martwej ciszy usłyszała dziwny dźwięk, trochę przypominający grad. Już chciała zapytać co to ale w tym momencie kapłan machnął na resztę i powiedział:

Czarownica westchnęła ciężko i poszła za kapłanem. No bo co miała robić? Teraz i tak było za późno. Za późno na odkręcenie największego idiotyzmu jej życia. Idiotyzmu, który może pochłonąć nie tylko jej życie ale i Gourego, Zela, Amelii i Filii. Xellosa nie liczyła bo Xellosowi przydał by się solidny kopniak. No ale nie zmieniało to faktu, że mogła podjąć złą decyzję. To dziwne, bo Lina Inverse nie podejmowała złych decyzji…a już tym bardziej nie dopuszczała do siebie podobnych myśli. Przecież ona zawsze wiedziała co zrobić. No i tu pojawiał się taki mały, przykry problem. Ona nie wiedziała czym jest to „co”. Nikt nie wiedział. I bardzo by było fajnie gdyby ktoś ich o przyczynie i celu ich wędrówki poinformował zanim zostaną pożarci, przez Jeźdźców, Cień i Zniszczenie czymkolwiek oni wszyscy byli.

Jak na razie mieli Merkabę, która jakoby miała ściągnąć na nich jeszcze większe problemy. Świetnie. Dobrą stroną tej sytuacji było to, że już nie było już więcej złych stron.

Przeszli kolejnych parę metrów. A może paręnaście? Lub parędziesiąt? Mógł to być nawet kilometr i tak nikt by tego nie zauważył bo las wciąż wyglądał tak samo. Tylko ten odgłos spadających żołędzi był coraz głośniejszy. W końcu łoskot był na tyle głośny, że nawet Goury go słyszał. Nie minęła minuta od tego momentu gdy ich oczom ukazała się łysa polana prześwitująca przez drzewa. Przyśpieszyli kroku i po chwili stanęli na zalanej złotym słońcem okrągłej polanie. Może to się wydawać dziwne, że autor o tym wspomina, ale to dosyć ciekawe, bo w przeciwieństwie do reszty omszałego lasu, tu rosła trawa. Jedynie na samym środku, pod samotnym dębem rozciągała się twarda ziemia, o którą uderzały spadające jak deszcz żołędzie.

Mimo tego całego pośpiechu i zirytowania spowodowanego dębem, wszyscy z radością przyjęli ten pomysł. Jednak gdy tylko zdążyli tylko wyciągnąć suchary i suszone owoce, nagle ich uszu dobiegło kaleczące uszy skrzypniecie i po chwili na polanie rozległ się odgłos, przypominający pękające drzewo a uderzenia żołędzi ucichły.

Minął dzień odkąd opuścili polanę Quercusa. Od tamtego czasu maszerowali bez chwili wytchnienia wciąż kierując się na południowy wschód.

W tym czasie Xellos niby zupełnym przypadkiem zawrócił, i w przeciwnym kierunku, czyli w stronę Filii. Dziewczyna snuła się na końcu grupy uwieszona na uprzęży Undis, praktycznie nie świadoma tego co się z nią dzieje. Zastanowił go stan dziewczyny, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu żył w świętym przekonaniu, że wie o niej sporo jeżeli nie wszystko. A tu proszę, nie mógł wyczuć powodu jej zmęczenia, to zaś go nie dość, że intrygowało to i jeszcze dawało cień nadziei na osłabienie Carpere Tractum.

Grupa przyjęła tą wiadomość z ogromną ulgą. Wyglądali na nie mniej zmęczonych niż Filia. Rozłożyli się na mchu nawet nie rozbijając obozowiska i zasnęli nie wystawiając nawet warty. Xellos pokręcił głową i rozłożył się na szerokiej gałęzi pobliskiego drzewa.

Ci ludzie. Jak to możliwe, że zadawał się z tak słabymi istotami? Owszem, bawiło go to ale ile można? Tak właściwie, teraz gdy stracił panią coraz częściej zdawał sobie sprawę z tego, że nic go nigdzie nie trzyma. Że może odejść sobie w każdej chwili, tam gdzie zechce i robić to na co ma ochotę.

Z dołu dobiegł go cichy szelest. To Filia przewróciła się na drugi bok i westchnęła cicho.

No tak. Zapomniał o niej. Ten smok był najbardziej absurdalną rzeczą jaka spotkała go w jego długim życiu. I już pół biedy z tym, że nie mógł zrozumieć jak to się działo, iż ona się go nie bała. Już nawet potrafił przyznać przed sobą, że tylko ona go potrafi naprawdę rozzłościć i, co było ostatnimi czasy jego największym sukcesem, potrafili od czasu do czasu się dogadać. Problem w tym, że nie ważne jak doskonale by się dogadywali i jak długo znali, rozkład sił pozostawał wciąż ten sam. On był oprawcą, ona ofiarą. W dodatku on był mistrzem demonów, wybitnie silnym, miał do dyspozycji prawdziwą potęgę a Filia? Nie obdarzony szczególnymi umiejętnościami smok, kobieta w dodatku. Nie, to się nie mogło udać. Ich połączenie prędzej czy później skończy się źle, i to najprawdopodobniej dla Filii. Zamyślił się. Mógłby przyśpieszyć ten proces. Zamiast ciągać się z nią, kto wie, może i przez długie lata, mógł by ją zabić…Zaskoczył bezszelestnie na ziemię i bardzo ostrożnie przyjrzał się śpiącej dziewczynie. Spała mocno, otulona swoją peleryną, oddychając miarowo i płytko. Mógłby nawet, w drodze wyjątku zrobić to tak, żeby nie cierpiała, nawet by nie zauważyła. Okoliczności jej śmierci da się sfałszować…Filia drgnęła i uśmiechnęła się przez sen.

Jednak z drugiej strony wzdrygał się przed podjęciem tej decyzji. Nie wiedział jeszcze jaką rolę odegra Filia, ale czuł, że może być to coś istotnego. Może chodziło o możliwość tworzenia Eteru…mimo wszystko, głupotą byłoby poświęcić tą umiejętność dla własnej wygody, chociaż było to całkiem w jego stylu.

No i koniec końców, śmierć to zawsze i nieodwracalnie unicestwienie wszystkiego. Nie tylko ciała, ale też historii tego ciała, i tego co pamiętało, jego nawyków, upodobań, mimiki i gestów. Jednym słowem wszystkich indywidualnych cech, które siłą rzeczy były mu dobrze znane…no a po za tym lubił ją denerwować w każdy możliwy sposób. Wyprostował się powoli.

Nie…Nie zabije jej…jeszcze nie teraz.

W momencie podjęcia tej decyzji usłyszał odgłos ciężkich stóp sunących po mchu. Kroki były coraz bliżej. W tym momencie obudziła się Filia i usiadła.

Stali przez dziesięć minut gapiąc się to na Xellosa to na cztery zwyczajne drzewa, które jeszcze przed chwilą były ich myśliwymi.

Wszyscy przyznali rację Linie i już o wschodzie słońca maszerowali kamiennym gościńcem żartując sobie z głupoty Upiorów i wspominając nocne przedstawienie.

Po paru godzinach marszu las zaczął się przerzedzać a po ich dwóch stronach majaczyły Niebo i Piekło. Wreszcie opuszczali Bukowinę.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dod 10 =
Dod 10
Jakie liczby ukryły sie na drugiej wiśni- dod. do 10, Matematyka(1)
sprawdzian kl 1 mat dod i odejm do 10, karty pracy matma
crt-dod do 10 programowanie modularne, INFORMATYKA, PROGRAMOWANIE, wykłady
10 Metody otrzymywania zwierzat transgenicznychid 10950 ppt
10 dźwigniaid 10541 ppt
wyklad 10 MNE
Kosci, kregoslup 28[1][1][1] 10 06 dla studentow
10 budowa i rozwój OUN
10 Hist BNid 10866 ppt
POKREWIEŃSTWO I INBRED 22 4 10
Prezentacja JMichalska PSP w obliczu zagrozen cywilizacyjn 10 2007

więcej podobnych podstron