Kosmiczna wojna, Dokumenty(1)


Kosmiczna wojna

Piotruś doskonale wiedział, kim będzie, kiedy dorośnie.

- Polecę w kosmos i odkryję nowe planety! - odpowiadał, kiedy dorośli pytali go, czy woli być strażakiem czy policjantem - Zaprzyjaźnię się z ufoludkami i zaproszę je, żeby odwiedziły mnie na Ziemi.

Ulubionymi zabawkami Piotrusia były oczywiście statki kosmiczne i rakiety. Zajmowały wszystkie półki w jego pokoju. Czasami budował nowe, wspanialsze modele z klocków lego, a potem wkładał do nich ludziki i „wysyłał” w dalekie kosmiczne podróże na drugi koniec pokoju.

- Tu kapitan Piotruś z planety Ziemia! - krzyczał wymachując najnowszym promem kosmicznym, który był prezentem od babci na siódme urodziny chłopca - Zbliżam się do nieznanej planety! Proszę o zgodę na lądowanie!

Prom właśnie „wyleciał” z pokoju Piotrusia i podążał w stronę kuchni, kiedy chłopca oślepiło jasne, pulsujące światło, a w uszach poczuł przeraźliwy świst i zgrzytanie, jakby ktoś przeciągnął kawałkiem metalu po szkle. Piotruś nie wiedział, czy zakryć rękoma oczy, żeby nie patrzeć na te świetliste błyski, czy raczej przycisnąć uszy, żeby nie słyszeć tych przeraźliwych dźwięków. Ale w tej chwili dostrzegł, jak tuż przed nim ląduje ogromny spodek, rozświetlony milionami drobniutkich lampeczek, unosi się w górę kryształowa kopułka na samym szczycie pojazdu i pojawia się głowa jakiejś nieznanej istoty. Jest przeraźliwie biała, tak, że aż oczy bolą patrzeć. Na jajowatej głowie, prawie zupełnie łysej sterczą trzy skręcone jak spiralki białe atenki.

- Pini, puliti, popoliti - tajemniczy przybysz wydaje z siebie jakieś dziwne odgłosy.

- Nie rozumiem… - szepcze Piotruś, ze smutkiem kręcąc głową - Nie znam kosmicznego języka…

Przybysz poruszył delikatnie jedną z atenek i Piotruś słyszy już teraz wyraźnie jego metaliczny głos:

- Jestem admirał Leukocytus z planety Białaczka. Na mojej planecie jest zbyt mało miejsca dla wszystkich jej mieszkańców. Dlatego przemierzam przestrzeń kosmiczną wzdłuż i wszerz, żeby znaleźć planetę, na którą moglibyśmy się przeprowadzić. Jeśli takową znajdę, natychmiast wyeliminuję wszystkich jej mieszkańców i sprowadzę moich rodaków.

Piotruś bardzo się zdziwił:

- Dlaczego chcesz zniszczyć mieszkańców planety, która ma się stać waszym nowym domem? Nie możecie się z nimi zaprzyjaźnić?

Leukocytus pokręcił przecząco głową:

- Nie ma mowy! Mieszkańcy planety Białaczka nie mogą zaprzyjaźnić się z żadną inną cywilizacją, mogą ją tylko unicestwić!

- Ale na Ziemi wcale nie jest tak miło. - Piotruś próbował przekonać admirała, że wybrał sobie niewłaściwy cel podróży. - Planeta jest strasznie zniszczona, fabryki zatruwają rzeki, powietrze też nie jest najczystsze. Musicie chyba lecieć dalej…

- Najpierw moi wysłannicy przeprowadzą gruntowne rozpoznanie terenu. - zdecydował Leukocytus. Uniósł w górę swoją długą, chudą rękę, w której coś trzymał. - Jeśli okaże się, że trafiliśmy na właściwe miejsce, inwazja będzie natychmiastowa.

To mówiąc rozprostował swoje szponiaste, białe paluchy a wtedy białe ostre drobinki wyskoczyły jak z procy, rzuciły się w stronę Piotrusia, oblepiły go jak natrętne muchy i chłopiec poczuł, że wnikają w każdą cząstkę jego ciała.

- Ratunku…- chciał krzyknąć z całych sił, ale z jego ust wyrwał się tylko lekki szmer. Znowu przeraźliwie błysnęło światło i chłopiec stracił przytomność.

Kiedy się ocknął, usłyszał miarowe, ciche pikanie jakiegoś urządzenia. Z trudem otworzył oczy. Leżał na szpitalnym łóżku, jego prawa ręka połączona była cienką rurką z butelką zawieszoną na wysokim stojaku, a na monitorku, który stał obok łóżka przeskakiwały jakieś śmieszne kreseczki i to właśnie on wydawał te piskliwe dźwięki.

- Dzięki Bogu, syneczku! - usłyszał cichy głos mamy i ujrzał nad sobą zatroskane twarze rodziców. - Odzyskałeś przytomność! Zaraz wezwę pana doktora!

- Mamo! - wyszeptał Piotruś próbując chwycić ją za rękaw fartucha ręką, do której nie była przyczepiona rurka. - Muszę Ci coś powiedzieć! To bardzo ważne!

- Ciii! - mamusia pogłaskała delikatnie chłopca po głowie - Nie możesz tak się denerwować, musisz odpoczywać, jesteś teraz bardzo osłabiony…

- Tatusiu, nie ma chwili do stracenia, musimy walczyć z najeźdźcami z planety Białaczka, bo inaczej zniszczą całą naszą cywilizację…- Piotruś próbował przekonać tatusia, że to sprawa niezmiernie ważna.

Mama zdumiona popatrzyła na synka:

- Piotrusiu, skąd wiesz, że to białaczka? Słyszałeś moją rozmowę z panem doktorem? Jakim cudem, przecież byłeś nieprzytomny?

- Mamo, zaatakowali mnie szpiedzy admirała Leukocytusa! - próbował tłumaczyć chłopiec - Jeśli natychmiast nie zaczniemy działać, cała planeta Ziemia będzie zagrożona.

Tatuś przycisnął guzik, który znajdował się obok łóżka Piotrusia i za chwilę na sali pojawiła się pani w białym fartuchu - pielęgniarka.

- Siostro, proszę zawołać doktora! - poprosił - Piotruś ma chyba wysoką gorączkę, bo mówi od rzeczy…

Kiedy po kilku minutach, które Piotrusiowi wydawały się wiecznością do sali wszedł wysoki, starszy pan z siwymi włosami, chłopiec postanowił, że opowie mu o swoim spotkaniu z kosmicznym gościem. Doktor powinien go zrozumieć.

Lekarz cierpliwie wysłuchał opowieści chłopca, kiwał przy tym cierpliwie głową.

- No cóż, mój drogi chłopcze, widzę, że admirałowi Leukocytusowi nie pójdzie tak łatwo z opanowaniem Ziemi, jak mu się wydawało. Ma przed sobą godnego przeciwnika. Jesteś bardzo dzielny, Piotrusiu. Musisz jednak wiedzieć, że walka z kosmicznymi przybyszami będzie cię kosztowała wiele trudu, bólu i wysiłku.

- Zrobię wszystko, żeby uratować naszą planetę! - przyrzekł uroczyście Piotruś. Nie wyobrażał sobie, że mógłby stchórzyć, albo się poddać.

Rzeczywiście, nie było łatwo. Piotruś musiał pozostać w szpitalu, gdzie codziennie przechodził kolejne badania, dostawał zastrzyki i kroplówki. Oprócz tego, że zabiegi te może nie tak bardzo, ale jednak były bolesne, Piotruś czuł się bardzo osłabiony, czasami nawet z trudem wstawał z łóżeczka. Ale wciąż powtarzał sobie, zaciskając pięści:

- Niech sobie nie myśli ten podły Leukocytu, że uda mu się mnie pokonać!

I z zaciśniętymi zębami dzielnie wysuwał rączkę, aby pani pielęgniarka pobrała mu krew do kolejnych badań.

Pewnego dnia, podczas zabiegów Piotrusia znowu oślepiło jaskrawożółte światło i wydawało mu się, że za chwilę bębenki popękają mu w uszach - tak bardzo przeraźliwy był zgrzyt i hałas, który mu towarzyszył. Blask żarzył się przez dłuższą chwilę, a Piotruś poczuł, że coś bardzo ciężkiego ugniata mu klatkę piersiową tak, że prawie nie może oddychać. Kiedy chłopiec mógł wreszcie spojrzeć, zrozumiał, że leży na ziemi, a nad sobą ujrzał admirała Leukocytusa trzymającego swoją wielką nogę obutą w straszliwy srebrny bucior na jego piersi. To dlatego nie mógł oddychać!

- Puść mnie! - wyszeptał Piotruś - Przecież widzisz, że duszę się…

- Cha, cha, cha… - zarechotał kosmiczny przybysz, ale cofnął swój ogromny but - Mówiłem ci, że nie masz ze mną szans! Jeszcze trochę i cała twoja planeta będzie należała do mnie! Moi wojownicy już się o to postarają…Cha, cha, cha!

- Jeszcze nie wygrałeś! - krzyknął dumnie chłopiec podnosząc się z ziemi - Nie bądź taki zarozumiały!

- Chyba nie sądzisz, chłopczyku, że jesteś silniejszy ode mnie! - śmiał się dalej Leukocytus - Bez kapitana Olbrzymiego nie masz szans!

- Kim jest kapitan Olbrzymi? - zdziwił się Piotruś.

- Kimś, kogo nigdy nie spotkasz! - wrzeszczał admirał - Już ja się o to postaram!

I znowu, kiedy Piotruś ocknął się w szpitalnym pokoju ujrzał nad sobą zmartwionych rodziców, a siwy pan doktor cierpliwie cos im tłumaczył. Kiedy zorientował się, że chłopiec jest już zupełnie świadomy podszedł do łóżka i lekko ścisnął jego szczuplutką rączkę:

- No, co tam mały bohaterze, na razie wróg ma nad nami przewagę…

- Panie doktorze… - wyszeptał Piotruś i poczuł, że ma bardzo suche usta. - Musimy znaleźć kapitana Olbrzymiego! Tylko on może uratować mnie i całą planetę!

Pan doktor pogłaskał Piotrusia po głowie:

- Musimy znaleźć dla ciebie dawcę szpiku kostnego. I zaczynamy poszukiwania już teraz…

Chłopiec pokręcił z niedowierzaniem głową:

- Bez kapitana Olbrzymiego nie damy rady….

I znów zaczęły się długie, męczące badania, zastrzyki, nudne szpitalne popołudnia i wieczory, ale Piotruś wciąż prosił rodziców i pana doktora o pomoc w poszukiwaniu niesamowitego kapitana. Dorośli cierpliwie wysłuchiwali jego opowieści, kiwali głowami i wracali do swoich przerwanych zajęć. Czasami chłopiec złościł się na nich, że nie chcą mu wierzyć, ale wciąż wierzył, że jednak uda się mu wygrać kosmiczną wojnę, a tym samym uratować planetę Ziemię.

Pewnego ranka tatuś wbiegł do sali Piotrusia bardzo podekscytowany:

- Syneczku, mamy dawcę! Wkrótce będziesz zdrów jak rybka. Poznaj mojego kolegę z pracy - pana Szymona. To on ofiaruje ci ten wspaniały dar…

Drzwi leciutko uchyliły się i ukazała się w nich postać - wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna nieśmiało zajrzał i uśmiechnął się:

- Mogę..? - zapytał.

Piotrusiowi aż dech zaparło.

- Kapitan Olbrzymi…- westchnął z ulgą - wiedziałem, że pan przybędzie na ratunek naszej planecie…

Tatuś spojrzał ze zdziwieniem i uśmiechnął się z pobłażaniem do swego kolegi:

- To jest właśnie pan Szymon, syneczku…

Teraz Piotruś był już stuprocentowo pewien zwycięstwa. Z kapitanem Olbrzymim nie mogło być inaczej. Toteż gdy znów zalśniło przeraźliwe światło i rozległ się okropny pisk i zgrzyt, z utęsknieniem czekał na tę chwilę, kiedy ujrzy porażkę admirała Leukocytusa. I nie pomylił się! Kosmiczny cudak zwiewał tak, że omal nie zgubił swoich wielkich srebrnych buciorów, a za nim cała jego armia. Przepychali się wskakując do swego kosmicznego pojazdu, przewracali, czołgali i pełzali, byleby tylko jak najszybciej uciec na swoją planetę Białaczkę. Piotruś śmiał się do rozpuku, a obok niego stał i też zaśmiewał do łez kapitan Olbrzymi.

- Przybij piątkę, bohaterze! - powiedział do chłopca, kiedy kosmiczny pojazd zniknął w przestworzach - Udało się nam! Zwyciężyliśmy! Musimy tylko naprawić wszystkie szkody, jakie narobił admirał Leukocytus…

Piotruś lekceważąco wzruszył ramionami:

- Teraz to już naprawdę drobiazg… Po tym, jak pokonaliśmy kosmicznych najeźdźców nie ma dla nas rzeczy niemożliwych…

Elżbieta Janikowska

1



Wyszukiwarka