Trzecia wojna ťwiatowa, TRZECIA WOJNA ŚWIATOWA


TRZECIA WOJNA ŚWIATOWA

My jesteśmy źródłem terroru wszechobejmującego. Mamy na usługach ludzi wszelkich poglądów, wszelkich zasad: odnowicieli monarchii, demagogów, socjalistów, komunis­tów oraz wszelkich utopistów.

Protokoły Mędrców Syjonu (Prot. VI)

Trzecia wojna światowa zostanie rozpoczęta przy użyciu konfliktu, jaki rozniecą Iluminaci pomiędzy „politycznymi syjonistami" i liderami świata muzułmańskiego. Wojna będzie prowadzona w ten sposób, że islam (świat arabski włączając mahometanizm) i polityczny syjonizm (włącza­jąc państwo Izrael), zniszczą się nawzajem.

Willy Guy Carr: Pionki w grze, 1955 r.

My, Żydzi, kontrolujemy Amerykę i Amerykanie wiedzą o tym.

Premier A. Szaron: „Rzeźnik Libanu i Palestyny”

Tajnych akcji nie należy mylić z działalnością misyjną.

Henry Kissinger - syjonista-Iluminat

HENRYK PAJĄK

TRZECIA WOJNA ŚWIATOWA

0x01 graphic

LUBLIN 2002

Copyright by Henryk Pająk ISBN 83-87510-99-8

Tył okładki: dłoń wśród głazów - kompozycja

chińskiego artysty Zhang Nianchao.

Repr, z: „China pictorial", October 2001

PIERWSZY FRONT TRZECIEJ WOJNY

Trzecia wojna światowa nie zaczęła się ani nad ruinami World Trade Center, ani masakrą Afganistanu. Obydwa te akty bezprzykładnego ludobójstwa były konsekwentną kon­tynuacją syjonistycznego ekspansjonizmu okupującego wszystkie struktury władzy, gospodarki, ekonomii, a zwłaszcza potęgi militarnej największego mocarstwa świa­ta, jakimi są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.

Pierwszym frontem ofensywy amerykańskiego syjonizmu przeciwko wolnym narodom Europy i Azji, była napaść na wolną Jugosławię przez NATO, poprzedzona gigantycznym przygotowaniem propagandowym, idącym w parze z umiejęt­nie dawkowaną dywersją wewnątrz Jugosławii i na scenie mię­dzynarodowej. Ostatnim etapem tego przygotowania do najazdu na Jugosławię, było metodyczne prowokowanie waśni, a potem walk Albańczyków z Kosowa z Serbami - dwiema na­cjami od 50 lat żyjącymi dotąd w pełnej zgodzie. To wyko­rzystywanie odrębności narodowych czy religijnych - było, jest i pozostaje stałą metodą rozbijania krajów upatrzonych do ter­rorystycznego rozsadzania ich od wewnątrz. Końcowym eta­pem każdej takiej terrorystycznej dywersji i prowokacji, jest inwazja militarna. Przykłady z ostatniego dziesięciolecia, to właśnie Jugosławia i Afganistan, w następnej kolejności przy­gotowanie inwazji na Iran i Irak, tym razem z wykorzystaniem mniejszości kurdyjskich w tych krajach.

Jugosławia została zdruzgotana nalotami z powietrza, a na­stępnie rozszarpana na kadłubkowe państewka niezdolne do suwerennej egzystencji. Ale już w okresie bombardowań i ko­ńcowej agonii Jugosławii, na całym świecie narastała fala oburżenia przeciwko amerykańsko-NATO-wskiemu ludobójstwu. Odbywały się w wielu stolicach świata olbrzymie demonstra­cje protestu. Organizowano konferencje prasowe i naukowe ilustrujące barbarzyństwo tych współczesnych Hunów. Po­wstawały setki demaskatorskich publikacji w wolnych od syjo­nizmu mediach. Głosy oburzenia pojawiały się niekiedy nawet w tychże mediach, zależnych od pieniędzy wielkich korporacji i syndromu międzynarodowej tajnej władzy pieniądza, polity­ki.

Niżej podpisany dołożył swoją cegiełkę do tej demaskator­skiej kampanii pisząc książkę Bandytyzm NATO1. Rok póź­niej ukazała się książka wybitnego pisarza Waldemara Łysiaka: Stulecie kłamców. Znajduje się w niej duży rozdział demaskujący niezliczone kłamstwa i przemilczenia propagan­dy natowskiej z okresu inwazji na Jugosławię i tuż po niej.

W tym samym czasie spontanicznie zawiązywały się orga­nizacje i ruchy protestu przeciwko NATO-wskiemu barbarzy­ństwu, gromadzące i dokumentujące ujawnione, a także nieznane tajne plany strategiczne dotyczące najazdu na Ju­gosławię, wpisane w dalekosiężny plan opanowywania Bałkanów w drodze do roponośnych terenów południowych byłych republik ZSRR i Zatoki Perskiej.

Uderzenie na Afganistan stanowiło drugi etap tego klesz­czowego oskrzydlania południowej Azji i dalszego osłabiania i tak już osłabionej terytorialnie i ekonomicznie Rosji posowieckiej.

Jeszcze na długo przed wybuchem wojny jugosłowiańskiej, spontanicznie zawiązała się międzynarodowa organizacja pod nazwą: Centrum Akcji Międzynarodowej. Obrała sobie za cel demaskowanie przygotowań do rozbioru Jugosławii, a potem inwazji na Serbię: ostrzeganie świata przed konsekwencjami tego pochodu nowożytnego barbarzyństwa w drodze do budo-

1. Wyd. RETRO, Lublin 1999.

wania Jednego Rządu Światowego, Jednego Państwa, Jednej Ekonomii, Jednej Religii, Jednej Antywartości.

Wspomniane Centrum Akcji Międzynarodowej wydało wtedy książkę: NATO na Bałkanach - głosy opozycji. Tylko nieliczne egzemplarze dostały się, na zasadzie nowego poko­munistycznego drugiego obiegu do Polski, ale bariera języka uczyniła z niej książkę całkowicie w Polsce nieznaną. Opisano tam dopiero zbliżającą się wojnę w Jugosławii oraz jej przyszłe dalekosiężne skutki. Cele zbliżającej się wojny z roku 1999, odpowiedź na kluczowe pytanie - kto na tej wojnie zy­ska a kto straci; taktyka tej wojny; jej uzasadnianie, były już wyjaśniane na długo przed podpisaniem tzw. ugody z Dayton.

NATO na Bałkanach okazała się skutecznym narzędziem do mobilizowania międzynarodowego oporu przeciwko zale­wowi propagandy, która w swej bezczelności zniżyła się do po­ziomu prymitywnego histerycznego wrzasku zagłuszającego każdy głos prawdy, każdy odruch zbiorowego czy indywidual­nego protestu. Tysiące ludzi w kilku krajach wykupiły tę książkę tak szybko, że niezbędny stał się natychmiastowy jej dodruk. Przetłumaczono ją także na język serbski i grecki. Obszerne fragmenty ukazały się w językach: francuskim, nie­mieckim, włoskim.

Książka NATO na Bałkanach stała się bronią przeciwko wojnie NATO w Jugosławii.

Od czasu jej ukazania się, 78 dni barbarzyńskich bombar­dowań Jugosławii, okupacja Kosowa, obalenie pochodzącego z wolnych wyborów rządu Jugosławii, wreszcie porwanie jej prezydenta, a także inwazja NATO na Macedonię - całkowi­cie zmieniły sytuację na Bałkanach.

W związku z tym pojawiła się konieczność dokonania no­wej oceny sytuacji w tym regionie; oceny skutków stale roz­szerzającej się okupacji Bałkanów.

Z tych potrzeb zrodziła się zbiorowa praca szeregu wybit­nych znawców problemu. Nosi ona tytuł: Tajny Plan - zajęcie Jugosławii przez wojska amerykańskie i NATO.

Książka Tajny Plan to niezwykle cenny tekst. Składa się z publikacji szeregu autorów, które zgodnie demaskują kłam­liwą wrzawę na temat prowadzonych wtedy przez NATO zbrodniczych bombardowań Jugosławii. Zawierają głęboką analizę rzeczywistych przyczyn tej inwazji na Bałkany. Auto­rzy zawartych tam opracowań są uznanymi autorytetami, eks­pertami w dziedzinie polityki, ekonomii, wojskowości, prawa międzynarodowego. Są znanymi organizatorami ruchów antywojennych, pochodzącymi głównie z krajów członkowskich NATO i tam na różne sposoby dyskryminowanymi. To ludzie mający odwagę stawiać czoła zalewowi kłamstw i dezinforma­cji, rozpowszechnianych przez przestępczą elitę NATO.

Jednym z autorów jest nie byle kto, bo Ramsey Clark - były Prokurator Generalny USA. W rozdziale zatytułowanym: Oskarżenie USA i NATO o zbrodnie przeciwko pokojowi, zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, w sposób absolutnie bezdyskusyjny, wyczerpujący, oparty na głębokiej, w tym tajnej wiedzy - Ramsey Clark daje prawną wykładnię przestępczych i zbrodniczych działań prowadzonych przez NATO w Jugosławii. Były Prokurator Generalny USA stawia tym krajom dziewiętnaście zarzutów popełnienia przestęp­stwa. W konkluzji każdego z tych 19 zarzutów, Ramsey Clark powołuje się na konwencje, układy i prawa międzynarodowe -pogwałcone przez dowództwo NATO.

W rozdziale tej zbiorowej pracy zatytułowanym: Główny sprawca przemocy - Prokurator Ramsey Clark ukazuje wojnę na Bałkanach jako część składową długiego ciągu wojen, in­terwencji i zamachów stanu, prowadzonych i inspirowanych przez Stany Zjednoczone w różnych częściach świata. Prowa­dzonych i inspirowanych od ponad stu lat!

W kontekście trwającego obecnie nikczemnego procesu byłego prezydenta Jugosławii Slobodana Milosevica, bardzo ważny jest w tej książce rozdział autorstwa pani S. Flounders, opatrzony wymownym tytułem: Rozwiązać NATO i jego try­bunał! Oto fragmenty tego rozdziału. Są one niezwykle ważne dla ustaleń w niniejszej książce. Wyd. Retro opublikuje ją w lipcu 2002. Bardzo polecam jej lekturę.

Rozwiązać NATO i jego trybunał

Sara Flounders

Jaka jest przyczyna trwających od dziesięciu lat wojen, które doprowadziły do rozpadu Socjalistycznej Federacji Republiki Jugosławii?

Czy sprawiły to wyłącznie wściekłe machinacje jednej diabolicznej postaci - Slobodana Milosevica? Takie jest właśnie oficjalne stanowisko tzw. Międzynarodowego Trybunału ds. Zbrodni w byłej Jugosławii z siedzibą w Hadze. Czy historia była kiedykolwiek aż tak prosta? Czy trwające nadal wojny na Bałkanach stanowią, jak zwykły mówić o tym media, nowy cykl „nie kończącej się nienawiści na tle etnicznym^ pomię­dzy małymi narodami regionu? A może zamieszane są w to potężne siły zewnętrzne, próbujące dokonać siłą zmiany do­tychczasowego statusu regionu? Jakie rzeczywiste cele amery­kańskich i zachodnioeuropejskich korporacji kryją się pod hasłem trwałej przebudowy regionu? Czy przejęcie przez kor­poracje kluczowego przemysłu, infrastruktury i zasobów Bałkanów i Europy Wschodniej jest wyłącznie przypad­kiem? Czy fakt pojawienia się baz NATO w każdym kraju re­gionu nie ma związku z tym przejęciem?

Prowadzący śledztwo na miejscu zbrodni starałby się nie tylko zrozumieć, co się stało i jak to się stało, ale co najwa­żniejsze, kto na tym skorzystał. Należy więc przyjrzeć się nie tylko oficjalnym przyczynom wojny. Należy wskazać tych, którzy na niej skorzystali najwięcej. Kto będzie właścicielem przemysłu i zasobów naturalnych? Kto otrzyma kontakty na odbudowę zniszczonej wskutek bombardowania infrastruktu­ry? Kto zyska na zawłaszczeniu przemysłu i sektora usług, stanowiących do tej pory wspólną własność publiczną? Bliż­sze przyjrzenie się trybunałowi, który dzisiaj posiada władzę pozwalającą oskarżyć, aresztować i skazać każdego polityka z Europy Wschodniej, stanowi wyłącznie pierwszy krok w zro­zumieniu sił kontrolujących rozwój wydarzeń w regionie. Od­powiedź na pytanie, kto ustanowił ten trybunał i jaki porządek zamierza narzucić podbitym krajom, wyjaśnia w dużej mierze rolę sił zewnętrznych we wszystkich wydarzeniach minionej dekady. Postanowienia tego trybunału posiadają olbrzymie znaczenie dla przywódców politycznych i generalicji krajów, które prowadziły wojnę przeciwko Jugosławii. Kiedy rozwieje się dym medialnej propagandy i opadnie wojenna gorączka, jak ocenią ludzie na całym świecie tę barbarzyńską zbrodnię dokonaną przez światową potęgę militarną wspólnie z inny­mi mocarstwami, której ofiarą jest kraj mniejszy i liczący mniej ludności niż stan Ohio?

Wyobraźmy sobie sąd, który pozwala na utajnienie aktu oskarżenia, przesłuchiwanie na posiedzeniach zamkniętych, utajnienie przebiegu procesu i postępowania dowodowego.

Wyobraźmy sobie sąd, który zmienia procedury i reguły po­stępowania dowodowego w dowolnie wybranym momencie, nawet w trakcie procesu.

Wyobraźmy sobie sąd, w którym nie ma ławy przy­sięgłych ani niezależnego ciała odwoławczego. Nie ma kau­cji. Wyobraźmy sobie sąd, w którym ani oskarżony ani jego obrońcy nie mają prawa przesłuchać świadka oskarżenia, a na­wet dowiedzieć się, kto jest tym świadkiem. Tajni świadkowie oskarżenia nie muszą nawet pojawić się w sądzie czy odpowia­dać na jakiekolwiek pytania. Oskarżyciele odczytują anonimo­we oświadczenia przekazane mediom, traktując je jako materiał dowodowy. Osoby odwiedzające oskarżonego nie maja prawa rozmawiać z mediami.

Wyobraźmy sobie sąd, który zabrania obrońcy wizyt u oskarżonego, bądź nie uznaje obrońcy z jakiegokolwiek po­wodu, łącznie z tym, że obrońca nie jest do tego sądu nasta­wiony przyjaźnie.

Wyobraźmy sobie sąd, który jest opłacany, nominowany i utrzymywany przez prywatne korporacje i kilku miliarderów, których gigantyczne interesy zależą właśnie od decyzji tego sądu.

Takim właśnie sądem jest Międzynarodowy Trybunał ds. Zbrodni w byłej Jugosławii.

Trybunał, którego postępowanie dyktują te same kraje, które bombardowały Jugosławię przez 78 dni, zrzuciły tysiące bomb odłamkowych i radioaktywnych zawierających zubożony uran, zniszczyły sieć energetyczną i na setki lat skaziły ju­gosłowiańską ziemię tysiącami ton radioaktywnych odpadów pochodzących z zużytych osłon grafitowych nuklearnego pali­wa z reaktorów jądrowych; zburzyły 480 szkół i 33 szpitale, bombardowały place targowe, mosty oraz konwoje uchodź­ców.

Przed takim właśnie trybunałem został postawiony prezy­dent Jugosławii Slobodan Milosevic. Prezydent Milosevic zo­stał porwany na rozkaz Waszyngtonu, z pogwałceniem jugosłowiańskiej konstytucji, wbrew decyzji parlamentu oraz sądu federalnego i przewieziony do celi więziennej w Holandii. Będzie sądzony pod zarzutem odpowiedzialności za wszystkie zbrodnie i wojny lat dziewięćdziesiątych.

W czasie pierwszego przesłuchania w dniu 3 lipca 2001 prezydent Milosevic określił w sposób zdecydowany i jasny swoje stanowisko:

Traktuję ten trybunał jako fałszywy trybunał, a oskarże­nie jako oskarżenie fałszywe.

Zdążył tylko powiedzieć, że celem tego trybunału jest sfa­brykowanie fałszywej legitymizacji zbrodni wojennych popełnionych przez NATO w Jugosławii, zanim sędzia naka­zał wyłączenie mikrofonu. Pełny tekst wypowiedzi prezydenta jest zamieszczony w niniejszej książce. Stanowi ważny doku­ment historyczny. Ktokolwiek ją przeczyta, zrozumie natych­miast, dlaczego siły, które doprowadziły do uwięzienia prezydenta Milosevica, uniemożliwiły włączenie jego oświadczenia do materiału dowodowego. Prezydent Milosevic dowodzi, że trybunał w Hadze stanowi wyraz dążeń kil­ku najpotężniejszych państw tego świata do zniszczenia choćby pozorów suwerenności pozostałych krajów, zwłaszcza tych małych i rozwijających się. Trybunał działa bez jakiego­kolwiek oparcia o istniejące prawo i traktaty międzynarodowe, czy Kartę Narodów Zjednoczonych. Porwanie i uwięzienie pre­zydenta Milosevica wskazuje wyraźnie na potrzebę bliższego przyjrzenia się temu trybunałowi, jego mocodawcom i jego ce­lom. Fundamentalnego znaczenia nabiera jednoznaczne rozstrzygnięcie kwestii, kto tu jest oskarżony, a kto nie jest i dlaczego. Czy istnieje gdzieś jakakolwiek siła zdolna zakwe­stionować decyzje tego trybunału?...

Międzynarodowy Trybunał ds. Zbrodni w byłej Jugosławii - bezprawny sąd zwycięzców

Procedury sądowe stanowią prawomocną podstawę osądze­nia dowolnego przestępstwa, czy to drobnego rabunku, zbrod­ni w afekcie, czy tez nadużyć finansowych. W procesie zakłada się rozpatrzenie wszystkich dowodów i ich ocenę przez bez­stronnych prawników i sędziów. Protokół procesu stanowi ofi­cjalny dokument. Od setek lat odpowiedzialni za najbardziej okrutne akty przemocy, takie jak niewolnictwo, piractwo i podboje kolonialne, starali się nadać własnym postępkom pozory prawomocności, tworząc doraźnie prawa i procedury sądowe. Podbite narody zamykano w obozach. Ofiary uzna­wano za sprawców własnego cierpienia. Przeciwstawiamy się takiemu postępowaniu.

NATO zmusiło Radę Bezpieczeństwa do powołania tego trybunału jako politycznego oręża. Trybunał posiada tyle wia­rygodności, ile można jej kupić w oparciu o budżet idący w dziesiątki milionów dolarów, pozwalający na stałą obecność trybunału w mediach. Siły policyjne w dwudziestu krajach gwarantują wyegzekwowanie jego wyroków. Jak to ujął rzecz­nik prasowy NATO Jamie Shea, To właśnie nasze kraje dały środki finansowe na powołanie trybunału i głównie my finan­sujemy jego działalność.

Madeleine Albright powołała ten trybunał w roku 1993 z pogwałceniem Karty Narodów Zjednoczonych. Była w tym czasie ambasadorem Stanów Zjednoczonych przy ONZ! Od początku swego funkcjonowania trybunał służył doraźnym ce­lom politycznym swoich mocodawców. Jego głównym zada­niem było uzasadnianie rozszerzanej stopniowo militarnej okupacji całego regionu. (...)

Trybunał konsekwentnie odmawia podjęcia tych właśnie kwestii. Polityczny charakter trybunału nakazuje mu zrzucać winę za zaistniałą sytuację wyłącznie na walczące ze sobą na­rody Jugosławii. A przecież żyły one razem w pokoju przez pięćdziesiąt lat. To jest trochę tak, jakby próbować zrozumieć przyczyny wybuchu I Wojny Światowej, która zaczęła się właśnie w Sarajewie, analizując wyłącznie motywy, którymi kierował się serbski student dokonując zamachu na Arcyksięcia Ferdynanda. Historia pokazała, że prawdziwą przyczyną tamtej wojny była rywalizacja między mocarstwami o nowy podział świata na strefy wpływów.

Prowadzący dochodzenie, choćby tylko udając bezstron­ność, musiałby dokładnie sprawdzić motywy militarnego układu, który rozpoczął 78-dniowe bombardowania, przyjrzeć się atakowanym celom i rodzajom stosowanej broni, spraw­dzić wyjaśnienia i podawane przez generalicję powody dzisiej­szej okupacji Jugosławii. Musiałby zapytać, czy była to decyzja podjęta błyskawicznie, pod naciskiem gwałtownie za­chodzących wydarzeń, czy też była wynikiem starannego pla­nowania i premedytacji.

Trybunał w Hadze nie jest na pewno ani bezstronnym, ani uczciwym sądem. Łączymy się ze wszystkimi ludźmi na całym świecie, którzy domagają się rozwiązania tego trybunału.

Trybunał ds. wojny NATO

Znaczące fragmenty książki Tajny Plan poświęcone są in­formacjom przekazywanym w trakcie przesłuchań prowadzo­nych przez tzw. trybunały społeczne, które odbywały się na całym świecie w latach 1999-2000, i które uznały, że Stany Zjednoczone i dowództwo NATO są winni popełniania zbrodni przeciwko pokojowi, zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości w trakcie agresji na Jugosławię w roku 1999.

10 czerwca 2000 r. na końcowym przesłuchaniu w No­wym Jorku, oskarżenie przedstawiło dowody pokazujące nie­zbicie, jak za pomocą sieci kłamstw rozpowszechnionych przez medialną propagandę urabiano opinię publiczną, przygo­towując ją do wojny. Następnie wykazano, w jaki sposób stra­tedzy i ideolodzy Zimnej Wojny opracowali założenia i strategię wojny, jak również, w jaki sposób siły NATO celo­wo prowokowały akty wrogości - zbrodnie przeciwko pokojo­wi. Świadkowie opisywali zniszczenia i szkody stanowiące zamierzony efekt działań NATO przeciwko ludności cywilnej Jugosławii - zbrodnie wojenne. Następnie przedstawiano zbrodnie dokonane na ludzkości okupowanego Kosowa, trak­towane jako zbrodnie przeciwko ludzkości.

Część II zawiera analizę najpotężniejszej broni w arsena­le Pentagonu - całkowicie podporządkowanych mediów. Ta wojna została nagłośniona jako interwencja humanitarna. Chodziło rzekomo o powstrzymanie zbrodni o niewiarygodnie wielkiej skali. W czasie wojny Departament Stanu oświadczył, że w masowych grobach leży 100 000 ludzi, inni mówili o 500 000 zaginionych i uznanych za zmarłych. Przegląd zaso­bów internetowych wykazał, że opublikowano, bądź rozpo­wszechniono w telewizji i radiu ponad 1000 opisów dotyczących masowych grobów, masakr, ćwiartowania zwłok i gwałtów. Bezpośrednio po zakończeniu wojny specjalnie przygotowane zespoły z 17 krajów przebywały w Kosowie przez ponad 5 miesięcy, rozkopując miejsca, w których rzeko­mo dochodziło do masakr. Nie znaleziono ani jednego maso­wego grobu. Jedno zdjęcie jest warte więcej niż tysiąc słów. Przygotowując tę książkę przejrzeliśmy tysiące zdjęć. Dowody są przytłaczające i niepodważalne. We wkładce ze zdjęciami w części III próbowaliśmy na kilku stronach pomieścić obrazy, które pokazują ogrom celowego zniszczenia cywilnej infra­struktury - zbrodnię przeciwko ludzkości.

Celem tej najnowszej książki jest wykazanie, że NATO nie tylko winne jest zbrodni wojennych, ale że samo istnienie NATO jest zbrodnią. W części IV NATO jest określone jako grupa przestępcza o wyraźnych zamiarach działania w skali globalnej. Udowadniamy, że mocarstwa NATO nie kierują się względami humanitarnymi, lecz działają w interesie goniących za zyskiem ponadnarodowych korporacji i banków.

Potężne korporacje potrzebowały tej wojny, stratedzy USA potrzebowali wroga. Strategia USA zmierzała do przekształcenia NATO w agresywny pakt militarny między USA i Europą Zachodnią, w celu przejęcia kolonialnej kontroli nad Afryką, Azją i światem arabskim, a także Europą Wschodnią i Bałkanami. Ta wojna jest efektem przestępczej zmowy mającej na celu umocnienie na globalnym rynku pozycji Waszyngtonu, we współpracy, ale i rywalizacji z mocarstwami europejskimi. Dzisiaj mamy nowe bazy NATO w Chorwacji, Bośni, Macedonii, Albanii, Kosowie, Bułgarii i na Węgrzech. Prawie wszystkie kraje Europy Wschodniej już czekają w kolejce na przyjęcie do NATO. Tuż przed rozpoczęciem bombardowań Jugosławii, do NATO zostały nagle przyjęte Polska, Czechy i Węgry.

29 marca 2001 r. Bułgaria podpisała umowę zezwalającą oddziałom NATO na stały pobyt na bułgarskiej ziemi. To wszystko nie dzieje się przypadkiem. Tak wygląda plan „No­wego Porządku Świata". W trakcie brutalnych negocjacji w Rambouillet, Francja, jeszcze przed wojną, Waszyngton po­stawił Jugosławii bezwzględne ultimatum: NATO musi otrzymać nieograniczony dostęp do wszystkich jugosłowia­ńskich lotnisk, dróg, portów i urządzeń transportowych, w przeciwnym razie Jugosławia musi się liczyć z całkowi­tym zniszczeniem. Dla przywódców NATO największą zbrod­nią Milosevica jako prezydenta Jugosławii, było właśnie niespełnienie tych żądań. Nawet po 78 dniach nieustannych bombardowań Jugosławia nadal odmawia wpuszczenia obcych wojsk na swoje terytorium z wyjątkiem Kosowa. George Robertson, Sekretarz Generalny NATO, na spotkaniu mini­strów krajów członkowskich NATO w dniu 10 października 2000, powiedział: Wszyscy wiemy, że w południowo-wschodniej Europie i byłej Jugosławii otwierają się przed nami ogromne możliwości. Te „możliwości" stają się nieodpartą potrzebą, wręcz uzależnieniem. Armia Stanów Zjednoczonych jest dzisiaj większa niż siły zbrojne wszystkich pozostałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ razem wzię­te. Handel bronią stanowi największą i najbardziej zy­skowną pozycję eksportową gospodarki USA. Stany Zjednoczone są zdecydowanym liderem, jeśli chodzi o sprze­daż broni do innych krajów. Połowa rocznych budżetów przyszłej dekady w krajach Europy Wschodniej zostanie prze­znaczona na zakup broni, po to tylko, by sprzęt na tych „wschodzących rynkach" był kompatybilny ze sprzętem NATO. To jest właśnie bonanza dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego.

Bogate kraje naftowe rejonu Zatoki Perskiej są dzisiaj zadłużone z uwagi na to, iż te marionetkowe państewka wy­dają większość swych budżetów na amerykańską broń. Gospo­darka USA jest dziś zależna od zbrojeń. Przemysł zbrojeniowy przynosi dzisiaj bogactwo tylko niewielkiej grupie swoich akcjonariuszy. Jednocześnie wojny, które trwały, trwają, a także te planowane w najbliższej przyszłości, pochłaniają ponad połowę budżetu federalnego USA, po­chodzącego przecież z naszych podatków.

Zbrodnie wojenne - bombardowanie Serbii

W czerwcu 2000 r. Carla Del Ponte, przewodnicząca Try­bunału w Hadze, powołanego przecież w celu osądzenia zbrod­ni wojennych w Jugosławii, odmówiła nawet zbadania zarzutów wniesionych przeciwko rządowi USA i paktowi mili­tarnemu NATO, a dotyczących stosowania zakazanych przez prawo międzynarodowe broni, takich jak bomby rozpryskowe, bombardowania obiektów cywilnych tj. szkół, szpitali, ciepłowni, placów targowych i konwojów uchodźców.

W części V Tajnego Planu prezentujemy wyniki badań ka­tastrofy ekologicznej, użycie broni radioaktywnej i planowane niszczenie infrastruktury cywilnej - włączając szkoły, szpitale, ciepłownie i ciągi komunikacyjne. Materiał ten jest niepodwa­żalny i bezsporny, podobnie jak wybrane fragmenty z Białej Księgi rządu Jugosławii, dokumentującej każdy atak bombo­wy, której fragmenty zamieszczamy w aneksie.

Wpływ bombardowań sięga daleko poza Bałkany, a ich skutki odczuwać będą jeszcze przyszłe pokolenia.

NATO kontynuuje wojnę

Część VI dotyczy kwestii interwencji Stanów Zjednoczo­nych i Europy w okresie powojennym. Aby „ustawić" wyniki wyborów w Jugosławii we wrześniu 2000 r., wydano kwotę po­nad 100 min dolarów. W międzyczasie MFW i banki zachod­nie zastosowały sprawdzoną i skoordynowaną metodę zaciskania pętli ekonomicznej, w celu wymuszenia prywaty­zacji przemysłu, stanowiącego do tej pory własność publiczną oraz wprowadzenia drastycznych cięć w systemie opieki społecznej. Stworzono w ten sposób warunki do wymuszania kolejnych ustępstw. Politycy, którzy doszli do władzy przy po­parciu Waszyngtonu, doprowadzili do uwięzienia i porwania prezydenta Milosevica. Niestety, nawet spełnienie wszystkich żądań Waszyngtonu nie zapewnia ani pokoju, ani stabilizacji, ani dobrobytu, jak zdążyły się już przekonać kraje Europy Wschodniej i byłe republiki radzieckie. Nawet taki maleńki protektorat amerykański jak Macedonia, która ugięła się pod naciskiem USA, wystąpiła z Federacji Jugosłowiańskiej i po­zwoliła na stacjonowanie obcych wojsk, jest teraz rozrywana na strzępy. Ciągle rosnąca obecność NATO oraz nowa runda ustępstw stanowi cenę za powstrzymanie ataków rebeliantów uzbrojonych i finansowanych przez NATO, co nie przesądza dalszego rozbioru Macedonii. W trakcie 4000 nalotów na Bo­śnię i Hercegowinę w roku 1995 oraz 38 400 nalotów na Ju­gosławię w roku 1999, media powtarzały nieustannie slogan, że była to akcja ratunkowa - wojna humanitarna, mająca na celu powstrzymanie masakr dokonywanych na niespotykaną skalę. Jest dzisiaj jasne, że nie była to ani akcja ratunkowa, ani humanitarna. Mamy natomiast trwałą, zakrojoną na wiele lat okupację całego regionu.

Zbrodnie przeciwko ludzkości

Zakończenie bombardowań przez NATO nie oznacza by­najmniej końca wojny. Okupacja Kosowa przez NATO poka­zuje że pokój i pojednanie nie znajdują się na liście priorytetów paktu.

W części VII pokazujemy olbrzymią skalę zjawiska okre­ślanego w prawie międzynarodowym jako „zbrodnie przeciwko ludzkości". Wykazujemy, że NATO świadomie stosowało poli­tykę represjonowania i wypędzenia z Kosowa całych grup na­rodowościowych, które sprzeciwiały się okupacji. Plądrowano pomniki kultury i kościoły, a zakłady przemysłowe przejmo­wano siłą. Romowie z Kosowa, jedna z bardziej uciskanych narodowości, byli poddawani systematycznym prześladowa­niom na równi z Serbami. Czy ta wojna, jak to obiecywano, przyczyniła się do rozwiązania kryzysu? Czy okupacja całego regionu przez siły NATO i stacjonowanie ponad 65 000 żołnierzy w Kosowie i Bośni przyniosło pokój i pojednanie, czy choćby stabilizację? Nie. 150 000 Serbów, Romów i kosowskich Albańczyków, którzy sprzeciwiali się obcej okupacji, zo­stało wypędzonych z Kosowa, niemal natychmiast po rozpoczęciu okupacji przez siły NATO i oderwaniu Autono­micznego Okręgu Kosowa i Metohiji od Jugosławii. Tymcza­sem wojna objęła już Macedonię.

W lipcu 2001 nowy rząd Jugosławii spotkał się z generalicją NATO. Na spotkaniu, według agencji informacyjnej Beta, serbski wicepremier Nebojsa Covic, jugosłowiański mi­nister spraw zagranicznych Goran Svilanovic, jugosłowiański generał Mirosław Krstic i generał policji Goran Radosavljevic, zostali poinformowani przez dowódców amerykańskich w Niemczech o przygotowanych planach współpracy wojsko­wej. Plan zakłada oddanie w 99-letnią dzierżawę siłom NATO bazy Bondsteel w Kosowie. Waszyngton żąda także dzierżawy stacji radarowej na górze Kapaonik, którą armia jugosłowiańska wyposażyła w brytyjski sprzęt. Plan zakłada również przystosowanie lotniska wojskowego w Sjenicy do lądowania ciężkich transportowców amerykańskich.

Aneks zawiera niektóre, bardziej istotne reakcje publiczne na bezpodstawne oskarżenia wniesione przez trybunał NATO w Hadze. Jest to materiał zebrany na całym świecie przez Społeczne Trybunały ds. Zbrodni Wojennych NATO. Potę­żne wiece odbyły się w Berlinie, Kijowie, Rzymie, Wiedniu i Nowym Jorku, przesłuchania w kilkunastu innych miastach, a masowe protesty w Atenach. Berliński prawnik wniósł spra­wę z oskarżenia prywatnego przeciwko rządowi federalnemu za szkody wyrządzone ludności Varvarin, miasta w Serbii, pod­czas ataku bombowego w roku 1999.

Przesłuchania potwierdziły w sposób namacalny, że w dzi­siejszych czasach tylko zwycięzcy piszą historię. Wspólny wysiłek setek tysięcy ludzi przyjmujący różnorakie formy, po­zwoli udokumentować i napisać prawdę o wojnie i stawić czoła wojennej propagandzie. Jest on bardzo ważny dla prowadzenia skutecznej walki przeciwko NATO. Będzie znajdować coraz szerszy oddźwięk na całym świecie.

Sprzeczności NATO

Największym problemem NATO jest fakt, że system kapi­talistyczny narzucony siłą, intrygami i obiecywaniem dobroby­tu, zarówno na Bałkanach jak i pozostałych częściach świata, nie jest w stanie zapewnić lepszej egzystencji, czy wyższego poziomu życia, niż systemy gospodarek planowych, które zniszczył. W skali całego świata w czasie ostatniej dekady set­ki milionów ludzi popadły w ubóstwo przy jednoczesnym po­dwojeniu majątku dwustu największych miliarderów. Dwustu największych miliarderów ma więcej niż wynosi łączny dochód dwóch miliardów ludzi.

W Kosowie, podzielonym dzisiaj na pięć stref okupacyj­nych, poziom bezrobocia sięga 60%. W Bośni, gdzie od czasu podpisania ugody z Dayton wydawano ponad 5 mld dolarów, gospodarka leży w gruzach. Co zamierza załatwić serbski pre­mier Zoran Djindic i jego banda kolaborantów za kwotę 1,3 mld dolarów pożyczki obiecanej za sprzedanie prezydenta Milosevica do Hagi? Jeśli kiedykolwiek ją otrzyma. Wiecznie nienasycony system kapitalistyczny nie tylko wywołał wojnę w Jugosławii. Na całym obszarze od Adriatyku po Syberię nastąpiło dramatyczne, najbardziej gwałtowne w czasach hi­storycznych obniżenie średniej długości życia, jak podaje ra­port ONZ z roku 1999. Całe przemysły, które zapewniały pracę, dochody i emerytury setkom milionom ludzi, zostały sprzedane za grosze i pocięte na złom. Według terminologii kapitalistycznej miały złą strukturę i nie przynosiły zysków, mimo że dostarczały niezbędnych produktów i usług. Sko­ńczyła się bezpłatna opieka społeczna, zdrowotna i szkolnic­two. Lawinowo wzrosła liczba narkomanów, alkoholików i prostytutek, jako efekt chaosu i demoralizacji wynikający z gwałtownej pauperyzacji niemal wszystkich grup społecz­nych1.

W ciągu ostatniej dekady bezprecedensowych zysków wiel­kich korporacji, warunki życia pracowników w Stanach Zjed­noczonych uległy pogorszeniu. Czego możemy oczekiwać obecnie, wchodząc w kolejny etap stagnacji i gospodarczej de­koniunktury?

Waszyngton obawia się najbardziej dziedzictwa party­zanckiego oporu przeciwko nazistowskiej okupacji. W cza­sie II Wojny Światowej małe narody na Bałkanach utworzyły największą w Europie armię podziemną, walczącą z niemiec­kim okupantem. Pięćdziesiąt lat później Waszyngton za po­mocą 4000 nalotów na Bośnię i 38 400 nalotów na

l. Kalka sytuacji w Polsce. Przyp. - H.P.

Jugosławię oraz trwających od lat sankcji ekonomicznych i politycznej destabilizacji, próbuje ponownie zdominować ten sam region. Pentagon zbudował bazę Bondsteel w Kosowie, największą od czasów wojny wietnamskiej, gdyż obawia się ponownego wybuchu oporu.

Ruch przeciwko wojnie

Jest ważne, abyśmy dokonali uczciwej oceny naszego ruchu przeciwko wojnie i korporacyjnej globalizacji. Upadek krajów socjalistycznych i lata wojennej propagandy skutecznie dopro­wadziły do całkowitej i powszechnej dezorientacji opinii pu­blicznej. W wielu krajach NATO, jak w Hiszpanii, Włoszech i Portugalii przeważająca większość ludzi była przeciwna woj­nie, ale ruch był zbyt słaby, aby ją powstrzymać. Tyko w Grecji ruch społeczny był w stanie stawić konkretny opór siłom NATO. Gdzie indziej, w obliczu miażdżącej siły USA, wielu spośród tych, którzy aktywnie sprzeciwiali się wojnie, zaczęło ją popierać. Wprowadziło to kompletną dezorientację w ruchu pokojowym. To przejścia na drugą stronę barykady, dotyczące partii socjaldemokratycznych i wielu partii zielonych w Euro­pie, koalicji „Gałąź oliwna" we Włoszech, które znajdowały się u władzy i właściwie zdecydowały o udziale swoich krajów w wojnie. Niemniej jednak na początku czerwca 1999 r. opi­nia publiczna wielu europejskich krajów NATO była przeciw­na bombardowaniom.

W tym czasie nawet w Stanach Zjednoczonych poparcie dla wojny było niewielkie. Nawet wtedy, gdy zalew propagandy był największy połowa ludności Stanów Zjednoczonych była przeciwna wysyłaniu wojsk. Od czasów wojny wietnamskiej poziom nieufności i sceptycyzmu wobec zapewnień polityków, co do konieczności użycia sił lądowych, jest ciągle wysoki.

Pentagon doskonale zdawał sobie sprawę, że przedłużająca się wojna, a zwłaszcza wojna lądowa mogą wywołać masowy sprzeciw w Stanach Zjednoczonych i Europie. Położono nacisk na wojnę powietrzną, aby zmusić Jugosławię do kapitulacji. Ciągle powracającym koszmarem generałów jest obawa, że ja­kiekolwiek ofiary wśród 65 000 stacjonujących żołnierzy mogą szybko doprowadzić do zakończenia okupacji, przynajmniej je­śli chodzi o wojska amerykańskie.

Stany Zjednoczone mogą dysponować największą na świe­cie machiną wojskowa, ale jednocześnie ich rząd nie może do końca kontrolować sił, które wyzwolił. Powstaje światowy ruch przeciwko bezwzględnej konkurencji i spirali gospo­darczego chaosu. Sześć miesięcy po zbombardowaniu Jugosławii przez NATO, w Seattle narodził się nowy ruch przeciwko wielkim korporacjom, ich próbom zdominowania świata. Setki tysięcy młodych ludzi sprzeciwiły się brutalnej polityce narzuconej światu przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy, układy handlowe takie jak NAFTA i FTAA oraz Światową Organizację Handlu. Jest to ruch skierowany przeciwko wyzyskowi, zniszczeniu środowi­ska i kapitalistycznemu chaosowi.

Jesteśmy przekonani, że materiał opublikowany w niniej­szej książce przyczyni się do dokonania właściwego osądu hi­storii. NATO oznacza kontynuowanie wojny, kryzysu i kolonialnej dominacji. Tutaj, w naszym kraju, istnienie NATO oznacza większą biedą i represje. Ta książka stanowi nasz wkład w kształtowanie właściwego rozumienia świata oraz uświadomienie potrzeby przeciwstawiania się wszech­ogarniającej przemocy. Opór jest potrzebny, opór jest możliwy. Powstanie nowego ruchu przeciwko globalnej dominacji wiel­kich korporacji dowodzi, że opór ten będzie przybierał na sile.

Nowy Jork, sierpień 2001

Nic dodać nic ująć. Należy jeszcze odnieść się do sprawy legalności owego „trybunału". Milosevic powtarzał: Traktuję ten trybunał jako fałszywy trybunał... Czy miał rację? Niestety - miał. Był to bowiem trybunał nie tyle „fałszywy", co samozwańczy, bezprawny, a więc nielegalny. Powołały go bezpraw­nie trzy państwa: USA, Francja i Anglia. Nazwano go „Trybunałem do spraw Zbrodni w Byłej Jugosławii". Próżno by szukać wykładni prawa międzynarodowego do powołania ta­kiego organu. Nie posiada takich uprawnień nawet ONZ. W jej „Karcie Narodów Zjednoczonych" nie ma nawet śladu podstaw do powoływania takich trybunałów. Jedynym trybu­nałem przewidzianym przez „Kartę" jest Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości ze stałą siedzibą w Hadze. Powołano go do rozstrzygania sporów pomiędzy państwami, a nie do sądzenia jakichkolwiek przestępców.

Kolejny dowód na nielegalność tego skleconego naprędce „trybunału", to zapis w Statucie Międzynarodowego Trybu­nału Sprawiedliwości, według którego tenże Trybunał jest utrzymywany z budżetu ONZ, uchwalanego przez Zgromadze­nie Ogólne ONZ. Tak stanowi artykuł 33 Statutu. Tymczasem „trybunał" sądzący S. Milosevica jest finansowany bezpośred­nio przez USA, Francję i Anglię.

Te fakty dowodzą czegoś najzupełniej przerażającego: cy­nicznego dyktatu zwycięzców nie liczących się z elementarny­mi zapisami prawa międzynarodowego. Po zbrodniczym najeździe na Jugosławię, zamiast stanąć za to przed Międzyna­rodowym Trybunałem Sprawiedliwości, przywódcy państw na­pastniczych sami wyznaczyli „trybunał" do sądzenia pokonanych przez siebie przedstawicieli państwa napadnięte­go. Ich „winą" było stawianie czynnego oporu najeźdźcom, obrona ich ojczyzny. Oficjalny pretekst do zemsty, to rzekome zbrodnie na ludności Kosowa.

Mamy więc niepodważalny dowód na to, że Europą i Stanami Zjednoczonymi rządzą międzynarodowi przestęp­cy, naruszający podstawowe zapisy prawa międzynarodo­wego.

To wyznacza konieczność uświadomienia narodom skali i rozmiarów zniewolenia, jakiemu zostały poddane. Narody te w najmniejszym stopniu nie ponoszą winy za zbrodnie swych przywódców. Granice suwerenności i zniewolenia, totalitary­zmu i wolności, praw człowieka i bezprawia, nie przebiegają pomiędzy narodami, tylko pomiędzy międzynarodowym kar­telem przestępców u władzy - a zniewolonymi narodami.

Grozę płynącą z dyktatu tej międzynarodowej terrorystycz­nej mafii zaczynają powoli rozumieć niektórzy politycy za­chodni. Oto w Mediolanie odbyła się zimą 2002 manifestacja 80 000 osób przeciwko wprowadzeniu tzw. europejskiego na­kazu aresztowania, mającego obowiązywać we wszystkich pa­ństwach UE. Przeciwko tej dyktaturze beznarodowych osobników sprzeciwia się włoska Liga Północna, organizator tej manifestacji. Popierał ten protest minister sprawiedliwości Umberto Bossi. Powiedział, że nie zgadza się, aby obywateli włoskich ścigali nakazem aresztowania i sądzili przedstawicie­le innych państw. Włochy odrzuciły, jako niestety jedyne pa­ństwo UE, projekt tego „europejskiego nakazu aresztowania". Teraz sądzi się S. Milosevicia, niedługo będą aresztowani, wy­wożeni z krajów WUE wszyscy niepokorni wobec syjonistycz­nego dyktatu, wszelkiego rodzaju „nacjonaliści", „antysemici" i „burzyciele" ładu europejskiego. W Polsce powojennej poko­lenie naszych ojców już przerabiało tę lekcję „demokracji" i tylko kierunek wywózki był inny - na wschód!

PONURA PRZYSZŁOŚĆ PRZESZŁOŚCI

(...) poszczególnym rządom pokażemy siłę przy pomocy zamachów, czyli terroru (...)1

Cel uświęca środki. Stara to prawda. W tych „uświęco­nych" środkach prowadzących do zbrodniczych celów, aż roi się w historii od wojen i przewrotów.

Najskuteczniejsze są prowokacje i akty terroru.

Zachodnia masoneria - posłuszne narzędzie dynamicznie rozwijającego się od połowy XIX wieku syjonizmu, spreparo­wała zamach na austriackiego arcyksięcia Ferdynanda w Sara­jewie. Zamachu dokonano 28 czerwca 1914 roku. Wynik - wybuch pierwszej wojny globalnej. Masońskie pismo „New Age"2 miało czelność napisać jeszcze 40 lat później, że powo­dem wybuchu wojny był rzekomy „tajny układ" pomiędzy Wa­tykanem a Serbią. Była to oczywiście kłamliwa prowokacja w prowokacji, obelga rzucona dziesiątkom milionów ich ofiar poległych w tamtej wojnie. Było to typowe „Łapaj złodzieja".

Atak na Amerykę z 11 września był dokładnym powtó­rzeniem takiego samego celu, prowokacją wykonaną cudzy­mi rękami.

Arcyksięcia Ferdynanda zabił Serb Gawriło Princip. Ale Gawriło jedynie naciskał spust pistoletu. Nigdy świat nie do­wiedział się kto, jakie siły „nacisnęły" Principa i jego kompa-

1. Protokoły Mędrców Syjonu nr 7 Wyd. „Książka Polska", Nowy Jork 1920, s. 55.

2. „New Age", wrzesień 1952, s. 519. Z: P. Fisher: The Lodge Door: Church, State and Freemasonry in America. Maryland 1982.

nów. Podobnie - kto „nacisnął" Ali Agcę, by strzelił do Jana Pawła II.

Po takich aktach terroru zawsze karze się miecz, a nie rękę - to kolejne, ponure w swej prawdzie porzekadło. Nie całkiem zresztą trafne. Nie jest winien ani miecz czy pistolet, ani na­wet ręka. Ani też jej posiadacz. Winni są Niewidzialni. Usy­tuowani daleko, wysoko lub „głęboko". Nigdy nie nazwani po imieniu.

Zysk z tej pierwszej wojny: miliardy dolarów z przemysłu zbrojeniowego Ameryki, Anglii, Francji. Rozpad monarchii ka­tolickiej Austrii. Upadek znienawidzonej przez syjonizm Ro­sji prawosławnej. Opanowanie jej przez bolszewicki żydokomunizm. Śmierć wielu milionów Rosjan i grabież jej nieprzebranych bogactw, wywiezionych do USA i Anglii. Zagłada Cerkwi prawosławnej i Kościoła katolickiego, utopio­nych w morzu krwi duchowieństwa, w grabieżach, dewasta­cjach kościołów, cerkwi, klasztorów. Prześladowania wiary, duchowa degradacja kilku kolejnych pokoleń narodu rosyjskie­go.

Zleceniodawców zamachu na arcyksięcia ustalili potem niezależni badacze, dokumentaliści znający prawdziwe przy­czyny wojen, zamachów, aktów terroru, przewrotów, rewolu­cji, kontrrewolucji. Jednym z nich był Norman Dodd, amerykański kongresman, powołany po drugiej wojnie global­nej do zbadania dotacji przekazywanych przez Rezerwę Fede­ralną sowieckiemu Imperium Zła. Dodd udowodnił, że Gawriło Princip i jego pomocnicy byli członkami „Czarnej Ręki", organizacji terrorystyczno-rewolucyjnej kierowanej przez masonerię francuską.

Słowo „masoneria" pojawia się w tej pracy kilkakroć. Wy­pada więc poszukać rzeczywistych założycieli i niewidzialnych sterników masonerii wszystkich bez wyjątku rytów i nazw. Znów sięgnijmy do owych „Protokołów...", po 11 Września jak nigdy od czasu ich ujawnienia (około 120 lat przedtem) aktualnych, jak nigdy przedtem „proroczych" i „wizjonerskich". Oto protokół („Wykład") XIV, podrozdział 41. Przeczytajmy uważnie:

- Do chwili kiedy obejmiemy władzę, będziemy stwarzali i rozmnażali loże wolnomularskie we wszystkich państwach świata. Wciągniemy do lóż tych wszystkich przyszłych i obec­nych działaczy wybitnych, bowiem loże te będą centralnym punktem informacyjnym i ośrodkiem wpływów. I jeszcze fragment podrozdziału następnego:

- Wszystkie loże poddamy jednemu, znanemu tylko przez nas zarządowi, złożonemu z mędrców naszych. Loże będą po­siadały przedstawiciela maskującego ów centralny zarząd masonerii oraz ogłaszającego hasła i programy, w lożach tych zadzierzgniemy węzeł ze wszystkimi czynnikami rewolu­cyjnymi i wolnomyślnymi (...) w liczbie członków będą prawie wszyscy agenci policji narodowej i międzynarodowej, bowiem ich współpraca jest dla nas niezbędna.

To wszystko dotyczy masonerii z udziałem gojów. Żydzi już w 1843 powołali swoją hermetyczną lożę, dostępną tylko Żydom. Nazwano ją: „B'nai-B'rith" - „Synowie Przymierza". Działa do dziś.

Hitlerowcy, dla usprawiedliwienia planowanego wewnętrz­nego terroru we własnym kraju, za kozła ofiarnego proklamo­wali „żydokomunizm". To słowo było w samej swojej treści całkowicie słuszne, bowiem bolszewicki terror w Rosji był kie­rowany przez samych Żydów, zatem żydostwo kojarzyło się z komunizmem według zasady: nie każdy Żyd jest komunistą, ale każdy komunista jest Żydem.

Należało jednak stworzyć propagandowe pozory realnego zagrożenia dla narodu niemieckiego. Posłużono się podpale­niem Reichstagu w 1933 roku. Podobnie jak „fanatyków is-

1. W niektórych wydaniach poszczególne „Wykłady" nie mają podziału na podrozdziały.

lamskich" w przypadku WTC, natychmiast ustalono winnych podpalenia niemieckiego parlamentu - komunistów. W stan oskarżenia postawiono słynnego Żyda Georgy Dymitrowa, bułgarskiego bolszewika, który nie miał nic wspólnego z tą prowokacją. Bronił się na procesie wyśmienicie, wręcz płomiennie, ze skutkiem przeciwnym do zamierzonego przez hitlerowców. Po jego procesie zaczął narastać w Niemczech ruch antyfaszystowski, oczywiście sterowany przez Żydów nie­mieckich. Niezależnie od faktów, Reichstag podpalili (w świa­domości ówczesnych Niemców) „żydokomuniści", co dało początek oficjalnej dyskryminacji niemieckich Żydów.

Aby usprawiedliwić napaść na Polskę we wrześniu 1939 roku, hitlerowcy przebrali w polskie mundury grupę własnych kryminalistów i zaatakowali radiostację w Gliwicach. Radio­stacja została zniszczona, a świat obiegła wiadomość, że Pol­ska rozpoczęła wojnę z Niemcami posługując się tą zuchwałą napaścią. Kryminaliści zostali potem cichaczem wystrzelani co do jednego, aby nie było świadków hitlerowskiej prowoka­cji.

Aby sprowokować Stany Zjednoczone do włączenia się w pierwszą wojnę globalną, skazano na śmierć 1257 niewin­nych cywilów - kobiety, dzieci, w większości Amerykanów. Wypłynęli oni do Europy pasażerskim okrętem „Lusitania". Do ładowni wpakowano potajemnie sześć milionów naboi, dziesiątki ton materiałów wybuchowych. Jednocześnie tajny­mi kanałami „przeciekła" do Niemców wiadomość, że ten pa­sażerski statek zostaje użyty do celów wojennych, co było jawnym naruszeniem międzynarodowych konwencji. Niemcy ostrzegli, że go zatopią. Niestety, liniowiec „Lusitania" wyruszył w drogę, nawet zboczył z kursu, płynął w zwolnionym tempie w strefie, gdzie Niemcy posiadali łodzie podwodne. Niemiecka łódź dopełniła formalności.

O tej makabrycznej „amerykańskiej" zbrodni na obywate­lach własnego kraju pisał m.in. francuski as wywiadu Pierre de Villemarest, a także inny francuski badacz Pierre Virion oraz Collin Simpson:

- To William Wiseman, odpowiedzialny za tajne służby brytyjskie na obszarze Atlantyku, ułożył w porozumieniu z prezydentem Wilsonem i za pośrednictwem swego podwład­nego Courteney'a Benneta, plan storpedowania przez Niem­ców liniowca pasażerskiego „Lusitania" 5 maja 1915 roku. Sześć milionów naboi, dziesiątki ton materiałów wybucho­wych złożonych potajemnie w komorach statku, doprowadziło do śmierci 1257 pasażerów, którzy wierzyli, że nic im nie gro­zi, skoro zaokrętowali się na statek pasażerski. Liniowiec zbo­czył z kursu: płynął w zwolnionym tempie dokładnie w strefie, gdzie Hamburg został uprzedzony o jego pojawieniu się i dokąd wysłał łódź podwodną.

Po tej zbrodni naród amerykański wpadł we wściekłość, i jak przedtem opowiadał się przeciwko udziałowi USA w woj­nie, tak po tragedii „Lusitanii" zapałał żądzą wojny, co skwa­pliwie wykorzystał Kongres. Ale ta wściekłość narodu amerykańskiego nie eksplodowała tylko na skutek zatopienia „Lusitanii". Naród amerykański był nastawiony wyjątkowo pacyfistycznie wobec piekła dziejącego się na polach Europy. Nie widział też najmniejszego powodu, aby angażować się w tę gigantyczną masakrę narodów europejskich. Ale żydowskie lobby finansowo-przemysłowe, o którym piszę w dalszych fragmentach tej pracy, parło do wojny jako do zawsze złotego interesu ubijanego na krwi gojów1. Przeczytajmy, co pisze na ten temat Noam Chomsky (czytaj: Czomski)2 w eseju pt. Kontrola nad mediami, będącym treścią jego odczytu w Kent-

1. - My nie liczymy ofiar spośród nasienia bydlęcego - gojów, choć złożyliśmy ofiarę i z wielu naszych, lecz za to w zamian stworzyliśmy dla naszych taką sytuację na świecie, o jakiej nawet nie mogli marzyć. (Protokoły Mędrców Syjonu, Wykład XV, rozdz. 9: Celowość ofiar).

2. Wybitny żydowski językoznawca i wpływowy analityk w zakresie polityki i socjologii.

field w Kalifornii, a opublikowanego w „Open Magazine" (nr 10, wrzesień 1991):

- Ponieważ administracja Wilsona była zdecydowana na udział w wojnie, musiała jakoś temu zaradzić. Stworzono więc rządową komisję propagandową - tak zwaną Komisję Creel'a. Udało się jej w ciągu sześciu miesięcy przemienić pa­cyfistyczne społeczeństwo w histeryczną, pałającą chęcią wal­ki zbiorowość, pragnącą zniszczenia wszystkiego co niemieckie, rozrywania Niemców na strzępy, przystąpienia do wojny i ocalenia świata (...) Pośród tych, którzy aktywnie i en­tuzjastycznie partycypowali w tym procesie, byli postępowi in­telektualiści, osoby z kręgu Johna Dewey'a. Byli oni bardzo dumni, co widać na podstawie ich ówczesnego piśmiennic­twa, iż jak to określali, „bardziej inteligentni członkowie społeczeństwa" - czyli oni sami - zdołali pchnąć niechętną zbiorowość do wojny przez wzbudzenie w niej strachu i szermować fanatycznymi sloganami. Wykorzystano w tym celu szeroki wachlarz środków. Sfabrykowano na przykład liczne opowieści o popełnianych przez Hunów okrucie­ństwach, o obrywaniu przez nich rączek belgijskim nie­mowlętom, o wszelkiego rodzaju okropnościach, na które nadal można natknąć się w podręcznikach historii. Byty to bez wyjątku wymysły brytyjskiego ministerstwa propagan­dy, które postawiło sobie za cel - jak określano to na tajnych naradach - „kontrolowanie myśli całego świata". Co bardziej istotne, pragnęło ono również kontrolować myślenie co bar­dziej inteligentnych członków amerykańskiego społeczeństwa, którzy szerzyliby dale] wysmażoną przez nie propagandę i pchnęli pacyfistyczną społeczność w objęcia wojennej histe­rii. Zamiar ten udało się zrealizować, i to nadzwyczaj sku­tecznie. Płynie stąd nauka: państwowa propaganda (w połączeniu z państwowym terrorem - H.P!) wspierana przez wykształcone klasy, gdy nie można się jej sprzeciwić, może przynieść olbrzymie rezultaty. Naukę tę przyswoił sobie Hitler i wielu innych, wcielając ją w życie po dziś dzień.

Tak właśnie: wcielając ją w życie po dziś dzień. Natu­ralnie, N. Chomsky, jako wpływowy Żyd znający jednak swoje miejsce w szeregu panów świata - swych „starszych braci", nigdy nie przywołał - jeśli dobrze wiem - tamtego detonatora w postaci „Lusitanii".

Nadszedł czas drugiej wojny globalnej i sytuacja powtó­rzyła się do złudzenia, tylko posłużono się innym detona­torem. Amerykanie znów nie chcieli płynąć do Europy w roli mięsa armatniego. Znów potężniał ruch pacyfistycz­ny w Stanach. I znów amerykański żydo-globalizm był najzupełniej przeciwnego stanowiska - musiał wejść w ten biznes, jakim była kolejna światowa wojna.

Sprowokowano japońskie uderzenie na Pearl Harbor. Prześledźmy dokładniej etapy i przebieg tej przerażającej prowokacji, zbrodni popełnionej na narodzie ameryka­ńskim przez nację nie liczącą „ofiar gojów", w tym przy­padku gojów amerykańskich. Zbrodni dokonali pod nadzorem ich pobratymca i masona najwyższego 33 stop­nia - prezydenta F. D. Roosevelta.

Przekonamy się wówczas, że mord na 1257 pasażerach „Lusitanii", mord na około 2300 Amerykanach z obsługi bazy w Pearl Harbor, a także mord na kilku tysiącach go­jów w World Trade Center, wpisują się dokładnie w stały scenariusz wciągania Ameryki w kolejne wojny globalne.

Metodologię aranżacji tej zbrodniczej prowokacji pod nazwą Pearl Harbor, badał przez kilkanaście lat dokumen­talista Robert B. Stinnet, a zawarł ją w książce: Dzień kłamstwa. Prawda o Pearl Harbor1.

W pierwszym etapie opracowano plan prowokacyjnych działań, w wyniku których Japonia została niemal zmuszona

l. Zob. „Wprost", 13 stycznia 2002.

do wojny z USA. Polegało to głównie na strategicznym osacza­niu Japonii. I tak, Wielka Brytania udostępniła Amerykanom bazę na Pacyfiku i bazy w Singapurze. Holandia zgodziła się na wykorzystanie instalacji wojskowych w holenderskich In­diach Wschodnich - obecnej Indonezji. Jednocześnie Holandia miała odrzucić żądania Japonii w sprawie dostaw ropy nafto­wej. Zakładano także udzielenie znacznej pomocy wojskom Czang-Kaj-Szeka walczącym z Japończykami, przez wysłanie na Daleki Wschód krążowników i okrętów podwodnych. Główne siły amerykańskie miały zgrupować się w rejonie Ha­wajów, a Wielka Brytania miała nałożyć embargo na handel z Japonią.

Ten zestaw posunięć przeciwko Japonii był niejawnym wy­powiedzeniem jej wojny. Zmuszał ją do ataku na USA - żan­darma Pacyfiku.

Z tym planem byli doskonale zapoznani: F. D. Roosevelt, admirał W. D. Leahy i generał G. Marshall - szef sztabu armii amerykańskiej, późniejszy sekretarz stanu1. Przed końcem 1940 roku USA wysłały 40 okrętów podwodnych do Manili, skoncentrowały flotę na Hawajach, Holandia wstrzymała do­stawy ropy do Japonii, a nad całością tych posunięć czuwał Roosevelt i jego sztabowcy.

Prawie jednocześnie, bo w tym samym 1940 roku, podczas swojej kampanii wyborczej, Roosevelt łgał do dziesiątków mi­lionów amerykańskich matek i ojców:

Wasi chłopcy nie będą walczyć w żadnej obcej wojnie1.

Na początku stycznia 1941 roku sekretarz marynarki wo­jennej Frank Cox ostrzegał rząd o możliwości ataku japońskie­go. Oczywiście nie wiedział, że byłaby to wiadomość najmilsza

1. Mason wysokiego stopnia wtajemniczenia, laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 1953 roku! Zob.: B. Baudoin: Dictionnaire de la Franc-Maconnerie. Paris 1995, s. 252.

2. B. Wołoszański: Ten okrutny wiek. W-wa 1995, s. 170.

sercu Roosevelta i grupy zbrodniarzy z najwyższych władz USA. Skąd Cox miał te wiadomości? Oto na przełomie wrze­śnia i października 1940 roku Amerykanie złamali japo­ńskie kody morskie oraz kod używany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Japonii. W jednej z dekodowanych de­pesz admirał Yamamoto wydał rozkaz okrętom wojennym, aby popłynęły na Hawaje i zaatakowały amerykańskie okręty.

Z kolei amerykański ambasador w Japonii Joseph Grew zdobył informacje o naradzie japońskiego sztabu odbytej 2 li­stopada 1941 roku, gdzie zapadła decyzja o skierowaniu arma­dy okrętów na Hawaje. Już nazajutrz Biały Dom znał wyniki tej narady!

Oto reakcja: ogłoszono rejon północnego Pacyfiku strefą „czystego morza", co oznaczało wycofanie z rejonu wszystkich patrolowych jednostek amerykańskich i alianckich! Nie znający tajemnicy tej zbrodniczej prowokacji admirał Husband Kimmel już w lutym próbował prowadzić rozpoznanie morskie tego regionu na północ od Hawajów. Otrzymał jednak rozkaz wycofania swoich okrętów.

Oto kilka najważniejszych dowodów na to, że Roosevelt i generał G. Marshall (obaj masoni wysokiego stopnia) zostali poinformowani o oczywistych przygotowaniach Japonii do wojny. Dzięki złamaniu kodów japońskich, odczytali kilka we­wnętrznych depesz japońskich, m.in. nakaz zniszczenia ksiąg kodowych oraz oficjalną notę zrywającą rokowania.

Około godziny 5 rano (czasu waszyngtońskiego) odszyfro­wano tekst japońskiej depeszy. Zawierała 42 japońskie wyrazy. Jej przełożenie na język angielski zabrało tłumaczowi ponad 5 godzin1!

6 grudnia przejęto i rozkodowano depeszę, że atak nastąpi o godzinie 13 czasu waszyngtońskiego, ale generał G. Mars­hall nie zawiadomił o tym bazy na Hawajach. Potem tłuma-

1. B. Wołoszański, tamże, s. 171.

czono, że generał obawiał się, aby Japończycy nie zorientowali się że ich kody zostały złamane. Gdyby jednak Marshall ostrzegł tylko o zbliżającym się ataku, nie podając jego godzi­ny Japończycy nie mieliby podstaw do takich obaw. Marshall mógł i powinien był wydać Hawajom rozkaz alarmu, wyjścia w morze. B. Wołoszański w swojej książce pyta:

- Dlaczego tak wybitny strateg, człowiek wielkiego intelek­tu, zachował się tak nierozważnie1?

Po wojnie wyszły na jaw inne dowody:

- ostrzeżenie Churchilla: brytyjski oddział zwiadowczy operujący na Dalekim Wschodzie przechwycił i przekazał Amerykanom odszyfrowane rozkazy japońskie o ataku;

- ostrzegali Roosevelta i jego sztab Holendrzy. Ich jednost­ka wywiadu zauważyła wielką koncentrację floty japońskiej w rejonie Kurylów. W połowie listopada informowali, że za­padła złowroga cisza radiowa, nieomylny znak zbliżającego się ataku.

Po wojnie, kiedy sześciokrotnie próbowano wdrożyć śledz­two w sprawie Pearl Harbor, okazało się, że „podobno" Japo­ńczycy zniszczyli materiały brytyjskiego Far East Combinet Bureau - tego, które przechwyciło japońskie rozkazy do ataku - i przekazało je do Anglii, a Churchill Rooseveltowi.

Podobnie - „podobno" Japończycy spalili przechwycone w toku wojny dokumenty o ostrzeżeniach Holendrów.

Bomby spadły na Pearl Harbor 7 grudnia o godzinie 7.55. To była masakra. Poszedł na dno trzon amerykańskiej Floty Pacyfiku. Zginęło od 2300 do 2500 ludzi z obsługi. Japońska flotylla pod wodzą admirała Yamamoto odpłynęła bez strat własnych.

Szok, furia i chęć odwetu, to stan ducha narodu ameryka­ńskiego w reakcji na ten perfidny, podstępny atak! Kongres jednogłośnie wyraził zgodę na wejście USA do wojny. Tym ra-

1. Tamże, s. 171.

zem do wojny globalnej. Do czasu Pearl Habour była to na razie wojna europejska, a nie światowa.

Jak zawsze, w takich zbrodniczych prowokacjach mu­siał znaleźć się oficjalny kozioł ofiarny. Był pod ręką - ad­mirał Kimmel. Ten sam, któremu zabroniono patrolowania rejonu i nakazano wycofanie okrętów. O „winie" admirała Kimmela zgodnie orzekła tzw. komisja Robertsa. W tym sa­mym czasie, kiedy szła na dno reputacja admirała Kimme­la, admirał Leigh wydał polecenie o niszczeniu wszystkich dowodów świadczących o tej zbrodni żydow­skiego lobby na narodzie amerykańskim. Tysiące rozkodo­wanych depesz japońskich, dzienniki i tajną korespondencję zatrzaśnięto w sejfach Biura Wywiadu Ma­rynarki Wojennej USA. O ich istnieniu nie wiedziała na­wet specjalna komisja Kongresu prowadząca dochodzenie w sprawie odpowiedzialności za tę niewiarygodną klęskę floty amerykańskiej, poniesioną w ciągu zaledwie kilku­dziesięciu minut.

Podobnie był z „Lusitanią". Podobnie będzie z piekłem World Trade Center z 11 września 2001 roku. CIA i FBI już u progu 2002 roku wiedziały o sprawcach, sponsorach i zdal­nych „opiekunach" tej masakry wystarczająco dużo, lecz wie­dza o niej dotrze do opinii świata za jakieś 30-50 lat.

Ale czy ta „opinia świata" za 50 lat jeszcze będzie ist­nieć? Przecież już dawno będzie po trzeciej wojnie global­nej.

Podsumujmy:

- „Lusitania" - 1257 ofiar

- Pearl Harbor - około 2500 ofiar

- World Trade Center - 3000 ofiar1.

l. W tej makabrze pod nazwą WTC, zastanawiające było „topnienie" liczby ofiar. Zaczęto od około 6300. Potem „schodzono" do pięciu, potem czterech, a ostatecznie do niecałych trzech tysięcy.

Prawidłowość: sami goje!

Po 11 września Pearl Harbor raz po raz powracał jako przykład:

- terrorystycznego ataku

- świadomego zaniechania działań zapobiegawczych

- jako sposób na wymuszenie zgody rządu na radykalne działania.

Nie są to jedyne zbrodnicze przypadki topienia własnych obywateli na własnych okrętach przez USA. Cofnijmy się o sto lat. W 1898 roku USA rozpoczęły dalekosiężną prowoka­cję wojskową mającą na celu wyrzucenie Hiszpanii z konty­nentu amerykańskiego i złamanie jej potęgi morskiej. Punktem konfrontacji stała się Kuba, która wtedy podlegała Madrytowi. Do wojny z Hiszpanią o Kubę parły kręgi gospo­darcze USA. Chodziło głównie o przemysł cukrowniczy tej wy­spy. Przygotowania do destabilizacji Kuby trwały przez kilkadziesiąt lat. Rebelianci raz po raz wszczynali niepokoje, które miały „wywalczyć" niepodległość Kuby. Kongres opowie­dział się za destabilizacją Kuby i wojną pod pretekstem obrony „praw człowieka" na Kubie. Prezydent McKinIey (zamordowa­ny w 1901 roku) poparł te żądania. Zapadła decyzja rozwiąza­nia militarnego. Ale potrzebny był propagandowy detonator. I znalazł się! Pancernik amerykański „Maine", stojący w por­cie Hawana, wyleciał w powietrze od wybuchu potężnego ład­unku. Stało się to 15 lutego 1898 roku. Zginęło wtedy 266 amerykańskich marynarzy. Stany Zjednoczone nie czekając na wyniki śledztwa, natychmiast ogłosiły, że był to akt dywersji hiszpańskiej, toteż 21 kwietnia wypowiedziały wojnę Hiszpa­nii. Hiszpania uczyniła to 24 kwietnia. Szybko okazało się, że Kuba była tylko pretekstem do wojny. Amerykańska flotylla stacjonująca na Dalekim Wschodzie w porcie Hong Kong, ru­szyła na Filipiny. Wyspa była od XVI wieku we władaniu Hisz­panii. Cztery krążowniki i dwie kanonierki marynarki wojennej USA, (maj 1898 r.) posłały na dno całą hiszpańską flotę zacumowaną w zatoce Manilli. Po trzech miesiącach walk lądowych, 13 sierpnia nad Manillą załopotał gwiaździsty sztandar USA. Powiewał tam aż do 1946 roku, kiedy Filipiny uzyskały wolność. Hiszpania skierowała swoją flotę w kierun­ku Santiago na odsiecz Kuby, lecz 16 tysięcy amerykańskich żołnierzy zdobyło tę wyspę jeszcze przed upadkiem Filipin, bo już 16 lipca. To także nie wystarczyło Stanom Zjednoczonym: 25 lipca zajęto hiszpańską kolonię Puerto Rico i odtąd ta wyspa do dziś jest tzw. zamorską posiadłością USA. Potem przyszła kolej na wyspę Guam na Pacyfiku. Oznaczało to osta­teczny zmierzch morskiej potęgi Hiszpanii, natomiast Stany Zjednoczone rozpoczęły swój marsz ku pozycji światowej po­tęgi militarnej, strategicznej i gospodarczej1.

Stało się to za cenę mordu na 266 własnych marynarzach ze statku „Maine". Po kilkunastu latach ten sam los spotkał „Lusitanię".

Podobną masową zbrodnię, tym razem na ludziach własnej nacji, popełnili Żydzi w listopadzie 1940 roku, z absolutnym cynizmem zatapiając statek „Patria". Ta zbrodnia, podobnie jak amerykańskie zbrodnie na „Maine" i „Lusitanii", są znane tylko nielicznym, a wielu innych w nie po prostu nie wierzy. Mord na 252 nielegalnych żydowskich emigrantach opisali au­torzy książki Nowy Porządek Świata i tron antychrysta - Ro­bert O'Driscoll des Griffin i Margarita Iwanoff-Dubowski2.

Był drugi rok wojny. Statkiem „Patria" płynęło w stronę Pa­lestyny 252 nielegalnych emigrantów żydowskich, kilku bry­tyjskich dygnitarzy i nieustalona liczba ludzi załogi statku. Syjonistyczna grupa o nazwie „Zionist Actions Committee" wydała wyrok na statek, aby oskarżając Brytyjczyków o jego

1. Horst Heinz Grimm (DPA). Przekład: K. Z. Hanff. Przedruk w: „Wolna Polska" nr I-II 1989/99, s. 44-5.

2. „The New World Order and the Throne of the antiChrist", Toronto 1993.

zatopienie, sprokurować oburzenie opinii publicznej Europy na Wielką Brytanię, niechętną idei powstania państwa żydow­skiego. Jeden z członków „Zionist Actions Committee" - dr Herzl Rosenblum dopiero w 1968 roku w izraelskiej gaze­cie „Yedot Achronos" ujawnił tę żydowską zbrodnię na Żydach. Rosenblum rzekomo protestował przeciwko po­mysłowi zatopienia „Patrii", ale został za to pobity przez pozo­stałych członków owego komitetu. Autorzy książki piszą (s. 126), że na fali skandalu wokół tej zbrodni, Moshe Sharret - ówczesny członek izraelskiego rządu, skomentował to chłodno:

Czasem trzeba poświęcić kilku, aby ocalić wielu.

To prawda. Wystarczy przypomnieć los pasażerów „Lusita­nii" i mord na załodze „Maine".

Poświęcanie kilku dla ratowania wielu, zastosowali Żydzi także na lądzie. Ci sami autorzy (s. 125) opisali sposób, jaki Żydzi zastosowali dla „zachęcenia" Żydów zamieszkałych w Iraku do emigracji do Izraela:

- W Iraku przed utworzeniem Izraela było 130 000 Żydów, stosunkowo zamożnych i żyjących w zgodzie z Irakijczykami. Nawet minister spraw zagranicznych Iraku był Żydem. Aby tych Żydów skłonić do emigracji w celu zaludnienia Izraela, Żydzi opłacili grupę zamachowców, aby rzucali bomby w dzielnicach żydowskich. Przerażeni Żydzi zaczęli uciekać do Izraela. Zamachowcy zostali aresztowani i przyznali się do winy.

Przypomnijmy: ten sam sposób po drugiej wojnie zastoso­wali Żydzi z sowieckiego NKWD-UB, aby przez siebie sprowo­kowany i nadzorowany „pogrom" Żydów w Kielcach, wywołać wśród polskich ocalałych Żydów psychozę strachu, skłonić ich do emigracji, a przy okazji skompromitować w opinii publicz­nej zachodu Armię Krajową, oskarżając ją o zorganizowanie tego pogromu.

Pearl Harbor nieoczekiwanie pojawiło się podczas wieloty­sięcznej demonstracji przeciwko agresywnie pro-aborcyjnej i destrukcyjnej moralnie organizacji „Planned Parenthood" („Świadome Macierzyństwo"). Demonstracja odbyła się 24 stycznia 2002 roku1 w Waszyngtonie pod pomnikiem Wa­szyngtona - w 29. rocznicę zatwierdzenia przez Sąd Najwyższy prawa do zabijania nienarodzonych. Do demonstrantów prze­mówił telefonicznie z zachodniej Wirginii prezydent Bush. Oświadczył patetycznie, że nawet niechciane dziecko powin­no być zaproszone do życia i chronione przez prawo.

Tak podbudowani, demonstranci przemaszerowali pod sie­dzibę Sądu Najwyższego. Ich plakaty porównywały skutki działań „Planned Parenthood" z atakiem 11 września i ata­kiem na Pearl Harbor. Paralele były oczywiste tylko w licz­bach. Rekapitulowało to jedno z głównych haseł demonstracji:

- Cesarstwo Japonii zabiło 2340 osoby podczas ataku na Pean Harbor, Al-Queda - 2937 osób podczas zamachów na Waszyngton i Nowy fork, „Planned Parenthood" zabija 3.600 nienarodzonych dzieci dziennie.

Z tego by wynikało, że Pearl Harbor w jego skutkach to dziecinna zabawa, na tle 3.600 mordowanych dziennie niena­rodzonych. Ale:

- nie mówi się, że współmordercą marynarzy Pearl Harbor był ich prezydent Roosevelt;

- „dekretuje się" winę Al-Ouedy jako samodzielnego sprawcy 11 Września. Tamte tysiące demonstrantów nie miały tzw. zielonego pojęcia, kto był rzeczywistym sprawcą masakry bazy USA w Pearl Harbor. I równie bezkrytycznie „kupiło" sprawstwo Al-Ouedy w tym nowym „Pearl Harbor".

Zbrodnicza metodologia organizowania zamachów na samych siebie w wydaniu „amerykańskim", posiada dłuższą

l. Dwa dni po ogłoszonym przez Busha Narodowym Dniu Świętości Ludzkiego Życia.

jeszcze tradycję, niż „harakiri" na Pearl Harbor, niż los „Maine" i „Lusitanii".

Wiosną 2001 roku, a więc na długo przed piekłem z 11 września, jednocześnie w USA i w Niemczech ukazała się książka autorstwa Jamesa Bamforda: Body of secrets [Agencja tajemnic). To jakby rozbiór anatomiczny działań i historii NSA - najsilniejszej służby wywiadowczej na świecie. Autor dotarł do ściśle tajnych dokumentów z 1962 roku i na tym po­lega siła i sensacyjność jego książki1. Choć fakty tam opisane dotyczą spraw sprzed lat czterdziestu, to jednak doskonale mieszczą się w treści niniejszego rozdziału: Ponura przyszłość przeszłości.

Oto lista zbrodni planowanych przez szefów ówczesnego amerykańskiego sztabu generalnego. Trudne do uwierzenia, gdyby nie dokumenty to potwierdzające. Jak pisze autor, ci bandyci w amerykańskich mundurach planowali:

- tajne i krwawe wojny terrorystyczne przeciwko własnemu krajowi, aby zapędzić amerykańską opinię pu­bliczną do wojny przeciwko Kubie.

Bamford czerpał z planów tzw. Operacji Nordwoods. Opracowano go wkrótce po decyzji prezydenta Kennedy'ego i po nieudanej inwazji w Zatoce Świń oraz po odebraniu Cen­tralnej Agencji Wywiadowczej prowadzenie spraw Kuby i prze­kazaniu ich Departamentowi Obrony w Pentagonie (Departament of Defence - w skrócie DoD).

Plan „operacji" przeciwko Kubie opierał się na terrorystycz­nych prowokacjach przeciwko własnym obywatelom i nosił kryptonim Operacja Mongoose. Realizację powierzono dwóm sztabowym prowokatorom-terrorystom: wicedyrektorowi Biu­ra do spraw Operacji Specjalnych w Pentagonie („wtyce" CIA)

1. Zob.: Jan Stola: Permanentny stan wojenny, „Nasza Polska", 29 I 2002, odc. 3.

- Lansdale'owi oraz pierwszemu szefowi Sztabu Generalnego

- Lemnitzer'owi.

Prowokacje terrorystyczne miały dostarczyć:

- pretekstu, aby usprawiedliwić inwazję na Kubie.

Oto lista tych prowokacji:

- seria akcji terrorystycznych w bazie USA w zatoce Guantanamo na Kubie. „Kubańscy" przeciwnicy Castro mieli wy­sadzić w powietrze składy amunicji, podpalić samoloty. Nie obchodziła ich śmierć iluś tam ludzi - Amerykanów z obsługi bazy, na dodatek ogromne straty materialne;

- wysadzenie w powietrze amerykańskiego statku w zatoce Guantanamo i natychmiastowe „odnalezienie" kubańskich sprawców tego aktu terroru przeciwko siłom ameryka­ńskim. Lista ofiar ataku miała być natychmiast opublikowa­na w prasie, aby oburzyć społeczeństwo amerykańskie dokładnie tak, jak rozwścieczono je zatopieniem „Maine", „Lusitanii" czy zagładą Pearl Harbor. Nie byłaby to nowość nawet pominąwszy „Łuskanie" i Pearl Harbor. Autor pisze że identyczny akt terroru przeciwko samym sobie przepro­wadzono w 1998 roku wysadzając w powietrze pancernik „Maine";

- zainscenizować „akty terroru" komunistów kubańskich w Miami i innych spokojnych miasteczkach na Florydzie, a nawet w Waszyngtonie. Miały to być rzekome zamachy kubańskich komunistów przeciwko zbiegom z Kuby, którzy w USA wybrali wolność, ale i tam dopadli ich terroryści Fi­dela Castro;

- zamierzano zatopić dowolny statek z uciekinierami kuba­ńskimi płynący w kierunku Florydy;

- spowodowanie wybuchów kilku bomb plastikowych, aresz­towanie „szpiegów" kubańskich, „porwania" samolotów amerykańskich;

- zestrzelenie samolotu pasażerskiego w kubańskiej przestrze­ni powietrznej.

Sztaby Generalne planowały inne akcje terrorystyczne pod­porządkowane wspólnemu celowi, jakim miał być pretekst do inwazji na Kubę.

Oryginały tych dokumentów miały być zniszczone na roz­kaz samego ich współtwórcy - Lemnitzera. Zostały jednak od­kryte i utajnione przez komisję powołaną przez prezydenta Clintona. Badała ona wtedy morderstwa popełnione na kolej­nych przedstawicielach rodziny Kennedych.

I znów, jak zawsze od 100 lat - żadnych konsekwencji. I ci­sza w mediach.

Pearl Harbor co jakiś czas pojawia się w porównaniach jako symbol całkowitego zaskoczenia nie tylko USA, lecz każdego innego kraju. Tak rozumiany Pearl Harbor jest całkowitym fałszerstwem: nie było ono dla rządu Roosevelta żadnym za­skoczeniem!

W USA wciąż odwołują się jednak do „Pearl Harbor" w przeróżnych odniesieniach. Razem z WTC jako nowym „Pearl Harbor", ostrzega się przed nagłym niszczącym atakiem na system informatyczny USA. Może to stać się w wyniku wojny elektronicznej, która może zniszczyć sieci wysokiego napię­cia, sieci finansowe, systemy transportu publicznego i teleko­munikacyjnego. Doradcy ds. bezpieczeństwa mówią o potencjalnym zagrożeniu ze strony wrogich („zbójeckich"?) państw, handlarzy narkotyków, przestępczych karteli. Niektóre z tych organizacji i grup szukają naszych słabych punktów - ostrzegł Richard Clark, doradca byłego prezydenta Clintona do spraw obrony infrastruktury i kontrterroryzmu. Clarke przewidywał takie właśnie elektroniczne „Pearl Harbor". Tym­czasem wielu Amerykanów, zapewne razem z Clarkiem zdaje się nie wiedzieć, że takie porównanie to pośmiertna obelga dla 2300 ofiar zbrodni „Amerykanów" na Amerykanach, popełnionej przez syjonistyczną dyktaturę na amerykańskich gojach.

Zbrodnie na amerykańskich patriotach.

Po omówieniu masowych zbrodni na całych grupach oby­wateli amerykańskich, przejdźmy jeszcze do zbrodni popełnia­nych w rezultacie „wypadków" i „katastrof”. Zabójstwa kilku wybitnych patriotów amerykańskich wymagają ujawnienia tła, za którym kryły się te morderstwa. Płacili oni życiem za sprze­ciwianie się i demaskowanie syjonistycznych przestępców usy­tuowanych w gigantycznym, prywatnym kartelu pieniądza, jakim jest amerykański System Rezerw Federalnych, inaczej zwany Bankiem Rezerw Federalnych. Jest to syjonistyczna, dynastyczna mafia zarządzająca całym systemem finanso­wym USA, a przez ten system obiegiem pieniądza na całym świecie. Oto jej historia i metody, dzięki którym panują nad fi­nansami globu.

System Rezerw Federalnych został powołany w 1913 roku, w ramach tajnych przygotowań do pierwszej wojny globalnej. Data powstania Systemu (23 XII) Rezerw tylko o pół roku wy­przedza mord na arcyksięciu Ferdynandzie i wybuchu wojny.

Powołały go te same syjonistyczne kartele pieniądza, które potem łączyły się w wielkie korporacje bankowe, zawsze jed­nak kontrolowane przez amerykańskich globalistów.

W powszechnym przekonaniu ponad 170 milionów Ame­rykanów, System Rezerw jest instytucja rządową.

Wyłonił się jako tzw. Akt Rezerw Federalnych (Akt Owen-Glass). Jego zatwierdzenie napotykało na wielkie opory Kongresu, świadomego skutków oddania władzy nad pie­niądzem państwa grupie samozwańców żydowskich. Projek­tantem był Nelson Aldrich - ze strony matki dziadek dzisiejszych braci - Rockefellerów. Nazywano ją „Ustawą Aldricha". Kiedy jednak została odrzucona przez Kongres powołano ją pod inną nazwą - Aktu Rezerw Federalnych. Musieli użyć podstępu. Uchwalono ją 23 grudnia 1913 roku, kiedy wielu kongresmanów już „urwało się" na Święta!

Tak oto powstał niedościgniony wzór podporządkowania całego systemu finansowego wielkiego mocarstwa grupie kilku mafiozów pieniądza. Ktokolwiek teraz kontroluje nowojorski Bank Rezerw Federalnych, kontroluje cały finansowy krwiobieg USA, nadaje mu rytm, warunki, dyktuje stopy procento­we,, mianuje prezydentów, kongresmanów, wyznacza kierunki polityki zagranicznej; rządzi oświatą, kulturą, prasą, telewizją, etc. W Nowym Jorku istnieje obecnie sto największych ban­ków, z czego 90 jest wasalami Rezerwy Federalnej.

Całość kontrolują akcjonariusze klasy A. To właściciele największych banków - członków nowojorskiego Banku Re­zerw Federalnych. Wkłady niezbędne do kontrolowania całego Systemu posiada w nim około dwunastu międzynarodowych instytucji finansowych - tylko cztery znajdują się w Stanach Zjednoczonych. Pozostałe mają siedziby w Europie - ale tylko siedziby. Najważniejsze z nich, to klany Rockefellerów i Rothschildów1. Udziały Rothschildów w Banku Rezerw Fede­ralnych pochodzą z Chase Manhattan Bank. W końcu XIX wieku Rothschildowie zaczęli podporządkowywać sobie, m.in. poprzez małżeństwa amerykańskich Żydów - przemysłowców i bankierów, takich jak Warburgowie (z Niemiec), bankierów Kuhn Loeb, Schuffów, Morganów i kilku innych. Ta mafia sy­jonistów sfinansowała bandę żydowskich wywrotowców pod wodzą Żyda Blanka vel „Lenina", którzy wywołali rewolucję żydowską w Rosji.

Rothschildowie „weszli" w inną żydowską dynastię pie­niądza i przemysłu - klan Rockefellerów. Sfinansowali powsta­nie i rozrost Rockefeller Standard Oil, korporację stali Carnegiego i kolejnictwo Harrimana. Wspólnymi siłami wspierali dziesiątkami miliardów dolarów swych pobratymców w Rosji bolszewickiej, ratując ich przed krachem gospodar-

1. Narodziny potęgi Rothschildów przedstawiłem dokładnie w książce: Bestie końca czasu. RETRO 2001.

czym, finansowym. Klany Rothschildów z Chase Manhattan i Rockefellerów z Citibank, połączyły się poprzez związki małżeńskie między sobą i trzecim gigantem - klanem Carnegiego. Rockefellerowie pamiętają jednak, że swoją fortunę za­wdzięczają Rothschildom i są wobec nich bezwzględnie lojalni.

Tenże Standard Oil Rockefellerów popełniał niezliczone przestępstwa i „przekręty" finansowe. Kongres podjął decyzję o likwidacji tego konsorcjum przestępców, ale nic to nie dało. Wprawdzie akcje rozwiązanego kartelu rozdzielono pomiędzy 30 mniejszych spółek, lecz wkrótce okazało się, że wszystkie są zależne od Rockefellerów - mieli oni po 25 procent udziałów w każdej z nich1.

Niemal od chwili powstania Systemu Rezerw, nieliczni od­ważni, patriotyczni kongresmani lub senatorowie usiłowali przełamać prywatny monopol tej mafii na władanie finansami USA. Niemal w każdej kolejnej dekadzie wyłaniano nowe ko­misje do zbadania niezgodnych z Konstytucją i prawem ban­kowym, działań Systemu Rezerw.

Pierwszy odważny to kongresman Charles Lindbergh - oj­ciec słynnego zdobywcy Atlantyku Charlesa Augustusa (1902-74), który w 1927 roku pierwszy przeleciał nad Atlanty­kiem z Nowego Jorku do Paryża. Jego krótki biogram znajdzie­my w każdej encyklopedii amerykańskiej i europejskiej, ale w żadnej nie będzie wzmianki, że za wojnę wypowiedzianą Systemowi Rezerw przez jego ojca, zamordowano mu jedyne­go syna, wnuka niepokornego dziadka! Już w czasie za­twierdzania Aktu Rezerw, Lindberg Senior ostrzegał:

l. Zob.: Gary H. Kah: Globalna okupacja („En Route to Global Occupation") 1991. Wydanie polskie: Veritas et Pneuma Publishers LTD, 1996, s. 17 i passim.

- Akt ten powołuje najbardziej gigantyczny trust na zie­mi (...) Obecna ustawa jest jedną z największych zbrodni ustawodawczych w historii1.

Kolejnym patriotą amerykańskim, który rzucił wyzwanie temu najbardziej gigantycznemu trustowi na ziemi, był kon­gresman Louis T. Mc Fadden. Przypłacił to swoim życiem. W latach 20. i 30. Mc Fadden pełnił funkcje szefa Komisji Bankowej i Walutowej (House Banking and Currency Committee).

Próbowano go trzykrotnie zamordować. Po raz pierwszy strzelano do niego w Waszyngtonie. Druga próba, to zatrucie jego posiłku, ale przeżył. Trzecia próba okazała się skuteczna. Zginął w jak zawsze „niewyjaśnionych okolicznościach" w Nowym Jorku. Jako oficjalną przyczyną zgonu kongresmana podano „atak serca", ale powszechnie było wiadomo, że został otruty.

Trzecim patriotą, który rzucił wyzwanie syjonistycznym mafiozom państwowych pieniędzy, był kongresman Carroll Reece, który jednak przeżył. Stanął on na czele komisji Kon­gresu do zbadania fundacji objętych zwolnieniami od podat­ków. Owe fundacje, to do dziś znakomite i skuteczne narzędzie zarządzania i okradania obywateli poza wpływami i kontrolą rządów. Te „fundacje", (po 1989 roku rozwijające się jak grzyby po deszczu również w Polsce!), to nietykalne raje podatkowe. Nie płacą podatków, a ich „darczyńcy" są zwalnia­nia z opodatkowania ofiarowanych kwot. Dochodzenie Komi­sji Reece'a nieuchronnie skupiło się na fundacjach kontrolowanych przez Rockefellerów, Fordów, Carnegie i fun­dacji Guggenheima. Skąpe dotąd informacje o ich bogactwie i wpływach były tak szokujące, że wielu kongresmanów nie chciało w nie uwierzyć.

l. Tamże, s. 19. G. Kah cytuje z: Epperson: The Unseen Hand, s. 386 i:

Allen: The Rockefeller File, s. 44.

Kolejnym samotnym Don Kichotem stał się w 1960 roku kongresman Wright Patman z Teksasu. On także zajął się przekrętami fundacji i Systemu Rezerw Federalnych. Jako przewodniczący kilku ważnych komisji kongresowych, Patman próbował zdemaskować te syjonistyczne gangi globalistów. Żądał kontroli w Systemie Rezerw, a nawet anulowania Aktu Rezerw. Jednak z „nieznanych" powodów jego działania rozbi­jały się o mur milczenia, obojętności Kongresu, administracji,

a zwłaszcza mediów.

Kongresman Patman jednak przeżył.

Nie udało się to kolejnemu Don Kichotowi - Larry P.McDonaldowi. W 1976 roku napisał on przedmowę do książki o Rockefellerach: Teczka Rockefellerów (The Rockefeller File). Ujawnił tam niewiarygodne majątki klanu i jego intrygi. Czytelnik dowiadywał się, że Rockeffellerowie zawiadują dwustu fundacjami i trustami, które mają swoje niezli­czone córki-trusty i córki-fundacje, łącznie wiele tysięcy takich nieformalnych bastionów władzy i pieniądza. W książce McDonald stwierdzał:

- Przez ponad sto lat, od kiedy John D. Rockefeller Sr., uży­wając wszelkich możliwych podstępów stworzył gigantyczny monopol naftowy, napisano całą bibliotekę książek na temat Rockefellerów. Wiele z nich przeczytałam. O ile mi wiadomo, żadna nie odważyła się ujawnić najważniejszej części histo­rii Rockefellerów. Mianowicie tego, że Rockefellerowie i ich sprzymierzeńcy ostrożnie wykonują plan spożytkowania swo­jej ekonomicznej potęgi do zdobycia politycznej kontroli w Ameryce, a następnie na całym świecie.

Czy mam na myśli spisek! Tak. Jestem przekonany, że taki spisek istnieje. Ogólnoświatowy w swych rozmiarach, plano­wany od pokoleń i niewiarygodnie szkodliwy w swoich zamierzeniach.

Mc Donald pisał tak w 1975 roku, kiedy przygotowywał wstęp do tej książki. Od tego czasu, kiedy z kolei ja go cytuję, upłynęło 27 lat. Gdyby McDonald wstał z grobu, do którego go gwałtownie wyekspediowali światowi spiskowcy - miałby gorzką satysfakcję. Zwłaszcza po 11 Września!

Dane mu było żyć jeszcze osiem lat. Zginął 31 sierpnia 1983 roku na pokładzie samolotu 007 Koreańskich Linii Lotniczych. Samolot ten:

- „przypadkiem" znalazł się w przestrzeni powietrznej sowiec­kiego Imperium Szatana1,

- „przypadkiem" został zestrzelony.

Pokolenie obecnie średniego wieku dobrze pamięta ten „bezprzykładny akt sowieckiego bandytyzmu", „akt pogardy dla życia pasażerów tego samolotu". Tylko niewielu wie, że sa­molot wystawiony został na rakietowe celowniki sowieckiego myśliwca tylko z powodu jednego pasażera - właśnie Larryego P. McDonalda!

Doniesienia prasowe i telewizyjne o katastrofie były dość skąpe. Wiadomo - sowieccy barbarzyńcy, więc o czym tu mó­wić? Ale te same światowe czyli koszerne media doskonale wiedziały, jak znienawidzony był przez ich mocodawców tenże Larry P. McDonald. Wiedziały, bo znały jego bezkompromi­sową kampanię przeciwko globalistom spod znaku Systemu Rezerw Federalnych. Wiedziały, że McDonald od lat był dusza bitwy o wyzwolenie Ameryki spod okupacji syjonistycznej bandy faraonów pieniądza.

Ktoś powie - czy nie jest zbyt diabolicznym uleganiem spi­skowej teorii dziejów, takie przypisywanie zamachu na samo­lot pełen pasażerów, obecności tylko jednego z nich? Jakiegoś tam kongresmana amerykańskiego?

Oddajmy głos Gary H. Kahówi:

l Ta słynna definicja prezydenta Reagana została nieściśle utrwalona jako „Imperium zła". To Reaganowe Evil empire oznacza „Imperium Szatana" i tak je rozumiał prezydent: nie imperium bezosobowego zła, tylko Szatana!

- Szansa, że kongresman znajduje się na pokładzie zwykłego samolotu, który zestrzeli wojsko sowieckie, jest mniejsza niż jeden na milion. W zależności od przyjętych pa­rametrów, szansa ta może być bliższa niż jeden na miliard. A jednak każe się nam wierzyć1, że był to czysty przypadek, po­dobnie jak mamy uwierzyć, że niedawna śmierć w katastro­fach lotniczych Johna Heinza i byłego senatora Johna Towera, była przypadkowa.

Po wywołaniu przez G. Kahá nazwisk tych senatorów - Johna Heinza i Johna Towera, przejdźmy od razu do okolicz­ności ich śmierci. Pomińmy już informacje o tym, jak obaj kontynuowali dzieło Patmana, Reeceá, McDonalda i McFaddena.

John Tower wkrótce po opublikowaniu swojej demaskator­skiej książki o klice spod znaku Systemu Rezerw, czyli bossów globalizmu - 5 kwietnia 1991 roku zginął w „wypadku" samolotowym.

Ale dzień wcześniej - 4 kwietnia 1991 roku zginął także, i także w „wypadku" samolotowym, jego partner w tej de­maskatorskiej misji - senator John Heinz!

Jak zmajstrowano ten drugi „wypadek"?

Senator J. Heinz siedział już w samolocie wraz z dzie­siątkami innych pasażerów na lotnisku w pobliżu Filadelfii. Oczekiwano na start. Tymczasem, oczywiście „przypadkowo" i „niespodziewanie" okazało się, że zepsuł się mechanizm lądowania samolotu. Wysłano więc helikopter z ekipą mechaników, aby naprawić zepsuty mechanizm. Skończyło się na tym, że helikopter rozbił się o samolot! W płomieniach zgi­nęła załoga helikoptera z mechanikami, zginęli pasażerowie

l. To: „każe się nam wierzyć" - przypominam w kontekście analizy absurdów podawanych do wierzenia milionom Amerykanów w odniesieniu do ataku na WCT.

„zepsutego" samolotu, a wśród nich „jakiś tam" amerykański senator o nazwisku John Tower!

Przypadek? Spiskowa teoria dziejów? Wdajmy się w rachu­nek prawdopodobieństwa, podobny do tego, jaki autor Gary Kah zastosował w odniesieniu do „przypadkowej" śmierci kongresmana McDonalda, prawdopodobieństwa określonego przez G. Kaha na jeden do miliona a nawet jeden do miliar­da. Jeżeli tak, to okoliczności śmierci senatora J. Heinza zmu­szają do zwiększenia tego prawdopodobieństwa z jednego miliona na dwa miliony i odpowiednio z jednego miliarda na dwa miliardy. Bo:

- mechanizm lądowania samolotu ostatecznie może się ze­psuć, ale nie częściej jak na jakieś kilkadziesiąt tysięcy lo­tów. Przypadkowo zepsuł się w samolocie z senatorem J. Towerem;

- ale nałożenie się niezwykle rzadkiego przypadku katastrofy helikoptera na niezwykle rzadką awarię mechanizmu lądo­wania samolotu pasażerskiego, to przypadek jak jeden do milionów;

- natomiast nałożenie się tego podwójnego „jeden do milio­nów" na obecności akurat w tym pechowym i tragicznym samolocie - znienawidzonego przez władców świata senato­ra Heinza, to „przypadek" jak jeden do wielu miliardów! Po tej arytmetyce powróćmy nad World Trade Center - do gigantycznego fajerwerku „przypadków" i „cudownych zbie­gów okoliczności".

Przedtem jednak musimy, ale to koniecznie, zacytować „złotą", bo ociekającą krwią tysięcy ofiar, myśl tajnego faraona syjo-globalizmu, H. Kissingera:

- Akcji specjalnych (czytaj: zbrodni specjalnych - H.P), nie należy mylić z działalnością misyjną.

WYJAŚNIĆ „CUDOWNE ZBIEGI OKOLICZNOŚCI"

Wszelkie spekulacje na temat ewentualnych sprawców lub współsprawców „ataku na Amerykę", muszą być obwarowane szeregiem niepokojących pytań. Pozostawienie ich bez odpo­wiedzi, to chowanie głowy w piasek.

Oto niektóre z nich. Tylko niektóre:

I:

- Dlaczego 11 września nie stawiło się do pracy w obydwu wieżach World Trade Center około czterech tysięcy1 obywateli amerykańskich żydowskiego pochodzenia? Nie był to dzień ja­kiegoś święta żydowskiego. Był to dzień pracy. Jeżeli nie sta­wiło się kilka tysięcy osób, to musiało zaistnieć działanie ostrzegawcze na szeroką skalę. Przez wiele dni liczba do­mniemanych ofiar rosła i rosła, aż urosła do ponad 6000 ty­sięcy. I nagle zaczęła gwałtownie maleć, aż zatrzymała się poniżej trzech tysięcy. Czy pośredniego wyjaśnienia tych „zmartwychwstań" należy szukać w takim oto komunikacie telewizji Al-Manar w Bejrucie, od którego wkrótce potem „za­huczało" w internecie:

l. Inne źródła mówią „tylko" o około 1500 przezornych „jasnowidzach", którzy nie stawili się w pracy. „Centre Europeen d'Information" z 13 X 2001 podało za prasą arabską, że do pracy nie stawiło się i przeżyło 1478 osób żydowskiego pochodzenia, w tym 275 dyrektorów przedsiębiorstw i 1003 kadrowych pracowników. W Pentagonie tego dnia nie stawiło się w pracy: jeden kontradmirał, 17 pułkowników i 28 innych oficerów żydowskiego pochodzenia. Byli wtedy „poza budynkiem".

1.Zob.: „Opoka w kraju", marzec 2002, s. 4-5.

- w informacjach na temat ataku terrorystów na WTC w Nowym Jorku, mass media, a media izraelskie w szczegól­ności, pośpieszyły się z histerycznym opłakiwaniem 4000 Izraelczyków, którzy pracowali w WTC w jego obydwu wie­żach. Nagle, ni stąd ni zowąd, wszystko ucichło - jak nożem uciął. Nikt odtąd nawet nie napomknął o Izraelitach. Otóż wkrótce okazało się, że ani jeden z tych 4000 nie pokazał się 11 września w pracy!

Nikt odtąd nie mówi o Izraelitach zabitych i rannych w WTC. Źródła dyplomatyczne krajów arabskich ujawniły jednak w jordańskim A-Watan, że owi Izraelici nie pokazali się w pracy na wyraźne polecenie Głównego Biura Bezpie­czeństwa Izraela - SHABAK, co oczywiście wzbudza uzasad­nione podejrzenie ze strony władz amerykańskich: skąd i jak, agencje wywiadowcze Izraela wiedziały wcześniej o planowanym ataku i jeśli wiedziały - dlaczego nie poin­formowały władz USA?

Podejrzenia wzmogły się, kiedy izraelska gazeta „Yedot Ahranot" ujawniła, że kierownictwo SHABAK nie pozwoliło pre­mierowi Izraela Arielowi Szaronowi polecieć w tym dniu do Nowego Jorku, a w szczególności na jego wschodnie wybrzeże, gdzie miał wziąć udział w festiwalu organizowanym przez orga­nizacje syjonistyczne dla poparcia Izraela. Aaron Beriel, komen­tator gazety skomentował ten fakt negatywnie, kończąc pytaniem, na które sam sobie odpowiedział: „Nie mam odpo­wiedzi".

Następnie zwrócił się z tym samym pytaniem o rolę SHABAK w zatrzymaniu w kraju Sharona. I znów nie było od­powiedzi. ..

Beriel dodał, że Szaron, który cieszył się na udział w festi­walu i miał już przygotowane wystąpienie, specjalnie zwracał się do szefa SHABAK o doprowadzenie do wyjazdu. Bezsku­tecznie! Kiedy sekretarka Sharona oficjalnie zawiadomiła, że ten nie pojawi się w Nowym Jorku, na drugi dzień rano wieże WTC zostały zaatakowane (...)

II:

- Jak mogła - tak skomplikowana operacja wojskowa, tak rozgałęziona personalnie, z udziałem kilkudziesięciu zama­chowców bezpośrednich i nieznanej liczby ich pomocników - nie zostać w porę wykryta?

Pismo „Strategie Alert" w numerze 38/2001 zadało to samo, ale nie tylko to pytanie - zawodowym pilotom i eksper­tom do spraw bezpieczeństwa lotów1.

Wszyscy oni dawali odpowiedzi takie same na takie same pytania. W polskojęzycznej TV także zorganizowano podobną dyskusję, m.in. z udziałem polskiego pilota aktualnie la­tającego na Boeingach. On także nie umiał dać odpowiedzi na pytanie: dlaczego piloci wszystkich czterech maszyn nie uru­chomili systemu alarmowego?

III:

- Jak mogło dojść do tak „cudownego" zbiegu okoliczności, że porywaczom udało się opanować aż cztery samoloty pasa­żerskie wyposażone w niezbędne zabezpieczenia; obezwładnić pilotów, sterroryzować stewardessy i pasażerów? Dlaczego ani jeden z samolotów nie obronił się przed napastnikami?

IV:

Poprzednie pytania ściśle wiążą się z istnieniem na pokładzie, pod ręką pilota, tzw. transpondera - urządzenia alarmującego stacje naziemne i system obrony lotniczej - Fe­deralny Urząd Lotnictwa (FAA). Dlaczego ani jeden z pilotów ani jednej z tych czterech maszyn nie zdążył uruchomić tego

l. Zob.: Jan Stola: „Nasza Polska", 15 I 2002.

systemu - wystukać do transpondera czterech cyfr kodowych, albo podać alarm przez radio?

Tu pewna niejasność - lotnicy i eksperci indagowani przez pismo „Strategie Alert" mówili o warunku wystukania tych czterech cyfr, aby alarm zadziałał. Tymczasem polski pilot uczestniczący w audycji TV aktualny pilot Boeinga wyjaśnił, że system: „Porwanie" uruchamia się przez przekręcenie dźwigni znajdującej się pod ręką prowadzącego pilota: z jednej pozycji w drugą. To wszakże techniczny szczegół nie mające istotnego znaczenia poza tym, że przekręcenie dźwigni wydaje się być łatwiejsze niż wystukanie czterech cyfr.

V:

- Dlaczego samoloty zniknęły z radarów? Jak to było mo­żliwe? I to, że transpondery wszystkich czterech maszyn były wyłączone. Kto je wyłączył? Porywacze? Piloci?

VI:

- Czy to milczenie wszystkich czterech maszyn nie powin­no było spowodować natychmiastowego alarmu w całym sys­temie lotnictwa cywilnego i wojskowego?

VII:

- Samo wyłączenie alarmów lub „cudowne" awarie wszyst­kich czterech jednocześnie - nie powoduje, że samoloty zni­kają z radarów. Lot może być nadal dokładnie obserwowany, choć samolot pozostaje radiowo głuchy. Czy dlatego słyszano na ziemi tylko telefony komórkowe pasażerów? I czy prawdą jest, że je słyszano?

VIII:

- Wręcz sensacyjny jest w tej sytuacji czynnik czasu, straszliwie zmarnowanego czasu! Oto przegląd tego czasu, a raczej czasów, jakie miały poszczególne maszyny oraz lotnic­two cywilne i wojskowe.

W wieże World Trade Center uderzyły maszyny: American Airlines (AA) 11 i United Airlines (UA) 175.

Obydwie wystartowały z lotniska Boston-Logan o godzinie 7.58 lub 7.59.

Pierwszy z nich uderzył w WTC po upływie 45 minut, drugi po 66 minutach.

Zarówno 45, jak i 66 minut, to w warunkach alarmu bar­dzo długi okres wystarczający na podjęcie szeroko zakrojonych działań zapobiegawczych, włącznie z dramatyczną decyzją strącenia samolotów przez myśliwce. Co w tym czasie robił cały naziemny system alarmu lotnictwa wojskowego? Dlaczego myśliwce przynajmniej nie towarzyszyły samolotom zbliżającym się do Nowego Jorku, nie próbowały przeszkodzić im w kontynuowaniu lotu na to wielkie miasto, skoro już ist­niała pewność, że samoloty są porwane?

IX:

- Tenże czynnik czasu staje się wręcz szokujący w odnie­sieniu do dwóch maszyn. Samolot AA 77 wzniósł się z lotni­ska Waszyngton-Dulles w kierunku Los Angeles. Przez pierwsze 40 minut leciał (podobno) zgodnie z kierunkiem do­celowym, ale już płonęła jedna z wież. Po tych 40 minutach zawrócił i skierował się ponownie w stronę Waszyngtonu. Po następnych 40 minutach, o godzinie 9.40 uderzył w Pentagon - serce i mózg systemu obrony USA! Przypadek sprawił, że uderzył w remontowane skrzydło gmaszyska, w przeciwnym razie straty w ludziach byłyby wielokrotnie większe1.

Ostatni samolot: UA 93 wystartował z lotniska Newark w stanie New Jersey. Zgodnie z rozkładem leciał w kierunku San Francisco. I naraz zawrócił nad Cleveland w Ohio i w końcu

l. W innym rozdziale - o tym kolejnym „przypadku".

„spadł" koło Pittsburgha w Pensylwanii. Został strącony? Spadł w wyniku jakiejś szamotaniny, walki pasażerów z porywaczami?

X:

- Gdzie są czarne skrzynki czterech maszyn? Jedną podob­no wydobyto z gruzów WTC. Co zawiera? Gdzie pozostałe? Gdzie skrzynki z maszyny wbitej w Pentagon? Gdzie skrzynki z samolotu, który „spadł" koło Pensylwanii? Gdzie są - zapy­tajmy przy okazji - i co mówią skrzynki samolotu American Airlines nr lotu 587, zmierzającego do Dominikany z lotniska J.F.K? Dwanaście minut po starcie, najpierw zapaliło się lewe skrzydło u nasady kadłuba i odpadło, co wyglądało jak eksplo­zja, a reszta maszyny runęła na drewniane wille bogatej nowo­jorskiej dzielnicy w Rockawar. Zginęło ponad 255 pasażerów i kilku mieszkańców domów. Czy piloci nie zdążyli wypowie­dzieć ani słowa pomiędzy wybuchem a upadkiem? Czy czar­ne skrzynki tego Boeinga zawierają aż tak wielką tajemnicę, że nie mogą jej poznać przynajmniej rodziny ofiar?

XI:

- Jak to się stało, że porywacze „cudownym zbiegiem oko­liczności" trafili na dzień doskonałej widoczności? Cud, czy możliwość dowolnego wyboru dnia porwań?

XII:

- Dlaczego nie reagował NORAD?

NORAD to skrót Północnoamerykańskiego Dowództwa Obrony Przeciwlotniczej: jest odpowiedzialny za obronę prze­strzeni lotniczej USA i Kanady przed atakiem rakietowym, samolotowym, itp. Gdyby tak się zachował w przypadku ataku nuklearnego za pomocą rakiet dalekiego zasięgu, to Stany Zjednoczone już by nie istniały. Tym bardziej, że rakiety mkną szybciej niż samoloty, zwłaszcza pasażerskie, są mniejsze, a tym samym trudniejsze do wychwycenia przez radary. Oznaczać to może, że Stany Zjednoczone będą bezradne w obli­czu nagłego ataku rakietowego.

Chyba, że tego dnia NORAD albo spał snem sprawiedliwe­go, albo „oślepiły" go i „zagłuszyły" kolejne cudowne zrządze­nia losu czy techniki. Tak czy inaczej - na jedno wyszło: USA

teoretycznie już nie istnieją!

Można mnożyć podobne sarkastyczne komentarze, lecz prawda jest inna: amerykańska obrona przeciwlotnicza, to jed­nak nie dziurawy ser szwajcarski, a ich sztaby i personel, to nie zbieranina „szwejków". Posiada najnowocześniejszy sys­tem radarowy, wielką liczbę rakiet ziemia-powietrze, posiada własne i kanadyjskie myśliwce przechwytujące.

NORAD tłumaczył się potem, że nie miał czasu na zarea­gowanie, co brzmi wręcz groteskowo. Gdyby tak było: gdyby przez 45 minut, potem przez 66 minut innego samolotu, wreszcie przez 80 minut pozostawionych jeszcze innej maszy­nie - NORAD nie był w stanie zareagować, to żarty się kończą - nazajutrz powinien był się rozwiązać, rozejść do domów i zwrócić budżetowi USA swe roczne miliardy dolarów dotacji!

To nie wszystko: na obszarze tych czterech ataków stacjo­nowało kilka jednostek myśliwców. Mogą one w ciągu kilku lub kilkunastu minut dotrzeć do każdej podejrzanej maszyny poruszającej się nad ich obszarem. Jednak nie dotarły, choć dotyczy to obszaru Waszyngtonu, ze zrozumiałych powodów chronionego szczególnie pieczołowicie, dodatkowo przez jed­nostkę usytuowaną obok kwatery głównej Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) w Langley. W bazie czyhają myśliwce

F-16.

W czasie alarmu - a takie warunki i podstawy do alarmu dawały nieposłuszne cztery Boeingi - obowiązywało natych­miastowe rutynowe poderwanie myśliwców.

XIII:

- Samolot AA 77 był w tej czwórce „pijanych" maszyn wyjątkowym samolotem-widmem. Unosił się w powietrzu przez 80 minut. Przyjmijmy, że powód do alarmu dawał dopiero w drugich 40 minutach, od chwili kiedy zawrócił w kierunku Waszyngtonu. Nawet przy takim założeniu było wystarczająco dużo czasu - 40 minut, aby poderwać myśliwce i zastosować któryś z wariantów w ramach systemu bezpiecze­ństwa narodowego. Było także wystarczająco dużo czasu na decyzję, czy zestrzelić samolot czy nie, a jeżeli nie, to jak mu przeszkodzić w osiągnięciu celu. W końcu jednak „przeszko­dzono" - zestrzelono, co nie jest oficjalnie potwierdzone, tym razem z powodów całkiem usprawiedliwionych.

Pytanie: dlaczego NORAD nie zareagował, specjalna ko­misja senacka zadała już dwa dni po ataku generałowi Myers'owi, szefowi sztabu generalnego.

Generał dawał wypowiedzi wymijające. Dlaczego? Ciśnie się jedyna odpowiedź: ukrywanie jakiejś ponurej prawdy!

Na takie zachowanie NORADU i na pokrętne wyjaśnienia generała Myers'a narzuca się „spiskowa" interpretacja zda­rzeń: celowy sabotaż systemu obronnego, jako pośrednie wy­jaśnienie precyzyjnie zaplanowanego, koordynowanego „ataku na USA". Jeśli z czasem nie pojawią się inne wątki, to tę zbrodniczą akcję musiały co najmniej „zbagatelizować" krę­gi wojskowe i wywiadowcze USA!

Pytanie ostatnie:

- Dlaczego izraelskie Biuro Bezpieczeństwa zabroniło pre­mierowi Szaronowi przylotu do Nowego Jorku w dniu 11 września?

Michaił Magrelow, to ekspert do spraw służb specjalnych i zastępca przewodniczącego komisji zagranicznej Rady Fede­racji Rosyjskiej. Powiedział on już 14 września 2001 roku w wywiadzie dla telewizyjnej stacji NTW:

- Jednoczesne uprowadzenie czterech samolotów z dosko­nałymi pilotami, plus jednoczesna awaria systemów kontroli lotniczej, plus precyzyjne trafienie budynków w celu wyrządzenia maksymalnych szkód, wyglądają bardziej na za­planowany spisek niż na prosty zamach terrorystów1.

A co do roli Osamy Bin Ladena, Magrelow skłaniał się ku te­zie, że mógł on być jedynie częścią struktury tego ponadpaństwo­wego, czyli międzynarodowego spisku.

Jak widzimy, rosyjskiemu specjaliście wystarczyły nie­spełna cztery dni, aby wydać tę diagnozę. Wsparli go inni ro­syjscy spece. Kolejnym z nich jest Jewgienij Koszokin -dyrektor Rosyjskiego Instytutu Studiów Strategicznych. Już dwa dni po ataku ostrzegł przed możliwością całkowitego zatarcia śladów:

- Czy ta zbrodnia zostanie całkowicie wyjaśniona? - jest

pytaniem bardzo skomplikowanym. Najprawdopodobniej pewnych rzeczy świat nie dowie się nigdy. Jest możliwe, że zginęły nie tylko osoby, które bezpośrednio dokonały zama­chu, ale zginie także wiele osób, które były zamieszane w przygotowania (...)

I jeszcze wypowiedź Andrieja Kosjakowa, byłego asystenta (z lat 1991-1993) przewodniczącego podkomisji do spraw ob­serwacji służb specjalnych Rady Najwyższej Rosji. Powiedział on to samo, co potem stwierdzało wielu innych, że legenda o arabskim terroryzmie jest kamuflażem.

Kosjakow zwrócił jeszcze uwagę na „szczegół", który po­tem uszedł uwadze innym „analitykom" zamachu. Zaintere­sował się treścią dramatycznych rozmów prowadzonych przez pasażerów porwanych samolotów za pomocą telefonów ko­mórkowych. Zdumiało go to, że:

- nikt nie opisał, jak wyglądali porywacze, z jakim mówili akcentem, jak artykułowali polecenia. Dzwoniący nie widzieli

l. Jan Stola, tamże, ode. 2. 60

najprawdopodobniej powodu, dla którego mieliby porywaczy charakteryzować (...) Nasuwa się wobec tego twierdzenie, że porywacze wyglądem zewnętrznym nie różnili się od pozo­stałych pasażerów (...)

Kosjakow analizował dalej, odnosząc się do pozostawienia przez domniemanych porywaczy dyletanckich, natrętnych śla­dów:

- Na jednym z lotnisk - z którego wystartowała uprowa­dzona maszyna - znaleziono samochód z wypożyczalni, w którym leżał Koran i instrukcja obsługi samolotu w języku arabskim. Z drugiej strony, żadna z organizacji nie przyjęła od­powiedzialności za zamach. To znaczy, że terroryści chcą ukryć ich prawdziwą tożsamość. Jak wobec tego, przy takim profesjonalnym i perfekcyjnym wykonaniu, mogli popełnić taki błąd? To nie pasuje do idealnego zaplanowania akcji. Wszystko to wskazuje na celowe naprowadzanie na fałszy­wy trop. Służby specjalne zamiast szukać Amerykanów czy Europejczyków, zaczęły szukać Arabów.

I tenże Kosjakow, całkiem już ponuro:

- Moim zdaniem, musimy spodziewać się nowych aktów terroru, które będą nieco inne, ale nie mniej efektywne (...). Nasze oceny wskazują na to, że mogą być użyte statki, aby staranować infrastrukturę hydroelektryczną. Proszę sobie wyobrazić: zapora wodna zostanie staranowana przez statek pasażerski lub tankowiec (...) Półtoramilionowe miasta zo­staną zalane i do tego płonącą ropą. Lub inna możliwość: linie kolejowe pod Hudson River, które mogą być wysadzone z góry i z dołu. Woda wedrze się do tuneli (...) Powtarzam jesz­cze raz: Fakt, że żadna grupa terrorystyczna nie przyjęła odpowiedzialności za zamachy, wskazuje na to, że znów uderzą.

Potem było staranne dawkowanie porcji wąglika. To nie przypadek, że pierwsze listy z zarodnikami wąglika trafiły do dużych rozgłośni telewizyjnych - ABC, NBC, CBS, do jednego

z senatorów, do gazety na Florydzie. To gwarantowało natych­miastowy potężny rozgłos. Rozgłos w jakim celu? Psychozy strachu. To sprawne narzędzie do sterowania umysłami wie­lomilionowych społeczności.

Dołączyły do tego jakby celowo apokaliptyczne wypowiedzi niektórych polityków. Gdy z jednej strony drastycznie cenzu­rowano niewygodne informacje i wypowiedzi, to jednocześnie rzecznik Izby Reprezentantów ogłosił, jakoby system wentyla­cyjny kongresu USA był skażony! A to już psycho-horror i tyl­ko krok od organizowania posiedzeń Kongresu gdzieś w podziemnych bunkrach, w warunkach wojny totalnej.

Kilka tygodni później jednostka komandosów ameryka­ńskich podjęła ćwiczenia wraz z polskim „Gromem" w okoli­cach Drawska. Jej dowódca gen. Williams powiedział w telewizyjnych „Wiadomościach" (8 X 2001), na pytanie, co oznacza atak na Amerykę z 11 września:

- To jest początek trzeciej wojny światowej.

I znów niejasność: czy była to rzeczywista ocena sytuacji, czy tylko podkręcanie atmosfery grozy? Niestety, dalszy rozwój wypadków potwierdzał, że „atak na Amerykę" z 11 września był jedynie detonatorem reakcji łańcuchowej.

OPERACJA 9/11: NIE BYŁO PILOTÓW SAMOBÓJCÓW

Pod takim tytułem w witrynie internetowej: ttp//eioews.addr.com//psvops/news/carolvalentine.htm - ukazał się artykuł Carola A.Valentine. Jest on prowadzącym tzw. Waco Holocaust Electronic Muzeum - Elektroniczne Muzeum Vaco1. Publikacja jest poświęcona analizie okoliczności wska­zujących na to, że wszystkie cztery samoloty - kamikaze były pilotowane automatycznie, bez udziału prymitywnych porywaczy. Omawiam tę analizę. Publikację przetłumaczył z angielskiego specjalnie dla RETRO p. Lech Jaworski.

Firma The Northrop Grumman Global Hawk już dość dawno wyprodukowała całkowicie zautomatyzowany samolot wojskowy o rozpiętości skrzydeł zbliżonej do rozpiętości Boeinga 7372. Autor witryny Vaco podaje te i następne infor­macje o tym samolocie opierając się na audycji Britains International Television News z 24 września 2001 roku.

Samolot ten startuje, lata i ląduje sam, bez udziału człowie­ka. Jego pierwszym lotem był przelot nad Pacyfikiem. Lata według zaprogramowanej trasy. Obsługa naziemna ogranicza się tylko do monitorowania jego lotu za pomocą podczerwieni. Mówi o tym również artykuł w tejże ITN z 19 kwietnia 2001.

Z kolei czasopismo „The Economist" z 20 września 2001 podało, że samolot wyposażony w automatycznego pilota może zostać porwany na ziemi i być tylko kontrolowany przez

l. Vaco to miejscowość, w której służby specjalne USA dokonały masakry kilkudziesięciu członków sekty Davida Koresha.

2. Nie mylić z niewielkim bezzałogowym samolotem rozpoznawczym, używanym nad Afganistanem. - H.P.

porywacza. Tymczasem tuż po 11 Września, wobec powta­rzających się spekulacji o automatycznym sterowaniu porwa­nymi Boeingami, wypowiedział się dyrektor British Airways. Oświadczył, że technologia automatycznego pilota takich sa­molotów, to dopiero rzecz przyszłości. Mówił to wiedząc dobrze, że ten samolot już odbył wspomniany przelot nad Pa­cyfikiem i wylądował w Australii! Potwierdziła ten przelot wy­mieniona brytyjska stacja telewizyjna w audycji z 24 kwietnia 2001, przeszło pięć miesięcy przed atakiem na WTC. Dyrek­tor z British Airways dodał, że Ameryka i jej przyjaciele nigdy by nie zaatakowali... Ameryki.

Czy na pewno przyjaciele Ameryki nie mogą konspirować przeciwko Ameryce? - pytał sceptycznie C. Valentine.

Po tych stwierdzeniach i dowodach na to, że wielki samolot sterowany automatycznie pokonał kilkanaście tysięcy kilome­trów i wylądował w Australii, autor witryny internetowej prze­szedł do analizy bogatego materiału informacyjnego z prasy amerykańskiej na dowód, że Arabowie oskarżeni o porwanie i precyzyjne wycelowanie trzech Boeingów w wybrane cele, byli dyletantami niezdolnymi do wykonywania podstawowych czynności pilotażu, nawet małych jednosilnikowców cywilnych.

Oto „Washington Times" z 10 września, a więc na dzień przed atakiem na WTC (!) w rozważaniach nad możliwościa­mi porwań samolotów przez islamistów stwierdzał, że do wy­konania tak precyzyjnej akcji byliby zdolni tylko piloci z Izraela! Tak wypowiedzieli się oficerowie z wojskowej szkoły The Army's School of Advanced Military Stiudies (SAMS). Dlaczego akurat ten wątek porwań, i dlaczego na dzień przed atakiem, pojawił się na łamach „Washington Times"? Czy ga­zeta już „wyczuła" woń krwi w powietrzu? Oficerowie stwierdzili zdecydowanie:

- Mossad jest nieobliczalny, bezwzględny i przebiegły. Jest zdolny zaatakować wojska amerykańskie tak, aby to wyglądało na robotę Palestyńczyków lub Arabów.

Taka recenzja „moralności" i możliwości Mossadu niewie­lu czytelników „Washington Timesa" mogła zadziwić czy obu­rzyć ale zaskakujący, wiele podpowiadający jest dzień tej publikacji - dzień przed atakiem na WTC!

Dwadzieścia cztery godziny po tych głośnych rozmyśla­niach i ostrzeżeniach amerykańskich wojskowych, Pentagon został zaatakowany i natychmiast, dosłownie w ciągu kilku­dziesięciu następnych minut, o te akty terroru oskarżono fa­natyków islamskich, a kilka dni później „ustalono" ich nazwiska, a nawet opublikowano fotografie.

Nie bez powodu wybrano do takich profetycznych rozwa­żań właśnie oficerów z The Army's School of Advanced Milita­ry Studies. Głównym kierunkiem szkoleń jest w tej wyższej szkole wojskowej problematyka obrony kraju. Autor witryny stwierdza ostrzegawczo: Pamiętajcie, że są zdrajcy i są zwolen­nicy Izraela. Pamiętajcie 8 VI 1967 roku i atak na USS „Liberty" i wplątanie się Ameryki w ten atak... W dalszych fragmentach autor przypomina masakrę załogi tego statku na Morzu Śródziemnym przez lotnictwo izraelskie1. Tu zacytuj­my tylko fragment wypowiedzi autora tej witryny dotyczący tej izraelskiej zbrodni:

- Kiedy cztery amerykańskie samoloty z lotniskowca przy­leciały do obrony [statku], to minister obrony McNamara kazał im zawrócić.

Skąd autor witryny zaczerpnął to zdanie? A właśnie z tej samej publikacji „Washington Times" z 10 września 2001. Podaje też trzy adresy internetowe w sprawie dramatu „Liberty" oraz „Operacji Nortwood"2.

l. Dramat „Liberty" omawiam dokładniej w dalszych fragmentach tej pracy.

2. Są to http://www.baltimoresun.com/bal-te.md.nsa24apr24. story;

http://www.earlham.edu/archive/opf-1May-2001/msg00062.html;

http://www.gwu.edu/~nsarchiv/news/20010430.

- Innymi słowy - komentuje tamte dwa zbrodnicze akty terroru - Amerykanie i ludzie z armii amerykańskiej nie mają nic przeciwko zabijaniu Amerykanów, jeżeli uznają to za sto­sowne.

Następnie przechodzi do „ataku na Amerykę" i pyta:

- Jak to możliwe, aby opanować cztery samoloty, cztery załogi i cztery grupy pasażerów? Porywacze mieli noże pla­stikowe. Dlaczego mogli zaplanować taki atak będąc tak kiepsko uzbrojonymi! Na pewno tam były kobiety. - mówiła reporterka jednej z gazet, które mogły torebkami damskimi ogłuszyć bandytów, a co dopiero mówić o mężczyznach z teczkami!

Jak porywacze pokonali opór stewardess wszystkich czte­rech samolotów, to kolejne pytanie bez odpowiedzi. To w su­mie około 30 młodych kobiet szkolonych nie tylko w obsłudze pasażerów, ale także w „obsłudze" potencjalnych porywaczy. W wywiadzie dla „Washington Post" z 12 września 2001, ste­wardessa z lotu 77 mówiła, że one są zawsze przygotowane na akcje porywaczy. Na żądanie klucza od kabiny pilotów, mają odpowiedzieć rutynowo: Nie mam klucza do kabiny! Powie­działa też, że jej koleżanka z tragicznego lotu zapewne zatele­fonowała z komórki, że na pokładzie są porywacze. To również na nic się nie zdało.

Komentarz internauty z Vaco:

- To prawda. „Washington Post" choć raz powiedział praw­dę. To szkolenie pani Heidenberger (stewardessy udzielającej wywiadu - H.P.) nie miało znaczenia. I damskie torebki. Mę­skie teczki także. Dowodzący atakiem (czterech samolotów -H. P.) wiedział, że bez względu na to, co się stanie na pokładzie, kontrola lotu jest w ich rękach, nawet gdyby pa­sażerowie się bronili. Moja hipoteza jest taka: porywacze nie mogli odzyskać kontroli nad samolotami dlatego, że byty pilotowane przez technologię Global Hawk.

Co do lotu nr 77: cała operacja 9/11 wymagała precyzyjnej kontroli. Tam był ktoś, kto wiedział, jak wyłączyć alarm. Kon­trolerzy ruchu mieli czas na ostrzeżenie Waszyngtonu, że sa­molot leci na nich. Niezidentyfikowany „pilot"-porywacz wykonał ostry skręt o 270 stopni. Poleciał do Pentagonu od za­chodu. Obniżył się tak, że już nie było go widać na radarze. Przyjrzyjmy się temu asowi - Hani Hanjourowi. On był na lotnisku Bowies Maryland Airport trzy razy i próbował uzy­skać pozwolenie na kierowanie jednosilnikowego samolotu -czytamy w witrynie Vaco. Cytują tam wypowiedź szkoleniow­ca Marcela Bernarda dla „Prince George Journal" z 21 wrze­śnia. Powiedział, że ten późniejszy porywacz - H. Hanjour poleciał na lot próbny z instruktorem lotniska w sierpniu, bo miał nadzieję na wynajęcie tego samolotu. Wprawdzie posia­dał licencję pilota, ale instruktor po wylądowaniu powiedział Hanjourowi, że nie jest on zdolny do samodzielnego pilotowa­nia tego jednosilnikowego samolotu. Hanjour był wyraźnie za­wiedziony taką oceną. Licencję pilota otrzymał w kwietniu 1999 roku, ale jej ważność już wtedy wygasła, bo nie wykonał badań lekarskich.

Tenże Hanjour, oficjalnie uznany za dowódcę porwanego lotu 77, przez kilka miesięcy 1999 roku uczęszczał do prywat­nej szkoły pilotażu w Scottsdale (Arizona), lecz kursu nie uko­ńczył, ponieważ instruktorzy uznali go za niezdolnego. Miał rzekomo 600 godzin lotów, toteż instruktorzy bardzo się dzi­wili, że mając taki staż w powietrzu, lata tak źle. W związku z tą sprzecznością, specjalny agent FBI oświadczył do gazety, ze prowadzi w tej sprawie odrębne dochodzenie, ale nie może komentować szczegółów. Jak łatwo się domyślać, chodziło o rażącą nieudolność Hanjoura na tle tak dużej, rzekomo przelatanej liczby godzin. Carol Valentine pyta więc:

- Gdybyś był organizatorem takiego ataku, to czy byś wierzył człowiekowi, który ma 600 godzin latania, lecz la­tać nie potrafi? Kto zapłacił za lekcje tego pilota? Ale przedstawiciel FBI chce, abyśmy wierzyli w to, że uderzył w Pentagon, choć on nie potrafił latać w szkole Scottsdale jednosilnikowym dwuosobowym samolotem. Manewrowanie Boeingiem lotu 77 do skrętu 270 stopni, wymagało umiejętno­ści pilota myśliwca. Ten 77 uderzył dokładnie w biura mini­sterstwa obrony i szefa sztabu. Uderzył więc w armię, w piechotę. Pamiętajmy, że to armia ostrzegała, że Mossad może wykonać atak1. Ten herszt operacji 9/11 przygotował się na zabicie oficerów niższej rangi, ale oszczędził dowództwo.

To nie Hani Hanjour ani żaden inny muzułmanin nie był przy sterach. Samolot lotu 77 był wyposażony w aparaturę Global Hawk i sterowany zdalnie w czasie porwania.

Pójdźmy na spotkanie innych asów-terrorystów. Zgodnie z „Waszyngton Post" z 19 września 2001, późniejszy porywacz Mohammed Atta próbował nauki w kilku szkołach pilotażu cywilnego, a to przecież on rzekomo dowodził porwaniem lotu 77. Podobnie jak Marvanale-Al-Shehhi, odpowiedzialny za porwanie lotu 175, M. Atta „podchodził" do nauki w szkole Hijack Suspects Tried Many Flight Schools. To samo próbował Shehhi w szkole Huffman Aviation. Odbyli (rzekomo) setki godzin lotów i w żadnej z nich nie udało im się uzyskać licen­cji. Instruktor jednej z tych szkół, prosząc o zachowanie ano­nimowości stwierdzał, że obaj we wrześniu 2000 roku poprosili o kursy latania. Powiedział, że Mohammed Atta był szczególnie trudny2, a przy tym nigdy nie patrzył rozmówcy prosto w oczy. Jego zdolność koncentracji była wyjątkowo krótkotrwała. Żaden z tej dwójki nie potrafił wykonać zleco­nych czynności pilotażu. Nie zostali jednak usunięci z kursu. „Washington Post":

1. Mowa o cytowanej już wypowiedzi oficerów z SAMS. - H.P.

2. O takich uczniach mówi się żartobliwie, że są szczególnie odporni na wiedzę! - Przyp. H.P.

Nawag Alhazmi (lot 77), Khaid Al-Midhar (lot 77) i Hani Hanjour (lot 77) byli w San Diego. Dwóch uczyło się w szkole pilotażu, ale zostali z niej usunięci, ponieważ byli niekompetentni za sterami i nie znali angielskiego. Wiosną 2001 dwóch z nich przyjechało do Montgomery Field w poszu­kiwaniu lekcji pilotażu. Rozmawiali z instruktorem, wzięli dwie lekcje które wystarczyły, aby instruktor kazał im wracać tam skąd przybyli! Ich angielski był fatalny, a zdolności manu­alne żadne. Byli uprzejmi, ale głupsi z głupszych.

Ale organizatorzy zamachów nie potrzebowali kompetent­nych pilotów. Oni mieli do dyspozycji Global Hawk.

Analiza rozmów z kontrolerami lotów, to kolejny wątek.

W ciągu długich tygodni a potem miesięcy daremnego oczekiwania, Amerykanie nie dowiedzieli się niczego z roz­mów wieży kontrolnej z załogami porwanych samolotów. Dla­czego? Przecież takie rozmowy są rutynowo nagrywane, a cóż dopiero w trakcie tak dramatycznych wydarzeń. To kolejny niewytłumaczalny „cud" techniki albo działanie sił nadprzyro­dzonych w świecie najdoskonalszej techniki łączności, jaką dysponują wielkie stacje naziemne lotnictwa cywilnego, a ta­kże wojskowego. Świat do dziś nie wie, czy łączność się urwała, czy też rozmowy z wieżą zostały utajnione. Gdyby zaistniała ta druga okoliczność, to by się potwierdziły domnie­mania o tym, że samoloty nie reagowały na ręczne sterowanie pilotów w kabinie, zatem były prowadzone zdalnie. Piloci oczywiście mogli nie wiedzieć, że ich maszyny zostały wyposa­żone w automatyczne sterowanie systemu Global Hawk.

- Ale nie, my musimy wierzyć, że te ataki były robotą muzułmańskich terrorystów - stwierdza witryna Vaco. - Nie pozwolono nam usłyszeć rozmów. Musimy czekać, aż FBI i wywiad wojskowy zmajstrują fałszywe rozmowy1. Podadzą

l Jak pod koniec masakrowania Afganistanu zmajstrowano rzekomy wywiad na taśmie wideo z Bin Ladenem. Przyp. - H.P.

to opinii publicznej przez usłużne media, a strategicznie roz­mieszczeni reporterzy otrzymają te taśmy i my będziemy mu­sieli to połknąć - cytują z „Christian Science Monitor". To, że linie lotnicze wykonywały rozkazy FBI, nie jest już żadną ta­jemnicą.

„Washington Post" z 12 września pisał o locie 77 że linia lotnicza i władze lotniska nie chciały podać żadnych szcze­gółów, powołując się na ustalenia z FBI. Podobnie było w przy­padku zbrodniczej „Operacji Nortwood": FBI liczyła na to, że znajdzie się taka czy inna linia lotnicza, która potwierdzi rze­kome zestrzelenie jej samolotu przez terrorystów kubańskich. W końcu wielu pilotów cywilnych, to piloci wojskowi.

Oto kontakty z lotem 77 z Bostonu. Samolot wystartował o 7.59. Leciał do Los Angeles, rzekomo pilotowany przez pory­wacza Mohammeda Atta. Po tragedii, na lotnisku w Bostonie mówiono, że wieża nie odnotowała żadnych niezwykłych rozmów z pilotem. Ponadto, radary nie widziały żadnego gwałtownego skrętu tej maszyny na południe - jak pisał „Washington Post" z 12 września.

To nie do wiary! - stwierdzają autorzy witryny. Samoloty są śledzone cały czas. Cytowany „Christian Science Monitor" pisał natomiast, że pilot lotu 77 z Bostonu do Nowego Jorku jednak wysyłał tajne sygnały:

- Ponieważ głos pilota jest rzadko słyszalny w czasie tych tajnych komunikatów, więc służbom naziemnym trudno było ocenić, który z dwóch pilotów nadawał te sygnały, ale chciał zawiadomić o desperackiej sytuacji.

Pisano w tymże „Christian Science Monitor", że jednak były słyszane rozmowy na pokładzie, bo pilot nacisnął odpo­wiedni przycisk. Twierdzono, że kiedy pilot nacisnął przycisk, usłyszano głos terrorysty wypowiadającego groźby. Głosy były wyraźne.

Z tych wykluczających się fragmentów wynika, że:

a - głos pilota był rzadko słyszalny;

b - nie dawało się stwierdzić, który pilot prowadzi;

c - że głos pilota był wyraźnie słyszalny.

Jak było naprawdę, wiedzą tylko posiadacze taśm z rozmo­wami. One istnieją. Jeszcze ważniejsze mogą się okazać za­wartości czarnych skrzynek. Nic nie wiemy o ich treści. Albo zostały uszkodzone, albo nie zostały wydobyte z gruzów.

- To są te same władze policyjne - piszą w witrynie Vaco, które sfałszowały taśmy z treścią pertraktacji z sektą Davida Koresha, prowadzonych przed masakrą ich obozu.

Łączność z lotem 175: samolot United Airlines, który uderzył w południową wieżę, po 30 minutach prawidłowego lotu gwałtownie skręcił na południe, co było manewrem nie­zwykłym. Był to ostatni jego widok i manewr na radarze. Tak pisał „Washington Post" w ciągle cytowanym wielkim artykule opublikowanym nazajutrz po tragedii. Nie otrzymano żadnych informacji na temat rozmów kontrolerów z załogą.

Komentator witryny Vaco stwierdzał w związku z tym, że:

- Znaleziono paszport porywacza i istnieje możliwość, że herszt operacji 9/11 wyprodukuje nowe „dowody".

- No więc jak? Proszą nas, abyśmy uwierzyli, że jeden z porywaczy wziął paszport, wyleciał z samolotu i z rozbitej wieży, a jego paszport został odnaleziony kilka przecznic da­lej! Kto to wszystko pisze?

Lot 93 (Boeing 757) opuścił lotnisko o godzinie 8.01 i le­ciał do San Francisco. Rozbił się o godzinie 10.37. Ten samo­lot był niewątpliwie zestrzelony - piszą. Tak mówiły pierwsze informacje telewizyjne. Okoliczni mieszkańcy relacjonowali, że widzieli drugi samolot - możliwe, że był to F-16 - widzieli płonące szczątki spadające z nieba. - Tak pisał m.in. „US Tuday" z 14 września. Części kadłuba znajdowano w odległości 12 kilometrów od miejsca, gdzie spadła większość szczątków samolotu. Mieszkańcy miejscowości Indian Lake znaleźli szczątki ludzkie, fragmenty ubrań, książki, papiery - i przeka­zali je władzom. Niektórzy mieszkańcy Indian Lake natknęli się na te szczątki w odległości 10 kilometrów od miejsca kata­strofy - pisała „Post Gazette" z 13 września, wychodząca w Pittsburgu.

„Washington Post" z 12 września informował, że w czasie dramatycznych kilkudziesięciu minut poprzedzających upadek samolotu, Kongres rozważył potrzebę zestrzelenia tej maszyny, ale FBI konsekwentnie zaprzeczało, że maszyna została ze­strzelona. A co do rozrzutu szczątków, to sprawcą był rzeko­mo wiatr, ale gazety udowodniły, że wiatr miał tam i wtedy prędkość zaledwie 16 km na godzinę! Pojedyncze szczątki sa­molotu były nie większe od książki telefonicznej. Samoloty nie rozpadają się w ten sposób, jeżeli w całości uderzają o zie­mię. Czy była to bomba, czy zestrzelenie? Wybuch bomby należy wykluczyć - porywacze chcieli tym samolotem uderzyć w cel, a nie rozerwać go w powietrzu. Pozostaje więc zestrzele­nie.

Zgodnie z korespondencją stacji ABC, maszyna lotu 93 zmierzająca do Cleveland, skręciła na południe. Potem została porwana i zmieniła kurs na wschód. Kolejne pytanie - czy kontrolerzy ruchu nie byli w kontakcie z tym „pijanym" samo­lotem?

Sieć ABC informowała - chyba tego nie zmyślając - że ktoś z kabiny pilota rzekomo poprosił o zgodę na zmianę kursu na Waszyngton jako ostateczny cel lotu. Wyobraźmy sobie - deli­berują w Vaco Holocaust Electronic Museum - jak kontroler musiał być zdumiony taką prośbą!

No bo jakże to: porywacze obezwładnili pilotów, każą im mówić do wieży kontrolnej to co każą albo sami mówią, a tym czymś jest prośba o zgodę na lądowanie! Do czego była im potrzebna prośba i zgoda, skoro byli już od nikogo niezale­żnym żywym pociskiem, powietrzną torpedą-kamikaze?

Rozważania „Timesa" o locie 93: samolot był w powie­trzu około dwóch godzin, rozbijając się o 10.37. Uwzględ­niając czas zmiany kursu i dystans od miejsca tej zmiany do miejsca uderzenia, zmiana kursu musiała nastąpić pomiędzy 9.45 a 10.00. Wieża została trafiona około 9:09, tymczasem lotniska w Nowym Jorku zostały zamknięte o godzinie 9.17. Całkowita sprzeczność czasowa. To niemożliwe, aby kontrole­rzy ruchu nie wiedzieli o zamknięciu przestrzeni powietrznej nad całymi Stanami Zjednoczonymi pomiędzy godziną 9.45 a 10.00, bo cała ta przestrzeń była potencjalnie zagrożona przez samoloty - kamikaze! I nagle, lot 93 zgłasza się prosząc o pozwolenie na wylądowanie w Waszyngtonie. Czy pilot był aż tak zdenerwowany iż zapomniał, że ma do wyboru znacznie bliższe lotniska w Chicago? Jaka była prawdziwa treść roz­mowy pilotów z 93 z kontrolerami ruchu? I dlaczego pory­wacze prosili o zgodę na zmianę kursu?

W sumie - plątanina sprzecznych komentarzy i niewiary­godnych relacji.

Sieci telewizyjne wkrótce porzuciły swe pierwotne wersje o zestrzeleniu lotu 93. Przeszły do relacji o rzekomych telefo­nicznych rozmowach pasażerów z ich rodzinami, o czym piszę także w innych rozdziale. Z treści tych dramatycznych roz­mów wynikało, że porywacze są uzbrojeni w żyletki1. Mówią, że chcą się rozbić o Kapitol. Inne rozmowy - że porywacze masakrują nieposłusznych, odcinają im kończyny (żyletkami?! - H.P). Jeszcze inni mówili (rzekomo) coś najzupełniej prze­ciwnego - że porywacze są uprzejmi. Tak pisał „Times" 24 września 2001.

Kimże więc byli ci demoniczni porywacze, obcinacze ko­ńczyn pasażerów za pomocą żyletek lub plastikowych noży do kartonów? Do 11 Września wszechpotężne siły wywiadu i kontrwywiadu USA i innych mocarzy w dziedzinie szpiego­stwa i kontrwywiadu - nie miały pojęcia o ich istnieniu, nie

1. To bardzo możliwe, mój znajomy z USA nawet po 11 Września stale wozi w portfelu połówkę żyletki do nacinania folii posiłków i nigdy dotąd nie został na tym przyłapany!

docierały do nich żadne sygnały o przygotowywaniu tragedii godnej Nerona. Ale już dzień później - 12 września - FBI miała już wszystkie nazwiska porywaczy, którym do wczoraj udawało się być niewidzialnymi i nieuchwytnymi dla wy­wiadów świata! Co to za cud nagłej operatywności i skuteczności na tle ślepoty i głuchoty poprzednich miesięcy, potrzebnych porywaczom na zorganizowanie genialnie precy­zyjnej akcji wojskowej z udziałem dziesiątków pomocników?

I kto ma uwierzyć w ten cud przemienienia czy raczej prze­budzenia wywiadów?

Witryna Vaco pisze, palcami Carola Valentino:

- 30 listopada przejrzałem listy pasażerów tych czterech samolotów. Ku mojemu zdumieniu, nie było na nich żadne­go z tamtych kilkunastu porywaczy! Być może, że ani jeden z nich nie był na listach pasażerów. Jeżeli tak, to linie lotni­cze pomagają FBI w popełnianiu oszustw, zacieraniu śladów. Jak ten terrorysta mieszkający w namiocie (chodzi o Bin Ladena - H.R), mógł zorganizować i wykonać taką akcję? Je­żeli tak perfekcyjnie zaplanował akcję 9/11, to dlaczego nie zrobił tego swoim bezpośrednim wrogom - Izraelowi? Atta nawet zostawił swój samochód na lotnisku w Bostonie. Zgodnie z meldunkami radia, FBI znalazło list tego samobójcy i eg­zemplarz Koranu. Napisał też drugi, długi dokument, który z jakiegoś powodu, jakimś dziwnym przypadkiem nie został załadowany na samolot. Ale dlaczego Atta miałby zabrać swój bagaż na misję samobójczą? Taką samą notatkę zosta­wił inny porywacz lotu 93. Cud nad cudami!

Tak oto, autor witryny bardzo logicznie obudował swoją tezę o automatycznym zdalnym sterowaniu porwanymi samo­lotami. Wbrew zaprzeczeniom oficjalnych przedstawicieli sił lotniczych, bezzałogowy, całkowicie zautomatyzowany gigant, wiele miesięcy przedtem przeleciał 13800 kilometrów na wy­sokości 20 kilometrów w ciągu 22 godzin i wylądował w Australii. Ten sam samolot będzie w niedalekiej przyszłości latał jako samolot zwiadowczy. Może przebywać w powietrzu przez 36 godzin. Już teraz jest nim zainteresowany rząd Australii -Tak pisał „ITN Intertainment" 24 kwietnia 2001 roku w pu­blikacji: Robot plane flies Pacific unmanned.

W tę zbrodniczą akcję zacierania śladów i produkowania fałszywych tropów, musiały być wyprzęgnięte dziesiątki osób. Może się zacząć spełniać to, co ponuro przewidywał jeden z rosyjskich specjalistów, że jeszcze długo po 11 Września będą umierać i ginąć w dziwnych wypadkach ludzie, którzy w tych matactwach uczestniczyli. Wystarczy przypomnieć po­wolną rzeź kilkudziesięciu ludzi wprzęgniętych w machinę mordu na prezydencie Kennedym, aby uznać te „proroctwa" za prawdopodobne, jeżeli nie pewne.

PYTANIA, KTÓRE OSKARŻAJĄ

Andreas von Bülow, to były minister do spraw techniki w latach 1982-1984. Już w latach 70. był sekretarzem stanu w ministerstwie obrony. To także autor książki In Name des Statens. Książka w większości poświęcona działalności enerdowskich i RFN-owskich służb specjalnych. Bülow wie dużo. Nadal starannie śledzi bieżące wydarzenia związane z 11 Września. W dzienniku „Tagesspiegel" z 13 stycznia 2002 roku ukazał się obszerny wywiad z byłym ministrem. Temat rozmo­wy - dziwne zbiegi okoliczności towarzyszące zamachowi z 11 Września. Jakże wymowne są tezy stawiane przez von Bülowa! Jak wiele stawianych przezeń pytań staje się pytaniami wręcz retorycznymi. To znaczy takimi, na które odpowiedzi są nie­mal oczywiste.

Wywiad z A Bülowem w przekładzie Marka Głogoczowskiego ukazał się w tygodniku „Tylko Polska" w numerze 8/2002. Oto jego treść1.

Niemiecki minister von Bülow kwestionuje oficjalną

wersję wydarzeń 11 września

Von Bülow: Zastanawiam się, dlaczego nie stawia się wie­lu pytań. Normalnie, gdy dojdzie do tak strasznej rzeczy, poja­wiają się najrozmaitsze ślady i poszlaki, które następnie są komentowane przez organa ścigania, przez media oraz przez rząd. Czy coś tutaj było, czy też nie? Czy wyjaśnienia są prze-

1. Skróty i pogrubienia - H. P.

konujace? W tym przypadku nie mieliśmy nic takiego. Za­częło się to już w kilka godzin po atakach w Nowym Jorku, Waszyngtonie oraz...

P: -_W tych godzinach to był horror oraz poczucie nie­szczęścia.

Von Bülow: To prawda, ale jedna rzecz była zdumiewającą: w USA istnieje aż 26 agencji wywiadowczych, z budżetem 30 miliardów dolarów...

P: - Czyli większym niż całe wydatki wojskowe Niemiec.

Von Bülow: ...które nie potrafiły zabezpieczyć Ameryka­nów przed tymi zamachami. W rzeczy samej, te agencje nie miały nawet przeczuć, że coś takiego może się zdarzyć. Przez 60 decydujących minut, zarówno wojskowe jak i wywiadowcze służby trzymały myśliwce na lotniskach, ale zaledwie w 48 go­dzin później FBI dostarczyła już listę samobójców, którzy wzięli udział w tych atakach. W ciągu następnych dziesięciu dni okazało się, że siedmiu z nich ciągle jest przy życiu1.

P: - Co Pan mówi?

Von Bülow: Dokładnie to. Dlaczego szef FBI nie zajął sta­nowiska odnośnie tych sprzeczności? Skąd pojawiła się ta lista zamachowców-samobójców, dlaczego ona była fałszywa? Gdy­bym ja był głównym śledczym, to w takim wypadku regularnie pojawiałbym się publicznie, podawał informacje, które poszla­ki są ważne, a które nie.

P: - Rząd USA mówił o sytuacji wyjątkowej po atakach. Mówił, że kraj znajduje się w sytuacji wojny. Czyż nie jest za­tem zrozumiałym, jeśli się nie mówi wrogowi wszystkiego, co się o nim wie?

Von Bülow: Oczywiście. Ale rząd, który wybiera się na wojnę, musi najpierw ustalić, kto go zaatakował, kto jest wro­giem. Ma on obowiązek dostarczyć dowodów. Natomiast

l. Nazwiska czterech żyjących „porywaczy" podała „GW" 24 września. -Przyp. tłumacza.

w jego własnej opinii, nie był on w stanie zaprezentować ja­kichkolwiek dowodów, które byłyby możliwymi do utrzyma­nia w sądzie.

P: - Niektóre informacje o zamachowcach zostały potwier­dzone przez dokumenty. Podejrzewany przywódca, Mohammed Atta, opuścił Portland by udać się do Bostonu 11 września rano, aby wsiąść na samolot, który później uderzył w Światowe Centrum Handlu.

Von Bülow: Jeśli ten Atta był osobą odgrywającą zasad­niczą rolę w tej operacji, to jest to rzeczywiście dziwnym, że podjął się ryzyka przelotu samolotem, który miał dotrzeć do Bostonu na krótko przed połączeniem z kolejnym lotem. Gdy­by jego lot miał kilka minut spóźnienia, nie znalazłby się on w samolocie, który został porwany. Z jakich przyczyn dobrze wyszkolony terrorysta by to robił? A tak przy okazji, w internetowej wersji CNN można przeczytać, że żadna z tych osób nie figurowała na oficjalnej liście pasażerów. Żadna z nich nie przeszła przez oficjalną procedurę rejestracji (check-in) lotu pasażerów. I dlaczego żaden z zagrożonych pi­lotów nie uruchomił umówionego sygnału 7700, który znaj­duje się nad dźwignią sterów? Co więcej: czarne skrzynki, które są ognioodporne oraz uderzenio-odporne, podobnie jak ich zapisy głosów, nie zawierają żadnych dających się odczytać informacji...

P: - To brzmi jak...

Von Bülow: ...Jakby napastnicy, w trakcie przygotowań, pozostawiali za sobą ślady jak stado spłoszonych słoni? Płacili oni za pomocą kart kredytowych z ich własnymi nazwiska­mi, pod własnymi nazwiskami zgłosili się do instruktorów pilotażu. Pozostawili wynajęty samochód z podręcznikiem po arabsku, pilotażu samolotów Jumbo. Zabrali także ze sobą, na swą samobójczą podróż, ostatnie życzenia oraz listy pożegnalne, które wpadły w ręce FBI, ponieważ były przechowywane w nieodpowiednich miejscach i zostały źle zaadresowane. Zostały pozostawione ślady, po których miało się podążać, jak w dziecięcej zabawie w chowanego!

Mamy także teorię jednego z brytyjskich inżynierów lotnic­twa: zgodnie z nią, sterowanie samolotami być może było wyjęte „z zewnątrz" z rąk pilotów. Amerykanie już w latach 1970 opracowali metodę, za pomocą której mogliby urato­wać porwane samoloty poprzez interwencję z zewnątrz w system komputerowy kontrolujący pilota automatyczne­go. Według tej teorii ta technika została w tym przypadku nad­użyta. Jest to teoria.

P: - Która rzeczywiście brzmi awanturniczo i nigdy nie była rozważana.

Von Bülow: Widzi Pan! Ja nie popieram tej teorii, ale my­ślę, że warta jest ona rozważenia. A co mamy powiedzieć na temat tych ciemnych machinacji giełdowych? W ciągu tygo­dnia poprzedzającego ataki, ilość transakcji giełdowych American Airlines, United Airlines oraz kompanii ubezpie­czeniowych wzrosła o 1200 procent i osiągnęła wartość 15 miliardów dolarów. Pewni ludzie musieli coś wiedzieć. Co to byli za ludzie?

P: - Dlaczego Pan nie spekuluje na temat tego, kto to mógł być?

Von Bülow: Za pomocą tych makabrycznych ataków za­chodnie masowe demokracje zostały poddane praniu mózgów. Widmo zagrażającego nam komunizmu nie jest już skuteczne i musiało zostać zastąpione przez widmo zagrożenia ze strony ludzi wyznania muzułmańskiego. Oni są oskarżeni o pojawie­nie się samobójców-terrorystów.

P: - Pranie mózgów? To bardzo mocne określenie.

Von Bülow: Czyżby? Idea widmowego wroga nie pochodzi bynajmniej ode mnie. Pochodzi ona od Zbigniewa Brzeziń­skiego oraz Samuela Huntingtona, dwóch twórców polityki amerykańskiego wywiadu oraz polityki zagranicznej USA. Już w połowie lat 90. Samuel Huntington utrzymywał, że ludzie w Europie oraz w USA potrzebują kogoś, kogo mogliby niena­widzić - to pomogłoby umocnić ich utożsamienie się z ich własną społecznością. A Brzeziński, ten wściekły pies (!! -H.P.), jako doradca prezydenta Cartera prowadził kampanię na rzecz wyłącznego prawa USA, aby przejąć wszystkie surow­ce świata, a zwłaszcza ropę oraz gaz.

P: -A więc Pan utrzymuje, że wydarzenia 11 września... Von Bülow: ...Pasują doskonale do koncepcji rozwojowych przemysłów zbrojeniowych, agencji wywiadowczych, oraz do koncepcji całego tego konglomeratu (kompleksu) militarno-przemysłowo-akademickiego. Jest to fakt sam w sobie podejrzany. Ogromne rezerwy surowców byłego Związku Radzieckiego są obecnie do ich dyspozycji, a także trakty ropo­ciągów oraz...

P: - Erich Pollach opisał to wszystko w szczegółach w „Spiegel": „To jest sprawa baz militarnych, narkotyków, re­zerw ropy oraz gazu".

Von Bülow: Podkreślam, planowanie ataków było mi­strzowskim osiągnięciem techniki oraz organizacji. Przechwy­cenie czterech ogromnych samolotów w odstępie kilku minut, by następnie w ciągu godziny wbić je w ich cele za pomocą skomplikowanych manewrów w czasie lotu! Jest to nie do pomyślenia bez trwającego przez lata wsparcia prze­mysłu oraz tajnego aparatu państwa.

P: - Jest Pan wyznawcą teorii spiskowej! Von Bülow: Och, znowu to samo. Jest to próba naklejenia etykietki przez tych, którzy wolą trzymać się oficjalnej, poli­tycznie poprawnej linii, nawet starający się być samodzielny­mi dziennikarze serwują nam propagandę oraz dezinformację. Ktokolwiek wątpi w wersję oficjalną, nie ma dobrze poukładane w głowie. Do tego sprowadza się pańskie oskarże­nie.

P: - Pańska kariera jednak przeczy temu, że z Pana głową coś jest nie tak. Pan już w latach 1970 był sekretarzem stanu w ministerstwie obrony, a w 1993 był pan przedstawicielem SPD w komitecie ds. afery Golodkowskiego-Schalka, który to komitet badał...

Von Bülow: I wszystko wtedy się zaczęło! Aż do tego czasu nie miałem zbyt wielkiej wiedzy, jak działają agencje wywia­dowcze. I tutaj musimy zacząć dostrzegać wielką rozbieżność. My zwykliśmy rzucać światło na działalność Stasi oraz innych tajnych służb krajów bloku wschodniego, zwłaszcza w zakresie ich działania na polu ekonomiczno-kryminalnym. Gdy jednak chcemy czegokolwiek dowiedzieć się o działaniach BND (wy­wiadu niemieckiego) lub CIA, to jest to bezwzględnie blokowane. Brak informacji, brak kooperacji, nic! To było po raz pierwszy, kiedy zostałem zaskoczony.

P: - Schalek-Golodkowski uczestniczyli, między innymi, w pośrednictwie w wielu przedsięwzięciach oraz układach z zagranicą. Kiedy Pan miał możność przyjrzeć się ich sprawie bliżej...

Von Bülow: To znaleźliśmy, na przykład, ślad w Rostocku (NRD - przyp. tłum.) gdzie Schalek zorganizował swój skład broni. A potem znaleźliśmy powiązanie Schalka w Panamie, gdzie natrafiliśmy na Manuela Noriegę, który przez wiele lat był tam prezydentem, przemytnikiem narkotyków oraz czyści­cielem brudnych pieniędzy w jednej osobie, nieprawdaż? I ten Noriega był także na liście płac CIA, otrzymywał 200 tysię­cy dolarów rocznie. To wszystko dla mnie stało się bardzo dziwne.

P: - Napisał Pan książkę o poczynaniach CIA i spółki. W międzyczasie stał się Pan ekspertem w dziwnych sprawach związanych z pracą służb specjalnych.

Von Bülow: „Dziwne sprawy" to nie jest właściwe określe­nie. To co się działo i co nadal się robi w imieniu tajnych służb, to są prawdziwe zbrodnie.

P: - Co według Pana określa działalność służb wywiadow­czych?

Von Bülow: Aby nie było między nami nieporozumień: myślę, że posiadanie służb wywiadowczych jest całkiem sen­sowne.

P: - Nie myśli Pan zatem o wcześniejszej propozycji Zielo­nych, którzy chcieli rozwiązywać te agentury?

Von Bülow: Nie. Jest bowiem istotnym, by móc zaglądać poza scenę. Zdobywanie informacji o intencjach przeciwnika ma sens. Jest to ważnym, jeśli ktoś chce przejrzeć zamysły wroga. Ktokolwiek chce zrozumieć metody CIA, musi przyj­rzeć się głównemu zadaniu tej Agencji. Działając poniżej poziomu wojny, poza prawem międzynarodowym, ma ona za cel wpływać na obce kraje poprzez organizację wewnątrz nich insurekcji, ataków terrorystycznych, zazwyczaj powiąza­nych z narkotykami, handlem bronią, oraz z praniem brud­nych pieniędzy. Jest to w zasadzie bardzo proste: daje się ludziom skorym do gwałtu broń. Ponieważ jednak, w żadnym wypadku nie może wyjść na jaw, że za tym stoi obcy wywiad, wszystkie ślady są zacierane, z ogromnym nakładem środków. Mam wrażenie, że ten rodzaj agentury zużywa 90 procent swych środków właśnie w ten sposób, tworząc fałszywe tro­py. W ten sposób, jeśli ktokolwiek podejrzewa współudział tej Agencji, jest oskarżony o to, że jest chory na manię spi­skową. Prawda wychodzi na wierzch dopiero po latach. Szef CIA, Allen Dulles powiedział pewnego razu: w przypadku wątpliwości, będę kłamał nawet przed Kongresem!

P: - Amerykański dziennikarz Seymour M. Ilerh napisał w „New Yorker", że z pewnością pewni ludzie w CIA oraz w rządzie USA założyli, że pewne poszlaki zostaną sfabrykowane, aby utrudnić pracę śledczą. Kto, Herr von Bülow, mógł to być?

Von Bülow: Tego także nie wiem. Skąd miałbym to wie­dzieć? Ja po prostu używam mego zdrowego rozsądku i proszę popatrzeć: terroryści zachowywali się w sposób zwracający na nich uwagę. Będąc praktykującymi muzułmanami byli w lo­kalu ze striptizem, i pijani wpychali dolary w majtki tancer­ki.

P: - Takie rzeczy także się zdarzają.

Von Bülow: Być może. Jako samotny szermierz nie mogę udowodnić niczego, pozostaje to poza mymi możliwościami. Mam jednak prawdziwe trudności aby sobie wyobrazić, że to wszystko zrodziło się w głowie tego złego człowieka siedzącego w jaskini.

P: - Panie von Bülow, Pan sam mówi, że jest Pan odosob­niony w swoim krytycyzmie. Uprzednio był Pan członkiem politycznego establishmentu, obecnie jest Pan outsiderem.

Von Bülow: Czasami to stanowi problem, ale człowiek się do tego przyzwyczaja. A tak przy okazji. Znam wiele osób, włączając w to osoby bardzo wpływowe, które zgadzają się ze mną, ale tylko szeptem, nigdy nie publicznie.

P: - Czy utrzymuje Pan kontakty z dawnymi kolegami z SPD, takimi jak Egon Bahr czy były kanclerz Helmut Schmit?

Von Bülow: Nie ma obecnie bliższych kontaktów. Chciałem być na ostatnim kongresie SPD, ale byłem chory.

P: - Czy może tak być, że jest Pan rzecznikiem typowego anty-amerykanizmu?

Von Bülow: Nonsens, to nie ma nic wspólnego z anty-amerykanizmem. Ja darzę wciąż wielkim podziwem to ogromne, otwarte i wolne społeczeństwo i zawsze to robiłem. Ja studiowałem w USA.

P: - Jak Pan wpadł na myśl, że może być powiązanie po­między atakami a amerykańskimi tajnymi służbami?

Von Bülow: Czy Pan pamięta pierwszy atak na World Trade Center w 1993?

P: - Sześć osób zostało wtedy zabitych, a tysiąc rannych w czasie eksplozji.

Von Bülow: W centrum tego był twórca bomby, były egip­ski oficer, który wciągnął do tego kilku muzułmanów dla do­konania zamachu. Oni zostali przeszmuglowani do Ameryki przez CIA, pomimo że Departament Stanu odmówił im wjazdu. Jednocześnie przywódcą tej grupy był informator pra­cujący dla FBI, który wszedł w układ z władzami: w ostatniej chwili niebezpieczny materiał wybuchowy miał zostać pod­mieniony na nieszkodliwy proszek. FBI nie dotrzymała umo­wy. Bomba wybuchła, jakby to powiedzieć, za wiedzą FBI. Oficjalna wersja zbrodni została wkrótce ustalona. Kryminali­stami okazali się źli muzułmanie.

P: - W czasie gdy żołnierze radzieccy weszli do Afganista­nu, był Pan w gabinecie Helmuta Schmita. Jak to wyglądało?

Von Bülow: Amerykanie nalegali na sankcje handlowe, żądali bojkotu Igrzysk Olimpijskich w Moskwie...

P: ...Do czego rząd niemiecki się zastosował...

Von Bülow: A obecnie już wiemy, że to była strategia ame­rykańskiego doradcy od spraw bezpieczeństwa, Zbigniewa Brzezińskiego, mająca na celu destabilizację Związku Ra­dzieckiego, wykorzystując do tego otaczające go kraje. Wciągnęli Rosjan do Afganistanu i tam przygotowali im piekło na ziemi, ich Wietnam. Przy decydującym poparciu służb specjalnych USA, co najmniej 30 tysięcy muzułma­ńskich bojowników zostało przeszkolonych w Afganistanie i Pakistanie, gromada nierobów oraz fanatyków, którzy są, także i obecnie, gotowi na wszystko. Jednym z nich jest Osama bin Laden. Pisałem kilka lat temu:

To właśnie z tego wychowu wyrośli w Afganistanie Talibowie, którzy byli przygotowywani do swej misji w szkołach koranicznych finansowanych przez Amerykanów oraz Arabię Saudyjską, ci Talibowie, którzy obecnie terroryzują ten kraj i go niszczą".

P: - Chociaż, jak Pan mówi, dla USA była to sprawa prze­chwycenia surowców, w tym regionie punktem startu dla agresji USA był atak terrorystyczny, który kosztował życie ty­sięcy ludzi.

Von Bülow: Całkowita prawda. Trzeba zawsze mieć ten makabryczny akt w pamięci. Jednakże przy analizie procesu politycznego pozwalam sobie na rozważanie, kto na tym sko­rzystał, a kto stracił i co było przypadkowe. Kiedy ma się wątpliwości to zawsze jest użytecznym rzut oka na mapę, sprawdzenie gdzie są usytuowane surowce i jak biegną do nich drogi. Wtedy wystarczy położyć na taką mapę, mapę wojen do­mowych oraz innych konfliktów i okaże się, że są one ze sobą zbieżne. To samo jest w przypadku trzeciej mapy, zawierającej punkty węzłowe handlu narkotykami. Gdy to wszystko zbie­rzemy razem, to okaże się, że amerykańskie służby nie znaj­dują się zbyt daleko. A tak przy okazji, rodzina Busha jest powiązana z ropą, gazem oraz handlem bronią, poprzez ro­dzinę bin Ladena.

P: - Co pan myśli o tych filmach bin Ladena?

Von Bülow: Jak się ma do czynienia ze służbami specjalny­mi, to można sobie wyobrazić manipulacje najwyższej jakości. Hollywood może dostarczyć odpowiednich technik. Uważam, ze te taśmy wideo są niedostatecznymi dowodami.

P: - Pan wierzy, że CIA jest zdolna do wszystkiego!

Von Bülow: CIA, będąc wyrazicielką interesów państwo­wych USA, nie potrzebuje naruszać jakiegokolwiek prawa w trakcie swych interwencji za granicą, nie jest ona bowiem zobowiązana prawem międzynarodowym, tylko Prezydent wydaje jej rozkazy. A gdy fundusze zostają obcięte, na horyzoncie pojawia się pokój, to gdzieś wybucha bomba. Jest to po­twierdzone, że nie da się żyć bez tajnych służb i że ich krytycy to „nuts" (dziwacy) jak Ojciec Bush ich nazwał, ten Bush, któ­ry był szefem CIA i prezydentem. Musi Pan uwzględnić, że USA wydaje 30 miliardów dolarów na tajne służby i 13 mi­liardów na walkę z narkotykami. I co z tego wychodzi? Szef jednostki specjalnej, wyspecjalizowanej w strategicznej pracy nad eliminacją narkotyków Michael Levin stwierdził z rozpaczą, po trzydziestu latach służby, że w każdej wielkiej i wa­żnej operacji antynarkotykowej pojawiała się CIA i odbierała mu z rąk sprawę.

P: - Czy krytykuje Pan niemiecki rząd za jego reakcję na 11 września?

Von Bülow: Byłoby naiwnością zakładać, że rząd jest nie­zależnym w takich sprawach.

P: - Herr von Bülow, co Pan będzie robił teraz?

Von Bülow: Nic. Moje zadanie jest ograniczone do (pu­blicznego) stwierdzenia, że to nie mogło się stać tak, jak to jest oficjalnie przedstawione. Szukajcie prawdy!

Tłumaczył Marek Głogoczowski

Opinie byłego niemieckiego ministra eksperta dokładnie pokrywają się z pokłosiem międzynarodowej sesji naukowej, zorganizowanej przez grupę Burgerliche Bewegung (Ruchu Obywatelskiego) związanego z wychodzącym w Szwajcarii ty­godnikiem „Zeit-Fragen"1. Konferencja odbyła się na przełomie 2001/2002 w szwajcarskiej miejscowości Sirnach. Uczestniczyło w sesji około 300 osób, głównie nauczycieli oraz przedstawicieli wolnych zawodów nie tylko ze Szwajcarii, lecz również z Austrii i Niemiec oraz kilka osób z Europy Środkowej. Uczestniczył również cytowany już p. Marek

l. www.zeit-fragen.ch

Głogoczowski i to on opublikował w tygodniku „Tylko Pol­ska” obszerne streszczenie tej konferencji. Oto tezy i konklu­zje tej konferencji:

Na przełomie roku 2001/2002 uczestniczyłem w trwającej przez tydzień sesji naukowej zorganizowanej przez grupę „Bur­gerliche Bewegung" (Ruchu Obywatelskiego), związanego z wydawanym w Szwajarii tygodnikiem „Zeit-Fragen" (www.zeit-fragen.ch), mającym także francuskie i angielskie wydania. Na miejscu, w miejscowości Sirnach (północna Szwajcaria) okazało się, że w tej sesji uczestniczy aż 300 osób, głównie nauczycieli oraz przedstawicieli tzw. wolnych zawo­dów, nie tylko ze Szwajcarii, ale i z Austrii oraz Niemiec, a ta­kże kilka osób zaproszonych z Europy Środkowej.

Tematem naszych „spotkań przy kwadratowym stole" była sytuacja świata - a w szczególności Europy i Szwajcarii - wyra­źnie wstrząśniętych przez „szok cywilizacyjny", jakim były spektakularne zamachy sabotażowe-terrorystyczne w Nowym Jorku i Waszyngtonie 11 września ubiegłego roku. Programowy referat w tej kwestii został opublikowany w świątecznym nu­merze „Zeit-Fragen" przez inicjatorkę tych spotkań, historyka i psychologa Annemarie Bucholz Von Bülolz, pod dającym wiele do myślenia tytułem Pro memoriam (dla przypomnie­nia): podpalenie Reichstagu w 1933 roku. W obu bowiem tych wypadkach, po spektakularnym zniszczeniu aktualnych symbolów władzy (w Berlinie w 1933 gmachu parlamentu, w Nowym Jorku Światowego Centrum Handlu - WTC) nastąpiła natychmiastowa riposta władz, w postaci znacznego ograniczenia swobód obywatelskich, przy jednoczesnym wzro­ście wydatków na militaryzację „zaatakowanych" krajów, co niewątpliwie zbliża nas wszystkich do stanu coraz bardziej

l. „Tylko Polska" nr 6/2002. Tytuł sprawozdania: Nowy militarny humanitaryzm świata.

otwartej wojny, z konieczności pożądanej dziś przez rządzące USA elity. Jak przypomina A. Bucholz, USA wskutek swoich dotychczasowych, gigantycznych zbrojeń zostały zagrożone przez monstrualny wręcz dług wewnętrzny, zaś w chaosie wielkiej wojny długi publiczne mogą zostać „zapomniane" w trakcie ogólnego załamania monetarnego.

Nie jest to jedyna przyczyna systematycznego podążania świata, pod przywództwem USA, w kierunku ery wojen, okre­ślonej przez Noama Chomsky'ego nowym militarnym huma­nitaryzmem: już od kilkunastu lat armia amerykańska „konsumuje" rocznie więcej pieniędzy niż robi to łącznie piętnaście kolejnych potęg militarnych świata i bez „wybawicielskiej" wojny ten kraj po prostu zadławiłby się swą mi­litarną nadwagą. A zatem - czego przed sesją w Sirnach nawet się nie domyślałem - armia USA po prostu musi dążyć do jakiejś wojennej awantury, pozwalającej „skonsumować" nagromadzony przez nią nadmiar sił oraz środków. Plano­wanie nowoczesnych wojen jest sprawą zresztą dość żmudną i oczywiście tajną, uczestniczą w tym tylko bardzo wąskie gremia finansowo-politycznych elit Zachodu, które to gremia oczywiście dbają o odpowiednią oprawę propagandową ich ko­lejnych przedsięwzięć. Według piszącej w „Zeit-Fragen" Nadii Weiss (artykuł: Świat islamu w celowniku Zachodu), głośna w ostatnich latach, tłumaczona między innymi na język pol­ski, książka Samuela Huntingtona Zderzenie cywilizacji jest jednym z tych narzędzi propagandowych, za pomocą których urabia się w publiczności przekonanie, że zostaliśmy zagrożeni przez znowu odradzający się islam.

Sama teza o wzajemnej walce, dążących do „czystości kul­turowej" cywilizacji, nie jest bynajmniej nowa. W czasie sesji był odczytany krótki referat prof. Mirosława Dakowskiego1

l. Współautor demaskatorskiej książki: Viabank i FOZZ. Przyp. - H.P.

z Warszawy, postulującego, że Huntington (jak on się w swej młodości, bardziej dla Polaków swojsko, nazywał?) po prostu ściągnął swą tezę ze znanej przed II Wojną Światową książki krakowskiego historyka Feliksa Konecznego Wielość cywili­zacji. Ale nie to jest najważniejsze. Według obecnych na sali szwajcarskich geopolityków, praca blisko współpracującego ze Zbigniewem Brzezińskim Samuela Huntingtona, jest ro­dzajem przygotowania ideologicznego do kolejnych etapów podboju świata przez USA. Komentując tę sprawę, miesz­kająca w Zurichu i biorąca udział w sesji, starsza już wiekiem dziennikarka z Turcji zapewniała zgromadzonych, że tak zwa­ny „islamizm" nie ma nic wspólnego z islamem i jest w nim ciałem obcym, wszczepionym z zewnątrz.

W rzeczy samej, jak się czyta uważnie nawet prasę polską1, to można się zorientować, że swój podstawowy „trening terro­rysty", Osama bin Laden uzyskał w ramach szkoleń CIA oraz że Al Qeida jest produktem jak najbardziej pro-amerykańskiej Arabii Saudyjskiej oraz pakistańskich służb specjal­nych ISI. A zatem przysłowiowego, dobrotliwego Wuja Sama zaatakowały 11 września 2001 r., w sposób dla siebie samobój­czy, jego własne, niewdzięczne arabskie „dzieci"...2

Idea, że ostatnie wydarzenia w USA były perfidną prowo­kacją, mającą na celu usprawiedliwienie w opinii świata pla­nowanego ataku USA przeciw aż 40 krajom muzułmańskim, była po wielokroć powtórzona w czasie naszego spotkania w Sirnach. Annemerie Buholz sugerowała, że „patriotyczny" nastrój w Ameryce dzisiaj przypomina nastrój Niemiec hi­tlerowskich w 1939 roku, kiedy to, by usprawiedliwić w opi­nii światowej agresję na Polskę, tajne służby zorganizowały

1. Raczej polskojęzyczną! Przyp. - H.P.

2. Twierdzę, że jedynego sukcesu, jakiego Stany Zjednoczone nie życzyły sobie podczas najazdu na Afganistan - byłoby ujęcie żywego Osamy Bin Ladena! - Przyp. H.P.

30 sierpnia symulowany „polski, wojskowy napad" na nie­miecką radiostację w Gliwicach.

Dzięki nie znanym mi osobiście (ale znanym mojemu zna­jomemu z Belgradu) pacyfistom z Nowego Jorku, można na­reszcie wskazać na instytucję, która superprowokacji 11 września ub.r. najprawdopodobniej dokonała. Nie jest to ani CIA, ani nawet Mossad, który przez wiele osób w wielu kra­jach był (jest) podejrzewany. Otóż okazuje się, że Połączone Dowództwo Sztabów Armii USA dysponuje od lat tajnym Departamentem Prowokacji, od których się zaczynały pra­wie wszystkie wojny prowadzone przez Stany Zjednoczone. A oto kilka dowodów wskazujących na tę właśnie „jaskinię zbójców":

- Przecież to tylko dowództwo Armii Powietrznej USA było w stanie wyłączyć na ponad dwie godziny obronę prze­ciwlotniczą całego Wschodniego Wybrzeża, w sytuacji gdy nad strategicznymi punktami kraju pojawiły się aż cztery wiel­kie „porwane" samoloty.

- Przecież to nie CIA, ale US Air&Sea Forces (siły po­wietrzne i morskie) dysponują zarówno samolotami, jak i ra­kietami bezzałogowymi, zdolnymi trafić w cel z dokładnością do metra z odległości setek kilometrów. Dys­ponują one także zapewne sprzętem elektronicznym zdolnym zamienić całkowicie skomputeryzowane, pasażerskie samolo­ty-giganty, w naprowadzane z precyzją na cel bomby. (Załogi tych samolotów oraz podejrzenia nielicznych pasażerów mo­żna było, w wypadku takiego scenariusza, po prostu uśpić ga­zem zawartym w podmienionych butlach z tlenem używanym w sytuacjach dekompresji wnętrza).

- Przecież to Armia Lądowa USA posiada oddziały sape­rów wystarczająco wykwalifikowanych, by dokonać spektaku­larnego wybuchu na drugiej wieży WTC, by następnie powalić obie te wieże, nie naruszając otaczających je drapaczy chmur. Być może ta armia dostarczyła, już rok wcześniej, tych szybko biegających po schodach „strażaków-pozorantów", których „bohaterska śmierć w ruinach" zrobiła tak wielkie wrażenie na Amerykanach, szukających do dzisiaj rewanżu za te zbrodnię. (W sumie w ruinach WTC, gdzie praca zaczynała się dopiero o 9.30 rano, znaleziono szczątki zaledwie około 500 osób, ale za to znaleziono bardzo wiele pustych butów).

- Na to, że wyczyn 11 września 2001 r. był dziełem Sił Specjalnych US Army, wskazuje jeszcze jeden fakt. Jak napi­sał to ponoworoczny „Przekrój", w ramach „uzdrawiania" ustroju USA, Armia tego kraju odebrała sądownictwu cywilne­mu prawo sądzenia domniemanych terrorystów. Sądzić ich mają, łącznie z przyspieszoną procedurą wyroków śmierci, ściśle tajne sądy wojskowe, a rozprawy mają być tak tajne, że nawet podsądni mogą się nie dowiedzieć szczegółów wniesio­nych przeciw nim oskarżeń. To amerykańskie „Nowe Prawo", nie spotykane w praktyce Gestapo ani nawet św. Inkwizycji, wynikło prawdopodobnie ze zwykłego strachu Armii USA, że mogłaby się powtórzyć historia kompromitacji obecnego „sądu NATO" w Hadze, z którego nielegalności oraz braków materiałów dowodowych Slobodan Miloszević robi międzyna­rodowe pośmiewisko. (...)

PS. Witryna emperors-clothes.com dostarczyła 18 stycz­nia br. kolejnych dowodów na udział prezydenta USA w spi­sku 11 września 2001 roku. Otóż dziennikarze Sonya Ross z AP i John Cochran z ABC, którzy „eskortowali" prezydenta Busha tego dnia rano, dowiedzieli się o tym, że samolot ude­rzył w pierwszą wieżę WTC, już w kilka minut po tym fak­cie. O tym (a zapewne też i o tym, że inne samoloty zostały

1. W pierwszych dniach liczba ofiar urosła do 6000, potem zaczęła gwałtownie maleć i zatrzymała się na niecałych 3000. Pięćset, to zdecydowanie za mało. Przyp. H. P.

uprowadzone) dowiedział się przed nimi George Bush, który pomimo powagi takiej sytuacji oraz ewidentnego, osobistego zagrożenia ze strony „zamachowców", nie zmienił programu swych szeroko rozreklamowanych wcześniej wizyt i udał się na spotkanie z dziećmi w szkole w Saratoga, gdzie powiado­miono go, że kolejny z uprowadzonych samolotów uderzył w drugą wieżę WTC.

Marek Głogoczowski

(„Tylko Polska")

ARMAGEDDON ZA PROGIEM

W witrynie internetowej grupa ortodoksyjnych Żydów określających się jako: Prawdziwi Żydzi według Tory (The Torah True Jews), opublikowała głęboką analizę tła i okolicz­ności zbrodni popełnionej na Ameryce.

Poprzedza ją motto i zbiorcza sentencja następującej treści!

- Powiedzmy [otwarcie], że bitwa z syjonizmem musi być podjęta jako pierwsza, i to nie na wybrzeżach Morza Śród­ziemnego, ale przeciwko największemu bastionowi syjonizmu - USA.

Natomiast pod głównym tytułem publikacji, czytamy:

- Symbol Ameryki rozbity. Podwójna Wieża Babel w ru­inach. Amerykanie umierają za Izrael. Okrzyki radości Izraeli­tów.

Ostatnie zdanie dotyczy pięciu Izraelitów, którzy pracowali w firmie transportowej zajmującej się przeprowadzkami. W fe­ralny wtorek 11 Września odprawili dziki taniec radości, roz­koszując się widokiem płonących wież WTC. Ich zachowania określono jako „nieprzyzwoite", FBI ich aresztowało i deporto­wało do Izraela. Radośnie filmowali ten widok kamerą video.

Tak pisała izraelska gazeta „Haáretz" w poniedziałek 17 września. W podobnym tonie donosił o tym zdarzenie również amerykański „The National Journal" cytowany przez Haáretz. Był podobnie oburzony. „The National Journal" zadał też kilka pytań pełnych zdziwienia pisząc, że ci Izraelici, który powinni być w pracy, dziwnym trafem stawili się do tej pracy z kamerą filmową. Gazeta dodaje ironicznie:

- Cóż za przeczucia mieli ci Izraelczycy by wiedzieć, że będzie im potrzebna kamera i zdarzy się coś takiego niezwykłego, że warto to będzie filmować! fest to tym bardziej zaskakujące, że ich praca nie miała nic wspólnego z wykony­waniem zdjęć filmowych. Przecież oni pracowali w firmie przewozowej!

„The National Journał" stwierdzał dalej:

- Wraz z całym światem jesteśmy zaszokowani stratą życia wielu ludzi, spowodowaną przez najbardziej morderczy atak w historii w czasie pokoju, na cywilne cele wewnątrz Amery­ki. Cztery pasażerskie samoloty wbiły się głęboko w serce Amerykańskich marzeń i 11 września szczęście Ameryki się rozwiało (...)

Ortodoksyjni Żydzi przypominają, że zachodnie media nie­mal natychmiast wskazały na islamskich terrorystów. W po­przednich zamachach albo ktoś natychmiast brał za nie odpowiedzialność, albo po dłuższym śledztwie znajdowano sprawców. Tym razem winni byli gotowi, przygotowani z góry.

Żydzi cytują londyński „The Independent" z 12 września 2001:

- Po 34 latach brutalnej okupacji Palestyny przez Izrael, zapytaj Araba, jak powinno się zareagować na śmierć 20 000-30 000 niewinnych ofiar. On lub ona powinni odpowie­dzieć jak każdy uczciwy człowiek - że to fest zbrodnia bez precedensu. Dlaczego nie użyliśmy tych określeń wobec sank­cji ekonomicznych, które zabiły około 500 000 dzieci w Ira­ku? Dlaczego nie okazywaliśmy wściekłości, kiedy 17 500 cywilów zostało zabitych przez Izraelczyków w Libanie w 1982 roku? Są to podstawowe powody, które rozpaliły płomie­nie 11 września - izraelska okupacja arabskiej ziemi, zabranie wszystkiego Palestyńczykom, bombardowanie i egzekucje pro­wadzone przez państwo Izrael. Wszystko to musiało zostać za­pomniane, chyba, że damy chociaż mały ułamek powodów dla wczorajszego zmasowanego barbarzyństwa na muzułma­ńskich rodzinach spalonych przez broń i bomby wyproduko­wane w Ameryce. Ameryka finansowała izraelskie wojny przez wiele lat i sądziła, że nigdy nie zapłaci za to żadnej ceny.

Autor publikacji w „The Independent" - R. Fist przechodzi do wątpliwości co do z góry zadekretowanych sprawców:

- Jeżeli Bin Laden jest rzeczywiście winien temu, co mu się przypisuje, to potrzebował armii liczącej około 10 000 lu­dzi. Jest coś bardzo wstrząsającego w tym, że jak tylko się po­leje krew, to świat próbuje na kogoś zwalać winę. Wydarzenie o takim rozmiarze, to jeszcze jeden powód do tego, aby jako winowajcę wskazać tego, kto przedtem ciągle groził Ameryce. Tymczasem Bin Laden nawet nie w pełni rozumie świat go otaczający. Czy ten człowiek był w stanie zadać taki cios Ameryce?

W związku z takimi oczywistościami, organizacja ortodok­syjnych Żydów przypomina, że Bin Laden już przed laty został oskarżony o wysadzeniu budynku w Oklahomie. Potem oka­zało się, że sprawcą zamachu był Timothy McVeigh, niedaw­no stracony. Robert Fisk to ekspert do spraw Środkowego Wschodu, a nie publicysta-amator. W swojej analizie eliminu­je tych, którzy nie mogli być odpowiedzialni za atak 11 Wrze­śnia. Pisze:

- Oberwańcy palestyńscy, którzy rzekomo zorganizowali porwanie samolotów, nie potrafili by znaleźć nawet jednego kandydata na kamikaze. Hamas i islamski Dżihad nie posia­dają ani wiedzy, ani pieniędzy na taki atak. Grupy libańskiego Hezbollahu z lat 80., zanim stały się tylko ruchem oporu, być może mogły by wykonać taki atak. Zburzenie budynku ame­rykańskich komandosów w 1983 roku wymagało precyzji, do­brego wyczucia czasu i planowania. Iran, który popierał tę grupę, zmienił front i teraz jest bardziej zaangażowany w wal­ki wewnętrzne i stare aspiracje o eksporcie rewolucji religijnej. Irak leży bezsilny, a jego agenci bardziej koncentrują się na terroryzowaniu własnego narodu niż kraju, który ich tak szyb­ko pokonał w 1991 roku - USA.

W telewizyjnym niemieckim „News" z 17 września 2001 wypowiedział się Augusto Pradetto - ekspert wywiadu zatrud­niony na uniwersytecie w Hamburgu. Powiedział:

- Ani talibowie, ani Bin Laden, ani żadna muzułmańska organizacja nie mogła dokonać tak skomplikowanego ataku. Żaden wywiad ze Środkowego Wschodu tego by nie potrafił przygotować. Brytyjski wywiad wykluczył Irak jako sprawcę tego ataku.1

„Independent" (12 IX) jakby wpadł mu w słowo, dodając:

- Poza tym, to nie był przypadkowy atak, bo wymagał on miesięcy przygotowań. Jeżeli ten atak wyszedł z Bliskiego Wschodu, to musiało brać w nim udział wielu ludzi w USA.

Brytyjski „Jewish Chronicle" z 18 listopada 2001 roku udzielił głosu dowódcy grupy północnych wojsk (OC Northern Command), generałowi Gabby Askenazy'emu. Choć jego na­zwisko brzmi dziwnie „swojsko", to jednak generał „walnął z grubej rury", nazywając izraelskich żołnierzy szmatami („rags", co redakcja „Jewish Chonicle", w odniesieniu do języka hebraj­skiego interpretuje jako tchórze) oraz „crybabies"2. Jakby tego nie tłumaczyć, autorzy witryny organizacji ortodoksyjnych Żydów, w tym kontekście obiektywnie „dokładają" swym po­bratymcom izraelskim, wspierając się cytatem z izraelskiego „Haáretz" z 19 lipca 2001, dotyczącym wojny w Libanie.

„Haáretz" pisał:

- W otwartej walce prowadzonej według tradycyjnej takty­ki, Izraelczycy by ją wygrali, ale w walce wręcz uciekali. Izra­elscy żołnierze otrzymali rozkaz uciekania z Libanu nawet gdyby musieli porzucić swoje szaliki modlitewne i skórzane pudełeczka na czołach3. Nie było militarnego rozwiązania. Ta

1. n-tv News 17 IX n-tv-de. Odsyłacz i cytat z witryny ortodoksów.

2. Według słownika - także: beksy, mazgaje, płaksy.

3. „phylacteries" - rekwizyty modlitewne. W ich wnętrzu (podobno) znajdują się kawałki papirusa ze świętymi słowami. Przyp - H.P.

ich słabość była pułapką, w którą wciągnięto [Izrael] do ugody Oslo. To jest zachowanie armii bez honoru, pobitej, po­zbawionej minimum woli walki.

Mocne słowa. Tym mocniejsze, że izraelskie. Ortodoksyjni sięgają do niemieckiego tygodnika „Der Spiegel", nr 37/2001. Wypowiedź tygodnika poprzedzają własnym komentarzem:

- Dzięki atakowi na Amerykę, jednonarodowy system apartheidu, dzielący Żydów i gojów we wszystkich dziedzi­nach, od praw migracyjnych po służby cywilne, otrzymał wolną rękę do wymazania z mapy dużej części Palestyny, bez potępienia, nawet bez zauważenia tego przez światowe media.

Dopiero po tym przygotowaniu artyleryjskim, Żydzi orto­doksyjni cytują „Der Spiegel":

- Dla laureata nagrody Pulitzera1 Charlesa Krauthammera było nieuniknione, że Izrael rozpocznie wojnę i że ka­żdy element infrastruktury Arafata musi zostać zniszczony2:

siedziby władz naczelnych, komisariaty policji, stacje telewi­zyjne i radiowe, gazety związane z rządem Arafata.

Ten wpływowy publicysta daje Izraelowi kilka dni na prze­prowadzenie kolejnej „wojny sześciodniowej" i sądzi, że nastąpi ona wkrótce.

Dotychczasowe oceny, cytaty specjalistów i komentarze, były tylko materiałem „dowodowym" dla ortodoksyjnych Żydów na stwierdzenie, że:

- Jedynym krajem, który mogłyby skorzystać z ataku na Amerykę był Izrael. Dla innych krajów „zbójeckich", taki

l. Amerykański publicysta pochodzenia żydowskiego (węgierski emigrant), ustanowił doroczną nagrodę w dziedzinie literatury, dziennikarstwa i muzyki. Pierwszą przyznano w 1917 roku.

2. Apogeum to lata 2001-2002 - totalna masakra Palestyńczyków i owej „infrastruktury", Przyp. - H.P.

atak byłby samobójstwem. Jaki naród ma najbliższe kontakty kooperacyjne jego wywiadu z wywiadami zachodnimi? Nie trzeba wielkiego wysiłku intelektualnego na odpowiedź, iż

tym kraje jest „oblężony Izrael".

Na poparcie „podpierają" się cytatem z „Time Magazine" z 11 Września! Gazeta okazała tu zdumiewające predyspozycje wróżbiarskie, bowiem „Times Magazine" jest tygodnikiem, materiały są więc przygotowane w poprzednich dniach, przed oficjalną datą wydania!

Komentarz ortodoksyjnych Żydów:

- Ktokolwiek był sprawcą ataku na Amerykę, zniszczył rosnąca falę współczucia dla Palestyńczyków. To było coś, czego Izrael bardzo potrzebował. Coś, co by zjednoczyło Amerykę w nienawiści do wrogów Izraela.

To kluczowa interpretacja wydarzeń z 11 Września. Żydzi udali się śladami pytania postawionego na początku swojej pu­blikacji: Kto na tym zyskał? Ich odpowiedź była jedyna i lo­gicznie nieunikniona. Był nim Izrael.

Kropkę nad „i" postawił, butnie i niczego nie ukrywając, były premier Benjamin Netanyahu, zapytany o to samo przez New York Times" z 12 września 2001 (s. 22), a więc przez ga­zetę amerykańskich syjonistów. Netanyahu odparł:

- To było bardzo dobre. (It's very good). To samo pytanie postawił paryski „Le Monde" (13 września) byłemu premierowi Izraela Ehud'owi Barakowi. Odpo­wiedział z bezgraniczym cynizmem i butą:

- Cały świat musi teraz zacząć wojnę z wrogami Izraela.

- Kto miałby środki - pytają ortodoksyjni uczciwi Żydzi - logistykę i poparcie wywiadu, zaatakować Amerykę na tak wielką skalę? Najwyżsi przedstawiciele władz mówili nam stale w mediach, że Mossad oraz CIA to najlepsze wywiady na świecie. Trudno by było uwierzyć, aby dwa najbardziej sku­teczne wywiady świata nic nie wiedziały, że nadchodzi holo­kaust na mieszkańców Ameryki, a one nie zdołały by mu zapobiec. Szybko jednak obwinili i aresztowali grupy muzułmanów w różnych miejscach USA i Europy (...) Jak mówi stare porzekadło finansistów: Pieniądze płyną, kiedy krew się leje. Wielka wojna eliminująca sporą część ludności globu, jest jeszcze bardziej potrzebna i Izraelowi i syjonistycz­nym planom, niż systemowi bankowemu1. Sześciomilionowy holokaust został zdemaskowany w świecie islamskim jako oszustwo. W związku z tym jest logiczne, aby islamczycy byli przedstawiani jako wrogowie cywilizacji światowej, ponieważ New World Order (Nowy Porządek Świata - H.P.) opiera się na filarach historii tych sześciu milionów.

A teraz kolejny cytat żydowskiego syjonisty. Jest nim Ian Kagedan, dyrektor wszechpotężnej żydowskiej loży maso­ńskiej B'nai-B'rith (Synowie Przymierza) do spraw kontaktów z rządem kanadyjskim. Oznajmił dla „Toronto Star" 26 grud­nia 2001:

- Osiągnięcie naszych celów w New World Order zależy od tego, czego się nauczymy z lekcji Holokaustu.

Mamy więc nie pozostawiające żadnych złudzeń co do sy­jonistycznych korzyści z ataku na Amerykę, wypowiedzi trzech wybitnych syjonistów; dwóch byłych premierów - Neta­nyahu i Baraka oraz żydomasońskiego globalisty z B'nai-B'rith - Iana Kagadena. E. Barak w tym samym wywiadzie w „Le Monde" z 13 września uściślił syjonistyczne cele i korzyści ubite na ubitych tysiącach ofiar WTC, pracownikach Penta­gonu i setkach pasażerów czterech Boeingów:

- Nadszedł czas na światową wojnę z terroryzmem. Ten wysiłek musi być skierowany nie tylko przeciw strukturom lu­dzi nam wszystkim znanym, jak Bin Laden, Hezbollah, Dż-

1. Tu żydowscy ortodoksi, dotąd bardzo przenikliwi w swych ocenach, nagle demonstrują zdumiewająca naiwność: oddzielają interesy Izraela i syjnonistów od interesów „systemu bankowego", jakby nie wiedzieli, że Izrael, syjonizm i „system bankowy", to jedna światowa rodzina.

ihad, Hamas i otoczenie Arafata. Powinniśmy włączyć państwa i ich przywódców, które ich chronią. Takie jak Afga­nistan, Irak, Iran, w pewnej mierze Korea Północna i Libia.1 Jeżeli są jakieś trudności w ustaleniu winowajców, to Izrael niektóre z tych ustaleń ma gotowe.

Wierzymy. Ma gotowe od dawna.

- Tylko wojna na dostateczną skalę mogła by powstrzymać masy gojów na świecie groźbą śmierci i głodu, zajętych walką o byt, eliminując niebezpieczeństwa ze strony przerażonej ludzkości, a także myślenie o kłamstwach Holokaustu i rewanżu. W obecnym stanie histerii wmawiają nam, że samoloty porwali sami pasażerowie i wycelowali je w symbole amerykańskiej siły i bogactwa. Przed tymi atakami nikt nigdy nie słyszał w radio lub telewizji o tych porywaczach samolotów aż do momentu, kiedy trafiły w cel. Zostaliśmy poinformowani, że żaden z pilotów czterech porwanych samolotów nie miał czasu lub przytomności umysłu - mimo doskonałego wyszkolenia - aby posłać choćby sekretny sygnał do kontroli ruchu przez naciśnięcie guzika. Takie urządzenia są w każdym samolocie. We wszystkich znanych porwaniach piloci zawsze byli w stanie, choćby krótko, zawiadomić kontrolę naziemną. Aby tak doskonale zorganizować taki napad, trzeba miesięcy przygotowań z wielką precyzją i wysiłkiem wielu ludzi na całym świecie. Trudno zrozumieć, że można by to było osiągnąć bez wzbudzenia podejrzeń wywiadów na całym świecie. Wymagało to istnienia wielu komórek terrorystów, przenikających do kraju mimo powtarzających się ostrzeżeń.

l. To były dyrektywy, posłusznie powtarzane wkrótce przez Busha II, kiedy wyliczał „państwa zbójeckie" przewidziane do napaści. Wymienił je także super-syjonista, masoński Iluminat Henry Kissinger. Zob. dalej.

Ten długi cytat pochodzi z londyńskiego „Daily Mail", a na szczególną uwagę zasługuje sama data publikacji: 12 września - zatem zaledwie niecałą dobę publicyści gazety potrzebowali na tak trafne wypunktowanie całej serii niemożliwości, tych samych, w które również tego samego dnia, światowe koszer-media nakazywały uwierzyć kilku miliardom gojów!

Z tym większą łatwością podążają za tymi oszustwami me­diów, pozostających na usługach syjonistów, autorzy witryny ortodoksów stwierdzając, że najzdolniejsi wywiadowcy świata włącznie z machiną CIA, tragicznie potknęli się, albo za ta­kich uchodzą w oczach opinii światowej. Jeżeli jest prawdą, że sprawcą jest Osama Bin Laden, człowiek wyalienowany z rze­czywistości z powodu choroby i przebywania w pustkowiach Afganistanu - to Pearl Harbor wygląda na konkurencję sportową1. Osama Bin Laden - stwierdzają dalej - musiałby zostać uznany za światowego supermana. Jeżeli podkomendni Osamy Bin Ladena nie potrzebowali intensywnego wieloletniego treningu pilotażu Boeingów, to w takim razie nauczyli się tego lataniem w amerykańskich szkołach dla amatorów oraz przez czytanie książek o samolotach.

Ortodoksi przypominają, powołując się na filmowe taśmy amatorów, że drugi samolot - 757 był prowadzony przez wy­bitnie zdolnych pilotów. Tuż przed uderzeniem w północną wieżę zrobił gwałtowny zwrot i uderzył dokładnie w środek bu­dynku2. Był to pokaz niezwykle precyzyjnego latania, na który czekały media i uchwyciły tę scenę, co sprawia, że człowiek niezdolny do prowadzenia jedno silnikowca dla amatorów, był

1. Autorzy witryny także zdają się nie wiedzieć albo poprawnie udają niewiedzę - że Pearl Harbor to nie żadne zaskoczenie, tylko makabryczna zbrodnia amerykańskich syjonistów, na czele z Żydem - masonem w roli prezydenta - Rooseveltem!

2. Niektórzy znawcy elektroniki snują przypuszczenia, że na wieżach mogły zostać uprzednio umocowane silne źródła przyciągania elektronicznego sterownia maszynami!

w stanie wycelować w Pentagon i wieże z niezwykłą precyzją, trudną do osiągnięcia nawet dla doświadczonego pilota. Hani Hanshur wziął lekcję latania, ale instruktorzy wspominali, że jego umiejętności były niemal zerowe, o czym pisał także „Süddeutsche Zeitung" z l października 2001 - co jednak nie przeszkodziło mu w precyzyjnym wycelowaniu w Pentagon.

Biorąc te wszystkie okoliczności „do kupy", ortodoksi z tej witryny zgadzają się z oceną cytowanego już „Independent":

- To USA musiały wziąć udział w przygotowaniach. Czy grupa syjonistów pod kierunkiem Mossadu byłaby w stanie przygotować, wykonać i przyjąć moralną odpowiedzialność za zbrodnie o takich rozmiarach? Nie jesteśmy w stanie odpowie­dzieć twierdząco. Jednak to Mossad zorganizował zamach na Kennedy'ego (!! - H.P), kiedy ten nie pozwolił Izraelowi podłączyć się do amerykańskiego programu nuklearnego. Znamy również, jako fakt, że rząd amerykański wszedł w konspirację z rządem izraelskim i zaatakowano bombami i torpedami statek „Liberty" na wodach międzynarodowych: 34 zabitych i 171 rannych"1.

Witryna organizacji „Żydzi według Tory" stwierdza więc:

- Syjoniści nie mieli skrupułów mordując marynarzy USS „Liberty" i dokonując zamachu na prezydenta Kennedyego. Je­żeli odpowiedzą przecząco na pytanie: czy syjoniści są odpo­wiedzialni za atak na Amerykę, to powstaje drugie pytanie: dlaczego wywiad izraelski nie ostrzegł władz ameryka­ńskich, że to piekło się szykuje?

Następnie przechodzą do polityki personalnej Busha II, na­zywanego przez nich „Bush 43 "2. Okazuje się, że Bush 43 szybko dobrał sobie taki rząd, w którym nie ma ani jednego

1. Powołują się tu na publikację Charleya Reese w „Orlando Sentinel" z 3 czerwca 2001, a więc kilka miesięcy przed atakiem na WTC.

2. Busha-Seniora numerują jako „Bush 41" - według miejsca na liście dotychczasowych prezydentów USA,

Żyda. Według żydowskiego publicysty Philipa Weissa z „New York Observer" (22 stycznia 2001)1, kadencja prezydencka Busha 43 była odrzuceniem żydowskiego establishmentu USA2. Prezydent porzucił (rzekomo - H.P.) Izrael jako kłopo­tliwego przyjaciela, przez nie wplątywanie się w skompliko­waną politykę i walkę z Palestyńczykami. Na dowód tego cytują „Independent" z 3 października 2001:

- Ameryka próbowała ogłosić uznanie państwa palesty­ńskiego, ale nie zdążyła tego zrobić z powodu terrorystycznego ataku na Nowy Jork.

W tym przeglądzie ocen specjalistów, ortodoksi oddają głos generałowi Hamudowi Gulfowi - byłemu szefowi wywiadu Pakistanu z okresu sowieckiej inwazji na Afganistan, ściśle wtedy współpracującym z CIA. Gulf udzielił 26 września 2001 wywiadu agencji UPI (United Press International):

- Żydzi nigdy nie zgadzali się z Bushem 41 ani z Bushem 43. Spowodowali, że Bush-Senior nie został wybrany ponow­nie. Jego presja na „zamianę ziemi na pokój", nie podobała się Izraelowi. Są również przeciwko młodemu Bushowi, bo uwa­żają, że jest za bardzo zainteresowany ropą w państwach Za­toki Perskiej. Bush 41 i James Baker zebrali 150 milionów dolarów na kampanię Busha 43. Sporo tych pieniędzy pocho­dziło ze źródeł Środkowego Wschodu i amerykańskich pośred­ników. Bush 41 i Baker już jako prywatni obywatele wzmocnili strategiczną zależność Arabii Saudyjskiej i Iranu od USA. Ja to znam z zaufanych źródeł w obu krajach. Widać wyraźnie, ze Bush 43 jest potencjalnym niebezpiecze­ństwem dla Izraela. Żydzi oniemieli, kiedy Bush 43 niespo-

1- Ta publikacja ukazała się na pierwszej kolumnie gazety.

2. Wiktor Ostrowski (były sowiecki agent) pisze w książce Dwa oblicza zdrady, że Mossad planował zamach na „Busha 41" za pośrednictwem Palestyńczyków. Już mieli przygotowanych zamachowców arabskich, ale cos im pokrzyżowało te plany!

dziewanie wygrał wybory na Florydzie. Oni włożyli dużo pieniędzy w kampanię Ala Gore.

I dalej:

- Atak Mossadu na Amerykę (! - H.P.) dał imperialistycznemu opiekunowi Izraela okazję, aby zamienić ten dramat na pretekst do narzucenia światu militarnego i ekonomicznego

rozszerzenia globalnego kapitalizmu.

Witryna tejże „The Torah True Jews", nawiązując do na­zwiska Jamesa Bakera, prawej ręki Busha 41, cytuje jego gniewną wypowiedź zamieszczoną we „Frankfurter Allgemeine Zeitung" z 15 grudnia 2000:

- Fuck the Jews!

To „pierdolę Żydów" wypowiedziane przez J. Bakera wyda­je się być nie jedynym „erotycznym" wybrykiem wobec Żydów ze strony amerykańskiego establishmentu. Podobnie „ero­tyczną" wypowiedź przypisują prezydentowi J. Carterowi auto­rzy książki Niebezpieczny związek. Tajna współpraca USA-Izrael1, małżeństwo Andrew i Leslie Cockburn, wydanej w USA także po polsku w 1992 roku, w nakładzie 50 tysięcy egzemplarzy, z „Copyright" uzyskanym przez Stanisława Tymińskiego, swego czasu kandydata na stanowisko prezydenta PRL-bis2. Carter, rozwścieczony nielegalnym zaopatrywaniem Iranu przez Izrael w broń w okresie pertraktacji w sprawie przetrzymywanych przez Iran amerykańskich zakładników, wybuchnął:

- Jeżeli wygram wybory (drugie - H.P.) będę pierdolić Żydów!

Autorzy witryny „The Torah True Jews" stwierdzają, że ta nowa amerykańska polityka zagraniczna została uznana przez

l. Tytuł oryginału: DANGEROUS LIAISON. The Inside Story of the Covert USA - Iszael Relationship. 2. Ten nieznany Polak z Peru uzyskał wtedy więcej głosów niż T.Mazowiecki!

Izrael za przyczynę coraz większych strat Izraelczyków w wal­ce z palestyńskimi powstańcami. Spowodowało to nadzwy­czajne napięcie wewnętrzne w państwie żydowskim. W rezultacie tych napięć premier Szaron zwrócił się nawet o poparcie dla „holokaustowych" Niemiec o pomoc. Ortodok­sów oburzyło to do głębi: Gorszej kompromitacji Żydzi nie mogliby sobie wyobrazić.

Jest oczywiste, czytamy w witrynie, że jeden z samolo­tów był skierowany na Biały Dom, aby zabić Busha. Kiedy porywacze dowiedzieli się, że Bush jest na Florydzie1, zmie­nili cel i kierunek na Pentagon. Los prezydenta Kennedyego znów się przypomina - uzupełniają.

Jednak planowanie ataku na Amerykę musiało ich zda­niem zacząć się przed „końcem" żydowskiego panowania, czy­li jeszcze „pod Clintonem" - jeżeli uwzględnić niezbędne lata treningu porywaczy w amerykańskich szkołach pilotażu. Da­lej:

- Ktokolwiek pracował nad wznieceniem wybuchu trze­ciej wojny światowej, wiedział, że potrzebny jest poważny pretekst, bardzo spektakularny. Ten atak na Amerykę był jed­nocześnie i spektakularny, i bezprecedensowy. Gdziekolwiek leży prawda, to jedno jest pewne: cały świat mediów mówi te­raz językiem wojny i pana Busha, bo zostali wciągnięci w sce­nariusz Środkowego Wschodu i jeszcze dalej.

Cel został osiągnięty. „International Herald Trybune" z 12 listopada 2001 roku wyrokował:

- Ameryka i Izrael to teraz jedno (...). Izrael przewidział, że Ameryka będzie koordynować teraz jeszcze ściślej swoje działania ze swymi przyjaciółmi, w tym z Izraelem.

l. A może to CIA i FBI, wiedząc co się święci, wyekspediowali Busha na przeciwległy kraniec USA?

Według izraelskiego radia nadającego w języku hebrajskim, premier Szaron chwalił się przed ministrem spraw zagranicz­nych Szymonem Peresem:

- Chcę ci powiedzieć coś bardzo dobitnie. Ja nie boję się amerykańskiej presji na Izrael. MY, ŻYDZI, KONTROLUJE­MY AMERYKĘ I AMERYKANIE WIEDZĄ O TYM1.

Waszyngton wywarł nacisk na członków NATO i otrzymał silne poparcie na to, aby mógł otworzyć ogień na Środkowym Wschodzie, od Syrii do Iraku, do Iranu i Pakistanu.

Ortodoksi kończą:

- TRZECIA WOJNA ŚWIATOWA. ARMAGEDDON2 JUŻ ZA PROGIEM?

Nawet mogli sobie oszczędzić znaku zapytania. Musieli być pod wielkim wrażeniem wydarzeń, jeżeli posunęli się do przywołania Armageddonu, chrześcijańskiego symbolu wiel­kiej ostatniej bitwy dobra ze złem. Boga z królami Ziemi. A może była to nikła zapowiedź ekumenicznego dialogu judaizmu z chrześcijaństwem, światełko w tym mrocznym tunelu? W perspektywie totalnej zagłady? Armageddonu ante portas?

Ale dialogu, zwłaszcza ekumenicznego, nie sposób prowa­dzić korespondencyjnie, za pomocą internetu. Podobnie jak udzielać korespondencyjnych lekcji boksu...

1. Z: „Washington Report Magazine East Affairs" (WRMEA) z 10 października 2001.

2. World War II, Armageddon, Ragnarök auto our doorstepf Armageddon: Apokalipsa św. Jana, 16,16 - miejsce, gdzie odbędzie się ostatnia bitwa między dobrem i złem, przed Dniem Sądu Ostatecznego. Królowie Ziemi przegrają wojnę z Bogiem. Przen.: wielka krwawa bitwa, wielka rzeź. Zob.: Władysław Kopaliński: Słownik mitów i tradycji Kultury. PIW 1987, s. 54.

DLACZEGO WTC, A NIE ELEKTROWNIE ATOMOWE?

Organizatorzy „zamachu na USA" okazali dość specyficzne umiarkowanie, by nie rzec - terrorystyczny humanitaryzm. Nie obrali za cel jednej czy dwóch amerykańskich elektrowni atomowych. Ameryka nie ukrywa ich łącznej liczby - posiada ich 111.

W tym kontekście dyżurnym i wystarczającym straszakiem pozostaje Czarnobyl. Władze USA natychmiast uświadomiły sobie tę wybiórczą łaskawość terrorystów i potwierdziły swymi reakcjami na potencjalne zagrożenia elektrowni atomowych, jako ataków „drugiego etapu". Niemal natychmiast wprowa­dzono do już obowiązujących, nowe ograniczenia lotów w po­bliżu elektrowni atomowych. Czy mogły być skuteczne przy stosownej dozie samobójczej determinacji przyszłych „kamikaze" - można w to powątpiewać.

W każdym razie wszelkie loty w strefach elektrowni nukle­arnych zostały zakazane w następujących parametrach prze­strzennych: dalej niż 18 kilometrów od elektrowni, wysokość powyżej 5500 metrów. Rzecznik Federalnej Administracji Lot­nictwa USA te ograniczenia odniósł tylko do 86 elektrowni. Dlaczego nie do wszystkich, o których wiadomo, że jest ich 111? Zarządzenie to miało obowiązywać do 6 listopada 2001 roku. Czy je przedłużono - tego nie wiemy.

Biuro bezpieczeństwa wewnętrznego USA natychmiast po ataku na WTC i Pentagon zażądało, aby wszystkie firmy związane z energetyką i zaporami wodnymi, uważano za po­tencjalne cele nowej fali ataków terrorystycznych i zostały po­stawione w stan najwyższego pogotowia. Był to kolejny sygnał uwzględniania zagrożenia elektrowni atomowych, ale także i wodnych. Zastępca sekretarza stanu USA John Bolton otwarcie ostrzegał nawet przed atakami atomowymi! Wiado­mo od dawna, że np. w Rosji „zginęło" około 60 przeno­śnych walizkowych bomb atomowych. Czy Amerykanie obawiają się tychże „walizek", czy też uwzględniali możliwość ataku atomowego któregoś z „państw zbójeckich"?

Ale - jak długo można żyć w warunkach „stanu najwyższe­go zagrożenia"? Brak odpowiedzi. Za częściową odpowiedź można uznać gwałtownie opustoszałe cywilne porty lotnicze i w skutkach widmo bankructwa linii lotniczych.

Zniszczenie dwóch Wież Babel, albo inaczej - najwyższych na świecie latarni morskich globalnego handlu, na dokładkę uderzenie w Pentagon, było wprawdzie aktami terroru na nie­spotykaną dotąd skalę pod względem strat ludzkich i material­nych, to jednak były one nieporównywalnie mniejsze niż w przypadku zniszczenia elektrowni nuklearnej.

Pod względem skali trudności takiego ataku na elektrow­nię, nie byłoby żadnej różnicy w porównaniu z atakami na WTC. A jednak wybrano WTC i Pentagon, w domyśle - także Biały Dom.

Wybór tych celów świadczy o tym, że chodziło organizato­rom ataku o spektakularne ostrzeżenie i upokorzenie Ame­ryki. I nie tylko Ameryki.

Był to zarazem akt terroru na skałę gwarantującą zbrojną reakcję USA, a z nimi państw zachodnich, choćby w ramach przymierza NATO. Oznaczało to w łącznej konsekwencji po­stawienie całego „zachodniego" świata w stanie permanent­nego stanu wojennego. Prezydent Bush i pod tym względem nie pozostawił żadnych złudzeń. Zapowiedział wojnę z terro­ryzmem trwającą „całe lata". Efekt domina był łatwy do prze­widzenia. Do akcji włączyły się kolejne państwa zachodnie. Po wstępnym etapie moralnego i politycznego poparcia dla ame­rykańskiego sojusznika, poszły działania logistyczne.

Drobnica państw satelickich, takich jak np. Polska rządzo­na przez kompradorów zachodu, rączo wybiegła przed szereg z deklaracjami pomocy i współpracy, o które ich jeszcze nawet nie proszono. W przypadku „polskich" gaulaj terów, ta nadgor­liwość była wyjątkowo służalcza, upokarzająca naszą suweren­ność polityczną. Jesteśmy w stanie wojny z terroryzmem - grzmiał premier J. Buzek, szef rządu, który pogrążył Polskę w przerażającej zapaści gospodarczej i finansowej. W tym sa­mym tonie wykrzykiwali w telewizji ludzie rzekomej opozycji. Powstał żałosny spektakl prześcigania się w tym służalstwie, dokładnie tak, jak w czasach zniewolenia sowieckiego.

Czy zleceniodawcy ataku na WTC przewidywali zawale­nie się obydwu wież? To bardzo wątpliwa supozycja. Najpew­niej takich skutków nie uwzględniali. Raczej uwzględniali spalenie się pięter powyżej miejsc uderzeń.

Tak czy inaczej, wybór tych dwóch molochów światowego handlu jako celów ataku, nawet ich częściowe zniszczenie, gwarantowało olbrzymie straty.

Oto niektóre liczby:

- powierzchnia biurowa wież - około miliona metrów kwadra­towych

- 198 własnych szybkobieżnych wind

- 50 międzynarodowych firm, agencji rządowych, międzyna­rodowych organizacji finansowych

- 50 sklepów w podziemnym pasażu

- przedstawicielstwa ponad 100 największych banków świa­ta1.

Dwa te mrowiskowce zaczęto wznosić w 1970 roku. Odda­no je do użytku siedem lat później. Koszty budowy - 750 mi­lionów dolarów. W World Trade Center pracowało stale około

l. M.in.: Deutsche Bank, Salomon Brothers Inc., American Express Bank, Morgan Stanley, Credit Suisse Group, Commerzbank.

50 000 ludzi. Codziennie przewijało się tam około 150 000 interesantów i turystów.

O tym, że służby ratownicze i specjaliści budownictwa wy­sokościowego nie przewidywali zawalenia się górnych części wież, pośrednio świadczą następujące fakty:

- do budynków wprowadzono setki strażaków i policjantów do prowadzenia akcji ratunkowej. Niemal wszyscy zostali zaskoczeni w środku. Setki innych osób pozostających w sąsiedztwie wież zginęły lub zostały ciężko ranne, popa­rzone, uduszone;

- po kilkunastu minutach pożaru, przez megafony wzywano pracowników zbiegających schodami do powrotu do biur, gdyż sytuacja została opanowana. Oto dlaczego ocalał jeden z Polaków, późniejszy relant autora, codziennie roznoszący kanapki w biurach jednej z wież. Ocalał, ponieważ nie posłuchał wezwań do powrotu, a nie posłuchał z lenistwa! - Nie chciało mu się wspinać schodami, po których właśnie zbiegł już kilkanaście pięter.

Jeżeli więc specjalistyczne służby inżynieryjne i ratow­nicze nie przewidziały zapadnięcia się górnych części wież, to tym bardziej nie musieli tego przewidywać zleceniodaw­cy zamachów. Tym bardziej nie mogli tego uwzględniać, że nie znali ani miejsc, ani realnych skutków przyszłych uderzeń. Nie mogli mieć pewności, że samoloty trafią np. całymi swo­imi płaszczyznami w obydwa bloki.

Gigantycznym kręgosłupem każdej z wież była stalowa iglica o średnicy kilkunastu metrów. Środkiem biegła plątani­na kabli, rur i większość szybkobieżnych wind. Iglice były oto­czone warstwami materiałów żaroodpornych1. Konstruktorzy przygotowali budynki na najgorsze kataklizmy: pożary, hura­gany, trzęsienia ziemi, a nawet uderzenie zabłąkanego samolo­tu. Zapewne nie takiego jak Boeing z pełnymi zbiornikami

l. Zob.: Stanisław Krajski: Atak na Amerykę, Warszawa 2001.

paliwa. Czy można im zarzucić nie uwzględnienie tego, że pod wpływem wielkich temperatur, siła nośna iglic utraci swoją naturalną wytrzymałość, a pod naporem ciężaru iglice załamią się? Skutek: górne części wież zapadły się do wewnątrz niczym samochodowe teleskopy wsuwające się w ich osłonę.

Tego nie przewidzieli również organizatorzy zamachu. Uwzględniali scenariusz z gigantycznym pożarem górnych czę­ści wież, może przechylenie się ich na boki i upadek, śmierć se­tek osób zabitych natychmiast w miejscu uderzenia samolotów lub w wyniku poparzeń, paniki, blokady wind, etc.

Uderzenie w Pentagon było także zaskoczeniem dla jego lo­katorów. Nawet nie ogłoszono alarmu wtedy, kiedy już wie­dziano, że samolot zmierza w kierunku Pentagonu. Zapewne zadziałał element psychologiczny na zasadzie: jak to? Czy coś jest w stanie zagrozić bastionowi dowodzenia największą armią świata? Albo: czy wypada rejterować z centrum dowo­dzenia?

Samolot, który zdemolował znaczną część budynku Penta­gonu, wystartował o godzinie 10.05 z lotniska Dulles koło Wa­szyngtonu. Według rozkładu, miał lecieć do Los Angeles. Nie doleciał. Atmosferę grozy wewnątrz maszyny świat poznał dzięki telefonowi komórkowemu znanej dziennikarki CNN Barbary Olson. W rozmowie z mężem rzekomo powiedziała, że samolot został porwany przez terrorystów uzbrojonych w noże i przecinacze do kartonów. Zapędzili pasażerów i załogę na tył samolotu1. Jej ostatnie słowa brzmiały:

- Co mam powiedzieć pilotom2

Zniszczenie Pentagonu jest o wiele trudniejsze niż wież WTC. Ludzie mogą tam przetrwać najcięższy atak bombowy dzięki pięciu piętrom podziemnych kondygnacji! Ostatecznie

1. Tamże, s. 17.

2. „Gala", Wydanie Specjalne.

zginęło tam mniej niż 200 osób. W pierwszych panikarskich komunikatach szacowano straty na około 800 zabitych.

Ostatni akt dramatu z 11 września to „katastrofa" samo­lotu koło małego miasteczka Shanksville w pobliżu Pittsburga. To miejsce było w przybliżeniu jednakowo odległe od Wa­szyngtonu jak i od Nowego Jorku. Porywacze z całą pewnością prowadzili tę żywą torpedę albo na Biały Dom, albo na Nowy Jork. Miał na pokładzie 45 pasażerów, choć zabiera około 200. Leciał z Newark koło Nowego Jorku do San Francisco. Tu rów­nież mamy relację z wnętrza tej żywej torpedy, a to za sprawą telefonów komórkowych. Pasażer siedzący właśnie w toalecie zadzwonił do policji informując, że samolot został porwany. Jednocześnie naziemny kontroler lotów (rzekomo) usłyszał wrzask w kokpicie samolotu: Wynoście się stąd! W chwilę póź­niej ten rozkaz się powtórzył1.

W następnej kolejności dał się słyszeć męski głos, jak po­tem pisały gazety - z wyraźnym arabskim akcentem2:

- Na pokładzie samolotu jest bomba!

Po tych słowach (rzekomo) usłyszano głos pilota:

- Zostańcie na swoich miejscach. Zachowajcie spokój. Spełniamy ich żądania. Wracamy na lotnisko.

Potem już zapadła cisza. Kontroler lotów rzekomo zauwa­żył, że samolot zawraca i kieruje się na Waszyngton. Ostatecz­nie maszyna rozbiła się o ziemię nie osiągając Waszyngtonu. Niektórzy utrzymują, że eksplodowała. Amerykańskie media podawały, że na krótko przedtem na pokładzie rzekomo wywiązała się walka z terrorystami, pasażerowie do ostatka próbowali zmienić kurs maszyny. O uprowadzeniu informowali także pasażerowie przez „komórki". Był nim m.in. 31-let-

1. S. Krajski, tamże, s. 19.

2. Z wyraźnie arabskim akcentem. Zdołano rozróżnić arabski akcent, podczas gdy inne gazety, powołując się na wieżę kontrolną pisały, że rozmowy były niewyraźne!

ni Mark Bighman. Zadzwonił do swojej matki i ciotki. Oto jego ostatnie słowa:

- Chcę wam powiedzieć, że was kocham. Samolot został porwany. Są tu ludzie, którzy twierdzą, że mają bombę.

Jedną z zagadek jest rzeczywista przyczyna katastrofy. Me­dia i świadkowie mówią, że w pobliżu samolotu pojawił się inny, mniejszy. Mówiono też, że samolot eksplodował w po­wietrzu, widziano bowiem jego płonące spadające szczątki. Ta wersja mogłaby potwierdzać hipotezę o bombie wewnątrz ma­szyny, a także słowa świadka, że porywacze twierdzą, że mają bombę.

Wersja o zestrzeleniu przez samolot myśliwski natrętnie jednak powracała w komentarzach. Bombardowane pytaniami reporterów, FBI w końcu nie wykluczyło, że samolot został ze­strzelony1 .

Druga wersja, to walka pasażerów z porywaczami, samolot traci sterowność i wali się na ziemię.

Ale wersja o zestrzeleniu, zestawiona z obranym kierun­kiem maszyny, jest bardziej prawdopodobna. Dowództwo już wie, że płoną dwie wieże WTC, trzeci samolot właśnie uderzył w Pentagon, jest więc seria porwań z użyciem samolotów jako żywych torped. Jakiż więc inny cel miałby ten czwarty, który zmienił kurs i mknie ku Waszyngtonowi? Tylko Biały Dom! Rachunek strat, gdyby osiągnął cel, jest przerażający... Zatem - zestrzelić! Czy tak było?

Wszystko, co nastąpiło po upadku wież WTC, nazywano zgodnie „Apokalipsą" lub dantejskim piekłem.

Tymczasem zagłada wież WTC to ani „Apokalipsa", ani dantejskie piekło. To „tylko" pożar i zawalenie się dwóch wy­sokościowców. „Apokalipsa" i dantejskie piekło już były po­nad pół wieku przedtem. W roli Nerona wystąpił prezydent USA F. D. Roosevelt i jego sitwa, kiedy z premedytacją skazali

l. Zob.: rozdział Operacja 9/11.

na śmierć około 2500 własnych obywateli w Pean Harbor. „Apokalipsa" to zagłada całej stolicy państwa polskiego przez Niemców, a nie dwóch wysokościowców. „Apokalipsa" i dantejskie piekła, to totalna masakra kilku wielkich miast niemieckich w ostatniej fazie drugiej wojny globalnej doko­nana przez aliantów. Wymazywano je z powierzchni ziemi jednorazowymi nalotami w sile około 1500 bombowców. W każdym zabito dziesiątki tysięcy ludności cywilnej. „Apoka­lipsa" i dantejskie piekło, to Hiroszima i Nagasaki, zamordo­wane przez Amerykanów za pomocą bomb atomowych - bez żadnego militarnego uzasadnienia, tylko dla demonstracji siły, złamania determinacji Japończyków: w każdym z tych miast

zabito po około 70 tys. ludzi.

Któremu Amerykaninowi, patrzącemu na płonące szczątki wież WTC, skojarzyły się z tym widokiem: Nagasaki, Hiro­szima, Warszawa, masakrowane niemieckie miasta?

Skojarzyły się niewielu. Bardzo niewielu. Olbrzymia ich większość nawet nie słyszała o tych „Apokalipsach". Dlacze­go? A dlatego, że były to „Apokalipsy" albo słuszne (Hiroszi­ma, Nagasaki) albo wymuszone warunkami wojny. Od ich WTC - wara z takimi ocenami!

Neron zapewne by ziewał przy ich płonących wieżach. Z pewnością by nie ziewał podczas zagłady Warszawy, Hiroszi­my, Nagasaki, Drezna, Kolonii. Ale czy przeciętny ameryka­ński pochłaniacz hamburgerów słyszał coś o Neronie?

Bardzo mi przykro, ale musiałem Amerykanom przypo­mnieć w kontekście WTC coś z tych „Apokalips". Przypo­mnieć teoretycznie, bo żaden nie przeczyta tej książki.

W świecie drapieżnych bestii można zrobić biznes nawet na czymś takim, jak zagłada wież WTC. Trzeba tylko zacho­wać przytomność umysłu, ale nie zachować żadnych oporów, zasad moralnych. Oto przykład refleksu bossów pewnego fun­duszu inwestycyjnego zajmującego się obrotem walutami. Chodzi tu o First Equity Interprises. Fundusz miał swoje biu­ra na 15 piętrze zachodniej wieży WTC. Amerykańskie Fede­ralne Biuro Śledcze, czyli osławione FBI, nagle zainteresowało się tym Funduszem, gdy wyszły na jaw dwa przedziwne „cu­downe zbiegi okoliczności" związane z tą firmą. Okazało się bowiem, że:

- pod wieżą nie zginął ani jeden pracownik First Equity!

- a co dziwniejsze, w tym samym czasie, kiedy dosłownie „wyparowywały" zwłoki kilku tysięcy ofiar, nieco wcześniej, a może razem jeszcze z dymem pożarów, „wyparowało" z kont tego First Equity Enterprises około 75 milionów fun­tów, co oznacza około 110 milionów USD! Zginęły i funty i wszelka dokumentacja o tych funtach. Tak zwane dobrze poinformowane źródła podały, że tej forsy nie można odna­leźć tylko dlatego, że nie można odnaleźć ich dokumentów, fizycznie bowiem tych funtów nie było w wieży.

I właśnie w tym momencie otwiera się jakby trzeci wątek i kolejny „cudowny" zbieg okoliczności. Wprawdzie nie stracił tam życia, nie „zaginął" ani jeden pracownik Funduszu, ale wyjątkowego pecha miała cała dyrekcja Funduszu: „Zaginęła" jak jeden mąż, co nie oznacza, że zginęła pod gruzami!

Kolejnymi „cudownymi" zbiegami okoliczności były nikłe straty niektórych zbiorowych lokatorów WTC. Najwięcej „szczęścia" mieli pracownicy Banku Inwestycyjnego Morgan Stanley, banku o zasięgu światowym. Setki jego pracowników cudownym zbiegiem okoliczności przeżyły atak na WTC. Zgi­nęło tylko sześciu - jak donosił „Finantial Times" z 22-23 września 2001. Jeszcze mniej stracił właściciel obydwu wież - Larry Silverstein, bo tylko czterech, o czym donosił „The In­dependent" (22 IX 2001).

FBI w trakcie poszukiwań tropu do tych 75 milionów fun­tów, nawiązało kontakt ze służbami śledczymi na całym świe­cie1. Odezwały się m.in. władze szwajcarskie. Poinformowały o zamrożeniu kilku kont tego Funduszu w dwóch bankach z siedzibami w Zurychu i Genewie. Na kontach znajduje się tam około 5 milionów funtów, należących do około 30 inwe­storów tegoż Funduszu.

Trop jednak poszerza się o wielki holding pod nazwą Evergreen International Spot Trading. Jego właścicielem jest przedsiębiorca o rodowodzie rosyjskim - Andriej Kudaczej. Rzecz w tym, że tamten First Equity jest tylko jedną ze spółek należących do Evergreen International Spot Trading. Tenże holding nie miał swoich biur w wieżach, ale po katastrofie WTC jakiś drugi potężny podmuch sprawił, że w żadnym z licznych biur Evergreen od tego czasu nie odbiera się ani tele­fonów, ani faksów, a firma usunęła nawet swoją stronę internetową.

Oczywiście, biura Evergreen zostały starannie przeszuka­ne, ze skutkiem jednakże niewiadomym nawet mediom. First Equity powstała w 1997 roku. Jej działalność polegała na za­chęcaniu inwestorów do powierzania jej pieniędzy w zamian za niezwykle korzystne oprocentowanie1. Tak konkurencyjne wobec innych firm oprocentowanie, First Equity miała wypra­cowywać dzięki operacjom na rynkach światowych. Szacuje się, że to znęciło około 1500 inwestorów.

Natychmiast po atakach na WTC, wielu z tych inwestorów usiłowało wycofać swoje udziały z First Equity, ale ze skutkiem już opisanym. Firma przestała istnieć jak cały ten holding - matka. Dobra robota. W rosyjskim stylu? Rosjanina Kudaczeja? Nie, bo takie stwierdzenie byłoby już antyrosyjską fobią...

Dolar - wiadomo - papier. Uleci z dymem. Co innego złoto. Pozostaje. Nawet pod gruzami. Nowojorski „Daiły News" poinformował pod koniec października 2001 roku, że

1. Znamy to, znamy. I nie w Ameryce, tylko w Polsce. Choćby na przykładzie „bankructwa" Banku Staropolskiego. Ten przekręt opisuję w swojej następnej książce, która ukaże się w maju 2002 pod tytułem: Złodzieje milionów.

ekipy ratownicze wydobywają spod gruzów duże ilości złota i cennych precjozów. W tunelu dla samochodów usytuowa­nym pod wieżowcami, znaleziono dwa samochody do prze­wożenia pieniędzy firmy Brinks, załadowane sztabami złota! Władze rzecz jasna nie określały wartości (wagi) znaleziska. Nie wykluczały, że ta nowa makabryczna kopalnia „odkryw­kowa" złota, może zawierać znacznie więcej tego kruszcu. Chodzi nie tylko o samochody ze złotem zaskoczone kata­strofą. Bardziej intrygująca była zawartość częściowo ocalałej piwnicy - skarbca z pieniędzmi, szlachetnymi „metalami" i kamieniami (czytaj - diamentami). Podano, że tylko kana­dyjski Bank of Novia Scota przechowywał w swojej filii w bu­dynku wieży, złoto i srebro o wartości około 20 milionów dolarów.

Po ataku na WTC rabusie splądrowali wiele luksusowych sklepów w przejściach podziemnych pod WTC, ale nie mogli dobrać się do zawalonych segmentów wież i podziemi, gdzie tkwiły prawdziwe skarby. Piszę o tym w następnym rozdziale, bo na krwi ofiar można zarobić jeszcze inaczej.

PIENIĄDZE NAJLEPIEJ PŁYNĄ Z KRWIĄ

W witrynie internetowej: globalresearch.ca z 20 paździer­nika, 2001, ukazała się publikacja Michaela C. Rupperta pod rozbudowanym tytułem:

- Ukryte szczegóły handlu akcjami tych, którzy nielegalnie wykorzystywali poufne informacje, wiodą do najwyższych władz CIA.

Udajmy się w wędrówkę po tym „dantejskim" piekle, ja­kim był atak na World Trade Center1.

Bank A.B Braun, który w 1997 roku nabył Banker's Trust został uznany przez senatora Carla Levina za bank piorący brudne pieniądze. Z kolei obydwa te banki zostały kupione przez potężny Deutsche Bank w tymże 1997 roku. Dyrektor CIA - „Buzzy" Krongard zarządzał firmą, która grała na giełdach akcjami „put" option. Dalsze szczegóły tych powiązań wskazują, ze Deutsche Bank odgrywał kluczową rolę

w wydarzeniach związanych z atakiem 11 Września.

Już 10 dni po ataku na WTC (21 września) w publikacji Herzliya International Policy Institute zatytułowanej: Czar­ny wtorek napisano, że było to największe oszustwo giełdowe na świecie. Pomiędzy 6-7 września, a więc na kilka dni przed piekłem nad WTC, na giełdzie w Chicago było 4740 opcji „put" na akcje United Airlines, a tylko 396 opcji „call". Dziwnym trafem, na giełdzie rzucono się więc na akcje zwane „pesymistycznymi" - na akcje „put". Miały powodzenie tylko na skutek poufnych informacji, że coś musi się stać - innego wytłumaczenia nie ma. Kiedy to „coś" się „stało", tamci prze-

1. Przekład dla autora - Lech Jaworski.

dziwni ryzykanci akcji United Airlines, zarobili około pięciu milionów dolarów.

W przeddzień tragedii - 10 września było 4516 akcji „put" na American Airlines (i inne linie) i tylko 748 akcji „call". Nie istniały żadne powody do nagłych zmian cen i zaintereso­wań tymi akcjami. Takie zmiany poprzedzają zwykle ważne ogłoszenia firm giełdowych. Nie było żadnych oznak, że akcje mogą za kilka dni tak „tąpnąć".

Na tych 4516 akcjach „put", dobrze poinformowani zaro­bili kolejne cztery miliony dolarów!

I „niespodziewanie" nastąpiło to, co miało nastąpić: zagłada WTC 11 Września. I oto - w ciągu kilku następnych dni nie sprzedano ani więcej ani mniej żadnych innych akcji lotniczych!

Światowa żydowska firma maklerów giełdowych - Morgan Stanley Dean Witter and Co., która zajmowała dwadzieścia dwa piętra w World Trade Center, w ciągu trzech dni przed 11 Września, „obróciła" 2157 akcjami „put" open, podczas gdy przed 6 września zawierano dziennie zaledwie około 27 takich kontraktów! Czy porównanie tych dwóch liczb nie zasługuje na wykrzyknik?

Oznacza to, że wtajemniczeni w nadchodzącą katastrofę zarobili minimum 1,2 miliona dolarów.

Z kolei firma maklerska Marrill Lynch and Co, zajmująca także 22 piętra w WTC, nagle, w ciągu czterech dni przed 11 Września, „obróciła" 12 215 akcjami „put"! Poprzednio, śred­nia dziennych transakcji wynosiła około 250. Oznaczało to niewytłumaczalny wzrost obrotów o l200 procent!

Ale kiedy giełda znów ruszyła po jej kilkudniowym za­mknięciu, to zarobiono na tym niewytłumaczalnym wzroście obrotami 5,5 mln dolarów!

Pod wpływem tych „cudownych" skoków, europejskie ko­misje kontroli giełdy zaczęły po 11 Września badać transakcje w Monachium, Szwajcarii i Francji. Trudno się dziwić - wszy­scy inwestorzy ponieśli tam dotkliwe straty. Np. firma AXA (Francja), straciła, czemu trudno się dziwić po 11 Września - 25 procent na akcjach American Airlines!

Niezależny (prawie!) „Sun Francisco Chronicle" z 29 wrze­śnia 2001 roku stwierdzał coś, co jest istnym wybrykiem na­tury w sferze obrotów giełdowych:

- Inwestorzy nie odebrali 2,5 miliona dolarów z zysków zarobionych na giełdach akcji United Airlines, aby się nie ujawnić!

Te nieodebrane miliony wzbudziły jednoznaczne podejrze­nia w stosunku do inwestorów, którzy wzgardzili taką fortuną. Czy te pieniądze wciąż „płonęły" z wieżami WTC, parzyły ich ręce - jeśli wolno pozwolić sobie na taką przenośnię? Już wte­dy stwierdzano, że oni się nie odważą ujawnić, czyli zgłosić po ten krwawy szmal. Na odebranie tych 2,5 miliona dolarów nie mieli czasu przez cztery dni, kiedy giełda była zamknięta. Po­tem było już za późno czyli dla nich już zbyt niebezpiecznie.

We wrześniu kupowano opcje United Airline (na październik) po 90 centów, a teraz1 są warte dolara. Pod koniec października było 2313 podobnie wzgardzonych, niezrealizo­wanych opcji „put" o łącznej wartości 2,7 min dolarów - 231 000 akcji.

Powróćmy do Deutsche Bank, wspomnianego na początku publikacji. Źródła dobrze zorientowane w arkanach handlu ak­cjami United Airlines zidentyfikowały Deutsche Bank jako bank inwestycyjny użyty do kupna części tych akcji. Deutsche Bank również w Monachium był aktywny przy handlu tymi akcjami przez banki i brokerów związanych głównie z CIA! A to już wiele podpowiada, wiele niemal wyjaśnia.

Przed kilkunastu laty słynne było bankructwo banku BCCI, który zidentyfikowano jako „pracza" brudnych pienię-

1. To „teraz" oznaczało koniec października 2001.

dzy, związanego z klanem Rockefellerów. Tu otwierają się bez­pośrednie powiązania z CIA. W 1947 roku powstał The National Security Act - Akt Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jego projektantem był ówczesny minister obrony Clark Clifford. Po latach okazało się, że Clifford pomagał w oszu­stwach banku BCCI.

Dwaj żydowscy bracia - Foster i Altan Dullesowie byli de­sygnowani przez Clifforda. Foster został Sekretarzem Stanu za prezydentury Eisenhowera, potem szefem CIA, wyrzuconym przez Kennedy'ego. Obaj byli prominentnymi prawnikami fir­my Sullivan Cromwell. Inny szef CIA - Bill Casey także był prawnikiem na giełdach, a obecny wicedyrektor giełdy nowo­jorskiej również jest prawnikiem na usługach CIA. Słowem - bossowie CIA albo zaczynają karierę w wielkich bankach lub firmach maklerskich, albo po awansach w CIA „kończą bieg" w tychże firmach.

G. Bush był dyrektorem CIA przez 13 miesięcy (1976-1977). Po odejściu z prezydentury, nadal jest konsultan­tem firmy Carlyle Group - jedenastego co do wielkości do­stawcy uzbrojenia dla armii USA. Bushowie, Ojciec i Syn („41" i „43"), jak wykazuję w innych fragmentach tej pracy, mają wspólne inwestycje naftowe z klanem Bin Ladena.

Wspomniany „Buzzy" Krongard - obecny szef CIA, był przedtem szefem rady nadzorczej A. B. Brown i wiceprezesem Bankers Trust - kupionych przed kilku laty przez Deutsche Bank. Z kolei Deutsch - emerytowany dyrektor CIA, jest (2002) w radzie nadzorczej drugiego co do wielkości w USA Citibanku, czyli jednym z głównych filarów Systemu Rezerw Federalnych - w istocie prywatnego trustu właścicieli całych finansów USA - bez wyjątku Żydów. Dodajmy, że Citibankowi udowodniono pranie brudnych pieniędzy, głównie narkoty­kowych, co pośrednio wyjaśnia, w tym na przykładzie banku BCCI, dlaczego 15 miliardów dolarów, każdego roku przeznaczanych z budżetu państwa na „walkę z narkotykami", nie daje żadnych widocznych wyników.

Albo emerytowany dyrektor CIA Slatkin - zasiadający w radzie nadzorczej giganta Citibank.

Albo Maurice „Hank" Greenberg z The CEO of AIG - fir­my ubezpieczeniowej zarządzającej największym funduszem inwestycyjnym na świecie. M. Greenberg już-już miał otrzy­mać nominację na stanowisko szefa CIA w 1995 roku, ale w ostatniej chwili wydały się jego powiązania z handlem narkotykami na wielką skalę. Akcje The CEO of AIG bardzo zdrożały po 11 Września, o czym szerzej można się dowie­dzieć pod adresem internetowym: http://www.copv-cia.com/stories/part2.html.

Michael C. Ruppert kończy swoją publikację ponurą kwin­tesencją:

- Cokolwiek robi CIA, cokolwiek robi rząd, to NIE jest to w interesie Ameryki, a szczególnie tych, którzy zginęli 11 Września.

TERROR USA PRZECIWKO USA?

Po dramatach „Lusitanii" i Pearl Harbor, tytuł powyższy nie jest stylistyczną prowokacją. Jest najzupełniej uzasadnio­ny. Oddaje istotę amerykańskiego auto-terroru.

Na potwierdzenie omówmy tu ściśle przez 40 lat tajny plan amerykańskiej soldateski i wywiadu, noszący kryptonim Nortwoods1. Jego zadaniem była inscenizacja serii akcji terro­rystycznych na Stany Zjednoczone w wykonaniu służb specjal­nych USA oraz wojsk lądowych, morskich i lotnictwa. Akcje terrorystyczne miały uzasadnić w opinii świata, a zwłaszcza narodu amerykańskiego, konieczność zbrojnej inwazji na Kubę!

Ten cyniczny, zbrodniczy plan został opracowany w naj­drobniejszych szczegółach. Do jego realizacji na szczęście nie doszło. To zasługa obowiązującej wówczas równowagi stra­chu. Terrorystyczny establishment USA ostatecznie uznał, że atak na Kubę może sprowokować atomową ripostę ZSRR.

Plan został opracowany w 1962 roku przez Połączone Do­wództwo Sztabów. Plan Northwoods został po dziesięcioleciach „wyszperany" przez Narodowe Archiwum Bezpieczeństwa (National Security Archive), które określa się jako:

- niezależny, pozarządowy instytut badawczy przy Uni­wersytecie George w Waszyngtonie, D.C. Archiwum zbiera i publikuje odtajnione dokumenty, otrzymane dzięki Aktowi Wolności Informacji (FOIA). Jako instytucja niezależna od do­tacji publicznych, jest ono wolne od płacenia podatków, nie będąc instytucją finansowaną przez rząd USA.

l. O którym wspomniano wcześniej.

Szczegóły prowokacji o kryptonimie Northwood zostały opublikowane 10 grudnia 2001 roku w witrynie: emperors-clothes.com (lub: tenee.net). Odwiedza ją około 100 000 internautów. To ogromny tłum wścibskich szperaczy! Już ni­czego nie dało się ukryć przed światową opinią. Barierą jest jednak język angielski. I właśnie te rewelacje przybliżył czytel­nikowi polskiemu tłumacz i publicysta Marek Głogoczowski w tygodniu „Tylko Polska" nr 7/2002.

Głównym organizatorem tej demaskatorskiej witryny jest Jared Israel - 57-letni nowojorczyk, którego:

- zdumiała, granicząca z rasizmem wrogość ŻYDOWSKIEGO ESTABLISHMENTU do narodu serbskie­go, przez całą dekadę lat 90. będącego obiektem zarówno pro­pagandowych jak i militarnych napaści ze strony „społeczno­ści międzynarodowej". Jak przypomina to Jared Israeł w artykule: „Who We Are", w czasie II wojny światowej Serbo­wie w ogóle nie pohańbili się kolaboracją z Niemcami przy eksterminacji Żydów. W poniższym artykule są przytoczone dowody wskazujące, że zamachy 11 Września byty prowoka­cją przygotowaną przez administrację prezydenta Busha.

Artykuł o podobnym wydźwięku opublikował w tej witry­nie znany dziennikarz George Szamuel, wykazując, jak władze USA starają się zakamuflować fakt, że celowo dopu­ściły do ataków na WTC, a zwłaszcza na Pentagon, oficjalnie broniony przez dwie eskadry myśliwców stacjonujących w od­ległej o kilkanaście mil od Waszyngtonu bazie Andrews, Jeżeli zaś chodzi o czwarty „porwany" samolot, który spadł kilkana­ście mil przed gigantyczną centralą atomową Three Mile Island, to możemy tylko spekulować co by się stało, gdyby on rzeczywiście uderzył w tę super-elektrownię (...)

Przejdźmy do omówienia witryny Emperor's Clothers, będącej ewidencją planu Northwoods opublikowaną w artyku­le: Obwiniony za 11 Września (Guilty for 9-11).

Autorzy oskarżają w nim administrację Busha o zainscenizowanie ataku na WTC i Pentagon. Celem było usprawie­dliwienie amerykańskiej krucjaty militarnej, Wiecznej Wojny z Terroryzmem na całym Globie. Początkiem stał się Afgani­stan. Atak na ten kraj wcale nie miał na celu „walki z terroryzmem". Przeciwnie: chodzi o wykreowanie nowego aparatu terroru w Afganistanie. Strategicznie - ulokowanie militar­no-wywiadowczych struktur USA wewnątrz Azji Central­nej. Z punktu widzenia strategii dalekosiężnej, Waszyngton ma nadzieję opanowania i rozbioru państw byłego ZSRR.

Autor artykułu stwierdzał:

- Przedstawiciele aparatu wywiadowczo-militarnego USA zamierzają popierać Ouislingów w rodzaju pana Putina, pe­netrować struktury militarno-obronne i polityczne byłych Re­publik Radzieckich oraz wywoływać ataki terrorystyczne w celu destabilizacji tych terenów, a także w celu budowy - lub przejęcia kontroli nad potężnymi bazami militarnymi. Te bazy zostaną z kolei wykorzystane w celu dokonania bezpośrednich ataków, kiedy, jak to z pewnością się stanie, niektóre byłe Republiki Radzieckie będą stawiać opór. Z tej przyczyny strategia ta zawiera w sobie ryzyko wojny nuklearnej.

Autor przenikliwie odnosi się do tych głosów analityków, którzy w internecie powierzchownie interpretują cele ataku na Afganistan, jakoby celem tym była:

- eksploatacja rezerw ropy oraz gazu w basenie morza Ka­spijskiego, będącego największym źródłem nie zbadanych jeszcze rezerw paliwowych na świecie, wystarczającym, według naszych ocen, by zaspokoić na całe pokolenie, żarłoczność energetyczną Ameryki.

Taką tezę wysunął m.in. dziennikarz John Pilger. Dodajmy od siebie, że opanowanie złóż basenu Morza Kaspijskiego nie staje w sprzeczności z generalnym celem strategii ameryka­ńskiego Imperium Szatana, jakim jest totalna anihilacja potę­gi i wpływów Rosji w tym regionie. Od przybytku głowa nie boli. Trafnie jednak zdefiniował ten główny cel inwazji na Afganistan człowiek, który jak rzadko kto zna amerykański ekspansjonizm. Tym człowiekiem jest dyktator Kuby Fidel Castro. Podczas przemówienia 2 listopada 2001 roku powie­dział:

- Nie podzielam poglądu, że głównym celem USA w Afga­nistanie była ropa. Widzę raczej, że była to część koncepcji geostrategicznej. Nikt nie zrobiłby takiej pomyłki goniąc tylko za ropą, a najmniej kraj posiadający dostęp do złóż ropy na całym świecie, włączając w to rosyjską ropę oraz gaz, jeśli tyl­ko tego sobie życzy. Do tego wystarczy, by Ameryka zainwe­stowała, kupiła i zapłaciła.

Autor publikacji konkluduje wątek rosyjsko-azjatycki:

- Poprzez zredukowanie Związku Radzieckiego do serii protektoratów, amerykański establishment zdobędzie kon­trolę nad 1/6 powierzchni Ziemi - nie tylko z jej złożami ropy, niezmierzonymi lasami, złotem, diamentami, gazem na­turalnym, żelazem i innymi minerałami, ale także z miliona­mi zbiedniałych, lecz dobrze wykwalifikowanych robotników, itd.

Wewnętrzną ceną, jaką już teraz płacą Amerykanie, jest poddanie ich dyktaturze, w której osławiona wolność i demo­kracja stają się pustymi słowami. Już teraz działa w USA Poli­cja Bezpieczeństwa (Homeland Security Police), którą tłumacz publikacji przyrównuje nie bez racji do hitlerowskiego Gemainsieherheitstatspolizei - GESTAPO.

Po tych uwagach przejdźmy do diabolicznego planu prowo­kacji i zamachów terrorystycznych - USA przeciwko USA -mających usprawiedliwić inwazję na Kubę.

A oto szczegóły Planu Northwood:1

Propozycja Northwoods została autoryzowana oraz tymcza­sowo zaakceptowana przez Połączone Dowództwo Sztabów USA. Miała ona bardzo jasny cel, cytuję:

1. Połączone Dowództwo Sztabów rozważało i załączyło Memorandum adresowane do Szefa Operacji Projekt Kuba, aby odpowiedzieć na żądanie tego biura dostarczenia krótkie­go opisu pretekstów, które wystarczyłyby dla usprawiedliwie­nia amerykańskiej inwazji Kuby.

2. Połączone Dowództwo Sztabów zarekomendowało, aby proponowane memorandum zostało przekazane jako wstępne opracowanie, nadające się do planowania.

Celem była dezinformacja mająca stworzyć fałszywe wrażenie, że Kuba podstępnie zaatakowała Amerykanów:

5. Sugerowane przebiegi akcji, dołączone do Załącznika A, opierają się na przesłance, że militarna interwencja USA poja­wi się jako rezultat zwiększonego napięcia w stosunkach USA-Kuba, co postawi Stany Zjednoczone w pozycji kraju mającego usprawiedliwione zażalenia. Zarówno opinia świato­wa jak i forum Narodów Zjednoczonych winny zostać przy­chylnie nastawione poprzez wytworzenie międzynarodowego obrazu rządu kubańskiego jako brutalnego i nieodpowie­dzialnego, będącego alarmującym i nieprzewidywalnym za­grożeniem dla pokoju na Zachodniej Półkuli.

Dokument argumentował, że Kuba winna być zaatakowa­na w ciągu najbliższych kilku miesięcy, zanim przyłączy się do Paktu Warszawskiego pod przywództwem ZSRR. W ten spo­sób plan był nie tylko zdradziecki i morderczy włączając w to, jak zobaczymy, Amerykanów jako ofiary, ale także tchórzowski:

l. Kursywą podaję oryginalne brzmienie fragmentów „Planu Northwood".

6. Podczas gdy sfałszowane przesłanki mogą zostać wy­korzystane w czasie obecnym, to będą one dobre tak długo jak tylko będzie wystarczająca pewność, że militarna interwencja na Kubie nie doprowadzi do bezpośredniego zaangażowania się Związku Radzieckiego.

Dokument Northwoods miał zostać doręczony ówczesne­mu Sekretarzowi Obrony Robertowi McNamarze. McNamara twierdzi, że go nigdy nie widział, ale twierdzi on także, że w latach 1960: był przeciwny wojnie w Wietnamie. (...)

8. Poleca się, aby:

A. Załącznik A wraz z dołączonymi doń materiałami do­starczyć Sekretarzowi Obrony dla akceptacji i przesłania Sze­fowi Operacji Projekt Kuba,

Northwoods uznawał, że najlepszym uzasadnieniem dla ataku na Kubę będzie trick z uprzednim, pozorowanym „ata­kiem kubańskim" na siły amerykańskie:

l. Ponieważ wydaje się być pożądanym użycie uzasadnio­nej prowokacji (sic!) jako podstawy dla militarnej interwen­cji USA na Kubie, skryty i zwodniczy plan, który włączałby konieczne akcje wstępne, takie jakie zostały przygotowane w odpowiedzi na Zadanie 33c, mógłby zostać zrealizowany jako początkowy ruch mający na celu sprowokowanie kuba­ńskiej reakcji. Winny zostać nasilone ciągłe akcje nękające oraz inne oszukańcze tricki, które miałyby przekonać Kubańczyków o nadchodzącej inwazji. Nasze militarne zachowa­nie poprzez wykonanie planu, winno dopuścić szybkie przejście od ćwiczeń do interwencji, jeśli kubańska reakcja to uzasadni.

Dokument ten także wzywał do inscenizacji fałszywych kubańskich ataków na amerykańskie instalacje:

(5) Doprowadzić do wybuchu amunicji wewnątrz bazy (Guantanamo), spowodować pożary.

(6) Podpalić samolot w bazie lotniczej (sabotaż).

(7) Ostrzelać z moździerza bazę z zewnątrz, spowodo­wać pewne uszkodzenia instalacji.

Niektóre z proponowanych ataków mogłyby zostać wyko­rzystane do przedstawienia Kubańczyków jako potworów bez serca:

Jest możliwość wykreowania incydentu, który by zade­monstrował w sposób przekonywujący, że samolot kubański zaatakował i zestrzelił wyczarterowany samolot pasażerski w drodze z USA na Jamajkę, do Gwatemali, Panamy względ­nie Wenezueli. Taki kierunek powinien zostać wybrany ze względu na przelot nad Kubą w trakcie rejsu. Pasażerami mogłaby być grupa studentów na wakacyjnym wyjeździe, lub jakakolwiek grupa osób mająca wspólny interes wyczarterowania samolotu na rejs nie będący w rozkładzie lotów.

Podczas gdy ten plan nie wzywa otwarcie do zabicia wy­mienionych powyżej studentów - tylko wydaje się on wskazy­wać na to - Połączone Dowództwo Sztabów zasugerowało zabicie pewnej ilości uciekinierów kubańskich, lub przynajm­niej ranienia ich, ze względu na to, że będzie to nagłośnione w sposób czyniący taką akcję sensowną:

Kampania terroru może zostać skierowana w kierunku uciekinierów kubańskich, szukających schronienia w USA. Moglibyśmy zatopić statek z Kubańczykami w drodze na Flo­rydę (realny lub symulowany). Moglibyśmy pozorować ataki na życie Kubańczyków uciekinierów w Stanach, nawet do ranienia ich, co byłoby szeroko nagłośnione.

Albo na przykład, można by wysadzić w powietrze pewną liczbę amerykańskich funkcjonariuszy:

3. Incydent pod nazwą „Pamiętaj Maine" mógłby być za­aranżowany w kilku formach:

a. moglibyśmy wysadzić statek amerykański w Guantanamo i oskarżyć o to Kubę.

Warto zauważyć, że w pkt. 3 powyżej, Połączone Dowódz­two wydaje się brać za pewność to, że zatopienie okrętu „Maine" w 1898 r., które było pretekstem uzasadniającym wojnę amerykańsko-hiszpańską. Warto pamiętać, że do dzisiaj - po­nad sto lat po tym incydencie - wojskowi USA odmawiają publicznie przyznania się, że „Maine" został zniszczony w stylu prowokacji Northwood, chociaż prywatnie są przeko­nani, że tak właśnie było.

Dokument Northwood wzywał do wyszukanych schema­tów, w celu stworzenia odpowiednich iluzji:

6. Użycie samolotu typu MIG przez pilotów ameryka­ńskich mogłoby być dodatkową formą prowokacji. Nękanie wojną domową, ataki na statki oraz zniszczenie bezzałogowego amerykańskiego samolotu wojskowego przez podobne do MIG-ów samoloty, byłoby użytecznym jako akcje uzu­pełniające. Samolot F-86 odpowiednio pomalowany wystar­czyłby do przekonania pasażerów, że widzieli kubańskiego MIG-a, zwłaszcza jeśli pilot tego transportu zaanonsowałby ten fakt. Wstępna trudność w realizacji tej propozycji pojawia się w ryzyku niebezpieczeństwa zawartego w konieczności uzyskania lub modyfikacji odpowiedniego samolotu. Jednak dość dobre kopie MIG-ów mogą zostać wykonane ze środ­ków amerykańskich w ciągu trzech miesięcy.

W powyższym tekście znajduje się zdanie, które można by użyć dla podsumowania moralności rządowych terrorystów z Northwoods jako całego przedsięwzięcia: Jedynym aspektem negatywnym jest ryzyko niebezpieczeństwa. By temu zapo­biec, połączone Dowództwo rekomenduje aby:

b. Ten dokument NIE był udostępniony dowódcom zjedno­czonych lub specjalnych oddziałów.

c. Ten dokument NIE był udostępniony oficerom USA od­komenderowanym do działań w NATO.

d. Ten dokument NIE był udostępniony Przewod­niczącemu Delegacji USA w ONZ-owskim Komitecie Sztabu Wojskowego.

„TYLKO POLSKA" 7/2002

MOCARSTWO ZBÓJECKIE ZBROI SIĘ

Cesarz Clinton: Po pierwsze gospodarka, durniu!

Cesarz Bush II: Po pierwsze rakiety, durniu!

Atak na Irak w Zatoce Perskiej i potem masakrowanie jego terytorium przez USA, stanowiły ważny poligon doświadczal­ny dla broni naruszających stabilność równowagi strachu. Tej równowagi, która przez ostatnie kilkadziesiąt lat paraliżowała obie strony, USA i ZSRR - przed pokusami ataku na przeciw­nika. Aż wreszcie dokonano „rozbioru" ZSRR, co było podwój­nym fenomenem „rozbrojeniowym". Rozszarpano to reaganowskie Imperium Szatana terytorialnie, potem ekono­micznie, a wszystko bez jednego wystrzału! Obecnie trwa dal­sza destabilizacja tych resztek zwanych Wspólnotą Niepodległych Państw.

Tak naruszona równowaga strachu była pierwszym strate­gicznym krokiem Nowego Imperium Szatana ku totalnej do­minacji militarnej, strategicznej, politycznej i ekonomicznej nad resztą świata.

W jednostronnej masakrze sił Iraku, militarno-prze­mysłowy syndrom USA przekonał się, że głowice odłamkowe, które stanowiły istotę siły rażenia rakiet PATRIOT, mają wady i nie mogą stanowić broni na imperialną przyszłość. Atakując SCUDY (lecące na Izrael), nie zawsze niszczyły lub zmieniały tor ich lotu. Często należało wystrzelić kilka PATRIOTÓW, aby zniszczyć jednego SCUDA. Często także rozrywał się on zbyt nisko ziemi, rażąc odłamkami.

Rakiety SCUD także uznano za przestarzałe, zbyt łatwe do niszczenia. Tak rozpoczęła się dłubanina nad systemem THAAD. Wojna „obronna" przyszłości, to opanowanie techni­ki niszczenia rakiet przeciwnika, lecących z szybkością kilku kilometrów na sekundę na wysokości 20-30 kilometrów. Cho­ćby tylko te dwa parametry uzasadniają metaforę: wojny gwiezdne.

Próby rakiet przechwytujących rakiety przeciwnika o ta­kich szybkościach i wysokościach, zostały uwieńczone sukce­sem w 1999 roku po szeregu niepowodzeń, których Amerykanie nawet nie starali się ukrywać, bo i tak byłoby to niemal niemożliwe, gdyż kosmos jest zaśmiecony ponad 2400 satelitami, w ogromnej większości wojskowo-szpiegowskimi. Sukcesy te dały życie systemowi obronnemu o skrócie NMD oraz THAAD i PATRIOT PAC-3. Senat natychmiast, olbrzy­mią większością głosów 97 przeciwko 3, zatwierdził ten sys­tem. Clinton podpisał umowę rządu z firmami pracującymi nad tym systemem. To był dopiero początek. Jego następca Bush II zabrał się z ogromnym impetem do jego realizacji.

W skład systemu NMD miały wejść:

- rakiety naziemne o charakterze przechwytującym

- naziemne stacje radarowe zdolne do pracy w warunkach sil­nych zakłóceń elektromagnetycznych

- unowocześnione radary wczesnego ostrzegania

- działający w podczerwieni system satelitarny do wykrywa­nia i śledzenia rakiet balistycznych w pierwszej i drugiej fa­zie ich lotu

- ośrodki łączności i kierowania rakietami przechwytującymi rakiety przeciwnika

- całkowicie zautomatyzowane centrum zarządzania i łączno­ści całego tego sytemu1. Czas tych prac:

l. Zob.: A Rojek, „Głos" 17 II 2002.

- pierwszy etap ma zostać zakończony w 2005 roku. Jego głównym „sworzniem" będzie rozmieszczenie w Ford Grey na Alasce około 20 antyrakiet przechwytujących;

- drugi etap - do 2007 roku: zwiększenie liczby rakiet prze­chwytujących do 100 oraz wprowadzenie nowej rodziny sa­telitów;

- trzeci etap - do 2010 roku: wprowadzenie wszystkich sateli­tów tego systemu, trzech kolejnych radarów typu SBIRS oraz dwóch ośrodków łączności.

Koszty miały (liczone w 1999 roku) zamknąć się w 50 mi­liardach dolarów. Budową zajmują się firmy z konsorcjum Unitet Missile Defense Company. Powołały je firmy Raytheon Locked Martin, Boeing i TWR.

Po dwóch latach prac i nakładów, Boeingowi i pozostałym gigantom jakoś nie udało się zapobiec porwaniu czterech sa­molotów Boeinga w ciągu jednego dnia, jednej godziny. Nie udało się ich zniszczyć albo przechwycić ich w drodze do sa­mobójczych celów, drodze trwającej 45, 60 i 80 minut.

Oczywiście, te zbrojenia obronne spotykały się ze zdecydo­wanym sprzeciwem Rosji. Ten finansowy bankrut nie mógł nawet marzyć o choćby szczątkowym sprostaniu tym wyzwa­niom. Została więc radykalnie naruszona światowa równo­waga strachu. Rozpoczął się nieograniczony, przy tym niekwestionowany przez „społeczność międzynarodową" marsz USA ku roli pierwszego żandarma świata.

Bush II, wraz ze swymi ministrami do spraw polityki za­granicznej i obrony - Colinem Powellem i Donaldem Rumsfeldem ruszyli pełną parą ku realizacji systemu NMD. Co więcej, rozpoczęli energiczne działania polityczne na rzecz wciągnię­cia do swego rydwanu sojuszników USA, w tym państw NATO. Rezultaty są takie, że w styczniu 2002 prominentnym liderom NATO przyszło wystękać, że NATO jest obecnie Pig­mejem w porównaniu z machiną wojenną USA.

Omawiając te zbrojenia USA, autor wspomnianego arty­kułu - Artur Rojek, publicysta „Głosu", od dawna reali­zującego czyjąś strategię opartą na „dokopywaniu" Rosji gdzie i kiedy się tylko daje, a usprawiedliwianiu wszystkiego co robią Stany Zjednoczone, stara się wykazać, że USA czynią to wszystko we własnej „obronie". Przeciwnicy kosmicznych zbrojeń USA wołali i wołają, że jest to rażące na­ruszenie równowagi sił i strachu. Publicysta „Głosu", nie mogąc już powoływać się na straszaka w postaci sowieckiego „Imperium Szatana", odkrywa kilka zastępczych „Imperiów Szatana".

Zapomina jednak dodać, że ten wyścig już trwa. Kilka pa­ństw azjatyckich rozbudowuje intensywnie swoją broń jądro­wa, rakietową oraz siły konwencjonalne. Wiele z nich to zaprzysiężeni wrogowie Zachodu. Rosja udziela im pomocy technologicznej oraz sprzedaje swoje uzbrojenie.

Publicysta „Głosu" mógł nie znać straszliwego „krwoto­ku", jakim było „wykradanie", a tak naprawdę to dobrowolne przekazywanie dziesiątków bezcennych nowinek militarnych Chinom, które pozwoliły temu przyszłemu „Imperium Szatana" dogonić USA w zbrojeniach strategicznych. Piszę o tym w osobnym rozdziale. Dostrzega jednak Pekin, ale w in­nym kontekście:

- Czy wobec tego zagrożenia Zachód ma pozostać bez­bronny, bo tak chce Moskwa i Pekin?

Te polemiczne uwagi wokół tez jednego artykułu jednego tygodnika nie zasługiwały by na tak jednoznaczną ripostę, gdyby nie odzwierciedlały niebezpiecznego trendu. Polega on na niekończącym się demonizowaniu Rosji posowieckiej przy jednoczesnym wychwalaniu wszystkiego co czynią Sta­ny Zjednoczone na rzecz budowy Nowego Imperium Szata­na, tym razem na półkuli północnej, przy współpracy wprzęgniętego w ich rydwan militarnego „Pigmeja" czyli NATO.

Do czasu 11 Września obowiązywał następujący argument usprawiedliwiający militarny ekspansjonizm USA: równowaga strachu to równowaga szans samozagłady. Czyniąc ze swojego obszaru i kosmosu twierdzę antyrakietową, USA odbierają ochotę ataku każdemu potencjalnemu agresorowi, ponieważ Ameryka obroni się przed atakiem, ale w odwecie zniszczy na­pastnika.

Tylko hipokryzja, tylko usłużne sprzyjanie jednej strate­gicznej opcji może sprawiać, że szanujący się analityk nie uwzględnia niebezpieczeństw wynikających z uzyskania mo­nopolu militarnego w skali światowej. Można założyć, że USA to mocarstwo święte, pacyfistyczne jak noworodek, czy­ste w intencjach dziś i za 10 lat, miłujące pokój światowy, nie łakome na surowce państw trzeciego świata. Ale tak nie jest, czego dowodem historia USA XX wieku. I nigdy nie było tak, aby jakieś mocarstwo nie miało takich pokus. Mocarstwo, mo­nopol siły, to brutalny imperializm od czasów przedchrystusowych po dzień dzisiejszy. Wielka władza przechodzi w pokusę jeszcze większej, dominacja na kontynencie przeradza się w chęć dominacji nad światem. Stany Zjednoczone są kolo­nią agresywnej, amoralnej elity syjonistycznych globalistów budujących Jeden Rząd Światowy. Muszą one posiadać swój przysłowiowy okręt flagowy. Swój główny taran. Swojego żan­darma świata. Tę rolę tarana spełnia USA.

Wyboru dokonali już u schyłku XIX wieku. Konsekwentnie realizowali ten program zbrodniczymi prowokacjami obliczo­nymi na wciągnięcie USA do dwóch kolejnych wojen global­nych.

Obecnie użyli tego taranu do wywołania trzeciej.

Kiedy upadł komunizm w sowieckiej, bolszewickiej wer­sji, należało natychmiast wyprodukować światowego wroga zastępczego. Wybór padł na terroryzm. Już w 1990 roku Henry Cooper - ówczesny szef Inicjatywy Obrony Strategicz­nej (Strategie Defense Initiative - SDI) przedstawił Bushowi I uzasadnienie potrzeby gwałtownej militaryzacji USA. Powołał się na Irak, Iran, Pakistan i Koreę Północną, jako państwa „nieobliczalne", zdolne do nuklearnych ataków terro­rystycznych. Wtedy nazwał je państwami „niestabilnymi". Te­raz są to „państwa zbójeckie", państwa „hultajskie". Raport Coopera natychmiast zyskał aprobatę i rozpoczął się wyścig zbrojeń. Był to jednak wyścig nieznany dotąd w historii, bo wyścig USA z... USA!

Minęło 12 lat od tego: Hannibal ante portas, a wciąż nie wiadomo, czy Irak i Iran posiadają broń atomową, a Pakistan, to jeden z wielu naziemnych satelitów USA, zaprzątnięty do­datkowo stałymi konfliktami z Indiami1.

Na szczęście pojawił się „terroryzm międzynarodowy" w wykonaniu samotnych fanatyków, niekiedy przez grupy ter­rorystów, a także „państw zbójeckich". Obowiązkowo islam­skich. Obowiązkowo fanatycznych.

Mamy więc nowego światowego wroga - terroryzm. Coś w rodzaju neo-komunizmu. Wróg to jednak wygodniejszy. Pra­wie niematerialny, hipotetyczny, niewidzialny. Można więc uderzać w dowolnym miejscu. Zawsze pod pretekstem wal­ki z terroryzmem. Realnym lub „potencjalnym".

Amerykańskie zapowiedzi kolejnej, już trzeciej terrory­stycznej inwazji na Irak pod pretekstem „walki z terrory­zmem" materializowały się już w lutym 2002 roku. Jak przewidywano, USA posłużą się irackimi Kurdami jako „dru­gim frontem"2. Północny Irak jest doskonałą bazą wypadową do takiej dywersji. Od czasu wojny w Zatoce Perskiej północne rejony Iraku znajdują się poza zasięgiem lotnictwa Iraku, kontrolowane przez lotnictwo brytyjskie i amerykańskie. Wa-

1. Z kolei Indiom funduje się krwawe rozruchy na tle religijnym, jak np. te z marca 2002.

2. W Anglii odbyła się w marcu 2002 potężna demonstracja przeciwko kolejnej inwazji na Irak.

szyngton próbował w lutym 2002 roku skonsolidować dwa rywalizujące ze sobą ugrupowania irackich Kurdów. Ich przy­wódców postawiono przed ekranami telewizji tureckiej. Wtedy trochę rozczarowali: obaj (Barzani i Dżalal) stwierdzali, że mają mały wpływ na sytuację w tym regionie. Ponadto nie ma pewności, czy następca Saddama okazałby się władcą lepszym dla Kurdów od obecnego dyktatora.

W marcu wiceprezydent Cheney udał się na Bliski Wschód. Zapowiadając tę wizytę już na początku lutego, „Los Angeles Times" ujawnił trzy alternatywne działania USA zmierzające do „rozmontowania" Iraku od wewnątrz. Były to opcje: siłowa (naloty bombowe lub desanty lądowe), dyplomatyczna z udziałem ONZ i jeszcze surowszą blokada ekonomiczną. Trzecia, to opcja polityczna - „przekonanie" państw ościennych do konieczności „presji" na Bagdad. Pro­blemem staje się jednak narastający opór i oburzenie opinii światowej przeciwko planom inwazji militarnej na Irak - trzeciej z kolei w ciągu kilkunastu lat. Wspomniane w przy­pisie demonstracje w Londynie z udziałem 10 000 osób (z pewnością liczba pomniejszona przez media) jest tego wystar­czającym dowodem i ostrzeżeniem. Narody nie mające głosu, bo pozbawione wpływu na koszer-media widzą gołym okiem, co się dzieje: dwa razy Irak, zniszczenie Jugosławii, teraz ponowne pogróżki pod adresem Iraku, Iranu, Korei komu­nistycznej, potężne manewry wojskowe na Bałtyku i północy Polski, lądowanie 600 komandosów USA na Filipinach, oczywiście tylko w ramach „doradztwa i pomocy" w zwalczaniu terroryzmu, całkowite podporządkowanie Pakistanu i pomimo rozbicia talibów okupacja Afganistanu, bombardowanie tamtejszych gór pod pretekstem „oczyszcza­nia terenu z niedobitków".

To wszystko dzieje się i działo pod dwoma uniwersalnymi pretekstami, stosowanymi pojedynczo lub razem: pod pretekstem walki w obronie praw człowieka, a obecnie na pierwsze miejsce wysunęła się „walka z terroryzmem".

Lewicujący Żyd, ale intelektualnie uczciwy wybitny języ­koznawca i publicysta polityczny - Noam Chomsky przed kilkunastu laty opublikował przenikliwe studium pt. Kontro­la nad mediami. Był to wybór z serii jego odczytów opubliko­wanych w „Open Magazine" we wrześniu 1991. Niemal w całości przedrukowałem je w mojej książce Bandytyzm NATO (RETRO, Lublin 1999) w przekładzie dr. Marka Mastalerza.

A co do tej „walki o prawa człowieka", po której, w wydaniu amerykańskim, zwykle nie pozostaje kamień na kamieniu, zacytuję jeden krótki fragment eseju Noama Chomsky'ego:

- Gdyby Stany Zjednoczone kierowały się tym stanowi­skiem, powinniśmy zbombardować Salwador, Gwatemalę, In­donezję, Damaszek, Tel Awiw, Capetown, Turcję, Waszyngton oraz cały rząd innych państw i miast.

Ciekawe, co teraz N. Chomsky myśli o tej „walce o prawa człowieka i „walce z terroryzmem", po doświadczeniach w Afganistanie.

MOSSAD WIE WSZYSTKO

Mossad, to izraelski wywiad przenikający cały świat z siłą promieni rentgenowskich. Penetruje amerykańską CIA i FBI, posiada swoich agentów na szczytach wywiadów i kontrwy­wiadów wszystkich państw liczących się w układzie global­nym, jest też posiadaczem wszystkich tajemnic (jeżeli takie jeszcze istnieją) wywiadu i kontrwywiadu Polski.

Mossad od swego zarania był największym, najbardziej bezlitosnym państwowym terrorystą bezpośrednim, a pośred­nio stale monitorującym i wspierającym terroryzm światowy.

Wszystkie śledztwa, wszystkie spekulacje dotyczące rzeczy­wistych zleceniodawców ataku na WTC i Pentagon, powinny zaczynać się od fundamentalnych pytań - dwóch z wielu, któ­re padły już wcześniej:

- Dlaczego w dniu ataku, w obydwu wieżach nie było Amerykanów żydowskiego pochodzenia, w liczbie (rzeko­mo) około 4000 osób? Nie był to dzień jakiegoś święta ży­dowskiego, a jednak Żydzi jak jeden, nie stawili się w pracy!

Dopóki świat nie otrzyma odpowiedzi na to pytanie, dopó­ty wszelkie dywagacje wokół sprawców ataku pozostaną jałowe.

Pytanie drugie, już tylko uzupełniające pytanie poprzednie:

- Dlaczego izraelska Agencja Bezpieczeństwa zabroniła premierowi Szaronowi przylotu do Nowego Jorku 11 wrze­śnia, gdzie miał wygłosić przygotowane przemówienie na fe­stiwalu kultury żydowskiej? Pisało o tym powstrzymaniu Szarona „nawet" izraelskie pismo „Yedot Ahranot".

I pytanie uzupełniające:

- Dlaczego na kilka dni przed atakiem Żydzi masowo wycofali swoje akcje linii lotniczych AA i UA z giełdy nowo­jorskiej?

W Stanach Zjednoczonych, których główne media są wyłącznie w rękach żydowskich, istnieją jeszcze pisma nieza­leżne od żydowskiego dyktatu finansowego i cenzury. Do ta­kich należy tygodnik „American Free Press", powstały w miejsce zlikwidowanego przez władze pismaSpotlight". Tenże „American Free Press" pisał l października 2001 roku:

- Wielkie media pośpiesznie oskarżyły Osamę Bin Ladena o terrorystyczne ataki na Nowy Jork i Waszyngton, ale prasa krajowa nie podaje, że przynajmniej 13 osobników z Izraela zostało zatrzymanych przez FBI, jako mocno podejrzanych o łączność z atakującymi. Zatrzymani Żydzi stanowią trzy od­rębne grupy.

Dalej dowiadujemy się, że aresztowani Żydzi z Izraela po­siadali mapę Nowego Jorku z zaznaczonymi pewnymi punkta­mi miasta. Jedna z grup filmowała z dachu żydowskiego budynku płonące wieże, okazując nieprzyzwoitą radość.

Pamiętamy z polskojęzycznej „Tel-Awizji" wielekroć powta­rzaną scenę na żywo, jak to rzekomo arabska ulica okazuje spontaniczną radość z powodu rozbicia wież nowojorskich. Ta scena obiegła cały medialny świat. Natomiast „American Free Press" stwierdzał, że ta scenka była nagrana przed atakiem, a przedstawiała grupę Żydów udających Arabów. To nie no­wość. Propaganda natowska masowo rozpowszechniała w okresie inwazji na Jugosławię fotografie o „zbrodniach Milosevicia", podczas gdy media niezależne wykazały, że przynajm­niej jedno z tych zdjęć pochodziło z rozruchów w Gruzji! Pismo „Spotlight", zanim zostało zamknięte przez władze, pisało:

- Nasi Czytelnicy wiedzą, że ujawnianie tych faktów nie­pokoi spiskowców. To ich niepokoi tak dalece, że robią wszystko, aby się nas pozbyć. Nie mogą znieść nawet istnienia jednego małego tygodnika - względnie małego, który nazy­wa rzeczy po imieniu, mimo że wielkie dzienniki, TV i magazyny posłusznie śpiewają na jedną nutę. I dalej:

- Wkrótce wszyscy przekonają się, że globaliści nie za­przestaną realizacji swojego chimerycznego planu, aby stworzyć nieludzki światowy kołchoz, jest zadaniem na­szym i Waszym, za wszelką cenę zbudować mur bezkom­promisowego oporu.

W ostatnich 20 latach Mossad dokonał tak przerażających zbrodni o podłożu terrorystycznym, że stały się one niedości­gnionymi przykładami terroryzmu państwowego. Odrębną zbrodnią w każdej z tych zbrodni państwowego żydowskiego terroryzmu było ukrywanie, fałszowanie dowodów, jakie do wywiadu innych państw napływały po każdej z tych zbrodni. Oto kilka przykładów.

Zacznijmy od pierwszego ataku terrorystycznego na World Trade Center, ten bowiem - z 11 Września był już drugim, o czym niewielu już pamięta. Wybuch materiału umieszczone­go w samochodzie zdemolował znaczny fragment jednej z wież, ale nie spowodował większych zniszczeń. Gazeta „The Village Voice" z 3 sierpnia 1993 roku jawnie oskarżyła Mos­sad o ten akt terroru. Z jakim skutkiem? Żadnym. Możliwe, że CIA i FBI wiedziały o tym już wcześniej: że wiedziały o wie­le więcej i dokładniej, ale nikt nigdy nie dowiedział się, jaki był zakres tej wiedzy, jak ona weryfikowała wskazania na Mossad, skąd „The Village Voice" posiadało tę wiedzę o Mossadzie jako sprawcy aktu terroru państwa Izrael.

Sięgnijmy głębiej w czasie. Oto akcja Izraela pod kryptoni­mem „Lavon Affair". Jej celem było kompromitowanie Egiptu w oczach Zachodu. Autor streszczenia raportu oficerów ame­rykańskich pisał:

- W 1954 roku Izrael dokonał kilku ataków terrorystycz­nych na Anglików (! - H.P). Przedtem uprzednio Żydzi zmontowali koronkową dywersję propagandową obciążającą za te ataki świat muzułmański, a dokładnie muzułmańskie ugrupo­wanie pod nazwą „Muslim Brohterhood". Wybór tej organiza­cji do oskarżenia za zamachy na Anglików wynikał z faktu, że organizacja znajdowała się w opozycji do rządu Abdul-Nassera.

Tę bandycką robotę Izraela ujawniono dzięki przechwyce­niu treści rozmowy nadanej przez tajną łączność pułkownika Benjamina Givli - szefa izraelskiego wywiadu. W rozmowie tej Givli wyłożył cele tej fali ataków terrorystycznych na Angli­ków:

- Naszym celem jest zniszczyć zaufanie Zachodu do ist­niejącego reżimu w Egipcie. Nasze tajne działanie powinno spowodować aresztowania, demonstracje oraz okazywanie chęci zemsty. Mamy to robić tak, aby winowajców upatry­wano wszędzie indziej, z wyjątkiem Izraela. Cel naszego działania jest taki, aby Zachód przestał udzielać Egiptowi pomocy ekonomicznej i militarnej.

Sierpień 1982: od bomby podłożonej w Goldenbergs Deli w Paryżu zginęło sześć osób, a 22 zostały ciężko ranne. Za ten akt terroru media natychmiast oskarżyły rzekomych „ekstre­mistów" z organizacji „Direct Action", której liderem był nie­zwykle popularny Jean Marc Rouilan, działający w państwach basenu Morza Śródziemnego. Nosił pseudonim „Sebas".

Tymczasem wywiad francuski oraz CIA donosiły wcześniej o licznych kontaktach „Sebasa" z izraelskim Mossadem. Nie­stety, raporty wywiadu francuskiego i amerykańskiego były starannie cenzurowane - pomijano powiązania tego terrorysty z Mossadem. Wtedy, po zamachu - tylko algierski serwis in­formacyjny otwarcie oskarżył Mossad o akty terroru.

- Doszło do tego - pisał Henryk Wesołowski w chicagow­skiej „Panoramie" - że kilku oficerów francuskich z krajo­wego urzędu bezpieczeństwa zrezygnowało ze swych stanowisk na znak protestu przeciwko przywilejom Mossadu we Francji, gdzie władze trzymały w tajemnicy przestęp­stwa Mossadu. Wiadomo, że rząd francuski był wtedy pod kontrolą masonerii, a masoneria była i jest bezwolnym narzędziem syjonistów.

Czytelnicy polscy z pewnością pamiętają słynne „podpale­nie" synagogi w Warszawie w 2000 roku, Aj-waj! Jaki to był rejwach na cały świat! Antysemityzm! Neofaszyzm!

Popatrzmy, jak to było z synagogą w Paryżu, dokładnie 20 lat przedtem.

Oto 3 października 1980 roku potężny wybuch zdemolo­wał synagogę przy ulicy Copernicus w Paryżu. Synagoga była pusta. Na zewnątrz zginęło czterech przygodnych przechod­niów, dziewięciu zostało rannych. O tym ataku Żydów na świątynię żydowską przypominają wojskowi oficerowie amerykańscy, którzy po ataku z 11 września opracowali liczący 768 stronic raport o terrorze izraelskich służb spe­cjalnych, całkowicie ignorowanym przez wywiady i kontrwy­wiady USA i państw Europy Zachodniej. Raport omówił wspomniany tygodnik „American Free Press" z l października 2001 roku. Autorem artykułu omawiającego w skrócie ten ra­port był Michael Piper. We wstępie pisze:

- Czasami ktoś najbardziej podejrzany jako główny sprawca, w rzeczywistości jest fałszywą flagą, czyli jest na usługach kogoś innego.

Odnośnie zdemolowania wspomnianej synagogi w Paryżu, Michael Piper pisał na podstawie tego raportu, że na fali roz­szalałej światowej wrzawy wokół tego zamachu, jednym głosem oskarżającej o jego sprawstwo „antysemitów", a ściślej „prawe skrzydło ekstremistów" - wywiad francuski zajął się tą sprawą i ustalił, że ekstremiści nie mają nic wspólnego z tym zamachem, a wiele poszlak wskazywało na Mossad jako na sprawcę.

Zatem omówmy szerzej ustalenia zawarte w raporcie woj­skowych oficerów USA. Po informacjach o rzeczywistych spra­wcach podłożenia bomby przy ulicy Goldenbergs w Paryżu i wysadzeniu synagogi przy ulicy Copernicus, raport przypo­mina zniszczenie fabryki CNIM w pobliżu Tulonu w południowej Francji. Stało się to 6 kwietnia 1971 roku. Nie była to jakaś tuzinkowa fabryka - tam właśnie francuskie fir­my budowały nuklearny reaktor dla Iranu!

W związku z tym wybuchem czytamy w raporcie:

- Po wysadzeniu fabryki Mossad uruchomił przygotowa­ne anonimowe telefony do policji sugerujące, że sabotażu dokonała grupa konserwatystów walczących o zachowanie naturalnego środowiska.

Tymczasem wywiad francuski ustalił, że do tej tajemniczej a groźnej grupy konserwatystów należą najbardziej pokojowi i nieszkodliwi ludzie na świecie.

Kolejny fakt:

- 28 czerwca 1978 roku agenci żydowscy podłożyli bombę pod samochodem osobowym w Paryżu. Zginął w nim Mohammed Boudia - organizator pomocy dla Organizacji Wyzwolenia Palestyny. I znów ten sam trik: natychmiast po zamachu po­licja otrzymała anonimowy telefon, że Boudia był wmiesza­ny w handel narkotykami i został zabity przez mafię z Korsyki. Gruntowne dochodzenie przez wywiad francuski wykazało, że Mossad był odpowiedzialny za to terrorystycz­ne zabójstwo.

Albo przykład wyjątkowo odrażający:

- W październiku 1976 roku ta sam jednostka Mossadu porwała dwoje niemieckich studentów - Bridgette Schulz i Thomasa Reutera - z hotelu w Paryżu. Anonimowy telefon doniósł, że porwania dokonała neofaszystowska formacja z Bawarii. Natomiast wywiad francuski ustalił, że porwana przez Mossad para została potajemnie przewieziona do Izra­ela. Tam przy użyciu narkotyków i tortur wymuszono na nich „przyznanie się" do współpracy na rzecz PLO (Organizacji Wyzwolenia Palestyny - H.P.), następnie anonimowo osadzo­no ich w ciężkim więzieniu politycznym.

Raport oficerów armii amerykańskiej skłonił redakcję „American Free Press" do przypomnienia terrorysty Abu Nidala.

- Zanim Osama Bin Laden został ulubionym terrorystą mediów, tytuł ten posiadał Abu Nidal. Ale w 1992 roku znany brytyjski dziennikarz Patryk Seale, jeden z nielicznych specja­listów od spraw Bliskiego Wschodu, wydał rewelacyjną książkę Abu Nidal: a Gunfor Hile. W książce tej autor podaje szereg udokumentowanych faktów świadczących, że Nidal był w rzeczywistości narzędziem w rękach izraelskiego wywiadu. Obecnie Walid Jumblatt, przywódca libańskich Druzów mówi podobnie, że Osama Bin Laden jest amerykańskim agentem.

Tygodnik dodaje, że Jumblatt nie jest pierwszym, który sta­wia pytanie, dla kogo naprawdę pracuje Bin Laden.

Wielce pouczające są powiązania Bin Ladena z rodziną Bushów i terrorystycznymi komórkami wywiadu i kontrwy­wiadu brytyjskiego - o czym w innym miejscu.

Równie sławne były kamuflaże związane z libijskim przy­wódcą Muammarem Kadafim. Michael Piper w dalszych frag­mentach swej publikacji pisał:

- Jedną z najbardziej oburzających operacji Izraela była prowokacja zmierzająca do zdyskredytowania przywódcy libij­skiego Muammara Kadafiego, W pierwszych miesiącach rządów prezydenta Ronalda Reagana, media w USA zaczęły szerzyć propagandę, że libijska grupa terrorystyczna („Libyan hit squad") znajduje się na terenie Stanów Zjednoczonych, aby zamordować prezydenta. To strasznie wzburzyło opinię Amerykanów, nastawiając ich przeciwko Libii,

Potem nawet „Washington Post" przyznał, że ta afera była kłamstwem i prowokacją Mossadu. Izrael jak zwykle chciał się posłużyć Ameryką, aby rozprawić się z jednym ze swoich naj­bardziej radykalnych wrogów. Jaki był skutek tej prowokacji? „Podpuszczony" prezydent Reagan kazał zbombardować pałac libijskiego przywódcy. Zginęli niewinni ludzie, w tym osoby z najbliższej rodziny Kadafiego, ale on sam ocalał. W czasie ataku przebywał gdzieś na pustyni.

Wspomniany raport grupy amerykańskich oficerów woj­skowych ujrzał światło dzienne po raz pierwszy wcale nie za sprawą cytowanego pisma „American Free Press", które opu­blikowało go l października 2001 roku. Omówienie tego ra­portu zamieścił „The Washington Times" już 10 września 2001 - a więc w przeddzień zburzenia WTC!! Redakcja „The Washington Times", po zapoznaniu się z tym szokującym do­kumentem obnażającym zbrodniczy a bezkarny terroryzm pa­ństwa Izrael, w komentarzu redakcyjnym stwierdzała:

- Dokument ten otwiera oczy - kim jest Izrael, uważany za najbliższego przyjaciela Ameryki.

Oczy Amerykanów otworzyły się szeroko, wręcz wyszły im z orbit, kiedy nazajutrz spoglądali na piekło szalejące nad miejscem, gdzie jeszcze przed godziną pyszniły się dwa cuda techniki budowlanej, czyli wieże WTC. Jak już wiemy, grupa Żydów szalała z radości przypatrując się temu piekłu z dachu innego wieżowca, natomiast kilka godzin później znany prożydowski analityk, Żyd George Friedman na swojej stronie internetowej napisał równie bezczelnie, jak i prawdziwie:

- Dziś wielkim zwycięzcą jest państwo Izrael, niezale­żnie od tego, czy to zamierzył, czy nie. Nie ulega wątpliwo­ści, że przywództwo Izraela poczuło ulgę (relief) w obliczu terrorystycznego ataku na Amerykę.

Dodał też, że skutkiem tego ataku staną się dobrodziejstwa [benefits], jakie będzie zbierał Izrael.

Obowiązkiem każdego policjanta, analityka, publicysty, a zwłaszcza polityka, jest - zanim zacznie ustalać sprawcę przestępstwa czy innego wydarzenia - wyodrębnienie potencjalnych „beneficjentów" takiego zdarzenie. Inaczej mówiąc: kto mógł czerpać korzyści z takiego zdarzenia?

W sprawie zagłady WTC i demolki części Pentagonu - od­powiedzi jasnej, jawnej i niepodważalnej udzielił Ameryka­nom i całemu myślącemu światu - tenże cytowany wpływowy analityk żydowski - George Friedman: Dziś wiel­kim zwycięzcą jest państwo Izrael...

Owe żydowskie „benefitsy" to wciągnięcie świata gojów Ameryki i Europy do krucjaty przeciwko światu arabskiego islamu.

Z profetyczną przenikliwością zapowiedział taki obrót sprawy amerykański komandor Willy Guy Carr w swojej książce opublikowanej już w 1955 roku: Pionki w grze [Pawns in game]. Czterdzieści sześć lat przed atakiem na WTC, Willy Guy Carr tak pisał o trzeciej wojnie globalnej, zaledwie dziesięć lat po zakończeniu drugiej:

- Trzecia wojna światowa zostanie rozpoczęta przy uży­ciu konfliktu, jaki rozniecą Iluminaci1 pomiędzy „politycz­nymi syjonistami" i liderami świata muzułmańskiego. Wojna będzie kierowana w taki sposób, że islam (świat arabski włączając mahometanizm) i polityczny syjonizm (włączając państwo Izrael), zniszczą się nawzajem.

Zapamiętajmy tę „przepowiednię" na długo, ale od tej ge­nialnie trafnej przepowiedni przejdźmy do faktów. Do „AMDOCS".

Czym jest AMDOCS? Mówiąc najkrócej, są to oczy i uszy całego świata żydowskiego: żydowskiej światowej diaspory i jej ojczyzny - Izraela. A jeszcze dokładniej - jego Mossadu.

1. Iluminaci - tajne stowarzyszenie założone przez niemieckiego Żyda Adama Weishaupta w 1776 roku, ojca komunizmu. Iluminaci podporządkowali sobie ówczesne loże masońskie całej Europy. Ich dziełem była rewolucja francuska, wojny i powstania całego XIX wieku, włącznie z polskimi powstaniami. Szerzej o Iluminatach piszę w książce Bestie końca czasu.

Pod koniec grudnia 2001 roku amerykańska sieć telewizyj­na „Fox" emitowała trzy odcinki programu dokumentalnego, w których przedstawiono porażającą skalę izraelskich penetra­cji wywiadowczych w wielu amerykańskich i kanadyjskich fir­mach telekomunikacyjnych. Samo przeforsowanie na ekrany telewizorów tego programu było wielkim sukcesem tej stacji. Film był wcześniej blokowany przez potężne żydowskie lobby polityczne i finansowe, ale przede wszystkim przez Żydowski Instytut Bezpieczeństwa Narodowego (Jewish Institute for National Security) - ten sam, który zakazał premierowi Izra­ela przylotu do Nowego Jorku w dniu 11 września 2001 roku na od dawna przygotowany przegląd kultury żydowskiej. Tenże „Instytut" jest mózgiem i centrum wywiadu izraelskiego w USA. W programie przedstawiono bezkarne działania firmy AMDOCS - potężnej agencji służącej do wywiadowczej pe­netracji wszystkich na świecie rozmów telefonicznych.

AMDOCS powstało w 1983 roku na angielskiej wyspie Guernsey, a więc poza jurysdykcją amerykańską. To firma izraelska. W ciągu niemal 20 lat istnienia AMDOCS urosło do rangi najbardziej technicznie zaawansowanych światowych firm. Zatrudnia 9000 pracowników. Charakterystyczne, że pracuje w niej wielu emerytowanych oficerów Pentagonu oraz Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych.

Specjalnością AMDOCS jest prowadzenie tzw. Billing Sys­tem: ewidencji wszystkich rozmów telefonicznych w sieci zarówno lądowej jak i satelitarnej, co oznacza także świa­tową sieć telefonów komórkowych.

Co to praktycznie oznacza? Oznacza nieograniczoną mo­żliwość prowadzenia permanentnego podsłuchu wszystkich rozmów na świecie. Dzwonimy z USA do innych krajów - komputery AMDOCS połączone z sieciami wszystkich dużych firm telefonicznych - rejestrują dane dotyczące naszego telefo­nu jako inicjatora rozmowy. Rejestrują numer odbiorcy, czas trwania rozmowy, a także umożliwiają prosty podsłuch takich rozmów. Rejestrują wszystko, co potem pojawia się na na­szych rachunkach telefonicznych!

Sedno tego światowego ucha i oka służb żydowskich tkwi w tym, że AMDOCS posiada monopolistyczną licencję na taką działalność. Prowadzi ewidencję 27 komunikacyjnych firm amerykańskich1, a w skali świata - 150 największych firm telekomunikacyjnych!

Wymieńmy największe powszechnie znane giganty:

- Deutsche Telecom

- AT&T

- Bell

- Quest

- Verizon

- 28 firm europejskich

- Vodafone

- Mannesmann

I nadal prężnie pączkuje. W styczniu 2002 roku AMDOCS podpisał umowę z firmą Telefonica de España. Obejmuje ona 90 procent rynku hiszpańskiego. W ubiegłym roku AMDOCS wszedł w kontrakt z japońską NEC Corporation; z angielską BT Group; z argentyńską Telecom Argentina; z duńską Tele Denmark.

Oznacza to, że AMDOCS „obsługuje" wszystkie najwięk­sze światowe firmy telekomunikacyjne - oraz to i przede wszystkim to, że gromadzi i posiada w swoich komputerach telekomunikacyjne rozmowy dowolnie wybranych obywateli Stanów Zjednoczonych, Kanady oraz wszystkich krajów europejskich.

1. Zob.: „Nasz Dziennik" 23 stycznia 2002.

Oznacza to również, że Izrael dysponuje niewyobrażalnymi możliwościami telekomunikacyjnej penetracji wszystkich roz­winiętych krajów świata.

AMDOCS specjalizuje się w kompleksowym nadzorze in­formacji telekomunikacyjnych wewnątrz korporacji telekomu­nikacyjnych. Stałymi partnerami AMDOCS są takie giganty jak IBM, Compaq, Sun, Microsoft, Oracle, Ericsson.

Na całym globie działa obecnie 7300 systemów AMDOCS. Ich dane albo znajdują się w komputerach AMDOCS, albo pracownicy AMDOCS mogą w nie „wejść" w każdej chwili i w każdym zakresie.

Najważniejsze instytucje rządowe w USA, w tym zwłasz­cza militarne, posiadają jednak własne sieci telefoniczne. Ich suwerenność jest wszakże iluzoryczna. Nikt nie wie, w jakim stopniu są one nielegalnie penetrowane przez AMDOCS. Je­den przynajmniej skandal wypłynął na wierzch tego bagna. W 1997 roku FBI wpadło na trop stałego podsłuchu czterech linii telefonicznych Białego Domu. Dochodzenie wykazało, że w firmie dokonującej przebudowy sieci telefonicznej Białego Domu byli zatrudnieni pracownicy AMDOCS. Był to absolut­ny skandal, który powinien był zakończyć się konsekwencjami gospodarczymi, politycznymi i innymi! Słynne Watergate Nixona było na tym tle niewinną zabawą w podchody i podsłuchy. Niestety, tylko kilka gazet miało odwagę umieścić informacje w sprawie tego AMDOCS-gate. Tę szokującą aferę szpiegowską zatuszowano szybciej niż się pojawiła. Była bo­wiem zbyt „radioaktywna". Co to znaczy: „radioaktywna"? Ta przenośnia w żargonie mediów amerykańskich oznacza te­maty „niezdrowe" dla wścibskich redakcji, tematy właśnie „radioaktywne". Chcesz przetrwać jako właściciel gazety, to nie czepiaj się tematów „radioaktywnych". W przeciwnym ra­zie od pewnego dnia przestaniesz otrzymywać wpływy z ogłoszeń. To zaś oznacza finansową zagładę tytułu.

AMDOCS coraz aktywniej interesuje się Europą posowiecką. W grudniu 2001 roku informowano o podpisaniu umowy czeskiej Czech Telecom z AMDOCS-em. Mamy „jak w banku", że nadchodzi kolej na „polskie" firmy telekomuni­kacyjne.

Tak oto do zamierzchłej przeszłości przejdą tajemnicze, wydzielone a nikomu niedostępne pomieszczenia w wojewódz­kich urzędach pocztowych, w których nasza „poczciwa" Służba Bezpieczeństwa podsłuchiwała rozmowy telefoniczne podejrzanych Kowalskich, a w jeszcze innych otwierała ich li­sty.

O tym, że Mossad wie wszystko, a nawet tam gdzie wie wszystko stara się wiedzieć jeszcze więcej, świadczy kolejna wielka afera szpiegowska w wydaniu żydo-amerykańskim, ujawniona 6 marca 2002 przez specjalistyczne pismo francu­skie „Intelligence Online". W ślad za tym pismem, roztrąbiły tę aferę agencje prasowe, w tym „polska" PAP(-ka).

Amerykańskie Ministerstwo Sprawiedliwości zlikwidowało potężną siatkę szpiegowską izraelskiego Mossadu, która prze­niknęła do newralgicznych instytucji rządowych i tajnych, w tym wojskowych. Aresztowano około 120 izraelskich szpie­gów. Tak potężne, jednorazowe, jednoczesne personalne ude­rzenie w siatkę szpiegowską obcego państwa nie zdarzało się nawet za czasów Zimnej Wojny w stosunkach USA - ZSRR.

Siatkę tworzyło około 20 komórek. W każdej znajdowało się od czterech do ośmiu agentów.

- Osoby zamieszane mają między 22. a 30 lat - pisało „In­telligence Oniine" - odbyły ostatnio służbę wojskową w jedno­stce wywiadowczej (armii izraelskiej) Cahal i przedstawiają się jako studenci sztuk pięknych.

Pomyliwszy sztuki piękne z piękną sztuką szpiegowania mocarstwa, które „żywi i broni" ich macierzystą ojczyznę, młodzi szpiedzy armii izraelskiej zabrali się do spenetrowania systemu Ministerstwa Sprawiedliwości i Ministerstwa Obro­ny.

Dobierali się do tych dwóch kluczowych ministerstw po­przez organ do walki z narkotykami - Drug Enforcement Administration (DEA). Dobrze wybrali, bowiem tenże Drug Enforcement Administration miał dostęp do kartotek innych ministerstw, w tym Ministerstwa Skarbu. No, byliby to marni szpiedzy izraelscy, gdyby w polu swego zainteresowania nie umieścili bastionu amerykańskiego Złotego Cielca, czyli Mi­nisterstwa Skarbu.

Niektórzy z agentów izraelskich mieli swoje bazy w tych samych miastach amerykańskich, w których przebywali islamiści zamieszani w ataki 11 Września - powiedział agencji AFP redaktor naczelny „Intelligence Online" - Gulianne Dasque.

Pod adresem http://www.majority.com dea/DEA Report redactedxx.pdf, znajduje się o wiele więcej szczegółów do­tyczących izraelskich „studentów sztuki". Zawiera je 60-stronicowy dokument DEA (Drug Enforcement Agency) - odpowiednika FBI do śledzenia handlarzy narkotykami. Jako dodatkową ciekawostkę warto podać, że dokumentu tego nie można ściągnąć do pamięci własnego komputera, ani oczywiś­cie niczego w nim zmienić! Dokument podaje imiona i nazwi­ska kilkudziesięciu izraelskich agentów, tych „studentów sztuki" podejrzanych nie tylko o działalność szpiegowską, lecz również o handel narkotykami. Niektórzy z nich posiadali fałszywe paszporty (m.in. argentyńskie). Szpiegowali lub sta­rali się szpiegować ważnych funkcjonariuszy i agentów FBI i tejże DEA. Stosowali m.in. metodę domokrążców, handlarzy obrazami (okaże się, że bardzo lichymi, pochodzącymi z Chin). Odwiedzali w tym celu domy i biura agentów FBI i DEA oraz biura i domy sędziów i innych urzędników państwo­wych. Pytani o telefony i adresy, odmawiali ich podania. Kiedy ktoś starał się ich wyrzucić z domu, stawali się kłótliwi i napastliwi, toteż bywały przypadki wzywania policji. Niektórzy z nich mieszkali tuż obok późniejszych „porywaczy" samolo­tów z 11 Września na 3389 Sheridan w Hollywood na Flory­dzie - czyli tuż przy 4220 Sheridan. Sześciu z tych miłośników sztuki posiadało telefony komórkowe kupione dla nich przez wicekonsula Izraela w USA. W telefonach tych znajdowały się urządzenia szyfrujące, bardzo trudne do podsłuchania. Byli to spece służb specjalnych Izraela, wśród nich ochroniarz dowódcy armii Izraela oraz syn izraelskiego generała. Podsłuchiwanie mieli ułatwione choćby dlatego, że ta sama DEA zakupiła w 1997 roku od firm izraelskich sprzęt do podsłuchu telefonicznego za 25 milionów dolarów - jak po­daje cytowany „Intelligence Online". Podobnie nic dziwnego, że firma Converse Infosys, instalująca systemy podsłuchowe do wszystkich systemów telefonicznych USA, spowodowała „wycieki" informacji w kilku aferach szpiegowskich i handlu narkotykami. W 1999 roku angielski dziennikarz Gordon Thomas w Sekretach Mossadu pisał, że wywiad izraelski na­grał 30 godzin gruchania Clintona z Żydówką Levinsky. W tych nagraniach Clinton skarżył się do swej „oralnej" nałożnicy, że ktoś stale podsłuchuje jego rozmowy.

W kontekście 11 Września ważniejsza od gruchania Clintona jest informacja, że izraelska firma ODIGO, spe­cjalizująca się w systemach natychmiastowego zawiadamia­nia, została zawiadomiona o mającym nastąpić uderzeniu w wieże WTC na dwie godziny przed atakiem! Kwatera ODIGO znajduje się w odległości zaledwie dwóch przecznic od WTC.

Najważniejsza żydowska gazeta w USA - „Forward" po­twierdziła, że według byłego wyższego funkcjonariusza wywia­du amerykańskiego, Izraelczycy śledzili Arabów w USA, a pięciu pracowników firmy Urban Moving System z Weehawken z New Jersey, pracowało dla Mossadu, a cała ta „firma" była tylko parawanem.

Naturalnie, nie ma najmniejszej wątpliwości, że aferom tym i późniejszym ukręcono łeb na samym początku. Wystar­czy tylko przypomnieć, jak sprawnie „wyciszono" mord na dziesiątkach marynarzy „Liberty", o czym piszę w rozdziale Zawsze bezkarni. Podobnie, jak nie było kłótni w rodzinie po masakrze World Trade Center, o której przygotowaniu dosko­nale wiedział wywiad izraelski. Tym bardziej, że wiedziały o tym CIA i FBI, czyli kłótni w syjonistycznej rodzince nie było, nie ma i nie będzie o takie drobiazgi, jak pomylenie sztuk pięknych ze sztuką szpiegowania.

AKCJE TERRORYSTYCZNE

CZY AKCJE PARTYZANCKIE

Świat jak nigdy dotąd podzielił się na potwornie

silnych i potwornie słabych w tym samym stopniu,

jak na potwornie bogatych i potwornie biednych

(Autor)

Pomiędzy „akcjami terrorystycznymi" a uderzeniami z za­skoczenia siłami nieporównanie słabszymi niż siły atakowane­go Goliata, istnieje niewielka różnica. Tymi siłami nieporównanie słabszymi cechują się wszelkie akcje party­zanckie. W słownikach wyrazów obcych znajdziemy źródłosłów - w języku francuskim partisan to ochotnik od­działów nieregularnych walczących na tyłach wroga. W daw­niejszym znaczeniu był to żołnierz oddziałów podjazdowych, uczestnik wojny podjazdowej.

Kandydata na terrorystę i kandydata na partyzanta cechuje dobrowolność wyboru. To ochotnicy. Nikt ich nie wyznacza na terrorystów ani na partyzantów. Uderzają wykorzystując je­dyny dostępny im element szansy - zaskoczenie: czas i miejsce ataku, nieznane potężnemu przeciwnikowi.

Podkreślmy: zaskoczenie, wybór czasu i miejsca ataku. To jedyna ich szansa, jedyna siła.

W przypadku terrorysty-samobójcy, mamy do czynienia ze świadomą ofiarą życia. I znów - ofiarą dobrowolną. Terrorysta czyniący z siebie żywy pocisk wie, że nie powróci z akcji, jak nie wracali japońscy „kamikaze".

Poświęcić życie dla wolności ojczyzny i swoich bliskich, to kod genetyczny ludzkich zachowań od czasów Sparty. W niemałe zakłopotanie musiała by wprawić współczesnych obłud­ników taka oto myśl G. Hegla, zawarta w jego Fenomenologii ducha. Francis Fukuyama uczynił tę myśl mottem jednego z rozdziałów swojej książki Koniec historii1 z 1992 roku:

- tylko dzięki narażeniu własnego życia można osiągnąć wolność.

Terrorysta i partyzant atakują zawsze dwa cele. Jeden - to cel konkretny wybrany, materialny. Cel drugi, to psychika wrogiej mu zbiorowości. Kreują psychozę strachu, permanent­nego zagrożenia wszystkich bez wyjątku.

Jedyna różnica w metodach walki pomiędzy terrorystą a partyzantem, w przeszłości często całkiem się zacierająca, to atakowanie przez terrorystów ludzi lub obiektów przypadko­wych w odniesieniu do ataków „terrorystycznych", a ludzi i obiektów jednak wybranych przez partyzantów.

Ta różnica przenosi się w sferę etyki, moralności. Ale tu czai się złowieszcza maksyma: cel uświęca środki!

Po zniszczeniu WTC media natychmiast ukuły pojęcie atomu dla ubogich w odniesieniu do ataków terrorystycznych w ogóle, a broni chemicznej i biologicznej w szczególności. Z kolei w Chinach długo przed 11 Września posługiwano się pojęciami wojny asymetrycznej, na oznaczenie wojny przysłowiowego Dawida z Goliatem; wojny prowadzonej me­todami terrorystycznymi.

To zastąpienie walki partyzanckiej akcjami o charakterze terrorystycznym, jest nieuchronnym wytworem epoki i global­nego układu sił. Świat jak nigdy dotąd podzielił się na po­twornie silnych i potwornie słabych w tym samym stopniu, jak na potwornie bogatych i potwornie biednych. Słabi walczą o chleb i przetrwanie jako kamikaze, bo jako tradycyjni partyzanci stają się niemal takimi samymi „kamikaze", jak

l. Ta maksyma Hegla jest wypisana w kodzie genetycznym Palestyń­czyków. Nie muszą czytać Hegla i Fukuyamy.

terroryści-samobójcy. Ponurym przykładem jest walka Palesty­ńczyków z państwowym terroryzmem Izraela. Palestyńczycy walczą na proce, a państwo Izrael rzuca przeciwko nim najno­wocześniejszą broń dostarczaną Izraelowi z USA lub z innych państw - niemal zawsze za dolary USA. Palestyńczyków nie organizuje do walki na proce rząd Autonomii Palestyńskiej, natomiast masakruje ich państwo Izrael - jest to więc terror państwowy.

Sam wybór wież WTC jako obiektów ataku terrorystyczne­go stawia zleceniodawców tej zbrodni w podejrzanym świetle, bowiem ciągle ich tak naprawdę nie znamy. Ideą każdego ata­ku terrorystycznego z użyciem człowieka lub grupy ludzi-samobójców, jest przecież zadanie wrogowi strat maksymalnie dużych, niepowetowanych, przerażających, rzucających na ko­lana. Gdyby tamci zleceniodawcy tego ataku tak naprawdę chcieli rzucić Amerykę na kolana, z całą pewnością by wybrali jedną lub kilka ze 111 amerykańskich elektrowni. A przede wszystkim natychmiast by się przyznali do sprawstwa.

Wybór tych wież, a nie np. elektrowni atomowych, to jed­na z hipotez przemawiających za tym, że islamscy terroryści byli tylko narzędziami w czyichś rękach. Te ręce są na razie nieznane lub - prawie nieznane...

Ten atak jednak wystarczył do uprzytomnienia światowe­mu Goliatowi i jego władzom, że tak naprawdę, jest bezsilny w walce z tak zdeterminowanym przeciwnikiem. W związku z tym, że do ataku użyto porwanych samolotów, linie lotnicze i cały aparat wojskowo-policyjno-wywiadowczy wielkiego mocarza został rzucony do ochrony lotnisk i sprawdzania pasaże­rów. To czysta iluzja, bo po pierwsze nie można stale żyć w atmosferze oblężenia i z czasem te sita zostaną rozrzedzone. Ale nawet przy takim monstrualnym ich zagęszczeniu, doszło do kolejnych kompromitacji systemów ochrony. Oto przykłady:

- Dziennikarz pewnej gazety brytyjskiej wniósł na pokład samolotu lecącego do USA, przechodząc bez przeszkód przez owe sita - trzy groźne narzędzia, bezpośrednio potem pokaza­ne w telewizji w tym i „polskiej": nóż - po złożeniu do złudze­nia przypominający kasetę magnetofonową, jeszcze inny nóż oraz sztylet udający długopis!

- Pewien Arab odleciał z ładunkiem wybuchowym wmon­towanym w specjalnie uszyty but i w trakcie lotu usiłował go zdetonować, podpalając lont wystający z buta. Był to Richard Reid, który 22 grudnia 2001 roku na pokładzie American Airlines dość prymitywnie podpalał lont na oczach innych pasa­żerów. Pół roku wcześniej przebywał w Izraelu, ale wydał się agentom Mossadu podejrzany i został stamtąd wydalony. Podobno, aresztowani w grudniu terroryści Al-Quedy rozpoznali go na fotografii jako uczestnika ich szkoleń w Afganistanie, ale do tych szczegółów należy podejść z najwyższym sceptycy­zmem, jak zawsze tam i wtedy, kiedy to „wciska" nam Mossad.

- I wreszcie zdarzenie z 6 stycznia 2002 roku: piętnastola­tek wsiadł i wystartował bez żadnych przeszkód i bez niczyjej zgody szkoleniową awionetką i samobójczo uderzył w wieżo­wiec na Florydzie. Oczywiście zginął na miejscu. W jego ubra­niu znaleziono list pożegnalny, w którym deklarował się jako fanatyczny zwolennik Osamy Bin Ladena. Mediom ameryka­ńskim pozostał jedynie smętny komentarz:

- To przerażające! Kiedy nawet stewardessom sprawdza się zawartość torebek i pantofli, ten chłopak wsiadł do awionetki bez niczyjej wiedzy i zgody, przeleciał wiele kilometrów i rąbnął w wieżowiec!

Miał prekursora: kilkanaście lat przedtem młody Niemiec przeleciał awionetką setki kilometrów i wylądował na Placu Czerwonym w Moskwie, kompromitując jedną z najlepszych na świecie obron przeciwlotniczych! A co by było - popuśćmy wodze fantazji - gdyby zrzucił na Mauzoleum towarzysza Lenina bombkę o wadze... no właśnie - o jakiej wadze?

Powróćmy jednak do głównej myśli tego rozdziału - do wy­boru wież WTC i Pentagonu jako celów ataku. Nie były to ata­ki mające dotkliwie „uszkodzić" czy „zniszczyć" Amerykę. Były to ataki o charakterze symbolicznym. Kimkolwiek są ci, którzy rzekomo posadzili kilkunastu Arabów za sterami samo­lotów, to chcieli zadać Ameryce cios tylko symboliczny, a nie militarny, nie ekonomiczny czy jaki tam jeszcze. I właśnie WTC, a także Pentagon, wręcz idealnie mieściły się w tej sym­bolice - były symbolami butnej Ameryki i nie tylko upokorze­nie tej buty było celem takiego a nie innego wyboru. Wieże, to centrum Światowej Lichwy, świątynie Złotego Cielca - które­go dwa potężne pomniki w postaci byków - przecież od lat pysznią się na dwóch placach Nowego Jorku.

Były to synonimy tryumfu zarazem techniki jak i świato­wej lichwy. Natomiast Pentagon jest zbudowany na planie pentagramu - pięcioramiennej gwiazdy żydowskiej - w której wedle gnozy i kabały, mieści się mistyczna przestrzeń umożli­wiająca kontakt z Szatanem, Lucyferem-Bafometem.

I ten właśnie wybór dobrze ukierunkował spekulacje na te­mat rzekomych sprawców - był to rzekomo atak fanatycznego islamizmu na światowego Szatana, jakim jest USA - od 11 Września światowy wróg islamu, a przyjaciel czy raczej sługa Izraela - od zawsze.

ZAWSZE BEZKARNI

Dla niezliczonych zbrodni izraelskich popełnionych w ostatnim półwieczu, niedoścignioną wizytówką jest masa­kra około 4000 osób ludności palestyńskiej w czasach żydows­kiej agresji na Liban w 1982 roku.

W 1982 roku Izrael zaatakował Liban z lądu, powie­trza i morza. Nie udało im się jednak złamać oporu Pale­styńczyków, którzy przez 88 dni zaciekle stawiali opór 100 tysiącom znakomicie uzbrojonych żołdaków żydow­skich. Wycofali się niepokonani z Bejrutu Zachodniego. Zostawili jednak rodziców, dzieci, żony. Zgodnie z izrael­skimi uzgodnieniami, Żydzi mieli nie wejść do Bejrutu Zachodniego, natomiast amerykańskie gwarancje zapew­niały palestyńskim bojownikom całkowite bezpiecze­ństwo.

Na sierpniowej sesji ONZ zapadła wtedy decyzja po­tępiająca Izrael i przyznająca Palestyńczykom prawo do własnej ojczyzny, a prezydent Reagan zaproponował nowy plan rozwiązania konfliktu libańskiego.

Takie potraktowanie agresji żydowskiej wywołało wś­ciekłość w Tel Awiwie, zwłaszcza Ariela Szarona - ów­czesnego ministra „obrony" Izraela. Aby doprowadzić do wypędzenia wszystkich Palestyńczyków z Libanu, podpi­sania traktatu „pokojowego" z Izraelem, a także uspra­wiedliwienia przed społeczeństwem Izraela ogromnych strat podczas walk w Libanie, Szaron wraz z Beginem - późniejszym laureatem pokojowej nagrody Nobla (!), uknuli krwawą intrygę, ukrytą pod kryptonimem „Stalo­wy Mózg" („Moah Barzel"). Nocą z 9 na 10 września 1982 roku Szaron, Szamir1 i Begin2 spotkali się z Beszirem Dżemajelem - przywódcą milicji falangistowskiej. Ten jednak nie zgodził się na natychmiastowe zawarcie poniżającego traktatu „pokojowego". Trzy dni później zginął w tajem­niczym „wypadku". Trójka bandytów-morderców: Sza­mir, Begin i Szaron postanowiła radykalnie „oczyścić" Bejrut Zachodni z Palestyńczyków. W zbrodni wziął udział szef sztabu Eitan. Rząd izraelski dał zgodę na operację „Stalowy mózg". Miała się odbyć pod pretek­stem oczyszczania Bejrutu z „terrorystów". Okazały się nimi kobiety, dzieci, starcy, kaleki, a nawet psy, kozy i wszystko co żywe!

Żydowskie jednostki wsparte samolotami i helikop­terami oraz czołgami wylądowały w Bejrucie, a 16 wrze­śnia skierowały się do obozów ludności palestyńskiej Sabra i Satila. W masakrze wzięło udział 150 żydo­wskich czołgów, 100 samochodów opancerzonych, 14 transporterów i 20 buldożerów. Dowódca akcji gen. Drori złożył Szamirowi meldunek o gotowości do akcji. Szaron odpowiedział entuzjastycznie:

- Moje uznanie! Niech to będzie pomyślna, koleże­ńska operacja!3

1. Szamir i Begin to polscy Żydzi. Begin jako minister rządu Izraela 19 marca 1968 roku powiedział, że „w czasie ostatniej wojny wśród milionów Żydów wymordowanych przez faszystów, wielu zginęło na skutek wspólnictwa znacznej części ludności polskiej". Już jako premier Izraela w maju 1979 roku powiedział w wywiadzie dla telewizji holenderskiej: „Spośród 30 milionów Polaków, może stu pomagało Żydom. To dziesiątki tysięcy katolickich księży nie uratowało ani jednego żydowskiego życia". Rzucając to oszczerstwo ten morderca Palestyńczyków wiedział, że za ratowanie Żydów zginęły dziesiątki tysięcy Polaków, a księża i zakonnice uratowali kilka tysięcy żydowskich dzieci i dorosłych przechowując je w klasztorach i plebaniach.

2. Zob.: „Nasz Dziennik", 4 stycznia 2002.

3. „Nasz Dziennik", tamże.

Tak oto rozpoczęła się owa „koleżeńska operacja". Oznaczała makabryczną rzeź. Jej przebieg obserwował Eitan. Świadkami byli wyżsi oficerowie. W świetle re­flektorów obserwowali tę masakrę bezbronnych z dachu siedmiopiętrowego budynku. Słyszeli wybuchy grana­tów, krzyk i wycie mordowanych, przeraźliwy płacz zabijanych dzieci, rzężenie zwierząt.

Przed północą pierwszy tajny raport o rzezi dotarł do Droriego w Tel Awiwie. Przejrzało go kilkudziesięciu wyższych oficerów. Ani jeden nie zaprotestował.

Nazajutrz o rzezi wiedzieli wszyscy w Bejrucie, na Zachod­nim Brzegu, a także korespondenci zagraniczni. Dziennika­rze demaskowali kłamstwa o rzekomej walce z fedainami i „terrorystami". Szaron spokojnie udał się na odpoczynek w swojej farmie. Zbudził go telefon od Eitana, który meldował o zakończeniu „akcji". Szaron kazał mu zarządzić uprzątnięcie zwłok. Znów położył się spać, ale ponownie obudził go tele­fon. Dzwonił korespondent izraelskiej telewizji, Ron Ben Yshai. Wzburzonym głosem informował Szarona o masakrze. Szaron warknął ze złością:

- Wiem! Kazałem wstrzymać operację!

I zasnął snem sprawiedliwego.

W tym czasie jego siepacze kończyli dobijanie rannych ukrytych w różnych zakamarkach. Wrzucali zwłoki do dołów razem z rannymi i podpalali benzyną. Buldożery zrównywały je z ziemią.

Wybuchnął światowy skandal. Żydzi jak zawsze - „rżnęli głupa": nic nie widzieli, nic nie słyszeli! I tak już zostało. Lu­dobójca Begin otrzymał po latach Pokojową Nagrodę Nobla, Szamir został premierem Izraela i natychmiast sprowokował kolejną falę rzezi Palestyńczyków.

Oto opis rzezi przez ocalałego chłopca:

- Zaprowadzili nas na stację benzynową, zamknęli i po­wiedzieli, że przyjdą, jak zjedzą kolację. Kilku zostało, żeby nas pilnować. Kiedy wrócili, zaczęli strzelać. Padliśmy na zie­mię. Wrzasnęli, żeby ranni wstawali. Szeptem powiedziałem do matki: „Nie wstawaj, oni kłamią!". Miałem rację: jedne­go, który usiłował wstać, zastrzelili. Poświecili latarkami żeby zobaczyć, czy wszyscy są martwi. Nie podnosiłem głowy i wstrzymałem oddech. Spędziłem noc obok matki. Ona umarła. Drugi raz przyszli rano. Jeden zauważył, że się trzęsę i strzelił dwa razy. Pierwsza kula nie trafiła, druga zraniła mnie w policzek i w rękę. Narzucili na nas płachtę. Usłyszałem, że kazali jakimś ludziom wywieźć trupy na sta­dion wojskowy. Kiedy poszli, wyczołgałem się spod płachty i dowlokłem do najbliższego domu. Dwóch milicjantów złapało mnie. Przeklinali, krzyczeli: „Ty sk...nu, jeszcze ży­jesz!!". Błagałem, żeby mnie puścili. Jeden spytał, czy jestem Palestyńczykiem. Skłamałem, że Libańczykiem. „No to za­bieraj się!" - powiedział. Doszedłem do Sabry. Pod meczetem jakiś mężczyzna zabrał mnie do szpitala Gaza.

I jeszcze opowieść Libanki, pielęgniarki ze szpitala Akra:

- Zaatakowali szpital w piątek. (...) Kilku lekarzy wyszło z białą flaga, żeby z nimi porozmawiać. Milicjant rzucił w nich granatem. Jedna z pielęgniarek pobiegła żeby zobaczyć, co z lekarzami. Jeden z tych zbirów odciągnął ją i zaczął bić do nieprzytomności. Rozerwał jej odzież, rzucił ją na środek drogi i zgwałcił, a potem zrobili to jego koledzy. Kilku wpadło do szpitala. Wyłapywali mężczyzn. Zagraniczni doktorzy usiłowali nas bronić, ale napastnicy sklęli ich po francusku, angielsku i hebrajsku. Jeden uderzył norweskiego lekarza i zaczął się z nim kłócić (...)

Zeznania Egipcjanki Adul Latif:

- W Szatili żyło wielu Egipcjan, wszystkie rodziny zniknęły z domów, ale ja zaczęłam iść ich śladem i natrafiłam na zabi­tych. W sobotę wrzucili Palestyńczyków, także kobiety i dzieci, do wielkiego leja po bombie na stadionie sportowym. Stanęli wokół z karabinami maszynowymi, Izraelczycy zaczęli zasypywać buldożerami zabitych, umierających i jeszcze żywych. Ktokolwiek chciał się wydostać, był zabijany. To było piekło. Widziałam wszystko na własne oczy, bo szłam w pewnej od­ległości za nimi, kryjąc się za domami (...) Widziałam, jak bul­dożery mieszały z ziemią ciała mężczyzn, kobiet, dzieci (...)

Rząd Izraela powołał komisję do zbadania okoliczności ma­sakry. Orzekła jednoznacznie, że za masakrę jest odpowie­dzialny Szaron - morderca 4000 Palestyńczyków i Libańczyków w obozach Sabra i Szatila. Szaron przestał kłamać, zasłaniać się niepamięcią i zastosował taktykę obciążania winą... rządu Izraela! W lutym 1983 roku podczas przesłuchania powiedział:

- Decyzję o wpuszczeniu sił libańskich podjąłem zgodnie z udzielonymi mi pełnomocnictwami (...)

Zwolennicy mordercy w randze ministra „obrony" Izraela wyszli na ulice z transparentami. Jeden głosił: Szaron zasługuje na Pokojową Nagrodę Nobla! Nagrodę dostał tylko jego wspólnik w rzezi - Begin. Szaron stracił posadę ministra „obrony", ale wkrótce uzyskał stanowiska w dwóch najwa­żniejszych komisjach rządowych - do spraw obrony i do spraw „rokowań z Libanem"!

Dwa lata po masakrze, Szaron już nazywany „rzeźnikiem Libanu" poleciał do Nowego Jorku i zszokował nawet tamtej­sze żydo-media. Podał do sądu redakcję „Timesa" - za choler­ne oszczerstwo. Zażądał 50 milionów dolarów za krzywdę polegającą na złośliwym i tendencyjnym oskarżeniu go o rzeź w obozach Palestyńskich.

W 1983 roku poseł Knesetu Ajer Mauz powiedział:

- Zastanawiam się, co by się stało z demokracją w Izra­elu, gdyby Szaron został premierem.

Odpowiedź uzyskano kilkanaście lat później. Szaron został premierem i pogrążył naród Palestyński w ludobójczych masa­krach według wyraźnie przez wiele miesięcy przestrzeganego dziennego limitu: jeden-dwóch Palestyńczyków zastrzelonych, trzech rannych lub jeden zastrzelony. Według oficjal­nych danych PAP, TV i agencji zachodnich z pierwszej dekady marca 2002, zginęło ponad 1300 Palestyńczyków i tylko po­nad 300 Izraelczyków. Przez wiele miesięcy przedtem podawa­no tylko łączną liczbę ofiar, nie dzieląc jej na liczbę ofiar wśród Palestyńczyków i Izraelitów. A zawsze te proporcje utrzymywały się jak 5:1, nie mówiąc już o metodycznym nisz­czeniu bombami, buldożerami i czołgami setek domów i budynków administracji palestyńskiej1.

Czterej libańscy prawnicy, wraz z profesorem prawa na Uniwersytecie im. Świętego Józefa w Bejrucie, przygotowują od 2001 roku akt oskarżenia Szarona przed Trybunałem w Ha­dze - jako ludobójcy. Amerykańska organizacja pozarządowa pod nazwą „Międzynarodowa Solidarność na rzecz Praw Człowieka", zamierza wytoczyć proces „rzeźnikowi Libanu" za zbrodnie w Libanie i Palestynie.

W końcu stycznia 2002 został zamordowany w okolicach Bejrutu były przywódca libańskiej milicji chrześcijańskiej Elie Hobeika. Zdążył on - przewidując ten zamach, spisać swoje zeznania w sprawie masakr w obozach Sabra i Szatila. Był wte­dy dowódcą libańskiej milicji oskarżanej potem o wysługiwa­nie się Żydom i za to znienawidzonym przez Libańczyków. Hobeika ogłaszał przed swoją przeczuwaną nagłą śmiercią, że posiada dowody odpowiedzialności rzeźnika Libanu czyli Arie­la Szarona - za jego udział w masakrze jako ówczesnego mini­stra obrony Izraela.

Hobeika zginął w wyniku eksplozji ładunku w jego samo­chodzie.

1. Kiedy w początkach kwietnia 2002 dokonywałem drugiej korekty tej pracy przed skierowaniem jej do druku, od kilkunastu dni trwała metodyczna masakra Palestyńczyków na całym obszarze ich rzekomej „Autonomii".

Kilka dni przedtem został zabity w swoim samochodzie je­den z przywódców palestyńskiej samoobrony: izraelski heli­kopter wystrzelił w kierunku jego jadącego samochodu rakietę...

Oto miary międzynarodowej „sprawiedliwości". Ziejący grozą terroryzm żydowski rokuje najgorszą przyszłość światu zwłaszcza po 11 Września. Ludobójca Szaron w roli premiera Izraela - morduje i nadal terroryzuje naród Palestyński. Kolej­ny jego wyczyn, to zbrojny najazd na wioskę Tel (styczeń 2002), o tyle zuchwały, że dokonany podczas obecności wysłannika USA. Palestyński minister informacji oświadczył, że Szaron nie ma najmniejszego zamiaru przerwać wojny przeciwko narodowi palestyńskiemu.

W pierwszej dekadzie stycznia 2002 żydowscy komandosi zatrzymali na morzu statek rzekomo wiozący broń dla Palesty­ńczyków. Stało się to - dziwnym trafem - dokładnie tuż przed planowanym spotkaniem generała Zinniego z Arafatem w sprawie przerwania walk. Doradca Arafata oświadczył, że ta przesyłka broni to propaganda Izraela mająca na celu stor­pedowanie misji generała Zinniego.

Dopóki kilka miliardów ludzi zamieszkujących Glob nie zrozumie, że rządzi nimi oligarchia syjonistyczna, a Stany Zjednoczone są jedynie gigantyczną kolonią żydowskiej dia­spory - dopóty ludzkość nie będzie rozumiała wszystkich kluczowych zdarzeń o charakterze międzynarodowym, włącznie z przyczynami wojen i kryzysów ekonomicznych, finansowych i wszelkich innych.

Izrael okupuje Wschodnią Jerozolimę od czasu wojny na Bliskim Wschodzie w 1967 roku. Od tego momentu jawnie drwi sobie z wszelkich praw międzynarodowych, z rezolucji ONZ przez nich całkowicie opanowanej; drwi z pomruków ad­ministracji USA od dwóch wieków podobnie przez nich opa­nowanej .

Po ataku na WTC, już w okresie amerykańskiej inwazji Afganistanu, rzecznik Departamentu Stanu Philip Reeker przekazał mediom oświadczenie wyjątkowe pod względem jego stanowczości:

- Izraelskie siły obronne (obronne? - H.P.) powinny natych­miast ustąpić z terenów kontrolowanych przez Palestyńczyków, akcje te nie mogą być więcej podejmowane. Wyrażam słowa (niestety tylko słowa - H.P.) głębokiego ubolewania z powodu śmierci palestyńskich cywilów, zabitych przez izraelską armię. Śmierć niewinnych ludzi w okolicznościach, jakie miały miej­sce w ostatni weekend, jest nie do przyjęcia1.

I co? I nic. Zero reakcji. Od tego czasu Żydzi jak masakro­wali przedtem bezbronnych Palestyńczyków, tak masakrują ich nadal. Izraelczycy wiedzą, co jest „grane". To oświadczenie gabinetu Busha było skierowane nie tyle do nich, co raczej do świata arabskiego - miało być piłatowym umyciem rąk w sty­lu: no widzicie, my chcemy dobrze, tylko ten Izrael jest taki nieposłuszny. W dyplomacji jest rzeczą niesłychanie ważną, kto składa oświadczenie. Żydzi przecież od razu zrozumieli w czym rzecz - oświadczenie składał trzeciorzędny urzędnik Departamentu Stanu, a powinien je wygłosić prezydent Bush albo przynajmniej Sekretarz Stanu. Jednak w rozmowie z Peresem, tego samego dnia Bush powtórzył żądanie natychmiastowego wycofania wojsk izraelskich. Kilkanaście dni przedtem premier Szaron w absolutnie bezczelnym stylu wezwał Wa­szyngton, by przestał „ugłaskiwać" Arabów kosztem Izraela. Z niewiarygodną bezczelnością obraził Amerykanów porów­nując to stanowisko Ameryki do prób obłaskawiania Adolfa Hitlera polityką ciągłych ustępstw w okresie agresji na Cze­chosłowację w 1938 roku!

Szaron dodał:

l. Zob.: „Myśl Polska", 7 października 2001.

- Głęboka przyjaźń ze Stanami Zjednoczonymi pozostaje zawsze taka sama (...) jest to przyjaźń prawdziwa, nawet jeśli nie zawsze się zgadzamy w każdej sprawie.

Tu wyjaśniamy, jaki to w istocie rodzaj wieczystej przyja­źni. Jest to przyjaźń pasożyta z bardzo dojną krową lub miłość do kury znoszącej złote jaja.

Przecież to ten sam Szaron w tym samym czasie powie­dział do Sz. Peresa - ministra spraw zagranicznych Izraela - przypomnijmy to ponownie:

- Żydzi kontrolują Amerykę i Amerykanie o tym wiedzą. Sięgnijmy do przykładu wcześniejszego o wiele lat. Podczas wojny żydowsko-arabskiej w 1973 roku, Mordechaj Gur, attache wojskowy Izraela w USA, który potem zo­stał mianowany na szefa sił zbrojnych Izraela - zażądał od USA dostarczenia Izraelowi samolotów wyposażonych w ów­czesny hit techniki wojennej, jakim były antyczołgowe rakiety typu powietrze-ziemia o nazwie „Maverick".

Ówczesny amerykański admirał Thomas Moorer wspomi­nał:

- W tym czasie mieliśmy tylko jeden szwadron wyposa­żony w „Mavericki". Powiedziałem Gurowi: „Nie możesz do­stać tych samolotów. Sami mamy zaledwie jeden szwadron. Poza tym, przekonaliśmy Kongres, że bardzo potrzebujemy ta­kiego wyposażenia. Gdybyśmy wam teraz je oddali, Kongres podniósłby niesłychaną wrzawę!

Co Gur na to? Powiedział krótko, ale to jedno krótkie zda­nie powinno zostać wpisane czarnymi zgłoskami w historię amerykańskiego Kongresu. Powiedział do admirała:

- Daj mi samoloty, a ja zajmę się Kongresem.

I rezultat był taki, że jedyny amerykański szwadron wypo­sażony w nowoczesne rakiety przeciwczołgowe, dostał Izrael. I jeszcze smętna refleksja admirała Moorera - już jako konsultanta Georgetown University Center for Strategic and International Study:

- Byłem temu bardzo przeciwny, lecz mój głos nie liczył się wobec politycznego oportunizmu na poziomie prezy­denckim (...) Nigdy nie spotkałem prezydenta i nie obcho­dzi mnie kim był - który sprzeciwiłby się Izraelczykom. Nie mogę tego pojąć. Zawsze dostają to czego żądają. Na bieżąco wiedzą wszystko, co się u nas dzieje. Doszedłem do tego, że przestałem robić jakiekolwiek notatki. Gdyby Amerykanie wiedzieli, jaką pętlę ci ludzie zarzucili na nasz rząd, już dawno doszłoby do zbrojnych wystąpień. Amery­kańscy obywatele nie mają pojęcia, co się tu dzieje.

Wystarczy?

Nie, jednak nie wystarczy. Musimy sobie w tym kontekś­cie i w tym momencie, którym jest inwazja Afganistanu, uświadomić przerażającą prawidłowość geopolityczną i mili­tarną, że „atak na Amerykę" to początek żydowskiej wojny ze światem islamskim, a tym samym - ze światem w ogóle. Tak więc państwowy terroryzm nie zaczął się 11 września 2001 roku. Terroryzm rozpętało państwo, które najwięcej wrzeszczało i wrzeszczy o terroryzmie, ekstremizmie, na­cjonalizmie, szowinizmie, a nade wszystko o antysemity­zmie. Tym państwem terroru państwowego był i pozostaje Izrael.

Oto rok 1967, maj. Z półwyspu Synaj wycofały się wojska Organizacji Narodów Zjednoczonych. Stały tam od 1957 roku. Na swoje prawowite tereny powróciły wojska egipskie i wzno­wiły blokadę Kanału Sueskiego dla statków pod banderą ży­dowską. To oznaczało przede wszystkim zbliżenie Egiptu z Jordanią, czyli wyraźny blok antyizraelski. Żydzi najpierw przygotowali propagandowy terror, jak zawsze poprzedzający etap terroru wojskowego. Zaczęli rozgłaszać, a pilnie to pod­chwyciły i roztrąbiły światowe żydomedia, że Izrael stanął w obliczu wrogich Arabów na wszystkich frontach. Wkrótce po tym ostrzale propagandowym, w czerwcu Żydzi dokonali oczywiście „prewencyjnego" uderzenia na wszystkich frontach: egipskim, jordańskim i syryjskim. Atak był klasyką hi­tlerowskiej wojny błyskawicznej bez wypowiedzenia. Inwazja żydowska przeszła do annałów wojen XX wieku jako „wojna sześciodniowa". Tyle bowiem potrzebowało to rzekomo śmier­telnie zagrożone państwo żydowskie do poniżającego rozbicia armii trzech sąsiadów! Dokonano brutalnych trwałych aneksji terytorialnych:

- Egiptowi Żydzi zabrali - ponownie - cały półwysep synajski i strefę Gazy;

- Syrii odebrano wzgórza Golan;

- Jordanii zagarnięto cały zachodni brzeg Jordanu;

- co strategicznie najważniejsze, Żydzi zapewnili sobie pełną kontrolę nad Jerozolimą.

Od tego czasu toczy się nieprzerwana wojna w tym regio­nie. Zawsze jednak nazywa się to „procesem pokojowym". Tam nie ma wojny - tam przez 35 lat trwa permanentny „pro­ces pokojowy".

Apogeum tego „procesu pokojowego" obserwujemy obec­nie, pod rządami „rzeźnika Libanu" Ariela Szarona.

Było to klasyczne „Łapaj złodzieja". Pod pretekstem śmier­telnego zagrożenia żywotnych interesów terytorialnych i obronnych Izraela, dokonał się międzynarodowy „rozbój w biały dzień" pod przychylnym okiem opinii międzynarodo­wej, a zwłaszcza Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Najbardziej zniewolony, sterroryzowany pozostał naród pa­lestyński. Trwał na swoich biblijnych ziemiach od tysięcy lat. Potem przybyli tu rozproszeni po świecie żydowscy koczowni­cy i za pomocą serii zamachów terrorystycznych trzech ich terrorystycznych organizacji - Irgunu, Hagany oraz tzw. „gru­py Sterna" - Palestyńczycy zostali wyparci nawet ze swych prastarych ziem, takich jak strefa Gazy i Zachodni Brzeg. Zo­stali zmuszeni do ucieczki: jedni oceniają ten palestyński exo­dus na 2,5 miliona, inni na ponad trzy miliony Palestyńczyków. I to bez prawa powrotu na zawsze, ale zawsze w ramach „procesu pokojowego".

A jak na ten akt bandyckiego państwowego terroryzmu zakończonego okupacją zareagowała ONZ, międzynarodowa organizacja powołana jakoby do przestrzegania prawa między­narodowego? ONZ podjęła wtedy słynną „Rezolucję nr 24". Wzywała Izrael do wycofania się z terenów okupowanych w wyniku najeźdźczej wojny z trzema sąsiadami.

Okazało się potem, że w tekście tej słynnej rezolucji doko­nano świadomej, kunsztownej manipulacji, która radykalnie wypaczyła jej sens, o czym wie niewielu powierzchownych „znawców" tamtych wydarzeń. Niby przez „przeoczenie", w anglojęzycznym tekście Rezolucji „zapomniano" dodać - przed słowami: terytoria okupowane przez Izrael w obec­nym konflikcie - skromnego przedrostka: the. Wskazywałby on, że Narodom Zjednoczonym chodzi o wycofanie ze wszyst­kich okupowanych przez Izrael terenów.

Autorami Rezolucji byli: Artur Goldberg, lord Caradon, ambasadorowie USA i Wielkiej Brytanii, Eugen V. Rostov - podsekretarz stanu USA oraz - a zwłaszcza - przewodniczący Rady Bezpieczeństwa ONZ Hans Tabor. Ten ostatni tak to usprawiedliwiał w wywiadzie dla dziennika „Politiken":

- Nie sądzę, aby można było osiągnąć porozumienie przy braku wątpliwych podstaw do interpretacji...

Oto skala cynizmu tego oenzetowskiego Żyda: jego zda­niem, aby osiągać międzynarodowe porozumienia, zwłaszcza pod pieczą ONZ, dokumenty muszą być dwuznaczne, pozo­stawiające furtki do dwuznacznych interpretacji! Nie dodał tylko, że taka dwuznaczność dozwolona jest tylko w odniesie­niu do żywotnych interesów Izraela.

Była też wersja francuska tej rezolucji, ale obowiązywała tylko wersja anglojęzyczna. We francuskiej już nie występo­wała ta dwuznaczność.

To trzyliterowe „the" miało olbrzymie znaczenie dla przyszłości całego regionu. Można powiedzieć, że jego brak kosztował Palestyńczyków wiele tysięcy istnień ludzkich, nie­wiarygodne zniszczenia, trwającą przez dziesiątki lat degrada­cję cywilizacyjną i materialną tego narodu. Izrael uznał bowiem, że powinien wycofać się z niektórych, a nie wszyst­kich terenów zdobytych w Wojnie Sześciodniowej w 1967 roku! I to tylko w teorii „z niektórych", bowiem nie próbował wycofać się z choćby najmniejszego kawałka anektowanych ziem.

Wszystkie te podbite przez Żydów ziemie są już od dawna milcząco uznane przez miłującą pokój i sprawiedliwość „społeczność międzynarodową" za integralne tereny państwa Izrael.

ONZ wykazała, nie po raz wtedy pierwszy i nie ostatni, że jest posłusznym narzędziem światowego syjonizmu, paro­dią i atrapą międzynarodowej (nie-) sprawiedliwości. Odtąd na­ród palestyński został pozostawiony na łaskę i niełaskę żydowskiego apartheidu, żydowskiego rasizmu i upaństwowio­nego terroryzmu. Kiedy jesienią 2001 masakrowano Afgani­stan - jedno z najbiedniejszych, najbardziej tragicznych państw świata pogrążone od dwudziestu lat w wojnach najeźdźczych dwóch największych „państw zbójeckich" - ZSRR a teraz USA - to w tym samym czasie inne zbójeckie państwo dokonywało wzmożonej eksterminacji Palestyńczyków, strzelało do bezbron­nych biblijnych Dawidów z procami i kamieniami - z najnowo­cześniejszej broni, rakiet, czołgów, helikopterów.

Oto standardy „społeczności międzynarodowej": w tym sa­mym czasie milczała, mając oczy wbite w Afganistanie i wstrzymany oddech w oczekiwaniu na likwidację afgańskiego gniazda „światowego terroryzmu fanatyków islamskich".

A przedtem świat przeżył szczyty, wręcz Himalaje terrory­zmu międzynarodowego w postaci ludobójczego najazdu NATO na Jugosławię na czele współczesnych Hunów, czyli pierwszego zbójeckiego państwa świata. Mowa o miłujących pokój syjonistycznych Stanach Zjednoczonych.

Można w tym miejscu przywoływać dziesiątki innych przykładów całkowitej bezkarności Żydów za ich zbrodnie, ak­cje terrorystyczne. Posłużmy się przykładem ataku lotnictwa izraelskiego i okrętów torpedowych na amerykański statek „Liberty". Na ten temat powstało kilka książek niezależnych i odważnych autorów. Huczało o tym w internecie, a po 11 Września szczególnie. A jednak prawda o tej żydowskiej zbrodni nie dotarła do milionów ludzi Ameryki i Europy, zwłaszcza do Polski. To prawdziwy majstersztyk. Jak się to robi? W prosty sposób - przez totalną blokadę informacji. Przez „otorbienie" każdej niewygodnej czy wręcz niebezpiecz­nej książki szczelną zasłoną przemilczenia. Przez skryte wyco­fanie jej z księgarń, a jeśli to nie pomaga, to nawet z bibliotek. W tym nawet ze słynnej biblioteki Kongresu USA, która chełpi się tym, że posiada wszystkie książki świata posiadające swój numer katalogowy - ISBN.

Nie posiada jednak wszystkich. Nie mają np. książki Douglasa Reeda: The controversy of Zion z 1985 roku. Książka fizycznie tam nie istnieje, choć ich katalog podał nu­mer ISBN i nawet numer jej mikrofilmu! Ale: ...his not available... Dlaczego? Wystarczy podać tytuły kilku z jej 46 rozdziałów: „The Destructive Mission", „The World Rewolution", „The Warnings of Disraeli", „The Protocols", „The World Rewolution Again", „The End Lord Northcliffe",The Invasion of America", „The Zionist State", „The Jewish Soul", „The World Instrument"...

Zatem poznajmy tę makabryczną zbrodnię izraelskich Żydów popełnioną na obywatelach państwa, dzięki któremu Izrael jeszcze istnieje; z którego każdego roku pasożytniczo wysysa dotacje w wysokości od pięciu do ośmiu miliardów dolarów, jest bastionem światowego syjonizmu, a ściślej - kolonią światowej diaspory żydowskiej. Tym państwem jest pierwsze mocarstwo świata - Stany Zjednoczone. Los statku „Liberty" i zerowe konsekwencje tej zbrodni, prowokacji i obelgi, rokuje bardzo ponuro tym wszystkim państwom, or­ganizacjom i siłom politycznym, a wśród nich tym osobom, które by chciały wyjaśnić kiedyś zbrodnię popełnioną na na­rodzie amerykańskim 11 września 2001 roku. I ukarać jej sprawców.

Chodzi o amerykański okręt zwiadowczy USS „Liberty", zmasakrowany przez lotnictwo i okręty izraelskie na neutral­nych wodach Morza Śródziemnego. Dramat rozegrał się 8 czerwca, na początku czerwcowej agresji Izraela na Egipt, Syrię i Jordanię, po zamknięciu przez Egipt żeglugi po zatoce Akaba i Kanale Sueskim. Były to pierwsze godziny wojny, a właściwie godziny przed jej wybuchem.

Izrael obawiając się, że USS „Liberty" rozpoznaje zwiadow­cze rejony inwazji na Wzgórza Golan1, brutalnie zaatakował statek z powietrza i wody. Statek został zaatakowany przez najmniej 12 odrzutowców przy użyciu „modnego" wówczas napalmu. Kadłub został podziurawiony przez 870 pocisków z rakiet i dział pokładowych. Tylko tygodnik „The Spotlight" (właśnie zlikwidowany przez władze USA), miał odwagę opi­sać tę zbrodniczą akcję na statek zaprzyjaźnionego, opiekuń­czego dla Izraela mocarstwa. Zbrodnia doczekała się także programu telewizyjnego pt. Zatajony atak na „ USS Liberty".

Celem ataku było całkowite zatopienie statku i wybicie całej załogi, aby nie ocalał ani jeden świadek tej masowej zbrodni.

W pierwszej fazie ataku żydowskie lotnictwo zablokowało i przerwało komunikację radiową poprzez zniszczenie anten

l. Zob.: „Polski Przewodnik", Nowy Jork, 7 IX 2001. Tekst z „Polskiego Przewodnika" jest tłumaczeniem z pierwszego numeru tygodnika „American Free Press", powołanego po zamknięciu przez Sąd Federalny pisma „The Spotlight".

nadawczo-odbiorczych na statku, a następnie zniszczenie łodzi ratunkowych i wodoszczelnych drzwi. Po tej fali ude­rzeniowej przyszła kolej na torpedy.

Statek zdążył nadać kilka sygnałów SOS, z których tylko jeden został odebrany przez stacje VI Floty amerykańskiej na Morzu Śródziemnym. Spowodował jednak skierowanie na ra­tunek samolotów amerykańskich z lotniska „Saragota". Tym­czasem samoloty z powodów dotychczas nieznanych zostały zawrócone do bazy osobistym rozkazem prezydenta Lyndona B. Johnsona i ministra obrony McNamary! Nieuzbrojony, bezbronny USS „Liberty" został pozostawiony własnemu loso­wi, bezkarności żydowskich odrzutowców i statków torpedo­wych.

Masakra trwała pół godziny. Przez cały czas nad statkiem powiewała wielka flaga USA, co potem nie przeszkadzało ży­dowskim faryzeuszom bezczelnie łgać, iż atak był „pomyłką". O kłamliwości „pomyłki" świadczy fakt, podany przez oca­lałych marynarzy, że wcześniej, w godzinach rannych (statek zaatakowano tuż po południu), samoloty izraelskie wykonały nad okrętem 13 lotów rozpoznawczych. I ani jeden nie zdołał wtedy dostrzec i rozpoznać olbrzymiej flagi amerykańskiej!

Po atakach z powietrza, do „wykończenia" „Liberty" ru­szyły trzy statki torpedowe. Wystrzeliły w sumie pięć torped. Każda byłaby śmiertelna gdyby statek, jeszcze zachowując ste­rowność, manewrami rannego sternika nie uniknął uderzenia czterech z nich. Piąta uderzyła w burtę, uszkodziła ścianę zew­nętrzną na powierzchni 40 stóp, ale jej nie przebiła. To ocale­nie statku i kilkuset marynarzy, w tym już wielu rannych, zawdzięczano matowi Francisowi Brownowi z Nowego Jorku. Tkwił nieprzerwanie przy kole sterowym, wykonując rozkazy ciężko rannego kapitana. Ocalony podoficer Phil Tourney rela­cjonował:

- Francis się nie wahał. Stał murem za kołem na mostku pełnym krwi, podczas gdy ja walczyłem z ogniem napalmu.

W końcu wielkokalibrowy pocisk przeszył szyję Francisa, lecz on ani drgnął - umierał z rękami na sterze. Tourney zeznawał:

- Oni usiłowali nas wszystkich zamordować poprzez posłanie nas na dno.

Statek ostatecznie utrzymał się na wodzie, choć był już wrakiem. Zginęło 34 marynarzy, a 171 było rannych.

Piętnaście lat po tej masakrze, izraelski pilot już z wyż­szym stopniem wojskowym - Amon Even-Tor nawiązał kon­takt z amerykańskimi marynarzami, którzy przeżyli to piekło. Spotkał się także z kongresmanem Paulem McCloskey'em. Poinformował ich o okolicznościach ataku. Stało się to pod­stawą książki dokumentalnej Napad na Liberty, autorstwa Jamesa Ennes'a.

Even-Tor od razu rozpoznał w „Liberty" statek amerykański. Natychmiast nadał tę wiadomość przez radio do głównej kwate­ry. Otrzymał stamtąd odpowiedź, aby nie przejmował się wido­kiem amerykańskiej flagi i kontynuował atak.

Tor odmówił. Zawrócił do bazy, gdzie został aresztowany!

Przemówił inny Izraelczyk, wtedy już major o podwójnym obywatelstwie amerykańsko-izraelskim. Zwierzył się byłym marynarzom „Liberty", że podczas ataku znajdował się w lo­kalu, gdzie mieścił się sztab wojenny. Słyszał dokładnie ra­diowy raport Even-Tora! Major zapewniał, że wszyscy szturmujący piloci, a było wśród nich dwóch z obywatelstwem amerykańskim (!), w tym także wszyscy znajdujący się w sztabie - wiedzieli, że „Liberty" to okręt amerykański.

I tu finał rewelacji majora: po otrzymaniu ostrzegawcze­go telefonu z Izraela - odwołał wszystkie swoje relacje!

Tourner natomiast niczego nie zamierzał odwoływać. Opo­wiadał:

- Z nasłuchu radiowego dowiedzieliśmy się, że Izraelici wiedzieli, iż „Liberty" był przyjacielskim statkiem ameryka­ńskim.

Nasłuch został przechwycony nawet w Hiszpanii, w Niem­czech oraz w ambasadzie amerykańskiej w Libanie. Potwier­dził to ambasador Dwight Porter w Bejrucie.

Reakcja rządu amerykańskiego była szokująca - nie wy­kazał on żadnego zainteresowania tym aktem bandytyzmu, stratą statku, śmiercią 34 marynarzy. Zignorował nawet dane radiowe lecącego wtedy bardzo wysoko samolotu pa­trolowego Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA). Pisał o tym James Bamford w książce: Agencja tajemnic (Body of secrets).

We wrześniu 2001 roku, jakby proroczo „wstrzeliwując się" w dramat WTC i Pentagonu, ukazał się film dokumentalny Utrata wolności (Loss of Liberty). Czyjej wolności? Chyba wolności USA! Film ujawnia kolejne nikczemne szczegóły tej zbrodni, popełnionej na „Liberty".

Po 11 Września niektóre światowe media zaczęły się dogrzebywać do poprzednich zamachów na placówki USA. W po­dobną szperaninę wdawały się także polskojęzyczne media. Naliczono sześć takich „aktów terroryzmu", przynajmniej tych najbardziej wtedy nagłośnionych.

Agencja Reutera, a za nią polskie (niektóre) gazety podały chronologię i listę tych „aktów terroru". Nigdy nigdzie nie dołączono do nich tamtej potwornej zbrodni na 34 zabitych marynarzach amerykańskich, na 171 ciężko lub mniej ran­nych, z których najpewniej kilkunastu zmarło z odniesionych ran zanim otrzymali fachową pomoc, a wielu zostało kalekami na resztę życia lub zmarło przedwcześnie, nie doczekawszy statystycznej starości. Nie, tamta żydowska zbrodnia popełniona na obywatelach kraju, który dosłownie „żywił i bronił" Izraela, potężnie go subsydiując, nie zasłużyła na najmniejszą wzmiankę, nie zaprzątnęła sokolego wzroku mediów. Tych samych, które będą tygodniami międlić sprawę kubańskiego chłopca „porwanego" do USA przez krewnych, albo przedtem rozczulać się nad losem kosowskich bandytów użytych do destabilizacji Jugosławii przez amerykański i zachodnio-europejski terroryzm służb specjalnych tych krajów a potem terroryzm oficjalny, bombowo-rakietowy o ludobój­czej skali.

Z kronikarskiego obowiązku wyliczmy - za agencją Reutera - tamte „dozwolone" dla mediów, „licencjonowane" akty terroru antyamerykańskiego z lat poprzednich:

- 1988, grudzień: samolot amerykańskiej linii Pan American Boeing 747 eksplodował i spadł na szkocką wieś Lockerbie, zabijając 259 osób na pokładzie i 11 osób na ziemi.

- 1993, luty: sześć osób zostało zabitych, a więcej niż l 000 zostało rannych, kiedy bomba eksplodowała w podziemnym garażu studziesięciopiętrowego World Trade Center.

- 1995, kwiecień: eksplozja samochodu-pułapki zniszczyła budynek Administracji Federalnej w Okłahoma City, zabi­jając 168 osób. Dwóch amerykańskich ekstremistów zostało skazanych, ale świat nie dowiedział się, kim byli ich mocodawcy.

- 1996, czerwiec: eksplozja bomby podłożonej pod samochodem-cysterną zabiła 19 amerykańskich żołnierzy i raniła ponad 400 osób w amerykańskiej bazie wojskowej w Khobar w pobliżu miasta Dhahran w Arabii Saudyjskiej.

- 1998, sierpień: eksplozja samochodów wyładowanych ma­teriałem wybuchowym zniszczyła ambasady amerykańskie w Nairobi w Kenii i Dar es Salaam w Tanzanii. Bomby zabiły 224 osoby, w tym 12 Amerykanów i raniły tysiące in­nych ludzi.

- 2000, październik: wyładowany ładunkami wybuchowymi ponton uderzył w amerykański niszczyciel i eksplodował w porcie Aden w Jemenie, zabijając 17 amerykańskich ma­rynarzy.

- 2002, styczeń: pięciu policjantów indyjskich zginęło, a 20 osób zostało rannych, kiedy grupa zamachowców ostrzelała amerykańskie przedstawicielstwo w Kalkucie. Irański min. spraw wewnętrznych natychmiast oświadczył, że grupa, któ­ra przyznała się do zamachu, miała związki z pakistańskim wywiadem. Oczywiście rzecznik pakistańskiego MSC za­przeczył indyjskim doniesieniom. Cytat Reutera powino poprzedzić proste acz niedozwolone pytanie: dlaczego Paki­stanowi akurat teraz tak bardzo „zależy" na antagonizowa­niu stosunków z Indiami?

Od prawie trzech lat Izrael jest oskarżany o pranie brudnych pieniędzy w jego bankach. W świecie bankowym te oskarżenia stały się powszechnie znane w styczniu 2002, kiedy w Paryżu aresztowano Daniela Buotona, dyrektora Societe Generale - czwartego na liście największych francuskich banków. W świat poszły ustalenia międzynarodowej instytucji finansowej (GAFI), zajmującej się tropieniem prania brudnych pieniędzy i przepływu kapitałów z tego procederu. Ustalono, że Izrael jest istnym „rajem" tego procederu. Rząd Izraela „oficjalnie" znajdował się na tej liście dopiero od dwóch lat, ale ostatnio bardzo liczył na to, że zostanie z niej wykreślony podczas zebra­nia tej organizacji, jakie miało się odbyć w lutym 2002 w Hongkongu.

Skandal z „rządowym" praniem brudnych pieniędzy przez Izrael rozlał się we Francji od czasu, gdy zostało w związku z tym procederem aresztowanych wielu Żydów, w tym wielu rabinów! Wspomniany Societe Generale, a także Credit Lyonnais zareagowały na te fakty odmową realizacji czeków napływających z banków izraelskich.

W reakcji na ten międzynarodowy skandal, Kneset przyjął ustawę mającą „ukrócić" pranie brudnych pieniędzy, jednak już u jej sedna iluzoryczną w skutkach. Według niej, każda operacja bankowa na więcej niż 10 000 USD, musi mieć do­kumenty tożsamości. Oznacza to, że wpłacający wielokrotnie np. po 9900 dolarów - nie podlega temu obowiązkowi. Wspomniana GAFI zarzuca Izraelowi brak woli podjęcia ustawy rze­czywiście skutecznie zwalczającej zorganizowany przemyt pieniędzy, podejrzane operacje finansowe i złą reputację ban­ków.

Bardziej szczera była nawet izraelska policja, kiedy infor­mowała o dochodzeniach w sprawie używania żydowskich banków do prania brudnych pieniędzy rosyjskiej mafii. Zasi­lają one konta rosyjskich Żydów, którzy osiedli w Izraelu po 1990 roku. Niektóre źródła podają, że do Izraela wyjechało wtedy z rozpadającej się ojczyzny światowego proletariatu 20 000 samych tylko oficerów KGB! Nie wyjeżdżali z pustymi kieszeniami, to pewne. Byli przecież przez 70 lat właścicielami tej ich drugiej ojczyzny, tego „Imperium Szatana".

Co pewien czas „społeczność międzynarodowa" stara się udawać, że jednak nie całkiem tkwi pod podkutym butem ży­dowskich morderców i wydaje „oświadczenia potępiające". In­nym razem są to próby „rozliczenia" za zbrodnie, próby „pociągnięcia do odpowiedzialności". Do prawdziwego pociągania są jednak ludzie innej rasy, a zwłaszcza innych for­macji ideowych i politycznych. Pamiętajmy, jak „pociągnięto" byłego przywódcę Chile - generała Pinocheta, który uratował swoją ojczyznę przed komunistycznym zniewoleniem. Pole­ciał leczyć się do Londynu zapomniawszy na chwilę, że leci do państwa zbójeckiego - i zamiast na leczeniu wylądował w więzieniu za zdławienie komunistycznego przewrotu. Po­dobnie było z dyktatorem Jugosławi Milosewicem, tego jed­nak sprzedali rodzimi handlarze żywym towarem, idący na pasku „społeczności międzynarodowej". Cena była konkretna - ponad miliard dolarów w ramach „pomocy" dla zniszczonej przez NATO Serbii.

Najnowszą próbą pociągnięcia do odpowiedzialności żydow­skiego ludobójcy Szarona był wniosek socjalistów skupionych w Parlamencie Europejskim, aby Komisja Europejska zażądała od Izraela odszkodowania za zbombardowanie przez tego zbrodniarza obiektów palestyńskich. Nie Palestyńczyków, tyl­ko „obiektów". A dlaczego „obiektów"? Bo zostały one wznie­sione ze środków „pomocowych" Unii Europejskiej. Wspomniany klub socjal-komuchów w Parlamencie skupia głównie socjalistów z Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii.

Nawet już rozpoczęto szacowanie szkód. Socjaliści napi­nają muskuły propagandy i mają zażądać rekompensaty finan­sowej za zniszczenia. Ich proklamacja zawierała fragmenty pryncypialne, a nawet patetyczne. Czytamy:

- Zniszczenia bezpośrednio odbijają się na ludności cywil­nej i poważnie szkodzą rozwojowi gospodarczemu społeczno­ści palestyńskiej.

Masakra ludzi ich nie interesuje. Ani ta sprzed 20 lat doko­nana pod nadzorem Szarona jako ówczesnego ministra obrony, kiedy to mordercy żydowscy i część zdrajców libańskiej milicji wymordowali cztery tysiące kobiet, dzieci i starców. Nie, ta zbiorowa zbrodnia nie ma znaczenia, nie liczy się. Socjalistycz­ni miłośnicy „rozwoju gospodarczego" Palestyny poddawanej permanentnej masakrze bezbronnej ludności, nie znajduje się w polu zatroskania zachodnich socjalistów.

Od czasu, kiedy rzeźnik czyli A. Szaron został premierem Izraela, Żydzi zamordowali tam ponad 1300 Palestyńczyków, a ich odwetowe akty samobójcze uśmierciły około 300 Żydów. W europropagandzie żydomediów nigdy jednak nie wspomina się o proporcjach, tylko podaje w nieskończoność:

- Trwające ponad rok konflikty pochłonęły już około 1300 ofiar w Izraelu,

Nie w Palestynie, tylko w Izraelu. I nie pięć razy więcej Pa­lestyńczyków. Giną tam wszyscy jakby po równo. A to wszyst­ko w ramach „procesu pokojowego".

Po 11 Września rozpoczął się długi okres „procesów poko­jowych" w państwach „zbójeckich". Tylko nie w Izraelu.

Kiedy piszę te słowa (30 I 2002) prezydent Bush w uroczy­stym orędziu o stanie państwa - pierwszym w jego prezyden­turze, powiedział złowieszczo w Kongresie:

- Celem przyszłych wojen będzie pokój i walka z terro­ryzmem.

I podał główne obiekty tych wojen o pokój. Wymienił trzy główne: Iran, Irak i Koreę Północną. Rząd Iraku nazwał te gro­źby „Bełkotem idioty".

PAŃSTWA ZBÓJECKIE, CZYLI „ŁAPA] ZŁODZIEJA"

Zwrotu „państwa zbójeckie" po raz pierwszy użył w 1994 r. prezydent Clinton w Brukseli. Mówił tam o bezpośrednim za­grożeniu (Clear and present danger) ze strony państw zbójec­kich takich jak Iran i Libia1. Powtarzała to często jego papuga w roli ministra spraw zagranicznych, czeska Żydówka Madeleine Albright:

- Postępowanie z państwami zbójeckimi jest jednym z największych wyzwań naszych czasów, ponieważ ich jedy­nym celem jest zniszczenie systemu międzynarodowego2.

Pani Albright na tej zaszczytnej liście państw zbójeckich nigdy nie wymieniła państwa jej praojców czyli Izraela, i to jest ten uniwersalny żydowski faryzeizm oparty na zasadzie „Łapaj złodzieja". M. Albright dodała, że państwa świata dzielą się obecnie na trzy kategorie: „dojrzałe demokracje" (za­pewne takie jak USA, Izrael i Wielka Brytania), a dalej na pa­ństwa kształtujących się demokracji oraz państwa istniejące tylko z nazwy, takie jak Somalia i Sierra Leone.

Kilka lat później Somalia i Sierra Leone zostaną zaliczone do grupy tych, które USA przewidują do zbójeckich najazdów w ramach „walki z terroryzmem". To pośredni, kolejny dowód na to, że owa „wojna z międzynarodowym terroryzmem" była

1. Tylko setki milionów dolarów libijskiego dyktatora nie są „zbójeckie". Ostatnio (styczeń 2002) wykupił on udziały w słynnym włoskim klubie sportowym ,Juventus". Docelowo zamierza przejąć ponad 20 proc. jego akcji. Słynnego producenta samochodów G. Agnellego Kadafi „podreperował" finansowo odkupując od niego akcje „Juve" za kilkaset milionów dolarów. Pieniądz nie śmierdzi. Nawet „zbójecki".

2. Zob.: „Polityka": Wojna z tenorem, 20 października 2001.

planowana od szeregu lat, a 11 Września był jedynie oczeki­wanym detonatorem tej światowej wojny syjonizmu ze świa­tem islamskim, prowadzonej pieniędzmi i krwią obywateli amerykańskich.

Pojęcie państw zbójeckich posiada jeszcze starszą konotację. W 1993 roku doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Anthony Lake (Żyd z pochodzenia), miał wykład w słynnej Szkole Stosunków Międzynarodowych w Waszyngtonie. Użył tam pojęcia backlash states na oznaczenie państw „opornych" wobec idei współpracy w sprawach bezpieczeństwa, czytaj: nie poddających się dyktatowi międzynarodówki żydomasońskiej, której okrętem flago­wym są Stany Zjednoczone. A. Lake mówił o regionalnych despo­tach, którzy czują się zagrożeni postępami demokracji. Tych despotów - przekonywał słuchaczy - trzeba izolować militarnie, dy­plomatycznie, ekonomicznie i technologicznie.

Właśnie tę lekcję amerykańskiej „demokracji" w ramach izolacji od lat przerabia Irak, osaczony za pomocą tych narzędzi krwawego i bezkrwawego terroru. Administracja Busha-seniora wyraźnie głosiła po zakończeniu etapu agresji militarnej, że głównym zagrożeniem świata będą takie właśnie: Iraki przyszłości, obecnie nazywane pa­ństwami zbójeckimi.

Główny choć zakulisowy herold najbardziej agresywnego globalistycznego syjonizmu - Henry Kissinger1 pod koniec ubiegłego 2001 roku udzielił wywiadu gazecie „Los Angeles Times", w którym snuł cyniczne i butne dywagacje na temat kolejnej spodziewa­nej napaści USA na Irak. Dekretował wtedy ponowny najazd na Irak jako konieczność. Taka inwazja na Irak ma poprawić sytuację w regionie (czytaj - odwrócić uwagę świata od izraelskiego barba­rzyństwa na ziemiach palestyńskich). Po drugie, akcja taka będzie też wyraźnym sygnałem dla innych państw hultajskich. Trzeba porzucić starą i nieskuteczną metodę samych tylko negocjacji: pre-

1. Niemiecki Żyd, mason-Iluminat swego czasu podwójny agent sowiecki i brytyjski.

sja polityczna musi się w przypadku nieposłuszeństwa kończyć inwazją, co dotyczy wszystkich państw hultajskich (rzecz jasna nie dotyczy to zbrodniczego Izraela - H.P.). Kissinger uściślał strategię tego legalnego terroryzmu w wykonaniu USA i satelitów:

- Dlatego w drugim etapie wojny z terroryzmem należy im (państwom „hultajskim" - H.P.) przedstawić listę żądań z precy­zyjnym określeniem czasu na ich wykonanie. Musi być ona po­parta wiarygodną groźbą wymuszenia ich spełnienia.

Dla Kissingera, Saddam Husajn jest i pozostanie głównym za­grożeniem dla pokoju na Bliskim Wschodzie (czytaj - dla terrory­zmu Izraela i ludobójczej eksterminacji narodu palestyńskiego).

Kissinger przechodzi do gróźb na wypadek, gdyby błyskawicz­ny atak na Irak nie odniósł celu i przeszedł w przewlekłą wojnę naziemną. Bo wtedy:

- To pozwoliłoby Saddamowi na sprowokowanie Izraela do przystąpienia do działań wojennych poprzez bezpośredni atak na ten kraj, być może przy użyciu broni biologicznej lub chemicznej. Czas jest czynnikiem decydującym. Przewlekłe działania mogą spotkać się ze sprzeciwem Rosji i Chin. (...) Zanim administracja Busha doprowadzi do konfrontacji z Irakiem, musi z największą dokładnością opracować strategię militarną.

Tak czy inaczej, ten Kissingera drugi etap wojny z terrory­zmem (pierwszym była masakra Afganistanu) będzie nieporówna­nie trudniejszy niż pierwszy. Opór, szczególnie w Iraku, będzie

bardziej zdecydowany i zaciekły...

Co oznaczały te słowa żydomasońskiego globalnego terrory­sty? Oznaczały dyrektywę wojny totalnej z całym światem islamu na wzór dokładnie goebbelsowski. Tak oto sanhedryn globalistów wydaje walkę opornemu islamowi za pomocą potęgi militarnej i krwi setek tysięcy gojów całego świata, zarówno chrześcijan jak i muzułmanów. A muzułmanów dlatego, że nieodłącznym elementem tego światowego bandytyzmu w wydaniu najbar­dziej hultajskiego mocarstwa czyli USA, będzie wywoływa­nie wojen domowych w atakowanych państwach islamskich. Przykładem jest Afganistan i Pakistan (z ważną częścią jego is­lamskiej społeczności), potem przyjdzie kolej na Filipiny, So­malię, Sudan, Iran, Irak, itd. W kolejce stoją następne.

To wszystko pod pretekstem „walki z terroryzmem". Za­iste, bardzo opłaciło się zburzyć wieże WTC, wydać na śmierć kilkuset pasażerów czterech Boeingów i pracowni­ków WTC! Syjonizm przez cały XX wiek realizował swoje interesy za cenę życia setek milionów gojów i niewiarygod­nych zniszczeń materialnych. Wiek XXI żydowska oligar­chia świata rozpoczęła „mocnym uderzeniem". Pierwszym, ale nie najmocniejszym i nie jedynym.

Inny Żyd w gabinecie Clintona (gojów tam nie było prawie wcale) - Robert Litwak, odpowiedzialny w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa za kontrolę rozpowszechniania broni masowej zagłady, wydał nawet książkę pod takim właśnie tytułem: Pa­ństwa zbójeckie i amerykańska polityka zagraniczna {Rogue states and U.S. foreign policy).

Pogardliwe przezwiska dla państw słabych, biednych, pod­dawanych nowej kolonizacji, mnożyły się już za kadencji Reagana. Mówiono wtedy o państwach wyjętych spod prawa („outlaw states"), o państwach renegackich („renegade states") lub o państwach pariasów,

W kategoryzacji państw zbójeckich obowiązują oskarżenia takich państw o broń masowego rażenia, a z grzechów po­mniejszych ich nie poddawanie się presji państw arcy-zbójeckich, takich jak USA czy Izrael. I właśnie od tej kategorii państw zbójeckich są przedziwne, koniunkturalne wyjątki. Doskonałym przykładem był przed laty ten sam Irak, a teraz Pakistan, które bez niczyjej zgody dorobiły się broni nuklear­nej. Bez niczyjej zgody Pakistan wspierał i wspiera separaty­stów kaszmirskich destabilizujących Indie, swego czasu oskarżanego o strącenie indyjskiego samolotu pasażerskiego. Ponieważ jednak Pakistan pozostawał w strategicznych związkach z USA, to nigdy nie był wymieniany na listach państw zbójeckich. Jego zbójeckość (zbójnickość?) była i jest pozytywna1.

W swojej książce Bandytyzm NATO poszerzyłem ten kon­tekst podwójnych standardów „zbójeckich" o Irak sprzed „Pu­stynnej Burzy". Przed najazdem amerykańskim na Kuwejt i Irak, dyktator Iraku nie był ani na chwilę bardziej ludzki niż okazał się takowym po zadekretowaniu jego zbójeckości przez USA i „społeczność międzynarodową". USA ściśle współpra­cowały wtedy z Saddamem, wspierały go finansowo, a prezy­denta Busha-seniora łączyła z nim niemal osobista przyjaźń.

Samuel Huntington - przyjaciel syjonisty Z. Brzezińskie­go, także Żyd, chwilami zdolny do uczciwych i suwerennych konkluzji, autor słynnej książki Zderzenie cywilizacji, posta­wił kropkę nad tą dwustandardową kategoryzacją państw zbó­jeckich i niezbójeckich stwierdzając, że USA:

- nadały pewnym państwom status zbójecki i próbują je wykluczyć ze światowych instytucji za to, że nie chcą się pod­porządkować amerykańskim żądaniom...

Polska posłusznie została przytroczona do NATO i posłała polskie mięso armatnie do Afganistanu, ale co będzie, jeśli Naród wypowie się w plebiscycie przeciwko przytroczeniu Pol­ski do Unii Europejskiej? Czy zostaniemy uznani za państwo zbójeckie? Jako zbójeckie to może nie, ale wtedy z pewnością staniemy się państwem, o „zagrożonej demokracji". Bo demo­kracja małych, zawsze oznacza bezwzględne posłuszeństwo, spełnianie każdego dyktatu potężnych zbójów. W trakcie „amerykańskiego" barbarzyństwa nad Afganistanem, admini­stracja Busha stale poszerzała listę państw zbójeckich oraz pa-

1. Masakra w parlamencie indyjskim rzekomo w wykonaniu separatystów kaszmirskich, to ponoć robota służb specjalnych Pakistanu. Rodzi się pytanie dlaczego pakistańskie spec-służby zdecydowały się na ten akt terroru grożący otwartą wojną z Indiami w okresie, kiedy zalewały go fale uciekinierów z Afganistanu, a sam znajdował się pod brutalną presją polityczną USA?

ństw rzekomo sprzyjających międzynarodowemu terroryzmowi. Poza. „pierwszoligowym" Irakiem, na tej liście pojawiły się takie państwa jak Iran, Korea Północna, Kuba, Li­bia, Syria, Sudan, Jemen, Sri Lanka, Filipiny, Somalia. W ra­mach starannie dawkowanego napięcia międzynarodowego, w pewnym momencie USA wypuściły próbny balon: nie wy­kluczyły kolejnej bandyckiej interwencji militarnej w Iraku. Wycofały się z tego (czy na długo?) po licznych pomrukach dezaprobaty we własnym miłującym pokój obozie światowej demokracji (Anglii i Niemiec), które dobrze rozumiały, co to może oznaczać dla pokoju. Ale po niespełna dwóch mie­siącach, kiedy już Afganistan legł w gruzach, pogróżki pod ad­resem Iraku a potem jeszcze Iranu powtórzyły się i ukonkretniły. W swoim orędziu o stanie państwa wygłoszo­nym w Kongresie 30 stycznia 2002 roku, prezydent Bush otwarcie wymienił trzy państwa przewidziane do inwazji bom­bowej. Są to Iran, Irak i Korea Północna. Iran jest nazywany najaktywniejszym sponsorem terroryzmu. Czy dlatego, że po­siada dużo zachodnich petrodolarów? Jego niewybaczalnym „grzechem" jest wspieranie palestyńskiego Hamasu i Dżihadu oraz libańskiego Hezbollahu.

I tu otrzymujemy kolejny przykład faryzeizmu tajnych włodarzy USA: ani Hamas, ani Dżihad, ani Hezbollach nie były wymieniane wśród organizacji terrorystycznych w pierwszym okresie po zamachach z 11 Września. A to dlatego, że amerykańskiemu lobby finansowo-przemysłowemu zależało na neutralności Iranu na czas zbliżającej się inwazji na Afganistan.

Do listy organizacji terrorystycznych dopisano Hamas, Dżihad i Hezbollah dopiero na początku października 2001 roku.

Korea Północna: wiadomo - ostatni bastion czystego stali­nizmu. Własna broń nuklearna i straszliwa nędza narodu. Kie­dy trwały rozmowy amerykańsko-koreańskie w sprawie porozumienia o wzajemnej współpracy, na ten czas starannie wyciszono w światowych żydomediach nazywanie Korei Północnej państwem zbójeckim. Ten zaszczytny tytuł został jej przywrócony natychmiast po fiasku rozmów.

Kuba: udziela schronienia terrorystom antyamerykańskim, głównie bojówkarzom „Czarnych Panter", a także bojownikom baskijskiej ETA. Nigdy jednak USA nie podjęły militarnej próby rozprawienia się z Kubą jako miniaturą stalinowskiej Korei Północnej pod własnym bokiem. Czy dlatego, że Fidel Castro jest z pochodzenia Żydem i członkiem masonerii?

A gdyby tak USA rozważyły status Izraela na kanwie ludobójstwa popełnianego przez to państwo na narodzie palestyńskim?

Dlaczego nie okrzyknięto Izraela państwem zbójeckim z chwilą wykradzenia Stanom Zjednoczonym broni nuklear­nej, przy wydatnym współudziale żydowskich szpiegów w ośrodkach nuklearnych USA?

Dlaczego nieprzerwana rzeź Palestyńczyków, wypędzenie około trzech milionów Palestyńczyków z ich ziemi ojczystej bez prawa powrotu, nie pozwalają nazwać Izraela państwem zbójeckim?

Dlaczego ignorowanie rezolucji ONZ przez państwo nie stało się podstawą do nazwania Izraela państwem hultajskim?

Dlaczego to państwo bezkarnie i bezprawnie odmawia pra­wa pobytu obserwatorów ONZ, podczas gdy inne państwa (Irak dwukrotnie) na to się godzą, a mimo to są nazywane pa­ństwami zbójeckimi?

Odpowiedź jest jedna: USA i Izrael to dwa pierwszej ran­gi światowe państwa zbójeckie. W polityce międzynarodowej stanowią zresztą jedno nierozdzielone super-państwo. Tylko niektórzy analitycy polityki międzynarodowej USA nauczyli się interpretować tę politykę interesami Izraela i tylko nielicz­ni z tych nielicznych mają odwagę to mówić1. Kto tego nie ro-

1. Słynne było swego czasu powiedzenie prezydenta Francji Ch. de Gaulle'a:

Czy Francja ma zawsze kichać, gdy Izrael dostaje kataru?

zumie, ten nie rozumie strategicznych motywów polityki Stanów Zjednoczonych. Najgroźniejsi dla prawdy są ci kręta­cze medialni, którzy doskonale rozumieją tamto praźródło międzynarodowej polityki USA, ale równie doskonale i dokładnie je przemilczają.

Tu niezbędna staje się dygresja dowodnie wykazująca te strategiczne priorytety USA. Heritage Foundation - wpływo­wy, opiniotwórczy amerykański instytut, w 1992 roku opubli­kował 33-stronicowy projekt działań w polityce zagranicznej USA, adresowany do prezydenta, kół politycznych, gospodar­czych i finansowych. Nosi tytuł: Jak uczynić świat bezpiecz­nym dla Ameryki. Przy lekturze tego dokumentu szokujące jest podporządkowanie strategii USA interesom Izraela i światowemu syjonizmowi. Oto pierwszy cytat, niejako wstęp do drugiego, najważniejszego:

- Podstawowa konieczność strategiczna z punktu widze­nia USA sprowadza się natomiast do tego, by uniemożliwić przejęcie kontroli nad kluczowym centrum przemysłu i ekonomii - w Europie, Azji i Zatoce Perskiej - przez pa­ństwa nieprzyjazne Stanom Zjednoczonym. Dlatego muszą [Stany Zjednoczone - H.P.] zachować swoją globalną pozycję i swoje globalne możliwości. Jeżeli ich interes wymaga akcji wojskowej za granicą, nie powinny czekać na zgodę ONZ (patrz - inwazja Afganistanu, przedtem Jugosławii - przyp. H.P.) - jak to przedtem uczynił Waszyngton przed operacją w Zatoce Perskiej w 1991 roku.

I cytat drugi, wszystko wyjaśniający:

- Ale naturalną koleją rzeczy, na pierwszym miejscu musi być postawiona mocarstwowa wiarygodność (czytaj - gotowość do każdej agresji - H.P.) w stosunku do państw, którym dawno udzieliły gwarancji, przede wszystkim Izraela1.

l. Jacek Karpowicz: Tryumf judaizmu oraz najważniejsze ekspozytury Rządu Światowego w Polsce. Warszawa 1998, s. 26.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że „atak na Amery­kę" został sprokurowany przez syjonizm. Był przezeń pilo­towany, nadzorowany i ochraniany, choć nie musiał być przez syjonistów logistycznie organizowany.

Za cenę kilku tysięcy istnień ludzkich (tylko nie żydowskich) i dwóch rozwalonych Wież Babel światowego handlu, imperialny syjonizm uzyskał wyśmienite usprawiedliwienie do militarnego terroryzowania „państw zbójeckich" i organizacji. Po wciąż ponawianych pogróżkach wobec Iraku, przyszła kolej na dalekie Filipiny. Zamiast otwierać kolejne fronty bombowe, USA na jakiś czas wybrały inną strategię kolonizacji byłych kolonii. Oficjalnie mówi się już o „strategii" walki z organizacjami terrorystycznymi ramię w ramię z rządami takich państw. Pod tym pretekstem w rzeczywistości dokonuje się neokolonizacja i odbywają militarne desanty USA. Taki właśnie scenariusz jest realizowany na Filipinach, wkrótce może być zastosowany w Malezji i Indonezji, następnej kolejności znajdą się Somalia i Jemen, na które USA wywierają presję polityczną i ekonomiczną.

Filipiny znalazły się w pierwszym szeregu tej inwazji pod pretekstem zwalczania „rebeliantów" z organizacji Abu Sajef, oskarżanych o „powiązania" z Al-Ouedą Bin Ladena. To po­dobno na Filipinach Pakistańczyk, który w 1993 roku podłożył bombę pod World Trade Center, przygotowywał operację mającą doprowadzić do zniszczenia aż 12 amerykańskich sa­molotów pasażerskich. Abu Sajew to ruch islamskich separa­tystów. Walczą o oderwanie muzułmańskiego południa Filipin od katolickiej reszty kraju. Specjalizują się w morderstwach, porwaniach dla okupu, przetrzymują katolickich misjonarzy. Z ledwo tysiącem owych „separatystów" nie może sobie poradzić cała armia filipińska. W ostatnich dniach stycznia 2002 USA wysłały na Filipiny 650 swoich wojskowych doradców.

Nie wiadomo, kto wspiera i popiera owych „separaty­stów", wiadomo jednak, że stanowią oni doskonały pretekst do amerykańskiego come back na Filipiny.

Już w grudniu 2001 USA zaproponowały Filipinom przysłanie jednostek wojskowych. Pani prezydent Gloria Arroyo, znając te „koleżeńskie" przysługi USA - odmówiła. Zgo­dziła się tylko na przyjęcie pewnych elementów nowoczesnego wyposażenia dla armii oraz helikopterów do wykrywania w dżungli owych „separatystów". Pomoc jest oceniona na 100 milionów dolarów - kolejne zamówienie dla przemysłu zbroje­niowego USA: Kongres bez szemrania godzi się na niemal po­dwojenie budżetu na przemysł „obronny" USA. Już w styczniu 2002 Kongres przyznał dodatkowo 45 mld USD dla budżetu obronnego.

Filipiny były amerykańską kolonią w latach 1898-1946 czyli przez prawie pół wieku. Do 1992 roku Jankesi utrzymy­wali tam bazy wojskowe. Antyamerykanizm jest tam po­wszechnym odruchem ludności. Teraz rozpoczęła się ponowna kolonizacja. W połowie stycznia na wyspie Basilan założono tam pierwszą bazę dla wojsk amerykańskich. Do połowy lute­go 2002 roku miało tam wylądować 650 Jankesów, w tym 160 komandosów z elitarnych „zielonych beretów" i jednostek „Seals" (Foki). Wylądowali już 30 stycznia.

To wszystko było propagandowo bardzo starannie opakowane we frazesy o tym, że Amerykanie będą tylko „szkolić" Filipińczyków i „doradzać" im, a w ogóle to tylko manewry, a nie wspólna „operacja" lub „misja" wojskowa. Słowo „operacja" jest już nieodwracalnie skompromitowane nie tylko w świadomości Filipińczyków. Wszak „operacje" w wydaniu amerykańskim zawsze były i są tylko „operacjami pokojowymi". Tak było w Korei, w Wietnamie, Kambodży, tak było w Kuwejcie i Iraku, nie inaczej jest w Afganistanie. Niedoścignionym wzorem takich „operacji pokojowych" jest ludobójstwo izraelskie na ziemiach palestyńskich.

„Misja" była jednak szczególnie ważna, bo na czele filipiń­skich „manewrów" stanął szef „operacji wojskowych" na Pacy­fiku, generał Donald C. Wurster1.

Patrioci filipińscy nie mieli złudzeń co do charakteru i ce­lów tych „manewrów". Senator Francisco Tadet oznajmił w parlamencie filipińskim:

- Jednym zdradzieckim ruchem udało się uczynić z Fili­pin przedłużenie Afganistanu. Senator dodał też rzecz najzu­pełniej oczywistą, że filipińska partyzantka to wewnętrzna sprawa Filipin, natomiast senator Biazon przestrzegł przed igraniem z ogniem mówiąc:

- Wystarczy jednak, że kula amerykańskiego żołnierza za­bije filipińskiego cywila, a stabilność kraju zostanie za­grożona2.

Senator Biazon wiedział dobrze, że o to właśnie chodziło - o destabilizację Filipin, aby w obronie „stabilizacji" walczyć tam o pokój tak długo, aż kamień nie zostanie na kamieniu. To także nic nowego. Niedoścignionym wzorem światowego obrońcy pokoju i stabilizacji był przecież Związek Socjalistycz­nych Republik Radzieckich, od 1945 „stabilizujący" tyle kra­jów, że ich wyliczanie zajęłoby pół stronicy tej książki, na czele ze „stabilizacją" Węgier (1956) i Czechosłowacji w 1968 roku.

Dziennikarz „GW" zapytał Normana T. Shawa, emeryto­wanego oficera piechoty morskiej i niezależnego eksperta do spraw terroryzmu, czy owe „wspólne ćwiczenia" Amerykanów i Filipińczyków, oznaczają po prostu otwarcie drugiego frontu walki z terroryzmem.

Emerytowany weteran wojny z terroryzmem potwierdził:

- Na to wygląda. Nawet sam prezydent Filipin w wywia­dzie, który oglądałem dziś w telewizji przyznał, że nazwa

1. Zob.: „Gazeta Wyborcza", 18 stycznia 2002.

2. „L'Express", 6 XII 2001.

„ćwiczenia" to tylko mydlenie oczu. Ponad 150 komando­sów nie pojechało na Filipiny, by uczyć tamtejszych wojsko­wych, jak strzelać z karabinu.

W następnej kolejności stała Somalia. Dziś - luty 2002 - trudno spekulować nad rozwojem wydarzeń w tym kraju „zbó­jeckim". W każdym razie, już w grudniu 2001 roku ameryka­ński sekretarz stanu Colin Powell w wywiadzie dla „Washington Post" starał się wyciszyć spekulacje wokół ewentualnej kolejnej napaści na Irak, natomiast USA „poważnie" brały pod uwagę kraje, w których Al-Queda może działać po upadku afgańskich talibów.

- Szczególnie przyglądamy się Somalii - powiedział złowieszczo ten sługus światowego rozbójnictwa.

Somalia to kraj liczący 9,5 mln mieszkańców. Uchodzi te­raz za przykład takiego właśnie rogue state - „państwa zbójec­kiego", tyle tylko, że jego egzekucję jakby na razie wstrzymano. Stolicą jest Mogadisz, a kraj leży w tzw. „Rogu Afryki". Od dziesięciu lat wrze tam krwawa rebelia, a właści­wie to niekończący się ciąg rebelii. Kraj w gruzach: hotele, ka­tedra, teatr, dzielnica ambasad, większe domy. Zaczęło się w 1991 roku od obalenia dyktatora Siada Barrea. To za­początkowało wojnę domowa. Jej następstwem jest głód, go­spodarcza i cywilizacyjna dezintegracja tej dawnej kolonii. W 1993 roku miała tam miejsce potężnie nagłośniona inter­wencja wojskowo-humanitarna ONZ. Zakończyła się fia­skiem. Później rozpoczęło się nieprzerwane pasmo rządów lokalnych watażków. Uzbrojeni po zęby terroryzują ludność, jednocześnie krwawo walcząc między sobą o rejony panowania. Rządzi pięć klanów plemienno-rodzinnych. Dobrze funk­cjonuje tylko biuro fałszywych paszportów. Policja nie istnieje. Aby tam wjechać i wyjechać żywym, trzeba wynająć co naj­mniej kilkuosobową ochronę uzbrojonych po zęby zabijaków, ale przedtem utwierdzić ich w przekonaniu, że nie posiadasz przy sobie większej gotówki...

Donald Rumsfeid we wspomnianym grudniowym wywia­dzie dla „Washington Post" powiedział złowieszczo:

- O ile wiem, organizacja Bin Ladena wciąż jest obecna w Somalii.

Miał na myśli organizację „Al-Itihad al-Islamia" - „Jed­ność Islamska". Powstała na początku lat 90. Cel - utworze­nie państwa islamskiego. To tę organizację USA podejrzewa o związki z Al-Queda.

Somalijski bank Barakaal 80 procent swoich funduszy przeznacza na ich transfer do Somalii. Pochodzą one od somalijskiej diaspory liczącej około 1,5 miliona Somalijczyków. W listopadzie 2001 Donald Rumsfeld warknął, że bank ten służy za kanał finansowy Al-Ouedy i polecił zamrozić jego ak­tywa. Pewien urzędnik z Kenii, jeszcze wegetujący w Mogadiszu powiedział dla „L'Express":

- To tak, jakby choremu odłączyć kroplówkę. Człowiek nadaremnie koczujący pod bankiem (podobnie jak to widać było w styczniu w Argentynie), aby wydostać z tej pułapki swoje kilkadziesiąt dolarów, powiedział:

- Bush doprowadzi wszystkich do szału! Paradoksalnie i przeciwnie do takich głosów - wszyscy tam wprost marzą o jakimś desancie Amerykanów. Ten człowiek sprzed banku dodał:

- Może by to oznaczało początek czegoś nowego?

Kolejnym „chłopcem do bicia" może być Jemen. Tamtejsza organizacja: „Armia Aden-Abian" jest jedynym ugrupowa­niem, które miało wątpliwy zaszczyt znaleźć się na liście orga­nizacji terrorystycznych ustalonych przez Stany Zjednoczone. Podejrzewa się ją o zorganizowanie ataku na amerykański sta­tek USS Cole w październiku 2000 roku, kiedy stał w porcie adeńskim. Zginęło wtedy 17 marynarzy1. W reakcji na ten za­mach, do Adenu zjechało około 100 agentów FBI. Osiedli

l. „Le Point", 23 XI 2001.

w eleganckim hotelu „Sheraton". Po jakimś czasie wynieśli się, lecz po 11 Września zjawili się ponownie. Zatrzymano około 400 „islamistów". Represje objęły nawet teścia Bin Ladena, który właśnie oddał swoją 21-letnią córkę na czwartą żonę Bin Ladena. Wybierający się na wesele w początku listo­pada, teść został zatrzymany „do wyjaśnienia". W połowie września prezydent Jemenu zamknął Uniwersytet Wiary - ba­stion jemeńskiego antyamerykanizmu. Uzasadnił to krótko:

- Jesteśmy na linii ognia!

Jemen posiada strukturę plemienną. Czas zatrzymał się tam z imponującą pogardą dla nowoczesności. To jakby głębo­kie średniowiecze. Ale tak to postrzegają jedynie „niewierni" z zachodu. Wszyscy powoli żują tam liście kat i są zadowole­ni, że ich czas upływa inaczej. Kat to czwarta część dochodu państwa. Kat pobudza emocjonalnie, niekiedy wprawia w eu­forię, a to już stan niebezpieczny dla adwersarzy. Młodzi mę­żczyźni powszechnie noszą tradycyjne sztylety, ale w tę tradycyjną sferę honoru i bezpieczeństwa osobistego wdarła się brutalna nowoczesność - zamożniejsi rycerze paradują z kałasznikowami.

Jemen, to pradawna kraina legendarnej lecz najzupełniej historycznie prawdziwej królowej ze Saby (Michaldy), bo wspo­minają o niej Biblia i inne źródła. Wsławiła się mądrością, da­rem prorokowanie podczas pobytu na dworze króla Salomona, którego odwiedziła w 875 roku przed Chrystusem1.

Zanim opuścimy Jemen, oddajmy głos tej fenomenalnej wizjonerce - ku przestrodze współczesnych. Uwierzytelniła swoje wizjonerstwo precyzyjną przepowiednią już spełnionych dwóch wojen światowych a także realiami trzeciej.

l. Uważana była za XIII Sybillę. Pochodziła z rodu sabejskiego. Państwo to istniało w latach 950-115 p. Chr. na terenie obecnego Jemenu. Jej proroctwa po raz pierwszy w Polsce ukazały się w 1916 roku pod tytułem: Mądra rozmowa królowej ze Saby z królem Salomonem (Wyd. „Drukarnia Warszawska").

- Lud twój, obecnie chluba twoja, stanie się bezbożny i królom nieposłuszny, odstąpi od Boga i jego przykazania za­pomni. ..

Albo:

- Według ducha mego, narodzenie Mesjasza ma nastąpić za więcej niż 800 lat, bowiem w ósmym stuleciu ma się naro­dzić, a pod panowaniem Rzymu umierać będzie.

Albo:

- Chrześcijaństwo, wiara w naukę Mesjasza, osiągnie taką potęgę, że wyznaczać będzie cesarzy i królów na trony, a ci będą nad Żydami panować. Bez wiedzy kapłanów chrześcijańskich nic dziać się nie będzie. Natomiast naród żydowski zostanie zniszczony i rozproszony...

Królowa ze Saby podała wiele znaków mających poprzedzić wielkie przemiany. Oto czwarty znak:

- Nastąpi, gdy pieniądz zapanuje nad światem i stanie się wielki jak Bóg...

Niemiecki syjonista Iluminat Heinrich Heine (1797-1856), prawie 3 tysiące lat później potwierdził to:

- Pieniądz to Bóg naszych czasów, a Rothschildowie, to nasi prorocy1.

Dziś jak nigdy przedtem, jesteśmy z Rothschildami jako prorokami, właśnie na tym etapie Boga-pieniądza...

Powell wyciszał pogróżki pod adresem Iraku dość szczerze przyznając - podobnie jak to przyznawał Kissinger, że agresja lądowa byłaby nieporównywalna ze skalą oporu w Afganista­nie. W Iraku nie istnieje coś na podobieństwo afgańskiego So­juszu Północnego, bez którego niemożliwe byłoby pokonanie talibów z powietrza. Powell przyznał, że amerykański bandy­tyzm „szuka sposobu" na obalenie Husajna. Szuka już dzie-

1. Simpson Anthony: The Money Lenders 1985, s. 85. Cytuję Fritz Spingmeier [w:] Rodowody Iluminatów [Bloodlines of the Illuminati), Ambassador House, Colorado 1999.

sięć lat i na razie bezskutecznie, ale w końcu jakiś sposób znajdzie - choćby okiem dobrego snajpera! A tak to „szukanie sposobu" skomentował biskup Kościoła chaldejskiego1 J. Isaak:

- Bombardują nas od 11 lat i przyzwyczailiśmy się do wszystkiego (...) Argumenty powtarzane przez państwa za­chodnie o związkach Iraku z terroryzmem są jedynie pre­tekstem. Naprawdę chodzi tu o interesy ekonomiczne Ameryki i innych państw zachodnich.

Unia Euro-Germańska także opracowała oficjalną listę or­ganizacji, a tym samym i państw uznawanych za terrorystycz­ne. Wymienia się tam organizacje baskijskie, grupy z Północnej Irlandii i Bliskiego Wschodu. Opracowanie takiej listy to część „wysiłków" Unii Euro-Germańskiej w ramach demonstrowania wspólnego frontu „walki z terroryzmem". Taka demonstracja nastąpiła w grudniu 2001, a już w styczniu 2002 przyszedł czas na czyny - wysyłanie komandosów an­gielskich i niemieckich do Afganistanu. Na razie tylko do Afganistanu.

Inicjatorką opracowania takiej czarnej listy europejskich organizacji „zbójeckich" była Hiszpania. Ma do tego własne powody. Nie może sobie poradzić z baskijskimi patriotami („terrorystami") z ETA, natomiast Anglia, jeden z wygodnych mateczników islamskich terrorystów, nie może sobie poradzić z patriotami irlandzkimi spod znaku IRA i innych organizacji „separatystycznych".

l. Zarazem sekretarz generalny Synodu Biskupów Kościoła Chalejskiego. Zob.: „Nasz Dziennik", 22-23 XII 2002.

ROPA I GAZ - ŚWIATOWI „TERRORYŚCI"

Wszystkie główne dramaty XX wieku miały swoją przyczy­nę w walkach o dominację ekonomiczną i finansową. Ich pod­stawą były i pozostają surowce naturalne. Wśród nich ropa naftowa jest surowcem najbardziej „wybuchowym" w dosłow­nym i przenośnym znaczeniu. Globaliści wielokroć definiowa­li te priorytety w swoich programach, ale rzadko ujawniali je otwarcie, zwykle owijając je w ogólnikowe frazesy. Mistrzami w tym kamuflażu był szef brytyjskiego Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Arnold Toynbee1, Rothschildowie, Rockefellerowie, Z. Brzeziński, H. Kissinger.

Tak jest i obecnie. Nigdy nie dowiemy się z mediów ani z ust geopolitycznych krętaczy, że rzeczywistym powodem wojny z Afganistanem i o Afganistan wcale nie jest religijny „fanatyzm islamski", tylko ten szczególny rodzaj fanatyzmu ekonomicznego, który nakazuje wąskiej grupie światowych gangsterów polityki, ekonomii i pieniądza wszczynać i konty­nuować najbardziej krwawe wojny, dokonywać przewrotów, wpędzać upatrzone kraje w straszliwe zapaści gospodarcze i finansowe, a ich narody w degradację cywilizacyjną.

Okazuje się, że już na kilka lat przed zamachem na WTC Afganistan talibów stał się areną brutalnych nacisków i gier politycznych, organizowanych i sterowanych przez wielkie korporacje wydobywcze gazu i ropy naftowej. Afganistan swoje wojenne dramaty „zawdzięcza" kluczowemu położeniu geo­graficznemu. Pod tym względem jego znaczenie daje się po-

1. Więcej o nim w książce Rodneya Atkinsona: Eurofaszyzm w natarciu, wydanej przez Retro w przekładzie Jerzego Wieluńskiego.

równać z sytuacją geopolityczną Polski. Z podobnymi zresztą skutkami. Jako „drzwi obrotowe" Europy i Azji byliśmy od dwóch wieków nieprzerwanie napadani, rozszarpywani, oku­powani, prowokowani do powstań i ludobójczo wybijani. Na­szym odpowiednikiem w Europie południowej jest Jugosławia, praktycznie już nieistniejąca, bo rozszarpana przez międzynarodowy imperializm prawdziwych „państw zbójeckich". Bałkany to suchy Gibraltar wiodący z południa Europy, z basenu Morza Śródziemnego na Bliski Wschód - do Zatoki Perskiej. Oto przyczyna masakry Jugosławii.

W Afganistanie wszystkie kraje „zbójeckie" z premedytacją i niedoścignionym cynizmem wykorzystywały podział tego pa­ństwa na krwawo rywalizujące ze sobą plemiona. Wygrywanie antagonizmów plemiennych, to od wieków najskuteczniejszy sposób utrzymywania stałego wrzenia w takim jak Afganistan zlepku plemion, a w przypadku najazdu na taki kraj - wyko­rzystywania któregoś z głównych plemion do prowadzenia wojny domowej równolegle z wojną najeźdźczą.

Plemieniem dominującym w Afganistanie są Pasztuni, sta­nowiący 40 proc. ludności tego kraju. Co gorsze - około trzech milionów Pasztunów żyje w granicach obecnego Pakistanu, po­wstałego w 1948 roku. Te trzy miliony pakistańskich Pasztu­nów, to stała kość niezgody pomiędzy Afganistanem i Pakistanem, bowiem pakistańscy Pasztuni uważają się za Afgańców. Z kolei Pakistan w stałej rywalizacji z Indiami wy­korzystuje tendencje separatystyczne mieszkańców Kaszmiru. Grupa separatystów kaszmirskich wspierana (ponoć) przez Pa­kistan, dokonała masakry członków parlamentu indyjskiego. Kiedy Indie zdobyły rzekome dowody na pakistańskie spraw­stwo tej masakry, zażądały od Pakistanu wydania zamachow­ców. Pakistanu szedł w tym „w zaparte", ale kiedy Indie podciągnęły do granicy pakistańskiej ponad milion wojska, grożąc nawet użyciem bomby jądrowej, Pakistan aresztował około 300 takich potencjalnych terrorystów, ale odmówił wydania ich Indiom. W styczniu 2002 roku świat niespokojnie zerkał na granicę indyjsko-pakistańską. Było to i jest wpraw­dzie zmartwienie „społeczności międzynarodowej" zaciekle miłującej pokój światowy choćby miał nie zostać kamień na kamieniu, ale jest to zmartwienie przede wszystkim „amerykańskie". I wcale nie dlatego, że Pakistan to doraźny sojusznik USA w walce z „islamskim terroryzmem", z Bin Ladenem i całą tą jego Al-Ouedą na czele.

Chodzi przede wszystkim i po prostu o gaz ziemny, ale ta­kże o ropę naftową, zwłaszcza w światowym geo-kontekście.

Kiedy Sowieci sromotnie dali tyły z Afganistanu w 1989 roku, Pakistan postanowił wejść w tę próżnię, wykorzystać walki o władzę w Afganistanie m.in. do osłabienia wpływów Indii. Zaczął popierać ugrupowania islamskie tak w Afganista­nie jak i w Kaszmirze. O tereny zamieszkałe przez Pasztunów w dzisiejszym Pakistanie już toczyła się w 1950 roku wojna pomiędzy tymi państwami. Pakistan zajął te obszary, tym sa­mym odcinając Afganistan od Oceanu Indyjskiego. Co to oznacza - nikomu nie trzeba tłumaczyć, a jeśli trzeba, to wy­starczy tę sytuację porównać z odcięciem Polski od Bałtyku.

Islamscy patrioci w Afganistanie zwani przez „społeczność międzynarodową" esktremistami lub fundamentalistami, byli w okresie wojny afgańsko-sowieckiej wykorzystywani do osłabiania militarnego ZSRR. Talibów popierały zgodnie USA, Egipt i Arabia Saudyjska, a po cichu cała Europa Zachodnia, bo taka była logika ówczesnej geopolityki - „zwijać" molocha pod nazwą ZSRR. Talibowie byli wtedy o.k. Kiedy oddziały antysowieckie wyposażono w przenośne rakiety ziemia-powietrze, losy wojny były przesądzone1. Arabia Saudyjska słała miliony petrodolarów na utrzymanie islamskich szkół w Paki-

1. Resztki pozostałych z tej wojny amerykańskich „Stingerów" były wykorzystywane, choć z miernym skutkiem, przeciwko nowemu najeźdźcy - Amerykanom!

stanie, bo ten popierał u siebie studenckie ugrupowania islam­skie. Okazały się potem bazą dla talibów, którzy przy zdalnej pomocy Pakistanu, do 1996 roku opanowali 90 procent teryto­rium posowieckiego Afganistanu.

Kraje zachodnie przyjęły tę zmianę sił wewnętrznych dość przychylnie, jako element stabilizujący ten kraj. Moskwa prze­ciwnie - bała się przeniesienia zaraźliwego „integryzmu islamskiego" na tereny republik posowieckich. Z kolei Iran widział talibów raczej pozytywnie, jako przeciwwagę pakistańską w ry­walizacji z Turcją. To tylko główne rafy skomplikowanej ośmiornicy wpływów, interesów i... prowokacji.

Wyłoniła się zatem niezwykle delikatna, skomplikowana materia etniczo-religijno-polityczna. Jakże łatwo było w niej zamieszać „osobom" (państwom) trzecim, państwom zbójec­kim!

Talibowie zainstalowani w Kabulu, w początkowym okresie swego panowania nadal otrzymywali petrodolary z Arabii Sau­dyjskiej.

Szybko jednak ekonomicznie usamodzielnili się, rozwi­jając na gigantyczną skalę sprzedaż heroiny i opium do Ro­sji, Europy zachodniej i USA. Ogromne wpływy mieli także z opłat nielegalnego przemytu towarów do portu w Dubaju.

W okresie sowieckiej okupacji Afganistanu, USA bardzo popierały afgańską produkcję narkotyków. Dlaczego? Głównie po to, aby faszerować nimi sowiecką armię okupacyjną, demoralizować zwłaszcza kadrę oficerską opłacalnym przemytem heroiny i haszyszu do ZSRR i dalej1. Pomysł wprowadzenia do obozu wroga tej „tajnej broni" w postaci narkotyków, zrodził się w głowach Francuzów i Amerykanów2. Plan polegać miał

1. Piszę o tym w swojej książce: Zabijałem aby żyć. ]est to ponura opowieść sowieckiego komandosa - „specnaza". RETRO, wyd. I 1996, wyd. II 2001.

2. Zob.: F. L. Ćwik: „Nasz Dziennik", 24-25 stycznia 2002.

na przechwytywaniu przez amerykańskie FBI i francuskie DEA transportów heroiny i następnie sprzedawaniu jej po ni­skich cenach sowieckim żołnierzom. Z tej swoistej „broni che­micznej" jednak zrezygnowano, tymczasem jednak uprawy heroiny i opium pozostały, na kilka lat nadając Afganistanowi zaszczytne pierwsze miejsce w świecie w uprawie i produkcji narkotyków! Obecnie, po upadku talibów, olbrzymie zapasy narkotyków afgańskich zaczęły masowo napływać do Europy przez Azję centralną. Krajem „wyjściowym" jest Pakistan. W ogromnym pośpiechu rolnicy afgańscy zasiewają makiem duże połacie upraw rolnych1.

Dlaczego mak? W 1996 roku talibowie wprowadzili wprawdzie zakaz konsumpcji i sprzedaży narkotyków, ale nie zabronili uprawy maku, dlatego właśnie Afganistan jest naj­większym producentem tej rośliny na świecie. Dopiero w 2000 roku, poszukiwany potem mułła Omar wydał tam za­kaz uprawy maku. Obszar upraw zmalał z 71 000 ha do 27 000 ha. Omar nie uczynił tego z troski o „niewiernych". Zabiegał wtedy o przyjęcie Afganistanu do ONZ, która potę­piała oficjalnie produkcję i handel narkotykami. Decyzja Omara była też na rękę potężnym mafiom narkotykowym Pa­kistanu i jeszcze potężniejszym centralom narkotykowym w Azji południowej - obawiały się nadprodukcji po wyjątkowo urodzajnych sezonach 1999/2000, co powodowało spadek cen. Afganistan był wtedy „mocarstwem narkotykowym". W 1999 roku wyprodukował 4 585 ton opium, w roku następnym 3 2000 ton. W trakcie jesiennej inwazji USA na Afganistan, celnicy Iranu i Tadżykistanu zwijali się jak w ukropie przy po­szukiwaniu i wychwytywaniu potężnych przesyłek narkoty­ków. To jednak było i pozostało walką z wiatrakami - przechwycili zaledwie 7,5 tony, gdy w tym samym czasie „wy­ciekały" z Afganistanu tysiące ton. Pośrednim dowodem na

l. Klimat pozwala na dwukrotną uprawę roślin w ciągu roku.

skalę tego procederu był drastyczny spadek cen z 750 dolarów do zaledwie 150 za kilogram. Nie marnują tej lukratywnej okazji generałowie Sojuszu Północnego dokładnie tak, jak nie marnowali jej generałowie i pułkownicy sowieccy, zbijając pry­watne majątki na handlu narkotykami, wykorzystując do tego wojskowy transport, w tym trumny udające przewóz zwłok żołnierzy do ZSRR. Chłopi afgańscy to widzą i sieją mak na potęgę. Wkrótce odczuje skutki tego „boomu" w pierwszej ko­lejności Rosja, a po niej Europa zachodnia, a nawet celnicy kraju będącego owymi drzwiami obrotowymi obydwu konty­nentów, czyli celnicy polscy...

W sumie jednak napływ narkotyków z tego regionu to mniejsze zmartwienie rządu USA, bowiem Amerykanie są tru­ci narkotykami pochodzącymi głównie z Azji południo­wo-wschodniej, transportowanymi przez Ocean Indyjski, a także z Kolumbii.

Narkotyki to jedynie sprawa „odpryskowa" prawdziwej pra­przyczyny wojen afgańskich. Powróćmy do gazu ziemnego i ropy, owej praprzyczyny. Po przepędzeniu Sowietów, Afgani­stan stał się szeroką drogą handlową wiodącą do Azji środko­wej. Otwierała się ogromna strategiczna perspektywa transportu przez terytorium tego kraju gazu oraz ropy naftowej. Chodziło o gaz afgański oraz tranzyt ropy z Turkmenistanu do Pakistanu.

Afganistan posiada duże zasoby własnego gazu w prowincja Jowzlan, przylegającej do Tadżykistanu. Sowieci zbudowali tu rurociąg i dostarczali gaz do siebie. Podczas wojny starannie ochraniali instalację przed atakami partyzantów. Przetrwały nienaruszone.

Z kolei USA, Pakistan i Arabia Saudyjska były zainteresowane budową ropociągu ze złóż Turkmenii przez Afganistan do Pakistanu. Okazuje się - nie po raz pierwszy, że niebezpieczną jest rzeczą posiadać za dużo bogactw naturalnych, zwłaszcza na kontynentalnym skrzyżowaniu dróg. Afganistan jest tego pouczającym przykładem i przestrogą dla innych państw obdarzonych przez naturę takim położeniem.

Natychmiast po dojściu talibów do władzy, do działania za­brały się kompanie naftowe. Do tego czasu wszystkie ropociągi naftowe biegły przez ZSRR - bo musiały. Amerykańska kompania Unocal upatrzyła sobie budowę ropociągu wzdłuż grani­cy zachodniej Afganistanu - przez Pakistan do Oceanu Indyjskiego. W tej sprawie w 1993 roku Turkmenistan i Paki­stan podpisały umowę międzypaństwową, natomiast Unical zawarł umowę z Turkmenistanem na eksploatację jego złóż ropy. W tych zabiegach Unical nie był monopolistą. Musiał ostro rywalizować z argentyńskim koncernem Bridas.

W trakcie tych przepychanek delegacja talibów udała się do Waszyngtonu na rozmowy z ówczesnym sekretarzem stanu i szefami Unicalu. Na drugim froncie kuła to samo żelazo fir­ma argentyńska, która w 1997 r. przeniosła swoje biura do Ka­bulu, aby znaleźć się najbliżej tych zmagań. Bridas podpisał umowę z talibami, którzy zgodzili się na budowę rurociągu. Unical osłabił swoje starania z powodu braku oficjalnego sta­nowiska USA w sprawie uznania rządu talibów, czego doma­gała się ich delegacja w Waszyngtonie. Przebywała ona przez kilka dni w przedstawicielstwie Unicalu w Sugarland w Teksa­sie1. Unical zdążył nawet przekazać milion dolarów na szkole­nie afgańskich specjalistów na Uniwersytecie w Omaha: profesorów, konstruktorów, elektryków, budowniczych ruro­ciągów.

Unical miał ponadto strategicznych przeciwników w rządach Rosji i Iranu. Oskarżały one tę korporację o finan­sowanie talibów, choć tak naprawdę było to na razie finanso­waniem przyszłego rurociągu. Pojawiły się także sporne problemy. Prezydent Turkmenistanu już żądał rozpoczęcia ro-

1. Urozmaicano im pobyt zwiedzaniem supermarketów, ośrodka kosmicznego NASA, a nawet ogród zoologiczny.

bót przy budowie rurociągu, choć jeszcze nie było formalnego porozumienia z talibami. W tym kotle sprzeczności interesów i geopolityki, rząd amerykański uznał za rzecz zbyt ryzykowną budowanie rurociągu o wartości wielu miliardów dolarów przez tereny tak niepewne. Rząd USA oznajmił, że nie będzie się sprzeciwiał budowie rurociągu z Turkmenistanu do Turcji Czy było to realizacją polityki izolacji i osłabienia Afganista­nu? W każdym razie działo się to w czasie przyjacielskich więzi nafciarzy Bushów z nafciarzami klanu Bin Ladenów.

Pojawili się kolejni amatorzy wielkich rur. Zgłosiła się au­stralijska firma petrochemiczna, która w uzgodnieniu z Ira­nem ogłosiła projekt budowy rurociągu z Iranu przez Pakistan do Indii. Dla Pakistanu ten projekt wydawał się być korzystniejszy, bowiem omijał Afganistan wrzący od wojny do­mowej .

W październiku 1997 roku premier Pakistanu złożył wizytę prezydentowi Turkmenistanu Nijazowowi. Zawarto wtedy umowę, mocą której talibowie mieli otrzymać po 15 centów za tranzyt każdego tysiąca metrów sześciennych ropy przez Afga­nistan. Była to cena wręcz „dziadowska"'. Talibowie poczuli się dotknięci nie tyle tą dziadowską rekompensatą, co zawarciem umowy Pakistan-Turkmenistan bez ich wiedzy i zgody. :

W tym samym czasie (październik 1997) na scenie pojawiają się Japończycy oraz południowo -Koreańczycy. Tak wynikało przynajmniej z komunikatu Unicalu: - że tamtejsze firmy są zainteresowane budową „wielkiej rury". To z kolei ko­lidowało z interesami Moskwy. Dla jej udobruchania, Unical zaproponował rosyjskiemu Gazpromowi 10 procent udziałów w tej inwestycji. Chodziło podobno o to, by Rosjanie przestali wreszcie oskarżać USA o sponsorowanie talibów.

1. Polska także przeżywa takie problemy w związku z budową ropociągu jamalskiego. Pisałem o tym obszernie w książce: Polska w bagnie. Wyd. RETRO 2001.

Tymczasem Moskwa oświadczyła, że nie pozwoli ani Turkmenistanowi ani Kazachstanowi - jej nieformalnym „republikom" na transport ropy jakimkolwiek nierosyjskim ropo­ciągiem!

I wreszcie czar pryska. Po zamachach na ambasady USA w Nairobii oraz Darresalam, kiedy to w sumie zginęły 263 osoby Stany Zjednoczone oskarżają Bin Ladena o te zamachy, bombardują jego obozy szkoleniowe. Firma Unical anuluje projekt rurociągu i odwołuje z Kandaharu swoich ludzi. W tej sytuacji wycofuje się także argentyńska firma Bridas.

Czy wtedy państwa „zbójeckie" - USA i Wielka Brytania doszły do wniosku, że trzeba rozprawić się nie z talibami, tylko z całym Afganistanem? Czyż nie jest dziwne, to znaczy podejrzane, że w okresie intensywnego romansu ropo-gazowego talibów z „Amerykanami", Osama bin Laden decyduje się na zamachy terrorystyczne przeciwko swym sprzymie­rzeńcom?

Tak się rzeczy miały do czasu ostatecznego rozwodu USA z talibami po 11 Września, zakończonego inwazją na Afgani­stan. Po trzech miesiącach metodycznego zamieniania tego kraju w rumowisko, nagle wyszły na jaw sprawki, które sta­wiają w obrzydliwym świetle gromkie deklaracje USA na tle ich rzeczywistych intencji i tajnych umizgów do talibów!

Dziennikarze CNN przeprowadzili 8 stycznia 2002 roku wywiad z Richardem Butlerem - byłym inspektorem rozbro­jeniowym ONZ w Iraku. Mówiono o książce właśnie opubli­kowanej we Francji, której autorzy twierdzili, że Amerykanie już od dłuższego czasu negocjowali z talibami warunki budo­wy ropociągu przez Afganistan, ale czynili to z pozycji siły. Po­stawiono im ultimatum: albo kontrakt, albo naloty! Przypomnijmy, że WTC jeszcze stało i stać miało przez wiele miesięcy!

Mało tego: już wtedy prowadzącej śledztwo FBI w sprawie Al.-Quedy, rząd USA zaczął stawiać przeszkody mające utrudnić to śledztwo, a stało się to tuż po objęciu prezydentury przez Busha-Juniora! Czyż nie jest to arcyciekawe, a raczej arcywymowne?

I nadal to nie wszystko: w proteście przeciwko takiemu utrudnianiu śledztwa przez administrację Busha, ustąpił ze stanowiska John O'Neill - jeden z dyrektorów Federalnego Biura Śledczego (FBI), co sugeruje, że autorzy tamtej książki najpewniej od niego czerpali przynajmniej część tych informacji. Richard Butler pytany przez dziennikarkę CNN, co o tym wszystkim sądzi odpowiedział, że zarzuty autorów książki mają taką wagę, że zasługują na dokładne wyjaśnienie... W ję­zyku dyplomatów oznaczało to potwierdzenie tych zarzutów.

Ciekawą rzeczą byłoby poznać opinię w tej sprawie samego prezydenta Putina. Omijający Rosję rurociąg przez Afganistan czyniłby z niej biernego obserwatora tej strategicznej magistrali i biznesu. Oznaczałby trwałe usadowienie „amerykańskich" nafciarzy w jej byłych republikach. Nadto, koszty dostaw ropy tą trasą byłyby niższe od kosztów rosyjskich. Ropa turkmeńska docierając do Pakistanu z pominięciem terytorium Rosji, na­stępnie transportowana tankowcami - byłaby znacznie tańsza, a cen swojej ropy Rosja strzeże zazdrośnie.

Na te rewelacje CNN nałożyły się wspomniane pertrakta­cje talibów prowadzone już w 1997 roku, co ujawniła brytyj­ska stacja BBC.

Tymczasem milionom, jeśli nie miliardom ofiar medialne­go prania mózgów wmawia się zaciekle, że Ameryka prowadzi swoją „świętą wojnę" z islamskim terroryzmem talibów zagra­żającym całemu wolnemu światu. Wygląda jednak na to, że talibowie zagrażali i zagrażają jedynie amerykańskim łapom kładzionym na „świętej ropie". Ropa nie posiada poglądów. Ropa jest też bezwyznaniowa. Bo ropa, to tylko Złoty Cielec złotych interesów.

Ropa to strategiczna broń w walce o strategiczne teryto­ria, od której i o którą rozpoczęła się 11 września 2001 roku trzecia wojna globalna. Na razie kipi tylko w Afganista­nie. Bulgoce ten wulkan na granicy pakistańsko-indyjskiej, ale możemy być ponuro spokojni i pewni - za dużo tam harcowników, aby tam i tylko na tym się skończyło.

Narody na szczęście wiedzą „swoje" pomimo prania ich mózgów. Zbrodniczy imperializm Stanów Zjednoczonych - podkreślmy to raz jeszcze - światowej kolonii oligarchów diaspory żydowskiej - budzi coraz większą odrazę, choć ekipa jej sługusów na czele z bezwolnym przeciętniakiem Bushem udaje, że nie widzi, nie odczuwa tej odrazy, dezaprobaty i rosnącego sprzeciwu. Bezkarność zbrodni nad narodem serbskim teraz przeniosła się na Afganistan - taki sam zbrodniczy ekspansjonizm w imię podboju i budowy Rządu Światowego.

W tej historycznej próbie uniwersalnych zasad, znów dają nam przykład Grecy - starożytny, mały i słaby fizycznie naród helleński, doświadczający okupacji i ludobójstwa już w cza­sach, kiedy przodkowie dzisiejszych budowniczych global­nego kołchozu jeszcze przeskakiwali z gałęzi na gałąź.

Antywojenne wiece w Grecji po ataku na Afganistan otwo­rzyły oczy butnym globalistom, w tym również erokołchozowym kapo spod znaku Unii Germanoeuropejskiej. W Grecji przeprowadzono krajowy sondaż na temat inwazji Afganistanu i ataku na WTC. Wyniki okazały się szokujące:

- 36 procent Greków nie ma najmniejszej wątpliwości, że atak na WTC i Pentagon był dziełem CIA!

- 8 procent Greków uważa, że był to syjonistyczny spisek uknuty przez Mossad;

- tylko 30 procent Greków obciąża Bin Ladena sprawstwem ataku na WTC i Pentagon, nie wnikając w to, czy był on czyimś narzędziem1.

1. „New Statesman", 26 XI 2001. Z: „Forum", 14-20 stycznia 2002.

Szokujący wynik tego sondażu jest o tyle znamienny, że Grecja jest państwem paktu NATO - uczestnika inwazji na Afganistan. Przecież w tej inwazji czynnie lub pośrednio uczestniczyły: Austria, Francja, Holandia, Niemcy, Włochy, Turcja, Wielka Brytania. Spoza państw NATO pod komendę USA i reszty agresorów oddały się: Japonia, Kanada, Litwa, Ta­dżykistan, Turkmenistan, Uzbekistan, Pakistan, Rosja i oczy­wiście - przedrozbiorowa Polska.

Anonimowy rozmówca - przedsiębiorca grecki powiedział:

- Ameryka jest za bardzo arogancka i ktoś musiał ją spro­wadzić na ziemię. Zamachy są konsekwencją wszystkich jej grzechów: Kosowa, Korei, Wietnamu i Cypru. To klasyczny przypadek amerykańskich podwójnych standardów. Jedenaste­go września Ameryka posmakowała własnego lekarstwa.

Inny anonimowy rozmówca - znany konserwatywny ko­mentator porównał sprawców zamachów do bohaterów wojny o niepodległość Grecji w 1921 roku.

Nie inaczej, choć bardziej eschatologicznie wypowiadał się grecki prawosławny arcybiskup Aten:

- Atak na Amerykę to symbol boskiego gniewu. Dwa dni po ataku na Amerykę, greccy kibice piłki nożnej gwizdami zakłócili minutę ciszy przed meczem Grecji i Szko­cji w Atenach, zarządzoną dla uczczenia ofiar WTC. Szkoci ze zdumieniem patrzyli, jak greccy kibice niszczą flagę Izra­ela i próbują podpalić sztandar Stanów Zjednoczonych! Trener Szkotów Alex McLeish wystękał:

- Nie uwierzyłbym, że w europejskim kraju może pano­wać tak wielka niechęć do USA1.

No to uwierzył. Do tego wystarczył mecz piłkarski, a nie trzydniowa międzynarodowa sesja naukowa o „islamskim fa­natyzmie". Słowo „niechęć" nie było słowem w pełni od­dającym ów „stosunek" Greków do USA. Ponad połowa

l. Tylko niechęć?

greckich konserwatystów nienawidzi Ameryki, a młodzieżówka głównej greckiej partii opozycyjnej - „Nowej Demokracji", rozlepiała plakaty z płonącymi wieżami WTC jako reklamę niepowtarzalnego wydarzenia. Ściany greckich domów były mazane hasłami ze swastyką i napisem: Fuck the USA1. Nie­spotykaną już od lat frekwencję miały obchody 17 Listopada - rocznicy studenckich protestów z 1974 roku. Były one początkiem końca siedmiu lat dyktatury wojskowej, popiera­nej przez USA. Na wiecach z okazji rocznicy 17 Listopada krzyczano:

- Precz z Bushem! Precz z Amerykanami, mordercami dzieci! „Nie" dla imperialistycznej wojny NATO!

Sytuacja Grecji jest bardzo trudna, przy tym porównywal­na z geopolitycznym położeniem Polski, z tą jednak różnicą, że Grecy są niepokorni, spontaniczni i wrażliwi na los swojej ojczyzny. Grecja to chrześcijańskie państwo buforowe na sty­ku Wschodu i Zachodu. Pół wieku minęło od krwawej wojny domowej - komunistycznego puczu w latach 1946-49. Teraz rządzą tam „socjaldemokraci", czyli krypto-komuniści, po­dobnie jak w całej Unii Europejskiej i NATO, dlatego tym łatwiej przytroczyli ten kraj do UE. Wojny były wynikiem dy­wersji politycznej i militarnej komunizmu sowieckiego. Grecy (aż za dobrze) pamiętają też o tureckiej (1967-1974) inwazji na Cypr i pozostawienie Grecji i Cypru na pastwę dyktatu Turcji.

Pomiędzy Polską a Grecją istnieje jednak zasadnicza różni­ca postaw przedstawicieli ich Kościołów. Grecki Kościół pra­wosławny jest nadal postrzegany jako symbol obrony greckiej tożsamości narodowej. Nic takiego nie ma miejsca w Polsce. Od śmierci Prymasa Tysiąclecia liderzy hierarchii polskiego Kościoła katolickiego idą na pasku eurokracji brukselskiej

l. Już znamy to „Fuck", ale w odniesieniu do Żydów!

i to trzeba sobie uświadomić przeraźliwie jasno i otwarcie!1

Głównym „naganiaczem" do Unii Germano-brukselskiej jest abp J. Życiński. Na rzecz euroagitacji posuwa się do naj­bardziej prymitywnych „argumentów". W „Rzeczpospolitej" (6 III 2002) w artykule Obrażeni na cały świat, pisał:

...jedyną alternatywą dla polskiej obecności w Unii Euro­pejskiej stanowi przekształcenie Polski w drugą Białoruś.

Jakby odnosząc się do zgnilizny zachodu (aborcja; eutana­zja; sankcjonowany homoseksualizm), arcybiskup pisze, że ta Europa oczekuje:

- strukturalnej pomocy polskich katolików w kształtowaniu duchowego oblicza Europy (...) i że: kształt Europy zależy także od polskiej obecności.

l. Jeszcze tyko „stara plebania" trzyma w górze Krzyż razem z polskim sztandarem. To pokolenie duchownych z czasów socjal-komunizmu. Oni wiedzą, że wiara i suwerenność katolickiego narodu, to warunek przetrwania wiary i narodu.

ROSYJSKA „PRZEPOWIEDNIA"

Okaże się, że można postawić w stan oskarżenia za bierną wiedzę o planowanym ataku na Amerykę nie tylko spec-służby brytyjskie czy izraelskie, włącznie z milczącym przyzwoleniem na tę zbrodnię służb wywiadu i kontrwywiadu USA. Całkiem realna może się okazać podobna bierna wiedza służb wywiadowczych Rosji o planowanych zamachach w USA.

Oto na wiele tygodni przez rozwaleniem WTC, rząd rosyj­ski nalegał na swoich obywateli, aby wymienili dolary na ruble. Dlaczego? Ponieważ jest spodziewany atak na Amery­kę - a jego konsekwencją będzie raptowna dewaluacja dolara!

Trochę to brzmi groteskowo, bo chyba żaden pieniądz na świecie nie pikował wtedy i od dawna tak gwałtownie w dół, jak tenże nieszczęsny rosyjski rubel. Prześcignąć go w tym pi­kowaniu było bardzo trudno. Okazuje się, że jeszcze szyb­szym Ikarem miał się okazać dolar.

A jednak w tym pozornym absurdzie było coś realnego. Coś zastanawiającego, w kontekście „ataku na Amerykę" nie­zmiernie wymownego. Oto w rosyjskiej „Prawdzie" (spadko­bierczyni partyjnego organu KPZR), 12 lipca 2001 roku ukazał się artykuł o elektryzującym tytule: Dolar i Ameryka upadną 19 sierpnia. Treść publikacji, jej główna rewelacja - przepo­wiednia o katastrofie Ameryki mającej nastąpić dokładnie 19 sierpnia, opierały się na wywiadzie z dr Tatianą Koriaginą -ekspertem do spraw ekonomicznych głównego doradcy Putina w sprawach ekonomii1.

l. Janusz Subczyński: „Panorama" (Chicago) z 10-17 listopada 2001.

Niemal w tym samym czasie odbyła się w rosyjskiej Dumie konferencja pod hasłem: O środkach gwarantujących rozwój ro­syjskiej ekonomii w sytuacji destabilizacji światowego systemu ekonomicznego. Przewodził tej konferencji dr Sergiej Głazyriew. Uczestniczył także znany przeciwnik amerykańskiej poli­tyki globalistycznej - Lyndon La Rouche. Konferencję podsumowała wspomniana dr Tatiana Koriagina - prominentny członek rosyjskiego Instytutu Ekonomii, podległego Minister­stwu Rozwoju Ekonomicznego.

Te dwa wydarzenia - publikacja w „Prawdzie" i oficjalna konferencja ekonomiczna z udziałem prominentnych osób z elity politycznej i gospodarczej Rosji, stanowią wystarczającą nobilitacje wiarygodności faktów i zapowiedzi tam omawia­nych, włącznie z przepowiednią upadku Ameryki dokładnie 19 sierpnia 2001 roku.

Trzeci element, to zastanawiające sąsiedztwo czasowe tej przepowiedni z datą rzeczywistego ataku na Amerykę: nie spełniona data ataku 19 sierpnia, ale spełniona 22 dni póź­niej!

Oto fragmenty wywiadu z dr T. Kariaginą w „Prawdzie". Pytanie:

- Wszyscy uczestnicy konferencji stwierdzili, że Ameryka jest jednak wielką piramidą, która wkrótce się rozpadnie. Trudno jest jednak uwierzyć, by mogło się to stać bez wojny w najbogatszym kraju świata - bez wojny lub uderzenia rakie­towego!

T. Koriagina:

- Poza bombami i rakietami, istnieją jeszcze inne rodzaje broni, jeszcze bardziej destrukcyjne. Pytanie:

- No tak, teorie ekonomiczne. Ale jak to jest możliwe, że podaje pani konkretną datę 19 sierpnia?f Koriagina:

- USA są zaangażowane w śmiertelną grę ekonomiczną. Znaczna część historii i cywilizacji jest jedynie szczytem góry lodowej. Istnieje ekonomia działająca w cieniu, polityka, która nie widzi światła dziennego, polityka, historia w cie­niu - znane jako konspiratologia. Istnieją również siły w tym świecie, niewidoczne, nie do powstrzymania przez kraje a na­wet kontynenty.

Pytanie:

- A więc te siły zamierzają zmiażdżyć Amerykę 19 sierp­nia?

Koriagina:

- Istnieje międzynarodowy „super state" i „super government". Zgodnie z tradycją, mistyczne i religijne elementy odgrywają bardzo istotną rolę w historii. Należy brać pod uwagę owe właśnie siły (ekonomiczne, polityczne i religijne), gdy przewiduje się obecną sytuację finansową.

Pytanie:

- Dlaczego 19 sierpnia a nie np. 21?

- Kariagina:

- Pewna fluktuacja daty jest możliwa. Duże siły działają przeciw tym, którzy obecnie przygotowują atak na Stany Zjednoczone. Sierpień będzie najprawdopodobniej tym mie­siącem, który przyniesie finansową katastrofę Stanom Zjedno­czonym. Ostatnie dziesięć dni sierpnia ma szczególne znaczenie z religijno-uczuciowego punktu widzenia.

Tyle i aż tyle rewelacji dr T. Koriaginy - doradcy prezydenta Putina do spraw ekonomicznych. Zdumiewa w tej wypowiedzi kilka elementów, bardzo ze sobą spójnych i jeden niespójny. Ten niespójny, to ujawnienie owej niezłomnej wiary (wiedzy) o mającej nastąpić katastrofie Stanów Zjednoczonych. Ujaw­nienie tej wiedzy równa się potwierdzeniu tajnej wiedzy o tym, że Rosja wie o przygotowaniach do ataku na USA! Wprawdzie nastąpiło przesunięcie w czasie, które Koriagina nazwała pewną fluktuacją daty, ale atak rzeczywiście nastąpił. Koriagina dopuszczała błąd czasowy między 19 a końcem sierpnia, atak nastąpił jedenaście dni później po tej fluktuacji daty (po „końcu sierpnia"), ale jednak nastąpił. Skoro więc nastąpiło to, co tak zdecydowanie „przepowiedziała" prawa ręka prezydenta Putina do spraw ekonomii, to tym samym Rosja jej ustami ujawniła i potwierdziła, że rosyjskie służby specjalne wiedziały o mającym nastąpić ataku na USA!

W mgławicy spekulacji, domysłów na temat tej samej i tak samo biernej wiedzy o mających nastąpić zamachach, jaką po­siadały służby specjalne Izraela, USA, a także Niemiec - „wie­dza" Rosji wydaje się być niepodważalna.

Tymczasem dopiero w styczniu 2002 roku wyszło również na jaw, że Rosja pośrednio wsparła Bin Ladena milionami do­larów! Ujawniła to rosyjska „Nowa Gazeta"'. Według niej było tak: rząd Rosji w trakcie wykupu swych zagranicznych zobo­wiązań płatniczych, dał zarobić setki milionów dolarów kom­panii naftowej klanu Bin Ladenów. Ich rodzinna firma odkupiła rosyjski dług, następnie odsprzedała go Rosji, zara­biając na czysto 770 milionów USD! Już jesienią 2001 roku pisano, że władze czeskie sprzedały kompanii Falcon Capital prawo do rosyjskiego długu wynoszącego 2,5 miliona USD. Firma zapłaciła Czechom 580 mln USD, następnie porozu­miała się z rządem Rosji i sprzedała jej ten dług za l 350 min dolarów. „Nowaja Gazieta" wykazała, że firma Falcon Capital należy do kompanii Saudi Binladin Group. Gazeta twierdziła, że Falcon Capital jest własnością rodziny Bin Ladenów i sta­nowi główne źródło bogactwa Osamy Bin Ladena.

l. Wiadomości Polskiej Agencji Prasowej.

NIEMIECKI WKŁAD W TERRORYZM

Już tydzień po ataku na WTC i „Pentagram" (Pentagon!)1 prasa europejska, w tym zwłaszcza niemiecka donosiła, że Hamburg ma poważny wkład w międzynarodowy terroryzm. To miasto okazało się wygodnym i bezpiecznym gniazdem dla terrorystów. Niegdyś były to osławione Czerwone Brygady, grupa Bader-Meinhof, teraz wiatry terroryzmu powiały dalej i szerzej. Hamburskie dzienniki „Morgenpost" oraz „Hambur­ger Abendblatt" zgodnie informowały, że zdołano już zidenty­fikować pięć osób „związanych" z atakiem na WTC i Pentagon. Owe osoby miały powiązania z Hamburgiem.

Najważniejsi z grup islamskich odwetowców - Mohamad Atta, Ziad Shamir Jarra i Marwan Al-Shehhi - wymieniani na listach pasażerów porwanych samolotów, mieszkali i studio­wali w Hamburgu. Wkrótce potem dołączono dwóch kolej­nych: Saida Bahajia i Al Sabbagha. Ci dwaj mieli rzekomo pełne ręce roboty. Załatwiali fałszywe paszporty, ukrywali członków grupy, organizowali tajne spotkania i lokale kontak­towe. Bahajia posiadał niemieckie obywatelstwo - to ważny atut w takiej rozbudowanej międzynarodowej konspiracji. Był studentem elektroniki na hamburskim Uniwersytecie Tech­nicznym.

Bahajia miał pieniądze, jednak podjął się całkiem czarnej roboty - sprzątania biur i budynków. Chodziło mu o penetra­cję biur fabryki samolotów pasażerskich linii Airbus. Tam właśnie firma zatrudniająca Bahajia sprzątała biura.

l. Budynek Pentagonu ma kształt żydowskiej gwiazdy pięcioramiennej.

Atta „miał" zawiązać w Hamburgu islamską organizację „Islam AG". W Niemczech studiował medycynę, przybył do Hamburga z Jarrahem. To ponoć Jarrah siadł za sterami jedne­go z samolotów, które uderzyły w Pentagon i wieże WTC1.

Naturalnie, po tych rewelacjach mieszkańcy Hamburga, politycy i administracja miasta byli „zszokowani". Zgodnym chórem pytano, gdzie była policja, Urząd Kryminalny, urząd imigracyjny? Pytano m.in. - dlaczego irańscy biznesmeni ku­pili lotnisko Hartenholm w pobliżu Hamburga, na którym konspiratorzy muzułmańscy mogli ćwiczyć prowadzenie sa­molotów.

Niemiecki kontrwywiad odkrył „nagle", że w Niemczech działa 3000 islamskich „ekstremistów". Jako najbardziej groźną ich organizację wymieniono „Takfir Hidżra", skupiającą około 250 członków. Co gorsze, ta organizacja „ściśle" współpracowała z Osamą Bin Ladenem.

Jest takie brzydkie powiedzenie: obudzić się z ręką w noc­niku, co oznacza całkowite zaskoczenie. Ten hamburski noc­nik musi być wręcz gigantyczny: policja, kontrwywiad, biura imigracyjne, wywiad, administracja! Wszyscy ogłuchli, oślepli, żadnych tropów, zero śladów. Trzy tysiące „ekstremistów" - i przez kilka lat najmniejszego tropu, żadnych podejrzeń!

Kiedy w polskojęzycznej telewizji wznowiono odcinki Stawki większej niż życie, rozległy się zbiorowe szyderstwa z (rzekomej) naiwności i głupoty wywiadu i kontrwywiadu hi­tlerowskich Niemiec. Kloss wodził ich za nos jak chciał, a to przecież - wykazywano słusznie - była nieprawda! Tymczasem kilka tysięcy arabskich Klossów, a nie jeden Mikulski, wodziło Niemców za nosy przez kilka lat i nic - wreszcie obudzili się z ręką w nocniku. Coś w tym jest?

l. W poprzednich rozdziałach wykazaliśmy, że ani jeden z nich nie był w stanie pilotować Boeningów.

Owszem jest. Taka oto prawda: w Niemczech żyje ponad 6 000 000 imigrantów, głównie śniadych, skośnookich, etc., w tym Arabów, Turków, Kurdów i innych kandydatów na eks­tremistów. Jak upilnować taką armię potencjalnych zama­chowców?

Niemcy sami sobie nawarzyli tego piwa poprzez liberalną politykę imigracyjną. Hitlerowcy chyba się w grobie przewra­cają!

Niemcy wystrychnięci na dudka przez trzy tysiące islam­skich „terrorystów", postanowili zrehabilitować się w oczach światowej opinii i zdecydowali, że przywołają ich do porządku w ich światowym mateczniku, czyli w Afganistanie. Nie przy­wołali u siebie, to nauczą ich moresu w Afganistanie. Pod ko­niec listopada 2001 roku z lotniska amerykańskich sił zbrojnych w Ramstein odleciały do Afganistanu dwie pierwsze maszyny Luftwaffe. Wprawdzie słowo „Luftwaffe" kojarzy się przynajmniej Polakom wojennego i powojennego pokolenia jak najgorzej czyli makabrycznie, ale tym razem maszyny Lu­ftwaffe odleciały w misji „pokojowej" a nie w takiej, w jakiej latały ponad 60 lat temu nad Londyn czy nad Warszawę. Odle­ciały trzy samoloty transportowe wiozące towarzystwo internacjonalistyczne, bo grupy żołnierzy nie tylko niemieckich lecz również amerykańskich. Ponadto te samoloty transporto­wały również towary, wyłącznie humanitarne, całkowicie nie-wojenne, jak: koce, lekarstwa, środki opatrunkowe i żywność. To oczywiście w ramach „pomocy humanitarnej", znakomicie przez USA wypróbowanym kiju i marchewce, to znaczy: naj­pierw dziesiątki tysięcy bomb na głowy Afgańczyków, a za­raz potem mąka i środki opatrunkowe do opatrywania ran tych, których bomby nie zdołały rozerwać na strzępy.

Niemcy, jak wiadomo z historii dwóch ostatnich wojen globalnych, są wielkimi zwolennikami robienia porządków u sąsiadów. Obecnie poszerzyli zakres tych porządkowych skłonności o daleki Afganistan, a nawet, jak się niżej przeko­namy, o inne rejony świata.

Niemieckie samoloty wylądowały w tureckiej miejscowo­ści Incirlik. Stamtąd, już amerykańskimi maszynami wraz z „wyposażeniem" zostali przetransportowani do Afganistanu. Niemieckie samoloty miały latać tylko między Niemcami i Turcją. Cały ten desant nazwano „operacją pokojową", mającą potrwać tylko dwa miesiące. Przypomnijmy, że wszyst­kie imperialne agresje USA zawsze były nazywane „operacja­mi". Co więcej - wszystkie nazywano „operacjami pokojowymi". Te „pokojowe operacje" odbywały się, odbywają i będą odbywać zawsze w ramach „procesu pokojowego". Nie­doścignionym wzorcem takich długotrwałych „operacji poko­jowych" jest zbrodnicza okupacja i ludobójczy terror Izraela w Palestynie. Ten „proces pokojowy" trwa tam już ponad 30 lat i jego końca nie widać. Przeciwnie, palestyńska krew leje się podczas tych „operacji" strumieniami. Każdego dnia giną palestyńskie dzieci, burzy się domy, a pojmanych torturuje metodami zaczerpniętymi z równie niedoścignionych wzorów żydowskiego NKWD i UB.

Listopad 2001 był dopiero początkiem internacjonalistycznej „operacji pokojowej" w Afganistanie. Po odlocie samolo­tów Luftwaffe do Afganistanu, minister obrony Rudolf Scharpin spotkał się ze swoimi odpowiednikami z Francji -Alainem Richardem i z Wielkiej Brytanii - Goffrey'em Hoonem. Celem rozmów było omówienie ewentualnego udziału poszczególnych wojsk bezpośrednio w akcji.

Zapytajmy pokolenie naszych ojców i dziadków, z czym się im kojarzy inna niemiecka nazwa: „Kriegsmarine". Bo właśnie w pierwszych dniach stycznia 2002 roku ta złowieszcza nazwa niemieckiej marynarki wojennej, ta sama jak w czasach najaz­du hitlerowskiego na Polskę i nie tylko Polskę, pojawiła się znów w kontekście Afganistanu. Z wojennego portu Wolheimshafen w Dolnej Saksonii, czwartego stycznia wyruszyła armada okrętów marynarki wojennej (Kriegsmarine). Tym ra­zem odpłynęła w przeciwnym kierunku - do wybrzeży Wschodniej Afryki.

Dwa dni wcześniej wyruszyło tam sześć okrętów Kriegsma­rine, w tym słynne fregaty „Koelen" i „Emden". Armada z 4 stycznia składała się z pięciu wprawdzie cywilnych okrętów, ale na ich pokładach umieszczono pięć ścigaczy, specjalny he­likopter typu „Sea Lynks" do morskiego transportu wojska i 220 żołnierzy Bundeswehry.

Jak zwykle, informująca o tym prasa niemiecka i zachod­nia, a za nimi media „polskie", zgodnie stwierdzały, że te dwa zespoły okrętów wypływają do wschodniej Afryki w ramach międzynarodowej operacji antyterrorystyczne]. Wszystko więc dzieje się w ramach „operacji", i żeby nikt nie miał wątpliwości co do charakteru tego w istocie zbójeckiego rajdu - nazywa się go „operacją antyterrorystyczną".

Po 11 Września narodziły się bowiem dwa rodzaje terroru. Pierwszy: ten niedozwolony, zły, zakazany, fanatyczny czyli is­lamski. Drugi, to terror legalny, urzędowo-państwowy, upra­wiany pod cyniczną nazwą operacji pokojowych. W samym Afganistanie mieliśmy także dwa lokalne rodzaje terroru i ter­rorystów. Byli tam terroryści dobrzy czyli tzw. Sojusz Północny oraz terroryści wstrętni, przerażający, czyli talibowie.

Niemieckie okręty wpłynęły w rejon pomiędzy Morzem Czerwonym a Zatoką Perską. Niemieccy żołnierze starali się uniemożliwić ataki terrorystyczne z terenów Somalii i Suda­nu, dwóch „państw zbójeckich", o których w grudniu 2001 roku prezydent Bush powiedział, że rozważa się możliwość da­nia im nauczki za „sygnały" o wspieraniu terrorystów islam­skich.

Niemieccy żołnierze mieli także kontrolować statki w tym rejonie.

Z kolei 3 stycznia wróciła z Afganistanu trzyosobowa gru­pa niemieckich oficerów z Międzynarodowych Sił Wspierania Bezpieczeństwa (czyjego?). Zrelacjonowali i ocenili:

przebieg przygotowań do misji pokojowej w Kabulu, w której mają uczestniczyć wojska niemieckie.

Na tle tych międzynarodowych, państwowych, oficjalnych brygad terrorystycznych pod nazwą „misji pokojowych", sy­tuuje się obrzydliwa nadgorliwość naszych polskojęzycznych sługusów NATO i brukselskiej żydomasonerii. Już w pierw­szych tygodniach po zagładzie WTC, polskojęzyczni gaulajterzy UE i NATO oświadczyli ze stosowną mocą, że udzielą wszelkiej bratniej pomocy w zwalczaniu terroryzmu. Tak oświadczył świeżutki wówczas, pachnący brylantyną premier L. Miller. Za nim rozległ się zgodny chór potakiewiczów. Słowa dotrzymali. Do Afganistanu poleciała część „Gromu", spec-jednostki do zwalczania terroryzmu, przedtem nazywanej brygadą do celów specjalnych. I znów nasunęła się wtedy po­nura paralela. W 1968 roku W. Jaruzelski, wysłał polskich żołnierzy z bratnią pomocą w tłumieniu „praskiej wiosny". Bratnia pomoc była tak skuteczna i tak bratnia, że przez wiele następnych lat Czesi, wtedy jeszcze nazywani Czechosłowakami, pluli za plecami Polaków. W kawiarniach i restauracjach wstawali i odchodzili od stolików, do których dosiadł się Po­lak. Kelnerzy albo nie chcieli ich obsługiwać, albo ostentacyj­nie z tym zwlekali. Jeden z tamtych żołnierzy wysłanych do bratniej pomocy braciom Czechosłowakom, opowiadał jak się wtedy czuli:

- Powszechna nienawiść czeskiej ulicy osaczała nas wszę­dzie. Z Polski dowożono nam nawet wodę w obawie przed za­truciem tutejszej. Cystern z wodą strzegło dzień i noc po dwóch żołnierzy...1

1. Relacja w zbiorach autora.

Kiedy to piszę - jest 7 stycznia 2002. Przed chwilą wysłuchałem rozmowy telewizyjnej z ministrem Obrony Na­rodowej (raczej międzynarodowej) - towarzyszem Jerzym Szmajdzińskim. Dziennikarz pytał nabożnie towarzysza mi­nistra, jak przewiduje dalszy nasz udział w afgańskiej „opera­cji pokojowej". Towarzysz Szmajdziński oznajmił ze srogą miną:

- Oczekujemy na propozycje zadań (...) Prosimy Florydę o środki transportowe. Mamy nadzieję, że nasze prośby (! -H.P.) zostaną spełnione (...) Potrzebne są „Herkulesy"...

No cóż. Jak zwykle, kiedy jedziemy z kolejną bratnią po­mocą - jedynym problemem są środki transportowe do prze­wiezienia polskiego mięsa armatniego!

Niemiecki „wkład" w tragedię z 11 Września polegał nie tylko na tym, że Hamburg był (rzekomo) matecznikiem grupy terrorystów. Polegał również na tym, że niemiecki wywiad przez kilka ostatnich lat lekceważył ewidentne dowody na to, że jest przygotowywany atak na Amerykę. „Die Welt" wykazał, że zachodnie służby wywiadowcze już w 1997 roku posiadały dokumenty wskazujące na Bin Ladena planującego groźne ata­ki w USA. Tę samą wiedzę zdaniem „Die Welt", posiadały CIA, FBI i niemiecka BND1.

Zaczęło się od przechwycenia dowodów na (rzekomo) pla­nowany zamach na papieża Jana Pawła II podczas jego wizyty na Filipinach w 1995 roku. Policja filipińska wpadła na trop planowanego zamachu, podjęła obławę na lokal zamachow­ców. Uciekli w porę, lecz w pośpiechu porzucili w podpalonym przez siebie lokalu m.in. takie rekwizyty, jak sutanny, krzyże i egzemplarz Biblii. Nie one jednak były najcenniejszym łupem policji, tylko przenośny porzucony tam komputer, a w nim szczegóły planowanych innych zamachów.

l. A co z Mossadem?

W tymże częściowo spalonym mieszkaniu (rzekomo) prze­bywali przedtem członkowie Al-Quedy: Ramsi Jeseff (lub Jusuff), Hakim Murad i Amin Schah. Murada ujęto, kiedy zaryzykował powrót do mieszkania po tamten przenośny kom­puter.

I właśnie w pamięci tego komputera (rzekomo) znajdował się dokładny plan ataku na USA. Miał kryptonim Projekt Bojinka. Zawierał dokładny scenariusz ataku z użyciem samolo­tów. Jedynym odstępstwem od późniejszego ataku było to, że w Projekcie Bojinka nie przewidywano użycia samolotów pa­sażerskich jako żywych torped. Plan „Bojinka" zakładał po­rwanie samolotów, przeszmuglowanie na ich pokłady dużej ilości materiałów wybuchowych i dopiero potem skierowanie ich na budynek CIA lub na WTC, albo na wieżowce w Chica­go.

Kiedy w 1993 roku odbywała się rozprawa sądowa uczest­ników pierwszego zamachu na WTC, rzekomo wiedziano już, że zorganizowali go terroryści z Al-Quedy, służby ameryka­ńskie posiadały bowiem omawiane tu dowody i dokumenty. Te same dowody i dokumenty posiadały niemieckie służby spe­cjalne i „zlekceważyły" je podobnie jak CIA.

Rzekomo „lekceważąc" tamte ewidentne dowody, CIA półtora roku przed atakiem prowadziła intensywne rozpozna­nie Afganistanu pod kątem militarnym i szpiegowskim. Działania te zamieniały się w układankę, która dopiero po ata­ku stała się w pełni zrozumiała. Półtora roku temu nikt nie mógł o tym wiedzieć głównie dlatego, że CIA posiadała super-tajne oddziały dywersyjno-desantowe, których istnienie starannie ukrywano przed opinią publiczną. Były one częścią równie super-tajnej dywizji do zadań specjalnych1 - w skrócie SAD. Są podzielone na sześcioosobowe grupy komandosów.

l. Przypominam o istnieniu supertajnego Departamentu Dywersji („akcji specjalnych").

Nie noszą mundurów. Cała dywizja składa się z żołnierzy, pi­lotów i specjalistów do spraw terroryzmu na obszarze wroga oraz ugrupowań afgańskiego Sojuszu Północnego. Były więc już prawie dwa lata temu przystosowane jakby tylko do roz­pracowania Afganistanu. Ponadto CIA ulokowała w Afgani­stanie swych wysoko wyspecjalizowanych oficerów z agencyjnej Dywizji Bliskiego i Dalekiego Wschodu1, znających miejscowe języki i którzy jeszcze w czasie wojny afgańsko-sowieckiej pozostawali w tajnych kontaktach z Soju­szem Północnym. Ta dywizja miała około 20 takich oficerów. Z kolei wspomniana SAD, wtedy (przed prawie dwoma laty) nazywała się jeszcze Military Support Program (MSP). Przeka­zywali informacje bezpośrednio i wyłącznie dyrektorowi CIA.

Mamy więc kolejny dowód na to, że na półtora roku przed atakiem na WTC, Stany Zjednoczone przygotowywały się wywiadowczo do interwencji w Afganistanie, aby zmienić ist­niejący wtedy układ sił - wesprzeć Sojusz Północy w ich walce przeciwko „niereformowalnym" talibom.

l. Samo powołanie takiej dywizji było decyzją wymierzoną przeciwko tamtemu regionowi i dowodem na metodycznie przygotowywaną inwazję na Afganistan i jego region.

TO SIĘ MUSIAŁO ZACZĄĆ

Zacisznym centrum międzynarodowego terroryzmu arabsko-islamskiego jest cnotliwa Wielka Brytania, a w niej sam Londyn. Ludobójstwo (zob. zagłada amerykańskich „Indian"), zbrojne interwencje, przewroty, prowokacje, wykorzystywanie waśni plemiennych, terror, zamachy, skrytobójstwa - oto kod genetyczny tego zlepka podbitych państw, plemion, kolonii, całych kontynentów, zwanego „Wielką Brytanią" - Wielkim Brytanem narodów. Nawet obecna, radykalnie odchudzona Anglia nie jest sobą. To zlepek Irlandii, Szkocji, Walii. O ist­nieniu tych trzech niegdyś naprawdę suwerennych państw i narodów, obecnie dowiadujemy się już tylko podczas meczów piłkarskich z reprezentacjami Szkocji, Walii i Irlandii...

Drugim bastionem światowego terroryzmu są Stany Zjed­noczone. Podobnie jak Anglia, są one zacisznym mateczni­kiem przeróżnych organizacji terrorystycznych, zwykle o śniadej cerze, lecz same Stany Zjednoczone są jednym wielkim, syjonistycznym państwem terrorystycznym, żandarmem świata, zwłaszcza świata byłych kolonii.

Stany Zjednoczone już od dziesięcioleci bezkarnie upra­wiają na oczach świata terroryzm państwowy. Czynią to zaw­sze w imię obrony pokoju, wolności i demokracji. Zaszczytnie zluzowały w tej historycznej misji swojego żydomasońskiego bękarta sprzed 80 lat, jakim był Związek Sowiecki.

To właśnie z tych dwóch central nieformalnego terroryzmu i nieformalnych struktur rządu światowego, wyszedł pomysł wprowadzenia w pożydowskiej Rosji dyktatury jednego człowieka. Uznali bowiem, że trzeba kontynuować taką dyk­taturę jednego człowieka, wpisaną w dzieje tego kraju i narodu od Piotra Wielkiego począwszy, na Leninie i Stalinie sko­ńczywszy.

Wybór padł na „mocnego człowieka", wówczas generała Lebiedia.

Mason francuski Charles Pasqua został wybrany na wysłannika do zmontowania tej intrygi, o czym szerzej - w rozdziale: Budujemy Stany Zjednoczone Eurazji. „Brytyjczy­cy" zawsze w takich przypadkach stoją z dala od takich misji. Tę robotę wykonują za nich inni.

Czy tak było również w przypadku ataku na World Trade Center? Kiedy płonął Nowy Jork i Pentagon, kiedy konali pa­sażerowie samolotu pod Pittsburgiem, Londyn pozostawał - jak zwykle i zawsze - oazą spokoju, angielskiej flegmy. Tak było i tak będzie nadal, dopóki rozpoczęta od WTC trzecia wojna globalna nie poprzestawia tych układów, to znaczy nie zamieni Londynu w kupę gruzów.

„Sunday Telegraph" z 7 listopada 1999 roku, a więc prawie dwa lata przed 11 Września, opublikował obszerne dossier o działalności międzynarodowych grup terrorystycznych w Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy dowiedzieli się po raz pierw­szy, że grupy te działają pod ochroną rządu Tony Blaira. Po­twierdziła się przy tym banalna prawda psychologii, że morderca zawsze powraca na miejsce zbrodni: to przecież Tony Blair był pierwszym szefem zachodniego rządu - wspól­nikiem „amerykańskiego" terroryzmu państwowego, który w te pędy przyleciał do USA składać kondolencje, wyrazy współczucia, oburzenia na „fanatyków islamskich" - i żarliwe zapewnienia o przyjaźni i współpracy z Wielkim Bratem Ter­rorystą w walce ze światowym terrorem.

Tak się też dziwnie złożyło - znów zgodnie z regułą, że wszystkie główne wydarzenia w Historii składają się z dziw­nych zbiegów okoliczności - że nie cały tydzień później, tak zwany „Międzynarodowy Front Islamski" (IIF)1 zaprosił bo­jowców tej organizacji na otwarte zebranie publiczne do Lon­dynu. Cel - rekrutacja do oddziałów „świętej wojny".

Zastanówmy się przez chwilę nad horrendalnością tego wy­darzenia. Oto organizacja mająca w swej nazwie świętą wojnę z Amerykanami, organizuje publiczne zebranie, celem którego jest werbunek i mobilizacja ochotników do terrorystycznej woj­ny z Amerykanami! Zebranie odbywa się legalnie w Londynie, stolicy państwa sprzymierzonego i sprzężonego tysiącami nici z tymiż Amerykanami, z tymże pierwszym mocarstwem świa­ta. To jest mniej więcej tak, jakby w Warszawie publicznie ogłoszono, że tego a tego dnia, tu i o tej godzinie, odbędzie się publiczne zebranie, na którym będą przyjmowani ochotnicy do wojny (oczywiście świętej) bojowników czeczeńskich z rosyj­skim najeźdźcą2. Albo zebranie ochotników do ataków terrory­stycznych przeciwko członkom NATO, do którego wspaniałomyślnie przytroczono Polskę, ale ta Polska zdradziec­ko mobilizuje terrorystów do ataków na newralgiczne miejsca państw członkowskich NATO.

Czy można sobie wyobrazić coś bardziej zuchwałego, prowoka­cyjnego niż takie publiczne zebrania kandydatów na terrorystów?

Owszem, można i to jak najbardziej! Tyle że nie w Polsce, nie w jakimkolwiek innym europejskim kraiku. To jest dozwo­lone tylko w Londynie.

Z publikacji „Sunday Telegraph" czytelnicy dowiedzieli się, że każdego tygodnia tuziny zwerbowanych publicznie bojowni­ków islamskich udają się - tu odetchnijmy - do Czeczenii na

1. Poprzednik „Międzynarodowego Frontu Islamskiego na rzecz Świętej Wojny z Amerykanami". Informacje z „Nasza Polska", Londyński trop z 18 XII 2001-2002.

2. W istocie robiliśmy to samo tylko w inny sposób. Polskojęzyczne żydo-media produkowały histerię antyrosyjską - identyczną z wcześniejszą histerią antyserbską w okresie bandyckiego ataku terroru międzynarodowego, jaką był najazd i masakra Jugosławii przez NATO.

wojnę z Rosją. A, jeżeli z Rosją to proszę bardzo, jak najbar­dziej! Do Rosji można i trzeba legalnie wysyłać terrorystów, którzy będą wysadzać w powietrze bloki mieszkalne, rozry­wać na strzępy ludzi na bazarach. Jak najbardziej! Terrory­ści dobrzy są świętymi bojownikami. Terroryści źli, to po prostu terroryści. Na gruncie europejskim ci źli są oględnie nazywani separatystami, np. baskijskimi lub irlandzkimi.

Tym bardziej jak najbardziej, że wieloletni współpracow­nik Bin Ladena, wtedy jeszcze nie nominowanego przez świa­towa propagandę na „pierwszego terrorystę świata" - Omar Bakri Mohammed, polityczny boss „Międzynarodowego Fron­tu Islamskiego" oświadczył uroczyście:

- Bojownicy nie są terrorystami. Cywilom nie robią nic i nie robią nic obywatelom Anglii.

To prawda. Słowa dotrzymał. Upłynęły ponad dwa lata od tego oświadczenia; w Wielkiej Brytanii nie zburzono ani jedne­go domu, nie wyleciał w powietrze ani jeden wieżowiec, nie rozerwała się ani jedna (islamska) bomba ukryta w pojemniku na śmiecie. Chodzi o bomby bojowników świętej wojny islam­skiej, bowiem bomby tu i tam rozrywają się, ale nie w Londy­nie i nie bomby „Międzynarodowego Frontu Islamskiego", tylko bomby-pułapki podkładane przez bojowców IRA. To już inna sprawa. To są źli terroryści. Nie otrzymali licencji na swój terroryzm od Anglików.

Powtórzmy - Wielka Brytania i jej stolica Londyn, są poza wszelkimi aktami terroru „islamskiego". Czyż to nie dziwne? Czyż bojownicy islamscy nie powinni byli przywołać Tony Blaira do porządku jakąś choćby skromną, wręcz symboliczną bombką za to, że poleciał spiskować przeciwko islamowi do Busha i zwłaszcza potem, kiedy wysłał swoje okręty i angiel­skich chłopaków do wojny w Afganistanie? Nic z tych rzeczy. Londyn jest nietykalny, jest poza podejrzeniami, Londyn jest święty. Tą świętością, od której smród lucyferycznej siarki i fe­tor ofiar, od paru wieków cuchnie na tysiące kilometrów.

Smród roznosił się po całej Anglii, dotarł nawet do brytyj­skiej Izby Gmin, bowiem przed kilku laty miało tam dojść do debaty nad ustawą zabraniającą planowania na terenie Wielkiego Brytana zamachów terrorystycznych. Skończyło się na dobrych chęciach. Projekt ustawy zablokował niejaki George Calloway z Partii Pracy. Tej partii, która już w głębi czasów pierwszej wojny żydo-globalnej była ekspozyturą żydo-bolszewickiego Kominternu, przez którą przepływały pie­niądze do finansowania wojny w Irlandii - wojny domowej wtedy będącej bardzo na rękę Rosji bolszewickiej1.

Tak więc brytyjska Izba Gmin zabroniła zabraniać organi­zowania i eksportowania zamachów terrorystycznych. Wyda­wać się to mogło naiwnym obrońcom demokracji i praw człowieka decyzją przedziwną, wręcz oburzającą. Ich oburze­nie stopniałoby do zera, gdyby sobie uświadomili, to znaczy dowiedzieli się i przekonali, że Wielka Brytania jest europej­skim centrum terroryzmu państwowego.

Z dalszych fragmentów publikacji „Sunday Telegraph" zdu­mieni Brytyjczycy mogli się dowiedzieć, że ich ojczyzna nie tylko chroni prawnie terrorystów i terroryzm międzynaro­dowy, ale ich również szkoli przez wysyłanie na akcje terro­rystyczne. W ramach szkolenia terroryści uczą się m.in. posługiwać bronią palną. Potwierdził to niejaki Anjem Choudary - członek „Międzynarodowego Frontu Islamskiego". Po­twierdzili to sami terroryści islamscy przyznając się, że przeszli szkolenie wojskowe w obozach usytuowanych na terenie Wielkiej Brytanii!

Brytyjskie tropy do fajerwerku WTC z 11 Września na tym się nie kończą, tylko zaczynają. Wpisują się one w najkrwawsze zamachy terrorystyczne ostatnich czasów. W warstwie głębszej - przyczynowej - wpisują się w globalny kryzys finansowy.

l. Pisał o tym H. A. Gwynne w wydanej już w 1920 roku książce: Przyczyny wrzenia światowego. Wyd. polskie 1921.

PRZYJACIEL WROGIEM. OD KIEDY?

Przez niemal cały XX wiek rodzina Bushów była związana z przemysłem wydobywczym ropy naftowej oraz bankowością i tak jest do dziś. Dziadek dzisiejszego prezydenta G. W. Busha - Prescott był dyrektorem Union Banking Corporation. Rozkazem rządu amerykańskiego nr 248 z 20 października 1942 roku, cały majątek tego banku nieprzerwanie kolabo­rującego z Trzecią Rzeszą Hitlera, która właśnie podbiła całą Europę i stała pod Stalingradem - został przejęty przez rząd Stanów Zjednoczonych na mocy aktu zakazu handlu z wro­giem. Ten sam bank dziadka dzisiejszego prezydenta, a ojca poprzedniego prezydenta George Busha 41, (i masona wpływo­wej loży „Skull and Bones"), współpracował z Vereinigte Stahlwerke - niemieckim koncernem stali należącym do Fritza Thyssena. Thyssen dostarczał fundusze dla Hitlera już od 1923 roku i później. Bank Prescotta Busha kontrolował także Kompanię Węgla i Stali Górnego Śląska, przy okazji odma­wiając płacenia podatków. W ten oto sposób Prescott Bush nie tylko wspierał militaryzację hitlerowskich Niemiec węglem i stalą, ale obniżał koszty tej militaryzacji.

I nie tylko tym wspierał Hitlera. Armia sowiecka, która wraz z hitlerowskim Wehrmachtem dokonała czwartego roz­bioru Polski po ich najazdach z l i 17 września 1939 roku, zaopatrywała się w paliwa z Baku, należące do Harrimana oraz Walkera - teścia George'a Busha a syna Prescotta1. Bushowie są właścicielami teksaskiej firmy naftowej Zapata Oil.

l. Pisał o tym Harles Highman: Handel z wrogiem (Trading with enemy). Z: Mathis Bortner: Jak dobija się gospodarkę polską od 1989 roku.

George Bush, zanim został szefem CIA, rozpoczynał karierę od pracy w tej firmie.

Te nafciarskie koneksje przetrwały do czasów dzisiejszych. Trzej dżentelmeni: ojciec obecnego prezydenta Walkera Busha, były sekretarz stanu George Baker i były minister obrony Frank Carlucci - powszechnie znani politycy, bywali w róż­nych czasach w domu Bin Ladenów w Dżiddzie w Arabii Sau­dyjskiej1. Uważa się, że obecny prezydent także miewał liczne kontakty z klanem saudyjskich nafciarzy Bin Ladenów.

Bush-senior, wspomniani Carlucci oraz Baker są związani z waszyngtońskim bankiem inwestycyjnym Carlyle Group. W banku tym klan Bin Ladenów posiadał duży pakiet akcji. Piszemy „posiadał", bo nie wiadomo, czy w ramach „walki z terroryzmem", USA nie zablokowały konta Bin Ladenów i w tym banku. Bank ten posiada powiązania z wojskowym i kosmicznym przemysłem USA, a wiadomo, że te dwie ściśle ze sobą powiązane gałęzie przemysłu mają pierwszeństwo w całym amerykańskim lobby przemysłowym.

Bush „41" wielokrotnie przemawiał już jako prezydent do akcjonariuszy banku Carlyle Group. Były sekretarz stanu Ba­ker jest obecnie doradcą należącego do tej grupy Funduszu Asian Partners. Z kolei były minister Carlucci jest jednym z dyrektorów tego Funduszu.

Klan Bin Ladenów (ojciec i dziesięciu synów!) w 1995 roku zainwestował w Carlyle Group dwa miliony dolarów. Od tego momentu Carlyle Group przeprowadził 29 poważnych opera­cji bankowych. Tak poważnych, że czysty zysk akcjonariuszy wyniósł 1,3 miliona dolarów. „Izwestia" powołując się na nie­których dobrze poinformowanych finansistów pisała, że rze­czywisty pakiet akcji Bin Ladenów w Carlyle Group jest o wiele większy niż dwa miliony dolarów, które były jedynie balonem próbnym w dziedzinie przemysłu wojennego USA.

l. „Angora" nr 41/2001. Z: „Izwiestia". 232

Po 11 Września klan Bin Ladenów rzekomo rzucił niemal klątwę na swego członka Osamę, ale ujawnienie przez media samego faktu zażyłych kontaktów towarzyskich i biznesowych rodziny Bushów z rodziną tego pierwszego terrorysty świata, wywołała duże zakłopotanie w sferach rządowych. Bush „41" po pracowitym grzebaniu w pamięci wreszcie odkrył, że pa­mięta tylko jedno spotkanie z członkami rodziny Bin1 Ladena, które odbyło się w listopadzie 1998 roku. Tu warto przypomnieć, że tenże 1998 rok był okresem kulminacji naci­sków na talibów, aby nie upierali się w sprawie gazociągu, w przeciwnym razie zostaną... zbombardowani!

Tym razem współpracownicy byłego prezydenta przypo­mnieli sobie o co najmniej dwóch takich spotkaniach z Bin Ladenami. Ile ich było w rzeczywistości, tego nikt już nie usta­li, ale i nie jest to aż tak ważne. Ważne - że takie spotkania były.

Baker i Carlucci odmówili jakichkolwiek wynurzeń dla pra­sy w tych sprawach. Bardziej szczery był poprzednik Busha-seniora Jimmy Carter. Okazał znacznie lepszą pamięć przyznając, że nie tylko spotykał się z Bin Ladenami - z wielo­ma braćmi klanu, ale nawet przyjmował od nich datki na bi­bliotekę jego imienia w Atlancie. We wrześniu 2000 roku Jimmy Carter spożył w Nowym Jorku śniadanie z jednym z licznych braci Ladenów - Bakrą Bin Ladenem. Dodał, że spotkanie upływało w ciepłej, przyjaznej atmosferze. Po śnia­daniu, Bakra Bin Laden obdarował „The Carter Center" sumką 200 000 dolarów. Za co, albo - w jakim celu? Dżentel­meni nie rozmawiają o pieniądzach nawet przy śniadaniu, bo je po prostu mają. Ot - taki sobie kaprys saudyjskich nafcia­rzy. W każdym razie nie każdego, nawet nafciarza, stać na śniadanie za 200 000 dolarów nawet z prezydentem USA.

l. W różnych publikacjach to „bin" pisze się „Bin" lub „bin", w jeszcze innych występuje jako ibn.

Korespondent cytowanej tu „Izwiesti" próbował otrzymać od jednego z przedstawicieli Carlyle Group komentarz na te­mat udziału Bin Ladenów w tejże „Group". Niestety, spotkał się z lakonicznym: no comment! Jeden z wiceprezesów Carlyle Group dodał tytułem wyjaśnienia: Nie. chcę przez resztę swo­jego życia spotykać się z reporterami.

W slangu dziennikarskim bywa pod ręką dyżurna for­mułka: Według jednego z dobrze poinformowanych źródeł... Korzystając z podobnej furtki publicysta „Izwiesti" dodawał, że obecny prezydent George Walker Bush mógł znać jednego z licznych braci Bin Ladenów. Przypuszczenie to opiera się na fakcie, iż niejaki James Butt był przedstawicielem Bin Lade­nów w Teksasie bardzo długo, bo w latach 1976-1988. Wtedy właśnie zginął Salem Bin Laden w podejrzanej katastrofie lotniczej w Teksasie i to Salem z pewnością był dobrze znany obecnemu prezydentowi George Walkerowi Bushowi. Butt w tym czasie przeprowadził kilka niezwykle udanych operacji na rzecz rodziny (Bin Ladenów). Rzecz jasna nie wiadomo bliżej, na czym miała polegać ta niezwykłość udanych opera­cji. Wiadomo co nieco o jednej z nich. Mianowicie, Butt poradził Salemowi zakup niewielkiego lotniska w Houston. Było ono używane głównie przez bogatych golfistów. Przylatywali tam swoimi prywatnymi samolotami na partyjki golfa.

Podobno od każdej takiej niezwykle udanej operacji przyja­ciel Busha, czyli pan James Butt otrzymywał pięć procent war­tości tejże operacji.

Ostoją klanu Bin Ladenów był Londyn. Ojciec Osamy Bin Ladena - Salim, był jednym z czterech bogatych Saudajczyków, którym pozwolono na członkostwo w ekskluzywnej loży masońskiej oficjalnie nazywającej się 1001 CIub. Założył ten ekskluzywny „CIub" książę Filip. Klub nieoficjal­nie jest wpływową lożą masońską, ale oficjalnie - grupą elity finansowej sterującej World Wildelife Fund (WWF)1. Rodzina szejka Salima Bin Ladena, a tym samym jego liczni synowie, jest najbogatszą nieszlachecką rodziną w Arabii Saudyjskiej. Szlacheckość pochodzenia jest tam niezwykle ważnym ele­mentem nobilitacji społecznej i finansowej. Ten jeden nieszla­chetny wybił się na najbogatszego „nieszlachetnego" dzięki temu, że uzyskał monopol na budownictwo pałacowe rodziny królewskiej w Arabii Saudyjskiej, oraz na remonty i budowę meczetów. Instytut Schillera podobnie jak korespondent „Izwiestii" stwierdza, że Salim Bin Laden już w 1979 roku został partnerem byłego gubernatora Teksasu, a obecnego prezy­denta USA George'a Walkera Busha. Te związki wynikają z udziału szejka Salima Bin Ladena w firmach naftowych Zapata Oil i Arbuso LtD - należących do rodziny Bushów.

Ale te awanse zaczęły się o wiele dziesięcioleci później. Zręby klanu czy wręcz dynastii położył Mohamed bin Laden, który miał około setki dzieci, a jego brat niewiele mniej. W 1931 roku był nędznym emigrantem z Jemenu, przybyłym do Arabii Saudyjskiej. Zaczął jako murarz w Mekce. Wkrótce założył własne przedsiębiorstwo budowlane. Tylko jemu wia­domym sposobem uzyskał koncesję, na rozbudowę i konserwa­cję dwóch świętych miejsc islamu - w Mekce i Medynie. Podjął się także budowy pałaców królewskich, stając się zaufa­nym doradcą królewskiego dworu. Firma Bin Ladenów na­zwała się: Saudi Binladen Group i zabrała się do budowy dróg i autostrad. Setki milionów dolarów zarobili Bin Ladenowie na agresji USA na Irak w 1991 roku: należało wtedy w błyskawicznym tempie budować hangary, wznosić bazy dla amerykańskich jednostek inwazyjnych w ramach „Pu­stynnej Burzy".

Trwały kontakt z władzami USA zawiązał już w latach 70. najstarszy syn Mohameda - Salem - założyciel Saudi Binladen

l. „Światowy Fundusz Przyrody".

Group. Zginął on w katastrofie swojego samolotu wraz z ame­rykańskim pilotem. Londyński „Daiły Mail" ujawnił, że w 1978 roku szejk Salem wspólnie z późniejszym prezyden­tem George Bushem założyli przedsiębiorstwo wydobywcze ropy naftowej, a zginął w katastrofie lotniczej. Jego samolot rozbił się w Teksasie w 1988 roku. Ktoś im wyraźnie „poma­gał" w tych katastrofach.

Schedę po tym drugim Salemie przejął jego syn Bakra ibn Laden. Całym biznesem Ladenów zarządza trzech braci preze­sa Kabr ibn Ladena: Hasan, Jislam i Jehija. Firma rozrosła się w błyskawicznym tempie. Dość powiedzieć, że do 11 Września ich roczne obroty zamykały się w 5 miliardach dolarów! Firma wypączkowała z siebie dziesiątki firm-córek i spółek. Po 11 Września rzecznik klanu wydał uroczyste oświadczenie, że Osama Bin Laden nie posiada udziałów w firmie, natomiast najstarszy z klanu Abdullah Avad Obud równie uroczyście po­tępił działalność Osamy Bin Ladena dodając, że nikt z rodziny nie utrzymuje z nim kontaktów. Komentatorzy uważają - i chyba nie bez racji - że klan Bin Ladenów niemalże nienawi­dzi obecnie czarną owcę rodu Osamę, bowiem jego sława jako pierwszego wroga USA fatalnie zaciążyła na ich interesach.

Klan Bin Ladenów rzekomo nie mieszał się do polityki, ale ujawniono obecnie, że w samolocie Salema ibn Ladena w 1980 roku - po rewolucji w Iranie i obaleniu Szacha1 spo­tkali się przedstawiciele ajatollacha Chomeiniego i rządu USA. To mogło być pośrednią przyczyną „katastrofy" jego sa­molotu w 1988 roku, bowiem Salem od tego czasu był niepo­trzebnym świadkiem tych dogaduszek dwóch rzekomych wrogów - reżimu Chomeiniego i USA!

l. Była to rewolta sterowana przez służby specjalne USA i Anglii. Szach był posłusznym narzędziem w rękach Zachodu, lecz terror jego chunty hamował „transformację" tego kraju.

„Polityka" w numerze z 20 października 2001 roku, opie­rając się na publikacjach zachodnich odsłaniała klan Bin Lade­nów jako rodzinę całkowicie zamerykanizowaną, wykształconą na uniwersytetach w Harwardzie, Aleksandrii, Paryżu i Bostonie. Tak zawiązuje się cenne kontakty towarzy­skie i potem petrodolarowe. Klan starannie podtrzymywał swoje image jako szczodrego, bezinteresownego darczyńcy na cele naukowe, humanitarne. Uniwersytet w Harwardzie wiele razy otrzymywał od nich po milionie dolarów, rzekomo dla wspierania studiującej tam młodzieży arabskiej.

Po ataku na WTC władze USA gromko obwieszczały, że za­mrażają konta Bin Ladenów, a ich śladem poszły inne państwa. Był to medialny popis dezinformacji i cynicznej obłudy. Nic nie zablokowały klanowi, nawet nie wstrzymały kontaktów finan­sowych z tym klanem takie giganty jak: Generał Electric, City-group, angielski Multitone Electronic PLC.

Powtórzmy tytułowe pytanie tego rozdziału: Przyjaciel wrogiem. Od kiedy?

W 1980 roku Salim Bin Laden odgrywał ważną rolę w kon­trolowanym przez Anglików Bank of Credit and Commerce International - słynnym BCCI, a słynnym z tego, że był mię­dzynarodową pralnią brudnych pieniędzy narkotykowych oraz pieniędzy międzynarodowych terrorystów, służb specjalnych czyli także terrorystycznych. BCCI stał się słynny jeszcze z tego, że umyślnie doprowadzono do jego bankructwa, co kosztowało udziałowców 10 miliardów dolarów. Rząd premier M. Thatcher oraz administracja prezydenta Busha-seniora używały tej pralni do finansowania afgańskich mudżaheddinów. Osama Bin Laden miał wtedy około 20 lat, był partne­rem finansowym swojego ojca Salima. Oceniano majątek samego Osamy już wtedy na około 400 milionów USD. I właśnie około 1980 roku Osama Bin Laden wyłania się jako człowiek terroryzmu i agent amerykańsko-brytyjskich służb specjalnych. Ameryką rządzili wtedy Reagan i potem Bush, Wielką Brytanią „Żelazna Lady" Thatcher. Osama był wtedy przekaźnikiem funduszy na działalność mudżaheddinów afgańskich w walce z najeźdźcą sowieckim. Mówiono, że niekiedy miał przy sobie worki pełne pieniędzy. Widywano go w obozach treningowych, gdzie takimi właśnie „workami" rozdawał pieniądze ponad 50 grupom mudżaheddinów toczących nierówną walkę z machiną wojenną ZSRR.

Pod koniec wojny sowiecko-afgańskiej Osama Bin Laden był już profesjonalnym „dobrym" terrorystą antysowieckim. Tymczasem w 1988 roku (7 sierpnia) dokonano jednoczesnych ataków na amerykańskie ambasady w Nairobii i Dar-es-Salam. Rząd egipski ostrzegał Amerykanów, że coś takiego jest knute, lecz rząd amerykański zlekceważył te ostrzeżenia. Egipt ostrzegał także inne kraje „rozwijające się". W tych ostrzeże­niach mówiło się, iż siedzibą terrorystów jest Londyn! Dotyczyło to zwłaszcza terrorystów islamskich. Po atakach na ambasady w Kenii i Tanzanii odpowiedzialność za te akcje przyjęła na siebie tzw. Międzynarodowa Armia Wyzwolenia Świętych Miejsc Islamu (IALIS). Składała się z kilku grup is­lamskich - dwóch egipskich oraz jednej z Kaszmiru. Ta ostat­nia była kontrolowana przez Osamę Bin Ladena i ten fakt pozwala domyślać się, kto mógł stać za atakiem terrorystów kaszmirskich na indyjski parlament w czasie inwazji USA na Afganistan. W jego wyniku rząd Indii domagał się wydania za­machowców, którzy rzekomo przeniknęli z Pakistanu co naj­mniej tolerowani tam przez władze tego sprzymierzeńca USA. Zaowocowało to koncentracją wojsk indyjskich i pakista­ńskich na wspólnej granicy, z niedwuznacznymi pogróżkami użycia broni nuklearnej przez obydwie strony. Kiedy piszę te słowa konflikt jeszcze trwa, obie strony napinają muskuły i ślą pogróżki, są zabici w przygranicznej wymianie ognia.

Kiedy Międzynarodowa Armia Wyzwolenia Świętych Miejsc Islamu oficjalnie przyznała się do zamachów na amba­sady amerykańskie, Stany Zjednoczone wreszcie zareagowały w typowy dla siebie sposób. Zbombardowano kwaterę główną Osamy Bin Ladena w Afganistanie. Osama ocalał, podobnie jak niegdyś ocalał dyktator Libii, któremu zburzono pałac, ale on sam był wtedy na pustyni libijskiej. Wraz z hukiem bomb, które zburzyły siedzibę Osamy Bin Ladena, światowe media usłyszały rozkaz kreowania Osamy Bin Ladena na pierwsze­go terrorystę świata, na islamskiego fanatyka religijnego po­strzegającego Amerykę jako wcielenie Szatana. Przypomnijmy, że to nie przeszkadzało dwóm kolejnym prezydentom ame­rykańskim zasiadać z klanem Bin Ladenów do śniadań i brać od nich osobiste prezenty w postaci setek tysięcy do­larów, a milionów na ogólne cele „charytatywne".

Już w 1996 roku pojawiły się publikacje agencji informa­cyjnej EIR związanej z amerykańskim działaczem prawico­wym Lyndonem LaRouchem1, poświecone Osamie Bin Ladenowi. Definiowano go tam jako łatwego do manipulo­wania agenta wywiadu brytyjskiego! Tak oto uściślano jego rolę jako brytyjskiego agenta:

- Nie decyduje on o terrorystycznej polityce Londynu i jej celach, tylko odgrywa w sieci terrorystycznej, w której jest umieszczony, drugorzędną rolę w sferze finansów, propagan­dy i dezinformacji.

Trzeba z niejakim podziwem odnieść się do tej oceny Osa­my Bin Ladena przez EIR: sześć lat przed 11 Września! Ów podziw jest ważny o tyle, że należy z najwyższą uwagą przyjąć to, co o nim tam i wtedy napisano - że to postać drugorzędna, ktoś w rodzaju łącznika, „kasjera" brytyjskiego terroryzmu. Je­żeli tak, to obecnie, po ataku na Amerykę - Stany Zjednoczo­ne powinny swoimi tajnymi kanałami dyplomatycznymi i kontrwywiadowczymi zwrócić się do odpowiednich służb i władz Wielkiej Brytanii z żądaniem wyjaśnienia roli Bin La­dena, potwierdzenia lub zdemaskowania tamtych rewelacji

l. Autor m.in. książki: Dopie („Narkotyki").

sprzed prawie sześciu lat! No bo jakże tak: agent islamski wyhodowany przez służby specjalne Wielkiej Brytanii, zada­je tak potworny cios Ameryce? I to ma nie spotkać się z kate­goryczną reakcją USA? Nie doprowadzić do energicznego dwustronnego śledztwa?

A może już taka akcja miała miejsce, tylko „ludzkość" nic o tym nie wie i zapewne nigdy się nie dowie?

Osama Bin Laden, jak przystało na profesjonalnego mię­dzynarodowego agenta - terrorystę, zawsze starał się pozosta­wać z dala od podejrzeń co do swoich koneksji londyńskich. Taka asekuracja to abecadło działań każdego agenta, zwłaszcza międzynarodowego terrorysty.

Omawiając ten wątek, Jan Stola w „Naszej Polsce" powołuje się na tamte rewelacje EIR i stwierdza, że jako do­wód na potwierdzenie tego wypierania się związków Bin Ladena z Londynem przypomniano atak na jego kwaterę w Afganistanie. Po ataku, Bin Laden zadzwonił do ukazującej się w Londynie arabskiej gazety „Al Quads Al Arabi". Solennie zapewniał Brytyjczyków, że w odpowiedzi na amerykański atak chce tylko zadać cios Ameryce oraz Izraelowi, a nie Wielkiej Brytanii. Ukonkretnił te preferencje w przyjaźniach i nienawiściach Bin Ladena jego rzecznik w Londynie Omar Bakri, który 22 sierpnia 1998 roku oznajmił uroczyście na łamach arabskiej gazety „Al Sharq Al Awsad":

- Mamy z rządem brytyjskim porozumienie o pokoju. Te wypowiedzi Osamy i Omara powinny były wręcz rozwścieczyć stronę amerykańską! Oto światowej rangi terrorysta „islamski" deklaruje walkę na śmierć i życie z amerykańsko - izraelskim Szatanem, ale głośno zapewnia, że nie tknie Anglików, bowiem ma z rządem brytyjskim porozumienie o pokoju!

Co więcej - eksperci tegoż Instytutu Schillera założonego przez LaRouche'a są pewni, że Amerykanie wiedzieli od same­go początku, iż zamachy bombowe na amerykańskie ambasady były dziełem Osamy Bin Ladena! Zostały one wykonane na rozkaz Londynu, najprawdopodobniej za pośrednictwem izraelskiego wszystkowiedzącego Mossadu i równie najpraw­dopodobniej wykonawcami zamachów byli ludzie zupełnie nie związani z siatką Bin Ladena.

Eksperci przypuszczają, że seria zamachów na ambasady amerykańskie była fragmentem prowokacyjnego planu zmie­rzającego do tego, aby rząd B. Clintona przeprowadził serię ataków na obce państwa. Ataki w oczywisty sposób mogły za­szkodzić w dłuższej perspektywie Stanom Zjednoczonym, a posłużyć brytyjskim staraniom o utrzymanie globalnego chaosu na rynku finansowym.

Jeżeli takie były tego intencje, to ponownie trzeba zapytać:

- Co na to USA i cała potęga jego wywiadu i kontrwywia­du?

- Jeżeli tak było, a w niczym nie zakłóciło stosunków mię­dzy tymi państwami, to obie strony musiały wiedzieć o spraw­cach; obie akceptowały te ataki i sprawców, bo obydwu te ataki były na rękę.

Podobnie, jak na rękę jest im obecny „atak na Amerykę".

I znów nieuchronnie powracamy na grunt geofinansów - praprzyczyny tej i innych wojen.

Od lat było i jest wiadomo, że światowy system finansowy do złudzenia przypomina balon napompowany powietrzem - próżnią lichwiarską komputerowo-giełdowo wykreowanych bi­lionów. Światowemu systemowi grozi katastrofa finansowa o nieprzewidywalnej skali i konsekwencjach. Do wyborów pre­zydenckich 2000 roku w USA, media posłuszne ich żydomasońskim bossom, z premedytacją ukrywały te zagrożenia. Podtrzymywano opinię, że w Ameryce trwa nieprzerwany boom gospodarczy. Miało to być wynikiem tzw. New Economy opartej na spekulacjach giełdowych, na stałym wzroście kon­sumpcji i wzroście produkcji. Po 11 Września wyłażą na wierzch ewidentne ukrywane przedtem oznaki recesji - zadłużenie przedsiębiorstw i budżetów, kosmiczne deficyty budżetowe państw, zastój na rynkach zbytu, zwalnianie przez poszczególne koncerny dziesiątków tysięcy pracowników1.

Ameryka nie jest już w stanie opanować swego kryzysu go­spodarczego i finansowego. Potwierdził to w połowie stycznia 2002 roku sam A. Greenspan - „król" amerykańskich finan­sów, szef osławionej Rezerwy Federalnej. Wystąpił publicznie po raz pierwszy od 11 Września i nie powiedział nic pocie­szającego. Oznajmił, że oznaki poprawy pojawią się dopiero wtedy, kiedy pojawią się oznaki ożywienia popytu. Nie było to odkrycie na miarę nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii...

To wszystko wynika z bezdennej przepaści pomiędzy realną wartością gospodarki - jej produkcji, a spekulacją finansową nie mającą żadnego odniesienia do materialnych realiów. Na giełdach finansowych za pomocą komputerów dokonuje się „transakcji" na 10 bilionów dolarów dziennie, ale ich realne odniesienia są zbliżone do wartości dziecięcych gier kompute­rowych. Tylko jeden procent z tych gier komputerowych dla dorosłych, posiada jakie takie pokrycie w realiach gospodar­ki. Te gry giełdowe nie są jednak tylko grami i zabawą - one realnie produkują z niczego biliony dolarów, marek, a wkrótce już euro. Natychmiast są one włączane do światowego arse­nału terroru finansowego, którym niszczy się gospodarki, podporządkowuje ekonomicznie małe i średnie państwa.

I właśnie tenże Instytut Schillera skupiający uczciwych re­alistów w zakresie ekonomii i finansów, od lat przestrzega przed wielkim krachem tego światowego balonu. Daremnie. Traktuje się ich głosy jak brzęczenie natrętnych much.

l. W styczniu 2002 koncern Forda zapowiedział zwolnienie 10 proc. załóg swych fabryk (około 30 000 osób) i wstrzymanie produkcji czterech typów jego samochodów. Podobnie było w Niemczech u progu 2002 roku: ponad cztery miliony bezrobotnych, ogólna redukcja zatrudnienia, zastój w popycie.

Obecny kryzys gospodarczy i finansowy na skalę światową miał swój pierwszy akt, czy raczej introdukcję już w 1995 roku. Było to pierwsze ostrzegawcze tąpniecie pod tym świato­wym zamkiem na lodzie. Faraonowie pieniądza zdali sobie wtedy sprawę, co ich czeka za kilka lat, kiedy balon wreszcie trzaśnie, jeśli temu nie zapobiegną.

Oto w kwietniu 1995 roku kursy dolara amerykańskiego, franka francuskiego i angielskiego funta spadły do niespotyka­nego poziomu, a stało się to w ciągu jednego dnia - 15 kwiet­nia. Była to akcja zaplanowana z premedytacją, a pośrednim dowodem na to była nerwowa wypowiedź prezydenta Clintona: dzień przedtem prezydent przestrzegł, że światowy system finansowy zdradza objawy „dezintegracji" i może się gwałtow­nie rozpaść. Dodał, że do tego problemu należy podejść w spo­sób dobrze przemyślany.

A jeszcze kilka dni przed wystąpieniem Clintona odezwał się w tej samej sprawie japoński minister finansów Masayoki Tekamura. Powiedział w parlamencie:

- Musimy zastanowić się nad tym, czy możemy pozosta­wić obecny system zmiennych kursów walut takim, jaki jest1.

No i zastanowili się. Zabrało im to kilka dni. Cztery dni póź­niej, kiedy giełda już spadała na łeb, przewodniczący Japońskiego Związku Przedsiębiorców Tadahiro Sekimoto, zarazem prezes potężnego koncernu elektronicznego NEC, ukonkretnił odpowie­dzialnych za ten kryzys. Stwierdził, że państwa Grupy G-7:

- muszą niezwłocznie podjąć kroki, aby zmienić system ciągle zmieniających się kursów wymiany walut.

Wypowiedział ten spec od zmiennych kursów walut abso­lutną utopię, której pewnie sam by się sprzeciwił pierwszy, gdyby ktoś zechciał ją wcielić w życie. Usztywnienie świato­wych kursów walut byłoby śmiertelnym ciosem w światową lichwę walutową. Dałoby się to porównać z zatrzymaniem

l. „Nasza Polska" 11 XII 2001.

tarcz ruletek w Monte Carlo: jak grać, kiedy ruletka jest nie­czynna?

Takie usztywnienie kursów miało miejsce tuż po drugiej wojnie globalnej i właśnie Instytut Schillera z jego szefem La Rouchem postuluje powrót do takiego systemu, co oczywiście pozostaje wołaniem na puszczy.

Tamten boss japońskiego giganta elektronicznego dodał tytułem komentarza, że przy zmiennym systemie lichwy do­konuje się jedynie maksymalizacja zysku spekulantów.

Te trzy głosy - Clintona i dwóch ważnych Japończyków miały bezprecedensowe znaczenie - po raz pierwszy w historii, trzej ludzie postawieni tak wysoko w światowej machinie władzy i finansów powiedzieli tak jasno i kategorycznie, co czeka świat przy dotychczasowej zbójeckiej procedurze lichwy wolnej od reguł.

I oto nastąpiła znamienna reakcja: dokładnie tego same­go dnia - 19 kwietnia 1995, w Oklahoma City wybuchła po­tężna bomba, która zniszczyła budynek administracji federalnej. Czy ta zbieżność w czasie mogła być przypadkowa? To jeszcze nie ostatni cudowny zbieg okoliczności. Tego same­go dnia na dworcu kolejowym w Yokohamie rozpylono ostrą substancję o nieustalonym składzie chemicznym - zatruciu uległo kilkaset osób.

Wkrótce nastąpiły skutki tych dwóch dobrze zorganizowa­nych i zapewne synchronizowanych akcji terrorystycznych. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, krach na giełdach zszedł na drugi plan, a tak zwana opinia publiczna została zapędzona do hipnotycznego wpatrywania się na ekranach telewizorów w imponującą grozę rozwalonego bu­dynku w Oklahoma City i ludzi pokotem leżących na stacji w Yokohamie! Energia rządów USA i Japonii - gigantów fi­nansowych i przemysłowych świata, została skierowana na te dwa zamachy. W ten sposób zostały na jakiś czas zmuszone do „odczepienia się" od rozgrywek światowych lichwiarzy.

Kręgi rządowe Clintona, z całą pewnością wywiad i kontr­wywiad USA dobrze wiedziały, co kryje się za tymi zamacha­mi, jakie jest ich drugie dno. Już nazajutrz po zamachach Clinton oświadczył, iż ani przywódcy, ani obywatele tego kra­ju nie pozwolą na to, żeby zostali sparaliżowani przez ten za­mach.

Zwróćmy uwagę, że z użyciem niemal tych samych fra­zesów prezydent Bush II komentował zamachy z 11 Wrze­śnia. Oznajmiał, że Ameryka nie pozwoli rzucić się na kolana, da zdecydowany odpór terroryzmowi - już konkretnie islam­skiemu - a to wszystko w obronie świętych ideałów wolności, demokracji, praw człowieka.

W tym wszystkim jeszcze bardziej znamienne było to, że na kilka miesięcy przed zamachami w Okłahoma i Yokohama, lord Rees-Mogg „proroczo" ostrzegał, że może dojść do no­wych Vacos. Nawiązał do krwawego zamachu sekty „Davidian" w Vaco (Teksas) w 1993 roku, kiedy zginęły dziesiątki członków tej sekty. Ress-Mogg po prostu zapowiedział, że w miastach amerykańskich dojdzie do masowych rozruchów na tle rasowym, po czym rząd amerykański będzie zmuszony

wprowadzić stan wyjątkowy.

I to jest właśnie cel podziemnych kretów: prowokować wy­darzenia, które „zmuszą" rząd amerykański lub rządy innych państw do wprowadzenia stanu wyjątkowego lub do odstąpienia od obranych czy zapowiadanych kierunków, wtedy się weźmie za mordę szemrzące miliony gojów razem z ich halucynacyjną „demokracją". Warto przybliżyć nam sylwetkę owego proroka, lorda Ress-Mogga. Pełne nazwisko, to William Ress-Mogg. Był stałym publicystą londyńskiego „Timesa". To wyrocznia trendów, zwłaszcza tych mających następować „wkrótce". Ten wizjoner jest jednocześnie członkiem zarządu grupy inwestycyjnej St. James Place Capital, personalnie ściśle powiązanej z potężną wpływową lożą masońską pod nazwą „Quantum". Idąc wzdłuż ramion tej ośmiornicy1 dotrzemy do wszystkich pozostałych, kluczowych, „pozarządowych", niefor­malnych faraonów londyńskiej finansjery, giełdy, a dalej jeszcze - do brytyjskiego wywiadu i kontrwywiadu pod kryptonimami MI-5. MI-6...

I właśnie eksperci Instytutu Schillera już w 1995 roku przestrzegali, że istnieją grupy wpływu powiązane z brytyj­skim wywiadem, które będą chciały aranżować kampanie skie­rowane przeciwko Clintonowi. Brytyjska oligarchia nieformalnego rządu nad rządami posiada nieprzebrane możliwości w zakresie takich destabilizacyjnych działań.

Clinton po zamachu na Oklahoma nie dał się wciągnąć w nagonkę przeciwko islamskim fundamentalistom. Widocz­nie jeszcze nie był czas na sięgnięcie po tą islamską sztancę. Wkrótce okazało się, że zamachu dokonali dwaj członkowie tzw. milicji. Ponadto ustalenia FBI wykazały, że tego zamachu nie mogło dokonać dwóch samotnych ludzi. To przekraczało techniczne warunki konstrukcyjne bomby, sposób jej umiesz­czenia, etc. Bomba musiała być skonstruowana przez najwyż­szej klasy fachowca lub grupę fachowców i zdetonowana pod ich nadzorem. Chodziło głównie o dokładny wybór miejsca jej podłożenia w budynku. Bomba była jakby olbrzymim pustym pociskiem, który uderzył z taką siłą, że wyrwał budynek z fun­damentów. MCVeigh - zamachowiec - mógł wprawdzie sam zaparkować samochód przy budynku i uruchomić zapalnik, ale to nie on skonstruował tę bombę. FBI podejrzewało, że w zamach były wplątane obce służby specjalne. Czyje? Służby jakiego państwa? Nigdy się tego nie dowiemy. Oczywiście, wzrok świata już wtedy został skierowany na przyszłe państwa zbójeckie. Na wszystkie - tylko nie na Wielką Brytanię!

l. Te brytyjsko-amerykańskie ośmiornice ośmiornic szerzej ujawniłem w książce: Bestie końca czasu.

W 1998 roku aresztowano dwóch byłych agentów brytyj­skich. Byli to David Shayler i Richard Romlinson. Aresztowa­no ich za to, że poinformowali „opinię publiczną" o zamachach terrorystycznych dokonywanych na zamówie­nia brytyjskiego wywiadu! David Shayler był członkiem bry­tyjskiego kontrwywiadu MI-5, natomiast Richard Tomlinson - wywiadu MI-6.

Ujawnili mediom rzecz niesamowitą: brytyjska komórka służb specjalnych SIS (Secretintelligence Services) finansuje i opiekuje się islamskimi terrorystami mieszkającymi w Londynie! Otrzymali oni m.in. zlecenie zamordowania libijskiego dyktatora M. Kadafiego. To ówczesny minister spraw zagra­nicznych zezwolił na ten akt państwowego terroru, stawiając Wielką Brytanię jeszcze raz na pozycji państwa zbójeckiego!

David Shayler w sierpniu 1998 roku udzielił wywiadu ga­zecie „Daily Mail" i sypnął szczegółami tej bandyckiej akcji terrorystycznej. To właśnie SIS przekazała pieniądze na orga­nizację i wykonanie tego aktu terroru grupie libijskich ekstre­mistów islamskich. Zgodnie z tym, w lutym dokonali oni zamachu na Kadafiego, lecz jak już wiemy okazał się niesku­teczny, choć zginęło wiele niewinnych osób. Ten ślepy akt ter­roru wcale nie wzbudził obiekcji moralnych u brytyjskich szermierzy wolności i demokracji. Prawa człowieka do życia, zabite w ludziach Kadafiego nie miały znaczenia, kiedy do ak­cji wkracza państwowy bandytyzm w randze ministerialnych terrorystów, motywowany państwową racją stanu.

Shayer udzielił tego wywiadu na terenie Francji pierwszego sierpnia 1998 roku, a już nazajutrz został aresztowany przez władze francuskie i wydalony do Anglii. W angielskich me­diach wybuchła burza o sile cyklonu. Pod jej presją, kilka dni później BBC nadała telewizyjny wywiad z Shayerem, ma się rozumieć srodze pocięty przez cenzurę brytyjskiego MSZ. Na­wet to co ocalało z wywiadu wystarczyło, by czytelnicy dowie­dzieli się, że wywiad brytyjski:

- zapłacił grupie libijskich islamskich ekstremistów za zamordowanie głowy obcego państwa (...) Występek ten spełnia wszelkie znamiona finansowania międzynarodowe­go terroryzmu...

Dodajmy - terroryzmu państwowego prowadzonego cy­nicznie przez zbójeckie państwo, jakim okazała się Wielka Brytania. Shayer wyjaśniał, że atak na Kadafiego został zorga­nizowany i sfinansowany przez brytyjski kontrwywiad MI-6. Forsa na ten cel została przekazana arabskiemu agentowi tego wywiadu, rezydującemu w Libii.

Jak Shayer uzyskał te rewelacje? Wyjaśnił to we wspomnia­nym wywiadzie. Pochodziły one od innego brytyjskiego agenta, jego przyjaciela Tomlinsona, który w tym czasie już wyszedł z więzienia, skazany w roku poprzednim na 12 miesięcy za przestępstwo przeciwko ustawie o służbach specjalnych. Na czym z kolei polegało to przestępstwo Tomlinsona przeciwko ustawie o służbach specjalnych? A na tym, że swoją wiedzę bo­gatą a tajną przelał na karty napisanej przez siebie książki, któ­rej nie wydał, tylko dopiero próbował wydać w Austrii. W książce tej dokładnie opisał wszystko co wiedział o działaniach brytyjskich służb specjalnych, a wiedział bardzo dużo.

Shayer mocno tymi wynurzeniami zaszkodził przyjacielo­wi. Po jego wywiadzie Tomlinsona dopadnięto w dalekiej No­wej Zelandii i ponownie aresztowano. Tym razem tylko profilaktycznie - aby nie ujawnił szkodliwych informacji1. Rzecznik MSZ oznajmił, że owe informacje mogłyby poważnie zakłócić skuteczność działania SIS.

Wierzymy na słowo, że mogłyby poważnie zakłócić robotę państwowym terrorystom zbójeckiego państwa.

l. „Nasza Polska" 11 XII 2001.

Już zresztą w 1996 roku w Londynie ujawniła się „libijska" grupa terrorystyczna. Oficjalnie wzięła na siebie odpowiedzial­ność za tamtą próbę zamordowania Kadafiego.

A potem były ataki na ambasady amerykańskie w Nairobi i Dares-salam. Teraz już „nieoficjalnie" możemy się domyślać, kto stał za nimi.

Niezłe bagno, nieprawdaż? I to w „starożytnej" stolicy światowej demokracji, tolerancji, wolności, obrony praw człowieka.

Ktoś powie: klin klinem - to był rewanż za libijski terror państwowy. Między innymi za zamach na Boeinga 747 roze­rwanego bombą podłożoną 12 stycznia 1988 roku przez ter­rorystów Kadafiego nad Szkocją w Lackherby. Pod presją ekonomicznej izolacji, Kadafi po latach targów wydał zamachowców Londynowi. Żadne jednak istotne szczegóły z pro­cesu nie przedostały się do opinii publicznej.

PRZYBYWA SZOKUJĄCYCH „NIESAMOWITOŚCI”

Już wspominaliśmy o terrorystycznym bombowym ataku na ambasadę USA w Nairobi w 1998 roku, jednym z wielu ataków terrorystycznych na USA w ciągu tamtych kilku lat.

W związku z tym zamachem wyszły na jaw wręcz „niesa­mowite" szczegóły, które ponownie wsparły podejrzenia o in­spirowaniu takich zamachów przez służby specjalne USA, albo przynajmniej o „zaniechaniu" działań przeciwko ich wy­konaniu.

Zamach w Nairobi wiąże się z postacią niejakiego Ali Mohameda. W 2000 roku, a więc na długo przed atakami z 11 Września, pismo „Washington Insider" (44/2000) podało1, że Ali Mohamed jest jednym z najbliższych współpracowników Osamy Bin Ladena, wówczas jeszcze nie okrzykniętego pierw­szym terrorystą świata. Okazuje się, że Mohamed już wtedy przyznał się do uczestnictwa w spisku terrorystycznym prze­ciwko Amerykanom. Zeznanie w tej sprawie złożył przed sądem federalnym w Nowym Jorku 20 października 2000 roku. Washington Insider w swej relacji stwierdzało, że tamto „przyznanie się" Mohameda do uczestnictwa w spisku prze­ciwko Ameryce, miało zmniejszyć jego karę i było uzgodnione z rządem USA na zasadzie cichego porozumienia.

O takiej umowie mogła pośrednio świadczyć wyjątkowa łaskawość władz USA wobec tego terrorysty, najbliższego współpracownika Osamy Bin Ladena, agenta służb specjal­nych przynajmniej Wielkiej Brytanii. Był też inny jeszcze po-

1. Za: 1. Stok: Permanentny stan wojenny, „Nasza Polska", 29 I 2002, odc. 3.

wód owej nadzwyczajnej łaskawości władz USA wobec tego osobnika. Okazało się - chyba w trakcie tych przesłuchań, że Ali Mohamed już od 20 lat jest cennym agentem CIA - jeśli pod określeniem służby specjalne USA mieści się tylko CIA, a nie również FBI. W latach 80. Mohamed uczestniczył w „operacjach" połączonych amerykańsko-brytyjskich służb specjalnych przeciwko mudżahedinom w Afganistanie. Tak więc wszystkie tropy współczesnych islamskich fanatyków wprawdzie wiodą i kończą się w Afganistanie, ale na tej trasie były i dłuższe etapy - agenturalne usługi na rzecz służb spe­cjalnych USA i Wielkiej Brytanii.

Zastanawia zbieżność czasowa tych wynurzeń Mahomeda. Kiedy ujawniał swoje rewelacje o spisku terrorystycznym prze­ciwko USA na przykładzie zamachu na ambasadę w Nairobii, właśnie kończył się długi romans amerykańskich służb spe­cjalnych z dobrymi (wtedy) terrorystami afganistańskimi i roz­poczynało bombardowanie ich obozów szkoleniowych. Zeznania Mohameda po prostu „spadły z nieba" służbom spe­cjalnym, jako jeszcze jeden pretekst do bombardowań.

Tak czy inaczej, w swoim zeznaniach czy też „zeznaniach", Ali Mohamed ujawniał, że już z początkiem lat 90. był w Egip­cie członkiem organizacji Islamski Dżihad i właśnie wtedy nawiązał kontakty z Al-Quedq Bin Ladena. Co więcej - to on w 1991 roku pomógł przeszmuglować Bin Ladena do Suda­nu, a rok później już szkolił jego bojowników w obchodzeniu się z materiałami wybuchowymi. W następnej kolejności Mo­hamed „rozpracował" ambasadę USA w Nairobi, w której w 1998 roku wybuchła bomba.

Agenturalno-terrorystyczny biogram Ali Mohameda był imponujący. W latach 1971-1984 służył w armii egipskiej, gdzie doszedł do stopnia majora. W 1981 roku - a więc jako egipski oficer w stopniu majora szkolił skoczków spadochro­nowych oraz oficerów jednostek specjalnych USA w Fort Bragg. Nieoficjalnie wiadomo, że takie szkolenia na zasadach „wymiany", to tradycyjny sposób werbowania oficerów obcych państw do współpracy z CIA lub amerykańskim wywiadem wojskowym, trudno bowiem wyobrazić sobie sytuację, w któ­rej amerykańskie służby specjalne lub wojskowe muszą korzy­stać z usług oficerów obcych państw, zwłaszcza tak egzotycznych jak Egipt, do szkolenia własnych skoczków spa­dochronowych! To tak, jakby dowództwo naszego GROMU sięgało po specjalistów z Sudanu do szkolenia naszych koman­dosów w zakresie naciskania spustów ich pistoletów automa­tycznych...

W 1984 roku Muhamed „opuścił" armię egipską i wyemi­grował do Stanów Zjednoczonych, gdzie natychmiast otrzy­mał obywatelstwo USA i już w 1985 roku został oficerem armii amerykańskiej. Oficer obcej armii nawet już jako oby­watel USA zwykle przez wiele lata nie może zostać oficerem armii amerykańskiej, chyba że... od dawna był agentem jej służb. Tak więc już jako legalny oficer armii USA A. Mohamed ponownie podjął „służbę" w Fort Bragg, by wreszcie w 1994 roku odejść na niewątpliwie zasłużoną emeryturę. W tym czasie był już aktywnym członkiem terrorystycznej organizacji Islamski Dżihad, miał liczne kontakty z Al-Quedą, lecz amerykańskiemu wywiadowi i kontrwywia­dowi te kontakty i afiliacje Mahomeda z organizacją terrory­styczną islamskich fanatyków wcale nie przeszkadzały, a wprost przeciwnie - bardzo im sprzyjały.

Potem ujawniono oficjalne dokumenty. Według nich, Ali Mohamed był od początku 1998 roku współpracownikiem FBI oraz innych służb specjalnych. Jakie to były te inne służby specjalne, nie podano. Nagle, w 1998 roku został aresztowany, lecz to jego aresztowanie utrzymywano w ścisłej tajemnicy przez osiem miesięcy. Czy był to czas niezbędny do odpowied­niego spreparowania Mohameda do wygodnych zeznań? Bo przecież trudno uwierzyć, aby dopiero wtedy, kiedy od czterech lat był zasłużonym emerytem wojskowym, wyszło na jaw jego członkostwo w Islamskim Dżihadzie.

Do złudzenia przypomina to losy innego „terrorysty" is­lamskiego - niejakiego Emada Salema. Pojawił się nagle jako terrorysta" także w znamiennym momencie - po pierwszym bombowym zamachu w World Trade Center w 1993 roku! Salem to także, podobnie jak Mohamed, były oficer armii egipskiej. Przybył do USA w celu nawiązania współpracy z szejkiem Abdel Rahmanem. Tenże szejk został pod koniec lat 80., sprowadzony do Stanów Zjednoczonych, aby werbować amerykańskich muzułmanów do walki z sowieckim najeźdźcą Afganistanu. Zadanie wtedy na czasie, w dodatku bardzo szlachetne, wręcz misyjne.

Tak oto Amerykanie hodowali na swych własnych piersiach kłębowisko żmij, czyli tabuny islamskich fanatyków religijnych, którzy potem, jak na dany rozkaz, zaczęli kąsać własnych chlebodawców.

BUDUJĄ STANY ZJEDNOCZONE EURAZJI

Jednymi z trzech filarów globalnego państwa ma być tak zwana Eurazja. Globalistyczny program trój członowego po­działu świata wyłożył Zbigniew Brzeziński w książce Wielka szachownica. To on wraz z klanem Rockefellerów był współzałożycielem słynnej Komisji Trójstronnej - niezależnej od nikogo organizacji oligarchów pieniądza, władzy, mediów, finansów i ekonomii. W samej nazwie owej Komisji Trójstronnej mieści się rdzeń strategiczny jej założenia i progra­mu: podzielenie globu na trzy strefy wpływów spięte i kierowane przez jeden rząd światowy, jedną policję, podle­gające jednemu prawu, posługujące się jednym pieniądzem, a także jedyną - synkretyczną żydo-masońską pseudo-„religią". Świat ma funkcjonować jako mega-konsorcjum sku­piające trzy kontynentalne kołchozy-supermarkety:

- Stany Zjednoczone Europy i Azji - „Eurazji";

- Stany Zjednoczone Ameryki Północnej (USA, Kanada, Meksyk);

- Japonia z przyległościami Oceanii.

To podział z gruntu sztuczny, nierealny pod wieloma względami. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej wydają się być tworem najbardziej realnym, już obecnie montowanym i w tym procederze zaawansowanym.

Stany Zjednoczone Europy i Azji - owa „Eurazja", to uto­pia wykreowana na użytek całościowej utopii globalizmu.

Japonia to filar najsłabszy, bo pozbawiony potencjału su­rowcowego, terytorialnego i demograficznego. Jednak świato­wej rangi syjonistyczny mason-globalista Zbigniew Brzeziński, z powagą lansuje koncepcję japońskiego filaru. Naiwność? A może tylko próba tworzenia przeciwwagi dla mrowiska kultur, potencjałów ludzkich i przemysłowych, ja­kim jest Azja?

W każdym z tych trzech mega-kołchozów musi funkcjono­wać jego rdzeń administacyjno-gospodarczy i finansowy. Na kontynencie amerykańskim tę rolę przyjęły na siebie Stany Zjednoczone1.

W Europie ta rola głównego sworznia przypadła Niemcom. Skoro jednak Europa według Brzezińskiego ma wtopić się w je­den blok Eurazji, powstaje pytanie:

- Jakie mocarstwo azjatyckie ma stać się takim lokalnym azjatyckim sworzniem? Są dwie możliwości - euroazjatycka Rosja wstrząsana jednak chaosem i tendencjami odśrodkowy­mi na jej obrzeżach, albo Chiny.

Droga do panowania w Azji wiedzie oczywiście po stra­tegicznym i gospodarczym trupie Rosji, ale sworzniem będą potężniejące Chiny. Ten chiński dynamizm, któremu świato­wa żydomasoneria powierzyła rolę przyszłego dominanta nad geograficzną Azją, rozwija się pod wyraźnym przyzwoleniem Stanów Zjednoczonych, a ponad interesami Rosji.

Ani jeden globalista w swoich enuncjacjach, referatach czy programowych książkach nie ujawni strategicznych celów sy­jonistycznego spisku przeciwko narodom świata, ale obo­wiązkiem ludzi nieobojętnych jest rekonstruować szczegóły i strategię tych imperialnych programów, a następnie ostrze­gać innych. Przykładem takiego „inwestowania" globalistów w Chiny była polityka USA za dwóch prezydentur B. Clintona. Jego administracja z całą premedytacją, wystawiając potę­gę USA na nieodwracalne straty w zakresie obronności i tajemnic wojskowych, przekazywała Chinom dziesiątki ta-

1. Brzeziński nie ukrywa, że USA muszą przejąć na siebie rolę mocarstwa światowego, sterującego polityką światową. W przeciwnym razie - dowodzi - świat pogrąży się w chaosie gospodarczym i wojnach.

jemnic wojskowych i wynalazków o charakterze militarnym, które w sumie pozwoliły Chinom nadrobić piętnaście lat opóź­nienia w zbrojeniach. Oto fakty i chronologia tej horrendalnej polityki zdrady narodowej. Fakty pochodzą z książki Janusza Subczyńskiego: Na gorąco. Komentarze polityczne z USA1.

Prześledźmy etapy tej przerażającej dla każdego obywatela USA China-Gate, za którą nic nie spotkało prezydenta „Wilusia". Chronologię tej niebywałej w historii Stanów Zjednoczo­nych zdrady stanu, autor Na gorąco zaczerpnął z amerykańskiego konserwatywnego pisma Human Ewents.

Sprawy finansowe:

1993-96: dokumentacja z Białego Domu wykazuje, iż „Charlie" Trie2 odwiedzał Biały Dom co najmniej 22 razy.

1994-96: chiński biznesmen Ng Lap Seng („Mr Wu") od­wiedza Biały Dom co najmniej 10 razy.

1994-96: Pan Trie otrzymuje 1,5 miliona dolarów „z ob­cych źródeł" - ponad milion od pana Ng.

1994: Pan Trie, jego żona i ich przedsiębiorstwo przekazuje do komitetu wyborczego partii demokratycznej 230 000 dola­rów.

1994, czerwiec: Pan Trie i pan Ng biorą udział w obiedzie w Mayflower Hotel w Waszyngtonie, z udziałem Billa Clintona. Celem obiadu jest zbiórka funduszy na kampanię partii demokratycznej i prezydenta.

1994, wrzesień: Na żądanie przyjaciela Clintona, John Huanga, wiceprezydent Al Gore3 spotyka się w Santa Monica z panem Shen Jueren, prezesem chińskiego przedsiębiorstwa

1. Wyd. RETRO, 2001, s. 175-177,

2. Chiński szpieg gospodarczy i finansista. Przyp. H.P.

3. Żyd, którego ojciec był przyjacielem Żyda Armanda Hammera -„kasjera" żydowskiej rewolucji w Rosji 1917 roku. A. Gore „o pierś" przegrał wybory prezydenckie na rzecz Busha-juniora.

będącego własnością państwa, korporacji będącej parawanem dla chińskiego wywiadu.

1995, marzec: Johnny Chung dostarcza 50 000 dolarów do gabinetu pani Hillary Clinton1 - następnie prezydent fotogra­fuje się z przedsiębiorcami chińskimi.

1995, marzec: Chung i „przyjaciele" uczestniczą w nagry­waniu programu radiowego przez Billa Clintona - potem od­wiedzili Biały Dom co najmniej 30 razy.

1995, wrzesień: w czasie zebrania w Białym Domu Bill Clinton popiera sprzedaż chińskiej kompanii okrętowej COSBO, byłej bazy marynarki Stanów Zjednoczonych na Long Beach w Kalifornii.

1995, wrzesień: Huang bierze udział w oficjalnej ceremo­nii w Białym Domu.

1995, wrzesień: Przedstawiciele komitetu wyborczego par­tii demokratycznej, Don Fowler i Richard Sullivan spotykają się z indonezyjskimi obywatelami: James Riady, Joseph Giroir razem z panem Huang w hotelu Four Seasons w Waszyngto­nie. Nieco później Clinton i jego adwokat Bruce Lindsey przyjmują ich w Oval Office w Białym Domu. Huang pragnie objąć funkcję głównego nadzorcy zbiórki funduszy na wybo­ry dla Clintona i partii demokratycznej.

1995, październik: Dyrektor finansowy komitetu wyborczego partii demokratycznej zeznaje, że w roku 1995 szef personelu Białego Domu Harold Ickes (czyli Icek? - H.P.) usiłował zatrudnić pana Huanga w komitecie wyborczym par­tii demokratycznej.

1995. listopad: Pan Huang zostaje zatrudniony przez ko­mitet wyborczy partii demokratycznej.

1996. luty: Prezydent Clinton przyjmuje w Białym Domu na kawce pana Wang Jun, prezydenta kompanii Polytechno-

1- Z pochodzenia Żydówki. Przyp. - H.P.

logy. Jest to największa chińska kompania, której właścicie­lem jest rząd chiński. To towarzyskie spotkanie zostało zorganizowane przez pana Trie.

1996, luty: Pan Trie dostarcza 460 000 dolarów do prezy­denckiego funduszu na wydatki prawnicze. W tym samym czasie Mark Middleton, były asystent szefa personelu Białego Domu, faksuje do prezydenta Clintona list od pana Trie, w związku z umieszczeniem amerykańskiego lotniskowca w cieśninie Formozy.

1996, kwiecień: Clinton mianuje pana Trie do pracy w ko­misji inwestycyjnej i handlowej Stanów Zjednoczonych i rejo­nu Pacyfiku.

1996, kwiecień: wiceprezydent Gore bierze udział w zbiór­ce na wybory w buddyjskiej świątyni w Los Angeles.

1996, maj: Pan Trie siedzi tuż przy prezydencie w czasie „zbiórkowego" obiadu.

1996, sierpień: Prezydent Clinton otrzymuje 110 000 do­larów od pana Trie.

Retoryka i akcje polityczne:

1992. jesień: Clinton oskarża prezydenta Busha „41" o „pieszczenie" tyranów w Pekinie.

1993. maj: Clinton odnawia klauzulę najwyższego uprzy­wilejowania w transakcjach handlowych dla Chin.

1993, sierpień: Stany Zjednoczone grożą wprowadzeniem sankcji wobec Chin, jeżeli będą sprzedawać technologię ra­kiet do Pakistanu.

1993, wrzesień: Doradca do spraw bezpieczeństwa Białego Domu, Tony Lake odwiedza Chiny, by przywrócić dobre sto­sunki.

1993, listopad: Administracja Billa Clintona wyraża zgodę na sprzedaż superkomputerów do Chin.

1994. maj: Clinton oznajmia, że odnowi stan najwyższego uprzywilejowania w stosunkach handlowych dla Chin.

1995. październik: Spotkanie Clintona w Nowym Jorku z chińskim dyktatorem Jian Zemin.

1996: Chiński premier Li Peng grozi przejęciem Formozy siłą, o ile będzie to potrzebne.

1996. luty: Clinton znosi ograniczenia eksportu satelitów do Chin.

1996, luty: Satelita chiński rozbija się przy starcie.

1996, marzec: Clinton przerzuca uprawnienia i odpowie­dzialność za eksport satelitów z Departamentu Stanu do De­partamentu Handlu.

1996, marzec: Dwa lotniskowce amerykańskie umieszczo­ne w cieśninie Formozy.

1996, maj: Departament Stanu stwierdza, iż nie będą nałożone sankcje na Chiny w związku ze sprzedażą rakiet przez Chiny do Pakistanu1.

1996. maj: Clinton przedłuża stan najwyższego uprzywile­jowania w stosunkach handlowych dla Chin.

1997. styczeń: Clinton stwierdza, że jego polityka „kon­struktywnego zaangażowania" wobec Chin ma wpływ na poprawę praw ludzkich w tym kraju.

1997, styczeń: Departament Stanu stwierdza znaczne pogorszenie praw ludzkich w Chinach.

1997, marzec: wiceprezydent Al Gore odwiedza Chiny.

1997, lipiec: Chiny przejmują Hong-Kong. 1997, sierpień: Doradca do spraw bezpieczeństwa Białego Domu Sandy Berger spotyka się z prezydentem Chin Jiang Zemin.

l. Jak widać - to USA via Chiny wyposażyły Pakistan w rakiety nośne. Teraz (styczeń 2002) USA „trwożą się" realnością wojny nuklearnej Pakistan-Indie.

1997, wrzesień: Chiny zwracają wypożyczony superkom­puter, który użyły do celów militarnych (! - H. P.).

1997. październik: Jiang w czasie wizyty w Stanach Zjed­noczonych ogłasza współpracę Chin ze Stanami Zjednoczo­nymi w sprawie energii nuklearnej (! - H.P.).

1998. marzec: Administracja Clintona dowiaduje się, że Chiny sprzedają uran do Iraku (!! - H. P).

1998, czerwiec: Clinton przedłuża stan najwyższego uprzywilejowania dla Chin na następny rok.

1998, czerwiec: w czasie spotkania Clintona w Chinach z prezydentem Chin, prezydent Clinton wypowiada trzy słynne „Nie"1:

- nie uznanie niezależności Formozy;

- nie przyjęcie doktryny „Chiny i Tajwan";

- nie poparcie rządu Formozy do wstąpienia do organizacji międzynarodowej.

1998, lipiec: Clinton zmienia formułę najwyższego uprzy­wilejowania w stosunkach handlowych z Chinami na formułę „normalnych stosunków handlowych". Jednak istota tego układu pozostaje nie naruszona.

Rakiety:

Lata 80.: Nie odkryte przez Stany Zjednoczone kradzieże technologii broni nuklearnej typu W-88 w Los Alamos.

1995, kwiecień: Szef wywiadu Ministerstwa Energii US, Notra Turlock ostrzega, że istnieje duże podobieństwo po­między głowicami typu W-88, a ostatnio testowanymi głowi­cami nuklearnymi Chin.

1995, czerwiec: CIA odkrywa, iż Chiny posiadają plan głowicy W-88 (! - H.P.)

l. Clinton ostentacyjnie, przy okazji pobytu w Chinach, nie odwiedził żadnego z krajów tego regionu! Przyp. - H.P.

1995. późne miesiące i wczesne 1996: N. Turlock zawiada­mia FBI o „możliwości" kradzieży technologii W-88 w Los Alamos. FBI rozpoczyna dochodzenie.

1996. luty: FBI ogranicza swe podejrzenia do pięciu osób - na pierwszym miejscu wśród podejrzanych jest Wen Ho Lee.

1996, marzec: Chiny przeprowadzają manewry w pobliżu Formozy. Generał chiński grozi zniszczeniem nuklearnym Los Angeles, jeżeli Stany Zjednoczone staną na drodze do przejęcia Formozy.

1996, kwiecień: Doradca do spraw Bezpieczeństwa Białego Domu Sandy Berger zostaje poinformowany o fakcie kra­dzieży technologii W-88 przez Chiny z Los Alamos.

1996, czerwiec: FBI rozpoczyna formalne dochodzenie.

1996. późne miesiące: Ministerstwo Energii dowiaduje się od FBI, iż niewielki jest postęp dochodzenia wskutek zbyt małego finansowania tych prac.

1997. kwiecień: FBI poleca Ministerstwu Energii odnowić badania przeszłości „gości" wizytujących Los Alamos. Polece­nie jest ignorowane przez siedemnaście miesięcy (! - H.P.)

1997, lipiec: Sandy Berger zostaje poinformowany o szero­kim zasięgu szpiegostwa Chin w Stanach Zjednoczonych. In­formuje o tym prezydenta Clintona.

1997, lato: Dyrektor CIA, Tenet i szef FBI Freeh, konfe­rują z szefem Ministerstwa Energii, Pena - podkreślając „niewłaściwe" metody zabezpieczania informacji w Los Ala­mos.

1997, wrzesień: Szef FBI Freeh informuje Ministerstwo Energii, iż nie ma materiałów dowodowych, ale że podejrzany o szpiegostwo powinien być usunięty z pracy w tym ośrodku. Ministerstwo Energii nie wykonało polecenia FBI i pozwo­liło podejrzanemu cieszyć się najwyższym stopniem wta­jemniczenia i pracować przez cały następny rok (! - H.P).

1998, lipiec: Komisja spraw Wywiadu Izby Reprezentan­tów zażądała informacji na temat ośrodka nuklearnego Los Alamos. Turlock przekazał to żądanie pani Elizabeth Moler, pełniącej funkcję ministra w Ministerstwie Energii. Poleciła panu Turlock nie informować Komitetu Izby Reprezentan­tów o stanie rzeczy w obawie, iż informacje mogą być użyte przeciw prezydentowi Clintonowi (! - H. R).

1998, październik: Podkomisja do spraw wojskowych ko­misji Izby Reprezentantów przeprowadza dochodzenie w spra­wie upoważnień do wizyt obcych „gości" w Los Alamos. Turlock zeznaje o różnych próbach szpiegostwa, ale nie mówi nic o informacji podanej mu przez FBI o kradzieży technologii W-88.

1998, późne miesiące: Nowo mianowany szef Minister­stwa Energii, Bili Richardson zostaje poinformowany przez pana Turlock o konieczności badania przeszłości „gości" Los Alamos - zgodnie z żądaniami FBI przedstawionymi 17 mie­sięcy przedtem. FBI tę rekomendację wprowadza w życie.

1998, grudzień: FBI informuje komisję do spraw wojsko­wych Izby Reprezentantów o kradzieży technologii W-88 przez Chiny.

1998. grudzień: Komisja Kongresu pod przewodnictwem kongresmana Coxa przygotowuje 700-stronicowy dokument o chińskim szpiegostwie - i o stratach, jakie poniosło bezpie­czeństwo Stanów Zjednoczonych w związku z chińskimi osiągnięciami.

1999. marzec: „New Yor Times" po raz pierwszy ujawnia całą aferę, podejrzany Wen Ho Lee zostaje wyrzucony z pracy (w Los Alamos - przyp. H. R).

Prokurator generalny USA pani Reno czyniła wszystko co w jej mocy, aby osłaniać Clintona i Al Gore'a przed oskarże­niem jeśli nie o zdradę stanu, to przynajmniej o karygodne za­niedbania. Ponad 120 osób zdołano jednak postawić w stan oskarżenia, z czego większość uciekła za granicę, a pozostali odmówili zeznań.

Zatem podsumujmy tę horrendalną aferę „szpiegowską", która nie jest żadną aferą szpiegowską, tylko cyniczną zdradą najważniejszych tajemnic i osiągnięć w technologii nuklearnej USA, dokonaną z całą premedytacją przez administrację Clin­tona i przez niego samego wraz z wiceprezydentem Al Gore.

Nieuchronnie ciśnie się pytanie - czy to wyposażenie Chin w najnowocześniejszą technologię nuklearną, nie jest częścią składową wielkiego spisku globalizmu spod znaku Rządu Światowego, którego jednym z celów jest uczynienie z Chin owego sworznia, trzeciego filaru trójstronnego podziału świa­ta? Poprzez Chiny, Pakistan także został wyposażony w rakie­ty nośne i najpewniej via Chiny przyśpieszyły jego osiągnięcia nuklearne. Jak już wiemy - Iran także otrzymał od Chin pali­wo nuklearne.

Zatem: Azja Środkowa i Daleki Wschód zostały przez ad­ministrację Clintona z całą premedytacją wyposażone w broń nuklearną i najnowszą technologię jej przenoszenia. To oznacza „nuklearne i rakietowe oskrzydlenie" Rosji.

Kilka lat po tych horrorach, z taką samą premedytacją, wiedząc o przygotowywanym ataku na World Trade Center, CIA, FBI i izraelski Mossad nie zrobiły nic, nie ruszyły przysłowiowym palcem w bucie, aby uniknąć tej tragedii! Dzięki temu cała potęga militarna USA została wprzęgnięta w wojnę z państwami islamu. Otrzymano pretekst do zmasa­krowania Afganistanu, z którego kilkanaście lat przedtem, we­spół z mudżaheddinami, przepędzono sowieckiego najeźdźcę. Teraz Afganistan stał się niezatapialnym lotniskowcem wpływów politycznych, gospodarczych i militarnych USA w Azji, według wypróbowanej w Wietnamie, Korei, potem w Kosowie i całej Jugosławii kolejności wydarzeń: najpierw dziesiątki tysięcy ton bomb i rakiet na głowy bezbronnych tubylców, a potem dziesiątki tysięcy ton worków z mąką!

Dowodem na to, że masoński globalizm stawia na Chiny jako przyszłego żandarma Azji, jest jednoczesne destabilizo­wanie Rosji. To nie nowość w mocarstwowych grach zachodu wobec Rosji. Od XIX wieku najskuteczniejszym sposobem osłabiania Rosji było organizowanie powstań na jej podbitych obszarach, na czele z polskimi powstaniami: Kościuszkow­skim, Listopadowym, „Wiosną Ludów" i Powstaniem Stycz­niowym. Po „odchudzeniu" ZSRR w Rosję i jej niestabilną Wspólnotę Niepodległych Państw (WNP), Rosją wstrząsają a to powstania (Czeczenia i Dagestan), a to zamachy bombo­we. W odstępach czterech dni - 9 i 13 września 1999 roku eksplodowały w Moskwie dwie bomby, zabijając 215 osób. Trzy dni po drugim zamachu - 16 września bomba w Wołgodońsku zabiła 11 osób, a wiele było rannych. Rosja zareago­wała komentarzem tyleż trafnym, co ogólnikowym:

- Rosja jest celem destabilizacyjnej polityki „łuku kryzysowego"1.

Jeżeli Putin czyta choćby niektóre „mądrości" Zbigniewa Brzezińskiego, a Brzeziński oficjalne wypowiedzi Putina w kluczowych sprawach Rosji i świata, to obaj panowie nie mogą mieć do siebie żadnego zaufania, a już szczególnie prezy­dent Putin w stosunku do tego kluczowego syjonistycznego globalisty. Kiedy bowiem Putin z całą mocą stwierdzał, że zamachy są dokonywane pod pretekstem i osłoną „religij­nych islamskich haseł"; że mamy do czynienia z dobrze zor­ganizowanymi i wyszkolonymi terrorystami; że Rosja nie da się wciągnąć w konfrontację z islamem i islamistami i że celem tego terroru w terrorze jest stworzenie „nowego

l. Zob.: trzy publikacje Jana Stoli w „Naszej Polsce" (od nr 51-52/2001). Autor opierał się m.in. na ustaleniach Instytutu Schillera, pod kierownictwem słynnego polityka, publicysty Lyndona La Rouche'a.

porządku świata", to Zbigniew Brzeziński w wywiadzie dla „L'Express" z 27 grudnia 2001 roku, na pytanie o korzenie ataku terrorystycznego z 11 Września, uparcie powtarzał ten sam banał o rzekomych przyczynach konfliktów:

- Przede wszystkim kulturowa i religijna wrogość wobec zachodniej koncepcji społeczeństwa, jego wartości, seksual­nych [? - H.P] i materialistycznych obsesji.

Tak właśnie - wszystkiemu winna religijna inność, a w tej islamskiej inności takie „obsesje", jak seksualność.

Trafne wypowiedzi Putina mają ogromne znaczenie dla Ro­sji i całego regionu poddanego państwowemu terroryzmowi USA. Oznaczają, że Putina i jego ekipy nie wezmą na propa­gandowe plewy. Oznaczają, że jego wywiad i kontrwywiad wie nieporównanie więcej niż ujawnia. Oznaczają, że festiwal kor­dialnych uśmiechów gaulajterów Zachodu spotykających się z samym Putinem i jego ludźmi, jest tylko reklamą technik dentystycznych, ale nawet i pod tym względem Putin przewa­ża nad nimi - posiada bowiem własne zęby i potrafi gryźć...

Ukonkretnił to na konferencji ministrów obrony państw WNP. Oznajmił, że wszystkie te państwa są poddawane zma­sowanemu zagrożeniu międzynarodowym terroryzmem. Ce­lem tych działań jest przejęcie kontroli nad południowymi rubieżami byłego ZSRR. Chodzi o Tadżykistan, Uzbekistan, Czeczenię, Dagestan, Kazachstan, stanowiące razem i osob­no miękkie podbrzusze Rosji, olbrzymi rezerwuar gazu, ropy naftowej z wyjściem na Zatokę Perską i roponośne państwa tej

Zatoki.

Tego Putin już nie dopowiedział, ale powiedział coś wystar­czająco konkretnego:

- Mamy do czynienia z dobrze wyszkolonymi międzyna­rodowymi prowokatorami, którzy zasłaniając się religijny­mi islamskimi hasłami, starają się utworzyć tzw. nowy światowy porządek.

Uznali przy tym zuchwale i bez skrupułów tereny od północnego Kaukazu do Gór Pamiru za teren swojego zain­teresowania. My nie walczymy z muzułmanami, walczymy z terrorystami.

Ta wypowiedź Putina była wystarczającym sygnałem dla zdalnych „sił" montujących te zamachy i bunty. Cele tych ak­cji Putin rozpoznał bezbłędnie. Nie tyle sam Putin, co potężne ośrodki wywiadu Rosji - kontynuatorzy wywiadów i kontrwy­wiadów byłego ZSRR. A mianowicie:

- że celem strategicznym tych destabilizacyjnych działań jest stworzenie „nowego światowego porządku";

- że zamachy są dokonywane pod pretekstem i osłoną „religij­nych islamskich haseł";

- że Rosjanie nie dadzą się sprowokować, wciągnąć w kon­frontację z islamem i islamistami.

Eksperci Instytutu Schillera stwierdzali jednoznacznie, że ataki bombowe w Rosji zostały przeprowadzone na zlecenie grup brytyjskiego wywiadu i współpracujących z nimi „krę­gami" z USA, do których, personalnie, zalicza się m.in. Zbigniewa Brzezińskiego i Henry Kissingera! W tej grze uczestniczy także skorumpowany pakistański wywiad (ISI), saudyjscy finansiści oraz siatki terrorystyczne ze Zjednoczo­nych Emiratów Arabskich.

Prowokacje i akty terroru układały się w zwarty serial: 9, 13, i 16 września 1999 roku bomby w Moskwie i Wołgodońsku, ale przedtem - już 7 sierpnia wybuchło „powstanie islamskie" w Dagestanie. Nie trzeba zbytniej przenikliwości aby uznać, że zamach z 9, 11 i 13 września były pomyślane jako otwarcie ter­rorystycznego drugiego frontu za progiem czy raczej w domu Ro­sji. Rebelie w Dagestanie wywołali wynajęci przez wahabitów najemnicy. Skąd oni pochodzili? Jednym z nich był Jordańczyk Hatab. Ciekawy to osobnik. Został on pozyskany w 1984 roku w USA. Pod naciskiem pewnych kręgów brytyjskich i ameryka­ńskich przerwał studia, aby podjąć walkę w Afganistanie - wyjaśnijmy - z agresorem sowieckim na ten kraj. Sześć lat później ataki pojawiły się a to w Tadżykistanie (1992), a to w latach 1995-1996 w Czeczenii. Tak ponoć znienawidził sowieciarzy, że wiele lat po wycofaniu się wojsk sowieckich nadal walczył.

Inny podobny mu bojownik islamski, to słynny Salam Radujew. To on organizował zamachy terrorystyczne w Północ­nym Kaukazie i południowej Rosji. Był widywany w Pakistanie. Co tam porabiał? Prawdopodobnie zgłaszał się tam po kolejne instrukcje od pakistańskich i brytyjskich oficerów prowadzących jego i jego popleczników. Ciężko ranny do­stał się do niewoli rosyjskiej. Rosjanie chyba wiedzieli z kim mają do czynienia - z „internacjonalistą" zachodu, bo potrak­towali go z pełnym poszanowaniem praw człowieka: wykonali mu kosztowną i kunsztowną operację plastyczną twarzy oszpeconej w wyniku wybuchu, zrekonstruowali nos i tak wy­remontowanego skazali „tylko" na dożywocie. Tylko i aż, bo­wiem w Rosji już zniesiono karę śmierci. Pod koniec grudnia 2001 pokazano Radujewa w polskojęzycznej TV w trakcie przewożenia go z jednego więzienia do drugiego. Był schludnie ubrany, bez widocznych śladów ciężkiej kontuzji twarzy. Mo­żna powątpiewać, czy resztę burzliwego życia Rodujew spędzi w rosyjskim więzieniu - czy nie zostanie po cichu wymieniony na jakiegoś rosyjskiego agenta, któremu noga się powinie gdzieś tam, na wysuniętych przyczółkach wywiadu rosyjskie­go...

W połowie września 1991 roku „Izwiestia" cytowała wypo­wiedź innego „bojownika islamskiego" - Hojahmeda Nuchajewa. To podobno główny „kasjer" wojny w Czeczenii. Gazeta informowała, że Nuchajew i wahabici działają z terenów Azer­bejdżanu. Stamtąd zaopatrują Czeczenię w ochotników i sprzęt. „Izwiestia" dyskretnie jednak powstrzymała się od poinformowania czytelników, że Nuchajew jest partnerem handlowym brytyjskiego lorda Alistaira McAlpine'a. To po­noć kluczowa postać w dziele destabilizacji terenów południowej Rosji. I nie tylko Rosji. Nadto, jest inicjatorem tzw. „Wspólnego Rynku Kaukaskiego".

Czeczeńską rebelię zabalsamowano dla historii jako wal­kę wyzwoleńczą narodu czeczeńskiego. Niech i tak będzie. Ale dlaczego duszą, a zwłaszcza kasą tej walki wyzwoleńczej są Brytyjczycy - wywiad i kontrwywiad tego kraju, a także tajemnicze pieniądze, nie wiadomo skąd pochodzące? Tak czy owak, polskojęzyczny rząd przed kilku laty rozpętał potę­żną akcję poparcia dla wyzwoleńczej walki narodu czecze­ńskiego. Podziwialiśmy demonstracje pod ambasadą i konsulatem rosyjskim w Polsce. Raz po raz pokazywano gru­py czeczeńskich uchodźców politycznych. Ekspresowo zapew­niano im niezbędne warunki osiedlenie, ekspresowo przyznawano azyl polityczny.

I cóż się dziwić, że od przeszło siedmiu lat nie pojawił się w Polsce żaden kolejny prezydent Rosji? Przerwał tę martwicę prezydent Putin zimą 2002, ale była to już inna epoka geopoli­tyki. Po 11 Września wszystko się pomieszało: zachód przestał potępiać Rosję za Czeczenię i Dagestan, Rosja zdjęła z siebie odium okupanta Czeczenii i włączyła się do światowej walki z terroryzmem.

Trafnie rozpoznał powód tego nagłego ocieplenia redaktor naczelny „Nowej Myśli Polskiej" Jan Engelgard1

(...) Bo do tej pory Warszawa wykonywała raczej ruchy zniechęcające do normalizacji oficjalnych stosunków, a anty-rosyjskość była niemal oficjalną doktryną międzynarodową Warszawy (...) Podczas gdy Zachód, który tolerował tę poli­tykę, robił z Rosją interesy (...) Cóż więc się stało! - Ano po 11 września Ameryka uznała Rosję za „przyjaciela" i zaczęła na­kazywać swoim nowym sojusznikom w Europie i Azji, aby ra­dykalnie ocieplili swoje stosunki z Moskwą. Dotyczyło to takich państw jak Łotwa, Estonia, Litwa i Gruzja (...) przyszła

l. Nr 4-5 z 27 stycznia - 3 lutego 2002.

też kolej na Polskę. Dziennikarze, który przez ostatnie lata nie zostawiali na Rosji suchej nitki, nagle zaczęli wynosić pod nie­biosa politykę Putina. Telewizja publiczna, która zasłynęła judzącymi relacjami Waldemara Milewicza, teraz emitowała jeden po drugim filmy pokazujące prezydenta Putina w do­brym świetle. Wszystko to jest żenującym widowiskiem, gdyż potwierdza tezę o kundlizmie polskich „elit".

Analitycy Instytutu Schillera nie dokonali wielkiego odkry­cia takim oto rozpoznaniem powodu wybuchu i zdławienia w Dagestanie rebelii „islamistów": wybrzeże Dagestanu, to 70 proc. rosyjskiego granicznego korytarza do Morza Ka­spijskiego, jak wiadomo podziemnego morza ropy naftowej! Rosja broni i będzie bronić tego dwupiętrowego morza wody i ropy jak lwica, natomiast brytyjski kolonializm chętnie by ponownie wsadził tam swoje łapy i „zaopiekował się" tym rejonem.

Po atakach bombowych w Rosji, do agencji prasowej Itar-Tass zgłosiła się grupa o wymownej nazwie: „Armia Wyzwo­lenia Dagestanu". Przyjęła ona odpowiedzialność za tamte trzy zamachy, jako zemstę za bombardowanie wiosek czeczeńskich. Takie przyjmowanie odpowiedzialności przez przeróżne, by nie rzec niezliczone grupy wyzwoleńcze o proweniencji oczywiście islamskiej, stało się już znacznie wcześniej niezmienną regułą wszystkich aktów terroryzmu niemalże na całym świecie. Tak kreuje się w opinii międzynarodowej naiwności przekonanie, że islam to straszliwie agresywna religia, która przyjęła za swój je­dyny cel zniszczenie zachodniej demokracji.

Czy jednak destabilizacja Rosji za pomocą krwawych za­machów bombowych i jeszcze bardziej krwawych wojen „wy­zwoleńczych" w rejonie „podbrzusza" Rosji, miała i ma głębszy cel, niż sama destabilizacja tego europejsko-azjatyckie­go wciąż jeszcze mocarstwa? Otóż ma. Destabilizacja przynajmniej w okresie walk w Czeczenii i Dagestanie miała sprawić, że w Rosji dojdzie do rządów twardej ręki czy wręcz nowej dyktatury, w czym ten kraj ma przecież wielowiekowe, bo nie tylko komunistyczne tradycje. W atmosferze militarne­go zagrożenia Rosji, w realnej perspektywie jej dalszej teryto­rialnej dezintegracji, naród rosyjski chętniej zaakceptuje powrót do rządów twardej ręki, do dyktatury. Taką opcję przy­jęli mafiozi z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wszystko przecież zaczyna się i kończy na wielkim biznesie i wielkiej finansjerze - to najskuteczniejsze wędzidło dla ujarz­mianych, najbardziej opłacalny biznes dla globalnej finansjery. A najskuteczniej jest posługiwać się jednym posłusznym sobie dyktatorem.

Do rządów twardej ręki był potrzebny równie twardy człowiek. Rosjanie zawsze czuli sentyment i respekt do woj­skowych, a centrale terrorystycznego awanturnictwa usytu­owane na brytyjskiej wyspie we Francji i w Waszyngtonie, rozumiały to od dawien dawna.

Wybór padł na generała Lebiedia. Zgłosił swoją kandyda­turę do wyborów prezydenckich w 2000 roku.

„Dziwnym trafem" w Krasnojarsku, gdzie gubernatorem był Lebied, pojawił się francuski dyplomata - minister spraw wewnętrznych (jak widać niezupełnie wewnętrznych) - wybit­ny mason Charles Pasqua1.

„Dziwnym trafem" w tym samym czasie generał Lebied nazwał siebie wojskowym de Gaullem. Co więcej - zagroził, że Rosję może uratować tylko „generał". Nietrudno było się Rosjanom domyślić, którego generała miał na myśli generał Lebied.

I równie dziwnym trafem francuski minister Charles Pa­squa niemal wpadł w słowo generałowi Lebiediowi oznaj-

1. Jest założycielem partii: „Sojusz dla Francji". Sekretarzem tej partii mianował Jean Jacąues Guilleta - masona najwyższego 33 stopnia, jednego z głównych szefów Wielkiej Loży. Ma ona we Francji 23000 członków skupionych w 700 lożach („Nasz Dziennik", 9-10 II 2002 za: „Le Point" z 4 I 2002).

miając, że Lebied fest na swój sposób gaullistą. Jestem zachwycony osobowością generała. Pewnego dnia generał będzie odgrywał decydującą rolę w tym kraju.

Można bez większej przesady rzec, że Charles Pasqua przy­wiózł do Krasnojarska nieformalną nominację na prezydenta „gaulliście" Lebiediowi! Łatwiej zrozumieć, że Pasqua był za­chwycony osobowością generała - zapewne z pełną wzajemno­ścią. Trudniej wszakże zrozumieć tę absolutną pewność pana Pasqua, że: Pewnego dnia generał będzie odgrywał decydującą rolę w tym kraju.

A jeszcze trudniej dociec, kto wysłał pana Pasqua'ę, przecież „tylko" ministra spraw wewnętrznych Francji, do dalekiego Krasnojarska, aby nieformalnie i grubo przed­wcześnie wręczył prezydencką nominację „gaulliście" Le­biediowi, silnemu człowiekowi, który może uratować Rosję.

Niezależnie od tego, jak potraktować oświadczenia pana Pasqua - jako dyrektywę, czy jako wielkie proroctwo politycz­nego wizjonera, należy wyrazić ogromne zdziwienie całą tą ta­jemniczą akcją polityczną.

Wprowadzenie dyktatury wojskowej w Rosji mogło okazać się terapią szokową, z powodzeniem stosowaną przez między­narodówkę tajnych sił pieniądza i polityki, niemal oficjalnie pilotowaną przez Międzynarodowy Fundusz Finansowy, za którym stały tajne grupy wpływu w Anglii i USA.

Wojny w Czeczenii i Dagestanie, zamachy bombowe w sto­licy Rosji, stanowiły wypróbowaną receptę na wywołanie at­mosfery wielkiego zagrożenia, a tym samym akceptację dyktatury pod nazwą rządów „silnej ręki".

Prezydentem został jednak Putin - wysokiej rangi funkcjo­nariusz wywiadu sowieckiego, kagiebista o lodowatym wod­nistym spojrzeniu i kamiennej twarzy. Czy Putin zawiódł lub zawodzi oczekiwania międzynarodowych „naprawiaczy" Rosji? Dla Putina zegary kremlowskie zaczęły głośniej cykać dopiero po 11 Września. Czy prawdziwym sprawcom zamachu na WTC uda się przytroczyć politykę Rosji do orbity in­teresów globalnej dyktatury?

Jeszcze bardziej mgławicowym dylematem globalistów jest możliwość przyspawania czy przycumowania Rosji do Euro­py, a wraz z Rosją - terytorialnym zwornikiem Europy i Azji - do Brzezińskiego i Rockefellerów utopii o nazwie „Eurazja".

Na obecnym etapie bój o Azję toczy się na dwóch frontach: cichym i głośnym, dyplomatycznym i wojennym. Obydwa osaczają Rosję metodą destabilizacji za pomocą aktów terrory­zmu w państwach WNP. I na froncie drugim - propagando­wym, wykorzystującym wszystkie trudności Rosji, od ekonomicznych i finansowych aż po wspomniane akcje dywersyjno-terrorystyczne. Obydwa fronty łączą się, wspierają. To już otwarta wojna całego świata zachodniego o południową Azję, formalnie i na razie tylko na obszarze Afganistanu. Wojna, która z czasem obejmie wrzenie w innych państwach tego regionu.

Rosja nie należy do NATO i nie chce należeć. Prezydent Putin powiedział otwarcie, że Rosja sama się obroni. Ma wy­starczający potencjał militarny, gospodarczy, naukowo-techniczny, ludzki i terytorialny, nie mówiąc o nieprzebranych bogactwach naturalnych. Zachodni globaliści doskonale zdają sobie sprawę z tego potencjału i siły Rosji. W okresie inwazji amerykańskiej na Afganistan zastosowano metodę marchewki a nie kija - chciano wyposażyć Rosję w prawo veta we wszyst­kich sprawach Sojuszu Północno-Atlantyckiego. Byłaby to po­wtórka wypraktykowana na gruncie gospodarczym: Rosję łaskawie zaproszono do grupy siedmiu (G-7) państw najbar­dziej uprzemysłowionych i rozwiniętych. Tak powstało niefor­malne G-8, z Rosją jako nieformalnym członkiem. Jest zapraszana na wszystkie ważne gremia tej G-7. Podobnie nie­formalnie miano wprowadzić Rosję do NATO. Oświadczenie w tej sprawie złożył w Moskwie 23 listopada 2001 roku sekre­tarz generalny NATO George Robertson. Powiedział Rosjanom, że NATO pragnie utworzyć jakby super-radę, w której Rosja by dysponowała prawem równości, a jednocześnie współodpowiedzialności. Nie trzeba dodawać, że natowcom chodziło o to drugie - o współodpowiedzialność Rosji za wszystkie natowskie krwawe awantury na tym i nie tylko na tym kontynencie.

Polsce powierzono w tej geostrategii rolę szczególną ze względu na jej położenie geograficzne. Jesteśmy państwem frontowym, buforowym na linii Moskwa - Zachód. Tak było w historii i jak wykazaliśmy w poprzednich fragmentach, de­stabilizacja czy anihilacja Polski zawsze odbijała się bolesną czkawką w całej Europie. Kiedy nas przyjmowano do NATO, w statucie nic nie mówiło się o wojnie toczonej przez na­padniętego sojusznika na terenie nie napadniętym. Innymi słowy - nie ma w statucie NATO ani słowa o wojnie napastni­czej na obszarze państwa, które nie napadło na państwo NATO! To USA i całe to NATO dokonały oszustwa uznając, że atak na WTC jest napaścią na członka NATO. Czy to Afganistan napadł na Stany Zjednoczone? Czy to Afganistan napadł na państwa NATO? Czy zmasakrowanie Afganistanu, zniszczenie resztek jego i tak już nędznej infrastruktury gospodarczej, śmierć i cierpie­nia tysięcy ludzi cywilnych, skazanie setek tysięcy na wegeta­cję w ruinach i namiotach zimą 2001/2001 - to akt obrony - jak głoszą surmy rządowo-medialne USA, czy też akt bez­przykładnej agresji, napaści, najazdu, inwazji, ludobójstwa, okupacji, których jedynym pretekstem był ukrywający się tam domniemany organizator zamachu na World Trade Center i Pentagon?

- A co by było - popuśćmy wodze czarnej fantazji, gdyby Bin Laden i ludzie jego siatki ukrywali się w Polsce czy w Niemczech? Czy na głowy Niemców i Polaków również by spadły dziesiątki tysięcy amerykańskich bomb?

To nie są pytania całkiem abstrakcyjne. To pytania o naj­bliższy rozwój wydarzeń na świecie. Na frontach świata. Pyta­nia postawione w czasie, kiedy mocarstwa usankcjonowały terroryzm państwowy, maskując go bezczelną kazuistyką wer­balną, cynicznym frazesem o walce z islamskim terroryzmem, nadając mu rangę „świętej wojny", cywilizacyjnej „misji".

Podczas spotkania przedstawicieli kilkudziesięciu państw zachodnich i nie tylko zachodnich w Monachium (2 II 2002) w sprawie „terroryzmu", a także na jednoczesnym spotkaniu globalistów odbywającym się tego roku wyjątkowo nie w Davos tylko w Nowym Jorku - przedstawiciele USA powta­rzali groźnie:

- Jesteśmy w stanie wojny.

Z kim?

I o co?

TEN BALON PĘKA

Jednocześnie należy w sposób wzmożony popierać handel, przemysł, a głównie spekulacje, która polega na stanowieniu przeciwwagi dla przemysłu; bez spe­kulacji przemysł pomnoży kapitały prywatne, pod­niesie rolnictwo, uwolniwszy ziemie od zadłużenia wywołanego przez pożyczki udzielane przez ban­ki (...)1

Genialna koncepcja zawarta w powyższym cytacie ma 120 lat i sprawdza się z przerażającą dokładnością. Kiedy powsta­wał ten cytat i całe te osławione Protokoły Mędrców Syjonu, mechanizm lichwy był już w pełnym biegu od ponad stu lat.

Zanim cofniemy się do pierwocin lichwy współczesnej, do­rzućmy jeszcze jedną „wróżbę" z owych „Protokołów..."

- Wówczas goje ukorzą się przed nami, byleby wyjednać dla siebie prawo istnienia.

Wątek lichwy, teraz już lichwy globalnej, wszechobecnej, wszechwładnej, jest w naszych rozważaniach o przyczynach „ataku na Amerykę" wręcz niezbędny. Bo 11 Września to jedy­nie introdukcja. To kurtyna w górę w tym monstrualnym te­atrze groteski czyli światowej lichwy. To światowa lichwa jest jedynym sprawcą wszystkich dramatów cywilizacji zachod­niej ostatnich wieków.

Preludium do zagłady pierwocin demokracji stały się czasy Reformacji. Zaczęło się to od dojścia do władzy żydowskiego przechrzty Thomasa Cromwella - od mianowania go przez

l. Protokoły Mędrców Syjonu.

angielskiego króla Henryka królewskim wiceregentem i gene­ralnym namiestnikiem nowej głowy Kościoła Anglii. W wyni­ku działań Cromwella i jego popleczników, w marcu 1536 roku skonfiskowano 376 klasztorów, następnie przekazano ich dobra królowi oraz jego następcom. Rozpętał się niewia­rygodny terror wobec duchowieństwa, połączony z grabieżą klasztorów, kościołów; ich ziem, precjozów ze złota i srebra. Następny na tę skalę sukces, młoda „demokracja europejska" odniesie dopiero podczas Rewolucji Francuskiej w 1789 roku, a niedoścignione wzorce utrwali podczas i po żydowskiej rewo­lucji w Rosji z 1917 roku.

Wystarczyło tych łupów królowi i beneficjentom Cromwella zaledwie na cztery lata. Wtedy ponownie oczyszczono klasz­tory i kościoły z tego, czego nie ograbili wcześniej, lub co zostało wtedy ukryte.

- Zbóje Cromwella wchodzili do klasztorów, obdzierali ołtarze ze złota i srebra (...) zabierali okładki książek zdobione szlachetnymi kamieniamil.

Minęło ponad 100 lat. Kolejni królowie stale potrzebowali pieniędzy. Drugi akt dramatu rozpoczął się w 1694 roku. Jest to faktycznie rok narodzin współczesnej Anglii. Wtedy to grupa korsarzy, a więc morskich bandytów pod wodzą nieja­kiego Wilhelma Pattersona „wykręciła sztuczkę", która dosłownie zmieniła bieg Historii. Udali się do króla Wilhelma i złożyli mu następującą propozycję:

- Pożyczamy ci Królu, l 200 000 funtów w złocie na 8 procent, ale pod warunkiem, że dasz nam pozwolenie na wydanie (wyprodukowanie - H. P.) tejże sumy w banknotach i pożyczanie jej na 8 procent.

Oto schemat i podstawa dramatu cywilizacji zachodniej, mocą którego państwa narodowe przestały być właścicielami

l. Deirdre Manifold: Fatima i Wielki Spisek. Irlandia 1982. Wyd. polskie WERS 2000, s. 27.

i dysponentami swoich pieniędzy. Przeszły one w niepodzielne władanie wąskich grup lichwiarzy - odtąd udzielających „poży­czek" władcom i rządom państw, w których żyli i na ciele któ­rych żerowali. Schemat pójdzie w świat. W następnych fragmentach tego rozdziału omówimy go na przykładzie Stanów Zjednoczonych. Król Wilhelm zgodził się na ten układ, na sku­tek czego banda Pattersona zarobiła z niczego 200 000 funtów i otrzymała pozwolenie na produkcję pieniędzy państwa.

Jakiś czas potem ten syndykat przestępców wpadł na po­mysł, aby nazwać się Bankiem Anglii1 - Bank of England. Nadal pożyczał on królowi pieniądze, za każdym jednak ra­zem, na mocy królewskiego zezwolenia, drukował tyle pienię­dzy, ile wynosiła pożyczka dla króla, następnie te wydrukowane pieniądze natychmiast pożyczał dalej na pro­cent. Rzeczywisty koszt tej operacji, to koszt papieru, farby i maszyn drukarskich.

Wkrótce przekonali króla, aby „pożyczył" od nich, teraz już od „Banku Anglii", 16 milionów w złocie, a oni w zamian wy­drukowali 16 milionów papierowych funtów, natychmiast puszczając je w obieg jako oprocentowane pożyczki. Potem wpadli na pomysł jeszcze skuteczniejszy. Tym razem bez zgo­dy króla wydrukowali pieniądze na sumę dziesięciokrotnie większą od pożyczonej królowi. I znów puścili ją w obieg na procenty.

Tym prostym sposobem wkrótce „Bank of England" stał się właścicielem kasy państwa, a król zamienił się w posłuszną im marionetkę. Ten schemat, stale od tamtych czasów udo­skonalany o nowe techniki obiegu pieniądza, do dziś jest przy­czyną wszelkich wielkich katastrof współczesnych państw. Argentyna z jej 136 miliardami długu i niemal rewolucją społeczną, jest tego najnowszym przykładem. Polska stoi w kolejce z jej 90 miliardami „dziury budżetowej"

l. Ten manewr zastosowano w USA dwieście lat później.

Światowa mafia finansowa na razie boi się globalnego kry­zysu finansowego, ale nie chce zrezygnować z szulerskich gier giełdowych. Kiedy prezydent Clinton chciał upuścić trochę po­wietrza z tego pękającego balonu, zafundowano mu zamachy na ambasady. Kiedy w 2001 roku balon znów groził pęknię­ciem, zwłaszcza na tle recesji gospodarczej w USA, Niemczech i Japonii, zafundowano Amerykanom atak na Amerykę. Kiedy zajdzie potrzeba, przyjdą ataki na elektrownie jądrowe. Życie milionów gojów nie ma przecież żadnego znaczenia. Światowy ludobójczy syjonizm dowiódł tego wielekroć w hi­storii.

W pierwszej połowie XIX wieku banki „komercyjne" czyli prywatne wprowadziły czeki! Częściowo zaprzestały drukowa­nia pieniędzy. Nawet to zajęcie uznali za zbyt nużące. Absor­bowało papier, drukarnie, farby, ludzi. Ten nowy rodzaj niby-pieniądza nie zaistniał nawet pod postacią pieniądza pa­pierowego, w formie banknotów. Zrodził się w sposób równie prosty jak bezczelny - przez powszechne wprowadzenie do ksiąg bankowych jedynie liczb określających wysokość „pożyczki". Były to i takimi pozostały, uzurpatorskie pozwole­nia na zakup towarów do wysokości przyznawanej „pożyczki".

Należy tu wyraźnie uzmysłowić sobie dwa etapy tego hi­storycznego przestępstwa, które zaowocowało współczesnym zniewoleniem państw świata, ich narodów i pozwala świato­wej lichwie finansowej budować jej Światowy Rząd, przygoto­wywać się do wprowadzenia jednego światowego pieniądza, a w końcowym etapie - światowego społeczeństwa bezgotówko­wego.

Pierwszy etap: lichwiarz-bankier pożyczał fizycznie ist­niejące pieniądze i zarabiał na tym odsetki, w tym również od­setki od niespłacanych odsetek. Do tego momentu jego szulerskie uzurpatorstwo było wręcz niewinną igraszką w po­równaniu ze skutkami następnego etapu.

Drugi etap: lichwiarz-bankier nie pożycza fizycznie ist­niejących pieniędzy, tylko wystawia (wypisuje) świstek papieru pod nazwą czeku będący niczym innym jak tylko pozwole­niem na zakup do wartości dozwolonej sumy. On nie tylko ni­czego nie pożycza, lecz na dodatek zdziera za to swoje uzurpatorskie pozwolenie odsetki - haracz za to, że łaskawie wyraził zgodę na czyjś zakup.

W encyklice Rerum Novarum papież Leon XIII - z tego m.in. powodu znienawidzony przez „oświeconych" alfonsów lichwy, nazwał tamten pierwszy etap i schemat zachłanną lichwą. Leon XIII najpewniej by się przewrócił sto razy w gro­bie, gdyby poznał drugi etap tej zachłannej lichwy, czyli cze­ków.

Aby ten drugi system mógł zaistnieć, a potem rozwijać się lawinowo, musiał zostać usankcjonowany powszechnie w da­nym kraju oraz w systemie międzynarodowym: czek wysta­wiony w jednym banku, musiał być respektowany przez inne. Clifford Hugh Douglas, założyciel tzw. szkoły Kredytu Społecznego, pisał1:

- Kiedy lichwiarz pożyczał już istniejące pieniądze, usta­nawiał on dług dla pożyczkobiorcy i stał się właścicielem pro­centów. Lecz w przypadku, gdy zaczął on tworzyć i pożyczać innym nieistniejące pieniądze (to znaczy gdy został bankie­rem), podobnie jak dzisiejsze banki tworzą i pożyczają pieniądze, zawłaszczył on oba, kapitał i odsetki.

Dokładnie tak właśnie: zawłaszczył kapitał i odsetki. Za pomocą czeków współczesny lichwiarz (bankier) produkuje dla siebie już nie tylko odsetki, lecz także odsetki od odsetek, czyli nowy kapitał własny. To dało początek światowej lawinie pro-

1. Na jego omówienie brak tu miejsca. Kredyt społeczny byłby jedynym skutecznym sposobem likwidacji monopolu lichwy, pozwoliłby wyrwać narody spod dyktatu światowej lichwy. Jego propagatorem jest Brytyjczyk Louis Even.

dukowania nieistniejących pieniędzy, zapędzania obywateli i całych państw w niebotyczne, niemożliwe do spłacenia długi. Obecnie miliardy i biliony dolarów, funtów czy marek ist­nieją już tylko w komputerach, są wytworem spekulacji, abs­trakcją martwych liczb. Nieistniejące realnie pieniądze zaczęły odgrywać najzupełniej realną, a przy tym zgubną rolę i wpływ na realną produkcję i konsumpcję dóbr: dławić je lub stymulo­wać według potrzeb syndykatów pieniądza. Zmowa przybrała charakter międzynarodowego spisku, finansowego nadrządu światowego. Ich oficjalnymi szyldami są Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, ale nie tylko one.

Tak oto władza realna, władza nad polityką państw, kon­tynentów, przeszła w ręce lichwiarzy. Dawni królowie a obecni prezydenci, premierzy, ministrowie, całe ekipy rządowe czy parlamentarne są jedynie marionetkami wybrany­mi przez niewidzialnych władców Złotego Cielca, w olbrzy­miej większości Żydów lub ludzi żydowskiego pochodzenia. Współczesne wybory parlamentarne we wszystkich rozwinię­tych państwach świata są parodią wolnych demokratycznych wyborów. Wyborca swoją kartką wrzucaną do urny może je­dynie wybierać pomiędzy już wybranymi. Po wyborach, gabi­nety rządowe rozdają sobie rządowe funkcje zawsze według personalnych wskazań świata finansjery.

Louis Even, niestrudzony propagator wspomnianego Kre­dytu Społecznego, mającego być skuteczną formą obrony przed światową mafią i bandą dyktatorów pieniądza, a tym samym światowej władzy - tak oto ilustruje schemat tego przestęp­stwa, tej okupacji świata dokonywanej codziennie pod posta­cią legalnych „operacji bankowych":

- Przypuśćmy, że jesteś przemysłowcem, który potrzebuje 50 000 dolarów i otrzymujesz tę kwotę w formie pożyczki z banku. Czy po transakcji opuszczasz bank mając w kieszeni 50 000 dolarów, które były uprzednio zdeponowane, przez klientów banku i które bankier wyjął z szuflady w sejfie, aby

ci je wręczyć? Nie, bankier dał ci najpierw jakiś papier do pod­pisania, a następnie wpisał do głównej księgi bankowej, pod twoim nazwiskiem, kredyt o wartości 50 000 dolarów (po­mniejszony najczęściej o wartość odsetek, które w ten sposób ściąga on natychmiast). Wpisuje on także tę samą kwotę jako kredyt do twojej książeczki bankowej, będącej w twoim posia­daniu.

Zatem bankier zrobił dokładnie to samo co robi wtedy, gdy przychodzisz zdeponować pieniądze, lecz to ty przecież przyszedłeś teraz, aby właśnie prosić o nie (...) Lecz to nie ty zdeponowałeś tę sumę, a jednak jest ona realnie ulokowana na twoim koncie: to bankier zdeponował ją dla ciebie. I nie jest to dziwne, ponieważ przyszedłeś do niego właśnie, aby otrzymać pożyczkę. Lecz skąd bankier wziął pieniądze, któ­re ulokował na twoim koncie?

Odpowiedź jest interesująca: nie dał on tych pieniędzy ze swojej kieszeni, nie są to więc jego własne pieniądze, które pożycza tobie. Nie pobrał ich także z oszczędności złożonych przez klientów (... ani jeden cent nie był wzięty z szuflady czy też z jakiegoś konta...). Aby jednak wytworzyć te nowe pieniądze, bankier nie potrzebował wcale ani szla­chetnego kruszcu ani też prasy drukarskiej: jedyną rzeczą jakiej tu użył, jest po prostu pióro i kropla atramentu^.

Doskonałym narzędziem lawinowego pomnażania „poży­czek" są wojny, szczególnie zaś pożyteczne i wskazane są wojny globalne, z których trzecia, jak wszystko na to wska­zuje, zaczęła się od Jugosławii i dymów nad WTC. Prześledź­my ten przerażający mechanizm i jego skutki na przykładzie Anglii podczas i po pierwszej wojnie globalnej, dotychczas na-

1. Louis Even: „Michael" - periodyk katolicki drukowany w Kanadzie, w wersji polskiej we Wrocławiu. Louis Even jest autorem książki na ten temat: Globalne oszustwo. Można ją nabyć w wersji polskiej w: „Michael", ul Komuny Paryskiej 45/3A, 50-452 Wrocław.

zywanej, podobnie jak i druga - wojną światową. Oto co czy­tamy w książce cytowanego już Deirdre Manifolda:

W czasie pierwszej wojny globalnej, w latach 1914-1918 łatwo było bankom tworzyć z niczego ogromne sumy i albo pożyczać je rządowi, albo pozwalać zamożnym klientom, na kupowanie obligacji w ramach pożyczki wojennej. Banki dzie­liły się odsetkami w stosunku 4 proc. ze strony banku, do l proc. ze strony nominata. Oczywiście, wartość funta spadła w ciągu tych czterech lat do połowy. W 1914 roku dług narodowy wynosił 700 milionów funtów. Do 1920 roku wynosił już 7 miliardów, a około 90 proc. pożyczki wojennej znajdowało się w rękach banków1.

Ten stan zapaści finansów Wielkiej Brytanii musiał przejść w fazę konsekwencji. Jakich? Odpowiada autor:

- Ogromne sumy płacone bankom w ramach odsetek przy­śpieszyły nadejście kryzysu przemysłowego w latach 20. i 30. i doprowadziły do II wojny światowej, którą skrycie plano­wano2.

A tak funkcjonował mechanizm zadłużania Wielkiej Bryta­nii:

- W latach 1934-1935 całkowity dochód z podatku docho­dowego wynosił 229 214 963 funty, a odsetki z długu narodo­wego w tym czasie osiągnęły 211 657 232 funty. W latach 1935-1936 podatek dochodowy dał 237 362 332 funty, procent od długu natomiast wynosił 211 533 776 funtów. W ciągu tych dwóch lat z dochodu z podatków wynoszącego 446 mi­lionów funtów, zaledwie 43 miliony trafiły do rządu na wy­datki potrzebne na zaspokojenie potrzeb obywateli. Co

1. Otrzymujemy uniwersalną, bo stale powtarzającą się odpowiedź na odwieczne pytanie: Kto zarabia na wojnach?

2. O tym skrytym planowaniu drugiej wojny globalnej pisałem w książkach: Bestie końca czasu, Rządy zbirów i innych.

więcej, około 70 procent długu narodowego powstało z ni­czego w bankach i tam było przechowywane.

Powtórzmy za autorem: Anglia w ciągu dwóch lat (1935-1936) uzyskała wpływy z podatków w wysokości 446 milionów funtów, ale po zaspokojeniu przestępców banko­wych, zostały jej zaledwie 43 miliony!

Metodę grabieży funduszy narodów i państw opracowywa­no do perfekcji w perspektywie montowanej przez syjonistyczną finansjerę drugiej wojny globalnej, potem pod­czas jej trwania oraz w półwiecznej przerwie pomiędzy tą drugą a zdetonowaną nad WTC trzecią. Grabież i jej skutki nie miały i nie mają nic wspólnego z realnym majątkiem na­rodowym państw, z potencjałem takim czy innym. Niedości­gnionym dowodem - przykładem jest współczesna Arabia Saudyjska, jedno wielkie przebogate zlewisko ropy naftowej - jest ona zadłużona na około 150 miliardów dolarów!

Imponująca jest konsekwencja i skuteczność tej metody niszczenia finansów państw, nawet bogatych. Pochodzi ona sprzed 120 lat. Została skodyfikowana już w Protokołach Mę­drców Syjonu. Oto rozdział 20, podrozdział: Budżet. Projektowane przez nas reformy zasad instytucji finansowych gojów przyobleczemy w takie ksztahy, że nie zatrwożą nikogo. Wykażemy niezbędność reform z powodu tego homerycznego nieporządku, do którego doszedł nieład finansowy u gojów. Nieład ten, jak tu wskażemy, polega na tym, że po pierwsze - goje zaczynają od naznaczenia budżetu zwykłego, który z roku na rok wzrasta. Przyczyna jest ta, że budżet ten zachowany jest przez pół roku, potem żądany jest budżet uzupełniający, którym szafują przez trzy mie­siące, następnie - budżet podatkowy, wszystko zaś kończy się budżetem likwidacyjnym. Ponieważ zaś budżet na rok na­stępny obliczany bywa odpowiednio do sumy ogólnej budżetu poprzedniego, przeto coroczne odbieżenie od budżetu wynosi 50 proc. Wskutek tego budżet roczny potroją się w ciągu 10 lat. Dzięki temu stanowi rzeczy, tolerowanemu przez pa­ństwa gojów, kasy ich opustoszały. Okres pożyczek, który nastąpił bezpośrednio potem, dokonał reszty i doprowadził wszystkie państwa gojów do bankructwa. Rozumiecie do­brze, że gospodarka podobna, której nauczyliśmy gojów, nie może być zastosowana u nas.

Przypomnijmy: tak nauczali już 120 lat temu!

Dług obecny (2002) Argentyny wynosi ponad 135 miliar­dów dolarów. Dług wewnętrzny Polski wraz z długiem zew­nętrznym, wynoszącym około 60 miliardów dolarów, sięga obecnie około 120 mld dolarów, ale nikt nigdy nigdzie nie usłyszy ani nie przeczyta w żydomediach - o skali tego rzeczy­wistego długu, tej zbrodni na ciele narodu polskiego, na jego suwerenności i bycie materialnym, zbrodni popełnionej przez polskojęzycznych agentów globalizmu i światowej finansjery - z jej nakazu.

Od kilkuset lat świat żyje wojnami, a ich sprawcy żyją z wojen. Oto Anglia: w okresie 119 lat pomiędzy założeniem Banku Anglii a przegraną Napoleona pod Waterloo, Anglia przez 56 lat była w stanie permanentnych wojen - tylko fronty się zmieniały. Pozostały czas pomiędzy wojnami Anglia spę­dzała na przygotowywaniach do kolejnych wojen. Polska wy­chodziła na tym jeszcze gorzej - najpierw została rozszarpana w trzech kolejnych rozbiorach, potem wyczerpywała resztki swoich sił i substancji materialnej na beznadziejne powstania, zawsze prowokowane przez obcych, a przeciwko Rosji. W okresie pierwszej wojny globalnej niemieccy Rothschildowie pożyczali pieniądze Rothschildom angielskim a Rothschildowie francuscy pożyczali pieniądze krwawiącej Francji. Z kolei w USA J. P. Morgan sprzedawał uzbrojenie zarówno Anglikom jak i Francuzom, ale przedtem, jak już wiemy, zatopiono Lusitanię, aby sprowokować przystąpienie USA do woj­ny. W ciągu sześciu miesięcy J. P. Morgan stał się największym konsumentem dóbr na ziemi w przeliczeniu na obroty jego banków: wydawał 100 milionów dolarów dziennie. Jego biu­ra były zatłoczone przy Wall Street nr 23 brokerami i sprze­dawcami usiłującymi dobić interesu na wojnie europejskiej. W USA grasowała wtedy zgrana plemienna sitwa żydowskiej finansjery na czele z Morganami, Warburgami, Schiffami i Rockefellerami. Prezydent W. Wilson mianował Żyda Ber­narda Barucha szefem Komisji Przemysłu Wojennego1.

Baruch i Rockefellerowie zarobili ogromne fortuny na kil­kudziesięciu milionach zabitych gojów.

Żydzi amerykańscy i niemieccy sfinansowali tzw. „rewolu­cję październikową" w Rosji carskiej. Była to ich zemsta za dwa wieki dyskryminacji wschodniego żydostwa. Przy okazji zniszczono wielkie przebogate państwo chrześcijańskie, lecz głównym celem tego żydowskiego przewrotu było opanowanie tego olbrzymiego kraju o nieprzebranych zasobach bogactw naturalnych. Inny żydowski finansowy alfons - Jacob Schiff chwalił się na łożu śmierci, że jego firma Kuhn and Loeb Company wydała 20 milionów dolarów na obalenie caratu. W tym celu sfinansowano przejazd bandy żydowskich terrorystów do Rosji, a odbyło się to pod opieką i przy współudziale wywiadu i kontrwywiadu niemieckiego. Po zwycięstwie żydowskiego puczu, już w 1920 roku terroryści pod wodzą Żyda Blanka - pseudo „Lenin" spłacili bankowi Kuhn and Loeb Company wielokrotność tamtych 20 mln rosyjskim złotem. Podobnie spłacano dług Morganom. Ustaliły to dziesiątki autorów,

l. Rolę Barucha opisał producent samochodów Henry Ford w książce Międzynarodowy Żyd, wydanej w 1920 roku. Dokładnie przedstawił w niej żydowskie machinacje i dominację w USA. Zorganizowano na niego potężną nagonkę w mediach, a po nieudanym zamachu na jego życie, Ford ukorzył się i odwołał swoje „oszczerstwa".

z których najdokładniej uczynili to dwaj: Igor Bunicz w książce Poligon Szatana1 oraz Pierre de Villemarest w książce Źródła finansowania komunizmu i nazizmu, a ta­kże William T. Still w pracy Nowy Porządek Świata2.

Miażdżące dla fałszerzy historii fakty podawał W. Cleon Skousen w książce Nagi kapitalizm z 1970 roku:

- Władza pochodząca z jakiegokolwiek źródła tworzy ape­tyty na dodatkową władzę. Było prawie nieuniknione, że superbogacze będą chcieli pewnego dnia kontrolować nie tylko swoje własne bogactwa, ale też bogactwo całego świata. Żeby to osiągnąć, chcieli oni całkowicie spełniać ambicje żądnych władzy politycznych konspiratorów, którzy zobowiązali się do obalenia wszystkich istniejących rządów, ustanowienia cen­tralnej światowej dyktatury.

Kongresman amerykański Louis T. McFadden - szef Komi­sji Bankowości i Waluty Izby Reprezentantów w latach 20. i 30., w okresie tzw. Wielkiego Kryzysu, o którym poniżej, de­finiował:

- Na bieg rosyjskiej historii faktycznie poważnie wpływały operacje międzynarodowych bankierów (...) Rząd sowiecki otrzymywał fundusze Skarbu Stanów Zjednoczonych od zarządu Rezerwy Federalnej (...) działającego poprzez Chase Bank3. Anglia wyciągała od nas pieniądze przez banki Rezer­wy Federalnej i ponownie pożyczała je na wyższy procent rządowi sowieckiemu (...)

Rządu sowieckiego już nie ma, ale są i będą jego skutki. Ten sam scenariusz zastosowano przy drugiej wojnie global-

1. Wyd. polskie 1996.

2. Wydanie polskie: WERS 1995.

3. Nowojorski bank Rockefellerów. Na jego frontonie pyszni się masońska kabalistyczna liczba 666, o której pisał już św. Jan w Apokalipsie. Z pokładu helikoptera widać nocą na dachu Chase Bank tę samą, podświetlaną liczbę: 666.

nej, a teraz ten sam scenariusz wyłonił się u progu trzeciej wojny globalnej.

Tak oto amerykański Zarząd Rezerwy Federalnej - samozwańcza mafia żydowskich bankierów władających fundusza­mi tego wielkiego państwa, wespół z taką samą żydowską bandą pod nazwą Bank Of England i akcjonariuszami tych banków, kontrolującymi je w decydującym stopniu osobiście -Rothschildami, Rockefellerami, Morganami, Schiffami i Warburgami - wykreowały przerażającego potwora zła, siły, destrukcji i dezintegracji narodów, a który przez następne 70 lat terroryzował świat i produkował przesłanki do absurdal­nych zbrojeń, na których zarabiały obie strony.

Kiedy już zwinięto ten krwawy terrorystyczny biznes ży­dowski pod nazwą ZSRR, dzieląc go na piętnaście krajów, tym nowym ZSRR uczyniono Chiny. Za czasów Clintona - jak już wiemy potężnie „doładowano" Chiny technologią militarną, głównie nuklearną oraz nowoczesnymi środkami łączności i przenoszenia rakiet.

To sprawia - że międzynarodowa banda ludobójców usy­tuowana w systemie finansowym świata pozostaje nietykal­na. Nie można jej obalić ani środkami demokratycznymi, ani za pomocą wojen, bowiem to oni kreują wojny, oni są panami finansów świata. Oni są właścicielami ekonomii i światowej gospodarki.

Zanim doszło do tych zmian, przedtem musiano wyprodu­kować detonator drugiej wojny globalnej. Stał się nim hitle­rowski „narodowy" socjalizm. Wpompowano w machinę Hitlera miliardy dolarów i funtów wiedząc doskonale, że nie­nawidzi on Żydów i żydowskiej Rosji Sowieckiej, którą po­strzegał jako synonim światowej żydokomuny. Pisarz Antony Sutton1 drobiazgowo obnażył tę produkcję warunków do wy­buchu drugiej wojny globalnej za pomocą machiny Hitlera.

l. Wykładowca Instytutu Hoowera na Uniwersytecie Stanford.

Dokonał tego w kilku swoich książkach, m.in. w pracy Tech­nika zachodnia a rozwój gospodarczy Sowietów 1917-1930.

Kiedy Zbigniew Brzeziński propaguje w swoich książkach i wykładach utopie globalistów o trójczłonowym podziale świata, główne instytucje USA, Wielkiej Brytanii i Francji są wciągane w regionalne i globalne organizacje kontrolowane przez wąskie grono światowych mafiosów pieniądza. Na prze­szkodzie stoi już tylko świat muzułmański i jego nie całkiem jeszcze przez nich opanowane źródła ropy naftowej. Zawadą jest również potęga nuklearna drugiej po Chinach potęgi demograficznej, jaką są Indie - i właśnie obserwujemy (styczeń 2002), jak Indie są wciągane w nieobliczalny konflikt zbrojny z sąsiednią potęgą nuklearną - Pakistanem. Pretekstem była jak zwykle terrorystyczna prowokacja - zbrojny atak separaty­stów Kaszmiru na parlament indyjski. Zamordowali kilkuna­stu deputowanych i ludzi z ochrony parlamentu.

PODBÓJ AMERYKI

Prześledźmy, jak krok po kroku niszczono suwerenność Stanów Zjednoczonych. Jak grupy światowych władców pie­niądza - niemal wyłącznie żydowskiego pochodzenia, przechwytywały olbrzymie zasoby finansowe i wszelkie inne, tego wielkiego kraju.

W 1919 roku, tuż przed swoją śmiercią, ówczesny prezy­dent Teddy Roosevelt powiedział1:

- Międzynarodowi bankierzy i interesy kompanii Rockefeleera - Standard Oil kontrolują większość prasy i szpalt gazetowych, żeby skłonić do posłuszeństwa lub pozbawić urzędu publicznych oficjeli, którzy odmawiają wykonywa­nia rozkazów potężnych skorumpowanych klik, tworzących niewidzialny rząd.

Jak podaje „Michael"2, dzień przed tą publikacją „New York Timesa", ukazał się w tej gazecie cytat z wypowiedzi bur­mistrza Nowego Jorku:

- Rzeczywistą groźbą dla naszej republiki jest niewidzial­ny rząd, który jak wielka ośmiornica rozciąga swoje śliskie macki nad naszym miastem, stanem i krajem. Na czele stoi mała grupa banków, którą zazwyczaj odnosi się do „między­narodowych bankierów". Ta niewielka klika potężnych mię­dzynarodowych bankierów faktycznie kieruje naszym rządem dla swoich własnych egoistycznych celów.

1. „New York Times", 27 marca 1922.

2. Michael, tamże.

Ale nikt wtedy nie chciał słuchać ani prezydenta, ani bur­mistrza Nowego Jorku. Dlaczego? Bo wtedy właśnie trwał okres fałszywej prosperity finansowej.

Dwa lata przedtem, w 1922 roku zdecydowane zwycięstwo w wyborach prezydenckich odniósł wróg komunizmu i żydo-masońskiej Ligi Narodów - Warren Harding. Zyskał on 60 procent głosów. Głosowano nie tyle na Hardinga, ile przeciw­ko Woodrowowi Wilsonowi, sługusowi amerykańskiej i świa­towej żydomasonerii1. Tak zapoczątkowano dwunastoletni okres rządów republikańskich, z których tylko siedem przy­padło na okres owej prosperity. Bank Rezerwy Federalnej za­lewał kraj pieniędzmi - ponad l0 miliardów dolarów w ciągu dziesięciolecia 1924-1929. Pomimo tego, że pierwsza wojna globalna spowodowała dziesięć razy większe zadłużenie Ame­ryki niż w okresie Wojny Domowej, amerykańska ekonomia rosła. Z Wielkiej Brytanii napływało złoto już od czasów woj­ny i to trwało nadal. Wielki dług federalny został zmniejszony o 38 procent - do 16 miliardów dolarów.

Natychmiast po swoim wyborze Harding unicestwił Ligę Narodów odmawiając jej finansowania i wprowadził rekordo­wo wysokie cła importowe2.

Należało więc unicestwić prezydenta Hardinga! Nie tylko z tego powodu. Dyrektor Banku Rezerwy Federalnej - sługus Żyda Morgana - Żyd Benjamin Strong, w zmowie z dyrekto­rem Banku Anglii podjęli działania na rzecz odzyskania przez Bank Anglii złota z czasów wojny i przywrócenia owemu

1. Głównymi rywalami Hardinga w wyborach był James Cox (gubernator stanu Ohio), oraz mało jeszcze znany Żyd - mason Franklin Delano Roosevelt.

2. W dobijanej ekonomicznie i finansowo Polsce, przy 90-miliardowej dziurze budżetowej, w 2002 roku - przeciwnie - znosi się cła. W USA przeciwnie: prezydent Bush II w marcu 2002 zapowiedział wprowadzenie 30-procentowego cła na stal z państw UE, ponieważ amerykańskie stalownie są zagrożone importem tańszej stali z UE.

„Bank of England", dominującej pozycji w świecie finansów świata.

Zastosowano prosty sposób, za pomocą którego „uciszono" już przedtem kilku prezydentów USA. Harding podczas po­dróży pociągiem „nagle" zachorował i jeszcze bardziej „na­gle" zmarł w drodze!

Po nim nastał Calvin Coolidge. Kontynuował on tę samą politykę Hardinga: wysokie cła importowe przy jednocze­snym obniżaniu podatku dochodowego1.

Wtedy „niewidzialny rząd" USA podjął decyzję o załama­niu finansów państwa. Właśnie wtedy Rezerwa Federalna za­częła zalewać kraj pieniędzmi - drukarnie pracowały w „pocie czoła". Podaż pieniądza zwiększyła się o 62 procent. Pienię­dzy było pod dostatkiem. Giełda kwitła i szła w górę...

Co nam to przypomina? Dokładnie giełdę w Polsce z lat 1994 r. I nagły jej krach! W USA i w Polsce, choć 70 lat póź­niej i tysiące kilometrów oddalenia. Tylko mechanizm ten sam.

W tej nadmuchanej koniunkturze („wydmuszce") tkwiła jedna podstawowa, przy czym zaprogramowana słabość. Cała ekonomia USA została oparta na kredycie i giełdzie, na obra­caniu nieistniejącym pieniądzem czyli takim, który coraz bar­dziej nie miał nic wspólnego z produkcją towarów. Spekulacje giełdowe stały się niebotyczne.

Kiedy wszystko było już zapięte na ostatni guzik, Paul Warburg - ówczesny szef Rezerwy Federalnej potajemnie ro­zesłał listy do swych pobratymców w bankach, że załama­nie, ogólna depresja finansów są pewne i wkrótce nastąpią.

Następnym krokiem było nagłe ograniczanie od sierpnia 1929 roku dopływu pieniędzy na rynek.

l. Znów - przeciwieństwo działań niszczycieli Polski z Rady Polityki Pieniężnej i NBP. To bardzo wymowne porównania!

Istnieje wiele biografii głównych żydowskich mafiosów pie­niądza, takich jak Rockefeller, Rothschildowie, Morgan, Baruch, Schiff, Kuhn, Warburg i inni. Wszyscy ich biografowie wyrażają zdumienie nad ich przenikliwością. Każdy z nich, tuż przed krachem, wycofał się z giełdy i ulokował cały majątek w gotówce, w obligacjach, a przeważnie w złocie!

Kolejny krok: jak na komendę, 24 października 1929 roku główni bankierzy nowojorscy zażądali spłaty swoich pożyczek w ciągu 24 godzin! Kto gra na giełdzie ten wie, że to żądanie oznaczało, iż zarówno brokerzy (maklerzy) bankowi oraz klienci-ciułacze - podpora każdej giełdy, musieli rzucić swoje akcje na rynek, aby spłacić pożyczki - bez względu na cenę, za jaką musieli te akcje sprzedać.

Tu nie sposób nie odnieść się do identycznego manewru zastosowanego przez żydowski rząd Mazowieckiego-Balcerowicza, kiedy to z dnia na dzień podniesiono stopy kredytów do 80 i więcej procent w skali roku. Ludzie pędem biegli do banków spłacać swoje wcześniejsze pożyczki, aby nie stać się ofiarami tej pułapki pożyczkowej. Było to przestępstwo w randze zbrodni stanu! Nastąpił ogromny spływ gotówki do banków. Były dwa cele tego zamachu stanu:

- w błyskawicznym tempie doprowadzić do bankructwa cały polski przemysł, oparty dotąd na dotacjach państwa ko­munistycznego;

- zamrozić cenę złotówki na całe dwa lata i powiadomić o tym finansowych mafiosów z banków zachodnich, a także swoich polskojęzycznych zaufanych szulerów.

Łączny skutek był piorunujący i szokujący - bankructwa całych kluczy wielkiego przemysłu, a olbrzymie zyski wtajem­niczonych, polegające na wykupowaniu złotówek za dolary z wiedzą, że złotówka będzie zamrożona na dwa lata!!

Ale powróćmy do USA sprzed 70 lat.

Pisarz Kenneth Galbraith w znanej na zachodzie (tylko nie u nas) książce Wielki krach 1929 (The Great Crash, 1919) pisał, jak to w szczycie szaleńczego szturmu do giełd i banków, Żyd Bernard Baruch wprowadził masona Winstona Churchilla na galerię dla gości w budynku nowojorskiej giełdy, aby pokazać mu szturmujące w panice tłumy.

Wspomniany już kongresman Louis McFadden - szef Ko­misji Bankowości i Waluty w Izbie Reprezentantów, wiedział doskonale, kto był sprawcą katastrofy i potem wielkiego kryzy­su ekonomicznego, szybko rozlewającego się na cały świat:

- Myślę, że trudno będzie zaprzeczyć temu, iż politycy i fi­nansiści europejscy gotowi są podjąć prawie wszystkie środki, żeby odzyskać szybko akcje złota, które Europa utraciła na rzecz Ameryki w wyniku wojny1.

Dokładnie tak! Przypomnijmy wspomnianego już Benia­mina Stronga - dyrektora Banku Rezerw Federalnych oraz dy­rektora Banku Anglii - dwóch Żydów nie znających słowa „patriotyzm", obowiązku wobec kraju zamieszkania, lojalno­ści.

Krach został spowodowany nagłym, starannie zaplanowa­nym brakiem pieniędzy na nowojorskim rynku pieniądza.

Wystarczyły trzy następne tygodnie, aby zniknęły trzy miliardy dolarów, a w ciągu roku - 40 miliardów.

W całym okresie depresji straty wyniosły 200 miliardów dolarów, co w przeliczeniu na ówczesną siłę nabywczą dolara, stanowi około 20 bilionów dolarów obecnych.

Komu je skradziono, zrabowano, wydarto?

Straty ponieśli głównie rolnicy oraz klasa średnia, a w niej głównie drobni i średni przedsiębiorcy. Odbyło się to w więk­szości w sposób bandycki - przez zajęcie nieruchomości za ich „długi". Do dziś ponad 90 procent Amerykanów w wieku

l. „Michael", passim.

około 65 lat nie jest właścicielami niczego: wartość tego co po­siadają, po odliczeniu długów, jest zerowa.

Kiedy z premedytacją sprokurowano katastrofę rozdętej do absurdalnych rozmiarów giełdy warszawskiej w latach 1994-1995, Polacy zadawali sobie pytanie: kto na tym zarobił?

Kiedy przepadły setki miliardów dolarów jako rezultat sprokurowanej „depresji" lat 1929-1933 - amerykańscy ciułacze także stawiali sobie to samo pytanie - kto na tym za­robił? To znaczy - kto nakradł? W obydwu przypadkach nakradli ci sami - mafia giełdowo-finansowa.

Kiedy nastąpi, a nastąpi niechybnie światowy kryzys finan­sowo-giełdowy w najbliższych latach lub może miesiącach, py­tanie będzie to samo i ta sama odpowiedź. Tu nic się nie zmienia, bo rządzą te same mechanizmy terroru bankowego - lichwiarskiego, działającego na prawach mafijnych.

Tragedia milionów ciułaczy amerykańskich nie skruszyła serc mafijnej lichwy. Bank Rezerw Federalnych nadal wymu­szał ograniczanie podaży pieniędzy, co jeszcze bardziej pogłębiało depresję. Ilość pieniędzy znajdujących się w obiegu zmniejszyła się z 800 miliardów dolarów w 1929 roku, do 400 miliardów w 1933 roku. Ludzie odruchowo przechowywa­li pieniądze „w pończosze", co było racjonalną reakcją na upa­dek małych i średnich banków, które nie uczestniczyły w tamtym gigantycznym szwindlu Rockefellerów, Morganów, Schiffów, Warburgów i innych rekinów finansjery żydowskiej.

Znany ekonomista, liberał-globalista, laureat nagrody No­bla Milton Friedman, w styczniu 1996 roku powiedział szcze­rze w publicznym radiu:

- Rezerwa Federalna bez wątpienia spowodowała Wielką Depresję przez ograniczenie o jedną trzecią ilość pieniędzy w obiegu w latach 1929-1939.

Ta bandycka grabież zdawała się nie mieć końca. Potężne fortuny zbite na krzywdzie milionów ciułaczy, farmerów i średnich oraz małych przedsiębiorstw, to jedna strona tego medalu. Pieniądze wyciśnięte z tego kryzysu wypłynęły w du­żej części za granicę. Gdzie? Na co?

Zostały one użyte na odbudowę Niemiec ze zniszczeń pierwszej wojny globalnej i na budowę potęgi Niemiec hitlerowskich, na budowę machiny wojennej Trzeciej Rze­szy.

I była to kolejna, monstrualna zbrodnia w zbrodni, spisek przeciwko ludzkości, który potem kosztował ponad 60 milio­nów istnień ludzkich.

Ten sam kongresman Louis McFadden już w 1925 roku, a więc na osiem lat przed dojściem „brunatnych koszul" do władzy, ostrzegał Kongres. Przeczytajmy uważnie tę syntezę przyczyn dramatu drugiej wojny globalnej, z premedytacją wy­kreowanego, finansowanego przez oligarchię finansjery żydow­skiej:

- Po pierwszej wojnie światowej Niemcy wpadli w ręce niemieckich międzynarodowych bankierów. Bankierzy ci ku­pili Niemcy i teraz są ich właścicielami, żywią je, zaopatrują i kontrolują. Kupili ich przemysł, posiadają hipoteki na ich zie­mię, kontrolują ich produkcję, kontrolują ich wszystkie zakłady użyteczności publicznej.

I dalej:

- Międzynarodowi niemieccy bankierzy opłacali obecny rząd niemiecki, a także dostarczali każdego dolara z pieniędzy, których Adolf Hitler użył w swojej rozpustnej kampanii bu­dowy zagrożenia dla rządu Brüninga1. Kiedy Brüning przestaje przestrzegać rozkazów niemieckich międzynarodowych ban­kierów2, wychodzi na świat Hitler, żeby zmusić Niemców do uległości.

1. Żyd Heinrich Brüning (1885-1970), kanclerz Rzeszy w latach 1930-32, od 1934 w USA, wykładowca Uniwersytetu Harvard. Przyp. - H.P.

2.. McFadden konsekwentnie posługuje się formułą „międzynarodowych niemieckich bankierów".

To ostatnie zdanie McFaddena zawiera tajemnicę dojścia Hitlera do władzy. Kiedy Brüning stał się nieposłuszny wobec „międzynarodowych bankierów", został zdjęty ze stanowiska. Dobrze, że nie zmarł „nagle" jak prezydent Harding. A mógł! Po dojściu Hitlera do władzy zrejterował do USA i dożył sędzi­wego wieku.

I wreszcie końcowa synteza tamtej diagnozy kongresmana McFeddena:

- Poprzez kierownictwo Rezerwy Federalnej (...) ponad 30 miliardów dolarów amerykańskich zostało (...) wpompowa­nych w Niemcy (...). Słyszeliście wszyscy o wydatkach, jakie zostały poniesione w Niemczech na (...) nowoczesne mieszka­nia, wielkie planetaria, sale gimnastyczne, baseny, znakomite drogi publiczne, ich doskonałe fabryki. Wszystko to zostało zrobione za nasze pieniądze. Wszystko to Niemcy otrzymali przez dyrektorów Rezerwy Federalnej. Dyrektorzy Rezerwy Federalnej (...) wpompowali tyle miliardów dolarów w Niemcy, że nie odważą się nawet podać ich sumy.

W następnych wyborach zwyciężył - po Hooverze - żydow­ski mason Franklin Delano Roosevelt. Natychmiast wprowa­dził cały szereg nadzwyczajnych uprawnień bankowych, które jeszcze bardziej zwiększyły władzę mafiosów z Rezerwy Fede­ralnej. Wtedy - łaskawie, dostarczyli oni nieco więcej pienię­dzy dla przymierających głodem Amerykanów. Bali się rewolty. Ponadto wiedzieli, że doprowadzając nazistów do władzy w Niemczech, sami muszą przygotowywać się do drugiej z kolei - globalnej wojny z Niemcami. D. Roosevelt oddał naród amerykański w ostateczną, niekończącą się niewolę handlarzy pieniędzmi spod znaku Rezerwy Federalnej i kilku głównych banków prywatnych, których właściciele byli zara­zem właścicielami finansów całej Ameryki. Oto Roosevelt wprowadził zakaz posiadania złota w sztabach i monetach!! Wie o tym znikoma liczba współczesnych Amerykanów. De­kret był w praktyce konfiskatą złota, zwłaszcza złotych monet w których Amerykanie przechowywali swoje oszczędności. Odbierając im złoto, Roosevelt i rządząca nim szatańska mafia syjonistycznej finansjery skazywali naród amerykański na pieniądze papierowe, które miały tylko taką wartość, jaką im nadawali bankierzy z Rezerwy Federalnej. Depresja mogła powtórzyć się w każdej chwili, którą uznają za wskazaną.

Co odtąd groziło Amerykaninowi za przechowywanie złota? Bagatela: do dziesięciu lat więzienia i 10 000 dola­rów kary - równowartość obecnych 100 000 dolarów!

To brzmi wręcz niewiarygodnie - ale tak było!

Ten rządowy bandytyzm był tak niepopularny, że nikt się do jego autorstwa nie przyznał. Roosevelt podpisując dekret oświadczył, że go nie czytał! Rząd także nie chciał brać na sie­bie tej afery. Oświadczono więc, że tak zadecydowali tak zwani „eksperci". Nie podano jacy to eksperci, z jakich organów ban­kowych czy administracyjnych.

Jednak zastraszeni Amerykanie zaczęli oddawać swoje złoto żydowskim faraonom pieniądza. Była to dosłowna góra złota! Do jej przechowywania w 1937 roku wybudowano Skar­biec Sztab Złota, usytuowany w Ford Knox - ponury olbrzy­mi betonowy bunkier z dwiema kondygnacjami naziemnymi.

Była to Grabież Stulecia, Skok Stulecia i żadne inne „sko­ki stulecia", żadne gangsterskie - czy zaplanowane upadki banków, temu Skokowi Stulecia nigdy nie mogły dorównać1.

Kiedy w 1935 roku już wszystko (czy wszystko?) złoto pry­watne znalazło się pod kluczami w Ford Knox, wtedy równie nagle, oficjalna cena złota wzrosła do 35 dolarów za uncję, podczas gdy Amerykanie musieli je przedtem oddać „pa­ństwu" po 20,66 dolara za uncję!2

l. W styczniu 2002 Ameryka pogrążyła się w szoku po nagłym bankructwie potężnej firmy energetycznej Enron. Przepadło kilka miliardów dolarów.

2. Uncja = 28,3495 grama.

Wąska grupa żydowskich bankierów, wtajemniczona w nadchodzący zaprogramowany krach z 1929 roku; a która skupiła olbrzymie ilości złota po 20,66 dolara za uncję, zaro­biła na tym dodatkowe 30 procent - następnie wysłali to złoto do Londynu. Teraz „sprowadzili" to złoto z Londynu i sprzedali rządowi po 35 dolarów za uncję, podwajając ilość swoich pieniędzy wycofanych z giełdy w 1929 roku. Ten ma­newr wykonali z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym. Sprzedano wtedy około 1,3 miliarda dolarów w złocie i wysłano je do Anglii - na rok przed podwyżką cen. To oni byli autorami tego Przekrętu Stulecia. Nic nie ryzykowali na każdym z etapów tego przekrętu.

Skarbiec Ford Fox: mieści się w centrum bazy wojskowej w tymże Ford Knox, trzydzieści mil na południowy zachód od miejscowości Louisyille w stanie Kentucky. Teren czterech akrów' z owym bunkrem pośrodku, jest otoczony stalowym ogrodzeniem pod napięciem elektrycznym. Ponadto budynek otacza fosa, a na rogach budowli cztery strażnicze bunkry wyposażone w karabiny maszynowe czekają na amatorów Skarbca.

Centralny sejf, gdzie przechowywano największą ilość złota, to olbrzymia piwnica. Wchodzi się do niej za pomocą windy poruszanej śrubą. Winda staje naprzeciwko 20-tonowych stalowych drzwi sejfu z nierdzewnej stali. Kaseta sejfu wydzieli trujący gaz natychmiast, gdyby został użyty palnik acetylenowy!

Złoto zaczęło napływać od 13 sierpnia 1937 roku. Nadano tej operacji niebywałą oprawę. Przybył specjalny pociąg z Fila­delfii: pierwsze dziesięć wagonów pełnych złota, chronionych przez setki uzbrojonych żołnierzy, służbę bezpieczeństwa i strażników z Mennicy USA.

Był to tylko pierwszy ładunek zrabowanego Amerykanom złota, który oficjalnie przyjmowała pani Neile Tailor Rose

l. Akr = 0,4 ha.

(Róża") - dyrektor Mennicy, ubrana w futro z norek z wiel­kim kołnierzem. Doniesienia prasowe z premedytacją i jaw­nym szyderstwem z gojów głosiły, że zapasy złota zebranego (zabranego):

- przewyższają blaskiem świątynię Salomona.

Tak oto żydostwo amerykańskie, kosztem ograbionego na­rodu amerykańskiego, wybudowało sobie i zapełniło złotem nową Świątynię żydowskiego króla Salomona, zniszczoną w licznych najazdach gojów! Zemsta? Jeszcze nie cała!

Nie cała dlatego, że następnym krokiem ku budowie Świa­towego Państwa Żydowskiego, były intensywne wtedy przy­gotowania do drugiej wojny globalnej. W liczbach, kosztowała ona naród amerykański setki miliardów dolarów. Oto te pod­stawowe liczby:

- Dług Stanów Zjednoczonych po drugiej wojnie globalnej (w 1944 roku) wzrósł z 43 miliardów dolarów w 1940 roku, do 257 miliardów w 1950 roku. Oznaczało to wzrost o 589 pro­cent. Dla porównania, dochód narodowy USA w 1944 roku zamknął się kwotą jedynie 183 miliardów dolarów, z czego 103 miliardy zostały wydane na wojnę!

Było to o 30 razy więcej, niż amerykański koszt udziału w pierwszej wojnie globalnej.

Podobnie ucierpiały inne kraje. Dług Japonii zwielokrotnił się w okresie 1940-1950 o 1348 procent (!). Dług Francji o 583 procent. Dług Kanady o 417 procent.

Kto został właścicielem tych długów? Bo przecież, jeśli za­istnieje jakikolwiek dług, to jest dłużnik i wierzyciel długu. Kto zatem stał się wierzycielem, właścicielem tych biliono­wych długów?

Pytanie chyba retoryczne.

Przez następne 50 lat trzecia wojna globalna nie wybuchła tylko dlatego, że tamą była bariera strachu, a teraz - może przede wszystkim - bariera totalnego zniszczenia nuklearnego. Teraz, po ataku fanatyków islamskich na Amerykę, światowi bandyci spod znaku lichwy kreują wojnę wprawdzie globalną, ale kontrolowaną; przez nich wywołaną i sterowaną, ograni­czoną do wybranych regionów. Wyłania się Azja, z jej potę­żnym potencjałem ludzkim zagrażającym demograficznie „cywilizacji" zachodniej. Czas wkrótce wyjaśni wiele z tych niewiadomych.

Niezależnie od pokojowego czy nuklearnego rozwiązania dylematu astronomicznie rozdmuchanego balonu finansowe­go świata, nie mającego żadnego racjonalnego odniesienia w produkowanych dobrach, program budowania Światowego Neo-Kołchozu został rozpisany na następujące etapy.

I - Scentralizować regionalną kontrolę ekonomiczną przez takie struktury jak Europejska Unia Monetarna (Euro1 - już zadanie wykonane) i inne kontynentalne związki regionalne, jak np. NAFTA:

II - Podobnie scentralizować system kontroli (okupacji) ekonomicznej państw świata poprzez dyktat banków central­nych wobec gospodarek narodowymi na całym Globie, w Pol­sce jest to dyktat Żydów z Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej;

III - Centralizacja kontroli ekonomicznej przy pomocy ta­kich struktur globalnych, jak Międzynarodowy Fundusz Wa­lutowy i Bank Światowy - z pieniądzem światowym.

IV - Zniszczyć resztki suwerenności narodowych gospoda­rek i państw narodowych w skali Globu poprzez likwidację wszelkich ceł, z czego wstępem było tzw. GATT2, Światowa Organizacja Handlu.

1. Euro to tylko etap, jak etapem był komunizm bolszewicki!

2. GATT - Generał Agreement Tariffs and Trade (Generalne Porozumienie w Sprawie Ceł i Handlu), podpisane w Genewie w 1947 roku przez 23 kraje i zmodyfikowane w 1966 roku.

Na zakończenie tego krótkiego zarysu grabieży złota oby­wateli USA, zapoznajmy się z nieznanym etapem spisku prze­ciwko suwerenności finansowej krajów Europy. Gary H. Kah zdemaskował w swojej książce Globalna okupacja1 tajny plan wprowadzenia nowych walut kilkunastu krajów, na czele z USA i Wielką Brytanią, a to w ramach przygotowania do Jed­nej Waluty Globalnej. Gary H. Kah trafił na trop tego spisku tylko dzięki temu, iż był wysokiej rangi urzędnikiem USA, znanym ekonomistą wyróżnionym wieloma nagrodami zawo­dowymi i naukowymi. Dzięki swym koneksjom urzędowym, pewnego razu zwiedzał zakład jednej z międzynarodowych korporacji specjalizującej się w produkowaniu nowych maszyn drukarskich.

To, co tam odkrył, przeszło jego oczekiwania. Urzędnik korporacji, oprowadzający grupę urzędników państwowych, powiedział:

- Jesteśmy jednym z trzech przedsiębiorstw, które Urząd Skarbu Stanów Zjednoczonych bierze pod uwagę jako pro­ducentów maszyn drukarskich do drukowania nowej ame­rykańskiej waluty.

Kiedy zdumiony Gary H. Kah zapytał, o jakiej to nowej wa­lucie amerykańskiej mowa - zapadła cisza. W książce stwier­dzał:

- Nie kto inny tylko my, urzędnicy państwowi, pokątnie dowiadujemy się z prywatnych, nierządowych źródeł o plano­wanej nowej walucie.

Zaczął drążyć tę nić. Odkrył, że plany wprowadzenia w obieg nowej waluty były prowadzone na skalę międzynaro­dową.

l. En Route to Global Occupation, 1991, wydanie polskie 1996. Książka do nabycia w: Centrum Literatury i Muzyki Chrześcijańskiej „JACK", ul. Tatraczna 7 (chyba powinno być: Tartaczna - H.P.) nr 7, box 45, 43-460 Wisła, tel. (033) 551387.

- Przynajmniej dwanaście głównych krajów planowało druk nowych pieniędzy. Były między nimi Szwajcaria, Wielka Brytania, Japonia, Kanada, Francja, Niemcy, Austria, Brazy­lia i inne.

„Pokopał" dalej i przekonał się, że wydrukowano już nową walutę kilku krajów, a jednak ani prasa, ani obywatele tych i innych krajów o niczym nie wiedzieli! Był to więc jawny spi­sek międzynarodowych mafiosów pieniądza! Tych samych, którzy każą podporządkowanym im mediom i usłużnym agentom wpływu wyszydzać na różne sposoby każdego, kto ośmieli się mówić o spiskowej praktyce dziejów, nazywać to spiskową teorią dziejów uprawianą przez chorobliwych ma­niaków!

Gary H. Kah zdobył szereg takich tajnych banknotów i opublikował ich reprodukcje w swojej demaskatorskiej książce.

Każdy rodzaj tych tajnych banknotów miał na swojej po­wierzchni puste miejsce, przeważnie po lewej stronie. Oglądając te miejsca pod światło, widziało się wyraźnie trój­wymiarowe obrazy (hologramy), niewidoczne na pierwszy rzut oka. Obrazy te przedstawiały ważne osobistości danych krajów i nie mogły być reprodukowane na kopiarkach. Podobno bank­noty miały otrzymać w tych miejscach ten sam wizerunek z chwilą wprowadzenia ich do obiegu w międzynarodowym sys­temie walutowym.

Po latach autor zastanawiał się, dlaczego nie wprowadzono w życie tego tak przecież zaawansowanego międzynarodowego spisku. Doszedł do oczywistego wniosku, że powodem był gwałtowny rozwój systemów bankowości, szybki marsz do przyszłego systemu obrotu bezgotówkowego!

TERROR PROPAGANDY

Świat nieprędko a może nigdy nie zapozna się ze skutkami kilkumiesięcznego masakrowania Afganistanu z powietrza. „Amerykański" międzynarodowy terroryzm opiera się na kosztownej i kunsztownej technice wojskowej, w tym na naj­nowszych systemach łączności satelitarnej. Jugosławię zrów­nali z ziemią nie dotykając tej ziemi stopą bodaj ani jednego żołnierza amerykańskiego. To samo zastosowali w Afganista­nie w pierwszej fazie najazdu, rzucając do wojny z bezbronny­mi średniowiecznymi plemionami najnowocześniejszą technikę niszczenia i zabijania. Do takich należały m.in. siedmiotonowe bomby wbijające się w skały na głębokość około 30 metrów i dopiero wtedy eksplodujące z siłą rozpoznawalną przez aparaturę sejsmiczną w odległości setek kilometrów. Bomby rozpryskowe, bomby „skaczące", pociski rakietowe, całkowite panowanie w powietrzu, daje się w sumie porównać jedynie z walką biblijnego Goliata z Dawidem. Palestyńczycy walczący na proce i kamienie z armią izraelską wyposażoną w nowoczesne cuda techniki zabijania, to tragiczna aktualizacji biblijnego archetypu: Goliat-Dawid.

Pomimo niewiarygodnej kampanii kłamstw i dezinformacji prowadzonej przez NATO w wojnie nad Jugosławią, dziesiątki dziennikarzy i fotoreporterów informowały wtedy Zachód o tamtych barbarzyńskich nalotach terrorystycznych. Skrzętnie ich skutki dokumentowali również Jugosłowianie. Kiedy pisałem książkę Bandytyzm NATO o amerykańskiej inwazji na Jugosławię - zgłosiłem się do ambasady jugosłowiańskiej w Warszawie i otrzymałem kilkadziesiąt fotografii ilustrujących barbarzyństwo NATO-wskich Hunów. Zamieściłem je w książce. Ilustrują nieprzerwany ciąg amerykańskich „pomyłek" popełnianych w toku tej „akcji humanitarnej".

W Afganistanie poszło im jeszcze łatwiej. Hermetyzm kul­turowy i językowy, brak wyraźnego podziału na tereny zajęte przez talibów i Sojusz Północny sprawiły, że około dziesięciu reporterów zachodnich przypłaciło tam życiem za próbę foto-reporterskiego rozpoznania tego placu jednostronnej wojny.

Tym więc łatwiejsze zadanie miała totalna propaganda dez­informacji prowadzona przez rządowe tuby USA. Przede wszystkim bezczelnie zaprzeczano wiadomościom o set­kach, a potem tysiącach cywilnych ofiar. Wypierano się własnych strat w ludziach i sprzęcie. Kiedy nic już nie dało się ukryć, bo ujawniły to kamery pakistańskie lub inne, przyzna­wali że szpital, szkołę czy dom starców zbombardowano „pomyłkowo" - powtórka kłamstw znad Jugosławii. Kolumnę kilkudziesięciu Afgańczyków jadących na zaprzysiężenie no­wego rządu afgańskiego, samoloty amerykańskie dosłownie rozniosły na strzępy, zabijając „pomyłkowo" ponad 40 jadących tam ludzi. Uparcie jednak twierdzono, że była to ko­lumna uciekających talibów, dopiero później dopuszczono ewentualność „pomyłki".

Media „amerykańskie" poddane najsurowszej cenzurze1 podawały milionom telewidzów i czytaczy prasy mierzwę sprzecznych, naiwnych, prostacko preparowanych kłamstw, półprawd i przemilczeń. Ogólny obraz tej manipulacji miał być jednak bardzo spójny: całkowicie panujemy nad sytuacją, nasza wojna jest w zasadzie grą komputerowo-elektroniczną...

Potem przyszła kolej na preparowanie jawnych fałszywek. Wymyślono między innymi rzekomy film video, na którym Osama Bin Laden cieszy się z masakry WTC. Film poszedł

l. Znajomi Polacy co kilka dni dzwonili do mnie z Chicago lub Nowego Jorku pytając, co tak naprawdę dzieje się w Afganistanie, bo „amerykańskie" media robią im „wodę z mózgu".

w świat, następnie skwapliwie filmowano reakcje „ulicy" ame­rykańskiej. Wszyscy wybrani do kamery domagali się nabicia na pal Osamy Bin Ladena. Niemal każdy rozmówca takiej migawki ulicznej deklarował swój spontaniczny udział w roz­szarpaniu Bin Ladena na krwawe strzępy.

Z ulgą powitali ten film satelici USA, zwłaszcza rządy Pa­kistanu i Arabii Saudyjskiej, znajdujące się pod coraz sil­niejszą presję własnej opinii publicznej za to, że kumają się z ich śmiertelnym wyrokiem. W Arabii Saudyjskiej ten scepty­cyzm wobec filmu był największy. Rozmówcy BBC stwierdzali, że to fałszywka. Znawcy technik montażu dodawali, że wypro­dukowanie takiego filmu jest rzeczą prostą.

- Dzięki technice komputerowej można wykreować wirtu­alnego Bin Ladena - powiedział nie odkrywając nic nowego rzecznik ugrupowania pakistańskich fundamentalistów Smeeruddin Mughal,

- Trudno uwierzyć, aby człowiek, który był mózgiem za­machów 11 września, był taki głupi i nieostrożny! - mówił Ikbar Haider - były senator z partii prezydenta Benazir Bhutto.1

W spreparowanie taśmy nie wątpili także Indonezyjczycy, zwłaszcza tamtejsze organizacje islamskie. Wiemy, do czego są zdolni Amerykanie. Co to za sztuka zrobić taki film! - mówił organizator demonstracji antyamerykańskich.

Egipscy fundamentaliści stwierdzali, że Amerykanie po­trzebowali tygodni do spreparowania takiej fałszywki. Rzecz­nik jednaj z pakistańskich organizacji islamskich powiedział:

- Osama by nigdy nie powiedział, że cieszy się ze śmierci niewinnych!

Zdyskredytowali tę taśmę eksperci językowi zaproszeni do programu niemieckiej telewizji ARD. W audycji z 21 grudnia 2001 specjaliści do spraw islamu, arabistyki oraz języków orientalnych zdecydowanie zakwestionowali wiarygodność taśmy

l. „Gazeta Wyborcza", 15-16 XII 2001.

przedstawionej przez Waszyngton 13 grudnia 2001 roku. Na podstawie tego nagrania USA wreszcie chciały uzyskać „dowód" na to, że Bin Laden i jego organizacja Al-Queda, to bezpośredni i niekwestionowani sprawcy ataków na WTC i Pentagon. Uczestnicy programu wykazali, że tłumaczenie tekstu arabskiego jest wręcz fałszywe. Podczas audycji przedstawiono oryginalną kasetę z nagranym głosem Bin Ladena, przedstawioną tym ekspertom na długo przed audycją. Porównano ją z wersją amerykańską. I tak, dr Murad Alami, dyplomowany tłumacz m.in. z języka arabskiego, przedstawił kilka przykładów nieudolności tej fałszywki, błędów i jawnych przekłamań. Np. zdanie przypisane Bin Ladenowi: już wcześniej liczyliśmy liczbę zabitych wrogów (chodzi o atak na WTC). W tekście amerykańskim występuje słowo in advance („z góry", „wcześniej"). Tymczasem w oryginale taśmy amerykańskiej takiego sformułowania nie ma! Podobnie w odniesieniu do rzekomego zdania wypowiedzianego przez Bin Ladena: Otrzymaliśmy informację w poprzedni czwartek, że zdarzy się to w tych dniach. Tu również nie występuje: „w poprzedni", a ma ono ogromne znaczenie, gdyż miało udowodnić, jakoby Bin Laden był dokładnie powiadomiony o zamierzonym ataku na WTC.

Uczestnicy dyskusji otwarcie mówili też, że media amery­kańskie zostały wręcz zobowiązane przez rząd Busha do mil­czenia w sprawie rzeczywistych strat ludności cywilnej Afganistanu. Zdaniem uczestników tego programu, w wyniku nalotów amerykańskich od początku wojny do czasu tej audy­cji (21 grudnia 2001) zginęło 3 800 osób ludności cywilnej, w tym wiele dzieci i kobiet, natomiast zdaniem profesora Uniwersytetu New Hampshire - Marca Herolda, liczba ofiar cywilnych przekroczyła 5 000 osób1.

Innym, wręcz strategicznym kierunkiem propagandy „ame­rykańskich" mediów było metodyczne wbijanie do głów milio-

1. „Nasz Dziennik", 29-30 XII 2001.

nów Amerykanów, że jest to wojna z samym Bin Ladenem - jego organizację stawiano gdzieś na drugim planie. Niezamie­rzonym skutkiem tej prymitywizacji wojny propagandowej było wyprodukowanie faktu medialnego, iż mamy oto do czy­nienia z pierwszym w historii wojen przypadkiem, kiedy wiel­kie mocarstwo wypowiada wojnę jednemu człowiekowi, czyniąc terenem wojny całe obce, dalekie państwo. Ściga go zaciekle, z fanatycznym zapamiętaniem, z użyciem potężnych sił mili­tarnych, po drodze masakrując cały napadnięty kraj w poszuki­waniu tego jednego człowieka, a prezydent światowego mocarstwa, raz po raz zapewnia:

- Nie wiem, czy dostaniemy go jutro, za miesiąc czy za rok. Może uda mu się ukryć, ale w końcu go dopadniemy (...) Nieważne, czy dostaniemy Osamę Bin Ladena żywego czy martwego, ale go dostaniemy...

Kiedy wydawało się, że Bin Laden został wreszcie osaczony w systemie jaskiń masywu Tora Bora, specjalne grupy amery­kańskich komandosów zostały wyposażone w próbki kodu ge­netycznego rodziny Bin Ladena. Kod miał im pomóc w zidentyfikowaniu zwłok Osamy, gdyby zostały zmasakrowa­ne przez bomby czy pociski.

Tymczasem całe to Tora Bora okazało się zmitologizowaną twierdzą pełną tysięcy talibów, labiryntem podziemnych kory­tarzy wydrążonych po części przez naturę, po części przez mudżahediów w czasach wojny sowieckiej. „Tysiące talibów" broniących Tora Bora okazały się mitem, kolejnym bluffem machiny propagandowej. Osama nie miał „tysięcy" fanatyków w swoich obozach szkoleniowych. Na terenie całego Afganista­nu ujęto zaledwie kilkuset i odesłano do obozu koncentracyj­nego na Kubie. Mułła Omar i Bin Laden przepadli, zniknęli, nikt dotąd (luty 2002) nie wie, czy przeżyli lub polegli.

Przerażająco ponury, zarazem groteskowy jest końcowy wy­nik tej inwazji: Afganistan w gruzach, „terroryzm islamski" nie poniósł uszczerbku pewnie dlatego, że Bin Ladena nie mają ani żywego ani martwego. Ta klęska oficjalnie deklaro­wanego celu stała się dowodem na to, że chodziło o uzyska­nie jedynie pretekstu do inwazji, o trwałe zainstalowanie roponośnego terroryzmu w tym kluczowym państwie i klu­czowym rejonie świata. Teraz przychodzi kolej na Filipiny, na Somalię, Jemen, na kolejny najazd na Irak i inne państwa hultajskie.

Tak więc Tora Bora padło, walki ustały, po Bin Ladenie ani śladu. Podobnie zniknął „drugi po Bogu" czyli mułła Omar. Rozpętała się fala najbardziej fantastycznych medialnych spe­kulacji: gdzież teraz mogą się obaj podziewać? Domniemania co do losu Bin Ladena uwzględniały jego ucieczkę do Pakista­nu, do Iraku, do Iranu; albo poległ lub zmarł śmiercią natu­ralną z powodu skrajnie wyczerpujących warunków: trzymiesięcznego pościgu, bombardowań, nadzwyczajnych niewygód. Jeszcze inne domysły mówiły o operacji plastycznej. Rzekomo wmieszał się w tłum mieszkańców Kabulu. Spokoj­nie przekroczył granicę pakistańską z falami uchodźców.

Jego kod genetyczny okazał się nieprzydatny.

To była w sumie medialna wojna z jednym człowiekiem przeznaczonym „do odstarzału". Wojna groteskowa. Świato­wa farsa. Monstrualny teatr. Film science fiction. Wyśmienity scenariusz do nowoczesnego westernu.

Tylko za jakąż straszliwą cenę!

Bezdenną łajdackość światowych mediów będących własnością światowych barbarzyńców, już dawno przedtem de­maskowali tacy współcześni myśliciele, jak Noam Chomsky, Herbert Marcus1 i Aleksander Sołżenicyn. Zdaniem Marcusa,

l. Herbert Marcus (1896-1979), ur. w Berlinie w bogatej rodzinie żydowskiej. Żołnierz I wojny globalnej, filozof po studiach w Berlinie i Fryburgu. W okresie drugiej wojny globalnej pracował w amerykańskim Urzędzie Służby Strategicznej, po wojnie, do 1971 roku wykładowca uniwersytetów w USA.

polityka państw kapitalistycznych zamieniła się w perma­nentny strumień kłamstw i frazesów. Ofiarą jest zwykły człowiek, który nie jest w stanie odróżnić fałszu od prawdy.

To samo powiedział Aleksander Sołżenicyn już w swoim słynnym wykładzie na Uniwersytecie Harvard w 1978 roku. Sołżenicyn ten potok kłamstw i fałszu konfrontuje z kata­strofą moralną świata zachodniego - ten moralny aspekt nie występuje ani u Marcusa, ani u Chomsky'ego. Słożenicyn nie tylko diagnozuje, lecz także szuka wyjaśnień. Zachodnią kon­cepcję i praktykę państwa i społeczeństwa, Sołżenicyn atakuje za głoszenie i realizowanie niezależności człowieka od wszel­kich sił stojących poza nim. Wynaturzenie tej wizji postrzega Sołżenicyn w odrzuceniu, a także w biernej zatracie poczucia odpowiedzialności przed Bogiem i ludzkością, co doprowa­dziło do ostrego kryzysu duchowego, a z nim politycznego.

Po dwudziestu latach od czasu wypowiedzenia tych myśli, słowa Sołżenicyna stają się tragicznie aktualne obecnie, u pro­gu trzeciej wojny globalnej.

Dodajmy od siebie - że chcąc mieć moralne prawo do oskarżania innych o stosowanie zbójeckich metod walki, trzeba przedtem rozważyć własne metody i stan własnego ducha. To odrzucenie systemu wartości, zanegowanie Boga prawdziwego a nie werbalnego, czyni z USA i państw zachodnich terrorystami ducha, piewcami pogaństwa moralnego, szermującymi tym zacieklej i tym bezczelniej hasłami i frazesami o obronie „wartości". Jakich to wartości? Ale to już odrębny temat.

WOLNOŚĆ POSZŁA Z DYMEM WTC

Ratowanie pękającego balonu światowej lichwy poprzez krwawe fajerwerki nad WTC i Pentagonem, to cel coraz bar­dziej oczywisty dla świata ludzi myślących i kojarzących fakty, może z wyłączeniem jednego człowieka - prezydenta Busha II.

Znacznie mniej oczywisty może być dla wielu cel drugi - przyśpieszenie - poprzez legitymizację - budowy struktur światowego mega-państwa, końcowego mega-kołchozu jako ostatecznego celu zniewolenia całego gatunku ludzkiego.

Strategię ustalili 150-120 lat wcześniej. Wojny, zamachy terrorystyczne, wtedy jeszcze sygnowane słowem „anarchizm", potem krwawe rewolucje obudowane sofistyczną utopią społeczną, to tylko ewoluujące narzędzia tego samego celu. Poczytajmy w ich „ewangelii", czyli w Protokołach Mę­drców Syjonu, tak przez nich zaciekle zwalczanych - że ta za­ciekłość pośrednio świadczy przeciwko nim.

Oto Protokół nr VI, w innych tekstach nazywany „Wykładem":

- Wzmożenie zbrojeń, zwiększenie składu osobowego poli­cji, są nieodzownymi dopełnieniami planów wyżej wymienio­nych. Niezbędne jest doprowadzenie do tego, żeby poza nami istniały we wszystkich państwach tylko masy proleta­riatu, garść oddanych nam milionerów, policjanci i żołnierze.

I dalej:

- W całej Europie, a przy jej stosunkach i na innych lądach również, winniśmy wywołać ferment, waśnie i nie­zgodę. Wypływa z tego zysk podwójny. Po pierwsze, utrzymujemy w respekcie wszystkie kraje. Wiadomo, że od woli naszej zależy wywołać zaburzenia lub zaprowadzić ład (...). Po drugie, przy pomocy intryg splączemy nici łączące nas z rządami wszystkich państw za pomocą polityki, traktatów politycznych lub zobowiązań pieniężnych (...). Na każdy ob­jaw przeciwdziałania musimy mieć możność wywołania wojny z sąsiadami w tym kraju, który ośmieli się sprzeciwić naszym planom. W wypadku, kiedy i sąsiedzi ci postanowią działać zbiorowo przeciwko nam, musimy odeprzeć podob­ny atak przy pomocy wojny powszechnej.

Dla Żydów jest to instrukcja, dla gojów memento. Wielekroć sprawdzane na krwi i grzbietach gojów w ciągu tych 120 lat.

Po 11 Września globalistyczny syjonizm ryjący pod suwe­rennością wszystkich państw nie wyłączając mocarstw, kosz­tem kilku tysięcy ofiar z mrowiskowców WTC, kilkuset pasażerów czterech samolotów i pracowników Pentagonu oraz wielu tysięcy obywateli Afganistanu zabitych pod pretekstem walki z islamskim terroryzmem - wyprodukował pretekst do przyśpieszenia totalnej inwigilacji, elektronicznego zniewole­nia ludzkości. Postępuje ten proceder razem z podbojem finansowym, ekonomicznym, a teraz militarnym.

Po 11 Września żydowska kolonia pod nazwą „Stanów Zjednoczonych Ameryki", ustami swych przywódców powta­rza całemu światu:

- Jesteśmy w stanie wojny!

A jeżeli tak, to na czas wojny należy odebrać obywatelom ich podstawowe prawa. Pod tym pretekstem nadano instytu­cjonalny wymiar policyjne-podsłuchowej inwigilacji obywateli USA. Ten stan permanentnej wojny (z własnym narodem) ma trwać wiele lat.

Oto już 26 października 2001 roku prezydent G. W Bush uroczyście, by nie rzec - ostentacyjnie podpisał ustawę antyterrorystyczną. Mocą tej ustawy zezwala się na wszelkie formy kontroli:

- internetu

- poczty internetowej

- połączeń telefonii komórkowej

- połączeń telefonii sieciowej

- wszelkich informacji przesyłanych tymi środkami łączności.

Takie jednoczesne ograniczenia wolności i praw człowieka byłoby niemożliwe przed 11. Wywołałoby burze pro­testów, interpelacji w Kongresie. Ruszyłyby do szturmu niezliczone organizacje obrony praw człowieka, Trybunał w Hadze, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, w Polsce reprezentowana przez wyjątkowo uwrażliwionego Żyda Marka Nowickiego.

Nic takiego nie nastąpiło. Wszyscy posłusznie stulili uszy, podciągnęli pawie ogony pod siebie. Jak wojna to wojna!

Wspomniane techniki komunikowania, które dosłownie zrewolucjonizowały łączność ludzi ponad kontynentami i mo­rzami, czyniąc z Globu wspólną wioskę, wciąż rozwijają się la­winowo, niemal każdego miesiąca przynosząc coraz to doskonalsze nowinki techniki elektronicznej. Już teraz stanowią niemal jedyne sposoby porozumiewania. W niedalekiej przyszłości sztuka epistolarna stanie się zajęciem hobbistów i domierającego pokolenia zwolenników wiecznego pióra i długopisu, miłośników bezużytecznej kaligrafii. Będą się oni skupiać w ekscentrycznych klubach sztuki pisania ręcznego. Pióro i długopis już teraz zostały zepchnięte do składania pod­pisów pod ważnymi dokumentami rządowymi i międzyrządo­wymi. Przyjrzyjmy się, na poparcie tych faktów, jak piszą obecnie nasi maturzyści, spędzający długie godziny przed komputerem i drukarką. Piszą tak, jak po wojnie drugiej glo­balnej pisali chłopscy analfabeci pośpiesznie przyuczani do pi­sania w ramach socjalistycznej „walki z analfabetyzmem".

Po 11 Września każdy obywatel Globu stał się podejrzany. Każdy jest potencjalnym zamachowcem-terrorystą. Front walki już nie biegnie okopami, liniami Maginota, przez Stalin­grad, Moskwę czy Piotrogród. Wróg jest wśród nas. Piekło to ja. Piekło to ty. Piekło to wszyscy wokół nas! W teczce każ­dego z nas cyka bomba zegarowa. Siatka z zakupami zapo­mniana przez starszą panią w autobusie, podrywa brygadę antyterrorystyczną. Już nigdy nie będziesz mieć pewności, że twój syn zamknięty w swoim pokoiku uczy się, a nie montuje bomby, którą zechce podłożyć w szatni swojej szkoły, zatelefo­nuje do pokoju nauczycielskiego, że za kwadrans belferia wyle­ci w powietrze...

Każdy z nas został legalnie, dla dobra własnego i wspólnego wyzuty z prawa do intymności, prywatności. Do lamusa trzeba odłożyć słynne angielskie: My house is my castle. Domowe twierdze już nie istnieją. Od dziś nasze najintymniejsze rozmo­wy telefoniczne lub internetowe z żoną, narzeczoną, kochanką, są wyjęte spod prawa do prywatności. Zostały złożone na ołta­rzu bezpieczeństwa państwa. Żyjemy w stanie wojny, więc nie szemraj, jeżeli nie chcesz wylecieć w powietrze lub spaść z tego powietrza razem z Boeingiem. Stałeś się własnością walczących z terroryzmem, światowych urzędowych podsłuchiwaczy. Wszyscy jesteśmy stadem potencjalnych terrorystów. Wszy­scy musimy poddać się - oczywiście dla własnego dobra - total­nemu zniewoleniu naszych słów, myśli, uczuć, poglądów, poczynań. Urzędowi podsłuchiwacze są także podsłuchiwani. Wszystkich razem i każdego pojedynczo usprawiedliwia tragicz­ne doświadczenie 11 Września. Otrzymaliśmy przerażające ostrzeżenie, że osławiona wolność, „prawa człowieka", demo­kracja, zostały zawieszone na czas nieokreślony.

Pod pretekstem poszukiwania jednego, praktycznie tylko jednego i tylko domniemanego terrorysty świata - Osamy Bin Ladena, złożyliśmy na ołtarzu antyterroryzmu naszą wolność, naszą prywatność. W naszej obronie - tak właśnie - w naszej obronie zmasakrowaliśmy suwerenne państwo burzone od dwudziestu lat przez dwóch najeźdźców i wewnętrzną wojnę domową. Zabiliśmy tysiące jego niewinnych obywateli. Nie zabiliśmy tylko tego jednego, najważniejszego, czyli Osamy Bin Ladena, ale bądźcie spokojni, dopadniemy go! Tak prze­cież zapewnia najsłabszy prezydent najmocniejszego mocar­stwa. W następnej kolejności dokonamy inwazji na kolejne państwa, ta wojna trwać będzie i musi trwać aż do zwycięskie­go końca, choćby miał nie pozostać kamień na kamieniu. Hi­tlerowcy rozstrzeliwali dziesięciu Polaków za jednego zabitego Niemca. Żydobolszewicy zsyłali do łagrów całą rodzinę nie-prawomyślnego lub tylko podejrzanego o nieprawomyślność obywatela światowej ojczyzny proletariatu. Teraz pod tym sa­mym pretekstem masakruje się całe wolne narody, całe pa­ństwa. Niszczy je, bombarduje, poddaje ekonomicznej blokadzie, okupuje, wprowadza bezprawne prawa okupanta-najeźdźcy.

To wszystko dzieje się na oczach „wolnego świata" i ten wolny „demokratyczny" świat to akceptuje, popiera, przyłącza się, radośnie kolaboruje z hultajskimi mocarstwami, zwłasz­cza z największym i najgorszym na świecie mocarstwem zbó­jeckim - USA.

Osiągnęliśmy to w ciągu jednej godziny, w dymach pożarów World Trade Center i Pentagonu. Czyż zapłacona tam cena ludzkiej krwi, śmierci paru marnych tysięcy ludzi zatrud­nionych w tych mrowiskowcach, nie jest ceną opłacalną?

Narody przyjmują to pobłażliwie. Traktują te wędzidła jak „dopust Boży", jak dawkowanie wody czy żywności w oblę­żonym mieście. Nie liczą się wyrzeczenia. Przetrwać, oto wszystko.

Wystarczył jeden makabryczny pretekst: dwie wieże WTC zmiecione z kamiennej pustyni Nowego Jorku. Jak niegdyś „Lusitania". Jak niegdyś Pearl Habour.

Porażający jest stan, skala zniewolenia woli, umysłów i su­mień setek milionów obywateli państw „wysoko rozwinię­tych".

Autor lub autorzy Protokołów... szatańsko chichoczą w za­kamarkach piekieł i powtarzają sobie w pamięci to, co napisali 120 lat temu:

- My jesteśmy źródłem terroru wszechobejmującego. Mamy na usługach ludzi wszelkich poglądów, wszelkich za­sad: odnowicieli monarchii, demagogów, socjalistów, komu­nistów oraz wszelkich utopistów.

To fragment z Protokołu nr 6. Proponuję mały ekspery­ment. Przepiszmy ten cytat na kartce i podsuwajmy go lu­dziom z naszego otoczenia: w rodzinie, w pracy, na uczelni, członkom swojej partii, znanemu posłowi, senatorowi, człowiekowi dowolnego zawodu, każdemu kto jeszcze umie czytać, a jego kora mózgowa jeszcze nie zmieniła się w wo­reczek foliowy od McDonalda.

Będzie graniczyło z cudem przypadku, jeżeli ktoś rozpozna w tym cytacie fragment tekstu sprzed 120 lat! I poda jego po­chodzenie.

Prace nad totalnym zniewoleniem człowieka na Planecie-Ziemia trwają już od stu lat. Do 11 Września miały cha­rakter niemal konspiracyjny, były czymś tak kontrowersyjnym jak obecne prace nad klonowaniem człowieka. Ale już w 1989 roku na szczycie państw G-7 w Paryżu, utworzono Grupę Ro­boczą do spraw Działań Finansowych - FATF (Finantial Action Task Force). Nawet jej nie utajniano, bowiem otrzymała wystarczająco kamuflujący szyld programowy. Miała tworzyć programy walki z międzynarodowym przerzutem narkotyków i praniem brudnych pieniędzy. W kwietniu 1989 roku FATF gromko proklamowała, nie bez ukrytej pogróżki:

- Każdy kraj powinien podjąć niezwłocznie kroki w celu ratyfikacji i pełnego przestrzegania konwencji przeciwko Nielegalnemu Handlowi Środkami Narkotycznymi i Substan­cjami Psychotropowymi.

Minęło od tego czasu trzynaście lat i jak handlowano nar­kotykami tak się handluje, tylko na większą skalę1 i jak prano brudne pieniądze, tak się je nadal pierze.

Oficjalny cel był szlachetny, tylko co tak naprawdę kryło się pod tą szumną nazwą? Amerykańska wersja tego programu nosi nazwę: Poznaj swego klienta. Jest to oficjalnie zatwierdzony przepis bankowy kamuflujący globalną sieć szpie­gowską proponowaną przez tak zwane: Centrum Wzrastania w Siłę i Integracji - Force Development and Integration Center (FDIC).

Perfidia tej maski polegała na tym, że pod pretekstem wal­ki z narkotykami i praniem brudnych, głównie narkotykowych pieniędzy, banki otrzymały prawo tworzenia charakterystyk wszystkich klientów. Do opracowywania tych charakterystyk, czyli legalnego monitorowania działalności klientów, odpo­wiednie rozporządzenie (nr 63 póz. 67516) opublikował ofi­cjalny Monitor Rządu Federalnego USA.

Do danych finansowych klienta, od tego czasu dołącza się dowolny zestaw innych informacji osobowych. FATH posiada więc pełne prywatne dossier o kliencie.

Inny kierunek totalnej inwigilacji, to rozważanie przez Unię Europejską inicjatywy amerykańskiej FBI już za czasów Clintona - obowiązku narzuconego dla producentów i opera­torów wszystkich cyfrowych form komunikacji, polegającego na wbudowywaniu w ich systemy tzw. interfejsów przechwytujących. W języku szpiegowskich oznacza to ni mniej ni wię­cej jak tylko urządzenia śledzące, umożliwiające niepostrzeźony dostęp.

Już na początku lat 90. FBI usiłowała, wtedy jeszcze bez­skutecznie, nakłonić Kongres do zgody na instalowanie

l. Sama Kolumbia eksportuje rocznie 850 ton czystej heroiny.

podsłuchu w nowych telefonach cyfrowych. Celem było stwo­rzenie państwowego centrum - sieci dozoru umożliwiającej ciągłe podsłuchiwanie każdego wybranego mieszkańca USA. Jednak Kongres ociągał się z tą niepopularną decyzją wiedząc, że wcześniej czy później wiadomość o tym dotrze do mediów i wywoła burzę protestów obywateli niedoścignionego wzoru wolności i demokracji, czyli obywateli USA.

Po tej porażce FBI zastosowała inną taktykę. W 1993 roku FBI zaprosiła do Quancito swych kolegów po fachu z Niemiec, Francji, Holandii, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Danii, Hiszpanii, a nawet z Hongkongu. Inicjatywa wyszła z Agencji Bezpieczeństwa Narodowego USA - słynnej NSA. Spotkanie było okryte ścisłą tajemnicą. Jeszcze przed tą konferencją, NSA uruchomiła program o nazwie Echelon - system między­narodowego podsłuchu połączeń telefonicznych, przechwytywania faksów i poczty elektronicznej. Internet dopiero raczkował.

Fundacji Badań Polityki Informacyjnej (Foundation From Information Policy Research) kilka lat później udało się zdo­być („wejść w posiadanie") poufnego dokumentu Echelonu. Nosił on tytuł: Enfolop 19.

Był to pierwszy publiczny zapis (w internecie) tego nie­ludzkiego spisku przeciwko podstawowym zasadom osławio­nej wolności i demokracji.

Autorzy tej publikacji stwierdzili, że nie jest przypadkiem nadanie rozmachu temu planowi w okresie administracji Clintona, jak stwierdzali - najbardziej amoralnego i sko­rumpowanego przez globalistów prezydenta USA w dziejach tego państwa. Mianowanego przez prezydenta Clintona szefa FBI Louisa Freeha nazywają tam zbirem, który wypieścił i wypielęgnował ten spisek. Wtedy, w 1993 roku były szef FBI William Sessions został usunięty ze stanowiska przez Biały Dom (rozpusty) właśnie po to, aby jego miejsce zajął ktoś taki jak zbir Freeh!

Ten urzędowy spisek przeciwko wolności człowieka dema­skował inny autor - Christopher Peterick w publikacji dla de­maskatorskiego, niezależnego pisma „Spotlight", kilka lat później zamkniętego przez władze federalne. Nawiązując do „programu" Echelon (eszelon, rzut natarcia) Ch. Peterick po­zbawia swych czytelników resztki złudzeń co do faktycznego celu owego Echelonu. Inny autor tamtej publikacji pisał:

- Gdy zostaniesz zaszufladkowany jako burzyciel spokoju, będziesz stale obserwowany. Szansę, że skutecznie dokonasz czegokolwiek, są zerowe. Tajny bojownik o wolność musi być niewidzialny. Musi być osobą, której rząd nie będzie podej­rzewał, że chce mu zaszkodzić, i to porządnie. Oznacza to, że jeśli chce się być tajnym bojownikiem o wolność, nie na­leży się przyłączać do żadnych grup protestacyjnych, wysta­wać na rogach ulic, wygłaszać przemówienia, ani z tłumem obrzucać kamieniami policyjnych radiowozów. Trzeba spra­wiać wrażenie porządnego człowieka.

Spec do spraw zaawansowanych technologii szpiegowskich Patric S. Polle - zastępca dyrektora Centrum Polityki Techno­logicznej (Center for Technology Policy) przyznawał w rozmo­wie z Ch. Peterickiem, że Echelon to podstawowy system wywiadu w łączności, wykorzystywany przez pięć państw na podstawie ich tajnego porozumienia o skrócie UKUSA. Umo­wa łączy agencje wywiadu USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Australii i Nowej Zelandii. Wkrótce do UKUSA przystąpiły na prawach „obserwatorów": Niemcy, Japonia, Norwegia oraz Ko­rea Południowa.

Wszystkie te potężne wywiadownie i szpiegownie okazały się ślepe, głuche i bezsilne, kiedy knuto spisek przeciwko World Trade Center, Pentagonowi i Białemu Domowi. Nikt nic nie wiedział, nie widział, nie słyszał!

System istniał już wcześniej niż od 1993 roku. Sześciu agentów brytyjskich przesłało do redakcji „London Observer" 18 czerwca 1992 roku poufną informację potwierdzającą ist­nienie w Anglii tajnej bazy inwigilującej systemy łączności. Pracowali tam niemal wyłącznie agenci NSA. Placówka mieściła się w Menwith Hill. Podsłuchiwali: brytyjskie linie tele­foniczne, satelity, przechwytywali wszystkie interesujące ich informacje z całego świata: non stop, przez całą dobę! Dla udowodnienia tych rewelacji, agenci przedstawili niektóre przechwycone komunikaty Amnesty International oraz Christian Aid. Zimą 1996-97 Kwartalnik Tajnej Akcji (Covert Action Quaterly) zamieścił artykuł, w którym anonimowy pra­cownik agencji wywiadowczej w Nowej Zelandii potwierdził zaangażowanie tej agencji w program Echelon. Podobne sensa­cje przesłano kilku amerykańskim gazetom. Ofiarami podsłuchu w zamieszczonych tam materiałach był senator i kongresman. Kiedy się o tym dowiedzieli, dali wyraz swoje­mu oburzeniu w prasie. Dokumenty zawierały stenogramy ich rozmów telefonicznych oraz treść ich depesz dyplomatycz­nych. Baltimore Sun zamieścił wypowiedź byłego członka Izby Reprezentantów Michaela Barnesa (demokraty). Powie­dział on, że jego rozmowy z urzędnikami państwowymi Nika­ragui zostały nagrane przez NSA.

The Cleveland Plain Dealer informował, że agenci NSA ze stacji w Menwith w Anglii już w roku 1988 nagrywali rozmo­wy senatora S. Thumonda z Południowej Karoliny. Jego roz­mowy podsłuchiwano na bieżąco, „jak leci", nie dzieląc na prywatne i służbowe. Jakby nawiązując do tego gwałtu na prywatności, anonimowy informator, agent z tejże NSA po­wiedział:

- Uwielbiamy podsłuchiwać senatorów, członków Izby Re­prezentantów, agendy rządowe, rozmawiające z kochankami gospodynie domowe...

Echelon to gigantyczna sieć placówek nasłuchu i odbioru, rozmieszczonych w strategicznych punktach Globu. Przechwytają transmisje cywilne, rynkowe i rządowe. W USA mają dwie główne bazy. Jedna mieści się w W. Yakima koło Waszyngotnu. Nosi kryptonim „Kowboj". Wyłapuje informa­cje z rejonu Pacyfiku oraz z Dalekiego Wschodu. Druga uwiła sobie gniazdko w Sugar Grove w Zachodniej Wirginii. Przechwytuje transmisje z obydwu Ameryk. Inne bazy Echelonu są rozmieszone w Nowej Zelandii, Australii, Japonii i Niem­czech. Największa z nich - w Menwith Hill (Anglia). Urządzenia Echelonu już wtedy miały możliwość podsłuchi­wania wszystkich rozmów telefonicznych, faksów, internetu. Anteny Echelonu są wycelowane w grupę satelitów, z których dosłownie wysysają transmisje elektroniczne, rozmowy telefo­nii komórkowej, przekazy radiowe. A jest co i z czego podsłuchiwać. Kosmos jest zaśmiecony 2458 satelitami (!) i stale ich przybywa.

Jednak to nie one są głównymi dostarczycielami morza in­formacji wywiadowczych. Tę rolę pełni gigantyczny komputer o nazwie „Dictionaires" [Słowniki). Absolutną nowością tego sytemu jest automatyczne rozkodowywanie, filtrowanie i se­lekcja tematyczna ogromnego potoku informacji. Wiadomo­ści są sortowane według czterocyfrowego klucza. We wszystkich pracują niemal wyłącznie ludzie NSA.

Po tych rewelacjach, w Europie doszło do serii protestów urzędników państwowych przeciwko ich własnym narodowym agencjom wywiadowczym. Skarżyli się, że rządowe agencje wywiadowcze szpiegują ich z poruczenia Stanów Zjednoczo­nych.

Po 11 Września takich protestów już nie będzie. Jak teraz wiemy, przed atakiem na Amerykę przygotowania do pełnej dyktatury i elektronicznego terroru wobec obywateli świata za­chodniego szły pełną parą, tylko je starannie ukrywano, zresztą niezbyt skutecznie. Pełną parą przygotowywała się do tego zwłaszcza administracja Clintona. W USA prezydent od dawien dawna ma prawo wydawania tzw. Executive Orders. Przed drugą wojną globalną i podczas jej trwania prezydenci wydali ich zaledwie kilka. Jednym z nich był dekret z 1933 roku wydany przez F. D Roosevelta. Dawał on rządowi prawo wprowadzenia tzw. bankowego święta. W takim dniu rząd ma prawo nie otwierać banków dla klientów. Dekret wymusiła pa­nika bankowa po opisanym w poprzednich rozdziałach krachu finansowym USA.

Drugi taki dekret, wydany także przez Roosevelta, ale o którym wie do dziś właśnie bardzo niewielu Amerykanów, to EO nr 9066 z 1941 roku. Mocą tego dekretu zapędzono do obozów koncentracyjnych około 120 000 obywateli amery­kańskich pochodzenia japońskiego!

Dziś w Stanach Zjednoczonych istnieje kilkadziesiąt ta­kich obozów koncentracyjnych. Czekają na przyjęcie gości... nowego pokolenia potencjalnych wrogów.

Rekordzistą w produkowaniu Executive Orders był Clinton. Wydał ich kilkadziesiąt. Większość dotyczyła warunków wprowadzenia cywilno-wojskowej dyktatury na wypadek wojny, stanu wyjątkowego, stanu wojennego. W 1988 roku Clinton zatwierdził EO nr 13083. Dekret dawał mu uprawnie­nia do przekazania wszystkich sił zbrojnych Stanów Zjedno­czonych pod dowództwo Organizacji Narodów Zjednoczonych już z chwilą ogłoszenia stanu wyjątkowego. Stany Zjednoczone, jak to ogłasza prezydent Bush II i jego dowódcy - znajdują się w stanie wojny. Jeżeli globaliści uznają za wskazane, ar­mia USA może zostać oddana pod wspólne dowództwo ONZ, a nie NATO!

Prokurator generalny USA John Ascroft oznajmił po 11 Września:

- Jeżeli przekroczycie termin waszej wizyty nawet o je­den dzień, zostaniecie aresztowani. Jeżeli naruszycie miej­scowe prawo, zrobimy wszystko, żebyście znaleźli się w więzieniu i przebywali w areszcie tak długo, jak to możli­we (...). Historia osądzi nas surowo, jeżeli nie zastosujemy każdego dostępnego środka, żeby zapobiec przyszłym ata­kom terrorystycznym1.

Tak oto rządowy „amerykański" establishment posłusznie wykonuje cele nieznanych organizatorów współczesnego ter­roru wszechogarniającego.

Inny sługus niewidzialnych terrorystów - Keith Bolton, dyrektor techniczny firmy Applied Digital Solutions [Zasto­sowane Rozwiązania Cyfrowe), pracującej nad produkcją uniwersalnego czipu, który będzie totalnym szpiclem i poli­cjantem każdego nosiciela takiego czipu (Cyfrowego Anioła), ten proceder zniewolenia ludzkości nazywa kontrolą sił zła:

- Zmieniliśmy sposób naszego myślenia po 11 Września. Zaistniała teraz większa potrzeba kontroli sił zła.

Tak oto przestępcy w białych kołnierzykach, z tytułami na­ukowymi kilku specjalności wyprodukowali czip, będący reali­zacją Bestii dokładnie zapowiedzianej przez św. Jana w jego Apokalipsie. Firma Keitha Boltona przez wiele lat pracowała nad tym czipem, od pewnego jednak czasu zawiesiła prace, gdyż wielu ludzi oskarżało ją o naruszenie wolności osobistej przyszłych ofiar czipu, o prace nad stworzeniem znaku Bestii zapowiedzianego przez św. Jana w jego Apokalipsie2.

Wybuchy w WTC dosłownie wysadziły w powietrze i roz­wiały z dymem te lęki i obsesje malkontentów. Zarzuty kon­kretne nie są jednak „obsesyjne": urządzenie niweluje

1. „Toronto Star", 26 X 2001: Ostrzegamy terrorystów. Cytuje Janusz Lewicki, dziennikarz kanadyjskiego katolickiego pisma „Michael" w numerze grudniowym z 2001 roku.

2. Św. Jan napisał tam, że będzie to znamię wszczepiane na dłoni lub czole. Naukowcy po latach badań ustalili, ze właśnie na dłoni i czole krzyżują się największe zmiany temperatur ciała, umożliwiające trwałe zasilanie czipów. Św. Jan nie miał do tego celu ani laboratorium, ani sztabu naukowców. A jednak wiedział, gdzie znak Bestii zostanie umieszczony!

podstawowe wolności człowieka, głównie prawo do prywatno­ści. Ponadto - ostrzegają - ten kij ma dwa końce: to właśnie terroryści mogą się włamać do systemu i na masową skalę użyć jego danych do „namierzenia" ludzi i celów.

Aby nie straszyć ludzi skompromitowanym czipem, wspo­mniana firma Applied Digital Solutions wykonała zegarek na rękę o nazwie Cyfrowy Anioł. Zamontowała w nim taki właśnie czip. Za jego pomocą na bieżąco daje się ustalić miej­sce pobytu nosiciela, a nawet stan jego zdrowia. W początkowej fazie przełamywania oporów, szeroko reklamowano czipy dla psów, potem dla dzieci i osób starszych cierpiących na demencję, mających kłopoty z powracaniem do domu ze space­rów.

Tak czy inaczej, w zegarku czy pod skórą - nowocześni Mengelowie wiedzą, że wizja znamienia Bestii budzi grozę. Dr Peter Zohu - dyrektor firmy Applied Digital powiedział uspokajająco, że czip współczesny:

- Nie ma nic wspólnego z Biblią.

Innymi słowami powiedział jednak to samo, co św. Jan napisał 2000 lat wcześniej:

- Będzie (czip - H.P.) twoim stróżem i opiekunem. Po polsku oznacza to:

- Nie kijem tylko pałą!

Kolejny krok w zakładaniu uniwersalnej smyczy na ludz­kość, na razie tylko na ludność krajów rozwiniętych, to wpro­wadzanie tzw. karty identyfikacyjnej - rodzaju udoskonalonego „dowodu osobistego". Wkrótce będzie ją mu­siał posiadać każdy obywatel USA. Nie posiadając go, Amerykanin stanie się wyrzutkiem cywilizacyjnym. Dokładnie jak w Apokalipsie św. Jana - niczego nie kupi, niczego nie sprzeda. Nie wyjedzie za granicę. Nie kupi paliwa na stacji benzynowej. Karta zostanie wyposażona w mikroczip z fotografią, odci­skiem kciuka lub fotografią dna oka. Wszystko to będzie zapi­sane cyfrowo.

Podobno prezydent Bush „43", bardzo dbały o swoją ostat­nio rekordową popularność, jest niechętny temu rozwiązaniu, ale nie mają żadnych skrupułów oponenci republikanów - „demokraci", czyli ultraliberalna oligarchia żydowska i prożydowska. Przewodniczący owych „demokratów", tak szczególnie wrażliwych na prawa człowieka, uciął problem krótko, teraz już katarynkowo powołując się na zbawienny 11 Września:

- To wydarzenie (atak na WTC - H.P.) zmieni równowa­gę między wolnością a bezpieczeństwem1.

Znajdą się pieniądze, nie ma obaw. Jako pierwszy zgłosił się szef kompanii komputerowej Oracle - Larry Ellison. Oznajmił:

- Potrzebujemy krajowej karty identyfikacyjnej z naszą fo­tografią i odciskiem kciuka, zapisanymi cyfrowo i umieszczo­nymi w tej karcie2.

Fala poszła. Brytyjski premier Tony Blair już zgodził się na takie karty dla Brytyjczyków. Jak wiemy, są oni od wieków niezłomnymi obrońcami prywatności, z osławioną maksymą: Mój dom jest moją twierdzą. Dom może tak, ale nie własne wnętrze. Będzie ono eksterytorialne. Każdy może się po nim wałęsać, zaglądać gdzie zechce. Oczywiście niezupełnie każdy - tylko urzędowi tropiciele terroryzmu z central czipowych! A także terroryści mający speców od włamań do tych systemów.

To samo już zatwierdzono w Kanadzie - papudze i satelicie Stanów Zjednoczonych. Kanadyjska firma teleko­munikacyjna Nortel, jest już daleko zaawansowana w pracach nad produkcją zminiaturowanych aparatów represji, czyli nad­zoru i podsłuchu. To ona zaprojektowała kompleksowy pro­gram bezpieczeństwa na razie dla... chińskiego rządu. Nazwano ten program wręcz poetycko: Złota Tarcza. Zapre-

1. http:www.drudgereport.com, 23 IX 2001. Zob.: „Michael", op. cit.

2. Toronto Star z 24 IX 2001. Za: „Michael", op. cit.

zentowano tę Złotą Tarczę w Szanghaju podczas ekonomicz­nego szczytu Azja-Pacyfik w październiku 2001, a więc już w atmosferze po 11 Września. Nowością było na tym pokazie zaprezentowanie metody jednoczesnego rozpoznawania głosu i twarzy mówiącego. Prace nad synchronizacją rozpoznawania głosu z twarzą mówiącego trwały już od wielu lat, dopiero jed­nak po 11 Września spiskowcy wypełzli z nor.

Takie „nakładanie" głosu na twarz ma być biczem na internautów. Słysząc głos, urzędowy terrorysta może natychmiast rozpoznać dysydenta, malkontenta, spiskowca posługującego się internetem. Już teraz firma Nortel wybudowała w Szan­ghaju kosztem wielu milionów dolarów sieć łączności z włókna szklanego. Obejmuje swoimi mackami całe to ol­brzymie miasto. Umożliwia władzom bieżące podsłuchiwanie rozmów internautów.

Oficjalnych sprzeciwów oponentów nie słucha się. Wycisza ich, dyskredytuje jako zacofańców, ludzi chorych na obsesje. Nie mają oni liczących się możliwości upowszechniania swo­ich protestów, zwłaszcza argumentów. Mogą między sobą bia­dolić, wydziwiać.

Nawet powołują organizacje, ale ich głos jest równie mało słyszalny. Do takich należy Międzynarodowe Centrum Prawo i Demokracja. Głosi, że ta technologia znacznie utrudni dysydentom tajne połączenia, ułatwi policji kontrolowanie użytkowników internetu, usiłujących łączyć się ze stronami internetowymi uważanymi przez chiński rząd za „niewłaściwe".

Owszem, pewne niebezpieczeństwa dostrzegają nawet sami „inżynierowie dusz". Taki np. brytyjski fizyk S. Hawking, którego wynurzenia, śladem prasy amerykańskiej udo­stępnił polskim czytelnikom polskojęzyczny „Newsweek Polska" (21 X 2001). Hawking wyraził obawę, że komputery, cały czas ulepszane, mogą z czasem zapanować nad ludzkim gatunkiem! Pan Hawking, na szczęście, podpowiada gotowe lekarstwa na takie niebezpieczeństwa. Ten czarny scenariusz nie musi się ziścić, jeżeli rozwój sztucznej inteligencji kompu­terów będzie się na bieżąco równoważyć zmianami (sublimacją) dziedzicznych cech człowieka. Słowa pana Hawkinga oznaczają ni mniej ni więcej jak legitymizację trwającej już od dawna dłubaniny w DNA człowieka. Pan Hawking postu­luje, by równocześnie z pracami nad zmianami dziedzicznych cech człowieka rozwinąć prace umożliwiające w przyszłości bezpośrednie połączenie mózgu z komputerem! Już teraz na­ukowcy ze słynnego Instytutu Maxa Plancka uczynili milowy krok ku stworzeniu takiego neuro-komputera. Połączyli w jedną sieć informatyczną komórki ślimaka z krzemowym czipem. Stąd już otwiera się wręcz kosmiczna perspektywa na uślimaczenie ludzkiej istoty. Rzecz jasna, dość jeszcze daleko do stworzenia tzw. cyborga czyli pół-człowieka, pół-robota. Czuj duch, człecze przed-ślimakowy!

Tak więc gigantyczna machina „badawcza" pracuje pełną parą nad systemową metodologią brutalnej ingerencji w pry­watność osobników nielojalnych lub uznawanych za nielojal­nych. Włącza się twoją smart-kartę i już jesteś zeskanowany bez twojej wiedzy i zgody, nawet z odległości kilkunastu kilometrów. Można wejść w obwody telewizyjne w celu kon­trolowania „przestrzeni publicznych". Można błyskawicznie i zdalnie porównywać odciski palców. Ale już teraz nie są to wszystkie metody „kolczykowania" ludzi, ich mózgów. Wielka przyszłość rysuje się, np. przed odczytywaniem informacji o danym osobniku przez informacje zakodowane w tęczów­ce oka. Odcisk kciuka może niekiedy utrudnić lub uniemożli­wić identyfikacje właściciela, jeżeli kciuk został przedtem uszkodzony. Wprawdzie rana się zrosła, lecz linie papilarne nigdy już nie odtwarzają stanu pierwotnego.

Co innego z okiem. Prekursorskie zeskanowanie tęczówki oka odbyło się 3 października 2001 roku (a więc na fali szoku z 11 Września) w porcie lotniczym Schiphol w Amsterdanie. Nadano temu szczególnie uroczystą oprawę z udziałem me­diów. Minister sprawiedliwości Holandii Benk (Benek?) Korthals spojrzał w skaner, a ten natychmiast zarejestrował 266 rys wokół tęczówki ministerialnego oka. Po trwającej 15 mi­nut komputerowej obróbce danych - czasie potrzebnym do wprowadzenia ich do personalnej karty identyfikacyjnej mini­stra, pan Korthals mógł już przejść na drugą stronę paszporto­wej kontroli. Następnym razem przejdzie już bez czekania. Już został „zaczipowany".

Tą procedurą na razie objęto tylko VIP-ów. Potem przyjdzie kolej na pospólstwo. Ot, podchodzisz, na kilka sekund zaglądasz do ekranu skanera i już wszystko o tobie wiedzą. Mają całe twoje dossier, cały życiorys: razem z poglądami, ka­ralnością, stanem majątkowym, ulubionym hobby, rozwoda­mi, etc.

Tęczówka oka to „kciuk" całkiem już bliskiej przyszłości. Tęczówka nie ulega zmianom. Jej uszkodzenia zdarzają się bardzo rzadko. Uszkodzenie tęczówki to praktycznie utrata oka. Ale pozostaje wtedy drugie oko! Można je zeskanować.

W ostatnim dniu października 2000 roku, zatem na rok przed 11 Września i przed pokazem w porcie lotniczym w Amsterdamie, ta sama Firma Applied Digital Solutions (ADS) zaprezentowała w Nowym Jorku prototyp Cyfrowego Anioła. Był to pierwszy oficjalny pokaz, lecz już wtedy tłumo­wi dziennikarzy, analityków, a zwłaszcza potencjalnych na­bywców („inwestorów") pokazano temperaturę ciała i inne dane mężczyzny znajdującego się w tym momencie w od­ległości 50 mil (około 80 kilometrów) od Manhattanu!

Z kolei 15 lipca 2001 roku odbyły się ostatnie testy i pierwsze dostawy mikroczipów do klientów.

Trzy tygodnie wcześniej - 26 czerwca 2001 roku, Christiana Wood w „PC Magazine" publicznie zrzędziła:

- Możecie nazwać mnie cynikiem, ale nie mogę sobie wy­obrazić takiej sprawy: jeśli ja mogę śledzić moje dziecko, mo­ich pracowników, kto zabroni komuś innemu, aby nie śledził mnie! A to jest nie do przyjęcia (...). Pomińmy za­grożenia, jakie płyną ze strony wrogich agencji rządowych, wrogich ci ludzi, rabusiów, chorobliwie zazdrosnych współmałżonków i innych lunatyków - istnieje wielkie nie­bezpieczeństwo wykradania tajemnic biznesowych1.

Po 11 Września pani Christianie Wood i innym malkontentom nawet nie przyjdzie do głowy takie publiczne zrzędzenie.

Świat zamienia się w wielomiliardową hodowlę uczłowie­czonych brojlerów, ludzkich fantomów. Ani chwili prywatno­ści. Miejsce na paszę, miejsce na odchody, dla kur (samic) chwytacz znoszonych jaj (noworodków). Ani sekundy prywatności, intymności. Światło pali się przez całą dobę - niewidzialne światło skanerów, komputerów, czipów. Nawet we własnej sypialni, przy zgaszonym świetle, zaciągniętych gru­bych zasłonach okien, pod własną kołdrą - będą widzieć i wie­dzieć, czy właśnie tego wieczora, tej nocy, przyszła ci ochota na igraszki z żoną. A jeszcze lepiej - z kochanką.

Apokalipsa? Nie. Rzeczywistość. Witamy w światowym obozie z napisem: ARBEIT MACHT FREI!

Brama jeszcze się nie zatrzasnęła za wami - z tamtej stro­ny...

Amerykański patriota i publicysta John Vennari, w sierp­niu 2001 roku zacytował w „Catholic Family News", na dwa tygodnie przed 11 Września:

- Uważajcie na niosących dary! Tak właśnie. Z niosącymi bomby może sobie poradzicie, ale uważajcie na niosących dary!

l. Zob.: Panorama (Chicago). 18/2001.

Z OSTATNIEJ CHWILI

Szanowny Panie Henryku!

Przesyłam przetłumaczone przeze mnie fragmenty kilku artykułów na temat sprzedaży budynków WTC. Wszędzie w nich się mówi o tym, że właścicielem wież był Port Authority of New York and New Jersey (Kierownictwo Portu Nowy Jork i New Jersey). Nie mówi się tu, że budynki zostały sprzedane przez braci Rockefellerów. Prawdziwi właściciele - Rockefellerowie - ukrywają się za fasadą instytucji publicznej, podobnie jak prywatni właściciele banku Federal Reserve. WTC był w 1970 r. wypieszczonym projektem Davida Rockefellera, który chciał rewitalizować Dolny Manhattan i nieprzypadkowo dwie wieże były nazwane pierwszymi imionami Rockefellerów: David i Nelson. Port Authority i kryjący się za nim Rockefellerowie sprzedali więc po 30 latach budynki, których koszt budowy wynosił l miliard dolarów, za 3,2 miliarda. Transakcja, którą rozpoczęto na rok przed atakiem na WTC, została zamknięta dwa miesiące przed samym atakiem.

Gdzieś przeczytałem, że właściciel budynków nie odzyska w całości tych pieniędzy, które włożył w transakcję. Poniższy artykuł mówi o szczęśliwie przegranym przetargu pewnej firmy.

Pierwszy z artykułów ukazał się w „Toronto Star" na drugi dzień po ataku:

Tony Wong

Brookfield szczęśliwym przegranym „bliźniaków" („twin towers")

„Toronto Star", 12 września 2001 r.

Kanadyjska firma nieruchomości o włos straciła okazję przejęcia na własność budynków World Trade Center po przegranym kilka miesięcy temu, gorącym przetargu na najdroższy na świecie kompleks biurowy.

Gdyby Brookfield Properties Corp. z siedzibą w Toronto, największa w Kanadzie firma nieruchomości i największy właściciel nieruchomości w Nowym Jorku, wygrała przetarg na nieruchomość będącą symbolem Manhattanu, znalazłaby się na czele wczorajszej tragedii.

„Powiedzmy w ten sposób: Oni byli bardzo, bardzo szczęśliwymi przegranymi" - powiedział jeden z analityków rynku nieruchomości, który nie chciał, by ujawniono jego nazwisko.

Brookfield, największy właściciel nieruchomości w finansowym dystrykcie Nowego Jorku, był faworytem w przetargu, w transakcji, która została zamknięta dwa miesiące temu. Brookfield razem z CIBC (Canadian Imperiał Bank of Commerce), Boston Properties Inc. i Deutsche Bank zaoferowali 3 miliardy dolarów USA, ale znaleźli się na drugim miejscu za firmą mającą siedzibę na Manhattanie -Silverstein Properties and Westerfield America Inc. Silverstein zapłacił 3,2 miliarda dolarów.

W tym samym numerze „Toronto Star" podane są krótkie informacje dotyczące tych wieżowców:

Budowane między 1969 a 1973 r., budowa była pilotowana przez byłego gubernatora Nowego Jorku Nelsona Rockefellera i jego brata Davida Rockefellera, szefa Chase Manhattan Bank. Koszt budowy - l miliard dolarów USA. Właściciel: Silverstein Properties Inc. kupił 99-letnią dzierżawę WTC w lipcu 2001 r. od Port Authority of New York and New Jersey (Kierownictwo Portu Nowy Jork i New Jersey) za 3,2 miliarda dolarów, co jest największą w historii transakcją rynku nieruchomości.

W artykule zamieszczonym w tygodniku „New Yorker" z 24 września 2001 r. pt. Projekt budynku, Pauł Goldberger pisze:

Dwa miesiące temu Port Authority (Kierownictwo Portu Nowy Jork i New Jersey) zamknęło transakcję sprzedając za 3,2 miliarda dolarów wieże WTC Larry'emu Silversteinowi, właścicielowi firmy nieruchomości, który zatrudnił architekta Davida Childsa, żeby przeprowadzić renowację obiektu.

I dalej:

Najwyższe budynki były wznoszone zwykle przez ludzi bardziej zainteresowanych zwróceniem uwagi na siebie, niż szybkim zwrotem finansowym. Tym kierował się również gubernator Nelson Rockefeller i Port Authority w latach 1960., kiedy powstał pomysł budowy World Trade Center.

To tyle na temat sprzedaży obu wież przed 11 września. Termin transakcji był rzecz jasna nieprzypadkowy.

Serdecznie Pana pozdrawiam Wrocław, 15 IV 2002

Janusz Lewicki1

I wiadomość najnowsza. Prasę amerykańską (nie wszystką) oraz kanadyjską i zachodnią obiegła wiadomość z połowy kwietnia 2002 roku o tym, że członkini Izby Reprezentantów USA Cynthia McKinney z Partii Demokratycznej, publicznie oskarżyła prezydenta Busha „43", iż wiedział o przygotowa­niach do ataku terrorystycznego na USA z 11 września - ale me uczynił dosłownie nic, by mu przeszkodzić.

Zdaniem pani McKinney, administracja Busha skorzystała na wojnie z terroryzmem. Należy przeprowadzić szeroko zakrojone dochodzenie, które wyjaśni:

l. Janusz Lewicki - redaktor polskojęzycznej wersji kanadyjskiego katolickiego pisma „Michael". Przyp. - H.P.

- co administracja wiedziała i od kiedy wiedziała o wydarzeniach 11 Września oraz dlaczego nie ostrzeżono niewinnych ludzi z Nowego Jorku.

Dodała:

- osoby zbliżone do tego rządu osiągną wielkie zyski z nowej wojny Ameryki1.

A co na te oskarżenia odpowiedział Biały Dom, bo przecież coś musiał odpowiedzieć? Jak łatwo było przewidzieć, odpowiedział w sposób „właściwy":

- amerykańskie społeczeństwo zna fakty i odrzuca takie śmieszne, bezpodstawne poglądy.

Tak więc życie każdego miesiąca dopisuje, dorzuca nowe fakty do tego przerażającego bagna, do tej zbrodni „Ameryki" popełnionej na Ameryce2.

Narzucają się dwie kwintesencje tej książki o początkach trzeciej wojny globalnej:

- Biada światu, jeżeli Amerykanie nie uwolnią się z pęt syjonistycznego globalizmu.

- Nadchodzi tyrania, jakiej nie znają dzieje ludzkości.

1. Gazeta, Toronto, 15 kwietnia 2002.

2. Tamże.

ANEKSY

które wiele wyjaśniają

Aneks I

CHRONOLOGIA WYDARZEŃ PROWADZĄCYCH

DO TERRORU PRZED I PO 11 WRZEŚNIA

Michael C. Ruppert1

Poniższy, niestety niekompletny przegląd chronologiczny podający najistotniejsze wydarzenia, jakie miały miejsce przed i po samobójczym ataku 11 września 2001 roku, o który obwiniano Osamę bin Ladena, dowodzi, że CIA wiedziała o nim i jednocześnie wskazuje, że rząd Stanów Zjednoczonych ma swój udział w tym kryminalnym wydarzeniu. Dowodzi również, że przyczyny wydarzeń, do których doszło po 11 września, mają niewiele wspólnego z terrorystycznymi atakami.

1998 i 2000 - były prezydent George H.W. Bush udaje się do Arabii Saudyjskiej jako przedstawiciel będącej prywatną własnością firmy Carlyle Group, jedenastej w kolejności na liście największych dostawców usług wojskowych w USA. W czasie tej wizyty spotyka się z rodziną królewską oraz rodziną bin Ladenów.

(Źródło: Wall Street Journal, 27 września 2001 roku. Patrz również FTW, vol. IV, nr 7, artykuł zatytułowany „The Best Enemies Money Can Buy" („Najlepsi wrogowie, jakich można mieć za pieniądze"), www. copvcia.com/members/carlyle.html)

13 lutego 2001- korespondent UPI (United Press International - agencja prasowa) specjalizujący się w zagadnieniach terroryzmu,

l. M. Ruppert to wydawca biuletynu: From The Wilderness: PO Box USA 6061-350 Sherman Oaks CA 91413 , str. internetowa: www.copvcia.com Przekład: Jerzy Florczyński. Z: Nexus, marzec-kwiecień 2002.

Richard Sale, opisując proces zwolenników bin ladenowskiej al-Qaedy podaje, że Agencja Bezpieczeństwa Narodowego złamała szyfr komunikatów bin Ladena. Nawet jeśli bin Laden zmienił szyfr w lutym, stawia to rząd w niezręcznej sytuacji, jako że twierdzi on, iż te ataki przygotowywane były od lat, czyli musiał o nich wiedzieć.

Maj 2001 - amerykański Sekretarz Stanu, Colin Powell, przekazuje talibańskiemu reżimowi 43 miliony dolarów jako rzekomą pomoc dla afgańskich rolników, którzy cierpią głód z powodu zniszczenia w styczniu na polecenie talibańskiego reżimu ich upraw opium.

(Źródło: Los Angeles Times, 22 maja 2001 roku)

Maj 2001 - zastępca Sekretarza Stanu, Richard Armitage, funkcjonariusz tajnych służb i były członek Navy Seal (nazwa elitarnej jednostki Marynarki Stanów Zjednoczonych - odpowiednik naszych Błękitnych Beretów), udaje się do Indii w ramach szeroko reklamowanej wizyty. W tym samym czasie dyrektor CIA, George Tenet, odwiedza nieoficjalnie Pakistan, gdzie spotyka się z generałem Pervezem Musharaffem. Armitage ma długie i głębokie kontakty z wywiadem Pakistanu i jest posiadaczem najwyższych cywilnych odznaczeń tego kraju. W czasie określanego jako „niezwykle długie" spotkania, Tenet rozmawiał także ze swoim pakistańskim odpowiednikiem, szefem ISI, generałem-porucznikiem Mahmudem Ahmadem.

(Źródło: Agencja Prasowa SPRA. Indie, 22 maja 2001 roku)

Czerwiec 2001 -wywiad niemiecki, BND, ostrzega CIA i Izrael, że terroryści ze Środkowego Wschodu „planują porwanie cywilnego samolotu, aby użyć go w charakterze broni do zaatakowania ważnych symboli kultury amerykańskiej i izraelskiej".

(Źródło: Frankfurter Allgemeine Zeitung, 14 września 2001 roku)

Lipiec 2001 - trzej przedstawiciele USA, Tom Simmons (były ambasador USA w Pakistanie), Karl Inderfurth (były doradca sekretarza stanu ds. Południowej Azji) i Lee Codren (były ekspert Departamentu Stanu ds. Południowej Azji), spotykają się w Berlinie z przedstawicielami talibów i oświadczają im, że Stany Zjednoczone planują wojskowe uderzenia na Afganistan w październiku. Obecni są również przedstawiciele wywiadu niemieckiego i rosyjskiego, którzy potwierdzają tę groźbę.

(Źródła: Guardian, 22 września 2001 roku; BBC, 18 września 2001 roku)

Lato 2001 - w numerze z 26 września korespondent brytyjskiego dziennika Guardian, David Leigh, napisał: „Przedstawiciel Departamentu Obrony USA, dr Jeffrey Starr, odwiedził w styczniu Tadżykistan. Felicity Lawrence, współpracowniczka Guardiana, ustaliła, że amerykańscy rangersi szkolą oddziały specjalne w Kirgistanie. Istnieją nie potwierdzone dane, że taddżyckie i uzbeckie oddziały specjalne szkolone są na Alasce i w Montanie".

Lato 2001 - szef pakistańskiego ISI, generał Mahmud, zleca telegraficzne przekazanie 100 000 dolarów jako pomocy Mahommedowi Atcie, który był według FBI czołowym terrorystą biorącym udział w porwaniu samolotów użytych do samobójczych ataków. Mahmud podał się ostatnio do dymisji po ujawnieniu w Indiach tego transferu pieniędzy i potwierdzeniu tego faktu przez FBI.

(Źródło: Times of India, 11 października 2001 roku)

Lato 2001 - pewien Irańczyk zadzwonił w tygodniu poprzedzającym tragiczne wydarzenia do amerykańskich organów bezpieczeństwa, aby ostrzec je przed nieuchronnym atakiem na World Trade Center. Niemiecka policja potwierdza to połączenie telefoniczne i jednocześnie stwierdza, że amerykańskie tajne służby nie ujawnią żadnych dalszych szczegółów.

(Źródło: Niemiecka agencja prasowa „online.ic", 14 września 2001 roku)

Lato 2001 - rosyjski wywiad powiadamia CIA, że 25 terrorystów-pilotów zostało wyszkolonych do wykonania samobójczych mi­sji. Doniesienie to pochodzi z rosyjskiej prasy i zostało przetłumaczone na użytek FTW przez emerytowanego oficera CIA.

4-14 lipca 2001 - Osama bin Laden jest leczony na nerki w amerykańskim szpitalu w Dubaju, gdzie spotyka się z przedstawicielem CIA w swoim szpitalnym pokoju. Dzieje się to w czasie, gdy jest poszukiwany za wysadzenie w powietrze dwóch ambasad amerykańskich i statku USS Cole. Mimo to 14 lipca uzyskuje zgodę na opuszczenie Dubaju prywatnym odrzutowcem, zaś przedstawiciel CIA wraca 15 lipca do kwatery głównej CIA.

(Źródło: Le Figaro, Paryż, 31 października 2001 roku)

Sierpień 2001 - FBI aresztuje w Bostonie islamskiego bojownika związanego z bin Ladenem. Francuski wywiad potwierdza, że jest to jeden z kluczowych członków sieci bin Ladena, zaś FBI zdobywa informacje, że pobierał on lekcje latania. W chwili aresztowania człowiek ten posiadał przy sobie techniczne informacje na temat samolotu Boeing oraz instrukcję prowadzenia samolotu.

(Źródło: Agencja Reutera, 13 września 2001 roku)

Sierpień 2001 - Prezydent Rosji Władimir Putin rozkazuje rosyjskiemu wywiadowi ostrzeżenie amerykańskiego rządu „w możliwie najbardziej kategorycznej formie" przed nieuchronnymi atakami na lotniska i budynki rządowe.

(Źródło: Wywiad z Putinem przeprowadzony 15 września 2001 roku przez MS-NBC).

Sierpień-wrzesień 2001 - na trzy tygodnie przed atakiem wskaźnik Dow Jonesa spada o prawie 900 punktów. Zapaść na giełdzie jest nieunikniona.

3-10 września 2001 - MS-NBC donosi 16 września, że w tygo­dniu poprzedzającym 11 września rozmówca programu radiowego na Kajmanach kilkakrotnie ostrzegał o nieuchronnym ataku bin Ladena na Stany Zjednoczone.

1-10 września 2001 - brytyjskie oddziały w sile 25 000 żołnie­rzy i największa od czasów wojny o Falklandy brytyjska armada, będące częścią operacji Essential Harvest, zostają rozlokowane w Omanie i jego okolicach, czyli w tym punkcie Półwyspu Arabskiego, który jest położony najbliżej Pakistanu. W tym samym czasie dwie amerykańskie grupy bojowe przetransportowane na lotniskowcach pojawiają się w bazie na Półwyspie Arabskim. Również w tym sa­mym czasie około 17 000 amerykańskich żołnierzy przyłącza się do ponad 23 000 żołnierzy NATO w Egipcie, aby wziąć udział w opera­cji Bright Star. Wszystkie wyżej wymienione oddziały znalazły się na swoich pozycjach, zanim pierwszy samolot uderzył w budynki World Trade Center.

(Źródła: The Guardian, CNN, Fox News, The Observei, intemational Law Profesor Francis Boyle, Uniwersytet Illinois)

6-7 września 2001 - giełda odnotowuje 4744 opcji sprzedaży (dla inwestorów oznacza to zapowiedź spadku ceny akcji danej firmy) akcji United Airlines a tylko 396 opcji zakupu. To wręcz dramatyczna tendencja w pozbywaniu się akcji. Wiele akcji United Airlines jest sprzedawanych poprzez Deutschebank/A.B. Brown, firmę, która do roku 1998 była zarządzana przez obecnego dyrektora wykonawczego CIA, A.B. „Buzzy" Krongarda.

(Źródło: The Herliyya Intemational Policy Institute form Counterterrorism, 21 września 2001 roku; http://www.ict.org.ll/; The New York Times; Wall Street Journal)

10 września 2001 - żadna inna linia lotnicza nie odnotowuje takiego obrazu obrotu akcjami, jak United Airlines i American Airlines. Sprzedaż spadających akcji w przypadku obu linii lotniczych wzrosła o 60 procent ponad stan normalny. W swoim sprawozdaniu z 10 września na temat operacji giełdowych Agencja Reutera podała: „Akcje linii lotniczych mogą być gotowe do odebrania".

6-10 września 2001 - nienaturalnie duża liczba zniżkujących akcji zostaje zakupiona w Merrill Lynch, Morgan Stanley, AXA Re (insurance), które posiadają 25 procent akcji American Airlines, i Munich Re. Wszystkie te instytucje finansowe ucierpiały bezpośrednio w wyniku ataków z 11 września.

(Źródła: ITC, jak wyżej; FTW, vol. IV, nr 7, 18 października 2001 roku; www.copvcia.com/members/octl 52001.tyml)

11 września 2001 - generał Mahmud z ISI (patrz wyżej), przyjaciel Mahommeda Atty, składa wizytę w Waszyngtonie jako przedstawiciel talibów.

(Źródło: MS-NBC, 7 października 2001 roku)

11 września 2001 - przez 50 minut między godziną 8.15 i 9.05, gdy zarówno Federal Aviation Administration (Nadzór Ruchu Lotniczego), jak i wojsko doskonale wiedzą, że cztery samoloty zostały jednocześnie porwane i zeszły ze swojego kursu, nikt nie powiadamia o tym fakcie prezydenta USA. Dopiero o godzinie 9.30 zostają poderwane do lotu samoloty przechwytujące Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Oznaczało to, że National Command Authority (Naczelne Dowództwo) czekało przez 75 minut, zanim wydało rozkaz startu samolotów przechwytujących, mimo iż fakt porwania czterech samolotów był mu znany. Było to coś, co nie miało nigdy dotąd miejsca.

(Źródło: CNN, ABC, MS-NBC, Los Angeles Times, The New York Times)

15 września 2001 - The New York Times podaje, że Mayo Shattuck, szef filii Deutschebanku o nazwie Alex (A.B.) Brown, podał się do dymisji z natychmiastowym skutkiem.

10 października 2001 - pakistańska gazeta The Frontier Post podaje, że amerykańska ambasador, Wendy Chamberlain, dzwoniła do pakistańskiego ministra przemysłu naftowego. Zarzucony projekt rurociągu firmy Unocal mającego połączyć Turkmenistan z wybrze­żem Pakistanu poprzez Afganistan w celu sprzedaży ropy i gazu Chi­nom został reaktywowany „w świetle najnowszych wydarzeń o charakterze geopolitycznym".

Połowa października 2001 - wskaźnik Dow Jonesa odzyskał po znacznym spadku większość strat zanotowanych przed atakiem. Chociaż jest on wciąż słaby i podatny na tendencje zniżkowe, uniknięto krachu poprzez olbrzymi zastrzyk z kas rządowych w wyniku realizacji programów obronnych, subsydiów dla „dotkniętych kryzysem" gałęzi przemysłu oraz planowanych redukcji podatków dla korporacji.

(Źródło: Michael C.Rupoert, wydawca biuletynu From The Wilderness, PO Box 66061-350, Sherman Oaks, CA 91413, USA, strona internetowa: www.copvicia.com)

Aneks II

Fragment dużej publikacji Jima Marrsa1

w marcowo-kwietniowym numerze Nexusa,

w przekładzie J. Florczyńskiego

WĄTPLIWOŚCI W SPRAWIE ATAKÓW Z 11 WRZEŚNIA

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda zupełnie prosto. Jak głoszą oficjalne komunikaty, około 19 samobójczych terrorystów ze Środkowego Wschodu z sercami przepełnionymi nienawiścią do amerykańskiej demokracji i wolności porwało cztery liniowe samoloty pasażerskie i roztrzaskało dwa z nich o bliźniacze wieże nowojorskiego World Trade Center, zaś trzeci o Pentagon. Czwarty rozbił się podobno w zachodniej Pensylwanii w następstwie walki pasażerów z terrorystami.

Cała ta sprawa rodzi jednak wiele niepokojących pytań, a wśród nich:

Z jakiego powodu koła wojskowe Stanów Zjednoczonych przygotowywały plan wojny przeciwko Afganistanowi na miesiąc przed atakami z 11 września? Czyżby szukano jakiegoś pretekstu, wydarzenia, które skłoniłoby amerykańskie społeczeństwo do wojny,

l. Wybitny pisarz i dziennikarz dochodzeniowy. Uczestnik wojny wietnamskiej. Od 1976 roku na Uniwersytecie Teksaskim prowadzi wykłady o okolicznościach zamordowania prezydenta Johna Kennedy'ego i innych „radioaktywnych" tematów-tabu. Autor szeregu niezwykle poczytnych książek demaskujących globalistyczny spisek faraonów pieniądza i władzy.

tak jak to już dawniej bywało - społeczeństwo, które nie jest normalnie zainteresowane wojną?

Jakim cudem papierowe dokumenty oskarżające bin Ladena mogły znaleźć się nietknięte w ruinach WTC, natomiast „czarne skrzynki" - samolotów rejestrujące przebieg lotu - tak skonstruowane, aby wytrzymać katastrofę - były tak zniszczone, że stały się bezużyteczne?

Dlaczego przez wiele dni, a nawet tygodni, po ataku na WTC operatorom filmowym agencji prasowych nie wolno było wykonywać zdjęć z pewnych kierunków, na co narzekał korespondent CBS Lou Young, który zadaje pytanie: „Czyżby bali się, że coś zobaczymy?"

Dlaczego współpracujący z FBI NYPD (New York Police Departament - Nowojorska Komenda Policji) został odsunięty od działań „w interesie bezpieczeństwa", jak podał 16 października The New York Times. O czyje bezpieczeństwo chodziło? Co FBI chciało ukryć przed NYPD?

Jakim sposobem tak złożona akcja terrorystyczna, w której brało udział prawdopodobnie do stu osób i która była opracowywana przez pięć lat, mogła ujść uwadze naszych służb wywiadowczych, zwłasz­cza FBI i CIA? Dlaczego zamiast usunąć ludzi odpowiedzialnych za tę kompromitację wywiadu i generalnie zreorganizować te służby po­dwajamy ich budżety?

Dlaczego południowy wieżowiec WTC zapadł się jako pierwszy, mimo iż nie był tak mocno uszkodzony jak północna wieża, która paliła się przez prawie godzinę, zanim się zapadła?

Dlaczego wielu świadków uparcie twierdzi, że słyszeli dalsze eksplozje wewnątrz budynków, i z jakiego powodu zapadnięcie się obu wież bardziej przypominało kontrolowaną implozję niż tragiczny wypadek?

Dlaczego dyrektor FBI, Robert Mueller przyznał, że imienna lista porywaczy może nie zawierać ich prawdziwych nazwisk? Czyżby nie wszyscy musieli pokazywać dowód osobisty ze zdjęciem, aby otrzymać kartę pokładową? Gdzie byli funkcjonariusze służb bezpieczeństwa?

Dlaczego w odniesieniu do 35 nazwisk wystąpiła rozbieżność między opublikowanymi listami pasażerów a oficjalną liczbą śmiertelnych ofiar we wszystkich czterech fatalnych rejsach? Dziennikarz internetowy Gary North podał, że „opublikowane nazwiska w żadnym z przypadków nie zgadzają się z ogólną liczbą osób, które znalazły się na pokładzie". Skąd ta rozbieżność?

Skąd rząd wiedział, które nazwiska należą do porywaczy, w sytuacji kiedy żadna z osób na liście nie miała arabsko brzmiącego nazwiska?

Dlaczego numery miejsc porywaczy przekazane za pomocą telefonu komórkowego przez stewardessę Madeline Amy Sweeney do Bostońskiej Kontroli Ruchu Lotniczego, nie zgadzają się z numerami miejsc tych, których FBI obarcza odpowiedzialnością?

Dlaczego w sytuacji, kiedy minister spraw zagranicznych Arabii Saudyjskiej stwierdził, że pięciu z uznanych za porywaczy mężczyzn nie znajdowało się na pokładach śmiercionośnych samolotów i w rzeczywistości żyje nadal, zaś szósty przebywa w Tunezji, nazwiska tych ludzi wciąż widnieją na liście FBI?

Dlaczego żadne z nazwisk wymienionych porywaczy nie znajdowało się na żadnej z list pasażerów? Jeśli wszyscy oni używali fałszywych nazwisk, w jaki sposób FBI tak szybko ich zidentyfikowało?

Dlaczego jeden z wymienionych porywaczy wziął bagaż na pokład samobójczego samolotu, a następnie zostawił go razem z obciążającą notatką w swoim samochodzie na lotnisku?

Jeśli chodzi o całość dochodzenia w sprawie wrześniowych ataków, władze Stanów Zjednoczonych przyznały pod koniec października, że większość ich przyrzeczeń odnośnie znalezienia sprawców i pewnych, już od dawna podejrzanych, osób nie została spełniona. Tak przynajmniej podaje The New York Times. Jak dotąd aresztowano ponad 800 osób i otrzymano od społeczeństwa ponad 365 000 wskazówek. Dlaczego więc nie dzieje się nic konkretnego w największym w historii Stanów Zjednoczonych dochodzeniu kryminalnym?

Dlaczego spośród wciąż poszukiwanych przez FBI 100 osób, żadna nie jest traktowana jako główny sprawca?

Dlaczego bombardujemy Afganistan, skoro żaden ze znajdujących się na liście porywaczy nie był Afgańczykiem - byli to Arabowie z różnych krajów Środkowego Wschodu? W sytuacji kiedy w atak na WTC w roku 1993 był zamieszany Irak, dlaczego nie bombardujemy właśnie tego „łobuzerskiego" kraju?

Dlaczego pijaństwo i uganianie się za dziwkami przez niektórych porywaczy w Bostonie wyglądało bardziej, jak podała agencja prasowa Reuters, na hulanki najemników przed akcją niż na zachowanie pobożnych fundamentalistów, którzy gotują się na spotkanie ze swoim Stwórcą?

W jaki sposób terrorystom udało się uzyskać najwyższej tajności szyfry i sygnały Białego Domu oraz Air Force One, czym tłumaczono ganianie prezydenta Busha po całym kraju 11 września? Czy jest to dowód na jakąś krecią robotę wewnątrz, czy też, jak doniosła agencja Fox News, na to, że były pracownik FBI i podwójny agent Robert Hanssen przekazał swoim rosyjskim mocodawcom aktualną wersję programu komputerowego Promis, a ci dalej - bin Ladenowi? Czy ten program, który w czasie prezydentury Reagana skradł z amerykańskiej firmy Inslaw Corporation personel Departamentu Sprawiedliwości kierowanego przez Eda Meese'a, rzeczywiście umożliwia ludziom z zewnątrz swobodny dostęp do naszych najtajniejszych komputerów? (Ostatnim zadaniem Hanssena, zanim został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa, było opracowanie udoskonalonej wersji systemów komputerowych FBI).

Jeśli samolot odbywający rejs numer 93 linii lotniczych United Airlines rozbił się w wyniku szarpaniny między bohaterskimi pasażerami i porywaczami, to dlaczego świadkowie opowiadają o drugim samolocie, który śledził ten porwany i leciał w dół za płonącym wrakiem, a także twierdzą, że nie było głębokiego krateru tylko szczątki samolotu rozrzucone na długości około 10 kilometrów, co wskazuje na eksplozję w powietrzu?

Dlaczego wiadomości dzienników opisują podcinanie gardeł i okaleczanie pasażerów rejsu 93 przy pomocy przecinaków do pudełek, podczas gdy magazyn Time z 24 września doniósł, że jeden z pasażerów zadzwonił z telefonu komórkowego do domu i powiedział: „Zostaliśmy porwani, oni są zupełnie mili"?

Jak podaje internetowy mędrzec, Gary North: „Potrzebna jest nam teoria skoordynowanego porwania oparta na wiarygodnej zasadzie przyczyn i skutków, która pomija kompletną nieudolność, zarówno procedur sprawdzających, jak i procedur usadzania na pokładzie, i to w czterech różnych samolotach należących do dwóch różnych linii lotniczych. Nie rozumiem, jak ktoś może dokonać dokładnego ustalenia, kto się kryje za tymi atakami, nie mając budzącego zaufanie wyjaśnienia, w jaki sposób porywacze dostali się do samolotów i nie zostali z nich usunięci".

Rząd federalny, wspomagany przez służalcze media, nie pozwolił jednak, aby taki racjonalny sposób myślenia zakłócił pospieszne obarczenie winą za wszystko Osamę bin Ladena.

Aneks III

Fragment szokującego przemówienia wygłoszonego

w 1933 roku (!) przez Smedleya Butlera - generała dywizji

Korpusu Marines Stanów Zjednoczonych.

GENERAŁ-MAJOR SMEDLEY BUTLER

O INTERWENCJONIZMIE:

Są tylko dwie rzeczy, za które powinniśmy walczyć - pierwsza z nich to obrona naszych domów, a druga to Deklaracja Praw.1 Wojna z każdego innego powodu jest oszustwem.

Nie ma niczego nadzwyczajnego w tym worku z kanciarzami, na który ślepa jest wojskowa banda. Mają tam „jednopalcowca", który wskazuje nam naszych nieprzyjaciół, mają „mięśniaka", który niszczy nieprzyjaciół, i mają „mózgowca" do przygotowywania planów wojny, i wreszcie „Wielkiego Szefa", którym jest supernacjonalistyczny kapitalizm.

Być może komuś wyda się dziwne, że ja, wojskowy, mam takie poglądy. Zmusza mnie do tego poczucie prawdy. Spędziłem trzydzieści cztery lata i cztery miesiące w czynnej służbie wojskowej jako członek najsprawniejszej jednostki tego kraju - Korpusu Marines. Przeszedłem kolejne stopnie kariery wojskowej, poczynając od podporucznika, a na generale dywizji kończąc. W trakcie tej kariery byłem głównie wysokiej klasy „mięśniakiem" służącym interesom Wielkiego Biznesu, Wall Street i Bankierów.

Krótko mówiąc, byłem kanciarzem, gangsterem kapitalizmu. W pewnym okresie tylko przypuszczałem, że stanowię część tego szwindla. Teraz jestem tego pewien. Lubię wszystkich zawodowych żołnierzy i nigdy nie myślałem samodzielnie, dopóki nic odszedłem ze służby. W czasie gdy podporządkowywałem się rozkazom moich przełożonych, moje umysłowe umiejętności znajdowały się w stanie

l. Deklaracja Praw (Bill of Rights) to dziesięć pierwszych poprawek do konstytucji Stanów Zjednoczonych, które zostały uchwalone 15 grudnia 1791 roku jako jeden dokument i zawierają zbiór wzajemnie wspierających się gwarancji praw jednostki i ograniczeń rządów federalnego i stanowych. - Przyp. tłum.

zawieszenia. To sytuacja typowa dla wszystkich, którzy służą w wojsku.

Pomagałem uczynić Meksyk, szczególnie Tampico, miejscem bezpiecznym dla amerykańskich interesów naftowych.

Pomagałem uczynić z Haiti i Kuby miejsce właściwe do ciągnięcia zysków przez chłopców z National City Bank.

Pomagałem w gwałceniu kilku środkowoamerykańskich republik na korzyść Wall Street. Lista tych szwindli jest długa.

Pomagałem w latach 1909-1912 w oczyszczaniu Nikaragui, aby zrobić tam miejsce dla międzynarodowego domu bankierskiego Brown Brothers.

W roku 1916 zaniosłem światło do Republiki Dominikany, aby świeciło na rzecz amerykańskich interesów cukrowniczych.

W Chinach pomagałem wygładzić drogę Standard Oil i pilnowałem, aby nikt ich na niej nie molestował.

W czasie tych lat prowadziłem, jak to określają chłopcy za kulisami, fantastyczne szwindle. Przyglądając się temu, co robiłem, mam wrażenie, że Al Capone mógłby się wiele ode mnie nauczyć. To, do czego on doszedł, to prowadzenie kantów w zaledwie trzech okręgach, ja prowadziłem je na trzech kontynentach.

(Źródło: fragment przemówienia wygłoszonego w 1933 roku przez generała dywizji Korpusu Marines Stanów Zjednoczonych Smedleya Butlera).

SPIS TREŚCI

Pierwszy front Trzeciej Wojny

Ponura przyszłość przeszłości

Wyjaśnić „cudowne zbiegi okoliczności"

Operacja 9/11: Nie było pilotów samobójców?

Pytania, które oskarżają

Armageddon za progiem

Dlaczego WTC, a nie elektrownie atomowe?

Pieniądze najlepiej płyną z krwią

Terror USA przeciwko USA?

Mocarstwo zbójeckie zbroi się

Mossad wie wszystko

Akcje terrorystyczne czy akcje partyzanckie

Zawsze bezkarni

Państwa zbójeckie, czyli „łapaj złodzieja"

Ropa i gaz - światowi „terroryści"

Rosyjska „przepowiednia"

Niemiecki wkład w terroryzm

To się musiało zacząć

Przyjaciel wrogiem. Od kiedy?

Przybywa szokujących „niesamowitości"

Budują Stany Zjednoczone Eurazji

Ten balon pęka

Podbój Ameryki

Terror propagandy

Wolność poszła z dymem WTC

Z ostatniej chwili

Aneksy

HENRYK PAJĄK

Rocznik 1937, Skarżysko Kamienna, pochodzenie chłop­skie.

Jako dziesięciolatek, przez kilka dni umierał po wybuchu niemieckiego niewypału. Cierpienie odebrało beztroskę dzieci­ństwu, lecz dało formację duchową, a Opatrzność sprolongowała życie, aby pół wieku później mógł powstać m.in. Piąty rozbiór Polski, a zwłaszcza Bestie końca czasu. Piąty roz­biór... jest panoramicznym obrazem zagłady ekonomicznej i politycznej suwerenności Polski, Bestie... rozkładu cywiliza­cji chrześcijańskiej przez zorganizowane siły Zła wcielonego we władzę pieniądza, korporacjonizmu, nienawiści do chrze­ścijaństwa, zwłaszcza katolicyzmu.

Absolwent filologii polskiej. Pracował jako nauczyciel gi­mnazjalny, potem dziennikarz rolny w prasie lubelskiej. Był w PZPR. Wystąpił natychmiast po wybuchu wojny Jaruzelsko-polskiej. Od 1985 r. rencista.

Literat z dorobkiem sześciu powieści opartych na realiach historycznych i własnych przeżyciach oraz dwóch tomów po­ezji. Powieść Tam, za snem (część druga - Wolny), otrzymała drugą nagrodę w krajowym konkursie na powieść.

Jako prozaik debiutował w 1967 r. literackim opracowa­niem wspomnień Henryka Cybulskiego: Czerwone noce. To dzieje samoobrony ludności polskiej na Wołyniu, mordowanej przez ukraińskich bandytów UPA. Z tej samej tematyki - Los, zbeletryzowane walki grupy żołnierzy Wołyńskiej 27 Dywizji AK.

Po 1990 roku żydo-komunistyczne wydawnictwa odma­wiały druku jego dokumentalnych opracowań walk powojen­nego podziemia. Z konieczności założył własne wydawnictwo - „Retro".

To autorskie, prywatne wydawnictwo w ciągu 10 lat opub­likowało kilkadziesiąt książek, w tym ponad 10 autorstwa H. Pająka, prace kilku innych autorów, m.in. płk. Stanisława Żochowskiego z Australii, byłego szefa Sztabu Narodowych Sił Zbrojnych. Wydało też kilka tomów tajnych dokumentów UB-SB. Za wydanie Informatora o osobach skazanych za szpiegostwo w latach 1944-1984, H. Pająk był kilkakrotnie przesłuchiwany przez UOP. Czterokrotnie wzywano go „na dywanik" do prokuratury za rzekome szkalowanie Żydów i „nawoływanie do waśni na tle narodowościowym i etnicz­nym" w związku z książkami: Strach być Polakiem oraz Jed­wabne geszefty.

W księgarni w Tychach zarekwirowano jego Bestie końca czasu.

Bestie... to czwarty tom cyklu o XX-wiecznych dramatach cywilizacji europejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem bez­litosnej wojny z chrześcijaństwem, z katolickiem kodem etyczno-moralnym, z wolnością narodów, państw, jednostek.

Tę dantejską wędrówkę po piekle XX i nie tylko XX wieku, kontynuował książką: A naród śpi. Tym narodem pogrążonym w chocholim śnie są Polacy, znarkotyzowani totalnym pra­niem mózgów przez polskojęzyczne żydo-media i kolejne eki­py zdrajców okupujących Sejm, rząd, administrację.

Naród śpi. Przed kolejnymi wyborami budzi się, otwiera jedno oko, głosuje na szubrawców i znów zasypia. Grochem o ścianę są książki o grozie sytuacji Polski, o prawdzie, rejtanowskie wołania nielicznych patriotycznych posłów, nie „zekumenizowanych" księży. Wszystkich okrzyknięto „nacjo­nalistami", „ksenofobami", „antysemitami", osobnikami „ kontrowersyjnymi".

Bo dla zdrajców, dla wszelkiej maści szubrawców, a także dla kilku milionów politycznie ociemniałych Polaków - prawda jest zawsze „kontrowersyjna", a tym samym „kontrowersyjni" są jej obrońcy i głosiciele.

Twórczość

Utwory literackie:

Zanim powrócę (1964) Tom poezji. Debiut literacki.

Los (1969) Dzieje grupy żołnierzy Wołyńskiej 27 Dywizji AK.

Druga śmierć (1971) Literacka opowieść o powojennym kon­spiratorze, po latach odwiedzającym miejsca swoich walk.

Pęknięty świat (1972) Zbeletryzowany udział Polaka w rewo­lucji bolszewickiej 1917 roku.

Zerwanie (1976) Zbiór reportaży literackich.

Posłuchaj Moniko (1977) Autobiograficzna proza poetycka.

Za cieniem cień (1989) Zbeletryzowane poszukiwania rodzi­ców przez dziecko urodzone w Auschwitz.

Tam, za snem (1991) Kreacyjna opowieść o potomku rodziny wileńskich patriotów - powstańców styczniowych.

Wolny (1992) Drugi tom powieści Tam, za snem.

Amen (1993) Wybór utworów poetyckich z lat 1960-1993.

Prace dokumentalne:

Zbrodnie UB-NKWD (1991) Zbiór meldunków wywiadow­czych WiN znalezionych w aktach procesowych dowódz­twa lubelskiego Okręgu WiN.

Skarżysko walczące (1991) Konspiracja i walka z okupantem niemieckim w rodzinnym mieście autora.

„Uskok" kontra UB (1992) Walka i śmierć dowódcy oddziału AK-WiN na Lubelszczyźnie - „Uskoka".

Za samostijną Ukrainę (1992) Likwidacja i procesy członków i współpracowników UPA na Lubelszczyźnie.

„Burta" kontra UB (1992) Walka i śmierć d-cy oddziału WiN na Zamojszczyźnie - „Burty".

„Jastrząb" kontra UB (1993) Walka i śmierć d-cy oddziału WiN - „Jastrzębia".

„Żelazny" kontra UB (1993) Walka i śmierć d-cy oddziału WiN - „Żelaznego" (brata „Jastrzębia").

Urbana „NIE" w wojnie z Kościołem katolickim (1993). Treść - zgodnie z tytułem.

Tajemnice włodawskiej Bezpieki (1994) Zbiór i opracowanie tajnych dokumentów włodawskiego UB.

Konspiracja młodzieży szkolnej 1945-1955 (1994) Ubeckie prześladowania tajnych patriotycznych organizacji młodzie­żowych - około 500 organizacji, 5000 skazanych nieletnich

Zabijałem aby żyć (1995) Wstrząsająca opowieść sowieckiego komandosa, z czasów najazdu ZSRR na Afganistan.

Retinger mason i agent syjonizmu (1996). Dossier syjonisty­cznego agenta u boku gen. W. Sikorskiego.

Strach być Polakiem (1996) Wybór antypolskich kłamstw i oszczerstw.

Oni się nigdy nie poddali (1997) Dramat kilkunastu niezłomnych dowódców poległych w walce z UB-NKWD.

Rządy zbirów (1997) Powojenny terror sowiecki w Polsce.

Piąty rozbiór Polski 1990-2000 (1998) Zagłada (piąty rozbiór) polskiej suwerenności w Polsce „posierpniowej".

Bandytyzm NATO (1999) Książka demaskuje zbrodnicze cele i metody NATO w inwazji na Jugosławię.

Dwa wieki polskiej Golgoty (1999) Tragizm dziejów Polski, masońskie prowokacje do powstań narodowych.

Żydowskie oblężenie Oświęcimia (1999) Syjonistyczna akcja przeciwko karmelitankom w Auschwitz, dyktat kłamstw o prawdzie tego obozu zagłady.

A Naród śpi (2000) Grabież majątku narodowego przez obce kor­poracje i sitwy wspomagane przez polskojęzycznych zdrajców.

Bestie końca czasu (2000). Imponujące vademecum światowej żydomasonerii, jej celów w budowaniu Rządu Światowego

Polska w bagnie (2001) Kolejna praca z cyklu „piątego rozbio­ru" Polski.

Jedwabne geszefty (2001) Praca demaskuje kłamstwa żydo­wskie o „polskiej zbrodni w Jedwabnem".

Trzecia Wojna Światowa (2002) Książka wykazuje, że przygo­towania do zburzenia WTC, były dobrze znane wywiadom USA, Izraela, Wielkiej Brytanii oraz Rosji.

Złodzieje milionów (2002) Kolejny przykład grabieży setek mi­lionów złotych przez mafiosów z kręgów polityki i „biznesu".

Zamówienia:

WYDAWNICTWO RETRO

Motycz-Józefin 50

21-008 Tomaszowice

tel./fax (0-81) 50-30-616



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Druga Pieczęć Trzecia Wojna Światowa
Trzecia wojna światowa oczami Anioła Polski
TRZECIA WOJNA ŚWIATOWA
Trzecia wojna światowa
Collins, Andy Trzecia Wojna swiatowa Wedlug Nostradamusa
I wojna swiatowa i Rosja 001
II wojna swiatowa, szkoła, streszczenia
ii wojna swiatowa bitwa o anglie id 210085
Odp do TESTU A II wojna światowa
Pierwsza Wojna Światowa - skutki
I Wojna swiatowa
1 wojna swiatowa, studia
I wojna światowa
3781-i wojna światowa 1914 1918 sprawa polska podczas i wojny światowej

więcej podobnych podstron