O swobodzie w wychowaniu, Rodzina katolicka


Augustyn Auffray

O swobodzie w wychowaniu

Wychowanie młodzieży waha się często między dwoma krańcami: nadmierną surowością i zbytnią swobodą. Czasami to czy inne postępowanie wynika tylko z rutyny lub dążenia w kierunku najmniejszego oporu. Lecz częstokroć systemy te opierają się na pewnej filozofii, na ogólnym poglądzie na naturę ludzką. Jedni uważają, że natura ludzka jest z gruntu zła, w samej istocie swej niezdolna do dobrego, że w każdej chwili skłonna jest do wykroczeń, że trzeba ją zawsze trzymać na wodzy, okiełznywać, uginać wciąż niezłomnym przepisem, żelazną dyscypliną, zatrzymywać wszelki samorzutny jej odruch. To królestwo prawa, systemu, dyscypliny, których nie rozgrzewa żaden odruch osobisty i żywy. To tryumf formalizmu i ślepej represji.

Inne umysły przeciwnie, uważają za pewnik niezbity, że pierwsze odruchy natury są zawsze prawe i że w człowieku są tylko zarodki dobrego, nie chcą one widzieć, jaki pociąg do złego żywi natura ludzka, pozostawiona samej sobie. Skoro się uważa ją za bezwzględnie dobrą, chodzi tylko o to, żeby dać jej działać, uwolnić ją od wszelkiego przymusu, pozwolić dziecku oddać się skłonnościom naturalnym. Jest to panowanie źle zrozumianej wolności, anarchii zachcianek. To tryumf kaprysu i instynktu nad krępującymi prawami rozumu.

Ale czy nie można by wziąć za punkt wyjścia mniej absolutnego wyobrażenia o naturze ludzkiej? Czy nie można, biorąc z każdego z tych dwóch systemów tego, co jest w nich cząstką prawdy, ugruntować pedagogię uwzględniającą rzeczywisty stan rzeczy, pedagogię, która zwycięsko ominęłaby obie skały - nadmiernej surowości i zbytniej wolności? Ktoś w to uwierzył, ktoś podjął próbę - i po trzydziestu latach pracowitych doświadczeń stworzył pomnik, w którym w szlachetnej jedności połączył się rozum i serce, wolność i autorytet.

Część przypadająca na wolność dziecka jest w tym dziele znaczna. Pamiętając, że - podług słów Bossueta - pod ruinami tej natury upadłej jest jeszcze coś z piękna i wielkości pierwotnego planu, św. Jan Bosco nie bał się budować na samorzutnych popędach dziecka, na osobowości małego chrześcijanina, na żywych siłach tej gorącej natury. Myślał - i słusznie - że wychowanie nie powinno przytłumiać oryginalności dziecka, lecz pomóc jej się rozwinąć, okiełznać jego bujną energię, lecz i dać jej się ujawnić. Chciał, aby nauczyciel był nie tyranem woli ani też biernym świadkiem ich gry, lecz współpracownikiem koniecznym, który ma nauczyć dziecko obchodzić się w przyszłości bez niego.

Skąd u ks. Bosco to upodobanie do swobody dziecka, do systemu wychowania, który nie czcząc bałwochwalczo płomiennego kwiatu wolności, starałby się dostarczyć składników odżywczych, aby mógł się wspaniale rozwinąć pod Bożym niebem? Z tajemniczego węchu, węchu zwiastunów, którym dość powąchać powietrze swoich czasów, by zgadnąć, w jakim kierunku, z jakim wiatrem obróci się ludzka wola, ze wspomnień własnego dzieciństwa - a raczej młodości, gdy wychowywał się w wielkim seminarium w Chieri, pod dyscypliną jansenistyczną, wśród nauczycieli, którzy uważali sobie za punkt honoru nie obcować nigdy z uczniami, z ducha Ewangelii, zawierającej pedagogię miłości w zarodku, rozsianą po całej księdze świętej, na koniec z geniuszu pedagogicznego, którym ten pokorny ksiądz z natury był obdarzony. (...)

Aby podpatrzeć, jak wygląda poszanowanie swobody u dziecka, proszę wejść do pierwszego lepszego domu salezjańskiego i proszę go zwiedzić, nie zdradzając specjalnej ciekawości, lecz dobrze się przypatrując wszystkiemu. Oto jesteśmy w kaplicy, w godzinie codziennej Mszy. Proszę patrzeć: na próżno szukalibyśmy tu śladów starego gallikanizmu czy upartego jansenizmu, który ongiś tyranizował objawy pobożności albo czynił z nich coś oficjalnego, przepisowego.

Tyle a tyle Komunii rocznie, w określone dni, całe gimnazjum naraz! Uczniowie idący do Stołu Pańskiego ławka za ławką! To takie piękne, uporządkowane, budujące! Spowiedź w dni wyznaczone, ta klasa w sobotę, tamta w następną! Piękny przepis jednostajny, sztywny i niewzruszony dla ugięcia dusz i wzbudzenia w nich uczuć religijnych w dany dzień, o danej godzinie. W kaplicy salezjańskiej nie napotkamy niczego podobnego. Spowiednicy wszędzie po trochu, obecni przy każdym nabożeństwie oczekują penitenta, który z wolnej woli zechce wyznać swoje błędy. Przykład uczniów żarliwych jest jedyną presją zewnętrzną na wolę opieszałych. W chwili Komunii widok jest jeszcze oryginalniejszy. Już celebrans się odwrócił, mówiąc Misereatur vestri, a zaledwie kilku podeszło do Stołu Pańskiego. Przy Ecce Agnus Dei troje czy czworo dzieci wychodzi z pierwszej ławki, a jednocześnie troje czy czworo zbliża się z głębi kaplicy. Oto pół tuzina wynurza się z ławek środkowych; ławki przednie, ławki tylne opróżniają się w małych grupkach. Niektóre palta się zbliżają, niektóre sutanny stoją nieruchomo. Tu dziecko wysuwa się i klęka obok swego nauczyciela, tam wychowawca podnosi się i przyłącza do swych malców przy Stole Pańskim. Podczas całej Komunii jedni idą i odchodzą, drudzy ich przepuszczają, jedni posuwają się w doskonałym skupieniu, drudzy modlą się, klęcząc, ukrywszy twarz w dłoniach. Na koniec klęcznik przy balaskach się opróżnia i kapłan wraca do ołtarza... Ale trudno powiedzieć, kto komunikował a kto nie. Dlaczego? Ks. Bosco zabronił iść do Komunii całymi ławkami, zakazał nawet używania w swoich domach terminu "wspólna Komunia św."?. Pobożność - tak, ale tylko pobożność nieskrępowana. Komunia częsta, nawet codzienna - tak, ale zupełna wolność Komunii, nawet w wielkie święta.

Wychodzicie z kaplicy i na podwórzu, podczas rekreacji, napotykacie tego samego ducha zdrowej swobody. Wszyscy biorą udział w grze, zasady obowiązują wszystkich, na tym polega dyscyplina. I większość wychowawców, świeckich czy duchownych, podporządkowuje się z przyjemnością tym zasadom. Ale jaka rozmaitość w grach! Ile szczerej swobody w ruchach, w bieganinie uczniów. (...)

Ale rekreacja się skończyła. Uczniowie ustawili się w dwa rzędy w zupełnym milczeniu, aby wejść do klas. Wchodzimy za nimi do pomieszczeń szkolnych. Klasa w domach ks. Bosco przedstawia ciekawy widok. Nie ma w niej nic uroczystego, sztywnego. Panuje poufałość w dobrym znaczeniu tego słowa pomiędzy uczniem a nauczycielem, poufałość nie nadwerężająca szacunku, należnego nauczycielom. I tu, jak w innych szkołach, wymaga się nienagannego odrabiania lekcji, zadania wykańczane są z drobiazgową dokładnością, wymagania co do poprawności są równie wygórowane, jak w najlepszych szkołach. Ale, jak powiedziałby książę d"Aurec, sposób sposobowi
nierówny, zaś sposób postępowania w domach salezjańskich jest całkowicie ojcowski. Samorzutności dziecka pozostawia się całą swobodę. Surowe spojrzenie nauczyciela nie zatrzymuje myśli na ustach dziecka, które tłumaczy ją swobodnie. Tutaj wiedzą, że uwaga dziecka to mały otwór, w który nie można gwałtem wpychać pojęć, nawet najbardziej elementarnych. Nauczyciel swoją postawą nigdy nie onieśmiela, nie paraliżuje, nie krępuje wypowiedzi. Przeciwnie, zdaje się przywoływać, prosić, wzbudzać pytania, zarzuty, żądzę światła. Lekcje salezjańskie to raczej pogadanki, na których panuje największa wolność. Dzieci uczą się tu, bawiąc. (...)

Pedagogii tej chodzi w zasadzie o poznanie tego, co ukrywa się w sercach dzieci, a więc świata pragnień, żądz, dążeń, które nimi poruszają, by wnieść tam światło, ład i prawo chrześcijańskie. Ale czy można zdobyć taką wiedzę, jeżeli dyscyplina jest surowa, bezlitosna, miażdżąca i wzbudzająca strach w duszach, każąca im zamknąć się w sobie, postępować obłudnie, zabijając w nich dziecięcą prostotę? Należy zachować dyscyplinę w takim stopniu, jaki jest potrzebny, aby zakład wychowawczy funkcjonował porządnie. Poza tym trzeba pozwolić dzieciom szamotać się, ruszać, odprężać nerwy, wylewać nadmiar energii w grach, spacerach i rozrywkach. Trzeba im pozwolić ujawniać się swobodnie, wypowiadać głębię serca bez obawy szyderstwa czy kary. Trzeba je umieścić w atmosferze zdrowej swobody, gdzie mogłyby myśleć głośno, jak przy ognisku rodzinnym. "Dajcie dzieciom swobodę - mawiał święty - by mogły skakać, biegać, hałasować. "Róbcie wszystko, co wam przyjdzie do głowy - mawiał św. Filip Neri, wielki przyjaciel młodzieży - bylebyście uniknęli grzechu"?. (...)

Pedagogia salezjańska jest w zasadzie kulturą inicjatywy, uwzględnia ona charakter każdego ucznia i jego dążenia indywidualne. "Najważniejszym zadaniem każdego wychowawcy - pisał pewien teoretyk współczesny - jest podpatrzeć, jakie w uczniu objawiają się skłonności. Wtedy trzeba podsunąć mu karmę odpowiednią, pozwalając danej jednostce zdobyć ją i przyswoić sobie. Święta, przedstawienia, ceremonie, dekorowanie sal, czytelnictwo, gry i wszelkie formy radości, jeżeli tylko uczniowie sami dają pomysł i sami są wykonawcami, sprzyjają polotowi wyobraźni i regulują ją, pobudzając ją zwolna do dzieł skończonych"?.
Słowa te napisano w roku 1910. A już w 1875 ks. Bosco urzeczywistnił te wskazania w swoich zakładach.

Tak samo, gdy mówi się zawile i uczenie, że "trzeba przede wszystkim, by młodzież dojrzewająca przeszła z systemu heteronomii do systemu autonomii"?, oznacza to właśnie to, co zawsze istniało w pedagogii salezjańskiej. Ks. Bosco dbał o to, aby wszelki rozkaz był usprawiedliwiony, aby rozum dziecka przekonać o konieczności porządku, milczenia, przepisów, by się im poddało dobrowolnie. Posłuszeństwo nie ma być wymuszone, lecz swobodne, ma być hołdem rozumu dla porządku rzeczy, który się pojęło i pokochało. W dawnej dyscyplinie istniały tylko dwie postawy: bunt albo poddanie się ze strachu; gniew albo drżenie trwogi. Nowa dyscyplina, jego dyscyplina, chce, aby ci, którym się ją zaleca, ukochali ją i przyjęli ochotnym sercem. (...)

Tu nawet kara, o ile nie wystarcza sama tylko skrucha i ma ona być koniecznie nałożona, jest przyjęta przez winnego, uznana przez jego rozum, jego poczucie sprawiedliwości. Szacowana jest wina i udział wolnej woli. (...)

Nawet nadzór jest połączony z pracą nad wpajaniem dziecku prawdziwej swobody. W szkołach tych nie ustaje on ani na chwilę. Od rana do wieczora i od wieczora do rana oko wprawne, ale życzliwe nie odwraca się od dzieci. Dziecko będzie przechodziło z miejsca na miejsce, od zajęcia do zajęcia, ale zawsze będzie miało obok siebie, w osobie salezjanina, starszego brata, którego jedyną troską będzie bronić je, uprzedzać, zachęcać, podnosić. Nadzór pilny, ale nie ciążący, nie drażniący ani wymagający czy drobiazgowy: "Rób to, nie rób tego, nic nie ruszaj, milcz, będziesz mówił, kiedy cię zapytają, trzymaj się prosto..."?. Przeciwnie, zostawia się dziecku swobodę, pozwala się działać samodzielnie, wrzuca się szczeniaka do wody, jak mówił ks. Bosco, aby nauczył się pływać. Jeżeli straci grunt pod nogami, pozwala mu się wybrnąć samemu, byleby nie szedł na dno. Stoi się na brzegu, obserwując wysiłek; dziecko wie o tym dobrze. Jeżeli zanurzy się zbyt głęboko, nie będzie potrzebowało nawet wołać o pomoc, silne ramię zaraz wyniesie je na brzeg. Można zilustrować to innym przykładem: nadzorujący nie jest bezlitosnym opiekunem, obcinającym roślinę, każącym jej rosnąć w pewnym kierunku, ale ogrodnikiem, dbającym o dostarczenie roślinie powietrza i światła, o ulepszenie gruntu, jeżeli brak w nim składników odżywczych albo składniki te są szkodliwe czy też trudne do zasymilowania.
Łatwo dostrzec skutki tego wychowania, wymieńmy je w paru słowach. Odsłania ono nauczycielowi charakter dziecka i pozwala regulować go z cała ostrożnością oraz wyzwolić z niego utajone siły. Dzieci łatwo można podzielić na żywiołowe i nieśmiałe. Przy starej dyscyplinie z jednych nieraz wyrastali buntownicy, a z drugich słabeusze. Nowe wychowanie zapobiega tej podwójnej przegranej, kanalizując nadmiar żywotności jednych, a rozbudzając ukrytą energię drugich. Dzięki niemu domy salezjańskie wypuszczają w świat ludzi zaradnych. Można było tym ludziom nieraz stawiać różne zarzuty, ale nie sposób zarzucić im braku inicjatywy, polotu, zapału, wynalazczości i śmiałości. Wreszcie metoda wychowawcza, działająca z chwilą, kiedy roślina wyjdzie z inspektów, pracuje dla życia, nie zaś dla chwili bieżącej. Mogą się rozpętać złe wiatry, burze, niepogody - starczy jej sił, aby oprzeć się próbom.

Największą pochwałą dla zasad salezjańskich jest to, że dziwnie przypominają mądre działanie łaski Bożej w duszach. Jak łaska, pedagogia ta jest czujna, jak ona, usadawia się w samym sercu i nie opuszcza go nigdy, jak ona, szanuje wolność człowieka, dziecka, lecz również jako ona używa wszelkich środków, by ją naprostować i ująć w karby, jak ona, karze grzech tylko konsekwencjami grzechu, jak ona, wymaga dobrowolnej zgody sumienia, jak ona wreszcie, wydaje się chwilami niewystarczająca, pokonana, ale ostatecznie ma ostatnie słowo i prowadzi serca do swych celów.

Za: Augustyn Auffray, Pedagogia świętego, Warszawa 1932, wybrał i opracował Tomasz Maszczyk. Tekst ukazał się w dodatku "Rodzina Katolicka"? nr 40 (wraz z Zawsze wierni nr 88)



Wyszukiwarka