W ramach projektu, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr


W ramach projektu, Agenda Bezdomności - Standard Aktywnego Powrotu na Rynek Pracy, pod koniec października w Trójmieście rozpoczęli pracę streetworkerzy. Dla wielu osób nazwa ta brzmi obco, dlatego też warto przyjrzeć się temu zawodowi, którego specyfika jest jeszcze w Polsce mało znana. Streetwork w dosłownym tłumaczeniu to praca na ulicy, praca uliczna. Jest to specyficzny sposób, metoda mająca na celu dotarcie do konkretnej grupy odbiorców poprzez bezpośrednie spotkanie w miejscach najczęściej przez nich odwiedzanych. Streetwork jest formą pracy socjalnej polegającą na pracy z podopiecznymi w ich środowisku. W Polsce metodą streetworkingu zajmuje się niewiele organizacji, ale już dostrzeżono ogromne korzyści wynikające ze specyfiki tej metody.

W naszym kraju streetworkerzy pracują w środowiskach narkomanów, prostytutek, osób bezdomnych, a także na ulicach z dziećmi. Metoda ta jest innowacyjna, ponieważ w porównaniu z innymi charakteryzuje się ideą bezpośredniego docierania do grup docelowych, streetworkerzy nawiązują kontakt z podopiecznymi w ich własnym środowisku. Pracują zatem często na ulicach, dworcach kolejowych, w parkach, na terenach ogródków działkowych, wszędzie tam gdzie mogą przebywać osoby potrzebujące pomocy. To, w jakiej formie i w jaki sposób streetworker będzie pomagał, zależy od specyfiki grupy odbiorców, ich środowiska i potrzeb. Często bywa tak, że ludzie nie chcą, bądź nie umieją korzystać z pomocy instytucjonalnej. Najczęściej żywią różnorakie obawy, nie mają zaufania, boją się. Dlatego też streetworker powinien dostosować swoją pomoc do danej grupy docelowej- jej zwyczajów, sposobu życia.

Praca streetworkera wiąże się z wieloma wyzwaniami. Aby efektywnie pracować w danym środowisku pracownik uliczny powinien posiadać określone cechy osobiste. Przede wszystkim powinien umieć nawiązywać kontakt z podopiecznymi, co wiąże się z postawą pełną zrozumienia i akceptacji sytuacji, w której znajduje się osoba potrzebująca pomocy. Streetworker musi więc być otwarty, cierpliwy i budzący zaufanie. Musi wystrzegać się zatem oceniania sytuacji podopiecznych, powinna pomagać, uczyć, ale nie moralizować. Jak widać, zawód ten naprawdę wymaga określonych umiejętności Jednym z najważniejszych zadań streetworkera jest zbudowanie. więzi z podopiecznym, więzi opartej na ciągłej chęci kontaktu. Osoba, której się pomaga, musi czuć wsparcie i akceptację jej decyzji życiowych przez “pracownika ulicy”. Jeśli zadaniem streetworkera jest praca z określoną grupą, powinien on również wzmacniać jej integrację. Grupa nie może traktować go jak intruza, dlatego we wchodzeniu w ustalone już struktury i hierarchie panujące w danym środowisku ważne jest odpowiednie wyczucie. Streetworkerzy działają zazwyczaj z określonym programem pomocowym skierowanym do danej grupy. W takim wypadku ich praca przybiera formę konkretnych, zorganizowanych działań. Tego typu akcje w Polsce prowadzone są między innymi w związku z pracą z osobami świadczącymi usługi seksualne, z uzależnionymi od narkotyków, w działaniach z zakresu prewencji chorób przenoszonych drogą płciową - HIV, AIDS.

W przypadku Agendy Bezdomności streetworkerzy współpracują z systemem pomocy społecznej w Trójmieście. Wszelka aktywność “pracowników terenowych” jest ukierunkowana na budowanie kontaktu, uświadamianie możliwości i tworzenie inicjatyw w zakresie pomocy. Aby wszystkie te działania mogły odnosić zamierzony skutek, niezbędne jest wewnętrzne przekonanie streetworkera o słuszności jego własnych działań. Często praca tego typu wymaga wielokrotnie powtarzanych działań i gestów, które dopiero po bardzo długim czasie przynoszą pierwsze oznaki chęci współpracy ze strony osób potrzebujących. Ale to właśnie dzięki tej wytrwałości i cierpliwości praca ta może przynieść poczucie spełnienia. Wyłącznie osobowościowe predyspozycje nie wystarczą jednak, aby osiągać sukcesy i dobrze funkcjonować w marginalizowanych społecznie środowiskach. Praca streetworkera, aby przynosiła efekty, musi być poparta rozległą wiedzą, m. in. z zakresu pedagogiki, psychologii, socjologii, pomocy socjalnej, edukacji zdrowotnej, a nawet prawa. Pracownik ulicy, przebywając w środowiskach narażonych na patologie musi być odważny i silny emocjonalnie. Osobom charyzmatycznym łatwiej jest stać się w jakiś sposób atrakcyjnym dla ludzi, wśród których pracują. A nie są to środowiska łatwe - pełno w nich osób zagubionych, w kryzysie, pogrążonych w nałogach oraz ofiar zwykłych losowych przypadków.

Pierwsze kroki streetworkera na danym terenie to błądzenie po omacku. Pracownik ulicy najczęściej zaczyna od przyjrzenia się osobom potrzebującym oraz obserwacji terenu, na którym ma pracować. W tych początkowych momentach, kiedy nawiązanie pierwszego kontaktu jest najtrudniejsze, streetworker musi wykazać się ogromnym wyczuciem i cierpliwością. Musi umieć, nie naruszając wyznaczonych granic, przeniknąć do wnętrza danego środowiska. Po jakimś czasie pracownik zaczyna być rozpoznawalny i wówczas, jeśli sam zostanie zaakceptowany a jego intencje dobrze odczytane, ma szansę na nawiązanie współpracy z danym środowiskiem. Ważne jest, by oferować takim ludziom konkretną pomoc i wsparcie, aby towarzyszyć im i wskazywać na możliwe rozwiązania.

Najważniejszym zadaniem streetworkera, bez względu na to w jakim środowisku pracuje, są działania prowadzące do zmiany dotychczasowego trybu życia podopiecznego. Jest to wyzwanie wymagające ze strony pracownika ulicy ogromnej cierpliwości i wyrozumiałości, a także znajomości konkretnych rozwiązań w zakresie danego problemu. Pomoc tego typu jest celem długofalowym, wymagającym ogromnego zaangażowania, siły i otwartości. Trójmiejscy streetworkerzy dopiero zaczęli swoją pracę. Przed nimi mnóstwo wyzwań i trudności. Praca w środowisku osób bezdomnych jest z pewnością specyficzna. Kontakt prowadzący do aktywizacji społecznej i zawodowej oraz pomoc w zakresie warunków bytowych to tylko niektóre z głównych zadań trójmiejskich pracowników ulicy. Miejmy nadzieję, że ta innowacyjna metoda pracy socjalnej pomoże im dotrzeć do wielu osób, które mogą bardzo potrzebować pomocy.

Dominika Pogorzelska

Ośrodek Pedagogiki Ulicy

0x01 graphic

 Od 1999 roku w ramach Zespołu Ognisk Wychowawczych działają pedagodzy uliczni realizujący pedagogikę społeczną bezpośrednio w środowisku. Z roku na rok działania te przyjmowały charakter coraz bardziej zorganizowanych. 


 W 2002 roku Fundacja dla Polski wraz z francuskimi pedagogami z organizacji
GPAS France przeprowadzili specjalistyczne szkolenie 8 pracowników Ognisk. Doświadczenia, jakie nam przekazali udało się zaszczepić na grunt polski, wykorzystując naszą wiedzę, nawiązując do historycznych działań Janusza Korczaka czy Kazimierza Lisieckiego „Dziadka”.  

Działania w środowisku, poza murami instytucji wydają się dziś potrzebą nagłą, gdyż rośnie liczba dzieci zaniedbanych, które nie są objęte opieką żadnej instytucji lub organizacji. Swój wolny czas spędzają na podwórkach, ponurych blokowiskach, klatkach. Często nudzą się a z nudów przychodzą im do głowy nie zawsze konstruktywne pomysły.  

Idea pracy pedagogów na podwórkach i ulicach
zakłada bezpośredni kontakt z młodzieżą w lokalnym środowisku, proponowanie im zajęć - jako konstruktywnej formy spędzania czasu wolnego oraz realizacji społecznych projektów dziecięcych - jako forma aktywności i rozwoju zainteresowań dzieci. Celem tych działań jest reintegracja społeczna oraz włączenie dzieci i młodzieży pozostających na ulicy do systemu instytucji wsparcia i opieki. Pedagodzy organizując zajęcia starają się wyprowadzać dzieci z dzielnicy, w której spędzają dużo czasu, do nowych, ciekawych miejsc związanych ze sportem, kulturą, aktywnym wypoczynkiem. Wspólnie odwiedzają kina, teatry, galerie, muzea, baseny, ścianki wspinaczkowe, kręgielnie. Mogą również zwiedzić lotnisko, rozgłośnię radiową, fabrykę samochodów, linię produkcyjną znanej firmy kosmetycznej, porozmawiać o pracy operatora filmowego lub policjanta.  

Przez pięć lat taka grupa funkcjonowała na warszawskim Muranowie, obejmując swoją opieką blisko 15 dzieci. Prowadziło ją dwóch pedagogów ulicznych: Ewa Hunkiewicz oraz Tomek Szczepański.  


Efekty grupy oraz zrealizowany projekt fotograficzny można zobaczyć tu:

Od września 2007 działania pedagogów ulicznych wpisane są w
Ośrodek Pedagogiki Ulicy Zespołu Ognisk Wychowawczych i odbywają się na kilku poziomach. Na warszawskiej Pradze Północ, na ul. Brzeskiej dwóch pedagogów prowadzi spotkania dla grupy 12 dzieci. dodatkowym wsparciem jest projekt wspólny projekt ZOW oraz Stowarzyszenia GPAS pod nazwą Szkoła Ruchoma, która codziennie pojawia się na praskich podwórkach, również na Brzeskiej. 

 W okresie wakacyjnym 2007 r. prowadzone były dyżury pedagogów ulicznych -
streetworkerów na Dworcu Centralnym. Ich zadaniem była pomoc i zapewnienie bezpieczeństwa dzieciom i młodzieży, którzy się tam znaleźli bez opieki dorosłych. Pedagodzy oprócz rozmów, przekazywali ulotki informacyjne, podejmowali interwencje w sprawach młodych ludzi. Dyżury. Wynikiem tych działań było m. in. stworzenie grupy dzieci z ulicy Brzeskiej na Pradze Północ.   

Każdy może pomóc pedagogom zagospodarować czas wolny dzieci. Jeśli masz ciekawy pomysł, podziel się nim i napisz do nas. (
0x01 graphic
zow@zow.pl 

Pedagogów realizujących program pracy ulicznej można spotkać
w każdy poniedziałek w godz.: 10-12 w Centrum Pracy Środowiskowej Bastion.

0x01 graphic

MOBILE SCHOOL - SZKOŁA RUCHOMA
NOWA METODA „STREET WORKINGU” W POLSCE



HISTORIA Projekt Szkoły Ruchomej pochodzi z Belgii. Funkcjonuje już z powodzeniem w krajach Ameryki Południowej, Azji, Afryce, Rumunii... W Polsce pojawił się w maju 2006 roku. Szkoła Ruchoma działa pod opieką Zespołu Ognisk Wychowawczych przy współpracy ze Stowarzyszeniem Grupa Pedagogiki i Animacji Społecznej (GPAS - http://www.gpas.org.pl/menu.swf) .Zajęcia odbywają się na kilku praskich podwórkach w godzinach od 16-18 od poniedziałku do soboty, w okresie od kwietnia do października.



MOBILE SCHOOL - Co to jest?
Mobile School- Szkoła Ruchoma, to narzędzie edukacyjne, które powstało z rzeczywistości ulicy. Zostało technicznie i pedagogicznie zaadaptowane do otoczenia ulicznego, a jego podstawowym celem jest wzmacnianie poczucia własnej wartości i usprawnianie pracy z dziećmi spędzającymi większość czasu na ulicy. Szkoła Ruchoma to skrzynia na czterech kółkach o wymiarach metr na półtora. Rozstawia się ją na ulicy, tam gdzie przebywają dzieci. Po wysunięciu skrzydeł bocznych osiąga 6 metrów długości. Wszystkie ścianki zrobione są z tablic, po których można pisać szkolną kredą. Do każdej ścianki przyczepiane są tablice z zadaniami, rozwijającymi umiejętności dzieci w zakresie pisania i czytania, matematyki, logicznego myślenia, praw dziecka i prewencji HIV/AIDS. Zadania dostosowane są do dzieci
w różnym wieku. Co więcej, Szkoła Ruchoma ma szerokie zastosowanie w ramach terapii kreatywnej wpływającej na rozwój emocjonalny dziecka. Zadań edukacyjnych jest ponad 200.Forma zadań ma charakter zabawy i ważną ich cechą jest możliwość samodzielnego sprawdzania prawidłowych rozwiązań przez dzieci.

MOBLE SCHOOL - Dla kogo?
- praca z dziećmi przebywającymi na ulicy w dużych miastach ;
- praca z dziećmi, które pracują na ulicy;
- praca z dziećmi imigrantów i uchodźców;


UMIEJĘTNOŚCI JĘZYKOWE
Tablice z zadaniami należącymi do tej grupy dotyczą takich zagadnień jak: koordynacja oko-ręka, alfabet i słowotwórstwo. W prosty i ciekawy sposób dzieci utrwalają swoją wiedzę zdobytą w szkole, rozwijają zdolności manualne i mają okazję do pochwalenia się swoimi umiejętnościami pisania i czytania.


MATEMATYKA
Zadania z tej dziedziny dotyczą prostych działań matematycznych takich jak: dodawanie, odejmowanie, dzielenie, mnożenie, szeregowanie elementów w zbiorach. Podobnie jak tablice językowe również
i matematyczne pogrupowane są wg trudności i oznaczone kolorami tak by dzieci samodzielnie mogły wybrać stopień trudności, który im odpowiada.

EDUKACJA ZDROWOTNA
Tablice poruszają takie tematy jak: higiena osobista, szczepienia, konsekwencje zażywania narkotyków, prewencja AIDS/HIV, edukacja sexualna. Panele edukacyjne jw. Obrazowy sposób pretekst do rozmowy
z dziećmi na poszczególne tematy i stanowią punkt wyjścia do terapii kreatywnej.

TERAPIA KREATYWNA
Jej celem jest poznanie bliżej dzieci i stworzenie warunków do wyrażenia swoich emocji, doświadczeń, marzeń itd. Za pomocą kolorowych tablic, które przedstawiają różne miejsca na ziemi, grupy ludzi i sytuacje życia codziennego edukator prowokuje rozmowę na dany temat lub też pozwala dziecku opowiedzieć o tym, co je najbardziej porusza.Inną formą terapii kreatywnej jest opowiadanie historii, tworzenie krótkich przedstawień, odgrywanie ról, malowanie twarzy, pokazywanie min przed lustrem itd. Wszystkie wymienione powyżej aktywności służą przede wszystkim nawiązaniu kontaktu z dziećmi, zaproponowanie im ciekawej formy spędzenia czasu wolnego oraz aktywizowanie lokalnej społeczności. Do zajęć przyłączają się także dorośli, którzy w ten sposób zbliżają się do swoich dzieci i mają poczucie współtworzenia dobrego klimatu
w swoim najbliższym otoczeniu.W czasie trwania 2 godzinnych zajęć przy szkole ruchomej ulica staje się miejscem ciekawym kolorowym i bezpiecznym. Wszystkich zainteresowanych projektem prosimy o kontakt
z koordynatorami:

Wyznania nastoletnich prostytutek

Małgorzata Szamocka


Monika, Marek i Anka mieli takie samo prawo do szczęśliwego dzieciństwa jak ich rówieśnicy. Zostało im odebrane. Przez dorosłych. Tych samych, którzy o prostytucji wśród dzieci mówią ściszonym głosem, a najchętniej wcale. To przecież margines społecznego życia...

Twarzy pierwszego klienta Monika nie pamięta. Ale pamięta jego ręce na swoim ciele - spocone i lepkie. Pamięta jego kwaśny oddech i coś twardego, co wpychało się między jej uda. Miała wtedy 14 lat. Uciekła z domu, z pięknej willi położonej w podwarszawskiej miejscowości. Trafiła na Dworzec Centralny w Warszawie. Była zagubiona i przerażona. Zmęczona i głodna. Rozpaczliwie potrzebowała życzliwości, zainteresowania. Łagodności, której nigdy nie doświadczyła od własnego ojca.

Koniec świata

- Każde przekręcenie klucza w zamku w domu rodziców wywoływało we mnie dygot. Pewnie to on, tata! Jego zimne, szare oczy świdrowały mnie na wylot. Zaciśnięte usta czekały na "dzień dobry". A potem szukał dziury w całym, żeby móc mnie upokorzyć albo uderzyć. Pierwszy raz dostałam, kiedy miałam kilka lat i wystrojona w sukienkę z falbankami taplałam się w kałuży. Okładał mnie pięścią po głowie. To był mój pierwszy koniec świata - wspomina, chowając ręce w rękawach bluzy.Tego fatalnego wieczoru wybiegła z domu, bo wydawało jej się, że nie przeżyje powrotu ojca z wywiadówki. Zamiast piątki, którą powinna dostać z polskiego, miała tróję. - Wiedziałam, co mnie czeka... Moje życie było krótko podstrzyżone. Jak moje włosy... Stawiał mnie przed sobą, machał zeszytem i syczał: "Co to jest?". Za jakąkolwiek odpowiedź było chlast w twarz. W głowie świst. W oczach czarno. Kiszki splecione w węzeł - opowiada, nie patrząc mi w oczy.

Monika jest ładną blondynką. Burza włosów sięga jej do ramion. Nosi przeciwsłoneczne okulary, zza których wyglądają niebieskie oczy. Ubrana w dżinsy i bluzę niczym się nie wyróżnia spośród nastolatek. Chodzi do drugiej klasy liceum. Urwała się właśnie z fizyki. Uśmiecha się prawie niewinnie. Jej ojciec, właściciel firmy. Autorytet w pracy i u sąsiadów. Wyprasowany kołnierzyk, zadbane ręce, nawet "cholera" mu się z ust nie wyrywa. Kiedy Monika po ucieczce z domu znalazła się w hali kasowej dworca, nie wiedziała co dalej ma robić... Bez pieniędzy - gdzie miała się podziać? Usiadła na ławce i rozryczała się. Jak małe dziecko. Nagle zjawił się miły, zadbany pan i powiedział, że mu jej szkoda, bo widzi, że płacze. Przytulił. Był szczerze zainteresowany tym, co mu opowiadała. Potem zaproponował, że jej pomoże, bo dziewczyna nie może bez opieki wałęsać się po dworcu. Zaufała mu. Wylądowali na jakiejś imprezie. - Upiłam się. Do dziś nie wiem, jak znalazłam się w łóżku z facetem. To był mój pierwszy raz. Bolesny i okropny. Uciekłam do łazienki. Jak wyszłam, na poduszce leżały pieniądze. Sześć stuzłotowych banknotów. Dopiero wtedy zrozumiałam, co jest grane... Jestem dziwką. Umierałam ze wstydu, chciałam zmniejszyć się do wielkości ziarnka piasku. Zniknąć - Monika zagryza wargi.

Anioły ze "Stacji"

Nagle pojawił się "opiekun" z dworca. Już nie był sympatyczny. Zabrał pieniądze, przeliczył. Monice rzucił 200 złotych. - Powiedział, że bardzo się wszystkim spodobałam. Pokazał mi zdjęcia, które zrobili mi w nocy. Były okropne. Jak z taniego pornosa. Tak bardzo chciałam się z tego wycofać, ale on powiedział, że w takim razie wyśle je rodzicom - wyznaje.

Gdyby cztery lata temu zamiast dobrego "wujka" Monika spotkała streetworkerów - pedagogów ulicy - pewnie nie byłaby dziś jedną z prostytuujących się dziewczyn. Pochodzących z zadbanych, porządnych domów. Ale z domów zimnych, bez rozmów przy stole, bez miłości. - Te dzieci mają dobre warunki, ale są opuszczone emocjonalnie. Często nie są w stanie sprostać stawianym im przez rodziców wygórowanym wymaganiom. Szukają akceptacji, ciepła - przekonuje Joanna Winiarska, koordynator programu "Stacja". Postanowiła zająć się dziećmi z dworców, gdy współpracując ze stowarzyszeniem Tada powołanym do zapobiegania chorobom przenoszonym drogą płciową, zauważyła, że wielu jej podopiecznych rozpoczynało prostytuowanie się na Centralnym w Warszawie. Wraz z grupą kolegów streetworkerów opracowali program "Stacja". Jego celem było utworzenie w pobliżu warszawskiego dworca czynnego przez całą dobę hostelu dla dzieci i młodzieży zagrożonej prostytucją lub prostytuującej się. Miejsca, w którym można odseparować dziecko od dworca, od ulicy, ogrzać je psychicznie, przygotować do powrotu do rodziny i szkoły. Żeby zdążyć przed sponsorem, miłym panem, który podejdzie i powie, że szkoda mu dzieciaka, że da kąpiel, czystą pościel i jedzenie. Za darmo. A potem okaże się, że ceną są seksualne usługi.

Przez dwa lata szukali odpowiedniego lokalu. Udało się. Od roku są na Wspólnej 65/19. Mogą tam przenocować sześcioro, a kiedy jest taka potrzeba, nawet więcej dzieciaków. Nieletni bez zgody prawnych opiekunów mogą przebywać tu tylko 48 godzin. Do dwóch tygodni - za wiedzą rodziny. - Zawsze namawiamy do nawiązania kontaktów z domem. Negocjujemy. Czasem jesteśmy ogniwem łączącym dzieci ulicy z innymi instytucjami pomocowymi i z kuratorami. Załatwiamy pomoc prawnika, lekarza, ośrodki opiekuńcze, detoks i kurację odwykową. Uczymy, jak pisać CV, podanie o pracę - informuje JoannaWiniarska. Znaleźli sponsorów i dostali trochę pieniędzy z funduszy pomocowych Unii Europejskiej, ale koszty wynajmu od miasta (tyle samo płacą knajpy) i utrzymania lokalu są duże - 2,5 tys. zł miesięcznie.

Streetworker Wojciech Ronatowicz przez osiem godzin w garniturze i pod krawatem pracuje w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. Cztery razy w tygodniu po południu przebiera się w dżinsy, kurtkę, adidasy. Żeby nie wyróżniać się z tłumu. A potem wraz z koleżanką (zawsze chodzą w parze chłopak i dziewczyna, bo czasem potrzebne jest kobiece ciepło, a czasem męska stanowczość) wyruszają w teren. - Wyglądamy na niewiele starszych od podopiecznych, mówimy podobnym językiem. Nie moralizujemy, nie straszymy. Nie zmuszamy do niczego.

ez znieczulenia

Do dworcowych dzieci niełatwo dotrzeć. Uciekają, chowają się. Ale streetworkerzy rozpoznają je bez problemu. - Wszystkie dzieci pozbawione opieki mogą zacząć się sprzedawać - mówi Ronatowicz. Trzeba umieć z nimi rozmawiać. Nie zawstydzać. Bo wstydzą się nawet ci już bardzo doświadczeni. Skrywają wstyd głęboko, nie nazywają. Im bardziej coś nienazwane, tym głębszy uraz - twierdzą terapeuci.

Marek ma włosy tlenione na jasny blond, piwne oczy i delikatną twarz. Ubrany jest w czarne skórzane spodnie i podkoszulek. Nie wie, czy jest gejem. - Jak widzę na ulicy odstawionego faceta, to zawsze myślę: "Dlaczego ja mam wyglądać inaczej?" Marek kokieteryjnie śmieje się. Robi wrażenie. Gdy siedzi ze mną przy kawiarnianym stoliku, rzuca powłóczyste spojrzenia i dziewczęco się uśmiecha. Rodzice Marka nie żyją, zginęli w wypadku, gdy miał pięć lat. Prawie ich nie pamięta. - Tęsknię za nimi. Kiedy są urodziny, imieniny, Boże Narodzenie. Wtedy dociera do mnie, że jestem sam - patrzy na mnie smutnym wzrokiem. Wychowywała go babcia, ale i ona umarła, kiedy miał zaledwie 12 lat. Wtedy zajął się nim wujek, brat ojca. Alkoholik. Libacjom nie było końca. - Podczas jednej z nich kolega wujka pokazał mi film na wideo. Na ekranie pojawili się faceci i chłopcy. Robili... Nawet nie zauważyłem, kiedy ten facet zaczął się przy mnie onanizować. Potem dobierał się do mnie wujek. To było wstrętne. Następnego dnia uciekłem z domu... - wspomina Marek.

Uciekł niedaleko, na dworzec. Trafił do ośrodka wychowawczego. Potem ciągle uciekał. Kiedyś jakiś facet krzyknął za nim z samochodu: "Hej, jaki jesteś śliczny!" - i zapytał, ile bierze za seks. Chłopak puścił mu wiązkę podwórkowej łaciny. Facet zbladł i odjechał. Ale dziś Marek utrzymuje się z - jak sam określa - najstarszego zawodu świata. Dlaczego? - Bo lubię adrenalinę, lubię eksperymentować. Jeszcze niedawno nie przyszłoby mi do głowy zarabianie w ten sposób - uśmiecha się.

Streetworkerzy regularnie widują Marka na "ulicy". - Na dworcu nigdy się nie pojawiam. To teren dla "wędkarzy". Przeszkoliła mnie starsza koleżanka w zawodzie. Najpierw walę cenę wygórowaną. Za seks płaci się 100 zł, ja negocjuję 140. Potem się targuję - relacjonuje beznamiętnym głosem. Pracuje średnio dzień, dwa w tygodniu. Miesięcznie potrafi zarobić 10 tysięcy, połowę oddaje "ochronie". Dziennie miewa cztery, pięć propozycji. O klientach mówi różnie. Jedni są walnięci, inni wymagający, a jeszcze inni śmierdzą. Zdarzają się artyści, politycy, biznesmeni, prezesi banków, nawet policjanci. - Chcę z tym skończyć. Wiem, że ludzie ze "Stacji" są w porządku. Ale jak to pogodzić z tym, że uwielbiam modne ciuchy i dobre jedzenie? Teraz mieszkam z chłopakiem i ustaliliśmy, że dosyć już tego narażania się na HIV. Jeszcze tylko odłożymy jakąś sumkę, a wtedy zapiszę się do płatnej wieczorowej szkoły... - marzy. Jednak na razie Marek miał inne plany. Latem chciał wyjechać do Francji - w celach zarobkowych. - Tam za seks płacą w euro, a to się lepiej opłaca - śmieje się. Dostrzegam braki w jego uzębieniu. Okazuje się, że to pamiątka po jednym z agresywnych klientów. Dotkliwie pobił chłopaka, potem wyrzucił z jadącego samochodu na jezdnię. Uszczerbek w urodzie kosztował Marka spadek do drugiej ligi. - Koniecznie muszę zarobić na koronkę - wyznaje zawstydzony.

Odbić się od dna

Praca w seksbiznesie bywa niebezpieczna, ale kusi możliwością szybkiego zarobku. Moda na seks i na konsumpcję sprawia, że prostytucja nie zawsze jest negatywnie postrzegana wśród nastolatków. - Z tego procederu bez pomocy kogoś z zewnątrz nie wychodzi się w życie uważane za moralne i normalne - mówi Joanna Winiarska. Aby młody człowiek sięgnął po taką pomoc, zwykle musi zdarzyć się coś wyjątkowego. Czasem jest to upadek na samo dno, przedawkowanie narkotyków. Tak było z Anką. Miała szczęście, że dzięki streetworkerom wylądowała w jednym z monarowskich ośrodków leczenia uzależnień.

Anka jest typowym dzieckiem ulicy. Musiała szybko dorosnąć. Nic ją nie dziwi, niczego dobrego się nie spodziewa. Nie wierzy w prezenty od losu. Dawniej kradła, ale została złapana i miała kuratora. Mama Ani - alkoholiczka - samotnie wychowuje trójkę młodszego rodzeństwa. Gdy pije, cały dom jest na głowie Anki. To ona kupuje dzieciakom ubrania, jedzenie, czasem płaci zaległe rachunki za mieszkanie i prąd. Matka nie pyta, skąd córka ma pieniądze. Do seksbiznesu namówiła Ankę starsza o dwa lata, 16-letnia Zośka. Jeździły pod Warszawę, w pobliże trasy przelotowej do Katowic. Najlepiej było w weekendy i czasem po szkole, jak była ładna pogoda. U koleżanki przebierały się w minispódniczki, buty na obcasie, robiły ostry makijaż. Postarzał je o kilka lat. Tak odmienione "opiekun" rozwoził na trasę, a po pracy do domów. Za jednego klienta dostawały 30-50 złotych, resztę zabierał "opiekun". - Na dobrym odcinku wyciągałam i 5 tys. miesięcznie. To jest tyle, ile zarabia sędzia sądu okręgowego - śmieje się. Dla Anki doświadczenia "z trasy" były pierwszymi kontaktami seksualnymi. - Mam wstręt i nie chcę tego wspominać - prawie krzyczy. Przeżyła inicjację w wieku 13 lat z dużo starszym od niej mężczyzną. A potem, żeby zapomnieć, zaczęła ćpać. Aż do momentu, kiedy już nie była atrakcyjna. Wychudzona, z podkrążonymi oczami, ciągle na głodzie, stawała się towarem z coraz niższej półki. Na szczęście zadziałał instynkt samozachowawczy i dotarła na "Stację". A potem na detoks i do ośrodka odwykowego. Czy wytrwa? Ma nadzieję. Co będzie robiła? Chciałaby zostać kelnerką i nadal pomagać matce. Martwi się o młodsze siostry. Boi się, żeby nie poszły w jej ślady, bo wejść do seksbiznesu jest łatwo, ale wydostać się z niego bardzo trudno.

Filharmonia jest super

W "Stacji" poza hostelem interwencyjnym działa też świetlica terapeutyczna, w której po południu spotykają się podopieczni. Ci, którzy niedawno byli w sytuacji kryzysowej i teraz starają się ułożyć sobie życie. W poniedziałki mają zajęcia z angielskiego, w piątki oglądają film, który jest pretekstem do dyskusji. Uczą się nazywania emocji, wyrażania własnego zdania bez krzyku i przemocy. Niedawno po raz pierwszy byli w filharmonii. Bardzo im się podobało. Próbują bawić się w teatr. Zaczyna im się coś chcieć, a to znak, że budzą się w nich wyższe uczucia. Tymczasem byt "Stacji" jest zagrożony. Zaczyna brakować pieniędzy na bieżące opłaty. Trudno jest też zdobyć przychylność okolicznych mieszkańców. - Nie twierdzę, że nasi podopieczni są aniołami, ale może warto byłoby dać im pewien kredyt zaufania. Przecież to nie są jacyś potworni przestępcy. Oni dopiero mogą się nimi stać. Dlatego dla naszego wspólnego dobra powinniśmy zadbać o nich. Często nie są zdemoralizowani tylko brakuje im ciepła, serca i wsparcia - przekonuje Winiarska.

Do decyzji o zmianie życia dojrzewa się nieraz latami (przypadek Anki). To niełatwe. Nie można zaczynać od prawienia kazań. Trzeba trafić na odpowiedni moment. Człowiek w kryzysie może pójść albo do góry, albo w dół. Zasadą działania pracowników "Stacji" jest po prostu być i swoją obecnością udowadniać tym młodym ludziom, że są dla nich ważni. Na początku uważa się za sukces, że pozwalają sobie towarzyszyć. Po jakimś czasie, kiedy pękną lody, może udać się im pomóc. - Nie zawsze schodzą z ulicy, czasami, gdy znajdzie się im inną pracę, miejsce w szkole, nadal dorabiają sobie prostytucją. W naszej pracy spotykamy się z mnóstwem porażek, ale za to każdy sukces nie ma ceny - mówi Joanna Winiarska.

Wokół Dworca Centralnego nadal grasują "wujkowie". Mają coraz większe szanse na pomyślne łowy. Prawie się nie ukrywają. Czują się bezkarni. Oskarżona niedawno o wykorzystywanie seksualne nastoletnich chłopców grupa dziewięciu mężczyzn otrzymała wyjątkowo łagodne kary. Rok, dwa lata więzienia. Zakaz pracy z dziećmi tylko na cztery lata. Większość skazanych już do sprawy odsiedziała swoje wyroki. A kto był winien? Dzieci, bo oferują dorosłym seksualne usługi. - To nieprawda! Nie byłoby prostytuujących się dzieci, gdyby nie zdemoralizowani dorośli. Są pełnoletni i dokładnie wiedzą, co robią - mówi Joanna Winiarska. - A dzieci tak naprawdę spragnione są miłości, choć nie zawsze sobie to pragnienie uświadamiają. Wydaje im się, że jeśli zdobędą już wszystkie kuszące ich dobra, zyskają szczęście. A to przecież tylko złudzenie.

Najważniejsze jest życzliwe wsparcie

Małgorzata Szulik - psycholog

Większość nastolatków, którzy pracują w seksbiznesie, pochodzi z rodzin, gdzie stosowana była przemoc fizyczna, psychiczna, seksualna. Ciągle odczuwali brak bezpieczeństwa i bliskości. Okazuje się, że nawet taka praca daje im złudzenie stabilizacji i przynależności do grupy. W przypadku osób o niskim poczuciu wartości, co jest niemal regułą u nieletnich prostytuujących się, takie zajęcie dowartościowuje. Podobają się, są wybierani spośród wielu i jeszcze zarabiają. Skończą z tym procederem tylko wtedy, gdy przekonają się, że straty są duże i w normalnym życiu można zyskać więcej. Jedyna szansa, żeby się z tego wyzwolili, to zapewnić im wsparcie życzliwej dorosłej osoby. Najlepiej kogoś z rodziny, komu naprawdę na nich choć trochę zależy. Ważna jest też pomoc psychologiczna, ale trudno jest tym osobom podjąć trud konfrontacji z własnymi przeżyciami. One próbują się od tego odciąć i nieraz przez całe życie dźwigają w sobie tę straszną tajemnicę.

Na prośbę bohaterów reportażu ich imiona zostały zmienione.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
I klasa liceum ogólnokształcącego, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr, Sesja
Edukacja Zdrowotna, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr
Przyk adowe konspekty , Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr, Sesja
sciaga metodyka, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr
pytania egzaminacyjne gr C odp, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr
Socjologia dr Prandecki tematy na prace, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr, Sesja
SesjaForum, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr, Sesja
DO PANI GOSI, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr, Sesja
GinRPR1a..part, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr
zaliczsocj2, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr, Sesja
pytania pedagogika, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr
egzamin metodyka, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr
nauczyciel referat, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr, I semestr
Elementy Prawa Karnego, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr, I semestr
Znajdź w literaturze naukowej przedmiotu definicje socjotera, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II
Numer, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr
Emocje, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr
Załącznik nr, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr, I semestr
Charakterne Imię, Studia - resocjalizacja - Tarnów, I,II,III semestr

więcej podobnych podstron