Tuwim-All, Szmonces ll


Szmonces jeszcze raz

Julian
Tuwim

Szmonces zapomniana (jakże niesłusznie) forma kabaretowa. Poniżej trzy dziełka napisane przez Juliana Tuwima:

MISTYKA FINANSÓW

Osoby: Goldberg i Rapaport

GOLDBERG:

Dzień dobry panu, panie Rapaport.

RAPAPORT:

Jak ja pana widzę u siebie, to już o "dzień dobry" nie może być mowy. (wyłącza gramofon)

GOLDBERG:

Kiedy ja pana rozumiem...

RAPAPORT:

Ale jak pan tu jest, to siadaj pan. Jak pan tu wszedł? Służąca nie powiedziała panu, że mnie nie ma w domu?

GOLDBERG:

Powiedziała, moja służąca też czasem mówi, że mnie nie ma, jak jestem.

RAPAPORT:

Patrz pan, jak ta służba nauczyła się kłamać?

GOLDBERG:

A jak byś pan nie był w domu, to ona by przecież też powiedziała, że pana nie ma, co za różnica?!

RAPAPORT:

Swoją drogą!...

GOLDBERG:

Panie Rapaport, pan mnie oddaje pieniądze czy nie?

RAPAPORT:

Wiele jestem panu winien?

GOLDBERG:

Osiemset.

RAPAPORT:

Ładna sumka.

GOLDBERG:

W razie pan oddaje to ładna, nawet bardzo ładna. W razie mnie nie oddaje nie jest taka ładna. Otóż ja się pana zapytowywuję jeden z ostatnich razów: czy pan mnie oddaje moje osiemset złotych?

RAPAPORT:

Naturalnie, że oddaję.

GOLDBERG:

Czy pan mi nie może odpowiedzieć po ludzku?

RAPAPORT:

Przecież mówię panu od pół roku, że nie mam pieniędzy.

GOLDBERG:

To co ja mam robić?

RAPAPORT:

Upominać się!

GOLDBERG:

Co mi to pomoże?

RAPAPORT:

Nic!

GOLDBERG:

Szanowny panie Rapaport. Przecież pan rozumie, że osiemset złotych to nie jest suma, której można nie oddać. Można nie oddać dziesięć złotych. Jak się jest bardzo wielki łobuz, to można nie oddać dwudziestu złotych, ale od stu złotych w górę każdy dług się robi honorowy. Pan to rozumie, przecież pan jest kupiec.

RAPAPORT:

Panie Goldberg szanowny, ja mam inny pogląd na tę sprawę. Dla mnie osiemset złotych to jest właśnie suma, której nie można oddać. Oddać można dziesięć złotych. Jak się jest bardzo lekkomyślnym, to można oddać dwadzieścia złotych. Ale od stu złotych w górę to każdy dług staje się fikcyjny! Pan to wie! Przecież pan jest kupiec.

GOLDBERG:

Słodki panie Rapaport, więc ja się pana pytam, co ja mam robić?

RAPAPORT:

To ja się pana zapytam co innego, ale pan mi daje słowo honoru, że pan mnie odpowie całą prawdę!

GOLDBERG:

Oficerskie słowo honoru.

RAPAPORT:

Ja wolę kupieckie.

GOLDBERG:

Niech będzie kupieckie.

RAPAPORT:

Otóż pan przychodzi do mnie, że bym panu oddał osiemset złotych. Dajmy na to ja wstaję, podchodzę do kasy i... powiedzmy, wyciągam osiemset złotych i, przypuśćmy, panu je daję. To co by pan o mnie pomyślał?

GOLDBERG:

Ech!... panie Rapaport!

RAPAPORT:

Kotuchna! Słowo pan dałeś! Pomyślałbyś pan, że jestem a myszygene kopf?

GOLDBERG:

No, zaraz a myszygene!...

RAPAPORT:

Pomyślałbyś pan tak? Tak czy nie!

GOLDBERG:

Tak!...

RAPAPORT:

Dziękuję panu!

GOLDBERG:

Złocisty panie Rapaport. Teoretycznie pan jest kryty, ale w praktyce pan nie ma racji. Pan mnie musi oddać!

RAPAPORT:

Dla samego oddania?

GOLDBERG:

Nie! Ja jestem winien Gutmanowi osiemset złotych!

RAPAPORT:

Gutman może poczekać!

GOLDBERG:

Gutman nie może poczekać, bo jego dusi Rajtman.

RAPAPORT:

Rajtman też zaczeka.

GOLDBERG:

Rajtman absolutnie nie zaczeka bo on jest winien Maliniakowi.

RAPAPORT:

Maliniak też może poczekać. Chociaż nie, Maliniak nie może czekać.

GOLDBERG:

Dlaczego?

RAPAPORT:

Bo on jest winien mnie, a ja nie mogę czekać.

GOLDBERG:

Pan nie może czekać?

RAPAPORT:

Bo przecież pan chce, żebym panu oddał osiemset złotych, a ja ich nie mam. Bo ja pożyczyłem Maliniakowi, Maliniak Rajtmanowi, Rajtman Gutmanowi, Gutman pożyczył panu, a pan mnie, nikt ich nie wydał, bo każdy drugiemu pożyczył i nikt ich nie ma. To ja się pana pytam, gdzie się podziały te osiemset złotych?

GOLDBERG:

A czy ja wiem?!

RAPAPORT:

O, widzi pan, to jest ta mistyka finansów. I stąd się wziął ten cały kryzys ogólnoświatowy!

GOLDBERG:

Nie rozumiem.

RAPAPORT:

Ja panu wytłumaczę. Ameryka pożyczyła Anglii, Anglia Niemcom, Niemcy pożyczyli do Włoch, Włochy pożyczyli Szwajcarii, Szwajcaria pożyczyła Francji, Francja pożyczyła Anglii, a Anglia pożyczyła Ameryce!

GOLDBERG:

To kto ma te pieniądze?

RAPAPORT:

Teoretycznie wychodzi, że myśmy powinni mieć te pieniądze.

GOLDBERG:

Co myśmy`?

RAPAPORT:

Bo myśmy nikomu nie pożyczyli i nam nikt nie pożyczył. Sytuacja jest bez wyjścia!

GOLDBERG:

Ja mam jedno wyjście.

RAPAPORT:

Jakie?

GOLDBERG:

Przez drzwi, do domu!

RAPAPORT:

Widzisz pan, panie Goldberg. Nareszcie dorósł pan do sytuacji. Przyjdź pan kiedyś znowu się upomnieć porozmawiamy

GOLDBERG:

Najlepiej nie zastać pana w domu.

RAPAPORT:

Niech pan się nie obawia. Jak tylko będę miał pierwsze pieniądze, to zaraz pana zawiadomię przez służbę, że mnie nie ma w domu. Nie do zobaczenia się z panem, pa!

GOLDBERG:

Pa.

RAPAPORT:

Pa! Paszoł won!

NOC POŚLUBNA

Osoby: Mąż i Żona

(Mąż i Żona. Skromna, ale odświętnie sprzątnięta sypialnia w małym mieszkaniu drobnomieszczańskim. Przez chwilę pusta, potem wchodzi Żona w welonie, białej sukni, za nią zawstydzony Mąż).

ŻONA:

I oto nasze gniazdko, drogi Izaaku. Daj Boże, żebyśmy byli w nim szczęśliwi.

MĄŻ:

Dlaczego nie? Daj Boże. (siada w kapeluszu przy stole, patrzy nieruchomo w jeden punkt)

ŻONA:

Co coś tak jestem smutny, Izaaku?

MĄŻ:

Smutny? Nie. Dlaczego smutny? Trochę zmęczony, trochę piłem.

ŻONA:

Ale ty nie będziesz pić, prawda, Izaaku? No, obiecaj żonce?

MĄŻ:

Mogę nie pić. Dlaczego nie? Proszę cię

usiadaj.

 

ŻONA:

I tak będziemy siedzieć?

MĄŻ:

Można siedzieć, można pochodzić. Wszystko jedno.

ŻONA:

Oczutki moje. Nosek kochany. Kochasz swoją Dorcię?

MĄŻ:

(uśmiecha się zawstydzony) Co za pytanie. Naturalnie. Dlaczego nie?

ŻONA:

Wiesz co? Ja tak myślę, że my sobie urządzimy piękne życie. Wiadomo ci wszak, iż na inteligencji mnie nie zbywa, więc ja chciałam i ciebie wciągnąć w wyższe zainteresowania.

MĄŻ:

Dlaczego nie? Jak będę miał czas... Jutro nie mogę. Muszę skończyć frak dla Szmulsona... tu z przeciwka, spodnie prasować...

ŻONA:

Miły dzieciaku. Lubię cię za tę prostotę... Pocałuj swoją panią. Mocniej. Jeszcze mocniej. I już odchodzisz?

MĄŻ:

Ja nie odchodzę. Ja tu mieszkam.

ŻONA:

Ale przytul. To przecież nasza noc poślubna. Gody.

MĄŻ :

(chce wstać) Sodowa, czy zwyczajna?

ŻONA:

Nie. Nie wody. Gody weselne, mówię.

MĄŻ:

A u Szpilcwajga to muszę być o ósmej rano mierzyć...

ŻONA:

Niedobryś Izaaku. Mógłbyś wszak o tym dziś nie myśleć.

MĄŻ:

Dlaczego nie? To o czym ja mam myśleć? Krawiec jestem, to mój fach, a Szpilcwajg klient.

ŻONA:

Wiesz, czytałam ongiś pewne dzieło "Miłość w naturze". Tam właśnie opowiedziano jaka to potęga. Opowiedziano i o zbliżeniu ciał... o misterium powiedziano.

MĄŻ:

Czy ja mogę się zbliżyć do misterium? Ja muszę szyć, żeby żyć. To jak twój tatunio ma dać dwa tysiące złotych, to będę mógł kupić parę sztuk towaru i spłacić Cukiersteina dług. Co ja więcej wiem? .

ŻONA:

Nie wiesz, co kochać znaczy?

MĄŻ:

Dlaczego, nie wiem? Wiem. Ja bardzo lubię kochać.

ŻONA:

No to chodź. Chodź. Weź mnie wszak raz w swoje ramiona.

MĄŻ:

I to jeszcze tatunio powiedział, że da mieszkanie na Solnej to pracownię można większą zrobić. To wziąłbym dwa czeladniki... dlaczego nie? Zaraz obstalunki więcej, i wszystko.

ŻONA:

Przestań, Izaaku. Tutaj mnie kochaj, tutaj w naszym gniazdku. Ty tatuniowi nie wierz. Ty nie znasz tatunia. Żadnego mieszkania na Solnej nie będzie. Chodź, pocałuj mnie w usta, jedyny.

MĄŻ:

Nie może być, żeby nie było na Solnej. Tatunio obiecał. A jak ja oddawałem swoją krawiecką pracownię na naszą sypialnię, to ja w kuchni muszę szyć. To ja nie mogę.

ŻONA:

Pocałuj wszakże. Ale nie... czekaj Izaaku. Ja muszę ci coś wyznać... Ja jestem zbytnio uczciwa, ażebym nie wyznała tobie... Mężusiu słuchaj...

MĄŻ:

Gdzie ja się w kuchni podzieję? Dlaczego? Jak się już zakochałem w panienkę, co ma 41 lat, to dlaczego ja mam w kuchni?

ŻONA:

Izaaku, nie rań moje serce z tą chronologią. Ja ci coś chcę wszak oświadczyć - ja byłam niegdyś uwiedzioną... ale to było wbrew, nawet w obie brwi mojej woli... to był brutalny gwałt, Izaaku. Lecz ty mi wybaczysz wszak.

MĄŻ:

Dlaczego nie? Wybaczyć mogę, ale to nie jest przyjemne. Dorcia, kto to był?

ŻONA:

Nie wiem, .Izaaku. Tatunio go szuka. Trzech już ma. Wybacz.

MĄŻ:

Ich to tatunio szuka. A jak mnie miał dać pięćset złotych zaliczki, to mnie oszukał. No, ale przecież te dwa tysiące złotych to da: Obiecał. To kupię parę sztuk towaru i Cukiersteina spłacę...

ŻONA:

Nie martw się, nie trap, mój jedyny ty. Zaczniemy nowe piękne życie... Czy lubisz dzieci, Izaaku?

MĄŻ:

Dlaczego nie? Bez dzieci smutno. Dzieci się śmieją, to jest wesoło.

ŻONA:

Więc posłuchaj żoneczki, kochanie. Dzieci przyjadą. Teraz, kiedy już mamy gniazdko, będziemy z dziećmi razem... Napiszę...

MĄŻ:

Które dzieci, Dorciu?

ŻONA:

Wybaczyłeś mi już przecież, że nie jestem wszak panienka. Wypij kielich goryczy do dna u cioci są moje dzieci, trzy dziewczynki, Izaaku, i chłopczyk jeden.

MĄŻ:

Dlaczego nie? Niech przyjadą. Ale to nie jest dobrze. To jest nawet bardzo niedobrze. Tutaj będą te dzieci? A kto ich da jeść?

ŻONA:

Jeżeli na nas dwojga starczy, Izaaku, to i dla sześciorga się znajdzie kąsek...

MĄŻ:

Może się znajdzie, może nie. Skąd ja wiem? Ale to bardzo nieprzyjemne, że ja w kuchni, a cztery dzieci przyjdą. Jak ja już się zakochałem w panienkę, co ma 41 lat, to jeszcze na jej cudze dzieci harować? Ale: trudno, Dorcia. Co robić?

ŻONA:

A teraz wszystko twoje. Całuj, pieść. Weź mnie, Izaaku.

MĄŻ:

Dlaczego nie? Mogę wziąć. Jak tatunio da te dwa tysiące i zapłacę Cukiersteina, i towar kupię, to będzie lżej. Dzieci też coś potrzebują. A kiedy tatunio da, Dorcia?

ŻONA:

Nie mów o tym - ja jestem cała twoja ja tak płonę - a ty o jakichś pieniądzach. Ty w ogóle przestań o tym myśleć. Ty nie znasz tatunia. Obiecał, ale nie da. Nie licz na to, Izaaku. Noc jest nasza. Chodź.

MĄŻ:

(osłupiały po pauzie) Nie da? Dlaczego nie da? Zakochałem się w panienkę 41 lat... i na Solnej nie będzie mieszkania... i ja muszę w kuchni... i cztery dzieci przyjadą... i jeszcze dwa tysiące tyż nie da? I nie zapłacę Cukiersteina? I towaru nie kupię? To co ja mam robić, Dorcia? (płacze)

ŻONA:

Tutaj masz iść, Izaaku... całować... tulić, objąć... zaczniemy nowe, piękne życie... Pójdź.

MĄŻ:

(zdejmuje smoking, pólkoszulek, zostaje w kapeluszu, rozbiera się w dalszym ciągu i mówi przez łzy) Dlaczego nie? Już idę. Tylko pamiętaj obudź mnie przed siódmą... muszę spodnie z przeciwka wyprasować i o ósmej być u Szpilcwajga...

0x01 graphic

Na koniec już nawet nie dziełko, ale arcydziełko. Niestety, żeby w pełni docenić kunszt i niesamowity humor mistrza, trzeba to zobaczyć w wykonaniu aktorów. Finał zabija!

FAJTELMAN I INNI

(z repertuaru Kazimierza Krukowskiego) Osoby: Fajtelman, Cymes, Slużąca, Policjant, Żona

(Fajtelman przechadza się nerwowo po pokoju, zaglądając co chwila do książki. Chodzi, przystaje, robi tragiczne i wspaniale gesty, przegląda się w lustrze. Trwa to przez całą minutę. Wreszcie siada, wzdycha) .

FAJTELMAN:

Nie. To nie jest zajęcie dla dorosłego Izraelity, dla kupca z takim kredytem. Ale co robić? Czy ja mogłem odmówić? Jeżeli Iceksonowa urządza w swojem prywatnem mieszkaniu amatorskie, filantropiczne przedstawienie na rzecz towarzystwa "Jedna kropla mleka dla podupadających pracowniczek igły z dziurką" - to ja się pytam, czy ja mogłem odmówić? Nie mogłem. I muszę grać Otello, murzyńskiego Negra Otello. Sama Iceksonowa gra Desdymone, Cyperowicz odstawia Brabancja, Cukierbauch Kasja, a Lewenszeps pokazywać będzie tego czarnego typa, Jagona. Ja się tylko boję, że jak mnie pomalują na czarno, to się potem nie da odfarbować - i lataj po Bielańskiej w charakterze szwarcnegra. Ale czy ja mogłem odmówić? No, jeszcze raz (deklamuje z książki):

 

"Potężni, światli, szanowni panowie..."

 

Bo to jest tak: tutaj siedzą doża i senatory, a ja jestem oskarżony, że zabrałem Iceksonową Cyperowiczowi, znaczy Desdymonę Brabancjowi.

 

"Potężni, światli, szanowni panowie!

 

Wielce szlachetni i łaskawi moi

 

Rozkazodawcy. Żem starcowi temu

 

Wziął córkę prawdą jest.

 

Prawdą jest niemniej,

 

Żem ją poślubił. Dopóty, nie dalej

 

Sięga istota mego wykroczenia

 

I jego zakres"

 

Teraz powtarzamy to na pamięć (zamyka egzemplarz) E... szanowni... e... (mówi, jakby dyktował list handlowy) "Szanowni panowie, w miejscu. Mam zaszczyt niniejszym zawiadomić, że w rzeczywistości ożeniłem się na córkę takowego staruszka - i już. Z poważaniem..." Nie! Tam było jakoś inaczej! Tam była poezja! "Niemniej dopóty sięga zakres'' tam było! Oj, rację miał ten, co powiedział: "To nie soli ani boli, ale tego co jest w roli". Straszna rzecz dla Żyda takie przedstawienie! (deklamuje):

 

"Moiściewy! potężni rozkazodawcy! Że ja staruszkowi córkę, tego... Nie! "Że ja staruszkowi temu dopóty córkę"... nie! "dopóty, nie dalej"... Ja nie mogę! Ja już dzwonię, że nie mogę! Ale czy ja nie mogę! Przecież Iceksonowa! Figlantropia! Ja muszę! Biorę się w ręce i muszę! Próbujemy teraz najtrudniejsze miejsce...

(Cymes wchodzi)

 

CYMES:

Dzień dobry Fajtelman!

FAJTELMAN:

Cymes! Sam Szekspir cię zsyła!

CYMES:

Co jest?

FAJTELMAN:

Cymes! Ty mnie musisz pomóc.

CYMES:

Ile i do kiedy? '

FAJTELMAN:

Nic podobnego! Cymes, ty musisz na chwilę przenieść się w świat poezji!

CYMES:

Co znaczy?

FAJTELMAN:

Cymes, jeżeli jesteś przyjaciel, to wysłuchaj mnie. Ja nie jestem w danym momencie Maurycy Fajtelman, ja jestem Murzyn Otello!

CYMES:

Zwariował!

FAJTELMAN:

Bądź dobry kolega i zostań na pięć minut Jagon.

CYMES:

Kto?

FAJTELMAN:

Jagon!

CYMES:

Tygon?

FAJTELMAN:

Ty!

CYMES:

Ja?

FAJTELMAN:

Ty Jagom a ja Otello.

CYMES:

Biedny człowiek. Zwariował!

FAJTELMAN:

Jak ja powiem: "O, lepiej tysiąc razy być zdradzanym, niż przez pół wiedzieć, że się nim jest" to ty zaraz powiedz: "Jak to łaskawy panie?" Rozumiesz?

CYMES:

Na pan będę z tobą? Od takich małych się znamy.

FAJTELMAN:

Cymes, zapomnij na chwilę o życiu! Trzeźwy, wyrozumowany Cymes, przenieś się w świat poezji! Pomóż mnie biednemu.

CYMES:

(łagodnie jak z wariatem) Morycek, może wody? Może zagramy w 66? Żony nie ma?

FAJTELMAN:

Nie ma wody, nie ma żony, nie ma 66! Nic nie ma! Jak usłyszysz, "że się nim jest" - to się pytaj "Jak to, łaskawy panie?"

CYMES:

Dobrze, kochanie, dobrze. Tylko powiedz po starej znajomości, po co?

FAJTELMAN:

Po co? A "czyliżem". to pies?

CYMES:

Co jest pies?

FAJTELMAN:

Czyliżem! Ja zaraz ci odpowiadam: "Czyliżem zamarzył o jakichkolwiek jej pokątnych związkach?"

CYMES:

Dobrze Morycek, dobrze, aniołku! Powiedz tylko, gdzie jest żona?

FAJTELMAN:

Co za różnica? Teraz o czwartej wraca z Łodzi, spieszę się właśnie. No, słuchaj! "O, lepiej tysiąc razy być zdradzanym, niż przez pół wiedzie , że się nim jest" - . No...

CYMES:

Co?

FAJTELMAN:

"Jak to, łaskawy panie" - miałeś powiedzieć!

CYMES:

Słuchaj Maurycuniu, a może ja po nią pójdę? (na stronie) Ona poszła się zdradzać, a on zwariował!

FAJTELMAN:

(dziko) Nigdzie nie pójdziesz, cholero, tylko masz powiedzieć: "Jak to, łaskawy panie?" A ja zaraz: "Czyliżem".

CYMES:

(płacząc ze strachu) Dobrze, łaskawy panie! Czyliżem! No, mów swoje, mój biedny Maurycy!

FAJTELMAN:

No to uwaga!

 

"O, lepiej tysiąc razy być zdradzanym,

 

niż przez pół wiedzieć, że się nim jest"

CYMES:

"Jak to, łaskawy panie?"

FAJTELMAN:

Brawo! "Czyliżem zamarzył o jakichkolwiek jej pokątnych związkach? Dostrzegłżem tego?" Słyszysz.

CYMES:

"Dostrzegłżem! trwożyłżem się o to? Dobrzem stał; dobrzem jadł, byłem swobodny, lekki, wesoły"... (płacząc): Racja, mój biedny Maurycy! Dobrze jadłeś, dobrze zarabiałeś - i nagle takie nieszczęście! Boże! (wybiega)

FAJTELMAN:

Uciekł idiota. Nic się nie zna na poezji. Ale się zgrzałem! (zdejmuje marynarkę, kamizelkę i kołnierzyk) No, teraz jeszcze próba z uduszeniem i na dziś dość! (uderza się w czoło) - Mam myśl! Zosia! Zosia! (wchodzi służąca)

SŁUŻĄCA:

Pan dzwonił? Co ma być?

FAJTELMAN:

Niech no słucha: czy Zosia chce być Desdymona? Na jedną chwilę!

SŁUŻĄCA:

Ale proszę pana... w biały dzień.., takie rzeczy ...

FAJTELMAN:

Ja muszę się wżyć! Ja muszę się wczuć! Ja Zosię błagam!

SŁUŻĄCA:

Ale jak można? Pani może nadejść! Ojciec mój ze wsi przyjechał, w kuchni jest... Nie można!

FAJTELMAN:

Zosia ja cię proszę! Musisz być Desdymona!

SŁUŻĄCA:

Panie Moryc najdroższy! Prawdę mówiąc, to pan mnie się już dawno podoba, ale czy ja wiem? (zamyka drzwi na klucz)

FAJTELMAN:

Nie szkodzi! Próba dla sztuki!

SŁUŻĄCA:

Panie Moryc ulubiony! Kiedy się wstydzę!

FAJTELMAN:

(deklamuje)

 

"Kobieta bez czci i wiary,

 

Ty zmieniasz serce me w kamień!"

SŁUŻĄCA:

Ależ, panie Moryś, dlaczego? Wcale nie!

FAJTELMAN:

(deklamuje)

 

"I nazwać mi każesz

 

To, co uczynić zamierzam, morderstwem"

SŁUŻĄCA:

Jak babcię kocham, że nie! Od tego nikt nie umarł!

FAJTELMAN:

"Drżyj, o niewierna, śmierć twa nieuchronna!"

SŁUŻĄCA:

Dlaczego? Ojej!

FAJTELMAN:

"Giń, nierządnico, nic cię nie ocali!"
(dusi ją)

SŁUŻĄCA:

Co? Nierządnica! Ja ci pokażę nierządnicę...

(pukanie do drzwi)

 

FAJTELMAN:

Cóż to za hałas? Jeszcze żyje, "dyszy"

SŁUŻĄCA:

Puść!

(walą do drzwi)

 

FAJTELMAN:

Kto tam? Tak! To Emilia! Zaraz! Zaraz! "Już nie żyje!"

(drzwi wywalają, wpada Żona, Cymes, Policjant, Sanitariusz i Staruszek, ojciec służącej)

FAJTELMAN:

(patrzy na nich błędnym wzrokiem)

 

"Potężni, światli, szanowni panowie,

 

Wielce szlachetni i łaskawi moi

 

Rozkazodawcy!

(wskazuje na Staruszka, ojca Slużącej)

 

Żem starcowi temu

 

Wziął córkę, prawdą jest!"

POLICJANT:

A więc pan się przyznaje do gwałtu?

ŻONA:

Łotr, niewierny!

FAJTELMAN:

(obłędnie) "Prawdą jest niemniej, żem ją zaślubił!"

POLICJANT:

(do Sanitariusza) Brać go!

CYMES:

Moryc! Biedny Moryc "Jak to, łaskawy panie?"

FAJTELMAN:

(idąc z Policjantem i Sanitariuszem ku drzwiom)
"Czyliżem zamarzył"?

Prawda, że "zabija"?



Wyszukiwarka