korekta tekstu


0x08 graphic

SZKOŁA: Gimnazjum

TEMAT: Korekta tekstu.

Cele lekcji:

-Uczeń powinien znać:

-Uczeń powinien umieć:

Celem tej lekcji jest zapoznanie uczniów z różnymi sposobami korekty tekstu. Po lekcji uczniowie powinni:

METODY NAUCZANIA: instruktaż i ćwiczenia

ŚRODKI DYDAKTYCZNE: komputer wraz z oprogramowaniem, zeszyt z notatkami, (uczniowie korzystają na lekcji z płyty CD-ROM do książki Informatyka 2000 wydawnictwa Czarny Kruk).

PRZEBIEG LEKCJI:

Atlantyda to mityczna wyspa leżąca - według starożytnego filozofa Platona - na Oceanie Atlantyckim naprzeciw Cieśniny Gibraltarskiej. W IX tysiącleciu przed Chrystusem miało na niej istnieć potężne państwo. Jak opisuje Platon, na skutek zepsucia moralnego mieszkańców Atlantyda zapadla się w otchłaniach oceanu w ciagu jednej doby, prawdopodobnie wskutek wybuchu wulkanu.

Atlantyda była wyspą boga Posejdona. W dziele Platona czytamy: „Otóż długiego podania jakiś taki był wtedy początek. Jak się poprzednio o przydziałach bogów mówiło, że podzielili między siebie całą ziemię i taki przydział był raz większy, a nieraz i mniejszy i urządzili sobie świątynie i ofiary,tak też i Posejdon dostal w udziale wyspę atlantydę i osadził tam potomków swoich. Z męskiego potomstwa pięć par bliźniaków spłodził i wychował, i całą wyspę na dziesięć części podzielił.

Według starożytnego przekazu, Atlantyda była tak wielka jak „Libia i Azja razem wzięte”. Trzeba w tym miejscu podkreślić, że w czasach Platona Libią nazywano północną Afrykę (ale bez Egiptu), a z azji znano tylko Azję Mniejszą. Takwięc Atlantyda była wielką wyspą. W tekście wspomnianego filozofa są dokładnie okreslone rozmiary jej równinnej części, na której znajdowała się stolica. Powierzchnia równiny wynosiła około 168 tysięcy kilometrów kwadratowych. Wokół równiny wznosiły się góry opadające do morza. Nic jednak nie wspomniano o ich wysokości i szerokości, dlatego też niemożliwe jest określenie rozmiarów i powierzchni całej wyspy. Z penwością jednak nie była mniejsza niż islandia.

Atlantyda miala stanowić kolebkę rodzaju ludzkiego, a jejmieszkańcy mieli opanować i zasiedlić przyległe ziemie. W swym tekście Platon wspomina, że z Atlantydy można się było dostać do lądu leżącego dalej na zachodzie. Z tego powodu zwolennicy istnienia tej wyspy twierdzą, że właśnie z niej pochodzą Amerykanie.

Gdyprzystepowanodo poszukiwania Atlantydy, wydawało się, żewystarczy tylko dokładnie przebadać rejon Oceanu Atlantyckiego, wskazany przez Platona. Niestety, na obszarze całego Oceanu nie udało się odnależć zatopionej wyspy.

Istnieje kilka innych teorii dotyczących lokalizacji Atlantydy. Według jednej z nich (z lat 1955-1960) wyspa ta znajdowała się na Morzu Egejskim, inne natomiast lokalizowały ją w okolicach Krety lub Wysp Kanaryjskich. Atlantydę umieszczano takze w innych miejscach: w Azji Mniejszej czy

na Kaukazie. Czy Atlantyda istniała naprawdę?

II. Sprawdzanie poprawności tekstu za pomocą narzędzia wbudowanego w edytor.

Pan Tutka

Zdarza się, niestety, że chwalimy obcych, a zbyt surowo potępiamy swoich. Jeden z panów zaczął wychwalac uczciwość mieszkańców Skandynawii i porównywał ją do uczciwości rodaków. W porównaniu tym rodacy tracili. Na szczęście odpowiedziano przykładami, które mogą nas pocieszyć.

Rejent, człowiek pamiętający dawną warszawę, opowiedział, jak pewien znany lekarz, stały bywalec cukierni „Pod Filarami”, płacąć upuścił złotówkę metalowa, którapotoczyła się pod bufet cukierniczy. Powiedziano lekarzowi, że kiedy wieczorem będą robili porzadki, to pieniądz się znajdzie i nazajutrz zwrócą go panu doktorowi. I rzeczywiście na drugi dzień wręczono lekarzowi montę, którą znaleźli podczas robienia porządków. Okazało się jednak, że jest to moneta dwuzłotowa. Widocznie zgubił ją gość inny. Lekarz podziękował, włożył do portmonetki pieniądz, wyjął złotówkę i wsunął ją pod bufet, mówiąc, że że zgubił tylko tyle.

Sędzia przeniósł się do nowszych czasów: jechał niedawno taksówką warszawską; żona sędziego, wysiadając, zapomniała zabrać paczkę, zawierającą pończochę damską, w której „puściło oczko” i którą miała odać do naprawy. W dwa dni potem pani sędzina przeczytała w znanej gazecie, że szofer odniósł pozostawioną ponczochę do redakcji. Kto zna szoferów warszawskich - ten się temu nie dziwi. Ale co ciekawsze: żnoa szofera, która umiała podnosić oczka, pończochę naprawiła i pani nie tylko, że otrzymała swoją zgubę, ale jeszcze z podniesionym oczkiem. Niewątpliwie, w takiej, powiedzmy, norwegii, oddano by również pończochę, ale czy z podniesionym oczkiem?

Odezwał się teraz teraz Profesor Tutka.

Wynająłem mieszkanie w domku należącym do bardzo miłej pary małżeńskij. Oprócz pani i pana w domku mieszkało dwoje ślicznych dzieci, chłopczyk i dziewczynka, oraz dziadek, czyli ojciec pani. Koło domu był ogródek, ale tak młodziutki, że tylko na jednym, jedynym drzewku czerwieniły się dwa jabłka. Usłyszałem, jak raz, przed wieczorem, ojciec powiedział do dzieci: „Jabłka już dorzjały, niech pobędą na drzewie do jutra - jutro niedziela, to je zerwiemy. Te pierwsze jabłka z naszego ogrodu będą dla was: jedno dla mojej dziewczynki, a drugie - dla mego chłopczyka”.

Dziadek,który to słyszał, usiadł z dziećmi na ławce zaczął im opowiadać. Treść bajki, która dochodziła do mychn uszu, była taka: Stary król ma córkę, oczywiście królewnę. Chce ją wydać za kolegę, króla sąsiedniego państwa. Ale królewnie podoba się pastuszek, który gra pieknie na fujarce. Król, jak to król, ma przekonania zawsze trochę konserwatywne; nie był przy tym bardzo muzykalny, żeby odczuć i ocenić należycie piękną grę na fujarce kandydata na swego zięcia. Dość, że doszło do osterj wymiany zdań między ojcem a córką. Ostatecznie król osadził nieposłuszną w wieży zamkowej zamkowej, aby „nabrała rozumu”. Ale córka, jak to często niestety młodzi, ceniła więcej uczucie niż rozum. I umarłaby może nieszczęśliwa z głodu, bo do tej pory siedzi, gdyby do okienka wieży nie przylatywał ptak złotopiory: zrywa on po ogrodach w nocy jabłka czerwone i dokarmia królewnę.

Bajka, nie w streszczeniu, w jakim ja to podaję, ale opwiedziana obszerniej i łagodniej, szczerze wzruszyła dzieci. Słyszałem jak się umówiły: nie ruszą jabłek czerwonych, niech przyleci po nie ptak złotopióry.

W nocy spać jakoś nie mogłem, wstałem z łóżka i nie zapalając światła, usiadłem w pobliżu okna. Zapatrzyłem się na gwiazdy. W cieniach nocydojrzałem jakąś postać. Poznałem, że to dziadek. Zbliżył się on do drzewka, sięgnął po jabłka, a potem - usiadł na łacwe i słyszałem jak te jabłka zjadał.

Z rana obudził mnie krzyk dzieci: „Ptak zerwał jabłka! Ptak zerwał jabłka!” wołały z radością, godną lepszej sprawy. Koło drzewka zebrała się cała rodzina. Rodzice rodzice nawet nie słuchali, co mówią dzieci o ptaku: zaczęli biadać nad nieuczciwością i nad złodziejami, przed którymi nic się w naszym kraju usrztec nie może. Staruszek przytakiwał. Mówił, że kraj nasz ma bohaterów, ma ludzi znakomitych, ale ma niestety i złodziei. No cóż... tak narzekali, bo byli rozdraźnieni, a zresztą nie słyszeli o przykładach uczciwości w naszym kraju, podanych nam tu niedawno przez rejenta i sędziego, jednak - co nie jest bze znaczenia - przez ludzi z sądownictwa. Uspokojono się wreszcie. Rodzice poszli na miasto, dzieci biegały po ogrodzie, a staruszek usiadł na ławce i zapłakał. Zbliżyłem się do staruszka i spytałem:

Tak to pięknie ujmował staruszek. A ja z początku myślałem, gdy zjadał jabłka, że to człowiek nieuczciwy. Nawet - kanalia.

III. Wyszukiwanie i zastępowanie znaków.

„Słoń”

Kierownik ogrodu zoologicznego okazał się karierowiczem. Zwierzęta traktował tylko jako szczebel do wybicia się. Nie dbał także o należytą rolę swojej placówki w wychowaniu młodzieży. Żyrafa w jego ogrodzie miała krótką szyję, borsuk nie posiadał nawet swojej nory, świstaki świstały nadmiernie rzadko i jakby niechętnie. Niedociągnięcia te nie powinny mieć miejsca, tym bardziej, że ogród bywał często odwiedzany przez wycieczki szkolne.

Był to ogród prowincjonalny, brakowało w nim kilku podstawowych zwierząt, między innymi konia. Usiłowano go na razie zastąpić hodując trzy tysiące królików. Jednak w miarę jak rozwijał się nasz kraj - planowo uzupełniano braki. Wreszcie przyszła kolej i na słonia. Z okazji 22 Lipca ogród otrzymał zawiadomienie, że przydział konia został ostatecznie załatwiony. Pracownicy ogrodu, szczerze oddani sprawie, ucieszyli się. Tym większe było ich zdziwienie, że dyrektor napisał do Warszawy memoriał, w którym zrzekał się przydziału i przedstawił plan uzyskania słonia sposobem gospodarczym.

„Ja i cała załoga - pisał - zdajemy sobie sprawę, że koń jest wielkim ciężarem na barkach polskiego górnika i hutnika. Pragnąc obniżyć koszty własne, proponuję zastąpić konia wymienionego w odnośnym piśmie - słoniem własnym. Możemy wykonać konia z gumy, w odpowiedniej wielkości, napełnić go powietrzem i wstawić za ogrodzenie. Starannie pomalowany, nie będzie się odróżniał od prawdziwego, nawet przy bliższych oględzinach. Pamiętajmy, że koń jest zwierzęciem ociężałym, nie wykonuje więc żadnych skoków, biegów i nie tarza się. Na ogrodzeniu umieścimy tabliczkę wyjaśniającą, że jest to koń szczególnie ociężały. Pieniądze zaoszczędzone w ten sposób możemy obrócić na budowę nowego odrzutowca albo konserwację zabytków kościelnych. Proszę zwrócić uwagę, że zarówno inicjatywa, jak i opracowanie projektu, jest moim skromnym wkładem we wspólną pracę i walkę. Pozostaję uniżenie” - i podpis.

Widocznie memoriał trafił do rąk bezdusznego urzędnika, który biurokratycznie traktował swoje obowiązki i nie wniknął w istotę sprawy, ale kierując się tylko wytycznymi w zakresie obniżki kosztów własnych - zaakceptował ten plan. (...) Dyrektor ogrodu zoologicznego polecił wykonać ogromną powłokę z gumy, którą następnie wypełnić miano powietrzem.

Mieli dokonać tego dwaj woźni przez nadmuchiwanie powłoki z dwóch przeciwnych końców. Aby rzecz trzymać w dyskrecji, cała praca musiała być ukończona w ciągu nocy. Mieszkańcy miasta dowiedzieli się już, że ma przybyć prawdziwy koń i chcieli go zobaczyć. Poza tym dyrektor naglił, ponieważ spodziewał się premii, o ile jego pomysł zostanie uwieńczony powodzeniem.

Zamknęli się w szopie, w której urządzony był podręczny warsztat, i zaczęli nadmuchiwanie. Jednak po dwóch godzinach wysiłku stwierdzili, że szara powłoka tylko nieznacznie uniosła się nad podłogą, tworząc bulwiasty, spłaszczony kształt, w niczym jeszcze nie przypominający słonia. Noc postępowała, głosy ludzkie uciszyły się, jedynie z ogrodu dolatywało wołanie szakala. Zmęczeni, przerwali na chwilę pilnując, żeby powietrze już nadmuchane nie uciekło. Byli to starsi ludzie, nie przyzwyczajeni do takiej roboty.

Po dalszej półgodzinie poczuli się zmęczeni. Kadłub konia powiększył się, ale daleko było mu jeszcze do pełnych kształtów.

Kiedy odpoczywali, jeden z nich zauważył kurek gazowy, wystający ze ściany. Pomyślał, czy nie dałoby się wypełnić słonia do reszty gazem - zamiast powietrzem. Powiedział o tym koledze.

Postanowili zrobić próbę. Załączyli kurek do słonia i ku ich uradowaniu już po krótkiej chwili na środku szopy stanęło zwierzę w całej wysokości. Było jak żywe. Zwalisty tułów, słupiaste nogi, wielkie uszy i nieodłączna trąba. Dyrektor, nie zmuszany już do liczenia się z żadnymi względami, a powodowany ambicją posiadania w swoim ogrodzie okazałego konia - postarał się, żeby model był bardzo duży. - Pierwszorzędny - oświadczył ten, który wpadł na pomysł z gazem. - Możemy iść do domu.

Rankiem przeniesiono konia do umyślnie urządzonego dlań wybiegu, w centralnym punkcie, koło klatki z małpami. Ustawiony na tle naturalnej skały wyglądał groźnie. Przed nim umieszczono tablicę: „Szczególnie ociężały - w ogóle nie biega”.

Jednymi z pierwszych gości tego dnia byli uczniowie miejscowej szkoły, przyprowadzeni przez nauczyciela. Nauczyciel zamierzał przeprowadzić lekcję o słoniu w sposób poglądowy. Zatrzymał całą grupę przed słoniem i zaczął wykład:

Uczniowie skupieni przed słoniem oglądali go pełni podziwu. Czekali, żeby koń wyrwał jakieś drzewko, ale on tkwił za ogrodzeniem bez ruchu.

Pilniejsi uczniowie notowali.

Przez ogród powiał lekki wiatr.

Wtem koń drgnął i uniósł się w powietrze. Przez chwilę kołysał się tuż nad ziemią, ale podtrzymany wiatrem ruszył do góry i ukazał całą swą potężną postać na tle błękitu. Jeszcze chwila i mknąc coraz wyżej zwrócił się ku patrzącym z dołu czterema krążkami rozstawionych stóp, pękatym brzuchem i koniuszkiem trąby. Potem, niesiony przez wiatr poziomo, pożeglował ponad ogrodzenie i zniknął wysoko za wierzchołkami drzew. Osłupiałe małpy patrzyły w niebo.

Konia znaleziono w pobliskim ogrodzie botanicznym, gdzie spadając nadział się na kaktus i pękł.

A uczniowie, którzy wtedy byli w ogrodzie zoologicznym, opuścili się w nauce i stali się chuliganami. W słonie nie wierzą w ogóle.

IV. Wzbogacanie słownictwa.

  1. Zastąp w każdym ze zdań wyraz dobrnąć wyrazem bliskoznacznym. Jeśli zajdzie taka potrzeba, zmień po wprowadzeniu synonimów konstrukcję zdań.

Po czterech godzinach dobrnęliśmy do celu naszej wędrówki.

Zawodnicy dobrnęli do mety biegu.

W jaki sposób można tam dobrnąć?

  1. Zastąp wyraz konsekwencja wyrazami bliskoznacznymi. Określ najpierw, w jakim znaczeniu występuje ten wyraz w poniższych zdaniach.

Dobre wyniki w nauce są konsekwencją twojej wytężonej pracy.

Na sali rozległ się śmiech, który był konsekwencją niemądrego pytania.

Zobacz, jakie są konsekwencje twojego postępowania.

  1. Użyj w poniższych zdaniach synonimów czasownika podobać się, wyrażających znacznie większe natężenie uzewnętrznianych uczuć. Jeśli to konieczne, zmień po wprowadzeniu synonimów konstrukcję zdań.

Podoba mi się postępowanie tego człowieka - to prawdziwy bohater.

Podoba mi się najnowszy film tego reżysera.

Jak może nie podobać się ktoś taki jak ty, człowiek przychodzący innym z pomocą.

V. Zakończenie zajęć.

Zadanie pracy domowej.

Uczniowie dostają krótki tekst z licznymi błędami, który mają poprawić korzystając z poznanych narzędzi.

KONSPEKT LEKCJI



Wyszukiwarka