Alfabet.Mafii.czesc04.Jak.zamknęli.Oczko, Mafia w Polsce


Jak zamknęli Oczko

Alfabet mafii cz.IV

Karierę Markowi M., ps. Oczko, złamało dwóch członków jego przestępczej grupy. Padł ofiarą zdrady. To jego wina, oni okazali się nielojalni, bo Oczko nie był lojalny wobec nich. Jak to w gangu.

PIOTR PYTLAKOWSKI

Marek M. wcześniej był znany jako Marek K. Kiedy pierwsze nazwisko zaczęło mu ciążyć, zamienił je na nazwisko żony, Chorwatki, z którą związał się podczas pobytu w Niemczech. Pseudonim nadali mu inni - ma jedno oko nieruchome. Chociaż przylgnęła do niego opinia bezlitosnego brutala, który niepokornych łamał jak zapałki, nie wygląda szczególnie groźnie. Średniego wzrostu, atletycznie zbudowany (obsesyjny kult ciała, nieustanne ćwiczenia na siłowni, właśnie tam został aresztowany), ale w rozmowie spokojny i panujący nad emocjami. Starannie dobiera słowa i przekonuje do swoich racji. Rację ma w zasadzie jedną: - Jestem niewinny, zostałem pomówiony. Nie zakładałem i nie kierowałem żadną przestępczą grupą. Nie byłem szefem mafii.

Spotykamy się w Areszcie Śledczym w Katowicach. Oczko odbywa wyrok 13 lat więzienia (karę wymierzył sąd w Szczecinie), a do Katowic przeniesiono go na czas trwania innej sprawy karnej. W procesie bandy Krakowiaka odpowiada za zlecenie zabójstwa niejakiego Wiktora Fiszmana, działającego w Szczecinie białoruskiego gangstera. Miał za to zapłacić ludziom Krakowiaka 100 tys. zł. Grozi mu dożywocie. Rzecz jasna, do tego zarzutu też się nie przyznaje. Linia obrony jest taka sama jak w procesie szczecińskim: został pomówiony, nie wie kto i dlaczego zastrzelił Fiszmana.

Oczko zdobywa Szczecin

Według materiałów zgromadzonych przez prokuraturę i policję Oczko od początku lat 90. stał na czele gangu napadającego na tiry przemycające do Polski alkohol. Zajęcie było bezpieczne, bo okradani nie zgłaszali swoich strat organom ścigania, cierpieli w ciszy. Później grupa wzięła się też za ściąganie haraczy od właścicieli klubów nocnych i agencji towarzyskich.

Do połowy lat 90. to jednak nie gang zwany grupą Oczki dominował w Szczecinie. Według policjantów z CBŚ pierwsze skrzypce w portowym mieście odgrywali ludzie gangstera o pseudonimie Kasza. Przeważnie byli sportowcy, umięśnieni, wyrośnięci i zdecydowani na wszystko, aby tylko dorobić się grosza. Kasza zorganizował nowoczesną strukturę, w gangu obowiązywał podział hierarchiczny, szczeble dowodzenia przypominały organizację wojskową. Ludzie Kaszy porozumiewali się za pomocą nowoczesnych w tamtym czasie środków łączności. W końcu między gangami doszło do konfliktu, bo jedni drugim za bardzo wchodzili w drogę. W tej rozgrywce tryumfowali ludzie Oczki. Kasza usunął się w cień.

Mimo sukcesów w lokalnych wojnach gang z ul. Żabiej (tam mieszkało kilku liderów grupy, m.in. Oczko i Duduś) ciągle nie mógł zdominować życia przestępczego w Szczecinie. Na pomoc ruszył wtedy Pruszków. Przyjechała sama wierchuszka, naliczono ok. 30 warszawskich gangsterów, w tym gronie byli też Wańka, Słowik, Parasol i Masa. - Oczko był szanowany, bo był ostry - tłumaczy Jarosław S., ps. Masa, dzisiaj świadek koronny. - Miał zostać rezydentem Pruszkowa w Szczecinie. Z tego tytułu był tamten najazd. Pojechaliśmy z długą bronią. Rozkminka odbyła się w hotelu Radisson. Lokalny watażka został wywleczony przez pruszkowskich (był nim prawdopodobnie Sylwester O., wtedy już rywal Oczki, wcześniej jego dobry kolega - przyp. autora), wywieziony do lasu, gdzie wszystko zostało mu wytłumaczone dokładnie. I od tego czasu Oczko przejął Szczecin.

Marek M., zwany Oczką, w latach 80. był bramkarzem w kilku szczecińskich lokalach, m.in. w ekskluzywnej Małej Scenie Rozrywki. To właśnie tam zadzierzgnął pierwsze kontakty z ludźmi, którzy niebawem zdominowali prasowe rubryki kryminalne. Jednym z jego ówczesnych bliskich znajomych był Andrzej B., ps. Słowik, który potem zmienił nazwisko z B. na Z. (po żonie). Niebawem z tego samego patentu skorzystał także Oczko. Według policji to właśnie Słowik wyniósł Marka M. na orbitę mafii pruszkowskiej. Były to lata, kiedy podział na Pruszków i Wołomin jeszcze nie był tak klarowny, obie grupy działały wspólnie. W 1992 r. Słowik, Oczko i Dziad (uważany wtedy za lidera odnogi wołomińskiej) wpadli z przemyconym spirytusem. Dziad wyszedł za kaucją, a Słowika i Oczkę niebawem z aresztu zwolniono. Do dzisiaj w tej sprawie wyroki nie zapadły. Podobno - tak twierdzi Dziad - w załatwieniu bezkarności pośredniczył ten sam adwokat, który pomagał później Słowikowi uzyskać ułaskawienie od prezydenta Wałęsy.

W Szczecinie Oczko zdobył szacunek świata przestępczego po numerze ze sprzedażą pewnemu biznesmenowi z Gorzowa Wielkopolskiego tira pełnego fałszywych (wypełnionych trocinami zamiast tytoniem) papierosów. Wtedy też zaczęła mu towarzyszyć legenda człowieka wysoko ustosunkowanego, a przez to bezkarnego. Ze sprawy gorzowskiej, gdzie dowody były bezsporne, wyszedł bowiem bez strat, został uniewinniony.

Zdrajca czy skruszony gangster?

Oczkę zniszczyło dwóch ludzi, jego byłych kolegów z grupy. Gdyby nie ich zeznania, prokurator Barbara Zapaśnik, szukająca dowodów przeciwko gangowi, byłaby bezradna.

Śledztwo przeciwko grupie Marka M., ps. Oczko, zaczęło się w maju 1997 r., kiedy do prokuratury wpłynęło pismo od pewnego więźnia. Zaproponował, że złoży zeznania obciążające Oczkę i powie wszystko, co wie o kierowanym przez niego przestępczym związku zbrojnym. Owym świadkiem zza krat okazał się Rafał Ch., ps. Czarny. Z jego relacji wynikało, że w grupie Oczki był żołnierzem nadzorującym pion narkotykowy, ściągał haracze i uczestniczył w innych przestępczych działaniach. Miał imponującą wiedzę, a według prokurator Zapaśnik, fakty, jakimi sypał jak z rękawa, zostały w stu procentach potwierdzone.

W tym czasie nie było jeszcze instytucji świadka koronnego. Czarny nie mógł nawet liczyć na łagodniejszy wyrok w swojej sprawie (sądzono go za kierowanie własnym gangiem, dostał 7 lat), bo na sali rozpraw milczał, nikogo nie wsypał. Nie dawał wtedy cienia szans, że pójdzie na współpracę z organami ścigania. Więc co spowodowało, że nagle, już po wyroku, otworzył się i pogrążył Marka M.?

- Nie uważam tego, co zrobiłem, za zdradę - wyjaśnia. - To była po prostu wojna. Wypowiedziałem ją ludziom, którzy mnie zostawili, olali, bo uznali, że już nie jestem problemem. Niektórzy faceci zaczęli kapować, to wysyłali im paczki żywnościowe. A ja milczałem, więc nie musieli o mnie zabiegać.

To właśnie go sprowokowało. Uważał, że zasługuje na szczególną opiekę, bo ma szczególną wiedzę. Ale Oczko nie wyczuł zagrożenia. Prokurator Barbara Zapaśnik charakteryzuje Marka M. jako egoistę, który kocha tylko siebie. W tym właśnie upatruje przyczyn jego porażki. Gdyby zwracał większą uwagę na oczekiwania swoich ludzi, a nie tylko własne, być może dzisiaj nie oglądałby świata zza murów więzienia.

Czarnego na sprawie, w której był głównym oskarżonym, pogrążyły zeznania kilku świadków. Oczekiwał, że Oczko weźmie na nich odwet, zastraszy ich, zmusi do milczenia. - Nie zachował się, jak na szefa przystało, okazał słabość, nie zasługiwał więc, żebym ja go krył, bo ja jestem silnym człowiekiem i trzymam tylko z silnymi.

Jeszcze próbował negocjować. Zażądał pół miliona marek niemieckich za milczenie. W odpowiedzi grupa Oczki przyjechała pod areszt i urządziła manifestację siły. Wszyscy aresztanci mogli usłyszeć wrzaski zza murów, że Czarny to kapuś i śmieć. - A ja jeszcze wtedy nie zeznawałem - wspomina Czarny.

- Chcieli mnie złamać psychicznie, tymczasem sami pokazali, jak są słabi, głupi i naiwni. Dlatego zgłosiłem się do prokuratury.

Przestępca czy tajny agent

Drugim grabarzem gangu Oczki okazał się człowiek zasiadający podczas procesu tej grupy na ławie oskarżonych - Artur R., ps. Tuła. Zeznawał chętnie i dużo, w zamian wydatnie złagodzono mu karę, dostał zaledwie 2 lata i 9 miesięcy więzienia, chociaż obciążały go poważne zarzuty: narkotyki, wymuszenia, porwania. Według prokuratury i sądu zeznania Tuły były wiarygodne. Tymczasem w Szczecinie miał opinię mitomana, wymyślającego nieprawdopodobne historie, aby dodać sobie znaczenia.

Tuła był (i jest nadal, bo po wyjściu z więzienia odgrywa w podziemnym życiu Szczecina aktywną rolę) wyjątkowo interesującą postacią. Jedną z legend, jaką się posługiwał, aby zdobyć posłuch, była rzekoma współpraca z Urzędem Ochrony Państwa. Ten wątek podczas procesu grupy Oczki został całkowicie pominięty, tymczasem w zeznaniach w śledztwie przez pewien czas dominował. Według niektórych naszych rozmówców, Tuła faktycznie wykonywał polecenia UOP. Zeznania, jakie składał na ten temat, były dla prokuratury mocno kłopotliwe, dlatego potem je przemilczano. Cały problem polega na tym, że zarówno z prokuratury jak i z policji zeznania z klauzulą „tajne przez poufne” dość łatwo wyciekały (i nadal wyciekają). Przestępcy kupowali je po prostu od skorumpowanych funkcjonariuszy. Jeden z protokołów z przesłuchania Tuły osoba zastrzegająca anonimowość przekazała dziennikarzowi „Polityki”. Zeznania były składane w prokuraturze w lutym 1998 r. w obecności porucznika J.W. z UOP.

Artur R. twierdził wtedy, że z grupą Oczki nic go nie łączy poza zwykłą znajomością. Na życie zarabiał odzyskując auta od złodziei i długi od nierzetelnych płatników. Zajmował się też ochroną biznesmenów. Czasem przystępował do odbijania osób porwanych dla wymuszenia okupu. Jedną z takich osób (Wojciecha S.) porwał przestępca o pseudonimie Szczoteczka. Tuła spotkał się ze Szczoteczką w pobliżu Komendy Wojewódzkiej Policji. W grupie mężczyzn stojącej nieopodal rozpoznał Dariusza R., wysokiego oficera pionu antynarkotykowego Komendy Wojewódzkiej w Szczecinie. Szczoteczka zaczął go straszyć tym oficerem. Wyjawił, że to jego szwagier. Tuła zorientował się, że porywacz prawdopodobnie korzysta z wiedzy posiadanej przez szwagra-policjanta. Cytował bowiem treść przesłuchań prowadzonych na komendzie i powoływał się na swoje stosunki z tym oficerem.

Marek M., ps. Oczko (rozmowa w AŚ Katowice): - Dariusz R. dawał parasol Szczoteczce, który się trudnił porywaniem ludzi. Ma to związek z moją osobą, bo Dariusz R. nadzorował śledztwo w mojej sprawie, manipulował zeznaniami świadków.

Fascynująca jest druga część zeznań Tuły z tego samego protokołu. Opowiedział mianowicie, jak w 1992 r. za pośrednictwem biznesmena (zajmującego wtedy wysoką pozycję na liście 100 najbogatszych Polaków) i zarazem konsula honorowego pewnego państwa wschodnioeuropejskiego pana S. poznał oficera UOP. Funkcjonariusz zaproponował, aby Tuła informował go o faktach związanych z przemytem alkoholu. Zgodził się i tak zaczęła się współpraca z UOP. Na polecenie oficera nawiązał kontakty z grupą biznesmenów rosyjskojęzycznych (tu podał ich nazwiska). Spotykał się z nimi w hotelu Radisson. Podczas jednej z takich sesji w 1996 r. do stolika podszedł znajomy jednego z Rosjan. Tuła rozpoznał w nim ówczesnego ministra sprawiedliwości (bądź jednego z wiceministrów, ta kwestia nie jest dość jasno wyłożona, a przesłuchujący nie interesowali się szczegółami). Rosjanin przedstawił Tułę i oświadczył, że w razie kłopotów może do ministra walić jak w dym.

Innym wątkiem opowieści Tuły było dwukrotne przekazywanie przez niego kopert z pieniędzmi pewnemu sędziemu ze Szczecina (podał jego nazwisko). Nadawcami kopert byli ludzie, którym groziły wyroki. Po pewnym czasie Tuła dostał propozycję (też z UOP), aby pojechać do Szwajcarii i tam próbować poznać się z Władysławem K., Polakiem prowadzącym międzynarodowe interesy, także w Polsce. Pan K. był swego czasu właścicielem klubu piłkarskiego Górnik Zabrze.

Plan powiódł się całkowicie. Tuła poznał Władysława K., zaprzyjaźnili się do tego stopnia, że biznesmen zaproponował mu funkcję osobistego ochroniarza. Pobyt trwał kilka miesięcy. W tym czasie Tuła zaobserwował, że K. był człowiekiem bardzo wysoko ustosunkowanym. Miał kontakty telefoniczne z ministrami RP, a nawet z przyszłym prezydentem Polski. Chwalił się też, że bywał na przyjęciach u ówczesnego prezydenta i finansował kampanie wyborcze tym z prawa i z lewa.

Po powrocie do Polski Tuła spotkał się z oficerem UOP. Funkcjonariusza bardzo interesowało, czy pan K. pije alkohol i w jakich ilościach, kto u niego bywa i z kim ma kontakty. Tuła wszystko mu zrelacjonował. Opowiedział też o jakichś papierach, które „pan Władek ma złożone u adwokata”. Miały to być kwity kompromitujące kilku polskich polityków. Władysław K. nagle zmarł. Wszystkie te rewelacje Tuły zostały potem przemilczane. Według Marka M., ps. Oczko, Tułę wykorzystano w procesie tylko po to, aby uwiarygodnić zeznania Rafała Ch., ps. Czarny. Jego opowieściami manipulowano, użyto tylko tych fragmentów, które obarczały Oczkę, wyłączono za to wątki przemawiające na jego korzyść, a całkowicie pominięto te dotyczące skorumpowanych policjantów, sędziów i polityków. - I tak zrobiono ze mnie najgroźniejszego gangstera - oświadcza Marek M.

Za tydzień przedstawimy wersję zdarzeń według Oczki, na podstawie zapisu z rozmowy przeprowadzonej w katowickim Areszcie Śledczym.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alfabet.Mafii.czesc05.Fotografia.ze.Schwarzeneggerem, Mafia w Polsce
Alfabet.Mafii.czesc02.Jak.Jarek.rósł.w.Mase, Mafia w Polsce
Alfabet.Mafii.czesc07.Wołomin.Strzela.do.Siebie.UoM, Mafia w Polsce
Alfabet.Mafii.czesc01.Polska.pruszkowska, Mafia w Polsce
Alfabet.Mafii.czesc08.O.Jeden.Most.za.Dużo.UoM, Mafia w Polsce
Alfabet.Mafii.czesc03.Jestem.już.jednym.z.was, Mafia w Polsce
Alfabet.Mafii.czesc06.Dziadowskie.interesy, Mafia w Polsce
Alfabet.Mafii.czesc10.Korek.Szykuje.sie.do.Wystrzalu.UoM, Mafia w Polsce
Alfabet.Mafii.Rozmowa.z.P.Pytlakowskim, Mafia w Polsce
Ośmiornica.po.polsku-Alfabet.Mafii, Mafia w Polsce
Alfabet.Mafii.czesc10.Korek.Szykuje.sie.do.Wystrzalu.UoM, Mafia w Polsce
Włoska mafia w polsce (2010), B.W, Włoska mafia w polsce (2010)
Jak komuniści przejmowali władzę w Polsce
Alfabet Mafii-Kalendarium 1990-2004 Uom
Piotr.Pytlakowski-Łabędzi.śpiew.Słowika.UoM, Mafia w Polsce
jak zrobic oczko wodne youtube

więcej podobnych podstron