Codziennie dziękuje Bog2, katyn zniszczenie polskiej inteligencij


Codziennie dziękuje Bogu

14/05/09


Wyjechałem z Rosji ostatnim transportem, ponieważ miałem zlecenie przejechać z Taszkientu do Ałma Aty. I tam, koło Dżelalabadu, miała miejsce taka historia. Znajdowało się tam antyczne miasto (dziś nie pamiętam nazwy) i tam zarekwirowaliśmy trochę miejsca dla naszego wojska. Codziennie na pobudkę i na capstrzyk był grany na trąbce Hejnał Mariacki. Po kilku dniach grupa starców - lokalne autorytety - zwróciła się do naszego dowódcy z prośbą o przyjęcie darów i z zapewnieniem, że jesteśmy przez nich mile widzianymi gośćmi. A to wszystko dlatego, że istniała tam taka legenda mówiąca, że oni będą dopiero wtedy szczęśliwi, w wolnym kraju, kiedy trębacz z Lechistanu zagra hymn. To zdarzenie zresztą opisuje Herling-Grudziński.

Innym razem miała miejsce niesamowita i dość pikantna historia. Miałem rozkaz przejechać wszystkie obozy, w których byli Polacy chcący wstąpić do armii. Po powrocie z tej misji dostałem wolne i z przyjaciółmi poszliśmy w Taszkiencie na miasto. Trafiliśmy do hotelu „Metropol”. Tam zauważyłem siedzące przy stoliku trzy panienki, dwie bardzo umalowane a jedną - wcale. Poprosiłem kelnera o przesłanie im butelki szampana. I tak się poznaliśmy. Z tą niemalowaną widziałem się potem kilka razy. Okazało się, że ona chce zabrać się z nami i uciec z Rosji. Ja miałem wtedy odwagę i tupet, żeby pójść z tą sprawą do gen. Andersa. Wszystko mu opowiedziałem jak na spowiedzi. On złapał się za głowę i mówi: „Cezary, co ty kombinujesz? Sprowadzisz na nas nieszczęście”. Później okazało się, że ona była żoną generała NKWD - politruka przy dowódcy południowego frontu marszałku Timoszence. Mimo to - musiałem być bardzo uparty, a może ona bardzo mi się podobała - dość, że zaczęliśmy robić przygotowania pełną parą, żeby ją zabrać. Niestety, umówionego dnia nie stawiła się na decydujące spotkanie. Nie chcę nawet myśleć, co się mogło z nią stać.

Włoską kampanię - zakończoną zdobyciem Monte Cassino - zakończyłem fatalnie. Zostałem poparzony pociskiem fosforowym. Wyglądało na to, że już mnie nie będzie wśród żywych. Kiedy Niemcy uciekali, pokryli dymem stoki Monte Cassino. Wyszedłem za wcześnie ze schronu, bo chciałem zobaczyć, jak oni się wycofują, i trafiło mnie. Pamiętam, że gdy tak leżałem ledwo żywy, mój dowódca mówił: „Szkoda chłopa, już nic z niego nie będzie”. Ale odratowano mnie w angielskim szpitalu, przeprowadzając kilkanaście operacji. Trzydzieści czy czterdzieści lat potem na party w Londynie spotykam profesora McIndu, który mnie operował. On mnie oczywiście nie pamiętał, ja jego świetnie. Ucieszył się.

Cóż, bitwa o Monte Cassino z punktu widzenia wojskowego była kompletnie niepotrzebna. Można było Niemców cisnąć dalej tylko artylerią. Oni byli świetnie umocnieni. Chwała Bogu, że coś z tego zostało. Został mit zdobycia Monte Cassino. Bo gdyby nie to, co byśmy mieli na swoim koncie? Narwik, Tobruk?

PO WOJNIE


Po wojnie - nie wiem jak to się działo - ale prawie wszystko mi wychodziło. Takie szczęście, które nie wiadomo skąd przychodzi i jest nie tylko materialne. Zaczęło się od tego, że ja po wojnie znalazłem Włocha, który stał się moim wspólnikiem. Okazał się uczciwym chłopem. Pomysł na biznes był prosty jak z Reymonta. Żaden z nas nie inwestował, poza grosikami, swoich pieniędzy. Na początku traciliśmy. Ale w pewnym momencie odbijamy się od dna i w ciągu dwóch lat zarabiamy prawie milion dolarów. To były absolutnie legalne interesy. Sprowadzaliśmy dla uniwersytetów aparaty naukowe, a finansował to plan Marshalla. Na początku wyglądało, że to będzie biurokratyczna historia. Tymczasem w ciągu pięciu lat sprzedaliśmy sprzęt za ok. 6 mln dolarów z prowizją 5 albo 6, a nawet 10 procent, i to bez żadnych inwestycji. Trzeba wiedzieć, że ja się absolutnie nie znałem na tych aparatach. To był sprzęt służący do wszystkiego - począwszy od astronomii, skończywszy na medycynie i weterynarii. Amerykanie pomagali Włochom, jak to zwykle bywa, pozwalając im kupować sprzęt u siebie. Napisałem 300 listów do firm, które produkowały sprzęt naukowy, i dostałem od nich kontrakty i wyłączne przedstawicielstwo. Koniec był równie zabawny jak początek. Jak to się rozkręciło, mój wspólnik wpadł na pomysł, abyśmy zainwestowali w produkcję wody mineralnej. Straciliśmy wszystko.

Innym razem kupiłem technologię do nauki pisania na maszynie. Taką, że w 14 godzin można się tego nauczyć. Nauczyłem ok. pół miliona ludzi. Sam się jednak nie nauczyłem. Potem kupiłem jakieś głazy na Sardynii i wybudowałem tam dwa domy. Jeden sprzedałem prezesowi Tesco, a drugi szejkowi z Arabii Saudyjskiej. Zajmowałem się jakiś czas aparaturą do pomiaru radioaktywności i przyjąłem propozycję pracy w firmie Nuclear Chicago Corporation. Zostałem dyrektorem do spraw marketingu na Europę, Afrykę i Środkowy Wschód. I tak spędziłem pięć lat, prawie nie wychodząc z samolotu i przy okazji dobrze zarabiając. Poznałem kilkunastu laureatów Nagrody Nobla, rektorów najsłynniejszych uniwersytetów, czołówkę profesorów z wielu krajów. Jakoś wszyscy mnie tolerowali, dokładnie wiedząc, że moim jedynym prawdziwym zawodem jest bycie rotmistrzem ułanów. Zbudowaliśmy tę firmę na wysokim poziomie. Kiedy umarł prezes, to na jego miejsce został mianowany Donald Rumsfeld, przyszły sekretarz obrony USA. Zwolnił mnie po trzech dniach pewnie dlatego, że zarabiałem więcej pieniędzy niż on.

Kiedy miałem prawie 50 lat, pojechałem na Harvard i rozpocząłem studia biznesowe. Nie bardzo mi się to przydało, ale dało mi inne samopoczucie. Poza tym piszę piękne listy biznesowe po angielsku.

Do Polski nie mogłem i nie chciałem przyjechać z oczywistych względów: jako „zamieszany” w sprawę katyńską bałem się aresztowania. Zamierzaliśmy z żoną przyjechać do Polski pod koniec PRL-u i mieliśmy już nawet bilety. Wtedy wezwał mnie do Londynu mój dowódca płk Bieliński i pyta: „Cezary, czy ty zwariowałeś? Chcesz jechać do Polski?”. I wybił mi to z głowy. A moją mamę wezwano w Polsce na czterogodzinne przesłuchanie i pytano, dlaczego nie przyjechałem.

Nigdy nie wierzyłem we Włochów - ani jako żołnierzy, ani jako obywateli, ani w ich umiejętności rządzenia. Ich świat kończy się na rodzinie. Niemniej przyszło mi żyć, i to szczęśliwie, w pięknej Italii. Od roku 1944 do lat 90. mieszkałem w Rzymie. Potem dwa lata na Sardynii i następnie osiadłem w Toskanii. Szczerze mówiąc, teraz Toskania jest moją pierwszą ojczyzną. Z Polską już mnie tak dużo nie łączy. Ja jestem Kresowiakiem, dla mnie Wilno, Lwów to była Polska. Namawiano mnie ostatnio, żebym zwiedził Kresy, ale broniłem się, jak mogłem. Życie nauczyło mnie jednej rzeczy: nie ma się co przejmować i trzeba być wdzięcznym za to, co jest. Trzeba też pozwolić sobie na pewną swobodę i nonszalancję. Każdego dnia, kiedy się budzę, mówię: „Dzięki Ci, Boże, za to, coś mi dał”. Jestem szczęśliwy, że nie zabito mnie w Katyniu ani potem. Kombatantem się nie czuję i zawsze starałem się z życia czerpać pełnymi garściami.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Codziennie dziękuje Bog1, katyn zniszczenie polskiej inteligencij
Codziennie dziękuje Bogu3, katyn zniszczenie polskiej inteligencij
Codziennie dziękuje Bog1, katyn zniszczenie polskiej inteligencij
Jedyna kobieta KTORA ZGINELA W KATYNIU 2, katyn zniszczenie polskiej inteligencij
JEDYNA KOBIETA KTORA ZGINELA W KATYNIU 3, katyn zniszczenie polskiej inteligencij
galeria, " Galeria literackich portretów polskiego inteligenta zestawionych z bohaterów wybrany
Polski inteligent o Żydach
nadchodzi czas odrodzenia zniszczonej polski henryk wesolowski(1)
Galeria literackich portretów polskiego inteligenta zestawio
ONR elita polskiej inteligencji W Muszyński
Dorota Grabowska Pieńkosz POLITYKA TRZECIEJ RZESZY WOBEC POLSKIEJ INTELIGENCJI Z UNIWERSYTETU JAGIEL
nadchodzi czas odrodzenia zniszczonej polski henryk wesolowski(1)
Inteligencje wielorakie Howarda Gardnera w polskiej edukacji przedszkolnej
Inteligencje wielorakie Howarda Gardnera w polskiej edukacji przedszkolnej (2)
INTELIG(1), Matura, Język Polski, Prace i Motywy maturalne
Inteligencja vs. Chłopi, Opracowania j. polski

więcej podobnych podstron