Spowiedź polskich yuppies, Ciekawostki



Już pierwsze pokolenie polskich yuppies było poważnie narażone na syndrom wypalenia zawodowego i zachwiania natury emocjonalnej |

Zaczynali dwadzieścia lat temu, pracując po 16 godzin na dobę. W połowie lat 90. budowali fortuny i spełniali marzenia o luksusowym życiu. W tym czasie tracili rodziny i wartości, którymi się wcześniej kierowali. Dziś w wieku 45 lat myślą o emeryturze i zadają sobie filozoficzne pytanie - co zyskałem, a co straciłem.

A chciał być Bobem Dylanem

Marcin ma całkiem pokaźną fortunę. Trzy 150-metrowe apartamenty w Warszawie, po jednym w Krynicy Morskiej i Zakopanem, do tego trzy restauracje i sieć osiedlowych delikatesów. Ale jeśli spytać go o asortyment sklepów albo o specjały szefa kuchni, odpowie, że ma awersję do tematów biznesowych.

Kiedyś na koncertach studenckiej grupy Hurricane wykrzykiwał do mikrofonu punkowe teksty. Jeden z nich pamięta do dziś: "Nie dam się machinie, prędzej zeżrę świnię". W wieku 24 lat Marcin porzucił muzykowanie. Chciał być Bobem Dylanem, a został handlarzem, za namową żony Kaśki.

- Poznaliśmy się na studiach politologicznych. Ja bon vivant z Warszawy i ona twardo stąpająca po ziemi dziewczyna spod Kalisza. To ja dostosowałem się do niej - opowiada Marcin.

Zaczął sprowadzać skórzane palta z Turcji, a z Chin medykamenty. Pojawiła się córka. Zmęczona macierzyństwem Kasia chciała pracować i tak na początku lat 90. otworzyli agencję skupiającą opiekunki domowe. To był strzał w dziesiątkę. Po roku zatrudniali już czterdzieści osób - studentów i emerytki.

- Zaczęliśmy gromadzić oszczędności, a kolega szukał wspólnika do knajpy na Nowym Świecie w Warszawie - opowiada Marcin. - Wydawało mi się, że przez rok rozkręcę restaurację, a później jeszcze zdążę zostać Bobem Dylanem - mówi i dodaje gorzko. - Bobem Srylanem…

Przez pierwszy rok pracował po 14-16 godzin na dobę. Od południa do drugiej - trzeciej nad ranem. Alkohol i kawa struły mu wątrobę. Tak często wpuszczał krople do oczu, że po kilku miesiącach przestały działać. Knajpa szybko zaczęła przynosić zyski, a Marcin postanowił pójść za ciosem. Otworzył drugą restaurację. Tym razem na warszawskiej Starówce, ale bez wspólnika.

- Na rynku nie było jeszcze zbyt wielu doświadczonych menadżerów, wszystkiego musiałem przypilnować sam - tłumaczy. - Wtedy pierwszy raz w życiu pomyślałem, że czas pożegnać się z marzeniami.

Marcin pamięta kiedy powiedział im "żegnam". - Na pierwszych latach studiów nie opuściliśmy z Kaśką ani jednego koncertu Kryzysu, Kazika, Budzyńskiego i jego Armii. Byliśmy maniakami punk rocka. W dniu, w którym Kult promował nową płytę, jakaś firma zamówiła bankiet w naszej restauracji - opowiada Marcin. - Pomyślałem, trudno - raz na koncert nie pójdę. Kupię płytę. Później już tylko kupowałem muzykę, a na koncercie Kultu nie byłem nigdy.

Pierwszy miliard ukradł

Bartek urodził się w inteligenckiej rodzinie na warszawskim Żoliborzu. Matka tłumaczka literatury rosyjskiej, ojciec profesor politechniki. - W domu niczego mi nie brakowało. Ale mdliło mnie, jak patrzyłem na życie moich rodziców. Stateczne i nijakie. Ojciec czytał "Przegląd Techniczny" i wędkował. Matka ciągle przy biurku z książkami. Chciałem innego życia - wspomina.

Zrobił tylko maturę, ale to wystarczyło, by zarabiać duże pieniądze. Choć pierwszy milion ukradł. Właściwie miliardy starych złotówek. Dwa lata przywłaszczał cudze samochody - ople, fordy i mercedesy - a zgromadzone pieniądze inwestował w legalny biznes. Otworzył myjnię, kantor i zajazd na trasie z Warszawy do Gdańska. Z najlepszymi dewolajami na północ od stolicy. Tak jak Marcin podróżował do Chin, ale zamiast leków, sprowadzał kontenery koszulek i podrabianych adidasów.

Nigdy nie związał się na dłużej z kobietą, nie chciał mieć dzieci. - Kiedyś zaprosiłem dziewczynę do restauracji. Na trzeciej randce powiedziała, że chce mieć ze mną dziecko. Zatkało mnie. Zapłaciłem rachunek i wyszedłem - opowiada Bartek.

Dziś jest rentierem. Wynajmuje mieszkania i hale magazynowe. Jedna z jego firm oferuje usługi transportowe. - Niechętnie wracam do przeszłości - wyznaje. - Za kradzieże zapłaciłem odsiadką i grzywną. Za pozostałe błędy płacę całe życie - mówi.

Po rozwodzie poczuł ulgę

Po dwóch latach Kaśka nie wytrzymała nowego życia Marcina. Jego nieobecności i romansów z "kelnerującymi siksami". Rozwiedli się. Oddał żonie jedną restaurację i przepastne mieszkanie na Mokotowie. Do notariusza poszedł z rozmazaną na szyi szminką. Nie należała do żony. Kiedy wychodził, poczuł ulgę, której od razu zaczął się wstydzić.

Największe zdumienie Marcina: Kiedyś byłem przecież wrażliwym człowiekiem. Rodzina, dziecko, Kaśka, dom, muzyka - to było dla mnie najważniejsze. Dlaczego tak bardzo się zmieniłem?

Największe zdumienie Bartka: Jak można przeżyć 20 lat bez głębszej refleksji nad swoim życiem? Jak można?

Bartek odpowiedział na to pytanie pierwszy raz w życiu przed dwoma laty.

Marcin rok temu.

Obaj u swoich psychoterapeutów.

Dlaczego tak się zmieniłem? - zastanawiał się u psychoterapeuty Marcin. - Mam słaby charakter, a hedonistyczne życie przyciąga słabe charaktery - diagnozuje.

Marcin mówi o efekcie domina. Trudniej niż z małżeństwa było mu zrezygnować z koncertu Kultu. - Bo wtedy pierwszy raz zrobiłem coś przeciw swoim przekonaniom. Później zagłuszałem swoje sumienie coraz łatwiej - śmieje się gorzko. - Rozbite małżeństwo, przekręty w pracy, okłamywanie ludzi było prawie jak splunięcie - dodaje.

Zdaniem psychoterapeutki z Centrum Psychoedukacji, Anny Bersz, już pierwsze pokolenie polskich yuppies było poważnie narażone na syndrom wypalenia zawodowego i zachwiania natury emocjonalnej. - Ci ludzie budowali kariery w trudnych czasach, często rezygnując z życia osobistego. Spełnienia szukają w pracy, a bliskość drugiego człowieka poczytują jako zagrożenie - diagnozuje psychoterapeutka.

Pytam Marcina, czego najbardziej żałuje w swoim życiu. Odpowiada, że utraty przekonań. Marcin relatywizuje niemal wszystko. Miłość? - Miłość jest fajna. Ale to wirus, leczysz go przez 12 miesięcy - odpowiada.

Żałuje też, że stał się cyniczny. - Rok temu złamałem nogę. Przez dwa tygodnie nie ruszałem się z domu. W tym czasie odwiedziło mnie kilkanaścioro znajomych. Przynosili owoce, chcieli grać w "Scrabble", a ja się tylko zastanawiałem, jaki mają w tym interes - opowiada Marcin.

O córce nie lubi mówić. Zabezpieczył jej przyszłość, ale nie dba o prawdziwe uczucie. - Chyba jestem pozorantem. Czuję się dobrze, kiedy nasze relacje są z pozoru dobre. To znaczy wtedy, kiedy nie muszę się angażować - mówi.

Przyjedź na mielone

Bartek wspomina pogrzeb ojca, który zmarł przed ośmioma laty i nie może się nadziwić, że jego odejście nie skłoniło go do refleksji nad własnym życiem. - Był dobrym człowiekiem, ale jego śmierć wcale mnie nie ruszyła. Wieczorem po stypie poszedłem z koleżanką do Tam Tamu (klub/restauracja na Nowym Świecie - red.). Zjeść i potańczyć. Nie odreagowywałem. Po prostu wyparłem ojca z pamięci. Teraz nie czuję się z tym dobrze - wyznaje.


- Żyłem jak cyborg - wspomina. - Kilkanaście godzin harówki. Durne przymilanie się sekretarkom, faksy, telefony i faktury. Potem wieczorne odreagowywanie. W klubach z przygodnymi dziewczynami i w knajpach z drogim jedzeniem. Do tego szybkie weekendowe wypady, do Mikołajek, Zakopanego, Międzyzdrojów. Od soboty do niedzieli przepuszczałem najmniej trzy tysiące złotych, a moje życie ograniczało się do konsumowania - opowiada.

Mieszkanie na Ursynowie traktuje jak alternatywną sypialnię. Alternatywną, bo lubi spać u znajomych, albo w hotelach, nigdy ustronnych. Cztery lata temu dostał od matki donice z roślinami. Agawy i begonie. Zwiędły po trzech miesiącach.

Od roku znów ma rośliny na parapecie. Podlewa je Ukrainka - Ania, która przychodzi sprzątać raz w tygodniu. Z lodówki wyrzuca przeterminowane serki wiejskie i kwaśne wino. Zbiera pisma motoryzacyjne, które walają się przy muszki klozetowej. Ania przychodzi w środy. Bartek zawsze wtedy jest w domu. Rozmawiają, on zamawia jedzenie na telefon.

Ostatnio dostał SMS-a od matki: "Martwię się o ciebie, synku. Przyjedź na mielone". Przeczytał i rozryczał się jak dzieciak.

- Żałuję tych 20 lat emocjonalnego inwalidztwa. Nie mam żony, dzieci, czegokolwiek, czego mógłbym się zaczepić. Jestem samotny i zagubiony. Ale jest szansa, bo zdałem sobie z tego sprawę  - wyznaje. - Mam poczucie, że przegrywam swoje życie. Przegrywam, ale jeszcze nie przegrałem - dodaje.

- Niektórzy spełnieni w biznesie ludzie w pewnym momencie swojego życia zdają sobie sprawę, że dalej już nie zajdą. Odkrywają, że pieniądze, domy i samochody nie dają im już szczęścia. Wtedy rodzi się frustracja - tłumaczy dr Tomasz Łysakowski, psycholog społeczny z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej w Warszawie. - Frustrację leczą sportami ekstremalnymi albo angażowaniem się w działalność fundacji. Niektórzy finansują Łagiewniki, inni kończą szkoły, albo szukają podniet na drodze przestępczej - wylicza psycholog.

Zadaję jeszcze jedno pytanie "japiszonom": Więcej straciłeś czy więcej zyskałeś?

Marcin: Więcej straciłem.

Bartek: Nic nie zyskałem. Niech stracę rękę, nic nie zyskałem.

Zdaniem Tomasza Łysakowskiego, żal yuppies jest co najwyżej deklaratywny. - Myślę, że oni nie żałują swoich decyzji, że gdyby mieli możliwość pokierować swoim życiem jeszcze raz, postąpiliby dokładnie tak samo - mówi Łysakowski.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Problem ochrony tajemnicy spowiedzi w polskim prawie procesowym do druku
Problem ochrony tajemnicy spowiedzi w polskim prawie procesowym do druku
jezyk polski 4 czesc 2 ciekawi swiata plan wynikowy
jezyk polski 4 czesc 1 ciekawi swiata plan dydaktyczny
MOTYW PRACY2, ciekawostki, matura 2008, J. POLSKI, WWW, -wypracowania i pomoce, różne
Zachodni sąsiedzi polski, H I S T O R I A-OK. 350 ciekawych plików z przeszłości !!!
POR WNAJ DWIE WYBRANE RELAC, ciekawostki, matura 2008, J. POLSKI, WWW, -wypracowania i pomoce, różne
JAGUSTYNKA, ciekawostki, matura 2008, J. POLSKI, WWW, -wypracowania i pomoce, różne
POWT RKA, ciekawostki, matura 2008, J. POLSKI, WWW, -wypracowania i pomoce, różne
POJ CI NA POWT TK , ciekawostki, matura 2008, J. POLSKI, WWW, -wypracowania i pomoce, różne

więcej podobnych podstron