Neuro1


Detroit - Moje miasto, huk silników i swąd spalin. Te zapachy towarzyszyły mi od wczesnego dzieciństwa. Brunatne niebo przesłonięte wyziewami z licznych fabryk i fabryczek. Żar bijący ze starej odlewni. Wreszcie liczne wozy i inne dziwaczne pojazdy, które wraz z ojcem składali moi dwaj bracia w małym jednym z licznych w Detroit warsztatów samochodowym , dłubali we wszytkim co miało koła i silnik Z początku plątałem się między nogami, donosząc klucze, wykradając œruby, tudzież farbą maskowałem przeżarte korozją maski wozów, które czasy œwietnoœci miały już dawno za sobą.

klekot Ak47 przeszył cisze nocy przerywaną tylko monotonnym pomrukiem grupy pojazdów przemierzajacych pustynię w stronę Vegas - skurwysynyy wrzasnął Fred - skręcając gwałtownie w lewo. Grupa kupieckich pojazdów powoli tworzyła obronny krąg wokół otwartych przyczep z najcennniejszymi towarami. Zdezelowany Humvee prowadzący karawanę zaryczał dziko - Głupie chuje, do przodu skurwiele nie dajcie się otoczyć, wystrzelają was jak kaczki - wreszczał Fred przez CB-radio. Durnie, durnie, po trzykroć durnie - Pete - ryknął kierowca - dupa w troki i na tył, szykuj karabin i naszą małą niespodziankę, pokażemy tym brudnym mutantom, że z nami się nie zadziera!

Silnik samochodu zaskowyczał podczas 90 stopniowego zwrotu, chmura kurzu otoczyła samochód gnający po wertepach w stronę rozgrywającego się wokół kupieckiej karawany pandemonium...

Uliczne wyœcigi - pamiętam je dobrze, jako dziesięcioletni chłopak pomagałem bratu przy maszynie. Niebezpieczne? Pewnie, cholera! Ale montując na przodzie skurwysyńsko potężnego, żłopiącego hektolitry benzyny potwora starą łopatę ze œnieżnego pługa - co to œnieg? wtedy nie wiedziałem... - możesz mieć głęboko w dupie strzelajacego do ciebie dupka z jakieœć solniczki co to ledwie zwie się pistoletem. A jakie potem œliczne BUMM, kiedy palant szykuje się na zderzenie czołowe....

Stevens, Malik? Gdzie jesteœcie bando nieudaczników, na cholerę mi byli dwaj popieprzeni motocykiœci? - Fred nadal ryczał przez CB, szybko zblizając się do ostrzeliwanej przez bendę mutantów karawany. - Szefie - wrzasnąłem mocując sięz kupą żelastwa i pasem amunicji - karabin się zaciął! - Cholera chłopcze, odpuœć to gówno, bierz dynamit ze skrzynki i rzucaj! Rzucaj jak niegrzeczny chłopczyk haha! Pokażemy tym œmierdzielom na co stać starego Freda Finka i jego brygadę!

Nagle z wyrwy barykady wyskoczyły dwa motocykle - Nareszcie sapnął Fred.

Dwukołowe monstra pluły ołowiem w poszarpaną bandę œmierdzących mutków. Laski dynamitu, które ciskałem z samochodu dokończyły dzieła zniszczenia, odblokowałem też ten cholerny karabin maszynowy... Kanonada odbiła się głuchym echem po pustyni. Szefie, uciekają œmiecie, dajmy im popalić! - Cicho młody, szkoda ołowiu, niech spieprzają.... my mamy do pogdania z idiotą, który kazał zatrzymać karawanę - mówiąc to Fred wyszczerzył żółte krzywe zębiska i kciukiem sprawdził ostroœć myœliwskiego noża - Hej chłopcze oprawiałeœ kiedyœ ze skóry zająca - zarechotał rubasznie stary Fink...

Gangi? Spoko! pewnie, że szlajałem się z niejedną bandą po całym Detroit, bójki na gazrurki to był chleb powszedni, ale wyœcigi - to była moja miłoœć. Każdy grosz ciułalem na maszynkę marzeń, ukradło się to, ukradło się œmo. Drobny handelek dragami, kulka w plecy pijaczkowi w ciemnej alejce... Heyy to brutalny kopiący w dupę œwiat, sporo ludzi lubi sobie "odleciec" a zastrzelonych truposzy i tak nikt nie szuka. Miałem szesnascie lat kiedy pierwsy raz wystartowałem w wyœcigu .Moja maszynka nie była może czymœ extra, ale dla mnie był to szczyt marzeń. Czy wygrałem? Hejj człowieku, żyję przecież i tu z tobą gadam. Wygrać? Przegrać? Przeżyć stary, o to chodzi w ulicznym wyœcigu, reszta to lipa, szybka gówno znacząca sława. Znałem takich, wygrali raz, czy dwa i wymiękali, robili pod siebie, szmaciarze, to nie kierowcy, to zwykli tchórze. Po dwóch latach dałem sobie spokój z durnymi szczeniackimi wyœcigami. W jednym z barów, tuż po wyœcigu zacepiłmnie pewnein facet, tak na oko po pięćdziesiątce - To był Fred Fink, jak on to nazywa - najemny kierowca i cyngiel - Potrzebował dobrych kierowców. Stwierdziłem, że nie mam dobrego wozu na wertepy i żeby się odpierdolił. Nie odpierdolił się... Dałem się przekonać. Ba! Któż byłby odporny na argumenty poparte kopem w nery... Cóż, skusił mnie szmal i dzikie przestrzenie. Wóz, którym jeżdziłem podczas wyœcigów, opchnąłem dzięki pomocy braci i ojca. Mój plan był taki, pojeżdzę z Finkiem, trochę grosza uciułam, złożę w między czasiew warsztacie starego - a raczej to stary i bracia - mi złożą jakąœ zacną czterokołową maszynkę i się usamodzielnię całkowicie. Zajęło mi to pięć lat. Co się kurwa œmiejesz kutasie. To nie Wersal, żreć za coœ trzeba, amunicja i broń też swoje kosztują, No i żem zwiedził to i owo, Ja, stary Fred Fink w jego Humvee no i Stevens i Malik, podobnież bracia, z tym że Malik jest czarny a Stevens noci myckę... cóż nie wnikałem w szczegóły.

Tak czy siak, siedzę tu z tobą i zalewam robaka i czekam! Na co? Cóż, mam tu interes, ostatnia częœć do mojego wozu i w drogę. A ty się kurwa tak nie uœmiechaj. Myœlisz, że trafiłęœ na naiwnego cwaniaku. Chcesz mnie skroić ze swoim kumplem, co to siedzi tam pod œcianą. Pomyœl chłopie, bo to co naciska twoje jajca pod stołem, to nie rączka Bostońskiej kurwy, tylko lufa mojej spluwy, a teraz grzecznie zapłać za wszystkie drinki i wypierdalaj.....



Wyszukiwarka