życie codzienne w oświeceniu, Antykwariat, obyczaje=#


Życie codzienne w epoce oświecenia.

Obyczaje są rewolucjonizowane przez przemiany gospodarczo - społeczne. Jednakże wiele z nich oddziałuje również na nasze pokolenia. Dzięki temu nasza więź z przeszłością pozostaje wciąż żywa, a my dostrzegamy bogactwo i oryginalność naszych kulturowych tradycji.

Zróżnicowanie ludności na ziemiach Rzeczypospolitej w okresie oświecenia jest bardzo znaczne. Najrozmaitsze grupy religijne, językowe, stanowe, majątkowe żyją obok siebie. Czas płynął spokojnie, rok mijał po roku, a zawsze były zasiewy i żniwa. Nie odczuwano potrzeby liczenia lat, jedynie ważniejsze wypadki, takie jak głód, powódź czy wojna, wyróżniały lata, którymi potem posługiwano się dla oznaczenia czasowego innych zdarzeń. Znaczną wagę przywiązywano do podziału roku, bardziej ze względów religijnych niż z potrzeby ścisłego określania miesięcy i dni. Rok organizował się przez sezony, poszczególne okresy czasu miały rozmaitą wartość religijną, były szczęśliwe czy nieszczęśliwe, nadawały się do takich czy innych prac. Czas liczono okresami świątecznymi lub pośrednimi: każdy wiedział, co to jest adwent, Gody, zapusty, Wielki Post, Wielkanoc, natomiast nie zajmowano się znajomością nazw miesięcy. W obrębie miesiąca jedynie biegli w piśmie i dobrzy znawcy kalendarza używali liczb porządkowych; powszechnie oznaczano dzień, wymieniając świętego patrona. Nie sposób było zapamiętać wszystkich świętych na każdy dzień roku, ale znano szereg najważniejszych czy też najbardziej popularnych i zadowalano się określeniem: około św. Mikołaja czy też ściślej: pierwszy czy drugi dzień po św. Bartłomieju lub przed Zielną. W XVII wieku upowszechniają się kalendarze drukowane. Nie służyły one wyłącznie chronologii, miały przede wszystkim cel kościelny, a więc wyznaczanie świąt, zwłaszcza ruchomych, i podawanie świętych patronów. Służyły też informacją co do dobrych i złych dni, przestrzegały przed niewłaściwym dniem. Obok faz księżyca zawierały również notatki dotyczące różnych spraw codziennych, np. „zły aspekt, puszczenie krwi, bańki dobry czas stawiać, łaźnia prócz baniek dobra, lekarstwo dobre, włosy strzyc, nowe odzienie obłóczyć, siać i szczepić dobry czas, dzieci dobry czas zostawić (odsunąć od piersi)”. Pory dnia oznaczano wedle słońca. Obok wschodu, zachodu i południa istniało jeszcze sporo określeń szczegółowszych, jak: dnieje, szarzeje, odwieczerz, ćma. Mówiono o pozycji słońca, o pianiu kurów, o gwiazdach. Również dzwony kościelne dawały oznaczenie dnia, a zwłaszcza wzywały do zaprzestania pracy w polu. Jednak te zwyczajowe określenia były niedogodne, gdyż nie sposób było je sprecyzować, w każdej porze roku oznaczały inną godzinę. Zegary były trojakie: mechaniczne, słoneczne i klepsydry. Zegary mechaniczne były rzadkie, najczęściej widzimy je w większych miastach na wieżach kościelnych czy ratuszowych. Często zegarów używano bardziej dla ozdoby niż dla faktycznego mierzenia czasu. Chlubiły się nimi zamożne kościoły, większe miasta z dumą na ratuszu umieszczały tarcze zegarowe, magnaci składali sobie wzajemne dary z kosztownych i kunsztownych zegarów. Zegary kieszonkowe rozpowszechniły się dopiero Az czasów saskich i miały najpierw bardziej dekoracyjny charakter. Spotykamy się z nimi po raz pierwszy w drugiej połowie XVII w. Wprowadzenie zegarów na wieś nastąpiło bardzo późno, chyba dopiero w drugiej połowie XIX w. Częściej używano zegarów słonecznych, umiano też na ręce podawać godziny, czego uczyły księgi gospodarskie. Znane były też, choć niezbyt powszechnie używane, klepsydry, „ciekące zegarki”.

Po ukończeniu robót jesiennych następował czas spokoju, ciszy, postu i nabożeństw: adwent. Gwarne zazwyczaj życie domowe i sąsiedzkie stawało się na czas kilku tygodni przyciszone, poważne, bardziej niż zazwyczaj pobożne. Zbliżały się wielkie święta, których należało w sposób godny oczekiwać w skupieniu i modlitwie. Dawniej adwent liczono od św. Marcina, był to jednostajny i długi okres czterdziestu dni pozostałych do Bożego Narodzenia. „Jeszcze pod koniec listopada, w wigilię św. Katarzyny i św. Andrzeja, młodzież czyniła wróżby i gwaru przy tym było trochę, ale to już był koniec. (…) ustawał śmiech, śpiew i muzyka, zaczynały się codzienne nabożeństwa, tzw. Roraty. Nabożeństwa te odprawiano przed wschodem słońca, przy czy na ołtarzu zapalano siedmioramienny świecznik.” Okresie tym praca w gospodarstwie skupiała się przede wszystkim w obrębie czterech ścian domostwa. Zaczynają się długie zimowe wieczory, w ciągu których dziewczęta zbierają się na wspólną pracę (przędzenie, tkanie, darcie pierza), przy czym śpiewa się pobożne pieśni i opowiada czarodziejskie baśnie. Okres skupienia i ciszy kończył się wraz z nadejściem świąt Bożego Narodzenia. Zmieniał się nastrój w domu, stawał się on gościnny, rozbrzmiewał wesołą kolędą. Miejsce postnych potraw zajęły obfite i smakowite, różnorodne potrawy świąteczne. Był to czas zabaw, przedstawień, kuligów i radości. „Wigilia Bożego Narodzenia była wielką uroczystością(…). Dnia tego jednakowy po całej może Polsce był obiad. Trzy zupy, migdałowa z rodzynkami, barszcz z uszkami, grzybami i śledziem, kucja dla służących, krążki z chrzanem, karp do podlewy, szczupak z szafranem, placuszki z makiem i miodem, okonie z posiekanymi jajami i oliwą itd. Obrus koniecznie zasłany być musiał na sianie, w czterech kątach izby jadalnej stały cztery snopy jakiegoś niemłóconego zboża. Niecierpliwie czekano pierwszej gwiazdy; gdy ta zajaśniała, zbierali się goście i dzieci, rodzice wychodzili z opłatkiem na talerzu, a każdy z obecnych, biorąc opłatek, obchodził wszystkich zebranych, nawet służących, i łamiąc go, powtarzał słowa: „bodajbyśmy na przyszły rok łamali go z sobą”” Bardzo powszechnie starano się zaznaczyć, że i zwierzęta, że i zwierzęta biorą udział w uczcie wigilijnej. Wynoszono resztki jedzenia z wieczerzy wigilijnej bydłu i koniom. Ziarno, rozsypane po stole, rzucano kurom, aby się lepiej niosły, krowom i koniom dawano też w jadle pokruszony opłatek. Starano się, by w tym dniu nikogo nie pominięto i z wszystkimi się godzono. Panowało powszechne przekonanie, że w tym dniu cała przyroda odczuwa, ze Zbawiciel na świat przychodzi, i bierze udział w ogólnej radości. Tego wieczora dużo wróżono, w najrozmaitszy sposób, odgadywano to, co w ciągu roku miało się stać. Same dni świąteczne przeznaczone były na towarzyskie zabawy. Święcono je hucznie, żarłocznie i głośno. Na św. Szczepana obrzucano się owsem, najczęściej w kościele lub przed nim. Ksiądz świecił w ten dzień owies, którego później używano do siewu lub dawano bydłu, „aby się zdrowo chowało”. W następny dzień, św. Jana Ewangelisty, święcił ksiądz wino, które z dworu przysyłano. Wino to miało być lekarstwem na ból gardła i zębów. Dalszy dzień świąteczny, 28 grudnia - św. Młodzianków, był radosny dla dzieci, które otrzymywały podarki. W okresie od świąt Bożego Narodzenia aż do Matki Boskiej Gromnicznej w licznych kościołach wystawiano jasełka, przedstawiające odpowiednie sceny z historii biblijnej. W dzień św. Błażeja (3 lutego), patrona od bólu gardła, święcono w kościele jabłka, których używano następnie jako lekarstwa. W dwa dni później, w dzień św. Agaty, święcono w kościele chleb, sól i wodę. Środki te miały być skuteczną ochroną przed ogniem i w czasie pożaru powszechnie ich używano. Popielec był przede wszystkim uroczystością kościelną, do której przywiązywano znaczną wagę. W środę popielcową odbywało się też po wsiach :tańczenie na urodzaj”. Baby zbierały się w karczmie i zabawiały się wesoło, przy czym kulminacyjnym punktem zabawy był taniec, a raczej podskoki. Wierzono, że konopie czy len będą tak wysokie, jak skoki taneczne. Tańczyły same mężatki, które z czasem zaczęły przyprowadzać mężów. Obrzędowa niegdyś uroczystość zmieniła się w zwykłą zabawę kończącą zapusty. Powszechna była też zabawa z przywiązywaniem do kłody dziewcząt, które nie wyszły za mąż w czasie zapust. Najczęściej polegało to na tym, że ciągnięto przez wieś spory kloc i każdą dziewczynę, która nie zdążyła się schować, przywiązywano łańcuchem i kazano jej ciągnąć kłodę do karczmy, gdzie następował wykup i zwolnienie.

Pozycja kobiety w tamtym czasie była odmienna niż obecnie. Kobieta najczęściej była podporządkowana mężczyźnie, co wynikało z ogólnych stosunków społecznych, religijnych, struktury życia rodzinnego. Stosunek do kobiety cechowało wiele sprzeczności. Z jednej strony traktowana była jak bóstwo, z drugiej natomiast jak sługa. Zasadniczym obowiązkiem, a nawet wręcz przywilejem kobiety miała być służba mężczyźnie, bezwolne posłuszeństwo. Najpierw ojciec, a później mąż byli jej panami i władcami. Stosunki takie przetrwały w dużej mierze do XVIII wieku. Wprawdzie zdarzały się kobiety o silnym charakterze i osobowości, które potrafiły nie tylko być samodzielne, ale też umiały narzucać drugim swą wolę. Były to jednak wyjątki. Według poglądów panujących w tamtych czasach, większe dyspozycje wrodzone, większe wartości reprezentował mężczyzna, który też modelował obyczajowość według swoich upodobań. W tym czasie kobieta miała służyć mężczyźnie, była nieodzowna do utrzymania rodu, miała uprzyjemniać mu życie i wokół niej miało ogniskować się życie rodzinne. Aby dobrze wypełniać te funkcje, nie musiała reprezentować jakiegoś wysokiego poziomu intelektualnego, nie trzeba było wyróżniać się indywidualnością, czy charakterem. Na temat pozycji kobiet Bogdan Lesiński pisze: „W okresie kształtowania się feudalizmu […] ogólna pozycja kobiet była znaczna. Na uwagę tu zasługują wzmianki o dużym szacunku, z jakim odnosiło się do nich społeczeństwo słowiańskie. Przewija się to w starych podaniach, chociażby o Wandzie czy Luboszy i jej siostrach, jak i w wiadomościach o pełnieniu przez kobiety funkcji kapłanek i wieszczek […] mimo iż panowały zasadniczo stosunki patriarchalne, stanowisko kobiety, zwłaszcza jako mężatki i wdowy, było w dużym stopniu równorzędne ze stanowiskiem mężczyzny.” Na przestrzeni XIV i XV stulecia prawna sytuacja kobiet zaczęła ulegać pogorszeniu. Bardzo silnie podkreślano w tym czasie władzę męża nad żoną i ograniczono ich prawa dziedziczne. Z drugiej jednak strony nastąpiła pewna poprawa ich sytuacji na gruncie towarzyskim i obyczajowym: niewiasty opiewane są w liryce miłosnej tych wieków, spotykają się wręcz z adoracją mężczyzn. Dalsze zmiany wiązały się w dużej mierze z przemianami, jakie wniosła ze sobą Reformacja, następowały one jednak bardzo powoli. Konserwatyzm obyczajowy hamował wszelkie próby emancypowania się kobiet, dlatego też pewna poprawa pozycji towarzyskiej odnosić się może wyłącznie do kobiet z klasy feudalnej, ewentualnie bogatych mieszczanek. Chłopki i ubogie mieszczanki nadal były podporządkowane woli mężczyzn i dyskryminowano je zarówno pod względem prawnym, jak i obyczajowym. Znamienna jest tendencja ograniczania swobody obyczajowej kobiet, izolowania ich od szerszego towarzystwa, zamykania w przysłowiowych czterech ścianach. Najgorzej pod tym względem przedstawiały się stosunki panujące na wsi i po mniejszych dworach, choć tendencja ta występowała także i w miastach. Nawet kobiety z plebsu, które pracowały i zarabiały na życie, nie posiadały tej swobody obyczajowej co mężczyźni. Zawsze i na każdym kroku musiały liczyć się z pozorami, opinią, musiały dbać o swą reputację.

Podstawową komórką panującego wtedy systemu społecznego stanowiła rodzina. Posiadała ona strukturę wybitnie patriarchalną. Byt jej opierał się na surowym autorytecie ojcowskim. Najsilniej władza ojcowska zaznaczała się w rodzinach szlacheckich i u zamożnego mieszczaństwa. Między energicznym, dysponującym majątkiem ojcem a resztą rodziny istniał olbrzymi dystans. Dla dzieci uosabiał on wręcz władzę, nazywały go zwykle „panem ojcem”, nie śmiały usiąść w jego obecności. Między ojcem a dziećmi istniała więź opierająca się nie tyle na serdeczności i wzajemnym zaufaniu, co raczej na zasadach obowiązującej tradycji, respekcie i strachu. Zakaz ojcowski uniemożliwiał podjęcie jakiejkolwiek decyzji, odmowa z jego strony błogosławieństwa równała się nieszczęściu. Dopóki żył ojciec, dopóty majątek był niepodzielny, nawet dorośli synowie zależni byli od jego woli i nie mogli liczyć na całkowitą samodzielność, chyba że ojciec zezwolił na małżeństwo i syna wyposażył. W wystąpieniach publicznych, nawet w spotkaniach rodzinnych, akcentowano na każdym kroku tę zależność. Dorośli synowie chodzili w pewnej odległości za głową domu, nosząc np. jego szablę, stawali prawie na baczność przy ławce, w której on zasiadał w kościele itp. Władzę zachowywał ojciec aż do śmierci. Młodzież często traktowała swój dom rodzinny jak swego rodzaju więzienie. Istniała ciągła obawa przed gniewem i karą, najczęściej fizyczną, jaka mogła spotkać młodego człowieka ze strony ojca i to zadawaną na oczach domowników i służby. Te surowe stosunki potrafiła często łagodzić matka, która była wtedy postacią ogromnie czczoną. Dzieci rzadko ja znieważały. Zarówno wśród plebsu jak i szlachty piętnowano wyrodnych synów, którzy dopuszczali się zniewag wobec matki. Matki były z natury łagodniejsze, darzyły dzieci serdeczniejszym uczuciem, chroniły je też nie tylko przed przeciwnościami losu. lecz nawet przed tyranią ojców. Przyczyną składającą się na niedbałe i surowe traktowanie dzieci był duży przyrost naturalny. Dzieci przychodziły na świat w zależności od stopnia płodności kobiety. Często zdarzało się w rodzinie nawet kilkanaście urodzeń. Kobieta, która wydała na świat wiele dzieci, była w ówczesnym społeczeństwie szanowana, kobiety bezpłodne spotykało często lekceważenie, wręcz pogarda. W Polsce dominował typ kultury rolniczej, z czy wiązało się duże zapotrzebowanie na sił roboczą. Posiadanie dużej ilości dzieci gwarantowało należyte utrzymanie gospodarstwa. Z kolei w rodzinach szlacheckich i magnackich posiadanie licznego potomstwa gwarantowało trwałość rodzinie i pozwalało na zawieranie korzystnych związków małżeńskich. Rodzina wielodzietna była gorąco popierana przez Kościół, który głosił, że posiadanie licznego potomstwa dowodzi, ze nad rodziną czuwa „łaska boska”. Wzmianki rozproszone po zielnikach, poradnikach medycznych, w tekstach rybałtowskich świadczą, że ludność znała szereg środków służących regulacji urodzin, zarówno przeciwdziałających zapłodnieniu jak i poronnych, które w znacznym stopniu przyczyniły się do zmniejszenia, a nawet ograniczenia przyrostu. Wśród chłopów przeważały rodziny wielodzietne. Choć dzieci rodziło się na wsiach dużo, niewiele z nich dożywało wieku dojrzałego, większość umierała już w niemowlęctwie. Przyczyny tak dużej śmiertelności były złożone. Za najważniejsze można przyjąć fatalny stan higieny, niski stan wiedzy medycznej i akuszeryjnej oraz ciężkie warunki bytowe -mieszkalne i wyżywienia. Na trudną sytuację dzieci rzutowało także to, że zapracowani rodzice nie mogli poświęcać im zbyt dużo czasu. Szybko przestawano darzyć maleństwo szczególnymi względami. Nagminnie też stosowo kary fizyczne. Rózga, dyscyplina, kańczug były w ciągłym użyciu, uważano je za znakomity środek wychowawczy. Bywało, że rodzice przebierali miarę w tym karceniu.

Polacy bardzo lubili podróżować. Pomimo bardzo złego stanu dróg i mostów podróże Polaków były częste, zwłaszcza wśród przedstawicieli stanu szlacheckiego. Jeżdżono do krewnych i znajomych, na procesy sądowe, a także na sejmiki i okazowania. Szczególnie okazałe były orszaki magnackie, często liczące kilkadziesiąt wozów i kilkaset koni. Ze względu na jakość szlaków lądowych duże znaczenie w transporcie masowym miał spław rzeczny. Polacy podróżowali także po Europie - zarówno w celach edukacyjnych, jak i krajoznawczych bądź dyplomatycznych. Od XVII wieku zaczęła się ujawniać widoczna ksenofobia i ignorancja polskich podróżników, uznających odwiedzane kraje za gorsze, a ich mieszkańców za "prostaków" i "chłopów". Stan arterii komunikacyjnych i zamknięty, samowystarczalny charakter dworów szlacheckich mógłby sugerować, że mieszkańcy Rzeczypospolitej opuszczali swoje domostwa rzadko i tylko, kiedy było to absolutnie konieczne. W rzeczywistości sytuacja była odwrotna: Polacy podróżowali bardzo często i z wielu różnych pobudek. Sytuację trafnie podsumowuje niemiecka przypowieść, zgodnie z którą życie Polaka upływało na trzech rzeczach: deklamacji, hulance i podróżach. Podobne opinie wygłaszali sami Polacy, jak i przybysze z zagranicy. Przykładowo Francuz Laboureur nazywa mieszkańców Rzeczypospolitej największymi podróżnikami Europy (fr. les plus grands voyageurs de l'Europe). Również źródła polskie ukazują liczne przykłady szlachcica "przewoźnego", podróżującego "rzemiennym dyszlem". Chłopi i mieszczanie podróżowali niezbyt często i przede wszystkim w interesach. Pieszo lub wozem wyruszali na targi i jarmarki. Ruchliwość pierwszej z tych grup ograniczało przywiązanie do ziemi i zamknięta struktura folwarku pańskiego, natomiast drugiej zakaz posiadania pozamiejskich dóbr ziemskich. Przedstawiciele żadnej z tych warstw nie podróżowali w celach politycznych ze względu na bardzo ograniczone prawa publiczne. Zarówno kwestie władzy, jak i wojskowości pozostawały w gestii szlachty. Szlachta podróżowała z licznych i zróżnicowanych pobudek. Często odwiedzano znajomych i rodzinę. Włoski obserwator zanotował, że Polacy byli w ciągłym ruchu do krewnych i przyjaciół i nie odstraszała ich nawet stumilowa odległość. Poza folwark wyruszano także w interesach handlowych i celem prowadzenia spraw sądowych. Procesy były wśród szlachty rzeczą powszechną. Jak stwierdził Władysław Łoziński „nie było prawie szlachcica, który by nie chadzał do prawa, nie potrzebował oblatować jakiegoś przywileju, munimentu, intercyzy; aktować czegoś ku wiecznej rzeczy pamięci, obdukować, manifestować się lub protestować.” Szlachta jako warstwa rządząca zbierała się także na sejmikach, gdzie m.in. wybierano posłów na sejm i deputatów do trybunału. Rzadziej stawiano się na okazowaniach, czyli obowiązkowych, ale przy tym powszechnie ignorowanych przeglądach wojskowych. Jeżdżono również do szkół: przede wszystkim kolegiów jezuickich i pijarskich oraz protestanckich gimnazjów. Cel podróży stanowiły zwykle miasta wojewódzkie i to one były połączone głównymi szlakami komunikacyjnymi. Szczególne znaczenie posiadały stolice państwa: Kraków, Warszawa i Wilno, oraz siedziby trybunału koronnego: Lublin i Piotrków. Handel skupiony był w Gdańsku i Toruniu, tam więc często wyruszano w interesach. Na nocleg zatrzymywano się u znajomych i krewnych, w klasztorach lub w przydrożnych karczmach. Jakość tych ostatnich pozostawiała wiele do życzenia. Przeważnie były one brudne, pełne robactwa i słabo zaopatrzone. Panującą w nich sytuację przedstawił podróżujący po Małopolsce w XVIII w. śląski lekarz Jan Jakub Kausch:

„Podróżny nie ma co marzyć o gościnnym pokoju, o łóżku, nie może nawet liczyć, że zaspokoi głód. Zajazd w mieście czy na wsi tym tylko różni się od zwykłego domu, że składa się z jednej wielkiej izby z kominem i ma wielką stajnię dla koni podróżnych. Kto przywiezie z sobą znaczny zapas żywności i inne niezbędne przedmioty, może oczywiście liczyć na zabezpieczenie pozostałych drobnych potrzeb; kto jednak tego nie uczyni, dotkliwie poczuje braki na każdym kroku”

Karczmy cieszyły się często złą opinią, jako ulubione miejsca wszelkiej maści "ludzi gościńca": przestępców, włóczęgów i prostytutek. Jedynie wyższej klasy lokale posiadały wydzielone sale dla lepszej klienteli. Dopiero pod koniec XVII wieku zaczęły powstawać hotele.

Ważną rolę w życiu szlachty i mieszczaństwa pełniła wymiana listów. Sztuką epistolarną zajmowali się przede wszystkim przedstawiciele warstw wyższych, którzy w korespondencji podejmowali nie tylko kwestie prywatne ale również sprawy państwowe. Rozwożeniem listów zajmowali się prywatni posłańcy nazywani kozakami. Na bliższe odległości rolę gońców pełnili także chłopi pańszczyźniani. Koszty utrzymania posłańców i konieczność opłacenia ich podróży sprawiała, że korespondencja była stosunkowo powolna i często czekano z wysłaniem listów. Sytuację poprawiło utworzenie w 1558 r. przez króla Zygmunta Augusta stałej poczty. Początkowo łączyła ona Kraków z Wenecją, ale z czasem objęła większość ważniejszych miast kraju. Jej działalność zanikła zupełnie w efekcie licznych wojen XVII w., co ponownie zmusiło magnatów do zatrudniania prywatnych gońców.

W dawnej Polsce panowała ogromna różnorodność, noszono szaty o różnym charakterze i różnego pochodzenia. Charakter polskiego stroju szlacheckiego, w którym znaleźć można wiele elementów wschodnich (tureckich i tatarskich) kształtował się przez kilkaset lat, a najbardziej popularnym strój ten stał się w siedemnastym wieku. W tradycyjnym ubiorze polskiego szlachcica najważniejszy był żupan i kontusz, przewiązane specjalnym pasem kontuszowym. Ponadto szlachta nosiła charakterystyczne czapki, buty i szable. Żupan to była prosta, długa, obcisła, męska suknia z niewysokim kołnierzem, długimi rękawami, zapinana z przodu na guzy i pętelki. Jego kolor zależał od pozycji, jaką zajmowała w społeczeństwie nosząca go osoba. Żupany nosiła nie tylko szlachta. Mieszczanie mieli żupany żółte, utkane z łyka, czyli włókien konopnych, dlatego w języku staropolskim mieszczan nazywano łyczkami. Żydzi nosili żupany w kolorze czarnym, chłopi i biedna szlachta - płócienne lub z szarej, nie farbowanej wełny. Bogatsi szlachcice mieli żupany czerwone, czyli karmazynowe. Suknię tę przewiązywano cienkim miękkim pasem z tkaniny lub ze skóry, do którego przypasana była szabla polska, nazywana karabelą. Na żupan wkładano długi, nie zapinany kontusz z wysokim, nie zapinanym, wywiniętym kołnierzem z wyłogami. Kontusz w odróżnieniu od żupana nosiła wyłącznie szlachta. Charakterystyczną cechą kontusza były rozcięte rękawy, tak zwane wyloty. Szlachcic mógł zarzucić je na plecy lub włożyć za pas. Kontusz najczęściej uszyty był z materiału w kolorze kontrastującym z żupanem. Po włożeniu żupana i kontusza szlachcic przepasywał się pasem kontuszowym, który jest najbardziej charakterystyczną część stroju polskiego. Pas był ozdobny i bardzo długi - miał od dwóch i pół do czterech metrów długości. Czapka stanowiła nie mniej ważny element stroju. Składała się z "główki", czyli wierzchu pokrytego zwykle tym samym materiałem, z którego uszyto żupan, i z futrzanego otoka. Przecięcie na przodzie czapki ozdabiano piórem przymocowywanym ozdobną broszą. Czapka stanowiła nie tylko ozdobę i uzupełnienie stroju, chroniła także przed deszczem, zimnem i wiatrem, szczególnie podczas jazdy konnej. Po zejściu z konia zwykle noszono ją w ręku lub wieszano na rękojeści szabli. Zdejmowanie czapki przed kimś było wyrazem hołdu lub powitania, któremu towarzyszyło popularne powiedzenie: "Czołem waszmościom!" Buty używane na co dzień wyrabiano ze skóry farbowanej na kolor żółty i smarowano woskiem, by chronić je przed wodą. Przy ważnych okazjach szlachcic wkładał buty z długimi pofałdowanymi cholewami, zdobione haftem i wytłoczeniami. Im lepsza była skóra, tym więcej fałd można było z niej ułożyć, skąd wzięło się przysłowie "poznać pana po cholewach". Takie buty różniły się znacznie od obuwia noszonego przez ludzi z warstw niższych. Ich buty uszyte były oszczędnie i farbowane na czarno albo wręcz wyrabiane z drewna i ocieplane wkładaną do wewnątrz słomą. Wśród szlachty dobór kolorów kontuszy, żupanów i czapek nie był przypadkowy. Król mógł szlachcicowi zabronić noszenia strojów w kolorze karmazynowym, jeżeli ten dopuścił się na przykład zdrady. Zygmunt Gloger w "Encyklopedii Staropolskiej" podaje przykład, iż dla ukarania starego w Wielkopolsce rodu Nałęczów za zamach na króla Przemysława, odjęto im dwa zaszczyty: prawo stawania do boju w pierwszym szeregu rycerstwa i prawo chodzenia w czerwieni. Dopiero za Kazimierza Wielkiego, po wielu mężnych czynach Nałęczów, zwrócono im oba zaszczyty. Określenie kogoś: "to z dziada pradziada karmazyn", oznaczało nie tylko szlacheckie pochodzenie, ale i to, że nikt z jego rodu nigdy nie zdradził. Mieszkająca w bogatych dworach szlachta towarzysząca możnemu i wszyscy słudzy mieli ubrania w tych samych kolorach. Tę grupę ludzi nazywano "barwą", co było niezwykle ważne podczas działań wojennych, kiedy trzeba było z daleka odróżnić wojsko własne od nieprzyjacielskiego. Również w czasie pokoju barwy mogły odgrywać istotną rolę. Na sejmie w roku 1776 dla każdego województwa ustalono obowiązujące kolory kontuszy i żupanów, w których uczestnicy mieli się stawiać na sejm. I tak szlachta z województwa poznańskiego miała kontusze jasnoszafirowe z wyłogami szkarłatnymi, a żupany białe, z powiatu oszmiańskiego - kontusze, wyłogi i żupany zielone, z powiatu upickiego - kontusze karmazynowe, wyłogi granatowe, a żupany w kolorze żółtym.

W dawnej Polsce książęta starali się zgromić karnawałowe szaleństwo, jednak - co wiemy z dawnym kronik - bez większego powodzenia. Znane są słowa Grzegorza z Żarnowca: "Większy zysk czcimy diabłu trzy dni rozpustnie mięsopustując, aniżeli Bogu czterdzieści dni nieochotnie poszcząc". Jest to wyraźna sugestia, że karnawałowy brak umiaru w jadle i napitku może być grzechem, i to większym niż pobożność manifestująca się w późniejszym długim i ścisłym poście.

Do żelaznych prawideł staropolskich zapustów należał udział w balach panien, dla których miała to być idealna okazja do poznania „tego jedynego”, czyli przyszłego męża. Na zabawy i tańce zjeżdżała się kuligami i saniami szlachta, a za nią służba, wioząca bagaże swoich panów, w tym również przepiękne kreacje balowe. Uczty i zabawy przeciągały się czasami tak długo, że szlachta cały okres karnawału spędzała poza domem. O dobre samopoczucie gości doskonale dbali gospodarze, którzy umilali im czas, między innymi organizując polowania. Staropolskie odwiedzanie sąsiadów w okresie karnawału nazywano „kuligami”. Dziś słowo to oznacza tylko przejażdżki saniami lub sankami, niegdyś miało jak najbardziej zabawowe konotacje i oznaczało po prostu obżarstwo i pijaństwo. Nierzadko goście wpadali do sąsiada znienacka, w czym przodowała drobniejsza szlachta. Gospodarz musiał jednak wszystkich obsłużyć, jeśli nie chciał uchodzić za niewychowanego gbura i odludka. Znana była wszystkim polska gościnność. Sól stała się w mowie potocznej i w poezji podstawą wielu porównań, metafor i porzekadeł od najdawniejszych czasów. W dawnej Polsce pożądanych i szanowanych gości witano tradycyjnie "chlebem i solą". Rozsypanie soli na stole uważane było za zły znak, najczęściej zapowiedź kłótni. Aby temu zapobiec i odwrócić grożące zło, należało rzucić szczyptę rozsypanej soli prawą ręką przez lewe ramię. Nasi przodkowie, nie znając cukru, słodzili pokarmy i napoje głównie miodem. Miód uważany był za rosę niebieską, którą pszczoły zbierają nie tylko z kwiatów, ale i w górnych strefach powietrza, mającą więc właściwości mistyczne. Miód używany był w medycynie ludowej od dawna jako środek działający wykrztuśnie, uśmierzający kaszel i pomocny w przeziębieniach. Kobiety już w starożytności wiedziały, że ma on właściwości upiększające, oczyszcza cerę i łagodzi zmarszczki. W kuchni miód niezbędny był do wypieku miodowników i wszelkich odmian pierników, a miody pitne były ulubionym napitkiem wielu pokoleń naszych przodków. Kuchnia staropolska mimo swej prostoty była dostatnia i bynajmniej nie monotonna. W Polsce sarmackiej zjazdy publiczne i prywatne nie obywały się bez bankietów. Biesiada była, bowiem nieodłączną częścią i głównym punktem programu towarzyskiego. Jedzenie w Polsce zawsze było rytuałem o okazją do spotkania przyjaciół i osób bliskich. Najlepiej to się udawało przy suto zastawionym stole, gdzie wszyscy zasiadali by jeść i popuszczać pasa. Obok jedzenia, godną stołu ozdobą były różne - zależnie od okoliczności - napitki, trunki, także alkohole. Aby uzasadnić konieczność z nich korzystania, posługiwano się często wymówką bolącego żołądka, głowy lub zgoła inną przypadłością, która wymagała natychmiastowego leczenia „lekarstwem” domowego wyrobu.

Biesiady w dawnej Polsce miały specyficzny charakter - na nasze obyczaje kulinarne składają się: bujny temperament narodowy, przysłowiowa polska gościnność, radość życia, szerokość gestu i szacunek dla tradycji.

Bibliografia:

  1. B. Baranowski, Polska karczma, restauracja, kawiarnia, Wrocław 1979.

  2. J.S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI-XVIII, tom drugi, Warszawa 1976.

  3. Z. Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII-XVIII wieku, Łódź 1975.

J.S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI-XVIII, tom drugi, Warszawa 1976, s. 11.

J.S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI-XVIII, tom drugi, Warszawa 1976, s 39.

J.S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI-XVIII, tom drugi, Warszawa 1976, s 40.

J.S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI-XVIII, tom drugi, Warszawa 1976, s 51.

Z. Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII-XVIII wieku, Łódź 1975, s.193.

B. Baranowski, Polska karczma, restauracja, kawiarnia, Wrocław 1979, s. 27-28

11



Wyszukiwarka