HKF, Edukacja w Sporcie, HKF


Droga na szczyt. Drużyna Huberta Wagnera na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu w 1976 roku.

Hubert Wagner objął reprezentację w chwili gdy ta drużyna nie liczyła się w rywalizacji na żadnych poważnych zawodach. Wagner-dziwny facet. Gdyby nie on, kogo naprawdę obchodziłaby polska siatkówka? Wiele lat grał w lidze. W czasach kiedy, za grę nie płacono jeszcze ani grosza, z uczelnianą drużyną z bielańskiej AWF zdobywał mistrzostwa Polski. Grał w reprezentacji.

Jaka to była drużyna….? W 1968 roku siatkarze zakwalifikowali się na igrzyska olimpijskie w Meksyku. Podczas uroczystej defilady szli w pierwszym szeregu narodowej ekipy. Później ustawili się na murawie boiska stutysięcznego stadionu. Z klatek wypuszczono w powietrze setki gołębi. Z winy niesprzyjającego wiatru na garniturach polskich siatkarzy pojawiły się gołębie kupki. Sytuacja odrobinę głupia. Sąsiadujące ekipy wybuchnęły śmiechem. Wagner zachował spokój, uspokajał chłopaków. To na szczęście…

W sześć lat później, kiedy był już wielkim Wagnerem, powiedział w jednym z wywiadów: „… Meksyk nie tylko mogliśmy, ale wręcz powinniśmy wygrać! To była najlepsza drużyna w historii. Ale tylko ja wiedziałem, dlaczego przegraliśmy. Nikt, ani trener, ani działacze, ani sami zawodnicy nie mieli pojęcia co się stało. A ja zrozumiałem to już w pierwszym meczu… Na olimpiadę przyjechało dwunastu znakomitych siatkarzy, Ale nie było drużyny. Nikt zawczasu nie pomyślał, że same umiejętności, talenty indywidualne, nie wystarczą. Trzeba było jeszcze stworzyć zespół-sprawnie pracujący mechanizm. Zdobyłem się wtedy na wielkie zuchwalstwo. Po powrocie powiedziałem ludziom z pionu szkolenia, co myślę, jakie mam uwagi i przedstawiłem propozycję zmian. Popatrzyli na mnie, jak na szaleńca. Narobiłem sobie wrogów”.

Cztery lata później niemal w ostatniej chwili dla Wagnera zabrakło miejsca w drużynie olimpijskiej na Monachium. Już nawet garnitur miał uszyty. Oficjalnie wyjaśnienie głosiło, że stało się tak z powodu zaawansowanego wieku dotychczasowego kapitana. Jurek miał wówczas 31 lat i .. wiedział swoje. Znał prawdziwą przyczynę! Ówczesny trener kadry, pan Szlagor nie chciał mieć w drużynie kontrolera i surowego sędziego w jednej osobie. Pan Szlagor chciał po prostu mieć spokój.

Wagner już w Meksyku miał pewność, że zna przyczynę niepowodzeń drużyny, lecz nie znał jeszcze lekarstwa.

Pomógł mu przypadek. Pojechali do Turcji na mistrzostwa Europy. To były dobre mistrzostwa. Zdobyli medal. Ale zanim nastąpiła dekoracja, miało miejsce niecodzienne wydarzenie. Całą paką siedzieli w przestronnym holu eleganckiego hotelu i czekali na autobus, który miał ich zawieźć do hali. Hol był wielofunkcyjny-poczta, wygodne kanapy, drink-bar. No więc, kręcili się po eleganckim wnętrzu, wysyłając widokówki do kraju czytając gazety, kiedy nagle otworzyły się obrotowe drzwi, przez które wszedł śniady mężczyzna, który skierował kroki do baru, by za chwilę z odległości kilku metrów, strzelić z pistoletu do siedzącego na wysokim stołku również śniadego faceta.

Huk wystrzału zamurował wszystkich obecnych w holu. Ludzie zesztywnieli z przerażenia. Tylko polscy siatkarze zareagowali prawidłowo. Dwunastu dwumetrowych chłopów jak jeden mąż w tym samym ułamku sekundy, wykonało efektowny pad na ziemię. Każdy z nich uczynił to absolutnie bezwiednie. Taki wybór zachowania podyktował każdemu zwyczajny instynkt. I właśnie wtedy, z nosem wtulonym w dywan, Wagner zrozumiał, że drużyna jest wtedy kiedy wszyscy, nie umawiając się robią to samo. I że takich reakcji trzeba ich właśnie nauczyć.

Po monachijskich igrzyskach wiele się w polskiej siatkówce zmieniło. Zrezygnował z pracy z kadrą pan Szlagor. Siatkarze zaczęli wyjeżdżać na zagraniczne kontrakty. Wielka drużyna niespełnionych nadziei przestała istnieć. Przez pół roku było cicho. Szum zrobił się w połowie maja 1973 roku. Wtedy to zupełnie nieoczekiwanie Zarząd PZPS powołał na stanowisko trenera reprezentacji narodowej Huberta Jerzego Wagnera. Ta nominacja nie spotkała się z życzliwym przyjęciem przez tzw. środowisko. Dlaczego Wagner? Taki konfliktowy! Taki kontrowersyjny! Moralnie też dość podejrzany. Od razu sobie przypomniano, że w towarzystwie całej prawie pierwszej „szóstki” mistrzowskiej drużyny AZS AWF przeniósł się w swoim czasie do II-ligowej Skry. Wiadomo dlaczego! Skra za grę zaczęła płacić, a akademicy z Bielan nawet na stroje nie mogli wysupłać grosza. A Wagnera skusiły pieniądze! Tak mówiono… To czy taki człowiek może być trenerem reprezentacji? Czy jest to odpowiedni wzór dla młodzieży?

Młody trener Wagner mówił do jednej z gazet: „… Drużyna gra bardzo dobrze, chyba nawet… za dobrze. Niezaprzeczalnym sukcesem zawodników i moim jest stworzenie zespołu o jakim marzyłem od lat, także wtedy gdy sam grałem w kadrze. Teraz jest monolit. Wszyscy chcą, żeby drużyna wygrywała, nikt nie oponuje przeciw forsownemu treningowi, nie ma miejsca na kłótnie-zresztą nie pozwalam na to…”

W fachowych tygodnikach Wagner został wyśmiany, że ośmielił się postawić przed Wieśkiem Gawłowskim zadanie niewykonalne. W ciągu pół roku Wiesiek miał zostać najlepszym siatkarzem świata. W dodatku jedynym arbitrem tej doskonałości miał być sam Wagner. Jeśli pan Wagner powie: „W porządku Wiesiu jesteś najlepszy” zawodnik otrzyma nominację do kadry. Jeżeli tego egzaminu nie zda, nie pojedzie do Meksyku, choćby w kraju nie znalazł godnego siebie rywala. Bo on po prostu musiał być najlepszy na świecie….

Po Meksyku wszyscy oszaleli z radości. To co się stało było zupełnie niebywałe. Wygrana za wygraną. W finale Japończycy nie mieli nic do gadania. W kończącym mecz czwartym secie było 13:1 dla Polaków gdy nagle zaczyna się groza- 13:6, 13:10, 13:13, 14:15… Co się nagle stało? Nic!- odpowiedział Wagner po powrocie do kraju-Chłopcy w krótkim czasie zdobyli 10 pkt. I pewni zwycięstwa zaczęli knocić. Japończycy natomiast uporządkowali grę na swojej połowie placu i równie szybko odrobili straty. Ale z kolei im raptownie skończyła się dobra passa, posłali dwie piłki w aut a nam to dało zwycięstwo. Zresztą…tego meczu nie mogliśmy przegrać. Kiedy przy stanie 13:13 wziąłem czas wspólnie z chłopakami ustaliliśmy, że Japończycy są do ogrania i że jeśli nawet wygrają czwartego seta to i tak w decydującym będą bez szans. Okazało się, że nawet na to ich nie było stać….

Siatkarze i ich trener stali się w kraju niezwykle popularni. Już nikt nie miał wątpliwości, że Gawłowski jest naprawdę najlepszy siatkarzem świata i potrafi zagrać po mistrzowsku w każdej sytuacji. Ale jeszcze większy zachwyt wzbudzała gra Stanisława Gościniaka, „czarodzieja” pod siatką. Nikt i nigdy wcześniej nie widział tak widowiskowo grającego zawodnika! Opinii publicznej przypomniał o swojej osobie Szlagor. Zanim Wagner zdążył wrócić z Meksyku do Polski, Szlagor w rozmowie z dziennikarzem stwierdził ni mniej-ni więcej, jak to, że zdobyte mistrzostwo świata nie jest dla niego wcale niespodzianką i to, że wyliczył już sobie dawno, że szczyt formy tej drużyny przypadnie właśnie na ten okres. I dlatego, nie odbierając broń Boże, Wagnerowi prawa do sławy, dumny jest z tego, że z najlepszymi na świecie kilka lat solidnie przepracował….Wagner oczywiści ripostował w stylu, który dopiero mieliśmy poznać: „…wdzięczny jestem trenerowi Szlagorowi. Uczyłem się na jego błędach i dlatego udało mi się ich nie popełnić”.

Ale już pół roku później Wagner stał się nie lubiany. Poszło o Gościniaka. Staszek po meksykańskich popisach dostał propozycję gry w Stanach Zjednoczonych. Miał być pierwszym zawodowcem-siatkarzem na ziemi amerykańskiej. Zaproszono go na cykl imprez podczas których-w towarzystwie dużo słabszych siatkarzy-miał pokazywać sztuczki, które Amerykanie oglądali w telewizji w czasie transmisji z Meksyku i za które gotowi byli płacić w dolarach.

Gościniak pojechał do Ameryki prywatnie, a kiedy po paru miesiącach wrócił, dowiedział się z niemałym zdziwieniem, że nie tylko nie jest już reprezentantem Polski, ale w ogóle nie ma prawa grać w siatkówkę w Polsce. Mało tego! Stary kolega z placu i trener-Jurek Wagner-„załatwił” mu dożywotnią dyskwalifikację na wszystkie uprawiane w PRL dyscypliny sportu! Zaraz zawiązał się społeczny komitet „Obrony Gościniaka”, by najpierw prośbą, a potem groźbą wpłynąć na decyzję Wagnera. Trener publicznie powiedział, że nigdy nie ma zwyczaju zmieniać raz podjętej decyzji. To wystarczyło! Prawie natychmiast miał się dowiedzieć, że wbrew konstytucji czyni zamachy na prawa obywatelskie, że sam kiedyś dla kasy się „sprzedał”, a w ogóle to niech nie będzie taki ważny bo tylko raz zdobył mistrzostwo świata, a w championacie kontynentu jego zespół gładko przegrał w finale z ZSRR. Społeczny komitet, tak jak szybko się zawiązał, tak równie szybko ogłosił swoje rozwiązanie….Wagner nie ustąpił, a władze sportu-wstyd powiedzieć-stanęły po jego stronie.

To właśnie wtedy Hubert Jerzy Wagner złożył pamiętną obietnicę! Obiecywał mianowicie, że nawet bez Gościniaka, reprezentacja polskich siatkarzy przywiezie z igrzysk olimpijskich w Montrealu złoty medal!

„…interesuje mnie tylko zwycięstwo…”-powiedział

Wtedy wybuchła afera siatkarska Czai. Ten zawodnik to było kolejne odkrycie trenera. Wypatrzył go w drugoligowym zespole AZS Częstochowa, zabrał do Meksyku i wystawił w pierwszej szóstce. Nikt inny, a właśnie Czaja skończył japończyków w finałowym meczu o mistrzostwo świata. Aż nagle na pół roku przed olimpiadą okazuje się, że dla Czai nie ma i nie będzie miejsca w kadrze! I że jedynym powodem tej kary jest…niechęć do zmiany barw klubowych.

Wagner oszalał!- zgodnym głosem zawyrokowało siatkarskie środowisko-Wagnerowi „odbiło”. On chce zniszczyć polską siatkówkę. Kto tylko chciał słuchać temu trener tłumaczył: „…Wiesiek już w Meksyku wiedział, że musi zmienić klub. Mnie potrzeba dwunastu ludzi zdolnych do wykonywania każdego, choćby najtrudniejszego zadania. Tymczasem Czaja w II lidze nie miał godnych siebie partnerów i coraz bardziej odstawał od poziomu prezentowanego przez pozostałych członków zespołu. Załatwiłem mu transfer do Krakowa do Hutnika. Nowy klub z kolei załatwił mu przeniesienie studiów z Politechniki Częstochowskiej na uczelnie krakowską. I wtedy Czaja zmiękł. W Częstochowie był gwiazdą sportu i to mu pomagało w studiach. W nowym środowisku tytuł mistrza świata nie robił na nikim większego wrażenia. Wiesiek zaczął mieć kłopoty z zaliczeniami. Ale zamiast wziąć się do roboty, stchórzył i uciekł do Częstochowy. W tym samym momencie przestał mnie interesować jako zawodnik i człowiek. Jeśli sobie nie potrafi dać rady na studiach, jeśli wobec pierwszych niepowodzeń traci głowę, to jak poradzi sobie z atakującymi znad siatki Rosjanami, kiedy decyzję będzie musiał podjąć w ułamku sekundy? A poza tym jaką mam pewność, że w sytuacji stresowej nie ucieknie mi z boiska? Nie! U mnie w drużynie trzeba mieć charakter. Dla mazgajów nie ma miejsca…”

Czaja nie pojechał do Montrealu, Wagner tą decyzją pomnożył szeregi swoich wrogów. Miał również przyjaciół. Koniunkturalnych, ale zawsze…

W Montrealu był złoty medal! Zanim do tego jednak doszło drużyna Wagnera zgotowała kibicom w Polsce serię "dreszczowców". Przegrywała z Koreą Płd. 0:2 by wygrać 3:2, po łatwej wygranej z Kanadą 3:0 był znów "horror" w spotkaniu z Kubą 3:2, ciężki mecz z Czechami 3:1. Potem 3:2 z Japonią i wreszcie finał z ZSRR Sukces okupiony został nadludzkim wysiłkiem. Piąty set w meczu ze ZSRR przeszedł do historii polskiego sportu jako najbardziej mordercze i trzymające w napięciu widowisko. To był wspaniały mecz! Mecz największy! 30 lipca 1976 roku w hali „Forum” w Montrealu zostało rozegrane wg kanadyjskiej prasy: „jedno z najbardziej niezwykłych wydarzeń XXI Igrzysk Olimpijskich”. Hubert Wagner przygotowywał drużynę do pięciosetowych walk. Siatkarze zaczynali zgrupowania od ośmiogodzinnej pracy. Później schodzili do 6 i 4. Pokonywali płotki obarczeni ciężarami. Harówka dała efekty już na starcie turnieju. Wygrane 3:2 z Japonią, Koreą Płd. i Kubą przecierały szlak. To ostatnie spotkanie przyniosło dwa pierwsze przegrane sety, zaś zwycięski, 20:18. Ekipę ZSRR uważano za faworyta i początek zdawał się potwierdzać oczekiwania. Półtorej godziny od pierwszego gwizdka sędziego ZSRR prowadziła 2:1 (15:11,13:15,15:12) i w czwartej była bliska sukcesu. 5:5,8:8,11:11,14:14, 17:17. Wówczas grało się do 15 punktów. Dwa meczbole Rosjan obronione. Po chwili zdenerwowany Czernyszow pakuje piłkę w siatkę, kolejny błąd i jest 2:2. W hali nikt już nie siedzi. Setki Polaków wymachują flagami. Początek rozstrzygającego seta nie jest najlepszy, przegrywamy 0:4, ale nie darmo Polacy zyskali miano mistrzów ostatniej partii. Rozpoczynają koncert. Wydaje się, że przybywa im sił. Rywal przyciśnięty wspaniałym atakiem i blokiem traci pewność siebie. Od stanu 7:7 tylko Polacy zdobywają punkty.15:7 i złoto! Wszyscy wpadają na parkiet i rozpoczyna się taniec zwycięstwa. Wagner obiecywał złoto i jest złoto-opłaciło się ciężko pracować-mówił „Kat”.

Niestety nikt- patrząc na grę dwu znakomitych przeciwników- nie myślał o szczytnych ideach olimpizmu. Ten mecz miał być jedynie triumfalnym potwierdzeniem obietnicy.

Igrzyska w Kanadzie były bardzo udaną imprezą dla polskiej ekipy. Radość powitania w kraju zmącili tylko…siatkarze. Drużyna, ta wspaniała dwunastka wybitnych sportowców miała już dość sukcesów, treningów, katowania i … Kata. Złoci medaliści jak najgorzej wspominali czas niedawnej wiktorii. Wagner też miał już dość. Poprosił o dymisję. Prośba została uwzględniona.

Jurek wtedy chyba jeszcze nie rozumiał do końca co się faktycznie stało. Zrezygnował z prowadzenia zespołu bo czuł się zawiedziony. Zauważył, że jego „twardzi” siatkarze mają już dość, że im się po prostu nie chce. Oni też nie szczędzili mu słów krytyki za postawę, za ton, za klimat wytworzony, a właściwie narzucony zespołowi. Uznał ich za mięczaków.

W jednej z rozmów powiedział: „Ciągle nie mogę odzwyczaić się od myśli, że Polacy mogą i potrafią najlepiej na świecie grać w siatkówkę…”

Polska we wtorek w turnieju Mistrzostw Świata w Japonii wyeliminowała wicemistrza świata Rosję. Według wielu fachowców rozegrała najlepszy mecz od 1976 roku, kiedy w Montrealu sięgnęła po złoty medal olimpijski.

Złota drużyna Wagnera.

BEBEL BRONISŁAW-Resovia Rzeszów. Urodzony we Francji medalista mistrzostw Europy (1977), później trener. Absolwent AWF Kraków.

BOSEK RYSZARD ps. "Bubu"- Płomień Milowice. Reprezentant m.in. Błękitnych Wołomin i AZS Warszawa., Technik szkła, przedsiębiorca, trener, jeden z najlepszych polskich siatkarzy wszystkich czasów, mistrz świata (1974).

GAWŁOWSKI WIESŁAW STANISŁAW ps. "Mały"- Płomień Milowice. Reprezentant m.in. AZS Warszawa. Absolwent AWF Warszawa.
Nauczyciel wf, trener, przedsiębiorca, siatkarz z Tomaszowa Mazowieckiego, mistrz świata z Meksyku (1974), w reprezentacji narodowej rozegrał 366 spotkań, zginął w wypadku samochodowym (2000).

KARBARZ MAREK- Resovia Rzeszów. Inżynier budowlany, trener, mistrz świata z `74 r.

LUBIEJEWSKI ZBIGNIEW ps. "Chomik"- AZS Olsztyn. Inżynier rolnik, kupiec, siatkarz, wychowanek olsztyńskiego AZS,

ŁASKO LECH ps. "Kreska" - Avia Świdnik. Mechanik, trener, jeden z czołowych siatkarzy polskich, czterokrotny wicemistrz Europy, uczestnik IO w Moskwie (1980). Absolwent AWF Wrocław.

RYBACZEWSKI MIROSŁAW ps. "Ryba"- AZS Olsztyn. Inżynier, rolnik, siatkarz z podwarszawskiej Falenicy, podpora olsztyńskiego AZS, na boisku niesamowity żywioł, mistrz świata z Meksyku (1974).Reprezentant m.in. MKS MDK Warszawa.

SADALSKI WŁODZIMIERZ ps. "Lala", "Sandał"- Płomień Milowice., Technik łączności, trener (reprezentacji Finlandii), mistrz świata z Meksyku (1974).

SKOREK EDWARD ps. "Szabla"- Legia Warszawa. Zawodnik z Tomaszowa Mazowieckiego wylęgarni wielkich siatkarskich talentów, kapitan drużyny mistrzów świata (1974) i mistrzów olimpijskich (1976). Nauczyciel i mgr WF.

STEFAŃSKI WŁODZIMIERZ ANDRZEJ - Resovia Rzeszów. Trener, wychowanek wrocławskiej Gwardii, jeden z najlepszych siatkarzy "złotej szóstki" Huberta Wagnera, mistrz świata (1974). Reprezentant m.in. Skry Warszawa, AZS Warszawa i Legii Warszawa. Mgr WF

WÓJTOWICZ TOMASZ- Avia Świdnik restaurator, siatkarz rodem z Lublina, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli "złotej ery" polskiej siatkówki, złoty medalista mistrzostw świata (1974). Nominowany do grona najlepszych "8" siatkarzy świata i amerykańskiej Galerii Sławy. Absolwent AWF Warszawa.

ZARZYCKI ZBIGNIEW ps. "Zuzu" - Płomień Milowice. Nauczyciel i mgr wf, trener, jedyny z siatkarzy - uczestnik trzech igrzysk olimpijskich (1968, 1972, 1976), mistrz świata z Meksyku z `74. Reprezentant m.in. AZS Warszawa.

Źródła:

„Poczet Polskich Olimpijczyków 1924-1984”

Przegląd Sportowy

www.pls.pl

www.fundacjawagnera.pl

www.olimpijski.pl

0x01 graphic

0x01 graphic

Rys. Maskotka IO w Montrealu`76.

1



Wyszukiwarka