KAZANIA PASYJNE - Poszczególne godziny, HOMILETYKA


KAZANIA PASYJNE

Kazanie I - GODZINA POSŁUSZEŃSTWA WOLI OJCA

Umiłowani!

Na początku naszych pasyjnych rozważań o Ewangelii cierpiącego, ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Pana, pragnę powitać was wszystkich słowami zaczerpniętymi z listu św. Ignacego Antiocheńskiego, biskupa i męczennika z przełomu I i II wieku, do Efezjan: „Wszelkimi sposobami trzeba wam, bracia i siostry, wielbić Jezusa Chrystusa. Nie chcę dawać wam jednak poleceń, jak gdybym był kimś znacznym. Teraz właśnie zaczynam być Jego uczniem i przemawiam do was jak do współuczniów, gdy bowiem o was idzie, miłość nie pozwala mi milczeć, dlatego pragnę was uprzedzić i zachęcić, abyście jednoczyli się w spełnianiu woli Boga”.

Czas wielkopostnych nabożeństw Gorzkich Żali stwarza okazję, abyśmy wspólnie szli drogą Pana, wielbiąc Chrystusa za cuda Jego męki i ukrzyżowania, pogrzebania i zmartwychwstania oraz jednocząc się w spełnianiu woli Boga rozpoznanej w naszym życiu. Te dwa wymiary rozważań powinny się wzajemnie przenikać. Nie wystarczy, bowiem tylko wysławiać Boga, za wszystko co nam uczynił - co uczynił i czyni w Chrystusie i przez Chrystusa dla człowieka pogrążonego w grzechach i cieniu śmierci - jak nie wystarcza również być tylko posłusznym woli Bożej nie przyjmując jednocześnie do wiadomości prawdy, którą trafnie ujmuje pierwszy punkt Katechizmu Kościoła Katolickiego, że: „Bóg nieskończenie doskonały i szczęśliwy, zamysłem czystej dobroci, w sposób całkowicie wolny, stworzył człowieka, by uczynić go uczestnikiem swego szczęśliwego życia” (KKK 1). Udział w życiu Bożym nie jest więc niewolą poddanego swemu Panu. Jan Paweł II w książce pt. „Przekroczyć próg nadziei” pisze: „Heglowski układ pan - niewolnik, jest obcy Ewangelii. Jest to raczej układ właściwy dla tego świata, w którym Bóg jest nieobecny. Z kolei uwielbienie dla dzieła odkupienia dokonanego w Chrystusie nie może być nigdy niezobowiązującym do niczego zachwytem. Te dwa wymiary więc muszą wzajemnie się przenikać, aby z rozważania tajemnicy odkupienia wyrastało konkretne życie, a trud posłuszeństwa woli Boga prowadził do uwielbienia Go. Pozwólmy, zatem ogarnąć się tajemnicy odkupienia, tajemnicy Syna Bożego. W niej to odsłania się także do końca jakże nieraz trudna do rozwikłania - tajemnica człowieka. I okazuje się, poprzez wszystkie cierpienia i upokorzenia jego - człowieka - najwyższe powołanie”.

Dlatego też, biorąc słowa św. Pawła z listu do Koryntian: „Oznajmiam wam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem, którą też przyjęliście i w której trwacie, i dzięki której jesteście zbawieni, jeśli wiernie zachowujecie słowa, które wam głosiłem. Bo przekazałem wam najpierw to, co przyjąłem, że Chrystus umarł za nasze grzechy - według Pism, i że został pogrzebany, i że zmartwychwstał trzeciego dnia - według Pism” (1 Kor 15,1-5).

Ta, przejęta przez Apostoła Narodów, aramejska formuła powstała w Jerozolimie zaledwie kilka lub kilkanaście lat po śmierci Jezusa, pokazuje na ustaloną tradycję, ustalone wyznanie, które stało się we wszystkich wspólnotach chrześcijańskich miarą nauczania wiary. Kościół powtarza je po dzień dzisiejszy: „Ukrzyżowany również za nas pod Poncjuszem Piłatem, został umęczony i pogrzebany. I zmartwychwstał trzeciego dnia, jak oznajmia pismo”.

Dlaczego z uporem powtarzamy ten właśnie przekazany nam przez Apostołów fakt, te wydarzenia? Dlaczego my, chrześcijanie, przyjęliśmy taką Ewangelię i dlaczego w niej trwamy? Dlaczego wreszcie dzięki niej my wszyscy, którzy jej wierzymy, już jesteśmy zbawieni, o ile wiernie, czyli bez przekręcania i łagodzenia, zachowamy jej słowa?

Ewangelia umęczonego, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Jezusa Chrystusa to podstawowa prawda naszej wiary. Prawda chrześcijaństwa, dla którego męka i śmierć Chrystusa nie jest tragicznym końcem, lecz celem i ukoronowaniem Jego ziemskiej działalności. Kiedy ludzie entuzjazmują się z powodu Jego cudów i garną się do Niego, On sam wyjaśnia, że po to się narodził i na to przyszedł na świat, aby wiele wycierpieć, być odrzuconym przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie, zostać zabitym, a po trzech dniach zmartwychpowstać. Kardynał C. M. Martini powiedział, że „Jezus widział jasno, że do końca musi zapłacić za to, że uczynił sprawę ludzi swoją sprawą, że wybrał taką właśnie drogę”.

Ewangeliczny wizerunek Jezusa jest zatem wizerunkiem kogoś, kto zna swe przeznaczenie i zna je, mając nadzieję na zwycięstwo. Chrystusowi nic nie zdarzyło się przypadkowo. On wiedział, dokąd idzie. Dlatego pisze św. Marek, że: „Kiedy byli w drodze, zdążając do Jerozolimy, Jezus wyprzedził ich, tak że się dziwili; ci zaś, którzy szli za Nim byli strwożeni. Wziął więc znowu Dwunastu i zaczął mówić im o tym, co miało Go spotkać. Oto idziemy do Jerozolimy. Tam Syn Człowieczy zostanie wydany arcykapłanom i uczonym w Piśmie. Oni skażą Go na śmierć i wydadzą poganom. I będą z Niego szydzić, oplują Go, ubiczują i zabiją, a po trzech dniach zmartwychwstanie” (Mk 10,32-34).

To już trzeci raz - odnotowują Ewangeliści - jak Chrystus w drodze otwarcie zapowiada to, co się z Nim stanie. Czy chciał tylko odpowiedzieć na zdziwienie, które malowało się na twarzach tych, którzy szli za Nim i nie rozumieli Jego pośpiechu? A może raczej chciał uspokoić tych, którzy byli strwożeni jak otwarcie „idzie w paszczę lwa”. Byli przecież wśród nich Jego uczniowie, było Dwunastu, był więc Kościół, do których mówił o tym, co miało Go spotkać. Dlaczego? Czy tylko po to, aby ich ból uśmierzyć? Powiedzieć: „To nic takiego, po prostu smutny koniec”? A może właśnie zatrwożyć prawdziwością i konkretnością tego, co niebawem dziać się będzie, aby już sobie więcej żadnej iluzji nie robili, by spojrzeli wreszcie na swoje życie szczerze i do końca. Aby nareszcie patrząc „prawdzie w oczy”, dostrzegli właściwy sens Jego posłuszeństwa woli Ojca. I może jeszcze raz usłyszeli Jego słowa: „Nie wyszedłem od siebie, lecz On Mnie posłał” (J 8,42), „ponieważ z nieba zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał”

(J 6,38), „dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję. Nikt mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca” (J 10,18).

Umiłowani!

I my również mamy spojrzeć na drogę Chrystusa, na Jego życie, na tę Jego zapowiedź męki, śmierci i zmartwychwstania. Mamy przypomnieć sobie Jego pośpiech w drodze do Jerozolimy. Mamy spojrzeć na Chrystusa po to, aby wreszcie zauważyć, może po raz pierwszy w życiu, istotną treść naszej chrześcijańskiej wiary i chrześcijańskiej tożsamości, naszej drogi za Jezusem. Mamy pomyśleć: co znaczą dzisiaj dla mnie słowa „być chrześcijaninem”?

Może tak się dzieje w naszym życiu, że Chrystus ciągle jeszcze na Swojej drodze do Jerozolimy jakoś dziwnie nas wyprzedza, a my nie tylko za Nim nie nadążamy, ale i nie rozumiemy Jego pośpiechu. Po co to wszystko? Co więcej, może i my idziemy za Nim strwożeni, zalęknieni perspektywą wydarzeń trudnych do zaakceptowania w naszym życiu? Czy wtedy my Jezusowi tak naprawdę do końca wierzymy? Czy wierzymy nie tylko w to, że w ten sposób wypełnia On wolę Ojca dla naszego zbawienia, ale, że i my, idąc za Nim do Jerozolimy, jesteśmy w stanie zaakceptować Boży plan, Boży zamiar wobec naszego życia?

Co to znaczy dla nas, dzisiaj, iść za Jezusem? Jan Paweł II w Encyklice „Veritatis splendor” przypomina: „Pójście za Chrystusem nie jest zewnętrznym naśladownictwem, gdyż dotyka samej głębi wnętrza człowieka. Być uczniem Jezusa znaczy upodobnić się do Niego, który stał się sługą, aż do ofiarowania siebie na krzyżu. Przez wiarę Chrystus zamieszkuje w sercu wierzącego, dzięki czemu uczeń upodabnia się do swego Pana i przyjmuje Jego postać” (VS 21).

Oto nasza tożsamość! Oto my sami! Nie tylko ci, którzy chcą iść za Jezusem do Jerozolimy, ale przyjmują Jego postać; postać Syna poddanego woli Ojca. A zatem ci, którzy rozpoznają i akceptują, że istotą naszej wiary jest posłuszeństwo Ojcu, tak jak to posłuszeństwo było istotą zbawczej misji Chrystusa. Chrześcijanin jest więc człowiekiem posłusznym Bogu, ponieważ - jak powie św. Jan: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam” (1 J 4,16). Na wzór Chrystusa, a raczej upodobniony do Niego, chrześcijanin podejmuje swoją codzienną drogę ufając zawsze i do końca woli i mocy Boga. Słusznie więc pisał kiedyś znany teolog Karl Rahner, ponieważ „chrześcijaństwo to religia, która uznała Tego, co został przybity do krzyża i umarł na nim gwałtowną śmiercią, za znak zwycięstwa i za najbardziej realistyczny wyraz ludzkiego życia. My, chrześcijanie, jesteśmy, więc jedynymi ludźmi, którzy mogą zrezygnować z opium w naszej egzystencji, ze środków uśmierzających ból życia. Chrześcijaństwo, bowiem zabrania nam takiego używania środków znieczulających, żeby już nie pić dobrowolnie wraz z Jezusem kielicha śmierci naszej egzystencji”.

Współczesny świat podaje nam jednak liczne i przeróżne, a często wręcz wyrafinowane środki znieczulające ból naszej ludzkiej egzystencji, ból naszego życia. Zapomnienie o strachu przed śmiercią poprzez maksimum użycia czy też propagandę przyjemności jako jedynego celu życia przenikają nasze umysły i serca. Często ma się takie wrażenie, że nasza cywilizacja to „cywilizacja oparta na niewypowiadanym, ale przyjętym założeniu, że największym, czy też jedynym dobrem jest przyjemność” (L. Kołakowski). Aby uśmierzyć ból życia, powstają więc np. agencje towarzyskie, które mają uleczyć monotonię życia rodzinnego. Przyjmuje się prawie bezmyślnie antykoncepcję, która ma uwolnić od odpowiedzialności, a może nawet narkotyki, o których jedna z gwiazd polskiej muzyki rockowej powiedziała ludziom młodym, że czasami powinny być dozwolone, aby uciec od szarości i bezsensu.

Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do obecności w kioskach i księgarniach literatury parapsychologicznej, spirytystycznej, wróżbiarskiej i wszelkich innych pozycji reprezentujących nurt New Age itp. Nie dziwią nas ogłoszenia o horoskopach przez telefon, programach komputerowych przepowiadających przyszłość, ani kasety, które za pomocą podświadomościowych komunikatów poprawiają rożne wady i niedostatki nabywców. Aby uciec od bólu naszego życia, możemy przecież usiąść przy komputerze i zagrać np. w „D&D” - grę, która pojawiła się przed świętami w niektórych sklepach i księgarniach. Nie ma w zasadzie określonego celu. Postać, którą wylosował uczestnik, ma za zadanie starać się przetrwać. W czasie gry wykonuje ona różne czynności, np. morduje, gwałci, torturuje, uczestniczy w wywoływaniu duchów itd. Są też współcześni „prorocy” przemawiający do nas ze szklanego ekranu, którzy pokazując „Matki, żony i kochanki”, mówią, że życie nie boli, że to tylko wymyślona fikcja.

Chrześcijanie, o ile wierzą idącemu do Jerozolimy Chrystusowi, są jedynymi ludźmi, którzy mogą zrezygnować z tych wszystkich środków uśmierzających ból życia. Chrześcijanie mogą przeżyć swoje życie jako godzinę posłuszeństwa - z Chrystusem cierpiącym, ukrzyżowanym i zmartwychwstałym - woli Ojca.

Dlatego prosimy Cię, „uderz Jezu bez odwłoki w twarde serc naszych opoki”. A we krwi ran Twoich „obmyj duszę z grzechów moich”. Obmyj z obojętności, obmyj ze strachu przed rzeczywistością i zabierz opium tego świata, które nie pozwala nam do końca iść za Tobą. Pragniemy podczas tegorocznych nabożeństw pasyjnych nie tylko poznać i przeżyć, czym jest dla nas godzina spisku, kryzysu i sądu nad Tobą, ale także godzina posłuszeństwa woli Ojca, która przemienia się w godzinę miłości, ukrzyżowania i śmierci, dającej życie.

Kazanie II - GODZINA SPISKU

Umiłowani!

Pisał kiedyś Romano Guardini, że „Ostatecznie chrześcijaństwo nie jest jakąś nauką o prawdzie lub sztuką wyjaśniania istoty życia. Ma ono wprawdzie i ten aspekt, ale nie w tym zawiera się jego istota. Istotą chrześcijaństwa jest Jezus z Nazaretu; Jego konkretny byt, dzieło, losy - jednym słowem, konkretna postać historyczna. Czegoś podobnego doświadcza ktoś, dla kogo drugi człowiek zyskuje istotne znaczenie. Nie ludzkość, nie to co ludzkie, lecz konkretna osoba. Ta osoba nadaje piętno wszystkiemu innemu i to tym głębiej, im silniejsze jest, im silniejsze jest wiążące nas z nią uczucie”.

Podczas pierwszego rozważania pasyjnego przypomnieliśmy sobie, że istotą naszej chrześcijańskiej wiary jest posłuszeństwo Ojcu na wzór doskonałego posłuszeństwa Jezusa Chrystusa. W ten sposób właśnie my - chrześcijanie - dzielimy z Chrystusem Jego konkretny byt, dzieło, losy, przyjmujemy Jego postać. Wierzymy mocno, że przed naszym Bogiem nie potrzebujemy wykazywać się jakimiś wymyślonymi osiągnięciami życia. To raczej Bóg śle do nas swe niekończące się zaproszenia i sygnały, by pójść w ślady Jezusa Chrystusa, by osadzić w Nim nasze własne życie. Idziemy w ten sposób za Nim do Jerozolimy i wchodzimy wraz z Nim w tajemnicę Męki, „niepojętą dla człowieka tajemnicę unicestwienia i Bożej potęgi, objawiającej dobroć pośród odrzucenia, życie w śmierci, Boskość w przebaczeniu” (J.M. Lustiger).

Tę fundamentalną łączność z losem ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana przeżyliśmy po raz pierwszy podczas Chrztu św. To co się wtedy dokonało z naszym życiem, wyjaśnia Apostoł Narodów: „Czyż nie wiadomo wam - pisze do wspólnoty Kościoła w Rzymie - że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie - jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca” (Rz 6,3-4).

Taka właśnie łączność prowadzi nas - i nieomal zmusza - dzisiaj do postawienia sobie następującego pytania: czy pokonamy strach i pójdziemy do końca za Jezusem, czy też poddamy Mu się bezwiednie, zrezygnujemy ze świadectwa i wtedy staniemy praktycznie po stronie tych, którzy chcą Go zabić?

Oto przed nami godzina spisku! Zobaczmy ją w całej wyrazistości, aby poznać nie tylko możliwe zagrożenia, lecz także judaszową pokusę zdrady. Czyn Judasza jest bowiem ciężkim i stale aktualnym doświadczeniem - próbą, przed jaką staje także dziś, na początku XXI wieku, uczeń Pana.

„Za dwa dni była Pascha i święto Przaśników - pisze w swojej Ewangelii św. Marek - Arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jakby Jezusa podstępnie ująć i zabić. Lecz mówili: tylko nie w czasie święta, by nie było wzburzenia między ludem” (Mk 14,1-2).

Wydarzenie, które relacjonuje Ewangelista, miało miejsce zaledwie dwa dni przed dorocznym świętem Paschy, które zawsze łączono z pierwszym dniem święta Przaśników, czyli niekwaszonych chlebów. W tradycjo hebrajskiej te dwa święta upamiętniały wyzwolenie narodu z niewoli egipskiej. Wieczorem więc spożywano wieczerzę paschalną, a od tego wieczoru przez cały tydzień, nie wolno było spożywać kwaszonego chleba, lecz przaśny. Najwyższa Rada Żydowska postanowiła pojmać Jezusa celem zgładzenia Go. Chciała końcu urzeczywistnić swoje plany, które już dawno były ustalone. Jezus poniósł więc śmierć, ponieważ uknuto przeciw Niemu spisek i użyto podstępu. Przedmiotem spisku i obrad nie było jednak samo aresztowanie Jezusa, gdyż było ono już od dawna postanowione, ale przedmiotem obrad był sposób wykonania. Szukano - jak przypomni św. Marek - dogodnego, a zatem takiego, który będzie szybki, skuteczny i nie nada rozgłosu całej sprawie, sposobu podstępnego ujęcia i zabicia Chrystusa. Według wersji Janowej szczególną aktywnością wykazywał się w tym względzie arcykapłan Kajfasz. Dobitnie, a zarazem obłudnie przekonywujący wszystkich, że przecież: „lepiej będzie dla nas, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród” (J 11,49). Godzina spisku pokazała całą przewrotność arcykapłanów, uczonych w Piśmie i przywódców ludu. Tu już nie chodziło tylko o prosty brak wiary w Jezusa, ale o fakt, że przeszkadzał, nie pasował do ich własnej koncepcji życia i władzy nad ludem. Chyba bez przesady można powiedzieć, że czuli się zagrożeni. Dlatego też mówili: „jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród” (J 11,48). Oto Chrystus stał się dla nich tak dalece niewygodny, nie odpowiadający sposobowi ich życia, do którego po prostu przywykli.

Czy dziś wobec Chrystusa nie przyjmuje się często takiej samej postawy, jaką mieli wobec Niego współcześni Mu religijni przywódcy ludu? Wyczuwa się bowiem swoisty klimat, w którym nie tyle chodzi o to, czy Bóg chrześcijan ma mieć czy nie mieć jakieś znaczenie dla naszego życia, ale chodzi właściwie o to, jak to zrobić, żeby po cichu, bez rozgłosu, usunąć Go z życia społecznego. Jedyna kwestia jest więc tylko w tym, jak to bezboleśnie zrobić? Odsunąć na margines tych, którzy wierzą i idą za Chrystusem. Dziś nie chodzi o to, żeby prześladować. Wszyscy w jakiejś mierze brzydzą się takim sposobem rozwiązania tej „niewygodnej kwestii”. Chodzi raczej o to, aby poszukać takich sposobów, które pozwolą przemilczeć, przejść obojętnie wobec „sprawy Jezusa”. Nie tylko sugerować, że to sprawa prywatna, ale wręcz „szkodliwa”, „nietolerancyjna”, wywołująca zamieszanie. Czy dzisiejsi przywódcy nie są często podobni do tych ludzi, którzy z obawy przed niepokojami, aby „nie było wzburzenia między ludem”, próbują właśnie po cichu usunąć Chrystusa?

Wydaje się, że dziś największym sukcesem nie jest jakaś jawna walka, ale zasiana obojętność. Chrystus nas po prostu więcej nie interesuje! Jeśli chcemy być nowocześni, europejscy, postępowi, nie warto poświęcać Mu aż tyle uwagi. Zmieści się On oczywiście jeszcze w panteonie naszych bogów, pomiędzy kanałami telewizji i wieloma gatunkami trunków. Nie będzie nas interesował, bo przecież nie może nam dyktować rozwiązań szczegółowych, które mają wpływać na nasze życie. Tu jesteśmy skazani na samych siebie. No, może jeszcze w tradycyjny sposób pozwolimy Mu „udekorować” nasze święta, od czasu do czasu wycisnąć jakąś sentymentalną łzę, przy okazji pogrzebu albo ślubu, ale przecież nie będzie nam dyktował np. naszej postawy wobec życia, bo to nasze życie Autor pewnego felietonu tak pisze: „Ludzie w Polsce starają się więcej zarobić, jedni szukają ciekawszej roboty, inni roboty lepiej płatnej, produkują, sprzedają, kupują, chodzą na spacery, grają w szachy, zdradzają żony albo mężów, wychowują dzieci, wierzą albo nie wierzą, mają swoje diabły i anioły, każdy po swojemu, na własny rachunek, zgodnie z osobistym poglądem, bo nareszcie są wolnymi obywatelami w wolnym kraju”.

Czy jednak naprawdę jesteśmy wolni? Czy nie jest czasami z nami właśnie tak, że ten niezwykły przyrost wolności sprawia, iż za naukę musimy często najpierw słono zapłacić, zanim znajdziemy właściwą miarę! Ceną wolności na dziś może być zarówno nieopatrzne zadłużanie się młodych rodzin, jak i liczba ofiar w ruchu drogowym czy zawały serca. Wszechobecny stres, naciski terminów i inne symptomy wskazują, jak bardzo jesteśmy „ nie - wolni”. Tylko może bardziej krytyczni współobywatele, którzy lepiej od nas obserwują codzienność, widzą tę naszą „złotą klatkę”, w której siedzimy; obserwują niepokój, który nami targa i ten ukryty lęk, że moglibyśmy nie zdążyć i nie wyjść na swoje. J. Tischner pyta nas: „Cóż dzisiaj widzimy? Widzimy następstwo naszej wczorajszej ucieczki od wolności. Odzyskaliśmy wolność, która niemal natychmiast stała się naszym „darem nieszczęsnym” i pogubiliśmy się. Co więcej, nie jesteśmy już w stanie dostrzec, że w naszym sprzeniewierzeniu się wolności jest ukryta ta właśnie konkretna skłonność, do zapomnienia, więcej, do wykluczenia Boga z naszej codzienności: z naszego stosunku do partnera w małżeństwie, do dzieci, sąsiadów, kolegów, z naszej relacji do przekonań i poglądów innych ludzi, a nawet do tego, co prospekty reklamowe zachwalają jako szansę życiową.

Czy jesteśmy zdolni jeszcze się przebudzić i zobaczyć jak dalece prawdziwe jest wołanie Papieża, że „dzisiaj bronić człowieka znaczy bronić autentycznego rozumienia wolności”. Jak więc obudzić się z tego letargu? Jak zachować w sobie - jak mówi poeta - światło człowiecze, światło prawdziwej wolności? Jan Paweł II podpowiada słowami „Veritatis Splendor”: „Tylko kontemplacja Jezusa ukrzyżowanego jest główną i jedyną drogą, ktorą Kościół musi podążać każdego dnia, jeśli pragnie w pełni zrozumieć, czym jest wolność: darem z siebie w służbie Bogu i bliźnim”.

Umiłowani!

To wskazanie dosięga dziś także każdego z nas, abyśmy nie ulegli pokusie. Tej samej pokusie, która przeszło dwa tysiące lat temu zaprowadziła Judasza Iskariotę, jednego z Dwunastu, do arcykapłanów tylko po to, „:aby im Go wydać. Gdy to usłyszeli - pisze św. Marek - ucieszyli się i przyrzekli dać mu pieniądze”. On zaś „odtąd szukał dogodnej sposobności, jakby Go wydać” (Mk 14,10-11).

Czy nie zastanawia nas jak to się stało, że jeden z Dwunastu nie wytrzymał swoistego naporu propagandy kierowanej przeciw Jezusowi i zdradził; zaczął, w konsekwencji, sam szukać sposobności, aby im Go wydać? Cokolwiek byśmy mogli powiedzieć na jego temat, że nie uwierzył, że się uląkł, że może się zawikłał w swoim życiu, albo po prostu nie tak wyobrażał sobie swoją przyszłość z Jezusem i nie chciał lub nie potrafił więcej Go zrozumieć. Konkretnym faktem pozostanie jego zdrada, straszna godzina spisku ucznia Chrystusowego. Pozostanie przypomnieniem i ostrzeżeniem.

Tak krótka informacja, odnotowana przez św. Marka, nie wyjaśnia szczegółów postępowania Judasza i dlatego może nawet nie zaspokaja całej naszej ciekawości. Marek mówi po prostu, że „Judasz Iskariota, jeden z Dwunastu”, nie został z Jezusem, lecz przeszedł na stronę Jego wrogów i wraz z nimi stał się odpowiedzialny za Jego śmierć. Na przestrzeni dziejów różnie próbowano wniknąć i przedstawić motywy i intencje, jakie kierowały Judaszem i przywiodły go do zdrady Jezusa. Autorzy libretta do głośnego musicalu „Jezus Christ Superstar” wkładają w usta biblijnego Judasza takie oto wyjaśnienie:

„Jeśli nawet wam pomogę, to musicie zrozumieć,

Że nie łatwo mi przychodzi podłość.

Długo zastanawiałem się, co mam czynić

I ważyłem wszelkie za i przeciw, nim tu przybyłem.

Nie myślę nawet o nagrodzie,

I właściwie nie bardzo chciałem ją przyjąć.

Powiedz mi tylko, że nie będę na zawsze potępiony.

Przyszedłem, bo musiałem, bowiem zrozumiałem,

Że Jezus już utracił panowanie nad tym wszystkim …”.

Czy dziś we wspólnotę uczniów Chrystusa nie wciska się, podsycane zręczną propagandą, to judaszowe przekonanie, że Jezus Chrystus utracił panowanie nad życiem człowieka? W imię wolności głosi się więc i uczy nas, że nie możemy - więcej, nie powinniśmy, być poddani „jakiejś woli Ojca”, której On nas uczy. Głosi się więc otwarcie, że Chrystus utracił panowanie nad naszym życiem. W nowoczesnym społeczeństwie straciły sens Jego prawa, Jego przykazania, bo człowiek jest po prostu nieskończenie wolny. Wolny tzn. sam decydujący o tym, co dobre i złe, więcej, nazywający zło, które czyni, dobrem. Gdy zaczynamy poddawać się tej fali i tak myśleć, rodzi się i dojrzewa powoli w nas samych pokusa zdrady. Nie chodzi pewnie dziś o to, jaką cenę wyznacza się nam za zdradę Jezusa. Kiedyś była to kariera, takie czy inne korzyści materialne, może przyjaźń z kimś znaczącym. Dziś raczej chodzi tylko o to, aby nas przekonać, że Chrystus „utracił panowanie nad tym wszystkim” - nad naszym codziennym życiem.

Jak bronić się przed tą pokusą? Przede wszystkim musimy otworzyć się na podstawową prawdę naszej wiary, która mówi, że władza decydowania o dobru i złu nie należy do człowieka, ale wyłącznie do Boga. Musimy dostrzec, że prawo Boże nie umniejsza czy nie eliminuje wolności człowieka, ale jest jej jedyną gwarancją. Musimy zobaczyć, że przez przyjęcie Bożego prawa ludzka wolność naprawdę i w pełni się urzeczywistniła. Prośmy dzisiaj Pana:

„Gdy wyobraźnia nasza się ulęknie i się poruszą nad nami przestrzenie, gdy mądrość nasza nie wyda owoców i się zachwieje samoistne drzewo, gdy brak nadziei i pokusa zdrady zatrzyma nas w drodze …”, daj nam Panie łaskę nawrócenia i otwórz nasze dusze na zrozumienie Twojego Prawa.

Pozwól zrozumieć, że ukształtowana na wzór wolności Bożej, nasza wolność, nie zostaje zniesiona przez posłuszeństwo Tobie. Wprost przeciwnie: jedynie dzięki temu posłuszeństwu trwa w prawdzie i w pełni odpowiada naszej ludzkiej i chrześcijańskiej godności. Godności i wielkości tego, kto pomimo spisku, trudności i judaszowych pokus, usiłuje związać swoje życie z losem i przeznaczeniem Tego, w którym Bóg każdego z nas do końca umiłował.

Kazanie III - GODZINA MIŁOŚCI

„Im więcej razy na dzień jesteś znieważony,

Im śmieszniejsze na ciebie wkładają korony

I krzyczą urągając: pokaż swoją siłę,

Albo liczą Cię między pamiątki niebyłe,

Im więcej żalu, drwiny, gniewu, oskarżenia,

Bo słowo Twoje z miejsca nie ruszy kamienia,

Tym bardziej pewny mogę być tego jednego:

Że Ty jesteś, zaiste, Alfą i Omegą” (Cz. Miłosz).

Umiłowani!

Ostatnim razem, idąc za Jezusem do Jerozolimy, stanęliśmy wobec spisku arcykapłanów i uczonych w Piśmie oraz pokusy judaszowej zdrady. Była to niewątpliwie godzina prośby. Jak łatwo wówczas zwątpić! Jak łatwo bowiem zaliczyć Go - jak mówi poeta - „między pamiątki niebyłe”. Jak łatwo wołać „pokaż swoją siłę” - a uwierzymy w Ciebie! Dlaczego dziś Bóg chrześcijan zdaje się okazywać tak bezsilny? Gdzie szukać Jego prawdziwego oblicza?

„Jestem z wami” - cóż bardziej niż Eucharystia stanowi potwierdzenie tych słów? - Pytał w 1987 r. na zakończenie Kongresu Eucharystycznego Jan Paweł II - cóż bardziej od Eucharystii jest Sakramentem Obecności Chrystusa? Znakiem „widzialnym i skutecznym” Emanuela? Bo „Emanuel” - to znaczy właśnie „Bóg z nami”. Czyż więc nie zastanawia nas swą wymową fakt, że właśnie przed Męką, w obliczu pokusy zwątpienia i zdrady, Chrystus chciał umocnić swych uczniów nie inaczej, jak poprzez ustanowienie Sakramentu Swojej Obecności!

„W pierwszy dzień Przaśników - pisze św. Marek, - kiedy ofiarowywano Paschę, zapytali Jezusa Jego uczniowie: Gdzie chcesz, abyśmy poszli poczynić przygotowania, żebyś mógł spożyć Paschę?” (Mk 14,12). Wydarzenie, które opisuje Ewangelista, ma miejsce „w pierwszym dniu niekwaszonych chlebów”, w którym „zabijano Paschę”, czyli baranki paschalne. Ostatnia Wieczerza była więc ucztą paschalną. Według żydowskiej rachuby czasu wieczór paschalny rozpoczynał się po zachodzie słońca. Wtedy obchodzono w domach uroczystość paschalną, której centralnym wydarzeniem była wieczerza, mająca przypomnieć Żydom historyczny moment wyzwolenia z niewoli egipskiej. O zachodzie słońca wszyscy Izraelici zasiadają więc do stołów, aby podczas rytualnego posiłku wysłuchać opowiadania o wyjściu z niewoli i na nowo przeżyć ów szczęśliwy dzień, w którym Bóg okazał ojcom potęgę Swej Miłości. „W znaku wieczerzy zjednoczą się z przodkami do tego stopnia, że w nogach poczują chęć wędrowania, a w duszy nieopanowaną wolę uwielbienia wszechmocnego” (ks. P. Ptasznik). Ważne było przy tym, że Paschę obchodzono w kole rodzinnym, pośród najbliższych, wśród swoich. Również Jezus bardzo pragnął przeżyć moment poprzedzający krwawe wydarzenia męki i śmierci razem z najbliższymi Mu osobami, swoimi uczniami. Św. Łukasz zanotuje wyznanie - pragnienie Chrystusa: „Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał” (Łk 22,15). Na drodze do Jerozolimy ostatnia wieczerza stanowi więc szczególne wydarzenie. Jezus wie jednak, że nie będzie to zwyczajna, doroczna pamiątka wyjścia z Egiptu. Nadeszła bowiem Jego godzina. Jezus nadał więc wieczerzy paschalnej charakter uczty pożegnalnej, dlatego otwarcie zapowiedział, że „odtąd nie będzie już pił z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będzie nowy w Królestwie Bożym” (Mk 14,25). Jest to rzeczywiście ostatnia uczta Chrystusa na tej ziemi.

Wejdźmy zatem z Jezusem i Apostołami do Wieczernika. Atmosfera jest podniosła. Jezus wie, że jest to Jego ostatnia wieczerza z uczniami, ostatnie przyjacielskie spotkanie - moment pożegnania. Pożegnania pozostają w pamięci najdłużej. Wiedział o tym Jezus i pragnął w tej chwili przekazać swoim uczniom to, co uważał za najważniejsze. Dlatego istotna część wieczerzy to Eucharystia, ustanowiona przez Tego, który podczas swych ziemskich wędrówek jasno zapowiadał: „chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu” (J 6,33), „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął” (J 6,35) i jeszcze „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem bowiem, który Ja dam, jest Moje ciało za życie świata” (J 6,51).

Ten sam Jezus z Nazaretu, „gdy jedli - zanotuje św. Marek - wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im mówiąc: Bierzcie, to jest Ciało Moje. Potem wziął kielich z winem i odmówiwszy dziękczynienie dał im, i pili z niego wszyscy. I rzekł do nich: To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana” (Mk 14,22-24). Jezus ustanowił Eucharystię posługując się czynnościami i towarzyszącymi im słowami. Potwierdził jeszcze raz wobec swoich uczniów zbliżającą się godzinę męki i śmierci. Tak to Chrystus, w geście łamania chleba objawił sens ofiary, jaką miał wkrótce złożyć. Pokazał im, że z Nim samym, z Jego ciałem stanie się to, co stało się z chlebem w Jego rękach. Wylana zostanie Jego krew jako znak nowego i wiecznego Przymierza zawartego z człowiekiem przez Boga. Zgodnie z przekonaniem ludów semickich we krwi koncentrowało się życie. Krew była uważana za witalny czynnik organizmu. „Wylać krew” znaczyło więc tyle samo, co „zniszczyć życie, zabić, zamordować”. Już więcej zatem nie będzie potrzeba żadnej krwi kozłów czy cielców, lecz Jego krew, która - jak powie autor listu do Hebrajczyków - „oczyści nasze sumienia z martwych uczynków, abyśmy mogli służyć żywemu Bogu” (Hbr 9,14). Chrystus bowiem oddał siebie bez ograniczeń i zastrzeżeń - całkowicie, do końca Ojcu na znak miłości, która objawia się w bezgranicznym posłuszeństwie i ludziom na znak miłości, która nie ogranicza się do słów i uczuć, ale prowadzi do całkowitego oddania.

Dlatego też ustanowienie Eucharystii to nie tylko symboliczna zapowiedź wydarzeń paschalnych - męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. To także zapowiedź Jego ciągłej obecności pod postaciami chleba i wina. „Ile razy bowiem ten chleb spożywamy i pijemy z tego kielicha, głosimy śmierć Twoją Panie, oczekując Twego powrotu w chwale”. Wszystko to dokonuje się więc na naszych oczach. Chrystus na nowo staje pośród nas, aby powiedzieć nam, że jesteśmy Jego przyjaciółmi. On, dzięki działaniu Ducha Świętego, staje prawdziwie obecny pod postaciami chleba i wina i w bezkrwawej ofierze, ofiaruje się za nas. Modlimy się więc wyrażając tą prawdę słowami V Modlitwy Eucharystycznej: „Wejrzyj, Ojcze Święty, na tę Ofiarę, jest nią Chrystus, który w swoim Ciele i w swojej Krwi wydaje się za nas i swoją Ofiarą otwiera nam drogę do Ciebie”.

Świadomość obecności Chrystusa w Eucharystii towarzyszy od czasów Wieczernika wspólnocie uczniów Pana, towarzyszy Kościołowi. Od tych pierwszych wspólnot opisanych w Dziejach Apostolskich, które trwały „w nauce Apostołów i we wspólnocie, wspólnocie łamaniu chleba i w modlitwie” (Dz 2,42), aż po naszą wspólnotę - uczniów Chrystusowych początku trzeciego tysiąclecia - gromadzą się na Eucharystii. Jakie znaczenie ma dziś dla nas takie spotkanie? Czy jest rzeczywiście spotkaniem wśród Chrystusa, który za nas wydaje ciało i krew swoją? Czy jest przeżywaniem Jego obecności pośród nas? Czy my sami, często stojąc w tłumie uczestników liturgii, czujemy się Jego przyjaciółmi? Czy jesteśmy świadomi, że ta obecność, to każdorazowe spotkanie, nas, słabych ludzi, konkretnie umacnia. Kruszy strach i samotność, bo to Jezus dla mnie - jak śpiewaliśmy w tej części Gorzkich Żali - za każdym razem toczy wtedy „z ognistej miłości, Krew w obfitości”.

Eucharystyczna obecność Chrystusa nie tylko nas umacnia. Oto w pierwotnym Kościele chrześcijanie, gromadząc się na Eucharystii, słuchali nauki Apostołów i trwali także we wspólnocie. Wyrazem tej wspólnoty była wzajemna miłość. Mówiono przecież o nich: „patrzcie jak oni się miłują”. Czy my będziemy mieli dziś choć trochę sił, aby, szczególnie w tym czasie Wielkiego Postu, wołać do Boga słowami I Modlitwy Eucharystycznej o tajemnicy pojednania: „Wejrzyj, Ojcze, na swoją rodzinę, która łączy się z Tobą w jednej Ofierze Jezusa Chrystusa, i daj nam moc Ducha Świętego, abyśmy zwyciężywszy wszelkie podziały i niezgodę, zostali złączeni w jedno ciało”. Niech pojedna nas, Panie, moc Twego Ducha!

Czy dziś eucharystyczna obecność Pana nie jest dla nas przede wszystkim trwożliwym apelem o jedność we wspólnocie uczniów Chrystusowych? Czy nie trzeba nam wreszcie uwierzyć w przebaczający dar Ojca, który sprawia, że „miłość zwycięża nienawiść, a pragnienie zemsty ustaje przez przebaczenie”? W naszej polskiej rzeczywistości Chrystus Pan, zasiadający z uczniami do pożegnalnej wieczerzy, woła jeszcze raz słowami swojej arcykapłańskiej modlitwy: „nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty mnie posłał” (J 17,20-21). Jak dalece załamała się nasza jedność! Jak bowiem inaczej rozumieć tych wszystkich, którzy jeszcze nie tak dawno, właśnie podczas Eucharystii, być może zgorszeni, że nie jest ona ucztą jedności i miłości, ostentacyjnie wychodzili z kościołów? Bracia i siostry, „nie grzeszcie; niech słońce nie zachodzi nad waszym gniewem i nie dawajcie miejsca diabłu!” (Ef 4,26-27).

Jan Paweł II w Liście Apostolskim „Tertio millennio adveniente” pisze: „Jest rzeczą słuszną, aby Kościół w sposób bardziej świadomy wziął na siebie ciężar grzechów swoich synów, pamiętając o wszystkich tych sytuacjach, w których oddalili się oni od ducha Chrystusa i Jego Ewangelii i zamiast dać świadectwo życia inspirowanego wartościami wiary, ukazali światu przykłady myślenia i działania, będące w istocie źródłem antyświadectwa i zgorszenia” (TMA 33).

Jeśli więc świat nie wierzy w eucharystyczną obecność Chrystusa, jeśli nie wierzy w testament miłości i jedności zostawiony nam przez Niego podczas Ostatniej Wieczerzy, to także dlatego, że zamiast żądanej wzajemnej miłości i jedności, pokazujemy temu światu przykład wewnętrznego rozłamu, który jest w istocie antyświadectwem i zgorszeniem. W czasie pokuty i pojednania potrzeba więc odkryć na nowo i mocno uwierzyć w słowa zawarte w adhortacji apostolskiej Jana Pawła II „O pojednaniu i pokucie w dzisiejszym posłannictwie Kościoła”. Papież pisze tak: „Ludziom współczesnym tak wrażliwym na konkretne świadectwo życia, Kościół winien dawać przykład pojednania przede wszystkim w swoim łonie; dlatego wszyscy musimy pracować nad uspokojeniem umysłów, zmniejszeniem napięć, przezwyciężeniem podziałów, uzdrowieniem ran zadawanych sobie wzajemnie przez braci, gdy zaostrza się różnice stanowisk w dziedzinie spraw dyskusyjnych; szukać natomiast jedności w tym, co jest podstawowe dla wiary i życia chrześcijańskiego” (RP 9).

Mówił kiedyś w udzielonym wywiadzie Bp T. Pierożek, że: „musimy wszyscy pomoc sobie wzajemnie nauczyć się, co to znaczy być katolikiem w tej konkretnej dzisiejszej Polsce, jak w duchu Chrystusowym rozwiązywać konflikty i jak pełniej przybliżać się do ideałów Ewangelii”. Niech więc wobec Chrystusa Pana, obecnego w Eucharystycznym Chlebie, który dzisiaj, jak wtedy w Wieczerniku, „rozpalony ogniem miłości”, całkowicie daje nam siebie, wzniesie się nasza szczera modlitwa:

„Spraw, Panie, bym umiał szerzyć w świecie prawdziwą jedność i miłość. Spraw, by przeze mnie i przez Twych synów przeniknęły one we wszystkie środowiska, we wszystkie społeczeństwa, we wszystkie systemy ekonomiczne i polityczne, we wszystkie zarządzenia, wszystkie kontrakty, wszystkie regulaminy. Spraw, by przenikały do biur, fabryk, dzielnic, kamienic, kin, zabaw. Spraw, by przenikały do serca ludzi, a ja bym nigdy nie zapomniał, że walka o lepszy świat jest walką miłości na służbie miłości. Pomóż mi kochać, panie, tak aby wokół mnie nikt nie cierpiał, dlatego, że ja skradłem miłość, która była im potrzebna do życia” (M. Quoist).

Kazanie IV - GODZINA KRYZYSU

„Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej. Wtedy Jezus im rzekł: Wszyscy zwątpicie we Mnie. Jest bowiem napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce” (Mk 14,26-27).

Umiłowani!

Gdy śpiewaliśmy dzisiaj pierwszą zwrotkę hymnu Gorzkich Żali, stanął przed naszymi oczami obraz Jezusa, który „na śmierć się gotuje”. Opuszczony Bóg z Oliwnego Ogrodu, gdy znękany i upokorzony, w prochu klęka i „krwawy pot leje”. Śpiewał kiedyś król Dawid: „łzy stały się dla mnie mym codziennym chlebem, płyną z oczu w dzień i w noc, kiedy słyszę co dzień to pytanie: powiedz nam, gdzie jest Twój Bóg” (Ps 42,4). Twój Bóg, chrześcijaninie, wchodzi dzisiaj w przepaść Męki. Widzimy Go już nie tylko zdążającego z tym dziwnym i niezrozumiałym dla uczniów pośpiechem do Jerozolimy, nie tylko zdradzonego przez Jego ucznia, który szukał odtąd dogodnego sposobu, aby im Go wydać i nie tylko już ze swoimi Apostołami podczas Ostatniej Wieczerzy łamiąc chleb, namacalnie, wręcz obrazowo pokazywał im, co niebawem z Nim się stanie. Oto Jezus odchodzi w stronę Góry Oliwnej, aby tam, na zachodnim zboczu, u stóp porośniętej oliwnym gajem góry, przeżyć w samotności trwogę zapowiedzianej Męki. Jego uczniowie stają się świadkami pierwszych przeżyć Jezusa.

„Ogrodzie Oliwny, widok w tobie dziwny!

Widzę Pana mego, na twarz upadłego”.

Wobec tej sceny, która rozwiera się także przed Jego oczami, Chrystus, jeszcze raz, silniej pewnie niż kiedykolwiek, jest świadom samego siebie i mających nastąpić wydarzeń. Jest świadom także tego, że Jego uczniowie nie sprostają tej próbie. Przeżyją godzinę załamania i kryzysu. Dlatego już w drodze, gdy ostatni raz razem przemierzają dolinę Cedronu, Chrystus musi im powiedzieć, że się Go wyprą, że przeżyją tę godzinę jako swoisty zawód i zdradę Mistrza. Może nawet pomyślą, że zostali oszukani i zwątpią w Niego. Tylko On sam, choć opuszczony, przeżywa tą tragiczną teraźniejszość w nadziei, że pewnego dnia uprzedzi swych uczniów do Galilei. Zdaje się jednak, że w tej chwili nie zdoła ich już przekonać. Dlatego Chrystus wszedł w tajemnicę Ogrójca z bólem, raną opuszczenia i samotności. Doświadczył jej nie tylko wtedy, gdy zastał ich śpiących, ale przede wszystkim wtedy, gdy - jak napisze św. Marek - „opuścili Go wszyscy i uciekli” (Mk 14,50). Może nawet byli gotowi iść za Jezusem aż do śmierci. Zapewniali Go przecież ustami Piotra: „choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie” - i doda św. Marek - „wszyscy tak samo mówili” (Mk 14,31). Wyobrażali ją sobie jednak jako walkę za Niego, że będą się mogli bić, dobywać mieczy i uderzać. Gdy zaś dostrzegli, że Jezus tego nie akceptuje, co więcej, wyrzuca im jeszcze raz niewiarę, gdy - jak czytamy w Ewangelii św. Mateusza - jasno napomina tego, który w porywie złości odciął ucho słudze arcykapłana: „Schowaj miecz swój do pochwy. Czy myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca mego, a zaraz wystawiłby mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów?” (Mt 26, 52-53), wtedy zgodnie i jednomyślnie wszyscy opuścili Go i uciekli.

Czy może w Ogrójcu przeraził ich sam Pan Jezus i to nie tylko wypowiedzianą wobec Piotra, Jakuba i Jana prośbą: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci, zostańcie tu i czuwajcie” (Mk 14,34), ale gdy widzieli Go konkretnie jak drży w trwodze silniejszej niżby uważali to za możliwe? Widzą jak jest przerażony i jak Go ogarnia lęk. Czy dochodziły do nich słowa Jego trwożliwej modlitwy? A może przerazili się i tym faktem, że Ten, którego widzieli jak kiedyś w ich obecności i na ich rozpaczliwe wołanie: `Panie, ratuj, bo giniemy!”, fale uciszył, teraz przychodził do nich nieomal jak żebrak, po trzykroć poszukując ludzkiego wsparcia? Prosił, by najbliżsi Mu ludzie nie pozostawili Go samego, by czuwali. W sposób paradoksalny nie prosił jednak dla siebie, ale dla nich, aby nie ulegli pokusie. Oni bowiem z powodu Męki Jezusa znaleźli się w niebezpieczeństwie niezrozumienia Jezusa i Boga. Wiedział bowiem, że po wszystkie czasy ludzki duch będzie wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe. Wiedział bowiem, że zdołają wszelkie zło i pokusę przezwyciężyć tylko wtedy, gdy przełamią w sobie pancerz obojętności na samotność cierpiącego Boga.

A ludzie zaprzepaścili jednak daną im szansę. Posnęli. Nawet jednej godziny nie potrafili czuwać. Gdy Jezus wrócił do nich - zanotuje św. Marek - nie tylko zastał ich śpiących, ale i zawstydzonych. „Nie wiedzieli nawet, co Mu odpowiedzieć” (Mk 14,40). Czy nie rozumieli Jego krwawego potu, który zapowiadał krew wylaną za nasze grzechy? Nie mogli pojąć, ze trwoga ogrójcowego konania odbijała tylko trwogę ludzkiego grzechu? Gdyby choć trochę zdołali to pojąć, wiedzieliby jak cenny jest człowiek w oczach Boga. Dla niego - jak napisze św. Paweł do Koryntian - „Bóg uczynił grzechem Tego, który nie znał grzechu” (2 Kor 5,21). Bo to On, jak zapowiadał Prorok Izajasz, dźwigał nasze boleści i nasz grzech. Cały ogrom zła i niewierności, który przygniata człowieka. Ażeby zgładzić grzechy świata, On, Wcielony Syn Boży, musiał w sensie jak najbardziej rzeczywistym wziąć ich ciężar na siebie. Dlatego św. Piotr Apostoł napisze o Nim, że „sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów a żyli dla sprawiedliwości” (1 P 2,24). To właśnie pod brzemieniem grzechu człowieka, Chrystus padł w proch ogrójcowej ziemi!

Ogrójec pokazuje nam dziś i dobitnie zaświadcza przed nami, że cierpiącego Chrystusa - jak śpiewaliśmy w hymnie - „bardziej niż katowska dręczy, złość twoja i moja męczy”. To tutaj objawia się w całej swej wyrazistości zło grzechu człowieka. Poprzedzona zadufaniem i próżną wiarą w siebie, zarozumiałość człowieka, która ceni siebie więcej niż Jezusa, doprowadza go w rezultacie do grzechu, do trwożliwego opuszczenia Jezusa w godzinie Jego męki - wszyscy uciekli. Ogrójec był chyba ostatnią próbą i ostatnią szansą weryfikacji wierności Jezusowi, właśnie w chwili najgłębszej rozterki duszy Jezusa. Niestety drogą krzyżową Jezus pójdzie sam. Człowiek ze strachu wybrał siebie. Ten wybór siebie przeciw Chrystusowi człowiek odtąd powtarza za każdym razem, gdy ulegnie pokusie i zgrzeszy. Dlatego też św. Augustyn powie, że grzech człowieka, każdy grzech człowieka jest w istocie miłością siebie posuniętą aż do pogardy Boga.

Umiłowani!

Chyba ma rację autor jednej z niedawno wydanych książek, gdy zauważa, że „o ile dzisiejszy człowiek zdaje sobie sprawę ze swego poczucia winy i ogólnie potrafi nawet określić jej granice, o tyle często bardzo trudny ma dostęp do pojęcia grzechu”. Grozi nam zapewne w dzisiejszym świecie zatrata poczucia grzechu. Nie bardzo rozumiemy, że przede wszystkim jest on odejściem od Boga. Choć może skłonni bylibyśmy powtórzyć za św. Pawłem, że odczuwamy w sobie tą ciągłą rozterkę, bo z łatwością przychodzi nam chcieć tego, co dobre, ale wykonać nie. Nie czynimy bowiem dobra, którego pragniemy, ale czynimy to zło, którego nie chcemy (por. Rz 7,19-20). Trudniej jednak nazwać to zło po imieniu. Trudniej przychodzi nam przyznać nie tylko, że jakiś „grzech przecież istnieje”, ale właśnie, że „ja zgrzeszyłem”, czyli uznać, że dopuściliśmy się tego sprzeniewierzenia osobiście i w sposób odpowiedzialny.

Kilka lat temu, w publikowanym na lamach prasy artykule pt. „Co Polacy potępiają?” znalazłem dość szokujące informacje. Autor pisze, że „osoby praktykujące wbrew oczekiwaniom nie oceniają surowiej łamania norm dekalogu. Np. wierzący Polacy potępiają kradzież słabiej od niepraktykujących. Wymownym jest również fakt, że regularnie praktykujący rzadziej potępiają większość zachowań godzących w nasze wspólne dobro, np. wandalizm. Co szczególnie rozmija się z etyką katolicką - nieudzielanie pomocy człowiekowi, którego życie jest w niebezpieczeństwie. Tak więc hierarchia wartości ludzi wierzących jest dosyć dziwna, zaś normy dekalogu są traktowane dość wybiórczo”.

Gdzie zatem podziało się nasze poczucie grzechu? Czy aby czasem nie utraciliśmy dzisiaj tego, co Jan Paweł II nazywa jakby termometrem moralnej świadomości człowieka? Czy czasami znacznie łatwiej nie przychodzi nam sztuka wynajdywania i budowania kolejnych usprawiedliwień, niż otwarte przyznanie się do tego, że popełniamy grzech? Możemy posłużyć się przy tym np. sprytnie zdeformowanym dekalogiem, jakby skrojonym właśnie na miarę potrzeb naszych czasów. No bo przecież mamy być nowocześni, a zatem:

„Nie będziesz miał bogów … Mam zawsze czyste sumienie.

Nie będziesz brał imienia … Jezus, Maryja czy to takie ważne?

Pamiętaj, abyś dzień święty … Zaraz, zaraz, byłem przecież na Wielkanoc.

Czcij ojca swego i matkę … A po co są domy starców?

Nie zabijaj … Czy naprawdę płód jest człowiekiem?

Nie cudzołóż … W XXI wieku?

Nie kradnij … Ja tylko organizuję.

Nie mów fałszywego … Wszyscy dziś klamią.

Nie pożądaj … Chyba coś mi się z życia należy!

Ani żadnej rzeczy … A ten, gdzie się tak dorobił?”.

Może są to jeszcze tylko ostrzeżenia, a może już konkretne objawy choroby, tak, że i do nas odnosić się mogą nieomal przysłowiowe już słowa wypowiedziane w 1946 r. przez Piusa XII, że rzeczywistym „grzechem tego wieku jest utrata poczucia grzechu”. Gdy widzimy Chrystusa, pod ciężarem naszych grzechów upadającego w proch ogrójcowej ziemi, może wreszcie dostrzeżemy jak dalece te nasze grzechy są zawężeniem, hardością, zaskorupieniem, sklerozą. Może dostrzeżemy jak dalece grzechy zatwardziały nam serce! Jak podle nas oszukały! I wtedy tylko sam Bóg będzie mógł dotrzeć do nas „nie tyle przez pojęcia i wyobrażenia, jakie możemy mieć o nas samych czy o Nim, ale właśnie przez tę ranę naszego serca, przez tę rysę, to pęknięcie w naszym życiu i to właśnie stanie się nasza uprzywilejowaną cząstką” (B. Bro). Tylko w ten sposób doświadczymy zbawczej mocy Chrystusa, jeśli jasno i bez usprawiedliwienia siebie wypowiemy całą naszą grzeszność. Bo chrześcijanin ostatecznie nie wierzy tylko w grzech, ale przede wszystkim w grzechów odpuszczenie. Wierzy w miłość Boga, która jest przecież większa niż grzech. Aby jednak doświadczyć uzdrawiającej mocy Chrystusa, człowiek musi przyznać, że zgrzeszył. Musimy wyznać otwarcie, że:

- choć nie zabiliśmy, to przecież często nie czyniliśmy niczego, aby drugi mógł godnie żyć;

- choć nie popełniliśmy małżeńskiej zdrady, to przecież tak często nasze egoistyczne zachowania zmierzały tylko do tego, co własne;

- choć niczego wprost nie ukradliśmy, to często przecież grzeszyliśmy przez obojętność i nieudzielanie tego, czego drugi potrzebował do życia.

Dlatego dziś, Panie, w Ogrójcu razem z Tobą klękamy,

Rana męki Twojej krwią miłości broczy,

Grzeszni i znękani zasłaniamy oczy,

Przed blaskiem promieni Twego przebaczenia,

Przed spojrzeniem Twoim, Dawco pocieszenia,

Tyś jest Miłosierdziem, dobrocią nieziemską,

My przed Tobą prochem, pycha świata klęską.

Wybacz nasze winy i usłysz błagania.

Jezu, ufam Tobie, Dawco Zmartwychwstania (M. Skwarnicki).

Kazanie V - GODZINA SĄDU

„Głosiciele prawdy i wszyscy słudzy Bożej laski - pisze w jednym ze swoich listów św. Maksym Wyznawca - którzy od samego początku aż do naszych czasów wyjaśniali nam, każdy w swoim okresie, zbawczą wolę Boga, powiadają, iż nie ma nic tak drogiego Panu i odpowiadającego miłości jak to, że ludzie nawracają się do Niego powodowani prawdziwą pokutą. Aby to ukazać w sposób bardziej Boski niż inni, najświętsze Słowo Boga i Ojca, poniżywszy się w niewypowiedziany sposób i nachyliwszy się ku nam, raczyło zamieszkać wśród nas. Słowo to, żeby nas pojednać z Bogiem Ojcem uczyniło, wycierpiało i powiedziało za nas to wszystko, co my sami winniśmy zrobić, gdyśmy jeszcze byli nieprzyjaciółmi i wrogami Boga. Tak więc, znajdując się daleko od błogosławionego życia w wieczności, zostaliśmy do niego z powrotem wezwani przez Chrystusa” (św. Maksym Wyznawca, List 11).

Umiłowani!

Pojmany Chrystus - jak rozważaliśmy w litanijnym lamencie duszy nad cierpiącym Jezusem - zostaje teraz „przez ulice sromotnie przed sąd Kajfasza targany” i „od okrutnych oprawców, na sąd Piłata jak zabójca szarpany”. Przypatrz się, chrześcijaninie, jak cierpi twój Bóg! „Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił. Jam ci był wodzem w kolumnie obłoku - tyś Mnie wiódł słuchać Piłata wyroku”. Przypatrz się więc, do czego zdolny jest człowiek! Jak szybko chce odbyć sąd nad Tym, o którym św. Piotr zaświadczał kiedyś z odwagą przed Sanhedrynem, że „nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym mogliby być zbawieni” (Dz 4,12). Chrystus oskarżony i osądzony przez ludzi, Bóg, który tym nieludzkim wprost więzom dla nas się poddaje. Posłuszny i milczący, do którego odnoszą się słowa Psalmu: „A ja niby głuchy nie słyszę i jak niemy jestem, nie otwierając ust swoich. Bo Ciebie, Panie oczekuję. Ty się odezwiesz, Panie, Boże mój” (Ps 38, 14-16). Wchodzimy wraz z Jezusem w ten dziwny proces - godzinę sądu zakończoną haniebnym wyrokiem, bo przecież „wtedy Piłat - jak posumuje św. Marek - chcąc zadowolić tłum, uwolnił im Barabasza, Jezusa zaś kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie” (Mk 15,15). Oto wzgardzony Bóg, wydany na śmierć dla zadowolenia i zaspokojenia tłumu. Zanim to jednak nastąpi, wywleczony i przesłuchany przez żydowską Wysoką Radę i Piłata. Czy to nie jest właśnie to Słowo, o którym św. Maksym Wyznawca pisał, że „żeby nas pojednać z Bogiem Ojcem, uczyniło, wycierpiało i powiedziało za nas to wszystko, co my sami winniśmy byli zrobić, gdyśmy jeszcze byli nieprzyjaciółmi i wrogami Boga”. To przecież Słowo Jednorodzonego, które staje na pierwszej stacji krzyżowej drogi - Jezus na śmierć skazany!

Umiłowani!

Proces Jezusa był prostą konsekwencją jego podstępnego aresztowania. Jak potoczył się ten wytoczony Jezusowi proces? Dlaczego postawiono Go w stan oskarżenia?

Opis Ewangelii św. Marka ukazuje jakby dwie fazy procesu Jezusa: pierwsza związana z oskarżeniami żydowskiej Wysokiej Rady i druga, tocząca się wobec okupacyjnych władz rzymskich, czyli proces u Piłata. To, co jednak niewątpliwie je łączy, to właśnie okazja, którą sam Jezus wykorzystuje do Jasnego i oficjalnego określenia swej osobowości, tzn. Jego prawdziwej godności i posłannictwa.

Kim On naprawdę jest? Nigdy jak dotąd nie widzieliśmy - idąc śladami Ewangelii św. Marka - by dawał na to jasną, jednoznaczną odpowiedź. Dzieje się to dopiero tutaj. Teraz, w scenerii cokolwiek dziwnej, pośród podstępnych i zjadliwych Żydów i wobec Piłata, o którym być może nieco przesadzając pisał kiedyś żydowski historyk Filon, że był człowiekiem twardym, przekupnym, gwałtownym, gardzącym innymi, skazującym niewinnych na śmierć nawet bez sądu, Jezus mówi otwarcie, kim jest. Ewangelista nie tylko przygotował na w napięciu na ten moment ujawnienia całej prawdy o Jezusie, ale pokazał też w ten sposób, że właściwą okolicznością objawienia się Mesjasza jest właśnie Jego męka. Tylko tutaj możemy poznać do końca, kim naprawdę jest wydany za nas Jezus Chrystus. Możemy szukać różnego oblicza Boga, ale przecież tylko to jedno jest prawdziwe. Bóg za nas wydany! To przecież dopiero tutaj, w po ludzku przygnębiającej scenerii oskarżenia i zdrady, można zrozumieć wołanie zawarte w Jego arcykapłańskiej modlitwie: „Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich” (J 17,25-26). Tutaj więc pada prawdziwe imię Boga, gdy na pytanie najwyższego kapłana: „Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Błogosławionego” Jezus odpowiada: „Ja jestem” (J 14,62). Czy nie przychodzi nam na myśl ta scena z Księgi Wyjścia, kiedy Mojżesz, zatroskany o to, aby Izraelici zrozumieli, kim jest Bóg ich ojców, aby imię Jego poznali, słyszy głos Błogosławionego „Jestem, który jestem. Tak powiesz synom Izraela: Jestem posłał mnie do was” (Wj 3,14).

Dlaczego jednak to wyznanie Jezusa stało się powodem odrzucenia i skazania Go na śmierć? Czy tylko dlatego, że taka deklaracja musiała wywołać gwałtowny sprzeciw? Oto na znak bólu, spowodowanego usłyszanym bluźnierstwem, arcykapłan rozdziera szaty, jak to wówczas było w zwyczaju. Jezus bluźnił. I to nie tylko dlatego, że w tym momencie stwierdził, iż jest Mesjaszem, „Synem Wielce błogosławionego”. Jezus bluźnił, ponieważ Jego sposób wypełniania misji zbawczej jest inny niż oczekiwali Żydzi. Nie takiego Mesjasza się spodziewali. Nie takiego chcieli.

Czy Ten zelżywie wyśmiany i godzien śmierci obwołany - Oskarżony, może nam odsłonić prawdziwe oblicze Boga? Cóż On nam pokazał? Przyjaźń z grzesznikami. Burzyciel Świątyni, który mówił grzesznej Samarytance: „Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Nadchodzi bowiem godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie” (J 4,21.23). On, który wiary szukał u celników i pogan, u kananejki skowyczącej jak pies i przekonującej Go, że „szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu żydowskich panów” (Mt 15,27). On, który nie tylko, że ich publicznie oskarżał, nazywał „pobielanymi grobami”, ale śmiał jeszcze straszyć: „Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym” (J 12,48). On, który dziś związany stoi przed nimi, śmiał ich napominać: „Jeśli nie uwierzycie, że Ja jestem, pomrzecie w grzechach swoich” (J 8,24). Taki Mesjasz mógł wzbudzić tylko politowanie! „A myśmy się spodziewali, ze On właśnie miał wyzwolić Izraela” (Łk 24,21).

Potrzebowali jeszcze tylko jednego, aby przybić Go do krzyża rękami bezbożnych. Za bluźnierstwo czeka kara śmierci. Ponieważ jednak wyrok będzie musiał być zatwierdzony przez Rzymian, więc kara też będzie rzymska - ukrzyżowanie. Jezus zostaje więc przekazany Piłatowi, bo przecież sam zapowiadał, że Syn Człowieczy ma być wydany w ręce grzeszników. Piłat powtarza oskarżenie Sanhedrynu. Tu nieważne było już jakieś Jego „boskie” pochodzenie. Trzeba było podsunąć takie oskarżenia, które nie pozostawią cienia wątpliwości i wahania u okupanta. Tak sformułować oskarżenia i tak spreparować zarzuty, aby uzyskać wyrok potępiający. Św. Łukasz zanotował je skrzętnie, „stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza naród, że odwodzi od płacenia podatków Cezarowi i że siebie podaje za Mesjasza - Króla” (Łk 23,1-2). Czy nie zadziwia nas ta niezwykła współpraca religijnych przywódców żydowskich z rzymskim prokuratorem. Nie zastanawia przemilczenie zarzutów religijnych, a wysunięcie właśnie politycznych, zwłaszcza o uzurpowanie przez Jezusa godności królewskiej. Proces więc pokazuje wielką niesprawiedliwość. Oto Bóg zostaje „za zwodziciela podany”.

„Najpiękniejszy z ludzkich synów,

Berłem Twoim krucha trzcina,

Bo w słabości Bóg objawił

Moc i chwałę Swego Syna.

W ludzkim bólu Pan obecny

Stał się bratem dla nędzarzy.

Oto Człowiek. Król cierpiących

Swoim sercem nas obdarzył (M. Skwarnicki)”.

Umiłowani!

Scena procesu nad Jezusem odsłania przede wszystkim prawdziwe oblicze Boga. Pokazuje obecność Syna Bożego w ludzkim bólu. Zaświadcza, że Ten wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, fałszywie zasądzony przez nich na śmierć, mąż boleści - jak prorokował o Nim Izajasz - oswojony z cierpieniem, ktoś, przed kim się twarze odwraca i zakrywa, zeszpecony i poniżony tak, iż mieliśmy Go za nic, obarczony naszym cierpieniem, objawia w tej godzinie szyderstwa, nieprawdy i podstępu, „iż nie ma nic tak drogiego Panu i odpowiadającego miłości jak to, że ludzie nawracają się do Niego powodowani prawdziwą pokutą” (Św. Maksym Wyznawca). On samo bowiem, obarczony naszymi grzechami, gdy wyznaje otwarcie „Ja jestem”, wskazuje na to jedyne źródło miłości i przebaczenia, które wytryska dla nas grzeszników. „Jeśli więc mogę otrzymać przebaczenie i urzeczywistnić je przez spowiedź - to zawdzięczam to właśnie wyznaniu Chrystusa, który oświecił mnie, zanim jeszcze uznałem mój grzech. Przyjąć Jego przebaczenie to znaczy odpowiedzieć całą istotą na wyznanie Chrystusa - „Nie lękaj się, Ja jestem”. Nie chcieć się spowiadać to znaczy nie chcieć, aby przebaczenie stało się dla mnie rzeczywistością. A przecież znam i jakoś odczuwam tragiczną wymowę słów: „Gdyby pan przyszedł wcześniej” (B. Bro).

Ale czy ludzie dziś chcą się spowiadać? Jak pojmują sakrament pojednania i pokuty? Jedni mogliby pewnie powiedzieć - no cóż, było jak u dentysty: najpierw lęk i trwoga, potem głęboka ulga, że już po wszystkim. Inni - zwłaszcza po spowiedzi wielkanocnej: tak z sumienia spadło ciężkie brzemię i całe szczęście, że znów mam to za sobą na rok. Jeszcze inni może tak: no nareszcie jakoś się zebrałem w sobie i wyrzuciłem z siebie … i wyrecytowałem listę mych grzechów, spowiedź zaś usunęła je tak, jak płyn chemiczny wywabia plamy. A może trzeba zapytać dzisiaj inaczej: czy chcę nawrócenia? Czy chcę zmiany mojego życia tak, aby było ono odpowiedzią na miłość Chrystusa, na to Jego wyznanie „Ja jestem”? Czy spowiedź nie stała się dla mnie tylko formalnością? Czy wierzę w moc Bożego miłosierdzia? Czy wierzę, że nie ma przecież nic tak drogiego Bogu i odpowiadającego Jego miłości, jak to właśnie, że się do Niego nawracam?

„Chrześcijanin, który po grzechu pod wpływem Ducha Świętego, przystępuje do sakramentu pokuty - jak mówi nam wprowadzenie do Obrzędu Pokuty - powinien przede wszystkim całym sercem nawrócić się do Boga”. Potrzebne jest zatem nawrócenie serca. Czym w swej istocie jest takie właśnie nawrócenie? Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o nim, że „jest poruszeniem skruszonego serca, pociągniętego i dotkniętego łaską, pobudzającego do odpowiedzi na miłosierną miłość Boga, który pierwszy nas umiłował”. Nawrócenie jest zatem najpierw dziełem łaski Bożej, bo przecież Bóg sam daje nam przedziwną siłę zaczynania od nowa! „Odkrywając zaś wielkość miłości Boga - wyjaśnia dalej KKK - nasze serce zostaje jakby wstrząśnięte grozą i ciężarem grzechu”. W ten sposób człowiek nawraca się „patrząc na Tego, którego zraniły nasze grzechy” (KKK 1428-1432).

Człowiek tylko wtedy się nawraca i tylko wtedy może mówić innym o swym nawróceniu, jak Katarzyna, która na kartach książki pt. „Święte Triduum we wspólnocie parafialnej” wyznaje: „Zrozumiałam, że On chce wziąć mój grzech na swoje ramiona, by było mi lżej. Jednak chociaż przyjmowałam w spowiedzi Jezusa jako mojego osobistego Pana i Zbawiciela, to w dalszym ciągu Chrystus bardzo cierpiał przeze mnie. Dopiero moja spowiedź w Wielki Piątek i świadomość, że On, umierający na krzyżu, umarł razem z moim grzechem. Przez cały ten dzień pościłam i prosiłam Boga, by dał mi nowe życie, a to grzeszne odebrał. Bóg kolejny raz okazał mi swoje miłosierdzie. Chociaż czasem czuję się samotna wśród ludzi, wiem, że jestem kochana i to z moją przeszłością, z moim grzechem”.

A ja … „jestem jak dziecko bezradny, zanim mnie ktoś nie podniesie. Znów wraca uśmiech na twarzy, gdy mnie Twa miłość rozgrzeszy. Szukam więc znów Twojej twarzy, wracam w mą noc pod Twój dach” (z pieśni religijnej).

Kazanie VI - GODZINA ŚMIERCI

„Wtedy powiedział Jezus do Żydów, którzy Mu uwierzyli: Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,31-32).

Umiłowani!

Idąc za Chrystusem drogą Jego cierpień, męki i krzyża, wpatrujemy się w Tego, który - jak rozważaliśmy - wisząc na krzyżu, „ból ponosi srogi, nasz Zbawca drogi”. On bowiem staje dziś przed naszymi oczami jako Ten, który „jawnie, pośród dwóch łotrów” jest „na drzewie hańby ukrzyżowany”. Oto godzina krzyża, godzina śmierci Boga! Jaką prawdę my, którzyśmy Mu uwierzyli, możemy wyczytać z tego faktu? Jaka to prawda, która zdolna jest uczynić nas, ludzi tak bardzo i tak wielorako zniewolonych, naprawdę i rzeczywiście wolnymi? Poznaj ją, chrześcijaninie, a ta prawda cię wyzwoli! Poczuj się wolny! Zapytaj czy jest na świecie taka siła, która może rozerwać pęta śmierci? Taka moc, która człowiekowi pogrążonemu w grzechu, beznadziejności, ospałości i mocy niewiary, może jeszcze przywrócić siłę? Trzeba pójść pod krzyż, aby jej doświadczyć. Trzeba razem z Chrystusem, cierpiącym za nasze grzechy, pójść do końca. „Przez mękę bowiem Twojego Syna - jak śpiewamy w jednej z wielkopostnych prefacji mszalnych - Ty, Boże, dałeś zbawienie całemu światu, który odtąd może wychwalać Twoją wielkość. Na krzyżu dokonał się sąd nad światem i zajaśniała potęga Chrystusa Ukrzyżowanego” (Prefacja o Męce Pańskiej).

Dużo cierpiałem, lecz koniec się zbliża

Z uspokojeniem po przebytej męce,

Pójdę, o Chryste, do stóp Twego krzyża,

Wyciągnąć znowu z utęsknieniem ręce,

I witać ciszę zachodzącej zorzy,

Która mnie w prochu u stóp Twych położy!

Więc posłuchałem słodkiego wezwania,

I oto idę z mym sercem schorzałym,

I pewny jestem Twego zmiłowania,

Bom wiele błądził, lecz wiele kochałem

I drogi życia przeszedłem cierniste …

Więc Ty mnie teraz nie odepchniesz, Chryste!” (A. Asnyk).

Chrystus do krzyża przybity nie odpycha człowieka, lecz natarczywie wzywa go, aby poznał całą prawdę. Nie tylko prawdę o miłości Boga posuniętej aż do ofiary za nas, ale i prawdę o nim samym, o człowieku, o chrześcijaninie tego czasu. „Gdy bowiem Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani tak spośród Żydów jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą” (1 Kor 1,22-24).

Do poznania tej prawdy miały nas przybliżyć pasyjne rozważania, które przecież nie są smętnym zawodzeniem nad losem cierpiącego i ukrzyżowanego Pana, ale wchodzeniem w tajemnicę Jego męki, śmierci i zmartwychwstania, aby mieć życie. Wyśpiewana dziś prośba o to, aby „nosić w sobie rany Chrystusa i serdecznie rozważać”, ma sens tylko wtedy, gdy do końca zaakceptujemy, że Ten ukrzyżowany Jezus jest dla każdego z nas jedyną prawdą, mocą i mądrością Boga samego.

Umiłowani!

Chyba ma wiele racji autor komentarza do Ewangelii św. Marka, gdy pisze, że „opowieść o Kalwarii jest, podobnie jak opowieść o Getsemani, jedną z tych stronic Ewangelii, o których człowiek boi się mówić. Czyż nie lepiej, by każdy sam wziął do ręki Pismo Święte, przeczytał tekst i zamknąwszy oczy, kontemplował w świetle wiary to, co zdarzyło się Jezusowi?” (M. Galizzi).

Z bijącym sercem stajemy więc pod krzyżem Jezusa, aby rozważać Jego śmierć. Oto zbawcza śmierć Boga, jedyna śmierć, z której, jak z ożywczego źródła, wytryskuje życie! Oto miłość za nas wydana! „Po tym poznaliśmy miłość - napisze św. Jan - że On oddał za nas swoje życie” (1 J 3,16). Miłość ukrzyżowana przejawia się właśnie w tym, „że to nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy” (1 J 4,10). Myśmy zaś jedynie poznali i uwierzyli takiej właśnie miłości, jaką Bóg ma ku nam (por. 1 J 4,16). To tutaj na krzyżu i poprzez krzyż dokonuje się decydujące objawienie Syna Bożego. Krzyż jest punktem kulminacyjnym Jego męki. Sam opis ukrzyżowania wyraża zbawczy charakter męki Jezusa. Z jednej strony pokazuje jak daleko posunęła się niegodziwość człowieka, z drugiej jest znakiem, że Ojciec działa w Jezusie. Wierzymy, że Bóg swym krzyżem odkupił świat. To On „przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył”. Sama sceneria śmierci Syna Bożego jeszcze mocniej podkreśla to wszystko, co dokonało się dla naszego zbawienia. Dlatego św. Marek pisze, że „gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej” (Mk 15,33). Wybiła godzina sądu Bożego. Dlatego nad ziemią rozpostarły się ciemności. Nie było to proste zaćmienie słońca, gdyż podczas pełni księżyca, kiedy Chrystus umierał, nie mogło to zaistnieć. Nie było to też zaćmienie spowodowane jakimś huraganem piaskowym. Ciemność to symbol zła, a przede wszystkim znak przekleństwa Bożego i sądu. Ciemność zapada więc, aby podkreślić, że właśnie „teraz odbywa się sąd nad światem - jak mówił o tej godzinie sam Chrystus - Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony. A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12,31-32).

Atmosfera ciemności i pełne bólu wołanie „Eloi Eloi, lema sabachthani, to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił” (Mk 15,34), pokazują wewnętrzną udrękę Jezusa i Jego odczucie zupełnego opuszczenia i osamotnienia. Była w nich zawarta modlitwa błagalna Syna Człowieczego, który świadomie umierał dla zbawienia ludzi. Był to przede wszystkim głos głębokiej ufności i nadziei, a nie jakiejś próżnej rozpaczy. Głos, który jednak odzwierciedlał jeszcze raz całą przepaść zła i tragizm grzechu, które Chrystus poniósł na drzewo krzyża. Syn Boży w sensie jak najbardziej dosłownym obarczył się nimi i „był ofiarowany - jak powie autor Listu do Hebrajczyków - dla zgładzenia grzechów wielu” (Hbr 9,27). Dlatego też, „chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają” (Hbr 5,8-9).

Osamotniony Chrystus nie umarł jednak sam. Choć wokół Niego wszystko zdaje się milczeć i zapadać w ciemną otchłań, a zbliżająca się śmierć nie pozwala odczuwać Boga, ponieważ Bóg żywych nie jest w śmierci, dokonane nad śmiercią zwycięstwo mówi nam i nieomal naocznie przekonuje, że Bóg tam był. Oto znak „zasłona przybytku - zanotuje Ewangelista Marek - rozdarła się na dwoje, z góry na dół” (Mk 15,38). Obecność Ojca w godzinie posłuszeństwa Syna wskazuje na głęboką więź i łączność. Pokazuje jak bardzo Bóg umiłował nas w swoim Synu. Potwierdza i zaświadcza, że jest Miłością. Tak. Bóg jest Miłością - napisze w „Przekroczyć próg nadziei” Jan Paweł II - i po to właśnie dal Syna swego, aby Go jako miłość objawił do końca. Chrystus jest tym, który „do końca umiłował” (J 13,1). „Do końca” to znaczy do ostatniego tchnienia. „Do końca” to znaczy przyjmując wszystkie konsekwencje ludzkiego grzechu, biorąc je na siebie. Dokładnie tak, jak powiedział o Nim Prorok Izajasz: „On się obarczył naszym cierpieniem. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich” (Jan Paweł II).

Jezus konał opuszczony przez ludzi i umiłowany przez Ojca. On, posłuszny aż do końca. Sposób, w jaki umierał Chrystus, stał się okazją do wyznania wiary w Jego Bóstwo. Oto setnik, który stał naprzeciw i przypatrywał Mu się, „widząc, że w ten sposób oddał ducha, rzekł: Prawdziwie ten człowiek był Synem Bożym” (Mk 15,39). Niespodziewane wyznanie, które św. Marek wkłada w usta rzymskiego żołnierza, pozwala i nam dziś zrozumieć, że ten tylko, kto w śmierci Jezusa - znaku niemocy i pohańbienia w oczach ludzi - widzi objawienie się mądrości i mocy Bożej, tej jedynej prawdy, która czyni wolnym. Tylko taki człowiek spotka się z Jezusem w głębi Jego tajemnicy. Pozna i uwierzy, że ukrzyżowany Chrystus jest dowodem solidarności Boga z każdym człowiekiem, zwłaszcza z człowiekiem cierpiącym.

Ukrzyżowany Bóg staje bowiem po stronie człowieka. W tej godzinie śmierci na krzyżu staje w sposób jak najbardziej radykalny. Staje w jego bólu i cierpieniu, w jego bezsilności i beznadziejności, w noc jego pokus i zwątpienia. Staje wówczas, gdy ten człowiek przeżywa godzinę swojej śmierci, samotny i odrzucony, zapomniany przez innych. On doświadczający rażącej pustki i niepewności. Niechciany i niesłusznie skrzywdzony, posądzony i niesprawiedliwie wyśmiany. Dlatego człowiek, każdy człowiek - ty i ja, musimy zatrzymać się pod krzyżem. Musimy stanąć przy tym, który objawia swoją wszechmoc właśnie w tym, że dobrowolnie przyjął cierpienie. Mógł nie przyjąć. Mógł okazać swoją wszechmoc nawet w momencie ukrzyżowania. Przecież Mu to proponowano: „Zstąp z krzyża, a uwierzymy w Ciebie” (Mk 15,32). Chrystus nie przyjął tej propozycji. To, że pozostał do końca na krzyżu - pisze w „Przekroczyć próg nadziei” Papież - to, że na krzyżu mógł powiedzieć jak wszyscy cierpiący: „Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mk 15,34) - właśnie to pozostało w dziejach człowieka jako najsilniejszy argument. Gdyby zabrakło tego konania na krzyżu, prawda, że Bóg jest Miłością, zawisłaby w jakiejś próżni” (Jan Paweł II).

Dlatego i my wołamy do Ciebie z otchłani naszej słabości i naszego cierpienia. Wołamy jako ci, którzy w tych nabożeństwach wielkopostnych nie tylko chcieliśmy poznać i przypomnieć sobie drogę Chrystusowej męki, jakby patrząc na nią z boku, przez pryzmat jakiegoś starodawnego wydarzenia, które nic nam więcej nie mówi, ale właśnie jako ci, którzy idąc za Chrystusem, w Jego posłuszeństwie, wyszydzeniu, zdradzie, oskarżeniu i śmierci chcieli wejść w Jego mękę, by serca swe ochłodzić. Śpiewaliśmy przecież za każdym razem: „upał serca mego chłodzę, gdy w przepaść męki Twojej wchodzę”. Nie wiem, z jakim sercem przychodziłeś w tym roku na Gorzkie Żale. Nie wiem, jaki upał trawił twoje serce. Nie wiem, czego oczekiwałeś modląc się i prosząc Boga: „uderz bez odwłoki, w twarde serc naszych opoki”. Zostanie to twoją i moją tajemnicą. Wiedz więc tylko to jedno: Ta droga Chrystusa do Jerozolimy, zdrada, proces nad Chrystusem, sąd i wyrok - krzyż, a potem zmartwychwstanie są jedyną drogą zbawienia. Dlatego nie chcę na końcu tych rozważań składać tobie dziś życzeń świątecznych, czy nawet życzyć głębokich przeżyć w Wielkim Tygodniu, lecz tylko razem z tobą modlę się jeszcze raz do Chrystusa Ukrzyżowanego:

„O, podniesiony na krzyżu, o Chryste,

Wyciągnij ku nam przebite ramiona!

Gdy duch w ciemnościach omdlewa i kona,

Ty nad nim rozpal swe światło wieczyste!

O, podniesiony na krzyżu, o Panie!

Z otchłani wieków wołamy ku Tobie.

Ty zbaw swe wierne, a nawiedź je w grobie

I ducha ożyw i daj zmartwychwstanie!” (M. Konopnicka).

19



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KAZANIA PASYJNE - Ludzie Golgoty, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - W powiązaniu z Eucharystią, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Wierność Chrystusa, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - O Chrystusie miłosiernym, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Rok Eucharystii, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Droga krzyża, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Zobaczyć Jezusa, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Ku wartością, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - 01, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - 02, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Bóg jest Miłością, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Znak sprzeciwu i uwielbienia, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - 03, HOMILETYKA
KAZANIA PASYJNE - Być uczniem Jezusa, HOMILETYKA
Kazanie pasyjne 2 Florian
PYCHA ks Edward Staniek KAZANIA PASYJNE
Kazanie pasyjne 1 Florian
Co chcecie mi dać a ja wam Go wydam kazania pasyjne(1)
Kazanie pasyjne 3 Florian

więcej podobnych podstron